Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > Zakątek LI-teracki > Artykuły, opowiadania, felietony > Opowiadania
Zarejestruj się Użytkownicy


komentarz
 
Narzędzia artykułu Wygląd
<!-- google_ad_section_start -->Maskarada aniołów Opus I<!-- google_ad_section_end -->
Maskarada aniołów Opus I
Autor artykułu: adix1993
02-03-2010
Maskarada aniołów Opus I

Maskarada aniołów

Na ostrej górze
U grodu Adama
Siedzi Abaddon
I posępny swój wzrok
Ku ludzkiemu plemieniu wiedzie
Na wysokim wzniesieniu a Alpach siedzi mistrz i jego uczeń. Uczeń słucha, mistrz mówi. Kolej rzeczy niezmieniona od wieków. Tradycja po upadłym kościele, bo ostatniej lini obrony przeciw diabłom i demonom. Wiatr wieje jak by zniechęcony, smutny. Księżyc oświetla zaledwie skrawki gór wystające sponad mgły. Jest chłodno, strasznie.
-Azajaku, słuchaj. To co ci powiem jest rzeczą ważną. Pozwoli ci to zrozumieć dlaczego świat wygląda tak a nie inaczej, dlaczego ludzie są tacy nie inni. Opowiem ci historie świata o którym często słyszałeś legendy, opowiem ci jednak historie prawdziwą. Będziesz musiał ją zrozumieć by móc prowadzić moją misje.
-Słucham mistrzu – odparł uczeń spoglądając w dół, czekanie go niszczyło. Był młody, chciał działać.
-Na przestrzeni wieków świat zmieniał się nieustannie, szybko i bez rozumnie. – zaczął stary mistrz. Miał na sobie starą czarną albę przewiązaną złotym sznurem, o ten sznur zamieszony krzyż drewniany. Kaptur szaty zasłaniał jego oczy. Emanowała od niego wszelka mistyczność. – Zmiany te, doprowadziły do upadku wielu cywilizacji. Zaczęło się w dwudziesty drugim wieku, dokładnie nikt nie określił roku, a inni mówią, że wszystko zaczęło się znacznie wcześniej. Jedno jest pewne, apokalipsa się ziściła. Czterech jeźdźców wraz ze swoimi zastępami przemierzyli świat. Muszę ci jednak wytłumaczyć, że w ów czasach apokalipsa Jana była źle rozumiana. Ludzie wierzyli w oczyszczenie, te jednak nie nadeszło. Bóg poddał nas próbie której nie przeszliśmy. Pierwszy cios wymierzony został w mocarstwa tamtych czasów, Chiny i Amerykę. Oba te państwa przestały istnieć. Ówczesna stolica kościoła, zwana Watykanem nie wiedziała co robić. Już dawno byli przeżarci pieniędzmi i tworzyli znane sobie tylko przypisy które miały tłumaczyć ich zachowanie, które miały ich zbawiać. Ludzi odeszli od wiary wcześniej oczywiście, świadomi poniekąd zguby wyczekiwali jej, nie będąc na nią przygotowanymi. Traktowali śmierć jak zbawienie. Bóg nie chciał ingerować, to pewne.
Na ziemie jednak, jak mówią stare przypisy zszedł Michał i Gabriel, jak niegdyś gdy wspólnie obalili Lucyfera, teraz także stają w obronie swych idei. Z mieczem sprawiedliwości, ku obronie naszych istnień.
Świat staje się wielkim polem bitwy toczonej do dziś. Trzysta lat później, kiedy wszyscy już przyzwyczaili się do walki demonów z aniołami stał się dziw. Anioł staną w Genesis, wtedy świeżo powstałemu miastu wiary. Rzekł on wówczas; stańcie wszyscy w bój. Nieliczni oddajcie swe moce na rzecz wszelakich waszych idei. By móc zakończyć wojny dobra i zła. Opowiedzcie się po stronie, bo jakim prawem my mamy walczyć w waszym imieniu. Czy pan nie dał wam woli, rozumu, siły? Wszystko co na ziemi jest ziemskie. Niczym Chrystus który na ziemi w śmiertelnym był ciele, tak i demonów możecie ranić. To był znak, powstał zakon, nowi księża zwani wtedy już wojownikami wiary stanęli w szranki z mocami satana.
-Wojownicy to my? – zapytał uczeń kiedy stwierdził, że jego mistrz nic więcej nie powie – zgadza się?
Mistrz zaśmiał się lekko. Zdjął kaptur ukazując starą, zmartwioną twarz. Wiele blizn pokrywało jego twarz. To była odpowiedź na pytanie.
-Jesteś młody ale umiesz wiele. Twoja przyszłość może być wspaniała.
Uczeń który cały czas patrzył w dół podniósł głowę, czarne związane w warkocz włosy opadły mu na plecy. Brązowa szata była zniszczona, w wielu miejscach podziurawiona.
-Nadchodzi… - powiedział uczeń, a na twarzy jego mistrza wymalował się błogi uśmiech.
W ich stronę zbliżała się ciemna postać, z daleka wyglądająca na ogromnego kruka spieszyła do nich, przybierała coraz dziwniejsze kształty. W końcu podleciał blisko, acz zatrzymał się nad urwiskiem i spojrzał na nich.
Bestia miała czarny wydłużony pysk przypominający wilka, jej ręce sięgały daleko za kolana. Demon unosił się na dwóch parach czarnych skrzydeł, zza których wyrastały dwa rzędy rogów. Stopy miał bose, pokryte sierścią. Zaśmiał się a w jego rękach, jak by z cienia powstała włócznia.
Azajak sięga pod szatę, wyjmując z niej rapier i kieruje w stronę bestii. Jego wzrok jest spokojny.
- W imię aniołów, ostatnia modlitwa wojownika. Z prośbą ku niebiosom, składam swoje życie na ołtarz boski. Dla zjednoczenia się ze wszelką materią świata. O anielską moc proszę. W imię pańskie, aniołów, baranku boży. Dla zbawienia ludzkości, w imię pańskie, aniołów, baranku boży. Uczyń mnie sługą niebios, bym w tej ciężkiej próbie potrafił sprostać wyzwaniu. Bym ja, za radą Michała, oddanego tego anioła, mógł wziąć los w swoje ręce. Jak nakazałeś. Jak uczyniłeś…
Uczeń wzbił się w powietrze, z jego pleców wyrosły skrzydła białe, nad jego głową unosiła się złota aureola. Wiatr zawiał mocniej. Alpy pokryła mgła jeszcze mocneijsza, robiło się zimno jeszcze bardziej. Mistrz stał i patrzył, dumny. Nigdy nie mógł osiągnąć tego stanu, nie był na tyle szczery, oddany… sam nie wiedział czego oczekuje Bóg. Ale jego uczeń miał wszystko. Wszystko czego on nie mógł osiągnąć. Patrzył teraz jak dwie moce zderzyły się, raniąc się ostrzami. Oboje zaczęli opadać w dół, walcząc, mgła nie pozwoliła ujrzeć który wygrał, byli zbyt nisko. Stary mistrz upadł na kolana i modlił się. Najlepiej jak potrafił.
Z dołu wyłonił się demon. Posępnie spojrzał na starca, a w chwile później wszelkie moce opuściły go i opadał bezładnie w dół. Ucznia nie było widać. Smutek przeszył serce po stracie ucznia, tak szybko to się stało. Życie przestało mieć sens i znaczenie.
- Nie waż się wątpić mistrzu! – usłyszał za sobą głos Azajaka – Wiara zostanie nagrodzona.
Uśmiechnął się, stał za nim. Anioł, poświata czystości.



Wstąpienie



Trzeci testament: Księga upadku, 1
Z podziemnych ruin piekła wyszedł szatan
Odziany w ludzkie szaty, o ludzkiej twarzy
Zmącił umysły wielu, wielu mu zaufało
Obiecywał złote piedestały, dobra wszelkie i uciechy
A człowiek, w swej chciwości mu ufał
Nim się obejrzał jednak, świat cały stał się ruiną
I dobra wszelkie i uciechy nic już nie znaczyły
Dusze zniszczone, bez prawa głosów stały się diabelskie
Pierwsza armia ruszyła na Amerykę…


Dzień kończył się, słońce nie oświetlało już dachów domów miasta. Miasta Genesis. Nazwa pochodząca od pierwszej księgi Biblii, Księgi Rodzaju. Utożsamiana z początkiem. Miasto nie bez powodu obrało właśnie ów nazwę. Daje bowiem ona ludziom nadzieję. Miasto założone zostało ponad pół wieku po pojawieniu się demonów i upadku jednej trzeciej cywilizacji znanej wówczas. Według nowo przybranej chronologii, powstanie Genesis jest wyznacznikiem końca pierwszego wieku nowej ery i całkowitego zaangażowania się człowieka w ów wojnę.
Miasto jest duże, jednakże jego charakter nie daje tego odczuć. Panuje tu nienaturalny porządek, ład i harmonia. Mieszkańcy szanują się nawzajem. W mieście są cztery szkoły publiczne, dwa kościoły i zakon. Większość budynków zrobiona jest ze szkła, metalu. Największą ilością pięter jaką może posiadać budynek, wedle wyznacznika jest cztery, jest tak dla tego iż powyżej rozpościera się pole ochronne w kształcie kopuły. Chroni ono mieszkańców przed kwaśnymi deszczami, toksycznymi oparami i temu podobnym rzeczą, sama powłoka sprawia wrażenie raczej wielkiego filtra, bowiem zbudowana jest z wielu milionów pięciokątów, każdy przylegający do siebie ściśle tworzą siatkę. Miasto leży bardzo blisko starej Pragi. Liczbę mieszkańców szacuje się na pół miliona.
Wracając do historii jako takiej. W Genesis urodził się, wychował i wyszkolił Azajak, był typowym rdzennym europejczykiem. Kiedy skończył dziewięć lat, wedle prawa wybrał sobie przyszłość. Wybrał zakon. Na przestrzeni lat zakon kościelny przybrał raczej formę akademii wojskowej. Szkolił on wojowników wiary, ludzi zdolnych przeciwdziałać swymi siłami demonom. Azajak był uczniem wybitnym, okrzykniętym nawet geniuszem sztuki. Zakon jednak, posiadłą specyficzną formę szkolenia. Nauka kończyła się w wieku siedemnastu lat, kiedy to uczeń wraz z mistrzem udawali się w daleką podróż, w czasie której mistrz opowiadał, uczył, pokazywał bądź czynił wiele innych rzeczy które młody uczeń i tak znał. Jednakże powiedzenie, że się coś już wie było niedopuszczalnym nietaktem.
Jeżeli w czasie podróży mistrz przyznawał awans swemu uczniowi, wracali obaj do Genesis bądź uczeń ruszał na linie frontu. Azajak, dawno znający swoje przeznaczenie bez krzty zastanowienia ruszył przed siebie. Zdał test wygrywając z demonem drugiego kręgu, co było ciężkim wyzwaniem. Powrócił co prawda do Genesis, jednak tylko by się pożegnać na stałe. Miał już dwadzieścia jeden lat. Spędził w podróży cztery lata, cztery lata w czasie których zwiedzał z mistrzem ruiny europejskiej kultury, zgłębił wiele rzeczy które miały mu pomóc, bowiem pisana była mu wielka przyszłość….
***


-Azajak! Azajak!? Obudź się!
-Jesteśmy? – Przetarł oczy – Jeżeli nie jesteśmy, to gołymi rękoma wrzucę cię do oceanu!
Azajak leżał w kajucie statku „Arka II”, wożącego ludzi na kontynent amerykański. Ludzie zrezygnowali z transportu powietrznego. Był o wiele bardziej niebezpieczny. Tylko armia stosowała IHSB (Integralne humanoidalne szkielety bojowe) wyposażone w systemy powietrzne do walk z potworami.
Azajak wpatrywał się w sufit. Naprzeciw niego stał Roland, jego przyjaciel z zakonu. Ukończył on również test i zmierzał na front by móc walczyć. Wyglądał na podnieconego i szczęśliwego. Azajak zaś był zupełnym jego przeciwieństwem. Opanowany i spokojny spoglądał na sufit. Za małym okrągłym oknem panował sztorm, normalny na Atlantyku. Przez głośniki pokładowe wydobył się głos kapitana, mówiący o pewnych niedogodnościach i tym podobnym rzeczą. Mówił z grzeczności, na statku bowiem, na którym mieści się ponad dwadzieścia tysięcy pasażerów, płynęło ich trochę ponad trzysta. W większości byli to żołnierze, zwykli, szarzy żołnierze.
Każdy z nich płynął z różnych powodów, ale dla jednego celu. Zniszczyć lucyfera. Nikt jednak nie wiedział nawet gdzie ów lucyfer przebywa. Kołysanie statku stawało się powoli nieznośnie, obaj wojownicy siedzieli w swej kajucie i grali w szachy, ulubioną formę rozrywki w zakonie. Była to jednak gra ciężka, plansza była dwukrotnie większa i proporcjonalnie więcej było na niej figur niż w wersji klasycznej.
-Jak myślisz – odezwał się Roland – czy warto brać udział w tej wojnie? Nie chodzi mi o to, że wątpię. Chodzi mi o samą linię frontu. Jest ona rozległa, a przecież demony i diabły także atakują Genesis.
-Strażnicy i zakon radzą sobie z tym, my nie możemy pozwolić by demony ruszyły w stronę starego kontynentu. Tworzymy swoistą blokadę, dbamy o to by ataki na Genesis był tylko pojedynczymi eskapadami. Taka jest nasza rola przyjacielu – Azajak wykonał ruch na szachownicy, zbił Rolandowi pionka – twój ruch.
-Masz zapewne racje – poruszył pionka, lecz pochwali cofnął ruch – ale to pewna śmierć. Lękam się bardzo tego co nas czeka – wykonał ruch.
-Obronię cię – zaśmiał się Azajak – strach to twoja naturalna obrona, świadczy o tym, iż nie jesteś szaleńcem. Nie martw się, pamiętasz co mówiłem?
-Tak, że jaka by przyszłość nie była, pewne jest tylko to, że umrzemy.
-Właśnie, więc wolę umrzeć w słusznym celu – wykonał ruch – szach mat
-Znowu, wygrałeś sto czterdzieści trzy pojedynki, ja żadnego…
-Bywa, bywa przyjacielu…

Dwa kolejne dni podróży minęły spokojnie, nawet sztorm jak by się uspokoił, dał odetchnąć. Kuchnia na statku nie była może jakimś majstersztykiem kulinarnym, ale była jadalna. Żywność już dawno zaczętą hodować w wielkich szklarniach, które przyśpieszały ich wzrost i sprawiały iż niektóre plony zbierać można było nawet sześć razy na rok. W ostatnich dniach Azajak zajadał się w najlepsze zupą warzywną i zagryzał ją lekko suchą bułką, zresztą nie on jeden. Z tym wyjątkiem, że on jak wojownik gotów był by nie jeść dla dobra innych, tak większość pasażerów Arki II wybrzydzała, wyklinając do kucharzy, rozlewając i co jakiś czas, czyli no posiłek, prowokując do bójek tych którzy jeść mogli wszystko.
Zbliżała się pora obiadowa, po której wszyscy mieli szykować się do opuszczenia statku. Na brzegu czekać miał już transport lądowy. Z racji iż Ameryka północna w większej części została ‘zdemonizowana’ bądź pochłonięta przez wodę, to lądowanie odbywało się u wybrzeży starej Brazylii. Po posiłku, ku zdziwieniu Azajaka i Rolanda, wszyscy żołnierze w marszobiegu zaczęli pakować się, wynosić sprzęt jak najbliżej szalup i przypisywać już numery. Opuszczanie statku odbywało się około czterech kilometrów od stałego brzegu, zapewniało to bezpieczeństwo przed atakiem z lądu. Obaj wojownicy dokończyli jeść w spokoju, nie spieszyli się, rozmawiając przy tym o przyszłości jako takiej. Roland był wyraźnie przybity i przygnębiony i mimo usilnym próbą nie udało się Azajakowi poprawić mu nastroju.
W dwie godziny później wsiadali do ogromnych łazików kamuflażowych KMP-2340, zaprojektowanych przez dwójkę rosyjskich inżynierów żyjących w Drugiej Moskwie, jakieś czterdzieści lat temu. Pojazdy te we wszelakim terenie stawały się w 98,8% niewidoczne dla ludzkiego oka, co dawało jakieś 50% osłony przed zauważeniem przez demona. Oczywiści stojąc przed łazikiem każdy by go dostrzegł, bowiem z bliska przestrzeń w tym miejscu wydawała się lekko niewyraźna. Łazik wyposażony jest w miotacz ognia i pięć karabinów. Wyglądem przypomina trochę stary autobus który ktoś od góry przygniótł i poszerzył, no i w przeciwieństwie do autobusu porusza się na gąsienicach. W samej Starej Brazylii służy około dwa tysiące takich, a każdy mieści czterdzieści pięć osób.
Podróż w samym pojeździe nie jest najgorsza, przez setki lat poprawiana budowa gąsienic sprawiła iż amortyzacja nie pozwala odczuć niedogodności terenu, dopóty KMP-2340 nie spadnie ze sporej wysokości. Technologia kamuflażu jednak nie pozwala na obserwacje terenu inaczej niż przez drobne okienko przed kierowcą, co daje lekko klaustrofobiczne poczucie.
Jechali około trzech godzin, po których wedle pierwotnego planu mieli dostać się do bazy. Jednakże, jak spodziewać się mogło, nie obeszło się bez problemów. Najpierw obrać musieli inną, dłuższą drogę z racji poinformowania o zagrożeniu w centrum. Następnie, już bez informacji, napotkali spory oddział sług.
Słudzy, to ludzie którzy zaprzedali swoje ciała i umysły diabłom w zamian za ogromną siłę. Układ ten jednak nie dawał możności użytkownikowi ciała podejmować bardziej samodzielnych decyzji. Podejrzewa się nawet, iż wszelaka jaź u takiej osoby zanikała po jakimś czasie. Ich główną bronią są ostrza, miecze. Niektórzy jednak, zapewne bardziej znaczące jednostki posługiwały się bronią palną. Tutaj jednak, coś takiego nie miało miejsca. Naprzeciw łazików stało około pięciuset sług.
Pierwszą salwę ognia otworzyły dwa łaziki przewodzące kolumnie. Pozycja była niewygodna. Walczyli w ciasnym przesmyku między sporymi skałami. Nawet nowe maszyny nie miałem szans przejechać przez ów skały. Sam przesmyk był Doś krótki, jednakże blokowany właśnie przez sługi. Szybko i zwinnie część z nich, mogąc bez problemu poruszać się po skałach i trudnym terenie zaatakowała od tyłu oraz z obu flanek. Żołnierze opuścili łaziki. Bronią armii były nowej klasy karabiny na baterie plazmowe. Pociski wyglądały jak niewielkie czerwone kulki, trafiając wypalały teren w okolicy piętnastu centymetrów. Jeden pocisk nie był w stanie zabić sługi, jednak karabiny nadrabiały ogromną szybkostrzelnością.
Sytuacja stała się dość niekomfortowa, słudzy powoli zbliżali się z każdej strony do grupy żołnierzy. Siła ognia była nikła z racji zbyt wąskiego pola manewru. Nikt na dodatek nie szykował się do walki, większość z walczących nie widziała nigdy sługi. Azajak i Roland wyglądali przez okienko kierowcy w łaziku. Roland wyglądał na co najmniej zdenerwowanego. Trzęsły mu się ręce. Azajak był bardziej spokojny, powoli ruszył ku otwartym drzwiom pojazdu. Sięgnął po rapier, założył na głowę kaptur swojej szaty i wyskoczył na zewnątrz…
W jednych chwili świat zawirował, w powietrzu zamajaczyła sylwetka przebijająca się przez linie napastników, ostrze wirowało. Wojownik raz za razem dźgał jakiegoś sługę.
-Panie, strażniku wszelkich mocy. Panie, opiekunie dobrych. Ja, sługa twój pokorny, w imię wszech zasad, dla dobra większego. Jasnej siły, błagam o odwagę w tych chwilach. Me życie na twej szali, ku większemu dobru – Szeptem mówił Azajak, machając mieczem raz po raz – w chwili każdej próby obdarz mnie wytrwałością, bym mógł osiągnąć w swoim życiu wyznaczone przez ciebie cele. Panie, udziel mi siły.
Rapier z wolna zaczął nabierać blasku, powoli skrzył się by na końcu wybuchnąć niebieskim światłem. Kilkukrotnie dało się słyszeć zawodzenie padającego wroga. Kiedy oślepienie minęło, na placu boju stał Azajak, wiele sług w popłochu starało się uciekać. Po reće wojownika ciurkiem ciekła krew. Żołnierze stali zdumieni, ktoś zaklaskał by w chwile potem wszyscy zaczęli głośno wiwatować. Nikt nie znał tu Azajaka, jednakże każdy klaskał i cieszył się. Tylko Roland stał, już na zewnątrz z posępną miną. Miał mieszane uczucia, ale musiał to ukryć. Zmierzał w jego stronę bohater, uśmiechnął się, lecz mimo to nie ujrzał zadowolenia na twarzy przyjaciela. Wręcz przeciwnie, twarz jego posępniała. Przybrała blady odcień. Usiedli z powrotem na swoich miejscach.
-Jestem zmęczony – odezwał się Azajak – proszę cię. Nie pozwól by obudzono mnie aż do końca trasy
-Dobra – odparł wojownik. Spojrzał na twarz przyjaciela i uśmiechnął się, teraz szczerze. Dużo przed nami, pomyślał.
Autor artykułu
adix1993's Avatar
Zarejestrowany: May 2008
Miasto: Szprotawa
Posty: 9
Reputacja: 1
adix1993 jest na bardzo dobrej drodzeadix1993 jest na bardzo dobrej drodzeadix1993 jest na bardzo dobrej drodzeadix1993 jest na bardzo dobrej drodzeadix1993 jest na bardzo dobrej drodzeadix1993 jest na bardzo dobrej drodzeadix1993 jest na bardzo dobrej drodzeadix1993 jest na bardzo dobrej drodzeadix1993 jest na bardzo dobrej drodzeadix1993 jest na bardzo dobrej drodzeadix1993 jest na bardzo dobrej drodze

References
Ku wszelkiej przestrodze. Opowiadanie s-f, z zabarwieniem w postaci lekkiej magi. Zderzenie dwóch światów, techniki i wiary.
Po apokalipsie ludzie starają podnieść się z klęski. Ameryka i Chiny nie istnieją. Większość świata jest zrujnowana. Młody, zdolny adept zakonu rusza na wojnę. "Pisana mu przyszłość świetlana. Rolą jego odmienić świat..."

Oceny użytkowników
 
Brak ocen. Dodaj komentarz aby ocenić.
 

Narzędzia artykułu

komentarz



Zasady Pisania Postów
You may Nie post new articles
You may Nie post comments
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site
artykuły rpg

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172