lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Opowiadania (http://lastinn.info/opowiadania/)
-   -   Marzyciel w świecie wykrzywionych idei (http://lastinn.info/opowiadania/8892-marzyciel-w-swiecie-wykrzywionych-idei.html)

Minty 03-05-2010 00:00

Marzyciel w świecie wykrzywionych idei
 
Muzyka do której pisałem. Może wprowadzi czytelnika w nastrój podobny do mojego.


Marzyciel w świecie wykrzywionych idei


1.
Pisarz


Zaświeciło gdzieś przed oczami,
Na wskroś przeszyło srebrnym blaskiem.
Darowało tryumf, otuliło ramionami,
Znikło we flaszce kwasu, z poetyckim brzaskiem.

Przyćmione okopconą osłoną, nikłe światło wiekowej lampy naftowej leniwie przebijało się poprzez uparcie zalegające w pomieszczeniu ciemności.
Czarne kontury umeblowania gabinetu tworzyły zupełnie pospolity, przykładny obraz pokojowej geometrii. Ot, jeden kwadrat tu, jeden tam. Nic wielkiego. Za to gama panujących tu zapachów z pewnością nie przywodziła na myśl cichego, domowego zacisza.
Samą woń nafty można było wytłumaczyć obecnością nieudolnie oświetlającej pokój lampy, jednak cała reszta, swoisty podkład zapachowy, było to coś niespotykanego w takich miejscach.
Czuło się tutaj wielką, pustą salę, stare deski i zakurzone kotary, setki świec i tłumy ludzi. W tym cichym gabinecie gdzieś w ogromnym mieście, gdzie rzeczywistość dawno już przegoniła właściwe życie, tętnice zamieniły się w prozaiczne, gumowe kable elektryczne, a człowiek utopił się w absurdalnie niewolniczo ujętym pojęciu wolności, gdzie dom ze wszystkich stron otoczony jest innymi domami, a ludzie wbrew logice, będąc coraz bliżej siebie, coraz to bardziej się od siebie oddalają, znajdowała się tu wielka sala teatralna. Nie jakaś tam byle podmiejska buda, o nie! Była to sala niezrównana, i to z czasów, kiedy teatr jeszcze coś znaczył.
Czy były to jedyne alkoholowe omamy lokatora owego gabinetu? Człowieka, który i na trzeźwo zdradzał tendencję do bycia przesadnym? Możliwe, jednak pewnym jest to, że w tym pomieszczeniu było coś. I to takie coś, o którym nie pisze się z byłe powodu. Ale wszystko w swoim czasie.
W sprawie samego wnętrza, to co prawda jasności starczało jedynie na oświetlenie kilku mebli, jednak gabinet, raczej monotematyczny, był jednym spośród tych pomieszczeń, których ogólnego wyglądu można było domyślić się mając na względzie chociażby sam kształt oparcia krzesła, czy powierzchownie zapoznając się z literaturą zapełniającą półki.
Przez idealnie czystą szybę w obdrapanym, drewnianym oknie, od którego odchodziła, układając się w fantastyczne fale i ostre szczyty, wiecznie wyblakła, brązowa farba, widać było niezmącone chmurami, atramentowe niebo, na którym ktoś przekornie, niczym kilkuletni psotnik, który w każdej sytuacji widzi okazję do czynienia żartów, krzywo zawiesił chudy księżyc.
Gwiazd było raczej pod dostatkiem. Kusiły oko swą głębią i zachęcały do rozmyślań. Nie wydawały się być wtedy ani trochę inne, niż bywały zazwyczaj. Rozrzucone jak wywiane spośród traw listki i gałązki, które gnane zdecydowanym podmuchem trafiają na środek jeziora, gdzie stając się obiektem uwagi ptaków i owadów dryfują już w nieskończoność.
Co jakiś czas, przerywając panującą w pomieszczenie monotonię, z lampy uwalniała się smużka czarnego dymu, który lecąc gdzieś hen, hen daleko pod sufit, czując już niebo i gwiazdy, patrząc w wiecznie czuwające oko księżycowe, nagle natrafiał na przeszkodę - cementową barierę, która zagradzała drogę, zatrzymując wszystko na sobie i, ukazując całą swą nieczułość, bezceremonialnie stała jak wcześniej.
W powietrzu, niczym masa zdesperowanych rajdowców gnających w wielkim wyścig ostatnich szans, pędziły drobinki kurzu, które poganiane przez wiatr zza uchylonego okna, nie zważając na nic prócz własnych motywacji, pędziły na złamanie karku przed siebie.
- Ach, po co ścigacie się ze sobą, moje drobne pyłki? Przecież tam, na końcu, wcale nie czeka was nagroda – odezwał się siedzący za biurkiem mężczyzna. - Wiecie o tym? Oczywiście, że tak. Wy zwyczajnie nie chcecie leżeć bezczynnie między włóknami dywanu, więc dajecie się ponieść podmuchom wiatru, tam gdzie nic nie jest i nie będzie pewne – zakończył tym samym ochrypłym głosem.
Na samym biurku leżał otwarty, obciągniętym miękką skórą kajet, który, pomimo bliskości umoczonego w czarnym atramencie, gęsiego pióra, nieustannie raził oczy niezapisanymi stronami.
Nad zeszytem, lekko pochylony, siedział mężczyzna w wieku około trzydziestu pięciu lat, który zamarłszy w geście przeczesywania palcami włosów, wpatrywał się w puste kartki brulionu, jakby miał z nich wyczytać jakąś ponadwiekową prawdę, albo co najmniej poznać dzięki temu przyszłość.
Jego twarz, prawdopodobnie na co dzień estetyczną, szpecił teraz grymas znudzenia, a z oczu biło zirytowanie.
Pełne usta, prosty nos, przenikliwe, niebieskie oczy, a ponad nimi burza czarnych brwi ciekawie się ze sobą komponowały, tworząc, mimo wszystkich wyrazów emocji, obraz przystojnego, młodego człowieka.
Ubiór lokatora pokoju stanowiła obecnie rozchełstana, biała koszula wizytowa i jasnoniebieskie dżinsy. Z oparcia krzesła zwisała brązowa marynarka ze sztruksu, a na brzegu biurka spoczywał czarny, prosty kapelusz z rondem. Nie nosił ani zegarka, ani jakiejkolwiek biżuterii.
Mężczyzna, najwidoczniej znudzony już czekaniem na przypływ kapryśnej weny, zapaliwszy papierosa, podniósł się z siedzenia i skierował swoje kroki w stronę okna.
Był raczej wysoki, dobrze i proporcjonalnie zbudowany, z szerokimi ramionami i o wyprostowanej pozie. Mężczyzna wstając od biurka nie zapomniał oczywiście zamknąć i schować do szuflady swego pięknego kajetu, ani odsunąć pióro i kałamarz w daleki róg blatu. Nie wydawało się, aby strzeżeniu tych przedmiotów poświęcał więcej uwagi, niż na przykład poprawieniu marynarki zarzuconej na oparcie prostego, pomalowanego na czarno krzesła o jasnej tapicerce. Mieszkaniec opisywanego gabinetu najzwyczajniej w świecie wysoko cenił sobie porządek w bezpośrednim otoczeniu.
Gdy dopiero co powstały z krzesła człowiek, zwróciwszy swoją uwagę na to, co działo się za oknem, stał z założonymi na piersi rękoma na niegdyś puszystym, czerwonym dywanie o drażniącej wzrok, drobnej fakturze, gdzieś pośród okolicznych bloków i latarni ktoś z hukiem zrzucił jakiś ciężki przedmiot na twardy, kamienny chodnik, rozbudzając przy tym wszystkie okoliczne ptaki i co niektórych bardziej wrażliwych obywateli miasta M.
Mieszkaniec gabinetu, niczym niewidomy studiujący twarz nieznajomego, wyprostowanymi rękoma delikatnie macał ścianę przed sobą. Po krótkiej chwili, kiedy to poszukiwania nie mogły jeszcze być uznane ani długie, ani już nie można było dziwić się szybkości, z jaką je przeprowadzono, opatrzona w długie, smukłe palce dłoń podpitego mężczyzny natrafiła na coś, co wydawało się być znajome i bezpieczne na tyle, że dotykając tego czegoś człowiek nawet nie myślał o stopniu zagrożenia, jakie ze sobą ów przedmiot niósł.
Ciche pstryknięcie przerwało zalegającą od kilku sekund ciszę. W ułamku sekundy pomieszczenie wypełniło się bladym światłem jarzeniówki.
Wszystko, co przedtem było piękne i intrygujące stało się nagle obrzydliwie pospolite. Czar prysł.

Rząd kolorowych ścian bajkowej kamieniczki, pomalowany różową kredą bruk i błękitne niebo, a na nim Słońce. Majestatyczne i piękne, obejmujące swymi opiekuńczymi ramionami całą ulicę marzeń. Ciepło odeń bijące, siła sprawcza wzrostu kwiatów, drzew i traw, które tutaj mają transcendentne dla nas barwy emocji. Ta ziemia żyje sama dla siebie i jest sobie wdzięczna.
Ulicami przechadza się wielki, rudy kot, łapy w zielonych trzewikach stawiając nader leniwie, prawie ociężale. Pewnie najadł się sardynek z puszki i teraz idzie się zdrzemnąć.
Ostatecznie może sobie przecież pozwalać na takie ekscesy. Tutaj nikt nie przepędzi go z pieca, ani żaden pies nie pogoni go na drzewo.
Piękna dziewczyna odziana w haftowaną sukienkę, w wyciągniętej dłoni trzyma średniej wielkości kawałek światła, którym rozjaśniała sobie drogę poprzez ciemny las. Najwidoczniej trafiła tutaj całkiem niedawno.
Jej twarz, uśmiechniętą i rumianą, otaczała jasna łuna, będąca niczym światło bijące od tańczącego ognia.
Wąską kibić zdobiła szarfa koloru malachitu, upstrzona takowymi kamieniami niczym łąka ugwieżdżona mleczem.
W koszyku okrytym niedużą, białą chusteczką, spoczywały królicze łapki. Dziewczę ofiarowało mi jeden amulet i zniknęło gdzieś w odmętach siniejącego nieba.
Takim sposobem zostałem sam w moim świecie bez zła, trzymając w ręku ten kosztowny amulet.



Budzik, przełomowy wynalazek, przyrząd tak oczywisty w swej niezbędności, jednak rozpowszechniony dopiero gdzieś w dziewiętnastym stuleciu. Mały, tykający przedmiocik, kilka kółek zębatych, parę sprężynek, źródło mocy, wskazówka... no i oczywiście dzwonek. Tak niewiele w porównaniu do ogromu i potęgi snu. A jednak to siła budzika pokonuje sen, nie na odwrót. Dawid w tym przypadku jest pyłem, a Goliat... bogiem? Czy w takim razie budzik jest w rzeczywistości potężniejszy, niż sen? Czy to możliwe, aby zwykły zegarek wyposażony w dzwonek miał taką moc? Jeżeli tak, to gdzie w takim razie znajduje się człowiek? W końcu to ludzie stworzyli budziki, mają więc nad nimi władzę. Każdy jednak, choćby najpotężniejszy z Nas nie jest przecież w stanie oprzeć się potędze snu. Koło się zamyka.
Zastanówmy się jednak, czy aby na pewno to budzik wychodzi z tego starcia z tarczą? W końcu sen zawsze będzie powracał, nigdy nie zginie na zawsze, nie podda się. W tym tkwi jego siła i zwycięstwo. W nieugiętej woli, ponadrzeczywistej dumie.
Pozory, z natury tak omylne, znów mieszają w głowach niejednemu z ludzi.
Mocą niewątpliwie boską jest tworzenie. Dla szarego człowieka jest to coś nieosiągalnego. Stworzyć coś naprawdę, nie skleić z gotowych kawałków, proces w gruncie rzeczy transcendentny. Czy więc Sen istnieje na równi z bogiem? Zakładając, że nie jest po prostu boskim wytworem możemy przyjąć, iż w twierdzeniu takim znajduje się nielicha cząstka prawdy. Sen tworzy pewną rzeczywistość, może nawet kreuje realny świat. Kto wie, czy to, co uważamy za "prawdziwe życie" nie jest tylko snem? Może gwiazdy, trawa, powietrze, ciepło i głos kochanej osoby, wszystko to jest po prostu wytworem naszej wyobraźni? Nie istnieje, skończy się, kiedy zabrzmi budzik. I gdzie się wtedy zjawimy? W bratnim świecie? Krainie – wzorcu? Innym śnie?
Sen jest kolejną zagadką świata, nie możemy pojąć jego natury. Nigdy nie będziemy mogli. Zawsze będziemy zasypiać, śnić, budzić się. Jesteśmy jak zamknięci w ułomnej nicości. Nieistniejącej klatce bez światła, bez dźwięku, bez materii, bez miar. Jesteśmy tylko my, bez poczucia czasu, już dawno straciliśmy umiejętność określenia pory dnia. Pory dnia tutaj nie istnieją. My też nie istniejemy, bo kto potwierdzi nasze istnienie?
Jedno jest jednak pewne: potęga snu jest wielka, żadna mizerna ludzka siła nie może się z nią równać. Dajemy się jej nieść jak liście gnane podmuchem wiatru, nieświadomie oczekując, aż tamten świat się o nas upomni.

Przebudzenie jak zwykle nie było niczym przyjemnym. Drażniące światło zza okna chłostało po twarzy i zmuszało do podjęcia wyboru: wstać, czy nie wstać? Tym razem lepiej było zapomnieć już o śnie i podnieść się z łóżka. Tym bardziej, że zegar właśnie wybijał siódmą.
Jaki cel może mieć bezrobotny pisarz w budzeniu się przed godziną powszechnie uznawaną za wczesną? Zapewne ów cel jest rzeczą ważną i niecierpiącą zwłoki, bo, zgodnie z liberalistycznie znienawidzonymi stereotypami każdy pisarz miałby być leniem, a przynajmniej nienawidzić wstawania o wczesnej porze. W tym przypadku, można było stwierdzić, że uogólnianie i zbiorowe przyklejanie ludziom etykietek wcale nie było niesłuszną formą segregacji mentalnej gatunku ludzkiego.
Pisarz zamieszkujący to mieszkanie preferował raczej ustabilizowany tryb życia, więc wszystko, co mogło złamać jego ustalony wcześniej porządek dnia, wydawało się być dla niego rzeczą absolutnie niepotrzebną.
Brudny talerz wrzuca do zlewu, początkowo z nadzieją, że wymyje go później. Dopiero po chwili sam przyznaje się przed sobą do tego, że pewnie i tak tego nie zrobi. Zlewozmywak pełen utytłanych naczyń stał się jakoby elementem wystroju tego pomieszczenia, a w dodatku, kto się tym w ogóle przejmie? I tak panuje tu taki rozgardiasz, że jeden talerz w te, czy we w te nie czyni nikomu żadnej różnicy.
Pisarz wychodził z założenia, że sprzatanie niesie za sobą jakiś sens tylko wtedy, gdy wokół nie panuje brud. Innymi słowy, sprzatać opłaca się tylko wtedy, gdy dookoła jest już zcysto. A jak na razie sytuacja przedstawia się zupełnie odwrotnie.
Białe firanki biel miały już chyba tylko w nazwie, nie pamiętały by o niej nawet gdyby potrafiły cokolwiek zapamiętać... To samo tyczyło się szafek, też pokryły się żółtym papierosowym nalotem.
Wyglądało na to, że kapcie pisarza bardzo polubiły szare linoleum wyłożone na podłodze. Zdawać się mogło, że linoleum także nie pozostawało obojętne wobec piankowych klapków z hipermarketu. Uczucie obustronne, czy nie, pewne jest, iż tragiczne. Pisarz trudem oderwał nogi od podłoża.
Mężczyzna obmacuje się po kieszeniach, aby sprawdzić, czy niczego nie zapomniał. Zdaje się, że jest wszystko. Ostatni rzut oka na pomieszczenie i mozna wychodzić. Drzwi zamyka na klucz.
W przedpokoju pisarz mija się z Izą. Bez makijażu nie wygląda tak oszałamiająco jak zazwyczaj, ale i tak nie jest brzydka. Przydługi T-shirt, w którym jego współlokatorka zwykła sypiać ledwo zakrywa jej zgrabną pupę. Nie ma czasu zastanawiając się, czy ma na sobie majtki? Z resztą, ona i tak dziwnie się od niego dystansuje. Uśmiecham się do niej i wymieniamy wzajemne czci. Dziewczyna odwraca się i człapie z powrotem do swojego pokoju, głośno klaszcząc bosymi stopami o gołe panele. Pisarz wychodzi.


Słowa zapisane na pożółkłych stronach wiekowego kajetu nadawały mu pewnego uroku. Nie trzeba było nawet zagłębiać się w ich sens, czy poznawać fabuły przez nie tworzonej. Najzwyczajniej w świecie zapisana strona bardziej cieszyła oko Ryszarda, niż atakująca dumę, biała kartka.
Jasna, malutka kawiarenka, gdzie każdy zamknięty w swojej własnej, przestrzeni, chowa się gdzieś w głębi własnego ja, albo świat odbiera jedynie pobieżnie, chwilowo chcąc o nim zapomnieć, co jakiś czas przeżywała szok, gdy ktoś – wbrew panującym tu zasadom, skupiał się na rozległej, globalnej rzeczywistości, przeglądając gazetę, albo prowadząc dyskusję na tematy, należące do tutejszego cichego tabu, rozmawiając doczesności.
Mało ostało się takich miejsc na świecie. Oaz spokoju, gdzie świat wstrzymuje swój bieg, a życie na chwilę przestaje być cierpieniem, zostawiając gdzieś przed drzwiami smutek, żal i ból, a pięknie wyostrzając wszystko co dobre.
Jednak i takie miejsca trzeba kiedyś opuścić. Życie bez kontrastu przestałoby przecież być życiem.
Ryszard wychodził właśnie na zimny, jasny plac rynkowy, kiedy skrawek jego czarnego, bawełnianego płaszcza został niepewnie pociągnięty w dół.
Dwie małe istotki o płowych czuprynach i w podartej, brudnej odzieży najwidoczniej prosiły o pomoc.
Ich życie musiało być czymś, na co nie pomoże ani kawiarenka, z której wychodził Ryszard, ani pieniądze, jakie wręczył im mężczyzna. Pisarz doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ponadto był pewnie w stanie zrobić coś więcej, ale to nie było już potrzebne, skoro zaspokoił już swoją potrzebę dawania odzewu na wołanie bezbronnych.
Cdn...

Minty 03-05-2010 00:06

Z reguły jestem przeciwny wysyłaniu tak krótkich, dodatkowo początkowych części opowiadań, ponieważ w większości nie poruszają one żadnego z problemów, o jakich traktuje cały tekst, jednak tu będzie inaczej. Rozdział pierwszy, a raczej swoiste przedstawienie głównej postaci, subtelnie traktuje o pewnej ważnej dla całego utworu kwestii.
Dodatkowo jestem niecierpliwy i nie mogłem wytrzymać :).
Liczę na to, że, pomimo małej ilości tekstu, który pozwoliłby lepiej zrozumieć moją koncepcję przedstawienia postaci, zrozumieliśmy się co najmniej dobrze.

Gdyby ktoś znał przebieg mojej twórczości na LI, zapewne zauważyłby, że wykorzystałem niektóre napisane wcześniej teksty. Zwyczajnie nie miałem czasu na stworzenie czegoś nowego, albo dany kawałek akurat pasował mi w jakieś miejsce :).

Następna część rozdziału (o ile powstanie) ukaże się pewnie gdzieś w drugim tygodniu maja. Mam nadzieję, ze ktoś chętnie przeczyta także ją.

EDIT: OJ, zapomniałem o bb code, a tu ludzie już czytają i pewnie nie zrozumieją, co dzieje się naprawdę, a co w wyobraźni... Ale gafa.

PS. Jak zwykle proszę o ocenę. W końcu wystawiam to właśnie w celu poznania Waszego zdania, a i obojętność bywa czasami gorsza od najsłabszej noty.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:03.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
artykuły rpg


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172