[Medal of Honor] AFO Nora: Feniks Kolejne z serii opowiadań luźno związanych z prowadzoną przeze mnie sesją Afghan Silver Star. To można znaleźć także w zamkniętym wątku rekrutacyjnym. - Plan jest taki – zaczął Kret, jak zwykle potężnie gestykulując. – Obóz – Tu wskazał na znajdujące się tuż pod nimi namioty. Talibowie – najwidoczniej całkowicie nieświadomi ich obecności – dziesięć minut temu rozpalili ognisko i teraz beztrosko rozmawiali, od czasu do czasu wyśpiewując jakieś religijne pieśni. – jest najprawdopodobniej pełen wrogiej amunicji… - Jak zawsze – mruknął Feniks. - …więc musimy być ostrożni i za nic nie dopuścić do jej zniszczenia – dokończył, celowo nie zwracając uwagi na złośliwość towarzysza. - Tak, tylko skąd masz pewność, że Turbany samych siebie nimi nie oblepili? – zapytał sarkastycznie Borsuk. - Jeśli tak się stało to już ja zadbam o to, żebyś zginął jako pierwszy – mruknął Sokół. - Zamknąć pyski – zdenerwował się Kret. – Pagórek uniemożliwia nam okrążenie wroga, więc ostrzał musimy prowadzić z tej pozycji. Na szczęście nie jest ich za wiele, a do tego mamy przewagę zaskoczenia i wysokości. Jakieś pytania? Nie? To dobrze, szykować się.
Po tych słowach drużyna szybko zajęła swoje pozycje, przy okazji sprawdzając stan magazynków. Przeciwnicy, nie spodziewając się żadnego ataku, spokojnie korzystali ze swoich racji żywnościowych i śmiali się z opowiadanych dowcipów. Nie wiedzieli, że dosłownie sześć metrów wyżej grupa wyszkolonych żołnierzy przygotowuje się właśnie do ich zabicia. - Ogień pojedynczy. Ja biorę tych dwóch odwróconych tyłem, reszta jak leci – zakomenderował cicho Kret, przestawiając rodzaj prowadzonego ostrzału w swoim karabinie. – Teraz.
Cała czwórka wystrzeliła pociski w niemal równym czasie. Niestety dziwny zbieg okoliczności sprawił, że w tym samym momencie dwaj siedzący tyłem talibowie wstali, a ostra amunicja trafiła prosto w ich plecy. Nie mając szans obrony, padli martwi na ziemię, ale ta krótka chwila wystarczyła, by pozostali zrozumieli sens zaszłej sytuacji i pochowali się za osłonami. Drużyna próbowała poprawić strzały, jednak bezskutecznie, gdyż trafienie w ruchome cele było nie lada wyzwaniem. - Kurwa jebana, strzelać bez rozkazu – zaklął dowódca oddziału. – Przełączamy się na ogień ciągły. Czas zakończyć pierdolone podchody.
W tym samym czasie jeden z wrogich karabinów wysunął się zza przeszkody, puszczając serię. Żołnierze, jak na komendę przysunęli się bliżej skał i schowali za nimi głowy. Sokół odpowiedział krótkim ostrzałem. Kret, nie chcąc zostać trafiony, powoli wysunął lufę przez szparę w kamieniu i przyłożył oko do lunety. Kiedy tylko zza osłony wychyliła się głowa wrogiego strzelca, nie zastanawiał się ani przez chwilę. Świst pocisków przecinających powietrze wypełnił głuchą ciszę, a twarz przeciwnika eksplodowała czerwienią. Odruchowo złapał się za nią, po czym padł na ziemię i więcej się już nie poruszył. Po tym wydarzeniu oddział zamarł w bezruchu, oczekując jakiś działań ze strony Talików. Oni pewnie pomyśleli o tym, bo nikt się nie poruszył. - Nie lubię pieprzonej bezczynności – stwierdził krótko Borsuk, wyciągając swój granatnik.
Szybko przycelował w stronę jednego z namiotów i wystrzelił ładunek. Siła eksplozji rozerwała go na strzępy, a podmuch wzniósł w powietrze tumany piasku, przysłaniając widok. Po chwili, gdy kurz opadł, Kret mruknął do Feniksa: - Upewnij się czy wszyscy zginęli.
Feniks, trzymając palec na spuście, wyjrzał zza kamienia i rozejrzał się po zgliszczach. Nagle wszyscy usłyszeli krótki terkot karabinu, a mundur dowódcy ochlapała krew. Obca krew. Twarz towarzysza, zniekształcona i rozerwana przez pociski jeszcze raz spojrzała ze zdziwieniem na Kreta, po czym spokojnie oparła się o skałę.
Niekończącą się, dramatyczną ciszę przerwała długa seria wystrzelona przez Sokoła.
Dowódca cisnął swoją broń na ziemię i złapał się za głowę w akcie bezsilności. Zabił przyjaciela. Z powodu swojej głupoty i pewności siebie… po prostu go zabił. - Jak to się, kurwa, stało? - Eksplozja nie zabiła ich wszystkich – odpowiedział beznamiętnym głosem Borsuk. – Jeden z nich był jeszcze przytomny… Śmiertelnie okaleczony, ale przytomny… To on to zrobił… Kiedy tylko… Kiedy tylko Feniks wychylił się zza osłony, ten… - Nie dokończył, nie mogąc wykrztusić już żadnego słowa.
Kret zapłakał. Łzy płynęły mu z oczu niekontrolowanie, nie mógł tego powstrzymać. Nie chciał tego powstrzymać.
Trzęsącą się dłonią złapał za radio i przyłożył je do ust. Chciał zachować poważny, profesjonalny ton głosu, ale mu się nie udało. - Baza, odbiór – zakomunikował cicho. – Tu Kret, oddział AFO NORA. Chciałem wezwać Jamesa… Avatara, znaczy się. Góra na południowy wschód od lotniska Chaghcharan.. Nie da się przeoczyć, do tego rozpalimy flary. - Kret… - Nie zdam teraz raportu, jasne? Jesteśmy zmęczeni, jeden z nas został trafiony. Chcemy po prostu wrócić do tej jebanej bazy. - Nie o to chodzi, Kret… Avatar nie może przylecieć. Straciliśmy go godzinę temu, kiedy prowadził ostrzał w jednej z afgańskich wiosek… Przykro mi, stary.
Dowódca wrzasnął z wściekłości i rozbił komunikator na ścianie skalnej.
W ciągu zaledwie kilku minut stracił dwóch najlepszych przyjaciół. Kto będzie następny? | Autor artykułu | | Zarejestrowany: Jan 2011
Posty: 422
Reputacja: 1 | |
Oceny użytkowników | Język | | 4 | Spójność | | 3 | Kreatywność | | 3 | Przekaz | | 3 | Wrażenie Ogólne | | 4 |
Głosów: 1, średnia: 68%
| | | |
Narzędzia artykułu | | | | |