Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-02-2009, 14:12   #1
 
Rusty's Avatar
 
Reputacja: 1 Rusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemu
Klepsydra

Temperatura sięgnęła kilku stopni poniżej zera. Na szczęście przez brak wiatru chłód nie był zbyt dokuczliwy. Przynajmniej nie tak jak jeszcze przed paroma dniami. Śnieg powoli zmierzał w stronę trawy pokrywającej ogromny Central Park, która od mrozu stała się już całkowicie biała. Jakimś cudem to właśnie w tej części Manhattanu wszyscy się znaleźliście. Dariusz, Nora, Mike i kilkusettysięczna publiczność wydarzeń, które miały za moment nadejść. Mieliście swoje własne plany, ale mimo to każde z was znalazło się tuż obok nowojorskiej oazy zieleni. Postanowiliście więc wstąpić, ot z czystej ciekawości.

Trzy ogromne telebimy zawieszone były nad największym zbiornikiem wodnym – w samym środku parku. To właśnie wokół niego zgromadziło się najwięcej ludzi, z wami włącznie. Ścisk stawał się coraz bardziej dokuczliwy. Niestety zbyt późno zorientowaliście się, że tłum gapiów powiększył się kilkukrotnie, a przede wszystkim stał się znacznie bardziej zbity. W tym momencie próba wydostania się z przeludnionego parku byłaby chyba niemożliwa. Z pewnością nie uniknęłoby się jakiegoś podenerwowanego tym zamieszaniem nowojorczyka. W końcu wszyscy mieszkaliście w najagresywniejszym mieście na świecie. Mimo wszystko nie mieliście zamiaru psuć sobie tej chwili.

Czekaliście więc cierpliwie, aż do momentu kiedy do końca milenium pozostała już tylko minuta. Wtedy też stało się coś bardzo dziwnego. Całe jezioro, nad którym zawieszono obserwowane przez wszystkich telebimy, okryła dziwna poświata. Woda stała się całkowicie żółta, natomiast na jej powierzchni zaczęły materializować się jakby ziarenka piasku.

- Hej ludzie! Patrzcie! – Zewsząd dobiegły was okrzyki. Całe to zjawisko zainteresowało wszystkich znacznie bardziej niż transmitowane przedstawienia.

Wtedy ktoś wskoczył do wody. Niewiadomo czy był tak pijany, czy po prostu zaciekawiony. Większość ludzi uznała to po prostu za kolejną sztuczkę przygotowaną przez władze miasta. Sekunda po sekundzie czas płynął nieubłaganie, a nowe milenium już niemal stało się waszym udziałem.

Dziesięć! Dziewięć! Osiem! Siedem! Sześć! Pięć! Cztery! Trzy! Dwa! Jeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeddddddddddeeeeeeee…

I czas stanął w miejscu …
Wszystko co was otaczało, ludzie, drzewa, budynki. Wszystko stało się całkowicie białe, zaś kształty ograniczały jedynie czarne kontury – niczym na szkicowniku rysownika. Zniknął wszelki ruch, wszystko po prostu stało. Wszystko poza wami – wy jedyni zachowaliście jeszcze kolory, świadomość, staliście tam jakby nigdy nic. Nadal czekając na wiek, który uparcie nie chciał nadejść.

Nie dano wam jednak dużo czasu. Woda w akwenie zaczęła wirować, zupełnie tak jakby ktoś na dnie wyciągnął korek. Kiedy przyjrzeliście się dokładnie, na samym środku wiru dostrzegliście wyciągniętą ponad powierzchnię dłoń. Kurczowo ściskała kształt, który od razu rozpoznaliście – klepsydra! Złota klepsydra, podobnie jak wy, ona również zachowała swe kolory.

Obserwując całe to nieprawdopodobne przedstawienie, nie spostrzegliście, że wasze nogi zaczęły się zapadać. Zupełnie tak jakby powierzchnia, na której staliście powoli zmieniała się w coraz rzadszą ciecz. Prawda była jednak całkowicie inna. Szybko spojrzeliście w dół by ku waszemu przerażeniu dostrzec, że z niewielkiej kałuży wystają już tylko piszczele. Nogi były jakby z ogrzewanego właśnie wosku, a niewielkie strumienie niestrudzenie zmierzały w kierunku wiru. W momencie kiedy do niego dotarły - straciliście przytomność.

Poczuliście lekki dyskomfort. Trudno się temu dziwić, leżeliście na bardzo nierównej kostce brukowej z ogromną latarnią tuż nad waszymi głowami. Była większa od każdej wam znanej, przynajmniej ze dwa razy. Mogłaby dawać tyle światła, że zepchnęłaby słońce tylko do pozycji jednego wielkiego grzejnika, ale nie tutaj. Tutaj pomimo tego, że czuliście wręcz ciepło, które od niej biło, a patrzenie na nią przez dłużej niż kilka sekund było niemożliwe, nadal wszystko okrywał półmrok. Wstaliście i rozejrzeliście się wokół siebie.

Znaleźliście się na niewielkim placu zbudowanym na planie koła, ze wspomnianą latarnią w samym centrum. Wszystko wyglądało jak w jakimś animowanym horrorze. Z każdej strony otaczały was niewielkie, piętrowe budynki o dość specyficznej konstrukcji. Były całkiem schludne, w starym stylu, ale przede wszystkim wraz z wysokością zwiększał się również ich rozmiar. Zupełnie jakby wyszły spod ręki wprawnego karykaturzysty. Z wielkimi oknami na wysokości piętra wyglądały niemal jak twarze, które spoglądały się na was w dość złowieszczy sposób.

W oczy rzuciło wam się coś jeszcze. W jednym z domów drzwi były trochę uchylone. Pewnie nawet nie zwrócilibyście na to uwagi, ale biło zza nich dość wyraźne światło.
 
__________________
And the dance continuous.

Obecnie nieobecny.
Rusty jest offline  
Stary 11-02-2009, 18:53   #2
 
Epoche's Avatar
 
Reputacja: 1 Epoche nie jest za bardzo znanyEpoche nie jest za bardzo znany
Mać jego. Gdzie ja jestem? Czy to kolejny defekt tego eksperymentu, którego stałem się celowym uczestnikiem? Z woli własnej otumaniłem się i zamknąłem w labiryncie znaczeń abstrakcyjnych? Czy właśnie tego jestem świadkiem?
Mam wrażenie, że konfuzji tych nie będzie końca. Nie, póki rozklejam oczy i dalej widzę miejsce, które wytworem jest raczej umysłu lumpenproletariata ostatniego, o zachwianej percepcji i rozumienia rzeczywistości.
Uniosłem się do pozycji pionowej, a przynajmniej postarałem się, walcząc z niepokojącym bólem w kręgosłupie, który jął piętrzyć się z każdym moim oddechem.

-Kurwa.

odkaszlnąłem i zawarczałem w języku przodków. Kątem oka dojrzałem dwójkę ludzi, ktorzy tak jak ja, zdawali się walczyć z tą niewiarygodną fantasmagorią. Z drugiej strony, to właśnie oni zdawali się być moim jedynym punktem odniesienia, jedynym punktem, gdzie ta nierealność zawieszała się i mogłem w sposób dobitny stwierdzić, że nie jest to żaden oniryczny bełkot mojego umysłu, a rzecz niewiadoma, na pewno natomiast magiczna, która przydażyła się mnie i tym obcym zupełnie ludziom.

-Czy ktoś jest w stanie powiedzieć mi, co się tutaj dzieje?!

Na początku krzyczałem. To przez delikatny pisk w moim lewym uchu. Z drugiej strony, nie oczekiwałem specjalnie odpowiedzi na moje pytanie, rzucone w eter, żeby zwrócić na siebie uwagę. Miast tego, chwyciłem za swój telefon komórkowy i wykręciłem numer do Stephena.
Gdy przyłożyłem komórkę do ucha ta wydała z siebie ostatni oddech, a raczej trio w postaci donośnych jazgotów i bateria padła.

-No szlag... byłem pewien, że ładowałem ją przed wyjściem...

Wcisnąłem ją do kieszeni płaszcza i zbliżyłem się do dwójki pozostałych ludzi.
 
Epoche jest offline  
Stary 15-02-2009, 20:49   #3
 
Baby Biatch's Avatar
 
Reputacja: 1 Baby Biatch nie jest za bardzo znany
„Friends say it's fine, friends say it's good
Ev'rybody says it's just like rock'n'roll
I move like a cat, talk like a rat
Sting like a bee, babe I wanna be your man
Well it's plain to see you were meant for me, yeah
I'm your boy, your 20th century toy”


Słuchając dźwięków dobiegających z disc-mana, odpalając kolejnego Lucky Strike’a, Nora Hart rozglądała się za ofiarą. Przed wyjściem z domu zapełniła żołądek kilkoma piwami dla odwagi i teraz była gotowa, żeby jak za dawnych lat trochę narozrabiać. Okazja przyszła sama.

-Przepraszam. – kobiecy głos o drażniącym protekcjonalnym tonie wyrwał ją z zamyślenia – Przepraszam, panią!

Niechętnie odwróciła się i wykrzywiła twarz w czymś, co tylko szaleniec uznałby za uśmiech. Kobieta w płaszczu od Diora, która ją zaczepiła, wydała z siebie pełne przerażenia westchnięcie na widok zaniedbanej, utlenionej pani w średnim wieku. Nora jedynie podciągnęła mankiety skórzanej kurtki.

- Taa?
- Czy zechciałaby pani zgasić tego papierosa? – zapytała modnisia, wskazując ruchem głowy na przestraszonego chłopczyka – Tu są dzieci.
- Siema młody – przywitała się Nora, wywołując uśmiech na twarzy malucha, po czym obdarzyła „aktywistkę zdrowego trybu życia” zimnym spojrzeniem i smugą dymu, wydmuchaną prosto w twarz – Spoko. – skwitowała krótko rzucając niedopałek na ziemię. Nie mogła zrobić matce sceny przy synku.

Odliczanie trwało. Sekundy dzieliły ją od roku 2000 – tego mitycznego, tajemniczego, i, jeśli wierzyć przepowiedniom, apokaliptycznego roku 2000. Jego również nie spędzi ze swoim ukochanym Liamem. „Gówno”- szepnęła pod nosem i odwróciła się na pięcie, by udać się w stronę domu. Cztery, trzy, dwa, jeden...

***




Nie miała pojęcia co się dzieje. Czy to było to? Czy to było nowe wyzwanie, które zsyłała jej opatrzność, po długich miesiącach stagnacji? Powoli wstała i rozejrzała się dookoła. Jej uwagę zwróciła dwójka mężczyzn, którzy wraz z nią znaleźli się pod tą tajemniczą latarnią, w tym karykaturalnym miejscu. Co mieli z nią wspólnego? Czemu właśnie ich trójka? Podeszła do każdego z nich, po męsku uścisnęła im dłonie i przedstawiła się.

- Siema, jestem Nora. Tak, jak zapewne i wy, nie mam żadnego racjonalnego wytłumaczenia na to, co się przed chwilą stało. Nie wiem, co to za domy, co to za latarnia i w jakiej pokręconej, chorej wersji Narnii się właśnie znajdujemy. Mogę się jedynie domyślać, że mamy przesrane.

Po uścisku dłoni każdy z mężczyzn trzymał w ręce małą niechlujną wizytówkę. „Nora Hart – Agencja Detektywistyczna UnbrokenHarted” – głosił napis. „Chętnie pomożemy zrujnować życie palanta, który Cię zdradził”. Szelmowsko uśmiechnęła się do jegomościa ze wschodnioeuropejskim akcentem, jak i do drugiego, który na razie milczał.

- Panowie, coś mi mówi, że nasz faun kryje się za tymi drzwiami. – wskazała głową w stronę świetlistego wejścia i podążyła w tamtym kierunku.

Nareszcie była w swoim żywiole, jak za dawnych, policyjnych czasów. Nie musi już uganiać się za puszczalskimi świniami zaobrączkowanymi przez rozhisteryzowane, nowojorskie damulki. Czuła, że stała się częścią czegoś większego, a każda mijająca chwila sprawiała jej niewymowną przyjemność.

“20th century toy, I wanna be your toy
20th century boy, I wanna be your toy...”
 
__________________
Wszyscy chcą Twojego szczęścia... nie daj go sobie zabrać! gg 5067429

Ostatnio edytowane przez Baby Biatch : 15-02-2009 o 22:21.
Baby Biatch jest offline  
Stary 18-02-2009, 12:20   #4
 
Korbas's Avatar
 
Reputacja: 1 Korbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłość
Mike, dwudziesto letni dziennikarz "New York Times'a" przepychał się przez tłum gapiów oczekujących tego świetlistego 2000 roku. Był ubrany w biały T-shirt, koszulę i luźne brązowe spodnie. Miał ciemne włosy i niebieskie, błyskotliwe oczy. W końcu zatrzymał się kilkanaście metrów od wielkich telebimów. Gdzieś z prawej strony Mike zauważył jakąś przepychankę między groźnie wyglądającymi kolesiami."Dobrze że to nie mnie wysłali żebym zrobił reportaż na temat żegnania starego milenium przez Nowojorczyków" - pomyślał chłopak. Teraz dopiero rozejrzał się po okolicy. Mimo otaczającego go tłumu zobaczył daleko jak ludzie rozstawiają ostatnie rakiety do odpalenia. Jak z okien niektóych budynków wystają głowy gapiów...
Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem, sześć, pięć, cztery, trzy... Dwa, jeden...
I wtedy to się stało...
Czas się zatrzymał a wszystko stało się białe. Czarne kontury zastępowały zwykłe kształty."co jest grane?" - zapytał siebie Mike.
I nagle woda w akwenie zaczęła wirować, jakby ktoś wyciągnął korek z wanny. I Mike dostrzegł na dnie klepsydrę.
A co jeszcze dziwniejsze jego nogi zaczęły się zapadać. A potem stracił przytomność


Mike obudził się oślepiony przez wielką latarnie nad jego głową. Gdy wstał zobaczył że są tam jeszcze dwie osoby. Jedna z nich - mężczyzna wstał już i spytał czy wiemy co się tutaj dzieje... Dziwne pytanie, wręcz dziecinne. to chyba oczywiste że znaleźliśmy się tutaj niewiadomo dlaczego i jak i nie wiemy co się tutaj dzieje... No cóż...
Tymczasem druga osoba - kobieta, przedstawiła się... Nora.
-Miło mi poznać... Nora Hart, ładne imię, Ja jestem Mike. Mike Stanley - rzekł Mike podając jej dłoń i patrząc na wizytówkę. Doczytując do końca uśmiechnął się.
-Chyba masz rację... Chodźmy - wstał i poszedł za kobietą.
 
__________________
Wyłącz się!
Ctrl+W
Korbas jest offline  
Stary 18-02-2009, 15:06   #5
 
Rusty's Avatar
 
Reputacja: 1 Rusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemu
Wraz z każdym krokiem, który przybliżał was do uchylonych drzwi, coraz głośniejsze stawało się dziwne pogwizdywanie. Chwilę później dołączyło do niego również strzelanie palcami. O dziwo wszystko układało się we wpadającą w ucho melodie.

Nora jako pierwsza dotknęła klamki stylizowanej na niewielką klepsydrę. Zawiasy z trudem uległy pod naporem, oznajmiając to wszem i wobec donośnym skrzypnięciem. Jakimś dziwnym sposobem, sprawiły również, że wcześniej słyszane przez was dźwięki całkowicie ucichły.

Wewnątrz dostrzegliście tylko mrok. Lecz nie to zaskoczyło was najbardziej. Nikt nie wykonał nawet kroku, a znaleźliście się pośród gęstego jak smoła cienia. Jedyne źródło światła dobiegało zza waszych pleców. Wystarczyło przyjrzeć się przez krótką chwilę i szybko zorientowaliście się, że to te same drzwi, które przed momentem otworzyliście. Tyle tylko, że były niesamowicie małe. Dokładnie tak małe, że nie wsadzilibyście tam nawet nogi. Wydobywające się z nich światło posiadało podobne właściwości jak latarnia, za nic nie mogło poradzić sobie z tym cieniem.

Nie widzieliście podłogi, ścian, niczego. Staliście jednak stabilnie, a wraz z każdym krokiem rozchodził się specyficzny dźwięk. Dokładnie taki sam jaki towarzyszy chodzeniu po cienkim lodzie.

- Chodźcie, chodźcie. - Donośny głos jak żywa istota obiegł wasze postacie. Zupełnie tak jakbyście właśnie znajdowali się w jakimś pomieszczeniu. W tym samym momencie, około metr przed wami pojawił się słup światła. Oświetlił fotel o ogromnym oparciu, na którym siedział mężczyzna spoglądający na was z lekkim uśmiechem.


- No nareszcie jesteście. Myślałem już, że nigdy się nie doczekam.

Patrzył na was ciekawym wzrokiem, zupełnie tak jakby nie mógł się wami nacieszyć. Było jednak w jego oczach coś, co budziło w was niepokój. Zupełnie tak jakby miał wobec was jakieś niecne plany.

- Nie będę marnował waszego czasu. - Urwał i wybuchł śmiechem, który niesamowicie was zaskoczył. - To niezwykły paradoks, bowiem oto znaleźliście się w miejscu, gdzie czas nie rusza się nigdzie, nawet gdyby próbować rozpędzić go celnym kopniakiem w jego czcigodne cztery litery.
Nie dając wam chwili na zabranie głosu, strzelił palcami, a w jego dłoni pojawiła się laska.
- Poczekajcie jednak z pytaniami i dajcie mi chwilę, a wytłumaczę wam, na czym polega mój problem. - Po tych słowach tupnął w ziemię.
Wraz z dźwiękiem rozchodzącym się miarowo wokół was, pojawił się kolejny słup światła. Tym razem zobaczyliście masywną, na oko dziesięciometrową klepsydrę.

Kiedy przyjrzeliście się dokładnie, zauważyliście coś co zmroziło wam krew w żyłach. w zwężeniu tkwił jakiś człowiek. Całe jego ciało okryte było białymi bandażami, on sam natomiast miotał się jakby poddawany był teraz niewypowiedzianym torturom.

- Oto mój problem. Widzicie, nie mogę wpędzać świata w bieg, przynajmniej tak długo, jak długo to coś tworzy nieproszony korek. Próbowałem już jakoś sobie z tym radzić, o na przykład tak. - Przyłożył swoją laskę do klepsydry. Ta momentalnie wydłużyła się, bez większych problemów przechodząc przez szkło. Wbiła się w sam czubek głowy nieszczęśnika, ponownie ujrzeliście ją kiedy przebiła jego plecy. Chwilę później nieznajomy wyciągnął swoją zabawkę i spojrzał na was z ogromnym żalem. - Widzicie, jest dziura, ale piach nie leci. - Wzruszył ramionami, a światło oświetlające klepsydrę zgasło. - Sam nie mogę się stąd ruszyć i potrzebuje kogoś, kto zajmie się tym za mnie.

Popatrzył na was. Nie zmienił się ani wyraz jego twarzy, ani to charakterystyczne spojrzenie. Zniknął z miejsca, w którym stał i pojawił się tuż za wami. Chwycił jedną dłonią zmniejszone drzwi i zaczął rozciągać je jakby były z gumy.

- Namyślcie się, pogadajcie sobie, a jeśli zechcecie mi pomóc, wróćcie pod starą Marry - Zamarł na chwilę. - Mówiłem o latarni, ona nazywa się Marry i jest bardzo drażliwa, więc lepiej używajcie jej imienia. - Puścił wam oko i ponownie zniknął. Tym razem dostrzegliście go, stojącego w miejscu, gdzie przed momentem sami się ocknęliście.
 

Ostatnio edytowane przez Rusty : 19-02-2009 o 18:19.
Rusty jest offline  
Stary 24-02-2009, 14:05   #6
 
Korbas's Avatar
 
Reputacja: 1 Korbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłość
Reporter wszedł za kobietą do środka. Ogarnęła ich niemal namacalna ciemność. Jedyne małe światło pochodziło z pomniejszonych drzwi przez które przed chwilą weszli.
-Chodźcie, chodźcie. - donośny głos rozerwał ciszę w której cała trójka była ogarnięta.
Chwilę później oślepiło ich światło, które ujawniło faceta siedzącego na fotelu. O dziwo uśmiechał się patrząc na nich.
-No nareszcie jesteście. Myślałem już, że nigdy się nie doczekam. - rzekł dalej mężczyzna wyraźnie ciesząc się z naszej obecności.
-Nie będę marnował wszego czasu. - Urwał i wybuchnął śmiechem, zaskakując Mike'a i resztę. - To niezwykły paradoks, bowiem oto znaleźliście się w miejscu, gdzie czas nie rusza się nigdzie, nawet gdyby próbować rozpędzić go celnym kopniakiem w jego czcigodne cztery litery.
Facet tupnął nogą i niedaleko ciemność rozdarł kolejny słup światła rozświetlający wielką dziesięciometrową klepsydrę. Po chwili reporter zobaczył że w zwężeniu był jakiś człowiek, a raczej mumia zważając na to że cały był obandażowany. Miotał się jakby każdą cząstkę jego ciała przypiekano rozgrzanymi do białości prętami. Mike przestał słuchać co więcej ma do powiedzenia facet w garniturze, tylko patrzył na to dziwne zjawisko. Po chwili jednak spojrzał na mężczyznę.
- Namyślcie się, pogadajcie sobie, a jeśli zechcecie mi pomóc, wróćcie pod starą Marry - Zamarł na chwilę. - Mówiłem o latarni, ona nazywa się Marry i jest bardzo drażliwa, więc lepiej używajcie jej imienia.
Puścił do nich oko i wyszedł przez drzwi.
Mike ponownie spojrzał na klepsydrę i mumię, a potem na swoich towarzyszy.
-Co o tym sądzicie? Czy on myśli że pomożemy mu przepchać te jego piekną klepsydrę?
 
__________________
Wyłącz się!
Ctrl+W
Korbas jest offline  
Stary 01-03-2009, 16:18   #7
 
Epoche's Avatar
 
Reputacja: 1 Epoche nie jest za bardzo znanyEpoche nie jest za bardzo znany
- Mmmm... co ja mogę na to... Tak... rozumiem, że czyny heroiczne zachwalane są po stukroć, ale przypomnieć wam chciałem, że nie mamy zielonego pojęcia gdzie jesteśmy, wokół nas dzieją się dziwy, o których nie słyszałem ja podczas jednej z tych popieprzonych narkotycznych wypraw, nie wspominając o moim synu, zaledwie dwudziestolatku, znając życie, starające mi sie dopierdolić, pedała i pederasty. Jezu... czemu ja wam to mówię? Jednym słowem... i nie mówie tego pod wpływem stresu... zastanówmy się, zanim wpakujemy się w cokolwiek popieprzonego. Proszę?

Założyłem, że zostanę z dwójką tych ludzi. Wiadomo, być w miejscu profanującym rzeczywistość w sposób tak dosłowny, jest rzeczą conajmniej niebezpieczną. Ale być tam sam... fakt ten nabiera dodatkowych właściwości i nazwie: "Ratujmy nasze szacowne tyłki, póki nie rozjadą nas w pindy". Szlag...

- Swoją drogą, gwoli ścisłości, nazywam się Darek. Eh... chciałbym usłyszeć wasze argumenty, dlaczego mielibyśmy się zająć tymi.. sprawami...

Z braku idiolektu magicznego, który pewnie obowiązywał w tym miejscu, poczułem się jak ślepe dziecko w nowym świecie. Jasne, po lekturze Pullmana czy Gaimana, światy odległe i dziwaczne nie są już takie... niedostępne, ale fakt, że takie rzeczy dzieją się właśnie mnie jest jeszcze niedopuszczalny do mojej wyobraźni. Eh... Gdyby tylko mieć cel, być może wariactwo te byłoby rzeczą łatwiejszą do zaakceptowania...
Hm... Z drugiej strony, mężczyzna, którego poznaliśmy to jedyna osoba, która może być zakorzeniona w świadomości tego miejsca... Lepiej mieć jakąkolwiek wiedzę, niż żadną... Dlatego pójść mu na rękę to ułatwić sobie wyjście z tego grajdołka siedmiu łez nieszczęśliwych dziewic na pustyni Ależeśsięwjebał. Uf... Matko jedna, mam nadzieję nie mieć racji...

Bo jeżeli okaże się, że to jakaś zmara, to przysięgam, że jak się obudze strzele sobie w łeb...

A jeżeli okaże się, że zdechnę w tym miejscu, to przy bramie niebiańskiej każę się łaskawie wypatroszyć za głupotę.
 
Epoche jest offline  
Stary 08-04-2009, 22:16   #8
 
Rusty's Avatar
 
Reputacja: 1 Rusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemuRusty to imię znane każdemu
Tajemniczy mężczyzna zaklaskał w dłonie kiedy powróciliście na tak dobrze znany wam plac. Drzwi, przez które się tu dostaliście niemal od razu zatrzasnęły się. Huk zagłuszyło jednak przeraźliwe skrzypnięcie, które wydały z siebie zawiasy. Po waszych plecach przebiegły potworne ciarki, do nich trzeba było się tu chyba przyzwyczaić. Prawdę mówiąc jednak, prawie nie zwróciliście na to uwagi.

- Brawo, brawo. Zdecydowanie to istotna cecha. – Przyjrzał się wam w ten charakterystyczny, złowieszczy sposób i uśmiechnął się.

Machnął dłonią. To nie mogło umknąć waszej uwadze. Spodziewaliście się kolejnych cudów. Miast tego, ujrzeliście …
… nic nie ujrzeliście.
Widać żarty trzymały się tajemniczego jegomościa. Przynajmniej dopóki na jego twarzy nie pojawił się wyraz niezwykłego znużenia.

- Przejdźmy lepiej do rzeczy. – Wyglądał tak jakby z konieczności musiał po raz tysięczny powtarzać te same słowa.
- W teorii, przynajmniej tej, którą jesteście w stanie zrozumieć. Czas stoi w miejscu. Wszystko na wam znanej ziemi jest niczym posąg. Od śmierci dzieli je jednak jeszcze długa droga. – Przerwał i spojrzał na was. Przesunął ręką po przestrzeni przed swoim nosem. Za jego dłonią leniwie ciągnął się niewielki strumień złocistego piasku. Stworzył niewielki prostokąt i cicho gwizdnął. W tym samym momencie ujrzeliście przed sobą Central Park. Dokładnie taki jakim go zapamiętaliście, pozbawiony barw, pogrążony w przerażającej stagnacji.
- Taki stan rzeczy utrzyma się tak długo, jak ten wielki kanał, którym płynie wartki strumień ścieków zwany czasem, nie zostanie krótko mówiąc odetkany.
Zmierzył was od stóp po czubki głów i wrócił do swego monologu.
- Blair, Riley, Frank, zostaliście wybrani nie bez powodu. Wierzcie mi lub nie. Prawdą jest, że każde z was, choć oczywiście nieświadomie, żyje w oparciu o tylko jedną sferę zjawiska zwanego czasem.

Odwrócił się na pięcie i obszedł latarnię dookoła. Nie wydał z siebie ani jednego słowa. Trudno było jednak uznać, że dawał wam czas do namysłu. Nieustannie gwiżdżąc i strzelając palcami, na domiar złego bez żadnego ładu, sprawiał, że ledwo byliście w stanie zebrać myśli.

- Nie pytajcie o szczegóły, nawet moja wiedza nie sięga tak daleko. Istotnym jest jednak fakt, że tylko razem jesteście w stanie przemieszczać się w strumieniach czasu. Bez tego jak pewnie się domyślacie, się nie obejdzie.

Cztery razy uderzył laską o kostkę brukową, którą wszyscy czuliście pod stopami. Chwilę później tuż przed nim pojawiła się taka sama ilość, tak dobrze wam znanych słupów światła. Te były jednak znacznie mniejsze. Na szczycie każdego kołysała się niewielka kryształowa kula. Mężczyzna wycelował swoją laską w pierwszą.

- Przeszłość. Na pozór martwa, niema. Na pozór … – Spojrzał na was i przechylił głowę w prawą stronę. – Przedmiot, który tu znajdziecie będzie symbolem minionej potęgi. Źródłem pamięci o tych, którzy odeszli.

Laska przesunęła się w prawo. Zatrzymała się na kolejnej z połyskujących kul.

- Teraźniejszość. Najcudowniejsze złudzenie kontroli nad niezmierzoną potęgą zwaną czasem. Jej znakiem będzie przedmiot, który symbolizuje życie i śmierć. Słowem to co nadchodzi i co przeminęło. Co łączy na pozór przeciwne siły.

- Przyszłość symbolizować będzie to co zdolne wprawiać w ruch. To co nieznane, podobnie jak domena, którą reprezentuje. To z czym się tu spotkacie, zależeć będzie od podjętych przez was działań. Możecie mi jednak wierzyć, że sam ubolewam nad swą niewiedzą.

Wziął większy wdech i z lekką wątpliwością przesunął swoją laskę w kierunku ostatniej kuli. Całe jego ciało drgnęło. Zauważyliście to bez problemu, on sam zresztą chyba o tym wiedział. Nie miał jednak zamiaru zawracać sobie tym głowy. Jego pewność momentalnie wróciła.

- By wykorzystać zdobyte artefakty, potrzebna wam będzie siła. Znacznie większa niż ta, którą dysponujecie. Większa niż ta o jakiej kiedykolwiek choćby marzyliście. Zdobędziecie ją w miejscu poza czasem, podobnym do tego. W jednym z tych, z którego wszelkie życie uciekło w popłochu już dawno temu. Miejcie się jednak na baczności. Istota, która obdarzy was wspomnianą potęgą, jest przebiegła, chciwa i okrutna. – Wziął większy wdech.

Powrócił uśmiech. Wyglądał jakby wreszcie dotarł do końca powtarzanego wielokrotnie monologu. Monotonia wręcz z niego emanowała. Prawdę mówiąc nie zwracaliście już na niego uwagi. Dostrzegliście bowiem, że latarnia niemal całkowicie zgasła. Dokładnie widzieliście niewielką, skrzydlatą istotkę, która przyglądała wam się z nieukrywaną niechęcią.



Kiedy tylko zorientowała się, że zwróciła waszą uwagę. Światło latarni ponownie stało się nie do zniesienia dla waszych oczu. Nie mieliście jednak czasu rozważać tej dziwnej reakcji. Bezimienny postanowił bowiem ponownie zabrać głos.

- Wam zostawiam decyzję co do tego, którego wyzwania chcecie podjąć się w pierwszej kolejności. Co oczywiste, możecie wybrać każde prócz tego dotyczącego przyszłości. Tego podejmiecie się u kresu waszej wędrówki.O ile oczywiście dane wam będzie jej doż... - Podrapał się po głowię z głupkowatym uśmiechem. - Doczekać.

Ziewnął i ani myślał zakrywać ust dłonią. Skończył, ale chyba nie znał innego sposobu by was o tym poinformować.
Wszystko w tym miejscu zdawało się czekać na waszą decyzję. Nawet ciemność zaczęła gęstnieć. Przemykała między wami niczym żywa istota.
 

Ostatnio edytowane przez Rusty : 09-04-2009 o 10:55.
Rusty jest offline  
Stary 10-04-2009, 01:15   #9
 
Bergtagna's Avatar
 
Reputacja: 1 Bergtagna ma z czego być dumnyBergtagna ma z czego być dumnyBergtagna ma z czego być dumnyBergtagna ma z czego być dumnyBergtagna ma z czego być dumnyBergtagna ma z czego być dumnyBergtagna ma z czego być dumnyBergtagna ma z czego być dumnyBergtagna ma z czego być dumnyBergtagna ma z czego być dumnyBergtagna ma z czego być dumny
Dlaczego zgodził się pomóc temu świrowi? Na pewno nie z dobroci – cholernie bał się skutków odmowy. Strach go niemal paraliżował, lękał się ruszyć, nic dokoła nie było pewne. Przyglądał się drzwiom, przez które zdecydował się przejść. Drżał, źrenice rozwartych szeroko oczu prawie całkowicie zdominowały błękit tęczówek. Odruchowo kucnął i zbliżył do siebie Sue, obejmując ją ręką. Momentalnie poczuł się nieco pewniej, choć czuł, że ona także bardzo się denerwowała. Wstał, niepewnie postawił pierwszy krok, potem kolejny, już lżejszy. W końcu przeszedł przez drzwi. Usłyszał nieprzyjemne, niepokojące skrzypnięcie. Za nic nie chciałby się obrócić.

Przed sobą ujrzał ponownie sylwetkę osobliwego mężczyzny. Riley czuł, że musi na niego uważać. Podpowiadał mu to strach. Ponownie przykucnął, tym razem Sue sama przytuliła się do niego, pochyliła łeb i trwożnie spojrzała na, zdaje się, gospodarza tego dziwnego miejsca, a raczej rzeczywistości. Mężczyzna zaczął mówić, Riley w napięciu wsłuchiwał się w każde jego słowo, zwracał uwagę na wyraz twarzy, gesty. Na swoistym ekranie, który mówca nakreślił w powietrzu, starał się dostrzec Jacka, lecz nie potrafił go odnaleźć w zastygłym tłumie. Poczuł wielką ulgę, że jest z nim Sue. Strach jakby złagodniał. Nie zrozumiał wszystkiego, co zostało powiedziane. Czas się zatrzymał i trzeba go ruszyć, tak odebrał słowa mężczyzny, który na chwilę przestał mówić, obszedł dookoła latarnię , po czym kontynuował monolog.

Pojawienie się kryształowych kul nie zaskoczyło Riley’a tak, jak wcześniejsze dziwactwa. Można powiedzieć, że pogodził się z naturą miejsca, w którym przyszło mu się znaleźć. Z prezentacji sferycznych obiektów zrozumiał trzy słowa: przeszłość, teraźniejszość, przyszłość. Jego uwagę zwrócił chwilowy niepokój, jaki zdaje się ogarnął Gospodarza, gdy wskazywał na czwartą z kul. W chwili gdy mężczyzna skończył mówić, latarnia zgasła. W jej wnętrzu dostrzegł małe stworzenie, które przywołało mu na myśl wróżkę z Piotrusia Pana. Widział je krótko, latarnia znowu rozjaśniała.
Gospodarz po raz kolejny przemówił. Trzeba podjąć decyzję. Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość. Riley nie zastanawiał się długo, nie przejmował się ani przeszłością, ani przyszłością, dla niego liczyła się teraźniejszość i od niej chciałby zacząć. Niepewnie odwrócił się w stronę pozostałych „normalnych”, jak mu się zdawało.

-Ja wybrałbym teraźniejszość… - Powiedział cicho, bez przekonania, choć wzrok świadczył o zdecydowaniu.
 
__________________
-Próbuję zdobyć pieniądze na podróż do Ameryki.
-Gdzie to jest?
-Po drugiej stronie fiordu.

Normann Hætta bongo Utsi Saus
Bergtagna jest offline  
Stary 10-04-2009, 21:33   #10
Mal
 
Mal's Avatar
 
Reputacja: 1 Mal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodzeMal jest na bardzo dobrej drodze
Z braku lepszych pomysłów, bo w sytuacji w której się znajdowali, w ogóle nie wiedział, co ma ze sobą począć, Frank podreptał za pozostałymi. Drzwi za nim zaskrzypiały złowieszczo a potem zatrzasnęły się z hukiem. Odskoczył do przodu niemalże wpadając na idącą przed nim Blair. Nie oglądał się już za siebie, bo zwrócił uwagę na to, że w oddali na środku placu stał już i czekał na nich tajemniczy mężczyzna drwiąc i klaszcząc w ręce. Frank słuchał wypowiadanych przez mężczyznę treści początkowo patrząc na Riley-a i jego pięknego psa, a potem na czarodziejskie kule przedstawiające przeszłość, teraźniejszość, przyszłość i jeszcze jedną "(...)sferę zjawiska zwanego czasem(...)", której Frank objąć swoim umysłem w tej chwili nie potrafił tym bardziej, że na moment przed pełnym zanurzeniem w wirze czasu opróżnił dość szybko butelkę szampana i trunek zaczynał właśnie działać.

Poprawił podświadomie uwiązany u szyi krawat, jakby ktokolwiek miał zwrócić uwagę na jego wygląd. Przetarł twarz dłonią. Nadal cała ta dziwna rzeczywistość nie docierała do niego.

A może upadając na ziemię uderzyłem się w głowę i teraz wszystko mi się śni? Gdy tak rozmyślał nad swoim losem i słowami tajemniczego mężczyzny latarnia, której światło oświetlało plac zgasła niemal całkowicie. Dostrzegł w lampionie kobiecą skrzydlatą postać. Zmrużył powieki, by przyjrzeć się jej dokładniej, ale w tej samej chwili latarnia zajaśniała znów silnym światłem.

Postanowił, że ruszy się z miejsca, przejdzie obok Blair, Rileya, podejdzie do dziwnego mężczyzny, złapie go za fraki i donośnie zapyta - Where is the exit ?! - Tak jak pomyślał, tak też zrobił. Minął Blair, minął Sue... Kiedy raptem Riley stojący tuż przed nim odwrócił się i powiedział - "Ja wybrałbym teraźniejszość…" - Frank zatrzymał się i zastanowił nad wszystkim raz jeszcze. - Muszę się uspokoić. Na pewno jest na to wszystko jakieś wytłumaczenie. - szeptał sam do siebie na tyle głośno, że można go było usłyszeć. - A jeśli to wszystko w okół mnie rzeczywiście się dzieje,
to wszystko zależy teraz od naszej decyzji. Pomyślmy...

Frank
przemówił teraz głośniej - Jeśli zaczniemy od teraźniejszości i zdobędziemy pierwszy artefakt, to czy nie wpłyniemy potem na naszą teraźniejszość grzebiąc w przeszłości i w ten sposób nie będziemy przypadkiem musieli zaczynać wszystko od nowa?
 

Ostatnio edytowane przez Mal : 11-04-2009 o 13:30.
Mal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172