Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Sesje RPG - DnD Wybierz się w podróż poprzez Multiwersum, gdzie krzyżują się różne światy i plany istnienia. Stań się jednym z podróżników przemierzającym ścieżki magii, lochów i smoków. Wejdź w bogaty świat D&D i zapomnij o rzeczywistości...


Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-07-2023, 15:00   #1
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
[Pathfinder 2e] Kult Pogorzelisk



Kult Pogorzelisk

~ Wiek Popiołów II ~

W poprzedniej przygodzie…

Cytat:
Wschodni Isger. W miasteczku Rozgórze, podczas Zewu Śmiałków, zebrania, na które przychodzą najemnicy, bohaterowie lub tacy, co do stracenia nic nie mają, rada miasta ujawnia niebezpieczeństwo: stary zamek obok Rozgórza, cytadela Altaerein, która była dotychczas domem dla goblinów z plemienia Cierniowego Kamienia, przeżyła najazd. Posłaniec donosi, że gobliny zostały zmasakrowane niemal do szczętu, zaś niedobitki plemienia umknęły na wzgórza opodal. Przygłupi goblin imieniem Ficko donosi, że z czeluści zamkowych wychynęły dziwne kreatury, które dokonały rzezi plemienia. Zebranie jednak kończy się przed czasem, kiedy z drzwi wyskakuje mefit ognia - pożoga zaczyna trawić ratusz.

Na pomoc przychodzi szóstka bohaterów: Joresk, Lavena, Katerina, Gobelin i Valenae. Ci gaszą pożar i ustalają, że mefit został przywołany przez bandyckiego niziołka imieniem Calmont.

Ustaliwszy kontrakt i wynagrodzenie z radą miasta, śmiałkowie podróżują do starego zamku. Tam stawiają czoła strzegącym ruin diabłom, żywym trupom, smoczemu pomiotowi i wreszcie aresztują niziołka. Ten zdradza im, że w głębinach zamku znajdują się nasycone magią elfów wrota, aiudara, które musiały aktywować się niedawno. Calmont zostaje aresztowany, a drużyna ponownie wyprawia się do zamku, ustaliwszy sekretne przejście z wodzem goblinów, Helbą.

W lochach zamku śmiałkowie stawiają czoła tym, którzy najechali zamek: kultystom Dahaka, smoczego boga zagłady. Kultyści spotykają wreszcie przeciwnika godnego ich samych i zostają pokonani. W tym samym czasie, bohaterowie dowiadują się, że zamkiem interesuje się białowłosa czarownica, która wybudziła strażników grobowca. Dowiadują się także, że gdzieś w podziemiach grasuje stary bies, którego czciły gobliny.

Śmiałkowie wracają do miasteczka. Drużyna zmienia się: bard Gobelin i łotrzyca Valenae odchodzą, zaś do drużyny dołączają kapłan Khair i śledczy Sidonius. Wspólnie, drużyna ustala, że białowłosą czarownicą jest magini o imieniu Voz. Włamawszy się do jej domu, bohaterowie czytają jej notatki i ustalają, że przejście do Starych Grot, miejsca, gdzie znajduje krąg elfickich wrót, znajduje się w jaskiniach parę mil od miasteczka. Nie szczędząc czasu, szóstka śmiałków wyprawia się na miejsce.

Wreszcie dotarłszy, śmiałkowie stawiają czoła wynajętym przez Voz oprychom: półorkom przewodzonym przez okrutną hobgoblinkę, Dmiri. Z początku walka przebiega po ich myśli: najemnicy padają na podobieństwo łanów zboża podczas żniw i wycofują się do groty. W grocie jednak walka odwraca się: nekromantka Voz, w towarzystwie Dmiri, półorków i swoich nieumarłych sługusów, nieomal zabija Katerinę i Joreska i przepędza śmiałków.

Niezrażeni sromotną porażką, śmiałkowie prą dalej i wkraczają po raz kolejny do groty, którą zastają pustą. Szóstka zapuszcza się coraz dalej w ciemne podziemia, aby wreszcie rozprawić się ze starym biesem - Ralldarem. Dowiadują się także tego, że grupa Voz została rozbita, jednak trupów nekromantki ani hobgoblińskiej łowczyni nie odnajdują. Po trudnej potyczce, wreszcie, stawiają czoła hersztowi grupy kultystów - Malarunkowi. Chytrym podstępem śmiałkom udaje się zabić nikczemnika i rozbroić jego pomagierów. Voz uciekła wcześniej przez Wrota Zmierzchu.

Po wszystkich tych przygodach, śmiałkom udaje się dotrzeć do centralnej części podziemnego kompleksu - Kręgu Alsety, gdzie znajduje pięć aktywnych wrót elfów. W swojej kabzie, Malarunk ma klucz do Wrót Łowców - grot strzały poświęcony runami boga Ketephysa.

Drużyna spędza szesnaście dni w mieście, badając magiczne wrota i pracując w zamku. Stare komnaty zostają uprzątnięte, a zawalone schody prowadzące do krypty przywrócone do swej dawnej świetności.

Po dłuższym deliberowaniu nad naturą bramy, śmiałkowie naprawiają przepływ energii zasilających ją i postanawiają przekroczyć próg w nieznane…
~

Wrota Łowców

Przejście przez Wrota Łowców było akcentowane głośnym, suchym trzaskiem, który rozlegał się, kiedy przechodziło się przez mgłę. Fale energii wibrowały głośno: wokół panował całkowity mrok i przez parę chwil nie działo się nic poza dziwnym, nieokreślonym uczuciem ruchu, jak gdyby nagle było się transportowanym przez czeluść całe mile w paru momentach.

Powietrze stało się się gorące. Ba! Gorętsze nawet, niż sugerować miał to cel ich podróży, parne dżungle Mwangi. Kiedy tylko wir energii ustabilizował się, aby stać się za ich plecami ścianą, światło pancerza Joreska oświetliło zarysy tunelu, w którym nagle znaleźli się.



Jeśli to miało być Mwangi, to musieli znajdować się głęboko pod ziemią. Podziemne powietrze wcale nie było wilgotne i nie sugerowało, że lada chwila mieli spotkać się z dżunglą. Przeciwnie: zalatywało tutaj siarką, wszędzie słychać było jednostajny, bulgoczący dźwięk, który przywodził na myśl leniwie płynący potok rozgrzanej do czerwoności skały. Powietrze było gęste, jak gdyby było na poły wypełnione dymem. Gorąco udzielało się wszystkim i już po paru chwilach na czoła podróżników wstąpił pot. Atmosfera była tak ciężka, że miało się wrażenie, że istniał tutaj jakiś nieuchwytny, jednak niezaprzeczony rodzaj obecności.

Za ich plecami znajdowały się magiczne drzwi, które prowadziły z powrotem do Cytadeli Altaerein. Wirująca ściana mgły rozstępywała się za każdym razem, kiedy do tunelu wkraczał każdy z członków drużyny - Wug, Joresk, Katerina, Lavena, Khair i Sidonius.

Na przedzie znajdowała się Renali, która rozglądała się z niepokojem.
– To nie powinno być tak - rzekła ostrzegawczo. – Kiedy przechodziłam przez tunel, nie było… Nie było tego - omiotła gestem tunel. – Nie było lawy.
W istocie, tu i ówdzie lawa wypływała z jednej ze szczelin w tunelu drobnymi, rozjarzonymi do czerwoności strumykami.

Tunel był prosty i mogli zobaczyć jego koniec - był to taki sam portal, jaki znajdował się za ich plecami, umieszczony w ścianie z ciosanego kamienia. Gdyby nie strumienie lawy w kątach tunelu, zapewne to miejsce pogrążone byłoby w całkowitej ciemności. Boczne ściany i sklepienie wydawały się naturalne, choć widać było tu i ówdzie pojawiły się pęknięcia.


 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!

Ostatnio edytowane przez Santorine : 29-07-2023 o 18:54.
Santorine jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 31-07-2023, 10:22   #2
DeDeczki i PFy
 
Sindarin's Avatar
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Ostatnie dwa tygodnie Joresk poświęcił, ku uciesze ojca, na ciężką pracę w kopalni. Do cytadeli nie zaglądał zbyt często, nie wchodząc w paradę reszcie drużyny. Wciąż było mu wstyd swojego wybuchu gniewu podczas negocjacji z Gardianą (na szczęście Lavena uratowała wtedy sytuację), a poza tym machając kilofem miał czas na przemyślenie paru spraw, mniej lub bardziej osobistych. Ot, chociażby tych drobnych złotawych łusek, które wyrosły mu na barkach, czy tego, że ni stąd ni zowąd zaczynał rozumieć mistyczne zagadnienia lepiej niż jego władający magią towarzysze. Skąd to się brało, skoro nigdy nie uczył się o takich sprawa? Według wszystkiego, co o sobie wiedział, jego rodzina od pokoleń zajmowała się górnictwem i był pierwszym, który złamał tą tradycję, a tymczasem wyglądało na to, że w krwi płynącej w jego żyłach było coś …niezwykłego. Ot, kolejny fakt, którego był pewien, chociaż nie powinien.
To samo zadziało się, gdy odczuli pierwsze wstrząsy. Instynktownie popędził wtedy do Kręgu Alsety, a po zbadaniu Wrót Łowców wiedział już, że zbałamucili wiele czasu, może zbyt wiele. Destabilizacja portalu była jednym z efektów rytuałów Malarunka, które zwiększały nasycenie energią żywiołu ognia. Co gorsza, ilość tej energii wzrastała z czasem - wstrząsy nie tylko miały się powtarzać, ale także nasilać. Rozgórze, które teraz ledwie mogło cokolwiek poczuć, w ciągu paru miesięcy mogło znaleźć się w prawdziwym niebezpieczeństwie.

***

Paladyn jako pierwszy wkroczył w portal, nie wahając się nawet przez moment – w końcu wzięli się do działania! Po drugiej stronie czekało go jednak zaskoczenie. Gorąc był co prawda oczekiwany, ale nie duchota i ciemność, a już na pewno nie strumienie lawy. Świetnie wykonana nowa zbroja momentalnie się rozgrzała, a po plecach Joreska szybko zaczął ściekać pot. Nie cofnął się jednak, rozglądając uważnie w poszukiwaniu zagrożeń.
Usłyszawszy niepokój w głosie Renali, mocniej ścisnął gizarmę.
- To pewnie efekt rytuałów Malarunka. Możliwe, że udało mu się zmienić punkt docelowy portalu, albo umieścił ten korytarz pomiędzy nimi? - rzucił z nutą niepewności - Jest jeden sposób, żeby to sprawdzić – dodał, ruszając w stronę drugiego portalu na końcu tunelu.
 
Sindarin jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 31-07-2023, 14:28   #3
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację

Pośród bezkresu Wielkiego Poza, w Wewnętrznej Sferze mieszczącej nieskończony wszechświat Planu Materialnego, na planecie zwanej Golarionem żyła pewna półelfka, Lavena Da’naei, której mniemanie o sobie zdawało się przerastać wszystkie wymienione. Oto jej niewiarygodna opowieść, bajeczna historia z Ery Utraconych Omenów, kiedy bóg Aroden zamilkł, przyszłość wydawała się niepewna, a wielkie wydarzenia wstrząsały całym globem. Dzieje uciekającego przed odpowiedzialnością dziecięcia poczętego w nie do końca prozaicznych okolicznościach pośród zacisznej głuszy Lasu Verduran przez niepospolitą parę mieszanego pochodzenia. Osobliwy epos lekkomyślnej dziewki, która swój los wykuwała dzięki wyjątkowemu sprytowi, urokowi osobistemu i wrodzonemu talentowi magicznemu połączonemu z niebywałym wprost szczęściem. Saga niezwykłej istoty o niesamowicie skomplikowanym życiorysie, próżnej i kapryśnej łotrzycy pchanej ku przygodzie i nieznanemu przez nieustanną potrzebę uniesień, gwałtownie rosnące długi i wzniecane przez się żarliwe waśnie.

Pozwólcie zatem, że opowiem wam o dniach wielkiej przygody…


Negocjacje z przewodniczącą Rady Miasta Rozgórza Gretą Gardanią nawet dla wysoce elokwentnej i biegle operującej matactwem oraz wyszukanym słownictwem Laveny stanowiły twardy orzech do zgryzienia. Nie, żeby kiedykolwiek przyznała przed sobą, że persona „jej formatu” może czemuś nie podołać. W każdym razie, aby chronić swą wydumaną reputację i sprostać praktycznie nieprzejednanej oponentce, charyzmatyczna półelfka perorowała energicznie, posługując się całym wachlarzem nieścisłych pojęć, celnych i uszczypliwych uwag, podstępnych dźwigni i trików negocjacyjnych, zmyślonych i przekręconych kazusów, niejednokrotnie przy tym rozdmuchując osiągnięcia własnej grupy czy przywołując w sposób mętny i faworyzujący jej roszczenia słowa interlokutorki, doprawiając całość masą elegancko zapakowanych pochlebstw. Warto wspomnieć, że nie bez powodu rudowłosa krasomówczyni prawiła żywo, dzięki temu Gardania nie miała możliwości w należyty sposób przyswoić i zakwestionować co bardziej wątpliwych z wypowiadanych przez nią informacji. Jednocześnie swe zgrabnie skrojone sformułowania królowa erystyki w newralgicznych momentach celowo kończyła wypowiadanymi z niezachwianą pewnością zwrotami „czyż nie?” lub „nieprawdaż?” a zaczynała „Co oczywiste” i „Jak powszechnie wiadomo”. Dzięki temu wszystkiemu sukcesywnie zdobywała kolejne piędzi metaforycznej ziemi, wymuszając dodatkowe ustępstwa u Przewodniczącej. Ostatecznie udało jej się wynegocjować prawie połowę obiecanej nagrody (zamiast niczego), czterdzieści pięć sztuk złota miesięcznie na wsparcie rozbudowy objętej we władanie Cytadeli Altaerein i dziesięciu zbrojnych do ochrony podległych jej terenów. Można śmiało rzec, iż szmaragdowooka młódka podołała, choć niewątpliwie wielkim wysiłkiem. Zwłaszcza że przez cały czas negocjacji cierniem w jej oku był paladyn Joresk. Nieszczęsny Strabo, choć tylko próbował pomóc, czynił to tak nieudolnie, że w następstwie tego przyszło mu znieść szereg „przypadkowych” i niezwykle bolesnych nastąpień spiczastym obcasem na stopę, kuksańców w brzuch, rzucanych z ukradka piorunujących spojrzeń i grożących jego delikatnym częściom ciała niewybrednych gestów. Przesadził zwłaszcza w chwili gdy uniósł się niepotrzebnym gniewem. Mało wtedy brakowało, by nie dostał od niej w twarz. W Lavenie jednak chciwość zwyciężyła nad burzliwymi emocjami i zachowała pełen profesjonalizm, sprytnie obracając jego przesadzone zachowanie w rozładowujący atmosferę żart.

Po udanych negocjacjach i odebraniu wypracowanych funduszy Da’naei poczuła ulgę, jakby z jej pleców zdjęto jej wielki ciężar. Zarazem przepełniło ją uczucie karmiącej ego satysfakcji. Opuściwszy gabinet Gardanii otarła z czoła perliste kropelki potu perfumowaną chusteczką.
— Dzięki… za nic — rzuciła ozięble w kierunku paladyna. — Następnym razem z łaski swojej milcz.

Przez następne dwa tygodnie prócz zaznawania wygód, rozkoszy ciała i rozrywek wszelakich w najlepszym dostępnym dla Rozgórza wydaniu, wiśniowowłosa czarownica oddawała się również bardziej praktycznym i intratnym zajęciom. Na przykład razem z Kateriną Bonheur zdołała nakłonić korpulentną właścicielkę „Marynowanego Ucha” do współudziału w przemytniczym procederze. Za cenę jedynie ośmiu procent udziałów, na co niemały wpływ miało anulowanie przez nie egzekucji pewnej „dotacji”. Zyskawszy przychylność karczmarki, obeznana z tajnikami nielegalnej pracy czaromiotka zdołała szybko dogadać się z odpowiednimi ludźmi, znaleźć parę pomagierów spod ciemnej gwiazdy oraz wytypować przedmioty oferujące potencjalnie najlepszy zysk. Należały do nich dobrze jej znane, także od strony organoleptycznej, substancje odurzające o nazwie zedrzyliść, dreszcz albo pesz.

Nabyte dzięki pracy w półświatku Cassomir umiejętności okazały się dla Laveny wprost nieocenione. Półelfka z każdym tygodniem wypracowywała przyzwoity zysk, aczkolwiek wciąż daleko niewystarczający, by pokryć koszty jej niezwykle wystawnego trybu życia. Po raz kolejny w życiu przyszło jej uzmysłowić sobie, że nie utrzyma się zwykłą nielegalną pracą. Coraz częściej nawiedzała ją nieunikniona perspektywa spektakularnych kradzieży lub awanturnictwa, jeśli chciała opłacić swe wybujałe potrzeby. Co właściwie nie ulegało wątpliwości. Za szybko przyzwyczajała się do wysokiego standardu bytowania i zbyt mocno opierała na tym swą personę, by nawet rozważać alternatywę.

Jeszcze zanim przyszło Da’naei rozliczyć z podległymi przemytnikami, zdążyła zauważyć, że nie należą oni do szczególnie utalentowanych. Jednak żeby nie tracić niepotrzebnie czasu na szukanie kolejnych, być może równie niekompetentnych osobników, postanowiła najpierw odbyć poważną z rozmowę z Maninem i Baninem.
— Jesteś najgorszym przemytnikiem, o jakim słyszałam — wyrzuciła w pewnym momencie Baninowi.
— Ale słyszałaś o mnie!
— Tak, w pieśni o małym smrodzie.
Lavena nie tylko wypomniała niziołkom wszystkie popełnione błędy, ale także przekazała kilka przydatnych wskazówek. Żywiąc nadzieję, że w następnych tygodniach wykażą się dużo lepszymi wynikami.
— Spójrzcie tylko na mnie. Ja nie pracuję... Ja wymiatam.

Jako rzekoma cassomirska hrabina na uchodźstwie, Lavena uważała się za wręcz predestynowaną do zarządzania Cytadelą Altaerein, którą od momentu objęcia w posiadanie niezmiennie i nie zważając w najmniejszym stopniu na zdanie towarzyszy, określała przy każdej możliwej okazji Cytadelą Da’naei. Zgodnie z zasadami tytulatury okrzyknąwszy się kasztelanką, wiśniowołosa łotrzyca załatwiała wszystkie niezbędne sprawy z robotnikami, miejskim ratuszem i innymi grupami mającymi ku niej interes. W jej odczuciu zajęcie to nie należało do najprzyjemniejszych, ale dawało w zamian przyjemne poczucie władzy i ważności. Dlatego też nie zamierzała cedować obowiązków na seneszala, dopóki nie się porządnie nie urządzi, lub nie przyjdzie jej udać się na kolejną awanturniczą eskapadę.

Pewnego dnia zgodnie z wcześniej zawartą umową do cytadeli dostarczony został dywan z niedźwiedzia wykonany przez łowczynię Gridę, kochanicę Wuga. Nawet kapryśna i rozpieszczona półelfka musiała przyznać, że prezentował się całkiem nieźle, choć jednocześnie biadała, że na tym etapie odbudowy nie było jeszcze należytego miejsca, by go postawić. Wybiegając w przyszłość oczami wyobraźni widziała go jako ozdobę wytwornego salonu, albo jej prywatnej kwatery. W tym samym momencie przeszło jej przez myśl, że być może gdyby głupia bestia znała konsekwencje swego nieopatrznego ataku, dwa razy zastanowiłaby się przed jej zaatakowaniem. W każdym razie korzystając z okazji poprzez gobliny z plemienia Cierniowego Kamienia, które przyniosły element dekoracyjny, czarownica zaprosiła do siebie Wuga. Ich dialog nie należał jednak do szczególnie pasjonujących.
— Czego ci trza, wiśniowa? Oby to było coś ważkiego, bo nie zamierzam po próżnicy wysłuchiwać twych pierdół.
— Miśku — rzekła raczej z wysublimowaną przekorą, aniżeli sympatią. — Zamówiliśmy specjalistę i barykady, których użyje on do zabezpieczenia niedostępnych nam wrót. Może postawiłbyś przy nich paru charau-ka jako strażników, tak dla pewności?
— Niech będzie — odparł po krótkim namyśle ork. — Mają problem, by zbratać się z plemieniem, przez co sytuacja robi się ociupinę napięta, przeto nieco roboty na uboczu im nie zaszkodzi. W międzyczasie zdążą się wszystkim zady poluzować.
— Wspaniale! Poczekaj chwilkę.
Szmaragdowooka zniknęła mu na chwilę z oczu, by wrócić zaraz z topornie wykonaną drewnianą tablicą, na której całkiem znośnie wymalowano pożyczoną od robotników farbą przekreślony na czerwono wizerunek bladej elfki.
— A cóż to do pioruna?! Nie gadaj, że ta…
— Tak — odparła wyszczerzona i pełna samozadowolenia dzierlatka. — Każ im to postawić przy Wrotach Zmierzchu, jeśli łaska.
— Zawszem uważał, że nie masz za bardzo z łepetyną — postukał się w głowę barbarzyńca. — Ale co mi tam. Dawaj.

Po wysprzątaniu niemal całej cytadeli jeden z robotników przyniósł zarządzającej obiektem rudowłosej wiedźmie wisior z drewnianą figurką jelenia, uznając w swej naiwnej dobroduszności, lub przedsiębiorczości, że może będzie nim zainteresowana.
— A na cóż mi ten rupieć?! — zapytała ordynarnie, po czym bezceremonialnie wyrzuciła przedmiot za siebie.
Po chwili jednak coś ją tknęło. W jakiś sposób przedmiot wydawał jej się znajomy.
— Dobry człowieku, czy mógłbyś mi go przynieść ponownie?
Zdumiony pracownik nawet nie poddał myśli tak gwałtownej zmiany nastawienia swej pracodawczyni, przynosząc jej szybko wisiorek.
— Gdzie to znaleźliście? — zapytała wygalantowana młódka, oglądając wieńczącą go figurkę.
— A przy jednem z gnijących trupów, jakżeśmy uprzątali północne czenść cytadely. Jemu już siem nie przyda, a wyglonda mje na zacne rękodzieło, tożem panience zaoferował.
— Słusznieś postąpił. Masz moje podziękowania. Możesz odejść.
Odprawiony mężczyzna przed oddaleniem wykonał głęboki ukłon, wymuszony bardziej specjalnym protokołem narzuconym wszystkim pracownikom przez tę samą próżną kobietę, której się właśnie kłaniał, aniżeli szczerym szacunkiem. Po prawdzie to w duchu przeklinał swą głupotę, liczył bowiem na jakiś miedziak w ramach wdzięczności. Niestety dziewka okazała się tak skąpa, jak mu powiadano. Błąd z rodzaju tych, które popełnia się tylko raz.

„Ej, czy ja nie miałam coś z tym zrobić? Hm?” zadumała się Lavena, poddając przedmiot coraz intensywniejszym oględzinom. Upłynęło kilka pełnych konsternacji minut, nim w końcu przypomniało jej się, że przed Zewem Śmiałków zaczepił ją jakiś staruch i poprosił o przyniesienie ciała osoby, do której ów przedmiot należał. Bodaj brata? Tak czy inaczej, należała się za to nagroda. I tylko to się dlań liczyło.

Rozpytując wśród robotników z północnego skrzydła, łotrzyca szybko znalazła zmasakrowane, przegniłe szczątki, do których należał wisior z figurką. Zdołała też namówić jednego z tych nieszczęśników, by pomógł jej zatargać je do Rozgórza (a właściwie to zrobił to za nią).

Wbrew pozorom odnalezienie zasuszonego, niedosłyszącego i leciwego strażnika okazało się zaskakująco proste. Przekazawszy mu ciało brata, Lavena otrzymała wylewne podziękowania, które odebrała z wyniosłą obojętnością. Przynajmniej na zewnątrz, bo wewnątrz narastały w niej irytacja i zniecierpliwienie. Oczekiwała nagrody i tylko po to kłopotała się tu aż z Czarciego Wzgórza.
— Czy nie zapomniał pan o czymś?
— Wypomniał? Niby co? Aaa, zapomniał! No tak. Mam dla panienki nagrodę. Zaraz, gdzie ja ją wsadziłem…
Po niespełna minucie przeszukania własnego przyodziewku, czemu akompaniowało nerwowe wytupywanie Da’naei, mężczyzna wydobył zeń srebrny naszyjnik z chryzoberylem.
— Proszę. To jedyne co mam wartościowego, nasze cenne rodowe dziedzictwo. Ale do czorta z tym, to tylko przedmiot, możliwość pochowania brata znaczy dla mnie znacznie więcej.
— Doprawdy? — półelfka nie wyglądała jakby była pod wrażeniem. — No cóż, zachowam więc tą waszą wspaniałą rodzinną pamiątkę jako souvenir. Jakżebym śmiała spieniężyć tak wspaniały podarunek.
— Naprawdę? — zapytał niedowierzający staruszek, a jego oczy napełniły się łzami. — Panienka ma prawdziwie gołębie serce.
— Tak, tak… — machnęła nonszalancko dłonią, skupiona na wykonanej ze szlachetnego materiału biżuterii.
Podczas pożądliwego oglądania oferowanego świecidełka jej wzrok przypadkiem spoczął na robotniku, który udzielił jej pomocy, przywożąc ciało na taczce.
— A ty? Co tu jeszcze robisz?
— Sam nie wiem — stwierdził Aron, wzruszając ramionami.
Pewnie plułby sobie w brodę, że w ogóle dał się namówić na ten bezsensowny spacer, gdyby nie to, że miał okazję wymigać się na jakiś czas od roboty. Wciąż jednak nie mógł sobie odmówić konstatacji, że o skąpstwie tej dziewuchy powinni pisać legendy. Co pomyślawszy, zebrał się do drogi. Na cel jednak nie obrał Czarciego Wzgórza. Majster nie miał pojęcia kiedy wróci, więc mógł skorzystać z okazji i wskoczyć do tawerny na głębszego. Wszak, dopóki zarządczyni pozostawała w mieście, był usprawiedliwiony. A jej pewnikiem nie bardzo chciało się kłopotać z powrotem, znając jej sybarytyzm.
— Co?! Tylko 10 złotych monet za takie dzieło?! Przecież to zwykłe zdzierstwo! Skandal w biały dzień!
— Proszę nie krzyczeć — powiedział nad wyraz spokojnym tonem jubiler z eleganckim podbitym siwizną zarostem, poprawiając spoczywające na nosie okulary o miedzianych oprawkach. — Więcej nie dam, bo mi się zwyczajnie nie opłaca. Jak panience nie pasuje, to proszę uprzejmie, tam są drzwi.
Kulturalnym gestem wskazał jej wyjście.
— To ma być obsługa?! To jest granda! Iście haniebne i do głębi bulwersujące! Powiem wszystkim moim znajomym, by unikali tego zakładu!
— Wielmożna, chyba nie życzy sobie, bym wezwał do niej ochronę? — wycyzelował jubiler. — Niemniej wolałbym jej tego oszczędzić, wszak takie siłowe wyprowadzenie mogłoby się negatywnie odbić na jej reputacji.
— COOO?! TY MI GROZISZ?!... MOJEJ REPUTACJI!? TY, TY… TY!!! TY JUŻ NIE MASZ REPUTACJI!!! WSZYSTKIM POWIEM TY SKĄPY GRUBIANINIE!!!
Niewzruszony mężczyzna zadzwonił jedynie małym dzwoneczkiem, na co z zaplecza niczym żywe cienie momentalnie wychynęli dwaj mwangiańscy drabowie o nieprzyjemnych obliczach pokrytych trybalistycznymi tatuażami. W muskularnych ramionach dzierżyli okazały runiczny oręż, jednak pojmując naturę sprawy, zaraz go schowali. Z kolei Lavena w obliczu potwarzy i bezpośredniego zagrożenia zareagowała instynktownie, w ramach pokazu siły sięgając po swą niszczycielską ognistą magię. Tym samym jednak odkryła, że… nie może czarować! Tak, zakład najwidoczniej w ramach dodatkowej protekcji musiał być objęty polem antymagii. I nie było w tym nic przesadnie zaskakującego, wszak czaromioty również bywały rabusiami, czego w zasadzie sama stanowiła chodzący dowód. Uświadomiwszy sobie niekorzystne położenie, z butnej twarzy dandyski momentalnie odpłynęła cała krew i przybrała ona wyraz głębokiego zrezygnowania.
— A więc 10 sztuk złota? — uśmiechnął się szelmowsko jubiler, przesuwając błyszczące monety ku niej po kontuarze. — Tak jak się umawialiśmy?
— Tak, poproszę.

Minął ponad tydzień od odbicia Cytadeli Altaerein, gdy od strony Kręgu Alsety zaczęły dobiegać drobne wstrząsy podejrzanej natury. Umiarkowanie zainteresowana tym fenomenem szmaragdowooka dandyska udała się na miejsce, żeby sprawdzić stojący za nimi powód. Dokonawszy inspekcji, odnotowała stopniowy wzrost energii w całym kompleksie, jednak nie udało jej się zidentyfikować jego przyczyny.
— Trzęsie się, to się trzęsie. Pff, wielkie mi rzeczy — orzekła samozwańcza ekspertka od arkanów, wzruszając ramionami.
Skoro ona nie mogła dociec przyczyny, to najwidoczniej nie było to nic ważnego, dlatego też postanowiła ją zignorować. Zwłaszcza że w gruncie rzeczy nie wyglądało dla niej, by działo się cokolwiek alarmującego. Odmiennego zdania okazał się być paladyn Joresk, który pojawił się akurat wtedy gdy półelfka zamierzała wybyć z pomieszczenia z wrotami. Po dokładniejszym obadaniu okolicy, co dziewka obserwowała z założonymi rękami i delikatnie znużonym wyrazem twarzy, stwierdził nieco zafrasowany, że Krąg Alsety jest w istocie źródłem wstrząsów, a dokładniej: Wrota Łowców. Ich przyczynę upatrywał w rytuale, który wykonał Malarunk. Niestety charau-ka pilnujący hubu aiudara nie potrafili odpowiedzieć parze awanturników, co dokładnie próbował dokonać ich były przywódca duchowy. Powtarzali tylko ogólniki typu „wielka moc”, „potężni charau-ka”, prowokując tym samym jadowicie sardoniczne komentarze Da’naei. Zaniepokojony Strabo nie dawał jednak za wygraną. Dla pewności zbadał dokładnie Wrota Łowców, po czym oznajmił, że energia wywołująca wstrząsy ma właściwości magicznego ognia i wzrasta stopniowo. Szacował też, że w przeciągu paru miesięcy trzęsienia staną się silniejsze, o ile nie uda znaleźć się jakiegoś rozwiązania.
— Narastająca energia ognia? Przepraszam, nie mówisz przypadkiem o mnie? Wszak najgorętszą rzeczą w tym pomieszczeniu jestem właśnie ja! I co ty właściwie imputujesz tymi coraz silniejszymi drganiami? Skarbie, jeśli masz ochotę się trochę zabawić, powinieneś być bardziej konkretny — rzekła powabnym głosem z teatralnym wyrzutem.
Jak to często bywało, czaromiotka zawiść maskowała wyzywająco-ironicznym komentarzem.


W końcu jednak awanturnikom przyszło ponownie spotkać się pospołu pośród Kręgu Alsety z zamiarem pokonania Wrót Łowców. Każdym z osobna kierowały odrębne motywacje, chociażby paladyna Joreska Strabo trapiły wielce wywoływane przez aiudara wstrząsy. W przypadku Laveny jak zwykle powód był bardzo przyziemny. Z racji niezwykle wystawnego trybu życia wisiało nad nią ponure widmo niewypłacalności, co nie mniej silnie pchało ją ku nowej przygodzie niż szlachetnego zbrojnego mężczyznę, którego ponoć darzyła efektem. Na miejscu zjawiła się nadzwyczaj wcześnie jak na siebie, ożywiona nadzieją zdobycia obfitych łupów oraz ostatecznego załatwienia sprawy z kultystami Dahaka, co było głównym warunkiem wydarcia Grecie Gardanii reszty przyobiecanej nagrody.

Przyczynę uszkodzenia magicznej bramy już kilka dni wcześniej zidentyfikowali Joresk, Sidonius i Khair i przy wsparciu ksiąg z zakresu wiedzy tajemnej zdołali również opracować metodę jej reperacji. Jak się okazało, procedura ta wymagała niezwykle precyzyjnej manipulacji strumieniami mistycznej energii za pomocą klucza – grotu strzały poświęconego elfiemu bogowi Ketephysowi, więc do tego zadania jednogłośnie wyznaczono Da’naei. Rolę tę półelfka przejęła aż z nadmierną godnością, żeby nie rzec fanfaronadą. Bonheurówna zaoferowała się jako wsparcie przy kreśleniu znaków, aczkolwiek pyszna czarownica nie uważała w najmniejszym stopniu, by potrzebowała jakiejkolwiek asysty. Dobitne zaznaczenie tego jednak na nic się zdało, więc musiała znosić w jej mniemaniu zbędne uwagi Galtanki.

W konkluzji powyższego Lavena ujęła grot w smukłą, urękawiczoną dłoń i zabrała się do działania.
Cytat:
Instruowana przez Joreska, Sidoniusa i Khaira, kreśliła znaki i symbole, mocując się z niewidzialną mocą, która wprawiała bramę w ruch. Manipulowanie kluczem do bramy było niczym zapanowanie nad wartkim i kapryśnym nurtem rzeki, który ciągle wyrywał się ze swojego normalnego biegu, iskrzył, obiegał narzędzie i nie dawał się naprostować na ścieżkę, która była dla niego wytyczona przez runy na bramie.
— Teraz nakreśl runę Sanwez.
— Co?! Sam się weź!
— Sanwez!!!
— No chyba wiem! Jestem w końcu niezrównaną czarownicą biegłą w arkanach!... Eee, a jak to szło? Bo mnie wyprowadziłeś z równowagi i przez to wszystko zapomniałam!
Rychło okazało się, że nastrojenie Wrót Łowców nie było dla niej aż takie proste, jak się czarownicy wydawało. Jednak na szali spoczywała rozdmuchana reputacja „najwybitniejszej iluzjonistki, eksploratorki podziemi i specjalistki od zabezpieczeń w Avistanie”, toteż przykładała się ona do tego na tyle, ile pozwalała jej zwyczajowa niestaranność i niecierpliwość. Co nie znaczy, że nie dawała w żaden sposób upustu swemu znużeniu i irytacji. Przez myśli często przebiegało jej chociażby: „Lavena to, Lavena tamto. Niech ktoś da tej małpie banana!”, „Prawdziwa Gehenna!”, „Idź tam! Zrób to! A co z moimi potrzebami?!.
Cytat:
Już zdawało się, że miało się udać – już, już było blisko, a glify bramy rozbłyskały jeden po drugim, jednak nagle… ! Brama buchnęła ciemnokrwawym płomieniem, rozległ się głośny, trzeszczący dźwięk, zaś Lavena została przeszyta odpryskiem energii. Kiedy energia eksplodowała jej w twarz, półelfią czarownicę zamroczyło na niemal godzinę.
— Ja... ja mam wrażenie jakbym widziała podwójnie, albo potrójnie — wyjęczała zaraz po wypadku. — Widzę poczwórnie! Z całą pewnością poczwórnie!
Na jej szczęście po tym incydencie mogła spokojnie wrócić do siebie, bowiem okazało się, że w jego wyniku nastrojenie bramy elfów musiało zostać poniechane aż do następnego dnia.

Kolejnego dnia Da’naei podeszła do swego zadania z uzasadnioną obawą i napędzaną przez nią ostrożnością oraz skrupulatnością, co w połączeniu z nabytym doświadczeniem sprawiło, że od samego początku szło jej zdecydowanie sprawniej lepiej. Do tego stopnia, że poczuła się na tyle pewnie, by w trakcie kreślenia znaków gawędzić i oddawać się krotochwilom.
— Ach, Sidoniusie twój intelekt jest niesamowity — zachwyciła się teatralnie. — Czyż nie byłoby wspaniale, gdybyśmy mieli dziecko o twoim umyśle i mojej urodzie?
— Owszem, ale wyobraź sobie dziecko o mojej urodzie i twoim rozumie.
Półelfka w odpowiedzi tylko zazgrzytała zębami, bo akurat musiała się skupić na największym i najtrudniejszym węźle energii, który dzień wcześniej eksplodował jej prosto w twarz. Tym razem jednak w skupieniu pozwoliła energii się rozrzedzić, po czym w decydującym momencie zgrabnie nakreśliła ostatni krąg. Tym samym nadała ona koherencję zasilającemu elfią bramę łukowi energii. Co zdawały się potwierdzać dochodzące od konstrukcji jednostajne oscylacje. Wrota Łowców były naprawione.


Dzierżąca załadowaną kuszę i okryta swym zaklętym gorseto-napierśnikiem Lavena nawet bez sprawdzania była przekonana, że zabrała ze sobą wszystko, co potrzebne i lepiej już nie mogła być przygotowana. Jako przedostatnia pokonała mglistą zasłonę uruchomionej aiudara, zostawiając za plecami Sidoniusa oraz ostatnie świadectwo swej bytności w postaci echa uderzającego o kamienną posadzkę wysokiego obcasa.

Po krótkotrwałym i wielce osobliwym doznaniu ruchu dziewczyna wyszła z magicznej mgły, pojawiając się w długim korytarzu. Wewnątrz panowała całkiem wysoka temperatura, a powietrze było duszne i gryzące od dymu oraz siarczanych oparów.
— Gorącu tu, czy to tylko ja? — zapytała pół żartem, pół zarozumiale.
Nie potrzebowała odkrywczych truizmów Renali, by po krótkich oględzinach wnętrza upewnić się, że z pewnością nie był to pierwotny stan tej budowli. Potoki stopionych skał jakoś nie pasowały jej do boga łowów wyznawanego przez jej przodków.
— No nie powiem, fajna ta świątynia Ketephysa — cmoknęła. — Taka docieplona.
Widząc, że Joresk wyrwał się do przodu, czarownica momentalnie ruszyła jego śladem.
— Słusznie, tylko głupcy się wahają.
Po pokonaniu kilku kroków odwróciła się nagle i dodała.
— Kto ostatni ten Voz!
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 01-08-2023 o 09:24. Powód: nazwy mieszkańców miast, osiedli i wsi piszemy minuskułą
Alex Tyler jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 31-07-2023, 22:04   #4
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
“Bażant” był porządnym zamtuzem. W każdy jeden dzień, nie licząc tylko pewnego letniego wieczoru na krótko po tym, jak wieści o nowych właścicielach zrujnowanej cytadeli Altaerein rozeszły się po Rozgórzu równie prędko jak plaga. Kamieniczka wciśnięta pod mury miejskie tego dnia została zamknięta dla ogółu mieszkańców, ekstrawagancko przyszykowana pod zaplanowaną celebrację odzyskania Czarciego Wzgórza, zaopatrzona w legion butelek wina i góry przystawek, obwarowana wałem ekskluzywności, który przekroczyć mogły tylko starannie dobrane osoby. Katerina Bonheur, organizatorka tego wydarzenia, nie miała w zwyczaju robić czegokolwiek połowicznie, a szczególnie teraz - w momencie gdy trzos wypełniony był błyszczącymi monetami, ponura klątwa rutyny została przełamana wydarzeniami ostatnich dni, a na horyzoncie mgliście rysowały się perspektywy kolejnych eskapad. Celebracja miała być desperacko potrzebną chwilą wytchnienia, całonocnym spełnieniem hedonistycznych potrzeb, którym szermierka w geście niesłychanego sentymentalizmu postanowiła podzielić się z towarzyszami broni z cytadeli - Laveną, Joreskiem, Wugiem, Khairem i Sidoniusem - oraz Smoczą Lożą, której zaproszenie dostarczyła osobiście, obiecując im piękne ariergardy i obwołując ich gośćmi honoru.

Katerina tego wieczoru zrezygnowała ze swoich zwyczajowych stylizacji, w jakich Rozgórze miało przyjemność widzieć ją wcześniej na rzecz jedwabnej sukni w żółtym kolorze przepasanej czarną szarfą, odsłaniającej ramiona i plecy lśniące od wonnych olejków weń wtartych, a zazwyczaj odgarnięte do tyłu i trzymane w miejscu szeregiem strategicznie ukrytych wsuwek kasztanowe włosy opadały luźną, falującą kaskadą. Jako gospodyni balu Katerina wywiązywała się ze swoich obowiązków wręcz wzorowo dłużej, niż można było się tego spodziewać - to jest do momentu gdy hedonistyczna atmosfera nie zagęściła się od przelewanych strumieni wina i oparów fajek wodnych. Zupełnie jakby nie chciała ustąpić choćby najmniejszego skrawka pola Lavenie, która nader skwapliwie korzystała z oferowanych usług i dóbr, Bonheur z rumieńcami na licu rzuciła się w wir odurzenia, przyjemność zabawy, ekstazę uniesień i głębiny hedonizmu, definitywnie dowodząc swoje oddanie calistriańskim wartościom.

Mimo że na następny dzień, który rozpoczynała na długo po tym jak słońce stanęło w zenicie, sala główna “Bażanta” wymagała tyleż samo sprzątania co zrujnowana cytadela, a głowa pulsowała bólem wielkości Rany Świata, Katerina nie żałowała ani sekundy minionej nocy. Nie miała w zwyczaju żałować czegokolwiek, tak samo jak nie frasowała się przeszłością.

Wszak żyło się tylko raz.


Jak się prędko okazało, wejście w posiadanie cytadeli Altaerein - jak wiele rzeczy na świecie - było przyjemnością tylko i wyłącznie na papierze. W rzeczywistości zapomniane nawet przez byłych właścicieli ruiny wymagały włożenia weń mnóstwa czasu, pracy i przede wszystkim pieniędzy już na samym początku, nawet jeśli ich najbliższym celem było zaledwie utorowanie o wiele bardziej komfortowej i krótszej drogi do Kręgu Alsety. Szczęśliwie przy odbudowie warowni mogli liczyć na wsparcie Rozgórza, zapewnione przez Gretę Gardanię i wynegocjowane przez Lavenę, która przy tej okazji na dyplomację sprawdziła się o wiele lepiej niż Katerina. Bowiem gdy przedstawicielka miasta i ich dotychczasowa pracodawczyni odmówiła wypłacenia należnej im kwoty za oczyszczenie cytadeli, zasłaniając się obecnością trzonu Popielnych Pazurów gdzieś hen-daleko w dżunglach Mwangi, jak i niestabilnością Kręgu, muszkieterka gotowa była wykłócać się z nią aż ściany by drżały, uznając jej słowa za obelżywą i marną próbę wymigania się od zapłaty. Dopiero gdy jej twarz nabrała barw królewskiej purpury, Katerina skonstatowała że dalsza dyskusja z Gardanią nie miała zupełnie sensu i wściekła jak osa opuściła jej gabinet, trzaskając drzwiami z naprawdę kwiecistymi wiązankami inwektyw wyrzucanymi jadowitym tonem.

Uprzednio obiecując zapoznać Rozgórze z pięknem i korzyściami galtańskiego anarchosyndykalizmu. Cokolwiek to znaczyło.


Ponowna wizyta Kateriny i Laveny w “Marynowanym Uchu”, aby wprowadzić uknuty na krótko po taktycznym odwrocie ze Ścieżki Strażnika plan wykorzystania piwnicznego tunelu, była o wiele przyjemniejsza niż ta pierwsza. O ile w ogóle można było mówić o jakiejkolwiek przyjemności, odnosząc się do tej zapomnianej przez bogów dziury. Bonheur bywała już w różnych lokalach wątpliwej renomy - ba!, formujące lata młodzieńcze spędziła na szlajaniu się od jednej do drugiej mordowni - lecz nawet jej luźne standardy były urażone tą ruderą i przed przekroczeniem progu profilaktycznie naciągnęła na dłonie rękawiczki. Pomimo że ich pierwsze spotkanie odbyło się w naprawdę kiepskiej, by nie powiedzieć wrogiej, atmosferze, to powrót szarlatanki i wiedźmy do “Marynowanego Ucha” kobiety mogły spokojnie zaszufladkować jako naprawdę udane spotkanie biznesowe. Zwłaszcza że koniec końców Katerina i Lavena zdołały wynegocjować korzystne dla siebie warunki umowy, zbijając absurdalną stawkę babsztyla, której zamarzyła się ćwierć zysków, do zaledwie ośmiu miedziaków na każdą złotą monetę, jaka miała przejść przez tunel łączący cytadelę z miastem.

Dni spędzone na współpracy z braćmi-niziołkami, które miały na celu zasilić nieco kiesę Kateriny i jednocześnie sprawdzić kompetentność ich potencjalnych, pierwszych pracowników, tylko utwierdziły muszkieterkę w tym, jak marny był półświatek Rozgórza. O ile Manin okazał się być akceptowalnym “partnerem” w zbrodni, tak Banin zdołał tylko udowodnić im swoją własną nieudolność. Lavena rzecz jasna nie omieszkała dosadnie i szczegółowo wyłożyć halflingom wszystkich popełnionych błędów, pod czym Katerina mogła się jedynie podpisać.

Cóż, moja droga, bez cienia wątpliwości możemy stwierdzić, którego z nich matula kochała na tyle, by nie upuszczać za często na głowę — zawyrokowała, obracając wręczoną jej przez wiedźmę złotą monetę w palcach i odprowadzając niziołków spojrzeniem. — Przynajmniej mamy potencjalnego kozła ofiarnego, jeśli zajdzie taka potrzeba.


Zawarcie umowy z robotnikami, których potrzebowali do rozpoczęcia prac nad cytadelą Altaerein i odgruzowania schodów prowadzących w podziemia, zostało powierzone Katerinie. Właściwie dziewczyna sama podjęła się tego zadania, co bardzo prędko odbiło się jej czkawką, gdy przyszło jej wysłuchiwać flegmatycznego brygadzisty w ciasnej i zakurzonej oficynie, który monotonnym głosem wykładał jej standardowe warunki umowy i stawki robotników, odczytywał nudne klauzule i podawał jej pisemne rekomendacje poprzednich zleceniodawców. Katerina z maską kordialności na twarzy udawała, że go słucha, tak naprawdę koncentrując pełnię uwagi tuż nad jego ramieniem, gdzie znajdowało się okno wychodzące na rzekę przedzielającą Rozgórze, nad brzegiem której właśnie wylegiwali się pozbawieni koszul robotnicy, korzystający z przerwy od pracy.

Tak, tak, to wszystko świadczy o naprawdę godnym podziwu profesjonalizmie — muszkieterka przerwała w końcu brygadziście, machając wieloznacznie dłonią — lecz ja myślałam o nieco bardziej... przystępnej stawce.

P-panno Bonheur, ależ nas na to nie stać — mężczyzna zamrugał oczami w zaskoczeniu. — Jeśli zaproponujemy państwu niższą stawkę, będziemy zmuszeni uczynić to samo dla reszty. To naprawdę mała mieścina, nie możemy sobie na to pozwolić. Panienka chyba rozumie?

Oczywiście, że rozumiem, przyjacielu — Katerina pokiwała głową. — Ale proszę wziąć pod uwagę, że odnowa cytadeli to poważne przedsięwzięcie, które wymagać będzie wielu napraw. Zatem nasza współpraca, o ile będziemy zadowoleni z pańskich usług, nie zakończy się tylko na odgruzowaniu schodów. Przystępna stawka może przekonać moich przyjaciół, którzy rozważają najęcie Cierniowych Kamieni do tychże robót, do zaoferowania wam w przyszłości ekskluzywnego kontraktu na prace związane z odbudową cytadeli. Czyż nie warto zatem zaoferować nam niższej stawki, która będzie podlegać ponownej negocjacji przy następnym zleceniu?

Brygadzista chrząknął tylko niezobowiązująco, drapiąc się po nosie i ważąc propozycję. Katerina z trudem oderwała spojrzenie od mokrych torsów za oknem, nachylając się w stronę mężczyzny po drugiej stronie biurka.

Oczywiście nie omieszkamy również polecić pańskiej ekipy naszym przyjaciołom w radzie. Mój przyjaciel w “Bażancie” również rozważa generalny remont i wysoce sobie ceni moją opinię. Naprawdę, przyjacielu, nie pożałujesz współpracy z nami.

Hmm, niech będzie, panno Bonheur — zadecydował w końcu brygadzista.

Reszta spotkania była już tylko kwestią negocjacji ostatecznej kwoty, którą ostatecznie Katerina zdołała zbić niemal o połowę, podkreślając po raz kolejny potencjalne zyski w przyszłości, jakimi miała zakwitnąć współpraca z “bohaterami Rozgórza” czy też delikatnie sugerując użycie drobnych technik z kategorii “kreatywnej księgowości”, które pozwoliłyby na ominięcie niektórych z opłat narzucanych przez radę miejską. Muszkieterka ze szczerym już uśmiechem na twarzy złożyła podpis na nowej umowie, o wiele bardziej korzystnej dla nowych właścicieli cytadeli.

Doskonale! — Katerina podniosła się ze skrzypiącego krzesła i uścisnęła dłoń brygadzisty. — Zaczynamy zatem jutro o brzasku!


I jak? Panienka zadowolona?

Katerina nie odpowiedziała od razu, ważąc nowo przekuty rapier w dłoni i obracając go w dłoni, pozwalając klindze złapać parę promieni letniego słońca wpadających przez rozwartą okiennicę. Krasnolud za ladą cierpliwie czekał na odpowiedź, obserwując jak dziewczyna pozoruje wpierw sztych, a w ułamek chwili później piruet i paradę. Aprobata zabarwiła lekki uśmiech na twarzy, gdy odpowiedziała mężczyźnie, podziwiając galtańską lilię wieńczącą rękojeść i eleganckie linie kosza, przekute wedle jej szkiców.

Zacna robota — oznajmiła Katerina, wsuwając ostrze do zdobionej pochwy spoczywającej na kontuarze.

Panienka nie chce tego starego sprzedać? — krasnolud wskazał rapier na biodrze, który był jej wiernym orężem odkąd tylko pamiętała.

To robota najświetniejszego galtańskiego mistrza — muszkieterka prychnęła w odpowiedzi, obruszona. — Cały majątek Isgeru nie przekonałby mnie do sprzedaży tego arcydzieła. Miłego dnia.


Rewelacje na temat natury drobnych wstrząsów, które zdawały się mieć swoje epicentrum pod cytadelą, skwitowała równie wylewnie, co podsumowanie procesu Calmonta i wyrok nań wydany. Katerina wydawała się być bardziej zirytowana tym, że rzeczony incydent przerwał jej drzemkę, jaką ucięła sobie na blankach w przerwie od dokładnej inspekcji i mierzenia komnat, niż przejęta potencjalnym zagrożeniem, jakie mogło nadejść w przeciągu paru miesięcy jeśli wierzyć słowom Joreska.

Może to tylko wzdęło Dahaka — sarknęła, zeskakując na dziedziniec. Przysłaniając oczy dłonią, przeniosła spojrzeniem ku górzę, wskazując jedną z wieżyczek palcem. — Jak naprawimy baszty, to rezerwuję sobie tamtą na moje prywatne kwatery.


Pomimo że Katerina dosyć często odwiedzała cytadelę odkąd odbiła ją wraz z towarzyszami - oficjalnie w celach nadzoru robotników, inspekcji postępu prac bądź pomiaru komnat na przyszłość, a w rzeczywistości z czystych nudów bądź by jawnie podziwiać rosłych mężczyzn przy pracy - to dopiero przy pierwszej próbie naprawy Wrót Łowców po raz drugi postawiła stopę w komnacie Kręgu. Na widok tabliczki z podobizną Voz zamontowanej tuż obok Wrót Zmierzchu potrzebowała paru chwil, aby opanować atak śmiechu i ponownie złapać oddech. Słuchając nieco przydługiego wyjaśnienia opracowanej przez Joreska, Khaira i Sidoniusa metody na naprawdę portalu co prawda chichotała jeszcze pod nosem ilekroć kątem okiem wychwycała znak, lecz gdy nadeszła pora by wprowadzić plan w życiu, spoważniała momentalnie i zbliżyła się do Laveny, gotowa jej asystować. Równie prędko wycofała się o parę kroków unosząc dłonie i wskazując czarownicy portal, gdy ta w dobitnych słowach uznała pomoc muszkieterki za zbędną. Dosyć prędko stało się jednak jasnym, że odmowa przyniosła tylko odwrotny skutek. Ilość uwag wyrzucanych przez Katerinę to poświadczała, zwłaszcza że większość z nich była po prostu narracją działań Laveny.

O psiakrew!

Bonheur odruchowo odskoczyła i osłoniła się dłońmi, gdy portal eksplodował skondensowaną energią w ciemno-krwistej barwie. Gdy jasnym stało się, że wypadek nie miał wyrządzić czarownicy trwałych uszczerbków na zdrowiu, muszkieterka odetchnęła i zainicjowała powolny, kpiarski aplauz.

Zaiste, “Lavena wszystko robi stylowo” — zacytowała, przesadnie afektując akcent wiedźmy. — Nawet jak coś skrewia!


Druga próba naprawy Wrót Łowców zakończyła się sukcesem i ponowne spotkanie w komnacie Kręgu odbyło się już w pełnym rynsztunku i gotowości do wkroczenia w portal łączący cytadelę ze świątynią Ketephysa gdzieś w parnym lesie równikowym Mwangi. Biorąc pod uwagę o wiele bardziej intensywny gorąc i jak bezlitośnie słońce prażyło Czarny Ląd, Katerina na tą okazję wygrzebała z dna szafy kapelusz o szerokim rondzie, ozdobiony barwionym na błękit strusim piórem, nie mając najmniejszej ochoty zrujnować cery przesadną opalenizną.

Panowie przodem — oznajmiła, przerysowanym gestem zapraszając Wuga i Joreska do przekroczenia kłębiącej się w łuku mgły.

Katerina wkroczyła we Wrota tuż po nich, uprzednio biorąc głęboki oddech, niepewna czego oczekiwać. Nigdy jeszcze nie miała okazji być teleportowaną i po krótkim zawieszeniu w dziwnie wibrującej nicości, które groziło wykręceniem śniadania z żołądka, bardzo prędko zapałała nienawiścią do tego środka transportu. Wzbierających mdłości wcale nie polepszyło miejsce, w które wytoczyła się po drugiej stronie. Smród siarki wdzierający się w nozdrza tylko pogorszył rewolucje żołądka. Galtanka splunęła w bok, przeklinając portal za plecami i rozglądając się po tunelu nijak nie pasującym do rzekomej świątyni Ketephysa, do której miały prowadzić Wrota.

”Quelle surprise,” muszkieterka westchnęła w duchu na słowa Renali. Nieprzewidziane komplikacje były do przewidzenia, biorąc pod uwagę trend ostatniego miesiąca, chociaż nie spodziewała się ich tak prędko, dosłownie tuż po przekroczeniu mglistej wierzei.

Magmy, lawa jest lawą tylko na powierzchni — Katerina poprawiła kobietę i przesunęła dłonią po czole by zetrzeć meandrujące nań krople potu, przypominając sobie ten jeden bezużyteczny fakt, który z jakiejś przyczyny zachował się w jej pamięci i był jedyną pamiątką po przelotnej i intensywnej relacji z pewnym geomantą u podnóży Mglistych Wierchów. — Nie dziwota jednak że coś się tutaj zmieniło, moja droga, wszak przechodziłaś tędy zanim “jedna z pięciu najlepszych czaromiotów w Golarionie” uhonorowała ten portal wybuchową próbą naprawy.

Biorąc pod uwagę jaką asystentką pokarał mnie los, cud żeśmy nie wylądowali w najgłębszej otchłani rzyci Dahaka — riposta wiedźmy jak zawsze nadeszła niezwłocznie.

Tego bym tak prędko nie wykluczała — Katerina potoczyła spojrzeniem wokół. — Ten tunel może się w każdej chwili okazać rzycią Dahaka, biorąc pod uwagę jak oddanym sługą był Malarunk. Kto wie co ten jego rytuał miał w zasadzie zrobić.

Bonheur po raz kolejny przetarła czoło dłonią, z ulgą czując jak mdłości zaczynają ustępować. Przewróciła oczami widząc, jak Joresk rusza ze swojego miejsca w kierunku drugiego portalu.

Widzę, że stęskniłeś się chyba za rozbrajaniem pułapek własnym ciałem — sarknęła dobrodusznie w kierunku jego pleców.

Przezornie kładąc dłoń na rękojeści rapiera, Katerina ruszyła w ślad za kompanami, skora jak najprędzej opuścić przesączony smrodem siarki tunel.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 20-08-2023 o 15:02.
Aro jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 03-08-2023, 05:28   #5
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
–To pewnie efekt rytuałów Malarunka. Możliwe, że udało mu się zmienić punkt docelowy portalu, albo umieścił ten korytarz pomiędzy nimi? - rzekł Joresk.
Renali jednak tylko wzruszyła ramionami. Druidka z Mwangi, widząc tunel skąpany w krawoczerwonyn świetle, rzekła tylko:
– Nketiah z Akrivel może wiedzieć więcej o tym, co robił Malarunk. Zna stare dzieje.
– Nketiah? - zapytał Wug.
– Nketiah, Znająca-Pieśni z Akrivel - rzekła Renali, także zabierając się do wymarszu.
I to było wszystko. Ruszyli zatem.

~

Nie uszli jednak nawet paru kroków w głąb skalnego tunelu.

Zaczęło się wolno, niemalże bez żadnego ostrzeżenia. Śmiałkowie - Renali, Khair, Lavena, Joresk, Katerina, Sidonius i Wug - kroczyli raźnie przed siebie, a tymczasem, jaskinia stała się jeszcze bardziej gorąca, jak gdyby nagle pod podróżnikami miała otworzyć się żyła magmy, aby buchnąć strumieniem gorejącej brei. Tunel zadrżał, tu i ówdzie z pękniętych szczelin wysnuł się ciemny, gryzący dym.

Niczym za dotknięciem różdżki magów, w paru chwilach dym uniósł się i zastygł w powietrzu, z każdym momentem gęstniejąc, nabierając właściwej formy i, jeśli to tylko możliwe, twardniejąc i skrupiając się. Formując sylwetkę, ustalając kształty, rzeźbiąc każdy kolejny detal.

Wewnątrz dymiącej sylwetki, coś zaiskrzyło i rozjarzyło się: czerwony płomień zajaśniał, prześwitując przez utkaną z dymu formę. Para czerwonych oczu zapłonęła w dymiącej sylwetce.

Po paru chwilach, kształt, który nagle pojawił się przed nimi, stanął na swoich nowo sformowanych szponach. Otworzył swoją wielką paszczę i ryknął, a dźwięk zawibrował w ogłuszającym crescendo, odbijając się od ścian ciemnego tunelu.



– KHREEEEEEAA!!!
Był to smok. Utkany z cienia, duszącego dymu, ognia, iskier, płynnego ognia i magmy, wirujących popiołów i rozpalonego do czerwoności żużlu, prawda, ale forma, którą przybrały te wszystkie elementy była nie do pomylenia. Zmrużone w grymasie nienawiści ślepia jarzyły się czerwonym ogniem w dymiącej czaszce. Nie wahając się, bestia zaatakowała.

Wewnątrz sylwetki, ogień rozjarzył się niczym błyskawica. Bestia rozwarła swoją cienistą paszczę, a z wnętrza dymiącego kłebu, którym była, eksplodowała jej esencja: ogień i gorący popiół, który niezawodnie pomknął w kierunku grupy.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 05-08-2023, 12:05   #6
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację


Ciemnoskóra druidka podbiegła pod mroczny kształt i zamachnęła się kamiennym nożem, ale ostrze przemknęło przez powietrze obok smoka. Druidka zacisnęła zęby i zamachnęła się ponownie, ale tym razem jej cios również chybił.

Cienisty smok zaryczał, a z jego wnętrza bryznął pióropusz dymu, rozżarzonych węgli, gorącego powietrza i ognia. Wug ledwo co uniknął smoczego oddechu, jednak pozostali w grupie mieli mniej szczęścia: płomień poparzył wszystkich, którzy znaleźli się w zasięgu widma. Kreacja Laveny raz jeszcze uległa zniszczeniu z perfekcyjnej harmonii, zaś płaszcz kapłana przez parę chwil zajął się płomieniem.

Paladyn zawołał po raz kolejny swojego boga, a nad Laveną rozbłysła jasna tarcza, zasłaniając dojście gorejącym popiołom. Joresk z bitewnym okrzykiem rzucił się do przodu i dźgnął swoją gizarmą: celnie!

Zaraz za rykiem cienistego smoka rozległ się kolejny, należący do barbarzyńcy, który dzierżąc swoje dwie bronie, pognał pod zjawę i zamachnął się swoim młotem bojowym. Sylwetka Wuga zapłonęła zimnym płomieniem, zaś młot pokrył szron. Coś huknęło, coś rozwiało się w środku dymiącego kształtu, jednak było jednak nadal daleko, daleko od końca. Uderzenie lodowego młota sprawiło, że płomienie cienistego smoka przygasły.
– Nadzwyczajne, niezwykłe! - zawołał Sidonius. – Ta istota, jak z moich snów! Wiedziałem… Wiedziałem, że ją spotkam!
— Dobrze wiedzieć, doktorku — syknęła Katerina — ale może powiedziałbyś nam coś przydatniejszego ponad to, że to coś jest obiektem twych mokrych snów?
Sidonius był poruszony. Przez chwilę przyglądał się smokowi, ale… Zrezygnował.

Szybko użył swoich narzędzi leczniczych i zaczął opatrywać rany Khaira, kapłan bowiem został dotkliwie poparzony. Sidonius pracował szybko i sprawnie, wykorzystując swoje zdolności lecznicze, aby przyspieszyć proces. Nie był to szczyt marzeń, ale kapłan wyglądał lepiej niż przed paroma chwilami.

Śledczy znowu wlepił swój wzrok w cienisty kształt rzygający płomieniami: Sidonius wyglądał tak, jakby chciał coś to powiedzieć i miał to już na końcu swojego języka, ale chyba nie do końca wiedział, z czym ma do czynienia.
– Aaach, nie, nie, to nie to! - zawołał Sid. – Znam go, widziałem go! Kiedyś, dawno temu… Khalesir, dawny smok z Taldoru? Nie, nie, nie… Esaolathus?
Da’naei próbowała uskoczyć przed buchającymi z paszczy płomieniami, ale zbyt dużo czasu zmitrężyła na przyglądanie się formującemu smokowi, by zdążyć.
— Ała! — krzyknęła żałośnie, zdjęta potwornym bólem.
Niestety świetlista tarcza Joreska nie zdołała zmitygować wszystkich obrażeń. A i próg bólu rozpieszczona dziewka miała bardzo niski. Mimo to po obejrzeniu zniszczeń, których ogień dokonał na jej nowym przyodziewku, wysokiej wartości produkcie wykwintnego krawiectwa, momentalnie zawrzała, jakby puszczając całe cierpienie w niepamięć.
— Ohh… Naprawdę mnie wkurzyłeś!
Rozsierdzona płomiennowłosa półelfka nacisnęła na cyngiel kuszy, zwalniając mechanizm. Bełt pomknął przez rozgrzaną przestrzeń, jednak jedyne, co zdołał dokonać, to przeciąć dym i roztrzaskać się o kamienną ścianę. Zaraz potem magini krzyknęła zaklęcie. Jej dłoń zalśniła elektrycznym wyładowaniem, które natychmiast pomknęło w stronę wroga. Niestety, także i ten wysiłek spełzł na niczym.
— Och, nie! Moje zaklęcie! — jęknęła, ujrzawszy, że jej czar nie poczynił nawet najmniejszych szkód.
Kapłan był nieźle wkurzony i pierwszej chwili miał ochotę zrewanżować się smokowi i, na przykład, zaatakować ziejącego ogniem przeciwnika bronią wykonaną z magicznej mocy... ale rozmyślił się, pozostawiając walkę innym.
Khair wyciągnął rękę i skierował swoją moc w kierunku Laveny. Światło biło z jego dłoni i otoczyło jej ciało. Lavena poczuła, jak jej rany się zabliźniają, a siły wracają do niej.

Katerina pospiesznie aktywowała swój bursztynowy talizman. Kiedy tylko ten zaczął obracać się w popioły, muszkieterka wskoczyła pod ciemny kształt, jednak nadarme! Widmowa siła wypchnęła ją z powrotem w miejsce, z którego przybyła. Ostatecznie, fechmistrzyni otoczyła cienistego smoka.
- Rozproszyć się! - krzyknął paladyn, a następnie z gniewnym okrzykiem dźgnął bestię, zaraz potem przywołując ochronną tarczę.
Paladyn wydał z siebie groźny ryk, jednak nie dało to żadnego rezultatu. Znacznie lepiej poszło dźgnięcie: Joresk był pewien, że dźgnąwszy wnętrze czarnej chmury, dosięgnął… Czegoś. Istota jednak nie wydała z siebie nawet najmniejszego stęknięcia bólu ani jęku, wpatrzona gdzieś, daleko za nieistniejący w podziemiach horyzont.
– Jaaaah! - krzyknęła Renali.
Kobieta zawzięcie uderzała raz po raz kamienną klingą.

Nagle, w paru chwilach, istota zniknęła, jak gdyby nigdy nie było jej tam. Wirujące popioły rozproszyły się w małe kłęby dymu, iskry ognia pomknęły w głąb tunelu. Tam dalej, powietrze zgęstniało na powrót, tym razem formując parę postaci: ponownie, potężną sylwetkę smoka, a pod nim jakieś dwoje postaci, które wyglądało przy nim niczym para błagających o życie dzieci. Wyglądało na to, że były to… elfy? Mieszczanie?

Smok po raz kolejny rozpostarł swoją paszczę, z której rozjarzyła się najgorętsza pożoga: cienie dwóch postaci natychmiast rozwiały się pod eksplozją ognia. Gorejąca ściana ogarnęła śmiałków z Rozgórza, jeszcze bardziej śmiertelna, niż ta poprzednia. Sidonius krzyczał w bólu, zaś Wug warknął gniewnie, kiedy strumień ognia sparzył go dotkliwie.

Sklepienie zatrzęsło się, na kamiennej ścieżce pojawiło się parę szczelin, z których wypłynęły pojedyncze, małe linie magmy, które natychmiast utworzyły małe kałuże.

Podróżnicy, przytłoczeni przez ogarniające płomienie, nie byli pewni, czy wszyscy przetrwają jeszcze jeden taki podmuch.

Tarcza Joreska po raz kolejny rozbłysła nad Laveną.

Barbarzyńca nie poddawał się: mocno już poparzony Wug, na którego ciemnozielonej skórze pojawiły się bąble i którego włosy były osmalone przez płomienie, z okrzykiem bojowym parł przed siebie. Wug, przystąpiwszy cienistego kształtu, uderzał mieczem i młotem bojowym. Z pyska bestii nie podniósł się nawet najmniejszy okrzyk bólu, jednak płomienie przygasły, spotkawszy się z lodowatym ogniem.

Wiśniowowłosa półelfka przegryzła wargę z irytacji, jako że nie mogła nic uczynić potwornej maszkarze. Fakt ten tylko podsycał jej gorejącą furię zasilaną przez iście płomienisty temperament. Jednak po krótkiej chwili na jej oblicze niespodziewanie wystąpił szelmowski uśmieszek „Może i nie mogę cię spalić, ale zobaczymy, co powiesz na to!”. Co pomyślawszy, wypuściła kuszę ze swoich rąk, aby natychmiast wyciągnąć pożółkły pergamin ze swojej sakwy. Ta upadła, kiedy magini rozwijała pergamin i recytowała mantry i słowa mocy zapisane na skrawku papieru. Natychmiast po wyrzeczeniu ostatniej inkantacji, strumień mocy popłynął w kierunku paladyna z gizarmą: ten w paru chwilach urósł, spotężniał. Jego wzrost był teraz równy ogrom.



Khair ponownie przedłożył dobro ogółu nad własne i wykrzyczał modlitwy do swojej bogini. Jego sylwetka rozbłysła złotym światłem i podróżnicy wokół poczuli, jak ich rany i oparzenia zasklepiają się, a spojrzenie bogini dodało im otuchy.

Muszkieterka pobiegła, raz kolejny próbując dać flankę orkowi. Dźgnęła parę razy swoim rapierem w ciemność przed nią. Zdało się, że trafiła, ale w co tak naprawdę uderzył rapier - wiedzieć nie mogła. Ciemność i płomień ustępowały z wolna. Pomimo sukcesu uznając obecną atmosferę za ździebko zbyt gorącą jak na jej gust, Katerina poniechała prób ponownego ataku i pobiegła dalej wzdłuż tunelu, w odległym łuku upatrując drogi ucieczki od widma rozsiewającego wokół popielne inferno.
-- To wy sobie tańcujcie z bożkiem zniszczenia, a ja sprawdzę, czy gdzieś dalej nie ma jakiejś przyjemniejszej manifestacji! — rzuciła jeszcze przez ramię. — Najlepiej któregoś elizejskiego bóstwa.
Joresk syknął czując, jak parzy go metal zbroi, ale popędził za bestią, zamierzając się gizarmą - nie było czasu na zręczne manewry, liczyła się tylko siła.

Paladyn, rosły, niby ogr lub też mantykora, w paru podskokach podbiegł do - czego? Było to wspomnienie czegoś, co zdarzyło się tutaj? Czy też jakieś echo tego, co dopiero miało nastąpić w niedalekiej przyszłości? Joresk dźgał gizarmą, macając ostrzem w czarnej chmurze za czymkolwiek, by odesłać bestię w niebyt.

Czarnoskóra druidka przebiegła dystans dzielący ją od smoczego kształtu i z odwagą dźgnęła swoim kamiennym nożem. Jeden cios, drugi, trzeci i czwarty, aż wreszcie…

Popioły rozwiały się. Nic nie towarzyszyło ostatecznemu odpędzeniu widma - nie było żadnego krzyku agonii, żadnego dźwięku. Popioły po prostu rozwiały się, jak gdyby nigdy ich nie było, a atmosfera zelżała. Przynajmniej na tę parę chwil. Gorąco ustąpiło, a wirujące popioły rozstąpiły się.

– Khuuurwa… - Wug rzucił miecz i młot i wsparł się na swoich kolanach. – To ma być ten Dahak? To ma być, kurwa, ten Dahak, ten?
Ork splunął na podłogę, w ustach mieląc kolejną wiązankę przekleństw.
– W istocie! - zawołał Sidonius, czarny od sadzy. – W jakiś sposób, uwaga Dahaka została przyciągnięta przez Malarunka!
Zdało się, że dhampir miał powiedzieć coś jeszcze, ale zamyślił się nagle. Wug pokręcił głową i wypluwał z siebie kolejne przekleństwa - to we wspólnym, to w orczym, tymczasem Sid spoglądał w dal, nagle nieobecny myślami.
— Cóż, to chyba oczywiste, że żałośni bożkowie miary tego, jak mu tam, Dahaka bledną w obliczu majestatu Laveny — oświadczyła dumnie czarownica, przyjmując władczą pozę. Jakby zupełnie niepomna nieprzystającego do deklaracji stanu własnego zdrowia i przyodziewku.
- Nie ma czasu na dywagacje! - własny dudniący po powiększeniu głos zaskoczył paladyna - Jeśli to zjawa czy inna manifestacja, może wrócić w każdej chwili. Ruszajcie się, do portalu!
— W sumie jak się tak zastanowić… teraz wszystko masz takie… duże? — Lavena stanowiła ostatnią osobę w drużynie, która potrafiłaby zachować powagę sytuacji. Zwłaszcza w momencie, gdy zagrożenie ustępowało.
- Jeśli zaklęcie utrzyma się dość długo, możemy to sprawdzić - pytanie półelfki rozbroiło Joreska, z trudem powstrzymał się od śmiechu.
— Ha! Zatem rzeczywiście czas nagli! Do portalu! I jakem rzekła wcześniej: kto ostatni, ten Voz!
— Jestem przekonana, że Dahak będzie na tyle kulturalny i cierpliwie poczeka, aż zakończycie odpowiednie pomiary, jeśli zdecydujecie się przeprowadzić je tutaj — Katerina sarknęła w stronę duetu, nie zaprzestając kroczenia w żwawym tempie w kierunku portalu. — W imię nauki, rzecz jasna!
Khair nie włączył się do wymiany poglądów, ale, podobnie jak Kat, ruszył w stronę portalu, chcąc w miarę szybko opuścić to nieprzyjemne miejsce.
— Dureń i tak uprzykrzył nam życie — stwierdziła lekko podirytowanym tonem czarownica, odnosząc się do słów Galtanki. — Jeśli Strabuś go zawstydzi to już w ogóle stanie się nie do zniesienia!
Wtem z całą świadomością nawiedziła ją ta diaboliczna i wielce kusząca wizja zagrania na nosie denerwującemu bóstwu.
— Zaraz, to jest myśl!
Jednak nagłe ukąszenie bólu i rzut okiem za siebie, na rozlewającą się po komnacie rozpaloną masę skalną, sprawiły, że raptem przeszła jej ochota na tę krotochwilę.
— Albo dobra, innym razem.
— O ile Malarunk nie przerysował podświadomie pewnych partii tej manifestacji podczas rytuału — parsknęła muszkieterka, stopniowo bardziej rozbawiona słowną wymianą niż rozeźlona oparzeniami. — Kto wie, jakiż to charakter przyjmowały obsesyjne fantazje w tym małpim czerepie.
— Spokojnie, w razie czego mam jeszcze drugi zwój — uśmiechnęła się podstępnie ruda wiedźma.
Wug kiwnął tylko głową, kiedy grupa zaczęła zbliżać się do portalu, natomiast Sidonius zdawał się przez pewien czas być pogrążony w swych myślach. Nie było jednak do dodania nic, co powiedział wcześniej, toteż dhampir milczał.



~
Dotkliwie poparzeni podróżnicy czym prędzej przeszli przez kolejną magiczną bramę. Pędząc ku portalowi, Joresk i Khair zauważyli, jak w paru innych miejscach posadzka rozpęka się, a z wnętrza zaczęła sączyć się lawa, niby z nowopowstałej rany krew. Wyglądało na to, że Sidonius miał rację: choć najbardziej oczywiste zagrożenie minęło, można było wyczuć w tym miejscu jakiś dziwny rodzaj obecności, jak gdyby akt odpędzenia mrocznego kształtu zwrócił czyjąś uwagę lub też jakby szczeliny w ścianach tunelu nagle zyskały paręnaście par oczu, które obserwowały przechodzących. Czy naprawdę, naprawdę był to sam Dahak?

Joresk, wchodząc, przeciskał się przez bramę z niejakim trudem z powodu swoich nowych gabarytów. Po kolei, wpychał do mglistych wierzei swoje dłonie (wielkie, niczym bochny chleba), ramiona (grube, niby bale w palisadzie) i wreszcie tors (podobny głazom pod cytadelą Altaerein).

Kiedy tylko paladyn wgramolił się w magiczny portal, pozostali śmiałkowie podążyli jego przykładem, acz wykazując przy tym więcej gracji, niż on.

~

Świątynia

Przeszli przez kolejną bramę. Po raz kolejny, odczuli to samo: ciemność, nieokreślone uczucie pędu przez nieprzenikniony mrok, a zaraz potem trzaskający dźwięk, mgła. Wyjście z kolejnej bramy.

Przez bramę przeszli kolejno Joresk, Wug, Katerina, Lavena, Sidonius i Khair.

Znaleźli się w jakimś małym, nie mniejszym niż jedna z komnat cytadeli Altaerein grobowcu. Wrota Łowców były najbardziej zdobnym elementem tego pomieszczenia i, jak się zdawało, jednym, którego zgnilizna nie imała się. Tu ściany były pokryte na wpoły zeschniętymi roślinami i brudem. Małe kawałki sklepienia leżały w nieładzie na posadzce. Na ścianie znajdowały się jakieś na wpoły starte malunki i glify, chyba przypominające sylwetki, jednak równie dobrze mogło to być cokolwiek.

Na samym środku małej komnaty znajdował się kamienny postument, ale był on pusty: obok niego leżały roztrzaskane resztki jakiejś skrzyni lub też trumny, ciężko było określić. Wąskie schody, zdruzgotane i pokruszone, prowadziły na górę, skąd wydobywało się słabe światło.

Jako że nie było żadnego innego wyjścia, niż góra, pozostawało udać się tam.

Wyszli - najpierw z kamiennego lochu, a zaraz potem pustym korytarzem, w którym głucho dudniły kroki.

Wreszcie, po wyjściu z parnego lochu, udało im się ujrzeć światło dnia, i to jakiego dnia! Gorąco, które towarzyszyło im od czasu potyczki ze smoczym widmem, wcale nie zelżało. Wyszedłszy na zewnątrz, w ich nozdrza natychmiast wdarł się zapach lasu.

Kamienny otwór w ziemi, z którego wyszli, zapewne był kiedyś częścią jakiegoś większego kompleksu - wokół niego rozstawionych zostało parę fundamentów, które jeszcze przetrwały.

Wokół stały stare, zapomniane już chyba, kamienne struktury, które wyglądały na proste, wbite w ziemię kamienne filary i resztki murów dawnej świątyni.

Las otaczał świątynię, a ściana drzew była gęsta, zwarta i ciemna, choć w paru miejscach można było dojrzeć rośliny o kolorach purpury i bieli. Drzewa były znacznie, znacznie większe od tych, które mogli spotkać w Isgerze - ich kora była gruba, chropowata i w niektórych miejscach krwawiła żywicą. Pod nimi znajdowała się masa małych, różnokolorowych kwiatów, z których czasem podrywał się przygodny ptak. Z wnętrza potężnego boru dochodził zapach - coś, co pachniało jak jakaś mieszanka mięty i glistynii, a także wilgoci.

Z nieba padała lekka mżawka.

Świątynia znajdowała się w zagajniku, który został wykarczowany w dżungli. Kamienne płyty, które tu i ówdzie porastała winorośl i wschodzące w pęknięciach listowie, były spalone. Czarna sadza pokrywała w sporych połaciach kamienne płyty świątyni, ale także osadziła się na wpół zwęglonych gałęziach drzew palmowych na linii lasu.

Zwęglone także były pozostałości, kikuty drzew ogrodu, który był tutaj kiedyś. Rośliny i kwiaty zostały wyrwane lub wypalone do gołej ziemi. Niewątpliwie, nie tak dawno temu, musiała rozegrać się tutaj walka.

W centrum znajdował się krąg utworzony przez kamienne kolumny. Tam ziemia była najczarniejsza, a wykopany w mule dół został zasypany kamieniami. Te zostały stopione, zapewne nie tak dawno, tworząc zakrzepłą lawę. Tu, w środku, znajdował się pojedynczy obelisk wykonany z ociosanego bala. Na jego szczycie znajdował się prymitywnie wyrzeźbiony pysk smoka owinięty jakąś szmatą, na której wymalowane były symbole.

Poza świątynią rozciągała się zielona, gęsta dzicz dżungli.


 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 07-08-2023, 08:53   #7
DeDeczki i PFy
 
Sindarin's Avatar
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Przechodząc przez portal, Joresk wciąż nie wiedział, co myśleć o walce z wizją, czy też cieniem Dahaka – tak, była ciężka i nawet kilka chwil więcej mogło być dla nich śmiertelne w skutkach, ale z drugiej strony, to w końcu powinna być manifestacja bóstwa, a oni zdołali stawić jej czoła! Paladyn z uśmiechem spojrzał na swoich towarzyszy, którzy teraz wydawali się malutcy niczym dzieci. Górował nad nimi, a ten widok wydał mu się przez moment …właściwy? Tak jakby ta perspektywa była czymś mu pisanym…
Odrzucił szybko te myśli, skupiając się na teraźniejszości. Rozejrzał się po zniszczonym pomieszczeniu, w którym się znaleźli – widać było, że przez lata nikt się nim nie interesował (może poza rabusiami). Przykro było patrzeć, jak opuszczona świątynia popadła w kompletną ruinę, a wnioskując po rozwalonej skrzyni, stała się również ofiarą grabieżców.
- Wygląda nawet gorzej niż twierdza Alterein… - mruknął cicho.
Zainteresowały go pościerane glify, ale nie miał wielkiej nadziei na odczytanie czegokolwiek. Gestem dał tylko znać Sidoniusowi – uczony prędzej mógł coś z nich zrozumieć. Co dla paladyna było najważniejsze, wyglądało na to, że nie czyhają tu na nich żadne niebezpieczeństwa. Mogli więc poświęcić trochę czasu na zajęcie się oparzeniami przed dalszą drogą. Jak wcześniej, zaoferował towarzyszom leczniczą moc Ragathiela, o ile nie śpieszyło im się do opuszczenia tego grobowca.

***

Wyjście na zewnątrz, zamiast uraczyć świeżym powietrzem, poraziło ich kolejną falą gorąca. Joresk czuł, że poci się coraz obficiej, poruszanie się po dżungli w pełnej zbroi zapowiadało się na niezłe wyzwanie. Warunki przypominające łaźnię parową łagodził jedynie siąpiący delikatnie deszczyk. Przynajmniej zapach siarki i rozgrzanego kamienia ustąpił przyjemnym woniom lasu, znacznie intensywniejszym niż te, z którymi miał dotąd do czynienia. Szybko doszedł do wniosku, że wszystko w tej dżungli jest mocniejsze, wyraźniejsze niż puszcze, po których podróżował w Isgerze. Rozmiary drzew, ilość kolorów, hałasy i zapachy – wszystko było …bardziej. Paladyn rozglądał się po tych dziwach z niekrytym zainteresowaniem i uśmiechem na twarzy. Gdy chwilę później skupił się na kamiennych ruinach i śladach niedawnej bitwy, uśmiech zamienił się w gniewny grymas.
- Piękne miejsce. Tym bardziej szkoda, że ktoś postanowił je zdewastować – warknął, idąc przez pełne sadzy, wypalone połacie zarośniętej świątyni. Podszedł do drewnianego obelisku, przyglądając się totemowi i powściągając chęci do natychmiastowego przewrócenia go i pocięcia. Pysk smoka z pewnością miał przedstawiać Dahaka, ale zaciekawiła go owijająca go szmata. Przyjrzał się symbolom, na wszelki wypadek nie dotykając materiału. Nie zdziwiłoby go, gdyby osłaniała jakąś magiczną pułapkę.

- Renali, masz pomysł którędy powinniśmy się teraz udać? – zapytał towarzyszkę, która jako jedyna mogła mieć pojęcie o tym miejscu.
 
Sindarin jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 07-08-2023, 10:56   #8
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Khair zawsze lubił klimaty umiarkowane, a za gorącymi kąpielami, nawet w dobrym towarzystwie, nie przepadał.
Tym razem na towarzystwo narzekać nie mógł, ale i tak gorąca łaźnia, jaką sprawiła całej grupie utkana z dymu i popiołu bestia o palącym oddechu, zdecydowanie nie przypadła kapłanowi do gustu i zaowocowała marzeniami o śniegach i mrozach.

Smoczysko bardzo się starało, by zatruć życie tym, co chcieli się przedostać przez portal, ale wspólne wysiłki tych, co dobrze władali orężem, oraz tych co dbali o zdrowie tych pierwszych, zaowocowały unicestwieniem stwora, który miał coś wspólnego z Dahakiem. Można było ruszać dalej, a zapewne nie tylko Khair uważał, że im szybciej to zrobią, tym lepiej. Wszak nie było wiadomo, czy z kolejnej otwierającej się szczeliny nie wylezie kolejny objaw czyjegoś złego humoru.
Co prawda nie było też wiadomo, czy zdołają wrócić przez zalewany lawą korytarz, ale ta wątpliwość zdaje się nikomu nie przyszła do głowy. A nawet jeśli, to nikogo to nie powstrzymało. Może nikomu nie przeszkadzało to, że gdyby magma zalał korytarzyk, to czekałaby ich długa droga do domu.

* * *

Budowla, w jakiej się znaleźli, czasy świetności miała daleko za sobą, podobnie jak czasy, gdy ktokolwiek dbał o to miejsce. Na szczęście istniało wyjście z podziemnej komnaty, na tyle nie nadgryzione zębem czasu, że dało się z niego skorzystać bez narażania na szwank zdrowia i życia.

Marzenia o tarzaniu się w śniegu pozostały marzeniami, bo gdy pokonali podziemne korytarze trafili w okolice, gdzie w najlepsze rosła sobie dżungla, a ta, jak wszyscy wiedzieli, lubiła dość wysoką temperaturę.
Widać też było, że nie tak znowu dawno okolice świątyni stały się miejscem starcia, podczas którego przynajmniej jedna ze stron bawiła się zapałkami...
Czy to, że smocza morda, prymitywna podobizna Dahaka, była zakneblowana jakąś szmatą oznaczało, że wyznawcy tego przeklętego bóstwa zostali pokonani? Nie miał pojęcia, przynajmniej do chwili, gdy podszedł bliżej do wyrzeźbionej maszkary i obejrzał symbole. Ich rodzaj sugerował, iż 'dahakowcy' odnieśli zwycięstwo.

- To coś miało skupić boską moc Dahaka i przekierować ją w inne miejsce - powiedział. - Miało też przekląć elfy Ekujae, ale zaklęcie nie zostało dokończone. Może ktoś utrupił odpowiedzialnego za to osobnika - zasugerował. - W każdym razie wygląda na to, że Dahaka próbowano zachęcił złotem do udzielenia pomocy.
Wskazał niewielką sztabkę złota.

- Czy jeszcze kogoś podleczyć? - zapytał, zmieniając temat.

Skoro tubylcy walczyli ze sobą z takim zapałem, to można było się spodziewać, że równie gorąco przyjmą niespodziewanych gości, a tedy warto by być w jak najlepszej formie.
Warto by też znaleźć jakąś przyjazną duszyczkę, które udzieliłaby pomocnych informacji... a także skierowała do dobrej krawcowej, bowiem niektórzy ponieśli pewne uszczerbki nie tylko na zdrowiu.
 
Kerm jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 09-08-2023, 22:33   #9
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Już i tak gorąca atmosfera rozgorzała jeszcze bardziej, gdy dymiące kłęby oparów, iskier oraz popiołów wypełniły przestrzeń przed nimi, zgęstniały i przybrały formę widmowego smoka. Katerina bardzo prędko pożałowała przekroczenia przez Wrota Łowców, bo chociaż lubiła tańce napędzane adrenaliną, która nader przyjemnie rozgrzewała krew w żyłach, to popielne inferno godne pierwszego kręgu Piekieł rozsiewane przez teleportującą się manifestację zdecydowanie podawało w wątpliwość opłacalność tego całego zlecenia - ”nic nie jest warte śmierci” pozostawało wszak jedną z nielicznych reguł, jakich przestrzegała w życiu. ”Właściwie to posiadanie cytadeli to za dużo roboty, a Absalom jest piękny o tej porze roku,” przeszło nawet przez myśl muszkieterce przy drugim gorejącym podmuchu, podobnie jak krótkotrwały (acz intensywny) zamiar wyrwania biegiem w stronę avistańskiego wyjścia z piekielnego korytarza i zatrzymania się dopiero w Stolicy Świata właśnie.

Szermierka wyrwała jednak w przeciwnym kierunku, uprzednio dźgnąwszy jeszcze widmo właściwie tylko dla formalności, konstatując że równie dobrze mogła obrać kierunek na Klejnot Morza Wewnętrznego od strony Mwangi i nie mając ochoty przedzierać się przez szczeliny plujące gorącą magmą. Szczęśliwie jednak manifestacja rozpłynęła się pod kolejnymi ciosami jej towarzyszy broni, a wraz z nią zaczęła odchodzić chęć rzucenia tego wszystko na rzecz prostszych i bardziej doraźnych źródeł zarobku. Rzeczona chęć zmalała jeszcze mocniej przy wymianie krotochwili z czarownicą, a odeszła już zupełnie na widok Joreska usiłującego przecisnąć się przez portal w magicznie napompowanej formie.

No cóż, moi kochani, oto dowód na to, że rozmiar naprawdę nie ma za wielkiego znaczenia, gdy nie idzie z nim w parze technika — Katerina zaśmiała się przy tym sięgnięciu po nisko wiszący owoc komedii, zapominając nawet na chwilę o oparzeniach. — Może skoczę do Rozgórza po oliwę, drogi rycerzu, hm?

Mimo że fechmistrzyni czerpała niezmierną radość z obserwacji Joreska, to po chwili - z wielkim trudem i żalem w sercu - oderwała odeń spojrzenie, gdy górę wzięły instynkty i ostrożność. Pomimo że skupiła się na wyglądaniu czy ciężkie powietrze korytarza nie zamierzało aby ponownie skondensować się w manifestację Dahaka, to rzucała też ukradkowe spojrzenia w stronę Sidoniusa. Jednak nie na tyle ukradkowe, by uszły uwadze śledczego.

Czy mam coś na twarzy, Katerino, że tak na mnie zerkasz?

Masz to samo na twarzy co my, doktorku. Oparzenia, sadzę i pył — odparła Bonheur lekkim tonem, ubierając twarz w pozór niewinności. — Nie, nie, kochany, twe wnikliwe wnioski na temat manifestacji po prostu wywołały we mnie chwilę refleksji. Zastanawiam się zwyczajnie, czy nie znam aby tego fałszerza, u któregoś sprawił sobie swój doktorat.


Kolejne chwilowe zawieszenie w ponadwymiarowej nicości okazało się nie wywoływać już tak silnych mdłości, jak to pierwsze. Być może była to kwestia zdolności szybkiej adaptacji organizmu, a być może resztek adrenaliny w żyłach - Galtanka nie poświęciła temu choćby chwili uwagi, z westchnieniem ulgi niepasującym do gnijącego grobowca stawiając pierwsze kroki na garundzkiej ziemi. Parny gorąc loszku był niewiele lepszy od tego pozostawionego za plecami i chociaż nadal wyciskał krople potu z ciała pokrytego popiołem, to na jego korzyść działał brak manifestacji plujących ogniem. Tudzież, ku zaskoczeniu szermierki, jakichkolwiek innych zagrożeń. Brakowało nawet komitetu powitalnego, który spodziewała się zastać po drugiej stronie Wrót. Pomimo że cień cynizmu nie opuszczał jej myśli, to gdy skierowali kroki ku powierzchni - uprzednio lecząc oparzenia gusłami i modłami - Katerina pozwoliła sobie na krztynę ostrożnego optymizmu.

Galtanka musiała aż przesłonić oczy dłonią, gdy stanęli w końcu pośród ruin będących niegdyś świątynią poświęconą Ketephysowi. Intensywna zieleń kniei wokół, przeplatana równie intensywnymi w swoich barwach kwiatami, zaatakowała pierwsza, wespół z parnym powietrzem. Wszechobecna nowość napierała przytłaczająco z każdego kierunku, pod każdym kątem, nie oszczędzając żadnego zmysłu. Brak widocznego zagrożenia pozwolił Katerinie na uważną obserwację tego wszystkiego z nieskrywaną fascynacją na twarzy pokrytej pyłem. Krocząc za towarzyszami dziewczyna zdawała się być bezbrzeżnie pochłonięta podziwianiem widoków, ze sporym opóźnieniem poświęcając uwagę o wiele bliższym punktom w postaci śladów magicznej batalii czy obeliska zwieńczonego pyskiem Dahaka. Katerina obejrzała bliższą okolicę już ze zmarszczonymi brwiami, usiadłszy na kawałku gruzu. Pozwalając bardziej biegłym w arkanach magicznych zbadać prymitywny totem postawiony zapewne przez pobratymców Malarunka, zajęła się w pierwszej kolejności otrzepywaniem pancerza i odzienia z popiołów.

”Utrupionych” to musiało tutaj zostać wielu ktosiów, mój kochany klecho — Kat sarknęła w stronę Khaira, wodząc wymownym spojrzeniem po rzucających się w oczy śladach sugerujących widowiskową batalię, jakich było pełno wokół. Następnie przeniosła spojrzenie na Joreska, wchodząc w słowo Renali do której ten skierował swoje pytanie. — Ja mam, nasz mężny rycerzu. Skoro Khair twierdzi iż to niedokończone zaklęcie miało uderzyć w tutejsze elfy, to powinniśmy udać się do ich wioski. Ech, jak jej tam było... Akrivel! Będziesz nas w stanie tam poprowadzić, Renali?
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 20-08-2023 o 15:03.
Aro jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 11-08-2023, 08:35   #10
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
– Renali, masz pomysł którędy powinniśmy się teraz udać? - zapytał Joresk.
– Ja mam, nasz mężny rycerzu. Skoro Khair twierdzi iż to niedokończone zaklęcie miało uderzyć w tutejsze elfy, to powinniśmy udać się do ich wioski. Ech, jak jej tam było... Akrivel! Będziesz nas w stanie tam poprowadzić, Renali?
– Tak, powinniśmy udać się do Akrivel, na północ stąd - rzekła ciemnoskóra kobieta, taksując spojrzeniem Joreska. – Przeprawa przez dżunglę w tej zbroi… To chyba nie najlepszy pomysł. Akrivel nie jest daleko stąd. Parę godzin drogi, zdaje się.
Lavena rzekła jeszcze do Renali:
– Renali, moja droga, kojarzysz może te ślady walki? - zapytała półelfka.
Na pytanie Laveny, Renali wzruszyła ramionami.
– Kiedy wkroczyłam we wrota, biliśmy się z kultystami Dahaka. Nie pamiętam tego filara… - tu druidka ruszyła kamień u podstawy drewnianego bala. – Kultyści rzucali zaklęcia ognia. To wydaje mi się zwykłą rzeczą - tu powiodła dłonią w powietrzu, pokazując spalone drzewa. – Nie wiem, co chcieli uzyskać, robiąc ten filar.
– Ach, doprawdy nie wiesz? - zapytała Lavena, z podejrzliwością przyglądając się ciemnoskórej kobiecie. – Zdawałoby się, że będziesz wiedzieć praktycznie wszystko o tej okolicy. Wszak pochodzisz stąd, nieprawdaż?
Renali zwróciła wzrok w stronę Laveny.
– Jestem Renali z plemienia Tkaczy Ametystu na zachód stąd - rzekła Renali, zakłopotana, że rozmowa zeszła na jej temat. – Elfy Ekujae znają nas i razem próbowaliśmy zepchnąć kultystów tam, skąd przyszli.
Tu zwróciła swój wzrok na spaloną świątynię. Szukała ciał, których nie było nigdzie.
– Zdaje się jednak, że moi towarzysze mogli ponieść porażkę.
— Och, to doprawdy poruszające — rzekła głęboko przejęta ruda wiedźma, przykładając smukłą dłoń do wpół odkrytej piersi. Jakkolwiek świetnie odegrane, jej emocje były równie szczere co zielonkawe złoto, które znalazła w paszczy drewnianego idola Dahaka. — W każdym razie, możesz mi kochana łaskawie rzec coś więcej o tym swoim plemieniu? Zaintrygowała mnie jego nazwa.
Uzasadnienie wiśniowowłosej było jedynie przewrotną wymówką zaserwowaną w ramach sardonicznego nawiązania do komentarza Kateriny.
– Mój lud zna się na przędzeniu tkanin i wplataniu w nie kamieni - tu Renali odsunęła poły swej szaty i wyciągnęła z kiesy mały pas wykonany z materiału, w który były wplecione, a jakże, małe ametysty. – Yoneri, starsza naszego klanu mówi różne historie o początkach naszej historii. Ale ja myślę, że to bajki. W jaskiniach obok naszego domu znajduje się ametyst. Ot, tyle z tajemnicy!
— I kogo wyznaje twój zacny lud? — Lavena uniosła delikatnie swe starannie wyregulowane brwi.
– Oczywiście, to Uvuko, Wieczny Tancerz i, bowiem znamy się na tkaniu, Nana Anadi, Wielka Tkaczka - tu ręce Renali drgnęły i przez parę drobnych chwil jej palce smagnęły powietrze, jak gdyby miały się wyrwać do wrzeciona. – Bogowie jednak rzadko są przychylni. Wielu z nas wierzy, że prawdziwym bogiem jest Las, ponieważ to od niego zależy to, czy jutro przyniesie życie lub śmierć.
— Całkiem nieźle walczysz, jak na kobietę z ludu tkaczek — stwierdziła niby mimochodem Da’naei. — Byłabyś tak uprzejma i rzekła mi coś więcej o tej Nana Anadi?
Nazwa kojarzyła jej się z jakąś wielce nieprzyjemną rasą, ale nie była w stanie przypomnieć sobie jaką.

Po paru chwilach jednak Lavena zaczęła kojarzyć, że Nana Anadi była bóstwem anadi: istot-pająków znanych ze swojej zdolności do przeobrażania się w humanoidy. I na samą tę myśl aż się wzdrygnęła.
– Starsza klanu, Yoneri, chciała, abym została zielarką, tak jak ona, jednak robota z dekoktami i ekstraktami nie pasowała mi! Zostałam wojownikiem. - zawołała Renali, konkludując całą rzecz pauzą. Przez chwilę zapatrzyła się gdzieś w dal, jakby przypominając sobie dawne dzieje. – Nana Anadi? Niewiele wiem o bóstwach. Wiem, że Nana wystrychnęła na dudka Asmodeusza, kradnąc jego klucze! Yoneri opowiadała mi wiele opowieści o Tkaczce, jednak nigdy nie miałam do nich pamięci… Być może poza paroma.
Czarownica przez moment skrzywiła się z niesmakiem i tylko porządna warstwa nałożonego pudru zdołała zamaskować, że jej bladoróżana twarz przybrała jeszcze jaśniejszy ton. Lud pająków zmieniających się na życzenie w ludzi brzmiał dla niej jak prawdziwy koszmar. Obrzydliwe ośmionogie bestie mogły być wszędzie i nawet nie zdawała sobie z tego sprawy! Na szczęście, zanim jej tętno niepokojąco wzrosło, zadziałał mechanizm radzenia sobie z nieprzyjemnymi emocjami. Przez co stwierdziła, że w sumie lud ten musiał być niezwykle rzadki i zamieszkiwać tylko niegościnne i niecywilizowane takie rejony jak Garund. Miejsce, które persona jej miary w ogóle nie zamierzała i nawet nie musiała odwiedzać. Do tej pory przynajmniej…
— Dlaczego wyznajecie bóstwo zmiennokształtnych pająków? — pytanie z trudem przeszło jej przez gardło tak samo jak zachowanie w miarę normalnego tonu. Ale po prostu musiała je zadać. Nie zdołała jednak ukryć delikatnego drgnięcia obu dłoni i tego, że w trakcie mówienia delikatnie wycofała się do tyłu.
– Moja matka czciła Nana Anadi, moja babka czciła ją także. Moja prababka także ją czciła, a według opowieści mojej matki, babki i prababki, czciły ją także i jeszcze wcześniejsze pokolenia - rzekła Renali, a ton jej głosu sugerował, że Lavena spytała się, dlaczego niebo jest niebieskie. – Jesteśmy Tkacze Ametystu.
Te słowa wraz z ich przerażającą implikacją uderzyły w łotrzycę niczym żeleźce krasnoludzkiego młota.
— W-wy… wy nie jesteście… ludźmi, p-prawda? — jej spojrzenie się nieco rozbiegane, a w ton wkradły się nerwowe nuty. Postąpiła krok do tyłu.
Na usta czarnoskórej druidki wkradł się chytry uśmiech.
– A co, jeśli nie jesteśmy? Co wtedy?
Katerina, która do tej pory śledziła rozmowę Laveny i Renali jednym uchem, na słowa o „zmiennokształtnych pająkach” zupełnie już obróciła się w stronę kobiet i skupiła na nich cały ciężar swojej uwagi. Cień uśmiechu zagościł na ustach szermierki, gdy zaczęła powoli łączyć ze sobą przysłowiowe kropki.
— Cóż, moja droga, jeśli nie jesteście ludźmi — odezwała się słodko-niewinnym tonem, nie spuszczając wzroku z wiedźmy, co by nie przegapić choćby ułamka jej reakcji — wypadałoby ujawnić nam twą prawdziwą formę. Wszak wśród sojuszników nie winno być żadnych tajemnic. Czyż nie, moja droga Laveno?
— A-ani się waż! — Da’naei podniosła głos i odskoczyła w tył niczym rażona piorunem. — B-bo, bo nie ręczę za siebie!
Z ogromnym trudem przychodziło jej patrzenie na Renali. Na samą myśl, w co może się przeobrazić, poczuła gwałtowne uderzenie gorąca i napływającą falę nudności. Jej gardło momentalnie wyschło na wiór, ciało wbrew woli zaczęło delikatnie drżeć, a oddech wyraźnie przyspieszył, tracąc jednocześnie na równomierności i przychodząc z wielkim trudem.
— J-jeśli… n-nie jesteście t-to… — uczyniła jeszcze krok w tył, po czym z gracją dzikiej pantery wskoczyła za plecy Joreska. — To stanowicie plugawe monstra i należy was wszystkich wybić do nogi! A paskudne, włochate truchła spalić na popiół i rozpuścić na wietrze!
Drogę prowadzącą do Kręgu Alsety i biegnącą przez jaskinie pająków pokonywała kurczowo przyciśnięta do ramienia paladyna, nie śmiąc nawet otworzyć szeroko oczu. Więc na samo wspomnienie, że mogła tyle czasu wędrować obok takiego okropieństwa, była bliska omdlenia. Jej nogi już były jak z galarety.
- Spokojnie, są gorsze rzeczy, a raczej gorsze istoty, niż ktoś, kto z grubsza przypomina pająka - powiedział Khair. - A poza tym, nie każdy musi być człowiekiem. Takie elfy na przykład...
Renali zachichotała złośliwie. Wyglądało na to, że krotochwila sprawiała leśnej wiedźmie zabawę. Kiedy Lavena znalazła się za plecami Joreska, który wcześniej niewiele uwagi poświęcał rozmowie, paladyn rozejrzał się, szukając źródła nagłej agitacji. Kiedy jednak wojownik zrozumiał, że rzecz była pomiędzy Renali i Laveną, wzruszył tylko ramionami i uśmiechnął się dobrodusznie. W uspokajającym geście objął czarownicę - wolał się upewnić, że ta nie zacznie zaraz miotać płomieniami.

Joresk przez pewien czas zadumał się, słysząc nazwę anadi - jednak paladyn nie potrafił przypomnieć sobie nic, co miałoby jakikolwiek sens.
– Chciałabym to zobaczyć…! - zawołała Renali, pijąc do Laveny. – Na szczęście, wcale nie jestem anadi, więc nie musisz się bać włochatych nóg, pękatego cielska i ośmiu śliskich oczu, które obserwują ciebie w mroku. Wcale a wcale.
Po czym odparła Khairowi, nieco poważniej:
– Elfy Ekujae są władcami tej okolicy. Kiedy dojdziemy do Akrivel, będziemy musieli spotkać się z ich władczyniami.
— To samo powiedziałby anadi! — dobiegło zza pleców postawnego towarzysza. — Możesz łżeć bowiem lękasz się, że spopielę cię mą potężną magią!
„Czemu pająki? Dlaczego to nie mogą być motyle?” wiśniowowłosa utyskiwała w myślach.
— Zaklinam cię, nie zbliżaj się i nie zmieniaj postaci, bo nawet nie zdążysz pożałować!
- To dobrze. - Khair nie zwracał uwagi na zachowanie czarodziejki i kontynuował rozmowę z Renali. - Zapewne będą najlepiej poinformowane... jeśli oczywiście zechcą z nami rozmawiać.
– O, anadi (do których wcale nie należę!) nie zmieniają się wtedy, kiedy na nie patrzysz. To nie są ścieżki anadi. Anadi czają się wtedy, kiedy śpisz i opuszczają się na swoich długich sieciach, żeby wpić się w kark! - tu Renali zwinęła swoją dłoń w pięść, z której wystawiła środkowy i wskazujący palec, niby kły pająka. – To oczywiste, że nie mogę się teraz zmienić. Muszę poczekać długo, aby uśpić twoją czujność. Wgryzanie się w karki śpiących rudowłosych to są ścieżki anadi. To znaczy… Gdybym była anadi, myślałabym w ten sposób.
Po czym zwróciła się do Khaira:
– W takim razie, postanowione. Czy możemy wyruszyć w podróż?
- Jeśli nie zamierzasz w najbliższych chwilach zamienić się w pajęczycę, to nie widzę przeszkód - powiedział kapłan.

Z kolei Lavena słysząc podszyty czarnym humorem, niezwykle obrazowy opis rzekomych zwyczajów anadi poczuła, jak jej ciało gwałtownie wiotczeje. Przed jej oczami zapadła osiriańska ciemność kiedy wpadła w błogą otchłań nieświadomości mdlejąc w ramionach Strabo.
Paladyn westchnął i delikatnie podniósł nieprzytomną.
- Renali, mam nadzieję, że nie uraziła cię zbyt mocno. Acz muszę przyznać, chętnie dowiem się więcej o anadi. Za to będziemy chyba musieli wynająć w twierdzy osobną służbę do usuwania pajęczyn…
Po tych słowach zabrał Lavenę na bok, by ta po obudzeniu nie zobaczyła przypadkiem niczego kojarzącego się z pająkami. Te ruiny wycierpiały się już dość płomieni.

Omdlenie czarownicy okazało się być przysłowiową kroplą i Katerina nie była w stanie dłużej dusić w sobie rozbawienia, dając mu upust w postaci salwy śmiechu. Tak wielka była jej radość z tego incydentu, że gdy wreszcie zdołała złapać oddech, musiała otrzeć parę łez, które zaszkliły się w oczach.
— Jak to dobrze, że podróżuje z nami doktor — odezwała się drgającym tonem, sugerującym, że druga runda chichotu mogła nadejść lada chwila. Zwłaszcza że choć starała się, jak mogła, szermierka za nic nie mogła utrzymać poważnej miny. — Sidoniusie, pole do popisu jest twoje. Ino chyżo, bo Strabo zapewne zaraz będzie rościć sobie zaszczyt resuscytacji wiedźmy.
- Jak widać, niektóre wrażenia są zbyt mocne dla delikatnych panienek - z udawaną powagą powiedział Khair. - Może takie wrażliwe istotki powinny siedzieć w domu, przy kądzieli...
– Mój doktorat nie jest w medycynie, ale zrobię, co mogę! - zawołał Sidonius, który natychmiast ruszył w stronę Laveny.
Renali, obserwując scenę, rzekła:
– Wolalabym wrócić do swojego domu, zamiast mieszkać w tym brudnym zamku - zwróciła się do Joreska. – Wasza towarzyszka ma jęzor godny biesów. Cóż, jestem przyzwyczajona… Ostatecznie, to ona sama nalegała i dopytywała - na twarzy Renali odmalowała się satysfakcja.
— Godne podziwu oddanie sarenrickim dogmatom, klecho. Nie powinieneś aby pierwszy ruszyć w sukurs wiedźmie w potrzebie? — Kat wysyczała w kierunku Khaira. Cała radość towarzysząca dotąd rozmowie wyparowała z niej w jednej chwili. — Następnym razem gdy najdzie cię chęć uraczyć nas „humorem” godnym troglodytów, przemilcz z łaski swojej lub zmów pacierz do Kwiatu Jutrzenki.
- No proszę, odezwała się ta niewinna i nieskalana złośliwymi odzywkami - odparł Khair. - W pełni doceniam twoją troskliwość o innych - dodał z wyraźną ironią.
— I słusznie, Khairze. Dobrze to o tobie świadczy — ripostowała szermierka z uśmiechem — bowiem tylko skończony głupiec nie byłby w stanie docenić licznych cnót, jakie reprezentuję swą skromną osobą.
- Jestem przekonany, że przemawia przez ciebie tylko i wyłącznie porażająca wprost skromność i przeogromna troska o innych - zapewnił kapłan z poważną miną. - Aż żal serce ściska, że nie wszyscy potrafią to dostrzec.


~

Cisza, przerywana tylko śpiewem ptaków i tchnieniem wiatru była odmianą, która przynosiła ulgę od klaustrofobicznego, gorącego tunelu między Kręgiem Alsety a zewnętrznymi Wrotami Łowców. Niekiedy z głębi głuszy dochodził głos ptaków lub też dźwięk jakiegoś nieznajomego zwierzęcia - porykiwania sugerowały, że być może w okolicy znajdowały się tygrysy lub inne wielkie koty. Na szczęście, w świątynnym zagajniku pozostali tylko podróżnicy.

Skoro nie było żadnego oczywistego niebezpieczeństwa, postanowiono popasać nieco. Khair, Lavena, Joresk i Sidonius zabrali się za leczenie swoich towarzyszy. Szło szparko: śledczy i kapłan brali się konwencjonalnych metod, a rudowłosa czarownica i wojownik Ragathiela odpowiednio sięgali do magii krwi i modłów do swojego bóstwa. Najwięcej czasu zeszło na leczenie Wuga: bąble na zielonej skórze orka wyglądały wyjątkowo paskudnie, jednak magia i torba wypełniona leczniczymi ekstraktami uleczyły dotkliwe poparzenia.

W międzyczasie, paladyn zmienił swoją magiczną gizarmę na topór i rozpoczął pracę przy smoczym filarze.

Trudno nie było. Parę uderzeń Joreska zachwiało filarem, a jeszcze kolejne parę sprawiło, że drewniany bal upadł z rumorem na ziemię, a obok niego mała sztabka zielonkawego złota ofiarowanego Dahakowi. Paladyn przez jakiś czas jeszcze sprawdzał bal, ale nie wyrozumiał się z nieaktywnych glifów zaklęcia ani krztyny więcej, niż kapłan.

Kiedy tylko drewniany filar upadł z rumorem, sztabka złota upadła zaraz obok niego. Lavena podeszła obok: sztabka złota lśniła niecodziennym, zielonkawym połyskiem, jednak, ostatecznie, wyglądało na to, że nie było żadnej pułapki. Rudowłosa wyceniła sztabkę na jakieś dziesięć sztuk złota. Niewiele, jednak zapewne to miało wystarczyć, aby przebłagać Dahaka, aby pobłogosławił filar - cokolwiek miał on robić.

~

Sylwetki na krawędzi drzew zobaczył pierwszy Khair. Najpierw, odnosiło się wrażenie, że wiatr dwa razy ruszył tą samą gałąź. Później, jak jakiś kłąb traw poruszył się sam, w miejscu, gdzie nie było żadnego tchnienia bryzy. Wreszcie, sylwetka. Jedna, dwie, cztery.

Mniej więcej od strony północy, w miejscu, gdzie wokół sporej wielkości mahoniu wiła się ścieżyna wydeptana przez zwierzęta, wyszło czworo istot o ciemnej skórze. Choć ich uszy były długie, wyglądali na nieco większych i obdarzonych większą krzepą niż te, które można było czasem spotkać w Avistanie.

Czterech z nich kierowało się ostrożnym krokiem prosto na ich grupę, jednak kapłan, a także paladyn i zaklinaczka zauważyli, że z lewej i prawej strony, trzymając się linii drzew, dwie inne grupki składające się z sześciu wojowników, okrążały ich. Każdy z tych wojowników był wyposażony w łuk, choć chyba też w paru przypadkach znalazło się parę kobiet, które wyposażone były w laski, których zwieńczenia zdawały się być zdobne w kości i klejnoty.

Jeden z elfów, mężczyzna, który odróżniał się od pozostałych naszyjnikiem i karawaszami, które zdawały się być wykonane ze szczerego złota, wystąpił naprzód. Był uzbrojony w łuk i dwa długie sztylety.


Elf odziany w złoto, znajdując się w bezpiecznym dystansie, ukłonił się i rzekł:
– Jahsi. Me… Me imię to Jahsi - rzekł mężczyzna łamanym wspólnym. – Moja matka, z klanu Nieskończonej Rzeki. Mój ród, klan Pantery Grzmotu. Jesteście na ziemiach należących do Ekujae. Kim jesteście?
Głos należący do Jahsi był spokojny, tak samo jak wyraz jego twarzy. Jednak łuki i spojrzenia otaczających go wojowników opowiadały inną historię.
 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!

Ostatnio edytowane przez Santorine : 13-08-2023 o 15:47.
Santorine jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172