Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-04-2012, 22:25   #171
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
-Takiej szansy nie możemy przepuścić-krzyknął Alukard i wyciągnął dłoń w kierunku smoka. Z palców wystrzeliły smugi nekrotycznej energii i pomknęły w kierunku przeciwnika by spowić go i zacisnąć się wokół niego jak pętla.

Chwilę później skorzystał z eterycznego kroku by przemieścić się w kierunku smoka.

Krwisto-czarna smuga energii zbliżając się do smoka przypominała raczej paszczę z ociekającymi krwią kłami. Po chwili owe kły zanurzyły się głęboko w ciele smoka, który krzyknął z bólu i złości, Alukard natomiast został napełniony siłami witalnymi swojego wroga. Spojrzał na swoje oprawcę, uniósł skrzydła w górę, schował je i ruszył w stronę grupy. Wziął głęboki wdech. Dym zaczął unosić się z kącików jego ust i wiedzieliście co ma zamiar zrobić. Ogień pochłonął tych, którzy stali blisko smoka. Zielony ogień parzył, ale nie z powodu gorąca - był nieco jak kwas.

Draugdin zacisnął zęby i lekko się otrząsnął z zielonej mazi, która została na jego zbroi. Zmierzył smoka gniewnym wzrokiem, a w odpowiedzi jego miecz zapłonął. Ruszył w stronę smoka i zrobił potężny zamach - niestety w ostatniej chwili stracił równowagę potykając się o kamień. Cios chybił, ale miecz wciąż płonął, a Draugdin wciąż stał na nogach. Gestem naznaczył też smoka tajemnym symbolem swojej profesji.

Adrian z mieczem w jednej i sztyletem w drugiej ruszył na smoka, zachodząc go od boku.

- Zachodzicie go od boków! - zawołał i pchnął pokrytym lepka trucizną sztyletem w nie opancerzone skrzydło.

Niestety cios sztyletem nie przebił łuski smoka, choć było blisko! Adrian nie tracił jednak nadziei i szykował się do kolejnego ataku wkrótce.

Carric tymczasem przybrał postać bestii, którą najbardziej lubił: tygrysa. Podbiegł do smoka i zaczął atakować go pazurami w szale. Okrążony smok wyglądał na nieco zdezorientowanego sytuacją, jakby nie mógł zdecydować kogo ma zaatakować.

Unsung wykonał parę magicznych ruchów nad swoją kuszą, przekazująj część swej mocy. Gdy tylko skończył, naładował czym prędzej broń, która zmieniła swój kolor na lodowaty. Po czym ustawił się tak (S2), by mieć jak najczystszy strzał w smoka. Wystrzelił…

Bełt trafił cel i wbił się w ciało smoka. Krople krwi zaczęły zamarzać dookoła rany, choć bełt nie wbił się zbyt głęboko.
Cholerne berło, ale w sumie sam był sobie winien. Logicznym było, że po badaniu odda berło Alucardowi, nie było mu potrzebne, a bez odpowiedniego zabezpieczenia, byłby głupcem wystawiająć się na długotrwałe działanie mrocznego artefaktu. Teraz wiedział, że berło musiało zacząć na niego działać już w trakcie badania.

Z drugiej strony, teraz mieli szansę z smokiem, kto wie jak zadziałało by w rękach Alucarda.
Co by jednak nie myśleć, przez berło, pozbyli się wielu kryształów, a on sam nagle stał w pierwszej linii co już naraziło go na obrażenia. Kusiło go wykorzystanie mocy płaszcza, ale instynktownie czuł, że to jeszcze nie ten moment.

Z miejsca, w którym stał miał idealną okazję, aby użyć ognistego stożka, bo teraz jeszcze mógł znaleźć kąt z którego nie zrani towarzyszy.W jego ręku błyskawicznie pojawiła się kula, zdobyta w grobowcu, a zaraz potem wystrzeliły płomienie. Podmuch jakby go odrzucił, a on wykorzystując to, odskoczył w tył.

Płomienie Theodora spadły na smoka niczym sztormowe fale. Smok piszczał i syczał gdy języki ognia starały się go upiec żywcem. Smok przeżył, był w końcu smokiem. Ale czuć było od niego zapach spalenizny, a oczy obficie mu łzawiły.

Erik natomiast wypowiedział słowa modlitwy do Oghmy prosząc go o łaskę i błogosławieństwo wiedzy jak zniszczyć swoich wrogów. Strumień boskiego światła ogarnął całą grupę i każdy zaczął słyszeć szepty Oghmy podpowiadające gdzie trafić smoka, aby ten nie mógł uchylić się przed ciosem.

Tabor wyciągnął miecz, który wcześniej dostał. Drżał mu w dłoniach, ale wziął głęboki wdech i ruszył w stronę smoka . Wykonał cios niesiony intuicją w nogę potwora. Miecz przebił łuskę, choć niezbyt głęboko. Jednak ryk smoka był potężny, dużo bardziej niż wskazywała na to rana.

Po trującym zionięciu Alukard uznał, że najwyższy czas dać posmakować smokowi swojego najsilniejszego czaru. Wyciągnął dłoń i wykonał gest po którym na smoka spłynęła struga płynnego ognia ten jednak rozpostarł swoje skrzydła i zaczął nimi szybko machać. Płomienie natrafiwszy na ścianę wiatr rozprysnęły się na boki, o mało nie przypalając Draugdina. Po wykonaniu ataku wykorzystując przesuniecie fazowe przemieścił się nieco w tył. Nie mógł jednak uciec przez trucizną, którą dał mu zakosztować smok. Czarnoksiężnik poczuł nieprzyjemne mrowienie i soczysty ból w klatce piersiowej.

Rozwścieczony smok skupił swoją uwagę na bestii obok siebie, którą był Carric. Wyprostował się stojąc na tylnich łapach i zrobił potężny zamach pazurami na przednich łapach. Ciało Carrica zostało niemal rozerwane przez ostre jak brzytwa pazury. Bestia krwawo zakaszlała. Bez pomocy długo nie pożyje, choć nadal stała na czterech łapach.

W odpowiedzi Draugdin uniósł wysoko swój miecz wokół którego płomienista aura zaczęła rosnąć aż zamieniła się w ognisty wir. Mag miecza zrzucił tenże wir szybkim ruchem na głowę smoka. Smok został ciężko raniony, ale ogniste ataki zdawały się go niesamowicie denerwować. Był wściekły, ciężko dyszał i wydał z siebie potężny ryk.

Ociekający trucizną sztylet ponownie spróbował sięgnąć smoczego ciała. Tym razem jednak Adrian miał okazje dokładniej wycelować, trafienie w tętnice tylnej nogi powinno poważnie dać się we znaki smokowi.

Choć atak Adriana był celny to nie miał on wystarczającej siły aby przebić się przez łuski. Carric natomiast zebrał swoje rezerwy i poczuł przypływ dodatkowych sił.

-On jest niemal niewrażliwy na trucizny! - krzyknął Draugdin.

Unsung widząc w jakich tarapatach znalazł się Carric, czym prędzej ruszył w jego kierunku . Bestia, w którą się zmienił krwawiła, mocno krwawiła. Musiał mu pomóc, uzdrowić go, gdyż jak tak dalej pójdzie, to czeka go niechybnie koniec żywota.

Konstrukt otworzył wieko niewielkiego flakonika z którego wydostała się srebrna mgiełka. Kierowana ręką swojego władcy, mgiełka okryła Carrica, wchodząc w jego rany i zasklepiając je.

Mag odskoczył jeszcze w tył , i z pomocą kuli posłał w smoka dwa magiczne pociski. Smugi fioletowej energii poleciały w stronę smoka i przeszyły jego ciało wywołując u niego wściekły ryk. Erik tymczasem stanął naprzeciwko smoka, pomiędzy swoimi sojusznikami. Wzniósł w górę swój święty symbol, który zaczynał coraz mocniej jaśnieć. Święte światlo ogarnęło zarówno smoka jak i sojuszników. Smoka jednak chroniła Tiamat i jej mroczne światło bijące z kapliczki pochłonęło zaklęcie kapłana. Tabor wykonał kolejny atak, tym razem mierzony w podbrzusze gada, ale tym razem spudłował.

Alukard nie zwlekając zaatakował smoka kolejnym swoim czarem. Wyciągnął dłoń i skomplikowanym gestem sprawił, że smoka ogarnęły niebieskawe płomienie. Ten jednak wciąż był chroniony przez światło Tiamat i piekielne płomienie zdawały mu się nie robić żadnej krzywdy. W końcu światło znikło wraz z płomieniami. Tym razem po wykonaniu ataku postanowił nie ruszać się z miejsca.

Wściekły, ranny, ale pocieszony łaską Tiamat, smok wziął kolejny głęboki wdech i zionął swym zielonym ogniem w grupę przed nim. Mimo chwilowej łaski mrocznej bogini, tym razem jego oddech nie zdołał zrobić krzywdy dzielnej drużynie walczącej z nim. Wszyscy na drodze zielonych płomieni zdołali uskoczyć.

Draugdin zaczerpnął część płomieni smoka, ku zdziwieniu bestii, i wykorzystał je w swoim pchnięciu, które jednak minęło cel.

Adrian skoczył za smoka dobył miecza i chlasnął płonącym ostrzem po tylnej nodze. Po czym odskoczył na miejsce. Cięcie może i nie wyglądało na zbyt finezyjne, ale znajomość punktów witalnych czyniła atak groźnym. I takim też ten cios był. Ostrze przecięło mięśnie smoka i wykrzywiło jego ryj w spazmie bólu. Ostrze weszło głęboko w jego ciało i upuściło sporo krwi.

Z rozwścieczonego pyska smoka zaczął kapać jad. Zanim jednak uderzyły o ziemię - spalały się. Potężny podmuch zielonych płomieni pochłonął wszystkich, którzy stanęli na jego drodze - Draugdina i Erika. Ból po ranie był jednak zbyt wielki i smok stracił równowagę, upadając na jeden bok.

W ramach odwetu, Carric skoczył na smoka zanurzając głęboko w nim swoje kły, starając się oderwać część łusek i odsłonić podatne na rany ciało. I rzeczywiście, parę łusek odpało.
Unsung, by mieć lepszy ‘dostęp’ do smoka zmienił nieznacznie swą pozycje. Przymierzył w gadzinę i wystrzelił. Próbował trafić w miejsce, które przed chwilą atakował Carric. Niestety, bełt wyleciał zbyt wcześnie z kuszy, zanim Unsung zdołał ją odpowiednio naprężyć, i poleciał wysoko w niebo.

Theodor ponownie podniósł dłoń, i po raz kolejny wystrzeliły z niej dwa pociski. Magiczne pociski poleciały w stronę smoka. Jeden z nich trafił go w gardło... drugi niestety przeleciał obok głowy smoka i trafił w kamienne schody do posągu Tiamat.

Alukard ponownie postanowił spróbować tego czaru co ostatnio. Wyciągnął dłoń i wykonał gest próbując poczęstować smoka piekielnym skarceniem. Tym razem nie było mrocznego światła, które mogłoby uratować smoka - piekielne płomienie wdarły się do ust i ran smoka poważnie go raniąc.

Smoka powstał i był bardzo wściekły. Ponownie rzucił się z pazurami na Carrica i ponownie niemal rozszarpał go na miejscu. W zgiełku walki usłyszeliście syknięcia berła i krzyki starca, starającego się je poskromić. Jak na razie dawał sobie radę, ale berło zdawało się mieć nieskończone zasoby mocy...

Jednak nie to najbardziej was zaniepokoiło. Tym co wywołało zaskoczenie na waszej twarzy to bełt w ramieniu Carrica. Część koboldów wróciła. Wyglądało na to, że niektóre z nich były bardziej lojalne niż przestraszone... oby to były jedyne jakie miały wrócić. Koboldzi kapłan pojawił się za plecami smoka, krył się do tej pory w cieniu kamiennych schodów. Wyrecytował słowa modlitwy do Tiamat a smok zalśnił purpurowym światłem odzyskując siły. Kusznik stał niedaleko Theodora, wdrapał się z powrotem po zboczu. Kobold z olbrzymimi pazurami natomiast biegł w stronę Adriana, również wdrapał się po zboczu ale z drugiej strony. Ostre niczym brzytwa pazury przecięły skórznię zbroi zabójcy i mocno poraniły człowieka.

Draugdin nie interesował się za bardzo koboldami. Całą uwagę poświęcał smokowi, w którego brzuch miał zamiar wbić swój miecz. Niestety, ostrze tylko otarło się o łuski nie robiąc bestii żadnej krzywdy.

Adrian ponownie zaatakował smocza łapę chcąc przewrócić bydlę. Samo ukłucie łapy niewiele by dało gdyby nie potężny kopniak gdy bestia uniosła przednie łapy w grymasie bólu.

Carric był ranny, ale ranne zwierzę jest jeszcze bardziej zaciekłe - a był teraz bestią. W świecie bestii były tylko ofiary albo drapieżniki - on był tym drugim. Nie ustąpi innej bestii, nie ustąpi nawet jeśli ma zginąć - tak przemawiała przez niego bestia. Jednak w środku był również druid, a on wiedział, że należy podążać za mądrością, a kontynuowanie ataku taką rzeczą nie było. Druid rzucił się co prawda na bestię... ale wykorzystując smoka jak trampolinę - odskoczył do tyłu, zadając smokowi przy tym całkiem spore obrażenia.

Unsung widząc ponownie mocno rannego Carrica, ignorując w tym momencie nowoprzybyłe koboldy, skupił swą energię i działania na kompanie. Kolejny raz lecznicza mgiełka okryła towarzysza.

Mag widząc powracające koboldy, wyciągnął lewą rękę, a prawą naciągnął jak do strzału z łuku. Celował w koboldziego kapłana, wstrzymał oddech, i wypuścił jadowicie zieloną strzałę, która pojawiła się znikąd. Zaraz też sięgnął do kieszeni, namacał pozostający tam kryształ magicznej esencji, który z rozmachem cisnął w stronę kusznika, posyłając za nim kuglarską sztuczkę w postaci światła. Liczył, że kryształ wybuchnie, a przynajmniej oślepi kobolda, wtedy mógłby dobiec i pchnąć go mieczem. Kwasowa strzała rozprysła się głośnym plaskiem na twarzy kapłana, który krzyczał z bólu nawet głośniej niż smok. Tymczasem kryształ rzeczywiście zdawał się oślepić kobolda. Kusznik przecierał swoje małe oczka, podczas gdy Theodor biegł w jego stronę...

Erik wypowiedział słowa kolejnej modlitwy i w jego dłoni pojawił się srebrny niczym gwiazdy płomień - który natychmiast poleciał w stronę kobolda z pazurami. Ogień pochłonął kobolda, porządnie go raniąc. Adrian tymczasem poczuł tylko przyjemne ciepło rozchodzące się po całym jego ciele gdy obserwował płomienie w działaniu.

Tabor wyglądał na bardzo skupionego, chwycił swój miecz i ciął pod ukosem w podgardle smoka. Cios trafił cel jednak... wtedy stało się coś dziwnego. Smok jakby się zachwiał, rozejrzał dookoła i potrząsnął głową. Tabor dalej trzymał gardę.

Alukard tym razem postanowił zaatakować jednego z koboldów. Ten z pazurami atakujący Adriana był akurat najbliżej więc padło na niego. Wyciągnął ręce i splótł zaklecie. Ogień co prawda doleciał do kobolda, ale ten uskoczył w bok paskudnie się uśmiechając i drwiąc z czarnoksiężnika.

Smok uderzył mocno swoim długim ogonem w ziemię, a następnie zrobił nim potężny zamach dookoła własnej osi. Jedynie Tabor zdążył uskoczyć. Wszyscy inny w pobliżu smoka zostali z dużą siłą uderzeni twardym niczym stal ogonem. Nikt nie zdołał utrzymać się na nogach po takim uderzeniu.

Koboldzi kapłan tymczasem uniósł swój konstur, na którego czubku pojawiła się ognista kula. Następnie uderzył w nią mocno jednocześnie posyłając ją w stronę Theodora. Syczał przy tym z bólu, bo kwas wciąż sączył się na jego skórze. Ognista kula jednak nie nadążyła za czarodziejem, który biegł w stronę kusznika i uderzyła w ziemię nie robiąc nikomu krzywdy.

Pazur tak jak poprzednio rzucił się na Adriana, ale ten przeturlał się w bok i cudem uniknął pazurów kobolda.

Draugdin wstanął i splunął gniewnie na spragnioną ziemię. Zrobił kolejny zamach, ale i tym razem nie zdołał przebić łuski smoka. To nie był jego dzień.

Gdy tylko wstanął Arian zwinął się w piruecie, w drugiej dloni pojawił sie kolejny sztylet pokryty lepką mazią. Skoczył w bok markując cięcie mieczemi i podstepnie ciął sztyletem, by poprawić na końcu kopnięciem pod kolano. Choć atak Adriana był bardzo wymyślny i niezwykle dobrze zaploanowany to jednak kobold przejrzał jego plan i uniknął wszystkich ciosów.

Theodor zdążył dobiec do kobolda i tak jak planował - zdezorientowany kobold nie był zbyt wielkim wyzwaniem i wystarczyło jedno celne pchnięcie w głowę aby zakończyć jego żywot.
Mag będąc na bezpiecznej pozycji, wyciągnął przed siebie obie ręce i wystrzelił z każdej po magicznym promieniu, które pomknęły w stronę smoka.

Erik ponownie wezwał srebrne płomienie, które ponownie ogarnęły kobolda z pazurami i wzmocniły Adriana.

Wzmocniony, Carric postanowił wrócić do walki. Pobiegł jednak w przeklinającego na kwas kapłana. Choć kobold był nieco rozproszony to jednak zauważył Carrica i w porę uskoczył przed jego atakiem.

Tabor ponownie zrobił zamach mieczem w stronę smoka, ale tym razem jednak spudłował.

Unsung pobiegł w stronę kapliczki tak by z jednej strony mieć smoka, a z drugiej kapłana koboldów. W trakcie biegu wymierzył w kobolda, zatrzymał się, a chwilę później z jego broni wyleciał kolejny lodowy bełt. Bełt poleciał z głośnym świstem w stronę kobolda tworząc niewielki obłok pary za sobą - jednak nie trafił w cel a w skałę nieopodal.

Alukard ponownie zaatakował kobolda z pazurami piekielnym skarceniem. Smok został ogarnięty płomieniami, które skupiły się na ranach smoka.

Smok po raz kolejny skupił swoją uwagę na Carricu rozrywając jego ciało swoimi pazurami. Druid ledwo trzymał się na nogach. Tymczasem, idąc za przykładem swego pana, koboldzi kapłan stworzył kulę ognia nad swoją głową, którą posłał w stronę druida. Ogień wybuchnął ogarniając Carrica, który wygiął się nienaturalnie w bólu. Po chwili ogień ugasł, a Carric leżał na ziemi.

Kobold pazur kolejny raz rzucił się na Adriana, ale powtarzalność jego ataków sprawiła, że zabójca bez problemu uniknął jego szponów.

Adrian tym razem bardziej się przyłożył, szybko odskoczył od smoka i błyskawicznym piruetem ominął pazurzastego kobolda biorąc go miedzy siebie i kobolda z pazurami. Płonący miecz zatoczył zwodniczy łuk, zaś uderzenie barkiem miało wytrącić kobolda z równowagi. Zanim pokurcz zareagował Adrian odskoczył w tył.

Erik wymierzył w smoka kolejny święty pocisk, który uderzył smoka w pierść. Tymczasem Tabor... Tabor gdzieś na chwilę jakby zniknął. W zgiełku walki łatwo było stracić kogoś z wzroku, ale w tym samym momencie smok stanął dęba, próbując krzyczeć - tyle że miecz Tabor w grdyce bardzo mu w tym przeszkadzał. Smok padł na ziemię. Nastąpiła cisza. Ocalałe koboldy znowu zaczęły uciekać, starzec wskazał na kaplicę, ciało smoka zaczęło błyszczeć i mienić się.

-Szybko! Kapliczka! - krzyknął starzec.

Draugdin ruszył biegiem w stronę posągu, nie zatrzymał się nawet na schodach. Wkońcu wbiegł z impetem w posąg. Statua zachwiała się lekko, przechyliła do tyłu i w końcu spadła w otchłań, odbijając się echem od ścian, tracąc skrzydła i inne części ciała. Smok przestał błyszczeć, pochłonęła go czarna poświata, a on sam zamienił się kałużę czarnego śluzu.
 
Qumi jest offline  
Stary 09-04-2012, 22:26   #172
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
Usłyszeliście nagle jakby strzyknięcie. Starzec złamał berło na pół. Teraz jednak był otoczony jakby srebrną aurą, biła z niego moc i dostojeństwo. Boskość. Złote kanarki usiadły mu na ramionach, ale ich pióra nie były ptasie, były zrobione z czystego złota.



-Bahamut!- krzyknął czy to przerażony czy zdziwiony Erik.

Starzec uśmiechnął się, kanarki odleciały na boki a on sam zaczął jeszcze mocniej błyszczeć aż wkońcu zamienił się w obłok światła. Obłok zaczął rosnąć, zmieniać kształt aż w końcu przyjął postać wielkiego smoka. Światło zgasło - przed wami stał smoczy bóg - Bahamut. Ten, którego Tiamat zabiła wieki temu... kanarki również zaczęły rosnąć, aż w końcu przybrały postać dwunastu potężnych złotych smoków.


-Dziękuję malutcy - Bahamur wziął głęboki oddech i dmuchnął w stronę Carrica i drużyny. Wszystkie rany natychmiast się zasklepiły, a w sercach pojawił się dziwny spokój.

-Wieku temu Tiamat zabiła mnie w zdradzieckim ataku - jednak bogów ciężko zabić. Część mnie przeżyła na Abeir, w sercach żyjących tam smoków. Gdy pojawiła się czaroplaga wykorzystałem ten moment, aby uciec. Na Abeir bogowie nie mają wstępu - byłem tam bezradny. Gdy Tiamat dowiedziała się o tym użyła swoich mocy, aby mnie uwięzić w tej dolinie i wysłała swego wiernego sługę, aby mnie zabić - gdy odpowiednio urośnie w siłę. Teraz jestem jednak wolny, a wszystkie dobre smoki na Torilu będą wielbić wasze imię za ten czyn. - głos bóstwa był pełen dostojności i ciepła.

-Nie mogę wam niestety pomóc w odzyskaniu domu, którego szukacie - wiążą mnie starożytne pakty, których nie mogę złamać. Mogę wam jednak pomóc nieco. Możecie wziąć po jednej rzeczy ze skarbu sługi Tiamat. Resztę muszę zwrócić prawowitym właścicielom. Napełnię was też moim oddechem dzięki czemu wasza moc wzrośnie. - dodał.

-Długa przed wami droga i niebezpieczna, ale nagroda, która na was czeka... przechodzi wszelkie wyobrażenia. Jeśli macie pytania - pytajcie.

Mag czując w sobie boskie tchnienie przyjrzał się czarnej mazi będącej pozostałościami po smoku, zastanawiał się, przez chwilę, czy jest to potrzebne jakiemuś magowi, albo alchemikowi, ale nie znalazł zastosowania dla smoczej mazi.

- Co do pytań, to ja mam kilka - powiedział mijając maź i zbliżając się do Bahamuta - Pierwsze i chyba najważniejsze, mówisz, że nie możesz nam pomóc, ale może potrafisz nam powiedzieć co się stało? - celowo nie wspomniał konkretnie o kamieniu, wszak Bahamut, mógł być nieprzychylny temu artefaktowi, z bogami nigdy nic nie wiadomo - Na czym dokładnie ma polegać nasza misja, może jakaś wskazówka, gdzie zacząć? Po drugie co z magiem z krypty? Zniszczyłeś jego berło, to dobra rzecz, ale skazałeś nas tym samym na jego wrogość. Chyba, że zamierzasz się z nim rozprawić? I po trzecie, co możesz mi powiedzieć o tej wodzie? - powiedział wyjmując fiolkę z plecaka - Zaczerpnąłem ją z sadzawki, na planie Fay, w ruchomym posterunku. Wywołuje wizje, a przynajmniej majaki, sprawa, że słyszy się głosy. Na razie nie mogę załorzyć, że prawdziwe, ale chciałbym wiedzieć o tym więcej. Dalsze pytania są raczej oczywiste, czy wiesz coś o sercu Unsunga, czy możesz pomóc Taborowi, z jego pamięcią? Którędy uważasz, że powinniśmy wyruszyć i na koniec, czy jest coś co powinniśmy wiedzieć, zanim wyruszyliśmy, a o co nie zapytaliśmy? -

Bahamut otworzył szeroko paszczę ukazując rzędy ostrych zębów, prawdopodobnie się uśmiechnął...

-Hmpf, na pierwsze pytanie masz już odpowiedź. Na drugie pytanie nie ma prostej odpowiedzi, wasz los jest w waszych rękach, tak samo jak i ścieżki, którymi idziecie. Cokolwiek wybierzeć - dojdziedzie tam gdzie mieliście, choć może to być zupełnie inne miejsce niż w wypadku innego wyboru. O maga się nie martwcie, moi słudzy się nim zajmą, podobnie z koboldami. - parę ze smoków poleciało w stronę doliny.

-Ah tak, woda z sadzawki... ta woda pokazuje zarówno fałsz jak i prawdę, ta woda pokazuje siebie. Ten kto z niej wypije może porozmawiać z “sednem” swojej istoty, dowiedzieć się rzeczy, których nie może normalnie. - wzrok Bahamut zrobił się nagle smutny, jakby współczuł Theodorowi, ale szybko oprzytomniał.

-Serce Unsunga jest wewnątrz kryształu, który przechowujecie. Nie myśl śmiertelniku, że możesz oszukać bóstwo i ukryć przed nim to czego nie chcesz powiedzieć. Ja mam wgląd w wasze dusze, “znam” całą waszą istotę. Pamięć Tabora... ten problem sam wkrótce rozwiąże, już zaczął. - Bahamut przyjrzał się uważnie Taborowi jakby go sprawdzał, górnik szybko odwrócił wzrok w przerażeniu.

- Wybór należy do was, jednak jeśli chcesz użyć tej fiolki to powinniście pójść traktem do wioski za górami... a co do pytań to posłuchajmy najpierw czy inni je mają.

Do rozmowy postanowił wtrącić się Alukard. Ponieważ stał nieco od centrum wydarzeń i stamtąd rzucał czary zrobił kilka kroków by być bliżej.
- Ty pewnie nie potrafisz nam pomóc z odczarowaniem doliny?-popatrzył z nadzieją na Bahamuta.

-Co do wody to łyczek nie zaszkodziłby naszemu górnikowi bo według mnie dziwnie się trochę zachowuje i niekoniecznie pamięc mam na myśli.

- Nie słuchałeś, czarnoksiężniku. Co prawda odczarowanie to niekoniecznie dobry dobór słów, jednakże wiążą mnie pakty, które zabraniają mi takich interwencji. A co do Tabora... z czasem wszystko się wyjaśni, poza tym Tabor już wypił owy łyczek. - odpowiedział spokojnie Bahamut, choć w jego oczach widać było pewną odrazę dla Alukarda.


Akt II Bagna


-Dobrze zatem, malutcy, muszę już was opuścić, ale nie martwcie się – moje błogosławieństwo będzie wam zawsze towarzyszyć, a wraz z nim mój duch. Strzeżcie się cieni, choć być może… to one są waszym zbawieniem? Sami wybierzecie drogę. Mój sługa zabierze was do skarbca przeklętego sługi Tiamat a tam będziecie mogli wybrać jeden magiczny przedmiot z jego łupów. Reszta zostanie oddana właścicielom, rodzinom lub… na ewentualne kapliczki w moim imieniu, w końcu gdzieś moi wyznawcy będą musieli się modlić! – platynowy smok zaczął się śmiać ze swojego żartu i tak śmiejąc się odleciał.

Wszystkie inne złote smoki poleciały z nim, wszystkie oprócz jednego. Długie wąsy złotego smoka powiewały na wietrze, jego oczy wyglądały jak wnętrze pieca hutniczego, po chwili jednak ogarnęła go złota aura i przemienił się w przystojnego złotego elfa.

-Za mną, proszę. – machnął ręką i drużyna teleportowała się do skarbca smoka. Koboldy czekały tam na nich, ale zamiast włóczni i kusz przyniosły grzybki i kwiaty.

-O wielki, o wielki… – skandowały.

Kiedy zapasy żywności zostały uzupełnione, a nagrody rozdane – elf/smok spojrzał na grupę i spytał w końcu.

-Dokąd? – pytanie było zwięzłe, ale trudne. Wywiązała się spora dyskusja na temat drogi, którą mieli wybrać. Było to o tyle ważne, że cała ich dalsza podróż będzie zdefiniowana właśnie przez ten wybór. Theodor mocno upierał się i argumentował za drogą do miasteczka i w sumie większość go popierała, jedynie Adrian zastanawiał się nadal nad podmrokiem. W końcu jednak doszli do wspólnej decyzji.

-Miasteczko. – odpowiedział Theodor a elf/smok machnął ręką sprawiając, że grupka zniknęła w obłoku złotego światła.

Teleportacja nie trwała już tak krótko, czuliście też zapach palonego drewna w czasie gdy wasze ciała były przenoszone przez magię. Po chwili nie byliście już w jaskini, ani w dolinie. Przed wami stał trakt do miasteczka. Do miasteczka były jeszcze z 2 dni drogi marszem, choć czas ten mógł się wydłużyć ze względu na bagna, na które natrafiliście już zaledwie po 3 godzinach marszu.



Pierwsze co zauważyliście, a raczej poczuliście to zapach. Słodki zapach gnijących roślin, dziwna woń nieznanych kwiatów i ostry zapach gazów ulatniających się spod wody. Moczary były pełne wysokich drzew z korzeniami wyrastającymi najpierw w górę potem w dół, jakby kiedyś było tu więcej wody. Nie były to jednak ponure moczary, które zna się z opowiadań – owszem, było tu mrocznie, było tu nie swojo, ale było tu też dużo dziwnych kwiatów i grzybów i zwierząt.

Moczary tętniły życiem i w pewien sposób przypominały wam posterunek Faeri, gdzie wszystko było równie piękne co niebezpieczne. Podobno moczary były pod mocnym wpływem czaroplagi wiele lat temu, częściowo nawet teraz. Być może to z jej powodu było tu tak nietypowo?

Ścieżka, którą szliście były jedynym suchym miejscem na moczarach przez wiele godzin. Droga z ubitego kamienia wystawała z 20 centymetrów nad ziemią. Wszędzie dookoła było błoto, woda i mech. Jednak nawet ścieżka nie mogła was uchronić przed robactwem, które grasowało na bagnach. Po godzinie podróży każdy miał już co najmniej 2 ukąszenia od komara.

Kolejne godziny marszu były jeszcze gorsze. Owadów było coraz więcej, a w oddali słychać było wycie lokalnych bestii.

-Brzmią trochę jak wilki – przyznał Carric, ale coś go niepokoiło w ich głosie.

Tabor był cichy jak zwykle, wiele rozmyślał i parę razy niemal spadł ze ścieżki. Był czymś bardzo przejęty i najwidoczniej średnio mu się to podobało. Inni członkowie drużyny też nie byli zbyt rozmowni. Erik był lekko zakłopotany spotkaniem z Bahamutem, Draugdin był jakiś nieobecny, a Carric przewrażliwiony i nerwowy.

Parę godzin później grupa znalazła odpowiednie miejsce na obóz. Zbliżał się zmierzch, a na bagnach ciężko było znaleźć jakiekolwiek suche miejsce. Wykorzystując okazję, druid kolejny raz wykorzystał swoje umiejętności i magiczny rytuał – tworząc schronienie na noc.

Sen przyszedł łatwo, choć nie był to przyjemny sen. Sceny, które dręczyły was w snach poprzednio, wspomnienia pomieszane z fantazją, były coraz bardziej wyraźne. Pojawił się ten głos, głos cichutki, ale potężny. Głos, który czekał zniecierpliwiony, głos, który wypowiedział tylko jedno słowo:

-Wkrótce. – wyczuliście zdziwienie głosu, nie powinniście byli go usłyszeć. Potem nastała cisza, a wkrótce chłodne promienie porannego słońca przebudziły was ze snu.

Dalsza podróż była równie męcząca. Carric znalazł jakiś dziwny owoc, którym kazał wszystkim posmarować policzki. Sok był lepki i pachniał słodko. Umazanie się nim nie było zbyt komfortowe, ale od kiedy to zrobiliście problem z owadami się skończył.

Pod wieczór, w oddali zauważyliście dym. Przyspieszyliście nieco kroku i już po chwili dostrzegliście pierwsze domy. Zwolniliście tempo i pozwoliliście sobie na głęboki, relaksujący wdech i wydech. Z miasteczka czekały już was tylko 4 dni drogi do Neverwinter.



Samo miasteczko nie było zbyt imponujące. Miało w sumie parę nazw, ale większość nazywało je Strażnicą, od ruin na północ. Miasteczko było suchą wyspą wśród bagien, dookoła było nawet parę niewielkich pól, gdzie uprawiano różne zboża i warzywa. Budynki w miasteczku były bardzo zadbane i całkiem miłe oku. Nie było kamiennych dróg, a jedynie utwardzona ziemia i trawa pomiędzy budynkami. Wyglądało to całkiem przyjemnie. Nie można jednak tego do końca było powiedzieć o mieszkańcach.

Większość posiadała liczne blizny, a czasami nawet deformacje spowodowane czaroplagą – zwykle była to szpetna narośl w jakimś miejscu ciała, czasami jednak dodatkowa kończyna. Mimo to, nawet taka społeczność widząc grupę z golemem i genasi – popadła w lekką panikę. Ludzie pouciekali z pól do miasta. Tam trzymali się blisko domów, aby w razie czego uciec, obserwując grupę powoli przesuwającą się w stronę budynku, który prawdopodobnie był gospodą – sądząc po szyldzie.

-To ty?! – ktoś krzyknął. Szybko rozejrzeliście się po miasteczku i dostrzegliście kobietę, w średnim wieku o kasztanowych włosach i delikatnych rysach twarzy, wskazującą palcem na was. Gdy zobaczyła, że jej się przyglądacie gwałtownie chwyciła się za usta i wbiegła do domu.

Nieco was to skonsternowało, ale Erik zauważył:

-Zajmijmy się teraz noclegiem, potem możemy sprawdzić o co jej chodzi… – mówił szeptem. Grupa odwróciła się czując spojrzenie całego miasteczka na sobie i weszła do gospody.

Gospoda była wewnątrz niezbyt wielka, więc nawet paru ludzi stanowiło tłok. Było miejsce przeznaczona na scenę dla muzyków i aktorów, był bar, było piętro gdzie były pokoje gościnne. Był nawet przygruby właściciel i skąpo ubrana kelnerka. Ogólnie – miejsce zdawało się bardzo przyjemne i w przeciwieństwie do miastowych nikt nie zwracał na nich zbytnio uwagi.



Erik podszedł do właściciela i rozpoczął negocjacje. W tym czasie mieliście okazję nieco lepiej rozejrzeć się po gospodzie. Część bywalców wyglądała jak tutejsi, ale było też paru wędrowców. Była elfia para kochanków, którzy co chwila szeptali sobie coś do ucha. Ona miała srebrne włosy i suknię uszytą płatków stokrotek – aż dziw że zdołała utrzymać ją czystą na bagnach, on z kolei miał brązowe włosy i przenikliwe zielone oczy, które pięknie komponowały się z długim zielonym płaszczem.




Był tam też rycerz z godłem Neverwinter na tarczy – okiem z trzema łzami spływającymi w dół. Miał długie czarne włosy, pełną płytową zbroję, bliznę nad łukiem brwiowym i tatuaż nieco niżej. Przy pasie miał świętą księgę Torma okutą w metal oraz pochwę z długim mieczem.



Gnomia czarodziejka siedziała nieco z boku i nalewała sobie swoim magicznym imbrykiem herbaty do filiżanki. Gospodarz patrzył na nią z ukosa, ale poza tym był skoncentrowany na rozmowie z Erikiem. Gnomka miała długi, srebrny warkocz, starannie zapleciony i gdyby nie używała magii do podawania sobie herbaty nikt by się nie domyślił, że jest czarodziejką. Była ubrana jak zwyczajna dziewka, żadnych szat maga.



Sporą uwagę, przynajmniej Tabora zwróciła tablica ogłoszeń, powieszona na ścianie przy drzwiach. Dowiedzieliście się tam, że niedawno zmarły 4 osoby: Amelia Dopel, Robert Santis, Oroth Magul i Lidia Ester. Była tam też mowa o atakach wilczych pomiotów i wynajęciu grupy rycerzy z Neverwinter, którzy mają tu dotrzeć aby poradzić sobie z problemem. Było ogłoszenie od miejscowej zielarki, że potrzebuje pomocy i dobrze za nią zapłaci. Pannie Kornelii Rizenfort goblin ukradł pierścionek, rodzinną pamiątkę. Miejscowy czarodziej potrzebuje kogoś do zbadania dziwnego stanu gleby – szczegóły w jego „wieży”. Była też mowa o konkursie na najpiękniejszy wianek, który odbędzie się za dwa dni. Ogólnie całkiem sporo informacji.

Kiedy tak się zaczytaliście, Erik wrócił z kluczami do waszych pokoi.

-Dobrze się targuje, ale i tak mam całkiem niezłe pokoje. Dwójki.- podał klucze, aby się podzielili.

-Dowiedziałem się też, że w mieście w tej chwili jest oprócz nas 5 podróżników, wszyscy kierują się do Neverwinter, więc może uda się nam zdobyć jakąś pomoc albo ochronę. – dodał radośnie.

- A teraz proponuję udać się do pokoi, ja padam. Carric pójdziesz ze mną? – rzucił, druid tylko skinął głową.

- Panie Draugdin możemy być razem w pokoju? – spytał Tabor.

- Oczywiście, nie ma problemu.- dwójka oddaliła się.

Słońce, które już ledwo świeciło na horyzoncie, zaczęło w końcu zapadać się pod ziemię. Zrobiło się ciemno, choć wciąż panował półmrok. Do gospody zaczęli przychodzić kolejni bywalcy, w tym krasnolud o wrednym i chytrym spojrzeniu. Ubrany był w kolczugę, a towarzyszyło mu dwóch osiłków. Usiadł przy jednym stoliku i rozłożył ręce, jakby czekając na oferty. Osiłki stały po bokach.

 

Ostatnio edytowane przez Qumi : 09-04-2012 o 22:30.
Qumi jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172