Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-03-2012, 05:14   #1
Konto usunięte
 
Lucifer oO's Avatar
 
Reputacja: 1 Lucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwuLucifer oO jest godny podziwu
[FR 18+] - Kampania Szarych Bród "Złoty Szlak"

1372 – Rok Dzikiej Magii

Cytat:
Młot:
-Pojawia się miasto Pomrok, nowo powstałe szlaki Zhentarimów stają się niemal nieprzejezdne przez wzmożoną aktywność pustynnych potworów krążących po Anauroch.
-Magowie z Thay otrzymują pozwolenie na założenie placówek w głównych miastach Wybrzeża Mieczy, poza Waterdeep w którym dochodzi do drobnych zamieszek i konfliktów z tego powodu.
-Kern Desanea, syn Tarna i Shal, odzyskuje Wojenny Młot Tyr. Za pomoc w misji Kerna, legendarny nieumarły paladyn imieniem Militiades zostaje przywrócony do życia.
-Z Doliny Lodowego Wichru docierają pogłoski o tajemniczych rozbłyskach, widocznych daleko nad Morzem Lodu, plotki mówią że zainteresowało to kilku naukowców z różnych państw którzy już planują ekspedycje morskie w tamte strony.


Śródzimie:
- Bane powraca jeszcze silniejszy, jego kościół przejawia nadzwyczajną aktywność na całym kontynencie.
-Kupcy z Amn rozpaczliwie werbują najemników i grupy poszukiwaczy przygód aby wysłać ich statkami do Maztiki w celu zbadania plagi jaka nawiedza tamtejsze kolonie, uniemożliwiając wydobycie złota i klejnotów.
-Z Chult docierają pogłoski o problemach z nieumarłymi którzy wychodzą z dżungli i nawiedzają Mezro.


Ches:
-Alustriel wyrusza do Mithrilowej Hali by wspomóc Króla Bruenora w jego przygotowaniach do kolejnej inwazji ze strony orczej armii Oboulda.
-Khalia, Thayańska emisariuszka przybywa do Mulsantir w pokojowych zamiarach, z pragnieniem założenia tam enklawy. Choć otrzymuje odmowę, może bezpiecznie odejść.
-Jedna z rządzących hatharańskich wiedźm w Rashemeńskim Wychlaran, dopuszcza się zdrady na swych siostrach w pogoni za potęgą. Zostaje pokonana przez pół elfa ze śpiewnych ostrzy imieniem Taenaran i przez druidkę z Cormyru imieniem Marissa, która potem staje się jednym z duchów Rashemen.


Tarsakh:
-Pomroki więżą Faerimmy otaczając Evereskę Cienistą Kopułą.
-Mieszkańcy Neverwinter zaczynają chorować na tragiczną w skutkach zarazę, która w ciągju kilku dni przeradza się w plagę i wybija większość tamtejszej ludności.


Mirtul:
-Lordowie Zniszczenia bogini Talon zaczynają zbierać armię by zmiażdżyć Krąg Leth i zmieść z powierzchni ziemi Wielką Dolinę.
-W Thesk wybuchają konflikty na tle rasowym. Mimo dotychczasowego pokoju, orkowie osiedleni w tamtym regionie zaczynają buntować się przeciwko społecznościom ludzi. Chodzą plotki że orków podburzają Zhentarimowie.
-Nowy narkotyk nazywany potocznie „Zgon” pojawia się na rynku. Jest tani, mocny i wyjątkowo uzależniający. Zalewa on Doliny, Damarę, Impiltur, Narfell i Thesk. Władze tych państw szukają pomocy nie tylko wśród zaprzyjaźnionych królestw, lecz także wśród najemników i poszukiwaczy przygód.
-Pomroki wycofują swoją ofertę przymierza wobec Waterdeep, jednocześnie rozpoczynając polowania na Faerimmy w Myth Drannor.
-Po pięciu miesiącach walki z Faerimmami, armiami jaszczuroludzi i zmutowanych żuków dowodzonych przez generałów Illithidów i beholderów, zmęczona armia Laeral Silverhand-Arunsun dociera do Evereski.
-Galaeron Nihmedu pojawia się w Cormyrze, wraz z dowoden na to że pomroki podtapiają Wielki Lód, paraliżując tym samym prawie całe Zachodnie Ziemie Centralne.
-Pomroki świadome zagrożenia ze strony Cormyru który rozpoczął przygotowania do zaatakowania ich głównego miasta zwanego Pomrokiem, sami zbierają armię i wyruszają wprost na Tilverton. Podczas potężnej bitwy, Vangerdahast uaktywnia prototyp magicznej broni przeciwko armii pomroków. Tajemnicza broń w zetknięciu z cieniem tworzy potężne wyładowanie magiczne które rozchodząc się falami, dosłownie niszczy całe Tilverton. Jedyne co pozostaje po mieście to obszar pustego mroku, zasnutego cieniem i obszarami głębszej ciemności.


12 Kythorn 1372 RD,
Telflamm - Thesk


Słońce świeciło na niebie, wpadając promieniami przez okna ratusza. W świetle doskonale widać było drobinki kurzu tańczące w podrywach w całym pomieszczeniu. Zdawać by się mogło że od dawna w gabinecie burmistrza nie pojawił się nikt z miotłą i szmatą do wycierania. Sam burmistrz zdawał się jednak w ogóle nie zauważać niechlujnego stanu swojego miejsca pracy. Stał przed oknem wpatrując się z powagą w przeciwległy brzeg Zatoki Heskela. Brwi jego zbiegły się lekko, kiedy pomyślał o tworzących się w tamtej części miasta slumsach. Zastanawiał się co pogarszało tą sytuację bardziej, tajemniczy „Zgon” pod wpływem którego bawiło się pół miasta, czy fakt kłopotów z karawanami na Złotym Szlaku. Mężczyzna nie wiedział co łączy obie te sprawy, ale miał niesamowicie silne przeczucie, że łączy je więcej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Niecały dekadzień temu dotarły do niego pogłoski o Narfell i Damarze w których władze również nie mogą uporać się ze znarkotyzowanym ludem.
/A co jeśli ludzie dowiedzieli się dla kogo tak naprawdę pracuję?/ Pomyślał krzyżując ręce na piersiach i zakrywając dłonią usta.
/A co jeśli komuś nie spodobał się taki obrót spraw i postanowił mnie sabotować? Może chcą ukazać publice jak niewłaściwym posunięciem było przekazać władzę w ręce burmistrza, może nawet sami Mistrzowie Cieni zapragnęli w ten sposób udowodnić że nikt nie zaopiekuje się tym miastem lepiej od nich… To niedorzeczne./
Samotna kropla potu spłynęła po skroni mężczyzny, znikając w gęstej zaniedbanej brodzie, nim ten zdążył przetrzeć ją wierzchem dłoni. Poczuł nieprzyjemny dreszcz na plecach.
/Może następnym krokiem będzie morderstwo i kolejny sabotaż, tak łatwo jest przypisać w dzisiejszych czasach coś rozwścieczonemu tłumowi. Pewnie nikt i tak by nie dociekał prawdy. Coraz więcej oczu spogląda w moją stronę z pogardą. Coraz więcej szeptów za moimi plecami. Myślą że nie widzę jak spiskują, że nie widzę wątpliwości malującej się na ich twarzach. Ta niepewność narastająca we mnie za każdym razem gdy opuszczam to miejsce, to nieprzyjemne przeświadczenie że ktoś mnie śledzi i ciągle obserwuje… jakby czekając… na odpowiedni moment…/
Ktoś załomotał z impetem w drzwi tak intensywnie, że burmistrz podskoczył wystraszony, po chwili karcąc się w duchu za tą naiwność. Uznając że nie ma sensu rozpływać się w swoich domysłach i podejrzeniach, obrócił się na pięcie i powiedział głośno.
-Wejść!- Drzwi otworzyły się prawie natychmiast. W progu stał niski lekko przygarbiony mężczyzna, o siwych włosach i łysym placku na czubku głowy. Powiódł niemrawym wzrokiem po pomieszczeniu, zatrzymując się na burmistrzu.
-Panie Gerdonie, znaczy się panie burmistrzu! List nadesłano z Waterdeep ze złotą pieczęcią!- Zakrzyknął energicznie unosząc rękę ku górze by wskazać pergamin który w niej trzymał po czym wpatrzył się z podekscytowaniem w mężczyznę.
-No?- Za pytał spoglądając na starca wyczekująco.
-Co w nim piszą?- Starzec zawahał się po czym spojrzał na zwinięty pergamin i rozerwał jego pieczęć. Powiódł wzrokiem po treści mamrocząc przy tym pod nosem, po czym wyprostował się dumnie i zaczął czytać na głos.
-Szanowny Gerdonie Dohadd, z przykrością zawiadomić muszę że mimo naszych wszelkich starań w utrzymaniu porządku na szlakach, ostatnie trzy karawany które dotarły do miasta również zawierały podrobioną broń słabej jakości. Również tkaniny i złota biżuteria okazały się nieprawdziwe. W związku z tym jesteśmy pewni że problem leży po waszej stronie i to wy powinniście się z nim uporać. Niemniej jednak złoto jakie zmarnowaliśmy podczas ostatnich dwóch miesięcy płacąc wam za nic, znacznie przewyższa nasze obecne dochody i w związku z tym nie jesteśmy w stanie sobie pozwolić na kolejne ryzyko związane z prowadzeniem z wami handlu. Choć towary przez was sprowadzane cieszą się w Waterdeep olbrzymią popularnością, podróbki które obecnie otrzymujemy są bezwartościowe i narażają nasze interesy na zbyt duże straty. Jeśli uda Ci się zaradzić waszym problemom, jesteśmy skłonni nawiązać ponowną współpracę. Tymczasem jednak rozpoczynamy współpracę drogą morską z waszą konkurencją.- Starzec obrócił pergamin jakby spodziewał się kontynuacji po drugiej stronie po czym dodał.
-Z wyrazami szacunku, Mirt D.-
-To już trzecie miasto w tym miesiącu Otto. Jeszcze trochę i stracimy wszelkie źródła dochodów. Zaczynam sądzić że faktycznie miast zbawieniem, przekleństwem jestem dla tego miasta.-
-Niech Pan nawet tak nie myśli! Gdyby nie pan złodzieje wciąż panoszyliby się po ulicach kradnąc i plądrując.-
-Zamieniłem złodziei na chorych narkomanów Otto. Widzę jak ludzie pogardliwie spoglądają na mnie gdy przechodzę ulicami.-
-Wielu wciąż wspomina czasy w których mieli układy ze złodziejami, przez wspomnienie o tym nie są w stanie patrzeć na pana inaczej, w końcu odebrał im pan wszystko co mieli.-
-Nie Otto. Ja odebrałem im prawo do odbierania innym. A teraz mam zamiar odebrać im coś jeszcze.-
-Co takiego panie?-
-Poparcie ludu Otto. Przywołaj do mnie Marana, potem udaj się do skryby i każ mu spisać wieść o poszukiwaniu śmiałków gotowych na wszystko którzy wspomogą nas w chwilach kryzysu. Sądzę że moi ludzie na nic się tutaj zdają, potrzeba nam kogoś o nieco wszechstronniejszym wykształceniu.-
-Tak jest panie.- Starzec skłonił się nisko po czym zwijając pergamin z powrotem w rulon i wyszedł z pomieszczenia by wypełnić polecenie swego pana.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ObA2QSG76_g[/MEDIA]


13 Kythorn 1372 RD

Poranek w Telflamm nie należał do najpiękniejszych. Choć słońce wcześnie wzbiło się na niebo, zalegające od wczoraj kałuże nie zdążyły jeszcze wyparować, przez co całe doki zasnuwała gęsta mgła. Od rana do portu zdążyło napłynąć wiele statków i na drewnianych pomostach panował niezły harmider. Tragarze przekrzykiwali się z kupcami, kupcy zaś ze strażnikami, a strażnicy z zarządcami doków. Zdawać by się mogło że w tym chaosie nic nie może funkcjonować normalnie, jednakże w Telflamm było to na porządku dziennym. Mieszanina kulturowa i mnogość języków, tworzyła bariery których nawet wieloletnie znajomości nie były w stanie ominąć. A mimo to handel w mieście kwitł i rozrastał się w najlepsze. Statki wpływały i wypływały, niemalże o każdej porze dnia, nie dając pracownikom ani chwili na odpoczynek i nikt zdawał się nie zwracać już uwagi na to co i kiedy pojawia się w porcie. Jednakże gdy tylko pomiędzy wielkimi łodziami pojawiła się malutka, dwuosobowa łódź, z dwoma osobnikami na pokładzie, odzianymi w długie pięknie zdobione szaty, każdy zamierał na chwilę i spoglądał w tamtym kierunku ze zdziwieniem. Łódź bowiem poruszała się po wodzie z nienaturalną prędkością, a przede wszystkim ze zręcznością wymijając wszystkie przeszkody, a przy tym nikt nie dotykał wioseł. W końcu łódź dobiła do przystani i obaj jegomoście wysiedli z niej ostrożnie by nie potknąć się o własne szaty. Gdy tylko stanęli na drewnianych deskach zaczęli rozglądać się za tragarzami by ci pomogli rozładować im kilka skrzyń z którymi przypłynęli.
-Dobra, zapisuj.- Powiedział jeden z agentów leżących płasko na dachu Tawerny Heskela zerkając w kierunku magów przez piracką, teleskopową lunetę.
-Wysoki, szczupły, o siwych włosach i długiej brodzie. Nosi wąskie okulary i mnóstwo złotych świecidełek. Być może magiczne przedmioty. Bez wątpienia jest to Fodoricus Xaemar Calaumystar. Pochodzi z Cormyru, przez długi czas był jednym z głównych doradców Azouna IV, po jego śmierci zniknął z tamtejszych ziem w dość nieprzyjemnych okolicznościach. Został oskarżony o splądrowanie wyjątkowo starych bibliotek Cormyrskich z których skradł niezwykle cenne dla Cormyru pisma i dokumenty. O dziwo nie słyszałem aby wydano za nim listy gończe. Dopisz by w przyszłości mieć na uwadze te świecidełka, mogą być sporo warte. Aaaaa… i jeszcze że kopci fajkę.-
-Czekaj… Czekaj, właśnie sobie przypomniałem, czy kapłani nie wspominali przypadkiem o odzyskaniu jakiś starych pism?- Zapytał drugi z agentów odrywając wzrok od pergaminu i wychylając się z za komina by spojrzeć w stronę swego kompana.
-Owszem, owszem. Dlatego miej oko na wszystkie stare zapiski jak już zlokalizujemy ich siedzibę. A teraz pisz dalej. Średniego wzrostu, także szczupły i o siwej brodzie, za to łysy. Też nosi okulary, ale połówki. Strój ma nieco egzotyczny jak na te strony i stanowczo zbyt przewiewny. W dłoniach trzyma coś czego nie widziałem od lat, jedną z Halruaańskich magicznych lasek i to jedną z tych potężniejszych, zaś na jego ramieniu siedzi jakaś dziwaczna odmiana nietoperza. To pozwala mi sądzić że jest to Meleghost Elamendaril Irimanarus, zwany Genialnym Żukiem i jeden z jego egzotycznych chowańców. Halruaański Mistrz Wiedzy i to jeden z najwybitniejszych. Zasłynął nie tylko ogromną znajomością artefaktów, historii magii, świata i uniwersum, ale także wieloma wynalazkami magicznymi. Najbardziej interesujące jest to że poza Halruaa znany jest jedynie ze zlokalizowania miejsca spoczynku kilku naprawdę potężnych cacuszek.-
-Coś mocno lubują się w tych magicznych cacuszkach nie sądzisz? Może to o to właśnie chodzi? Może po prostu starzy wyjadacze zdecydowali się połączyć siły na stare lata żeby zacząć zarabiać z odzyskiwania legendarnych skarbów?-
-Nieeee, to by było zbyt oczywiste. Jestem pewien że skoro wysłano nas tutaj by zbadać tą sprawę to na górze już wiedzą że kryje się za tym coś więcej.- Powiedział po czym złożył lunetę i chowając ją za pazuchę spojrzał na kompana.
-Dopisz jeszcze że przywlekli ze sobą dziesięć skrzyń, oceniając po minach tragarzy, dość ciężkich. A teraz zwijamy się, trzeba przyczaić się gdzieś z daleka i wypatrzyć dokąd się udadzą.-
-Daję sobie rękę uciąć że jedna z takich skrzyń ustawiłaby nas do końca życia.-
-Nie zapominaj bracie że nam, agentom, w pierwszej kolejności winna przyświecać wiara, a nie gorączka złota.- Odpowiedział z uśmiechem, po czym obaj przeszli przez dach i po upewnieniu się że nikt ich nie zobaczy, przeskoczyli na następny budynek i zniknęli między kominami.


-Fodoricus Xaemar Calaumystar-


-Meleghost Elamendaril Irimanarus, zwany Genialnym Żukiem-

Tymczasem w dokach…

-Mam nadzieję że Grindimbald jest już na miejscu, nie chciałbym osobiście zajmować się tłumaczeniem wszystkiego tej zbieraninie kalek intelektualnych.- Powiedział nieco wzburzony Meleghost, przecierając zdobioną chustą łysinę.
-Zapewniam Cię kochany Meleghoście że zupełnie nie musisz się martwić. Nie dość że Grindimbald jest na miejscu i oczekuje nas od wczoraj, to i tak poinstruował mnie jak zacząć na wypadek nieprzewidzianego. Choć jak przewidziałem tym razem wszystko pójdzie gładko.- Odpowiedział Fodoricus, stojąc w zasępieniu, z dymiącą fajką w ustach i z leniwie przymkniętymi powiekami.
-Wydaje mi się czy wyjątkowo tu duszno?- Zapytał Meleghost a jego towarzysz po raz pierwszy otworzył oczy by spojrzeć na niego z niedowierzaniem.
-Żartujesz? Nie dość że mgła w około to jeszcze ubrany jesteś w te wasze Halruuańskie cieniutkie szmaty!-
-TO NIE SZMATY TYLKO DROGOCENNE PŁÓTNO!- Odpowiedział poirytowany po czym rozejrzał się gorączkowo po przystani.
-Dobra to już ostatnia panowie!- Zakrzyknął jeden z tragarzy po załadowaniu ostatniej skrzyni na wóz zaprzężony do muła.
-Daj mu tą monetę i chodźmy wreszcie bo mnie zaraz coś trafi jak się nie odprężę przy kielichu wina.- Powiedział Meleghost kolejny raz przecierając czoło chustą.
-Nie wyglądasz za dobrze, może źle znosisz podróże morskie?-
-Ogłupiałeś? Przecież dopiero co wróciłem z wyprawy morskiej do tej przeklętej Maztiki. Po prostu to miasto, ten klimat tutaj najwyraźniej mi nie sprzyjają.-
-Pierwszy raz w Thesk?- Zagadnął tragarz.
-Nie wściubiaj nosa w nieswoje sprawy bo Ci go ktoś jeszcze teleportuje prosto w rzyć!-
-Telepor… co?- Zapytał lekko zakłopotany chłopak.
-No pięknie, no po prostu pięknie, oni tu nawet prostych pojęć magicznych nie znają.-
-Pan wybaczy koledze, źle znosi tutejszy klimat.- Powiedział natychmiast Fodoricus, wręczając mężczyźnie sztukę złota. Choć wciąż zakłopotany i zdezorientowany, tragarz ucieszył się na widok dodatkowej zapłaty i kłaniając się nisko zostawił magów samych sobie.
-Nie ma powodu by rzucać się do gardeł tutejszej ludności, nie chcemy przecież zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi.-
-Wiem, wiem… Chodźmy już. Chcę czym prędzej mieć to za sobą.- Odpowiedział Meleghost i obaj mężczyźni ruszyli w głąb miasta nie zdając sobie sprawy z tego że ktoś ich śledzi.


Podróż przez miasto nie trwała długo, nawet mimo dość upartego charakteru muła, który czując zapachy docierające z Placu Shemszarr, usilnie zbaczał z kursu. W końcu wóz zatrzymał się przed dość ponuro wyglądającym przybytkiem. Od wschodu otoczony lasem, od południa odgrodzony murem, zaś od zachodu z widokiem z klifów.
-Na moc Mystry! Cóż to za rudera?- Zakrzyknął oburzony Meleghost, spoglądając z niedowierzaniem na budynek przed którym się zatrzymali.
-To jest właśnie Karczma Cichy Kącik, własność a zarazem siedziba naszej organizacji mój drogi przyjacielu, więc wykaż nieco więcej optymizmu i spójrz na ten widok! Czyż nie jest tu pięknie?- Zagadnął rozpromieniony Fodoricus spoglądając w stronę morza nad którym krążyły mewy.
-Cudownie. A teraz prowadź do środka, szkoda czasu pewnie już większość poszukiwaczy przygód zebrała się na miejscu, a ja wcale nie zaczynam czuć się lepiej.-
-Zatem chodźmy- Odpowiedział z uśmiechem Fodoricus, najwyraźniej przyzwyczajony już do kaprysów swego kompana.
-A to co u licha?!- Niemalże zakrzyknął Meleghost zatrzymując się gwałtownie przed tablicą informacyjną przybytku. Wszystkie ogłoszenia zostały zerwane i rozrzucone niedbale pod słupem, a na ich miejscu widniał sporej wielkości pergamin z daleka przykuwający wzrok.


Mag przeczytał pospiesznie wiadomość, po czym wyprostował się i w zasępieniu zaczął gładzić brodę.
-Wygląda na to że nie tylko my poszukujemy mięsa armatniego żeby wykonało za nas brudną robotę.-
-Tak, ale nikt nie oferuje takich wynagrodzeń jak my przyjacielu.- Odpowiedział bez namysłu Fodoricus, zerkając znad swoich okularów na towarzysza.
-Dalej, do środka. Trzeba wynająć polecić karczmarzowi rozładować skrzynie do piwnicy.-
-To nie będą nam potrzebne na spotkaniu?- Meleghost zdziwił się również spoglądając na kompana.
-Oczywiście że będą, po to trafiają do piwnicy!-
-No tak, przecież to oczywiste że jak organizacja wchodzi w posiadanie karczmy rudery to siedzibę założy nigdzie indziej jak tylko w zagrzybionych, cuchnących i zaszczanych przez szczury… PIWNICACH!- Ostatnie słowo Meleghost ryknął tak głośno, że żyłka na jego skroni zaczęła pulsować groźnie. Na co drugi z magów uniósł jedynie brwi ze zdziwieniem.
-Faktycznie potrzebujesz tego wina, ale nie kieliszek lecz antałek co najmniej- Powiedział spoglądając jak Meleghost kolejny raz przeciera nerwowo czoło chustą i obaj ruszyli do przodu zostawiając niedbale ładunek skrzyń przed wejściem.
Po wejściu obaj magowie natychmiast zrozumieli znaczenie nazwy przybytku. W izbie bowiem panowała cisza przerywana tylko głośnym, choć spokojnym chrapaniem, jedynego gościa lokalu. Jegomość leżał jak długi, na stole, tuż przy wejściu do przybytku. Na twarz zasuniętą miał czapkę, spod której wystawała długa pleciona blond broda. I choć po wzroście i gabarytach łatwo można było ocenić że jest to krasnolud, to zdawał się nie pochodzić z Faerunu. Po karczmarzu za to nie było ani śladu. Od środka izba zdawała się znacznie przyjemniejsza, dość obskurny widok z zewnątrz nijak miał się do ładnie urządzonego wnętrza. Przestronna sala podzielona była na dwie części, w głównej stały duże ławy przy których mogło zasiadać do dziesięciu osób, dwa fotele pod kominkiem, i jeden samotny stoliczek w rogu. Na mniejszą z sal trzeba było wejść schodkami, ponieważ znajdowała się na podwyższeniu i była ogrodzona ładnie zdobioną barierką. Stało tam kilka stolików z krzesłami oraz wyjątkowo przestronny bar do którego dostawionych było ponad dwadzieścia stołków. Za barem można było dostrzec uchylone drzwi na zaplecze, zaś w najdalszym rogu karczmy schody prowadzące do pokoi na górze.
-Barrim!- Zagrzmiał gniewnie Fodoricus, spoglądając w stronę zaplecza z którego po chwili dało się słyszeć coś na miarę świńskiego kwiknięcia. Drzwi otworzyły się gwałtownie a w ich progu stanął przysadzisty jegomość, o tłustych Polikach, potrójnym podbródku i pokaźnej łysinie na czubku głowy. Gębę miał całą tłustą, a w dłoni trzymał solidnie napoczęte udo indycze. Wlepił swoje paciorkowate oczka wpierw w jednego, potem w drugiego z magów, po czym uśmiechnął się szeroko i rozłożył ręce z rozmachem, wyrzucając w ten sposób dyskretnie dowód zbrodni. Nie zwracając uwagi na to że obaj magowie spojrzeli z odrazą jak asortyment ich sklepu ląduje na podłodze, przetarł usta rękawem i ruszył w stronę magów rozpromieniony.
-Panow…- Zaczął jednakże Meleghost zareagował błyskawicznie.
-Spierdalaj po towar!- Ryknął poirytowany, wskazując palcem na drzwi, a zarówno karczmarz jak i Fodoricus spojrzeli na niego zaskoczeni. Barrim, uznając najwyraźniej że mag nie żartuje, posłusznie zamilkł i pognał przed karczmę by rozładować skrzynie.
-Teraz rozumiem co Grindimbald miał na myśli mówiąc zaczekaj aż poznasz jego Halruaańską Władczość.- Zagadnął Fodoricus szczerząc się przy tym jak dziecko, lecz gdy tylko dojrzał gniewne spojrzenie Meleghosta, spoważniał i zacmokał kilka razy, po czym wrócił do pykania fajki.
Jak się okazało zejście do piwnic znajdowało się właśnie na zapleczu, gdzie Fodoricus zaprowadził towarzysza i po otwarciu klapy w podłodze zeszli spiralnymi schodami na dół.


W piwnicy było dość jasno bo wszędzie gdzie się dało stały pozapalane świece. Dało się tam również wyczuć ten charakterystyczny, wilgotny zapach grzyba. Pomieszczenie było podłużne choć schody znajdowały się w oddzielnej wnęce, a na wprost nich na ścianie wisiała olbrzymia mapa Telflamm, na której zaznaczone zostały numerami najważniejsze punkty w mieście. Pod każdą ze ścian rozłożone w rzędach, stały ławy wraz ze stołami pomiędzy którymi siedziało już sporo osób. Obaj magowie zlustrowali obecnych, sami pozostając niezważonymi. Dopiero po chwili dostrzegli na końcu Sali dobrze znajomą im postać. Wysoki, chudy mag, odziany w ciemną niebieską szatę ze złotymi haftami, stał przy malutkim podium. Miał narzucony kaptur na głowę w taki sposób, że niemal całkowicie skrywał jego lico, za wyjątkiem ust i lekko zakręconej siwej brody. Za plecami maga stało sporej wielkości zwierciadło, zaś po bokach rozstawione były gabloty na magiczne przedmioty. W środku sali znajdowała się klapa w podłodze którą przykrywał przybrudzony i postrzępiony dywan. W połowie pomieszczenia, po obu stronach, znajdowały się dwie pary drzwi najwyraźniej prowadzące do sądziednich pomieszczeń.
Gdy tylko Meleghost i Fodoricus weszli do sali, mag stojący przy podeście skinął im głową i uśmiechnął się tajemniczo.
-Grindimbald Szandor Wazerun Tellmaris, zwany Siwym Szczurem.- Powiedział prostując się dostojnie Fodoricus, i zerkając z rozbawieniem na maga, zacmokał kilka razy i znów zaczął pykać fajkę.


-Grindimbald Szandor Wazerun Tellmaris, zwany Siwym Szczurem-

-Fodoricusie, Meleghoście, witajcie w progach naszej nowej siedziby. Mam nadzieję że podróż minęła wam w miarę znośnie?- Zagadnął Grindimbald nie dostrzegając najwyraźniej znaków protestu ze strony Fodoricusa który potajemnie próbował go odwieźć od zadania tego pytania. Niestety na próżno.
-Raz zimno! Raz gorąco! Raz parno! Raz duszno! Tak paskudnego miejsca jeszcze w życiu nie widziałem! Nie mam pojęcia co wam strzeliło do głowy aby tutaj stworzyć siedzibę!- Wyrzucił z siebie oburzony Halruaańczyk, po czym wspierając się o lasce ruszył w stronę podium nie zwracając uwagi na zdziwionych poszukiwaczy przygód i najemników siedzących przy stołach, którzy teraz przyglądali się magom ze zdziwieniem.
-Widzę że wszystko przebiegło dokładnie tak jak to przewidziałeś Fodoricusie.- Skomentował z rozbawieniem Grindimbald po czym gestem dłoni zaprosił obu magów by zasiedli w fotelach pod podium.
-Myślę że za niedługo reszta zainteresowanych powinna się tutaj pojawić, kazałem rozesłać zaproszenia do wszystkich osób które udało nam się wspólnie wytypować.-

 
__________________
...

Ostatnio edytowane przez Lucifer oO : 10-04-2013 o 22:17.
Lucifer oO jest offline  
Stary 06-03-2012, 10:43   #2
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
- V zbieraj się, no wstawaj, zbliża się południe pamiętasz? - Powiedziała stojąca nad łóżkiem kobieta krzyżując ręce na piersiach, widząc brak reakcji szturchnęła zawinięte w kołdrę coś, co dopiero wtedy zaczęło odzyskiwać jakikolwiek kontakt ze światem. Z pod poduszki wyłoniła się srebrna burza włosów, pościel wylądowała na podłodze, zaś na materacu usiadła zaspana jeszcze elfka. Długoucha przeczesała palcami grzywkę i odgarnęła ją do tyłu, odruchowo zasłaniając usta przed długim ziewnięciem.
- Jesteś okroooooopna, pewna jesteś że nie miałyśmy w drzewie genealogicznym jakiegoś Glabrezu... Po którym odziedziczyłaś charabffrer...- V, jak nazwała ją ta stojąca nad łóżkiem nie zdołała dokończyć, gdyż na jej twarzy wylądowała wielka, obszyta czarnymi haftami poducha. Vea nie miała sił się droczyć, była śpiąca jak diabli i naprawdę zachodziła w głowę, skąd jej siostra czerpie energię na wstawanie tak wcześnie po całonocnym wypadzie na Złoty Szlak. Z drugiej zaś strony kąciki jej ust nieznacznie drgnęły na myśl o tych wszystkich baranach, którzy dzisiaj będą przeczesywać miejsce wypadku. Mimo bycia niereformowalnym idiotą, Iris i jego zauroczenie Leą miało kilka plusów (oprócz oglądania jego nieudolnych zalotów), takich jak szybki dostęp do informacji o zaginionych karawanach i innych ważnych dla poszukiwaczy wydarzeniach. Wczorajszy łup był co prawda taki sobie, ale też nie była to praca ciężka bo na miejscu nic się nie kręciło, przede wszystkim nic co żywiło się padlinami. Vea poczuła znajomy chłód na karku przypominając sobie wypad z przed kilku tygodni, gdzie ktoś inteligentny postanowił przeoczyć fakt klątwy ciążącej na jednym z kupców, w efekcie czego bliźniaczki musiały przedzierać się przez pół tuzina ożywieńców do jedynej, i tak biednej, skrzyni z załadunkiem.
- Nie myślałaś, żeby się modnie spóźnić... Tak z godzinkę, może półtorej? Minie nas wstęp i to całe gadanie na początek - zaczęła, jednak surowe spojrzenie siostry szybko doprowadziło ją do pionu - tak, wstaję... Zajmujesz łazienkę?
- Już się umyłam, ale pospiesz się, to stowarzyszenie jak im tam nie będzie czekać wiecznie - odpowiedziała, rzucając Vei ręcznik na kolana.

Obie elfki, jak na bliźniaczki jednojajowe przystało, były praktycznie identyczne nie liczac kilku drobnych niuansów w stylu fryzury albo sposobu ubierania się. W Telflamm zdecydowanie ciężko było je przeoczyć z prostego powodu, konkretniej fioletowej cery co oczywiście wśród ras ludzkich było raczej rzadkie. No więc mamy charakterystyczną dla gwiezdnych elfów liliową cerę dodatkowo zarumienioną przez słońce do jasnego fioletu, co dalej? Wspomniane już wcześniej srebrnobiałe włosy doskonale kontrastowały z karnacją oraz liliowymi oczyma. Co do sylwetki nie trzeba mieć wątpliwości, jako czynne poszukiwaczki przygód mogły poszczycić się niemal idealną figurą, z jednej strony zwiewną jak na elfki przystało, z drugiej nie na tyle kruchą, by nie unieść miecza. Co do ubioru, do tego nawiązać można później, bo w chwili obecnej obie paradowały w koszulach nocnych z białego jedwabiu, obszytych przy koronkach srebrnymi nićmi. Cóż powiedzieć, na brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej narzekać nie mogły... Co z drugiej strony nie oznaczało, że to zawsze im odpowiadało. Coś, co początkowo było miłe i w jakiś sposób łechtało ego, z czasem zaczęło być męczące, to jest fakt, że ciężko było poznać faceta nie próbującego ich przelecieć, a warto dodać że żadna z nich się nie puszczała, co więcej żadna z nich od dłuższego czasu nie miała też faceta stawiając najpierw życie zawodowe i swoje ambicje, dopiero później przyjemności tego kalibru. Lea i Vea zajmowały niewielki domek między slumsami, a dzielnicą Shou co ze względu na rodzaj prowadzonej przez nie działalności bardzo im odpowiadało. Obie były poszukiwaczkami, jak zwykły o sobie mówić, lub pieprzonymi hienami cmentarnymi, jak zwykli o nich mówić kapłani dobrych bóstw. Jeżeli pojawiła się informacja o zaginionej karawanie to można było być pewnym, że na miejscu pojawi się też duet sióstr Shamoon zebrać ich pozostałości w celu późniejszego opchnięcia na czarnym rynku (albo mniej czarnym, konkretniej czerwonym i do tego pochodzącym z Thay).

- V, skończyłaś się już szykować? Na oko mamy jeszcze z pół klepsydry do spotkania, a musimy jeszcze dojść na drugi koniec miasta - krzyknęła starsza o kilka minut z sióstr. W międzyczasie za jej plecami drewniane drzwiczki o zdobionej powierzchni i klamkach otwarły się, wypuszczając chmurę zapachów drogich, wschodnich perfum w których lubowała się Vea, a których w dzielnicy Shou było na pęczki. Obie elfki były już właściwie gotowe i po założeniu na siebie całego, podróżniczego żelastwa skierowały się ku drzwiom wyjściowym. Lea widocznie preferowała lżejsze wyposażenie, jako że na białej, bawełnianej bluzce sznurowanej na dekolcie nosiła koszulkę kolczą wykonaną z mithrilu, reszty zaś dopełniały ciemne, skórzane buty sięgające uda i rękawiczki za łokieć. Mniej więcej na wysokości pośladków dyndał przewiązany przez talię pokrowiec z krótkim ostrzem nie posiadającym szczególnych zdobień na rękojeści. Przez ramię, oprócz plecaka przewieszony był kołczan ze strzałami oraz długi łuk wykonany w iście elficki sposób z wyrytymi na drewnianej powierzchni motywami liści. Na lewym przedramieniu zamocowany był puklerz. Vea wolała jak widać nieco cięższe uzbrojenie, sama paradowała w pięknym, błyszczącym napierśniku z wygrawerowanymi trzema gwiazdami, zza prawego ramienia zaś wystawała długa rękojeść miecza półtoraręcznego oraz górna krawędź tarczy.

Wycieczka przez miasto zawsze poprawiała Lei humor, Vea niestety bardziej wolała otwarte przestrzenie, tak więc też ona preferowała przesiadywanie w porcie. Mimo wszystko mimo początkowego opóźnienia bliźniaczki na miejsce dotarły chwilę przed czasem. Cichy Kącik w pewnym stopniu przypominał elfkom ich własny dom - z zewnątrz nie było to nic imponującego, ot zapuszczona w niedużym stopniu rudera z ładnym widokiem, wewnątrz lokal bardzo przyjemny i w jakiś sposób przytulny, o ile można tak powiedzieć o pustej sali bez muzyki, śpiewów i tańców. Kierując swe kroki w stronę baru Lea wyciągnęła z kieszonki plecaka lekko zmięty świstek papieru pokazując go, wedle instrukcji, właścicielowi. Elfkę zastanawiał nieco fakt, że było tu tak pusto... Zupełnie jakby organizator spotkania nie życzył sobie ciekawskich uszu, bo według logiki takie tajemne spotkanie powinno odbyć się gdzieś na magicznie wyciszonym pięterku albo innym, w miarę bezpiecznym miejscu. Logika, jak to miała często w zwyczaju, zawiodła i tym razem w momencie, w którym karczmarz otwarł zakurzoną klapę w ziemi na zapleczu.
- No chyba sobie żartujesz, że dam ci się zamknąć w podziemiach... - Zaczęła dość stanowczo Vea, jednak siostra jednym gestem ręki ją uciszyła. Tam pod spodem faktycznie było słychać głosy, rozmowy i ogólny gwar towarzyszący oczekiwaniu na coś ważnego, co zapewne do powiedzenia ma organizator.
- Chodź, jak nas zamknie to osobiście pomogę ci spalić tę budę, oczywiście po tym jak stąd wyjdę - odrzekła Lea skacząc w dół szybu prowadzącego w dół. Jej bliźniaczka spojrzała jeszcze raz na właściciela, wzruszyła bezradnie ramionami i podążyła śladami siostry, z tym że ona jednak wykorzystała w tym celu drabinę.

- Załóż kaptur, niekoniecznie musimy robić z siebie widowisko na sam początek zebrania, już fakt że połowa Telflamm nas kojarzy jest wystarczająco problematyczny - poleciła Vea, sama zaciągając materiał tak nisko, jak tylko się dało zostawiając odsłoniętą brodę i kaskadę srebrnych włosów. Obie elfki wślizgnęły się do zatłoczonej sali w miarę możliwości po cichu, siadając w kącie i obserwując kabaret w wykonaniu trójki starców, jednocześnie starając się wyłowić wzrokiem kogokolwiek znajomego po fachu.
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline  
Stary 06-03-2012, 16:24   #3
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Drow siedział w swoim pokoju, dobrze że znał tego człeczynę kapłana. Inaczej musiałby się szwendać po jakiś karczmach. A tak browar za miastem stał się dla niego chwilowym schronieniem... Odkąd został czasowo wygnany na powierzchnię nie powodziło mu się najlepiej. Raz że jedynymi rzeczami jakie udało mu się zabrać prócz księgi czarów były podręczne szpargały. Kusza, jedwabna szata jaką miał na grzbiecie, kilka drobnych przedmiotów i odrobina złota. On syn drugiego domu! Przyczyna jego obecności na powierzchni, była dla wszystkich zagadką. Swoim nowym sojusznikom wyjawił jednak, że na skutek pewnych swoich posunięć, musi pozostać czasowo na powierzchni. Póki jego plan nie zakiełkuje a nastroje jego w mieście nie ochłoną. Układ jaki zawarł z Grigorem był dobry.

Miasto w którym wylądował powierzchniowy nazywali Telflamm. Kosmopolityczna mieszanka kultur. Miejsce handlu i tolerancji. Co prawda mającej swoje granice, drow nie wzbudzał zaufania. Nikt nie chciał robić z nim jawnie interesów. Na szczęście fizycznie w biały dzień mógł się poruszać względnie bezpiecznie. Płaszcz podróżny naciągnięty na szatę i głęboki kaptur. Nawet jeśli ktoś czasami widział kto się pod nim kryje, raczej nikt nie zaczepiał drowa. Paskudna reputacja rasy miała i swoje plusy... Pierwszym problemem jaki napotkał był brak złota. W podmroku niewolnicy i podrzędni członkowie jego domu spełniali wszystkie zachcianki. Dostarczali wszystko co było potrzebne. Począwszy od spraw błahych, skoczywszy na przedmiotach luksusowych. Słowo luksus czy nawet duża wygoda zniknęło jednak z jego słownika. Obecnie zostało mu już niewiele złota i był to rzeczowy problem któremu należało zaradzić. W pierwszej kolejności skierował swoje kroki na miasto. Szukał miejsca które mógłby obrobić, mało to wyniosłe jak na szlachetnego drowa wysokiego rodu. Jednak życie poddaje nas wielu próbom, ta była najcięższa w życiu Cheesaereda. Wycieczka okazała się mało owocna. Sklepy niegodne uwagi. A skład handlowy siedem życzeń, zbyt dobrze zabezpieczony. Należało się tego spodziewać, jednak nic nie szkodziło spróbować. W dodatku to całe słońce było mocno irytujące. Co prawa minął już czas gdy ślepł gdy tylko miał z nim do czynienia. Sprawa światła okazała się kwestią przyzwyczajenia. Jednak niechęć do niego i irytacja podczas przebywania w nim były stałe... W dodatku nie do końca rozumiał jak to wszystko działało... Od początku bycia na powierzchni zastanawiał go pewne fakty. Tyle istot i nikt nie miał niewolników? Kto im gotuje, robi zakupy, sprząta i robi te wszystkie niewdzięczne prace? Z odpowiedziami pośpieszyli mu nowi towarzysze. Ponoć robią to pracownicy, nie ma niewolników albo raczej nie ma ich w cywilizowanych krajach. Pracownik to taki inny niewolnik, z tego co zrozumiał ale robi to za pieniądze. Z własnej woli i z reguły płacą mu mało, za niewdzięczne i hańbiące prace. Drow zawsze wiedział że ludzie są głupi ale że aż tak? To jednak było niczym gdy odpowiedział historie która go zaciekawiła. Jakiś szlachcic po pijaku zabił żebraka, przed karczma na ulicy. Tamten był nachalny, szlachcic zaś mocno pijany. Wniosek dla Cheesa był oczywisty. Żebrak był głupi naraził się spotkała go kara... Jednak miejscowa siła bezpieczeństwa zwana strażą miejską twierdziła inaczej. Pochwycili szlachcica i ponoć groził mu proces. Szczegółów elf nie znał jednak oczywistym było że doszło do nieporozumienia! Znów był w błędzie, tu ponoć istota wyższego stanu nie może zabijać ludzkich odpadów. Przynajmniej nie jawnie w środku dnia przed karczmą. Nie wiedział czemu, wiec postawił sobie wyciągnąć jasną lekcje. Nikt nie zrozumie ludzi, skoro nie może, to nie i już! Podczas kilku tygodni przyswoił sobie jako tako tutejsze zasady. Musiał jakoś dotrwać do powrotu do domu...

Po jakimś czasie drow spotkał też się ze swoim pracownikiem:

-Panie byłam u naszego przyjaciela- rozpoczęła tajemnicza kobieta.- jego informacje nie pokrywają się obecnie z potrzebami naszych potencjalnych klientów. Zatem złoto czy korzyści materialne nie wchodzą obecnie w grę. Ma jednak informacje, ponoć ktoś powiązany z Mistrzami Cienia kupuje za nielegalne złoto ziemię. Co ciekawe są to pobliskie lasy za miastem.

Drow tylko westchnął. Informacja dobra rzecz, jednak wolałby brzęczące złoto. Cóż dzień był już raczej stracony, choć zostało jeszcze kilka godzin. Jutro wybierze się na spotkanie tej nowej gildi. Szarobrodzi czy jak im tam... Skoro wystosowali imienne zaproszenie znaczy że może warto. Poczeka też na informacje od swoich przyjaciół. Może jego drugiemu kompanowi powiodło się lepiej.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 06-03-2012 o 16:37.
Icarius jest offline  
Stary 06-03-2012, 20:18   #4
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
"Gdyż ciemność w jego sercu,
głębsza jest od piekieł..."

- Anonim

Jak co dzień rano zbudziło go pianie koguta. Przywykł wstawać wcześnie rano, niczym wzorowi obywatele i pionierzy pracy. Dlatego jak tylko otworzył oczy, czym prędzej wyskoczył z łoża. Przeciągnął się kilka razy by rozprostować kości i spojrzał przez okno na dopiero co wstające słońce. Jeden z piękniejszych widoków jaki może obejrzeć istota rozumna nie mająca skazy na sercu. Uśmiechnął się do swych wspomnień i przypomniał krótką piosnkę jaką kiedyś napisał by złożyć cześć wschodowi tej płonącej kuli.

Dla nas wstajesz co ranek,
Zapalając znów światła kaganek,
Co dzień niebo złocisz
I lazurowe morze,
Gwiazdo ognista,
Wspaniały to boże.

- Chees! Będziesz śniadał ze mną? Za chwilę wychodzę! - Krzyknął w przestrzeń, swe słowa kierując do swego lokatora. Co więcej owa wspomniana piosenka była tym większym powodem do uśmiechu, biorąc pod uwagę zwyczajową niechęć mrocznych elfów do słońca.
- Jadłem już. Dostałem takie śmieszne zaproszenie - pokazał kawałek pargaminu towarzyszowi gdy w końcu do niego dołączył.- Pójdę tam chyba z czystej ciekawości. W końcu skoro zapraszają mnie i to jawnie muszą być ciekawą grupą.
- No to ruszamy razem - odrzekł zadowolony i z chytrym uśmieszkiem na twarzy - widocznie nie tylko twoje talenta docenili - odrzekł pokazując prawie identyczny pergamin.
-Zaraz się przygotuję.

Miły zapach piwa jak zwykle połechtał mu zmysł węchu by po chwili rozmyć się w nicość jak każdy zapach do którego człowiek się przyzwyczaja. Grigor - wysoki mężczyzna o mlecznobiałych włosach - założył swą dzienną szatę i wszedł do hali głównej swego przybytku. Wielkie kotły prężyły się dumnie zawierając gorycz swego cennego soku. Stały samotnie niczym zapomniane posągi upadłych herosów. Nikt się jeszcze przy nich nie krzątał. Pracownicy zapewne dopiero wstawali. Białowłosy sprawdził proces fermentacji w kadziach i zadowolony z braku wszelakich zakłóceń ruszył przyrządzić sobie coś do jedzenia.
Śniadanie miał skromne, kawałek chleba i gomółka sera oraz nielichy kufel ciemnego piwa. Starczało mu to na jakiś czas, a nie miał potrzeby by więcej zjeść. Poprawił swą szatę i strzepnął okruchy na klepisko.
- No to pora by się już zbierać - rzekł sam do siebie, idąc po swój ekwipunek. Nie przepadał za zbyt częstym noszeniem zbroi - jednak bardziej nie przepadał za odnoszeniem jakichkolwiek ran. Zdjął wierzchnią szatę i narzucił na koszulę niezbyt ciężką wersję kolczugi. W zasadzie chroniła tylko tors, ale zawsze to coś. Miała za to wielką zaletę. Mianowicie nie była zbytnio widoczna spod jego czarnego ubrania, które takoż i założył. Niewielka, okrągła tarcza spoczęła na jego plecach, a zaraz na nią Yarting - rodzaj gitary rozpowszechniony w Krainach. Przy pasie zawisł mu zasobnik z bełtami oraz niewielka kusza, a po drugiej stronie pokrowiec z niewielkimi ostrzami. Wyrzekł kilka słów delikatnie poruszając przy tym palcami, a zaraz po tym poczuł lekkie mrowienie działającej na nim magi. Uczesał się jeszcze przed wyjściem i gotów był do drogi. Nie musiał długo czekać by jego towarzysz dołączył do niego. Zagwizdał wesoło i zamknął browar na klucz. Jeden z robotników miał drugi z trzech kluczy więc nie musiał się martwić.

Podróż nie sprawiła mu większych problemów. Ot przebył ją pogwizdując pod nosem wesołą melodyjkę. W sumie nawet nie zwrócił uwagi, czy nie działa ona na nerwy długouchego. Zresztą, nie przejmował by się tym.
Towarzystwo drowa, pomimo wszelakim plotkom o tej rasie, nie było wielce niepożądane. Co prawda musieli uważać w miejscach publicznych, a szeroki kaptur z rzadka nie zakrywał jego hebanowej twarzy, to jednak nie sprawiał on Grigorowi większych problemów, a jego niecny charakter nie ubliżał jego personie. Co prawda nutka ostrożności zawsze pozostawała, ale nie bał się odwrócić do niego w ciemnym zakątku.

Gdy wkroczyli do karczmy nie zauważyli żywej duszy w głównej sieni. W sumie na ławie chrapał brodaty jegomość, jednak do jego zachowania epitet “przepełniony życiem” nie pasował wcale, a wcale.
- I gdzie są wszyscy? - powiedział z cicha w niebiosa. Niespodziewał się odpowiedzi tak prędko. A jednak wyszedł ich przywitać sam właściciel karczmy.
- Yrch... Witam panów? W czym pomóc? - zapytał się dość pulchny jegomość wpatrując się w dwóch przybyszy i zapewne zastanawiając się co by tu wpałaszować.
Bez słowa wyciągnęli swe zaproszenia i z niemym pytaniem spojrzeli na grubasa.
- A tak, tak. Proszę za mną - odrzekł, podrapał się po swym brzuchu i ruszył w stronę klapy w podłodze. Otworzył ja ukazując kręte schody do podziemi.
- Ach, piwnica! Jekież to klasyczne - mruknął i zszedł na dół.

Pomieszczenie nie sprawiało wrażenia ciemnego lochu. Dość znaczna liczba świec dająca nie liche światło dodawała otuchy, a mapa na ścianie świadczyła o bogactwie właścicieli. Zbyt dużo zebranych jeszcze nie było, ale wczesna godzina nie sprzyjała dużej frekwencji. Wielu jeszcze miało nadejść. Piwowar i jego mroczny kompan zasiedli do stołu czekając na rozwój wydarzeń i ofertę ligi.
 
__________________
Why so serious, Son?

Ostatnio edytowane przez andramil : 10-03-2012 o 11:03.
andramil jest offline  
Stary 08-03-2012, 10:51   #5
 
Serafinium's Avatar
 
Reputacja: 1 Serafinium wkrótce będzie znanySerafinium wkrótce będzie znanySerafinium wkrótce będzie znanySerafinium wkrótce będzie znanySerafinium wkrótce będzie znanySerafinium wkrótce będzie znanySerafinium wkrótce będzie znanySerafinium wkrótce będzie znanySerafinium wkrótce będzie znanySerafinium wkrótce będzie znanySerafinium wkrótce będzie znany
- Jeszcze zupy, kochanie?
Vaine Monrose nie zwykła przyglądać się ludziom zbyt długo – wiedziała, że takie zachowanie jest wysoce niekulturalne, a osobom w jej wieku zwyczajnie nie przystoi. Echo tych zasad rozbrzmiewało w jej głowie, kiedy nie w pełni świadoma swoich poczynań właśnie je łamała. W twarzy siedzącej naprzeciw niej dziewczyny było bowiem coś dziwnego. Vaine nie umiała sprecyzować tej myśli. Oblicze, któremu przypatrywała się z takim zainteresowaniem, było z pozoru bardzo codzienne, a jednak emanowała z niego jakaś dziwna, nieokreślona siła, harmonia, spokój…
Głowa Vaine mimowolnie pochyliła się pod ciężarem spojrzenia dziewczyny. Starsza karczmarka przywołała na usta uśmiech, siląc się na profesjonalizm. Przyglądała się, jak dziewczyna otwiera skórzaną sakiewkę, a potem uśmiecha się na poły z zakłopotaniem, po części zaś rozbawiona.
- Nie, dziękuję – odpowiedziała w końcu.
Vaine wzruszyła ramionami i odeszła, dalej pełniąc swoje codzienne obowiązki. Co jakiś czas ukradkowo spoglądała na tę zagadkową dziewczynę, lecz zasada była prosta – nie płacisz, nie dostajesz. Vaine szybko wyzbyła się wyrzutów sumienia, kiedy przypomniała sobie, że przecież i tak już sporo zrobiła dla tego nieszczęsnego dziewczęcia, pozwalając mu spać za darmo na tyłach gospody.
Nie można być za dobrym, pomyślała Vaine i z tak przyświecającą myślą wróciła do czyszczenia blatu.

Tymczasem Xune Han przyglądała się pustemu talerzowi zupy, doceniając szczodrość karczmarki, która nie tylko ofiarowała jej nocleg, ale i jadło. Po prawdzie nie liczyła na tak wiele, ale nie zamierzała się nad tym rozdrabniać. Fortuna uśmiechnęła się do niej szeroko i grzechem byłoby nie skorzystać. Tym bardziej, że kieszenie spodni miała puste. Przywykła do takiego życia, chociaż nie było łatwe. Ciągłe gonienie za pieniądzem, czasami desperackie, bywało i męczące, i upokarzające zarazem. Mimo to przywykła do takich warunków i przestała przejmować się opinią innych. Takie podejście do życia wydawało jej się najbardziej optymalne.
A teraz pustka po raz wtóry zawitała w jej sakiewce. Xune wiedziała, że taki obrót spraw nie zwiastuje lekkiego życia, więc musiała go czym prędzej zmienić.

Sięgnęła do kieszeni spodni, dłonią wymacując kawałek złożonego na cztery papieru. Rozwinęła go przed oczyma i przeczytała raz jeszcze jego treść, chociaż miała wrażenie, że zna już ją na pamięć. Głowiła się nad tym, dlaczego list wystosowany był akurat do niej – nie wydawało jej się, by spełniała wszystkie wymogi w nim zawarte. W normalnych warunkach prawdopodobnie nie przejęłaby się feralnym zaproszeniem nadto, ale na jej nieszczęście – warunki normalne nie były. Zasadniczo nie miała za dużego wyboru – musiała węszyć każdą okazję do zarobku, a ta była dosyć dobitna.
Xune powstała i zarzuciła plecak na ramię, po czym zwinęła zaproszenie i wcisnęła je z powrotem w kieszeń. Szybkim, miarowym krokiem udała się do wyjścia, po drodze śląc pełne wdzięczności spojrzenie Vaine.

Telflamm znała całkiem nieźle, jeżeli wziąć pod uwagę, jak niewiele czasu spędziła w swym rodzinnym mieście. Dziewiętnaście lat spędziła poza jego murami, ale w ciągu ostatniego roku nadrobiła zaległości. Wiedziała, gdzie mieści się karczma „Cichy Kącik”, chociaż nigdy tam nie była. Drogę miała relatywnie krótką, więc od razu skierowała kroki w odpowiednią stronę, starając się nie zwracać uwagi na przechodniów – lata wyobcowania w klasztorze wpłynęły na jej delikatną aspołeczność.

Xune nie była ani wysoka, przez co i nóg nie miała zbyt długich, a jednak na miejsce dotarła zaskakująco szybko. Nie było to dlań niczym godnym uwagi – ot, jedna z wielu zalet codziennych zbożnych ćwiczeń w klasztorze. „Cichy Kącik” nie wywarł na Xune żadnego wrażenia – ani pozytywnego, ani negatywnego. Ot, kolejna z gospód, w Telflamm było ich na pęczki. Bezceremonialnie wkroczyła do środka, stąpając stanowczo, choć nadzwyczaj cicho.

Wnętrze powitało ją pustką. Klientela albo zwykła być w tym miejscu rarytasem, albo po prostu jeszcze się nie zebrała. Xune przez moment nabrała wątpliwości, czy w istocie jest w odpowiednim miejscu, lecz wtem dobiegł ją potężny, lekko zachrypiały głos:
- Co tu szuka?
Han odwróciła się gwałtownie, lustrując wzrokiem pulchnego jegomościa, który akurat zajęty był polerowaniem kufla. Brew Xune powędrowała w górę w wyrazie niemej irytacji wymieszanej z niesmakiem. Nie siliła się ani na uśmiech, ani na uprzejmość. Wyciągnęła z kieszeni wymiętą kartkę i podsunęła ją mężczyźnie przed nos.
- To tutaj? – zapytała krótko, bynajmniej nie z sympatią.
Pulchny mężczyzna zlustrował wzrokiem kartkę, a jego opasła twarz natychmiast przybrała inny wyraz. Zrazu odłożył kufel i dłonią wskazał drogę, prowadzącą w głąb korytarza.
- Ależ naturalnie, przepraszam – wybełkotał speszony, ale Xune ani myślała brnąc dalej w tę dyskusję.
Mężczyzna zaprowadził ją w ślepy zaułek, a następnie pochylił się i pewnym ruchem otworzył klapę w podłodze. Xune spojrzała na niego nieufnie, a jej spojrzenie widocznie było nazbyt wymowne, gdyż mężczyzna natychmiast podjął wyjaśnienia:
- Proszę się nie obruszać, proszę zejść na dół.
Han nie była do końca przekonana co do propozycji nieznajomego, ale grzechem byłoby nie spróbować. Na pożegnanie obdarzyła mężczyznę nieufnym spojrzeniem, upewniając się, że dostrzegł ten mało uprzejmy gest – wzbudzenie niepewności w drugiej osobie było pierwszym fundamentem ewentualnej obrony.
Mimo to Xune zdecydowała się skorzystać z wejścia, które odsłonił przed nią nieznajomy – karczmarz, tragarz? Szła krętymi schodami – niedługo, ale ostrożnie. Zawczasu nabrała nieufności i mimowolnie traktowała sprawę tak, jakby za chwilę ktoś miał wbić nóż w jej plecy – dlatego też co pewien czas spoglądała do tyłu.

Nic takiego miejsca nie miało. Znalazła się w pomieszczeniu, które miało niewiele wspólnego z piwnicą – było całkiem ładnie wystrojone, przyzwoicie oświetlone. Ludzi póki co nie było zbyt wielu, a Xune w gruncie rzeczy nie wiedziała, ilu powinna się spodziewać. Uznawszy, że lepiej poczekać na rozwój wydarzeń, niż buntowniczo się go domagać, oparła się plecami o jedną ze ścian, lustrując czujnym wzrokiem wszystko i wszystkich wokół.
 
Serafinium jest offline  
Stary 08-03-2012, 12:16   #6
Ozo
 
Ozo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ozo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumnyOzo ma z czego być dumny
Oswald był w mieście już od kilku dni. Jakiś czas temu słyszał, że w Telflamm brakuje najemników, że teraz każdy znajdzie tam dobrze płatną pracę. Postanowił skorzystać. W końcu co miał do stracenia? Dopiero na miejscu dowiedział się, że zapotrzebowanie na takich jak on owszem jest ale pracodawcami są magowie oraz władze miasta. Nie przepadał ani za jednymi, ani za drugimi. Tym pierwszym nie ufał. Wszystko z powodu pewnego zadania, jakie kiedyś wykonywał dla czerwonych czarnoksiężników. Nie wszystko poszło wtedy zgodnie z planem. Właściwie trudno wyobrazić sobie, żeby coś więcej mogło pójść nie tak. Od tamtej pory wolał nie mieć z nimi nic wspólnego. Do tej pory mu się udawało. Jeżeli chodzi o władze miasta, to tych po prostu nie lubił. Bez konkretnego powodu. Może trochę irytował go fakt, że zgarniają spore pieniądze za siedzenie na tyłkach i wypełnianie kilku papierów. Dochodziła to tego jeszcze kwestia wpychania nosa w sprawy każdego z obywateli i zatruwanie im życia. Nie chodziło mu konkretnie o władze w Telflamm. Dla niego rządzący każdym miastem byli tacy sami. Różnili się tylko poglądami oraz podejściem do niektórych spraw.

Dopił końcówkę wina, a butelkę odłożył na podłogę. Rozejrzał się po mieszkaniu zostawionym mu przez parę najlepszych przyjaciół. Uśmiechnął się. Przynajmniej o porządek nie musiał się martwić. I tak nikt tu nie zaglądał, a obecny stan wybaczał wiele niedociągnięć. Jakaś butelka tu, kupka popiołu tam... Nic z tych rzeczy nie psuło ogólnego obrazu. Trudno było w jakikolwiek sposób pogorszyć wygląd domu. Choć gdyby wziąć się za jego uprzątnięcie to już po kilku godzinach ciężkiej pracy wyglądałby całkiem nieźle. Nadal jego wygląd pozostawiałby wiele do życzenia... Ale może ktoś poza Oswaldem byłby chętny zatrzymać się tu na dłużej niż dobę.

Wrócił myślami do problemu, który musiał rozwiązać. Kończyły mu się pieniądze, więc jeżeli nic nie ulegnie zmianie to będzie musiał zdecydować się na przyjęcie jednej z ofert. Wstał i podszedł do okna. Szyby były zakurzone, ale dało się jeszcze przez nie oglądać świat zewnętrzny. Był trochę zamglony ale widoczny. Nie to go jednak tutaj sprowadziło. Na parapecie leżały dwie kartki. Jedna pognieciona, zerwana ze ściany którejś karczmy, Oswald nie pamiętał której. Druga schludniejsza, będąca jednocześnie zaproszeniem. Tę dostał od jakiegoś młodego posłańca. Widocznie magów było stać na takie wydatki. Mężczyzna przyglądał się im przez dłuższą chwilę, czytając każdą po kilka razy. Starając się zebrać myśli. Gdyby istniała taka możliwość, najchętniej ruszyłby w trasę i poszukał szczęścia gdzie indziej. Nie miał jednak ani konia, ani pieniędzy by jakiegoś kupić. Był w kropce.
- Cholera – przeklął sam do siebie, a jego głos wydawał się twardy i szorstki.
Postanowił wyjść na miasto. Może uda mu się znaleźć jeszcze jakąś inną ofertę. Może spotka go coś co pomoże mu podjąć decyzję. Nie mógł tego wiedzieć. Nie mógł nawet na to liczyć. Miał jednak nadzieję, że coś się wydarzy. Jednego był pewien. Nie potrafił w tej chwili podjąć żadnej rozsądnej decyzji.

Z dobrą godzinę plątał się po mieście bez celu. Mijał znane mu dość dobrze ulice i ludzi, których wielu kojarzył z wyglądu. Nie zatrzymał się jednak ani na chwilę by porozmawiać z kimkolwiek albo przyjrzeć się lepiej witrynie sklepu.Po prostu szedł przed siebie zanurzony w myślach. W końcu zauważył, że zatoczył koło. Zarówno w głowie jak i w mieście. Stał przed mieszkaniem Ivora wciąż nie mając pojęcia na co się zdecydować. Nie widział innych ogłoszeń, nikt nie zaczepił go z pytaniem czy nie chciałby szybko zarobić trochę grosza. Nikt nawet nie próbował go okraść. Westchnął cicho i wszedł do środka. Zamykając za sobą drzwi pragnął już tylko znaleźć się w ciepłym łóżku.

Rano nadal nie wiedział co powinien zrobić. W dodatku męczył go ból głowy. Zapalił fajkę. Zaciągając się dymem próbował po raz kolejny podjąć jakąś decyzję. Zszedł na dół do miejsca, w którym poprzedniego dnia zostawił dwie kartki papieru. Podniósł jedną z nich i po raz ostatni przeczytał zapisane na niej słowa. Podjął decyzję. Z dwojga złego wolał pracować dla „Szarych bród”. Tak naprawdę nie wiedział dlaczego. Po prostu musiał się w końcu zdecydować. Być może skłoniło go do tego miejsce spotkania – karczma „Cichy kącik”.
~ Przynajmniej będę mógł się napić ~ pomyślał.

Po kilku minutach, których potrzebował na ubranie się i zebranie całego ekwipunku był już w drodze. Dotarcie na miejsce nie zajęło mu wiele czasu.Wiedział gdzie iść i których dróg unikać, by nie zostać zaczepionym przez natrętnych kupców. Karczma nie prezentowała się najlepiej ale zdarzało mu się już bywać w gorszych. Miał nadzieję, że piwo podają tu miarę czystych naczyniach. Nie tracąc czasu, wszedł do środka. Wewnątrz przybytek prezentował się równie nieprzyjemnie. Było tu cicho i pusto, jeżeli nie liczyć jednego mężczyzny, który prawdopodobnie odsypiał właśnie całonocną libację. Nawet karczmarz znajdował się w tej chwili gdzieś na zapleczu. Niewielki ruch o tej potrze to w końcu nic niezwykłego. Oswald spodziewał się jednak innych poszukiwaczy przygód, którzy podobnie jak on cierpieli na brak złota. Czyżby był pierwszy?
- Halo, jest tu kto? – zawołał licząc, że zwróci na siebie uwagę karczmarza.
Udało się. Już po chili jego oczom ukazał się wielki mężczyzna, który nie wyglądał na specjalnie zapracowanego.
- Ta. Ja jestem. Czego? – mężczyzna nie należał do zbyt miłych.
- Piwo. Dostanę tu piwo?
- Oczywiście, w końcu to karczma – odpowiedział, jakby miał do czynienia z idiotą.
- To poproszę.
- Cztery miedziaki – powiedział stawiając przed Oswaldem kufel piwa.
Ku zdziwieniu wojownika był on dość czysty. Zapłacił więc bez słowa i pociągnął długi łyk nieco zbyt ciepłego napoju.
- Słuchaj – zaczął spokojnie. – Podobno ma tu się odbyć spotkanie jakichś „Szarych bród”, wiesz coś o tym? – powiedział, pokazując jednocześnie zaproszenie.
- Ta, to tam na dole – odpowiedział wskazując palcem grubas.
Oswald nie czekał więcej informacji. Nie rozstając się ze swoim kuflem szedł na dół.

Ku jego zdziwieniu piwnica była dość dobrze oświetlona. W środku było już sporo osób, choć wciąż czekano na przybycie reszty. Mężczyzna postanowił znaleźć sobie jakiś kącik, w którym mógłby spokojnie dopić piwo. Nie rozpoznawał tutaj nikogo, choć tak naprawdę nie przyglądał się nikomu specjalnie. Wiele osób tego nie lubiło, a on wolał jak na razie unikać kłopotów. Słuchał tylko skrzypienia drzwi, gdy do środka wchodził ktoś nowy. Nie zadawał sobie nawet trudu by spojrzeć w tamtą stronę. O wiele bardziej interesował go teraz jego kufel i złoty płyn, którego ubywało z każdą chwilą. Miał nadzieję, że wszystko zaraz się zacznie, bo zaczynał czuć coraz silniejsze parcie na pęcherz. Przeklął w myślach. Tylko tego mu brakowało.
 
Ozo jest offline  
Stary 09-03-2012, 12:22   #7
 
Olian's Avatar
 
Reputacja: 1 Olian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skałOlian jest jak klejnot wśród skał
Promienie Słońca dobijającego już do południa, wleciały nagle przez okno i dotarły do Nathaya, rażąc go po oczach. Na moment sparaliżowany, starał sobie przypomnieć wczorajszy wieczór... niestety nadmierna ilość piwa i wina sprawiła, że w jego pamięci nie pozostało nic co mogło by wyjaśnić to gdzie się teraz znajduje. Ewidentnie nie było to jego mieszkanie - zupełnie inny wystrój, inny układ pokoi i ogólnie nie czuł się tu swobodnie. Jednak jego mózgownica zaczęła działać, gdy tylko ktoś dotknął delikatnie jego łydki. Obrócił się szybko w drugą stronę i zobaczył niewiastę. Piękną kobietę, którą poznał wczoraj w karczmie.
~ Ach tak...~ pomyślał Nathay.

Wszystko było jasne. Już dokładnie wiedział gdzie jest i co tu robi. Korzystając z okazji, że jego kochanka spała jak nieżywa, błyskawicznie wyskoczył z łóżka, nie robiąc przy tym dużo hałasu. Ubrał spodnie i koszulę leżące na ziemi i zaczął stąpać na palcach w stronę wyjścia. Ale w jego ślepiach pojawił się widok kilku srebrnych monet leżących na małym stoliku, który znajdował się w rogu pokoju. Bezzwłocznie udał się w tamą stronę, nadal stawiając powolne i ciche kroki. Będąc już na miejscu zabrał czym prędzej małą sumę i obracając się na pięcie ruszył w kierunku drzwi, zabierając dodatkowo po drodze niedopitą butelkę wina. Wychodząc bezgłośnie otworzył drzwi i równie bezdźwięcznie je zamknął... był znowu wolny.

Przechadzając sobie po mieście uświadomi sobie, że miał się gdzieś udać... tylko nie pamiętał za bardzo gdzie. Uznał te myśli za symptom bólu głowy, który dręczył nieustannie jego łepetynę. Stwierdził, że nie ma jakiegokolwiek sensu włóczyć się po mieście, postanowił udać się do swego domu i wyspać się porządnie, gdyż dzisiejsza noc spędził w towarzystwie kochanki.
Jego chałupa nie należała do największych i najschludniejszych. Mała posiadłość była jednak dla niego miejscem idealnym na odpoczynek, wyciszenie i przemyślanie dręczących go spraw... Tym razem jednak nie miał zamiaru głowić się nad swymi myślami. Jedyne czego pragnął w tej chwili była drzemka w jego łożu. Dlatego ruszył szybszym krokiem, aby czym prędzej znaleźć się w objęciach snu. Jego lokum wyłoniło się nagle zza rogu... uradowany tym widokiem Nathay szedł jeszcze szybciej, a wręcz pobiegł do swej chaty. Drzwi otworzył z hukiem, które odbijając się od ściany samoistnie się zamknęły. Nie bacząc na lekki bałagan w pokoju wskoczył na łóżko.

Leżał już nie małą chwilę, ale coś nie dawało mu spać. W okolicach tyłka było coś nie należącego do elementów budowy łóżka... kawałek papieru. Wyciągnął go szybko i już miał go wyrzucić w kąt pomieszczenie, ale nagłówek zapisanego pergaminu - „ZAPROSZENIE” wywołało natychmiastową reakcję w mózgu jak i w ciele Nathaya. Podskoczył szybko do góry i wydostał się z łoża... Potrzeba snu ustąpiła teraz miejsca chęci znalezienia sztyletu. Poszukując swej broni ubrał się w swą starą skórznie. Odnalazł dodatkowo krótki miecz i kuszę, którą założył na plecy razem z kołczanem, w którym znajdowało się kilkanaście bełtów. Jednak sztyletu nadal nie dzierżył w ręce. Lecący szybko czas nie pomagał... było już blisko do owego spotkania w karczmie „cichy kącik”. Lecz bez swego sztyletu nie miał zamiaru ruszać się z miejsca. Po chwili poszukiwań odnalazł to czego szukał. Nie tracąc więcej czasu wsunął go do pokrowca i zawiesił na skórzanym pasie. Gotowy mógł wyruszać do wyznaczonego miejsca, zabrał po drodze butelkę wina i wybiegł ze swego mieszkania.

Na jego szczęście do „cichego kącika” nie miał daleko, a fakt, że znał kilka skrótów ułatwia sprawę. Biegnąc tak w odpowiednim kierunku, poprawił swe brązowawe włosy, które idealnie podkreślały ciemnobrązowe oczy. Po chwili znalazł się przed oberżą. Nie czekając chwili dłużej wszedł do tawerny... Nieznośna cisza i pustka uderzyły w Nathaya. Od karczmy oczekiwał gości... od gości gwaru... od gwaru nastroju który panuje w takich miejscach. Ale nie miał ochoty się nad tym zastanawiać. Do jego uszu dotarło jednak chrapanie. Gruby jegomość, najwyraźniej podobnie jak Nathay miał ciężką noc... Bądź co bądź, podszedł do lady i pokazał właścicielowi zaproszenie. Ten bez słowa wylazł zza kontuaru i otworzył klapę w podłodze. Bez zastanowienia Nathay wszedł do piwnicy. Słysząc cichą, a z każdym krokiem coraz głośniejszą rozmowę pobiegł w stronę, z której owe dźwięki pochodziły. Wbiegł do sali wypełnionej kilkoma osobami. Oparł się o ścianę i popijając wino czekał na rozwój sprawy.
 
__________________
"Wyobraźnia, a nie inwencja, jest najwyższym władcą sztuki - i życia." - Joseph Conrad
Olian jest offline  
Stary 09-03-2012, 13:03   #8
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
Kiedy pierwsze promienie słońca dostały się przez okiennice do skąpanego w półmroku pokoju, w tawernie Heskela, Morn właśnie otwierał oczy, przeciągając się szeroko. Charakterystyczny zapach skwaśniałego piwa, zmieszanego z wonią wymiotów i niemytego ciała unosił się w całym pomieszczeniu, dlatego też swoje pierwsze kroki tego dnia, skierował prosto do okna. Skrzywił się kiedy gwar ulicy zaatakował jego obolałe po wczorajszym piciu zmysły. Kilkanaście minut później, gdy schodził do współnej sali, ogolony i umyty w wodzie różanej, nie przypominał już menela.

Był młodym chłopakiem, ledwo przekroczył 20 wiosen, zdecydowanie przystojnym, o łobuzerskiej urodzie, z krótko przystrzyżonymi czarnymi włosami, teraz odrobinę zmierzwionymi. W głębokich oczach, koloru szarego, dało zauważyć się błysk inteligencji, a przez jedno z nich przechodziła sporych rozmiarów blizna, pamiątka po burzliwych czasach młodości. Był dobrze zbudowany, choć trochę wychudzony. Ubrany w dobrej jakości jedwabną kamizelkę narzuconą na koszulę, wpuszczoną w spodnie, obie w kolorach granatu i szarości. Na piersi nosił srebrny naszyjnik z symbolem Tyra, a na jednym z palców, błyszczał pierścień, oczywiście srebrny, ozdobiony oszlifowanym kamieniem szlachetnym. Skórzane spodnie ozdobione były nabijanym ćwiekami pasem ze srebrną sprzączką, a na nogach nosił wysokie buty zgodne z obecną modą. U pasa nosił, krótki miecz o zdobionej srebrem rękojeści. Swym ubiorem bardziej przypominał kupca, jednak wprawne oko dostrzegłoby sieć drobnych blizn na dłoniach, charakterystycznych dla ludzi, którzy nie stronią od walki.

Gdy tylko zszedł na dół, zasiadł na swoim ulubionym miejscu w kącie knajpy, skąd miał dobry widok na całe pomieszczenie, teraz prawie puste, za wyjątkiem kilku przyjezdnych i ich ochraniarzy. Skinął głową szynkarzowi, by po chwili zajadać pożywne śniadanie, popijając je cienkim piwem, które tu serwowano.

Był w mieście od miesiąca. Sprawy delikatnej natury zmusiły go do opuszczenia miejsca swojego urodzenia i szukania szczęścia gdzie indziej, a Telflamm wydawało się być miastem pełnym możliwości, dla kogoś z jego umiejętnościami i ambicjami. Dzięki szczęściu zdołał już z resztą nawiązać pierwsze, jakże interesujące, znajomości, które z czasem miały pomóc mu osiągnąć odpowiednia pozycję. Jednak, podobnie jak wielu innych, poszukujących fortuny, cierpiał chwilowo na brak gotówki. Miał całą masę pomysłów, które mógłby zreazlizować, niestety, wymagały one zarówno czasu jak i pieniędzy, więc, na tą chwilę, pomysły rozwijały się jedynie w jego głowie. Po pierwsze potrzebował informacji. O zasadach panujących w mieście zdążył się dowiedzieć od swego znajomego, Estviga, który w mieście był już postacią znaną. Morn do tej pory dziękował bogom, za to, że udało mu się ocalić mu życie, zyskał dzięki temu potężnego sojusznika. Okazywało się, że w Telflamm na szczycie "łańcucha pokarmowego" znajdowała się organizacja Mistrzów Cienia, ponoć nawet burmistrz był ich marionetką, choć były to tylko plotki. Ich pozycję chciała jednak przejąć inna organizacja, wywodząca się z miasta Shou, o której trudno było dowiedzieć się czegokolwiek. Sami siebie nazywali ponoć: "Dziewięć złotych mieczy" i była to banda wyjątkowych skurwysynów. W przeciwieństwie do Mistrzów cienia, ci nie bawili się w subtelności, podobno też zbierali siły aby przejąć wpływy w bardziej otwartej wojnie. To wszystko były interesujące informacje, jednak Morn nie chciał na razie mieszać się w sprawy "wielkich".

Ostatnie dni spędził na zwiedzaniu miasta i szukaniu okazji. W dzielnicy portowej obserwował wyładunek najróżniejszych towarów, w większości chronionych przez ludzi ze straży. Między przystaniami krążyli urzędnicy w towarzystwie strażników, mieli za zadanie spisywać wyładowane towary i nakładać odpowiednie podatki. Morn umiałby wykorzystać informacje tam zawarte, jednak jego wprawne oko dostrzegło, że próba wykradnięcia dokumentów, czy samych pieniędzy, z budynku zarządcy portu, była zbyt ryzykowna. W tawernie, w której mieszkał również nie zatrzymał się nikt, na kim mógł zarobić na kolejny tydzień życia. Podsłuchał też rozmowę kupców, o tajemniczej delegacji kupieckiej, która pojawiła się w mieście, jednak i to na niewiele mu się przydawało. Jedyne co mu pozostawało, to pozostawienie informacji sygnowanych swoim imieniem, w Telfammskich karczmach, jakoby był człowiekiem odpowiednim do rozwiązywania wszelkiej maści problemów, nie spodziewał się jednak zrobić w ten sposób zawrotnej kariery, były to tylko doraźne czynności, mające zapewnić mu środki do życia.

Gdy przed południem wrócił do tawerny, karczmarz przywołał go gestem i tak rzekł:

- Mój panie, pewien niezwykle osobliwy człowiek odwiedził dziś mój przybytek, niepomny jestem kim był ów jegomość, wiadomość jednak chciał przekazać, do rąk własnych wielmożnemu panu - tu karczmarz skłonił się w parodii dworskiego ukłonu. - Co też niniejszym czynię. - To powiedziawszy przesunął w stronę bystrookiego młodzieńca zalakowany list.

- Dziękuję Mika - Morn od dłuższego czasu był stałym bywalcem w tawernie, więc znał imię jej właściciela. - Rozumiem, ża nadal mogę liczyć na twoją dyskrecję? - Zapytał retorycznie z lekko uniesiona brwią, wiedział, że karczmarz dba o to aby jego goście byli zadowoleni, niezależnie od ich potrzeb. - To za fatygę. - przesunął w stronę karczmarza srebrnika. - Czy działo się dziś coś ciekawego? - Zapytał jakby od niechcenia. Pytanie stało się jego codziennym rytuałem, gdyż karczmarz z chęcią dzielił się plotkami i spostrzeżeniami, szczególnie jeśli były wynagradzane.

- Nic godnego uwagi, panie. - Odpowiedział Mika. - Zapewniam, że jeśli wydarzy się coś nietypowego, będzie pan pierwszym, który sie o tym dowie.

Człowiek z blizną tylko uśmiechnął się i skninął głową w podziękowaniu, po czym ruszył w stronę swojego pokoju. Dopiero kiedy zaryglował drzwi od wewnątrz i zablokował drzwi krzesłem, rozsiadł się wygodnie przy stoliku i w świetle kaganka odczytał list, którym okazało się zaproszenie na spotkanie tajemniczej ligi, w samo południe. Samo zaproszenie niewiele mówiło, sugerowało jednak możliwość sporego zarobku, postanowił więc spróbować szczęścia. Dotarł na miejsce na trochę przed rozpoczęciem spotkania. Obserwował wejście do "cichego kącika", widział jak do karczmy wchodzi około dziesiciu osób, o prawie pełnym przekroju ras i profesji, udało mu się nawet rozpoznać dwie znajome twarze i to właśnie przekonało go ostatecznie do wejścia do środka. Miejsce spotkania urządzono w piwnicy, gdzie w półmroku siedzieli już zaproszeni. Gospodarzami okazali się być magowie, podstarzali już, wyglądający bardziej na emerytów niż na poszukiwaczy przygód, jednak to mogło być mylne wrażenie. Morn usiadł na miejscu najbliżej wyjścia, oparł się wygodnie i bez słowa czekał na rozwój wydarzeń.
 

Ostatnio edytowane przez Fenris : 09-03-2012 o 13:42.
Fenris jest offline  
Stary 09-03-2012, 16:06   #9
 
Gothomog's Avatar
 
Reputacja: 1 Gothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skałGothomog jest jak klejnot wśród skał
Morskie fale raz za razem spokojnie uderzały o brzeg. Nieustannie to przybliżały się, to oddalały. Działałoby to kojąco na gnoma siedzącego na pomoście, gdyby nie harmider spowodowany tym, że siedział niedaleko portu miasta kupieckiego Teflamm. Zgiełk i harmider powodowany przez rozładunek nowo przybyłych statków kupieckich, pełnych różnorakich towarów. Tragarze, kapitanowie, kupcy i inni przekrzykiwali się nawzajem, próbując przyśpieszyć rozładunek. Przy pierwszym rzucie oka wydawałoby się, że panuje tutaj tylko chaos, jednakże po dłuższej obserwacji można było zauważyć jakiś porządek. Większość z osób pracujących w porcie wiedziała co ma zrobić i wszyscy działali jak jeden organizm wchłaniający kolejne towary. Aldo przez chwilę był zainteresowany tym co się działo obok niego. Potem znowu rzucił okiem na morze i następnie jego wzrok spoczął na jego towarzyszu. Brustus, mały niedźwiedź polarny leżał spokojnie na pomoście. W końcu mógł spokojnie zasnąć. Nie znosił dobrze podróży morskich, szczególnie w małej kajucie, na statku który się ciągle buja.
Gnom po chwili sobie przypomniał, że musi przeczytać pewnie list, który otrzymał od razu po przypłynięciu do tego miasta. Zaczął go szukać w swoich skórzanych rękawiczkach po torbie. Jednakże nie mógł go znaleźć pośród różnych papierów. Wyrzucił całą zawartość na ziemię. Na szczęście ciuchy spadły na papier i nie pozwoliły, by wiatr porwał różne szkice, plany i notatki.
- Niech to szlag. Gdzie jest ten list ?- rzucił nie zważając na to, że jedynie dzięki swojemu szczęściu nie utracił cennych papierów - Na pewno gdzieś tu musi być.
Przekopawszy się przez cały plecak nie znalazł jednak listu. Usiadł ponownie i próbował sobie przypomnieć co zrobił z listem. Drapał się po swojej czarnej brodzie, z której zresztą był bardzo dumny. Niestety broda musiała mu zrekompensować łysinę na jego czaszce. Nie mogąc sobie nic przypomnieć postanowił zapalić. Sięgnął ręką do bocznej kieszeni w której zazwyczaj trzymał fajkę oraz tytoń. Ku jego zdziwieniu w środku oprócz tych rzeczy znajdował się zwinięty kawałek papieru. Wyciągnął go i zaczął czytać.
Oferta wydawała się kusząca. Poszukiwania potężnych przedmiotów i możliwość poznania innych członków tej ekscentrycznej gildii były czymś, czemu nie mógł się oprzeć gnom. W momencie, w którym skończył czytać list, rzucił okiem na wysokość słońca. To mu wystarczyło, by wiedzieć, że prawdopodobnie się spóźni. Szybko wrzucił z powrotem rzeczy do plecaka i wstał.
- Brutus – zawołał – koniec odpoczynku, czas ruszać.
Niedźwiedź przeciągnął się i wstał na cztery łapy. Rozglądnął się dookoła i podszedł do gnoma. Mimo, że był pomniejszony, nadal był większy od Alda.
- No, kończ już. Musimy dowiedzieć się jak tam dojść. – gnom założył plecak na ramiona, poprawił skórzane rękawiczki i ruszył w kierunku rynku. Tam wypytał miejscowych, tak przynajmniej mu się wydawało o lokalizację karczmy „Cichy Kącik”. Doszedł tam już lekko spóźniony. Zgodnie z instrukcją pokazał karczmarzowi list. Nie miał czasu na jakieś tłumaczenia ani spostrzeżenia co do samej karczmy. Nauczył się już, że wiele rzeczy na pierwszy rzut oka nie da się poznać i mogą być czymś innym. Oczywiście z pewną dozą ostrożności ruszył w dół schodami do piwnicy. Brutus szedł za nim, łapiąc zapachy w swe nozdrza.
Na samym dole znajdowało się już parę osób. Łatwo dało się wypatrzyć zleceniodawców, którzy byli starsi od pozostały. Reszta to prawdopodobnie poszukiwacze przygód lub dużych pieniędzy.
~Zapowiada się niezwykła grupa towarzyszy~ pomyślał gnom. Szczególnie niezwykła wydała się mu obecność drowa siedzącego tutaj. ~Ciekawe co go skłoniło do tego~
 

Ostatnio edytowane przez Gothomog : 09-03-2012 o 17:50.
Gothomog jest offline  
Stary 09-03-2012, 17:13   #10
 
Aramin's Avatar
 
Reputacja: 1 Aramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie cośAramin ma w sobie coś
Samar wpatrywał się w mapę miasta kołysząc trzymanym w dwóch długich, delikatnych palcach kieliszkiem białego wina. ~"Ciekawe, czy uda nam się odkryć jakieś stare klechdy..." ~ pomyślał pociągając drobny łyk starannie wyselekcjonowanego napoju. Po chwili ten wysoki, smukły młodzieniec odgarnął z czoła złote niczym promienie słoneczne włosy, strzepał nieistniejący kurz z przepastnego rękawa swojej bogato zdobionej długiej, złotej szaty wykonanej z delikatnego materiału (prawdziwy krzyk mody!) i odwrócił się z naturalną kocią gracją w stronę wnętrza sali. Tańczący na półmiskach płomień oświetlił jego delikatną, szlachetną w swych rysach twarz, która w połączeniu z czającą się w postawie naturalną godnością i falami pięknych, długich włosów czyniła z niego istotę podobną wyglądem długowiecznym Elfom. To pierwsze wrażenie było dość mylne, co mogła sugerować zdrowa, nawet dość mocna opalenizna i przede wszystkim krótkie, typowo ludzkie uszy. Hipnotyzujące spojrzenie głębokich, hebanowych oczu, w których czaił się błysk inteligencji i jakiś pierwotny magnetyzm wbiło się niczym ciśnięta z siłą włócznia w dwie zakapturzone niewiasty, które weszły do sali i udały się w jeden z kącików pomieszczenia. Kącik, ale ust szlachetnego złotowłosego wygiął się po chwili w ironicznym uśmieszku, gdy wchodząca do sali niepozorna ciemnowłosa kobieta podążając za dziwacznym trendem udała się w inny róg pomieszczenia. Wtedy w powietrzu zagrał dźwięczny i melodyjny instrument - głos pełnego elegancji i nonszalancji młodzieńca:
-Jak tak dalej pójdzie to śmiglej niż mgnienie oka zabraknie im kątów do obstawienia. - słowa te skierował do stojącego obok półelfa, którego zdążył już poznać, a który również dotrzymywał kroku obecnym trendom mody i był ubrany w podobną, lecz błękitnej barwy szatę. Tamten zaśmiał się lekko i pokręcił głową, gdy kolejne osoby rozlokowały się przy ścianach. Bard nie mówiąc nic więcej po raz kolejny rozejrzał się dyskretnie i zastanowił się przez chwilę nad zasadnością obecności lustra. W oczy rzuciło mu się jednak coś jeszcze. Nie chodziło o zakapturzonych, nie chodziło o Drowa, nie chodziło o brodatego i niepozornego Gnoma. Chodziło o coś, co mogło przykuć jego uwagę w Telflamm, a żadne z powyższych nie kwalifikowały się do tej kategorii. Chodziło o coś, na co zwróciłby uwagę każdy członek szlachetnego cechu, do którego Holm należał, mianowicie... uczesanie. Pewnym, choć spokojnym krokiem podszedł on do Xune Han i uśmiechając się dobrotliwie powiedział:
-Nie wiem, czy waćpanna zdaje sobie sprawę z faktu, że jej fryzura pozostaje w lekkim nieładzie? - mówiąc prościej włosy lustrującej wszystko dziewczyny były lekko rozczochrane.
-Jeśli to jakiś problem, to chyba mogę pomóc to rozwiązać - wyszeptał mrugając żartobliwie, by dziewczyna nie zirytowała się jego zachowaniem, następnie z najzupełniej czystymi intencjami wyciągnął z kieszeni lusterko i podał je swojej rozmówczyni. Wtedy też ukłonił się przykładając dłoń do serca i wymruczał głębokim, niskim teraz głosem:
-Ach, proszę wybacz me pozostawiające wiele do życzenia maniery. Zwą mnie Samar Holm.
Oczywiście nie rzucił się do całowania jej po rękach jak jakiś dziki, chutliwy chłop, tylko zgodnie z etykietą czekał, czy kobieta wystawi przed siebie swą dłoń, okazując w ten sposób przyzwolenie, by minstrel ujął ją i kurtuazyjnie musnął ustami.
 

Ostatnio edytowane przez Aramin : 10-03-2012 o 09:30. Powód: Buendy; Znacznik "~"
Aramin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172