Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-09-2013, 12:25   #1
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
(D&D 3.5 FR) Lśniące Południe. Tajemnice Przełęczy Nath.

Sala tronowa w pałacu Netiarchy w Halarahh dobitnie świadczyła o magicznej spuściźnie Halruaa.
Ściany ozdobione wzorami magicznymi pełniącymi różnorodne funkcje skrzyły się elektrum. Oprócz funkcji dekoracyjnych, miały za zadanie również zapewnić wygodę i bezpieczeństwo przebywającym w niej gościom. Na ścianach rozwieszone były obrazy ukazujące historię Halruaa oraz największych ich bohaterów, magicznie ożywiane gdy padło na nie spojrzenie gości. Pod ścinami rzeźby, czy też może golemy predestynacje różne fantazyjne bestie. Za tronem ogromny magicznie ożywiony witraż obrazujący walkę hallruańskiego maga z barbarzyńskimi hordami Crinti, wiecznie toczący swój magiczny bój, z całą pewnością absorbował gości nie oswojonych z magią. Od filigranowych kolumn biegnących podwójnym rzędem przez środek sali biła wyraźna poświata magii. Goście zebrani w sali domyślać się mogli, iż również płaskorzeźby zdobiące je, na życzenie gospodarza mogą ożyć.

Równie malowniczy jak sala był tłum ją wypełniający, składający się głównie z czarodziejów różnych specjalizacji.
Długie przewiewne wielobarwne szaty skrzyły się magią. Nie sposób było wręcz znaleźć podobnych. Wszystkie były niepowtarzalne. Wybitnie w tym tłumie wyróżniała się czarodziejka odziana jedynie w ptasie pióra. Goście krążyli niespiesznie po sali, wyglądając dla obserwatora jak dwa zbiorniki z magią, rozgrodzone szpalerem Gwardii Netiarchy.
Oprócz nich na sali w miejscu stali jedynie członkowie Rady Starszych ustawieni półkolem za tronem.

Jedynym dysonansem w całym pomieszczeniu jest sam tron Netiarchy. Z wyglądu zwykłe misternie zdobione białe krzesło z oparciami. Tak zwykłe, że aż niezwykłe w tej sali pełnej magicznych przedmiotów.

***

Na dźwięk magicznej fanfary, drzwi sali tronowej magicznie otwarły się i wkroczyło do niej trzech mężów i niewiasta, tyle można było powiedzieć na pierwszy rzut oka po strojach, gdyż twarze ich kryły maski suplikantów Azutha.
Ponownie za sprawą magii rozległa się fanafara, tym razem siedmiokrotnie.
Na jej dźwięk przed tronem pojawił się sam Netiarcha Zalathorm Kirkson. Opisywać wyglądu tak sławnego maga otaczającego się tak wieloma czarami zmieniającymi i polepszającymi wygląd nie ma większego sensu. Zwykli ludzie widzieli tylko blądwłosego mężczyznę w sile wieku o intensywnie fiołkowych oczach, proporcjonalnie zbudowanego, chociaż nie wysokiego.

- Zebraliśmy się tutaj aby uhonorować tych oto ludzi. Być może do uszu oraz oczu i nie tylko dotarły informacje o ich dzianiach w dolinie i przełęczy Naht

Następnie zwrócił się do stojących przed tronem zamaskowanych postaci.

- Halruaa jest wam wdzięczna aby to okazać wręczam wam symbol waszych rządów nad powierzonymi.

Przed postaciami pojawiły się magicznie misternie zdobione maski szeryfów trzy o rysach męskich jedna kobieca.

- Te oto maski są symbolami waszej władzy szeryfów nad ziemiami, które macie w pieczy.
Teraz udajcie się do kaplicy Azutha, tam znajdziecie warunki do odpoczynku i spisania dokładnych raportów o waszych poczynaniach na ziemiach oddanych wam w pieczę z ostatniego półtora roku.
Spotkamy się gdy zakończycie swoje raporty. Wtedy też dowiecie dlaczego tak wielkie sumy powierzyliśmy w Wasze ręce. Noście je godnie.


Maski suplikantów magicznie zmieniły się maski szeryfów na twarzach uhonorowanych.

Na znak króla-maga otwarły się wschodnie drzwi, Gwardziści zaś sprawniej utworzyli do nich wolne przejście. Czworo nowych szeryfów dumnie je przekroczyło.

- Zaś Was drodzy goście zapraszam na przyjęcie do sali bankietowej.

Po tych zaś słowach otwarły się magicznie drzwi zachodnie.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 25-09-2013 o 14:45.
Cedryk jest offline  
Stary 02-10-2013, 23:18   #2
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Przyjęcie u Netriarchy odbywało się z ich powodu. Dwór Zalathorna zwykle nie potrzebował powodu by się bawić, wydawać przyjęcia, ale zebranie się magów w takiej ilości, nie było czymś zwyczajnym. Woleli siedzieć w swoich pracowniach lub prowadzić badania w polu, zamiast marnować czas tutaj, są jednak zaproszenia i okoliczności, gdzie zwyczajnie trzeba się stawić. Cieszył się z maski, co prawda nie wypatrzył w tłumie rodziców, ale nie chciał teraz sie z nimi spotkać. Skoncentrował się na słowach Netriarchy i starał się nie rozpraszać, co nie zawsze mu się udawało. Udało mu się jednak wychwycić część, według której mieli się udać do kaplicy Azutha i spisać swoje postępy. Nogi niemalże same pokierowały go w odpowiednie miejsce, otoczony znanymi mu symbolami Pana Zaklęć starał się skupić i w miarę zwięźle zapisać to, co działo się przez te półtora roku. Musiał sobie wszystko przypomnieć.


Rozkazy rady były nietypowe, zlecono mu zbudowanie twierdzy, mającej zabezpieczyć przełęcz Nath. Wykraczało to nieco poza zwykłe kompetencje Rovana. Nie miał zamiaru narzekać, przynajmniej dało mu to jakiś impuls i tak potrzebną zmianę. Tak więc dopiąwszy wszystko jak trzeba, obładowany glejtami, dokumentami i dekretami, ruszył na wschód.
Na początek musiał dokładnie obejrzeć cały teren, zanim cokolwiek zaczął działać, musiał stworzyć projekt. Samo miejsce pod twierdzę narzucało się samo. Wzgórze z potężnym węzłem ziemi drzemiącym tuż pod nim. Nie każdemu mógłby się przydać, ale jemu pasował doskonale. W czasie kiedy sporządzał projekt, rozesłał wieści, posłańców zwykłych jak i magicznych. Żeby porządnie obsadzić to, co zrodziło mu się w głowie, potrzebował ludzi, najlepiej zaufanych. Miał takich wielu, ale nie był pewien czy aż tylu. Na szczęście mógł zawsze liczyć na pomoc Pentora, tym razem nawet Tabitha nie mogłaby mu suszyć głowy o to że porywa się na coś niebezpiecznego.
Ludzie przydzieleni przez radę do budowy zaczęli napływać brygadami, całkiem sporym tłumem, biorąc pod uwagę wielkość przedsięwzięcia. Musieli pracować we współpracy z magią, ale to w Halruaa nie było niczym nowym. Tam gdzie jedna trzecia była w stanie posługiwać się sztuką w choć minimalnym stopniu, trzeba się było przystosować do praktycznych zastosowań magii. Nikogo więc nie zdziwiło, że wyrównywaniem ziemi pod przyszłą budowę i okoliczne pola, zajęła się jedna osoba, zamiast całej rzeszy robotników. Przez pierwszych kilka dni budowy wzrok przyciągał jednak samotny mag, najczęściej siedzący na przenośnym krzesełku, praktycznie w bezruchu, na tle z wolna poruszającej się ziemi, delikatnie falującej i poddającej się woli Rovana. W międzyczasie zaś pojedynczo i większymi grupkami, przybywali ludzie. Głównie ludzie. Zaufani Rovana i Pentora. Biorąc pod uwagę jak specyficznymi osobami był zarówno czarodziej jak i kapłan, nie mogła dziwić różnorodność osób, jakie zaczęły przybywać.
Po tych pierwszych kilku dniach i przygotowaniu terenu, przyszła pora na zadbanie o bezpieczeństwo zarówno samej budowy, jak i docelowo regionu oddanego pod jurysdykcję przyszłej twierdzy. Pieniądze potrafiły wiele zdziałać a rada nie żałowała środków na utrzymanie twierdzy ani żołd. Rovan miał do rozważenia sporo opcji, nie musiał się ograniczać, tak więc przeglądał propozycje i oferty, razem z przebiegiem służby. Na koniec zdecydował się na osiem oddziałów, cztery konnicy, dwa lotne i dwa piechoty. Samo w sobie stanowiło to solidną siłę, a Tiran podejrzewał że będzie w stanie wystawić jeszcze kilka oddziałów swoim własnym sumptem. Baraki dla wszystkich były priorytetem, ale najpierw trzeba było stworzyć fundamenty i podziemne poziomy. Tak więc z początku wszyscy cisnęli się w tymczasowych barakach a całe wzgórze przeistoczyło się w dobrze broniony, gigantyczny plac budowy.
Rowan zagnieździł się w samym sercu węzła ziemi rozlewającego się ze wzgórza na całą okolicę. Magia w nim kipiała, zwiększając możliwości czarodzieja i napełniając jego żyły czystą mocą, kiedy tylko sięgał do jego głębi. Efekty przerastały najśmielsze oczekiwania, przy współpracy z ekipami budowlanymi kamienne ściany wyrastały jak grzyby po deszczu. Efekty oczywiście nie były natychmiastowe, jako że twierdza docelowo miała być spora. Niemniej jednak konstrukcja szła niczym burza. Po pierwszym kwartale nie dało się już poznać okolicy. Parter fortecy razem z podziemiami już stał i był w ciągłym użytku. Nieco kolidowało to z pracami budowlanymi, ale udawało się uniknąć wypadków dzięki dobrej organizacji.
Kiedy oddziały były już zakwaterowane a kuchnie razem z warsztatami pracowały pełną parą, przyszła pora na stworzenie odpowiednich warunków dla reszty ludzi, nie mieszkających bezpośrednio w twierdzy. Z jednej strony czarodziej chciał im zapewnić komfort, z drugiej bezpieczeństwo a nie zawsze dawało się to pogodzić. Dzięki połączeniu obu potrzeb, powstały szeregi domów z tego samego, magicznie tworzonego kamienia co zamek. Były eleganckie na swój sposób, mimo że większość do siebie bardzo podobna. Razem z domami powstało również kilka obiektów przeznaczenia bardziej publicznego. Tutaj priorytetem była gospoda. Mędrcy mogli wiele mówić o ludziach i innych rasach, ale było coś, co łączyło wszystkich, kufel zimnego piwa lub kielich wybornego wina. Rwąca Struga, jak szybko została nazwana karczma, była oblegana z początku dniami i nocami. Będąc na chwilę obecną jedynym miejscem, gdzie można było się spotkać, czy napić co nieco po pracy.


Ludzie napływali ze wszystkich stron. Niewielki strumyczek z Halruaa, jako że naród wolał żyć rozsiany po niewielkich siołach, oraz dużo większy z Dolin, głównie Radła, dzięki portalowi stworzonemu przez radę specjalnie na potrzeby twierdzy. Przełęcz Nath przemawiała głównie do rolników, zwłaszcza że potomek Tiranów zatroszczył się o przygotowanie pól dookoła twierdzy. Sprowadził nawet szczepy winogron, z których produkowano jego ulubione wino. Kadzie czekały na pierwszy zbiór w piwnicach zamku, w osadzie przy twierdzy panowała specyficzna atmosfera mieszanego społeczeństwa, a na polach złociły się pierwsze zasiewy, wszystko zdawało się iść idealnie, może nawet zbyt idealnie. Rowan wraz z Pentorem pomagali w stawianiu wieży przy głównej bramie do obwarowań twierdzy, kiedy dotarł do nich posłaniec na spienionym koniu.
- Panie, zauważono wroga! – Rzucił posłaniec równie zmęczony co koń. Najwyraźniej pędził co koń wyskoczy całą drogę. Rowan upewnił się że nic nikomu nie spadnie na głowę, zanim odwrócił się w stronę zbrojnego.
- Jak duże siły, jak daleko i kto jest w pobliżu. – Zapytał rzeczowo mag, jednocześnie próbując sobie przypomnieć jakie jeszcze jednostki były akurat w twierdzy.
- Około trzydziestu pieszych, bandyci, jakieś cztery kilometry stąd, w pobliżu wzgórza Aeros, oddział Kinsu, konni łucznicy. – Odparł urywanym głosem goniec.
- Dajcie mu wody i niech ktoś się zajmie nim oraz koniem. Dajcie rozkaz wymarszu, wszystkie odziały konne na wzgórze Aeros. Zgnieść ich i zrobić z nich przykład. – Wydał szybko rozkazy znajdującym się w pobliżu ludziom, te zaś błyskawicznie zostały przekazane dalej. Wszelkie prace stanęły w czasie kiedy kawalkada wyjeżdzała z miasta na spotkanie z przeciwnikiem.
Efekty były łatwe do przewidzenia, bandyci z północnych pustkowi skuszeni łatwym jak im się zdawało kąskiem, zostali niemalże wdeptani w ziemię. Oddziały twierdzy nie poniosły nawet żadnych strat własnych, co prawda było kilku rannych i poobijanych, ale w porównaniu do strat przeciwnika, było to tyle co nic. Nie była to co prawda pierwsza potyczka, na terenach podległych twierdzy, ale do tej pory była to największa grupa, tak więc świętowano ją chucznie prawie do samego rana. Wieczorem jednak, w czasie gdy zabawy w mieście trwały w najlepsze, Rowan z Pentorem, zanurzeni niemal po czubki głów w gorącej kąpieli, prowadzili poważną dyskusję nad tym czego tak naprawdę brakuje twierdzy do poprawnego funkcjonowania.
- Potrzebny nam lepszy system komunikacji, gdyby to był podjazd Cintri, prawdopodobnie musielibyśmy ich już grzebać a dowiedzielibyśmy się o wszystkim po fakcie, lub gdyby stali zaraz pod naszymi drzwiami. Coś szybkiego, ostrzegawczego, pochodnie na krótkie odległości, jakieś wieże obserwacyjne, coś natychmiastowego dla patrolujących oddziałów. – Żachnął się kapłan Mystry próbując rozciągnąć napięte mięśnie.
- Wieże, pochodnie? Hmm to będzie musiało poczekać, są ważniejsze rzeczy na głowie, jak chociażby dokończenie murów, poprowadzenie dróg, wykończenie szkoły dla dzieciaków tutejszych i z Dolin. Wyobrażasz to sobie? Dwudziestu pięciu obdarzonych darem, co prawda dziewiętnaścioro to nawet jeszcze nie podrostki, ale sześcioro terminuje już u czeladników, nie zdawali sobie sprawy z daru, konsekwencje... ech dobrze że ich znaleźliśmy. Teodor będzie miał pełne ręce roboty, to prawie pełna klasa, która będzie miała po raz pierwszy styczność z magią tworzoną przez nich samych, do tego cztery zwykłych dzieciaków, czy może już pięć? O czym to my... a tak, komunikacja natychmiastowa, chyba mam pomysł, musiałbym nad tym przysiąść jak tylko skończę światło do bawialni. Taaak... nie wiem czy będą to długie wiadomości, ale powinny starczyć do meldunków. Hmm... – Rovan zagłębił się w swój monolog.
- ... krótkie ale konkretne. Czy ty w ogóle słuchasz? Czasami nawet podczas audiencji mam wrażenie że myślami jesteś zupełnie gdzie indziej. Najgorzej jest podczas audiencji, gdyby nie Tabitha, kiedyś mogłoby się to skończyć fatalnie. – W głosie Pentora pobrzmiewały nutki śmiechu, doskonale zdawał sobie sprawę z przywar czarodzieja. Dla większości był potężnym magiem, dla mieszkańców oklic twierdzy, kimś, spod którego palców zdawało się powstawać miasto. Dla renegatów sporą szansą na szybką śmierć. Zaś dla Pentora Sonta, zwykłym Rovanem Tiran, człowiekiem z krwi i kości, który miewał swoje wzloty i upadki oraz wady, mnóstwo wad. Czasami zastanawiał się jakim cudem w ogóle dostał się w szeregi Szpiegów Rady. Dalsza konwersacja trwała dość długo, aż obaj wyglądali jak rodzynki, a Janus zdążył przysnąć czekając aż wyjdą z kąpieli. Mimo to, po tej wydawałoby się mało istotnej rozmowie, sporo się zmieniło.
Rovan w czasie wolnym od pomocy przy budowie przestał na jakiś czas zajmować się ozdabianiem miasta czy prowadzeniem zajęć z obdarzonymi darem, zamiast tego, regularnie schodził do pracowni. Nawet jego obowiązki w sali tronowej przejęła Tabitha. Z podziemnej pracowni zaczęły regularnie wypływać nowe przedmioty mające pomóc w komunikacji z oddziałami czy w rozświetlić twierdzę. Problem łączności został rozwiązany, mimo że wiadomości które dowódcy mogli przesyłać twierdzy nie były może zbyt długie czy skomplikowane, to jednak były możliwe gdyby zaszła taka konieczność. Wypróbowywali je najpierw kilka dni na terenie twierdzy zanim ruszyły w pole razem z patrolującymi oddziałami. Jak się okazało, uczniowie w miasteczku wykazali się sporym zapałem. Dla większości z nich darmowa nauka a co dopiero możliwość wprawiania się w sztuce, była spełnieniem marzeń. Jednak wizyta Rovana była tym razem jednorazowa, chciał sprawdzić jak idą postępy zanim schował się tym razem z Pentorem do laboratorium na niemalże miesiąc. Momentami zapominali nawet wychodzić na noc do łóżek. Bibliotekarz marudził jedynie na temat wonnych kadzideł i innych egzotycznych zapachów, momentami dostających się do biblioteki zza zamkniętych drzwi. Efekty tej pracy ukazały się oczom wszystkich dopiero rankiem pewnego dnia, mimo że plotki i domysły nad czym obaj mogli pracować obiegały okolicę cały czas gdy siedzieli zamknięci. Na zewnętrznym dziedzińcu pod osłoną płótna oddzielajacego jego sekcję od wścibskich oczu powstała ogromna rzeźba... żywa. Od samego rana pomagała w pracach na zewnętrznym dziedzińcu, przeładowywaniu, załadunku i tym podobnym. Oczywiście dopiero w momencie, kiedy pierwsze zdumienie przeszło i ludzie zaczęli faktycznie pracować zamiast się gapić na żywą kamienną damę.


Kiedy ludzie oswoili się nieco z nowością, w mieście zaczęły się pojawiac posągi, już zupełnie normalne, ale gotowe do tego by je poruszyć magią. Na głównym placu stanęła statua, mająca oko na cały rynek i nie tylko.


Inne rzeźby stanęły głównie w okolicach murów, na wypadek oblężenia lub gdyby wróg wdarł się do miasta. Szansa na taki obrót spraw była nikła, biorąc pod uwagę ciągle powiększające się siły zbrojne twierdzy. Szeregi milicji również rosły wraz z kolejnymi falami napływającej ludności. Przeszło setka zbrojnych, blisko cztery setki milicji, osiem dziesiątek najemników i dodatkowa setka zbrojnych, których Rovan lub Pentor znali osobiście. Gdyby tego było mało, na południe od miasteczka powstała twierdza paladynów Azutha. Co dawało kolejną potężną siłę na tej flance. Nieświadomi lub zbyt dufni w siebie bandyci próbujący złupić okoliczne wioski, zaczęli się notorycznie spotykać z szybko wymierzaną sprawiedliwością.
Rovan jednak nie wyszedł na światło słoneczne na zbyt długo. Ponownie zniknął w swojej pracowni, co prawda tym razem bez Pentora, więc prędkość budowy nie cierpiała teraz aż tak bardzo, jako że on również znał tajemnice czerpania z węzłów ziemi. Jednak przez kolejny miesiąc wszystkie ważne decyzje pozostawały w rękach Tabithy i Pentora. Na szczęście urażeni czuć się tym mogli co najwyżej czarodzieje lub paladyni, którzy na szczęście nie mieli do niego zbyt wielu spraw, zwykli ludzie byli bardziej niż zadowoleni będąc wysłuchiwanym na audiencjach przez jednego z wezyrów domu Jordani czy też kapłana Mystry. Tiran wyglądał ze swojej pracowni co jakiś czas domagając się dostaw egzotycznych składników czy półszlachetnych kamieni. Nikt nie kwestionował tych wydatków, mimo że nie były małe. Jedynie bibliotekarz Aureliusz zaczynał być ciut nerwowy z powodu odgłosów dochodzących z laboratorium i wybuchów euforii ze strony dość powolnego zazwyczaj maga, które notorycznie zdarzały się w ciągu kilku ostatnich dni przed tym jak czarodziej wynurzył się w końcu ze swej pracowni.

Rovan nie zdradził jednak nikomu nad czym pracował w aż takim zamknięciu mimo licznych nagabywań, zaś Jamros, uczeń a obecnie już pomocnik maga, wiedział doskonale kiedy nabrać wody w usta. Wszystko znów parło do przodu w zawrotnym tepie. Mury z fosą okalały zarówno samą warownię jak i miasteczko, właściwie już duże miasteczko. Główna część budowy dobiegła końca, zbiory już dawno leżały w spichlerzach. Służący na zamku prezentowali się dumnie w swych tabardach i jedynie flagi czekały na wywieszenie na wieżach. Zostało jedynie oficjalnie nadać nazwę zarówno twierdzy jak i miasteczku. Tiran wraz z Pentorem i Tabithą stali na samotnej wieży zamku i obserwowali miasteczko przycupnięte u jego stóp. Eleint w pełni grzał popołudniowym słońcem, które kładło długie cienie na uliczki.
- Doigrałeś się, zamiast twierdzy zbudowałeś to... – Powiedział zamyślony kapłan zataczając ręką krąg.
- Przyznam że jestem pod wrażeniem. Zazwyczaj kiedy dobieraliście się we dwóch, niszczyliście coś, kogoś, lub sami wracaliście prawie w kawałkach. To z kolei jest raczej przeciwieństwem. – Powiedziała wezyrka, krótko podsumowując wszystkie lata znajomości między czarodziejem i ezoterycznym wędrowcem.


- Też się zastanawiam jak nam sie to udało... Kamienna Łza i Złota Kiść... Chyba najwyższa pora zawiesić sztandary i oficjalnie nadać im nazwy. To... – Rovan rozglądał się dookoła jak tylko daleko mógł sięgnąć wzrokiem. - Masz całkowitą rację, ale się udało. Kamienna Łza... bo jeśli ta twierdza padnie, nawet kamienie zapłaczą. Co do miasteczka, to chyba samo się nasuwa. No i oczywiście zbudowaliśmy a nie zbudowałem. Wspólnymi siłami i rękoma wielu ludzi. Ogłoście że szesnasty Elein będzie dniem wolnym od pracy. Oficjalnie nazwiemy miasteczko, twierdzę, nadamy prawa. Nic się za bardzo nie zmieni. – Uśmiechnął się do swoich myśli, miał małą niespodziankę na tę okazję, ale chciał ją zaprezentować dopiero w czasie uroczystości.
Wieść o święcie i okoliczności obiegła mieszkańców lotem błyskawicy. Miasto zostało udekorowane i aż wrzało z oczekiwania. Rovan zaś szykował swoją niespodziankę. Małą armię płaskorzeźbowych golemów, która miała stacjonować w mieście i zamku. Trzydzieści naszykował już wcześniej w swoim laboratorium i czekały w pustym zazwyczaj skarbcu, kolejne dziesięć składał ostatecznie bezpośrednio w mieście, korzystając z pracowni w kolegium bardów. Złota Kiść rozrosła się do takich rozmiarów że bez kolegium połączonego ze szkołą jak i porządnego kościoła nie mogłoby funkcjonować, więc chcąc nie chcąc czarodziej dodał je do planów i znalazł na nie potrzebne fundusze. W nocy przed uroczystościami rozkazał wszystkim kamiennym strażnikom ustawić się na miejscach. W większości wyglądały jak płaskorzeźby, jedynie cztery z nich jak zwykłe statuy, wszystkie jednak były golemami. Te z zamku były w większości bardzo podobne, jak zakapturzone postaci, które zajęły w końcu należne im miejsca we wcześniej przygotowanych niszach rozsianych na wszystkich piętrach. Te związane z miasteczkiem sporo się różniły, każda para zależnie od tego gdzie miała stacjonować. Dwa przy kościele wyglądały jak odpoczywające anioły, zastygłe przy kolegium bardów jak kobiety grające na fletach, te przy sklepie, miejskiej zbrojowni i głównej bramie z kolei były różnymi odmianami wojowników. Był to jednak wyłącznie wygląd, kiedy było trzeba wszystkie były jednakowo niebezpieczne.


Z tych w twierdzy dziesięć zajęło miejsca w sali audiencyjnej, cztery przy menażerii zaś cała reszta rozsiana była po całym zamku. Dwa golemy, będące mniejszymi wersjami zwykłych kamiennych, ale dostosowanymi specjalnie przez Rovana do jego możliwości. Wydawały się zwykłymi rzeźbami, spoczywającymi na swoich piedestałach, jednak były na każde zawołanie maga, gdyby ten ich potrzebował. Kolejne dwa zostały w skarbcu, poinstruowane by przepuszczały jedynie samego ich twórcę, Pentora i Tabithę. Co prawda nie było w nim nigdy zbyt wiele złota, jako że wszystko szło od razu na budowę twierdzy i ewentualny złodziej mógłby się jedynie połasić na Płaszcz Ogłupienia, który kusił, spoczywając w jednej ze skrzyń, ale jednak istniała szansa że kiedyś zacznie się zapełniać.



W ciągu dnia z kolei wciągnięto na maszty flagi Złotej Kiści oraz Kamiennej Łzy, różniły się od siebie nieznacznie, na czteropolowej szachownicy miasta widniały dwie dodatkowe kiści winogron, mające symbolizować przyszły potencjał miasta oraz kierunek rozwoju. Halruaa było samo w sobie słynne ze swojego wina, zaś gotowe winnice sprowadziły wielu związanych z przemysłem ludzi. To z kolei sprowadziło kupców, sprawiło że plac targowy tętnił życiem a w czasie jarmarku całe miasto tłoczyło się pod ilością napływających ludzi oraz towarów. Rovan wraz z Pentorem wygłosili krótkie przemówienia z barbakanu twierdzy, z którego był idealny widok na rynek miasteczka, zawarli w nich gorące podziękowania dla wszystkich biorących udział w powstawaniu miasteczka, życzyli mieszkańcom wszelkich błogosławieństw Mystry i Azutha, nie zapomnieli wspomnieć o zmianach w typowym prawie Rady, które wszyscy i tak już od dawna znali. W mieście broń mogli nosić jedynie zbrojni na służbie i szlachta, z tego prawa zwolnione były narzędzia gospodarskie jak kosy czy cepy oraz krótkie ostrza. Bramy miejskie były zamykane na noc i jedynie decyzja podjęta w twierdzy mogła to zmienić. Tak samo szesnasty Eleni został ustanowiony miejskim świętem, dniem wolnym od pracy. Uroczystości trwały dzień i obejmowały wszystkich, od wojska, które wzięło udział w paradzie, jeźdźcy orłów dumnie zataczali koła nad miastem, zaś za nimi podążały jastrzębie, które na co dzień służyły wraz z oddziałami łuczników. Uczniowie kolegium pokazywali czego nauczyli się do tej pory, mimo że w większości wypadków były to jedynie niewielkie sztuczki, to i tak wzbudziły ogromny aplauz. Bardowie i magowie, którzy osiedlili się w mieście, również dołożyli co nieco od siebie. Cały dzień zaś zakończył się pokazem magicznych fajerwerków, rozświetlających niebo oraz łopoczące od rana flagi.


Fajerwerki jednak nie zakończyły wcale tego wieczoru pełnego emocji. Głośny festyn i magiczne rozbłyski rozświetlające niebo, zwabiły niespodziewanego gościa. Był jedynie odrobinę niższy niż kamienne mury otaczające twierdzę i spokojnie spoglądał przez mury otaczające miasto. Mierząc dobre siedem metrów spokojnie je przerastać. Rovan został poinformowany o jego nadejściu ciut wcześniej i był gotów interweniować wraz z wojskami, ale okazało się że gość jest przyjaźnie nastawiony. Asvid, bo tak nazywał się chmurny gigant, zdecydował się przyłączyć swój głos do występu bardów, którzy zabawiali gawiedź. Było to dość specyficzne połączenie głębokiego, dudniącego śpiewu, rezonującego w kamieniach i muzyki delikatnych ludzkich instrumentów oraz głosów. Niemniej jednak, mimo specyficznego podejścia tej rasy do mniejszych i w ich mniemaniu poślednich istot, udało się zadzierzgnąć współpracę. Polegała ona głównie na wymianie handlowej z gigantem, który lubił błyskotki i chętnie płacił za wyroby dostosowane do jego potężnej postury, nie miał również nic przeciwko ostrzeganiu ludzi przed nietypowymi wydarzeniami czy ruchami bandytów w pobliżu swojego legowiska.

Po festynie związanym z nazwaniem miasta i zakończeniem budowy, główne wysiłki zostały skierowane w stronę poprawienia infrastruktury. Rozbudowanie doków oraz dróg prowadzących z zamku do kamieniołomów i kopalń było równie ważne co stworzenie samej twierdzy w której ludność mogła się bezpiecznie schronić. Jeśli oddziały nie mogły znaleźć się w zagrożonych miejsc na czas, lub towary miały problemy z dotarciem do miasta, twierdza nie mogła efektywnie spełniać swojego zadania. Część dróg powstała już wcześniej, ale teraz trzeba było powiększyć sieć połączeń. Tworzenie magicznych umocnień też było już w zaawansowanej fazie, chociaż miało potrwać przynajmniej kolejne kilka miesięcy. Największym plusem było to, że uczniowie mogli teraz brać udział w praktycznych lekcjach z Rovanem oraz na przyglądać się faktycznemu zastosowaniu magii w celu poprawy codziennego życia. Co prawda może nie wszyscy byli w stanie osiągnąć tą samą biegłość w sztuce, ale byli już świadomi, że każdy z nich miał swoją ważną rolę. Halruaa było silnie uzależnione od magii, mimo że miejsca takie jak Kamienna Łza mogły funkcjonować całkowicie bez niej, to jednak samo jej powstanie było w głównej mierze sprawą magii. Czeladnicy tworzący lód czy eliksiry byli równie ważni co mistrzowie poruszający ziemią i prowadzący wojska do boju.

Wezwanie na dwór Netriarhy przyszło za pomocą magicznego posłańca ze sporym wyprzedzeniem. Czas między posłaniem a samą audiencją na jakiej miał się stawić wykorzystywał gorączkowo do zakończenia czego tylko mógł. Nigdy nie było wiadomo co wymyśli Rada lub Zalathorn, przeniosą go do poprzednich obowiązków ścigania renegatów, czy też może zostawią na pozycji szeryfa tej okolicy nękanej przez bandytów z północy i podjazdami ze wschodu. Udało mu się dopiąć budowę zewnętrznej placówki dla zbrojnych, których w mieście zrobiło się aż nadto. Wieże sygnalizacyjne stały solidnie, wyposażone w kolorowe pochodnie sygnalizacyjne i były obsadzone przez mieszkańców w ramach serwitutów. Sieć dróg rozrosła się porządnie, doki przy kamieniołomach i Złotej Kiści były pełne życia i cały czas zajęte. Drzewa przekoku, które stworzył w menażerii były używane dość sporadycznie. Na szczęście nie było zbyt wielu powodów do alarmu przy takiej ilości wojska patrolującej okolice. Jedno prowadziły do zewnętrznego bastionu, drugie do twierdzy paladynów Azutha na południu. To drugie co prawda nie było konieczne, ale było gestem dobrej woli, ułatwiającym komunikację i zapewniającym możliwość dosłania posiłków na wypadek oblężenia. Jesion i brzoza wyróżniały się mocno z okolicznych roślin więc płaskorzeźbowe golemy miały ułatwione zadanie w obwieszczaniu wszystkim że ktoś właśnie użył jednego z drzew. Psiarnie w pobliżu nie ułatwiały życia ewentualnym intruzom gdyby golemy zostały czymś zaalarmowane. To jednak już była specyfika wewnętrznego dziedzińca twierdzy, był piękną pułapką. Gdyby nawet ktoś przedarł się przez wcześniejsze zabezpieczenia i mury, tutaj wśród pięknych rzeźb, marmurowych ławek, wonnych kwiatów, rzadkich ziół, czekała na niego sfora, armia golemów i groty strzał.

Wyruszał na audiencję spokojny. Twierdza była skończona, większość zabezpieczeń również, nawet ingrediencje na dokończenie pokrywania muru wieczną pajęczyną były już zakupione i jedynie czekały na spojenie ich z murami. Golemy w większości drzemały, niewidzialni służący oczekiwali poleceń, gotowi w każdej chwili do działania. Ludzie mieli schronienie a spichlerze były pełne. Nie miał sobie nic do zarzucenia.

Wspominał to wszystko, te półtora roku od czasu wysłania go na przełęcz Nath, zastanawiając się jak ubrać to wszystko w słowa. Atrament już dawno przestał skapywać z zastygłego w powietrzu pióra a pod nim widniała ogromna plama, nieco nieforemna, jako że ręce maga nieco się trzęsły. Rovan uśmiechnął się do siebie, sięgnął po nową kartę i zaczął pisać. Wiedział już co dokładnie chce przekazać do kronik a co zostawić dla siebie. Pióro zaczęło sunąć lekko drżącymi ruchami po pergaminie.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 06-10-2013, 16:31   #3
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Uwielbiał winnicę, bo i uwielbiał wino. Niemniej winnica stała się jego ulubionym miejscem “pracy”. Co prawda praca ta polegała na gapieniu spod cienia winorośli na rosnące mury siedziby swej pani i dozorowaniu rzemieślników i murarzy. I piciu chłodzonego wino nalewanego mu przez widmową siłę niewidzialnego służącego.
Obserwowanie murarzy nie było ciekawe tak bardzo jak zerkanie na chłopki pracujące przy winnicy. Co czynił miejsce z którego dozorował prace Ansimon jeszcze ciekawszym.

Prowincja okazała się być tak nudna jak się obawiał i tak spokojna jak się spodziewał. Obecnie prace były już na zakończenia. Twierdza Arastianne była już niemal gotowa. Ansimonowi pozostało tylko pilnować spokoju dopóki jego pani nie wróci do domu. Nie był to trudne zajęcie, acz niewątpliwie monotonne…
Niemniej tej monotonii Ansimon łaknął jak podróżny na pustyni.
Wydarzenia które go tu wygnały, nie były może bardzo dramatyczne. Niemniej wystarczyły by niezbyt ambitny mag uznał, że dobrze jest się przyczaić na prowincji.

Ansimon był wysokim gładko ogolonym mężczyzną w sile wieku i wyraźnych rysach twarzy. Cechowała go skłonność do ekstrawaganckich strojów.


Długie włosy spinał w kok i lubił biżuterię. Lubił bogactwo zresztą, nawet jeśli sam za bogacza uznawać się nie mógł. Nie był co prawda żebrakiem, ale jak na haalruańskiego maga dysponował skromnym majątkiem.
I niechęcią do nauki. Zdolny, ale… wpadł w nieodpowiednie towarzystwo dorastając. I przekonał się, że magia to nie jedyny klejnocik jaki świat może mu zaoferować. Ansimon siedział więc na krześle w cieniu delektując się dobrą pogodą i jeszcze lepszym winem i mając resztę świata w głębokim… poważaniu. Arastianne zaś była na jakimś zjeździe ważnych szych z okolic Nath zarządzonym przez samego Zalathorna.

Ansimon nie pojechał wraz ze swą Panią. I szczerze powiedziawszy ten fakt go uradował. Nie chciał się bowiem rzucać w oczy samemu Netiarchsze w oczy. Co prawda wątpił, by Zalathorn zniżył się do zwrócenia uwagi na niego. A już z pewnością nie rozpoznałby w nim… Tym bardziej, że nigdy się nie spotkali oko w oko. Jednak wolał nie ryzykować. I zdecydowanie wolał nudną winnicę, nad przyjęcie Zalathorna.
Kontemplowaniu bius… okolicznosci przyrody w postaci ładnej wieśniaczki, przerwane zostało brutalnie przez jednego ze strażników.
-Panie jakaś karawana się tu zbliża.- zaraportował.
Oznaczało to, że Ansimon musiał zająć się tą sprawą w trybie pilnym, odrywając się od rozrywek.
Wstał jednak odpowiadając strażnikowi skinieniem głowy i ruszył za nim.

Tymczasem karawana zdążyła dotrzeć pod palisadę siedziby jego Pani. A na czele tej karawany jechał bogato ubrany kupiec.



Którego twarz, zadziorny wąsik i trefiona nieco grzywka. Dodatkowo bogate jak na kupca stroje.
Wszędzie by poznał tego typka. I on też go poznał.
-Braciszku.-krzyknął Regewald Gedreghost na widok Ansimona.
-Regewald, co cię tu sprowadza.- uśmiechnął się wesoło czarodziej bynajmniej niezbyt zadowolony, że rodzina go wytropiła… choćby przypadkiem.
-Martwiliśmy się o ciebie braciszku. Nie piszesz, nie pojawiasz się w domu. A jeszcze ta sprawa ze śmiercią mistrza Trimeusa…- zaczął Regewald, ale Ansimon z kwaśną miną wszedł mu w słowo.- Szkoda, staruszka… Też mnie zmartwiło jego odejście, gdy już dowiedziałem się co się stało. Ale…- wskazał na palisadę za sobą.- Mam nową mistrzynię i mnóstwo roboty. A co ty robisz na Przełęczy Nath.
-Interesy mój drogi. Interesy…-
uśmiechnął się Regewald.- Ostatnio dużo się w okolicy dzieje, ludziom więc trzeba ubrań, żywności… a magom jak sam wiesz, komponentów magicznych i tego samego co innym ludziom. Tylko że znacznie lepszej jakości.
Ansimon skinął głową, rodzina Gedreghostów od lat wielu handlowała towarami luksusowymi i komponentami magicznymi. Miała duże kontakty w środowisku magicznym i zarabiała krocie na tym handlu.
-Skoro już ty tu jesteś to może załatwiłbyś lukratywną koncesję na przedstawicielstwo naszej rodzinnej firmy,co? Pomyśl tylko o zyskach jakie można osiągać w handlu z położonymi w okolicy zamkami. Jesteśmy się gotowi podzielić z zyskami z władczynią tego zamku.-Regewald był kupcem w każdym calu. Jeśli wyczuł okazję do interesu uparcie drążył temat. Nieodrodny syn swego ojca.
-Porozmawiam o tym z nią, jak już wróci z spotkania na szczycie władzy i postaram się przekonać ją do tego pomysłu. Opowiedz mi raczej jak ci się podobają inne twierdze przełęczy Nath?- Ansimon uznał że taka odpowiedź wystarczy bratu. I miał rację. Ten zadowolony zaczął opowiadać o urokach pozostałych twierdz.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 07-10-2013, 20:26   #4
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Arastianne cieszył fakt posiadania maski. W przeciwnym razie z całą pewnością, albo miałaby głupią minę, albo płonęła czerwienią przed tyloma wpatrującymi się w nią osobami. A może jedno i drugie... W każdym bądź razie, skoro zebrani w sali wpatrywali się w nią, ona również lustrowała wzrokiem zebrane towarzystwo. Jej uwagę przyciągnęła nieznana jej kobieta, ubrana ledwie w pióra. Niezwykle wyuzdany strój, nawet jak na Czarodziejkę, którego sama Arastianne w życiu by nie ubrała mając pokazać się publicznie.

Po krótkiej przemowie Kirksona, oklaskach, a następnie małej szopce z przemianą masek, czwórkę władców twierdz poproszono "na bok", by mogli w spokoju spisać swe raporty ze spędzonego czasu w... dziczy. Arastianne z kolei cichutko westchnęła, gdyby bowiem ich uprzedzono, mogłaby najzwyczajniej w świecie nakazać jakiemuś kopiście przepisanie odpowiednich stron z jej prywatnych zapisków, a tak musiała sama chwycić za pióro, by podsumować niemal półtora roku spędzonego na budowie warowni.

Więc jak to w sumie było...

~

Miejsce na budowę twierdzy wybrała ze względu na... miejsce(heh). A dokładniej na przestrzeń, jaka była potrzebna, by postawić taką budowlę, nie zawracając sobie głowy innymi sprawami, jakie może co niektóry brałby pod uwagę. Ona jednak nie była wielkim architektem rozpatrującym każdy szczególik, toteż tą decyzję podjęła dosyć szybko.

W towarzystwie swojego kompana, Ansimona, uczennicy Veissy, oraz Kapłana Bomarona, do tego zaś wielu znajomych osób, pomagierów, i w końcu niemalże morza robotników, rozpoczęto budowę. Datki na twierdzę nie były problemem, podobnie jak materiał, czy i ręce do pracy, a jednak i tak było ciężko. W iście (przynajmniej dla Arastianny) ślamazarnym tempie zaczęły pojawiać się w końcu fundamenty, obozowisko robotników zdawało się rozrastać z dnia na dzień, a sama Magini przysłowiowo podwinęła rękawy, uczestnicząc w stawianiu swego nowego domu, wspomagając ciężką pracę fizyczną magią. Wytwarzała więc gotowe mury czy ściany, potrzebne surowce, przekopywała ziemię, i tworzyła przedmioty.

Dzień po dniu, miesiąc po miesiącu.


Niejednokrotnie miała ochotę rzucić tym wszystkim w cholerę, i oddać się mniej wyczerpującym zajęciom, za każdym razem jakoś jednak wewnętrznie wygrywała małą walkę ze swą podupadającą motywacją, powtarzając sobie, iż nadejdzie ten dzień, gdy w końcu skończą budować. Jej towarzysze również mieli w tym niemałą zasługę, podtrzymując ją na duchu w chwilach słabości. Padała więc niemal codziennie na posłanie w namiocie, zasypiając kamiennym snem, powtarzając sobie co ranek, iż ta katorga w końcu kiedyś musi mieć swój koniec. Przy okazji zaś, doszła do wniosku, że każdy, kto budował kiedyś coś podobnego, musiał mieć naprawdę zaparcie godne cholernego smoka... i nierówno pod kopułą.

Ratowały ją również wizyty w Twierdzy Traident, i przylegającym do niej małym mieście w "celach zaopatrzeniowych", jak to oficjalnie Arastianna nazywała, by zakupić potrzebne składniki do dalszej budowy. Potrzebowała w końcu chociażby same komponenty, które przecież nie rosły na drzewach, a których zużywała naprawdę sporo. Tam zaś, tak naprawdę mogła się w spokoju odprężyć, korzystając z łaźni parowej, kąpieli z pachnącymi olejkami, czy nawet i masaży.


Zabierała zaś ze sobą Veissę, by i ta poznała nieco bardziej szykowne uroki życia. Odwiedziny zaś przeprowadzali "na zmianę", raz jechały one, raz Ansimon z Bomaronem. Same wizyty zaowocowały z kolei dodatkowo zaprzyjaźnieniem się z władcą Traident, ludzkim mężczyzną Aristonem Brodatym, Kapłanem Mystry. Był on dosyć łatwą osobą w kontaktach, i również darzył przyjaźnią Krasnoludy, Magini szybko więc znalazła z nim wspólny język. A do tego, Ariston był dobrze zbudowanym blondynem w mniej więcej jej wieku... nie mogło jednak być oczywiście perfekcyjnie. Przekonania mężczyzny co do wielożeństwa Magini potrafiła jeszcze zrozumieć, jednak prawa do pierwszej nocy u zakwitających kobiet z jego terenów już nie. Pozostawiła to jednak bez komentarza, nie mając zamiar wtrącać się w jego politykę. A przynajmniej nie na samym początku owej znajomości.

~

Twierdza w końcu pomału zaczynała przypominać twierdzę.

Wybudowali wspólnymi siłami parter, potem pierwsze piętro i drugie. Stajnie dla Gryfów, Pegazów, na dziedzińcu karczma, rzędy fontann, Kaplica Gonda i Kaplica Mystry. Mury wysokie na dziewięć metrów, wieżyczki, balisty, katapulty. W końcu i fosa ze zwodzonym mostem, a wszędzie pełno robotników, służących, strażników, najemników. Gnomy z Luskan, Złote Krasnoludy... i napłynęli też chętni chcący się osiedlić przy twierdzy.

Zdarzyła się raz czy dwa potyczka z bandytami, czy Trollem zapędzającym się zbyt blisko, wielkich "urozmaiceń" w trakcie budowy jednak nie było...

Powstało więc sioło otoczone palisadą, pojawiły się pola uprawne, sady, winnice. Znalazła się nawet niewielka przystań przy rzeczce płynącej blisko twierdzy. Powoli to wszystko miało ręce i nogi, a Arastianne z całą pewnością kilka siwych włosów. Nigdy jeszcze nie podjęła się podobnego wyzwania w swym życiu, i być może nie stworzyła okazałej, rozległej kolebki cywilizacji, ale jak twierdza miała być, tak była.

Gdy zaś wszystko w końcu zakończono, a na wieżach "Kamienia Gryfa" załopotały sztandary, Magini przez trzy dni nie wychodziła z łoża, oddając się błogiemu lenistwu, a jej towarzysz taki sam okres czasu nie trzeźwiał...

 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 09-10-2013, 22:49   #5
 
homeosapiens's Avatar
 
Reputacja: 1 homeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetny
Marcus


Wysoki ciemnowłosy mężczyzna w połyskującej pełnej zbroi płytowej okrył się płaszczem i stanął na murze na bramą. Rozmyślał.

Marcus nienawidził masek, intryg i tym podobnych nikczemnych jego zdaniem tajemnic, jak ciosów w plecy, zdrady i homoseksualizmu. Pod tym względem większość jego plemienia miało zdanie jednolite, łącznie z nim. Kto nosi maskę, ten coś ukrywa bądź się boi stanąć oko w oko z wyzwaniem. Kapłan nosił więc swoja oznakę władzy niechętnie. Zarówno jemu się ona niepodobała, jak i jego towarzyszom. Szeryf, jednak czasem, na formalne okazje musiał się poświęcać pod tym względem.

Droga do przełęczy Nath i lokalizacji twierdzy, którą podpowiedział mu sam wezyr mijała długo, powolnie i bez niespodzianek. Marcus lubił, kiedy tak się sprawy miały - nuda i brak niespodzianek oznaczały, że nie stracił żadnego wojownika. Po drodze słuchał opowieści, przyglądał się pojedynkom, które od tej pory miały nie kończyć się śmiercią - w ten sposób wybrał dowódców. Warwicka - dowódce wojska i Letho - dowódcę garnizonu. Warwick był krępym i niskim, jak na barbarzyńcę z północy mężczyną. Odznaczał się słusznym wiekiem (jako jedyny był po czterdziestce) i zielonymi oczami, które prawdopodobnie widziały zbyt wiele. W walkach, które toczył Warwick Marcus doskonale dostrzegł jedną rzecz - Warwick myślał bardzo szybko i nigdy nie tracił zimnej krwi. Nie wpadał w szał - wydawało się, że nie zaistniała taka potrzeba. Wszystkie jego walki zakończyły się rozbrojeniem, obaleniem, bądź innym "taktycznym" pozbawieniem przeciwnika zdolności bojowej. Marcusa ulubioną była walka Warwicka z Lethem, który pomimo przegranej został również awansowany. Letho walczył zupełnie odwrotnie od Warwicka. Był wysoki, szybki, silny i jego krzyk, gdy wpadał w szał wygonił chyba wszystkie ptaki w zasięgu kilometra. Jednak był również bardzo doświadczony w walce i niegłupi. Nie dał się zmylić fintom i unikom Warwicka, nie rozbroił się sam wbijając swój wielki topór w drzewo na co starszy mężczyzna najwidoczniej liczył - krok po kroku przełamywał jego obronę i kiedy już wydawało się, że zaraz będzie po wszystkim po wszystkim... Warwick rzucił miecz i odskoczył. To wybiło Letha z równowagi tylko na milisekundę - miał on już podnieść topór pod jego gardło, co oznaczało by zwycięstwo. W tym czasie Warwick wyjął jednak pejcz i zrzucił mu na głowę gniazdo szerszeni. Choć Letho przegrał walkę, Marcus był pod wrażeniem.

Liriel przez większość drogi była pogrążona w księgach. Z wojownikami z plemienia Marcusa nie rozmawiała zbyt wiele. Od czasu do czasu raczyła opowieścią o rodzie szlacheckim, przez którego ziemię wypadała im droga, bądź o historii i wojnach, które były związane z czymś obok czego wyjeżdzali. Małżeństwo wspólnie czas spędzało dopiero w namiocie po zapadnięciu zmroku.

Po dojechaniu na miejsce budowy twierdzy - w widłach niewielkiej rzeki. Wszyscy ostro wzieli się do pracy. Zarówno przybyli wraz z nimi murarze, rzemieślnicy, architekci, jak i wojownicy. Sam Marcus i Liriel również pomagali ile tylko się dało. Na początku wszyscy spali w namiotach. Marcus i wojownicy zajmowali się dowozem zaopatrzenia, gdy czegoś brakowało. Samą budową kierowała Liriel, która jak się dowiedział znała się na architekturze lepiej niż jego wynajęci archtekci. Mury powstały bardzo szybko, głównie dzięki dużej ilości robotników. Wieśniacy z chęcią przychodzili pracować za wikt, opierunek, niewielką zapłatę i nadzieję na dalszą współpracę z panem zamku. Ogólnie budowa twierdzy w okolicy była bardzo dobrze odbierana - wiązano z nią nadzieję na lepsze jutro. Ostatecznie mury były wysokie na osiem metrów i na pół metra grube. Wrota do zamku były z żelaza wzmocnionego magią. Na czubku muru znajdowały się blanki. Na mur, nie licząc tego, że ktoś lub coś potrafi latać, można było się dostać schodami lub mostem. Każda strona muru miała swoje schody, natomiast strona od której twierdzę nie obmywała rzeka miała dwie pary schodów - po dwóch stronach jedynej bramy. W centralnym punkcie zbudowanego na planie kwadratu zamku miała stanąć twierdza. Budynek wyższy w zamierzeniach o dwa metry niż mury zemnętrzne, z którego wystawać jeszcze trzymetrowa wieża obserwacyjna. Nie jedyna, oczywiście - mury zewnętrzne miały "wieże", lecz te były wbudowane w mury i stanowiły tylko ich poszerzenie - miały one również schody na górę i były alternatywną mozliwością wejścia na mury - z tym że o ile na mury dostęp mieli cywile, to do wież już nie. Zamek mieł cztery wieże, nie licząc obserwacyjnej w każdym rogu.

Północno-wschodnią nazwano Wieżą Namiestnika. To z tego powodu, że zajmował ją Letho, który był dowódcą w twierdzy pod nieobecność Marcusa. Oczywiście podlegał zarówno Marcusowi, jak i Warwickowi, ale nie przeszkadzało mu to zająć dwóch poziomów wieży dla siebie(pomimo, że Marcus i Warwick do ukończenia twierdzy spali w namiotach). Każda wieża miała trzy poziomy, nie licząc poziomu muru - parter, pierwsze i drugie piętro. Na drugim piętrze każdej wieży znajdowała się zbrojownia. Na parterze Letho urządził sobie gabinet, gdzie mógł przyjść każdy, kto miał do niego sprawę, natomiast na piętrze był jego pokój prywatny. Marcus zgodził się na to wszystko widząc, że Letho przejmuje się bardzo swoimi nowymi obowiązkami - błyskawicznie nauczył się czytać i całe dnie spędzał z Warwickiem rozmawiając o wojnie i taktyce.

Północno-zachodnią nazwano Wieżą Umarłych. Sama nazwa podobała się Marcusowi z tego względu, że brzmiała dość strasznie. Wzięła się podobno z faktu, że jeden robotnik ukrył się w niej, spił miodem, a potem spadł na sam dół i zginął. Kapłana nie było akurat w twierdzy, więc słyszał historię z drugiej ręki. Parter i pierwsze piętro Wieży Umarłych było zarezerwowane dla uczniów Liriel.

Południowo-wschodnia nie miała specjalnej nazwy. Zazwyczaj mówiono o niej Wieża Strzelnicza, bądź Strzelnica, ponieważ zazwyczaj były na niej umieszczone tarcze do trenowania strzałów z łuku, bądź kuszy. Z oczywistych względów nikt tam nie mieszkał.

Południowo-zachodnią wieżę nazwano Wieżą Azutha. Marcus oczywiście miał zamiar wybudować świątynię w twierdzy, ale na cokolwiek okazałego na razie nie było jeszcze wystarczająco czasu. W związku z tym kult w dalszym ciągu spotykał się w dużym namiocie, a w Wieży Azutha mieszkali dwaj kapłani, których Marcus tutaj ze sobą przywiódł - Lester i Kormaril.

Marcus rozkazał najpierw budować mury, wieże, a następnie wewnętrzną twierdzę, której budowa dopiero była w trakcie. Żadne budynki gospodarcze jeszcze nie powstały, natomiast na zewnątrz twierdzy powstała karczma. Niziołek, który kazał ją zbudować - Heimo Kterlik zadbał, by nokomu znużonemu pracą napitku nie zabrakło. Natomiast po lewej stronie drogi do twierdzy, właściwie wokół karczmy i aż do samego zamku stało ze dwieście namiotów. Wewnątrz zamku spali tylko Marcus, Liriel, ludzie Marcusa i pracownicy, których przysłał z Marcusem sam wezyr. Wszyscy "dodatkowi" pracownicy spali na zewnątrz. Pomiędzy centralną twierdzą, a murami miejsca, niestety, nie było nie wiadomo ile.

Liriel



Ta cała eskapada z wyjazdem do ojca Markusa, potyczką z bratem, a potem z zostaniem szeryfem przez jej męża wpłynęła na Liriel, Poczuła się ona troszeczkę odpowiedzialna za tych ludzi. Jej planem od początku było założyć szkołę magii. Talent magiczny był jednak rzeczą nie spotykaną zbyt często. Dość powiedzieć, że przez całą podróż z domu ojca Marcusa na miejsce budowy nowej twierdzy udało jej się znaleźć tylko jednego chłopaka, który byłby wrażliwy na splot, co śmieszne, miał na imię Marcus. By uniknać pomyłek Liriel zaczęła na niego mówić Marc.

Dzień za dniem mijał dla niej szybko. Budowa dłużyła się jej. Często musiała się teleportować po jakieś potrzebne rzeczy, a to zawsze jest jakieś ryzyko. Na całe szczęście nic złego sie nie stało, a kiedy już poznała dokładnie miejsca gdzie wstępowała po brakujące zaopatrzenie ryzyko było znacznie mniejsze.

Kiedy nie musiała zajmować się jakimiś nagłymi brakami lub pomocą magiczną w budowie zachowywała się jak dobra gospodyni. Stwierdziła, że wypadało by nawiazać przyjazne sąsiedzkie stosunki z pozostałymi szeryfami. Najpierw wybrała się do Arastianne. Pomyślała, że jako kobieta pewnie dobrze ją zrozumie i miała nadzieję, że zgodzi się spędzić pół godzinki w jej i Marcusa towarzystwie. Pewnego rana Arastianne mogło zbudzić ranne pukanie do pokoju.

Witam. Jestem Liriel Bloodrain. Jestem żoną Marcusa Bloodraina - pana zamku Kastoel. Nie znamy się jeszcze, a myslę, że to należałoby zmienić. Poza tym towarzystwo by mi się przydało. Słyszałam, że pani również jest czarodziejką? Ja właśnie planuję u nas w Kastoel założyć szkołe, ale tak cieżko znaleść pojętnych uczniów... W każdym razie myślę, że miałybyśmy o czym rozmawiać. Zgodzi się Pani nas odwiedzić?

Z oczu Liriel widać było, że zależało jej na tym. Nie chciała całych dni spędzać w towarzystwie tylo i wyłącznie wieśniaków, a Marc, choć był pojętnym uczniem to miał dopiero piętnaście lat.

Liriel miała nadzieję, że to wyjdzie na dobre i jej i Marcusowi - zapoznać się z innymi o tym samym statusie. A propos statusu - śmieszny był jej własny. Oficjalnie była tylko "żoną szefa", z drugiej strony również aż "żoną szefa". Tak na prawdę jedyną osobą, która mogła się jej sprzeciwić był Marcus. Obydwaj jego dowódcy zbyt ją szanowali i znali jej umiejetności i inteligencję na tyle by podlegać jej rozkazom bez wzgledu na pozycję. Warwick był na tyle sprytny, że wiedział pewnie również, że gdyby ona Marcusa o to poprosiła, to miała by jego stanowisko. Na tym to się kończyło - miała faktyczną władzę, a zero odpowiedzialności. No bo co jej Marcus zrobi jak by coś zchrzaniła? Przecież kocha ją jak własne życie. Na wszystkich szczęście Liriel do tej pory niczego nie chrzaniła, ani też nie miała zamiaru w nadmiarze wykorzystywać swojej uprzywilejowanej pozycji.

Po wizycie u pani Szeryf Liriel w końcu udało się nauczyć Marc'a czru uśpienie. Potem pomagała przy budowie twirdzy tłumaczac architektom dokładnie plan. Trwało to do wieczora. Całe te rozważania o statusie i "pozycji" sprawiły, że miała ochotę dziś z Marcusem spróbowac czegoś nowego, ale... nie czuła się najlepiej. Własciwie to on znał się najlepiej na leczeniu w całej tej chałastrze, więc udała się bezpośrednio do ślęczącego nad papierami - rachunkami, raportami męża. Warwick był u niego w namiocie i o czymś rozmawiali:

-Coś jeszcze?
Warwick spojrzał na zmartwioną minę wchodzącej Liriel.
-Nic co nie mogło by poczekac do jutra.
Szybko wyszedł zostawiając małżonków samych w ich namiocie.
-Nie czuje się najlepiej. Mógłbyś się dowiedzieć co mi jest?
Marcus przyjrzał się dokładnie Liriel. Powiedział kilka magicznych słów i... przytulił ją, podniósł i pocałował.
-No nie rozumiem? Cieszysz się, że źle się czuję?
Marcus spojrzał na nią radosnym wzrokiem i rzekł poważnym tonem:
-Kochanie, będziemy mieli dziecko.
 

Ostatnio edytowane przez homeosapiens : 09-10-2013 o 23:09.
homeosapiens jest offline  
Stary 16-10-2013, 12:44   #6
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Po owocnej nocy i odpoczynku w przylegającej do kaplicy apartamentach, nowo mianowani szeryfowie zostali w południe zaproszeni do prywatnego gabinetu Netiarchy.
Zanim jednak miało to miejsce, uraczeni zostali wystawnym śniadaniem, potem zaś mogli skorzystać z gościnności Netiarchy. Nic nie mogło być zbyt wykwintne i drogie dla jego nowych przedstawicieli. Usłużna służba proponowała najlepsze perfumy czy nawet mikstury magiczne służące do upiększania.
Zanim przekroczyli progi prywatnych gabinetów Króla-Czarodzeja czekało ich jeszcze spotkanie z jedną z najważniejszych postaci dworu Halruaańskiego.
Wezyr Idrachim Jordain jest jedną najważniejszych osobistości w tym magicznym kraju. Doradzał już poprzednikowi Zalathorma, jest też Nadrektorem akademik wezyrów domu Jordainów. Jednej z najpotężniejszych organizacji kraju. W krótkich słowach przypomniał im zakres obowiązków i ich praw na ziemiach powierzonych. Wyjaśnił też zasady używania masek szeryfów. Które to używane winny być tylko w sprawach gdy szeryf reprezentuje władzę rady. Dlatego też maski te nie mają żadnych cech osobistych różnią się tylko wyglądem płciowym oraz posiadają symbole odpowiedniego szeryfowstwa. Zakładane winny być tylko w czasie rozpraw, same zaś posiadają nader przydatne prawdziwe widzenie, pozwalające przejrzeć wszelkie iluzje i czary maskujące.

***

W południe szeryfów poprowadzono do prywatnych gabinetów Netiarchy. Przepych pokojów był widoczny od pierwszych kroków szeryfów. Ozdobne drzwi zdobione runami z elektrum. Drzwi zaś otworzyły mu dwa kryształowe golemy. Na prawej ścianie powieszony był ozdobny gobelin na którym przedstawiono scenę walki maga z czarnym smokiem. Ozdobne witraże oświetlały feerią barw gabinety. Na niektórych widoczne były w tej chwili uśpione witrażowe golemy. Halruaański behir spacerował po głębokich kolorowych tkanych misternie dywanach.

Zalathorm siedział za wspaniałym biurkiem z zalathanu.

Gestem ręki wskazał przybyłym wygodne fotele stojące przed jego biurkiem. Gdy szeryfowie już zasiedli, przed nimi pojawiły się dostarczone przez niewidocznych służących, misternie rżnięte w krysztale, kielichy wypełnione białym skrzącym się trunkiem.

- Zastawiacie się zapewne czemuż zawdzięczacie taką hojność rady. Wasze czyny zwróciły Naszą uwagę, lecz nie był to bynajmniej najważniejszy powód utworzenia czterech dodatkowych twierdz na ternie doliny i przełęczy Naht.

Nerwowym gestem Netrircha pogłaskał zwodnika.

- Jak zapewne wiecie specjalizuję się w magii wieszczeń. Ponad dwa lata temu największych naszych wieszczów. - przy tych słowach uśmiechną się skromnie, dając do zrozumienia, iż jest największym mistrzem wieszczenia na terenie Haluraa.
- Zaczęły nawiedzać wizje utworzenia kolejnej prowincji Dambrath na terenie Doliny i części przełęczy Naht. Twierdza Traident został by odcięta od Halruaa. Głównymi siłami atakującymi i zajmującymi teren były zaś Crinti i Drowy. Postanowiliśmy wzmocnić rzeczone tereny, aby przejęcie terenu było niemożliwe. Wizje obecnie zmieniły się tylko czasami mamy przebłyski o opanowaniu twierdzy szeryfa Morcholda przez siły Crinti i Drowów. Aby całkowicie zminimalizować taką możliwość, każdy z Was szeryfów otrzyma indywidualne dyspozycje co do toku rozwoju szeryfowstwa. Otrzymacie też co kwartał dodatkowe czterdzieści tysięcy sztuk złota na ich przeprowadzenie. Szeryfie Morcholdzie do twojego zadania na terenie Twojego szeryfowstwa należy polepszyć sieć dróg. Należy też zadbać o prawidłowe zabezpieczanie i konserwację broni, gdyż awaria kusz milicji doprowadziła do przegranej w Moich wizjach. Szeryfowie Shieldheart i Bloodrain do waszych zadań należy powiększenie twierdz i otaczając je siół do wielkości miasteczek.
Szeryfie Tiran do twoich zadań należy poprawa sieci dróg i budowa mostu zwodzonego typu gnomiego przez rzekę. Raporty miesięczne o postępach prac tym razem wymagam od Was dotyczące waszych działań oraz nastrojów na terenie szeryfowstw.
Teraz nie zatrzymuję, wezyr Idrachim zaopatrzy was w odpowiednie dokumenty oraz fundusze.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975
Cedryk jest offline  
Stary 23-10-2013, 02:41   #7
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Wytyczne Netriarchy były jasne, drogi faktycznie wymagały poprawy, mimo tego że starał się nimi już wcześniej zająć, zwyczajnie nie miał na to jeszcze czasu. Było tyle innych rzeczy zajmujących jego uwagę, czas i środki, że było to fizycznie niewykonalne. Rozjaśnił się również powód, dla którego rada postanowiła zainwestować aż takie środki w ochronę przełęczy, mimo istnienia twierdzy Trident. Rozmyślał nad tym wszystkim w czasie drogi powrotnej do Kamiennej Łzy.

Zastanawiał się nad miejscem, gdzie miał powstać most. W ostateczności uznał że zbuduje go nieco na północ od miasta, żeby w razie przejęcia go, przeciwnik nie miał zbyt łatwej przeprawy z machinami oblężniczymi. Tuż obok niego, miała powstać druga zewnętrzna strażnica, jednak dopiero po zwiększeniu sieci dróg, kiedy mag byłby pewien jakimi środkami dysponuje.. Przeprawa powinna była więc być bezpieczna w teorii. Jednym z serwitutów od dawna było tworzenie dróg na ziemiach podległych Tiranowi, jednak nikogo do niego nie kierował, było to w jego mniemaniu zbyt powolne, jednak stwierdził wreszcie że jeśli chce dokończyć pajęczyny oplatające mury twierdzy, musi zacząć mocno dzielić swój czas jeszcze bardziej. Tak też się stało, drogi w kierunku kopalń zaczęły tworzyć ekipy z miasta, zaś w stronę mostu i dalej na północ, Rovan, kiedy nie był zajęty wykańczaniem zabezpieczeń zamku. Pentor zajmował się swoimi eksperymentami w laboratorium alchemiczny, okazyjnie tylko wygłaszając kazania, zaś Tabitha stała się dość rozpoznawalną twarzą w sali audiencyjnyej i każdy w okolicy był świadom, że jeżeli sprawa faktycznie nie jest poważna, to najprawdopodobniej ona zajmie się tą petycją.


Most zwodzony prezentował się doskonale, Rowan musiał nieco posiedzieć nad jego koncepcją, mimo że konstrukcja była dość popularna w niektórych miejscach. Kamienny masyw był podnoszony za pomocą wołów, jednostronnie, tak że wojska stacjonujące po drugiej stronie nie miały żadnej kontroli nad żadną częścią mostu, a łodzie i barkasy mogły spokojnie przepływać pod mostem. Asvid z kolei, jeśli chciał wybrać się na dłuższą wycieczkę wodą, mógł się zmieścić pod mostem, bez potrzeby podnoszenia go, na szczęście jednak bardzo rzadko zdarzały mu się takie podróże. Mimo że żył w przyjaznych stosunkach ze Złotą Kiścią, to jednak widok giganta mógł budził obawy. Póki co, rodził jedynie plotki, miejscowe legendy i był doskonałym straszakiem na niegrzeczne dzieci.

Wszystko zdawało się iść zgodnie z planem, aktywność bandytów w okolicy spadła drastycznie, z kolei w mieście nikt też za specjalnie nie chciał wszczynać burd, nawet żołnierze. Gustowne miejsca w loszku dla zbrojnych tuż koło placu manewrowego, stanowiły doskonałe miejsce do przemyślenia wielu rzeczy, z kolei przestępcy, lądowali w zamkowym lochu, najczęściej w celi, która ogłupiała delikwenta. Mało kto chciał powtórzyć to przeżycie. Co prawda po wypuszczeniu z lochu, byli przywracani do normalnego stanu, to jednak kilka wspomnienie kilku nocy, kiedy nie mogło się sklecić razem dwóch rozsądnych myśli, miało odpowiedni efekt. Sieć dróg również rozwijała się cały czas, miejscami była to magicznie tworzona droga, gdzie indziej tłuczeń utwardzany przez robotników z miasta.

Wieczorem, przed czasem kolejnego raportu, Rowan zasiadł w swoim laboratorium, na wygodnym fotelu, w którym niemalże się zapadał. Spojrzał w magiczną sadzawkę i rzucił czar wieszczenia, próbując się dowiedzieć czegokolwiek na temat zagrożeń czyhających z północy i wschodu. Przyglądał się mglistym obrazom przewijającym się w wodnym zwierciadle, próbując oddzielić wszelkie mogłoby być, od będzie, wypatrując czegokolwiek znajomego. Nie miał zamiaru tracić przez wizje snu, ale czasami bywały pomocne, jeśli odpowiednio się je przesiało.

Nadeszła pora zdania kolejnego raportu, zastanawiał się jak idzie okolicznym szeryfom, nie miał czasu się z nimi bliżej zapoznać, czego nieco żałował, bo współpraca mogła być kluczem do rozkwitu regionu jak i jego bezpieczeństwa. Obiecał sobie że tym razem spróbuje naprawić swoje faux pas i nieco bliżej się z nimi zapoznać.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 27-10-2013, 04:43   #8
 
homeosapiens's Avatar
 
Reputacja: 1 homeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetny
Arastianne Marcus i Liriel

Namiot Marcusa był największy w całej okolicy. W środku podłoga wyłożona była wzorzystym dywanem. Przy stole w centralnym punkcie namiotu Marcus i Liriel czekali na gościa. Szeryf czarodziejka o imieniu Arastianne zgodziła się ich odwiedzić. Tak naprawdę jednak obydwoje jeszcze byli myślami przy wczorajszej nowinie na temat ciąży.

Wkrótce zaś ich gość przybył, i to drogą powietrzną. Magini wylądowała w środku obozowiska “sąsiada” wraz ze swoją uczennicą. Przedstawiła się, wyjaśniła cel przybycia, po czym zaprowadzono ją do właściwego namiotu. Tam zaś…

- Witam was, zwę się Arastianne Shieldheart, służka Mystry, Szeryf twierdzy “Kamień Gryfa”, przybywam na wasze zaproszenie - Przedstawiła się wielce oficjalnie, wręczając symboliczną sakiewkę z komponentami, po czym w końcu się lekko uśmiechnęła - Moja uczennica, Veissa - Przedstawiła towarzyszącą jej, młodą dziwoję, która lekko skinęła głową.


- Miło mi, Veissa jestem - Odezwała się młódka, również wręczając taki sam powitalny prezencik co Magini.


-Nam również jest bardzo miło. Witaj w naszych skromnych, miejmy nadzieję nie za długo, progach.

Jako pierwsza przywitała ją pani domu. Główna czarodziejka zamku Kastoel i żona szeryfa Bloodraina miała na sobie czerwoną suknię ze skosem na nogach, dekoltem w granicach przyzwoitości i aksamitnym czarnym pasem podkreślającym talię. Jej miedziane włosy luźno układały się wokół twarzy. Wyglądała na lekko podenerwowaną.

-Witaj Pani.

Odezwał się szeryf Bloodrain.

-Jestem Marcus Bloodrain i zdaje się zajmujemy podobne stanowiska. Znajomość i współpraca są według mnie jak najbardziej wskazane.

Miał na sobie rycerski wams ze znakiem dwóch walczących ze sobą lwów - białego i czerwonego- w czarnym polu. Sam go wymyślił, więc szansa, że ktokolwiek widział go przedtem była znikoma.

-Wolisz pani, żeby Veissa zjadła z nami, czy może można by ją zapoznać z uczniem mojej szanownej małżonki? Mógłby on ją oprowadzić po zamku i ogólnie miło spędzili by czas, jeżeli oczywiście chłopak jest taki, jak opowiada ma małżonka.

Tutaj Marcus spojrzał na Liriel wzrokiem, który mówił, że świata poza nią nie widzi i nie wyobraża sobie, żeby było inaczej.

-Młodzież ma tyle rzeczy do nauczenia się, że tak na prawdę mentor powinien wybierać co i kiedy jest potrzebne. Tematy związane z naszą służbą u Netiarchy i ogólną sytuacją w okolicy mogły by się im wydawać nudne.

Tymczasem podawano do stołu. Nie była to uczta z nie wiadomo ilu dań, jakie czasem wydawali królowie. Prosta, acz wykwintna kolacja. Do wyboru były trzy dania główne - kapłon w ciemnym sosie z borowików, karkówka wieprzowa z rusztu w pachnącym sosie czosnkowo-ziołowym, pod płaszczykiem parmezanu, oraz żeberka w kapuście z tymiankiem i kurkumą. Oprócz tego były jeszcze trzy dania na zimno - śledzie w sosie musztardowo śmietanowym z koperkiem i warzywami, sałatka z krewetek i alg morskich, oraz danie typowo barbarzyńskie z którego słynął lud Marcusa - tatar z żółtkiem cebulą i ogórkiem. Niebrakowało równiez tradycyjnych przystawek jak chleb - czarny i biały, bułki, czerwone i zwykłe ziemniaki - czerwone były z rusztu i poprzecinane w ten sposób, że ostrze, które tego dokonało musiałoby chyba być falowane, natomast zwiemniaki zwykłe były podane w misie z koperkiem, bądź jako puree. Na zimno również podane na stole były sałatka z pomidorów w oleju i occie z czosnkiem, sałatka z buraczków, sałatka z białej kapusty i kiszone ogórki.

- Czuję się zaszczycona takim wyróżnieniem, jeśli jednak nie macie szanowni państwo nic przeciw, najpierw zechciałabym potowarzyszyć w uczcie... - Wypaliła nieco wielce wyniośle Veissa, na co Magini przytaknęła lekko głową, zabrano się więc za jadło.

Arastianne odnalazła się w żeberkach, pałaszując je w paluszkach, jej uczennica z kolei zadowoliła się drobiem, ledwie jednak w nim dziubiąc, co samo w sobie było nieco komiczne…

- Nie wiem, jak wygląda sprawa u naszych sąsiadów, a być może i u Ciebie Marcusie i Twej małżonce... - Zagadnęła po chwili Magini, nie dosłyszawszy imienia żony szeryfa - ... u nas jednak ciężko z budową idzie, jako że nie jestem wyspecjalizowana w szkołach mogących mi w tym pomóc, co pozwala czerpać pełnymi garściami z mocy drzemiących w ziemi jaką nam dano.

Przetarła palce w serwetkę, uważając, by w trakcie posiłku nie pobrudzić przypadkiem swej wielce drogiej, kusej, zielonkawej sukni, o wiele odważniejszej w kroju od posiadanej przez Liriel…


-Przedstawiałam się wczoraj, gdy cię zapraszałam szanowna Arastianne. Liriel Bloodrain.

Małżonka szeryfa rozpoczęła posiłek od się tatara wieprzowego i sałatki z krewetek. Więcej raczej mówiła niż jadła, w przeciwieństwie do męża, który choć z wyglądu raczej przypominał wieszak na ubrania niż niedźwiedzia apetyt miał nienasycony. Wyłaściwie to nałożył sobie wszystkiego po trochu. Widać było, że lubi i potrafi zjeść.

-No cóż, Vesso Marc będzie niepocieszony. Jego tutaj nie zapraszałam, ponieważ jest on co prawda jedynym i pierwszym moim uczniem, ale planuje mieć ich więcej, w związku z czym Marcus nie zgodził się na specjalne go traktowanie. Zazwyczaj jemy sami, bądź z jednym z dwóch dowódców, kiedy jest coś ważnego do przedyskutowania.

Marcus tymczasem starał się nie patrzeć za dużo na Arastienne, gdyż jak większość ludzi północy miał dość gorącą krew, co zamierzał po zaślubinach w sobie zwalczać. Ponadto nie chciał rozdrażnić Liriel. Skupił się na jedzeniu i dał mówić dalej ukochanej. Treść rozmowy “na poważnie” mieli obgadaną już od rana.

-Mysleliśmy o tej naszej sieci twierdz. Mamy mieć dostęp do oddziałów najemnych poprzez portal wprost do naszej tierdzy, czy miasta, sama nie wiem co z tego ostatecznie będzie. Ludzi wciąż przybywa. Przechodząc do rzeczy - chcialibysmy połaczyć twierdze kręgiem teleportacyjnym by móc sobie wzajemnie pomagać w razie zagrożenia z którym nie możemy sobie poradzić sami. O ile mamy nadzieję, że taka sytuacja nie zajdzie, to zawsze uważałam, że zakładać trzeba najgorsze. Spalona twierdza i martwi obrońcy to strata życia, czasu, pieniędzy, a zysk dla wroga. Kręgi te miały by działać tylko i wyłącznie po aktywowaniu słowem-kluczem przez szeryfa i zaakceptowaniu przejścia własnym słowem-kluczem przez drugą stronę. Wolna teleportacja nie wchodzi w grę przez to,że mogła by być wykorzystana przez wrogów - upadek jednej znaczył by upadek wszystkich twierdz przełeczy Nath. Byłoby wskazane, żebyś pani nie dzieliła się z nikim treścią słowa-klucza swojej twierdzy - nawet ze swoją piekną i mądrą uczennicą. Jeżeli oczywiście zgodzisz się na taki plan.

- No cóż... - Arastianna upiła łyczek wina - ... choć czuję się zaszczycona taką propozycją, i możliwością współpracy pomiędzy naszymi twierdzami, muszę was jednak szanowni koledzy poinformować, iż owa “przysługa ochronna” byłaby w stanie działać niejako tylko w jedną stronę. Mam bowiem całkiem inne plany niż wasze, i mój portal będzie prowadził do pewnej odległej krainy na Torilu, dzięki czemu będę w stanie w razie kłopotów uzyskać sprzymierzeńców ze znanej mi rasy… choć oczywiście, jeśli chcecie, nie widzę problemu, by nasze siedziby były w ten sposób połączone - Magini uśmiechnęła się lekko, po czym skinęła lekko głową w stronę gospodarzy.

-Nie do końca rozumiem Twoją odpowiedź Arastianne. Nie masz nic przeciwko, a jednoczesnie zaznaczasz że jednostronnie, ponieważ masz inne plany co do uzyskiwania sprzymierzeńców. Zapewniam cię my również mamy inne plany jeżeli chodzi o uzyskiwanie sprzymierzeńców. Tu chodzi jednak o sytuację w której nasze własne plany i sprzymierzeńcy mogli by być niewystarczający. To znaczy my również nie zamierzamy trzymać najemników tutaj, tylko ich ściągać magicznie w miarę potrzeby, ale czy to ma jakikolwiek związek? - Odrzekła Liriel. Najwidoczniej dzisiaj to ona nosiła spodnie w tym zamku. Choć to mogło się niedługo zmienić, bo Marcus najwidoczniej kończył już jedzenie.

-Tak naprawdę plan, który wymyśliliśmy z żoną uważam za dobry, gdyż atakując jedną z naszych twierdz wróg niejako będzie atakował wszystkie cztery. O ile wszyscy szeryfowie oczywiście zaakceptują naszą ofertę. Właściwie dlatego też chcieliśmy Cię lepiej poznać, bo niejako w tej sposób ufamy sobie nawzajem życiem i śmiercią.

Przez dłuższą chwilę Magini wpatrywała się w puchar z winem trzymany w dłoni, którym lekko poruszyła, wywołując koliste ruchy trunku w naczyniu. Ponownie zwilżyła usta...
- Najemników to ja mam pod ręką, jednak my nie o tym prawda? - Zadała retoryczne pytanie - Staram się wyjaśnić, jak sprawy mogą wyglądać, ot tyle...jakie macie pomysły z waszym portalem, to wasza wola. Przeciw współpracy, czy i wzajemnemu pilnowaniu się nie mam nic przeciw, wręcz byłoby to jak najbardziej wskazane... - Arastianna nieco przesunęła się od stołu, po czym ułożyła nogę na nogę, kusa suknia zaś nie skrywała za bardzo jej kształtów.

-Mając najemników pod ręką trzeba ich zakwaterować, wyżywić i płacić im… nawet kiedy nie są potrzebni.

Dodał Markus, który ostatecznie skończył już siać spustoszenie wśród półmisków i salater. Ciekawa osoba ta Arastianne, ale troszkę dziwnie się wyraża, pomyślał. Potem spojrzał na nią i pomyślał, że dłuższe przebywanie w jej towarzystwie jest niewskazane. Głupie myśli łatwo przychodzą do głowy, a raz rozlanego mleka nie sposób pozbierać.

-Czyli wyrażasz zgodę, z tego co rozumiem.

Liriel nie za bardzo podobało sie skąpe odzienie pieknej magini. Raczej była pewna swojego męża, ale… hmm… czy wypadało by jej powiedzieć, żeby nastepnym razem przyszła ubrana odrobine mniej seksownie?

- Jak najbardziej - Arastianne uśmiechnęła się do obojga, wznosząc teatralnie mini toast własnym pucharem, po czym spojrzała na “wyczekującą” sytuacji uczennicę.
- Jeśli chcesz, możesz już iść... - Odezwała się do niej, na co Veissa, uśmiechnęła się skromnie, wstała, i skłoniła się zebranym. Magini z kolei przeczesała kosmyk włosów za ucho, a następnie zwróciła się bezpośrednio do Marcusa:
- Czy mieliście do tej pory jakieś nietypowe wydarzenia? Coś wartego wspomnienia, a utrudniające pracę?

Marcus spojrzał na Lairiel. Po chwili spoważniał.

-W zewnętrznym pierścieniu ciągle przybywa ludzi. Troszkę ciężko tam zaprowadzić porządek. Pracujemy nad tym. To raczej normalna kolej rzeczy, ale z czasem, gdy ludzie dowiedzą się, że nikt nie uniknie kary powinno być lepiej. Głównie chodzi o mniejsze i wieksze kradzieże, bójki, pobicia. Szczególnie gdy prości ludzie za bardzo odurzą się alkoholem bywają agresywni.

Małżonkowie spojrzeli po sobie. Jedno po drugim skinęło głową.

-Właściwie to nie jest to nic wielkiego. Jest tylko jedna ważna kwestia, która moglibyśmy się chcieć podzielić, ale to raczej radosna nowina. Jestem przy nadziei. Dowiedziałam się wczoraj. Może powstanie ród Bloodrainów, który będzie znany i szanowany przez setki lat? To przyjemna myśl.

Panna Shieldheart zignorowała słowa o robotnikach, podrywając się z miejsca, po czym niemalże doskoczyła do Liriel, kładąc jej obie dłonie na ramiona, przytulając się policzkiem do policzka, jednocześnie muskając je żonie szeryfa ustami. Po chwili zaś uczyniła podobnie z drugim, obdarzając ją szczerymi pocałunkami…
- Gratuluję! - Powiedziała, po czym pogratulowała energicznie i Marcusowi, również przelotnie go całując - Zaiste wspaniałe to wieści, i miejmy nadzieję, iż ród Bloodrainów będzie żył długo i szczęśliwie!

Po chwili zaś wróciła na swe miejsce, nadal z miłym dla oka uśmiechem na ustach, to spoglądając na szeryfa, to na jego żonę.
- Och, gdybym to ja tak...cieszę się razem z wami drodzy, to naprawdę radosna nowina. Teraz jeszcze bardziej powinniśmy dbać nie tylko o dobre sąsiedzkie stosunki

Widząc taką reakcję zarówno Marcus jak i Liriel byli szczerze zaskoczeni. W gruncie rzeczy nie znali się jeszcze dobrze, ale to nie było nic złego dać się lekko ponieść emocjom. Ludzie z barbarzyńskiego plemienia Marcusa robili to aż nazbyt często.

-Miło nam, że tak bardzo cieszysz się naszym szczęściem.

Marcus już pozbył się chwilowego zdezorientowania po tak żywiołowej rekcji.

-Właściwie co chodzi o sprawy formalne, dotyczące Ciebie Arastianne, to by było na tyle. Zostały już tylko pogaduszki takie jak sprawa mojej ciąży. Marcus planuje ściągnąć tutaj całe swoje plemię. Nie wiem czy widziałaś po drodze, ale zbrojni z naszym herbem to wszystko barbarzyńcy z plemienia rządzonego przez ojca Marcusa. Chcemy ich ucywilizować, bynajmniej nie co chodzi o bitwy - tylko o zycie w społeczności. Wzięcie ich tutaj jako strażników zamku to miał być eksperyment, ale na razie nie było żadnych problemów.

Liriel opowiadała o planach swojego męża, on więc odwdzięczył sie tym samym.

-Liriel już cos wspominała, ale nie do końca - zamierza założyc tutaj szkołe magii. Być może będzie tutaj stało w przyszłości większe miasto, może nawet metropolia, a ona będzie założycielką. Miasto zawsze potrzebuje czarowników. Ponadto zawsze miałem wrażenie, że brakuje jej kogoś kim mogłaby się opiekować i stąd ten pomysł, chociaż.. z drugiej strony to się wkrótce zmieni.
Arastianne wpierw króciutko zachichotała, po czym wymownie odchrząknęła.
- Ja mam w swych skromnych progach Gnomy i Krasnale pod swą opieką, oprócz oczywiście ludzi… szkoła zaś to ciekawy pomysł, chętnie bym pomogła w zależności czego potrzebujecie. Zastanawiam się tylko, jak ewentualnych chętnych tu ściągnąć, wszak nieco z dala od cywilizacji jesteśmy… byliście gdzieś ostatnio? - sięgnęła po białą bułkę, którą zaczęła “dziubać”.

-Nie byliśmy nigdzie poza twierdzą, nie licząc sporadycznych wypraw po zaopatrzenie. Obiektywnie patrząc jednak, to z tego co rozumiem to nasze “odludzie” wkrótce ma nim nie być. Cztery twierdze, czterej gospodarze - wkrótce cztery miasta być może. Kto wie, czy zanim się nie zestarzejemy to nie będzie najbardziej zaludniony region Halruua. -Marus odpowiedział wycierając ręce po umyciu ich w misce z wodą.
- Proponuję odwiedzić Twierdzę Traident. Można tam naprawdę zapomnieć o dręczących problemach w łaźniach, przy pachnących kąpielach, czy i masażach - Magini mrugnęła do Liriel - Co zaś się tyczy “naszych” skrawków ziemi… daleko mi do wybudowania miasta, i być może minie wiele wiosen nim to się stanie… i w sumie aż tak daleko nie myślałam - Zaśmiała się głośno i wesoło - Zastanawiam się tylko, dlaczego aż czterech szeryfów i twierdz. Czyżby ciemne chmury nadciągały nad nasze głowy aż z taką mocą?

-Sugestia warta rozważenia, jednak nie mamy za bardzo mozliwości opuszczenia naszego nowego domu. Ja jestem oprócz głównej czarodziejki Kastoel, jego główną projektantką i architektem, zaś Markus hmm… dowódcą i siłą zbrojną. Naszą obecną załogę pewnie położył by w pojedynkę, więc obawiamy się zostawić nasz dom obydwoje naraz. Póki jeszcze wszystko nie jest gotowe. Właściwie najemników jeszcze nie zatrudnilismy - skoncentrowaliśmy się na budowie.

Liriel zastanawiała się, czy wypada tak chwalić zdolności bojowe męża, ale stwierdziła, że w końcu to szczera rozmowa z Panią Szeryf o podobnych obowiazkach i nie ma co owijać w bawełnę i wymyślać głupoty.

-Jak powiedziała moja ukochana. A propos miast, to zawsze uważałem siebie za wizjonera. Miesiąc temu nie było tutaj niczego poza kilkoma kamieniami. Teraz jest już kilka tysięcy osób. Kto wie co będzie za rok?

Marcusowi podobało sie towarzystwo magini i rozmowa, ale powoli zbliżała się już pora, kiedy zazwyczaj chodził spać. Po takim długim czasie spędzonym w towarzystwie pięknej magini miał ochotę zostać w namiocie sam na sam z Liriel i ją również zobaczej skąpo, albo zdecydowanie skąpiej odzianą.

-Na pewno nie wysłano nas tutaj do budowy zamków bez przyczyny. Jestem jednak pewna, że ludzie tacy jak my dadzą sobię radę z utrzymaniem tu porządku i ochroną ludności. Tym bardziej jeżeli będziemy ze sobą współpracować. Co tam u Vessy? Już jest w domu, czy rozgląda się po Kastoel? Swoją drogą myślę, że powoli powinniśmy kończyć posiedzenie. Już późno, Marcu już ziewa, a zarówno zapewne Ty magini, jak i my mamy jutro wiele rzeczy do zrobienia.

Rozmowa i kolacja trwały już kilka godzin, choć wydawało się, że Arastianne dopiero co przybyła. Towarzystwo inteligentnej i doświadczonej Pani szeryf było dla małzonków miłe, ale musieli być odpowiedzialni za wszystko co było związne z twierdzą i ludnością Kastoel . Marcus pewnie nie chciał nic mówić (w jego plemieniu wypraszanie gościa uważane było za duży nietakt)- dlatego odezwała sie Lairiel.

- Chyba będę musiała ją poszukać… i być może wyrwać z objęć Marca - Zaśmiała się Magini - To jednak nic w porównaniu z moim kompanem, tego to trzeba praktycznie wołami odciągać od wszelakich dziewoi… macie rację, późno już, czas więc na nas, wracać do siebie pora - Arastianne wstała, po czym podała dłoń najpierw Liriel, a następnie Marcusowi.
- Jeszcze raz wszystkiego dobrego, i dziękuję za gościnę... - Zarówno u żony szeryfa, jak i u niego samego, na drobniutką chwilę w trakcie uścisku dłoni, musnęła wierzch gospodarzy kciukiem...
 

Ostatnio edytowane przez homeosapiens : 27-10-2013 o 05:38.
homeosapiens jest offline  
Stary 05-11-2013, 14:29   #9
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację

4 nad ranem 10 Młot 1972RD Twierdza Starego Bagna, miasto Jeziorzan szeryf: Morchold.


Dawno już przebrzmiał Nocny Dzwon. Twierdza oraz miasto pogrążone były w ciszy i śnie. W ciszę tą nagle wdarły się ostre gwizdy strażników.
Hemri Ellenson dziesiętnik pochodzący z Waterdeep rozejrzał się ze zdziwieniem, próbował przeniknąć ciemność, lecz niczego nie dojrzał. Tej nocy dowodził dziesiątką wojów z Twierdzy wspomaganą przez dziesiątkę milicji.
- Szykować się wróg w mieście, krzyknął do swoich ludzi.
Coraz to w nowych uliczkach rozbrzmiewały się gwizdki.
Nagle oddział strażników i milicji miejskiej został zaatakowany. Szybkie cienie zaatakowały oddział.
- Zewrzeć szeregi.
- O matkoooo!!!!

Strażnicy zwarli szyki tworząc mur z tarcz. Próbowali osłonić towarzyszących im kuszników z milicji. Jeden z milicjantów padł z przekłutym rapierem gardłem, dławiąc zalewającą go krwią.
Szkolenie jednak dało znać nawet wśród milicji. Pozostali wstrzelili z kusz lub próbowali. Tylko jeden z bełtów opuścił łoże kuszy nieszkodliwie odbijając się od muru pobliskiego domu. Wśród milicji rozległy się jęki. Tylko jedna z dziesięciu kusz była sprawna. Trzech milicjantów padło martwych, zabitych rozpryskami własnych kusz i bełtów. Pozostali zostali tylko ranieni.

Dwa cienie sprawnie przeskoczyły nad zwartym szeregiem wojowników, wykorzystując jak trampolinę tarcze strażników. Szybko jak wiatr pognały w kierunku twierdzy.

- Za mną gonić psubratów, Micho zostajesz z milicją – zakrzyknął dziesiętnik.
Zdarzyli przebiec tylko kilkadziesiąt metrów uliczkami miasta, gdy ciszę nocną rozdarł magiczny wybuch. Ognie objęły północne skrzydło Twierdzy Stare Bagno. Kawałki rozerwanych murów doleciały, aż do oddziału, chociaż znajdował się w odległości strzału z łuku od jej murów.

Południe tego samego dnia to same miejsce.

Umo Rani przewodniczący Rady Miejskiej Jeziorzan zasiadał przy stole w sali narad twierdzy.
Pod ścinami, wartę wraz z towarzyszącymi im psami, pełniło dwóch strażników twierdzy.
Bez anonsów szybkim krokiem kroczył następny z członków rady Rik Gewdan, zamożny zbrojmistrz.

- Tak, jak myślałem Umo to sabotaż. Z siedmiu setek kusz będących na wyposażeniu milicji, połowa jest nieodwołanie zniszczona. Tylko siedemdziesiąt dziewięć kusz było w pełni sprawnych. Jak wyglądają straty w twierdzy i mieście?
- Z pięćdziesięciu milicjantów pełniących w nocy służbę tylko piętnastu wyszło cało, w nich liczę patrol, który nie napotkał wroga. Tylko pięć kusz wystrzeliło, przypadkiem jeden z strzałów zabił napastnika, stąd wiem, że były wśród nich Drowy. Osiemnastu milicjantów zabitych przez kusze ze składów milicji. Zginął tylko jeden ze strażników, coś poderżnęło mu gardło. Podpalono kościół Mystry i zabito kapłana rezydenta. Na szczęście w porę udało się pożar ugasić, więc zniszczenia kościoła nie są wielkie. Większe zniszczenia i straty odnotowałem w twierdzy. Dwa ostatnie piętra północnego skrzydła zostały zniszczone w różnym stopniu. Od całkowitej destrukcji struktur murów po wypalanie wyposażenia. Zginął główny rządca twierdzy. Znaleziono ciała dwudziestu trzech strażników twierdzy, nie odnaleźliśmy ciał trzydziestu strażników i pięciu dziesiętników. Nigdzie nie ma też Szeryfa Morcholda jego małżonki oraz asystenta czarodziejki. Z opowieści wynika, iż był to tylko dwa oddziały dziesięcioosobowe i zjawiły się od strony twierdzy. W prawdzie milicjanci mówili o dziesiątkach cieni szybkich jak demony i tak śmiercionośnych. Nie potwierdzają tego przekazu towarzyszący im strażnicy twierdzy, ci trzeźwiej oceniają siły z którymi ścierali się na grupki dwu trzy osobowe, czyli łącznie wrogów można oszacować na dwa oddziały i czarodziej być może i kapłana. Wysłałem już raport to rady magów z prośbą o wyznaczenie i przysłanie nowego Szeryfa.



10-20 Młot 1972RD Twierdza Starego Bagna, miasto Jeziorzan szeryf: Morchold.


Miasto i Twierdza poniosły wielkie straty. Utrata szeryfa głównego rządcy Twierdzy i pięciu oddziałów Straży Twierdzy stworzyło wyrwę w systemie obronnym szeryfowstwa. Ocalałe cudem dwa oddziały lekkiej jazdy Straży Twierdzy. Z trudem utrzymywały porządek na szlakach, doszło nawet do grabieży na szlaku, co już od ponad roku nie miało miejsca.
Rada Miejska pracował w pocie czoła aby szkody zostały jak najszybciej naprawione. Kościół został szybko odnowiony lecz nadal brakowało w nim kapłana Mystry. Napraw szkód w Twierdzy szła znacznie wolniej. Zostało jeszcze do odbudowy cześć ostatniego piętra Twierdzy zniszczonej wybuchem.
W mieszkańców wstąpiła jednak nowa nadzieja, gdyż Netiarcha mianował nowego szeryfa.
Ogłoszono, iż funkcję tymczasowo w ramach próby pełnić będzie szacowny Ansimon Gedreghost, pełniący do tej pory rolę Bajlifa przy wielmożnej Arastianne Shieldheart.

***

20 Nocal 1971RD – 18 Młot 1972RD Szeryfowstwo: Kastoel, szeryf: Marcus Bloodrain

Miasteczko rozrastało się powoli, a i twierdza był już na ukończeniu. Nie jest to zbyt wielka twierdza, lecz wzbogacona o system stanic, oddawała nomadyczny duch plemienia Lwów, w którym wychował się szeryf. Dzięki dużej ilości nomadów szlaki były bezpieczne od napaści bandytów. Dobre trawy i łagodny klimat płaskowyżu przedgórskiego służył zarówno cennym koniom nomadów jak i samym nomadom. Wydarzeniem było niewątpliwe ustanowienie w pobliżu twierdzy Kaostel stałego Teleportu prowadzącego na ziemie Shar. Zabezpieczanie teleportu odsiały plewy o czystego ziarna. Nikt kogo charakter był zły nie przeszedł przez bramę teleportu. Tak też Marcus przeprowadził oczyszczanie plemienia Lwa ze zła, przynajmniej tej części rodzin z plemienia Lwa, które postanowiły wraz nim zamieszkać na żyźniejszych i obfitszych w pasze ziemiach Halruaa.

Wieczór 18 Młot 1972RD Szeryfowstwo: Kastoel, szeryf: Marcus Bloodrain

Spotkanie szeryfów Bloodrain i Shieldheart.

Kolacja upływała w miłej atmosferze, kilka pomysłów współpracy rozpaliło wyobraźnię szeryfów.
Kolacja dobiegała końca gdy gospodyni został odwołana dyskretnie przez zarządcę.
Liriel po chwili wróciła zaaferowana do gości.
- Ściany zamków i namiotów mają uszy. Marcusie nas zarządca poinformował mnie właśnie, iż jeden z naszych pomysłów jest już realizowany. W Złotej Kiści szeryf Tiran utworzył szkołę powszechną oraz Kolegium Bardów. Chociaż nazwa jest myląca jest to właśnie taka Akademia Magów. Szkoła jest powszechna uczy podstaw wiedzy wszystkie dzieci następnie prowadzony jest szkoleni przed terminowe magów. Ci co je przejdą trafiając już do konkretnego szkolenia. Wprawdzie jest szkoła i kolegium dostosowane do wielkości i zapotrzebowania szeryfowstwa Złotej kiści, wiem ze wiele rodzin mających rokujących na szkolenie magiczne dzieci przenosi z terenów naszych domen. Musimy pomyśleć o tym aby rodziny nie były zmuszane do przeprowadzki z tego powodu. Wystarczyło by pewnie tylko dzieci rokujące magicznie wysyłać. Lecz z pewnością będzie to wymagało rozmowy z szeryfem Tiranem. Wiem, że na razie niema możliwości przyjmowani magicznie uzdolnionych dzieci z poza szeryfowstwa jeśli nie towarzyszą im osiedlające się rodziny. Atuty szkoła już powstał posiada dużą bibliotekę dzieł magicznych oraz innych, laboratoria magiczne i alchemiczne. Zbliża Święto Śródzzimia, w czasie którego odnawia się i zawiera nowe umowy. Byłby to najlepszy czas na ustaleni takich kwestii moi drodzy.

***

20 Nocal 1971RD - 20 Młot 1972RD Szeryfowstwo: Aelienthe; Twierdza: Kamienna Łza; miasto: Złota Kiść; szeryf: Rovan Tiran

W mieście wszystko szło jak w zegarku. Udane winobranie zapowiadało niezłe dochody, zwłaszcza, iż sztandarowy wyro winnic, wino Złota Kiść zaczęło zdobywać popularność na stolach zamożnych Halruaańczyków. Wezyr Jordainski Tabitha główny zarządca miasta i twierdzy nie miała potrzeby zaprzątać codziennymi sprawami Szeryfa. Tiran miał zatem czas na prowadzenie badań. Ostatnimi czasy cześć kotek i suk wydało dziwne maluchy. Skóra ich miał jakby tatuaże mieniące się lekką poświatą. Po kilku godzinach badań w przepastnych bibliotekach potwierdzi, swoje pierwsze przypuszczenie magia węzłów działa na żywe stworzenia. Na szczęście dla wszystkich jest to jednak dobroczynne działanie. Istoty objęte mocą Farzes potrafią samoistnie wykrywać węzły ziemi oraz są znacznie skuteczniejsze w walce. „Trzeba będzie je tylko zabezpieczyć przed niechęcią pospólstwa zapewne prawem”, takie przemyślenia można znaleźć w notkach Szeryfa.

Wieczór 20 Młot 1972RD Szeryfowstwo: Aelienthe; Twierdza: Kamienna Łza; miasto: Złota Kiść; szeryf: Rovan Tiran

Każdego dwudziestego dnia miesiąca było zwyczajem, iż szeryf wysłuchiwał petycji skargi i wydawał sądy w ważniejszych sprawach.

Jako pierwszy z petycją wystąpił dyrektor szkoły i przewodniczący Kolegium Bardów Teodor Dzwięczna Nuta.
- Wielmożny Szeryfie, Wezyrze - skłoniwszy głowę przed Tirainem i Tabitchą.
Przedstawię sprawę prostych słowach i zbędnych ozdobników. Szybkimi korkami zbliża się Święto Śródzimia. Uczniowie kolegium wespół przygotowującymi się w freblówce poznając podstawy sztuk magicznych, przygotowali wspaniały występ okraszony pokazami magicznymi. Proszę zatem uniżenie, abyście szeryfie uczynili w tym czasie festyn na którym te oto sztuki mogły by być przedstawione dla publiczności.


Jako wtóry wystąpił przejezdny kupiec z Cormyru.

-Panie, kompania handlowa rodu Torryn, prosi o zezwolenie na utworzenie faktorii handlowej. Nasza propozycja to pięć tysięcy złotych Lwów za prawo założenia faktorii oraz siedem od sto jako podatek.

Przed trzecią rozprawą wystąpił wezyr Tbitha.

- Panie ta sprawa jest nietypowa gdyż odnosi się do wielu praw zwyczajowych i decyzja w tej sprawie ustanowi normę rozparzania spraw podobnych.
Oddaję głos stronom.


Przed sąd wystąpiła matrona.

-Zwiem się Ren Song Wielmożny Panie proszę byście nakazali mej córce poślubić wyznaczonego przeze mnie kupca Harima Lenga, a tego barda niecnotę Joryma wygnać z miasta.
Szeryfie jest tak jak mówi. -wyjaśniła wezyr – To rodzice wybierają według prawa Halruaa dzieciom małżonków, a te winny się podporządkować. Co do drugiej prośby osoba ta nie popełniła żadnego przestępstwa zatem nie można go w żaden sposób karać.

Na salę weszła okutana w zwiewne materiały młoda kobiet w zaawansowanej ciąży, niektórzy powiedzieli by, że dziecko, podtrzymywana przez młodzieńca w strojnych szatach.
Tbitha gestem rozkazał by przynieść petentce krzesło. Strażnik piłujący drzwi szybko dostarczył wymagany mebel.

- Podaj swój wiek imię i nazwisko oraz opisz sprawę – głos Tabithy przerwał ciszę
- Wein Song Wielmożna Pani , Panie, w Święto Śródzimia skończę czternaście lat. Jestem już kobietą dorosłą i chcę wyjść za swojego ukochanego Toma Hellera barda, którego dziecko noszę.
- Szeryfie zgodnie z prawem Halruaa kobieta zdolna do rodzenia dzieci uznawana jest za dorosłą, może decydować o wyborze małżonka. Dochodzi tu po trosze sprawa powinności w stosunku do mistrza. Wein ma predyspozycje magiczne i przygotowuje się w freblówce do zostań uczniem czarodzieja. Niejako wszyscy z Freblówki są Twoimi uczniami, lecz nie do końca bo nie łącza Szeryfie ich z Tobą normalne więzy mentorskie.
Trzeba ustalić na ile mogą sobie pozwalać uczniowie szkoły dla magów aby te kwestie nie wypłynęły już więcej razy.


Tyradę wezyra przerwał jęki młodej matki. Rozszerzająca się wokół krzesła plama nie pozostawiała złudzeń, dziewczyna zaczęła rodzić. Tabitha stanęła na wysokości zadnia polecając przetransportować kobietę do Lzaretu.

Tak zakończyło się posiedzenie sądu.
Po dwóch godzinach do apartamentu anonsując się pukaniem wszedł jeden z strażników.

- Panie dziewczyna urodziła trojaczki. Wezyr Tabitha prosi Wielmożnego Pana o przybycie do lazaretu.

Dotarłszy na miejsce Rovan wyczuł moc magiczną emanująca od dwóch dziewczynek, charakterystyczna dla przyszłych czarodziejów, ich brat bliźniak nie promieniował żadną aurą.
Nie to było jednak było najciekawsze. Skóra dzieci była naznaczona jakby promieniującym pomarańczowo tatuażem charakterystycznym dla istot naznaczonych przez Farzes.

***

20 Nocal 1971RD - 19 Młot 1972RD Twierdz i osada: Gryfii Kamień; szeryf: Arastianne Shieldheart.

Osada Gryfii Kamień zgodnie z poleceniem Króla-Maga w tym czasie została przygotowana dla przyjęcia nowych osiedleńców. Rozpoczęto budowę szkoły oraz kościoła Azutha. Wybudowano siedziby dla dwudziestu nowych rodzin. Zebrano obfite plony winogron, które natychmiast przerobiono na wino. Odział Jeźdźców Gryfów przegonił dwudziestoosobowy oddział jeźdźców Crinti zabijając jednego z nich.


Południe 20 Młot 1972RD Twierdz i osada: Gryfii Kamień; szeryf: Arastianne Shieldheart.

Arastianne Shieldheart w eskorcie oddziału Strzelców Konnych powraca ze spotkania z szeryfem Marcusem Bloodrainem i jego żoną. Podróż poprzez ziemi dwóch szeryfowstw była spokojna, co jakiś czas napotykali jak nie patrole wojsk szeryfów to nomadów z plemienia Lwów, żyjących na terenie szeryfowstwa Kastoel.

Dwa wystrzały z armat Twierdzy Gryfi Kamień oraz wyprężona jak struny straż przywitały czarodziejkę, gdy orszak minął bramy i wjechał do osady.
Wzdłuż głównej drogi prowadzącej do twierdzy gromadzili się mieszkańcy osady ciekawi powrotu ich Pani ze spotkania. Rozbawiona dzieciarnia otoczyła asystentkę czarodziejki Veisse.
Dziewczyna zaś wychodząc na przeciw oczekiwaniom dzieciarni zmieniła maluchom kolor włosów na fioletowy, czym wywołała salwy śmiechu wśród dzieci. Po czym wyjęła z sakwy jeszcze torbę z łakociami, pewnie kandyzowanymi owocami i podała wyglądając na najbardziej rezolutna dziewczynce.

- Rozdziel, a sprawiedliwie bo inaczej na zawsze włosy wasze będą miały taki kolor. - po tych słowach Veissa roześmiała się.

Orszak powoli posuwał się przez osadę zewsząd słychać było okrzyki witające powracającą szeryf. Od strony twierdzy przygalopował rządca Gerin Fridrik.

- Witaj Wielmożna Pani.

Tylko tyle zdołał powiedzieć, gdy gdy czarodziejki poczuły impuls mocy świadczący o niewprawnym użyciu mocy.
Z zabudowań gospodarczych, jednego z nowo wybudowanych domostw wybiegła zataczając się dziewczynka. Zataczając się, płacząc, biegła przed siebie prawie wpadając pod konia asystentki.
Przy nim to zachwiał się i pewnie padła by na ziemię, gdyby nie szybka rekcja młodej czarodziejki. Porwała dziecko na ręce i ostrożnie ułożyła na drodze. Od razu było widać że dziewczynkę zgwałcono, Twarz zamieniona w maskę przez sklejone krwią blond włosy i złamany nos. Rozerwana koszula, duża krwaw plam na znoszonej sukni w okolicach krocza, nie postawiała co do tego żadnych złudzeń.

- Mocno krwawi – asystentka szybko wyjęła flakonik z jakimś eliksirem leczącym.

W zabudowaniach rozległ się hałas przewracanych sprzętów.

- Wiedźmia gamratko zaraz cię dopadnę, zaraz tylko przejrzę na oczy, a wtedy tak cie wychędożę, że ani ręką ani nogą nie ruszysz.

Ze stodoły wytoczył się, macając drogę przed sobą, rudowłosy drab z podrapana twarzą, w rozchełstanym dublecie i ledwie co podciągniętych, niezawiązanych nogawicach. Długo nie szedł, gdy jeden z eskorty najeżdżając na niego, obalił go koniem.

- Nie pomaga – powiedziała Veissa po czym zakrwawionymi dłońmi splotła czar. Zmaltretowana dziewczynka uniosła się nad drogą na przezroczystym dysku, po czym asystentka ruszyła w kierunku twierdzy śpiesznym krokiem.

- Nic nie wiedzę, puszczajcie zbóje. - darł się drab, gdy wojownik z eskorty sprawnie krepował ramiona sznurem, po czym zarzucił mu, przytroczony do siodła arkana na szyję. Celny cios rękojeścią szabli pozbawił go głosu, w powietrzu poleciały zęby oraz jucha złoczyńcy.

- Cóż rozkażecie Wielmożna Pani, włóczyć go za koniem?
- Szeryfie wstrzymajcie się – zawołał rządca. - To jeden z naszych najemników, trzeba dać przykład grozy i sprawiedliwości. Gwałt, mord to są jedne z przestępstw karanych gardłem. Czy ktoś wie ile to dziecko ma lat?
- Chyba dziewięć, to sierota. - Odpowiedział jeden z rzemieślników przyglądających się wjazdowi orszaku.
- Zatem sądzić trza, za to śmierć poprzedzona publicznymi torturami winna być zadana. Zaś pokrzywdzonym czyli dziewczynce należy się cały majątek drania. Pani jakie twe polecania. - po tych słowach zarządca przywołał gwizdem strażnika z bramy. Przybiegł wraz dwoma psami obronnymi.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 06-11-2013 o 11:34.
Cedryk jest offline  
Stary 05-11-2013, 21:07   #10
 
homeosapiens's Avatar
 
Reputacja: 1 homeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetnyhomeosapiens jest po prostu świetny
Marcus


Pchnij. Unik. Pchnij. Unik. Osiemdziesięciu ludzi ćwiczyło na dziedzińcu - to miał być wielki dzień. Było ich tylko trzydziestu, gdy Marcus tutaj przyjeżdzał. Problemem Marcusa nie było to, że nie miał pieniędzy na wynajem oddziałów. On po prostu nie ufał najemnikom. Żołnierz, który walczy dla złota może po prostu przejść na stronę tego, kto więcej zapłaci. Na co mu wtedy wspaniała twierdza, kiedy jego własne oddziały mogły by otworzyć wrota i wpuścić wroga do środka? Nie, to mijało się z celem.

Codziennie odkąd tu przybył trenował tych ludzi i jeździł wraz z nimi walczyć z podjazdami wroga, każdego z nich kilkukrotnie wyjmował z objęć śmierci. Trening w domu, trening przez walkę. Niektórzy ginęli, jeżeli Marcus nie zdążył do nich na czas, lecz ci, którzy pozostali byli z dnia na dzień twardsi niż wcześniej. Zgromadził ich wszystkich na zamkowym dziedzińcu. Osiem oddziałów, ośmiu dziesiętników.

Wojownik Lwiej Straży(z tą róznicą, że na tarczy jest Lew i ma czerwoną pelerynę i posiada łuk):


Dwa lata temu część z nich była oddziałami jego brata. Nadawali się do walki z goblinami, orki mogły już stanowić zbyt wielkie wyzwanie. Dziś to byli inni ludzie. Twardzi ludzie. Tacy, jakich potrzebował. U jego boku stał Warwick, z drugiej strony Letho. Warwick miał na sobie pełną zbroję płytową, uzbrojony był w łuk z cisowego drzewa i wielki miecz z rękojeścią z koralu. Letho również miał łuk przewieszony przez plecy, ale wręcz walczył toporem o stalowym stylisku, na którego ostrzu wygrawerowany był lew. Marcus wręczał im płaszcze. Były one karmazynowej barwy i złotymi nićmi był na nich wygrawegorany lew. Warwick i Letho zapinali na ich ramionach naramienniki. Szeregowi dostawali naramienniki z żelaza. Dziesięnicy z mithrillu. Warwick i Letho dla odróżnienia mieli adamantytowe.

Letho:



Warwick:


-Od dzisiaj jesteście Lwią Strażą. Każdy z was ma prawo dowodzić strażą miejską, milicją czy innymi członkami plemienia Lwa. Pamiętajcie o tym, ale nie nadużywajcie tego. Ponadto każdy z was winien jest posłuszeństwo swojemu dziesiętnikowi. Jeżeli jednego z nich spotkało by coś złego, musicie niezwocznie wybrać następcę. Wszyscy zaś jesteście winni posłuszeństwo kapitanowi Warwickowi i jego zastępcy kasztelanowi Letho. Noście te płaszcze z dumą, bo nie wielu jest takich, którzy dali by radę stać tu gdzie wy dziś jesteście. Będziecie otrzymywać żołd, bo jako moje pazury na niego zasługujecie, ale też nie zawsze będziecie przy mnie. Musimy pilnować bezpieczeństwa i przez to cztery oddziały będą stacjonować w strażnicach. Będą obowiązywać zmiany rotacyjne. Czy są jakieś pytania?

Jeden z dziesiętników, Anel, podniósł zakótą w stal rękę.

-Możemy dowodzić, ale jak mamy objąć dowodzenie? Mamy prostaczków bić po ryju dopóki nie zaczną słuchać czy jak?

Po zakończeniu rozdawania ekwipunku Warwick i Letho udali sie do swoich komnat. Marcus został ze swoją Lwią Strażą sam. Stwierdził, że nad tą nazwą można by jeszcze trochę popracować.

-Jak nie będą się słuchać to zawisną. Uczynię to jasnę wszystkim. Jesteście moją strażą, moim głosem i przedłużeniem mojej ręki. Jeżeli jednak zawiedziecie moje zaufanie, czeka was los gorszy niż śmierć.

*****

Marcus był zadowolony. Jego Lwia straż przeszła nie tylko szkolenie bojowe, sprawdziła się w walce, lecz również została dokładnie zaznajomiona z prawem. Każdy z nich miał wszystko co potrzebne, by pilnować porządku.

Miał przed soba zebranie Rady Miejskiej. Miasto przerosło już znacznie twierdzę i mury obronne były ukończone. Było kilka waznych kwestii do omówienia z burmistrzem i rajcami. Wszedł do budynku rady i usiadł za swoim fotelem:

-Jako szeryf Kastoel i protektor miasta otwieram zebranie Rady Miejskiej. No właśnie czego? Panowie, myslę, że pierwszym punktem obrad powinno być wybranie nazwy dla naszego pieknego miasta.

Przemówił burmistrz Fankeldoor:

-Panie ty stworzyłes nasze miasto jako oaze spokoju i myślę, że to do Ciebie powinna należeć decyzja w tej sprawie.

-Rozumiem twój punkt widzenia, ale to nie jest moje miasto. To jest wasze miasto. Ja chce tylko, by mogło rozwijać się w spokoju i by było bezpieczne. Po to w końcu przysłał mnie tu Netriarcha - bym pilnował porządku, a nie bym budował sobie prywatne królestwo.


Potem przemówił młody mężczyzna, wygladał na nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. Marcus nie znał go - prawdopodobnie wybrano go na miejsce Tyborna, który w zeszłym tygodniu zmarł.

-Rozumiem panie, ale to miasto to Twoje dziecko. Ty je założyłeś i dzięki Tobie istnieje. Może więc nadalibyśmy mu imię na cześć Twego syna? Valirian to piekne imię, na potrzeby miasta Valiria nadawała by się w sam raz!

W komnacie na chwile zapanowało szemranie, a następnie rajcy jeden po drugim zaczeli wstawać i gratulować pomysłu, jak Marcus się właśnie dowiedział, Quentiowi Devyne.

-Cisza. To w dalszym ciągu wygląda jak coś narzuconego. Nie chciał bym, żeby tak było. Nazwa musi pochodzić od was samych - mieszkańców i ludzie muszą o tym wiedzieć.

-W takim razie zorganizujemy głosowanie powszechne, ale już teraz mogę Ci powiedzieć Panie, jakie będą wyniki.


Burmistrz wygladał na bardzo zadowolonego z siebie. Niech i tak będzie.

-Dobrze. Następna sprawa. Lwia Straż. Są to obrońcy ludności - wysoce wykwalifikowani i wyszkoleni osobiście przeze mnie. Straż miejska i milicja całkowicie im podlega. Ma to być wszędzie ogłoszone - w mieście, na traktach, w karczmach. Jakiekolwiek skargi na ich działalność mają być zgłaszane osobiście mi lub małżonce.

Burmistrz zasępił się na twarzy.

-Mówisz, że to nasze miasto, a stawiasz ich ponad nami. Nie do końca rozumiem twoje intencje.

-Powiedziałem też, że chcę pilnować porządku i chronić ludność. Nie wszędzie mogę być osobiście. Możecie ich traktowac jako przedłużenie mojej osoby. Mają pilnować porządku i chronić ludność, nic więcej. Nadają się do tego znacznie lepiej niż Szare płaszcze i wiele przeszli by osiągnąć ten status.


Liriel

Moja trzódka rośnie. Na początku był tylko Marc. Teraz było ich już dziesięciu. Codziennie spotykali się w szkółce w wieży i słuchali tego co miała im do powiedzenia Liriel. Potem czas spędzali w bibliotece pod okiem bibliotekarzy. Uczyli sie o archtekturze, heraldyce, geografii, zwierzętach, bestiach i... wielu innych rzeczach. Marc zaczął już opanowywać zaklęcia drugiego kręgu, natomiast pozostali, wciąż pozostawali na pierwszym, ale ich czas jeszcze nadejdzie.

Liriel miała nowy pomysł. Nic przecież nie uczy tak, jak przygoda, walka o życie - to pomaga przezwyciężać własne słabości. Marcus założył szkołe wojowników w mieście. Dowiedziała się, że funkcjonuje również zaułek w którym szkoli sie łotrzyków. Na to Marcus nie patrzył by z aprobatą, o nie. Dawało to jednak jej tę myśl - zarówno ona, jak i mąż, kiedy zaczynali też nie byli znanymi w świecie ludźmi. Mieli dobre chęci i trochę szczęścia.

Zadanie brzmiało: zbierz 4 lub 5 kompanów. Wybierz się w drogę. Marc już miał swoją drużynę. Opowiadał jej, że byli to: niziołek Anton, co dziwne drużynowy wojownik. Elfi łotrzyk Tassle - świetnie posługiwał się łukiem. Mork - krasnoludzki palladyn. Dziwna zbieranina. Jak na razie udało im się oczyścić ścieki z zamieszkujących tak istot(skąd to cholerstwo sie wzięło) i pomóc z jednym podjazdem wroga. Zachęcała podopiecznych by brali ze sobą również kapłanów - nigdy nie wiadomo, keidy będzie potrzebna ich pomoc.

-Moi drodzy. Samą nauką nigdy nie osiągniecie wszystkiego co ma wam do zaoferowania Splot. Musicie nabrac doświadczenia. Jeżeli wszystko to, czego się nauczyliście uda wam się powtórzyć w sytuacji stresu, to na pewno nie zawiedziecie towarzyszy. Uczcie się, pomagajcie ludziom, a być może kiedyś dostaniecie się do Lwiej straży lub zajdziecie jeszczej dalej!

Po skończeniu zajęć wrociła do komnat swoich i Marcusa w twierdzy. Valirian spał słodko, podobnie jak jego niania, Niende. Zapamiętała, żeby ją ochrzanić za spanie w pracy ja się obudzi. Twierdza była juz prawie ukończona, mury już okrązyły miasto, jedynie jedna wartownia wewnątrz twierdzy była miejscem gdzie wciąż trwała praca. Miała wrażenie jakby w połowie ona sama postawiła tę wielką konstrukcję. Wiecznie płonące pochodnie, ściany z kamienia - to miasto zawdzięczało im tyle... i tyle czasu poświęcili. Teraz chociaż wszędzie było w miare jasno i strażnicy miejscy mogli pilnowac porządku zarówno w mieście jak i stojąc na murach wypatrywać wroga.

Założyli miasto, zbudowali twierdzę i cztery wieże strażnicze, ona założyła szkołe magii, on szkołe wojowników i świątynię Azutha. Mieli pod komendą 82 doborowych wojowników, 200 strażników miejskich(Szare Płaszcze), 800 milicjantów(Czarne płaszcze) w razie potrzeby i bliżej nieokresloną ilość nomadów z plemienia Marcusa(ci co ciekawe, zazwyczaj nie nosili płaszczy), którzy non stop patrolowali trakty,no i oczywiście straż domowa(złote płaszcze), jednak ona czuła się odrobinę zmęczona tym wszystkim. Chciała więcej czasu spędzać z Vallirianem. Dlatego też wpadła na ten pomysł. Dziesieć drużyn awanturników z jej dziesięciu uczniów. Być może ktoś z nich kiedyś ich zastapi. Przecież nie będą tego wszystkiego trzymać razem osobiście wiecznie.

Ostatnimi czasy sygnały nie przychodziły zbyt często. chociaż tyle w tym wszystkim dobrego. W każdej strażnicy był strażnik-czarodziej, który siedział na samej górze i jeżeli działo się coś niepokojącego używał czaru "tańczące światła". Mieli system róznych sygnałów, który okręslał poziom lub rodzaj zagrożenia. Na czerech ścianach twierdzy non stop ktoś wpatrywał się w niebo, tymczasem Liriel umówiła się z Marcusem w gospodzie. Mieli zamiar tańczyć pić i świętować.
 

Ostatnio edytowane przez homeosapiens : 05-11-2013 o 21:28.
homeosapiens jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172