Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-01-2014, 17:54   #21
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Dotarcie do Wspaniałego Koła za pomocą rydwanu pozwoliło trójce podróżników w pełni docenić piękno, jakim odznaczało się to dominium. Nie co dzień wszak widzi się latające wśród chmur miasta. I zdecydowanie nie co dzień widzi się astralne porty. Rzadko są one tak oblegane przez statki i okręty, jak porty w planach materialnych, ale nie ilość się tutaj liczyła a jakość. Różnorakie wehikuły, które nie zawsze przypominały tradycyjne konstrukcje z żaglami, majestatycznie wisiały w powietrzu, jakby podtrzymywane jakimiś niewidocznymi linami. Dla każdego, kto wcześniej nie widział czegoś podobnego, taki widok był czymś doprawdy niesamowitym. Jedynie adepci Sztuki potrafili przejść do porządku dziennego na tym, że coś co waży kilkanaście ton może tak po prostu sobie latać.

Ognisty Szafir nie był do końca tym, czego trio się spodziewało. Zresztą, trochę trudno wysnuwać jakiekolwiek przypuszczenia wobec astralnych statków – wszystkie były dość dziwaczne. Ognisty Szafir po pierwsze nie był specjalnie ognisty. Oczywiście, kadłub wymalowany miał w czerwień i złoto, co mogło przywodzić skojarzenia z ogniem, ale na pokładzie nie widać było nawet pochodni. Niby było to logiczne, płomienie i statki nie chodzą wszak w parach, ale po okręcie ifryta można było spodziewać się trochę ekstrawagancji.



1

Z drugiej strony, sam fakt że Kareem Adbul-Jabbar dysponował astralnym żaglowcem było ekstrawagancją, jako że te egzotyczne pojazdy były co do jednego bardzo drogie i bardzo piękne. W rozłożystych żaglach wplecione były misterne zaklęcia chwytające prądy Morza Astralnego, jakby były prawdziwym wiatrem. Estel pamiętała jeszcze jak majestatyczne były okręty Arvandoru, lecz dla Dotiana, który obcował głównie z Niższymi Sferami, i odłamka, który preferował portale i teleportacyjne kręgi jako środki dalekich podróży, widok Ognistego Szafiru z bliska był jednak pewną atrakcją.
Niemniej nie przybyli tutaj, aby na statek patrzeć, tylko żeby się na nim zaokrętować. Na szczęście przy trapie, na paru drewnianych skrzyniach, siedział mężczyzna którego aparycja jakoś sugerowała żeglarskie życie. Życie, które trwało już kilka dekad, w dodatku nie przeżytych chyba zbyt zdrowo, jeśli wziąć pod uwagę butelczynę, z której leniwie sobie pociągał.



2

Nieznajomy, zapytany o kapitana i możliwość zakwaterowania się na statku, podniósł się żwawo ze skrzyń i pokłonił z komicznym rozmachem.
-Kapitana szukacie? Ależ naturalnie. Kapitan Silas Oates, do usług za rozsądną cenę - przedstawił się z uśmiechem uzupełnianym przez parę srebrnych plomb. Uśmiech ten zaraz mu jednak skwaśniał, gdy dodał – niestety, nie kapitan tego konkretnego żaglowca. Mara-kai jest osobą, której szukacie. Trudno dziewuchę przegapić, bo rzuca się w oczy z pewnych powodów. No, powiedzmy, że ma się czym unosić na wodzie – podsumował i mrugnął okiem w kierunku Estel -a to dobra cecha na morzu, nawet takim jak to. Ładujcie się na pokład, kapitan jest w swej kwaterze, w pokładówce.
Co zostało innego, jak posłuchać kapitana Silasa? Co mężczyzna robił, popijając sobie pod cudzym statkiem woleli nie pytać, bo i po co?
Na pokładzie Ognistego Szafiru nie było zbyt tłoczno. Szczerze mówiąc jedynie jakiś blondwłosy, młody człowiek szorował deski i zwrócił swą uwagę na przybyszy jedynie pobieżnie. Pokładówki, jak i nazwa wskazywała, znajdowały się na pokładzie, a tutaj było widać tylko jedną. Dotian bez zbędnego wahania podszedł do zamkniętych drzwi i zastukał, czego efektem było donośne i szczerze mówiąc nie brzmiące zbyt przyjaźnie „wlazł”!
Kapitańska kajuta była cokolwiek ciasna. Teoretycznie nie powinna taka być, bowiem ciągnęła się wzdłuż i wszerz na dwadzieścia stóp, tyle tylko że całej tej przestrzeni nie zostało wiele wolnej. Tutaj walały się dwie beczki, tam parę skrzyń, przed mahoniowym biurkiem leżały na podłodze sterty papierów i map, na koi pod okienkiem rozwalone były spodnie, gorsety a także bielizna, zaś centralne miejsce w pokoju zajmowało skomplikowane urządzenie, podobne do kryształowej kuli, lecz obudowanej stalowymi, półokrągłymi szynami.
Na krześle za biurkiem, z obutymi nogami wyłożonymi na blat, siedziała zaś pani na swych włościach. Męska natura Dotiana nie pozwoliła mu nie zwrócić uwagi na pokaźny biust pani kapitan, uwydatniony jedynie przez czarny gorset, lecz kobieta prezentowała całą sobą dostatecznie egzotyczny widok, by wzrok nie mógł nikomu utknąć w jednym miejscu. Mara-kai była genasi, lecz laik pewnie pomyliłby się określając jakim konkretnie typem. Wszystkim tępakom przychodziły bowiem do głowy tylko cztery możliwości: ziemny, powietrzny, ognisty bądź wodny. Żywiołem Mary-kai była burza, a jej białe, gęste włosy postawione były na sztorc i drgały delikatnie, jakby przebiegały przez nie malutkie wyładowania. Jej gładka, błękitna cera, ozdobiona była pod okiem pojedynczym, zakręconym znamieniem. Żadne z trójki poszukiwaczy przygód nie znało specjalnie społeczeństwa genasich, to i nie wiedziało, że niemal pozbawiona zdobień twarz kobiety czyniła ją wyrzutkiem wśród swego ludu. Odsłonięte ręce kapitan pokryte były od barków po czubki palców pulsującymi, srebrzystymi liniami, przeplatającymi się i krzyżującymi pod wszelkimi chyba możliwymi kątami.



3

-Baba, chłop i kryształ górski wchodzą do kajuty... jak kończy się ten dowcip? - zapytała genasi, a w jej głosie nie pobrzmiewał nawet kawałek entuzjazmu Silasa.


___________________________________
1. Autora nie znam, chętnie poznam. Grafika zaczerpnięta z bloga http://godjammercampaign
2. Grafika autorstwa Davida Rapozy
3. Grafika autorstwa Iron Mitten
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 27-03-2016 o 23:44.
Zapatashura jest offline  
Stary 07-01-2014, 02:48   #22
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Praca wspólna

Wojownik uśmiechnął się na powitanie.
- Makaronem, szanowna pani kapitan, makaronem - odpowiedział uprzejmie piersiastej damie wojownik. Była ładna, seksowna, pomimo niebieskiej skóry oraz pociągłych rysów, choć rzecz jasna nie miała tak subtelnej, emanującej delikatnym erotyzmem urody elfki.- Pani kapitan pozwoli, Dotian do usług, choć nie wszystkich, moją uroczą towarzyszką jest panna Estel, natomiast to mądry Garion. Chcieliśmy się dowiedzieć, gdzie się zaokrętować oraz ogólnie.

- Dwoje do ochrony statku i pasażerka. - Podsumował krótko odłamek nie do końca rozumiejąc żart pani kapitan. Przekazał jej to, tak jak i swoim towarzyszom, w swój zwyczajowy sposób, prosto do głowy. Wojownik i kapłanka chyba zaczynali się powoli do tego przyzwyczajać.
Kapłanka skinęła spokojnie głową na powitanie zadowolona, że to panowie rozpoczęli konwersację. Nie chciała by burzowa genasi pomyślała, iż ma przed sobą drugą rządzącą się kobietę. Kapitan na statku był panem i władcą należało więc zachowywać się odpowiednio ostrożnie. - Mam nadzieję, że jeszcze znajdzie się miejsce dla pasażera - dodała spokojnie.

Mara-kai wydawała się nawet nie słyszeć słów eladrinki. Siedziała tak tylko z otwartymi szeroko oczami, gapiąc się na Gariona. -Co to do stu diabłów niby było? - zapytała w końcu.
- Pani kapitan chyba nie bardzo spodobał się Twój sposób mówienia, Garionie - odezwała się cicho elfka po chwili potrzebnej na zrozumienie zachowania genasi.
- Niech się przyzwyczaja, nie mam zamiaru wszczynac cichego alarmu na głos. - Przekazał samej Eladrince. - Puenta kiepskiego dowcipu. - Przekazała już całej trójce, nie mówiąc na głos ani słowa.
- Pani kapitan? - spytał jeszcze raz wojownik.

Genasi odzyskała rezon i tym razem zwróciła się ku Estel. Cała trójka nabierała całkiem niezłego przekonania, co do tego jak przyjazna jest Mara-kai. -A czy ja zawiaduję pieprzoną barką, żeby brać pasażerów? Przewożę ładunek - towary. Pewnie jeszcze miałabym ci znaleźć osobną kajutę? - a do Dotiana odezwała się w te słowa. -A ty pilnuj tego swojego pyskatego golema. Umowy od wezyra są?
- Ano są, jeśli zaś chodzi o kajutę, po prostu znajdziemy sobie jakieś miejsce wspólnie - odparł spokojnie kobiecie przygryzając nieco wargi. - Nie będziemy ani przeszkadzać, ani się narzucać, pasuje pani kapitan taka właśnie sytuacja? - mężczyzna spytał niewieścią dowódczynię przestrzennego statku.
-[i]Nie, nie pasuje - odparła natychmiast. -Ja tu jestem kapitanem i kwatermistrzem, nie będzie mi się żaden szczur lądowy lęgł po kątach. Macie umowy, to wylądujecie razem z innymi ochroniarzami.
- Jestem kapłanką, uzdrowicielką. Nie potrzebuję wygód, a szanowny wezyr pozwolił mi na podróż tym statkiem, oczywiście za odpowiednią opłatą - zaczęła spokojnie eladrinka. - Nie muszę być jednak tutaj przeszkodą - spojrzała uważnie na panią kapitan. - Wezyr jest kupcem i jego interesuje tylko towar, dobry kapitan natomiast wie, że załoga powinna mieć zapewnioną pomoc uzdrowiciela w razie czego. Zapewne Pani już zatroszczyła się o takowego, ale gdyby jednak nie... Oferuję swoje usługi w zamian za transport i wyżywienie.

- Wobec tego proszę nam powiedziec, gdzie mamy iść oraz co robić? - mości kapitan była jakaś niespecjalnie lotna. Ewentualnie chciała pokazać co to nie ona, dlatego właśnie Dotian trzymając nerwy na wodzy starał się sprowadzić dyskuję na ton rzeczowy.
-Kapłan, kapłan… -mieliła w ustach genasi. Trudno było zgadnąć o czym myślała, ale zapewne o niczym przyjemnym. -Ach, do kroćset! Dobrze mieć jakiegoś boga po swojej stronie, jak się jest samemu na morzu. Transport i wyżywienie, niech będzie moja strata. Ale jak spróbujesz mi kogoś nawracać, to skieruję cię do karenowania i nawet nie zwolnię rejsu - no i proszę. Całkiem zdroworozsądkowe podejście.

-A z ciebie co za chłop, że nie wiesz co robić? - zwróciła się z kolei do Dotiana. -Służyłeś na okrętach?
Wojownik stanowczo nie podjął prowokacyjnego, idiotycznego tonu kapitan, która najpierw chciała rozkazywać, potem czepiała się, że nie wie, co robić.
- Nie pani kapitan - odpowiadał dalej uprzejmie, co być może jednak ją mocno wkurzało.
-Och, na sucze cycki Umberlee, kolejny - jęknęła Mara-kai, choć naturalnie na tyle głośno by każdy ją słyszał. -Więc twoja robota ograniczy się do nie spania na służbie i wypatrywania zagrożeń ze wszystkich stron. Na morzu nie ma absolutnie niczego na setki mil, ale przez pieprzone chmury i tak gówno widać. Każda para oczu jest na wagę złota - przekazała po krótce zakres obowiązków. -A golem? Po co ja w ogóle pytam, oczywiście, że nie służył na statkach - odpowiedziała sama sobie. -To obowiązki masz takie same.

Kobieta wstała wreszcie zza swojego biurka i skierowała się do drzwi.
-Za mną - rzuciła krótko.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 10-01-2014, 20:10   #23
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Praca wspólna


O ile kapitańska kajuta wyglądała, jakby coś w niej wybuchło, o tyle reszta statku czysta była tak, że można było jeść z podłogi. Pod pokładem wszystko było należycie przywiązane na swoim miejscu, ani nic nie zagradzało przejścia przez bardzo wąskie korytarze. Genasi zaprowadziła towarzyszy do przestronnej kajuty, z piętrowymi pryczami, która jako jedyna wykazywała nieporządek - trudno się dziwić, skoro była przeznaczona dla najemników.
-W umowie macie kwaterunek, to oto wasz kwaterunek. Bierzta wolną koję i czujcie się jak w cudzym domu. A kapłance zgodziłam się odpuścić płacę za transport i jedzenie, ale o kwaterunku słowa nie było - ponownie zwróciła się do Estel. -Paniusia rozsupła sakiewkę, czy chce spędzić dekadzień wśród przepoconych facetów? - zapytała z krzywym uśmiechem.
Dylemat... Jeśli zapłaci za inne miejsce do spania, to już do końca rejsu będzie "paniusią", z drugiej strony tutaj musiałaby pewnie poustawiać najpierw tą całą zgraję, która przyjdzie chronić statek. Nie, żeby się tego obawiała. Radziła sobie z żołnierzami, z którymi sypiała w jednym namiocie, radziła sobie w Ulu, tutaj też by dała radę. Tylko, że wtedy zawsze była sama i nie musiała martwić się o innych. Kapłanka zerknęła na Dotiania. "Jej" biały rycerz z cała pewnością przyszedłby z pomocą, a wtedy reszta zwróciłaby się przeciwko niemu. Westchnęła cichutko.
- Rozsupłam sakiewkę, bo potem jeszcze pani kapitan stwierdzi, że przeze mnie ochrona spać nie może.
Genasi zareagowała na żart eladrinki zlustrowaniem jej od stóp po czubek głowy, ale nie odparła żadną ciętą, złośliwą ripostą.
-Słuszny wybór - powiedziała za to. -Za trzy dni będzie tu śmierdzieć jak w chlewie - kapitan jakoś umykał fakt, że jej własna kajuta wyglądała jak chlew. -Wy dwaj możecie się kwaterować, a tobie znajdziemy coś, gdzie da się spać w spokoju.
Jak pani kapitan obiecała, tak zrobiła - dla Estel znalazło się prywatne miejsce na pokładzie towarym. Tak po prawdzie, to miała być wcisnięta między transport beli materiałów i sukna, ale po pierwsze pomieszczenie było zamykane, po drugie było w nim pewnie więcej wolnego miejsca niż miało przypadać Dotianowi czy Garionowi we wspólnej kajucie, a po trzecie było tam mięciutko i kolorowo. Trudno było określić, czy miał to być jakiś żart o delikatności eladrinki ze strony Mary-kai, czy zwyczajnie uważała, że to najlepsze miejsce jakie dało się znaleźć na żaglowcu.
Genasi poinformowała jeszcze towarzyszy, że niedługo rozpocznie się załadunek towaru i nie życzy sobie, by ktokolwiek się kręcił po kątach i przy tym przeszkadzał. W sumie, wciąż mieli praktycznie cały dzień przed wyruszeniem w morze. Mieli ostatnią okazję by uzupełnić swoje zapasy.
Po nazwaniu go golemem odłamek zwyczajnie zamilkł. Mogła sobie myśleć co chciała, był tu jedynie po to, by się dostać do miejsca docelowego. Rejs oraz zatrudnienie się jako ochrona były jedynie środkiem do tego celu. Na szczęście zapach, który przepowiadała pani kapitan nie przeszkadzał mu za specjalnie. Był na niego niejako odporny. Zajął jedną z dolnych koi i zastanowił się czego jeszcze potrzebuje na wyprawę poza skrzynią.
- Ostatnie sensowne miejsce na uzupełnienie zapasów. - Powiedział do Dotiana.
- Pod warunkiem, że ma się pieniądze. Cóż jednak robić, popatrzymy, zobaczymy ceny oraz jesli będą normalne, kupimy co potrzeba - odparł Garionowi, ale spogladając na Estel pytająco. Cokolwiek powiedzieć, nie chciał iść sam, nawet jeśli były to tylko zakupy, zresztą któż wie … Wojownik rozmarzył się zaś przez myśl przemknęły mu ich dawne spotkanie.
- Zawsze można po prostu pozwiedzać. Szkoda zmarnować okazję zobaczenia czegoś nowego. - kapłance ciągle krew żywiej krążyła po pobycie w domenie Lliiry i musiała na czymś spożytkować energię.
- Prawda rzeczywiście, wobec tego chodźmy. Przynajmniej dzisiejszy dzień mamy dla siebie. Trzebaby jedynie dowiedzieć się, dokładnie kiedy odlatuje statek - stwierdził uśmiechający się nie wiedzieć czemu wojownik. Natomiast kwatery, cóż jak kwatery, zająl mówiąc te słowa, jakieś miejsce i tyle, prawdziwi bowiem wojacy nie bywają bardzo wygodni.
Towarzystwo w końcu zdecydowało się podzielić dość nierówno. Garion wybrał samotne zakupy, a Dotian z Estel ruszyli pomiędzy stragany razem.
 
Blaithinn jest offline  
Stary 10-01-2014, 20:53   #24
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Praca Blaithin&Kelly



Szanowna niebieskoskóra kapitan zachowywała się, jakby miała pchłę na tyłku, ustawicznie oraz denerwującą podgryzającą. Wredniasto mocno złośliwa, sprawiała jednak wrażenie dobrego marynarza oraz fachowca. Takiemu jakoś można wybaczyć zachowanie pasujące do żula bardziej, chociaz kto wie, gdzie się wychowywała, marynarskie tawerny pełne dziwek oraz pijaków wszak stanowią tradycyjne miejsce, gdzie gromadzą się marynarze. Mniejsza jedna … wreszcie kapitan sobie poszła, zaś oni mieli nieco wolnego. Hej, niech żyją zakupy, albo chociaż zwiedzanie, przynajmniej właśnie tak myślał sobie uśmiechnięty od ucha do ucha Dotian, ciesząc się towarzystwem pięknej przyjaciółki. Okazało się bowiem, że Garion wolał iść samodzielnie załatwiać swoje sprawy. Zresztą własnie za tą decyzję Dotian wręcz uścisnąłby go oraz ucałował, gdyby nie fakt, że mogło to zostać niewłasciwie odebrane.
- Masz jakiś pomysł, gdzie iść? - spytał elfkę. - Pospacerujemy licząc na łut farta, czy raczej popytamy, zresztą - nagle rzucił propozycją - moglibyśmy spróbować się dopytać, czy jest tu jakieś targowisko.
Estel koncepcja wspólnej wycieczki również się podobała. Zawsze, to milej w dobrym towarzystwie, a to że Garion zdecydował się na samotną wyprawę. Cóż, nie przeszkadzało jej to.
- Właśnie chciałam zaproponować wycieczkę na targowisko - odpowiedziała z lekkim uśmiechem. - Jesteśmy w Wielkim Kole, tu musi być nawet więcej niż jeden targ - rozejrzała się lekko. - I chyba wolę sama go poszukać niż pytać - stwierdziła biorąc Dotiana pod rękę. - Idziemy?

Poszli ciesząc się kolejnymi chwilami wolnego. Ulice miasta przypominały to, co już znali ze swoich wcześniejszych podróży, jednocześnie jednak były zupełnie inne. Brak było brudu, jakiegoś niedostrzelanego, lecz doskonale wyczuwalnego, odorku oraz napełniały umysł radością, zaś uczucia miłym, lekko podniecającym wrażeniem. Także przechodnie wydawali się inni, niżeli zazwyczaj mieszkańcy Miasta Bram. Twarze ich najczęściej zdobił uśmiech oraz jakaś sympatia. Obydwoje spacerowali ulicami, także uśmiechnięci, jakby poddając się owej atmosferze. Mijali szeregi rozmaitych gatunków istot, sklepy, magazyny, warsztaty, aż wreszcie wyszli na plac, który uderzył ich zarówno rumorem, hałasem oraz tłumem istot znacznie większym, niżeli na samych ulicach.

Tłumy istot, każda zmierzająca w swoją stronę, każda zabiegana, ale jednocześnie tryskająca wręcz jakąś pozytywną energią. Po Klatce, w której w najlepszym razie można było oczekiwać zignorowania, tutejsi przechodnie wydawali się istnym cudem. Nie to jednak uderzyło kapłankę najbardziej, a kolory. Sigil zawsze wydawało się jej przytłumione, przyszarzałe, jakby wszystkie żywsze barwy zostały wyprane. Natomiast targowisko, na które trafili atakowało ich zmysł wzroku z każdej strony żywymi, intensywnymi kolorami stoisk, owoców, wyrobów, czy strojów. Zresztą nie tylko oczy mogły się sycić dowoli, a także ich nosy i uszy - kakofonia dźwięków i mieszanka zapachów wręcz odurzała. A Estel rozglądała się niczym oczarowana ciągnąc za sobą Dotiana od kramu do kramu i przyglądając się przeróżnym towarom. To zatrzymała się przy przepięknie haftowanych tkaninach chyba ze wszystki sfer i przykładała do twarzy pytając wojownika czy jej pasuje, to zachwycała się misternie wykonaną biżuterią jakiegoś krasnoludzkiego jubilera.
Tymczasem oglądający ją tak rozradowaną Dotian to mówił, to wskazywał kolejne rzeczy, to po prostu oglądał piękno elfiej dziewczyny, które roztaczało łagodną, ale pobudzającą aurę wdzięku. Właściwie pewnie mieszkańcy miasta byli częściowo uodpornieni na wspomniany wpływ, skoro przebywali na jego terenie bez przerwy. Dla przybyszów jednak wejście w jego strefę przypominało nagłe zachłyśnięcie się świeżym, lecz pobudzającym aromatem porannego powietrza. Wszystko wydawało się piękne, zaś to co było już piękne, wręcz niesamowite. Dlatego właśnie niewątpliwie Estel świeciła niczym gwiazda oraz wabiła jak cudowny kwiat. Przez jego myśli przebiegały tudzież sceny zakupu towarów, co ona. Uśmiech, sylwetka, zachowanie, wszystko wydawało się jeszcze bardziej wyjątkowe niżeli wcześniej.

Przebiegając wspólnie miriadami kramów, obok setek kupujących oraz przechodniów, nawet nie dostrzegli, kiedy nagle znaleźli się w niewielkim sklepie, bardzo pasującym do atmosfery tego miasta.




Przyodziany dziwną czapką gnom uśmiechnął się do nich. Rozłożył dłonie, jakby chciał zaprezentować cały wspaniały towar. Było tam zaś naprawdę wiele. Szaty rozmaite, broń wszelaka, mikstury oraz talizmany, wszelkie precjoza wydawały się kusić oraz zachęcać do decyzji sprzedaży.
- Witajcie w moim sklepiku. Jestem Yoshimo, były wędrowiec, obecnie sprzedawca.
Estel skłoniła się grzecznie i zaczęła przeglądać towary, w pewnym momencie zerknęła z zainteresowaniem na mikstury.
- Wiedziałam, że o czymś zapomniałam z tego wszystkiego - zwróciła się do Dotiana. - Będziemy musieli znaleźć jakieś stoisko eliksirami leczącymi. Tak na wszelki wypadek, gdyby mi się coś przytrafiło.

Mrugnęła szybko do wojownika i wróciła do oglądania strojów mrucząc pod nosem, że może jednak coś kupi. Chyba aura Tymory działała i na nią. Natomiast przyglądający się temu Dotian liczył na to, że ów zakupiony strój będzie bardzo wydekoltowany, gdyż niewieście krągłości Estel coraz bardziej wypełniały jego myśli, nawet jesli próbował się skupić na towarach. Rozmyslania owe przerwał jednak odgłos otwieranych drzwiczek i do sklepu weszła niewielka grupa, być może poszukiwaczy przygód, gdyż uzbrojeni byli po zęby.

Sklepikarz powitał ich stała chyba formułą, na co wchodzący jako pierwszy dziwnie przystrojony gnom mruknął:
- To mi przypomina piwnice z rzepą... Tyle że pod ścianą nie leży pijany wujcio Gerhard.
- Przepraszam
- nie rozumiał zapewne sprzedawca. - Kim państwo właściwie są, jak mógłbym wesprzeć państwa poczynania swoją ofertą? - sprzedawca chwilowo skoncentrował się na nowej grupie przyjezdnych. Odpowiedź wprawdzie otrzymał dość dziwną od wielkiego łysola z jeszcze większym mieczem, który wydawał się dziwnie podskakiwać mu na rozłożystych plecach.











Powtórzył pytanie
- To, jak mogę pomóc oraz kim pańswo jesteście?
- Wszyscy jesteśmy bohatery! I Ty, i ja, i Boo! Chomiki i łowcy z wszystkich krajów, radujcie się!
- Misc, proszę, przecież obiecałeś
- przerwała mu jakaś elfka, widocznie czarodziejka lub kapłanka, gdyż za pasem nosiła zestaw różdżek, zaś na piersi miała nieznany wojownikowi symbol bóstwa, który Estel jednak mogła rozpoznać. Miał wygląd chmury połaczony ze smukłą, ptasią sylwetką. Takie oznaczenia nosili kapłani oraz wyznawcy bogini powietrza, ptaków, swobody Aedrie Faenya, wyznawanej szczególnie przez skrzydlate elfy Avariel. Być może ta dziewczyna należała do tej rasy, choć nie widać, by posiadała skrzydła. Interesujące jednak, iż oprócz tego znaku posiadała jeszcze niewielki znak przedstawiający szopa, niczym gnomi wyznawcy bóstwa natury, lasów oraz podrózy Baervana Wildwanderera. Jakby elfka była wyznawczynią obydwu bóstw.
- Potrzebujemy mikstur leczniczych oraz ochrony przed trucizną oraz sól rzepową do smaku - zamówił wspomniany gnom. Nieco seplenił oraz wyglądał nieco dziwacznie, zaś jego kusza, którą oparł swobodnie przy nodze, miała jakiś kompletnie zwariowany mechanizm, przypominający szereg zębatek. Jak właściwie działała, jeśli działała, mogliby pewnie dojść jedynie utalentowani technicznicy.
- Jaka rzepowa sól? Nie ma takiej - usłyszeli gdzieś odtyłu grupy melodyjny, kobiecy głos. - Edwin, przemów mu do rozsądku.
- Edwin to, Edwin tamto. Niech ktoś da tej małpie banana
! - odszczeknął osobnik nazwany Edwinem.
- Nie jestem małpą! Chcerz rzepowym pociskiem? - rzucił się gnom.
- Uważaj, co do mnie mówisz, albo twe słowa wrócą do ciebie na czubku mojego buta! - czarodziej spojrzał wściekle.
- Gadasz bzdury na temat rzepowej soli, wcale się nie znasz na tej wspaniałości. Ech zresztą ...
- No wykrztuś to z siebie, gnomie! Widzę, że znowu fabrykujesz kolejne z twoich wymyślnych kłamstw, kiedy tak na mnie patrzysz
! - kłótnia ruszyła na całego.
- Ach, nie denerwuj się tak. Chodzi o to, że z tego miejsca bardzo przypominasz mojego wuja Agera - ton gnoma zmienił się na przymilny, jakby czerpał radość wkurzając pompatycznego magika.
- Pewnikiem był komicznie zeszpecony, albo brakowało mu paru klepek w głowie, albo jego potworny smród nie pozwalał spadać gwiazdom, albo miał jakąś inną ledwie zakamuflowaną wadę, o której wspomnisz tylko po to, żeby poniżyć mnie w oczach innych!
- Eee, nie, był magiem. Powiedz, Edwinie, masz jakieś kłopoty
- spytał pozornie miło gnom tonem badającego poprawność wszytskich umysłowych klepek kapłana. Magik chyba uznał, że tym razem nie przegada gnoma, więc obrzucił jedynie wściekłym spojrzeniem gadułę. - Mikstury lecznicze, prostaku - przypomniał uroczo handlarzowi zwracając się z charakterystycznym dla niego taktem.







Kupiec jednak widocznie niejednego klienta widział, toteż sobraźliwe słowa spłynęły po nim jak po kaczce.
- Oczywiście moje zapasy są do państwa dyspozycji, choć soli rzepowej, cokolwiek to jest, nie posiadam - wtrącił sklepikarz wymieniając kwotę, za którą mogą je nabyć.
- Drogo sobie liczysz, mości handlarzu. Gdybym miał miedziaka za każdego idiotę jakiego spotkam mógłbym sobie kupić Wrota Baldura - odparował mu inny koleś. - Niestety, spotykałem albo nieco mądrzejszych niż robaki. Albo zbyt głupio uczciwych - uzupełnił. - Mówiłem trepom z mojej drużyny, że powinienem zostać szefem. Jako przywódca sprawię, że każdy z nas będzie śmierdział złotem. Tymczasem co …
- Tobie ufać
- mruknęła melodyjnym głosem drowka, która stała wcześniej na tyle grupy. - Zaufanie jest dla głupców... i martwych. Zwłaszcza ufanie tobie, pojmujesz Kagain..







Sklepikarz usiłował przerwać wymianę zdań kłócącej się drużyny poszukiwaczy przygód.
- Ależ proszę panstwa, to dobra cena, zas mój sklep jest solidny, sam Elminster kupuje moje towary - pochwalił się handlarz, ale wędrowie noszący magowską szatę zgasił go krzywiąc minę.
- Elminster to, Elminster tamto. Dajcie mi 2000 lat i szpiczasty kapelusz, a skopię mu tyłek!
- Chromolenie w bambus
- przerwała mu inna, młoda dziewczyna. Właściwie wydawała się drobna, jakby nie przystająca do profesji poszukiwacza przygód, lecz spojrzenie miała twarde. - Póki co zaracamy jedynie głowę innym oraz robimy idiotyczne sceny. Albo kupujemy, albo wychodzimy.
- Idźmy
- zadecydował magik wspominający na temat Elminstera. - Przyjdziemy potem, jeśli nam się zachce. Mam dosyć tego łażenia. Ja... ja czuję się taki zmęczony. Jakbym widział podwójnie albo potrójnie (widzę poczwórnie, z całą pewnością widzę poczwórnie...).
- Wobec tego jednak najpierw karczma, Boo potwierdza wybór - uznał mężczyzna nazwany Miscem.
- Rzadki przebłysk inteligencji, niewątpliwie chwilowy - przyznał mu średnio miło mag. - Dobra, poprowadzę was do karczmy.
- Idźmy wobec tego za nim
- mruknęła brunetka, dość średnio zresztą przyjaźnie.
- Wreszcie dotarło do nich, jaka jest moja wśród nich pozycja - mruknął do siebie ucieszony widocznie czarodziej, kiedy drużyna posłuchała jego sugestii. Dziwaczni wędrowcy wyszli, zaś Estel oraz Dotian słyszeli jeszcze jak elfka narzekała nieco podchodząc do sklepowych drzwi.
- Nigdy nie widziałam miast z bliska. Czy we wszystkich jest tyleee luuudzii? Oraz tyle sklepów.
- Hai! Ja! Turyści to uwielbiają
- zdołał jej odkrzyknąć jeszcze sprzedawca, ale chyba nie dosłysząła wsłuchana w odpowiedź Misca.
- W miastach kryje się wiele zła i zepsucia. Mocno nim potrząśnijmy i sprawdźmy co wypadnie! Ale jednak to nie wydaje mi się złe - cóż, nawet jeśli nie przepadali za skupiskami, to pozytywna aura nawet na takiej twardogłowej osobistości wywarła odpowiednie wrażenie.

--------------

Obrazki:
1. sklepik http://www.elfwood.com/art/s/v/svenart//marketplace.jpg
2. pozostałe obrazki pochodzą z rozmaitych stron oraz są kopiami, lub wariacjami gier Baldur's Gate, podobnie jak niektóre wypowiedzi postaci.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 10-01-2014 o 23:45.
Kelly jest offline  
Stary 10-01-2014, 21:13   #25
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Współpraca: Kelly&Blaithinn


Kiedy drzwi się zamknęły, sklepikarz ponownie zwrócił uwagę na nich.
- Państwo wybraliście już coś ciekawego, mam promocje dla klientów? - uśmiechnął się przymilnie.
- Ma Pan również eliksiry leczące? - Estel oderwała się od kreacji i podeszła do gnoma.
- Ależ oczywiście, piękna damo - wskazał na niewielkie czerwone buteleczki. - Mam cały zestaw mikstur, dawniej byłem bowiem wędrowcem oraz doskonale wiem, co jest potrzebne na szlaku - wyjaśnił Estel.
- Można? - kapłanka odkorkowała buteleczkę i powąchała zawartość. Wszystko wydawało się jej w porządku. - Na sztuki też Pan sprzedaje?
- Ach sztuki - rozmarzył się sprzedawca. - Kiedyś robiłem nie takie sztuki. Potrafię zatańczyć nawet na ostrzu noża, ale ale, pytała pani o mikstury. Rzecz jasna sprzedaję także na sztuki, choć oczywiście nieco drożej. Jednak taka mikstura na wyprawie potrafi naprawdę być prawdziwie przydatną. Osobiście przekonałem się wiele razy.
Eladrinka pokiwała lekko głową i wróciła do strojów, coś ją tam wyraźnie ciągnęło. W końcu z cichym “Aha” wyciągnęła sukienkę…



Wydawałoby się, że takie stroje jej nie interesowały a jednak…
- Można przymierzyć? - zapytała sprzedawcy tuląc ostrożnie znalezisko do piersi.
- Och tak, proszę, tam za kotarą jest niewielkie pomieszczenie, zaś rzucony czar uniemożliwia podglądanie. Wie pani, niektórzy młodzi adepci magii próbowali wykorzystać swoje umiejętności do nieco innych rzeczy, niż klasyczne czarowanie - wyjaśnił elfce Yoshimo.

Uśmiechnęła się ze zrozumieniem i ruszyła do przebieralni. Delikatnie założyła zielony strój z lekką niepewnością zauważając, że jest krótszy niż się spodziewała. Obróciła się wokoło własnej osi zastanawiając czy to na pewno dobry pomysł kupować takie sukienki. Wyszła jednak z przebieralni i pokazała mężczyznom.
- Jak wyglądam? - spytała nieśmiało.
- Bardzo ładnie, powinniście państwo kupić, mąż będzie bardzo zadowolony, zresztą proszę spojrzeć - wskazał dłonią kupiec na Dotiana, który gapił się niemal otwierając usta.
- Jest piękna, tego naprawdę śliczna - wydukał wreszcie po chwili, kiedy język mu odkołaciał na tyle, żeby cokolwiek powiedzieć. Dziewczyna wyglądała odlotowo, zaś skąpo okrywająca jej ciało suknia tylko podkreślała naturalny wdzięk oraz seksapil. Mogła dostrzec, jak rozpalone spojrzenie wojownika przemierzało każdy fragment jej elfiego piękna.

Wzrok Dotiana sunący po jej ciele, był wystarczającym potwierdzeniem, że strój warto kupić. Podobało jej się to spojrzenie, podobało na tyle, że zaczęła się zastanawiać czy nie powinna jednak zrezygnować zanim będzie za późno. Wybrała więc rozwiązanie połowiczne - wróciła do przebieralni i założyła poprzedni strój. W brązowych spodniach i białej, rozpinanej koszuli nie wyglądała może tak olśniewająco, ale nie ściągała też za dużo uwagi.
- Poproszę ją - podała sukienkę gnomowi uśmiechając się do wojownika.
Strój zapakowany wylądował ponownie w jej rękach.
- Dziękuję - eladrinka skłoniła się sprzedawcy. - Idziemy dalej? - zapytała Dotiana najspokojniej w świecie.
- Dalej chętnie, tak właśnie, może pójdziemy tymczasem coś przekąsić przed dalszym kupowaniem oraz zwiedzaniem - odparł pewnie nie do końca tak opanowany, jak ona. Dziewczyna ewidentnie burzyła krew płynącą żyłami. Jej strumienie przemieniały się w rwące wartko potoki. Powodowały nie tylko rumieniec, ale też powodowały iż męskie myśli gnały nieokiełznane niby dzikie konie.
- Polecam państwu gospodę “U Fedelposta” - wtrącił handlarz zadowolony - niedaleko na lewo uliczka. Oferuje przyzwoite jedzenie oraz rozsądne ceny. Szczególnie polecam Iluskańskie owoce oraz Akajskie wino.
- Być może skorzystamy, dziękujemy panu. Do widzenia - rzucił jeszcze wychodząc.Wszak mikstury mogli kupić również gdzie indziej. Zdecydowanie ruch powodował, iż łatwiej było mu się jakoś opanować.
- Do widzenia - rzuciła zadowolona Estel wychodząc ze sklepu. Odwróciła się do Dotiana chcąc mu chyba coś powiedzieć, ale wpadła w tym momencie na przechodzącego obok wysokiego mężczyznę w kapturze, który od zderzenia z kapłanką zsunął się odsłaniając ciemnoszarą skórę, ostre rysy twarzy i szpiczaste uszy.
- Przeprasz… - zaczęła eladrinka, ale słowa zamarły jej na ustach, gdy ujrzała wpatrzone w siebie lodowate spojrzenie mrocznego.
- Uważaj gdzie leziesz elfia wywłoko - burknął tamten nasuwając z powrotem kaptur i odpychając ją mocno ruszył dalej w swoją stroną.
Dziewczyna stała jak sparaliżowana patrząc na jego oddalające się plecy.
- Coś się stało? - spytał dziewczynę Dotian, który moment dłużej spoglądał na mikstury oraz nie dostrzegł całej sceny nieco zamyślony. Dlatego zdziwił się, że dostrzegł elfkę niczym skamieniałą.
Otrząsnęła się jakby polana zimną wodą i spojrzała na wojownika.
- Nic… Przepraszam… - wzięła go pod ramię. - Chodźmy może coś zjeść, dobrze? - uśmiechnęła się troszkę blado i poprowadziła go między straganami. - Tylko nie tutaj… Może zejdziemy na dół? Tam z pewnością będzie większy wybór.
- Dobrze, jeśli chcesz - zaskoczony jej reakcjom przyglądał się bacznie. Powiedział coś głupiego, czy cokolwiek, jednak owo wzięcie pod ramię poprawiło mu humor. Uznał wreszcie, że może to jakaś chwilowa niedyspozycja oraz oddał uśmiech.

Przeszli się przestronnymi ulicami, na których przepiękne rezydencje mieszały się z ubogimi domkami. Wszędzie było jednak bardzo czysto i porządnie. W końcu trafili na postój powozów z pegazami.
- Witam szanownych Państwa - woźnica skinął uprzejmie głową na ich widok. - Dokąd zabrać?
- Chcielibyśmy się dostać do jakiejś cichej i w miarę możliwości taniej gospody. - odpowiedziała nieśmiało Estel ciągle trzymając się blisko Dotiana.
Powoźnik przyjrzał się im uważniej.
- Sądzę, że znam dobre miejsce - uśmiechnął się pod nosem. - Zajazd “Pod wielkim dębem” powinien się Państwu spodobać.
- Doskonała nazwa, wydaje się mocna oraz zapowiada dobre jadło - uznał wojownik. - Skierujemy się własnie tam, skoro taka jest porada.

W powozie kapłanka usiadła przy wojowniku i dopiero teraz mógł dostrzec jak bardzo była spięta do tej pory. Powoli jednak rozluźniała się i wracał jej lepszy nastrój. Lecieli nad miastem oglądając jego wspaniałość, choć faktem było, że poprzedni nastrój nieco uleciał. Także wojownikowi, który dostrzegł jakąś barierę, którą otoczyła się elfka. Pomimo całego piękna oraz wpływu miasta atmosfera zrobiła się nieco sztuczna. Nawet wtedy, kiedy nastrój Estel się nieco polepszył, Dotian dalej odczuwał średnio przyjemny dysonans. Znaczy wszystko wydawało się niby miłe, ale jednak to nie było to radosne uniesienie.

Nastrój uległ jednak znacznej zmianie w momencie, gdy wylądowali. Krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach, humor powrócił, gdyż obok była druga osoba, z którą chciało się być jak najbliżej. Przyczyną tej natychmiastowej zmiany było, to iż Dotian z Estel zostali zawiezieni do dzielnicy Gorącego Serca, w której niepodzielnie panowała Sune.
Uliczki były węższe, pełne zakamarków, domy miały urokliwe balkoniki, ale i zasłonięte fantazyjnymi kotarami okna.



Kaczma przyjęła ich miłym zapachem potraw, lekko egzotycznych oraz natarczywym powitaniem ciemnoskórego mężczyzny. Niósł właśnie półmisek pełen wieprzowiny, ale jakimś sposobem zakręcił się zgrabnie kłaniając oraz witając gości.
- Dzień dobry, najlepsza obsługa w mieście wita szanownych gości. Moja oberża jest czysta jak tyłeczek elfiej panny oraz oferuje smaczne posiłki.



Poprowadził przybyłych do stolika pytając, jakie może przyjąć zamówienie.
- Szczególnie polecam owoce oraz doskonałe wino eldarińskie.

Estel rozglądała się oczarowana idąc z Dotianem pod rękę. Mężczyzna mógł czuć jak eladrinka delikatnie przyciska się do jego boku. Zaś wspaniała Sune uśmierzyła jego leciutką rezerwę, którą okazywał od dziwnego zachowania pięknej elfki.
- To ja poproszę sałatkę owocową - uśmiechnęła się do karczmarza. Wina nie potrzebowała, czuła się wystarczająco odurzona urokiem tego miejsca.
Natomiast siedzący obok wojownik chwilę myślał nie mogąc się zdecydować.
- Dla mnie pajdę chleba oraz jajecznicę.
- Jaja pajęcze, bycze, czy żółwie?
- Kurze proszę, po prostu kurze.
- Ależ szanowny panie, taki specyfik, taka ekstrawagancja - gospodarz uniósł dłonie - gdybym wiedział, że szanowni goście pragną takich orientalnych potraw, zamówiłbym dla państwa. Jednak mogłyby być żółwie, także są smaczne oraz dosyć podobne do kurzych.
- Proszę podać żółwie jaja usmażone oraz mocno pobełtane - ustąpił Dotian włodarzowi karczmy.
- Doskonale moje państwo - uśmiechnął się karczmarz. - Do picia polecam świeżą wodę z źródła samej Aretuzy. Doskonale gasi pragnienie, pobudza zmysły oraz orzeźwia ciało - zachęcał.
- Wobec tego prosimy - zgodził się wojownik uśmiechając się do Estel. Była niczym klejnot, zaś słodkie działanie Sune uświadamiało mu to coraz mocniej. Gdzie byłaś, kiedy cię nie było, mówiło jego spojrzenie delikatnie muskające jej piękne, zmysłowe ciało. Miała uderzający wdzięk, pełną uroku świeżość stanowiącą doskonałe połączenie kobiecej delikatności oraz prawdziwej siły wędrowca. Czyż dziwne więc, że Dotian był pod coraz większym urokiem dziewczyny czując coś niezwykle wyjątkowego oraz bardzo miłego.
- Właściwie jakie wyposażenie powinniśmy jeszcze kupi … - jakoś samo mu się przerwało, zaś racjonalną wypowiedź zastąpiły inne słowa pełne uczucia oraz trudno hamowanej namiętności - cieszę się, że cię spotkałem, Estel, cieszę się, że jesteśmy razem - jakoś samo popłynęło przez powietrze, przesiąknięte kwiecistą wonią bogini słodkiej miłości.
- Ja również się cieszę - odparła z łagodnym uśmiechem. - Cieszę się, że razem możemy podróżować. Wcześniej tylko się mijaliśmy - eladrinka obdarzyła wojownika powłóczystym spojrzeniem i delikatnie musnęła jego dłoń.
Gdzieś w zakamarkach umysłu pojawiło się pytanie czy powinna wykorzystywać okoliczności i urok tego miejsca, ale szybko zostało przegonione przez bardziej palące uczucia.

Czując niemal, iż zaschło mu w gardle, kiedy poczuł jej dotknięcie, chciał … właściwie chciał wszystko. Sto tysięcy rzeczy na raz. Chciał chwycić Estel w objęcia, całować upojnie jak szalony, chciał wykrzyczeć, co do niej poczuł, chciał ukraść ją, porwać, wywieźć do zamku na szklanej górze, aby tam samotni mogli się rzucić na siebie pogrążając wewnątrz morza wspólnej rozkoszy. Chciał właściwie tak dużo, że przez moment nie mógł nic powiedzieć, ani poukładać swych myśli. Tylko spojrzenie zabłysło mu wyrażając to, co czuł oraz jeszcze wiele wiele więcej.
- Chciałbym … - zaczął, lecz przerwało mu nagle gwałtowne chrząknięcie oraz ciemna głowa pomiędzy nimi.
- Ech przepraszam państwa, ale zamówione potrawy przyniosłem - powiedział gładko karczmarz pewnie świadomy takich sytuacji.
- Dziękujemy - wydukał próbujący się odnaleźć w sytuacji Dotian.
Karczmarz ułożywszy posiłek na stole nachylił się nad wojownikiem i szepnął:
- Pokoje również wynajmujemy.
Kapłanka w tym czasie zerkała na swoją sałatkę zastanawiając się czy w ogóle jest głodna, ale doskonały słuch sprawił, że i tak usłyszała o czym mowa. Na jej obliczu pojawił się delikatny uśmiech zadowolenia.

***

Kolacja, która przemieniła się magicznie w czarowne godziny oddania sobie sprawiła, że usnęli dopiero nad ranem. Właściwie niemalże spleceni swoimi ciałami tak we śnie, jak wcześniej na jawie. Ledwo zdążyli przebudzić się, zjeść śniadanie oraz przebiec przez bazar kupując mikstury zdrowia. Estel nabyła czwórkę takich czerwonych buteleczek, zaś Dotian, uboższy nieco, jeszcze kolejną. Potem ponownie wpadli na postój pegazowych karet i wreszcie na czas dotarli na sferyczny statek.

-----------------------
Obrazki:
1. Elven green dress by Estelar elven green dress by Estelar on deviantART
2. Jeden z obrazków znalezionych na Google.
3. Obrazek ze strony: http://www.oxpal.com/
 
Blaithinn jest offline  
Stary 11-01-2014, 02:23   #26
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Pozwolił dwójce oddalić się w ich własnym kierunku. Co prawda również chciał uzupełnić swoje zapasy przed podróżą, ale potrzebował też chwili koncentracji i spokoju. Koja była dla niego jedynie miejscem, gdzie mógł odpocząć gdyby zaszła taka konieczność. Zdarzało mu się sypiać jedynie z grzeczności, zwłaszcza w Sigil. Nawet nie można było tego nazwać snem. Zaczepki pani kapitan puszczał mimo uszu, wyróżniał się, nawet wśród istot pochodzących z całkiem innych płaszczyzn istnienia. Przyzwyczaił się do takiego traktowania a genasi ewidentnie miała takie podejście do wszystkich.

Nieśpiesznym krokiem ruszył na skąpane księżycem miasto, było ładne, to musiał przyznać. Mimo to, nie było do końca w jego typie. Dookoła przelewały się tłumy, gwar, śmiechy. Wszystko sprawiało dość pozytywne wrażenie, a jednak coś mu umykało, nie mógł tylko dojść co. Puszczał rozmowy i zaczepki ulicznych handlarzy mimo zarysów uszu. Kiedy nagabywał go sprzedawca pieczonych kasztanów i orzeszków, po prostu zdjął kaptur i przyglądał się dłuższą chwilę elfowi. Ten nieco tylko speszony ruszył dalej próbując wcisnąć swoje towary, komuś, kto miał nieco bardziej przystępne podniebienie.

Powolny spacer wiódł go uliczkami coraz dalej od portu, w nieco spokojniejsze okolice. Miał jeszcze pełno czasu do odlotu statku a zmiana otoczenia po dwudziestu latach w klatce była olbrzymia. Mógł się ponownie wewnętrznie rozprostować, zaczerpnąć mentalnego powietrza. Mimo to, kroki obutych w zdobione srebrem buciory stóp, zaprowadziły go w odrobinę zacienione miejsce. Pomiędzy zakurzone tomy. Nie zrobił tego świadomie, ale w zasadzie grawitował do takich miejsc. Skarbnic wiedzy wszelakiej, czy to księgarni, czy też biblioteki a nawet niewielkiego zapomnianego stosu książek. Znad solidnego biurka podniósł się człowiek jak się zdawało, którego wiek na pierwszy rzut oka ciężko było określić, na drugi podobnie. Dopiero na trzeci można było zobaczyć że mężczyzna widział młodość z obu stron i stwierdził że przyjemniej mu jest gdzieś po środku.


- Rzadko miewam tu gości, w czym mogę pomóc? – Zapytał podchodząc nieco bliżej, być może po to by zapobiec ewentualnej kradzieży, lub by lepiej widzieć swojego gościa.
- Tak, wydaje mi się że tak. Szukam wiedzy. – Usta odłamka rozsunęły się delikatnie w imitacji uśmiechu, kiedy mówił bezpośrednio do umysłu – W tym wypadku chyba jednak książki. – Po tym uzupełnieniu, zaczął pokazywać obrazy mchów, w tym żarłocznego na wspomnienia, który mieli dostarczyć duchowi centaurzycy.
- Coś o naturze? Hmm, zazwyczaj nie rozstaję się ze swoimi skarbami, ale myślę że mam dwie kopie. Zaczekaj no tu chwilę. – Mężczyzna zniknął na dłuższą chwilę między pułkami. Garion w tym czasie wodził palcem po grzbietach zgromadzonych tam dzieł, jedne mniej, drugie o wiele bardziej znane, inne całkowicie zapomniane. Rzadko która księga miała na sobie popularne znaki wspólnego języka, częściej wygładzone runy lub poszarpane znaki używane na wyższych i niższych planach.
- Znalazłem, może być twoja za jedyne dwadzieścia pięć sztuk złota. Nigdy nie lubiłem tej wersji muszę przyznać. – Rzucił mężczyzna pokazując odłamkowi księgę na temat roślinności planów wyższych... w języku używanego na co dzień przez diabły i im pokrewne.
- Chętnie ją przygarnę. – Wyciągnął monety jakie przyszykował jeszcze przed wyruszeniem z Sigil. Z książką schowaną głęboko w plecaku ruszył z powrotem w kierunku doków i statku.

Tym razem szedł przez rynek dużo bardziej świadomie, przeglądał stragany z miksturami. Dwie przyśpieszające oraz kolejne cztery leczące driakwie nieco uszczupliły zapas jego magicznego pyłu, ale mogły uratować mu życie gdyby zrobiło się krucho. Udało mu się też przy okazji zamienić nieco pyłu na solidny brdzęk. Między wszystkimi parającymi się magią była to bardzo solidna waluta, ale czasem przychodziło zapłacić komuś, kto potrzebował srebra czy złota żeby zwyczajnie wykarmić rodzinę. Próbował raz zrozumieć uczucie głodu, zajrzał nawet w tym celu do Przybytku niegdyś prowadzonego przez Nie-Sławę jak plotki głosiły. Jednak ciągle jedyne do czego mógł go porównać, to jego pęd wiedzy. Zamyślony nad naturą złota, którego przecież zjeść się nie dało, dotarł w końcu na statek. Czekała go lektura, choć wątpił by znalazł coś na temat, to jednak miał cichą nadzieję.



----------------------
1) The Constant - SecondGoddess (na Deviantart)
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...

Ostatnio edytowane przez Plomiennoluski : 11-01-2014 o 15:50. Powód: Brak sferotkniętych w świecie przedstawionym
Plomiennoluski jest offline  
Stary 12-01-2014, 19:16   #27
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Gdy przyszedł dzień wyruszenia w morze, Ognisty Szafir bardzo się zaludnił. Trzonem załogi byli ludzie i genasi, których doprawdy zaskakująco wielu można było znaleźć na usługach wezyra Kareema. Wodni i powietrzni przedstawiciele swej rasy wydawali się wprost stworzeni do przemierzania astralnych przestworzy, nawet jeśli ich historia i pochodzenie niknęło w otchłaniach Żywiołowego Chaosu. Marynarze, kucharze, majtkowie i nawigator składali się na piętnastoosobową grupę, której zadaniem było jak najszybciej przepłynąć z portu A do portu B. Oprócz Dotiana i Gariona zatrudniono jeszcze ośmiu ochroniarzy, których mieli okazję poznać w pierwszych dniach rejsu. Kapitana Oatesa już znali z widzenia – miał rubaszną naturę i był z pewnością najbardziej towarzyskim ze wszystkich ochroniarzy. Ponadto pływał już z Marą-kai, która wybuchała wściekłością niczym wulkan, ilekroć mężczyzna odprawiał przy niej swe końskie zaloty. Musiał być naprawdę dobry w ochroniarskim fachu, w przeciwnym przypadku na pewno wyleciałby za burtę już dawno temu. Silas nie pracował jednak sam, jego partnerem, a może nawet prawdziwym przyjacielem, był krasnoludzki wojownik imieniem Kildrak Stonepick. Kildrak był rudobrodą masą mięśni, stali i broni o ogładzie tak szorstkiej, że można by nią heblować deski. Ale w jakiś sposób dogadywał się ze swym zupełnym przeciwieństwem w osobie Oatesa.



1

Kolejną parę tworzyło półelfie rodzeństwo – brat i siostra. Pełni gracji i siły, ich chód był sprężysty a zachowanie nad wyraz stoickie. Wspinali się po olinowaniu z gracją nie ustępującą ich elfiemu rodzicowi, przez co im przypadały warty na bocianim gnieździe. Miecze przy bokach nie pozostawiały złudzeń co do tego czym się parali, a nawet gdyby tak było mrukliwość i niechęć do jakiejkolwiek integracji rozwiewały wątpliwości, że półelfy trudniły się zabijaniem, a nie szukaniem przyjaciół.



2

Zespołu dopełniała artyleria. Od strony militarnej byli to dwaj łucznicy, Tom i Brendan, oraz kusznik Evan. Trójka ludzi wypadała charakterologicznie gdzieś pomiędzy przyjaznym Silasem, a niemal wrogim półelfim rodzeństwem. Wojaczka była ich życiem i nie mieli problemu, by przywalić komuś w mordę, ale z drugiej strony nie mieli uprzedzeń wobec nikogo, kto postawiłby kufel piwa. Ponadto, jeśli wierzyć w ich opowieści, widzieli niejedną potyczkę, a nawet walczyli z armiami Gruumsha w Chernoggarze, skąd wyszli z bliznami na resztę życia i złotem, które starczyło na setki kolejek w tawernach. Za magiczną siłę rażenia była zaś odpowiedzialna Kallkenash, dzikunka. Dziwaczna i egzotyczna istota, w wielu aspektach bardziej przypominająca roślinę niż istotę ludzką. Jej skóra wyglądała jak zielona łodyga kwiatu, na której widać było maleńkie żyłki, bardzo podobne do tych, które można zaobserwować na liściach. Jej włosy zaś był niczym bardzo długie, sosnowe igły. Mimo bardzo obcego wyglądu, Kallkenash była osobą bardzo otwartą i reagowała entuzjastycznie na wszelkie próby rozmów. Nie krępowały jej wcale pytania o pochodzenie, na które odpowiadała, że jej domem są dzikie ostępy Feywildu. Pomiędzy Estel, Dotianem i Garionem istota wywoływała, słusznie czy nie, skojarzenia z mchem, który mieli upolować.


3

Żadną miarą nie można było dziesiątki ochroniarzy nazwać zgraną ekipą, ale przynajmniej wewnątrz swoich małych grupek mogli na sobie polegać, a i wyglądało na to, że ifryt nie zatrudnił żadnych przypadkowych łapserdaków. Uśmiech szczęścia, biorąc pod uwagę fakt, że wezyr nie prowadził jakiejś wyjątkowej selekcji, jak dobrze pamiętało trio.
Całą tę gromadę zamykała dwójka pasażerów – Estel i ludzki mężczyzna, o mało atrakcyjnym, szczurowatym wyglądzie. To, że ubierał się w wykwintne stroje w żadnym stopniu nie poprawiało jego aparycji. Jak się okazało, to był to przedstawiciel Kareema, o którym mówiła umowa i to on właśnie miał wypłacać ochroniarzom złoto. Nazywał się Brandis Mikal Sevenstar i wydawał się być takim samym dupkiem, jak jego ognisty mocodawca.



Pierwsze dni podróży mijały spokojnie i szczerze mówiąc mozolnie. Pierwsza ekscytacja rejsem minęła po dobie i został jedynie nudny, nieskończony przestwór srebra. Najgorsze jednak było to, że po straceniu ze wzroku Księżycowej Bramy i jej barwnego woalu, nabrali wrażenia, że stoją w miejscu. Bez żadnych punktów orientacyjnych z żadnej strony i przez to, że żaglowiec poruszał się gładko jak po lodowej tafli, w ogóle nie odczuwało się ruchu. Tylko ustawiczne, wykrzykiwane przez panią kapitan rozkazy, dawały do zrozumienia, że wciąż płyną. W przeciwnym bowiem przypadku załoga nie krzątała by się jak w ukropie przy sterze, olinowaniu i żaglach.
No dobrze, prawdę mówiąc nie wszystkim rejs upływał spokojnie. Dla Estel monotonia Astralnego Morza była kojąca – pozwalała jej się uspokoić po nocnych koszmarach. We śnie eladrinka znajdowała się w lesie. Sam w sobie nie był on straszny, wprost przeciwnie. Przez prześwity i korony liści sączyło się światło gwiazd, które wystarczało bystrym oczom Estel do rozróżniania kształtów i kontrastów barw. Panował niepodzielnie spokój i cisza.



4

Spokój i cisza. Bezruch i brak dźwięków. Żaden podmuch wiatru nie wstrząsnął pojedynczym listkiem, żadna sowa nie ośmieliła się przeciąć nocy swym wołaniem. Jakby jakiś bóg nagle zatrzymał czas. Czy bogowie są zdolni do czegoś takiego? Czy potrafiliby zatrzymać Stworzenie jak jakiś niewyobrażalnie wielki obraz? A gdy tę stagnację zakłócił ruch, efekt nie był kojący – wprost przeciwnie. Na granicy wzroku pojawiały się i znikały mroczne sylwetki, krucza czerń na tle głębokiej szarości nocy. Bardziej cienie, sugestie ludzkich kształtów niż prawdziwe istoty. A gdy tylko zwracało się ku nim wzrok rozwiewały się jak mgła, pozostawiając po sobie jedynie niepewność - czy były tam naprawdę, czy były jedynie wytworem spragnionej ruchu wyobraźni?



5

Te migające istoty wyprowadzały eladrinkę z równowagi, ale to nie ich ruch zakłócający powszechny bezruch wzbudzał w niej przerażenie i wyrywał ze snu. To straszliwy krzyk rozrywający nocną ciszę sprawiał, że Estel budziła się wśród kolorowych bel materiału, zlana zimnym potem i rozdygotana. W jej uszach wciąż pobrzmiewał ten potworny wrzask, a przed rozbudzonymi oczami rozmywał się powidok monstrum, które go z siebie wydało.



6


Spokój, nawet na Astralnym Morzu, nie może trwać wiecznie. Czwarty dzień żeglugi zaczął się jak każdy inny – śniadaniem w mesie, zmianą warty wśród ochroniarzy i marynarzy. Potem przyszło nudne obserwowanie morza i zabijanie czasu. Aż do momentu, gdy półelfka zakrzyknęła z bocianiego gniazda:
-Statek! Statek na dziesiątej horyzontalnej, czwartej wertykalnej! – Morze Astralne miało coś, co zwano horyzontem. Była to płaszczyzna oddzielająca gęste srebrne chmury, od bardziej przejrzystej mgły. Niemniej nic nie stało na przeszkodzie, by płynąć w dowolnym kierunku, przez co astralni marynarze zwykli określać pozycję zaobserwowanych obiektów wedle dwóch zegarowych okręgów: jeden określał współrzędne w poziomie, a drugi w pionie. Dwunasta horyzontalna określała to, co znajdowało się przed dziobem, szósta za rufą. Analogicznie dwunasta wertykalna określała coś dokładnie nad pokładem, a szósta coś centralnie pod kilem.
Okrzyk obserwatorki sprowadził na pokład panią kapitan, która odkrzyknęła:
-Jaki statek?! Jak wygląda na ogon Asmodeusza?! – jak zwykle w głosie genasi pobrzmiewała nutka gniewu i zniecierpliwienia.
-Jak... jak żółw! Albo żuk! Nie dostrzegam żadnego pokładu! – odkrzyknęła półelfka.
Mara-kai zmełła pod nosem parę paskudnych przekleństw i ruszyła biegiem do sternika, wykrzykując na całe gardło rozkazy.
-Koniec opieprzania się! Wszystkie szczury na pokład! Githyanki w zasięgu wzroku! – Dotian był już na pokładzie, jako że akurat przypadała jego warta. Garion spędzał czas we wspólnej kajucie, gdy doszły go krzyki z pokładu. Estel z kolei spędzała czas w mesie na rozmowie z Kallkenash, która wydawała się szczerze zainteresowana opowieściami o bogini eladrinki.

-Próbujemy uciekać, pani kapitan? – zapytał sternik, gdy Mara-kai stanęła obok niego.
-Biorą nas od chmur idioto. Nie zdążymy się w nie zanurzyć, nim nie przetną nam kursu, a na otwartej przestrzeni nie przegonimy ich okrętu – odparła podniesionym głosem, ale jeszcze nie krzykiem. -Cała naprzód załoga! – ryknęła nagle, jak prawdziwy wilk morski. -Kurs na wrogi statek! A wy najmici nie dajcie się zabić nim nie wejdziemy z tą żółtą zarazą w zwarcie!-Nawet dla niedoświadczonych w marynarskim życiu, plan kapitan był jasny – chciała doprowadzić do abordażu. Twinklestar mógł mieć tylko nadzieję, że wie co robi.
Gdy już wszyscy ochroniarze złapali za swą broń i wyszli na pokład, Ognisty Szafir zdążył zmienić kierunek i w szybkim tempie zbliżał się do czegoś, co faktycznie bardziej przypominało robaka niż jakikolwiek okręt, jaki kiedykolwiek widzieli Dotian, Estel czy Garion. Ciężko opancerzona, zamknięta jednostka z czerwoną, krystaliczną kopułą zamiast dzioba sprawiała groźne wrażenie i zmierzała wprost na nich.



7

-Githyanki rzadko biorą jeńców. Nie liczcie na łaskę i żadnej nie okazujcie! - krzyczała kapitan.
Silas zaś podzielił się swoją radą:
-Chować się za burtami! My im możemy najwyżej tyłek pokazać, ale im nic nie stoi na przeszkodzie by zasypać na strzałami i magią. - I miał pewnie rację, bo im bliżej był wrogi statek, tym łatwiej było dostrzec w nim szczegóły. Chociażby takie, jak otwory strzelnicze.


_________________________________
1 - krasnolud autorstwa kerembeyit
2 - ilustracja elfów autorstwa MidnightTea7
3 - Wilden pochodzi z ilustracji ze strony Wizards of the Coast
4 - autora nie znam, chętnie poznam
5 - ilustracja z podręcznika Forgotten Realms - Opis Świata 3 ed.
6 - ilustracja z podręcznika Monsters Manual 4 ed.
7 - ilustracja autorstwa Scotta Schomburga
Wykorzystany w poście krzyk jest efektem dźwiękowym z gry Mass Effect 3
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 27-03-2016 o 23:47.
Zapatashura jest offline  
Stary 26-01-2014, 02:06   #28
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Praca wspólna


Gdy tylko Estel zorientowała się w sytuacji pobiegła się szybko przebrać w zbroję. Wprawiona w tej czynności, już po paru minutach z powrotem stała na pokładzie szukając osłoniętego miejsca, z którego mogłaby mieć dobry widok na jak największą ilość osób.


Natomiast oczekujący wroga Dotian przygotowywał się do walki wręcz. Zakładał własciwie, że nieprzyjaciel będzie ostrzeliwał statek, dlatego kapitan rozsądnie skróciła czas owego ostrzału. Przyodział się odpowiednio trzymając miecze oraz kryjąc się za czymś solidnym. Jednocześnie cieszył się, iż piękna Estel także jest ostrożna oraz przygotowuje się do starcia przeciwko githianki.

Garion oderwał się od książki zdobytej w porcie, co prawda była ciekawa, ale nie natrafił jeszcze na najbardziej potrzebne im informacje. Nie żałował jednak wydanego złota. Na książki, księgi i tym podobne nigdy go nie żałował. Podróż przebiegała wystarczająco spokojnie, że zdołał ją już przeczytać od deski do deski kilka razy, zwykle w czasie gdy większość odsypiała swoją zmianę. Nie zajmował zbyt wiele miejsca. Teraz było w końcu dopełnić warunki umowy, wziął do ręki kulę i spokojnie wędrując na pokład zastanawiał się czym rozpocząć ostrzał wrogiego statku, zanim jeszcze wyszedł na górny pokład, otoczyła go świetlista poświata, sprawiająca że z daleka ciężko było go w ogóle dojrzeć.

Githianki pewnikiem byli twardymi wilkami astralnymi. Należało stanowczo uwzględnić, że będą twardzi, mocni, gotowi. Mieli pewnie także doświadczenie przy starciach planarnych. Natomiast jednak chyba nie przewidywali specjalnego oporu, chociaż kto wie. Dlatego czekał ukryty, potem zaś planował po prostu tłuc tamtych ile się tylko dałoby.
 
Kelly jest offline  
Stary 26-01-2014, 04:08   #29
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Praca wspólna


Beczki, maszty, burty - w tym momencie wszystko było lepsze, niż stanie na otwartym pokładzie. Powód takiego stanu rzeczy był oczywisty. Wraz ze zmniejszaniem się odległości, ze statku githyanki posypały się na pokład pierwsze zaklęcia: magiczne pociski, wyładowania elektryczne. Praktycznie wszystko na wiwat, ale w efekcie sternik musiał płynąć praktycznie na ślepo, jeśli nie chciał ucierpieć od zbłąkanego czaru. Taktyka wroga była prosta, jeśli uda im się zdobyć dostatecznie dobrą pozycję, zasypią załogę Ognistego Szafiru wszystkim co mają. Kapitan taka wizja najwyraźniej nie była w smak. Ryzykując rany sama dopadła steru i zakręciła nim dziko, korygując kurs... prosto na żółwi statek. Abordaż wymagał ustawienia jednostek burta w burtę, ale Mara-Kai miała najwyraźniej inne, znacznie bardziej szalone plany.

-Każdy czaromiot niech przygotuje sobie najsilniejsze zaklęcie jakie ma i czekać na mój rozkaz! - krzyknęła, a zaraz potem zbłąkana błyskawica uderzyła ją z całą mocą w ramię. Ci, którzy byli najbliżej mogli usłyszeć ciche skwierczenie. Gdy jednak rozbłysk energii zgasł, genasi stała niemal niewzruszona. Jej żywiołowe dziedzictwo w dużej mierze uodporniało ją na takie nieprzyjemności.

Skoro genasi tak bardzo chciała żeby zaczął od ciężkiej artylerii, odłamek nie miał nic przeciwko. Zresztą wyglądało na to, że Githyankom trzeba było solidnie dać po nosie żeby… w ogóle przeżyć. Z jego skromnym arsenałem raczej ciężko byłoby posłać cały ich statek w diabły, więc musiał się się skoncentrować na eliminowaniu i osłabianiu przeciwników. Przygotował pryzmatyczne promienie, czekał jedynie aż zbliży się na odpowiednią odległość.


Ponieważ wojownik nie należał do klasy magicznej, nie miał co robić przed bezpośrednim starciem. Jego najistotniejszym zadaniem, póki co, było siedzenie cicho oraz zachowanie wszelkich sił kiedy statki zderzą się pokładami.

Kapłance nawet przez myśl nie przemknęło, by zastanowić się nad jakimiś ofensywnymi modlitwami. Kapitan stała kompletnie odsłonięta i narażona na kolejny atak. Estel nie mogła się temu spokojnie przyglądać. Wyszeptała więc słowa modlitwy tworząc (świetlistą) tarczę i biegiem ruszyła w stronę Mara-Kai.
- Będę Panią osłaniać - krzyknęła do genasi.
-A kto cię o to prosił dziewucho?! - od razu odkrzyknęła kapitan. Szaleństwo to, czy odwaga, genasi trzymała obrany kurs mimo grożącego jej niebezpieczeństwa. Paradoksalnie, im bardziej statki się do siebie zbliżały, tym rzadziej ciskane były zaklęcia, a strzał czy bełtów w ogóle nie było. Githyanki zorientowały się, że ofiara nie ma zamiaru położyć się grzecznie na brzuchu i czekać na śmierć, a wprost przeciwnie. Kiedy jednak rozpoczęli manewr, aby uniknąć staranowania, Mara ponownie wydała rozkaz magom.
-Teraz! Celować w kopułę! W kopułę do stu diabłów!

Czerwony kryształ sprawiał wrażenie bardzo solidnego, w przeciwnym wypadku pewnie nie zostałby wykorzystany w budowie statku, ale rozkaz był rozkazem. Mistyczna energia uwolniona przez Gariona i Kallkenash pochłonęła wskazany cel na sekundę czy dwie, nie pozostawiając po sobie wiele więcej niż paru rys i pęknięć. Możliwe jednak, ze genasi wcale nie liczyła na to, że magia wyrządzi jakąś szkodę. Może miała po prostu zdezorientować wroga dość długo, by Mara-kai zdążyła wbić się wprost we front wrogiego statku w jednej kakofonii trzasku, krzyków i łomotu. Przez obie jednostki przebiegł potężny wstrząs pozbawiając wszystkich równowagi, a w przypadku Ognistego Szafiru wyrzucając dwóch marynarzy za burty. Dziub żaglowca został strzaskany, lecz w przedniej części statku githyanki ziała teraz ogromna dziura.

Garion nie miał pojęcia o co pani kapitan chodziło z kopułą, dla niego sensowniej byłoby celować w otwory strzelnicze i piec ich od środka, nie miało to jednak znaczenia. Najwyraźniej miała w tym jakieś swoje powody. Teraz za to mieli dwóch marynarzy mniej i dziurę we wrogim statku. Co oznaczało możliwość przepływu sił w obie strony. Z jego dłoni po krótkiej inkantacji wystrzeliły promienie, rozpryskując się w okolicy wyłomu, tuż przy przeciwnikach próbujących się dostać na Szafir.


Tymczasem straszliwe uderzenie rozłożyło Dotiana na pokładzie, podobnie jak wszystkich. Właściwie to uratowało go, gdyż przewróceni przeciwnicy nie mogli skoczyć na ich pokład atakując leżących. Wstrząs potworny dał się jednak we znaki także githianki, toteż wojownik zdołał się jakoś zebrać do pozycji stojącej, potem zaś, no cóż, planował osłaniać swoimi mieczami postacie czarujące.

Eladrinka podniosła się szybko rozglądając czy nikt poważniej nie ucierpiał od zderzenia. Na szczęście nikomu nic, wymagającego natychmiastowej pomocy, się nie stało, mogła więc skoncentrować się na statku wroga. Pozycja na schodach i doskonały wzrok pozwoliły jej w wyrwie dostrzec już dwoje gythanki, przygotowała więc dla nich coś.

Wszyscy zaczęli dochodzić do siebie po pierwszym szoku. Na pierwszy rzut oka na taranowaniu gorzej wyszły githyanki, niż załoga Ognistego Szafiru - prawie wszystkie odłamki posypały się do wnętrza żółwiego okrętu, raniąc jego załogę. Na żaglowcu ludzie i genasi byli poobijani od zderzenia, ale prawie nikomu nie stało się nic poważniejszego. Kapitan uderzyła się czołem o ster, przez co całkiem obficie krwawiła z łuku brwiowego, ale nijak nie zagrażało to jej życiu.

Kildrak, stabilny jak każdy krasnolud, szybko stanął na swych krótkich nogach i ze swym paskudnym nadziakiem w rękach ruszył z bojowym okrzykiem ku wyłomowi. Jego śladem poszło półelfie rodzeństwo - ich cienkie, ale ostre jak brzytwy klingi skrzyły się w srebrnej poświacie Astralnego Morza. Dotian przyjął odmienną taktykę, przebiegając w poprzek pokładu ku Garionowi i Kallkenash, którzy szykowali już następne czary. Tom, Brendan i Evan potrzebowali trochę więcej czasu by ponownie naciągnąć cięciwy po tym, jak zderzenie wyrwało im z dłoni strzały i bełty. Jedynie Silas zdawał się nic nie robić, stał przy maszcie z obnażonym rapierem i czekał na rozwój sytuacji.

Pełne napięcia oczekiwanie trwało jeszcze kilkanaście sekund, gdy z wnętrza wrogiego okrętu, z okrzykiem Vlaakith, wybiegło dwóch zielonoskórych wojowników dzierżących oburęczne miecze.


Krwawili, musieli poważnie ucierpieć gdy dziób żaglowca przebił się przez kokpit ich statku, ale bojowy ferwor postawił ich na nogi... przynajmniej na chwilę. Zaraz bowiem posypały się na nich zaklęcia Estel, Gariona i Dzikunki, do których w mig dołączyły strzały i bełty ludzkich wojowników. Odłamek i Eladrinka wpadli na podobny pomysł, by oślepić swych wrogów, co doskonale im się udało, bowiem już po chwili obaj zaczęli łapać równowagę wśród odłamków statków. Nie będąc zdolnymi do składnych uników byli łatwym celem dla potężnego wybuchu energii wywołanego przez Kal i pocisków, które zagłębiły się w ich ciała. Szarża pierwszych githyanki potrwała może z trzy uderzenia serca nim padli martwi na pokład. Ich śmierć nie poszła jednak na marne. Ich umysły zdążyły zaatakować krasnoluda i półelfkę. O ile Stonepick nawet tego nie zauważył, to nogi półelfki zrobiły się ciężkie niczym ołów, co skutecznie ją unieruchomiło... I wystawiło na szarżę kolejnych trzech githyanki, w tym jednego odzianego w łuskowy pancerz i dzierżącego bardzo dziwny, srebrny miecz.


To właśnie gith w łusce dopadł do unieruchomionej dziewczyny i potężnym zamachem przeciął ją od prawego obojczyka niemal po środek piersi.

-Laurel! - krzyknął jej brat, nie miał jednak szansy dotrzeć do bez wątpienia umierającej siostry, drogę bowiem jemu i krasnoludowi przecięło pozostałych dwóch wojowników. Na domiar złego na krawędzi wybitego kryształu pojawiło się jeszcze dwóch łuczników, a z klapy w górnym poszyciu wychylił się jeszcze jeden Gith, tym razem kobieta, która obrałą sobie za cel Gariona, Dzikunkę i osłaniającego ich Dotiana. Odłamek poczuł psychiczną ingerencję w swym umyśle, lecz szybko ją odepchnął. Kallkenash i Twinklestar nie mieli tyle szczęścia. Dostali potwornej migreny. Bół był tak straszny, że nie pozwalał składnie myśleć.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 26-01-2014, 14:21   #30
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Praca wspólna



Uderzony jakimś dziwnym psychicznym pociskiem Dotian jęknął, oraz że kompletnie na skutek bólu głowy nie mógł normalnie myśleć, po prostu rozpoczął machanie mieczami przed sobą, licząc właściwie, iż może albo cokolwiek, czy kogokolwiek trafi, lub co najmniej ustawi osłonę przed jakimś atakiem.

Krzyk półelfa przyciągnął uwagę eladrinki w momencie, gdy Laura padała na ziemię. Githyanki działali błyskawicznie. Estel zaklęła cicho pod nosem i zeskoczyła ze schodów, by nie być tak bezpośrednio wystawiona na ataki.
- Angharrad, miej nas w swojej opiece… - szepnęła i złożyła dłonie, by rozpocząć inkatancję. Wiedziała, że skupienie się tylko na Laurel w momencie, gdy githyanki zaraz przypuszczą bardziej zdecydowany atak, mogło ich drogo kosztować, ale nie mogłaby potem spojrzeć w oczy półelfowi. Miała jedynie nadzieję, że psioniczne zdolności wroga pozwolą im wyczuć, że to ona uzdrowiła dziewczynę i skupią się na niej… Przynajmniej ten, który ciągle stał nad Laurel.
“Jesteś światłem w ciemnościach” Z głębin pamięci wypłynęły słowa. Zagryzła wargi.
- To im zaświecę… - mruknęła rozpoczynając słowa modlitwy. - Rinandindial tyrasnanlith, linendlenas, tirorbrael, kylelian, telerowlir. Areirilryn nielendilbrnil, merelilriel, morilbras, sillenas...

Modlitwa eladrinki została wysłuchana, a jej efekt był doprawdy godny boskich mocy. Potworna rana Laurel zasklepiła się w kilka sekund powstrzymując straszliwy krwotok. Widząc to, jej oprawca krzyknął wściekle i zaczął rozglądać się za osobą, która pozbawiła go zwycięskiego ciosu. Gdy jego spojrzenie zetknęło się z Estel, jego oczy zapłonęły furią.
Sytuacja, przynajmniej w tej chwili, była korzystna dla załogi Ognistego Szafiru, która przeszła do kontrataku. Silas ruszył biegiem, zaskakująco szybkim i sprężystym jak na jego lata, ku krasnoludowi.
-Niedźwiedź, brodaczu, niedźwiedź! - krzyknął. Komenda była kompletnie niezrozumiała dla wszystkich, poza Kilkdrakiem, który splunął jedynie i narażając się na cięcie na odlew złapał swego przeciwnika w żelaznym uścisku. Będąc pochwyconym i bez możliwości sprawnej obrony, githyanki był łatwym celem dla rapiera Oatesa, który zanurzył się w jego ramieniu. Głowę Dotiana rozrywał ból, ale ciało działało instyntownie. Poszedł w ślady Silasa i również wyprowadził swój atak, niestety na tyle nieskładny, że nie wyrządził żadnej szkody.
Półelf radził sobie gorzej. Gniew sprawiał, że jego ataki były nieskoordynowane i szybko został przez to zepchnięty do defensywy. Jego siostra, choć jej sytuacja była znacznie lepsza niż przed chwilą, wciąż była w wielkim niebezpieczeństwie. Leżąc przed swym oponentem mogła jedynie czekać na cios... który jednak nie nastąpił, dzięki zgranemu atakowi Evana i jego ludzi. Bełt i strzała przebiły się przez łuskową zbroją upuszczając krwi i wyrywając z gardłą githa wściekły okrzyk.
Garion złapał za ramię Kal i wycofał się, cały czas wypowiadając inkantację kolejnego zaklęcia. Nagle, na styku dwóch statków wybuchła ściana ognia, odcinając łuczników githów od pola walki. I doprowadzając do wrzenia Marę-kai:
-Ty durniu! Podpaliłeś mój statek!
Niemniej jedynie githyanki u góry swego statku widział pole walki - i zdecydował, że jak najszybciej należy pozbyć się półelfa, który i tak zaczynał przegrywać swój pojedynek. Cokolwiek zrobił bowiem gith, sprawiło że półelf zatoczył się z bólu do tyłu.

Eladrinka podchwyciwszy spojrzenie Githa uśmiechnęła się wyjątkowo wrednie i zaczęła skandować zaklęcie. Nikt jej nie będzie ubijał dopiero co wyleczonego pacjenta.

Garion jedynie przytaknął lekko na słowa pani Kapitan i kontynuował koncentrację na ścianie ognia. Cofając się nieco. - Dajcie znać jak będziecie gotowi wyprowadzić atak i zając ich pokład. - Przekazał otaczającym go załogantom.

Zaklęcie Estel dosięgnęło celu. Githa objęła nagle aura światła, która wyglądała dla załogi Ognistego Szafiru zupełnie niegroźnie, ale mimo to sprawiała ofierze widoczny ból. Widząc dla siebie otwarcie, Silas odskoczył od githyanki z którym dotychczas walczył (ten i tak musiał zając się krasnoludem i Dotianem) i zepchnął jaśniejącego wojownika do obrony.
-Nie mieliśmy okazji się poznać - rzucił lekko Oates. -Jestem człowiekiem, który cię zabije. - Słowa te może i były zwykłą przechwałką, ale ingerencja Silasa przynajmniej pozwoliła półelfce wstać na nogi.
Twinklestar i Stonepick tymczasem powoli, ale skutecznie męczyli swego oponenta, który musiał bronić się z dwóch stron. Jego cięcia wciąż były bardzo niebezpieczne, ale musiał nimi obdarowywać dwie osoby zamiast jednej.
Jedynie półelf znajdował się w złej sytuacji, wściekle atakowany zarówno za pomocą miecza jak i psionicznych ataków. Na jego ciele pojawiły się pierwsze cięcia, niezbyt głębokie, ale to już była tylko kwestia czasu, gdy spóźni się o sekundę z unikiem lub zastawą.
Evan i jego podkomendni zmienili swój cel, tym razem próbując ustrzelić pozostałego na swym statku githyanki, niestety nieskutecznie. Zresztą i tak większą szkodę żaglowcowi wyrządzał odłamek, bowiem walające się na dziobie drewniane odłamki zdążyły zająć się ogniem od jego czaru - co naturalnie jedynie wzmogło wściekłość pani kapitan.

Kapłanka widząc, że Oates przyskoczył do githyanki, którego atakowała, odetchnęła z ulgą i zaczęła rozglądać się czy komuś bardziej jej pomoc nie jest potrzebna. Taką osobą okazał się półelf, rodzeństwo miało w tym starciu najwyraźniej okropnego pecha. Estel westchnęła cicho i zaczęła skandować kolejne zaklęcie.

Garion widząc uboczne efekty ognia wygasił zaklęcia i poprawił lodowym polem, które zaczynało się na resztkach płomieni i roztaczało do wnętrza statku Githyanki. Zapewne pomógłby pomóc któremuś z pozostałych członków załogi Szafira, ale logiczniejsze było dla niego kontrolowanie całego pola bitwy, lub przynajmniej jego części. Miał nadzieję że trafi któregoś z pozostałych wewnątrz okrętu przeciwników, o ile jacyś tam zostali, jak i tego, którego już uszkodziła częściowo kapłanka.

Akcja się nieco przesunęła na dziób statku, przede wszystkim dlatego, iż spragniony walki Dotian poczuł się nieco lepiej oraz niczym grom oraz błyskawica przyskoczył do najbliższego wroga atakujac go od boku. Jednak albo zbytnio pośpieszył się, albo pośliznął na kawałku liny, która leżała rozrzucona po zderzeniu na pokładzie, bowiem chybił paskudnie o mało co nie obcinając swoimi mieczami czupryny stojącego krasnoluda. Tak mocne było chybienie. Jednak jakoś cios szczęśliwie minął nie tylko przeciwnika, ale również krasnoludzkiego sprzymierzeńca, dlatego gigantycznie zawstydzony był jednak gotów do dalszego starcia.

Dotian może i nie wykazywał się w tej walce, ale Kildrak nadrabiał bardzo dobrze. Wbił swój nadziak głęboko w nogę przeciwnika, unieruchamiając go równie sprawnie, jak psioniczne sztuczki unieruchomiły przed chwilą półelfkę. Krasnoludzki partner, czyli Oates, także radził sobie niczego sobie, wymieniając z okutym w zbroję githem cięcia i sztychy. Co jednak dla napadniętej załogi było najlepsze, półelfy wreszcie wzięły się w garść. Laurel skoczyła na pomoc swemu bratu, wyprowadzając mało honorowe, ale skuteczne cięcie w plecy githyanki. Rana w oczywisty sposób wybiła go z rytmu, pozwalając półelfowi przejść do kontrataku i pozostawić przeciwnikowi równie głębokie cięcie na brzuchu. Gdy do tego eladrinka zakończyła swą modlitwę i ciało githa przebiłą świetlista włócznia jasne było, że sytuacja odwróciła się diametralne.
Z drugiej jednak strony, gdy ściana ognia zniknęła, pole walki otworzyło się przed dotychczas odciętymi githyanki na statku. Te odpłaciły się Garionowi za poparzenia pięknym zanadobne i kryształ, z którego składał się Odłamek został strzaskany w dwóch miejscach grotami strzał. Mag nie pozostał dłużny na długo, ścianę ognia zastąpiła bowiem lodowa zawierucha, ponownie ograniczając pole walki do pokładu Ognistego Szafiru... i jednego psiona. Gith kolejny raz zmienił swój cel, tym razem swym umysłem atakując Gariona. W efekcie stan czarodzieja stawał się coraz gorszy.
Widząc jednak, że sytuacja na pokładzie jest w dużej mierze opanowana, strzelcy także obrali sobie nowy cel - psionika githyanki. Bełt i strzała dosięgnęły swego celu, wyrywając z ust githa wściekły krzyk. Na tym jednak jego problemy się nie skończyły. Tumult walki przeszył bowiem nagle ogłuszający huk gromu, a wokół ciała psionika roztańczyły się potężne wyładowania. Estel i Garion, będąc najbliżej, dostrzegli kto rzucił czar - nie Kallkenash, która wciąż nie mogła otrząsnąć się po pierwszym mentalnym ataku. To Mara-kai dzierżyła w swej dłoni różdżkę.

Ponieważ kompletnie chybiony atak Dotiana nie poskutkował jakimikolwiek rezultatami, poza może kupą śmiechu po starciu, postanowił powtórzyć uderzenia skupiając się bardziej na samym wykonaniu.

Zdawało się, że załoga nie potrzebuje w tej chwili ofensywnych zdolności kapłanki, więc rozglądnęła się uważnie w poszukiwaniu rannych. Najcięższe obrażenia zdawał się otrzymać Odłamek ale Estel nie miała pojęcia czy jej magia lecząca odniesie jakikolwiek skutek. Miała zapytać się o to Gariona wcześniej, teraz jednak było na to za późno. Mogła mieć jedynie nadzieję, że się uda.
- Thraeiras aerelial, thriindal, sinriasriel, trylerinien, tyliniel, thiaden, aeranas. - zaczęła modlitwę.

- Dziękuję. - Odezwał się prosto do umysłu kobiety, która podleczyła go boską mocą. Osobiście nie był zbytnio wierzącym, wiedział że istnieją, a dla niego było to tak, jakby wierzył w istnienie stołu, czy pokładu na którym stał. Skoncentrował się mocno, z jego ust wydobyło się szeptanie jakby delikatnych dzwoneczków. W dłoni, dookoła kuli, którą trzymał zatańczyły pomarańczowe płomienie, jakby zaczerpnięte prosto z elementarnego chaosu, po chwili kula już leciała w stronę githyanki na wrogim statku, tak żeby objąć dwóch, których widział zewnętrznym pierścieniem. Miał nadzieję że wszyscy usmażą się szybko w morzu ognia, które wybuchło wewnątrz wrogiego okrętu.

Pod wspólnym naporem Stonepicka i Twinklestara githyanki musiał się w końcu ugiąć. W swe ostatnie, dość desperackie cięcie włożył całą swoją siłę, lecz miecz nie zdołał przeciąć solidnej, krasnoludzkiej zbroi. Było też już za późno, by cofnąć ostrze do bloku. Najpierw nadziak, a potem miecz Dotiana zagłębiły się w swym celu, pozbawiając go życia.
Wkrótce potem Silas dotrzymał swego słowa. Jego oponent był bardzo dobrym szermierzem, ale jego zbroja za bardzo spowalniała go w starciu z nad wyraz zwinnym człowiekiem. Oates piruetem wykręcił się spod zamachu oburakiem, po czym z precyzją wbił swój rapier pod pachę githa, tam gdzie jego zbroja była słaba.
Po tym poszło już z górki. Półelfy walcząc w tandemie szybko męczyły ostatniego wojownika, który w żaden sposób nie mógł się równać z pozostałą ochroną Ognistego Szafiru. Mimo to nie poddał się, a najmici usłuchali rady pani kapitan - nie okazali łaski.
Zaklęcie Mary-kai nie ustawało, wyładowania elektryczne szybko sprawiły, że drgające w konwulsjach mięśnie psiona nie pozwoliły utrzymać mu równowagi w klapie u góry pokładu i runął gdzieś do wnętrza statku.
Walkę zakończyła ognista kula Gariona i błyskawica Kallkenash, która otrząsnęła się z psionicznego szoku na ostatnie chwile starcia. Z wnętrza statku githyanki dobiegły urwane krzyki bólu.

Właściwie walka wydała się rozstrzygnięta. Sprawdzić jednak należało swie sprawy. Najpierw taka: wyjaśnić położenie kompanów, szczególnie najbliższych kompanów, najszczególniej najistotniejszej kompanki. Kolejną stanowczo ważną kwestią było sprawdzenie, jakie są łupy. Jednak akurat tutaj warto było poczekać na decyzje kapitan.

“Dziękuję” usłyszane w myślach sprawiło, że Estel odetchnęła z ulgą - mogła leczyć Gariona. Jeden kłopot mniej ale i tak zamierzała z nim na ten temat porozmawiać. Wolała się upewnić czy wszystkie zaklęcia będą skuteczne.
Ostatni githyanki na pokładzie padł martwy na ziemię, a z okrętu napastników rozległy się wrzaski pełne bólu i przerażenia, co sugerowało, że starcie zostało zakończone. Kapłanka mogła teraz na spokojnie zająć się wszystkimi potrzebującymi. Najchętniej jako pierwszą opatrzyłaby panią kapitan, ale domyślała się, że Mara-kai nie pozwoli się dotknąć dopóki wszyscy potrzebujący nie otrzymają leczenia. Ruszyła więc najpierw do półelfa woląc się go zapytać czy zechce pomocy - duma mogła sprawić, że odmówi.

Garion powoli ruszył w kierunku statku Githyanki, lepiej było sprawdzić czy w środku aby na pewno nikt nie przeżył. Wszedł zasłaniając się jednym z trupów Githyanki, nie miał nic przeciwko żywym tarczom, a przeciwko martwym miał jeszcze mniej. Dopiero kiedy był pewien że nikt nie ma zamiaru go rozłupać na drobne kawałki, puścił trupa i zajął się badaniem wnętrza oraz dobijaniem Githyanki.

Załoga Ognistego Szafiru wyszła ze starcia z githyanki zwycięsko, a nie każda załoga astralnego statku mogła powiedzieć o sobie to samo. Z drugiej strony, jeśli już jakaś załoga mówiła o swym starciu z githyanki, to tylko dlatego, że go nie przegrała. Tak czy inaczej, ochroniarze zdecydowali zagłębić się w żółwiopodobny statek w poszukiwaniu ostatnich niedobitków. Już w kokpicie, za strzaskaną kryształową kopułą, znaleźli cztery ciała. Dwóch githów najwyraźniej zginęło w trakcie taranowania - ich ciała były poskręcane i poprzebijane odłamkami drewna i kryształu. Pozostałych dwóch śmierć dosięgnęła w wyniku ognistych i lodowych zaklęć Gariona. Po wejściu głębiej, najemnicy natknęli się na psiona, z którego zaklęcie Mary-kai pozostawiło jedynie dymiące truchło, wyglądające niewiele lepiej jak gdyby uderzył w nie prawdziwy piorun. Ostatnim, również martwym, piratem okazał się wojownik ze skręconym karkiem. Kajuta, w której znaleziono ciało pełna była poprzewracanych przedmiotów, ponadto piętrowa koja oderwała się od ściany i to chyba ona była bezpośrednim powodem zgonu. Ostatecznie najemnicy naliczyli się jedenastu martwych githów, z czego mniejsza połowa leżała na żaglowcu.
Skoro już o żaglowcu mowa, pani kapitan nie tracąc czasu zaczęła wydawać rozkazy swoim ludziom, by zabierali swoje strachliwe tyłki spod pokładu, jej kwatery i zza wszystkich burt i beczek. Należało zebrać łupy, sprawdzić stan przewożonego towaru i ocenić zniszczenia na dziobie. Ochroniarzy, naturalnie, interesowały głównie łupy. A zebrało się tego trochę, po przetrząśnięciu wrogiej jednostki. Setki sztuk złota, na oko ponad półtora tysiąca. Do tego trzy misterne rzeźby, z całą pewnością nie stworzone ręką githyanki, pięć długich posrebrzanych mieczy i jeden wspaniały, misternie kuty dwurak z jakiegoś metalu podobnego do srebrna, ale znacznie wytrzymalszego. Dwa refleksyjne łuki, których siłę i celność mógł odłamek odczuć na własnym ciele. Do tego u niektórych githów znaleziono buteleczki z barwnymi cieczami, zapewne magiczne eliksiry - było ich łącznie cztery.
-Trzecia część łupów idzie na załogę i naprawy żaglowca - oznajmiła Mara-kai głosem, który nie oczekiwał jakiegokolwiek sprzeciwu. -Dwuraka wypieprzcie za burtę i bez głupich pytań. Resztę możecie podzielić między siebie wedle uznania, zasłużyliście na premię.

Kapitan pewnikiem wykazała się szczodrością, aczkolwiek trzeba powiedzieć, że przy takim postawieniu sprawy, Dotian nie mógł liczyć na nic, zresztą całkiem słusznie, przyznawał osobiście. Dlatego raczej stanął na boku, ponieważ łupy należały się tym, którzy na nie zasłużyli. Stanowczo lepiej sprawili się magik oraz Estel spośród ich kompanii oraz także inni. Tymczasem faeruński wojownik najpierw został otumaniony mogąc jedynie przede wszystkim udawać wiatrak, potem natomiast skoncentrował się na chybianiu swoich ciosów magicznymi mieczami.
- Podzielcie pomiędzy siebie - powiedział reszcie najemników.

W czasie gdy ochrona buszowała po statku githów, kapłanka sprawdzała czy nikomu z załogi nie jest potrzebna pomoc. Lekkie rany opatrywała już w tradycyjny sposób, łaskę Bogini nie powinno się wykorzystywać zbyt rozrzutnie. Zerkała jednak niespokojnie w stronę wielkiej dziury, w której zniknęli najemnicy. Ich ponowne pojawienie przyjęła z westchnieniem ulgi.
- Wszystko w porządku? - podeszła do ochroniarzy stając przy Dotianie i przyglądając mu się uważnie.
- Owszem, wygraliśmy - przyznał odpowiadając.

Najwyraźniej efekt wzrokowej inspekcji pokrywał się ze słowami wojownika, bo eladrinka uśmiechnęła się lekko.
- Dobrze, że nic Ci się nie stało. - odparła wracając do kontroli załogi. Najwyraźniej nie miała zamiaru uczestniczyć w podziale łupów.

Garion nie miał zamiaru się kłócić odnośnie podziału łupów, dla niego głównym celem było obecnie dostanie się na miejsce. Dwie trzecie do podziału było bardzo hojnym podejściem. Odłamkowi zdawało się że kapitan spodziewała się raczej porażki, zwłaszcza po sposobie w jaki obchodziła się ze statkiem przy taranowaniu. *Może się jednak mylę, nie znam jej, jej doświadczenia, ile już takich kursów zrobiła.* Rozbłysnął lekko w swoim prywatnym ekwiwalencie ludzkiego wzruszenia ramionami. - Mógłbym spróbować go wyssać z magii i przerobić na pył, wtedy przepadłby na zawsze. To nie było pytanie. - Przekazał prywatni pani kapitan. Najwyraźniej kobieta wiedziała na ten temat wiele więcej i miała swoje powody, ale wolał spróbować, magicznego pyłu nigdy nie było mu za wiele. - Wezmę mikstury jeśli to wam nie przeszkadza. Złoto najlepiej równo. - Zwrócił się do ochroniarzy jak i towarzyszy wyprawy po mech. - Statek na hol, czy do spalenia? - To było ostatnie pytanie jakie miał w tym momencie do kapitan.
-A to już zależy, jak bardzo ucierpiał dziób - odparła krótko genasi i najwyraźniej uważała, że to zupełnie wystarczy by zakończyć konwersację.
 
Blaithinn jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172