Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-05-2015, 19:27   #11
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Gdy młodzianin zszedł ze statku kupieckiego był średnio zadowolony. Rejs z powodu wojny został skrócony. Wypłacono mu mniej niż się spodziewał i został rzucony do przypadkowego dość portu. Krossar po dniu wypoczynku, zaczął rozglądać się za nową pracą. Wybuch wojny oznaczał jednak nowe możliwości. Kapłan postanowił się zgłosić tym razem na statek typowo wojenny. W poprzednich rejsach zdobył doświadczenie i pierwsze żeglarskie szlify. Nadszedł czas to wykorzystać.

Płaca na pinasie zapowiadała się lepsza pod każdym względem. Zarówno finansowym jaki i przygodowym. Czego on nie słyszał o takich wyprawach we wcześniejszych portach... Ryzyko co prawda było większe, był jednak gotów je podjąć.

Młodzianin wszedł do pomieszczenia rekrutacyjnego będącego karczmą i usiadł za stołem. Cierpliwie odczekał na swoją kolej. Nie przejmował się ilością kandydatów odrzuconych ani panującym tłokiem, kapłan znał swoją wartość.

- Jestem Krossar, jestem kapłanem Istishia nie ciąża na mnie żadne wyroki.- zaczął spokojnym i wyjaśniającym tonem. Gdy zajął miejsce przed kapitanami - Co do przydatnych umiejętności. Znam się trochę na żeglarstwie więc nie pogubię się na pokładzie. Służyłem w ochronie statków kupieckich. Za moją kandydaturą najbardziej przemawiają umiejętności leczenia, zarówno magicznego jak i tradycyjnego. Dzielnych żołnierzy na pokładzie statku jest cała masa, ktoś ich jednak musi łatać. Machać tym wskazał na swój młot też potrafię nie najgorzej. Znam też język wodny a z pomocą czarów jestem w stanie przeczytać każdy inny.

- Potrzebny nam łapiduch - rzekł z uśmiechem Menalon Blasea.

Po sprawdzeniu przez bosmana wiedzy żeglarskiej przez chwilę trwała dyskusja pomiędzy kapitanami. W końcu Jan Dev skinął na strażników, podali oni pękatą butelkę wraz z kielichami.

- Zostajecie zatrudnieni na “Złotym Smoku” jako kapłan i medyk oraz bosman, będziecie musieli się jeszcze podciągnąć bo na bosmana mało wiecie o żegludze. Sztuka złota dziennie oraz udział osiem sztuk srebra od każdych stu sztuk złota łupu. Jeśli zgadzacie się to przypijmy by bogowie byli nam łaskawi. Zapłata za dekadzień dodatkowo za zamustrowanie się. W Twoim przypadku to dziesięć sztuk złota wypłacanych w momencie podpisani papierów.

Krossar uniósł kielich do toastu.
- Niech Istishia nam sprzyja. Obfitych łupów, udanego rejsu i wspólnej przygody- wykonał gest błogosławieństwa zebranych. I wspólnie wypili toast. Po chwili kapłan zapytał -U kogo mógłbym zgłosić za potrzebowanie lub pobrać ekwiwalent na sprzęt medyczny? Chciałbym również mieć w rezerwie kilka mikstur leczniczych na wypadek wyjątkowo krwawych starć. Czy będzie mi przysługiwała jakaś przestrzeń na wyłączność by urządzić tam kącik medyczny?
- Udało nam się wygospodarować niewielką kajutę na lazaret. Mieszkać będziesz razem z innymi bosmanami. To tylko pinasa miejsca wiele na niej nie ma. Do twoich obowiązków jako medyka należeć będzie zaopatrzenie lazretu. Z zapotrzebowniem zgłosisz się bezpośrednio do mnie, wtedy wydam ci pieniądze.. Znasz się może na alchemii? - odparł kapitan “Złotego Smoka”.
- Ta sztuka jest mi znana.-pokiwał głową Krossar.
- Zatem wyposażymy ją też w aparaturę odpowiednią, zawsze warto mieć na podorędziu kogoś kto potrafi stworzyć proch czy też ogień alchemiczny.
-Kapłan, medyk, bosman, alchemik- wyliczał na palcach Krossar- Z chęcią podejmę się każdego z tych zadań. Miło byłoby jednak dostać delikatną podwyżkę w końcu to spory zakres obowiązków.
-Takie są warunki, lecz być może podniesiemy stawkę, gdy udowodnisz swoją przydatność dla “Złotego Smoka” i jego załogi. - odrzekł ze śmiechem Menalon.

- Brzmi rozsądnie- uśmiechnął się Krossar lekko mimo wszystko zawiedziony. -Wyposażenie lazaretu i laboratorium alchemiczne. Zajmę się tą sprawą jeszcze dziś. Nie chciałbym by na okręcie czegoś zabrakło

- Zatem poczekaj na pisma. Podajcie mi rzeczy bosmana. - skinął na strażników.
Wyciągnęli oni ze skrzyni czarny trójgranisty kapelusz z wyszytym złotą nicią po lewej stronie smokiem. Jedwabną czerwoną chustę również złotym smokiem. Czerwoną jedwabna szarfę z wyhaftowanym mniej więcej w jednej trzeciej długości złotym smokiem.
Podał mu te rzeczy.
- Posilcie się i poczekajcie, za chwile pierwszy skończy spisywać. - rzekł kapitan.
Krossar założył na głowę kapelusz i przewiązał szarfę.
-Tak jest kapitanie.- powiedział a jednocześnie skinął głową. Po czym udał się do stołu z jedzeniem czekając na papiery do podpisania. Z chęcią coś przekąsi na koszt nowego pracodawcy.

Jakaś klepsydrę później kapitan przywołał gestem kapłana.
- W tych miejscach. - pokazał na trzech pergaminach opatrzonych pieczęciami kapitanów oraz pieczęcią Wielkiej Rady Republiki Turmis.
- Nie zapodziej bo będziesz miał kłopoty - rzucił kapitan tajemniczo.
Krossar schował dokumenty do tuby. I ruszył w miasto zorientować się w cenach.
 
Icarius jest offline  
Stary 14-05-2015, 10:52   #12
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Lea, Couryn, Leila, Nevan rozmowa w "Pierwszej Fali"




Neevan, dostrzegając trochę niezręczną ciszę, która zapanowała między przyjętymi do załogi Złotego Smoka wyjął z kieszenie harmonijkę ustną i zaczął grać ciut smutną ale za to bardzo znaną i lubianą melodyjkę... Jakoś nie miał ochoty na nic wesołego.

Couryn słuchał tego przez chwilę, mając coraz mniej zadowoloną minę.

- Nie znasz czegoś weselszego? - spytał. - Na podniesienie nastroju czy rozbudzenie ducha walki niezbyt się to nadaje - powiedział.

- Znam, pewnie, że znam. Tylko… smutno mi po prostu.

- Czemuż więc się tu zjawiłeś, z nastrojem jak na pogrzeb? Bez optymistycznego spojrzenia na świat dość trudno ruszać na wyprawę.

- Widzisz, w ogóle nie powinno mnie tu być. Miałem opiekować się rodziną, dbać o żonę, wychować córkę. No ale wyszło inaczej. Zaciągnąłem się z nadzieją, że trafimy na piratów z Sembii i może uda mi się znaleźć jakiś ślad mojej córeczki…. Wiesz, oni ją porwali. Nie wiem czemu… Chociaż się domyślam. To mógł być ten drań Krwawy Johann. On czerpał przyjemność ze znęcania się nade mną. Pewnie postawił sobie za punkt honoru zniszczenie mi życia. Żebym ja mu jeszcze coś zawinił…


- Pobudki twe są szlachetne. Jeśli trafimy na ich ślad i kapitan Ci pozwoli się za nią rozejrzeć, pomogę ci. - usłyszeliście elfkę, która ni stąd ni zowąd dosiadła się do waszego stolika, jednocześnie przenosząc doń swoje rzeczy - Ja płynę w dość podobnym celu, mianowicie chcę chronić tych, którzy mogliby zostać porwani przez piratów.

- Dziękuję za te słowa wojowniczko. To dla mnie dużo znaczy.


- Zaszczyt dla was, że nie dla góry złota w ten rejs płyniecie - powiedział Couryn, mając cichą nadzieję, że niedługo się skończą takie ponuro-górnolotne gadki.

- A ty, zaklinaczu, dla złota płyniesz?
- spytał Neevan, do którego dotarła aluzja Couryna, a nie chciał przecież od razu wyjść na marudę i smutasa.

- Bez wątpienia nie popłynąłbym w ten rejs na piękne oczy kapitana - odparł Couryn.

- W sumie nie ma nic złego w uczciwym zarobku
- Neevan przechylił lekko głowę na bok, po czym wrócił do swoich organek, grając tym razem weselszą melodię.

Słysząc już zmianę tonu gry elfka lekko się uśmiechnęła. - No, wszystko będzie dobrze. Zobaczysz. W sumie gdzie moje maniery… Nie wiem czy słyszeliście jak się przedstawiałam, ale to nie jest ważne. Jestem Lea Dawnbringer. Paladyn Lathandera. Bardzo mi miło - wyciągnęła dłoń do niezajętego graniem towarzysza rozmowy chcąc się przywitać.

- Couryn. Couryn Telstaer - ponownie przedstawił się Couryn. - Mag. Trochę nietypowy - dodał, tytułem wyjaśnienia.

- W takim razie cieszę się, że mamy cię po swojej stronie. Nawet nietypowy mag wciąż jest magiem. Jakkolwiek na to patrzeć. - uśmiechnęła się Lea i rozejrzała się po sali, by znów skupić wzrok na rozmówcy. - Ciekawe ile jeszcze zejdzie naszemu kapitanowi dobieranie załogi. Ale trochę nas już tu jest… Żeglowaliście kiedyś?

- Od siódmego roku życia - odparł Couryn. - Z pewnymi przerwami, oczywiście.

Neevan przestał grać. - W sumie to ja się też przedstawię, jestem Neevan. - powiedział bard kłaniając się Courynowi i Lei. - Pływałem i to sporo, najpierw przez prawie cztery lata jako niewolnik na Karmazynowej Czaszce, okręcie pirackim, później już jako wolny człowiek na kilku statkach handlowych.

- Widać tylko ja mogę powiedzieć, że mam tylko wiedzę teoretyczną. - Lea skrzywiła się nieco na swoje własne słowa i zamilkła na obecną chwilę.

- A ty? - Couryn zwrócił się do dziewczyny, która niedawno dawała pokaz umiejętności szermierczych i całkiem nieźle dawała sobie radę.

Pytanie maga wyrwało ją z zamyślenia. Przyglądała się bowiem kolejnym ochotnikom z zainteresowaniem tak dużym, że zupełnie zapomniała o manierach.

- Oh. Przepraszam! - wyglądało na to, że naprawdę przejęła się swoją ignorancją - O co pytałeś?

Uśmiechnęła się przepraszająco do Telstaera i pozostałych rozmówców.

- Jakież to losy sprawiły, że postanowiłaś się zaciągną
ć - powiedział Couryn. - Tudzież jakież masz doświadczenie w walce na pokładzie i marynarskim fachu.

- Zapragnęłam tworzyć załogę, a nie tylko należeć do już istniejącej. - odparła wesoło - Potrzebowałam zmiany, czegoś nowego, przygody, wiatru w żagle! Siedem lat pływałam na “Farsie” u kapitana Seawooda. Coś tam umiem. - błysnęła zębami w kolejnym uśmiechu.

- Nie żebym miał coś przeciw nowicjuszom - powiedział Couryn - ale pierwsze kroki na pokładzie nie są łatwe. Szczególnie jak zaczyna kiwać - dodał.

- Na szczęście do wszystkiego można się z czasem przyzwyczaić. Czasem wydaje mi się, że lepiej czuję się statku niż na stałym lądzie. Ale pierwsze dni potrafią być ciężkie, racja. - odparła, sięgając po opiekaną rybkę.

- Nie sądzisz, ze ryb za chwilę będziemy mieć powyżej uszu? - uśmiechnął się Couryn. - Może tak poczęstujesz się czymś bardziej... lądowym?

Błyszczące radością oczy przesunęły się po stole zastawionym różnego rodzaju darami morza.

- No chyba nie… - zaśmiała się - Może już musimy zacząć się przyzwyczajać. Chyba że proponujesz kolację w jakimś innym miejscu? - dodała wesoło.

- Jeśli tylko szczęśliwy los na to pozwoli
- Couryn skinął głową w uprzejmym ukłonie - będę zaszczycony twoim towarzystwem.

W zasadzie nie spodziewała się takiej odpowiedzi na coś, co w zamierzeniu miało być tylko radosnym żartem. Niemniej jednak ucieszyła się. Poczuła, że znalazła właśnie całkiem niezły materiał na przyjaciela.

- Świetnie. Jesteśmy umówieni. Tylko żeby był tam jakiś rum. Trzeba uczcić nasz sukces. - nalała sobie słabego piwa i uniosła naczynie w geście toastu - To za współpracę! - zwróciła się tym razem do wszystkich.

- A, i jestem Leila - dodała szybko, orientując się, że chyba i o tym zapomniała na początku.

- I za sukcesy!
- dołączył się do toastu Couryn.

- Niech Lathander rozświetla naszą drogę. Gdziekolwiek nas zaprowadzi. - Mówiąc to paladynka uśmiechnęła się, a dłonią musnęła krzyża znajdującego się na szyi. - Ja nie będę piła żadnego alkoholu. Trzeba zachować sprawność oka, by być gotowym w każdym momencie na co, co los przyniesie.

Dziewczyna napiła się piwa i skinęła na słowa elfki.

- Oczywiście. Świetnie strzelasz. - wskazała ruchem głowy ścianę, do której wcześniej celowała Lea - Mam jednak nadzieję, że wychylimy kiedyś kielich czy dwa, gdy znów nadejdą spokojniejsze czasy.

- Mam nadzieję, że na okręcie nie znajdzie się żaden przesądny, co to uważa, ze baba na pokładzie to pech
- powiedział z uśmiechem Couryn, zmieniając temat z alkoholi na bardziej... żeglarski.

- No niechby spróbował. Wtedy jemu samemu tego pecha przyniosę. - zaśmiała się.

- No i widzisz... Spełni się stary przesąd
- roześmiał się Couryn.

- W końcu jeśli ktoś w nie wierzy, to niech będzie gotowy na to, że się spełniają. Raz taki jeden chciał mnie wyrzucić za burtę “Farsy”, ale jakoś w końcu przełknął moją obecność, a “Farsa” pływa do dziś. Wy nie wierzycie w te bzdury, prawda? - zwróciła się do Couryna i pozostałych mężczyzn.

- Z kobietami tak jest
- odparł Couryn - że jedne przynoszą pecha, a inne wprost przeciwnie. I pokład z tym nie ma nic wspólnego

- No to oby nasza, póki co, trójka przyniosła wam tylko szczęście. Jakkolwiek je rozumiecie. - uśmiechnęła się łobuzersko i pociągnęła kolejny łyk piwa.

- Nie mam wątpliwości. Najmniejszych nawet. Wasze zdrowie. - Couryn uniósł kufel, kierując swe słowa pod adresem obecnych przy stole pań.

- Dziękuję. - napiła się wraz z nim - Myślicie, że przed wypłynięciem uda nam się jeszcze urządzić jakąś zabawę? W końcu nie wiadomo co czeka nas niebawem… Potańczyłabym. - rzuciła z westchnieniem.

Lea podrapała się po głowie zastanawiając się nad przynoszeniem przez kobiety pecha na pokładzie, ale zarzuciła te rozmyślania po krótkiej chwili. Średnio znała marynarskie przesądy.

- Dziękuję Leilo. - ukłoniła się lekko w stronię swej rozmówczyni.

- Wydaje mi się, że po zakończeniu rekrutacji będziemy musieli od razu stawić się na pokładzie “Złotego Smoka”. Sama bym na wiele nie liczyła na twoim miejscu w tym momencie. - rzekła poważnym tonem jak to miała w zwyczaju, kiedy coś “przewidywała”.

- Jestem... rozczarowany - powiedział Couryn, spoglądając na Leilę. - Bardzo. Nie dość, ze kolacja mnie ominie, we wspaniałym towarzystwie, to jeszcze tańce przejdą nam koło nosa.

Dziewczyna roześmiała się serdecznie.

- Nie wiem, czy taniec ze mną byłby taką przyjemnością. Po prawdzie to za wiele tam nie umiem… Może nie podeptam, ale żadna ze mnie zdolna tancerka. - mrugnęła do niego - Ale kolacja to strata, fakt. - ściszyła głos - Chyba że urządzimy sobie jakąś już na pokładzie. Pod niebem pełnym gwiazd. I tak dalej.

- Jak chcecie potańczyć to i na pokładzie się da - wtrącił nagle Neevan - mogę wam coś zagrać.

- Ale to już nie ten nastrój
- odparł Couryn. - Nie mówiąc o setce zawistnych oczu - dodał.

- No na to już nic nie poradzę, przecież sami chcieliście się dostać do załogi, to teraz nie marudzić.
- Odparł Neevan, mrużąc oko do Leili, bard zdawał się być już w lepszym nastroju niż przed kilkunastoma minutami.

- W takim razie, Leilo, zapraszam cię na tańce na pokładzie - zdecydował się szybko Couryn. - Pokażemy światu, jak potrafią tańczyć marynarze. - Uśmiechnął się do dziewczyny.

- Zaszczytem będzie tańczyć do muzyki tak uzdolnionego szantmena. - uśmiechnęła się do Neevana -I z przyjemnością z tobą zatańczę, Courynie. - odpowiedziała całkiem poważnie jak na jej dotychczasowe zachowanie. - Ja tam nie narzekam, lubię obracać się w doborowym towarzystwie, a póki co na to się zanosi.

Couryn przyłożył dłoń do serca, na znak wdzięczności.

- Piękna partnerka, dobra muzyka, gwiazdy... Czy można marzyć o czymś więcej - powiedział. - Z niecierpliwością czekam na te tańce.

- Czasem niewiele brakuje do szczęścia. - dodała, nie przestając się uśmiechać - Być może nam to wystarczy, szczęściu innych trzeba będzie dopomóc. - zerknęła na Neevana.

- Może byśmy, wszyscy razem, wybrali się na małe zakupy przed opuszczeniem portu? - zaproponował Couryn. - Pewnie kapitan nie miałby nic przeciwko temu, gdybyśmy poszli całą grupą.

- Sam nie wiem, mi nie pozwolił nawet pożegnać się z żoną, więc myślę, że niedługo wyruszamy. Lepiej nie podpaść spóźnialstwem na samym początku. - Neevan nie podzielał entuzjazmu towarzysza, pewnie dlatego, że po prostu nie cierpiał robić zakupów.

- Szczerze mówiąc… O ile lubię ładne rzeczy, o tyle najpierw muszę na nie zarobić. - zsunęła kapelusz z głowy, położyła go na rzeczach otrzymanych od kapitana.

Kosmyk włosów zagarnęła za ucho, a srebrne bransoletki zadźwięczały jakby na podkreślenie jej słów.

Couryn co prawda nie cierpiał na brak gotówki, ale nie zamierzał się tym aż tak przechwalać.

- Nie wypada - powiedział - żebym cię obsypywał prezentami już pierwszego dnia znajomości. - Uśmiechnął się. - Nie wypada zaś, bym jak coś kupował, a ty byś tylko na to patrzyła.

- Iskrzy między nimi - Neevan szepnął do Lei.

- Nie, zdecydowanie nie pierwszego! Możemy pomyśleć o tym później. - rzuciła wesoło. - Jeśli los pozwoli, oczywiście.

Szeptu barda, rzecz jasna, nie dosłyszała.

- Co innego kwiaty czy kolacja - ze śmiertelną powagą powiedział Couryn. - Ale na razie częstujmy się tym, czym chata bogata.

Dając dobry przykład poczęstował się marynowaną ośmiorniczką.

Leila sięgnęła tymczasem po śledzika i uzupełniła niedobory trunku w kuflu.

- Zatem, moi współtowarzysze, mogę zapytać skąd pochodzicie? - nie zamierzała dopuścić, by przy stole zapadła cisza.

- Możesz, oczywiście - odparł z uśmiechem Couryn.

- Waterdeep - krótko stwierdził Neevan, sięgając po smażonego dorsza i jednocześnie chowając do kieszeni organki.

- To raczej dość daleko. - nie chciała zagłębiać się póki co w to, jak bard dotarł aż tutaj, być może nie były to najprzyjemniejsze wspomnienia - Zatem skąd, Courynie? - zwróciła się do maga, który najwyraźniej bawił się w grę słów.

- Ostatnio z Sembii - odparł Couryn. - A tak w ogóle to z Altumbel. Tyle tylko, że to było bardzo dawno temu.

- Ja pochodzę z Doliny Sztyletu. - odpowiedziała krótko i zwięźle wyraźnie czerpiąc większą przyjemność ze słuchania ich rozmowy niż z udzielania się w niej. Przynajmniej tak wyglądała.

- Kawał świata przemierzyliście… - przyznała z niejakim podziwem Leila. - Ja urodziłam się w Granicznych Królestwach.

Poczuła się trochę niezręcznie, bo nie chciała od razu wypytywać o jakieś prywatne sprawy, więc ostatecznie jednak na chwilę zapadła cisza...

- Zaciągnij się do marynarki, poznasz świat
- uśmiechnął się Couryn. - Tak przynajmniej słyszałem z ust pewnego werbownika - dodał.

- Nie wiem, czy poznawanie świata w czasie wojny jest takim najlepszy pomysłem. - powiedziała lekkim tonem. - Ale jak to mnie mówiono: jest ryzyko, jest zabawa - miecz, kostucha albo sława.

- Prawie niczym zawołanie najemników
- stwierdził Couryn. - Bardzo dobrze brzmi. - Skinął głową z uznaniem.

- Będę kiedyś kapitanem. Będę miała dwa statki - "Ryzyko" i "Zabawę". - zażartowała.

- Ryzyko? Ryzyko ma sens tylko wtedy kiedy cel który próbujemy osiągnąć jest tego wart, ryzyko dla zabawy to brawura, a ta nigdy nie popłaca - wtrącił Neevan tonem filozofa.

Couryn spojrzał na Leilę, tłumiąc uśmiech.

- Nikt nigdy nie mówił, że żeglowanie po morzach to jakaś zabawa czy niepotrzebne ryzyko. Oczywiście ci, co nie ryzykują powinni siedzieć w domu. - Dolał bardowi piwa do kufla.

- Leilo? - Uniósł dzbanek.

- Wybaczcie napady wisielczego humoru, pobrzdąkam może trochę to przestanę psuć nastrój - powiedział Neevan, zdejmując z ramienia lutnię.

Dziewczyna skinęła magowi.

- Jeszcze trochę mogę wypić. Dziękuję.

- Lubię czasem zaryzykować, ale patrzę również na innych. Nie wpakuję nikogo... Postaram się nie wpakować nikogo w swoje ryzykanckie akcje. - wyszczerzyła się w uśmiechu.

- Kto nie ryzykuje... - Couryn nie dokończył znanego powiedzenia. - Z tobą popłynę w ciemno - zapewnił.

Umilkła na chwilę, przyglądając się mu z lekkim uśmiechem. Zastanawiała się, ile było w tym zapewnieniu z poprzednich żartów, a ile powagi. Uznała jednak, że bawi się zbyt dobrze, by cokolwiek miało to psuć. Kobiety często za dużo myślały. Czasem trzeba było po prostu iść na żywioł. I być nim też trochę.

- Na koniec świata i jeszcze dalej. - powiedziała cicho i uderzyła delikatnie swoim kubkiem o jego.

Kufle zderzyły się z niezbyt głośnym stuknięciem.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 14-05-2015 o 10:54.
Cedryk jest offline  
Stary 14-05-2015, 16:46   #13
 
CCORD's Avatar
 
Reputacja: 1 CCORD jest na bardzo dobrej drodzeCCORD jest na bardzo dobrej drodzeCCORD jest na bardzo dobrej drodzeCCORD jest na bardzo dobrej drodzeCCORD jest na bardzo dobrej drodzeCCORD jest na bardzo dobrej drodzeCCORD jest na bardzo dobrej drodzeCCORD jest na bardzo dobrej drodzeCCORD jest na bardzo dobrej drodze
Gdy wszedł do pokoju, wszystko wydawało się jakieś zamazane. Widział grupkę osób siedzącą w głębi ogromnego pomieszczenia. Z jednej strony był bufet, przynajmniej tak to wyglądało – przy nim też siedziało kilka osób, prawdopodobnie ci którzy już dostali się do załogi. Przywitał się i przedstawił nie bardzo pamiętając jak się tu znalazł.
- ...galeonu „Smok”... - gdy usłyszał słowo galeon momentalnie się opamiętał. Przypomniał sobie gdzie jest i, że to jest jego pierwszy krok, miejsce w którym nie może sobie pozwolić na potknięcia. Nawet jeżeli ma zacząć od dna, wespnie się tak wysoko jak da radę. - ...będę dowodzić eskadrą złożoną z tych dwóch statków „Smoka” i dopiero co zwodowaną pinasą „Złoty Smok”, której kapitanem będzie Menalon Blasea. - Wskazał na blondyna siedzącego obok.
Z każdym słowem był coraz bardziej pewny tego co robi. Ostrość mu wróciła, ale zamiast rozglądać się po pomieszczeniu, wyprostował się i skupił się na siwym mężczyźnie zadającym pytania.
- Ten to czarodziej sprawdzi twoją prawdomówność. - wskazał na mężczyznę siedzącego po jego prawej stronie. - Czy jesteś ścigany przez prawo?
- Nie, Kapitanie. - odpowiedział szybko z należnym szacunkiem – Nigdy nie byłem nawet podejrzany o przestępstwo. - spojrzał szybko na czarodzieja w pięknej szacie. Nie było to potrzebne – nie był ani ścigany ani karany.
Po tym pytaniu odezwał się blondyn.
- Jakie są twoje umiejętności uprzedzam, iż sprawdzone zostaną przez mojego pierwszego oficera i bosmana. - Mówiąc to wskazał na nieprzedstawionych do tej pory.
- Tak jest, Kapitanie! – skinął głową do blondyna. - Jestem dobry w używaniu lin i wspinaczce. Potrafię się wspinać, utrzymywać równowagę no i oczywiście pływanie nie jest mi obce. Poza tym, jestem nie najgorszy w otwieraniu zamków, co przy pewnych sytuacjach może się przydać. Jestem też w stanie rozmontować pułapkę jeśli będzie taka potrzeba. - powiedział to wszystko na jednym tchu, wziął głęboki oddech i kontynuował. - Pragnę również dodać, że lwią część mego życia spędziłem pomagając w stoczni i na kutrach lub łodziach w moim rodzinnym mieście. - po czym zamilkł spoglądając to na bosmana i oficera, to na blondyna.

- Dobrze, więc zacznijmy od najprostszych spraw, wymieniaj po kolei wszystkie żeglarskie węzły i wiąż je. - zagrzmiał basem bosman. Widać było, iż był ukontentowany wiedzą i szybkością splatani węzłów przez Vincenta. potem przeszedł do głębszych tajników żeglarskich komend pokładowych i manewrów. Gdy Vincent odpowiadał cały czas się uśmiechał i kiwał głową. Odpytywał dość długo, potem chwilę poszeptał kapitanami.

- Jak radzisz sobie z walką, w czym jesteś najlepszy? - znienacka zadał pytanie Pierwszy.

- Dobrze czuje się walcząc kordem. – potrząsnął wiszącym u pasa ostrzem – Choć zdecydowanie najlepszy jestem w walce na krótki dystans. Na przykład rzucając. Czy mógłbym? - Dodał, wyciągając rękę. Bosman wyciągnął nóż do rzucania i dał go Vincentowi. Ten zbliżył się do stołu komisji i rzucił podanym mu nożem do beczki, celując w środek.

To był prosty rzut trafił w okolicę środka beczki. Bosman sam cisnął nożem trafiając tuz przy nożu Vincenta.
- Teraz rzucaj. rzekł bosman podając mu cztery noże - masz cisnąc jak najbliżej mojego noża.

Vincent ucieszył się gdy usłyszał słowa Bosmana. Każda szansa żeby się wykazać była dobra. Teraz tylko tego nie zepsuć.
- Z przyjemnością. - powiedział, po czym rzucił każdym nożem po kolei celując prosto w nóż Bosmana.
Nie poszło mu bardzo dobrze, lecz nie było tez źle jeden z noży utkwił tuż przy ostrzu bosman, trzy były oddalone o szerokość ostrza.od niego.

Kapitanowie chwile cicho rozmawiali. Potem Menalon polał wina do kufli.

- Bosman, sztuka złota za dzień, osiem srebrników od stu sztuk złota udziału w łupach. Za zamustrowanie dziesięć sztuk złota. Wypijmy jeśli się zgadzasz. - rzekł.

Vincent spojrzał na komisję po czym pochwycił podany mu trunek.
- Wasze zdrowie! - powiedział biorąc wielki łyk z kufla.

- Poczekajcie na papiery tam gdzie inni wskazał wzrokiem - bosman, wręczając zestaw bosmana.
 

Ostatnio edytowane przez CCORD : 14-05-2015 o 16:51.
CCORD jest offline  
Stary 14-05-2015, 19:30   #14
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Lea, Couryn, Leila, Nevan, Baedus Basanta i Vincent rozmowa w "Pierwszej Fali"



Baedus dotarłszy na koniec sali zauważył grupę ludzi przyjętych do załogi okrętu. Zbliżył się do nich nie przeszkadzając w rozmowie, usiadł tak bardziej w kącie sali. Chciał być sam. Miał tam doskonały widok na całą salę. Widać było, że zabawa trwa w najlepsze. Zmusił się na lekko sztuczny uśmiech. Wyciągnął swój rapier i zaczął nim przesuwać po stole.

Leila oderwała na chwilę uwagę od Couryna. W pierwszym odruchu chciała zaprosić nowo przybyłego bliżej i wciągnąć do rozmowy. Widząc jednak jego minę, zawahała się i przeniosła wzrok na środek sali, gdzie pojawił się kolejny kandydat.

- Ciekawe, prawda?
- niezbyt głośno powiedział Couryn, któremu zachowanie nowo przybyłego również wpadło w oko. - Jakiś mało towarzyski osobnik. Mam nadzieję, że na okręcie zmieni nieco swoje zachowanie. Chyba, że będzie chciał umrzeć z głodu.

- No tak, jeszcze nikt go nie zaprosi na kolację... - zaśmiała się - Ja tam lubię wiedzieć, z kim stanę na pokładzie. Widać nie wszyscy mają taką potrzebę. - dodała trochę poważniej. Trochę.

- Pożyjemy, zobaczymy. Może przy bliższym poznaniu okaże się dobrym towarzyszem podróży. - W tonie Couryna tkwiła pewna doza wątpliwości.

- Trochę twój kolega po fachu. Tylko taki wiesz... Z księgą. - Leila naprawdę starała się wiedzieć, kto jest przyjmowany na pinasę - A wy co o sobie powiecie? - zwróciła się do Soni i Adriena, którzy do tej pory również pozostali na uboczu większej grupki.

“Koledzy z księgą” często nie lubili tych “bez księgi”, uważając się za lepszych. Ale o tym Leila nie musiała wiedzieć, a Couryn nie zamierzał się jej uświadamiać.

- Nie nam decydować pani bosman - odpowiedziała dźwięcznym altem Sonia.

- Sonia. Ja dziecko statku, odkąd pamiętam na pokładzie, od dziewczynki pokładowej do starszego żeglarza. Pływałam do tej pory na karaweli “Nocna Bryza”, lecz wojna idzie warto było zmienić. Handlowe statki rzadko biorą pryz, nie tak jak kaperskie, a ryzyko w ten czas nawet większe na handlowym.

- Ma rację Sonia, mnie zwią Adrien. Przedtem byłem strażnikiem karawan, czasem na kupieckich pływałem jako ochrona. Takich warunków jak na “Złotym Smoku” na wojennych się nie otrzyma, a i mało który kaper daje tak dobre. Cztery sztuki srebra od stu złota dla piechoty pokładowej i żeglarzy to dwukroć więcej niż na innych łajbach kaperskich

"Pani bosman" brzmiało dla niej tak ładnie. Leila uśmiechnęła się do nich.

- Miło mi Was poznać. Kapitan wie, co robi. Oby morze było łaskawe, wojna wygrana, a łupy bogate. Wasze zdrowie!

Przy okazji zanotowała sobie w pamięci różnicę w oferowanych kwotach, o której wspomniał Adrien. Warto było mieć takie szczegóły na uwadze.

W tym czasie kapitan szybko dokonywał selekcji. Z wybadanych około stu osób dołączyło jeszcze czternaście kobiet i dwudziestu jeden mężczyzn. Mniej więcej połowa przyjętych żeglarzy to były kobiety, trzecia cześć piechoty pokładowej również. Jednakże selekcja trwała dalej.

Po dłuższej chwili Baedus wstał z krzesła schował rapier za pas i podszedł do stołu.

- Mogę się dosiąść? -zapytał niemrawym głosem.

- Zapraszamy. - Leila wskazała mu jedno z wolnych miejsc bliżej ich grupy. Sięgnęła po kufel, napełniła go piwem i podała Baedusowi.

- Obowiązkowy łyczek na dobre rozpoczęcie znajomości. Tylko Lea ma dyspensę. - wskazała z uśmiechem elfkę - Według mnie przynajmniej. - dodała szybko.

-Dziękuję bardzo - mówiąc to wziął kufel do ręki i pociągnął łyk. - Tak jakby co to pochodzę z Calimshan- dodał mężczyzna. - Miałem wracać do domu, ale postanowiłem się tu zatrzymać. - powiedział z uśmiechem na ustach.

- O, moja mama pochodzi...ła z Calimshanu. - stwierdziła dziewczyna z lekkim zawahaniem - Ale sama nigdy tam nie byłam. - wyjaśniła.

Couryn przez moment zaczął się zastanawiać, co porabia jego szanowna rodzicielka. I czy ojciec stale jeszcze jadem pluje na myśl o swoim wyrodnym synu.

- Ja również jakoś ominąłem ten kraj.
- wtrącił Couryn. - Jest tam dość ciepło, jak powiadają.

-Szczerze nie polecam tam mieszkać.Jest okropnie ciepło, niemal nie do wytrzymania. - słowa skierował zarówno do mężczyzny jak i kobiety. - Ale jak już się tam urodziło to mówi się trudno i płynie się dalej. -roześmiał się mężczyzna.

- No to za rodzinne strony! - wzniósł toast Couryn, chociaż swoje widział naprawdę dawno temu i nie bardzo miał ochotę tam wracać.

- Masz rację - wzniósł kielich -jak to mówią nie ma co rozpamiętywać- zwrócił słowa do mężczyzny Basanta.

Leila dołączyła do ich toastu, choć w sumie nie bardzo miała gdzie wracać. Chyba. Przynajmniej na razie. Myślenie o domu psuło jej humor, więc szybko te myśli porzuciła. Wolała myśleć o przyszłości.

- Naszym domem będzie teraz “Złoty Smok”, a wszyscy tu obecni staną się jedną wielką, morską rodziną. Pomijając tych, którzy planują wspólną kolację. Co to za kolacja z bratem. - wróciła do swojego wesołego i beztroskiego tonu.

- Żadna to przyjemność - poparł ją Couryn. - Ale żebyś mi nie umarła z głodu, przed tamtą kolacją, poczęstuj się kawałkiem kraba. - Podsunął jej półmisek pełen morskich pyszności.

Wybrała sobie kawałek i nałożyła na talerz.

- Jeszcze trochę i nie będę się mogła ruszyć od tej ławy. - zażartowała i wziąwszy półmisek od maga, podała go dalej, by inni również mogli skorzystać.

- Zaniosę cię - zaproponował Couryn. - Albo, jeśli wolisz triumfalne wejście, wynajmiemy powóz - dodał.

-Wybaczcie mi na chwilę. Od tej selekcji zrobiłem się głodny.- Powiedział Basanta odchodząc od stołu i udając się w kierunku pół-baru.

- Jedyna sytuacja, kiedy pozwolę się nieść, to przez próg. - zaśmiała się serdecznie - Powóz brzmi kusząco.

- Oczywiście, smacznego. - odpowiedziała czarodziejowi.

- Ten próg również tak brzmi - odparł Couryn, spoglądając na Leilę.

- Co tu wybrać ?- zastanawiał się dobrą chwilę Baedus, gdy już dotarł na miejsce.

~"Chyba wezmę marynowane śledzie"~ - pomyślał zabierając miskę i udając się do stolika, z którego tu przyszedł.

- Wszystko przed nami, Courynie. - zripostowała - Cały świat u naszych stóp i tak dalej.

- On musi jeść w samotności? - zdumiał się, po cichu, Couryn, spoglądając w ślad za odchodzącym Baedusem.

- Może nie lubi, jak ktoś mu zagląda w talerz. - wzruszyła lekko ramionami. -Wyrobi się jeszcze. - dodała z przekonaniem.

Oby, pomyślał Couryn, nie wróżąc długiej i szczęśliwej przyszłości komuś takiemu. Szczególnie na okręcie. Uśmiechnął się wyobrażając sobie, jak za każdym razem Baedus będzie uciekać z talerzem na bocianie gniazdo.

Basanta usiadł w ciszy i spokoju na swoim miejscu i zaczął spożywać rybę. Nie to co w domu, ale ujdzie- pomyślał lekko się skrzywiając.


Leila spoglądała po kolejnych przyjętych na statek i dosiadających się do stołu.

- Trochę szkoda, że nie da się poznać wszystkich i każdego z osobna. Lubię wiedzieć, kogo mam za plecami. Zwłaszcza gdy dojdzie do walki. Myślisz, że jak wejdę na stół i przedstawię się wszystkim, to będą myśleli, że już jestem pijana? - teoretyzowała sobie, zwracając się najwyraźniej do Couryna.

- To zależy od tego, czy zaczniesz tańczyć na stole - odparł zagadnięty. - A co do upicia się... Chyba nikt by nie uwierzył, że to od tego piwa. Pewnie by sądzili, że coś przemyciłaś za pazuchą. Coś znacznie mocniejszego.

Oczy barwy morskiej toni rozszerzyły się nagle, jakby Leilę olśniło. Złapała Telstaera za nadgarstek i przysunęła się bliżej.

- Może od obsługi dałoby się wysępić coś mocniejszego. Przemycić na statek. Bo nie wiem, czy tam pozwolą się napić, jak już ruszymy na wojnę. - powiedziała, ściszając głos.

Leę od podziwiania zabutelkowanych statków na naściennych półkach wyrwały słowa Leili. Groźnie spojrzała w jej stronę.

- Lepiej abyś tego nie robiła. - powiedziała surowo patrząc jej w oczy - Na wojnie trzeba być gotowym nawet kiedy się śpi. Zwłaszcza będąc na morzu.

Ta to potrafi zepsuć każdą zabawę, pomyślał z przekąsem Couryn. Wolał już nie wspominać, że ma w plecaku bukłaczek z winem, które i tak musi zostać wypite, by się nie zepsuło. Przynajmniej w obecności Lei wolał nie wspominać...

Leila spojrzała na paldynkę, przybierając smutny wyraz twarzy - przynajmniej miała nadzieję, że udało jej się wyglądać choć trochę smutno.

- Oczywiście, masz rację. Przepraszam. Nie będę więcej proponować takich głupich pomysłów. - powiedziała może nie do końca szczerze, ale grzecznie i całkiem potulnie jak na nią.

Nie chciała budzić gniewu Lei.

Elfka uniosła lekko swoją brew, po czym wróciła do obserwacji statków, jednocześnie wsłuchując się w panujące w karczmie rozmowy.

- Trzeba zatem będzie poczekać na przepustkę - powiedział Couryn.

Słów paladynki wolał nie komentować. Po pierwsze, wolał nie wysłuchiwać kolejnego kazania, tym razem z pewnością znacznie dłuższego, po drugie - Lea miała odrobinkę racji. Tylko odrobinkę, bo parę łyków wina nikomu jeszcze nie zaszkodziło. Chyba że paladynkom-abstynentkom.

- Czy kiedyś piłaś coś mocniejszego, niż woda? - Coś go jednak podkusiło i zadał elfce to pytanie.

- Tak, jednak w czasie misji nie mogę sobie pozwolić, by coś takiego mnie rozproszyło. - odpowiedziała po krótkiej chwili. Jej warkocz chwiał się lekko, gdy popychała go co jakiś czas palcem. W międzyczasie zaczęła się zastanawiać kiedy to ostatni raz miała choć chwilę spokoju. Chyba ani razu od czasu wyświęcenia.

Cud prawdziwy, pomyślał Couryn. Mogliśmy gorzej trafić...

- Na pokładzie, podczas służby, nie ma pijanych marynarzy - powiedział głośno. - Żaden porządny kapitan nie tolerowałby takich zachowań.

Basanta wstał od stolika trzymając pusty talerz w dłoni. Szedł w kierunku baru żeby go odnieść. Po chwili dosiadł się do nowo poznanych towarzyszy.

-Witajcie ponownie kamraci - rzucił żołnierskim żargonem.

Couryn ograniczył się do skinięcia głową, po czym z najbliższego półmiska ściągnął na swój talerz kawałek wędzonej ryby.

- Witaj. Mogłeś jeść przy całej reszcie, a nie siedzieć samotnie
- powiedziała Lea, odrywając swój wzrok od miniaturowych okrętów, by spojrzeć na Basantę.

- Następnym razem tak zrobię - uśmiechnął się do kobiety Baedus.

- A tak zupełnie przy okazji, bym zapomniał, Baedus Basanta- przedstawił się mężczyzna.

- Miło nam - powiedział Couryn, gdy połknął kęs łososia. - Czuj się jak w domu - dodał.

-Serdecznie dziękuję z twojej strony?... -czekał aż wypowie swoje imię.

Couryn spojrzał na pytającego, nie do końca wiedząc, o co tamtemu chodzi.

-Z resztą mniejsza - odparł i usiadł obok niego.

- Ja jestem Lea Dawnbringer, paladyn Lathandera. Bardzo mi miło. - lekko się ukłoniła w stronę Basanty. - A ciebie co sprowadziło na pokład Złotego Smoka? (chyba na to pytanie jeszcze nie odpowiadałeś)

- Couryn - przedstawił się, poniewczasie zrozumiawszy, o co chodziło Baedusowi. - A to są Leila i Neevan.

Neevan słysząc swoje imię wyrwał się z zamyślenia, w którym tkwił już dobre kilkadziesiąt minut.

- Tak, jestem Neevan, miło mi - rzucił wyciągając dłoń do kapłana.

Leila tylko wyszczerzyła się wesoło, słysząc swoje imię.

-Nie wszyscy naraz - uśmiechnął się mężczyzna - po kolei - dodał.

-Więc tak pochodzę spod znaku Azutha i tak powiem szukam przygody no i tak trafiłem na was - uśmiechnął się Basanta.

Baedus wyciągnął dłoń w stronę Neevana.

-Witaj miło mi cię poznać, z czego co zdawało mi się usłyszeć to grasz na instrumentach? Czy może się mylę?

-Jak już wspomniałem…- zawiesił głos i odwrócił się w stronę Lei…- szukam przygód i tak trafiłem na was moi mili towarzysze.

- Gram przyjacielu, jakbym nie grał to po co bym tą lutnię na ramieniu nosił? - odpowiedział pytaniem na pytanie Neevan zdejmując lutnię z ramienia. - Lubię też czasem pograć na organkach, są poręczniejsze ale jednak ich dźwięk jest znacznie mniej przyjemny od lutni.

- Courynie, w sumie dopiero teraz zauważyłem, że ty też nosisz lutnię, trochę dziwny przedmiot w ekwipunku osoby parającej się magią…

- Dobre pytanie - zwróciła się do Neevana - To znaczy, oczywiście, każdy może mieć swoje zainteresowania… Ale dlaczego akurat lutnia?

- Jak rozdawali, to wziąłem - uśmiechnął się Couryn. - Powiedzmy, że mam wszechstronne zainteresowania. A gdzieniegdzie chętniej przyjmą pod swój dach człeka z lutnią, niż maga.

-A z jakiego znaku ty pochodzisz moja droga?- zwrócił się w kierunku Leili mężczyzna w niebieskiej tunice.

Leila przeniosła wzrok na Baedusa.

- Z jakiego znaku…? - dotknęła palcem policzka w zamyśleniu. - Mama coś mówiła o znaku Koła i o trzeciej kwadrze Selune pod znakiem Łabędzia? To o to chodzi? - zapytała niepewnie, nieco zbita z pantałyku, nie miała bowiem pojęcia, po co komuś taka informacja.

Vincent poszedł do wskazanego mu miejsca i widząc grupę ludzi uśmiechnął się i powiedział:

-Cześć. Jako, że mamy być teraz w jednej załodze, myślę że dobrze byłoby się poznać. Ja jestem Vincent. – Po czym usiadł na najbliższym wolnym miejscu, nie spoufalając się z nikim. Spojrzał po twarzach i zaczął oglądać cały bufet przy którym siedział w poszukiwaniu czegoś ciekawego.

Tymczasem Neevan znów wyjął z kieszeni organki i pogrywając cicho zaczął się wpatrywać w okno. Po chwili przerwał na moment i zapytał jakby sam siebie - Ciekawe kiedy wypłyniemy…? - po czym wrócił do swojej harmonijki.

- Witaj, Vincencie - powiedział Couryn. - Częstuj się - dodał, po czym przedstawił zgromadzonych.

- Cześć - rzuciła z uśmiechem elegancko ubrana dziewczyna, kiedy mag wypowiedział jej imię. - Też myślę, że dobrze wiedzieć, z kim się płynie. Co prawda sporo nas tutaj, ale podobno ciągnie swój do swego, więc już wiem z kim się trzymać.

Co prawda patrząc na Leę i Leilę oraz ich skrajnie różne zachowania ciężko było powiedzieć, że swój swego pozna, ale mimo wszystko paladynka podobała się dziewczynie.

- Witaj. - uśmiechnęła się przyjaźnie do Vincenta mówiąc to. Po reprymendzie udzielonej przez Leę Leili nie chciała, by od razu wszyscy ją brali “za tą złą, która nie daje się bawić”.

Vincent skinął każdemu głową i tak jak doradził mu Couryn, poczęstował się kawałkiem mięsa. Gdy już przełknął, podniósł głowę i zapytał:

- Co was skłoniło do zaciągnięcia się na statek? – zapytał patrząc po twarzach. - Ja po prostu nie miałem co ze sobą zrobić. – dopowiedział szybko uważając, że niegrzecznie byłoby pytać i samemu nie odpowiedzieć.

- To będzie bardzo...e...hm...pospolite, jak powiem po prostu, że zachciało mi się przygody? To tak w dużym uproszczeniu. - zapytała rozbawionym tonem. - A i złota. Tak. Potrzebuję na nowe ubranie. Między innymi. - paplała beztrosko, a jej odzienie z kolei wcale nie wyglądało na stare.

- Ja płynę po to, by chronić nie tyle co wyznawców Lathandera w tym kraju, jak też innych prostych ludzi. Część pieniędzy wręczonych mi przez kapitana chcę oddać do tutejszej świątyni tegoż bóstwa. - rzekła Lea poważnie patrząc Vincentowi prosto w oczy.

- No wiesz, symbol- zwrócił się raz jeszcze do Leili- mój to...pokazał symbol, którego ukrywał za dublem...-ten. Symbol: ludzka lewa dłoń wskazująca w górę na tle niebieskiego ognia.

Couryn z zaskoczeniem spojrzał na mówiącego.

- Po co ci ta wiedza? - spytał. - Kto w co wierzy, to chyba jest obojętne, prawda? Wszak liczy się to, jak się kto zachowuje, a nie symbol, za którym się ten ktoś kryje...

-Żeby nie było nie porozumień - rzucił w stronę Couryna jednocześnie chowając symbol swojego boga.

Couryn pokręcił głową. Za grosz nie rozumiał celu takiego wypytywania. Jeśli ktoś nie chciał mówić, to nie mówił. Mógł kłamać.... Dziwny człowiek.

Leila za to roześmiała się serdecznie, głównie ze swojej głupoty.

- Przepraszam, zupełnie nie zrozumiałam pytania. Moją patronką jest Pani Szczęścia, Tymora. - odpowiedziała z uśmiechem na pytanie Basanty.

-A tak w ogóle to witaj Vincent - mówiąc to Baedus poszedł w jego stronę.

- A moim Milil, elfi bóg bardów - zupełnie znienacka wtrącił Neevan, w dalszym ciągu wpatrując się w okno.

Vincent spoglądał to na Couryna, to na Baedusa.

- Natura! Po spędzeniu kilku dobrych lat w głuszy, wiele się zmieniłem. Zrozumiałem wtedy, że natura rządzi się swoimi prawami. Że człowiek nieważne jak potężny zawsze będzie maluczki w porównaniu do niej. Ale ja już milknę. Z takiej rozmowy jeszcze nic dobrego nie wynikło. - powiedział. - No, przynajmniej jeżeli chodzi o mnie. - dodał.

Przywitawszy się z Vincentem poszedł tam gdzie był na początku jak znalazł się już na końcu sali. Usiadł wygodnie i czekał na dalsze wieści od kapitana.



Do prywatnej sali, wynajętej od karczmarza na czas mustrowania załogi, wchodził kolejny pełen nadziei żeglarz. Za drzwiami słychać było głośne krzyki, obok stojącego w drzwiach żeglarza przemknęły trzy rudowłose dziewczynki.

- Mustrujemy się chłopcy pokładowi. – krzyknęła najstarsza z nich wyglądająca na jakieś jedenaście lat, obdarta dziewczynka.
- Nie cierpię łapaczy – mruknął żeglarz.

W kierunku szli kapitanowie w towarzystwie strażników, bosmana i Pierwszego.

- Bert ten jest przyjęty jeśli tylko Faerlin potwierdzi, iż nie był karany. – rzucił kapitan „Złotego Smoka” do bosmana. - Przepytaj go tylko z podstaw.

Wtedy do sali wpadł zbrojny w skórzni. W dłoni ściskał długą drewnianą pałkę. Wyłogi doczepione do skórzni były w barwach floty wojennej Republiki Turmishu.

- Wysłali już łapaczy? – zadał zbrojnemu pytanie kapitan Dev.
- Tak. Jeśli wiesz co dla ciebie dobre, to oddaj nam nasze dziewczęta pokładowe.

Odparł zbrojny. Strażnicy na taka groźbę wyjęli kordy.

- Zawołaj lepiej swojego dowódce jeśli chcesz stąd cało wyjść. Jam jest dowódca „Smoka”.

Zbrojny wyraźnie pobladł. Jednak zawołał.

- Sierżancie ktoś chce z wami gadać.
- Wpuścić go, ale tylko jego – krzyknął do dryblasów pilnujących drzwi w głównej sali karczmy Menalon.

Sierżant, który wkroczył był prawie łysy zostały mu tylko niewielkie kępki włosów za uszami.

Rozejrzał się i podszedł do kapitana „Złotego Smoka” i zagadał uprzejmie

- Witam pana, panie kapitanie Dev. Widzę, iż załapaliście nasze dziewczęta pokładowe. Odbiorę je od was by nie robiły kłopotu.
- Czołem sierżancie Coollon. Mam nadzieję, iż macie podpisane papiery zamustrowania tych dziewcząt, bo uważacie one zamustrowały się u mnie właśnie. Wino.

Odparł z uśmiechem Jan Dev. Potem gestem skinął na strażnika, ten ruszył i szybko napełnił dwa kielichy winem, po czym podał je kapitanowi.

- Do tej pory nie było między nami zwady, wypijmy za to, aby nadal jej nie było. Odstąpcie albo pokażcie papiery. – to powiedziawszy podał sierżantowi kielich z winem.

Ten rozejrzał się po sali, nie ociągając się przyjął kielich i wychylił wraz z kapitanem.

- Moi chłopcy musieli się pomylić najwyraźniej. Idę

Powiedział zwyczajem krasnoludzkich kupców na pożegnanie. Skinął na zbrojnego.

Gdy łapacze wyszli, kapitan Dev odwrócił się do dziewczynek ukrywających się do tej pory za jego plecami.

- Zatem zostałyście dziewczynkami pokładowymi na „Złotym Smoku”. Wiecie z czym to się wiąże?

Zadał pytanie dziewczynkom. Najstarsza z wahaniem zaprzeczyła głową. Po chwili zza jęknięciem odpowiedziała.

- N...nie, panie kapitanie.

Kapitan Galeonu „Smok”uśmiechnął się, spojrzał po swoich oficerach, ci też się uśmiechali.

- Nauczymy was żeglarskiego rzemiosła, Pewnie nie jeden raz ręce będą opadały wam ze zmęczenia i krwawiły od pracy, póki się nie uodpornią na nią. Będziecie wykonywali wszystkie polecania oficerów bosmanów oraz żeglarzy, do których zostaniecie przydzielone. Poza jednym nie mogą od was żądać uprawiania seksu z nimi. Wtedy macie bronić się, drapać gryźć i krzyczeć a jeśli już to się stanie przyjść i poinformować któregoś z oficerów czy nawet mnie lub kapitana Blasea.
Wskazał na blondwłosego kapitan pinasy. Widząc, iż dziewczęta nie rozumieją uprościł swój język.
- Jeśli ktokolwiek będzie chciał was wydupczyć i zgwałcić, macie przyjść do mnie lub oficerów poinformować o tym.
- A jeśli to ty lub oficer nas chce dupczyć?

Rzuciła szybko i bez zastanowienia najstarsza dziewczynka. Policzek wymierzony palcami lewej ręki przez kapitana Deva był silny. Oczy dziewczynki natychmiast zaszkliły się łzami a na brudnym policzku momentalnie pojawił się ślad. Najmłodsza, na oko sześcioletnia, z dziewczynek, rzuciła się z piąstkami w kierunku kapitana, lecz został zatrzymana przez najstarszą. Zatrzymała ją i wierzgającą oddała pod opiekę dziewięciolatki.
- Elza miałaś się zająć Ann, pilnuj jej.
Potem spojrzała hardo, acz przez łzy, prosto w oczy kapitan Deva. Wszyscy obserwowali w tym czasie dziewczynkę. Widać było, iż podoba się im jej zadziorność.
- Tobie zaś jak na imię dziewczynko pokładowa? – zapytał.
- Greta, panie kapitanie.
- Wiesz czemu cię uderzyłem.
- Bo je..., nie panie kapitanie.

Szybko odparła dziewczynka.

- Jesteś mądra i szybko się uczysz. Musisz się tylko nauczyć szacunku dla przełożonych. Zadałaś dobre pytanie, lecz nie okazałaś szacunki swojemu kapitanowi.

Pochylił się i spojrzał jej prosto oczy przytrzymując podbródek dziewczynki.
- Dziecko ani ja, ani żaden z moich oficerów nie gustuje w kwaśnych jabłuszkach.
Kapitan dojrzał w jej oczach, iż nie zrozumiała tego określenia.
- Dziecko lubię kobiety ale dojrzałe, nie muszę ich też do niczego przymuszać. Jesteś w wieku mojej najmłodszej córki Greto. Żaden z moich oficerów nie gustuje w dzieciach. Na statku będziecie bezpieczniejsze niż na ulicy, o ile zapamiętacie, iż takie zachowanie macie zgłaszać. Delikwent zostanie przeciągnięty pod kilem. Umiesz pisać i czytać i czy twoje siostry to potrafią?
Greta uśmiechała się i odprężyła.
- Słabo, panie kapitanie próbowałam uczyć je, ale sama niewiele umiem.
- Zatem i tego was nauczymy.
Odparł Dev potem podniósł głos.
- Wy też powinniście posłuchać. – podniesionym głosem zakrzyknął do zgromadzonych na drugim końcu sali.

- Większość z was zna już prawa morskie oraz prawa, jakimi kieruję się na statku. Pierwsze kapitan jest pierwszy po bogach na statku. Drugie jedzenie i woda jest racjonowana. Za pierwszą kradzież jedzenia pięć kotów
Pstryknął palcami a bosman podał mu rzemienny batog spleciony z dziewięciu rzemieni z zawiązanymi guzkami na rzemieniach.
- Taki kot o dziewięciu ogonach stosowany jest do wymierzania kar na moich statkach. Osoby o randze bosmana mają prawo wymierzyć krnąbrnym jedno uderzenie nim, groźniejsze przewiny zgłaszane są do kapitana i on decyduje o karze. Druga kradzież jedzenia, złodziej zostaje wyrzucony za burtę. Nie ma co kraść jedzenia, na moich statkach, ja i moi oficerowie jedzą dokładnie to samo, co reszta załogi. Dlatego jedzenie jest bardzo dobre, przynajmniej tak mówią ci co ze mną pływają. Różnica jest tylko w trunkach słabe dobre piwo do posiłków. Oficerowi mają zamiast tego wino lub cydr. Trzy za zabicie albatrosa morderca zostaje wyrzucony za burtę. Cztery za kradzież na statku złodziej zostaje wyrzucony za burtę. Pięć za upicie się, które przeszkodzi w wypełnieniu rozkazów i obowiązków, pijak zostaje wysadzony bez zapłaty w najbliższym porcie.

Potem uśmiechnął się do dziewczynek. Zapytał.
- Jak się nazywacie?
- Nie znam swojego nazwiska, panie kapitanie
- Wpiszcie zatem Greta, Elza i Ann Golddragon. Będziecie się, starym zwyczajem zwały, tak jak wszystkie sieroty nie znające rodziców wychowane na statkach od nazwy statku.

W oczach Grety ponownie pojawiły się łzy, lecz tym razem były to dobre łzy.

- Za pracę swą otrzymacie zapłatę, tak samo jak każdy inny członek załogi. Za dzień pięć sztuk miedzi, za zamustrowanie się pięć srebrników. Pięć sztuk miedzi od każdych stu sztuk złota łupu. Dobrze abyście wszyscy to wiedzieli. Z łupu po dwadzieścia sztuk złota od stu sztuk złota biorę ja i Republika Turmis, dziesięć od stu kapitan, po pięć od stu pierwszy oficer, nawigator i płatnik. Pięć do siedmiu od stu jest na wyposażenie statku i naprawy, potem udziały reszty załogi.

W tym czasie podszedł kapitan „Złotego Smoka”.

- Załoga dla dziewcząt i chłopców pokładowych to rodzina. Odzieje, nakarmi, wyuczy, obroni przed złem. Greto, Elzo, Ann czy chcecie dołączyć do rodziny „Złotego Smoka”?

W oczach wielu z żeglarzy, a nawet piechociarzy pokładowych, zgromadzonych na sali, szkliły się łzy. Nic dziwnego, że dziewczęta łamiącym się głosem potwierdziły, po czym Ann wybuchła płaczem.

Potem kapitan Menalon podał dziewczynkom lniane czerwone chusty ze złotym smokiem oraz lniane czerwone szarfy ze złotym smokiem, identyczne do wszystkich innych szarf i chust żeglarzy z „Złotego Smoka”.

- Greto, Elzo, Ann Golddragon w pierwszym dniu waszego nowego życia otrzymacie od rodziny noże marynarskie byście mogły pracować i bronić się nimi. Otrzymacie też nowe odzienie, byście godnie reprezentowały „Złotego Smoka”. Podejdźcie teraz podpisać dokument.

Dziewczęta niepewnie podpisywały się, zaś najmłodszej trzeba było prowadzić rękę, by podpisała się.

Potem rozległ się krzyk kapitana Menalona.

- Bosmanowie Leila i Lea do mnie.

Leila klepnęła lekko Couryna w ramię i wstała od stołu, by udać się do kapitana.
- Weź - syknął Couryn, podsuwając jej czapkę - symbol stopnia.

- Dziękuję. - uśmiechnęła się do niego i wzięła kapelusz z wyszytym złotą nicią smokiem, choć ten ze mniej pasował jej kolorystycznie do reszty ubioru.

Buty na obcasie zastukały lekko, gdy minęła stół i stanęła przed kapitanem.
-Ay, sir?

Lea w milczeniu wstała od stołu i podeszła do kapitana, by wysłuchać co ma do powiedzenia, zabierając również przedmioty otrzymane od kapitana. Stanęła w “szeregu” przy Leili, jakkolwiek to można nazwać szeregiem.

- Ubierzcie symbole swojej rangi i przynależności, podpiszcie dokumenty, zabierzecie siostry Golddragon na zakupy, by nikt ich nie obrobił na mieście. Otrzymacie na to siedemdziesiąt pięć sztuk złota. Bardzo porządne ubranie do wyjścia na miasto oraz skórzane buty, dwa ubrania na pokład, ubranie na zimę oraz płaszcz sztormowy. Dziewczęta nic nie mają, więc kupcie to, co uważacie, że może im się jeszcze przydać.

Leila uważała, że jeśli chodzi o ubieranie kogoś, to kapitan lepiej wybrać nie mógł; tak samo, jeśli chodzi o rzeczy przydatne i Leę. Szybko spojrzała przez ramię na Couryna, po czym zwróciła się do kapitana:
- Mogę pytanie, sir?
- Słucham bosmanie.
- Czy bosman Telstaer może pójść z nami? Sam proponował już wcześniej wyjście na zakupy, ale świadomi rozkazów nie chcieliśmy opuszczać przybytku. Z pewnością z chociaż jednym mężczyzną będziemy lepiej wyglądały. - zaproponowała.
- Bosman Telstaer do mnie!

Couryn, zaskoczony nieco, zerwał się od stołu i przyodziawszy symbole swej rangi ruszył w stronę kapitana.
- Tak, sir? - spytał, stając obok dziewczyn.
- Podpiszcie dokumenty i nie zapomnijcie ich wziąć, bo mogą być kłopoty na mieście.

Couryn podpisał, pełnym imieniem i nazwiskiem, składając podpis we wskazanym miejscu, po czym schował papiery za pazuchą.

Leila poszła w jego ślady, podpisując swój egzemplarz i zabierając swoje dokumenty.
- Dziękuję, kapitanie. - rzekła przy okazji.

Lea również podpisała dokumenty i wzięła je do ręki. Rzuciła na dokument jeszcze raz okiem i schowała do jakiejś kieszeni.

Kapitan “Złotego Smoka” machnął ręką. Strażnicy podali mu trzy koty o dziewięciu ogonach i pudełko wyjął z niego trzy gwizdki bosmańskie.
- Wasze koty i gwizdki bosmańskie i pieniądze na zakupy.

Ciężką sakiewkę podał Lei.

Elfka chwyciła ją i trzyma ją na razie w obu dłoniach. Obejrzała się za dziewczynkami i skinęła im głową z uśmiechem. Miała zamiar pomóc im, jak tylko będzie w stanie.

Kiedy kapitan podawał pieniądze wyznawczyni Lathandera, Leila szturchnęła lekko Couryna w bok i puściła mu oczko. Wyraźnie była zadowolona, że mężczyzna pójdzie z nimi.

Kapitan pochylił się jeszcze w kierunku Leili i szepnął.
- Zabierzcie je uprzednio do łaźni, bo obawiam się, iż ich nowa rodzina może je pławić, póki nie będą czyste.
- Tak jest, kapitanie. Możesz na nas liczyć. - przytaknęła wesoło.
- Kapitanie? Możemy zabrać od razu nasze rzeczy? - spytał Couryn. - I o której mamy się zameldować na pokładzie?
- Odbijamy pojutrze z rannym odpływem, który jest o piątym dzwonie, znajdziecie nas przy przystani “Wschodzącego Słońca”. Do czasu odstawienia dziewcząt na “Złotego smoka” są pod waszą opieką.
- Tak jest kapitanie! - powiedziała Lea oszczędzając sobie salutowanie z sakiewką w ręce.
- Tak jest, kapitanie - jak echo zawtórował Couryn.
- Tak jest, kapitanie - jak wszyscy, to i Leila.
-Tak jest, kapitanie - powtórzył po nich szybko wstając z krzesła Basanta.

Neevan podszedł do kapitana wyraźnie zirytowany.

- Przepraszam bardzo kapitanie ale ja tu siedzę jak ten głupek i liściki piszę, z żoną się nie poszedłem pożegnać, bo myślałem, że odpływamy niebawem, a tu jeszcze tyle czasu?! Może to będzie uznane za niesubordynację ale ja idę zobaczyć się z żoną, na pokładzie zamelduję się na czas, daję słowo.

Paladynce zrobiło się szkoda Neevana. Odnoszenie się w ten sposób do kapitana mogło się skończyć dla niego źle. Zastanawiała się teraz jak zachowa się w tej sytuacji ten, który nas zatrudnił na “Złotego Smoka”. Miała nadzieję, że nic mu nie zrobi.

- Czemuż nie mówił, że mieszkasz w tym mieście. Idź masz pozycję podobną do bosmanów, zatem to też ci przynależy. Nie spóźnij się.

Powiedział podając mu kota i gwizdek bosmański.

- Dziękuję za pozwolenie - odparł trochę zmieszany Neevan - w takim razie to było tylko nieporozumienie, przepraszam za mój ton. Byłem przekonany, że z mej pieśni wynikało, iż tu mieszkam. W rzeczy samej jakieś 2 klepsydry drogi od tej tawerny. Jeszcze raz daję słowo, że się nie spóźnię - dodał i ruszył w kierunku wyjścia.

- Pozwoli pan kapitan, że się odmeldujemy? - spytał Couryn nie chcąc, by kolejne zdarzenia opóźniły ich wyjście.
- Tak, idźcie uważajcie na łapaczy, macie pergaminy z pieczęcią Wielkiej Rady Republiki Turmishu więc je okazujcie.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 14-05-2015 o 19:38.
Cedryk jest offline  
Stary 15-05-2015, 16:05   #15
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Lea, Leila i Couryn

Couryn zasalutował (pierwszy i, miał nadzieję, ostatni raz), po czym podszedł do stołu i zabrał bagaże - swoje i obu dziewczyn.
- Do zobaczenia na pokładzie - rzucił do tych, co zostawali tu dłużej, po czym wrócił do tych, z którymi miał iść na zakupy.
Leila również zasalutowała kapitanowi, po czym z rzeczy zabranych przez maga wzięła jedynie szarfę i chustę ze złotym smokiem. Szarfę przewiesiła przez ramię, chustkę póki co zwinęła i zawiązała wokół nadgarstka. Jutro przyszykuje się lepiej do noszenia nowych barw.
- Chodźcie. - rzuciła do dziewczynek, uśmiechając się wesoło.
Elfka poszła w ślady Leili i również zawiązała chustę wokół nadgarstka i zastanawiała się przez chwilę gdzie schować te pieniędze. W końcu podeszła do swojego plecaka i wrzuciła sakiewkę do środka.
- Dziękuję Courynie - lekko się ukłoniła w podziękowaniu widząc, że mężczyzna niesie jej bagaż. - W międzyczasie moglibyśmy go od razu dać na okręt, by dłużej nam nie przeszkadzał - obejrzała się na dziewczyny, które z nimi idą - A one przy okazji obejrzą swój nowy dom! - uśmiechnęła się, gdy ujrzała ich reakcję.
- Chcesz znać moje zdanie? - spytał Couryn. Nie czekając na odpowiedź mówił dalej. - Zanim dotrzemy do portu, trafimy i na łaźnię, i na sklepy. Pierwszą część zakupów zrobimy po drodze. Podczas gdy ty dopilnujesz, by nowe załogantki się ze trzy razy wykąpały, Leila kupi dla nich podstawowe rzeczy. A potem, gdy będą czyste i lśniące, dokończymy zakupy w drodze na okręt.
Dziewczęta zawiązały chusty na głowach tak jak zobaczyły u innych z załogi, a szarfy przewiesiły tak, że ich końce zwisały po prawej stronie.
Lea zmierzyła wzrokiem Couryna, po czym westchnęła i machnęła ręką.
- Niech będzie. Tylko niech bogowie was chronią, byście wydali te pieniądze na coś więcej, niż to, co kapitan kazał kupić. - wyjęła pieniądze ze swojego plecaka i podała je Leili.
Leila niemal poczuła się urażona. Niemal.
- Spokojnie. Lubię wydawać pieniądze, ale swoje. Znam nasze rozkazy, nie martw się o to. - odpowiedziała z uśmiechem, ważąc sakiewkę w dłoni.
- Ja zaś mam swoje, by wydawać na jakieś zachcianki - dodał Couryn. - Ubierzemy dziewczęta tak, by nie przyniosły wstydu okrętowi. I żeby ich ubrania zniosły każdą pogodę - dodał. - Nie wybieramy się na bal, tylko na rejs.
- Jakby jedno wykluczało drugie…
- zażartowała Leila.
- Czasami się wyklucza. Jakbyś widziała te jedwabne szmatki niektórych pasażerek. - Couryn pokręcił głową.
- Pewnie masz rację. Niektóre ubrania się nie nadają. Grunt to wiedzieć, co wybrać. A my wybierzemy najlepsze. Dasz sobie z nimi radę w łaźni? - zwróciła się jeszcze do Lei.
Couryn uśmiechnął się. Pytanie było słuszne. Niektórzy cierpieli na dziwny lęk przed wodą i mydłem.
Gdy Leila i Couryn tak rozmawiali o ubraniach, ona spojrzała na swoje szaty i podrapała się po głowie. Miała nadzieje, że nie sprawią jej jakiegoś problemu, bo w tym nawykła chodzić.
- Powinnam dać radę. - odpowiedziała i przykucnęła przy najmłodszej z nich, uśmiechając się do niej - Prawda?
- Nie boimy się wody i mydła pani bosman, tylko nie było nas stać na takie luksusy jak łaźnia
Odparła zadziornie Greta.
Leila uśmiechnęła się do Grety, która trochę przypominała jej dawne czasy.
- Świetnie. Więc korzystajcie z okazji. Bosman Lea was popilnuje. A na pewno jeszcze nie raz uda nam się skorzystać z takich luksusów. - powiedziała łagodnie.
Dziewczynki nieśmiało odpowiedziały uśmiechem na uśmiech Leili

- O, to jeszcze tylko parę kroków - powiedział Couryn, wskazując blaszany symbol, oznaczający łaźnię.
Na ulicach było mało ludzi zaś wielu zbrojnych i marynarzy, jednakże widząc wasze strojne jedwabne chusty i szarfy zostawili waszą grupkę, wyłapując ludzi bez przynależności.

- O, byłabym zapomniała - powiedziała Leila, wręczając Lei parę sztuk złota. - Na wszelki wypadek.
- Jeszcze byśmy musieli was wykupywać z rąk łaziebnych - dodał z uśmiechem Couryn. - Niedługo powinniśmy wrócić, ale gdybyście musiały na nas czekać, to się nigdzie nie ruszajcie. Najwyżej zamów dla dziewcząt jakieś słodycze. Na mój koszt - dodał.
- No dziewczyny! No to lecimy do łaźni! - powiedziała Lea, kiedy zbliżali się do budynku, po czym odwróciła się do Leili i Couryna. - Będziemy tu na was czekać. Trzy sztuki złota powinny wystarczyć, resztę z tego oddamy kapitanowi.
- Tylko nie zapomnij powiedzieć, żeby od razu spalono ich rzeczy - szepnął Couryn. - I wypytaj... może mają jakieś pamiątki, które by chciały zostawić.
Paladynka nie odpowiedziała na to. Wzięła od towarzyszki złoto i udała się wraz z dziewczynkami w stronę łaźni. Sama zachowywała się jakby żywiej niż wtedy, gdy ją poznaliście. Nie tylko bardziej energicznie, ale też “mniej sztywno”.
- Leilo! Liczę, że kupisz im odpowiednie ubrania. Wierzę w ciebie! - pomachała jej.
Dziewczyna zaśmiała się i wykonała swój dworski ukłon z kapeluszem niemal omiatającym bruk. Prawie wpadła przy tym na jakiegoś przechodnia.
- Dziękuję, Leo. Wkrótce sama ocenisz. - powiedziała wesoło.
 
Kerm jest offline  
Stary 15-05-2015, 18:19   #16
 
Pliman's Avatar
 
Reputacja: 1 Pliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputację
Neevan wyszedł z oberży i ruszył szybkim krokiem do wschodniej części miasta, gdzie mieszkał. Z jednej strony był trochę zły sam na siebie, że nie dogadał się z kapitanem od razu i stracił kilka godzin, z drugiej jednak cieszył się, że ma jeszcze sporo czasu, który będzie mógł spędzić z żoną. Przecież ledwie kilka minut temu był pewien, że nie zobaczy jej co najmniej przez kilka miesięcy.
Na ulicach miasta panowało jakieś dziwne poruszenie, ludzie kłębili się przy sklepach i straganach jakby zaraz miało zabraknąć towaru. Jakiś starszy mężczyzna wykrzykiwał obelgi pod adresem sprzedawcy, jakaś kobieta kłóciła się z inną stojącą przed nią w kolejce, ktoś złapał i przetrzepał skórę małemu złodziejaszkowi, który nieudolnie sięgał do jego kieszeni. Atmosfera była nerwowa.
~Idzie wojna – pomyślał bard, ~oby tylko nie najechali miasta w czasie mojej nieobecności. Kto obroni Luccy gdy mnie nie będzie?
Nie minęło półtorej klepsydry i Neevan stał przed drzwiami swojego domu. Wszedł.
- Luccy! – zawołał.
- Neevan to ty? – odpowiedział mu głos młodej kobiety, która po chwili wybiegła z wewnętrznej izby i zawisła bardowi na szyi. – Jednak przyszedłeś się ze mną pożegnać najmilszy. – Luccy zalała się łzami. – Nie mógłbym odejść nie zobaczywszy się z tobą. Wiem, napisałem, że zaraz wypływamy i nie przyjdę ale plany się trochę zmieniły. Wyruszamy po jutrze. Do tego czasu nie opuszczę cię na krok – Neevan przez moment poczuł się naprawdę szczęśliwy.
- Znajdziesz Molly, prawda? – chwilę szczęścia niemal natychmiast przerwała jego ukochana przywołując zepchniętą na moment gdzieś w zakamarki pamięci przykrą rzeczywistość.
- Nie bój się najdroższa, znajdę naszą córeczkę. Nie cofnę się przed niczym… Nie patrz tak na mnie, nie zniosę więcej smutku w twoich oczach!
Mimo rysującego się na twarzy Luccy zmartwienia i załzawionych oczu już na pierwszy rzut oka było widać jak piękną jest kobietą. Była zgrabną, młodą blondynką o jasnoniebieskich, dużych oczach. Jej jasna twarz, kształtny nos i usta otoczone girlandami złotych loków sprawiały, że przypominała bardziej anioła. Mimo, że Neevan uwielbiał na nią patrzeć i choć nawet strapiona nadal była piękna, to jednak na ten widok krajało mu się serce.
- Wiesz, poznałem już część załogi, jest wśród nich elfka, paladynka Lathandera. Wspaniała osoba. Zaoferowała mi pomoc, już patrząc na nią wiem, że słowa nie złamie. Inni też wyglądają na porządnych ludzi, z kapitanem na czele. Mamy kapłana i maga. Będzie dobrze, musi być. Wierzę w to i ty też w to uwierz, proszę.
- Tak bardzo chciałabym wierzyć. Ale się boję. – Luccy przytuliła się do Neevana - Boję się, że już nigdy nie zobaczę ciebie ani Molly. Mam ochotę błagać cię żebyś został, ale z drugiej strony wiem, że to oznacza stratę naszej córeczki. Neevan, ja chcę płynąć z tobą, zabierz mnie proszę!
- Nie Luccy – stanowczo powiedział Neevan - nawet gdyby było to możliwe nie zabrałbym cię ze sobą. Po pierwsze kapitan nigdy by się na to nie zgodził, po drugie nie dałabyś rady. Jesteś na to za delikatna. Nigdy nie byłaś na statku, ba nigdy przecież nie opuszczałaś tego miasta. Musisz zostać, a ja daję ci moje słowo, że wrócę, Milil mi świadkiem!
Ich rozmowy toczyły się wiele godzin, Luccy to płakała, to znów się uspokajała. Neevan przytulał ją i pocieszał.
Cały następny dzień spędzili razem. Rozmawiali, rozmyślali nad wyprawą Neevana próbując przewidzieć jak potoczy się los. Snuli plany na przyszłość po szczęśliwym powrocie barda wraz z dzieckiem…

Czas uciekał szybko i zanim się spostrzegli był już 8 mirtula. Chociaż Luccy nalegała Neevan nie pozwolił odprowadzić się do portu, wiedział, że samotny powrót przez niespokojne miasto może być dla niej niebezpieczny. Kiedy już miał wyruszać nagle w drzwiach domu zobaczył dobrze zbudowanego ale niemłodego mężczyznę.
- Witaj tato – powiedzieli niemal chórem.
- Witajcie dzieci – odparł ojciec Luccy, który w rzeczy samej wrócił właśnie do domu.
- Tak się cieszę, że cię widzę ojcze – Neevan był wyraźnie szczęśliwy. – Nie mogłeś wrócić w lepszym momencie!
Olivier Neckey, ojciec Luccy był dobrym, acz trochę zdziwaczałym człowiekiem. Ten potężny, niemal sześćdziesięcioletni mężczyzna nadal imponował krzepą i niewielu odważyło się wejść mu w drogę. Olivier od lat zajmował się myślistwem. Był zapaleńcem. Potrafił wyprawiać się w dalekie bory aby upolować konkretną zwierzynę. Zdarzało się, że nie wracał do domu przez miesiąc lub nawet dłużej. I tym razem było podobnie, ojciec pojawił się po ponad trzech tygodniach nieobecności.
- Wybacz ojcze, że nie porozmawiam z tobą ale naprawdę muszę iść. Luccy wszystko ci wyjaśni. Wielkie nieszczęście nas spotkało w czasie gdyś polował. Porwali naszą Molly – Neevan próbował pokrótce wyjaśnić teściowi powody swojego pośpiechu. Jednak nie było już czasu. - Opiekuj się nią ojcze i nie opuszczaj póki nie wrócę! Tak się cieszę, żeś wrócił! – krzyknął jeszcze oddalając się już w kierunku portu. Ubyło mu przynajmniej jedno zmartwienie, wiedział, że Luccy jest bezpieczna.

Szedł szybko, momentami nawet biegł. Nie spóźnił się, aczkolwiek przy statku był niemal dokładnie na czas…

[MEDIA]http://imageshack.com/a/img673/1702/7wajvb.jpg[/MEDIA]
 
Pliman jest offline  
Stary 15-05-2015, 20:10   #17
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Dwukondygnacyjny biały budynek łaźni ciągnął się na blisko pięćset stóp wzdłuż jednej z głównych ulic prowadzących na targ. Lei wrócił humor od momentu, kiedy wyszła z karczmy. Uwielbia słońce, co wcale dziwnym być nie powinno. Nucąc sobie pod nosem i zerkając co jakiś czas na dziewczynki sprawdzając, czy któraś się nie zgubiła. Już miała wchodzić do budynku, kiedy drogę zastawiła jej grupa łapaczy z sierżantem na czele. Po jego minie paladynka wywnioskowała, iż jest poirytowany.
- Dokąd to, moje panny? Czy obowiązek wobec Republiki Turmishu już spełniony? - rzekł wkurzony sierżant trzymając pałkę w ręce.
- Do łaźni. - odparła spokojnie - Nazywam się Lea Dawnbringer i jestem paladynem Lathandera należącym do Zakonu Astra. Zamustrowana na "Złotym Smoku" jako bosman-sierżant. - wskazała dłonią teraz na trzy dziewczynki - A moje trzy podopieczne to, zaczynając od nastarszej: Greta, Elza i Ann. Chcemy wejść do łażni i proszę, byś nas przepuścił. - podreśliła ostatni wyraz.
- Zatem możesz poprzeć swoje słowa odpowiednimi papierami. Nie marnujcie całego mojego dnia, pospieszcie się z tym. - odparł z wyraźną groźbą ukrytą swymi słowami.
Po tych słowach pociągnął z obrzydzeniem nosem, przyjrzał się uważniej dziewczynkom i stanął z wiatrem, by smród do niego nie dolatywał.
- Oczywiście. Mam przy sobie dokument potwierdzający moją rangę na statku. Sądzę, że powinien wystarczyć. - wyjęła go i podała sierżantowi.
Ten go wziął do swych łap, rzucił okiem, kiwnął głową i go oddał.
- Tak, pieczęć kapitana, pieczęć rady Turmishu, wszystko w porządku, możecie wejść. Zbyt wielu próbuje się przed nami kryć w Wielkich Łaźniach - powiedział i machnął pałką dając znak, by przeszły dalej.

Hol był wspaniały. Przez witraż przedstawiający Ognistowłosą wpadało światło słoneczne. Na piętro prowadziły szerokie schody. Z korytarza po lewej stronie dochodziły do ich uszu dźwięki muzyki. Na środku holu stał kontuar z kosztownego drewna, za którym siedział gładko wygolony, strojnie ubrany mężczyzna.
Na ich widok wstał i udał się w ich stronę.
- Witajcie w domu Ognistowłosej Pani, tu gdzie wszelkie Wasze pragnienia spełniamy dając Wam rozkosz na miarę waszych zasobów. Czegóż życzysz sobie pani? Towarzystwa mężczyzny dla siebie, może dla twoich młodych podkomendnych, takiego który łagodnie by wprowadził je w zmysłowe rozkosze ciała? Może towarzystwa kobiet? Prywatny pokój?
Przemawiał podchodząc nieśpiesznie, gdy wyciągnął dłoń by żartobliwym gestem poczochrać rudą czuprynę Grety. Tak spięła się, odskoczyła, wyszarpując nóż marynarski z pochwy.
- Pani bosman, czego ten satyr chce? Dupcyć?
Jej siostry również wyjęły noże, a Ann schowała się za plecami Lei.
Witający uśmiechnął się.
- Tylko jeśli panna ucałowana przez Sune tego sobie życzy i ma na to środki. Zapewnimy wszelkie rozkosze ducha i ciała, na miarę zasobności sakiewki. Zatem czym możemy dzisiaj pani i twoim podkomendnym służyć?
Mężczyzna był jednym z wierzących, iż rudy kolor włosów to dar Sune, jest jej pocałunkiem.
Lea szybko omiotła wzrokiem pomieszczenie. Nigdy nie lubiła tego typu miejsc, zdecydowanie wolała brać kąpiel w samotności. Zmierzyła wzrokiem stojącego przed nim mężczyznę marszcząc brwi.
- - Schowajcie broń dziewczynki. Nic wam nie zrobi, póki ja tu stoję. - zwróciła się do swoich trzech podopiecznych, i odwróciła się znów w stronę swego rozmówcy.
- Witaj. Chcę, by moje podopieczne mogły się umyć - nie zdążył nawet otworzyć ust, gdy dodała - A z usług dodatkowych co najwyżej fryzjer, jeśli takowych też można tu uświadczyć.
- Czy pani też skorzysta z kąpieli i łaźni parowej? Pani podwładne wyglądają na dość wystraszone. Co do fryzjera - owszem mam również fryzjera skrzącego a nawet układającego włosy, jednakże zgaduję, że chodzi tu jedynie o strzyżenie. - z uśmiechem zapytał witający.
- Myślę, że strzyżenie wystarczy. W końcu udajemy się na statek. A mi samej poranna kąpiel wystarczy. Ile się za to należy? - zapytała mężczyznę na koniec.
- Nie wiem jak twoje podwładne zareagują na pomagające łaziebne, nalegam, byś też im towarzyszyła. Nie chciałbym żadnych ran u obsługi. Łazienki i łaźnie parowe dostępne tylko dla kobiet. Para zaś w przypadku twoich podkomendnych będzie niezbędna jak widzę i niestety czuję. Łącznie będzie to piętnaście… - popatrzył uważnie po dziewczętach - Osiemnaście srebrników za wszystko licząc z tobą, pani.
- Wystarczy, że będę się przyglądać z boku. Jeśli będzie potrzeba, to zareaguję. - odparła wyciągając dwie sztuki złota, jedną ze swojej sakwy, drugą otrzymaną od Leili ze środków danych im przez kapitana - Proszę bardzo. Dwie złote monety. Reszty nie trzeba. - uśmiechnęła się przekazując pieniądze.
- Pozwolisz, że zdeponujemy u ciebie broń? Mam na myśli dokładnie trzy noże... - zapytała i zerknęła kątem oka na najstarszą z nich. Miała nadzieję, że jej podopieczne nie będą sprawiać problemu.
- To nie problem pani. - powiedział szybko wypisując kwit i chowając noże do szafki stojącej za kontuarem - Lecz w tym stroju sama po wyjściu i tak będziesz potrzebowała kąpieli, ubranie zaś będzie do suszenia. Nie bez powodu łaziebne chodzą tam bez odzienia. Jednakże to Twoja decyzja. - Powiedział uśmiechając się pod nosem. Podając kwit.
Paladynka przygryzła wargę. Zdecydowanie nie chciała się przed kimkolwiek obnażać. Nawet dziećmi. Pokręciła głową i spojrzała na najstarszą z jej podopiecznych.
- Słuchaj, bez numerów. Dobrze? Wierzę, że zachowacie się odpowiednio, kiedy mnie tam nie będzie. - powiedziała i przeniosła wzrok na mężczyznę - Masz moje słowo paladyna, że zachowają się odpowiednio. Jeśli nie, to będę musiała poinformować kapitana, wtedy on udzieli im reprymendy. Ja tu zaczekam.
Odebrała w trakcie rozmowy kwit.
Mężczyzna pomyślał przez chwilę i skinął głową.
- Dobrze. Tymczasem zapraszam do sali biesiadnej, tym korytarzem do końca. - Wskazał na lewy korytarz, który znajdował się naprzeciw tego, do którego przywołana dzwonkiem łaziebna odziana w przewiewną tunikę poprowadziła dziewczęta.

~ Ta muzyka brzmi jakoś znajomo. - myślała idąc korytarzem. Weszła wreszcie do wspomnianej już sali biesiadnej, która była tak olbrzymia, że mogła zmieścić nawet sto stolików. Przed sceną, na której występował bard, znajdował się parkiet taneczny, na którym wirowało przy dźwiękach muzyki kilka par.
Na widok stojących na parkiecie ludzi przypomniały się jej rodzinne strony, gdy to tańczyła... Nie pamiętała już nawet z kim. To było za dawno.
Do paladynki podszedł odziany na niebiesko bardzo wysoki kelner.
- Pani życzy sobie stolik? Czy mam też zapewnić odpowiednie towarzystwo? - zapytał nosowo. Z góry obserwował dziewczynę czekając na jej odpowiedź.
- Ja na razie poproszę stolik. Dziękuję bardzo. - powiedziała i skłoniła lekko głowę dziękując mu.
Skinął głową i ruszył przez salę, aż wskazał jej jeden pusty stolik z idealnym widokiem na parkiet. Lea usiadła i wpatrzyła się w kręcących się tam ludzi, choć nie rejestrowała ich ruchów. Zatopiła się w jakichś mglistych, nie splamionych krwią wspomnieniach. Myślała o wszystkich osobach, które wtedy żyły. Gdyby nie tamto wydarzenie, to prawdopodobnie nie byłaby teraz tą, którą jest. Wszystkie obrazy z przeszłości pojawiały się w jej głowie i znikały w rytm muzyki.
Z zamyślenia wyrwał ją męski głos tuż koło niej. Obejrzała się w tamtą stronę i dostrzegła młodego przystojnego mężczyznę w szykownym stroju, który wyciągał do niej dłoń.
- Zechcesz ze mną zatańczyć, milady? - zapytał dźwięcznym barytonem.
Elfka szybko otrząsnęła się ze swych wspomnień i uśmiechnęła się. Ostatni raz miała chwilę spokoju dość dawno temu, a skoro dziewczyny się myją, a Leili i Couryna nie ma, to w sumie czemu nie.
- Bardzo chętnie. - odparła. Znała ten utwór, acz dawno nie tańczyła. Powinna sobie jednak poradzić.
Mężczyzna ujął ją za dłoń i udali się w stronę parkietu.
- Można zapytać, jak się nazywasz? Ja jestem Leon. - powiedział w drodze. Nie jest z tych stron, jego jasna cera to potwierdzała.
- Lea. Dawno nie tańczyłam... Mam nadzieję, że nie będziesz zły, jeśli się pogubię raz czy dwa... - uśmiechnęła się kwaśno.
- Ależ nie milady. Spokojnie. - zaśmiał się lekko ukazując swe białe zęby.
Stanęli wreszcie na parkiecie i zaczęli taniec. Melodia była dość melancholijna, więc też tempo było niskie, jednak był to ten typ utworu, który Lea lubiła najbardziej. Pamięć szybko wróciła po kilku krokach i już nie narażała swojego partnera na deptanie przez nią jego butów.

Oboje czerpali radość z tego tańca. W ten sposób spędziła dłuższy czas, aż nie pojawią się dziewczynki lub jej towarzysze, którzy udali się po ubrania dla jej podopiecznych.
 

Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 16-05-2015 o 13:52. Powód: Korekta, bo wrzucone za szybko i bez sensu.
Flamedancer jest offline  
Stary 15-05-2015, 20:36   #18
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Couryn i Leila na zakupach...

- Wiesz… Nie, żebym się narzucała… - zaczęła Leila, zerkając kątem oka na Couryna - Ale skoro wypływamy jutro z rana, to kolację można sobie na mieście jeszcze urządzić, jeśli wyrobimy się odpowiednio sprawnie z zakupami. - zasugerowała.
- Nie narzucasz się - odpowiedział Couryn. - Sam chciałem to powiedzieć, jak już zostaniemy sami. Troje to tłok - zażartował. - A wypływamy pojutrze - poprawił ją.
- Ah, racja. Tym lepiej - to dwa wieczory. - zaśmiała się cicho. - Gdyby jeden było nam mało.
- Dwa wieczory i cały dzień między nimi - dodał Couryn.
Szli, lawirując wśród tłumu w poszukiwaniu sklepiku z odzieżą.
- Wybierasz sklep - powiedział Couryn. - Z pewnością znasz się na tym lepiej, niż ja. Tylko pamiętaj, że nie szykujemy księżniczek na bal, a małych marynarzy, którzy będą biegać po wantach i nie powinni świecić... majtkami - zażartował.
Dziewczyna westchnęła teatralnie.
-Tak, niestety, wiem. Nadal jednak mają wyglądać ładnie. Ja wyglądam jak księżniczka? Nie. Jak marynarz? No, może w paradnym stroju… Świecę majtkami? Nie. - roześmiała się.
- A szkoda - westchnął Couryn, po czym również roześmiał się.
Komentarz na temat świecenia pozbawił ją na chwilę tchu. Ze śmiechu.
- Ładnie wyglądam? - zapytała w końcu, kontynuując swój wywód i odpowiedź na to pytanie pozostawiając jemu.
- Ślicznie, milady. - Couryn skłonił się, podobnie jak niedawno zrobiła to Leila.
- No - stwierdziła, jakby żadnej innej odpowiedzi się nie spodziewała. - Wniosek? Wiem, jak się trzeba ubrać. I ubierzemy je odpowiednio.
- Gdybym miał cień wątpliwości - powiedział - to sam bym je ubrał.
Gdy tak szli i rozmawiali, nawet nie zauważyli, gdy skręcając w kierunku targu, weszli w oddział łapaczy.
- Widzę, że nosicie barwy tej nowej pinasy od kapitana Deva, okazać papiery.
Wymownie stukając w dłoń pałką, zarządzał sierżant dowodzący oddziałem...
- Ano, nosimy, sierżancie - odparł Couryn. Miałby co prawda ochotę odebrać tamtemu pałkę, ale ta ochota tylko mignęła i zgasła. - Papiery również mamy.
Sięgnął za pazuchę i wydobył ozdobiony pieczęciami papier.
- Dobry połów, jak na razie? - spytał.
Sierżant odebrał papiery.
- Bardziej tego już wymiąć nie mogłeś - burknął sierżant - Już za sam fakt lekceważenia naszej pieczęci powinniśmy cię spałować. Masz szczęście, że nie mamy na to czasu.
- Pieczęć jest nienaruszona, a papier czysty i niepogięty - odparł Couryn. - Nie ośmieliłbym się obrazić pieczęci - dodał.
Sukinsyny. Pewnie złość ich brała, że nie mieli się do czego doczepić, pomyślał.
- Jeszcze dokumenty panny i idziemy łapać suczychsynów, którzy nie pragną służyć naszej Republice, mimo że zdrowe byki z nich. - mruknął do Leili.
Dziewczyna podała swój egzemplarz sierżantowi. Do tej pory niosła go w ręce, plecak bowiem był zbyt wypchany, by próbować zmieścić w nim coś bez szkody.
- Wszystko jest w porządku, panowie. Pojutrze wypływamy, przyszliśmy tylko na zakupy - uśmiechnęła się uprzejmie, biorąc Couryna pod ramię.
Dobry humor jej nie opuszczał.
- Papiery macie w porządku. Możecie iść dalej. - odpowiedział, lekko uśmiechając się w odpowiedzi na uśmiech Leili.
Trudno powiedzieć, czy ze względu na poprawność dokumentów, czy na jej uśmiech, ale mężczyzna z gbura zrobił się nawet uprzejmy. Leila lubiła obserwować takie zmiany w ludziach.
- Masz dobry wpływ na ludzi - powiedział Couryn, gdy łapacze nieco się oddalili. - Nawet na sierżantów - dodał z lekkim przymrużeniem oka.
- Uśmiech może dużo zdziałać. Nie zawsze jednak jest przydatny. Szkoda, że nie można nim wygrać walki. - powiedziała wesoło - Może powinnam nadać takie imię mojemu rapierowi? - parsknęła z rozbawieniem.
- Uśmiechem będziesz niszczyć wrogów? - spytał Couryn.
- Brzmi całkiem nieźle. - przytaknęła.
- Broń, mająca swe imię. Popieram. - Couryn skinął głową.
- Myślisz, że do tego potrzebna jest jakaś uroczystość? Czy po prostu można stwierdzić “Moja broń będzie nazywać się Uśmiech” i już? - zastanawiała się na głos.
- Może jak nadanie statkowi imienia? Nadaję ci imię... Oczywiście w odpowiedniej oprawie. Coś wymyślimy. A może kapłan by był potrzebny? Tempusa na przykład? Chociaż chyba nie...
- To już by było strasznie poważne! I preferowałabym jednak Uśmiechniętą Panią, pasowałoby po całości. - zaśmiała się cicho - Możemy po prostu opić chrzciny winem. Jak dla mnie wystarczy. - wzruszyła ramionami.
- No to urządzimy mu chrzciny. - Couryn skinął głową, akceptując pomysł Leili.

Couryn i Leila przeciskali się przez tłum, który na targu wydawał się jeszcze gęstszy. Dziewczyna wypatrywała miejsca, w którym mogłaby kupić coś odpowiedniego. Zajrzała do trzech kramów, ale z żadnego nie była zadowolona. W końcu dojrzała gdzieś na uboczu niewielki sklepik umieszczony w jednym z budynków mieszkalnych okalających plac. Uchyliła drzwi i zajrzała do środka.
W tym niewielkim zakładzie krawieckim sprzedawano różne ubrania, lecz po odzianym w sztormiak manekinie spodziewać się można było, iż szyto tu głównie ubrania na potrzeby żeglarzy.
Za ladą stał starszy mężczyzna. Na półkach oprócz bel materiałów, piętrzyły się już gotowe ubrania.
- Czym mogę państwu służyć - powiedział, kuśtykając zza lady. Gdy się już wyłonił zza niej, przyczyna jego kuśtykania stała się jasna, nogę miał uciętą w kolanie, a do niej przymocowaną drewnianą protezę.
Właśnie takiego miejsca i takiego sprzedawcy Leila szukała. Wiadomo było, że najlepsze ubrania na pokład sprzedawać będzie ktoś, kto również na pokładzie był. Co prawda nie miała pewności, że sprzedawca był kiedyś żeglarzem, ale na takiego wyglądał. Jej to wystarczało. Zadowolona wciągnęła Couryna do środka.
- Dzień dobry. - dygnęła grzecznie - Potrzebujemy trzy komplety ubrań dla dziewcząt pokładowych, mniej więcej tego wzrostu. - wskazała mu dłonią trzy wysokości, do jakich sięgały Greta, Elza i Ann.
- Dzień dobry - do powitania dołączył się Couryn.
- Coś prostego, najtańszego na początek. Tylko prowizorycznie. Lada moment wrócimy z nimi, żeby dopasować trochę lepsze odzienie na statek. - wyjaśniła - Może nam pan pomóc? - uśmiechnęła się.
- Z pewnością zna się pan na tym - dodał Couryn. Marynarz, który stracił nogę, to było dość typowe. Można było sądzić, że i właściciel tego sklepiku został kaleką w taki właśnie sposób.
Mężczyzna pokuśtykał za ladę.
- Mam coś idealnego – rzekł, składając trzy komplety ubrań: barwione na brązowo lniane tuniki bez rękawów, bermudy i szerokie bufiaste spodnie uszyte z płótna żaglowego ze sznurkami przy dole nogawek do związania.
- Co zaś się tyczy kobiecych ubrań, to pani winna wiedzieć najlepiej, czego potrzebują.
Zerknął wymownie na piersi Leili, a potem na półkę z lnianymi, a również jedwabnymi biustonoszami.
Couryn odruchowo spojrzał w tę samą stronę, czyli na biust dziewczyny.
Leila z konsternacją popatrzyła na sprzedawcę, potem na Couryna, unosząc lekko jedną brew i uśmiechając się kącikiem ust. Przeniosła następnie wzrok na wskazane półki i wtem dotarło do niej, o co chodzi.
- Tak, oczywiście, zaraz coś dobiorę. W razie gdybym pomyliła się z rozmiarem, zajrzymy tu z dziewczynami i dokupimy coś jeszcze. Nawet jak coś będzie za duże, to pewnie szybko podrosną. - powiedziała, podchodząc do półki z bielizną - A jeśli chodzi o ubrania, to w istocie, idealne te kompleciki. - dodała z zadowoleniem.
- Przyda się jeszcze jeden komplet dla każdej z nich, ale to już dobierzemy jak przyjdziemy ponownie - dorzucił Couryn. - Razem ze sztormiakami, bo to przecież będzie niezbędne.
- I obuwiem, jeśli i to u pana dostaniemy. - rzuciła Leila przez ramię, przebierając w lnianych biustonoszach - A jeśli nie, to może nam pan poleci jakieś dobrego szewca.
- Na pokładzie statku chodzi się boso względnie w takim pokładowym obuwiu.
Rzucił na ladę parę butów wykonanych z bardzo miękkiej skóry, bez twardych podeszew.
- Jednak trzeba je dobrać pod wymiar, by dobrze nogę chroniły i nie przeszkadzały we wspinaniu się po linach, jedynie kapitan i oficerowie mają prawo chodzić po pokładzie w normalnych butach - przemówił z naganą w głosie.
- Ale dziewczyny muszą mieć w czym wyjść na miasto - sprostował Couryn. - Tak polecił kapitan, a my z rozkazami nie mamy zamiaru dyskutować.
- Szewca znajdziecie trzy sklepy dalej. Ja jedynie mogę sprzedać takie chodaki.
Powiedział udobruchany, kładąc na ladzie klapki z podeszwą z grubej, twardej skóry z rzemieniami do ich wiązania.
- Wrócimy z naszymi podopiecznymi do pana i dobierzemy rozmiary tego obuwia pokładowego, tak jak pan mówił. - potwierdziła. - A na razie chyba weźmiemy trzy pary chodaków? - spojrzała na Couryna, potrzebując potwierdzenia dla tego pomysłu. - To i tak tylko na miasto i tymczasowo.
- Majątku na to nie stracimy, a bruk jest mniej przyjazny bosym stopom niż deski pokładu. - Couryn skinął głową.
- To będzie razem trzy sztuki złota, wskazując na ubranie. Potrzebujecie jeszcze czegoś?
- To jak ponownie przyjdziemy - odparł Couryn. - Potrzebny mi solidny sztormiak. Ale taki prawdziwy, co zniesie i deszcz, i wodę morską, i nie przemoknie po godzinie.
- Mamy najlepsze, płótno żaglowe podszywane odpowiednio garbowaną skórą, słyszałem, że niektórzy w potrzebie robili z nich saki na wodę. To będzie jeszcze po sztuce złota za jeden.
Na stół powędrował sztormiak barwiony na żółto.
- O coś takiego właśnie mi chodziło. - Couryn dokładnie obejrzał proponowany przez sprzedawcę sztormiak. - Proszę to dla mnie odłożyć. Nie chcę tego nosić tam i z powrotem.
W tym czasie Leila odliczyła już z sakiewki trzy sztuki złota za odzienie zakupione dla panienek Golddragon. Zastanawiała się też przez chwilę nad zakupem sztormiaka, ale uznała, że spieszyć się nie musi, wszak planowali tu jeszcze wrócić.
- Może pan to spakować? - spytał Couryn, wskazując na zakupy.
- To jeszcze trzy srebrniki za worki marynarskie - dodał sprzedawca, kładąc na ladzie długie worki z odpowiednimi sznurami do przenoszenia i wiązania, wykonane z grubego żaglowego płótna.
Couryn wpakował każdy komplet ubrań do innego worka, a potem dwa worki schował do trzeciego, by zaoszczędzić miejsca.
- Jak tylko nasze panny będą gotowe, to je tutaj przyprowadzimy - powiedział, podczas gdy Leila odbierała resztę z czwartej sztuki złota.
- Do zobaczenia. - uśmiechnęła się do sprzedawcy, dygnąwszy grzecznie i przytrzymała Courynowi otwarte drzwi.
Obciążony podwójnym bagażem Couryn podziękował jej skinieniem głowy.
Gdy tylko znaleźli się na ulicy, ruszyli ponownie w stronę łaźni.

Do łaźni dotarli bez przeszkód. Witający był ujmująco uprzejmy.
- Witam w Domu Ognistowłosej. Czym mogę służyć tak uroczej parze? Prywatny pokoik z dyskretną obsługą i muzykami. Może wolicie skorzystać przedtem z rozkoszy masażu lub też posłuchać występów bardów w sali biesiadnej? Oferujemy wszelkie rozkosze dla ciała i ducha według zasobności waszych sakiewek.
Couryn już miał powiedzieć ”tak”, doszedł jednak do wniosku, że po pierwsze - jego sakiewka, nawet zasilona zaliczką od kapitana, nie wytrzymałaby takiego obciążenia. A po drugie - Leila, choć miła i sympatyczna, różnie mogłaby zareagować. A po trzecie - najpierw obowiązki, a potem dopiero ewentualne przyjemności.
- Najpierw chcielibyśmy się dowiedzieć, czy jest tu jeszcze nasza towarzyszka. Weszła tu, z trzema podopiecznymi - powiedział.
- Elfka z trzema zapuszczonymi dziewczynkami pokładowymi? Tak jest, jak mniemam to pierwszy dzień ich nowego życia, bo żeglarze nie są tak zapuszczeni. - Potem się uśmiechnął. - Macie państwo co najmniej jeden dzwon, a może nawet dwa, nim sobie z nimi w łaźniach poradzą i fryzjer zrobi porządek z włosami.
Leila z wielką chęcią skorzystałaby z oferty przybytku. W dzieciństwie przywykła do tego, że każda jej zachcianka była spełniana. Jednak poczucie obowiązku nie pozwoliłoby jej teraz na cokolwiek innego niż wypełnianie rozkazów kapitana. Z niejakim żalem odezwała się do mężczyzny:
- W tej chwili niestety nie mamy czasu, ale jestem pewna, że niebawem go znajdziemy. - uśmiechnęła się.
- W zasadzie... czekając, aż Lea upora się z obowiązkami, moglibyśmy się odświeżyć i skorzystać z wanny - odparł. - Z przyjemnością pomogę ci w myciu pleców - zaproponował żartobliwym tonem.
Popatrzyła na niego, mrużąc z uśmiechem oczy. Zastanawiała się przez chwilę, ile było w tym żartu, a ile prawdziwej propozycji. Ona sama nie miała się czego wstydzić, a bardzo polubiła Telstaera w nadzwyczaj krótkim czasie.
- Z przyjemnością skorzystam. Byle tylko Lea z dziewczynami nie musiały na nas potem za długo czekać. - przestrzegła go.
- Poczeka - zapewnił ją Couryn. Wszak nie miała innego wyboru... - Najwyżej dziewczynki zjedzą coś słodkiego. W takim razie dla nas wanna. I woda taka w sam raz do kąpieli. Chyba że wolisz bardzo ciepłą - zwrócił się do Leili.
-Letnia jest w porządku. Ciepło jest na zewnątrz. - odpowiedziała z uśmiechem.
Witający przysłuchiwał się z uśmiechem.
- Czy zdecydowaliście się już? Zatem prywatna łazienka z prywatną łaźnią parową, jakieś inne życzenia, wino, jedzenie, muzyka, masaż?
- Niestety... - Couryn z żalem pokręcił głową. - Tym razem czas nam nie pozwoli na skorzystanie ze wszystkich przyjemności, jakie oferuje wasz piękny przybytek. Zatem tylko łazienka.
Leila skinęła na potwierdzenie jego słów.
-Czyli sama kąpiel bez rokoszy ciepła i pary?
Upewnił się witający.
~ Rozkosze pobytu sam na sam w zupełności wystarczą ~ pomyślał Couryn.
- Tak, jak najbardziej - powiedział.
- Zatem sztuka złota za wynajęcie prywatnej łazienki.
Couryn natychmiast położył przed tamtym złotą monetę.
- Proszę bardzo - powiedział.
Dziewczyna też odruchowo sięgnęła do kieszonki w bandolierze, ale widząc, że mag zapłacił złotem, wzruszyła tylko leciutko ramionami.
~ Następnym razem ja stawiam. ~ pomyślała.
Mężczyzna zadzwonił kryształowym dzwonkiem, po chwili pojawił się młody chłopak.
- Zaprowadzisz państwa do prywatnej łazienki numer osiem, tylko kąpiel. To co zawsze.
- Proszę za mną.
Młodzieniec poprowadził ich prawym korytarzem do samego końca, wprowadził do niewielkiej salki, w której wanna mosiężna wpuszczona była w podłogę. Z pieca zdjął garnki z gotującą się wodą i napełnił wannę. Przesunął mosiężną dźwignię i do wanny dolała się zimna woda.
Przygotował ręczniki i mydła.
Jeśli woda jest za gorąca, to proszę dolać zimnej tą dźwignią, jeśli będzie potrzeba gorącej, to proszę dzwonić lub samemu się obsłużyć. - to mówiąc młodzieniec wskazał dźwignię, piec i sznur od dzwonka wiszący przy drzwiach. Po czym wyszedł.

- Panie przodem - zażartował Couryn.
Leila odpowiedziała mu łobuzerskim uśmiechem i podeszła do ławy, na której mogła położyć swoje rzeczy. Zdjęła kapelusz i szarfę, po czym wzięła się za rozpinanie kamizelki. Spojrzała przez ramię, unosząc lekko brew, a w jej oczach błyszczały figlarne iskierki.
- Chyba nie będziesz tak stał?
- Połączę przyjemne z pożytecznym - odpowiedział. - Poczekam chwilkę, bo taki widok nieprędko może mi się zdarzyć - wyjaśnił z uśmiechem. - Zaraz pójdę w twoje ślady - zapewnił.
Dziewczyna zsunęła z ramion kamizelkę i poskładała ją, odkładając na ławę. Przysiadła obok i zzuła buty.
- Ciekawe, jakie kajuty dostają bosmanowie na takiej pinasie… - zastanawiała się na głos, rozsznurowując koszulę.
Couryn, stale się jej przypatrując, powoli poszedł w jej ślady. Powiesił bosmańskie insygnia na wbitych w ścianę wieszakach, a obok powiesił tunikę.
- Kajuty... - Skrzywił się odrobinę. - Pewnie jedna wspólna, dla wszystkich bosmanów - powiedział, zabierając się za ściąganie kolczej koszulki.
Leila zupełnie nie czuła się skrępowana. W końcu lata całe pływała na “Farsie”, przyzwyczaiła się więc do męskich spojrzeń.
- Trzeba zostać oficerem. W końcu oni dostają też wino - powiedziała, zdejmując koszulę i zsuwając spodnie.
Rozbieranie się na stojąco było nieco niewygodne, zatem Couryn usiadł obok dziewczyny, po czym ściągnął wysokie buty.
- Chyba nieprędko zostaniemy oficerami - powiedział. - Chociaż wizja wina i własnej kajuty brzmi obiecująco.
Rozpiął i ściągnął koszulę, po czym zabrał się za rozpinanie spodni.
Leila zaśmiała się cicho.
- Trzeba mierzyć wysoko. – powiedziała, zdejmując bieliznę i kierując się ku wannie.
Ciało miała smukłe, wyrzeźbione kilkuletnią pracą na okręcie. Couryn przez moment wpatrywał się w jej plecy, pośladki i zgrabne nogi, po czym rozebrał się do końca i ruszył w stronę wanny... zastanawiając się, jak Leila zareaguje na wyraźne objawy zainteresowania jej osobą.
- Jaka jest woda? - spytał.
Wchodząc do wanny, dziewczyna miała czas, by przyjrzeć się Courynowi. Zareagowała, jak to ona, figlarnym uśmiechem i lekkim uniesieniem brwi.
- Wprost idealna. Zapraszam - odparła, siadając.
Couryn skorzystał z zaproszenia, wbrew logice siadając naprzeciw niej, która to pozycja zdecydowanie nie sprzyjała myciu pleców, za to pozwalała z bliższej odległości spojrzeć na biust dziewczyny. Z czego Couryn nie zamierzał korzystać w nadmiarze...
- Możesz się obrócić? - spytał po chwili. - Chyba że przy myciu nie mam się ograniczać do pleców - dodał, sięgając po mydło i gąbkę.
Leila początkowo rozsiadła się wygodnie, ramiona opierając na brzegach wanny. Podobało jej się, jak na nią patrzył. Podobało jej się, że podoba się jemu. Przyglądała mu się przez chwilę w milczeniu, tym razem jednak jej oczy przesłonił delikatny cień powagi.
- To zależy… - mruknęła cicho. - Zakładając, że w którymś momencie skończy się ta wojna… I że oboje tego dożyjemy. - zaśmiała się gardłowo - Powtórzymy to?
- Proponowałbym powtórkę zanim jeszcze skończy się wojna - odparł, przenosząc wzrok z piersi dziewczyny na jej twarz. - Przez tydzień nie wyjdziemy z wanny - dodał. - Jak się wszystko skończy.
Jego odpowiedź również jej się spodobała. Pokiwała lekko głową.
- Lubię mieć pewne rzeczy jasno powiedziane. - uśmiechnęła się - Nie zamierzam być chwilową rozrywką. W porządku? - przechyliła lekko głowę.
- Jak najbardziej. - Skinął głową, zamierzając równocześnie złamać jedną z podstawowych zasad obowiązujących podczas wojny. Zasadę, która brzmiała “Nie wiąż się z kimś, u boku kogo będziesz walczyć”. Odłożył mydło i wyciągnął rękę.
Leila podała mu dłoń i przysunęła się do niego. Uśmiech ponownie tańczył też w jej oczach.
- Tydzień z wanny, tydzień z łóżka - zamruczała cicho, przysuwając się jeszcze bliżej.
- Dwa tygodnie - poprawił ją Couryn. - Razem trzy - powiedział cicho.
Przyciągnął do siebie dziewczynę. Z pewnością nie było to wykorzystywanie okazji... Jak mógłby jej nie pocałować na przypieczętowanie porozumienia.
Odwzajemniła pocałunek, wolną dłonią muskając policzek Couryna.
- Nie musisz więc ograniczać się do pleców… - zamruczała, odpowiadając na pytanie, od którego zaczął się temat.
Couryn namydlił gąbkę, a potem zabrał się, może nieco zbyt delikatnie, za mycie biustu dziewczyny. I gąbką, i dłonią, który to sposób uznał za znacznie przyjemniejszy i po krótkiej chwili odłożył gąbkę na bok.
Leili ten sposób również bardziej odpowiadał. Na jego dotyk reagowała delikatnym drżeniem, jakiego gąbka z pewnością nie potrafiła wywołać. Usadowiwszy się wygodnie między jego nogami, pozwoliła swoim dłoniom błądzić po jego ramionach i plecach.
Trwaj chwilo, jesteś piękna, mógłby powiedzieć Couryn, gdyby akurat zebrało mu się na filozoficzne myślenie.
- Mogłabyś się podnieść? - spytał, gdy uznał, że Leila z obu stron została dostatecznie namydlona.
- Uklęknąć? - zademonstrowała z lekkim uśmiechem.
- A może wstać? - wstała, a woda delikatnym strumyczkami spłynęła po nagim ciele.
- O, tak jest dobrze - odparł Couryn, patrząc jak strumyki i krople wody spływają po interesujących krągłościach.
Po chwili owe krągłości poczuły dotyk jego namydlonych dłoni.
Spoglądała na niego z góry. Jedną dłoń wplotła w jego włosy, bawiąc się nimi i przeczesując je delikatnie. Nogę uniosła i założyła mu na ramię, uśmiechając się niby niewinnie. Jednocześnie zachowała perfekcyjną równowagę.
- Potem zamiana - powiedziała z rozbawieniem.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”

Ostatnio edytowane przez sheryane : 15-05-2015 o 22:08. Powód: korekta
sheryane jest offline  
Stary 15-05-2015, 20:37   #19
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Leila i Couryn (dokończenie)

[F I R A N K I]


W końcu udało im się wykąpać. A potem nawet i się wytrzeć, chociaż ta czynność co krok przerywana była pocałunkami. Samo ubieranie się zabrało im przez to dużo więcej czasu niż na co dzień. Gdyby mogli, nie wychodziliby z łaźni. Ale nie mogli - mieli rozkazy. Rozkojarzeni i wciąż jeszcze z głowami w chmurach trzy razy sprawdzali, czy aby czegoś nie zapomnieli zabrać.

- Chyba wszystko mamy - powiedział Couryn, na wszelki wypadek zaglądając pod ławę. Lecz tam nie było nawet kurzu.
- Mhmmmm. - mruknęła Leila, przeciągając się leniwie. Trudno było nie zauważyć, w jak ciekawy sposób wpłynęło to na niektóre elementy jej anatomii. - Poszukajmy Lei i dziewczynek. Im szybciej się tym zajmiemy, tym szybciej będziemy mieli trochę wolnego. - Uśmiechnęła się lekko.
- Pewnie się z nimi namęczyła - powiedział Couryn, usiłując sobie wyobrazić, ile jest pracy w umyciu trzech dziewuszek, brudnych nie do opisania. No chyba że za opis zabrałby się Neevan.
- Zapytajmy łaziebnego, czy już je widział - zaproponowała.

Kiedy opuścili pomieszczenie, Leila ujęła Couryna pod ramię, jednocześnie zerkając na niego pytająco, jakby chciała się upewnić, czy taka manifestacja mu nie przeszkadza.
- O, już cię nie wypuszczę, moja droga - odparł. - Nie uciekniesz mi.
Ucałował jej dłoń w czułym geście. Odpowiedziała mu ciepłym uśmiechem, takim tylko dla niego.


Nie odrywając się od siebie dotarli do mężczyzny, który zarządzał całym tym przedsięwzięciem.
- Jakieś wieści o naszych znajomych? - spytał Couryn.
-[i]Wasza znajoma czeka na was w sali bankietowej, dziewczynki niedawno były prowadzone do fryzjera[i]
- W takim razie.. Mogę prosić o dostarczenie im nowych ubrań? - spytał Couryn, unosząc marynarski worek.
- Oczywiście zaraz dostarczą - Chwycił jeden z sznurów od dzwonków po chwil nadeszła łaziebna, której przekazali worki z ubraniami dziewcząt.
- A sala bankietowa? - spytał Couryn.
- Tędy i za muzyką - wskazał przeciwległy korytarz do łaźni.

Couryn skinął głową, Leila się mile uśmiechnęła, po czym ruszyli, prowadzeni dźwiękami granej na kilku instrumentach melodii.
 
Kerm jest offline  
Stary 17-05-2015, 18:18   #20
 
Pliman's Avatar
 
Reputacja: 1 Pliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputacjęPliman ma wspaniałą reputację
Słońce właśnie wychylało się zza horyzontu potwierdzając nazwę nabrzeża “Wschodzącego Słońca”. Widok był wręcz hipnotyczny . “Złoty Smok” odbijał o piątym dzwonie, zatem miał jeszcze ponad trzy klepsydry, a do statku nie było daleko. Nie więcej niż trzy minuty spiesznego marszu. Neevan do tej pory miał szczęście, nie został zatrzymany przez żadną z wielu z drużyn łapaczy, przeczesujących za rekrutem miasto. Tym razem wszedł wprost w drużynę dziesięciu łapaczy pod wodzą sierżanta. W dłoniach dzierżyli pałki, a przy pasach wisiały im kordy.
- Prawie byś się spóźnił na “Złotego Smoka”, my zaś tu z rozkazu czekamy już pół nocy na ciebie Neevan. Widzisz jak to jest służba, rozkaz jest rozkazem - przy tych słowach smutno spojrzał na stojącego przy nim olbrzyma mierzącego ponad siedem stóp - Parszywa robota co nie Tom - na co zagadnięty zbrojny tylko pokiwał głową.
Potem zwrócił się do barda.
- Widzisz, kapitan rzekł do mnie. Załatwisz to z nim albo z jego żoną. Nie jestem rakarzem, aby załatwiać takie sprawy poprzez kobiety. Kapitan był wściekły, musiałeś chyba podpaść komuś na górze. Nie spodobało się to, żeś zaciągnął się do korsarza, miast jak przykładny obywatel zaciągać się na nasze statki wojenne. Widać ktoś tam na górze słuchał cię kiedyś. Pewnie miał cię upatrzonego na szantmena na swój statek, a ty mu taką nieprzyjemność sprawiłeś. By nie strzępić języka po próżnicy. Rozkaz był, “zatrzymać barda Neevana, nie niszczyć instrumentów, obić. Obitego, nieprzytomnego wraz z bagażem i instrumentami dostarczyć pod “Złotego Smoka”, ku przestrodze dla naszych obywateli. Obić żonę jeśli sam Neevan się wymknie.” Rakarska robota. przy tych słowach splunął śliną zmieszaną z tytoniem do żucia.
Na twarzach zbrojnych widać było tylko zmęczenie i obojętność.
- To jak to robimy Neevan, po złości czy po dobroci? Po dobroci, odkładasz instrumenty, bagaż i broń by cię nie korciło sięgnąć po nią, my zaś obijamy cię i z bagażem pod statkiem zostawiamy. Po złości, próbujesz się bronić, my cię obijamy, pewnie więcej i też dostarczamy pod “Złotego Smoka” z tym co zostanie z bagażu. Twoja decyzja, lecz pospiesz się bo inaczej spóźnisz się na statek.
Ze znużeniem i obojętnie zapytał sierżant.
- Jakiż sens się bronić w pojedynkę przeciw dziesięciu? - Neevan zapytał retorycznie odkładając nieśpiesznie swój bagaż - proszę was tylko byście mnie wysłuchali dobrzy ludzie, bo ja nie zaciągnąłem się na ten statek dla draki ale z przymusu niejako . Sembijscy dranie porwali mi dziecko, a obowiązek ojca każe je ratować. Macie dzieci? Co byście na moim miejscu czuli?
Neevan stanął przed nimi tylko w koszuli i spodniach - bijcie, kędy wola jeśli wam obicie bezbronnego honor ma przynieść…
Neevan wyczuł, iż zbrojni, nie mają ochoty go obijać, Wystarczyło by tylko w odpowiedni sposób przemówić do ich dusz, niekoniecznie mówiąc.
Widząc, że zbrojni stoją i patrzą na niego nieco zdziwieni jego spokojnym zachowaniem Neevan dodał. - Mam tylko 5 sztuk złota i trochę drobnicy, mogę wam dać za fatygę, żeście musieli mnie szukać. Tylko tyle mi zostało, acz graty moje się wam zapewne nie przydadzą. Wiem, że to niewiele ale… - mówiąc to sięgnął do kieszeni i wygrzebał wszystkie monety jakie tam znalazł, oczekując z nadzieją na akceptację oferty.
Twarze zbrojnych powoli zaczęły się zmieniać zniknęła obojętność, jej miejsce zaczęła zajmować złość i niechęć. Tak nie można dotrzeć do dusz tych ludzi, o czym powinien wiedzieć bard.
Widząc, że wojacy patrzą na niego spode łba Neevan pojął, że pomylił się w osądzie tych ludzi. Brał ich za drani, którzy liczą na pieniądze, a tymczasem oni chyba toczyli wewnętrzną walkę, rozkaz czy współczucie. - Przepraszam - powiedział odkładając złoto z powrotem do kieszeni i sięgając jednocześnie po lutnię, którą odłożył obok:

Najszczęśliwszy byłem w świecie
gdyś się urodziła,
gdyś, me upragnione dziecię
w kołysce kwiliła.
Gdy na twarzyczkę patrzyłem
kiedy słodko spałaś
to tak bardzo się cieszyłem,
szczęście mi dawałaś.
Teraz gdyś uprowadzona
córeczko ma miła
nie mam kogo wziąć w ramiona,
pragnę byś tu była…

Neevan śpiewał, a łzy powoli spływały po jego twarzy…
Występ barda wywołał wrażenie na zbrojnych, połowa pod koniec otwarcie ocierała łzy. Sierżant też miał niewyraźną minę, olbrzym był tylko znudzony.
- Sierżancie Terens dajmy spokój. Nie warto być rakarzem, to nie nasz fach. - powiedział jeden z nich ocierając łzy ręką.
- Tak poprowadzimy go tak by wyglądał, iż go obiliśmy, będzie współpracował. Uda to, tak nikt nie wyśle innego oddziału do jego żony. Zrobi to dla jej bezpieczeństwa. - dodał inny z płaczących - sierżancie sami macie syna w tym wieku co jego córka, za co go katować?
Sierżant ciężko popatrzył po bardzie.
- Masz szczęście bardzie, że ująłeś moich ludzi i mnie, nie pchaj się też tak z łapówkami bo ludzi obrażasz. Robimy tak, moi biorą cię pod ramiona i ciągną do trapu, tam zostawimy cię i twoje rzeczy i odejdziemy śmiejąc się. Czekasz aż ktoś po ciebie zejdzie udajesz że dostałeś. możesz swemu kapitanowi też o tym powiedzieć, niezły chłop z niego, lecz pewnie ktoś mu jest nieprzychylny w dowództwie. Będziesz współpracował?.
- Dziękuję wam dobrzy żołnierze i jeszcze raz przepraszam za głupią propozycję, nie miejcie mi za złe, bałem się po prostu, a człowiek w strachu nie myśli logicznie. Oczywiście, że będę współpracował, rozumiem, że musi to przecież jakoś wyglądać - odpowiedział Neevan z wyraźną ulgą w głosie, kładąc się jednocześnie, w teatralny sposób na ziemi.
Zbrojni chwycili Neevena ciągnąc po bruku tak, że buty obijały się o niego. Inni szli za nimi śmiejąc się głośno mówiąc o spuszczeniu łomotu nielojalnemu obywatelowi. Puścili go dość łagodnie przed trapem, obok niego ułożyli plecak i lutnię. Śmiejąc się odeszli. Po chwili Neevan usłyszał zbiegającego ze “Złotego Smoka” żeglarza.
- Szantmenie co wam? - zapytał pochylając się nad Neevanem.
- Aj… - Neevan jęknął udając ból - obili mnie. Bandziory, a nie żołnierze! Nawet nie wiem za co. Na szczęście umiem udawać, więc szybko odpuścili myśląc, że straciłem przytomność. Zabić mnie nie chcieli, to pewne. Pomóż mi, marynarzu, z bagażem jeśli łaska, trochę mnie jednak gnaty bolą - odpowiedział, nieśpiesznie podnosząc się z ziemi.
Żeglarz pomógł mu wstać.
-Szantmenie, kapitan oczekuje na ciebie w swojej kabinie
Wskazał na kasztel znajdujący się na rufie pinasy.

Neevan powlókł się wolno do wskazanego przez marynarza kasztelu niosąc ze sobą tylko lutnię, resztę bagażu posłusznie niósł za nim żeglarz.
- Zostaw bagaż pod drzwiami i idź do swoich obowiązków, bardzo ci dziękuję za pomoc - Neevan uprzejmie odprawił młodszego rangą współzałoganta, sam zaś wszedł do kabiny kapitana.
- Chciał mnie pan widzieć, sir? - zapytał przekraczając próg.
- Tak siadajcie wskazał na krzesło przed biurkiem[/i] Nie przydzielam wam na razie żadnej stałej wacht. Będziecie pod rozkazami Pierwszego on będzie wyznaczał przez pierwszy dekadzień Wam wachty. Wybierzcie sobie jakąś kajutę na dziobie pod pokładem, po czterech bosmanów w jednej. Ta najbardziej na dziobie przeznaczona dla kobiet bosmanów. Zostawcie bagaże w kajucie, za chwilę wypływamy. Wasze szanty będą potrzebne przy manewrach.[/i]
- potem powrócił do studiowania papierów leżących na stole przed nim.
- Tak jest kapitanie! - Neevan potwierdził przyjęcie poleceń. - Jeśli można, chciałbym z panem jeszcze o czymś pomówić.

- [i] Mówcie[i] - zezwolił młody kapitan.

- A więc, pewnie widzi pan, że wyglądam jakbym się w piachu tarzał. Kapitan straży posłał dziesięciu wojaków żeby mnie obili za to, że się do was na służbę zgłosiłem. Porządni to ludzie mym szczęściem byli, mimo żem ich źle z początku ocenił. Nie zrobili mi krzywdy, ale tylko trochę po bruku przeciągnęli żeby wydawać się mogło, żem nieprzytomny. Powiedzieli mi też, że jest ktoś w dowództwie nieprzychylny panu i jak mniemam przez to ich na mnie nasłano - Neevan starał się lojalnie przekazać kapitanowi wszystko czego się dowiedział.
- Kto nimi dowodził może znam?
- Sierżant Terens - odparł bard.
- Znam, dobry chłop. Dziękuje wam za ostrzeżenie, a teraz idźcie trochę się zagospodarować w kajucie.
- Odmeldowuję się! - po żołniersku odpowiedział Neevan, wyszedł z kabiny zabrał bagaż i skierował się ku swojej kajucie nadal lekko utykając, tak dla wszelkiej pewności.
 

Ostatnio edytowane przez Pliman : 17-05-2015 o 22:07.
Pliman jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172