Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-06-2016, 14:58   #51
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Wspólny tekst z GDoca: Warlock, Nami, Asderuki, Hazard

- Pomóż mi! - Zwrócił się do Joanny półork, wyciągając Rolanda na brzeg, kładąc go tuż obok Shade’a. Oboje byli nieprzytomni; siła uderzenia mogła połamać im kończyny, kark czy kręgosłup, ale na szczęście dla nich tak się nie stało.
Rognir przyłożył ucho do piersi Rolanda nasłuchując bicia serca. Upewniwszy się, że ten żyje, półok przeszedł do udzielania pierwszej pomocy, licząc na to, że ten w końcu zdoła wypluć wodę z płuc, lecz mimo jego starań, wcale tak się nie stało. Chciał zapytać o coś Joannę, kiedy nagle zrozumiał, że nie ma wśród nich Bazylii.
- Gdzie jest Bazylia?! - Zerwał się na nogi, rozglądając się dookoła. Spojrzał w stronę morza, przez dłuższą chwilę uważnie przyglądając się falom, jakby miała ukrywać się za nimi rogata kobieta, lecz tej nie było w zasięgu wzroku.
- Płynęła przed nami - odpowiedziała mu tyle, ile sama wiedziała, wciąż kontynuując zaczętą wcześniej czynność ratującą Shade’a.
Nie wiedząc co innego może zrobić, Rognir rzucił się w morskie fale i zaczął płynąć przed siebie, po drodze nurkując kilka razy, aby lepiej przyjrzeć się dnu akwenu, na wypadek gdyby Bazylia utonęła. Mimo usilnych prób i starań, nie mógł jej odnaleźć. Będąc pod wodą zdołał dostrzec wiele szkieletów zdobiących dno, jednak niemożliwym było, aby któryś z nich należał do Bazylii, bowiem nie mogłaby przecież umrzeć w tak zastraszającym tempie i ulec rozkładowi. Woda była wystarczająco przejrzysta, aby mógł dostrzec jakiś obiekt na dnie bez konieczności nurkowania. Niestety, żadna z jego prób nie przyniosła oczekiwanych efektów. Gdzieś dalej na piaszczystym dnie dostrzegł blask jakiegoś niewielkiego przedmiotu.
Rognir zaczerpnął powietrza i zanurkował raz jeszcze, płynąc w kierunku owego znaleziska. Pochwycił zabrudzony piachem przedmiot, po czym wypłynął na powietrze by lepiej się mu przyjrzeć. Był to złoty amulet, który w świetle słońca mienił się tysiącem barw, zdradzając magiczne właściwości. Rognir uśmiechnął się pod nosem i raz jeszcze zanurkował w poszukiwaniu kolejnych łupów.
Płynąc dalej w kierunku dna, wojownik widział wiele szkieletów poległych tutaj osób, które najprawdopodobniej umarły poprzez utonięcie. Na szczątkach wciąż była część ich ekwipunku. Ten zwykły zdążył zardzewieć i zniszczyć się, jednak było tam coś więcej niż zwykłe stare szmaty. Półork z nowym pokładem nabranego powietrza zaczął wyszarpywać ze zwłok szal, z którym ponownie się wynurzył.
Mężczyzna uniósł głowę, aby złapać brakujące powietrze, kiedy to dostrzegł na ścianie z wodospadem, gdzieś bardzo wysoko przy samym ujściu wody, jakiś poruszający się kontur. Nie zwlekając chwili dłużej, Rognir popłynął w tym kierunku. Szybko okazało się, że była to kobieta, którą przez cały ten czas poszukiwał…

Bazylia ostrożnie stawiała kopyta na kolejnych występach. Hakiem usilnie się wbijała w ścianę. Schodziła. Bardzo powoli. Woda ciągle ochlapywała jej twarz i skały których tak bardzo starała się uczepić. Nie miała siły odejść w bok, a i gdyby spadła wolała spaść do wody niźli na ziemię. Przez pewien czas zdawało jej się, że dotrze na ziemię bezpiecznie. Pokonała ponad połowę drogi. Ta chwila pewności ją zdradziła. Nagle kopyto się obsunęło, lina z hakiem naprężyła, a metalowy kolec zamiast się zaczepić ześlizgnął po krawędzi. Bazylia spadła z głośnym krzykiem i pluskiem do wody. Po niedługiej chwili wypłynęła parskając wodą na lewo i prawo. Ledwo utrzymując się na powierzchni dopłynęła do plaży. Ciężko dysząc przeczołgała się po piasku aż padła pod ciężarem ekwipunku wszystkich osób. Chwilę leżała bez ruchu po czym unosząc tylko przedramię pomachała do osób na plaży poznając Rognira i Johannę. Była wycieńczona.
Johanna widząc półprzytomną Bazylią oderwała się chwilowo od Rolanda i Shade’a, którym próbowała pomóc odzyskać zmysły. Podbiegła do Diabelstwa i zabrała od niej wszystkie rzeczy, odkładając gdzieś na bok. Był dopiero wczesny ranek, słońce ledwo wyszło zza nieboskłon, a oni już znaleźli się w stanie skrajnego wyczerpania. Upłynie sporo godzin, nim znowu będą mogli ruszyć dalej i nim nieprzytomni mężczyźni się ockną. Pewne było, że już po południu, kiedy słońce najmocniej grzało, będą mogli pomyśleć, jak się stąd wydostać, albo może jak zbudować sobie przemiły dom, wioskę lub miasto i zaakceptować życie po życiu?
- Martwiliśmy się o ciebie, Rognir poszedł cie szukać - powiedziała cicho, jakby była przerażona. Potwierdzało to drżenie jej chudych dłoni, które wskazały na półorka nurkującego w wodzie.
- Rognir, Bazylia się znalazła! - krzyknęła do wojownika i powróciła do prób wymuszenia na nieprzytomnych wypluciu wody - A Ty gdzie byłaś? Nie wyrzuciło cie z nami? W sumie głupie pytania, przecież widać… Znalazłaś na górze inne przejście niż ten wylot? - spytała, aby utrzymać kontakt ze zmęczoną kobietą.
- Nie… wróciłam pod prąd i zabrałam rzeczy - sapnęło dziabelstwo czując jak piasek przykleił się do skóry.
- To trochę dziwne… - mruknęła Johanna sprawdzając, czy mężczyźni jeszcze oddychają.
- Płytki oddech - stwierdziła krótko ze smutkiem w głosie. Westchnęła głośno spoglądając w górę, na niebo oraz wydostającą się ze ściany wodę
- Strasznie wysoko… Cieszę się, że nic ci się nie stało i udało ci zejść. No i że w ogóle chciałaś tutaj wracać - kącik jej ust lekko drgnął ku górze, jednak ciężko było nazwać to uśmiechem. Johanna zdawała się być strasznie melancholijną, smutną i zahukaną osobą.
Po chwili Rognir wypłynął z wody i wydostał się na piaszczysty brzeg. Ociekając wodą, umięśniony półork podszedł do rozmawiających kobiet i zwrócił się do Bazylii:
- Przestraszyłaś mnie, wskoczyłem do wody myśląc, że utonęłaś… - powiedział, krzyżując ramiona na piersi i obdarzając kobietę udawanym złowrogim spojrzeniem.
- ...i zobacz co znalazłem - dodał po chwili z uśmiechem na twarzy, po czym uniósł dłoń przed sobą pokazując coś co wyglądało jak strzęp szat.
- Wiem, że nie wygląda to imponująco, ale jestem przekonany, że wplątana została w to magia. Znalazłem to przy nieszczęśnikach, którzy połamali sobie kark skacząc do wody. Proszę, przymierz to.
Bazylia dźwignęła się na łokcie. Spojrzała na półorka odrobinę sceptycznie.
- Och, tak jakbyś ty mnie nie przestraszył nie wypływając ze stawu - powiedziała oskarżycielsko stając w końcu na nogi. Chwila leżenia przywróciła część sił, na tyle aby wstać.
- Dzięki. Oddałeś mi zbroję, teraz to… Nie zapominaj o sobie.
Johanna milczała, nie chcąc się nawet wtrącać. Starała się ponownie kontynuować uciskanie klatki piersiowej Rolanda, aby obudzić go do życia. Była bardzo przejęta, że mężczyźni tak długo są nieprzytomni.
Bazylia odwróciła spojrzenie od Rognira. Ludziom należało pomóc. Przynajmniej spróbować. Dlatego też diabelstwo podreptało do leżących machając do półorka aby poszedł z nią. Uklękła przy obojgu sprawdzając czy oddychają i nasłuchując ich serc. Nie specjalnie wiedziała co zrobić gdyby było inaczej, ale zawsze mogła czegoś spróbować.
Uciskanie przez Johannę klatki Rolanda poskutkowało sukcesem. Mężczyzna nagle zakasłał i odwracając się na bok wypluł spore pokłady wody. Poczuł, że w końcu może normalnie oddychać, nic nie uciska jego torsu. Nawet ból zęba całkowicie ustał, a gdy przejechał w jego okolicy językiem zorientował się, że nie ma już po nim dziury, a ząb tak jakby… Odrósł.
Shade zaś wciąż nie mógł się obudzić. Coś było nie tak.
- P-pamiętam - wydusił w końcu oszołomiony mężczyzna. Wypowiedział te słowa z niedowierzaniem, a jego przekrwione oczy rozwarte szeroko wgapione były w ziemię. Zaraz jednak na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. - Pamiętam. Nareszcie sobie przypomniałem! - Niemalże wykrzyknął ostatnie zdanie.
Mimo potwornego upadku i utraty przytomności, Roland wyglądał jakby był w lepszym stanie niż przed wskoczeniem do zdradzieckiej studni. Najpoważniejszy ból ustał, utracony ząb odrósł (co w obecnej chwili wcale go nie zastanawiało), a uśmiech na jego twarzy zdradzał rozszalałe w nim emocje. Nie wiedzieć czemu, najpewniej w przypływie entuzjazmu, Roland chwycił dłoń Johanny, nakrywając ją obiema swoimi i spojrzał dziewczynie w oczy. Ta przeraziła się nieco, odchylając głowę w tył, jednak nie wyrwała się. Patrzyła ciemnymi oczami, a jej tętno przyspieszyło. Słuchała go nic nie mówiąc.
- Pamiętam. Lękałem się swojej przeszłości od tak dawna… Lękałem się czynów, które mogłem popełnić... A to wszystko co ujrzałem… Było straszne i potworne ale… Ale nie zrobiłem niczego złego… Ja po prostu... - Umilkł, zbierając skołowane myśli.
- Co? Co po prostu? - Spytała ponaglając, jakby bała się odpowiedzi i chciała jak najszybciej się z nią uporać. Poza tym, powracające wspomnienia zawsze ją fascynowały. Jej własne jeszcze nie zdążyły powrócić.
Roland jakby zbladł przypominając sobie ostatnią chwilę przed śmiercią. “Oddanie duszy, w wybranym przez wezwanego czasie.” Tylko komu oddał tę duszę? Piekłu? Jego największemu władcy? Czy może jednemu z demonów zamieszkującego je? Czy to oznaczało, że pewnego dnia ktoś może...
- Chciałem odpędzić armię nieumarłych i… w zamian sprzedałem swoją duszę.
Bazylia oglądała w zaskoczeniu Rolanda i jego niezwykłe zachowanie. Radość i emocje oraz całkowite zapatrzenie w Johannę. Wstała uznając, że nie musi pomagać Rolandowi.
- Nie chcę specjalnie psuć humoru, ale Shade wciąż się nie obudził… - diabelstwo nie skomentowało sprzedawania duszy. Wolała z tym poczekać, aż Roland stwierdzi co z Shadem.
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 15-06-2016, 20:30   #52
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

Plaża, cichy szum spokojnej wody, śpiew ptaków; to wszystko co ich otaczało, nie wyglądało jak piekło, a kawał pięknej, boskiej roboty. Czyżby bóg stworzył zakątek, na wzór piękna niebiańskiego? A może była to zwyczajna pułapka, kusząca swoim wyglądem i przyciągająca, jakby sama prosiła podróżnika o pozostanie tutaj na zawsze. Póki co było spokojnie, być może nawet było to podejrzane. Świeże powietrze z przyjemnością wlatywało przez nozdrza aż do płuc, nie było pyłu, który by dusił i drapał. Woda w basenie była przejrzysta, bardzo jasna i z lekką, błękitną poświatą. Piasek na plaży beżowy, chłodny o tej porze dnia, ale miły w dotyku. Za nimi roztaczał się ogromny, tropikalny las, przed nimi kilometry cudownej, ciepłej i czystej wody. Wszystko mogłoby być piękniejsze i bardziej błogie, gdyby nie jeden, istotny szczegół - Shade wciąż się nie obudził.

Sprawdzany puls zaczął słabnąć i zanikać. Serce mężczyzny zwolniło do niebezpiecznego poziomu, wprowadzając innych w przerażenie. Dotychczas cieszący się ze spokoju Przebudzeni, poczuli zmartwienie. Musieli coś zrobić.
Johanna pochwyciła Rolanda za rękę, gdy ten wstawał, aby podejść do Łowcy i użyczyć mu swej leczniczej mocy. Kobieta zatrzymała go gwałtownie, patrząc z przerażeniem w stronę, gdzie leżał Shade.
Bazylia już miała zamiar iść zanurkować w wodzie, kiedy słowa ludzkiej dziewczyny zatrzymały ją. Ledwo zamoczone na brzegu kopyta przystanęły, a jej wzrok zbłądził przez ramię oglądając się za siebie.


Wokół Shade’a narosła ciemność. Czarna, formująca się w kształty maź, zaczęła pochłaniać swym mrokiem jego głowę oraz ciało. W piersi mężczyzny zalśnił jasny promyk światła, po który poczęła sięgać ukształtowana w lepką łapę ciemność, zakończona ostrymi, długimi pazurskami. Łowca tracił siły, tracił życie, a to wszystko na waszych oczach. Jego dłonie były skrępowane, tak samo jak nogi. Czy to samo mogłoby czekać Rolanda, gdyby ten nie obudził się na czas? Johanna wstała pomału z piasku, podnosząc się na równe nogi, nie puszczała dłoni Rolanda, a wręcz mocniej zacisnęła uścisk, przylegając piersiami do jego pleców.
- Co… Co to… - wydukała z ledwością chowając się za plecami Wiedźmiarza.
- Pożeracz dusz… - odpowiedział jej mężczyzna automatycznie i nawet nie był do końca pewien, skąd to wiedział. Czyżby z ksiąg? A może już kiedyś miał do czynienia z tym mrocznym bytem?
Póki co stwór zrodzony z ciemności zajęty był pochłanianiem życia Łowcy. Karmił się nim łapczywie tuż przed oczami reszty. Widok był przerażający, nie było pewności czy Pożeracz skupi się na nieprzytomnej ofierze i da reszcie podróżnych spokój, czy może tuż po pożarciu duszy w tym słabym ciele, weźmie się za dusze pozostałych. Poza tym… Czy na pewno Przebudzeni byli na tyle nieczuli, aby pozostawić Shade’a na pastwę tej mrocznej istoty? Czy trafili do piekła, bo naprawdę byli źli za życia?
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 22-06-2016, 22:29   #53
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Roland zadrżał na widok cienistej postaci, która niespodziewanie wyrwała się z piersi łowcy. Zdrowy rozsądek i nagły napływ adrenaliny sprawił, że wiedźmiarz niemalże natychmiast cofnął się w tył, już szukając w myślach zaklęcia, przy pomocy którego mógłby pozbyć się widma. Jego pamięć wciąż nie była w pełni przywrócona, jednak tym razem nie zawiodła go. Wiedział z czym ma do czynienia. Ciarki przechodziły go na samą myśl o starciu z tą upiorną kreaturą, jednak poczucie obowiązku nakazało mu pomóc towarzyszowi.
Rognir, Bazylia i Johanna natychmiast rzucili się na ducha, kiedy Roland stał z tyłu wspierając ich swoimi zaklęciami. Istota na całe szczęście skupiła uwagę na atakujących go przeciwnikach, zostawiając w spokoju Shade’a. Pożałował tego zaraz półork, który pomimo dobrego początku walki, nadal był osłabiony po upadku z wysokości. Jeden cios wystarczył, by padł na ziemię pozbawiony zmysłów. Nieco później na krótką chwilę dołączyła do niego diablica, która jednak zdołała wraz z Johanną zadać upiorowi wystarczająco mocne rany, by ten rozpłynął się jak kamfora.
Roland natychmiast rzucił się ku rannym, jednak, ku jego niebywałemu zaskoczeniu, rany Bazylii zaczęły się same zasklepiać. Mężczyzna przyglądał się jej z niezrozumieniem, jednak zaraz pojął fenomen tego zjawiska. Wyczuł magiczną emanację dobywającą się z szala dziewczyny. Roland jeszcze przez chwilę spoglądał na magiczny przedmiot, po czym powstał i otrzepał się z piasku. Wyglądało na to, że nie miał już nic więcej do roboty, póki wszyscy się nie ockną. Rognir nie był na tyle ranny, by jego życie było w niebezpieczeństwie, natomiast Shade’owi wrócił oddech.


Złe wspomnienia z wodą skutecznie odstraszały go od pomysłu sprawdzenia dna rzeki. Zamiast tego, zbliżył się do zapatrzonej w głąb tropikalnego lasu Johanny i delikatnie dotknął jej ramienia.
- Też cię zastanawia, skąd ta dżungla pośród tych pozbawionych życia wzgórz? To miejsce wygląda zbyt pięknie, jak na piekielne standardy.
Johanna drgnęła czując na nagim ramieniu jego męską dłoń. Cofnęła się o półkroku, przylegając plecami do jego torsu, a pośladkami do miednicy. Jej biała, przypominająca sukienkę narzuta, wciąż była mokra i kleiła się do szczupłego ciała dziewczyny. Odwróciła głowę w bok ocierając się policzkiem o jego rękę, spoczywającą na jej ramieniu i zerknęła przez nie na Rolanda.
- Tutaj wszystko zdaje się być dziwne i podejrzane - odpowiedziała cicho, a mokre ciało jeszcze mocniej przycisnęło się do Wiedźmiarza. Stali wystarczająco daleko, aby nie wzbudzać niepotrzebnej sensacji. Z tej odległości wyglądało, jakby po prostu stanęli na skraju lasu i o czymś rozmawiali.
- Ale póki jest tak spokojnie, może warto choć raz móc się nie przejmować naszą sytuacją? To znaczy… Co nam to da, to zamartwianie się? Czy nie o to chodzi w zesłaniu do piekła, byśmy ciągle cierpieli? Choć raz, może byśmy zapomnieli o tym, gdzie jesteśmy? - zaproponowała półszeptem i musnęła wargami spoczywającą na jej ramieniu dłoń mężczyzny. Pośladki kobiety delikatnie wprawione w kołysanie ocierały się zmysłowo o jego przyrodzenie.
- Zawsze można spróbować - rzekł spokojnym, cichym głosem Roland wprost do ucha dziewczyny. Mimo że byli i tak już blisko, mężczyzna naparł na nią delikatnie, tak, że mogła teraz wyraźniej poczuć jego ciało. Prawą ręką zaczął zmysłowo masować jej ramię, zaś lewa spoczęła na talii. Wiedźmiarz odwrócił jeszcze głowę, by sprawdzić, czy ich zachowanie nie wzbudziło zainteresowania drużyny. Na całe szczęście dwójka poturbowanych mężczyzna nadal spała, zaś diablica postanowiła sobie popływać. To była świetna okazja by się wymknąć niepostrzeżenie.
- Chodźmy na mały rekonesans - szepnął. Jego usta musnęły jej ucho, po czym zsunęły się po jej szyi, delikatnie całując ją. Naparł na nią jeszcze mocniej, zachęcając w ten sposób do wkroczenia wgłąb zarośli. Kobiece ciało zadrżało, a ramię uniosło się, kiedy musnął wargami jej szyi. Nie miała nawet w zamiarze się opierać, gdyż poniekąd sama pragnęła czegoś więcej. Nie musieli daleko wędrować, aby ukryć się przed niechcianymi obserwatorami. Gdy tylko minęli pierwsze, wyższe zarośla i parę, wysokich drze, Johanna odwróciła się do niego przodem, momentalnie przywierając do niego ustami. Jej pocałunki były subtelne i delikatne, jakby nigdzie się nie spieszyła, a chciała wyciągnąć z tego krótkiego zbliżenia jak najwięcej. Wsunęła smukłe palce dłoni we włosy mężczyzny, przyciągając jego twarz bliżej swojej. Koniuszek jej języka pieścił wargi i podniebienie, a z jej ust wydobywały się ciche pomruki. Stojąc przygwożdżona plecami do drzewa, zarzuciła nogę na wysokość jego talii, ani na moment nie przerywając pocałunku, który stawał się coraz bardziej namiętny. Ogarnięty podnieceniem Roland sięgnął rękami do jej pośladów i uniósł lekko dziewczynę, by ta mogła opleść jego ciało nogami. Kiedy sytuacja tego wymagała, potrafił wykrzesać z siebie nieco siły. Przyparłszy z nią do drzewa, mężczyzna również nie skąpił pocałunków. Z rozkoszą, bez pośpiechu delektował się nią. Wyraźnie czuł na swoim torsie jej piersi, od których dzielił go jedynie cienki skrawek materiału. Podtrzymujące Johanne ręce co raz to mocniej zaciskały się na jej pośladkach. W tej cudownej chwili naprawdę oboje mogli zapomnieć, że znajdują się w piekle. Starali się o to nadzwyczaj intensywnie i chętnie. Kobieta nawet sama wysunęła rękę z ramiączka sukienki, odsłaniając tym samym nieduże piersi. Jej płaski brzuch ciągle był w ruchu, kiedy spazmatyczne ruchy wyginały giętkie ciało kobiety. Spokojne pomruki wydobywające się z jej gardła podnosiły poziom podniecenia, zachęcając do większej swobody i odwagi względem dalszych posunięć. Dziewczyna trzymała się nogami oplatającymi jego tors wystarczająco silnie, by móc wolnymi rękami zejść niżej i opuścić i tak słabo trzymające się na mężczyźnie spodnie. Jej zamglone, przepełnione podnieceniem oczy, wpatrywały się w jego twarz, a lekko rozwarte usta drżały pod wpływem jej cichych jęków. Oswobodzony ze spodni mężczyzna, kątem oka zaczął szukać dogodnego miejsca w którym mogliby się położyć. Dostrzegłszy zarośnięty bujną trawą skrawek ziemi, natychmiast, nie uwalniając od przyklejonej doń dziewczyny, ruszył w jego kierunku. Spragniony przerwania długiego okresu celibatu, Roland położył Johannę na plecach i, odwinąwszy rąbek sukienki, wszedł w nią, wydając przy tym cichy, naznaczony tonem przyjemności jęk. Rytmicznie poruszając biodrami przywarł do niej całym ciałem. Jej nogi i ręce mocniej zacisnęły się jego ciała, przyciągając mężczyznę bliżej siebie. Wplotła dłonie w jego włosy, przyciskając głowę nad swoje ramię. Kobieta zamknęła oczy pochłaniając każde, mocniejsze uderzenie, potwierdzając głośnymi jękami jak ogromną przyjemność jej to sprawia. Jej ciało wyginało się pod wpływem nadchodzącej ekstazy, dołączając się zsynchronizowanymi ruchami do swojego kochanka. Rękę zsunęła w dół jego pleców, jakby chcąc mocniej przycisnąć biodra do swojego ciała. Im dłużej tak trwali, złączeni w coraz to bardziej energicznych ruchach, tym ciało kobiety stawało się bardziej zachłanne na mocniejszą i szybszą penetracje, czego nie omieszkała mu powiedzieć wyszeptując tę prośbę do ucha. Chcieli więcej i nie pragnęli tego przerywać, kiedy podczas kilku mocniejszych wejść mężczyzny, ciało Johanny wygięło się w łuk, unosząc się lekko. Kobieta zadrżała wtulając się mocniej w Rolanda, który przesunął dłoń na jej plecy, a nagła pulsacja kobiecego wnętrza dopełniła aktu, sprawiając, że wiedźmiarz nie wytrzymał już większej rozkoszy, niż sygnały orgazmu własnej kochanki i sam zakończył, dochodząc wewnątrz niej.
Po wszystkim jeszcze przez dłuższą chwilę oboje leżeli nadzy na trawie, w miejscu w którym się połączyli. Johanna wtulała się w jego pierś, kiedy on z czułością jeździł ręką po jej plecach. Oboje czuli się spełnieni na tą chwilę, jednak Roland nie mógł doczekać się kolejnego zbliżenia. Wspomnienia licznych kochanek odżyły w jego głowie i naraz sprawiły, że żądza i potrzeba cielesnych uciech wzmogła się w nim. Jednak teraz nie mógł pozwolić sobie na powtórkę. Pozostawienie dwójki nieprzytomnych towarzyszy na plaży nie należało do najrozsądniejszych decyzji, dlatego już po chwili oboje zaczęli się zbierać.
Sięgając po swoje spodnie, Roland nagle dostrzegł coś dziwnego nieopodal. Gdy zdążył już zakryć swoją męskość, zbliżył się do nietypowego przedmiotu leżącego w kępie trawy. Wiedźmiarz nie mógł opanować zdziwienia, kiedy owe znalezisko okazało się futrzaną, śnieżnobiałą rękawicą z długimi niedźwiedzimi pazurami na palcach. Kawałek dalej znalazł drugą identyczną. Nie miał pojęcia, skąd te rękawice wytrzasnęły się w tych zaroślach, jednak bez problemu wyczuł w nich magiczną energię. Postanowił wziąć je ze sobą.

Kilka godzin później, gdy obaj ranni mężczyźni oprzytomnieli już do reszty, Roland wyszedł z propozycją, by ruszyli w głąb dżungli, gdzie mogliby spróbować znaleźć jakieś pożywienie lub ślady cywilizacji. W porównaniu z resztą miejsc w jakich przebywali, bujna, zielona oaza wydawała się bardzo przyjemną odskocznią, której nie pragną prędko opuszczać.
 
Hazard jest offline  
Stary 22-06-2016, 22:42   #54
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Śmierć...
Paskudne uczucie...
Człowiek leży i czeka...
Nie może się ruszyć...
Płuca przestają dostarczać powietrze...
Serce bije coraz słabiej...
Przed oczami przesuwają się sceny z życia... Wspomnienia... Te dobre i te złe... Najważniejsze...
Coraz mniej wyraźne...
Coraz ciemniejsze...
Coraz...
Z żalem, że po raz kolejny zawiódł najbliższych, Shade po raz ostatni wypuścił powietrze z płuc.

* * *

Shade otwórzył oczy i z zaskoczeniem rozejrzał się dokoła.
Ciała bliskich, spalony dom, zniszczone miasto - wszystko zniknęło.
- Co się stało? Gdzie jesteśmy? - spytał.
Ostatnie, co pamiętał, to była jaskinia.
 
Kerm jest offline  
Stary 23-06-2016, 10:25   #55
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Johanna szykowała się już do kolejnych ataków, kiedy Pożeracz jakby rozpłynął się w powietrzu. Jego mroczna poświata poruszyła się na wietrze niczym czarny dym i została rozwiana. Kobieta westchnęła potężnie, chowając noże i przeniosła wzrok na nieprzytomnych. Szal, jaki Bazylia dostała od Rognira, spowił się jasną acz słabo widzialną poświatą i po chwili diabelstwo otworzyło oczy.
- No, to chyba trochę na tej plaży pobędziemy - stwierdziła Johanna widząc nieprzytomnego Rognira i Shade’a
- Oby tylko kolejny taki duch nie przybył… - skrzywiła się na samą myśl i odeszła kawałek w stronę dżungli, stając przy pierwszym drzewie i spoglądając w jej głąb
- Chyba nie oberwał zbyt poważnie - stwierdził Roland, nachylając się nad półorkiem. - Powinien ocknąć się wkrótce. Ja już niestety zużyłem swój zapas zaklęć, więc nie pozostaje nam nic innego jak czekać.
Mężczyzna, choć nie ucierpiał podczas walki, wydawał się teraz zmęczony i całkowicie wyzuty z poprzedniego entuzjazmu. Spoglądając na Shade’a zastanawiał się, czy jego też mogło to spotkać. Krótko jednak trwały jego rozmyślania. Miał o wiele więcej problemów na głowie; nie musiał dodatkowo przejmować się filozoficznymi pytaniami “co by było gdyby?”.
Przeniósł wzrok na diablice, która niebywale szybko odzyskała rezon, a jej rany zagoiły się jak za sprawą zaklęcia.
- Przydatny bajer - stwierdził, dotykając skrawka szalika. - Przy tym moja magia wydaje się dziecinną igraszką. Był pod wodą? Ciekawe czy jest tam więcej takich skarbów.
Diabelstwo jak tylko się ocknęło i zobaczyło nieprzytomnego Rognira podbiegła do niego. Delikatnie ułożyło półorka na plecach z głową na swoich udach. Słowa Rolanda uspokoiły nieco Bazylię zgłupiałą nieco po walce z pożeraczem. Jej wzrok zdawał się być nieco bardziej zdezorientowany niż normalnie. Na słowa o szaliku podniosła to swoje na wpół nieobecne spojrzenie i kiwnęła głową w podzięce.
- Mogę pójść sprawdzić skoro Rognirowi nic nie będzie… - powiedziała po czym pocałowała ukochanego w czoło. Zatrzymała się w połowie ruchu aby popatrzeć jeszcze na łagodną teraz twarz półorka. Uśmiechnęła się po czym delikatnie położyła głowę na kocu wyciągniętym z torby.
Kobieta wstała i poszła ponurkować. Nie rozbierała się z czarnej sukienki, nie mając nic pod spodem. Uznała, że było na tyle ciepło iż materiał wyschnie. Miała nieco do przemyślenia i chwile w samotności na pewno jej w tym pomogą. Woda była ciepła i przyjemna, a jej przejrzystość zadziwiała. Mogła dojrzeć każdy kawałek piaszczystego dna, na głębokość około dwóch metrów. Właściwie, po tych zmaganiach w lesie i na pustyni, taka kąpiel była zbawienna, zdawało by się, że tutaj nic im nie zagraża, choć wciąż warto by było mieć oczy dookoła głowy. Bazylia weszła do wody na odpowiednią głębokość, a następnie zanurkowała pod taflą. Otwarte, czarne jak węgiel oczy bacznie rozglądały się po okolicy, ale tak blisko brzegu nic nie znalazła. Musiała płynąć dalej, od czasu do czasu wynurzając się, aby nabrać powietrza i ponownie zanurkować. Przy wodospadzie znalazła więcej szkieletów, odzianych jedynie w przedmioty magiczne, które nie uległy jeszcze degradacji. Pomału i systematycznie, mając w głowie przeróżne myśli, zaczęła je wyławiać. Była coraz dalej od brzegu.

***



Czerwonoskóra diablica postawiła kopyto na marmurowej posadzce pałacu. Jej robocze ubranie było całe brudne w kadzi, porobnie jak dłonie i zmęczona, acz szczęśliwa twarz. Dziś, jak i co dzień, kuła broń dla mieszkańców bogatego miasta. Była ich jedynym kowalem, gdyż nikt inny po prostu nie chciał i nie lubił tego robić. Kobieta dała kilka kroków przed siebie, a stukot jej kopyt odbił się od posadzki. Nie musiała jednak się obawiać, że zebrani tutaj piękni półbogowie zwrócą na nią większą uwagę. Sala zapełniona była istotami podobnymi do aasimarów. Piękne istoty, ubrane w balowe suknie i eleganckie stroje, a po pałacu roznosiła się wspaniała muzyka. Instrumenty smyczkowe rozbrzmiewały bez choćby jednej nutki fałszu, wbijając w rytm każdego, kto tutaj wstąpił.
- Cóż cię sprowadza, nasz wspaniały kowalu? Przyszłaś na bal? - usłyszała znajomy głos i spojrzała w bok, dostrzegając blondwłosego anioła. Bazylia chciała tylko spytać o możliwość podróży po niezbędne jej materiały, bowiem sama opuścić miasta nie potrafiła, jednak mężczyzna nie dał jej dojść do słowa
- Zatańcz ze mną - powiedział z szerokim, przyjemnym uśmiechem, niemal wymuszając na niej swoją wolę, choć nic nie stawało na przeszkodzie by spróbowała mu odmówić. Nie chciała, choć i na tańce nie miała ochoty.


Raziel uratował kiedyś małe dziecko z pożaru. Nie zważał na jego rasę, pochodzenie czy odmienny od reszty kolor skóry i wygląd. Nie był typem osoby, która traktowała innych z góry, różnił się od przedstawicieli swojej rasy, choć wcale od nich nie wyróżniał. Jasne blond włosy, błękitne jak ocean oczy, młoda twarz z wyraźnie zaznaczoną żuchwą i kościami policzkowymi, które wplatały w jego wygląd więcej dorosłości i męskości. Anioł miał duże, białe skrzydła wyrastające z łopatek, obrastające pierzem.
Dwadzieścia lat temu Raziel, będąc na innym planie, dostrzegł pożar w wiosce. Nie tyle zaciekawiony, co pełen wiary i siły, zleciał na ziemię chcąc pomóc mieszkańcom. Niestety, wokół niego trwająca pożoga pochłonęła już niemal wszystko. Czasami pod ukryciem obserwował ludzi, chłonął ich zwyczaje i charaktery, a to miejsce było jego ulubionym. Zasmucony i bezsilny rozłożył skrzydła, aby już odlecieć, jednak wtem usłyszał płacz dziecka. Mała, czerwonoskóra istota, z niewielkimi rogami i kopytkami zamiast stóp. Niemal bez wahania przygarnął ją i zabrał na swój plan.


Jak bardzo próżna była jego decyzja, nie potrafił stwierdzić. Bazylia znalazłszy świetną wymówkę na odmówienie tańca, spotkała się z nietuzinkową pomysłowością blondyna. W jednej sekundzie sprawił, że jej ubrudzone, robocze ciuchy zamieniły się w suknie równą tym, które miały na sobie inne, boskie mieszczanki. Mężczyzna z szerokim, miłym uśmiechem porwał ją na środek parkietu, zataczając rytmiczne i pełne gracji obroty, które sprawiały, że wspólnie płynnie sunęli po marmurach pałacu. Na Diabelstwie spoczęło wiele ciekawskich oczu, którym towarzyszyły konspiracyjne szepty. Z jednej strony czuła się nieswojo, z drugiej zaś mogła poczuć się równie ważną, co reszta niebiańskiego społeczeństwa. Na jej twarzy zagościł lekki uśmiech, który skierowany został w stronę wciąż uradowanego i beztroskiego Raziela.

Powrót do codzienności okazał się wcale nie być trudnym. Stal, szczęk oręża, silny, buchający z pieca ogień. Znała to od zawsze, została wychowana do swojego przyszłego zawodu, który miała wykonywać tutaj do końca życia. Tuż po balu, próg jej pracowni przekroczyła Amelia, obdarzona niesamowitą urodą, ciemnowłosa kobieta o skórze gładkiej jak jedwab i jasnej niczym mleko. Nos miała zadarty ku górze, a niebieskie tęczówki ogarniały otoczenie z niemałym wstrętem. Swymi chudymi, długimi palcami dotknęła jakichś resztek metalu pozostawionych na balustradzie przy wejściu i skrzywiła się z odrazą. Jej wyniosłość i arogancję było widać na odległość.
Kobieta szybko przeszła do rzeczy, obrażając i zrównując Diabelstwo z glebą, nie szczędząc przy tym wybrednych porównań. Z jej ust i gestów wylewało się wiadro pełne pomyj, wzgardy jak i nienawiści. Być może Bazylia nie zrozumiałaby w czym tkwi sęk tego pełnego braku szacunku, gdyby nie słowa wypowiedziane tuż przed opuszczeniem kuźni
- Zniszczę cię. Nie pasujesz ani do nas, ani tym bardziej do niego.

Na spełnienie swej groźby Bazylia nie musiała długo czekać. Kiedy przykrość słów Niebianki niemal odeszła w zapomnienie, ponownie zjawiła się przed kuźnią, jednak tym razem nie była sama. Wysoko na niebie widniała cudowna pełnia księżyca, której widok przynosił ukojenie. Nagłe krzyki i wrzaski Amelii skutecznie odpędziły dobry nastrój.
- No ona! Ona mi to zrobiła! - oskarżycielski ton, na granicy rozpaczy, zdawał się być bezpodstawny, a śmieszne przedstawienie żałosne odegrane przez zwykłą, kobiecą zawiść i zazdrość. Dopiero gdy z cienia wyłoniła się anielska żmija, Bazylia zamarła. Twarz miała całą w krwawych cięciach, ręce posiniaczone, brzuch pokaleczony, a wszystko to za pomocą ostrego oręża... Czy to...?
Amelia rzuciła przed kopyta Diabelstwa kawałek metalu, który zabrała z jej pracowni. Nikt Bazylii słuchać nie chciał, nikt nawet nie próbował zwątpić w anielskie słowa, które rzucone były przeciw diabelskiemu nasieniu. Dwóch skrzydlatych mężczyzn podeszło do czerwonoskórej, aby ją pochwycić.
Czemu Raziel nie zaprzeczał? Czemu nie stawił się za nią wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebowała? Dlaczego go tutaj nie było? Odpowiedzi na te pytania przyszły niczym przebłysk informacji. Pamiętała, że podczas tańca powiedziała mu, w jakim celu przyszła. Potrzebowała zejść, żeby zdobyć materiały do produkcji nowej zbroi.
"- Ja ci je przyniosę" - odparł wtedy, zaszczycając ją swoim uśmiechem pełnym optymizmu.
Kobieta wierzgała kopytami i szarpała się, próbując zaprzeczać i tłumaczyć, jednak jej starania były dla innych jak powietrze, którego nawet nie widać. Bazylia została zepchnięta ze skarpy miasta, które unosiło się wysoko nad ziemią. Mieszkańcy, którzy uratowali ją od śmierci, dali dom i naukę, pozwolili na dalszy rozwój, teraz ją odtrącili. Jak zepsutą zabawkę, bezwartościowego śmiecia, skażoną istotę niewartą uwagi, uczuć czy zaufania. W jednej chwili z niebiańskiego miejsca, strącona została w samą otchłań bezdennego piekła; za to, że urodziła się taka, a nie inna.




***


Bazylia miała nad czym myśleć. Przypomniała sobie dlaczego znalazła się w piekle. Jak na swoją rasę przystało spadła. Spadła, bo pozwoliła aby ktoś za nią zajął się jej obowiązkami. Mogła sama pójść. Pozwoliła jednak aby Raziel poszedł. Bo tak było wygodniej.

Diabelstwo zaczerpnęło powietrza uznając, że wystarczy połowów. Podpłynęła do brzegu i wychodząc spojrzała w niebo. Tam gdzieś... było to miasto aniołów. O ile można było ich tak nazwać. Bazylia zaczęła być pewna, że ta skrzydlata istota o której mówił Shade była przedstawicielem tegoż podobno szlachetnego gatunku. Skoro istniały osoby jak Amelia to co za problem aby było ich więcej. Czerwonoskóra westchnęła odkładając ostatni przedmiot jaki wyłożyła obok Rognira. On nie był ani człowiekiem, ani aniołem, ani tym bardziej Asimarem. Był bardziej godny zaufania i jej miłości niż cała reszta. Dlatego też gdy półork się obudził przywitał go delikatny uśmiech na twarzy Bazyli.

- Jesteśmy na plaży. Gdy zanurkowałeś porwał cię prąd wodny. Spadłeś do jeziora i straciłeś przytomność. - diabelstwo odpowiedziało Shade'owi pomijając tę drobną potyczkę z czymś co wyraźnie zechciało na nim żerować. Chwilę później padła propozycja Rolanda, którą kobieta zdecydowania poparła.
 

Ostatnio edytowane przez Asderuki : 23-06-2016 o 12:12.
Asderuki jest offline  
Stary 23-06-2016, 23:10   #56
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

Podróżnicy dzielnie stawili czoła mrocznej poświacie, która okazała się być niebezpiecznym bytem. Być może, w miejscu, w którym się znaleźli, takich spowitych mrokiem istot było więcej. Być może, był to nawet ich dom. Z obserwacji mogli wywnioskować kilka rzeczy. Przede wszystkim, ów stwór atakował nieprzytomnych, być może śniących. Prawdopodobnie obudzenie osoby, która zapadła w sen nie przez utratę przytomności, a po prostu chęci odpoczynku, byłoby rozwiązaniem, dzięki któremu uniknąć można by walki. Po drugie, istota ta potrafiła ich zabić dosyć sprawnie, szybko, nieprzyjemnie. Wysysanie duszy było tą częścią ataku, która naprawdę sprawiała ból, a był on nie do opisania. Jakby część mózgu miała zaraz zostać zmiażdżona przez imadło, wyssana wraz z rurą wbitą w otwór czaszki, która pękła pod naporem silnego ciosu. I wreszcie, po trzecie; to kurewstwo było silne. To, co zobaczyli tutaj i teraz, dało się przepędzić, ale mogli być cholernie pewni, że było zdolne zabić ich wszystkich bez większych problemów.


Uciekinierzy z przeklętego miasta weszli wgłąb lasu. Pierwsze parę kroków było bardzo niespokojnych, nerwowo rozglądali się wokół jakby mając pewność, że za chwilę staną się celem ataku. Paranoja narastała z każdym kolejnym krokiem, który cichym szelestem roznosił się po tropikalnym lesie. Wokół było bardzo zielono, bujnie i gęsto od zarośli, nie potrafili w tym buszu odnaleźć żadnej konkretnej ścieżki, która ułatwiłaby im podróż. Rognir i Bazylia szli jako pierwsi, najbardziej odważni i najsilniejsi z całej gromady. Diablica często spoglądała ukradkiem na półorka. Jego postawa i muskulatura były imponujące, zaś spleciona, krótka bródka i zarost dodawały jedynie więcej męskości. Jego oczy uważnie badały otoczenie, a dzierżony w silnej, dużej dłoni topór, był cały czas w gotowości. Często torował sobie drogę jego ostrzem, rozcinając nieznośne chaszcze blokujące przejście. Dopiero po około dziesięciu minutach, może więcej, udało im się wyjść na teren mniej zagęszczony. Spokojny strumyczek przepływał w poprzek ich drogi, jednakże nie było żadnego problemu, aby przez niego przejść. Góra, z której spadli tuż przy plaży, również i tutaj miała swoje ujścia, z których tryskała woda. Choć w sumie, przy dłuższym przyjrzeniu się, można by nazwać to konstruktem wrośniętym w ów górę. Dodatkowo wilgoć i gorąc tego miejsca, sprzyjała naturze, ale na pewno nie ludziom.


Wtem w okolicy rozniósł się krzyk Johanny. Kobieta gwałtownie przykleiła się do Rolanda, który zaczął wygrażać wokół wcześniej znalezionym kijem. Wszyscy niemal od razu stanęli na baczność, gotowi walczyć o swoje życie, o możliwość dalszej ucieczki z tego przeklętego miejsca. Mimo tej gotowości, nic się nie wydarzyło. Jakiś egzotyczny ptak zagrał swoją melodię i odfrunął wprawiając gałąź w chwiejny ruch.
- Co jest, kurwa? - wypalił zdenerwowany półork niemal warcząc na dziewczynę. Ona jednak nie odpowiedziała. Wtulona w Rolanda schowała się za jego plecami, wyglądając zza ramienia Wiedźmiarza, który - niepewnie - stanął w jej obronie, wychodząc przed półorkiem. Rognir był od niego wyższy niemal o głowę. Blondyn nerwowo przełknął ślinę
- Przestraszyła się - odpowiedział ze spokojem, co jedynie wzburzyło gniew wojownika.
- Czego, do kurwy? Tego pierdolonego ptaszka, co właśnie odleciał, czy tego, że zaraz rozkwaszę ci ryj? - podciągnął rękaw gotów do bitki. Bazylia zareagowała podbiegając do niego i chwytając za ramię próbowała odciągnąć, kiedy nagle Johanna wypaliła
- Pająka!
Niemal wszystkim opadły ręce. Owszem, w tych warunkach pająk mógł być nie lada zagrożeniem, ba; może nawet większym niż skorpion. Jad pajęczaków potrafił zabić niemal w kilka sekund, a umieranie nie należało do tych najlżejszych. Rognir w końcu poddał się. Szczerząc kły, machnął ręką ignorując już tę idiotyczną sytuację. Johanna nerwowo wciągnęła powietrze. Minie jeszcze sporo czasu, zanim w pełni dojdzie do siebie i stanie się wartościowym członkiem tej wyprawy. Jej osobowość była aż nadto zachwiana, a umiejętności nader słabe. Spojrzała przepraszająco na Rolanda, na co ten się uśmiechnął lekko i chwycił kobietę za rękę. Shade, zamykający pochód ze swoim gotowym do boju łukiem, jedynie pokręcił głową z dezaprobatą. Amatorzy, chciało się rzec.
Przebudzeni przeszli przez strumień, a wezbrana złość pomału zaczynała opadać. Nie wiedzieli ile jeszcze drogi ich czeka, gdzie dojdą i czy w ogóle gdziekolwiek dotrą. Spokój, który ich otaczał, wcale nie poprawiał sytuacji, a bynajmniej. Z chwili na chwilę stawał się coraz bardziej niepokojący, przerywany ćwierkaniami ptaków, które gwałtownie uciekały z drzew, gdy tylko zbliżali się do nich. Przedzierając się dalej, wszyscy nad głowami ujrzeli setki małp. Zwierzęta nie były groźne, obserwowały bez grama agresji, jak grupa przemyka przez ich tropikalny dom. Kilka małp zeskoczyło nawet na niższe gałęzie, aby przyjrzeć się obcym, jednak nic nie zrobiły. Ich odgłosy nadawały temu miejscu dzikości i niepokoju. Musieli iść dalej, skoro już tutaj weszli. Nawet nie byli pewni czy udałoby im się wrócić po własnych śladach, czy w ogóle by je znaleźli. Zbłądzili, nie wiedząc co dalej, nie mając bladego pojęcia, jaka może być pora dnia. Podróż ciągnęła się w nieskończoność, upał narastał, aż chciało się rozebrać do naga. Zapas wody był niewielki, ze względu na niedostateczną ilość pojemników, ale póki co tyle wystarczyło. Głośne zwierzęta nad ich głowami skakały z miejsca na miejsce, niektóre bawiły się ze sobą, inne jadły lub opiekowały się młodymi. Dopiero gwałtowny huk z broni palnej, tak wszystkim doskonale znany, sprawił, że ciała zadrżały, strach kołkiem stanął w gardle, ich stopy zatrzymały się w miejscu, a oni ustawili w zwartym szyku. Małpy nad głowami zaczęły szaleć, ich gniew i agresja narastały. Kiedy pojawił się następny huk, ludzie podskoczyli przerażeni. Przy trzecim, stało się już to, czego się obawiali. Rozszalałe zwierzęta poczęły ich otaczać, gotowe do ataku, zupełnie jakby wystrzał wzbudził w nich poczucie zagrożenia.



 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 29-06-2016, 17:23   #57
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Przyjemny zakątek - cisza, spokój, woda - to wszystko zachęcało do pozostania na dłużej w tym miejscu, lecz starcie z nie-wiadomo-czym, na szczęście dla Shade'a zakończone sukcesem, mówiło coś całkiem innego. Należało brać nogi za pas i iść jak najszybciej i jak najdalej.

Wędrówka przez las sprawiła Shade'owi przyjemność, chociaż rośliny robiły co mogły, by utrudnić przejście. Do tego jednak łowca był przyzwyczajony. W końcu w swym życiu, to znaczy gdy jeszcze żył, włóczył się po paru mniej czy bardziej zarośniętych lasach.
Przyjemność ta, jak wszystkie zresztą, skończyła się zbyt szybko. Shade nie miał pojęcia, czy małpy miały złe doświadczenia z hukiem wystrzałów, czy też były wytresowane. To i tak nie było ważne; ważne były skutki.

Nie da się ukryć, że akurat w tym momencie walka nie należała do rzeczy, o których by marzył. Coś do zjedzenia, coś do wypicia... ale nie małpy, z którymi trzeba było walczyć.
Już po chwili Shade się przekonał, że faktycznie powinien był się znaleźć daleko stąd. Jego ciosy co rusz chybiały, zaś małpy co rusz trafiały. Aż wreszcie po kolejnym uderzeniu, którego nie zdołał uniknąć, łowca zobaczył gwiazdy, a potem już tylko ciemność...
 
Kerm jest offline  
Stary 02-07-2016, 01:40   #58
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Widok rozzłoszczonych małp zaskoczył Rognira, niemalże równie bardzo co odgłosy wystrzałów z broni palnej. Mimo prób wycofania się, ogarnięte żądzą krwi zwierzęta ruszyły do natarcia, uprzednio otaczając ich ze wszystkich stron. Wszyscy Przebudzeni mimowolnie cofnęli się, lecz zwalisty półork wciąż stał na swoim miejscu z oburęcznym toporem w rękach i gniewnym wyrazem na twarzy, który podobnie jak u jego wrogów, zdradzał gotowość do mordu.
Na widok największej z małp, która stanęła przed nim, Rognir poprawił chwyt na stylisku topora i postąpił do przodu, gotów zabić samca alfa. Potężny goryl dał susa do przodu, pokonując dzielący ich dystans w mgnieniu oka i zaatakował wojownika szybciej niż ten mógłby się spodziewać po tak dużym przeciwniku. Zwierzę cechowała niesamowita siła oraz refleks, a także instynkt walki, który wtedy wziął górę nad nim. Jednym silnym ciosem umięśnionych ramion posłał Rognira na ziemię jakby ten był manekinem do bicia, po czym skoczył ku niemu z szeroko otwartą paszczą, okazując długie kły, które bez trudu rozszarpały by gardło leżącemu na ziemi wojownikowi, gdyby nie stylisko topora, które półork wcisnął między zęby goryla, nim ten zdążył zacisnąć na nim swoje potężne szczęki.
Przez chwilę, obaj walczący trwali w śmiertelnym uścisku, siłując się w niecodziennym pokazie siły. W innych okoliczność Rognir nie miałby szans z bestią z dziczy, lecz leżąc na ziemi, mógł się łatwo zaprzeć o podłoże i okładać kolanem umięśniony tors przeciwnika, w poszukiwaniu czułego punktu. W końcu goryl dostrzegł powstały w ten sposób impas i odstąpił, wycofując się do tyłu, aby uderzyć ponownie. Umożliwiło to wojownikowi podniesienie się z ziemi i przygotowanie na odparcie kolejnego ataku.
Kiedy goryl ruszył do przodu, Rognir w tym samym momencie okręcił się na pięcie, aby włożyć w nadchodzący cios pełnię swej siły. Topór ze świstem przeciął powietrze, poruszając się z taką prędkością, że nadbiegający przeciwnik nie zdążył nawet zauważyć, że zginął. Ostrze z katowską precyzją odcięło od reszty ciała łeb zwalistego goryla, którego bezgłowe ciało biegło jeszcze przez krótką chwilę zanim legło na ziemię, po tym jak zręcznie wyminął je Rognir.
Na zabryzganej juchą twarzy półorka pojawił się znajomy grymas. Po pokonaniu samca alfa, wojownik zaczął rozglądać się po polu bitwy, aby zobaczyć jak inni sobie radzą, lecz nim zdążył ocenić sytuację, został zaatakowany przez kolejne małpy. Pierwszą pokonał bez trudu, zabijając ją w podobny sposób co goryla, ale kolejne dwie okazały się być bardziej ostrożne od swoich martwych poprzedników. Walka z nimi ciągnęła się w nieskończoność i w pełni pochłonęła uwagę Rognira, odciągając jego wzrok od reszty towarzyszy. Kiedy w końcu uporał się z ostatnim swoim przeciwnikiem, a pozostałe małpy zaczęły uciekać w popłochu, półork zauważył Bazylię oraz Shade’a, którzy leżeli w poszerzającej się kałuży własnej krwi, cali poharatani, z wieloma głębokimi ranami na ciele. Natychmiast rzucił się w ich stronę, wołając do pomocy wiedźmiarza, który dołożył starań, aby ustabilizować przyjaciół.
Roland z poczuciem ulgi spoglądał na uciekające w popłochu małpy. Niestety nie mógł nacieszyć się dobrym humorem za długo. Stan Bazyli i Shade’a był stabilny, jednak wiedźmiarz przewidywał, że nie obudzą się oni przez kolejne kilka godzin. A na ich nieszczęście, w pobliżu znajdowała się istota z bronią palną.
- Dasz radę ją nieść? - zapytał Rognira wskazując na Bazylię. - Ja z Johanną weźmiemy Shade’a. Lepiej jak się gdzieś zaszyjemy, bo w obecnym stanie raczej mamy niewielkie szansę w walce z tym strzelcem… kimkolwiek by on nie był.
- Ta - odpowiedział mu nieobecnym głosem półork, nie odrywając spojrzenia od ciężko rannej kochanki. Chwycił jej chłodną dłoń, ukrywając ją we własnych spracowanych dłoniach, by później z czułością zacisnąć i delikatnie muskać palcami wierzch jej drobnej piąstki.
- A pamiętacie, jak Shade opowiadał nam o Aniele z garłaczem? Nie wydaje wam się, że to może być to? - Spytała półszeptem zaniepokojona Johanna, przezornie stając za plecami Rolanda. Było widać, że boi się półorka
- Nawet z notatki znalezionej w szkielecie piranii wyraźnie jest napisane… Wydaje mi się, że możemy mieć poważne problemy. Najlepiej by było przyspieszyć, pójdźmy po prostu dalej, jeśli strzały się powtórzą, to może uda nam się zlokalizować, z której strony - przełknęła ślinę i spojrzała w górę
- Las jest stosunkowo gęsty, z lotu nas nie zobaczą.
Bazylia dźwignęła się z ziemi gdy tylko powróciła jej świadomość. Małp już nie było, szczęściem dla nich.
- Jeśli to faktycznie anioł to tak. Warto się ukryć.
- Masz tendencje do zaskakiwania mnie - odezwał się Roland, spoglądając z zaskoczeniem na diablicę. - Myślałem, że pośpisz jeszcze trochę. Niemniej jednak nie będę narzekał, teraz przynajmniej mamy tylko jednego do taskania ze sobą.
Wiedźmiarz niepewnie zaczął rozglądać się wokoło. Ciężko było określić, z której strony dochodziło do nich huk wystrzału, a co gorsza Johanna mogła mieć rację. To musiał być ten sam anioł co wtedy. Czyżby ścigał ich przez całą drogę? Jak ich znalazł? Roland czuł, że znalazł się w potrzasku. Nie mieli szans w walce z nim, a ucieczka była jedynie krótkim odroczeniem wiszącego nad nimi widma śmierci. Sytuacja nie napawała optymizmem.
- Dobra, chyba nie mamy innego wyjścia. Musimy spieprzać, i to szybko. Tu na pewno nie jesteśmy bezpieczni, a jedynie ucieczka daje nam jakieś szanse na przetrwanie - powiedział zdecydowanym tonem. - Jeżeli po drodze któryś z was wypatrzy jakąś norę, w której moglibyśmy się schować, to mówcie.
- Na wszystkie kręgi piekieł - zaklął Shade, który wreszcie doszedł do siebie i otworzył oczy. - Na razie wystarczą nam drzewa o gęstych koronach. Nic co lata, nas nie wypatrzy.
Podniósł się powoli.

- Małpie mięso ponoć nie jest takie złe - powiedział.
- Widać, że małpy jednak niezbyt mocno was sponiewierały - rzekł Roland w podobnym stopniu zaskoczony szybką pobudką Shade’a, co Bazylii. - Skoro was taskać nie musimy, to można zabrać ze sobą kilka małp na kolacje. Ale teraz musimy iść. Jeżeli ten anioł na nas poluje, to zapewne porusza się teraz po ziemi, w innym wypadku nie miałby szans nas wypatrzeć w tej dżungli. No i musiał strzelać do czegoś co tu żyje. Wątpię by chciał w ten sposób dać nam fory i zadeklarować, że się zbliża.
- A nie możemy go po prostu zabić? - Półork przejechał językiem po okrwawionym ostrzu topora. Wyglądał przy tym jak psychopatyczny morderca i biorąc pod uwagę rozczłonkowane ciała jego wrogów, które znajdowały się w pobliżu, coś mogło być na rzeczy.
Pomimo wypowiedzianych słów, udał się za resztą, aby jak najszybciej znaleźć schronienie.
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 02-07-2016, 11:00   #59
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Bujna, zielona dżungla wydawała się kompletnie nie pasować do znanego im dotychczas klimatu piekła. Miejsce to wydawało się zbyt urodzajne, zbyt kolorowe, zbyt… żywe, jak na świat do którego trafiają umarli. I właśnie to napawało Rolanda największym niepokojem. Wiedźmiarz przeczuwał, że coś musi się za tym kryć. Jakieś nieznane, potworne niebezpieczeństwo czające się na nich pod szerokimi liśćmi krzewów i koronami sięgających nieba drzew. I wyglądało na to, że nie tylko jemu udzieliło się to nieprzyjemne wrażenie. Cała drużyna kroczyła jak na palcach, trzymając w gotowości broń. Napięcie wydawało się niemal namacalne.

I wtedy Roland niemalże podskoczył przerażony, gdy krocząca obok niego Johanna zaniosła się głośnym krzykiem. Wiedźmiarz natychmiast umocnił chwyt na kawałku kija, który posłużyć mu miał za prowizoryczną broń, a zarazem wsparcie w czasie podróży. Panicznym spojrzeniem zaczął rozglądać się wokół, a gdy nie znalazł źródła niebezpieczeństwa spojrzał na przestraszoną dziewczynę. Choć nie odezwał się do niej, jego spojrzenie zdawało się zadawać pytania. Nim jednak usłyszał odpowiedź, do akcji wkroczył półork. Roland nie miał nic do niego. Jako towarzysz podróży, być może nieco nieokrzesany i uzależniony od przemocy, Rognir spisywał się dosyć dobrze. Jednak nie należał do osób, które potrafiły na spokojnie działać w trudnych lub nagłych sytuacjach.

Wiedźmiarz, chociaż wiedział, że w konfrontacji z półorkiem nie miał żadnych szans, stanął w obronie wciąż przestraszonej Johanny, kiedy tamten zaczął odgrażać się jej za niepotrzebne wywoływanie paniki. Nie wątpił, że w napadzie agresji Rognir byłby w stanie uderzyć dziewczynę. A na to Roland nie mógł pozwolić.

Niedawno zrodzone między nimi uczucie, choć dla Rolanda mogło stanowić jedynie tymczasowy środek uspokajający na obecne trudy, zobowiązywało go do obrony dziewczyny. Mimo, że więzi łączące go z kobietami zwykle zrobione były z papieru, to zawsze były one prawdziwe. Roland nigdy nie udawał. Pasją jego życia były kobiety. Za każdym razem potrafił oddać swojej kochance całego siebie i pragnął zaspokoić ją pod każdym względem. Być może za kilka dni uczucia, którymi darzy Johanne stopnieją, lub znikną całkowicie, jednak teraz była ona dla niego wszystkim. I choćby przypłacić miał to własnym zdrowiem czy nawet życiem, nie miał zamiaru pozwolić by stała się jej bezkarnie krzywda.

Na całe jednak szczęście, nie musiał się poświęcać. Rognir odpuścił, dając jemu i Johannie spokój. Roland mógł odetchnąć z ulgą i skupić się na dziewczynie, którą objął i ucałował w czoło podnosząc ją tym samym na duchu. Wszyscy razem przeszli jak dotąd długą, najeżoną niebezpieczeństwami i trudami drogę, dlatego w pełni rozumiał jej lęk. Nikt nie potrafi być przez cały czas silny i nieugięty.

Kiedy ruszyli dalej nieprzyjemna atmosfera w końcu ulotniła się całkowicie. Wiedźmiarz trzymał Johannę blisko siebie. Choć sam wypełniony był obawami i zmęczeniem, próbował w jakiś sposób dodać jej odwagi. Zdawać by się mogło, że wszystko zmierzało w dobrym kierunku, gdy w jednej chwili ciszę przerwał huk wystrzału. Niebezpieczeństwo w tym miejscu nigdy nie spało. I wyglądało na to, że im również nie chciało pozwolić na chwilę wytchnienia i spokoju. Poczucie zagrożenie nie udzieliło się tylko im. Dotychczas wesoło towarzyszące im w podróży małpy, nagle całkowicie zmieniły do nich swoje nastawienie. Być może wyczuły, że to oni sprowadzili na ich terytorium nowego drapieżnika? Ciężko było stwierdzić. W gruncie rzeczy nie było nawet na to czasu. Małpy zaatakowały, a walka nie należała do najbardziej przyjemnych.

Kolejne futrzaki padały pod ciosami stali, jednak ich siłę stanowiła ilość. Bazylia i Shade ponownie nie wytrzymali naporu rozjuszonych bestii. Arsenał zaklęć Rolanda ograniczał się tym razem tylko do leczących inkantacji, które jednak bardzo szybko w całości wykorzystał na wszystkich członkach drużyny. Jedynie on, Rognir i Johanna zdołali wytrzymać napór atakujących zwierząt, których szeregi szybko zostały poważnie przetrzebione.

Roland z poczuciem ulgi spoglądał na uciekające w popłochu małpy. Niestety nie mógł nacieszyć się dobrym humorem za długo. Stan Bazyli i Shade’a był stabilny, jednak wiedźmiarz przewidywał, że nie obudzą się oni przez kolejne kilka godzin. A na ich nieszczęście, w pobliżu znajdowała się istota z bronią palną.
- Dasz radę ją nieść? - zapytał Rognira wskazując na Bazylię. - Ja z Johanną weźmiemy Shade’a. Lepiej jak się gdzieś zaszyjemy, bo w obecnym stanie raczej mamy niewielkie szansę w walce z tym strzelcem… kimkolwiek by on nie był.
- A pamiętacie, jak Shade opowiadał nam o Aniele z garłaczem? Nie wydaje wam się, że to może być to? - spytała półszeptem zaniepokojona Johanna, przezornie stając za plecami Rolanda. Było widać, że boi się półorka
- Nawet z notatki znalezionej w szkielecie piranii wyraźnie jest napisane… Wydaje mi się, że możemy mieć poważne problemy. Najlepiej by było przyspieszyć, pójdźmy po prostu dalej, jeśli strzały się powtórzą, to może uda nam się zlokalizować, z której strony - przełknęła ślinę i spojrzała w górę
- Las jest stosunkowo gęsty, z lotu nas nie zobaczą.
Bazylia dźwignęła się z ziemi gdy tylko powróciła jej świadomość. Małp już nie było, szczęściem dla nich.
- Jeśli to faktycznie anioł to tak. Warto się ukryć.
- Masz tendencje do zaskakiwania mnie - odezwał się Roland, spoglądając z zaskoczeniem na diablicę. - Myślałem, że pośpisz jeszcze trochę. Niemniej jednak nie będę narzekał, teraz przynajmniej mamy tylko jednego do taskania ze sobą.
Wiedźmiarz niepewnie zaczął rozglądać się wokoło. Ciężko było określić, z której strony dochodziło do nich huk wystrzału, a co gorsza Johanna mogła mieć rację. To musiał być ten sam anioł co wtedy. Czyżby ścigał ich przez całą drogę? Jak ich znalazł? Roland czuł, że znalazł się w potrzasku. Nie mieli szans w walce z nim, a ucieczka była jedynie krótkim odroczeniem wiszącego nad nimi widma śmierci. Sytuacja nie napawała optymizmem.
- Dobra, chyba nie mamy innego wyjścia. Musimy spieprzać, i to szybko. Tu na pewno nie jesteśmy bezpieczni, a jedynie ucieczka daje nam jakieś szanse na przetrwanie - powiedział zdecydowanym tonem. - Jeżeli po drodze któryś z was wypatrzy jakąś norę, w której moglibyśmy się schować, to mówcie.
- Na wszystkie kręgi piekieł - zaklął Shade, który wreszcie doszedł do siebie i otworzył oczy. - Na razie wystarczą nam drzewa o gęstych koronach. Nic co lata, nas nie wypatrzy.
Podniósł się powoli.
- Małpie mięso ponoć nie jest takie złe - powiedział.
- Widać, że małpy jednak niezbyt mocno was sponiewierały - rzekł Roland w podobnym stopniu zaskoczony szybką pobudką Shade’a, co Bazylii. - Skoro was taskać nie musimy, to można zabrać ze sobą kilka małp na kolacje. Ale teraz musimy iść. Jeżeli ten anioł na nas poluje, to zapewne porusza się teraz po ziemi, w innym wypadku nie miałby szans nas wypatrzeć w tej dżungli. No i musiał strzelać do czegoś co tu żyje. Wątpię by chciał w ten sposób dać nam fory i zadeklarować, że się zbliża.
- A nie możemy go po prostu zabić? - Półork przejechał językiem po okrwawionym ostrzu topora. Wyglądał przy tym jak psychopatyczny morderca i biorąc pod uwagę rozczłonkowane ciała jego wrogów, które znajdowały się w pobliżu, coś mogło być na rzeczy. Pomimo wypowiedzianych słów, udał się za resztą, aby jak najszybciej znaleźć schronienie.

Pędząc przez leśne ostępy, Roland pogrążył się w pesymistycznych myślach. Ciągle musieli uciekać lub walczyć. Ciągle musieli zmagać się z nieprzyjemnym klimatem piekielnego świata oraz z własnymi słabościami. Czy kiedykolwiek uda im się znaleźć miejsce, gdzie mogliby w końcu odczuć spokój? Gdzie mogliby wypocząć i nareszcie opuścić gardę? Czy w tym przeklętym świecie w ogóle mogli liczyć na takie miejsce? Mało prawdopodobne. A mimo to Roland biegł dalej z równym zapałem. Nie zamierzał się poddać. Zamierzał przeć naprzód aż nie znajdzie wyjścia z tego świata. Przywrócone wspomnienia minionych dni za życia ciągle przypominały mu, że jest o co walczyć.
 
Hazard jest offline  
Stary 02-07-2016, 21:44   #60
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Wylegiwanie na plaży musiało się skończyć. Trzeba było ostatecznie ruszyć się i odnaleźć nieznany im kres wędrówki gdziekolwiek on był. Chociaż godzina była męcząca to woda cudownie odświeżyła ciało diabelstwa. Napełniła nową siłą. Mimo, że przyjemniej byłoby zostać na miejscu i powygrzewać się na słońcu jedzenie było im potrzebne.

Przed wyruszeniem Bazylia pochowała znalezione rzeczy do worka oddając chętnym ich nowe zdobycze. Wyciskając resztki wilgoci z czaro-burej już sukienki, kobieta poszła za resztą. Wykazała się odrobiną rozsądku i w przeszywanicy nie poszła pływać więc ona była sucha. Torba na ramieniu i z toporem w ręku Bazylia uważała, że jest gotowa na spotkanie z tym co mogą spotkać.

Pomyliła się. Banda małp znów położyła ją na łopatki pozbawiając przytomności. Dzikie i agresywne zerwały się po trzecim huku z broni palnej. Otaczając ich, rzuciły się z pazurami i zębami. Rognir jak zwykle postanowił przyprawić Bazylię o zawał serca ze swoją brawurą, ale nie było czasu na przepychanki. Kilka małp padło, ale i one zebrały swoje żniwo posyłając Shade'a na ziemię i chwilę później Bazylię.

Tym razem utrata przytomności nie była aż tak długa. Dało się to zauważyć po zdziwionych twarzach towarzyszy i ciałach martwych małp. Wciąż byli w tym samym miejscu. Nie na długo. Ktokolwiek strzelał musiał być niedaleko i o ile niektórzy mieli ochotę stawić mu czoła, to większość zdecydowanie nie. W tym i obolałą Bazylia z kolejnymi zadrapaniami na ciele. Nie czuła się z tego powodu słabsza czy tez gorsza. Ceniła swoje życie i swoją wygodę. Umiała zawalczyć w swej obronie kiedy miała szanse, ale nie lubiła niepotrzebnie się narażać...

Z takimi myślami zagłębiła z resztą w dalszy gąszcz dżungli.
 
Asderuki jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172