Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-09-2016, 13:33   #1
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
[Pathfinder, 18+] Uśpieni: Koszmary mojej duszy



Cytat:
Dzień 16
Jest tyle piekielnych kręgów, że nie jestem już pewien, jak je numerować. Czasami usłyszę, że jestem teraz w pierwszym, innym razem, że to siódmy. Zastanawia mnie tylko, czy ktoś zwyczajnie robi mnie w chuja, czy być może oni sami nie wiedzą, co tu się dzieje? A może następuje cykliczna rotacja, co ileś faz księżyca lub jakieś inne gówno? Sam nie wiem. Wcześniej zostawiałem kartki w różnych lokacjach, teraz tylko piszę do swojego dziennika. Ciekawe czy w piekle jest możliwość wydawania swoich dzieł? Mam w końcu całą wieczność, aby spisywać nowe książki, za dwadzieścia lat powstanie takich może z czterdzieści. Kiedy tylko mam możliwość, piszę codziennie. Nie każdego dnia bowiem natykam się na niebezpieczeństwa, z którymi nie sposób sobie poradzić. Odgryziona na pustyni ręka pomału odrasta, mam już kikuta na długość ⅓ ręki! Co prawda powstaje to w strasznych męczarniach, ból jak w sali tortur, mam gorączkę… Ale za parę dni, chyba będę mógł ruszyć dalej, ponownie zaryzykować. Boję się tylko tego kurewskiego bólu. Jedyne czego już się nie boję, to śmierci. Tutaj zdaje się ona być łaską i miłosierdziem tego skurwiela, który stworzył to miejsce.

Wioska, do której trafili, była misterną konstrukcją mającą na celu przywrócić dawne uczucie bezpieczeństwa i komfortu. Zbudowana na podstawie wspomnień z dawnego życia oraz materiałów znalezionych w otaczającym lokację, tropikalnym lesie. W aktualnym stanie, większość domów była zniszczona, deski lub pędy bambusa spalone, słomiany dach był jedynie popiołem po swej egzystencji. Kamienne ścieżki były lepkie od przelanej tu krwi, a każde, martwe ciało, zostało pozbawione głowy. Ci, co bardziej rozglądali się z zaciekawieniem, nie potrafili jednak dostrzec łbów, które gdziekolwiek powinny się choćby zatoczyć. Podłoże ścieliły jedynie bezgłowe zwłoki, upaprane gęstą posoką, która zaczynała cuchnąć. Gdyby ni rzeź, jaka tutaj się dokonała, miejsce to byłoby idealną ostoją dla strudzonych Przebudzonych, jednak biorąc pod uwagę ilość trupów ścielących glebę, następnego dnia smród rozkładu przyprawi każdego o mdłości, a prawdopodobieństwo złapania śmiertelnej choroby wzrośnie o kilkadziesiąt procent.

Prócz nich, w mieście był ktoś jeszcze. Istota, przed którą zostali ostrzeżeni niejednokrotnie. Skrzydlaty mężczyzna leżał w kraterze, który powstał od jego własnego upadku. Jak można było się domyśleć, ten musiał być naprawdę silny i bolesny, co nie gwarantowała na pewno przeżycia. Anioł leżał zupełnie w bezruchu, nie dawał oznak życia, nie oddychał - a przynajmniej tak to wyglądało z tej odległości. Czy był im przyjazny? Nie wiedzieli, nie mogli wiedzieć nie znając go, ale wszystkie znaki mówiły, że nie był. Anioły w piekle nie były tymi, które ratowałyby ludzkie życia, chroniły dusze poległych tutaj istot, uwięzionych duchów. Niszczyły je, zabijały, znęcały się nawet z większą okrutnością i nienawiścią niż same diabły czy demony. Prawdopodobnie Sukkubuska była bardziej łaskawa dla swojej ofiary, niż skrzydlaty osobnik udający wcielenie boskości. Nie każdego ciekawiło, czy poległy jeszcze dyszy, ale większość tu obecnych chętnie przygarnęłaby jego dobra. Każdy po kolei dawał krok przed siebie, starannie próbując wyminąć pływające w posoce truchła, jednak zadanie to było wręcz niewykonalne. Każdy po kolei, jak zgrana grupa, którą przecież nie byli, ślizgał się niebezpiecznie po rozlanej, szkarłatnej cieczy, próbując za wszelką cenę uniknąć upadku. Niestety teren pokryty był krwią tak gęsto, że nawet jakby nie upadli od poślizgu, to być może krzywo stanęliby na jakimś trupim garbie. Bazylia, Rognir, Shade oraz Roland, w pewnym momencie przewrócili się, lądując twarzą wprost w dopiero co stygnące, martwe ciała oraz wylewające się z ich tętnic, jeszcze ciepłe, czerwone i gęste płyny. Obrzydzenie wywołane tym zdarzeniem, wzbudzało w ich umysłach odrazę, a ta przynosiła ucisk w gardle i przewracanie się żołądka. Ciężko było powstrzymać odruch wymiotny i może niekoniecznie spowodowany był on dla wszystkich samym faktem upaćkania się w gęstej posoce, leżąc wśród setek zwłok, jednak smrodu i faktu rzezi, jaka się tutaj dokonała. Jedynie Johanna zwinnie przemknęła, chwiejąc się co jakiś czas, ale dając radę utrzymać równowagę. Weszła do krateru, po którego ścianach spływała karmazynowa woda, przypominając swym strumieniem niewielki i powolny wodospad.
- Chyba żyje - oznajmiła bez zbędnego podnoszenia głosu, który mógł zwabić tutaj sprawców tych mordów - Ale szybko się nie obudzi. Pomożemy mu? - spytała z niepewnością w głosie i zamarła z wykrzywiona miną przerażenia, gdy odsłaniając poły płaszcza, dostrzegła ogromną, broń palną
- Ale ma strzelbę - powiedziała, stwierdzając nieprofesjonalnym okiem, że wielkie i strzelające to na pewno ten rodzaj broni. Choć w zasadzie nie robiło jej różnicy nazewnictwo, a efekty, jakie broń przynosiła. Otoczone górami miasto początkowo stwarzało pozory miejsca otoczonego murem, a przez to bezpiecznego. Zbiorowy mord, jak tutaj się dokonał, niósł jednak przesłanki, że owe góry nie chronią, a jedynie zasłaniają i uniemożliwiają, wcześniejsze dostrzeżenie wroga. Za najwyższym szczytem, poczęło chować się słońce.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 13-09-2016, 21:35   #2
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Powiadają, że piekło jest wybrukowane dobrymi chęciami.
Shade przeszedł (malutki co prawda) kawałek piekła, i dobrej chęci nie uświadczył ani razu. Zbyt wiele bruku również nie uświadczył, ale to już całkiem inna historia.

Fragment piekła, do którego trafili tym razem, wybrukowany był (jeśli można użyć takiego słowa) truposzami. Jakiś zapaleniec wymordował mieszkańców wioski, a na dodatek - pozabierał wszystkie głowy.
Ze swego prawdziwego życia Shade pamiętał, że głowy się odrąbywało po to, by delikwent nie wstał po śmierci i nie zaczął prowadzić drugiego życie, przy okazji szkodząc wszystkim napotkanym żywym. Jaki był cel tego głowoodcinania, tego nie wiedział i, prawdę mówiąc, niewiele go to obchodziło, dopóki jego głowa tkwiła tam, gdzie powinna. Czy ktoś kolekcjonował cudze czerepy, czy może używał ich do jakichś niecnych celów albo grał nimi w tutejszą wersję kulek czy kręgli - jemu to nie robiło różnicy.
Cieszył się, że nie przyszli tu parę godzin wcześniej, bo zapewne nie uniknęliby losu tubylców.
Czy 'bezgłowi' osiągnęli wieczny spokój? Shade w to wątpił. A chociaż go to ciekawiło, to tylko odrobinę. Nie na tyle, by chciał się o tym przekonać na własnej skórze.


Wioska, chociaż (dosłownie) wymarła, mogła stanowić cenne źródło dóbr, które mogły się przydać żywym (jeśli tak można było nazwać stan, w jakim się znajdowali Shade i jego kompani). Ale stanowiła też źródło pewnego problemu, jakim był wylegujący się w środku wielkiej dziury anioł.
Wszystko, co wzleci do góry, musi kiedyś spaść. To wiedział każdy. Aniołek musiał zlecieć z wysoka, bowiem dziura, jaką wybił swą własną osobą, była nad podziw okazała.
Shade szczerze gratulował temu, kto zestrzelił skrzydlatego stwora. Co prawda takich sukinsynów z pewnością jeszcze wielu wałęsało się po tym świecie, ale cóż... Nie od razu coś tam zbudowano. Nazwa tego czegoś od zbudowania jakoś wyleciała łucznikowi z pamięci, ale zasada była taka sama - małymi kroczkami, a można było w końcu dojść do celu. Tu jeden anioł, tam drugi... i liczba aniołów się zmniejszy.
Teraz tylko trzeba się było upewnić, że ten nie wyrządzi już nikomu krzywdy.
 
Kerm jest offline  
Stary 14-09-2016, 21:50   #3
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Bezgłowe ciała, potoki krwi. Jakim cudem w ogóle było jej aż tyle żeby taplali się w niej po kostki? Powinno się to wszystko rozpłynąć, wsiąknąć w ziemię. Diabelstwo starało się nie patrzeć w dół woląc na czuja chodzić. Nie skończyło się to dobrze. Ta mierna ilość jedzenia jaką przyszło jej zjeść już jakiś czas temu postanowiła dodatkowo ewakuować się w żołądka dodając swoich walorów zapachowych do reszty.

Obrazy sprzed kilku tygodni wracały jak bumerang. Czyszczenie krwi po torturach, zmywanie podłogi po tym co działo się w klasztorze. Skala była nieporównywalna mimo to wspomnienia same wracały. Nawet te zapomniane wcześniej. Poprzez dziwny ciąg zależności Bazylia przypomniała sobie kiedy czyściła coś zupełnie innego. Za mała jeszcze aby machać kowalskim młotem szorowała tę samą salę balową w której Raziel bywał nie raz i nie dwa. Aasimary umiały balować, nigdy specjalnie nie przesadzały, ale czasem uciechom nie było końca i nawet w niebie potrafiły płynąć strugi alkoholu. Tylko komuś potem było to posprzątać. Nikomu innemu tylko małemu diabelstwu. Jeszcze wtedy dziewczyna, Bazylia znużona chodziła od stolika do stolika zbierając niepotrzebne już rzeczy jak puste butelki i półmiski zostawiając wszelkiego rodzaju kieliszki i jedzenie. Jak się pobudzą powinni mieć jeszcze dostęp do jedzenia. Taka była zasada. Póki ostatni gość nie wyjdzie powinno się zostawić co jeszcze można spożyć.

Tym razem wśród śniętych niebianinów był i Raziel. Siedział rozwalony na krześle po części leżąc na stole. O dziwo uśmiechał się przez sen wyraźnie z czegoś zadowolony. Dziewczynka nie powinna mu przeszkadzać. Nie zamierzała, ale stało koło niego kilka, o kilka za dużo, pustych butelek. Z cichym westchnięciem Bazylia podeszła do stołu zabrać co zostało wypite. Dopiero zabierając ostatnią butelkę dostrzegła, że akurat tutaj nie ma więcej krzeseł obok. Nie była wstanie się domyślić powodu takiego stanu rzeczy, ale i specjalnie nie starała się. Po kolejnym kursie do kuchni mała demonica zobaczyła swojego opiekuna chwiejnie idącego w stronę wyjścia. Podeszła do niego zaraz ciągnąc go za ubranie.

- Idziemy do domu? - zapytała, ale nie dostała normalniej odpowiedzi. Krzywiący się Raziel uklęknął obok niej uśmiechając się głupkowato i zaczął coś mówić tym dziwnym śpiewnym sposobem.
- Nie rozumiem - stwierdziła tylko dziewczynka, ale widać wciąż nieco pijany anioł niespecjalnie zwrócił na to uwagę. Bazylia podniosła małe dłonie do jego twarzy.
- Razielu - powiedziała mocniej jednocześnie klapiąc go mocno w twarz. To zdecydowanie ocuciło aasimara, który zarówno zdziwiony jak i nieco zdezorientowany popatrzył z niezrozumieniem na swoją podopieczną.
- Idziemy do domu - powtórzyła tym razem nie pytając i pociągnęła za sobą wciąż próbującego zrozumieć co się właśnie stało anioła.

***

Ocierającą twarz z krwi Bazylię wyrwały z zamyślania nawoływania jej towarzyszy. Anioł? W kraterze? Czyżby? Wcześniej nawet o tym nie pomyślała, ale teraz w końcu ta myśl przyszłą jej do głowy. Kto wie ile czasu tak naprawę mija w niebie, a ile w piekle? Może... ale tylko może jej opiekun mógł pójść jej szukać. Musiała się pospieszyć nim towarzysze zrobią mu krzywdę. O ile to on.
 
Asderuki jest offline  
Stary 16-09-2016, 15:31   #4
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Skąpane we krwi nadzieje


I znowu jesteśmy w dupie, pomyślał Roland, spoglądając na zrujnowane miasto, do którego z taką zażartością zmierzali od dwóch dni. Ciemny blondyn na poważnie myślał, że w końcu uda im się dostać do jakiegoś spokojnego miejsca. Niestety, jednak prawdą stały się jego obawy - w piekle takie miejsce nie istniało, a oni są skazani na wieczną tułaczkę po tym przeklętym świecie, aż w końcu coś ich wszystkich zabije.

“Chyba nie mogło być gorzej” - wmawiał to sobie, jednak wiedział, że to nie prawda. Odkąd odzyskał wspomnienia, a przynajmniej ich część, Roland wciąż snuł obawy przed konsekwencjami podpisanego paktu. “Oddanie duszy, w wybranym przez wezwanego czasie”, ostatnie słowa paktu krążyły mu w głowie. Nie miał pojęcia, jak ma interpretować te słowa. Nie wiedział, czy oddanie duszy miało polegać tylko na zrzuceniu go w to miejsce, czy być może już wkrótce miał się stać niewolnikiem jednego z żyjących tu demonów. Teraz jednak nie miał sposobu na rozstrzygnięcie tych wątpliwości. Musiał mieć nadzieje, że założony przez niego czarny scenariusz się nie ziści.

Przemierzając zrujnowane miasteczko, czujnym okiem rozglądał się wokoło, mając nadzieje, że dostrzeże sprawcę tej masakry wcześniej, niż tamten ich. O ile miało to w ogóle jakieś znaczenie. Roland wątpił, czy ktoś kto potrafi wybić całe miasto, miałby z nimi jakikolwiek problem. Musieli liczyć na to, że przeciwnik opuścił już miejsce zbrodni.

Tymczasem tuż pod ich nosem pojawił się nowy problem. Leżący w kraterze anioł. Dlaczego spadł z nieba? Rolanda jakoś specjalnie to nie interesowało. Jedyne co chodziło mu po głowie, to nadzieja, że upadek zabił skrzydlatego i oszczędzi im brudnej roboty. Niestety, chwilę później Johanna dwoma słowami obróciła jego nadzieję w pył. Jednak trzeba będzie się pobrudzić, pomyślał i w tym samym czasie pośliznął się na świeżej plamie krwi. A zaraz potem wylądował w całej kałuży.

W innej sytuacji Roland byłby zapewne zadowolony z faktu, że to nie jego krew spływa mu właśnie po twarzy, jednak wstręt jaki wywoływały w nim zalegające w około trupy, sprawił, że miał zgoła odmienne zdanie. Niespiesznie, starając się znowu nie wylądować w tej kupie pozostałości ludzkich, podniósł się z ziemi. Podsumował to tylko jednym słowem.
- Ohyda.
Wciąż starając się zwalczyć burzę w żołądku, bardzo powoli zaczął kluczyć między zbitkami ciał w stronę Johanny. Niepewnie spoglądał na ciało “boskiej istoty”. Biorąc pod uwagę broń jaką posiadał oraz wcześniejsze opowieści Shade'a, musiał to być ten sam anioł, który podążał za nimi od tak dawna.
Przeniósł wzrok na Johannę.
- Myślę, że jedyną pomocą, jaką powinniśmy mu teraz udzielić, jest umożliwienie mu szybszego przedostania się na tamten świat - powiedział, ale dopiero po chwili zrozumiał, że tak właściwie wszyscy oni znajdowali się już w “tamtym świecie”. - Wiecie o co mi chodzi. Nie można mu ufać. Lepiej pozbyć się go teraz, niż później mieć przez to problemy.
- Pomożemy mu nie obudzić się. - Shade zgodził się z przedmówcą. - Jemu już i tak nic nie pomożemy, za to on nam mógłby bardzo zaszkodzić.
- To - zabrał strzelbę - z pewnością nie będzie mu potrzebne - dodał. - Ciekawe, czy ma w kieszeniach coś przydatnego. Ciekawe też, kto go załatwił. Może jakiś źle dobrany sprzymierzeniec, któremu przydadzą się kolejne głowy do kolekcji.
Zachęcony słowami towarzysza, Roland przyklęknął nad istotą i zaczął dokładnie sprawdzać, co ten miał przy sobie w chwili upadku. W przeszłym świecie wiedźmiarz brzydziłby się takich czynów, jednak natura piekła nauczyła go, że by tu przeżyć, należało pozbyć się starych przyzwyczajeń i zasad.
- Ktokolwiek, lub cokolwiek to było - rzekł, wracając do słów Shade’a - biorąc pod uwagę wciąż ciepłe ciała, zapewne jest jeszcze w pobliżu, dlatego lepiej nie marnujmy tu zbyt wiele czasu.
- P-poczekajcie - sapnęła Bazylia zsuwając się po zboczu krateru wraz z całym swoim ekwipunkiem. - Może go znam… może.
Krew niewiele odróżniała się od koloru skóry kobiety. Teraz cieszyła się, że ostatecznie zmieniła szmaty na te czarne i nie będzie musiała za każdym razem widzieć brązowiejących plam. Stukając kopytami o ziemię nachyliła się nad leżącym aniołem zastanawiając się czy będzie umiała powiedzieć który to.
- Dobry anioł, to martwy anioł - odparł niechętnie Shade. - Czy ten, o którym mówisz, zrobił coś dobrego, czy też masz zamiar osobiście wyskubać mu wszystkie piórka? W tym drugim przypadku nie odbiorę ci przyjemności.
Roland zmierzył Bazylię wzrokiem. Zastanawiało go, co mogłoby łączyć diablice z jakimkolwiek aniołem, poza, oczywiście, zażartą nienawiścią.
Przenosząc spojrzenie po zebranych wokół anioła towarzyszy z zaskoczeniem uświadomił sobie, że nie wie nic o żadnym z nich. Nie uważał tego za coś dziwnego. W końcu jeszcze poprzedniego dnia nie wiedział nawet nic o samym sobie. Niepokoił go jednak fakt, że przecież żadne z nich nie trafiło do piekła bez powodu. Wszyscy musieli zrobić coś strasznego, by ostatecznie trafić w to miejsce. I zapewne żaden z nich nie ofiarował swojej duszy demonowi, tak jak on...
- Dobra, rób co uważasz - rzekł w końcu Roland, wyciągając z plecaka anioła mały pakunek. - Ale to biorę. Opatrunki i medykamenty.
Wiedźmiarz wstał i zaczął lustrować wzrokiem okolicę.
- Rozejrzę się za jakimś jedzeniem i może nieco mniej cuchnącymi ciuchami. Tego tu zostawiam wam. Idziesz ze mną? - Ostatnie słowa skierował do Johanny. Ta z przestrachem jedynie kiwnęła w pośpiechu głową i podniosła się na równe nogi.
- Ja też zobaczę, czy nie znajdzie się coś przydatnego - powiedział Shade. - W końcu z głodu to oni raczej nie pomarli. A im szybciej stąd znikniemy, tym lepiej. Aniołek nie wygląda na niebezpiecznego.
- Niczego nie zabieracie! - powiedziała ostro diablica nietypowo dla siebie. Złapała nawet za rękę Rolanda powstrzymując go. Na jej twarzy malowała się złość zmieszana z czymś innym.
- Nikt nie będzie zabierał od niego rzeczy. Ani teraz ani później!
Dopiero jak kobieta spojrzała ponownie na leżącego anioła na jej twarzy wyraźniej namalowała się troska.
-To jest Raziel. Mój opiekun. W każdym razie kiedyś… zanim mnie inni wyrzucili. - Bazylia wcale nie chciała o tym opowiadać. Była jednak przekonana, że bez wytłumaczeń reszta nawet nie spróbuje jej posłuchać. Nim padły jakiekolwiek pytania diabelstwo rozsunęło zgromadzonych i dźwignęła anioła na ręce napinając mięśnie.
- Trzeba go stąd wynieść i pomóc.
Bardziej zaskoczony niż przestraszony reakcją diablicy, Roland upuścił pakunek na ziemię. Nieprzyjemny grymas pojawił się na jego twarzy, kiedy wysłuchiwał się w słowa swojej towarzyszki. Wcale nie uśmiechało się mu pomaganie obcemu aniołowi, który równie dobrze, po przebudzeniu mógł ich wszystkich zabić. Z drugiej jednak strony, według Bazylii nie był on do końca taki obcy...
- Skoro tak bardzo chcesz mu pomóc - rzek surowo - to myślę, że te opatrunki mogą mi się jednak przydać, nie sądzisz? Może, że sama masz zamiar się nim zająć, bez mojej pomocy. - Roland pomyślał, że być może przesadził ze swoimi nieco zbyt ostrymi słowami, jednak wciąż nie był pewny, czy pomagania aniołowi było słusznym posunięciem.
Bazylia wyraźnie się zastanawiała mając nietęgą minę.
- Uch, dobra - mruknęła w końcu i ruszyła do krawędzi krateru. Trzeba było znaleźć jakiekolwiek miejsce z dala od tego krwistego syfu. Rognir nie miał zamiaru zostawiać jej sam na sam z tym pięknisiem. Niechętnie pomógł kobiecie nieść Raziela, którego waga nie była by taka duża, gdyby nie długie skrzydła. Zaraz za nimi ruszył Roland, podnosząc wcześniej zestaw opatrunkowy z ziemi. Jego mina wskazywała na to, że wcale nie podoba się mu to, co zamierzał za chwilę uczynić.
Shade również nie był zachwycony pomysłem diablicy.
Pomóc aniołowi tylko po to, by nas, w charakterze podziękowania, wykończył? Debilny pomysł, pomyślał.
- A według ciebie to co on nam zrobi w rewanżu? Pomoże nam? - spytał z wyraźnie odczuwalnym brakiem wiary w przyszłe dobre czyny anioła.
Nie czekając na odpowiedź ruszył w stronę jednego z domów. Im więcej ich przeszukają, nim zapadnie noc, tym lepiej.
- Wcześniej sprawił, że rzuciła się na nas wataha włochatych skurwieli, a teraz, gdy tylko się obudzi, zapewne spróbuje posłać kulkę w łeb jednemu z nas - odparł Rognir, rzuciwszy pięknisiem na ziemię przed sobą, tak jakby był dla niego workiem kartofli.
- Ale nie bójcie się. Dobrze się rozumiemy, ja z moim toporem, więc jeśli spróbuje jakiś niecnych sztuczek, to z rozkoszą odrąbię mu ten wymuskany łeb - powiedziawszy to, sięgnął po swój ciężki topór oburęczny.
- Uważaj! - syknęła Bazylia zaraz klękając przy Razielu.
- Nie wsadzi nam kulki w łeb, bo nie będzie miał broni przy sobie… i jeśli dacie mi z nim najpierw porozmawiać - diabelstwo nie dawało za wygraną. Nie zamierzało pozwolić innym zabić jedyną naprawdę znaną jej tutaj duszę z powodu uprzedzeń innych.

Roland nie odzywał się przez resztę drogi. Przedzierał się przez zwały ciał, chcąc jak najprędzej załatwić całą sprawę z aniołem. Miał nadzieję, że za swoją dobroduszność nie będzie musiał przypłacić życiem.
 
Hazard jest offline  
Stary 18-09-2016, 19:00   #5
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

Pojawienie się nieproszonego gościa, nie każdego przekonało do tego, aby udzielić mu pomocy. Głównym powodem niechęci była powszechna wiedza o złu, jakie wyrządzają mieszkańcom Piekła skrzydlaci przybysze. Nic więc dziwnego, że gdy jeden z nich tracił życie, niewielu pragnęło mu je przywrócić i zaleczyć poważne rany. Bazylia, która rozpoznała w nim Aasimara ze wspomnień, przekonała parę osób do pomocy i przeniesienia Anioła do któregoś z domów, posiadającego piętro i będącego w lepszym stanie, niż pozostałe, które zostały zniszczone z premedytacją i złośliwością. Niestety, ale znaczna większość miasta została zrównana z ziemią. Stojące pozostałości były być może łaską, nieuwagą a może zwykłym lenistwem tych, co dopuścili się tak obrzydliwego czynu. Przez myśl czasami przechodziły pytania “w czym ja jestem gorszy od nich?” Niestety, odpowiedzi już tak łatwo się nie nasuwały.

Kiedy Bazylia i Roland szukali schronienia, aby zaleczyć rannego, Shade postanowił udać się na małą przechadzkę po mieście. Musiał przyznać, że gdyby nie niedawna masakra, jaka miała tutaj miejsce, być może Przebudzeni mogliby znaleźć tutaj swój mały azyl. Myśl ta nasunęła mu kolejne, chociażby powód nalotu. Czy możliwym było, aby rajsko wyglądający kącik w tej piekielnej otchłani, był wabikiem na takich jak oni? Zaprzątnął sobie głowę różnymi przemyśleniami, podczas przeszukiwania zgliszczy budowli. Początkowo zaczął grzebać w rozpadających się domach lub też takich, których konstrukcja nie wytrzymała tego, co tutaj się stało. Tylko co mogło rozwalić te domy? Kule strzelb? To raczej niemożliwe. Shade niestety nie posiadał wiedzy na temat budownictwa i mimo iż za życia sam konstruował dom dla swojej rodziny i zbudował go z małą pomocą przyjaciół, to na temat stojących już budynków nie potrafił powiedzieć wiele. Czy w ogóle chciał cokolwiek wiedzieć?

Theloniusz siedział ukryty w piwnicach swojej niewielkiej chatki, którą zbudował z pozostałymi Przebudzonymi jak pozostałe domy. Mężczyzna był już wieku sędziwego i choć nawet w piekle, jego ciało dawało o sobie znać poprzez bolesne dolegliwości, dziadek jakoś się trzymał. Przesiadywał w ciszy i spokoju, w ciemnościach, które przeganiał jedynie słaby blask malutkiego ognika na knocie czarnej świecy. Prawdopodobnie ich zapasy zostały ukradzione lub zabrane z cel katów. Ciekawe czy wszyscy pochodzili z tego samego miasta? Staruszek siedział na zimnej podłodze. Ręce drżały mu i nie potrafił stwierdzić czy powodem na pewno był wiek. Nie miał pojęcia czy nalot aniołów dobiegł już końca. On w swoim życiu przeżył już jedno takie spotkanie oraz jeden nalot na miasto. Miał w swej piwnicy łupy w postaci jednej broni palnej, paru kusz, złamanych mieczy, większej ilości bełtów oraz strzał, całych oraz nie nadających się do swego pierwotnego celu. Jego pamięć niestety nie była tak dobra, jak za młodzieńczych lat. Często mylił fakty, zapominał. Jednak jakoś tutaj żył.
Theloniusz nagle usłyszał skrzyp drzwi, kroki. Żądny krwi anioł przybył po jego duszę?


W tym samym czasie Diablicy, która poszła w przeciwną stronę niż Shade, udało się w końcu znaleźć oddalony od całej tej rzezi, ocalały dom. Postawiony był on na granicy w lasem, przez co niektóre jego elementy stykały się z drzewami, a ogrodzony, mały teren dżungli, zamysłem przypominał przydomowy ogródek. Niewielkie zacisze, z zawieszonym hamakiem wśród cieni palmowych koron.
Po wejściu do środka, przywitała ich cisza. Dom zdawał się być pusty, a na pewno pozbawiony trucheł właścicieli. Bazylia i Roland nie rozglądali się, ich celem początkowo było wejście na piętro, ale gdy zauważyli brak schodów, a zamiast tego drabinę, stwierdzili, że jednak będzie ciężko wejść po niej z pół żywym aasimarem przerzuconym przez bark. Położyli go więc na jakimś dywanie ze skóry futerkowego zwierzęcia. Wiedźmiarz od razu wziął się do pracy, korzystając ze znalezionego wśród rzeczy Raziela sprzętu medycznego. Mężczyzna mógł być zadowolony ze swojej pracy, gdyż skutecznie zatamował krwawienie, zaszył kilka ran, wyjął z ramienia kulę, która utknęła łamiąc obojczyk i zatrzymując się na nim oraz opatrzył kilka bardziej powierzchownych zadrapań. Całość jego pracy trwała wystarczająco długo, aby nie zauważyć, w którym momencie zniknęła Johanna oraz Rognir. Diabelstwo, Człowiek i Aasimar, zostali sami w ciszy obcego im domu. Był on ubogo umeblowany, w zaledwie kilka wiszących półek, jakiś stół, prowizoryczne, drewniane krzesełka. Zaopatrzony w sztućce i pozostawione na blacie cztery, zimne już posiłki z mięsa i zielonych roślin.

Shade znajdował się po drugiej stronie miasteczka, przeczesując po kolei domy. Żywych istot nie znalazł, tylko jakieś sztućce, gliniane lub drewniane naczynia, wiadra z wodą oraz bez, dużo słomy, liści palmowych, owoców, warzyw, suszonego mięsa. Zdziwiło go brak jakiejkolwiek broni czy amunicji, ale można było przypuszczać, że mieszkańcy po prostu wzięli co mieli i próbowali walczyć, aby odeprzeć atak. Zapewne wśród setek tych ciał, były miecze i łuki, może ostały się jakieś strzały? Niezniechęcony szukał dalej. Otworzył kolejne drzwi od chatki i tym razem trafił go pech - i nie tylko. Nagły świst towarzyszący skrzypnięciu, nie miał nic wspólnego z dźwiękami otwierania drzwi. Pułapka, stara jak świat i powszechnie znana, została uruchomiona przez Shade'a, który nawet nie zdążył zareagować. Padł na ziemię wyjąc z bólu i chwytając się za kłykcie lewego kolana. Wystrzelony z kuszy bełt utkwił mu w stawie, prawdopodobnie łamiąc rzepkę na kawałki. Łowca był zdany sam na siebie, ponieważ nikt nie ruszył z nim na zwiedzanie. Przez chwilę w głowie miał obraz, jak wstaje i przeskakując na zdrowej nodze pokonuje teren odszukując swoich towarzyszy. To była jednak tylko wizja omdlałego umysłu. Nie miał kogo winić za swój los. Nie miał też do kogo krzyczeć. Nie miał żadnych sił.

Sen. Rzeczywistość? Inny świat? Gdziekolwiek teraz Łowca się nie znalazł, bez wątpienia nie było to miasto, które pamiętał jako ostatnie. Co się stało? Shade dał krok w przód, lecz zachwiał się. Migocąca przed oczami ciemność zaczynała nabierać kształtów i rozmiarów. Wrócił do domu, do swojego domu, który opuścił tak dawno temu. A może to wcale nie było dawno? Ile minęło czasu? Parę dni, tygodni, setki lat? Kiedy umarł?
- Zabiłeś nas, tato - smutny, dziewczęcy głos zza jego pleców sprawił, że natychmiast się odwrócił. Mały, blondwłosy aniołek - jego aniołek.
- Czemu uciekłeś? Czemu przestałeś nas kochać? - rozpaczliwy, słaby głos wydobył się z jej sinych ust. Była blada, osłabiona, potargana. W swym uścisku trzymała zabawkę, którą miała zawsze gdy zasypiała, żeby odgonić koszmary.

 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 23-09-2016, 13:01   #6
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Tajemnice Zrujnowanego Miasta


Bywają sytuacje, kiedy człowiek musi wznieść się nad poziom swoich własnych obaw i zaufać innym. Roland w żadnym razie nie ufał aasimarowi, jednak po tych kilku dniach wspólnej podróży przez piekło, poznał Bazylię na tyle, by spełnić jej prośbę. Dlatego zdusił w sobie chęć “przypadkowego” zawalenia sprawy z opatrywaniem anioła i dał z siebie wszystko, by uratować mu życie. Jednak nie do końca zdusił w sobie swą ostrożność. Przy swoich staraniach zrobił tyle ile konieczne do utrzymania pacjenta przy życiu, nic ponadto. Dopiero kiedy tamten zdobędzie jego, chociażby płytkie zaufanie, Roland zgodzi się na wykorzystanie swojej magii. Do tego czasu, anioł pozostanie żywy, lecz niegroźny.

Kiedy skończył swoje dzieło, z niemałym zdumieniem odkrył, że Johanna i Rognir zniknęli. Mogli pójść na zwiad lub na poszukiwania czegoś, co mogło by pomóc im przetrwać, jednak Roland nie byłby sobą, gdyby do głowy nie przyszła jeszcze jedna możliwość… Zdziwiłby go fakt, gdyby okazało się, że tamci postanowili się wspólnie zabawić, jednak nie miałby im tego za złe. Jego uczucia do Johanny wynikały raczej z przymusowej samotności, na jaką skazało go piekło, niżeli szczerego zauroczenia. Być może by usprawiedliwić samego siebie, Roland doszedł do wniosku, że Johanna także nie darzy go zbyt głębokimi uczuciami. Jego zdaniem, sytuacja w której się znalazła mocno przerastała dziewczynę, dlatego ta zdecydowała się poszukać w kimś wsparcia. Nie było w tym nic złego. A przynajmniej on tak sądził.

Będąc już na zewnątrz, wiedźmiarz zaczął niespiesznie przeczesywać okolicę, uważnie stawiając kroki, obserwując i nasłuchując każdego ruchu. Nie zamierzał wydzierać się za Johanną, czy też Rognirem. Wolał, by ich obecność w tym miejscu pozostała niezauważona jak długo się dało. Nie chciał by jego ciało znalazło się wśród zalegających na ulicy trupów mieszkańców tej wioski.

Z zafascynowaniem przyglądał się zniszczonym budynkom. Roland rozumiał, że twórcy tego miasta chcieli stworzyć coś na wzór tego, co mieli za życia. Niestety, była to jedynie iluzja. Teraz wiedźmiarz rozumiał to już bardzo dobrze. W piekle nie można prowadzić normalnego życia. Jedynym sposobem, by wszystko wróciło do normalności, była ucieczka z tego świata. I to właśnie zamierzał osiągnąć. Przyglądając się zgliszczom miasta, obiecał sobie że choćby musiał przy tym wkroczyć w najgłębsze czeluście piekieł, uda mu się stąd wydostać i wrócić do dawnego życia.

Nagle zachwiał się. Oparł się ręką o niezniszczony kawałek budynku i chwycił za głowę, która niespodziewanie zaczęła pulsować intensywnym bólem. Nagle, przez kurtynę zasnutych wspomnień usłyszał kobiecy głos. “Obiecaj mi”, mówił. Wtedy przed jego oczami ujrzał pięknie wystrojony pokój. Wielkie łóżko z baldachimem znajdowało się przy ścianie naprzeciw niego. Tuż obok znajdowało się wyjście na niewielki balkon, na którym stała blond włosa dziewczyna. Miała na sobie piękną, długą, zieloną suknie, z okrągłym wycięciem na plecach. Nie mógł jednak dostrzec jej twarzy. Stała do niego plecami, spoglądając na rozciągające się za oknem miasto.

- Cokolwiek się jutro wydarzy, Rolandzie. - jej głos był delikatny i słaby, ale wydał się mu całkiem znajomy. - Obiecaj mi, że…

I wtedy ból głowy ustał, a wspomnieni urwało się niespodziewanie. Nie był w stanie nic więcej sobie przypomnieć. Nie miał pojęcia kim była owa kobieta i co jej miał obiecać. Jednak odczuwał nieodparte wrażenie, że zapomniał o czymś bardzo ważnym...

Kiedy otrząsnął się w końcu, z nagłego uderzenia wspomnień, ruszył dalej. Przechadzając się tak niespiesznie, Roland przyklęknął przy jednym z nich i z zaciekawieniem zaczął badać jego ciało w poszukiwaniu przyczyny śmierci. Zastanawiał się, czy odcięcie głowy było głównym powodem dla którego zginęli, czy zostali ich pozbawieni później. Wcale nie zdziwiłby się, gdyby w piekle znalazła się osoba, która dla własnej satysfakcji czy też chorej fantazji kolekcjonowałaby głowy swoich ofiar. Być może był to nawet jakiś powszechny zwyczaj jednej z tutejszych ras? Na ostatnie pytanie nie potrafił znaleźć odpowiedzi, gdyż każda zdawała być się w miarę prawdopodobna. A co jeśli przeprowadzony tutaj atak, nie był jednak dziełem Skrzydlatych? Za mało śladów, aby móc mieć pewność. Grzebanie w śmierdzących truchłach, nad którymi zaczęły zlatywać się tłuste muchy z odblaskowym, ciemnofioletowym tułowiem, nie należało do wymarzonych zajęć Rolanda. Mimo to ciekawość wzięła górę i postanowił on zaryzykować, aby wyciągnąć z tej przeklętej sytuacji jak najwięcej informacji i być może w przyszłości mieć podstawową wiedzę, aby uniknąć podobnego losu. Odnalezienie przyczyny śmierci, bez posiadania głowy ofiary, nie należało do najłatwiejszych zadań. Znalazł on jednak w kilku ciałach otwory wywiercone przez naboje do broni palnych, jednak z całą pewnością mógł przyznać, że nie to było przyczyną śmierci. Kula w kolanie, barku, na wysokości łopatki… Nie były to miejsca, które po postrzale sprowadziłyby śmierć. Roland był pewien, że zaszło tutaj okrucieństwo, którego mógł się po Piekle spodziewać… Ktoś, albo nawet sporo Ktosiów, bez wątpienia zabawiał się w polowania na Uśpionych i tylko nieliczni mieli to szczęście, aby umrzeć od kuli za pierwszym lub drugim strzałem. Zdecydowana większość długo się wykrwawiała mając świadomość tego, co wokół niej się dzieje.

Wiedźmiarz wstał, raczej odruchowo otrzepując się z krwi, gdyż i tak był już całkowicie w niej umazany. Jego odkrycie nie zaskoczyło go aż tak bardzo, jednak również nie uspokoiło. Musieli czym prędzej ruszać dalej. Każda kolejna sekunda w tym miejscu mogła przynieść im śmierć. Może w całe piekło było najeżone niebezpieczeństwami, ale tu w szczególności wystawiali się na wielkie ryzyko. A Roland nie przepadał za podejmowaniem ryzyka.

Mając teraz na uwadze prawdziwą naturę stworzenia lub stworzeń, które urządziły w ten sposób Uśpionych, wiedźmiarz z jeszcze większą ostrożnością ruszył dalej, rozglądając się za Rognirem lub Johanną. Miał nadzieje, że nie przyjdzie mu długo ich szukać…

Roland krążył, starając się omijać skupiska martwych ciał. Spacerował niespiesznie z daleka od chatek, rozglądając się uważnie i spoglądając wgłąb tropikalnego lasu, jednak nie przekraczając jego linii. Odchodził daleko od miejsca, w którym zostawił Bazylię, jednak był zbyt zainteresowany tym miejscem, mimo tego, że nie wyglądało na bezpieczne. Chowając się w cieniu palm i krzewów, próbował okrążyć teren miasteczka, przy linii drzew, a potem wzgórz. Wielkie wodospady spływające jakby ze szczytów, były imponującym zjawiskiem, z którym za życia mężczyzna nigdy się nie spotkał. Przechodząc przy ścianach wody, nastąpił na ruchomą część podłoża, który zaczął się zapadać pod jego ciężarem. Roland odskoczył zaskoczony, mając w pierwszej myśli, że nastąpił na pułapkę, jednak wokół nic się nie stało. Za wodospadem dostrzegł niewielkie, skalne pomieszczenie.


Jego oczom ukazała się metalowa brama, za którą przejście prowadziło gdzieś w mrok. Po obu jej stronach stały dwa kamienne posągi przedstawiające mroczne postacie. Każdy z nich posiadał po jednym anielskim skrzydle, czaszce zamiast głowy i długiej szacie. W ich oczach Roland dostrzegł jakiś niepokojący blask, dlatego wolał utrzymać dystans. Wypowiedział kilka magicznych sylab, a zaraz potem wyczuł magiczną aurę wokół nich.

Przyjrzawszy się jeszcze z daleka leżącej przed bramą zapadce, która wyglądała na uszkodzoną, postanowił ruszyć dalej. Wolał samemu nie zgłębiać tajemnic tego przejścia. Najpierw chciał odnaleźć Johannę, Rognira i Shadea, a później przedstawić im swoje odkrycie. To miejsce skrywało więcej tajemnic, niż z początku się mu wydawało…

 

Ostatnio edytowane przez Hazard : 23-09-2016 o 23:20.
Hazard jest offline  
Stary 25-09-2016, 14:02   #7
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Raziel - jej opiekun, jej wybawca. Wciąż o nim tak myślała. Musiała mu uwierzyć, iż zabrał ją dla jej dobra. Nigdy nie zastanawiała się czemu. Czemu miałby niebianin zlitować się nad diabelstwem. Bazylia przyjmowała z nabytą obojętnością uszczypliwości i niechęć innych aniołów. Ważne było, że ten jeden ja lubi. Poza tym była w jakiś sposób użyteczna. To jej wystarczało.
***
Wiedźmiarz otarł pot z czoła, ostatni raz spoglądając na swoje dzieło. Prawdopodobnie, gdyby ratował w ten sposób kogoś bardziej godnego zaufania, to byłby zapewne zadowolony z widoku swojej pracy, jednak teraz nie odczuwał z tego żadnej satysfakcji. Zrobił co musiał i tyle.
- Przeżyje - zwrócił się do Bazylii. - Już wkrótce powinien się obudzić.
Wtedy dopiero zauważył, że kogoś brakowało. Znudzony Rognir mógł co prawda wyjść gdzieś na zwiad, jednak Johanna ze swoim usposobieniem prędzej wcześniej poinformowała by go o swoich planach.
- Gdzie oni poszli? - zapytał diablicę.
Bazylia chciała już dziękować, ciesząc się z efektów pracy towarzysza. Sama się rozejrzała dookoła jakby szukając jakiś wskazówek.
- Może poszli szukać jedzenia? - to wydawało się Bazylii dość logiczne, przecież długo siedzieli nad nieprzytomnym. Kobieta znów spojrzała na Raziela. Wierzchem dłoni czule pogładziła twarz anioła.
- Dziękuję, że się nim zająłeś.
- Taka jest już moja rola w tym zespole - stwierdził Roland. - Mam nadzieje, że nie będę później żałował tej decyzji.
- Nie będziesz… - odpowiedziała spokojnie Bazylia. - Ja tu poczekam aż on się obudzi. Sama jestem mocno poobijana. Jeśli chcesz ich poszukać to cię nie będę zatrzymywać.
- Tak też zrobię - odparł Roland, niespiesznie ruszając w stronę wyjścia. Zatrzymał się zaraz przed drzwiami i jeszcze raz spojrzał na diablicę, a wyraz jego twarzy zdradzał, że chciał coś jeszcze powiedzieć. Jednak żadne słowo nie wypłynęło z jego ust, a on pokręciwszy głową odwrócił się i ruszył na zewnątrz w poszukiwaniu dwójki zaginionych.
Raziel leżał, a jego rany, mimo iż opatrzone jak przez profesjonalnego medyka, wciąż sączyły z siebie krew. Pomału, niespiesznie, bandaże zaczynały przesiąkać i brudzić się czerwonym odcieniem płynu. Oddech Aasimara był płytki, acz miarowy i nic nie zapowiadało, żeby mu się miało pogorszyć. Bazylia, mimo ciągłego wpatrywania się i nerwowego wyczekiwania, nie dostrzegła nawet drżenia powiek. Nie wydawało się, aby anioł miał szybko odzyskać przytomność. Zafrasowana zapomniała o własnym głodzie, pragnieniu i zmęczeniu, które w chwili spokoju zaczynały dawać o sobie znać.
Diablica miała rozterkę co zrobić. Nie chciała zostawiać Raziela. Szczególnie, że w końcu zauważyła iż pomimo bandaży nie jest z nim najlepiej. Jeśli sama zemdleje z głodu to mu na pewno nie pomoże. Dźwignęła się na swoje kopyta i pomału zaczęła się rozglądać po domostwie. Pomimo tego, że posiłki stały na stole Bazylia zauważyła je dopiero po chwili. Niepewnie sięgnęła do posiłku aby spróbować czy się nie zepsuł. Nie miała pojęcia jak długo stały tutaj. Głód wziął jednak górę nad rozsądkiem i jeden talerz został wyczyszczony. Potem Bazylia nieco się rozejrzała po okolicy.
 
Asderuki jest offline  
Stary 25-09-2016, 14:15   #8
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Zabiłeś nas, tato - smutny, dziewczęcy głos zza jego pleców sprawił, że natychmiast się odwrócił. Mały, blondwłosy aniołek - jego aniołek.
- Czemu uciekłeś? Czemu przestałeś nas kochać? - rozpaczliwy, słaby głos wydobył się z jej sinych ust. Była blada, osłabiona, potargana. W swym uścisku trzymała zabawkę, którą miała zawsze gdy zasypiała, żeby odgonić koszmary.
Shade bez słowa wpatrywał się w twarzyczkę, należącą do najbliższych mu, najważniejszych na całym świecie istot.
Bo cóż miał jej powiedzieć? Że nie opuścił ich, skoro to zrobił? Że musiał iść, na polowanie, by nie umarli wszyscy z głodu i nędzy? Że musiał je zostawić, ale chciał do nich wrócić? Że po prostu nie zdążył?
Usiłował coś powiedzieć, pocieszyć, zapewnić, że niedługo się spotkają, ale słowa utknęły mu w gardle. Nie potrafił wykrztusić ani jednej głoski.
Zamrugał oczami i poczuł, jak po policzkach zaczynają mu płynąć łzy.
- Tak myślałam - zaszlochała dziewczyna, spoglądając na mężczyznę zamglonymi od łez oczami.
- Mama miała rację! Jesteś nikim! - wykrzyczała ze złością - NIKIM! - powtórzyła po czym odwróciła się gwałtownie i uciekła szlochając. Zniknęła, jak mara którą przegoniło światło dnia, choć w tych ciemnościach dalekie to było od prawdy.
- Jesteś wspaniały, zdecydowanie lepszy - głos żony, który rozpoznał bez problemu, dochodził z drugiego pokoju. Shade zorientował się, że znajduje się w swoim domu.
Shade podniósł się, z zaciekawieniem wsłuchując się w słowa, które padły za ścianą. Do kogo mówiła...?
Zamarł bez ruchu, czekając na odpowiedź.
Czyżby jego najgorsze podejrzenia miały się spełnić?
Zacisnął zęby i, nieświadomie, położył dłoń na rękojeści miecza.
- Nie kochasz już męża? - obcy, męski głos, tubalnie odbił się niczym echo.
- Kocham, nie kocham… - odparła wymijająco i zaśmiała się perliście - Czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Teraz mam ciekawsze rzeczy do robienia.
Ciekawsze? Shade zgrzytnął zębami.
A więc tak to wyglądało... On się zaharowywał na śmierć, a jego żona mile sobie spędzała czas Tylko z kim? Bo jak, to łatwo było się domyślić.
Shade jednak nie zamierzał pozostawić niczego w sferze domysłów. Chciał wszystko zobaczyć, a potem podjąć zdecydowane kroki.
Cicho jak kot podszedł do drzwi, by się przekonać, co się dzieje w drugim pokoju.
Staranność chyba zadziałała, gdyż kochankowie wcale nie spostrzegli wyglądającego zza progu mężczyzny. Shade żonę rozpoznał bez problemu. Jej wyraźne rysy i kształty nie były mu obce. Gdy jego wzrok spoczął na obiekcie romansu swej wybranki, widział tylko zamazane kontury.
- Zostawiłeś nas, więc mamy nowego tatusia - powiedziała dziewczynka, stojąca na wprost łóżka i przyglądając się wybrykom kochanków. Była to druga córka, krótkowłosa brunetka, starsza od blondwłosej o ponad dwa lata.
- Nie potrzebujemy cię. - Jej głowa niespiesznie odwróciła się w kierunku Shade’a, aby zmierzyć go wrogim spojrzeniem.
- Ja was zostawiłem? - Shade obrzucił córkę pełnym cierpienia spojrzeniem. - Dlaczego tak mówisz?
- Mama wszystko nam powiedziała. Nie okłamuj nas. To twoja wina, że nie żyjemy. Twoja, że to wszystko się stało. Byłeś winny i jesteś, jeszcze wiele razy będziesz winien tragedii. Ponieważ to do ciebie przywarło. Taki już jesteś. Jesteś nikim. - powiedziała oschle, a jej gardłowy głos nie przypominał już tego córki - Nikim. - powtórzyła groźnie, spoglądając na niego spod ciemnej grzywki, a oczy zabłysły czerwienią. Scenografia zmieniła się w sekundę, a ciało dziecka zaczęło gnić w błyskawicznym tempie. Po chwili pozostały z niego jedynie miłe dla oka wspomnienie, kiedy przed oczami ujrzał trzy, żywe kobiece trupy, z pętlami zawiązanymi wokół szyi.


- Kim jesteście? - Shade cofnął się o krok, równocześnie wyciągając miecz. - Skąd się tu wzięłyście? To mój dom. Nie ma tu dla was miejsca!
 
Kerm jest offline  
Stary 29-09-2016, 21:39   #9
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

Shade nie wiedział czego spodziewać się po upiorach. To sen czy rzeczywistość? Jawa czy okrutna mara? Dom, w którym dotychczas się znajdował w jednej chwili przerodził się w pobojowisko, jakie przedstawiało teraz sobą miasto. Ruiny z desek stały się nieoficjalnym cmentarzem. Otaczające go zgliszcza nie przynosiły nadziei, zaś idące w jego stronę pokracznymi ruchami, żywe zwłoki kobiet, przyprawiały o dreszcze.
- Kim jesteście? - Shade cofnął się o krok, równocześnie wyciągając miecz. - Skąd się tu wzięłyście? To mój dom. Nie ma tu dla was miejsca! - wykrzyczał, choć jego słowa przestały pasować do otaczającego go tła. Wszystko tak szybko się zmieniało, jak we śnie; jak w koszmarze.
- Nie poznajesz mnie, skarbieee? - leniwy, gardłowy pomruk wydobył się z jednego z ruchomych ciał. Sunęła powolnie z wyciągniętymi w przód rękami, które jakby pragnęły dotknąć ciała mężczyzny.
- Tatooo… Tatooo… Obudź nas! - zawtórowały dwie dziewczynki obok, powłóczając nogami zupełnie jakby te były ciężkie jak z ołowiu. Nie był pewien, czy będzie musiał zatopić ostrze w ich ciałach. Kim one były, prócz tego, że ponoć jego rodziną?



W tym samym czasie Roland przeczesywał okolicę. Zatoczył wielkie koło wokół całego miasteczka, badając je dokładnie i przy okazji znajdując ukryte przejście, które jednak wciąż pozostało tajemnicą. Nie mógł więc wiedzieć, czy warto się zagłębiać w zagadkę, czy może lepiej udawać, że nic takiego nie widział? Na ile mógł mieć pewność, że nie wpakuje swoich towarzyszy w śmiertelną pułapkę, a na ile, że droga zaprowadzi ich do wyjścia z tego zamkniętego przez góry pseudo-piekiełka? Rzeź, która miała tutaj miejsce, wciąż pozostawiała niesmak.
Wiedźmiarz szedł skrajem i jak najbliżej wszystkich domków, które zbudowane zostały w okolicy gigantycznej góry. Gdy widział, że drzwi domostwa są otwarte, z ciekawości zerkał do środka jednak nie przekraczał progu. Widok jaki ujrzał nic a nic go nie zdziwił. Chaty w większości okazywały się być puste, z domieszką jakichś lichych mebelków, które robione były raczej przez niedoświadczone w fachu stolarza osoby. Nie mniej jednak, zawsze lepsze to, niż nic. Idąc tak wzdłuż i co chwilę zerkając w stronę pokoi, nie mógł ujść jego uwadze dość istotny szczegół - Shade, leżący w połowie w domu, a w połowie na zewnątrz, wykrwawiał się nieprzytomny. Jego powieki drżały niespokojnie, jakby we śnie przeżywał katusze, poza tym był nieruchomy, mocno osłabiony i prawie na wykończeniu. W pokoju domu, u którego progu leżał, nikogo nie było, mimo iż bełt wystający z kolana Łowcy sugerował, że ktoś go tutaj zaatakował. Roland mógłby spróbować samodzielnie wyciągnąć go z tego miejsca i przenieść w bezpieczniejsze, jednak kosztowałoby go to wiele sił, których zmęczony i głodny, zwyczajnie nie miał.

Bazylia po zjedzeniu posiłku poczuła się lepiej. Mimo iż było to zimne i niezbyt smaczne z powodu znikomej ilości przypraw, to zdecydowanie powróciło jej nieco sił. Wstając z krzesła zaczęła badać pokój, choć był on skromny. Jeden stół, trzy licho zbudowane krzesła oraz jakiś krzywy regał, który wyglądał jakby miał się zaraz rozpaść. Bazylia nie dotykała go, jednak podeszła zaciekawiona dwoma książkami, które spoczywały na jego jedynej półce. Zastanawiało ją, skąd ludzie, cierpiący podobne męki jak ona i jej towarzysze, zdołali zdobyć magiczne księgi. Dopiero kiedy wzięła jedną do ręki i zajrzała do środka, zrozumiała, że to nie mogło być jednak tak łatwe do zdobycia. Za grubą okładką kryło się tylko parę zapisanych stron, przyklejonych zaschniętą krwią, reszta kartek była pusta. W drugiej księdze znalazła zaś rysunki roślin i jakieś pismo, jednak nie znała tego języka. Odłożyła obydwie na miejsce i zerknęła na Anioła, którego stan nie nosił żadnych zmian.

Kiedy wyjrzała na zewnątrz, nieubłaganie zbliżała się noc. Wioska zaczynała przybierać coś na wzór nawiedzonego i opuszczonego miasteczka, którego nocą lepiej trzymać się z daleka. Zasłaniające słońce góry, wpuszczały jeszcze nieco światła przez jeszcze jasne, zachmurzone niebo. Miała złe przeczucie, że takie stosy mięsa i jego zapachu, przyciągnie tutaj bestie, z którymi nie będzie łatwo. Prócz ciał mogła spostrzec otaczające to wszystko góry, jedną ścianę wodospadu oraz spory obszar lasu - te trzy obiekty stanowiły swoiste odgrodzenie kawałka nieporośniętej ziemi, na której zbudowano mający zapewnić Grzesznikom azyl.
W oddali dostrzegła też sytuację, która nieco poruszyła jej w miarę spokojne wnętrze. Mrużąc oczy dla wyostrzenia obrazu mogła stwierdzić z pewnością, że w oddalonym o około mile domku, Roland ciągnie jakieś ciało. W tej samej chwili szelest krzaków z przeciwnej strony sprawił, że odwróciła głowę, a jej oczom ukazał się półork. Z całą pewnością nie był to Rognir, a ktoś zupełnie jej obcy.



Kaabi przybył do miasta wraz z Jarrodem, Sadinem i kilkoma innymi osobami. Ucieczka z szarej Metropolii, nie wiadomo czemu zwanej “Utopią”, była decyzją gwałtowną. Wszystko, co działa się wtedy za metalicznymi ścianami wielkiego miasta, wywarło na ich psychice mocne zarysowania, a wspomnienia swych kar i obowiązków po dziś dzień nękały ich w myślach. Tutaj w wiosce nie byli długo - minęły zaledwie trzy noce, a po niej nastała rzeź, jaką można było tutaj zastać. Półork w tym czasie badał tropikalny las, jak zwykł to robić odkąd tylko się tutaj zjawili. Poznał kilka bezpiecznych ścieżek, tutejszą roślinność oraz znalazł parę gatunków zwierząt, które dało się zjeść. To co odkrył, a nieco go zdziwiło, to fakt, że większość fauny i flory była teoretycznie żywa, jednakże po próbie zerwania rośliny bądź zabicia jakiegoś zwierzęcia, z ich wnętrza wypływała fioletowa, śmierdząca zgnilizną maź. Czegoś podobnego za życia nie spotkał.
Wychodząc z lasu dostrzegł czerwonoskórą diablicę, z rogami wychodzącymi z głowy oraz kopytami. Widywał podobne jej istoty w metropolii. Śmiały się, strzelały batem po poranionej, zaropiałej od nieopatrzonych ran skórze, zmuszały do wielu okropieństw. Diabelstwo wyglądało z domu, w którym zatrzymał się Jarrod, a jej spojrzenie zetknęło się ze spojrzeniem Druida, który silniej zacisnął dłoń na trzonie swojego kija.

Jarrod w tym czasie ocknął się. Leżał na rozścielonych szmatach i prześcieradłach, na piętrze chaty, w której pomieszkiwał od kilku dni. Jego ostatnie wspomnienie dowodziło jedynie temu, że nie można tutaj nikomu ufać. Tager, przeklęty niziołek, z którym dzielił to schronienie, w chwili zagrożenia przywalił mu czymś w głowę i zwiał! Czarodziej zaczął przeszukiwać swoje szaty, ignorując początkowo ból głowy i bez zdziwienia stwierdził, że najważniejsza kartka wyrwana z księgi zaklęć, została mu skradziona! “Niech szlag strzeli każdego kurdupla, który wyciąga łapy po nie swoje rzeczy”. Tak to się kończy, gdy dzieli się pasje ze swoim współlokatorem.
Ból potylicy przypomniał o sobie, a zbłądzona w tamtym kierunku ręka mężczyzny, wyczuła potężnego guza. Kiedy Jarrod przemieścił się do brzega piętrowej podłogi, dostrzegł na parterze coś, co go nieziemsko zdziwiło - nieprzytomnego Aasimara, leżącego na liściach palmy oraz Diablicę przy drzwiach wejściowych, która wyglądała na zewnątrz. Dzięki swojej inteligencji, nie miał jednak wątpliwości, że owa istota nie jest jednym z tych okrutnych demonów, z którymi mieli do czynienia.

W całym tym zamieszaniu tylko jedna osoba została zapomniana, a z powodu rzezi zapewne postawiono na niej krzyżyk. Ostatnim wspomnieniem Sadina była ona - Jastra. Nie widział jej jakby wieki, nie pamiętał kiedy ostatnio się pojawiła. Nie było jej w chwili jego śmierci, nie przybyła gdy doznawał męki za murami metropolii. Nie pomogła, kiedy cierpiał brnąc przez pustynię pełną skorpionów i innych niebezpieczeństw, czychających na każdym rogu. Jako przywoływacz, był niezwykle samotny, niesamowicie bezużyteczny bez osoby, z którą dzielił część duszy - czuł się nikim.
Pierwszy haust powietrza, jaki wziął, smakował starym mięsem. Ciało mężczyzny zalane było krwią, jednak nie była to jego krew. Czuł ciężar na swoich plecach i tylko przypomnienie sobie, co tak naprawdę się stało, pozwoliło mu na zrozumienie sytuacji.


- Uważaj! - kobiecy krzyk wyrwał go z osłupienia, gdy z nieba zaczęły lecieć pociski. Ludzie padali na ziemię niczym bezbronna zwierzyna, a popłoch jaki wywołał nalot uzbrojonych w broń palną Aniołów sprawił, że każdy uciekał w innym kierunku, wpadając na siebie nawzajem i siejąc chaos, w którym ciężko było się odnaleźć. Sadina ktoś pchnął, upadł boleśnie na ziemię, która dopiero zaczynała przesiąkać juchą. Wszystko to działo się przed południem, kiedy blask jasnego słońca oślepiał każdego, kto spojrzał w niebo. Przybyli, jakby robili to zawsze. Spokojni, dumni, przejęci swoją świętą misją karania Grzeszników za swe występki, szykowania im piekła, na jakie zasłużyli. Znani i nieznani mu ludzie padali niczym ustrzelone kaczki, ścieląc gęsto ziemię i brukowane ścieżki. Niektórzy próbowali walczyć, jednak z marnym skutkiem. Prócz strzałów i zgody na powolne umieranie, najeźdźcy odżynali poległym łby. Patrzyli na czołgające się, beznogie ciała, nie spiesząc się wcale i pozwalając, aby mieli choć cień złudnej nadziei, że uciekają, że może się to uda. Było ich wielu, zbyt wielu by rozróżnić kto z kim i przeciw komu podnosi oręż. Stracił przytomność dopiero, gdy próbował się podnieść, jednak tłumy uciekających i walczących zwyczajnie go stratowały. Ironia losu?

Ocknął się pod kilkoma bezgłowymi ciałami. Nie był do końca pewien, jakim cudem jego głowa była wciąż na miejscu. Z trudem dźwignął się, jednak próba wydostania się spod trucheł spełzła na niczym. Były dla niego zbyt ciężkie, a on zbyt słaby. Pomału zaczął czuć cofające się soki trawienne, było mu niedobrze.
- Jastra? - nie był pewien, czy wyszeptał to imię, czy może tylko o nim pomyślał. Po kilku niespokojnych wdechach i próbach podniesienia się, poczuł jak ciężar ciał spada z jego pleców, a gdy już był od nich wolny, uniósł wzrok i dojrzał przerażoną twarz czarnowłosej kobiety, której ciemne oczy przyglądały się mu bacznie. Zdziwione spojrzenie, jakim go obdarzyła, nie pozwolił jej na choćby drobne zająknięcie.
Mimo iż cała ta bitwa stoczona została w świetle dnia, to w chwili gdy Sadin mógł wstać, wokół zaczynało już robić się ciemno.

 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 05-10-2016, 23:05   #10
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Chaos w zrujnowanym mieście


Saidin szybko powstał na równe nogi przyglądając się z niemałą dozą podejrzliwości czarnowłosej, choć tak naprawdę po prostu jego wzrok nie zdołał się jeszcze wyostrzyć dostatecznie, by w ogóle dokładnie ujrzeć jej twarz. Stał w lekkim rozkroku gotowy by od razu rzucić się w bok, choć chwiał się na nogach z powodu osłabienia. Wyczekiwany atak jednak nie następował, a żądne pożywienia trzewia dawały o sobie znać, co przełożyło się na jego energię oraz wygląd całego ciała. Był aż nazbyt wychudzony. Widocznie dawno nic nie jadł.
- Dziękuję… kimkolwiek jesteś - powiedział cicho, bez jakiejkolwiek barwy głosu, zero emocji. Tak jakby mu to w sumie było dość obojętne, choć może to tylko cecha osobowa - Chyba… zgubiłem twoich towarzyszy - zerknął na stos trupów piętrzący się nieopodal i aż mimowolnie się skrzywił.
- Moich? - rzuciła zdziwiiona w odpowiedzi i zdjęła nowopoznanego z linii wzroku, aby przenieść go na będącego kilkadziesiąt metrów dalej Rolanda, który najwyraźniej z czymś lub kimś się siłował.
To co wydarzyło się w przeciągu jedynie kilku minut całkowicie zbiło Rolanda z nóg. Najpierw odnalezienie Shade’a, z którego nogi wystawał bełt, zaraz później okrzyki Bazylii i pojawienie się kolejnego półorka. A w dodatku w końcu odnalazł Johanne! Tylko, że ta grzebiąc w stosie trupów, odnalazła najwyraźniej żywą osobę. Brakowało tylko, by zaraz wyskoczył skądś Rognir i zwyczajowo zaczął machać swoim toporem na prawo i lewo.
Wiedźmiarz nie miał czasu nawet, by poukładać to sobie wszytko w głowie. Bazylia wydawała się w gorszej sytuacji niż Johanna, jednak w swoim obecnym stanie z pewnością, nie poradziłby sobie z półorkiem. Dlatego najpierw musiał odnaleźć wsparcie.
- Johanna! - pozostawiając Shade’a na ziemi, ruszył w kierunku dziewczyny, bacznie obserwując otoczenie. W takiej sytuacji szczególnie nie mógł sobie pozwolić na utratę czujności.
Kiedy się do niej zbliżył, skupił wzrok na mężczyźnie, który najpierw odwzajemnił spojrzenie, ale szybko zaczął oglądać pozostałości swoich butów. Wprawdzie, nie odczuwał wobec niego takiej podejrzliwości jak w przypadku Aasimara, jednak wolał pozostać ostrożny.
- Odstawiając grzeczności i wyjaśnienia na bardziej dogodny moment, powiedz mi, czy znasz tego półorka i czy mógłbyś go jakoś powstrzymać? - zapytał, wskazując ręką w stronę domu, do którego usilnie nieludź chciał się dostać.
Ból niosący się po całym ciele nie dawał zapomnieć o wydarzeniach mających miejsce w tym przeklętym miejscu. Każdy ruch ciałem, a przede wszystkim rękami, niósł kolejne fale cierpienia, tak jakby go już mało miał za życia. Trudno mu było nazwać tą krainę światem żywych. Czyżby to było to przerażające Avernus, pierwszy krąg piekieł? Uchowajcie bogowie!
Półork… słowo to było dla niego znajome. Nawet podróżował z osobą będącą tak zwanym półorkiem. A może jedynie mu się wydawało, że podróżował? Z jednego koszmaru do drugiego. Z drugiego do trzeciego. Z trzeciego do entego. Może po prostu śnił - był zamknięty w swojej wyobraźni i dręczony przez nią przez spoglądanie na śmierć innych oraz swoją. Ale te anioły… czy one nie powinny być symbolem dobroci? Posłańcy bogów powinni próbować nawrócić czarne owieczki tego świata i przynieść ukojenie cierpiącym, nie mordować jak w jakiejś ubojni. A Jastra? Jedyna osoba będąca kiedyś zawsze z nim, przecież też była anielicą. Co jeśli tak naprawdę jest jak pozostali? Zabawiła się jego kosztem, po czym zostawiła, by cierpiał sam?
“Ona jest inna” - pomyślał wypierając łamiącą serce myśl ze swojej głowy.
Zdecydowanie za długo nie odpowiadał nieznajomemu na jego pytanie. Spojrzał więc w stronę, o której mówił, i zdziwił się niezmiernie widząc znajomą twarz.
- A tak. Znam go. To Kaabi - oznajmił tak, jakby do niego nie dotarło, że jego towarzysz żyje, lecz szybko się zreflektował, ożywiając się z tego marazmu będącym trudnym do zrozumienia rozmyślaniem nad pojęciem egzystencji w piekle - Zaraz, to Kaabi! Czekajcie, już się nim zajmę, tylko najpierw znajdę swój kostur podróżny.
Jak powiedział, tak zaczął robić. Zaczął odwracać i przetaczać trupy dookoła siebie z chwili na chwilę robiąc się coraz bardziej bladym. W pewnym momencie się poślizgnął i z całym impetem wychudłego ciała wpadł w głęboką kałużę szkarłatnej, śmierdzącej krwi. Saidin powstał tak szybko jak tylko był w stanie pomimo ogólnego osłabienia, plując krwią, kaszląc i ciężko dysząc, łaknąc powietrza. Strzępy jego szaty, kiedyś zapewne całkiem niezłej, teraz po prostu wisiały na nim przesączone czerwienią i smrodem. Jego energia sprzed chwili całkowicie się ulotniła, a nawet zdawał się skurczyć w sobie. Bez słowa skierowanego w stronę swej wybawczyni - udał się w stronę drzwi, garbiąc się przy tym pod natłokiem beznadziei.
- Co się dzieje z Shadem? On...on umarł?! - spytała jakby z przerażeniem Johanna, kiedy Roland stanął blisko niej i nawiązał kontakt z obcym mężczyzną, którego ta znalazła zupełnie przypadkiem. Zachodzące za górami słońce dawało coraz mniej światła i utrudniało dostrzeganie szczegółów.
- Rany, Roland… Pomóżmy mu. Przecież umiesz leczyć! - rzuciła jakby oskarżycielsko i nie zważając już na młodego, odratowanego spod stosu ciał chłopaka, podbiegła w stronę Łowcy, z którym razem uciekli z przeklętego miasta. Kiedy ukucnęła przy nim, Shade zaczął krwawić z nosa, sprawiał wrażenie jakby walczył wewnętrznie. Johanna spróbowała pomóc mu w sposób tradycyjny opatrzyć rany, bo tylko tak umiała. Obwiązała bandażami poranione ciało, nie wyjmowała bełtu aby nie powiększyć krwawienia. Na chwilę udało jej się odratować Łowcę przed śmiercią, ale jeśli nie otrzyma on w najbliższym czasie porządnej medycznej opieki - umrze.
Roland przyklęknął przy rannym towarzyszu, zaciskając wargi ze zmartwienia. Sądził, że stan Shade’a choć poważny, był już w miarę stabilny. Teraz jednak zdawać by się mogło, że z jakiegoś powodu życie łowcy zaczynało ponownie wyciekać. Wiedźmiarz klęczał nad nim, nie wiedząc kompletnie co ma zrobić. Wykorzystał już całą swoją magię, a prostymi działaniami ratunkowymi z pewnością nie uda mu się odciągnąć wiszącego nad mężczyzną widma śmierci. Pozostała już tylko jedna szansa na uratowanie go.
- Pomóż mi go przenieść do chaty, gdzie są wszyscy - powiedział do Johanny Roland. - Na jego rany może pomóc jedynie magia, a ja swoją już wyczerpałem, ale… - rzucił spojrzenie w stronę, w którą zmierzał odnaleziony przez dziewczynę mężczyzna. - może któryś z nich będzie w stanie mu pomóc. Nie pozostaje nam już nic innego.
 
Hazard jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172