Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-10-2017, 21:59   #101
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Poranek… wtulona w kochanka mogła się nim w pełni ekscytować. Bezpieczna, zadowolona, rozleniwiona… szczęśliwa. Stworzona do miłości, nic więc dziwnego że miłością… zwłaszcza jej fizycznym aspektem się delektowała. Wielbiona i sama wielbiąca swego kochanka. Uradowana.
Poranek był miły, tak samo jak wczorajsza noc, tak samo zapowiadał się przyszły wieczór z kochankiem. Przyjemnie.

Ranek rozdzielił w końcu kochanków, acz Jarvis powiedział gdzie i kiedy mogą się spotkać w południe. Tawaif. Póki co czekały ją zadania… spieniężenie wina, a w związku z tym odwiedzenie “Pod rogiem i baryłką.” Przybytek… o dziwo wydawał się bardziej opustoszały niż ostatnio. Choć oczywiście wikidajły były i był baryłkowaty Vittorio. Uśmiechnął się na widok wchodzącej tawaif i wskazał miejsce przy kontuarze.
- Dziś się panienka spóźniła. Axamander już wyszedł i raczej dziś się nie pojawi. Szukać go nie ma gdzie, bo całe miasto przypomina teraz rozdeptane mrowisko. - zaczął mówić nalewając jakiś trunek do kufla. - Pewnie słyszałaś o wypadkach w jednym z portów, co? Na pewno… całe miasto o tym mówi. Tak czy siak kupieckie rody obradują, władze miasta zwierają szeregi. Straż postawiono pod bronią i nawet pojawiły się pogłoski o formowaniu regularnej armii… czegoś czego nie było w mieście od czasów pierwszych jego założycieli.
Zaśmiał się gromko.- To dobry czas dla najemników i awanturników, ale i pracowity.
- Masz czerwony kapturku… na koszt firmy, za umilenie mi dnia widokiem swoją ślicznej buz.- podsunął jej kufel z trunkiem.- A i obaczymy czy ci zasmakuje taki korzenny trunek.


Z Jarvisem spotkała się tuż przed udaniem się do Dartuna. Starczyło im czasu na trochę zabawy w ich ulubionej świątyni, ale potem trzeba było ruszyć do wróża. Tawaif spędziła cały poranek na nogach przemierzając z miejsca na miejsce, więc osłuchała się plotek od których miasto wrzało. Dowiedziała się że wydarzenia w porcie i napaść Synów Plagi nie były jedynymi sensacjami. Zginęło też kilku bogatych kupców ( w tym cały jeden klan wymordowano), podczas gdy i ludzi i wampirów skupione były na wydarzeniach porcie. Ponoć za tymi zgonami stał Vantu i jego poplecznicy. A wszyscy denaci byli albo poplecznikami krwiopijców, albo nawet wampirami w ludzkim przebraniu !
Niektórzy się z tego cieszyli, ale większość rozmówców miała mieszane uczucia. Z jednej strony śmierć sług wampirzych cieszyła każdego z nich, z drugiej jednak… wampiry były złem, ale dobrze znanym i cywilizowanym. Walka z nimi była ujęta w jakieś honorowe ramy, a i sami krwiopijcy nie byli wrogami ludzi i samego miasta. Jedynie pasożytowali na nim. Synowie Plagi zaś byli bezmyślną falą zniszczenia… wrogiem, który chce pozostawić za sobą jedynie śmierć i zniszczenie. A Vantu… on był niewiadomą. Chciał śmierci bladolicych nieumarłych, ale nie był siłą dobra. Vantu likwidował konkurencję przynosząc ze sobą nową odmianę zła.

Bardka więc miała o czym rozmawiać z Jarvisem zanim wyruszą odwiedzić ów półplan o którym wspominał. Niemniej w tej chwili kroki skierowali do wyroczni Dartuna.
- Witaj…- zaczął czarownik wchodząc do środka z bardką i trzymając ją za dłoń.- … to co nam powiesz o tej robocie którą nam ustawiłeś.
- Aaa taaak… eee… nooo… Ona jest tak jakby na razie… nieaktualna.- wyjaśnił w końcu Dartun po dłuższym kręceniu.- Z powodu wydarzeń w porcie i wydarzeń, które nastąpiły potem Zakon na razie zawiesił tamtą akcję na czas nieokreślony.
Uniósł teatralnie palec do góry dodając.- Aaaale nie myśl, że skoro oni wystawili was do wiatru to ja też. Mam misję.. uczestnictwo w balu jako ukryci wśród gości ochroniarze. Przy waszej prezencji jestem pewien że zdołacie się wtopić w tłumek gości. Robota bardzo prosta i przyjemna… wymaga tylko używania mniej rzucającej się w oczy broni. Żadnych wielkich mieczy, muszkietów i pistoletów dubeltowych. I oczywiście odpowiedni strój trzeba sobie przyszykować. Ogólne warunki tego zadania są do negocjacji dopiero. Więc co o tym sądzicie?


Znowu oddalili się od miasta. Tym razem bez Godivy, bo ta miała pełno roboty w La Rasquelle i liczyła na kolejną okazję do walki w samym mieście. Robota strażnika miejskiego znów nabrała dla niej blasku. Ruszyli jednak tym razem wygodniejszym szlakiem, który nie prowadził przez błoto i bagna. A ich celem miał być półplan… cokolwiek to znaczyło. Czarownik szedł przodem, wysyłając na czujkę jak zwykle narzekającego na wyzysk Gozreha. Narzekającego tak “znudzonym” głosem i wypranym z emocji, że ciężko było uwierzyć w szczerość jego narzekań. Przypominało to bardziej sztukę dla sztuki.. marudzenia.
Tym razem jednak obecność Gozreha wydawała się bezpodstawna. Nie przedzierali się przez moczary, ale szli wygodnym traktem, oświetlanym przez magiczne latarnie. Opustoszałym co Jarvis wyjaśniał nie tyle ukryciem samego portalu, co… tajemnicą jaką okrywał sposób jego aktywacji.
- Magiczne portale są wrota. Nie ma znaczenia jeśli wiesz gdzie są, jeśli nie wiesz jak je otworzysz. Jeśli nie masz klucza… a mi się udało taki wyłudzić. - uśmiechał się tajemniczo czarownik.
Gdy dotarli na miejsce.


Bardka mogła się sama przekonać co miał na myśli. Portal okazał się zwykłym drewnianym portalem… łukiem który zwykle bywał wkomponowanym w jakiś budynek i stanowił otwór wejściowy. Nawet ładnie zdobionym, ale samotnym… bez budynku i śladów istnienia budowli której mógł być częścią. Byłyby zwyczajny gdyby nie skomplikowany świetlisty glif wiszący w nim i promieniujący magią.
Jarvis wyjął z kieszeni ”klucz” do portalu i spytał cicho. - Jesteście gotowi?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 12-10-2017 o 22:35. Powód: poprawka związana ze zmianami
abishai jest offline  
Stary 03-12-2017, 19:07   #102
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Chaayę bolały dłonie i nadgarstki.
Od długiego trzymania ich wysoko nad głową, w ciasnych obręczach okowów, nie dochodziła jej krew do palców, dawno tracąc w nich czucie.
Dookoła spowijał ją mrok i chłód głębokiego lochu.
Załkała cicho, nawet nie próbując się oswobodzić. Wiedziała, że w ten sposób tylko pogorszy swoją sytuację…

- Jakoś przygasłaś moja Chandramukhi… - Ranveer odezwał się nagle przyciszonym głosem. Kobieta drgnęła, rozglądając się zaskoczona.
Była u siebie, w Pawim Tarasie. Siedziała w sadzawce ciepłej wody, dookoła pływały pachnące kwiaty, a z nocnego nieba spływało srebrzyste światło księżyca w pełni, oświetlając dwie nagie sylwetki.
Jak… jak nagle się tu znalazła? Czyżby przysnęła?
- Coś cię trapi? Czyżby wezyr Abu al-Abbasa źle cię traktował nocami? - spytał, wzburzając łagodne zmarszczki na tafli basenu.
Tawaif wpatrzyła się w kochanka, wciąż będąc rozkojarzoną i nieco zakłopotaną.
Był taki… piękny.
Taki… sprzeczny.
Teraz gdy go poznała, jego wygląd nie budził w niej lęku, a czułość. Długie i lśniące włosy, nie były już gniazdem onyksowych żmij, gotowym ukąsić każdego kto się zbliży do ich nosiciela, a ogrodem, o który dbała i pielęgnowała. Dłonie zadające setki razy bezlitosną śmierć przeciwnikom, stały się miękkie i delikatne. Spojrzenie dzikiej i nieujarzmionej bestii, było łagodne i melancholijne. Usta pełne kłów, pieściły z jak eteryczne opuszki zjawy. Gromki głos mogący kruszyć skały, jawił się czułym mruczeniem.
Nieznany umysł pogrążonego w szale wojownika, skrywał spokojnego, ciepłego i czułego mężczyznę, któremu zabrano marzenia i możliwości bycia tym, kim chciał być, a zmuszono do przyodziania przeklętego umundurowania, które zamieniło go w odczłowieczoną machinę do zabijania.
- U-um… zamyśliłam się… - odezwała się, potrząsając głową i wpływając w szerokie ramiona, które otuliły ją jak potężne cielsko dusiciela, ale… delikatnie i ulotnie. Tancerka zaciągnęła się znajomym zapachem. Ciężkim, o korzennym zabarwieniu i ostrym od kadzidlanego dymu oraz pustynnego pyłu.

Z jakiegoś powodu pachniał teraz inaczej… obco, jak przybysz z odległej krainy. Rześki niczym chłodny wiatr, przejrzysty jak górski potok.
Kamala wtuliła nos w szyję kochanka, wciągając powietrze do płuc.
Jarvis… tak pachniał jej Jarvis. Obudziła się jak od uderzenia biczem.
Czarownik leżał obok głaszcząc ją czule po włosach.
Serce dziewczyny biło jak oszalałe w jej drobnej piersi, powoli zwalniając tempa, gdy teraźniejszość zaczęła wkradać się do zaspanego umysłu. Uspokajała się powoli, przytulając ciaśniej do nagiego torsu mężczyzny, całując go drobnymi całusami po skórze.
- Dzień dobry… - wymruczała leniwie.
- Dzień dobry… jak ci się spało? - zapytał ciepło, nie przerywając muśnięć jej włosów.
- W porządku. Wypoooczęłam. - Chaaya ziewnęła, drapiąc się po policzku o pierś leżącego obok.
- Ja też… - Mag starał się zabrzmieć groźnie, ale nie bardzo mu to wyszło. Cmoknął ją w ucho mrucząc - na co masz apetyt? Dziś ja podaję śniadanie.
- Właściwie to chyba nie jestem głodna… - Kobieta podniosła głowę by rozejrzeć się po pokoju, ale zaraz ją opuściła z cichym westchnieniem rezygnacji.
- Więc poleżymy i poprzytulamy się - mruknął przywoływacz, tuląc tawaif do siebie i przymykając oczy. - Tak też miło.
Zaśmiała mu się chochliczo, rozluźniając się w objęciach.
- Miło, miło… ale dzisiaj nie mamy dnia wolnego - przypomniała, spacerując wargami po odstających kościach obojczyków partnera.
- Tak… dopadnę cię więc po południu w jakiejś uliczce i poczujesz na ciele całą moją żarliwą tęsknotę - szepnął jej cicho, lekko drżąc pod pieszczotą jej ust.
- Och, a więc puszczasz mnie samą? - Bardka była wyraźnie niepocieszona, mrucząc cicho jak rozgniewane zwierzątko.
- Niestety… w innym przypadku… nie wyszlibyśmy z sypialni… - Zaśmiał się Jeździec i naparł ciałem na dziewczynę, a gdy już leżała na plecach, ustami zaczął pieścić jej szyję, wodząc po niej leniwie. Dłoń zaś muskała biodra równie delikatnie co leniwie.
- Jutro będę cały twój… od rana do… czasu, aż znudzi ci sie moja obecność - szeptał między pocałunkami.
- Kto wie co przyniesie jutro… - Kamala dalej narzekała, choć pod dotykiem ukochanego, gniew, nawet udawany, długo nie potrafił się utrzymać w głosie. Za chwilę na powrót się uśmiechała, prężąc dumnie ciało przed Jarvisem, kusząc, by jednak dał się namówić na małą zabawę. - To w takim razie gdzie i kiedy się widzimy?
- Cóż… - Palce czarownika wsunęły się między uda leżącej tancerki łagodnie pieszcząc jej podbrzusze. Błądząc wargami po obojczykach, rozkoszując się drżeniem jej ciała.

Przytulony do niej kochanek stawał się coraz bardziej chętny ku zabawie… czuła jego gotowość coraz bardziej ocierającą się o jej nogę. - ...jest taka niewielka “Galeria Sztuki”, czyli taki sklepik, gdzie sprzedaje się niemagiczne rzeźby i inne bibeloty miejscowych artystów i złupione z elfich budowli. “Pod kruczym skrzydłem”... dwa kanały od naszej karczmy. Łatwo znajdziesz drogę. W południe będę czekał przed nią.
- Hmm… może się… zjawię. - Westchnęła niezbyt głośno bardka, obejmując mężczyznę rękoma i zagarniając go coraz bliżej siebie. Coraz ciaśniej… jak czepliwy bluszczyk. - Jak nie zapomnę, a pamięć mam słabą - dodała kwaśno, uśmiechając się postępnie. Nie miała zbyt dużego pola do popisu, gdy jej partner aktualnie nurkował między jej piersiami, mogła więc tylko liczyć, że w końcu łotrzyki jego palców ustąpią pola samemu przywoływaczowi, któremu odpłaci się czułością za czułość.
- Będę… więc musiał zadbać by ci zależało… - Uśmiechnął się, z pietyzmem całując czubek nosa pokusy w kobiecym ciele. - Może spełniając teraz twój kaprys… jeśli go wypowiesz. I kolejny gdy się spotkamy?
- O nie… miałeś mnie już więcej do tego nie zmuszać - zaperzyła się Chaaya. - Teraz to na pewno nie zjawię się w galerii - drocząc się dalej, masowała barki rozmówcy.
Ten nagle oderwał się od dziewczyny, wysuwając z jej objęć i klękając obok. Zanim jednak tawaif mogłaby się przestraszyć, że go czymś uraziła, władczo rozchylił jej uda, klękając między nimi i sięgając ustami do jej intymnego zakątka, by poddać kochankę “torturze” języka, wodzącego po i w jej kobiecości.

- Okrutny… - Kamala wycedziła przez zęby, wyginając się w łuk, gdy poczuła ciepły język na sobie. Uniosła swój soczysty kwiat wyżej, jakby nie tylko kochanek ją lizał… ale i ona się o niego ocierała. - Uwielbiasz mi to robić… uwielbiasz gdy tak cierpię.
- Doprawdy? - Padła odpowiedź pomiędzy jednym, a drugim muśnięciem.
Czarownik oplótł ramionami jej nogi. - Nie brzmisz jak byś cierpiała.
- Ciii… przestań tyle mówić… kochany, mój… - Wzdychała coraz głośniej, falując jak cielsko egzotycznego węża. - Pozwól mi spłonąć pod dotykiem twych ust…
Jarvis przylgnął więc łakomie do łona swej wybranki i rozsmakował się w pieszczocie. Sięgając jak najdalej, niczym smakosz, powolnymi liźnięciami budząc ów ogień. Widziała go zresztą też w jego spojrzeniu i wiedziała, że po grze wstępnej zawsze pojawia się główne danie.

Kobieta zaczęła oddychać przez usta coraz głośniej, w pełnym oczekiwania drżeniu. Jej dłonie błądziły po szyi i piersiach, jakby zgubiły drogę, lub zapomniały dokąd zmierzały.
Mięśnie napinały się, gdy biodra unosiły się za językiem przywoływacza. Spragnione i nienasycone jego pieszczotami.
W końcu bardka jęknęła cicho, gdy gorąca fala rozlała się po jej podbrzuszu, przygważdżając ją do materaca w oniemieniu.
- Chcę... więcej… - Usłyszała, patrząc jak jej mężczyzna zajmuje pozycję siadu klęcznego i rozchyla szeroko jej uda. Jego włócznia sterczała w górę, niczym pika czekająca na szarżę konnicy.
Uśmiechnął się do niej, dodając żartobliwie - dosiądzie panienka rumaka?
- Czekałam, aż mi to zaproponujesz… - odparła wesoło, podnosząc się z wyciągniętymi ku niemu rękoma. - Bardzo lubię przejażdzki… zwłaszcza na moim ulubionym pupilu - wymruczała zadziornie, obejmując za szyją miłość swojego, nowego życia.
Na chwilę złączyli swe usta w przyjemnym pocałunku, gdy wchodziła na jego biodra okrakiem, ocierając się piersiami o tors partnera.
- Nie znudziłem ci się jeszcze? - zamruczał jej cicho, wargami muskając szyję, a dłońmi obejmując pośladki dziewczyny, by później nadać pewnie tempo jej przejażdżce.
- Ani trochę. - Tancerka opuściła się delikatnie, zdobywając kochanka z lisim uśmiechem. - Będę tęsknić… - wyszeptała, powoli nadając swemu ciału rytm. - Będę tak mocno tęsknić, że choć zarzekam się… to i tak wrócę do ciebie. W twoje ramiona.
- Ja też… będę tęsknić. Bardzo… Porwę cię kiedyś, wiesz? - mruczał cicho, wtulając twarz jej piersi i całując delikatnie. - Porwę na cały dzień… zabiorę do jakiegoś małego pokoiku i nie wypuszczę… całą dobę rozkoszując się złapaną przeze mnie nimfą.
Palce zaciskały się na niej drapieżnie, czuła paznokcie lekko wbijające się w jej pośladki, gdy powoli podskakiwała na rumaku magika, czując jego twardą i zaspokajającą obecność.
Na razie był stęp… ale i cwał rysował się gdzieś na horyzoncie.
- Nawet nie wiesz, jak mocno cieszą mnie twe słowa. - Chaaya tuliła umiłowanego do pączków swych piersi, znakując jego skronie drobnymi pocałunkami. Drżała coraz bardziej kolebiąc się w siodle wybranka, nie mogąc poradzić sobie z nadmiarem uczuć do mrukliwego towarzysza.
Zatapiając nos w jego rozmierzwione włosy, inhalowała się przyjemnym zapachem, chcąc zapamiętać każdą nutę cechującą jej Jarvisa, na czas samotnej wyprawy w miasto.
Ten zaś mocniej zaciskał dłonie, zaborczo… jakby bał się, że ta delikatna kobietka zniknie, gdy tylko ją puści, jednocześnie przyspieszając powoli tempo.
Opadała się i unosiła coraz szybciej, niczym falujące morze, czując usta kochanka smakującego jej drżący w rytm oddechów biust.
- Nawet jeśli przyjdzie ci co chwilę się rozdziewać wraz ze mną… i ubierać… i znów… - mruczał, podnieconym tonem głosu. - Zmieniać… wraz ze mną... maski… byśmy… nie… mogli się… znudzić… sobą.
- Nawet… zawsze… cały czas. - Coraz żarliwiej zapewniała o swoich uczuciach względem niego, z każdym słowem napierając mocniej na ostrze jego pragnień, by mógł czuć dosadny wydźwięk jej zapewnień.
- Pragnę… cię… nie wypuszczę. - Poczuła żar czarownika i to nie tylko w słowach. Jego dłonie wbijały się żelaznym uściskiem, niczym szpony podniebnej bestii, w jej pośladki. A biust podskakiwał gwałtownie, gdy Kamala czuła coraz mocniej obecność męskości w sobie.
Galop przeszedł w cwał, bo i włócznia stawała się muszkietem, gotowym oddać salwy honorowe miłosnemu kunsztowi tawaif.

Bardka poprowadziła ich tandem ku spełnieniu, w takt dwóch rozgorączkowanych oddechów.
Chwilę później, drżała odchylając głowę do tyłu i przytulając przywoływacza do siebie, niczym dziecko utulane do snu.
Obserwowała znajomy sufit, uspokajając się nieco.
- “Pod kruczym skrzydłem”. W południe. - Przyrzekła przyciszonym głosem, pochylając się by ucałować go w czoło.
- Jeszcze nie wyszliśmy - szepnął jej, nie wypuszczając z objęć. No tak… była z niego łakoma bestia.
- Zjadłeś już swoje śniadanie… wystarczy do naszego spotkania - mruknęła czule, odgarniając mu mokre kosmyki z twarzy.
- A ty już zjadłaś? - skontrował z łobuzerskim uśmieszkiem nie do końca dając za wygraną.
- Nawet więcej niż spodziewałam się dostać. - Chaaya ucałowała mężczyznę w usta. Była nieugięta. Zaraz też jej dłonie powędrowały do oplatających dziewczęce rąk, by się z nich wyplątać. - Nie spóźnij się, bo robię się agresywna gdy jestem głodna.
- Drapieżna… jak bardzo? - Cmoknął ją czule w usta. - Rzucisz się na mnie jak dzika kotka? Czy rzucisz butami we mnie?
Tancerka zaśmiała się schodząc z łóżka, by przygotować się do wyjścia.
- Jestem wtedy jak wygłodniała hiena. - Starała się wyglądać na groźniejszą, niźli jej postawa pustynnego feneka pozwalała. - Nie gryzę, a połykam w całości. - Mrugnęła z zadziornym uśmieszkiem do kompana. - Jak myślisz? Lepiej ubrać się normalnie, czy założyć szatę bojową?
- To zależy… od twoich planów. - Zamyślił się Jarvis, przyglądając jej nagiemu ciału. - Na spotkanie ze mną… ubierz się bojowo. Acz zostaw mi otwarcia w swej zbroi, co by walka była uczciwa.
- Aćća? A d kiedy jesteś takim honorowym zawodnikiem co? - odparła pluszcząc się w wannie, z której to prędko zaraz wyskoczyła. - Chodzi mi raczej o to… by być przygotowaną, nie tak jak wczoraj. Oczywiście wezmę broń i torbę ze swoimi rzeczami… Ale czy zakładać jeździecką suknię? Jest magicznie utwardzona i zapewnia ochronę przed… ogniem.
- Możesz... to dobry pomysł - stwierdził z uśmiechem mag i skinął głową w zadumie. - Dobrze być przygotowanym, ale sądzę, że po tym co się wydarzyło w porcie straż zostanie wzmocniona i będzie bardziej czujna.
Kamala milczała przyodziewając się w bieliznę jaką jej wczoraj wybrał kochanek, zrezygnowała jednak z delikatnych pończoszek, wybierając bardziej kryjące, a co za tym idzie również wytrzymalsze na przeróżne perturbacje jakie mogą spotkać ich nosicielkę.
- Jednak ją wezmę… nie lubię być zaskakiwana przez wroga, ale nie martw sie nie założę spodni… - Które miałyby za zadanie okrywać jej kształtne uda wyzierające przez długie na całej długości spódnicy rozcięcia.
Uśmiechnęła się wyzywająco, przytwierdzając pas z mieczem i podwiązkę z wachlarzem, po czym zgarniając kilka flakoników i bambetli do płóciennej torby, podeszła do łóżka, by się pożegnać.
Mężczyzna był nadal nagi. Siedział na łożu z roziskrzonym spojrzeniem i rosnącym dowodem tego, jak bardzo podobało mu się to co widział. Pragnął jej. I ta świadomość miała słodki smak. Ktoś inny mógłby się na Chaayę rzucić, zaciągnąć do łóżka i rozpalić w niej to samo pożądanie, ale czarownik nie zamierzał tego robić. Pozwalał, by ta żądza kumulowała się nim do ich następnego spotkania, wzbierając wraz każdym wspomnieniem jej ciała ukrywającego się za kotarami ubrania.
- Kocham cie - przypomniała mu czule tawaif, całując na dowidzenia, po czym ruszyła do drzwi na spotkanie nowego dnia w La Rasquelle.


Miasto o poranku wydawało się spokojne. Mgła dawno się rozwiała, choć gdzieniegdzie w mniej uczęszczanych kanałach pojedyncze strzępki owijały się wokół przepływających gondol. Kobieta siedziała w milczeniu na ławeczce, obserwując budzące się kamienice. Służki i panie na włościach otwierały okiennice, wyglądając ciekawsko na zewnątrz, podlewając bujne kwiaty w donicach na balkonach lub wymiatając kurze z poprzedniego dnia.
Zwykła, nudna codzienność… ale ktoś taki jak tawaif, potrafiła ją docenić.
- Ciągle czuć węgiel w powietrzu… czyżby się coś paliło jeszcze? - spytała nagle gondoliera.
- Gdzie tam… wszystko wodą zalane, ale u nas słabo wieje… no i ta wilgoć, psia mać, wszystko sie przez nią osadza na powierzchni. Jeszcze długo będziemy się dusić w tym dymie. - Poskarżył się gderliwie mężczyzna.
- Nie będzie chyba tak źle… wkrótce się wszystko rozwieje…
- A gdzieee tam… - przerwał jej przewoźnik - trupy trzeba spalić… a tam gdzie ogień tam i dym… nie dość, że nas najechali to będą jeszcze po śmierci zatruwać nam życie - utyskiwał dalej nieznajomy, do końca przeprawy kurtyzany.

W końcu dopłynęli i Chaaya wkroczyła tanecznie do karczmy, kołysząc przy tym odruchowo biodrami. Powłóczysta, brązowa spódnica bujała się na boki, gdy spod długich rozporków wychylały się kształtne uda ozdobione fioletowymi podwiązkami.
- Ach Vittorio… - przywitała się radośnie ze zwalistym mężczyzną za barem, siadając zgrabnie przy kontuarze. - Dziś przyszłam do ciebie, a nie do tego cwanego rogacza. - Uśmiechnęła się promiennie, opierając łokcie na blacie i składając buzię na splecionych dłoniach.
- Tak… wczoraj była wyjątkowo gorąca atmosfera w dokach. Jak zwykle zresztą… takie mam szczęście w tym mieście, że jak idę na randkę to akurat Vantu musi zarzynać widownię w mojej operze, lub Synowie Plagi podpalają statki w porcie.
Bardka popatrzyła ciekawsko na sprezentowany trunek i biorąc kubek do ręki, zakołysała nim w dłoni, wąchając ciecz i czując silną imbirową nutę.
- Mam więc zaryglować karczmę w oczekiwaniu na armię nieumarłych, czekających tylko na okazję do szturmu? A może twoja krew jest tak słodka, że ich wabi? - odparł żartobliwie barman. - Randka w porcie handlowym to zresztą… nic imponującego. Powinien zabrać cię do porządnej karczmy, albo na operetkę.
- Byliśmy właśnie w operetce, którą nam przerwano - wytłumaczyła dziewczyna, pijąc ostrożnie oraz głośno cmokając co by lepiej poczuć smak alkoholu. - Proszono o pomoc… to poszliśmy i pomogliśmy. - Uśmiechnęła się wesoło. - Tęskniłeś za mną choć troszkę?
- Cały czas, nieustannie i straszliwie… aż schudłem z tęsknoty - stwierdził karczmarz, uderzając się dłonią po brzuszysku, które zafalowało jak galareta.
Tancerka ściągnęła usta w dzióbek, ważąc na języku lekką gorycz ginu, po czym zaśmiała się perliście. - Mój ty biedaku ty. Ale dobrze, że schudłeś, a nie popadłeś w alkoholizm - stwierdziła skwapliwie, popijając w między czasie drobnymi łyczkami.
- Lubisz wino? - spytała ciekawsko.
- A nie widać? - spytał retorycznie mężczyzna, uśmiechając się szeroko.
Kobieta przyglądała się chwilę rozmówcy z cieniem błędnego uśmiechu na ustach. Nie śpieszyła się z odpowiedzią, ale też nie pozwoliła, by milczenie stało się uciążliwe.
- Znalazłam jakieś… dwadzieścia… może więcej, beczek wina. Starego, stuletniego. Czerwonego. Szukam kupca… ale najpierw stwierdziłam, że zwrócę się do przyjaciół. - Spojrzała na dno kubka, sprawdzając, czy nie przeholowała z piciem, ale na szczęście nie była nawet jeszcze w połowie.
Szynkwarz gwizdnął z uznaniem, po czym rzekł. - Dużo… a magiczne ono?
- Raczej nie, choć… sądząc po tym co później wyprawiałam z kochankiem, na pewno potrafi zdziałać… cuda - zaszczebiotała, nawijając pukiel na palec.
- Aż kusi spytać o szczegóły. - Zaśmiał się wielkolud i podrapał po brodzie. - Dwie dziesiątki to… będzie, po pięćdziesiąt za baryłkę. - I zaczął liczyć na palcach.
Kamala zachichotała rumieniąc się nieznacznie, jakby w zawstydzeniu, ale było to złudne wrażenie.
- Może kiedyś ci opowiem, pod warunkiem, że oboje się spijemy i następnego dnia nie będziemy o tej rozmowie pamiętać. - Puściła mu figlarnie oczko. - Za dwadzieścia beczek będzie tysiąc złota.
- Taa…. jakbym nie liczył, mi też tyle wychodziło. Sporo. Sam wszystkiego nie kupię, ale jeśli podrzucisz za darmo jedną baryłeczkę, to obalę ją wraz z paroma znajomymi karczmarzami. I jeśli okaże się dobre to zrzucimy się na twój skarb, co ty na to? - zaproponował Vittorio.
- Naprawdę? Mógłbyś to zrobić? - Bardka bardzo się uradowała, bo najwyraźniej, nie miała bladego pojęcia, gdzie owe wino sprzedać, jeśli jej jedyny tawerniany “znajomy”, by odmówił. - Oczywiście, że mogę jedną przynieść… eee są ciężkie, ale mam brata silnego, no i uśmiechnę się jeszcze do paru chłopa i powinno pójść jak z płatka. - Tym razem to ona rachowała, choć nie na palcach, a na głos, ale chyba w zamierzeniu chciała we własnych myślach.
- Mógłbym zrobić… - potwierdził właściciel, głaszcząc się po brodzie. - W końcu wszyscy zarobimy na tym.
- Dzisiaj już pewnie nie dam rady… ale jutro wieczorem, lub pojutrze rano. Mogłabym przyjść. Pasuje ci? - Z całego podekscytowania tawaif, aż przebierała na stołku nogami, zapominając na chwilę o smacznym napitku.
- Kiedy tylko chcesz - stwierdził brodacz - ja tu zawsze jestem. Jak dostanę beczułkę, dam ci znać kiedy możemy pogadać o interesach i co ustaliłem ze znajomymi.
- To wspaniale! - Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie, wracając do picia. Po chwili wyciągnęła z torby blok czekolady, który połamała i kładąc na blacie podsunęła rozmówcy, sama zajadając się ze smakiem.
Spochmurniała nagle gdy przypomniała sobie o wczorajszych wydarzeniach, a później na domiar złego, dodatkowo o dzisiejszym śnie. Przygasła nieco, siorbiąc ginu jak wyjątkowo niesmaczną polewkę.
- Od dawna jesteś karczmarzem? - zagaiła nagle - czy może… to takie zastępcze zajęcie?
- Hmm… cóż… kiedyś byłem kuchcikiem i poszukiwaczem przygód i skarbów. Ale tych ostatnich znajdowało się zbyt mało, by wyżyć. A potem doszła Mavel… potem dzieci… Potem… - Wzruszył ramionami markotniejąc. Nalał sobie swojego trunku i wypił duszkiem. - Potem było za późno, by wracać do machania mieczem.
- Och… to trochę jak ze mną, choć w odwrotną stronę. - Uśmiechnęła się blado do wspomnień, skutecznie zajadając je łakociem z poziomkami. - Choć myślę, że nigdy nie jest za późno na spełnianie swoich marzeń, jeśli chciałbyś wyruszyć gdzieś, nie wahaj się. Życie jest na to za krótkie… a poza tym… nie wiem czy wiesz, ale świat się kończy. Podobno - mruknęła mu rezolutnie.
- A ja za stary… - Zaśmiał się karczmarz. - O przygodach już nie marzę, a o winie, pierzynie i dziewczynie.
- Pierzynę za pewnie już masz, wino niedługo dostaniesz… a kobiet… pełno lata na zewnątrz, wyjdź i złap sobie jakąś. - Gdyby Chaaya wciąż była Chaayą… Vittorio nie miałby problemu z żadnym z tych dziedzin.
Potłuczone jednak maski, leżały potulnie na dnie serca Kamalisundari, która w życiu miała już swego mężczyznę.
- No wiesz? Może i nie łapię takich ładnych rybek jak ty, ale to nie oznacza, że wracam z połowu z pustymi łapami. - Zaśmiał się rubasznie zajmujący się barem, udając obrażonego.
- No przecież ja niczego nie insynuowałam. Jestem niewinna. Choć raz! - Ta również się obruszyła, chichocząc pod nosem i zamyślając się, dodała - jestem tu od niedawna… może z dekadzień. U was… to częste? Takie krwawe opery, pożogi i napady?
- I inne tego typu atrakcje… może nie częste, ale tak… nie są czymś szokującym. Takie tragedie to “urok” La Rasquelle. Bo Ona moja droga jest nieujarzmioną, dziką bestią, ukrytą pod suknią dystyngowania - wyjaśnił barman. - Codziennie każdy mieszkaniec podejmuje taniec ze śmiercią… taka już natura tego miasta.
- Och… - Tancerka pokiwała głową spuszczając wzrok. - Nie wiem czy do tego przywyknę… ale trochę mi ulżyło, bo bałam się, że niebiosa próbują mi przekazać, bym zmieniła sobie kochanka. - Drugą część wypowiedzi dodała z nutką ironii w głosie.
- Niebiosa nie dbają o takie drobiazgi. Lepiej wykorzystać kochanka, wyssać go do cna… tylko nie dosłownie. A jeśli dosłownie to nie chcę o tym wiedzieć. - Dopił trunek i zabrał za czyszczenie kontuaru.
Dziewczyna przekręciła głowę w bok, raz, drugi i trzeci. Jak ciekawska papużka lub młoda sówka. Na jej twarzy widać było wyraźną konsternację oraz jak jej trybiki usilnie próbują wychwycić aluzję.
- J-jesteś, aż tak wstydliwy? - spytała po chwili, mrugając oczami, jakby wpadło jej coś do oka, przez co może nie dostrzegła tego drobnego szczegółu jakim był… domniemany wampiryzm.
- Haa… nie bardzo. Ale udaję dobrze wychowanego. - Zaśmiał się mężczyzna i dolał trunku do kielicha bardki. - A ty nie powiedziałaś jak ci smakuje.
- Nieco nostalgiczny smak… ale… przyjemny - odparła po chwili, rumieniąc się lekko.
- To dobrze… bo kupiłem trochę na ślepo. Ale po znajomości… u starego dostawcy - wyjaśnił.
- Ostry i pieprzny w smaku, zapewne przez imbir… podwójnie grzeje - dodała, wąchając wietrzejący alkohol. - Mnie to nawet potrójnie, bo nie jadłam dziś śniadania… nie dolewaj mi więcej, bo padne pod bar. - Upiła drobny łyczek. - No chyba, że to masz w planach. - Uśmiechnęła się łobuzersko.
- Przyznaję, że przeszło mi to przez głowę - odparł brodacz z bezczelnym uśmiechem i pokiwał czupryną zamyślony. - A twoja główka jest tak słaba? Musisz więc trenować.
- Picie jest przyjemne ale tylko do czasu… rozrabianie po pijaku oraz kac jakoś mnie nie kręcą, no i dochodzą do tego myśli… a myślę dużo i muszę je czasami zagłuszać, alkohol mi w tym nie pomaga - skwitowała, nie czująć się ani na urażoną, ani nie zaniepokojoną wyznaniami szynkwarza.
- Taaa… co mogłem zrobić i czemu nie zrobiłem. Znam to. Męczy od czasu do czasu każdego… - stwierdził karczmarz wzruszając ramionami. - Rozpamiętywanie przeszłości to strata czasu panienko, ale co ja ci będę doradzał, skoro sam nie słucham tej rady. I pewnie nie tylko ja.
- To dobra rada… niestety docenię ją w pełni dopiero na trzeźwo. - Uszczknęła kolejny kawałek czekolady. - Znasz niejaki ród Sangwelotti?
- Nie słyszałem o nich. Mówisz, że ród? Może jacyś nowobogaccy? - Zadumał się Vittorio. - Ostatnio pojawiło się parę nowych fortun. Pewnie wampiry zrobiły przetasowanie.
- Pewnie masz rację - odpowiedziała mu, cicho wzdychając i zamyślając się nad swoim dawnym, bogatym życiem. Nie tęskniła za dostatkiem, wciąż nie poznawszy wagi jaką miało w sobie złoto. Dużo złota…
Nie tyle tego utkanego w misterne szaty, nie tylko tego na szyi, nadgarstkach, przedramionach, kostkach, palcach, uszach, czole, włosach… Nie tylko w tego w ścianach i podłodze, na dywanie, w łóżku, obrazie, rzeźbie, talerzu z jedzeniem... ale tego ukrytego za setkami ludzi gotowych za nie zginąć, gotowych za nie zabić, zdradzić…
Dholstan był złotą enklawą. Prawdziwym rajskim ogrodem rządzącym się swoimi prawami, gdzie prawdziwym złotem nie był ów żółty kruszec, pokrywający całe miasto od podstawy po sam jej czubek. Dlatego też tawaif choć świadoma obcego świata wokoło, prawdopodobnie nigdy nie pojmie i nie zapanuje nad siłą jaką miały w sobie “pieniądze”.
- Nie martwiłbym się tym bardzo. Dziś wielki ród, jutro martwy. Śmierć w La Rqsquelle jest częstym gościem. Także i upadek… wiele wielkich rodów pogrzebał już czas - stwierdził filozoficznie zwalisty mężczyzna.
- Aćća… - Chaaya cmoknęła, powracając duchem do miejsca zwanym“Pod rogiem i baryłką”. Rozejrzała się ciekawsko po ciemnej sali, przyglądając się ścianom i twarzom nielicznych zebranych. - Tak tylko pytam… ale mniejsza o to. Powiedz mi, znasz się może na łowiectwie i broni myśliwskiej, lub masz kogoś kto się para traperką i przetrwaniem w dziczy? Mój młodszy brat potrzebuje mentora i to niekoniecznie w postaci starszej siostry.
- Cóż… - Zastanowił się barman. - W każdej gildii awanturników można wynająć takiego mentora, a jeśli chodzi o moje zdanie, to najlepsza Krahnaliara. Widziałaś ją jak rozmawiała z diablikiem.
- Gdzie mogłabym ją znaleźć? - dopytywała się kobieta, dopijając resztki alkoholu.
- Taa… i to jest dobre pytanie. Axamander może wiedzieć - stwierdził po namyśle, gładząc się po brodzie.
- Jak do ciebie wpadnie, powiedz mu, że go szukam - odparła ciepło, sięgając po sakiewkę. - Ile płacę?
- Aaa… było spróbowanie więc… na ile wyceniasz? Minimum do 10 dziesięć miedziaków.
- Ja… nie jestem koneserką - przyznała cicho, nieco zmieszana. Chwilę jednak posiedziała, grzejąc w dłoni czarkę, uśmiechając się do niej łagodnie.
W końcu wyciągnęła wolną ręką sfatygowany mieszek i pogrzebała w nim paluszkami, wyciągając dwie sztuki srebra i pięć okrągłych miedzi.
- Ludzie z pustyni mogą docenić ten smak, przypomina trochę rozgrzane powietrze. - Odstawiwszy kubek na blat, sięgnęła po ostatnią kostkę czekolady, po czym zeskoczyła ze stołka.
- Wrócę tu… więc nie głodź się - zawołała już weselej, kierując się do wyjścia.
- I tak będę tęsknił. - Posłyszała żartobliwy ton w odpowiedzi.



 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 03-12-2017, 19:07   #103
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Na zewnątrz, Kamala stała chwilę koło wejścia, wpatrując się, trochę martwym, spojrzeniem w wodę.
Otrząsnęła się, gdy posłyszała jakieś krzyki z kanału i ruszyła do skupiska gondolierów, by popłynąć do karczmy w której obradowało Koło Wiedzy Mistycznej. Jej gzyms wyglądał jak mała rezydencja, zbudowana z mahoniowych desek na murowanej podstawie. Przechodząc obok budynku można było nie zauważyć, że był to tawerniany przybytek. Nie było szyldu, drzwi nie były otwarte na oścież.
Karczma była cicha, jakby wymarła.
Była niezwykła.
Tawaif podrapała się po głowie, stojąc na stopniach pod futryną i wyraźnie się zastanawiając, czy wejść od razu do środka, czy pukać, czy może zajrzeć ciekawsko przez okno.
Przedreptała najpierw w lewo, później parę kroczków w prawo, zasadzając się na klamkę, ale… nie odważyła się jej dotknąć, jakby obawiała się paść ofiarą jakiejś magicznej pułapki, lub… testu jej magicznych talentów?
Chcąc nie chcąc musiała odszukać naburmuszonego Starca, na którego wciąż była obrażona.
~ Nie śpij bo cię obiorą… ~ burknęła butnie, perfekcyjnie lokalizując zwinięte w kulkę cielsko smoka, ulokowane na dnie jej wspomnień, jakby zrobił sobie z nich leże.
~ Czyżbyś czegoś chciała ode mnie? I czemu przeszkadzasz mi w planowaniu moich podbojów? ~ odparł dumnie gad, odzywając się łaskawie.

Normalna kobieta powinna się teraz odwinąć wrednej jaszczurce i strzelić ją w pysk za takie traktowanie, na szczęście dla niego, bardka do takich nie należała, nawet jako Kamalsundari, a nie jedna z jej masek.
Westchnąwszy ciężko, przełknęła gorycz zbierającą się na języku i zwróciła się grzecznym tonem.
~ Tak jak rozkazałeś, przyszłam zapisać się do Koła, by dowiedzieć się czegoś o twoim czarnym i niegodziwym przeciwniku. Sęk w tym, że… to są magowie… a magowie są szaleni na punkcie magii i mają dziwne poczucie humoru… nie chce teraz otworzyć drzwi i wybuchnąć połowy miasta w powietrze, więc… Czy zechciałbyś udzielić mi mentalnego wsparcia?
~ To znaczy... obdarzyć cię częścią mojej magii? ~ wydawał się niezbyt zadowolony z tego, że tancerka traktuje go jako rozwiązanie każdego swego problemu (mimo, że była to nieprawda).
Gdzieś w oddali Laboni zaczęła krakać, wyczuwając z daleka świeży pretekst do kłótni.
~ Chcę tylko… ~ zaczęła dziewczyna, pamiętając o sile spokojnego oddechu ~ byś pilnował swoją uniżoną służkę, by przypadkiem, przez własną głupotę nie sprowadziła na ciebie kłopotu.
~ Po prostu zapukaj w drzwi, albo jeszcze lepiej… kopnij je. Nie mogą zakładać pułapek na samych drzwiach, bo ktoś mógłby je przypadkiem uruchomić. Ktoś musi dostarczać jedzenie do karczmy i napitki. I z pewnością ten ktoś nie jest czarodziejem ~ mruknął czerwonołuski i zadumał się nad najnowszym dylematem. ~ Myślisz, że Laboni lepiej by wyglądała z wielkim tyłkiem czy płaskim jak deska biustem?
Chaaya zapukała grzecznie, zgrzytając zębami.
~ Laboni ma duży tyłek… ~ mruknęła zblazowanym tonem, przypominając sobie, że mówi o własnej… babci. ~ I jeszcze większy biust. Natura nie poskąpiła jej uroków tak jak mnie.
~ Dam jej takie, że będzie przypominała utuczoną krasnoludkę… albo zabiorę. Muszę tylko mocniej skupić się na kontrolowaniu tych zmian, by podtrzymać je nieco dłużej. ~ Zamyślił się Starzec, a tawaif… czekała.
Dopiero po kilku minutach odsunęła się zapadka w drzwiach, a w niej pojawiły się oczy o przenikliwym spojrzeniu.
- O co chodzi? - Padło pytanie.

~ Czyżbyś się nudził? ~ spytała podejrzliwie ~ Czy może zakochał?
Para orzechowych tęczówek wpatrzyła się w szparę oddrzwi.
- Dzień dobry, chciałam się spytać kiedy obraduje Koło Wiedzy Mistycznej i jakie są zasady rekrutacji do niego - odezwała się z miłym, dziewczęcym uśmiechem pilnej uczennicy.

~ Raczej planuję zemstę, a ona niech się boi albowiem jestem straszny! ~ ryknął smok w jej głowie.
- Ładniutka jesteś jak na adeptkę magii. Zaklinaczka? - “zapytały” oczy po drugiej stronie.
Kobieta pomasowała się w okolicach szczęki, przypominając sobie, że zakrycie uszu wcale nie zagłuszy tego co słyszała.
~ Nie krzycz tak… nikt nie jest tu głuchy. ~ Kilka masek potwierdziło, rozbrzmiewając swoimi słodkimi głosikami dookoła rozmawiających. Wiekowa kurtyzana jak na złość się nie pojawiała, choć jej utyskujące skrzeczenie dochodziło gdzieś z oddali.

- Taaak, tak to się u was nazywa. - Kontynuowała drugą rozmowę na głos.
- Zaklinaczy to tu nie lubimy… ale skoro szukasz wiedzy i chcesz się uczyć. - Drzwi się otwarły i Chaaya stanęła oko w oko ze starym mężczyzną w czerwonych szatach, ćmiącym fajeczkę i przyglądającym się jej w zamyśleniu.
- Pierwsza zasada… żadnych zaklęć na terenie karczmy - zaczął mówić.
Bardka wyprostowała się, chowając ręce za sobą. Na twarzy malowało jej sie przejęcie i trema, jak podczas ważnego egzaminu pod czujnym okiem nauczyciela.
- Żadnych. - Pokiwała z zapałem głową.
- Zajmujemy się teorią, a nie kolorowymi pokazami mocy - rzekł czarodziej, idąc przodem. - Kto był twoim mentorem?
- Wezyr Abu Alim al-Husajn Ibn Alim al-Fasim z Topazowej Twierdzy naszego wiecznie żyjącego władcy… - wzięła większy wdech - Abu Abd ar-Rahmana Ibn Abd Allaha Ibn Abd al-Sulejmana Ibn Hidżar al-Ma’fariego, z Dholstanu na Rozgrzanych Piaskach.

- Nie znam - stwierdził krótko starzec, gdy przeszli do sali jadalnej karczmy.
Białowłosy podszedł do baru i zabrał się za robienie drinka. - Szukasz nowego mentora?
Dziewczyna rozejrzała się po wnętrzu, stojąc grzecznie przy jednym ze stołków.
- Chciałabym poszerzyć swą wiedzę na temat antycznej historii oraz magii wtedy panującej.
- Haaa... to lubię. Młoda osoba, która interesuje się wiedzą i przeszłością, a nie tylko kolejną kulą ognia, łańcuchem błyskawic i stożkiem lodu. To takie rzadkie u młodzieży - stwierdził z entuzjazmem mag. - Z pewnością spodobają ci się wieczorne rozważania.
- Mój nauczyciel zawsze powtarzał, że nie ma potęgi bez wiedzy, ani, że nie ma nic cenniejszego od historii. Gdy przybyłam do La Rasquelle i dowiedziałam się o przeszłości miasta, zapragnęłam zgłębić ten temat… - Tancerka skłoniła się lekko. - O czym rozmawiacie podczas takich obrad? I najważniejsze… kiedy mogłabym przybyć?
- Nie ma ustalonych ram tematycznych - stwierdził staruszek - zwykle jeden z nas wygłasza referat, a potem debatujemy na temat jego tez. Zaczynamy jakąś godzinę po zachodzie słońca i wtedy najlepiej przybyć.
Następnie podał bardce swe dzieło .
Tej zaświeciły się oczy z zachwytu. Ostrożnie przysiadła na stołku, przysuwając do siebie kieliszek i podziwiając w milczeniu napitek.
Był piękny. Jak woda w oazie.
Prawdziwy okaz sztuki, niegodny, by zhańbić go czyimiś ustami.
- Spotykacie się codziennie? - spytała po chwili Chaaya, spoglądając na rozmówcę.
- Taaak. Na wieczornych spotkaniach zawsze, że jest przynajmniej jeden wygłaszający referat - wyjaśnił siwobrody, głaszcząc się po zaroście. - W końcu to klub myślicieli.
~ I papli podniecających się własnymi głosami i mądrością. Klub wzajemnej adoracji okularników ~ wtrącił złośliwe smok.

Tawaif się wyraźnie zafrapowała. Nie było szans, by przychodziła na spotkania codziennie, na których, bogowie raczą wiedzieć, ile spędzi czasu.
Biorąc do ręki szkło za cieniutką nóżkę, zakołysała lazurowym płynem, rozkoszując się wyjątkowo przyjemnym zapachem cytrynowej skórki.
- Nie będę mogła przychodzić tu… co wieczór. Muszę pracować - odpowiedziała cicho, zastanawiając się nad każdym słowem - ...by utrzymać się na czas pobytu w tym mieście. Czy nadal mogłabym jednak uczestniczyć w zebraniach? Raz na parę dni?
Ponownie utkwiła spojrzenie orzechowych oczu w mędrcu. - Jesteście moją jedyną nadzieją, bym mogła się dalej rozwijać… nie macie tu otwartych bibliotek jak u nas… antykwariaty są drogie, nawet gdy chce się książkę wypożyczyć… a znajomości nie mam, by móc przebierać w czyichś prywatnych zbiorach.
Nawet jeśli było tak, jak Pradawny mówił i skupisko tych bilbiofilów strugało sobie flety do wzajemnych występów oratorskich, Dholianka nie widziała na razie, żadnej innej alternatywy na to, by przybliżyć ją do swego celu, jakim było zdobycie wiedzy na temat elfów i ich miasta.
- Nie ma listy obecności panienko. Na wykłady przychodzi kto może i kiedy może. Oczywiście sami magowie na poziomie. Kuglarskich mętów nie mających szacunku dla Sztuki to tu nie wpuszczamy - wyjaśnił właściciel przybytku.
- Cieszy mnie to niezmiernie - odparła mu na to z uśmiechem wdzięczności i ulgi, mocząc dzióbek w kieliszku, by spróbować co takiego przygotował jej mag.
Słodkie… ale smak nie przypominał niczego co znała. Niemniej trunek przynosił błogość i przyjemny szumek w głowie.
Kobieta oblizała usta, siorbiąc z większym zapałem.

- Nigdy czegoś takiego nie piłam - wyznała z rumieńcem podniecenia, gdy odkrywała coś nowego - to jest jak… jak… woda zanzam. Najczystsza, święta i przynosząca objawienie.
- Dodałem nieco ambrozji z Celestii i parę innych składników, które udaje mi się pozyskiwać czasem z planów wyższym. Mam też i substancje z planów niższych. Eksperymentuję mieszając je z alkoholem pozyskiwanym z trzciny cukrowej, albo miodu, albo zboża. Eygwar pędzi z jęczmienia wodę ognistą. Ale tego świństwa nie da się wypić w czystej postaci - rozgadał się alchemik. - Raczymy się drinkami podczas wieczorów. Trzeba czym przepłukać gardło. Oczywiście w rozsądnych ilościach. Jesteśmy… - “pierdołami” wtrącił złośliwie Pradawny - …koneserami, a nie pijakami.
- Niesamowite - przyznała pełna uznania bardka, oblizując brzeg kieliszka ze słodkokwaśnych kryształków. - Znacie może likier z jadu nagi? Mógłby wam przypaść do gustu, rozjaśnia umysł, zamiast go zmącać jak inne alkohole… tylko, trzeba kupić ten ważony podczas nowiu, inaczej można się zatruć.
- Oczywiście. Mam kilka buteleczek, w tym także kilka tych trujących. Eksperymentuję z nim… - wyjaśnił staruszek. - Moje wykłady są poświęcone alchemii właśnie.
- Och… - Chaaya spłonęła rumieńcem zawstydzenia, odstawiając pusty kieliszek na blat. - Nigdy nie byłam z tego dobra… zawsze przyprawiałam mikstury, by lepiej smakowały, niźli… działały - przebąknęła pod nosem. - W takim razie nie mogę się już doczekać mojego pierwszego zebrania - dodała już z większą werwą, zeskakując ze stołka.
- Z pewnością będziesz mile widziana. I nie przejmuj się tym, że większość gości będą stanowili mężczyźni. Jesteśmy dżentelmenami - rzekł uprzejmie właściciel i nad czymś się zamyślił przez chwilę.
- A jak właściwie masz na imię? - zapytał.

“Raczej zbabiałymi impotentami” wtrąciła usłużnie Laboni, szepcząc na ucho skrzydlatemu, ale tak, by i “wnuczka” usłyszała.
~ Żebyś się nie zdziwiła. Znałem takiego staruszka co rano warzył sobie jakieś świństwo, po którym całą noc jak królik z dwiema zniewolonymi kobietkami. Siwobrody zbereźnik, ale tak to jest z wami… my smoki na szczęście mamy jeden sezon godowy w roku i to wystarcza ~ wyjaśnił Starzec oczywiście podkreślając swoją smoczą wyższość nad ludźmi.
- Nazywam się “Pełna jak księżyc” w skrócie Paro, córka Abu Alima al-Husajna Ibn Alima al-Fasima. - Ukłoniła się grzecznie dziewczyna.
- Heronimus Alberchard uczeń Calendusa Browarnika, który był uczniem samego Elhendara - przedstawił się uprzejmie Heronimus. - Miło cię poznać Paro.

“A ja znałam takich, którym miękła pała na widok kobiecego ciała, za to nie mieli z tym problemów, gdy ich kompan schylił się po mydło w łaźni.” Gdakała stara tawaif, rechocząc z wyraźną chrypką.
“Obstawiamy do której z tych grup należy?”
~ I tak nie mamy jak sprawdzić ~ odparł znudzonym tonem gad.

- Mi również. Spotkał mnie dzisiaj wyjątkowo wielki zaszczyt, że mogłam z panem… porozmawiać. - Chaaya nie wiedziała jak się tutaj zwracało do kogoś o takim rodowodzie z szacunkiem, starała się jednak zachowywać, swobodnie, jak na córkę wezyra przystało. - Niestety muszę już iść, obowiązki mnie wzywają.
- Oczywiście. To zrozumiałe. Nie zatrzymuję panienki. - Po tych słowach Heronimus odprowadził bardkę, aż do drzwi i ją wypuścił.

“No co ty…” Laboni, aż się zapowietrzyła, nie wiedząc czy się śmiać, czy może jednak czerwonołuski sobie nie żartował. “Oczywiście, że łatwo to można sprawdzić, wystarczy obserwować reakcje oka.” Wyjaśniła fachowo. “Oczy to zwierciadło duszy… widać w nich wszystkie twoje pragnienia.”
- Dziękuję i do zobaczenia. - Tancerka ukłoniła się ostatni raz, po czym popląsała do przyczółka gondolierów.

~ Gapienie się w gały. To masz pecha, bo ja już nie mam gał z których byś mogła wyczytać mą niezmierzoną mądrość ~ deliberował smok.
“Czytam z ciebie jak z otwartej księgi, nie potrzebuje twoich ślepi.” Burknęła dumnie kobieta.
~ Ja bym powiedział, że nie czytasz… tylko dukasz ciągle… ~ odgryzł się drakon złośliwie.
“W takim razie musisz mocno lubić te moje dukanie, skoro tak często ze mną dyskutujesz” odcięła się wyniośle kurtyzana.
~ Ani trochę… ale zagadujesz ciekawsze fragmenty osobowości Kamali. Mam wrażenie, że to ty uwielbiasz moją obecność. ~ Gad odwrócił kota ogonem, podczas gdy bardka doszła do łodzi i musiała podjąć decyzję, gdzie się teraz udać. Do następnego przybytku, czy przybyć przed czasem na spotkanie z kochankiem.
“Mógłbyś wymyślić coś własnego, jesteś wyjątkowo odtwórczą traszką…” stwierdziła zniesmaczona kobieta, widząc, że potyczka jak zwykle toczy się tak, że Pradawny odwraca każde słowo tawaif, samemu nic nie dodając.
Chaaya wybrała przewoźnika i zleciła kierunek galerii w której miała się spotkać z Jarvisem.


“Pod Kruczym Skrzydłem” była jednym z tych przybytków przytulonych do starej świątyni i przez to mało odwiedzanym. Co jednak wyróżniało to miejsce to barmanka… wytatuowana, białowłosa elfka, w zasadzie to półelfka… ale silnej elfiej krwi.
- Jestem Sandoria… miło cię poznać, ty pewnie jesteś Chaaya. Opis bowiem pasuje - rzekła przyjaźnie do tawaif, gdy ta tylko przekroczyła próg tego przybytku.
“Co do kurwy nędzy…” Laboni zainteresowała się tym co aktualnie było na zewnątrz, przerywając swoje utarczki z Pradawnym.
- Em… tak? Miło mi… - Bardka podrapała się po policzku, nieco zmieszana sytuacją. Wciąż była rozkojarzona własnymi myślami, jak i wyjątkowo erudyjnymi rozmowami w jej wnętrzu.
- Nie wstydź się. Ras… Jarvis i Gozreh to prawie moja rodzina. - Zaśmiała się pół krwi, chwytając tancerkę za dłoń i wprowadzając w głąb przybytku, gdzie posadziła przy stoliku w na środku sali i spytała - jesteś głodna, spragniona?

“Ras? Ras… Ras co?! Co. Co. CO?!” piała coraz bardziej poddenerwowana babka, doprowadzając skołowaną i wziętą z zaszkoczenia Kamalę do szewskiej pasji.
~ SRAS, zamknij się już wreszcie ile można mielić ozorem?! ~ wybuchła niespodziewanie, szokując tym samą siebie.
“Jak ty się do mnie zwracasz ty, tyyy niewyględna dziwko spod ciemnej gwiazdy. Żeby się tak zwracać do starszyzny? W prostej linii spokrewnionej? Do swojej mentorki? Baaabci?!” gdakała jak najęta Laboni, wykorzystując osłabiony alkoholem umysł dziewczyny.
“Ja też jestem ciekawa co dalej było po tym Ras…” Jedna z masek wtrąciła nad wyraz zgryźliwie i ironicznie.
“Jak rodzina?” Powtórzyła druga.
“Ciekawe jak… bliska…” sarknęła kolejna, a w tancerce, aż się zagotowało od ich - jej emocji.
~ “Ras... coś tam” ma na imię Jarvis. Miał, kiedy był pisklakiem ~ wtrącił łaskawie Starzec, wykazujac się swą nieziemską mądrością.
“Przymknij się, nikt cie nie pyta o zdanie!” wybuchły wszystkie kobiety, wyraźnie zdenerwowane, nie tylko rozmową z nieznajomą, ale, że i ktoś postronny wtrąca się do ich rozmyślań.
“Kamalo… Kamalosundari… powinnaś ją zabić.” Odezwała się oficjalnym tonem Nimfetka.
“Urżnij łeb przy samej piz…” Deewani już zaczęła się wyrywać na powierzchnię, ale została ucapirzona przez bardziej spokojną z afirmacji.
“Panuj nad swoim słownictwem jak Sulejmana kocham, tawaif nie powinna się tak haniebnie wypowiadać.”
~ Może czas żebyście zaczęły! Przyda się jakaś męska łapa w tym rozgdakanym babińcu! ~ ryknął głośno urażony smok. ~ Spokój tu. Ja zadecyduję czy ją zabijać. Na razie nie mam w tym intere...
“Zamknij paszcze bo ci naszcz…”
“DEWANII! TRZYMAJCIE JĄ! Bo sie wyrwie!”

Maski zaczęły się wzajemnie przekrzykiwać, a w umyśle, aż się zakotłowało od różnych, sprzecznych emocji, wprawiając w drżenie milczącą, posklejaną postać, która wpatrywała się w białowłosą półelfkę z całkowitym brakiem wyrazu na popękanym licu.
Zdawało się, że bardka powoli zaczynała się poddawać i osuwać się w cień.
“Nie będziesz nam tu rozkazywać! Jeśli tawaif chce zabić, to zabija i się nikogo nie pyta o zdanie… nawet posuwającego ją wezyra!” Stara Kurtyzana wzbiła się w powietrze, niczym kolorowy ptak.
“Pierdole!... Taką… RAND-kę!” Wykrzykiwała gniewnie łobuzica, coraz bardziej wybijając się na powierzchnię.
Chaaya chwyciła za blat stołu, przy którym została posadzona i wyglądało na to, że miała zamiar wywrócić go do góry nogami.
“Najpierw utłukę tę zdzirę, a później tego zawszonego kundla! Niewiernego białasa!”
Coś gruchnęło, jakby wredny kocur strącił ze stolika porcelanowy wazon. Drobna Kamala pękła na plecach, niczym rozpruta pacynka z której zaczęła wychodzić rozkrzyczana Chaaya w swoim chłopięcym stroju.

- Gozreh wspominał żeś temperamenta i możesz być zazdrosna. - Zamyśliła się Sandoria, po czym machnęła ręką. - Nie martw się jednak. Między nami nic nie ma. Jarvis to mój… przyszywany… tak jakby brat… razem żeśmy kiedyś ukrywali się po ruinach. Nie potrafię o nim myśleć jak o kochanku. Poza tym jest za młody dla mnie.
Krnąbrna maska biegała na wolności, pohukując głośno i dopiero po chwili poznając, że… nie ma władzy nad ciałem. Próbowała się skupić i poruszyć pobielałymi od silnego uścisku palcami, ale te ani drgnęły. Za to gniew w umyśle… zmalał i stał się odległy. Obcy. Jakby nie dotyczył tego ciała.
- Mój pierwszy kochanek był o sześćdziesiąt pięć lat starszy ode mnie, kiedy straciłam z nim cnotę… a i tak nie był najstarszym, którego u siebie gościłam. Musiałabyś mieć co najmniej dwieście lat, by zacząć mówić o kimś za stary lub za młody - odparła sucho Kamala, spoglądając koso na kelnerkę.
- Cóż… gdy ja miałam dwadzieścia lat i spotkałam Jarvisa. On miał dziesięć. Ciężko mi więc wykrzesać ku niemu miętę. Ale gdyby ktoś Gozreha zaklął w ludzkie ciało, to kto wie - zażartowała półelfka, siadając naprzeciw bardki i przyglądając się jej badawczo. - A ty tego… pierwszego… kochałaś sercem?

“Dziesięć lat…” Laboni jakby zmatowiała. “Dziesięć lat…” powtarzała jak zepsuta pozytywka, opadając powoli koło skulonego smoka. “Dziesięć lat… dla półelfki… to dużo…”
Najwyraźniej “cios” ten, był poniżej jakiegoś pasa morlanego kurtyzany, bo zaczęła się śmiać jak wariatka.
“Dlaczego to nie działa?” poskarżyła się chłopczyca. “Ej… słyszycie mnie? Dlaczego nie mogę się ruszać?”
Żadna jednak z Chaaj, nie odezwała się do dziewczyny.
- Pytasz czy dziwka może kochać? Ależ oczywiście… kochałam go ciałem i duszą - sarknęła tawaif, opuszczając dłonie na kolana.
Zimne poty wstrząsały jej ciałem, gdy próbowała powstrzymać się ze wszystkich sił, by nie zachować się jak kobieta z pustyni.
- Nieeee o to pytałam. Tylko czy ty… - odparła niezrażona tą reakcją Sandoria. - Widzę, że nie… więc ten sześćdziesięcioletni staruch nie ma prawa być nazywany twoim kochankiem.
Zamyśliła się dodając. - Nie wiem ile będę żyła, więc… czas pokaże czy dobiję do tej dwusetki. Prawdziwe elfy żyją ponoć millenia. Wyobrażasz to sobie?
Coś znowu chrupnęło pod kopułą tancerki. Niczym samotny piorun zwiastujący burzę. Jak… jak ta wywłoka mogła tak odezwać się o jej kliencie? Jak śmiała, nic o nim nawet nie wiedząc!?
- Wyrażaj się z szacunkiem, jeśli nie ze względu na jego czyny, to przynajmniej za wiek, jaki zdołał osiągnąć w miejscu, w którym zginęłabyś po dziesięciu uderzeniach serca - wycedziła oschle Dholianka, wstając z krzesła. - Powtórz Jarvisowi, że poszłam załatwić kilka spraw, widziałam i słyszałam już dość od ciebie. - Nie czekając na odpowiedź skierowała swe kroki do wyjścia, zaciskając dłonie w pięści, by nie rzucić się na kelnerkę jak wściekła hiena.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 03-12-2017, 19:09   #104
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Kobieta wypadła z tawerny niczym młody obłok burzy. Zakotłowała się nieco wśród zaparkowanych gondol, szukając jak w amoku przewoźnika, który bez zbędnych pytań popłynie z nią do… do…
- Pod Rozbrykaną Baryłką, poproszę… - wyszeptała, siadając na ławeczce i chowając uszy w dłoniach, chcąc odciąć się od dźwięków… które nie dopływały do niej z zewnątrz.
W szeregach kurtyzany wybuchła prawdziwa i regularna wojna. Maski przekrzykiwały się nawzajem, wyzywając siebie, Kamalę, Starca, Sandorię, Jarvisa, Laboni, jakiegoś Sulejmana, kilku Ahmedów, trafił się Marcus, wezyr Wali i Sunratharawata oraz jej siostra bliźniaczka Śruntharaweda.
Wspomnienie babki przeszło ze śmiechu w kwiczący płacz. Deewani piała jak wściekły paw do swego odbicia w zwierciadle, bijąc i szarpiąc skuloną bardkę, która za grosz nie chciała się ruszyć tak jak ona tego chciała.
Do całego cyrku dołączył męski głos… Ranveer.
Prawił coś dość smutnym głosem i w obcym dla smoka dialekcie.
Tak mniej więcej przebiegła cała przeprawa „babińca” i Pradawnego do nowego miejsca…
Gondolier z początku chciał nawet zachęcić ślicznotkę do rozmowy, ale w tej chwili… i tak go nikt nie słyszał, więc szybko się poddał.

Tymczasem “Baryłka” powitała tancerkę otwartymi drzwiami i dźwiękami lutni. Wesołym nastrojem i gwarem żartów.
Na scenie…

[media]https://i.pinimg.com/236x/6f/14/10/6f14109e72c2da9906c85a2603f3b434.jpg[/media]

Jakiś bard w fioletowym płaszczu i czapce, brzdąkał na instrumencie, rzewnym głosem deklamując jakąś tragiczną opowieść. Reszta towarzystwa, była albo zasłuchana, albo zajęta rozmowami między sobą. Sam przybytek nie wyróżniał się zaś niczym z pomiędzy pozostałych karczm jakie dziewczyna widziała w mieście.

Chaaya usiadła przy wolnym stole pod ścianą i wsparła łokcie na blacie, chowając twarz w dłoniach. Rozkrzyczana maska straciła swoją pewność siebie, gdy spostrzegła, że stała się całkowicie niewidoczna dla reszty. Wszystkie jej uczucia i wspomnienia, stały się obce tawaif, która... westchnęła cicho.
Zmęczone afirmacje, milczały posępnie, pogrążając jasny zazwyczaj umysł w gęstej i lepkiej mgle melancholii.
W końcu mogła przeanalizować całe zdarzenie na spokojnie.
~ Zachowałam się jak idiotka prawda? ~ odezwała się po pewnym czasie zrezygnowanym tonem.
„Nie… nieee… nie-e…” zastęp zaczął zapewniać swoją tworzycielkę, ale panny nie brzmiały przekonująco, gdy zostały pozbawione złości zbuntowanej chłopczycy oraz wykrzyczały swoje frustracje dawnego życia.
„Nooo… może troszkę, troszeczkę. Tak ociupinkę… nic takiego… chyba, my wszystkie… jakoś tak wyszło… tak, tak… nic się nie stało…”
Brązowowłosa znowu westchnęła.
Sandoria była taka śliczna i żywa i wesoła i otwarta… Znała Jarvisa tak długo. Znała go pod innymi imionami. Żyła z nim, może się nawet nim opiekowała. Kamala tak strasznie jej zazdrościła. Tego i… świadomości, wiedzy, poinformowania jej o tym, że w życiu czarownika pojawiła się ona…
Podczas gdy Sundari nie miała o jej istnieniu bladego pojęcia...
~ Mówiła o nim z takim uczuciem… i jeszcze ma z nim więcej wspólnego ode mnie… dzieciństwo, miasto, znajomych… ~ dziewczyna się prawie rozkleiła.
Nie było jednak komu jej pocieszyć, bo Laboni aktualnie cierpiała we własnym świecie.
„Kamalciu…” Nimfetka odezwała się skruszona, czując się winną swych wcześniejszych słów. „Nie smuć się proszę… nie chciałam ci sprawić przykrości.”
„Ani ja… ani ja… i ja…” Tancerki szczerze żałowały swojego zachowania, ale mleko zostało już rozlane…

„Dziesięć lat… to dużo. W takim razie pięćdziesiąt to… co?” Wiekowa kurtyzana, oparła się plecami o łuskowate cielsko Starca.
W przeciwieństwie do innych kreacji, była jakby... nienamacalna. Kruchsza nawet od najstarszej maski, jawiącej się przecież jak eteryczny motylek.
Laboni okazała się ulotna jak bardzo stare i powoli rozmywające się wspomnienie, cudem trwające w swojej formie.
~ Znowu to zrobiłam…~ Rozpamiętywała swoje grzechy Dholianka, masując się po skroniach.
Była jednak daleka od prawdy… to co uważała za swoja porażkę, było prawdziwym, no… prawie, zwycięstwem.
Półelfka żyła, przybytek dalej stał tam gdzie stał, a Jarvis nie skończył z pokiereszowana twarzą gwałciciela, ni nawet nie usłyszał choćby jednej piątej wyrzutów jakie musiał wysłuchiwać dawnymi czasy Ranveer.
A jednak w pogrążonych smutkiem myślach szumiało… nie tylko od trzech porcji alkoholu.
Pierwszy raz od bardzo dawna Chaaya miała szansę porozmawiać z „prawdziwą” kobietą, która na dodatek była jej przychylna. Spanikowała w zetknięciu się z taką poufałością, gdyż wszystkie przyjaciółki jakie miała, były albo jej siostrami, albo służkami mieszkającymi w Pawim Tarasie. Na zewnątrz, nieznajome były wobec niej wstrzemięźliwe, jeśli nie oschłe.
W końcu… była tą, która „okradała” ich mężów, zniewalała ich umysły i wykorzystywała ciała, była chorobą, specjalnie wybieraną i pielęgnowaną, na którą nie wynaleziono lekarstwa.
Gdyby okazała się silniejszą wolą… i gdyby ta nie obraziła jej klienta, nie znieważyła w tak haniebny sposób jego imienia…
„EJ! Dlaczego nikt mnie nie słucha… co-co tu się dzie…” Deewani nie zdążyła dokończyć, gdy została zdmuchnięta gdzieś daleko w odmęty mrocznego umysłu.
Posklejana Kamalasundari poruszyła się niepewnie, choć nadal rozpruta na pół, po czym czując się wystarczająco silną, zleciała do biblioteki swych wspomnień, zaszyć się na dnie duszy, by móc pogrążyć się zapiskach dawnego życia.

~ On ci wybaczy. Jego oczy są zapatrzone w twoje oczy. On wie jaka krucha jesteś ~ przypomniał Starzec. ~ Twój kochanek zrozumie, bo twój zapach więzi go przy tobie. Noooo… metaforyczny zapach.
Zebrani zaś w tawernie z początku nie zwracali uwagi na przycupniętą pannę.
Z początku... Bo obecnie występujący “śpiewak” jakoś nie zachwycał swą opowieścią, toteż ciekawskie spojrzenia zaczęły i obejmować nową osóbkę w sali jadalnej.
“Staruszku…” Chaaya Nimfetka zwróciła się do smoka czułym i zmartwionym szeptem “Nic nie mów, cichaj, bo ona się rozpłacze…”
Faktycznie zaczynało się robić jakoś duszniej i wilgotniej w środku.
Tymczasem dziewczyna nie zwracała uwagi na otoczenie, masując opuszkami łuki brwi i skronie.
~ Dlatego się cieszę, że jestem samcem. Samice mają te… nooo… emocje. ~ Gad mruknął do Nimfetki na razie zostawiając swoją nosicielkę samą.
No… poza delikatnym impulsem obecności. Zamiast za tego skupił się na otoczeniu poprzez zmysły tawaif. Na wypadek gdyby musiał przejąć kontrolę w razie zagrożenia.

Cicha muzyka sączyła się w uszy zamyślonej tancerki, wcale nie pokrzepiając jej bolącego serca, które ciążyło jej w piersi, przygważdżając ją do krzesełka jak pika przeszywająca jej ciało…
Po raz kolejny przekonała się, jak beznadziejną była kobietą i nie nadawała się do życia na „wolności”.
Kamalasundari, ani żadna z Chaaj nigdy nie powinna uciekać z bezpiecznej, złotej klatki, która choć ją więziła, podcinając skrzydła i niwecząc marzenia… to również, niestety ale i… chroniła.
Dholianka wycofawszy się w głąb siebie, przeglądała bibliotekę w której zapisała wspomnienia ze swojego życia sprzed ucieczki. Wyciągała puzderka z przedmiotami wiążącymi się z ludźmi, których szanowała, których się bała, którym służyła i których kochała…
Złota bransoletka od Salmana - którą dostała na dwudzieste szóste obchodzenie pory suchej.
Lazurowa papuga od Andalego - codziennie rano budząca są sprośnym wierszykiem.
Dzwoneczki od Waralego - w których znajdowały się także te diamentowe.
Świeże mango od… Ranveera - jej ulubiony owoc, ulubiony smak, ulubionych zapach...
Dziewczę uśmiechnęło się smutno, trzymając w dłoniach list z pogróżkami od żony szajha Sulejmana, niejakiego Waraqa Alego, mająca dość wiecznie wzdychającego męża, który stracił głowę dla jakiejś smarkuli.
W tej samej przegródce leżały bandaże nasączone maścią perłową, co by razy jakie dostała od babki, nie zostawiły po sobie śladów, gdy specjalnie pomyliła kroki na prywatnym występie znienawidzonego genrała Shah Rukh Khana Dalego.
Tawaif powoli wracał spokój, choć smutek nie schodził jej z twarzy… może to przez tą muzykę, która wyjątkowo rzępoliła jakby co najmniej ktoś umarł na zarazę.

~ Czy chciałbyś, bym zapisała się do koła Opowiadaczy? ~ spytała nagle Pradawnego, otrząsając z letargu Laboni, która odsunęła się ze wstydem od swojego czerwonołuskiego oparcia.
~ Nie… można ich posłuchać. Ale zdecydowanie nie powinnaś nic zdradzać o sobie. Nawet w postaci opowieści z własnej kultury ~ ocenił Starzec, rozglądając się dookoła.
Dholianka straciła już powiew nowości i tylko kilkoro z bardów przyglądało jej się w zaciekawieniu.
Chaaya spróbowała się zastanowić nad słowami rozmówcy, ale nie miała na to wystarczająco sił. Myśli nie chciały się układać, rozwiewane co chwila jakimiś emocjami. Poddała się dość szybko, akceptując stan rzeczy takim jaki był.
~ Jak sobie życzysz… ~ odparła, wstając z krzesełka i ruszając ku barowi i rezydującemu tam karczmarzowi.

- Co podać panienko? - mruknął młodzian z krótkim wąsikiem i ostrzyżoną w szpic bródką, pracujący za kontuarem i... powłóczystym spojrzeniem taksujący zgrabne nogi grajka, siedzącego w pobliżu i rozmawiającego cicho z jakąś rudą kobietą.
- Podobno obraduje tu niejaka Szkoła Opowiadaczy… - odezwała się, kryjąc się za nienachalną ciekawością i opierając się łokciami o blat kontuaru.
Wystawiła prawą nogę nieco w przód, przez co wychyliła się spod rozporka spódnicy, prezentując całą swoją okazałość zebranym w sali.
Barman nie miał tyle szczęścia, choć… i tak nie doceniłby jej wdzięków.
“To on! Widzisz?! Patrz mu w oczy! To on!” Starsza kurtyzana od razu się zapaliła, gdacząc cicho do skrzydlatego.
- ...kiedy można przyjść i ich posłuchać?
- Właśnie w tej chwili i wieczorami - wyjaśnił barman z uśmiechem i z tęsknotą w oczach oceniając krągłe pośladki, wstającego od stołu jasnowłosego chłopaka.

~ Znaczy, że jak gapi się na innego mężczyznę to nie doceni wdzięków kobiety? ~ Prychnął gad. ~ Też mi odkrycie.
Zaś tancerka z pustyni, była w tej chwili słodkim miodem, lejącym się po kontuarze i łapiącym spojrzenia. Głównie męskie, ale też i kobiece. Bądź co bądź, profesja trubadura sprzyjała częstym i bogatym doświadczeniom towarzyskim.
Tymczasem rzępolącego na lutni barda, zastąpiła płomiennowłosa harfistka o puklach splecionych w warkocz i zaczęła grać, delikatnie trącając w struny.
- Hej ty! Przy barze… chodź dołącz do mnie - zawołała przyjaźnie, podczas gdy do tawaif zbliżały się dwa “rekiny”. Przystojni i przekonani o swej charyzmie.

~ Czy w tym mieście nikt nie pracuje? ~ zadziwiła się Kamala, gdy kolejne kółko okazało się działać na okręta. Coś zupełnie niespotykanego w jej stronach, gdzie przekładało się obowiązki nad “przyjemności”.
Ale… wywołana nagle z szeregu, obejrzała się na kobietę z konsternacją na śniadej twarzy, dzięki temu dostrzegła też… lowelasów, spieszących w jej kierunku.

“To nie jest zwykłe patrzenie… to spojrzenie jakie obdarowuje się rzeczy piękne. To spojrzenie u normalnego mężczyzny powinno być skierowane do kobiety.” Wytłumaczyła gadzinie Laboni. “I dla ciebie najwyraźniej jest to odkrycie, bo jeszcze kilka chwil temu o tym nie wiedziałeś!”

Chaaya ruszyła pod scenę, nie zwracając uwagi na pięknisiów, którzy choć piękni dalecy byli od jej ideału. Po pierwsze poruszali się jak kobiety… po drugie… byli gładsi od kobiety… po trzecie. Nie byli Jarvisem.
- Mam grać, śpiewać czy tańczyć? - tancerka nie miała zbyt wielu doświadczeń w takich spotkaniach artystów, toteż wolała zapytać zanim dołączy na scenę.
- Spodziewałam się, że umiesz… no… być ładniutką. Wezwałam cię, bo mogłabyś wywołać burdę podczas mojego występu samą tylko swoją obecnością. - Harfiarka mruknęła cicho do ucha dziewczyny. - Śpiewanie to mój kawałek tortu, ale… taniec, albo gra na tamburynie. Co wolisz?

A więc to o to chodziło… z tym kurtyzana miała dość często do czynienia.
- W takim razie, może po prostu wyjdę i nie będę przeszkadzać - odparła z uśmiechem, po czym skierowała się do wyjścia… zostawiając osłupiałą rudą bardkę i resztę widowni za sobą.
Sundari dowiedziała się już co chciała wiedzieć i nie widziała potrzeby, by teraz tu przebywać, tym bardziej, że była umówiona z Jarvisem…
Oznaczało to jednak powrót do karczmy z której wszak wyszła wzburzona. A przynajmniej pojawienie się w jej pobliżu, by mentalnie pochwycić umysł kochanka i skierować go ku sobie.
Wymagało to od niej wiele wysiłku psychicznego, ale czując, że od uciekania od ślicznej półelfki… jednocześnie uciekałaby od swojego ukochanego, z którym była powiązana.
Wzdychając ciężko, ponownie wyłapała jakiegoś mało wygadanego przewoźnika i skierowała go dość okrężną drogą z powrotem na miejsce niefortunnego spotkania.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 03-12-2017, 19:10   #105
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Jarvis jeszcze nie przybył do zapomnianej przez wszystkich karczmy, ale kelnerka nadal tam była i co gorsza, zauważyła Chaayę…
Sandoria na widok bardki zamarła. Wydawała się równie zmieszana co sama tawaif, stała milcząca za kontuarem, przyglądając się wchodzącej do środka z niemrawą miną dziewczynie, przecierając szkło i wypolerowany blat baru.
Może tak było lepiej dla nich obu?
Chyba…
może nie, ale na pewno łatwiej.
Kamala usiadła przy wolnym stoliku, tym samym, przy którym wcześniej posadziła ją białowłosa służka, i kładąc ręce na kolanach, zwiesiła głowę siedząc pogrążona w ciszy.
Czekała.
Maski również się nie odzywały, bo i alkohol wywietrzał i nieobecność Deewani wyzbyła je z “przebojowości” i odwagi.

- Widzę, że… bojowa z ciebie kobietka. Ognista… - odezwała się w końcu półelfka, podchodząc i podając tancerce nieduży kieliszek z czymś… o malinowym zapachu. - ...i zaborcza. Potrafię to uszanować. I nie było w moich planach urazić… twojego pierwszego.
- Nie nawykłam do rozmawiania z kobietami - odparła brunetka zgodnie z prawdą, nie zmieniając położenia swoich dłoni. - Czy mogłabym prosić o coś do jedzenia?
- Coś konkretnego czy… danie firmowe? - zapytała mieszanka i podrapała się po uchu. - Miałaś mordercze spojrzenie. Nie widziałam takiego od… dawna szczerze powiedziawszy. Aż mi dreszcze po plecach przeszły. Już przestałam praktykować magię, więc nie wiem czy by mnie nie zawiodła.
Sundari zgarbiła się jak przy silnym uderzeniu, usta wygięte miała w smutną podkówkę. Teraz wychodziła jeszcze na szurniętego potwora, tego jej tylko brakowało do pełni w tej sytuacji, zebrała się jednak w sobie.
- Przepraszam, nie chciałam cię przestraszyć… - Nie było to w pełni zgodne z prawdą, bo w tamtej chwili faktycznie była wściekłą barbarzynką z pustyni, teraz jednak dostrzegała, a raczej próbowała dostrzec różnicę. Choć drobne igły niesprecyzowanej zazdrości i frustracji na powrót przekłuwały jej duszę.
- Może być danie firmowe, jeśli to nie problem.
- Nie przejmuj się tym. Gozreh wspominał, że masz temperamencik. Taki ogień w żyłach ma swoje zalety. Zadbasz o bezpieczeństwo mojego braciszka - odparła jej z łobuzerskim uśmieszkiem szpiczastoucha i ruszyła w kierunku kuchni mówiąc - więc będzie danie firmowe. Naleśnik z pastą z morskiej rzepy.

“A tego łachudrę gdzie wywiało? Gdzie się ta łajza szlaja!” Laboni ożywiła się nagle, wracając do pełni sił gotowa krakać jak to miała w zwyczaju.
Złotoskóra westchnęła, gdy została na chwilę sama, dopiero teraz czując jaka była napięta i skrępowana. Musiała być jednak silna. Musiała iść z dumnie uniesionym czołem, choćby na nią pluli i rzucali piaskowiec pod nogi. Była tawaif, a więc była ponad wszystko inne. Prawda?
Jarvis pojawił się zaraz po tym, w końcu przynosząc ulgę czekającej na niego kochance. Przyglądał się jej z ciepłym uśmiechem, gdy wchodził z iskierkami pożądania w oczach.
Natychmiast przysiadł do bardki mówiąc - pewnie poznałaś już Sandorię, co? To jedyna mi znana półelfka, więc uznałem, że będziesz zainteresowana ją poznać. Nikogo będącego bliżej starożytnych elfów nie znam w mieście. O i udało mi się załatwić klucz do portalu, więc z pewnością udamy się tam na wycieczkę.
Dziewczyna ucieszyła się na jego widok, spoglądając na niego pełnym uczucia spojrzeniem. Nie poruszyła się jednak, ani nie odezwała. Siedząc jak przygaszony ogarek.
Na czułe słowa przywoływacza, powieki lekko jej zadrżały, a w kącikach pojawiły się łzy.
“Nie płacz, nie płacz, nie płacz, niepłaczniepłaczniepłacz…” zaklinała samą siebie, czując dojmujące poczucie wstydu i odrazy do samej sobie.
Zdecydowanie nie zasługiwała na tak szczodrego i hojnego partnera jakim był dla niej czarownik.
- Dziękuję… - wyszeptała cicho, łamiącym się głosem, choć dzielnie trwała w “opanowanej” formie.
- Chodź… usiądź mi na kolanach. Daj się przytulić - szepnął mężczyzna, nachylając się ku wyraźnie załamanej towarzyszce.
- Nie-e… - Ta zaprzeczyła kręcąc głową i spuszczając wzrok na dłonie, by dalej katować się mantrą, powstrzymując swe oczy przed płaczem.
- Czemu? - spytał cicho mag wyraźnie zmartwiony jej zachowaniem. Na domiar złego po chwili zaś pojawiła się półelfka podając na talerzyku naleśniki pachnące dość mocno i aromatycznie.
- Uważaj, są lekko słone i mocno pikantne. Przyniosę coś jeszcze do popitki - stwierdziła kelnerka i ulotniła się tak szybko jak przyszła, nie witając się z przyjacielem z dzieciństwa.

- Mało jej nie zabiłam Jarvisie… z zazdrości o ciebie - odparła bardzo cicho brązowooka, garbiąc się nad talerzykiem. Czuła, że straciła całkowicie apetyt, lub od początku w ogóle go nie miała. - Wyszłam na wariatkę.
- Och… - Jeździec zamarł słysząc jej słowa i zamyślił się przyglądając Chaai. - Rozumiem. Ukarzę cię wieczorem. Mocnymi klapsami, bolesnymi uderzeniami w pośladki. Poczujesz się wtedy lepiej?
- Nie-he… - Kamala uśmiechnęła się blado, biorąc do ręki widelec, który wyjątkowo ciążył jej w dłoni. - Nawet gdyby mnie piekło pochłonęło nie poczułabym się lepiej…
- Ale jej nie zabiłaś. Nawet nie zaatakowałaś... chyba. Więc… z tego powinnaś być dumna - odparł z uśmiechem partner tancerki i sięgnął dłonią ku jej głowie, wsuwając delikatnie palce w puszyste włosy, głaszcząc leniwie.
Dziewczyna pociągnęła niebezpiecznie nosem, odkrywając widelczykiem kawałek omleta, którego nadziała z cichym chrobotem metalu o metal.
- Taaa… Dumna jak cholera… - mruknęła, posłusznie poddając się pieszczocie, która wyjątkowo terapetutycznie na nią działała.
Zjadła. Powoli przeżuwając i czując jak strawa pęcznieje jej w ustach.
- Znajdę ci okazję do pokutowania… - stwierdził łobuzersko, nie przerywając powolnej pieszczoty. Białowłosa wróciła zaś z popitką i ponownie oddaliła się tak szybko jak się zjawiła.
- Są ciche zaułki pomiędzy nami, a Dartunem - dodał po chwili kochanek.
Tancerka zmusiła się do przełknięcia kęsa strawy, ciamkając jak wybredne dziecko, które jest wyjątkowo niechętne do konsumpcji czegokolwiek.
- Przepraszam cie. Przyniosłam ci tylko wstyd… ciągle ci to robię. Ona się chyba mnie boi… dłużej nie zniosę tej sytuacji… - Na dowód tego przyśpieszyła posilanie się, kryjąc smutek za bardziej zaciętą miną.
- Nie sądzę, by ona bała się czegokolwiek i kogokolwiek. - Zamyślił delikatnie mag. - Nie przejmuj się tym. Jesteś żywiołowa… to także część twego uroku.
- Ciebie też chciałam zabić… - burknęła z pełnymi policzkami, spoglądając na partnera znad talerza. Oczy miała zaróżowione, ale już nie świeciły się niebezpiecznie od łez. - Słabo nadaje się na niespodzianki… - Dopchała widelcem ostatni kawałek jajka i opierając się na krześle, poczęła żuć... i żuć i żuć, a policzki tylko bardziej jej rosły i rosły.
- To… nie dziwi mnie. Nie wiem tylko czy od chęci przeszłabyś do czynów - odpowiedział cicho, przyglądając się kobiecie.
~ Chodźmy stąd, chcę poczuć jak twoje ciało drży w moich objęciach. ~ dodał telepatycznie.

Kamala pozwoliła dyplomatycznie przemilczeć to pytanie, popijając drobnymi łyczkami zaserwowany napitek. W końcu gula jedzenia przeszła jej przez gardło i tawaif odetchnęła z ulgą, jak po wykonaniu nieprzyjemnego obowiązku.
~ Zapłacę i możemy iść… ~ odparła spolegliwie, sięgając po sakiewkę i szukając wzrokiem szpiczastouchej, ta czaiła się przy barze, nie spoglądając na jedynych gości swojego przybytku.
~ Dobrze ~ zgodził się z nią towarzysz, raz jeszcze uśmiechając się pokrzepiająco.
Bardka wstała i ruszyła pośpiesznie do kontuaru, wysypując drobne na dłoń i grzechocząc nimi cicho.
- Było… smaczne, ile płacę? - spytała grzecznie, trzymając spojrzenie nisko, jak zawstydzona służka.
- Pół sztuki srebra za wszystko. Cieszę się, że ci smakowało - odparła z uśmiechem półelfka.
Wyłuskawszy odpowiednią kwotę, Chaaya położyła monety na blacie, po czym skinąwszy na pożegnanie głową, ruszyła do wyjścia, nie oglądając się na czarownika.
Marzyła tylko o tym, by czym prędzej uciec z tej niezręcznej sytuacji… w którą wpakowała jej zbyt gorąca krew.

Wiedziała, że Jarvis ruszył za nią i zrównali się już na ulicy. Przywoływacz poprawił kapelusz na głowie, chwytając za dłoń tancerki.
~ Stęskniłem się. ~ Usłyszała w głowie.
~ Dwa razy przychodziłam do tej nieszczęsnej galerii i dwa razy byłam przed czasem i musiałam na ciebie czekać. ~ Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło, choć ciężko, ściskając rękę kochanka i splatając z nim palce.
~ Nie musimy iść jeszcze do Dartuna ~ odparł mag, prowadząc gdzieś bardkę wzdłuż kanałów. ~ Chcę usłyszeć twój jęk Kamalo. Chcę usłyszeć rozkosz… i zobaczyć twój uśmiech. I to co masz pod suknią.
Ta przylgnęła do niego ramieniem, by być przy nim jak najbliżej i zadzierając głowę, przyglądała się jego twarzy z profilu w pełnym ufności spojrzeniem.
~ Przecież dobrze wiesz co mam pod sukienką… ~ mruknęła lekko przybitym tonem.
Wydawało się, że nie była w dobrej formie do amorów, jak wcześniej zakładała.
~ Dlatego chcę zobaczyć… to piękny widok. Kuszący ~ odpowiedział mężczyzna i zatrzymał się na moment.
~ Czy wszystko w porządku? Możemy pójść od razu do Dartuna jeśli chcesz. Albo zajrzeć na jarmark i napchać brzuchy słodyczami.
Chaaya ciągle wpatrywała się w partnera, nie za bardzo przejmując się drogą, którą przemierzali.
~ Troche sie wstydze to wszystko ~ odparła, przytulając nieznacznie policzek o jego ramię. Na większą poufałość, nie potrafiła się zdobyć.
~ Wstydzisz się tego co się stało? ~ zapytał, gdy zmierzali w kierunku bardziej odludnych obszarów miasta. Kobieta rozpoznawała okolicę. Zapomniana świątynia elfiej bogini rozpusty… ich świątynia, była gdzieś tutaj w pobliżu.
~ Raczej… tego co myślałam i czułam… choć nie powiem, owe spotkanie nie należało do najlepszych ~ stwierdziła ze smutnym rozbawieniem tawaif.
~ Jest wiele rzeczy… błędów… wyborów, które czasem żałuję. Ale nie można ich rozpamiętywać, bo to tylko przynosi ból. Można jedynie wyciągnąć z nich naukę. ~ Czarownik zatrzymał krok i spojrzał na umiłowaną. ~ A ty… dziś wygrałaś. Nie poddałaś się owym myślom, zwyciężyłaś te uczucia i pragnienia. Odrobinkę. Ale krok do przodu jest zawsze krokiem w dobrym kierunku… nieważne jak malutkim.

Dholianka słuchała go jak ufne dziecko słuchające ważnej nauki rodzica. Splecione palce u dłoni, coraz mocniej zaciskały na ukochanym jakby w obawie, że mogli by się nagle rozłączyć.
Sundari nie była pewna swego “zwycięstwa”, a raczej było ono gorzko słodkie.
To prawda… powstrzymała swoje zapędy, jakiekolwiek by one nie były, ale… zachowanie i emocje jakie w sobie zdusiła, były jak wyrzeczenie się swojego pustynnego rodowodu.
Zazdrość, wybuchowość, zawiść, chęć i czyn mordu w sprawie “miłości”, były wszechobecną zasadą przyjętą na Rozgrzanych Piaskach.
Kobiety były płomieniem. Chaotycznym i krwiożerczym, którego jażmicielem był mężczyzna. Kobiety mordowały kochanków, kobiety spiskowały przeciwko swoim rywalkom, kobiety plotkowały, knuły, truły i wyżywały się na sobie nawzajem, pilnie strzegąc swego męża.
Oni byli skarbem… a one wściekłym smokiem go broniącym.
Dlatego były zamykane, dlatego uciemiężone i pilnie strzeżone przez ochronę haremu. Czasem bite, czasem źle traktowane przez historię i naleciałości kulturalne, które umniejszały ich wartości i prawa, ale co by nie mówić… to właśnie one były najniebezpieczniejszymi istotami na pustyni… zaraz po skropionach i kobrach.
Sprzeciwiając się temu, Chaaya czuła się jednocześnie… zdrajczynią, bo… morderczynią już była, ale tego akurat jej kochanek nie musiał widzieć.
~ Ta… zapewne jestem teraz bardziej biała… Janus byłby ze mnie dumny ~ stwierdziła oględnie, podskakując i zrzucając znienawidzony, jarvisowy kapelusz na ziemię. Po czym jak gdyby nigdy nic, obejrzała się na budynki, “podziwiając” widoki.
- Tak… z pewnością… bialutka - mruknął Jarvis, schylając się po cylinder.
Tawaif skorzystała z okazji, iż twarz mężczyzny znalazła się na jej wysokości i czym prędzej nachyliła się, by pocałować go w policzek. Gest ten miał wyrażać podziękowanie, bo skruchy swoim niecnym czynem nie odczuwała… być może już planując jak zrzucić nakrycie głowy ponownie.
- Nie taka biała jednak… nadal masz w sobie łobuzerskie iskierki. - Przywoływacz rozejrzał się dookoła i widząc jedynie odpływającą gondolę, naparł ciałem na bardkę, dociskając ją do zimnego muru pobliskiego budynku. Następnie pocałował zachłannie i namiętnie, delektując się miękkością jej warg.
Tak… dziewczyna przekonała się, że bardzo się za nią stęsknił.

Chaaya zadrżała od nagłej fali podniecenia, owijając się jedną nogą o nogę czarownika, tak by ten nie miał już od niej ucieczki.
~ Nie było cie! ~ poskarżyła się gniewnie, obejmując go wolną ręką pod pachą, gładząc mu palcami nasadę głowy. ~ Tak długo cie nie było. Za długo! Za daleko! Bezemnie… ~ Napierała ustami coraz mocniej, jakby chciała pieszczotę zamienić w walkę o dominację nad językiem partnera. ~ Nie chce… nigdy więcej... nie obchodzi mnie, po prostu nie chce… więc nie zostawiaj mnie.
~ Nie znudzę ci się? ~ Ten na razie sam dociskał jej ciało do siebie, nacierając całym swym ciężarem na drobniutką sylwetkę dziewczyny. Jego usta przylegały zachłannie do jej warg, a język dzielnie staczał bój ze zwinnym języczkiem kochanki.
~ Dzień w dzień, noc w noc… zawsze spragniony widoków, dotyku, głosiku.
Zawarczała w rozdrażnieniu, wbijając Jarvisowi paznokcie w kark.
~ Mam cię błagać? Na kolanach? Zrobię to! ~ odparła z determinacją.
~ Tu i teraz? Nie lepiej poczekać z błaganiami… aż dotrzemy do świątyni? Zresztą, też coś planowałem na kolanach ~ mruknął telepatycznie, usta mając zajęte pieszczotami jakimi znaczył jej policzek.
~ Gdzie chcesz… gdzie mnie zabierzesz ~ zapewniała gorliwie, owiewając mu ucho ciepłym oddechem.
- Tak mocno cię pragnę… - zakwiliła na głos, czując jak znowu łzy szczęścia, i poczucia winy, napływają do jej oczu.
Mężczyzna wziął ją w ramiona i ruszył do świątyni. Trzymał bardkę mocno, zachłannie tulą do swojego torsu.
~ Jak już będziemy na miejscu… będziesz mi posłuszna? ~ zapytał nieśmiało.
Brązowowłosa przytrzymywała dłońmi twarz maga, muskając jego policzek, usta i brodę drobnymi całusami.
~ Jak wytresowany pies jeśli tego chcesz… ~ odpowiedziała czule, przecierając szybko oczy o swoje ramię.
~ Nie wiem… czy tego chcę. Kocham cię Kamalo… całą ciebie. Razem z tym zadziornym charakterkiem także.
Powoli dotarli w znajome im rejony. Przekroczyli próg starożytnej świątyni, w której składano hołd pierwotnym żądzom i ofiary z czystej rozkoszy.
Smoczy Jeździec ostrożnie postawił dziewczynę przy kariatydzie, rzeźbionej na kształt nagiej, zmysłowej elfki.
- Chcę zobaczyć jakie to skarby ukrywasz pod suknią - zażądał cicho, spoglądając na swój złotoskóry skarb o burzy czekoladowych loków i jasnych orzechowych oczach, spragnionym spojrzeniem.

Chaaya mierzyła partnera z pożądliwością. Oddychała ciężko, falując ukrytym pod zbroją biustem. Sięgnąwszy po troki swojej szaty, rozwiązała ją na plecach i zaczęła się powoli rozbierać.
- Jak sobie życzysz… jaamun. Jak sobie życzysz… - wymruczała odsłaniając kształtne uda, napięty brzuch i dekolt w całej swojej okazałości, ściągając materiał przez głowę.
Stała teraz ubrana w fioletową bieliznę, prężąc się dumnie i lubieżnie, gładząc się delikatnie między wzgórkami piersi.
- Wyglądasz zachwycająco… jak żywe dzieło sztuki. - Jarvis podszedł do niej z podniecownym uśmiechem i upadł przed nią na kolana. Pochwycił za uda, zaciskając na nich kompulsywnie dłonie. Następnie przylgnął ustami do jej łona i wodził językiem po okrywającej je bieliźnie.
Powoli i stanowczymi muśnięciami. Jak artysta malujący na płótnie.
Kobietę ucieszyły te słowa, wywołując łagodny uśmiech na twarzy. Gdy drżąc delikatnie, jak kwiat pod uderzaniem pierwszych kropli deszczu, rozkwitała pod dotykiem kochanka.
Pragnęła go jak roślina pragnie wody, szukała swym spojrzeniem jak słonecznik odwracający się za słońcem.
Zrzucając czarownikowi kapelusz, ujęła jego twarz w dłonie, podnosząc ją do góry, by mogli spojrzeć sobie w oczy.
Źrenice tancerki były nieznacznie rozszerzone, a tęczówki iskrzyły się głęboko skrywanymi emocjami. Przypominały rozgwieżdżone niebo, przez które przepływały strzępki chmur przesłaniając ich blask, gdy nieopisany smutek spływał na jej serce.
- Meri saajan… - wyszeptała czule, gładząc kciukami odstające kości policzkowe mężczyzny - meri sanam… meri janaam… meri jaamun - powtarzała cicho, drżąc od wzrastającego uczucia, które rozbuchało się ogniem w jej wnętrzu - meri zindagi… meri dil… meri prem… - Znów poczuła w sobie siłę, potrafiącą zabijać, niszczyć i niweczyć wszystko w około.
Zacisnęła mocnej palce na skroniach klęczącego, oddychając coraz ciężej. Była gorąca, jak trawiona magiczną gorączką. Opuszki wbijały się w skórę, powoli zaczesując przywoływaczowi włosy do tyłu, naciągając skórę.
Był jej światem, był jej bogiem. Widział to w jej spojrzeniu i słyszał w przepełnionym bolesną tęsknotą głosie.
Była bezsilna wobec ogromu miłości, która trawiły ją od środka, gnębiąc ciało i duszę.
- Mujhe tumse pyar hai… - wyznała bezgłośnie, drżącą dłonią głaszcząc jedynego jakby się bała, że jej dotyk może sprawić mu ból i pochylając się coraz bardziej ku niemu, jak samotna wierzba skłaniająca się przed jeziorem, którego brzegu strzegła.
Dla tych chwil Kamala była gotowa wyrzec się samej siebie. Jeśli będzie musiała uśmierci swe serce i wszelkie wspomnienia związane z dawnym życiem. Rozerwie się na strzępy i ulepi od nowa. Byleby nie utracić łaski kochania i bycia kochaną.
- Już… już jestem ci posłuszna - odparła, opuszczając ręce.

- W takim razie… rozkoszuj się - wymruczał ciepłym głosem mag, wodząc prowokująco językiem po bieliźnie tancerki. - I powiedz, kiedy będziesz miała ochotę na więcej.
Jego dłonie obejmowały jej uda, gdy klęczał przed nią niczym wyznawca przed swą boginią.
I wielbił ją.
Zresztą… ta świątynia była wyjątkowym miejscem. Można mieć było wrażenie, że posągi patrzą na nich, przyglądając się ich działaniom. Tawaif mogła się czuć nie tylko jak niewolnica miłości do swego wybranka, ale… jak kapłanka zapomnianej bogini miłości, odprawiająca rytuał ku jej czci.
To potrafiło upoić, dziewczyna drapała swego “sługę” za uchem, obserwując go z jasnymi wypiekami na twarzy.
Widok ukochanego na kolanach od wieków oddziaływał na kobiety, bardka nie należała tu do wyjątków. Jej serce miękło, a łono zaczęło przyjemnie pulsować pod materiałem, ale… była twardą sztuką i jeśli mężczyzna chciał dostąpić łaski cielesnego spełnienia u jej boku, musiałby się bardziej wykazać, by skusić ją do zrezygnowania z tej chwili.
Była więc panią sytuacji, bo i Jarvis zamiast wziąć siłą co jego, godził się na to pieszcząc jej łono przez coraz bardziej przemokniętą bieliznę. Nie była to oznaka słabości ze strony kompana, a raczej jego natury… i czułości jaką ją obdarzał były wyrazem jego uczucia.
W końcu jednak postanowił posunąć się dalej w tych działaniach i… powoli zaczął zsuwać w dół koronkowe majteczki. Jakby odkrywał ukryty skarb… i przez chwilę Chaaya jedyne co czuła na swym podbrzuszu to jego spojrzenie i ciepły oddech.

Kurtyzana przejechała opuszkami palców po rozchylonych ustach partnera, po czym zanurzyła je w odsłoniętym pączku jej kobiecego kwiatu.
Zaśmiała się pod nosem, masując się delikatnie i z roztargnieniem.
- Czy powiedziałam, że chcę więcej? - spytała wesoło, zasłaniając dłonią swe wdzięki. - Nie dostaniesz nawet widoku, póki masz na sobie marynarkę.
- I to tyle w kwestii posłuszeństwa… - zamruczał czarownik, ale bez śladu urazy w głosie. Jego spojrzenie przesunęło się na stanik, gdy zdejmował marynarkę. - A ile zapłacę za odsłonięcie piersi?
- Sam powiedziałeś, że mam ci powiedzieć, gdy będę czegoś chciała - wytknęła mu z satysfakcją, cicho się śmiejąc i wykorzystując nadarzającą się chwilę, by trochę pognębić towarzysza. - Ten widok będzie kosztować cię koszulę.
- I podtrzymuję to… nie wiem tylko czy sam będę w stanie opierać się tak rozkosznym widokom. - Za marynarką poszła kamizelka i koszula. Sundari mogła podziwiać półnagiego kochanka i ślady jakie zostawiła na jego ciele paznokciami i ząbkami.
Kobieta rozgorzała jeszcze mocniej, a rumieniec podniecenia, z policzków, spływał powoli na ramiona i dekolt.
Odwróciła się plecami do przywoływacza i... kucnęła przed nim, by mógł rozpiąć jej biustonosz. Czuła jego palce na plecach… które drżały z podniecenia. Mimo, że widział ją nieraz nagą i rozbierającą się, to nadal pożądał tych widoków.

- A! - zawołała nagle zadziornie jak psotliwa bestyjka. - Dotyk kosztuje spodnie.
- Zgoda… ale najpierw… określ jaki dotyk. - Po rozpięciu zapięcia stanika, Chaaya poczuła jak jego palce wodzą po jej plecach, a potem pośladkach. Jarvis nie grał czysto, starając się wykorzystać sytuację.
- Dotyk to dotyk… póki masz na sobie spodnie, możesz tylko na mnie patrzeć. - Ta odpowiedziała rezolutnie, oglądając się nieznacznie przez ramię, przez co widział jak jej usta wygięte są w pełną łódeczkę chochliczego uśmiechu.
- Najpierw pokaż te skarby… - mruknął w odpowiedzi jej ukochany, chcąc oczywiście zobaczyć to co przed nim ukrywała… w tej chwili.
- To schowaj ręce za sobą… - pertraktowało nieugięte nimfiątko, odwracając się bokiem, by móc obserwować poczynania swojej ofiary.
Na jego nieszczęście, choć bielizna rozpięta, podtrzymywana była ręką, unosząc obie piersi do góry, niczym dwa puszyste desery na tacy.
Mag posłusznie schował ręce za plecami, klęcząc przed ślicznotką i wędrując rozpalonym spojrzeniem, po jej coraz bardziej nagim ciele. Widziała jego pragnienie i wiedziała o jego pożądaniu pulsującym w niej. Wystarczyło tylko jedno jej słowo… jeden gest... jeden kaprys.

Kamala spuściła wzrok, chwile się nie ruszając. Czyżby dalej się droczyła, czy może faktycznie poczuła zawstydzenie? Tylko czego miałaby się wstydzić przed magikiem? Znał każdy szczegół i sekret jej kobiecego ciała, a jednak gdy miała odkryć przed nim swoje serce, nagle płoszyła się jak łania.
W końcu opuściła delikatnie przedramię, a atłasowe miseczki na jeden oddech utrzymały swe miejsce, po czym bezwładnie opadły na podłogę. Bardka pogładziła się po piersiach, obleczonych w gęsią skórkę, podnosząc niepewnie wzrok na obserwatora.
- Jesteś prześliczna - wyszeptał cicho czarownik, przyglądając się w zachwycie jej drżącemu lekko ciału. - Cudowna i delikatna… aż strach cię dotknąć, bo możesz zniknąć jak sen złoty.
- Naprawdę? - spytała, przechodząc do klęczek i przysuwając się rozmówcy, chwyciła jego twarz w ciepłe dłonie, muskając ustami jego wargi. Biust frywolnie ocierał się o tors, jak dwie miękkie, kocie łapki, które sprawdzają teren pod sobą.
- Bardzo śliczna i kusząca… przecież… - mruczał mężczyzna, grzecznie trzymając dłonie za sobą i odpowiadając pomiędzy jej czułymi pocałunkami. - Jeśli nie… wierzysz… mym słowom… to… tam na dole… muszę być szczery.
- Dlaczego miałabym ci nie wierzyć? - Dziewczyna coraz mocniej napierała na partnera, łącząc ich w coraz bardziej gorączkowych i desperackich pocałunkach. Była jednak w swej postawie uległa, wciąż pamiętając o swym przyrzeczeniu.
- Nie wiem… - Ciałem Jeźdźca wstrząsnął dreszcz, gdy łaknącym spojrzeniem wpatrywał się w jej oblicze. - Teraz… ciężko mi myśleć… o czymś innym niż o tobie… spodnie. Możesz czynić honory i uwolnić mnie od ich ciężaru. Ja ręce mam za sobą.
- A dalej gdy już to zrobię? - dopytywała się, opuszczając rączki na biodra kochanka, przez chwilę błądząc palcami po ich pasku, zanim nie zabrała się do rozpinania sprzączki, a następnie rozporka.
- To wtedy będę mógł cię dotykać. A ty… może mi powiesz… jak chcesz bym to robił - szeptał, grzecznie czekając, aż uwolni go od ciężaru materiału.
Odsłaniając dolne partie ciała Jarvisa tawaif zauważyła wyraźny namiocik wywołany napiętą bielizną. Jej luby, był gotów do sprawienia jej rozkoszy.

Chaaya przez chwilę gładziła jego przyrodzenie przez materiał, po czym ponownie wróciła do obejmowania mu oburącz twarzy.
- Czy takie jest twe życzenie… mój panie? - Usta wróciły na swoje dawne miejsce, ssąc delikatnie dolną wargę towarzysza.
- Tak… chcę wiedzieć... jak pragniesz bym cię dotykał. Co rozpala twe serce, jakiej pieszczoty domaga się twe ciało - mruczał, obejmując dłońmi pośladki klęczącej pokusy i wodząc po nich leniwie opuszkami palców.
- ...bez wytchnienia... Chcę dochodzić raz za razem, bez przerwy, tracąc dech, zrywając gardło od krzyku - przyznała cicho, podgryzając mu brodę. - Nie ważne jak. Możesz mnie gnębić i możesz mnie wielbić. Chcę by ta chwila trwała jak najdłużej. Chcę by nasze spełniania stały się bolesną rozkoszą, przypominającą o naszych limitach.
- To na czworaka… wypnij pupę. Będzie… szybko… zwierzęco - wyszeptał gorączkowo czarownik. - Postaram się by było intensywnie. A potem Dartun… musimy go odwiedzić. Po nim jednak będę cały twój, w naszym pokoju nie dam ci chwili wytchnienia.
“Nie później, a teraz” chciała powiedzieć kobieta, z trudem powstrzymując się przed dalszymi pieszczotami.
Przez chwilę znakowała opuszkami policzki i usta wybranka, oddychając cicho i ciężko, zbierając w sobie pokłady posłuszeństwa i silnej woli.
Teraz gdy podstępem pozbawiła Jarvisa wszystkich ubrań… miała zaraz znowu go w nie przyodziać. Rozdzierało jej to serce i nawet wizja rychłego połączenia, nie była w stanie tego zmazać.
Drgnęła jednakże, oglądając się z początku nieśmiało przez ramię, by spojrzeć na rzeźbę lubieżnej elfki, zuchwale przypatrującej się dwóm ciałom u swej podstawy.
Jej figura hipnotyzowała i wyzywała za razem. Frywolna pozycja odsłaniała kobiece wdzięki i nawet czas, odznaczający się na spękanym i ciemnym kamieniu nie mógł umniejszyć kuszącym widokom jak i kunsztu antycznego rzeźbiarza.
Tancerka oparła się dłońmi o zimną posadzkę, plecy miała lekko wgięte przez co biodra wysunęły się do góry, prezentując magowi atrybuty kochanki. Gładkie, miękkie i soczyste jak pęknięty owoc.
Sama ich nosicielka wpatrywała się w otwartą muszlę z perłą w środku jaką skrywały omszone nogi statuy.
Poczuła silne dłonie mężczyzny na swoich biodrach.
Poczuła jak na nich zaciska palce, by spełnić jej kaprys.
Poczuła jak… napiera, jak wypełnia jej stęsknione wnętrze swą twardą obecnością. Jak znów jest jej.
Mocne ruchy bioder, głębokie sztychy przechodziły w drżące kołysanie jej piersi i silne doznania. Tak jak powiedział, zamierzał wynagrodzić jej tęsknotę i spełnić obietnicę wyjątkową żarliwością swych działań. Przywoływacz trzymał jej pośladki mocno i posuwistym ruchem wyznaczał energiczne rytm ich lubieżnego tańca, głośno aplauzowanego przez rozśpiewaną krtań tawaif.

- Tak, tak, TAK! - skandowała tęsknie, przyjmując całym swym ciałem impet z jakim szturmował ją ukochany.
Rozkoszny ból, obezwładniający żar, zapierająca dech twardość i nieustępliwość, mieszała zmysły dziewczynie, doprowadzając ją nad przepaść.
Słyszała za sobą chrapliwy oddech kompana. Drżał z pożądania, nieustępliwie podbijając ciało swej służki. Kamala wszak potulnie oddawała się w jego niewolę, czując coraz intensywniej i mocniej jak z każdym ruchem pożądanie jej “władcy” narastało w nim. Starał się jednak odwlekać eksplozję jak najdłużej, gdy ciało przez niego zdobywanej, powoli przyzwyczajało się do intruza i jego bezlitosnej gierki.
Głośne jęki wyparły jej krzyki, wzbijając się rzewnie pod sufit jak spłoszone ze snu ptaki.
Teraz liczyła się przyjemność i celebrowanie tej intymnej chwili między parą Smoczych Jeźdźców.
Bardka kołysała się jak na huśtawce swych uczuć, otulając drogiego jej mężczyznę, by poczuli się dosadniej i by zasmakowali subtelnych nut jakie wytwarzały się z ich ciał podczas wspólnych igraszek.
Dopasowywali się do siebie i harmonizowali wzajemnie, na chwilę przed, zanim ich organizmy nie przeszyje piorun spełnienia. Ten nadszedł szybko i był gwałtowny, szarpiąc ich spoconymi sylwestkami intensywną rozkoszą. Z ust czarownika wyrwał się cichy jęk, by potem drżącymi ustami wyszeptać - prze.. praszam… powinienem… wytrzymać.. dłużej.
Dholianka zachwiała się nad posadzką, trzęsąc się ze zwieszoną głową. Przed oczami pociemniało, a w uszach wciąż słyszała huk własnej krwi. W końcu opadła na kamienie, spinając się nieznacznie, gdy rozgrzane ciało zetknęło się z chłodem.
- Przecież wytrzymałeś… - odezwała się, ale głos ją zawodził, jakby ekstaza wciąż ściskała ją za gardło. - ...i wytrzymujesz dalej. - Przekręciła się na bok, spoglądając spod półprzymkniętych powiek na towarzysza.
Uśmiechała się w pełni szczęścia.

Ten przewrócił dziewczynę na plecy, uśmiechając się lubieżnie i łobuzersko zarazem. Powoli rozchylał nogi ukochanej siadając pomiędzy nimi.
- Wspominałaś coś oooo… dochodzeniu raz za razem, bez chwili wytchnienia?- zapytał spoglądając w orzechowy oczy.
Spoglądała na niego zdziwiona, ale i zaciekawiona. Z nadzieją… jeszcze nieśmiało odbijającą się w jej źrenicach.
- Mówiłeś, że musimy do Dartuna… że po… że wtedy… - Chwyciła go za przedramię, jakby się bała, że zaraz ucieknie i podparła się na łokciu.
- Bo powinniśmy tak zrobić.
Powinni, ale on nachylił się i zaczął językiem wodzić po wciąż gorącej i soczystej kobiecości. Z początku leniwie rozpalał ją muśnięciami języka, ale po chwili zaczął sięgać głębiej.
- Wymyślę… jakąś wymówkę… by wytłumaczyć spóźnienie.
Jego palec przesunął się pomiędzy pośladkami kurtyzany i powoli podbijać jej wrota wyuzdanych rozkoszy swą obecnością.
- Możemy trochę się spóźnić… - wymyślał jakieś alibi dla siebie i dla niej.
- Haaai… - Tancerka opadła na posadzkę, wijąc się przed Jarvisem jak pustynna kobra.
Zgiąwszy nogi w kolanach, uniosła biodra, by jej “fakir” miał pełen dostęp do jej wdzięków i mógł robić z nimi co tylko chciał.
Była jego. Calusieńka. Posłuszna wszelkim kaprysom.
- To wszystko moja wina… zbyt długo siedziałam przed lustrem… a później rozkojarzył mnie mały sklepik z wystawą… a później chciałam coś zjeść… trafiłam na znajomą z którą zaczęłam plotkować… musiała odwiedzić brata w pracy, zapomniałam coś zabrać z pokoju i musieliśmy się wrócić, a później był wypadek na kanale... to moja wina. Jestem rozpieszczoną i samolubną frywolką, która za nic ma czas innych…
- Twoja… ale masz prawo stroić się Kamalo. Wszak lubisz cieszyć moje oko. Lubisz widzieć pożądanie w mym spojrzeniu? - mruczał przywoływacz, powoli smakując jej żądzy i spijając ją językiem z jej kwiatu niczym koliber.
Ruchy palca między jej pośladkami nie miały jednak nic z kolibra… leniwa i stanowcza obecność, przyjemnie rozpalała i drażniła zmysły.
Leżąc w tej części świątyni, Sundari widziała nie tylko niebo, ale i część płaskorzeźb… elfów w wyuzdanych zabawach. Twarze ich, uśmiechnięte i podniecone, spoglądały na dwójkę kochanków jakby aprobowały ich zabawy.
- Wszystko co robię… jest z myślą o tobie - potwierdziła energicznie panna, wzdychając ciężko i napinając się jak struna. Mięśnie pośladków zaciskały się konwulsyjnie jak przy uderzeniach batem.
- Ubieram się, rozbieram… przyozdabiam… chodzę, patrzę… wszystko, tylko by twoje oczy zwrócone były ku mnie. Wszystko, by twoje dłonie spoczywały na moich piersiach… wszystko, byś mnie pożądał i pragnął i brał. Brał. Brał… - Rozpustna atmosfera udzielała się leżącej, która bardziej przypominała już opętaną przez sukkuba, niźli kochankę z jaką zazwyczaj dzielił łoże.
- Jesteś… pokusą… pokusą, której nie chcę i nie potrafię się… oprzeć. - Mag nie przestając poruszać palcem, przylgnął ustami do łona tawaif, zaprzestając wypowiedzi. Jego język wił się w Chaai jak wąż, próbując wraz z intruzem podbijającym jej pupę, doprowadzić bardkę do kolejnego krzyku rozkoszy.
Jęknęła czując, że długo nie wytrzyma. Wygięła się mimowolnie, wypinając biodra jeszcze wyżej. Oddech zamienił się w urywany świst, dusząc dziewczynę, która zawołała głośno, łapiąc się za brzuch z którego promieniowało gorącem od kolejnego wybuchu spełnienia.
- Nie dam ci odpocząć Kamalo… jeszcze nie - wymruczał jej ukochany, nasuwając się ciałem wyżej. Jego usta wpierw pieściły jej brzuch, potem piersi unoszące się w spazmatycznym oddechu. Wreszcie przylgnął ustami do jej warg, a ona sama poczuła, że żądło czarownika zanurza się w jej bramie kobiecości.
Szybko i stanowczo, pochwycił za jej uda i zabrał się do kolejnego, namiętnego podboju jej ciała, przywłaszczając ją jak wojenną zdobycz.
Nie zdążyła nawet odsapnąć, a już na powrót wiła się jak wstęga, obracając głową na boki, a rękoma obejmując mężczyznę w pasie, wspinając się dłońmi po jego plecach ku ramionom i karkowi.
- Dlaczego… ciągle… chce cię więcej… bogowie… - kwiliła jak w amoku, łapiąc łapczywie powietrze za każdym razem gdy włócznia, wbijała się w nią po sam jej koniec, pozbawiając ją tchu.
Nie otrzymywała odpowiedzi. Jarvis zajęty był bowiem pieszczeniem jej szyi i policzków drobnymi i roztargnionymi pocałunkami.
Zaciskał dłonie na jej pośladkach, przyszpilając dziewczynę do podłogi mocnymi ruchami bioder, bezlitośnie i intensywnie. Jego ciało było równie rozgrzane co jej, równie zroszone potem… równie spragnione. Wili się razem spleceni, niczym jeden pulsujący pożądaniem organizm, coraz szybciej zbliżając się do kolejnego spełnienia.
Szatynka orała plecy partnera czerwonymi śladami po paznokciach. Delikatnie i czule, ale wystarczająco intensywnie, by skóra wykwitła rumieńcem. Pozwoliła się poruszać po posadzce w rytm wyjątkowo celnych pchnięć, które wprawiły jej organy w drżenie. Była coraz bliżej.
Toteż uniosła lekko głowę, by złapać zębami za bark obejmującego jej. Grzejąc gorącym oddechem i inhalując się znajomym zapachem.
Tak… ten zapach był dla niej jak najlepsze perfumy… jak afrodyzjak… narkotyk.
Wsunęła nos we włosy lubego, wdychając jego rześką woń i szepcząc ciche wyznania miłosne, aż nie odebrała kolejnego zwycięstwa.

- To było… mocne… - wymruczał Jeździec, tuląc się do ciała leżącej pod nim towarzyszki. Pogłaskał ją po włosach szepcząc cicho. - Teraz możemy iść do Dartuna? Czy jeszcze masz niezaspokojony apetyt?
Dholianka odnalazła drogę do męskich warg, całując je z leniwie, acz z pietyzmem. Kusząc i prosząc o więcej.
Jej łono wciąż pulsowało po ostatnich igraszkach, choć agresywność ich spotkania, mocno nadszarpnęła wytrzymałością jej delikatnego kwiatuszka.
- Teraz… albo nigdy… - oznajmiła z chrypką w głosie, muskając oddechem policzek kochanka, delikatnie bawiąc się koniuszkiem języka na jego spoconej skórze.
- Masz rację - odparł cicho z trudem odsuwając się od nagiej pokusy, jaką stanowiła dla niego leżąca kobieta, która opuściła ręce na podłogę, wypuszczając go ze swych objęć.
Leżąc nieruchomo, wpatrywała w jego oczy się łagodnym spojrzeniem, oddychając ciężko przez rozchylone usta.
- Potraktujmy to jako rozgrzewkę… - zażartowała wesoło, przymykając powieki, jednakże nie zrezygnowała ze śledzenia męskiego ciała, karmiąc się jego nagim widokiem.
- Zdecydowanie jako… rozgrzewkę - odpowiedział jej cicho, zabierając się za ubieranie. I także jego spojrzenie co jakiś wędrowało po ciele odpoczywającej.
Wygłodniałe i drapieżne spojrzenie, które świadczyło… że to co przeżyła tancerka w świątyni, będzie jeszcze kontynuowane.
Gdy brunet był w połowie nakładania kolejnych części garderoby, drobna chochliczka o psotliwym uśmiechu, usiadła wzdychając cicho i zebrała bieliznę z podłogi. Najpierw założyła biustonosz, a później suknię bojową i wstając, zaczęła oglądać swoje pończochy i podwiązki, by sprawdzić czy są w nienaruszonym stanie.
- Pospieszmy się… jakoś nie stęskniłam się za Dartunem, by poświęcać mu więcej czasu niż jest to wymagane - mruknęła, poprawiając ozdobę na prawym udzie, po czym podeszła do przywoływacza i włożyła mu swoje majteczki do kieszeni.
- Kocham cię… a co najgorsze… tak bardzo pożądam, że nie przejmuję się ryzykiem przyłapania. - Jarvis w odpowiedzi pochwycił ją w pasie i przycisnął do siebie całując łapczywie w usta.- Więc… ryzykujesz, że nabiorę ochotę w najmniej odpowiednim momencie.
Ta znowu westchnęła, przytulając się do piersi mężczyzny. Jej dłonie zaczęły powoli wędrować na jego pośladki, ale w ostatniej chwili zatrzymały się na lędźwiach.
- Chodź… - szepnęła czule, oglądając się na wyjście - ...zanim nie stracę opanowania. Tutejsza atmosfera wywołuje u mnie… dziwne instynkty. - Uśmiechnęła się jak podstępna lisiczka, zapewne wyobrażając sobie co zrobi z ukochanym, gdy załatwią wszystkie sprawy na mieście.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 06-12-2017, 20:50   #106
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Przeprawa kanałami odbyła się bez żadnych problemów. Para trzymała się za ręce, nieznacznie stykając bokami, gdy siedzieli na ławeczce.
Niby nic takiego, ale Sundari i tak rumieniła się jak niewinne dziewczątko, uciekając spojrzeniem na leniwie przesuwające się kamienice.
Nawet gdy dotarli na miejsce była wyjątkowo milcząca. Może zmęczyła się figlami? Może zadumała się nad wcześniejszymi niefortunnymi wydarzeniami? A może był to brak majtek, lub fakt, iż przywoływacz nie zrezygnował z trzymania jej rękę w obecności osób postronnych, a już zwłaszcza znajomych...

~ Nvery będzie niepocieszony… ~ zaczęła gdy wróż skończył się tłumaczyć ze zmiany planów. ~ Specjalnie wziął wolne na tę misję… a uroczystości to on nie lubi… ~ Orzechowe tęczówki oczu, wpatrzyły się w profil mężczyzny u boku ich właścicielki.
Łagodny rumieniec nie schodził z jej policzków, a delikatny uśmiech wykwitł na wargach, gdy kobieta ścisnęła mocniej dłoń i oparła się skronią o ramię ukochanego.
~ Będą wampiry. Na takich balach zawsze są. I będzie mógł z nimi pogadać ~ wyjaśnił telepatycznie czarownik, a Dartun wpatrywał się zaciekawiony w oboje czekając na ich opinię.
Sam Jarvis zaś nie ułatwiał zadania bardce, która musiała odnaleźć się w nowej sytuacji… wspominając co robili na stoliku, podczas pierwszej wizyty w tym miejscu, przy którym teraz siedzieli.
~ Och… ale czy to dobry pomysł, by z nimi rozmawiał? ~ spytała, zwracając uwagę na karciarza. Nadęła nieznacznie policzki.
- Pozwolił ci się ktoś patrzeć? - burknęła do niego butnie, wyraźnie zawstydzona i niezadowolona.
Na figlarne zaczepki, nie odpowiadała, choć… w umyśle Smoczego Jeźdźca pojawiła się dość nietypowa i bardzo krótka wizja, leżącej na blacie tancerki z szeroko rozsuniętymi nogami.
Po sekundzie, nie było po tym nawet śladu.
- Patrzeć… - speszył się nagle Dartun i dodał - …ja się nie gapię. Ja w ogóle nie patrzę. A co do balu, całkiem dobrze płatna robota i darmowy bufet i można wytargować darmową garderobę nawet.

~ Nie wiem. Na pewno nic mu złego nie zrobią. Co najwyżej się poobrażają. Wampiry na takich balach zachowują się grzecznie. Za dużo ochrony ~ odpowiedział czarownik, zerkając na nogi tawaif. ~ Zresztą bale to okazja do załatwiania interesów.
Chaaya poruszyła się pod tym spojrzeniem, rozchylając lekko uda. Prawe kolano wysunęło się spod rozporka spódnicy, odsłaniając się w pełnej okazałości, aż po biodro, dzięki czemu widać było, iż nie ma na sobie bielizny.
- Kogo mielibyśmy chronić? Za ile? Gdzie. Kiedy i… powiedz coś więcej o tej darmowej garderobie… - Uśmiechnęła się szelmowsko Dholianka, powoli przekonując się do nowego pomysłu i dodając telepatycznie ~ to nie o Nverego się martwię… może popaść w taki zachwyt, że uczepi się jakiegoś… jak pijawka i nawet siłą go nie oderwiemy.
~ Nie będziemy musieli. Wampiry mają swoich ochroniarzy. ~ Jarvis puścił dłoń dziewczyny, lecz ta nie musiała martwić się rozłąką, bowiem po chwili poczuła jego palce na odsłoniętej skórze uda… sięgające głębiej poprzez rozcięcie sukni.

- Pienazzane - stwierdził Dartun. - Eleonora Pienazzane wydaje to przyjęcie.
- Pienazzane? Czy ten ród nie powinien mieć wystarczająco dużo własnych sług? - zdziwił się drugi mężczyzna, nie przestając wodzić opuszkami po nodze kochanki.
- Już nie ród. Wampiry z tego klanu zostały zniszczone. Z samej rodziny i ich wpływów zostały tylko ogryzki. Mogą szukać nowych protektorów. Nadal mają wiedzę i pewne zasoby… bal może im w tym pomóc. Płacą dwieście srebrnych monet za noc, a ochraniać trzeba wszystkich gości. I ogólnie pilnować, żeby burd nie było - wytłumaczył spokojne przyjaciel.
Przywoływacz otrzymał kolejną wizję. Równie szybką, lecz agresywniejszą w doznaniach.
Poczuł jak przyszpila swoją partnerkę do stołu, szybkim i silnym ruchem, aż mebel przesunął się po podłodze. Niemal usłyszał skrzypienie i jęk drewna.
Pragnęła go w tej chwili… bardzo.
- Nie rozumiem… - odezwała się zagubiona Kamala. - Przed czym mamy ich chronić? Skoro to wampiry… a słońca u was ni jak nie uraczysz, a nawet jeśli to bal jest w nocy… - kontynuowała niepewnie, mimochodem wsuwając dłoń kochanka na swe łono.
- Pilnować porządku i strzec przed nieproszonymi intruzami. Przez ten cały cyrk z Vantu i ostatnią inwazją barbarzyńców atmosfera w mieście zrobiła się bardzo nerwowa - odpowiedział wróż, a Jarvis powolnymi ruchami palców pieścił intymny zakątek tancerki, szczególną uwagę przywiązując do jej punkcika rozkoszy. Czuła jego pożądanie, czuła, że było równie silne jak jej.
- Nie wszyscy będą tam wampirami. Oficjalnie… to nikt z nich nie będzie - dodał na koniec. - A co do strojów. Jeśli własnych odpowiednich nie macie, to dostaniecie namiar na krawca, który wyszykuje wam garderobę z polecenia Eleonory.
Kobieta starała się oddychać miarowo i spokojnie, choć płonęła coraz silniejszym rumieńcem podniecenia. Panowała jednak jeszcze nad swoimi reakcjami.
- To… bardzo intrygujące… czy też się wybierasz na bal? - spytała nie odrywając od rozmówcy spojrzenia, a raczej unikając widoku czarownika, bo inaczej… rzuciłaby się na niego.
- No... tak. Zawsze to parę monet więcej w kieszeni - powiedział z uśmiechem. - Za tak łatwą i przyjemną robotę, warto.

~ Zgadzasz się? Jeśli tak, to wiem jak go się pozbyć z tego pomieszczenia ~ stwierdził telepatycznie mag.
Chaaya przygryzła dolna wargę i powoli powędrowała spojrzeniem ku swemu towarzyszowi, kiwając mu nieznacznie głową.
- Jesteśmy zainteresowani. Dasz znać tej Eleonorze, że ma kilku nowych ochroniarzy? - zapytał Jarvis, poruszając równie stanowczo palcami między udami kochanki jak spoglądał na Dartuna.
- Oczywiście, oczy...
- Teraz - naciskał przywoływacz i słowami i dłonią.
- Teraz... znaczy… teraz? - zapytał się jego przyjaciel, zdziwiony takim obrotem sprawy.
- Tak. Bardzo zależy nam na odpowiedzi, a mam kilka planów i nie chcę byś musiał nas potem szukać - potwierdził mężczyzna w okularach.
- Ale… - próbował protestować wróż.
- Chyba nie sądzisz, że cię okradniemy, co? - spytał czarownik urażonym tonem,
- Aaa… no oczywiście, że nie. Dobrze. Pójdę tam do niej. Nie będzie mnie tak z godzinkę. Wiesz jak to jest z audiencjami u kupców - westchnął astrolog wstając.
- Nie szkodzi… poczekamy… prawda? - spytał z czułym spojrzeniem, spoglądając na swą kochankę.
Ta była coraz bliżej spełnienia. Roziskrzone oczy zaszły mgłą otumanienia. Mięśnie nóg i brzucha napięły się, delikatnie drżąc pod sensualnymi wrażeniami, jakie serwowały jej palce partnera.
Dziewczyna zdobyła się tylko na nieme przytaknięcie, hipnotyzując spojrzeniem ukochanego i trzymając go za kolano, jakby te miało uchronić ją przed upadkiem.
- Jakby ktoś się zjawił, to… powiedzcie, że na dziś już zamknięte - stwierdził mało co ogarniający Dartun i ruszył do wyjścia zostawiając parkę samą. Jeździec od razu to wykorzystał, sięgając palcami głębiej w kwiat rozkoszy kochanki i silnymi ruchami wzmagając doznania. Teraz gdy już nie musiał się bać, że jakieś podejrzane dźwięki zwrócą uwagę kompana na to co się działo pod stołem, przestał się hamować w intensywności pieszczot.
Kamala wygięła się w łuk gdy osiągnęła szczyt, tupiąc nogą o podłogę. Nie pisnęła choćby pół dźwięku, choć orgazm musiał być wyjątkowo silny, bo opadła zaraz na kolano partnera dysząc ciężko jak po szybkim biegu.

- Zarygluj drzwi… proszę… - wyszeptała, gdy wróżbita wyszedł na zewnątrz.
Jarvis odsunął się od tancerki, wstał i pogłaskał ją po głowie, po czym ruszył wykonać jej polecenie. Podszedł do drzwi, zasunął zasuwkę i zawiesił zawieszkę, że właściciel wróci za pół godziny.
Tawaif zerwała z siebie szatę, odrzucając ją na krzesło gospodarza, po czym usiadła na brzegu stołu i układając się na plecach, przesunęła wszelkie bambetle na bezpieczną odległość. Kilka papierów zleciało na podłogę, ale bardka nie przejęła się tym zbytnio.
Prostując się, czekała na swojego wybranka z pełnym oczekiwania pożądaniem, gładząc się po łonie, jakby głaskała wyjątkowo posłusznego chowańca.
- Mam podejść na czworaka, czy wolisz nie tracić czasu? - zapytał chłopak, wieszając na klamce wierzchnie okrycie i kapelusz. Szczególnie duży uśmiech zadowolenia na twarzy jego wybranki, mógł wywołać widok dużego wybrzuszenia poniżej pasa… czarownik nie był obojętny na wizje, które mu przesyłała.
Dziewczyna nie odpowiedziała, uśmiechając się podstępnie i z satysfakcją, skupiając się na biodrach maga. Oblizała usta, jakby delektowała się ich smakiem, po czym odpięła zapięcie stanika, ściągając ramiączka i odsłaniając piersi o dwóch, ciemnych słońcach na ich środkach.
- Nie wytrzymam… muszę cię… mieć - mruknął przywoływacz podchodząc do niej. Jego dłoń zanurzyła się w kobiecych włosach i lekko ciągnąc za nie, odchylił ciało kochanki do tyłu.
Mając ją w takiej pozycji, zaczął pieścić szyję, obojczyki i piersi pocałunkami, smakując jej skórę językiem. Druga ręka nie pozostawała jednak spokojna. Jarvis uwalniał swoją włócznię pożądania z okowów ubrań.
Chaaya zajęczała cicho, balansując niepewnie na granicy upadku. Jej dłonie obłapiały mężczyznę przed sobą, drżąc i błądząc jak w amoku po każdym załamaniu jego skóry.
Była jak służka, pokornie i z uwielbieniem polerująca statuę swojego pana.

- Położysz się… tak... jak w wizji? - wyszeptał czarownik delikatnie kąsając szczyt piersi bardki, gdy ta usłyszała odgłos opadających spodni.
- Tej na plecach? - spytała kładąc się powoli, delikatnie wyginając się do góry i na prawo, by nie zrzucić “czarodziejskiej”, szklanej kuli. Jedną rękę trzymała za głową, a drugą wędrowała po bicepsie mężczyzny. Obserwując go spod rzęs.
Podniosła jedną nogę, zginając ją w kolanie, a drugą odchyliła na bok, zastygając w pozycji z telepatycznego przekazu.
- Jesteś prześliczna… kusząca… mógłbym podziwiać cię tak przez godzinę… gdyby nie to jak bardzo… cię pragnę teraz. - Pochwycił ją za zgiętą nogę jedną ręką i przebił jej bramę swym taranem. Powoli, ale potem, drugą dłonią, pieścił punkcik rozkoszy nad zdobytą kobiecością. Jego biodra poruszały się leniwie, gdy podziwiał jej krągłe piersi i śliczną twarzyczkę.
Powoli, ale każdy kolejny sztych był szybszy i silniejszy, a obecność kochanka stawała się coraz wyraźniejsza z każdą nadchodzącą falą rozkoszy.
Dziewczyna poruszała się w rytm jego pchnięć, wijąc się na stercie papierzysk. Wydawała się taka delikatna w tej chwili. Niedorzecznie krucha w obecności pragnienia, któremu można było przypisać dzikiemu zwierzęciu.
- Kocham gdy mnie tak bierzesz… gdy mnie tak dotykasz i gdy patrzysz na mnie… takim wzrokiem - wyszeptała z wysiłkiem, przygryzając usta, gdy doznania zaczęły się w niej pomnażać i potęgować. - Kocham gdy robisz to ze mną w tak… niebezpiecznych miejscach… kocham, gdy się powstrzymujesz i gdy tracisz nad sobą kontrolę… - Wygięła się mocniej, głośno wzdychając i łapiąc łapczywie powietrze jak wyrzucona na brzeg syrenka.
- Ja też cię kocham Kamalo. Caly czas… bez opamiętania - zapewniał Jarvis, przyglądając się z pożądaniem i zachwytem wijącej się pod jego szturmami bardce.
Mocniej i szybciej… powoli tempo zaczęło wpływać na stolik, który skrzypiał pod ruchami męskich bioder.
Wzięta we dwa ognie, kobieta nie miała żadnych szans, choćby nawet próbowała walczyć ze swym przeznaczeniem. Falujące piersi pokryły się gęsią skórką, a brązowe sutki stwardniały pod dotykiem przywoływacza, gdy tawaif sięgała swego limitu. Drżąc i zawodząc cichutko, niemal nieśmiale.
- Kocham… - zaczęła urywanym głosem, oddychając z coraz większym trudem - nie powstrzymuj się… wytrzymam. - Zacisnęła mocniej dłoń na ramieniu towarzysza, gdy wzrosła w niej fala przyjemności uwolniona sprawnym palcem czarownika.
- Nie wstrzymuję… - Ten uśmiechnął się, wpatrzony w nią jak w dzieło sztuki. - ...delektuję się… widokami i… doznaniami. Ja… przyspieszę.
Naparł mocniej na ciało pod sobą, kolejnymi ruchami wprawiając w drżenie nie tylko kochankę, ale i mebel na którym to leżała.

- Mocniej… - wydyszała, gdy kolejna fala wzbierała w jej podbrzuszu, coraz silniej pobudzana zdobywającą jej męskością. Tancerka wznosiła się i opadała jak wzburzone morze. Mięśnie napinały się drgając pod jej skórą i pulsując na miłosnej klindze Jeźdźca. Była jak okiełznane żywe srebro w rękach alchemika, tańcząc na jego oczach i mieniąc się kropelkami potu na złotawej skórze. - Mocniej… proszę… błagam cię… - łkała przez łzy, czując jak jej organizm balansuje na rozkosznej krawędzi. Potrzebowała tylko kilku pchnięć. Tylko odrobiny większej siły, by eksplodować krzykiem uniesienia.
I Jarvis spełnił jej kaprys. Pochwyciwszy za posągowe uda dziewczyny, zaczął wręcz nabijać jej drżące ciało na swój oręż, rozpalonym spojrzeniem wpatrując się w falujący zmysłowo biust Sundari.
~ Piękna… moja… ~ usłyszała, gdy tak brał ją bezlitośnie i samolubnie w posiadanie.
- TAK, TAK! - krzyczała ekstatycznie brązowowłosa, gdy jej ciało wygięło się jak złota rama harfy, a ona śmiejąc się i drżąc w oszołomieniu, jednocześnie chwyciła za przedramiona przywoływacza. Dolna warga jej ust napuchła nieco i poczerwieniała, gdy za mocno ją przygryzła w podnieceniu.
- Moje słońce… moje gwiazdy… twój blask rozświetla mój wszechświat, pragnę być coraz bliżej twojego płomienia, choć twój dotyk pali mi ciało… - szeptała kwiląc cicho, jakby doznała pomieszania zmysłów jak przy otumanieniu narkotykowym dymem.
Mag opuścił słodkie wrota rozkoszy, ocierają się swoją włócznią o jej rozpalone łono. Dyszał głośno, a bardka czuła, że jego pistolet zamierza wystrzelić, naznaczając jej skórę białymi plamkami pożądania.
- Ciii… jestem tu. Jestem zawsze… jeszcze zdążysz… się mną znudzić - szeptał delektując się widokami. Był blisko i po chwili tawaif poczuła ciepłą wilgoć na swej rozgrzanej skórze.

Chaaya oddychała łapczywie, obserwując z umiłowaniem swego zdobywcę. Drżała delikatnie, jakby echa doznań rezonowały wciąż w jej wnętrzu, nie pozwalając jej w pełni wybudzić się z objęć powtarzającego się spełnienia.
Lewa z piersi zsunęła się na bok, niczym zmęczony wojażer na koniu schylający się ku traktowi. Prawa wciąż trzymała się prosto z dumnie uniesionym sutkiem, który powoli się rozluźniał lub nawet rozpuszczął jak kostka czekolady pod wpływem ciepła dziecięcej dłoni.
Kobieta powoli wracała do siebie, ale nie miała siły, by się odezwać.
- Nadal wyglądasz smakowicie… - wymruczał czarownik, wodząc palcami po brzuchu ukochanej. - Kusząco. Ale jeśli nie masz już sił i ochoty..?
Droczył się z nią, choć sam też potrzebował kilku chwil, by nabrać wigoru lub pomocy ze strony zwinnych palców bądź ust swojej partnerki.
- Potraktujmy to jako przystawkę… - odparła zachrypniętym głosem, siadając, by objąć mężczyznę za szyją. Przez chwilę gładziła go swym oddechem, przymierzając się do jego ust, ale zwlekając z ich złączeniem.
- Chcesz się zamienić?
- Tak… - Ucałował jej usta zachłannie. - Chcę. Chcę wszystkiego. I ciebie całą.
Odpowiedziała mu uśmiechem przez pocałunek, przytulając ciaśniej do torsu maga.
- Dam ci wszystko co sobie tylko wymarzysz… - zamruczała mu do ucha, gryząc delikatnie jego płatek. - Pokaż mi swoje pragnienia i sprawdź jak posłuszna być potrafię.
Jarvis wiernie wypełnił wizję Kamali i teraz przyszła kolej, by ona spełniła jego.
Jej kochanek usiadł i szepnął cicho, ale władczym tonem.
- Klęknij przede mną.
Dziewczyna odrzuciła włosy za ramię i kucnęła, klękając przed swym panem. Nie była jednak pokorną służką, bo łapczywie położyła dłonie na męskich biodrach, gładząc kciukami po wewnętrznych stronach ud.
- Ujmiesz swego kochanka włócznię, między krągłości piersi? - wymruczał podnieconym głosem jej “pan i władca”. Niezbyt władczy to był ton, ale za to jego wzrok był pełen zachwytu i pożądania.

Język bardki objął delikatnie grot prezentowanego przyrodzenia w tym samym momencie, kiedy padło pytanie. Popatrzyła na niego z dołu, by sprawdzić upór swego przeciwnika.
- Mhm… - zbyła go, naciskając ręką na jego brzuch, co by się nieco odchylił… lub położył. - Chwileczkę mój panie… pozwól mi wpierw… wypolerować i namaścić… - Nie dokończyła, przesuwając językiem po dumnie spoczywającej męskości. Po czym rozsunęła szerzej nogi partnera i unosząc małego Jarvisa nosem, zaczęła lizać go po dwóch rodowościach, jak kotka myjąca swe dziecię.
Czarownik trafił na krnąbrną, ale gorliwą niewolnicę.
I ciężko mu było narzekać w tej pozycji. Zamiast tego słyszała, jak rozpina koszulę, jak pozbywa się powoli odzienia, leżąc i poddając się jej pieszczotom. Poczuła jak pod muśnięciem jej języka, jego ciało drży i napina się w pożądaniu.
Chaaya gładziła leniwymi ruchami odstające kości bioder kochanka, zjeżdżając opuszkami na pośladki, w które wbijała paznokcie, ugniatając je z zamysłem.
Kobieta od czasu do czasu spoglądała na wybranka, coraz zuchwalej biorąc go w posiadanie swych ust. Przechodząc z delikatnego głaskania, po miarowe ugniatanie i masowanie delikatnej jak cieniutka bibułka skóry. Rozdała swą pasję i czułość po równo na oba klejnoty, po czym podważając wargami nasadę przywoływacza, przyssała się, przesuwając się powoli wzdłuż na sam jego czubek, pomagając sobie dłonią. Wtedy też objęła go z wprawą palcami, stymulując i rozgrzewając ciepłotą swej ręki, gorącem oddechu i wilgocią języka.
- Eeeej… tak to… mnie słuchasz? - Jarvis zdobył się na protest drżącymi wargami. Słaby, słabiuteńki proteścik. Z trudem wypowiedziany. Tym słabszy im dłużej bardka wielbiła swymi pieszczotami mężczyznę, budząc jego chybotliwą z początku roślinkę do pięcia w górę i wznoszenia ku światłu.

- Najmocniej pana przepraszam… - odpowiedziała usłużnie, napinając skórę na włóczni partnera, by odsłonić jego ostrze, na którym zatoczyła kółeczko czubkiem języka. Uniosła się nieznacznie, kładąc go sobie na dekolcie, po czym ściągnęła obie piersi, obejmując swego właściciela.
- Czy tak jest dobrze? Mocniej? Czy mam się pochylić i pieścić wargami, czy może patrzeć na ciebie… mój kochany? - Tawaif uniosła spojrzenie na maga, poruszając się miarowo, by pieścić go w swym biuście.
- A jak… wolisz?… oba pomysły… są piękne… - jęknął Jarvis, poddając się rozkoszy jej dotyku. Uniósł się lekko na łokciach i patrzył na wielbiącą jego ciało, wyraźnie rozkoszując się krągłościami Kamali… zarówno ich widokiem jak i dotykiem.
- Jestem tu dla twojej przyjemności - przyznała posłusznie, ściskając mocniej obie półkule, które zaciskały się niemal jak wprawna dłoń na jego różdżce.
- Zdecyduj… które bardziej ci się podoba - odparła, wpatrując się w niego jak w zwierciadło, po czym schyliła się wyciągając język. Gdy przejechała swym ciałem po samą nasadę jego męskości, liznęła go zawadiacko w czubek, jakby trącała w strunę instrumentu, po czym obie krągłości znów powędrowały w górę, a za nimi jej spojrzenie. Uśmiechnięte i zadziorne, by zaraz ponownie się pochylić.
- Choć… chciałbym to… musisz patrzeć Kamalo. Nie chcę zatonąć w rozkoszy. Chcę… cię posiąść, więc muszę uważać. - Zaśmiał się łobuzersko. Z każdym jej muśnięciem drżąc coraz bardziej, pojękując cicho i oddychając ciężko. Jego wzrok krzyżował się śmiało ze spojrzeniem kochanki i płonął ogniem pożądania.

Chaaya ostatni raz musnęła swego ukochanego, po czym podniosła głowę, by móc swobodnie się w niego wpatrywać. Poruszała się miarowo w przód i tył, a jej skóra na dekolcie i policzkach różowiła się rumieńcem.
- Zdradź mi jak to zrobisz… - poprosiła oddychając przez usta z coraz większym podnieceniem.
- Usiądziesz, na mnie… jak ja będę siedział… sama wybierzesz… jak… ale plecami do mnie. A ja je chwycę… będę dotykał, ściskał… gdy ty… podska… - Bardziej pojękiwał niż mówił, wpatrując się jak zahipnotyzowany to w piersi, to w oczy bardki. Jego pal rozkoszy robił się coraz bardziej twardy pod pieszczotą. Coraz bardziej gotowy, by spełnić swoją rolę.
- Czy podobało ci się wtedy… ze mną w kotłowni? - spytała dziewczyna, zdradzając jakie miała względem niego plany. Chciała mu się oddać od tyłu, choć nieprzygotowana będzie czuła ból, wzmagając tym jednak doznania swego partnera.
- Tak... dobrze wiesz... że tak… - jęknął cicho i z czułością.
- Teraz..? - Spojrzała na niego wyczekująco, nabierając urywanego tchu.
- T-taak… myślę, że tak. - Jarvis powoli uniósł się do pozycji siedzącej przyglądając z rozmarzonym spojrzeniem kochance. - Tak bardzo cię pragnę.

Tawaif powoli przesunęła piersiami w górę, podnosząc się ostrożnie na nogi i gdy przywoływacz wydostał się z miekkiego potrzasku, nachyliła się by go pocałować. Krótko i łagodnie.
- Zaraz mnie poczujesz - szepnęła czule i weszła kolanami obok na stół. Następnie przytrzymując się o bark mężczyzny przełożyła przed nim nogę, opierając się pupą o jego tors i powoli zsuwając się na jego kolana.
Od czarownika zależało czy i jak się połączą, gdyż siedząc jego ukochana miała mało miejsca do wykorzystania na ich wspólną korzyść.
- Dobrze… - Jego dłonie nakierowały jej pupę na twardą nagrodę za jej trudy. - Chcesz?
I on miał wątpliwości, czy taka zabawa byłaby dla niej przyjemna w tej chwili.
Posłyszał jak chichocze lekko drżąc ramionami.
- Bierzesz mnie czasem jak hiena w szale, a teraz przejmujesz się drobnym dyskomfortem? Przywyknę do ciebie po kilku oddechach… nie sprawiasz mi bólu a rozkosz…
- Wiesz dobrze… że jesteś dla mnie… ważna. I chcę byś czuła… przyjemność - wyszeptał cicho zawstydzony, a bardka na razie czuła intruza powoli zagłębiającego się tam gdzie nie powinien, gdy dosiadała swego wybranka prowadzona jego dłońmi.
- Jarvisie… - Dziewczyna zadrżała, biorąc ze świstem powietrze do płuc i napinając się niespokojnie. Przygryzła usta, by nie pisnąć z bólu, gdy taran kochanka bezlitośnie ją zdobywał.
- ...ty jesteś przyjemnością - zakwiliła cicho, po ich powolnym zespoleniu. Oddychała ciężko, a na skórze karku wystąpiły jej drobne kropelki potu. Była dzielna, choć wyraźnie bała się poruszyć, rozglądając się niepewnie na boki, jakby szukała ramion mężczyzny, które miały ją obejmować.
Dłonie zaraz oplotły jej ciało. Jedna znalazła sobie miejsce na piersiach, ugniatając je powoli i masując. Druga sięgnęła między uda kochanki, muskając perłę jej rozkoszy powolnymi acz stanowczymi ruchami palców.
- Spokojnie. Zrelaksuj się… sama nadaj tempo temu tańcowi - mruczał pobudzony Jeździec, wodząc wargami po jej szyi.

Kobieta odchyliła bezwiednie głowę do tyłu, skupiając się na spokojnym oddechu. Otulona silnymi ramionami zdawała się uspokajać i nieco odżywać, aż w końcu poruszyła się nieznacznie.
Kilka centymetrów do góry… zrobiła sobie chwilę przerwy i z powrotem opadła w dół. Dyszała ciężko, mieszając swój oddech z oddechem ukochanego, lecz bliskość dodawała jej otuchy.
Poczuła żar między udami, gdy jej łono zaczęło przyjemnie pulsować pod dotykiem zwinnych palców i ostatecznie otworzyła się ciałem i umysłem na zdobywcę, pozwalając mu podbić ją do samego końca.
Ból przestał mieć znaczenie, mieszając się z delikatną przyjemnością jaką czerpała z danej chwili.
Emocje i doznania zaczęły zalewać umysł towarzysza, przekazując mu tak wiele informacji, że ciężko było je ogarnąć w tej chwili… ale jedno liczyło się na pewno.
Przestał być dla swej kochanki intruzem, a stał się gościem, wokół którego zaczęła zabiegać o jego względy i doznania. Wciąż nieśmiało… wciąż ulotnie i delikatnie, ale z pełną gracji dokładnością i celnością, ocierając się o najczulsze struny jego zmysłów, doprowadzając krew do wrzenia.
Sam Jarvis pozwalał jej prowadzić, pozwalał wybierać tempo, przy jednoczesnym rozkoszoszowaniu się uległością jej ciała i nią samą. Skupiając się na przyjemności jaką mu dawała i jaką sama odbierała, gdy pieścił jej nagie piersi i łono, czule trącając skórę palcami. Niczym muzyk grający na sitarze, którego instrument grał najpiękniejszą z pieśni, unosząc się i opadając coraz szybciej i swobodniej. Ogień wypierał wszelkie myśli z głowy, skupiając się na dążeniu do wspólnego uniesienia. Mocniej, dosadniej, w górę i w dół, pośladki sunęły po podbrzuszu przywoływacza wzniecając w nim iskry pożądania, które rozpalały jego organy, przechodząc gorącem i drżeniem na ciało tancerki.
Ich ciała ocierały się o siebie coraz bardziej pogrążając się ogniu miłości… biorąc i odpowiadając na swe wzajemne starania, aż w końcu dotyk zaczynał nie mieć już znaczenia, gdy najsilniejsza rozkosz płynęła z podbrzusza, przelewając się coraz silniejszą falą, aż… doszli do jej szczytu, drżąc od nadmiaru wrażeń.

Chaaya odpoczywała w ramionach maga, oddychając głośno. Ręce położyła na ugiętych nogach otulających go po bokach ud.
- Daliśmy niezły pokaz… komuś, jeśli zajrzał przez okno - mruknęła cicho, odwracając się, by pocałować miłego w usta.
- Tym większy jak Dartun nas przyłapie na golasa. Choć wątpię, by zwrócił na mnie większą uwagę w takiej sytuacji - szepnął cicho czarownik, całując czule usta dziewczyny. - Wiesz, że możesz się zwrócić do mnie z każdym twoim problemem, prawda? Wiesz, że zawsze chcę ci pomóc?
- O-oczywiście… - odezwała się zaskoczona, ściągając nieznacznie brwi i uśmiechając się niepewnie. - Skąd nagle… te słowa. - Spuściła wzrok, oglądając swój wypięty biuścik, po czym zakryła go za dłońmi mężczyzny, co by potencjalny podglądacz nie miał już na co popatrzeć.
- Znowu nie wiem jak usiąde… - dodała, zakrywając swoje łono rączką.
- Użyjemy różdżki leczenia ran i to powinno pomóc - przypomniał jej o tym detalu. - A teraz ubierzmy się, zanim przyjdzie nam tłumaczyć się Dartunowi z naszej golizny.
- Ty się będziesz tłumaczyć, ja się tylko uśmiechnę. - Zachichotała trzpiotnie, wzdychając niejako, gdy przyszło jej zsunąć się z partnera i schyliwszy się po suknię, zaczęła ją trzepać i wygładzać.
- No… tak… zawsze najgorsza robota na mnie. - Westchnął Jeździec, zabierając się za ubieranie. Przy okazji przyglądał się tawaif z zaciekawieniem. I jakby chciał coś powiedzieć, ale… nie bardzo wiedział jak to rzec.
Chaaya ubrała się szybciutko, wiążąc z tyłu troki szaty, by lepiej okalały talię. Kucnęła, by wyciągnąć spod stołu stanik, który złożyła miseczkę w miseczkę i wynajdując spodnie czarującego, włożyła mu go do wolnej kieszeni.
- Nieee… podobało ci się? - spytała niepewnie, drapiąc się po policzku w zakłopotaniu. - Byłam za delikatna lub za ostra?
- Nie… byłaś cudowna. Ale… miewasz koszmary? - zapytał nagle i zawstydził się. - Wydaje mi się, że musnąłem twoje… lęki. Niechcący. Przepraszam.
Kobieta zapowietrzyła się cicho, płonąc wyraźnym rumieńcem, bardziej zdenerwowania, niźli wstydu. Ruszyła się krok w tył, spłoszona, próbując się zasłonić przed Jarvisem, ale to tylko ją bardziej przestraszyło, więc starała się przyjąć swobodniejszą pozę.
- Każdy miewa jakieś koszmary… - odezwała się cicho, uciekając spojrzeniem na podłogę. - To nic takiego… to tylko sny…
- To prawda. Jeśli nie chcesz o nich mówić to nie będę cię zmuszał. Też mi się czasem takie zdarzają. - odparł jej czule i zamyślił się. - Majteczki i stanik, jeszcze trochę, a nie będziesz miała w ogóle garderoby.
Teraz to ona wyglądała jakby chciała coś dodać, ale wrażenie to szybko znikło za uśmiechem. Skierowała się do drzwi na których klamce wisiał kapelusz i marynarka.
- Lepiej się ubierz bo zaraz otwieram drzwi - zagroziła wesoło, obracając w dłoni znienawidzony cylinder. - Pięć… cztery… trzy…
- Hej, hej, hej! - Spanikowany przywoływacz, zaczął się szybko ubierać, nie zamierzając świecić golizną przed przechodniami. - To nieuczciwe!
- Powiedział ten co trzyma kobiecą bieliznę w kieszeni - zawyrokowała rezolutnie, odryglowując wejście, po czym odwracając się z uśmiechem psotliwego chochlika, podeszła do mężczyzny, podając mu resztę ubrania.
- Tak? Ale teraz wystarczy, że podwinę ci suknię, by mieć dostęp do ukrytych tam skarbów. I kto mnie przed tym powstrzyma? - zapytał zadziornie, nachylając się, by delikatnie cmoknąć tawaif w policzek.
- Prawda… w końcu są twoje - zamruczała z zadowoleniem, po czym westchnęła teatralnie podchodząc do blatu stołu, by poukładać na nim papiery i poprzesuwać rekwizyty… mniej więcej na to samo miejsce co wcześniej. - Powinnam otworzyć te drzwi bez ostrzeżenia, to byś wiedział, że ze mną nie wolno zadzierać - marudziła jak butna przepiórka, przyglądając się jakimś bazgrołom na pergaminach, ale dość szybko się poddała, układając wszystko jak leci, byle było… na pierwszy rzut oka normalnie.
- Spóźnia się - ocenił czarownik, przyglądając się bardce, a ta mentalnie czuła jego spojrzenie na sobie, jak wędrowało po jej ciele. Nagle poczuła jak podciąga jej suknię, odsłaniając pośladki. Następnie ciepły podmuch powietrza owiał jej skórę, a potem… poczuła pocałunki na swej pupie.
Pisnąwszy na początku z zaskoczenie, zaśmiała kokieteryjnie, opierając dłońmi o brzeg stołu.
- Jarvisie… on może wejść w każdej chwili - przypomniała mu bez cienia nagany, rozkoszując się muśnięciami wielbiciela, a nawet wdzięcząc się po więcej. - Liczę, że przynajmniej zasłonisz mnie przed jego ciekawskim spojrzeniem.
- Oczywiście… i żadnego rozbierania… nie będzie.
Powolnymi ruchami pieścił dłońmi jej zgrabne biodra, całując i liżąc językiem pomiędzy napiętymi mięśniami. Ciepłym i wilgotnym. Jakby chciał załagodzić jej otarcia, jakby chciał wynagrodzić jej cierpienia.
- Nie będzie? - spytała, pochylając się nad kulą i stając na palcach, by wypiąć się delikatnie. - Nawet ociupinkę… tak bym mogła uklęknąć ukradkiem w ciemnym zaułku?
- Nie będzie rozbierania tutaj… u Dartuna. - Wodził prowokacyjnie po niedawno podrażnionym obszarze pupy kochanki. - Co innego, gdy już opuścimy to miejsce. Szerzej nogi.
Ustawiła się posłusznie, oblizując usta, które odbijały się w refleksach wypolerowanego szkła.
- A na balu? Odważysz się wejść pod moją sukienkę, lub wziąć mnie za kotarą? - Pomimo ich licznych i dość wyczerpujących igraszek, wciąż chciała i planowała więcej.
- Tak. Z pewnością… nie raz - wymruczał mag, bawiąc się jej pośladkami i delikatnie kąsając skórę. Jego palce wtargnęły władczo do kobiecości, by jeszcze mocniejszymi doznaniami doprawić tą przyjemną zabawę.
Chaaya stłumiła głośne westchnienie, kołysząc delikatnie biodrami na boki, niczym kobra rozpostarłszy swój kaptur hipnotyzowała swojego przeciwnika.
- A… zatańczysz? - wyszeptała zawstydzona bardziej niż wtedy gdy dopytywała się o ich erotyczne plany, wyginając plecy jak przeciągająca się kotka.
- Tak. Z tobą. Ale nie licz na zbyt wiele. Nie umiem za dobrze tańczyć. - Usłyszała szept kochanka w odpowiedzi, którego język kreślił szlaczki na ciele, a palce śmiało rozpalały jej wnętrze.

- Dobra wieść! - Zawołał Dartun, tupiąc po stopniach do swego lokum. Na szczęście uradowany swoim sukcesem wróż, chwalił się nim już od ulicy, nie czekając, aż przekroczy drzwi swego domu. - Udało mi się!
Tancerka, która aktualnie rozłożyła się ponownie na nieszczęsnych papierzyskach, gniotąc je pod swoim wijącym się ciałem, wystrzeliła jak długa, uderzając się kolanem o spód stołu i nakrywając czarownika spódnicą. Na szczęście na krótko i praaawie niezauważalnie, bo dziewczyna postanowiła ulotnić się jak najdalej od nieszczęsnego mebla, lądując przy jakiś zakurzonych tomiszczach prawie przybitych gwoździami do półki.
A Jarvis wstał szybko i nerwowo uśmiechając się, założył cylinder na głowę, zwracając się do wchodzącego przyjaciela. - Tak więc… co udało ci się?
- Załatwiłem nam tę robótkę. Tu macie list polecający do domu krawieckiego, w razie gdybyście nie mieli odpowiedniej garderoby, by się prezentować właściwie - rzekł mężczyzna, dumnie machając pergaminem.
Tawaif masowała się dyskretnie po kolanie, oglądając się niepewnie na obu rozmawiających.
- Posprzątałbyś tu trochę… - Dmuchnęła w pajęczynę, która prawie na pewno miała być dekoracją, po czym wyszła ze swojego książkowego zaułka, jak gdyby nigdy nic. - O której mamy się stawić na bal?
- Wieczorem. Adres wypisany jest na pergaminie. Jest też przepustką dla was, więc go nie zgubcie. - “Pogroził” żartobliwie wróżbita, zerkając na pupę bardki, na której to suknia nie do końca opadła w dół i przez to przyciągała wzrok.
- Jeszcze chwilę, a nie będziesz miał czym wpatrywać się w tę twoją magiczną kulę… - odparła stanowczo, poprawiając wyjątkowo wredny materiał i odbierając papiery z cichym prychnięciem dumnej kokietki.
- Przepraszam. Przypadkiem. Całkowicie przypadkowo - zaczął się tłumaczyć, posłusznie opuszczając wzrok w dół.
- To chyba już pora na nas, prawda? - zapytał czarownik, uśmiechając się ironicznie.
Chaaya zrolowała list, po czym… odwinęła się, zdzielając nim męską wróżkę.
- Przepraszam… ręka mi się omsknęła - syknęła, zadzierając głowę i obchodząc go wyraźnie przy tym tupiąc. Jarvisowi również się oberwało, gdyż zgromiła go bazyliszkowym spojrzeniem, zła, że ten jej nie bronił… tak bardziej po rycersku.
- Chodźmy stąd zanim poleje się krew - rzekł polubownie Jeździec, uśmiechając się przepraszająco do Dartuna. Po czym ruszył za ukochaną w kierunku drzwi.
- Obaj jesteście siebie warci - marudziła po drodze przez drzwi dziewczyna, ale w jej głosie nie było złości, a przynajmniej nie w takim natężeniu, by brać jej zachowanie na poważnie.
Mag spotulniał jak i kolega, który odetchnął swobodniej, gdy “ciemne chmury” opuściły jego mieszkanie, bez ulewy i grzmotów.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 06-12-2017, 20:52   #107
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Na zewnątrz brązowowłosa, popląsała żwawo w kierunku gondol, rozwijając zmięty pergamin, by odczytać dokładnie jego treść. Była ciekawa czy dzięki temu kwitowi, na zadanie będzie mógł się także stawić Nvery i Godiva, czy niestety papiery były osobowe. Odczuła ulgę gdy okazało się, że nie były… okaziciel wraz z osobami towarzyszącymi, maksimum czterema, mógł się nimi posługiwać, by wejść na przyjęcie (przez wejście dla służby) jak i otrzymać odpowiedni strój u krawca. Czarownik zaś podążał krok w krok za bardką, wyraźnie zainteresowany tym co znów okrywała suknia.
- Mało brakowało. - Zaśmiała się tancerka, przystając by obrócić się w kierunku kochanka. - Bierzemy ze sobą smoki? Nvery z premedytacją na coś zbiera… przydałoby mu się trochę złota i… porządny strój oficjalny.
- Nie wiem czy Godiva będzie chciała. Nie lubi przyjęć na których trzeba kończyć bójki, zamiast je zaczynać. - Zamyślił się przywoływacz, podchodząc i obejmując ją w pasie. - Co tam wyczytałaś?
- Niewiele… - Powtórzyła wyczytane informacje, wzruszając ramionami i delikatnie się spinając gdy się do niej przytulał.
Zarumieniła się, ale spoglądała na niego z ufnością.
- Może coś zjemy? - zaproponowała, zmieniając temat.
- Cokolwiek ci się zamarzy. Masz jakiś kaprys kulinarny do spełnienia? - zapytał czule Jarvis, tuląc swą wybrankę do siebie. - Jakiś smakołyk, na który masz wielką ochotę?
- Może coś… na ostro? Ale tak naprawdę ostro... z chilli, imbirem, czosnkiem… a nie trochę pieprzem posypane… - oznajmiła, gładząc opuszkami obejmujące ją ramię.
- Co tylko chcesz…

Ruszyli razem do gondoli, wiedząc, że za kilka monet więcej zostaną przewiezieni do odpowiedniej knajpki. Takoż i było, tyle, że knajpka okazała się drewnianą budką z pikantnym jedzeniem, w której Chaaya zauważyła dholiańską rodzinę. Mężczyzna był guzarem, ale jego żona nie nosiła oznak tej samej kasty. Ba… nie nosiła oznak żadnej kasty.
Tawaif przyglądała się kolorowym twarzom, spoglądając od czasu do czasu na towarzysza. Nie wiadomo czy koso, czy bardziej sprawdzała, że dalej tam jest.
Nieco nerwowym gestem wygładziła brązową spódnicę i upewniła się, że jej biodra są szczelnie okryte.
W końcu uśmiechnęła się jak lisiczka, sprzedając drobnego kuksańca kompanowi.
- Chcesz mi powiedzieć, że jedyna ostra u was kuchnia to ta z pustyni?
- Gondolier powiedział, że ta jest najbliżej… i że jemu smakuje - mruknął mag, podczas gdy żona sprzedawcy próbowała ukryć się za plecami męża, który zajmował się tu kontaktami z klientami.
- Jasne, jasne - odparła dumnie, wyraźnie przedkładając rodzime kulinarnia nad inne. - Chodź, zamówisz coś dla mnie? - spytała wesoło, ustawiając się w “cieniu” mężczyzny jak to miała w zwyczaju robić, gdy udawali małżeństwo. - Najlepiej jakbyś wypowiedział… pełne nazwy potrawy… na głos. - Dodała psotliwie, prawdopodobnie chcąc posłuchać, jak Jeździec łamie sobie język na chropowatych sylabach.
- Ale… co mam zamówić? Nie znam tych potraw - przypomniał Jarvis, posyłając bardce wizję jej samej przypartej do ściany budynku, przez biorącego ją władczo mężczyznę…
“Zemstę”, która ją czekała za naigrywanie się z niego.
- Idź i porozmawiaj z nim… na pewno ci coś poleci - mruknęła, klepiąc go pospieszająco… w pośladki. - Ja nie mogę, jest przy nim żona, nie wypada mi.
- Ale możesz powiedzieć o co mam pytać - jęknął smętnie, wiedząc, że go posyła na “ośmieszenie”.
- Zjadłabym samosa i biryani… najlepiej mutton, ale może być i bez mięsa. Nie martw się, my Dholianie jesteśmy mili dla swoim przyjaciół. - Pocieszyła go z drapieżnym błyskiem w oczach, ale zdawało się, że mówiła prawdę, wszak ona sama nie była dla innych… zła, prawda?

~ Zemszczę się, jeśli mnie oszukujesz ~ powtórzył telepatycznie czarownik, ale jego “zemsta” jakoś nie wydawała się dziewczynie przerażająca. Po czym ruszył w kierunku stanowiska, niczym skazaniec na ścięcie. Sama tawaif była obserwowana przez ciekawskie spojrzenie kobiety sprzedawcy, która wszak nie mogła patrzeć na obcego mężczyznę otwarcie. Co innego na jego żonę.
Chaaya cieszyła się, że nie założyła dzwoneczków na kostki, inaczej mogłaby zostać niemile przyjęta. Stała w idealnie wymierzonym odstępie od swojego partnera, zachowując wymaganą kurtuazję. Oby tylko… nieznajoma nie postanowiła zagadać tancerki, gdyż ta… nie mogłaby skłamać o swoim pochodzeniu i mogłoby wyjść niezręczniej niż przy spotkaniu z Sandorią.
Gdy poczuła na sobie spojrzenie, uśmiechnęła się miło, gestem głowy pozdrawiając siostrę ówczesnego wcielenia. Ta tylko speszyła się bardziej ukrywając za męzem, który wysłuchiwał dukającego przywoływacza próbującego wyłożyć… co właściwie chce kupić.
- Dwie… porcje samose i bryjani? Poproszę? - zapytał.
Bardka ściągnęła brwi, zakrywając dłonią usta, by powstrzymać się od parsknięcia śmiechem. Popatrzyła koso na sprzedawcę, po czym czując, że nie wytrzyma, odwróciła twarz w innym kierunku.
~ Y… Somosy ~ Poprawiła swego lubego, korzystając z telepatycznej więzi.
Kucharz o przyjemnie ogorzałej twarzy i pokaźnej, bujnej brodzie, na początku kiwał z uznaniem głową, uśmiechając do Jarvisa szeroko jak do dawno niewidzianego członka rodziny.
Robił to instynktownie, prawdopodobnie słuchając jednym uchem, aż w końcu… zamarł, gdy do jego mózgu dotarł sens, albo bezsens wypowiedzi klienta. Zamrugał uparcie, wachlując powietrze długimi, jak u kobiety lub wielbłąda, rzęsami.
- Chooodziii wam bracie o… pierożki tak? - spytał, chcąc się upewnić - Czy może o… omleta? - Był tak skonsternowany, że zapomniał się nawet należycie przywitać.
- Pierożki…. zapewne - stwierdził Jeździec, nerwowo zerkając za siebie na figlarną kochankę.
Guzar pokiwał głową na powrót się uśmiechając. Najwyraźniej kamień spadł mu z serca, że przynajmniej w jednej kwestii się zgadzali.
- A to mamy, mamy. Z warzywami, z soją, mięsem i jajkami… i do tego sosy! Tak. Sosy gratis, nie trzeba płacić, tak. Tak. Aaaleee… to biryani… - Tu na powrót zmarkotniał, może nawet trochę pobladł. Pot wyszedł na czoło i spoglądał zlękniony na swojego białego klienta. - ...to ten ryż, mój bracie… to ma być j-jaki konkretnie? Bo oczywiście mamy u siebie ale… tylko Kheema… Don to nie moja działka… no i też pytanie, czy wersja z mięsem… czy bez i czy chaapati do tego? - Zaczął ściskać w dłoniach, rąbek fartucha poplamionego czymś czerwonym i zapewnie piekielnie ostrym, bo zaschnięty kleks wyglądał jakby był wypalony.

~ Zemszczę się. ~ Posłyszała bardka w swej głowie, gdy kochanek starał się poskładać do kupy zamówienie. - Z… mięsem te pierożki… albo pół na pół… część z mięsem, część z warzywami. I eee… niech będzie też Kheema… i wersja z mięsem i chaaplati do tego.
Miał nadzieję, że to co mówi ma sens.
Kuchcik ponownie kiwał głową, niemal się kłaniając. Wyraźnie starał się nie urazić rozmówcy, swoim zbyt skomplikowanym menu.
Chaaya chrumknęła cicho, kryjąc się za ramionami czarownika, chyba najlepiej się bawiąc z całej czwórki tu zebranych.
- Pół na pół dobrze, dobrze… - potwierdził mężczyzna i charchnął jakby się zakrztusił… nie, chyba się odezwał do żony. Ta szybko zaczęła przeglądać gliniane gary. Sam schylił się pod ladę i wyciągnął wielki liść bananowca, na którym wylądowała szczypta czegoś żółtego, później czerwonego, a następnie kremowego. Zaczął wsmarowywać przyprawy w lśniącą skórkę. - Jallah jallah! - Klasnął w dłonie, poganiając swoją połowicę, po czym wyłożył trójkątne pierożki, smażone na głębokim oleju. Dwa rządki po cztery stożki, następnie polał trójkolorowymi sosami w fikuśne zygzaczki.
Kobieta znalazła odpowiednie naczynie i sprzedawca wyciągnął wielką łyżkę.
- Dwie porcje, czy jedna bracie? To mięso drobiu, same udka, żadne łapki i szyjki nie jak u tego brudasa Kaliwadewy.
Niewiasta, szepnęła coś na ucho swemu panu, a ten pobladł, bo zdawało się… że ich potyczka na rodzaje strawy jeszcze się nie skończyła. - A.a.a… i jakie te chaapati byście chcieli? Mamy trzy. Maślane… to znaczy nie takie maślane jakie wy znacie, bo my nie używamy masła… to znaczy to też masło… no… - zaciął się i zaczął od początku - to są: takie zwykłe z samej mąki, mamy też nadziewane pane… serem znaczy się i takie z czosnkiem, te ostatnie cieszą się u was dużą popularnością. - Odparł dumnie, zdejmując pokrywę z garnka.
- Jedno maślane… drugie z czosnkiem - zadecydował przywoływacz, posyłając tawaif wizję jej samej przywiązanej do łoża i… poddanej przez niego “torturom”, które ciężko jej było uznać za nieprzyjemne.
Mężczyzna zawinął pierożki w liść, wiążąc cienkim sznureczkiem, co by się nie rozwinął. Odstawił pakunek i sięgnął po następnego bananowca, którego przetarł czymś białym i tłustym, co się rozpuściło zaraz po zetknięciu z ciepłem palców.
- Ha? Tylko dwa? Bracie, toż to się nie najesz takimi okruchami. Wielki jesteś jak drzewo życia, co najmniej ze cztery sam pochłoniesz… a jeśli będziesz się chciał podzielić z… - Popatrzył na ciekawską sówkę w postaci tancerki, wyglądającej zza czarownika, ale nie dostrzegając, żadnych oznak, iż była mu poślubiona, nałożył cztery łychy sypkiego ryżu i udekorował je pokrojoną cytryną, dokańczając myśl - z przyjaciółmi, to zejdzie się tego o wiele więcej.
Patrząc jednak jaką porcję zapakował, Jarvis i Chaaya musieliby być gigantami, by to wszystko przerobić na raz.
- Nie mam, aż tylu przyjaciół - zaprotestował nieśmiało czarownik.

~ Choć nadmiar można podrzucić Godivie, ona nie zna umiaru w jedzeniu.
~ Weź cztery… to taka forma targowania się. Chaapati nie są drogie, to takie podpłomyki. Na pewno będzie mu miło ~ stwierdziła bardka, przyglądając się jak sprzedawca, wiąże kolejne kokardki. ~ Podziękuj mu i życz dziesięciu synów na koniec.

- A tam nie masz… wszyscy jesteśmy braćmi, na pewno znajdziesz kogoś z kim zjesz wspólny posiłek. To lepsze dla ducha… towarzystwo nas wzbogaca - odparł radośnie brodacz, wyjmując z koszyków okrągłe placuszki.
- Zapewne. Dziękuję więc i z twą radą wezmę cztery - zakończył wypowiedź Smoczy Jeździec i zgodnie z poleceniem życzył mu dziesięciu synów.
Ten wyraźnie się ucieszył i wyłożył kolejne dwa placki, po czym przywiązał je sznureczkiem na wierzch jednego z pakunków.
- Oby gwiazdy świeciły ci zawsze jasno jak słońce i by bogowie stali się łaskawi dla twej duszy bracie. Uważaj na swej drodze, bo czasy teraz niespokojne.

Mag podziękował jeszcze raz i zapłacił żądaną cenę za jedzenie. Po czym uśmiechając się lekko, powoli zaczął oddalać od straganu. Nie obejmował Chaai, by nie robić jej wstydu przy jej ludzie.
~ Wolisz zjeść w naszym pokoju, czy gdzieś w plenerze? ~ zapytał telepatycznie.
~ W pokoju ~ odpowiedziała ciepło, ruszając za swoim towarzyszem z uśmiechem na twarzy. ~ Byłeś przesłodki.
~ I tak się nie wyłgasz od mej zemsty ~ odparł łobuzersko. ~ Będę słyszał jak jęczysz z rozkoszy Kamalo.
~ Na to liczę. ~ Zaśmiała się chochliczo. ~ Nie było tak źle… biedak złapał większego stresa od ciebie…
~ Nie wiem czemu. To ja dukałem jak uczniak. Weźmiemy wina do tej potrawy? ~ zapytał czule, choć myśli jakie pojawiały się wraz z jego przekazem krążyły wokół krągłościom kochanki.
~ Był… pokorny. Nie wywyższał się kosztem ciebie, nie chciał urazić twojej osoby, tylko dlatego, że nie wiedziałeś jak wypowiedzieć niektóre słowa. To część naszej etyki. Zawsze stawiać się niżej od swego rozmówcy ~ wytłumaczyła Sundari, zbliżając się nieco do kochanka i idąc z nim ramię w ramię. ~ Możemy wziąć, będziesz chciał na pewno popić ten żar w ustach.
- Weźmy. Mnie na pewno się przyda - rzekł cicho i dodał telepatycznie. ~ To odwrotność tutejszego zachowania… przynajmniej jeśli chodzi o sprawy nie związane z handlem i te… męskie. Zawsze bądź twardy i zawsze udawaj twardszego niż jesteś. Czy to spotykasz się z bestią, demonem czy człowiekiem. Zawsze udawaj silniejszego i nigdy nie okazuj strachu czy słabości. Nigdy nie trać głowy. To nauki La Rasquelle.
~ Oczywiście wszystko zależy od kontekstu i sytuacji. Jednakże, co by o nas nie mówić, mamy dość silny szkielet moralny i etyczny. Wojownik nie będzie naśmiewać się z giermka, gdyż sam kiedyś zaczynał jako nic nie warty młokos. Wolny nie będzie ubliżać niewolnikowi, gdyż sam kiedyś może stracić wolność podczas wojny. Bogaty nie pogardza biednym, bo fortuna jest kapryśną kochanką i jednego dnia masz wszystko, a drugiego… nic. Staramy się dostrzegać oba horyzonty i stanąć na ich środku ~ wyjaśniła dziewczyna, idąc spokojnym krokiem, kołysząc biodrami. ~ On wiedział, że nie znasz jego kultury, tak jak on nie zna nic o twojej… stanął… po środku.
~ Kocham cię moja słodka, ale i tak cię zawstydzę. ~ Usłyszała w odpowiedzi, a potem czuła jak zaborczo zagarnia ją ramieniem, przyciska do siebie i czule całuje po policzku i szyi.
~ Podły! ~ burknęła zawstydzona, opierając się butnie pocałunkom, uciekając głową jak najdalej.
~ Nie opieraj się… bo zjem coś przed kolacją… skonsumuję ~ zagroził, tuląc do siebie partnerkę i przemierzając z nią spokojne uliczki miasta, gdy zmierzali do ich karczmy.
Chaaya jednak nie dawała za wygraną, zezując gniewnie na rękę ją obejmującą, choć bardziej przypominała zlęknioną turkawkę, niż gotową do walki perliczkę.
~ Dlaczego mi to robisz… nie wystarczy ci zemsta w pokoju? ~ spytała, starając się wyprzedzić czarownika i uciec spod jego ramienia.
~ Bo jesteś jak dzbanecznik. Upajasz zapachem, spojrzeniem, gestem. Kusisz ku sobie. Hipnotyzujesz. I dziwisz się, że ulegam? ~ odparł żartobliwie przywoływacz, pozwalając jej uciec. Zatrzymał się przy składzie win, by przyjrzeć się beczkom i butelkom, wystawionym, by kusić klientów.
~ Nie zwalaj winy na mnie. Niegodziwcze zawstydzający zacne dziewki swoimi lubieżnymi zagrywkami! ~ odparła dobitnie, wygładzając niewidoczną zmarszczkę na spódnicy i zadzierając dumnie nosek do góry. ~ Złote i słodkie wino pasuje do biryani. Ostrość jest tak duża, że nawet miód zdaje się gorzki, dlatego lepiej nie katować się niczym wytrawnym…
~ Jestem okropny. Jak ty ze mną wytrzymujesz ~ odpowiedział chłopak, nie przejmując się naganą bardki. Ba… był dumny ze swej lubieżności i ignorowaniem dobrych manier.
Wszedł do sklepiku, by kupić trunek zgodnie z sugestiami.
~ Kocham cię Kamalo ~ odezwał się ponownie z wnętrza składu win.
Tancerka przystanęła nieopodal wejścia, kryjąc się pod “cieniem” dachu. Wzrok utkwiła w drobnych zmarszczkach i falkach kanału, przyglądając się oglonionemu murkowi, tętniącym życiem dziwacznych robaczków, a może… krabików?
Uśmiechała się do swoich myśli, szczęśliwa i zadowolona ze swojego aktualnego życia.
Jarvis był dla niej jak życiodajne słońce, jak żyzna gleba i woda podczas suszy. Wzrastała i kwitła dzięki jego obecności i miłości, wielbiąc go jak roślina wielbiła swojego rolnika.
~ Ja ciebie też… ~ odparła z uczuciem, po czym zaśmiała się z przekąsem. ~ Ale nadal jesteś podły.


Z zakupionym jedzeniem dotarli do karczmy, gdzie planowali spędzić swój wolny czas.
Obładowany pakunkami czarownik podążał za bardką, niczym niewolnik niosący zakupy za swą panią i tak jak on, nie narzekał, ani nie utyskiwał na swój los. Tym bardziej, że w pokoju czekało na niego łóżko.
- Jutro rano możemy się wybrać na półplan. Nie wiem czy Godiva będzie mogła, a… jak mają się sprawy z Nverym? - zapytał, gdy dochodzili do ich pokoju.
- Nie rozmawiałam z nim dzisiaj… wziął sobie wolne bo nie odespał wyprawy na bagna, no i mieliśmy iść dzisiaj na wampiry… - Chaaya pląsała po stopniach jak dziewczynka przez skakankę. - Chciał dzisiaj potańczyć, więc pewnie niedługo zjawi się sępić i narzekać… - stwierdziła niezrażona tą wizją.
- Na balu może potańczyć - przypomniał mężczyzna w zamyśleniu. - A jak sobie radzi z robotą? Godiva już się znudziła i coś przebąkuje o jakiejś grupie awanturniczej.
- Nie o takie tańczenie mu chodzi… a praca? Myślę, że mu się podoba. Są książki… może je czytać, może je wąchać, kartkować, przekładać, odkurzać, przytulać… Klientów jest mało, a Gulgram i tak nie widzi świata poza swoimi woluminami, więc może robić co chce… przynajmniej w jego mniemaniu - stwierdziła, przyglądając się przywoływaczowi balansującymi z zakupami.
- Nigdy nie rozumiałem za bardzo miłości do książek, ale może dlatego, że jedyne co czytałem w życiu to woluminy badaczy i mistyków. Otworzysz drzwi? - spytał, dzielnie podążając za tawaif i starając nie upuścić niczego, zwłaszcza butelki z winem i kielichów, pożyczonych z kuchni przybytku w którym się zatrzymali.
- Ty masz klucz… - przypomniała mu łaskawie, podchodząc do maga z lisim uśmieszkiem. - Nvery przez wiele lat nie wychodził na powietrze… siedział na dnie jaskini i nawet światła tam nie było… no może oprócz fluorescencyjnego mchu, ale… szybko go zjadł, ciekawy jak smakuje… Matrona pokazała mu bibliotekę otwierając przed nim świat… - Stanęła za jego plecami i delikatnie oplotła go w pasie, zjeżdżając dłońmi na krocze, łapiąc za klucz… ale nie do drzwi. Przynajmniej… nie tych.
- Chaayu klucz… jest… gdzie indziej. - Ten zadrżał i próbował ją przestraszyć - Ktoś może przechodzić.
Jednakże to co wyczuwała pod palcami było… coraz twardsze i pęczniało z dumy.
- Och… naprawdę? Zdawało mi się, że trzymasz go gdzieś w przedniej kieszeni… - Tyle, że jej dłonie nawet ich nie sięgały, perfidnie macając pachwiny i unosząc to co skrywały. - To gdzie mam w takim razie szukać?
Oparła się piersiami o plecy Jarvisa. Wprawdzie okryte były grubą szatą, ale i tak wyczuł dwie półkule przyjemnie rozlewające się na jego ciele.
- W spodniach…. w kieszeniach spodni - jęknął cicho Smoczy Jeździec, starając się uciec od dotyku dziewczyny, co w tej sytuacji było niezbyt możliwe. - T-ttam jest.
- Rozumiem… - mruknęła cicho, przytulając się policzkiem do łopatki ukochanego, paluszkami u lewej dłoni maszerując na biodro, by pomacać obie z kieszeni po tej stronie. Druga zaś skrupulatnie dobierała się do rozpięcia spodni.

Tancerka nie słyszała słów. Usta mężczyzny poruszały się, układając kolejne litery w słowa “przestań”, ale brakło mu siły woli by je odpowiedzieć.
I chęci.
Klucz bardka wymacała równie łatwo, jak twarde przyrodzenie... dowód pragnień jego i kunsztu własnych paluszków.
- Znalazłam - pochwaliła się trzpiotnie, odsuwając od udręczonego kochanka, pozostawiając go ze swym pragnieniem i otwartym rozporkiem. - Chodź bo nam ostygnie…
Otworzyła pokój i weszła lekkim krokiem do środka, od progu rzucając torbę… i miecz na podłogę, po czym wskoczyła na łóżko, siadając na boku, przez co spódnica, przestała spełniać swoją okrywczą funkcję.
- Myślisz, że się tak wymigasz, co? - zapytał czarownik, odkładając zakupy na stolik. - Z tego figla na korytarzu… - Stanął przed nią, podpierając się dłońmi o biodra. - Dokończ to co zaczęłaś tam, łobuzico.
- Wyzyskujesz mnie. - Zachichotała zalotnie, zsuwając przywoływaczowi spodnie, a następnie bieliznę. - Powinnam się zbuntować, byś nauczył się, że nie wolno się ze mną spoufalać w miejscach publicznych. - Wzięła do ręki swojego ulubionego, delikatnie go pieszcząc leniwymi ruchami.
- Ale ja to… lubię. Lubię… okazywać ci… czułość. Pokazywać innym… że jesteś moja… że pod moją opieką. Że każdy kto… spróbuje ci zrobić krzywdę… będzie… miał ze mną do czynienia. - Jarvis mówił z trudem, pobudzany dotykiem kochanki. Głaskał ją po włosach jak ulubioną kotkę.
- To dla mnie nowe… i dziwne… muszę przywyknąć, że nikogo to nie gorszy, że nie jest zabronione i karalne… czy możemy krok po kroczku… powoli… - Nachyliła się, by objąć ustami czubek męskości, który ssała z zadowoleniem, zwiększając pracę ręki.
- Taaak… dobrze… - wyszeptał pogrążony w doznaniach, co równie dobrze mogło się odnosić do jej działań jak i słów. Ale też Chaaya znała na tyle swego partnera, że wiedziała, iż się z nią zgadza. Był wszak bardzo opiekuńczy wobec niej i gdy nie prowokowała go do miłosnego szału… delikatny względem swej tawaif, która oglądała go teraz z dołu intensyfikując pieszczotę, która miała przynieść zaspokojenie. Ugasić pragnienie szybko… i najważniejsze, tylko na pewien czas.

- Na początku… możemy trzymać się za rękę? - spytała, przełykając słodkie jestestwo ukochanego.
- Taak… możemy… - jęknął dochodząc do siebie. - Zgoda… na początku za rękę. - Pogłaskał ją czule po włosach. - Jesteś cudowna. Zjemy to co przynieśliśmy?
- Mhm, ciekawa jestem jak smakuje - przyznała, uśmiechając się.
Tymczasem w pokoju obok coś skrzypnęło. Zielonołuski chyba dalej leżał w wyrze, albo… coś tam robił, bo zaczęło skrzypieć bardziej… może chodził?
- Uh… czuję, że zaraz nam wparuje do środka… musimy szybko zjeść samosę, bo nam zabierze…
- A nie wystraszy się mojego węża na wierzchu? - zażartował chłopak nadal nagi, od pasa w dół.
- Jest na to szansa, więc go nie chowaj… - mruknęła ukontentowana, składając pocałunek na podbrzuszu rozmówcy.
- Nie zamierzam… - stwierdził cicho mężczyzna, nadal wodząc dłonią po włosach bardki. - A więc… na jakie smakołyki masz ochotę teraz?
- Pierożki... Jarvisie - przypomniała tancerka, wyraźnie rozweselona. - Usiądź ze mną i zjedz. Możemy porozmawiać lub pomilczeć… później jeśli nie dopadnie mnie mój skrzydlaty, pozwolę ci się zemścić.
- Zgoda… ale odsłoń coś więcej niż zgrabną nóżkę. Głupio tak samemu siedzieć z klejnotami na wierzchu - wymruczał żartobliwie czarownik, biorąc ze stolika potrawy, by jedną z nich podać kochance.
- Och takiś się wstydliwy nagle zrobił.
Powoli rozplątywała sznurowania szaty, by ściągnąć ją przez głowę, wrzucając zwiniętą w kulkę do wanny.

- O jakiej grupie awanturników rozmyśla Godiva? Nie wpadnie przez to w kłopoty z tutejszym prawem? - spytała rozwiązując liście, by odsłonić wciąż ciepłe trójkątne samosy.
- Na razie o żadnej konkretnie. To gorąca głowa… woli improwizować niż planować. Obecnie to głównie narzeka - wyjaśnił mag, wędrując łakomym spojrzeniem po nagim ciele kobiety.
- Będę musiała się przejść do Purpurowych Strzał… Axamander ma namiar na pewnego trapera, który może podejmie się mentorowaniu Nveremu… - odpowiedziała, układając się na poduszkach, jak leniwa nimfa, podpierając głowę na dłoni. - Głównie podobno ochraniają… coś tam… kupców i tak dalej… wyprawy jakieś? Za miastem też. W dziczy. - Zaczęła konsumować pierożka, który okazał się bardzo kruchym przeciwnikiem. - Mmm… dobrze przyprawiony. - Westchnęła upojona smakiem, oblizując okruszki z ust, po czym szybko chwyciła kolejnego. - Ten z warzywami nie jest taki ostry… spróbuj.
- To mi go daj… - Przywoływacz nachylił się ku tawaif, by capnąć ów pierożek z jej dłoni, wpierw jednak zahaczając językiem o jej pierś, by posmakować aksamitnie gładkiej skóry.
- Nieee… - zamruczała strwożona, że będzie musiała oddać swoją porcję. Gibnęła się na plecy, uciekając sutkami spod ust kochanka. - Bądź grzeczny… - Podała mu posłusznie słodki i ostry kawałek do ust, wyginając usteczka, jakby rozdzierało jej to serce.
- Będzie ciężko… - szepnął dając się karmić, po czym zaczerwienił się na twarzy łapiąc powietrze.
- Taaa… w ogóle nie ostry. Nic a nic - mruknął sarkastycznie.
- Ojej… chcesz popić? - Dziewczyna wyraźnie się zmartwiła dziewczyna, przechodząc do pozycji pół siedzącej. - Może ryż nie będzie taki ostry? - Przysunęła ku sobie kolejny pakunek, rozwiązując supełki.
- Przeżyję. Nie martw się tym - odparł Jarvis i pogłaskał ją po policzku. - Smaczne.
Ale ta już oderwała sobie kawałek placuszka i trzymając go w palcach, nałożyła sobie jak łyżeczką trochę ryżu, próbując kolejnego dania.
Oblizała palce z głośnym cmoknięciem.
- Nooo… nie powiem, by było łagodniejsze, ale nie jest też ostrzejsze… - Przekręciła się na brzuch, niczym wijący się piskorz i zabarła się do próbowania pierożka z mięsem na zmianę z biryani.
Jeździec na razie skupił się na jedzeniu pierożków i to z dużą ostrożnością. Powoli czerwień rozlewała się po jego twarzy, sięgając uszu i czoła. W końcu nie wytrzymał, otworzył wino wlewając zawartość butelki do kielicha i opróżniając go kilkoma haustami.
Chaaya jadła na dwie ręce, chrupiąc cienkie ciasto z wyraźną satysfakcją krusząc płatkami okruszków na liść bananowca. Wydawała się być przyzwyczajona do takiego poziomu ostrości, ale nie w pełni uodporniona. Po chwili jej buzia również się zarumieniła, a czoło i nos pokryły kropelki potu.

- Czyyy mówiłam ci, że znalazłam potencjalnego kupca wina? - spytała po chwili, ocierając czerwone usta z sosu.
- Toooo... doskonale. Ile gotowy był zapłacić? - zapytał czarownik, częściej popijając niż jedząc. Najwyraźniej tak ostre potrawy nie były tym co mu pasowało kulinarnie.
- Pięćdziesiąt sztuk złota za beczkę… pytał czy jest magiczne, ale… chyba nie… nie sprawdzaliśmy… więc nie umiałam powiedzieć. - Podała mu placuszka z czosnkiem. - Zjedz przynajmniej parathy, bo mi zasłabniesz do czasu balu…
- Dobrze… - Mężczyzna zabrał się za jedzenie podanego mu podpłomyka. - Ale na balu będzie bufet dla gości, a my będziemy gości udawać.
- Ale musisz do tego czasu dotrwać… Vittorio prosił, bym przyniosła jedną beczkę to wypije ją z innymi karczmarzami i postara się ich namówić do kupna, bo sam nie wykupi całego składu… Moglibyśmy jutro się wybrać? Wziełabym dwie… jedną do klubu dżentelmenów.
- Żaden problem - zgodził się z nią, podjadając placuszki i przyglądając się dziewczynie. - Nie wiem tylko gdzie wpierw, portal czy po beczkę?
- Portal pierwszy… - stwierdziła rezolutnie, posyłając łagodny uśmiech towarzyszowi. W tym samym momencie posłyszeli pukanie do drzwi.
Gad najwyraźniej zwlekł się z łóżka.

- Oho… - Bardka podparła głowę na dłoni i popatrzyła na drzwi.
~ Wiem, że tam jesteś… ~ burknął Nvery, pukając drugi raz, ale bardziej natarczywie.
~ Jeśli wiesz, to czemu pukasz? Wejdź... ~ sarknęła, prychając jak kotka, zasadzając się na soczysty kawałek mięska.
Jarvis nieświadomy ich mentalnej rozmowy słyszał jedynie pukanie… i ignorował je, popijając kolejne pierożki winem. Żar wywołany tym posiłkiem promieniował na całe jego ciało… schodząc w dół.
~ A wejdę! ~ obruszył się młodzik, otwierając drzwi i wstępując zamaszystym krokiem do środka.
Stanął jak spetryfikowany, widząc dwóch nagusów na łóżku. Po czym jak szybko wparował… tak równie szybko wyparował.
- Niech cię szlag Paro! - zawołał wściekły, tupiąc nogami.
~ Ups… ~ Ta zachichotała jak wredna lisiczka, uśmiechając się do kochanka porozumiewawczo.
- To się nazywa wstydliwość - ocenił czarownik, nie bardzo przejmując się sytuacją. - Godiva nie dałaby się jednak tak zawstydzić.
- On się bardziej… brzydzi niż wstydzi… - Wzruszyła ramionami, gdy białowłosy ponownie zamknął się w swoim pokoju.
~ Kiedy idziemy na misję? ~ warknął gniewnie ~ I kiedy będziemy tańczyć?!
~ Misja odwołana… ale mamy inn…
~ Cooo??!! To po co ja strzały ci kupiłem?! ~ zawył wściekle, kopiąc w szafę.
~ Wychodziłeś gdzieś? ~ spytała zdziwiona dziewczyna, siadając na łóżku i zgarniając sobie włosy do tyłu.
~ TAK! Jeść i kupić amunicję z osiki… ~ syczał urażony i wyjątkowo zawiedziony.
~ To… bardzo miłe z twojej strony, ile jestem ci winna? ~ zawstydziła się tawaif, wzdychając ciężko i zbierając się by wstać do biurka.
~ To miał być… prezent.
~ O-ojej… ~ Chaaya siedziała zaskoczona, dotykając palcami stóp chropowatego drewna podłogi.
~ Teraz to się wal! Nie dostaniesz go!
- Czasem żałuję, że… nie pozostał szczurem. Byłoby łatwiej… o wiele łatwiej - skwitowała cierpiętniczo do przywoływacza, wstając do swoich rzeczy.
- I jak ci idzie z nim przekomarzanie? - Ten zapytał widząc, że jego partnerka jest zamyślona.
- Porwij mnie… - odpowiedziała beznamiętnie, wpatrując się w lustro na gablotce. - Porwij i uwięź na szczycie wieży…
~ Jaka jest ta inna misja? ~ burczał dalej skrzydlaty.
~ Bal…
~ CO KURWAAA??!! Znowu jakiś wyświechtany bal?! Czy nie możemy przestać marnować czas na te znikomej wartości intelektualno estetycznej rozrywki?! Wczoraj było fajnie… był pożar… były trupy… i wampiry. Czemu nie może być zawsze tak jak wczoraj. Praca. Trupy. Praca… więcej trupów.
- Jeśli nie masz wielu wymagań co do samej wieży, to mogę to uczynić - odrzekł lekko pijany mężczyzna, który podążył za nią, by móc pobawić się jej jędrnymi pośladkami.
~ Byłeś wczoraj w porcie? Kiedy? ~ zmartwiła się tancerka, a smok tylko prychnął, komentując, że musiałby być ślepy i głuchy, by nie wiedzieć co się dzieje w mieście i do tego niesamowicie głupi, by tego nie sprawdzić.
~ Nawet kogoś postrzeliłem… ~ odparł dumnie, a tawaif zmartwiała, bo czuła, że… ten ktoś… na pewno nie był ni wampirem, ni barbarzyńcą.
~ Bogowie miejcie litość… chyba nikogo nie zabiłeś?!
~ Nie chyba nie… a zresztą, czy to takie ważne? Widziałem wampiry! Ale z daleka… chce zobaczyć z bliska… ~ poskarżył się zielonołuski.

Kamala odwróciła się do czarownika, całując go w zagłębienie mostka i obejmując w pasie, przytuliła się.
- Daleko… jak najdalej… - mruknęła w zmęczeniu.
- Zgoda… tylko musimy się…. ubrać - wyszeptał cicho Smoczy Jeździec, biorąc się za zakładanie bielizny i spodni. Szybko i nerwowo.
- Na prawdę? - Dziewczyna zdziwiła się, przyglądając jego poczynaniom z konsternacją, by po chwili skoczyć po swoją suknię.
- Zapomniałaś… znam wiele sekretów tego miasta. Wiele kryjówek. - Uśmiechnął się łobuzersko przywoływacz. - Mogę się nawet ukryć przed Godivą… przez pewien czas.
Ruszył do okna, by je otworzyć na oścież. - Ale broń weź ze sobą. Na wszelki wypadek.
Ta chwyciła za swą torbę i porzucony oręż, po czym podeszła do parapetu.
- Czy… koniecznie musimy wychodzić oknem? - Zaśmiała się cicho, gotowa na odrobinę szaleństwa.
- Za kogo mnie masz… oczywiście, że nie wyjdziemy oknem. - Jarvis oburzył się na samą myśl. - Wylecimy.
Sundari było coraz trudniej kryć rozbawienie.
- Kochany mój… nie mamy skrzydeł… - zaczęła czule, łapiąc go za rękę.
- No i co z tego? - Mężczyzna przywołał swój krąg przywołań, wywołując przy tym krzyki zaskoczonych przechodniów i gondolierów.
- Wywern! Wywern! - Wykrzykiwali w panice, ale mylili się, bo olbrzymia skrzydlata bestia nic wspólnego z wywernami nie miała.
Zaciekawiony Nveryioth wyglądał przez swoje okno, zaskoczony nagłym pojawieniem się dinozaura.
- Sam jesteś wywern ciole ty! - odgrażał się jakiemuś gapiowi, póki nie dostrzegł czającego się czarownika i bardki.
~ Chaaya… ~ Zwęził oczy w szparki. ~ Co ty znowu wyprawiasz?!
- Szybko… - Tawaif nie była pewna, czy plan ukochanego był doskonały…. czy szalony. - Nie mamy czasu on się domyślił! - Nie miała chwili by się zastanawiać, gdy białowłosy już próbował zmieścić się w ramie małego okienka swojego pokoju.


 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 06-12-2017, 20:52   #108
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Skrzydlaty gad wczepił się pazurami w ścianę budynku i złożył skrzydła pozwalając magowi wdrapać się na jego grzbiet. Następnie on sam wyciągnął dłoń w stronę kochanki, by ją porwać ze sobą. Ta złapała go, pozwalając pomóc sobie z dostaniem się na grzbiet stwora.
- Czy wam się nudzi w życiu??!! - krzyczał gniewnie Zielony, utkwiony z jedną nogą na gzymsie.
Jarvis nie odpowiedział, zamiast tego gwizdnął i bestia oderwała się od ściany spadając z impetem w dół, rozłożyła skrzydła w ostatniej chwili, szybując nad kanałem i przewracając jedną gondolę, po czym zamachała z łopotem, unosząc się nad miastem i starając się jak najszybciej odlecieć od budynku z zaskoczonym Nveryiothem, który złorzeczył wściekle, spadając z parapetu… na szczęście do swojego pokoju.
Kobieta zaś wtuliła się w tors “porywacza”, oglądając rozmazane widoki szybko przesuwających się kamienic.

- Moja… - wymruczał jej do ucha przywoływacz, przyciskając zaborczo tancerkę, gdy latający wierzchowiec przemierzał miasto. Wtem, Jeździec nagle przywołał poniżej kolejnego pteranodona, gdyż ten na którym lecieli znikł w błysku światła i spadli na nowego potwora w locie. Nic dziwnego, że ją tulił tak mocno. Nawet loty na zielonym smoku nie mogły ją przygotować do takich akrobacji powietrznych.
Bardka pisnęła przerażona, gdy jej ciało znalazło się na chwilę “samo” w powietrzu. Wczepiła się silniej w kochanka, tak samo jak wtedy, gdy spadali nad oceanem po wybuchu magicznej burzy.
~ Błagam cię… nie zabij nas ~ zakwiliła telepatycznie, rezygnując z dalszego obserwowania otoczenia, zbyt mocno przestraszona i skupiona na “przetrwaniu”.
~ Mam na palcu pierścień piórkospadania. Nawet jeśli spadniemy z wierzchowca to i tak nie zginiemy ~ odparł czarownik, gdy na kolejnej bestii powoli oddalali się od żywego miasta zmierzając w morze, ukrytych w tropikalnej dżungli, ruin.
To ją wcale nie pocieszało, ale rozluźniła się nieznacznie, gdy lot stał się bardziej miarowy.
~ Jesteś pijany, szalony, nieprzewidywalny, lubieżny, zachłanny i zupełnie nie wytrzymały na ostrą kuchnię! ~ wymieniła dobitnie. ~ W dodatku podstępny złodziej z ciebie… i porywacz ~ dodała czule, uśmiechając się.
~ Liczę więc na to, że księżniczka ma przygotowany dla mnie w zanadrzu strój, który skusi mnie do spróbowania jej wdzięków ~ zablefował mężczyzna, bo przyciśnięta do niego tawaif, ocierała się pupą o dowód tego, że posiadłby ją nawet teraz.
~ A ja liczę, że mój niecny porywacz nie zapomniał o wcześniejszej chęci zemsty na mnie ~ wymruczała, opierając głowę o ramię towarzysza.
- Ani trochę… masz jeszcze tą tasiemkę księżniczko - szeptał. -Tą o której zastosowanie się pytałaś? Bo już dolatujemy.

Palcem wskazał okrągłą budowlę, wyłaniającą się z pomiędzy mangrowego lasu.
- Nie jest to wieża… dach ma zniszczony, ale nie ma od dołu dostępu do niego. Prawie nie ma - stwierdził czarownik, ściskając mocniej kobietę w swych ramionach. Bestia pod nimi znikła i zaczęli lecieć w dół coraz szybciej i szybciej… wprost do budynku.
Gdzieś w połowie drogi do roztrzaskania się o kamienną podłogę, impet upadania zaczął powoli wyhamowywać i lekko kolebiąc się na wietrze, niczym opadający liść, oboje bezpiecznie dotknęli kamiennego podłoża.
Kamala napięła się jak struna podczas krótkiego spadania, szlochając cicho ze strachu. Kilka łez spłynęło po smagniętych wiatrem policzkach, gdy w końcu para kochanków wylądowała spokojnie. Wtedy zwiotczała niebezpiecznie, uginając drżące nogi.
- Może być w torbie… nie wiem - odezwała się po chwili, cichym głosem, dochodząc z ciężkim oddechem do siebie.
- No już, już… nie bój się. Ze mną nic ci nie grozi. - Chłopak tulił ją do siebie, całując czule po policzku i rozejrzał się dodając - To kiedyś było elfie obserwatorium astrologiczne. Mało kto o nim wie. Jeszcze mniej osób je odwiedza. Tu jesteśmy sami. A między nami a miastem, dżungla pełna bestii.
Łatwo mu było to mówić, gdy we krwi buzował alkohol i adrenalina pomieszana z podnieceniem. Bardka była jednak trzeźwa i naznaczona… wspomnieniem roztrzaskanego kochanka, który spadł w przepaść.
- Aha… już mi lepiej - mruknęła z przekąsem, ale nie była zła. Szpilki lęku szybko topniały od gorąca ciała przywoływacza, tak, że niedługo nie było po nich śladu. Wtedy też rozejrzała się ciekawsko po pomieszczeniu, które dzielnie starało się odpierać ataki dzikiej przyrody, zgarniającej kawałek po kawałku całą budowlę.
- Dziwnie to brzmi… gdy na niebie jest nieprzenikniona mgła… aż trudno sobie wyobrazić, że kiedyś było inaczej…
- To prawda… ale rysunki na ścianach mówią swoje. - Mag wskazał je palcem. Ryty i malowidła konstelacji, przedstawiające mityczne, elfie bóstwa, walczące z potworami. Każde z nich prezentowało postać lub potwora, naznaczonego białymi punkcikami i łączącymi je złotymi liniami. Co więcej... zdawały się one powoli przemieszczać.

Tawaif westchnęła cicho w podziwie, ruszając powoli pod najbliższą ścianę, by móc przyjrzeć się dokładnie szczegółom malowideł.
- Przykre, że to miejsce jest już zapomniane… - wyciągnęła dłoń, by dotknąć opuszkami złotej linii łączącej dwie gwiazdy.
- Kiedyś żywe La Rasquelle tu dojdzie. Kiedyś, ktoś na nowo tchnie życie w te mury… a teraz… - Chaaya poczuła jak Jarvis stojąc za nią, podciąga jej suknię, odsłaniając łydki, uda… wreszcie nagą pupę. - …są więzieniem niewinnej księżniczki. A może lubieżnej?
- To zależy, czy księżniczka ma do czynienia z porywaczem, czy z księciem. - Zaśmiała się cicho, opierając obie dłonie o chłodny kamień przed sobą.
- To prawda… - Dłonie mężczyzny, miętosiły jej pośladki zachłannie. Język wodził pomiędzy nimi, pieszczotliwie łaskocząc skórę. - …obawiam się, że sama… wspomniałaś… żem lubieżnik. Nie wypada mi zaprzeczać twym słowom.
- O… ja biedna… wywiedziona i osaczona… - wydyszała teatralnie, przytulając się do ściany. - Ale… w takim razie nie muszę już dłużej udawać niewinnej - stwierdziła z zadowoleniem, odwracając się do ukochanego i przesuwając spódnicę na bok, która niczym kotara w teatrze, odsłoniła jej łono. - Mogę spokojnie zabawić się, w oczekiwaniu na swojego księcia…
- A jak ów książę nigdy nie przyjdzie? - wymruczał, gładząc udo bardki i sięgając językiem ku jej podbrzuszu. Delikatnie muskał kwiat i perełkę posuwistymi ruchami, wpierw leniwie i pieszczotliwie, by stopniowo rozgrzewać jej ciało.
- To ma pecha… bo nie wie jaką dobrą partię traci. - Dziewczyna spoglądała na partnera, przygryzając dolną wargę w pobudzeniu. Ciepła fala rozlała się po jej brzuchu, budząc do życia pragnienie. - Ja nie narzekam… mam teraz kogoś lepszego od bohatera z bajki… - Oddychała coraz ciężej, głaszcząc po głowie “porywacza”, który doprowadzał ją do rozkoszy.
- Noga… na ramię… - nakazał cicho, sam wsuwając dłoń pod suknię kochanki i zaciskając drapieżnie na pośladku. Jego język gwałtownie wtargnął do kwiatuszka, spragniony smaku jej pożądania i wić się zaczął energicznie.

- Taaak… - zajęczała głośno, gdy gorąc zawładnął jej łonem, by następnie wspinać się powoli w górę, rozpalając płuca, piersi i gardło.
Sundari przytuliła maga swoim kształtnym udem, przymykając oczy i drżąc coraz silniej od ust przylgniętych do jej kobiecości. Aż w końcu cicho pisnęła, przeciągając się, gdy fala wezbrała, ogarniając jej ciało i umysł w otumaniającej przyjemności.
- Słodki masz głosik wiesz? - Usłyszała w odpowiedzi z pomiędzy swych nóg. Czuła jak język kochanka wodzi po jej kształtach. - Aż chciałoby się słuchać go całą noc. Więc co teraz moja lubieżna księżniczko?
- Zwiąże cię byś mi nie uciekł i będę cię ujeżdżać… - stwierdziła całkowicie poważnie, bawiąc się puklami jego włosów. - I nie trafia do mnie argument, że to ty mnie porwałeś… - Pomacała się wolną ręką po torbie, najwyraźniej szukając w niej czegoś, co ułatwi jej unieruchomienie swojej ofiary. Natknęła się na ową aksamitną wstążkę, o której wspominał.
- Hej… czy przypadkiem nie miało być na odwrót? - stwierdził czarownik, wstając i podwijając wyżej jej suknię, by odsłonić brzuch, piersi, całe jej ciało. Ostatnio coraz dłużej tancerka przebywała jedynie w elfich pantofelkach, pończoszkach i podwiązkach.
- Eeej! - W ostatniej chwili chwyciła tasiemkę, by następnie unieść posłusznie ręce, by przywoływacz mógł ją rozebrać. - Nie tylko ty masz monopol na niecierpliwość i zachłanność… - odparła wesoło, przyglądając się lśniącym od wilgoci męskim ustom. Zadarła głowę przylegając do nich swoimi wargami.

Po pocałunku Jeździec porwał tę zdobycz, jaką była suknia i się odsunął. Tylko po to, by zacząć uwalniać siebie od stroju. Kapelusz, płaszcz, kamizelka, koszula… buty. Jak na złość, najsmaczniejszy kąsek zostawił chyba na koniec.
- Łotr… - Prychnęła butnie tawaif, przyglądając się łakomym spojrzeniem odsłanianym widokom. - No dalej, dalej… pokaż jaki muszkiet trzymasz między nogami… Mam tu wstążkę, zaraz dokładnie wymierzymy. - Zaśmiała się psotliwie, krzyżując ręce pod piersiami, unosząc je butnie do góry.
Buty… spodnie… drażnił się z jej apetytem, powoli odsłaniając coraz więcej ciała. Coraz więcej blizn, w tym tych najsłodszych. Zadrapań, którymi Chaaya oznakowała go jako swoją własność. W końcu opadła bielizna i kobieta mogła się rozkoszować widokiem owacji na stojąco kochanka. Dowód, że była dla niego kusząca i rozpalająca jak żar pustyni.
Zrzuciła więc trzewiki i podeszła do Jarvisa, kładąc mu dłonie na biodrach, delikatnym i czułym gestem, przyciągając go do siebie. Następnie stojąc na palcach, ponownie połączyła ich usta w pocałunku, ale ten był płomienny i pełen pasji. Jak po długiej rozłące i tęsknocie za nim.
- Mój słodki nektarze życia… - zamruczała łagodnie, gładząc palcami odstające kości, napięte mięśnie i naznaczoną szramami skórę.
- Tak… moja lubieżna księżniczko? - zapytał jej kochanek, wodząc palcami po nagiej pupie, delikatnie i czule. Mimo, że pod swoimi palcami bardka czuła jak spięty jest, niczym kocur, gotowy rzucić się na nie spodziewającą niczego ofiarę.
Nie odpowiedziała, zajęta pieszczotliwym znakowaniem jego piersi drobnymi całuskami. Odszukała jednak dłonią jego dłoń i wręczyła mu delikatną i miękką skórę, zabarwioną na fioletowo. Po czym nie ułatwiając mu zadania, objęła go powoli zjeżdżając na kolana, zostawiając mokry ślad po swoim języku na jego torsie.

- A jednak… to ja mam zniewolić - wymruczał mag, spoglądając w dół i drżąc.
Następnie rozejrzał się dookoła, znajdując niewielki pierścień wmurowany w ścianę. Idealny dla jego planów zemsty i torturowania rozkoszą kochanki. Unieruchomił dłońmi lewą rękę Dholianki i owinął tasiemką jej nadgarstek.
- Jedno słowo… a przestanę być ci posłuszna - odpowiedziała, liżąc przyrodzenie przyrodzenie przed sobą, jak kotka czyszcząca swoją łapkę. - Jedno słowo, a przysięgam, że mnie jeszcze długo nie złapiesz… - Uśmiechnęła się złośliwie, biorąc ostrożnie w usta swojego ukochanego.
W tej chwili Jarvis nie był w stanie wypowiadać słów. Spoglądał w dół na swoją miłość i niegasnące pragnienie, drżąc i pojękując. Jego duma była napięta do granic swych możliwości… jakby starała się udowodnić swą wartość pod ustami i języczkiem tancerki.
~ Kocham cię Kamalo... ~ Posłyszała w swojej głowie, ciche wyznanie.
Dziewczyna zmrużyła oczy, rozluźniając się i powoli przystosowując do coraz głębszej pieszczoty. Centymetr po centymetrze, aż w końcu wzięła go całego, na chwilę zamierając z pełnymi ustami, by jej mężczyzna mógł rozkoszować się jej podbojem.
Bo choć to ona poruszała głową, to czarownik brał ją w posiadanie. Była mu niewolnicą, była jego nagrodą, była wykopanym, pirackim skarbem.
Tu… w całkowitej głuszy. Odcięta od swego skrzydlatego. Oderwana od domu i osób jej znajomych. Jak księżniczka porwana przez smoka i ukryta w wysokiej wieży, oddawała mu się w pełni świadoma, iż zdana jest na jego łaskę.
Spojrzawszy na niego, jakby wyznanie miłości wybudziło ją ze snu, odsunęła głowę do tyłu, ściągając mocno usta, po czym naparła, z powrotem dotykając go nosem w podbrzusze.
Ona też go kochała.
Kochała go tak mocno, że nawet teraz z piekącym gardłem i drobnymi łzami w oczach, żarliwie oddając się we władanie pożądania ukochanego, nie była nawet w jednej trzeciej uczucia jakim go darzyła.
I jej oddanie, jej miłość jaką przelewała w pieszczoty, wydawały swe żniwo. Przywoływacz oddychał coraz ciężej, głaszcząc kobietę po włosach, z każdym jej ruchem coraz bardziej rozpalony. Coraz bardziej twardy, aż w końcu… oddał hołd jej podniebieniu i pozwolił posmakować językiem pożądania jakie z niego wycisnęła.
~ Kocham cię… ~ Znów to usłyszała, zdając sobie sprawę co to znaczy w jego myślach. Chciał otoczyć ją sobą, sprawić, by nigdy nie czuła strachu czy bólu, by zawsze była bezpieczna i szczęśliwa.
Sundari otarła policzek o ramię, po czym wstała, uśmiechając się ciepło. Nie znała słów, które by choćby w mniejszym stopniu przekazały to co chciała mu powiedzieć.
Gdy patrzyła mu w oczy tak jak teraz, nie bała się. Gdy przytulał ją, gdy pieścił, nawet jeśli zwierzęco i brutalnie, nie czuła bólu i gdy budziła się obok niego, słysząc jego bicie serca i miarowy oddech, czuła, że niczego nie musi się obawiać i że w końcu zaznała nirwany.
Wtuliła się więc nieśmiało w męskie ramiona, delikatna i stała jak płomień świecy w oliwnej lampce.

- Teraz zemsta. Pozwolisz, że unieruchomię ci rączki? - wymruczał cicho, głaszcząc kochankę po włosach.
- Podlec. - Prychnęła, gdy cały czar chwili prysł jak za dotknięciem magicznej różdżki. - Wstrętny, podstępny łotrzyk. - Wyszczerzyła ząbki w radości, odsuwając się i złączając przed sobą nadgarstki, by ten mógł zrobić z nią co chciał.
Mag związał jej dłonie za plecami. Niezbyt mocno, za to razem. Następnie podprowadził dziewczynę do wypatrzonej wcześniej obręczy i przywiązał do niej jej ręce, sadzając wygodnie na zimnej posadzce. Po tym wszystkim pogłaskał czule orzechowe, lekko kręcące się włosy i szepnął - Ty wygodnie rozsuń nóżki, a ja zaraz wrócę z narzędziem tortur. Nie bój się. Nie będzie bolało.
Po czym ruszył do swojego plecaka, który zabrał wraz z bronią.
Bardka pokiwała głową na znak, że rozumie, choć patrzyła przenikliwie w oczy kochanka, oddychając nazbyt równomiernie, jakby miała go wyćwiczony. Gdy odchodził, powędrowała za nim spojrzeniem, zupełnie jak ćma lecąca za światłem pochodni.
Na szczęście póki go widziała… lęk, wywoływany wspomnieniami, był okiełznany.

- No i mam. - Po chwili grzebania w rzeczach, Jarvis triumfalnie uniósł w górę… ptasie pióro.
Po czym z łobuzerskim uśmieszkiem wrócił do swej “ofiary”.
- Pamiętaj, że możesz w każdej chwili zażądać bym cię pocałował - wyszeptał i kucając przed związaną, zaczął lizać jej obojczyki i muskać piórkiem szczyty jej piersi.
Chaaya otrząsnęła mu się jak zwierzątko, czując przyjemne ciarki, pełzające jej po skórze.
- Pytanie tylko, czy dostanę to… czy tylko dam ci satysfakcję, że cię pragnę? - spytała lekko zachrypnięta, gdy jej ciało zmieniało się pod dotykiem maga.
Piersi napięły się, obleczone w gęsią skórkę, a sutki zaczęły twardnieć, przypominając kształtem groty strzał.
- A czy mógłbym ci odmówić czegokolwiek? - wymruczał, liżąc i kąsając nagie piersi kochanki, na przemian z łaskoczącymi muśnięciami piórka. Najwyraźniej tym zamierzał ją “torturować”... rozpalającymi zmysły pieszczotami.
- K-kto wie… może… masz w sobie potencjał… sadystycznego oprawcy… o którym nie wiem? - Zadyszała się, starając się stłumić łaskotki, budzące dziwne napięcie w jej organiźmie. Ściągnęła nogi i podniosła się, by usiąść na piętach, o które mogłaby się ocierać zwilżoną kobiecością.
- Masz trochę racji... niestety… - Czarownik zasmucił się, przesuwając piórkiem po brzuchu dziewczyny. Jego wzrok zamyślił się, gdy przez chwilę spoglądał na nią, jakby czymś się martwił. Po czym wygiął wargi w czułym uśmiechu i przyssał się do jednego z ciemnych karmelków, zdobiących jej krągłe piersi i bezczelnie ssąc, łaskotał jej brzuch delikatnymi muśnięciami lotki.
Tancerka drżała coraz silniej, starając się wciągnąć brzuch, by uniknąć tego dziwnego uczucia, narastania w niej, jakiejś trudnej do sprecyzowania, siły.
- Opowiesz mi o tym? - spytała, kolebiąc się na boki i stymulując się na własnych stopach. - Chciałabym poznać tego, ktorego ofiarą padłam… - Poprosiła niesmiało, chcąc przy okazji trochę rozkojarzyć przywoływacza.

- Chcieliśmy przekroczyć granice. Bo tak powstają demony i niebianie. To dusze, które wychyliły się bardzo w kierunku osi wahadła… zła i dobra. Najgorsi z najgorszych, najlepsi z najlepszych - szeptał Smoczy Jeździec, wodząc ustami po kształtnym biuście przed sobą, a piekielne piórko zsunęło się na dół, łaskocząc ten obszar podbrzusza, do którego nie mógł sięgnąć. - My chcieliśmy zdobyć taką moc za życia. Próbując przekroczyć granice i rozszerzyć świadomość. Wedle starych woluminów, elfy… niektóre plemiona... to osiągnęły poprzez lubieżne zachowania. Było nas jednak mało, więc… porywaliśmy ładne kobiety i młodzianów, a następnie brutalnie szkoliliśmy ich na pokładzie Uzurpatora. Torturowaliśmy perwersyjnymi zabawami, aż zmieniali się naszych niewolników o zredukowanej do zera osobowości. Myślących o przyjemności łóżkowej… i to w najbardziej pokręconej formie. Mieli być naszymi przewodnikami do przekroczenia granic i zyskania nowej potęgi. Byli… są moim wyrzutem sumienia. To okres mego życia, którego bardzo się wstydzę.
Tawaif zadrżała gdy dosięgła spełnienia i przyjemny gorąc rozlał jej się po podbrzuszu… niestety, nie zaznała jednak ulgi. Piórko przesuwało się po jej pępku, wywołując napięcie niemal nie do zniesienia.
Jego dotyk sięgał prawie duszy, budząc w niej uczucie swędzenia i pragnienia. Nie chciała się jednak drapać, a kochać, szalenie i niebezpiecznie... z mężczyzną przed sobą.
- Czy… szczerze wierzyłeś w to co robisz? - spytała, ostatkiem swoich sił, zmuszając swe zmysły do posłuszeństwa. - Czy choć przez chwilę, nie zwątpiłeś w cel, który przed sobą postawiłeś?
- Byłem młody, gniewny, głupi… zachłyśnięty potęgą i zmanipulowany przez mądrzejszych od siebie. - Westchnął Jarvis, nie przestając gnębić kobiety pieszczotami ust i piórka. - Gdy zacząłem zadawać pytania i wątpić… było zdecydowanie za późno.
- J-jesteśmy tylko ludźmi… Słabymi duchem i ciałem. - Zaczęła cicho bardka, miotając się w swych okowach nieco spazmatycznie, jakby chciała uciekać i nadstawiać się jednocześnie. - Podlegamy żądzom, emocjom, uczuciom… pragnieniom. - Dyszała ciężko, zwieszając głowę. - Niewoli nas wszystko… od drugiego człowieka po prawa natury, bogów, na sztuce i używkach kończąc… Twa dusza mogłaby się wstydzić, gdybyś, aż do śmierci nie otrząsnął się ze swej ślepoty jakim było pragnienie… przekroczenia granicy. Zrobiłeś to sam… nie ważne, czy po roku, czy dwóch, czy dziesięciu.
- Masz rację. - Mag ujął kciukiem podbródek dziewczyny i uniósł jej oblicze, by zachłannie pocałować, rozkoszując się jej spękanymi od pożądania wargami. A i ona sama zauważyła, że jej nagi oprawca, ma swe berło… w pełni gotowe do użycia.

Kamala wpiła się z jękiem w usta ukochanego, drżąc na całym ciele, jakby miała zaraz wybuchnąć. Pragnęła go teraz do szaleństwa, choć dzielnie znosiła swe męki, które choć sprawiały, że jej ciało krzyczało, to jednak nie zaznała ani odrobiny bólu... jak kiedyś.
- C-czy mogę zażądać ciebie? W sobie… zaraz, teraz? - spytała, starając się zaczerpnąć powietrza, ale miała z tym wyraźny problem.
- Tak… ale czy naprawdę tego chcesz… czy może jeszcze mam trochę… popieścić cię? - zapytał, cicho drocząc się z kochanką. - Może za minutkę lub dwie… będziesz mnie chciała bardziej?
Tancerka przygryzła usta, strwożona tą nagłą wizją. Czy wytrzyma? Może się postarać. Może znowu sprawi sobie przyjemność, by choć na chwile odciążyć zgnębione zmysły? Czy będzie wtedy pragnąc go bardziej?
Już teraz chciała go gryźć. Pochłaniać kawałek po kawałku jak oszołomiona tańcem wojennym, krwawa bogini.
- Chcę… już… - szepnęła, nie poznając już co było prawdą, a co kłamstwem, przełączając się w tryb przetrwania, a tym była ekstaza, którą mógł wywołać tylko Jarvis.
- Usiądź wygodnie … rozchyl szeroko nogi… odsłoń swój skarb. Nie będę delikatny… więc musisz mnie naprawdę pragnąć - ostrzegł ją cichym szeptem.
Odwarknęła mu gniewnie, gdy wystował wobec niej szereg nakazów.
Rozejrzała się, jakby starając się ocenić sytuację, jakby planowała się po prostu rzucić i zdobyć go siłą.
Była dzieckiem Pustyni do cholery! W jej żyłach płynął ogień i jad trujących zwierząt. Jeśli chciała coś, to po prostu wyciągała po to rękę i zuchwale przywłaszczała. Takie było ich odwieczne prawo i tego w tej chwili chciała się trzymać, choć ze związanymi na plecach rękoma, było to… trudne do wykonania.
- Nie nabijaj się ze mnie… - wychrypiała ciężko, przewiercając przywoływacza roziskrzonym spojrzeniem. Szarpnęła się, ale bezskutecznie, zważywszy, że nie myślała teraz trzeźwo. Wspięła się na kolana, jakby z nich chciała skoczyć na mężczyznę, ale kolejne szarpnięcie uświadomiło jej, że mogła tylko patrzeć na swe pragnienie przed sobą.
- Nie nabijam… chcę byś była gorąca jak samo słońce - szepnął, głaszcząc ją po piersi.
Nadal uwiązaną i uwięzioną, ale nie zastraszoną niewolnicę. Mimo skrępowanych dłoni… nic nie było tak jak wtedy, w niewoli.

Chaaya ponownie się szarpnęła, i znowu odbiła się jak uwiązany pies na łańcuchu.
- Jarrvissie… - zasyczała jak gniewna kobra, rzucając się w przód, by pochwycić jego bark zębami. Usłyszał głośny stuk, gdy złapała zębami powietrze. Gdyby trafiła… wgryzłaby się w niego jak hiena.
- Dobrze, że mamy różdżkę leczenia. Może się przydać. - Zaśmiał się cicho Jeździec i sam chwycił za nogi tawaif, przyciągając ją bliżej siebie i wymuszając wygięcie się łuk z powodu związanych dłoni. Gryzienie nie mogło już wchodzić w rachubę, ale o płonące żarem pożądania łono bardki otarła się twarda męskość kochanka.
Sundari zajęczała w udręczeniu, wijąc się i szamocząc.
- Błagam cię… obiecuję, że już nigdy nie będziesz musiał kupować w tej budce jedzenia!
- Oj nie bądź taka… - Pochwycił władczo jej pośladki i naparł ciałem, szturmując rozpalony zakątek jednym pchnięciem swego tarana.
Przylgnął ciałem do jej ciała i ustami zaczął wielbić jej wypięte w górę piersi. - Nie musisz… składać… obietnic. Znoś… zemstę… z godnością. Jakże… mógłbym się… tobie oprzeć?
Ruchy jego męskich były gwałtowne, tak jak dłonie zaciskające się na jej krągłościach. Ona sama była wygięta, nieco boleśnie, w łuk, ale czuła jednak miękkie i delikatne w dotyku wargi na, swoich poruszających się w rytm pchnięć, piersiach i rozkoszną obecność czarownika w sobie.
- Do diabła z godnością, kiedy cię pragnę - krzyczała na zmianę z głośnymi jękami, drżąc z rozkoszy jakie wywoływało połączenie ich ciał. - Mocniej, mocniej… mocniej - chrypiała, dusząc się własnym pożądaniem.
- Zapominasz… o swej… cudownej… osóbce. Nie musisz… błagać, kiedy kusisz… kusić możesz mnie do wszystkiego. - Jarvis dłońmi pomagał kobiecym biodrom nadać ich wspólnym ruchom gorączkowy pęd. Mocniej i szybciej. Wili się jak w ukropie, ocierając o siebie, zderzając. A jej ukochany dodatkowo kąsał jej piersi dodając tym szaleńczym figlom pikanterii.
- TAK! Tak, tak… - Tancerka pogrążyła się w chaosie swoich doznań. Gorącu w jej płucach, żaru rozrywania jej łona, choć zamiast bólu czuła tylko kumulujące się drżenie, które w końcu przebije balon jej świadomość, zalewając obezwładniającą ekstazą.
W tej chwili nie było już znaczenia czy mogła oddychać, czy było jej wygodnie, czy była związana, czy żyła, czy może już umarła. Liczył się on i to co jej robił.
Przywoływacz czuł jaką przyjemność jej sprawiał, słyszał jej krzyki we własnych myślach i choć nie mogła go opleść jak to miała w zwyczaju, to i tak dzięki telepatii miał wrażenie, że byli ze sobą bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. Jakby cały czas przesuwali granicę swoich powłok, zamieniając się w jedną substancję.
Przeżywali to mocniej… intensywniej, dzieczej i szaleniej. Mag pogrążył się w gorączce, nie poznając już co było górą, a co dołem, co światłem a ciemnością, co pieszczotą, a co zadawaniem bólu. Słyszał własny oddech i bicie serca, słyszał jej krzyki na zewnątrz i w środku, pogubił się całkowicie w doznaniach, których to fala porwała oboje ku gwałtownemu spełnieniu.

- Rozwiązać? - zapytał, łapiąc oddech i nie wiedząc ile czasu minęło odkąd skończyli drżeć w swym objęciach.
Chaaya nie usłyszała go z początku, oddychając ze świstem i wpatrując się w ścianę za sobą. Wciąż trwała wygięta w łuk, kolebiąc się z wysiłku i adrenaliny.
To dziwne uczucie, które narastało z każdą chwilą… zmalało, ale nie znikło. Czaiło się pod zroszoną potem skórą, gotowe zawładnąć bardką, gdy tylko straci czujność.
- Tak… i przytulić. Mocno. - Zaśmiała się w oszołomieniu, podnosząc głowę, by spojrzeć pełnym niegasnącego pragnienia wzrokiem na kochanka.
Jarvis powoli przybliżył się, nie chcąc tracić połączenia z kobietą i sięgnął za nią, zwinnie poluzowując sploty, a potem rozwiązał tasiemkę i przytulił zaborczo ukochaną.
- Jestem okropny - wyszeptał, choć bez cienia skruchy.
- Uwielbiam cię - wyznała z fascynacją, tuląc się do niego - sprawiasz… że czuję… rzeczy. Kocham cie z to i nienawidzę zarazem - odparła, całując delikatnie przywoływacza.
- I tak być powinno. Nie dam ci zasnąć - szeptał dwuznacznie, wodząc językiem po jej uchu. - Nigdy.
Wstrzymała na chwilę oddech, delektując się tą delikatną czułością. Następnie przytrzymała twarz mężczyzny, zaciągając się jego zapachem i delikatnie wodząc czubkiem nosa po szyi, brodzie i policzku. Cmoknęła go. Raz, drugi, trzeci. Delikatnie i ulotnie. Nieśmiało.
- Czy jest coś… co mogłabym dla ciebie teraz zrobić? - zapytała cicho, wodząc palcami po plecach partnera.
- Teraz? Przecież przed chwilą to ja wykorzystałem sytuację. Powinnaś zażądać raczej spełnienia własnych kaprysów - wymruczał zdziwionym tonem głosu, zamykając ją w silnym uścisku ramion.
Chaaya zaśmiała się cicho, badając opuszkiem wargi Jarvisa.
- Ty jesteś moim kaprysem - stwierdziła zmieszana, ale i zadowolona z tego powodu. - Brzmi trochę głupio… ale tak czuję.
- A ty moim, słodka Kamalo - wyznał czarownik.



Nveryioth

Godiva wracała z pracy. Kolejnych paru godzin coraz bardziej nudnych patroli.
Jak na miasto zainfekowane wampirami i demonicznymi abominacjami, kariera w straży okazywała się dość spokojna, ale to nie spokoju smoczyca pragnęła… a akcji. Ta zdarzała się rzadko.
Bitwa z portu była miłym wyjątkiem.
Gdy pojawiła się w korytarzu karczmy, wiodącym do pokoi mieszkalnych, dostrzegła, że te należące do jej dosiadacza i bardki, były niedomknięte. W środku wyraźnie ktoś się krzątał, choć przecież nie była to ani pora sprzątaczek, ani nie mogli to być Smoczy Jeźdźcy. W końcu nie wyczuwała Jarvisa, więc musiał być gdzieś na mieście. A odgłosy przesuwanych mebli oraz głuche kroki, zdecydowanie nie należały do lekkiej i zwinnej Chaai. Więc… czyżby… przyłapała złodzieja na gorącym uczynku?
Nie było to ekscytujące wyzwanie, wszak łapała podobnych rzezimieszków na targach, ale zawsze to jakaś przyjemna rozrywka; obić grzbiet takiego idioty tępym końcem włóczni.
A jak się trafi jakaś ślicznotka to cóż… wspomnienia Jarvisa… zwłaszcza te najświeższe, dawały skrzydlatej pożywkę dla jej pomysłów.
Naparła plecami na drzwi i wpadając do środka pokoju wrzasnęła - Acha-ha! Mam cię!
Nveryioth spojrzał znad papieru, upychając garśc ryżu w ustach.
- Gófno a nie mafz… - odezwał się, gubiąc nasionka po podłodze.
- A co ty tu robisz, co? Nie masz przypadkiem randki z czaszką? - burknęła gniewna, bo rozczarowana, samica.
- JEM! - odparł dosadnie, przełykając gulę strawy. - Nie dość, żeś głupia to jeszcze ślepa? - Gad sięgnął po kolejną garść, pakując ją sobie w usta.
- Czemu tutaj? Zresztą nieważne. - Wzruszyła ramionami, odwracając się plecami i ruszyła do drzwi. Mało ją obchodził Nvery i jego dramaty. - Idę spać.
- A co mnie to obchodzi? - obruszył się Zielony, chowając list polecający w kieszeni, po czym zgarniając liść bananowca, począł przeszukiwać pokój, zbierając niektóre szpargały bardki. Łuk, kunai, strzały, zużytą bieliznę.
- Znasz jakąś wieżę, która jest… daleko? - zawołał, krztusząc się ryżem, gdy kobieta była już na korytarzu.
- Wieżę? - zamyśliła się Godiva, drapiąc za uchem. - Ano… znam taką wieżę. Nie wiem czy jest daleko. Na pewno w innej dzielnicy.
- Nie o taką mi chodzi… - mruknął smok, zabierając jeszcze ze szpargałów Jarvisa sznur, po czym obładowany i ciamkający wyjątkowo smaczne bryiani, przeszedł do swojego pokoju, przygotować się do poszukiwań niewiernej partnerki.

- A niby o jaką? Co cię tak na tą wieżę naszło, co? - mruknęła kobieta podejrzliwie, stojąc w korytarzu i opierając się o włócznię.
- O taką… co jest daleko - wytłumaczył młody samiec. - Dokąd można zostać porwanym lub pozostać ukrytym. Miasto nie wchodzi w grę, wiem co znaczy u Chaai daleko… - Wszedł do siebie, by przebrać się w zbroję. Uzbroić, spakować i zabrać ze sobą Ślicznotkę. Nie miał zamiaru wtajemniczać niebieskołuskiej w szczegóły. Planował zemstę, a rozwydrzona ptica, byłaby tylko kulą u jego ogona.
Drakonka jednak nie zamierzała się odczepić, bo przylazła do jego pokoju i stając w drzwiach burknęła - Co to za paplanina o wieży, o co chodzi z Chaayą?
- Zapraszał cię tu ktoś? Miałaś iść spać! - Białowłosy był wyraźnie niezadowolony z jej obecności u siebie. Trwał jednak w zbroi, cierpliwie dziergając warkocza i robił to bez patrzenia w lustro, najwyraźniej… musiał długo trenować. - Mieliśmy razem ćwiczyć… ale ta głupia kurwa została… eee porwana. Znajdę ją i zmuszę siłą, by mi w końcu pokazała ruchy kolejnego tańca. - Związał kitkę wstążką i załadował plecak na ramię, po czym wziął klatkę z gekonicą.
- Porwana? Przez kogo? I gdzie jest Jarvis? - Na moment przerwała przemowę i wpatrywała niemo w ścianę. - Nie czuję go. Drań uciekł poza zasięg naszej więzi! Albo pognał za porywaczami Chaai. Ale czemu mnie nie powiadomił?!
Gad przez chwilę chciał wykorzystać głupotę “koleżanki” i użyć jej na wabia. Prychnął jednak rozbawiony, kręcąc w zrezygnowaniu głową.
- To on ją porwał… ustalili to sobie, zacznij kojarzyć fakty, skąd bym wiedział o wieży i o odległości? Żaden porywacz nie zostawiłby po sobie listu: “Hej… jakbyś mnie szukał to jestem daleko… tam i tam.” - Pokręcił charakterystycznie głową, ni to przytakując, ni zaprzeczając, po czym zabrał się za dokończenie jedzenia.
- Porwał? Niby po co miałby pory… - Przyjrzała się podejrzliwie Nveryiothowi. - ...Heeej. Czy rozłościłeś znów Chaayę?
- Niby czym miałbym ją rozzłościć? - spytał rozbawiony tą niedorzecznością. - Jak sobie ubzdura, że coś jest zabawne albo ciekawe to to robi bez zastanowienia… i z tego co widze, twój czaruś jest równie nieodpowiedzialny co ona. Powinnaś go kopnąć w dupę, bo prawie rozwalił gzyms karczmy i nastraszył okolicznych mieszkańców, nie mówiąc o tym, że jeden się prawie utopił w kanale…
- A bo ciebie obchodzą okoliczni mieszkańcy. - Prychnęła pogardliwie Godiva i dodała z wyższością. - Z pewnością czymś rozzłościłeś Chaayę. Mnie wszak irytujesz prawie za każdym razem, gdy otwierasz usta.
Chłopak patrzył chwilę w jej kierunku, powoli przeżuwając. Miał serdecznie dość smoczycy. Jej panoszenia się, pierdolenia głupot i nieustającego niedojebania. Tak… to było dobre określenie. Niebieska w ciele kobiety była jeszcze gorsza, niż jako gad. Jakby pogrążyła ją jakaś nieustawiczna wściekłość macicy lub głęboko chowana frustracja, którą wyżywała na wszystkich w około, starając sobie poprawić samopoczucie kosztem innych.
Gardził nią. Brzydził się i szczerze potępiał każdy aspekt jej miałkiego charakteru.
- Twoja ignorancja nie ma granic… na szczęście to nie mój, ani nawet nie Chaai problem. Jeśli to wszystko na co cie stać, to wyjdź z mojego pokoju.
Malutka jaszczurka patrzyła paciorkowatymi ślepkami na kobietę, a przez otwarty pyszczek wysunął się karminowy języczek, którym polizała sobie gałkę.
- Wyjdę. Poszukam ich. I z pewnością znajdę szybciej niż ty - odparła prowokacyjnie, wystawiając język. Po czym rzeczywiście opuściła pokój Zielonołuskiego zostawiając go samego.
Tymczasem smok dokończył w spokoju jedzenie, ukontentowany, że w końcu się jej pozbył.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 07-12-2017, 16:42   #109
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Chaaya

Tawaif leżała naga na pościeli z płaszcza czarownika. Jej kochanek… leżał obok, całując kobiece piersi i wodząc palcami po gładkim podbrzuszu. Leniwie i pieszczotliwie.
Był to przyjemny dotyk, ale nie budził gwałtownych doznań, a jedynie lekkie mrowienie. Cóż… dopiero co przed chwilą ponownie ze sobą figlowali, oddając się dzikiej rozpuście. Obecnie ich ciała potrzebowały odrobiny relaksu, takiej jak ta teraz.

Chaaya obserwowała pochmurne niebo rozpostarte nad ich głowami, przyglądając się leniwym obłokom pary, które przelewały się, gnane wiatrem, jednak nie będącym w stanie ich rozwiać. Zupełnie jakby nieboskłon znajdował się pod szklaną kopułą.
W końcu dziewczyna sięgnęła po swoją torbę i zaczęła szukać w niej małego, drewnianego puzderka z różaną maścią.
Jedno opakowanie trzymała przy łóżku, drugie zaś… starała się nosić przy sobie, choć jak widać, zapominała o jego użyciu.
Popatrzyła czule na mężczyznę u boku, wyciągając okrągły przedmiot, schowany w dłoni.
Chciała Jarvisowi o czymś opowiedzieć, gnębiona wyznaniem o przeszłości. Nie umiała się jednak zdobyć na zrobienie pierwszego kroku, na przełamanie tej zmowy milczenia, jaką podjęła po wyzwoleniu przez Janusa. A sam ukochany nie zadawał pytań, przez co i ona czuła się ze swoją chęcią spowiedzi, jakby była natarczywa.
Odkręciwszy wieczko, nabrała na palce leczniczego specyfiku, rozgrzewając maść przed zaaplikowaniem jej.
- Pomóc ci? - zapytał przywoływacz, przyglądając się działaniom bardki i tuląc się do niej.
- Daj spokój… może nie mam tak długich paluszków jak ty, ale umiem o siebie zadbać - odpowiedziała wesoło, starając się nie wyglądać na zawstydzoną, że musiała to zrobić przy nim… teraz. Ale czuła, że dłużej już nie wytrzyma. Ich spotkania były wyjątkowo agresywne i wyczerpujące, zwłaszcza… po całym dniu eksploatowania siebie nawzajem.
Schowała dłoń między udami, uciekając na chwilę spojrzeniem gdzieś w bok.
- Wydajesz… się czasami, jakbyś chciała mi coś powiedzieć. - Mag położył się wygodnie, spoglądając przed siebie, w niebo. - I jakby coś cię… powstrzymywało.
- Na prawdę? - Tancerka poczuła niemal natychmiastową ulgę, gdy jej drobne opuszki wmasowywały w obolałe miejsca lekarstwo. - Jest wiele rzeczy, które chciałabym ci powiedzieć… może nie wiem od czego zacząć. - Nabrała kolejną dawkę, po czym zakręciła puzderko, które schowała w torbie.
- Możesz zacząć od czegoś przyjemnego. Taką śliczną noc nie wypada psuć smutnymi opowieściami. Albo… o swych pragnieniach możesz powiedzieć księżniczko… zanim rozpustny porywacz, znów sięgnie po twe skarby - wymruczał “groźnie” kruczowłosy.

Kurtyzana jednak nie miała nic przyjemnego od siebie do zaoferowania. Toteż uśmiechnęła się tylko i gdy skończyła pielęgnować samą siebie, zaczęła wsmarowywać resztki maści w przyrodzenie kochanka.
- To może… opowiem ci śmieszną anegdotkę o Chaai, to imię należało kiedyś do pewnej boginki - zaczęła nieśmiało, przypominając sobie legendę jaką usłyszała od kapłana.
- Jeśli to chcesz opowiedzieć? - Chłopak leżał spokojnie, głaszcząc ją po nagich plecach, pozwalając palcom kobiety na muskanie swej dumy. Już czuła lekkie przebudzenie pod swymi doykiem.
- Jest u nas w panteonie pewien bóg słońca. Jest płodny, waleczny i prawy. Nazywamy go Surją, choć inni pewnie znają go pod innymi imionami. Czcimy go pod wizerunkiem słońca, które jest wszechobecne oraz świeci na wszystkich trzech światach. Jego żoną była Sanijnia, bogini Wiedzy. Nie mogła jednak wytrzymać blasku i żaru bijącego od ciała swego małżonka i uciekła od niego, zostawiwszy mu swój Cień. Chaayę. Kobieta ta jest stworzona na jej wizerunek…
Zrozpaczony ojciec bogini, Wishiwakarman, czując wstyd z powodu zachowania córki… oraz jej cierpienia, postanowił pomniejszyć blask Słońca, pozbawiając go ósmej części ciała… Do tego jednak czasu Surja żył z Chaayą szczęśliwie, nie domyślając się, że nie jest ona jego żoną. Spłodził nawet trójkę synów. - Bardka opowiadała spokojnym tonem głosu, leniwie, acz pieczołowicie, namaszczając przyrodzenie czułym ruchem dłoni. - Gdy jego blask zmalał… Sanijnia postanowiła wrócić do męża, ale ten nie przyjął jej z powrotem… nie poznał jej... zrozpaczona zamieniła się więc w bawolicę i zeszła na ziemię, by żyć na niej w ascezie. Z biegiem czasu Surja dowiedział się całej prawdy i przybrawszy postać złotego rumaka spłodził z prawdziwą żoną Parę Ashiwinów… Dwóch herosów. - Tawaif skończyła opowieść, uśmiechając się pod nosem. - Ja też stworzyłam swoją Chaayę - dodała już nieco ciszej, po czym pocałowała Jarvisa w policzek.
- I jesteś o nią zazdrosna - przypomniał czarownik, oddychając coraz ciężej, bo i wyraźniej reagował na jej pieszczoty. - Zupełnie niepotrzebnie Kamalo.
- Ona jest dziwką sanam… powstała po to, by sprzedawać swe ciało. Jest niegodziwą, rozpustną kobietą, uwodzącą każdego na swojej drodze. Nie zna słowa wierność… Ta kobieta nie zasługuje, by cię dotykać… - odpowiedziała smutno, przytulając się do męskiego torsu, zwalniając uścisk palców. Nie chciała nadwyrężać sił przywoływacza. Nie chciała go poganiać, kiedy oboje leżeli odpoczywając.
- Jest też twoją kreacją… twoim dziełem Kamalo. A wszystko co tworzysz, ma w sobie piękno. - Smoczy Jeździec pogłaskał delikatnie dziewczynę po włosach. - A ja nie jestem kryształowym księciem. Robiłem złe rzeczy w przeszłości. I skrzywdziłem… wiele osób. Dartun się mnie boi.
- Uważaj na nią Jarvisie… Chaaya nie ma rodziny, nie jest materialna i nikogo też nie kocha… nie ma więc nic do stracenia. Uwiedzie, wykorzysta i porzuci tak jak ma to w zwyczaju… Jest samolubna i zachłanna, porywcza, podstępna, zwodnicza… Nie zawsze będę w stanie ją powstrzymać… bo zbyt długo żyła za mnie - szeptała mu bardzo cicho tancerka, wtulając się w pierś ukochanego. - Czasem nie poznaje, które myśli należą do mnie, a które do niej… czasem nie wiem, czy to ona kieruje mną, czy ja nią… dlatego proszę cię… uważaj i jeśli kiedykolwiek będziesz mieć złe podejrzenia. Powstrzymaj nas obie, nie zważając na środki… - Sundari brzmiała jakby faktycznie obawiała się własnego stworzenia, jakby ten Cień, był odrębnym bytem walczącym z nią o panowanie nad powłoką. Być może to by wyjaśniało tą dziwną sprzeczność w jej czynach i zachowaniu. Raz łagodna i spokojna niczym woda, opływała wokół ciała mężczyzny, kojąc jego zmysły, dbając o niego i czule pieszcząc, delikatnie jak łagodna nimfa żyjąca w leczniczym źródełku, by zaraz zapłonąć chaotycznym ogniem, który był nienasycony, dziki, parzył i kąsał, trawiąc wszystko co weszło w jej płomienie.
- Niedługo będziemy musieli wracać. Trzeba przygotować się na bal.

- Możemy uciec od wszystkiego, założyć tutaj domek, polować na zwierzęta i nie przejmować się niczym - zaproponował cicho Jarvis, głaszcząc wybrankę po włosach. - Chaaya jest więc jak Gozreh. Dzieckiem, którego nie można do końca okiełznać i który chodzi własnymi drogami. Ale myślę, że kocha jedną osobę. Ciebie. Bo dzieci takie są.
Nie miał racji… w końcu Gozreh bardziej traktował maga jako swego potomka, mimo iż wiedział, że jest on jego twórcą.
Brązowowłosa zaśmiała się cicho.
- Starzec nam na to nie pozwoli… ale później, kto wie… - Zamyśliła się, zamykając oczy i słuchając ich spokojnych oddechów. Nie czuła ulgi po rozmowie, ale optymistycznie zapatrywała się na daleką przyszłość.
~ Możemy tu dłużej pobyć, lub wpaść później. Ale już bez niego. Rozpoznaję to miejsce. Gdzieś w okolicy było smocze leże ~ wtrącił się wywołany niemal do tablicy Pradawny.
- Wiem, wiem… I będę musiał poczekać na korytarzu, gdy się będziesz stroiła. Za bardzo bym ci przeszkadzał w trakcie - wymruczał czule jej kochanek.
~ Które smocze leże? Jeśli tego czarnego to nie mam zamiaru się tam pakować… pewnie śmierdzi i ma pułapki… ~ zamarudziła nieco kurtyzana, dowodząca ze swojego “obserwatorium”, kiedy “wygnana” Deewani włóczyła się na dnie koło samego smoka.
- Nie będę się stroić, bo wracam nago - stwierdziła na głos ze śmiertelną powagą, przewracając się na plecy, kładąc głowę na złożonych rękach.
- Mówię o strojeniu się na bal - przypomniał czarownik, sięgając dłonią do piersi dziewczyny, by ugniatając ją powolnymi ruchami palców, gdy skrzydlaty mruczał, oplatając maskę ogonem w pasie i głaszcząc ją jego końcówką po głowie. ~ Miedzianego… lubił patrzeć w gwiazdy i gdzieś w okolicy jest jego leże. Musi być skoro często odwiedzał to miejsce.
Chłopczyca nadęła policzki, wyraźnie rozzłoszczona, że ktoś odważył się poniewierać jej zacną osobą, ale była wyjątkowo cicha, najwyraźniej mocno przybita, że została zapomniana. Może dzięki temu, Czerwony nie został ugryziony w łuski.
- Jeśli u krawca nie znajdę niczego ładnego… to też pójdę nago, pewnie… - Bardka otworzyła leniwie oko, przyglądając się fizjonomii kochanka.
- Trzymam cię za… - zaczął przywoływacz, ale przerwał bo i wcale nie chciał pokazywać nagiej Kamali innym. - Coś ci znajdziemy.
- Nie martw się, tylko ty będziesz wiedział, że nie mam na sobie ni włókna tkaniny… dzięki magii przez parę godzin, mogę chodzić w czymkolwiek sobie zamarzę - wymruczała łobuzersko, a jędrny biust twardniał nieznacznie pod dotykiem męskiej dłoni. Ciemny sutek zaczął dzióbać go zawadiacko, jakby mały rycerzyk bronił wdzięków swej nosicielki przed lubieżnikami.
- I ukryjesz moje dłonie pieszczące twoje krągłości… też za pomocą magii? - zażartował Jeździec, tylko mocniej i drapieżniej pieszcząc dwa pagórki rozkoszy, sam również będąc coraz bardziej “bojowo” pobudzony .
- Moooże i zasłonię… a może nie pozwolę ci się dotknąć, co byś mnie dopadł w najmniej oczekiwanym momencie. - Pochwaliła się swoim chytrym planem, wyciągając ostrożnie rękę, najpierw jedną, a później drugą i gładząc go opuszkami po szyi i ramionach dodała z roziskrzonym spojrzeniem - bądź dla mnie miły tym razem. Delikatny… lub weź od tyłu jeśli ci to pasuje.
- Będę delikatny… nie bałabyś się skoku w mych ramionach? - zapytał cicho. - Pod obserwatorium jest zdziczały ogród. Przyjemne miejsce na romantyczne figle.

Tawaif popatrzyła zlękniona na mężczyznę, przyglądając mu się uważnie, jakby sprawdzić czy mówi poważnie, czy ją testuje, czy żartuje. Poczuła nieprzyjemny gorąc w płucach i gonitwę myśli, pomieszaną ze wspomnieniami i uczuciami… swoimi oraz swoich masek.
- Jarvisie… - Poczuła jak zaschło jej w gardle, ale dwie ciemne źrenice wpatrzone w nią jak w zwierciadło, nie pozwoliły jej uciec, ani poddać się panice. - Będziesz mnie trzymał? Mocno… bardzo mocno? - spytała tak cicho, że prawie sama siebie nie usłyszała.
- Kamalo... - Mag pogłaskał ją delikatnie po policzku. - Oczywiście, że cię będę trzymał i… co najważniejsze, nie musimy tego robić. Możemy kochać się tu, jeśli chcesz. Jeśli jednak chcesz pokonać swoje lęki… to możemy w ogrodzie.
Kąciki ust zadrgały u tancerki w nerwowym tiku. Pogładziła czule go po twarzy.
- A… czy… to nie o to chodzi… ja. - Westchnęła zbierając się w sobie. - Będziesz bezpieczny? Nic ci się nie stanie?
- Oczywiście - zapewnił ją, całując z uczuciem jej wargi. - A mnie chodzi o twój uśmiech, o twoją rozkosz i twoje szczęście.
Dholianka pokiwała więc głową na znak, że się zgadza. Nie chciała tracić żadnej okazji do budowania z ukochanym wspólnych wspomnień. Nie chciała żałować, że czegoś nie zrobiła… choć mogła.
Przełknąwszy nerwowo ślinę, zaczęła podnosić się do siadu.
Czarownik również powoli usiadł, po czym wstał i podszedł do dziury w ścianie obserwatorium. Wyciągnął dłoń do kochanki w zapraszającym geście.
- Zaufaj mi - rzekł ciepłym tonem głosu.
Chaaya okraszona była gęsią skórką od stóp po samą brodę. Przybliżała się do wyrwy powoli i ostrożnie… trochę bokiem jak niepewny raczek. Przeskakując spojrzeniem to z twarzy towarzysza, to na przepaść, łapiąc w wyjątkowo żelaznym uchwycie wyciągniętą doń dłoń.
Przywoływacz objął ją w pasie i zaborczo przytulił do siebie. Czuła jego dumę ocierającą się o siebie, ale i też… czuła brak jego strachu. On nie drżał, on się nie pocił. Jego oddech nie przyspieszał. Był spokojny i co najwyżej pobudzony, lekko, z jej powodu.
- Gotowa? - spytał.
Sundari objęła go za szyją jak młody bluszczyk, przylegając do jego ciała każdą swą wypukłością i zagłębieniem w sylwetce. Spokój jej ukochanego działał na nią jak błogosławieństwo. Czuła się silna, na tyle… by powiedzieć mu pewne - tak, zanim jej wargi nie przylgnęły do szyi mężczyzny.

Polecieli w dół, szybko… tawaif czuła pęd powietrza owiewający ich nagie ciała. Niezbyt długo co prawda, bo obserwatorium nie było wysoką wieżą, i dość szybko magia pierścienia spowolniła znacznie ich upadek. Aż dotknęli w końcu bosymi stopami trawy, wyrastającej spomiędzy popękanych płyt.
- No i nie było tak źle, prawda? - szepnął cicho Jarvis, delektując się tulącą do niego partnerką.
Kobiecie serce podeszło do gardła, ale nie pisnęła nawet słówka, dzielnie… wpijając się w odstające jabłko adama kochanka.
- Nie było… - przyznała z ulgą, że już czuła stały grunt pod nogami. Rozejrzała się, choć nie odsunęła od podpory jaką był dla niej magik.
Dość szybko dostrzegła ów… ogród. Teraz przypominający bardziej roślinną dżunglę.
Pielęgnowane przez elfy krzewy i drzewa całkiem zdziczały… lecz nadal były ozdobione kolorowym kwieciem. A mocne kwiatowe aromaty, przyciągały mnóstwo ciem i pyłkożernych nietoperzy.
- Choć moja śliczna - szepnął, trzymając ją za dłoń i prowadząc w tamtym kierunku. Bardka wypatrzyła też kilka innych, niskich budynków. Zapewne służących za mieszkania i przechowalnie zwojów i sprzętu astrologicznego. Dość niepozornych w porównaniu z obserwatorium.

Całe to miejsce wydawało się magiczne. Inne. Tajemnicze…
Jak z dawnych legend i mitów.
Tancerka stąpała ostrożnie pośród kępek trawy i porostów, chłonąc niespotykane widoki pnących się krzewów i kwiatów o skomplikowanych kielichach, jak gdyby wyszły spod ręki szalonego rzeźbiarza.
Zieleń, wszechobecna i zapierająca dech, jak mroźne i ostre powietrze górskich hal, odbijała się w ciemnych źrenicach oczu, które podziwiały odcienie koloru życia z pełnej fascynacji i oniemienia ciszy.
Zieleń… Łagodna u młodych pędów i kiełków, przebijających się spod podmokłej ściółki, kontrastowała z ciemną dorosłych drzew, które rozpinały się parasolami jeden nad drugim, jak gdyby prześcigały się, które urośnie wyżej i ogarnie swymi ramionami więcej. Soczysta w mięsistych liściach, jaskrawa w łodyżkach, czarna jak ziemia u nasady i złota jak promienie słońca w koniuszkach.
Była tu zieleń pełna życia i zieleń wypłowiała, zwiastująca śmierć. Były tu łuski Nveryiotha w świetle jutrzenki, oraz te mokre od deszczu i rosy. Znalazła zieleń janusowych jagód, zieleń królewskiego sztandaru, zieleń niedojrzałego mango, soczystej limonki, smażonej bindi, spękanego melona.
Były nawet szmaragdy, błyszczące na gałązkach i kuszące, by je zerwać.
Kamala zatrzymała się na chwilę, by przypatrzeć się żółtym i białym “pieskom podniebnym”, które wciskały pyszczki w wonne kwiecie, zlizując pyłki i słodkie soki z ich wnętrza. Kilka puchatych ciem, wielkości dłoni dorosłego mężczyzny, zafurkotało skrzydełkami, kotłując się pod opadającym dywanem z różowych dzwoneczków, które wyglądały jak pomalowane, kobiece usta.
To miejsce… zdecydowanie było magiczne.
Tawaif objęła ukochanego mężczyznę, wtulając się w zagłębienie jego pleców, chcąc mu podziękować za to, że jej je pokazał.

- Coś mi mówi, że straciłaś na mnie apetyt - zażartował czarownik, choć nie było w jego głosie urazy. - Chcesz się tu rozejrzeć? Poprzytulać? Magia elfów nadal tu działa. Żaden drapieżnik, żaden demon, żaden nieumarły nie wejdzie z własnej woli do ogrodu.
- I miałabym stracić taką wspaniałą okazję? - zdziwiła się orzechowooka, ale nie raczyła wyjaśnić, jaka to miała ona być. Za to dłonie splecione na brzuchu Jarvisa, zsuwały się coraz niżej. - Masz ostatnią szansę na wybranie dogodnego miejsca, zanim to ja przejmę stery - mruknęła cicho, bawiąc się opuszkami u nasady jego przyrodzenia.
- Nie… zostawię… tobie wybór. To idealne królestwo dla nimfy, więc… - szepnął cicho, sięgając za siebie i masujac pośladek dziewczyny. - Więc niech leśna nimfa wybierze miejsce godne jej kaprysów.
- Na stojąco czy na leżąco? - spytała, obejmując ster maga, tak samo jak wtedy na parostatku, po czym obróciła nimi ostrożnie, by mogła się rozejrzeć nie odrywając policzka od jego pleców.
- To zależy… co planujesz leśna nimfo - odpowiedział spolegliwie, podczas gdy Chaaya z satysfakcją mogła stwierdzić jak mocno działa na swego wybranka. - Oddaję się w twe zwinne paluszki. No, chyba, że doprowadzisz mnie do szału i rzucę się na ciebie jak satyr.
- Obiecałeś być delikatny… - poskarżyła się, prowadząc ich powoli zarośniętą ścieżką. Coraz głębiej w ogród, gdzie alejki stały się bardziej popękane i dzikie, a ich stopy coraz częściej stąpały po miękkim dywanie z roślinności.
Z początku kluczyli w plątaninie odnóg, chyba tylko po to, by ona mogła podziwiać tutejszą florę, w końcu jednak, kurs jaki obrała wskazówka “kompasu” przywoływacza, twardo pokazywała kierunek ich wyprawy.
Tawaif kierowała się węchem.
Coraz słodszym i cięższym, że niemal prawie gorzkim, aż w końcu stanęli oboje przy końcu ślepej alejki, zarośniętej drzewokrzewem o dziwnych, fioletowych kwiatkach, przypominających kocie pazurki.
Jarvis poddawał się grzecznie jej dotykowi i sterowaniu. Oddychał ciężko, rozkoszując się figlarnymi ruchami palców na swej męskości, jak i ocierającym się o jego plecy piersiom. Jedynie zaciskająca się drapieżnie dłoń na pośladku dziewczyny, pozwalała jej ocenić jak wiele emocji gotuje się teraz w kochanku.

- Tu… - oznajmiła rezolutnie jego przewodniczka, która zwabiła go w to odludne miejsce jak rasowa i psotliwa nimfa. - Na tym mchu… - kontynuowała, czesząc stópką miękki materac z porostów i biorąc się pod boki. - Pod tymi kwiatami… - wysnuwała predyspozycje, biorąc jedną girlandę kwiatuszków, by potrząsnąć nią.
Gałązka zaszeleściła jak jesienny badylek z suchymi listkami, a w powietrzu uniósł się jeszcze mocniejszy zapach, a same kieliszki zaczęły delikatnie błyszczeć od środka.
- Może być? - Tancerka odwróciła się do partnera i nie czekając ani na jego odpowiedź, ani na zgodzę, wskoczyła mu w ramiona oplątując się wokół niego jak czepliwe zwierzątko, po czym pocałowała go w usta.
- Wszędzie mi pasuje… z tobą… - Mag objął ją w pasie dłońmi całując namiętnie i splatając się z jej ciałem w jeden drżący organizm. - Hmm… jak masz ochotę wykorzystać biednego wędrowca, moja figlarna nimfo?
- Powoli, samolubnie i bardzo, bardzo długo… - Chaaya wymruczała cicho, opierając czoło o czoło czarownika, po czym tak jak szybko go oplotła tak i porzuciła… popychając sugestywnie pod wonny krzew.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 12-12-2017, 22:07   #110
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Nveryioth

Uzbrojony po zęby białowłosy młodzieniec, stanął przed drzwiami ze wspomnień pięknolicej tancerki. Drzwi były niskie i spękane, a okna zakurzone. Ze starych ścian gdzieniegdzie odpadała farba lub kruszył się kamień. Tak… na pewno nie doszło do pomyłki. Trafił do wróża Dartuna…
Gdyby tylko jeszcze przełyk go tak nie palił. Ryż w bananowcu był pyszny i nie zważając na szczypanie języka, objadł się po same gardło, a teraz cierpiał… bardzo.
Nvery zapukał grzecznie, choć nieco nachalnie w drewno przed sobą, po czym wychylił magiczną karafkę, chłepcząc zimną i rześką wodę… tymczasowe zbawienie dla jego zmysłów.
Odsapnął, ocierając usta po czym zapukał jeszcze raz… wbrew pozorom, trochę mu się śpieszyło.
- Witam pod “Widzącym okiem”, jestem wróżbita Alcazath i twoja przyszłość jest przede mną odkryta - rzekł magik, zaraz po otwarciu drzwi. - I przed tobą... za odpowiednią zapłatą.
- Eeee… jesteś ten Dartun nie? - Zapytał po kilku chwilach, zbity z tropu skrzydlaty, obcinając wzrokiem swojego dziwacznego rozmówcę.
- Wyglądasz jak on… i jesteś tam… gdzie on, więc… eee kim jest Alcazath? To jakieś twoje alter ego… jak u mojej siostry? - Fiołkowo oki zgarbił się nad gospodarzem, jak Śmierć nad dobrą duszą, marszcząc czoło i wyraźnie coś kalkulując, ale chyba nie wszystkie rachunki mu się zgadzały.
- Jesteś męską dziwką? - zaczął niepewnie, ale szybko mu owa niepewność przeszła - Nie ważne… mogę wejść? - Smok wepchnął się do środka, popychając karciarza jak słomianą kukłą.
Mała jaszczurka w klatce, wisząca u jego pasa, zapiszczała groźnie, kłapiąc pyszczkiem przez kratki.
- Ciii ciii maleńka… - Młodzik rozejrzał się ciekawsko po pomieszczeniu.

- Mmm… mm... mę… ską… dzi… wką?! - wydukał zaskoczony i obrażony gospodarz. Po czym dodał głośno. - Nie pozwoliłem ci wejść. I jestem wróżbitą… przepowiadam losy i przyszłość! -
Po czym burknął gniewnie - Jaka znowu siostra?
- Taa taa… umiecie się ukrywać… ale myślisz, że jak zmienisz imię to się nikt nie pozna? Jesteś chyba nowy w tej branży, ale uświadamiać cię nie będę… - Białowłosy wyraźnie zapalił się na widok ksiąg, do których szybko podszedł, głaszcząc smukłymi i bladymi palcami po ich skórzanych grzbietach. - Czy te też są o przyzywaniu demonów? Może masz coś też o przyzywaniu portali do antycznych przeszłości? To by było ciekawe… choć większości mógłbym nie zrozumieć… bleh… trzymasz ten stół tutaj? Wyrzuć go czym prędzej… dobrze ci radzę… - Zielony odwrócił się do zagubionego mężczyzny.
Uśmiech miał niebezpieczny, o niemal dzikiej słodyczy… uśmiech, który mógłby odgryźć głowę. Gekonica u pasa wlepiała paciorkowate ślepka w nieznajomego wciąż gniewnie pipiąc. Chyba nie za bardzo przypadł jej do gustu.
- No już kochana… nie denerwuj się tak - zwrócił się do niej czule nosiciel, pukając w pręciki klatki. - Jestem bratem Paro… ale nic ci to nie powie, bo się tobie nie przedstawiała, a ty jak to ciele nie dopytywałeś się o imię… wystarczył ci fakt obecności Jarvisa u jej boku… apropo Jarvisa… jest sprawa. Muszę go sprzątnąć, a ty mi w tym pomożesz… - Wyszczerzył się zuchwale, chowając ręce do kieszeni spodni. Uważał, że dowcip mu się udał, choć mina jego kompana była… niewyraźna z początku. Potem jednak wróżbita nabrał barwy na policzkach. Czerwonego z gniewu.
- Nie… za to mogę sprzątnąć ciebie - mruknął wściekle. Mógł być potulny przy czarowniku w którym widział posłańca fatum, które nad nim ciążyło, i przy Chaai, jego kochance.
Białowłosy młodzian jednak nie był żadnym z nich. Nie był też żadnym nobilem, o potędze wynikającej z pozycji oraz bogactwa. Był tylko kolejnym osiłkiem jakich spotykał na swej drodze i swoim zadufaniem najwyraźniej grał wróżowi na nerwach.
- Nie zamierzam ci pomóc w twoich szalonych fantazjach. A teraz opuść moje mieszkanie - dodał dumnie, wpatrując się intensywnie Nverego, jakby przeszywał go spojrzeniem na wylot, przenikał nim jego ciało i kości, serce i duszę. Coś było niepokojącego w jego wzroku.

Chłopak o fiołkowych oczach zaśmiał się serdecznie, zupłenie jakby usłyszał dowcip od cenionego przyjaciela. Czarokleta sięgał mu poniżej mostka, a gdyby był w gadziej formie to przy staniu na palcach co najwyżej do łokcia, więc groźba sprzątnięcia, była tu wielce nie na miejscu. Wiedział, że jako smok przeżyłby kulę ognia w pysk, toteż nie za bardzo przejął sytuacją. Dartun, nawet w połowie, nie wyglądał nawet na takiego, który by posiadał jakiś morderczy zwój w swoim posiadaniu… może plotki, albo kartę z brzytwą między brzegami.
- Widzę podobieństwa… - odparł pogodnie, szybko przelatując spojrzeniem po zebranych rekwizytach. Ślepia mu świeciły jak u dziecka, które trafiło do domu dziwów. - Ten posępny czaruś też się stawia jak kogucik… i to taki malutki… zawsze kiedy nie trzeba, jakby nie potrafił wyczuć sytuacji… - kontynuował swoją myśl, gdy tymczasem Jasrin przeszła z gniewnych pisków w złowrogi chrobot, niczym zepsuty metalowy mechanizm. - Swoją drogą, te małe skurwysyny to prawdziwe bożki wojny… no przyrzeknijże się! Nie widzisz, że rozmawiam? Co ci znowu nie pasuje… nakarmiłem cie… przewietrzyłem, nawet dałem patyk do atakowania a tobie ciągle mało! - Skrzydlaty zmienił swojego rozmówcę, trącając palcami w pręty klatki, ale to tylko jeszcze bardziej rozwścieczyło miniaturkowego drakona, który nastroszył ogon w kształcie liścia, koloru przejrzałej wiśni i zaczął odtańcowywać tanieć śmierci przed oboma mężczyznami. - Bądź tu mądry i zrozum te cholerne sam… baby. Nie ważne co zrobisz, ani co powiesz, wiecznie źle… WIECZNIE! Z Paro jest tak samo… nie zrozum mnie źle… szanuje moją starszą siostrę… ale jak zacznie piłować nad uchem to nawet ta skrzecząca traszka wydaje się prawdziwą filharmonią.
Uwaga ogoniastego ponownie została rozproszona, gdy dostrzegł zmumifikowaną kapucynkę, smętnie posadzoną między dwoma tłustymi tomiszczami. Jedna księga przypięta była łańcuchem do ściany, a druga… stała za kratkami.
Gad czytał o magicznych właściwościach kapucynek… zwłaszcza tych martwych. Skośnoocy uważali je za zaklinaczki szczęścia, a stepowe ludy poprzedzające kraje pustynne wręcz przeciwnie. Trzymanie zasuszonego zezwłoka małpki o długim ogonie, było jak dobrowolne zejście na dno piekła i nasranie do talerza belzebuba czy innego czorta.
Ciekawe jak do sprawy podchodził sam Dartun i La Rasquellianie?
Nie miał jednak zamiaru wypytywać o te sprawy, bo czuł się wyjątkowo zawiedziony nijakością wróża. Kolejny fagas z kompleksami. Sztywniak i mruk, który postanowił swoje braki maskować wrogością i wywyższaniem się. Ale czego się spodziewać po przyjaciołach Jarvisa?
- Nie to nie… twoja strata. Kolejne pytanie. Pomożesz mi odszukać moją porwaną siostrę..? - spytał na głos.
„Czy moja osoba tak mocno ubodła twoją dumę, że przez tydzień nie będziesz mógł z tego bólu usiedzieć na tyłku?”

Zmiennokrwisty zauważył intrygująca analogię. Gdy przejawiał ktoś w tym mieście zbytnią pewność siebie, powodowała ona ataki agresji, zupełnie jakby podburzała maluczkich, pokroju takiego nieudacznika jak osobnik przed nim… bo jak inaczej mógł odebrać nieszczęśnika, niemal trzęsącego się ze złości, zupełnie nie wiadomo dlaczego. Przyszedł do niego bo uważał go ze wspomnień bardki za kogoś kompetentnego i swojskiego. Przyszedł pełen nadziei, że sobie pogadają na tematy trupów, magicznych kręgów i najmroczniejszych magii. Był wyjątkowym optymistą idąc tu… do tego domu. Domu mentora od demonicznych książek, ale spotkało go nie tylko rozczarowanie, ale i niewyartykułowana agresja. Szacunek i ciepłe uczucia jakie żywił do tej mizernej osoby przed sobą rozwiał się pozostawiając niesmak, niejaki żal i zawód. Nie maskował tego, bo i nie musiał. Dartun był zaślepiony, zupełnie jak Godiva, a więc z góry był skazany na wieczną „samotność”.
Kolorowa jaszczurka po raz kolejny zmieniła repertuar… sycząc i fukając niemal jak dziki kot. Nienawidziła dwunogich samców. Samców, przez których została uwięziona. Gardziła nimi i gardziła ich niezrozumiałymi zachowaniami połączanymi z wydawaniem niezrozumiałych dźwięków. Nie spocznie… póki oboje nie zdadzą sobie sprawy z mocy jej pogardy.
Wróżbita dość długo mierzył, w milczeniu, swym złowieszczym spojrzeniem chudzielca. Westchnął w końcu gniewnie pod nosem i sięgnąl za pazuchę. Wyciągnął talię kart i przetasował z irytacją na twarzy. Rozłożył talię niczym wachlarz i mruknął.
- Wyciągnij trzy i ułóż jedna na drugiej w kolejności jaką wyciągałeś.
- Nie o taką pomoc mi chodzi. Bo widzisz… nic mi nie przyjdzie z tego, że wskażesz mi iksa na mapie… skoro nie mam mapy.
Młodzik trzasnął gniewnie w klatkę, by uciszyć gekonicę, która od dziwo zamilkła, oblizując gniewnie oczy, po czym uderzyła w najpiskliwszy ze swoich tonów, grając równie czysto co jej właściciel.
- Chcesz mojej pomocy czy nie? - burknął w odpowiedzi tamten. - Więc nie dyskutuj. Zresztą widzisz tu gdzieś mapę?
- Tak! Stoi przede mną - Teraz to białowłosy burknął, krzyżując ręce na piersi. - Po prostu pójdź ze mną jej poszukać.
- A gdzie niby chcesz jej szukać, co? - zapytał mężczyzna z kozią bródką i przetasował karty wpatrując się w Nveryiotha, po czym wyciągnął jedną. Spojrzał na wyciągniętą kartę, zmełł w usta kilka przekleństw i schował ją z powrotem do talii, a samą talię schował pod szatę. - Bez wskazówek, bez mapy, bez… jakiekolwiek kierunku w którym trzeba się udać.

Skrzydlaty świdrował wzrokiem tarociarza, starając się, by powieka nie drżała mu ze zdenerwowania.
- Niezły z ciebie fatalista i to większy ode mnie… - stwierdził, kręcąc w zrezygnowaniu głową. - Znam kierunek, mam niejakie oględne pojęcie na temat miejsca przetrzymywania Paro… oraz jeśli jesteś dobry w czarowaniu to i uda nam się obliczyć ile czasu im zajęło przeniesienie się z punktu A do punktu B.
- Co? - Dartun trochę się pogubił słysząc wywody smoka.
- Co co? - Teraz to młodzik się zgubił, przez co próbował zamaskować to warknięciem.
- Nooo polecieli tam o… - Wyciągnął długą rękę wskazując kierunek. - Na przywołanym pterozaurze… albo pterodaktylu. Nie jestem pewien, bo się wywaliłem, ale na pewno był to jakiś ptero. No… i lecieli w las. Daleko. Do… wieży. Słowo klucz. - Gad postukał się smukłym palcem w blady policzek, po czym zgrzytnął zębami i począł trząść klatką z piłująca ryjek jaszczurką, jakby wyżywał się artystycznie na grzechotce.
- Do wieży… w ruinach miasta ciągnących się kilometrami przez całą dżunglę. Wiesz ile jest tam wież? Nie wspominając, że po drodze pterozaur musiał pewnie parę raz zmienić kierunek, bo nie mógł wznieść za bardzo ponad linię drzew. Jeśli wszedłby w chmury to mógłby się całkiem pogubić - dodał sceptycznie karciarz. - Takie słowo klucz... to żaden kluczyk. To kiepski wytrych nawet. Zresztą na piechotę latającej nie dogonisz.
Nvery nie wiedział kto w tej sytuacji działa mu bardziej na nerwy. Czy Jasrin, czy mag.
Popatrzył wymownie na mężczyznę z takim błyskiem w tęczówkach, jakby rozważał potrząsanie rozmówcą w podobnym stopniu jak potrząsał własnym chowańcem, który przyczepiwszy się łapkami do pręcika, nie dawał się z niego strząsnąć i ogłuszyć.
- To też nie problem… znamy przybliżony kierunek... - upierał się dalej przy swoim białasek. - Ten stwór był przywołany jak już mówiłem, a więc… nie pochodzi stąd, a więc… musi po jakimś czasie zniknąć… jeśli poznamy przybliżoną wartość czasu z łatwością obliczymy jak daleko mogli odlecieć. To wystarczy. Mamy z siostrą całkiem przydatną umiejętność. Telepatyczną więź na pewną odległość, dzięki specjalnym kryształkom. Gdy znajdziemy się w pobliżu zasięgu z łatwością się skomunikujemy i odnajdziemy… no i… dlaczego zakładasz, że będziemy szli na piechotę? Latać nie umiesz?
- Nie... nie umiem. Właściwie nie wiem po co ci jestem potrzebny, skoro ty taki potężny jesteś - stwierdził sceptycznie wróż. - I skoro wszystko wiesz. Oczywiście nie wiemy jaką metodą ten potwór był przywołany i z jaką mocą. Jeśli ktoś miał doświadczenie w przywoływaniu do porwania, mógł użyć zaklęcia przedłużonego, więc taki stwór mógł lecieć dłużej niż standardowy lub… porywacze mogli polecieć kawałeczek, po czym wymienić jaszczura na mniej rzucającą się łódź i odpłynąć w innym kierunku.

- Dobra… dobra… czaje. Rozumiem. Nie musisz mi tego tłumaczyć. Nie umiesz latać. Ale znasz te ruiny… wiesz jakie kryją się tu skarby i nie mówie tu o złocie… a o wieżach. Słowo klucz. Jak sam polecę w tę dżunglę to nawet nie wiem, które złomowiska olewać. Pójdziesz ze mną… i będziesz mi mówić gdzie szukać. - Gad uderzył w nieco błagalny ton, podczepiając klatkę z gekonem z powrotem u pasa. Mała samiczka dalej tuliła swój pręcik, ale przestała już ujadać jak wściekłe krokodyle piskle. W spojrzeniu miała jednak niepokojące błyski i na pewno planowała zemstę.
Dartun walnął się dłonią w czoło i jęknął w irytacji.
- Dobrze… niech ci będzie. Ale wpierw wyjdź z mojego domu. Przygotuję się do wyprawy i dołączę do ciebie, za… kilka minut.
Nveryioth przypatrywał się nieco sępio kompanowi, jakby nie do końca kupował jego zapewnienia. Do tego jeszcze ta dziwna prośba o wyjście na zewnątrz. Drakon podejrzewał najgorsze. Po jego dobrowolnym wyjściu, ta mała łachudra się zarygluje i zabunkruje, odmawiając współpracy, a na to nie mógł pozwolić. Nie da się wystrychnąć na dudka! Nie przez takiego nijakiego człowieczka jakim był Dartun!
- Co za różnica czy poczekam na ciebie tu czy tam, chyba nie zawadzam ci w pakowaniu? Mogę się przesunąć - zaburczał w końcu podejrzliwie chudzielec, by dać do zrozumienia, że przejrzał niecne plany miejskiego wieszcza. Był twardym zawodnikiem, choć nie do końca błyskotliwym w pewnych kwestiach.
- Właśnie… przeszkadzasz mi w pakowaniu. A dokładniej nie ufam ci. Kto wie co ukradniesz, gdy nie będę patrzył w twoim kierunku. Więc albo wyjdziesz i poczekasz na mnie. Albo wyjdziesz i pójdziesz jej szukać sam - odparł tamten dumnie.

W białowłosym zawrzało, co widać było w jego jasnych tęczówkach, które pociemniały ze złości jak upite deszczem chmury o zachodzie słońca.
- Jesteś niegrzeczny… - wysyczał urażony, odrzucając warkocz za ramię, ale kitka zawinęła się o wystający łuk. - Sugerujesz, że jestem złodziejem? Czy może uważasz, że któryś z tych nieodkurzonych rupieci jest warty czyjekolwiek uwagi? - Smok rozejrzał się po zagraconym pokoju z miną znudzonego mopsa o podwiniętej chrapce. - Nie wyjdę stąd, bo zamkniesz drzwi i będziesz udawać zakładnika we własnym domu. Jak tak bardzo się boisz o swoje precjoza to mogę chodzić za tobą jak cień i trzymać ręce w kieszeniach, ale nie dam ci się wyrzucić za próg, źle ci z gałek patrzy.
- Tobie też. Ale to ty chcesz mojej pomocy, a nie na odwrót. - Mężczyzna splótł ramiona na torsie, spoglądając gniewnie i złowrogo na skrzydlatego. - No i… ja mam czas. A porwana Chaaya też go ma?
- Im mniejsze… tym bardziej krzykliwe - odparł z westchnieniem łuskowaty, wyciągając z kieszeni koszuli zmiętoszony papier, poświadczający przyjęcie do pracy.
- Próbujesz mnie szantażować? Ja też potrafię… zamiast mi dogryzać, lepiej zacznij się modlić, by się moja śliczna laleczka znalazła, inaczej, to ja pojawię się na jej miejscu… podobno to ty załatwiłeś jej pracę?
- No i? - Wróż spojrzał niechętnie na białowłosego. - Załatwiłem misję. Mam kontakty i to jeden ze sposobów zarobku.
- Och… jestem pewien, że umiesz dodać dwa do dwóch - odpowiedział słodkim głosem, rolując wymęczony świstek w smukłych dłoniach.
To stroszenie piórek, mogłoby być nawet zabawne, gdyby faktycznie o stroszenie chodziło. W swojej skrzydlatej formie, bardzo często lubił podważać swoje łuski i tworzyć na swoim ciele szpiczaste wzorki. Tu jednak chodziło o co innego, co nie za bardzo go kręciło.
- Och… raczej mam wrażenie, że tobie, by się przydało liczydło - odparł Dartun, naśladując Nveryiotha. Podszedł do niedużej szafki i wyjął karafkę z winem. Nalał sobie kielicha dodając - Bo wydaje cię się, że masz jakieś argumenty… gdy w rzeczywistości trzymasz w dłoni same blotki.
- Moim jedynym argumentem jest to… że zamiast mnie się stawiać, powinieneś postawić się Jarvisowi… mam wrażenie, że chcesz mi coś udowodnić - mruczał pod nosem Zielony, śledząc leniwym spojrzeniem rozmówcę.
Gekonica pipnęła cichutko, co brzmiało jak ziewnięcie lub czknięcie. Spoglądała czujnie na swojego “oprawcę”, poprawiając uchwyt czepliwych łapek na pręciku klatki.
Gdy ten nie zwrócił na niej uwagi, liznęła się w oko i załopotała skrzydełkami, jakby przygotowywała się do czegoś “większego”.
- Nie. Mam ochotę jak najszybciej zakończyć to spotkanie - mruknął tamten, popijając wino i siadając za stołem. - Jak wspomniałem… mam tu większą rękę, bo twoje argumenty to blotki. Więc sam decyduj czy wolisz zakończyć tą partię, czy uparcie starał się będziesz blefować w nadziei, że za którymś razem się uda. Zresztą… niech Chaayę Jarvis ratuje. Pewnie zresztą już to robi skoro zna ruiny lepiej ode mnie.

Chłopak skrzywił się z obrzydzeniem, widząc nieszczęsny mebel przy którym zasiadł, świadomy lub nie, wróż. Obejrzał się więc na krokwie, oglądając je spojrzeniem specjalisty. Przy zamianie w swoją pierwotną formę ta chałupina nie wytrzymałaby nawet kilku sekund. Właściwie gdyby nie podmurówka, dom by dawno się zapadł… jak wszystko w tym mieście.
Wilgoć była największym wrogiem tego miejsca, nie wampiry, nie brak słońca i nie dzikie zarośla.
Po rozpieprzeniu tego mizernego mrowiska z łatwością umknąłby pod ludzką postacią… albo smoczą, nurkując w kanale.
Był tak pewny siebie, że zaczął nawet pukac opuszkami w magiczną bransoletę, która trzymała go w tym białym ciałku.
Gest ten rozpoznała mała jaszczurka, która zaskrzypiała ostrzegawczo jak stara podłoga. Czyżby ten żałosny samiec znowu próbował ją zmusić do posłuszeństwa? Trzeba było przyznać, że w gadziej formie był o wiele znośniejszy niż w dwunożnej, ale i tak postawiła się tak łatwo nie dać.
- Twoje czyny przeczą twoim słowom, a twoje słowa są niczym piach na wiatr. Żeby coś dostać trzeba coś dać, ty jednak ręce skierowane masz do siebie. - Nvery ponownie przyglądał się zasuszonej kapucynce. Wyraz jej zapadniętego pyszczka odzwierciedlał niesmak jaki czuł w ustach podczas całej tej zabawy. Zdecydowanie to Chaaya plasowała w rankingu na godnego przeciwnika w odbijaniu piłeczki. Dartunowi dzwoniło koło głowy, ale miał chyba problemy z błędnikiem, by określić kierunek.
- Może dlatego, że nic od ciebie nie chcę. Nic. Nie masz mi nic do zaoferowania poza hasełkami i gadaniną - odparł z ironicznym uśmiechem karciarz. - Przylazłeś tutaj i żądasz bym szlajał się z tobą po bagnach i ruinach za Chaayą. Więc… to ty, wedle własnych słów, winieneś mi coś dać.
- Och a więc jesteś w potrzebie. Brakuje ci pieniędzy? Towarzystwa? Na pewno nie cierpisz na nudę, skoro uczepiłeś się tego krzesełka i bronisz go tak zażarcie. - Chłopak położył dłoń na klatce, zmuszając gekonice do zeskoczenia na podłogę karcerka, by uniknąc dotyku jego palców. Syknęła rozeźlona, strasząc przebierające opuszki, wyraźnie zasadzając się do ataku na któryś z nich.
- Proponuje ci mały zakład… albo grę jak wolisz. Postaw sobie pasjansa i odpowiedz na pytanie czy wyprawa ze mną będzie dla ciebie zyskiem, czy stratą i zadecyduj sam.
Oczywiście mężczyzna mógł łatwo sfingować wynik swojego wróżenia, ale w tym wypadku to on sam będzie stratny a nie Nveryioth, o czym doskonale wiedział. Może i by nie znalazł Chaai, ale również nie musiałby zabawiać tego gderliwego samotnika. Miał skrzydła i może sam się przelecieć nad ruinami.
- Już to zrobiłem. Zapytałem kart i otrzymałem odpowiedź. Wystarczyła jedna, by stwierdzić, że jedyne co znajdziemy to kłopoty - stwierdził melancholijnie Dartun. - I nie stawiam pasjansa… co ty sobie myślisz, że to talia starych bab?
Smok nie mógł się wyzbyć napływającego współczucia do mężczyzny. Spojrzał na niego ukradkiem, może nawet troszkę przepraszająco, ale zaraz skupił się na kapucynce, by nie widzieć zarysu stolika.
- To przykre - skwitował. - Moja siostra, by powiedziała, że rezygnując z kłopotów, rezygnuje się z faktycznego życia… to w czym tkwisz to egzystencja… czysta, nudna i niezadowalająca… ale bezpieczna. - Zabrał rękę w ostatniej chwili, gdyż Jasrin odepchnęła się łapkami i skoczyła na palucha kłapiąc pyskiem. O mały włos i by złapała.
- Ale skoro tak się sprawy mają, to nie ma co dalej dyskutować… bo w zasadzie to mi się odechciało bardzo dawno. Wyrzuć ten stół… ostatni raz dobrze ci radzę. Spal go. Nie sprzedawaj… spal.
- Kłopoty są ciekawe, gdy mierzy się z nimi w zaufanym towarzystwie. Ale ty nie ufasz mi w ogóle, a i ja nie mam powodu ufać tobie. To… rada ode mnie - stwierdził stanowczo i spytał zaciekawiony. - A co ty masz przeciw temu meblowi?
Chłopak ukłonił się sztywno, ale widać w tym było starą szkołę rycerską. Niespotykaną… jak z historycznych opowieści. Na słabą próbę odwetu uśmiechnął się z politowaniem, bo był gotów ufać czaroklecie bardziej niż ten się spodziewał, ale też całować stóp i zapewniać boidudka nie będzie, bo nie był tu od tego.
- Postaw sobie pasjansa, może ci odpowie, a ja ruszam. Mam niezły szmat lasu do przelecenia - odparł ze zmęczeniem, otwierając drzwi i wyskakując na stopnie, trochę jak mały chłopczyk wybierający się z rodzicami na wycieczkę. Wejścia jednak nie zamknął, obcinając spojrzeniem pobliski kanał do którego najwyraźniej planował wskoczyć.


- No już, już maleńka… nie pipcz tak na mnie… przecie nie wskoczę do tego kanału… no cichaj. - Nveryioth popatał w pręciki klatki, uspokajając swojego chowańca.
Tak… kąpiel w kanale nie była dobrym pomysłem na transport. Pamiętał co się stało z ważkami, które kiedyś złapał na kolację Jasrin.
Wszystkie się potopiły.
Łapiąc gondolę, ustalił trasę i zapłacił przewoźnikowi, który pchnął wielką tyczką łódkę od brzegu.
Oba gady, przysiadły na ławeczce, kontemplując mijane widoki.
Gekonica łypała ślepkiem na swojego pana, szczerze nim gardząc… ale nie nienawidząc.
Smoczy dwónóg był nawet zabawny i miły… gdy nie było w okolicy innych dwónogów, którzy rozmawiali z nim w dziwnym języku.
Nie to co smoczy… smoczy był najlepszy i każdy smok, w tym ona, powinien się tylko nim posługiwać.

Po dopłynięciu na kraniec miasta, gondolier, aż trzy razy się upewniał, czy młodzik na pewno jest zdecydowany, by wysiadać w szuwarach. Nie mógł jednak wiedzieć, że chłopak był smokiem… i kilka pijawek oraz dzikie pumy nie są w stanie mu zagrozić.
Białasek władował się do wody i niosąc klatkę na głowie, przeszedł na błotnisty brzeg, a stamtąd udał się w las.
Maszerował z pół godziny… albo i nawet godzinę, aż w końcu zdecydował przemienić swą formę i wystartować.
ACH! Jak dobrze było poczuć wiatr pod skrzydłami. Jak przyjemnie się pracowało mięśniami… których ludzie po prostu nie mieli.
Zielony wzbijał się wysoko, nurkując w kołdrze chmur. Kręcąc młynki w powietrzu. Nurkując, szybując i ogólnie dokazując, dając upust swym emocjom i tęsknocie za wolnością… nieboskłonem, pełnym kominów i ptaków.
Gdy się już nacieszył, sfrunął pod pułap oparów i upewniając się, co do swojego miejsca… wyruszył ku przygodzie.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:20.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172