Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-01-2018, 17:07   #121
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Do środka dostali się bez większych problemów, choć pojawianie się trójki ochroniarzy mogło wywołać niejaką konsternację. Nveryioth wyglądał jakby znudzony był własnym życiem i szukał pretekstu do samobójstwa, obok niego kroczyła znerwicowana do granic możliwości dziewczynka… udająca dorosłą, a po jej prawicy kroczył wyjątkowo spokojny i niczym nie wyróżniający się czarownik. Dwójka mężczyzn ubrana była od stop do głowy z najczarniejsze z czerni jakie mogli znaleźć w swojej garderobie… nie to co kobieta, kolorowa jak fantazyjny kwiatuszek z mitycznych opowieści.
Wszyscy mieli jednak papiery i weszli do siedziby, a gdy bal się rozpoczął, każdy rozpierzchł się winną stronę.
Smok ruszył na podbój przystawek, natomiast Chaaya z Jarvisem popijali wino i podpierali ścianę, rozmawiając między sobą i obserwując zebranych.
Tancerka próbowała zapamiętać powinowactwa, konszachty i nazwiska zebranych w grupkach osób, ale widok pięknych kobiet w jeszcze piękniejszych kreacjach wyjątkowo ją rozpraszał i peszył. Zupełnie jakby nie była przyzwyczajona do widoku własnej płci na jakimkolwiek spotkaniu.
- Wygląda na to, że będzie to spokojna noc. Przynajmniej dla nas. Jest tu parę najemników, poza Dartunem, którzy pełnią taką samą rolę jak my - rzekł przywoływacz, rozglądając się bacznie z ręką owiniętą wokół łokcia tawaif. - I widzę wiele ciekawskich spojrzeń na tobie. Z pewnością zostałaś zauważona… i być może zapamiętana.
- Nie wiem czy będzie taka spokojna… - mruknęła w zrezygnowaniu Sundari, kiwając głową w kierunku skrzydlatego, który naładowawszy sobie na talerzyk koreczków, robił coraz większe zakusy ku wampirowi… którego wszyscy starali się unikać i nie zauważać.
- Nie powinien go zaczepiać. Zwłaszcza jego. Przecież wyraźnie nie chce rozmowy. Nie może wybrać innych? - zapytał retorycznie mag, przyglądając się zakusom jaszczura. - Kobieta która mu towarzyszy jest bardziej otwarta na nowych rozmówców.
- Udawaj, że go nie znasz… cokolwiek planuje, chce zrzucić winę na Dartuna. - Bardka pociągnęła ukochanego w przeciwnym kierunku. Każdemu jej krokowi towarzyszył cichy świergot dzwoneczków na kostkach.
- To mówisz… że się komuś spodobałam? - spytała z większym ożywieniem, rozkwitając dumnie i w zadowoleniu.
- Mam wrażenie, że nasza gospodyni cię zauważyła i uznała, że robisz jej konkurencję - rzekł pół żartem, pół serio czarownik i wskazał skinieniem młodego barda, który swymi wierszami zabawiał grono dziewcząt. Niemniej wodził spojrzeniem właśnie za Chaayą.
- A i ja chyba zyskałem rywala do twego uśmiechu - dokończył ciepło.
Kamala nie wydawała się zaniepokojona byciem pretendentką na tytuł rywalki. Była tawaif i kobiety zawsze traktowały ją ozięble i często niegrzecznie, podświadomie wyczuwając, że nie mają z nią najmniejszych szans w niemal każdej dziedzinie życia w której towarzyszył mężczyzna.
- To takie dziwne… - stwierdziła, oglądając się ciekawsko na recytatora. - Jest taki młody… u nas zatrudnienie takiego byłoby niedopuszczalne…
- Jeśli masz talent, to wiek nie ma znaczenia. Talent winien być polerowany doświadczeniami i wykuwany próbami ognia. Tylko wtedy stanie się idealnym dziełem sztuki - wyjaśnił z uśmiechem Jarvis.
- Talent do poezji przychodzi z wiekiem… taki młokos nie ma pojęcia na temat życia, wiary, miłości i wszelkich uczuć wzniosłych… nie wspominając, że u nas… nie znałby dobrze języka, a bez języka… nie ma poezji. - Kurtyzana roześmiała się wyjątkowo rozbawiona tym stwierdzeniem i jeszcze niejaką chwilę obserwowała zmagania młodzika na scenie.
- Tu wyznajemy zasadę… że talent ma się od razu, a czas, wiek i mądrość przychodząca wraz nim, tylko uszlachetniają ów talent. Jednakże będzie on tylko swoim cieniem, jeśli szlifowany zacznie być zbyt późno - stwierdził przywoływacz, a Chaaya… mogła się przekonać, że przynajmniej w miłości młodzik miał doświadczenie, wypowiadając swe “zaklęcia” tęsknym głosem i wpatrując się w tancerkę cały czas.
- Tak… tu wszystko jest inaczej… albo to u mnie - odparła się słodko, przytulając mocniej do ramienia towarzysza. Nie doceniała starań poety i nie doceniłaby nawet, gdyby jej zapłacił. Czczymi słówkami nie zdobywało się kobiety z pustyni.
- A ty się martwiłaś, że nie zostaniesz zauważona - odparł czule mag, gdy przemierzali sale balowe i szukali ewentualnych źródeł kłopotów.
Takie źródełko w końcu im się trafiło w postaci awanturującego się pijanego syna kupca.
Eleonora, która znajdowała się w pobliżu, spojrzała na tego młokosa z niechęcią i odrazą, ale musiała uznać, że to jest poniżej jej godności… i skinęła głową na bardkę i jej kochanka. Po czym spojrzeniem wskazała im cel do zneutralizowania.
~ Co robimy? ~ spytała Sundari nieco przestraszona nowym zadaniem przed sobą. Jako tawaif… uwiodłaby nieboraka, albo jej służące - zależy od szlachetnego statusu urodzenia klienta, i wywiodła na manowce, skąd straż zgarnęła by biedaka i wywaliła na zbity pysk za bramę domostwa. Tutaj jednak nie była dziwką i przyszła z ukochanym. Na samą myśl, że miałaby być miła dla kogoś dla kogo nie chciała… i jeszcze nie dostać za to solennej wypłaty w postaci kilku tysięcy sztuk złota, od razu wywracało jej się w żołądku.
“Jak mus to mus, przestań stroić damulkę… żadna z nas ci nie uwierzy, żeś teraz się stała monogamiczna…” Parsknęła rozbawiona babka.
~ Musimy go tak jakby uspokoić, bądź nakłonić do ucieczki ~ ocenił Jarvis w zamyśleniu. ~ Ale w sposób budzący rozbawienie, a nie panikę.
~ No dobrze… rozbawienie mówisz? Muszę poznać jego imię… ~ odparła kurtyzana, przyglądając się kupczykowi, jakby skądś go kojarzyła, ale nie mogła sobie przypomnieć skąd.
~ Jaki masz plan? ~ zapytał Smoczy Jeździec zaciekawiony, wyraźnie coś rozważając.
~ Złapać go na listy i zazdrosnego kochanka ~ odparła z chichotem, coraz bliżej przysuwając się rozrabiającemu i wytężając teatralnie wzrok.
~ To bardziej subtelne. Ja planowałem mu wrzucić puchatą kulkę zza spodnie i mieć nadzieję, że nie zmieni się ona w wierzgającego panicznie psa ~ rzekł żartobliwie czarownik.
Chaaya odsunęła się od maga i podeszła do pobliskiego gapia, zagadując go grzecznie.
- Przepraszam… jak nazywa się ten pan co tak krzyczy? - wskazała na pijanego, uśmiechając się przymilnie jak starannie ułożona panna.
~ Daj spokój, jeszcze zrobiłbyś mu krzywdę. ~ Tancerka obserwowała awanturnika kątem oka, a na ustach miała delikatny cień uśmiechu.
~ Nauczkę… ~ stwierdził przywoływacz, gdy zagadany mężczyzna nazwał kupczyka, pogardliwie - Marcano, syn tego dorobkiewicza Alvitto Savare.
- Och… naprawdę? - zdziwiła się dziewczyna. - Nie poznałam go! - Przyłożyła dłoń do piersi i podeszła zatroskana i onieśmielona do gościa.
- Mój drogi Marrrcano! - zawołała na tyle głośno, by zwrócić uwagę nawet tych, którzy ignorowali tutejsze zamieszanie. - Czy to ty mój słodki? Czy poznajesz swoją wonną Rosalinę? - zaszczebiotała jak słowiczek i zbliżyła się jeszcze bliżej niego.
- Eeee… co? - Kaprawe oczka, pełne gniewu i upojenia alkoholem, świadczyły o tym, że syn Alvitto miał problem z pojmowaniem otaczającej go rzeczywistości. I myśleniem jasno.
- Aaaa taaak. Rosa… pamiętam cię z..? - Niemniej gapiąc się na kuszącą postać kobiety, powoli kombinował na tyle na ile był wstanie jego zamroczony alkoholem móżdżek.
- Och! - Bardka przysłoniła dłonią usta, a jej łagodne, jak u łani, oczy zaszkliły się niepokojąco. - No jak to skąd… z listów. Pisaliśmy tyle do siebie… raz na trzy dni, nie pamiętasz? Na prawdę mnie nie pamiętasz?
Zdawała się być zdruzgotana, a jej złamane serce niemal chrzęściło pod pantofelkami. - Ja wiem, że może nie za bardzom podobna do tego co ci opisywałam… ma skóra nie jest mleczno różna, a włosy koloru płynnego złota… ale tyyy też wiele oszukiwałeś bo prawie cię nie poznałam… - Otaskowała go czujnym spojrzeniem. - Dopiero po imieniu - dodała. - Co się stało? Dlaczego przestałeś do mnie pisać… mieliśmy się pobrać.
- Pobrać? Poobrać? Pooobrać?! - wrzasnął, a potem ucichł, rozglądając się nerwowo. Jakoś wizja małżeństwa z Rosaliną wyraźnie go przeraziła. Tylko czemu? Przecież Chaaya odgrywała śliczną pokusę. Powinien pragnąć się z nią ożenić.
- Nie mów tak głośno o tym… bo… Valia usłyszy - szepnął przerażony awanturnik, znów się rozglądając. - Moja duszka ma ciężką rękę.
No tak… był już żonaty.
- Valia… a więc jest jakaś Valia… to dla niej mnie porzuciłeś? Zostawiłeś na lodzie..? Odrzucałam każdego, kto prosił mnie o rękę. Byłam ci wierna, a ty mnie nawet nie pamiętasz… - Tancerka zaniosła się szlochem, dodając telepatycznie ~ pokaż mi jak zazdrosny potrafi być mój kochanek…
- Ciii…. to małżeństwo z rozsądku. Ojciec zagroził mi pozbawieniem pieniędzy i prawa do dziedziczenia… - Jakże go ten strach przed Valią szybko orzeźwił. - …nie miałem wyboru. Cicho… bo jak się ona o wszystkim dowie, to urządzi mi piekło w domu.
Jarvis zaś ruszył w kierunku obojga stanowczym krokiem, z płomieniem w spojrzeniu i zaciśniętymi zębami.
- Nie cichaj na mnie… - zachlipała smutno zdradzona i oszukana Rosa. - Tyle wierszy ile mi pisałeś… tyle obietnic ile mi składałeś… to wszystko było kłamstwem! Powinnam się domyślić.
- Ona jest moja. Jak śmiesz się do niej odzywać. Jak śmiesz doprowadzać ją do płaczu - warknął czarownik, odpychając skołowanego i spanikowanego mężczyznę od drobnej kobiety.
- To ona odezwała się do mnie... ja jej nie znam… nikt do mnie nie pisał. Jestem wierny mojej kochanej Valii! - wrzasnął panicznie Marcano, zdając sobie sprawę jakie to plotki mogą jutro dotrzeć do jego kochanej żonki, obdarzonej przypadkiem ciężką ręką i finezją w używaniu patelni w celach bojowych.
Dholianka zachwiała się, zduszając jęk udręki. Ramiona jej drżały i wyraźnie wyglądała, jakby miała zaraz od tych cierpień zemdleć.
- Ja je nadal trzymam! Zamknęłam je w szkatułce, którą mi podarowałeś… mam je wszystkie! - odparła haniebnie porzucona, łapiąc się ramienia Smoczego Jeźdźca, co by nie upaść.
- A więc to ty! Powinienem cię zabić tu na miejscu padalcu. To przez ciebie jestem odtrącany raz po raz. Ty... lowelasie! - ryczał jak wściekły tygrys magik, tylko dokładając do ognia całej sytuacji i ściągając więcej uwagi na biednego kupczyka… który w tej chwili chciałby być jak najdalej. Zarówno od tego miejsca, jak i od domowych pieleszy, w których to będzie czekała na niego połowica, dobrze poinformowana o tym co tu się działo. Bo z pewnością znajdzie się jakiś “życzliwy przyjaciel”, który jej o tych zdarzeniach opowie.
- Nie znam tej dziewczyny, nigdy jej nie widziałem, to jakaś pomyłka! - wypiszczał w panice nieszczęsny Savare. Obrócił się tyłem do Chaai i jej kochanka i zaczął pospiesznie przedzierać się przez rozbawiony tłumek ku wyjściu.
Kurtyzana jeszcze chwilę stała popłakując cicho, choć łez spłynęło niewiele, by nie rujnować makijażu. Gdy upewniła się, że Marcano był już prawie na zewnątrz, odezwała się słabiutkim głosiekiem do Jarvisa.
- Muszę do okna… tak mi słabo… tak mi źle… och ja biedna.
~ Żałuję, że nie przybył tu ze swoją Valią… z chęcią bym ją poznała… ~ dodała telepatycznie.
~ Może lepiej, że jednak tu jej nie ma, bo mogłaby się wpierw rzucić na ciebie. Mężusia zaś zostawiając sobie na deser ~ rzekł przywoływacz, tuląc “załamaną” Rosalinę i prowadząc ją ku oknu.
~ Walczyłabym dzielnie ~ odparła, podpierając się na towarzyszu, choć wyraźnie ją ta bliskość zawstydzała. Zwłaszcza teraz, gdy patrzyło na nią wielu zgromadzonych. ~ Zjadłabym coś smacznego…
~ Suknia ~ przypomniał jej czarownik ruszając na nieduży balkonik. Tam zaś zostawił bardkę, by Rosa w spokoju ochłonęła, a sam mógł ruszyć w kierunku babeczek, których całe tace kusiły gości.
Tancerka tylko przez chwilę była sama, bo po chwili usłyszała odgłos obcasów i kobiecy władczy głos.
- To było całkiem intrygujące przedstawienie. Co byś jednak zrobiła, gdyby Marcano był jednak wolny?
Kamala odwróciła się od szyby, by spojrzeć na swoją rozmówczynię, którą okazała się być ich szefowa. Uśmiechnęła się, jak aktorka zbierająca po spektaklu brawa i skłoniła głową z szacunkiem i powitaniem.
- Jest wiele sposobów na pozbycie się mężczyzny, pani - odezwała się ze swobodą obycia w tego typu tematach. - Jak choćby zaciągnięcie do alkowy i wyrzucenie przez okno… - Mówiła o tym zbyt lekko, by wziąć ją na poważnie.
- Wyglądał na dość ciężkiego - oceniła Eleonora z ironicznym uśmiechem. Otaczał ją wyraźny zapach fiołków. Najwyraźniej takie pachnidła lubiła. Co innego ciężki kielich wina, który trzymała w dłoni… ten mieszał winny aromat z poziomkami. - Jeśli nie masz za podwiązką eliksiru siły, to… mogłoby być trudno go wywalić. Zresztą wypchnięcie przez okno to takie… nieeleganckie rozwiązanie. I mam wrażenie, że nie pasuje do ciebie.
- To tylko jeden z wielu pomysłów jak szybko pozbyć się natręta - przypomniała Sundari z psotliwym uśmiechem na ustach. Pominęła fakt, że zazwyczaj to jej służba, zajmowała się niechcianymi nawabami, gdy była jeszcze szanowaną tawaif. Książęta mieli więcej taktu, a groźba odrzucenia przez piękną nałożnicę powodowała, że żaden nawet nie próbował się naprzykrzyć, niemniej zdażali się i tacy i dziewczyna potrafiła się postarać, by srogo żałowali swoich niegodziwych czynów.
- Podobasz mi się. Cenię inicjatywę i pomysłowość u podwładnych, więc wasze małe przedstawienie wielce u mnie zapunktowało. Czeka mnie spotkanie w mniej licznym gronie i myślę, że ty i twój partner zadbacie w sposób subtelny i taktowny, by nikt mi w tej rozmowie nie przeszkadzał. Oczywiście nie za darmo… ale za premię - przeszła od razu do rzeczy gospodyni, upijając trunku i stawiając kryształ na barierce. - Poradzicie sobie z wyzwaniem?
- Ze wszystkich sił postaramy się nie zawieść pani oczekiwań - odparła tancerka, skinąwszy lekko głową.
- Dobrze… widzisz tamten zegar? - Pokazała mechaniczną zabawkę z tarczą i wskazówkami, dobrze znaną bardce z domu… choć ten nie był, aż tak ciekawy. - Gdy wskazówki będą na jedenastej, sprawdzicie tamten pokoik na uboczu i ewentualnie wypędzicie stamtąd… kogokolwiek tam znajdziecie. Potem będziecie pilnować drzwi do niego. Ja wejdę z gośćmi pół godziny później. A potem… tylko jedna osoba będzie mogła mi przeszkodzić.
Wskazała na ponurego, jednookiego półelfa w chuście zasłaniającej pół twarzy. - On i nikt więcej. Starajcie się jednak odganiać natrętów taktownie i bez hałasu. Nie chcę by moje prywatne spotkanie przyciągało uwagę.
Dholianka przyjrzała się dyskretnie mężczyźnie, po czym uśmiechnęła się łagodnie.
- Oczywiście, jak sobie pani życzy. - Rozejrzała się pobieżnie po sali, oceniając kilka odległości do drzwi pokoju tajnego zebrania, mentalnie prosząc czarownika, by zjawił się jak najszybciej, bo czeka ich trochę planowania.
- Dobrze. Spiszcie się, a nie pożałujecie. - Uśmiechnęła się Eleonora i zostawiła kurtyzanę samą, wychodząc przez drzwi prowadzące do balkoniku. Pozostawiła ją wraz z kielichem aromatycznego wina o którym to zapomniała. Tymczasem Jarvis wracał do swej ukochanej z tacą pełną ciasteczek.
Kobieta przywitała go radosnym uśmiechem, bardzo szybko skuszona wielokolorową paletą wypieków.
~ Miałeś rację, te wampiry planują się nieoficjalnie spotkać ~ streściła pokrótce rozmowę z właścicielką balu, łapiąc za fikuśnych kształtów bezika, którego najpierw dokładnie obejrzała, zanim odgryzła kawałek.
~ To idealna dla nich okazja. Doskonała przykrywka. Normalnie takie spotkanie mogłoby rozdrażnić inne klany i rody ~ stwierdził mężczyzna, opierając się plecami o barierkę. ~ Ciekawe czy to zasługa Vantu, czy mają inne ku temu powody. Jak choćby ta nieudana próba inwazji, w którą musieli się wtrącić.
~ Może wszystko po trochu ~ stwierdziła nieco oględnie Chaaya, chrupiąc waniliowego makaronika. Spoglądała od czasu do czasu na przywoływacza. Z początku nieśmiało, później coraz pewniej.
~ Nie wiem tylko jak będziemy pilnować wstępu, by nikt się nie domyślił, co się dzieje… ~ mruknęła wyraźnie tym strapiona.
“Mogłabyś zatańczyć… gwarantuje ci skuteczności w stu procentach” sarknęła Laboni, usadowiona w mroku myśli, jak kwoka w gnieździe.
~ Oprzemy się o drzwi i będziemy udawać, że się migdalimy. Raczej nikt nie będzie nam przeszkadzał ~ zaproponował ciepłym tonem myśli magik, upijając nieco trunku z pozostawionego kielicha i częstując się ciasteczkami.
~ Nie pij tego, to Eleonory… ~ Sundari odpowiedziała jakby była zazdrosna, choć aktualnie próbowała ukryć zaróżowione policzki w dłoniach. Rumieniec wykwitł jej zaraz po propozycji kochanka, zupełnie jakby zastosował co najmniej sprośną aluzję, a nie niezobowiązującą myśl.
~ Myślisz, że się na mnie rzuci z pazurami, bo piłem z jej szkła? ~ zadumał się czarownik, odstawiając czarkę na miejsce. ~ Trzeba przyznać, że ma dobry gust jeśli chodzi o wina. I z pewnością nie skąpi na nie.
~ T-to nie tak… po prostu… wolałabym, byś pił z mojego kielicha… a nie… innej… ~ Speszyła się tancerka, odwracając do niego plecami.
Dłonie Jarvisa oplotły ją w pasie, gdy ten przytulił się do niej. Poczuła jego usta na swej szyi, delikatnie pieszczące pocałunkami.
~ Pragnę cię bardzo moja słodka Kamalo. Jak wędrowiec na pustyni pragnie oazy. Wiesz dobrze, że twój kielich… jest dla mnie najsłodszy ~ szeptał, nie zaprzestając tańców języka na jej szyi i opuszków palców na jej brzuchu. ~ Nie musisz się przejmować jej kielichem… ani żadnej innej. Tylko twój upaja.
Jej drobne ciało zadrżało pod czułym dotykiem, napinając się złaknione pieszczot. Oddech przyśpieszył w podnieceniu i trwodze jednocześnie, gdy byli tak blisko siebie, na widoku.
~ Weźmy więc całą butelkę i chodźmy sprawdzić pokój… ~ Tawaif nie myślała bynajmniej o pracy, a o przyjemności.
- Chodźmy… - mruknął przywoływacz, cmokając dziewczynę w ucho i wypuszczając ją ze swych objęć. - Ty do pokoju, ja zaraz przyniosę butelkę.
Bardka capnęła w obie dłonie po czekoladowym ciasteczku i czym prędzej umknęła ze stukotem obcasików na drugi koniec sali. Nie odwróciła się do partnera ani razu, jakby jego widok w tłumie mógł ją onieśmielić i zdemaskować uczucia jakimi go darzyła.
Pokręciła się nieco pod zegarem, by niezatrzymywana przez nikogo, stanąc w końcu pod dużymi i okutymi drzwiami na których klamce położyła rękę.
Nacisnęła i pchnęła wejście biodrem, niknąc w półmroku salki, niczym ciekawska dziewuszka zwiedzająca nowy labirynt w ogrodzie.
W środku stał duży stół i kilka krzeseł. Umeblowanie typowo na poważne rozmowy i wyraźnie ku temu przeznaczone. Ściany były ukryte w mroku, nadając ponurej atmosfery. Na blacie stały dwa świeczniki i… niewielka czarka z której unosił się rachityczny dymek oraz para damskich majteczek porzuconych na jednym z krzeseł. Kurtyzana poznała zapach unoszący się w powietrzu.
Urok Agatoshiki… narkotyk i afrodyzjak w jednym. Rozluźniający moralność, wzmacniający doznania i zwiększający tolerancję na braki urody zarówno u klienta, jak i samej damy do towarzystwa. Ktoś jakiś czas temu figlował i pozostawił po sobie ślady… które łatwo było usunąć wyrzucając przez okno.
Dholianka podeszła więc do lufcika, by je otworzyć. Następnie z niewiadomych przyczyn… najpierw wsunęła wszystkie krzesła pod blat, a dopiero później zebrała okopconą miseczkę w której tlił się jeszcze mały żarek.
Przyjrzała mu się krytycznie, dusząc ogień porzuconą bielizną, po czym bez ceregieli wywaliła śmieci za okno, nawet się nie upewniając gdzie one spadną.
Otrzepawszy dłonie z popiołu, postanowiła “zwiedzić” lokum podczas nieobecności Smoczego Jeźdźca.
Pierwsze co rzuciło się jej w... uszy, to była cisza. Nie docierały do niej dźwięki bawiących się gości, ani nawet muzyka z sali balowej. Ten pokój był wyciszony magicznie i/lub architektonicznie.
Nic więc do uszu tawaif nie docierało i zapewne nic nie wychodziło z tego miejsca. Nic dziwnego, że Eleonora wybrała je na miejsce negocjacji.
Ciężki drewniany stół był stabilny i bardzo stary. Otoczony krzesłami dopasowanymi do jego stylu, ale zrobionymi znacznie później. No i obrazy… było tu ich sześć. Na każdym z nim prężył się dumnie arystokra (lub arystokratka) w stroju z epoki w której był namalowany. Łączyło ich kilka cech wspólnych: byli bladolicy, o ostrych rysach i… oczach czarnych jak otchłań.
Żadnych tęczówek czy źrenic. Czarne gałki oczne.
“Paskudne to pomieszczenie… nic dziwnego, że musieli się wspomagać…” Laboni mruczała pod nosem, jak nadąsana kuropatwa. “Żal by mi było pieniędzy na takie malowidła… nawet za darmo bym ich nie wzięła.” Kręciła nosem zdegustowana tutejszymi artystami.
“Jakbym była tak brzydka… to bym płaciła by mnie nikt nie uwieczniał…” Umrao bezlitośnie oceniła atrakcyjność tutejszych dam zawieszonych na ścianach, cmokając przy tym, jakby ciągutka przyssała się jej do zęba.
Sama Kamala obeszła się bez wyrażania swojego zdania, rzucając wykrycie magii, by z ciekawości sprawdzić stół.
Nie wykryła żadnej na stole, czy pod nim… natomiast upiornym magiczny blaskiem zalśniły wszystkie obrazy. Jakby coś w nich było, jakaś starożytna iluzja… albo wspomnienie magicznej potęgi.
Tymczasem drzwi się otworzyły i do środka wkroczył Jarvis z butelką wina i kieliszkami... oraz Gozreh.
Kocur uśmiechnął się mówiąc - Ja tu tylko na moment. Będę pilnował dyskretnie drzwi.
Chaaya popatrzyła na przywoływacza wyjątkowo chłodnym spojrzeniem, po czym uśmiechnęła się kwaśno do chowańca.
- Jak już tu jesteś… to się na coś przydaj. Będziesz z Nverym robił za ekipę ratunkową, podczas trzymania warty przy zebraniu - odparła rozwiewając w ten sposób swój czar. Złowieszcza poświata udzielała się jej na nastrój.
- Można na mnie liczyć - stwierdził kocur, ignorując wszelkie sugestie ukryte w intonacji głosu bardki, po czym ruszył do wyjścia. - Nie martw się o to. Wyciągnę was z kłopotu.
Mag zaś postawił w milczeniu butelkę wina i dwa srebrne kieliszki na stole.
“Oczywiście, że tak… bo będziesz bawidamkiem…” sarknęła babka odprowadzając wzrokiem cienisty kuper kota i w tym momencie do “rozmowy” dołączył Zielony.
~ Ale ja nie chcę być bawidamkiem… ~ zamarudził smętnie, pojawiając się obok najstarszej z tawaif.
“Nie obchodzi mnie co ty chcesz… życie nie składa się z samych przyjemności.”
~ Stara krowa… ~ burknął pod nosem smok i dostał przez łuski, przez co szybko wycofał się z umysłu partnerki.
- To chyba dobry pomysł… - Ni to stwierdziła, ni zapytała Dholianka. - Nasze migdalenie się nie musi w stuprocentach skutkować… przyda się więc dodatkowa dystrakcja. - Zamknęła za cieniostworem drzwi i podciągnęła sukienkę, by ostrożnie ją zdjąć.
- Tak. - Uśmiechnął się ciepło chłopak, może zgadzając się z jej słowami… a może bezwiednie chłonąc widoki jakie odsłaniała przed nim… kostki, łydki uda... Nawet jeśli owe pozbywanie się odzienia nie było przedstawieniem dla kochanka, to tancerka i tak czuła na sobie jego wzrok.
- Nalejesz mi wina? - Ta spytała zawadiacko, zaprzestając rozodziewku na poziomie swoich piersi.
- Z chęcią - odparł ciepło czarownik i otworzywszy butelkę rozlał do kielichów. - Wybrałem ten co piła nasza gospodyni z pewnością wie jaki trunek z jej piwniczki jest najlepszy.
A na pewno aromatyczny. Chaaya poczuła znów ten winno-poziomkowy zapach.
- Powtarzasz się… - stwierdziła rozbawiona, powracając do zgarniania po kawałeczku tkaniny, aż w końcu zdjęła ją przez głowę i podchodząc do krzesła, rozwiesiła kreację na oparciu, by się nie pogniotła.
Mężczyzna mógł więc w pełni podziwiać jaki bukiet lilijek przypadł mu w udziale dzisiejszego wieczoru. Underbustowy gorset, majtki, pończochy i nawet buty nosiły na sobie ich misterne motywy.
- Możliwe… - stwierdził żartobliwie przywoływacz podając dziewczynie kielich. - … że hipnotyzujesz swoją urodą i język mi się plącze.
Bardka przyjęła wino, którego z ciekawością spróbowała. Wyglądała przy tym na nieco zmieszaną, co objawiało się rumieńcem i chowaniem jednej nogi za drugą, krzyżując je w kostkach. Spłoszone spojrzenie jej oczu, błądziło po ponurych obrazach, kiedy źrenice jej piersi twardo wpatrywały się w kochanka przed sobą, jakby chciały go wyzwać na pojedynek.
- Słodkie… lubisz słodkie wina? - zdziwiła się, po czym klepnęła się w biodro i sięgnęła po dłoń Jeźdźca, którą położyła sobie na wyprofilowanym przez gorset brzuchu. - Umiesz takie zakładać?
- Nie jestem znawcą… win - odparł szczerze Jarvis, popijając trunek i wpatrując się w partnerkę. - Dlatego właśnie wybrałem to.
Słodkie i ciężkie od aromatów wino, które rozgrzewało brzuch i różowiło policzki tawaif.
- Nie bardzo też umiem… zakładać, ale mogę się nauczyć. - Głowa maga opadła na dekolt Chaai. Usta muskały jej skórę, pieszcząc ją zarówno zwinnym językiem jak i ciepłym oddechem, podczas gdy dłoń przesuwała się po jej brzuchu prowadzona palcami samej tancerki.
- Ja też… - Kobieta urwała w połowie zaskoczona zachowaniem ukochanego, jednakże uśmiechnęła się niemal od razu.
- ...też nie potrafię - przyznała z rozczuleniem, upijając kilka łyków i odstawiając srebro na stół. - Dlatego… nie zdejmujmy go teraz. - Ucałowała ciemnowłosego w czubek głowy, głaszcząc go delikatnie po plecach.
- Nie musimy… za to… majteczek cię pozbawię… i może czegoś jeszcze… - Ten spojrzał jej w oczy i przybliżył twarz do jej oblicza, całując jej usta zachłannie. - Dzisiaj… mam ochotę być tym twoim wielbicielem błagającym cię o łaskę i spełniającym twe kaprysy.
Dlatego też uśmiechnął się łobuzersko i cmoknąwszy czubek jej nosa… wydał kochance polecenie.
- Usiądź wygodnie na stole.
- Wolę krzesło. - Ona zamarudziła jak leniwa panienka od której wymagają minimalnej inicjatywy. - Nie będę się więc słuchać, bo to ty masz mnie błagać, a nie ja ciebie - syknęła z błyskiem w oczach, łapiąc kochanka za pośladki i przysuwając ich biodra do siebie, kiedy jej usta błądziły po gładko ogolonej linii szczęki chłopaka.
- Tak moja słodka, kapryśna… księżniczko. Mój skarbie. Mój kwiecie nocy - szeptał gorączkowo czarownik, czując jak ta bliskość na niego działa. Pochwycił tawaif za pupę, wsuwając palce pod jej bieliznę i wodząc po jej krągłościach.
- A więc moja mała, wielbłądzia pchełko… zdejmiesz spodnie. - Ta zadecydowała mrucząc mu zmysłowo, gdy podgryzała go w szyję. - Usiądziesz na krześle i zdejmiesz mi majtki. A potem pomyślę. - Ostatnie ukąszenie w grdykę, było wyjątkowo szczypiące. Chaaya odepchnęła Jarvisa od siebie na niecały krok, taksując go pretensjonalnym spojrzeniem. Jakby irytowała ją jego opieszałość, jak gdyby powinien być już w połowie wykonywania jej kaprysów.
Przywoływacz odsunął się i sięgnął po kielich z winem, wypijając jego zawartość jednym haustem. Po czym pospiesznie zabrał się za wykonywanie zadania, szybko i nerwowo odsłaniając sekrety swej bielizny i prowokującą wypukłość, wyraźną nawet w tym dość ciemnym pomieszczeniu.
Potem usiadł na krześle… zsunął sobie bokserki… odsłaniając włócznię miłości w pełnej krasie. Był na nią gotowy… jej widok rozbudził w pełni kochanka, który uśmiechając się delikatnie, czekał, aż bardka usiądzie na nim.
Dziewczyna przyglądała się wybrankowi z oziębłością godną księżniczki, jak sam ją zresztą mianował. Nie podeszła od razu, lecz dolała sobie do kieliszka trunku i sącząc go, przysunęła się do krzesła na którym siedział jej wielbiciel. Chwilę podumała nad widokiem dolnych partii, które omieszkała nawet dotknąć, delikatnie przesuwając opuszkami palców po długości rozkosznego ostrza.
Wyglądała jakby była na targu… niewolników i sprawdzała czy prezentowani jej mężczyźni są w ogóle warci sugerowanej ceny.
- Moje majtki… - przypomniała rozdrażniona, niedomyślnością swego kochanka, którego pacnęła paluszkiem w przyrodzenie, bujając nim na boki.
- Auuu… - Ten poskarżył się żartobliwie niczym niesforny dzieciak, a potem jego palce chwyciły delikatnie za jej bieliznę, gdy nagle Sundari ponownie pacnęła maga. Tym razem boleśnie dłoń na jej pupie.
- Ręce za siebie… i dopiero możesz ruszyć moją bieliznę - odparła z wyższością, pijąc, coraz bardziej rozweselona, wino. I czując coraz większy żar w podbrzuszu i na policzkach… w głowie też przyjemnie szumiało. Nic dziwnego, że Eleonora lubiła tak ten trunek. Był cudowny.
Jarvis zaś posłusznie nachylił się i zabrał za wykonywanie polecenia. Zębami chwycił za materiał jej majtek i ostrożnie, acz uparcie i powoli, zsuwał je w dół, odsłaniając jej intymność i łaskocząc włosami skórę.
- Teraz lepiej… - pochwaliła go jak dobrze przyuczone zwierze, głaszcząc w nagrodę po głowie. Zdecydowanie Kamala potrafiła wykorzystywać fakt, iż była wielbiona, zdawała się przy tym trochę perfidna, ale nigdy nie przekraczała pewnej granicy dobrego smaku.
- Widzisz… to nie było takie trudne. - Odstawiła pusty kielich na stół i pozwoliła by delikatny materiał w lilijki opadł na ziemię. - Jednak zanim cię dosiądę… chcę sprawdzić jak całujesz - wymruczała lubieżnie, stając okrakiem nad niestrudzoną męskością, po czym gładząc czarownika po policzku, przybliżyła jego twarz do swojego kwiatu, uśmiechając się przy tym złowieszczo.
Zniewolony jej urokiem mężczyzna nie wydawał się jednak opierać jej poleceniom. Wręcz przeciwnie. Przylgnął ustami do intymnego zakątka swej kapryśnej pani, by wielbić je pocałunkami, a potem sięgając badawczo językiem głębiej, powoli zanurzając się w jej kwiecie… na podobieństwo motyla, który to samo czyni swoją trąbką. Rozkoszował się przy tym smakiem pożądania tawaif, budząc dodatkowy żar w jej ciele, czując, że musiał sprawować się dobrze, bo nie padła żadna riposta, ani żadne ostrzegawcze uderzenie, natomiast dłoń zatopiona w jego włosach, głaskała go i masowała przyjemnie skórę.
Piersi bardki, rozpostarte niczym miękki baldachim, nad głową posłusznego wielbiciela, unosiły się w coraz cięższym oddechu, zdradzając słabość do warg ją pieszczących. Pewnie właśnie przez nią kobieta wpadła w “gniew”, łapiąc boleśnie za ciemne pukle kochanka i odrywając jego twarz od swego łona.
Cofnęła się o krok, pochylając się, by spojrzeć mu z góry w oczy. Jej spojrzenie złagodniało niemal natychmiast. Nie chciała już ogrywać nieprzystępnej… chciała się kochać.
Chaaya dotknęła ciepłym językiem wilgotną od swych soków brodę magika, po czym objęła go za szyję całując wyjątkowo długo i tęsknie, jakby celebrowała każdą sekundę.
Następnie przysiadła na kolanach przywoływacza, niczym zwabiony do karmniczka słowik, zbyt zajęta zachłannymi pocałunkami, by połączyć ich ciała w miłosnym uścisku.
Jarvis odpowiadał na pieszczotę równie namiętnie, oplatając kochankę swymi rękami, niczym pułapka zatrzaskująca się na złapanej zwierzynie. Powoli pociągnął schwytaną ptaszynę w dół, by jej brama przyjęła w sobie taran kochanka i ich ciała mogły poruszać się w gorączkowym rytmie wspólnego pożądania. Jedną dłonią wodził po skórze piersi partnerki… by druga zeszła niżej, tam gdzie ich ciała lubieżnie połączyły się w całości, by delikatnie masować wrażliwy punkcik jej kobiecości, dorzucając ognia do żaru, który już w niej płonął.
~ Moja… moja… moja… ~ Zaborcze myśli Smoczego Jeźdźca mieszały się z intensywnymi doznaniami i przyjemnym szumem wywołanym wypitym alkoholem. Pod przymkniętymi oczami Kamala raz widziała swego ukochanego… raz jego kobiecą wersję. Oboje jednak patrzyli na nią z miłością i pragnieniem.
Kochali się jakby jutra miało nie być. Chaaya zbyt mocno pogrążyła się w czerpaniu i dawaniu przyjemności kobiecie swojego życia. Nie, mężczyźnie. Kobiecie i mężczyźnie. Jarvisi..? i Jarvisowi. Potrzeba spełnienia żądzy obu jej kochanków była paląca i tawaif nie szczędziła swoim biodrom, ani ustom, ani nawet piersiom, które podskakiwały wesoło, bijąc po twarzy czarownika, spełniając swoje “groźby” jakie rzucały mu kilka chwil temu.
Szczęście, że pokój był wyciszony i gdy u kurtyzany przelała się czara słodyczy… nikt poza jej towarzyszem tego nie usłyszał.
- Kocham cię Kamalo - szepnął mag, zaborczo tuląc drżące ciało dziewczyny, sam również drżąc po intensywnych doznaniach jakie razem przeżyli. Nie wypuszczał jej ze swego objęcia, twarzą wtulony w jej szyję i rozkoszujący się samym faktem jej bliskości.
Tancerka gładziła go w rozczulający sposób po plecach… jakby chciała go podtrzymać i pocieszyć. Muskała wargami zroszoną potem skroń mężczyzny, usilnie walcząc o wyrównanie swego oddechu, ale gorset był nieugiętym przeciwnikiem, dławiąc ją jak tłusty i wygłodniały wąż boa.
- Biore ciebie całego do domu… cena nie gra roli - zażartowała z sennym uśmieszkiem na ustach, czując przyjemną błogość i ociężałość w członkach. Wino może i było cudowne, ale również zdradzieckie.
- Co tylko sobie zażyczysz moja pani - wymruczał jej do ucha Jarvis, co przypomniało bardce o tym co widziała pod przymkniętymi powiekami… i o pierścieniu.
- Trzymam cię za sssłowo - wyszeptała ukontentowana kurtyzana, a jej głos brzmiał jak syk jadowitego węża. Może lepiej… nie rzucać takimi obietnicami zbyt łatwo?
- Muszę się ubrać, zaraz będą tu ludzie… - stwierdziła rzeczowo, zmieniając natychmiastowo swój ton jak i aurę. - Wampiry znaczy się… - Przeciągnęła się, wyraźnie zbierając do wstania.
- Masz rację… musimy się ubrać, a potem pilnować drzwi. Na szczęście przyjęcie nie trwa całej nocy - odparł czule czarownik, całując szyję bardki. - I reszta nocy jest nasza.
- Zobaczymy. - Ta stwierdziła w roztargnieniu, podnosząc się i ponownie przeciągając, jakby była zaspana…
Podrapała się po pośladku i stanęła przy stole, nalewając wina, po czym odwróciła się przodem do partnera, przysiadając na blacie i popijając, obserwowała jak się oporządza.
Mężczyzna ubierał się on szybko i zerkał co chwilę na Chaayę łakomym spojrzeniem. Bądź co bądź, tawaif wiedziała, że Jarvis był łakomczuchem i tak krótka przekąska bynajmniej go nie zadowoli na długo. Nie musiała umieć czytać w myślach, by znać pragnienia kochanka, bo te dość dobitnie wyrażało jego ciało… Tym bardziej, że ona wszak nadal go skutecznie kusila ku sobie. I to z premedytacją.
Kobieta odstawiła pusty kieliszek za sobą. Alkohol wcale jej nie wybudził, cóż… ale warto było spróbować, przynajmniej dla tego smaku.
Uśmiechnęła się wesoło, bez słowa sięgając dłonią między nogi i kciukiem zbierając ślad po zabawie z kochankiem. Oblizała palec z głośnym cmoknięciem, po czym pantofelkiem podważyła majteczki porzucone na ziemi i podsunęła je sobie pod rękę.
Zeskoczyła ze stołu i pochylając się do przodu, włożyła najpierw jedną nóżkę, później drugą, w otwory w koronce. Uniesiony biust wylał się jak dwa dorodne owoce bujające się na gałązce, na chwilę niestety… bo następnie wyprostowała się, naciągając bieliznę kolistym ruchem bioder, co ponownie wzbudziło falowanie piersi nad gorsetem.
- Zjadłabym jakieś mięso… pieczeń. Dziczyznę… najlepiej żeberka - przerwała ciszę w pokoju i podeszła do krzesła na którym leżała sukienka.
- Co? - rzekł roztargnionym głosem mag, którego ruchy bardki hipnotyzowały niczym ruchy fujarki u zaklinacza węży. - A… dziczyzna? Dobrze… chyba coś tam… mają z mięsa.
- Nieważne… - mruknęła, okrywając się wielobarwnym materiałem. - I tak musimy stać pod drzwiami. - Popatrzyła butelkę, ale zrezygnowała z dolewki. Jeszcze parę łyków i na “migdaleniu” się nie skończy, bez związku na to, kto na nich patrzy. - Chodźmy zarobić trochę więcej złota. - Z ostatnimi słowami skierowała się do drzwi.
- Możemy posłać Gozreha. Jest całkiem niezłym kieszonkowcem - przypomniał jej czarownik, zabierając ze sobą butelkę wina i puste kieliszki. Doszli do drzwi i otworzywszy je zobaczyli jak ten ponury wampir, do którego to Nvery nieudolnie próbował się zbliżyć idzie w ich kierunku.
A może bardziej do sali z której wychodzili.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 10-01-2018, 17:08   #122
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Nvery i jego zaloty
Nveryioth po przekroczeniu bramy domostwa, pierwsze co zrobił, to udał się do bufetu. Zgarnął największy, wolny talerz i zaczął nakładać… a to koreczki, a to oliweczki, a to jajeczka faszerowane jajeczkami… ikrą znaczy się, a to pasta z bagiennego żółwia, a to zimne nóżki błotnej kaczki, a to szyneczka z, z… czegoś…
Chłopak nakładał wszystkiego po trochu. Na ząb z każdej potrawy, by poznać smak i przy okazji się najeść. Następnie wziął widelczyk, srebrny, lecz nie taki ładny jaki miała Chaaya, po czym stanął pod ścianą i zaczął się przyglądać gościom. Był wszak w pracy… i pozory tego trzeba było utrzymać na względnym poziomie.
Różowe ślepia, błyskały mu z podniecenia, gdy wyhaczył tu trupka, tam trupka, a obok jeszcze parę. Wszyscy jednak wydawali się zajęci. Albo ktoś ich adorował, albo oni adorowali kogoś… zresztą wszyscy po równo wyglądali na nadymanych bufonów. Zwłaszcza kobiety… były jakieś takie… pretensjonalne. Nie to co jego Chaaya.
Dziobiąc przekąski, przemierzał w cieniu salę, aż dostrzegł… okazję.
Wampir. Samiec. W dodatku samotny.
Na pewno jest stary i silny i wszyscy się go boją.
Rozmowa z nim pewniakiem będzie ciekawa… tylko jak takiego podejść? Zdecydowanie nie jak Sual’daasira (pomijając fakt, że to duch pierwszy się odezwał do smoka, a nie smok do niego).
Gad przystanął więc trzy metry od swojej “ofiary”, opierając się plecami o filar. Wpatrywał się w bladolicego, zajadając się kiełbaskami z krótkodziobego tukana… lub czegoś podobnego. Nawet nie mrugał, hipnotyzując osobnika wzrokiem nachalnego królika albinosa. Z jakiegoś powodu, wcale się nie martwił manierami… gapić się przecież nie było grzecznie, ale… odkąd wmieszał się w tłum, zdawać się mogło gadzinie, iż nikt go nie zauważa, a więc… ten tutaj zapewne również.
Tym bardziej, że ów potężny, straszny wampir wydawał się w ogóle nie zauważać jego obecności i gapienia się. Z pewnością Nveryioth tak bardzo rozwinął swe talenty, że stał się niezauważalny. Bardka powinna być z niego dumna, ale w tej chwili była zajęta odstawieniem jakiegoś teatru i napastowaniem jakiegoś śmiertelnika.
Zajadał się więc dalej… aż na talerzu pojawiło się dno. Wtedy też przybliżył się o metr do żywego zezwłoka, tylko na chwilę wyglądając za niego, gdzie zlokalizował bufet z ciasteczkami. Wytężył wzrok, by wyłapać kilka interesujących go wypieków, po czym zrobił krok kolejny… potem następny, aż nie ruszył polować na szarlotkę i serniczek, obładowując swój talerz, aż z niego spadało.
Skrzydlaty stanął po drugiej stronie obserwowanego mężczyzny, ponownie udając filar o który się opierał i studiował profil żywego, a jednak martwego, z dokładnością co do milimetra. Ciekawiło go, czy ten przed nim był czarokletą, czy może wojownikiem. Czy wybrał ścieżkę uczonego… czy może jednak głąba i gra nie warta była świeczki.
Niestety, odpowiedź mogła być tylko jedna, to był wojownik. Nic w jego stroju nie wskazywało na drogę magii. A w jego ruchach… cóż… najpierw by musiał jakieś uczynić. Wampir jednakże poza rozglądaniem się leniwie i obserwacją otoczenia nie robił nic. No… ale za to Nveryiotha jeszcze nie zoczył. Czyli jednak… głąb?
To wszystko było jakieś dziwne i niejasne. Ogoniasty zadumał się wyraźnie, nadymając lekko policzki i zajadając się pierniczkiem.
Co jeśli nieznajomy, był jak Chaaya i potrafił się przebierać? Albo co… jeśli okrył się iluzją. Czy iluzja w ogóle działa na nieumarłych?
Cóż… na samego jaszczura podziałała… martwy może nie był, ale człowiekiem też nie… więc może wampiry również mogły podlec tej kuglarskiej magii? Tyle pytań… a znikąd odpowiedzi…
Skrzydlaty zebrał się w sobie. Chrząknął, bo mu sernik utknął w gardle. Otarł usta rękawem i podszedł, stając obok mężczyzny i oglądając się na zebranych, tak jak on to robił.
- Przepraszam pana… czy umie pan strzelać z łuku? - spytał jak najzupełniej poważnie, jak gdyby temat ten nie był równie głupi co temat pogody w La Rasquelle.
- Zejdź mi z oczu. - Padła arcy “uprzejma” odpowiedź wampira, wygłoszona pogardliwym tonem. Nie ruszył się z miejsca. Nie obdarzył nawet smoka spojrzeniem. Zupełnie go ignorował, jakby był jakimś niewartym uwagi robakiem.
- Przecież nawet nie stoję w linii pańskiego spojrzenia… - stwierdził niezrażony młodzik. Wszak rozmawiał z nieumarłym. Oni zawsze byli dziwni i prawili o dziwnych rzeczach. - To może umie pan walczyć mieczem? Tylko nie krótkim… chodzi mi o długi lub ten, no… dwuręczny.
- Może nie wyraziłem się jasno. - Kontynuował nieznajomy wyrażając swoje stanowisko co do całej sytuacji. - Zejdź mi z oczu żałosna istoto i nie zajmuj mojej uwagi swymi trywialnymi zagadnieniami. Nie jesteś godzien, by nawet oddychać w mojej obecności, więc traktuj to jako łaskę, że ci na to pozwalam.
“A więc ma wybujałe ego…” stwierdził po namyśle gad, chrupiąc ciasteczko z czekoladą i robiąc krok w tył, tak, by nawet kątem oka w rozmazanym polu widzenia, wampir nie mógł go zobaczyć. - Czyli nie walczy pan ani łukiem, ani mieczem… to może magią?
Odpowiedzią było pogardliwe milczenie, przedstawiane całą postacią przez mężczyznę. Ignorował on Nveryiotha jak natrętną muchę, niewartą jego uwagi.
Jaszczur dalej zajadał się łakociami, zastanawiając się co dalej zrobić. Oczywistym było, że pogawędki filozoficznej to oni jednak nie odbędą. Szkoda, wielka szkoda, bo miał wiele pytań… tych ważnych i tych trochę mniej… najbardziej mu jednak zależało na rozmowie o byciu martwym… i smokach.
- No to w takim razie… który z pozostałych wampirów jest po panu najstarszy? - zapytał uprzejmie, skupiając się na obściskującej, mrocznej parce w kącie. Bogowie, oby to nie byli oni…
Ale i na te pytanie białowłosy nie otrzymał odpowiedzi. Nieumarły całą swoją sylwetką wykazywał pogardę dla śmiertelnych, w tym i zaczepiającego go uczłowieczonego drakona. Nie był on warty usłyszeć od niego jakiekolwiek odpowiedzi na swoje pytania.
- W byciu nieumarłym jest taki szkopuł… że po takim nie widać jak się starzeje… zupełnie jak ze smokami… nam… im też łuski nie siwieją i teraz zgaduj… czy ma tysiąc lat… czy tylko trzysta. Poszedłbym do tej rudej… ale wygląda na głupią. Pójdę więc do rodzeństwa… albo kochanków… jedno i to samo prawie i tak się rozmnażać nie mogą - wyjaśnił białasek, robiąc kilka kroków w przód, ale przypomniał sobie, że się nie pożegnał. - Miłego stania… w razie co… jeszcze tu wrócę. A jeśli się pan zastanawia kto mnie tu wpuścił to odpowiem, że Dartun. - Uśmiechnął się przymilnie, skłonił, ale z niedbałością osoby, która robi to bardzo rzadko, po czym ruszył w kierunku dwójki czarnowłosych krwiopijców, zbaczając w ostatniej chwili z kursu, by załapać się na bufet z sałatkami.
Jego “rozmówca” w ogóle nie zainteresował się jego wypowiedzią, a tym bardziej jego gestami, zachowując swoją stoicką obojętność na otoczenie.
Po uzupełnieniu zapasów gad udał się do Donny Franceski Venticiero i jej “kochanka”. Po czym powtórzył swój zabieg obserwacyjny, poświęcając wpierw uwagę mężczyźnie, później kobiecie w celu ocenienia jaką profesją się pałali. Odniósł przy tym mniejszy sukces niż w przypadku poprzedniego wampira, bo tutaj skojarzenia… Cóż, wampirzyca ubierała się tak jak inne kobiety na tej sali, hołdując modzie, a jej “opiekun” jak ponura wersja lokaja.
Nvery nie wiedział co miał począć. Pierwszy raz widział ludzi ubranych jakby byli nie ubrani… i w dodatku to co akurat mieli założone, było jakby z całkowitego przypadku.
- Przepraszam panią bardzo… - nie wytrzymał, musiał zapytać, choć bardzo nie chciał mieć ową dwójką nic do czynienia - czy pani jest wygodnie w tych butach? - odparł z wyraźnym powątpiewaniem, konsternacją i jakby poddaniem się czemuś. - Dużo kobiet je nosi… ale one nawet nie są ładne… nie ważne. Ja mam pytanie. Inne… w sumie.
- Ale wpierw spytałeś o buty - odparła rozbawiona nieumarła i przybliżyła twarz ku obliczu Nveryiotha, oblizując się łakomie. - Powiedz mi śliczniutki. Często pytasz obce ci kobiety o ich buty? Czyżby one cię fascynowały? Czy może stopy na które są założone?
- Można zapomnieć o tych butach. Ile pani ma lat? - Uderzył bez ogródek albinos, zupełnie nie rozumiejąc jej słowotoku o butach i stopach. Może miała jakiś problem z nimi… tak jak niektórzy mężczyźni. Chaaya miała kiedyś takiego klienta… Zamyślił się apropo swojej partnerki, sięgając do niej myślami, ale była aktualnie zajęta udawaniem Rosaliny. - Szukam kogoś starego z kim mógłbym porozmawiać.
- Och... - Nieznajoma pomachała mu palcem przed nosem. - Nie kochaniutki. Robisz swój pierwszy poważny błąd. Nie wolno pytać kobiety o jej wiek. Nigdy.
- Donna… - szepnął jej partner cicho. - …nie przesadzaj. To nie jest twoja przekąska.
- Ale mógłby być - mruknęła nieco rozczarowanym tonem wampirzyca i spytała. - A po co ci stare osoby? Czujesz jakąś miętę do staruszek?
“Czy ona jest jakaś cofnięta w rozwoju?” zastanowił się różowooki, przyglądając uważnie rozmówczyni. Wiedział, by do tej parki nie podchodzić… wiało od nich głupotą, tak samo jak od tej rudej…
- Nooo… nie obchodzą mnie osoby, a wampiry… bo tylko one mogą żyć i żyć… na przykład tysiąc lat - wyjaśnił cierpliwie swoje potrzeby. - Ciężko tu u was o książki… wilgoć wszystkie zabiera… a mnie dręczą pewne pytania i tylko ktoś, kto żył w czasach o które chcę zapytać, będzie w stanie mi odpowiedzieć.
“A poza tym… nie będzie tak głupi jak ty i nie będzie mi tu trukać o butach i stopach…” pomyślał w zrezygnowaniu.
- Obawiam się, że wampiry… gdziekolwiek one są - stwierdziła z wesołym uśmiechem Donna Francesca. - Pojawiły się tu wraz z ludźmi, nie wcześniej. A poza tym… dlaczego uważasz mój śliczniutki, smakowity albinosku, że któryś z nich chciałby cię oświecić i odpowiedzieć na twoje pytania?
- Ach… a więc nie ma wampira, który żyłby za czasów elfów… ale podobno ludzie żyli tutaj… jako niewolnicy i dzikusy w szałasach… - wyraźnie zafrasował się chłopak. - Ale tak… teraz to ma większy sens, teraz ma to sens! - W końcu leża nie zostały ograbione, bo nikt o smokach nie słyszał. Tym nikim był oczywiście Jarvis, który uważany był za szablon, pod który podliczył sobie wszystko Nvery.
- Nie istnieją ludzie, którzy byli niewolnikami elfów, lub ich potomkami mój drogi. Jeśli tacy istnieli, to znikli wraz elfami - uprzejmie dodała wampirzyca.
Białowłosy westchnął ciężko… pierwszy raz spotkał się z nieprzydatnym nieumarłym. BA! Z całą jego rodziną.
“Pijawki są do dupy…” skwitował smętnie, kręcąc w zrezygnowaniu.
- To w sumie… tej rudej już nie muszę pytać - powiedział jakby do siebie. - I tak mi wyglądała na taką co to nic nie wie… - Nałożył sobie zielony liść sałaty na widelec. - To miłego balu…
- Więc… przybyłeś tu z Ragaghem? I jego towarzyszką? Nie spodziewałam się znów go zobaczyć w mieście - zapytała zaciekawiona kobieta, ignorując jego pożegnanie.
Smok przełknął zanim odpowiedział.
- Właściwie to przybyłem z Dartunem, tą męską dziwką… wróżką… podobno wróżki też mają przydomki… zupełnie jak dziwki. Nie wiedziałem o tym.
- Wiele osób nosi przydomki. Każdy demon na przykład. Imię… prawdziwe imię ma w sobie moc kochaniutki. A jakie jest twoje mój słodki? - wymruczała, a jej partner zadumał. - Dartun… to interesujące.
- Demon… to demon… - powiedział wystarczająco powoli ogoniasty, by nieznajoma mogła nadążyć z myśleniem. - A mężczyzna zmieniający imię w pracy… to dziwka… wróżka w tym mieście. Zwał jak zwał, no pomyliłem się, miałem do tego prawo. - Wzruszył ramionami. - Możecie mi mówić Nero… łatwo się wymawia, zwłaszcza ludziom w tym mieście.
- Neeerooooo… brzmi smakowicie. Ale nie jak twoje imię. Zmieniasz je… w pracy? - zapytała wampirzyca oblizując kiełki. - Opowiedz mi więcej o sobie, słodki Nero.
- Donna. - Jej partner starał się ją okiełznać. - Mamy robotę do wykonania, trzymaj swoje kaprysy na wodzy.
Jaszczur popatrzył martwym spojrzeniem na bezimiennego mężczyznę, wyraźnie mu współczując towarzystwa jakim była ta cała Franceska.
- Opowiedziałbym, ale ja też tu jestem w robocie… a i obiecałem tamtemu, że do niego wrócę… choć jest wyjątkowo monotematyczny w dyskusji… - Gad wskazał widelcem, na siejącego mrok, zadufanego w sobie krwiopijcę.
- Miłego balu… - Nie czekając na odpowiedź, czym prędzej zwiał pod bufet z ciasteczkami.
Wampiry, wchodziły jeden po drugim. Najpierw samotny wojownik, potem czarnowłosa wampirzyca, która rzuciła porozumiewawcze spojrzenie Jarvisowi, a następnie jej bawidamek, który uśmiechnął się do bardki. Eleonora weszła na koniec i uśmiechnęła się do obojga dodając jednak zimnym tonem.
- Nie wpuszczajcie nikogo poza moim kapitanem straży.
- Tak jest… - potwierdziła grzecznie Chaaya, krygując się z uśmiechem, kiedy to Nvery bombardował ją płaczem i zgrzytaniem zębów, opowiadając swoje nieudane pogawędki z nieumarłymi. Następnie oparła się plecami o drzwi i popatrzyła wymownie na czarownika.
- Mam być zazdrosna? - spytała szelmowsko.
- O nią? To staruszka. Znałem ją kiedy byłem dzieciakiem. Zlecała nam misje. I wiesz co? Nie zmieniła się w ogóle. Już wtedy była wampirzycą, choć wtedy o tym nie wiedziałem. - Mag stanął przed ukochaną i przybliżył się do niej, dociskając ją do drzwi. Zaczął całować jej usta i szyję… wodząc dłońmi po sukience oraz muskając palcami po biodrach i udach.
Dość grzecznie… bo w końcu mieli się tylko “migdalić”, by ich tam obecność nie była podejrzana.
Tawaif nie ukrywała, że jest tą sytuacją trochę speszona. Drżała jak osika pod każdym dotykiem, lecz iskierki w orzechowych oczach zdradzały, że podoba jej się to co czuje i robi.
- A więc to stąd cie zna… - szepnęła mu do ucha, muskając ustami jego płatek, niczym ptaszek skubiący ziarnka słonecznika. - Dlaczego jednak moje serce boli na samą myśl o niej - zdziwiła się, gładząc palcami po policzkach przywoływacza.
Nie wiedziała gdzie przebiegała granica dobrego smaku w owym “migdaleniu” się.
- Niepotrzebnie… - szepnął cicho Jeździec, nie przerywając pocałunków, ale i nie posuwając się dalej w swych pieszczotach. Choć niewątpliwie miał na to ochotę. Czuła to wyraźnie, gdy był tak przytulony do niej, to napięcie w dolnych partiach, pobudzane coraz mocniej gdy całował i pieścił ją delikatnie. Jakby była porcelanową figurką, a nie żywym człowiekiem.
- Wiem, wiem kochany… - Tancerka odparła szczerze wierząc w słowa partnera, a jednocześnie poddając się swojej słabej naturze. Jako tawaif nie mogła ufać innym kobietom. Wszystkie były potencjalnym wrogiem. Stara, młoda. Brzydka, ładna. Bogata, biedna. Każda mogła ukraść jej klienta. Musiała być więc wiecznie czujna i zawsze bezwzględna. A gdy w grę wchodziła miłość… nawet bez Deewani, Kamala czuła piękący gniew na dnie duszy i miała ochotę rozmazać uśmieszek z twarzy wampirzycy siłą swojej perswazji. - Powiedz mi co mam robić… jak dotykać, by nie zgorszyć innych… - poprosiła po pewnej chwili nieśmiałego przytulania się.
- Całuj i dotykaj… gdzie tylko chcesz… póki mamy ubrania na sobie, to nie ma problemu. A poza tym… ukrywam ciebie moim ciałem - wyszeptał towarzysz, rozkoszując się dziewczyną w swych ramionach. - Nie bój się. Nikt nie zwróci nam uwagi.
“To takie romantyyyczne!” zaszczebiotała Nimfetka, wyjątkowo czule wzdychając. “Zasłania nas swoją osobą… ach!”
“No nie posikaj się…” Babka nie podzielała zdania podopiecznej, wyjątkowo gardząc wszystkim co nosiło znamiona “romantyczności”.
“Całuj i dotykaj…” zaintonowała wyjątkowo zmysłowo Umrao “...gdzie chcesz...” kontynuowała niskim pomrukiem, aż kilka dziewcząt westchnęło z wyjątkowym obrzydzeniem lub zmęczeniem się tematem. “Gdzieee chceszszsz powiadasz? Tyyyle miejsc do wyboru… nie mogę się zdecydować.”
“O bogowie…” Laboni wzniosła ręce do góry, ale nie ruszyła się ze swojego miejsca w cieniu.
Sundari gładziła opuszkami policzki czarownika, przyglądając się jego rozchylonym ustom z mieszanką fascynacji i jakby… głęboko skrywanego niezaspokojenia.
Będąc na wysokim obcasie, nie musiała stawać na palcach, by swobodnie sięgać po słodycz wąskich warg, którym nie mogła się nigdy oprzeć. Zsunęła dłonie, by rozpiąć kołnierzyk i odsłonić odstające kości obojczyka kochanka, które z pietyzmem znakowała drobnymi muśnięciami. Świadomość, że była ukryta, pal licho, czy w większym lub mniejszym stopniu, dodawała jej odwagi i wkrótce objęła mężczyznę w pasie wsuwając ręce pod jego marynarkę. Teraz była bliżej tej ciepłej i białej skóry na gładkiej szyi i mogła bez zastanowienia, puszczając wodze wyobraźni, malować na niej wzory ukąszeń, mokre szlaczki po języku czy różowe stempelki po malinkach.
A wszystko to na oczach ludzi! Bezkarnie! Lubieżnie! Tak… ekscytująco.
Może patrzyli… ach! A może nie. Nie widziała tego ukryta w ramionach wybranka. Czuła bijący od niego gorąc, czuła dłonie wodzące po jej biodrach. Słyszała odgłosy przyjęcia… rozmowy, śmiechy i muzykę. Ale żadnych świadectw o tym, by ich “migdalenie” zostało zauważone. Jakby byli niewidzialni. Jarvis muskał ustami jej włosy i ucho… w głowie mrucząc o swych ustach wędrujących po jej piersiach i pośladkach. W jej głowie jego szept był śmielszy, niż jego “niewinne” czyny.
Chaaya więc szybko zapomniała się we wspólnych objęciach, rozkoszując chwilami czułości i szumiącym winem. Czas rozkosznie rozciągał się w wieczność i jedyne co uwierało bardkę to fakt, że nie mogli sobie pozwolić na więcej.
Nagle… jednak nastąpiła głośna eksplozja i płomienie rozświetliły salę balową wywołując zamieszanie u wszystkich i panikę u niektórych gości. Jednooki kapitan, którego Eleonora wskazała Dholiance, starał się opanować sytuację za pomocą pomocników, których jego pani wynajęła.
A potem z kilkoma ruszył ku ogniowi, który najwyraźniej zapłonął przed posiadłością jego chlebodawczyni.
W tej sytuacji, nikt nie zwracał większej uwagi na “migdalącą” się parkę i drzwi, o które “przypadkiem” się opierali.
Kurtyzana nie zareagowała na wybuch, zupełnie jakby go nie usłyszała. Dopiero krzyki tłuszczy sprawiły, że nieco oprzytomniała i wyjrzała zza ramienia przywoływacza, by sprawdzić co się działo. Ruszać się jednak nie miała zamiaru… bo miała swoje zadanie do wykonania, choć prawie o nim nie pamiętała. A wszystko to było winą tych zdradzieckich ust, którym nie umiała odmówić.
Nvery jednak za mentalną namową i trochę ciekawością, oderwał się od zjadania kolejnego kawałka sernika i poszedł sprawdzić o co było tyle rabanu. Walczyć nie miał ochoty… bo po pierwsze nie miał czym, a po drugie uważał, że to nie jest godne zajęcie dla takiego filozofa jak on.
Na zewnątrz w mgle i ciemnościach nocy, sprawa wyglądała na wyjątkowo groźną. Wojna! Dzicy znowu zaatakowali, można by pomyśleć w pierwszej chwili, ale tylko w pierwszej… bo im dłużej gad wytężał swoje zmysły, tym więcej widział...
Wielki pożar aktualnie był gaszony przez kilkunastu ludzi, przyciągając kolejnych gapiów i pomocników. Ogień rozszerzał się falą, ponieważ rozlewała się oliwa, która była jego paliwem. Kilku bowiem osobników z ukrytymi pod płaszczami pojemnikami, planowało wtargnąć do posiadłości i tam… niczym żywe pochodnie, podpalić siebie, a potem drewniane elementy samej budowli i wywołać pożogę, która miała na celu spopielić budynek i ludzi w nim znajdujących się.
I wampiry… jeśli te nie zdążą uciec.
Prawdziwie szalony i absurdalny plan, ale może to właśnie dzięki temu szaleństwu widocznemu w oczach podpalaczy, podejrzliwi strażnicy nie pozwolili im podejść ze swymi ładunkami wystarczająco blisko, by owe zadanie zrealizować. Póki co więc na ulicy walczono z ogniem, a w samej posiadłości bawiono się znów… jakby jutro nie miało nadejść.
Smok wyraźnie był tym zdarzeniem zadziwiony, ale chyba… tylko on.
- Na zewnątrz się pali… - stwierdziła tancerka, obserwując ludzi na sali z coraz większą konsternacją na twarzy. Po chwili jednak oparła się z powrotem o drzwi i popatrzyła na kochanka z miną… jakby zgubiła gdzieś wątek ich “rozmowy”.
- Ktoś się jednak dowiedział o balu w balu… - mruknęła do swoich myśli, nieświadoma, że wypowiedziała słowa na głos, po czym wróciła do nieopierania się męskim wargom. Całując je tęsknie.
- Cóż… chcesz ich ostrzec? Tych za drzwiami? Mam wrażenie, że oni też zauważyli ów popis “fajerwerków” - szepnął czarownik, tuląc czule i zaborczo partnerkę, tak jakby chciał ją osłonić przed wszelkimi zagrożeniami.
- Nikt nie może im przeszkadzać… takie było życzenie Eleonory - odparła mu cicho, korzystając z kolejnej sposobności, by wtulić się w bezpieczne i pocieszające ją ramiona. - Tylko taki jeden mężczyzna… ale nie widziałam go… musiał wyjść na zewnątrz.
- Więc zostańmy tutaj - mruknął mag, gdy atmosfera w sali powróciła na swoje dawne tory. Po kwadransie ów jednooki półelf, nieco osmalony, wrócił do wnętrza i ruszył w kierunku drzwi o które to kochankowie się opierali.
Chaaya wznowiła pieszczoty, choć miała wyraźny kłopot, by wrócić do wytrąconego przez wybuch rytmu. Jarvis jednak nie wydawał się tym przejmować, w końcu byli tu przede wszystkim na straży. Skrzydlaty wszedł ponownie do budynku i udał się do bufetu, by nadrobić z serniczkiem zmarnowany na obserwacji czas, relacjonując zdawkowo co widział i słyszał swojej partnerce.
Mężczyzna z chustą na twarzy dotarł zaś do drzwi i do obściskującej się parki wyraźnie oczekując, że oboje usuną mu się z drogi.
~ Macie gapia… gapi się na was… jednym okiem. ~ Gad usłużnie poinformował swoją Jeźdźczynię, która drgnęła i spojrzała zlękniona spod ramienia przywoływacza na intruza. Rozpoznając z kim ma do czynienia, klepnęła wybranka w pośladek, najwyraźniej celując z biodro, dając znak, że muszą się przesunąć.
Przemieścili się zgodnie z jej poleceniem i czekali grzecznie, aż ten wejdzie. Potem wrócili na wcześniejszą pozycję. Chaaya na powrót była przyparta do drzwi przez Jeźdźca i znów rozkoszowała się jego pieszczotami.
Minęło tak kilkanaście minut i usłyszeli pukanie od strony drzwi. A po odsunięciu się od nich, patrzyli jak gospodyni wychodzi z pomieszczenia w towarzystwie swojego szefa ochrony.
- Panie i panowie… z przykrością muszę zakończyć nasze przyjęcie na dziś. Mam nadzieję, że dobrze się bawiliście - rzekła z uśmiechem Eleonora, po czym zwróciła się do przyłapanej na obściskiwaniu parki. - Wy zaczekajcie w środku. Zaraz się wami zajmę.
Skrzydlaty jak na rozkaz zabrał całą paterę z ciastem i jako jeden z pierwszych ruszył ku wyjściu. Bardka poprawiła fałdki na swojej sukience. Odsunęła się od ukochanego na grzeczną odległość i tylko skinęła głową na słowa gospodyni, uciekając wzrokiem gdzieś ku jedzeniu, którego nie zdąży już spróbować…
“Nie było żeberek… nie było warto się fatygować na tę całą stypę i podrygiwanie pijanych…” burknęła babka, również wyjątkowo zawiedziona faktem, że niczego już jej nosicielka nie zje.
Mag poprowadził tancerkę do pomieszczenia w którym obradowały wampiry. Obecnie nie było tam nikogo. Nieumarli pewnie już wyfrunęli przez otwarte okna.
Jarvis usiadł na krześle i uśmiechnął się ciepło do Sundari.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Dobrze… chyba… - stwierdziła zdziwiona takim pytaniem u niego. - Trochę śpiąca jestem… trochę zawiedziona… - wyjaśniła, stając za plecami mężczyzny i obejmując go w ramionach, przytuliła się do niego. - Nie zatańczyliśmy - szepnęła, trącając wargami odstające ucho.
- Jeszcze zatańczymy nie raz… - Zanim zdążył dokończyć, otworzyły się drzwi i weszła Eleonora z dwoma mieszkami w dłoniach, mówiąc z uśmiechem od progu - Jestem z waszych usług zadowolona. A to mego zadowolenia dowód.
Postawiła dwie sakiewki na stole, a wchodzący za nią sługa przyniósł tacę z trzema kielichami wypełnionym jej ulubionym winem.
Kurtyzana wyprostowała się jak struna, aż zakręciło jej się w głowie. Na szczęście wyuczony zmysł równowagi, nie pozwolił jej się ni zachwiać, ni przewrócić.
Zakłopotana przyjrzała się wpierw… winu, by dopiero później zogniskować spojrzenie na zapłacie.
- To była sama przyjemność… - odpowiedziała bardzo grzecznie i… zgodnie z prawdą. Wszak całe jej zadanie polegało na pieszczeniu ukochanego. Gdyby tak wyglądało życie tawaif… nigdy by nie uciekła z domu.
“Nie pij tego wina…” zaskrzeczała Laboni, wychodząc z mroku umysłu, jakby materializacja miała dodać wagi jej słowom.
“Nie jest już na pustyni… nie musi się obawiać…” Seesha wtrąciła swoje zdanie, ale babka uparcie tkwiła przy swoim.
“Nie ruszaj go.”
- Na ile ostatecznie zostaliśmy wycenieni? - zapytał czarownik, ważąc w dłoni jedną z sakiewek.
- Na podwójną zapłatę. W każdej jest czterysta monet. Pytanie tylko co będzie z tym dalej. Cenie inicjatywę, karność i kompetencję. Więc… byłabym zainteresowana móc wynająć was ponownie - stwierdziła Eleonora, a Jarvis spytał metlanie ~ Co o tym sądzisz?
~ Nie przeszkadza mi chyba… póki ograniczamy się do pilnowania ~ wyjaśniła bardka. Przezornie milcząc bo i nie za bardzo umiała rozmawiać o interesach z kimś… kto nie miał między nogami przyrodzenia, a na szyi zarostu.
- To zależy od tego do czego zostaniemy wynajęci - stwierdził uprzejmie przywoływacz, a gospodyni wyraźnie nie takiej odpowiedzi oczekiwała. Westchnęła tylko i spytała. - Jak się z wami kontaktować, tylko przez Dartuna?
- Tak będzie najlepiej - ocenił mężczyzna.
- Dobrze… więc… wypijmy toast za dalszą udaną współpracę. - Ujęła jeden kielich i uniosła dłonią. Mag postąpił podobnie, a Chaaya usłuchała polecenia opiekunki. Wzięła wino do ręki i była gotowa zmarkować swój toast, ówcześniej mentalnie informując o tym swojego partnera.
~ To nieuprzejme… a czasem obraźliwe takie odmawianie toastu. Zdołasz wylać wino, tak by nie zauważyła? ~ spytał wyraźnie zmartwiony jej przekazem Jeździec.
~ Wylać? To mamy je całe wypić? ~ Kobieta wyraźnie struchlała… co innego udawać, że brało się łyka, a co innego, gdy wypijało się trunek do dna.
~ Nie dasz rady? To co prawda nadal nieuprzejmie, ale możesz się wymigać szczerością. Przynajmniej nie będzie to obraźliwe dla gospodyni ~ wyjaśnił tutejsze zasady kochanek.
~ Szczerością? ~ prychnęła pogardliwie tancerka. ~ Przepraszam nie wypije toastu bo uważam, że wino jest zatrute! Tak, zdecydowanie na pewno jest to mniej nieuprzejme niż udawanie, że się pije.
~ Nie jest zatrute. Nie jesteśmy warci zatruwania dobrego alkoholu ~ stwierdził Jarvis jednym haustem wypijając swoją porcję, podobnie jak sama Eleonora.
Tawaif była spanikowana. Nie chciała przynieść towarzyszowi wstydu i zmusiła się do upicia połowy zawartości swojego naczynia, zanim nie poczuła jak z obawy przed trucizną, alkohol podpływa jej z powrotem do gardła. Słodki trunek wypełniał jej usta, ale widok jej twarzy wyraźnie zaniepokoił zarówno czarownika jak i Eleonorę.
~ Wszystko w porządku? ~ spytał jej ukochany, a pracodawczyni wydawała się wyraźnie zaskoczona zachowaniem Chaai.
“Bądź tak miły i się udław…” Laboni była wyraźnie zdenerwowana, co wyczuły wszystkie panny, truchlejąc. Sundari przełknęła jeszcze raz i kaszlnęła zawstydzona.
- Nigdy nie byłam dobra w piciu na raz… - odparła cicho i w zażenowaniu, wszystkim zebranym w pokoju.
To zawstydzenie podkreślały też rumieńce wywołane rozgrzewającym napitkiem mocno uderzającym do głowy.
- Ach… nie wiedziałam - rzekła dyplomatycznie Eleonora i dodała z uśmiechem. - Następnym razem będę o tym pamiętać. A póki co… muszę was pożegnać. Mam tyle do zrobienia...
I to była okazja, by wreszcie opuścić posiadłość z dwiema pękatymi sakiewkami, paterą z sernikiem marmurkowym, którym na pewno smok się nie podzieli oraz butelką przedniego wina zarekwirowaną przez Gozreha.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 11-01-2018, 15:42   #123
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Dotarli w końcu do swej karczmy, chłodny wiatr nie potrafił ostudzić przyjemnego żaru, który krążył w żyłach tawaif wraz z wypitym alkoholem. Wieczór można było uznać za udany… zarobili dużo, jak na prostą i przyjemną robótkę. Suknia nie uległa uszkodzeniu. Można więc było patrzeć w przyszłość z optymizmem.
- Paro możesz na chwilę przyjść do mnie do pokoju? - Nvery otworzył drzwi do siebie i nie czekając na odpowiedź wszedł do środka.
Zdziwiona Chaaya popatrzyła się na Jarvisa, po czym przedreptała truchcikiem do dziesiątki, nie gubiąc przy tym pantofelków, ani nawet nie łamiąc sobie w nich nogi. Co było wyczynem jak na pierwszy i pijany raz ich noszenia.
- Coś się stało? - Kobieta zamknęła za sobą drzwi. Ściany pomieszczenia w którym się znalazła delikatnie się kołysały, jakby przebywała na pełnym morzu. Zdecydowanie za dużo wypiła i jutro będzie zbierać po tym przykre plony.
- Nie, nic się nie stało - odparł młodzieniec, powoli rozdziewający się z wierzchniego ubrania.
- To… po co… mnie… wezwałeś? - Tancerka była poważnie skonsternowana, ale starała się zrzucić to na karb upojenia alkoholem.
- A tak… no tak. Tak… tak, tak… - Smok mruczał coś cicho i niezrozumiale, wyraźnie zażenowany i spięty. Wlepiał spojrzenie fiołkowych oczu w kradzioną paterę z ciastem, zbierając się w sobie. Usiadł w końcu na krześle na którym przewiesił marynarkę. Bardka poczuła, że musi usiąść, więc ugięła nogi w kolanach, ale zreflektowała się, że nie ma na czym. Przytrzymując się ściany, podeszła do łóżka na którym przycupnęła w milczeniu obserwując dalsze zmagania skrzydlatego.
- Chodzi o… pieniądze - wydukał z siebie w końcu, nie spoglądając na partnerkę ani razu.
- Pieniądze? - Z pierwszej chwili, ta nie wiedziała o jakie pieniądze mogło chodzić. - Aaach… nie dostałeś zapłaty za bal? Masz podzielę się z tob…
- NIE!… nie, nie. - Chłopak zapieklił się niespodziewanie, że aż Dholianka struchlała. - Tooo nie tak. Dostałem zapłatę za bal… ale chodzi o wcześniej… ja chce ci oddać pieniądze - wytłumaczył po chwili.
- Oddać mi pieniądze? - zdziwiła się tawaif, a białowłosy popatrzył na nią z niejaką irytacją.
- Tak… jesteś pijana… ech, nie chce być twoim dłużnikiem… to znaczy, nie kiedy… mogę pracować, a teraz mogę, więc chcę oddać pieniądze za ubranie… i broń i plecak… - wyjaśnił przyglądając się krytycznie zarumienionej po same uszy Kamali.
- Ale nie jesteś mi nic… nic winien. - Ona próbowała jeszcze oponować, ale po kilku gniewnych westchnieniach kompana, ściągnęła usta w ciup i wpatrzyła się w podłogę.
- Ech… po prostu chcę byś miała więcej pieniędzy… dla siebie… więc, więc ile jestem ci winien - kontynuował dalej Nvery po kilkunastu minutach siedzenia w kompletnej ciszy. - Za moje rzeczy… ile jestem ci winien za moje ludzkie przedmioty.
Dziewczyna ze wszystkich sił starała się coś wymyślić, lecz poległa z kretesem.
- Nie wiem… - odpowiedziała szczerze, przyglądając się profilowi człowieczej formy swojego towarzysza. - Na prawdę… nie wiem.
- A kiedy będziesz wiedzieć?! - Na powrót zdenerwował się drakon, ale szybko się opanował.
- Czy… to takie ważne? - Chaaya wstała ostrożnie i podeszła do zgarbionego na krzesełku młodzika. Pogładziła go po plecach i przysiadła na jego kolanach. Ten machinalnie złapał za jej pierś i zaczął ją ugniatać jak piłeczkę. Szybko się jednak skrygował.
- Po prostu nie chcę byś musiała go ciągle prosić o pieniądze… więc policz dobrze? Policzysz jutro? Jak wytrzeźwiejesz?
- Policze… - zgodziła się na tą upartą, acz dziecięca prośbę, gładząc gada po policzku i całując go w czoło. Atmosfera w pokoju nieco złagodniała. Zielonołuski nie był już taki spięty, choć jego partnerka nadal nie do końca ogarniała co i dlaczego się właściwie wydarzyło.
Mała gekonica w klatce, spała głębokim snem. Jej trójkątny pyszczek był otwarty i z pomiędzy ostrych dziąseł zwisał malusieńki jęzorek. Pełen brzuszek unosił się w rytm płytkich oddechów.
- Jest jeszcze jedna sprawa… - odezwał się chłopak, gdy poczuł, że zaczyna przysypiać w czułych objęciach Jeźdźczyni. - Ja… chciałem ci to dać przed balem, ale… - Wypuścił z uścisku wąską kibić Sundari i sięgnął do kieszeni odwieszonej marynarki, wyciągając pakunek z czerwonego płótna.

[media]https://img00.deviantart.net/41f5/i/2017/097/2/7/scarab_bracelet_moss_agate_by_catherinetterings-db508yv.jpg[/media]
- Jest śliczna… - zawołała zaskoczona bardka.
Po raz pierwszy w życiu czuła, że coś jej się podoba, to było niespodziewane uczucie, którego już nigdy więcej nie zazna. To była ta chwila… ten jeden moment upojenia, kiedy surowy wychów kurtyzany przestał ciążyć tancerce na sercu i przez chwilę poczuła emocje jako zwykła dziewczyna.
- C-chciałem kupić z pawiem, a-ale nie mieli i-i ja nie mogłem zamówić… bo mam mało złota i… Czy założysz ją czasami? - Nvery był niemal w niebo wzięty. Cała niepewność nagle z niego uleciała, czując jak rozpiera go duma.
- Oczywiście, że tak! Nawet teraz! Założysz mi..? - spytała nadstawiając ramię.
Jaszczur wsunął ozdobę na miejsce oblewając się cały rumieńcami. Gdy tawaif zakładała prezent od mężczyzny, oznaczało, że jest mu przychylna… ale gdy pozwalała mu się w niego ubrać… Smok wiedział, od zawsze wiedział, że był dla Kamali kimś ważnym. Dopiero teraz jednak poczuł jak silną i wyjątkową więzią byli ze sobą złączeni.
Poczuł się… szczęśliwy.
Chaaya wślizgnęła się do sypialni, przymykając cicho drzwi, co by nie obudzić kochanka… jeśli ten usnął czekając na nią. Zdjęła buty z nieco obolałych stóp i przeszła do krzesła, by, z cichym szelestem materiału, rozebrać się z wypożyczonego stroju.
- Jesteś jak śliczna zjawa. - Usłyszała cichy głos mężczyzny. Siedział przy oknie i popijał wino z kielicha. Spoglądał to na samą tawaif, to rozciągający się przed nimi widok z okna.
- Zmęczył cię bal?
- Zmęczył? Nie… nawet nie zaczęłam się dobrze bawić… - stwierdziła z przekąsem, wysypując na stół złote monety z sakiewki, które zaczęła przeliczać, ustawiając w słupki. - Oddaje ci sto, tyle ile od ciebie wziąłem przed spotkaniem. - Uśmiechnęła się wesoło, chowając niepotrzebną resztę do woreczka.
- Przykro mi z tego powodu, że nie miałaś okazji zatańczyć na balu - odparł z uśmiechem czarownik, przyglądając się dziewczynie łakomym spojrzeniem. - I musiałaś go spędzić tuląc się do mnie. Możemy jutro poszukać jakiegoś balu, na którym to nie będziemy martwić niczym poza zabawą.
Tancerka podeszła do siedzącego kompana i pochyliła się nad nim, obejmując jego twarz w dłoniach. Pocałowała go czule w usta, po czym wyjęła mu z ręki kieliszek.
- Musisz bardziej popracować nad mimiką… - poleciła mu z rozbawieniem, upijając drobnego łyka trunku.
Jarvis wyraźnie stropił się pod jej słowami i mruknął. - To nie moja wina, że wyglądasz jak słodki smakołyk w który, aż chce się zatopić zęby.
- Na co więc jeszcze czekasz? Ile mam cię tak kusić? - Roześmiała się dopijając resztkówkę z kielicha, który odstawiła na parapet. - Nawet ułatwiłam ci zadanie… rozebrałam się. Prawie do naga - odparła teatralnie, ważąc w dłoni najpierw jedną, później drugą z piersi, jakby chciała zachęcić wybranka do skosztowania jej dojrzałych owoców.
- Tak… moja pani.
Pochwycił dłonią pochyloną bardkę za kark i pocałował zachłannie i łapczywie. Drugą sięgnął po krągłą pierś wychylającą się śmiało znad gorsetu.
- Co sobie tylko życzysz… moja pani - mruczał całując usta i pieszcząc raz jeden, raz drugi owoc jej dorosłości i przyciągając coraz bliżej do siebie.
- A jakże… lepiej się postaraj, bo pożałujesz swej opieszałości - mruknęła ukontentowana Dholianka, przyglądając się spod rzęs ukochanemu. - Zaskocz mnie finezją lub… drapieżnością.
Tawaif poczuła jak towarzysz chwyta ją za włosy i odciąga głowę do tyłu. Jej szyja i biust zostały odsłonięte i dumnie wypięte ku jego obliczu. Spragnione usta zaczęły łakomie lizać i całować jej skórę karku i ramion. Druga dłoń nieco boleśnie, ale też i namiętnie, ściskała dwie krągłe pokusy, które przed nim prezentowała.
~ A co niby… by się stało, gdybym… był opieszały? ~ zapytał żartobliwie w myślach, delektując się krągłościami i szyją kochanki, niczym rzadkim smakołykiem.
Dziewczyna uniosła się na palcach, obejmując przywoływacza pod ramionami. Drżała z ekscytacji na samą myśl co jeszcze czekało ją dzisiejszej nocy, gdy wtem wtrąciła się Laboni.
“Jak na “niewolnika” to straszny z niego gaduła…”
“Wykorzystaj go…” dopingowała Umrao. “A później ukarz i znowu wykorzystaj!” ostatnie słowa wypiszczała jak podniecona małolata.
- Jakbym chciała erudyty, poszukałabym go na innym balu - odpowiedziała pomiędzy ciężkim oddechem, wbijając paznokcie w łopatki czarownika.
Jarvis nie odzywał się więcej, za to napierał na bardkę całym ciałem, całując i pieszcząc jej obojczyki i piersi. Przygnieciona w końcu oparła się plecami o ścianę. A mag nie przerywając tańca języka na skórze i bujnych kształtach kurtyzany, dłońmi sięgnął niżej, by uwolnić się od ciężaru spodni i odsłonić swą włócznię.
Drżał z pożądania wtulając głowę w piersi Chaai i przez to… przypominał tą słodką dziewuszkę, którą widziała w nim rano.
- Oszukujesz… - poskarżyła się słabym od podniecenia głosem, wciskając się w drewno pod swoimi plecami. - Miałeś mnie zaskoczyć… - Nie wypuściła go jednak ze swoich objęć, zbyt mocno pragnąc, by ją teraz zdobył.
“Później… później śliczna czarodziejko, poczujesz smak kary swojej pani.”
Na razie… to Sundari poczuła jak Jeździec zdejmuje z niej bieliznę. Jak osuwa się niżej, pomagając jej wyjść stopami z majteczek. A potem chwyciwszy ją za uda, Jarvis podbił jej wrota kobiecości, jednym sztychem tarana. Było to płytkie pchnięcie, ale zaraz kolejne przeszywały jej ciało.
Kamala wisiała w objęciach swego “niewolnika”, dociskana do ściany kolejnymi sztychami… czując usta kochanka na swoich drżących, w szybkim oddechu, piersiach, a jego dłonie zaciskające się zaborczo na udach.
Tej nocy to ona miała zniewalać, a tymczasem ugięła się przed siłą pożądania czarownika, w mig oplatając go nogami w pasie, by nic nie stało mu na przeszkodzie w zaspokajaniu siebie… i jej przy okazji.
Spotkanie to było brutalne i niemal pierwotne, a spełnienie jakie ze sobą przyniosło, odbierało ludzkie zmysły, a u tancerki przy okazji oddech… ale to akurat była wina ciasnego gorsetu.
Chaaya nie ułatwiała sytuacji przywoływaczowi. Wczepiona w niego jak drzewne zwierzątko, nie miała zamiaru schodzić na brudną i nudną “ziemię”, kiedy to mogła zostać noszona z jednego miejsca na drugie. Gdy Jarvis przestał drżeć w jej objęciach, bezlitośnie rozkazała mu zaprowadzić się do łóżka.
- Masz szczęście, że jesteś słodziutka - zamarudził mężczyzna, ale nie wypuścił swej zdobyczy z rąk, ruszając z nią wprost do ich łóżka. Chwiejnym co prawda krokiem, ale jakoś się udało. Mag niewątpliwie miał więcej doświadczenia z alkoholem niż tawaif.
Usadził ją wygodnie pupą na skraju łóżka. Sam zaś, klęcząc przed nią, chwycił wolnymi dłońmi jej piersi i bawił się nimi niczym mały psotnik. Masował, ugniatał, lizał i całował… a nawet czasem kąsał. Zupełnie zatracił się w tej pieszczocie, wywołując jednak kolejne fale przyjemnych dreszczy przechodzących przez ciało bardki.
- Jak już rozpocząłeś tą zabawę, doprowadź ją do końca… - upomniała go kobieta, opierając się z tyłu rękoma. - Jak się zwracasz do swojej pani? Czy nikt cię nie przyuczył do posłuchu? - Przekręciła głowę na bok, wyraźnie naigrywając się ze swojego partnera, bo z ich dwójki to ona była lepsza w aktorstwie.
- Nikt moja pani… jestem tym okropnym niewolnikiem, co się podkrada do swej właścicielki w nocy i wślizguje pod pościel i wielbi jej ciało… nie zważając na sytuację. - Usta czarownika zaczęły osuwać się po brzuchu kochanki, choć dłonie nadal ugniatały jej krągłe piersi. Celem maga niewątpliwie był kwiat kobiecości jego pani.
- A… wspaniale, a więc kupiłam gwałciciela… - zakpiła z wyjątkową jadowitością, jak na pilnowanie się swojej roli. - W takim razie nie będę się wstrzymywać…. Ręce precz i się rozbieraj - rozkazała głośno, podważając obłapiające ją ramiona od dołu, przy jednocześnej próbie założenia nogi na nogę, co skończyło się kopnięciem wybranka kolanem. - Potem kładź się do łóżka i lewą rękę trzymaj przy wezgłowiu.
- Oj tam… od razu gwałciciel… moja pani… oczekiwała ode mnie inicjatywy. - Jarvis zabrał się za rozbieranie… kamizelka, koszula… kolejne kawałki jego garderoby zaścielały podłogę.
Nagi mężczyzna ruszył do łóżka i położył się zgodnie z jej poleceniem na plecach, przyglądając się wesołym spojrzeniem “władczej” partnerce.
Chaaya obserwowała z ironicznym uśmieszkiem mały pokaz kochanka, który narobił więcej bałaganu, niż buszujący Nveryioth. Zanim się jednak położył, widział jak jego towarzyszka wyraźnie coś kalkuluje, obmyśla i śmieje się w myślach. Wyglądała jak złośliwy chochlik… lub nawet imp, który obmyślił szalony plan i… niekoniecznie genialny.
Później jednak przewróciła się na plecy i przeturlała na brzuch, schylając się na brzegu łóżka, by coś pogmerać w torbie. Zajęło jej to chwilę, bo i ciemno było… a ona mocno wstawiona. Machała przy tym nogami w powietrzu jak rozwydrzona dziewczynka, aż nagle się wyprostowała, pokazując w zaciśniętej piąstce… wstążkę.
A więc zamierzała go skrępować…
- Żebyś mi nie uciekł z krzykiem, musze cię przywiązać… - wyjaśniła drżącym od “dziwnego” podniecenia głosem. Podczołgała się do wyciągniętej ręki i zaczęła plątać supełki, kokardki i inne węzełki, tak, by w żaden sposób jej złapana “złota” rybka, nigdzie nie uciekła.
Gdy sprawdziła więzy i upewniła się, że jeśli Jarvis planuje wyskoczyć przez okno, najpierw będzie musiał wyrzucić przez nie łóżko, pochyliła się nad jego czołem i słodko wyszeptała.
- Miałeś mnie zassskoczyć, tymczasem mnie oszukałeś… mój smaczny niewolnik okazał się podstępnym gwałcicielem… i w takiej sytuacji, powinnam zamienić się w mężczyznę i przekazać ci lekcję pokory… wiem jednak, jak kruchą mają psychę mężczyźni… będę więc wyrozumiała… - Przy ostatnich słowach czarownik poczuł jak na najmniejszy palec lewej ręki, bardka mu coś wsuwa.
Pierścień i to w dodatku przeklęty.
- Nawet z jedną dłonią… mogę przywołać… potwory. - Mężczyzna zaczął mrucząc złowieszczo-pijackim tenorem w połowie przechodząc w kobiecy sopran. Po pierwszym zaskoczeniu i chwyceniu swej nagiej, delikatnej i drobnej piersi, przywoływacz dość szybko się uspokoił. W oczach Sundari zaś jakby zmalał, bo kobieca wersja kochanka była drobniejszej budowy, choć biodra miała szersze, a nogi zgrabniejsze.
Dziewczyna spojrzała na tawaif twarzyczką o delikatnych rysach mrucząc - No… dobry żarcik, ale czy warty tyle zachodu? Jak teraz będzie… nie mam za bardzo czym… być ci przyjemnością. Chociaż podobam ci się nadal tak jak ty mi? Budzę motylki w brzuszku?
Może to przez alkohol, może przez… fakt, że mag był tym kim był, przyjmował swoją nową postać ze stoickim spokojem.
Tancerka uśmiechała się jak wielki, wygłodniały kocur. Muskając wargami ucho, gładziła dłonią delikatną buzię swojej nowej kochanki.
- Ćhh… moja pani… - odezwała się wystudiowanym głosem służki, która nie ma jednak dobrych zamiarów. - Wiem, że jesteś dziewicą… więc za pierwszym razem będe… delikatna. - Kurtyzana nie mogła się dłużej opierać tym idealnie skrojonym ustkom i złożyła na nich łagodny i spragniony pocałunek.
Ciało może i było dziewicze, ale nie umysł. Więc druga dłoń Jarvisa pochwyciła za włosy bardki nie pozwalając jej szybko zakończyć tego zetknięcia warg.
Zwinny języczek dziewczęcia wyszedł na spotkanie ust tawaif, co świadczyło o tym, że Sundari nie będzie musiała oswajać Jarvisiątka. Ono ją pragnęło, tak samo jak umysł w tym kobiecym ciele.
Po słodkich ustach, przyszedł czas na szyję. Długą, aksamitnie gładką i smukłą jak u łabędzia. Dholianka sypiała z kobietami, choć nigdy za bardzo nie doceniała ich urody, na mężczyzn reagowała zdecydowanie mocniej… choć nie można było się oszukiwać. Byli brzydcy. Wszyscy.
Okaz pod nią był jednak w pewien sposób inny. To był mężczyzna, choć zamknięty w kobiecym ciele… jego sposób odczuwania był inny. Jego świat był inny i Chaaya właśnie mu go w pewien sposób rujnowała, otwierając zmysły na zupełnie nowy wymiar przyjemności.
Kamala uniosła się na rękach przypatrując się dwóm małym piersiom, różowiutkim od rumieńca. Widok był niespotykany… jak z książki. Złotoskóra nigdy nie sądziła, że krasomówcze przymiotniki mogą być tak boleśnie trafne.
Dotknąwszy ostrożnie sterczący sutek czarownika, przez ułamek chwili zazdrościła mu, że zamienił się w taką piękność. Jej piersi były ciemne… o czekoladowych źrenicach. Nie były ładne i “delikatne” jak jego.
Pochyliła się by trącić nosem rozdygotaną, przyspieszonym oddechem, pierś, po czym objeła ją w ciasną obrączkę swych ust.
- Dobrze… wiesz, że… to ja... powinienem… - Szeptała dziewczyna, drżąc i oddychając coraz szybciej pod wpływem pieszczoty. Jej zwinne paluszki wsunęły się w pukle włosów tawaif, bawiąc się nimi delikatnie. - I nie są tak… krągłe i idealne… jak twoje…
~ Kocham cię Kamalo. ~ Usłyszała w głowie głos Jeźdzca który najwyraźniej czuł się brzydszy od tancerki.
- Jesteś idealna… - stwierdziła zafascynowana bardka, wodząc opuszkami po małych wzniesieniach biustu pod sobą. - Nierealistyczna… - Pochyliła się nad drugą piersią, rozdając czułości po równo na nie obie.
“Zapraszał cię tu ktoś?” Mag usłyszał wyjątkowo dźwięczny, kobiecy głos. Z początku myślał, że to jego kochanka, ale po chwili zreflektował się, że głos ten… choć podobny, zdecydowanie należał do osoby starszej wiekiem.
“Cicho babciu… on nas słyszy!” Piskliwy głosik Chaai, niczym echo lat dzieciństwa, zaszeptało teatrlanie, jak delikatny powiew wietrzyku.
“Ile razy mam ci powtarzać głupia zdziro, że nie jestem twoją babcią!”
~ Za to stara to jesteś strasznie ~ wtrącił Starzec złośliwym tonem. ~ Bardziej “antyczna” ode mnie.
~ Ja ciebie też kocham Jarvisie… ~ Sundari z wyjątkowym stoicyzmem wtrąciła się między kłócące strony, podczas wędrówki wargami po podbrzuszu przywiązanej.
- Śliczna to jesteś ty… Kamalo - wymruczała dziewczyna, wiercąc się co prawda na łożu, ale bynajmniej nie uciekając od swej wybranki. Przywowyłacz wręcz wychodził naprzeciw jej pieszczotom. Sam muskając swe drobne wdzięki dłonią, zerkając ciekawsko w dół.
- Mhmmm… - Ta mruknęła zbyt pochłonięta delektowaniem się kobietą pod sobą. Odsunęła się w ostatniej chwili, by móc przejechać paluszkiem po przedziałku jarvisowej kobiecości. Była taka mięciutka i jędrna, aż chciałoby się w nią wtulić. - Rozluźnij się… bo zamierzam cię pożreć.
Ułożywszy się między rozchylonymi udami, pomogła czarodziejce oprzeć uda na swoich ramionach, po czym delikatnie rozchyliła płatki jej soczystego kwiatuszka i polizała koniuszkiem języka, smakując jego dobrze znany, ale jednak odmieniony smak.
Taki inny… taki słodki i delikatny.
Podobny do jej własnego… nic więc dziwnego, że mag tak często lubił przed nią klęczeć. Można się było od tego uzależnić.
Kolejne liźnięcia nie były już testem, a przedstawieniem wszelkich doznań zależnych od zastosowanej techniki. Chaaya w ten sposób przygotowywała kochanka do spełnienia, intensyfikując z każdym jego jękiem i drżeniem swoją pieszczotę, aż w końcu przestała się hamować przysysając się lubieżnie do najwrażliwszego punktu jego nowego ciała, bardzo szybko doprowadzając go na granicę.
Z początku bardka słyszała tylko pomruki, potem cichutkie jęki, które narastały do coraz głośniejszych krzyków. Dziewczyna którą był Jarvis, wiła się i wierciła na łóżku, wierzgając nogami i nie radząc sobie z przyjemnością jaką sprawiała jej tawaif.
Jednakże przycisnęła władczo głowę kochanki do swego łona jakby bała się, że ta jej ucieknie.
“A to tobie wypomina, że jesteś…”
“Psujesz mi klimat ty stara starucho!” Umrao zawyła ze wściekłości jak szakal.
Babka przez chwilę nie wiedziała jak zareagować, aż w końcu wybuchła śmiechem, tylko delikatnie zabarwionym szyderstwem.
“Ktoś tu chyba nie doszedł ha ha HA!”
“Do czorta z wami wszystkimi!” Zmysłowa maska, najwyraźniej się obraziła.
Tancerka gładziła po biodrach i udach swoją nową ofiarę, spijając słodki nektar z satysfakcją starego wygi. Ta wiła się zmysłowo i pojękiwała, prężąc przed partnerką i będąc coraz bliżej szczytu… do którego prowadził ją języczek Kamali, aż w końcu wygięła się w łuk dochodząc i łapiąc łapczywie oddech zamruczała
- Rozwiąż mnie.
~ Nie ~ odparła trzpiotnie bardka, sprawdzając sprężyste pośladki przed sobą. ~ Miałeś swoją szansę, teraz ja się bawię.
- Niech no się wyrwę… zobaczysz, kto tu będzie piszczał. Myślisz, że te drobne ciałko jest słabiutkie? Przekonasz się o swej pomyłce - odgrażał się radośnie dziewczęcy głosik, bynajmniej bez cienia gniewu.
~ Jakiś ty głośny w kobiecej formie. ~ Zaśmiała się kurtyzana, opierając głowę na obejmującym ją udzie i odpoczywając sobie z wyjątkowo ciekawymi widokami przed sobą.
- To jakby cię tu znowu wykorzystać… - wymruczała jak kotka, gładząc dłonią brzuch i łono czarownika.
~ Mogłaś zmienić mi ciało, ale nie moją naturę ~ mruknął telepatycznie Jarvis i dodał feminijnym tonem - Rozbierz się całkiem moja słodka, twoja pani ci tak każe. Po co ten gorset i pończoszki?
- Zazdrościsz mi bo takich nie masz… - burknęła wyniośle Chaaya, zdjemując nogi ze swoich barków i przechodząc do klęczek zabrała się za rozsznurowywanie i poluzowywanie fiszbin ją otulających.
Taki gorset to całkiem ładne cacko, trzeba było to przyznać… tylko, że cholernie niewygodne. Sundari z radością je z siebie zrzuciła i od razu podrapała się po odciśniętych oczkach na skórze pleców.
Pończoch jednak nie zdjęła, bo usiadła na kolanach i objęła się nogami ślicznej pani przywoływacz.
- To całkiem zabawne… móc cię tak wykorzystywać jak ty nawykłeś mi to robić. - Uśmiechnęła się szelmowsko i schyliła by ucałować jego podbrzusze.
- Kamalo… myślisz, że nie mogłaś tego wcześniej? - zapytało dziewczę, głaszcząc czule ukochaną po głowie i zaciskając nogi wokół jej talii. - Nie musiałaś zmieniać mnie, by móc mnie wykorzystać.
- To o wiele zabawniejsze… dominowanie kobiety. Nie miałam nigdy ku temu okazji, ani chęci… więc pewnie bardziej bawi mnie sam fakt, że nie dominuję kobiety, a mężczyznę w jej ciele. -
Skończyła wyjaśniać Dholianka i od razu zabrała się do kolejnej porcji pieszczot. Dłońmi drażniąc twarde szczyty różowych piersi, a językiem mostek, żebra i łaskotki na brzuchu.
- Dobrze się bawisz? - zamruczała groźnie dziewuszka, nadstawiając się pod pieszczotami. - Dobrz,e że mnie przywiązałaś, bo byś zobaczyła kto tu kogo by dominował.
Jarvis wił się i drżał swym kobiecym ciałem jak śliski piskorz. Patrzył na kochankę łakomym spojrzeniem, a delikatne usteczka oblizywały się lubieżnie.
- Widzisz… zawsze taki jesteś - mruknęła ni to obrażona, ni rozbawiona tawaif, sunąc lewą dłonią wzdłuż ciała partnerki, aż dotarła do biodra, pośladka i uda. - Na szczęście… przywiązałam cię tak, że tylko ostrze jest w stanie cię uwolnić… - dodała nieco przepraszającym tonem głosu, jakby zdawała sobie sprawę jak bardzo była pijana i głupiutka w tym co robiła.
Kciuk zbłąkanej ręki spoczął wyjątkowo pewnie na perełce kobiecości czarodziejki, kiedy dwa opuszki palców krążyły wokół jej wrót, zbierając okoliczne soki.
Bardka wyciągnęła szyję, by ustami przylgnąć do prawej piersi, delikatnie ją kąsając i grzejąc oddechem.
- Jaki jestem? - wymruczała podnieconym głosem magini. Palcami wolnej dłoni sięgnęła do piersi Chaai wodząc zmysłowo po złotej skórze, coraz bardziej rozpalona dotykiem towarzyszki.
- Niecierpliwy… zachłanny… nerwusiątko z ciebie. - Tancerka na chwile spojrzała czule w znajome, choć teraz w piękniejszej oprawie, oczy ukochanego. Objęła zębami różany sutek, łaskocząc go koniuszkiem języka, kiedy jeden z palcy wsunął się w ciepłe wnętrze, delikatnie je gładząc, by całkowicie się z niego wycofać… nie na długo bo i drugi palec również musiał sprawdzić teren zataczając opuszkiem leniwe kółeczko, zanim nie ustąpił pola do popisu swojemu kompanowi.
Wywołała przy tym dziewczęcy pisk strachu i zaskoczenia, oraz gwałtowne naprężenie się ciała wybranki/wybranka… Jarvis wszak nie miał pełnej kontroli nad odruchami swego ciała i dopiero po chwili zdołał nad sobą zapanować.
Kamala powoli i cierpliwie przyzwyczajała go do penetracji, od czasu do czasu cicho chichocząc, jakby ktoś w jej głowie opowiedział wyjątkowo dobry żart.
A czarownik poddawał się coraz bardziej przyjemnemu dotykowi, tak samo jak poddawało się temu jego dziewicza forma.
Wił się i prężył, pojękiwał z zamkniętymi oczami… prawdziwy, rozkoszny widok ślicznej kobiety, tańczącego tak jak zagrały w niej palce kurtyzany.
- Pamiętaj… pierwszy raz będzie delikatny, ale później nie będę się już hamować… - Powiedziała lubieżne Chaaya z wyjątkowo lisim uśmieszkiem na ustach, zanim nie podbiła maga dwoma palcami, intensyfikując pieszczotę kciukiem.
- Nie... b o j ę się - odparła zadziornie panienka i chwyciła władczo za włosy kochanki, ciągnąc je delikatnie, acz stanowczo ku sobie. - Pocałuj mnie.
Jarvis pewnie uznał, że i od kobiety Sundari pragnie to, czego pragnęła od jego męskiej wersji.
Dholianka nie za bardzo dosięgała jego ust, więc na chwile zabrała rękę spomiędzy ud i podpierając się cmoknęła czarownika niemal w przelocie, unikając wszelkich pułapek na schwytanie w sidła słodkiego języczka. - Powinieneś zachowywać się jak kobieta… skoro się nie bijemy, to i nie ciągniemy się za włosy - zażartowała, puszczając mu oczko.
- Nie zamierzam być grzeczniutki… I nie zamierzam tylko otrzymywać pieszczoty od ciebie, ale także dawać - wymruczała kobietka z łobuzerskim uśmiechem, mocniej zaciskając nogi na biodrach bardki. Jakby bała/bał się że mu ucieknie.
- Powinieneś… psujesz mi zabawę… - poskarżyła mu się z wyraźną urazą w głosie… i spojrzeniu. - Seks między kobietami działa troche inaczej… nie stresuj się tak ślicznotko.
- Przepraszam… - rzekło dziewczątko, trzepocząc rzęsami i robiąc smutną minkę. Nie zmieniło to jednak faktu, że nadal obejmował ją nogami zaborczo. Tu nie chciał iść na kompromisy.
Tawaif czekała cierpliwie, aż do maga dotrze, że to co robi jest bez sensu i tylko mu się przyglądała z mieszanką czułości i konsternacji.
W takiej pozycji między nimi nic nie zajdzie… oboje byli… kobietami.
W końcu partnerka ustąpiła, zabawnie marszcząc nosek we frustracji i uwalniając kochankę z okowów swych nóg.
Ta więc wróciła do swojej dawnej pozycji i zabawy między płatkami jej kwiatu, pochylając się nad piersią, ale zanim się do niej przyssała, zaśmiała się wesoło.
- Nie przejmuj się tak… później będzie twoja kolej na popisywanie się umiejętnościami - rzekła polubownie, domyślając się niejako powodów owego spadku humoru u ukochanego.
- Dobrze… - jęknęła przywoływaczka, rozkoszując się pieszczotami i drżąc coraz bardziej, pomrukując zmysłowo.
Parę godzin później, Jarvis miał okazję się odwdzięczyć za troskę kochanki. Jego mały, zwinny języczek wił się w kobiecości Chaai, a drobna dłoń wodziła po jej pośladku, gdy sama bardka łaskotała włosami rozchylone uda przemienionego Jeźdźca, sama sięgając językiem ku jego kielichowi rozkoszy i trzymając w dłoniach oba pośladki dziewczyny, zawadiacko je ugniatając.
To była przyjemna noc… szalona, ale przyjemna. Tancerka aktualnie nie żałowała swojego pomysłu, chełpiąc się każdym podbojem “nieświadomej Jarvisi” lub “Nervisi” jak zaczęła przezywać ją babka.
Tawaif nie wytrzymała długo i pierwsza doszła pod ustami partnera. Oczywiście miała do nich słabość, nawet w kobiecej formie, ale była też nieco… “wygłodniała” z racji tego, iż większość czasu wykorzystywała swoją nową “zabaweczkę”.
Orgazm był niczym ukoronowanie dzisiejszego dnia, lub jak wciśnięcie wisienki na czubek tortu. Zadowolenie z siebie i przyjemność, pomieszane z alkoholem i zmęczeniem doprowadziły do tego, że gdy panienka pod nią doszła z cichym jękiem… Kamala niedługo potem, zwinęła się w kłębek, przytuliła do odstającego biodra i… zasnęła.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 11-01-2018 o 15:46.
sunellica jest offline  
Stary 11-01-2018, 15:43   #124
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Tawaif obudziła się nad ranem. Samoistnie. Nie było żadnych natarczywych pocałunków, żadnych liźnięć, żadnych łaskotek… nic… Wyspała się. Naprawdę wypoczęła.
Jakaś miła w dotyku dłoń gładziła ją czule, choć trochę niemrawo po policzku. Z początku nawet nie poczuła… jakby jej ciało było całe zesztywniałe. Z jakiegoś powodu czuła się wyjątkowo dobrze. Nie miała kaca… choć w połowie nocy urwał jej się film. Kielichem, który przypieczętował jej los, był ten… na toaście.
Kamala nigdy nie miała mocnej głowy, a dodatkowo wczoraj nic nie zjadła, za to piła… może nie dużo, ale wystarczająco sporo…
Otwierając oczy pierwszym co zobaczyła to odstająca kość biodrowa i… czyjś wzgórek łonowy. Nie był on Jarvisa, bo Jarvis był mężczyzną, a poza tym… był stosunkowo chudy.
W dodatku te palce były… takie miękkie, takie gładkie… takie ciepłe i zdecydowanie kobiece.
Bardka zaczynała czuć przedsmak ataku paniki.
Z KIM ONA DO KURWY BYŁA W ŁÓŻKU?!
Wstrzymując oddech, poderwała głowę i wlepiła obsceniczne spojrzenie w różowiutką kobiecość z malinką na jednym płatku.
“Czyżbyś się puściła z Godivą?” zapytała uprzejmie rozespana babka, kontemplując szczupłość ud nieznajomej w łóżku.
Dholianka wpadła w dygot… w ustach jej zaschło, nie wspominając o tym, że w zasadzie to głos uwiązł jej w gardle, choć chciała krzyczeć. Mocno… i głośno…
Zamiast tego zerwała się z łóżka, lecz noga na której stanęła ugięła się pod nią bez czucia i wylądowała jak wyłowiony szczupak na podłodze.
- Może mogłabyś mnie odwiązać, co? Ręka mi zesztywniała - odezwał się nieznajomy głos dziewczyny. Zapewne tej ślicznotki na łóżku. - Miałaś koszmar, że się tak zerwałaś?
- N-nie j-jesteś-ś Go-go-godivą… - wyjąkała czołgająca się do stolika tancerka.
Bogowie… z kim ona się przespała… i dlaczego akurat w pokoju Jarvisa. GDZIE JEST JARVIS??!! Chyba go nie sprzedała? BOGOWIE… mogła to zrobić… jak się upijała robiła bardzo głupie rzeczy.
“Może umarł i w końcu wrócisz do domu…” odparła z satysfakcją Laboni, a jej wnuczka złapała za przewieszony na krześle miecz… którego przytuliła do piersi.
- Nie. Nie jestem - odparł rozbawiony, kobiecy głos. - A Godiva byłaby zawiedziona, gdyby się dowiedziała, że ta wizja cię przeraża. No… odetnij mnie Chaayu. Nie chcę przywoływać Gozreha na pomoc będąc w takiej postaci. Kocur wytykałby mi to przy każdej nadarzającej się okazji.
Dziewczyna wstrzymała oddech, jakby nasłuchiwała… lub poprostu kalkulowała. Wstała na kolana i odwróciła się do łóżka. Jej umazana makijażem buzia była… zapłakana i przerażona.
Okrągłe jak złote monety oczy, wpatrywały się z lękiem i nadzieją w obcą na poduszkach, a miecz w dinozaurzej pochwie wciął się między kształtny biust, drżąc rytmem ciała swojej nosicielki.
- Jarvisie… to ty? - spytała tak cicho, że niemal bezgłośnie.
Tak… teraz gdy się mu przyjrzała… faktycznie to mógłbyć on… lub ona… z podziemi. Tylko dlaczego…
- No… ja… chyba mnie nie zapomniałaś po tym, co robiłaś ze mną przez pół nocy. - Uśmiechnęła się ciepło czarodziejka.
~ Chodź do mnie, choć do łóżka moja słodka Kamalo. ~ Posłyszała w głowie myśli czarownika.
- Oczywiście, że to ja. Widzisz? - Panienka musnęła swój biust palcem. - Nadal małe. Nadal nie rosną.
Drobne usta kurtyzany zafalowały złowrogo na smutnej twarzy, a kilka perlistych łez spłynęło po policzkach, zostawiając po sobie czarne zacieki.
- J-ja nie p-pamiętam… - powiedziała z takim bólem w głosie, jakby conajmniej mag przyniósł jej wieści o wybiciu całej jej rodziny. Na szczęście wstała z podłogi i podeszła do krawędzi łoża, tylko po to, by kucnąć przy torbie i gorączkowo ją przeszukiwać.
- Chodź tu do mnie i przytul się - zażądało dziewczę ciepłym tonem głosu.
Chaaya pokręciła gorliwie głową dosadnie zaprzeczając. - Nie, nie… nie chce. Nie… Nigdy… bogowie… - Jej dźwięczny głos załamał się niebezpiecznie i przywoływacz usłyszał jak chlipie i pociąga nosem, wyszarpując jakis papier.
- Co się stało? - spytała czule kobieta, wyraźnie zmartwiona stanem emocjonalnym bardki.
- Nie odzywaj się… prosze… póki się nie odmienisz… - Świsnęła zwojem na poduszkę, nawet nie wyglądając znad materaca.
Jarvis w kobiecym ciele był wyraźnie zaskoczony i zdziwiony jej zachowaniem, a oblicze dziewuszki wyrażało zaniepokojenie. Jednak posłusznie spełnił polecenie ukochanej, aksamitnym i niewinnym głosikiem odczytując zawartość zwoju. Zapisana modlitwa podziałała i czarownik zsunąwszy pierścień, dość szybko wrócił do znanej tancerce męskiej postaci.
- Chodź tu do mnie… przytul się i powiedz, co ci się stało - rzekł po wszystkim czułym i zmartwionym głosem.
Załzawione i czerwone jak u królika ślepia wyjrzały zza linii łóżka. Dziewczyna pociągnęła głośniej nosem i wdrapała się na materac. Nie przytuliła się jednak i ściągnąwszy obie ręce w pięści zaczęła okładać towarzysza na oślep… choć całkowicie bezboleśnie.
- Tak bardzo się bałam… TAK BARDZO!... bogowie jestem dziwką… myślałam… myślałam, że się puściłam, że cie zdradziłam… DLACZEGO BYŁEŚ KOBIETĄ?!
- Bo mnie w nią zmieniłaś - stwierdził głośno i dobitnie mężczyzna, próbując pochwycić kochankę, objąć w pasie i mocno przytulić do siebie. - Kocham cię Kamalo, nie potrafiłbym cię odrzucić z powodu jednej chwili słabości.
Po którymś razie przywoływacz złapał ją za nadgarstek i pociągnął na siebie. Bardka się nie opierała, od razu wtulając się w jego ramiona cicho szlochając z ulgi i… wstydu. W końcu płacz zamienił się już tylko w urywany oddech i jedynym wspomnieniem po nim była mokra pierś partnera.
- Nic nie pamiętam… przepraszam… - wydukała smutno, czując jak przebłyski świadomości bombardują jej umysł… lecz była zbyt zażenowana wspomnieniami, by je teraz drążyć.
- Więc zapamiętaj, że pożądałaś mnie i pragnęłaś równie mocno co zawsze… i pieściłaś z entuzjazmem. Kochałaś mnie… tak jak teraz mnie kochasz. A i ja byłem przecież przy tobie cały czas… może nieco inny z wyglądu. - Próbował ją pocieszyć magik. - Nie masz powodu do żalu, wstydu, czy strachu. Podobałem ci się jako kobieta… to trochę… hmm… pochlebiające, zważywszy, że nie byłem tak bardzo… kobiecy jak ty, tu i tam.
Dholianka długo milczała układając sobie wszystko po swojemu. Jarvisowe bicie serca uspokajało ją… tak samo jak jego znajomy zapach.
- A… czy tobie… się podobało? - spytała niepewnie, zadzierając głowę, by popatrzeć z ufnością godną niewinnego dziecka.
- Było inaczej… było miło… przyjemnie. I ty byłaś bardziej pewna siebie i władcza. I… może nie mógłbym być kobietą całe życie. Ale od czasu do czasu, dla ciebie…. czemu nie - rzekł ciepło i czule uśmiechając się. - Ale z tym krępowaniem to przesadziłaś. Nawet gdy ja cię wiążę, to tylko na chwilę… nie na całą noc.
- To na pewno była konieczność… popsułbyś mi plany… - odparła oglądając się na rękę chłopaka. - Poczekaj… już cie uwalniam. - Wychyliła się na podłogę, przez chwilę kręcąc pupą przed kochankiem.
- Mieczem będzie szybciej… z tej tasiemki to się jakiś oddzielny splot powrozu zrobił. - Uśmiechnęła się przepraszająco, rozcinając po chwili skórzany węzeł.
- Pewnie masz rację… niełatwo utrzymać dłonie przy sobie mając cię tak blisko. - I Chaaya poczuła tą wolną dłoń delikatnie zaciskającą się na swej piersi.
- Jesteś śliczniutka… wiesz? - szepnął Jarvis, pieszcząc jej krągłość. - I wiedz, że zawsze możesz szukać u mnie pocieszenia. Bez względu jakie zmartwienia będą cię męczyć.
Bardka uśmiechnęła się czule, ale trochę smutno. Pogładziła opuszkami szorstki od zarostu policzek, podważając ostre włoski z dziecięcym stuporem, jakby ich dotyk sprawiał jej przyjemność. Chwilę tak bawiła się na linii szczęki czarownika, po czym przysunęła się i pocałowała go w usta.
- Nie wierzę w ani jedno twoje słowo - odpowiedziała ze spokojem i wesołością. - Wystarczy zobaczyć czarną plamę na twojej piersi, by wywnioskować jak wygląda teraz moja twarz… - Kobieta położyła się naprzeciw mężczyzny, kładąc pod głowę rękę i wpatrzyła się w ciemne oczy przed sobą. Wprawdzie widział jak gdzieś na ich dnie czaiła się bezradność i niepewność wynikająca z luki w pamięci, ale było to lepsze od strachu i obrzydzenia, jakie prezentowała jeszcze kilka chwil temu.
- Mam cię zacząć przekonywać? Ustami? - mruknął Jeździec, głaszcząc dziewczynę po głowie i zamyślony wodził palcami po jej policzku mrucząc - Ale skoro już wiesz, że kobieta z którą figlowałaś, była mną to… chyba czujesz się już lepiej, prawda?
Sundari zarumieniła się zawstydzona, przygryzając dolną wargę.
- Tylko odrobinkę… - przyznała, wyżywając się na suchej skórce na ustach. - Ale… jeśli ci się podobało… to wstydzę się trochę mniej…
- Bardzo… było to intrygujące… - Palec maga przesunął się po wargach tancerki. - ...zobaczyć tę stronę twojej natury, której zwykle mi nie okazujesz.
Potem Jarvis pchnął delikatnie tawaif na plecy i nachylił się szepcząc ponownie - Jesteś śliczniutka.
Pocałował jej usta, długo i lubieżnie, wodząc językiem po jej ustach w niemej zachęcie do zabawy.
Odpowiedziała mu od razu, obejmując za szyją i wcałowując się z równą pasją co dzisiejszej nocy.
- Powtarzasz się… - odparła z chichotem, wcale nie mając mu tego za złe. - Tak w ogóle to… dzień dobry.
- Dzień dobry Kamalo… moja śliczna… pragnę się z tobą kochać… tak byś pobudziła jękami nasze smoki - mruknął zadziornie przywoływacz, pieszcząc znów usta i szyję dziewczyny, palcami sięgając między jej uda. - Pragnę cię wielbić i pieścić, tak jak ty czyniłaś to niemal całą noc.
- Nie boję się! - odpowiedziała dumnie, zarzucając z nonszalancją jedną nogę na biodro wybranka, na powrót się przytulając i łącząc ich wargi razem.
- Nie wypuszczę cię z łóżka… - zagroził jej kochanek, całując zachłannie raz za razem. Palcami zaś muskał na oślep jej łono i puncik rozkoszy ukryty na nim… niczym muzyk strojący instrument przed występem.
- Uważaj bo ci ucieknę - odmruknęła zadziornie, choć mag dobrze wiedział, że to tylko puste słówka. Kurtyzana lgnęła do niego jak pszczoła do kwiatu, wciąż nienasycona i niestrudzona w swym działaniu.
W dodatku jej kobiecość, ciepła i wyraźnie pobudzona, zdradzała więcej niźli Dholianka teraz chciała pokazać.
- Mam być delikatny, czuły, czy drapieżny i samolubny… mam pieścić jak niewolnik, czy brać wszystko jak władca? - szeptał, głośno się zastanawiając i smakując drżące piersi towarzyszki językiem.
- Na co tylko masz ochotę - wyszeptała z narastającą ekscytacją, nadstawiając się pod łakome usta mężczyzny i trącając go twardymi sutkami po policzkach.
- Mam ochotę… na ciebie… - Silne dłonie przesunęły się na biodra, pochwyciły za nie i Jarvis przewrócił się na plecy, tak, że bardka znalazła się na nim.
- Dosiądziesz mnie… chcę patrzeć na ciebie… i podziwiać - mruknął, łakomym spojrzeniem wędrując po ciele i twarzy kobiety. Jakoś ślady po makijażu nie odpychały go, gdy towarzyszyło im wesołe spojrzenie jej oczu i błąkający na wargach uśmieszek.
Chaaya podniosła się do siadu, napinając przy tym mięśnie brzucha, które zafalowały pod jej złotawą skórą. Jej drżące dłonie spoczęły z pietyzmem na klatce piersiowej czarownika, gładząc go delikatnie. Jakby nie dowierzała, że dostąpiła tak wielkiego zaszczytu jakim było współżycie z nim.
W brązowych oczach tliła się fascynacja i pożądanie, gdy prześlizgującym się leniwie spojrzeniem, rejestrowała każdy detal na skórze kochanka. Blizny stare i nowe… i znaki jakie pozostawiła na nim ona sama.
Kolejny rumieniec wykwitł na jej twarzy, ale nie miał on nic wspólnego ze wstydem, to było podniecenie i… niecierpliwość.
Tawaif już chciała zespolić ich ciała razem, ale jednocześnie nie mogła sobie odmówić, by dotknąć odstającej kości ramienia, by pogładzić palcem pod żebrem, by przespacerować się językiem po obojczyku, czy… by nie złapać jego przyrodzenia, jakby się z nim witała, pocierając opuszkami delikatną skóry z wprawą lubieżnicy, ale jednak czułej… jakby roztkliwionej.
- I znów… jestem twoją zabawką - zażartował Jarvis z uśmiechem, nie mając jednak ni sił, ni ochoty się opierać. Pieszczota jej palców pozbawiała go chęci opierania się figlom Chaai, więc błądził dłońmi po jej udach i pupie. Czasem chwytając za krągłe piersi, gdy akurat były w jego zasięgu.
Dziewczyna zawarczała gniewnie, gryząc delikatnie sutek przywoływacza. Chwilę go possała, zbierając się w sobie, by wrócić do siadu.
- Nie potępiaj mnie za to… - poprosiła przepraszającym tonem, świadoma jak wielką słabością darzyła ukochanego.
Ta sama dłoń, która go pieściła, pomogła mu zdobyć tancerkę, która zadrżała, pozbawiona na chwilę tchu, gdy poczuła w sobie jego obecność. Niczym dziewica, nie potrafiła się przyzwyczaić do uczucia wypełnienia, każdej nocy reagując tak samo.
- Pozwól, że poprowadzę, a tymczasem, niech twoje dłonie zadowolą się tymi o to wiernymi bliźniaczkami - odezwała się zadziornie, naprowadzając obie dłonie mężczyzny na swój jędrny biust, powoli zaczynając swoją miłosną przejażdżkę.
- Czy… ja… mógłbym cię… potępić… za… cokolwiek? - Palce Jeźdźca łapczywie wczepiły się w jej krągłości, delikatnie je czasem masując, czasem zaborczo zaciskając.
Nie odrywał oczu od jej twarzy ubrudzonej rozmazanym makijażem, patrząc na nią z zachwytem i pożądaniem cały czas. Sama zaś dziewczyna poruszając bioderkami, czuła ową nieustępliwą twardość kochanka. Czuła przeszywające ją doznania, gdy unosiła się i opuszczała na nim w dół. Czuła to wszystko… mając świadomość, że to ona jest powodem podniecenia, to na nią patrzy cały czas, i że to jej pragnie… Była dla niego najważniejsza.
Dlatego nie spoczęła na laurach ośmielona jego spojrzeniem. Chciała go spróbować na wszystkie możliwe sposoby. Zaczęła od bycia delikatną, by przejść we władcze tony, coraz bardziej dziko, szybciej i mocniej podskakując jak wojownicza amazonka. Puszczając wszelkie wodze swojej fantazji, aż nie przyćmiło ją spełnienie, które wstrząsnęło jej ciałem, wywołując jęk zadowolenia.
A jej ukochany towarzyszył jej cały czas w tej “podróży”, wpatrzony w jej poruszające się ciało, rozkoszując się pod palcami jej dwoma słodkimi owocami przyjemności i docierając na szczyt wraz z nią.
- Jesteś cudowna, słodka… śliczna - szeptał cicho przyglądając się drżącej po ekstazie partnerce.
- Chciałam być groźna, waleczna… szalona… - mruknęła z przekąsem, pochylając się, by cmoknąć czule wargi Javisa. - Miałeś się mnie bać - zażartowała prężąc swe walory, bez cienia wstydu.
- Jesteś cudowna… - mruknął chłopak, masując jej dwa skarby, które obejmował dłońmi. Nagle odchylił głowę i… spojrzał na bok. Dłonią sięgnął w tamtym kierunku i pochwycił mały drobny przedmiot. Przeklęty pierścień.
Przez chwilę mu się przyglądał, trzymając go w dłoni, po czym uśmiechnął się czule do bardki.
- Jeśli kiedyś… znów kusić cię będzie chęć nowych… wrażeń, to… czasem mogę go założyć. Jeśli będziesz chciałam. Ale tylko czasem - rzekł czule.
- Nie mamy już zwojów… zresztą, nie chce kusić losu. Wyśle go do domu… - odparła mu po chwili zastanowienia, przyglądając się “mrocznemu” oczku na obrączce.
- To takie… zabawne… nawet nie wiedziałam, że mogłabym być taka… a wszystko dzięki jakiejś małej pierdółce…
- Zwoje można kupić w świątyni… niemal każdej - stwierdził w zamyśleniu czarownik i uśmiechnął się z uczuciem. - Ale zrobimy jak zechcesz.
- Trochę jednak szkoda… nie dowiem się jak to jest być mężczyzną. - Westchnęła teatralnie, chyba nie za bardzo żałując swojego kobiecego losu.
Położyła się na przywoływaczu tak jak to miała w zwyczaju, cicho się śmiejąc do swoich myśli.
- Bycie mężczyzną nie jest niczym nadzwyczajnym - mruknął mag, obejmując tawaif w pasie i tuląc do siebie. - Zresztą co byś zrobiła, będąc w męskiej postaci?
- Poszłabym sikać na stojąco… - odparowała z dziecięcą szczerością, choć i pewnym… niezrozumieniem, jak Jeździec mógł nie wpaść na taką oczywistość…
“Może dlatego, że sam sika na stojąco?” Babka zadrwiła wrednie, krążąc niczym ciemna chmura dookoła Kamali.
- A nie doświadczasz bycia mężczyzn, przez wspomnienia Nveryiotha? Godiva wszak doświadcza ciebie, przez moje wspomnienia. - Zastanowił się czarownik, cmokając policzek dziewczyny.
- Nie zaglądamy sobie w te rejony… pozwala nam to zachować przynajmniej pozory prywatności - wyjaśniła wesoło, bawiąc się kosmykiem włosów.
- Godiva nie uznaje słowa “prywatność”. Dla niej ja i ty i pewnie nawet Nvery, jesteśmy jej własnością… choć także opiekuje się nami jak pisklakami. Nie ma barier, których nie mogłaby przełamać jej ciekawość. Poza jedną… co mnie dziwi. - Zadumał się kompan. - Naprawdę jej zależy na tobie. Na tym byś się dobrze czuła, byś była szczęśliwa, byś ją lubiła. To dziwne, ale tobie udaje się trzymać ją w ryzach. Ją i jej apetyt na nowe doznania.
- To mnie trochę cieszy… bo czasami boje się jej bezpośredniości… - przyznała się w zakłopotaniu. - Oczywiście zgrywam odważną… ale czasami… mam ochotę uciekać z krzykiem. Nie chce jej zawieść, ale czuje, że pokłada we mnie zbyt wiele nadziei.
- Dla niej to też nowość. Zwykle wszystko zdobywa siłą lub bezczelnością. - Zaśmiał się Jarvis i ucałował czule usta bardki. - A z tobą musi cackać się jak z jajkiem.
Chaaya pacnęła go w policzek niby to urażona.
- Sam jesteś jajko… - Po czym sturlała się na materac, zawijając w kołdre i pozostawiając tylko tycią szparkę do oddychania i podglądania ukochanego.
- Ja… ja jestem znacznie gorszy niż jajko… ja tylko ciągle cię pozbawiam odzienia. Ileż to razy gubiłaś przy mnie wszystkie ciuszki? - zapytał retorycznie z drapieżnym uśmiechem. A potem spytał już poważniejszym tonem. - A co planujesz na dzisiejszy dzień?
- Muszę oddać sukienkę… a później, później to nic… tylko wieczorem jak Nvery skończy pracę, umówił się ze mną na spotkanie w jakiejś karczmie - wyjaśniła kurtyzana, ziewając z nagła i zwijając się w kołderkowy kłębek, wysunęła rękę, by złapać za dłoń przywoływacza i porwać ją do siebie.
Wkrótce Jarvis trzymał ciepły policzek kochanki, która wtuliła się w swoją nową “poduszkę”.
Leniuchowanie wykonywała z taką samą gorliwością, co miłosne igraszki.
- Ja zaś… - zaczął czarownik rozmyślając. - …poniucham za Vantu i innymi plotkami. Wolisz się ze mną wałęsać po mieście, czy rozkoszować wygodą łóżka? Albo dać się porwać Godivie?
Kamala oczywiście nie chciała się rozstawać z partnerem. Zbieranie informacji wymagało jednak pewnych umiejętności, które najlepiej objawiają się w pojedynkę. Wiedziała o tym z autopsji…
- Ja pewnie… gdzieś wyjdę - odpowiedziała po chwili dłuższego zastanawiania się. Oczywiście… nie miała planów i nie pogardziłaby towarzystwem, choć… niekoniecznie w postaci smoczycy. Ta była męcząca… choć miała dobre serce i zapewne zamiary. - Przypomniało mi się, że muszę porozmawiać z Axamanderem, może wrócił już z misji.
- Spotkamy się więc na obiedzie? Poszukam też informacji na temat lochów, które odwiedziliśmy. Może znów się tam wkrótce wybierzemy, w większym lub mniejszym gronie? - zaproponował czule mag, obserwując tancerkę opatuloną kołdrą niczym kokonem.
- Możemy… o ile trafię na miejsce - odparła dziewczyna, wtulając się policzkiem w dłoń mężczyzny.
- Będę cię szukał. - Ten stwierdził wesoło, rozkoszując się delikatnością swej tawaif. - Szukać cię w okolicy tej karczmy, gdzie zabraliśmy beczki?
- Tam?... No możemy się spotkać i tam… - Chaaya nie wiedziała czy karczma Vittorio była po drodze do sklepu z sukniami, a później do siedziby Purpurowych Strzał, ale w końcu i tak większość podróży spełni w gondoli, więc co za różnica… niech się przewodnik martwi.
- To miejsce, które znasz… może też w tej gospodzie z bluszczem. Gdzie kochaliśmy się… nie dbając o to czy nas przyłapią - zaproponował z łobuzerskim błyskiem w oku.
- Nie… nie, tam nie - oznajmiła wartko, siadając z nagła pod kołdrą. Pokręciła głową na boki i zsunęła nogi na brzeg łóżka po dalszej stronie od przywoływacza.
- O której się mamy spotkać? - spytała już spokojnie, zrzucając z głowy okrycie i wstając, by podejść do wanny.
- Koło południa? Lub później jeśli tak będzie ci wygodniej. - Jarvis choć śledził spojrzeniem kobietę, to nie ruszył się z łóżka, wiedząc jak łatwo mógły ulec pokusie jeszcze jednej chwili z nią w swych ramionach.
- Bardziej jak tobie będzie wygodnie… ja nie mam specjalnych planów, uwinę się w trymiga. - Tancerka włączyła mechanizm z wodą i zaczęła przeszukiwać szkatułkę z kosmetykami.
- Więc w południe. - Jeździec przyglądał się towarzyszce zamyślony. - Chaayu… wiesz, że jesteś dla mnie ważna, prawda?
Dziewczyna odwróciła się przez ramię, ważąc w dłoni puzderko z czerwonym proszkiem. Jej twarz była cała umorusana w czarnym makijażu, ale oczy były jasne i… o ostrym jak brzytwa spojrzeniu. Przypominała nieco sokoła, który wpadł do komina.
- Tak… - odpowiedziała z ostrożną zapobiegliwością - zdaję sobie z tego sprawę. - Uśmiechnęła się nieznacznie, wygładzając swoje rysy. - Skąd cie wzięło na tak podniosły ton… coś się stało?
- Bo wiedz, że podobałaś mi się wczoraj… gdy byłaś pijana. Gdy zmieniłaś mnie w kobietę dla swojego kaprysu. Ten twój rys charakteru też kocham. Chcę byś czasem pozwalała sobie na odrobinę egoizmu… nawet moim kosztem. Byłaś wtedy wesoła i radosna. Byłaś piękna - rzekł w odpowiedzi czarownik. - Chcę widzieć to szczęście i ten uśmiech… zawsze.
Sundari odłożyła pudełeczko na miejsce, by wyciągnąć inne. Nie odpowiedziała, najpierw zajmując się przygotowaniem kąpieli. Dopiero gdy znikła w wylewającej się i pierzastej pianie o zapachu jaśminu, zanurzając się po samą brodę w ciepłej wodzie i upewniając się, że smutek nie przebije się przez jej ton głosu, mruknęła nonszalanckie - zastanowię się. - Po czym zanurkowała.
- Brzmi jakbym znowu cię jakoś obraził - odparł ze smutnym uśmiechem chłopak, podchodząc do wanny i kucając obok niej. - Przepraszam… nie takie były moje intencje.
- Nie, nie obraziłeś - odparła Dholianka, przemywając twarz raz za razem, by pozbyć się ciemnych zacieków na policzkach i pod oczami. - Nie przejmuj się tak, cenię sobie szczerość.
- Jesteś moim klejnotem Kamalo. Moim smoczym jajem. Więc nic dziwnego, że tak się o ciebie troszczę. - Pogłaskał czule po włosach tawaif, rozkoszując się ich sprężystością, jak i faktem, że tym gestem podkreślał jak ważna jest dla niego.
- O przedmioty nie trzeba się tak troszczyć kochany. Nie mają one ani uczuć, ani potrzeb… - odparła ze zgryźliwym uśmieszkiem, nadstawiając się po dodatkową pieszczotę.
- O klejnoty trzeba moja śliczna. W La Rasquelle wierzą, że każdy klejnot ma osobowość, duszę, każdy ma świadomość i moc. Że jeśli nie dba się o rodzinne klejnoty, te sprowadzają klątwę i niszczą cały ród. W każdym razie… w to wierzono jak byłem dzieckiem - odparł ze śmiechem Jarvis, nie przerywając głaskania kochanki i przyglądając się jej. - Teraz to mogło się zmienić.
- Ale bzdura… - Ta zaśmiała się pod nosem, wyraźnie rozbawiona wytłumaczeniem ukochanego. Dopiero pochwili się zreflektowała i spojrzała na rozmówcę badawczym spojrzeniem, by sprawdzić czy aby go nie uraziła swoją reakcją. - Ja nie rzucę na ciebie klątwy… nigdy. Nie musisz się więc obawiać - odparła potulnie, wpatrując się w pływające bańki na wodzie.
- Masz rację… bzdura - zgodził się z nią mag i znów zadumał.
- W większości przypadków przynajmniej. Natomiast są klejnoty, które są piękne, duże i… przyniosły pecha niektórym właścicielom. A nawet rodom. A poza tym… - Wyraźnie się wahał. Jakby miał ujawnić niewygodny lub straszny sekret, ale nie chciał jej przerazić.
- Jak już zacząłeś to dokończ… - Brązowooka burknęła, rozeźlona niepewnością jaka zawisła w powietrzu.
- Klejnoty… zwłaszcza te duże i ładne są ulubionym materiałem na filakterie liczy. Zwłaszcza elfich i smoczych drakoliczy. Dlatego te dbają, by coś, co jest esencją ich trwania, znajdowało się w zaufanych rękach. I dlatego tak powszechna była wiara w dusze klejnotów. Bo w klejnocie mogła być dusza… a konkretnie dusza nieumarłego maga - wyjaśnił mężczyzna cicho, przyglądając się dziewczynie i jej reakcji na tą porcję wiedzy.
“No to teraz powiedział! HA!” Laboni parsknęła śmiechem, wzbudzając nerwowy chichot dziewcząt.
Sundari spoglądała na czarownika, jakby właśnie urwał się z choinki i wpadł jej pod nogi. Grymas konsternacji rozkwitł na jej licu, a jedna brew podsunęła się po chwili nieco do góry w geście irytacji.
“Ja nie wiem czy mam to traktować jako komplement?... czy obelgę?” Żachnęła się Umrao na granicy głupkowatości.
“No już niech mu będzie, że jesteśmy klejnocikiem… trudno przeboleję tą zniewagę…” Seesha zamruczała niezadowolona, cmokając z niesmakiem na samo wspomnienie. “Ale z tym liczem to lekka przesada… teraz pytanie czy to my nim jesteśmy… czy on.”
“Co to w ogóle za bzdura z tym wszystkim?!” Nimfetka pisnęła wyraźnie nie godząc się na zaistniałą sytuację. “Co to?! Ja się nie godzę! Ja nie chcę! Dlaczego!”
“Ocho… kurduplica się przegrzała…” zaszczebiotała Ada z sarkazmem i reszta masek mogłaby przysiąc, że słyszała jak ta zapisuje coś niematerialnym rysikiem w swoim nieistniejącym pamiętniku.
“Nie nazywaj mnie tak! Jestem od ciebie starsza!” Dziewuszka wyraźnie się zagotowała na tą obsceniczną zniewagę.
“Ale niższa…” Babka zarechotała ukontentowana, że panny jak zwykle są w formie na dogryzanie pomimo swojego niebytu.
- Niemniej ogólnie opowieści o klejnotach raczej unikają tej kwestii. Dotyczą głównie potężnych i pięknych duchów zaklętych w nich. Nawet czasami potrafiących się objawić jako tajemnicze i piękne nieznajome. Kochanki, które obdarzają jedną cudowną nocą na rok swych właścicieli. Choć oczywiście to już są tylko romantyczne bajki - kontynuował swe opowieści i pieszczoty przywoływacz.
- W której części widzisz tu… romantyzm? - spytała zdawkowo bardka, ciągle nieco zagubiona w rozmowie. - Jesteś pewien, że to historie o duchach a nie dżinnijach, które oddają się właścicielowi, by zdobyć nowy klejnot do swojej korony? - Kobieta wyciągnęła rękę z wody i przetarła plamę na piersi mężczyzny, którą zostawiły jej łzy i makijaż.
- Gdy patrzę na ciebie, wszystko wydaje się romantyczne - rzekł pół żartem, pół serio mag i cmoknął czubek nosa dziewczyny. - Dlatego gadam od rzeczy, zamiast dać ci sie w spokoju umyć.
Tawaif uśmiechnęła się czule i pogładziła wierzchem palca policzek Jarvisa.
- Nie mów tak jamuun… to nie twoja wina, że ja nie rozumiem co do mnie mówisz… - odparła przepraszająco, opierając głowę o brzeg wanny i spoglądając w sufit. - My na pustyni nie przywiązujemy takiej wagi do klejnotów… to skała… pięknie wypolerowana. Droga. Błyszcząca… coś czym można się pochwalić lub sprzedać. Przedmiot cenny, ale bez wartości… r-rozumiesz co mam na myśli?
- A co jest cennego i pięknego dla twego ludu? - zapytał on na to, przyglądając się jej ustom, które po chwili musnął delikatnie.
- To skomplikowane - odpowiedziała po dłuższym zastanowieniu, ściągając komicznie brwi ze sobą. - W każdej wiosce… w każdym klanie lub nawet rodzinie, będzie to co innego. Jedynym punktem wspólnym jest jednak… niematerialność. To bardziej cecha, zachowanie, umiejętność, czy choćby zwykłe prawo natury. Nomadom na przykład podobają się wielbłądy i adorują wszystko co jest z nimi związane. Nawet zanikające ślady ich racic na piasku… - Sięgnięcie pamięcią wstecz, do swoich korzeni, nieco przygasiło spojrzenie tancerki, która umilkła, jakby w połowie niedokończonego zdania, kręcąc wodą wodą w wannie, by obmywała jej ścianki i kobiecą szyję.
- Obawiam się, że ty jesteś znacznie śliczniejsza od wielbłąda. Może... gazela? - zaproponował polubownie.
- To zwierze, którego jedynym celem jest nakarmienie innych… - mruknęła smętnie, ale kąciki ust drgały nieznacznie ku górze, jakby jakąś część Chaai nie chciała poddać się melancholii.
- To już wolę być twoim klejnocikiem. - Uderzyła dłońmi w taflę i usiadła z rozmachem. - Jeśli zapomnisz mnie ładnie wypolerować, przeklnę cię na kolejne dziesięć wcieleń.
- W takim razie… - Jeździec wlazł do wanny tuż za plecami ukochanej. Jego dłonie zaborczo chwyciły za jej piersi. Po czym zaczęły je ugniatać i masować.
- Lepiej żebym wziął się od razu do roboty, prawda? - zapytał wesoło i cmoknął czule ucho dziewczyny.
- Bardzo dobrze. - Ta oparła się plecami o tors partnera, rozkładając ręce na obu burtach, jakby rozsiadła się na tronie, po czym przymknęła w zadowoleniu oczy.
Przez kilka pierwszych chwil siedziała nieruchomo i w całkowitej ciszy, później jednak mężczyzna wyłapał spojrzeniem, że bardka go obserwuje wzrokiem osoby, która patrzyła na coś wyjątkowo cennego i pięknego. On zaś obdarzał ją czułym uśmiechem, jak oddany niewolnik, kochanek i władca zarazem. Równie nieodgadnionym jak on sam.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 11-01-2018, 21:50   #125
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Axamandera Chaaya znalazła tam, gdzie go się spodziewała znaleźć. Diablę rozprawiało o swoich przygodach niczym bard, a słuchały go trzy ładne i młode niewiasty. Czynił to wprost przed siedzibą swej organizacji, będąc głośny i gadatliwy jak zawsze zresztą. Nie zauważył więc zbliżającej się tancerki, która niewiele myśląc, dołączyła do słuchającej gawiedzi, udając zainteresowanie i fascynację zasłyszanymi opowieściami, tylko od czasu do czasu uśmiechając się chytrzej, jakby do własnych myśli.
Jego opowieść... pełna heroizmu, dotyczyła walki z plemieniem goblinów… goblinów gigantów sądząc po zagrożeniu na jakie je kreował. Potężne potwory, które mogłyby wygubić całe miasto, gdyby nie bohaterska postawa “skromnego” diablika.
Opis też dotyczył elfiego labiryntu i ukrytych w nim pułapek, oraz zmierzenia się z dzikim elfem łucznikiem… którego Axamander widział tylko przez chwilę. A sama walka zakończyła się krótką wymianą pocisków, prawie na oślep. Dziki elf zniknął w ostępach, a rogacz zajął się swoimi sprawami.
Tawaif podskoczyła energicznie, wyciągając ręce do góry, wesoło pytając - A ten elf to w skali od jeden do dziesięciu jak był przystojny?
- Eeee?! - Mężczyzna urwał nagle epiczną opowieść, wyraźnie zaskoczony tym pytaniem. Wszak to on miał błyszczeć, a nie jakiś szpiczastouchy dzikus.
- Taka słaba trójeczka. Cherlawy był i brudny i skundlony… ot, dzicz - mruknął gniewnie.
Sundari westchnęła dwuznacznie, chowając dłonie za sobą i uśmiechając się od ucha do ucha ponownie spytała - A z czego strzelaliście?
- On z łuku, a Calimdo… ja z kuszy. - Wyraźnie wybijała go z rytmu swymi pytaniami.
Umilkła więc grzecznie, by znajomy mógł w spokoju pobajerować panienki, choć jej chochliczy chichot od czasu do czasu wzbijał się w powietrze, jakby knuła coś niedobrego lub naigrywała się w historii.
I to wystarczało. Dotąd tak wartka narracja, co chwila się diablęciu psuła. Axamander zaczynał mylić wątki i zerkać na Dholiankę jakby szykując się na jej pytania… które co prawda nie padały, ale mogły paść. W końcu postanowił zakończyć tą farsę i obiecał, że dokończy opowieść za godzinkę w znanej kurtyzanie karczmie i rozpuścił stadko swoich wielbicielek, które musiały powrócić do własnych, nudnych zajęć.
- Miło cię widzieć moja droga. Całą i zdrową - rzekł wesołym tonem diablik i dodał z uśmiechem. - Podobno tak za mną tęskniłaś, że mnie szukałaś. Czy to prawda?
- To raczej ja powinnam cie tak witać - odparła psotliwie tancerka, uśmiechając się szeroko.
- Nie sądziłam, że walka z goblinami może być tak heroiczna i ekssscytująca. - Chaaya podeszła bliżej, przyglądając się mieszańcowi z radosnymi iskierkami w oczach.
- Bywa bardzo ciężka. Gobliny potrafią być groźne - odparł dumnie najemnik. - A jak tobie minęły ostatnie dni? Trochę się ostatnio działo w mieście. Pewnie słyszałaś o tym.
- Jeszcze nie zamieszkałam pod kamieniem… - Dziewczyna potrząsnęła charakterystycznie głową ni to potakując, ni zaprzeczając. - Dasz się zaprosić na coś do jedzenia?
- Jak ty zapłacisz to zawsze. Jak ja… cóż… tym razem tak. Bo moja kieska jest akurat ciężka - odparł żartobliwym tonem Axamander.
- To tak jak moja. - Bardka mrugnęła do kompana porozumiewawczo i wskazała drogę. - Prowadź… ja się nie wyznaję w tutejszej topografii.
- Więc masz jakieś kaprysy w kwestii jedzenia? - zapytał zaciekawiony mężczyzna, prowadząc towarzyszkę wzdłuż jednego z kanałów.
- Zdaję się na twój gust, który będę bezlitośnie oceniać podczas degustacji - mruknęła nonszalancko, spacerując obok niego lekko tanecznym krokiem, niemal podskakując z nogi na nogę.
- Acha… - stwierdził krótko diablik i zaprowadził ich do niedużej winiarni, która miała wokół siebie kawałek ziemi rolnej, na tyle żyznej, że dało się uprawiać winorośl. Okazało się na miejscu, że nie tylko wino tam serwowano, ale też wszystko inne co było lekko zaprawione winogronami.
Sala jadalna była dość duża i składała się z dużych ławek i małych ławeczek. Axamander zamówił oczywiście butelkę dobrego wina i kurczaka zapiekanego w młodym winie.
Tawaif nie za bardzo wiedziała co zamówić, a ciekawość jaką wzbudziło w niej miejsce przybytku, powodowała tylko dodatkowy mętlik w jej roztrzepanej głowie. Poprosiła więc o coś lekkiego z czego słynie ich kucharz, po czym poprosiła o napój… bezalkoholowy, rumieniąc się przy takiej nietypowej prośbie w zawstydzeniu.
- No co ty? - Rogacz pokiwał głową na boki. - Wina się nie napijesz? Nie wiesz co tracisz.
Na szczęście gospodarz miał i świeży sok z winogron, więc służka obsługująca oboje ten trunek kobiecie zaproponowała.
- Ostatnim razem jak się wina napiłam, zamieniłam kochanka w kobietę, którą samolubnie gwałciłam przez całą noc… - wyznała Kamala ze śmiechem, ale i niejaką trwogą, choć wyjątkowo na wyrost. - Co gorsza… spodobało mu się. Muszę się mieć na baczności teraz… - Przytaknęła grzecznie kelnerce na jej propozycję i podparła brodę na złączonych dłoniach, spoglądając na swojego rozmówcę.
- Tooo opowiedz mi o tym dzikim elfie. - Przy wymawianiu słowa “dziki” charakterystycznie zmarszczyła nosek, a oczy od razu jej pojaśniały od uśmiechu i ekscytacji. Najwyraźniej owa dzikość zamiast odpychać, tylko ją przyciągała.
- Doprawdy. Liczysz, że zignoruję tak ciekawą opowiastkę? - stwierdził mieszaniec z uśmiechem.
- Najpierw ty opowiedz o tej nocy ze szczegółami. Musiała być wyjątkowa, skoro on zdecydował się pozwolić ci na jej powtórkę. Aż mu zazdroszczę.
- Muszę cie rozczarować złociutki… ale nic nie pamiętam. - Sundari brzmiała jednak bardziej na zadowoloną niż rozczarowaną tym faktem. - No… więc jaki on był. Wysoki? Umięśniony… o długich włosach splatanych i jasnych niczym słońce?
- Był szybki i daleko. Strzelał z łuku. Nie przyglądałem się jego włosom - stwierdził ironicznie Axamander. - Za to starałem się go zabić. Bez skutku. Na szczęście i jemu ta sztuka się nie udawała.
- No wiesz… mógłbyś przynajmniej udawać, że coś wiesz… miałbyś pretekst, by zaciągnąć mnie w krzaki. - Wzruszyła ramionami, cmokając ostentacyjnie i odchyliła się do tyłu, po czym wróciła do dawnej pozycji, świdrując zawadiackim spojrzeniem kompana. - Była z tobą ta kobieta co rozmawiałeś z nią w karczmie u Vittorio?
- Ach… naprawdę sądzisz, że uwierzę, iż byłoby tak łatwe. - Zaśmiało się diablę, nachylając ku tawaif. - Potrafię rozpoznać doświadczoną kusicielkę. A ty z pewnością taką jesteś, sprytną i uwodzicielską. Przyznaję. Przyjemnie być wodzonym za nos przez ciebie, ale mam wrażenie, że na wodzeniu by się skończyło. No… chyba, że pomylimy trunki, prawda?
- Przyjmę to jako komplement, zważywszy w jakim mieście się teraz znajdujemy - odparła uśmiechając się i delikatnie przygryzając dolną wargę, gdy jej spojrzenie zsunęło się na usta najemnika, za którymi krył się język. Nadal kuszący i “niebezpieczny” wobec jarvisowego.
- Niestety… dziś będę się pilnować z kielichem, ale nie trać wiary ni czujności.
- Zgoda… - stwierdził mężczyzna, przyglądając się służce, która rozstawiała posiłek. Nagle pochwycił oba kielichy i zaczął nimi szybko poruszać, zasłaniając jeden drugim w błyskawicznym tempie. Były one identyczne, a zawartość nie różniła się barwą.
- Niech więc twoja czujność i Pani Fortuna decydują - zażartował.
Chaaya była z początku spłoszona nagłą reakcją Axamandera, odsuwając się nieznacznie od stołu. Dopiero po chwili się rozluźniła i klasnęła w dłonie, wyjątkowo rozbawiona sytuacją w jakiej się znalazła.
- Uważaj no… nie jestem jak te wszystkie jasnoskóre panienki, których tu na pęczki. Moje pocałunki potrafią być zabójcze. - Wyciągnęła dłoń po prawy kielich, by sprawdzić co jej los zgotował zanim zajmie się posiłkiem.
- Nie wątpię. Ale bez ryzyka nie ma zabawy - stwierdził z uśmiechem diablik, przyglądając się pijącej dziewczynie, która poczuła słodki smak wina i spływający do brzucha płynny ogień. Szpiczastouchy zaś ostrożnie sięgnął długim jęzorem do swojego pucharska i posmakował trunku, dodając
- Fortuna jest po mojej stronie. Lub chce mnie zabić twoimi rękami.
Dholianka skrzywiła się nieznacznie i chrząknęła, kaszląc cicho. Najwyraźniej nie przepadała za tego typu alkoholem.
- To raczej ja wyczerpałam limit swojego szczęścia tutaj… - odparła kwaśno, poluzowując kołnierzyk swojego białego kombinezonu. - Na szczęście… na dolewkę mnie nie skusisz, więc reszta butelki jest twoja.
- Szkoda… może poluźniła… rozluźniłabyś bardziej. I zahipnotyzowała mnie widokami - odparł żartobliwie Axamander i spojrzał na swoją czarkę. - Kazać ci przynieść kolejny kielich winogrowego soku? Ja stawiam.
- Nie… twoje zdrowie przebiegły rogaczu - burknęła tylko ociupinkę jak obrażona dziewuszka ze zmazą na swojej dziewczęcej i wybujałej dumie, po czym upiła drobny łyczek. Cmoknęła cierpko i zabrała się do próbowania swojego posiłku.
- Moje zdrowie. - Uśmiechnął się mężczyzna. - I twoja przyjemność.
Po czym również zabrał się za jedzenie. Posiłek był smaczny, aromatyczny. Na szczęście mimo, że zapiekany w winie, kurczak nie oszałamiał jak trunek w kielichu.
- Skoro nie pamiętasz, co robiłaś w nocy, to skąd wiesz, że gwałtem brałaś rozkosz od swej kochanki? - zapytał ironicznie mieszaniec, pomiędzy kęsami.
- Przywiązałam go… ją… więc raczej nie miał… miała większego pola do popisu, zwłaszcza, że twarz miałam na wysokości jej łona gdy się obudziłam. - Kamala trzymała widelcem kość kurczaka, a palcami skubała mięsko na cienkie kawałeczki, które zjadała z oblizywaniem opuszków. Delikatne rumieńce wypłynęły jej na złociste policzki, przyciemniając jej orzechowe tęczówki na kolor czekolady.
Jak widać, nie tylko nie lubiła wina… ale była też na nie nieuodporniona.
- Zrobiłam taki supeł, że ledwo mieczem przeciełam. - Zachichotała cicho, podnosząc spojrzenie znad mięsiwa, ku towarzyszowi.
Diablę oblizało usta długim jęzorem.
- Hmm… i nie narzekał na swoją sytuację? Widać kiepsko ci wyszedł ten gwałt. Skoro mu się podobało - ocenił żartobliwym tonem.
“Kamalciu… bądź dzielna…” Nimfetka szepnęła cichutko, rozweselając w ten sposób Laboni.
Deewani zaprzestała uderzać drzemiącego Starca po pysku, jakby wygrywała melodię na bębenku i przysłuchiwała się rozmowie z większym zainteresowaniem.
- Będę musiała potrenować - przyznała pokornie bardka, wbijając spojrzenie w talerz, by unikać rozwidlonej pokusy.
- Na nim… czy na innych dziewczętach? - zapytał wesoło Axamander.
- Jeszcze się nad tym nie zastanawiałam… aczkolwiek jeśli usłyszysz o seryjnym gwałcicielu to… cóż, na szczęście nie wiesz gdzie mnie szukać. - Roześmiała się pogodnie, kryjąc uśmiech za szerokim kielichem.
- Ale wiem gdzie cię można spotkać. - Uśmiechnął się bezczelnie diablik, a jego język zadrżał jak u węża. - Więc może będę miał szczęście stać się twoją ofiarą.
- Aćha… a gdzie mnie to można spotkać? - spytała niczym krnąbrna chłopczyca, która nie dawała się zblefować.
- Może tam gdzie dostarczyłaś wino? Może lubisz kręcić się w tamtej okolicy? - Próbował zgadnąć najemnik.
- Och mój słodki… nie masz szans z Vittorio… - odparła z wyjątkową zmysłowością w głosie, na chwile się teatralnie zamyślając. - Widzisz… myślę, że jest coś między nami… jakaś magia, która nas przyciąga. - Odrzuciła włosy za ramię, wzdychając ciężko.
- Z pewnością jest jakiś magnetyzm - mruknął polubownie mieszaniec, przyglądając się zachowaniu kompanki, po czym napił się wina dodając żartobliwie - To teraz idziemy w krzaczki… albo między winorośle? Czy też… znowu zwiedziesz mnie ciętą ripostą?
- Myślisz, że pozwolą nam pójść na poletko? Nigdy nie widziałam z bliska jak rosną winogrona… tak… naturalnie w odpowiednim dla nich klimacie. - Chaaya zapytała nagle przerywając cichy i chochliczy chichot.
- Myślisz, że będę się ich pytał o pozwolenie? - zapytał retorycznie Axamander z łobuzerskim uśmiechem.
- W takim razie nie musisz mnie dwa razy zapraszać. - Bardka wstała od stołu, odkładając widelec na talerz, kończąc w ten sposób posiłek.
- Dobrze… - Axamander sypnął pieniędzmi na stolik, wstał i chwycił władczo tancerkę za dłoń, ciągnąc w kierunku wyjścia. - Ale dopóki nie znajdziemy się na miejscu, masz mnie nie puszczać i być gotowa do biegu.
- Cz-cz-czekaj ja jeszcze nie zapłaciłam za siebie. - Dziewczyna wyraźnie pokraśniała, gdy poczuła ciepłą dłoń mężczyzny.
Obcego.
Nie Jarvisa!
PRZY LUDZIACH!
To było dziwne uczucie, wprawiające ją z zakłopotanie i podniecenie zarazem.
- Ja to zrobiłem - przypomniał jej rogacz, nie dając jej wyboru. Miał silny i stanowczy uścisk, którym prowadził ją do drzwi. - Nie ma odwrotu teraz, więc żadnego protestowania. Żadnego wahania.
- To ja ciebie zaprosiłam… nie na odwrót - wypomniała mu z niejaką złością, ale też nie stawiając większego oporu. - Później ci oddam, przyjmij to do wiadomości.
- Dobra, dobra… - Usłyszała w odpowiedzi.
Diablę bardziej niż kwestią pieniędzy, zajęte było szukaniem sposobu dostania się na teren winnicy.
W końcu wypatrzyło szczelinę w obronie. Pociągnęło bardkę do siebie. Pochwyciło w ramiona i uniósło, mamrocząc pod nosem zaklęcie.
Tego było dla niej troszkę za wiele i niewiele myśląc, zdzieliła mieszańca na odlew, piszcząc cicho jak przestraszona myszka.
- Przestań. Ciężko mi się skoncentrować. Nie hałasuj - fuknął w odpowiedzi diablik, nie wypuszczając wcale Dholianki. - Zwracasz na nas uwagę.
Chaaya zamknęła mocno oczy, jeszcze chwilę uderzając dłonią w ramię nosiciela, ale z każdym razem coraz słabiej i coraz ciszej przy tym popiskując, aż znieruchomiała, wykrzywiając usta w smutną i nieco przestraszoną podkówkę.
Szpiczastouchy wymamrotał poprawnie zaklęcie i pognał na niski płot, by niczym wytrawny akrobata wykorzystać go do odbicia się w górę i przeskoczenia muru. Tam postawił tawaif na ziemię, mówiąc spokojnie.
- Było tyle panikować? - Uśmiechnął się zawadiacko. - Nawet cię nie zmacałem… a oberwałem.
Kamala łypnęła koso na mężczyznę, wyciągając z podpięcia na udzie czerwony wachlarz. - Zaraz oberwiesz jeszcze raz, tylko mocniej ty gruboskórny barbarzyńco! - zaburczała niczym burzowa chmura, strosząc się groźnie… choć w swojej złości wyglądała bardziej jak przepiórka, niż predator.
- Ładna nóżka - ocenił Axamander, zwracając uwagę na to co nie powinien i wzruszyła ramionami.
- Jesteśmy po drugiej stronie. - I wskazał dłonią na rzędy winorośli, obciążonych gronami owoców.
- Tak jak obiecałem - stwierdził z bezczelnym uśmieszkiem, wędrując spojrzeniem po pośladkach i nogach kobiety. Zgrabna kończyna tancerki musiała zrobić na nim wrażenie, kiedy Chaaya swym działaniem przyciągnęła ku niej uwagę.
- Wbij to sobie do tego rogatego łebka! - warknęła wściekle, machając złożoną bronią na lewo i prawo, jakby dyrygowała całą orkiestrą. - W łóżku! W zamknięciu! Mogę nauczyć cię pozycji o których nawet nie potrafiłbyś śnić… ale na ulicy. PRZY LUDZIACH! Metr ode mnie i najlepiej z zasłoną pomiędzy!
Może i Axamander poznał Jeźdźczynię z jej kokieteryjnej strony, ale teraz mógł zasmakować gorzkiego posmaku konserwatyzmu wyniesionego z pustyni. Kraju jej urodzenia.
- Zapamiętałeś? - Dziewczyna syknęła wyniośle, otwierając wachlarz i… tracąc całkowicie zainteresowanie kompanem, rozejrzała się po okolicy. Jej marsowa minka wypogodniała. Oczy rozjaśniły się i po chwili diablę zostało samo, gdy bardka poszła głębiej, między rzędy roślin, podziwiając liście, łodyżki i dorodne kiście wielokolorowych owoców.
- Głupiutka. Nie było żadnych ludzi. Inaczej bym cię nie brał w ramiona i przeskakiwał przez płot - mruknął nieco obrażonym tonem robacz i rozejrzał się dodając - A i tutaj powinniśmy być cicho.
Sundari nie za bardzo przejmowała się jego opinią, być może nawet go nie słuchała. Kucnąwszy przed jednym z krzewów, podziwiała z zachwytem plątaninę gałązek, podpiętych do specjalnego rusztowania, osłoniętego siecią o drobnych oczkach.
Czerwony materiał wachlarza furkotał cichutko, gdy wachlowała się, wąchając grona w różnym stadium rozwoju. Wyglądało na to, że owe miejsce bardzo przypadło jej do gustu.
Axamander zaś bardziej niż winogronami, czy nawet samą Chaayą, zainteresowany był okolicą. Przyglądał się czujnie, wypatrując pracowników winiarni.
Póki co byli jednak sami, bo też obsługa klientów, była ważniejsza niż czerwieniące się owoce do zerwania.
- Ciekawa jestem jak smakują… - Zamyśliła się Dholianka, starannie wybierając najdojrzalszy z owoców, który urwała i spróbowała, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. - Ssssą paskudne… - stwierdziła po chwili, wypluwając cierpką i twardą skórkę na ziemię.
“To są grona na wino, a nie na rodzynki…” Laboni zadrwiła z naiwnej wnuczki, choć sama przecież nie mogła wiedzieć jak smakowały owe owoce w rzeczywistości.
- Myślisz, że ta kobieta… z tamtej tawerny, zgodziłaby się uczyć kogoś strzelania z łuku i tropienia zwierzyny - spytała nagle orzechowooka, obserwując kompana czujnym spojrzeniem.
- Może. Za pieniądze na pewno - stwierdził diablik, rozglądając się dookoła i zapytał żartobliwie
- Sądzisz, że możesz czegoś nauczyć mnie w sypialni? Jakże pewna jesteś siebie. Skąd wiesz, że nie umiem już wszystkiego?
- A… drogo by sobie liczyła za swoje usługi? - Drążyła dalej temat, podnosząc się na równe nogi i oglądając “siatkę”, zastanawiała się po co właściwie ona była. - Zostałam specjalnie wyszkolona, by uczyć takich pyszałkowatych mężczyzn jak ty lekcji pokory - dodała zgryźliwie, choć na ustach błądził jej ciepły uśmiech.
- Żebyś się nie przeliczyła w swych deklaracjach. - Axamander pochwycił dłoń bardki i przyciągnął ją nagle do siebie i pocałował. Krótko i szybko. Jedynie muskając jej wargi rozwidloną końcówką języka i odsuwając się od razu, by nie dać jej okazji na kopnięcie go w krocze.
O dziwo nie spotkał się z żadną większą reakcją. Kobieta chwilę patrzyła mu w oczy, zanim nie zjechała spojrzeniem na jego usta, szyję i tors.
- Nawet nie wiesz… jakbym chciała się kiedyś przeliczyć. - Jej głos był smutny i jakby… zmatowiały, oczy przestały błyszczeć, a z ust spłynął uśmiech. - Myślę, że na mnie już czas - mruknęła posępnie, sięgając po sakiewkę ze złotem.
- To się zawsze może... zdarzyć. - Rogacz wykorzystał jej rozkojarzenie i pochwyciwszy za podbródek, tym razem pocałował znacznie dłużej i zachłanniej. Jego język wił się niczym wąż szturmując wargi zasmuconej dziewczyny.
Chaaya jednak nie pozwoliła sobie na chwilę słabości, odsuwając się mieszańca.
- Nie wodzę cię za nos z nudy i mojej natury. Mam kogoś i chcę mu pozostać wierna, nie komplikuj więc mi sprawy… - poprosiła cicho, cofając się o krok.
- Myślę, że zdołałbym cię… przycisnąć do tego muru i pieścić, aż byś całkiem straciła ochotę do walki - oceniło diablę, przyglądając się tawaif, splatając ramiona razem. - Tyle, że… mogę odpuścić, jeśli poprawi ci to humor. Mogę zostawiać kobiety zagniewane na mnie, ale żadnej nie zostawiłem jeszcze smutnej. Nie psuj mi mojej dobrej passy w tym temacie, co?
Tancerka uśmiechnęła się blado, oglądając się na wspomniany mur. W głowie było cicho, jakby posępny kosiarz przyszedł w odwiedziny i wszyscy w wiosce udawali, że ich nie ma.
Tylko Deewani od czasu do czasu pacała mocniej smoczy nochal ni to w irytacji, ni podekscytowaniu.
- Postaram się nie być twoją pechową liczbą - odparła ruszając wzdłuż krzewów. - Gdzie można spotkać tą tropicielkę, by porozmawiać o ewentualnej pracy?
- Hmm… Wieczorami bywa na targu skór, przynosi swoje łupy do sprzedania. - Zadumał się Axamander, przypominając sobie i spojrzał na Dholanikę.
- Twój partner jest wart twoich zmartwień i wierności?
- Karma zawsze do ciebie wróci i tylko od ciebie zależy w jakiej to będzie formie - wyjaśniła dyplomatycznie, spoglądając na zachmurzone niebo. - I… to pytanie powinno być zadane na odwrót. Czy powinien mi być wierny i najważniejsze… czy ktokolwiek mógłby dać mi drugą szansę w życiu? Ja sama bym jej sobie nie dała, jak to jest u ciebie? Przyjmuję tylko surowe samooceny… żadne tam wygładzanie swoich mankamentów. - Pogroziła mu palcem z rozbawieniem.
- To miasto jest zbudowane z drugich szans - przypomniało jej diablę. - Ludzie przybywali tu ze wszystkich stron, porzucając swoje dawne życie, uciekając od dawnych błędów. Jeśli gdzieś masz dostać drugą szansę to właśnie tu.
- To miasto mnie nie obchodzi. Nie będę tu dłużej niźli potrzeba… a ty nie odpowiedziałeś mi na pytanie. Stchórzyłeś, że, aż dziw bierze, jak łatwo sięgnąłeś po moje usta - wytknęła, chichocząc cicho.
- Oczywiście, że zasłużyłaś na drugą szansę. Najlepiej przy moim boku. - Ten odparł na to z zadziornym uśmiechem. - A ty nie zrozumiałaś mych słów. Zasługujesz na drugą szansę… bo każdy zasługuje. Wychowałem się tu i w to wierzę.
- Nie o to mi… a zresztą, nie ważne - mruknęła Chaaya, poddając się wesołości. - Wychodzimy bramą czy wspinamy się przez mur?
- Mur. Zdecydowanie mur - ocenił Axamander.
- Przyznaj się, że szukasz okazji by popatrzeć się na mój wypięty tyłek… od razu jednak mówię, że moje upadki nie mają w sobie ani krztyny gracji. - Tawaif zamknęła wachlarz i schowała go w skórzaną podwiązkę na udzie.
- I na tyłek i na inne krągłości - zgodził się z nią rogacz. - Nie udawaj, że cię to gorszy lub dziwi. Podsadzić?
- Nawet nie próbuję - przyznała z roztargnieniem, oceniając wysokość przeszkody. Dlaczego musiała urodzić się taka niziutka?
- Chyba będe musiała skorzystać z oferty pomocy… tak. Poproszę - przyznała z rezygnacją w głosie.
Mężczyzna złożył dłonie w koszyczek, najwyraźniej zamierzając rzeczywiście jej pomóc, a nie wykorzystać sytuację na swoją korzyść.
Bardka usadowiła stopę na podwyższeniu, kładąc delikatnie dłoń na ramieniu diablęcia. Oblała się nieznacznie rumieńcem gdy znaleźli się blisko siebie, choć w oczach miała aktualnie zacięcie do pokonania ogrodzenia, niż dziewczęcą płochość.
Wziąwszy większy wdech, odbiła się z kocią gracją, świadczącą o tym, że prawdopodobnie zgrywała się ze swoją słabością.
Złośliwy śmiech z góry tylko utwierdził w tym awanturnika.
- Ale ręki ci nie podam… sam męcz się skarbeńku - mruknęła trzpiotnie, zeskakując na drugą stronę.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 11-01-2018, 21:51   #126
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

- Hej!- Po drugiej stronie rozległ się krzyk. Krzyk pochodzący z ust innych niż diablęcia.
- Uciekaj! - usłyszała głośny szept Axamandera, zapewne przyłapanego obecnie w winnicy. - Ja sobie poradzę.
Ale kobieta nie za bardzo chciała uciekać. Schowała ręce za sobą jak spłoszona dziewuszka i pokornie spuściła wzrok, wiedząc, że została przyłapana.
Takie zachowanie wyraźnie poirytowało Deewani, która porzuciła towarzystwo Pradawnego i znikła w jednym z pustych luster, zapewne schodząc do przyjemniejszych, wedle jej upodobań, wspomnień.
- Łapcie go! - Krzyczano za parkanem, gdzie było słychać śmiech rogacza.
Jednak nie wydawało się by mieszaniec się przejmował, a Chaaya faktycznie została przyłapana. Na bardkę nikt nie zwracał uwagi. Jeśli wzrok przechodniów skupiał się na czymś, to krzykach za murem i to też tylko na chwilę.
“No ruszże się córcia…” Babka zagadała wyjątkowo miło, jak do małego berbecia, który krył się za nogą mamy. “Teraz cie wzięło na wstyd i wyrzuty?... No już, już… zmykaj i nie zamartwiaj się…”
Tawaif jednak ani drgnęła, zbierając się w sobie, by spojrzeć szczenięcym spojrzenie na kamienny płot.
“Babciu…” Nimfetka jak zwykle chciała stanąć w obronie swojej twórczyni, ale przerwała jej Umrao.
“Srapciu… dobrze wiemy, że to twoja wina! Ogarnij się! Bez ryzyka nie ma zabawy, a jak nie ma zabawy, to ja jestem zła!”
“Ach te kurwy…” Laboni straciła cierpliwość i opuściła towarzystwo, które jeszcze chwilę sprzeczało się między sobą, zanim Kamala nie ruszyła wzdłuż murku zmierzając przed siebie bez większego celu.
~ Nie dramatyzuj. To karczma, a nie królewskie więzienie. Najwyżej wykupi swą skórę ~ wtrącił w końcu Starzec. ~ Zmień się w coś latającego i porwij biedaka.
Po tej sugestii obdarzył swoje naczynie częścią własnej mocy.
“O...o…” Eteryczna panienka, wydała ciche westchnienie, nim atmosfera zgęstniała… a sama tancerka, rozpłakała.
“To już nie moja wina!” zawołała szybciutko, wystraszona, że inne maski zaczną się na niej mścić.
~ Zaprosiłam go na poczęstunek… nie dość, że za mnie zapłacił… nie dość, że naraził siebie na niebezpieczeństwo… to dałam mu kosza, a teraz jeszcze ma płacić za to grzywnę?! ~ Sundari schowała się w zaułku chlipiąc cicho, gdy wspomnienie jej opiekunki pojawiło się przed czerwonołuskim.
“Było pysk otwierać?” burknęła gniewnie i przewróciła teatralnie oczami. “Utoniemy tu… już czuje wodę w sandałach…”
~ Oczywiście, że nie twoja wina. Ani ja cię nie winię, ani on ~ mruknął w odpowiedzi smok, wstrzymując ciało Chaai przed dalszymi krokami. ~ Chcesz mu pomóc, to pomóż. Nie chcesz, nie pomagaj. Nikt się nie obrazi. Natomiast przestań się nad sobą użalać bez powodu.
Babka próbowała na migi pokazać gadowi, by przestał, ale w połowie jego wypowiedzi zwyczajnie się poddała i ukryła twarz w dłoni, masując sobie skroń.
Dholianka zapłakała jeszcze głośniej, choć na zewnątrz nie wyglądało to tak… efekciarsko jak tu… w jej małym królestwie.
Kurtyzana rozkleiła się jak przegotowany pierożek, łkając wyjątkowo rzewnie, niemal jakby znalazła się na czyimś pogrzebie. Próbowała coś powiedzieć, ale nie za bardzo była w stanie, więc skrzydlaty musiał posiłkować się emocjami, by zrozumieć przekaz… którego i tak nie potrafił zrozumieć.
~ Jestem… ~ zapewne chodziło o dziwkę ~ beznadzieja… ~ nie nadającą się tego miasta ~ przegranana z… z… ~ tu chyba kogoś zawiodła i z tego co się orientował to wychodziło na to, że całą swoją rodzinę, naród i przyjaciół… ~ mam… ~ a raczej “nie mam”... szło o jakieś siły, tylko czy boskie, czy witalne? ~ chcę… ~ bolesny szloch, był tak silny, a uczucia tak pomieszane, że nie dało się w żaden sposób rozszywrować czego właściwie chciała bardka… i czy właściwie chodziło o chcenie, czy może “nie”chcenie.
~ Przydałaby się ta Godiva. Owinęłaby się wokół ciebie i mogłabyś wypłakać. ~ Pradawny nie czuł się dobrze w tej sytuacji.
~ Nie chceeee… nienawidze jej! ~ zawołała i po chwili mocno pożałowała, że to powiedziała, wznawiając kolejną falę płaczu.
Laboni zakasała teatralnie swoje powłóczyste sari, jakby szykowała się na marsz przez kałuże, po czym odleciała nonszalancko w jedno z luster znikając za jego taflą.
~ Nienawidzisz? Czy może się boisz? Że ci zabierze czarownika? ~ mruknął Starzec też żałując, że się odezwał.
“Przymknij się na litość boską nie widzisz, że tylko pogarszasz sprawę?! Mamy dziurę na pokładzie! TONIEMY!” Umrao krzyknęła wściekle, choć tak naprawdę była mocno przestraszona, jak wszystkie zresztą zebrane do kupy dziewczęta. Wydawać by się mogło, że wiedziały, że ten moment załamania nadejdzie, ale do tego czasu nie zrobiły zupełnie nic, by jemu zapobiec.
Seesha próbowała zanucić kołysankę. Niestety słowa piosenki, były dojmująco smutne i gdy dziewczyna rozpoznała melodię, przeszła tylko w kolejną fazę łkania.
Coś nagle chwyciło Chaayę za dłoń i szarpnęło. Pociągnięta za nią Jeźdźczyni odruchowo zaczęła biec. Dopiero po chwili orientując się, że to Axamander trzyma jej dłoń i ciągnie za sobą uciekając przed… W zasadzie przed niczym, za to uciekając od miejsca przestępstwa.
Deewani jak na zawołanie wychyliła głowę z ramy wspomnienia, machając do Pradawnego, by do niej dołączył. Chwile jeszcze posłuchała szlochu tworzycielki, ale wyraźnie gardziła jej momentem słabości, po czym zniknęła tak szybko jak się pojawiła.
Otumanione ciało posłusznie podążało po wytyczonej drodze, nie mając sił, by stawiać opór.
Diablik biegł szybko, szukając dobrego miejsca do kryjówki.
I dostrzegł takie… ruiny elfiej świątyni. Przedostał się przez mostek i skrył w cieniu zrujnowanego portalu. Tam przycisnął swym ciałem tancerkę do ściany, zerkając przez ramię, by zauważyć ewentualny pościg. W tej chwili nie zauważył jeszcze, że tulił drżącą dziewczynę do siebie.
A zdegustowany Starzec znikł wraz z Deewani.
- Mmmm… - zamruczała cicho Dholianka, nie mogąc zmucić ust do posłuszeństwa. Pociągnęła nieznacznie noskiem, a jej oddech był urywany jak po solidnej porcji szlochu. - Mmmmienawidzę wina…
- Cóż… - Rogacz nie mógł się powstrzymać. Pokusa odebrała mu rozum, więc on… odebrał zapłatę, całując zaborczo “schwytaną” kobietę i wślizgując się językiem do jej ust, by owym “wężykiem” muskać jej języczek.
Z początku jej reakcją, był całkowity brak reakcji, co mogłoby speszyć, gdyby mężczyzna nie poczuł większego ciężaru na swoich wargach. Tawaif była delikatna, jakby ostrożnie badała wyjątkowo niebezpieczny teren.
Smakowała owocowo i lekko słonawo… jakby od łez. Może faktycznie wcześniej płakała?
Nie było jednak czasu na zastanawianie się, gdy drżące rączki zaczęły oplatać mieszańca pod ramionami, wspinając się dłońmi po plecach jak krzew winorośli.
Jego pieszczota w końcu spotkała się z odwzajemnieniem, wpierw słodkim i dziewczęcym, by stawać się coraz bardziej drapieżną.
Axamander naparł więc mocniej ciałem na drobną sylwetkę pod sobą i choć całował zachłannie to… na tym poprzestał. Jego dłonie muskały palcami szyję i policzki bardki, ale mając ciągle swe wargi złączone z jej ustami, nie posuwał się dalej w swych podbojach.
Choć jego ciało z pewnością by chciało.
Wrażenie eteryczności dawno zostało wyparte, gdy Chaaya przylgnęła ciałem do ciała, jak dusiciel opadłszy na zdobycz.
Może i była malutka i stwarzała pozory bezbronnej, ale to diablik stał się teraz ofiarą jej pocałunku.
Zuchwałego, lubieżnego i wyjątkowo agresywnego. Jakby kobieta brała to, co jej się od dawna należało, nie bacząc na przyjemność drugiej strony, aż rogacz doczekał się tego co prędzej czy później musiało nadejść przy tym spotkaniu...
Ugryzła go. Dotkliwie. Boleśnie... by polała się krew, a ranka piekła i szczypała. Za bezczelność i wykorzystanie sytuacji, należała się kara.
- Co ci mówiłam o kontaktach na ulicy? - warknęła i pewnie chciała brzmieć jak waleczna tygrysica, choć z jej aparycją bardziej pasowało jej słodkie tygrysiątko.
- Nie jesteśmy na ulicy… tylko ukryci w cieniu świątyni. - Teraz to on ukąsił drapieżnie jej szyję. Ostrymi nieludzko kiełkami.
- Ta ruina nie wygląda ani na twoją, ani na moją sypialnie… więc METR ODE MNIE! - zawołała gniewnie, odpychając się od niego dla podkreślenia dobitności swojego przekazu.
- Moja sypialnia jest… tam… - Najemnik wskazał położone w mroku wejście do podziemi. - …jedna z kilku, jeśli mam być szczery. Mam zbyt wielu “przyjaciół”, którzy chętnie przyłapali by mnie z opuszczonymi gaciami, więc nocuję w różnych miejscach.
Spojrzenie orzechowych oczu powędrowało za palcem i utkwiło w ciemnościach. Dholianka miała nieodgadniowy wyraz twarzy, co przy przedłużającej się ciszy zaczynało być krępujące.
- Zawsze się bałam odwiedzać siostrę mojej babki… nigdy nie częstowała herbatą z samowaru, lecz od razu w filiżankach… odkąd nauczyłam się mówić, a moje myśli formować w zdania, zastanawiałam się czy piję właśnie swój ostatni łyk chaju.
- Trucizna nie jest popularna w mieście wampirów. Nieumarli są odporni na trucizny i nigdy nie wiadomo, czy ten którego chcesz otruć kroczy jeszcze jako żywy - stwierdził z uśmiechem Axamander, po czym spytał. - Czemu nie uciekłaś?
Dziewczyna ruszyła w głąb świątynki, by obejrzeć ją od środka. Szczególną uwagę poświęcała każdemy pęknięciu, rysie i dziurze w dachu i murowaniu.
- Nie rozumiesz… - odparła zadzierając głowę. - Żyjesz w bezpiecznym miejscu… i tylko od czasu do czasu trafiasz na nieprzyjaciela. Na pustyni wszyscy chcą cię dopaść z opuszczonymi spodniami. Żona. Syn. Wuj. Sąsiad. Nomad. Słońce. Piach. Zwierzęta… Nie ma czegoś takiego jak ucieczka. Albo nauczysz się żyć wśród wroga, albo giniesz. - Wzruszyła ramionami odwracając się do diablika. - Szczerze nie rozumiem tej waszej obawy przed wampirami… w życiu nie spotkałam bardziej bezużytecznego stworzenia jak to u was…
- Z wampirami to nie jest taka łatwa sprawa. Nie giniesz… choć tracisz krew i życie. Za to stajesz się niewolnikiem zarówno swego twórcy jak i głodu. To wieczna niewola - wyjaśnił mężczyzna, podążając za kompanką. - Tracisz duszę. Wampir nie jest tym kim był za życia, choć może stwarzać takie pozory.
- Czy ty ich właśnie bronisz? - spytała Sundari zmęczona i wyjątkowo zdegustowana zmiennością zdania u swojego rozmówcy. - Skoro raz został zabity… da się go zabić i drugi… chowanie się w dziurze w ziemi… nie spodziewałam się, że należysz do tego typu istot.
- Nie bronię wampirów. Ani mnie one ziębią, ani grzeją. - Wzruszył ramionami rogacz i dodał - To nie dziura, tylko całkiem spora rytualna piwniczka. Oświetlona nawet magicznie. Jest tam wygodnie.
- Nie przekonasz mnie. Nie lubię lochów. Nawet ładnych, oświetlonych i zamieszkanych przez baśniowe ludki - odparła ze śmiechem, starając się ukryć nerwowość z powodu tego tematu. - Sądziłam, że zajmujesz się ochroną kupców… skąd więc możesz mieć, aż tylu wrogów, że musiałeś zrezygnować z ciepłego łóżka w pokoju hotelowym?
- Nie zamierzam cię przekonywać do tego miejsca. Najbliższa karczma z miłymi łóżkami jest rzut kamieniem stąd. Możemy tam pójść. - Otarł dłonią krew z oblicza, po czym dodał. - Wiesz jak to jest… największym wrogiem kupca jest jego konkurent. Więc jeśli wykonasz robotę dla jednego rodu, narazisz się kolejnemu. Iiiii... nie każdy kupiec jest zadowolony, gdy jego córeczka przypadkiem straci dziewictwo, a ja akurat byłem wtedy w jej pokoiku... z nią.
Chaaya wyglądała jakby chciała oponować, ale później roześmiała się perliście, klaszcząc w dłonie jak niecnotka.
- Jak masz jaja rozdziewiczać to miej jaja ponosić tego konsekwencje - wytknęła mu, łobuzersko pokazując język. Oczy jednak miała dziwnie matowe i nie pasujące do całokształtu jej osoby.
- W jakiej znajdujemy się dzielnicy? - spytała, sięgając do torby w której trzymała tubus na mapy i zwoje.
- Wolę mieć jaja przy sobie, niż mieć jaja do ponoszenia konsekwencji… bo w takim przypadku dawno nie miałbym jaj. - Zawtórował jej Axamander i podszedł do dziewczyny, by pokazać na mapie położenie świątyni.
Bardka odznaczyła rysikiem punkt na mapie, po czym wyciągnęła czystą kartę pergaminu, która kiedyś zdecydowanie była magicznym zwojem, po czym zaczęła rysować układ budynku i opisywać go dziwnym rodzajem pisma, przypominającym nieco daszki domów i pnące się kwiatki.
- Toooo cooo teraz? - zapytał rogacz, przyglądając się tancerce.
- Pożegnamy się grzecznie, zachowując stosowny odstęp między sobą… - odparła, kreśląc ostatnie słowa. - Po czym ty udasz się do karczmy w której to umówiłeś się z trzema ładnymi adoratorkami, a ja pójdę na spotkanie ze swoim ukochanym. - Kończąc opis budynku, zrolowała wszystkie papierzyska i schowała do pokrowca.
- Wolałbym zrobić coś innego. Na przykład pochwycić cię za dłoń i zaciągnąć do pokoiku w karczmie - odparł zadziornie Axa, przyglądając się kobiecie. - Ale to może zaczekać na inną okazję. Pilnowaniem odstępów zajmij się jednak sama. Nie licz na moją pomoc w tej materii.
- Tak, tak… - Zachichotała, zbywając go rączką i zamykając klapę torby. - Zamiast się skupiać na mnie, postaw sobie potrójny cel, który na ciebie czeka… O! I jeśli wyrwiesz je wszystkie na raz, bądź pewien, że wtedy na pewno nie omieszkam dołączyć jako czwarta. - Chaaya uśmiechnęła się zgryźliwie i zrobiła zamaszysty krok w tył, by znajdowali się metr od siebie.
- Chcesz bym złapał cię za słowo? - zagroził diablik. - To może mi się udać. Niewiasty bywają śmielsze, gdy mają towarzystwo w łóżku.
- Oczywiście, że są… wtedy mają pewność, że na pewno dojdą… nie opuszczamy siebie nawzajem tuż zaraz po wystrzale - mruknęła cierpko, ruszając w kierunku wyjścia. - I łapać mnie możesz za cokolwiek… nie powiedziałam dokładnie w jakim sensie dołącze do zabawy. Hmm… co byś powiedział na “realistycznego” narratora?
- Doprawdy? Przed chwilą wręcz wtulałaś się we mnie spragniona pieszczot - odparł bezczelnie chłopak. - Skąd wiesz, że skończyłabyś jako narrator, a nie uczestniczka?
- Wieloosobowe orgie są dla mnie koszmarem niźli marzeniem… nigdy więcej nie chcę musieć tego przeżywać - odpowiedziała bezbarwnym tonem, rozglądając się po kanale, starając się połapać w którą stronę ma skręcić, by trafić tam gdzie chciała. Chwilę później pomachała mężczyźnie na dowidzenia i ruszyła przed siebie. Z jakiegoś jednak powodu, wyglądała na bardzo zagubioną i osamotnioną, a po chwili znikła z pola widzenia.
Czuła się nieco lepiej. Płacz wiele jej pomógł, tak samo jak miłosne przekomarzanki z diablęciem. Jakby na to nie patrzeć, chwile z nim spędzone mocno odciążały zgnębiony umysł kobiety i dawały namiastkę poczucia… normalności.
Flirt, podrywy, łamanie reguł, seksualne napięcie wiszące w powietrzu… to były znajome uczucia, które dawały poczucie stabilności.
Ta sama stabilność, była też przyczyną jej rozchwiania, bo przecież nie była już tawaif i nie mogła kierować się zasadami kurtyzan, będąc w związku z mężczyzną którego kochała i nie chciała zdradzić.
Iii… to uczucie również dolewało go kielicha goryczy Kamali, bo przecież… Ranveera też kochała i nie chciała zdradzać, a przecież sypiała otwarcie z tabunem klientów.
„Chandramukhi…” głos generała potoczył się po pustym kanale, wprawiając tancerkę w bojaźń.
Tak… kochała go.
Kochała go tak silną miłością, że po jego śmierci miesiącami czuła dojmujący i fizyczny ból w piersi.
Kochała go tak mocno, że nie widziała świata poza nim, a pomimo tego… oddawała swe łono innym. Mężczyzna nie miał jej tego za złe, choć cierpiał niemiłosiernie, i starał się wytłumaczyć dziewczynie, że zdrada nie polega tylko na dawaniu komuś swego ciała, ale także i umysłu. A ten trzymała zamknięty przed każdym kto nie był jej Malhari.
Aż do teraz.
„Zapomniałaś o mnie moja śliczna Chadramukhi…”
Nie zapomniała. Nigdy nie zapomni.
Miłość do Jarvisa… to… ona…
Chaaya przysiadła na ławeczce, czując, że nie ma siły dalej iść.
Czy ona zdradziła Ranveera? Czy złamała mu przyrzeczenie? Czy zawiodła oczekiwania? Porzuciła dla innego? Jeśli tak… to czy była w stanie zrobić to i czarownikowi… na przykład z rogaczem?
~ Nie zrobiłam nic złego… nie zrobiłam nic złego… proszę… opuść mnie… uwolnij się ode mnie… ~ błagała bezgłośnie, kładąc się ławie i zamykając oczy.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 12-01-2018, 13:15   #127
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Wycieczka z Deewani
„Chodź, chodź. Szybko, szybko!”
Chłopczyca przebierała z nogi na nogę, niecierpliwiąc się w oczekiwaniu wielkiego jaszczura. Znajdowali się akurat we wspomnieniu wspólnej nocy Kamali z Jarvisem w kotłowni parostatku. Nic więc dziwnego, że chciała czym prędzej z niego uciec.
„Pilnuj się. Nie zgub się…” strofowała smoka dziewczynka, ruszając w kierunku wyjścia spod pokładu. „I pamiętaj… nie mogą nas przyłapać na podglądaniu, bo się wszystko posypie! ONA - nie może się dowiedzieć, że tu jesteśmy…”
Poprowadziwszy ich oboje w mroku ładowni, wdrapała się po drabince i zniknęła na górze.
Gdy Starzec wysunął głowę z otworu włazu, zobaczył, że znaleźli się w kolejnym wspomnieniu. Nieco starszym, ale również powiązanym z ukochanym czarownikiem bardki.
Oboje znajdowali się pod łóżkiem w pokoju karczmy, gdzie mężczyzna „zaszczycił” swoją partnerkę striptizem.
„Jak zajmą się sobą, wtedy wyjdziemy i tam przed łóżkiem jest taki kufer do którego wejdziesz… zmień się w coś małego, takiego jak ja… będzie ci łatwiej.” Rezolutna tawaif szeptała kompanowi w zbrodni, tak mniej więcej w miejsce gdzie powinien mieć ucho, trzymając go drobną rączką za wystający kieł z paszczy.
- Cóż… nie ma co liczyć na artyzm, więc… mam nadzieję, że na inne strony doświadczenia… - nonszalancko sięgnął do ronda i pochwyciwszy go, cisnął lekko cylinder w kierunku bardki. Wylądował na krawędzi łóżka. Obrócił się do niej plecami i zaczął podrygiwać lekko na stopach zsuwając raz jedną raz drugą... rękawice z dłoni. Zerknął za siebie. - Wiem, że jesteś specjalistką w takich pokazach… acz czy w każdym stroju? Zachodni zdejmuje się nieco inaczej, niż twój.
Kobieta tłumiła za wielkim uśmiechem chichot, gładząc palcami rondo cylindra.
- To nie problem… wszak zaoferowałeś się, że go ze mnie zdejmiesz… - Chaaya przygryzła dolną wargę, nie spuszczając wzroku z Jarvisa, najwyraźniej zupełnie nie przejmując się kwestią własnego rozebrania się.
- Ja to... sugerowałem w ramach groźby… - uśmiechnął się drapieżnie czarownik zerkając na Chaayę i rozbierając ją… wzrokiem. Gdy płaszcz osuwał się z jego pleców w dół, bardka mogła “podziwiać” jego pośladki opięte spodniami podrygujące na boki, niczym surykatka pustynna przed piaskową kobrą.
Tancerka wciągnęła usta do środka, nabierając i zatrzymując powietrze w płucach. Nie mogła się zaśmiać. Nie mogła… to by zrujnowało wszystko. Przez chwilę gryzła podwinięte wargi, mrużąc oczy i niemal drżąc z heroicznego wysiłku.
Westchnęła.
- Groźźźba? - zapiszczała cichutko, dziabiąc się w język. - Musisz popracować nad zastraszaniem kochaniutki…
- To prawda… ale ciężko mi się myśli, przy pokusie twojego biustu na widoku - odparł z ironią czarownik, odwracając się przodem i jedną dłonią rozpinając kamizelkę, drugą zaś kręcił zegarkiem na łańcuszku nadal do tej kamizelki przymocowanym.
Deewani cierpliwie czekała, nasłuchując rozmowy i odgłosów, które powtarzały się zapętlone w tej części umysłu. Kiwała główką na boki, mamrocząc coś bezgłośnie pod nosem… może nawet powtarzając wyuczone na pamięć kwestie, jakby w ten sposób chciała przyspieszyć przebieg zdarzenia?
W końcu usłyszała coś, co wyraźnie ją ożywiło. Przeczołgała się po podłodze i wylazła z kryjówki, przesuwając się do skrzyni, której wieko ostrożnie otworzyła.
Starzec zaś po prostu zmalał. Najwyraźniej duma nie pozwalała mu się zmienić w gryzonia. Stał się za to smokem miniaturką, wielkości jaszczurki i pofrunął za maską.
W środku paki znajdował się całkowicie nowy świat i… wspomnienie. Kolejne.
Pradawny nie znał go z autopsji, ale dość szybko odgadł, że ono również związane było z przywoływaczem.
Oboje znajdowali się… chyba na wyspie. Stali na wysokim klifie. Z przodu rozpościerało się otwarte morze. Po lewo była mała plaża na której paliło się malutkie ognisko. W jego oddali majaczyły dwie ludzie sylwetki i cielsko zielonego smoka, zwiniętego w kłębek i nakrytego skrzydłami, przez co wyglądał jak namiot. Za plecami rozpościerała się dzika dżungla.
„To już niedaleko…” Tawaif stała na krawędzi przepaści, przeczesując spojrzeniem taflę wody. „Gdzieś tu jest kolejne przejście… muszę poszukać, bo rzygnę, jeśli znowu będę musiała gapić się na tyłek Jarvisa…” Schyliła się po kamyk i rzuciła go przed siebie, nie zwracając zupełnie uwagi na skrzydlatego, ani na malowniczy zachód słońca, który barwił niebo kolorami pomarańczy, przechodząc w róże i fiolety.
~ Wygląda na to, że ona lubi ten tyłek ~ ocenił smok, który niespecjalnie znał się na ludzkiej urodzie. I niespecjalnie go ona obchodziła. Po prawdzie smocza też.
“Nie… nie… ty nie rozumiesz… to są zasieki” wyjaśniła dziewczyna, zaglądając pod większe odłamki skalne lub czasem wrzucając jakąś bryłkę do wody. “Tortury…” mruknęła pod nosem oglądając się na pejzaż u dołu gdzie znajdowała się para kochanków. “Pomóż mi! Szukaj przejścia… ja wiem, że jest tu gdzieś!”
~ A jak ono wygląda? ~ Z paszczy gada rozchodziło coraz więcej smug dymu, które niczym małe węże snuły się po ziemi, próbując wcisnąć jak najglębiej w każdą szczelinę w poszukiwaniu przejścia dalej. Bo przecież Starzec nie zniżyłby się do czegoś takiego, jak szukanie, skoro mógł nagiąć rzeczywistość do swoich potrzeb. Bądź co bądź to był także jego umysł.
“Nooo jak to jak… jak przejście.” Tancerka obserwowała cienkie nitki mlecznobiałego oparu, które wiły się serpentynkami w różnych kierunkach. “Ukryte, tajne i zakamuflowane! Musimy zejść głębiej…. tak, tak. Głęęęboko. Na dno! Tam jest normalnie.”
~ Moi szpiedzy więc je znajdą ~ stwierdził dumnie drakon, dmuchając dalej i zwiększając liczbę swoich wężyków. Opary te rozchodziły się promieniście od centrum jakie stanowił smok miniaturka.
Trzy wstęgi z całego tuzina znalazły pewne szczeliny, które próbowały wessać swoją ofiarę do wspomnień jakie kryły. Niestety.
Pierwsze wejście było w połowie skały, tak jakby nad wejściem do jaskini w klifie.
Drugie było w powietrzu, niczym rysa na lazurze nieboskłonu. Trzecie o dziwo pod kamieniem, koło nogi maski, która skwapliwie podniosła płaski odłamek i przyjrzała się… ziemi.
“Wygląda… na Jarvisowe…” burkneła niezadowolona i cisnęła kamykiem w wodę. Ten spadał dłuższą chwilę, zanim nie wpadł pluskiem w morską toń. Wtedy to dno dziwnie błysnęło, jakby od dołu ktoś podświetlił je lustrem.
“O! O.o.o!” Uradowana złapała się za warkocz i zrobiła kilka kroków w tył, po czym rozpędziła się i z wesołym piskiem skoczyła w ślad za kamieniem, znikając wśród fal.
Smok podążył za nią, lecz w przeciwieństwie do niej nie zamierzał skakać jak jakiś dzikus. Potruchtał sobie powolutku, by zachować dostojeństwo, choć… uważny widz widziałby w nim raczej stąpającego jaszczurzego pudelka, a nie potężnego smoka miniaturkę.
Gad znalazł się w wodzie, która zakotłowała się wokół niego milionami bąbelków powietrza. Nie odczuł szoku temperaturowego, ani impetu w jakim spadł w turkusową toń, bo wszak nie była ona prawdziwa. Gdy perlista ściana powoli się przerzedzała, zauważył, że nie ma nigdzie w pobliżu butnej tancerki… Był sam… w idealnie przeźroczystym i czystym akwenie, który rozciągał się w nieskończoność we wszystkich kierunkach.
Czyżby nie trafił w przejście i znalazł się w próżni, czy może dziewczynka wycięła mu numer i zepchnęła go… … … gdzieś?
Dlatego za nią węszył, szukając jej śladu. Co prawda Deewani nie miała zapachu, bo była tylko kreacją samej Chaai, ale przebywała też długo we wspomnieniach smoka. Nasiąkła Starcem stając się po części jego… A on mógł wytropić swoje myśli.
Nie znalazł jej pod wodą. Była tu, ale już znikła. Czuł jednak, że jest niedaleko, nie umiał jednak ocenić w którym kierunku miał zmierzać. W górę czy w dół. Wyżej czy niżej… czaiła się gdzieś i pewnie miała z niego teraz wyjątkowy ubaw.
Gad wyleciał w górę powiększając swój rozmiar coraz bardziej. Gdyby nie to że łuski miał czarowne to by się zaczerwienił z wściekłości. Gdzieś w połowie swojej przemiany, jego pysk wychylił się na powierzchnię i jaszczur dostrzegł misternie wyłożony sufit z błękitnych, kryształowych kafelków, do złudzenia przypominających wodę. Unosząc się nad basenem, ryknął wściekle ziejąc ogniem wodę, zmieniając ją w parę.

[media]http://i.imgur.com/9oL3k.jpg[/media]
„Aaach tu jesteś!” Chaaya zawołała zniecierpliwiona znad brzegu. Wylegiwała się na brzuchu, głowę podpierając na dłoniach. Włosy miała wilgotne, choć ubranie dawno zdążyło… wyschnąć.
„Myślałam, że się utopiłeś” stwierdziła z uśmiechem, nie wyglądając na zmartwioną. „Jesteśmy w domu, teraz będzie już tylko łatwiej” objaśniła gramoląc się na nogi i odrzucając warkocz na plecy, chwyciła się pod boki i nerwowo potuptała w miejscu.
Smok zmalał do rozmiaru psa bernardyna, potem sie zamyślił i jego postać znów uległa przemianie. Przybrał bardziej wygodną… ludzką postać.

[media]http://ertaislament.files.wordpress.com/2010/06/garruk1.jpg[/media]
Muskularne ciało i twarz zakryta hełmem. Do tego broń, by wyrąbać sobie przejście, albo zarąbać dowcipnisiów. Po tej małej maskaradzie podążył za Deewani, obiecując jej spore lanie, jeśli stwierdzi, że zmarnował czas.
Dziewczyna jednak nie przejmowała się ni wyglądem, ni pomrukiwaniami towarzysza, wesoło podskakując gdy przemierzała przez kamienną posadzkę, ku wyjściu na korytarz.
“W Pawim Tarasie nie można nosić broni. To niegrzeczne” wyjaśniła niknąc w łuku przejścia. “Tutaj są wszystkie fajne wspomnienia, nie ma Jarvisa, ale jest Ranveer… ale nie przejmuj się nim. Ranveer jest fajny. Zabrał nas raz na wycieczkę! Chcesz zobaczyć? Skończyło się niezłym mordobiciem.” Tancerka zaśmiała się jak imp, pociągając za końcówkę długiego warkocza, jakby ciągnęła zwierzęcy ogon. “Jest tu też mama i babcia… ta prawdziwa babcia. I… więcej mordobicia…”
~ Niech mnie ktoś spróbuje powstrzymać. ~ Starzec nie zamierzał się pozbyć topora, natomiast chętnie przystrzygłby nim paru humanoidów na poziomie szyi.
~ To gdzie idziemy? ~ zapytał smok.
“Nie gdzie a na co… idziemy oglądać fajerwerki… i mordobicie” odparła rezolutnie panienka, stojąc bosymi stópkami na puchatym dywanie. Lazurowa przestrzeń została za nimi, a przed nimi rozciągał się [url=https://i.pinimg.com/564x/d9/1d/32/d91d32710b00cb0c2ae74a4e1afba524.jpg
]korytarz. Pawi Taras zbudowany był z piaskowca… jak wszystko na pustyni. Z zewnątrz pewnie niczym szczególnym się nie wyróżniał od innych rezydencji bogatych ludzi czy nawet królów, ale w środku miejsce to pokazywało finezyjną duszę konesera piękna tkwiącego w detalu.
“Nie rozumiem czemu jesteś taki zły… powinieneś mi dziękować, że cię tu zabrałam inaczej dalej siedziałbyś i słuchał jak ta głupia płacze.” Chaaya wyglądała na dotkniętą do żywego zachowaniem swojego towarzysza.
~ My smoki…. nie dziękujemy. My smoki łaskawie pozwalamy żyć dalej ~ wyjaśnił dumnie dragon i wydawało się, że nieco poprawił mu się humor. Często taksował postać Deewani wzrokiem, co było efektem, jego ludzkiej postaci i jej nawyków.
Przechodzili korytarzem pomiędzy kolorowymi cieniami witraży. Podłoga pod ich stopami raz była śliska i twarda od kafelków i polerowanego kamienia, by zaraz zapadać się miękkością fantazyjnych dywanów z frędzlami i geometrycznymi wzorami. Atmosfera w budynku, była… senna. Powietrze zdawało się być oleiste i pochłaniające każdy dźwięk. Zapach kadzidła, kwiatów i perfum otumaniał zmysły, zmieniając obraz przed oczami w prawdziwe miraże.
Gdzieś tam za ścianami toczyło się życie. Starzec czuł pulsujące miasto z tysiącami ludzi, niczym bijące serce organizmu, ale do środka nie dochodził żaden szmer, nadając temu miejscu uczucie oderwania od rzeczywistości.
Piękny świat.
Wyśniony świat.
Klatka pełna dostatku i pięknych ptasząt.
Chłopczyca zatrzymała się słysząc przyciszoną rozmowę. Grupka dziewczyn siedziała w pokoju obok i plotkowała na temat mężczyzn. Ferragus nasłuchując doliczył się co najmniej sześciu rozmawiających. Była tam Padma, która większość czasu chichotała zawstydzona doborem tematów do dyskusji. Ganusha skarżyła się na swojego kochanka, który sprawiał jej więcej bólu niż przyjemności, bo nie chce poczekać, aż ta stanie się wilgotna…
Niejaka Anushika relacjonowała ostatnie przeżycia podczas testowania jakiegoś nowego narkotyku, który potęgował orgazm… Nie słyszał głosu Chaai, ale był pewien, że siedziała tam… tuż za rzeźbioną ścianą i słuchała tak jak on jałowych rozmów innych kurtyzan.
Czy dobrze się bawiła? Czy może znudzona czekała końca?
Nie dane było mu się dowiedzieć. Gdy dziewczynka dała znak, by przeszedł dalej, w otworze portalu dostrzegł jedynie ukryte w mroku sylwetki, niewyraźne i skłębione przy malutkiej lampce oliwnej.
Kolejne przejścia ukazywały zamknięte w sobie mianiaturowe światy. Cała ta fasada była jedną, wielką biblioteką, która w każdym z pomieszczeń trzymała całkowicie odrębną od reszty historię.
Maszerowali przez upalne lata, gdzie słońce za oknami paliło jasnym białym światłem, wypalając kolory na jednakowe wypłowiałe barwy. Trafiali do pełnych szarości i skłębionego dymu kadzidłowego zim. Mijali sypialnie, baseny, ogrody, miasta, zamki, najprzeróżniejsze uroczystości. Chaos bawił się z porządkiem w chowanego.
Raz mijał maluśką, trzyletnią Kamalęsundari goniącą za ogonem wielobarwnego pawia, by natrafić na pełną wdzięku tawaif tańczącą przed tronem ówczesnego księcia Dholstanu i zanim zdążył się zorientować już śledził wzrokiem bawiące się dziesięcioletnie dziewczynki w pokoju zabaw.
Szepty, krzyki, śpiew, płacz i rozmowy zlewały się jedno w drugie, nie dając się rozdzielić, bez wcześniejszego wkroczenia do oddzielnego wspomnienia.
Jego mała przedwodniczka nie czuła się jednak zagubiona. Dziarsko maszerowała przed siebie, od czasu do czasu pokazując jaszczurowi co ciekawsze, wedle jej gustu, wydarzenie, które można było podejrzeć od progu. Rzadko się odzywała, ale zapewniała, że już… już za chwileczkę dotrą do celu.
- Nie płacz skarbie… to nie pogrzeb, to szczęśliwa chwila… za niedługo staniesz się dorosłą… - Kobiecy głos, niczym dzwoneczki, zabrzmiał w pobliżu. Głos, którego nie pomyliłby z żadnym innym.
Laboni… ta stara, wredna baba, była tu! Jej wspomnienie, tak blisko… w naturalnym środowisku!
- Ja nie chcę… proszę cię… babciu… proszę, ja nie chcę, dlaczego mnie sprzedałaś temu starcowi… mamo… powiedz coś… ja nie chce… błagam. - Młodziutka, delikatna, zwiewna niczym letni duszek dziewczynka szeptała strwożona, dogłębnie przerażona i zraniona tym co się stało i tym co miało nadejść. - Ja nie chcę… ja nie chcę… dlaczego ja. Nie chce być dorosła… nie teraz, nie tak… nie z nim. Babciu błagam cię! Zrobię wszystko ale nie oddawaj mnie obcemu.
Te prośby… były jak błaganie bezbronnego o życie. Rozdzierały serce swą prostotą i niewinnością.
- Dziewczęta… zostawcie nas same…
- Laboni daj jej chociaż jeden dzień… ona się bo…
- Wyjść! Wszystkie. Już. - Babka nie brzmiała jak wredna sroka, jaką zdążył ją poznać Pradawny. Ta Laboni była wystudiowana, melodyjna, opanowana, chłodna… Może to nie była ona? Może się przesłyszał? Nie. No gdzieżby! Wszędzie pozna tą rozkrakaną pticę! To musi być ona!
„Chyba… nie chcesz tam zaglądać?” spytała zachowawczo bardka, opierając się o ścianę. Pozowała na niewzruszoną i butną wojowniczkę, ale w oczach czaił się strach.
~ Czemu nie? To tylko mgliste wspomnienie, ja jestem umysłem ~ stwierdził smok napinając muskuły. ~ I mam topór. Schowaj się za mną.
“Nie… nie… ja nie chce.” Chaaya pokręciła głową, dobrze znając całe wydarzenie. “Pamiętaj, by nie dać się przyłapać… jeśli się dowie, że patrzysz, będzie zła… i będzie więcej płakać” ostrzegła go, krzyżując rączki na wątłej piersi.
~ Pfff… niby dlaczego miała by się dowiedzieć? ~ spytał Starzec.
“Nie mogą cie zobaczyć…” ciągnęła uparcie, by gad zrozumiał, że to nie przelewki. “Nie mogą. Nie mogą cie zobaczyć, bo ona się dowie. Chowa to przed nami… ich oczy to jej oczy.”
~ To po co tu przybyliśmy, skoro niczego nie możemy zobaczyć, co? ~ spytał retorycznie skrzydlaty, a Deewani malała pod jego wzrokiem zmieniając się w szarą mysz. Po niej zaś Starzec też zaczął maleć i porastać futrem, przeistaczając się gryzonia, ze smoczym pyskiem w miejsce mysiego pyszczka.
“Wybrałeś sobie jedno z najbardziej strzeżonych wspomnień…” zapiszczała dziewczynka, szybko odnajdując radość z bycia w nowym ciele. Ruszyła pędem za swoim ogonkiem, biegając w kółeczko. “Są wspomnienia, gdzie nie ma jej szpiegów… wspomnienia które nie bolą. Radosne… i z mordobiciem!”
~ Co to za przyjemność z mordobicia, jeśli samemu się nie zgniata rywali na miazgę ~ stwierdził jednoznacznie smoczy szczurek i ruszył w kierunku Laboni i Kamali.
Gdy przeszedł przez przejście znalazł się w oddzielnej komacie, która wyglądała jakby wykuta została w szmaragdzie.

[media]https://i.pinimg.com/564x/5a/1a/38/5a1a38ae4a82e70ce984aeca127eabd5.jpg[/media]
Ściany i sufit wyłożone były lustrami. Ze środka pomieszczenia zwisał żyrandol... z pereł i chyba diamentów.
Podłoga była usłana zielonym marmurem o złotych żyłkach przeszywających płyty, niczym układ krwionośny tajemniczego organizmu.
Smok znalazł się w sypialni i z tego co się mógł domyśleć… nie była to typowa sypialnia dla codziennych klientów. Tutaj dziewczęta traciły swoje dziewictwo. Prawdziwa gratka dla napalonych książąt.
W nogach wielkiego łoża zasłanego jedwabiem i chyba dwoma tuzinami haftowanych poduszek, klęczała drobna osóbka. Niczym druga Deewani. Jej strój składał się wyłącznie z korali i pereł, które tworzyły staniczek i spódnicę, bogowie raczą wiedzieć jakim cudem trzymających się w całości.
Młodziutka Chaaya ciało miała ozdobione misternią henną, a buzie wymalowaną jak dorosła kobieta, choć smok nie dawałby jej więcej niż dwanaście… no, przy dobrych wiatrach czternaście ludzkich lat, gdyby w ogóle potrafił rozpoznawać wiek ludzi. Jej wątłe ciałko nie było jeszcze w pełni rozwinięte…
Nie to co u kobiety stojącej nad szlochającą kupką nieszczęścia.

[media]https://i.pinimg.com/564x/34/c3/a2/34c3a2273721d782b973a0ee411d5e42.jpg[/media]
Nie tak sobie ją wyobrażał, zwłaszcza po tym jakie wcielenie widział jej na co dzień odkąd opętał ciało Kamali.
Prawdziwa Laboni była jak żywa statua z kości słoniowej i na myśl przywodziła sopel lodu. Chłód i wyniosłość niczym macki podstępnego stwora, rozchodziły się po pomieszczeniu tylko potęgując kontrast między nią a płaczącym dzieckiem.
Wnuczka nieumiejętnie próbowała oddać majestat kobiety, dla której czas się chyba zatrzymał, lub płynął zupełnie odmiennym rytmem. W dodatku… ta tutaj miała większe piersi i zdecydowanie lepszy gust estetyczny, niż owa przekupa gdacząca mu nad głową w dzień i w nocy.
- Nie płacz… bo się rozmażesz… - Starsza wiekiem poprawiła rąbek szala, który spadł z jej ramienia. - Masz pół świecy na doprowadzenie się do porządku. - Słowa brzmiały bezdusznie w tych idealnie skrojonych ustach.
Zwinięta u jej bosych stóp dziewczynka tylko miałknęła głośniej, drżąc od wstrzymywanego szlochu.
- Dlaczego… nie mogę… z miłości? - próbowała dalej walczyć, choć widać było, że jej pancerz dawno został roztrzaskany w drobne okruchy.
- Miłości? - Kurtyzana cmoknęła rozczarowana. - Dla ciebie, na tym świecie nie istnieje coś takiego jak miłość. Myślałam, że wychowałam cię na mądrzejszą, ale chyba wypiłaś zbyt dużo mleka z piersi mojej żałosnej córki.
Zadźwięczała cicho biżuteria lub Starzec po prostu słyszał trzask pękającego teraz serca młodziutkiej tancerki, która nie była już w stanie nawet płakać.
Wyglądała jak pozbawiona ducha laleczka, porzucona przez krnąbrne dziecko, które znudziło się zabawą.
- Pół świecy a później masz nie przynieść mi wstydu… jeszcze mi po tym podziękujesz.
Po tych słowach Laboni wyszła z szelestem szat z pomieszczenia, ani przez chwilę nie spoglądając z wyrozumieniem czy czułością na swoją latorośl.
~ A co się dzieje z synami. Też przebierają się w kolorowe ciuszki i oddają cnotę? ~ zapytał smok przyglądając się wychodzącej Dholiance. ~ Nie wiem co wy widzicie w rozpamiętywaniu porażek z przeszłości. To zawsze boli i tylko boli.
“Synowie? Synowie…. w skrócie… balują” odpowiedziała chłopczyca z gorzkim zabarwieniem głosu. “A to wspomnienie… nie jest porażką i nie jest takie smutne… oczywiście dostrzegłyśmy i doceniłyśmy to dopiero kilka lat później… babcia nas chroniła i… wybrała nam bardzo dobrego mężczyznę. Wspomnienie to jednak wspomnienie i widzisz je tak jak widziałyśmy je za pierwszym razem…”
~ Gadanie ~ stwierdził Starzec, wyraźnie niezadowolony tym tłumaczeniem i ruszył w kierunku z którego przyszedł. ~ A z mężczyzn są dobrzy strażnicy. To powinniście robić z waszych synów. Straże.
Odbił się jednak pyskiem od lustrzanej ściany. Najwyraźniej wyjście było gdzie indziej.
“Drzwiami Staruszku… drzwiami.” Deewani nie brzmiała jednak na rozbawioną i radziła ze szczerego serca. “Anjalej należał do straży, to nasz rodzony brat. Był inny od reszty… nie wydawał pieniędzy swoich sióstr.”
~ Jeden. Phii… Marnotrawstwo. No… prowadź do tego mordobicia, czy gdzie tam chcesz ~ łaskawie zgodził się Pradawny, pozwalając dziewczynie prowadzić się.
Krnąbrna myszka, jaką była teraz odważna maska Kamali, nie zaliczała się do grupy dobrych przewodników po nieznanym terenie. Smok musiał pilnować nadpobudliwej emanacji, która przemierzała korytarze ciągnące się w nieskończoność jak zapętlona paralela.
W większości czasu milczała, nie racząc tłumaczyć widoków jakie mijali, ale zdarzały się momenty kiedy, aż piszczała z podekscytowania i dawała nura we wspomnienia, które nie przedstawiały sobą większej głębi. Czerwonego jednak to nie dziwiło, gdy zorientował się, że wszystkie pomieszczenia przechowywały doświadczenia Deewani.
Ucieczka nocą z zarządcą strażników imieniem Salman do miasta. Wycieczka do Oazy Morgany. Końskie wyścigi. Walki gladiatorów. Festyny. Przeciąganie liny przez wielbłądy. Łapanie świecących skorpionów. Rozkopywanie mrowisk ognistoczułkowych mrówek.
Notabene owy mężczyzna bardzo często występował w zestawieniu z mała psotnicą, jakby tą parę łączyło coś więcej niż tylko słabość do łamania prawa. Nie natrafili jednak na żadne wspomnienie potwierdzające gadzie przypuszczenia, a wkrótce Chaaya pokazała swojego „ulubionego” klienta, którego gnębiła i tępiła tak mocno, że niepojętym było, że ktoś chciał za to płacić i tego doznawać.
Beczułkowaty i pierdołowaty Rahim, większość wizyt spędzał płaszcząc się przed nabzdyczoną i rozwydrzoną pannicą, starając się ją nakłonić choćby do pogłaskania go po policzku. Jedyną jednak pieszczotą jaką mógł uzyskać było odepchnięcie jego twarzy bosą i zimną stópką przy akompaniamencie obelg, od których cierpły uszy.
Wyglądało jednak, że nawab był rad z takiego kontaktu ze swoją kochanką.
„Przynosił mi zawsze dużo słodyczy… bo wiesz… on wynajmował kucharzy z innych krain, by piekli mi najprzeróżniejsze cista, ubijali kremy, karmelizowali owoce i rzeźbili figurki cukrowe.” Mówiła z dumą w głosie, obserwując bystrym spojrzeniem starannie zapakowane prezenty, które ściełały podłogi komnat w których go przyjmowała. „Były też zabawki… i ubrania i książki z obrazkami… Zawsze nie mogłam się doczekać spotkania z Ciapinem, zastanawiałam się co nowego mi przyniesie i jak tym razem będzie mnie próbował nakłonić do seksu… Oczywiście nigdy mu nie dałam. Choć pewnie… ten pizduś i tak by nie wiedział do czego jego sprzęt służy… Hahaha czasem siadał obok mnie, gdy jadłam jakiś tort lub czytałam opowiadanie… kładłam mu wtedy nogi na kolanach, a on był tak szczęśliwy, że mu stawał i robił sobie dobrze pod płaszczem, myśląc, że ja nie wiem co on tam poleruje. Prawdziwy z niego głupek…”
Kończąc małą opowieść, wspięła się po rzeźbionej ścianie i wyszła lufcikiem na zewnątrz. Gdy smok poszedł jej śladami, wylądował w ogrodzie okalającym Pawi Taras.
Teren burdelu stworzony był na polu prostokąta, w którym spokojnie można było pomieścić małe miasteczko.
Choć znajdowali się na pustyni, w najgorętszym i najsurowszym klimacie, pole dookoła dworu było soczyście zielone. Jakby ktoś wyciął fragment dżungli i przykleił go pośród wydm.
Bardka poprowadziła alejką swojego szczurzego kompana, przedstawiając mu ogród, prezentując basen, tłumacząc podstawę istnienia brzozowego lasu w rogu wysokiego muru, na którym stało wojsko chroniące przed intruzami… lub co bardziej trafne pilnujące, by żadna z kobiet, nie wybrała wolności.
Zatrzymali się nad sztucznym stawikiem wyłożonym mozaiką. W środku pływały złote ryby z długimi wąsiskami i paszczami tak dużymi, że mogłyby połykać w całości pisklęta kaczek Na powierzchni kwitły różnokolorowe lotosy pachnące słodkością. W centrum akwenu stała wysepka na której zbudowana była altana. Ta sama, która stała w sercu ich nosicielki. Pierwowzór bezpiecznego miejsca w którym zwykła kryć się Sundari. Ulubione miejsce na kontemplacje, odpoczynek i chwilę samotności.
Deewani pokicała w jego kierunku przez drewniany mostek. W tym samym momencie przed jego wejściem zmaterializował się jakiś mężczyzna. Średniej wysokości, nienagannej postawy i ubioru. Postawny i umięśniony, zapewne wojownik z zawodu, przyzwyczajony do posługiwania się średnią bronią. Ruszył żołnierskim acz lekkim krokiem, wymijając malutką myszkę, która dała nura w kępkę kwiatów.
Zatrzymał się w połowie kroku i obejrzał za siebie, jakby przeczuwał, że gdzieś czaił się intruz… Smok poznał go od razu… wprawdzie nie miał brody, długie włosy były gładko zgolone i miał nieco mniej blizn na policzkach, ale nie mogło być mowie o pomyłce, to był…
- Ranveer? Jak się tu dostałeś? - Tancerka ze środka altanki brzmiała na szczerze zaskoczoną.
- Ha… wiedziałem, że cię tu znajdę… - Chłopak wszedł do środka, znikając w cieniu. - Kamala wśród Kamal, dlaczego cie nie ma na placu? Dziś święto światła…
- Nie odpowiedziałeś mi…
- Teleportowałem się - odparł zniecierpliwiony, przerywając swojej kochance.
Wtedy też mysia Chaaya wyskoczyła spod liści, goniona przez dwa razy większą od niej jaszczurkę, która sycząc, chyba chciała zrobić sobie przedwczesny podwieczorek z małego gryzonia.
„Poszła won ode mnie! Nie jestem do jedzenia!” piszczała butnie, strosząc swoje szare futerko, by wyglądać na groźniejszą.
~ Wszystkie samice są takie same. Nie ma dla nich znaczenia ten samiec, który przynosi im skarby i zwierzynę. Ostatecznie zawsze wybiorą tego co pręży ładnie muskuły. Niewdzięczne, samolubne stworzenia. Dobrze, że my smoki mamy z nimi do czynienia zazwyczaj tylko raz w roku przez kilka miesięcy. Nie wiem jak ludzie to wytrzymują ~ stwierdził filozoficznie, acz z pogardą w głosie Starzec, po czym obrócił pysk w kierunku jaszczurki, by swoim smoczym pyskiem zioniąc strugą ognia wprost w jej rozdziawiony pyszczek.
Pustynny mieszkaniec musiał ugiąć się przed potęgą żywiołu ognia. Zasyczał przestraszony i uciekł z powrotem w bezpieczne zarośla, zostawiając oba gryzonie samopas. Nie na długo…
Wielki cień już sunął po podłożu w ich kierunku. Wielki i dostojny paw o fioletowym brzuchu i rubinowym ogonie, wylądował na balustradzie mostu, przypatrując się czarnym ślepkiem dwóm potencjalnym przekąskom.
„Felix!” zawołała radośnie tawaif, rozpoznając jednego ze swoich podopiecznych.
- Paaaaaaah! - Kurak zapiał w podnieceniu, zeskakując na deski. - Paaaaah! Paaaaah! - W oddali dołączyły krzyki jego kompanów.
„Felix, Felix pokaż rogi!” Dziewczynka zaśmiała się, a ptak napuszył, przygotowując do pokazu. Dreptał w miejscu kiedy potężny ogon o długich i rubinowych piórach powoli układał się w wachlarz. Pawie oczka zakończone były w dwa kosmate rożki, a nie łezkę jak u tradycyjnego przedstawiciela tego gatunku. Deewani piszczała z zachwytu, odnajdując w tej prozaicznej scence sporo radości.
- A tam tradycja… - Męski głos żachnął się z wnętrza altanki, wyraźnie czymś zirytowany. - Pieprzyć ją i tą starą jędzę Laboni!
- Gdyby nie tradycja nie byłabym tawaif… - Kamala tłumaczyła cierpliwym i łagodnym głosem.
- I dobrze! Mógłbym ożenić się z tobą i zabrać do domu. - Generał trwał uparcie w swojej prostej filozofii.
- Obawiam się… że w takim wypadku moglibyśmy się nigdy nie spotkać.
Tymczasem popisujący się drób stepował przed hasającą myszką, odprawiając swój najlepszy numer. Nie za bardzo przejmowała się wydarzeniami obok… w końcu była to tylko pogrzebana piaskiem przeszłość.
- Dlaczego wszystko musisz tak komplikować..! - Ranveer syknął jak bazyliszek.
- Ciszej jamun, jeśli służki zorientują się, że tu jesteś…
- TO CO?! Jest święto! Przybyłem tu kawał drogi, by się z tobą zobaczyć i spędzić razem trochę czasu, chyba mogę mieć prawo czuć się zawiedzionym, że zostałaś tu zamknięta z jakiegoś irracjonalnego powodu?!
- Jestem nieczysta na litość boską, kobiety w moim stanie nie mogą wychodzić z domu! - zawołała Sundari podniesionym i lekko drżącym głosem. - Przecież tego nie zaplanowałam…
Przez ażurowe ścianki przebijały się dwie ludzkie sylwetki w bardzo bliskiej odległości. Chaaya miała piękne, długie włosy do pasa, układające się w ciemno orzechowe fale. Ubrana była skromnie, nie licząc oczywiście wymyślnej biżuterii. Była młodziutka, ale w pełni rozwinięta, niczym lilijka podczas pełni księżyca. Jej towarzysz wyglądał przy niej jak tyran. Twarz była marsowa i zastygła w groźnym grymasie drapieżnika. Nie posiadał tyle wdzięku ile jego kochanka, był kanciasty, surowy… niczym obłupany kawałek krzemienia.
Pasowali do siebie jak pięść do nosa, a pomimo tego w ich postawach można było dostrzec harmonię i równowagę.
- To tylko trochę krwi… podczas wojny z niejednego faceta leje się jej więcej… chodź, założysz chador i wymkniemy się… jeśli nie na pochód, to przynajmniej na spacer… po prostu. No już. Nie płacz… aj Chandramukhi… To nie jest żadna hańba, ni klątwa…
„O.o.o! Zaraz będziemy w mieście!” Mysia towarzyszka czerwonołuskiego, władowała się na jego plecy, niuchając ciekawsko w powietrzu. Felix dalej tańczył… tym razem do karpi w wodzie, najwyraźniej nie miał zbyt wielkich wymagań co do swojej publiczności.
Wtem nagle cały obraz pociemniał i rozmazał się, jakby ktoś zdmuchnął płomień świecy. Para obserwatorów znalazła się z kochankami w sypialni.
„To zbroja Ranveera. Buty. Buty, tak, tak. To ich sprawka…” wyjaśniła Deewani, podczas gdy Chaaya zakładała na siebie okrycie. Czerwony płaszcz wyszywany koralami i monetami, zasłaniał ją od stóp do głowy i tylko jej oczy były widoczne.
Mężczyzna objął ją ramieniem i otoczenie ponownie się zmieniło.
Maska ze smokiem wylądowali na dachu jakiegoś budynku. Przed nimi rozpościerały się „ulice” dachów, po których przeskakiwali różni mieszkańcy.
W dole tłuszcza maszerowała wspólnym rytmem albo w górę, albo dół ciasnych alejek. Niczym krew w żyłach, jednego organizmu.
„Możemy się odmienić!” zawyrokowała dziewczynka. „Oni będą na dole, nie zobaczą nas, więc jesteśmy bezpieczni… a zresztą jako myszy mielibyśmy problem ze skakaniem z dachu na dach…”
Smok łaskawie przywrócił Deewani jej postać, sam zaś stając się tym muskularnym barbarzyńcą z toporem i twarzy ukrytej za żelazem.
Tawaif pokazała swoje rodzime miasto, a przynajmniej okolicę w której się znajdowali. Trafili do dzielnicy handlowej. Bazar był trzy przecznice na lewo i ciągnął się niemal od jednej bramy wlotowej na wschód do drugiej na zachodzie. Na prawo w centrum i na wzniesieniu widać było wspaniały pałac w którym rezydowali władcy Dholstanu. Ogromna budowla, która mogłaby pomieścić budynki w swoim wnętrzu. Największa kopuła dachu pokryta była w całości złotem, które teraz płonęło żywym ogniem zachodzącego słońca. Widok ten zapierał dech w piersi i oniemiał, o oślepianiu nie wspominając.
Nic dziwnego, że krążyły setki legend na temat tego miejsca. Kraj snu. Kraj w którym zapewne rezydowali sami bogowie.
Nierealny, nierzeczywisty, niczym najpiękniejsza, bo śmiertelna, fatamorgana.
O dziwo w powietrzu znajdowało się kilka wysepek, na których stały pomniejsze dworki budowane z białego kamienia.
„Klasztory” wyjaśniła tancerka „ podobno mieszkają tam święci asceci, bardzo potężni w walce i magii… ale ja tam nie wiem, bo nigdy tak nie byłam… ani nikt kogo znam… O, a tam jakbyśmy szli cały czas przed siebie trafilibyśmy do wejścia do podziemnego miasta. Są tam kopalnie i dzielnica żebracza. Fajnie tam… ale teraz chodźmy popatrzeć jak się biją… szybko, zaraz się zacznie!”
Gdy dotarli do opuszczonych kochanków, na niebie było już ciemno i pierwsze gwiazdy błyskały nieśmiało do obserwatorów. Na miejscu okazało się, że bitka już dawno się rozpoczęła. Gad nie wiedział o co poszło, ale konflikt z każdą chwilą jeszcze bardziej się zaogniał. Po jednej stronie byli rodzimi mieszkańcy tejże ziemi, a po drugiej przejezdni… w większości. Biali.
„Bij zabij!” krzyczała Deewani wymachując piąstkami i dopingując Ranveerowi, który z jakiegoś powodu był w samym centrum wydarzenia. „Urwij mu łeb i skąp się w jego jusze!”
- Białasy pieprzone! Nieroby! Brudasy! Szarańcze! Złodzieje! - wydzierali się rodowici mieszkańcy Rozgrzanych Piasków.
- Smoluchy! Bezbożnicy! Dupodajce! Kitajce! - odrykiwali ci drudzy, tłukąc się po mordach na „prawdziwe” śmierć i życie.
Sprawa wyglądała poważnie. Musiało dojść nie tylko do złamania prawa, ale jakiejś poważnej zniewagi na tle kulturowym, bo co i rusz do skotłowanych mężczyzn dobiegali nowi, gotowi bronić lub atakować.
- Lubieżne skurwiele! - Papułasy! - Niewychowane psy! - Ryżojebcy! - Bezdomni pierdoleniii!!!
Do pięści zaczęła dochodzić broń, miecze, topory, sztylety, ławki, drzwi, garnki i doniczki… W oddali słychać było róg straży miejskiej.
Gromadne wojsko z postawionymi lancami kroczyło ciasnymi uliczkami w kierunku awanturników, ale z powodu ścisku miało wyjątkowy problem z dotarciem do celu.
„Ihaaaa nie oszczędzaj ich!” Dziewczynka szarpała się za warkocz, czując dziką radość z bestialskiej rzezi u swoich stóp.

[media]https://i.pinimg.com/564x/dc/9b/b8/dc9bb8926cf5a375c9b90689d57650ce.jpg[/media]
Pojedynczy fajerwerk wzbił się w granatowe niebo wybuchając nagle deszczem kolorowych iskier. W mgnieniu oka powietrze zahuczało od petard i wybuchów. Ogniste wieloryby, meduzy, słonie i tygrysy przepływały po niebie zanim nie eksplodowały w spektakularne i różnokolorowe pióropusze.
„Szczęśliwego Święta Światła!!!” zawołała radośnie tancerka do smoka, rozpościerając ręce na boki i zataczając piruety wśród gasnących iskierek i dymu.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 06-02-2018 o 21:56.
sunellica jest offline  
Stary 12-01-2018, 13:16   #128
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Chaaya
Odkąd położyła się na ławeczce minęła chwila, a przynajmniej tak się jej zdawało, gdy drzemała w płytkim śnie. Zmęczony umysł przefiltrowywał wspomnienia, niczym poszukiwacz złota wyłuskujący samorodki z sita pełnego piasku.
Na “prawo” szło wszystko co było potrzebne do dalszego funkcjonowania ciała w obecnej czasoprzestrzeni, a na “lewo”... cóż… cała reszta.
Wtem, niemal na finiszu swojej żmudnej pracy, coś załaskotało ją po twarzy i przeszkadzało w odpoczynku, który bardziej przypominał pracę niźli regenerujący bezczyn. Chaaya była muskana pieszczotliwie w koniuszek nosa, jakby jakiś chochlik, lub zrządzenie losu, postawiło sobie za punkt honoru przeszkodzić jej w działaniach rewitalizujących.
Zmęczenie psychiczne dosyć dotkliwie odbiło się na tawaif, ale swędzenie połówki twarzy coraz bardziej wysuwało się na prowadzenie w tym tandemie niewygód dzisiejszego dnia. Dziewczyna machnęła odruchowo ręką, odganiając upierdliwego owada, który to raz siadał, to odlatywał z jej śniadej skóry, irytując swoim natręctwem, po czym zmusiła się do postawienia nóg na ziemi i podniesienia się do siadu.
Podrapawszy się po podrażnionych miejscach, otworzyła lekko napuchnięte oczy, przypominając sobie, że w zasadzie… to była w mieście… w środku miasta znaczy się i nie za bardzo był czas i miejsce na popołudniową drzemkę, gdy dookoła mijali ją obcy ludzie. Przed nią siedział kocur, sporej wielkości, którego ciało było w połowie utkane z cieni. Kocur, którego macka miziała śpiącą bardkę po twarzy, a teraz uśmiechał się szeroko na jej rozespany widok.
Gozreh.
- No… tak. Dwie pijane dziewuszki w jednym łóżku musiały się tak wyszaleć, że zabrakło czasu na sen - stwierdził z przekąsem.
- Fuj! Gdzie mi z tą macką - fuknęła agresywnie tancerka, wycierając natychmiast buzię w rękaw. - Cholera wie gdzie ją wcześniej wkładałeś… - Trudno było odgadnąć co bardziej u niej dominowało. Złość, czy obrzydzenie do stworzenia. - Czego chcesz?!
- Pokoju na świecie, trzech życzeń, trochę wygodniejszego apartamentu, wdzięczności ludzkości, tłustych myszy o skłonnościach samobójczych - zaczął wyliczać chowaniec, nie przejmując się wybuchem złości u Dholianki, która burknęła krótkie “weź się odwal” i zaczęła masować się po skroniach.
- A obecnie… mój pan, chce żeby nic się nie stało. Więc jestem. On też wkrótce tu będzie. - Dokończył wypowiedź.
Jarvis… brakowało tu jeszcze jego. Kamala nie czuła się na siłach, by wstać i ruszyć z miejsca, a co dopiero przebywać w czyimś towarzystwie.
- Nie może poczekać gdzie byliśmy umówieni? Chyba mam jeszcze trochę czasu wolnego… - żachnęła się zmęczonym tonem głosu, opierając plecami o oparcie i krzyżując ręce na piersi. Pół godziny nikogo nie zbawi, a było przecież jeszcze wcześnie. Zdążyła jedynie porozmawiać z Axamanderem i usiąść na chwilę na ławce… w torbie ciągle miała sukienkę do oddania, nie mogła więc być spóźniona.
- Spóźniłaś się na spotkanie. Mój pan zaczął się martwić - wyjaśnił kot, przekreślając te ułudy.
Zimny dreszcz przeszedł kobiecie po karku. Spóźniła się? Jakie spóźniła?!
- B-bardzo? - spytała niepewnie, obdarzając czworonoga badawczym spojrzeniem.
- Hmm… piętnaście minut… może pół godziny - ocenił cień, drapiąc się macką za uchem.
Kurtyzana wyglądała przez chwilę jakby coś w niej się wyłączyło, a później wokół jej osoby zaczęła tworzyć się złowroga aura.
~ Mam ochotę kopnąć go w durny pysk, by się utopił w tym zaszlamionym kanale… ~ Powiedziała sama do siebie, odwracając się od rozmówcy i przeżuwając swoją niechęć niewypowiedzianą.
Uczucie ciężkości ponownie osadziło się na drobnej piersi Jeźdźczyni, dając poczucie przygniatania do ziemi.
W dodatku myśli i uczucia miała wyjątkowo zwichrowane, jakby ktoś nieumiejętnie poskładał potłuczony wazon, przestawiając dosyć ważne fragmenty na nie swoje miejsce.
Chowaniec przyglądał się jej badawczo, jakby coś podejrzewał. Jego nonszalanckość gdzieś znikła. Wydawał się spięty i podejrzliwy. Niemniej nadal pilnował bardki, wierny poleceniom swego pana.
Czarownik zaś już zbliżał się z drugiej strony. Podchodził dość szybko z wyrazem wyraźnej ulgi na obliczu. Uśmiechnął się ciepło na ich widok.
Chaaya odwzajemniła uśmiech, skinąwszy delikatnie głową. Nie wstała, by się przywitać, ale jej ściśnięte nerwowo ramiona rozluźniły się nieznacznie, jakby widok ukochanego sprawiał, że nie musiała już tak pilnować swojej gardy.
Jarvis prędko usiadł obok dziewczyny i zapytał cicho przyglądając się jej uważnie.
- Wszystko w porządku? Martwiłem się.
- Przepraszam… straciłam poczucie czasu, myślałam, że położyłam się tylko na chwilę. - Ta wyjaśniła lakonicznie, acz z potulnym spojrzeniem, kogoś kto wiedział, że zawalił.
- Dobrze, że nic ci się nie stało. Nie sądziłem jednak, że ta noc tak mocno… cię wymęczyła - rzekł czule mag, a Gozreh teatralnie przewrócił oczami.
- To nie ma żadnego związku… - Sundari mruknęła zmęczona, że musi się tłumaczyć w tej chwili. - Po prostu… całokształt. Nie ważne, nie przejmuj się. Jesteś głodny? - spytała chcąc jak najszybciej zmienić temat na nieco lżejszy.
- Tak. Chętnie coś zjem - odparł spokojnie mężczyzna, przypatrując się uważnie swojej partnerce, jakby chciał rozgryźć to co ją gnębi. - Ponoć straż pochwyciła paru wyznawców Vantu, więc Godiva może mieć mieć dla nas słodkie ploteczki. Jak skończy służbę, oczywiście.
Tancerka jęknęła cicho jakby coś ją zabolało, po czym z westchnieniem wstała z siedziska i zaczesała włosy do tyłu, oddychając głębiej. Wbiła tępe spojrzenie w przepływającego gondoliera, po czym odwróciła się kochanka z błagalnie wyczekującym spojrzeniem. - To dokąd idziemy?
- Czy wszy… - zaczął ostrożnie przywoływacz, po czym przerwał i zamyślił się przez chwilę. - Tak. Idziemy do… Gozreh, mijałeś może jakieś interesujące karczmy?
- Hmm… Krabi Pałac - odparł kocur po czasie zastanowienia.
- Co powiesz na skorupiaki i jadalne stawonogi? - zapytał więc chłopak.
- Mhm… prowadź… - Tawaif zdawała się nie słuchać z pełnym zrozumieniem, co chwila uciekając wzrokiem na różne punkty widokowe.
- Jeśli kiedyś będziesz chciała porozmawiać, bądź wyżalić się, to ja jestem tuż obok - rzekł zmartwiony Jeździec wstając i zwrócił się do podopiecznego - Prowadź.
Kocur ruszył więc przodem.
- Ja za tobą… - odpowiedziała bardzo cicho bardka, czekając, aż kompan ją wyminie.
Jarvis na moment się zatrzymał. Westchnął głośno i odparł lakoniczne - Dobrze.
Ruszyli więc tak idąc jak po linii. Cieniokot pierwszy, jego pan drugi, a kurtyzana za nimi.
Przemierzając uliczki, powoli zbliżali się do niedużego, drewnianego budynku, w połowie opartego na murach jakiejś elfiej ruiny. Krabi Pałac nie zasługiwał na swe miano, choć zapachy były nęcące.
W środku było przytulnie i obecnie pustawo. Przy prymitywnym palenisku zbudowanym w jakiejś kamiennej wnęce, kręcił się postawny kucharz z sumiastymi wąsiskami. Na blat zrobiony z ledwo obrobionej, łupkowej płyty, wrzucał kawałki słoniny oraz różnego rodzaju olbrzymie kraby, mrówki, oraz pajęczaki.
- Witam… co podać i z jakim sosem? - rzekł przyjaźnie na widok dwójki klientów.
- Pyta o to jakie chcesz warzywa i przyprawy. Tu sosy komponuje się samemu - wyjaśnił cicho przywoływacz.
- Chce mrówki… z czymś ostrym i orzeźwiającym… - wyjaśniła półszeptem tancerka, przyglądając się rustykalnemu wystrojowi wnętrza. - Myślisz, że ma brokuły?
- Są brokuły? - zapytał mag i dziewczyna od razu otrzymała odpowiedź.
- Młode, zwykłe, czerwone dla koneserów - wyjaśnił wąsacz. - O intensywnym zapachu.
- Zwykłe mi w zupełności wystarczą… nie chce dużej porcji. - Chaaya ukryła się nieznacznie za plecami partnera, ale nie zrezygnowała z ciekawskiego obserwowania gospodarza.
- Mrówka z ostrym i orzeźwiającym sosem. Brokuły, orzechy tama, mleko kokosowe - stwierdził czarownik i zamyślił się. - Dla mnie krabik czerwonawy z sosem almainac.
- Sie robi. - Kucharz zaczął wyjmować składni z beczułek dookoła niego i mieszać je w sosy. Zerknął na Gozreha. - A co dla kotka?
- Mrówka bez niczego wystarczy - odparł chowaniec w odpowiedzi, tylko na chwilę wybijając szefa kuchni z rytmu.
Tawaif podrapała się za uchem, jakby była zakłopotana, po czym zbliżyła się jeszcze bardziej do pleców ukochanego, ale ich nie dotknęła. Jarvis czuł między łopatkami powoli nagrzewający się materiał od jej równego oddechu.
~ Dlaczego jesteś taka… spięta? Co się stało? ~ zapytał telepatycznie, nie odwracając się, by bardka nie musiała uciekać od niego spojrzeniem.
~ Nie jestem… ~ próbowała wykpić się Sundari.
~ To nieprawda. Wiemy o tym oboje. Coś cię gnębi i mnie rani fakt, że… nie chcesz podzielić się swymi zmartwieniami, że zamykasz je w sobie. Ten ból widać Kamalo ~ wyjaśnił Jeździec, a tymczasem z przed jego frontu dochodziły smakowite zapachy i fałszujący głos kucharza.
~ To nie tak… ~ odparła nieswoja, urywając w połowie zdania. Coś nie pozwalało jej powiedzieć więcej, jakby jakaś siła przymuszała ją do milczenia.
~ Kamalo… ~ zaczął czarownik i też na chwilę zamilkł. ~ …nie ufasz mi? Przecież widzę, że coś cię męczy. Nie musisz sobie radzić z tym sama.
Zabolały ją jego słowa. Mag poczuł jak kobieta kuli się za nim, przyjmując cios bez słowa protestu. Przez bardzo długi okres nie odzywała się w ogóle, podświadomie jeszcze mocniej zacinając się w sobie.
Przeciwnik w jej głowie musiał być wyjątkowo zajadły, bo Jarvis nie uzyskał już żadnej słownej odpowiedzi od kochanki i jedynie drżący paluszek wsunął mu się w tylną szlufkę paska, jakby dla przypomnienia, że ciągle tam była.
~ To może poszukamy czegoś przyjemnego po posiłku? Co by rozpędziło te burzowe chmury z twego liczka? ~ zapytał telepatycznie i z czułością. Martwił się o nią.
~ Mmmgh… ~ jęknęła bez przekonania, opierając się czołem o jego plecy.
~ Ciężko mi zinterpretować taką odpowiedź. Co powiesz na masaż w łóżku na rozluźnienie? ~ zaproponował po chwili milczenia.
~ No… w ostateczności… ~ odparła po dłuższej pauzie, ale zdawała się być troszkę rozczarowana, że przywoływacz wybrał tak trywialne miejsce do pokazania jak łóżko.
~ W ostateczności? Stawiasz mi więc wyzwanie? Mam ci pokazać coś nowego? ~ odparł cierpiętniczym tonem mężczyzna, podczas, gdy gospodarz przybytku zaczął wydawać gotowe potrawy.
~ Nie, nie… ja… nie… ~ Chaaya zaczęła się oględnie tłumaczyć, nie chcąc wyjść na niewdzięczną. ~ Żadne wyzwanie, nic nie musisz mi pokazywać… łóżko może być.
~ Masz prawo czasem być samolubna ~ odparł Jeździec, zerkając za siebie na dziewczynę. Uśmiechnął się ciepło i ruszył po talerze. ~ Masz czasem prawo do kaprysów. Poszukamy więc czegoś ciekawego. Moglibyśmy o golemy zahaczyć, albo automatony.
Bardka ruszyła tuż za nim by odebrać swoją porcję. Z jakiegoś powodu nie chciała, by kochanek jej usługiwał.
~ Nie rozumiem…. o jakie golemy i automato… coś tam ci chodzi?
~ Robi się je tutaj dla zamożnych. Ożywieni strażnicy i lokaje. Czasem siła robocza. Bardzo droga, ale zakup się zwraca w kolejnych pokoleniach ~ rzekł telepatycznie Jarvis, siadając z kochanką do posiłku i podając kocurowi jego porcję. ~ Tyle, że trzeba mieć wpierw horrendalnie dużo pieniędzy.
~ A… a po co… dlaczego pomyślałeś, że mogłoby mi się to spodobać? ~ Tawaif przyglądała się swojemu talerzowi, nieznacznie skubiąc przypieczone nóżki wielkich mrówek. Nie była za bardzo głodna, bo wcześniej jadła z Axamanderem… ale rezygnować z posiłku z tak błahego powodu też nie miała zamiaru.
Mag polał swoją porcję sosem obficie i zadumał się.
~ Po prawdzie, bo… nic lepszego nie przyszło mi do głowy. Pokazałem ci już wszystkie atrakcje jakie czyniły La Rasquelle wyjątkowym. Warsztat z golemami i automatonami, o ile jeszcze istnieje, mógłby odciągnąć cię od ponurych myśli. Skoro mi się nie udaje ~ wyjaśnił w końcu.
Kobieta obdarzyła swojego rozmówcę zasmuconym spojrzeniem. Wydawało się, że przez chwilę zaskoczenia zapomniała o swoich smutkach, które właśnie zostały jej przypomniane. Wzdychając cicho, Dholianka wzięła tłusty odwłok robaczka w dwa palce i wgryzła się w chrupiący pancerzyk. W smaku mrówka była… kwaśna, jak to mrówki miały w zwyczaju, kolejny kęs więc poprawiła sosem, maczając obficie nadgryzioną część.
~ Nie musisz tego robić… poradzę sobie ~ zapewniła z pełnymi policzkami, odkładając na brzegu naczynia odgryzioną główkę.
~ Ale chcę ~ stwierdził stanowczo czarownik, zabierając się za jedzenie bardziej łapczywie niż ona. ~ I choćbym miał cię na barana tam zaciągnąć… Mogę też cię postraszyć żeńską postacią, tak jak wystraszyłem rano.
~ Daj pokój… ~ ucięła speszona, nie podnosząc wzroku znad swojej potrawy, którą skrupulatnie pochłaniała, dekorując talerz głowami poległych robotnic, jakby tworzyła kolaż ze swoich trofeów wojennych. ~ Spacer i miła rozmowa w zupełności wystarczy… czy jak tam wolisz masaż…
~ Jesteś urocza, gdy się tak peszysz. I kusząca, gdy budzi się w tobie chochlik ~ ocenił mężczyzna, przyglądając się kurtyzanie. ~ Jakże wiele nastrojów kryjesz w sobie, a każdy równie piękny co poprzedni.
Delikatny cień uśmiechu zawitał na jej ustach i zdawało się jakby jakiś promyczek na chwile rozjaśnił jej buzię, po czym kolejna mrówka została zdekapitowana i wrażenie to szybko znikło.
~ Dziękuję…
Orzechowe oczy uniosły się na wysokość oczu ukochanego i po chwili łagodne spojrzenie prześlizgnęło się w samobójczym ślizgu w bok, wprost na podłogę gdzie posilał się chowaniec.
Chaaya chrupnęła kolejnego owada, układając na talerzu upieczone łebki w szlaczki.
~ Poza tym. Rozmowa zawsze może trafić na rafy. O wiele lepiej od słów przemawiam do ciebie czynami. Choćby porywając cię i zabierając gdzieś w głąb ruin. ~ Zadumał się przywoływacz, gdy ona zerkała na zajadającego się swoją porcją kocura.
~ Cenię twoje czyny jak i słowa jednakowo ~ odparła tancerka, szybko tracąc zainteresowanie cieniostworem. ~ Potrafią być urocze, zabawne i rozpalające… ~ Kolejny uśmiech został pokonany westchnieniem zanim w pełni się ukształtował na wargach.
~ Lub nieporadne. Nie jesteś łatwa do odgadnięcia. Bardziej jak morze… zmienna i nieprzewidywalna. Ale ocean… jest wszak piękny. ~ Zamyślił się mag, przyglądając dziewczynie.
~ Nawet jeśli zadawałyby mi ból, nie przestawałabym ich doceniać… ~ oceniła bardka, kończąc swoją skromną strawę. Następnie odsuwając od siebie talerz przypatrzyła się czule ukochanemu.
Jarvis jeszcze przez chwilę jadł swój posiłek w milczeniu. Po czym otarł usta.
~ Więc masaż czy golemy? Co ci bardziej odpowiada teraz? ~ zapytał.
W odpowiedzi dostał charakterystyczny gest ni to potakiwania, ni zaprzeczania.
“Domyśl się” zapewne miało znaczyć i gdyby nie łagodny uśmiech oraz lekko zmęczone spojrzenie, można byłoby uznać, że kobieta się z niego naigrywała.
~ Masaż dobrze ci zrobi. A potem… jak nie wystarczy, to pójdziemy szukać golemów ~ skwitował czarownik z uśmiechem na twarzy, po czym udał się, by zapłacić za ich zamówienie.
Wtedy Kamalę jakby raziło piorunem. Wyprostowała się, spojrzała w sufit, później na talerz, podrapała się po skroni, pogrzebała widelcem w resztakch i coś uśilnie kalkulowała. Chwyciła za swoją sakiewkę… zważyła ją w dłoni, ciężko westchnęła, znowu spojrzała w sufit, zamknęła oczy i przerzucała mieszek z ręki do ręki.
Czy ona oddała pieniądze Axamanderowi?! Oddała? Nie oddała… oddała? No na wszystkich bogów miała mu oddać.
- Kurwi los… - syknęła gniewnie pod nosem, wstając z krzesła i składając naczynia na jeden stosik. - Ogarnij się ty durna dziwko, bo przysięgam, że się ciebie pozbędę - mruczała na siebie przekleństwa, rozglądając się za miejscem składania brudów, prawie nie potykając się o Gozreha.
- Gotowa? Możemy wracać do domu? - zapytał Jarvis, gdy oboje pozbyli się naczyń.
- Możemy wstąpić po drodze w dwa miejsca? - odpowiedziała pytaniem zakłopotana bardka, drapiąc się po głowie.
Po załatwieniu tu i tam drobnych formalności, Chaai nie tylko masaż pleców, ale i nóg, by się przydał. Co prawda Dholianka nawykła do długich, pieszych wędrówek, ale skoro Jarvis nalegał...
- Połóż się wygodnie na łóżku - zaproponował, gdy znaleźli się w swoim pokoju.
- Ech… uparty jesteś. - Westchnęła teatralnie dziewczyna, czując się nieco lżej po odbytym spacerze po mieście. Usiadłszy na brzegu łoża, zdjęła długie buty, po czym rzuciła się na poduszki oddychając pełniej.
- Może lepiej na brzuchu. Mniejsza pokusa - stwierdził czarownik, zdejmując cylinder, płaszcz i buty.
- Dla mnie mniejsza pokusa. Niewiele mniejsza, ale jednak.
Bardka posłusznie wykonała polecenie przerzucając się na brzuch, nie omieszkała jednak chwilę poburczeć gniewnie, by mężczyzna przyjął do wiadomości, iż na więcej nie ma co liczyć. Będzie leżeć jak leży i koniec kropka.
Ten wdrapał się na łóżko i klęknął nad partnerką, obejmując ją kolanami w pasie. Jego dłonie spoczęły na jej ramionach, powoli masując barki oraz łopatki, a także starając się rozluźnić jej kark. Nie był tak biegły jak mistrzowie z Pawiego Tarasu, ale i nie był nowicjuszem. Coś tam potrafił, a w każdy ruch dłoni wkładał uczucie.
Przynajmniej na razie nie sięgał po te sztuczki, które znał. Po dotyk, którym potrafił rozpalić jej zmysły iskrami pożądania.
Jak za pociągnięciem magicznej różdżki, leżącą kobietę powoli opuszczało napięcie. Raz za razem kolejne mięśnie poddawały się leczniczemu dotykowi, puszczając zgnębione ciało tancerki.
Kamala wyraźnie rozpogodziła się na twarzy, wtulając się w policzkiem w poduszkę i przymykając w zadowoleniu oczy. Wyglądało nawet na to, że była gotowa z miejsca oddać się drzemce, ale co jakiś czas jej powieki unosiły się nieznacznie i tawaif szukała źrenicami swojego kochanka. Gdy upewniła się, że ciągle tam był i ciągle ją masował, oddychała swobodniej i ponownie pogrążała się w ciemności.
- Myślałem… o wyprawie jutro. Na bagna. Może Godiva pójdzie z nami. Jest jedno miejsce, o którym słyszałem plotki - mruknął mag, nie przerywając rozmasowywania jej ciała.
- Taaak? A jakie plotki słyszałeś? - spytała rozleniwiona.
- O starym ośrodku kultu demonów ukrytym w ruinach. Może znajdziemy tam coś co doprowadzi nas na Vantu? O ile wiem, kult ten zniszczono lata temu. Przed moim narodzeniem, ale kto wie… - zadumał się Jeździec.
Odsunął włosy z nad jej szyi i przesunął czubkiem języka po karku. Powoli i czule. To był chwyt poniżej pasa. Miał wszak ją relaksować, a nie pobudzać pieszczotami.
- Spróbować nie zaszkodzi… - odparła Chaaya, ignorując niecne pogrywki kompana, było jej zdecydowanie za przyjemnie w tej sytuacji, by teraz to zmieniać.
- Nie powinna to być zbyt niebezpieczna wyprawa, w każdym razie nie bardziej niż… ostatnia nasza wizyta w podobnych ruinach - zadumał się przywoływacz, nie przerywając masażu jej pleców i ograniczając niecne zagrywki do minimum.
Minuty powoli się przedłużały w coraz dłuższych odstępach milczenia. Rozmowa między Smoczymi Jeźdźcami wyraźnie się nie kleiła i bynajmniej nie była to wina ani złego humoru bardki, ani “nieporadności”, jak sam to określił, czarownika.
Kobieta najzupełniej w świecie zaczynała przysypiać, kiedy zrobiło jej się ciepło i wygodnie. Sundari w końcu czując, że zaraz odpłynie, wyczekała momentu gdy dłoń ukochanego była w zasięgu jej dłoni i splotła ich palce ze sobą.
~ Połóż się… ~ poprosiła cicho, zwalczając otępiałość. ~ Chcę się do ciebie przytulić.
Choć jej słowa były lekkie, towarzysz wyczuł nieprzyjemną “ciężkość” problemu, który czaił się pod cieniuteńką taflą opanowania.
Jarvis uśmiechnął się czule i w milczeniu położył na łóżku gestem dłoni zachęcając tancerkę do wtulenia się w siebie.
Dziewczyna uczyniła to bez zastanowienia, pocierając policzkiem o pierś kochanka, aż wytworzyło się przyjemne ciepło. Zamruczała jak zadowolone zwierzątko i przymknęła oczy wsłuchując się w rytm bicia jego serca. Chłopak tulił ją do siebie w milczeniu, rozkoszując się jej obecnością w swych ramionach. Uznał zapewne, że potrzebuje przede wszystkim snu, więc nie przeszkadzał jej w “zaśnięciu”.
Po niejakim czasie, gdy para zdawała się zapaść w leczniczą drzemkę, Kamala poruszyła się nieznacznie i wczepiając się palcami w klapę marynarki przywoływacza, zaczęła mówić najpierw bardzo cicho, ale później z coraz większym naciskiem, nie będąc nawet pewną, czy jej rozmówca ją w ogóle słyszy.
- Czy mógłbyś odpowiedzieć mi na bardzo, bardzo hipotetyczne pytanie? Czy twoim zdaniem jestem godna zaufania? Chodzi mi… czy uważasz, że jestem osobą gotową zdradzić… porzucić… czy, czy rozumiesz… czy ja… jestem dobra?
W jej głosie było tyle obawy i smutku, że nie sposób było ogarnąć z jak wieloma problemami i wątpliwościami aktualnie się zmagała. To nie była pojedyncza przeszkoda… tymczasowe załamanie, które odejdzie szybko w niepamięć. Jarvis przeczuwał, że był to cały szereg komplikacji, które z każdą chwilą wzbierały i narastały w niej przytłaczając swoim ogromem.
- Jesteś dobra… trochę zagubiona w labiryncie swoich myśli i nieprzyjemnych wspomnień, ale jesteś dobra. Byłem wtedy na wyspie, gdy ratowałaś smocze pisklęta i wiem, że jest w tobie dużo dobra i delikatności - odparł czule czarownik i mocniej przytulił dziewczynę. - I ufam ci.
Tawaif chciała przysunąć się jeszcze bliżej niż było to możliwe. Dokładnie spijała każde słowo mężczyzny, rozważając wszelkie możliwe aspekty dalszej rozmowy. W końcu ponownie się zebrała w sobie, by się odezwać.
- A… czy… nie boisz się, że… cie kiedyś zawiodę? - To pytanie było tak szczere jak chyba żadne inne, które padło podczas ich wielu dysput.
- Nie. Chaayu… pomyłki, chwile słabości zdarzają się każdemu. Nie martw się jeśli coś takiego ci się zdarzy. To nie zmieni tego, co do ciebie czuję. Nie boję się więc. - Uśmiechnął delikatnie. - Nikt nie jest idealny. My też nie.
Coś było w postawie kobiety, co dawało mu do myślenia, że nie trafił z odpowiedzią, nawet jeśli była ona szczera. Tancerka napięła się na kilka sekund gdy wstrzymała swój równomierny oddech, po czym po kilku uderzeniach serca rozluźniła się i odetchnęła.
- Już drugi raz nazywasz mnie dzisiaj Chaayą… - odparła bez cienia żalu, czy złości. Zdawała się być zrównoważona i może nawet odnajdowała w tej chwili jaką dziwną wesołość. - Odpocznij…
- Kamala to imię, na bardziej intymne chwile. Ale jeśli chcesz… kocham cię… Kamalo - mruknął, sięgając dłonią do jej policzka i wodząc opuszkami palców po jej skórze. - Za bardzo się martwisz, za duży ciężar bierzesz na siebie. Jesteś taka… kruchutka i delikatna w moich ramionach, wiesz?
- To moje imię Jarvisie… może zdrobniałe, ale jednak… powinno pasować na każdą chwilę nie sądzisz? - ponownie jej głos wyzbyty był od negatywnych emocji. Nie spoglądała na niego, chowając się w jego koszulę i tylko trochę marudząc, że wcale nie jest taka krucha na jaką wygląda. Najwyraźniej miała problem gdy ludzie postrzegali ją jako bezbronną.
- Masz rację… ale chciałbym je samolubnie, twoje imię, zachować tylko dla siebie. Zagarnąć i smakować na języku każdą sylabę - mruczał mag, tuląc jej drobne ciałko zaborczo do siebie. - Jesteś piękna jak… delikatny kwiat. Ale wiesz… delikatne kwiaty w okolicy La Rsquelle bywają śmiertelnie niebezpiecznymi pułapki. Delikatność i kruchość nie oznacza bycia niegroźnym.
Kurtyzana chciała wytknąć przywoływaczowi, że w tym pokoju nie ma nikogo poza nimi samymi, więc nie rozumie dlaczego musi zwracać się do niej per Chaayu. Najwidoczniej jednak Jeździec nie do końca świadomie nad tym panował i nie było sensu ciągnąć dalej tematu.
Nie wywoływał tej drugiej z jakiegoś powodu, więc i łatwiej było jej przełknąć znienawidzone imię za czasów swej świetności.
- Niech ci będzie… - odparła tylko w połowie udobruchana, ciągle pomrukując, jakby dodać dobitności swojej walecznej postawy. - Z miłości do ciebie, mój nektar cię nie otruje, ale inni nie będa mieć tyle szczęścia.
- Wiem, wiem. Drapieżna z ciebie osóbka Kamalo. - Delikatnie wodził palcami po jej policzku. - Dobrze o tym wiem. Wystarczy odrobina pieszczot i rzucasz się na mnie jak pantera, domagając uległości. Masz w sobie ogień Kamalo, dużo ognia.
- Tak, tak… teraz wiem, że próbujesz podlizywaniem się coś uzyskać. - Zaśmiała się lekko, jak przebudzony ze snu chochlik, który gotowy był dalej psocić. Ta spontaniczna reakcja musiała nawet ją zaskoczyć, bo na chwilę umilkła, jakby nie była pewna co zaraz jej ciało uczyni. - Dziękuję, że tu jesteś… - dodała po jakimś czasie, przytulając się mocniej.
- Jak zawsze… twój uśmiech, twoje pieszczoty… - mruknął Jarvis łobuzerskim tonem. - I ja… dziękuję, że się do mnie tulisz Kamalo.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 16-01-2018, 19:45   #129
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Antykwariat Gulgrama miał wiele zalet dla Nveriotha. Ciszę, spokój i książki. Nie pieniądze. Smok nie wziął jednak tej roboty dla monet. A dla spokoju… pomiędzy pokrzykiwaniami starca, który kazał mu zamiatać podłogę, porządkować i odkurzać półki Nero miał dużo czasu dla siebie i na czytanie ksiąg.

Praca idealna, bo nawet pies z kulawą nogą nie zaglądał tutaj. Smok jednak nie zagłębiał na czym właściwie zarabiał starzec. Na pewno nie na książkach. Skądś jednak zdobywał nowe woluminy. Choć nie zdarzało mu się to często. Niemniej ksiąg było wystarczająco dużo, by Nveryioth nie miał się czasu znudzić nimi. Tym bardziej że robił też za chłopca na posyłki Gulgrama.
Co więcej… antykwariat był jego samotnią i azylem. Na pewno przyjemniejszym, niż pokój w karczmie.
Chaaya i Jarvis potrafili być nieznośnie hałaśliwy.

Ten dzień zaś upływał jak co dzień. W przyjemnej i miłej rutynie i nic nie zapowiadało katastrofy.
Do czasu, aż odezwał się dzwoneczek zamontowany przy drzwiach i weszła ona, w towarzystwie swego gacha. Dona Francesca Venticiero rozejrzała się, gdy starzec odwrócony plecami warknął.
- Czego?
Bo czym obrócił się i zbladł. Zaczął sięgać gdzieś międy poły swej szaty, pomrukując coś pod nosem.
- Spokojnie mistrzu. Nie przyszliśmy tu na łowy. Ot… szukamy czegoś, albo kogoś… właściwie kogoś, bardziej.- mruknęła wampirzyca przymilnym głosem.
- Nie macie tu czego szukać. - odparł w irytacji Gulgram.
- Podobno masz nowego ucznia.- zadumała się Dona Francesca.
- Zatrudnij nowe szczurki. Nie biorę uczniów. Powinnaś to wiedzieć najlepiej. - burknął Gulgram niegrzecznie, patrząc się to na wampirzycę, to naj ochroniarza. - Francine.
- To imię należy do martwej już dziewczyny. - wzruszyła ramionami Dona Francesca. - Szukam… kogoś kto określa się imieniem Nero, albo… Neron?
Przytulonego właśnie do półki Nveryiotha.


Nastał czas wieczornego posiłku. Chaaya spożywała go w karczmie w której mieszała. Tak się jakoś złożyło, że tu właśnie utknęli z Jarvisem. I Godivą. Posiłki tutaj nie były złe. Atmosfera całkiem miła i blisko do pokoików. Idealne miejsce na posiłek, gdy się nie miało żadnych konkretnych planów na wieczór. No i była jeszcze smoczyca. Głodna zarówno smażonej namorzynowej płaszczki podawanej w sosie z miejscowych korzeni i orzechów. Oraz.. głodna nowych przygód.
Swą opowieść o straży zaczęła od narzekań na nudę. Zakończyła jednak szybko, zarówno opowiastkę jak i samo marudzenie, gdy tylko czarownik wspomniał o wyprawie do ruin powiązanych z kultem.
- Wreszcie coś ciekawego! Opuścimy miasto i zapuścimy się w dzicz.Mam po dziurki w nosie cywilizacji. Chcę rozbić parę łbów i nie martwić się konsekwencjami. Ciekawe czy będą tam demony, czy może nieumarli. A może jakieś straszliwe bestie! Może zdobędziemy trofea? Trochę uczę się oprawiania skór. Zrobiłabym sobie skórznię ze skóry jakiegoś potwora.- Godiva wręcz tryskała entuzjazmem, który… przygasał i zamieniał się w rumieniec, gdy spotykały się oczy bardki i jej. Chaaya dość szybko zrozumiała czemu. Kochając się z Jarvisem jako kobietą… kochała się i z ciekawską smoczycą, która pewnie te wspomnienia chłonęła jak gąbka wodę. Teraz Godiva już wiedziała, jak to by było, gdyby one się migdaliły ze sobą.
- Opowiadaj… zapewne co nieco wiesz o tym miejscu.- zwróciła się więc do Jarvisa.
- No cóż… to stara szkoła magiczna elfów. Tam zdarzają się wizje… nawet teraz. Oczywiście sam budynek został obrabowany ze skarbów wieki temu, acz… kto wie… raz już nam się udało znaleźć coś, co inni przegapili.- zadumał się czarownik wspominając.- Niemniej, później tą budowlę zajął kult trzeciego oka. Ponoć banda mistyków i magów próbujących przy pomocy magii i wizji odkryć przeszłość owej szkoły magów i ich sekrety. Musieli odkryć coś więcej, skoro zaczęli badać demoniczne rytuały i przyzywać demony. Ostatecznie zwrócili się ku jednej z pozaplanarnych istot i zaczęli czcić potężnego demona… - zamilkł i podrapał po brodzie.
- Tu się moja wiedza urywa. Tajemnice tego kultu kryją się pewnie w archiwach zakonu który go wyplenił. Co prawda przez długi czas byli niezauważeni, ale w końcu… jak długo można porywać ludzi na swe krwawe rytuały i liczyć, że się nie zostanie zauważonym.
- Och… bardzo długo można porywać.- uśmiechnęła się lisio smoczyca spoglądając na Jarvisa.
- Tak. Jeśli ma się latającą siedzibę. Oni nie mieli. W dodatku w okolicy ich siedziby granica między światami poczęła słabnąć i wzrosła ilość duchów i demonów. To dość czytelne wskazówki dla każdego w miarę rozgarniętego zakonu. Ich siedziba została… oczyszczona, a tajemna wiedza zabrana. Powinno więc tam być w miarę bezpiecznie.- stwierdził niezrażonym tonem głosu czarownik ignorując mało subtelny przytyk smoczycy.
- Mam nadzieję że nie. Bezpieczeństwo jest nudne.- machnęła ręką Godiva i dodała głośno.- Chcę krwi. Ekscytacji. Podniecenia… no… takiego zwykłego…- zaczerwieniła się nagle i dodała szybko.
- Kto idzie oprócz nas?
- Może Nveryioth? Dartun raczej nie.- zamyślił się przywoływacz.- Chyba nikt inny nie będzie potrzebny. To zapomniana przez wszystkich ruina.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 03-02-2018, 10:36   #130
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Nveryioth

Dzień jak co dzień. Praca dla jednych nudna, dla drugich dawała poczucie stabilności i zaspokajała chorobliwą ciekawość świata. Gdy smok nie sprzątał, to czytał odkrywając nowe historie, które wciągały go i absorbowały… aż do kolejnego sprzątania.
Dziś też tak miało być… Książka była już przygotowana, więc gdy tylko wredne kurze znikną z półki, zabierze się do wchłaniania kolejnej dawki wiedzy.
I wtedy… rozległ się dzwoneczek… zwiastujący gościa i armagedon.
Tak… nie mogło być pomyłki, wszędzie poznałby ten parszywy głosik cofniętej w rozwoju samicy… kobiety. Trupa ściślej mówiąc, bo wampira… czyli całkowicie bezużytecznej istoty na tym świecie.
Jego pierwszą, i jakże zrozumiałą w tej sytuacji, myślą na to, jakże wątpliwej jakości, spotkanie była… chęć… wyskoczenia przez okno.
Tych tutaj było jednak mało i w większości przerobione zostały na regały z knigami.

“Ja pierdole…”
Białowłosy przymknął oczy, memląc na języku przekleństwa. Był w potrzasku… znowu będzie musiał wysłuchiwać sapania o butach, lub stopach, albo bogowie raczą wiedzieć czego jeszcze.
“Ja pierdole…”
Jasrin w klatce wiszącej u jego pasa, załopotała skrzydełkami, gdy do jej malusieńkich nozdrzy doleciał powiew świeżego powietrza. Pipnęła radośnie, a może ostrzegawczo, skrzypiąc ostrymi dziąsełkami. Jej prywatny człowiek zachowywał się dość dziwnie… żadna nowość, ale dzięki powoli kiełkującej w jej gadzim serduszku więzi, czuła w sobie cząstkę jego niesprecyzowanego niepokoju i rezygnacji.
“Ja pierdole…”
Nvery nie wyszedł zza regału, nasłuchując dalszej rozmowy i dopingując swojemu pracodawcy, by udało mu się wypędzić nieprzyjemne towarzystwo ze sklepu.
- Nero… Neron… - Antykwariusz udawał, że nie kojarzy, ale Donna Francesca wyraźnie nie dawała się nabrać na to. Za to ruszyła między półki w poszukiwaniu swej ofiary.
- Może i ktoś taki tu pracował - warknął Gulgram. - Ale dzisiejsza młodzież jest taka roszczeniowa i nieskora do pracy.
- Kogo chcesz oszukać mój drogi. Na pewno tu jest. - Usłyszał z ust wampirzycy. - Ostatnio był taki chętny do rozmowy. A teraz wzięła go nieśmiałość. To takie… urocze.
“Ja pierdole…”
Albinos popatrzył w ciemne ślepia gekonicy, która uczepiła się pręcika i zawisła pod sufitem swojego karcerka. Jej płaski pyszczek wyglądał jakby się uśmiechał. Chłopak wiedział, że niedługo zostanie odkryty, ale nie za bardzo się tym przejmował… inaczej rzecz ujmując, poddał się chwili, ale nie wydarzeniu, zbierając siły na kontratak i odwet.

- A tu się skrywasz przystojniaczku. - Nieumarła dostrzegła przytulającego się do książek młodzika. - Myślałeś, że cię nie znajdę. Głuptasek z ciebie. Nic co się dzieje w mieście nie umyka moim oczom.
- Korzystałem z ostatnich chwil doborowego towarzystwa… - odparł skwapliwie fiołkowooki, przesuwając palcem po metalowej żerdzi na której przycupnęła jaszczurka. Gdy jego opuszek musnął przyssaweczkowatych paluszków, Jasrin syknęła i próbowała kłapnąć jasną skórę właściciela, ale jej się nie udało.
- Powinieneś jeszcze popracować nad swoim stylem mój drogi. W ten sposób nie oczarujesz żadnej niewiasty - stwierdziła bladolica, podchodząc zdecydowanie za blisko Nveryiotha. Tymczasem jej towarzysz wdał się w kłótnię z gospodarzem.
- Nie jestem twój i z pewnością żadna cena nie zmusi mnie do zainteresowania się tobą… czy którkąkolwiek sam… kobietą w tym mieście. Jeśli nie przyszłaś tu w interesach to nie trać mojego… i Gulgrama czasu.
Gekonica zaczęła łomotać się w klatce, wyjątkowo niezadowolona z bliskości nieumarłego w jej pobliżu.
- Już, już maleńka… nie bój się - odezwał się łagodnie, cofając o krok i nakrywając dłonią klatkę. Drakonka skryła się w jej cieniu popiskując ostrzegawczo, co wywołało ciepły uśmiech na jego śnieżnobiałej twarzy.
- Na jej miejscu… i twoim… ja bym się bała. - Uśmiechnęła się drapieżnie kobieta, a jej oczy rozbłysnęły wilczo. Splotła ramiona razem. - To dlatego tak kleiłeś się do niego? Pieska Gonzare mimo, że on tak odtrącał twoje zaloty?
- Ee…? - Długa brew podsunęła się nieznacznie do góry, gdy Nvery starał się zrozumieć o co tej durnej babie chodziło. Znowu zaczynała mówić, jakby w połowie siedziała we własnym, wyimaginowanym świecie. - Nie gustuje w psach… choć są smaczne, nie powiem…
- Ortano Gonzare… tak się zwał wampir, do którego się tak tuliłeś wczoraj - mruknęła wampirzyca skracając dystans między nimi.
Chłopak wytężył wzrok i słuch, wyglądem przypominając osobnika, który usilnie stara się zrozumieć bełkot obcokrajowca próbującego swoich sił w nieznanym mu języku.
Smok nie mógł wyjść z podziwu nad oderwaniem od życia, i to w podwójnym jak nie potrójnym sensie tego słowa, nieznajomej.
- Czyyy tobie chodzi ooo… tego trupa z wczorajszego balu? - zapytał ostrożnie, nie będąc pewnym czy dobrze wydumał. - A więc się przyznajesz, że i ty nim jesteś… wczoraj mało się nie zaplułaś, zarzekając się, że nie ma na sali żadnego wampira… - dodał pobłażliwie, uważnie stąpając do tyłu.
Jasrin skrzeczała jak porzucone kaczątko, co wyjątkowo krajało jego serce. - Twoja rozkładająca się aura źle wpływa na moją podopieczną, w dobrym tonie byłoby więc, byś zachowała odstęp - wyjaśnił rzeczowo, niemal biurokratycznie.
- Śmiała deklaracja z ust kogoś, kto niespecjalnie się savoir vivrem przejmuje - odparła ironicznie donna i uśmiechnęła się dodając - Co było wczoraj to było wczoraj. Inny czas, inna sytuacja… W dobrym tonie było się nie chwalić.
Westchnęła ostentacyjnie.
- Zabawny jesteś i słodziutki, ale nie bardzo… bystry, prawda?
- Mogę nie być… wszystko, byś sobie poszła - stwierdził młodzik, wzruszając ramionami jakby było mu obojętne co sobie o nim myśli Franczeska czy jak jej tam było. - I… to prawda… nie jestem stąd, wasze zasady dobrego wychowania, o ile w ogóle to miasto degeneratów takowe ma… są mi obce, ale z tego co się orientuje to ty tu jesteś gościem i to jeszcze niemile widzianym. Skoro ty łamiesz zasady to i ja mogę je łamać.
- Zabawny jesteś mój drogi. I pociągający. Chętnie poznałabym więcej… twoich myśli. - Uśmiechnęła się tak jak… Godiva czasem się uśmiechała, gdy zerkała na pupę Chaai.
“A ty głupia i nudna…”
Nero nie wiedział co bardziej. Na kolejne durne powtórzenie kobiety, przewrócił oczami i cmoknął niezadowolony, mając serdecznie dość.
- Obawiam się, że ja nie mogę tego samego powiedzieć o tobie… - Stanął przy półce z “nowymi” książkami. Słowo nowe określały raczej wiek powstania, niźli stan ich użytkowania. - O popatrz… może chcesz kupić którąś z naszych książek? “Jak się pozbyć natręta?” albo “O czym myśleć, by nie umrzeć z nudy przy spotkaniu z ciocią Wandzią”. - Kaszlnął ze śmiechu, zachodząc w głowie skąd mu się wzięła nagle ciocia Wandzia i poprawił zsuwającą się okładkę “encycopedici medici”.
- I co… skutkuje ta książeczka? - Ta mruknęła z ironicznym uśmieszkiem, będąc za blisko i zbyt bezczelnie gapiąca się na smoka. Jak na ciasteczko do schrupania.
- Donna… nie mamy już czasu. - Rozległ się głośny krzyk jej partnera.
- Smakowicie pachniesz, więc… możesz być pewien, że będę cię miała na oku - dodała jeszcze na pożegnanie i odwróciła się plecami ruszając do wyjścia z antykwariatu.
Neron uśmiechnął się odprowadzając truposzczkę wzrokiem. Ach, jak przyjemnie byłoby jej teraz strzelić w plecy. Najlepiej prosto w serce… później mógłby przeprowadzić sekcję o której pisali w tej dziwnej encyklopedii.
- Już maleńka… zaraz wywietrzymy po tej idiotce, nie bój się, nie zarazisz się… - wymruczał do jaszczurki, która wyglądała spod ukrycia, by ocenić niebezpieczeństwo.



Chaaya

Tancerka się chyba jeszcze nie wybudziła po drzemce, bo przez całą rozmowę milczała, a nawet wydawała się nieobecna duchem. Większość czasu hipnotyzowała pustą ramę wejścia do jadalni, popijając świeży, bo ciepły jeszcze, kompot z owoców. Nie zamówiła nic do jedzenia, bo i była umówiona na kolację z Nveryiothem, który chciał z nią porozmawiać o duchach, smokach, elfach i wielu innych palących, i trochę mniej, tematach. Później oczywiście zaplanował sobie trening taneczny.
Chaaya nie pamiętała ich nocnej rozmowy w której to skrzydlaty poruszył kwestię swojego domniemanego długu, toteż nie przygotowała… jak mu obiecała, podliczenia przedmiotów za które chciał zapłacić z własnej sakiewki.
Zaś Godiva podekscytowana całą sytuacją nie zauważała rozkojarzenia bardki, zasypując maga pytaniami.
- Wyruszymy tak koło ósmej dziewiątej. Droga powinna nam zająć dwie trzy godziny przedzierania się przez moczary. Tamten obszar nie powinien być szczególnie groźny, aczkolwiek w ruinach i okolicy nikogo nie było od paru lat. Przynajmniej… ci, których wypytywałem nic o tym nie wiedzą - wyjaśniał jej czarownik. - Prowiant załatwić musimy. Powinniśmy wrócić przed nocą, ale w razie kłopotów… nocleg też powinniśmy brać pod uwagę.
W tym momencie w drzwiach pojawił się białowłosy chłopak z wyraźnie nabzdyczoną miną. Nie był to jego tradycyjny wyraz, toteż tawaif po pierwszym ożywieniu, wyraźnie zmarkotniała. Obejrzała się na parę towarzyszy i włączyła się do rozmowy.
- To ja już idę… będę przed północą. - Uśmiechnęła się, nie przykładając do tego większej wagi i wstała z ławki, by potruchtać do partnera, który powiedział coś, co tylko kobieta usłyszała po czym oboje wyszli.
~ Będzie z nami ruszał na tą wyprawę? ~ Kamala usłyszała telepatycznie swego kochanka, zanim zdążyła się oddalić poza zasięg jego myśli.
~ Nie. ~ Po niejakiej chwili padła krótka i rzeczowa odpowiedź ze strony tdziewczyny.

Zatrzymali się w knajpce prowadzonej przez znajomą Jarvisa. Ani Chaaya, ani Nveryioth nie mieli sił ni ochoty, by wędrować gdzieś dalej, toteż dość szybko ulokowali się w najbliższej parceli, która nie była ich hotelem. Dawało im to względne poczucie prywatności oraz przełamanie nijakiej rutyny.
Podczas marszu alejkami smok zdążył się już poskarżyć na cofniętą w rozwoju wampirzycę, która z niejasnych dla niego powodów postanowiła mu się naprzykrzać.
Dość szybko oboje rozgryźli jakim sposobem nieumarła trafiła do antykwariatu i bardka straciła ostatnie resztki szacunku do Dartuna z którym nie miała już ochoty mieć nic do czynienia.

Na stole pojawiła się potrawka z krabowych nóżek i świeży sok z tutejszych owoców. Posępne humory nieco się poprawiły, gdy ciepłe strawy trafiły do pustych żołądków. To jednak nie wystarczało by tawaif otrząsnęła się z dzisiejszej stagnacji. Siedziała naprzeciw swojego brata Nerona z kamienną maską zamyślenia i obojętności. Jej oczy były pozbawione emocji i puste jak dwa otwory głębokiej studni.
Przez większość czasu to gad mówił. Oczywiście nie odważył się opowiadać o elfach i smokach na głos. Gdy wyczerpał więc temat antykwariatu, upierdliwej ‚Franczeski’, miałkowatości wróża, nudnawego rozdziału w książce i oschłości Jasrin, przeszedł w typowe dla niego dywagacje.
Dholianka była wdzięczna za ten słowotok, który odciążał jej zgnębiony umysł.

- Czytałem o zachowaniach bezwarunkowych… takich wiesz… jakby ci to wytłumaczyć… - opowiadał albinos, popijając słodko-kwaśny sok. Tancerka oczywiście wiedziała czym były owe zachowania, ale pozwoliła, by jej parter tłumaczył dalej, będąc ciekawą do czego prowadziła jego historia.
- To są zachowania, których zazwyczaj nie okazujemy w normalnych warunkach, a wręcz nie mają one prawa bytu. Te zachowania pojawiają się w typowym dla siebie środowisku, wywołanym pewnym zdarzeniem lub emocją. Autor opisywał je obserwując zachowanie stada dzikich psów, kotów i gołębi. Zauważył, że pomimo różnorodności gatunkowej i charakterowej, mają one wspólne odniesienia… jak na przykład sytuacja zagrożenia lub… ruja. Łagodne osobniki stawały się agresywne i nadpobudliwe. Głupie wykazywały się nieprzeciętną inteligencją i na odwrót. U szczurów jest podobnie… i u ludzi chyba też. Zastanawiam się z czego to wynika…
- Też się kiedyś nad tym zastanawiałam… może jest to cecha wszystkich istot żyjących? - spytała nagle dziewczyna, nie odrywając spojrzenia od zabrudzonego okna.
- Że… w sensie… ale, że jak… nie rozumiem. - Nero podrapał się w zakłopotaniu po głowie.
- Wystarczy spojrzeć na ludzi i nieumarłych. Wyobraź sobie, że jest płonący korytarz jesteś na jednym jego końcu, a na drugim jest wyjście na bezpieczny teren. Jeśli zostaniesz w środku spalisz się lub udusisz przez dym… co byś zrobił? - Chaaya popatrzyła na przyjaciela z łagodnym uśmiechem.
- No… poszukałbym innego wyjścia… na przykład okna…
- Nie ma okna.
- To wyrąbałbym dziurę w ścianie.
- Nie masz na to czasu ni narzędzi.
- No to… skoro muszę iść przez ognisty korytarz… to bym przeszedł…
- Przeszedł?
- Nooo… przebiegł, by jak najkrócej przebywać w ogniu. Może okryłbym się czymś mokrym, by zmniejszyć ryzyko poparzeń… wstrzymałbym oddech i puścił się biegiem - wyjaśnił gad skwapliwie, rozważając każdą z możliwości.
- No widzisz… zombie, czy szkielet… stałoby w miejscu i spłonęło. Nie weszłoby w ogień, nie wpadłoby by wyrąbać dziurę w ścianie i nie szukałoby okna. Skoro jego jedyna droga ucieczki jest odcięta… po prostu by stało. Powiedz mi… a gdybyś to ty był bezpieczny, ale po drugiej stronie korytarza byłabym ja w niebezpieczeństwie… co byś zrobił? - spytała ponownie bardka.
- Rz-rzuciłbym się na pomoc - odparł pewnie skrzydlaty.
- Dlaczego?
- Bo to ty! Moja partnerka. Jesteśmy ze sobą połączeni. Obiecaliśmy się nigdy nie opuszczać i… nie zniósłbym świadomości, że mogłem cię uratować, a tego nie zrobiłem - zaperzył się Zielony.
- Nawet jeśli sam byś ucierpiał lub nawet zginął?
- OCZYWIŚCIE!

Kobieta milczała przez krótka chwilę, po czym jej uśmiech się pogłębił.
- Nieumarły, by stał w miejscu… może nawet nie byłby świadomy, że po drugiej stronie płonie jego kompan.
- Och… - Do albinosa chyba właśnie dotarł sens całej rozmowy. - Faktycznie… jest w tym jakaś prawda… a co na przykład z rują? Ha!
- Widziałeś ty kiedyś rozmnażające się zombie? - Zaśmiała się wesoło kurtyzana.
- YYeee… no, nie - przyznał jaszczur. - Więc… to cecha żyjących? Zachowania bezwarunkowe… gdy upadam ja - osłaniam głowę, ale gdy upada szkielet - to tego nie robi. To… to trochę straszne.
- Dlaczego? - zdziwiła się Sundari.
- Bo… to oznacza, że kiedyś mi odwali. Nie będę już sobą. Stanę się kimś innym. Kimś kogo nie znam… stracę władzę nad swoimi myślami i zachowaniem… i zrobię coś… co może mi się z biegiem czasu nie spodobać.
Dholianka nie umiała odpowiedzieć na takie oświadczenie i ich stolik spowiła gęsta mgła milczenia.

Minęła godzina, może więcej odkąd weszli do tawerny: „Pod kruczym skrzydłem”. Tawaif w końcu wstała by uregulować rachunek przy barze, przy okazji wypytując się Sandorii.
- Nie wiesz przypadkiem gdzie mogłabym kupić coś… na nieumarłych? Zwłaszcza przeciwko wampirom? Jest jakaś świątynia czy coś… w ogóle co te pijawki odpędza? Woda święcona? Amulety? Jakaś broń oprócz kołka osinowego?
- Wodę święconą łatwo kupić. Przy każdej świątyni poświęconej bóstwom dobra lub przynajmniej neutralnym zawsze kupisz fiolkę z nią. Amulety też można kupić, ale jeśli nie jesteś kapłanką, albo przynajmniej gorliwą wyznawczynią, to święty symbol nie zadziała. - Półelfka podparła biodro dłonią. - Zadarliście z wampirami? Ciężka sprawa. Nie ma niczego co mogłoby odpędzić wampira, który wybrał cię na swoją ofiarę. No… może poza ostatecznym go ubiciem. Co nie jest łatwe do wykonania. No i czosnek. Może odpędzi, może nie… jednak trzeba tego czosnku dużo zawiesić na sobie.
- A tam od razu zadarliśmy… bardziej truposzczka poczuła zew miłości… - odpowiedziała przyciszonym głosem Chaaya, co by jej białasek nie usłyszał. - Wolałabym jednak dmuchać na zimne… tooo gdzie jest najbliższa świątynia, która by nam pomogła? - powiedziała głośniej, gdy za plecami usłyszała szuranie krzesła.
- Na prawo od wyjścia jest mostek, przejdziecie, pójdziecie wzdłuż kanału i traficie na nią.- wyjaśniła karczmarka zamyślona. Nachyliła się i szepnęła do ucha Chaai. - Powinnaś rozmówić się z Ra… Jarvisem. To poważna sprawa, przyda się każda pomoc.
Neron podszedł do obu kobiet z miną nabzdyczonego mopsa. To był znak dla bardki, że na nich już czas. Pożegnała się grzecznie i poprowadziła swojego braciszka do wyjścia.

Wybrali się we wskazane przez Sandorię miejsce. Chaaya nie weszła do sklepiku, zatrzymując się kilka metrów przed drzwiami. Smok sam udał się do środka. Stojąca za ladą kapłanka, miała bladą i wodnistą cerę, a oczy koloru bursztynu. Mysie włosy upięte były w niestaranny kok, z którego wypadały całymi falami kosmyki włosów. Zlękła się srodze, gdy ujrzała wielkoluda o wampirycznym wyglądzie, ale szybko się rozluźniła i zdobyła na uśmiech gdy młodzieniec zaburczał, że nie jest durną pijawą za którą go bierze i tak w ogóle to szuka wody święconej i czosnku.
To pierwsze zostało mu sprzedane bez problemu, czosnku jednak nie mieli na stanie, co w sumie nie było takie dziwne.
Kobieta wyraźnie chciała porozmawiać, choćby i o pogodzie. Może nie rzadko trafiali jej się tak egzotycznie wyglądający młodzieńcy? A może po prostu się nudziła… Niestety, źle trafiła ze swoimi pragnieniami, bo gada interesowały tylko konkrety.
„A czy macie miksturę taką, a taką, a czy jest olej taki i śmaki, a czy medalion… a czy zwój, a ile kosztuje, a czy jak kupi się więcej to będzie zniżka…” Gdy się już wszystkiego wywiedział i zapłacił za zamówienie, nawet nie mrugnął, by rzec jakieś cieplejsze słowo i oschle dziękując wypadł na zewnątrz tak samo szybko jak wpadł.

- To teraz trening? - spytała uspokojona bardka, gdy albinos zamachał jej flakonami, które miały uchronić go przed szurniętą nieumarłą.
- Nie, jeszcze czosnek… - odparł z zaciętą miną, idąc do postoju gondol.
- Czosnek? Ale na co ci czosnek… - Dziewczyna miała problem z kojarzeniem faktów.
- No jak to na co? Na Franczeske! - zapiał skrzydlaty i siadając na ławeczce rozkazał płynąć tam gdzie można kupić dużą ilość czosnku. Następnie oparł przedramiona na kolanach i pochylił się z szelmowskim uśmiechem ku partnerce. Spojrzenie miał nieco dzikie, szalone… - Gdy do mnie przyjdzie, nażrę się go i będę jej chuchać prosto w nos, może wtedy się odczepi - sprecyzował swój mroczny plan, rozbawiając przewoźnika, który zdobył się na wyrażenie opinii.
- Toś pan wymyślił… na upartą babę najlepiej działa obrączka na palcu… wiem co mówię, kiedyś byłem młody i atrakc…
- To nie zwykła baba, którą można kopnąć w dupę - żachnął się smok, a Sundari syknęła niezadowolona. - No co… taka prawda - odparł tancerce, która prychnęła z wyższością, ale jego to nie zraziło, bo odwrócił się do rozmówcy i sprostował - To wampirzyca i w dodatku głupia… głupia jak…
- But? - zaproponował gondolier, a drakon wytrzeszczył nieco oczy, pobladł jeszcze bardziej niż miał w zwyczaju i umilkł jak zaklęty.

Dotarcie do zrujnowanej katedry zajęło im ponad dwie godziny… to powoła czasu jaką przeznaczyli na taniec. A tu nie dość, że przez sprawę z nieumarłą co poczuła wiosnę, to jeszcze i na samych przygotowaniach do ćwiczeń stracili dużo czasu.
Było ciemno. Trzeba rozpalić ognisko. Ale nie ma drewna. Zaraz się poszuka. Ale jest ciemno. Pochodnia tylko jedna. Bagna. Trawa. Komary. Cicho… ktoś się skrada. To tylko tłusta żaba!

Gdy się już zebrali i ze wszystkim uporali, pozostała już sama przyjemność i dosłownie kilka chwil, zanim musieli wracać do gospody.

- To wszystko wina Daruna… - odparł wściekle ogoniasty, rzucając się w łódeczce. - To przez niego nie mieliśmy czasu na trening. Zabije go! Zemszczę się! Paro daj mi pierścień.
Kobieta siedziała na samym brzegu łupiny, starając się nie wypaść za burtę. Podpierała brodę na ręce, a tą na kolanie i przewróciła teatralnie oczami do przewodnika, który w równym stopniu co ona miał dość plującego jadem młodzika.
- Jaki znowu pierścień… - burknęła i kopnęła w łydkę gadziszczę, gdy ten się zaczął metlać.
- Ten przeklęty… zamienię go w babę i sprzedam do niewoli.
- Zesrasz się a nie sprzedasz - wycedziła przez zęby, a gondolier wybuch głupkowatym śmiechem.
- Daj mi go… wiem, że go masz… - Neron zafalował niczym tatarak na wietrze i spróbował hipnozy na swojej Jeźdźczyni… co poskutkowało większą salwą śmiechu u nieznajomego i kolejnym przewróceniem oczami u tancerki.
- Nie dostaniesz go…
- Dlaczego?
- Bo po pierwsze to głupie.
- A po drugie?
- HAHAHAHAHAHAHA! - ryczał wioślarz, zaprzestając na chwilę pracy.
- Po drugie… po drugie ten pierścień wysyłam Laboni - oznajmiła chłodno tawaif.
- A NA CHUJ JEJ TEN PIERŚCIEŃ! - wydarł się na całe gardło drakon, aż się krzyk echem potoczył po kanale.
- Oniemogetrzymajtamnie HAHAHAHAHAHAHA - chlipał łodziarz, a Kamala
wyprostowała się nieznacznie, spłoszona agresją u kompana, po czym uśmiechnęła się lisio… nie, zajadle jak żmija.
- No właśnie… na chuj.

Gdy dotarli do „domu”, oboje rozeszli się bez słowa do swoich pokojów. Nvery po to by zakopać się pod kołdrą i obmyślać kolejne plany zemsty… tym razem nie ograniczając się do jednej osoby, a do całego świata, kurtyzana zaś… by odpocząć. Przed snem jednak wypakowała dwie mikstury, które zaniosła do zielonołuskiego, chcąc się upewnić, by w razie zagrożenia… użył ich do ucieczki. Na koniec schyliła się nad nim i ucałowała go w skroń na dobranoc mówiąc:
- Do jutra ci przejdzie…
Faktycznie… rano nie był już jak wściekła osa, za to bardka… czuła, że opada z sił witalnych.
Kolejny koszmar nie pozwolił jej wypocząć i aktualnie jej umysł ciągnął dosłownie na oparach.


 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172