Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-03-2018, 15:39   #151
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

- Mój stęskniony kochanek - odezwała się cicho, a w jej głosie było tyle radości i satysfakcji z możliwości wypowiedzenia owych słów. - Mój słodki, spragniony Jarvis. - Dholianka pocałowała mężczyznę w brodę z czułym cmoknięciem i przejechała opuszkami po linii jego szczęki.
- Moja śliczna, słodka Kama… - słowa czarownika przerwało natarczywe pukanie do drzwi ich pokoju. Sięgając umysłami, oboje potwierdzili, że to nie Godiva się dobija, ani Nveryioth, więc… kto ?
- No oczywiście, że ktoś musi przyjść i popsuć całą atmosferę - fuknęła gniewnie dziewczyna, opierając się rękoma z tyłu na blacie stolika. - Może to właściciel przyszedł nas wyrzucić na bruk - stwierdziła trzpiotnie i popatrzyła wyczekująco na ukochanego.
- Możliwe, bo… nikt nie wie, że tu mieszkamy. Nawet nasz znajomy wróżbita - stwierdził mag, głaszcząc bardkę po włosach, choć był nieco zaniepokojony tym wydarzeniem.
- Może to Gamnira, chciała się z nami wybrać na wyprawę, ale... nie dowiemy się póki nie sprawdzisz. - Chaaya potrząsnęła głową, by strzepać kosmyki włosów z twarzy.
- Możeee… - Przywoływacz niechętnie oderwał się od kochanki i ruszył w kierunku drzwi, po drodze sięgając do plecaka i wyjmując ten bardziej ozdobny z pary pistoletów dubeltowych jakie używał.

- Czy to konieczne? - Kurtyzana nieco zmartwiła się taką prewencją u partnera. Wnet skuliła się na stoliku, chowając piersi za ramionami.
- Nie zaszkodzi - odparł cicho chłopak i podszedł do drzwi. Otworzył je lekko i zapytał zaskoczony. - Kim… czego tu właściwie chcecie?
- To dobre pytanie. Ale wolałbym nie omawiać go na korytarzu. Mogę wejść, czy… - Głos był młody i męski, a w “czy” tkwiła zawoalowana groźba.

Złotoskóra zeskoczyła z siedziska i podeszła do porzuconej czarnej szaty, nakładając ją prędko na siebie. Na chwilę wyjrzała przez okno, ale nie mogła z niego dostrzec ruin elfiej świątyni rozpusty. Dlaczego akurat jej chciała szukać, nie była pewna.
~ Wpuść ich… tylko zapnij spodnie ~ stwierdziła po chwili wyjatkowo spokojnie, odwracając się przodem do drzwi.
~ Kto to? ~ dopytała się, wsuwając nogą pod łóżko kilka fragmentów swojej bielizny, którą porzuciła ubiegłej nocy.
~ Łowcy demonów i wampirów. Zamaskowani. ~ Przekazał telepatycznie mag zapinając spodnie i negocjując na głos.
- Jeden tylko. Reszta zostaje.
- Zgoda. - Usłyszał w odpowiedzi. I po chwili do komnaty wszedł on.

Mężczyzna o twarzy zakrytej porcelanową maską i szacie z poukrywanymi nożami. Rozejrzał się bacznie po pokoju, gdy Jarvis zamykał jedną ręką drzwi, w drugiej wciąż trzymając pistolet. Intruz nie wydawał się tym jednak zaniepokojony.
- Przybywam w pokoju - rzekł na powitanie.
- A więc pokój z tobą - odparła brązowowłosa przyglądając się ciekawsko nieznajomemu. - Wybacz nam, że nie mamy za bardzo cię czym ugościć… nie nawykliśmy do odwiedzin.

~ Mam nadzieję, że Nvery nie napyskował któremuś z kleryków ich zakonu, bo może być nieciekawie… ~ stwierdziła żartobliwie, nawiązując kontakt wzrokowy z ukochanym i uśmiechnęła się trochę blado. ~ Jak zawsze stanęłabym w jego obronie i tyle by było z negocjacji…
~ Mogło być gorzej. Mógł któregoś uporczywie nagabywać i teraz do łóżka może mu się pchać i kleryk i wampirzyca ~ zażartował Jarvis, a nieznajomy jakby potwierdzając ich obawy odrzekł
- Z tego co wiem bliski jest waszemu sercu młodzian imieniem Nero pracujacy w u antykwariusza Gulrgama?
~ Co gorsza nie rozpoznaję maski. Nie wiem z jakiej jest organizacji, a co za tym idzie… który klan wampirzy używa go jako swej marionetki ~ dodał czarownik.
- Cóż za brak kultury - odparła słodko bardka. - Prawdziwy biały barbarzyńca jakim straszyła mnie babka. Jesteś tu gościem, który nas nachodzi, miej przynajmniej tyle przyzwoitości w sobie, by się przedstawić, a dopiero później pytać. - Chaaya nie miała zamiaru ulegać wątpliwej jakości “urokowi” nowoprzybyłemu, dając mu jasno do zrozumienia, że jak chce się bawić w kurtuazję to niech się do tego należycie przyłoży.
- Dopóki noszę maskę nie mam imienia madame - odparł mężczyzna spoglądając na tawaif. - Za to mam… ofertę nie do odrzucenia dla was.
- W dodatku pyszałkowaty… skoroś się nie nazywasz, podaj mi imię swego pana, nie rozmawiam o interesach z bezimiennymi o niezbadanej renomie. - Tancerka wskazała na jedyne krzesełko w pomieszczeniu, samej siadając na łóżku.
- Imię niewiele wam powie. Zwie siebie Archiwistą - stwierdził zamaskowany podchodząc do krzesła i siadając na nim.
~ Nie mam zielonego pojęcia kim on jest ~ odparł zaskoczony Jeździec, gdy intruz kontynuował.
- Za to inne imię mogę podać. Francesca. Z tego co wiem, wasz… krewniak wpadł jej w oko - dodał nonszalancko, moszcząc się na krześle.
- Więc jesteś tu z jej powodu. Ale wątpię w jej klanie był jakiś “Archiwista”, wampiry są za dużymi snobami na tak pospolite miana - odparł ironicznie Jarvis.
- To prawda. Nie służę - zgodził się “bezimienny”.

“Prawdziwi dyplomaci się spotkali, jeden durniejszy od drugiego…” Laboni zaśmiała się przysłuchując obu mężczyznom, którzy jawili jej się jak dzieci na placu zabaw.
Dholianka przewróciła oczami, bo dość już miała wysłuchania “uprzejmych” wymian zdań w swojej głowie, więc nie potrzebowała kolejnej Nimfetki z Deewani w wersji starszej i męskiej w świecie rzeczywistym.
- Przejdź do sedna, bo rozmowa z tobą na wyższym poziomie okaże się dla mnie katorgą, a ty mój drogi pozwól naszemu gościowi dokończyć i zachowaj na razie swoje opinie dla siebie. - Kobieta obdarzyła najpierw maga, później posłańca znaczącym spojrzeniem kogoś, kto został zmuszony do uczestniczenia w zabawie, której nie pragnął i zdecydowanie nie był jej fanem.
- Wracając do twojego pytania, tak Neron jest mi bliski, ale nie widzę związku dlaczego miałbyś mnie nachodzić, potajemnie grozić i rościć sobie prawa do jakichkolwiek odpowiedzi nie zachowując się przy tym odpowiednio. Mówiąc w twoim prostym języku: Czego chcesz? - spytała nad wyraz uprzejmie.
- Francesca… zainteresowała się nim. Co oznacza, że prędzej czy później go sobie upoluje. I fakt, że jest smoczego rodzaju ani jej nie odstraszy… ani nie zmartwi. Wampirzyca radziła już sobie z poważniejszymi potworami w swoim nieżyciu. Niemniej… Archiwista może sprawić, że straci nim zainteresowanie w zamian za spotkanie z wami. Godzinkę rozmowy u niego. - Wyłożył swą propozycję, a czarownik starał się ukryć zaskoczenie tym, że zamaskowany przejrzał prawdziwą naturę Nveryiotha.
- Jesteś kompletnym kretynem - obwieściła Kamala kręcąc w zdenerwowaniu głową. - I fakt, że to właśnie ty z nami rozmawiasz oznacza, że nie ma w jego zakonie nikogo lepszego. Nie zastraszy mnie ani wampirzyca, ani bezimienny, zamaskowany i być może wyimaginowany Archiwista - odparła grzecznie, acz sucho, wpatrując się w oczy intruza z beznamiętnym wyrazem kogoś, kto w dyskusji, zwłaszcza ofensywnej, był nie do zdarcia.
- Franczeska da sobie spokój prędzej czy później, jak nie to ją do tego osobiście przekonam. A na propozycję się nie zgadzam. Bo dobrze znam takich wspaniałomyślnych samarytaninów, którzy nagle zjawiają się i oferują godzinę pogawędki, a później chleje taki kleszcz krew i nie da się go wyrwać razem z głową. Po rozmowie, będzie kolejna, po kolejnej następna, później jakaś przysługa, uśmiechy, uściski dłoni i zapewnienia, że to już ostatni raz, że przyjaźń dozgonna, a tymczasem co i rusz będę musiała użerać się z niskimi lotami groźbami i jakże wspaniałymi spotkaniami z tobie podobnymi.
- Masz rację i jej nie masz… zarazem - odparł mężczyzna wyraźnie rozbawionym tonem głosu. - Nie zajmuję się negocjacjami. Zwykle moja rola jest inna. Bardziej subtelna. A poza tym… to nie była groźba. Tylko ocena sytuacji z mojej perspektywy. Nie zmuszę was do spotkania, mogę jedynie przekupić zdjęciem wampirzycy z waszych pleców. Jeśli nie chcecie… cóż…
“Bezimienny” spojrzał na milczącego czarownika.
- On dobrze wie, jaki to problem. A ja zaś… między nami mówiąc, byłbym bardzo ciekaw waszego pojedynku. Twojego i Francesci. Niemniej wiąże mnie wola mojego szefa.
- Och na pewno nadajesz się do subtelniejszych zadań - przyznała skwapliwie, aż nazbyt, Chaaya.
- Można wiedzieć jak chciałby się Archiwista pozbyć naszej wspólnej znajomej? Może gdy dostanie to, czego chce stwierdzi, że jego podopieczna wypełniła dobrze zadanie i pośle ją na kolejną misję uprzykrzania życia, tym, którzy jeszcze je mają? - Dywagowała wesoło, potrząsając przy tym charakterystycznie głową, ni zaprzeczając, ni potakując.
- Przekaże jej pewne informacje, które na stałe skreślą twojego krewniaka z jej listy zainteresowań - wyjaśnił zamaskowany uprzejmie. - Poza tym… nie sądzę by był jakikolwiek powód do stałego szantażowania waszej parki. Nie wiem w ogóle czemu Archiwista interesuje się akurat wami. Oba smoki są wszak ciekawszym wyborem, ale nie znam zamysłów mego szefa.
Bardka wyprostowała się nieznacznie, a jej spojrzenie utkwiło na chwilę za uchem rozmówcy.
Zamyśliła, posyłając jedną z masek na dno do Starca, by z nim uściślić parę kwestii.

Przed pradawnym gadem pojawiła się… Seesha. Jeśli gad miałby ocenić wiek jej powstania była w połowie od Nimfetki do Chaai jaką znał - tyle przynajmniej dało się wywnioskować po jej wyglądzie.
Dziewczyna miała dwa grube warkocze, spływające po jej obu ramionach na piersi i brzuch, aż do bioder. Ubrana była schludnie i tradycyjnie jak wszystkie emanacje tawaif z tym wyjątkiem, że ta miała zatknięte za ucho pióro, a w lewe ramiączko choli… pędzel.
“Dzień dobry Starcz...Staruszku, czy mogę tak do ciebie mówić?” spytała grzecznie, bujając się na piętach z rękoma schowanymi za sobą, przez co przypominała mu nieco Deewani.
~ Starcze! Co to za pomysł ze Staruszkami? Szacunek się należy antycznemu smokowi o wielkiej potędze! ~ odparł Czerwony oburzony takimi sugestiami.
“Ale kiedy Staruszek brzmi milej” odparła radośnie kurtyzana i zaśmiała się ciepło. “Jaka jest szansa, że Archiwista jest którymś z czwórki smoków?” zmieniła szybko temat, przechodząc od razu do konkretów.
~ Nikt z tamtej czwórki smoków nie żyje. Inaczej by rządzili tą dziurą na mokradłach. Zapewne… z pewnością. ~ Skrzydlaty nie brzmiał tak stanowczo jakby chciał. Wyraźnie się zadumał, a potem szybko zmienił temat. ~ Ja nie jestem MIŁY. Ja jestem straszliwą siłą depczącą wszystko co ośmieli stanąć mi na drodze. Ja jestem potęgą obracającą w perzynę każdego głupca, który ośmieli się rzucić mi wyzwanie. Drżyjcie albowiem jestem straszny Ferra… Starzec. Drżyjcie i padnijcie na twarz lub gińcie w mym ognistym oddechu. We mnie nie ma nic miłego!
Bardka jakby straciła równowagę i rymsnęła na “podłoże” nakrywając głowę rękoma, skuliła się teatralnie, drżąc jak wystraszone zwierzątko i popatrzyła przez palce na Czerwonego.
“Ale to ja chce być miła, ty nie musisz…” odparła z pełnym pokory, poważnym głosem, po czym na chwilę się wyprostowała i ponownie uśmiechnęła. “Może dalej rządzą? Tylko w przebraniu? To by pasowało do ekscentrycznego Miedzianogłowego… choć wydaje mi się, że on był raczej z tych dobrych… więc może ta Czarna Gnida?” spytała grzecznie, pamiętając jak ma się wyrażać na temat znienawidzonego przeciwnika Ferragusa.
~ No… miła tak? To w takim razie zwracaj się do mnie pełnym tytułem. Starcze pogromco demonów i władco ognistych równin. To by było miłe ~ oceniła bestia i dodała ~ To tchórzliwe podejście… chować się za przebraniem. Smok… jest za potężną istotą, by taką taktykę stosować.
“Aha… to w takim razie mam jeszcze jedno pytanie Starcze pogromco demonów i władco ognistych równin” odparła dziewczyna drapiąc się po przedziałku na głowie.
“Jakie oceniasz prawdopodobieństwo, że A - Archiwista wie, że mamy amulet jednorożca, który chce wykorzystać, B - wie, że jesteśmy najemnikami z Jaskini i chce nas “oficjalnie” wynająć?”
~ Gdyby wiedzieli, że masz amulet lub ich interesował, to by go ukradli, albo zabrali, albo zaproponowali zakup. Nie bawiliby się w to całe przedstawienie i rozmowę… bo i po co. ~ Zadumał się jaszczur. ~ Może chcą was wynająć. Łatwo połączyć kwestię smoków na jakich jeździcie z waszą profesją.
“Hmmm… Kamala uważa, że jest wysokie prawdopodobieństwo, że chodzi o amulet… Wiesz czym się zajmuje Archiwista? Siedzi w starych papierach… Może znać historię tego miejsca i smoków i elfów i ich wojenek… Może także inwigilować nas od dłuższego czasu i wiedzieć, że mamy jakieś połączenie z artefaktem i zwykła kradzież na nic mu się nie zda, jeśli pożąda odkrycia jakiejś wiedzy… Tak czy siak… wynajem też jest trafnym spostrzeżeniem…” Seesha zamyśliła się na chwilę z pół uśmiechem na ustach.
“Oczywiście, to może być też coś innego… to może być nawet jakaś snobistyczna głupotka i zachcianka bogatego i znudzonego życiem człowieka, kto wie, kto wie… Deewani chce się z tobą zakładać, ale jeśli ma dojść do zakładu trzeba by podjąć decyzję. “My” nie chcemy iść na spotkanie, bo Jarvis może być przez to w niebezpieczeństwie, a sam nas nie puści.”
~ W niebezpieczeństwie?! Dobre sobie! ~ Zaśmiał się pogardliwie Starzec. ~ Nie jesteście w żadnym niebezpieczeństwie. W razie kłopotów przejmę twoje ciało i spopielę tego Archiwistę i ten cały jego zakon potęgą mojej magii. Nic wam nie grozi. Tobie, boś mym ciałem, a jemu bo tobie…. bo jest mi potrzebny żywy.
“Dziękuję ci Starcze pogromco demonów i władco ognistych równin za rozmowę, udaję się teraz na górę, byśmy porozmawiały z czarownikiem.” Maska rozmyła się nagle, nie zdążywszy się pozbierać z “podłogi”.

- Kiedy ta rozmowa miałaby się odbyć? - spytała bardka, wracając spojrzeniem do oczu zamaskowanego i nawiązując telepatyczną rozmowę z kochankiem, który przez jej myśli słyszał jak ktoś ciągle gniewnie fukał: Śmiecie, Śmiecie, Śmiecie.
~ Wierzysz w jego słowa i tego całego Archiwistę pragnącego porozmawiać, jednocześnie potrafiąc przywoływać i odwoływać… jak sam stwierdziłeś… potężne wampiry?
~ Nie wiem. Natomiast było by miło, gdyby ten Archiwista pozbył się za nas problemu. Francesca żywa lub martwa jest ciężarem, którego wolałbym jednak uniknąć ~ wyjaśnił przywoływacz, a “bezimienny” rzekł
- Teraz najlepiej. Mój szef ma dość napięty harmonogram i dużo planów.
- Gdzie na przykład? I czy z nami obojgiem chce się widzieć? - drążyła dalej temat Dholianka, zniecierpliwiona ciągłymi niewiadomymi.
~ Nie z takimi przeciwnikami mieliśmy styczność Jarvisie… ty również nie jesteś już małym chłopcem by obawiać się nieumarłego… osobiście nie martwię się, że jestesmy na czyimś celowniku, ale nikt jeszcze nie wyszedł dobrze na konszachtach z diabłem… a tym mi właśnie pachnie ta cała sytuacja.
~ Francesca nie jest problemem z tego powodu, że jest potężna lecz… dlatego, że ma wysoką pozycję w klanie. Zadzierać z nią, to zadzierać z całą koterią pijawek. Możesz też mieć rację co do Archiwisty, ale rozmowa to jeszcze nie cyrograf. Zawsze możemy się podczas niej wycofać… ~ ocenił mag.
- U szefa, w jego siedzibie. Jest tajna, więc nie możemy pozwolić wam zobaczyć drogi do niej, ale… możecie zabrać całą swą broń ze sobą. Nie ma z tym problemu - stwierdził posłaniec. - Mogę też przysiąc na swoje życie, że będziecie bezpieczni i wrócicie cali i zdrowi.

“Gówno mnie obchodzi twoje życie ty durny odpadku…” fuknęła gniewnie babka, wprawiając wszystkie maski w trwożliwy dygot.
~ Cicho, siedź teraz cicho! ~ wtrąciła Chaaya, nie do końca panując nad telepatycznym przekazem, bo i ją ten stek bredni irytował.
~ Jarvisie… z mojego doświadczenia wiem, że lepiej użerać się z całym ugrupowaniem skrytobójców, niż wchodzić w układy, które tylko z pozoru dają poczucie bezpieczeństwa. Zgadzając się na rozmowę, podpisujemy cyrograf, TO jest właśnie nasz cyrograf, gdzie w dodatku nasze warunki umowy są niejasne. Ten impertynent od samego początku złamał już co najmniej siedem zasad retoryki - to dziedzina sztuki mówienia, a więc dyplomacji, poselstwa, handlu… Wysłanie do nas takiego człowieka nie rokuje dobrze co do samego spotkania z jego domniemanym panem. Czego od nas chce i kim może być? Przyjacielem nie jest, bo nie wysłałby bandy skrytobójców, mających od progu zastraszyć swoją liczebnością i posiadaną wiedzą na nasz temat. Pragnie informacji? Naszych usług? Ile od nas zażąda za ochronę? Dlaczego się nami zainteresował? Dlaczego nie smokami? Jak długo będziemy musieli spłacać u niego dług? W ogóle czym on będzie? Alarmującym jest też to… że ten cały Archiwista nie “zabije” Franczeski… tylko jej “powie” by dała sobie spokój z Nverym… Jeśli faktycznie ma taką moc perswazji, by tak silnego wampira zniechęcić do upatrzonej ofiary… to kim on jest na bogów? Nie podoba mi się to wszystko.
~ Co jednak zyskamy odrzucając jego ofertę. Pozostaniemy w niewiedzy, nie mając pojęcia jakich wrogów sobie narobiliśmy ~ ocenił sytuację czarownik i zapytał ~ Co radzisz więc? Odmówić mu?
Bardka nie umiała odpowiedzieć na to pytanie. W jej myślach przebijała się obawa i czyjś niesprecyzowany gniew, który ciągle sarkał. Z początku Jeździec miał wrażenie, że to na niego jest skierowany… ale teraz miał niemiłe uczucie, że jego ukochana w jakiś pokręcony sposób katowała samą siebie.

- Odpowiedziałeś tylko na pierwsze z moich pytań… - Głos tawaif wyprany był z emocji gdy zwracał się do kultysty/zakonnika/mnicha/kogoś bliżej niesprecyzowanego. Nie dało się poznać po jej wyglądzie jak niepewna i przestraszona była w rzeczywistości. Nawet oczy, które przecież były zwierciadłem duszy, kłamały tak perfekcyjnie, że gdyby kobieta przejrzała się w lustrze oszukałaby samą siebie. - Jednak dosyć z tym… proszę, opuść na chwilę to pomieszczenie, muszę porozmawiać z moim partnerem. Postaramy się dać ci naszą ostateczną odpowiedź jak najszybciej. - Wskazawszy dłonią na drzwi, nie spuszczała wystudiowanego i bystrego spojrzenia z “gościa”.
- Dobrze. - Ten odparł po krótkiej chwili wahania. I opuścił szybko pokój zostawiając parę samych.
Dwie orzechowe tęczówki, śledziły go do samego końca i nawet gdy mężczyzna zamknął za sobą drzwi, kurtyzana uparcie świdrowała chropowate drewno, jakby chciała przez nie przejrzeć.
~ Mamy niecały kwadrans na zastanowienie się co teraz… ~ odparła posępnie, odchylając się do tyłu i wspierając rękoma na materacu za sobą. ~ Lepiej też, byśmy nie rozmawiali na głos, bo mogą podsłuchiwać. Puściłabym tego wielbłąda z piaskiem, gdyby nie fakt… że być może mamy okazję zbliżyć się do Vantu… jak myślisz?
~ Nie wziąłem tego pod uwagę, ale skoro jego szef tak wiele wie, to może coś wiedzieć i o Vantu. Jeśli mamy sprzedać dusze to… za odpowiednio wysoką cenę. A jeśli zrobi się ciężko… cóż… świat jest olbrzymi. W najgorszym przypadku będziemy musieli poszukać po prostu innego ciała dla Starca. Jest on może bardzo władczy… ale z pewnością nie głupi. Nie zaryzykuje straty ciebie dla nikłej obietnicy nowej postaci ~ ocenił przywoływacz, podchodząc do dziewczyny i siadając obok, opuszkami placów wodził po jej policzku, jak rzeźbiarz oceniający swe dzieło.

Dholianka uśmiechnęła się jednym kącikiem ust, mrużąc nieznacznie powieki. Oddałaby wiele, by widzieć świat tylko jedną parą oczu, tak jak jej kochanek. Człowiek nieświadomy był o wiele spokojniejszy i szczęśliwszy. Niestety ona nigdy nie zaliczy się do tego typu ludzi. Każda rozmowa i sytuacja będzie odbierana i analizowana wielowymiarowo, ta świadomość była jak trucizna - życie w niej, kojarzyło się do nieustannego, bezsennego dnia.
~ Jak chciałbyś uciec z La Rasquelle? Dookoła jest armia szalonych barbarzyńców, w dodatku ci z pustyni na pewno nas szukają, wściekli, że odebraliśmy im… cennego zakładnika. Gdziekolwiek się nie pojawimy… palimy za sobą mosty, zamiast tego… wolałabym puścić z dymem całe miasto i zbudować sobie nowe na jego popiołach. Serce mówi mi, że powinniśmy iść, ale rozum przestrzega i zaleca ostrożność… Raz nie posłuchałam jego rady i długo za to płaciłam. Nadal płacę.
~ Spalić La Rasquelle jest łatwo. Ale budowanie z popiołów to ciężka robota ~ wyjaśnił magik, czule całując policzek siedzącej ukochanej i dodał wstając.
~ Wezwę Gozreha. Będzie nas śledził z cieni i będzie naszym asem w rękawie. ~ Po tej deklaracji ruszył w kąt pokoju, by w miarę dyskretnie przywołać swego chowańca, a potem wyłuszczyć mu zadanie, w tym czasie tancerka wstała i podeszła do szafy, by się przebrać na spotkanie.
~ Ja też nie jestem pewien, czy to dobrze robimy wchodząc w konszachty z tym Archiwistą, ale jeśli nie spotkamy się z nim, to on będzie miał przewagę. My nie wiemy o nim nic. On… zaś bardzo wiele o nas ~ odparł po chwili.
~ Mam jednak nadzieję, że czymś będziemy w stanie go zaskoczyć… ~ stwierdziła bardka, zbrojąc się jak na wojnę. ~ Przygotuj się na każdą ewentualność… i popracuj nad miną, można z ciebie czytać jak z otwartej księgi ~ dodała wesoło.
~ Będę miał lubieżne myśli o tobie… zobaczymy co wtedy wyczytają ~ zaproponował czarownik szepcząc coś do przywołanego kota, który ze zbolałą miną “znowu ja?” wyrażał swoją dezaprobatę do pomysłu bycia tajną bronią.
~ Ha ha… bardzo śmieszne. ~ Kobieta starała się ignorować cieniostwora, trzymając w dłoniach srebrny widelec oraz poręczne, okrągłe lusterko w ramce z białego drewna. Najwyraźniej chciała to gdzieś sobie “upchać” nie zabierając przy tym torby. Po chwili jednak odłożyła oba przedmioty i podeszła do drzwi z cichym dzwonieniem dzwoneczków. ~ Poinformuję ich, że zgadzamy się na spotkanie, weź co będzie ci potrzebne do ewentualnego palenia miasta.
~ Nie wiem jak zdołam schować pod płaszczem cały ten chrust potrzebny do tego ~ zażartował Jarvis, gdy Chaaya szła do drzwi.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 16-03-2018, 20:21   #152
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wycieczka czarownika i tancerki przez miasto odbywała się w gondoli. Pomalowanej na czarno, wzmocnionej żelazem i srebrem gondoli, której dziób miał niedużą przybudówkę. Ściany, daszek, małe drzwiczki zamykane od zewnątrz. I brak okienek. Zamaskowany naciskał, by dla zachowania pozorów i by oboje nie poznali drogi do kryjówki archiwisty, oboje skryli się w tym pomieszczeniu. Przysięgał, że choć będą odcięci od widoków dookoła drzwi, to będą bezpieczni. Drzwi nie będą zamknięte przez całą podróż. Sprawdzanie tego co jakiś czas uspokajało czarownika, podobnie jak fakt, że jego kocur obserwował sytuację podążając wzdłuż kanału i poznając drogę do tajnej kryjówki Archiwisty. Ta okazała się być kanałami pod zniszczoną świątynią elfów znajdującą przy nieco już zapomnianym starym rzecznym porcie, który to był używany przez kilku biednych rybaków i łowców. Miejsce to popadające w ruinę i zapomniane przez władze miasta popadało w ruinę, toteż gnieździli się tu jedynie ci, których nie stać było na portowe opłaty. Prawdziwa dzielnica… albo port nędzy.
I nikt nie zwracał na zdobioną srebrem czarną gondolę. Albo przywykli do jej widoku i woleli unikać. Albo… wśród nich byli agenci Archiwisty, a cały “port” był tylko maskaradą mającą ukryć wejście do kryjówki Archiwisty.
Gondola dopłynęła do zakratowanego wejścia ukrytego w fundamentach zburzonej świątyni. Kraty się rozsunęły i łódka wpłynęła do środka.


Podziemia były przeciwieństwem powierzchni. Gdzie tam na brzegach było tylko kilka gondoli i paru znudzonych rybaków szykujących sieci, to tu kręcili się ludzie… wchodząc do kolejnych korytarzy, bo jak się okazało, podziemia zrujnowanej świątyni były labiryntem korytarzy. Ukrytą przed oczami obcych osadą.


Gondola się zatrzymała. Drzwiczki otworzyły. Jarvis i Chaaya wysiedli na brzegu i ruszyli z ich zamaskowanym przewodnikiem. Przemierzali korytarze owego labiryntu wybierając tą część tej podziemnej twierdzy, która była cichsza i spokojniejsza od reszty. Mijane pary strażników przy pokrytych magicznymi symbolami drzwiach świadczyły o tym, że Archiwista nie szczęści zasobów na swoje bezpieczeństwo i prywatność. Po prawej i lewej stronie oboje mijali zakratowane drzwi, za którymi widać było półki ze zwojami i księgami. Archiwista niewątpliwie zasłużył na to miano. Za innymi zakratowanymi drzwiami, znajdowały się półki z leżącymi na nich magicznymi przedmiotami, magiczną bronią i…


… dziwne kamienie, gałęzie jakieś, skalne kwiaty. Pamiątki?
W końcu dotarli do komnaty samego Archiwisty. Do niej weszli tylko oni oboje i stanęli oko w oko starcem w olbrzymiej komnacie oświetlonej setkami świec. Jego oczy zakryte były czarnymi wstęgami, ale nie wydawało mu tu przeszkadzać w czymkolwiek. Jego siwa broda była długa i jedwabista co nadawało mu uroku. A urok… był to potrzebny, bo starzec był dość wysoki i masywny.
- Aaa… witam, witam.. winka może, ciasteczek?- zapytał przyjaźnie wchodzącą dwójkę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 24-03-2018, 18:49   #153
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację


„Stary, durny kutas! Przysyła takie guano za posłańca a teraz winkiem i ciasteczkami częstuje?! Pieprzony niedojebca!” Laboni zgrzytała zębami w rozjuszeniu, aż sam Pradawny wyczuł, jak Chaaya i nawet Deewani podświadomie kuli się przed gniewem dawnej protektorki.
W szale babki odbijało się echo dawnej kobiety. Kobiety tyranki i despotki, o potężnych koneksjach, niewyobrażalnej wiedzy i umiejętnościach, oraz nieskończonej kiesie. Ktoś… kto nie znosi gdy otoczenie zachowuje się irracjonalnie i wbrew zasadom - jego zasadom.
~ Może to tylko pozory… ~ Bardka spróbowała ułaskawić wspomnienie, lecz z mizernym skutkiem.
„Pierdolę pozory! A co z własnym honorem? Co z poziomem, klasą, tradycją?!”
~ Chcę ci tylko przypomnieć, że to ty bluźnisz teraz jak niejeden pijany najmita ze slumsów… A nawet jeśli on nie trzyma się swojej roli, ja nie zamierzam porzucać swojej, nie musimy się tak pieklić… Drugi raz nie zostaniemy oszukane. Możemy być tymi kim chce byśmy były… Możemy znieść lata jego towarzystwa, ale gdy przyjdzie moment, nie zawahamy się i nie stracimy czujności. Będziemy gotowe.
Ochłoń więc… ochłońcie wszystkie. Ochłońmy razem.

Tawaif rozejrzała się uważnie po pomieszczeniu i bynajmniej nie kryła się z tym co robiła. Najpierw przyjrzała się dokładniej lewej części sali, później prawej, po czym skupiła się na otoczeniu bliżej „gospodarza”. Wyraz jej miny był nieprzenikniony. Nieco dumny, acz zdawkowy i wyjątkowo neutralny. W oczach czaiło się coś pokroju nudy ze zdegustowaniem, a cała postawa ciała była rozluźniona.
- Nie dziękuję - odparła na zdziecinniałe pytanie dziewczyna, spokojnym i grzecznym, lecz mało zainteresowanym tonem głosu, świadczącym o tym, że nie przyszła tu na wymianę ploteczek przy słodkich procentach. Jeśli staruszek próbował wywrzeć na niej pozytywne wrażenie, to z tej krótkiej, wystudiowanej wypowiedzi, nie potrafił wyłuskać nawet ziarnka informacji, czy mu się udało.
Kamala cierpliwie czekała, aż mężczyzna wyjdzie z inicjatywą rozmowy. To po jego stronie należało przedstawienie się, wyjaśnienie sytuacji i kurtuazyjne przeproszenie, ona nie czuła się w obowiązku go z tego wyręczać. Wszak jeśli „Archiwista” faktycznie był tym na jakiego się kreował, powinien znać podstawy dyplomacji.
Nawet wiecznie pijany Marcello, były pirat i aktualnie gondolier, potrafił się zachować na tej ścieżce.
- Nie przyszliśmy tu na przekąski - rzekł Jarvis spokojnie, acz chłodno.
- No tak... siadajcie. - Nieznajomy wskazał dłonią pobliskie fotele i nie czekając, aż siądną kontynuował.
- Ja… nazywany jestem Archiwistą, wasze imiona znam. Od lat kolekcjonuję wiedzę i historię i pilnuję istnienia tego miasta. Miasta… nie cywilizacji jej zamieszkującej. Tak… wiem o problemach z wampirami, ale nie jestem tu od rozwiązywania problemów za innych. Jak pewnie się domyślacie… ostatnio żyjemy w ciekawych czasach. Nadchodzi kres ery człowieka. Tak jak nadszedł kres ery krasnoludów, a potem elfów. Czy wszystko co powiedziałem jest zrozumiałe? Czy coś muszę wyjaśnić? - Przerwał wypowiedź bacznie “obserwując” oboje pomimo przepaski na oczach. Bardziej jednak skupiał uwagę na tancerce niż na czarowniku.

Dholianka przysiadła na podszytym miękkim materiałem miescu, składając dłonie na podołku. Nie oparła się, choć zdawała się rozluźniona w pozycji jaką przybrała.
Gniew babki, choć srogi, nie był zaraźliwy. Kurtyzana była spokojna i czujna niczym gladiator na arenie walki. Była stworzona do rozmówna wszystkich poziomach dyplomatycznych czy handlowych i nie łatwo traciła zimną krew, acz nie kryła oburzenia, przejawiającego się wulgarną tyradą wściekłego wspomnienia opiekunki.
- Tak… wypadałoby - odparła Sundari, znów grzecznie i spokojnie.
“Przecież ty durniu nawet nie zdążyłeś jeszcze nic powiedzieć, co wymagałoby od nas wysiłku intelektualnego! Co my idioci z rozumem półgobla? Za kogo ty nas bierzesz!”
- Dlaczego nas tu wezwałeś panie - dokończyła, wsłuchując się w krakanie Laboni.
- Obserwuję miasto… przez moje małe skrzydlate oczka. Niewiele mi umyka. - Zaczął powoli Archiwista. - Wasze przybycie do La Rasquelle również mi nie umknęło. Choć z początku nie zwróciłem na nie uwagi. Błąd z mojej strony. Owszem… objawienie się Vantu, tam gdzie wy przebywaliście mogło być przypadkiem, ale… wątpię, by wasza obecność w porcie, gdzie pojawili się opętani przez demony barbarzyńcy była nim również. Tym bardziej, że Synowie Plagi nie próbują spalić dżungli jak to czynią w innych miejscach. Ci czegoś szukają… kogoś… ciebie dziewuszko, czy… - Choć zakryte ciemnymi tasiemkami, oczy staruszka wydawały się przeszywać Chaayę na wylot. - ...czegoś w tobie… duszyczki… znajomej duszyczki. Ferragus, aleś się urządził.
Bardka poczuła zmieszanie, wstyd, gniew… uczucia buzujące w jej ciele niczym w gorącym tyglu. I żadne z tych uczuć nie należało do niej. Tylko do Starca.
Kobieta więc przez chwilę kurtuazyjnie milczała, być może czekając na reakcję swojego współlokatora i nagle jej oczy zabłysły, a świadomość smoka otoczyła jej własny umysł.
Nie było to tak dominujące uczucie jak zazwyczaj… może dzięki więzi łączącej poprzez Deewani, a może gad nauczył się czegoś na podstawie poprzednich opętań jej ciała.
- Kim jesteś ? - wysyczał jej głosem.
- Och… co by to była za zabawa gdybym ci powiedział. Zgadnij. - Zaśmiał się “niewidomy”. - Opowiecie może jak właściwie wpakowaliście się w tą sytuację. Noszenie w sobie drugiej duszy, należącej do istoty innej niż przybysz, nie trafia się codziennie.
Oczka tawaif zgasły, a obrażony na cały świat Czerwony ucichł... na razie.

- Jesteś za grzeczny na Xarassura, a na Axaumandyryx masz za dużo między nogami… - odparła tancerka, gdy ponownie odzyskała panowanie nad sobą. - Nie znam imienia złotego… ale to Miedzianogłowy lubił zagadki, więc osobiście stawiałabym na niego. - Skoro karty były na stole, orzechowooka nie czuła się w obowiązku trzymać gardy jako takiej. Tylko biedny magik mógł się czuć mocno niedoinformowany w dyskusji i jakby trochę z niej pominięty.
- Zważywszy na brak cierpliwości Ferragusa, zgaduję, że to sama wywnioskowałaś. - Skinął głową Miedzianogłowy.
- Staneliśmy w szranki z demonią hordą na pustyni, lecz w ostatniej chwili przyszłam po rozum do głowy i błagałam Pogromcę demonów i władcę ognistych równin o łaskę, którą otrzymałam, w zamian jednak muszę mu wiernie służyć, co też i czynię. To dla mnie zaszczyt poznać cię osobiście, wraz z Jarvisem byliśmy w twoim obserwatorium astrologicznym. - Kurtyzana uśmiechnęła się delikatnie, dumna sama z siebie.
- Istnieje jeszcze? Szkoda, że obecnie… niezbyt jest użyteczne. - Westchnął smutno skrzydlaty w przebraniu i dodał z uśmiechem. - Ale ty moja droga nie powinnaś umniejszać swej roli. Jesteś teraz naczyniem dla smoczej duszy i… są w tobie wątki inne, których nie mogę rozpoznać. I przykro mi… że trafiła ci się taka służba. Ferragus był bardzo temperamenty i obrażalski z tego co pamiętam. Nie radził sobie, ani z zagadkami, ani z żartami…
Gdzieś w duszy dziewczyna posłyszała obrażone fuknięcie Starca, a Archiwista pogłaskał się po brodzie. - Więc szukają jego duszy… no... to zrozumiałe. W tej sytuacji mają mały problem. Smok bez duszy… bez duszy zamieszkującej oryginalnie jego ciało się rozpada. Ciało nie żyje bez duszy… zaczyna gnić.
Dholianka sposępniała nieco, co objawiło się zmatowieniem jej spojrzenia.
~ Starcze… to od ciebie zależy ile mu wyjawię, jeśli nie chcesz bym mówiła o demonie i niewoli, to jakoś się wykręcę… ~ Kamala spróbowała wywabić nabzdyczoną ropuchę z odmętów jej umysłu. Była przy tym “dyskretna” i co najważniejsze za nic nie przyjmowała docinek na temat swojego kompana.
Mało tego, Deewani już rwała się bronić swojego ‘pupila’, bo nie tylko czerwonołuski rościł sobie prawa do niej, ale i ona do niego, a naigrywać się z ulubieńca chłopczycy mogła tylko ona sama!
~ On i tak już to wie… zarozumiały smoczek, który myśli, że pozjadał wszystkie rozumy. Spytaj się o Xarassura. Pewnie wie gdzie jest on lub jego grób… wolałbym grób… nasikałbym na szczątki Czarnego ~ burknął gniewnie jaszczur.

- I...istnieje… - odpowiedziała po pewnej chwili złotoskóra. - Dachu już nie ma, ale ściany z konstelacjami dalej stoją. Także ogród. Dziki, ale nadal piękny. Co do ciała… to ono ma aktualnie duszę, zastępczą. Szukamy sposobu, by się jej pozbyć, na przykład poprzez znalezienie lepszego naczynia dla tak potężnej duszy jaką jest Fff… - Sundari nie mogła się przełamać, by wypowiedzieć na głos imię Starca. Zacisnęła mocniej usta i zaczerpnęła powietrza.
- Pogromca demonów i władca ognistych równin - dokończyła jak gdyby nigdy nic.
- Nie do końca masz rację. Słyszałem, że na czele Synów Plagi walczących w Zerrikanie stał potężny, demoniczny, czerwony smok. Jeśli to było ciało Ferragusa, to… jest ono w tej chwili pozbawione duszy. Demon może nadal nim kierować, ale nie może zapobiec jego rozpadowi. Musi odzyskać oryginalną duszę, by zapobiec szybkiemu zużywaniu się jego naczynia - wyjaśnił Miedzianogłowy i zadumał się pytając - Toooo… jakie ciało chcecie pozyskać?
Kobieta zawstydziła się z powodu swojego braku doinformowania, popatrzyła nerwowo na ukochanego, ale dość szybko się pozbierała i dawna maska neutralności ponownie zawitała na jej lico.
- Tego dla którego służy Vantu… - Z całego zdenerwowania zapomniała jednak jak demon się nazywał, a im dłużej się nad tym zastanawiała tym w większy popłoch wpadała.
- Ambitny cel - rzekł zamyślony “ślepiec” głaszcząc po brodzie niczym stary wezyr. - Bardzo ambitny i trudny. Niełatwo dostać się do świata luster, tam gdzie kryje się Belphegor.
- Ale ty wiesz jak? - zapytał Jarvis ostrożnie.
- Obawiam się, że tej zagadki jeszcze nie rozwiązałem. - Wzruszył ramionami gospodarz.
- A Xarassur by wiedział? - spytała cicho Chaaya, chcąc wybadać teren co do potencjalnego żywota Czarnej Zarazy.
- Wątpię. Jeśli uda wam się go znaleźć możecie go spytać. Jeśli żyje… - Zadumał się gad w ciele staruszka. - Dawno nie słyszałem tego imienia.
Uśmiechnął się dodając - obawiam się, że o tym smoku nic nie wiem. O jego losach, siedzibie, nic.

“To dobrze wróży prawda? Prawda? To znaczy, że pewnie nie żyje…” odparła pocieszycielsko Nimfetka, a Deewani szybko podchwyciła wątek.
“A jakże! Trup jak siemasz! Na pewno szczają mu w oczodoły wiewióry i inne konury! HAHA!”
“No… nie wiem…” mruknęła Ada, ale szybko została uciszona.

Bardka czuła się w dziwnym rozdarciu, miała wiele pytań na które pragnęła odpowiedzi, a jednocześnie bała się pytać, tym bardziej, że nie chciała wiązać się kolejną umową z kolejnym antycznym drakonem. Zdecydowanie wystarczył jej jeden Starzec do wysłuchiwania, bo z dwoma by sobie pewnikiem nie poradziła.
- Więęęęc… - zaczął Archiwista po długim milczeniu całej trójki. - … co powinienem z wami zrobić. Wasza obecność tutaj przyciąga Synów Plagi jak świeca ćmy, ale… i tak to nie ma znaczenia. Nie przyjdą dziś to przyjdą jutro. Kolejna bitwa jest nie do uniknienia. A mając was na oku, przynajmniej mam pewność, że mają oni problemy z rozpadającym się przywódcą. Zamknąć was tutaj nie mogę i nie chcę, ale… wolę zachować jakichś kontakt z wami.
Gwizdnął cicho i melodyjnie i coś wyfrunęło spod sufitu. Malutki smok o owadzich skrzydełkach, który wylądował na ramieniu goszczącego ich brodacza i przyglądał się ciekawsko parce gości.
- To jest jedna z moich przyjaciół, obserwują miasto i wszystko w okolicy, także mych wrogów. Przynoszą mi informacje i kontaktują się z moimi sługami oraz sojusznikami. Pytanie… do jakiej kategorii mam zaliczyć was?

Tawaif uznała, że to właśnie ten moment, gdzie powinna wtajemniczyć swojego partnera w sprawę jaka miała miejsce.
~ Wiem, że to co się tu wydarzyło może być dla ciebie kłopotliwe i niezręczne, postaram ci się wszystko wyjaśnić gdy już stąd wyjdziemy. Niemniej… dawnym La Rasquelle rządziły smoki. Cztery dorosłe i piąty… malutki i młodziutki pod pieczą jednego z nich. Przed nami siedzi antyczny, miedzianołuski, z tego co opowiadał mi Starzec i sam Nvery, to dobra istota… troszkę szalona i pokręcona, pasjonująca się astrologią i… zagadkami, sympatyzował z gnomami, kiedy pozostała trójka była zwierzchnikami elfów. Nie chciałabym mieć w nim wroga, choć nie jestem pewna, czy można mu ufać, jego dawne działania postrzegane były jako nielogiczne i siejące zamęt. Powinniśmy być ostrożni…

“Śmiecie, śmiecie, w koło śmiecie…” gderała wciąż wściekła babka, nastroszona jak stary gawron podczas mżawki. Niemniej świadomość z kim miała do czynienia, zmniejszyła jej zapał do wdeptania “ślepego” dziadygi w podłogę.
~ Starcze… uważam, że powinniśmy rozpatrzyć, przynajmniej tymczasowy sojusz z Miedzianogłowym… Może posiadać on przydatne dla nas informacje, na przykład o medalionie, kryjówce Vantu i ruchach naszego wroga. ~ Tancerka próbowała “ogarnąć” obu swoich kompanów, przy jednoczesnym zezowaniu na słodkiego smoczka o długich łapkach i skrzydełkach przypominających jej te u modliszki. Srocza natura dziewczyny od razu zapragnęła przytulić i posiąść takiego cudaczka na własność, kłócąc się z wpojoną wiedzą na temat poszanowania indywidualności każdej jednostki żyjącej.
~ Nie potrzebujemy nowych wrogów ~ ocenił czarownik wyraźnie się zamyślając. ~ A póki co, on od nas wiele nie żąda. Można by zaryzykować.
Także i Czerwony nie wydawał się szczególnie negatywnie nastawiony do ewentualnej współpracy.
~ Mój sojusz z nim kończy się jak tylko zdobędę godne mego majestatu ciało ~ burknął ostatecznie.

- Nie chcemy szkodzić, ani miastu, ani jego mieszkańcom - odparła więc dyplomatycznie na głos Chaaya, starannie ważąc każde słowo. Zielone łuski smoczka, przyciągały ją coraz bardziej, pobudzając co dziecinniejsze maski do tęsknych “ochów i achów”.
- Bylibyśmy radzi z pozostania z tobą w przyjaznych relacjach. Cała nasza piątka, zwłaszcza… mój “brat” Neron… - dodała po stoczonej walce z samą sobą, by nie wyciągnąć ręki do stworka, by go dotknąć palcem po łebku.
Laboni od razu przeszła do strofowania wnuczki, by ta przypadkiem nie zapomniała o swojej roli.
- To dobrze, bo ja też nie chcę byście zaszkodzili ludziom i miastu i… nie bez powodu zaprosiłem tylko waszą dwójkę. Wolałbym żeby ani Godiva, ani Neron nie dowiedzieli się o tym miejscu i spotkaniu. Smoki te nie są kwintesencją dyskrecji… a ja bardzo cenię swój czas, tym bardziej, że go niewiele mam - odpowiedział zadowolony z siebie “niewidomy” gospodarz.
- Raczej sojusznicy niż słudzy - doprecyzował Jarvis.
- Zgoda… niech będzie i tak - rzekł z uśmiechem gad i pogłaskał dziwaczną jaszczurkę po grzbiecie. - Będę się kontaktował z wami przez takie istotki, oraz co trzy dzień posyłał wam jednego do pokoju w waszej twarenie, w razie gdybyście wy potrzebowali się skontaktować ze mną.
- Czy mamy rozumieć, że Franczeska daruje sobie zaloty do mojego przyjaciela? - spytała Dholianka, szczypiąc się po udach, by uodpornić się na słodki urok stworzęcia.
- Dostanie propozycję nie do odrzucenia i przyciągnie to jej uwagę do innych spraw - wyjaśnił Archiwista. - Znam dobrze tą wampirzycę i jej słabości. Nie zaryzykuje własnej skóry dla jakiejś “zabawki”.

“Każdy dziad zachowuje się jakby pozjadał wszystkie rozumy… a tymczasem jest gorszy od dziecka” fuknęła wiekowa tawaif, pokazując na swoim przykładzie trafność tych słów.
Nikt jej jednak nie słuchał. Starzec udawał, że go nie ma, a jego nosicielka rozdarta była pomiędzy fanatycznym uwielbieniem do miniaturowego smoka, a pragnieniem zdobycia jak najszerszych informacji na jego temat. Czym był? Co potrafił? Co jadł? Gdzie występował? Jak długo żył? Jak się nazywał?
Rozpalona Ada żyła własnym życiem, porywając coraz większe połacie umysłu kurtyzany, by wykorzystać je do własnych celów.

- Bardzo dobrze. - Kamala była rada, że kłopot z natrętnym nieumarłym odejdzie w niepamięć. Wprawdzie gdzieś jakaś jej cząstka podawała w wątpliwość prawdomówność Miedzianego oraz jego konszachty, ale bądź co bądź sama wierzyła, że “wiedza” była najpotężniejszą z broni na świecie, a ta akurat była jak widać smykałką tego osobnika. Musiała tylko zawierzyć w finezję władania nią przez niego.
- Można wiedzieć, co wiesz o kulcie założonym przez Vantu? - zapytał czarownik.
- Aaaa ten temat. Niestety nie tak wiele jakbym chciał. Vantu i jego gromadka mają bardzo wielu wrogów, a to sprawia, że są skryci. Mogę mieć jakieś informacje tak… za dwa, trzy dni… ale nie wcześniej. Natomiast przypuszczam, że Vantu nie jest już wampirem - ocenił zamyślony Archiwista.
- Jedno jest jednak pewne, choć udaje pijawkę, Vantu nie jest już wampirem, już nie.
Mały smoczek poderwał się do lotu niczym duża ważka i zaczął okrążać dwójkę intruzów w komnacie swego pana, machając podejrzliwie czułkami.
- A… czym jest? - wtrąciła tylko w połowie zainteresowana odpowiedzią Sundari, przyglądając się ciekawsko istotce, gdy przelatywała koło niej. - Proszę mnie poprawić jeśli się mylę… ale podobno został zabity, spopielony i rozsypany… a jednak jego “nowe” ciało wygląda tak jak to “stare”? Nie znam takiej mocy nekromantycznej, ni kapłańskiej, by kogoś podnieść z… niczego.
- Jest czartem, demonem, diabłem albo qlippothem jakiegoś rodzaju… jeśli naprawdę mamy pecha. Jego dusza zyskała nową upiorną formę - wyjaśnił brodaty “ślepiec”. - Może wyglądać jak nosferatu, ale z pewnością nim nie jest.
~ Qlippothem? Już drugi raz słysze tą nazwę w ciągu doby… zaczyna mi się nie podobać dokąd to prowadzi… ~ mruknęła posępnie bardka do przywoływacza, zagłuszając kolejną “śmieciową” mantrę swojej opiekunki. Odchrząknęła nieco skrępowana.

- To… niespotykane... - dodała na głos, ze wszystkich sił starając się skupić na rozmowie, a nie na zielonym cudaku ze skrzydełkami, wesoło bzyczącymi jej koło ucha. - ...by tak szybko wspiąć się po drabinie ewolucji… czy jak to się tam zowie to zdobywanie nowych bytów pozagrobowych.
~ Qlippothy to rodzaj planarnych stworzeń… tylko potężniejszych i gorszych niż zwykłe demony. Ponoć powstały przed nimi i władały Otchłanią przed wiekami. Nienawidzą jednak śmiertelników równie mocno co swoich demonicznych następców… i chcą zniszczyć wszystko co żyje ~ wytłumaczył magik, a Pradawny odezwał się zamyślonym głosem.
- Zazwyczaj nie… samemu nigdy, ale jeśli jakiś potężny byt w tym pomoże, to bardzo szybko można po śmierci zyskać odpowiednią formę.
- Te… qlippothy… - Złotoskóra z pustyni przekręciła głowę na bok, zastanawiając się nad doborem słów. - Usłyszałam pierwszy raz o nich wczoraj… występowały w historii o Odłamkach Grzechu… ale jeśli dobrze rozumiem co powiedział mi o nich Jarvis to… jeśli Vantu byłby jednym z nich, musiałby dostać “wsparcie” także od jednego z qlippothów, a tymczasem Belhegor jest chyba… demonem… prawda? Nie powinni się “nie lubić” ze sobą? - Tematyka około otchłanna zdecydowanie nie należała do jej ulubionych, niemniej Chaaya starała się zrozumieć jak najwnikliwiej z czym przyszło jej się zmagać.
- Belphegor, czy Belhfegor, czy jak tam się lubi nazywać… W każdym razie Pan Krainy Luster z pewnością qlippothem nie jest. Te lubią niszczyć wszystko co napotkają na swej drodze. On zaś korumpuje i wypacza swoje otoczenie. Przypuszczam, że jest diabłem, bo do tego rodzaju czarta mu najbliżej - wyjaśnił uprzejmie mędrzec, gdy znudzony lotem ważko-smoczek przysiadł na ramieniu Chaai, by słuchać głosu swojego pana.

“Oto nastał dzień w którym zostałyśmy pobłogosławione dotykiem tego oto wpaniałego stworzenia! My naród wybrany cieszmy się i radujmy, ale broń boże się nie ruszajmy!”
Kilka masek zaczęło piszczeć w podnieceniu, gdy gadzinka na nich wylądowała. Dziewczyna bardzo starała się wyglądać na “profesjonalną” i nawet tak wielka gafa jak przekrzywienie imienia swojej potencjalnej ofiary, którą ściga wraz z Ferragusem, nie była w stanie przyćmić tej euforii.

- A...acha… - odparła bardzo elokwentnie, nie będąc w stanie wyłuskać nic lepszego. W głowie miała pustkę. Pustkę i prawdziwe, dziecięce oczarowanie pomieszane ze szczęściem.
- A co wiesz o Planie Luster, jeśli można spytać. - Czarownik był obecnie bardziej skupiony na sytuacji.
- Niewiele… to zdradliwe miejsce, a co gorsza… istnieje kilka wymiarów, które mienią się tym tytułem. Bez zdobycia dokładniejszych informacji, można by się zagubić w labiryncie odbić rzeczywistości, nawet nie docierając do samego Belphegora i jego twierdzy - wyłożył swoje argumenty Archiwista, a z sufitu zleciał na jego ramię kolejny smoczek, a potem następny, wynurzając się wpierw ze szczeliny nad tawaif i wylądował na stole obserwując całe otoczenie. Musiały lubić tembr głosu Miedzianogłowego i… musiało ich być tu więcej, znacznie więcej.

“O szczęęęście niepojęteee…” śpiewały chórem panny, gdy sama Dholianka uśmiechała się coraz szerzej, znajdująć się teraz w owiele przyjemniejszym i lepszym od realnego świecie, kiwając się nieznacznie na boki, co by nie spłoszyć jaszczurki.
~ Wszystko w porządku? ~ zapytał telepatycznie Jeździec trochę się niepokojąc jej zachowaniem, podczas gdy ich gospodarz dalej opowiadał.
- Tak jak w dwóch lustrach naprzeciw siebie może się odbić nieskończenie wiele odbić, tak plany luster są ponoć nieskończone. To labirynt przecinających się odbić. Jeśli chcecie się tam dostać, to trzeba mieć odpowiedni zwój… niezbyt potężny, ale rzadki czar. Jeśli jednak nie chcecie się tam zgubić, to… trzeba więcej przygotowań.
- Albo wiedzy Vantu - ocenił Jarvis, co drugi z mężczyzn skwitował potwierdzeniem.
- Albo… wiedzy Vantu.
- Ale Vantu się ukrywa… możemy go zwabić obietnicą odłamka… tylko co z tego, jak nas pewnie szybko zniszczy… albo jego słudzy - odparła nagle i beztrosko Chaaya, uśmiechnięta jak słoneczko i to mocno pijane szczęściem.

“CO TY WYPRAWIASZ??!! Trzymajcie mnie! Nie, to ją trzymajcie! Ogłaszam stan wyjątkowy! Trzeba spacyfikować Nimfetkę, Adę, Sheeshę, Umrao, Jodhę, Madhuri, Selimę, Afsur….” zaczęła wymieniać imiona masek babka, wzbudzając tym wyraźną wesołość Deewani, która się na niej nie znajdowała. “Patrz Starcze! HAHA! Ale numer! Taka wpadka, wtopa jak siemasz HAHA super zabawa!”
~ Małe ważko-smoki… czym tu się podniecać ~ burknął skrzydlaty niezbyt zainteresowany tym całym rabanem.

- Odłamek… raczej nie skusi Vantu, zresztą co mu po jednym. Tylko wszystkie siedem stworzy gwiazdę grzechu i to ona... ma w sobie prawdziwą potęgę, której odłamki są tylko bladym odbiciem. - Zaśmiał się ciepło Miedzianogłowy ściągając na dół kolejne stworzonka lądujące w różnych miejscach. - Gwiazda miała być bronią przeciw qlippothom. Przecenianą… jeśli ktoś by pytał mnie o zdanie. Zresztą, nigdy nie sprawdzoną w boju, bo nie została złożona do kupy. Elfy w La Rasquelle rzuciły się sobie do gardeł.
Chłopczyca jeszcze długo naśmiewała się z “dziecinności” swojej tworzycielki, która, aż zagotowała się na widok kolejnych owadopodobnych pyszczków, niuchających ciekawsko w powietrzu za nowymi zapachami. Resztkami chyba własnej świadomości nie poderwała się z piskiem, by złapać jakiegoś nieboraka, by go wyściskać i wymacać dokładnie przeźroczyste skrzydełka.
Kamala była wyraźnie uradowana i rozkojarzona z coraz liczniejszej widowni, rozglądała się dziarsko na boki, podziwiając różne odcienie łusek oraz wzory żyłek na błonach skrzydeł.
- To skoro nie odłamek… to co mogłoby go skusić do wyściubienia nosa? Nie może się tak kryć przez wieczność, diabły lubią dużo i często krwawych ofiar… w końcu musi wyjść.
- I wychodzi ze swojej norki. Ostatnio parę potężnych wampirów zginęło śmiercią ostateczną. Oczywiście na ulicy się tego nie dowiesz. Wampirze klany niechętnie przyznają się do strat pośród swojej starszyzny. W tej chwili w La Rasquelle toczy się niewidoczna wojna - wyjaśnił “niewidomy” wyraźnie zamyślony, nie zważając na kolejne smoczki lądujące to tu, to tam. Jedna nawet usiadła na ramieniu Jarvisa, na co bardka zacmokała do kompana swojego kochanka.

“No dobrze… sytuacja została na chwil… CO TY WYPRAWIASZ?! Odwróć się do rozmówcy! Do rozmówcy mówię! No! I gap się na niego… zostaw tego smoka, gap się na tego pomarszczonego, starego jak skamieniała rodzynka dziada!”
Laboni przejęła pałeczkę, uprzykrzając swojej wnuczce radosne spotkanie do maksimum. Dholianka w końcu przestała się wiercić w fotelu, a jej uśmiech został zastąpiony bardziej nieco posępną maską naburmuszenia, niż neutralności.
~ Patrzę się… zadowolona? Po co mam się patrzeć jak on i tak jest ślepy i nie widzi co ja robię? Zresztą po co mamy jeszcze z nim rozmawiać… on nic nie wie, my nic nie wiemy i tylko tak się przerzucamy gdybaniem. Nie chce już… ~ burknęła nachmurzona właścicielka wszystkich emanacji, zlatując do Starca w nadziei, że tam babka nie będzie jej szukać.
Płonne nadzieje.
“Jesteś tawaif do czorta! W twoich żyłach płynie błękitna krew… a poza tym… jesteś za stara na takie fascynacje! Ile razy mam ci powtarzać, by dotarło do tego twojego durnego łebka! Czas twojego dzieciństwa bezpowrotnie minął! Zachowuj się więc jak przystoi na twój wiek i status!”
~ Jarvis mówi, że już nie jest…
“Gówno mnie Jarvis i jego mądrości!”
“HAHA Starcze kłócą się, kłócą!” Deewani zawołała radośnie, tyle, że owa kłótnia szybko wygasła, bo Sundari zamknęła się w sobie poddając się woli tyranicznego wspomnienia.
~ Jak zwykle zresztą ~ burknął smok ziewając szeroko i zwrócił się prosto do Chaai.
~ Złap po prostu jedną z tych gadzin. Tyle ich lata. I przestań się tak ekscytować… to tylko małe, słabiutkie wersje pseudosmoków i jest ich tu pełno.
“O ty w pieruny…” Zapowietrzyła się babka.
“HAHA! Starzec ma przekichane HAHA!” Krnąbrna maska zaśmiewała się do rozpuku, jakby karmiła się negatywnymi emocjami.
“Czyś ty rozum już doszczętnie postradał?! Jakie złap? Jesteśmy tu gośćmi, na oficjalnej rozmowie dyplomatycznej, naszym gospodarzem jest antyczny drakon! Starszy nawet od ciebie! Złapanie jednego z popleczników to jak…” Wiekowa kurtyzana peorowała jak najęta, wytykając głupotę i nietakt Pradawnego. Krakała i krakała w takt śmiechu dziewczynki.
Sama tancerka była nawet kontent, że to nie ona teraz obrywa i nawet próbowała się cichem wymknąć, ale nie było to takie łatwe.
“Gdzie mi tu!” zawołała groźnie matrona. “Stój na dupie w miejscu ty mała, niewyparzona łachudrzyco!” Zgromiwszy władczym spojrzeniem wnuczkę, wróciła do ujadania czerwonołuskiemu.
~ Jesteście moimi służkami. Mnie! Potężnego antycznego smoka. Czerwonego smoka. My stoimy wyżej niż miedziane gadziny ~ huknął dumnie Ferragus mając za nic pokrzykiwania Laboni. ~ Moje naczynie nie musi się zachować jak królik pod miedzą, tylko z powodu przebywania w okolicy jakiegoś metalicznego smoka. Tym bardziej, że nie chcesz zjeść tych… popleczników.
“Nie pyskuj mi tu mała, ognista fretko! Bo to ty jesteś teraz w ciele człowieka… ba! Kobiety! Co ja gadam! Dziwki. Kurwy! Bogatej… ale KURWY!” Rozochociła się stara kurtyzana, biorąc pod boki i zadzierając dumnie głowę, kontynuując.
“A co za tym idzie, JESTEŚ istotą niższą! I musisz się zachowywać odpowiednio do danej sytuacji. Jesteśmy na obcym i nieznanym nam terenie, jesteśmy gośćmi i współudziałowcami na ścieżce dyplomatycznej, jesteśmy…”
“O rety, ale ona gada… bla, bla, bla… i ja tak miałam przez całe życie. Nie zabijaj pająka - był tu przed tobą, kłaniaj się skorpionowi - to prawowity władca pustyni, chyl czoło i idź w cieniu mężczyzn tobą władających. Nuda, nuda, nuda! Starcze chodźmy coś rozwalić!” Deewani próbowała się wyrwać z ciała nosicielki, ale dostała w łepetyknę i schowała się na swoje miejsce.
“Nie to nie… to siedźmy i słuchajmy jak ta ględzi…” burknęła rozgniewana.
Tymczasem babka dalej piłowała, recytując dziesięć odwiecznych zasad rządzonymi Rozgrzanymi Piaskami, które nie zostały zmienione przez stulecia wieków i jako tawaif, Kamala była ich strażniczką.

~ Nie jestem żadną istotą niższą. J E S T E M S M O K I E M. Prawdziwym smokiem, a nie jakimś smoczkiem jak Nveryioth. Jestem potężnym smokiem, mogącym strącać powietrzne okręty z nieboskłonu nawet w tym cherlawym ciele Kamali i jak każdy prawdziwy smok, nie dbam o zasady, grzeczności i inne duperele dwunożnych istot. Jedyne zasady jakie mnie obchodzą to te… które ustalam sam ~ stwierdził dumnie czerwonołuski za nic mając gadaninę Laboni. ~ Jedyną istotą niższą to jesteś tu ty. I w przenośni i dosłownie, więc zamilcz i uszanuj potęgę, która łaskawie okazuje ci cierpliwość.
“Srutututu pęczek wełny!” wykpiła go na to matrona. “Jesteś co najwyżej duszą smoka, bo SMOK to ja ci powiem… lata sobie gdzieś za miastem i powoli gnije! Niedługo będzie z niego kupka kości, a wtedy to też będziesz co najwyżej SZKIELETEM.”
Maska chłopczycy musiała przyznać jej rację. No bo nie ważne z której strony by nie patrzyła, to Starzec faktycznie był tylko duszą, a skoro był duszą, to nie mógł być tym, czym było jego ciało.
Swoją drogą maska była bardzo ciekawa, czy ten latający “Starzec” strasznie śmierdzi i, czy już jedzą go robaki, czy jeszcze nie. Myśl ta była dla niej tak fascynująca, że Chaayę, aż zemdliło od przejaskrawionych wyobrażeń.
“No i proszę pochwal się jakie to obmyśliłeś zasady co? No? No proszę oświeć nas wszystkie. Ktoś kto sam sobie wymyśla reguły, które może w każdej chwili zmienić, nie może być nazywany SILNYM! Bo silny to ten, kto nie idzie na łatwiznę. Silny się nie poddaje, a ty co? Jednego dnia stwierdzisz, że jesteś władcą świata, a drugiego się zmęczysz i wszystko odkręcisz!” Piersiasta “wrona” potrząsnęła głową o długich i grubych jak druciki włosach.
~ Tamto ciało nie ma już znaczenia, a co do moich zasad. Toooo obwieszczam, że jesteś… smaczna. ~ Po tej deklaracji gad wysunął błyskawicznie paszczę i pochwycił wspomnienie, “pożerając” je żywcem. Tak jak to zrobił z Deewani.
~ Posiedź trochę w jaju. Może to cię odmłodzi ~ mruknął wysyłając matronę do wspomnień z czasów sprzed wyklucia... i wtedy też jaszczur zauważył, że wraz ze zniknięciem babki… dzieje się coś niedobrego.
Mianowicie… zgasło światło, a cisza jaka nastąpiła w środku, kojarzyła mu się, o zgrozo, z zamknięciem, jak na przykład w jaju… choć chłód jaki zaczął wiać po “nogach” kojarzył się tylko z jednym - lochy.

Sundari zaczęła nerwowo kaszleć, łapiąc się za brzeg stołu za którym siedział gaworzący z czarownikiem Miedzianogłowy. Drżała i pobladła jak podczas napadu paniki przed którym nie mogła się bronić.
“Starcze ty głupku wypuść ją! Ona trzyma klucz! KLUCZ DO LOCHÓW!!!!” Zaczęła krzyczeć chłopczyca, czując jak misterna konstrukcja wszystkich masek zaczyna się chwiać i wybrzuszać.
~ Niech wam będzie. Znajcie moją łaskawość. ~ Pradawny wypluł więc małego, wrzeszczącego bobaska, zdolnego co najwyżej do raczkowania, bo w takiej to “postaci” uwięził Laboni.

“Tęfy jak psescot!” wysepleniła gniewnie matrona-osesek, siedząc w idealnie malutkiej kurcie z dopasowanymi pieluszkomajteczkami. Teraz jednak Antyczny zobaczył, że na szyi miała cieniuteńki, złoty łańcuszek, jedyna ozdoba, która teraz nie ginęła w setce innych, kiedy była w dorosłej postaci.
Klucza oczywiście nie widział, ale domyślił się, że musiał kryć się pod materiałem.
“HAHAHAHAHAHAHA!!! Ja pierdylę ale odlot!” Deewani ryknęła śmiechem, który zaraził nawet samą jej stworzycielkę, która zdobyła się na cień uśmiechu.
“Kupie psciąkfy!” mruknęła obrażona babcia, odwracając okrągłą, pyzatą buźkę w bok i zadzierając idealnie skrojony nosek do góry. Szczęściem dumnego wsponienia, gdy była miała posiadała włosy, nie to co jej wnuczka.
Śliczne jasne blond paciorki kręcące się każdy w innym kierunku.

Tancerka zapadła się w fotelu, oddychając nieco spokojniej, wyglądała jednak na potwornie zmęczoną i nawet łaskoczące ją czujki smoko-ważek nie były w stanie jej podnieść na duchu.
~ Wszystko w porządku? Bo myślę, że możemy skończyć to spotkanie ~ zapytał telepatycznie przywoływacz, a smok z sadystycznym uśmiechem przyglądał się nowej wersji Laboni.
~ Teraz wreszcie wyglądasz odpowiednio. Rozwrzeszczany bobas powinien być niemowlakiem ~ stwierdził zadowolony.
“A fy sa fo nic się nie smieniłeś… natal jefffsteś dufnym piflafem z jaja!” Rozzłościła się dziewczynka, że nie może wymówić ostatniego słowa i wyciągnęła ręce do swojej wnuczki, by ta ją stąd czym prędzej zabrała.
~ Tak… chciałabym już wracać ~ odparła kurtyzana, spoglądając zbolale na kochanka i nie zważając na obecność staruszka, wyciągnęła do maga rękę.
“Kisnę! Kisnę jak rzodkiewka w beczce pełnej soli! HAHAHAHA! Taki numer, stara baba dziecko!” Deewani jako jedyna z nielicznej ocalałej grupki masek przed pogromem, dokazywała na całego. “Mogę ci nawet wybaczyć, że zachowałeś się jak palant!” odparła nader szczodrze w kierunku ogoniastego.
Starzec uśmiechnął się zadowolony ze swoich działań i okazji do utarcia matronie nosa. Co prawda nie zdołał naznaczyć “staruszki” swoim wpływem, tak jak to uczynił z krnąbrną maską, ale co się odwlecze, to nie uciecze. Położył się i zaczął medytować.
~ Starzec daje się we znaki? ~ spytał czule Jarvis wstając i dziękując Archiwiście za rozmowę. I zapewniając o chęci współpracy na różnych polach. Wszak obaj mieli interes w zniszczeniu Synów Plagi i uratowaniu miasta jak i całego świata przed demoniczną inwazją.
Dziewczyna nie zapomniała o kurtuazji i również grzecznie podziękowała, ale jej głos przepełniony był jakąś trudną do określenia melancholią. Następnie uparcie dążyła ku wyjściu, jakby się bojąc, że coś nagle któryś z mężczyzn coś sobie przypomni i dyskusja rozgorzeje na nowo.
~ Wszystkiego po trochu… tak myślę ~ odparła gdy zostawili komnatę za sobą.
Dom. Dom… Chaaya chciała czym prędzej znaleźć się w bezpiecznym pokoju.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 30-03-2018, 18:54   #154
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Podróż powrotna z “tajnego” spotkania, wymagała niestety ponownego przewiązania oczu ciemnymi opaskami, oraz zamknięcia w ciasnej i dusznej budce gondoli. Na szczęście wszelkie niedogodności dało się to przetrzymać, będąc w ramionach Jarvisa i mając świadomość otoczenia, poprzez jego więź z chowańcem czającym się na brzegu. Bardka mogła więc “odetchnąć” i gdy w końcu dotarli na miejsce, obejmowana przez maga dziewczyna, stanęła w progu bezpiecznego pokoju.
Ich pokoju.
Radość z przybycia w znajome kąty niestety nie trwała długo, a przynajmniej nie dla Chaai. Znudzony Nveryioth zakomunikował Jeźdźczyni swoją obecność w pomieszczeniu obok, krótkim i jakże pretensjonalnym
~ No gdzież was wywiało do cholery!? ~ po czym zabrał się za przeszukiwanie damskiego umysłu w poszukiwaniu odpowiedzi. Tawaif z cichym jękiem, a może to był jęk sprężyn materaca, padła na łóżko, chowając twarz w poduszce.
Nie widziała sensu, by bronić dostępu do swoich, najświeższych wspomnień. Miedzianogłowy mógł sobie zastrzegać, prosić i błagać, ale ona swój rozum miała… oraz przyrzekła całkowitą szczerość zielonołuskiemu.
Wystarczył jej jeden, jedyny, drobny sekrecik wypaplania tajemnicy skrzydlatego samca, by zużywać całe pokłady witalne na maskowanie prawdy do końca swych dni… a przynajmniej do czasu pobytu w La Rasquelle.

- Musimy zaraz wyruszyć prawda? Godiva pewnie nie może się doczekać… - odezwała się leniwie tancerka podczas zaczerpywania powietrza, po czym zwinęła w kłębek, tuląc się do pieleszy jak spracowane, choć pewnikiem rozbestwione niczym dziadowski bicz, kocię.
- Godivę można przekonać do przeniesienia wyprawy na później, lub przekazać jej wiedzę i wysłać samą… - odparł czarownik, siadając na łóżku i głaszcząc orzechowe włosy ukochanej jakby była małą, niesforną dziewczynką.
- Nie, nie… spacer dobrze mi zrobi. Ten półplan to takie ładne miejsce… jestem ci też winna wyjaśnienia. - Dwie orzechowe tęczówki śledziły ruch męskiego ramienia, błyszcząc w zadowoleniu.
- Dobrze… przeniesiemy się na tamten plan i… wyślemy towarzyszącą nam parkę na randkę do podziemi. Tak jak planowałem - odparł przywoływacz łobuzersko i pochylił się, całując kącik ust leżącej Dholianki. - A z La Rasquelle da się uciec w wiele miejsc, poza znany nam świat.
- Ucieczka to ostateczność… - stwierdziła polubownie kobieta, korzystając z okazji i przyciągając kochanka do siebie, gdy się nad nią pochylił. Ucałowała go czule i nawet z pewnym oddaniem, kłócącym się z jej “umęczoną” pozą, ale... przerwało im pukanie do drzwi.

- Dobra, dobra… chodźta już bo się ściemni! - zawołał przez ścianę Neron, ponownie pukając. - Dawać, dawać bo święta idą!
- Mogę go powitać wypiętym, gołym zadkiem, będąc pochylony nad tobą. Z pewnością zniechęci go to do podróżowania - zaproponował Jarvis Kamali, znów muskając jej policzek pocałunkiem. Tymczasem do krzyków Nverego dołączył głos włóczniczki. - Mnie twój nagi tyłek nie wystraszy!
- Jeszcze trochę i się uodpornię! - burknął dumnie gad pod wejściem i tym razem... załomotał ponaglająco w oddrzwia.
- Chodźmy… ja jestem przygotowana, nie muszę nic zabierać - szepnęła z powoli rosnącym rozbawieniem kurtyzana. - Może znajdziemy tam zaciszną karczmę, a jak nie… to trudno, zaułek nam wystarczy - mruknęła “na pocieszenie, dwuznacznie skubiąc wargami odstający podbródek kompana.
- Albo kilka zaułków. Albo ukryjemy się tam, gdzie pokonaliśmy żywiołaka - przypomniał jej mężczyzna, wstając z łóżka. - Co sądzisz o tym całym Archiwiście? Zatrute jabłko jak podejrzewałaś?
- Za dużo kurzuuuu… - poskarżyła się marcząc nosek bardka. Usiadła na łóżku i przygładziła włosy, zastanawiając się nad pytaniem.
- Nie wiem… trzeba zobaczyć jak dalej rozwinie się sytuacja, ale nie powiem by wywarł na mnie pozytywne wrażenie. Nic jednak nie poradzimy, zna naszą tajemnicę i kto wie jak jest potężny, przynajmniej tyle… że nie jest wampirem, bo współpracy z kimś takim to bym nie zniosła - wyjaśniła żartobliwie.
- Ja tu stoję i czekam! - warknął zielonołuski z korytarza, co by pewnikiem nikt o nim nie zapomniał.
- I ma gnoma na służbie. Gozreh przypadkiem się natknął na komnatę w której był stworek tej rasy - rzekł magik, zdradzając ten sekret z łobuzerskim uśmiechem na twarzy.
- Och… to mnie nie dziwi, uwielbia gnomy - odparła mu na to dziewczyna zastanawiając się jak owe stworki mógłby wyglądać. Wiedziała jedynie, że były niskie jak niziołki oraz umagicznione, troszkę jak wróżki.
Te z pustyni były czarne jak węgiel i uwielbiały budować dziwne konstrukcje z kół zębatych. Wszystkie katapulty antycznych królestw były spod rąk tych dziwnych istot i… podobno jedna taka machina potrafiła przesądzić losy wielotysięcznoosobowej bitwy.

- Czy Gozreh nie został zauważony? - zmartwiła się na chwilę, gdy naszła ją niepokojąca myśl. - Żeby się Miedzianogłowy nie zdenerwował, że go szpiegujemy…
- Jest dobry w ukrywaniu się i obserwowaniu. Tak go ukształtowałem - pocieszył ją czarownik. - Tak czy siak, miedziane smoki i gnomy to dość… wybuchowa kombinacja. Kto wie jakie ten stwór tworzy przedmioty dla Archiwisty.

~ Wybuchowe i kłopotliwe. Zwłaszcza, że pewnie ma dostęp do starożytnych zaklęć ~ wtrącił Starzec, chcąc zapewne popisać się swoją wiedzą.
Laboni prychnęła, z zamiarem pogardliwego zbycia wszelkiego zdania Pradawnego, ale z jej słodkich ustek wyszły tylko bańki śliny i jakieś “pierdzące” odgłosy. Rozzłościła się tym bardzo i wytarła zaplutą brodę w szatę trzymającej jej wnuczki.
“HAHAHA!!! Starcze widziałeś? Widziałeś?” krzyknęła gromko Deewani, bawiąc się wyśmienicie.
~ Jest urocza, kiedy nie może gadać ~ potwierdził antyczny smok z sadystycznym uśmiechem na pysku.

- Może tworzy… może nie. Nie ma co się tym przejmować. Tak czy siak… przynajmniej wiemy, że to nie bujda z Odłamkami Grzechu. To mi przypomniało… pamiętasz tę wizję z naszej ostatniej wyprawy? Rozmawiano wtedy o różdżce czegoś tam planarnego… ciekawe czy była jednym z takich odłamków o które się pokłócili. To by pasowało.
Tancerka będąc co i rusz tykana mentalnie przez swojego skrzydlatego, wstała z łóżka i podeszła wymownie do drzwi. Po drodze zgarnęła tylko torbę i powiesiła ją na ramieniu.
- Na razie to jednak nie nasz problem. Nie musimy składać tego artefaktu do kupy. - Uśmiechnął się Jarvis, ruszając w ślad za złotoskórą pięknością. Czas było ruszyć z drużyną na wyprawę.


Przejście przez portal wymagało powtórzenia całej procedury, którą przywoływacz wykonał w imieniu drużyny. Po drugiej stronie bramy, był znany Kamali widok półplanu z rzeką kończącą się wodospadem… z którego woda wpadała w pustkę. Tu i ówdzie, niczym wielkie, latające trzmiele unosiły się małe archony-lampiony, które natychmiast otoczyły czwórkę podróżników wraz kotem, by… po chwili buczenia, rozproszyć się znów po całej równinie. Skoro zorientowały się, że Jarvis i towarzysząca mu grupka, nie stanowi zagrożenia dla porządku tego miejsca, to zostawiły ich w spokoju.
- Mało… widowiskowy ten półplan - oceniła Godiva, rozglądając się. - To kiedy zaczniemy coś rozwalać?
- Nie przyszliśmy tu rozwalać, tylko się rozejrzeć i może coś znaleźć. - Mag nie dodał, że poziomy znajdujące się najbliżej powierzchni, zostały już oczyszczone przez innych awanturników i raczej nie było szansy, że drugi raz będą mieli szczęście przy poszukiwaniach.
- Myślicie, że można się tu bezpiecznie przemienić? - spytał z entuzjazmem Zielony, oglądając się ciekawsko dookoła, zupełnie tak jak bardka za pierwszym jej razem.
Najwyraźniej oboje dzielili pasję do szerokich, trawiastych stepów i strzelistych gór, choć każdy pod innym względem. Ponieważ Dholianka lubiła po takich chodzić, a smok… między i nad nimi latać.
- Lepiej nie… wystaczy, że… - Zaczęła Chaaya, lecz umilkła na chwilę skonsternowana i popatrzyła na niebieskołuską, jakby chciała odgadnąć, czy zdążyła już poznać wspomnienia swojego partnera.
~ Wystarczy, że co najmniej dwie, obce istoty w La Rasquelle wiedzą, że nie jesteś człowiekiem ~ dokończyła myśl przez telepatię, a białowłosy młodzik przewrócił teatralnie oczami, zasępił się i ruszył przed siebie.
Dziewczyna westchnęła i poszła w jego ślady, szukając wzrokiem latających duszków, które przeczesywały wysokie trawy.

Smoczyca rozglądała się dookoła, bawiąc się i popisując włócznią. Najwyraźniej, albo poznała już tajemnicę kryjącą się za spotkaniem z “Archiwistą”, albo niespecjalnie interesowało ją latanie pomiędzy górami. Zwiedzanie z lotu ptaka nowych miejsc pewnie ją nużyło, jeśli te miejsca nie były wystarczająco ekscytujące… lub lot nie był wyzwaniem.
- Idziemy od razu do miasta, czy chcecie się rozejrzeć? - zapytał mężczyzna w okularach, a to pytanie było skierowane głównie do obojga skrzydlatych.
- Rozejrzeć! - zawołali zgodnie Nvery i jego Jeźdźczyni, po czym oboje wybuchli śmiechem i doskakując do siebie, próbowali drugą ze stron złapać za łokieć, przy jednoczesnym uniknięciu ataku.
Tawaif może nie była tak szybka i zwinna jak gad, ale za to wygimnastykowana i nawykła do przedziwnych pozycji. Toteż zwycięsko złapała kompana za łokieć i cmoknęła zadowolona.
- No dobrze… czego sobie życzysz? - spytał poddańczo albinos, wielce niezadowolony z przegranej.
- Twojego skarbu, jeśli taki znajdziesz - odparła zuchwale kurtyzana.
- NO CHYBA NIE! - fuknął gniewnie młodzik, wyszarpnął rękę z dłoni kobiety i poczłapał przed siebie, burcząc jak gniewna chmurka.
- I tak mi odda… - stwierdziła dumnie Sundari, biorąc się pod boki i odprowadzając wzrokiem, chodzącą tyczkę.
- Tooo pilnuj ich… a ja załatwię kwaterunek w karczmie, tam na podzamczu - rzekł cicho Jarvis do Godivy i spytał się ukochanej. - Może tak być? Odpocznienie chwilę ode mnie.
- Och… och… no dobrze. - Ta wyraźnie się zmartwiła. - Tylko uważaj na psy… nie rozmawiaj z nimi dobrze? - poprosiła z przestrachem, ale jej oczka już uciekały za buszującym Nverym i bandą “świetlików”.
- Zakrywaj uszy! - poleciła tancerka i pokazując mu jak ma to zrobić, pobiegła w ślad za swoim smokiem.
- O co chodzi z tymi psami? - zadumała się wojowniczka, a magik dodał - rodzaj archonów. Chaaya uważa, że to wysłannicy śmierci. Dobrze więc, że nie ma tu psychompów.
- Psycho co? - zapytała ogłupiała Godiva, a jej towarzych machnął ręką.
- Nieważne. Pilnuj jej i baw się dobrze. Będę w mieście.
Pilnuj to było słowo klucz, tym bardziej, że bardka już podskakiwała i machała do świetlika nad sobą, mówiąc coś w niezrozumiałej dla Niebieskiej mowie. Z radosnej reakcji jaką wyczytała na jej twarzy, latający duszek musiał coś odpowiedzieć, co zrozumiała.

- Pokój z tobą zacna istotko! Czego tak szukasz wśród tych traw, może mogłabym ci pomóc? - zagaiła złotoskóra w języku niebian skrzydlatą kuleczkę w klatkozbroi.
- Służę Większemu Dobru… - zaczął dumnie migotliwy bojownik, a słowa “Większemu Dobru” powtórzyły pobliskie archony niczym echo. - I wypatruję wszelakich emanacji zła, prawdziwego zła… które znaleźć i zniszczyć. Lub powiadomić wyższe istoty na drabinie Większego Dobra. - Znów nastąpiło “echo”. - By te to uczyniły.
Włóczniczka jakoś nie była zafascynowana świecącymi kuleczkami, więc jedynie rozlgądała się, wypatrując zagrożenia. A jedyne co dostrzeła, to Nveryiotha, który kierując się wspomnieniami Dholianki, odnalazł napotkane ostatnim razem szczątki demona.
- A jak to zło rozpoznać? I czy tu w ogóle jest coś złego? Wychodzi coś spod ziemi, czy może przychodzi przez jakieś portale? - kontynuowała pogawędkę łaniooka. - I czym jest Większe Dobro? Czy to imię waszego zwierzchnika?
Tymczasem zielonołuski wyciągnął porzuconą czaszkę i założywszy ją sobie na głowę, biegał dookoła, podtrzymując ciężkie kości na barkach i dodatkowo swoimi dłońmi.
- Większe Dobro jest… - Powtórzone słowa przez jego kamratów, nie zmieniły faktu, że archon się jakby... zaciął.
- Pewnie za mało rozwinięty. Jarvis… mówił, że te na samym dole są trochę niezbyt bystre, że muszą przejść kilka poziomów ascendencji - skomentowała smoczyca, ale świetlik na szczęście się “odblokował”.
- ... jest tym co kryje się za Najwyższą Bramą, a którego blask oślepia swym majestatem.
- Ojej… - zmieszała się Chaaya, oglądając to na koleżankę, to na duszka, jakby w przestrachu, że ten mógłby się na nią obrazić za zadawanie trudnych pytań wyjawiających jego ułomność.
- To bardzo fascynujące! Dziękuję ci za odpowiedź i już ci nie przeszkadzam. Dzielnie pracuj dla Większego Dobra - odparła grzecznie, kończąc rozmowę dygnięciem. Nadal nie wiedziała skąd pochodzi i jak wygląda zło, którego szukał, ale nie chciała drążyć tematu, w razie gdyby mały stworek przegrzał się od wysiłku intelektualnego.

Tancerka ruszyła więc przed siebie, bacznie obserwując podłoże, w nadziei, że może sama się dowie, gdy jedno takie zło znajdzie. Nie odeszła zbyt daleko gdy usłyszała podniecone krzyki.
- Zło! Inwazja! - wrzeszczał jeden z archonów, przyciągając uwagę tego towarzyszącego tawaif i kilku pozostałych, a także samej Godivy.
- Wreszcie! - ryknęła zadowolona, podążając do alarmującej istotki.
- Gdzie? Gdzie? Chce zobaczyć! - Kurtyzana również porzuciła kępkę żółtych porostów i zaczęła truchtać pośpiesznie do krzyczącego aniołka, by w końcu stanąc oko w oko… ze ZŁEM.
Owe Zło okazało się małym… skrzydlatym stworkiem o dużych nietoperzowatych skrzydełkach i smoczodemonicznym pyszczku. Był niewiele większy od świecy, ale za to bardzo pyskaty, obrzucając duszki litanią wyzwisk i wulgaryzmów we wszystkich znanych mu językach. W tym i smoczym.
Dla niebieskoskrzydłej był rozczarowaniem. Był zbyt mały, by brać go za realne zagrożenie. Ale bojowe kulki, niczym stado świetlików otoczyło swego wroga pokrzykując: “Zagrożenie” i “Inwazja”. I atakujac promieniami światła ze wszystkich stron.

“Patrz Starcze! Biją się, biją!” zawołała podekscytowana Deewani, rada z takiej odmiany. Najwyraźniej nie wierzyła w żadne zło na tym półplanie i przyjemnie się “rozczarowała”.
Dziewczyna z pustyni oglądała z fascynacją zaistniałą sytuację, mocno dopingując drużynie “świetlików”, gdyż miała nadzieję, że jeśli stworki pokonają przybysza to na pewno spotka je za to wspaniała nagroda, czego im z całego serca życzyła.
~ Też mi walka. Ja… to walczyłem. Miażdżyłem całe armie, paliłem moim zionięciem. ~ Zaczął się przechwalać Pradawny, po czym dodał coś ciekawego. ~ Dolatują kolejne, więc zaraz zobaczycie coś interesującego.
“Dobra, dobra, nie przechwalaj się! HAHA! Jak na takiego małego to jest zdecydowaniej bardziej rozwinięty niż te robaczki. Znać tyle przekleństw? Fiu fiu! Ja też chce. Starcze znasz demoni? Naucz mnie przeklinać w demonim! HAHA! Ale byłoby fajnie!” Chłopczyca śmiała się wesoło i złowieszczo zarazem, kiedy to bardka zaczęła rozglądać się ciekawsko, by dostrzec to co “widział” czerwony smok.
~ Znam… aż za dobrze ten plugawy język. I te plugawe plemię. ~ Po latach niewoli, gad bardzo gardził czartami.

Tymczasem dziewięć światełek skupiło się razem i zaczęło błyskawicznie wirować wokół pustego centrum między nimi. W jednej chwili, duszki uformowały się w coś na kształt jednej istoty, a ich ataki się nie tylko zsynchronizowane… ale i potężniejsze.
Quasit uderzony jednym z promieni, pisnął z bólu i szybko zmienił się w stonogę, kryjąc wśród traw i pospiesznie przeciskając się przez szczelinę w ziemi prowadzącą w dół. Bo tak zapewne wylazł z lochów pod nimi, przez pęknięcie w suficie, dające możliwość ucieczki na powierzchnię. Po tym zwycięstwie archony rozdzieliły się, wesoło wiwatując i gratulując sobie pokonania zła, choć w tym wypadku jedynie je odpędziły. Widać to im wystarczało do szczęścia.
- Czyż to nie było fascynujące? - spytała pełna pasji tawaif, ściągając telepatycznie swojego kompana, który porykując jak dzika bestia, straszył pracujące istotki, ciągle “przebrany” za truposza.
- Chodźmy do miasta, muszę koniecznie opowiedzieć Jarvisowi o tym wydarzeniu! - Chaaya była wyraźnie w dobrym nastroju i nie przeszkadzała jej nawet omszała czacha, spoczywająca na barach dwumetrowego albinosa.

Godiva również była zadowolona z tego przedstawienia i opierając włócznię na swoim ramieniu ruszyła przodem. “Prowadziła” dwójkę awanturników do zatłoczonego miasta, które złotoskóra zdążyła już poznać. Przywoływacza wpierw poczuła w swych myślach, nim zobaczyła.
~ Znalazłem miłą karczmę. I udało się załatwić nam kąpiel w ciepłym mleku ~ rzekł telepatycznie.
Dziewczyna podbiegła do niego i złapała go za obie ręce, mocno czymś podekscytowana.
- Widziałyśmy bitwę! Demon wyszedł spod ziemi i duszki go pokonały! - mówiła bardzo szybko, nieco piskliwym głosem, mocno naznaczonym pustynnym akcentem. Jej orzechowe tęczówki skrzyły się jak diamenty w słońcu. - Wirowały w powietrzu i raziły go promieniami, wyglądały jak słoneczna trąba! To było wspaniałe, nigdy nie widziałam jak przybysze ze sobą walczą.
Nvery stał obok ciągle w “przebraniu” i bynajmniej nic sobie nie robił z dwuznacznych spojrzeń, którymi czasem ktoś go obdarzył. Za dobrze się bawił.
- To musiało być niezwykłe widowisko. - Uśmiechnął się czarownik i zwrócił się do pozostałej dwójki. - Jesteście głodni, czy wolicie już sami ruszyć do podziemi? Bo ja mam ochotę na smakołyki. -
Wzrok wędrujący po okrytych piersiach kurtyzany, mówił jej dobrze na konsumpcję jakich “smakołyków” ma największą ochotę.
- Ja nie chcę… - mruknął jaszczur, natomiast tancerka odpowiedziała - to dobrze się składa, powinieneś coś zjeść, bo nie podzieliłam się z tobą śniadaniem…
- Nie mam tylko pochodni… Godiva masz jakieś? - spytał zadumany, białowłosy młodzian.
- Tak. Mam. Jestem w pełni przygotowana. Mam liny, pochodnię, przewodnik: Jak przeżyć 100 dni w podziemiach, zestaw przetrwania - odparła entuzjastycznie Niebieska.
- Nie będziemy siedzieć 100 dni. - Westchnął ciężko Jarvis.
- No, ale jak znajdziemy jakichś wrogów, to musimy wytropić ich kryjówkę - argumentowała smoczyca.
- Ej, ale to musimy mieć racje żywnościowe i wodę, jest tu jakiś sklep? Ile ty masz tych pochodni? Jedna nam nie starczy na długo… - Drugi z gadów już zaczął kalkulować.
- No dobrze… to najpierw do jakiegoś składu? - spytała niemrawo Dholianka.
- Proponuję do tego co ostatnio. - Zamyślił się mag, zerkając na twarz ukochanej.
~ A ciebie porwę przy najbliższej okazji.
- Właściwie to nie musicie z nami iść… możemy iść sami… - Neron popatrzył wymownie na mężczyznę w cylindrze, odpowiednio intonując wyrazy, by ten nie miał żadnych wątpliwości o jakie “sami” chodzi.
Jego Jeźdźczyni zmieszała się nieco i nadęła policzki, przyglądając się z wyrzutem swojemu wierzchowcowi.
- O co chodzi? - zapytała włóczniczka, jako jedyna nie rozumiejąca owego “niuansu” w tonie głosu Nveryiotha. Zbyt zainteresowana mijającymi ich przechodniami, nie zwracała dotąd specjalnej uwagi na toczącą się obok niej rozmowę.
- O nic… - odparła Kamala, zamykając usta albinosowi. - Pójdziemy wszyscy ponieważ i tak mamy z Jarvisem sprawę do handlarza…
- Bleh… - skwitował młodzik, krzywiąc się teatralnie, choć nikt tego nie mógł zauważyć przez wielką czaszkę.
- Chodźmy więc - stwierdził przywoływacz, ruszając przodem, choć nie prowadził, bo przed nim szedł jego cienisty kocur pełniąc rolę “zwiadowcy”.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 03-04-2018, 14:38   #155
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Wkrótce dotarli na miejsce. Niebieskóry Aghmaru przebywał w tym samym miejscu co ostatnio, oferując dwójce skrzydlatych osobników wyjątkowo kolorowe koce, targując się przy tym zawzięcie.
Smok nie odezwał się ani razu podczas marszu między uliczkami miasteczka. Szedł lekko, długimi krokami, ale obok, nie wyprzedzając swojej niziutkiej partnerki, która dodatkowo ginęła teraz przy “wielkości” demoniej czachy jaką na sobie nosił.
Gdy wszyscy się zatrzymali i on się zatrzymał, ale zachowywał się tak, jakby nie dostrzegł, że dotarli na miejsce. Górował nad złotoskórą dziewczyną, od czasu do czasu przyglądając się jej przez nozdrza i… sądząc po minie Sundari, to o czymś z nią rozmawiał poprzez łączącą ich więź. Tancerka potrząsała głową i od czasu do czasu machała dłonią jakby przepędzała muchę, albo zrywała kwiatka, lub kołysała kieliszkiem trunku, nie mogąc się wyzbyć nawyku gestykulacji podczas rozmowy - nawet tej “bezdźwiękowej”. Także i ona, wydawała się nie zauważać, że byli przed kupcem. Stroiła teatralne miny i “tańczyła” niczym jakieś egzotyczne drzewko na zefirze.

- Ach… szanowni klienci. Witam was ponownie. Jak wam się zwiedzało lochy pod zamkiem? - huknął tubalnym głosem sprzedawca, wpatrując się to w Chaayę, to w Jarvisa, po tym jak dobił interesu z poprzednią dwójką.
- Nadspodziewanie owocnie - rzekł nieco rozkojarzonym głosem czarownik, zezując na bardkę, która podskoczyła jak spłoszona gazela, nieprzygotowana na zaczepkę. Wykonała jakiś gest przy szyi i Nero zdjął swój “szykowny hełm”, stawiając go przy nogach.
- Pokój z tobą Aghmaru, cieszę się, że nas pamiętasz - odpowiedziała pozywtynie zaskoczona tawaif. - Lecz śmiem twierdzić, że mój kompan trochę zbyt optymistycznie podszedł do naszych zdobyczy… ale mniejsza z tym, przyszliśmy w interesach. Masz może pochodnie i racje?
- A czy wielbłądy mają trzy garby?! - zapytał entuzjastycznie i retorycznie olbrzym, po czym przeliczył na palcach. - Nie… nie mają. Przynajmniej nie w twoim świecie, prawda? Dwa garby? Chyba mają zazwyczaj. A więc ja też mam… nie garby, ale racje i pochodnie i liny i kilofy i kostury i wszystko w okazyjnych cenach jeśli kupujesz komplety!
- Hmmm… to się okaże czy w dobrych cenach. - Uśmiechnęła się zajadle Dholianka, po czym zaśmiała perliście, aż jej dwumetrowego, białowłosego towarzysza wstrząsnął dreszczyk.
- Potrzebna nam lina, kotwiczka, pochodnie… ile chcecie tych pochodni? Po dwie na głowę wam wystarczą? - zwróciła się do skrzydlatych, ale nie czekała na odpowiedź. - Bukłak, hubkę i krzesiwo, kilka racji, bo a nuż może się gdzie zgubią i będziemy mieć spokó… to znaczy będziemy się strasznie martwić - sprostowała gdy zielonołuski gad pacnął ją w ramię, aż się gibnęła niczym konik na biegunach.
- Lina o standardowej długości, powiedzmy cztery pochodnie od łebka, co daje dwanaście, jeden bukłak, hubka z krzesiwem, po cztery racje na łebka… szesnaście. To będzie… hmm… minus upust za duże zakupy. Osiemnaście sztuk złota i dwadzieścia dwie sztuki srebra - podał swoją cenę.
- Pfff… faktycznie nie kłamałeś… - Westchnęła łaniooka, kiwając głową na boki. - Niech więc będzie…
~ Jak już ich spakujemy i oddelegujemy, to poruszymy kwestie odłamka i identyfikacji, co ty na to? ~ spytała telepatycznie przywoływacz, kiedy albinos zaczął przeliczać swoje oszczędności.
- Będziesz mi wisieć do końca życia te racje, nigdy się nie wypłacisz. - Ten odparł wesoło w kierunku włóczniczki.
- Nie można kłamać w tym mieście. Anioły są czułe na oznaki oszustwa… niestety. - Zaśmiał się rubasznie kupiec, a magik dodał w myślach
~ To rozsądny pomysł. Ich lud nie słynie z agresji i nie będzie chciał zdobyć naszych artefaktów za pomocą przemocy czy nawet kradzieży.
- Ach… musi tu być więc strasznie nudno… - odparła kobieta z pustyni, a Nveryioth zapłacił starannie wyliczonymi monetami.
- I jest. Niebianie z praworządnej ścieżki świata są sztywni i bardzo biurokratyczni, ale... cóż… gdy wchodzisz między draxy to… - Wzruszył ramionami niebieskoskóry przeliczając samemu pieniądze.

- Znacie drogę, prawda? - Kamala dopytała się grzecznie obu drakonów, ale tylko pro forma. Nvery choć nigdy tu nie był, umiał trafić do wejścia do podziemi, więc tylko burknął coś niezrozumiale, pakując ekwipunek do plecaka.
- Tak. Znamy. Znamy - potwierdziła Godiva, zerkając na oboje jeźdźców. - Poradzimy sobie.
Po czym ruszyła za białoskórym młodzieńcem dodając - Najpierw do biura… trzeba formalności spełnić. Zarejestrować się.
- Nie zapomnijcie o wodzie… wstąpcie do jakiejś karczmy i sobie napełnijcie bukłak - poleciła bardka, odprowadzając wzrokiem swoją mało zadowoloną z towarzystwa jaszczurkę. Po chwili wróciła spojrzeniem do kochanka i westchnęła.
- Mamy też… obiekty do identyfikacji - zaczął czarownik cicho, spoglądając uważnie na pyzatą mordkę Aghmaru. Ten uśmiechnął się szeroko i rzekł - Brzmi to jak okazja do zarobku.
- Pod warunkiem, że będziesz umiał zidentyfikować przedmioty… bo są dość… unikatowe - wyjaśniła ostrożnie dziewczyna, nagle wyjątkowo zmieszana.
- Brzmi bardzo profitowo, acz groźnie. - Kupiec pstryknął palcami i jego kramik zaczął się sam zwijać. - Chodźmy porozmawiać, gdzie będziemy mieli nieco prywatności, zgoda?
- Zgoda - potwierdził mag, a olbrzym ruszył przodem w kierunku nieco zapomnianej uliczki. Tam rzucił na ziemię kolorową kulkę wyciągniętą z kieszeni, która rozłożyła się w duży, wielobarwny namiot wypełniający całe przejście.
- Zapraszam do środka - rzekł serdecznie handlarz, skłaniając się lekko przed Jarvisem i Chaayą.

Kurtyzana zajrzała ciekawsko do środka, cmokając jak zadowolona kwoczka.
- Ach, umiesz się urządzić… nic tylko pozazdrościć - mruknęła wesolutko. - Co to za magia?
- Magiczny przedmiot. Rozkładany namiot z wszelkimi wygodami. Niestety jednorazowego użytku… dlatego mam ich kilka - wyjaśnił przybysz, podczas gdy tancerka rozglądała się po wyłożonym poduszkami wnętrzu, przypominającym bardzo jej rodzinne strony.
- Jednorazowe… to szkoda, wielka szkoda - odparła wchodząc i siadając na dywanie, po czym podparła się puchatą poduchą.
- Ich twórca mógłby stworzyć wielokrotnego użytku. Ale to pomysłowa szujka, która wie, że lepiej zarobi na tańszych i jednorazowych namiotach - stwierdził sprzedawca, wchodząc do namiotu po czarowniku. - To co chcielibyście mi pokazać?
~ Pokazać mu? ~ zapytał telepatycznie Jarvis.
~ Pokazuj, pokazuj! ~ Zaśmiała się dziewczyna, klepiąc miejsce obok siebie.

Mężczyzna wyjął niedużą skrzyneczkę i powoli otworzył ją, pokazując obojgu zawartość. Przypominający grot strzały, rdzawy kawałek metalu o niedużym, okrągłym wgłębieniu w “podstawie” grotu. Widać było wyraźnie, że odłamek musi być częścią czegoś większego. Nierówny kształt w podstawie świadczył o tym, że należał kiedyś większego przedmiotu.
- Wygląda mało imponująco jak na bardzo wartościowy i potężny przedmiot - ocenił Aghmaru po chwili, przyglądając się odłamkowi z rezerwą.
- Zapewniam, że wygląd może w tym przypadku mylić - odparł przywoływacz, podając mu skrzyneczkę.
Sundari zaśmiała się psotliwie, oglądając przedmiot jak młoda sówka okolicę swojej dziupli.
- Hmmm… chyba trochę się zawiodłam, choć nie wiem czego się spodziewałam - dodała beztrosko, bo i ona pierwszy raz widziała ów ‘okruch’, po czym zaczęła gmerać we własnej torbie, zapewne szukając medalionu, a że miała sporo rupieci, był to nie lada wyczyn.
- Aaach rzeczywiście… pulsuje wręcz mocą - odparł z uśmiechem kupiec, egzaminując kawałek metalu w pulchnych dłoniach. - Ile za niego chcecie? Albo co? W takim przypadku handel wymienny byłby bardziej… na miejscu.
- Nie powiedziałem, że chcemy go sprzedać. Raczej dowiedzieć się co potrafi - odparł magik.
~ Naprawdę? ~ zdziwiła się Dholianka, na chwilę przerywając poszukiwania drugiego z artefaktów.
~ Nie. Ale on tego wiedzieć nie musi ~ sprostował telepatycznie jej kochanek, podczas gdy niebieskoskóry próbował magii wieszczenia na owym skarbie.
- Jest dość brzydki… jak na tak duży potencjał. Ma też jakąś skazę, mimo, że nie jest przeklętym przedmiotem - ocenił po pewnym czasie gospodarz czarodziejskiego namiotu.
~ Hmm.. dziwne podejście, ale no dobrze… ~ Tawaif wzięła torbę na kolana i zaczęła dogłębniejsze poszukiwania.
- Możesz… podać więcej szczegółów? - zapytał Jarvis.
- Eeech… nie za wiele wymagacie? Jestem tylko kupcem, a to jest magiczny artefakt. Nie jestem znawcą sztuk tajemnych. Wygląda na to, że obdarza jakąś stałą mocą, możliwą zdolnością ograniczoną w używaniu. Hmm… trudno go rozszyfrować. A i wygląda na to, że jest częścią większej całości. Macie ich więcej? - zapytał na koniec z nadzieją. - Wiecie może gdzie jest ich więcej?
- Artefakty nie rosną na drzewach - przypomniał mu rozbawiony czarownik.
- Noooo tak. Nie rosną - zgodził się z nim Aghmaru, troszkę zasmucony tym faktem.
- Jak na kogoś kto skupuje magiczne przedmioty, wiesz stosunkowo mało - poskarżyła się ze smutkiem bardka wyciągając schowany w piąstce medalion.
~ W takim wypadku nie wiem czy nam pomoże z jednorożcem… ~ dodała telepatycznie.
- Nie mówimy tu o magicznych przedmiotach panienko. Tylko o artefaktach. To całkowicie inna skala - odparł niezrażony handlarz, a jej towarzysz stwierdził bez entuzjazmu.
~ Możesz pokazać, najwyżej nic nie odkryje.
- A tam i to magiczne i to magiczne… popatrz na to - odpowiedziała wesoło Kamala i pokazała elfi medalik.
- Zwykły magiczny miecz jest jak pospolity kwiatek. Są popularne i łatwe do rozpoznania, bo jest ich wiele i wszystkie mają podobne właściwości. Artefakty są jak rzadkie zioła, rosnące w niedostępnych górach. Unikalne i przez to słabo poznane. - Sprzedawca wziął wisiorek w dłonie i zamarł zaskoczony. - To jest całkiem śliczne.
- Prawda? Wydaje mi się, że to elfia robota - rzekła z niejaką dumą w głosie tawaif.
- I pewnie tak jest. Co więcej… to chyba inteligentny przedmiot. Kontaktował się z tobą telepatycznie lub jakoś inaczej? - zapytał olbrzym.
- Och… - Westchnęła zaskoczona tancerka i przez chwilę nie wiedziała co odpowiedzieć. - Właściwie… właściwie jak o to pytasz to… wydaje mi się, że tak… można tak powiedzieć. Widzę rzeczy i istoty, które dawno przeminęły, czasem do mnie… mówią. - Zamilkłszy, kurtyzana popatrzyła na przywoływacza.
~ Wspomnieć mu o odbiciach?
~ Czemu nie? Komu miałby to wypaplać? ~ Ten ocenił.
- I… jak go zakładam to w odbiciu lustra widzę kogoś innego. Kogoś kogo widzę w wizjach… - dokończyła swą wypowiedź dziewczyna.
- Tak.. wydaje mi się, że ma jakieś powiązania z czasem i przestrzenią. Łączy dwa punkty na linii czasu w jakimś… celu. To potężny przedmiot. Potężniejszy nawet niż ten odłamek, który pokazaliście mi wcześniej i … - Spojrzał wprost na tancerkę. - Ten medalion chce należeć do ciebie z jakiegoś powodu, bo w innym przypadku po co by ci pokazywał to co pokazuje?
- Nie wiem… - przyznała bezradnie złotoskóra i popatrzyła na przedmiot z niebieskich dłoniach.

~ I… co teraz? Zaproponować mu wymianę za identyfikację? Tak czy siak musimy mu zapłacić za jego próby… ~ Chaaya wolała poradzić się czarownika w myślach.
~ Możemy oddać odłamek za jego wiedzę i parę magicznych przedmiotów. To uczciwa zapłata? ~ zaproponował mężczyzna, a Aghmaru zadumał się mówiąc. - Hmmm… cóż. Potrzebowałbym czasu, a może i pomocy kogoś lepiej obeznanego ze sztuką magiczną, by rozszyfrować tajemnice tych dwóch przedmiotów, choć… medalion może odkryć przed tobą swoje sekrety, gdy uzna, że powinien.
~ Jeśli faktycznie ten wisior jest… inteligentny… to może nie powinniśmy go identyfikować “na siłę”? ~ Kobieta była wyraźnie skonsternowana całą sytuacją. W swoim krótkim życiu tylko dwa razy spotkała się z takimi przedmiotami, gdzie tylko w jednym przypadku miała szansę na namiastkę “rozmowy”. Sztylet Lady Jasmine podobno był duszą sławetnej skrytobójczyni… tylko, że nikt na pustyni o takowej nie słyszał, a Dholianka była wtedy i za młoda i za głupia, by drążyć dalej temat, czy to z samym ostrzem, czy z jego posiadaczem.
~ Identyfikacja sama w sobie w żaden sposób nie szkodzi przedmiotowi. A i ten wisior nie opiera się identyfikacji. Tyle, że odkrywanie tajemnic artefaktów jest trudne samo w sobie z powodu ich wyjątkowości ~ wyjaśnił mag, podczas gdy kupiec pogrążony we własnym świecie dalej dumał nad naszyjnikiem.
- Hmmmm… chyba czegoś mu brakuje. Czegoś… już wiem! Drugiego do pary. To jeden… z kochanków. Musi być i wisior męski!
- A… więc to kobieta? - spytała tawaif, coraz bardziej skołowana, patrząc to na jednego, to na drugiego z mężczyzn. Pomijając fakt, że słowo artefakt, kojarzył jej się zazwyczaj tylko z jednym unikalnym i z niczym niepowiązanym przedmiotem, to coraz bardziej miała dość swojego “szczęścia” do znajdowania tony drogocennych, a jednocześnie totalnie bezużytecznych rzeczy.
Posągi, księgi, różdżki, wisiorki… jeszcze brakuje jej prywatnej mumii majordomusa, który będzie łaził za nią z tacą owocowych koreczków.
- Nieee…. ale przeznaczony jest na kobiecą szyję - ocenił sprzedawca, co czarownik skwitował słowami. - To nie oznacza, że jest żeński.
~ To się wysławiaj normalnie… ~ pomyślała chmuernie bardka, patrząc na niebieskoskórego z coraz bardziej nabzdyczoną miną. Skoro medalionowi potrzeba było męskiego kochanka, pewnikiem był kobietą!

“HAHA Kamala jest zła HAHA!” Deewani zaszczebiotała wesoło, co zabrzmiało bardziej jak szczek młodej hienki. “Olejmy to wszystko i chodźmy na wycieczkę! Prawda Starcze? Chodźmy na wycieczkę, będzie fajnie, HAHA, przygoda!”
~ Gdzie niby chcesz iść na tą wycieczkę? ~ zapytał cicho smok mając otwarte tylko jedno oko, zerkające na chłopczycę ukrytą wśród masek. Podczas gdy mag odezwał się do swojej partnerki.
~ Myślę, że możemy wymienić odłamek za cztery magiczne przedmioty… to będzie uczciwa oferta, wraz z zapłatą za przekazaną wiedzę.
“Nie wiem… gdzieś gdzie jest fajnie i nie ma tyle paplaniny. Nic z tego tutaj nie rozumiem i nie chce rozumieć” obruszyła się dziewuszka, której cierpliwość nigdy nie była mocną stroną.
Natomiast sama Sundari była wyjątkowo posępna. Miała wiele na głowie i aktualnie operowała większą ilością niewiadomych niż uzyskiwała jakichkolwiek odpowiedzi.
Czym był ów odłamek? Jakie skutki uboczne dawało jego używanie? Gdzie znajdowała się reszta całej Gwiazdy? Dlaczego medalion trafił do jej rąk? Została wybrana? Naznaczona? Błogosławiona? Co do wszystkich diabłów oznaczało, że jednorożcowi potrzebny jest “kochanek”?
O nic się takiego nie prosiła, wystarczył jej zrzędzący Starzec, własne rozterki i przykre wspomnienia, które odbijały się pikantną czkawką co i rusz, wysysając z niej siły, a tymczasem każdy dzień pakuje ją w nowe kłopoty i wyzwania, jakby co najmniej przyciągała, niczym magnes metal, najdziwniejsze istoty i zjawiska.
Już pal licho tego cholernego Miedzianogłowego, który się przypałętał jak pchła na grzbiecie wielbłąda, ma teraz jeszcze szukać pary dla jakiegoś wisiorka?! Co ona do cholery, wygrała przetarg na niewolnika miesiąca? Przynieś, podaj, pozamiataj?
Z tego bezsilnego gniewu smarkata Laboni zaśliniła sobie brodę, puszczając bańki przy jednoczesnym warczeniu jak młoda fretka. Wczepiwszy lepkie paluszki w kosmyki włosów wnuczki, szarpała nimi jak sznurkiem dzwonka.

Język Pradawnego owinął się wokół Deewani i Starzec połknął dziewczynkę.
~ Zobaczysz chwilę mojej chwały. Potęgę prawdziwego smoka. Tylko się nie wychylaj i trzymaj z dala od samej jatki. Co prawda zginąć nie możesz… ale zaboli jeśli wpadniesz między walczących i ani tamten ja, ani pchły nie okażą ci litości ~ wyjaśnił połkniętej masce.
Jarvis zaś zerkając na zamyśloną i jednocześnie nadąsaną z jakiegoś powodu bardkę, wciągnął Aghmaru w pogaduszki na temat magii, czekając, aż kobieta dojdzie do siebie.
“Łihi-hi!” zaskandowała chłopczyca entuzjastycznie. “Przemień mnie w bulbula! Przemień! Przemień!” zażądała cała podekscytowana nową “misją”.
“Posklejana” Chaaya wydobyła włosy z mokrej piąstki małego urwipołcia, starannie odginając każdy z pulchnych paluszków, jakby obierała egzotyczny i żyjący własnym życiem owoc.
Widać było, że przechodzi kolejny kryzys, o którego obwiniała wszystkich po kolei. Babkę. Swoją chorą wyobraźnię. Antycznego. Nawet chmurom La Rasquelle się oberwało, ale to akurat nie była nowość.
~ Wymieńmy to cholerstwo i miejmy je z głowy… nie potrzebuje mieć dodatkowych problemów ~ zawyrokowała w końcu posępnie, informując telepatycznie kochanka o swojej decyzji.
“PFFFRRRRWWWRR…” pieniła się matrona, chwytając za strój swojej tworzycielki, łopocząc nim na boki jak kotarami.
Tymczasem Ferragus spełnił kaprys buńczucznej maski i zamknął oko posyłając, słowiczka na pole bitwy, gdzie zadarł z faraonem drugiej dynastii i bezlitośnie spopielił jego wojska, które wysłano, by go ukarać.

- Jesteśmy gotowi... wymienić odłamek naaaa… kilka magicznych przedmiotów - zaproponował przywoływacz.
- Interesujące. Czego potrzebujecie więc? Jaka magia by zadowoliła? - zapytał w odpowiedzi olbrzym.
- Umiesz robić magiczne przedmioty? - spytała nagle tancerka, jakby sobie przypomniała o możliwości zawarcia słowa w dyskusji.
- Ja? Nie. To zbyt dużo zajmuje czasu i jest pracochłonne. Ja pośredniczę w wymianie magicznych towarów na olbrzymią skalę. Jeśli chodzi o odległości. I mam spory asortyment towarów. Od broni i zwojów, przez różdżki, pancerze, cudowne przedmioty i… magię użytkową w różnym znaczeniu tego słowa - wyjaśnił kupiec.
~ Bez sensu… ~ mruknęła do siebie Kamala, na powrót zapadając się w wielką poduszkę. Jak miała coś wybrać, skoro nawet nie wiedziała jak to wygląda, ani co potrafi? Nie mogła sobie nawet indywidualnie niczego zamówić, a ceniła estetykę, która ewentualnie może zostać połączona z przydatnością.
- Może masz jakieś ciekawe…. łuki? - zapytał czarownik, na co gospodarz wybuchł głośnym śmiechem.
- Czy ja mam ciekawe łuki? - spytał retorycznie, po czym wykonał kilka gestów dłonią i przed nim pojawiła się spora skrzynka, którą otworzył odsłaniając jej zawartość.
- Mam kilka… - Z dumą zaprezentował swą kolekcję filigranowych łuków, wykutych w całości z dziwnych metali i bogato ornamentowanych, w dodatku każdy z nich miał strzały wykonane specjalnie do kompletu.
- Toż to BIAŁE barbarzyństwo trzymać łuk w skrzyni! - żachnęła się wyraźnie oburzona tą wizją tancerka, niemniej zaglądając ciekawsko do środka uchylonego wieka.
Przekręciła głowę raz w prawo, raz w lewo. Oparła się dłońmi o brzeg kufra, przypatrując się z fascynacją “ukrytym” skarbom.
Dholianka nigdy nie widziała takich wyrobów, sama nie mogła się zdecydować czy zdobienia ją urzekły, czy wręcz zdegustowały.
- Co one potrafią? - mruknęła cicho, wyciągając palec do ostrej strzały o skręcony grocie.
- Nooo… każdy co innego. To są wyjątkowe bronie, których nie znajdziesz w swoim świecie. “Wykuto” je w dziczy Fey, użyto płynnego metalu i magią nadano im kształty, poza tym… nie mam pojęcia co driady i nimfy miały na myśli o pieszczocie stali i nie chcę zgadywać. Który szczególnie wpadł w oko panienki? - zapytał na koniec Aghmaru.
“Jepnij mu, mosze zaćnie sachowiwać się jak tupieć!” poleciła ochoczo Laboni, wycierając buzię w rękawek. Cholerne ząbkowanie strasznie swędziało, i nawet po tylu latach, owe wspomnienie nie zdołało wyblaknąć, toteż teraz musiała stawić czoło nadczynności swoich śliniawek.
- Te dwa… mają coś w sobie… - pokazała dziewczyna z pustyni, drugą i trzecią broń z kolejności. Pierwsza zdawała się być dla niej zbyt męska i mroczna, natomiast dwie ostatnie… na mało praktyczne, czemu winne były śliczne i misterne kwiatuszki, których, aż chciało się rwać i wąchać.

- Aaaa tak… - Niebieskoskóry ostrożnie podniósł srebrny łuk. - Jego strzały nasączone są mocą dźwięku i drży w dłoni barda wzmacniając jego pieśni. Masz dobre oko do broni - pochwalił ją.
- Nie za bardzo rozumiem… czyli sam łuk w sobie nie jest magiczny tylko pociski? - spytała niepewnie tawaif, pomijając fakt, że nie za bardzo pojmowała, jak można było śpiewać podczas strzelania, które przecież wymagało skupienia i zrównoważonej ręki.
- Nie. Nie. Nie. Jak każdy magiczny łuk, ten również nasącza pociski mocą dźwięku. Natomiast trzymany w dłoni podczas używania przez barda jego… jak to się nazywa… popisów wzmacnia je nieco - wyjaśnił skrzedawca.
- A...acha… a ten drugi co potrafi? - Choć Chaaya utrzymywała zainteresowanie innymi wyrobami, to Jarvis miał mocne podstawy sądzić, że decyzja i tak już w jej głowie zapadła. Znany błysk pożądania, tlił się w orzechowych tęczówkach, tłumiony jedynie silną wolą, by nie zdradzić się przed nieznajomym.
- Ten… to jest oręż dla koneserów. Dla mistrzów łuku. Jeśli wystrzeli się z odpowiednią precyzją i trafi w odpowiednio wrażliwie miejsce, to strzała przeszywając ciało, zmieni się we włócznię i przyszpili wroga do podłogi, drzwi, ściany, drzewa… ogólnie przyszpili - odpowiedział z zadowoleniem Aghmaru i dodał - Niestety aby to uczynić, trzeba być biegłym w posługiwaniu się łukiem. Lub mieć szczęście. Lub i jedno i drugie.
- Ojej… nie wygląda na taki groźny… - speszyła się tawaif i popatrzyła wyczekująco na czarownika, jakby to od niego zależała cała transakcja, którą aktualnie bardzo chciała przyspieszyć.
- A magiczne torby maaasz? Takie pojemne? - zagaiła ponownie handlarza, lecz nie rezygnując z hipnotyzowania kochanka.
- Oczywiście… - Kupiec znów pstryknął palcami, przywołując kolejną skrzynię i otwierając ją mówił. - Mam tu wiele z nich robione w różnych krainach, ale działają tak samo, choć z różną pojemnością oczywiście.
Tych toreb było rzeczywiście znacznie więcej, jedne bardziej kolorowe, drugie mniej. Jedne z paciorkami, inne z wypalanymi wzorami. Jedne obite żelaznymi ćwiekami, inne z jaszczurczej skóry. Do wyboru do koloru.

Sundari jeszcze chwilę przyszpilała przywoływacza pożąliwonaglącym spojrzeniem, by w końcu poddać się ciekawości i bez reszty oddać się przeglądaniu toreb, torebeczek, sakiew, plecaków.
Mnogość produktów oraz staranność ich wykonania, na chwilę odciągnęły jej uwagę od posępnych myśli.
Możliwe też, że swój ważny udział w poprawie nastroju, miała także świetnie bawiąca się Deewani, która przemierzała niebiosa wspomnień Starca, obserwując jego waleczne osiągnięcia. Im więcej było ognia i uderzeń ogona w spopielone szczątki armii wroga, tym radośniej szarutki słowiczek ćwierkał.
~ Łuk i pojemna torba. Co jeszcze moglibyśmy wziąć w zamian za odłamek? ~ zapytał magik, patrząc na zadowoloną kobietę przetrząsającą skrzynię, jakby była jej własną.
~ Buty, pas, rękawice, nowy kapelusz, bo twój jest strasznie brzydki i go nie lubię, magiczne pióro, i też chcę okulary do widzenia w ciemności, i… i… ~ To było zły ruch ze strony Jarvisa. Bardzo zły ruch… usłyszał on o rzeczach i przedmiotach o których istnieniu niekoniecznie chciał wiedzieć, lecz z jakiegoś powodu były kurytaznie niezbędne do przeżycia.
Oczywiście… im ładniejsze i droższe… tym lepiej. W jej liście pojawiło się miejsce nawet dla latającego dywanu i kufrze na nóżkach, o… prywatnym mimiku nie wspominając.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 03-04-2018, 18:07   #156
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

- Może masz coś ciekawego z garderoby? - zapytał przywoływacz z jakiegoś powodu bardzo zżyty ze swoim cylindrem, którego to obecnie trzymał w dłoniach niczym dzidziusia.
- Ależ oczywiście, że mam… - odparł zadowolony z siebie sprzedawca i przywołał kolejną pakę, która po otwarciu kryła w sobie zielony płaszcz z kapturem, ozdobiony frędzlami, przypominający barde fasonem o rodzinnych stronach, niemniej na pewno nie tam stworzony, oraz czarną suknię ozdobioną falbanami, której krój był śmiały i skandaliczny zarazem.
- Jakie one piękne… - Zachwyciła się dziewczyna, cmokając z aprobatą nad kolejnymi, ujawnionymi precjozami. Co prawda na początku olbrzym trochę zawiódł jej oczekiwania, ale szybko nadrobił straty swoją starannie wyselekcjonowaną kolekcją.
- Te kolory są takie… żywe... - Zadumała się nad ‘rześkością’ płaszcza i ‘pochmurnością’ (i to dosłowną choć w pozytywnym sensie) damskiej kreacji.
- Stroje są wykonane z materiałów, które nie blakną i nie matowieją. Miękkie i jedwabiste jak pupa sukkuba. - Cmoknął niemal w zadowoleniu kupiec.
- A są magiczne? - dopytywała się naiwnie Dholianka.
- Czy są magiczne. Oczywiście, że tak! - Obruszył się Aghmaru słysząc jej powątpiewania.
- Płaszcz pozwala na krótkotrwały lot, a suknia chodzenie po ścianach i raz dziennie rzucenie czaru pajęczej sieci - wyjaśnił z uśmiechem.
- Oooooch… - Tawaif zachłysnęła się możliwościami fascynującego ją ubioru, skubiąc falbankę sukienki jak ziarnka słonecznika. Coraz więcej rzeczy pragnęła na własność i przez to z trudem potrafiła usiedzieć w miejscu. - A masz jakieś buty, które przydałyby się na trudne wyprawy i poszukiwania skarbów?
- Też pytanie. - Teatralnie prychnął handlarz, przywołując czwartą już skrzynię. - Mam buty na każdą okazję.
Sięgnął do niej, wyjmując parę obuwia.

[media]http://image.ibb.co/kaw7C7/71806629.jpg[/media]

- Ale tobie zależy na czymś takim, prawda? - zapytał retorycznie.
- Nie… mówiąc o trudnych wyprawach i poszukiwaniach skarbów miałam na myśli skaliste i niebezpieczne góry, nawiedzone katakumby, zgubne bagna, zapomniane i zawalone lochy, groty, jaskinie, uroczyska, lasy, czy podniebne, opuszczone zamki… - odparła rozbawiona Chaaya, wesoło chichocząc. - Z całym szacunkiem dla nieskończonych zastępów magicznych wynalazców, ale to… nie nadaje się ani do biegania, ani do walki, ani do jazdy, ani do wspinaczki, ani do przedzierania się przez śliskie i niepewne podłoże… o samej wygodzie podczas spania nie wspominając.
Następnie wyciągnęła spod siebie nóżkę, unosząc ją wyprostowaną przed siebie. Spódnica zsunęła się podłogę ukazując delikatną, koronkową pończoszkę na kształtnej łydce, oraz stopę obutą w elfie trzewiczki z liściastym motywem.
- Interesuje mnie taki rodzaj buta… - dodała wesoło pokazując całkowicie płaściutką podeszwę i mało krępujące oraz czasochłonne wiązania. - Tylko… z cholewą, chroniącą przed błotem, piaskiem, wodą i kamieniami. - Gestykulowała przy tym, pokazując różne partie swojej goleni, jakby czarowała nad nimi szyte na miarę obuwie.

- Nie będzie łatwo. - Zadumany Aghmaru, podrapał się po brodzie, podczas gdy spojrzenie czarownika, wędrujące po stopie tancerki było… lubieżne i łakome zarazem. Obiecujące nieprzyzwoite chwile, gdy tylko kobieta wpadnie w jego dłonie.
Zaś gospodarz czarodziejskiego namiotu wyciągnął parę butów, które...

[media]http://image.ibb.co/edkNKn/srerdtrec.jpg[/media]

… nie były idealne. Najwyraźniej nie miał na składzie dokładnie tego, czego Kamala pragnęła.

- No cóż… trudno - stwierdziła polubownie i rezolutnie zarazem bardka, po dokonaniu organoleptycznego zbadania niebieskich kozaków, które jednak były stworzone z dość trudnego do pielęgnacji materiału. Zdecydowanie kobieta preferowała coś z gładkiej skóry, najlepiej podwójnie wyprawionej i nieprzemakalnej.
“Pokazowa” nóżka schowała się z powrotem pod spódnicą sukni, spozierając przez rozporek koronkowym udem, jakby się upewniając, czy magik dalej ją obserwował.
Co było wszak oczywistością, tawaif była zbyt doświadczoną kusicielką, by jej zdobycz zerwała się z haczyka. Jarvis więc “dyskretnie” wpatrywał się w to, co mu “przypadkiem” pokazywała.
- Wiążą się same i zapewniają swobodę ruchów. Zawsze i w każdych warunkach. No… może poza kajdanami na kostkach. Wtedy to nie. Ale magia nie jest ich w stanie skrępować - zachwalał swój towar handlarz.
- Ale same się zapewne nie piorą… wpadnę raz w bagno i błoto do końca życia będzie prześladować sploty ich materiału… - Zaśmiała się posotliwie złotoskóra piękność, przyglądając się ciekawsko olbrzymiemu rozmówcy. - Hmmm, a może znajdziesz coś… przez co mój posępny towarzysz częściej będzie się uśmiechać? - spytała z lisim uśmieszkiem, pacając wdzięcznie czarownika w kolano, by przestał świdrować jej nogi spojrzeniem wygłodniałego wilka.
- Mam zarówno maść sprawiającą, że natarty nią przedmiot przez miesiąc nie będzie się w ogóle brudził, jak i płyn usuwający wszelkie zabrudzenia. Ale jeśli mówimy o czymś co kusi męskie oko tooooo… - Następny kuferek, który samoistnie się pojawił, zaczął być otwierany.
- Bardziej mnie interesuje jakaś maść, która przez miesiąc zmusi nasmarowanego nieboraka do promiennego wyszczerzania się do każdego… - sprostowała swoją psotliwa wizję.
- Takiej maści niestety nie mam - odparł z uśmiechem kupiec, przerywając swoje poszukiwania.
- A miksturę? Może różdżkę? Tylko spójrz na niego… wysysa całą pozytywną aurę, kumulując ją sobie pod tym szpetnym cylindrem, który pieści jak domowego pupila… Hmmm... może być nawet narzędzie tortur… byleby się uśmiechał częściej. - Kurtyzana nie dawała za wygraną, całkiem dobrze się przy tym bawiąc. - Ach… mówię ci… nie wiesz jak to jest, utknąć w mieście gdzie nigdy nie świeci słońce… tutaj przynajmniej niebo jest jasne i nie wygląda jakby chciało w każdej chwili zawalić ci się na głowę.
- Współczuję. Słońca bywają piękne, a co wiecznych uśmiechów…. cóż. Dysponuję zwojem dla bardki, który to… pozwala na… - Aghmaru jakby zaczął się zacinać. - Wywołanie orgazmicznych wibracji w ciele celu… To wywołuje zwykle uśmiech, obok kompromitujących jęków.
- Pfff… ktoś potrzebuje do tego zwoju? - zdziwiła się Chaaya i zapatrzyła w sufit, jakby rozmyślając nad tą kwestią.
- Tak. W odpowiednich sytuacjach… publicznych zazwyczaj. Gdy się chce zdyskredytować mówcę przed gronem zwolenników. Ciężko się zachęca do boju, gdy ciałem szarpie rozkosz, a z ust wyrywają się jęki - wyjaśnił kupiec wspominając coś. - Albo gdy próbuje przekonać ludzi do wygnania obcych sprzedawców z miasta.

Sundari nie odpowiedziała, zapewne nawet nie słuchając swego rozmówcy. Chwilę jeszcze pomilczała, licząc szwy pod kopułą namiotu, po czym potrząsnęła charakterystycznie głową ni to przytakując, ni przecząc.
- To mało zabawny czar… zdecydowanie wolę coś bardziej finezyjnego w ośmieszaniu… Znasz może “Ek o teh”? To… we wspólnym brzmi “mówię, a myślę”... pozwala zamieszać w głowie delikwenta, który myśli jedno, ale mówi drugie, w czym jest to zazwyczaj całkowite przeciwieństwo swoich przekonań… Nie pamiętam z jakiej to szkoły czar, ale można nim o wiele więcej uzyskać niż jakimś szczurzym stękiem i wypiekami na licu.
- Obawiam się, że nie mam takich zwojów na stanie, ani różdżek - zadumał się niebieskoskóry tłuścioszek. - Choć przyznaję… opis brzmi znajomo.
- Ach to tylko taka anegdotka… to chyba popularne zaklęcie, bo istnieje w wielu kulturach, oczywiście pod różnymi nazwami ludowymi. Niektóre są bardzo niegrzeczne, jak na przykład, “Zaklęcie kobiecej logiki”. No… to co masz w tym kufrze? Przerwałam ci niegrzecznie zanim zdążyłeś się wyłożyć.
- To co lubią mężczyźni. To co lubią na kobiecie - wyjaśnił uprzejmie handlarz.
- Iii zapewne jest ściśle przeznaczone do oglądania w alkowie… tam słońca akurat nie potrzebuję… wolałabym na ulicy - burknęła ni to zła, ni rozczarowana Dholianka, spoglądając koso na trzymany w ramionach kapelusz kochanka.
~ Przysięgam, że przerobię go na doniczkę, jeśli nie przestaniesz go tak hołubić jak zbawiciela ~ fuknęła przez telepatię, może jedynie tylko troszkę zazdrosna o te smukłe dłonie, które zamiast spoczywać na jej biodrach, gładziły brązowy filc cylindra.
- Acha… - Na powrót zamyślił się gigant, drapiąc po brodzie. - Suknia jakaś? Niemagiczna, ale ładna? - zagaił niepewnie, mając problem z odgadnięciem toku rozumowania klientki.
Cylinder zaś wylądował na głowie Jarvisa, zmieniając się w skórzaną przepaskę.
- Suknię już sobie wybrałam… możliwość chodzenia po ścianach jest zbyt zabawna, by z niej zrezygnować dla jakiegoś ślicznego ciuszka… - odparła rozbawiona widokiem brązowooka. - To w takim razie… by nie przedłużać. Odłamek za łuk, torbę i sukienkę i jeśli ten smętny obłoczek, udający zawadiackiego pirata lub tropiciela z lasu się zgodzi, to możemy przejść do finalizacji.
- Ależ oczywiście… acz… może rękawiczki. Niemagiczne, ale… kuszące? - zadumał się Aghmaru, nadal rozmyślając nad wyzwaniem jakie mu rzuciła.
- To już wolałabym magiczne… co by mi dały ogrzą siłę, sprałabym go na kwaśne jabłko i od razu by się uśmiechał od ucha do ucha za każdym razem jakbym na niego pstryknęła - zaszczebiotała jak wredny imp tancerka i znowu trąciła dłonią kochanka, by przestał bujać w obłokach i dawał się jawnie obgadywać.

- Tak. Zgadzamy się na łuk, torbę i sukienkę za odłamek - potwierdził ponaglony czarownik, uśmiechając się do niej tak, że domyśliła się, że te obłoki w których bujał miały kształt łoża i wzbogacone były ciałem dziewczyny rozpalonej pożądaniem. - Możemy przejść do finalizacji.
- Ja też się zgadzam. To uczciwa wymiana - odparł kupiec.
Chaaya jedynie zachichotała, oddając się swojej chorej wyobraźni, która już opowiadała własną historię na temat jej kochasia i ‘pewnych’ rękawiczek.
Zadowolony olbrzym wybrał ze swojego kuferka torbę, która najbardziej pasowałaby do bardki, włożył do niej suknię, jak i łuk z kołczanem i kompletem strzał i podał Jarvisowi. Ten przekazał mu w zamian swój odłamek, co sprzedawczyk skwitował wesoło
- Pamiętajcie, że zawsze jestem gotów robić kolejne interesy. I mam prawie wszystko w swych magazynach.
- Jeszcze medalion… jeśli łaska - odparła tawaif, porywając swoje fanty i tuląc je jak ukochane dziecię, głaskała opuszkami delikatną skórę torebki, tłoczoną w piękne i różnokolorowe wzory.
- Oczywiście… jak mogłem zapomnieć - rzekł kupiec przepraszającym tonem i podał Dholiance medalion… zadowolony, że wraca w jej ręce. A może to się tylko Kamali wydawało, po tym co o nim usłyszała? Może to tylko jej wyobraźnia?
- Nie szkodzi… jest tak drobny i delikatny, że łatwo o nim zapomnieć… - Nałożywszy łańcuszek na szyję, schowała jednorożca za kołnierz jeździeckiego stroju i sięgnęła po drugą torbę, która z klekotem wylądowała na jej ramieniu.
Handlarz mógł się jedynie zstanawiać jakim cudem, spracowany i wypalony słońcem materiał jeszcze się nie popruł pod ciężarem gratów jakie (sądząc po rozmiarach wypchania) musiał skrywać.
- To do następnego razu - pożegnał się czarownik wstając i uśmiechając się wesoło.
- Do następnego - pożegnał się przybysz z innego świata.
- Pokój z tobą - dodała radośnie kobieta, wychodząc tanecznym krokiem na zewnątrz. - A niech mnie… czy to jakieś święto? - zawołała do swojego towarzysza pokazując na jego rozchylone usta, po czym zaśmiała się już cicho, biorąc go za rękę.
- Chodźmy coś zjeść… na pewno umierasz z głodu - odparła już tonem, który trudno było usłyszeć przez osoby postronne. - A później zamknę oczy i dam się porwać…
- Dobrze chodźmy coś zjeść - mruknął potulnie mężczyzna, ale jak tylko opuścili namiot tancerka poczuła jak obejmuje ją ramieniem i dociska zachłannie do swego ciała, wodząc palcami po pupie. Czyżby był zbyt niecierpliwy, by czekać na czas po posiłku?
- Jarrrvisie… - przebąknęła zmieszana tancerka, rozglądając się nerwowo na boki i dochodząc do wniosku, że jeszcze mało kto zwrócił na nich uwagę. Wspięła się więc na wyżyny swoich palców i cmoknęła w przelocie brodę ukochanego, rumieniąc się jak jabłko w sadzie.
- Wyglądasz ślicznie z tymi rumieńcami - szepnął zachwycony przywoływacz, nie wypuszczając kurtyzany ze swych objęć i prowadząc ją bocznymi uliczkami, ku niedużej tawernie prowadzonej przez kogoś kto wyglądał jak człowiek, ale… człowiekiem się nie wydawał.

Jadłodajnia była mała, zapachy jednak intensywnie przyjemnie. A prowadząca ją kobieta, ubrana po męsku, wydawała się nie zwracać uwagi, na fakt po jakich krągłościach krążyła dłoń magika.
Sundari starała się nie spalić żywcem ze wstydu, uciekając wzrokiem po podłodze i pobliskich stolikach. Trwała jednak dzielnie w miejscu i nawet za bardzo się nie “wierciła”.
- M-może wybierzmy stolik w ustronnym miejscu… byśmy mogli porozmawiać o s-smokach? - spytała, próbując się zachowywać jak najbardziej naturalnie jak potrafiła.
- Może ten? - zaproponował czarownik, wybierając nieco ocieniony stolik w kącie sali. Zdecydowanie zbyt idealny do niecnych zamiarów z jego strony.
- Musimy porozmawiać… pamiętaj - odparła ciepło złotoskóra, podążając posłusznie w kierunku wybranego miejsca “kaźni”. Nie wydawała się jednak zmartwiona swoim potencjalnym losem.
- Porozmawiamy. - Uśmiechnął się chłopak czule i lubieżnie zarazem, a gdy usiedli, Jarvis sięgnął palcami do szczeliny w sukni ukochanej, wodząc opuszkami po jej udzie.
- Co zrobimy z naszymi smokami? - szeptał wprost do jej ucha, pieszcząc je ciepłym oddechem i muśnięciami warg. Na szczęście nie przyciągali zbyt dużej uwagi bywalców lokalu. A nawet jeśli zdarzały się takie spojrzenia, to były kwitowane pobłażliwymi uśmiechami. Wszak wyglądali na parę kochanków… a miłość jest uważana za cechę sił dobra.
- Naszymi?... Jamun nie mówię o nich… - wyjaśniła cichutko, prawie bezgłośnie Chaaya, bawiąc się sprężystym kosmykiem swoich włosów. - Chodzi mi o naszą rozmowę z Archiwistą… - Ciężko było jej mówić, gdy znajdowała się w rozdarciu. Z jednej strony chciała ulec chwili, a z drugiej zachować się odpowiednio.

Przywoływacz nieco ułatwiał jej zadanie nie posuwając swoich pieszczot dalej. Rozkoszował się zapachem jej perfum, miękką skórą szyi pod czubkiem swojego języka i sprężystością jej uda pod palcami.
- Starzec… się dąsa na Archiwistę? - zapytał.
- Nie… chodziło mi raczej… - Urwała swoje tłumaczenia w połowie, gdy właściwie dotarło do niej, że nie do końca wiedziała “o co jej chodziło”.
Bardkę dręczyły wyrzuty sumienia i obawy, spowodowane zatajeniem wiedzy na temat przeszłości miasta. Do tej pory była pewna, że jej ukochany i przewodnik po La Rasquelle nie wiedział nic o istnieniu smoków w elfim mieście, a jednak jego reakcja i brak zainteresowania tematem zaczęła nasuwać myśli… że być może się myliła co do swego osądu.
- Ech… wiesz jak to jest, czerwony z miedzianym nigdy się nie polubi… bo czerwoni nikogo nie lubią prócz siebie - odparła w końcu przepraszająco.
- Z tego co wiem, to chromatyczne tak mają… chyba wszystkie - mruczał mężczyzna, bezczelnie całując już szyję dziewczyny i sięgając dłonią pod suknię, choć pieszczota palców nadal skupiła się na jej udzie.
- Co też Starzec ma do powiedzenia w tej sprawie? - zapytał po chwili, a Kamala wiedziała, że… nic. Bo znów “medytował”.
Tymczasem zbliżająca się właścicielka karczmy, sprawiła, że usta przywoływała oderwały się od gładkiej szyi tawaif, ale tylko one, dłoń wodziła po udzie tancerki z wyraźnym entuzjazmem.
- Tooo… na co mielibyście ochotę? - zapytała kobieta z uprzejmym uśmiechem.
- Może specjalność dnia? - spytała grzecznie złotoskóra, wyglądając zza kompana, by lepiej widzieć przybyłą.
- Dobrze. Dwie specjalności dnia. Z podwójną mgiełką. - Uśmiechnęła się przyjaźnie nieznajoma i odwróciła na pięcie, zostawiając zakochanych samym sobie.
~ Czym? ~ zdziwiła się Sundari, marszcząc nieznacznie brwi, po czym wróciła plecami na oparcie.
“Peffnie altofoll” sprostowała babcia-berbeć, starając się zachować jak najbardziej majestatycznie i dostojnie, podczas dziecinnego ślinotoku.

- Starzec przystał na tymczasowy sojusz, który jednak szybko ulegnie zmianie, gdy dostanie to czego chce - odparła po chwili milczenia kurtyzana, wracając do przerwanej rozmowy. - Czyli na razie… nie ma na razie nic do powiedzenia.
- Kiedy dostanie to co chce... nowe ciało… i on i Archiwista nie będą już naszym problemem. Mogą się nawet pozabijać nawzajem, jeśli chcą. - Wzruszył ramionami Jarvis, jednocześnie nie przerywając muskania szyi zakłopotanej partnerki ustami i językiem.
- Optymista z ciebie… - Ta stwierdziła ironicznie jego. - Poza nimi… są jeszcze trzy inne smoki… jeśli żyją i kryją się w okolicy, może być tu nieciekawie. Zwłaszcza jeśli pierwszym jaki się pojawi na “polu walki” będzie Xarassur…
- Jeśli żyją i kryją się w okolicy, to musiały to robić od stuleci. W tym i całe moje życie. - Zadumał się mężczyzna. - Może… używały wampirów jako swoje marionetki w walce o władzę?
- Szczerze wątpię… jak widzisz Miedzianogłowy jest całkowicie z boku sceny politycznej i kręci własne lody - wyjaśniła łanioka. - Był jeszcze złoty smok, którego imienia nie znam, ale złote są praworządne i do bólu dobre, to byłaby zmaza na honorze zadawać się z nieumarłymi. Zielona smoczyca z tego co opowiadał mi Nveryioth… strzegła magii natury, pewnie i ona miałaby obiekcje co do wykorzystywania wynaturzeń. Czarny smok… ten już prędzej, ale jak sam słyszałeś, ślad o nim zaginął. Myślę, że musiałby zleźć do podziemi na setki lat i stamtąd dowodzić… nie wiem czy jest do tego zdolny, ale z pewnością nie jest istotą o dobrych zamiarach.
- Z tego co wiem pod La Raquelle nie ma tak głębokich podziemi jak tu tutaj. Bagnista gleba w tym przeszkadza. - Podrapał się po podbródku mag. - Cokolwiek Nveremu powiedziano o smoczycy, to jednak jest to zielony smok. Istota, która mogła zmienić zdanie na temat nieumarłych przez kilka stuleci.
Uśmiechnął się dodając - Tak czy siak, te smoki żyły tam od lat i jeśli dotąd się nie pozabijały to… z pewnością nie uczynią tego teraz. Zresztą… wedle legend, potęga złotego smoka przekracza potęgę wszelkich innych chromatycznych i metalicznych gadów.
- Sytuacja się trochę pokomplikowała… wątpię by piąty smok.... czerwony… odpuścił czarnemu. Wtedy wolałabym, byśmy byli od miejsca ich spotkania jak najdalej - ostrzegła z przestrachem Dholianka. - Zielone smoki nie są takie straszne… ujeżdżam jednego to wiem co mówię - bruknęła dodatkowo niby obrażona, czując się w obowiązku bronić swojego ‘wężyka’.
- Wiesz dobrze, że Godivę i Nveryiotha, ani Miedzianogłowy, ani Starzec, nie uznają za prawdziwe smoki. Zresztą… Starzec wolałby chyba wpierw się zemścić na demonie zamieszkującym jego ciało. - przypomniał cicho kompan ślicznotki z Rozgrzanych Piasków.
Dziewczę nadęło policzki jak chomik i skrzyżowało ręce na piersi.
- Smok to smok… nawet jeśli z nazwy i nie obchodzą mnie zdania tych przestarzałych pryków.
- Mnie nie musisz przekonywać. - Przywoływacz nachylił się i cmoknął uroczą kusicielkę w czubek nosa. - Tak czy siak, nie uważam, by smocza polityka była naszym problemem. Ważne byśmy dzięki Miedzianogłowemu dotarli do Vantu.

Bliżej nieokreślony dźwięk, świadczył o tym, że Chaaya nie dawała się tak łatwo udobruchać. Milczała jak gniewna i napuszona przepiórka, gotowa dziobać po palcach, każdego kto zechce połasić się na jej nakrapiane jajeczka, a tym wypadku skrzydlatą jaszczurkę.
Lecz czarownik zabrał się z wrodzonym entuzjazmem do łagodzenia gniewu bardki pocałunkami pieszczącymi jej twarz i szyję. Delikatnymi i czułymi.
Ta z początku mruczała jak chmurka strasząca zimnym deszczem, ale wystarczyło jeszcze kilka muśnięć i zaczęła wizgać cichutko, uśmiechając się w zawstydzeniu.
- Ludzie patrzą… nie rób tak… - przebąknęła cichutko, przełykając gorzki smak “przegranej”.
- Masz szczęście, że patrzą, bo bym zaczął całować znacznie niżej… - Pewnie tam gdzie wodził palcami, czyli po jej udzie.
Tymczasem karczmarka przyniosła specjalność dnia, która bardziej przypominała deser niż potrawę.
- Smacznego - rzekła z uśmiechem czekając, aż Jarvis zapłaci za ten posiłek.
- Ooo..! - Kurtyzana zawołała w podziwie, klaszcząc w dłonie i przyglądając się dwóm kielichom z roziskrzonym spojrzeniem. Korzystając okazji, oraz nie mogąc odmówić sobie drobnego psikusa, porwała obie łyżeczki i przysuwając porcję do siebie, spróbowała najpierw jednej, a później drugiej, uśmiechając się jak zwycięski lisek do swojego kompana.
- Ahćha… takie smaczne i oba moje!
- Doprawdy sądzisz, że ci pozwolę… zliżę ten przysmak z twoich ust! - odparł magik teatralnie naburmuszonym tonem, jak tylko zapłacił za zamówienie.
- Nie odważyłbyś się! - odparła wyraźnie wzburzona tą wizją, po czym wsadziła łyżeczkę w różową piankę niemal po sam jej koniec i “oddała” kochankowi należną porcję. Szkoda tylko, że nieco “naruszoną”.
Bardka jednak się tym nie przejmowała, oblizując własny sztuciec z głośnym mlaśnięciem, niemal niestosownym do sytuacji.
- Dobrze wiesz, że odważyłbym się na znacznie znacznie więcej. - Zabierając się za jedzenie, mężczyzna znacząco wodził spojrzeniem po ciele ukochanej, rozbierając ją wzrokiem.
- Nie wybaczyłabym ci tej zniewagi do końca moich dni! - Ta zawyrokowała podniośle w przerwach między konsumpcją. Nie rozkoszowała się smakiem deseru jak koneser… a pochłaniała go jak dziki i niepohamowany zwierz, jakim była, gdy w grę wchodziły słodycze.

- Wiesz… czasem żałuję, że nie kupiłam sobie tej sukienki u tego cukiernika… nie po to, by ją założyć… zjadłabym ją na miejscu - mruknęła po chwili tancerka, uśmiechając się niebezpiecznie na samą myśl o “uczcie”.
- Ta suknia była po to, bym ja ją zjadł z ciebie - stwierdził Jarvis, podzielając jej żarłoczność. - Kawałek po kawałeczku.
- Nie dałabym ci ani płateczka… no chyba, że smakowałaby jak gulab… tego bym nie zniosła… - Jak widać dobroczynność i chęć dzielenia się Sundari miała swoje granice.
Cukier… miód… wypieki… prawdopodobnie mogłaby dla nich zdradzić, może nawet zabić… choć tylko w metaforycznym tego słowa znaczeniu.
- Musiałabyś ze mną walczyć jak łasiczka - wymruczał “groźnie” czarownik.
- Nie miałbyś ze mną szans ho ho ho! - przechwalała się dumna i… zarumieniona Dholianka, przypatrując się kończącemu posiłek ukochanemu, bo sama już dawno wylizała kieliszek. - To gdzie załatwiłeś nam kąpiel? - spytała ciekawsko, nachylając się ku mężczyźnie i przyglądając się jego wargom z czułością… i pożądaniem.
Sięgnęła palcem do jego ust, ścierając kropelkę śmietanki, którą zlizała z opuszka, a blask w jej źrenicach przygasł, jakby to co go wywoływało… nagle znikło.
- Pierwsze miejsce… jakie wypatrzę, gdzie moglibyśmy być we dwoje. - Ten odparł niskim od skrytego podniecenia głosem i zamarł. Poczuł bowiem to samo co ona. Smoki ich odnalazły.

Złotoskóra zamrugała szerokimi ze zdziwienia oczętami i z niejakim przestrachem obejrzała się na drzwi wejściowe.
~ Dlaczego nie zaginąłeś w lochach? ~ wyprzedziła pytaniem swojego kompana.
~ Bo ta durna pipa chce iść we czwórkę! KURWA NIE DOCIERA DO NIEJ, ŻE CHCECIE SIĘ PARZYĆ! ~ wyryczał wściekle gad, najwyraźniej mając dość towarzystwa “przygłupiej” samicy.
~ Przyszedłem powiedzieć, że pierdolę i idę sam! Baw się z nią dobrze!
Chaaya rozdziawiła usta, wyraźnie skołowana, ale jej jaszczur już zaczął się oddalać. Wstała więc czym prędzej od stołu i zarzucając najpierw jedną torbę na prawe ramię, później drugą torbę na lewe ramię, pobiegła bez słowa do drzwi, nie chcąc stracić więzi ze swoim wierzchowcem.
Jarvis ruszył za bardką i oboje wpierw natknęli się na Godivę.
- Wiem, wiem… ale może najpierw byśmy trochę połazili po lochach razem, a potem moglibyście zniknąć - rzekła przepraszającym tonem.
Tancerka nie miała jednak czasu, ni chęci by słuchać wytłumaczeń niebieskołuskiej. Długonogi albinos zasuwał jak kucyk podczas cwału i ona jako prawdziwa miniaturka człowieka, musiała nieźle się postarać, by nie zgubić jego “tropu”.
~ Zaczekaj, zaczekaj… nie nadążam! Nie możesz iść sam! ~ wołała za nim, chcąc jakoś udobruchać wściekłego jak osę smoka.
~ W dupu z tobą i w dupu z nią… w dupu z wami wszystkimi! Co za kurwa problem ruszyć zad do lochów! ~ pieklił się skrzydlaty, łaskawie przystając, by pędząca jak objuczona krówka Kamala w końcu go dopadła, dysząc i sapiąc.
~ Nowa torba? Ładna… pasuje ci ten kolor… ~ stwierdził łagodnie, ale zaraz znowu się nachmurzył i ruszył przed siebie.
~ Magiczna… w środku mam sukienkę… i łuk… też magiczny… zrobiły go nimfy…
~ Ta… to fajnie… a teraz bądź jak dobra i się odwal, idę szukać czaszek impów… zrobię sobie ołtarzyk, jak ten z księgi od tego kurwia… wróżki znaczy się ~ mruknął samiec.

Za tą kłócącą się dwójką podążała druga parka, równie skłócona. Godiva bowiem nadąsana spoglądała z wyrzutem na czarownika. Na co ten odpowiadał równie kąśliwym spojrzeniem.
W pewnym momencie białowłosy zorientował się z “ogona” i spojrzał pociemniałym z gniewu wzrokiem na niechciane twarze, po czym złapał swoją partnerkę za rękę i pociągnął w kierunku skrętu uliczki, zbaczając z drogi prowadzącej do wejścia do podziemi.
~ Teraz się tej piździe zachciało iść? Niech spierdala…
~ NVERYIOTHCIE! ~ krzyknęła oburzona i w równym stopniu zaniepokojona agresywnością smoka tawaif.
Młodzieniec “chrapnął” coś niezrozumiale, torując sobie drogę przed sobą. Odezwał się dopiero po chwili, gdy wianuszek przekleństw wypowiedział bezgłośnie trzy razy, w tym raz od tyłu. Dlaczego? Bo mógł.
~ Nigdy więcej nie będę próbował się choćby starać być dla niej miły. Nie obchodzi mnie ona, niech zdechnie… nie będę z nią nigdzie łaził, o niczym rozmawiał, nie będę nawet oddychał tym samym powietrzem co ona. Jeśli idzie w lewo ja pójdę w prawo. Koniec… PRÓBOWAŁEM! Sama widzisz, że próbowałem!
~ Dobrze… próbowałeś… może ona też próbowała? ~ badała ostrożnie grunt pod nogami ciągnięta Dholianka.
~ Gówno tam… poszedłem nalać wody, ona miała załatwić papierkową robotę, wróciłem i nagle jej się odwidziało. ODWIDZIAŁO! Nie chciała iść, chciała wracać i was szukać i nie docierało do niej, jak jej powtarzałem, że kurwa się parzycie! ~ Chłopak znów zatrząsł się od wezbranych emocji.
~ Może się wystraszyła? Że się zgubicie… albo nie wiem… że jaki demon was napadnie i nie dacie sobie rady…
~ Jasne… się zesrała, a nie wystraszyła. Wejść jest podobno kilka… wejdziemy innym. Nie mam zamiaru kroczyć po tym samym chodniku co ta zaprawa murarska w odcieniu indygo!

Bardka obejrzała się za siebie, ale zaraz się potknęła za długimi krokami skrzydlatego. Zaklęła pod nosem, czując jak obiła sobie palec o wystającą kostkę brukową, po czym odczekawszy trzy uderzenia serca, odezwała się do ukochanego przez telepatię
~ To… by było na tyle. Nvery odmawia współpracy z Godivą, idziemy więc sami innym wejściem… lepiej nie idźcie za nami.
~ To… brzmi jak kłopoty w przyszłości ~ westchnął zrezygnowanym tonem mag, po czym dodał spolegliwie ~ Ale zgoda.
Pochwycił smoczycę za ramię, ta fuknęła coś pod nosem niczym rozwścieczona kotka, ale dała się pociągnąć w innym kierunku.

Złotoskóra starała się usilnie ciągnąć towarzysza w tył, by nieco zwolnił, ten natomiast szarpał do przodu, by ta przyspieszyła. Chwile jeszcze oboje się szamotali, aż w końcu obie strony zdecydowały w tym samym momencie się poddać, czego efektem było całkowite zatrzymanie się dwójki poszukiwaczy przygód… na środku ulicy, pomiędzy dziwacznymi mieszkańcami miasta.
- No dobra… to jaki mamy plan? - spytała Kamala, poprawiając paski obu toreb, które wbijały jej się w ramiona.
- Wchodzimy… idziemy… wychodzimy? Nie wiem… zgodziłem się na tą wyprawę, bo mnie o to prosiłaś - odparł gad, drapiąc się po głowie. Policzki miał zaróżowione jak dorodne pąki piwonii. Pytanie tylko czy się zgrzał, czy może wciąż był zły?
- Miałeś się zająć Godivą, by się odemnie odczepiła… - stwierdziła rozbawiona i zrezygnowana bardka, ruszając powoli przed siebie.
- Cóóóóż… chuj…. nic z tego nie wyszło. - Wzruszył ramionami przyszły tropiciel i zdobył się na uśmiech, bo faktycznie, gdy teraz przyglądał się sprawie… to była nawet zabawna. Niestety gdy tylko przypomniał sobie o niezrozumiałym stuporze samicy, zaraz go żółć zalała.
- No to będziemy improwizować… jest z nami Starzec… w razie spotkania złych duchów posłuży nam za tłumacza. - Z tymi oto słowy, maszerowali już we względnej ciszy i spokoju do mniej uczęszczanego zejścia pod powierzchnię.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 05-04-2018, 18:27   #157
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Było to nieduże zejście ze schodkami, niczym do piwniczki na wino, bo kiedyś ta wielka sala musiała być właśnie ku temu przeznaczona. Teraz… była pusta, a poszczególne cegły pokryte były zapiskami i szkicami. Niektóre przedstawiały jakieś mapki, inne proste rysunki, ale większość stanowiły... podpisy, czasem z dodatkiem: “Byłem tu…”.
Kobieta towarzysząca dwumetrowej, białej tyczce, wzdrygnęła się w ciemnościach na samą myśl, że utknęła tu na dobre, dopóki nie zlezie kilku godzin brudnymi korytarzami pod ziemią.
Podczas gdy Nveryioth wypakowywał z plecaka pochodnię, ona sama wyjęła ze skórzanej podwiązki bojowy wachlarz.
- Czas na bajkę… - mruknęła smętnie, rozchylając żeberka zamaszystym machnięciem ręki, rozświetlając pomieszczenie pomarańczowym światłem.
- Uważaj bo pośniemy… - burknął ironicznie młodzian, podpalając żagiew od magicznej broni.
- Sprawdźmy te mapki… mogą nam się przydać… - stwierdziła niezrażona tancerka i wskazała, że idzie pod prawą ścianę. Smok więc udał się pod lewą i oboje zabrali się za studiowanie, znikomych wartości artystycznych, malunków, aż w końcu stwierdzili, że mogą ruszać dalej.

Skierowali swoje kroki w kierunku drzwi prowadzących do, jak się okazało, długiego i pustego korytarza. Było tu cicho, każde stąpnięcie roznosiło się ponurym echem… jakby chciało poinformować kryjące się mroku bestie, że śniadanko przyszło.
- Idź pierwszy… jak ma nas coś zeżreć, to niech najpierw pożre ciebie - odparła jakże odważnie Chaaya, puszczając piorunującego ją spojrzeniem drakona.
- Żebyś tak uschła od tego przeciągu… - fuknął pod nosem, oddalając się od “dzielnie” czatującej we framudze bardki

Podróż nie zapowiadała się ekscytująco. Mroczny korytarz powoli obniżał się dół, sugerując początek drogi do piekieł. Było tu ciasno i coraz zimniej i coraz wilgotniej. Ściany i sufit były naznaczone pęknięciami, przez które sypał się drobniutki piasek, a cienie wydłużały się złowrogo. Krok za krokiem, oddalali się od wejścia. Bezpiecznego wejścia za którym to były anioły, nawet jeśli niektóre wyglądały, i pewnie były, posłańcami śmierci. Dziewczyna zresztą pamiętała gdzie schował się quasit atakowany przez zgraję światełek w zbrojach. Tu… w podziemiach i co gorsza... mogło tu być ich więcej. Ta wizja nie napawała optymizmem, tak samo jak wszędobylska atmosfera opuszczenia, zapomnienia i mroku. Toteż nie dziwota, że Sundari szła… a wręcz ociągała się z marszem na szaruteńkim kroku, co i rusz oglądając się za siebie.
Cisza wokół pary śmiałków powoli gęstniała w formę czarnego budyniu wprost z otchłani i tylko czekać było, kogo pierwszego obleci strach.
- Nvvveeeery… - Można się było tego spodziewać. Tawaif miała ujemną tolerancję do lochów, a tym bardziej gdy były jeszcze one brudne i pełne potencjalnej śmierci.
- Czego? - spytał jakże uprzejmie jaszczur, który nie za bardzo czuł przyjemność ze zwiedzania zatęchłego korytarza, w którym wraz z kurzem, unosił się stary zapach płonnych nadziei na szybkie wzbogacenie się ich poprzedników.
- Zastanawiałeś się jakie skarby są w górach? ach? ach? - Ciche echo odbijało się od pustych ścian i wpadało w głąb ziemi, niczym rzucony kamień w studnię.
- Jakich górach? Co? Zaraz? Co? - Chłopak wyraźnie miał problem z nadążaniem w rozumowaniu swojej partnerki.
- Nooo… góry, óry, óry. Na zewnątrz są góry, a góry mają jaskinie, a jaskinie mogą być głębokie, okie, okie… - ciągnęła Kamala, liżąc płomieniami pobliską ścianę dla “zabicia” nudy i strachu przed nieznanym, które na pewno było mroczne i złowieszcze i dybało na ich niewinne życia gdzieś tu… w ciemności. - Jak myślisz? Czy ktoś szukał w górach? Może nie musielibyśmy tak głęboko schodzić by coś znaleźć...ć...ć..?
- Co za różnica… ja nie Godiva… nie muszę ani z niczym walczyć, ani nic znajdować… pospiesz się, bo cię zostawię. - W ten oto sposób, pierwsza próba wydobycia się na powierzchnię przez kurtyzanę spektakularnie spełzła na niczym.

Dotarli do okrągłej sali, znajdującej się za drewnianymi drzwiami, w jej środku znajdowało się pełno identycznych drzwi. Takich samych jak te, którymi przeszli. Na szczęście ktoś troskliwy na ich przejściu wyrył słowo: “Wyjście”. Pozostałe dziesięć portali nie zostało tak oznaczone, ani w żaden inny sposób.
To oznaczało, że podziemia są labiryntem.
Ale czy ktoś przejął się tym faktem? Na pewno nie albinos, który wybierając piąte drzwi z lewej, szarmanckim gestem zaprosił do środka konającą wewnętrznie kompankę.

Znaleźli się w kolejnym korytarzu. Ciemniejszym, ciaśniejszym i brudniejszym od poprzedniego. Po prawej i po lewej stronie wmurowane były w ściany kraty, zamykające dostęp do niedużych wnęk. Czy tam… po lewej, w głębi, za kratami… coś się poruszyło? Jakaś szponiasta ręka?! Czy może to tylko nadmierna wyobraźnia i gra świateł?
~ Nv...Nvhhheeeryyy… ~ Chaai zabiło mocniej serce i to w nieprzyjemnym tego słowa znaczeniu. Natarła na plecy mężczyzny, depcząc mu po piętach. Nie mogąc się przełamać, by odezwać się na głos.
~ Co znowu? ~ spytał znudzony jak mops, na przymusowym pokazie w operze, skrzydlaty.
~ Tam się coś ruuuszaaa… wracajmy już…
~ Niech się rusza… jak się rusza to znaczy, że żyje… idziemy dalej ~ zawyrokował obojętnie smok, machając ręką za sobą, by odpędzić się od napastującej go dziewczyny.
Parka w ciszy mijała kolejne cele. Bo tym były wnęki po obu stronach korytarza. Celami. Ciasnymi, obskurnymi i przygnębiającymi. Gdzieniegdzie zachowały się nawet kościotrupy, ciągle przykute do ścian i obecnie “patrzące” obojętnie na zakłócające ich spokój osóbki. Na szczęście nie poruszały, aż do czasu, gdy bardka zauważyła, że jednemu ze szkieletów drży dłoń, którą to opierał się o ławę do której był przywiązany.
Strach miał wielkie oczy, tym bardziej gdy był podsycany mrokiem. Dholianka, niemal w przerażeniu, wskoczyła białowłosemu na plecy, który zaczął się miotać parzony płomieniami z wachlarza.
W końcu chłopak odwinął się i zdzielił tancerkę w głowę, aż głośne echo potoczyło się po okolicy.
~ ZWARIOWAŁAŚ! Osmaliłaś mi zbroję! ~ warknął gniewnie, dmuchając na sparzoną dodatkowo rękę.
Tawaif skuliła się zawstydzona, spuszczając wzrok na stopy.
~ Wracajmy już… proszę… ~ załkała płaczliwie, nie mając z tej wyprawy żadnej przyjemności.
~ I co będziemy robić? Tamci pewnie dalej są pod ziemią… nie mam ochoty siedzieć kilku godzin w karczmie i gapić się w ścianę.
~ Ale Nveryyy…
~ Co znowu?!
~ Tam się coś rusza… ~ zawtórowała błagalnie tancerka, łapiąc towarzysza za pasek od spodni.
~ Mówiłem ci, że to dobrze, znaczy, że żyje! ~ przerwał jej zniecierpliwiony gad, ale kobieta nie dawała za wygraną.
~ Kiedy to się trup rusza! Wiesz, że nie lubię…
~ Który?! Na prawdę? Dawaj, poświeć mi… nie, sam sobie poświecę! ~ W podszywanego Nerona wstąpiły jakby nowe siły, zaczął się rozglądać w podnieceniu na lewo i prawo, a gdy kurtyzana pokazał palcem na jednego z kościaków, smok ruszył do niego dziarskim krokiem, by go lepiej zbadać. Kamala nie chcąc zostać samej na korytarzu, ruszyła tuż za nim.

Na początek musieli pokonać kratę, oddzielającą ich od szkieletu, którego dłoń rzeczywiście się poruszała. Truposz “patrzył” wprost na nich pustymi oczodołami, nie przejmując się przerdzewiałą obrożą obejmującą jego szyję.
~ Dziwne… dlaczego tylko jego ręka się rusza? ~ zamyślił się białasek, przyglądając się grzechoczącym lekko paliczkom.
~ Nvery błagam cię… zaklinam… ~ zaczęła skomleć ukryta za jego plecami dziewczyna. Jeszcze demona by zniosła… ale nie nieumarłego!
~ Może… może się nudzi lub jest zniecierpliwiony i to taki tik? ~ spytała w nadziei, że im prędzej rozwiążą zagadkę ożywionej dłoni, tym prędzej stąd wyjdą.

Szkielet nie reagował na zbliżenie śmiertelników, jedynie jego dłoń się poruszała odrobinę. Nie zmieniała jednak za bardzo swojego położenia, zupełnie jakby jej właściciel kpił z ich podejrzeń i ciekawości.
~ Może go jakiś szczur porusza? Albo przeciąg? Magia jakaś? ~ dziwował się dwumetrowy młodzian, podczas gdy kryjąca się za nim łaniooka, co i rusz oglądała się za siebie i na boki, jakby obawiała się podstępnego ataku z nikąd.
~ Daj mu pokój… niech spoczywa w spokoju… ~ poprosiła smutno, wczepiając palce w szlufkę spodni, wypiętego do niej mężczyzny. Z jakiegoś powodu… czując obcy materiał pod palcami, poczuła się bezpieczniej.
~ Jakim pokoju… jest przykuty w celi do ławy… jak ma zaznać pokoju?! ~ spytał ironicznie jaszczur, trącając pochodnią martwego delikwenta w ramię, ale ten się nie poruszył, ni nie odezwał ani słowem.
Gad spróbował więc puknąć go w głowę, przez co jedynie dolna szczęka zabujała się niebezpiecznie grożąc odpadnięciem.
~ Na bogów co ty mu robisz! Zostaw go… błagam cię, bo nas przeklnie, że zakłócamy mu pokój!
~ Skończ z tym pokojem, co z moim pokojem! Biadolisz mi i biadolisz! ~ rozeźlił się skrzydlaty, strosząc jak przepiórka
~ No to mu urżnij te ręke i sprawdź dlaczego się rusza jak tak cie to gnębi! ~ obruszyła się gniewnie tancerka i zaraz złapała przyjaciela za ramię, kiedy starał się wydobyć elfi miecz z pochwy. ~ ZWARIOWAŁEŚ??!! Zostaw go… dość się nacierpiał za życia, nie musisz mu jeszcze po śmierci dowalać… ~ dodała, ciągnąc go na korytarz.
~ Dobra… ale jak będziemy wracać i on dalej będzie tą ręką ruszać, to przysięgam, że mu ją utne! ~ zagroził Zielony, wycofując się z wyraźną niechęcią na zewnątrz celi.

Korytarz kończył się drzwiami, na których ktoś uprzejmie wydrapał “Uwaga; Wilcze Doły.”
Miło że ktoś ostrzegł ich przed pułapkami kryjącymi się za drewnianymi wrotami.
Chaaya wydobyła z siebie odgłos całkowitego przegrania i poddania się. Już nawet nie starała się zachowywać cicho. Szła na stracenie, a gad tuż przed nią, jakby był zachęcony do dalszego marszu, nieprzyjemnym ostrzeżeniem.
Nie musieli zerkać daleko, by dotrzeć do pierwszego z nich. Znajdował się tuż za drzwiami. Wilczy dół nie był może szczególnie głęboki, ale kończył się ostrymi żelaznymi palikami celującymi w górę. Ktoś rozsądny przerzucił nad nim dwie duże deski tworząc prowizoryczny mostek. Niezbyt długi i niezbyt stabilny. Ten korytarz oznaczony był jeszcze dwoma takimi dziurami, nim rozgałęział się na trzy osobne odnogi.
~ To ja przejdę pierwszy… jak się nie zawa…
- Nvhhhheryyy… - zawyła bardka, dusząc się w tym cholernym podziemiu.
- Cicho do cholery… idę pierwszy - burknął smok ruszając ostrożnie po sztachecie. - Jarvisowi też tak jęczysz nad uchem?! Oszaleć można. Jeszcze nas nic nie zaatakowało a ty jęczysz i jęczysz jak jakaś baba…
Gad przeszedł przez pierwszy mostek bez problemu, tuż za nim, chcąc czy nie przeszła i Chaaya.
- Jestem babą… jakby nie patrzeć… - wtrąciła bez entuzjazmu, wzdychając ciężko nad swoim losem, ale albinos jej nie słuchał, a przynajmniej nie uważnie, bo skupił się na dalszej penetracji loszku i przechodzeniu przez kładki.
Kolejną dziurę przeszli bez problemu i zbliżali się do rozgałęzienia. Trzy drogi, trzy wybory.
Nveryioth wszedł na kładkę przerzuconą przez trzecią dziurę i… jedna z dwóch desek pękła pod jego ciężarem. Zdążył jednak złapać się drugiej ratując przed upadkiem. Serce młodemu smokowi zabiło szybciej, bo nie mógł zmienić postaci w tej chwili… utknąłby w wilczym dole przy takiej próbie, zaklinowany.
- Nvery! - Bardka krzyknęła przerażona, widząc niemal w spowolnionym tempie jak młodzieniec osuwa się w przepaść. - Nvery! Nic ci nie jest! Bogowie… uważaj, czekaj, idę do ciebie, nie ruszaj się…
- Jestem metr od ciebie… daruj sobie i stój gdzie stoisz! - odparł nazbyt opryskliwie samiec, przesuwając się powoli na początek wilczego dołu.
- Uważaj, podam ci rękę, ostrożnie… prosze cię, ostrożnie… - Kobieca dłoń została odepchnięta, ale jej właścicielka zdawała się tym nie przejmować. Gdy chłopak stał kolanami na bezpiecznym gruncie, objęła go jak matka obejmuje swoje dziecię, by je ochronić przed wszelkim złem tego świata.
- To był głupi pomysł… wracajmy już... nie lubię jak jest niebezpiecznie, a tu jest niebezpiecznie... już wolałabym walczyć z hordą demonów... boże, boże, tak się zlękłam… - Kurtyzana chlipiała trzymając w objęciach zdyszanego od emocji towarzysza, tuląc go do swoich piersi i tarmosząc mu włosy.
- No przecież nic mi nie jest… no już… już… nie rób scen Nimfetko… - burczał zawstydzony i sam mocno przestraszony jaszczur.
- Nie ma tu Nimfetki… i nas też tu zaraz nie będzie… chodźmy stąd, proszę, proszęęę cię. Pójdźmy gdzieś indziej…
- Tylko Nimfetka darłaby się na całe gardło w opuszczonych lochach, a później biadoliła jak płaczka pod świątynią - sarknął skrzydlaty i siłą wydostał się z ciasnej klatki, wątłych ramion Dholianki, która “odkryta” rozkleiła się jeszcze bardziej, płacząc teraz jak mała dziewczynka, której spadła na brudną ziemię wata na patyku.
- Teraz to ja cię proszę… weź się w garść, no przecież mówię ci, że nic mi nie jest!! - krzyknął równie rozeźlony, co zawstydzony całą sytacją Neron.
- Niieee chcęęę… dlaczego ja tu jesteeeem… ja tu nie chciałam byććć… chce do Jarvisaaaa, miałam być z Jarviseeeem, głupia Godivaaaa… te lochy są brudne i brzydkie i straszne i nudne i ciemne i demoniczne… wracajmyy… chce do domuuu. - Dziewczę zaczeło tupać i się złościć na zmianę szlochając i krzycząc.
- Już, już… ćhhhichaj maleńka… wyjdziemy stąd, wrócimy po swoich śladach i stąd wyjdziemy, a później polecimy w góry, zgoda? Zgoda? No nie płacz już bo pobudzisz wszystkich, którzy jeszcze się tu ostali… - Skrzydlaty wstał z podłogi i otrzepał kolana, po czym wytarł rękawem buzię swojej jeźdźczyni, która jak za pociągnięciem magicznej różdżki przestała płakać i jedynie pociągała nosem, walcząc o równy oddech.
Nawet jeśli gad wiedział, że padł ofiarą podstępnej manipulacji najstarszej z masek to się do tego nie przyznał.

Droga powrotna nie sprawiała wielu trudności. Załzawione ślepka tancerki nie były w stanie wychwycić żadnych, strasznych anomalii, a sama trasa nie była ani trudna, ani zbytnio niebezpieczna. Nveryioth uparł się zajrzeć do celi z umarlakiem, któremu drżała ręka, ale teraz kościotrup tkwił całkowicie nieruchomo. Rozczarowany smok, pozostawił więc szczątki we względnym spokoju, puszczając kilka wiązanek pod nosem.

Wyjście na powierzchnię spotkało się z głośnym westchnieniem ulgi u tawaif, która zgasiła swój wachlarz i zatknęła go sobie za podwiązkę.
Teraz pozostało im przejść przez miasto do bramy, by stamtąd odlecieć na wielkich, zielonych skrzydłach ku strzelistym górom. Chaaya zaczęła coś niepewnie napomykać o czarowniku, ale białowłosy bardzo szybko spacyfikował swoją krnąbrną partnerkę, nie dając jej ni cienia szansy, by choćby rozejrzeć się za kochankiem.

Gdy się unieśli w powietrze coraz wyżej i wyżej i… bardka mogła dostrzec granice tego świata. I to dosłownie. Widać było gdzie świat się kończy i rozpoczynają się dziwne ciemności i wiry powietrza oraz jakiejś materii. Świat ten miał swoje wyraźne krańce, jak olbrzymie ciastko unoszące się w oku burzy.
W górach robiło się zimniej, ale widoki były piękne. I nierealne. Te góry były ostre jak sztylety, a granie górskie były niczym krawędzie noża. Te góry wyglądały jak twory kapryśnego bóstwa, które od racjonalności wolało efektowność. Nic więc dziwnego że ciężko było dostrzec na nich jakiekolwiek ślady życia. Poza roślinnym.

Para nietypowych przyjaciół podziwiała majestatyczne krajobrazy pełni niewinnego uniesienia. Złotoskóra o wiele lepiej czuła się na świeżym powietrzu, choć nie do końca w jej naturalnym środowisku. Smok jednak w podniebnych przestworzach czuł się jak ryba w wodzie… jak bardzo, bardzo stęskniona ryba, która wywijała radosne beczki, serpentyny, wzloty i upadki, a wszystko to okraszone ostrym i chłodnym klimatem górskim, którego tak oboje lubili.
Niestety wbrew dumaniom bardki, góry okazały się puste, bez choćby najmniejszej dziurki w sobie. O jaskiniach i kryjących się w nich skarbach nie było więc mowy. Po dwóch kwadransach krajoznawczego przelotu, gad wylądował u podnóża skał, by Kamala mogła zejść na soczyście zieloną trawę, pokrytą różnokolorowym kwieciem. Tawaif od razu zaczęła pleść wianek, nucąc radośnie pod nosem, gdy drakon… wyżył się na starym, poskręcanym drzewie. Wpierw wyrywając je z ziemi a później roztrzaskując o skały. Zadowolony z siebie, zmienił swoją formę na bardziej kompaktową i począł zbierać “drwa” na ognisko, które sam chciał rozpalić metodą pocierania hubki i krzesiwa.

“Starczeee, wypluj mnie już! Zmęczyłam się!” Deewani słowiczek, zaćwierkała donośnie, mając dość nasycania swoich oczu widokami pożogi. “Jesteś strasznie monotematyczny… tylko zioniesz i zioniesz…” poskarżyła się butnie, chcąc zamaskować podziw jaki wywoływał w niej ogrom zniszczeń jednego takiego zionięcia smoczym ogniem.
~ Każdy jest krytykiem. Tylko że ja tam także rozrywałem i miażdżyłem lądując zadkiem na ludzikach. A przy okazji… ty tego nie rób , gdy będą mieli piki. To bolesne i wstydliwe wyrywać je potem z tyłka. ~ mruknął Starzec uwalniając Deewani.
“ HAHA! Na prawdę? Wyciągałeś sobie takie?! Chciałabym zobaczyć, HAHA!” zawołała rozbawiona chłopczyca, sprawdzając co się wydarzyło ‘gdy jej nie było’. “Bleee… Nimfetka.” mruknęła pod nosem, przeszukując swoje kieszenie w poszukiwaniu skarbów.
~ Może… kiedyś. ~ odparł Smok, choć zabrzmiało to bardziej jak: Może nigdy.
“Starzec tchórzy!” zakpiła dziewczynka i puściła się pędem wzdłuż ściany luster. “Wracam na górę, możesz iść spać, papa!”
Maska wróciła do swojej tworzycielki, która zdominowana przez mniej odważne emanacje, plotła właśnie sznury z polnych kwiatów.

Mijały kolejne minuty, do stokrotkowego wianuszka na czekoladowych włosach tancerki, dołączył wianek z jaskrów na perłowobiałej głowie smoka. Pokaźne sznury z żółtych dmuchawców tworzyły obojgu swoiste welony lub pelerynki, do których to dołączyły zaraz kolejne, rosnąc na ich barkach w prawdziwe kwieciste kaskady wonności i koloru.
Ognisko dalej nie płonęło. Nvery siedział nad piramidką drewna i kontemplował fakturę krzesiwa. Teorię posługiwania się tym ustrojstwem opanowaną miał do perfekcji, ale ciężej było z praktyką, tym bardziej, gdy każdą mozolnie ‚urodzoną’ iskierkę gasił wietrzyk prześlizgujący się między dolinami.
Chaaya nie popędzała swojego kompana dobrze bawiąc się sama ze sobą. W La Rasquelle ciężko było o słoneczną polanę pełną słodkiego zapachu kwiecia i choć wprawdzie na półplanie nie było słońca, to niebo w żadnym wypadku nie przypominało szarego kłębowiska wełny, gotowego przygnieść całą metropolię, kiedy tylko zechce.
Nawet szalona maska była zadowolona z takiego obrotu sprawy, bo bądź co bądź nadal była dziewczynką i dzieckiem, niewinne zabawy pasjonowały ją w równym stopniu co zakazane przez dorosłych „tajemnice”, toteż na razie hasała po trawie i pagórkach, ciesząc się z odmiany, jakbym było wyrwanie się z nudnej sypialni, która nie kryła w sobie już nic ciekawego.

Gad skapitulował w tym samym momencie, kiedy tancerka wspinała się na szczyt góry u której się rozbili, w poszukiwaniu nowych widoków i kwiatów. Albinos poczochrał się w zniechęceniu po włosach i opadł na miękką ściółkę, wpatrując się niebieskie niebo po którym ścigały się owieczki.
Jakby nazwali chmury ludzie z pustyni? Krowy? Tak… te tutaj były jednak „jałówkami”, toteż i nazwanie ich owieczkami nie wprowadzało zbyt wielkiego dysonansu.
Zamknąwszy oczy oddał się chwili odpoczynku, nie na długo jednak… jakieś zwierzątko podkradało się cichutko w jego kierunku i wkrótce długi cień padł mu na twarz.
- Poddałeś się? - spytała tawaif beztrosko.
- Nie da się pracować w taki wiatr - mruknął leniwie, otwierając jedno oko. Dziewczyna stała nad nim pochylona, opierając się dłońmi o kolana. Puszyste włosy spływały jej po twarzy, podtrzymywane delikatnym wianuszkiem. Girlandy z żółtych kwiatów leżały na niej jak królewski płaszcz, a podświetlona od tyłu słonecznym blaskiem, zdawała się wydawać rusałką lub nimfą nie z tego świata. Uśmiechała się ciepło i radośnie, wyraźnie szczęśliwa ze zmiany otoczenia. Nvery nie mógł nic na to poradzić, jak samemu się uśmiechnąć. Wyciągnął rękę i pogładził Jeźdźczynię po udzie, wyjmując z jej skórzanej podwiązki bojowy wachlarz.
- Czas na odrobinę magii! - Poderwał się do siadu i rozpalił broń, którą schował pod kopą drewna. - Masz ochotę na kiełbaskę z ogniska? W tych racjach żywnościowych są suszone ryby, kiełbasy i… coś warzywnego… albo grzybowego… placek jakiś?
- Kiełbaska może być i chlebek albo sucharki… masz wodę? Pić mi się chce… - Dholianka przycupnęła przy wesoło trzaskającym ogniu. Skrzydlaty podał niedawno co kupiony bukłak. Chaaya odkorkowała go i pociągnęła kilka głębokich łyków.

- Chciałbyś zobaczyć łuk i sukienkę jaką dostałam za wymianę artefaktu? - spytała po kilku minutach przyglądania się skwierczącemu mięsiwu kurtyzana.
- A no tak… masz je w tej ładnej torbie? - zainteresował się albinos, dotykając kolorowo tłoczonej skóry.
- Tak, jest bardzo pojemna… z zewnątrz nie wygląda, ale otwiera się trochę jak plecak - tłumaczyła zafascynowana łaniooka, otwierając klapę omawianego przedmiotu, gdzie otwór ściągnięty był rzemieniem. Wszystkie ścianki od wewnątrz i zewnątrz były zdobione starannymi tłoczeniami, tworząc jednolity krajobraz pełnej soczystej zieleni i owadzich motywów. - Dostałam do tego kołczaaan magicznych strzaaał… zobacz jaki piękny!

[media]https://i.imgur.com/JC11uaP.jpg[/media]

- Faktycznie bardzo ładny - przyznał grzecznie, wyciągając jedną ze strzał o skręconym ostrzu.
- O, o, o! A to mój łuk! Zobacz! Jest cały z metalu… ale jest leciutki jak te z drewna i jaki ciepły w dotyku? Waaaah… i te sploty i cięciwa… nawet ona wydaje się z metalu, popatrz, popatrz! - Bardka jeszcze mocniej się rozpromieniła, dostając uroczych wypieków na policzkach, gdy badała pod opuszkami niesamowitą broń. - Ciekawe czy brzmi jak harfa… - Trąciwszy cięciwę jak strunę w instrumencie, oboje pochylili się by nasłuchiwać. Nie usłyszeli żadnego dźwięku, toteż roześmiali się serdecznie i wymienili przedmiotami.

[media]https://i.imgur.com/22yZpPi.png[/media]

Teraz to tancerka badała strzałę, przyglądając się splotom grotu oraz o zgrozo… metalowej lotce, która w dotyku była zaskakująco miękka jak ptasie pióro! Wszystkie 20 pocisków zachwycały majstersztykiem wykonania, że kobiecie, było aż żal na samą myśl ich użycia w walce z wrogiem. Zdecydowanie jeden zostawi sobie na pamiątkę.
- Lekki… lżejszy od mojego… - Zamyślił się tymczasem młodzieniec podrzucając łuk w dłoni.
- Bo twój jest długi… - wyjaśniła panna, wyciągając fioletową kreację. - Więcej siły potrzeba, by go napiąć… i strzela prawie dwa razy dalej od mojego…
- Ooo… nie mogę się doczekać, kiedy nauczę się nim walczyć. - Rozmarzył się drakon, przyglądając się sukni. - Założysz?
- No co ty… miałabym się rozebrać przy aniołkach? - syknęła cicho w zawstydzeniu tawaif, pacając przyjaciela w kolano.
- No i cooo z teeego… weź przymierz… - Nvery podjudzał partnerkę z szeroki uśmiechem na twarzy. - Jak który podleci to go zdzielę przez łeb… o, albo zasłonię cię skrzydłami, chcesz?
- Nie… nie… nie trzeba już wpadłam na pomysł - stwierdziła Sundari, wstając z trawy i przykładając suknię do swojego ciała, zaczęła cicho śpiewać i wirować, a jej zielony strój drżąc od wzbierającej magii począł zmieniać się pod mocą iluzji. Po chwili prawdziwa pajęcza suknia opadła na kwiecie, a dziewczyna pokazywała się w identycznej, leżącej na jej ciele.
- I jak i jak? - spytała, wdzięcząc się i prezentując jak na przymiarkach u krawca.
- Ładna, ładna… dobrze się układa na biodrach tak… tak o. - Pokazała dłońmi co chciał przekazać, po czym zakręcił palcem w powietrzu by Dholianka się obróciła. - Nawet nie przeszkadza, że tyle odsłania w ramionach, lepsze to niż nogi.
- Racja… choć zdążyłam się trochę przyzwyczaić do ich dziwnej mody… - „Ich modą” Chaaya oczywiście określała wszystko, co nie należało do znanego jej świata… świata z pustyni. - Ostatnio kupiłam taką ładną zieloną, tu i tu ma rozcięcia, a tu niczego nie zasłania… - tłumaczyła w przejęciu, choć dobrze wiedziała, że białowłosy zna się na modzie tyle ile na budowie młyna i wcale tej „wiedzy” nie zamierzał w przyszłości pogłębiać.
- Ładna, ładna… - Ten powtórzył miło i spakował broń do torby.
- Szukałam też butów…
- BUTÓW?! - zapiał z fałszem gad. - Nic mi nie mów o butach!
- Ale…
- DOOOŚĆ! Nie chce o tym słyszeć! BLA BLA BLA… siadaj, jedzenie się zrobiło.

Po posileniu się, oraz po poobiedniej drzemce, przyszedł czas na zabawę. Na sielankowej równinie niewiele było zajęcia, toteż nic dziwnego, że po pewnym czasie oboje z poszukiwaczy przygód zaczęło się nudzić. Zagrali więc w berka, gdzie Kamala przegrała z totalnym kretesem siedem do zera, ale szybko się odbiła podczas pokazowych kalamburów, gdzie to smok okazał się totalna nogą. Wkrótce nie za bardzo mieli co do roboty, więc wyruszając na ostatnią podniebną przejażdżkę, przenieśli się z zabawą do miasta. Miejsce to nie było trudne do zwiedzania, ani wielce zaludnione, toteż łatwo zapamiętali i zbadali dokładnie całą jego topografię. Pozaglądali do sklepów, posprawdzali tawerny. Dwa razy w panice (oczywiście tylko bardka panikowała, ale gad dzielnie się z nią solidaryzował) uciekali przed psim patrolem i przemyszkowali jeden pustostan.
Wkrótce wesoły nastrój kobiety zaczął ustępować zmartwieniu. Nie pomogły ni prośby, ni groźby, ni zabawa w: „Powiedz co widzą moje oczy”, ani „Wyraz na ostatnią literę”.
Bardka coraz częściej zachodziła w miejsca wszelakich wyjść z lochów, w nadziei, że poczuje swojego kochanka. Martwiła się czy nie zabłądził, czy nic mu się nie stało, czy pomimo popsutych planów bawił się dobrze, czy był głodny, czy nie martwił się o nią i czy nie pokłócił się z jakiegoś powodu ze smoczycą.
Na nieśmiałą propozycję ze strony Nveryiotha, że mogliby pójść i ich poszukać, ofukała go jak bure szczenię. Po pierwsze nie wiedzieli, którym dokładnie wejściem para zeszła do lochów, oczywiście tawaif obstawiała, że tym samym, którym weszli za pierwszym razem, ale… nigdy nic nie wiadomo! Po drugie podziemia były labiryntem… a co jeśli oni by się zgubili? A co jeśli mieliby się z wychodzącym czarownikiem i teraz to on zachodziłby w głowę gdzie się podziali? A gdyby zostali zaatakowani? Uruchomili jakąś pułapkę? Wybuchłaby wojna? COKOLWIEK?!
Nie… musieli czekać, czekać i się modlić na szczęśliwy powrót czarownika.

Czekali więc cierpliwie, umilając sobie czas wędrówkami. Ona mając nadzieję, że Jarvis z Godivą wrócą z podziemi, a on licząc, że barde znudzi się czekanie na nich, i że tamta dwójka nie wróci nigdy. Te nadzieje zostały szybko zgaszone, gdy Sundari poczuła umysł swego kochanka w zasięgu ich telepatycznej więzi.
- Wracają! Wracają! - zawołała podekscytowana dziewczyna, łapiąc swojego partnera za bladą rękę.
- Wielka szkoda… ał… a to za co? - syknął gad, rozmasowując żebra.
- Za darmo… rozdaje, ciesz się - burknęła butnie tancerka, strosząc się dumnie jak pawiczka.
- Za darmo… ciesz się… - przedrzeźniał ją chłopak, tym razem zręcznie unikając ataku. - HAHA!
- Nie ciesz się tak, bo drugi raz nie spudłuje - zarzekała się dziewczyna, jeszcze chwilę sprzeczając się z kompanem w radosnym oczekiwaniu, wyjścia czarownika na powierzchnię.
Jarvis i Godiva wyszli po kilku minutach przez wrota. Ona z obwiązanym opatrunkiem ramieniem i dumnie dzierżąc czerwony ogon, ucięty zapewne przeciwnikowi. I On… lekko kulejący i z obwiązaną lewą nogą.
- Zwyciężyliśmy! - krzyknęła donośnie smoczyca, radując się swoim triumfem. Niestety w pojedynkę, bo ani tawaif ani jej skrzydlaty nie zwrócili na nią uwagi. Kamala podbiegła do czarownika a jej szeroki uśmiech ustąpił grymasowi przerażenia i zmartwienia.
- Nvery! Szybko… pomóż mu! - zawołała nadopiekuńczo dopadając rannego z jednej strony, gdy zielonołuski zrobił to z drugiej. Mag już wiedział, że drakon tylko udawał nieprzyjemniaczka i tak na prawdę bardzo się troszczył, nie tylko o komfort kurtyzany, ale także… swój i przywoływacza.
- Może ja cie poniose… co? Tak… tak będzie lepiej… - stwierdził lekko skonsternowany, łapiąc okularnika w pasie, by go przestawiać jak figurkę.
- OSTROŻNIE! CZYŚ TY ROZUM POSTRADAŁ! - wrzasnęła wściekle brązowooka tłucząc albinosa na odlew. Ten zdębiał, zmieszął się, zgarbił i odstawił Jarvisa z powrotem na ziemię.
- No… ale ja chciałem dobrze… prawda? Powiedz jej, żę chciałem… - odezwał się błagalnie gad, nie wiedząc już co ma robić.
- Chciałeś dobrze, chciałeś. - potwierdził czarownik i dodał. - Nie ma się co przejmować. To nie jest poważna rana. Zajrzymy do miejscowego uzdrowiciela i on podleczy mnie i będę fikał jak zając. -
Godiva zaś była zbyt zadowolona ze swego trofeum i dumna ze swego zwycięstwa, by przejmować się takimi detalami jak ignorowanie jej.
- Jest aż tak źle? AŻ TAK ŹLE?! - zawołała Dholianka, a w jej oczach od razu pojawiły się łzy, to podziałało orzeźwiająco na Nverego.
- O-o… on wcale tak nie myślał, nie, nie… źle to rozumiesz… on wcale nie myśli, że nie dasz rady go uleczyć… Nie płacz! Nie płacz… już raz na dziś wystarczy… bogowie… za co? ZA CO?! - młodzik miotał się z lewa na prawo, nie wiedząc, czy ma podtrzymywać rannego mężczyznę, czy może rozdygotaną dziewczynę.
- Oj tam. Ja mu mówiłam żeby użył różdżki, ale nieeee… Nasze rany nie są na tyle poważne, by marnować ładunki w magicznym przedmiocie. - westchnęła Godiva zerkając na całą trójkę, a i Jarvis starał się uspokoić dziewczynę.
~Nie martw się jamen. Nic mi nie jest. To nie jest ciężka rana. Bez magii pewnie wylizałbym się w przeciągu tygodnia, albo dwóch. Z leczniczą magią, pewnie to będzie kwestia jednego drobnego czaru.
- Przymknij się! Przymknij ty durna… to twoja wina! TWOJA!... - zawołała nienawistnie kurtyzana, chcąc rzucić się z rękoma na wojowniczkę. Jej smok był jednak szybszy, a może po prostu wiedział, że to musiało nastąpić, bo złapał kobietę jak pacynkę, kneblując jej usta własną dłonią i odciągając kilka kroków w tył.
Bardka wierzgała dziko, krzycząc i piszcząc jak rozjuszona fretka podczas rui.
- Idźcie do medyka… idźcie… będziemy nad rzeką… - Pobladły do tego stopnia albinos, wyglądał prawie jak przeźroczysty, gdy złapał pod pachę wściekłą żmijkę z pustyni i nie zważając na zadrapania oraz na wszeteczne klątwy do siedemnastego pokolenia jego “dynastii”, ruszył jak gdyby nigdy nic przed siebie. Byle dalej od zarzewia konfliktu.
- Chodź chodź. - stwierdził czarownik, który dla odmiany musiał odciągnąć zaczerwienioną na twarzy smoczycę i szklących się oczach, która najwyraźniej nie wiedział czy jest bardziej wściekła czy rozżalona. Na pewno była dotknięta tych wybuchem wściekłości.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 16-04-2018, 17:16   #158
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Nad wodą było przyjemnie… wbrew wszelkim okolicznościom. Rzeczka wesoło szumiała, wodospad huczał, ‘świetliki’ fruwały poszukując zła, a Chaaya… siedziała naburmuszona na kamieniu i wyrywała płatki z korony (dwudziestej siódmej już) stokrotki, wrzucając je do nurtu.
Nveryioth siedział kilka metrów obok z pokiereszowaną twarzą, on również się wyżywał… tylko, że na gałęzi, którą ostrzył sztyletem w szpic. Patrząc po ilości wiór… planował ten konar przemielić w całości, odkrywając w sobie w ten sposób naturę bobra.
Parka nie odzywała się do siebie, ani zapewne nie miała zamiaru odzywać się do nikogo innego. Złość i niewypowiedziane wyrzuty ciążyły na wątrobach i językach… ale nie w powietrzu, gdzie toczyło się prawdziwie radosne i sielskie życie. Motylki i pszczółki zapylały kwiecie z łąki, które nasączało powietrze słodkim zapachem wiecznego lata.

~ I dlatego samce stoją wyżej niż samice. One są takie… emocjonalne. Dobrze wiesz, że Godiva nie dopuściłaby do śmierci twojego kochanka. A małe zranienia i blizny dodają… seksapilu. Moje ciało miało kilka blizn, którymi mogłem się pochwalić ~ stwierdził Starzec, wykazując się… wrodzonym brakiem taktu.
“Przymknij się!” zawołała wściekle Umrao.
“Buuuu buuuu” skandowała Seehsa, do której dołączyło wiele masek, gwiżdżąc i klnąc w kierunku czerwonołuskiego.
“Powinieneś trzymać naszą stronę!” odparła nadąsana Deewani.
“Właśnie!” zawtórowały inne. “Naszą! Naszą!’
“Zniszczyła nam cały dzień, najpierw Nveremu, później nam, Jarvis jest przez nią ranny!” krzyknęła oburzona Nimfetka.
“Ranny! Ranny! Zadufana w sobie! Rozpieszczona! Samolubna!” Dziewczęta zaczęły wymieniać przytyki w kierunku smoczycy, która swoimi wyskokami w ostatnich dniach, mocno nadszarpnęła zaufanie tawaif.
~ Waszą? Ja trzymam tylko jedną stronę. Swoją własną. ~ Zaśmiał się gad chrapliwie. ~ I w przeciwieństwie do tej Godivy, nie zależy mi na waszej sympatii. Tylko współpracy.
Ziewnął przeciągle chcąc pokazać gdzie ma zdanie rozzłoszczonych masek i dodał ~ Jest rozpieszczona i samolubna. Też mi nowość. Jest smokiem. Wszystkie takie są. Zwłaszcza te prawdziwe. I nawet te metaliczne, choć żaden nie przyzna tego głośno.
“Jeśli nie jesteś z nami, to jesteś przeciw nam!” zaskandowało ‘święte oburzenie’.
“TAK!,TAK! Przeciw! Wróg! Już z tobą się nie zadajemy!” wołały panny jedna przez drugą, co wielce ukontentowało babkę, która przez te kilka godzin podrosła o parę lat.
“HAHA! Dawaj Ferguś… powiedz coś jeszcze, dobrze ci idzie!” sarknęła doniośle, dobrze wiedząc kiedy trzeba było trzymać sztamę z podburzonym tłumem.
~ Uważaj żebym cię znów nie połknął. I tym razem nie wypuścił. Z kluczem czy bez ~ burknął Pradawny do Laboni i oznajmił zimnym tonem głosu. ~ Świat nie składa się z wrogów i przyjaciół. Z światła i ciemności. Jest wiele odcieni. Zgłoście się do mnie, jak pojmiecie lekcje, lub nie… ~
Odwrócił się do nich zadem, za nic mając ich reakcję, bo też ich sympatia czy antypatia... wydawała się być dla niego co najwyżej rozrywką.

Po jego odejściu, wśród Chaaj wciąż długo wrzało. Tancerki wymieniały się swoimi niepochlebnymi zdaniami na temat zdziecinniałego i zadufanego w sobie starucha, który nie potrafił zapanować nad własnym życiem, a teraz próbuje układać je innym. Jawnym było, że zdenerwowana Kamala nie myślała trzeźwo i dawała nieść się fali gniewu, która rozszczepiona przez dziesiątki ról, które kiedyś odgrywała, teraz niczym w wielkim kalejdoskopie, jawiła się barwami absurdu i chaosu. Toteż nic dziwnego, że bardzo szybko opadła z sił psychicznych. Szczęściem dla stokrotek, które coraz liczniej spływały ogołocone z aksamitnych płatków na kraniec półplanu, by z rykiem wody, wpaść w omgloną przepaść i... ‘zginąć’ bezpowrotnie.
Zielonoskrzydły przyglądał się drżącym ramionom Dholianki, ścinając kolejne spiralne wiórki na swoje buty. Dręczyło go niemiłe przeczucie, że kobieta znajdzie jakiś pokrętny sposób w tej sytuacji, by zrobić sobie “krzywdę”. Zawsze tak robiła… kładła się i pogrążała we własnych myślach, torturując się wspomnieniami i zbyt wybujałą fantazją, a wtedy kiła mogiła, będzie jeszcze gorzej, niż jakby się ciągle rwała do bitki z tą durną Godivą.
W dodatku cały ten Starzec… czy raczej Ferragus wykazywał się równą kwokowatością co ta durna ptica i dokładał tylko węgla do pieca, więc tylko czekać… jak wybuchnie z tego kolejna afera… kurtyzana i tak była odporna na zdecydowaną większośc upierdliwości jaki los jej zasyłał, jednakże każdy z czasem sięga swoich limitów i drakon miał wrażenie, że oto właśnie jest świadkiem, kiedy miła, z reguły potulna i tolerancyjna bardka ma dość całego świata.

Minęła godzina… chaosu w głowie Sundari, nim ta usłyszała cichą i niepewną myśl ukochanego.
~ Kamalo?
~ Nad rzeką… ~ odparła zamyślona dziewczyna, dając się ponieść wspomnieniom jakie Deewani podpatrzyła u antycznego “zgredka”, który “medytował” na dnie jej duszy i obraził na cały świat.
Przypiekanie i pożeranie dziesiątków żołnierzy działało na nią terapeutycznie.
~ Chodź do mnie. Sama ~ szepnął w odpowiedzi czarownik. ~ Podążaj w moim kierunku, tam gdzie mnie poczujesz silniej.
Tawaif obejrzała się przez ramię na naburmuszonego albinosa, który wygrzebywał z cholewy trociny. Sapnęła chmurnie pod nosem i wstała, balansując ostrożnie na śliskim kamieniu.
- A ty dokąd? Siad na dupie - warknął Nveryioth, momentalnie podrywając się z miejsca i rozglądając nerwowo, ale nie dostrzegł nigdzie zagrożenia w postaci pary felernych kompanów.
- Bądź tak łaskaw i spłyń wraz z prądem w otchłań - odparła łaskawie złotoskóra piękność, wskakując do wody po kolana.
- Powiedziałem siad na dupie, dość już mam rozrywek na dzisiaj, będę przez tydzień wyglądał jak nieudolny gwałciciel!..
- Gówno mnie obchodzi jak będziesz wyglądał, trzeba było mnie wtedy nie powstrzymywać - przerwała smoczą tyradę tancerka.
- Nie będę cię szukać jak oni przyjdą! - zagroził gad, czując, że zaraz sam puści z prądem swoją partnerkę.
- To nie szukaj! Jak dla mnie możesz w ogóle już wracać do miasta - fuknęła Chaaya, oddalając się w górę rzeki.
- A wielbłąd ci morde lizał! Żebyś wiedziała, że wrócę i takiego wała mnie zobaczysz! - odkrzyknął na odchodnym skrzydlaty, ale z powrotem usiadł wśród wiórów i począł ponownie znęcać się nad badylem. Najwyraźniej uznał, że kurtyzana nie zrobi nic głupiego, szwędając się po dolinach, skoro przywoływacza i smoczycy dalej nie było widać.

Tymczasem Dholianka z początku szła całkowicie na oślep, gnana jedynie swoją awersją do wszystkiego. Wkrótce nie starczyło jej “impetu”, by zmagać się z wartkim prądem i wyszła na brzeg, człapiąc z cichym plaskiem mokrych trzewików po trawie. Na chwilę zapomniała nawet gdzie i po co szła, toteż dopiero po niejakim czasie zreflektowała się, by skupić się na więzi z kochankiem.
“Podchody! HAHA! Wreszcie jakaś fajna zabawa!” zawołała uradowana Deewani, która nie była zbyt mocno połączona emocjonalnie ani z Jarvisem, ani z jego wierzchowcem, toteż wszystkie niesnaski, choć wpływały na jej nastrój, to bardzo szybko odchodziły też w niepamięć.
Wkrótce zaczęła wyczuwać obecność mężczyzny coraz mocniej. Jego myśli muskały jej duszę jak pocałunki. Dolinka. Nieduże wgłębienie w ziemi, przez które płynął strumyczek. Była niczym młody pies myśliwski, który uczył się dopiero węszyć, a jednak czynnośc ta sprawiła jej niejaką przyjemność. Tym bardziej, gdy dostrzegła magika poprawiającego coś przy dużym kocu, na którym była taca z owocami i karafka wina.
Chłopak był sam.
“Znalazłam! Ja! Ja pierwsza go znalazłam! HAHA!” przechwalała się chłopczyca, wielce zadowolona z krótkiego poszukiwania.
“Idź do niego! HAHA! To na pewno pułapka!” Emocjonowała się młoda maska, śmiejąc się i pomrukując sama do siebie.
Bardka rozglądała się niepewnie po okolicy, długo zwlekając, by ruszyć się ze swojego “punktu widokowego”, a gdy w końcu się na to odważyła, co krok łypała złowrogo na boki, faktycznie spodziewajać się podstępu i ataku znikąd. Jej dłonie skubały nerwowo szwy szaty, przerabiając w opuszkach ozdoby, które cudem jeszcze trzymały się na miejscu, opierając się jej destrukcyjnym zamiarom.

~ Przyszłam… ~ obwieściła cicho, stając naprzeciw przywoływacza. Jej wzrok łagodnie przesuwał się po miejscach gdzie niedawno widziała opatrzone rany. Teraz nie było za bardzo po nich śladu. Bandaże znikły, a krew, jeśli jakowaś była, została sprana, niemniej świadomość, że jeszcze nie tak dawno jej ukochany był w bólu, rozdzierał jej serce i gniew, podejrzliwość i zmęczenie, ustępowały miejsca smutkowi.
- Masz mokre nogi… przeziębisz się. Zdejmij buty. - Teraz to on się zaczął martwić. - I na kocyk.
Nie wydawał się zagniewany na dziewczynę, choć też brzmiał smutno i melancholijnie.
Kamala bez słowa rozwiązała liściaste buciki z których wyszła, wchodząc na posłanie. Wtedy też dotarło do niej, że miała na sobie pończochy… mokre, więc zeskoczyła na trawę, by zdjąć przemoczoną garderobę i dokładnie wycisnąć spódnicę.
Po tych zabiegach potulnie weszła na koc i czekała.
Spojrzenie czarownika w tej chwili wydawało się bardziej drapieżne. Wszak obserwował jak się rozdziewała, w końcu jęknął cicho.
- I co ja mam z tobą zrobić? Chciałem ci poprawić humor, pocieszyć… a ty…. teraz moje myśli krążą wokół twoich nóg.
Tancerka popatrzyła spod czoła na towarzysza i... spod takiego kąta wyglądała na mały urwis, który rozbił nos koleżance w przyklasztornej szkółce i dostał burę od pryncypała, a później rodzica.
- Nie boli cię już? Nic? - spytała z troską, a zmarszczki na jej marsowej mince rozprostowały się i złagodniały. - Możesz swobodnie chodzić? - Wyciągnąwszy dłoń, pochwyciła palce ręki Jarvisa delikatnie je zgarniając w piąstkę i ściskając.
- Oczywiście. To nie były poważne rany, a tutaj są świątynie mogące uleczyć poważniejsze obrażenia. - Uśmiechnął się czule mężczyzna. - Nie powinnaś panikować z powodu byle zadraśnięcia na mej skórze.
Pogłaskał delikatnie trzymającą go drobną dłoń. Na co kobieta uśmiechnęła się kwaśno i nic nie odpowiedziała.

- Zjesz coś? Napijesz? - zapytał w końcu mag po dłuższej chwili milczenia. - Dobrze się bawiłaś w podziemiach?
- Chyba nie… dziękuję - mruknęła pod nosem Dholianka i cichutko westchnęła, a może zwalczała chęć rozpłakania się. - Było brudno, ciasno, ciemno i strasznie… nienawidzę lochów, zwłaszcza takich… “takich”... - Wzbierające emocje w jej wypowiedzi szybko wygasły i w końcu kurtyzana pokręciła przecząco głową, zbrzurzając fale loków do wesołego podskakiwania.
- Dlatego tu ci się powinno podobać. Żadnych lochów, otwarta przestrzeń, słońce… góry w oddali. - Jarvis wyraźnie próbował poprawić jej humor i mając jej dłoń splecioną ze swoją, próbował usiąść nakłaniając ją do tego samego.
- Nie widzę słońca… - odparła mu klękając na kocu, po czym siadając na prawym boku. - I tak ładnie tu… - Sundari postanowiła na razie nie zdradzać kochankowi, że kilka godzin spędziła w górach, przy ognisku, bawiąc się ze swoim skrzydlatym i że nie musiał jej poprawiać nastroju po felernej wyprawie.
- Cóż… postarałem się znaleźć odpowiednie miejsce - stwierdził Jeździec i zerknął w górę wzdychając. - Masz rację. Nie ma słońca, ale jest blask… więc łatwo ulec złudzeniu.
Spojrzał w oczy swojej miłości, przyglądając się jej twarzy wyraźnie zamyślony.
- Czujesz się już lepiej? - zapytał w końcu.

A więc w końcu musiał poruszyć ten temat. Chaaya westchnęła przymykając oczy. Czy czuła się lepiej? Nie… miała wrażenie, że z każdą chwilą czekania na powrót Jarvisa, czuła się coraz gorzej i gorzej.
Ale tego… też nie musiał wiedzieć.
- Nie wiem… chyba… jeśli ty czujesz się lepiej… to i ja - odparła w końcu.
Czarownik wydawał się tego nie rozumieć. Nie do końca, ale też nie próbował zagłębiać się w ten temat. Po prostu objął i przytulił ukochaną nie mówiąc ni słowa. Ta zdawała się na to czekać, bo momentalnie wtuliła się w jego tors, oplatając go rękoma za głową i pocierając policzkiem o jego bark, wdychała jego zapach… zupełnie jakby nie widzieli się co najmniej od kilku lat i zapomniała jak jej wybrany pachniał.
Budziła drapieżnika w przywoływaczu, spragnionego jej. Delikatność ustąpiła szybko zaborczości. Muskając wargami szyję bardki, chłopak dłonią podwijał jej suknię coraz bardziej odsłaniając jej kostkę, kolano, udo. Kamala czuła jego palce na skórze swojej nogi i wiedziała, że jest ona tym czego pragnie w tej chwili, więc nie musiała się już powstrzymywać i odpowiedziała na to stęsknione wezwanie czułym pocałunkiem. Wpierw niepewnym i strachliwym, drżąc na wąskich wargach partnera, by z czasem nabrać na sile.

Jakiś cichutki, chlipiący głosik odezwał się z tyłu głowy tawaif. Któraś z masek, pociągnęła noskiem, walcząc ze wzbierającą falą roztkliwienia.
“A ta znowu płacze… na bogów dziewczyno, nie możesz sobie wybierać lepszych momentów?!” Umrao w takich chwilach, była bardzo przeczulona na klimat… klimat, który psuła jak zwykle Nimfetka.
“Kiedy ja nie mogę… tak s-s-s-s…”
“SSS co? No wyduś to z siebie!” Piekliła się erotyczna emanacja, wzbudzając swą agresją wesołość u Deewani, która zaśmiała się jak hiena.
“S-s-s-stlasz…”
“HAHAHA! Słyszałaś? powiedziała l! słyszałaś? HAHAHA!” wtrąciła się chłopczyca.
“Dajcie jej spokój, ja też się martwiłam” odparła chmurna Seesha.
“Ta i się bałaś w lochach drżącej ręki u truposza!” zakpiła Jodha i na wespół z łobuzicą zaczeły się chichrać i nabijać ze smarkającej eteryczki.
“Myślę… że wszystkie przeżyłyśmy chwile grozy… czy to w lochach, czy to widząc rannego Jarvisa…” Ada jak zwykle była niezastąpiona w “prawidłowej” ocenie sytuacji. “ Każda z nas jednak inaczej reaguje na stres… jedne odreagowują śmiechem… inne płaczem. Pozwólcie więc Nimfetce na ulżenie sob…”
“Jak ma mi stanąć w takiej sytuacji?! Te się wygłupiają, ta się mazgai, ty przynudzasz…” Umrao zaczynała wyć z bezsilności.
“HAHAHA! Co ci nie stanie?” krzyknęła Szalona.
“Właśnie, właśnie?! Czyżby coś ci przez noc urosło i ja o tym nie wiem?” zawtórowała druga z żartowniś.
“To była metafora N A S T R O J U!” obruszyła się Pasjonatka, ale na Deewani wespół z Jodhą nie było mocnych.

Tymczasem Chaaya przysunęła się jeszcze bliżej swojego kochanka, wspinając się po jego ciele jak krzaczek bluszczu. Chciała być coraz bliżej niego. Chciała go czuć coraz mocniej. Toteż prędko usiadła mu okrakiem na kolanach, spijając słodycz z jego ust bez opamiętania, dysząc przy tym od długo powstrzymywanych emocji.
Mężczyzna zaś nie był świadomy dyskusji toczącej się w jej główce. Zresztą w tej chwili jego myśli były skupione na delektowaniu się smakiem pocałunków tancerki, na wodzeniu palcami po jej gołych nogach i zapoznawaniu się z tym co ukrywała pod suknią. Sama kobieta zaś przekonywała się, jak mocno kompan jej pragnął, bo… ku zadowoleniu wszystkich masek, jemu coraz bardziej się unosiło.
Sundari nie mogła powstrzymać uśmiechu, który przełamywał jej pieszczoty drżeniem w kącikach warg.
Wcześniejszy pośpiech nieco zmalał i kurtyzana zdawała się panować nad swoimi reakcjami. Przyciskając łonem napiętą wypukłość w spodniach magika, zjechała opuszkami po przytrzymywanych policzkach chłopaka, za jego uszy, wplatając palce we włosy. Usta sunęły miękkim szlakiem po linii szczęki na szyję, by z pietyzmem i starannością wiernej służki, obdarowywać wrażliwą skórę czułymi pieszczotami.
Żar w obojgu zapłonął i teraz złotoskóra podsycała jedynie apetyt na więcej, a może pieczołowicie sprawdzała, czy z jej wybrankiem rzeczywiście było w porządku jak twierdził? Rany znikły, ale ból... mógł pozostać.

Jeśli nawet bolało to czarownik najwyraźniej ból ignorował, chwyciwszy za pupę ukochanej dociskał jej ciało do swego, sprawiając, że bardka czuła jego twarde pożądanie, skrępowane jedynie warstwami materiału. Wigoru mu rany nie umniejszyły, ani apetytu, ani entuzjazmu. Całował ją również energicznie, muskając jej skórę czułymi i drobnymi pocałunkami, wargi, policzki i nos, tyle, że… bardziej nerwowo. Dholianka miała wrażenie, że siedzi na ogierze… dzikiej bestii ledwo hamowanej przez uzdę cywilizacji. Była jakaś żarliwości i zachłanność w jego pocałunkach.
~ Czasami… brakuje mi szponów. Rzuciłbym cię na ów kocyk i rozszarpał każdy skrawek tkaniny jaki broni mi dostępu do ciebie. ~ Posłyszała jego myśli w swojej głowie. ~ Dobrze więc, że szponów nie mam, bo byś wkrótce nie miała ani jednej całej sukni.
- To… ciekawa wizja… - Tancerka nie odważyła się, by odpowiedzieć teraz przez telepatię, czując, że jej samodyscyplina mogłaby ją zawieść. Rozejrzawszy się nerwowo dookoła, ze zdziwieniem stwierdziła, że w dolince, w której się kryli, nie było ani jednego “świetlika”. Szczęśliwy przypadek, czy może znaleźli się w jakimś super specjalnym miejscu o nadprzyrodzonych mocach, które broniły tej ziemi przed wszelakim złem wszystkich światów? Jeśli tak… to były niedostatecznie silne, by wykurzyć czerwoną ropuchę ze skrzydłami, która czaiła się w jej podświadomości i knuła “mroczny” plan przejęcia władzy nad światem.

- Pytanie… czy pokochałabym Jarvisa ze szponami, czy może przed nim uciekła? - spytała dziewczyna po chwili, odginając ręce za swoje plecy, gdzie kryły się wiązania jej kreacji, która po długo oczekiwanej chwili szamotania się z rękawami i kołnierzem, opadła na głaz przy brzegu strumienia.
- Stanika nie zdejmę… - ostrzegła zawstydzona swoją zuchwałością, rumieniąc się i wiercąc na uwierającym ją siodle kochanka.
- Zrobię to za ciebie. - Usta mężczyzny przylgnęły na razie do dekoltu Chaai, całując i liżąc skórę. Wielbił te krągłości z oddaniem fanatycznego wyznawcy, jednocześnie na oślep próbując uwolnić tawaif od ciężaru tej bielizny. - Pragnę cię Kamalo. Samolubnie i nie zważając na nic.
- Zapadnę się pod ziemię, jeśli aniołki przyłapią mnie nagą… - zagroziła trwożliwie łaniooka, poddając się obłapiającym ją dłoniom i cicho wzdychając, gdy łotrzykowskie palce pokonały zapięcie stanika. - Ale przyrzekam… że zabiorę cię wraz ze sobą… na samo dno krainy wstydu, by tam oddawać ci się bez reszty - dodała czule, zgarniając kosmyki z męskiego czoła, całując je delikatnie.
- Zapominasz, że miłość... jest cnotą niebiańską.
Ale chyba nie taka. Bezwstydna i lubieżna, gdy usta przywoływacza przywierały raz do jednego, raz do drugiego szczytu jej piersi, ssąc go, liżąc i wielbiąc wargami. Jej partner w niczym się nie hamował, wielbąc złotoskóre ciało przeszywającymi przyjemnością pieszczotami i starając się sprawić, by zapłonęło… ale nie ze wstydu.

Mag miał okazję poczuć jak biust pod jego dotykiem twardnieje i się unosi, a skóra o karmelowym odcieniu napina się i układa w znajome oznaki podniecenia, a nie zmarznięcia. Sundari oddychała ciężko i płytko, nie broniąc się przed żadnym atakiem ze strony chłopaka. Może chciała mu wynagrodzić trudy i nieprzyjemności dnia minionego, a może nie za bardzo wiedziała co począć sama ze sobą, w jego ramionach, ukrytych pod koszulą i płaszczem.
Była goluśka i bezbronna, nie licząc oczywiście majteczek, podwiązki z wachlarzem i dwóch naszyjników. Panna wiedziała jednak, że i tego wkrótce zostanie pozbawiona toteż przez chwilę dryfowała na fali rozgrzewającego pobudzenia, aż w końcu nie zdecydowała, by rozpiąć pierwszy guzik pod kołnierzykiem Smoczego Jeźdźca. Zrobiła to z trudem i po omacku, ale nie poddawała się pod naporem jego pożądliwości, systematycznie odsłaniając kolejne fragmenty białej skóry na jego torsie.
Czarownik, choć zajęty znakowaniem każdego fragmentu jej piersi pocałunkami, zauważył jej niecne działania. Nie puszczając jej pośladków, przerwał pieszczoty i rzekł cicho
- Możesz kazać mi się rozebrać, lub sama rozpakować mnie z ubrań - zasugerował żartobliwie. - Będę dzielnie nie przeszkadzał ci w tej zabawie.
- Przepraszam… nie chciałam ci przerwać… - odpowiedziała zmieszana bardka, chowając ręce za siebie.
- Nie przerwałaś na długo… - odparł z uśmiechem kochanek i cmoknął tancerkę w czubek nosa. - … zawsze możemy wrócić do wielbienia twojego ciała. To jak… sam mam się rozebrać, czy wolisz sama ze mnie zdejmować kolejne warstwy i droczyć się dotykiem swych zwinnych paluszków?
- Ja… - zaczęła niepewnie Chaaya, że aż przywoływacz miał wrażenie, jakby cała ich znajomość cofnęła się do dobre kilka tygodni.
- ...chciałabym poczuć cię już w sobie. - Skończyła swoją myśl, usmiechając się psotliwie, co dawało nadzieje, że owe nieprzyjemne przeczucie było mylne.
- Dobrze… ty zdejmij majteczki i… zrób to… ułóż się na kocyku. Na brzuchu z wypiętą pupą w moim kierunku. Będzie tak jak lubisz - kusił mężczyzna zaczynając sam zdejmować płaszcz, kamizelkę i koszulę. Starając się szybko uwolnić od ubrania.
Dziewczyna przysiadła z boku, przyglądając się poczynaniom ukochanego. Jej wzrok był bystry jak woda w rzeczce, lecz rozmarzony. Dokładnie śledził każdy ruch Jarvisa, że ten poczuł się niemal jak na jakimś nie zapowiedzianym sprawdzianie. Nie zdążył się jednak ni zmieszczać, ni zawstydzić, bo pierwsza uczyniła to ona, nerwowo zgarniając puszyste loki na jedną stronę szyi, wplatając palce w kosmyki. Przygryzła także usta jakby toczyła wewnętrzną walkę ze sobą.

“Na wszyśtkich bogów tego świata!” zapiała sześcioletnia Laboni słodkim jak miód głosem, tak bardzo przypominającym ten Nimfetki czy Deewani. “Z czym ty znowu masz problem?!”
Teraz to babka nie wytrzymała rozterek wnuczki.
~ Bo… ja… tak sobie pomyślałam… że… że miłoby było… gdyby… gdyby no… ~ Kamala próbowała wyartykułować swoje pragnienie, lecz rozkojarzana była przez zbyt wiele myśli, które przetaczały się jak maelstrom w jej głowie.
“Wyduśiiisz to z siebie czy nie?!” huknęło wspomnienie starej tawaif. “To chyba nie takie trudne, ne?”
“Ja nie wiem po co się tak babciu starasz… ta kretynka, zapragnęła mu patrzeć w oczy…” Umrao dawno pożegnała się z nastrojową atmosferą i stała się przez to wyjątkowo zgryźliwa.
“HA...HAHA… zaraź, jeście raz nazwiesz mnie babcią, a przyśiiięgam, że…”
“Kłócą się, kłócą! Patrz Jodho!” Chłopczyca zachichotała impio, trącając swoją koleżankę.
“Pewnie jej nie stanął hihihi…” druga z masek zawtórowała jej chochliczym pomrukiem.
“HEEJ! Umrao! Nie stoi ciii??!!” Łobuzica zawołała do wykłócającej się z babką koleżanki.
“Popłaczę się, jeśli będzie mieć jakieś blizny…” zapiszczała cichutko eteryczna dziewczynka, pociągając ostrzegawczo noskiem, gdzieś daleko z tyłu głowy, jakby kryła się przed złym światem, prędzej jednak przed wrednymi siostrami.
“Słyszałaś coś Deewani?” zapytała ironicznie marzycielka.
“Bardzo słabo Jodho… coś jak pojękiwanie kapibary” stwierdziła jadowicie mała rozrabiaka.
“A jak nadal go boli, ale tylko udaje, że go nie boli, by nas nie straszyć i teraz bardzo, bardzo cierpi, a my mu jeszcze przysparzamy kłopotu?” Chlipiało samo do siebie zasmucone nimfiątko.
“Znowu coś słyszałam!” zawołała sarkastycznie Jodha.
“To… to coś jak pisk myszy, której nadepnięto na ogon?” spytała Szalona z sarkazmem. “To pewnie nasza stara panna.”

“Byłabym ci wielce zobowiązana, gdybyś nie kapała mi na głowę…” Kismis odezwała się zaspanym głosem, strasząc nie na żarty najstarszą z masek.
“AH! Ja… ja… ja… bałdzo przepłaszam…” miauczała dziewuszka, pociągając głośno nosem. “Nie chciałam niepokoić twojego snu, tak mi przykro, och nie! Czy to blizna? Blizna na pewno!”
“Hmmm… niech się przyjrzę… tak to blizna…” stwierdziła “fachowo” łakomczuszka.
“Och! Och… moje serce, boli mnie, tak bardzo mnie boli… co za potwór, co za demon mu to zrobił!” Roztrzęsiona maska rozkleiła się na dobre.
“Demon? Demon… no… tak pewnie demon… trochę mały… hmmm… patrząc po układzie zębów jestem w stanie określić nawet jaki to był demon…” Słodyczocholiczka ziewnęła przeciągle, przyglądając się miejscu na ciele czarownika, które upatrzyła sobie Nimfetka.
“Jaki?! Jaki?! Zabije go! Przysięgam, znajdę i zabiję, by już nigdy więcej nie skrzywdził nam Jarviska…” Najmłodziej wyglądająca maska, mimo, że zasmarkana i jak zwykle z jakiegoś powodu przestraszona, zaczęła popiskiwać bojowo.
“To… demon seksu… ściśle mówiąc demonica, złotoskóra, jadowita, mała żmijka z pustyni co zowie się Chaaya…”
“”HAHAHAHAHA”” Zaśmiała się para wredot. “Dobra robota Kismis! Nieźle ją wkręciłaś!” przekrzykiwały się panny przy akompaniamencie głośnego szlochu.

Tymczasem kurtyzana zreflektowała się, że miała zdjąć majtki. Sapnęła cicho, unosząc biodra w górę, by zsunąć materiał. Jej orzechowe tęczówki wpatrywały się jednak uparcie w bladą skórę torsu kochanka, prześlizgując się po wystających kościach obojczyków, chudych ramionach i piersiach unoszących się w przyśpieszonym oddechu.
Nie tylko te nazwane emanacje toczyły między sobą dyskusje. Te bezimienne również marzyły i rozmyślały, każda po swojemu, według wybranej dla nich roli.
Niektóre pragnęły dotykać magika.
Ustami, dłońmi i piersiami.
Jedne chciały go masować, inne tulić, kolejne głaskać, smakować, całować.
Były takie, które chciały go ujeżdżać, inne zostać przyciśnięte do ziemi.
Kilka z nich zamartwiało się całą sytacją, niepokoiło kłótnią z Nveryiothem, żałowało własnych reakcji, ale znalazły się i takie, które dążyły do konfrontacji i bójki.
Sundari była pośrodku tego wszystkiego, osamotniona z własnymi uczuciami i myślami. Nie potrafiąca rozpoznać prawdy od fałszu. Jednego była jednak pewna, gdy patrzyła na mężczyznę, czuła się spokojna. Gdy czuła ciepło jego ciała, wiedziała, że jest bezpieczna.
Może nie rozumiała wielu rzeczy na swój temat, może przez większość swego życia była i będzie zagubiona, ale trzymając się przywoływacza - jedynej istoty, co do której realności i uczuć była w stu procentach pewna i przekonana, będzie w stanie przetrwać każdy problem, każde zawirowanie i przeszkodę jaką napotka na drodze.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 17-04-2018, 15:25   #159
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Jarvis szamotał się z warstwami napiętego materiału swojej bielizny, gdy bardka rzuciła mu się w ramiona, zasypując jego twarz, szyję i barki gorączkowymi pocałunkami. Stęskniła się, była niecierpliwa, trawiła ją obawa, lub kierowała nią wdzięczność..?
Szkoda tylko, że nie pozwoliła rozdziać się czarownikowi do końca, czepiając się go i napierając na niego, aż w końcu opadli razem na koc.
Wtedy Chaaya niczym wąż zwijała się i prężyła, przytulając do siebie upragnione ciało. Zostawiając obok starych miłosnych stempelków te nowe, świeże, zaróżowione i wilgotne od jej języka. Nie szczędziła niczemu, rozdając po równo na obie strony. Na prawą i lewą skroń, na prawy i lewy policzek, na górną i dolną wargę ust, na oba ramiona i sutki, nad i pod pępkiem.
Jeszcze tu i jeszcze tam, przelewając się w dłoniach kochanka jak żywe srebro, nie pozwalając się tak łatwo powstrzymać, było jeszcze tyle miejsc, które chciała namaścić swoim uczuciem, tyle opuszków do possania, tyle delikatnej skóry do podgryzania, tyle zranień do obcałowania. Musiała zdążyć z tym wszystkim, póki miała jeszcze odwagę i starczyło jej sił do stawiania oporu rozpalonemu mężczyźnie i własnym obawom.
Mag… zaskoczony tym atakiem, wpierw się sprężył, ale potem szybko się rozluźnił i leżał poddając napaści dziewczyny. Nie bardzo wiedział co właściwie powinien zrobić, więc sięgnął dłońmi ku jej głowie, wplótł palce w jej włosy i… pieszczotliwie głaszcząc, pozwolił tancerce na własne wędrówki i odkrycia. Choć przecież mógł poprowadzić ją tam gdzie chciał.
Na szczęście nie musiał długo czekać, by tawaif zawędrowała w rejony jego męskości, zsuwając mu z bioder odzienie i podgryzając odstające kości miednicy, łaskocząc językiem. Miękkie pukle jej włosów, spłynęły mu na podbrzusze, przyjemnie łechtając skręconymi końcówkami.
Jeździec poczuł delikatne muśnięcie na czubku jego ostrza, oraz palące spojrzenie czekoladowych oczu, badające każdy szczegół jego mimiki.
Sundari usadowiła się wygodnie, trochę na jego nogach, trochę pomiędzy nimi, przytulając się do odsłoniętego pasa jak najciaśniej, by mieć swobodny dostęp do całej palety wdzięków przywoływacza, które starannie badała ustami, oddechem i opuszkami.
Niestety jej pieszczoty bardziej przypominały zabawę w kotka i myszkę, niż działania mające dać upust ich żądzom.

~ Podstępna ~ mruknął telepatycznie Jarvis wesołym i czułym tonem, puszczając jej głowę i zaciskając palce na kocu. Stał się jej ofiarą, potulnie i cierpliwie poddając się rozkosznej torturze jej działań. A choć co jakiś czas jego ciało spinało się, gdy doznania stawały się mocniejsze, to jednak nadal pozwalał kochance na te figle. Tylko gdy ich spojrzenia się spotykały, to kurtyzana widziała jak wzrok jej kompana robi się coraz bardziej dziki i drapieżny… ile jeszcze wytrzyma, zanim czara się przeleje? Ile był w stanie “wycierpieć”, zanim zrzuci ją z siebie i posiądzie jak dziki drapieżnik? Jak smok? Wszak Starzec chyba wspominał, że finalizacja zalotów u smoków mało ma wspólnego z romantyzmem, a dużo z brutalnością.
Szczęśliwie czarownik nie musiał sprawdzać limitu swojej wytrzymałości, bo “tknięta” czymś Dholianka, drgnęła jak spłoszone zwierzątko i poderwała się momentalnie.
- Przepraszam! - zawołała zmieszana, oblewając się rumieńcem i gramoląc się pośpiesznie udami na męskie biodra. Najwyraźniej sama zapomniała się w tym co robiła i teraz postanowiła ową zwłokę wybrankowi wynagrodzić.
Zespoliła ich ciała pewnym ruchem… a przynajmniej miała taki zamiar, gdy w połowie nie zamarła blednąc i łapiąc się za policzek.
Szeroko otwarte oczy zdradzały zdziwienie i panikę, dobrze znaną u osób, które przypomniały sobie o czymś bardzo ważnym, na przykład o spotkaniu na które właśnie się spóźnili.
- Arararara…. - zaszczebiotała speszona, dziwnie piskliwym głosem. - Przepraszam… nie tak chciałeś… przepraszam. - Jej akcent znowu się ujawnił, a co gorsza, zamierzała zejść z leżącego ukochanego.
- Chciałem sprawić ci przyjemność. Obrazisz mnie… jeśli nie pozwolisz… sobie na wyrażenie swych pragnień - zagroził czule magik, zaciskając dłonie na biodrach kobiety i nie pozwalając jej uciec. Rozkoszował się widokiem jej nagiego ciała, przyjemnością jaką sprawiały mu jej lędźwie i miękką skórą pod palcami.
- Miłość to dawanie, ale i czerpanie Kamalo. Bądź hojna, ale i zachłanna.

Rozpalił ją tym słowami, bo rumieńce znów zalały jej policzki, barwiąc przy okazji także szyję i dekolt. Jasne ząbki wbiły się w dolną wargę, gdy Chaaya zaczęła się… chować. Najpierw za jedną ręką, później za drugą, czasem spozierała przez palce, lecz wzrok miała płochliwy i szybko uciekała od spojrzenia przywoływacza.
Nawet piersi zdawały się być zawstydzone i nie podskakiwały tak żwawo jak dotychczas. Jedynie łono okazało się być na tyle odważne, by przyjąć Jarvisa dosłownie i w przenośni, gdy bardka wznowiła się i opadała delikatnie.
- Jesteś śliczniutka w swoim zawstydzeniu - mruknął czule mężczyzna nie odrywając oczu od swej umiłowanej. Jego wzrok pieścił ją na równi z dłońmi wodzącymi po jej udach. Pożądał jej, ale to akurat odczuwała za każdym razem, gdy opadała na twardy argument jego miłości.
~ Kocham cię Kamalo. I pragnę. ~ Usłyszała w swej głowie żarliwy ton wyznawcy, dodający jej odwagi.
Tancerka rozluźniała się z każdą chwilą, coraz niżej opuszczając gardę za którą się kryła, wstyd nie opuścił jej nawet wtedy, gdy rozdarta była między spoglądaniem w ciemne oczy towarzysza, a zasłanianiem się ramieniem.
W końcu sięgnęła dłonią po prawą rękę wybranka i uniosła ją sobie do twarzy. Pocałowała sam środek wewnętrznej jej strony i wtuliła się policzkiem w wyciągnięte palce, jakby wtulała się poduszkę. W takiej pozycji obserwowała spod rzęs czarownika pod sobą, gdy jej biodra stały się bardziej zachłanne w czerpaniu przyjemności, które przekładało się równie dosadne odczucia jej wielbiciela.
Sundari nie wiedziała kiedy zaczęła się uśmiechać, gdy z czułością badała każdy szczegół ukochanej twarzy przed sobą.
Smoczy Jeździec też odpowiadał uśmiechem, nie przerywając wodzeniem wzrokiem po ciele przepięknej dziewczyny. Każdy ruch jej bioder jednak coraz bardziej utrudniał mu zachowanie spokoju. Każde uniesienie i opadnięcie złotoskórego ciała, nieuchronnie popychało go ku spełnieniu, przyspieszając jego oddech i burząc jego spokój. Tylko spojrzenie było niezmienne, wzrok tchnął pożądaniem i miłością.

Zrobiło się też odrobinę… jasno od prawej strony, bo pojawiła się lewitująca “latarenka” w zbroi, ale… nie wydawała się zainteresowana tym co oboje robili na jej “oczach” i ruszyła w dół patrolując wzdłuż strumyczka.
Tawaif pisnęła chowając twarz w dłoń kochanka niemal w tym samym momencie kiedy sięgnęła spełnienia. Obecność anielskiej widowni, odebrała jej całą pewność siebie, którą zdążyła odzyskać podczas tego intymnego spotkania.
Choć… przynajmniej nie próbowała uciekać… do momentu, kiedy i jej partner nie został usatysfakcjonowany. Wtedy wcisnęła mu się pod ramię, starając się schować pod jego ciałem, nakryć jak kołderką i udać, że wcale jej tu nie było.
Mag przytulił do siebie nagą ukochaną, całując jej policzek delikatnie i czule. Zakrył ją sobą, choć nie wydawało się to potrzebne. Archont nawet nie próbował ich zaczepiać, zajęty swym powołaniem… czyli tropieniem zła.
- Widzisz? Nie musisz się bać - stwierdził Jarvis mrukliwie do ucha Dholianki.
- Nawet nie zaczynaj - Ta burknęła wtulając się w jego pierś, ale nie zdawała się być zła, a jedynie mocno speszona, co jednakowoż nie powstrzymywało jej przed śledzeniem ciekawskim ślepikiem buszującego w trawie “świetlika”.
- Ależ ja właśnie planuję zacząć - zagroził czarownik ze “złowieszczym” uśmiechem.
- Popchnąć cię na plecki, rozchylić nogi i ucałować twój kwiatuszek… na wszystkie znane mi sposoby.
Co gorsza, bardka miała świadomość, że chłopak nie przejmujący się zupełnie niebiańską kuleczką światła, rzeczywiście mógł to zrobić.
Kurtyzana miauknęła coś niezrozumiale, wciskając nosek w zagłębienie męskiego ramienia.
- Możesz mnie przewrócić na plecy pod warunkiem, że przytulisz mnie mocno, okrywając moje wdzięki… w zamian zasłonię ci pośladki swoimi dłońmi - zaoferowała... szkoda tylko, że miała je malutkie i wiele by nimi nie zasłoniła.
- Taki śliczny kwiatuszek i taki wstydliwy… jak bagienny fiołek - wymruczał cicho przywoływacz, głaszcząc kobietę po włosach. - I… co mam zrobić jak będę cię tulił przyciskając do kocyka?
- Zaśpiewać mi balladę - odparła wartko panna, nie lubiąc, gdy porównywało się ją do kwiatków, zwłaszcza tych mało trujących i “niebezpiecznych”. Zła jednak nie była i nawet odnajdywała przyjemność z sytuacji.
Archont faktycznie pochłonięty był swoim zadaniem, a do tego był cichutki, że łatwo było o nim zapomnieć, gdyby nie błyskał jaśniej od czasu do czasu, gdy wzlatywał nieco wyżej, by się rozejrzeć.
- Nie umiem śpiewać - rzekł nieco wstydliwie Jarvis, ale zaczął nucić tą samą piosenkę, którą dotąd zawsze używał, by Chaayę uspokoić. No i wodził palcami po jej pupie, zachłannie masując pochwyconą dłonią krągłość.
- To się uśmiechnij… choć teraz, tak, teraz też jest dobrze - wymruczała w zadowoleniu tancerka gładząc palcami biceps kochanka, lubiła gdy nucił jej do ucha, było w tym coś takiego… delikatnego i czułego.
- Jeśli się uśmiechnę… to chcę zobaczyć twoją twarzyczkę - odparł ciepło czarownik w przerwie na zaczerpnięcie oddechu, po czym wrócił do nucenia z uśmiechem na twarzy i rozkoszując się wtulonym w siebie ciałem dziewczyny z pustyni.

Sundari odchyliła głowę, posłusznie zwracając się buzią do towarzysza. Uśmiechała się czule, a w ciemnych oczach błyskały jej iskierki.
- Jestem szczęśliwa… przy tobie - wyszeptała, całując delikatnie brodę ukochanego, przesuwając mu opuszkiem po zaroście.
- Nawet teraz? Gdy leżysz golutka i wiesz, że nie dam ci się ubrać… bo chcę więcej i więcej… - mruknął mężczyzna “ponuro” i pocałował czubek jej nosa, a potem usta, zachłannie i drapieżnie. Jego szczupła dłoń zacisnęła się mocniej na pośladku tancerki i docisnęła ją do jego ciała.
- Zawsze… gdy cię widzę, gdy cię czuję, gdy słyszę… zawsze - zapewniła mu z oddaniem dziewczyna, szybko dodając - Możemy zostać tutaj na noc… i nie ubierać się wcale, jeśli tylko masz taką ochotę.
- Tutaj? W tej dolince? Czy na tym planie? - zapytał zaciekawiony Jeździec.
- Gdzie chcesz Jarvisie… - odparła w przerwach między delikatnymi pocałunkami. - Pójdę za tobą wszędzie… nawet… nawet do brudnych, ciemnych... ciasnych lochów, pełnych kurzu i pajęczyn… co prawda będę ci narzekać i wypominać wszystkie… wszystkie twoje dotychczasowe przewiny… ale pójdę.
Kształtne udo pogładziło po biodrze przywoływacza, gdy pieszczota warg stała się bardziej zmysłowa.
- Myślałem raczej o łóżku… - zamruczał czarownik, głaszcząc powoli nogę go obejmującą. - Położysz się wygodnie na plecach i pozwolisz się pieścić?
- Na łóżku, czy teraz? - Kamala spytała przewrotnie, przekręcając się ramionami na plecy, choć jej udo nie zrezygnowało z bliskości drugiego ciała.
- Teraz… cała… powoli i leniwie… jak zwykle. Jesteś wszak jednym z najpiękniejszych widoków w tej krainie - mruczał zmysłowo jej kochanek, całując szyję i powoli schodząc z niej ustami na obojczyki i piersi.
Bardka jeszcze chwilę się droczyła, przyciskając łono do podbrzusza magika, ale pod naporem jego warg w końcu uległa, układając się wygodnie na kocu i wijąc się rozkosznie jak rozleniwione kocię.
Jarvis równie kocio muskał językiem skórę jej rumianych krągłościach, szczególnie skupiając się na twardych karmelkach wieńczących ich szczyty. Smoczy Jeździec wykazywał się tym samym pietyzmem i cierpliwością niczym kocia matka liżąca swoje młode. Efekt jaki osiągnął, nie ograniczał się bynajmniej tylko do wywoływania zadowolenia u tancerki. W końcu jego usta zsunęły się z biustu i zaczęły wielbić brzuch obleczony w złotą skórę i jak na złość… kolejna lewitująca “latarenka” znalazła się w polu widzenia Chaai. Ignorowała przy tym parę, tak jak poprzednia, zajęta szukaniem zła.

Kobieta wizgnęła cichutko, zasłaniając ręką piersi. To, że duszek nie zwracał na nią uwagi nie miało znaczenia, bo Dholianka zdawała sobie sprawę z jego obecności i fakt, że latał sobie pośród trawy jak przerośnięty świetlik podczas równonocy, doprowadzał ją do fiksacji!
- Jarrrvisieee… one się tu zlatują! To prawdziwa inwazja - poskarżyła się błagalnie, oplatając nogami w pasie pochłoniętego w pieszczotach czarownika.
- Trawa… tym tu jesteśmy. One nie szukają nas - mruczał jej w odpowiedzi, nadal wodząc językiem po skórze jej brzucha, “kreśląc” tak miłosną mapę. Dłonie wyciągnął do góry i pochwycił dwa “jabłuszka” tawaif, ugniatając je drapieżnie i zachłannie. Jej ciało instynktownie reagowało na te pieszczoty, bo doznania były intensywne. Niestety, mag, widownią się nie przejmował, zbyt pochłonięty zabawą.
Kurtyzana popiskując i miaucząc próbowała strzepać lepkie palce ze swojego biustu, przy jednoczesnym zezowaniu na dwie świetliste “kule”, lewitujące aktualnie nad strumyczkiem.
~ A kysz! A kysz! ~ zaklinała w duchu, próbując siłą woli przegonić intruzów.
“Hah! Czymś takim to byś nie wystraszyła nawet kury!” Babka, aktualnie siedmioletnia, była dla swej wnuczki bezlitosna. “Skup ty się lepiej na kochanku, bo aktualnie bawi się lepiej od ciebie…” burknęła ni to usłużnie, ni w zazdrości i faktycznie… Sundari przez chwilę jakby współpracowała z mężczyzną, przestając ustawicznie pacać go w ręce, by wędrować opuszkami po mięśniach jego przedramion i muskając szorstkie ślady po dawnych igraszkach.
Latające “kuleczki” nie miały ochoty słuchać “zaklęć” bardki, tym bardziej, że ich nie wypowiedziała na głos. Zamiast tego patrolowały strumyczek coraz bardziej się oddalając od obojga, ku uldze łaniookiej, a więc może jej mantry jakoś podziałały?
Wybranek dziewczyny tego faktu jednak nie zauważał, zajęty bowiem zabawą jej ciałem i rozpalaniem zmysłów… język może był i delikatny w muśnięciach, ale dłonie zaciskające się na piersiach testowały ich sprężystość.

Im dalej odlatywały aniołki, tym tancerka głośniej wzdychała, czy to z ulgi, czy z przyjemności. Złotoskóry brzuch zapadał się i drżał w coraz szybszym oddechu, a ciasne więzy z ud z każdą chwilą rozluźniały się, aż ostatecznie opadły na koc. Kamala przyjemnie drapała ramiona partnera, rozgrzewając jego skórę i wywołując przyjemne dreszcze w karku.
W końcu dłonie chłopaka opuściły dotychczasowy posterunek, by usta mogły zsunąć się niżej. I delikatności przy tym nie było żadnej, gdy przywoływacz zaczął smakować językiem kielich kobiecości, zachłannie i z entuzjazmem zamierzając doprowadzić ją do skraju wytrzymałości i zepchnąć w otchłań spełnienia.
Bujająca gdzieś w obłokach, pewnie za achrontami egzotyczna piękność, nie była przygotowana na wzbierającą w niej rozkosz, która uleciała z jej ust głośnymi jękami, przetaczając się echem wśród wzniesień, jakby to nie jedna Chaaya, a kilka na raz kochało się w tym samym momencie.
Rumieńca wstydu nie dało się ukryć nawet za dłońmi, gdy bardka zasłoniła twarz, mrucząc coś w bezsilności.
A gdy tak załamywała się tym co uczyniła na “oczach” niebiańskich istotek, Jarivs nie marnował czasu. Poczuła jak zimna ciecz rozpryskuje się na jej piersiach, a do nozdrzy dotarł winny zapach.
Zapiszczała więc zaskoczona, by zaraz cicho się roześmiać. Wyjrzała zza kurtyny paluszków, po czym wyciągnęła ostrożnie ręce w kierunku głowy ukochanego, zrezygnowała jednak z tego ruchu i przełamując się, lub poddając, opuściła je na koc, przyglądając się jedynie.

Magik trzymając napoczętą flaszkę pochylił się i językiem zaczął wodzić po biuście dziewczyny, nieśpiesznie zlizując czerwone kropelki z jej skóry. Potem napił się wina prosto z butelki i nachylił swą twarz ku partnerce, by ją pocałować i zapewne przelać w ten sposób trunek do jej ust.
Kamala ściągnęła brwi, nie za bardzo zadowolona z tego faktu. Nie broniła się i nie wyrywała, zbyt mocno zdjęta strachem przed karminowym płynem i poczuciem winy z wydarzeń w mieście. Jej odwzajemnienie było delikatne i trwożliwe, zupełnie jakby przyjmowała truciznę, więc ta spolegliwość, ta poddańczość... była tym bardziej rażąca dla odbiorcy, który się jednak nie zawahał w tym co robił. Wino wlało się do jej ust w ciepłym pocałunku. W smaku było słodkie i dość mocne. Czarownik po jego przekazaniu całował ukochaną zachłannie i czule zarazem, głaszcząc ją po piersiach, delikatnie i z rozmysłem ugniatając owe krągłości... dlatego chcąc, czy nie, Dholianka musiała przełknąć, choć czuła się niezmiernie paskudnie, jakby wino nie było winem, a cyrografem z władcą piekieł. By załagodzić “niesmak” tego co miało miejsce, kobieta wtuliła się, na tyle na ile mogła, w towarzysza, tłumiąc, trudne do sprecyzowania uczucie “uwięzienia” i nadciągającej katastrofy, pocałunkami z każdą chwilą coraz bardziej płomiennymi.
Alkohol rozgrzewał jej brzuch, tak jak pieszczoty Jeźdźca rozpalały zmysły, a pikanterii w całej sytuacji dodawał fakt, że mężczyzna był gotów do jej podboju. Dowód tego ocierał się o jej biodra. Niestety Chaaya zdawała się jednak na to nie zważać, pochłonięta w swoim afekcie lub raczej panice. Raz za razem całowała wąskie wargi, skubiąc je, podgryzając, ssąc i tańcząc na nich językiem, nie dając możliwości wykazać się wybrankowi.
Świadomość jej nieuchronnego i zgubnego końca, krążącego w żyłach, budziła w niej nie tylko strach, ale i agresję. Zaczęła owijać się wokół kochanka, pragnąc go uwięzić, zdominować i skonsumować, zanim on to jej uczyni. Chciała się odegrać, zemścić i udowodnić samej sobie, że się nie boi…

Miłosne igrzyska właśnie się rozpoczęły i nawet cały zastęp wszelakiej maści widzów, nie byłby w stanie Sundari rozkojarzyć, ni zawstydzić. Przywoływacz wiedział, że zręcznością jej nie dorówna i jeśli będzie się opierać to przegra… choć czy w tych okolicznościach mógłby narzekać? Dostanie to czego pragnie, prędzej czy później… lecz jeśli sądzić po poprzednich ekscesach, bardziej później niż wcześniej. Nie było to optymistyczne, więc może lepiej użyć siły i pokazać kto tu rządzi… nawet jeśli nie nadążało się z pochwyceniem gorących ust pod sobą?
Więc pewnie dlatego, nie przerywając pocałunków Jarvis próbował przyszpilić bardkę do koca ciężarem swego ciała i dotrzeć mieczykiem do wrót ukrytych w dolinie rozkoszy, między udami swej kochanki. Nawet jeśli wijąca się żmijka rozpraszała go swym pięknem i gracją… i doznaniami.
“Wygrana” była niespodziewanie szybka i jakże przyjemna, choć uwięziona i zdobyta nimfa jeszcze starała się walczyć, drżąc pod ocierającym się o nią ciałem i wijąc jak wstęga. Mag świadomy był jej porażki, która z każdym sztychem i do niej docierała wraz z coraz głośnym pomrukiem wściekłości pomieszanego z rozkoszą.
Chłopak przez chwilę obawiał się, że wyjdzie z tego spotkania podrapany na całej twarzy, gdy jego głowa utknęła między dwiema dłońmi drżącymi niespokojnie na jego skroniach.
Orzechowooka jednak w ostateczności się poddała, całując czule jego usta, lgnąc potulnie do wybranka, by nucić mu do ucha melodię ich wspólnej przyjemności.

- Jestem okropny… co? - Czarownik mruknął tuż zaraz po tym, jak kurtyzana poczuła w sobie jego eksplozję. Następnie opadł na jej rozgrzane ciało i przytulił głowę do jej piersi.
- Uparty w próbach oswojenia cię z własnymi lękami… jakby to było najważniejsze.
- Okropny, lubieżny, bezwstydny, niepohamowany… - wymieniała dosadnie tancerka, nie kryjąc satysfakcji z tego powodu. - Samolubny, besiatlski… dziki. Szaleję za tobą - przyznała z uśmiechem, głaszcząc go po włosach. Strach i złość przeszła wraz falą orgazmu. - Ale drugi raz się na to nie złapię… o nie, nie dam się podejść tak łatwo.
- Kocham cię Kamalo. I ciągle zaciągam do łóżka. - Westchnął smutno mężczyzna. - Wykorzystuję sytuację. A nie powinienem.
- Jesteś dla siebie zbyt surowy - stwierdziła bardka po chwili zastanowienia. - Zresztą nie ważne... to tylko ogólniki, podaj mi przykład i pozwól mi samej ocenić.
- Nie wiem Kamalo… mam wrażenie, że mój apetyt na ciebie zmusza cię do uległości i poddania się moim zachciankom - zamruczał jej kompan w odpowiedzi, wtulając głowę mocniej w biust. - A chcę byś też czasem okazywała swoje kaprysy. To czego ty chcesz.
Dopiero teraz dziewczyna z pustyni zauważyła kolejną, latającą “latarenkę”, podążającą wzdłuż strumienia.
- Przecież… wiesz, że nie umiem… - zmieszała się tawaif, ale nie bynajmniej z powodu kolejnego potencjalnego obserwatora. - Naprawdę się staram, ale czasem… po prostu mi łatwiej poddać się tobie, tym bardziej, że sprawia mi to przyjemność.
- Wiem… wiem… - odparł Jarvis i spojrzał wprost w jej oblicze deklarując - Ale nie poddam się. Krok po kroczku wyciągnę cię z twojej złotej klatki i porwę wprost do nieba.
- Nie… wolę zostać na ziemi, mniej wstydu się najem - stwierdziła łobuzerskim tonem Dholianka, śmiejąc się przy tym perliście. - Starczy mi deprawowania aniołków.
- A na co teraz masz ochotę? - zapytał jej kochanek potulnie.
- Jeśli ci się nie znudziłam… chodźmy do pokoju, zostańmy tutaj lub poszukajmy jeszcze innego miejsca, gdzie moglibyśmy się kochać - odparła ciepło. - Jedyne czego pragnęłam przez cały dzień, to być z tobą i jestem! Nic więcej mi nie potrzeba.
- Możemy robić wszystko - odparł czule przywoływacz, siadając i spoglądając na leżącą. - Ubierzmy się więc i poszukajmy sobie miejsca na to… na co będziemy chcieli.
Pogłaskał kochankę po włosach dodając - Ty mi się nigdy nie znudzisz Kamalo.

Rozczulona Chaaya usiadła, by musnąć pocałunkiem policzek magika, po czym wstała z koca i masując się po szyi, weszła do bystrej i lodowatej rzeczki.
Popiskując i sapiąc od szoku termicznego, ochlapywała się wodą, obmywając ciało jak młoda rusałka o poranku i tylko czasami odglądając się zmrużonymi od podejrzliwości oczami za “świetlikami”, jakby planowała któregoś utopić, jeśli tylko by się zbliżył w jej kierunku.
- Byłam z Nverym w górach, długo nie wytrzymałam w lochach… ale wiesz, myślałam, że może będą jaskinie, które można by spenetrować, ale ten ląd chyba nie jest skalany żadną skazą na krajobrazie… trochę się rozczarowałam… - przyznała drżąc od zimna, gdy wybiegła na brzeg, by się osuszyć.
- Bo ten świat jest sztuczny. To wszystko jest kreacją jednego umysłu. Potężni magowie potrafią stworzyć coś, co jest ziarnem świata, które rośnie w taki półplan, kształtowany przez ich kaprysy - wyjaśnił Jeździec i westchnął zabierając się za ubieranie. - Choć… szczegółów na ten temat nie znam.
- Hmm… a czym są te ciemne chmury… tam daleko, po za tym lądem. Wygląda jakbyśmy byli w środku jakiejś burzy… - Tancerka przyglądała się działaniom ukochanego, by ostatecznie pomóc zapiąć mu koszule. Uśmiechała się przy tym, bawiąc się każdym guziczkiem.
- Boooo… prawdopodobnie to jest burza… olbrzymia burza chaosu wypełniająca cały wszechświat. Istnieje cały plan na którym kreacja i destrukcja zderzają się ze sobą. W ciągu kilku sekund powstaje coś i w ciągu kilku następnych rozpada się. Żywioły mieszają się ze sobą. Czasami nazywają ten plan Limbo - odparł czarownik. - To świat wiecznej zmiany, którą potężne umysły potrafią zahamować i pokierować bez użycia magii. Samą siłą woli.
- Czyli lepiej w nią nie wskakiwać, co? - spytała Sundari retorycznie, poprawiając rozmówcy kołnierzyk, po czym zabrała się za okrycie własnej golizny.
- Limbo… jest bardzo niebezpieczne i nieprzewidywalnie. Nie powinno się do niego udawać bez doświadczonego przewodnika - potwierdził jej przypuszczenia kompan, po czym dodał - Co nie znaczy, że nie zajrzymy tam nigdy. Może kiedyś nadarzy się okazja.
- Kiedyś, kiedy będziesz potężnym i niepokonanym czarownikiem? - Tawaif puściła Jarvisowi oczko, zapinając sobie stanik, następnie odwróciła się i podeszła do porzuconych pończoch, które wpierw wywinęła, następnie zrolowała i zaczęła w skupieniu zakładać.
- Kiedyś… z pewnością - przyznał chłopak przyglądając się złotoskórej. - A ty… kim wtedy będziesz?
- Tym kim zawsze…. łamaczką męskich serc - odparła zuchwale, klepiąc się po udach i szybko nakładając suknię.
- Jesteś pewna? - powątpiewał przywoływacz, uśmiechając się ciepło. - Myślę, że mogłabyś być kimś więcej. Myślę, że mogłabyś stać się kimś potężnym. - Po czym dopytał żartobliwym tonem.
- No i… ile serc męskich chcesz złamać zanim będziesz w pełni usatysfakcjonowana?
- Aćh… na co mi potęga. - Zawstydziła się z nagła bardka, kręcąc charakterystycznie głową i dziwnie przy tym gestykulując. - Nie wiedziałabym co z nią zrobić - wyjaśniła zarumieniona, spoglądając ukradkiem na kochanka i uśmiechając się tajemniczo. Ostatnie pytanie pozostawiła bez odpowiedzi, uciekając wzrokiem, gdy mag przyłapał ją na “podglądaniu”, przygryzając dolną wargę jakby staczała bój z niesfornymi myślami.
- Potęga sama w sobie nie ma znaczenia. To możliwości jakie daje są ważne. Jeśli umiesz otwierać portale do innych światów, to czemu ich nie zwiedzać. Jeśli potrafisz zmienić się w rybę… to czemu nie zajrzeć w głębiny - wyjaśnił mężczyzna i uśmiechnął się dodając prowokująco - Jeśli chciałabyś mnie zobaczyć z rogami i długim językiem… to… też można nad tym pomyśleć.
- Hmmm… zastanowię się nad tym, choć nie jestem cierpliwa i zamiast szukać potęgi by wyczarować ci rogi… poszłabym ci je przyprawić - odparła mu zgryźliwie kobieta, łapiąc towarzysza za rękę i wtulając policzek w jego ramię. Podniósłszy wzrok, przygląda się spod rzęs ukochanemu, zastanawiając się nie tyle nad swoją przyszłością, co nad ich wspólną. Może… wzieliby razem ślub… może nawet urodziłaby mu syna i doglądając ogniska domowego, strzegła ich obu, czuwając nad spokojem w domowym zaciszu… a może faktycznie stałaby się kimś wielkim… kimś… jak smok i wyruszyła w podróż po światach i wymiarach, poznając nowe miejsca i istoty, ich kultury, muzykę, historię… jedzenie?

A propo jedzenia… to na kocu leżała nietknięta taca z owocami. Kurtyzana skusiła się i schyliła, by ją podnieść, wybierając dorodny kawałek ananasa i włożyła sobie do ust, po czym drugi taki sam podała przywoływaczowi.
- Czyli mam cię zamknąć w wieży pilnowanej przez smoka? Da się zrobić. Wszak smoki są już… dwa - odparł z udawaną zazdrością Jarvis, dając się karmić dziewczynie.
- Pod warunkiem, że będziesz mnie regularnie odwiedzał. - Ta potwierdziła czupurnie, tym razem częstując Jeźdźca bananem. - Trzy razy dziennie po cztery godziny, w tym i całe noce. - Zachichotała pokazując mu język i skubnęła zielonych winogron.
- Nie wiem czy bym skusił się na wychodzenie z twoich komnat - odparł czarownik, dając się karmić i głaszcząc tancerkę po szyi mówił w zamyśleniu dalej - Cały czas byłabyś naga przez mnie.
- O ja biedna… wykorzystywana - biadoliła teatralnie panna, coraz częściej muskając palcami męskich warg, jakby nie mogąc się powstrzymać przed ich dotykaniem.
- A tak… trochę zmieniając temat… to myślisz, że jest tutaj noc? Taka ciemna?
- Musielibyśmy poczekać. Możliwe, że jest - ocenił czarownik. - Z pewnością mag, który wykreował ten świat stworzył i cykl dnia i nocy.
- Hmm… ciekawe - stwierdziła w zamyśleniu orzechowooka, zajadając się półksiężycami brzoskwini, gdy owoc się skończył wzruszyła ramionami i powróciła do częstowania kochanka co smakowitszymi kąskami. Ananas, melon, winogrono, truskawka i białawe przeźroczyste coś, co wyglądało jak gałka oczna, była nawet tak samo “soczysta”, acz słodka i lekko kwaskowata.
- Był z twojego ludu i świata. Musiał podzielać twój gust estetyczny i twoje potrzeby. Co byś uznała za niezbędne w twojej wymarzonej siedzibie gdybyś mogła stworzyć… wszystko? - zapytał zaciekawiony magik.
- Kraina ta byłaby słoneczna i ciepła, ale słońce nie paliło by ziemi - odpowiedziała po chwili zastanowienia Kamala. - Chciałabym od czasu do czasu poczuć deszcz na skórze… ale nie za często… co by jeszcze… noc i dzień byłyby równe, bo nie umiem zdecydować, która pora bardziej mi się podoba… na niebie miałabym całą masę gwiazd i wielki księżyc, albo dwa! Jeden srebrny i jeden czerwony. Stworzyłabym ogród pełen kwiatów, które nigdy by nie przekwitały… to byłoby nudne miejsce… - Wzruszyła ramionami uśmiechając się smutno. - Miejsce gdzie możnaby przyjść i odpocząć od bycia sobą.
- Wiesz… - Zamyślił się chłopak i spojrzał na partnerkę. - ... jesteś klejnocikiem. Masz fasetki, a każda równie błyszcząca. I śliczna.
- ...i czas płynąłby inaczej. - Bardka myślami dalej była przy kreacjoniźmie. - Płynąłby wolniej od tego… prawdziwego. Jedna minuta byłaby jak kilka godzin, jeśli nie dni… po to, by ludzie mogli uciekać od trosk, lecz nie musieli rezygnować ze swojego doczesnego życia… i wszyscy by się rozumieli… każda istota potrafiąca mówić, nie musiałaby się martwić barierą językową… w ten sposób zwierzęta, bestie i humanoidy mogłyby porozmawiać między sobą… dowiedzieć się czegoś o światach je dzielących, o kulturach, historii… nauce. Zaraz… co mają fasetki do tworzenia? - zdziwiła się na koniec, gdy przetrawiła wypowiedź kochanka.
- Nic, nic… - mruknął Jarvis i podrapał się po policzku zamyślony. - Nie wiem czy to możliwe… ale istnieje szansa, niewielka, że są w tym miejscu obszary gdzie czas spowalnia.
- Sam powiedziałeś, że mogłabym stworzyć wszystko, więc stworzyłabym specjalny czas - odparła Dholianka, nadymając lekko policzki.
- Wiem, wiem… - Mężczyzna nachylił się i czule cmoknął czubek nosa ukochanej, a potem usta. - Zastanawiam się czy tutejszy stwórca uczynił podobnie.
- Hmmm… nie wiem. Góry są ładne… ale brakuje im jaskiń - poskarżyła się Sundari, rumieniąc delikatnie. Najwyraźniej uważała ich brak za mankament, który podważał “profesjonalność” i “praktyczność” tego miejsca.
- Nie ma… - Zastanowił się przywoływacz, przerywając całowanie bardki. - Nie ma jaskiń, ale przecież są lochy, chyba że…
Towarzysz w okularach przez chwilę milczał przyglądając się górom. - Myślisz, że są tam ukryte przed wzrokiem innych jaskinie i nory. Tak, by nikt niepowołany ich nie znalazł? Tak jak ten pokój ukryty za wizerunkiem bóstwa?
- Hmmm… czy ja wieeem? Jeśli już mogłabym sama tworzyć świat, nie bawiłabym się w ukrywanie jaskiń… zrobiłabym po prostu “miejsce”, które tylko ja bym widziała i do którego tylko ja mogłabym wejść. - Zastanowiła się kurtyzana, masując za uchem. - Co innego… jeśli chciałabym, by ktoś coś odkrył… wtedy tworzenie skrytek miałoby jakiś sens…
- Można tak robić, ale niestety można je zabezpieczyć jedynie hasłem. A te… można odgadnąć - wyjaśnił czarownik, wracając do całowania ust dziewczyny, a także muskania wargami jej policzków i uszu.
- Jar… visie… - Tancerka chichotała cicho, starając się uciec na boki przed pieszczotami jak przed łaskotakmi. - Mój świat, moje zasady… nawet magia musiałaby się mnie słuchać. Wymyślanie haseł jest dobre dla naszego świata, który jest prosty i łatwy w postrzeganiu, ale tu… gdzie wszystko jest tworem jakiegoś maga… może się dziać prawdziwa abstrakcja przecząca wiedzy jaką poznaliśmy i do jakiej przywykliśmy. - Uchylając się przed kolejnym całusem, tawaif czmychnęła po koc, który zaczęła składać po wcześniejszym włożeniu pustej tacy do magicznej torby.
- Pytanie tylko, czy “nasz” twórca w ogóle na coś takiego by wpadł… bo potęga i wyobraźnia nie zawsze chodzą w parze. Magię mógł opanować do perfekcji… ale zabrakło mu intelektu, by pokonać ryzy własnego umysłu.
- Magia… to kapryśna pani, która ma własne reguły. I której żaden bóg, nawet ci którzy ją stworzyli nie są w stanie jej okiełznać. Nawet bogowie ponoć, muszą się jej reguł trzymać - stwierdził z uśmiechem Smoczy Jeździec, przyglądając się kochance.
- Bas, bas. - Ta fuknęła gniewnie, wkładając plandekę pod pachę. - Nie chcę o tym słuchać… nie będzie mnie jakaś durna reguła ograniczać. Skoro mogę tworzyć wszystko to wszystko… inaczej nie można by tego nazwać możliwością stworzenia wszystkiego. - Popatrzywszy butnie na ukochanego, Chaaya odrzuciła pukle za ramię i nadąsała się jak dziecko, najwyraźniej nie lubiąc, gdy jej wyobraźnię się ograniczało nawet czysto teoretycznie.
W końcu kobieta westchnęła cicho i pokręciła w zrezygnowaniu głową, oglądając się na szczyty górskie. - Tylko po co ukrywać coś w górach? Skoro możesz się teleportować… nie lepiej znaleźć miejsce do którego nie ma dostępu z lądu? Na przykład… jaskinia na krańcu ziemi? Pod wodospadem chociażby?
- Toooo… ciekawy pomysł. - Zadumał się czarownik, słysząc słowa bardki i podał jej dłoń. - A teraz pójdziemy do miasta i znajdziemy sobie miłe miejsce. No… chyba, że chcesz coś innego robić?
- Możemy iść do miasta… tylko weź karafkę z winem, bo na pewno sporo cię kosztowała… po drodze przekażę Nveremu, by wrócił sam do La Rasquelle… - odparła ciepło złotoskóra.
- Dobrze… - zgodził się potulnie mag, biorąc rzeczowy temat rozmowy ją ze sobą i uśmiechnął się dodając - Zrobimy co tylko przyjdzie ci do głowy. Albo mnie.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 17-04-2018, 19:42   #160
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Miasto dookoła zamku miało swoje karczmy. Jak się okazało niezbyt wystawne to były przybytki. A i pokoje w nich spełniały tylko podstawowe potrzeby. Było więc małe pomieszczenie z niedużym łóżkiem i siennikiem. Mało wygodne i skromne miejsce.
- Prawdziwy pokoik dla mnichów. - Westchnął zdegustowany tym widokiem czarownik, wyraźnie rozczarowany tak nieciekawymi warunkami. - Możemy jeszcze wrócić do La Rasquelle.
- Jak chcesz możemy wracać. - Zaśmiała się tawaif, która chyba nie oczekiwała od tego miejsca zbytniej wytworności. W końcu byli w miejscu, gdzie poszukiwacze przygód przybywali zdobyć ukryte pod ziemią złoto i kosztowności, a nie po romantyczne i erotyczne doznania. - Ciekawe jak sypia właściciel tego miejsca… półplanu… w zamku powinny być chyba jakieś królewskie sypialnie prawda? Ciekawe czy anioły są wygodnickie…
- Z pewnością są - ocenił Jarvis, wskazując kochance łóżko. - Usiądź, a ja się pobawię… tobą.
- Pfff… nie ruszę nawet palcem. - Ta mruknęła wyniośle z pół uśmieszkiem na ustach, siadając dumnie na wąskim materacu.
- Księżniczka… - pomarudził żartobliwie przywoływacz, klękając przed tancerką i zdejmując jej buty. Powoli i bez pośpiechu. Palcami wodził po stopach z żarliwością neofity i z rozmysłem pieszcząc skórę wybranki palcami.
- Jestem lepsza od księżniczki. - odparła Chaaya niczym pani na włościach, gdy jej uśmiech powiększał się z każdą chwilą, a w oczach czaiła się coraz większa czułość.
- Z pewnością… jesteś wyjątkowa… cudowna… najpiękniejsza. - Gdy mężczyzna to mówił, jego dłonie ujęły jej stopę, a jego usta zaczęły ją muskać i pieścić czasem wchodząc wyżej na łydkę.
A więc od tej strony chciał ją podejść i rozniecić w niej żar.
- Zapewne… - Bardka zmieszała się nieco z jakiegoś powodu. Chcąc to zamaskować, a może… podziękować za miłe słowa, oparła się z tyłu rękoma, zmieniając swój środek ciężkości i unosząc drugą, wolną stopę do góry, pogładziła jej wierzchem i kostką policzek ukochanego.
- Tyle miejsc do wypieszczenia, a jeszcze cię nawet nie rozebrałem. Coś planujesz jutro po naukach? - zapytał mag, skupiony na pieszczocie. Łaskotał jej skórę czubkiem języka niczym jakiś wężyk.
- Nie wiem… chyba poszłabym na spotkanie Koła Wiedzy Mistycznej, ale to dopiero wieczorem… więc… może bym poszła coś poczytać u Gulgrama? Albo posiedziała w karczmie i pooglądała ludzi? Nie wiem… - odparła przepraszająco dziewczyna po chwili zastanowienia.
- Hmmm… postaram się ci w tym nie przeszkadzać - zamruczał jej towarzysz, delikatnie kąsając skórę łydki. - Może rzeczywiście potrzebujesz coś spokojnego po dzisiejszym dniu.

Dholianka zerwała się, stawiając obie nogi na podłodze i pochylając się w przód, wzięła twarz partnera w obie dłonie, zaglądając mu w oczy. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale nie padło ani jedno słowo. Ściągnęła brwi w geście bezsilności i złożyła łagodny pocałunek na jego wargach.
- Gdybyś mi nie przeszkadzał… nadal byłabym nieszczęśliwa, więc proszę cię… nigdy nie miej oporów… nigdy - wyszeptała, głaszcząc Jarvisa ciepłym oddechem o owocowym zapachu.
- Kamalo… muszę dbać o to, by nie było ci nudno ze mną. By każda noc była nowym smakołykiem. - Smoczy Jeździec pogłaskał kobietę po policzku, próbując rozchmurzyć jej myśli. - Będę przy tobie… po prostu poczekam z atakiem na odpowiednią chwilę. I pochwycę mojego słowiczka i będę pieścił tak długo, aż z jego ust wyrwą się miłosne trele.
- Słowiczki są kruche i łatwo je zadusić - stwierdziła z przekąsem kurtyzana, ale jej rysy zdążyły się wygładzić, przez co nie wyglądała już na zmartwioną. - Nie czuj przymusu zabawiania mnie codziennie inaczej… odrobina nudy mi nie zaskodzi, zresztą… osatnio ciężko mi o nią, że aż zaczynam tęsknić za czasami całkowitej stagnacji.
- To może powinienem pozwolić ci leżeć leniwie i rozkoszować się nieróbstwem. - Jej adorator ponownie pogładził ją po policzku. - Niestety… ciężko mi zostawić cię w spokoju. Nawet teraz… musiałem chociaż twoje nóżki pochwycić.

Chaaya westchnęła ciężko, odchylając się z powrotem do tyłu, oparła głowę na ramieniu i ponownie wystawiła stopy ku dłoniem mężczyzny. Miała niemiłe wrażenie, że czarownik wywierał na sobie jakąś presję, która pchała go do nadskakiwania jej na każdym kroku. To oczywiście było przyjemne, ale też trochę niepokojące. Tawaif bała się, że jej ukochany nie jest do końca szczery, czy to z nią, czy z samym sobą. Rozmowy jednak do niczego konstruktywnego nie prowadziły i… zawsze kończyły się wylądowaniem w łóżku. Poddała się więc, uśmiechając ciepło i wędrując palcami u lewej nogi po barku klęczącego.
- Zawsze możemy wybrać inną twoją część ciała do pieszczenia - mruknął magik, znów wargami i palcami leniwie wielbiąc stopę tancerki.
- Albo moją… - Dodał trochę ciszej i znacznie później.
- Już ci powiedziałam, że nie ruszę nawet palcem - przypomniała mu dumnie złotoskóra, uśmiechając się łobuzersko. - Także pracuj dla słowiczka, pracuj dzielnie i wytrwale, a może ci zaśpiewa.
- Rozerwę tę sukienkę, rozszarpię na kawałeczki… zębami, choćby zajęło mi to całą noc - zagroził Jarvis, acz jedyne co uczynił poza masażem stopy kochanki, było ukąszenie delikatne łydki dziewczęcia. Bardziej podniecające niż bolesne.
Gdzieś pod tym opanowaniem i czułością jaką jej przywoływacz okazywał, była ta lubieżna, samolubna bestia, która rzucała się na bardkę, biorąc ją gwałtownie w posiadanie. A Sundari miała już nieco doświadczenia w jej wyciąganiu z nory.
- No, no… uważaj bo twój cylinder w najlepszym wypadku skończy jako gustowna doniczka pod paprotkę, ale coraz bardziej się skłaniam ku uniwersalnemu odcedzaku dla gotowanych warzyw.
- Nie wiadomo, czy to groźby, czy starania kochanka zadziałały, ale Dholianka łaskawie rozwiązała wiązania magicznej “zbroi”, co by łatwo z niej mogła się wyślizgnąć.

- O ty mała żmijko… - “Rozzłościł” się klęczący, liżąc i kąsając pochwyconą łydkę zawodowej kusicielki, po czym zanurkował głową pod materiałem jej sukni.
- … już ja cię oduczę takiego pogrywania sobie ze mną.
Na razie kobieta czuła jedynie jego język wodzący po jej udzie, na granicy pończoszki.
- Nie dam ci chwili odpoczynku.
- Nie strasz, bo jeszcze się rozochocę… - Zachichotała trzpiotnie Kamala, gładząc wielbiciela protekcjonalnie po głowie przez spódnicę. - Rozczaruje się, jak nie podołasz…
- Wiesz dobrze… że nie rozczarujesz… - stwierdził dumnie czarownik, chwytając zębami za bojową podwiązkę, którą powoli zsuwał z dół.
Palce mężczyzny wielbiły jej nogę, niczym palce rzeźbiarza tworzącego w glinie swoje dzieło.
- Co najwyżej jutro… spóźnisz się na nauki.
- Co powiesz na mały test swoich umiejętności? - Kurtyzana ożywiła się nagle, pytając podekscytowanym, a jednocześnie impiochochliczym tonem głosu, zdradzającym, w większości przypadków, rychłe “kłopoty”.
- Nie cofnę się przed rzuconym przez ciebie wyzwaniem. - Zarówno męska duma, jak i ciekawość maga, wypowiedziały się jego ustami.
Odpowiedział mu cichy pomruk zadowolenia i choć Jarvis tego nie widział, to był pewien, że kobieta właśnie zacierała nad nim łapki, uśmiechnięta od ucha do ucha jak mała, wredna wróżka, która zarzuciła przynętę na nieboraka zgubionego w lesie… jej lesie.
- W takim razie… rozpal mnie, to chyba nie będzie takie trudne - odparła po chwili, kręcąc bioderkami jak kokoszka moszcząca się na grzędzie. - Jest tylko małe ale, nie możesz dotknąć, ani pocałować moich ust, piersi, pośladków i łona.
- Dobrze… ale w takim razie musisz obnażyć całkiem swoje ciałko, żebym miał dostęp do nie zabronionych przez ciebie obszarów. Co dostanę, jeśli wygram? - Zabrzmiał głos “łowcy” spod sukni.
- Sam mnie musisz rozebrać, to w końcu ty masz mnie rozpalić, więc lepiej się do tego przyłóż w każdym aspekcie - zasyczała ze znajomą sobie wredotą Dholianka, ponownie chichocząc.
- Co byś chciał dostać w nagrodę? Spełnie każde twoje życzenie… no… prawie.
- To samo… tyle, że do rozpalenia mnie będziesz mogła użyć każdej części mojego ciała, ale tylko swoich piersi i pośladków - zaproponował przywoływacz, zsuwając podwiązkę z pończochą coraz niżej.
W końcu części garderoby opadły na ziemię, a potem usta Jeźdźca zabrały się za wyznaczanie miłosnych szlaków na drugiej nodze kochanki.
- Hmmm, niech będzie… - Ta potwierdziła nonszalancko, co bardziej brzmiało: “a co mi tam i tak ci się nie uda”, po czym zaczęła cicho mruczeć… co po dłuższej chwili okazało się śmiechem.
Nie zraziło to najwyraźniej jej wybranka, bo druga pończoszka również zaczęła się zsuwać w dół ciągnięta jego zębami.

~ Jeszcze się przekonasz… że wybrałaś sobie trudnego przeciwnika ~ odparł butnie czarownik za pomocą telepatii, bo też i nie mógł mówić, zaciskając ostrożnie zęby na delikatnym materiale, starając się go nie porwać.
- Na razie jedyne o czym się przekonałam, to o tym, że z chęcią poszłabym spać. - Chaaya była bezlitosna w tę grę, a do tego głęboko przekonana co do swojego zwycięstwa.
- Cierpliwości. Najpierw muszę cię rozpakować. - Głowa chłopaka wynurzyła się spod sukni, a on sam wlazł na łóżko, by zabrać się za rozbieranie dziewczyny z tej części jej stroju.
- Już nic nie mówię, oddaje ci się w twe wspaniałe ręce… zimna i obojętna - mruknęła wyjątkowo zmysłowym głosem trzpiotka, wpatrując się w ciemne oczy kochanka z pożądliwym wyczekiwaniem, ale i iskierkami czułości.
Majtki… te znajdujące się na partnerce, magik ominął wzrokiem, natomiast podtrzymujący piersi kawałek bielizny, postanowił usunąć… przynajmniej połowicznie.
- Obróć się na brzuch - zadecydował, powoli pomagając jej w tym swoimi dłońmi.
Tawaif zachichotała spolegliwie, układając się wygodnie na posłaniu, krzyżując nogi ze sobą i uginając w kolanach, tak, że stópki wesoło machały paluszkami w powietrzu, kiedy ich właścicielka sprawdzała policzkiem miękkość poduszki.
Jarvis najpierw rozpiął zapięcia strojów i odsłonił plecy, a potem… zaczął się taniec.
Czubek jego języka leniwie wodził po skórze. Na początku wzdłuż kręgosłupa, a potem zaczęło obrysowywanie łopatek. Powolne i leniwe. Tą właśnie częścią ciała postanowił ją wielbić i torturować, pisząc na ciele ukochanej swe miłosne wyznanie.
Tancerka pisnęła cichutko, wiercąc się niczym głaszczona wiatrem trawa na łące. Jej mięśnie pod złotą skórą prężyły się jak cielska węży na słońcu, gdy kobieta miauczała coś, posapując i śmiejąc się jednocześnie.
Najwyraźniej oprócz przyjemnego dreszczyku, przywoływacz obudził w niej łaskotki.
Ten jednakowoż nie zrażał się, cierpliwie pieszcząc gładkie plecy, to munięciami języka, to pocałunkami. Czasem schodził z łopatek w dół, wędrując pieszczotami, aż do podstawy kręgosłupa, ale… zgodnie z umową, nie przekraczał granicy.

Dół pleców okazał się jednak jeszcze bardziej wrażliwy i Dholianka kilka razy zwinęła się spazmatycznie piszczac ze śmiechu. Okolice nerek były więc zwodniczym miejscem, które zakończone teraz “ślepym zaułkiem”, więcej czyniły szkód, niż pożytku. Chaaya jednak zdawała się współpracować, lub jej ciało robiło to podświadomie, bo mag mógł ocenić jej stopień podniecenia poprzez szybkość i szelest jej oddechu.
- Jarvisie… mogę zadać ci nietypowe pytanie? - spytała po chwili głupawki, wracając posłusznie na swoje wyznaczone miejsce.
- Oczywiście. Pytaj o co chcesz - rzekł czarownik nadal zajęty badaniem jej pleców za pomocą pieszczot ust i wracając nimi do łopatek bardki.
- Jaką część ciała kobiety uważacie w twojej kulturze za wyznacznik zdobycia jej serca? Co trzeba dotknąć, pocałować, “przestrzelić” strzałą amora czy jakiegoś innego stworka miłości, by zdobyć wybrankę? - zaciekawiła się kurtyzana oglądając za siebie, choć niemożliwym było by mogą spojrzeć na mężczyznę.
- To zależy o jakim zdobyciu chcesz się dowiedzieć. Jeśli wybranka pocałuje twe usta, jesteś bliski jej sercu. Jeśli odsłoni swe piersi do wielbienia, to budzisz w niej pożądanie. Jeśli klęknie i ustami sięgnie twej męskości to deklaruje, że jest w niewoli twojego uroku. Jeśli zaś nakłoni cię do czegoś podobnego u siebie to… pokazuje, że choć pragnie, to domaga się uległości. Jeśli rochyli uda i zaprosi cię do miłosnych figli… jest cała twoja - zaczął wyjaśniać Smoczy Jeździec. - Jeśli zaś wypnie pośladki to oznacza, że pożąda… ale nie masz co liczyć na coś więcej niż jednorazowy podbój.
- Mówiłam o miłości… jako uczuciu Jarvisie - odpowiedziała cicho dziewczyna, zapadając się w materac. Nie wiedzieć czemu, odpowiedź przywoływacza sprawiła, że poczuła się wyjątkowo… samotnie w tej chwili.
- To pocałunek. On jest ważny i pierwszy raz....pierwsze splecenie się ciał. - Zamyślił się skonfundowany towarzysz dziewczyny, którą pogłaskał po włosach, siadając obok. - Nie ma więc takiej części ciała. Liczą się słowa, spojrzenia, gesty. Kochankowie składają sobie przysięgę wiecznego ognia splatając dwa kwiaty wstążką i wrzucając w ognisko płonące przy ołtarzu Aenatre. Bogini Prawdziwej Miłości.
- I nie macie nic takiego w literaturze, malarstwie, rzeźbiarstwie, teatrze… niczego takiego co by symbolizowało zdobycie kobiecego serca? - Kamala troszkę niedowierzała, przyglądając się uważnie partnerowi. - Czemu przestałeś? Czyżbyś się poddał? Dobrze ci szło.
- Może i jest… - Język czarownika znów zaczął się wić pomiędzy łopatkami leżącej. - … ale ja nie jestem zbyt… kulturalny. Dzieciak z ulicy ze mnie. Pocałunek jest chyba takim najbardziej pasującym wyrazem miłości. Więc usta… zapewne usta.
- Och… to ciekawe - stwierdziła enigmatycznie Dholianka, wystawiając łopatki pod wargi. - Mógłbyś je pocałować? Tak… delikatnie, bardziej jakby… poskubać, musnąć.
- Z wielką chęcią. - Jarvis delikatnie muskał pocałunkami raz jedną raz drugą łopatkę. Bez pośpiechu, z pietyzmem i czułością i… tancerka zadrżała, a jej skóra pokryła się gęsią skórką.
Trafił w czuły punkt. Zauważywszy to zaczął pieścić kolejnymi pocałunkami pytając

- A u ciebie? Jaką część ciała zdobycie jest oznacza zdobycie twojego serca?
- Mmm… - Sundari ciężko było się skupić na odpowiedzi, raz nastawiając się pod pieszczotę, a raz wyginając jakby chcąc jej uniknąć.
- Pamiętasz jak wygląda choli z mojego tanecznego stroju? Taka bluzeczka z krótkim rękawem, odsłaniająca brzuch z tyłu wiązana jedynie dwoma sznureczkami, przez co plecy są odsłonięte i jakby obramowane?
- Tak… pamiętam - stwierdził przywoływacz nie zaprzestając “słodkich” tortur jej pleców pocałunkami.
- Miejsce tuż pod górnym wiązaniem, to samo które teraz całujesz… skoro mężczyzna może je dotknąć… oznacza, że kobieta jest jego - wyjaśniła dość prostą filozofię pustynnego ludu. - Chce więcej - mruknęła rozmarzona, ponownie nastawiając kark i łopatki pod usta, nie do końca świadoma, że mówi swoje myśli na głos.
- Tak moja księżniczko - mruknął zmysłowo Jeździec, wodząc ustami po jej szyi i plecach, delikatnie i pieszczotliwie całując skórę. Rozkoszował się tą zabawą, choć pewnie nie tak mocno jak ona.
- Poddałeś się, żeś taki posłuszny? - Fuknęła zawstydzona tawaif, chowając twarz w poduszke.
- Nie… ani trochę i nie zamierzam się poddawać - odparł zawadiacko kompan ślicznotki, przesuwając językiem po jej płatku usznym. - Nie licz na to.
- Nie mogę się doczekać, aż skapitulujesz i twój zwinny języczek w końcu zawita w moje słodkie progi - mruknęła złośliwie bardka, chichocząc w poduszkę.
- Myślisz, że się poddam? - Mag delikatnie ukąsił zębami płatek uszny kurtyzany i wrócił do całowała łopatek i wodzenia wargami po karku.
- Myślisz, że ja się poddam? - Ta spytała, ocierając się ciałem o twarz ukochanego.
- Tak. Bo ja mam przewagę nad tobą. Ty leżysz i poddajesz się pieszczotom i... - Mężczyzna zaatakował jej umysł myślami, zaatakował wyobrażeniem fantazji. Tej, którą lubiła, gdy z wypiętymi pośladkami, poddawała się namiętności czarownika.

Chaaya westchnęła przeciągle, chowając lico w poduszkę, a po jej plecach przebiegł dreszcz uniesienia. Dziewczyna rozkoszowała się jeszcze chwilę słodką wizją, zanim nie zorientowała się jakie „szkody” wyrządzała ona w jej umyśle i ciele. Jarvis poczuł jak momentalne, w panice, próbowała swój umysł od niego odgrodzić, jakby obudowywała się poduszkami dookoła, by nie mógł się przebić w jej głąb.
„Ziarno” jednak zostało zasiane i poczęło już kiełkować. Bardka nie była w stanie tłumić w sobie pragnienia, które podsycane wyobraźnią i… frustracją, że fantazja, była jedynie fantazją, doprowadzało ją do powolnego spalania się pod językiem, kreślącym na jej łopatkach miłosne wzory.
Dysząc i wijąc się w bezsilności, magik obserwował heroiczne zmagania, powoli osuwającej się w czyste i pierwotne pożądanie, swojej kochanki. Jej jęki przepełniała tęsknota i ból, jaki sprawiała jej walka ze swoim losem. Dholianka była jednak zacięta i nie chciała się tak szybko poddać, może nadal wierzyła, że uda jej się wygrać, a może chciała już jedynie zgnębić pieszczącego za to… że zgnębił ją?
Natknęła się jednak na godnego siebie przeciwnika. Przywoływacz był cierpliwy i uparty. Nienachalnie i delikatnie muskał jej łopatki oraz obszar pomiędzy nimi delikatnymi pocałunkami. I równie czule pieścił jej szyję, sącząc wyuzdane fantazje wspólnych, łóżkowych figli w pozycji szczególnie podniecającej tancerkę. Tym bardziej, że widział i czuł efekty swych trudów.

Ciężki oddech tłumiony był pierzem z poduszki w którą twarz wciskała tawaif. Dusiła się i dławiła jednocześnie. Brakowało jej powietrza, ale i silnej woli… nie tylko by podnieść głowę i odetchnąć, ale i bronić się przed pragnieniem, które paliło jej płuca, ściskało gardło i pulsowało między jej udami.
W końcu coś w kobiecie „pękło” i ta zamarła, zastygając jak przyczajona żmija, jeno kwiląc cicho, oraz skarżąc się materacowi pod sobą ze swojej doli.
Przegrała.
Przegrała z kretesem. Przegrała przez podstęp niecnego łotrzyka. ŁOTRA! Niech będzie przeklęty on… i jego wąskie usta i szczupłe palce i to spojrzenie pełne melancholii i czułości. PO STOKROĆ niech będzie przeklęty!
Byle… byle ona mogła zostać przy nim…

Złote wstęgi mięśni przykręgosłupowych zafalowały napinając się w pracy, gdy Sundari zaczęła odwracać się pod kochankiem. Nie było to łatwe, gdyż łóżko było malutkie, a mężczyzna przylegał do niej ciasno, muskając ustami jej łopatki jak pszczółki muskające kielichy kwiatów swoimi skrzydełkami. Ta się jednak uparła i barkiem utorowała sobie wolną przestrzeń u góry, by później pupą, podważając biodra podnieconego Jarvisa, przekręcać się powoli, acz systematycznie, na plecy, twarzą do leżącego.
Buzia Kamali była rumiana… jeśli nie czerwona, od wysiłku i lekkiego podduszenia. Ciemne rzęsy, posklejała wilgoć, policzki i czoło miały zmarszczki odciśniętego materiału, a ustka były nieznacznie rozwarte, spękane i suche. Orzechowe spojrzenie jej oczu nie miało w sobie nic z łaniej łagodności jaka zazwyczaj się w nich kryła… było dzikie, zamglone i ciężkie niczym nocna kotara, bezgłośnie spadająca na wieczorne niebo.
Dwie ciepłe dłonie objęły męską twarz, gdy kurtyzana sięgnęła wargami warg wybranka, by połączyć je w delikatnym pocałunku.

~ Przegrałaś moja śliczna… ale teraz zsuń majteczki… i wybierz pozycję w jakiej mam oderbać słodką nagrodę twego ciała ~ odezwał się telepatycznie czarownik całując zachłannie ukochaną, równie mocno spragniony jej ust, co ona jego.
~ Oszukiwałeś ~ Chaaya wytknęła partnerowi ten drobny szczegół, jeszcze chwilę rozkoszując się tańcem ich splecionych języków. Może to była jej wyobraźnia, a może zasługa wcześniej spożytych owoców, lub kwestia jej rozpalenia (by nie mówić wprost - napalenia), ale miała wrażenie, że chłopak w tej chwili smakuje o wiele wykwintniej, jak dobrze przyprawiony sos do sałatki. Dziwne porównanie, lecz akuratne i podsycające chęć do dalszej konsumpcji. Niemniej wkrótce jej ręce przesunęły się wzdłuż ciała, by ułatwić odebranie nagrody magowi.
~ Na siedząco z twarzą w moich piersiach? Szybko i energicznie? ~ zaproponowała oblizując się, tylko troszkę jak wygłodniała kotka.
~ Zgoda.. co do twoich zarzutów. Nie złamałem żadnego z twoich warunków. Natomiast wykorzystałem… luki w twoim planie. ~ Jeździec cmoknął jeszcze lekko czubek złotego noska. Po czym odsunął się od bardki, siadając pod ścianą i splatając nogi razem, by przygotować jej wygodne siedzisko miłości, ze sterczącą włócznią pożądania na środku.
~ Podstępny lubieżca ~ fuknęła z udawanym oburzeniem tancerka, chłoszcząc swą delikatną bielizną ukochanego po twarzy. Wkrótce jednak stanęła kolanami po obu stronach jego bioder i zabrała się za muskanie podstępnych policzków z podstepnymi ustami i równie podstępną brodą, by na szyi skończyć.
Wtedy ściągnęła przez głowę niepotrzebną i niewygodną suknię, odrzucając także stanik i uśmiechając się bardziej drapieżnie, nie mogła się powstrzymać i dysząc Jarvisowi wprost do ucha, przygryzła je delikatnie, zespalając ich pełne oczekiwań ciała powolnym i nader ostrożnym ruchem, przy którym na chwilę się zapowietrzyła z satysfakcji jakiej doznała tym działaniem.
A potem zaczęła szaleć, podskakując frywolnie na swojej zdobyczy, nie mogąc się zdecydować, czy woli chichotać, czy jęczeć z rozkoszy. Robiła więc jedno i drugie, potrząsając energicznie głową i wzburzając puszyste fale swych loków, gdy piersi “wybijały” kochankowi wszelkie podstępne pomysły na resztę ich wspólnej nocy.
Trzymana zaborczo za pośladki, czuła głowę przywoływacza uwięzioną między swym biustem, oraz jego oddech. A czasem nawet szybkie pocałunki, gdy udało mu się musnąć jej skórę wargami. Czuła też twardą obecność mężczyzny w sobie, przeszywającą dobitnie, gdy jej ciało opadało w dół szarpane rozkoszą. Wyuzdana jazda testowała wytrzymałość łoża, gdy Dholianka dawała upust swoim pragnieniom, tuląc do siebie swojego wybranka - zdobycz - własność, aż… dotarli na szczyt oboje.

~ Moja ~ rzekł w myślach czarownik nie wypuszczając tancerki z objęć, gdy oboje łapali oddech po tym miłosnym galopie.
~ Zastanowię się ~ odparła mu butnie tawaif, opierając się czołem o czoło i gładząc dłońmi ukochane, choć nieco chude, barki Jarvisa. ~ I nie myśl, że się tak łatwo wymigasz… może i wygrałeś tę zabawę, ale jestem zbyt rozpalona, by tak łatwo ci teraz odpuścić… twoja nagroda musi poczekać, póki się nie zaspokoję ~ mruknęła w przerwach między łapczywymi pocałunkami, czując niedosyt po ostatniej przejażdżce.
~ Zaczynam się bać ~ odparł w “udawanej trwodze” magik widocznej na jego obliczu. ~ To jak mnie teraz wykorzystasz?
Kurtyzana gibnęła się do tyłu, opadając z łoskotem na poduszki, tak, że teraz bezwstydnie rozchylała swoje kwiecie przed “widzem”.
~ Skoro musisz się pozbierać… postanowiłam zapoznać się bliżej z twoją dłonią, gdy twoje usta będą rozpuszczać moje czekoladowe lody. ~ Zachichotała trzpiotnie, kreśląc opuszkami leniwe kółeczka po ciemnych i twardych sutkach.
Smoczemu Jeźdźcowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Bardka zauważyła co prawda, jakby się wahał, coś sobie przypominając, ale ostatecznie legł u jej boku. Objął ustami twardy karmelek zdobiący jedną z piersi, muskając ją czubkiem języka, a dłonią sięgnął między jej uda, powoli poruszając palcami po jej łonie i grając na strunach jej zmysłów melodię rozkoszy.
~ Możesz mnie poprowadzić swoją wyobraźnią jeśli chcesz ~ zaproponował, sugerując jej przekazywanie telepatycznych poleceń na temat dotykania jej kielichu kobiecości.
~ Nie bój się… postaram się być cicho ~ obiecała polubownie dziewczyna, podejrzewając, że zmieszanie ukochanego spowodowane było świadomością w jakim miejscu byli. Trawiona pożądaniem Kamala szybko wyzbyła się oporów wszelakich, gdyż głos rozsądku i ramy kulturalne zostały zagłuszone…
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172