Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-01-2019, 13:27   #211
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Sprawa honoru cz. 4,5

Zakupy słodyczy. Jarvis tak ważne zadanie zlecił swojej kochance. Co prawda on płacił, ale to ona wybierała smakołyki, dla dzieci… i dla siebie. Kupili wszystko co sklep miał na stanie, przynajmniej jeśli chodzi o rodzaje łakoci, bo czarownik przyciął kwestię ilości zakupów poszczególnych towarów. Bądź, co bądź, nie mogli się zmienić w dwunożne juczne muły. Tak czy siak, słodycze wystawały niemal z każdej kieszeni i sakwy u obojga. I przyciągały uwagę, gdy oboje przemierzali port. Niemal każde dziecko wodziło za nimi wzrokiem… a wbrew temu, co można było sądzić… dzieci w porcie było sporo. Kurierzy, posługacze, majtkowie na statkach, pomocnicy… żebraki i złodziejaszki. Dla dzieci i podrostków w pełnym statków i ludzi porcie zawsze była jakaś robota. Legalna lub nielegalna.
Dholianka była mocno zawiedziona, że jej partner nie pozwolił na zukupienie większej ilości rarytasów. Szła obok niego nadąsana i cicha, nie zwracając uwagi na otoczenie, choć nie… to maga bardziej ignorowała od całej reszty. Kilku marynarzy z poznaczonymi tatuażami rękoma, miało więcej szczęścia niż jej własny kochanek, bo na nich przynajmniej zawieszała na kilka chwilę swoje spojrzenie.
Mężczyzna nie zauważał tych dąsów, albo udawał, że nie zauważa… przemierzał port, kierując się do dużej, na wpół rozwalonej, wieży, znajdującej się na obrzeżach portu. A Chaaya… dostrzegła oprócz zadziornych uśmiechów nieznajomych, których łaskawie obdarzyła uśmiechami, że ktoś ją śledzi. Trójka otroków w obszarpanych łachmanach. A jako, że nie była w nastroju i czuła jawne zagrożenie dla swojej małej kolekcji łakoci, odwinęła się na pięcie z bojową miną, gotowa pogonić każdego, kto wyciągnie łapy po jej cukierki.
Zwęziwszy oczy w szparki, wzięła się pod boki, stupiąc gniewnie bucikiem, jakby wystukiwała melodyjkę do walki.
- A wy to nie za młodzi jesteście na takie zakusy? - sarknęła surowo, pusząc się jak bojowa kokoszka, lub prędzej jak kołnierzasta jaszczurka.
- A ty nie jestes za stala na slodyce? - odparł rudowłosy dzieciak, sepleniąc przez szczelinę w uzębieniu, a pozostała dwójka się schowała za skrzyniami, uznając, że nie zostały zauważone.
Smoczy Jeździec przyglądał się temu z zaciekawieniem.

“Stara to cie robiła!” wykrzyknęła wściekle Deewani, wyrywając się do przodu, by zdominować ciało swojej tworzycielki.
“A ty kiedy wróciłaś?” Umrao ożywiła się nagle, powstrzymując siostrę przed atakiem.
“Wróciłam? Ja się nigdzie nie wybierałam… byłam tu cały czas” stwierdziła zdziwiona maska, po czym zaraz szybko odzyskała rezon. “Od tego ciągłego ruchania to ci się coś poprzestawiało w głowie!”
“Ach…” westchnęła smętnie jej starsza, choć młodsza, rozmówczyni. “Chciałabym tak… ciągle…”
Chłopczycy zrobiło się niedobrze od tego wszystkiego i nagle straciła zapał do dalszych kłótni.

- Na słodycze… nigdy… się… nie… jest… ZA S T A R Y M! - wycedziła z pasją kurtyzana, tupiąc z całych sił obcasem o bruk, aż cukrowe laski posypały się na ziemię, roztrzaskując się na kawałki.
Dziewczyna z cichym jękiem przerażenia, kucnęła i zaczęła zbierać ze smutkiem to co zostało z jej lizaków.
- Utyjes jak tyle bedzies wscinala… duze baby tyjo od cukielków, fsyscy to wiedzo. Dlatego ze slodyce so dla dzieci. One nie tyjo… - odparł “fachowo” dzieciak jakby wyczekując okazji, by gwizdnąć coś bardce, ale ta była czujna.
- A niech utyje! - żachnęła Kamala. - Przynajmniej od razu będzie widać, że ma się do czynienia z kobietą, a nie z deską… jak ty - syknęła, wstając i z powrotem upychając cukierki do kieszeni.
- Jak na ciebie patrzę, to nie wiem czy rozmawiam z chłopcem… czy może z dziewczynką.
- Laczej s duzo zabą, ropucho nie kobieto… jak bedzies tyle cukielków jadla - odparł chłopaczek ignorując przytyk. - Ja jesce urosne i będe duzy… ty tylko rostyjes na boki.
- Ciesz się Maryśka, że nie urodziłaś się na pustyni… takie pyskujące starszym dziewczynki jak ty spotyka bardzo przykry los - stwierdziła tancerka, rozpakowując ciągutkę, którą się zaraz zakleiła.
Cóż… było warto. Potrząsnęła charakterystycznie głową, tracąc zainteresowanie obdartusem.
- Muszo być stlasznie powolne i leniwe baby i dzieci na tej pustyni… sadna by mnie nie zlapała. - Zaśmiał się złośliwie chłopak. - Tak jak ty.
Odwrócił się tyłem do Sundari i klepnął prowokująco po zadku. - Nie dotocys sie do mnie.

Tawaif zastanowiła się, po co miałaby go gonić… oraz dlaczego dzieciak tak uparcie jej dogadywał. Nie mógł się zająć sam sobą? Ona w jego wieku była w pełni samodzielna. Na chwilę uderzyła ją myśl, że może nikt z tym chłopcem nie rozmawia, ani się nie bawi i choć wcale nie była dla niego miła… to przynajmniej zwróciła na niego uwagę i korzystał z tej chwile ile mógł.
- Chfef się ścikać? - spytała, próbując oddessać zęby od gęstego karmelka.
~ Kamalu… to wabik. On chce cię wciągnąć w pułapkę ~ odezwał się telepatycznie jej ukochany, a dzieciak skinął głową energicznie w odpowiedzi.
Złotoskóra podrapała się po policzku, przyglądając się umorusanej buźce chłopca. Nawet jeśli Jarvis mówił prawdę, to i tak, nie widziała sensu, by się wysilać. Bardziej... chciała zrozumieć.
- Hmmm… jesteś małym i podstępnym nicponiem - stwierdziła surowo, po chwili namysłu. - Dobrze wiesz, że w takich butach nie da się biegać. Niezła próba zaimponowania kolegom, ale musisz jeszcze trochę popracować nad swoją techniką.
- Stala zolza, chudellawe tluchlo, bsydula, wiedzma… otelma… dwie lewe nogi! - W desperacji dzieciak uciekał się do coraz bardziej obraźliwych, ale odległych od rzeczywistości odzywek.
- Przynajmniej mam słodycze, a ty nie - skwitowała zblazowana panna, potrząsając ponownie głową w charakterystyczny dla siebie sposób. - Głośne szczekanie ma to do siebie, że z czasem zaczyna być uciążliwe i ktoś w końcu wyjdzie z domu by przetrzepać psu skórę. Lepiej uważaj co komu mówisz.
- A kto ci losbuja te patyki… tfój kochaś? - odparł rudzielec wystawiając język.
- Nie mówię o sobie, mi tam nie bardzo przeszkadzasz. To była… rada - wyjaśniła.
- Glupi babstyl - warknął na koniec chłopiec i zwiał uznając swoją porażkę.
Chaaya rozpakowała kolejną karmelkę.

“PFFF… powinnaś mu skopać ten chudy, zawszony tyłek!” Deewani nie bardzo była szczęśliwa, że swojej tworzycielki.
“Albo wziąć jego dziewictwo…” dodała Umrao.
“O boże… fuuu… rany, niech ktoś ją zamknie…” głosy rozkrzyczały się w głowie z wyraźną odrazą.

Tancerka nadal jednak nie rozumiała po co to wszystko było. Ostatecznie dzieciak nie tylko jej nie zwabił do zaułka, jak podejrzewał czarownik, ale również nie spróbował okraść - choć jedyne co przy sobie miała to słodycze.
~ Hmmm… to było dziwne. Ty też taki byłeś? ~ spytała bez ogródek, dzięki telepatycznej więzi, odwracając spojrzenie na swojego kochanka.
~ Czasami. Choć raczej nie taki dokładnie. Ja nie bawiłem się kradzieże i rozboje, więc nigdy nie robiłem za wabik. No i… gdybyś ich nie przyłapała, to by się do ciebie podkradli. I albo ukradli ci cukierki, albo sakiewkę ~ wyjaśnił milczący przywoływacz.
~ Zabiłabym… gdyby ruszył moje cukierki ~ stwierdziła chłodno bardka, gładząc się po kieszeniach. Najwyraźniej złoto nie miało dla niej większego znaczenia jak coś smacznego do zjedzenia. ~ To co dalej?
~ Zaczniemy od wieży… a właściwie od budynków obok niej. Tam jest dobra kryjówka, jak jest się małym i gibkim. I szczupłym ~ wyjaśnił mag wskazując na wieżę, w której kierunku szli.
Kobieta wzięła go za rękę, bo od tego wydarzenia chyba zapomniała już o swoich dąsach.
~ Czyli miejsce nie dla ciebie. ~ Zaśmiała się chytrze. ~ Do małych i gibkich to ty zdecydowanie nie należysz, ale to dobrze… sprawiasz mi tym więcej przyjemności.
~ No... może być problem z przeciskaniem się… ~ odparł czule Jarvis, a gdy oboje byli już bliżej wieży, coś… się zmieniło. Nagle port opustoszał bardziej. Stare ruiny zastąpiły piękne i nieludzko gładkie budowle, ozdobione złotymi polichromiami.
Wieża… stała się długą i wysoką budowlą, znacznie wyższą i zakończoną dużym kryształem. Klejnotem za który można byłoby kupić królestwo. Dokoła pary przemieszczały się elfy różnych kast i ludzcy niewolnicy. Było nieco krasnoludów nie przypominających zakutych w stal barbarzyńców. Były i gnomy o kolorowych czuprynach, o czymś rozprawiające. Była i ona w towarzystwie swojego kochanka. Uśmiechnęła się ciepło i czule do tawaif, jakby tylko ona ją widziała i w milczeniu wskazała na wieżę. Na jej szczycie znajdował się kryształ z którego szmaragdowa smuga snuła się jak nić prowadząca do kłębka. Wizja ta trwała kilka chwil, zanim wszystko znów było… normalne.

Kamala zamrugała kilka razy, po czym popatrzyła pytająco na towarzysza, pytając.
- Widziałeś to co ja?
- Nie… wiem. Widziałaś przeszłość? Wieżę? I elfiego czarodzieja, przyglądającego mi się badawczo? - zapytał Jarvis.
- Widziałam wieżę… ale elfka z odbicia pokazała mi kryształ… o tam był. - Sundariwskazała palcem miejsce.
- Mi elf nic nie pokazywał. Ale widziałem wieżę i jej kryształ. To musiała być kiedyś jakaś magiczna latarnia. - Zadumał się przywoływacz.
- Latarnia? - Tancerka nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. Skąd elfka ją widziała? Dlaczego pokazała na kryształ? - A ta smuga… widziałeś ją? Co to mogło być?
- Smuga? Nie. Tego nie widziałem. A wieża… mogła być latarnią astralną lub eteryczną. Elfy ponoć miały dostęp do latających okrętów… latających pomiędzy planami. Astralny i eteryczny to plany, które służą właśnie do takich wędrówek, więc taka latarnia jest punktem sygnalizacyjnym - zaczął wyjaśniać magik.
- To może dlatego była ta smuga… - Chaaya powiedziała bardziej do siebie, kiwając głową jak skwapliwa uczennica. - Chodźmy sprawdzić kto w niej teraz rezyduje.
- Ale w takim razie czemu ty ją widziałaś, a nie ja? - zadumał się czarownik, podążając przodem i przeciskać zaczął przez tragarzy, trzymając kurtyzanę za dłoń, żeby mu się całkiem nie zgubiła.

Okolice wieży pełne były starych drewnianych baraków postawionych po to by służyły magazyny. Było tu kilku więcej wynajętych strażników, co by odpędzić swą obecnością chętnych do splądrowania owych magazynów. Przyglądali się oni podejrzliwie parce, ale tylko przez chwilę. Jarvis i Chaaya nie wyglądali bowiem na stereotypowych złodziei. A przywoływacz podążał z nosem dość blisko ziemi. Niczym hart jakowyś. W końcu dotarł do starej rozlatującej się szopy… w której nikt od dawna nic nie magazynował.
Rozejrzał dookoła i przyjrzał się deskom. Oderwał jedną i odłożył. Zdjął cylinder i zaczął się przeciskać do środka. Dziewczyna przyglądała się temu z rozbawieniem, ale minę miała poważną i zawodową. Cierpliwie czekała na swoją kolej lub ewentualne rozkazy, co miała począć dalej. Jednakże kiedy mężczyzna był w połowie przejścia, nie wytrzymała i klepnęła go w tyłek, cicho się przy tym śmiejąc.
- Uważaj… bo sama możesz stać się obiektem takich żartów - zagroził jej Jeździec, wchodząc do środka. Po czym dodał. - Twoja kolej Kamalo.
- Uważaj, uważaj - przedrzeźniała go pod nosem bardka, przeciskając się przez małe przejście. - Od dawna mnie klepiesz… choć raz ja mogłam ciebie - burknęła dumnie.
- W sumie też prawda… i obłapiam… i wsadzam dłonie pod ubranie. I całuję… - wymieniał Jarvis gdy tancerka przedzierała się z trudem do niedużego, acz mrocznego pomieszczenia w którym czuć było mokre drewno i bagienne zapachy. Przez szczeliny wpadał tu i ówdzie promyk światła pozwalający dostrzec, że połowa magazynu nie miała podłogi… i przez to widać było lustro wody.
Sundari popatrzyła koso na kochanka, który lubił psuć jej zabawę swoją męską dumą, po czym przyjrzała się miejscu.
- Po co my w ogóle tu zaglądamy? Jak to nas ma naprowadzić na złodzieja? - spytała, zmieniając temat.
- Szukam… śladów dawnych towarzyszy - wyjaśnił Jarvis, przyglądając się temu miejscu. Po czym ruszył przez magazyn dobrze wiedząc, gdzie nie powiniem stawiać nóg. - Widziałem znaki… ktoś korzysta z tego przejścia. Zobaczmy kto.
Dholianka ściągnęła usta w ciasną linijkę po czym ruszyła ostrożnie za kompanem, przeklinając cholerne sandałki na obcasie.
Ściana magazynu opierała się o ścianę wieży. I było widać białą szczelinę, wymagającą kolejnego przeciskania się. Magik uparł na czworaka i pierwszy wcisnął się do środka.
Bardka uderzyła go, tym razem w oba, pośladki, wydając głośny pomruk satysfakcji, po czym gdy przejście było wolne, najpierw wyjrzała przez nie ciekawsko, by upewnić się, że nic na nią nie spadnie, nic nie zaatakuje, ani ona nie wpadnie do czegoś lepkiego i mokrego… co to niby miałoby, tego nie wiedziała, ale takie miejsce, aż prosiło się o przykre i oślizgłe niespodzianki.
Przeszła jak zgrabna kotka, po czym zabrała się do czyszczenia dłoni i kolan z błota.

Znaleźli się w czystej i białej komnacie, o ścianach do złudzenia przypominających porcelanę.
Można tu było znaleźć piękne meble, godne sułtańskiej komnaty, oraz ładne polichromie o abstrakcyjnej tematyce. Tyle, że one akurat były upstrzone kolorowymi malunkami, wykonanymi przez dzieci jakimiś barwnikami. A na meblach leżały różne drobiazgi, w tym wybebeszone sakiewki, oraz kolorowe piórka…
Na górę wieży ciągnęły się w miarę stabilne schody… które nie budziły strachu u tawaif. Były szerokie z wysoką poręczą. Wszędzie wisiały też ptaszki zrobione ze słomy i piór. Znak tutejszego gangu… “Dziobiące Sroki”.
Złotoskóra przyglądała się temu miejscu z wielkim zaskoczeniem. Oczekiwała jakiejś dziury w ziemi, z brudną kałużą na środku, a nie pałacyku nawaba. Jeśli wszystkie gangi dzieci, miały takie miejscówki, to musiała poważnie zrewidować swój światopogląd i współczucie wobec czarownika.
Mały, bezdomny chłopiec, walczący o przetrwanie na ulicy? Dobre sobie!
Ich przybycie nie zostało niezauważone. Para chłopców, wylegiwała się w wykuszu okna, obserwując z zaciekawieniem i zaskoczeniem jak para intruzów przełazi na czworaka do ich lokum.
Później wszczęli głośny alarm, który momentalnie ściągnął na głowy Smoczych Jeźdźców tuzina dzieciaków w różnym wieku, którzy zaczęli zbiegać po schodach, wydzierając się przy tym jak nawalone czymś koty.
- Chyba przyciągnęliśmy ich uwagę - stwierdził Jarvis, poprawiając cylinder i zadzierając głowę w górę.
- A czego ty się spodziewałeś? - wypaliła tancerka, chowając się za mężczyzną jak za tarczą.
Pierwsi chłopcy byli już na parterze i mierzyli w nich małymi kozikami. Ktoś spuścił długaśne liny, po których zjeżdżało dodatkowe wsparcie. Tym, którym nie udało się pomieścić w wąskim pomieszczeniu, zostało mierzyć z proc, usadawiając się na schodach.

- Kim jesteście i czego chcecie od gangu Dziobiących Srok?! Wtargneliście na teren pilnie strzeżony i priwatny! - Zakrzyknął groźnie blondynek o zielonych oczkach, zezując to na Jarvisa, to na jego kieszeń w marynarce z której wystawała cukrowa laseczka.
- Prywatny, jełopie! - Ruda dziewczynka, strzeliła z procy trafiając kamyczkiem w tył głowy chłopca, który zapiszczał głośne “AŁ!”.
- Jestem poprzednim właścicielem tego miejsca. Kiedyś rządziły tu borsuki. - Czarownik kciukiem wskazał za siebie na szczelinę. Uśmiechnął się ironicznie. - Spodziewałem się zresztą, że będziecie mieli czujki już w magazynie. Za moich czasów straż wiedziała, że tu się młodociane gangi kręcą.
Westchnął na koniec.
- A poza tym… przyszedłem pogadać i może ubić interes. Mamy… cukierki ze słodkiej żywicy jako znak dobrej woli.
Tym razem sięgnął po swoje zapasy… no prawie. Po potencjalnie Chaai zapasy, bo to co mu zostanie wszak przejmie tancerka.
- Głupia nazwa… - stwierdził szatyn z czymś ala dzidą.
- No nie? - zawtórowała mu jego koleżanka obok. Kilka dzieci zachichotało.
- Durna nazwa to i durny lider - powiedziała rudowłosa z procą, opuszczając jednak broń. - Nasz wódz umie się dogadać z tą bandą staruszków. Pozwalają nam tu mieszkać, pod warunkiem, że nie okradamy ich statków - wyjaśniła elokwentnie, na co blondas, rozmasowujący guza dodał.
- Wy musicie pogadać z Tili, jest na górze, ale wpierw… trzeba opłacić myto.
Wspólny pomruk potoczył się echem w wieży i dzieci momentalnie wyciągnęły ręce po datki. Kurtyzana burczała jak mała, gniewna chmurka, wbijając paznokcie w bark ukochanego.
- Się domyślam - odparł przywoływacz, sięgając po przygotowane paczuszki ze słodyczami. Po czym pokazał je dzieciakom. I zaczął je rozdzielać między nich.
Berbecie były wyjątkowo grzeczne. Każde czekało na swoją kolej, nie wykłócało się i nie przepychało. Gdy było niezadowolone ze swojego przydziału, zaraz zaczęło szukać kompana do wymiany.
Mag w końcu mógł im się przyjrzeć z bliska. Choć wyglądały na brudne i zabiedzone, wcale takie nie były. Po włosach nie skakały wszy, a chude rączki nie były pogryzione przez pluskwy. Dzieci były szczupłe, ale nie wychudzone, a ubrania tylko charakteryzowane na porwane. Dartun miał racje, że Dziobiące Sroki wybudowały sobie małe imperium, które rządzi dokami. Nie przypominały grupki, przypadkiem zebranych osób. Zachowywały się jak dobrze zorganizowana, kupiecka rodzina, gdzie każdy miał swoje zadanie i znał swoje miejsce.

- To teraz ttt… eee… pani… - Blondasek zająknął się, gdy popatrzył na ukrywającą się za czarownikiem tancerkę. Jej niespotykana uroda podziałała nawet na młodego wiekiem. Chłopak zarumienił się i nieco zląkł, bo Kamala jawiła mu się jako księżniczka.
Zresztą nie tylko jemu. Inne dzieci również były pod wrażeniem jej pięknej twarzy. Dziewczynkom, aż świeciły oczy, gdy podziwiały szarą spódniczkę z falbanką, albo złote pantofelki.
- Ja nie idę - bmruknęła tawaif, nie mając zamiaru oddawać swoich łakoci. Takiej odpowiedzi na pewno się nie spodziwała gromadka, bo wyraźnie zesztywniała z ogłupienia.
- Ale jak to? - spytał ktoś z tłumku, nie rozumiejąc.
- Tak to… dostaliście już swój haracz, drugiego nie dostaniecie - odparła złowrogo Dholianka.
Dzieciaki wymieniły się spojrzeniami, przy wzruszeniu ramion. No świrnięta baba jak nic i lepiej jej nie tykać, bo się ktoś jeszcze zarazi.
- Ktoś musi ją pilnować, kiedy my zaprowadzimy go na górę…
Zaczęła się tajna narada, która objawiała się tym, że dzieci odwróciły się do parki plecami. Najwyraźniej bardzo pewnie się czuły na swoim terenie. W końcu ustalono, że chłopcy zabierają przywoływacza na górę do lidera, a dziewczynki będą pilnować pięknej pani.

Jarvis zostawił swoją ukochaną otoczoną przez zastęp żądnych miłosnych historii słuchaczek. Sundari zaczęła coś opowiadać, dając dotykać się po butach, ubraniu i ozdobach, nie bardzo bacząć, czy zostanie okradziona z kosztowności, za to dokładnie pilnując słodyczy.
Chłopaki zaczęli się naśmiewać, że baby są takie guuupie, ale i im oczy świeciły, gdy przyglądali się mężczyźnie.
Cóż… nie bez przyczyny należeli do Srok.

Marsz po schodach odbył się we względnej ciszy, to znaczy nikt nie odzywał się do przywoływacza, jakby traktując go jak niegroźnego, niemowę i jeńca. Jeździec miał okazję zobaczyć jak wiodło się gangowi. Kolejne mijane piętra, choć bez mebli, udekorowane było z dziecięcym gustem, acz przytulnym. Prawie każde posłanie było ładnie poskładane i posiadało przynajmniej jedną przytulankę lub zabawkę.
Na samej górze był skarbiec w ktorym urzędowało kilka starszych dzieciaków. Dwie dziewczyny i jeden chłopak. Jedna z nich, była nieco postawna, o pękatym nosie, lekko skośnawych oczach z których bił dziwny spokój i wystających dolnych kłach, jak szable dzika.
Na kolanach trzymała gniazdo z trzema pisklakami. Jedno było gołębie, drugie srocze, a trzecie wyglądało jak połączenie sikorki z kanarkiem.
Dzieci zrelacjonowały wydarzenie, po czym upchały się pod ścianą, ciekawe plotek. Tili z uwagą słuchała chaotycznych zeznań, po czym popatrzyła na czarownika z wyczekiwaniem.
- Szukam kogoś… straż złapała ją na waszym terenie. Jej opiekun ją uwolnił. Nazywa się Bumi. - Jarvis od razu przeszedł do rzeczy, dając sobie spokój z grzecznościami. To nie była komnata gościnna miejscowej elity.
- Cukierki… my też chcemy - upomniała dziedziczka mieszanej krwi, odkładając gniazdo na podłogę i wyciągając rękę po należne słodycze.
Przez cały czas nie spuszczała nieznajomego z oczu, przyglądając mu się szarymi, jak kałuże, tęczówkami. Gdzieś tam na dnie czaiła się inteligencja i chłodne kalkulowanie, oraz pewnego wyrazu wyrachowanie.
- Oczywiście… nie ma problemu. - Uśmiechnął się magik, upominając się w myślach, że nie przywołał Gozreha, by go rzucić dzieciakom “na pożarcie”. I rozdał kolejną porcję słodyczy.
Liderka gangu uśmiechnęła się delikatnie, rozpakowaując mleczną ciągutkę z niejaką nostalgią. Spałaszowała ją nad wyraz porywczo, oblizując wąskie usta.
- Nie znamy Bumi… ile ma lat i jak wygląda? - spytała z ciekawością, kiedy chłopcy wokoło szeptali do siebie w konspiracji.
Jarvis przyjrzał się jej uśmiechając ironicznie. Naprawdę sądziła, że jej uwierzy? Co to miejscowy gang, który nie wie co się dzieje na jego terenie?
- Z pewnością sami to ustalicie, ja mam imię i mogę mieć hojną zapłatę, jeśli dostanę wartościowe informacje, które doprowadzą mnie do niej.
Tili uniosła brew w rozdrażnieniu, po czym warknęła bardziej gardłowo.
- Słuchaj cwaniaczku, bo nie będę się powtarzać. Ile ma lat i jak wygląda? Jeśli nie masz zamiaru podać odpowiedzi to wypad stąd… nie potrzebujemy twoich pieniędzy, bo mamy swoje.
Atmosfera w wieży ochłodziła się. Dzieci nie były już tak przyjaźnie nastawione. Z pewnością nie dało się im w kasze dmuchać, a ich rozwydrzenie w dokach aktualnie sięgało podwójnego zenitu.
- Mała. Chuda. Biała, blada jak śmierć… blond włosy miała skręcone w dredy, sięgały do ramion. Oczy jasne jak bławatki, ale białka… miała całe czerwone… jakby zamiast łez, płakała krwią… Nie mogła oddychać, jakby ją coś dusiło od środka. Może wampir, może dhampir… jeśli rzeczywiście istnieją. Kradła na waszym terenie i została złapana przez straż - stwierdził spokojnie czarownik. - O detale nie pytaj, bo na oczy jej nie widziałem. Szukam jej dla kogoś w ramach przysługi.
Ćwierćorkini uśmiechnęła się krzywo, jakby wygrała nierówną walkę.
- Nie nazywa się Bumi, a Beatrycze i jest siostrą Angelo. - Wzruszyła ramionkami i przywiodła wystrachanego chłopca z tłumu.
Miał około dwunastu, góra czternaście lat. Był jasnej, kredowobladej cery, o dużych czarnych jak węgle oczach i równie ciemnych włosach. Na swój sposób miał arystokratyczne rysy i bardzo hipnotyzujące spojrzenie.
- Zaginęła jakiś rok temu - kontynuowała mała złodziejka, wracając do głaskania piskląt, które ułożyła na kolanach. - Trzymamy się od niej z daleka… jest niebezpieczna. Oszalała, a teraz jeszcze posługuje się magią. Ciekawa jestem co ukradła… nie zagląda tu do nas od dawna.
- Kolczyk przyszłej panny młodej, o wartości sentymentalnej i rytualnej. Chcę go odzyskać… - wyjaśnił Jarvis, zerkając to na dzieciaka to, na orkinkę. - Ma teraz… jakiegoś Francisa na usługi.
- Kolczyk? Ona? Tu w dokach? - Dzieci zaczęły wymieniać się pełnymi niedowierzania komentarzami. - Od kiedy ona lubi biżuterie? Od kiedy szefuncio przymyka za kradzież kolczyka. E… to pewnie nie ona.
Angelo zaczerwienił się wyraźnie i zwiesił głowę, zamykając rączki w piąstki, gdy słuchał jak obmawiają jego siostrę. Najwyraźniej był bardzo z nią zżyty i cierpiał z rozstania. Zdawało się, że Tili również to widziała, bo pogoniła hałastrę z piętra.
- “Niestety” nie wiemy gdzie ona się znajduje, a nawet jeśli byśmy wiedzieli to nie ma tyle złota na świecie byśmy to zdradzili. W końcu jest… była jedną ze Srok, a Sroki stoją za sobą murem - wyjaśniła liderka.
- Nie interesuje mnie doprowadzenie jej w objęcia prawa, czy ukaranie za kradzież. Chcę tylko kolczyk… nachętniej tą kwestię załatwiłbym polubownie i może… - Zadumał się mag. - …może da się coś zrobić z jej szaleństwem i magią. Są osoby, które mogą pomóc w takich kwestiach.
- MOJA SIOSTRA NIE JEST SZALONA! - wybuchł chłopak, tupiąc ze wściekłości nogą, po czym popatrzył groźne na czarownika, a później na koleżankę, która tylko przewróciła oczami.
- Wszyscy magowie są świrnięci - stwierdziła zdawkowo. - A ona to już w ogóle biła rekordy…
- NIE PRAWDA! - obruszył się czarnowłosy. - Ona zawsze mówiła z sensem… tylko, że ten sens… był ukryty.
Popatrzył bezradnie na mężczyznę, jakby już nie chcąc szukać u niego wroga, próbował odnaleźć wsparcie.
- Jako mag… a więc świrnięty… - stwierdził sarkastycznie przywoływacz - z pewnością jestem najlepiej wykwalifikowany, by ocenić stan mentalny innej czarującej osoby.
Nie chciał się wdawać w kwestie innych powodów obłędu, jak opętanie, kontrola umysłu, czy przeklęty przedmiot.
- Pfff… - Dziewczyna zbyła jego wywód, rozpakowując kolejnego cukierka. Nie bardzo ją obchodziła kwestia magii, zapewne czując silny związek z siłą mięśni, jaką odziedziczyła po krwi orczych przodków. - Jak tak bardzo chcecie to idźcie sobie gdzieś pogadać o gadaniu z sensem czy bez… byle z dala od wieży - odparła łaskawie, bawiąc papierkiem młodego gołębia.
- Acha… i byłoby miło jakbyś tu nie przychodził… nigdy więcej - zwróciła się chłodno do Jarvisa. - Jest wiele łatwiejszych i dyskretniejszych prób kontaktowania się ze Srokami.
- Odwiedziłem tylko stare śmieci - odparł w odpowiedzi Smoczy Jeździec, nie do końca mijając się z prawdą. Podszedł do framugi drzwi i sięgnął do niewidocznej, niemalże, szczeliny wydobywając z niej małe zawiniątko. Rozwinął je, przyjrzał się zawartości i pospiesznie schował ją do kieszeni. - Nie przeszukaliście kryjówki dokładnie… po jej zajęciu.
Skłonił się dziewczynce dotykając ronda kapelusza.
- Do widzenia i oby sny tej nocy były przyjemne - odparł trzymając się roli “świrniętego maga”.
Niestety nie spotkał się z żadną reakcją. Tili zajęta była przesuwaniem złotka nad łebkiem groźnie napuszonego gołębia, a Angelo stał w rozkroku nie wiedząc czy ma iść za nim, czy zostać… czy cokolwiek.
Czarownik spojrzał na chłopaka i spytał go wprost. - To idziesz czy nie? Chcesz znaleźć swoją siostrę?
Po czym bez słowa ruszył po schodach w dół.
Ten nie odpowiedział, ale sądząc po odgłosach pośpiesznego człapania za jego plecami, można było sądzić, że w końcu się na coś zdecydował. Kiedy schodzili przez kolejne piętra, Jarvis czuł na sobie czuje spojrzenia młodocianych przestępców. Niektórzy wcinali słodycze, inni bawili się swoimi “skarbami”. Starsi byli bardziej wrogo nastawieni od tych młodszych, którzy chyba nie za bardzo ogarniali niuansów w “stadzie”.

Chaaya siedziała tam gdzie ostatnim razem magik ją widział. Miała jednak zaplątane włosy w burzę krzywych warkoczyków. Otaczające ją dziewczynki również miały widowiskowe fryzury, a ponadto wystroiły się w biżuterię jaką porozkradały bardce. Kobieta trzymała na kolanach najmniejsze dziecko, które z zapałem słuchało opowieści o zielonym smoku mieszkającym na dnie jaskini.
Na widok schodzących wszystkie odwróciły się w ich kierunku.
- I jak? I jak? Wszystko załatwione? - spytała rudowłosa procarka, wpatrując się w czarnookiego chłopca.
- Mhm…
- Co “mhm”? - dopytywała się, tupiąc nóżką i wywołując smętne westchnienie u Angelo.
- Taaak… weź się odczep - burknął.
- Odczepić to się może rzep! - zripostowała dziewczyna i wycelowała w niego małym kamyczkiem, strzelając i pudłując.
- Możemy się już stąd zbierać? - zapytał przywoływacz, ignorując pyskówkę dzieciaków. Wpatrywał się przy tym z zaciekawieniem i lekkim rozbawieniem na samą tancerkę.
- Mmm… no tak - stwierdziła Dholianka, odkładając berbecia na ziemię, po czym wyjęła mu z rączki cukierka i pogroziła palcem.
- Muuusisz już iść Paro? Zostań jeszcze chwilęęę… - prosiły zawiedzione panny, smutniejąc na widok podnoszącej się tawaif.
- Mój pan i władca rozkazał, a ja jako jego wierna służka muszę usłuchać. - Kamala nie mogła stracić takiej okazji do dokuczenia kochankowi. Tym zachowaniem przypominała w równym stopniu dzieci ją otaczające.
- Możemy zostać chwilę. - Łaskawie zgodził się czarownik, szczerząc zęby w ironicznym uśmieszku. - Jest jeszcze parę kryjówek do sprawdzenia.
- KRYJÓWKI!!! - zawołały uradowane dziewczęta chórem, a Sundari zwięziła oczy w szparki, gdy mężczyzna ukradł jej audiencję. Brat Beatryczne popatrzył to na jednego to na drugiego z dorosłych i jęknął zbolale, chyba tracąc nadzieje, że ta dwójka pomoże mu w odnalezieniu choćby wczorajszego dnia, a co dopiero zaginionej siostry.
- Myślę… że tam była jedna… tam ze dwie… tam trzecia - stwierdził w zamyśleniu przywoływacz, wskazując różne miejsca w pomieszczeniu, z których tylko jedna była prawdziwą kryjówką.
~ Chyba możemy już iść ~ stwierdził telepatycznie po chwili.
~ Złodziej…~ ofukała go kurtyzana, ale skwapliwie uklękła i zaczęła się przeciskać na drugą stronę ściany, kręcąc przy tym pupą i niebezpiecznie wiele odsłaniając spod spódnicy.
Angelo wytrzeszczył oczy i zaraz się odwrócił do widoków bokiem, kiedy roześmiana czereda miejskich amazonek, przeszukiwała pomieszczenie, skacząc, piszcząc, śpiewając, śmiejąc się, przepychając i wspinając po murze, jak czteronogie pajączki.
~ I jako złodziej wyniosłem łup. W tym coś dla ciebie ~ odparł Jarvis, bezczelnie chwytając za pośladek przeciskającej się bardki, masując go drapieżnym ruchem.
Kobieta pisnęła, niby to w zaskoczeniu, po czym znikła w czeluści dziury, śmiejąc się jak chochlik.
~ Mój jamun taki męski… okradł bandę bezdomnych dzieci… ~ stwierdziła cynicznie. ~ Dowiedziałeś się czegoś ciekawego?
~ Odzyskałem co moje ~ stwierdził czarownik, podążając za kochanką. ~ I uważaj, bo mam ochotę ponownie chwycić za twoją pupę. Ta Bumi jest stąd i jest ponoć nieco szaloną i niebezpieczną czarodziejką… może zaklinaczką. Ten blady chłopaczek co zszedł ze mną, to jej brat ponoć.
~ Wiesz, że nie zubożejesz od tego jeśli odstąpisz im nieco swojego “dziedzictwa”... ~ wyjaśniła złotoskóra, ostrożnie drepcząc do drugiego przejścia.
~ I tak dowiedziałam się o… Angelo i Beatryczne La Strange, podobno są dziećmi szlachciców zabitych przez wampira ~ pochwaliła się swoją wiedzą, jak widać nie próżnując w “salonie urody” na parterze.
~ Tili nie była dość pomocna, bym miał ochotę podzielić się z nią sekretami tej wieży… Niech sama je odkryje ~ odparł mag, stając na nogi i zerkając czy Angelo podąża za nimi. ~ A wyjaśniły czemu są tacy bladzi i “schorowani”?
Chłopak szedł za nim, niepewnie oglądając się za dziewczynami, jakby w obawie, że za nim pójdą.
- Em… wiesz, że jest drugie wejście… takie normalne - spytał, niechcący wpadając na Jarvisa, gdy się zatrzymał.
~ Nie wiem jak jej brat… ale ta Beatrycze urodziła się z martwej matki. Została zagryziona, kiedy ta była w jej brzuchu i kapłani cudem ją odratowali… przez pewien czas zajmowała się nimi służba, ale i oni padli w końcu ofiarami wampirów. Uznano więc, że dzieci są przeklęte i wylądowały na bruku. ~ Chaaya wsadziła nogę w szparę między deskami, wyginając się jak egzotyczne zwierze i przechodząc przez szczelinę. ~ Choroba podobno nie jest przenośna ani magiczna… to raczej spadek po zmarłej matce… podobno widzi duchy… ta mała znaczy się.
~ Dhampiry ponoć tak się rodzą… aczkolwiek są i inne teorie ~ wyjaśnił Jeździec i zwrócił się do chłopaka. - Za moich czasów nie było. To była największa zaleta wieży. Nie można się tam było dostać, jeśli się było portowym osiłkiem o szerokich barach.
- To nowe przejście…- odparł chłopaczek. - Tili dogadała się ze strażnikami, więc możemy wchodzić od okna, po schodach zrobionych ze skrzyń w jednym z magazynów. Raz Maya zadrapała się w rękę przechodząc tędy i wdała się straszna infekcja, dużo złota poszło na leczenie.
Jak widać, choć Liderka była oschła, to dbała o swoich kompanów jak najlepiej. Choć interesującym był fakt, że Sroki miały konszachty ze strażą.
- Bardzo krótkowzroczne… - ocenił tę kwestię czarownik, mając mało zaufania do owej straży najwyraźniej. Ale nie była to kwestia znacząca dla niego wiele.
- Co powiecie na małą przekąskę z pieczonych ryb z przyprawami? Przy okazji porozmawiamy o twoje Baetrycze, Angelo - zaproponował.
Ten pobladł nieznacznie w blasku dnia, a może dopiero w pełnym świetle mężczyzna mógł zobaczyć jak faktycznie mały arystokrata był biały. Niemniej kiwnął głową, przybierając poważną i zaciętą minę.
Chaaya klaskała w dłonie, uradowana z tego pomysłu i już planowała co sobie zamówi i ile zje, trakjocząc do siebie jak turkawka. Jarvis miał wrażenie, że zachowywała się bardziej beztrosko i dziecinnie nich dotychczas, ale dzięki temu ich mały kompan nie był taki spięty.
~ A gdy już będziemy sami, poszukam cichego zaułka i ukradnę ci bieliznę… na jego końcu ~ “pogroził” jej ukochany, ruszając przodem w kierunku wybranej przez siebie knajpki. ~ Bo w końcu złodziej jestem.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 09-01-2019, 16:34   #212
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Tawerna ta wyróżniała się jedzeniem: świeżymi rybami smażonym z dodatkami wybranymi z całego zestawu egzotycznych i zwyczajnych przypraw; oraz klientelą, marynarzami i robotnikami portowymi. Ci jednak nie zaczepiali ani jaśnie państwa, ani ich bladolicego sługi. Alkohol podawano tu słabej mocy, więc nikt nie był na tyle pijany by mieć głupie pomysły.
Tancerka zabrała się za wnikliwe studiowanie karty, chłopiec również ją przejrzał, ale tylko pobieżnie.
- Pewnie mnie nie spytają czego chcę, więc poproszę pozycję numer jeden. - Była to najtańsza rybka, prawie w ogóle nie doprawiona, ale za to z porcją wodnych warzyw. - I coś do picia.
Angelo sięgnął do kieszeni i wyciągnął drobne monety, które podał czarownikowi do zapłaty.
- Ja stawiam - odparł Jarvis, odmawiając przyjęcia zapłaty. Za to wybrał również niedużą rybkę, okraszoną mieszanką miejscowych przypraw, z których czumburkuł stanowił główną podstawę tej kompozycji.
Młodzik pociemniał na twarzy od rumieńca zażenowania i złości. Może i był on bezdomnym szlachcicem, ale... szlachcicem i swój honor miał.
- A tooo… mi też jamun postawisz? - zaszczebiotała bardka, nawijając krzywy warkoczyk na palec.
- Wiedz młodzieńcu, że jeśli ktoś zaprasza cię na wieczerzę to obrazą byłoby wykładać własne pieniądze i sugerować w ten sposób, że jest skąpcem - stwierdził obojętnym tonem mężczyzna, wyjaśniając sytuację dzieciakowi i dodał czule do kochanki. - Oczywiście, jakbym mógł inaczej.
La Strange zaczerwienił się jeszcze mocniej i widać było jak gorączkowo myśli nad przeprosinami, ale ponownie wtrąciła się Dholianka.
- Ach… jesteś taki słodki kochanie… Angelo znasz się na tutejszej kuchni? Mógłbyś mi poradzić coś wyjątkowo drogiego i smacznego, by poszło temu czarusiowi w pięty?
Chłopiec wytrzeszczył oczy w dojmującym szoku, po czym roześmiał się cicho, pokazując jedną z pozycji. Chaaya pokiwała głową i tego właśnie sobie zażyczyła, a on poprosił o to samo.

Po chwili pojawiły się trzy smakołyki…. z których dwie, bliźniaczo duże sandacze, okraszone były kolorowymi plasterkami różnych cytrusów i obłożone trawą cytrynową. Zapach ich, aż kręcił w nosie. W porównaniu z nimi, to co wybrał przywoływacz było wielkości połowy ich posiłku, pływające w zawiesistym lekko czerwonawym sosie, okraszonyn ogonami małych rzecznych krewetek i plasterkami jakiegoś złocistego korzenia z czerwonym środeczkiem.
- Więc… opowiadaj o swojej siostrze. Mówią wszyscy, że czarodziejka… jakie więc czary rzucała? - zapytał Jarvis, zabierając się do jedzenia, gdy na stole przed nimi wylądowały cynowe kielichy z cienkim acz świeżym cydrem.
Bardka pałaszowała strawę, a jej orzechowe oczy nie przestawały się świecić z radości jaką sprawiało jej danie. Młodzieniec odetchnął z ulgą, gdy zobaczył, że jego porpozycja przypadła do gustu i sam zabrał się za jedzenie. Choć wyłuskiwał ostrożnie ości i nakładał małe porcje mięsa na widelec, widać było, że aż trzęsie się z wysiłku, by nie wciągnąć ryby w całości.
- Beatryczne słyszy czary… - wyjaśnił skwapliwie. - Gdy przechodzi ulicą, słyszy je i łapie w ręce. Umie parę sztuczek, ale głównie rzucała zaklęcia, które “usłyszała”. Nie do końca rozumiem jak to robi, ale czasem, to znaczy… gdy jeszcze byliśmy razem, potrafiła iść jak pies myśliwski, aż nie dotarła do mieszkańca, który wypowiadał inkantację. Wtedy łapała czar w ręce i mówiła, że jest już jej.
- To nietypowy talent - zadumał się Smoczy Jeździec i podrapał po brodzie. - I niebezpieczny. Nie bez powodu młodzi magowie opanowują najprostsze zaklęcie. Potężne czary wywierające potężny nacisk na umysł, przez to przygotowuje się ich zwykle mniej, niż słabszych zaklęć.
- Acha… ja się na tym nie znam, ja nic nie potrafię - odparł zawstydzony Angelo. - Naprawdę ukradła kolczyk? Ona nigdy nie lubiła biżuterii… z naszej dwójki to ja byłem ten delikatniejszy.
- W zasadzie to ułatwiła tą kradzież swemu opiekunowi… Francisowi. I to on chyba go ma… - Czarownik zresztą powątpiewał w to, że kolczyk został ukradziony. Raczej sama “panna młoda” dała go swojemu gachowi. - Nie lubi biżuterii… a co lubi?
- Jesteś czarodziejem - stwierdził tą oczywistość chłopiec. - Pewnie lubicie to samo… śmierć, zagadki i rozmawiające zwierzęta.
Kurtyzana zaśmiała się jak chochlik, bo i dzieciak nie był daleki prawdy.
- Tylko moja siostra nikogo by nigdy nie skrzywdziła! Nie, nie… ona nie taką śmierć lubi. Ona lubi się jej przyglądać, obserwować jak powoli unicestwia czyjeś ciało. Rozkład, rozpad, degradacia. Uważa, że jest bardzo ładny i poetycki. Szalenie ją fascynuje… Och, przepraszam, że o tym mówię przy posiłku. - Ostatnie słowa skierował do Chaai, która trochę pobladła na te opisy. - Poza tym bardzo lubi łamigłówki, wszelkiego rodzaju gry logiczne, pułapki, skrytki, układanki. Nie wiem po kim to ma, bo nikt w naszej rodzinie nie pałał do tego typu rozrywek, a ona po prostu nie mogła niczemu przepuścić. Każdy zamknięty zamek otwierała, każdą pułapkę rozbrajała i… i tworzyła swoje własne. Był z tym wielki problem, bo dzieci w nie ciągle wpadały i się kaleczyły… Dlatego trochę mnie dziwi… że została zamknięta w więzieniu, zamki w celach są wyjątkowo prostackie, nawet ja umiem je otworzyć, a nie jestem łotrzykiem. Więc… czemu sama nie wyszła? Po co dała się złapać? Jeśli by zechciała, potrafiłaby zrobić magiczną mgłę w której czają się potwory. Wszyscy się jej boją. - Popatrzył pytająco na oboje dorosłych. Tawaif nieco się ożywiła, rozpoznając magiczną sztuczkę.
- Znam ten czar, też go używam, kiedy ktoś chce mnie złapać.
- Naprawdę? Pani też czaruje? - Angelo zdziwił się, przyglądając ślicznej twarzy kobiety, która nijak pasowała do jego czarowniczych wyobrażeń.
- Nie jestem magiem, bardziej kuglarką. Zmieniam wygląd, tworzę iluzje, naśladuje różne dźwięki i inne takie… psoty - stwierdziła polubownie.
- Kiedy dała się złapać? I gdzie była przetrzymywana? - zapytał Jarvis nie komentując kwestii, tego co lubią czarownicy.
- A skąd mam wiedzieć, ty mi powiedziałeś, że została złapana - obruszył się młodzik.
- Aaaa… o to chodzi. Wyglądało to raczej na przedstawienie pod publiczkę. Obmyślone przez Francisa, żeby wypadł… dobrze przed dziewczyną. Ale nie wyglądał mi na myśliciela. - Zadumał się przywoływacz. - Czy twoja siostra ma dzisiaj urodziny? I czy… wiesz… jak właściwie było z tym jej opuszczeniem waszego gangu i ciebie?
- Przed jaką dziewczyną? - spytał coraz bardziej poddenerwowany były szlachcic. - Przed moją Beatrycze?
Popatrzył z wahaniem na Kamalę, lecz ta tylko uśmiechała się pod nosem i pałaszowała dalej rybę. Odetchnął głębiej i dodał cicho.
- Nie… nie ma dziś urodzin. - Skubnął widelcem odstający kręgosłup sandacza. - My nie kradniemy. Siostra i ja. Utrzymywaliśmy się z innej pracy i pomagaliśmy dzieciom zdobyć podstawowe umiejętności czytania, pisania i liczenia, ale tak jak już wspominałem… moja siostra jest dość… ciężka w obyciu. Nie jest jak inne dziewczynki, w zasadzie jest dla mnie bardziej bratem. Pewnego razu miarka się przebrała, gdy kolejna dziewczyna skończyła z niby zatrutą strzałką w szyi, albo któremuś chłopakowi osmaliło palce. Po prostu powiedziała, że pójdzie do znajomego. On też czaruje i jemu nie przeszkadza jej sposób zachowania. Chciałem z nią iść, ale powiedziała, że nie dałbym sobie rady u niego… podobno jest inny od reszty ludzi. Zimny. Oschły. Brutalny. Myślę, że on krzywdzi innych… bardzo, ale z jakiegoś powodu zaprzyjaźnił się z Beatrycze.
- A więc… dała się złapać i ten Francis ją wykupił z aresztu straży na oczach córki kupca, by zrobić na niej wrażenie czułego na krzywdę maluczkich arystokraty. Taka była rola Beatrycze w tym wszystkim - wyjaśnił ową drażniącą chłopaka kwestię Jarvis. - Dalej… nie brała już chyba większej roli w zdarzeniach, które zaowocowały kradzieżą kolczyka. Ale… wedle słów tego Francisa, on opiekuje się Bumi… czyli Beatrycze.
La Starnge pokiwał głową, wyraźnie przybity. Przejmował się rolą bycia starszym bratem i to w dodatku nieudacznikiem, skoro nie mógł pomóc siostrzyczce w krzewieniu pasji do magii.
- Trochę szkoda, że się nie spotkaliśmy… ale może nie chciała, bym poznał tego “znajomego”.
- Bardzo szkoda. Bo nie wiemy gdzie jest… ani co naprawdę robi - zamyślił się magik, podjadając kolejne fragmenty swojej rybki. - Mówiła ci cokolwiek o nim poza tym, że jest groźny? Gdzie i jak go poznała?
- Haha… no jasne, wymieniamy się listami - odparł smyk promieniejąc, ale zaraz przygasł. - Niestety te szczegóły nie są na tyle szczegółowe, bym mógł zlokalizować gdzie konkretnie mieszka, ale może Timothy wam pomoże. To nas były służący. Rzeźnik, trochę myśliwy… On jako jedyny wie gdzie się Beatrycze kryje… myślę, że się w niej podkochuje… trochę mi go żal.
Czarownik miał na ten temat inne zdanie. Angelo wyglądał na podrostka, siostra musiała być nieco młodsza, więc… trochę go taka kwestia obrzydzała.
- Więc może jutro jej poszukamy razem, co? Z rana? - zaproponował Smoczy Jeździec i potarł podbródek. - Za moich czasów wybieraliśmy starannie ukryte szczeliny w murach starych budynków i tam zostawialiśmy sobie liściki, jeśli była potrzeba tajnego kontaktu… Nie wiem czemu ty z siostrą nie moglibyście podobnie.
- Za dużo par oczu - wyjaśnił dzieciak. - A poczciwy Timi nie umie czytać… jest trochę ułomny, ale ma dobre serce. Jako jedyny nas nie opuścił po… tym wszystkim.
- Cóż… powiem ci gdzie mieszkamy i zjawisz się tam rano z Timothym, a ja z moim wsparciem. I razem poszukamy, co? - zaproponował Jarvis z ciepłym uśmiechem na obliczu.
Chłopiec podrapał się po kruczoczarnych włosach.
- Postaram się, ale nic nie obiecuję, bo jeśli Tim poszedł polować… to go nie będzie przez najbliższe kilka dni… ale popytam w karczmie w której biesiaduje z kumplami.
- Rozumiem - odparł z uśmiechem mężczyzna.
- Mam ochotę na deser - obwieściła nagle bardka, po czym przypomniała sobie, że nosi go w kieszeniach, torbie i staniku. Wyciągnęła więc cukrową laskę, którą polizała. - Mmm miętowa. - Uśmiechnęła się jak kocię do spodeczka mleka.
Młodzian zachichotał cichutko i z zapałem wrocił do jedzenia chłodnego już obiadu.
- Tutaj deserów nie podają… a mnie łapówki się skończyły, więc… jeśli chcesz coś słodkiego to… - Przywoływacz spojrzał na dziewczynę, a potem na chłopaczka. - ...to ją musisz oczarować i skłonić do podzielenia się.
- Niiiee… ja mam własne, dałeś mi. - Zaśmiał się Angelo i wyciągnął z kieszeni pięć karmelków w kolorowych papierkach. - Chcesz jednego?
- Nie. Dziękuję, ale ja akurat deseru nie potrzebuję. Może czegoś mocniejszego do przepłukania gardła po posiłku, ale tu tego nie dostanę - odparł z uśmiechem mag.
Resztę spotkania spędzili w miłej atmosferze ssania i ciamkania przeróżnych frykasów z cukierni, aż chłopiec nie powiedział, że musi już wracać na obowiązkowe zebranie i lekcję liczenia. Odebrawszy wskazówki jak dotrzeć do siedziby Smoczych Jeźdźców, zeskoczył z krzesła i machając ręką na pożegnanie, opuścił karczmę z pełnym brzuchem i miłymi wspomnieniami.


Jarvis zaś odczekał chwilę i zapłaciwszy za posiłek chwycił tancerkę za dłoń, by wyciągnąć ją z karczmy.
- Ocho… ktoś tu chyba wyraźnie zgłodniał… - stwierdziła zawadiacko Dholianka. - Nie dziwie się… ta polewka była w ogóle dobra?
- Smakowita… jednakże… jutro znów zostawię cię samą, chyba, że chcesz uganiać się za cieniami na cmentarzach w moim towarzystwie? - zapytał z uśmiechem mężczyzna, przyglądając się kochance i oddalając się z nią od kipiących życiem obszarów miasta.
- Myślę, że mogę się przydać - odparła dumnie dziewczyna. - Choć nie powiem, że się nie boję… trochę się obawiam tego tajemniczego znajomego Beatrycze.
- Poradzimy sobie… poza tym, przypuszczam, że Godiva będzie chciała dołączyć. - Westchnął cicho czarownik, obejmując bardkę i cmokając ją czule w policzek, przy nielicznych co prawda, ale jednak... przechodniach idących wzdłuż przeciwległego brzegu kanału.
Tawaif zarumieniła się, zwieszając nieco głowę, jakby chciała ukryć twarz we włosach… tylko, że zapomniała o warkoczykach.
- To też mnie martwi… jeśli ta dziewczynka faktycznie jest taka dobra w pułapkach… to Godiva zdobędzie złoty laur w uruchamianiu ich wszystkich na sobie.
- Od tego mam przywoływane stwory - pocieszył ją z uśmiechem Jarvis, tuląc mocniej i zjeżdżając dłonią poniżej pasa. Na jej pośladek. - Godiva tym razem będzie bardzo zdyscyplinowana. Bardzo jej zależy na powodzeniu tej misji.
- Jarrrvisie… - upomniała go cicho kurtyzana, podciągając jego rękę nieco wyżej na plecy. - Nie przy ludziach.
- Jestem głodny… - mruknął jej wybranek do ucha, ale tym razem zachowywał się grzecznie. Może dlatego, że dostrzegł pustawą uliczkę w którą skręcił. Rozejrzał się bacznie i podążył nią dalej, prowadząc wtuloną w niego Chaayę, ukrywającą szeroki uśmiech zadowolenia.
- Od razu cię uprzedzę i powiem, że nie będę się rozbierać, co to to nie.
- To bardzo mi utrudnia moje plany śmiałej kradzieży - marudził mag znów schodząc dłonią po plecach na pośladek bardki. Tym razem jednak nie było świadków.
- Cóż… trudno, jesteś sprytny i coś wymyślisz. - Kobieta nie zamierzała dawać za wygraną, bo i widok kombinującego przywoływacza był dla niej wielce zabawny. - Co znalazłeś w wieży? Powiedziałeś, że może mi się spodobać.
- Magiczny przedmiot zdobyty dawno temu, z którego nie miałem pożytku ze względów estetycznych - wyjaśnił Jeździec, wyciągając miedzianą ozdóbkę… ładną, ale nie wyglądającą na coś drogiego.
- Myślę, że na tobie będzie prezentowała się lepiej - odparł z uśmiechem, wręczając jej ów drobiazg.
- Ojej... jest bardzo ładny, dlaczego go nie nosiłeś? - Zdziwiła się wielce Kamala, biorąc do ręki zapinkę. - Czy to miłorząb? Co potrafi?
- To zapinka do włosów, ozdoba mająca utrzymać w ryzach wymyślną kobiecą fryzurę… przeważnie burzę loków. A co potrafi? - Czarownik podrapał się po brodzie. - Co potrafi… hmm… to było tak dawno temu, że… nie pamiętam.
Sundari nie wyglądała na zadowoloną z odpowiedzi, bo potrząsnęła głową, odsuwając się ramienia rozmówcy.
- Też mi wytłumaczenie, a to podobno kobiety są mało praktyczne - mruknęła pod nosem i zatrzymując się pod ścianą jakiegoś domostwa, oparła się o nią plecami i zabrała do rozwiązywania warkoczyków.
Kochanek jak zwykle spadł na drugi plan. Niestety nie miał szans ani ze słodyczami, ani z pięknymi rzeczami.
- A tak… pamiętam. Ma dwie moce… jedna z nich to… jeśli kiedyś zostaniesz ranna, tak, że twoje życie będzie zagrożone, to raz dziennie zapinka cię uzdrowi. Odrobinkę, tyle byś przetrwała śmiertelny cios. - Przypomniał sobie Jarvis, kucając przed bardką. Jego dłonie wodziły po jej zgrabnych kostkach i łydkach. - Drugiej mocy nie mogę sobie przypomnieć.

Dziewczyna rozpuściła pukle i zebrała włosy w kucyk, który zwinęła w koczek, przepinany podarkiem.
- Nie ważne. To pamiątka i prezent od ciebie - odparła, jakby to wyjaśniało wszystko. - Będę go strzec i pielęgnować jak prawdziwego skarbu.
- Cieszy mnie to… wyglądasz ślicznie z nią. - Uśmiechnął się mężczyzna zerkając w górę i dłońmi wodząc po nogach Chaai podwijał jej szaty coraz wyżej. - Swoją drogą, teraz kolej na mój deser.
Tawaif zaśmiała się cicho, po czym dodała z przekorą.
- Nie sądzisz, że powinniśmy zamienić się miejscami?
- Jeszcze nie… moja śliczna… - Wyszczerzył się łobuzesko czarownik, dochodząc dłońmi do ud złotoskórej. Jego język musnął je prowokująco. - Najpierw… moja kolej trochę się pobawić i sprawić rumieniec na twojej ślicznej budzi.
I dlatego zsuwał bieliznę kochanki w dół, by odsłonić skarb do którego zmierzał. Kobieta wizgnęła troszkę speszona, rozglądając się w panice, lecz zaułek w którym się skryli był pusty.
- Pamiętaj, że nie chcę ubierać się w popłochu, jak ktoś nas nakryje - przypomniała z udawanym dąsem, drapiąc czule klęczącego po głowie. - I byle szybko… i w ogóle…
- A gdzie się spieszymy? - Muśnięcia języka były delikatne, powolne i skrupulatne. Jak ruchy pędzla na płótnie. Problem w tym, że płótnem był teraz najbardziej wrażliwy na dotyk obszar bardki, a przywoływacz z premedytacją muskał go tak, by doznania były jak najsilniejsze. Sprawiając tym, że kurtyzana topiła się jak masło na patelni. Była przy tym słodka jak miód i płochliwa jak łania, co i rusz upewniając się, że byli jedynymi ludźmi w alejce. Na zadane pytanie nie padła odpowiedź, bo i sens pośpiechu gdzieś uciekł, gdy rozkosz rozlewała się ciepłem po jej podbrzuszu.
A jej wybranek kolejnymi muśnięciami języka dorzucał kolejnych drew do ognia rozpalanego w jej ciele. Do języka dołączyły palce, pieszcząc subtelnym masażem wrażliwy punkcik, ale puścił przy tym spódnicę, więc ta okryła go nieco. Nie zmieniło to jednak faktu, że nie dawał tancerce zapomnieć o sobie. Przeciwnie… niemal wszystkie zmysły skupiły się na jej kochanku, aż do wybuchowego końca, który wyrwał jęk z jej ust.

- Nie lubię… gdy to robisz - poskarżyła się Chaaya, gdy uspokoiła oddech. Jej łono przeczyło jednak jej słowom. - Czuje się bezradna. Słyszysz? Słuchasz mnie? - Podciągnęła z furkotem falbaniastą spódniczkę, by zmierzyć gniewnym i rozmarzonym spojrzeniem mężczyznę.
- No cóż... teraz masz okazję się odegrać… - Jarvis wstał i cmoknął ją czule w czubek nosa. - A u nas poćwiczymy bardziej sprawiedliwą pozycję do takich zabaw… co ty na to? Tawaif nadęła policzki, po czym podciągnęła majtki na pupę.
- Nie ma sprawiedliwej… twój język jest niesprawiedliwy - burknęła pod nosem, zamieniając się z przywoływaczem miejscami. Uśmiechnęła się do zapięcia jego spodni, nie mogąc doczekać się spotkania ze swoim ulubieńcem.
- Wolisz łagodnie czy na ostro? I nie mów, że ci obojętne.
- Łagodnie… tym razem - odparł cicho magik, dłonią głaszcząc włosy klęczącej. - Ładnie ci w niej Kamalo.
Ustami mógł kłamać, ale to co odsłoniła Dholianka było szczere w swojej gotowości do figli.
Sundari podniosła wzrok w górę i uśmiechnęła się promiennie, delikatnie marszcząc przy tym nosek. Jego komplement ją ucieszył, a może… cieszyła się z tego co trzymała w dłoni.
- A więc będzie łagodnie… i nie przejmuj się jak nas przyłapią, połknę cie całego, że nikt nic nie zauważy - zażartowała, chichocząc cicho, po czym zajęła się czułym całowaniem miniaturki Jarvisa, zupełnie jakby całowała kotka po głowie. Szybko jednak rozochociła się w zabawie, stopniowo dozując doznania, by budować zmysłowe napięcie.
Czarownik posłyszał jak mruczy rozkosznie, gdy trzymając go w ustach kreśliła językiem zmyślne szlaczki, lub kiedy ściskała mocniej jego dwa skarby i waga ich, jak i dotyk, spełniały jej oczekiwania. Jemu zaś ciężko było panować nad sobą. Teraz bowiem podlegał temu samemu droczeniu i budowaniu napięcia, jakie zafundował wcześniej bardce, która nie śpieszyła się… Jeszcze nie torturowała, ale z każdą chwilą przyjemność stawała się słodkogorzka, bolesna.
“Nie rób ze mnie bezbronnej, bo ja uczynię z tobą to samo.” Tak, z pewnością kurtyzana czerpała satysfakcję ze zamiany rolami, aż w końcu nie dostrzegła, że mężczyzna pragnie spęłnienia.
Łaskawie mu go użyczyła, odbierając solenną zapłatę, którą przęłknęła z lisim grymasem na licu.
- Kocham cię… Kamalo - wyszeptał czule Jarvis.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 17-01-2019, 21:20   #213
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Nveryioth miał ten wieczór zaplanowany na czynność, której raczej się nie spodziewał czynić w tym mieście. Na randkę z kobietą. Ale Chaai odmówić nie mógł. Więc czekał pod “Pod rogiem i baryłką” na swoją randkę z kobietą… która miała być jego mentorką na bagnach. Zapowiadało się więc… ciekawie.
Póki co Gamnira się spóźniała. Ale że była damą, to miała do tego prawo. Przynajmniej wedle zasad zachodnich ludów. W serce smoka wlała się też kropelka nadziei, że łowczyni jednak nie przyjdzie. Że stchórzyła i sobie odpuści. A wtedy będzie mógł wrócić do swoich zajęć z poczuciem spełnionego obowiązku.
Niemniej nierówny odgłos obcasów kobiecego obuwia, w towarzystwie soczystych przekleństw przekreśliło nadzieję, na szybkie zakończenie obowiązku. Gamnira pojawiła się w szacie będącej zapewne kompromisem na jaki była zdolna w chwili obecnej. Kaptur zakrywał jej twarz, a tkanina prawie całe ciało. Prawie, bo.. zostawiła sobie dość śmiały dekolt, mając wielką ufność w piękno swojego biustu. Chwiejąc się na obcasach jak pijany marynarz powoli zbliżyła się do “krewniaka” Chaai.
- Więc… co teraz ?- zapytała niepewnie, po czym równie nieśmiało podała mu swoją dłoń.- Oddaję się pod twoją opiekę. -
Westchnęła ciężko niezbyt pewna, czy w ogóle powinna się zjawić na tej “randce”.



Nie spieszyli się w swojej wędrówce do gniazdka miłości. Przemierzali ulice i uliczki La Raquelle, by odkrywać nowe miejsca i nowe okazje. Miasto to ożywało bardziej po zmroku. Wtedy to lokale były barwniejsze i głośniejsze. I wypełnione ludźmi. Wtedy też to do grona śmiertelnych dołączały drapieżniki nocy, a Jarvis wspominał, że rzadko one przynoszą śmierć swoim ofiarom. Częściej nawzajem sobie. Noc… to dobra okazja do wyrównywania porachunków i pokazywania swojej siły. Tym bardziej, że nie przynosiło nic poza wykazywaniem swojej przewagi nad innymi klanami. Wszak zmuszone do zmiany w mgiełkę wampiry odzyskiwały swoje ciała podczas odpoczynku w trumnie.
W swych wędrówkach oboje dotarli, do najbardziej “ludzkiej” części miasta.
Budynki tu były mało elfie, kanały i uliczki wokół ni szersze, a same ulice oświetlały kryształy świetlne umieszczane dużych ołowianych słupach. Ta część miasta była mocno przebudowana i nie było tu elfich ruin. Budynki były duże, acz nie przypominały rezydencji możnych. Co zresztą Jarvis potwierdził.
- To dzielnica… rzemieślnicza. Tu są produkowane różne rzeczy i to w masowych ilościach. Buty, stroje, przedmioty z metalu, meble, broń. Każdy z tych budynków należy do jakiejś gildii i jest wypełniony czeladnikami i młodszymi rzemieślnikami produkując masowo przedmioty, na przykład na potrzeby poszczególnych zakonów czy świątyń. Nie były to jednak, wedle słów czarownika, przedmioty robione dla biedoty. Nadal to były solidne rzeczy, z których gildie mogły być dumne. Ot, tylko pozbawione polotu, piękna i finezji przedmiotów robionych na zamówienie.
I te jego wywody przerwało otwarcie się wrót jednego z budynków.


I powoli zaczęły się wyłaniać pierwsze szeregi, po sześć istot w każdym. Masywne… stalowe golemy, przypominające zabawki dla dzieci. Tyle że wielkie jak rosły człowiek, opancerzone i przerażająco zsynchronizowane. Poruszały się w równym tempie uzbrojone w ciężkie halabardy. Poruszające się pod ich pancerzami zębami stukały miarowo, gdy kolejne szeregi konstruktów wyłaniały się z budynku. Jeden po drugim, nieruchomiały czekając na dalsze polecenia.
Te zapewne miały wypłynąć z ust oficerów. Mężczyzn i kobiet w ciemnych mundurach i częściowych zbrojach, bardziej mających ukryć tożsamość żołnierzy, niż chronić przed ciosami. Zbroja ograniczała się bowiem do hełmu i osłonięcia rąk, oraz stóp. Uzbrojeni byli zaś w w bogato zdobione magiczne pistolety. Pieczę nad całym tym marszem sprawował
mężczyzna w niebieskim płaszczu i cylindrze. Bogato zdobiony i elegancki strój świadczył o bogactwie i potędze. Niewątpliwie był to jakiś mag, podobnie jak Jarvis.
- To nie jest miejsce produkcji zębatkowych automatonów. To… koszary.- wyjaśnił Jarvis uprzedzając to pytanie Chaai. - I to nie są manewry. Wygląda na to, że miasto planuje wyprawę wojskową. Że władze miasta próbują brutalnie rozwiązać jakiś problem.-
Ten pokaz siły i stanowczości miasta przyciągał oczywiście spojrzenia wiele spojrzeń, ale Chaaya rozglądając się po widzach instynktownie skupiła wzrok na jednym z obserwujących te manewry. Mężczyźnie siedzącego w czarnej zdobionej złoconymi ornamentami gondoli, zapewne prywatnej.
Był to elegancki półelf, który był niewątpliwie członkiem elity tego miasta. Chaaya czuła, że on akurat nie jest tu przypadkiem. Obserwował wszystko z uwagą, przez lornetkę teatralną na rączce, z dala od… “plebsu” na brzegu.


To miejsce było baśniowe. Wysoki sufit pokryty misternymi abstrakcyjnymi malunkami. Meble nie wyrzezane, a ukształtowane magią z drewna. Kamienny kominek ozdobiony misternymi płaskorzeźbami o wyjątkowej dbałości w detale. Te pędy i kwiaty wykute w marmurze zdawały się być żywymi roślinami zaklętymi w kamieniu, tak jak kolibry latające wśród nich. Był tu nieduży stoliczek z kryształową karafką pełną złocistego płynu stojącego na nim w towarzystwie dwóch smukłych pucharów ze złota, ozdobionych drobnymi klejnotami. Oraz srebrna patera, pełna egzotycznych owoców i drobnych ciasteczek.
Ona rozglądała się po tym miejscu z pewnością zaskoczona. Bądź co bądź Chaaya nigdy nie widziała takiej komnaty, a jej maska wątpiła by to były wspomnienia Starca. Smok nawet w tak wysokiej komnacie, by się nie zmieścił tym bardziej że ponoć nie lubił przebywać w ludzkiej postaci.
Pośrodku komnaty unosiła się sfera światła powoli przechodząca w słup świetlny, a potem w sylwetkę. Czy to był sen? Maska wątpiła. To było zbyt logiczne na sen. No i nie była sama. Sny przeżywają wszak wszystkie.
Sylwetka zaś stała się szlachetną elfką o idealnych rysach i sylwetce. Znaną Chaai, a więc i Masce, elfką. Ową tajemniczą alchemiczką, do której należał medalion… obecnie w posiadaniu bardki.
Uśmiechnęła się ciepło mówiąc śpiewnie elfim języku, który obecnie Maska doskonale rozumiała. Logika snu.
- Wybacz że wtrącam się w wasze marzenia senne Nimfetko, ale fluktuacje rzeczywistości.. jak tłumaczył mi to mój ukochany, to kapryśna rzecz. Ciężko jest przewidzieć. Nie wiem jak długo będę w stanie móc się z tobą skontaktować, a wiele mam do powiedzenia.-
Elfka myliła się jednak. To nie z Nimfetką się skontaktowała, a z Udipti.



Nadszedł poranek. I zbliżał się czas poszukiwań. Jarvis przygotowywał się rano, jak do walki. Załadował ostrożnie swoje pistolety, sprawdził czy ma wszystkie potrzebne przedmioty w zasięgu ręki. Że bez problemu może sięgnąć po potrzebne mu różdżki i amunicję. Jarvis szykował się na wojnę, mimo że to wszak miała być zwykła wędrówka. Czarownik jednak uznał, że nie wiadomo jak się sytuacja rozwinie. A skoro Bumi czy też.. Beatrycze, przywoływacz wolał nie polegać na swojej magii. I dlatego przywołał Gozreha, który do całej sprawy podchodził z typowym dla siebie flegmatyzmem i sarkazmem.
Także i Godiva zjawiła się w pełni uzbrojona i tuliła czule do siebie swoją włócznię. Była wyraźnie zdeterminowana i poważna, ale… także dość ponura. Co było dziwne. Zwykle smoczyca tryskała entuzjazmem na takich wyprawach. Teraz jednak wyraźnie była nie w humorze. Niemniej uczestniczyć w tej misji zamierzała. Smoczyca była też wyraźnie zatopiona w swoich myślach i w ogóle nie zwracała uwagi na Chaayę. Wyglądało na to, że Jarvis ma rację… bardka przestała być obiektem zauroczenia Godivy.

Razem zasiedli do śniadania w karczmie w której mieszkali. Rozmowa nie wydawała się kleić. Zresztą musieli skupić na całkiem smacznym jedzeniu, nawet jeśli było ono niewyszukane i ubogie w składniki.
Tutejsza karczma miała co prawda jadłodajnię lecz ona nie miała bogatej i wyszukanej oferty. Tej należało szukać na mieście. Tutejsze posiłki zaś były prosta, acz smaczne i sycące. I jedzeniem właśnie się, cała trójka plus kot, zajmowała czekając na Angelo i Timothy’ego. Wiedzieli, że szanse na sukces nie są za duże. Ale też zbyt wielu opcji nie mieli.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 22-01-2019, 11:12   #214
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Nveryioth skłonił się sztywno i ucałował wystawioną dłoń, bardziej z obowiązku niż chęci uczynienia tego gestu. Nie rozumiał tutejszej tradycji, zupełnie tak samo jak jego partnerka Chaaya. Wydawała mu się ona barbarzyńska, niska i oparta na jakiś pierwotnych instynktach, a fakt, że z urodzenia był smokiem, który całe życie chował się z mchem i szczurami, jeszcze bardziej utrudniało mu dopasowanie się do aktualnej sytuacji.
Czas, jaki spędził ze swoją Jeźdźczynią, otworzył mu jednak ślepia na świat. Po pierwsze przestał się czuć samotny i nierozumiany. Bardka była w takiej samej sytuacji co on. Wychowana pod kloszem w pogmatwanej kulturze zakazów i symboliki, która jednocześnie wykreślała ją z życia społecznego, nie wspominając nawet o „zewnętrznym” świecie, który miał się nijak do tego co znała, więc miała duży problem z adaptacją.
Tawaif choć urodziła się w świecie pustynnych ludów… tak jakby do niego nie należała z racji swojej kasty. Nvery… choć był smokiem, nigdy nie żył wśród innych smoków.
Oboje więc mieli rasę i przypisany status w swoich naturalnych środowiskach, oboje mieli własną kulturę, którą znali i kultywowali, a jednocześnie, żyli ponad tym.
Nieznacznie oderwani…

- Przyniosłem ci coś, mam nadzieję, że ci się spodoba… - Albinos wyprostował się i popatrzył z góry na kobietę. Gamnira była… ogromna, a jednak musiała przy drakonie unosić spojrzenie.
Chłopak wręczył jej woreczek z papieru przewiązany wstążką. - Ostrożnie… są bardzo kruche - wyjawił z troską, przyglądając się jak łowczyni rozpakowuje podarek, w którym znajdowały się cieniutkie płatki czekolady z różnymi dodatkami.
- Tam, skąd pochodzę, w dobrym geście jest przynieść damie prezent… - wyjaśnił, przemilczając fakt, że owym prezentem zazwyczaj była upolowana zwierzyna… najlepiej jeszcze ciepła i krwista. - Mam nadzieję, że nie sprawiłem ci tym kłopotu.
- No. Sprawiłeś. Wiesz… Paro nie wspominała, że trzeba było przynieść jakiś prezent. Ja nic nie mam - speszyła się traperka, sięgając po jedną czekoladkę. Powoli zaczęła ją jeść. Zjadła jedną, drugą w zamyśleniu. I w końcu… wydała wyrok. - No… dobre.
Mężczyzna uśmiechnął z ulgą, po czym podał swoje ramię by dziewczyna mogła się na nim wesprzeć, skoro jej chód był tak… karkołomny.
- Bo nie trzeba było, ja sam chciałem, nie kłopocz się tym. Ważne, że ci smakuje. Co powiesz, byśmy wpierw poszli do operetki? - Neron chciał czym prędzej odbębnić ten dziwny “obowiązek” jaki zwaliła na niego tancerka i przez to niecierpliwie gibał się na boki jak pobudzony wiatrem tatarak.
- Do tego całego śpiewania długo i głośno i dramatycznie? - spytała Gamnira, myląc operę z operetką. - Nie pośniemy tam?
Gdy szli opierała się całym ciężarem na smoku, dobrze, że Nvery nie był tak kruchy na jakiego wyglądał.
- Nie… nie tam. Opera faktycznie jest nudna, a aktorzy drą się jak szczury w ukropie… - odparł gad, na myśląc o wspomnieniach swojej partnerki w owym miejscu. - Operetka jest bardziej ciekawa… no… wedle gustu. Na pewno jest żywsza i weselsza.
- Skoro tak mówisz… jeśli chodzi o śpiewanie to wolę rzeczne szanty… tylko tam roi się… - Od wulgaryzmów, które myśliwa z racją przytoczyła, wzbudzając oburzenie mijanych przechodniów. Wszak zmierzali w bardziej cywilizowane rejony miasta.
Białowłosy zarumienił się instynktownie, ale nie dlatego, że był zgorszony czy zawstydzony. Szczęściem i nieszczęściem z wyglądu przypominał wampira, więc nieprzychylnych przechodniów straszył wygłodniałą miną pełną mordu, podkreślając to oblizywaniem ust. Z jakiegoś powodu sprawiało mu to nawet trochę frajdy.
- Podobno najlepsze szanty pisali krasnoludzcy bardowie… no i pędzili najlepszą gorzałę. Szkoda, że wymarli… - odparł starając się podtrzymywać równie kulawą rozmowę co jego rozmówczyni.
- Naprawdę? Myślałam, że bali się wody. Wiesz mając te krótkie i tłuste kończyny słabo pewnie pływali. - Rozważała na głos jego towarzyszka.
- Większość pewnie tak… ale ci nieliczni okazywali się mistrzami w swoim fachu. No i bard nie musi umieć pływać, by zarabiać śpiewając. Najlepsze szanty i piosenki karczemne podobno wywodziły się od krasnoludów… a może to były gnomy? - Nero podrapał się po policzku, spoglądając w zamglone niebo, po czym wzruszył ramionami.
- Nie wiem… - Zadumała się łowczyni. - Ale gnomów może mógłbyś zapytać. Jak wleziesz w odpowiedni portal. Albo znaleźć elfy na bagnach. Może one wiedzą.
Skrzydlaty zmarszczył nos.
- Znam jednego elfa… może się go spytam… kiedyś - odparł, najwyraźniej chyba słabo się z nim lubiąc. - A jak tam przygotowania do wyprawy? Daleko idziemy? - spytał z entuzjazmem od razu się wypogadzając.
- Tak na cztery dni… a potem trzy dni na powrót. Zapolujemy na wielkie gady. Jaszczur dobrze się sprzedaje - wyjaśniła Gamnira.
- Uuuu na inne smoki? Dużo tu smoków w okolicy? Może wiesz gdzie znajduje się leż… - Ups… chyba nie powinien o tym wspominać. Niestety Nvery zbyt mocno się podniecił przygodą i poznaniem tutejszych drakonów, że całkowicie zapomniał iż jest aktualnie w ciele człowieka, a mieszkańcy nie mają pojęcia o historii smoków, związanych z tym miastem.
- ...leże wyspowego wyrma? - spytał wreszcie, czerwieniąc się coraz bardziej.
- Co? Nie. Na nic tak groźnego. Z tym nie poradzi sobie jedna łowczyni z pomocnikiem - odparła ze zdziwieniem kobieta. - Poza tym nie idziemy się uganiać za skarbami. To zostaw awanturnikom. Takich zaś jest tu pełno i najczęściej znajdują pozostałości po poprzednich wyprawach.
Chłopak wolałby smoka od skarbów, a skoro nie mógł mieć smoka to chociaż jego skarby, a tu i tego i tego nie uświadczy. Spochmurniał nieco, ale gratulował sobie wybrnięcia z sytuacji.
- Aha… to na co będziemy polować? Na kameleony? Koboldy? - I jedno i drugie wydawało mu się nudne, a poza tym Rojd zapewne byłaby niezadowolona.
- A właśnie… nie masz nic przeciwko jak wezmę ze sobą towarzyszkę? Jest malutka i cicha i sama potrafi o siebie zadbać.
- Na dinozaury, krokodyle, może węże… co się trafi - sprecyzowała Gamnira, drapiąc się za uchem. - Jaka towarzyszka?
- Jaszczurka… - odparł z zachwytem w głosie gad. - Poznasz ją później, bo teraz wyleciała na polowanie. Jest maciupka. Mieści mi się w dłoni i lubi pijawki. Jeśli cię oblezą, to z chęcią ci pomoże je poodrywać. Nie lubi być tylko dotykana… od razu gryzie.
- Jeśli będziesz ją pilnował? To tak, możesz. Bo ja nie będę jej pilnowała. Więc nie rozpłacz się, jeśli się zgubi - zadecydowała przyszła mentorka, jak już dotarli do drzwi operetki.
- Ona jest malutka, a nie głupia… - stwierdził pod nosem zielonołuski, podchodząc sam do kas, by kupić bilety na wejście.
- Skoro tak twierdzisz. Ja wiem, że nawet oswojone zwierzęta uciekają w dżunglę, gdy poczuje zapach wolności. No... ale twojej jaszczurki nie znam - dodała polubownym tonem tropicielka, podążając za smokiem i rozglądając się. - Ładnie tu… trochę jak… eee… nieważne.
Nero wyraźniej nadal był nabzdyczony, bo nie pociągnął dalej tematu. Gdy opłacił wejście, kiwnął głową w kierunku drzwi.
- Może i ładnie, ale zobaczymy czy też ciekawie…
- Gdzie teraz? - zapytała Gamnira, gdy znaleźli się w głównej sali, wypełnionej już widzami. Na scenie odbywały się tańce i śpiewy… wesołe i dzikie. Jak to w takich miejscach.

Skrzydlaty poprowadził ich dwoje do wolnych miejsc na dolnej widowni, przyglądając się niemrawo krzesełku. Był za wysoki na taki zydelek i na pewno będzie komuś przeszkadzać, a nie miał jakoś ochoty wdawać się w dyskusje z niezadowolonym widzem.
Cóż… trudno.
- Siadaj, nie krępuj się… o fajne stroje. - Skwitował przyglądając się falbaniastym spódnicom aktorek. Ach, Chaaya tak słodko by w niej wyglądała, choć i tak wolał ją nagą.
- No… robią… wrażenie. - Im wyżej tancerki unosiły nogi, tym bardziej myśliwa robiła się czerwona, zezując na boki.
- Tylko jakieś takie chude są… szkapy - skwitował albinos, krzyżując ręce na piersi i opierając się plecami o oparcie.
- Ale nogi… mają… zgrabne… - wymruczała pod nosem Gamnira, przysiadając się do stolika.
- Moja siostra ma lepsze - odparował Nero, przyglądając się wyczonom szczudłatych nóżek.
- Tak… znacznie lepsze. - Zarumieniła się łowczyni, nie zwracając jednak większej uwagi na towarzysza, wodząc spojrzeniem po scenie.
Mężczyzna uśmiechnął się gadzio. Najwyraźniej owe miejsce przypadło jego nauczycielce do gustu. To dobrze, bardzo dobrze… nie musiał wysilać się na rozmowę, do czasu, aż kobieta nie straci zainteresowania innymi paniami. A i sama traperka przyglądała się tańcom i śpiewom na scenie w milczeniu. I coraz bardziej czerwona na obliczu. Oddychała ciężej i zdawała się zapomnieć o istnieniu Nverego.
Do czasu, aż nagle nie wstała i piskliwym głosem zarządziła.
- Idziemy stąd! Już! To nie miejsce dla mnie.
- Coo? Jak? Poczekajmy chociaż do przerwy! - Jaszczur zbystrzał nagle, bo i zaczynał nieco przysypiać. - Co się stało? Ktoś powiedział ci coś niemiłego lub źle na ciebie popatrzył?
- Nie. Nie… nic z tych rzeczy. Było miło… chcę wyjść już! - Gamnira oddychała z trudem i była na skraju paniki. Co jakiś czas mamrotała “za dużo” pod nosem.
- No dobrze już dobrze… to chodźmy coś zjeść, co? - stwierdził polubownie młodzik, nie rozumiejąc co w jego perfekcyjnym planie poszło nie tak. - Tylko nie krzycz tak… chodź. - Podał swoje ramie, gotowy do odejścia.
- Idziemy, już… - popiskiwała mu partnerka, tym razem to ona jego ciągnąc w kierunku wyjścia. Zachowywała się jak zagonione w kąt zwierzę.

Gdy wyszli na zewnątrz, różowooki przyglądał się tropicielce z wyraźnym zblazowaniem i niezrozumieniem. Eh… tyle kłopotu na nic… i jeszcze kasę stracił. Niechby ta cała randka skończyła na dnie kanału!
Złorzecząc w duchu nad głupotą babochłopa, smok przywołał wolnego gondoliera i przedstawił mu ich destynację. Kiedy usłyszał cenę, spróbował się potargować i udało mu się spuścić kwotę o całe dwie sztuki miedzi. Cóż… dobre i to. Zapłacił i odwrócił się do oddychającej chłodnym i mglistym powietrzem kobiety.
- Lepiej ci już? Nie za zimno ci? Mogę pożyczyć ci moją marynarkę - odparł, nie, nie z troską, ale przyjemną dla ucha i serca stosownością dobrze wyszkolonego rycerza.
Gdyby Janus żył, na pewno pochwaliłby zachowanie drakona, nawet jeśli nie było do końca szczere.
- Popłyniemy teraz do knajpki, jest cicha i spokojna - zapewnił.
Łowczyni dość długo nie odpowiadała, opierając się rozgrzanym czołem o zimną ścianę budynku, przeczekując w ten sposób napad paniki.
- Nie. Nie jest mi zimno. Popłyńmy - stwierdziła w końcu i dała się zapakować do gondoli.
Neron pomógł jej wsiąść, po czym usiadł obok niej, choć nie był pewien czy nie powinien dać myśliwej trochę wolnego miejsca. Chaaya jednak dała mu wyraźne wskazówki jak ma się zachowywać i nie miał zamiaru robić niczego na własną rękę.
Odczekał stosowną chwilę, aż odpłyną z dala od nieszczęsnej operetki i ozwał się ściszonym tonem.
- Bardzo cię przepraszam, nie wiedziałem, że może ci się tam spodobać. Moja siostra mówiła o tym miejscu z dużym entuzjazmem, więc myślałem, że i tobie się tam spodoba.
- Nie… o to chodzi - mruknęła cicho Gamnira, dodając po chwili. - Nie mówmy o tym. Więc… czym się zajmujesz? Jesteś awanturnikiem? Jakimś magiem?
Zielonołuskiemu pasował taki obrót sprawy, bo nie musiał się wysilać i domyślać się powodów złego nastroju słuchaczki.
- Jaaa… w sumie opiekuje się Paro - odparł pogodnie, uśmiechając się do swoich myśli. - Podróżuje z nią i dbam by się nie smuciła. Można więc rzec, że trochę jestem tak jakby poszukiwaczem przygód, bo ona nim jest z pewnością… ja to tylko tak… na doczepkę, ale świetnie się razem bawimy.
- Acha… - stwierdziła “dyplomatycznie” dziewczyna, wyraźnie nie rozumiejąc sytuacji i powiązań między nimi. - Czy od tego… a zresztą nieważne.
Machnęła ręką, darując dalsze wypytywanie o te sprawy.
- Byłeś na wielu randkach? - zmieniła znów temat.
- To moja pierwsza - przyznał bez zastanowienia się nad odpowiedzią młodzian. - A ty?
- Cóż… może z ósma… albo dziesiąta. Tylko wiesz… moje randki polegały na podejściu do jakiegoś mięśniaka, wypiciu z nim paru kufli, pogadaniu... a potem łóżko… figle i kac rano. - Wzruszyła ramionami Gamnira. - Z takich bardziej wysublimowanych… druga.
- Lubisz umięśnionych? - Nveryiotha to nie interesowało, bo i w ludzkim ciele nie odczuwał żadnych pociągów seksualnych do nikogo i niczego, ale rozmowa toczyć się musiała, a on nie bardzo wiedział o czym prawić. - Kac beznadziejna sprawa, odstrasza mnie on od nadmiernego picia, choć alkohol całkiem smaczny… Aaa ten… jak mu tam… ten rogaty co się Paro za nim ugania jak kotka podczas rui… spałaś z nim?
- Nie. On jak dla mnie za lalusiowaty. - Wzruszyła ramionami traperka. - A ja dla niego za brzydka. I tak, lubię umięśnione ciałka… twardych wojowników. Tyle, że trafiają mi się duzi, a brzydcy. A i moi pracodawcy traktują mnie jak… no… chłopa. Myślę, że jak byłabym bardziej kobieca podczas negocjacji, załatwiałabym sobie lepsze warunki kontraktów. Ale damą taką jak Paro jest ciężko być. I stopy mnie bolą.
Podwinęła suknię, odsłaniając buty i zaczęła rozmasowywać stopy.
- Ty jesteś… dla pewnych kobiet śliczny… więc dlaczego to twoja pierwsza? - zapytała podczas tej czynności.
Skrzydlaty zastanowił się chwilę nad odpowiedzią.
- Myślę, że… gdybyś była bardziej kobieca przed pracodawcami to… nie dostałabyś roboty. Paro nikt nie traktuje poważnie. Uważana jest za niegroźną idiotkę, która nie potrafi nic innego jak ładnie wyglądać. A ja… jestem biały, ale czy śliczny? Sam nie wiem, większość kobiet jest głupich… - “I gadają o butach… tak jak ty” pomyślał gorzko. - Nie znam zbyt wielu dziewczyn, które są jak Paro. Potrafią wszystko. Nie boją się ciężkiej pracy, ni leniuchowania. To się chyba nazywa wszechstronność?
- Ale ja nie jestem jak Paro. Nie jestem ładna. Nawet jeśli zacznę łazić w tych obcisłych kieckach, nie będę ładna. Ale… może z pomocą Paro będę kobieca. To mi wystarczy na negocjacje. - Łowczyni przyjrzała się Neronowi. - No… jesteś śliczny, jak taka bladolica laleczka. Wyglądasz jak ci bardowie, za którymi ciągnie się wianuszek dziewczyn. A co do samych kobiet, to znam takie ciężko pracujące i niegłupie. Ja sama za głupią się nie uważam. - Usiadła wygodniej bardziej już zrelaksowana.
- Nie kieruje się wyglądem, a umiejętnościami. Uroda kiedyś przeminie, ale wiedza pozostanie. Jak widzisz, jestem raczej pragmatykiem. - Albinos przyjrzał się nitkom mgły, pełznącym po tafli kanału.
- No nie wiem. Wiedzę zdobywa się z książek, słuchając kogoś. To nie ma nic wspólnego z randkami i romansami. Zresztą sam widzisz… ty nie byłeś na żadnej randce, a ja na wielu. - Zastanowiła się Gamnira, przyglądając młodzieńcowi. - Uroda… masz rację… przemija, ale wiesz… uroda to tylko haczyk, a potem jest wędka. Charakter i ten… dreszczyk, który się czuje przy nim.
- Trochę nie nadążam za twoim rozumowaniem - odparł powoli gad, maczając czubki palców we mgle nad wodą. - Nie umawiałem się na randki bo do tej pory nie spotkałem kobiety, któraby gadała z sensem. Nie wiem jak ci to lepiej wytłumaczyć.
To była prosta i szczera odpowiedź… może, aż nazbyt szczera, przez co trochę szorstka.
- A wiedzę, można zdobyć nie tylko przez czytanie, słuchanie czy naukę samą w sobie. Wiedza to również praktyka, doświadczenie, przeżycia. Większość kobiet zamykana jest jednak w domach. Wmawia się im, że na zewnątrz jest niebezpiecznie lub są zbyt drogie lub głupie, by móc żyć samodzielnie. Tym, które się wyrwą spod dachu, często odbija. Jedno zwycięstwo miesza im w głowach i zaczynają myśleć, że są nieśmiertelne, niepokonane i najwspanialsze pod każdym względem. Po krótkiej jednak rozmowie, okazuje się, że nie mają nic w głowach, a jedynie wybujałą fantazję na swój lub świata temat. Ciężko znaleźć harmonię lub zwykłą pokorę do życia. Nie spotkałem jeszcze nikogo, kto jak moja siostra trzyma jedną nogę w świecie fantazji, a drugą w rzeczywistości. Idzie idealnie po środku…
- Może u ciebie, w twoim rodzinnym kraju. Ale nie tutaj. Tutaj większość kobiet pracuje z mężami lub podejmuje inną pracę zarobkową. Większość kobiet umie walczyć, by przynajmniej z ghulem sobie poradzić. Ba… nawet wymuskane córki kupców uczą się przynajmniej podstaw obrony sztyletem - odparła łowczyni rozglądając się dookoła. - Wiele kobiet bywa awanturniczkami, bo ich mężowie, ojcowie, bracia zginęli. La Rasquelle nie pozwala się zamknąć w komnatach domu i udawać, że groźny świat dookoła nas nie dotyczy.
Drakoniczny uśmiechnął się pobłażliwie, bo tropicielka całkowicie mijała się z interpretacją jego słów. Szkoda więc było strzępić język na kolejna kretynkę. Pomimo tego… była ona o wiele ciekawsza od Godivy i obecność jej nie przeszkadzała mu, aż tak bardzo.
Niestety rozmowa dobiegła końca. Białowłosy wolał spolegliwie milczeć, tak, jak poleciła mu na takie chwile Chaaya. Wciskanie komuś na siłę swojego światopoglądu mijało się z celem, bo skoro ten ktoś przy normalnej rozmowie nie był w stanie przyjąć do wiadomości odmiennego zdania i go zaakceptować, znaczyło po prostu o jego brakach w intelekcie.

Wkrótce dopłynęli do tawerny “Królowa Dżungli”. Młodzik pomógł wyjść Gamnirze na trap prowadzący do zakleszczonego w kanale statku, po czym poprowadził ją do środka karczmy w której środku jak i na zewnątrz rósł wspaniały i bujny bluszcz.
Poprosił o stolik dla dwojga i odsunął krzesło na którym usiąść miała jego towarzyszka, po czym kiedy ta spoczęła, sam zajął swoje miejsce naprzeciwko niej.
- Jesteśmy trochę wcześniej niż planowałem i pewnie Ślicznotka nie wróciła jeszcze z łowów, niemniej niedługo pewnie ją poznasz - odparł lekko i wesoło.
- To miłe miejsce. Na pewno nas na nie stać? - zapytała skonfundowana kobieta, starając się być “mniejsza” i brońcie bogowie, nie uszkodzić czegoś.
- Jasne, że stać… - mruknął jaszczur, przyglądając się wodospadom pnączy. - Dziwne, że nie ma tu tyle komarów… one lubią takie miejsca.
- A te roślinki… lubią komary. - Tropicielka wskazała na jakieś nieduże zielone kwiatki między pnączami. - Wrzucili między bluszcze owadożerne rośliny i może pewnie jakieś czary.
- Sssprytne… - Nvery przyjrzał się w zamyśleniu roślince zapominając, że nie powinien przeciągać głosek, bo brzmiał wtedy dość… cóż, gadzio.
- Wiesz… to stare miasto pełne uciekinierów z różnych stron świata, awanturników. Każdy z nich przyniósł tu coś ze swoich stron. Powinieneś zobaczyć ogród Nautrusa… maga i herbalisty, który używał zaklęć do mieszania ze sobą stworzeń. Do czasu, aż jedna z kreacji odgryzła mu głowę - odparła z kwaśnym uśmiechem mieszkanka tego regionu.
- A miał ucznia? - Zaciekawił się jaszczur, składając ręce na kolanach, trochę jak kobieta a nie mężczyzna. - Szkoda by jego praca poszła na zmarnowanie, miał ciekawy koncept. Masz jakieś ulubione zajęcie? Coś co nie jest związane z twoją pracą?
- Pewnie kilku… z dwóch lub trzech. Ktoś musiał podlewać jego eksperymenty. - Wzruszyła ramionami Gamnira i zamyśliła się. - Lubię wypić, pograć w rzutki, albo kości. No i lubię łowić ryby i robić przynęty… Łowię ryby do jedzenia podczas podróży i lubię wypoczywać z wędką. A ty?
Na myśl o rybie smok oblizał usta, zaczynał robić się głodny.
- Kiedyś tresowałem szczury, ale tak poza tym, to lubię czytać książki o historii, jak i obserwować naturę… - Podrapał się po głowie w zakłopotaniu, bo nie wiedział co jeszcze mógł dodać, by nie zdradzić się ze swojej odmiennej natury. “Nie miał” skrzydeł, więc latanie wysoko nad chmurami i ściganie się ze spadającymi gwiazdami odpadało. Tak samo jak nurkowanie w podwodnych przestworzach i obserwowanie godzinami ryb i ich ciekawych zachowań. Próbowanie trujących rzeczy również było trochę nie teges… był “człowiekiem”, a człowiek padałby od wszystkiego co kiedyś przeszło mu przez gardziel. - Tańczyć też lubię, o… siostra mnie trochę uczy… to znaczy uczyła, bo teraz nie za bardzo ma czas… - Łowczyni mogła dostrzec jak blask w jego oczach na wzmiankę tego nietypowego hobby zgasł momentalnie, a sam Neron posmutniał.
- I czego nauczyłeś te szczury? - zapytała, gdy do ich stolika zbliżała się służka by przyjąć zamówienie.
Młodzieniec zastanowił się chwilę czy odpowiadać, ale w końcu wzruszył ramionami i rzekł.
- Kradzieży… i atakowania ludzi, jak zwabienia do pułapki i usidlenia. Całkiem zabawne wychodziły z tego rezultaty.
- Całkiem ciekawe trafiły ci się te szczury. - Zamyśliła się myśliwa, przyglądając się badawczo rozmówcy. Ten uśmiechnął się niewinnie, choć wyglądał przy tym dość złowieszczo.
Tak… to były bardzo ciekawe szczury… dziesiątki pokoleń tresowanych w zachowaniu, aż w końcu nie wychował miotu idealnego. Jedyna zaleta z bycia smokiem uwięzionym na dnie jaskini - miało się ogromnie duuużo czasu i jeszcze więcej szczurów.
- A wiesz, że szczu… - Randka skrzydlatego przerwała, bo zjawiła się służka chcą przyjąć ich zamówienie.
Nvery zamówił pieczoną na ruszcie rybkę i kielich białego wina z wodą i limonką, będąc bardzo miłym i kulturalnym do dziewczyny z fartuszkiem, wyglądał przy tym bardzo przekonująco… może pomogła mu w tym świadomość smacznego posiłku. Gamnira też zainteresowała się rybą, ale zamówiła do niej całą butelkę mocnego alkoholu. A gdy służka oddaliła się od obojga, wznowiła dyskusję.
- Szczury tutaj są na usługach wampirów… pracowałeś dla nich. Trenowałeś ich pieszczochów? - zapytała ciekawsko.
Mężczyzna uśmiechnął się kwaśno.
- Nie pochodzę stąd… zresztą szczura nie da się wytresować w dwadzieścia dni, a w La Rasquelle jestem jakoś tyle…
- A… no tak. Wampiry potrafią, choć tu pewnie jeszcze dochodzi ich wampirza magia - wyjaśniła traperka. Nero zrobił minę jakby chciał przez to powiedzieć “czort ich wie” i nie drążył dalej tematu.
- Tu szczurów do tresowania znajdziesz sporo. W miastach są ich całe gniazda zwalczające się nawzajem, są szczury drzewne, bagienne, wodne… są nawet szczurołaki. Choć tych raczej się nie tresuje - rozgadała się tymczasem Gamnira.
- Wszystko da się wytresować… nawet człowieka - odparł gładko różowooki, podczas gdy coś nad głową kobiety plasnęło dosyć głośno. Młodzian uśmiechnął się czule i z miłością, że niejednej pannie zrobiłoby się mokro w majtkach… tylko, że on aktualnie nie patrzył na żadną z pań, a przynajmniej nie tą ludzką.

Metr nad siedzącą łowczynią bujał się pokaźny i mięsisty liść z którego wyglądała na nią para gadzich ślepiów. Niestety myśliwa miała problem z odgadnięciem intencji tego spojrzenia. Nie wiedziała czy było ono ciekawskie czy… powinna się właśnie obawiać o stan swojej fryzury, ale, że nie była elegantką, to kwestia włosów szybko przestała mieć znaczenie.
- Aspirujesz na maga? - Wyciągnęła dłoń, by palcem trącić liść z gadziną, zachęcając ją na przejście na jej nadgarstek.
Jaszczurka zasyczała ostrzegawczo rozdziawiając groźnie pyszczek i cofnęła się, znikając jej z pola widzenia. Następnie wystraszona tyknięciem w łodyżkę, rozpostarła skrzydełka i ześlizgnęła się w powietrzu na czoło swojego ludzia.
Głośne “Nie tykać, nie tykać, nie tykać!” pojawiało się w myślach albinosa, który zacieszał jak głupi do sera.
- Rot’hrorlygdh’ - odparł w warkliwym języku, acz z miękką nutą i gekonica zwinęła skrzydełka, przyciskając je do swojego ciałka. Zamachała ogonkiem w kształcie liścia i wdrapała się na czubek głowy nosiciela.
- Może kiedyś… na starość. Teraz wolę nauczyć się strzelać z łuku i polować na zwierzynę - w ludzkiej postaci… ale tego już nie dopowiedział.
- No… magowie często wyglądają jak staruszki. Krucho. - Potwierdziła kobieta, przyglądając się nieufnemu stworzonku.
- W młodości nie zostałem odpowiednio wykształcony… nie poradziłbym sobie jako uczeń czarownika… w zasadzie… jako giermek również bym sobie nie poradził… ani kapłan… ani bard… a bycie złodziejem jest przereklamowane. Wolę być myśliwym, przynajmniej nie umrę nigdy z głodu, prawda? - zażartował Neron, zezując na swojego pseudochowańca.
- W La Rasquelle ciężko umrzeć z głodu, a także ze starości - zażartowała Gamnira. Drakon roześmiał się szczerze rozbawiony tym dowcipem, a głos jego był czysty i przyjemny dla ucha. W jakiś sposób kojarzył się ze śmiechem Paro.
- Nauczę cię przetrwać na moczarach, nieco podstaw tropienia i reszty przydatnych umiejętności… - wyjaśniła łowczyni. - Natomiast mistrzowstwo, przyjdzie z praktyką i wyciąganiem nauki z porażek.
- Zacznijmy od rzeczy małych… duże rezultaty same przyjdą, czy jakoś tak - odparł drakon, podczas gdy Ślicznotka sprawdzała czy nie przyczepił się do jego czoła żaden komar lub pijaweczka.
- Mniej więcej… - zgodziła się z nim rozmówczyni, gdy służka przyniosła im ich posiłek. Gamnira rzuciła się na rybę niczym wygłodzona wilczyca i obficie raczyła się zamówionym trunkiem.
“Ja pierdole… to jak ona jadła przed treningiem?” przeraził się przyglądający się jej mężczyzna, wybałuszając oczy. Po chwili jednak ocknął się i zabrał się za konsumpcję swojego dania… tylko dlaczego w swych ruchach tak bardzo przypominał swoją siostrę?
Myśliwa jednak zajmowała się głównie kontemplacją posiłku i wlewaniem w siebie alkoholu co wyjątkowo poprawiło jej humor.
- Więc… wychodzi na to, że to ja powinnam cię uczyć randkować… bo ja miałam jakieś doświadczenia w tej kwestii. - Zachichotała przy kolejnym kielichu, mając wyraźnie zaczerwienione policzki.
Nveryioth uniósł kielich swojego wina jakby w geście toastu, po czym rzekł wyjątkowo złowrogo.
- Uwierz mi… widziałem dość, by móc ocenić czy pobrane u Paro nauki nie poszły… w las… lub bagna. - Kiwnął głową i napił, kryjąc lisi uśmiech za szkłem.
- Widziałeś, czytałeś… ale nie doświadczyłeś. - Kobieta miała inne zdanie na ten temat. - Jest różnica pomiędzy tym co się widzi, o czym czyta. A co się samemu przeżywa.
- Pozwólmy by czas osądził… i moja śśśliczna sssiostra - wycedził przez zęby skrzydlaty i podsunął pod pyszczek gekonicy kawałek rybki, ale nim wzgardziła.
- Ciebie też osądzi? - zapytała ze śmiechem tropicielka.
- Jestem tego pewien, dlatego podchodzę do tego bardzo poważnie - mruknął na to jej rozmówca. Skupił się jednak na jedzeniu i coraz wolniej odpowiadał… jakby zapominał, że powinien.

W końcu posiłek dobiegł końca, a rozmowa prawie w ogóle się już nie toczyła. Czas było zawijać się do domu, choć było jeszcze dość wcześnie… było, bo ktoś postanowił nawiać z przedstawienia.
Nero popatrzył spode łba na Gamnirę i podrapał się po skroni, zapominając, że na czubku głowy osiedliła mu się krwiożercza bestia, która kłapnęła paszczą w ostrzeżeniu. Chłopak westchnął i opuścił dłoń.
- Noc jest jeszcze młoda… może chciałabyś się wybrać do Szkoły Opowiadaczy by posłuchać muzyki i potańczyć? - zaproponował nie wierząc w wielki sukces tego planu, ale dostałby zjebę od Chaai, że nie spróbował. Wolał więc ewentualnie przemęczyć się z dziewczyną jeszcze chwilę,
niż nie spać całą noc wysłuchując tyrad bardki.
- Nie mam nic przeciwko słuchaniu muzyki, ale tańczenie… - Łowczyni zamyśliła się i mruczała pod nosem. - …w tych butach jeszcze? Nie… skręcę nogę w nich… zresztą… za dużo wypiłam.
Spojrzała na białowłosą laleczkę. - Nie. Nie chcę zmuszać do siedzenia i gapienia się jak inni tańczą, a sama bym nie chciała tańcować, więc… dzięki za posiłek, ale chyba sobie resztę nocy odpuścimy, co?
- To może przynajmniej odprowadzę cię do domu? - spytał grzecznie, pomijając fakt, że sam mógł sobie potańczyć. Ale jak nie, to nie.
- Czemu nie… możesz mnie nawet do łóżka położyć jak żeś taki szarmancki. - Zachichotała pijacko traperka.
Gad uśmiechnął się i odstawił swoją “damę” do jej dworu, umawiając się z nią w sprawie godziny i miejsca ich jutrzejszego spotkania. Nie odstawił kobiety do łóżka… to by było zbyt wiele dla niego, a i Jasrin była wściekła z bliskości samiczej ludzi dotykającej jej smoczego chowańca.
Pośpiesznie wrócił więc do siebie.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 05-02-2019, 14:14   #215
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Wieczór w pokoju numer dziewięć upływał na leniwym wylegiwaniu się w łóżku przy akompaniamencie nucącej, z braku lepszego zajęcia, bardki. Wziąwszy ciepłą i aromatyczną kąpiel, dziewczyna nie miała zbyt wiele do roboty poza oczywistym kochaniem się z mężczyzną swojego życia. No ale ile można było to robić? Jeszcze chwila a kotka przydusi swoją myszkę o jeden raz za mocno. Jarvis może i był wytrwały w bojach, ale sam doskonale wiedział, że odrobina przerwy nikomu jeszcze nie zaszkodziła, a i potrafiła tylko wzmorzyć apetyt na harce. Parka udawała więc, że odpoczywa i wykonuje inne potrzebne obowiązki takie jak… maseczka na zniszczone włosy, przypiłowanie paznokietków, inwentaryzacja zdobytych przedmiotów, rachunkowość, lub ewentualne wyglądanie przez okno na miasto.
Późnym wieczorem Chaaya zaczynała robić coraz większe zakusy na przywoływaczowe przyrodzenie, lecz nagła obecność Nveryiotha, rozproszyła jej uwagę.
NARESZCIE!
Dholianka, aż podskakiwała w miejscu, wyczekując pod drzwiami znajomych ciężkich kroków swojego smoka. Gad wspinał się powoli po schodach, szurając stopami o podłogę, wydawał się być zmęczony… posuwał się ociężale, niczym zombi, aż w końcu znalazł się na wysokości drzwi do pokoju zakochanych.
Kobieta wypadła na korytarz, przyprawiając swojego wierzchowca o palpitację.
- I jak było?! Jak? Jakjakjakjak??? - zapiszczała, łapiąc albinosa za rękę.
- Na bogów! Chcesz mnie zabić? Czemu nie śpisz? W sumie… nie ważn…
- Jak wyglądała? Jak się zachowywała? Gdzie byliście? Co robiliście?! - Tancerka już zaczęła owijać się wokół ofiary i zaczęła zaganiać do swojego pokoju.
- Weź się Chaaya… nie będziemy tu o tym rozmawiać… i nie… nie wejdę tam. - Białowłosy zaparł się rękoma i nogami o framugę. - Jak chcesz wiedzieć, to chodź do mnie do pokoju…

Chłopak nie musiał dwa razy powtarzać. Tawaif w mig przepchnęła mu się pod ramieniem i niczym podstępna lisiczka czmychnęła do pokoju obok, otwierając zamek magiczną inkantacją.
Skrzydlaty westchnął ciężko i zamknął czarownikowi drzwi.

Tej nocy bardka nie wróciła na noc do swojego kochanka…


Spanie z zielonołuskim smokiem zawsze było dla tancerki wyzwaniem. Czy to w formie gada, czy człowieka, Nvery zawsze podchodził do swojej jeźdźczyni przedmiotowo.
Czule i delikatnie, ale nie przeszkadzało mu to w przesuwaniu, przestawianiu, podsuwaniu, ugniataniu, rolowaniu, przykrywaniu, odkrywaniu, narzucaniu, przytulaniu, odpychaniu… kobiety tak jak mu było wygodnie podczas nocnych jaźni. Chaaya była przyzwyczajona.
Niewola nauczyła ją spać w każdych warunkach i różnorakich pozycjach, w tym na klęczkach z rozwieszonymi nad głową rękami, także nie zbudziła się gdy skrzydlaty przerzucił się na drugi bok, a z racji tego, że ją tulił… przerzuciła się wraz z nim.

Sen w którym była pogrążona był inny… pobudzał jej mózg do pracy. Budził, choć nie przerywał śnienia.
Dawno pogrzebane demony, powstały z popiołów...

Elfia alchemiczka nie tylko miała problem z przywoływaniem odpowiednich masek, ale najwyraźniej również ze “wzrokiem”, gdyż kobieta, która przed nią stała w żadnym calu nie przypominała Nimfetki, ani Umrao, ani żadnej z Chaai. Stała przed nią kobieta, której nigdy nie poznała i nie widziała i zapewne poznać nie miała. Obca… niepokojąca… i dzika, choć nie miała w sobie nic z dzikości, a wspaniałą, królewską postawę, niemal boską.
Jej skóra skrzyła się niczym krwistoczerwony metal w słońcu, a była ona gładsza od najgładziej wypolerowanego kamienia jaki kiedykolwiek wyszedł spod rąk śmiertelników. Włosy, gęste i bujne niczym nieokiełznany krzew, zdawały się wysysać z otoczenia całą jasność, a czarniejsze były od najczarniejszej nocy na dnie Piekieł i ciągnęły się bez końca po podłodze, niczym rzeka Styksu. Nieludzkie oczy, kształtem przypominały oczy atakującej żmii, a źrenice zwęziły się w cieniutkie pionowe kreseczki, odsłaniając rubinowe, płonące źrenice. Odziana była w muślinową tunikę, która ciągnęła się trenem po podłodze, i która pełniła rolę ozdoby, a nie ubioru, ponieważ była całkowicie przeźroczysta. Przepasana była srebrnym pasem, a skronie i puszyste pukle obleczone były w srebrną pajęczynkę, przetykaną drobnymi diamentami, niczym rozsiane gwiazdy na nocnym firmamencie.

Udipti odwróciła głowę w prawą stronę, spoglądając na przedmioty znajdujące się w tej części pokoju, lecz jej drapieżny wzrok nie dostrzegł nic co by ją zainteresowało. Obróciła więc twarz w lewą stronę, nie śpiesząc się, ani w tym co robiła, ani z odpowiedzią.
W rogu pomieszczenia znajdował się mały wykusz z szerokim marmurowym parapetem, przykrytym jedwabną, pikowaną narzutą z poduszkami. Tawaif ruszyła bezszelestnie w jego kierunku, po czym usiadła na nim, racząc spojrzeniem nędzną istotkę jaką była dla niej elfka. Nic nie warty okruszek. Śmieć pod stopą. Obdarty żebrak psujący wspaniałą panoramę miasta. Coś… co trzeba było usunąć, zabić, bo nie warte było swego żałosnego istnienia.
Uśmiechnęła się…
Pełne i kształtne usta, wygięły się w pobłażliwo-szydzącą łódeczkę, tworząc delikatne dołeczki w policzkach, które rzucały cień na kąciki ust, sprawiając iż wyglądały jakby zawijały się do środka, niczym rogaliki.

- Oczekujesz, że wybaczę ci zakłócanie mojego spokoju? A kim ty dla mnie jesteś, bym to uczyniła? Jesteś jak brud pod paznokciem, którego z chęcią bym się pozbyła, lecz nie mam przy sobie żadnego niewolnika. Muszę cię więc znosić… na więcej nie licz.
Elfkę na moment zamurowało. Zaskoczona, przyglądała się esencji obleczonej w formę. To, że forma okazała się dzika, alchemiczki nie dziwiło. To, że esencja… zachowywała się inaczej niż się spodziewała, cóż… twarz szpiczastouchej dziewczyny przybrała neutralny uśmiech, po smętnym westchnięciu.
- Nie zakłócałabym ci spokoju, gdybym miała wybór - wyjaśniła zachowując miły i uprzejmy ton. Mówiła śpiewnie w swym języku, co przypominało nieco ptasie trele. - Nazywam się Saulasilarandriel z kasty alchemików Domu Aus… - Machnęła dłonią. - Ale to już bez znaczenia. Mów mi Saulasa.
- Nie obchodzi mnie jak masz na imię elfko, tak samo jak nie obchodzi mnie jakie masz powody zawracać mi głowę - odparła chłodno maska, nie przestając się złowieszczo uśmiechać. Królowa tyranka - tak można by ją nazwać. Królowa - sadystka. Z pewnością była bezwzględna i wyzuta z jakichkolwiek empatycznych uczuć o ile w ogóle potrafiła czuć cokolwiek.
- Och… liczyłam na zrozumienie - odparła nieco smutno Saulasa, zerkając na swoje elfie pantofelki. Przysiadła przy stoliku i dodała. - Ale możemy pogadać jak dwoje conciliatarai.
Przywołała sobie kieliszek napełniony złotym płynem, tworząc go wprost z materii snu którym zarządzała. - Ja i mój ukochany jesteśmy uwięzieni w temporalnym bąblu i możemy… dać ci niemal wszystko czego pragniesz… w zamian za uwolnienie.
Udipti przewróciła oczami gdy okazało się, że natrętna mucha wciąż jeszcze latała jej koło ucha.
- Siedźcie tam do usranej, to całkiem zabawna i akuratna zapłata za marnowanie mojego czasu elfko.
- To nie tak miało wyglądać. - Zasmuciła się alchemiczka i zerknęła gdzieś w przestrzeń. - Myślisz? To będzie trudne… ale czy możliwe? Jeśli tak mówisz. O ile skróci?
Wydawało się, że blond włosa kobieta straciła zainteresowanie kurtyzaną i rozmawia z kimś innym.
Dholianka przewróciła ponownie oczami.
Ta kretynka mogła dać jej wszystko czego zapragnie a tymczasem nie potrafiła rozmawiać przez telepatię z tym… kimkolwiek on był tak, by nie musiała słuchać tych żałosnych jąkań? Dobre sobie…
“A żebyście tak sczeźli” pomyślała warkliwie coraz bardziej rozeźlona sytuacją.
Elfka zaś zmieniła się w słup jasnego światła, rozświetlając blaskiem cały pokój, niczym małe słońce i przyciągając… kolejną maskę.

Ada zajęta studiowaniem i segregowaniem wspomnień, niczym naczelna bibliotekarka i głównodowodząca zbrojnej armii, w tym wypadku doświadczeń i wiedzy nosicielki, rozejrzała się niepewnie po miejscu w którym znalazła się… cóż, w sumie nie zdążyła zarejestrować jak.
- W co ty znowu pogrywasz Udipti? - spytała surowo, ale i z niejakim strachem. Nie można było lekceważyć tej szalonej i nieprzewidywalnej natury, która zrodziła się po latach żalu, bólu, niezrozumienia, odrzucenia i osamotnienia. Ogień, bo od niego wywodziło się imię Udipti, nigdy nie gasnął i potrafił zarażać, niszcząc wszystko na swojej drodze.
- Nie mnie pytaj… to ta szpiczastoucha kaleka próbuje popisać się poziomem swojej siły - odparła beztrosko siostra kreacji, nawijając sobie kosmyk włosów na palec. Okularnica rozejrzała się w zakłopotaniu, dostrzegając drobną elfkę, która jawiła jej się jak młody pęd osiki.
Zmęczona nieco alchemiczka powróciła do swojej postaci i z nadzieją, jak i rezygnacją, spojrzała na nowo przywołaną maskę.
Uśmiechnęła się lekko i rzekła śpiewnie.
- Przepraszam… jestem zdesperowana… i mam mało czasu - zaczęła cicho. - Ja i mój ukochany jesteśmy uwięzieni na bagnach od mileniów. Czekaliśmy na ciebie. Na takich jak ty i Jarvis. Osoby połączone ze sobą silnymi więzami uczucia. Ten medalion… on pomoże nas uwolnić, jeśli nas odnajdziecie.
Intelektualistka poprawiła złote oprawki na nosie i popatrzyła nerwowo w kierunku chichoczącej złośliwie krewniaczki.
- Kim ty w ogóle jesteś? Jakim cudem nas namierzyłaś i jak to zrobiłaś, że się z nami skontaktowałaś? Co oznaczają te wszystkie “wspomnienia” jakie miasto jest poprzetykane? Skąd nad widzicie, skoro to tylko obrazy przeszłości? - Wyrzucała z siebie pytania dziewczyna, która chyba potrafiła tak bez końca. - Co ten medalion potrafi? I czy jest faktycznie drugi taki, tylko, że rodzaju… męskiego? Słyszałam, że to prawdopodobne? Na jakiej zasadzie one działają? Jak zginęłaś? I w które bóstwo wierzyłaś? Opowiedz mi czym cechowała się twoja wiara, bym mogła znaleźć odpowiedniego kapłana, który pomógłby odesłać wasze dusze w spokoju…
- Ja żyję. Mój ukochany też… nasze ciała są zawieszone w czasie... i czekamy na was. Na pomoc z zewnątrz - odparła pospiesznie elfka. - Saulasa… tak mi na imię. Mój ukochany Alefetesaimandros… on jest mistrzem wysokiej magii i chronomantą. On stworzył medaliony. Jeden ma przy sobie… drugi masz ty. Z jego pomocą możecie odnaleźć nasz bąbel czasowy i uwolnić nas.
Ada milczała w napięciu i skupieniu. Nie znała się na wysokiej magii, więc nie miała bladego pojęcia o czym ta cała Saulasa prawiła. Potrafiła to przyjąć do wiadomości choć… miała tylko jeszcze więcej pytań. Problemem było posiadanie medalionu… to nie ona go miała. Żadna z masek go nie miała… tylko Kamala.
- Chcesz mi powiedzieć… że siedzicie tam sami, we dwoje od setek, setek lat? Zdajecie sobie sprawę, że wasz świat… nie istnieje, a poza tym ma się znowu skończyć?
- No tak… choć to trochę… istniejemy uwięzieni w jednej chwili, więc czas niezupełnie płynie tam gdzie jesteśmy. I tak… wiemy, że nasz świat się skończył. Liczyliśmy na to… w naszym świecie, nie moglibyśmy razem - odparła wstydliwie alchemiczka. - Nawet nie wiesz jak ty masz dobrze, mogąc go tulić do siebie, całować kiedy tylko chcesz.
- Jakbyście kochali się tak jak zapewniasz… to powinniście uciec z miasta a nie czekać, aż wasza rasa wyginie - stwierdziła obiektywnie maska w okularach. - I tak jak mówiłam, wybraliście sobie mało dogodny termin, świat ponownie ma runąć w posadach.
Dziewczyna zastanowiła się chwilę, wpatrując się w deseń podłogi. - Zapewne nie wiecie gdzie zostaliście “pochowani” prawda? Mogą minąć lata zanim przetrząśniemy te trzęsawiska…
- Wtedy miasto było wszędzie… to było centrum świata - wyjaśniła cicho Saulasa i skinęła głową. - Zaryzykujemy… tak jak zaryzykowaliśmy wtedy. Medalion zacznie mocno świecić, gdy będziecie blisko naszego więzienia. A ja… - Zadrżała rozglądając się. - ...muszę poczekać, aż znów rzeczywistość nagnie się wystarczająco. Pomóżcie nam proszę. A my… odwdzięczymy się pomocą… nagrodą, wie… - Elfka rozmazywała się stając świetlną sylwetką, a potem strużką światła. Aż w końcu znikła.

Udipti cmoknęła jak złoty dzwoneczek, a odgłos ten był pełen zadowolenia.
- Chyba nie złapiesz się na te słodkie pierdzenie o miłości co Aduś?
Wywołana tancerka obejrzała się na mroczną krewniaczkę, ściągając usta w wąską linijkę.
- Taki słaby, nędzny pędrak nie ma prawa do drugiej szansy… Miasto wydawało jej się całym światem? Toż to ślepa wrona ma większe horyzonty - kontynuowała gładko czerwonoskóra, oglądając swoje paznokcie.
- Fakt… trochę naiwna z niej pita, ale cóż poradzić… - mruknęła chmurnie Intelektualistka, rozglądając się po pomieszczeniu w poszukiwaniu wyjścia. Co jak co… ale przesiadywanie z tym potworem w jednym pokoju to prawdziwe piekło. - Muszę się zastanowić… - dodała, bardziej do siebie niż do rozmówczyni, po czym wzięła owoc krystalicznego granatu i się w niego wgryzła, samej powoli znikając.


Poranek okazał się dla tawaif prawdziwą mordęgą. Ręce i nogi jej ścierpły od karkołomnej pozycji dostosowywania się do nocnych podróży Nveryiotha po łóżku. W dodatku choć właśnie co się wybudziła, miała wrażenie, że wcale przez noc nie spała, jakby coś w środku niej trzeźwe było przez całą noc.
- Wstawaj Chandra… jestem już spakowany… - Albinos stał w pełnym rynsztunku spoglądając z góry w zaspaną twarzyczkę jeźdźczyni. Chaayę przeszył lodowaty dreszcz strachu i paniki.
- Nie odchodź! Proszę ja…
- Ciii… - Gad pogłaskał ją po głowie, gdy pierwsze łzy spłynęły jej po policzkach.
Zapowiadało się ciężkie rozstanie…

Jasrin nie zamierzała im tego ułatwiać. Gdy tylko zobaczyła myśliwą w jej codziennym stroju i zbroi, zaczęła nadymać się i skrzeczeć, grożąc kobiecie za każdym razem, gdy próbowała się zbliżyć do białowłosego.
Smok próbował ją nieco uspokoić, ale żadne tłumaczenia nie wchodziły w rachubę. Gamnira śmierdziała złą ludzią, tak jak tamten zły ludź co kiedyś ją zabrał z jej domu, przez co mała gekonica obawiała się kolejnego schwytania lub co gorsza… schywtania jej drakona. Nie mogła do tego dopuścić, także łowczyni musiała, przynajmniej tymczasem… zachować stosowny odstęp od Nerona.
No… i Chaaya, teraz jako Paro. Zmęczona dręczącymi snami, smutna i wystraszona z powodu rychłego rozstania, oraz zła na swoją uczennicę i jej całkowite oblanie egzaminu… wyrzuciła wszystkie swe frustracje na tropicielce.
Objechała ją z góry do dołu, zmieszała z błotem, wysuszyła i starła na trotuarze w proszek, który rozgoniła obcasem.
Co ona sobie myślała przychodząc w takiej szmacie z kapturem na randkę! NA RANDKĘ! I dlaczego do cholery nie ćwiczyła chodzenia na obcasach. GDZIE BYŁ MAKIJAŻ?! A FRYZURA?! Która dama zachowuje się tak jak ona w operetce? A ta rozmowa w gondoli? O seksie i piciu? Kompletna klapa w restauracji! Obżarstwo i pijaństwo… odmowa potańcówki.
Zmarnowany tydzień nauk. Wyrzucone pieniądze w błoto.
PORAŻKA! Kategoryczna i nieodwracalna porażka.

Kiedy więc przyszło do pożegnania, atmosfera była napięta. Gamnira była załamana. Nvery zawstydzony, bo i jemu po drodze się oberwało. Ślicznotka nadal piłowała paszczę jak wściekła lisiczka, a Kamala…
Kamala wybuchła płaczem, tuląc się do pasa albinosa i nie chcąc go puścić. Minęły długie minuty, spędzone na czułych i cierpliwych zapewnieniach, że tak, tropicielka nie pozwoli, by jej bratu stało się coś złego, że tak, zadba o niego, że nauczy wszystkiego, że wrócą cali i zdrowi, że oboje będą tęsknić, oboje będą ostrożni i odpowiedzialni… ale już… już są spóźnieni, niedługo las im zamknął i muszą się śpieszyć...
Sundari była przerażona i zdewastowana. Nie była gotowa na rozłąkę.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 19-02-2019, 17:21   #216
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Nath - finał.

Od pożegnania z Nveryiothem i Gamnirą, Chaaya walczyła ze łzami niepohamowanej tęsknoty i obawy z powodu rozstania, że prawie nic nie ruszyła podczas śniadania. Właściwie… jak się na nią patrzyło, wydawało się, że zjawiła się w jadalni całkowicie z przypadku i nie za bardzo chciała tu być… A fakt, że nie wróciła z powrotem do pokoju na górze, oznaczał, że tam… również nie chciała być.
Posiłek więc przebiegł w całkowitej, grobowej ciszy i smętnej oraz napiętej atmosferze, aż pod jego koniec nie został przerwany przez zjawienie się służącego, który z przepraszającą miną podszedł do ich stolika i spytał.
- Czy umawiali się państwo… z takim bezdomnym…. małym łachudrą? Bo nie daje nam spokoju i ciągle próbuje wejść do środka, twierdząc, że jest tu umówiony z czarodziejem i czarodziejką…
- Tak. Umawialiśmy - potwierdził uprzejmie Jarvis, wyraźnie zaniepokojony sytuacją przy stole. Bo także Godiva wydawała się lekko rozdrażniona i również milczała.
- A...ha… - Mężczyzna zdawał się zdziwiony i niepocieszony z tej odpowiedzi, kiwnął jednak głową i oddalił się.
Po chwili do sali wpadł Angelo, cały czerwony na policzkach i wyraźnym zdenerwowaniem w spojrzeniu. Podszedł do stolika i skrzyżował ręce na piersi.
- Cześć… - burknął chmurnie. - Timothy zakazał nam szukać miejsca zamieszkania Beatrycze. Powiedział, że on może zrobić nie tylko nam, ale i jej krzywdę… a poza tym ma dziś służbę. Więc go nie przyprowadziłem.
- Niech tylko spróbuje komukolwiek zrobić krzywdę… - odparła ufna w swą potęgę skrzydlata.
Czarownik zamyślił się przyglądając chłopcu.
- To twoja siostra. I twoja decyzja. Niemniej… powiedz mi skąd Timothy tyle wie o tym opiekunie twojej siostry?
- Podobno, pół roku temu zgłosił się do niego za wstawiennictwem Bea… że niby… chciał do nich dołączyć, a ona za niego poręczyła. Kazał mu zrobić parę rzeczy i został przyjęty. Muszę przyznać… że jestem mu wdzięczny za to, że jej nie zostawił na pastwę jakiegoś wariata, a z tego co mi naopowiadał to wariat o skróconym loncie. Drobna anomalia wywołuje w nim wybuch agresji… i wtedy robi dużo złych rzeczy… - Arystokrata podrapał się po zmierzwionych włosach i wyraźnie zatroskał. Ta cała sprawa ciążyła mu na sercu i widać było, że nie wie co począć.
- Pozostawienie tej sytuacji tak jak jest, z czasem tylko pogorszy sprawę. Kiedyś lont się zapali, bomba wybuchnie… a Timothy… raczej niewiele wtedy pomoże - wyłożył swoje zdanie przywoływacz.
- Ale… ale jeśli ją zabije? Wpadnie w szał i poderżnie jej gardło? - Młodzieniec popatrzył smutno na Jarvisa, a w jego oczach dostrzec można było rezygnację. - Co… jeśli wszystkich was tam pozabija i to wszystko dlatego, że ja jestem taki słaby.
- Nas trudno zabić - stwierdziła wesoło smoczyca, a magik skinął głową dodając. - Problem w tym, że on może wpaść w szał jutro, pojutrze, albo za dwa dni… i zabić ją. W każdej chwili może to zrobić.
Zamyślił spoglądając na dwie siedzące z nim kobiety.
- Jeśli się boisz o siostrę i nie chcesz spróbować jej odnaleźć. Ja to rozumiem.

Chaaya mazała bagiennym brokułem po talerzu, będąc całkowicie nieobecną duchem przy rozmowie. Jej strawa powoli zaczynała przypominać breję jaką zazwyczaj gotowały sobie okoliczne gobliny. Szczęściem… nadal pachniało smażonymi jajkami.
Członek Dziobiących Srok zdawał się dostrzegać dziwną zmianę w bardce, bo chwilę się na niej skupił. Wrócił jednak do rozmowy z mężczyzną.
- Nawet jeśli się wam uda… to… ona nie wróci do Srok, a więc… nie ma gdzie mieszkać… teraz przynajmniej ma dom, c-choć… niebezpieczny. - Sam nie wierzył w swoje słowa, ale strach powoli sięgał nad nim górę.
- Ma więzienie nie dom... - ocenił czarownik. - Dom to nie miejsce, gdzie musisz spać ze sztyletem pod poduszką.
~ Zawsze może zamieszkać u Dartuna. Temu lebiedze przyda się jakieś produktywne zajęcie i powód do życia ~ stwierdziła niespodziewanie poprzez telepatię tancerka, zdradzając, że jednak słuchała całej rozmowy, ale z jakiegoś powodu się do niej nie wtrącała. ~ On się wyraźnie boi, że Beatrycze wyląduje w rynsztoku, a on jest zbyt dużą pierdołą by jej pomóc.
~ Myślałem raczej, by ich wciągnąć pod opiekę Miedzianego Smoka. Wyglądał na istotę, która mogłaby się zainteresować tak rzadkim talentem i jeszcze bardziej permanentnym usunięciem jej opiekuna. Bo groźny i niezrównoważony ~ odpowiedział mentalnie jej kochanek. Potarł podbródek. ~ U Dartuna… cóż… też może teoretycznie. Nie wiem jak on sobie radzi z dziećmi co prawda, ale ma wiedzę na temat różnych rodzajów magii i potrafiłby zdolności dziewczyny ująć w karby dyscypliny i samokontroli. A tego dzikie talenty potrzebują najbardziej. Wiem to ze swojego doświadczenia.
Tawaif sądziła, że to prędzej dziewczynka zdyscyplinuje rozlazłą flegmę jaką był ten nieszczęsny wróż niż na odwrót, ale nie miała zamiaru wdawać się dalej w szczegóły. Ostatecznie, stary zboczeniec z fiziem na punkcie własnego głosu też mógł się nadać na ojca zastępczego.
- Gdzie teraz pracuje ten twój Timothy? - spytała Angelo bez ostrzeżenia, że ten, aż podskoczył wystraszony, rozwierając szeroko oczy.
- W spalarni… - odparł i popatrzył ponownie na maga, jakby ten był dla niego jakimś autorytetem i mediatorem w całej dyskusji.
- Więc… udajmy się tam - zaproponował mu Jarvis. - Nie zamierzamy wszak wywołać żadnego konfliktu, który mógłby być dla kogokolwiek zagrożeniem. Porozmawiamy tylko.


Wyruszyli więc w podróż, gondolą poza granice miasta, ale wciąż na tyle blisko, by bestie i dzikie zwierzęta nie podchodziły do… całkiem sporych rozmiarów ziemianki z zaschniętego błota, wzniesionej na środku czterech pomostów ułożonych w kratkę.
Na tyłach “budyneczku” słychać było odgłosy rąbania drewna i wesołego bełkotania jakiegoś staruszka, który chyba zagrzewał drwala do roboty.
Dholianka była blada i przerażona wyglądem, jak i domeną tego miejsca. Choć w powietrzu nie unosił się ani zapach rozkładu, ani swędu stosu pogrzebowego, nie dało się nie domyślić, przed czym się aktualnie znajdowali. Godiva zaś rozglądała się dookoła, najwyraźniej oczekując, że coś tu się wydarzy. Coś ciekawego.
Pod względem nastroju, ponurej determinacji, pasowała do tego miejsca.

Kilku mieszczan krzątało się po kładkach, cicho rozmawiając i wyglądając na wyjątkowo smutnych… nawet wręcz zapłakanych. Kręcili głowami, cicho wymieniając się zdaniami i pocieszająco się obejmując.
Z wnętrza “kostnicy” wyszła nagle stara kobieta z dwoma pustymi wiadrami. Była stara… na prawdę bardzo stara i w zasadzie trzymała się życia ostatnimi niteczkami swojej duszy. Obejrzała się na nowoprzybyłych, jakże kolorowych i “wesołych” w tym smutnym, szarym miejscu i kiwnęła głową jakby kogoś z nich rozpoznała i witała, po czym schyliła się i zaczęła nabierać wody z moczar.
Jarvis rozejrzał się dookoła, posyłając Gozreha przodem. Kocur zlewając się czasami z otoczeniem, zaczął poszukiwać potencjalnych poszlak i ewentualnych kryjówek, gdy sam mężczyzna zdejmując cylinder, zapytał uprzejmie staruszki.
- Może pomóc?
Babuleńka chyba go nie usłyszała, bo w pierwszej chwili nie zareagowała. Wyprostowała się z pełnym kubłem i widząc oczekującą minę czarownika, zaskrzeczała głośno.
- Cooo?! Nie słyszę na prawe ucho! Co mówiłeś chłopcze?!
- To prababcia Timothego… założyła to miejsce, niestety… po jej śmierci nie ma nikogo do objęcia jej stanowiska… i chyba dlatego żyje tak długo - wtrącił się nagle Angelo, odbierając od starowinki pełen ceber. - Timothy chyba rąbie… pewnie będzie pogrzeb.
- Ten pogrzeb może przyciągnąć uwagę twojej siostry? - zapytał magik, zerkając na chłopaka, to na okolicę, jakby oceniał na ile nadaje się ono na pułapkę.
Kobieta nie doczekawszy się odpowiedzi od przywoływacza, pogładziła młodego arystokratę po policzku, jak to tylko babcie mają w zwyczaju.
- Daaawnożem cie nie widziała… podrosłeś troche i jakby wychudłeś… dobrze się odżywiasz? - Zmartwiła się, oglądając młodzieńca, to z jednej, to z drugiej strony. Dzieciak pokiwał głową, uśmiechając się cierpliwie, po czym oparł bardzo głośno, tak by staruszka go usłyszała, że zaniesie jej wiadro do środka.
- Dlaczego miałaby tu przychodzić moja siostra? Ja wiem, że jest dziwna… ale chyba nie AŻ tak by się interesować czyimś pochówkiem… - odparł na odchodnym do Jarvisa, idąc z beką wody z wyraźnym trudem.
- Cooo tam stoisz chłooopcze? Czy ty też masz problemy ze słuchem? - Odziana w kir pani, popatrzyła na Smoczego Jeźdźca z dobrodusznym uśmiechem… po czym wyciągnęła do jego twarzy rękę, by i jego pogłaskać, ale niestety nie dosięgnęła. - Ależ ty duży - zaskrzeczała wesoło i wręczyła mu puste wiadro. - Nalej mi wody i chodź, niedługo stos będzie gotowy… trza obmyć naszą duszyczkę, a później zjemy podwieczorek…

Tymczasem Gozreh zdążył wetknąć swój ciekawski nochal do chłodnej lepianki. Było to ubogie w sprzęty pomieszczenie. Po lewej i prawej stronie, od wejścia, pod ścianami znajdowały się po dwie pary drewnianych, piętrowych pryczy… ale bez materacy. Razem było w sumie osiem miejsc na ciała, w czym pięć kwater było aktualnie “zajętych”. Na środku znajdował się drewniany stół, obity blachą, tak by chronić go przed szkodliwymi właściwościami wody. Na jego blacie leżało wychudzone ciało łysej kobiety, która za życia musiała stoczyć potworną walkę z jakąś wewnętrzną chorobą.
Znalazł też skrzynkę ze szczotką do włosów, kostką mydła, ręcznikiem i innymi przyborami, które zapewne wykorzystywane były do oporządzania zmarłych.
Wszystko było czyste, schludne i starannie posegregowane oraz niewyobrażalnie stare, ale widać było, że ktoś dbał o ich stan, by pomimo upływu czasu, nadal były użyteczne.
Na końcu pomieszczenia stało topornej roboty biureczko z kałamarzem i piórem. Regał z jedną, podniszczoną książką, oraz jednodrzwiowa szafa z której pachniało octem i olejkiem cytrusowym, a ze szparą pod drzwiczkami wystawała para włochatych czułków… zapewne mola. Obok stały oparte drewniane nosze.

Na zewnątrz, za domkiem znajdował się wielki, murowany piec, bez dachu, w kształcie szerokiej i długiej wanny. Stał on na jakiejś starej podmurówce, być może jakiegoś elfiego domostwa? Pachniało tu kwaśnym i gryzącym popiołem oraz spalenizną. Pod ścianą ziemianki stała drewniana przybudówka, która pełniła rolę składziku drewna.
Znajdowało się tu dwóch mężczyzn. Jeden młody z nagim, poznaczonym bliznami torsem, uparcie rąbiący górę drwa. Oraz drugi… stary, ślepy na jedno oko.
Staruszek siedział na pomoście i palił fajeczke, mocząc stopy w wodzie.
- Ah… kiedy ja byłem w twoim wieku chłopcze… - trajkotał pogodnie, opowiadając mało istotne historie swojego życia.

Natomiast Godiva nie doczekała się żadnego ataku z zaskoczenia, żadnej napaści, żadnego potwora, ni cienia śladu Beatrycze, ani niczego na czym mogłaby się wyżyć i wykazać. To miejsce było ostatnim przystankiem w karawanie życia ubogich mieszczan. Mało godne (i ciekawe) miejsce dla jej wspaniałej, smoczej osoby.
Chaaya, która stała niedaleko jej była tak przerażona, że zamieniła się w żywy słup soli z przestrachem wpatrujący się w ciemne wejście do “kostnicy”. Jako tawaif nie mogła kalać swą osobą świętych miejsc świątyń, czy cmentarzy, choć oczywiście mogła przebywać na czyimś ślubie czy pogrzebie.

Jarvis podtrzymywał rozmowę.
- Wspomniałeś, że interesowała się rozkła… - Nie dokończył wypowiedzi, zerkając na ukochaną. Udał się do niej stojącej nazewnątrz, wyraźnie zmartwiony jej zachowaniem. Zwłaszcza, że i przy porannym śniadaniu też budziła jego niepokój.
- Wszystko w porządku? - spytał.
Także i Godiva nie weszła do środka opierając się o ścianę. Nie było w tym miejscu, nic co mogłoby ją zainteresować i nie widziała żadnego sposobu by pomóc swojej Hali, oraz jej córce.

Kocur zaś stał przy obu mężczyznach, choć w cieniu. Stał niczym spetryfikowany, przez co jego sylwetka robiła się niezbyt wyraźna. Jakby był tylko parą ślepi zawieszonych w czarnej nicości… z macką u pyska.

Dziewczyna z pustyni potrząsnęła głową i zaczęła się cofać na wychodzący w wodę kraniec pomostu.
- W porządku… ale nie chce tam wchodzić… - odparła cicho, spuszczając wzrok na stopy.
Angelo za plecami maga, wyszedł zrobić robotę za niego. Popatrzył koso na mężczyznę, nalewając wody do wiadra, po czym zaniósł go do środka. Czy aż tak trudno było spełnić prośbę starej kobiety?
- Dobrze… poczekaj tu z Godivą. - Uśmiechnął się ciepło czarownik. Westchnąwszy głośno, wszedł do środka, by… przeprosić staruszkę za swoje zachowanie. Ta chyba go znowu nie dosłyszała, albo za bardzo skupiła się na cierpliwym i delikatnym obmywaniu ciała nieboszczki.
Chłopiec siedział przy biurku i przyglądał się szerokimi ze strachu oczami na to ponure miejsce. Chyba tylko przez wzgląd na etykietę i (być może długą) znajomość kobiety, wytrzymywał w środku.
Dla przywoływacza widok tego miejsca nie był niczym przerażającym. Tak samo jak zwłoki,bo tych widział już wiele… i to w różnym stanie rozkładu.
- Więc… jaka jest Beatrycze? - zapytał głośno, na tyle głośno, by przygłucha staruszka mogła go usłyszeć. Uznał, że najlepiej skierować gadatliwość babulki na właściwe tory. I może sama coś wypapla.
- Beaaa? - skrzeknęła nieznajoma, głaszcząc pieszczotliwie zmarłą po głowie. - Dawnom jej nie widziała… kiedyś często tu przychodziła i mi pomagała. Dobra dziewczynka… już, już… cichutko, już nic cię nie boli moja droga…
Angelo wydawał się wstrząśnięty tym oświadczeniem, najwyraźniej o niczym nie miał pojęcia.
- Ciekawe co się z nią stało… - Teatralnie zadumał się czarownik, nie spuszczając oczu ze starej kobiety.

Babcia skończyła obmywać ciało z jednej strony i zaczęła zabierać się za przewracanie go na drugą stronę. Szło jej dość ciężko, ale widać było, że ma wyrobioną pewną technikę, która pozwala nawet tak słabym, jak ona, na zmianę pozycji ciężkich obiektów.
- Słodka, mała Bea… Gdzie się dziecinko schowałaś? A może zamknięto cie na klucz jak biednego ptaszka w klatce? - staruszka zaczęła myć zmarłej plecy, gdy wtem odwróciła twarz w kierunku ściany i zaczęła ją strofować.
- No nie płaczże dziecinko… śmierć nie jest wrogiem… to przyjaciółka… nie stój tu, idź za nią, no już… sio sio, nie będziesz mi tu zawodzić. Śmierć to nie koniec świata.
- To prawda… śmierć to początek wielu kolejnych światów. - Zadumał się Jarvis, przyglądając się nieznajomej i zastanawiając czy przez tę całą pracę i przebywanie tutaj zyskała zdolność postrzegania planu eterycznego i duchów tam przebywających.
- Ach ta dzisiejsza młodzież… brak jej wiary i ciekawości… - stwierdziła ze zrezygnowaniem kobieta i poczłapała do szafy, by wyciągnąć z niej prostokątny zwój cienkiego, czarnego materiału. Popatrzyła w kierunku struchlałego Angelo i rozckliwiła się.
- No nie patrz tak pysiaczku… to nic złego, one czasem tak płaczą, ale w końcu przychodzi im rozum do głowy i ruszają dalej. No, już, już… powiedz Remiregdowi, by wypuszczął Beatrycze więcej na świeże powietrze… nauka, nauką, ale przyda jej się dla zdrowia.
- D-dobrze babciu Bello - powiedział głośno chłopiec, ale dodał ciszej. - Tylko, że nie znam żadnego Remiregda…
- Możemy zapytać go osobiście. Tylko nie wiemy, gdzie go szukać - wyjaśnił zakłopotanym tonem przywoływacz.
- A ty chłopcze co tu robisz? - zdziwiła się starowinka, ale zaraz jakby wróciła jej pamięć co do istnienia Jarvisa.
Machnęła lekceważąco ręką, jakby to nie był, aż taki problem jakby się magowi zdawało, po czym podeszła owinąć ciało w kir.
- No przecież mój wnuś Timothy razem z nim mieszka… co za problem do niego pójść. Przynieś mi nosze chłopcze, już czas…
- Ale w tej chwili jest zajęty i nie może nas zaprowadzić - wyjaśnił mężczyzna, ruszając po nosze. - A my nie chcemy mu przeszkadzać.
Młody arystokrata rozdziawił usta, gdy dotarło do niego co się właśnie dzieje. Spoglądał to na czarownika, to na babuleńkę, aż napinając się z podniecenia.
- A po czorta ma cie tam zaprowadzać? Przecież to nie daleko… cicho… no przestań już tak zawodzić… Wieża Rami...reza… nie Rasputina… nie jak mu tam było… ten przywoływacz co wszedł do dziury i nie wyszedł… straszy tam i echo jest… no do licha, wyleciało mi z głowy.
Na szczęście przywoływaczowi akurat zaświtało. Znał wieżę w której było “echo” i faktycznie straszyło odkąd właściciel wszedł do portalu i już nie wyszedł… wprawdzie daleko miał do Ramireza i Rasputina, ale czego by nie mówić o Radagoście… R to R.
- A tak… musiało wylecieć mi z głowy - odparł nieśmiało Jarvis wracając z noszami.
- Za młody jesteś na dziury w pamięci. - Zaśmiała się poczciwie Bella. - Dobra… podstaw je tu i razem turlniem ją… na trzy.

Tymczasem Godiva powoli wyprostowała się i mocniej zacisnęła dłoń na włóczni.
- Dowiedział się gdzie trzeba iść, więc tam idziemy. Poczekamy tam na nich i poobserwujemy okolicę. Może sprawdzimy wieżę wykryciem magii - zwróciła się do bardki.
- Czy to rozsądne by… - Chaaya nie była zwolenniczką rozdzielania się, niemniej jedno spojrzenie na ciemne wejście do lepianki wystarczyło, by zmieniła zdanie. - No dobra… daleko to? - spytała, machając na odległą gondolę.
- Nie, niedaleko. Jarvis i młody przyjdą za kilkanaście minut. Jak tylko zdołają się wymknąć z kostnicy bez zwracania czyjejkolwiek uwagi - odparła smoczyca wyraźnie skupiona i poważna. Był to nastrój, który w ogóle do niej nie pasował, ale nie przeszkadzał w załadowaniu się do łódeczki i popłynięciu porośniętym szuwarami kanałem do miejsca, gdzie być może cała misja się rozstrzygnie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 26-02-2019, 14:43   #217
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


[media]https://i.pinimg.com/564x/cf/0a/2a/cf0a2ad729d92eca4caae28ef93c29e4.jpg[/media]

Wieża Radagosta, faktycznie była wieżą i była ostatnim budynkiem w zrujnowanym kanale, który zachował swoje pierwotne kształty. Co ciekawe znajdowała się ona na granicy miasta i lasu, co z punktu widzenia złodzieja, było całkiem wygodne. Wracało się z “pracy” jedną drogą, a w razie co uciekało drugą.
Tancerka, po wyjściu na ląd, rozejrzała się niepewnie, po czym zaczęła śpiewnie inkantować czar, kręcąc przy tym piruety. Zmrużyła oczy, po czym przysłoniła je ręką jakby raziło ją światło.
- Ała… tu mieszkał jakiś czarodziej, czy co?
- Tak. I Badacz planarny… - wyjaśniła smoczyca, rozglądając się za kryjówką dla ich obu. - Wszedł w portal i… już nie wyszedł. Potem coś z niego wyłaziło, do czasu, aż któryś z zakonów zapieczętował portal. Sam badacz ponoć utknął pomiędzy wymiarami i straszy teraz.
- Nigdy więcej nie wejdę już w żaden portal… - mruknęła Dholianka, przemilczając fakt, że skoro była to wieża maga, to nie musiała sprawdzać jej wykryciem magii. Można powiedzieć, że dała się tu zwabić jak idiotka i jeszcze stała tu, jak na otwartej dłoni i nie miała się gdzie schować.
- Świetnie to zaplanowałaś… co teraz? Mamy położyć się na ziemi i nakryć gruzem? - dodała zgryźliwie.
- Skryjemy się za murkiem i poczekamy. - Godiva wskazała niedużą pozostałość po budynku. Niewątpliwie ludzkiej konstrukcji, takiej jak wieża. Elfie budynki wytrzymywały na tych bagnach o wiele dłużej.
Skrzydlata chwyciła za dłoń Chaai i pociągnęła za sobą, kierując się tam przy jednoczesnym zapewnieniu - A portalami się nie przejmuj. Co za różnica dla ciebie, jeśli przejdziemy wszyscy razem? Nasz dom jest tam gdzie my. Zresztą Jarvis nie zaryzykuje niepewnego portalu, więc nie masz co się bać.
Kurtyzana nie odpowiedziała, siadając w kucki za przymurówką. Oplotła nogi rękoma i wsparła brodę na kolanach. Nastała dość niezręczna cisza, ale najwyraźniej złotoskóra nie miała ochoty się odzywać, choćby obie panie miałyby się tu skręcić z niewygody. Obserwującej wejście wojowniczce najwyraźniej to nie przeszkadzało, bo adrenalina już zaczęła krążyć w jej żyłach i czuła przyjemne ciepło podniecenia, rozlewające się po jej brzuchu. Niestety nikt nie pojawił się w tych okolicach. Tylko kruki latały w te i wewte, krzycząc głośno, jakby przeczuwały nadciągającą walkę.

Po kwadransie dołączyli do nich czarownik z Angelo, któremu jadaczka nie zamykała się przez całą drogę. Chłopiec był tak podekscytowany odkryciem, gdzie mieszka jego siostra, oraz tym z jaką finezją informacje te zdobył przywoływacz, że chyba nie zauważył, że powinien się zamknąć i przygotować na tę bardziej trudną część zadania. Zupełnie jakby sama wiedza o położeniu Beatrycze była już z góry wygraną wojną.
Jarvis podszedł do siedzących dziewczyn i kucnął przy nich. Westchnął smętnie.
- No to teraz najtrudniejsza część. Musimy wytargować jakoś ów kolczyk.
- Nie możemy zaatakować tak po prostu? - zaproponowała smoczyca.
- Nie. Nie wiemy jak silny jest, no i… może użyć Beatrycze jako żywej tarczy - wyjaśnił magik. - Raczej powinniśmy zacząć od negocjacji.
- Mogę go uwieść, a kiedy spuszczę mu spod…. - Tawaif popatrzyła na młodzieńca, jakby coś do niej docierało, po czym potrząsnęła charakterystycznie głową. - To ja się może zajmę gadaniem, a jak to nie wyjdzie to wtedy wkroczy Godiva i jej włócznia?
- W ostateczności - zgodził się z nią czarownik pocierając podbródek i zamyślając się. - Przede wszystkim… nie wiem czym on jest. Nie można zakładać, że to człowiek. Może to być jakiś wampir, którego koterię wybito. Demon w przebraniu. Lub szalony czarnoksiężnik. Ten Remiregd może być… wszystkim. Ale na początek załóżmy, że jest racjonalny i po prostu zapukamy do jego drzwi?
- Odpowiedzi na te wszystkie pytania znajdziemy w środku… - stwierdziła bardka. - Angelo powinien trzymać się z tyłu, tak na wszelki wypadek… ja pójdę pierwsza skoro mam mówić.
- Pójdę z tobą. Angelo… zostań tu z moją siostrą - zaproponował czarownik, a niebieskołuska… o dziwo, nie protestowała, tak jak i jej tymczasowy podopieczny.

Para Smoczych Jeźdźców ruszyła więc ostrożnie do wejścia wieży. Dholianka stąpała lekko po gruzie, nie rozglądając się na boki. Zdawała się nie wyglądać na zagubioną, ani na wystraszoną i zapewne kogoś, kto jej nie znał, na pewno by oszukała swoim zachowaniem. O ile oczywiście, ktoś ich obserwował.
Na miejscu, drzwi okazały się lekko uchylone, ponieważ brakowało w nich klamki, a co za tym idzie i zamka.
Tancerka oparła dłoń na drewnie i pchnęła oddrzwia, otwierając je do środka i spodziewając się głośnego skrzypienia starych zawiasów. Te jednak były ciche i naoliwione, co nie powinno dziwić skoro miejsce miało być zamieszkane… a jednak głos uwiązł kobiecie w gardle, gdy już chciała przepraszać za “wchodzenie bez pukania”.
Kochankowie nabrali cicho powietrza do płuc, przyglądając się czarnej pustce, ziejącej z framugi.
- Nikogo nie ma w domu? - zapytał retorycznie mag, rozglądając się po pomieszczeniu, do którego zaglądali.
- Mała lubi ustawiać pułapki. Może lepiej zawołać kogoś z tego miejsca, co? - zaproponował.
- Hej! Jest ktoś w domu?! - krzyknął głośno przywoływacz.
- Cicho! Czyś ty zwariował? - Fuknęła Chaaya, podskakując jak spłoszona łania. Obejrzała się z przestrachem na czeluść, ale ta jak była czarna tak taką pozostała. Nikt też nie odpowiedział, a przynajmniej nikt z potencjalnych “mieszkańców”, za to kilka kruków wydarło się niemożebnie.
- Może… może zapalimy pochodnie? - spytała wpatrując się intensywnie w ciemność, ale ta była nieprzenikniona jak gęsta mgła.
Jarvis wziął w dłoń kawałek gruzu i wymruczał nad nim kilka słów, a ten zaświecił mocnym blaskiem. Rzucił więc nim do środka wieży iii… tyle go oboje widzieli. Kamyczek wpadł w ciemność, jak w taflę wody, zatapiając się od razu na tak zwane przysłowiowe dno.
- Nie podoba mi się to… - mruknęła pod nosem kurtyzana, cofając się powolutku i wpadając na zamyślonego partnera. Mężczyzna był na dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewien, że mieli oni do czynienia z prostym czarem, rzuconym na drzwi, tak by odstraszyć potencjalnych złodziejaszków i ewentualnie chronić prywatność mieszkańców. Wydawało mu się, że gdyby przeszli przez próg, nic by się nie stało, ale z drugiej strony nie dał sobie za to uciąć głowy.
- Wyślemy może małą przynętę… i zobaczymy co będzie - odparł jej, sięgnął do sakwy po jedną puchatą kuleczkę i rzucił ostrożnie na ziemię, by zobaczyć zwierzątko, zanim ono wejdzie w strefę mroku. - Alternatywnie możemy wspiąć się po Godivie do okna powyżej.
Tłusty szczurek rozwinął się z kuleczki niczym młody pancernik. Rozejrzał się ciekawsko dookoła siebie, niuchając noskiem i pipcząc cichutko, po czym zabrał się za mycie łebka. Czarownik nakazał mu ruszyć do środka wieży i w sumie dobrze zrobił, bo krążące kruki mocno się rozemocjonowały z jakiegoś powodu i zaczęły niżej krążyć nad głowami Jeźdźców.
Szaraczek zniknął w ciemnościach nie bez strachu, ale chyba bardziej obawiał się zostania czyimś obiadem niż samą ciemnością.
Przez chwile nic się nie działo, ale przywołaniec dał zaraz głos, że nadal żyje i najwyraźniej poczłapał dalej w głąb.
- Gozreh… twoja kolej - stwierdził magik zerkając na chowańca.
- Ciekawość właściciela zabiła kota, co? - odparł eidolon, wzdychając teatralnie.
- Kamyk - zażądał od swojego pana i Jarvis nasycił kolejny kamień magicznym światłem, który kocur pochwycił w swoją mackę i śmiało ruszył w ciemność.

Wkrótce okazało się, że zwierzakowi nie było potrzebne, żadne źródło światła, bo gdy przelazł przez kotarę ciemności, która wisiała tylko w progu, znalazł się w pięknie zachowanej wieży, kiedyś bardzo potężnego czarodzieja. Z wielkich okien wpadały jasne promienie szarej poświaty z zewnątrz, oświetlając cholernie zakurzone powietrze, które było tak gęste, że wydawało się żyć własnym życiem.
A co do życia jako takiego, to… na ciągnących się półkach z setkami ksiąg odbywała się istna orgia grzybów i pleśni, połączonej z grubą warstwą, zakurzonych pajęczyn.

[media]https://i.pinimg.com/564x/f9/68/23/f9682359bc32b9566f4328d3620eba10.jpg[/media]

- Och ognie piekielne! Jak palą! Auaaaa! - jęczał smętnie Gozreh, odrzucając kamyczek i poddając się instynktom złapania szczurka. Kto powiedział, że chowaniec musi być szczery?
Cieniostwór rozejrzał się za gryzoniem i zauważył go pod szafą. Był nie do złapania dla zwykłego dachowca, bo łapy tam wcisnąć się nie dało, więc gryzoń czuł się bezpieczny, ale kocur nadal lamentując, niczym tani aktor w kiepskim teatrze, dosięgnął go macką. I wyciągnął go z kryjówki przysuwając do twarzy.
- Zjeść albo nie zjeść - oto jest pytanie.
Kto postępuje godniej: ten, kto biernie
Poddaje się naturze podszytej dziką formą,
Czy ten, kto stawia opór nadanemu kształtu
I wymusza nowy kształt swego ciała, myśli - natury
Hmmm… - Eidolon przysunął szczura jeszcze bliżej do swojego pyska.
- Ja nie wiem jak koty mogą was jeść. Takie ganiające i piszczące worki pełne krwi i flaków… Bueee. - Powoli opuścił szaraka i krzyknął za siebie, kończąc tą marną komedyjkę jednego aktora.
- Możecie wejść. Jest tu bezpiecznie. Ta ciemność to jeden wielki blef. Iluzja!

Na zewnątrz, tawaif pobladła od krzyków, niby to żywcem palonego, chowańca, miała wyraźne opory z przekroczeniem progu, ale widząc spokój i zdecydowanie na twarzy kochanka, w końcu zrobiła jeden krok w przód i… znalazła się po drugiej stronie, oglądając niesamowite miejsce.
- Ale tu… KICH… ład… KICH… nie… - odparła, ocierając załzawione oczy, po czym jeszcze kilka razy kichnęła, przytrzymując się zbutwiałego regaliku. To przyciągnęło uwagę rozglądającego się czarownika, ten regał, a zwłaszcza ściana za nim. Tam było czysto… i tam zwiał gryzoń, puszczony przez Gozreha, przeciskając się szczeliną… mając dość molestowania macką. Bo to nieuczciwe, nienaturalne i niemoralne.
Ściana zwracała uwagę w przeciwieństwie do butwiejących tomów, służących tylko pleśniom. Było tam zbyt czysto co mogło świadczyć o ukrytym przejściu. Podszedł więc bliżej do miejsca.
Jakiś krok od ściany poślizgnął się nieznacznie, jakby nadepnął na coś małego i o obłym kształcie, ale gdy przyjrzał się nogom, nic nie dostrzegł, prócz gruzu, kurzu i pajęczyn. Skupił się więc na badaniu muru. Wymacał wszystkie cegły, wepchnął palce we wszystkie szczeliny, ale nie odkrył jak przejście działało.
Tymczasem tancerka przezwyciężyła atak alergii i zaciekawiona postępowaniem magika, podeszła do niego, by go wspomóc w poszukiwaniach. Obejrzała się na prawo, na lewo… i uderzyła od dołu piąstką w jedną z cegiełek, która nieznacznie podskoczyła, chrupiąc starą zaprawą. Uderzyła więc jeszcze raz i mechanizm jakby zaskoczył, bo w ścianie pojawiło się kwadratowe wgłębienie metr na metr.
- Myślę, że jak je popchniemy to ustąpi… - odparła, potrząsając charakterystycznie głową.
- Zrobimy to… Gozreh idziesz pierwszy - zadecydował mężczyzna, powoli i ostrożnie napierając na drzwi.
- Jak zwykle - odparł teatralnie kocur.

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 26-02-2019, 14:45   #218
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Wejście ustąpiło i przed poszukiwaczami widniało zaciemnione przejście do podziemi. Gdy cała trójka przeszła przez mały otwór, po swojej prawej stronie mieli starannie wyrzeźbione, kamienne stopnie. Choć samo zejście było pogrążone w mroku, to na dole wydawało się, że paliło się światło, bo ciepła, o pomarańczowej barwie, poświata oświetlała schody u samej podstawy.
Eidolon zszedł cicho i bezszelestnie jako pierwszy. Za nim skradał się czarownik, do którego ramienia uczepiona była zaciekawiona, ale i nieco przestraszona, bardka. Dziewczyna nie nawykła do takich wycieczek i właściwie nie miała pojęcia czego się po nich spodziewać.

Gdy kot miał już zeskoczyć na posadzkę, długiego korytarza, do jego uszu dobiegł piskliwy głosik dziecka, dobiegający zza otwartych drzwi.
- Timi, Timi ty pierdoło, znowu uruchomiłeś dzwonek!
Mała blondynka w szarej sukience z białym kołnierzykiem, wypadła na korytarz, zanosząc się od mokrego kaszlu. Po całych lochach rozniosło się echo furkoczącej flegmy, która nie chciała się oderwać od płuc Beatrycze.
- Zaraz… ty… nie… jesteś Timi… - wysyczała, podpierając się o ścianę i wpatrując się dzikim i rozgorzałym, niepokojącą, chorobą spojrzeniem w Jarvisa, który nie zdążył się ukryć. Mała złodziejka zacharczała jeszcze raz, tym razem jednak mniej naturalnie, a bardziej zwierzęco, a z jej ust i nosa popłynęła na jej rączkę dziwna, lepka ciecz. Patrząc po ilościach i nietypowym kolorze, nie był to zwykły katar.
- Nie, nie jestem. Na imię mam Jarvis, to jest Paro, a to Gozreh - potwierdził przywoływacz, a cieniostwór miauknął przymilnie.
- Ty musisz być Beatrycze, tak? Angelo martwił się o ciebie. Nie wyglądasz za dobrze? Jakieś problemy zdrowotne? - zapytał się z troską.
Dziewczynka ulepiła w rączkach kulkę, wielkości małej piłki, z flegmy i podrzuciła ją sprawnym ruchem, przybierając pozycję do ataku.
- Nie twój interes… wypad stąd, bo pozabijam - burknęła gniewnie, po czym kaszlnęła jeszcze kilka razy. - Gdzie Timi… - wychrypiała, a w jej tonie słychać było nie tylko podejrzliwość, ale i nutę zatroskania.
- Pewnie nadal zajmuje się pogrzebem. - Wzruszył ramionami mag i spojrzał za siebie. - A Angelo czeka na zewnątrz.
- Nie używaj głąbie mojego brata jako karty przetargowej. Po coście tu w ogóle przyleźli?! - Krzyknęła sierota, a jej spojrzenie rozpaliło się od gorączki i gniewu. Niemniej ze strachem obejrzała się za siebie. po czym ponownie spojrzała na intruzów. - Won stąd! I nigdy tu nie wracać!

Chaaya ukryta za plecami ukochanego, wyglądała ciekawsko, by przyjrzeć się małej arystokratce. Jej wygląd był potworny, a maź, trzymana w jej palcach, obrzydliwa.
~ Nie jestem pewna, czy dobrze się do tego zabraliśmy… ~ stwierdziła poprzez telepatię.

- Po kolczyk pewnej naiwnej córki kupca, który znalazł się w waszych rękach. Jego właścicielka chce go uzyskać. Jak dostaniemy… nigdy już nas nie zobaczysz - westchnął Jarvis uznając, że nie ma co się próbować zaprzyjaźniać na siłę. Tancerka miała nieco racji.
Beatrycze zbladła, o ile w ogóle w jej stanie dało się poblednąć jeszcze bardziej, jej przekrwione oczy o krwistych workach, zapadły się w oczodołach, jakby dziewczyna miała zaraz zemdleć. Na szczęście nic z tych rzeczy się nie wydarzyło, a ona sama ukryła się w pokoju z którego przyszła, rzężąc przy tym jak konająca. A kocur ostrożnie podążył za nią. Jednakże w momencie gdy jego wszystkie cztery łapy znalazły się na podłodze, ze ściany wyleciały dwie strzały, które z sykiem przeleciały nad ciałem eidolona rozpryskując się kwasem na przeciwnej ścianie. Trzeci z pocisków najwyraźniej utknął w mechaniźmie, bo chowaniec dostrzegł grot wysunięty na wysokości jego głowy.
- Chyba poczekam… no chyba, że mi każesz? - zapytał retorycznie czworonóg przyglądając się nieufnie kolejnym schodom.
- Damy jej trochę czasu, zanim wpakujemy się w kolejną pułapkę - zgodził z nim czarownik. - Tym bardziej, że nie powinniśmy używać tu magii.
- Na wszystkich bogów, czy wy słyszycie co mówicie? - oburzyła się Dholianka, przepychając się przed ukochanego, by stanąć pomiędzy rozmawiającymi. - Właśnie napadliśmy na czyjąś kryjówkę, której jak widać pilnuje TYLKO mała dziewczynka! Jak będziemy tak stać, to zwalą nam się na głowy inni mieszkańcy i dopiero wtedy będziemy mieć problemy!
Popatrzyła złowrogo na cieniostwora i warknęła. - Rusz ten zad perwersie, przecież i tak nie możesz umrzeć!
- Ale mogę wyczerpać swoje siły życiowe i zniknąć, a wtedy będziecie pozbawieni mej światłej obecności. - Kot ostrożnie ruszył do przodu. - I proszę nie przypisywać mi swoich cech. To nie ja uprawiam akrobacje synchronicznie w łóżku.
- Nie wiem czy chcemy do tej dziewczynki strzelać - stwierdził Jarvis do kurtyzany. - W sumie.. byłem kiedyś taki jak ona. Też mały, też sam, też nie w pełni kontrolujący swoje moce. Tyle, że ja zyskałem Gozreha i moi kamraci... się na mnie nie wypięli.
- Przymknij się wyliniały burku, bo ci strzelę z łuku prosto w dupę! - Tawaif nie miała zamiaru wdawać się w potyczki z pyskatym chowańcem. Obejrzała się gniewnie na przywoływacza, bo doskonale rozumiała dlaczego ten został sam po przywołaniu czworonożnego wkurwiatora otoczenia, po czym ruszyła do pokoju.
- Stój se tu na czatach, skoro przeżywasz właśnie egzystencjalne problemy, a ja pójdę załatwić sprawę - odparła, tupiąc przy tym jak gniewna kuzka, ale mężczyzna podążył za nimi.

Gozreh, o dziwo, nie wdepnął już w żadną pułapkę, co z jednej strony było pocieszające, a z drugiej… cóż. Skoro nie było pułapek w podłodze, znaczyło tylko jedno… są wszędzie indziej. Gdy dotarł do drzwi pokoju, w ostatniej chwili podkurczył przednie łapy, zarywając mordą o podłogę, a złotoskóra, na jego ogonie, z wizgiem zrobiła zamaszystego pirueta, przez co Jarvis instynktownie przyległ do muru, a wszystko po to by uniknąć lepkiej mazi, lecącej wprost na nich.
Kulka rozplasła się z mokrym mlaskiem na murze, ściekając różnokolorowymi zaciekami. Czarownik od razu poznał z czym miał do czynienia. Mała franca kontrolowała i rzucała w nich ektoplazmą. Wpadniecie z nią będzie się wiązało z poważnymi kłopotami odczepienia się od niej.

- Czy wy zamiast mózgu macie słonie łajno we łbach? Życie wam nie miłe i po kiego? Po jakiś kolczyk? Chcecie się zabić w porządku, ale dlaczego mnie w to mieszacie… i Timiego… i jeszcze MOJEGO BRATA?! - Beatrycze była tak wściekła, że z trudnością powstrzymywała łzy. Wyglądało na to, że zdążyła się szybko spakować i chyba planowała ucieczkę, a jej pewna mina świadczyła o tym, że wcale nie znajdowała się w pułapce, jakby to z boku wyglądało.
- Od kiedy to arystokraci smarczą na innych?! - oburzyła się nie na żarty, obrzydzona Chaaya. - Od kiedy pyszczą jak barachło z rynsztoka co to na oczy nigdy noża i widelca nie widziało i jeszcze KRADNIE!
- JA NIE KRADNĘ! - odkrzyknęła butnie blondynka, po czym zaniosła się od kaszlu, gdy kolejna fala ektoplazmy zalewała jej płuca. - JA SIĘ TYLKO UCZĘ!
- KRAŚĆ! - wydarła się bardka, ale jej oponentka już się broniła.
- NIE PRAWDA!
- A WŁAŚNIE, ŻE PRAWDA!
- GÓWNO A NIE PRAWDA!
- ZWAŻ NA SŁOWA MŁODA DAMO, BO ŻADNA FLEGMA NIE UCHRONI CIE PRZED KLĘCZENIEM NA GROCHU!
Mała czarodziejka napuszyła się jak niezadowolony gołąbek i marudząc coś pod nosem, spuściła nieco z tonu. Tawaif od razu złagodniała i rozejrzała się po wąskiej i długiej celi, gdzie znajdowało się liche łóżko, topornej roboty biureczko z krzesełkiem i… skrzynia.
- Posłuchaj no… Beatrycze… - zaczęła, ale w tym momencie Jarvis padł jak długi na podłogę, dostając siarczysty cios w zęby od… niczego.
- U-u-u-u-uciekaj B-b-b-bumi! - Jakiś głos znikąd ozwał się nagle, a przerażona tancerka nie wiedziała gdzie się schować.
- Dosyć tego dobrego! Chciałem to załatwić w cywilizowany sposób, ale jeśli wolicie inaczej! - Krzyczał wściekle przywoływacz, zbierając się z ziemi. - To ty Timi się przymknij i nie dawaj dziewczynce głupich rad. A ty… - Spojrzał na Bumi, pocierając dłonią podbródek. - Jesteś zamieszana w kradzież tego kolczyka… sama dobrze o tym wiesz. To nie jest byle bibelot. To rodzinna pamiątka, część ślubnego stroju dla panny młodej. Ważny drobiazg dla ich kultury… a wy go jej pozbawiliście.
Blondynka zaczęła inkantować jakiś czar, ale Kamala rzuciła się na nią, łapiąc ją za rękę i przyciągając do siebie.
- Ała ty zołzo! - syknęła pochwycona, kiedy kobieta ją trzymająca rozglądała się w przerażeniu po pomieszczeniu, szukając niewidzialnego napastnika.
- P-p-p-puść ją! - Timothy nie słuchał Jarvisa, którego pchnął z powrotem na ścianę. Na nieszczęście dla niego, mag miał niejasne pojęcie gdzie ten teraz stał.
- Nie puszczę i jeszcze chwila a poderżnę jej gardło! - Krzyknęła ostrzegawczo Sundari, wyciągając zza pasa kunai.

W pomieszczeniu zapadła ciężka i grobowa cisza, którą mąciło tylko chrychanie i prychanie wziętej za zakładnika Bea.
- A teraz pokaż się! I nie kombinuj, albo będziesz patrzeć jak ulatuje z niej życie! - odparła hardo Dholianka, mając zwycięstwo tej mentalnej walki w kieszeni.
Timothy pojawił się posłusznie, wyraźnie blady i przestraszony o los przyjaciółki.
- O-o-o- j-j-jaki ko-ko-ko-kolczyk wa-am chodz-dz-dzi? M-my nicc nje uk-k-kra-adliśmy… - wyszeptał potulnie, jak zbite i umęczone zwierze.
- Beatrycze… powiedz mu o jaki kolczyk chodzi - rzekł czarownik do małej złośnicy, a kocur stanął na czatach u progi drzwi. Na wypadek kolejnych niespodzianek.
- Kiedy on mówi prawdę, my nie kradniemy! - Ssierota zdawała się być twarda, ale ostrze na jej szyi przyprawiało ją o nerwowe spoglądanie ku górze na twarz Chaai.
- Może i nie kradniecie… - Jarvis powątpiewał czy mówi prawdę, ale Gozreh stwierdził. - Mała nie kłamie w tej materii.
- W takim razie co się stało z kolczykiem? - zapytał retorycznie magik, spoglądając na oboje. - I co was łączy z Amal. O co chodzi w tym całym romansie z czarodziejem Timothy’m?
Tancerka popatrzyła na ukochanego z takim wyrazem na twarzy, że ten się zaczął zastanawiać, czy ta nie wątpi w jego pokłady inteligencji. Niemniej rzekła dyplomatycznie.
- Mój partner, chciał powiedzieć…
- Bardzo ułomny ten twój partner - burknęła Bumi, ale uciszyła się, gdy kobieta szarpnęła ją nerwowo.
- Mój partner chciał powiedzieć, że przybyliśmy tu po tropie skradzionego przedmiotu, pewnych zagranicznych kupców. Niejaki czarodziej… jak mu tam było?
- Francis - wyjaśnił przywoływacz.
- Właśnie… Francis… zapoznał się z pewną rodziną z pustyni, podczas wyciągania cię z więzienia…
- Aaaa… - U małej złodziejki czarów nagle zaświtało. - Chodzi wam o Remiego… To on pewnie ukradł. Teraz już pamiętam… była taka jedna cizia o kakaowej buzi. Głupia jak kamień, ale miała ciekawe historie do opowiedzenia…
- R-r-r-remi z-z-zły… - wtrącił Timi, ale pod jednym spojrzeniem swojej małej przyjaciółki, spuścił wzrok i zaniechał dalszego jąkania się.
- Pracujemy dla niego… ja robię mu pułapki, zbieram informacje… Timi nas zaopatruje w różne przybory i jedzenie, on w zamian nas uczy i chroni. Zabije nas wszystkich gdy się dowie, że rozmawialiśmy… - stwierdziła w końcu La Strange.
- To akurat nie jest stuprocentowo pewne - odparł Jarvis, przyglądając się dziecku. - To co z tą głupiutką cizią było, co?
- A co miało być? Gdy Remi się zorientował, że są tacy dobroduszni, kazał mi zgrywać ofiarę losu… Raz, drugi, trzeci.. no spoko, było nawet zabawnie, ale później go olałam i sam się z nimi bujał - wytłumaczyła sprawę zaklinaczka.
- Remi coś zabrał. A my jesteśmy tu po to, by to odzyskać. Więc gdzie jest siedziba tego Remiego… korytarzem do końca? - zapytał Smoczy Jeździec.

Para pseudo złodziejaszków wymieniła się pytającymi spojrzeniami. Najwyraźniej nie bardzo rozumiejąc dlaczego ktoś się tak mocno trudził z powodu jakiegoś kolczyka.
- On was zabije… - przypomniała chorowita arystokratka. - On się nie zawaha… on od razu uderzy tak by zabić. Nie dostrzeżesz go i nie usłyszysz… nie wywęszysz nawet jego zapachu. Gdy wróci… a wróci niedługo, pozabija nas jeden po drugim…
- N-n-nas t-t-e-eż… - wyjąkał Timothy. - U-u-uzzna… ż-ż-ż…
- Uzna, że go zdradziliśmy i specjalnie sprowadziliśmy do kryjówki… - Bumi dokończyła myśl mężczyzny. - Nie chcę tu być, gdy on wróci… nie chcę być w tym mieście, bo jestem pewna, że mnie znajdzie i zabije…
- Cóż… znamy pewnego staruszka, który jest nam winien duużą przysługę za pomoc przy pewnym posągu i z pewnością chętnie pozbędzie się Remiego raz na zawsze. A i może was przyjmie pod swoje skrzydła - zaproponował czarownik, uśmiechając się na samą myśl. Nie ważne jak potężny był Remi, nie poradzi sobie ze starożytnym, miedzianym smokiem i całą armią jego sług.
- Jakoś go tu nie widzę - odparła oprysliwie blondynka, patrząc na przywoływacza jak na idiotę. Obecność ostrza przy jej twarzy, powoli stawała się być jej obojętna.
Tawaif wydawała się być czymś zmartwiona, spoglądała co chwila na przejście w którym czatował Gozreh.
- Idziemy po ten kolczyk, potem wynosimy się z tej wieży… wszyscy. A potem ty i twój brat i Timothy zobaczycie tego staruszka - warknął gniewnie Jarvis. - I sama się przekonasz. A jak pomożecie go znaleźć, to tym szybciej sama się przekonasz. Zgoda?
- Człowieku… wiesz ile on ma rzeczy? Ja nawet nie wiem jak ten kolczyk wygląda! - Beatrycze nie wytrzymała. - Zarżnijcie nas albo puśćcie!
- M-m-może z-z-z… - Timi ponownie chciał coś wyartykułować, ale dziewczyna machnęła na niego ręką.
- Nie chcę tu być jak on wróci, pozwólcie nam odejść… ukryjemy się w lesie i jeśli przeżyjecie to chwała wam za to…
- Gozreh ruszaj przodem. A ty powiedz gdzie są pułapki. - Mag zwrócił się do łotrzyczki i burknął. - To was puścimy. Nie mam już ochoty nikogo uszczęśliwiać na siłę.
Chaaya zwolniła uścisk i sierota wyplątała się na wolność. Zgarnęła swój tobołek i podeszła do drzwi.
- Na końcu korytarza jest jego pokój… jedyna pułapka o jakiej wiem, jest na drzwiach do pokoju Timiego… - Wskazała palcem na przejście po przeciwnej stronie. - Nie myśl sobie, że się tak łatwo wywiniesz, powiedziałeś A, więc jeśli przeżyjesz masz zrobić B, zrozumiałeś? Nie jestem jak Angelo. Nie jestem naiwna - kaszlnęła kilka razy i wytarła nos rękawem, mrużąc oczy od blasku pochodni porozmieszczanych wzdłuż podziemi.
- J-j-ja m-m-m…
- On rozbroi pułapkę, bo musi się spakować - wyjaśniła blondyneczka. - Idę na górę.
- Chodźmy - odparł czarownik, zwracając się do pozostałej dwójki i kota. - Ponoć wszystkim śpieszno do wyjścia?
Jąkała podszedł posłusznie do drzwi i ostrożnie zabezpieczył pułapkę, po czym wyjąwszy klucz z kieszeni otworzył drzwi i zniknął w pomieszczeniu. Bea tymczasem inkantowała jakiś czar, pociągając co chwila zapchanym nosem, po czym rozpłynęła się jak mgiełka w miejscu w którym stała.

Smoczy towarzysze ruszyli w dół korytarza, eidolon jako pierwszy, by ściągnąć na siebie ewentualne pułapki, Jarvis jako drugi i bardka na końcu. Dotarli bezpiecznie do drzwi, które oczywiście okazały się zamknięte.
- Trochę mnie niepokoi, że się go tak obawiają… - stwierdziła cicho złotoskóra, oglądając się za siebie. Do ich uszu dobiegały odgłosy szamoczącego się ze swoim ekwipunkiem mężczyzny.
- Może mają rację, ale nie tylko Timothy może się ukryć pod płaszczykiem niewidzialności. W razie czego skryję nas tym zaklęciem i sobie pójdziemy. Poza tym jest jeszcze Godiva na górze - pocieszał ją magik, sam cały czas trzymając dłoń na swoim dubeltowym pistolecie.
Ostrze sztyletu, wzmocnione wytłoczoną na jego skórze runą, która rozbłysła nagle, przecięło zasuwkę. Przywoływacz nie bawił się w subtelności. Nie było powodu. Podał ukochanej niedużą fiolkę.
- Eliksir niewidzialności. Ja mam zaklęcie, więc… lepiej żebyś ty go miała. Na wszelki wypadek - rzekł do dziewczyny, która zarumieniła się z gniewu i odmówiła przyjęcia mikstury.
- Chyba oszalałeś, jeśli myślisz, że cię tu zostawię - syknęła niczym wężyk, a jej szept potoczył się po cichym niczym grobowiec korytarzu.
- Nie o to chodzi. Jak ja rzucę na siebie niewidzialność, to wypijesz eliksir i oboje uciekniemy zaoszczędzając czasu. Nie martw się… nie zamierzam tu ginąć - odparł czule czarownik, wpuszczając Gozreha pierwszego do środka.
Kot popatrzył krytycznie na parę po czym odezwał się jak gdyby nigdy nic.
- Nie chcę wam przeszkadzać w tej jakże romantycznej chwili… ale jest cicho. Z naciskiem na bardzo.
Jego pan wyciągnął jeden ze swoich pistoletów i uzbrojony rozejrzał się w milczeniu, jakby wyczekując wroga.

Drzwi okazały się drzwiami do spiżarni. Pod ścianami stało kilka regałów z pustymi słojami, kilkoma butelkami, jakimś chlebem. Były też świeże owoce, trochę ciasteczk i masa serwet. Na długim stole z ławami, leżały brudne naczynia po czymś, co kiedyś mogło być czekoladowym ciastem. Niestety światło z zewnątrz nie dochodziło zbyt daleko, toteż trudno było określić czy pokój był duży, czy właściwie kończył się tam gdzie zaczynał mrok.

Tymczasem zaaralmowana para, stała w bezruchu nasłuchując, jednakże Jarvisowi zbyt mocno biło serce, by mógł skupić się na otoczeniu, a Kamala po pewnym czasie miała wrażenie, że słyszy cały pułk wojska maszerujący wprost na nich.
Kobieta po chwili nie wytrzymała napięcia i naparła w panice na ukochanego, chcąc go wepchnąć do pomieszczenia i ukryć się za drzwiami. Mężczyzna pozwolił jej na to i oboje wpadli do środka. Przytulił ją, by mogła nabrać otuchy, a eidolon będący z przodu, zabrał się za przeszukiwanie. Wszak wiedział czego jego mistrz szuka.
- Znajdźmy ten kolczyk i wynośmy się stąd, co? - Przywoływacz mocniej przytulił Sundari, by ta poczuła się lepiej. Jego słowa podziałały na nią nieco odprężająco, choć wciąż wpatrywała się w rozświetlony korytarz.

Za bordową, która wyglądała jakby ktoś ukradł ją z opery, znajdowała się dalsza część pomieszczenia. Tym razem urządzonego jako mieszkalne. We wnęce stało wielkie, zdobione łoże o czystej i drogiej pościeli. Po przeciwległej stronie stał mistrzowskiej roboty sekretarzyk z tak pięknym i drogim krzesłem, że, aż dziw brało, że ktokolwiek odważył się na nim siadać. Na blacie leżało kilka papierów i zwojów, jakaś księga i trochę przyborów do pisania oraz szkicowania. Obok, na ziemi, stał też pancerny kufer z mocną żeliwną kłódką, o rozmiarach tak obszernych, że pomieściłby w sobie ciało orka.
Kocur wdrapał się na blat i macką zaczął przewracać strony księgi, a czarownik kucnął przy kłódce, by wlać do środka kwas z fiolki i przetrawić nim zamek. To był błąd o którym przekonał się po czasie. Mała iskierka elektryczności przeskoczyła mu na dłoń, kiedy dotknął chłodnego metalu. Mała iskierka, która wywołała potężną eksplozję, zupełnie jakby drużyna znalazła się w samym sercu burzy.
Chaaya upadła z krzykiem na podłogę, jakiś inny głos wrzasnął dzikie “KURWAAA” ale z pewnością nie był to Gozreh, ani jego pan. Cieniostwór poczuł jak prąd pieści go w łapy i na chwilę odbiera mu zmysły.
- Ty pieprzony pojebie! - oburzył się ten sam głos co wcześniej. - Zarżnę cię jak bobra!
Eidolon skoczył z biurka w ciemny kąt i przyczaił się, czekając na okazję do ataku, kiedy tancerka wydawała się zamroczona bólem.
- Zarżnij to… pyszałku. - Mag dotknął podłogi, przywołując krępą sylwetkę żywiołaka ziemi wynurzającego się z gruntu i ruszającego na niewidzialnego przeciwnika.
Jarvis posłyszał ironiczne prychnięcie, a następnie cichy… cichuteńki szept inkantacji czarów. Ani Chaaya, ani tym bardziej żywiołak nie był celem ataku. Czarownik jeszcze nie pozbierał się z podłogi od wstrząsu elektrycznego z pułapki, gdy obok niego zmaterializował się mężczyzna. W tym samym momencie sześć kul energii uderzyło w Smoczego Jeźdźca paląc i parząc go od mrozu.

Eidolon wreszcie dostrzegł swój cel i rzucił się na niego. Skoczył na łydkę przeciwnika, wgryzając niczym… koci wampir. Ostre kiełki, zatopiły się w miękkim ciele, zadając niewielki ból, acz… zostawiając coś po sobie, krwawiącą rankę, kiedy Jarvis sięgnął po jedną z fiolek, które zdobyli jakiś czas temu i opróżnił ją duszkiem.
Ten którego zwano Remim zasyczał gniewnie, a jego spojrzenie pociemniało od wzbieranej furii. Tymczasem tawaif ukryta za kawałkiem kamienia, który, że tak się składało, był też przy okazji żywiołakiem, spróbowała usidlić przeciwnika dzięki swojej magii, lecz jej wola okazała się zbyt słaba w porównaniu do jego.
Przywołaniec ze skał zaatakował, ale był zbyt wolny, by nie dało się przewidzieć kiedy i gdzie uderzy. Mężczyzna uchylił się od niechcenia, ale najwyraźniej dostrzegł wśród swoich ofiar pewien potencjał, bo wycofał się nieco, kastując kolejny czar. Żywiołak i eidolon mieli sposobność by zaatakować, ale niestety czarownik okazał się sprytnym czaromiotem i nie dając szansy się do siebie zbliżyć, narzucił na siebie magiczną osłonę w kształcie tarczy.
Kocur skorzystał więc z okazji, by macką sięgnąć po należący do niego eliksir tarczy wiary i wypił go.
Dholianka widząc, że jej czary nie działają, spróbowała tradycyjnego ataku w postaci rzucenia sztyletem, ale i tym razem jej zamiary spełzły na niczym. Remi nie tylko był wprawnym czarodziejem, ale i wojownikiem, który bez problemu uchylił się przed ciosem. Wtem…

Godiva wpadła z rykiem i rozpędzona, rzuciła się z włócznią na wroga. W jej oczach widać było wściekłość godną smoczych przodków, a wzmocniona obawą o swojego partnera i frustracją związaną z czekaniem, nie dała biedakowi szans. Potężna włócznia strzaskała magiczne osłony, wbijając się w pierś zaskoczonego “Francisa” i przeszywając ją na wylot. Po tym ciosie był kolejny. I kolejny. I kolejny. Rozświeczona smoczyca nie zaprzestawała ataków, mimo że, praktycznie konający, przeciwnik krwawił obficie z ust, a jego klatka piersiowa była krwawą miazgą. Gdy upadł… był już martwy, choć czarownik wyrwał włócznię uspokajającej się skrzydlatej i zamachnąwszy się uderzeniem szerokiego ostrza odrąbał mu głowę.
Po czym kucnął przy bardce i pogłaskał czule ją po twarzy.
- Potrzebujesz leczenia z różdżki? - zapytał ciepło.
Złotoskóra piękność nie tak sobie wyobrażała tą całą wyprawę, a już z pewnością nie myślała, że będzie świadkiem szlachtowania kogoś jak dzikiej świni. Niemniej… była przyzwyczajona do takich widoków. Wbrew pozorom jej kraj nie uchodził za lekki w prawie karnym, a bycie nałożnicą Malhari wiązało się z wieloma widokami, różnorakiej śmierci…
- Nic mi nie jest… mój strój uchronił mnie przed większością ataku… - wyjaśniła, biorąc ostrożnie posiniaczoną twarz ukochanego, po czym z troską, ale i wewnętrznym spokojem, zaczęła śpiewać mu dobrze znaną pieśń, która przyniosła mu ukojenia nie tylko na ciele, ale i na duchu.
- Niełatwo mnie uśmiercić Chaayu. Choć przyznaję, że liczę iż całe południe spędzisz na uzdrawianiu i pieszczeniu mojego ciała w łóżku - odparł czule Jarvis i zwrócił się do smoczycy.
- Gdzie jest Angelo? Spotkał się aby z siostrą?
- Z siostrą? - zdziwiła się skrzydlata, wkrótce jednak do niej dotarło, że przecież faktycznie była tu mała dziewczynka i że wyszła… tylko, że… - Nie widzieliśmy jej. Siedzi ukryty za murkiem i czeka.
- Cóż… trzeba mu będzie dać tą głowę w prezencie dla siostry, by wyciągnęła naukę… - stwierdził przywoływacz, zerkając na martwego mężczyznę. - Taką naukę, że zawsze trafią się twardsi ludzie od aktualnego tyrana.
Spojrzał na kufer, oceniając czy poza “rozminowaniem” pułapki własnym ciałem, zdołał rozpuścić kłódkę na tyle by ją zdjąć.
Dholianka rozejrzała się niepewnie po pomieszczeniu i rzuciła na wszelki wypadek wykrycie magii, nucąc pod nosem jakąś pozytywną pioseneczkę, co by rozładować u wszystkich napięcie. Magik podszedł do skrzyni i zaczął wyrzucać z niej ubrania, po czym wyciągnął to co zwracało uwagę, a Kamala potwierdziła jako magiczne. Zwój ognistego oddechu zatrzymał dla siebie. Pierścień piórkospadania i buty lewitacji… spojrzał na kurtyzanę mówiąc, gdy trzymał je oba.
- Jeden powinnaś zatrzymać dla siebie. By móc lepiej radzić sobie z tym lękiem.
Kocur zaś zabrał się za przeszukiwanie pomieszczenia, by znaleźć ukryte skrytki. Po obrabowaniu trupa ze wszystkiego co ładne lub użyteczne, dołączyła do niego Godiva.
- W tym biurku jest szuflada ale nie mogę jej otworzyć… - Sundari nie bardzo się teraz interesowała znaleziskami, przeglądając w skupieniu księgę. Marszczyła co chwila nos, rozglądając się po pomieszczeniu.

Ferragus siedzący na dnie jej duszy poczuł jak “czyjeś” spojrzenie wyjątkowo się ożywia, gdy dziewczyna przyglądała się projektowi jakiegoś pierścionka… albo kolczyka, albo ki chuj czego. Wyglądało na to, że twórca rysunków albo próbował być jubilerem, albo jakimś szalonym wynalazcą, bo co i rusz jakaś strzałka prowadziła do znaków zapytania lub krótkich notatek na temat koloru kamieni, jakiejś symboliki i tym podobnych.
Smoczyca zaoferowała pomoc w postaci wepchnięcia sztyletu w szczelinę szuflady i siłowym jej wyważeniu. Oczywiście uruchomiła zaraz pułapkę, która przywołała małego, jadowitego wężyka, zwijającego się w sprężynkę, by zaatakować.
Zaczytana tawaif nie zwróciła nawet na to uwagi, bowiem zamarła widząc rysunek jakiegoś medalionu z zaznaczonym oczkiem. Na kolejnej kartce zobaczyła szkic tradycyjnego nath z pawim ornamentem i również z zakreślonym w kółeczko jakimś kamyczkiem.
Zaś niebieskołuska zaskoczona tym atakiem, odruchowo chwyciła gadzinę tuż poniżej pyska i przyciągnęła zwierzaczka do swojej twarzy.
- Znaj moją litość - prychnęła i odrzuciła żmijkę jak najdalej od całej grupki licząc, że zwierzę pójdzie po rozum do głowy i instynktownie da dyla.
- Znalazłaś coś ciekawego? - zapytał bardkę jej ukochany.
W szufladzie znajdowała się szkatułka, która swym wyglądem obiecywała wiele. Tymczasem Chaaya wręczyła ukochanemu księgę, by mógł ją przejrzeć.
- Sama nie wiem… znaleźliście coś przy nim? - spytała, bojąc się podchodzić do stygnącej miazgi jaka została po Remim.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 26-02-2019, 21:05   #219
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Znudzony Gozreh wymaszerował z pokoju nie znajdując nic ciekawego, ni godnego jego zainteresowania. Postanowił więc sprawdzić resztę pomieszczeń z podziemia i tu… cóż. Może nie znalazł skarbu, ale w pokoju Timiego… znalazł Timiego. W kałuży krwi, z poderżniętym gardłem. Rana jednak wydawała się nie cięta a kłuta i krew z niej wypływająca wciąż się nieco sączyła.
- Hej… może ktoś tu pomóc z leczeniem?! - wrzasnał eidolon, od razu przyciągając uwagę czarownika, który ruszył w kierunku jego głosu, a Chaaya wraz z nim.
Krótkie sprawdzenie sytuacji wystarczyło, by potwierdzić, że Timmy jest jeszcze do odratowania, więc czarodziej sięgnął po różdżkę, uznając, że lepiej użyć dwóch uzdrowień na raz. Jednego z różdżki i jednego z pieśni bardki.
- Ty sprawdź czy małej nic nie jest - rzekł do zwierzaka, który pognał co kot wyskoczy do mieszkanka Beatrycze. Niestety… choć nie. Na szczęście dziewczynki tam nie było. Ani martwej, ani żywej.
Przyjaciel małych arystokratów odzyskał nieco kolory, ale oczy miał zamknięte i oddychał z wyraźnym trudem. Potrzeba będzie trochę czasu, zanim się ocknie.
- Gozreh zostań tu przy nim - rzekł Jarvis i ruszył wraz kochanką do komnaty Remiego, podczas gdy Godiva już plądrowała otwartą szufladę.
- Znalazłam kolczyk! Ale zepsuty. Ktoś wydłubał mu oczko - poinformowała smoczyca i pokazała dziwną, nakręcaną zabawkę w kształcie robaczka, schowawszy już do sakiewki znalezioną platynę.
- Od razu wiedziałem, że to nie był zwykły kaprys czy żart - westchnął pod nosem przywoływacz. - Coś było w nim ukryte. No cóż.. z pewnością sami go naprawią. W końcu to bogata kupiecka rodzina.
- Zabieramy księgę? Chcesz mieć taką pamiątkę Chaayu? - zapytał w obecności innych zawsze zwracając się do niej formalnie. Jej imię zachowując na czas, gdy byli tylko razem.
~ Nie ~ odparł Starzec z czystej przekory.
- Chwileczkę… - Złotoskóra tupała nerwowo stopą przy równoczesnym drapaniu się po głowie z zawziętością łasiczki. - Pokaż mi ten nath! - Burknęła, wyrywając cacko ze szkatułki. Przyjrzała się uważnie. Nie kolczykowi. Szkatułce… po czym rozdarła aksamit spod wieczka, skąd wypadł pierścień. Bardka podrapała się jeszcze mocniej, czując jak coś w jej głowie próbuje wydostać się na powierzchnię.
Zapatrzyła się na pawi łebek i brakujące w nim rubinowe oczko. Popatrzyła na pierścionek, który dopiero co znalazła, popatrzyła na żuczka…
- Co znaleźliście przy ciele Remiego? On coś zbierał. W książce są obrazki. Kradł jakiąś biżuterie i coś zbierał, by to włożyć do czegoś innego. Gdzie ta księga?! - Rozeźliła się dziewczyna, choć sama nie wiedziała dlaczego. - Muszę zobaczyć… wszystko.
~ Nie ~ napierał rozgniewany smok, próbując wymusić swoją wolą na “naczyniu”.
Mężczyzna podał ukochanej księgę, a skrzydlata zaczęła wyjmować kolejne znalezione przy trupie fanty.
- Przymknij się wyliniała jaszczurko! - Żachnęła się tawaif, machając rękoma w powietrzu i odgrażając się niewidzialnemu rozmówcy. - Nie będziesz mi mówić co mam robić!
Niewidzialny oponent podjął smocze wyzwanie i gad poczuł jak do kobiecego umysłu wracają strzępki pamięci.
Pojawił się Gula…
Za chwilę ukształtował się jego brat “Ranveer”...
Mignęła Safera i jej organizacja szukająca i pilnująca artefaktów…
Do Kamali jednak nie dochodził jeszcze sens całego obrazu. Skupiona wertowała kartki by pokazać, że wcale nie zwariowała i że w książce faktycznie były obrazki, w tym wierna kopia nath z zaznaczonym oczkiem.
Przyjrzawszy się drugiemu oczku, tancerka poszukała w innej biżuterii podobnego mu kształtem i kolorem. Podniosła w geście triumfu obrączkę, która była kolczykiem do nosa, gdzie pysznił się maciupki rubinek i czarna perełka.
- Masz rację - odparł Jarvis, uśmiechając się do niej ciepło. - Myślę jednak, że lepiej będzie jak ów rubin nie wróci do kolczyka. Obecni strażnicy go nie upilnowali.
- Ale przecież… mówiłeś, że kolczyk nie był magiczny, więc… po co kraść komuś kamień i wkładać go do innej oprawki? - zdziwiła się kurtyzana. W końcu machnęła ręką. - Idę sprawdzić co z Timim… - mruknęła i wyszła z pomieszczenia, kiedy czarownik usłyszał od krzyczącego chowańca, że w pokoju Timiego jest ukryte przejście. Również tam więc ruszył, pozostawiając smoczycy pozbieranie pozostawionych przedmiotów.
- Ech… ja to jestem tu najbrudniejszej roboty; poszukaj, pozbieraj, pozabijaj - gderała wykonując polecenie, choć ostatnie słowo wywołało złowieszczy uśmiech na jej twarzy.

Dholianka widząc, że chłopak się jeszcze nie ocknął, rozejrzała się po przestronnym pomieszczeniu w którym był ubrany stojak na zbroję, regał na broń, liche łóżko z dziwnie wypchaną poduszką i właz w podłodze, który został częściowo odsłonięty przez Gozreha.
- Zaglądałeś tam? - spytała go, przywalając z pięści w poduszkę, szybko tego żałując, gdyż ta okazała się wypchana czymś twardym. Kucnęła w przypływie ogromnego bólu, trzymając się za knykcie i mocno żałując swojej głupoty i roztrzepania… ale… ale ta poduszka, aż prosiła się o wytrzepanie!
- Nie. Nie mogę się oddalać za bardzo od Jarvisa. Tym bardziej, że on nie przedłużył naszej więzi za pomocą magii. Jeśli bym tam zszedł i odszedł kawałek... - wyjaśniał kot. - ...mógłbym zniknąć i Jarvis musiałby mnie przywoływać jeszcze ra..
Przerwał, bo wszedł przywoływacz właśnie.
Kobieta popatrzyła złowrogo w kierunku zwierzęcia, by ten przypadkiem nie puścił pary z pyska co tu przed chwilą miało miejsce. Wstała dystyngowanym ruchem i chwyciwszy zdradziecką poduchę za rogi, wysypała jej zawartość na podłogę.
Monety o różnym nominale posypały się z brzdękiem po całym pokoju.

~ Ja tu jestem władcą. Taka była umowa. ~ Tymczasem nadąsał się Starzec, niezadowolony z swojej porażki.
“Świetnie to zaplanowałaś… nie ma co “wnuczko”” skrzeknęła gderliwie Laboni, na widok rozgardiaszu.
~ O co wam wszystkim chodzi? Przecież to tylko głupi kolczyk… i trochę złota! ~ Chaaya szła w zaparte, choć pasmo “nieszczęść” jakie się za nią ciągnęły nie były zbyt chwalebne.
~ Nie musieliśmy badać tego co się stało z pawim oczkiem. Ta wiedza nie była konieczna. ~ O dziwo, antyczny jakoś nie chciał powiadomić dziewczyny o tym co spotkał na dnie jej pamięci. Czy to z powodu własnego Ego, czy też… możliwe, choć mało prawdopodobne, że taka informacja mogłaby jeszcze bardziej przerazić i załamać tancerkę, lub... jeszcze mniej prawdopodobne, że smok nie chciał wystraszyć jej tą wiedzą.
To musiała być tylko urażona duma, prawda? Tak przynajmniej gad tłumaczył sobie swoje pobudki.
Bardka nadąsała się i rozmyślała nad jakąś ciętą ripostą, w ostateczności dała za wygraną i zabrała się do zbierania pieniędzy.

Jarvis zaś przyjrzał się dziurze… a znalazłszy jakiś kamień, nasycił go magicznym światłem i rzucił do środka po odsunięciu całkiem włazu.
Wszyscy zebrani usłyszeli głośny łopot skrzydeł i zaskoczone “Krrraaaa krrrraaaa” po czym coś jakby chrząknięcie.
- Em… czy to ty Bumi? - Cisza. - Nie? To może Timi? Zgłodniałem trochę… - Głos był skrzekliwy, nieco skrzypiący. Niby mówił w mowie wspólnej, ale nie należał on do człowieka, był sztuczny i nieco niepokojący, a to dlatego, że nie kojarzył się z niczym co do tej pory spotkali i słyszeli.
- Timi został zraniony. Wyleczyliśmy go i czekamy, aż się ocknie - odezwał się Jeździec, uznając, że pominie pozostałe szczegóły. Sięgnął po dubeltowy pistolet. Tak na wszelki wypadek.
Oświetlony słabym światełkiem pokój był, zdaje się, że okrągły… Magiczny kamyczek leżał na podłodze, która z pewnością kiedyś była wspaniałym kręgiem przywołań, teraz jednak zabrudzonym i co najważniejsze zapieczętowanym, a raczej… zniszczonym. Sala była duża i nie dało się dostrzec nic więcej.
- To bardzo miłe z twojej strony… - odparł głos i czarownik usłyszał jakiś metaliczny stukot, który już się nie powtórzył. - Jesteście nowymi kompanami tego… tego… khhhraaa khhhraaa jak mu tam. Zapomniałem.
- Jesteśmy przyjaciółmi Beatrycze. A właściwie jej brata. Remi zaś… - Zamyślił się magik i podrapał po podbródku. - ...chyba już nie wróci.
- To dobrze… macie trochę gołębiego mięsa? Jestem głodny…
Kolejny metaliczny stukot rozbrzmiał w sali cichym echem, zupełnie jakby coś przeskakiwało z czegoś co było przytwierdzone do metalowego… czegoś.
- Nie, ale poszukamy - stwierdził uprzejmie mężczyzna i zamknął właz, dodając cicho do pozostałej dwójki. - Tam chyba schodzić nie będziemy.
- Popatrz co znalazłam. - Chaaya pochwaliła się dziwnie wyglądającym pasem, pierścionkiem i miksturą. Wszystko wydawało się być magiczne i bardzo nietypowe kształtem, co oczywiście pasowało takiej sroczce jak bardka.
- Co tam jest na dole? Przeszukajmy to miejsce - odparła żądna zdobywania fantów, które chciała potajemnie sprzedać na… pewien sekret dla kochanka.
- Coś rozumnego i mięsożernego - ocenił przywoływacz i spojrzał na Timiego. - Najpierw jego winniśmy ocucić. On nam powie.
- To go cuć… - odparła złotoskóra chciwie przypatrując się włazowi. - A ja się spytam kim to coś jest… nie będę schodzić, ale skoro rozumne… to może nie jest złe?
- Nie przejęło się zaginięciem Remiego. - Jarvis sięgnął po różdżkę, by użyć jej ponownie na nieprzytomnym jąkale. - Jeśli znaleźlibyście w tej komnacie gołębie mięso, to by pomogło w zaprzyjaźnianiu się.
- I oczywiście chcesz nakarmić nieznajomego, zamiast własnego koteczka. - Gozreh użył słodkich oczu i wytrzymał dwie sekundy nim zaśmiał się sarkastycznie i zabrał się za poszukiwanie owego smakołyku.

Kamala otworzyła właz ze stękiem, uklękła przed nim i zajrzała do środka wypinając zgrabny tyłek do publiczności.
- Ale tu ciemno… halo… alo...alo.. o echo… - Zaśmiała się, ale nikt jej nie odpowiedział. Spoważniała więc i zaczęła się zastanawiać, co może kryć się w podziemiach wieży szalonego maga.
Cóż… najprościej rzecz ujmując, mogło to być wszystko.
- J-jest tam kto? - spytała z lękiem, gdy dotarło do niej, że może jednak wolałaby nie uzyskać odpowiedzi na to pytanie.
- Nikogo poza mną tu nie ma… - odparł głos z ciemności, a kobietą wstrząsnął dreszcz. Obejrzała się na kochanka, jakby w końcu zaczęła podzielać zdanie, że nie warto tam zaglądać.
- To wielce nieuprzejme, że tak krzyczycie do mnie z góry, gdy tymczasem ja muszę tu siedzieć o głodzie i smrodzie w tej ciasnej klatce… - poskarżył się nieznajomy, gdy tymczasem Timothy zaczął zezować pijanym wzrokiem na czarownika.
- Więc… zabiliśmy Remiego. Chcesz jego głowę, czy może Beatrycze… - zaczął mówić mag, by nagle… przerwać. - A dokładniej, to moja siostra go zabiła.
- B-b-b-buumi… c-c-c-o wy-wy-wyście jjjjeeej z-z-robi-lili? - Wychrypiał zlękniony myśliwy, podnosząc się na łokciu i rozglądając po pomieszczeniu. Wlepił spojrzenie na kształtną pupę “damy”, która ciągle wgapiała się w dziurę po czym spuścił grzecznie wzrok.
- A jak masz na imię? - zapytała Dholianka, kiedy ciekawość i upór Deewani wziął nad nią górę.
- Orfeus… a ty jak?
- Cha...Paro.
- Nic nie zrobiliśmy. Nie ma jej tutaj. Ani śladu po niej - odparł tymczasem przywoływacz i spytał Timiego. - Kto cię próbował zabić? Co się stało? Nie powinieneś uciec wraz z nią?
Mężczyzna wskazał palcem w kierunku tyłeczka tawaif, odmawiając spoglądania w tamtym kierunku.
- Rr-r-r-rr-remi… t-t-t-tajn-ne prz-prz-prz-prz… eeejście - wydukał.
- Acha… a Bumi, wiesz gdzie zamierzała pójść? - podpytywał go Jarvis i zerknął w kierunku kształtnej pupy kochanki. - I kim jest Orfeus?
Ranny pokręcił głową nie wiedząc gdzie jego mała przyjaciółka uciekła. W końcu miała na niego czekać na zewnątrz… a tu mu mówią, że przepadła. Zmartwił się, po czym westchnął, bo nie lubił zbyt dużo mówić…
- O-o-o-or-r… k-k-k-ku-kukruk.
- Ork? Wygadany jak na orka. Czemu go uwięziono? - Zadumał się magik.
- N-n-n-nie… O-o-o… - Chłopak westchnął w znużeniu. - O-o-o-o-or-orf-or-orf-orfe-e-e...us! k-K-k-k-KRUK.
- Chowaniec? - zapytał czarownik zdziwiony takim… traktowaniem swojego zwierzęcia. Owszem znał wielu magów chroniących swoich chowańców, ale zawsze woleli mieć swoich blisko.
- N-n-nie wi-wi-wieem… - Timothy opadł ponownie na zimną podłogę, a Chaaya nie mogąc się zdecydować czy bardziej ciekawi ją ów głos, czy bardziej obrzydzał, trajkotała jak najęta do ciemnego zejścia.
Kruk, a może nie, odpowiadał cierpliwie, choć coraz częściej pytał się o gołębie mięso, aż w końcu powtarzał tylko “Jeeść, jeeść!” i to żądanie brzmiało w jego ustach, a może dziobie, jak prawdziwa ptasia skarga.
- C-c-c-c-c… CICHO! - Jąkała w końcu nie wytrzymał tego sprzężonego nadawania.
Bardka drgnęła i odsunęła się od włazu, posłusznie milknąc, bo nie spodziewała się takiego ataku agresji. Myśliwy wydawał się jednak bardziej zmęczony i zagubiony niźli zły. Potarł palcami skronie, a później instynktownie dotknął się w szyję, gdzie niedawno ziała kłuta rana z której ulatywało jego życie. Zadrżał.
- O-on s-star-ry… o-on j-jadł… z-zap-pomniał… - wybełkotał niemal bezgłośnie do Jarvisa, który widział, że dalsze przepytywanie go nie miało sensu. Timi miał wyraźne braki intelektualne, a duża utrata krwi i trauma tylko pogorszyły jego stan.
- Gdzie jest gołębie mięso dla tego kruka. Wystarczy jak pokażesz palcem - rzekł czarownik do rannego, a potem zwrócił się do tancerki. - Jak będziemy mieli karmę dla kruka to zejdziemy tam.
- N-n-nie ma… o-o-on j-ja-jadł d-d-dz-dziś… U-upolo-lować t-trz-r-trz-trz...a. - Wzruszył obojętnie ramionami mężczyzna. Popatrzył w sufit i wzrok mu się rozeszklił, jakby miał się zaraz rozpłakać.
Dholianka pokręciła charakterystycznie głową, przyglądając się ze współczuciem Timiemu.
- Może… Gozreh upoluje jakiegoś gołębia? - spytała cicho i z nadzieją.
- Poślę tu Godivę… a sam pójdę z kotem - wyjaśnił mag, kiedy eidolon… nieudolnie “dramatyzował”. - No tak… nie dość, że nie dają jedzenia to jeszcze zabierają to co upoluję.
- Nie szkodzi… popilnuje go. - Kobieta z pustyni wstała i podeszła do lężącego, kucając przy nim.
- L-l-l-lubi m-m-mło-o-de… dz-dz-dz-dziób g-go b-bo-boli.
- Co ja jestem... obsługa karczmy? - sarknął kocur, gdy opuszczał z Jarvisem komnatę. Smoczyca pojawiła się z dużym pakunkiem i małym pakuneczkiem zawieszonym na włóczni, związanymi różową wstążeczką, kilka sekund później.
- Spakowałam wszystko - rzekła dumnie i zerknęła na jąkałę. - Jego też mam wynieść?
- Nie trzeba… chwile odpocznie i sam wstanie… tak myślę. - Kamala chwilę patrzyła w milczeniu na chłopaka, po czym zainteresowała się łupami. - Co tam jeszcze znalazłaś? - Sama też pochwaliła się zdobyczami, które leżały na łóżku.
- Dużo… - rzekła radośnie skrzydlata i rozłożyła swój pakunek na łóżku, który oprócz wszelkiego rodzaju łupów, w postaci broni i biżuterii oraz magicznych przedmiotów, zawierał też buty, pasy i różne części męskiej garderoby, które jej się spodobały.
- W domu trzeba będzie posprawdzać czy coś jest magiczne i może spróbujemy zidentyfikować - zarządziła bardka, kiwając w uznaniu głową. Zdobyli całkiem sporo, choć prawie przypłacili za to życiem…
Dziewczyna pomasowała bolące miejsca po rażeniu piorunami. Zgrywała twardą, ale te małe gnoje nieźle ją przetrzepały i najchętniej to chciałaby się rozpłakać, ale duma jej nie pozwalała. Poza tym to jej ukochany oberwał mocniej, prawie tam umarł… a jednak nie rozklejał się nad sobą, więc i ona nie mogła.
- Mhmm… szkoda, że zbierał tylko biżuterię. Ciekawe jakie sukienki, by wybrał. - Zadumała się Godiva, rozważając tak abstrakcyjną sytuację.
- Myślę, że ubrania nie były mu tak potrzebne jak magiczne właściwości przedmiotów… - Tancerka wzruszyła ramionami bo i widok mężczyzny w damskim przyodziewku nie robił na niej wrażenia.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 26-02-2019, 21:06   #220
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Po niejakim czasie do pomieszczenia wpadła Beatrycze. Jej twarz była niezdrowo biała, a krwawe worki pod oczami, napuchnięte od płaczu. Z nosa ciekła jej ektoplazma, a w płucach furkotało.
- TIMI! - Pisnęła, tak jak to tylko małe dziewczynki miały w zwyczaju. - TY GŁUPKU! - Rozpłakawszy się, rzuciła się na zaskoczonego przyjaciela, kryjąc twarz w jego torsie.
Angelo pojawił się w progu i zbladł na widok kałuży krwi w której leżał myśliwy. Zachwiał się i zniknął za ścianą powstrzymując się od wymiotów.
- Tak się strasznie bałam, myślałam, że umarłeś… - Blondyneczka biadoliła i paplała jak najęta, czasem kichając, czasem kaszląc, a lepka flegma sklejała wszystko z czym miała styczność.
Chaaya wzdrygnęła się i pospiesznie odeszła, chowając się za Godivą.
- Ty musisz być Beatrycze - stwierdziła spokojnie smoczyca i zdjęła pakunek, podrzucając go do zaklinaczki.
- Na pamiątkę i przypomnienie, że zawsze jest większa ryba.
- A ty to kto? - spytała retorycznie Bumi, bo i nie interesowała ją odpowiedź. Jej brat spróbował wejść ponownie do pokoju, ale widząc w rękach dziewczynki oderżniętą, ludzką głowę, której twarz zastygła w potwornym grymasie agonii, ponownie wypadł na korytarz i tym razem zwymiotował.
Natomiast małej arystokratce rozbłysły oczy, zupełnie tak jak błyszczały oczy sroki, gdy widziała coś błyszczącego. Przyglądała się twarzy z mieszaniną czułości i podziwu.
- Biedny Remi… ale dobrze mu tak, ostatnimi czasy był nie do zniesienia… - Zgarnąwszy kosmyk z martwego czoła, ułożyła swoje trofeum ponownie w pakunku. - Zaopiekuje się tobą, tak jak ty zaopiekowałeś się mną… ale najpierw wrzucę cię do mrowiska.
Timothy wzruszył ramionami, widząc przerażenie na twarzy Dholianki, najwyraźniej u blondynki takie rozmowy to był standard.
- Albo zakonserwować w miodzie lub occie. To też działa. A resztę ciała spalimy. - Wzruszyła ramionami włóczniczka, dla której takie trofeum nie różniło się niczym od rogów płowej zwierzyny zawieszanej na ścianach przez szlachciców.
- Meh… to nudne, wolę kości. Pomniejsze jego czaszkę i będę nosić na głowie jako ozdobę - odparła rezolutnie bladolica dziewuszka i popukała się w swoje spinki zrobione z małych czaszek jakiś humanoidalnych stworków. - A ciała nie musicie palić… jestem ciekawa jak będzie się rozkładało w podziemiach… jakie robaki przyjdą, jaka pleśń zakwitnie… Oh…
Tancerka wybiegła z pokoju, czując, że zaraz dołączy do Angelo, jeśli jeszcze chwile postoi i posłucha o rozkładzie.
- No i Orfeus będzie miał co jeść… tylko trzeba będzie zmielić, by się nie połapał czyje to mięso…
- Jak kto woli. Ale ty mi wyglądasz na taką co potrzebuje zdrowszego klimatu niż pleśń grobowa. - Zastanowiła się Godiva, której takie makabryczne rozmowy najwyraźniej nie przeszkadzały.
A tawaif wpadła wprost na Jarvisa i Gozreha ze zdechłym gołębiem.
- Wszystko w porządku? - zapytał z troską czarownik, widząc roztrzęsioną kochankę.
- Ona jest nienormalna… - wysapała kurtyzana i dodała z troską. - Przepraszam cię Angelo, ale to prawda…
Chłopak nie wydawał się tym stwierdzeniem zraniony, opierał się dłońmi na kolanach i wpatrywał we własnego pawia z pełną rezygnacji miną.

Tymczasem arystokratka fuknęła coś rozdrażniona stwierdzeniem smoczycy i odwróciła się z powrotem do przyjaciela. Spódnica jej szarej sukienki nabrała czarnego odcieniu, gdyż nasiąkła krwią, która nie zdążyła skrzepnąć.
- To się często zdarza u magów, u klasycznych magów taka chorobliwa fascynacja pomieszana z obsesją. Nie musisz się tym martwić… nie jestem klasycznym magiem - rzekł czule przywoływacz. - Mnie to nie trafi.
- Nie jesteś w ogóle magiem… tylko umiesz ściągać posiłki, które nie potrafią trafić głupiego człowieczka - sarknął ironicznie kocur. - Może trzeba było w niego strzelać.
- Ja próbowałam i nie trafiłam… - przypomniała kobieta. - A wydaje mi się, że jestem bardziej zręczna od kawałka kamienia… - Stanęła na palcach i ucałowała ukochanego w szyję.
- On jest całkiem dobry w strzelaniu. Lepszy niż w czarowaniu - wyjaśnił zwierz, a Jarvis zmienił temat.
- Idziemy nakarmić kruka? - zaproponował i zwrócił się do Godivy. - Przypilnujesz dzieciaków?
- Mogę - stwierdziła spolegliwie.
- Sam jesteś dzieciak! - Burknęła Beatrycze, pokazując magikowi język. - I idiota, mam nadzieje, że spadniesz z drabiny i skręcisz sobie kark. - Dąsała się jak gąska i nawet głaskanie jej po włosach przez uśmiechniętego Timiego, nie odbierało jej pewności siebie.
- Tylko tam jest ciemno… i strasznie… - szepnęła cichutko bardka, ale powiodła ciekawskim spojrzeniem w kierunku włazu i oblizała ochoczo usta.
Może i było tam ciemno i straszno… ale, kobietę aż skręcało z ciekawości, by zobaczyć do kogo należał ten dziwny, złowieszczy głos.
- Masz… - Jarvis podał jej swoje okulary. - Nie będzie ciemno.
- Widziałem gnomy większe od ciebie dziewczynko - stwierdził Gozreh, uśmiechając się szeroko i nadal trzymając gołębia w macce.
~ Nie widział żadnego. ~ Czarownik sprostował mentalnie ten fakt.
- A ja widziałam koty inteligentniejsze od ciebie i wcale się tym nie chwalę. - Blondynka uniosła czubek nosa wysoko w górę. Zapowiadała się wspaniała bitwa na dogryzanie. Co akurat cieniostworowi odpowiadało.
- Nie widziałaś, bo nie jestem kotem… tylko wyższą formą kociej egzystencji.

Chaaya uśmiechnęła ciepło do ukochanego, po czym poprawiła okulary i podeszła do dziury.
- KRRRAAA! - Zapiały ciemności, później ktoś jakby chrząknął i dodał. - Nadal jestem głodny…
Kurtyzana usiadła na brzegu włazu i spuściła nogi na drabinkę.
- Mamy dla ciebie gołębia… - odparła schodząc kilka szczebli niżej i rozglądając się po pokoju, zeskoczyła na ziemię metr pod nią.
- To faktycznie kruk… i w klatce - zawołała do kochanka.
- A na kogo ty liczyłaś? Pseudosmoka? - obruszył się ptak, przeskakując z żerdki na żerdkę. Rozległ się cichy, metaliczny dźwięk.
Orfeus przypatrywał się ciekawsko ciemnościom, czekając w oczekiwaniu.

- To prawda… nie jesteś kotem, nie jesteś nawet pseudo kotem… jesteś czymś z niczego, co przywołał twój stworzyciel - pochwaliła się swoją wiedzą mała czarodziejka. - Eidololonem!
- Wyższą formą myśli… - stwierdził bez napuszenia kot, potwierdzając jej słowa skinięciem głowy. - Wyższą formą egzystencji.
- Taką wyższą, że sięga mi ona do pasa… pfff widziałam lepsze twory, choć tylko na obrazkach - Bea przypatrzyła sie macce na brodzie stwora. - I dlaczego twój pan dał ci fiutka na pysku?
- Po to bym mógł go używać. I to nie jest fiutek… my nie zniżamy się do prokreacji - wyjaśnił flegmatycznie Gozreh, drapiąc się za uchem za pomocą macki. - I moją wyższość nie oceniałbym przez pryzmat wysokości… a raczej oświecenia i przewagi intelektualnej.
- To nie twoja inteligencja tylko twojego stworzyciela… jesteś tylko kopią jego umysłu - zawyrokowała dziewczynka.
- O czym wy rozmawiacie? - Angelo w końcu zdobył się na odwagę i wszedł do pokoju, ale nie patrzył ani na Timiego, ani na siostrę. Znalazł kawałek ściany, która nie była poznaczoną niczym co mogło przypominać krew i tak stał w nią wpatrzony.
- Wykłócają się o naturę Gozreha - wyjaśniła uprzejmie Godiva, która usiadła na łóżku i przyglądała się jąkale, czy aby nie próbuje umrzeć albo zemdleć. - A, że on co chwila wymyśla nową to trochę im zejdzie.
- Nie jestem pewien czy można mnie określić kopią czyjegoś umysłu. Obawiam się, że gdyby to była prawda... to bym gaworzył dziecino. Bo gdy ja się objawiłem w pełnej krasie… mój pan był jeszcze takim smarkiem jak ty. I ja… - Uśmiechnął się dumnie kocur. - … byłem już wtedy dorosły i świadom. Jestem bowiem cząstką myślącego wszechświata, która łaskawie się nim zaopiekowała.
- U… to chyba było jego dwunaste pochodzenie. - Policzyła na palcach smoczyca.
- Pffff… - Bumi pokręciła nosem, po czym mruknęła. - A kto by wierzył pseudo kotowi z fiutkiem na brodzie?
I wywołała wybuch śmiechu smoczycy.
- A...ha... - Angelo czuł się zbity z tropu i nieco pominięty. - Moja siostra umiała czarować dużo wcześniej od niego…
- To dlatego, że ja rzeczywiście potrafię czarować - wywyższała się blondynka.
- Jak i wiele innych istot na tym świecie. To dość często spotykana cecha - odparł flegmatycznie Gozreh. - Natomiast podrapanie się za uchem piątą kończyną już nie.

Te słowa dobiegały do, schodzącego w dół z kolejnym żarzącym się światłem kamieniem, czarownika, który zerkał to na wybrankę, to na ptaka.
- Wyglądasz uroczo w tych okularach - rzekł ciepło do niej, co mogło uradować niektóre jej maski, po czym spojrzał na kruka. - A ty czego w klatce? A i przynieśliśmy ci jedzenie.
On bowiem niósł martwego gołębia, profesjonalnie zaduszonego macką.
- Mmm… świeże mięsko… - stwierdził Orfeus, trzepocząc skrzydłami. Był to nietypowy okaz bo… cały biały.
- Weź no się odwróć, bym mógł ocenić twoje walory… - Ptaszor przekręcał łebek raz w jedną raz w druga stronę, by obejrzeć przywoływacza oboma ślepkami.
- Zamknął mnie tu ten idiota… jak mu tam… zapomniałem. Miałem mu zapalać światło i warzyć eliksiry… - Wskazał dziobem na wspaniałej roboty, acz nieco antyczny stół-laboratorium alchemika. Jarvis połowy przyborów nie widział nigdy w życiu, nawet nie wiedział, że takie cuda kiedykolwiek istniały.
Tawaif rozejrzała się po pokoju, dostrzegając regały z książkami, podeszła więc z ciekawości, wiedząc jak Nvery ucieszyłby się z nowej lektury.
- Umiesz warzyć eliksiry? To… nietypowa sztuka jak na chowańca. - Magik nie był pewien czy może do końca ufać temu krukowi.
- A kto powiedział, że jestem chowańcem? - obruszył się ptak. - Pokaż mi go to wydziobie mu oko! - Napuszył się dumnie, otrzepując kuperek.
- Ostrożnie panienko… ta księga jest magiczna - powiedział do Dholianki, która grzecznie odłożyła wolumin na swoje miejsce. Kruk popatrzył znowu na mężczyznę i… zagwizdał jak portowy pijak na śliczną dziewczynę. - Tak, umiem warzyć eliksiry… jestem w tym całkiem dobry, przynieś mi składniki i powiedz co chcesz, a ci to zrobię…
- Acha… a skoro krukiem nie jesteś… to czym lub kim jesteś? - Jarvis podszedł podając ptakowi smakołyk do klatki.
- Powiedziałem, że nie jestem chowańcem… nigdy nie miałem pana. - Biały kruk zaklekotał dziobem. - Jestem nikim… jestem niczym… nazywam się Orfeus… oskubiesz mi gołębia złociutki? Dziób mam stary… nie mogę jeść twardych rzeczy…
Chaaya zaśmiała się cicho, zakrywając usta dłonią i chowając się za regałem. Przeglądała kolejne książki.
- Jesteś nieco podejrzany… możesz być zawsze jakimś demonem uwięzionym w ciele zwierzęcia. Spętanym po opętaniu. Magowie mają różne pomysły. - Smoczy Jeździec zaczął posłusznie oskubywać truchło. - Wybacz jednak moją nieufność. Miałem ciężki dzień.
- Z tego co mi się wydaje nie jestem demonem… ale wtedy, kiedy się urodziłem, nie byłem też ptakiem. - Kruk przełożył nóżkę przez opuszczone skrzydełko i podrapał się po nosie. - Przyzwyczaiłem się już do tej klatki, jest całkiem przestronna i nie męczy tak jak latanie.
- Mhmm… więc to tu jest twoje małe mieszkanie? - zapytał magik pozbawiwszy już połowę martwego gołebia z piór. - A jakby była możliwość… zmiany lokum?
- Ja tu nie mieszkam… - odparł Orfeus. - Żyłem na górze, razem z Radagostem… później wprowadził się ten… jak mu tam… zapomniałem…
Czarownik miał wrażenie, że ptak doskonale pamiętał imię Remiego, ale z jakiegoś powodu nie chciał go wypowiadać. Może się nie lubili?
- Złapał mnie, bym przestał straszyć namolne dzieciaki i zamknął tutaj bym mu warzył eliksiry.
- No cóż... nie masz co sobie przypominać jego imienia. Mam wrażenie, że tu raczej nie wróci. Nigdy. Właściwie to… ewakuujemy to miejsce z rzeczy - wyjaśnił Jarvis, podając krukowi gołębia. - Ciebie możemy też ewakuować, jeśli chcesz.
- Czyli rozkradacie? Nie szkodzi… nie przejmuj się, ja jestem tylko ptakiem, nie czuje się obrażony. - Kruk zeskoczył na kuwetę i przecisnął dziób przez pręty, gotowy do karmienia.
- Zginę tu jednak będąc sam… czy ta mała zaklinaczka też tu nie wróci? Albo ten myśliwy co przynosił mi pyszne gołębie?
- Nie wiem… mogę ich o to zapytać - rzekł przywoływacz. - Mogę też… załatwić ci miejsce w awiarium. Ktoś mi będzie winien przysługę, a tam jest już jeden magiczny ptak do towarzystwa. Przyznaję… że niezbyt mądry, choć inteligentniejszy niż przeciętne ptaki.
- Obawiam się, że nie znam ptasiego… - Orfeus złapał truchełko i zaczął wciągać do klatki, łamiąc przy tym gołębiowi skrzydełka i żeberka. W końcu martwe zwierze zaklinowało się i ptak dał za wygraną, rozdziobując delikatną skórę.
- Nie znasz może jakiegoś alchemika, co by potrzebował pomocnika?

~ Te książki są warte fortunę! ~ westchnęła kurtyzana, rozmarzonym tonem. ~ Jest tu atlas roślin o pięknych kolorowych rycinach! I kilka mikstur w zlewkach i, i… tajne przejście
~ Jakie tajne przejście… ~ Magik odruchowo zerknął za siebie, zaciekawiony słowami bardki, a następnie rzekł krukowi. - O tak… znam dziesiątki alchemików, magów którzy daliby fortunę za takiego pomocnika jak ty. Znam też dość znośnego wróżbitę, który nie zaharuje cię na śmierć przy produkcji mikstur.
~ No… przejście w ścianie… tu za regałami. Nie poznałabym, ale są mokre ślady stóp wychodzące skądś…
Przywoływacz usłyszał stęknięcie i zgrzyt przesuwanego kamienia. Ptak łapczywie zajadał się mięciutkimi organami swojego krewniaka.
- Wróżbita? Ale taki z prawdziwego zdarzenia czy jakiś elfi szarlatan co po nażarciu się grzybków ma “wizje”? - Orfeus przypatrzył się swojemu rozmówcy, po czym dodał ze śmiertelną powagą. - Masz chusteczkę?
Mężczyzna podał chusteczkę krukowi, który wytarł starannie dziób, jak prawdziwy dżentelmen, po posiłku. - Kartomanta i krystalomanta… oczywiście trochę szarlatan i artysta, by być bardziej przekonującym, ale poza tym… bardziej zanurza nos w księgach niż grzybowym proszku. -
Po tych słowach Jarvis ruszył w kierunku ukochanej, żeby dopilnować, by nie wpadła w jakieś kłopoty.

Spotkali się przy portalu w ścianie. Kamala złorzeczyła pod nosem, idąc w mokrych i śliskich, elfich bucikach.
- To zejście do kanału… - burknęła gniewnie, skrzypiąc trzewikami przy chodzie.
- Pewnie droga ucieczki, lub tajne wejście do wieży. Tak się Remi tu dostał - ocenił czarownik.
- Jeśli tak… to musi mieć płuca jak delfin - stwierdziła cierpko kobieta. - No i co z tym krukiem? Jest bezpieczny? Tak z rozmowy jak się przysłuchiwałam wydaje się być… w porządku.
Dholianka wychodziła z założenia, że jeśli dało się z kimś porozmawiać w miarę normalnie, to znaczyło, że był “swój”. Dość łatwowierne podejście, ale miało swój urok.
- Jego właścicielem był poprzedni władca tej wieży. Więc to mi wystarczy za rekomendację. Radagost nie był uważany za szczególnie złowrogiego maga. To był typowy badacz, więc jego stworzenia nie mogą być złowrogie - ocenił Smoczy Jeździec.
- Aha… To… co teraz? Co z dziećmi? Co z nathem? Co z Timothym? No i… - Tu tawaif popatrzyła w kierunku dużej klatki ze spiżu i jego ekscentrycznego mieszkańca. - Cooo… z nim?
Przywoływacz podrapał się po brodzie.
- Jego dam wróżowi… będą do siebie pasować. Natha zwrócimy jak tylko smoczyca przebierze się za moją siostrę. Jest może trochę uszkodzony, ale z pewnością są na tyle bogaci, by uzupełnić brakujący klejnot. Timothy ma dom, ma pracę, ma rodzinę… - Wzruszył ramionami. - A dzieci… cóż, myślę, że Miedziany jest nam coś winien za twoją pomoc w zamknięciu potencjalnej wylęgarni nieumarłych pod patronatem atropala. Smok znajdzie dla dziewczynki odpowiedniego nauczyciela i dom… z pewnością lepszy niż ten tutaj.
Sundari zmarszczyła nosek w zamyśleniu, tymczasem wyżynając spódnice swojego jeździeckiego stroju, który był i zbroją.
- Nie wiem czy Timi pozwoli na rozłąkę… wydają się być zżyci ze sobą, na pewno zrezygnował z wielu rzeczy by chronić ją tu… u Remiego, ale może masz rację… - Wyminęła ukochanego, by podejść do klatki. - No dobrze… to cię wypuścimy, posprzątamy i sobie stąd idziemy. Co ty na to?
Kruk zaklekotał dziobem i wskoczył na patyczek. - Chce siedzieć na ramieniu tego przystojniaka - odparł i ponownie zagwizdał na magika jak na portową dziwkę.
Tancerka wycofała się zaskoczona, ale bez słowa zaczęła pakować wszystko co mogło się pomieścić w jej magicznej torbie.
~ Mam być zazdrosna? ~ spytała przez telepatię, bo jeszcze nigdy nie musiała się martwić o… zwierzęta.
~ Niby czemu. Pewnie i tak przerzuci swoją “miłość” na Dartuna. Będzie pachniał magią bardziej niż ja. ~ Jarvis uznał, że to właśnie przyciąga do niego kruka, gdy pozwolił mu usiąść na ramieniu. Po czym dodał. - A czemu niby Timi miałby się martwić rozłąką? To w końcu Archiwista, a nie kolejny drab z dostępem do czarów. Jego kryjówka to nie więzienie.
Dzieciaki pewnie będą mogły się z nim spotykać, pod warunkiem trzymania zębów na kłódkę w kwestii nowego domu.
Orfeus poiskał go za uchem, klekocząc cichutko jak grzechotka i zakrakał w podekscytowaniu rozciągając skrzydła.
Chaaya zwęziła oczy za szkiełkami okularów i tak jakby zapomniała o odpowiedzi. Chwyciła się drabinki i ruszyła na górę.
A wchodząc czuła na sobie wzrok czarownika i jego myśli lubieżnie kręcące się wokół jej pupy. Nawet jeśli ptak polubił jej ukochanego, to… ona była z pewnością faworytą mężczyzny.

Na górze wszyscy na nich czekali. Myśliwy siedział na łóżku w świeżym ubraniu, a Beatrycze siedząc mu na kolanach, wycierała mu twarz. Angelo rozmawiał o czymś z tym dwojgiem, gdzie dziewczynka odpowiadała za siebie i Timiego, zupełnie jakby po pierwszych sylabach jego jąkań, wiedziała co ten chce powiedzieć.
Godiva z Gozrehem stali w kącie i wyraźnie się nudzili. Zwłaszcza smoczyca miała już ochotę wyjść na powierzchnię i najlepiej czym prędzej polecieć do swojej ukochanej.
- Dobra… - zaczął Jarvis i podrapał się po policzku, zerkając na Bumi. - Myślę, że wszystkim wystarczy na dziś atrakcji. Jutro mogę waszą dwójkę zaprowadzić na spotkanie z owym staruszkiem, acz… cokolwiek tam zobaczycie i co się zdarzy, o tym nikomu nie wolno będzie wam powiedzieć. Zapewne nigdy. Zresztą sami zrozumiecie.
- Zaraz… jak to we dwójkę? To Angi z nami nie idzie? - spytała podejrzliwie zaklinaczka, po czym wytarła gluta rękawem.
Timothy zaczął coś dukać, ale ta go zaraz uciszyła i powiedziała mu, że wcale tak nie jest jak on myśli i ma się zamknąć bo się zezłości.
Biały ptak zaśmiał się jak zepsuta pozytywka w lalce, po czym powiedział wprost do ucha nosiciela.
- No to wtopiłeś… powodzenia.
Kurtyzana udała, że niczego nie widziała i nie słyszała i jak gdyby nigdy nic podeszła do skrzydlatej i cieniokota, po czym… wyprowadziła ich z pokoju na korytarz.
- Sprawa dotyczy ciebie... i twojego brata jako najbliższej rodziny. - Zaczął wyjaśniać przywoływacz. - Więc wy pójdziecie się spotkać i zobaczymy co z tej rozmowy będzie. Tak czy siak ostatecznie decyzja będzie należała do ciebie.
- TIMI JEST JAK RODZINA! - Wykrzyczała butnie blondynka i popatrzyła władczo na Angelo. - Prawda, że jest? Powiedz mu jak jest! Powiedz, że Timi jest jak rodzina!
Chłopiec schował głowę w ramionach i popatrzył na Jarvisa jak zaszczuta myszka. Ten zobaczył, że młody arystokrata był całkowicie pod władzą bezlitosnego bucika swojej młodszej siostry.
- Jak brat… rodzony… - wychrypiał cichutko, ale to wystarczyło, by dziewczynka uznała, że zwyciężyła. Uśmiechnęła się triumfująco i popatrzyła na maga, zamykając rączką usta jąkały, który chyba chciał coś wtrącić.
- Cicho, nie teraz… - rozkazała.
- Masz pokręconą wizję tego czym jest rodzina - skwitował Jeździec na to zepchnięcie obu jej mężczyzn w kozi róg. Podrapał podstawę nosa, dodając. - To możesz pójść i sama do mojego… znajomego i negocjować wszystkie kwestie. Albo z bratem. Co uzyskasz w tej rozmowie to będzie twoje.
- Szach mat - stwierdził cicho kruk i ponownie poiskał swojego nosiciela za uchem.
Beatrycze chwile milczała wyraźnie myśląc i kalkulując.
- No dobrze… jeeeśli tak się sprawy mają - odparła wielce łaskawie, po czym zeskoczyła z kolan przyjaciela i złapała brata za rękę. Kaszlnęła kilka razy, zaczerpując panicznie tchu, kiedy zachłysnęła się flegmą. Gdy atak minął wyprostowała się tak jak to tylko potrafią arystokraci i… cóż, nie miała pomysłu co dalej.
- No.. nie dramatyzuj. Cokolwiek się stanie, będziesz mogła swobodnie widywać ich obu. To nie kolejny Remi… tam nie będziesz musiała się martwić o swoje życie - odparł ciepło czarownik i dodał . - I powiedz wojowniczce na korytarzu, by ci dała trochę platyny. Wizyta w jakiejś świątyni związanej z życiem i uzdrawianiem byłaby wskazana. A pieniądze potrafią przekonać każdego kapłana do pomocy. Spotkamy się jutro. Angelo wie, gdzie mieszkamy.
- O żesz ty..! - Łotrzyczka odwróciła się odgrażając Jarvisowi piąstką. - Ja ci dam mi tu rozkazywać!
- Weź Bea… on jest w porządku… - Młodzian złapał siostrę za ramię i przytrzymał przy sobie.
- Zacznij się przyzwyczajać. Pierwszy krok do prawdziwego opanowania magii, to poddanie się woli nauczyciela i jego poleceniom. Magia… to zawsze dyscyplina i samodyscyplina - odparł ironicznie przywoływacz, zastanawiając się jak ten Remi ją uczył, skoro nie znała tej oczywistej dla Jarvisa prawdy.
- Ja jej nie opanowuje… ja ją KRADNĘ! I jest moja… cała i posłuszna. - Wywyższała się łobuzica, starając się wyglądać na wyższą niźli była, niestety czułe objęcia brata wyraźnie ją deprymowały.
- Chodź Bea… poprosimy o pieniądze.
- Sam se proś! Ja nie żebrzę, ja mam własne fundusze! - burknęła, a chłopiec westchnął i po prostu pociągnął ją za sobą ku wyjściu.
Timi przyglądał się temu w milczeniu i smutkiem w oczach.
Jarvis uśmiechnął się do niego pocieszająco, odruchowo głaszcząc podgardle białego kruka. To pewnie była jakiś magiczny urok.

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172