Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-03-2019, 09:53   #231
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Dziewczyna skłoniła się i wstała, by się oddalić do stołów z jedzeniem. Między trójką mężczyzn panowała krótka chwila ciszy.
- Ćmy to nieszczęśliwe istoty, które giną z własnej głupoty i… ludzkiej okrutności - stwierdził melancholijnie ojciec zniewieściałego syna.
- W takim razie mój synu… jesteś durny jak ten insekt - skwitował na to Helios.
- Sam jesteś durny jałopo wredna - głos starszej kobiety rozległ się za plecami czarownika tak niespodziewanie, że niemal rozlał pozostałości swojej kawy… a może tak działała na niego kofeina?
Jarvis czuł, że się wkopał w ciężką sytuację… i w czyjeś problemy rodzinne i to tylko dlatego, że zgrabnie poruszająca się skorpioniczka, obudziła w nim wspomnienia czytanej poezji. Pomyślał, że powinien takim atakiem metafor połączonym z pocałunkami rozmiękczyć Kamalę wieczorem.
- O ty stara pomarszczona czarownico - zbuntował się dziadunio, co Rithik skwitował smętnym “eeeech” i roztarciem skroni.
- Ruszże cztery litery Fadl… nie będę tu tak sterczeć - zaordynowała nieznajoma i koło przywoływacza usiadła z jękiem starsza pani. Wiekiem dorównywała wdowcowi… a może była nawet od niego starsza. Jej piękne powłóczyste szaty, rozłożyły się po poduszkach, niczym skrzydła egzotycznego ptaka, kiedy to cynoskóry “brat” Chaai, podkładał jej pod plecy poduszki.
- Jak ty się zwracasz do damy dziadygo, miejże trochę szacunku i oleju w głowie! - Białowłosa, i zapewne stuletnia, piękność popatrzyła się srogo po zgromadzonych, zwłaszcza na mężczyznę w bieli, po czym pogoniła strażnika pod ścianę. - Idźże sobie, zawołam cie kiedy będziesz potrzebny…
No… - ozwała się gdy strażnik się oddalił. - To gdzie jest ta moja rodaczka? - spytała wyczekująco, a dwójka starszych panów jęknęła w trwodze i boleści.
Kochanek kurtyzany, spojrzał na staruszkę i ocenił, że… czasami, Sundari ujawnia podobne cechy charakteru. Niemniej milczał jak pozostali mężczyźni, uznając to za bezpieczną strategię.
- Co… języka w gębie zapomnieliście? Mówić mi gdzie ona jest, bo zaraz…
Babci nie dane było dokończyć, bo oto zjawiła się ich wybawicielka z roladką z podpłomyka z dodatkami. Zdziwiona obejrzała się na kobietę, która samą swoją obecnością terroryzowała trójkę gości, po czym przysiadła obok “męża”, nie za bardzo wiedząc co dalej.
~ Tooo… nadchodzi wojna czy jak, żeście tacy posępni? ~ spytała poprzez telepatię, odpowiadając na surowe spojrzenie nieznajomej.
- Tyyy… - zawołała do jedzącej tancerki matrona. - Och… nawet nie wiesz jak się cieszę, że w końcu w tej dziurze zamieszkał ktoś z moich rodaków! - zawołała uradowana staruszka. - Są tu wszyscy… Zerrikanie, Teheranie, Fusyci, Jazyci, Hasyni, Muzabhedanie… są nawet Mahlar…
Bardka zakrztusiła niespodziewanie, chowając usta za welonem.
- ...ri? Nie nauczył cie nikt, że ludzie to nie gęsi i najpierw muszą przerzuć? - Babka machnęła ręką. - Niezmiernie się cieszę, że w końcu mam tu jakąś rodaczkę… Fadl wpada tu raz na trzy lata… i słaby z niego gawędziarz… sama rozumiesz, poznałaś go przecie.
~ Wygląda na to, że nie dość kiepski, skoro się wszędzie wygadał ~ podsumował ironicznie Jarvis i spytał. ~ Mogę jakoś pomóc?

Helios wymknął się niepostrzeżenie z kółeczka rozmówców, pozostawiając Rithika samego na pastwę dwóch Dholianek. Choć… sądząc po jego minie, nie za bardzo się tym przejmował, syn idiota musiał go mocno zaprawić w boju.
~ Taki przepływ informacji ma swoje plusy… zwłaszcza tu na obcych ziemiach ~ wyjaśniła nieco oględnie kurtyzana. ~ Nigdy nie wiadomo kiedy potrzebna będzie nam pomoc… znajomość siebie nawzajem gwarantuje nam ochronę i wpływy, gdy będziemy w trudnej chwili…
- Dawnom nie była w domu mego… ojca, być może nieświadomie przyjęłam niektóre barbarzyńskie zachowania… begum - usprawiedliwiła się na głos cicho.
- Mów mi Esmeralda córciu… i tak, to nie jest moje prawdziwe imię, biali nie potrafią go wymówić, więc porzuciłam je dawno… dawno temu. Niektórzy wołają też na mnie Vanalika. - Kobieta przeszła z szorstkiego tonu na słodki i przyjemny. Uśmiechała się już mniej jak harpia, a bardziej jak syreni galion.
- Bardzo mi miło mateczko Esmeraldo… nazywam się Paro, a to mój mąż… Jarvis. - Chaaya przedstawiła ich oboje, przy czym czarownik musiał wytrzymać bardzo długie i bardzo groźne spojrzenie starej kuropatw… damy.
- To wielki zaszczyt poznać dostojną członkinię szlachetnego ludu mej żony - odparł wzniośle. Co prawda, staruszka nie wydawała się magowi szczególną wielbicielką “lukru”, ale w takim miejscu i przy takiej okazji, nie wypadało być chyba bezpośrednim.
- Aćha… jaki dobrze wychowany - odparła zadowolona matrona. - Ale nie przyszłam tu na pogaduszki z mężczyznami.
Tymi słowy przeszła do śpiewnego dialektu ze swoją nową koleżanką, dając spokój całej reszcie. Tawaif po chwili rozluźniła się i jadła, swobodnie odpowiadając. Rithikowi skończyły się daktyle, co przyjął ze smutnym westchnieniem.
Ukochany złotoskórej relaksował się widokiem. Podobało mu się to co widział - tancerkę rozkwitającą w tym miejscu, szczęśliwą. Więc słuchając jednym uchem ich mowy, rozglądał się dookoła, czekając na dalszy rozwój sytuacji i kolejne stopnie ceremonii ślubnej.

Minuty mijały, a obie Dholianki zdawały się jedynie rozkręcać, więc Smoczy Jeździec miał wiele czasu i sposobności, by poobserwować pustynnych odszczepieńców. Byli tu starzy i młodzi, pomarszczeni i gładcy, ciemni i jaśni, ale wydawało się, że należeli do jednej rodziny. Jedni tańczyli, drudzy rozmawiali… mało się lało alkoholu, za to kawy i herbaty upływało całymi kanałami. Nie było burd, ani kłótni… jeśli ktoś komuś nie przypadł do gustu, to po prostu odchodził. Zdecydowana większość twarzy była roześmiana i radosna. Wszyscy, z wyjątkiem tych na parkiecie, zachowywali odpowiedni dystans, by każdy miał swoją własną, prywatną przestrzeń, którą wykorzystywano na przykład do… gestykulacji.
Ręce niczym bicze lub węże, strzelały i machały w powietrzu, jakby żyły własnym życiem. Gesty te z początku wydawały się napastliwe, ale im dłużej przywoływacz się im przyglądał, tym wyraźniej widział, że nie miały w sobie nic z napastliwości, ni wrogości. Nikt tu sobie nie odgrażał, a jedynie… uwypuklał swoją wypowiedź, jakby same słowa nie wystarczały do opisania tego co chcieli przekazać.

Po niejakim czasie zrobił się mały zamęt koło tronów pary młodej. Okazało się, że Amal zawezwała swoją matkę i chciała udać się do prywatnych komnat. Dziewczyna, z daleka i w półmroku, wydawała się… zmęczona i zrezygnowana. Przygotowania do ślubu oraz kradzież nath musiały dać jej mocno popalić, a stres przed nocą z mężem zapewne wcale nie ułatwiał jej sytuacji.
Jarvis był zaskoczony jak wiele osób zdołała zaprosić i zebrać w tak krótkim czasie Hala, bo choć nie znał zwyczajów ludów pustyni, to… przypuszczał, iż przygotowania do ślubu należą do zadań żon, a nie mężów. Rozejrzał się za Godivą, która nie wydawała się szczególnie dobrze bawić, ale też nie była znudzona, czy wściekła. Ot, ograniczała sie do zabijania czasu kosztowaniem nowych potraw, paleniem fajki wodnej i obserwowaniem wybranych osób.
Tłumek okrytych kobiet wytoczył się z haremu, gotowy odprowadzić pannę młodą do alkowy. Chaaya była tak pochłonięta rozmową, że nie zwróciła na to uwagi i dopiero Esmeralda uzmysłowiła jej co się dzieje. Kurtyzana obejrzała się na orszak, po czym popatrzyła pytająco na ukochanego.
~ Idź, idź… i baw się dobrze ~ stwierdził jej telepatycznie, z czułością w myślach.


Złotoskóra bardka pożegnała się ze starszą rodaczką, po czym poprawiając welon na swoim dekolcie, ruszyła powoli w kierunku wyjścia z sali. Czarownik nie musiał jednak długo babci zabawiać, bo ta przyzwała Fadla i kazała się odprowadzić do domu. Najwyraźniej dla niej impreza właśnie dobiegła końca.
Godiva przedzierała się przez tłum, chcąc dotrzeć do tawaif i razem z nią odprowadzić pannę młodą do jej alkowy. Nie bardzo interesował jej los Amal, a dostojna Hala i tajemnicza Kanakpriya, które znajdowały się na przedzie orszaku.
Oddalenie się, tak licznej grupy kobiet, nie obeszło się bez szmeru podnieconych szeptów mężczyzn, którzy zapewne zaczęli wspominać swoje miłosne podboje minionych lat. Cóż… przynajmniej oni zdawali się być uradowani sytuacją.

Kiedy smoczyca dotarła do ukochanej swojego jeźdźca, ze zdziwieniem stwierdziła, że Chaaya jest smutna. Jej rumiana buzia pobladła, oczy przygasły, a niespotykane do tej pory zmarszczki zmęczenia i smutku nieznacznie znaczyły jej piękne lico. Szła w zamyśleniu, patrząc bardziej pod nogi niż przed siebie, bardziej jak żałobnik, niźli weselnik. Jak się okazało, nie ona jedna była w podobnym humorze. Kobiety milczały w napięciu, a wokół nich formowała się aura niedostępności, ale i… waleczności. Szły niezłomnie za dziewicą, niczym wierna armia brytanów, gotowa wesprzeć i ochronić swoją panią.
Skrzydlata nie bardzo rozumiała nastroju, a samych powodów mogła się tylko domyślać, lecz czy były one trafne? Cóż… była tylko gadem i kierowała się instynktem, a nie emocjami. Nie mając zbyt wiele do roboty, wpatrywała się w plecy dwóch, miłych swemu sercu, kobiet. Jednej, dla której tutaj przyszła i drugiej, którą tu poznała. Obie szły na przedzie lekko zgarbione. Hala trzymała córkę pod rękę z prawej strony, a Priya z lewej. Dziewczęta szeptały ze sobą podczas długiej wędrówki między piętrami hotelu, aż nie dotarły na trzecie piętro, pod drzwi ostatniego z pokoi.
Kilka dam weszło do środka wraz z panną, kilka zawróciło i tylko nieliczne zostały w korytarzu wahając się nad swoją decyzją.
Tancerka stanęła pod ścianą, opierając się skronią o zimny marmur. Bawiła się frędzlem z rogu welonu, który nie tyle pełnił rolę ozdoby, co odważnika. Najwyraźniej nie zamierzała przechodzić przez próg sypialni, wybierając swoje własne miejsce do przemyśleń i oczekiwań. Swoją głowę.
Dla niebieskołuskiej cała ta sytuacja kojarzyła się bardziej z pogrzebem niźli miłosną nocą. Pamiętała pochylone głowy i zgarbione plecy. Pamiętała zasmuconą Natchalli… pamiętała, bo Jarvis pamiętał. Smoki bowiem umierały samotnie. Zazwyczaj przynajmniej.
Dla formalności zrobiła smutną minę, na ile oczywiście była w stanie. Gra aktorska nie leżała bowiem wśród najmocniejszych atutów Jaenette.
Wojowniczka zatrzymała się przy Dholiance, chrząknęła znacząco, by zwrócić na siebie uwagę i ruszyła w kierunku drzwi. Dała znać dziewczynie, więc jeśli ta zamierzała ją zatrzymać przed dalszym marszem… ona łaskawie dałaby się powstrzymać. Tylko, że kurtyzana nie zwróciła na nią nawet uwagi, więc smoczyca weszła do środka, niepewna tego co zastanie.

Pokój był ogromny. Dwa razy większy od pokoju w którym kilka dni temu została przyjęta. Wystrój jak zwykle przytłaczał szykownością, ale to… łóżko kradło centrum uwagi, było bowiem ozdobione sznurami żywych kwiatów, a pościel zrobioną miało z najdelikatniejszego jedwabiu… chyba, bo Godiva nie odważyła się podejść i pomacać.
Amal rozebrała się z ciężkiej biżuterii i welonu, by chwilę pooddychać. Tymczasem Hala urządzała jakieś machinacje w łazience, rozmawiając ze swoją rówieśniczką na temat wesela. Młode dziewczyny, które nie miały jeszcze mężów, wyjęły z szafy przepiękny strój koloru jasnego szmaragdu o pięknych złotych haftach. Następnie pomogły rozebrać się pannie młodej z grubych warstw materiału, które musiały ważyć tyle samo co gadzina w smoczej wersji, bo aż pięć dziewczyn siłowało się z wiązaniami i dziesiątkami połów.
Kanakpriya pacnęła szaczującą włóczniczkę w ramię, wyrywając ją z matematycznych obliczeń dotyczących ciężkości tkanin.
- Masz tupet… nie powiem… - stwierdziła, ni to zła, ni rozbawiona, ni z podziwem, wyciągając ze skrzyneczki nowy zestaw biżuterii. - Przyszłaś popatrzeć na gołe panny, czy może dopaść swoją ofiarę?
- Albo poszukać nowej - odparła enigmatycznie skrzydlata, patrząc wprost w oczy koleżanki i dodała melancholijnym tonem. - Popatrzeć na zgrabną pupę, powzdychać do pięknych i niedostępnych. Ja… jestem z innego świata. Jutro żadna z nich, tych unoszących w górę nosy pannic, nie zauważy mnie, nawet gdy będziemy się mijały na uliczce miasta. Zresztą… - Zaczęła desperacko szukać w pamięci jakie to kłamstwa na temat Jaenette wciskał Jarvis. - ...zwykle badam okoliczne ruiny, więc… korzystam z okazji na obserwowanie czegoś pięknego, co nie jest kwiatem.
Kaligrafistka potrząsnęła w zrezygnowaniu głową, bowiem jej rozmówczyni nie należała, ani do zbyt subtelnych, ani do… finezyjnych.
- Wstęp mają tylko osoby chcące wesprzeć Amal, dla reszty jest zabawa na dole - stwierdziła cierpko.
- A właściwie to co się robi w noc poślubną? - zapytała jedna z dziewczyn, która miała może z siedem lat.
- Leży się i umiera… - stwierdziła świeżo upieczona mężatka, paradując w bieliźnie i halce… zrobionej na wzór pustynny, co też nie było za bardzo na co popatrzeć.
- Jak to umiera? - zdziwiła się małolata.
- No normalnie… leżysz i walczysz by się nie wykrwawić - odparła jej koleżanka w podobnym do niej wieku.
Kanak z Amal zaśmiały się jak wredne hieny, przyglądając się przerażonemu dziecku.
- Nie strasznie małych dzieci, bo będą miały traumę… - Hala weszła do sypialni, kręcąc w zrezygnowaniu głową.
- Lepiej żeby przeżyły ją teraz niż pod swoim mężem - burknęła chmurnie córka Karimów, a jej matka znowu westchnęła, spoglądając wymownie na inne mężatki, które starały się kryć uśmiechy.
- Trochę szkoda mi jej męża. - Smoczyca nachyliła się, by szeptać Prii do ucha. - Wydawał sie miłym i poczciwym. Możliwe, że traumę to będzie miał on. - Następnie uśmiechnęła się do małej dziewczynki i dodała. - Nie bój się. Wiesz jak jest z kwiatkami? Wsadzasz nasionko do ziemi i ono zamiera, by potem rozkwitnąć piękniejszym. Czasem tak bywa w noc poślubną. Czasem.
- Wsadzasz nasionko? - Maluszek pociągnął nosem, spoglądając z jeszcze większym zamętem i przerażeniem na białoskórą.
- A jakże… mężczyźni maja między nogami prawdziwą bestię… zwierza, który jest brzydki i pomarszczony jak najstarszy ze starców na tym świecie… gdy go uwolnią… - Amal zaczęła zakradać się do dziecka, jakby miała się zaraz na nią rzucić i porwać.
- O bogowie… - Hala zakryła sobie uszy i weszła z powrotem do łaźni.
- Gdy go uuuwolnią… bestia rośnie i unosi się. Staje się twarda, zajadła i ostra niczym mieczczcz…
Kaligrafistka popatrzyła na Godivę ze znudzeniem.
- Nie znasz się na ludziach co? - spytała, gdy panna młoda capnęła piszczącą dziewuszkę.
- Iiii przytacza na ciebie atak, wbijając się w twoje ciało, niczym sokół pazurami w królika… rozrywa cię od środka, a ty walczysz o…
- Amal… dajże spokój. - “Świekra”, która siedziała cały czas pod oknem w końcu nie wytrzymała. - Nie jesteś za stara na takie głupoty?
- Niestety nie bardzo. - Westchnęła cicho niebieskołuska, spoglądając na swoje stopy w ażurowych pantofelkach. - Jestem za impulsywna, za gwałtowna, za szczera… i za szybka w działaniu. Sama zresztą to pewnie zauważyłaś.
- Mój wujek to twardy zawodnik… wychowywał się z moją matką… macochą w zasadzie, więc zna się na ujarzmianiu gadów. - Kanak potrząsnęła charakterystycznie głową, biorąc się pod boki. Skruszona “synowa” zostawiła w spokoju chlipiące dziecko, szepcząc mu jakieś słowa otuchy, które chyba podziałały, bo mała zaraz przestała płakać.
- Na twoim miejscu uważałabym co komu mówię. Różni są ludzie i różne kultury, swoim nieobyciem możesz kogoś obrazić. - Priya przerwała, bo do pokoju wjechał wózeczek z przekąskami.
- Słodycze! Najwyższa pora. - Podbiegła wraz z innymi dziewczętami objadać się smakołykami.

“Jestem smokiem, my nie dbamy o to, czy kogoś obrazimy… zazwyczaj” stwierdziła w myślach Godiva, bo teraz zależało jej by nie obrazić wychowanki młodej wdowy i Hali. Przez chwilę wodziła łakomym wzrokiem po pupie swojej znajomej i zerknęła jeszcze na kształtną Amal w bieliźnie. Może i była z niej gadzina… ale ładna. Następnie dołączyła do stadka objadających się dziewcząt, aczkolwiek jadła słodycze powoli i z gracją, delektując się ich smakiem. Byłoby nawet przyjemnie, gdyby stadko kuropatw nie rozmawiało o penisach i o tym jacy to faceci są obleśni, beznadziejni, nudni, brzydcy i myślący tylko swoim sprzętem. Najwyraźniej przedstawiciele płci przeciwnej są zakompleksioną bandą idiotów, którzy najchętniej nie wychodziliby z łóżka i nie puszczali swoich żon samopas w obawie, że te okażą się inteligentniejsze od nich. Tylko seks, seks, seks marne komplementy, niepotrzebne prezenty i ciągła nieustawiczna rutyna w zamknięciu.
Cóż… najwyraźniej już od najmłodszych lat kobiety trenują swoje córki na zajadłe, dwulicowe żmije. Co z jednej strony było przyjemne, bo były krewkie i namiętne, ale z drugiej… przerażające. Lepiej nie odwracać się do nich tyłem po kłótni, bo skończy się to kosą w żebrach.

Skrzydlatą bawiło to ich narzekanie. Uśmiechała się ironicznie, jakby znała jakieś egzotyczne sekrety, co rzecz jasna spotkało się z krytyką w postaci kwaśnych uśmieszków i dwuznacznych wymian spojrzeniami między zebranymi. Zapewne na nic by się zdały jej tłumaczenia, że znała… niejaką Chaayę i jej dziką stronę (choć nie znała imienia tej strony, które brzmiało: Umrao) i to jak bardzo potrafiła pragnąć tego, na co one narzekały.
Dlatego będąc… mimo wszystko dość uczynną i przyjazną samicą, nieśmiało pytała o… pozycje stosowane w łóżku i wspomniała, że zawsze można uczynić ów stosunek… ciekawszym i przyjemniejszym doświadczeniem. Chodźby poprzez grę wstępną. Bądź, co bądź, Godivie nie mieściło się w głowie to, że z jednej strony narzekały na seks i straszyły nieletnie ich przyszłą pierwszą nocą, a z drugiej nie czyniły nic, by te doświadczenia uczynić… miłymi. Po pewnym czasie miarka się przebrała i jedna z nieznajomych w mało zawoalowany sposób ”poprosiła” białoskórą wojowniczkę o opuszczenie pokoju.
- Masz tupet wpraszać się do prywatnych komnat i jeszcze wciskać ten swój biały nosek w nieswoje sprawy, prawiąc morały na tematy o których nie masz najmniejszego pojęcia. Wyjdź stąd zanim zdenerwujesz starszyznę lub co gorsza naszą Amal.
Młoda dziewczyna niemal trzęsła się od gniewu, który starała się trzymać na wodzy. Niemniej… skoro już jedna odważyła się rzucić kamieniem, te, które jeszcze nie były zdecydowane do ataku, właśnie podjęły decyzję.
- Kto cie tu w ogóle zaprosił? Nie jesteś, ani rodziną, ani przyjaciółką panny młodej! - syknęła nastolatka o dwóch, długich warkoczach, spływających jej po plecach.
- Nie dość, że tu przyszłaś wiedziona zapewne wścibskością, to jeszcze nas tu oceniasz i pouczasz. Nie dość, że nie masz taktu, to i wstydu…
- Co się dziwisz białej barbarzynce… pewnie trafiła tu z ulicy, dzięki łasce przełożonych i myśli, że złapała samego boga za nogi… założe się, że to jakaś bezwstydna ladacznica. Słyszałaś jak się dopytywała? Nas? Pierwszy raz widzę ją na oczy, bałabym się jej powiedzieć ile mam drzwi w domu, a co dopiero jak to robię z moim mężem.
Kanak odłożyła talerzyk z ciasteczkami i speszona wzięła skrzydlatą pod łokieć.
- Chyba powinnaś już się zbierać… - szepnęła cicho, starając się odciągnąć Jaenette od zarzewia problemu, którym powoli zaczęły interesować się matrony i obie Karim.
- Przecież nikogo nie pouczałam… tylko grzecznie proponowałam… nie rozumiem tego narzekania, które przecież nic im nie daje - mruknęła cichutko, urażona ich uwagami smoczyca, dając się jednak odciągnąć od pozostałych kobiet.
- Już, już cicho… - Dziewczyna otworzyła drzwi i wyciągnęła je od coraz głośniej pomrukujących weselniczek. Gdy znalazły się na korytarzu, Priya upewniła się, że alkowa jest szczelnie zamknięta i rozejrzała się, dostrzegając Chaayę, która jak ją Godiva zostawiła, tak stała.
- Co ci strzeliło do głowy, by wypytywać o takie rzeczy? - spytała w końcu, widząc, że bardka chyba nie bardzo kontaktuje. Zapewne wypiła zbyt dużo alkoholu. - I serio? Gra wstępna? Umilanie sobie stosunku, by był przyjemniejszy? Dobra… nie chcę wiedzieć. - Kaligrafistka potrząsnęła głową. - Chodź, odprowadzę cię do sali balowej.
- Przecież o tym gadały i narzekały na to - szepnęła cicho wojowniczka, obejmując czule dłoń przyjaciółki. - Przepraszam, że ci zepsułam to przyjęcie.
- Przeprosiny odrzucone - odparła jej zmęczonym głosem znajoma. - Jesteś z innego świata, a my z innego, wiem, że nie chciałaś źle… ale wyrządziłaś nam wiele niedobrego. Po prostu zapomnijmy o całej tej nocy, dobrze?
- Dobrze - odparła spolegliwie drakonka, lekko ściskając dłoń dziewczyny, jakby starając się ją pocieszyć. Jarvis najwyraźniej miał rację starając się uniknąć tego wesela.

Schodzenie w kompletnej ciszy na parter hotelu, było prawdziwym wyzwaniem wytrzymałości i silnej woli. Tym bardziej, że pisarka z pustyni, nie miała z tym najmniejszego problemu. Była swobodna w swym milczeniu i swobodna w gniewie lub urazie, której nawet nie okazywała. Cisza ta, nieco pomagła Jeanette, która czuła się przybita sytuacją. Obelgi dziewuch na górze nie mogły specjalnie przebić jej łuskowatego ego i tak czuła się od nich lepsza, więc były dla niej jedynie sforą obszczekujących ją małych i niegroźnych piesków… które mogłaby przegonić… gdyby tego chciała. Co innego Hala i Pryia, to ich zdanie było dla niej ważne. To pozwalało skupić się na milczeniu i na dotyku jej dłoni, oraz biciu własnego serca.

Przejście długimi korytarzami, od recepcji, i kolejnymi schodami na dół, było o tyle wygodniejsze, że smoczyca po prostu zdążyła już do ciszy przywyknąć.
Muzyka, i śmiech bawiących się, która coraz głośniej dochodziła do obu pań, była nieco abstrakcyjna z pierwszej chwili, ale też nie na tyle nieznośna.
W końcu kaligrafistka puściła rękę włóczniczki, gdy przeszły przez wielki, zdobiony portal do sali haram. Na parkiecie było prawdziwe zamieszanie, gdyż grupa mężczyzn, podniosła tron z panem młodym i wesoło tańcowała, kiedy nieborak w powietrzu, łapał się czego mógł, by nie spaść.
Kanak uśmiechnęła się pod nosem, widząc przerażonego wujka, jedną ręką, obejmującego oparcie, a druga trzymającego turban, by nie spadł mu z głowy.
- Tu się rozstaniemy - odparła do Godivy. - Muszę powiadomić te na górze, że zaraz trzeba się będzie ewakuować, bo Ravi długo nie wytrzyma w takiej atmosferze.
- Kanakpryiu… dziękuję za wszystko… - Uśmiechnęła się drakonka, na moment chwytając za jej dłonie. - Naprawdę cieszę się, że cię poznałam. Mimo, że ty pewnie masz odmienne zdanie i… chciałam jeszcze… - Spojrzała na pana młodego. - Przeprosić cię za coś. Bo chyba źle mnie zrozumiałaś. Nie uważam twojego wuja za... kogoś słabego. Wygląda na bardzo sympatyczną i miłą osobę. Kogoś z kogo można być dumnym.
- Ale z jego żony już nie… - Dziewczyna wykrzywiła się gorzko i wyswobodziła się z ujęć. - Powodzenia orchideo, na pewno znajdziesz taką, która będzie bliska twemu światu i sercu. - Mówiąc to ruszyła w drogę powrotną, kiedy pan młody zaczął walić kogoś po głowie, by dać mu znać, że chce znaleźć się z powrotem na ziemi.
- Tak. Z jego żony już nie - westchnęła smętnie kobieta, spoglądając tęsknie za Kanakpryią. Następnie przyjrzała się panu młodemu. - I ja tobię życzę też… czegoś takiego Pryiu.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 02-03-2019, 13:14   #232
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Jej ciało nie chciało się poruszyć, zupełnie jakby ktoś unieruchomił jej członki w kamiennych okowach. Kamalasundari poczuła się w potrzasku, tym bardziej przerażającym, gdyż cela w której utknęła znajdowała się w jej własnej głowie. To nie miało tak wyglądać… to nie miało się tak skończyć, a jednak wesele do głębi ją poruszyło.
A może… owe poruszenie trwało w jej duszy od momentu tego pamiętnego dnia, kiedy została po raz pierwszy sprzedana? Może jej strach, panika, osamotnienie, niezrozumienie i chęć przeżycia, ta pierwotna i zwierzęca chęć przetrwania, nigdy nie odeszła w zapomnienie?

Maska Nimfetki, choć utkana w wątłe i kruche ciało, była jedną z najstarszych i najsilniejszych emanacji. Chaaya oddała jej swe dobre serce, by ta mogła powstać z niematerialnych myśli i stać się prawdziwą istotą. To przez nią tawaif stała się nieczuła, ponieważ nie miała już czym czuć radości, szczęścia, miłości, wdzięczności, zachwytu, ekscytacji…
Teraz… wpatrując się w drzwi do alkowy panny młodej, Nimfetka, niczym złodziej marionetek, podcięła wszelkie nici poruszającymi ciałem i zawładnęła umysłem tej bezładnej powłoki jaką się stała bardka.

Zawładnęła nią… skazując siebie, i ją, na więzienie i potępienie, tym boleśniejsze, że było to skazanie dobrowolne.
Ferragus wiedział, że noc którą przeżyła młodziutka tancerka nie należała do jej najgorszych w życiu. Piekło jakie przetrwała w niewoli miało się nijak do tej jednogodzinnej chwili grozy, gdy zamknięta w pomieszczeniu z kryształu, błagała babkę o jeszcze jeden dzień pozostania dzieckiem.
Kochanek nie okazał się potworem, rozdziewiczenie nie bolało i nie krwawiło tak jak sobie wyobrażała, a cała noc zeszła więcej na rozmowie i grach, niż erotycznych igraszkach. Mężczyzna, którego wybrała jej Laboni, był stary, owszem, i mało przystojny, ale za to czuły, cierpliwy, wprawny i znający się na rzeczy. Zadbał o młodziutką kurtyzanę tak, by przestała się go bać, sprawił, że go polubiła, że się ośmieliła. Poczekał by to ona pierwsza go dotknęła, a gdy już to zrobiła, dołożył wszelkich starań, by zaznała przyjemności.
Być może dlatego smok nie wiedział dlaczego tak uparcie kobieta zamykała się w tej jednogodzinnej celi niepewności i wielkich, wyimaginowanych strachów czających się w cieniu pod łóżkiem. Nie wiedział i nie chciał wiedzieć.
Gdyby nie Kanakpriya, siłą wymusiłby na swym naczyniu do wzięcia się w garść. Pokazałby jej kto tu rządzi.

- Przepraszam… stoisz tu w samotności i ciemnościach, zaczęłam się zastanawiać czy dobrze się czujesz? - Młoda kaligrafistka przyglądała się badawczo ślicznej twarzy Dholianki. - Halo… słyszysz mnie? Potrzebujesz się położyć lub napić czegoś chłodnego? - spytała, nie uzyskawszy odpowiedzi. Zatroskana położyła dłoń na nagim ramieniu nieznajomej, która jak pod dotykiem zaczarowanej różdżki, drgnęła i ożyła.
- Przepraszam… mówiłaś coś do mnie? - Kamala skupiła wzrok na dziewczynie, nie będąc do końca pewną gdzie była i co robiła.
- Pytałam się czy wszystko z tobą dobrze? Źle wyglądasz… za dużo wypiłaś? Kręci ci się w głowie?
- Nie! Nie, nie… nic nie piłam. - Sundari wycofała się nerwowo, zawstydzona tym stwierdzeniem. Również Priya zarumieniła się, gdy zdała sobie sprawę, że źle ją oceniła.
- Przepraszam pani… nie chciałam wyjść na niemiłą. Po prostu pan młody niedługo tu przyjdzie i pomyślałam, że może nie powinien… - Dziewczyna coraz mocniej zaczęła zaplątywać się we własnych zeznaniach.
- Pan młody… - Tawaif obejrzała się z przestrachem na korytarz wiodący do schodów. - Tak wcześnie? Czy panna… czy panna młoda jest już gotowa?
Jedno spojrzenie na speszoną i zatroskaną Kanak, poinformowało złotoskórą, że Amal nie była gotowa, a przynajmniej pod względem kąpieli i zmiany stroju.
- Idź dziecko… idź jej pomóc, ja… ja postaram się go na chwilę zatrzymać.

Minuty mijały. Chaaya narzuciła welon na twarz i cierpliwie czekała u góry schodów. Za jej plecami, na końcu korytarza, znajdowały się drzwi wiodące do sypialni państwa młodych. Odkąd pisarka weszła do środka, żadna z kobiet jeszcze nie wyszła.
Bardka wiedziała, że jeśli tak dalej pójdzie, będzie musiała mocno grać na zwłokę, a to mogło wiązać się z niemałym skandalem. Cóż nie pierw…
Usłyszała kroki. Ciche, lekko szurające od znużenia i wystarczająco ciężkie, by uznać je za męskie. Kobieta przyłapała się na tym, że zaciska dłonie w pięści, więc skupiła się, by je rozluźnić i lekko złożyć w geście cierpliwości, pokorności i oczekiwania.
Mężczyzna wychodzący zza zakrętu półpiętra, na widok niespodziewanej przeszkody… a może zjawy, otworzył w zdziwieniu szerzej oczy. Wspiął się powoli, wpatrując się delikatne ręce, smukłe ramiona, uwypuklony welonem i gorsetem dekolt, szczupłą kibić i kształtne niczym dzwon biodra, odziane w powłóczystą lenghę. Zawstydzony i zbity z tropu, spróbował wyminąć nieznajomą, której piękna nawet granatowy welon nie był wstanie zakryć.
Migdałowe oczy wpatrywały się w niego bystrze i oskarżycielsko… zuchwale. Tancerka zastawiła mu drogę, nie pozwalając przejść obok.
A więc, to na niego czekała…
Pan młody uśmiechnął się pod nosem.
- Pani, czyżbyś zgubiła drogę z powrotem na wesele? - spytał lekko zachrypniętym głosem, w pięknym, poetycznym dialekcie. Och… kiedy to ostatni raz kurtyzana słyszała dworny, wyrafinowany dźwięk najwyższej mowy języka pustyni?
- Mogę cię zapewnić, że ma droga jest równo pod moimi stopami - odparła, uśmiechając się tajemniczo.
Ravi był zszokowany jej otwartością i pewnością siebie. Nigdy nie miał do czynienia z tawaif, urodził się w mieście białych ludzi i większość życia spędził na podróżowaniu po świecie, dlatego gdy stanął teraz twarzą w twarz z jedną ze swoich „krewniaczek” z zamtuza, zaniemówił oszołomiony jej zachowaniem.
- Ja… kim jesteś? - zdołał z siebie wydusić, ogarnięty coraz większą fascynacją.
- A kim chciałbyś bym dla ciebie była? - zripostowała Dholianka. - Mogę zostać twoim snem, miłosnym wspomnieniem… mogę być wyrzutem sumienia nie dającym o sobie zapomnieć lub… zwykłą przeszkodą na drodze.
Mężczyzna nabrał powietrza do płuc, przytłoczony odpowiedzią i możliwością… wyboru? Czy faktycznie mogła być czymkolwiek czym by sobie zażyczył? Co ona tu robiła? Co knuła? Jakie sztuczki wobec niego poczyniła? Czy w ogóle była prawdziwa?

Wyciągnąwszy rękę, dotknął palcami dłoń znajdującą się gdzieś na wysokości brzucha Kamali. Dłoń ta była gładka i ciepła, delikatna i boląco prawdziwa. Dotyk go palił i trafił całe jego ramię, a jednak nie potrafił przestać, nie potrafił się od niej oderwać.
Przesunął opuszkami po ostro wyeksponowanej kości promieniowej, cofając rękę w przerażeniu. Nie… to nie było przerażenie. To był głód. Głód tak silny, że, aż przerażający.
Mężczyzna złapał za podbródek bardki, wpatrując się w nią jak zahipnotyzowany. Zdawało się, że nie było szans by wyrwał się spod rzuconego na niego uroku. Przepadł…

Ravi nachylił się, jakby chciał złączyć ich usta w pocałunku. Serce Sundari biło jak oszalałe, a więc ten skurwiel… tylko wyglądał na dobrodusznego, ale tak naprawdę był taki jak inni. Gdy tylko nadarzy się okazja, nie powstrzyma swoich zwierzęcych chuci.
- Decyzja należy do ciebie - wyszeptała gdy ich twarze, znalazły się tak blisko siebie, że gładzili się nawzajem oddechami.
Pan młody zamarł i zadrżał. Zacisnął mocniej szczęki, aż zatrzeszczało mu w stawach, po czym odepchnął drobniutką dziewczynę ze swojej drogi.
- Mogłem się spodziewać, że ta Teherka naśle na mnie barwali… ale nie sądziłem, że zdobędzie się na przysłanie dżiniji - wycedził przez zęby, uparcie wpatrując się w drzwi do sypialni, po czym ruszył przed siebie, nieco dysząc z wściekłości, a nieco z wysiłku.
Chaaya wpatrywała się w jego oddalające się plecy, zastanawiając się, czy zyskała Amal dość czasu. Zanim jednak mężczyzna dotarł do drzwi, te otworzyły się, a z wnętrza pokoju wysypało się stadko kobiet, rozstępując się z pokornie schylonymi przed nim głowami. Złotoskóra odetchnęła i nie czekając ani chwili dłużej, zbiegła po schodach na parter.

Nie była jednak w stanie w spokoju ochłonąć, kiedy zaintrygowany portier przyglądał jej się znad udawanej pracy. Rozdygotana ruszyła długim korytarzem prowadzącym do schodów do podziemi, po czym za pomocą magii otworzyła pierwsze lepsze drzwi, by ukryć się w zaciszu, zanim wejdzie między ludzi. Nie mogła trafić lepiej. Znalazła się w schludnym i skromnym pokoju, zrobionym na modłę krajów ceniących ceremonię parzenia herbaty oraz honorowe walki na katany.
Wchodząc na podłogę wykonaną z mat tatami, zdjęła buty, pozwalając stopom odpocząć.

„Co ci strzeliło w ogóle do głowy? Miałaś go czymś zająć, a nie kusić!” karał ją w duchu głos nad wyraz poważnej Deewani.
„Dobrze zrobiła… jest tawaif, lepiej nie mogłaby się nim zająć…” Laboni po raz pierwszy, odkąd Starzec opętał ciało tancerki, stanęła w obronie swojej tworzycielki.
„A to przepraszam… myślałam, że tawaif potrafią także no nie wiem… rozmawiać? Nie po to bogowie dali nam język, by ciągle tylko polerować nim czyjąś gałę…” prychnęła sarkastycznie dziewczynka.
„Mm…” Umrao ożywiła się nieco na myśl o intymnych igraszkach. Zdawało się jednak, że robiła to bardziej na pokaz, niż z własnych chęci zabawienia się z panem młodym.
- Ja… ja spanikowałam… - powiedziała cicho udręczona bardka, krążąc po pokoju niczym duch. - Tak bardzo się bałam… tak bardzo… nie chce się już bać…
~ Nie masz powodu się bać czegokolwiek. Masz w sobie najpotężniejszą istotę w całym tym zapyziałym mieście. Cokolwiek ci zagraża, spłonie w ogniu mocy potężnego smoka ~ odparł buńczucznie Starzec. ~ To inni winni bać się twojego gniewu.
„Przymknij się gadzie! Nie wtrącaj swej zawszonej fujary w nie swoje sprawy!” skarciła go Deewani.
“Uspokój się… Uspokójcie się wszyscy. Nic nam nie grozi. Jesteśmy bezpieczne.” Ada starała się przemówić do rozsądku jej i ich wszystkich, zanim kobieta nie pogrąży się w kolejnych marach wspomnień.
„To wszystko wina Nimfetki i tej jej traumy, minęło tyle lat, a ona dalej to przeżywa jak została sprzedana…” szepnęła Seesha. „Nie można się jej dziwić… byłyśmy małym dzieckiem, kiedy…”
„Nie byłyście już dzieckiem. Regularnie krwawiłyście, co oznacza, że byłyście tak samo dorosłe jak ja czy wasza matka” żachnęła się babka.
„Może fizycznie… ale w środku… byłyśmy bardzo niewinne” wyjaśniła współczująco maska.
„Bzdura” zaperzyła się z dumą i zacięciem matrona, przybierając obronny ton.
„Gdybyś nas wtedy nie zostawiła… gdybyś nas wtedy przytuliła i zapewniła, że wszystko będzie w porządku, może wtedy nie zniszczyłabyś nas i nie zamieniłabyś w potwora.” Głos Kismis, tej Kismis która uwielbiała słodycze i leniwe wylegiwanie się godzinami w łóżku, tej Kismis, która niczym się nie przejmowała i spokojnie drzemała, nawet podczas największych zawirowań w życiu, odezwała się w pełni przebudzona, w pełni dojrzała i odpowiedzialna. „Ale nie przyszło ci to do głowy… nie mogło ci przyjść, bo twoja babka zrobiła z tobą to samo…”

„Pfff” Czyjś obcy głos wdarł się nagle do podświadomości. „Posłuchajcie wy siebie… Brzmimy jak banda oszalałych idiotek. Co za różnica jak zatrzymałyśmy tego faceta… Ważne, że go zajęłyśmy!”
„Rohini MY KOCHAMY!” Jodha brzmiała twardo i gniewnie, przez co zupełnie nie kojarzyła się Ferragusowi z tym psotliwym duszkiem jakim była. „Kochamy Jarvisa i…!”
Ból w piersi, zgiął w pół sylwetkę Dholianki. Wyswobodzona z koszmarów Nimfetka, uświadomiła sobie, że obudziła się w środku drugiego koszmaru. Tym gorszego, iż nie był on teraz nikłym doświadczeniem sprzed lat.
Wyrzuty sumienia wstrząsnęły Chaayą, która chwiejąc się, szukała miejsca gdzie mogłaby zwymiotować. Odkrywszy, że za papierowymi drzwiami znajduje się ogród, wypadła na trawę, pomiędzy rozkwitłe krzewy i nocne, piękne motyle, po czym upadła przed wielką omszoną studnią.
Kurtyzana zaczęła płakać, bo choć torsje targały jej ciałem, to ulga i wyzwolenie nie chciało nadejść.
Jak niewiele dzieliło ją od kolejnej zdrady. Jak łatwo poddała się chwili. Jak słaba i dwulicowa była. Jak głupia, że wierzyła, iż może żyć normalnie.

BYŁA DZIWKĄ!

BYŁA WSTRĘTNĄ KURWĄ!

Była potworem. Była przeklęta.
Zasługiwała na wieczne potępienie. Czego nie dotknęła, kogo nie pokochała… niszczyła, rujnowała, zabijała.
Powinna była wtedy umrzeć. Powinna była zgnić w celi bez okien, razem ze swoim synem. Powinni ją tam byli pochować.

- Czy..? Wszystko w porządku siostro? - Damski głos rozległ się za plecami chlipiącej bardki, która podskoczyła i odwróciła się, w przerażeniu łapiąc za bolące serce.
Stała przed nią czarodziejka z pustyni.Saferanka.
Jej ognistoczerwone szaty, błyszczały nieznacznie w dziwnej poświacie.
Kamala zamarła zdjęta nagłym strachem. Dzięki częsciowo odzyskanym wspomnieniom, wiedziała z kim ma do czynienia i co gorsza, ten ktoś z pewnością mógł ją rozpoznać.
- Co… co się stało z twoimi rogami? - wykrztusiła w przypływie paniki, chcąc jakoś zyskać na czasie.
- Och… zdjęłam je… - Potrząsnęła charakterystycznie głową nieznajoma, przyglądając się żółtymi oczami ukrytej pod welonem twarzy rozmówczyni. - Nie odpowiedziałaś mi na pytanie.
- W porządku - wycedziła złotoskóra, dotykając palcami miejsc, gdzie spływały jej łzy, by woal je osuszył.
- To dobrze, bo chcieliśmy z tobą porozmawiać. Niestety ciągle trzymałaś się tego białego mężczyzny… - odparła gładko maguska. - Chodzi o nath i tego, kto go ukradł…

„Nie patyczkują się…” stwierdziła zgryźliwie Laboni, szykując się na niewypowiedzianą wojnę. „Stąpaj ostrożnie… grunt jest grząski i zdradliwy. Możecie być po tej samej stronie, ale nie koniecznie musicie wyznawać te same zasady moralne.”

- Co chcesz wiedzieć? - Sundari wstała z klęczek, wbijając spojrzenie w potomkinię nagi. Jej ciało i umysł powoli odprężało się i dziwnie znieczulało, jakby ktoś oddzielił ją od wszelkich uczuć. Tak jakby załatano pękniętą ścianę, przez którą sączyła się do pomieszczenia woda.
Nie czuła, nie czuła, nie czuła zupełnie… nic. Była wolna.
Była zdolna do mordu.
Była gotowa zacisnąć ręce na smukłej szyi czarodziejki i ścisnąć jej gardło, powoli dusząc, aż z jej oczu uleci odbicie życia. Wrzuci trupa do wody, by ryby zajęły się niepotrzebnym odpadkiem w postaci jej ciała. Chaaya będzie mogła odejść. Będzie bezpieczna. JARVIS będzie bezpieczny.
Dreszcz podniecenia przeszedł jej po plecach na samą myśl o morderstwie. Palce ją świerzbiły. Nogi rwały się do skoku. Płuca zalewał ogień.
Starzec nigdy nie uświadczył w dziewczynie takich myśli. I cóż… nie był nawet świadom ich obecności, do momentu, aż nie uratował skamieniałej Deewani. Ludzie jednak byli zaskakującymi i nieprzewidywalnymi istotami.
Jakie jeszcze sekrety skrywało jego naczynie? Ile masek jeszcze w niej tkwiło? Co by się stało, gdyby tawaif miała do nich wszystkich swobodny dostęp? Jakie szkielety skrywało cmentarzysko tajemniczej „pijawki”? Jakiego potwora wypuścił wraz ze wspomnieniami?
Kimkolwiek była teraz aktualna Chaaya. Była zima. Zimna do szpiku kości, a nawet głębiej. Była niczym dotyk upiornej duszy, która powstała tylko po to by nieść cierpienie, karmiła się nim, tego był pewien. Karmiła się również strachem… nie tylko innych ale i swoim własnym. Kamalasundari bała się samej siebie. Wiedziała, że jest zła, a jednak nie potrafiła się powstrzymać. To było silniejsze od niej… była głodna, była spragniona. Saferanka musi umrzeć. Musi zginąć w najgorszy, najbardziej brutalny sposób.

- Nie wiem czy wiesz, ale wysłało mnie tu pewne zgromadzenie. - Magini wyciągnęła, spod kołnierza sukni, medalion w kształcie siedmioramiennej gwiazdy. - Nazywamy się…
- Sebt khatayaan mumyada… - przerwała jej tancerka, robiąc krok w kierunku zaskoczonej rozmówczyni.
- Tak… a więc wiesz czym się zajmuję i zdajesz sobie sprawę jak niebezpieczne jest to zajęcie. Nazywam się Tahleela’laudurii, zostałam przydzielona do sprawy odnalezienia jednego z… grzechów. Nasza matka przepowiedziała pojawienie się w naszym wymiarze pierwszej z rodzeństwa… Jak już zapewne wiesz - jednego mamy już w pełni złożonego i bezpiecznie zabezpieczonego przed niepożądanymi. - Pokazała na medalion spoczywający jej na piersiach. Kurtyzana była tak pochłonięta planowaniem zbrodni, że z początku nie zwróciła na niego uwagi. Teraz jednak przyjrzała się gwieździe. Czwarte ramię, licząc od góry i na prawo, należało do…
G…U… Gula.
Starzec przeczytał imię wyryte świetlistymi runami z niejakim trudem. Daemon-księga. Skoro widział napis, widziała go także Chaaya, a jeśli widziała je Chaaya to… to spotkanie nie skończy się dobrze.
- Do niedawna mieliśmy także drugiego pod względną… kontrolą, jednakże zgubiliśmy go z oczu i przepadł. - Słowa nie przychodziły Tahleeli łatwo, jednakże zachęcona milczeniem bardki ciągnęła dalej. - Trzeci… ma być pierwszym i najstarszym z nich wszystkich. A w zasadzie pierwszą. Przybyła tu…

Smocza Jeźdźczyni przestała jej słuchać, zahipnotyzowana wisiorem wielkości grejpfruta. Ramiona gwiazdy wyrzeźbione były w kształt pofalowanych, niczym języki ognia, promieni, gdzie dwa z nich były podpisane.
Dwa promienie.
Dwa imiona.
Czerwonołuski mógł odczytać tylko jedno. Drugie wiło mu się przed oczami, niczym odkryte gniazdo węży. To ono przykuwało wzrok Dholianki. To ono ją przyciągało i mamiło, tak samo jak przyciągało i mamiło ją spojrzenie tańczącego generała.
Chłód w sercu ustąpił pod naporem dojmującej tęsknoty i miłości. Gad był pewny, że dziewczyna zaczęła wspominać Ranveera, lecz to obraz czarownika stawał jej przed oczami.
Bogowie jak ona za nim tęskniła… jak bardzo pragnęła wpaść mu w ramiona…
Dlaczego tu była? Dlaczego zostawiła Jarvisa samego?

- Bardzo trudno było namierzyć jej artefakt. To potężna i przebiegła daemonica. Okrutna i szalona. Zaślepiona… Jest jak choroba, choroba piekielnie inteligentna. Podejrzewamy, że trafiła w ręce tego złodzieja. Śledzimy jego poczynania od dawna. Nie tylko tu w La Rasquelle, ale i…
- A czwarty? - wtrąciła nagle tawaif.
- Czwarty? - odparła zaskoczona tym pytaniem czarodziejka.
- Powiedziałaś, że mamy jednego… - Chaaya wskazała palcem ramię z imieniem Guli. - Drugi przepadł, a trzeciego jeszcze nie znaleźliście… więc kim jest ten czwarty? - Dotknęła palcami drugi, od góry i po prawej stronie, promień.
Nagaji cofnęła się o krok, spoglądając na tancerkę z coraz większym zaskoczeniem, które szybko ustępowało przerażeniu. - Cz-czwarty… - wyszeptała, spoglądając w kierunku wyjścia. - …t-to tajemnica.
- Tajemnica? - Teraz to Kamala się zdziwiła.

„Ślepa jesteś?!” syknęła wściekle maska, której imienia smok nie znał. „Ona coś wie! Coś knuje!”
~ Ale co?
„Chce ci uciec! Złap ją! Złap i zabij! Uduś! UTOP! ZARRRŻNIJ JAK OFIARNEGO KOZZZŁA! Doniesie na nas…”
~ Komu?
„Nie wahaj się. Czy oni się wahali gdy cię sprzedawali? Czy nie byli tacy jak ona? Oni coś wiedzieli… coś co przed nami zataili. Skazali nas na cierpienie, teraz czas byś ty skazała ich.”
„DOŚĆ!” Nimfetka krzyknęła przełamując, dzięki Odwadze, strach ściskający ją i Sundari za serce. „Dość… Wynoś się precz.”
„Nie słuchaj jej… ona chce byś cierpiała. Ona trzyma z nimi. Zmówiła się, tylko po to byś już zawsze była samotną, opuszczoną i bezradną dziewczynką, oczekującą kolejnego klienta w swoim pok…”
„ZAMKNIJ SIĘ! ZAMKNIJ! To ty jesteś cierpieniem! Ty jesteś samotnością. Nie pozwolę ci jej znowu skrzywdzić. Nie pozwolę… nie pozwolę znowu przez ciebie cierpieć.”
Kurtyzana złapała się za głowę, szepcząc w swojej głowie mantrę, która miała ją uchronić od złego.
Tahleela widząc obłęd w oczach Dholianki uciekła bez słowa, zostawiając ją skuloną na trawie.

„Sama tego chciałaś…”
Udipti odeszła, a wraz z jej zniknięciem wróciły uczucia. Wrócił ból i smutek i poczucie winy i zawód… ale i dobroć, nikła i krucha, bardzo naiwna, była niczym światełko w ciemności. Nie dość mocne jednak, by oświetlić złodzieja, który wykradł wspomnienie, zacierając ślad o swym istnieniu. Nie było to jednak ważne w tej chwili. Teraz liczyło się…

„No dobra… to kto wypuścił tą sukę z celi?” Deewani zawołała donośnie, gotowa obić ryja pierwszej lepszej masce. „Nikt się nie przyznaje? Nikt? Czy mam siłą sprawdzić, która była na tyle głupia, by wciskać ten swój niedoruchany zad akurat TAM gdzie ona była schowana?! NO?! ODZYWAĆ SIĘ DO KURWY NĘDZY, BO STRACĘ CIERPLIWOŚĆ!”
Ada chrząknęła cicho… cóż…
„Pozwólcie… że wam wyjaśnię…” zaczęła.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 03-03-2019, 20:09   #233
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Godiva, w kwaśnym humorze, dołączyła do głównej sali, nie poświęcając większej uwagi temu co się działo. Podobnie zresztą czynił jej partner.
Byli tu obcy… prawie nikogo nie znali. Jarvis nie zamierzał nawet nikogo poznawać, a smoczyca straciła serce do rozmowy z kimkolwiek. Nawet Kanakpryią.
Tak więc oboje raczej czekali, aż to wszystko przeminie. Pozorowane ucieczki pana młodego nie wzbudzały u nich emocji w przeciwieństwie do reszty sali. Oboje starali się nie rzucać w oczy… przy czym czarownik robił to dyskretnie… a niebieskołuska ostentacyjnie.
Jej napięta sylwetka i zimne spojrzenie, sprawiały, że wyglądała jak jakaś władczyni, zaproszona na przyjęcie poniżej jej godności. W tej chwili wydawało, że smocza natura wynurzała się spod ludzkiego przebrania.

Przywoływacz ożywił się dopiero, gdy jego “żona”, po prawie trzech godzinach nieobecności, wróciła, i bez słowa zasiadła przy jego boku. Gdzieś po drodze, musiała z powrotem narzucić welon na twarz i szyję, przez co w ciemnościach wyglądała nieco jak bezgłowy posążek.
~ Dobrze się bawiłaś? ~ zapytał ciepło jej kochanek, uśmiechając się do niej.
~ Mhm ~ odparła enigmatycznie. ~ A ty?
~ Źle bez ciebie. Tęskniłem za tobą ~ odparł szczerze “mąż”.
~ Przepraszam, nie planowałam zostać tak długo…
Chaaya ukradła, z półmiska z owocami, drobne, różowe winogrona, które zaczęła chrupać. ~ Poznałeś kogoś miłego? Jak tam nasz towarzysz Hitrik i jego przygłupi syn?
~ Zajęci sobą… mam nadzieję. ~ Magik rozejrzał się dookoła. ~ Dla mnie to tu są prawdziwe towarzyskie moczary. Łatwo wpaść w pułapkę… nie tylko inna kultura, ale i inna kasta. Nie mamy punktów zaczepienia do rozmowy.
~ Tak mi przykro… ~ Bardka była wyraźnie przybita i wyrzucała swoje błędy. ~ Dlaczego mi nie powiedziałeś wcześniej? Nie zostawiłabym cie samego.
~ Nie martw się tym. Nie jesteśmy ze względu na mnie. A ty mi jakoś wynagrodzisz moją samotność. ~ wyjaśnił czule mężczyzna i przypomniał dziewczynie. ~ Miałaś się dobrze bawić. Czy nie tak?
Dholianka ścisnęła dłoń wybranka i przyciągnęła do siebie. Z jakiegoś powodu zadawała się być roztrzęsiona, ale trudno było ocenić, skoro nie widziało się twarzy… a w zasadzie głowy, szyi i ramion.
~ Jarvisie… ~ upomniała go z płomiennym, niemal fanatycznym przekonaniem. ~ Przecież ja jestem twoją…

“Tawaif?” spytała usłużnie babka, a głos jej był tak słodki i jadowity, że przyprawiał o mdłości.

~ Jestem twoją... przyjaciółką prawda? Towarzyszką przygód… kochanką. I pochodzę z pustyni i... choć to na czym siedzimy niekoniecznie jest piaskiem, to uwierz mi jesteśmy w samym sercu Rozgrzanych Piasków. Nie powinnam cie zostawiać. Mogło ci się coś stać… bardzo cie przepraszam.
~ Co mogłoby mi się stać, poza upiciem od nadmiaru alkoholu? Jesteśmy na weselu honorowymi gośćmi. ~ Dłoń czarownika sięgnęła ku dłoni kurtyzany. ~ Nic mi tu nie groziło. Dobrze o tym wiesz. Nie przejmuj się tym. Nic mi się nie stało Kamalo. Uśmiechasz się pod tą… tym welonem? Obyś się uśmiechała… bo inaczej, będę musiał znaleźć sposób, by uśmiech zagościł na obliczu mojej żony.
Sundari zwiesiła głowę jakby była bardzo znużona.
~ Wracajmy do domu ~ odparła płaczliwie. ~ Proszę… wracajmy już do domu.
~ Nie musisz o to prosić. Możemy już stąd wyjść. Godiva… też ma na to ochotę ~ odparł mag i wzruszył ramionami w zamyśleniu. ~ Więc jeśli obyczaj na to pozwala, to oddalmy się zgodnie z jego zasadami.
~ Chodźmy więc, pan młody w sypialni i raczej już nie będzie żadnych atrakcji związanych z ceremonią zaślubin.
Tancerka była gotowa wychodzić, nawet pierwsza wstała, ciągnąc ukochanego za sobą.
Drakonka… też ruszyła po chwili, wyraźnie zamyślona i coś chyba knująca.
Kierowała się w ich kierunku, by wraz z nimi opuścić to miejsce.


Opuścili budynek i tu… smoczyca odezwała się machając ręką.
- Wy już sobie wracajcie sami. Ja… ja muszę pomyśleć. Muszę się przejść. Może zmienić? Za dużo przebywam w tej formie. - Westchnęła i ruszyła w przeciwną stronę.
- Więc… gdzie teraz moja żona oczekuje swojego męża i spełnienia przez niego małżeńskich obowiązków? - zapytał Jarvis trwożliwie i dodał pospiesznie i przesadnie teatralnie. - Tylko wiesz... dla mnie to pierwszy raz.
Chaaya po całym tym cyrku i emocjach, które boleśnie tkwiły w jej sercu, ostatnim czego chciała to udawać dziewiczą pannę młodą i spędzać resztę nocy na igraszkach. Czuła się jednak coś winna czarownikowi, więc opanowała się i wzięła w garść. Była profesjonalistką.
Była dziwką, jakby to grzecznie ujęła w słowa Laboni.
A którz był najlepszym aktorem na świecie jeśli nie dziwka?
- Skąd mam wiedzieć panie, jesteś mym pierwszym i jedynym mężem… - odparła gładko, choć głos jej lekko drżał. Czyżby się bała samotności ze swym mężczyzną?
- Chodźmy do domu… nie godzi się, byśmy rozmawiali o tych rzeczach na ulicy.
Z pewnością przemawiała przez nią skromność.

- Dobrze moja śliczna. - Mężczyzna objął kochankę i przytulił do siebie. - Noce bywają zimne. Nie chcę byś zmarzła.
Było to kłamstewko, wymówka, by ją objąć. Nie obłapiał jej jednak jak lubieżnik, mający obmacać śliczną dziewuszkę, a raczej jak ktoś, kto chce, by poczuła się przede wszystkim… kochana. Było to nieznane jej uczucie, ale przyjemne. Bardka uśmiechnęła się, zwieszając głowę i opierając się skronią o ramię przywoływacza.
- Z twoją siostrą wszystko w porządku? Zdawała się być… pokonana przez coś…
- Przez własną naturę. Wyobraź sobie jelenia pośród lasu zwisających pnączy. Natura jelenia każe mu ruszać do przodu i przeć nie bacząc na przeszkody. I plątać się w kolejne pnącza i kolejne, nie zwracając uwagi, że rozsądek podsuwa ostrożne i spokojne stąpanie. - Uśmiechnął się magik. - Natura jednak, to coś, co niełatwo pokonać… tym bardziej, gdy jest się istotą powietrzną jak smok. Godiva jest za młoda… nie nauczyła się jeszcze za dobrze kłamać i być subtelną… Takie lekcje trzeba poczuć na grzbiecie, ale nie przejmuj się. Jak ją znam, szybko się wyliże. Ona jest twarda nie tylko smoczą skórą. - Uśmiechnął się do złotoskórej, dodając. - Ot, próbowała być miła i sympatyczna i zraziła swoim nadmiarem szczerości osobę, którą zdążyła polubić. Teraz to przeżywa.

Jarvis przymknął oczy wyjaśniając po skontaktowaniu się ze swoją partnerką. - I obawiam się, że jej suknia nie przetrwa tej nocy.
- Szkoda… to była dobrze wykonana suknia i dobrze się na niej prezentowała - stwierdziła po namyśle tawaif, której żal było nie tylko skrzydlatej, ale i pieniędzy i wysiłku włożonych do stworzenia dzieła, które na sobie nosiła. - Powiedz jej… proszę, że ból minie i nie musi być dzielna…
Kamala westchnęła ciężko, po czym unosząc nieco welon zaczęła niuchać towarzysza, udając przy tym, że coś bardzo ciekawego machało do niej po drugiej stronie ukochanego, co koniecznie musiała zobaczyć.
- Dla niej ta suknia jest symbolem porażki, więc już by jej nie założyła - stwierdził czule czarownik, pachnący alkoholem i słodkimi ciasteczkami. Żadnych kobiecych perfum na szczęście… na jego szczęście.
- A sama Godiva… cóż… ona jest osobą, która szybko podnosi się po upadku. Zapewne w ciągu dwóch dni jej przejdzie. W dzień jeśli znajdzie sobie nowy obiekt westchnień.
Kobieta nie bardzo go słuchała, skupiona na inhalowaniu się jego zapachem. Działał na nią odprężająco i dawał poczucie bezpieczeństwa, czegoś stałego. Coś jednak sprawiało… być może zmęczenie przygodami, być może chorobliwa zazdrość i paranoja, lub po prostu miała TE dni, co nie dawało jej spokoju i siało w jej sercu niepokój.
- Javisie… czy ja ci się znudziłam? - spytała, strzelając prosto z mostu, między oczy, tak by zabić na miejscu, a na pewno zbić całkowicie z tropu.
- Co? - zdziwił się przywoływacz, zerkając zaskoczony na dziewczynę. Zaraz jednak dodał, wpatrując się w jej oczy. - Kamalo… jedyne co mnie powstrzymuje przed rzuceniem się na ciebie i wykorzystaniem najbliższego zaułku na lubieżne zabawy jest ta śliczna suknia. Wystarczy, że swoją potarga Godiva. Ty nie musisz narażać swojej.
- Hm… to w takim razie… - Sundari bardziej brzmiała na skołowaną, niż rozgniewaną. - Czy byłeś wczoraj ze mną na plaży?
- Byłem. - Przypomniał sobie magik i mocniej przytulił kochankę. - Nie znudziłaś mi się Kamalo. Jak mogłabyś się znudzić? Raczej ja powinienem spytać, czy nie robię się dla ciebie za monotonny.
- Nie wierzę ci… jeśli to byłeś ty… - Chaaya zmusiła rozmówcę, by spojrzał jej w twarz. - Powiedz mi jak się stamtąd wydostaliśmy.

Zamiast odpowiedzi, Jarvis przytulił tancerkę i zaczął zachłannie całować. Tulił zaborczo do siebie, wodząc dłonią po jej pośladkach, a po rozsmakowaniu się w ustach, zaczął pocałunkami obdarzać szyję.
Dholianka pisnęła cicho, bo takiego ataku się nie spodziewała. W pierwszej chwili chciała protestować i uciekać, ale przecież sama się o taki los prosiła tam na plaży i tu… teraz. Wytrzymała więc jak dzielny żołnierzyk, drżąc jak listek na osice i wstydząc się, bardzo, bardzo się wstydząc i ciesząc zarazem.
- Jesteś najpiękniejszą istotą w tym mieście - mruczał wyraźnie spragnionym głosem jej kochanek. Spragnionym jej ust, jej pośladków… czemu dawał dowód dotykiem palców i pocałunkami na jej wargach. - I nie myśl. Niech ci nigdy nie przyjdzie taka myśl, że możesz mi się znudzić.
Na razie łatwo było poddawać się jego pocałunkom, o tej porze nikt się nie kręcił po uliczkach, ani nie pły… odgłos wioseł świadczył o płynącej gondoli, ale to nie przeszkadzało mężczyźnie całować ust tawaif, zachłannie i lubieżnie.
- Ja nie mogę… przestać się martwić... - wyznała speszona kobieta, tuląc się płocho do ukochanego ciała. Nikogo tak w życiu nie pragnęła jak właśnie czarownika. Chciała być dla niego najpiękniejsza, najwspanialsza, najdelikatniejsza, najdroższa i co najważniejsze najlepiej zadowalająca jego męskie potrzeby.
Starzec mógłby łaskawie przytaknąć wspomnieniu babki, że nie była to zwykła chęć, a niezdrowa obsesja, która przeradza się w manię, no ale przecież nie zgodzi się z tym rozkrakanym czupiradłem! Miał swój honor.

Gondola zamiast minąć całujących się zakochanych, jak na złość podpłynęła bliżej nich.
- Może was podwieźć? - spytał zmysłowy w swojej naturze, kobiecy głos. Eleonora Pienazzane wychyliła się z budki, uśmiechając się ciepło. Jej strój, był… zgodny z tradycjami ludów pustyni i określał ją jako młodą wdowę. Był też kosztowny, jakby wybierała się na wesele, lub z niego wracała.

“Niech cie czort zajedzie w tą chudą…”
“BABCIU!” Nimfetka przerwała oburzona, zachowaniem wspomnienia opiekunki, które zasępiło się.
“Ty mały, pokraczny kurwiku…”

Kiedy babka przepychała się słownie z maską, Kamala zacisnęła mocniej palce na przytulanym partnerze. Z jakiegoś powodu, w tej chwili, podzielała zdanie Laboni, tylko dodałaby do tego jeszcze niespodziewany i szybki zgon, najlepiej tu i teraz.
~ Ta lafirynda przebrała się w MOJE ubranie! ~ syknęła, dzięki bogu tylko telepatycznie. ~ JAK ŚMIE BEZCZEŚCIĆ MOJĄ KULTURĘ I JESZCZE NAM PRZERYWAĆ?!
~ Najwyrażniej ma do nas jakiś interes. Tylko taki powód widzę ~ wyjaśnił Jarvis, cmokając ostentacyjnie kącik ust Sundari, by podkreślić swój obiekt zainteresowań i wskazać Eleonorze, że jej uroda nie robi na nim wrażenia.
- Nie skorzystamy. Noc jest wyjątkowo idealna na spacery - odparł następnie uprzejmie przywoływacz, a Pienazzane spojrzała na oboje i dodała. - Rozumiem. Więc powiem krótko. Widziałam was na weselu. Uroczo razem wyglądaliście. Mam pewne… interesy do załatwienia. I chętnie bym zatrudniła was do pomocy. Będę jutro na obiedzie w “Pod Bykiem i Toporem”. Czujcie się zaproszeni.
Po tych słowach skinęła gondolierowi i życzyła obojgu kochankom - Udanej nocy.
Chaaya zwęziła oczy w szparki, odprowadzając łódeczkę nieprzychylnym spojrzeniem. Czar chwili prysł… tak jak i resztki jej dobrego nastroju.
- Wracajmy do domu. Śpiąca jestem - burknęła chmurnie.
- Dobrze moja śliczna żonko - przytaknął posłusznie magik i zerknął na odpływającą gondolę. Był… zaniepokojony jej widokiem.
- Może Dartun będzie już wiedział, do jakiej koterii się podczepiła. Jej zainteresowanie nami jest… niepokojące.
- Poszczuję ją Starcem jeśli będzie zbyt natrętna - stwierdziła dziewczyna łagodniejąc od słów ukochanego. - Nie mówmy o interesach… zaraz świt nastanie, poczekajmy z tym, aż się wyśpimy.
- No… a ja mam jeszcze prezent do rozpakowania - odparł Jarvis i cmoknął ucho bardki. - Godiva nie pozwoliła mi spojrzeć jej oczami na twój strój weselny. I bardzo… bardzo jestem ciekaw dlaczego.


W końcu znaleźli się w domu. Tym razem całkowicie sami. Godiva szalała gdzieś na mieście, Nvery daleko w lesie…
Czarownik był jednak blisko i zamierzał sprawić, by kurtyzana zapomniała o nieobecności jej smoczego partnera oraz wszelkich troskach dzisiejszego dnia. A zaczął od przyparcia jej do drzwi, zsunięcia welonu… zachwytu nad gorsetem i pocałunków na dekolcie. Przyjemnie było czuć jego dotyk na rozgrzanej skórze i Chaaya prawie zdecydowała się zapomnieć na chwilę i dać się porwać namiętności.
Jednakże ból jaki przeżywała Nimfetka, oraz gorycz i złość Udipti, skutecznie tłumiły jej chęci.
- Nie teraz, proszę… - ozwała się cicho, czując jak wyrzuty sumienia zaczynały przyprawiać ją o mdłości.
- Dobrze… ale powiedz mi, co cię męczy… gnębi - odparł jej kochanek, głaszcząc czule po policzku i wpatrując się w jej oczy.
- To nic takiego… przepraszam. - Dholianka nie zniosła jego spojrzenia i przekręciła głowę.
- Najwyraźniej nie uporałam się z pewnymi sprawami - dodała sarkastycznie, zmęczona swoją osobą. Poczuła męskie palce delikatnie wodzące po swoim swoim policzku.
- Nie musisz się męczyć sama, wiesz o tym… - odparł cicho Jarvis.
Tawaif pokręciła głową, zaciskając mocniej usta. Zmęczenie zaczynało przeradzać się w gniew.
- Życie jest niesprawiedliwe - burknęła, odtrącając jego dłoń. Po czym przeszła do wanny by uruchomić wodę. - Mówiłam ci, że nie czuje się dobrze w towarzystwie innych kobiet, prawda? - Nie czekała na odpowiedź. - Nie bez przyczyny… one pogardzają takimi jak ja… ale my… my… nie ważne.
- Ty jesteś moją żoną. Tam byłaś moją żoną Kamalo. Obrażając ciebie obrażali mnie, więc… - Mężczyzna zamyślił się i westchnął cicho. - ...nie wiem co w takim razie powinienem ja uczynić, albo ty, albo Jaenette, której bratową obrażano. Chociaż wiem co by smoczyca chciała zrobić.
- Nie jestem twoją żoną - warknęła poddenerwowana Sundari. Zacisnęła dłoń w pięść i siłą woli próbowała się uspokoić. - I nikt mnie nie obraził. Nie wiem skąd ci to przyszło do głowy… po prostu mężatki nas nienawidzą za to, że jesteśmy wolne dzięki temu, że rozkładamy nogi przed obcymi, ale my nie jesteśmy im dłużne. Tawaif nienawidzą ich w równym stopniu co one nas. Użerać się tylko z jednym mężczyzną? - Prychnęła niemal dławiąc się od własnego jadu. - Cóż za problem? Brzydki? Stary? Zrzędzący? Długo nie pożyje, a synowie się nimi zajmą z należytą czcią. Nie ma co rozpaczać… seks w najgorszym wypadku jest raz na dekadzień a w najlepszym raz na kilka, bo ich pan może mieć kilka żon na raz, a mimo to uważają się za takie pokrzywdzone i niedocenione. Banda rozwydrzonych dziewczynek. Bu-hu. Wyszłam za kogoś kogo nie kocham i muszę mu rodzić dzieci, siedząc bezpiecznie w ciepłym domu, pomiędzy wiernymi sługami, w dobrobycie i dostatku. Faktycznie… prawdziwe piekło na ziemi! - Tancerka kopnęła wannę, niemal kipiąc z wściekłości.
- Więc… wygląda na to, że nikomu z nas to wesele się nie udało - ocenił przywoływacz sytuację i wzruszył ramionami. - Nie przyglądałem się za bardzo panu młodemu, ale ona chyba mogła trafić gorzej, a ty… masz przecież ten znak na czole. Ten, który oznacza, że jesteś mężatką… więc… - odparł z łobuzerskim uśmiechem. - Pal licho te wszystkie narzekające na swój los baby… wylegujące się na poduszkach i odpychające ciasteczkami. Łatwo wtedy narzekać.
- TEN ZNAK SAMA SOBIE NAŁOŻYŁAM! - Krzyknęła wściekle i przez łzy Chaaya. - I właśnie dlatego jestem taka wściekła! Ta mała lafirynda nawet nie wie jak dobrze trafiła. Młody, atrakcyjny, dobrze wychowany… nie ma się czego bać podczas pierwszej nocy poślubnej. Może nawet nie będą tego robić, jeśli ona nie jest na to gotowa. Nawet nie wiesz ile bym dała by zamienić się z nią miejscami. Ile bym dała, by mieć kochanego ojca… czułą matkę i spokojne, długie i niewinne dzieciństwo. Przecież ona ma jakieś trzydzieści dwie pory suche! Wiesz ile ja miałam, kiedy mnie sprzedano? Dwadzieścia dwa i trzy tygodnie!
- Też bym wiele dał Kamalo - odparł melancholijnie Jarvis, podchodząc do dziewczyny. - Moje dzieciństwo to głód i strach. To polowanie na szczury i gołębie… ucieczka przed strażą, spanie zawsze z jednym okiem otwartym… tęsknota za jakimikolwiek rodzicami. - Spojrzał na jej czoło. - I ja jestem zły na ciebie. Przecież wiesz, że nie znam za bardzo obyczajów twojego ludu. Powinnaś mi powiedzieć, że moim obowiązek… nie… przywilejem byłoby namalować ten znak na twoim czole.
Złotoskóra przyglądała się smutno czarownikowi. Jej oczy przepełnione były łzami, ale z jakiegoś powodu, żadna z nich nie poleciała jej po policzkach. Wzruszyła bezradnie ramionami.
- To bez znaczenia… nie jesteśmy małżeństwem Jarvisie - stwierdziła, pokonana koszmarami z przeszłości. - Nie rozmawiajmy już o tym… zapomnijmy o tym cholernym ślubie i saferanach.
- Nie jesteśmy… ale kiedyś możemy zostać Kamalo. - Mag pogłaskał ją delikatnie po policzku, nachylił się i cmoknął w usta. - Obiecałem przecież, że nigdy cię nie zostawię, więc małżeństwo jest logicznym krokiem w kierunku spełnienia tej obietnicy. Jak tylko poukładamy nasze sprawy z gościem w twojej głowie.
Kobieta wydała taki dźwięk jakby ją coś bardzo bolało. Łzy jednak wciąż nie popłynęły, a sama bardka przytuliła się do ukochanego jak zagubione dziecko.
- Jesteś dla mnie zbyt dobry… nie zasługuję na ciebie.
- Ciii.. nie jestem, aż tak dobry. - Pogłaskał ją po głowie i szeptał dalej. - Teraz ciebie rozbierzemy, popluskasz się w wannie. A potem położysz na brzuszku na łóżku i dasz mi rozmasowywać swoje ciało tak długo, aż zaśniesz. Co ty na to?
- Nooo… dobrze. - Dholianka przełamała się w końcu i odwróciła tyłem do mężczyzny, by mógł rozwiązać jej gorset.
- I oczywiście możesz podczas masażu ponarzekać na tego swojego małżonka Jarvisa. Nic mu nie powiem - zażartował jej kochanek, zwinnie uwalniając ją od gorsetu. - Dobrze, że okryłaś się tą chustą, bo przyćmiłabyś urodą pannę młodą, wyglądasz zachwycająco.
- Pfff nie zrobiłam tego dla niej, tylko dla ciebie - prychnęła pogardliwie w odpowiedzi, zdejmując welon z głowy. Jej włosy ułożone były w koczek, przepięty miedzianą spinką, którą dostała od przywoływacza.
- I wyglądasz przepięknie… jesteś piękna, zachwycająca… Najpiękniejszy kwiat… musimy kiedyś namalować twój wizerunek Kamalo.
Dłonie magika zabrały się za zdejmowanie z niej spódnicy, po tym, jak z pietyzmem odłożył gorset na stół. W międzyczasie Sundari rozmasowywała obolałe żebra, oddychając z ulgą pełną piersią. Odwróciła się z powrotem twarzą do niego.
- Jeśli chcesz mnie zbałamucić musisz się bardziej postarać - odparła kąśliwie, ale na jej ustach widniał cień uśmiechu.
- Wierz mi… postaram się bardziej. Będę słodził ci uszka komplementami, obsypywał ciało pieszczotami, karmił usteczka słodyczami i pocałunkami… a dziś będę masował twoje ciało niczym posłuszny niewolnik, w nadziei, że moje działania zostaną łaskawie przyjęte. - Jarvis uklęknął by pozbawić dziewczyny bucików. Na co łaskawie mu pozwoliła.
- A co z moim mężem? Jeśli nas nakryje to co wtedy? - spytała jakby od niechcenia.
- Zrobię to co robi każdy kochanek w takiej chwili… schowam się pod łóżkiem… lub szafie - zażartował.
Śmiały był z niego niewolnik, bo ustami musnął jej stopy, namiętnie je całując przy zdejmowaniu obuwia. Tancerka przeczesała palcami jego ciemne włosy i schyliła się, by pocałować w czubek głowy. Zdjąwszy bieliznę, bez słowa zanurzyła się w ciepłej wodzie, odprężając się nieco.
- Podaj mi mydło proszę… muszę umyć twarz - odparła cicho.
- Tak jest moja piękna… - szepnął cicho przywoływacz, podając je kochance. Sam również zaczął się rozbierać do naga, a potem wyjmować jej olejki i pachnidła, które zamierzał użyć na Chaai, jak położy się już na łóżku.
Kobieta po krótkiej relaksacji, zmyła dokładnie makijaż z twarzy i wyszła z wody, nie wycierając się ręcznikiem. Oczy miała półprzymknięte ze zmęczenia, ale zdawała się być już spokojna duchem.
- Jesteś pewien, że chcesz to robić? Możemy się po prostu poprzytulać i iść spać…
- Przytulę się do ciebie i zasnę, gdy ty już będziesz drzemała - odparł Jarvis, spoglądając na nią. - Tak. Chcę tego. Lubię cię od czasu do czasu rozpieszczać Kamalo.
- Przypomnę ci o tym jak następnym razem nie pozwolisz mi wykupić całego asortymentu sklepu z cukierkami - mruknęła dumnie kurtyzana, uśmiechając się jak drapieżna kotka.
Weszła na łóżko i na czworaka przeniosła się na sam jego środek, po czym opadła z westchnieniem na materac.
- Z pewnością to zrobisz i ja ulegnę. Znasz moje słabości… - wyszeptał trwożliwym głosem czarownik i zaczął masaż.
Leniwie wcierał olejki w jej ciało, niczym zwinny sługa. Powoli i z pietyzmem, jakby była jego surową panią. Chaaya nie potrzebowała wiele, by zacząć odpływać do krainy snów. Dosłownie po kilku minutach zwinęła się w kłębek, dając się przytulić ukochanemu, kiedy jej oczy zamknęły się.
- Wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko - wyszeptała nieprzytomnym tonem głosu, po czym zastygła, cicho oddychając.
- Wiem… ale chcę czegoś więcej… chcę, byś była przy mnie szczęśliwa - odmruknął Jarvis i szepcząc do jej ucha opowiastkę na dobranoc. Opowiastkę… która zmieniała się… w sen.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 04-03-2019, 17:16   #234
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Gamnira dzielnie zniosła pokrzykiwania Chaai. Oczywiście okazała skruchę za swoje błędy, ale później… gdy już wędrowali przez moczary tylko we dwoje Gamnira nie wydawała się poruszona i nie wspominała nic na temat wczorajszego wieczoru. A mówiła dużo… i nieustannie. A zaczęła od.
- Mamy tydzień na wyprawę i nauki, więc słuchaj mnie bardzo uważnie, bo będę mówiła tylko raz. Wykonuj moje polecenia bez wahania i nie oddalaj się od obozowiska wieczorami. -
A potem mówiła jeszcze więcej, ale Nveryioth nie miał nic przeciwko jej słowom i głosowi. Nie była to bowiem nudna paplanina o uczuciach… Wszystkie jej wypowiedzi miały w sobie konkret. Te rośliny mają śliską korę więc trzeba się na nie wspinać używając gałęzi, tamten zwierzak którego dostrzegli choć ma śliczne futro, nie jest warty wysiłku upolowania, bo nie da się go oskórować. Skóra jego rozdziera się jak papier etc… Uczyła go opowiadając o wszystkim co mijali, o wszystkim co powinien wiedzieć na temat bagien. Gdzie iść, czego unikać, jak iść.
Uzbrojona w lekką, acz wyraźnie zmodyfikowaną kuszę


czuła się tu na bagnach jak w domu. Poruszała się zwinnie i z gracją. I ta swoboda była widoczna.
Póki co większość zasad była znana Nveryiothowi. Trzymali się ich sami jeźdźcy jak i ich smoki. Informacje na temat bagien, były bardziej ciekawsze. Gamnira wiedziała o nich sporo, choć głównie koncentrowała się na florze i faunie i ich przydatności dla niej jak choćby.

Gamnira wiedziała o nich sporo, choć głównie koncentrowała się na florze i faunie i ich przydatności dla niej samej, jak choćby:
- To są ciekawe ziółka. - Wskazała rośliny z bladymi biało-fioletowymi kwiatkami o silnym, acz nieco nieprzyjemnym zapachu. A których rosło tu sporo, tworzyły wręcz dywan. Był to widok znajomy Nero, choć nie do końca pamiętał gdzie je widział.
- Niewiele roślin lubi negatywną energię, ale ta należy do tych wyjątków. Szczególnie dużo rośnie jej tam, gdzie jest dużo zepsucia i deprawacji naturalnej - wyjaśniała. - Czyli eteryczni nieumarli, którzy wręcz nimi tryskają. Jeśli zobaczysz taki obszar, to wiedz, że tam czai się jakiś wrogi truposz. I omijaj ten obszar szerokim łukiem.
Jak teraz… bo stali przed dość spory obszarem, porośniętym właśnie tymi kwiatki. Powoli Nveyrioth przypomniał sobie skąd je zna. Widział je na cmentarzu, gdzie spotkał elfiego ducha.
- Czyli gdzieś tutaj… musi być trup. - Smok westchnął tęsknie, a malutka gekonica pipnęła ostrzegawczo. - Sprawdzimy do kogo należy? - spytał z nadzieją, przyglądając się mentorce, kiedy Jasrin próbowała wyperswadować mu głupie pomysły z głowy.
- Oszalałeś? Oczywiście, że nie. Mówię ci to po to byś takich miejsc unikał - stwierdziła stanowczo kobieta. - To może być upiór, widmo, zjawa… w najgorszym możliwym przypadku banshee. Żadnego z tych stworzeń nie pokonasz tym swoim łukiem. Potrzebna jest potężna magia i kapłani.
- Aha… a miecz z zimnego żelaza też się nie nada? - Nie dawał za wygraną albinos. - No i… nie musimy z nim walczyć, możemy przecież porozmawiać…
- Rozmawiać? - Tropicielka zdziwiła się, a potem zaśmiała. - Nie… nawet miecz z zimnego żelaza niewiele tu da. Te potworki są eteryczne. Zwiewne i niebezpieczne i wrogie i szalone. - Podrapała się po bliznach. - Z nimi się nie da rozmawiać. Atakują od razu i walczą do śmierci, bo nie większości nie da się permanentnie zabić. Duchy… z nimi teoretycznie możesz, ale problem w tym, że większość duchów ma za sobą bolesny i straszliwy zgon i ta trauma z nim związana, sprawia, że są zazwyczaj obłąkane. I nie potrafią rozumować logicznie, za to instynktownie… - Spojrzała na swego ucznia. - Słuchaj, to co ci powiem teraz, opowiadał mi stary mag. Więc nie bardzo jestem w stanie wyjaśnić ci detali tej kwestii. Są dwie sfery: energia pozytywna, gdzie rodzi się życie i energia negatywna, gdzie życie zamiera. Są przeciwstawne jak ogień i woda. I mają tendencję do niszczenia się. Ty żyjesz, więc jesteś pełen energii pozytywnej, oni nie żyją, więc są pełni negatywnej energii i dlatego chcą cię zabić. Tak to wygląda.
Skrzydlaty kucnął i zerwał kilka białych kwiatów. Długo zastanawiał się nad odpowiedzią.
- Ogień i woda… nie są przeciwstawne, ale rozumiem co chciałaś mi przekazać - odpowiedział, znowu się prostując. Popatrzył z góry na towarzyszkę, po czym się uśmiechnął. Nurtowała go sprawa mrocznych kultystów, nekromantów i czarnoksiężników, oni jakoś nie mieli problemu z dogadywaniem się z nieumarłymi, a przecież… byli przepełnieni pozytywną energią życia. Przynajmniej niektórzy z nich.
- Skoro nie jesteśmy przygotowani, to trudno… wrócę tu z Paro i sprawdzimy, kto tu mieszka.
Gamnira pokręciła głową w zakłopotaniu, wzruszyła ramionami dodała.
- Wasza sprawa. Ja nie radzę. Ciężko jest zabić, czego nie możesz przebić strzałą.

Około południa teoria połączyła się z praktyką, gdy duża rzeka zagrodziła im drogę. I tam Gamnira uczyła Nverego, robić wędki, przynęty i łowić ryby. Umiejętność zupełnie nieprzydatna smokowi, który umiał łowić ryby w swojej naturalnej formie. Niemniej musiał robić to co ona, patrzeć jak wykonywać wędki i słuchać.
- W dżungli to rzeki są twoim punktem zaopatrzenia, a ryby pożywieniem. Owszem, możesz polować na zwierzęta i ptaki… ale jaki sens w tym jest. Upolowanie takiego stworzenia zajmuje zbyt wiele czasu i wysiłku. I albo będzie za małym posiłkiem, albo za dużym. A wtedy większość mięsa i tak porzucisz. Ryby natomiast jest złowić łatwo, a i nie przemęczysz się przy tym. Czysty zysk. Reszta zwierząt jest tyle warta i ich skóra, bądź trofea.- wyjaśniała przy tym.
Popołudnie spędzili więc mocząc kije w rzece i łowiąc ryby w rzece. Więcej niż potrzebowali.
Gdy Nero zauważył ten fakt, Gamnira odparła tajemniczo.- To dla mojego wspólnika.
Nie chciała wyjaśniać kim jest “ów” wspólnik. Niemniej, gdy złowili wystarczająco ryb Gamnira uczyła Nero je patroszyć i przyrządzać je nad ogniskiem. Ba… pokazywała jemu różne przyprawy. A po posiłku, było gaszenie ogniska, dalsza wędrówka z naukami. Aż do kolejnego wieczornego już ogniska. Tam też Nero poznał wspólnika Gamniry.
Przybył po zmroku. Bezszelestnie przemknął po drzewach i pojawił się tuż za łowczynią. Przyglądał się podejrzliwie młodzieńcowi. Wspólnik łowczyni okazał się odmianą pantery.

Małą i dość delikatną w porównaniu z lampartami z ogrodów rodzinnej siedziby jej partnerki.
- Poznaj mojego wspólnika, Wizun… przywitaj się z Nero.- rzekła przyjaźnie Gamnira, ale Wizun tylko zamruczał niechętnie. Musiał wyczuwać, że Nero nie jest człowiekiem. Dobrze że nie był tak gadatliwy jak Gozreh.


Chaaya już zasypiała, oczy się jej kleiły.
Szept na granicy świadomości, cichy znajomy głos.
- Byłem wtedy…
Była w karczmie czując dziwny ścisk w spodniach. Zadymione miejsce, mrok… gdzieś na granicy górskich królestw cesarstwa Alkazamu. Byłego obecnie cesarstwa. Nie wiedziała skąd to wie… nie próbowała zrozumieć. Po prostu to był sen. Poprawiła okulary na nosie, spojrzała na dłoń. Męską, młodzieńczą. Spojrzała niżej, pod stół i zrozumiała czemu jest tak niewygodnie. Nosiła ciasne spodnie i miała więcej ciała między udami niż zazwyczaj. Bo była mężczyzną. A konkretnie...
- Ragaghu… słuchasz mnie?- obróciła głowę w kierunku kobiecego głosu. Ragaghu? No tak, była Ragaghem, była Jarvisem. Biuściasta diabliczka o drapieżnym typie urody i fatalnym “mrocznym”guście jeśli chodzi o dobór stroju. Chaaya wiedziała, że Jarvis zna ją jeszcze z La Rasquelle… wyrwali się stamtąd razem.
- Oczywiście, że słucham.- odparł czarownik. Chaaya wszak była pasażerem na gapę. Widzem tego co się działo. Oprócz diabliczki, siedział tam jeszcze chudy młodzian uzbrojony w długi i dziwny miecz oraz… Stojący na dwóch nogach kot z goglami na łepku repetujący swoją broń. Młodzian nazywał się Cherem, diabliczka Tylvanis, a kot...Mruczek i był stworzony z użyciem artefaktu znalezionego…. tego Jarvis nie wiedział. A choć był świadkiem tworzenia. Nie miał pojęcia na temat samego procesu. Nie był dość wtajemniczony. Mruczek zajmował się statkiem… ich statkiem. I czuł się nieswojo poza… Uzurpatorem.
- Więc?- dopytywała się Tylvanis.
- Czekać trzeba.- odparł czarownik ustami, które były wargami też i Chaai. Czy tak się czuje Starzec siedząc w jej głowie? Jak widz? - Gozreh przyjdzie, gdy znajdzie to czego szukamy.
Zębatkę, brakującą zębatkę. Zlecenie dla ich grupki.
Znajdowali się właśnie dla niej. Była amuletem miejscowego wielmoży, który wraz ze swoją świtą podróżował do swojej twierdzy. Ów “skarb” przekazywany z pokolenia na pokolenie, miał przynosić szczęście. Co było kłamstwem. Zębatka nie przynosiła szczęścia. Była częścią pozytywki , która była mapą i kluczem zarazem.
- Gdybyś zakręciła tyłeczkiem, to może nie musielibyśmy tu czekać na mackowatego.- wtrącił Cherem.
- Mogłeś sam się zgłosić. Ponoć on lubi piękno w każdej postaci, twój tyłeczek jest równie zgrabny.- stwierdził ironicznie Jarvis. Chaaya trochę żałowała, że nie słyszy myśli ukochanego, acz wyczuwała w tym tonie ironię. A Cherem zaczerwienił się dodając.
- Nie lubię być… wiesz…
- Każdy kiedyś bywa wydymany… czasami fizycznie, czasami metaforycznie.- odezwał się filozoficznie Gozreh, który nie wiadomo kiedy pojawił się pod stolikiem.
- I co?- zapytał Jarvis.
- Żona hrabiego nie będzie zadowolona. A służka pewnie wzbogaci się o jakąś błyskotkę w zamian za wypinanie gołego zadka.- odparł kocur z enigmatycznym uśmiechem,
- Na wszystkie dziewięć kręgów... mógłbyś już nauczyć swojego kota mówienia z sensem. - burknęła rogata.- Mógłbyś w końcu nauczyć swojego eidolona mówić do rzeczy.
- I sprawić, że straci swój urok? - zapytał retorycznie przywoływacz, po czym spojrzał na milczącego drugiego kocura.- Tobie to nie przeszkadza, prawda Mruczku?
- Ani trochę panie.- odparł Mruczek.
- Bo koty trzymają się razem.- odparła rogata i zwróciła się do Gozreha. - To gdzie on jest i ilu ma przy sobie?
. - W stajni na pięterku, podążaj głosem jęków i dyszenia. Na dole dwóch rycerzy pod bronią.-
- Dobra... czyli trzymamy się pierwotnego planu? Ty Ragaghu zrobisz zamieszanie tutaj wraz z Mruczkiem, a my w tym czasie zdobędziemy zębatkę.- rzekła Tylvanis odsuwając się do tyłu i otulając mrokiem. Cherem wstał i zasalutował.- Powodzenia szefie.
A sam czarownik zwrócił się do Gozreha.- Wiesz, któregoś dnia nie wytrzyma i nadepnie ci na ogon.
- Tak. Ekscytacja na myśl o tym dniu i jej zawodzie, gdy nie trafi stopą w mój ogon… tylko one podtrzymują moją beznadziejną egzystencję.- odparł ironicznie Gozreh natchnionym głosem.
Jarvis został sam, wyjmując z kieszeni zegarek kieszonkowy. Patrzył raz na niego, raz na zbieraninę wojowników i rycerzy siedzących przy pobliskich stołach. Wśród nich wypatrzył jedynie jednego kapłana i żadnego maga. To mogło im wielce ułatwić zadanie.

Jarvis dopił swój kielich zwrócił się do Mruczka.
- Zasłona dymna. - Kociak kiwnął łebkiem i przekręcił dźwignię przy swoim orężu. Po czym wystrzeliwał raz po raz kulki dymiące czarnym oparem. Sam Jarvis skupił się, by sięgnąć ku mocy i Chaaya czuła jak to robił… jak wyciągał mentalnie dłoń do innego świata, zarzucał sieć i… ściągał stworzenia, by służyły jego celom. Tym razem sięgnął ku mrocznym czułościom piekła wyciągając z nich… stwory które sam nazywał: Lemure… wielkości humanoidy, przypominając grubasy których ktoś ciało stopił niczym wosk.
Rozległy się krzyki o inwazji piekielnej. Wybuchła panika, gdy potwory przywoływacza rzuciły się na rycerstwo. Tym bardziej że kłęby dymu utrudniały ocenienie sytuacji zgromadzonym tu osobom. Nie Jarvisowi co prawda. Obecnie noszone okulary pozwalały mu przejrzeć przez dym. Mężczyzna wyciągnął swój pistolet dubeltowy...i nacisnął spust, oddając jeden po drugim strzał. Prosto w pierś młodego kleryka. Tylko on zagrażał całej tej mistyfikacji, kule wybuchły kwasem raniąc go ciężko… być może zabijając, być może nie. Dla przywoływacza nie miało to znaczenia. Ważne, że kapłan w obecnym stanie przestał być kłopotem. Wraz z dwoma “kotami” pognał w kierunku wyjścia, rzucając od czasu do czasu petardy… by zwiększyć panujący chaos.
A po śmierci dwóch lemure, Jarvis powtórzył proces wzywając dwóch kolejnych będąc tuż za drzwiami karczmy. Wezwał kolejne dwa potwory w miejsce poległych by chaos nie zakończył za szybko. Od strony stajni zaś, podjeżdżali konno jego towarzysze.
- Wskakuj…- rzekła nerwowo Tylvanis podając mu rękę, co zaskoczony przywoływacz uczynił tuląc się do miękkiego ciała swojej przyjaciółki. Mruczek wdrapał się zaś na konia Cherema.
- Co się stało?- spytał mag zaskoczony tym pośpiechem.
Cherem i Tylvanis gnali bowiem co koń wyskoczy w milczeniu, ponurym milczeniu.
Co się stało… ano byli ścigani. Coś czego Jarvis nie spodziewał, po ich planie. Liczył na chaos, który odwróci uwagę wszystkich od kradzieży.
Niemniej to się nie udało. Dlaczego?
- Co… się… stało?- powtórzył głośno czarownik.
- Nasz cel nie chędożył byle służki. Tylko czternastolatkę. Tylvanis to dotknęło, więc… poderżnęła mu gardło.- wyjaśnił Cherem. No tak... Tylvanis przeszła swoją inicjację w tym samym wieku, zgwałcona przez jakiegoś pijanego szlachetkę w La Rasquelle. I jego też zabiła.
- Szlag… - skomentował to czarownik zapewne nie lubiąc komplikacji, tym bardziej gdy te podążały za nimi w liczbie dwudziestu rozzłoszczonych żołdaków.

Niemniej przed nimi była przełęcz, a przy niej spory głaz. Za którego wynurzyła się masywna sylwetka rycerza w czerwonej zbroi.


Masywna, bo miał z dwa i pół metra wzrostu. Skierował czubek włóczni w kierunku pościgu. Owa włócznia eksplodowała i posłała ostrze niczym pocisk wprost w grupę pościgową. I tam… grot eksplodował z olbrzymią siłą, siejąc popłoch i śmierć. Tymczasem żelazny gigant dokręcał do włóczni kolejny wybuchowy grot… by go wystrzelić we wrogów. Zza jego pleców wysunęła się muskularna jasnowłosa kobieta o włosach splecionych w warkocz, opierająca runiczny młot na ramieniu.
- Co tak długo? Macie trybik?- warknęła do nadjeżdżającej trójki awanturników i kotów, podczas gdy jej rycerz kolejnymi wybuchowymi grotami zmusił pościg do panicznego odwrotu.
Sklava, bo tak miała na imię ta kobieta, była faktyczną przywódczynią… a właściwie zleceniodawczynią tej wyprawy. Była przedstawicielką Technomantów, tej samej grupy do której należał teraz Jarvis. I miała za sobą kilka stopni wtajemniczenia więcej niż Ragagh, Tylvanis czy Cherem. I dlatego miała osobistego ochroniarza w mechanicznym pancerzu.

Trybik zmienił właścicielkę. Umieszczony w odpowiednim miejscu pozytywki sprawił, że ta ożyła i po zagraniu krótkiej melodii wyświetliła w magiczny sposób mapę. Cała ekipa nie tracąc więc czasu ruszyła i… kilka kolejnych dni rozmyło się. Choć Chaaya przeżyła każdy z nich będąc gościem w głowie ukochanego, to niewiele z detali zdołała zachować. Ot, twarz i muskularne ciało wojownika który sporadycznie opuszczał swój mechaniczny pancerz, a który dla Jarvisa do końca pozostał bezimienny. Powód tego był prosty… to była monotonna wędrówka przez góry. Każdy dzień się zlewał z kolejnym w jeden ciąg.

W końcu jednak dotarli na miejsce które wskazywała pozytywka. Do ukrytej twierdzy gnomów, która okazała się… górską ścianą. Litą skałą. Gdzie była ta ukryta twierdza gnomów? No...jak sama nazwa wskazywała, była ukryta. Piekielnie dobrze ukryta.
Spędzili cały dzień i całą noc, próbując rozkminić tą zagadkę. I odkryć sekret pozytywki, jak i wejścia do siedziby owej tajemniczej rasy. Dopiero pod koniec kolejnego dnia, odkryli ukrytą melodię w pozytywce. Tę która ujawniła zamaskowane drzwiczki… małe drzwiczki przez które tylko Mruczek z Gozrehem mogli przejść.
- Mam nadzieję, że gnomy przewidziały też opcje dla dużych istot.- westchnął Jarvis i a Sklava skwitowała to słowami.- Jeśli nie to mam różdżkę która nas pomniejszy.
- Wolałbym nie polegać na niej.- skwitował tę kwestię jej ukochany. Tymczasem góra zadrżała i wrota się otwierały. Wrota na tyle duże, że dwóch takich rycerzy w mechanicznych zbrojach mogłoby przejść przez nie bez problemu.
- Dlaczego to wydaje mi się niepokojące?- spytała Tylvanis.
- Nie marudzić mi tu… chodźmy.- zarządziła Sklava, której Gozreh nadał przydomek Prinzessin.

Weszli więc do olbrzymiej sali ozdobionej małymi posążkami brodatych karzełków i karlic w fantazyjnych fryzurach ze szpiczastymi uszami i w dość różnorodnym przyodziewku przypominającym jednak modę La Rasquelle. Pod każdym posążków wypisany był długi i niekończący się ciąg liter, zamiast słów zdań. W suficie powoli obracały się liczne zębatki, a przy kolumnach poruszały się tłoki. Twierdza “żyła”. Co więcej…
- Tutaj nie ma kurzu ni pajęczyn.- stwierdził Cherem. - Przecież to niemożliwe. Gnomy opuściły to miasto setki lat temu. -
Podłoga składająca się z różnokolorowych kafelków oznaczonych różnymi symbolami. I niektóre mogły kryć pułapki. Duża sala w której się znajdowali mogła służyć za bazar, jak i miejsce rozładunku karawan. To tłumaczyło wielkość wrót do tej sali, jak i wysokość sali. Do czego służyły dźwignie przy posążkach tego Jarvis nie wiedział, a co za tym idzie… Chaaya też nie. Sala ta zawierała wiele drzwi. Część miała ludzkie, część gnomie rozmiary. Kilka było olbrzymich. I właśnie z kierunku jednych z tych wrót dochodziły odgłosy… metaliczne i dźwięczące. Coś dużego...

Niebieski metalowy gigant uzbrojony w korbacz i osłaniający się dużą tarczą, przypominający nieco ochroniarza Sklavy. Tak samo wysoki, ale szerszy konstrukt wtargnął do sali po prostu rozwalając drzwi impetem swojej szarż i ruszył wprost w na rycerza. A ten odpalił swoją ognistą lancę. Grot broni poleciał w kierunku gnomiego konstruktu. Nastąpiła eksplozja, ale osłaniając się tarczą metalowy golem nie odczuł eksplozji tak mocno, jak mięsiste człowieczki. I ruszył znów na rycerza. Slava przywołała swoją kapłańską moc do młota, diabliczka ukryła się w mroku. A Cherem szukał również okazji, by się ukryć. Jarvis w którego głowie bardka siedziała, spojrzał na najbliższy zestaw dźwigni i…
Nadszedł ranek i tawaif się obudziła obok śpiącego kochanka.


Przemierzali w czwórkę uliczki i kanały La Rasquelle. Jarvis, Chaaya i Angelo oraz jego siostra Beatrycze. Z racji tego gdzie się udawali i co chcieli osiągnąć, nie mogli za bardzo skorzystać z gondoli, by dotrzeć na samo miejsce. Musieli ją opuścić w dzielnicy obok. Ta wędrówka we czworo, była dla tawaif ciekawa, głównie ze względu na spojrzenia innych. Bo gdy tak podążali do kryjówki Archiwisty, to mijający przechodnie brali ich za… rodzinę. Ojciec, matka, dwójka dzieci. Tawaif czuła tę zmianę, wychwytała te subtelne spojrzenia, zmiany w mimice. Było to… ciekawe doświadczenie.
Przy wejściu do kryjówki Miedzianego, zostali zatrzymani przez dwójkę zamaskowanych strażników… a ci od razu eskortowali ich do siedziby smoka. Po wejściu do środka do eskorty “rodziny” dołączyły pyrausty… zapewne wcześniej śledząc ich z cieni budynków. Małe szpiegi Archiwisty. Nadal urocze.

Zamaskowani i milczący strażnicy, doprowadzili czwórkę do komnaty Archiwisty. U niego nic się nie zmieniło. Nadal był zajęty swoimi raportami. Nadal ukrywał swoją potęgę pod postacią ślepego staruszka (co jednak kontrastowało z olbrzymią ilością zwojów).
- A więc… jakiż to powód sprowadza was do mnie?- zapytał staruszek przyglądając się czwórce gości, zakrytymi materiałem oczami.


Jarvis udał się gdzieś z Godivą w związku z… tego nie wiedziała. Jej ukochany miał przed nią tajemnicę, a właściwie to jego partnerka miała i nie chciała jej z nikim dzielić.
Nawet z samym przywoływaczem, który nie był jej tak potrzebny jak jego eidolon. Tylko, że on nie mógł istnieć w zbyt dużej odległości od swojego stwórcy.
Tak więc, w okresie posiłku Chaaya musiała zadowolić się samotną wędrówką po mieście, nim Jarvis ją odnajdzie i… jeszcze nie mieli żadnych planów. Niemniej bardka miała świadomość, że ostatnio nie mieli okazji zaspokoić trawiącego ich ognia i jej jamum… był wygłodzony. Zabijając czas, spacerowała szarymi uliczkami, aż znów poczuje mentalną pieszczotę myśli ukochanego. Skupiła się na podziwianiu sklepowych wystaw. La Rasquelle można było zarzucić wiele, ale nie braku zdolnych rzemieślników. W dodatku swoboda twórcza, kaprysy bogatej arystokracji kupieckiej, oraz konkurencja pomiędzy licznymi, małymi gildiami, powodowały, że ich twórcy wkładali całe serce w każdy produkt.
I na każdym rogu było co oglądać.
Niemniej, w odbiciu jednej z szyb, zauważyła zakapturzoną postać, która ją śledziła. Czy powinna się bać? Śpiący w jej duszy starożytny smok szeptał, że nie… że nic w tym mieście nie jest w stanie zagrozić tawaif, gdy jest pod jego opieką.
Wydarzenia z poprzedniej nocy, kładły się jednak cieniem na czczych obietnicach antycznego gada. Starzec miał jednak wrażenie, iż wynikało to z tajemniczego pojawienia się w szeregach niejakiej Udipti. Choć nie znał maski długo, od razu poznał się na jej charakterze, byi bowiem do siebie podobni. Oboje byli samotnikami, wierzącymi w swoje umiejętności. Po za tym, nie ufali nikomu.
Pozycja Ferragusa, czy chciał czy nie, została podkopana, a on sam stoczył się na koniec łańcucha pokarmowego. Ani Deewani, ani Nimfetka, ani nawet Laboni nie zaprzątały nim sobie głowy. Walka na froncie była zajadła. Maski musiał bronić się przed podstępną i nieczysto zagrywającą rywalką, która każdym swym posunięciem zadawała tworzycielce ból. Wszystko byłoby w porządku, gdyby ból ograniczał się do strefy cielesnej, niestety obejmował on umysł, a co za tym idzie… nie dało się go “przeczekać”, ni załagodzić medykamentem.

“Skup się na swoim zadaniu” powtarzała Ada, strofując naczynie. “Masz czekać na Jarvisa. Nie rzucaj się w oczy, nie rób nic głupiego.”
“Zachowuj się normalnie…” polecała Seesha.
~ Czyli jak? ~ fuknęła Kamala, mając dość dobrych rad.
“Jesteś śliczną, egzotyczną panienką, podziwiającą tutejsze bibeloty. Zachwycaj się. Zwiedzaj…” wyjaśniały maski, czując jak w dziewczynie, zaczyna się gotować od nadmiaru różnych emocji.

“Masz udawać idiotkę, bo myślą, że tylko do tego się nadajesz…” szeptała przebudzona diablica, czerpiąc wyraźną uciechę z gnębienia i doprowadzania do frustracji. “Piękna, pusta laleczka…”
~ To się nazywa strategia ~ wtrącił jak zwykle smok, w najmniej odpowiednim momencie, lecz jego wypowiedź została bez echa.

Dholianka zgrzytnęła zębami, zaciskając dłonie w pięści. Stała chwilę przed witryną i wpatrywała się w odbicie śledzącej jej istoty.
A gdyby tak… zastawić na nią pułapkę? Zaprowadzić do ślepej alejki i z zaskoczenia zaatakować? Taaak… przyjemna była to wizja. Ciepła krew, sącząca się przez palce trzymające sztylet…
Umrao westchnęła niestosownie, a kurtyzana przygryzła wargę, walcząc... z pożądaniem.
Wydawało się takie proste. Jej “wielbiciel” nie był za dobry w ukrywaniu swojej obecności. Starał się do niej zbliżyć i nie dać się złapać na podkradaniu. Nie wiedział jeszcze, że sam się zdekonspirował.
Sundari stała chwilę, walcząc sama ze sobą. Poddanie się woli Udipti było… zbyt proste, pomijając fakt, że wolałaby pogrzebać ją na wieki pod stertą swoich życiowych błędów.
~ Www porządku… ~ burknęła sama do siebie, przełykając swą dumę. ~ Będę tą cholerną idiotką…

Tancerka ruszyła, z parszywym nastrojem, w dół uliczki i niech bogowie chronią tego, kto spróbuje jej teraz zastawić drogę. Zakapturzony ruszył za nią pospiesznie i już mniej subtelnie, próbując skrócić dystans… Chaaya dostrzegła go w kolejnym oknie sklepowej wystawy. Coś w niej pękło. Ten dzień był porażką. Wczorajszy ślub był porażką. Jej smok był porażką, tak samo jak jej kochanek. Zabije tego cholernego dziada i pójdzie siedzieć, ale nic ja to nie obchodziło. Została sama. Głodna. Spragniona. NIEWYŻYTA.
A ten kuts smie ją śledzić?

Złotoskóra odwróciła się na pięcie, wyciągając wachlarz spod rozcięcia sukni, po czym ruszyła na przeciwnika gromiąc go najnieprzyjemniejszym spojrzeniem w jego marnym życiu.
A on... na widok szarżującej bardki, sięgnął po swój “oręż” zrzucając kaptur z głowy i odsłaniając znajome rogi i nową fryzurę.
- I jak wyglądam? Chciałem sprawdzić co takiego potrafią uczynić fryzjerzy i za co szlachetnie urodzeni płacą im kupę złota. A że miałem trochę... - stwierdził wesoło Axamander. - Robi wrażenie?
Kobieta wyhamowała przed nim, oddychając ciężko. Miała wypieki na policzkach i niebezpieczne iskierki w migdałowych oczach.
- Wyglądasz paskudnie - odparła zajadle, chowając broń na miejsce. - I jeszcze raz wpadniesz na tak głupi pomysł jak śledzenie mnie, a skończysz na dnie kanału.
- No wiesz… chciałem ci zrobić niespodziankę. - Wzruszył ramionami wystawiając żartobliwie swój długi, rozdwojony język. - I tyle mam z próby przypodobania się tobie.
Podrapał się po czuprynie. - Tak źle wyszło? Powinienem zażądać zwrotu pieniędzy za fuszerkę?
Chaaya uśmiechnęła się kwaśno. Nie miała ochoty na tanie zagrywki mężczyzny.
- Zamiast zmieniać wygląd poćwiczyłbyś całowanie - mruknęła pod nosem, krzyżując ręce na piersi. - I tak… śmiem twierdzić, że ta zniewaga krwi wymaga. Nie tylko pieniędzy.
- Poćwiczyć na tobie? Wyglądasz jakbyś tylko szukała okazji, by wbić mi sztylet między żebra - ocenił Axamander i zamyślając się dodał. - Co powiesz na to? Lody… na mój koszt. Pucharki smakowitości, które same rozpływają się w ustach. Robione przez mistrzów w swoim fachu. W przeciwieństwie do partaczy, którzy zepsuli mi fryzurę, ci są solidni. Co ty na to? W ramach przeprosin za śledzenie.
- Zgoda… ale chcę też watę cukrową - odparła z uśmiechem tawaif. Nie potrafiła się długo gniewać na tego diablika.
- Cieszy mnie to, bo mam jeszcze jedną niespodziankę, oby milszą niż moja obecna fryzura - rzekł tajemniczo Axamander. - Przygotuj się więc nie tylko na przyjemności podniebienia.
- Nie pójdę z tobą rabować starych krypt… i nie pozwolę się na sobie uczyć… - stwierdziła złotoskóra obojętnie. - Prowadź… zrobiłeś mi sma-kaaa… - dodała, układając nieprzyzwoicie ustka, sugerujące inne lody, niż te które jej zaproponował.
- Te lody… akurat wymagają inwencji twoich paluszków i ujęcia spustu usteczkami. Niemniej jak nie wystarczą ci te które zamówię to… - Westchnął teatralnie rogacz, podając jej ramię do objęcia. -...gotów jestem i na takie poświęcenie.
- Nie dotykamy się w miejscach publicznych… zapomniałeś? - Chaaya była nieugięta. Trzymała ręce pod piersiami i czekała, aż w końcu ruszą.
Nie zmieniało to jednak faktu, że coraz szerzej się uśmiechała, a gniew uchodził z jej ślicznej twarzy.
- No tak… to poszukamy niepublicznego - odparł ruszając przodem. - Naprzód… brzydale mają pierwszeństwo.
Kurtyzana zachichotała, spoglądając pod nogi. Szli ramię w ramię.
- Jak tam wyprawa… udała się?
- I to bardzo. I pewnie cię ucieszy… lub zmartwi… fakt, że nie było ani jednego umarlaka. Tylko puste trumny. - Wzruszył ramionami Axamander.
- Nie obchodzą mnie trumny - stwierdziła oględnie Kamala, zgarniając kosmyk włosów. - Dawno cię nie widziałam… znalazłeś sobie inną? - spytała zadziornie.
- Och… kilka.. ale żadna nie mogła się równać tobie więc rzucałem je, jedną po drugiej. - Westchnął teatralnie mężczyzna. - Zwłaszcza, gdy waliły mnie po gębie za zaczepianie.
- Słabo całujesz… poćwicz, a nie będziesz mieć problemów - sarknęła bardka, chichocząc jak psotliwa wróżka.
- Musiałbym znów cię przydybać w jakimś ciemnym samotnym zakątku, przycisnąć do ściany i pocałować - odparł dworsko jej “przewodnik po mieście”.
- Powodzenia… - burknęła zaczepnie tancerka. - Daleko jeszcze? Zgłodniałam.
- Nie powiedziałaś mi jak tobie minął ten czas beze mnie - odparł zadziornie rogacz, gdy już docierali do owej lodziarni. Był to nieduży sklepik, do którego wchodziło się po krętych, schodkach umieszczonych w budynku. Całość znajdowała się na piętrze, a lody jadło się na tarasie.

Dholiance spodobało się otoczenie. Przestała trzymać ręce przy sobie i dziarskim krokiem weszła po stopniach.
- Jaaa? A nic takiego… spotkałam się z Gamnirą, poszłam na ślub znajomych… Za wiele się nie działo. Na szczęście mój kochanek potrafi mnie zadowolić, więc taka stagnacja była nawet przyjemna.
- To miło… ciężko więc mi będzie przebić twojego kochanka - odparł mieszaniec, podążając za nią. - Ale te lody mogą być dobrym początkiem, więc nie opuszczaj gardy moja śliczna.

Na miejscu, gustownie ubrany sługa zaprowadził ich do stolika na tarasie, dając im karty z… listą składników. Co prawda były i gotowe mieszanki, ale urok tego miejsca polegał na skomponowaniu sobie własnego przysmaku. Owe składniki dla ułatwienia były podzielone na sekcje. Słodkie, słone, kwaśne, gorzkie, chrupiące… różne smaki. Ot, idealne miejsce dla kreatywnych, a i dla leniwych był krótki spis gotowych specjałów. Axamander swój pucharek skomponował dość szybko i mężczyzna czekał na kaprys tawaif.
Kobieta wczytała się w menu, przygryzając, w zamyśleniu i ekscytacji, dolną wargę. Zły nastrój prysnął. Udipti, a wraz z nią chęć mordu, ugięła się pod siłą przeważającej większości. Chaaya na powrót stała się pogodna i beztroska, choć Umrao nadal nie mogła uporać się ze swoja chcicą.
- Poproszę sorbet z bagiennych poziomek i dzikich bławatków, posypkę ze świeżo krojonego ananasa, oraz polewę z gorzkiej czekolady i słonego karmelu. - Bardka odłożyła spis i w zachwycie rozejrzała się po balkonie.
Odkąd pierwszy raz trafiła do tego miasta, marzyła by dostać się do takiego miejsca. Jednak Jarvis jakoś nigdy nie wpadł na pomysł, by ją tam zabrać. Może powinna była mu powiedzieć? A może on powinien się domyśleć?
Dziewczyna zmarkotniała, zapatrując się na płynące w dole gondole. Uśmiechnęła się jak lisiczka i przyjrzała towarzyszowi.
- No dobrze… czego tak naprawdę chcesz - rzekła w końcu. - Nie zapraszasz mnie na łakocie, jeśli nie masz w tym interesu, a więc? W co tym razem próbujesz mnie wrobić?
- Ach… niecierpliwa.- diablę wyciągnęło z sakwy dwa pergaminy zapisane nieznanym bardce pismem, które smok rozpoznał jako elfi język. Potem dołożył do tego magiczną różdżkę.
- Pozwól, że poddam cię testowi.- przesunął różdżkę w kierunku Chaayi.- Zawiera czar erudycyjnego spojrzenia, pozwoli ci przeczytać oba teksty. Powiedz który z nich jest coś wart, a który jest romantyczną paplaniną niewartą atramentu zużytego na napisanie słów.


Kanak spała… Po wczorajszej imprezie sen był tym czego potrzebowała. Cały dzień spędziła wtulone poduszki rozkoszując się ciszą i spokojem. Emocje związane ze ślubem swojego powoli opuszczały jej myśli. Sny były przyjemne. I na nich minął poranek. Po południu obudziła się nieco głodna i już dość wypoczęta. Ale przyczyną jej pobudki, był łomot za oknem. Coś stanowczo uderzało w szybę. Coś chciało przyciągnąć jej uwagę. I udało się. Kanakpryia otworzyła okno znajdując list na parapecie.

Cytat:
Nie nawykłam do pisania listów. Właściwie nie wiem więc, jak je zacząć. Nie mogłam dać go nikomu do sprawdzenia, więc wybacz chaotyczną naturę tego tekstu. To są moje myśli i moje pragnienia, które chce ujawnić tylko tobie. Nie mogłam ich nikomu pokazać. Dowiedziałam się, gdzie pomieszkujesz. Dowiedziałam się też, że opuszczasz miasto za kilka dni. Pomyślałam więc, że chcę wykorzystać ten czas. Nie spotkamy się raczej i nie jestem pewna czy chciałabym tego. Jak zauważyłaś na weselu nie lubię być ograniczana przez zasady. I gdybyśmy się spotkały gdzieś na mieście, pewnie ty byś musiała zachowywać się zgodnie z etykietą i zasadami. I ktoś by cię pilnował cały czas.
Tu zaś nie musisz. Tu możesz być szczera. Bo proponuję ci wymianę listów. Tak długo jak będziesz w La Rasquelle. Mój mały posłaniec będzie przychodził wieczorem po twój list i przynosił ci mój rano.
Jest zwinny i dyskretny. I sprytny.
To co napiszesz, będzie tylko dla moich oczu. Co ja napiszę, możesz spalić. Więc nikt się nie dowie, że robisz coś niestosownego. Uważam cię za interesującą Kanakpriyu, za piękną i chciałabym poznać bliżej. Choćby przez listy. Nie budzi to dreszczu ekscytacji w tobie? Robić coś niekoniecznie właściwego? Czy twoje serce mocniej zabiło, gdy prawie pocałowałam cię nosek? Bo moje tak.
Tak czy siak, zrozumiem jeśli odmówisz. Masz do tego prawo, a ja wolałabym zostać twoim przyjemnym nawet jeśli kłopotliwym, wspomnieniem z tego miasta. Odrobinę liczę na to, że ewentualna odmowa będzie na piśmie, bo z pewnością będzie to śliczny tekst skoro lubisz kaligrafię. Ale możesz też słownie odmówić. Mój posłaniec zrozumie.
Bardziej jednak liczę na to, że jednak zaryzykujesz wymianę listów. I nie będzie ci przeszkadzała moja szczerość i brak doświadczenia w pisaniu ich.

Oddana Tobie Jaenette
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 06-03-2019 o 20:38.
abishai jest offline  
Stary 07-03-2019, 18:30   #235
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Pobudka przyszła za wcześnie, a może za późno? Pokój wypełniały, jeszcze, resztki woni aromatycznych świec. Część z nich się wypaliła, płomyki innych jeszcze drżały.
Ciało tawaif było odprężone, dzięki wcześniejszym staraniom Jarvisa, który spał teraz obok bardki, wyglądając przy tym niewinnie i uroczo. Dziewczyna obudziła się pierwsza. Przez całonocne koszmary nie czuła się wypoczęta, więc przywitała nowy dzień z chęcią jak najszybszego pójścia ponownie spać. Jednak, wpierw musiała zmienić pozycję, bo zdrętwiała jej noga od cholernych sprężyn w materacu.

“Jakby nie można było spać na ziemi.” Laboni, niczym ranny ptaszek, już zaczęła utyskiwać. “Wspaniałe wynalazki białej rasy… o kant dupy to wszystko. Trzeszczy, skrzypi, niewygodne to to…”
~ Dzień dobry… ~ Kamala przeturlała się na lewą stronę i przyjrzała ukochanemu.
“Wielkie paniska i ich wielkie, cudowne wymysły! A powiadam wam! Nic to! NIC! Syf, korniki i malaria.”
Deewani prychnęła gniewnie, ze wszystkich emanacji, to właśnie jej brakowało cierpliwości do babki. “Że jej się nigdy nie nudzi…” skarżyła się w przestrzeń, jedynie prowokując do dalszych narzekań.

Sundari wyciągnęła rękę i dotknęła policzka śpiącego magika, pocierając opuszkami jego ostry zarost. Uśmiechnęła się sama do siebie, przysuwając się bliżej śpiącego. Ich “pierwsza noc poślubna” skończyła się dwoma zgonami, jednakże kto powiedział, że rankiem nie mogli nadrobić zaległości?
Czarownik przebudził się pod wpływem dotyku. Obrócił twarz ku Chaai i otwierając usta, pochwycił jej palce, delikatnie je pieszcząc językiem i wargami.
~ Jesteś zachwycająca. Jesteś piękna o poranku… jak bogini miłości ~ rzekł do niej telepatycznie. ~ I nadal jesteś moją żoną Kamalo. Znak na twoim czole nie starł się do końca. Zajmiemy się… małżeńskimi obowiązkami?
Jarvis myślał podobnie jak ona.
- Małżeńskie… obowiązki… - Tancerka zarumieniła się i nieco spłoszyła na dźwięk tych słów.

“Oho… no dajesz maleńka, dajesz…” sarknęła matrona do wnuczki. “Czekaj wyręczę cię… NIMFETKA! EJ! DAWAJ TU NA CHWILĘ! Popłaczemy sobie razem. Traume przeżyjemy… będzie fajne.”
~ Powinnam cie zniszczyć ~ pomyślała gniewnie Dholianka. ~ Zapomnieć o tobie…
“Pfff… spróbuj tylko, a nie wytrzymasz jednego dnia.”
“Tooo może ja spróbuję!” zawołała Deewani, wyraźnie coś knująca. “Ja się nim zajmę, będzie baaaardzo fajnie!”
“O bogowie… już po nas, jak nic nie zaznamy dziś orgazmu.” Umrao burknęła do koleżanek.

- To brzmi bardzo… groźnie. - Kurtyzana ozwała się po chwili, przypatrując się kochankowi wielkimi oczami. - C-czego ode mnie wymagasz? Czy będzie bolało? Nie zrobisz mi krzywdy?
- Oczywiście, że nie… będę bardzo delikatny. W końcu to nasz… pierwszy raz - mruknął czule mężczyzna, delikatnie ujmując jej dłoń w nadgarstku. Pieszczotliwie wodził językiem po skórze, wzbudzając mimowolne dreszcze przyjemności. Znał się na pobudzaniu ciała i znał jej ciało, co dawało mu przewagę w tej grze. Niewielką, bo wszak mierzył się z tawaif, ale jednak…
Poza tym, przegrana w tym wypadku była przyjemnością samą w sobie.
- A… ale skoro to pierwszy raz… to wiesz jak go się robi? - Młoda “żona” nie dawała za wygraną, będąc wyraźnie stremowaną i zmartwioną. Jego dotyk parzył ją, więc spróbowała się odsunąć.

“Błagam cię Deewaniiii… tak mu nigdy nie staaanieee i nam nie staaanieee… starzeje sięęęę…” zawodziła rozpustna emanacja, aż nagle… coś ją tknęło.
“TY! Ty chyba nie próbujesz nas sabotować! Nie pozwolę ci!”
Chłopczyca piszczała i śmiała się jak chochlik, wyraźnie uradowana ze swojego, jakże “wymyślnego” podstępu.
“Iiihahahaha. Nikomu dzisiaj nie stanie! Nigdy już nic nikomu nie stanie!” wołała radośnie, do czasu, aż nie zorientowała się, że została na celowniku. “Starczeee! Ratunkuuu! Przejmij ciało! Słyszysz?! Przejmij ciało, nasza misja jest na skraju porażkiii!”
~ I co niby mam z nim robić? ~ stwierdził znudzony smok. ~ Nie znam się na tym całym… ludzkim rytuale godowym. Nie od tej strony. Poza tym, to nie jest dla niej zdrowe.
Wyraźnie nie miał ochoty brać udziału w tym spisku.

Smoczy Jeździec trzymał partnerkę delikatnie, acz mocno. Jego usta powoli szły w górę, z nadgarstka na przedramię.
- Mam pewne pomysły. Nie martw się o to moja piękna - szepnął, całując złotą skórę swojej połowicy. Kobieta wydała z siebie cichy jęk strachu. Zadrżała i z marnym skutkiem spróbowała wyswobodzić rękę.
- Czy… to co planujesz mi zrobić… czy… jest możliwość, że mi się to spodoba? - spytała, wciąż nie będąc pewną, czy chciała rozliczać się ze swoich nowych obowiązków.
- Zacznę od pocałunków i delikatnych pieszczot Kamalo, by zachęcić cię do zasmakowania więcej i więcej - mruczał przywoływacz, dochodząc swoimi pocałunkami do barku, a potem szyi wybranki.
- A ja co mam robić? Czy mogę cię przytulić? - westchnęła mu Sundari w cichym uniesieniu. Jej ciało, w miarę jak dwie maski walczyły o swoje przodownictwo, mimowolnie naprężało się i nadstawiało po pieszczotę, a dłonie tęsknie sięgały do męskiego torsu.
- Rób to, co ci podpowiadają pragnienia. Jestem twoim mężem. Czyż bogowie nie stworzyli mnie bym był przyjemnością dla twych oczu i dotyku? - spytał mag, tuląc się do dziewczyny, pozwalając jej wodzić po sobie palcami. - Tak jak ty jesteś cudownym darem dla mnie. Słodyczą, którą chcę posmakować.
Zachęcona tymi słowy tancerka, ruszyła szlakiem opuszków, dokładnie badając i na nowo odkrywając znane swemu sercu ciało. Przymknęła nawet oczy, by wyobraźnia mogła dopowiedzieć to, co dawno przeminęło.
Chaaya nie była niewinna, tak samo jak i Jarvis, ale wydawało się, że to nie stało im na przeszkodzie w odgrywaniu. Kurtyzana musnęła ustami bark, a później szyję czarownika, jakby sprawdzała przed sobą bardzo niebezpieczny teren. Z każdą chwilą, stawała się jednak odważniejsza i mniej opieszała.
- Ile miałeś wtedy lat? - Przerwała by zapytać i przyjrzeć się z czułością towarzyszowi.
- Siedemnaście… byłem chudym wyrostkiem. Ona była starsza… doświadczona. Wyjątkowo pulchna - mruczał jej rozmówca, całując jej czubek nosa. - Okrąglutka na twarzy i piegowata. Może nie brzydka… ale daleko jej było do piękności jakie poznałem. A już z pewnością była niczym w porównaniu z tobą. Miała jednak obfite piersi i krągły zadek. A to się wtedy dla mnie liczyło. Była… bardziej śmiała ode mnie. Ja zaś tak przestraszony, że na początku sama musiała rozpiąć troczki moich spodni i wziąć sprawy w swoje paluszki.

Dholianka zaśmiała się wesoło, po czym obejmując dłońmi twarz mężczyzny, zaczęła go cmokać drobnymi całuskami. Rozchyliła także uda, gładząc łydką nogę leżącego.
- Fajnie było? W skali od jednego do pięciu?
- Dla mnie pięć… dla niej… dwa? - Zamyślił się Jarvis. - Eksplodowałem jej w palcach Kamalo. Oblizała je na moich oczach, starając się ukryć rozczarowanie. Później klęczała pieszcząc moją męskość, by z niej skorzystać. Dopiero wtedy wziąłem ją od tyłu. Z podwiniętą spódnicą. I słyszałem jej jęki, ale nie widziałem twarzy, więc mogła udawać - wyjaśnił, całując co chwilę usta słuchaczki. Wsunął udo między jej nogi, by delikatnie pocierać jej podbrzusze.
- Nazywała się Ae.. Alfe… Nie... nie pamiętam już. Była córką karczmarza i chętnie oddawała się co przystojniejszym klientom w ramach za błyskotki. Jeden z nich się w niej zakochał i ją porwał. Tyle, że ona nie odwzajemniała jego uczucia, a jej ojciec opłacił jej odzyskanie. - Iskając wargami szyję tawaif, spytał. - Chcesz… dalsze szczegóły mojego pierwszego razu? Jak do niego doszło? I jak długo?
- Może innym razem - wydyszała kobieta, wyginając się jak lira. Zaczynała się niecierpliwić, co objawiało się wiciem jej ciała i próbą zdominowania sytuacji. Umrao chciała się bawić. Sundari chciała się bawić.
Mag pchnął delikatnie kochankę na plecy, przylegając wargami do jej ust w zachłannym pocałunku. Jego twarda duma ocierała się rozpaloną kobiecość. Przywoływacz również chciał się bawić…

Czarownik sprawnym ruchem bioder, zanurzył swoją męskość w ciepłym i miękkim uniwersum rozkoszy cielesnej swojej partnerki. Był delikatny i ostrożny, ale jego ciało, aż drżało z niecierpliwości.
~ Mocniej? ~ zasugerował pokornie, wielbiąc smukłą szyję Dholianki, która wiła się pod jego dotykiem niczym ospała syrenka na plaży.
Wyginała się w łuk, ocierając o niego pobudzoną i rozgrzaną od pieszczoty skórą. Jej piersi były twardsze, a ich szczyty przyjemnie ostre, gdy żłobiły szlaki na torsie nad sobą.
Łagodny, acz nieustępliwy gość w jej łonie, przyprawiał o przyjemne w odczuciu mrowienie w podbrzuszu. Sundari nie mogła się powstrzymać i jęknęła cicho, wędrując dłońmi po plecach ukochanego.
~ Mocniej ~ zgodziła się czule, wpierw gładząc oddechem, a później liżąc jego ucho.
Odpowiedzią były, zrazu powolne sztychy, wyraźniejsza obecność i ciężar. Rozpalało to ich zmysły, tak, jak i wzajemne pocałunki. Chaaya budziła pożądanie, budziła pragnienie, a jej partner płonął lubieżnym ogniem, który coraz szybszymi ruchami bioder, przenosił na jej lędźwie.

Ta, z pozoru łatwa, gra, okazała się być zawracającą umysły pułapką, która pochwyciła dwa, złączone ze sobą ciała. Usidliła je w nieustającej pieszczocie, podsycając jedynie głód i pragnienie, aż w końcu świat przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Liczyło się tylko zaspokojenie, które przyszło wyjątkowo późno, najpierw odbierając zmysły tancerce, a później przywoływaczowi.
Dajcie bogowie, by wszystkie “pierwsze razy” tak właśnie wyglądały.

- Chyba… spodoba mi się bycie żoną… - Kurtyzana próbowała przezwyciężyć dyszenie, ale wychodziło jej to z trudem. - Te małżeńskie obowiązki… nie są takie złe.
- Ale jeśli twój mąż ma duży apetyt… to może nie dać ci spokoju… nawet podczas dnia. - Jarvis równie wykończony co ona, leżał obok na boku, wodząc wzrokiem po jej kształtnym ciele. A potem przestał i zaczął całować, czułymi, delikatnymi cmoknięciami, jej usta, jej szyję, jej piersi. Bardziej w symbolu miłości niż pożądania.
- A jeśli nie będzie problemem apetyt męża… a jego żony? - Odwróciła sytuację bardka. - Co jeśli… zamęczy go, wykorzystując i w dzień i w nocy i zawsze?
Złotoskóra zapadła się głębiej w poduszki, wplatając magikowi dłoń we włosy, by się nimi bawić.
- Boje się - przyznała, całkowicie poważnie, odwracając wzrok w kierunku ściany, łączącej ich pokój z pokojem Nveryiotha. - Nie chcę zostać sama.
- Nie będziesz sama Kamalo. Skąd ten pomysł? - zapytał czarownik, uśmiechając się czule. - Jestem przy tobie i nie opuszczę cię. Kocham cię moja śliczna i… - Przylgnął ustami do jej obojczyków, całując i kąsając jednocześnie. - Podejmę się tego wyzwania. Zobaczymy czy uda ci się mnie wymęczyć, czy może sama padniesz z wyczerpania.
Chaai rozbłysły oczy i wzrok jej nagle zbystrzał. - Czy to… wyzwanie? - Mężczyzna trafił w jej czuły punkt, małą, drobną słabostkę, która kiedyś wszystko zapoczątkowała, a później prowokowała ich do coraz to śmielszych pomysłów. - Teraz moja kolej bycia na górze! - zaordynowała podnieconym głosem.
- Oczywiście, że to wyzwanie… i nie myśl, że się poddam tylko dlatego, że twoja różyczka zdoła zadusić mojego węża. Mam jeszcze usta i palce do swojej dyspozycji - odparł jej kochanek, kładąc się na plecach. - Zamierzam wygrać Kamalo.
- A więc załatwione - stwierdziła mu na to słodkim głosikiem, uśmiechnięta od ucha do ucha. - Nie wychodzimy dziś z łóżka ani na chwilę.

“TAK!” Umrao zaskandowała zwycięsko, gdy dopięła swego. “Wszyscy się uginają pod naporem moj…”
“To wszystko twoja wina Starcze. Jesteś do niczego. Jesteś tak beznadziejny, że z tej beznadziejności, byłbyś nawet beznadziejnymi rękawiczkami, dlatego nikt cie na nie nie przerobi…” Deewani była wyraźnie zawiedziona, nieporadnością kompana. “Mówiłam ci, byś przejął ciało… trzeba było nas teleportnąć jak najdalej od tego nudnego łóżka, ale nieee… ty jesteś tak bez…”
Rozpustna maska zepchnęła koleżankę po fachu, gdzieś, gdzie nie było jej słychać. Takie biadolenie nie nastrajało do erotycznej wojny, na którą się szykowała.

- Nigdy nie wygrywasz i nigdy nie wygrasz - mruknęła samozwańcza zwyciężczyni, zdzierając z nich resztki kołdry. - Wycisnę z ciebie wszystkie soki, aż zostaną po tobie tylko wyschnięte zwłoki.
Kobieta przeczołgała się do bioder kompana, przebierając niecierpliwie palcami.
- Żebyś się nie przeliczyła moja śliczna. Nie ogłaszaj wygranej, skoro bitwa dopiero się rozpoczęła, bo za chwilę sama możesz leżeć bez sił i poddawać się mojej żądzy całkowicie bezwładna i uległa - “odgrażał się” przywoływacz, podczas gdy Starzec ziewnął mrucząc do Deewani.
~ Oni nie są na bezludnej wyspie. Nie mają czasu na zabawy, nawet jeśli mają ochotę. To wszystko się skończy.
“Brawo detektywnie… sam na to wpadłeś?” sarknęła Laboni. “Długo ci to zajęło…”
~ Pchi… ja wiedziałem to od razu. Mój geniusz charakteryzuje się przenikliwością ~ chełpił się smok, nie wiedząc chyba co mówi. Ważne, że brzmiało odpowiednio.

Tawaif nie zamierzała wdawać się w słowne przepychanki. Obejrzała się zuchwale na oponenta, po czym oblizała usta i nachyliła się nad małym Jarviskiem. Westchnąwszy teatralnie, wzięła go w rączkę i oglądając się na właściciela przyrodzenia, pocałowała go w sam czubek.
Och tak… niesforna chochliczka złapała co chciała i nie zamierzała się tym z nikim dzielić. Szczęściem mag nie czuł się stratny, bo jego mały towarzysz był wielce dobroduszny i odstąpił mu trochę swojej przyjemności.
Chaaya skupiła się na zabawie, z dziecięcą łatwością podnosząc żagiel w górę, później była już tylko tortura, bo kurtyzana nie zamierzała pozwolić, by wybranek doszedł. Niby przez przypadek jej ustka nie trafiały, lub paluszki ześlizgiwały się w ostatniej chwili, kiedy ona robiła zawstydzoną minkę, mrucząc ciche “ups” do siebie.
Niemniej dziewczyna trafiła na godnego siebie przeciwnika. Czarownik leżał grzecznie, zaciskając dłonie na pościeli i spoglądając rozpalonym wzrokiem na kochankę. Oddychał powoli i ciężko, a jego oddech pewnie zionął pożądaniem, niczym paszcza czerwonego smoka ogniem. Próbował też… kontrataku. Wodził stopą po zewnętrznej stronie jej uda, potem wyżej i wyżej… aż dotarł do owej różyczki, którą muskał w desperackiej próbie pobudzenia jej apetytu.

- Dobrze się czujesz? - spytała niewinnie diabliczka, wodząc językiem po słodkim lizaczku. - Wyglądasz jakby cię coś bolało… mam przerwać? Wznowimy zabawę, gdy nieco ochłoniesz - wycedziła przez ząbki, po czym znowu jakoś tak wyszło, że pomyliła rączki i przywoływaczowa chwila przepadła.
- Czuję się dobrze, ale ty powinnaś się bać… bo jak przyjdzie moja kolej… to twoje śliczne ciałko będzie instrumentem… będzie… naczyniem mojej zemsty - “zagroził” Jarvis, drżąc i skupiając się na powolnym masażu kobiecego zakątka. Pieszczoty tancerki wybijały go z rytmu, a i stopa nie była precyzyjnym narzędziem, ale się starał.
- Och… mój biedaku… - Zacmokała mu współczująco i tylko... o wiele, wiele za jadowicie. - Musisz strasznie cierpieć, bo pomieszało ci się z głowie. - Dziewczyna poklepała partnera po brzuchu. - Rozluźnij się, odpocznij… ja poczekam.
Usiadłwszy, podparła się ręką między nogami mężczyzny. Otarła kciukiem wilgotne usta, po czym spuściła nogi z łóżka.
- Nie… - burknął czarownik i złapał ją za rękę, chcąc przyciągnąć do siebie i namiętnie oraz gwałtownie posiąść. Jego skóra wydawała się parzyć, a jego wzrok był wygłodzony. Obudziła w nim bestię, którą chciała poczuć.
Dholianka uśmiechnęła się triumfująco i protekcjonalnie. Silnym ruchem wyswobodziła się z uchwytu, ale… coś w jej spojrzeniu, podpowiadało magikowi, że jeszcze nie przegrał.
- Myślisz, że jesteś w stanie mnie zadowolić? Zobacz… już poległeś - odparła wesoło, podchodząc do ściany. - Sprawdźmy kto ulegnie pierwszy, ty czy ja.
- Tak? To chyba teraz moja kolej, na droczenie się z twoim apetytem - stwierdził Jarvis, ruszając w jej stronę, mocno podniecony i spragniony jej ciała. Kurtyzana widziała jak jego męskość drżała niczym niemal żywe zwierzątko, ale nie zamierzał jej użyć. - Bo chyba nie boisz się, że łatwo mi ulegniesz?
- Dajże spokój kochany, doskonale wiem, że słabe masz karty - szydziła ze stoicyzmem kobieta. - I co… uklękniesz teraz i spróbujesz się odegrać? W przeciwieństwie do ciebie, mam asa w rękawie. Także zastanów się, czy gra jest warta twojej świeczki, bądź, co bądź, postarałam się, by tak pięknie teraz płonęła.
Gdy para kochanków mierzyła się w pojedynku na spojrzenia, przywoływacz miał nieprzyjemne uczucie, kołaczące się w tyle jego głowy. Ona nie blefowała.
- ...To będziesz miała okazję jej użyć. - Mężczyzna zrobił się czujniejszy, ale też ciekawy jej tajnej broni. Podkradał się do niej, planując przycisnąć kochankę ciałem do ściany. Ustami pieścić jej szyję, a dłonią sięgnąć między uda. Planował rozpocząć od podgrzewania temperatury za pomocą delikatnych, a potem drapieżnych ruchów palców. Na usta i język przyjdzie kolej później.

Kamala zadrżała, odwracając twarz, jakby nie mogła znieść widoku kochanka. Zacisnęła dłonie w pięści i wydawało się walczyła ze swoimi pragnieniami.
- Pff… nie mogę się skupić, brak ci finezji i doświadczenia moich byłych kochanków - zripostowała szorstko, uśmiechając się oschle. - Czy to już koniec? Zaczynam się nudzić.
- Mam wrażenie nie jesteś do końca szczera - szepnął jej do ucha czarownik, delikatnie kąsając jej płatek uszny. Wodził palcami po kobiecości tawaif i pocierał opuszkami wrażliwy punkcik. Mag metodycznie i przyjemnie drażnił zmysły towarzyszki. Tak, jak to zrobił za pierwszym ich razem na owej plaży i wiele razy później. Powoli dolewał oliwy do jej ognia. Kropla za kroplą.
- Ale jeśli jesteś taka znudzona, to czy oprzesz się stolik i wypniesz pośladki? - mruknął do ucha Sundari. Gdy tak szeptał, pewny swojej racji, ciało tancerki przestało drżeć. Napięte mięśnie rozluźniły się, a urywany oddech się wyrównał. Zdał sobie sprawę, że ufając w prawdomówność ciała dał się oszukać i nie słuchał prawdy słów.
- I co jeszcze, ugotować ci śniadanie? - spytała ironicznie złotoskóra, opierając głowę o ścianę z ciężkim westchnieniem. - A mogło być tak fajnie.
- Gdybym ci uległ, czy gdybym zniewolił? - zapytał czarownik, całując jej usta i drugą dłonią drażniąc sutek kochanki. - Zaprawdę ciężki z ciebie przeciwnik. Ale jakże cudowny.
- Uległ? - zdziwiła się kurtyzana, ale szybko odzyskała rezon. - Nie jamun… to nie ty byś mi uległ, ale ja tobie… - odparła rozmarzona, tym razem tęsknie wzdychając. - Przegrałabym w chwili, gdy przyszpilił byś mnie do tej ściany, ale twoja duma… - Jej dłoń, złapała rozmówcę za przyrodzenie, masując delikatnie. - Twoja duma cię zaślepiła… Nie miałam szans od samego początku, dlatego musiałam cię podejść. Wygrałam - dokończyła, uśmiechając się czule, ale i z niejakim smutkiem. Jej szansa na dziki seks przepadła. Jarvis nawet jeśli się postara, nie uzyska tego, co mógłby zrobić w szale.
- Weźmiesz mnie teraz, czy mam cię błagać?
- Muszę ci coś obiecać Kamalo. - Przywoływacz pocałował delikatnie jej usta.
- Dziś albo jutro, gdy nie będziesz się tego spodziewała. Podejdę, pochwycę cię, przycisnę do ściany, podciągnę suknię… i posiądę… bez litości i bez pytania o zgodę. Pokażę ci jak bardzo rozpalasz moje myśli - wyjawił zuchwale plany, chwytając dziewczynę za uda i unosząc ją nieco do góry, tak by jej ciało opadło na jego męskość, oraz, by jej własny ciężar sprawił by poczuła go głęboko.
- I nie będę dbał o to czy ktoś nas zauważy.
Biustem Chaai wstrząsnął szloch rzewnego jęku, kiedy dostała to czego chciała. Przyjrzała się Smoczemu Jeźdźcowi pijanym spojrzeniem, błądząc rękoma po jego napiętych ramionach. Wystarczył jeden sztych, by oszalała na jego punkcie.
- Potrafisz tylko straszyć, a później albo o mnie zapominasz… albo się wstrzymujesz - poskarżyła się cichutko, muskając wargami jego usta, jakby nie wiedziała, czy mogła, lub czy zdoła, go pocałować.
- Tym razem nie będzie wstrzymania, wahania i strachu… - Kochanek odpowiedział na pieszczotę z dobrze jej znaną zachłannością, nadając ruchom swoich bioder żar jaki w nim wywoływała. - Tym razem nie pozwolę sobie na wahanie. Tym razem… obiecuję Kamalo. Nie będę czekał okazji… stworzę ją.

Przyciskana do ściany bardka, podskakiwała szybko, unosząc się na partnerze, niczym okręt na wzburzonym morzu. Wkrótce oplotła go nogami w pasie, nieznacznie górując nad mężczyzną.
Nie była wstanie mówić, ale też sytuacja przestała się już nadawać się do rozmowy. Tawaif przytuliła głowę maga do swoich piersi, pozwalając by ukochany wyładował na niej całą swoją erotyczną frustrację, przyjmując ją ochoczo i z uniesieniem.
- Ko cham cię… moja śli śli czna Kam alo - dukał przywoływacz, szczytując w wyjątkowo intensywny sposób. - I ...to nie… to nie koniec.
Postawił ją na podłodze i klęknął przed nią, by ustami muskać jej podbrzusze i kolejnymi impulsami rozpalać jej zmysły, nie dając ochłonąć. Kobieta uśmiechnęła się słabo, opierając obolałymi plecami o ścianę. Stanęła w szerszym rozkroku, gładząc i przeczesując czarnowłosą czuprynę Jarvis.
- Ja ciebie bardziej - odparła ze wstydem przyciszając głos. - Miłość do ciebie booo...oooli - zająknęła się, gdy klęczący trącił ją w czułą strunę. - Jest to słodki ból… uzależniający.
- Postaramy…- wypowiedź czarownika, przerwało pukanie do drzwi.
- Zjawił się młodzian, ten co ostatnio, w towarzystwie dziewczynki. Mówią, że ich oczekujecie - rzekł sługa stojący za ścianą.
- No tak… zupełnie o nich zapomniałem. Dajcie im coś jeść na nasz koszt i powiedzcie, że wkrótce przyjdziemy! - Kochanek kurtyzany wydał polecenie i spojrzawszy na kwiat kobiecości przed sobą, uśmiechnął się i mruknął. - Ja też mam ochotę na konsumpcję.
Niczym motyl dobrał się do niego językiem, spijając nektar gwałtownymi i dzikimi ruchami. Pośpiech i pożądanie sprawiały, że doznania przeszywały ciało Dholianki niczym błyskawice, które szybko strawiły ją ogniem.
Tancerka stłumiła jęk ekstazy, wstydząc się jeszcze bardziej. Może i była wytrwałą kusiceilką i znała wiele sztuczek, ale magik za dobrze znał jej sekrety i słabości.

- Nie chcę iść. - Chaaya burknęła, ni to obrażona, ni gniewna. - Mieliśmy zostać w łóżku… Jesteś podstępnym padalcem i nienawidzę twojego języka.
- Ja też nie chcę, ale obiecaliśmy. Niemniej wystarczy, jak przedstawimy te dzieci Archiwiście i będziemy mogli zająć się tobą. - Mężczyzna wstał i pocałował ją w usta. - I twoimi kaprysami.
Dziewczyna zrobiła nadąsaną minkę, spojrzała błagalnym spojrzeniem na ukochanego, ale zaraz rozzłościła samą siebie.
- Będzie za późno… po tym cholernym smoku nie będę miała na ciebie ochoty… nigdy - fuknęła i już chciała odejść, ale złapała rozmówcę za twarz i pocałowała go z dziecięcą butą. Następnie otrząsnęła się, dumnie prychnęła i podeszła do szafy w celu wybrania dla siebie kreacji.
- Niemniej ja będę miał na ciebie coraz większą ochotę Kamalo. I coraz trudniej mi będzie trzymać ręce przy sobie - mruknął przywoływacz, ubierając się pospiesznie. Zapewne jak najszybciej chciał spłacić dług wobec dwójki dzieciaków.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 15-03-2019, 18:50   #236
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Zeszli na dół nieco spóźnieni. Chaaya, wciąż nachmurzona, nie odzywała się do ukochanego, zadzierając dumnie nosek i… ubierając się jak najładniej potrafiła. Tak, by swym widokiem drażnić towarzysza. Na pierwszy ogień poszła krwistoczerwona bielizna, później pas z podwiązkami i białe, ażurowe pończoszki. Później już tylko, zwiewna i kusa haleczka oraz różowa sukienka, która miała swoje własne, ukryte, przesłanie. Całość zwieńczył diadem, który potęgował urok i charyzmę, wystarczająco ślicznej i przebiegłej lisiczki.

Rodzeństwo czekało na nich w stołówce. Angelo zajadał się jajecznicą z warzywami, wesoło trajkocząc do siostry, która wyglądała jeszcze gorzej niż poprzednim razem. Sino-czerwone cienie pod oczami, napuchły od niedospania, cienka jak papier skóra, naznaczona była wybroczynami od ciągłego kaszlu i kichania. Włosy były matowe i w nieładzie, choć na szczęście, dziewczynka miała na tyle rozumu, że nie spięła ich czaszkami.
- Jak się macie? - zapytał z uśmiechem Jarvis, przyglądając się obojgu i przechodząc niecierpliwie do sedna. - Jak tylko zjecie, to bierzemy gondolę, podpłyniemy ile się da. A potem… załatwimy nasze sprawy.
Chłopiec uśmiechnął się pełen nadziei na lepsze życie, a blondynka tylko łypnęła złowrogo na przywoływacza, prychając coś o jego śmierci.
- Pierwszy raz od dawna, spałem w prawdziwym łóżku - pochwalił się brunet.
- Dupuszku… - przedrzeźniła go Beatrycze, smarkając w chusteczkę.
Bardka popatrzyła z troską na chorowinkę, ale ta pokazała jej język i kobiecie od razu przeszło. Za to nabzdyczyła się jeszcze bardziej.
- Zamiast martwić się moją śmiercią, powinnaś bardziej zadbać o siebie - ocenił ironicznie czarownik - zmarli lubią towarzystwo wielu groźnych dla zdrowia pleśni. - Wzruszył ramionami. - Powinnaś też być mi trochę wdzięczna. Rozwiązaliśmy problem twojego poprzedniego nauczyciela. I próbujemy załatwić kolejnego mentora.
- Och… a więc mam ci dziękować, że najpierw naraziłeś mnie, Timiego i mojego brata, a później “rozwiązałeś” problem którego nie było? - spytała cynicznie łotrzyczka, kaszląc głośno. - Ile razy mam powtarzać, że nie jestem chora, ale co ja będę strzępić język, durnych nie sieją, sami się rodzą.
Angelo posmutniał i zwiesił głowę.
- Remi nie trzymał jej siłą i podobno nie był taki zły, jeśli pilnowało się zasad… - odparł cichutko.
- Z pewnością był wcieleniem dobroci - stwierdził sarkastycznie kochanek tawaif, przyglądając się dzieciarni. - Tak czy siak, macie okazję na nowy etap w swoim życiu. Sądzę, że lepszy od tego co było.
- Daruj sobie - fuknęła pod nosem Bumi. Próbowała zgrywać twardą, ale magik widział jak bardzo jest niepewna swojej sytuacji, oraz jak bardzo się bała tego co ma nadejść. Arystokratyczna duma, jak i dziecięca buta, nie pozwalały jej przyznać się do słabości i… troski o swój i brata los.
Jarvis pomyślał, że jego osoba musi jawić się w jej przekrwionych oczkach, jako ucieleśnienie wampirzego rodu, który zniszczył jej rodzinę i wyrzucił ją na bruk.
Z pewnością, ostatniego czego chciała mała złodziejka w tej chwili, to szydzenia z niej.
Mężczyzna więc złagodniał uśmiechnął się do niej ciepło.
- To tylko spotkanie i rozmowa. Jeśli się nie dogadacie to, twoja wieża nadal stoi i nikt ci nie będzie jej odbierał. Masz gdzie wrócić.
Blondynka ukradła bratu kromkę chleba i napchała nią sobie policzki. Rodzeństwo zjadło śniadanie, choć wydawało się, że wyszczekana złodziejka, zwymiotuje swoje na pierwszym lepszym skrzyżowaniu. Najwyraźniej nie nawykła do jedzenia.

Podróż przez miasto odbyła się w ciszy. Bea próbowała przełknąć to co schomikowała w policzkach, jej krewniak był tak znerwicowany, że wygladał jak pozbawiona życia lalka. Kamala podziwiała widoki, wysoko zadzierając głowę w kierunkach ukwieconych balkonów i kolorowych par. Kiedy dotarli do legowiska smoka, tancerka zaczęła robić zakusy na pyraustę, która krążyła wokół niej, niczym mała wróżka. Również dziewczynka zdawała się być zachwycona małymi stworkami, natomiast Angelo połknął kija i stał jak spetryfikowany. Nie nawykł do magii, magicznych miejsc, magicznych istot i magicznych chwil.

Czarownik wziął sprawy w swoje ręce.
- Chciałbym znaleźć dla tej dwójki, szlacheckich dzieci, dom i możliwość rozwoju. Stracili rodzinę i nie mają się gdzie podziać. Dziewczynka ma rzadki talent, który winien być pielęgnowany. A ty chyba jesteś winien nam przysługę, prawda? - zaczął mało dyplomatycznie co wywołało u Archiwitsy chichot. Pyratusty najwyraźniej zaintrygowały się małą czarodziejką. Choć dwie z nich szukały okazji, by usiąść na… jedna na ramieniu Sundari, a druga… na rondzie cylindra jej ukochanego.
- Więc… młoda damo. - Miedzianogłowy zwrócił się do blondynki. - Jakim to talentem możesz się pochwalić?
Le Strange tak się podnieciła zainteresowaniem małych smoczków, że zaczęła niekontrolowanie kaszleć, robiąc się sina na całej buzi. Chłopak, stojący obok niej, uderzył ją kilka razy w plecy, aż zalegająca ektoplazma oderwała jej się od płuc.
- Zabieram innym czary… - wyjaśniła, gdy odetchnęła trochę.
- Przedstaw się… - syknął brunet, ale dostał kuksańca w brzuch.
- Moja matka umarła, zanim ja się urodziłam. Teraz we mnie siedzi i próbuje mnie wykończyć, ale ja się tak łatwo nie dam! - Beatrycze wyprostowała się dumnie i rękawem otarła zagilowacony nos. - Słyszę czary… i nie mogę się oprzeć… więc je kradnę i są moje. Tobie też ukradnę! … o ile jakiś mi się spodoba.
- Nie radziłbym tego robić, a przede wszystkim ruszać czarów umieszczonych w tym miejscu moja droga - odparł dobrodusznym tonem ślepiec. - Moc tego miejsca zawarta w zaklęciach, może zmiażdżyć nieprzygotowane umysły. Uczyłaś się tego sama, czy miałaś mentora?
Łotrzyczka schowała głowę w ramionach, tracąc przy staruszku rezon. Zaszurała nogą i splotła dłonie, jak grzeczne dziecko.
- Nauczyłam się sama… ale… raz ukradłam czar komuś, komu nie powinnam… - Dziewczyna obejrzała się na przywoływacza, by się upewnić, że nie puści pary z ust. - Za karę musiałam robić mu pułapki, a on dawał mi okazje do zbierania zaklęć… próbował mnie też uczyć, ale mój umysł je wypiera.
- Miałaś dużo szczęścia - stwierdził Archiwista z uśmiechem, głaszcząc się po brodzie. - Mogłaś skończyć o wiele gorzej, więc… mam pytanie. Czy chcesz rozwinąć swój talent? Złodziej czarów to rzadka profesja, ale… mam dwóch takich na swoich usługach i któryś z nich mógłby cię wziąć pod swoje skrzydła.
- Ale… - Zawahała się Bumi. - Ja nie zostawię mojego brata i… i przyjaciela… a ten tu palant, przylazł i groził mi śmiercią i obiecał, że się nami zaopiekuje, a później powiedział, że tego nie zrobi i że sama muszę o to zawalczyć… więc… - Zaklinaczka złapała zaskoczonego Angelo pod rękę. - Będę się chciała uczyć i łaskawie cię nie okradnę, pod warunkiem, że weźmiesz też Angelo i Timiego.
- Powiedziałem tylko, że nie mogą zdradzić wiedzy o istnieniu tego miejsca - wtrącił Jarvis, a smok dodał spoglądając na dziewczynkę. - Do Angelo przejdziemy za chwilę. Najpierw… hmm… czymś jeszcze się interesujesz?
- Kłamca! - krzyknęła w furii Bea, wskazując na Smoczego Jeźdźca. Kaszlnęła, raz, drugi, trzeci… - Kłamiesz jak pies! Powiedziałeś, że przedstawisz mnie, Timiego i Angelo potężnemu przyjacielowi, a później gdy zabiłeś Remiego, stwierdziłeś, że Timi ma zostać bo ma dom! Nie ma domu! - zakończyła dysząc i walcząc z płaczem.
Chaaya spuściła wzrok na podłogę, bo doskonale słyszała obietnicę partnera, a później była świadkiem jej złamania.
- Ale przecież ma rodzinę? - zapytał mag, zamyślając się. - Tę staruszkę co spotkaliśmy w domu pogrzebowym.

Tymczasem miedzianołuski odezwał się tubalnym głosem, który nie pasował do owego rachitycznego ciała. - Spokój! Spokój. - Zrazu uśmiechnął się do blondynki. - Nie martw się. Skoro w waszej umowie był jeszcze ten Timi. To jeśli… zdecydujecie się tu zostać, to sama go przyprowadzisz i wynegocjujesz dla niego miejsce. Może być tak?
Beatrycze jeszcze chwilę gromiła przywoływacza nienawistnym spojrzeniem, następnie otarła załzawione oczy i wciągnęła katar, który zaczynał jej się ulewać na usta.
Na ten widok Dholianka zadrżała z obrzydzenia.
- Ja… nazywam się Angelo Le Strange - przedstawił się zmartwiony chłopiec, obejmując siostrę, by mogła sobie wytrzeć twarz o jego koszulę. - Jestem starszym bratem Beatrycze… chciałbym przeprosić za jej zachowanie, gdy się urodziła… nie zdążyła odebrać odpowiedniej lekcji wychowania, nasz ojciec zmarł niedługo po tym jak nauczyła się pisać i… wylądowaliśmy na ulicy. Wcześniej nasza rodzina zaopiekowała się Timothym, był on… jest sierotą, którego wychowywała prababcia. To dobry chłopak. Wspaniały myśliwy i wytrwały wojownik, ale… on nigdy nie wydorośleje… nawet gdy skończy pięćdziesiąt lat. Jego opiekunka jest za stara i za słaba by się nim opiekować, a on… bardzo się do nas… przywiązał.
- Acha… no to w takim razie z pewnością potrzebuje waszej protekcji. Niech tak będzie - stwierdził uprzejmie antyczny gad. - Jeśli wy zostaniecie, on zostanie tutaj z wami, lub... gdzie indziej zamieszkacie. Nie musicie wszak mieszkać w mojej kryjówce. Można wam wynająć siedzibę, gdzieś w mieście. Jesteś bardzo dorosły jak na swój wiek młody człowieku. Więc już masz jakieś plany na przyszłość? Marzenia?
Arystokrata spłonął rumieńcem i na chwilę zapomniał języka w ustach. Wyręczyła go dziewczynka.
- Ja chce tu! Tu są modliszko-smoki! Chcę się z nimi zaprzyjaźnić i i i… obiecuję ci dziadku, że nie ukradnę ci czarów… ani żadnemu twemu znajomemu. Mój brat jest bardzo dobry z historii i matematyki, mógłby zostać nauczycielem! Ja chce być nekromantką z caaaałą armią gnijących zomb…
- BEA! - Młodzian krzyknął karcąco na siostrę. - Nie będziesz mieć żadnej armii i nie będziesz się bawić zwłokami!
- Będę! Zobaczysz, że będę! I będę… ooo… będę potężna. - Napuszyła się zadziornie magiczka.
- Nie lubimy tu zombie… strasznie śmierdzą, a ja mam delikatny nos - wyjaśnił żartobliwie Archiwista, ale pogłaskał dziewczę po głowie. - A co do całej tej armii, to twój talent kieruje cię w inną stronę. Niemniej… zobaczymy. Musicie jednak pamiętać, i wy, i ten Timi, jak się tu zjawi, że wchodząc tu staliście się powiernikami tajemnicy i nikomu nie wolno powiedzieć ni słowa o tym miejscu.
- I tak nie mamy komu - stwierdził smutno brunet. - Babcia Bella rozmawia tylko ze zmarłymi…
- Babcia Bella jest prababcią Timiego - wyjaśniła panienka, ale tylko z tytułu. - Widzi duchy, to one jej powiedziały, że nie jestem chora, a ten glut… - Smarknęła na rączkę, pokazując ektoplazmę, która formowała jej się w rączce w kulkę wielkości małej piłki. - To resztki duchów!
Angelo zakrył dłonią usta i zaczął się rozglądać za dogodnym kątem gdzie mógłby spędzić chwilę prywatności. Co zabawniejsze… bardka robiła to samo.
- Hmmm… - Zamyślił się smok i znów pogłaskał maluszka po głowie. - Niemniej, sama ektoplazma też nie jest zdrowa dla ciała. A ty chłopcze… twoja siostra powiedziała, jakie są twoje mocne strony. Ty jednak nie powiedziałeś co chcesz robić w życiu?
- Ja… ja muszę się opiekować moją siostrą - odparł młodzian, nie mając bladego pojęcia na swoją przyszłość. Był tak bardzo skupiony na przetrwaniu na ulicy, że nie myślał o tym, co się stanie, gdy… dorośnie i Sroki przestaną być jego opoką.
- Toż i się nią opiekujesz. I będziesz. A coś jeszcze? Nie tylko twoja siostra będzie tu pobierać nauki - rzekł w odpowiedzi staruszek z ciepłym uśmiechem.
Podszedł do swojego biurka i coś przy nim nacisnął, po czym zwrócił się do Beatrycze.
- Bądź tak miła i ciśnij tą kuleczką w tamto miejsce. - Wskazał palcem na fragment podłogi.

Łotrzyczka cisnęła glutem, który z głośnym chlupotem poleciał na wskazane miejsce. Na ten dźwięk ciałem Angelo wstrząsnął dreszcz, a tawaif, skryła się za plecami ukochanego, przywierając do niego w trwodze… lub raczej obrzydzeniu.
Ledwo kulka trafiła na podłogę, a dokładnie nie wiadomo skąd, wyleciały strużki białej substancji, która błyskawicznie otuliła ją białym kokonem sieci, unieruchamiając w tej zmyślnej pułapce.
- Myślałem… nad tym by zapisać się jako pomoc u urzędnika, albo jakiegoś bankiera… kocham historię, ale bardzo dobrze liczę… tatko nauczył mnie też podstaw dyplomacji i wyjaśnił na czym działają “wyższe” sfery… gdybym trochę zarobił… jako jedyny mężczyzna mego rodu… może… spróbowałbym odbudować… - dukał zawstydzony młodzieniec, kiedy jego siostra, będąca w połowie drogi do niesamowitej i arcyciekawej pułapki, zatrzymała się zdegustowana.
- FUJ! Fuj, fuj, fuj… jesteś ohydny bracie!
- Obawiam się mój drogi chłopcze, że odbudowa rodu to jednak marzenie nie do spełnienia. Lepiej szukać nowych dróg, ale już przynajmniej wiem co z ciebie może wyrosnąć. I dostaniesz odpowiednich mentorów. - Ślepiec teraz to pogłaskał chłopca po głowie i zwrócił się do blondynki. - Mistrz, który ją wykonał, zaprojektował wszystkie pułapki w mojej małej samotni. Żadna z nich nie jest śmiercionośna, ale wszystkie podstępne. Jest też trochę… ekscentryczny i marudny, jak to stare gnomy i niestety… jeśli będziesz chciała się u niego uczyć, sama będziesz musiała go przekonać. On mnie nie posłucha.
- GNOM?! - Zakrzyknęły dwie dziewczyny, jedna biegnąca z powrotem do smoka, a druga za plecami czarownika. Obu świeciły się oczy i aż roznosiła je ciekawość.
- Pokonam nawet elfa! Ta dwójka wpadła we wszystkie moje pułapki - odparła dumnie Bumi, wskazując na Smoczych Jeźdźców.

- Chcę zobaczyć gnoma… - Złotoskóra szepnęła Jarvisowi na ucho. - Proszę, proszę, proszę…
- To chodźmy go poszukać. Chyba wiem, gdzie może być - odparł cicho mag - też żadnego gnoma nie widziałem.

- Staremu Ebenezeirowi ciężko zaimponować, ale jeśli będziesz uparta, cierpliwa i umiała znieść jego zgrzybiałe docinki, to może nauczyć cię wiele o tworzeniu mechanizmów i pułapkach - wyjaśnił uprzejmie Archiwista, mając najwyraźniej w planach odciągnięcie dziewczynki od rojeń na temat armii zombie.
- Jestem cierpliwa i jestem wspaniała i najlepsza.
Ta pyszniła się, krzyżując rączki na piersi. Jej brat westchnął ciężko, mrucząc, że raczej niepokorna i przemądrzała, ale nie był na tyle odważny, by wypowiedzieć to pełnym głosem.

Dholianka zaczęła przebierać nogami. Dzieci były w dobrych rękach i nie potrzebowały już ich asysty… poza tym… gnom się sam nie znajdzie.
Czarownik pociągnął więc kochankę za sobą, do drzwi… zaś Miedzianogłowy mówił dalej.
- Zróbmy tak. Zadzwonię po Kastriusa, on zaś, wraz z Angelo, poszuka wam kwater w mojej siedzibie. Będą to wasze nowe pokoje, więc wybierz rozważnie.
A ty Beatrycze, pójdziesz ze mną do Ebenezeira. A po południu, sprowadzicie tu Timiego. Zostanie waszym… obrońcą? Opiekunem bardziej. I pamiętajcie. Nikomu poza nim… nie mówcie o tym miejscu. A co do jego prababci, to nie więzienie. Poza czasem przeznaczonym na naukę, możecie swobodnie opuszczać moją siedzibę. Oczywiście wracać musicie tuż przed zmrokiem. Co wy na to?
Rodzeństwo spojrzało po sobie, po czym zakrzyknęło radośnie: Hurra!
Strach i niepewność ustąpiła nadziei na lepsze jutro i w końcu po raz pierwszy od wielu lat dzieciaki poczuły się trochę… jak w domu.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 27-04-2019, 15:39   #237
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Jarvis, trzymając bardkę za rękę, rozglądał się dookoła jakby czegoś szukał w tym labiryncie.
- Zakładając, że gnom projektował to miejsce, można łatwo określić gdzie są warsztaty. Gnomy mają swoje zasady jeśli chodzi o takie miejsca - wyjaśniał przy okazji - przy trzecim przypadku, znałem już ogólny wzorzec ich siedzib. Oczywiście są pewne różnice, ale… - Zatrzymał się nagle i przycisnął palec do ust kochanki. Nasłuchiwali przez chwilę i coś usłyszeli. Tępy huk w oddali.
- Gnomy zawsze są tam gdzie jest głośno - odparł mężczyzna i pociągnął tawaif za sobą.

Przemknęli pospiesznie przez kilka korytarzy i dotarli do drzwi komnaty pełnej hałasów maszynerii.
Mag ostrożnie otworzył wejście i oboje ujrzeli olbrzymią salę wypełnioną różnymi machinami i niską istotkę o wyraźnie łysiejącej głowie, okolonej białymi włosami. Gnom był wielkości karła, acz zbudowany bardziej zgrabnie. Jego pełen kieszeni i pasów strój pobrzękiwał przy każdym ruchu. A on sam mówił bez przerwy słowa, które wyrzucał z siebie w jednym, rzadko przerywanym oddechem, potoku słów. Kamala przechylała głowę raz w lewą, raz w prawą stronę, przyglądając się dziwacznej istotce z mieszanką bojaźni i fascynacji. A więc… to by gnom. Nie człowiek… gnom. Zupełnie inna, humanoidalna rasa, niemal niespotykana… a w zasadzie nie niemal tylko po prostu niespotykana na tym świecie.
- Jest… niski jak dziecko, ale jest staruszkiem… - stwierdziła, cicho szepcząc do czarownika. - Czytałam, że byli niscy… ale, że aż tak? W jakim on języku mówi? Czy to gnomi? Nic nie rozumiem…
- Gnomi… ich mowa wymaga trochę ćwiczeń, bo nie rozdzielają słów i zdań. A wszystko musi być precyzjnie określone. Więc ich słowa są dłu… - Zanim przywoływacz zdołał dokończyć swój wykład, stworek obrócił się i spojrzał na oboje podnosząc do góry swoje gogle.
- To nieładnie tak obgadywać mnie za plecami. Ale to nieważne. Spójrzcie na to… mój najnowszy i największy wynalazek.
Po czym z dumą wskazał na skomplikowany mechanizm, przy którym pracował. - Czyż nie jest przepiękny?
Sundari nie zdążyła otrząsnąć się z szoku, kiedy jej usta przemówiły.
- To wspaniały cud techniki panie, jestem pod wielkim wrażeniem! - Wcale nie była, kłamała jak z nut, wpatrując się z małego człowieczka, jakby to on właśnie był cudem, a nie jego wynalazek.
- To mój zautomatyzowany, parowo napędzany, prototypowy przewidywacz chaosu i prawdopodobieństwa, który z dokładnością do 9 na 10 przewiduje poprawnie, czy kromka upadnie stroną z masłem czy nie! - Odparł triumfalnie mikrus. - Maszyna koncepcyjna, ale wystarczy sobie wyobrazić, jakie są możliwe wykorzystania jej.
- Maszyny przewidującej jak upadnie kromka z masłem? - zapytał Jarvis, starając się ukryć sceptycyzm.
- No dokładnie… - Ebeneizer spojrzał z pobłażliwością na magika. - No tak. Ja was ludzi trochę żałuję. Za lat dziecinnych tętnicie kreatywnością i nieskrępowaną wyobraźnią. A potem nadchodzi dorastanie i… - Sądząc po minie miało się wrażenie, że gnom wypowiada jakieś przekleństwo, gdy mówił. - ...praktycyzm.
- Proszę nie zwracać na niego uwagi! - Zawołała dziewczyna z pasją w oczach. - On nawet za młodu był taki nijaki… sama widziałam, bo mi się przyśnił… dziś… nie ważne… chcę zobaczyć jak to działa! Macie kromkę chleba? Macie masło? Muszę zobaczyć! Gdzie się to naciska by zaczęło działać?
Tym razem tancerka nie kłamała. Była przejęta i w pełni zafascynowana pracą niskiego mężczyzny oraz jego genialnego wynalazku! Ach… gdyby mogła wysłać taki prototyp swoim siostrom! Byłyby wniebowzięte! Tyle godzin zabawy! Z różnymi rodzajami kromek… i chleba… i masełek i… oczywiście PODŁÓG! Drewniane, kamienne, z gliny lub piasku, z dywanem i bez. Tyle możliwości, tyle rozwiązań!
- Oczywiście że mam. W końcu muszę testować wynalazek - odparł z uśmiechem staruszek. - Kalibrować go, dodawać nowe dźwignie, zapadki, trąbki… bo co to za machina kalkulująca, która nie obwieszcza swojego rezultatu w odpowiedni sposób?
Wynalazca pokazał talerz na którym leżały czyste kromki i osobno osełka masła z nożem.
- Po przygotowaniu kanapki, kładzie się ją tu… na tej wadze. Pociąga za dźwignię. Wpisuje wysokość, określa kąt z jakim spadnie kromka, potem machina przelicza wszystko i podaje wynik. Z fanfarami.
Dholianka zabrała się za smarowanie chleba.
- A później co? Jak sie sprawdza, czy machina dobrze obliczyła? - dopytywała się ciekawsko, kładąc obiekt ich doświadczeń na szalce wagi.
- No w najprostszy sposób. Upuszcza się kromkę - wyjaśnił gnom, pociągając za dźwignię i biorąc się za wciskanie klawiszy, po czym spojrzał na bardkę. - Ile masz wzrostu?
- Ja eee… nie wiem… jestem dość mała, jak widzisz… och przepraszam, nie chciałam być niemiła to wcale nie tak, że ty jesteś mniejszy… eee… metr sześćdziesiąt… parę? - Chaaya zapędziła się w kozi róg. - Czy ta maszyna oblicza tylko opuszczanie, czy podrzuty też? A podkręcenie? Albo odbicie i spadnięcie?
- Oblicza wszystko, ale kolejne zmienne wprowadzone do obliczeń sprawiają, że wynik staje się bardziej… niekoniecznie zgodny z jej wyliczeniami. Ale pracuję i nad tym - odparł z entuzjazmem gnom, wprowadzając kolejne liczby. - W końcu to maszyna koncepcyjna.
- No dobrze… to spróbujemy na razie z upuszczeniem… czy mam upuścić masłem do dołu, czy do góry? I z jakiej wysokości? Może z linii moich oczu? Z jak wysoka upuszczałeś swoje kromki? - Kurtyzana bardzo chciała wierzyć w powodzenie doświadczenia.
- Może być z linii twoich oczu i zawzyczaj wprowadzam opcję masło do góry. Więc tym razem tak zrobimy - stwierdził Ebeneizer i zaczął wstukiwać coś jeszcze. Przekręcił kolejną dźwignię. Całą machiną zatrzęsło, poszła para z gwizdków i z maszyny wysunęła się karteczka przy dźwięku fanfar.
- Masłem do góry - odczytał.

Złotoskóra zaklaskała w dłonie, następnie wzięła kromkę i uniosła ją przed swoje oczy. Wzięła głęboki wdech, jakby przygotowywała się na jakąś bardzo ważną próbę w swoim życiu.
- Daj znać kiedy mam puścić.
- Już - odparł gnom uzbroiwszy się w notatnik.
I kromka spadła wirując w powietrzu i lądując masłem do góry.
- Jallah! - zawołała radośnie i triumfująco tawaif. - To naprawdę działa! Widzisz Jarvisie?!
Kobieta zapląsała w zwycięskim tańcu, po czym wpadła czarownikowi w ramiona.
- Widzę widzę - odparł jej ukochany chwytając ją i tuląc do siebie. Był w równie dobrym nastroju co ona. A może to tulone ciało bardki dodawało mu tyle humoru? Dłonie Kamali zjechały mu po plecach na pośladki. Chwile je ściskała, zanim się nie odsunęła, niby to speszona.
- Trzeba by zrobić test zrzutu z kilkunastu metrów - rzekła do naukowca. - Trzeba by znaleźć jakieś wysokie i zabudowane miejsce, ponieważ wiatr mógłby wpłynąć na trajektorię lotu i popsuć obliczenia. Czy próbowaliście także z innymi rodzajami chleba?
- Tak… pracuję nad tablicą modyfikatorów związanych z różnymi rodzajami pieczywa. Okazało się bowiem, że waga to nie wszystko. - Zadumał się gnom nawet nie zwracając uwagi na fakt, iż dłoń Jarvisa najpierw objęła pupę, a potem sięgnęła pod sukienkę próbując musnąć opuszkami nagą skórę dziewczęcia.
- Co do wieży eksperymentalnej to mam już pierwsze projekty - mówił entuzjastycznie.
- Wydaje mi się, że to może mieć związek z gramaturą pieczywa. Grubością skórki, rozmieszczeniem i wielkością dziur w miąższu… i przepuszczalnością przez siebie powietrza. Na przykład naan prawie zawsze upadał mi masłem do dołu, zupełnie jakby nasiąknięta skórka przeważała w równowadze podpłomyka - odparła grzecznie kochanka czarownika, strzepując przy okazji jego lepkie rączki z siebie. - Jeśli potrzebowalibyście kogoś do pomocy w badaniach, to ja jestem bardzo chętna.
- Z chęcią przyjmę pomoc. Tutejsi… nie potrafią zrozumieć wagi moich badań i wynalazków - zaczął mówić karzełek, a drzwi do sali na powrót otworzyły się… by Archiwista wszedł przez nie wraz z Beatrycze.
- Wybacz Ebenezeirze, ale… ooo… wy też tu jesteście? - spytał Miedziany widząc parkę Smoczych Jeźdźców.

Dholianka schowała się za plecy przywoływacza, nie będąc pewną, czy nie złamali jakiegoś ważnego zakazu, zbliżając się do gnoma.
Mała łotrzyczka doskoczyła do mechanizmu, oglądając go ze wszystkich stron.
- Łooo ale cuuudoooo, jak to działa?! Nie mówcie, sama się dowiem! - Zatarła rączki w ekscytacji.
- Hej hej! - zatrzymał ją konstruktor niskiego metrażu. - Żadnego dotykania bez pozwolenia. Najpierw musisz się zapoznać z zasadami mechanizmu. A kto ty właściwie jesteś?
- To może być twoja nowa uczennica Ebenezeirze - wyjaśnił smok, niespecjalnie się przejmując obecnością Jarvisa i Sundari.
- No… wiek przynajmniej odpowiedni, ale nie potrzebuję brać sobie ucznia. A poza tym, tamta twoja pracownica zgłosiła się do pomocy przy zautomatyzowanym, parowo napędzanym, prototypowym przewidywaczem chaosu i prawdopodobieństwa, który z dokładnością do 9 na 10 przewiduje poprawnie, czy kromka upadnie stroną z masłem czy nie… - rzekł gnom przytrzymując dziewczynkę i przyglądając się jej zaciekawiony.
- Tamta dwójka to nie moi pracownicy. Bardziej… współpracownicy… od czasu do czasu. - sprostował ślepiec. - Pamiętasz co wspominałem o Czerwonym?
- Aha… - Niski wynalazca przyglądał się szarpiącemu dziecku. - No… energiczna to ty jesteś. Ale jak u ciebie z precyzją i cierpliwością.
Beatrycze zgromiła magika nieprzychylnym spojrzeniem, gdyż szczęściem bardka w pełni ukryła się za nim.
- Ja jestem mistrzynią pułapek! Złodziejką czarów i… - Kaszlnęła, znowu popatrzyła na czarownika. - Zamiast badać, którą stroną spadnie kromka z masłem, posmarujmy ją ektoplazmą! Będzie o wiele zabawniej, gdy się przyklei do podłogi.
- No ale… to straci wtedy sens - ocenił gnom drapiąc się po czuprynie. - Cały eksperyment ma przewidywać wynik. Znaczenie wyniku nie ma znaczenia.
- Daj jej szansę. Może okazać się bardzo zdolna. - Archiwista niewątpliwie stał po stronie zaklinaczki. Ebenezeir westchnął i pomrukując pod nosem sięgnął do kieszeni. Wyjął dziwną kostkę…, podając ją Bumi. - Masz… rozłóż ją bez narzędzi. Tylko uważaj na palce. Złapie za nie, jak nie będziesz uważna. To kostka pułapek. Taka zabawka mojej rasy.
- Masz może.. dwie? - zapytał Jarvis zapewne chcąc wyłudzić jedną dla tawaif.
- Kilka wariantów. - Łysawy staruszek łaskawie sięgnął do kolejnej kieszeni i rzucił następną kostkę mężczyźnie.
Łotrzyczka odebrała przedmiot i z zapałem zabrała się za rozmontowywanie go. Widząc, że tak łatwo jej nie pójdzie, usiadła na ziemi pod ścianą i całkowicie straciła zainteresowanie otoczeniem.

~ Niezręcznie się czuje… ~ bąknęła Chaaya skulona za ukochanym. Najwyraźniej nie miała w planach wchodzić między małą a jej przyszłego mentora.
~ Możemy odwiedzić gnoma innym razem. Gdy Beatrycze już ugruntuje swoją pozycję. ~ zaproponował przywoływacz zerkając za siebie i chowając zdobycz. Poczuł jak kobieta kładzie mu ręce na plecach i przytrzymuje się jego marynarki.
~ Uciekamy? ~ spytała, opierając się czołem o jego łopatkę.
~ Tak ~ poparł jej plan Jarvis, dyskretnie się wycofując, podczas gdy para starców omawiała przyszłość blondynki.

Gdy znaleźli się na korytarzu, czarownik poprowadził ją tunelami, zapewne w kierunku wyjścia. Niemniej, nagle pociągnął kurtyzanę w stronę drzwi do jakiejś komnaty. Wciągnął ją do środka i zamknąwszy wejście cicho za sobą, przyparł do nich swym ciałem kochankę.
Całując zachłannie, sięgał do jej sukienki, podciągając materiał w górę. Jego nie obchodziło gdzie się znaleźli, obsypując pieszczotami jej usta i szyję. Ale kiedy zszedł wargami na nagie ramiona bardki, ta zauważyła przez jego ramię, że znaleźli się w koszarach wojskowych.
Były tu rzędy łóżek i... na dwóch z nich, spały osoby nieświadome tego co się właśnie dzieje w ich komnacie. A więc… nadszedł czas jej kary. Byłoby to całkiem przyjemne, gdyby nie groźba zdemaskowania.
~ Jarvisie… tu śpią ludzie… ~ Przeraziła się tancerka, chcąc odwlec wyrok w czasie… a może to była jej kolejna zagrywka?
~ To będziemy musieli być cicho? ~ zapytał mag, spoglądając jej w oczy i pocałował ją delikatnie w usta. ~ Bardzo cicho.
Jego palce sięgnęły do jej bielizny i zaczęły ją powoli zsuwać. Dziewczyna jęknęła, po czym szybko zasłoniła wargi dłonią.
~ Jarvisie… mój słodki… zaklinam cię ~ błagała, drżąc napiętymi udami.
~ Chcesz bym przerwał. Acz przecież obiecałem, że wezmę cię bez względu na miejsce… i czas. ~ Kochanek kucnął i bezlitośnie zsunął jej koronkowe majteczki, aż do kostek. Kamala zmrużyła nieznacznie oczy, o nie… nie podda się tak łatwo. Będzie go błagać, będzie płakać, aż go złamie…
~ Miej litość najdroższy… już nigdy więcej z ciebie nie zadrwię… będę grzeczna…
~ Nie tym razem ~ mruknął mężczyzna, nurkując głową pod sukienką i całując czule jej uda. ~ Tym razem jestem bezlitosny, spragniony i pożądliwy. Tym razem płonę. Śpią?
Spali mocnym snem, nawet wtedy gdy zakwiliła głośniej przez zaciśnięte na ustach palce. Cierpiała… i bała się, więc ścisnęła nogi ze sobą, chcąc udaremnić włamanie złodziejaszkowi.
~ Będę ci posłuszna… obiecuję, proszę cię… tylko nie tutaj, nie teraz…
~ Wiesz dobrze, że nie tego pragnę… lubię twoją zadziorność. ~
Przywoływacz przesunął językiem po jej podbrzuszu, na tyle, na ile dały mu jej zaciśnięte uda. ~ Obiecuję, że skończy się tu na jednym razie… więc jeśli się pospieszymy to szybko stąd wyjdziemy.
Wstał i zabrał się za oswobodzenie swojego oręża. Na szczęście był już gotów do podboju. Nie potrzebował dodatkowych figli, by ją posiąść.

Tu? Czyli planował tego więcej… gdzie indziej… O nie, nie pozwoli na to. Rzuciwszy wyzywające spojrzeniem, wpierw przyrodzeniu, a później kochankowi, Sundari przygotowała się do walki.
~ Nie, nie i już… nie zgadzam się, jeśli tego chcesz, będziesz mnie musiał wziąć siłą.
~ Będę jednak nalegał, kusił.
Usta mężczyzny zabrały się za ponowne pieszczoty jej szyi i dekoltu. Dłoń znów sięgnęła pod sukienkę, by muśnięciami palców kusić jej ciało ku uległości. I to akurat się udawało, delikatny dotyk był wszak przyjemny, a choć bardka broniła się dzielnie, to zdała sobie sprawę, że im dłużej będzie odwlekać, tym dłużej tu utkną. Ambicja nie pozwalała jej się poddać. Obiecała sobie, że złamie Jarvisa, pokona go i pokaże kto jest lepszy w te miłosne szachy. Była tawaif do cholery! Miała swoją kurewska dumę! Czarownik musi się poddać, a kiedy to zrobi… wyśmieje go i do końca ich dni będzie mu wypominać jak słabym jest człowiekiem.
Ruch na jednym z łóżek wprawił Chaayę w lekkie drżenie ze strachu. Jeśli to były szachy, to niestety mag miał obecnie lepiej rozstawione figury.
Niespiesznymi pieszczotami palców przyjemnie drażnił jej zmysły, a delikatnymi pocałunkami różowił jej policzki, choć akurat w tej kwestii także emocje miały swój wpływ.

~ Nie… ~ powtarzała zawzięcie tancerka. ~ Nie zrobisz mi tego… ~ To była dla niej prawdziwa udręka, pragnienie wypalało w jej łonie dziurę, aż kobieta zaczęła się obawiać, iż jej sukienka stanie w ogniu. Nie mogła się poddać, ale i nie mogła go zatrzymać. Ich gra zaczynała doprowadzać ją do szaleństwa. Ach… a gdyby tak się zgodzić… gdyby tak rzucić się na ukochanego i kochać się z nim namiętnie na oczach wszystkich żywych istot? A co tam! Niech patrzą i zazdroszczą, jak wspaniałego ma partnera. Niech widzą jak bardzo ją kocha… jak ona kocha jego.
~ Nie…
~ Nie. Nie zrobię. My to zrobimy… razem. Przecież nie mogę bez ciebie ~ odparł mentalnie Jarvis naciskając palcem między jej zaciśniętymi udami, by wsunąć go między jej nogi. Nie mógł sięgnąć daleko, przynajmniej nie w ten sposób, ale sama obecność intruza była wyraźnie odczuwalna, jak i jego pocałunki na jej obojczykach i… obnażona męskość, spragniona jej delikatnego wnętrza. ~ I powinniśmy się pospieszyć… nie chcesz chyba żeby nas tu przyłapano z gołymi zadkami, prawda?

Ból i udręka Kamali była obezwładniająca. Dziewczyna nie tylko igrała z przywoływaczem, ale i ze sobą. Ona jedna, przeciwko dwóm bestiom, z tego nie mogło wyjść nic dobrego.
~ Powiedziałam ci już… będziesz musiał wziąć mnie siłą.
~ Kocham cię… wiesz o tym, prawda? ~ spytał czarownik nim zaczął oboma dłońmi łamać jej opór, siłą rozchylając jej nogi. Nawet jeśli wiedziała, to nie dała tego po sobie poznać. Czujnym wzrokiem obserwując śpiących i resztkami sił broniąc się przed wybrankiem.
~ Podły ~ fuknęła, zła na samą siebie. Zakochała się do upadłego i nie była w stanie nic z tym zrobić.
~ Twoje ciało mówi mi co innego.

Jarvis rozsunąwszy jej uda, kucnął i nachylił się. Powoli przesunął językiem po jej łonie, aż natknął się na twardy punkcik i pomasował go delikatnie czubkiem języka. ~ Mówi… weź mnie teraz, pieść mnie. Szkoda, że nie mamy teraz czasu na dłuższą zabawę.
Spojrzenie bardki ogniskowało się to na jednym to na drugim potencjalnym świadku. Czy oddech któregoś z nich się zmieniał? Nie. Na razie oddychali równo pogrążeni w śnie.
~ Skoro nie mamy czasu to przestań się mną bawić! ~ Sundari drżała, stojąc na miękkich nogach, opierając się o drzwi. Od wzbierającego pożądania, ciemniało jej w oczach. Nie ruszyła się jednak i nie wydała żadnego dźwięku, dzielnie walcząc z przeciwnościami słodkiego losu.
~ Może chcę usłyszeć twoją prośbę? ~ Chłopak cmoknął czule jej intymny zakątek i wstał, przy okazji chwytając ręką prawe udo Dholianki i zakładając na swój lewy bok. Naparł ciałem i przeszył ją swoją dumą wchodząc gwałtownie do jej kobiecości niecierpliwie oczekującej jego wizyty. A ewentualne jęki chciał zdusić pocałunkiem. Jednak kurtyzana odsunęła twarz od jego, tylko po to, by zakryć swoje usta dłońmi. Nie będzie prosić, ale także ich nie zdradzi. I to druga decyzja była w tej chwili trudniejsza do wykonania.
Chaaya spojrzała Jarvisowi w oczy, bojąc się nawet mrugnąć, by nie stracić nad sobą panowania. Biła od niej namiętność i bezgraniczne oddanie, utwierdzające przywoływacza w tym, że to co zrobił, co robi i co będzie robić, jest tym czego ona pragnie.
Nie były to szczególnie wyrafinowane igraszki. Mężczyzna wiedział, że stracili dużo czasu. Więc wszystko było pospieszne i nerwowe i mocne. Pupa tancerki amortyzowała silne ruchy bioder. Acz nie dało się w pełni ukryć odgłosu zderzania się ze sobą ich ciał z drzwiami.
Mag zaborczo trzymał otulającą go nogę kochanki i czule całował jej szyję i dekolt. Byle jak najszybciej dotrzeć wraz z nią na szczyt. Dzięki grze wstępnej nie mieli z tym problemu. Złotoskóra zakwiliła między ściśniętymi palcami, przymykając oczy kiedy fala gorąca rozniosła się po jej podbrzuszu, łaskocząc wszelkie nerwy i zmysły. Odetchnęła z ulgą, rozluźniając się w męskich objęciach, wyciągając dłonie do twarzy czarownika.
Pocałowała go czule za dobrze wykonaną robotę, po czym poklepała po policzku.
- Ja ciebie też - wychrypiała, uśmiechając się niewinnie i w zawstydzeniu.
- Proponuję uciec, zanim ktoś rzeczywiście złapie nas z gołymi zadkami. Twój tyłeczek jest urokliwy, ale wątpię by mój wzbudzał zachwyt - szepnął żartobliwie Jarvis nie wiedząc, że sama tawaif jak i pewien kruk mają na ten temat odmienne zdanie.

Dziewczyna zachichotała cicho, opuszczając nogę i poprawiając spódnicę. Poczekała, aż jej partner upora się ze swoimi spodniami, po czym zgrabnie kucnęła i zabrała z ziemi czerwone majtki, planując je założyć w bezpieczniejszym miejscu.
- Zjemy śniadanie? - zapytała z nadzieją.
- Tak… a potem skonsumuję ciebie. W naszym łóżku… bardzo, bardzo długo - zdradził cicho brunet swoje plany wobec niej.
Nie miał niestety okazji ich zrealizować. Bo Godiva się pojawiła i go zabrała. Obiecując zwrócić go jak najszybciej.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 28-04-2019, 11:30   #238
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

No i stało się, była na lodach z… nie Jarvisem, a Axamanderem. Cóż… najwyraźniej nie można mieć wszystkiego. Kobieta wzięła do rąk różdżkę, bawiąc się gładką fakturą w palcach.
- A więc… tak nisko mnie cenisz? - spytała po dłuższym namyśle, spoglądając diablęciu prosto w oczy. Uśmiechała się psotliwie, a może bardzo złowrogo… - Mam ci oszacować wartość za marny rożek lodów?
- Uznaj to za test twoich możliwości. Od razu uprzedzam, że wpierw wykonałem ten test na sobie. I go oblałem. - Westchnął smętnie rogacz.
- Nic dziwnego… ale wiedz mój drogi, że moje usługi będą cię wiele kosztować - pogroziła mu szeptem Chaaya, uruchamiając magiczny przedmiot. - Jesteś na to gotowy? - spytała zuchwale, unosząc pierwszy pergamin do oczu.
- O pieniądzach i kosztach porozmawiamy może po lodach. Mówi się co prawda, że najpierw interesy a potem przyjemność. Ja jednak wolę odwróconą kolejność - odparł z uśmiechem mężczyzna.

Pierwszy tekst, który bardka obrzuciła spojrzeniem, okazał się opisem zjawiska astronomicznego i jego dokładnego wyjaśnienia. Bardzo cenna rzecz… dla astrologów i astronomów. Drugi zaś… wierszowanym wyznaniem miłosnym, napisanym pięknymi literami i… ugh… rymy, aż zgrzytały w uszach. Elf, który je składał, powinien się smażyć w wiecznym ogniu za taką profanację poezji.
Złotoskóra złożyła oba pergaminy, nakrywając je dłońmi. Popatrzyła na rozmówcę, przeciągając jak najdłużej chwilę swego werdyktu .
- Powiedz mi… na prawdę nie wiesz, ile te teksty mogą być warte?
- Wiem. Bo udałem się do specjalisty. Tyle, że on ma osiemdziesiąt lat, co sprawia że… - Westchnął ironicznie diablik. - …opowiem ci po lodach. Najpierw muszę cię zmiękczyć. Alkoholem nie mogę, więc liczę na słodycze.
- Ja ujęłabym to troszeczkę inaczej… - Tancerka nachyliła się nad stołem. - To nie wina alkoholu, a twojego języka… słabo się nim posługujesz i w mowie i… - Oblizała usta, uśmiechając się zadowolona ze zgrabnego spostrzeżenia. - Zobaczymy jak pójdzie ci ze słodyczami.
- Mój języczek… jest za to śmiały w czynach. - Po tej odpowiedzi Axa wystawił go prezentując w całej swojej długiej i rozwidlonej na końcu okazałości. Niczym morskiego ślimaka mieszkającego w jego policzkach.
Tymczasem przybył sługa uprzejmie podając obojgu ich lody i pytając o to czy chcą po konsumpcji coś do picia. Dholianka zbyła go machnięciem dłoni, nie odrywając spojrzenia od popisującego się towarzysza.
- Powiedz mi… - odparła w końcu, zabierając się za jedzenie. - Całowałeś się z Gamnirą?
- Nie. Dlaczego miałbym? Nie ma między nami iskry. Nigdy nie było - odparł z uśmiechem zaklinacz, używając jęzora jako łyżeczki do jedzenia lodów. - No… może jak trochę więcej… popiliśmy? Może wtedy się całowaliśmy? Może… ale w takim razie nie pamiętam.
Tawaif rozmarzyła się na pokaz, zlizując z łyżeczki sorbet. Jej jedzenie wyglądało bardziej na zabawę i to bardzo wyuzdaną.
- Uważaj złociutki… czytam z mężczyzn jak z otwartych kart, jeśli przyłapie cię na kłamstwie… oj.
- Dasz mi po łapkach, czy od razu klapsy na goły tyłek? - zapytał wesoło Axamander. - Bo i jedno i drugie mi się przydarzyło. - Następnie zabrał się za zabawę wisienką zdobiacą jego deser.
- Nie igraj ze mną słońce… - Kurtyzana mruknęła zawadiacko, kradnąc rozmówcy łyżkę lodów. Mlasnęła jak zadowolone kocię, któremu smakowała podana śmietanka. - Wiesz czym się różnię od sukkuba? - zapytała niewinnie.
- Nie masz różków ani ogona. Poza tym jesteście takie same - odparł wesoło rogacz, spoglądając w oczy Chaai. - Poza tym jesteście zapewne takie same.
- Sukkuba możesz odwołać… - stwierdziła złowrogo panna. - A ty… jeśli chcesz się dowiedzieć mojej opinii na temat tych tekstów, będziesz musiał zapłacić mi odpowiednio wysoką cenę. Przysługę.
- Ale ja też chcę coś więcej od ciebie. No… ale mów. Jaka ta przysługa? - zapytał zaintrygowany mężczyzna, opróżniwszy już połowę pucharka. Bardka oparła się w krześle.
- Powiadomię cię w odpowiedniej chwili, wtedy kiedy będę cię potrzebować i choćby był środek nocy, a ty pośród pięciu nagich kochanek… zjawisz się i zaspokoisz moje potrzeby. - Uśmiechnęła się, sugestywnie poruszając brwiami.
- Zgoda - odparło uprzejmie diablę i podrapało się po brodzie. - Tylko gdzie ty mi znajdziesz pięć nagich ślicznotek, by potem mieć pewność, że z bólem serca wyrwę się z ich towarzystwa i popędzę ku tobie?
Dziewczyna zaśmiała się radośnie, skupiając uwagę na posiłku. - Podobno masz branie, więc coś wymyślisz.
- Cóż… pochlebia mi twoja wiara w moje możliwości. A choć jestem piękniejszy od niebian i zawstydzam elfich amantów swoim urokiem, to pięć… jest poza moim zasięgiem. - Wzruszył ramionami mieszaniec. - Noo chyba, że ty zapoznasz mnie ze swoimi ślicznymi siostrami, co?
Nie wiedział pewnie biedaczek jak liczna jest rodzina Kamali i jak bezpruderyjna być potrafi. Sundari pokręciła w zrezygnowaniu głową.
- Nie podołałbyś… no… to powiedz czego ty ode mnie wymagasz?
- Więc… podczas ostatniej misji pobłądziliśmy trochę. I w jakimś starym kuferku znajdującym się w zapomnianej już samotni, znaleźliśmy rzeczy jakiegoś… maga? A może barda? W każdym razie badacza. A w nim drogę do… elfiej biblioteki - wyjaśniał Axa podjadając. - Zdaje się… publicznej biblioteki, bo wszystkie tomy, które tam znalazłem były niemagiczne. Zabrałem kilka z nich i… cóż… część była coś warta. Inne nie. Chce się tam wybrać ponownie z odpowiednią ekipą. Zgarnąć łupy i wrócić. Problem w tym, że trzeba na miejscu zrobić wstępną selekcję, a ja nie jestem dość oczytany by ocenić które księgi są warte dużo monet… A nie możemy brać wszystkiego jak leci, bo tego byłoby za dużo. Potrzebuję kogoś, kto będzie umiał ocenić zawartość ksiąg.

Kurtyzana kiwnęła z powagą głową. Odsunęła pusty pucharek i dotknęła pergaminów.
- Ten traktat możesz sprzedać z zyskiem astronomowi lub astrologowi… - Wskazała na kartę po swojej prawej. - Drugi spal, bo to gówno obraża mnie swoim istnieniem na tym świecie.
- Brawo. Zdałaś mój test. Więęęc… trzydzieści procent zysku? I może parę tomów do własnego wykorzystania? - zapytał zadowolony z jej odpowiedzi.
- A kto bierze pozostałe siedemdziesiąt? - spytała podejrzliwie ślicznotka. - Chyba nie ty co?
- No… ja biorę czterdzieści. A pozostały zysk fundatorzy wyprawy - wyjaśnił uprzejmie diablik. - Nie mniej niż dwadzieścia procent i nie mniej niż koszty przez nich poniesione na tę wyprawę. Więc, musimy zebrać jak najwięcej jak najbardziej wartościowych książek. - Rogacz nachylił się ku tancerce. - W mieście jest wielu bogatych bibliofilów. Możemy zarobić naprawdę dużo… i to bez większego ryzyka. Bo taka biblioteka nie ma nieumarłych strażników.
Chaaya poprawiła ramiączko sukienki i obejrzała się na kanał za balustradą balkonu.
- Kręcisz i kusisz, ale nie zauważyłeś, że twój plan ma jedną słabą cechę… To ja miałabym odwalić całą brudną robotę, przeczesując się przez setki ksiąg i wybierając te najlepsze… A płacisz mi mniej niż sobie. Dość nisko cenisz moje umiejętności i śmiem twierdzić, że inni specjaliści będą równie, jeśli nie bardziej, zniesmaczeni twoim postępowaniem.
- Jest jeszcze złodziejka, która zajmie się pułapkami. I tragarze. Tym płacę za każdy dzień. Tyle, że oni nie dostaną premii jeśli zarobimy więcej. No i nie zapominaj o kilku księgach, które będziesz mogła zatrzymasz dla siebie. Z pewnością wybierzesz coś wartościowego, więc tak naprawdę to zarobisz trzydzieści plus. - Wzruszył ramionami Axamander i kończąc deser wyjaśnił. - A specjalista mój był wielce zainteresowany znaleziskiem. I pewnie zgodziłby się na mniejszy udział i więcej książek dla siebie. Ale to rachityczny staruszek, więc nie mogłem zatrudnić. Jeśli jednak chcesz stały pewny zysk, to… podaj swoją cenę?

“Takich pieniędzy to ty nie widziałeś nigdy na oczy” sarknęła wyniośle Laboni, a spojrzenie Dholianki pociemniało i stało się bardziej drapieżne. “O takich pieniądzach to ty pewnie nawet nie słyszałeś…”
“Zniszcz go…” Utipti dołączyła do podszeptu. “Zetrzyj na proch…”
Maska cechująca odwagę wyraźnie się nasrożyła.
“Nie-e” fuknęła. “My go lubimy.”
“Jest nudny… jest słaby… do niczego się nam nie przyda” złowroga emanacja, nie dała się Deewani tak łatwo zbyć. Na szczęście chłopczyca skumała się z innymi siostrami, które lubiły towarzystwo rogacza.
“Jest wesoły… i poczciwy, a ty się tu nie panosz!” groziły jedna przez drugą.

- Ty, ja i najlepszy burdel w mieście - stwierdziła tawaif po namyśle.
- Kiedy? - zapytał wprost półkrwi, wpatrując się w jej oczy z łobuzerskim uśmiechem.
- Po twojej wypłacie - odparła mu dziewczyna. - Najbliższy termin.
- Obecnej czy po tej misji? - Oblizało się diablę.
- Ma cię s t a ć - wyartykułowała jasno i z naciskiem złotoskóra piękność. - Więc zapewne po misji.
- Zgoda, aczkolwiek na piękne damy zawsze mnie stać. - Zażartował mężczyzna i zmienił temat. - A więc spotykałaś się z Gamnirą? Co o niej sądzisz? Zaprzyjaźniłyście się?
- Coś taki ciekawski? Zazdrosny? Podobno między wami nie iskrzy - odgryzła się rozbawiona bardka. - Myślę, że tak… jest miła i urocza, lubię z nią przebywać? Chyba, bo nie przeszkadza mi jej obecność… choć czasem pieprzy głupoty… tak jak i ty, no ale nie można mieć wszystkiego.
- Zaciekawiony. Bo raz jej się wymsknęło przy piwie coś o twoich zgrabnych nogach. I tak jakoś mocno się zaczerwieniła na twarzy - wyjaśnił rogacz, zerkając na rozmówczynię, by odczytać jej emocje. Ta potrząsnęła charakterystycznie głową, ni to potakując, ni zaprzeczając, przerwacając przy tym oczami.
- Myślałam, że tylko baby są plotkarami - rzekła zawadiacko z uśmieszkiem na ustach. - I tak… moje nogi są zgrabne i aksamitnie gładkie, a gdy owinę je wokół męskich bioder… wyjątkowo śmiertelne. - Napuszyła się dumnie i na pokaz, i... poczuła ogonek kompana muskający delikatnie jej łydkę.
- Masz rację. Są gładkie i zgrabne i wręcz żądają, by je wielbić. Ale nie same słowa Gamniry mnie zdziwiły, ale to co było oprócz nich. Gamnira się nie czerwieni. Nawet gdy całowala się przy mnie z Adrakisem, zero rumieńców. A gdy wspomniała twoje nóżki, pomidor na całej twarzy - wyjaśnił ze śmiechem, przerywając pieszczotę.

Tawaif odrzuciła teatralnie włosy za ramiona… a że włosy miała upięte, wyglądało to całkiem zabawnie. - No cóż… me piękno działa tak na wszystkich. Spójrz na siebie, jesteś czerwioniutki od stóp po sam czubek głowy.
Axamander był niemal pewien, że Kamala w swej próżności mogłaby pokonać samych bogów. Pytanie jednak, czy była to gra, czy czysta prawda.
- Ja jestem rogaty z natury i czerwony też. - Zaklinacz bezczelnie rozbierał ją wzrokiem. - Jestem pewien, że mogłabyś mnie bez problemu wziąć pod obcas. Ale Gamnira? Ona lubi facetów. I to takich dużych i ciężkich. Brodate góry mięśni. Przeciwieństwo ciebie.
- Och haaaii… tacy są najlepsi. Brutalni. Silni, Wściekli. - Sundari rozmarzyła w lubieżnym uniesieniu. - Zaraz… zaraz… - Zwęziła oczka w szparki i popatrzyła na diablika. - Czy ty sugerujesz… że nie jestem dostatecznie dobra dla Gamniry?
- W zasadzie… że w ogóle nie jesteś w jej typie. Śliczna. Drobniutka. Gładziutka na buzi. Kobieta - stwierdził obojętnym tonem chłopak. - Po prostu nie widzę was razem w łóżku. Stąd me zaciekawienie.
- W takim razie za słabą masz wyobraźnię - mruknęła kąśliwie kurtyzana. - A ja jeśli zechcę uwiodę każdego.
- Gamnirę nie… - stwierdził ironicznie jej towarzysz. - …Zabraknie ci cierpliwości do niej. Nie jest kobieca, ani nie jest mężczyzną. Ale ma wady charakteru obu płci. Nie wyobrażam was sobie razem. Natomiast mogę wyobrazić sobie mój ogonek wspinający się po łydce na twoje udo…
Jego ogon jeszcze tego nie czynił, choć znów zaczął wodzić po aksamitnej skórze bardki, powyżej jej kostki. - …i wyżej. To bardzo śliczna sukienka moja piękna, tajemnicza i bezimienna zabójczyni. Przynęta na konkretne oczy?

Dziewczyna westchnęła z niejakim znużeniem tematem. Była profesjonalistką i umiała strzec sekretów, o ile jakoweś miała.
- Jak już wspomniałam… masz słabą wyobraźnię i nie… dziś nie pracuję, dziś wszyscy pozostaną żywi.
- Każdy ma swoje wady i zalety - odparł Axa wystawiając język. - Więc masz ochotę posłuchać o mojej wyprawie, czy opowiedzieć o swoim weselisku… to znaczy tym na którym byłaś?
- Taka rozmowa wymaga dodatkowej porcji lodów - mruknęła pod nosem Dholianka, kryjąc zaskoczenie i obawę wywołaną tematem zaślubin.
Kurtyzana przypomniała sobie scenę na schodach, kiedy torowała przejście panu młodemu. Wzdrygnęła się i zwiesiła głowę.
- Opowiedz mi o swojej przygodzie.
- Ale wpierw lody - rzekło diablę, pstrykając palcami, by przywołać sługę w celu złożenia zamówienia. Nie zaprzestało przy tym subtelnej pieszczoty ogonem, acz ograniczyło się jedynie do obszaru jej łydki.
- Mieliśmy mapę z zaznaczonymi pułapkami, więc robota wydawała się prosta. I była, przez większość czasu… - przerwał, gdy pracownik lokalu przyszedł z kartami do składania zamówień.
Tym razem, kobieta zamówiła wszystko co zawierało w nazwie “czekolada”. Cóż, nic dziwnego, kiedy tak z nagła posmutniała.
- Oczywiście mapa nie uwzględniała faktu, że minęło pięćdziesiąt lat od czasu kiedy została zrobiona i okolica deczko się zmieniła. Ale dzięki temu trafiliśmy do chaty pustelnika i na jakąś elfią uroczystość. Nawet ładna wizja… - rozgadał się mężczyzna, rozochocony widokiem jej dekoltu i przyjemnym dotykiem jej zgrabnej łydki.
- Och… uwielbiam uroczystości - skłamała trzpiotka, pochylając się nad stołem i podpierając twarz na dłoni, wyjrzała z powrotem za balustradę. - Co takiego robili?
- Kapłanki tańczyły, elfi chór śpiewał. Magowie robili sztuczki. Składano kwiaty na ołtarzu przed kryształowym jednorożcem. Był i złoty smok przy tym. Żywy złoty smok - odparł Axamander, a Chaaya poczuła delikatny impuls. Jarvis był na granicy zasięgu ich więzi i powoli się do nich zbliżał. - Opis nie może oddać piękna tej uroczystości, więc musisz uwierzyć mi na słowo.

Serce złotoskórej zabiło mocniej w radości. Jeszcze chwila i znów połączy się z kochankiem. Na samą myśl, mimowolnie się zarumieniła.
- Szkoda, że złoty… to… gdzie dokładnie byliście? Zaczekaj… - Bardka postawiła na kolanach swoją torbę i zaczęła czegoś w niej szukać. - Zapiszę sobie, dobrze?
Smocza Jeźdźczyni uśmiechnęła się pod nosem. Wiedziała już gdzie mniej więcej urzędował czarny smok, gdzie miedziany i teraz dowie się o złotym. Jeszcze trochę i odkryje tereny zielonej smoczycy i powie Nveremu gdzie może szukać jej leża.
Znalazłszy świstek papieru, zamarła na chwilę, przypomniawszy sobie o swoim przyjacielu, który błądził gdzieś po dżungli. Tęsknota rozdarła jej serce.
Nieświadom owej burzy uczuć diablik przekazał informacje. Nie mówiły one tawaif zbyt wiele, ale jej wybranek był miejscowy. Pewnie będzie wiedział.
- Ciekawa jestem co to było za święto i kogo symbolizował jednorożec… boga? - spytała na koniec dziewczyna, składając kawałek papieru. - Może... ale samo zwierze jest sobie symbolem… hmmm… pieśni, tańce i magiczne sztuczki, czyli nic druidycznego. Potrafisz określić jaka była pora roku i dnia?
- Wiosna… tak sądzę. - Zadumał się chłopak, gdy przyniesiono im zamówienie. - Nie poranek i nie zmierzch. Gdzieś pomiędzy. Wizja nie sięgała nieba.
Tancerka ochoczo zabrała się za posiłek.
- Mmm… czekolada… i co było dalej? Po wizji - ponagliła go w dość uroczy sposób, bo łyżeczką.
Poczuła przy tym coraz silniejszy impuls świadomości ukochanego.
~ Stęskniłem się ~ szeptał czule w jej głowie.
- Po przeszukaniu pustelni i walce z gniazdem szerszeni… przyszło nam się zmierzyć z parką wywern, które gniazdowały na ruinach wampirzej kryjówki. Wredne gadziny - ocenił rogacz.
- Wkroczyłeś na ich teren… co się dziwisz - skwitowała, zajadająca się Dholianka, skarżąc się jednocześnie przywoływaczowi.
~ Zostawiłeś mnie… samą… samiuteńką! ~ Ona również się stęskniła, lecz miała do niego żal z powodu ich rozłąki.
~ Wiem… ale już jestem. Chcę zsunąć z ciebie tą suknię i halkę. Pieścić nagie ciało pocałunkami. Gdzie jesteś? ~ odpowiadał jej myśloszept czarownika.
- Cóż. Ani my ani one nie mogły ustąpić. My wygraliśmy i mogliśmy zabrać zdobycz. Oczywiście po wpadnięciu na kilka wrednych pułapek o których mapa nie informowała. Ale można się tego spodziewać, że krwiopijcy nie powierzyli wszystkich sekretów świstkowi pergaminu - odparł z uśmiechem mieszaniec.
- No… ale nikomu się krzywda nie stała? - Kobieta spytała z udawaną troską, nakładając na łyżeczkę lodów i podsuwając ją pod nos rozmówcy. - Chcesz spróbować?
Była zła… tylko troszeczkę, ale jednak! I nie potrafiła wybaczyć Jarvisowi zniknięcia, tak samo jak nie potrafiła wybaczyć Godivie, że go jej zabrała.
~ Za późno już dla ciebie ~ syknęła kochankowi złowrogo, ale zaraz dodała, że siedzi na piętrze w jakiejś lodziarni.
- Nic czego parę eliksirów nie zdołałoby zaleczyć - odparło diablę, otwierając szeroko usta i wysuwając język, by mogła go nakarmić.
~ Widzę cię. ~ Posłyszała w odpowiedzi, a potem zobaczyła wizję samej siebie branej od tyłu przez przywoływacza przy stoliku, przy którym siedziała. Namiętnie i zarazem bezlitośnie. Oparła się tej wizji, ostrożnie karmiąc Axamandera. Niech Jarvis wie, że nie może jej zostawiać. Niech ma nauczkę!
- Teraz nie musisz się martwić ranami, potrafię leczyć, jeśli coś ci się stanie, na pewno ukoję twój ból - oświadczyła ciepło. Język diablika musnął pieszczotliwie palce i dłoń Chaai, był ciepły i wilgotny i zwinny niczym mały wąż.
- To dobrze. Z chęcią oddam się pod władzę twoich zmysłowych paluszków - wymruczał dwuznacznie, kiedy dziewczyna chichotała cicho jak psotliwy chochlik.
- Znasz niejakiego Gulgrama? - spytała ciekawsko.
- Przelotnie. Czasem sprzedaję mu znalezione tomy. Ale rzadko. To dusigrosz - wyjaśnił rogacz.
- To geniusz i nie powinieneś go lekceważyć - odparła Dholianka, wracając do dojadania deseru. - Kiedy wyruszamy?
- Najwcześniej za cztery dni. Ale pewnie później. Mam na oku kilku sponsorów wyprawy. Ale muszę ich jeszcze przekonać. Myślę, że w tydzień mi się uda - ocenił półkrwi demon i uśmiechając się dodał. - Co powiesz na randkę ze mną pojutrze, by dogadać szczegóły i bym przedstawił ci postępy w organizacji wyprawy?

Tymczasem jej kochany nieustępliwie podsuwał do jej głowy kolejne wyuzdane pozycje. Złościło ją, że nie podszedł i jej po prostu nie zabrał, tylko skrył się gdzieś w cieniu i udawał sprytnego.
- O której, gdzie i jak mam się ubrać? - Odsunęła puste naczynie, oblizując usta z czekoladowej polewy.
- O siódmej wieczorem. Może zaczniemy tutaj naszą randkę. A jeśli chodzi o strój. Możeee… prowokująco? Ja ze swojej strony obiecuję powrót do starej fryzury - odparł łobuzersko Axa.
- W porządku, a więc jesteśmy umówieni - zdecydowała orzechowowłosa, zastanawiając się co począć teraz. Na szczęście ogoniasty rozwiązał ten problem za nią.
- Niestety interesy zmuszają mnie do opuszczenia twojego zacnego towarzystwa. - Ogon uwolnił nogę bardki, a sam mężczyzna wstał. - I muszę cię pożegnać, acz… będę niecierpliwie czekał na randkę z tobą.
- Skoro tak… to nic tu po mnie… idę szukać kolejnej ofiary - odparła beztrosko panna, również wstając. - Miło było cię zobaczyć, ale nie myśl, że tęskniłam. - Puściła kompanowi oczko, po czym zarzuciła torbę na ramię i bez większych ceregieli, zbiegła zwinnie po krętych schodach.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 29-04-2019, 16:31   #239
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Kiedy Chaaya wyszła na ulicę, rozejrzała się na boki. Axamander skinął jej na pożegnanie i udał się w swoją stronę. W chwili gdy diablę znikło jej z oczu, dziewczyna uśmiechnęła się psotliwie i ruszyła w kierunku przystani z gondolami, nawiązując ze swoim kochankiem telepatyczną rozmowę.
~ Poszedłeś sobie, czy kisisz się gdzieś pod ścianą, planując odwet?
~ Pilnuję twojego kuperka, planując na nim złowieszczy odwet. Dobrze się bawiłaś? ~ Nie było gniewu w jego myślach. Było podążanie, a bardka zerkając przez ramię zobaczyła czarownika podchodzącego do niej szybko. Przygryzła wargę, rozważając ucieczkę. Westchnęła tęsknie, posłusznie przystając, by dać się złapać.
~ Na tyle dobrze, że postanowiliśmy to powtórzyć ~ odparła, ciągle czując zawód. ~ Powiedziałam ci, że się boję, a ty i tak mnie zostawiłeś.
~ Przepraszam. Gdybym miał choć cień podejrzenia, że coś ci grozi, to bym tego nie zrobił. ~ Jarvis objął ją i przytulił do siebie. Nachylił i pocałował delikatnie, czule… publicznie.
~ Tak jak nie zabronię ci spotkania z nim. Choć pali mnie zazdrość, to nie mogę ci zabronić. Nie powinienem.

Tawaif wytrwała dzielnie tę próbę, trwożliwie muskając męskie usta, zanim do końca nie obezwładnił jej wstyd.
~ Jeśli ci na mnie zależy… to raczej powinieneś, cóż… może nie zaszliśmy jeszcze tak daleko ~ stwierdziła gorzko.
~ Kamalo… ~ Przytulił ją mocno jej wybranek. ~ Ja tak nie mogę. Nie chcę być twoim więzieniem. Nie chcę być twoją klatką. Nie mogę cię zamykać przed światem. Nie chcę cię ograniczać. Jestem twój, tak jak ty jesteś moja… i ufam, że to jest mocny fundament naszego związku.
~ Hipokryta… ~ Sundari starała się nie rozpłakać. Spróbowała się odsunąć i odejść, nie mogąc spojrzeć przywoływaczowi w oczy. Ten jej nie wypuścił z ramion, dociskając mocniej do siebie.
~ Przepraszam Kamalo. ~ Pogłaskał ją czule po włosach. ~ Pozwolisz mi się porwać?

Dholianka napięła się i zaparła w miejscu, jakby szykowała się do walki.
~ Nie. Puścisz mnie teraz i pozwolisz się oddalić, bo przecież tego właśnie chcesz prawda?
~ Nie. Nigdy tego nie powiedziałem. ~ Mag wziął ją w ramiona i podniósł. ~ Choć budzi to moją zazdrość, cieszę się, że znalazłaś przyjaciół w tym mieście. I mogę ich… tolerować, nawet jeśli mam ochotę zetrzeć diablęciu zadziorny uśmieszek z twarzy. I jak jeszcze raz będzie cię macał ogonem po łydce, to mu spuszczę grad żywiołaków ziemi na rogaty czerep.
~ Skoro tak cieszy cię mój nowy kolega, to wiedz, że nie tylko pojutrze się z nim spotykam, ale za tydzień wyruszam na wyprawę… w dżunglę. ~ Myśli tancerki były rozedrgane. Miało się wrażenie, jakby drobne łupiny jakiegoś naczynia, podskakiwały na dudniącym bębnie. Nie dało się przewidzieć, który kawałek gdzie odskoczy, a już tym bardziej który zrani. ~ Postaw mnie… postaw i zostaw ~ syczała wściekła, gromiąc ukochanego roziskrzonym od łez spojrzeniem.
~ I kiedy chciałaś mi o tym powiedzieć, co? ~ zapytał czarownik i w odpowiedzi na jej fukanie, mocniej dociskając złośnicę do swojego ciała. Wskoczył z nią do gondoli. ~ I co ja mam z tobą zrobić. Przecież nie puszczę cię z nim samej na bagna. Będę musiał się dostać albo do samej wyprawy, albo podążać za wami… jak twój cień.
~ Zapomniałeś? Nie jesteś moją k l a t k ą, nie muszę ci mówić z kim się spotykam, ani kiedy, ani po co, ani gdzie!
Kobieta była tak wściekła, że nie baczyła na co Jarvis robił. Trzymała się ostatkiem sił, trzęsąc się jak osika, by nie rozpaść w drobny mak na oczach mieszkańców miasta.
~ Nie musisz ~ odparł chłopak i spojrzał na nią ze smutkiem. ~ Ale możesz… a ja po prostu chcę cię chronić. I wychodzi mi to słabo. Sprawiam ci ból, a nie chcę tego czynić.
Przytulił mocniej dziewczynę, wtulając twarz w jej pierś, a ona instynktownie przytuliła jego.
Gondolier zapytał gdzie mają płynąć, ale Smoczy Jeździec dał gestem znak by płynęli przed siebie.

Płynęli przez chwilę w milczeniu. To znaczy przywoływacz milczał i bardka również… choć w sumie to nie do końca, bo jakieś głosy słyszał. Bardziej niż słowa, rozpoznawał emocje. Nie były one ani przyjemne, ani pozytywne, a dodatkowo wszystkie sprowadzały się do jednego mianownika - strachu przed wolnością.
Z czasem kurtyzana zaczęła słabnąć i więdnąć niczym kwiatek, opierając się policzkiem o cylinder kochanka. Spróbowała się wyciszyć i wycofać, przerywając łączącą ich więź, by ukryć się za murem obojętności.
~ Jestem przy tobie. Nie musisz się ze swoimi lękami mierzyć sama ~ stwierdził czule magik i podał gondolierowi jakiś adres. Ten skinął głową i zmienił kurs.
~ Godiva próbuje romansu korespondencyjnego. Marnie to widzę, ale wiesz jaka ona jest… prze naprzód, nawet jeśli wie, że pewnie się sparzy. ~ Spróbował zająć jej myśli czymś innym.

***

„To jak nie jesteśmy w klatce” odezwała się radosna i już coś planująca Umrao.
„Nawet nie zaczynaj” przerwała jej Deewani.
„Ale…”
„Nie-e, nie próbuj…” oponowała Nimfetka.
„No ALE jak nie jesteśmy…”
„Ćhiii… Umrao odpuść.” Ada dołączyła do sporu, zachowując stoicki spokój.
„A…”
„E-e-e… co ci siostry mówią, buzia na kłódkę.” Nawet Laboni była przeciwko, ale rozpustnica była nieugięta. „Jeśli to nie klatka, to ja chce penisa… Axamandera.”
Maski westchnęły w zrezygnowaniu i geście poddania się.
„Nie możemy” wyjaśniła Rohini.
„Czyli jest klatka?” dopytywała się Umrao. „Ale Jarvis powiedział…”
„Nie ważne co powiedział, nie możemy” tłumaczyła Seesha.
„Ale… to jednak jest klatka?”
„TAK!” zawołały panny chórem.
„Ale nie Jarvisa..?”
„NIE JARVISA!!!”
„To… czyja?” Pasja nic z tego nie rozumiała.
„Można powiedzieć, że nasza własna…” rzekła mentorsko babka. „Nasza, ale DLA Jarvisa…”
„Ale on nie chce” naciskała emanacja.
„Chce…” mruknęła Kismis.
„Zaraz, zaraz… to jesteśmy w klatce, ale Jarvis nie jest klatką, więc… jesteśmy tutaj całkowicie same?”
„Na to wygląda” odparła Jodha. „Jesteśmy w tej klatce same…”
~ Nie jesteście same…. przy tym całym jazgocie trudno was ignorować ~ burknął Starzec i zaczął paplać, wykazując kompletny brak zrozumienia ludzkiej natury i empatii. ~ Nie wiem czemu wy sobie tak lubicie komplikować życie. On cierpi dla waszego szczęścia, wy dla jego. Nie wiem czemu po prostu oboje nie możecie być szczęśliwi. Wiele by to spraw ułatwiło.
“No ale on nas nie chce” stwierdziła obojętnie Deewani. “Od początku mówiłam, że to się nie może udać…”
“Jak nas nie chce, to dlaczego jesteśmy w klatce? Ja chce penisa, skoro nie mogę mieć Jarvisa, to będę mieć rogacza!” Piekliła się Umrao.
“Ty durna jełopo. Nie możesz mieć Axamandera!” krzyczała chłopczyca.
“Dlaczego nie?!” kłóciła się naguska. “Chce mieć penisa w klatce!”
“Nie będziesz mieć” warczała poddenerwowana Nimfetka. “Jesteśmy same…” Jeszcze chwila, a najstarsza maska wybuchnie w gniewie.
“Ja chce penisa!” upierała się Pasja.
“Będziesz mieć penisa, ty skretyniała kretynko!” Ada zapiała niczym bóg z niebios.
“Ale… jesteśmy w klatce, która nie jest przynależna naszemu mężczyźnie… a więc… nie mamy mężczyzny… nie mamy penisa… możemy więc szukać nowego… lub mieć kilku na raz.”
“Na miłość wszelkich bogów.” Załamała się Laboni. “Co uczyniłam nie tak, że zostałam pokarana taką idiotką.”
“Ma trochę sensu” stwierdziła Kismis, przeciągając się leniwie.
~ Jak was nie chce? Skoro was tuli i trzyma? ~ stwierdził smok, wydając się być lekko speszony. Bądź co bądź nie wypadało wielkiemu Starcowi zniżać się do pocieszania bandy dziewczyn. ~ Skoro twierdzi, że kocha… i skoro same ćwierkałyście, że zazdrosny? Ot to inny rodzaj… klatki… bardziej opoka taka, która ma chronić coś co mu drogie… niż więzić. On tak to pojmuje… no bo jest stąd… same widzicie jakie to miasto jest. Ale kocha was… kocha Kamalę… i chcę ją dla siebie. Obiecał was pojąć za żonę jak tylko wykonacie moją misję. I wiecie same, że to zrobi...
“ON NIE JEST Z NAMI W KLATCE STARCZE!” Deewani ryknęła na cały umysł, nie wytrzymując jego durnego słowotoku. “Powinien być z nami w klatce… powinien nas pilnować, strzec, bronić, powinien mówić co robić, a czego nie…”
“...jesteśmy dziwką, nie widzisz tego? Nie słyszysz Umrao? Co miesiąc był u nas inny mężczyzna, nie umiemy inaczej… próbowałyśmy i widziałeś jak się to skończyło…” kontynuowała Rohini.
“Widziałeś naszego synka, widziałeś umierającego Ranveera… Musimy być w klatce. Życie poza klatką jest straszne. Jest złe. Nieprzewidywalne. Skoro nie chce być naszą klatką, będziemy tu same” dokończyła Ada.
“To czemu nie przygruchamy sobie…”
“PRZYMKNIJ SIĘ!” Huknęły dziewczęta na zdurniałą maskę.
~ Jak się stąd wydostanę to sam zamknę was w złotej klatce ~ burknął smok gniewnie, tracąc kontrolę nad swoim temperamentem. Syknął głośno i dodał. ~ Życie zawsze jest straszne i złe, dlatego trzeba być potężnym jak ja. Wtedy nikt cię zra… aaale odbiegamy od tematu.
Spojrzał na maski, ukryte pod popękanym zlepkiem Kamalisundari. ~ Myślisz, że widzi w tobie dziwkę? Myślisz, że Ranveer widział? Samce nie zakochują się w dziwkach. Samce zakochują się w tym co jest głębiej. Samce są głupie, miłość jest głupia. Ale miałem tyle godów za sobą, że wiem co widzą zakochane samce…. one widzą skarb w tobie.

Nimfetka załkała gorzko. W głowie zrobiło się, bardzo, bardzo cicho… tak cicho, że Ferragus wyraźnie posłyszał płaczliwe słowa dziewczęcia.
“A więc Jarvis nas nie kocha?”
~ Raczej kocha… bardzo mocno i bardzo głupio. Jak to samiec ~ odparł w odpowiedzi Starzec. ~ Kocha i pragnie uszczęśliwić. Nie jest w tym zbyt dobry… w uszczęśliwianiu. Ale jednego może być pewna. Kocha was.
“My jesteśmy tawaif… a samce nie zakochują sie w tawaif… Jarvis nas okłamał… on nas nie kochaaaa!” Delikatna emanacja rozpłakała się na całego, a jej głosik był bardzo przepełniony bólem, aż łamało serce, nieczułego, jak dotąd, gada.
~ BZDURA. On was kocha! ~ Ryknął gniewnie Starzec, widząc to co się działo przed nim. ~ Kocha bardzo mocno i szaleńczo. Po prostu jest głupim samcem i was nie rozumie. Może gdybyście mu powiedziały… wytłumaczyły. I nie plećcie bzdur. Można pokochać tawaif, a w was ciężko się nie zakochać. Ba… nawet ja was trochę… polubiłem. Alee tyylko troszeczkę… proszę nie wyciągać pochopnych wniosków. Jestem czerwonym smokiem, naprawdę kocham tylko siebie! ~ Powoli i antyczny gad zaczął panikować.
“UUUUAAAAAAAAA!!!” Dziewuszka zanosiła się coraz większym spazmem. “Staruszek nas nie kocha tylko troche lubi, więc Jarvis z pewnością równieżżżż…”
~ No kocha, kocha… bardzo… no już nie płaczcie. On was kocha, ja was kocham... każdą. Nawet Laboni. ~ Ferragus stracił grunt pod łapami i próbował je pocieszyć jednocześnie.
“Ja ciebie z pewnością nie pokocham” sarknęła babka, ale na szczęście małe nimfiątko zaczęło się uspokajać.
“N-naplawdę?” spytała sepleniąc jak dziecko.
~ Naprawdę. I ja cię kocham i on cię kocha ~ odparł czule czerwonołuski, po czym dodał głośno. ~ Ale żeby było jasne. Jak już odzyskam ciało, to nigdy się do tego nie przyznam otwarcie!
Maska pociągnęła nosem i tylko cicho posapywała. Wyglądało na to, że uzyskała to czego chciała.
~ No… już nie płaczcie. Jarvis może i osioł-ek. Ale kocha mocno i chce waszego szczęścia ~ mruknął Ferragus zadowolony z nastroju masek.

***

Dotarli do niedużej kamienicy nad drzwiami której wisiał szyld.
“ Wynalazki starożytne. Museum”
- Zaciekawiona?- zapytał cicho czarownik, ale złotoskóra mu nie odpowiedziała… przynajmniej nie werbalnie. Wczepiwszy się w poły jego marynarki, przytuliła się w szczupłą pierś.
- Płyń dalej - zarządził więc mężczyzna gondolierowi i mocniej przytulił dziewczynę, nucąc jej tę samą pieśń, którą zawsze nucił, gdy wpadała w panikę lub odrętwienie. Chaaya poruszyła się niespokojnie.
- Z-zostańmy, proszę - mruknęła zmęczona i speszona.
- Gdzie… przy muzeum, czy w łodzi? - zapytał Jarvis czule.
- Muzeum… choć tu też dobrze, ale… - Ale bardka nie chciała, by starania ukochanego poszły na marne, pomimo tego, że nie była w nastroju na zwiedzanie.
- Wolę cię jeszcze tulić. Mam wrażenie, że to ci bardziej potrzebne. A i ja lubię cię tulić. A muzeum… zawsze możemy obejrzeć później. Aaaaa… i mam tę kostkę od.. no wiesz. W kieszeni płaszcza, jeśli chcesz zająć czymś rączki, gdy cię będę zaborczo trzymał w ramionach. - Cmoknął ją łagodnie jej kłopotliwy towarzysz.
Tancerka wsunęła rękę do wskazanej kieszeni i wyciągnęła łamigłówkę. Wtuliła się mocniej w tors przywoływacza i zabrała się za zabawę.
- Wracajmy do domu - poprosiła cichutko, pocierając policzkiem o miękki materiał jego koszuli.
Mag musnął pocałunkiem jej policzek. - Lubię to, wiesz? Mieć cię w ramionach i całować kiedy chcę i gdzie chcę. To cudowne uczucie.
- Nadal się trochę wstydzę - przyznała zarumieniona tawaif. - Ale tak… to przyjemne, gdy tak robisz.
- Wyglądasz nadal bardzo kusząco. W naszym pokoju, mogę ci nie dać spokoju - mruczał czarownik z lubieżnym uśmieszkiem, ale potem dodał. - Niemniej możemy poczytać i zidentyfikować tamte przedmioty, jeśli nie masz nastroju? A… Godiva wieczorem wybywa na miasto. Mamy trzy pokoje tylko dla siebie. Możemy być bardzo głośni.
Kurtyzana kiwnęła głową na znak, że rozumie..? Lub po prostu wciągnęła ją gra, bo uparcie przekręcała ścianki kostki, i nie panowała nad swoimi ruchami. Ich przeprawa wodami kanałów, odbyła się w ciszy, przerywanej jedynie kliknięciami w drewnie obracanym w zwinnych palcach Dholianki.

Kiedy przyszedł czas wejścia po schodach, na górę, do ich małego mieszkanka, Kamala schowała przedmiot to pojemnej torby i tuląc się do Jarvisa, nie opuszczała go nawet na krok. Nawet w pokoju, trzymała się blisko. Niepewnie szurając stopami o posadzkę, jakby ją gdzieś gnało. Tylko gdzie? I po co?
Jej wybranka to nie obchodziło. Nie opuszczał jej ani na krok. Najwyraźniej chciał wynagrodzić jej tę chwilę rozłąki i dać poczucie bezpieczeństwa. Musiało to poskutkować, bo Sundari uniosła głowę i wpatrzyła się błagalnie, trochę tęsknie i odrobinę w zawstydzeniu, w oczy magika.
- ...sz...e...i...aa...a - wyszeptała tak cicho, że nie dało się nic zrozumieć. Sprawa musiała być jednak natury osobistej, bo kobieta zaczerwieniła się jak dorodna piwonia.
- Spokojnie. Nie wstydź się. Możesz powiedzieć mi wszystko - odparła przywoływacz, cmokając czubek jej złotego nosa i tuląc ją do siebie. ~ Lub telepatycznie rzec.
Bardka schowała głowę w ramionach, mocno speszona niepowodzeniem swojej próby. Jej oddech przyśpieszył, przez co brzmiała i wyglądała trochę jak zwierzątko w potrzasku.
- Prszzmknijmniwswjklatce - wymruczała jednym tchem.
- Dobrze… - Mężczyzna osunął się na kolana i trzymając ją mocno w pasie rzekł. - …Kamalo, zostaniesz moją żoną, gdy już Starcowi znajdziemy ciało?

“Co?” Laboni zgubiła gdzieś swoją szczękę.
~ Aaaa tak… przypomniało mi się. Małżeńska klatka ~ wtrącił się smok ~ Tak się mówi na zachodzie. Przecież mówiłem, że on chyba nie do końca rozumie to pojęcie.

Złotoskóra stała w osłupieniu, spoglądając coraz większymi oczami na ukochanego. Co się właściwie stało? Co poszło nie tak? Jak interpretować to co się działo?
- C...co się właściwie mówi w takiej chwili? - spytała przestraszona i zbita z tropu. - Czy… czy ja też muszę uklęknąć… jaką macie procedurę na… to?
- Ty w zasadzie powinnaś powiedzieć… “tak zostanę” - odparł czarownik, całując jej łono przez sukienkę. - A jutro pójdziemy poszukać jakiegoś jubilera, zakupimy narzeczeńskie obrączki i wszyscy będą wiedzieli, że jesteś tylko moja… a ja twój.
Chaaya zaczęła kwilić i dyszeć na zmianę, kiwając potakująco głową i nie mogąc wydusić z siebie słowa, aż w końcu nie zaczęła popiskiwać: Tak, tak, tak!
- To dobrze. Teraz jesteś tylko moja. - Jarvis wstał i wziął dziewczynę w ramiona by położyć ją do łóżka. Po czym zaczął całować, zakłopotaną kochankę, po ustach, szyi i dekolcie, a jego dłoń zanurkowała między jej uda, pieszczotliwie muskając ciało w najbardziej intymnym zakątku.

~ Zuch chłopak. Może wreszcie Laboni przestanie się mądrzyć i zrozumie, że nie jest wcale taka wszechwiedząca. ~ Ferragus był więcej niż zadowolony z chwili słabości swojej rywalki.
“Ja tu nadal rządzę!” żachnęło się wspomnienie babki.
~ W snach chyba. Nimfetka rządzi, Deewani, Umrao… tylko co najwyżej zrzędzisz ~ odparł ironicznie gad, łaskawie nie wspominając, że tak naprawdę on tu rządzi.

- J-jestem? Ale co to znaczy… dlaczego? - Tawaif nie bardzo rozumiała sytuacji, ale i nie za bardzo dbała o to by się dowiedzieć. - Przepraszam cie… za wszystko - odpowiadała w przerwach między pocałunkami.
- Ja też cię przepraszam. Nie powinienem pozwalać ci poczuć się opuszczoną i samotną - mruczał jej wybranek muskając ustami szyję. Był delikatny, choć całkowicie nieprzyzwoity w działaniach.
- Nie… nie zrobiłeś nic złego… to ja jestem głupia, przepraszam… - Sundari wyślizgnęła się z objęć i poprowadziła ich w kierunku stolika.
- Po prostu… ja się boje i nie wiem co mam robić, gdy mnie zostawiasz… gubię się i wracam do starych… nawyków, bo tylko to umiem.
- Poradzimy sobie z tym Chaayu. Postaram się być zawsze co najmniej w zasięgu twojej telepatii, byś zawsze mogła poczuć, że nad tobą czuwam - przyrzekł przywoływacz, poddając się jej kaprysom. Kobieta usiadła na blacie i rozsunęła nogi. Wczesała dłonie we włosy mężczyzny, przysuwając jego twarz do swojej, by móc go namiętnie całować.
- Ta swoboda jest straszna… jak ty sobie z nią radzisz?
- Ja? Czasami pozwalam rozumowi zadecydować, czasami sercu. - Czarownik pogłaskał kurtyzanę po puklach włosów. - Nie zawsze przynosi to sukces. Czasami jest porażka. Ale się nie poddaję. I nie martw się… pomogę ci ze wszystkim. Nie musisz się niczego bać. Nawet swobody.
- Ja nie potrafię… ja się boję. - Ciałem bardki wstrząsnął cichy szloch, który zwiastował łzy. - Jestem tawaif… jestem dziwką. Mój rozum nakazuje mi służyć mężczyznom, ale ja jestem z tobą i nie obchodzą mnie inni mężczyźni… tylko, że to silniejsze ode mnie… robię coś, nawet jeśli tego nie chcę… bo czym w zasadzie jest chęć? Co ona oznacza? Zajmij go czymś, bo panna młoda nie jest gotowa… i co ja robię? - Kamala zgarbiła się, zwieszając głowę w znużeniu. - Nie ważne co robię, ważne czego nie zrobiłam… a mogłam, a jednak, pierwsze co mi przyszło do głowy to nie to czego chciałam? Nveryioth miał rację, bez niego sobie nie poradzę.
- Ale… żałujesz tego, co mogłaś zrobić. - Jarvis pogłaskał ją po policzku. - Wiesz… że ja dość długo nie umiałem spać na łóżku? Nie potrafiłem zasnąć, bo nigdy w dzieciństwie… nie spałem w nich. Musiałem się oduczyć starych nawyków. - Ujął jej podbródek by mogła spojrzeć mu w oczy. - Nie jesteś tawaif… już nie. Nie jesteś dziwką. Owszem… nawyki i stare nauki tkwią w tobie tak jak i we mnie tkwi to miasto i… wszystkie nieprzyjemne doświadczenia jakie mi przyniosło. Wszystkie śmierci jakich byłem świadkiem. Ale to tylko bagaż, który muszę nieść. Nie czyni mnie bardziej Ragaghem, jak ciebie twoja przeszłość… czyni tawaif. - Uśmiechnął się i przytulił do siebie stroskane ciało. - Nie bój się. Jestem przy tobie i zawsze będę. A jutro będziesz nosiła tego materialny dowód na paluszku.
Sundari nie była pewna czy taki dowód chciała. W zasadzie, temat wszelakiej chęci był jej wielce ambiwalentny, dlatego wolała się opierać na pragnieniach, które pierwotnie odnosiły się do podstawowych potrzeb. Zamiast pierścionka, wolałaby dostać w twarz i siedzieć przez tydzień w zamknięciu. Magik okazałby swoje pragnienia i... wtedy wiedziałaby na czym stoi… teraz - Nie, bo ten niby… chce by była szczęśliwa, ale z drugiej strony puszcza ją samopas, co nie mieściło się w ramach pojęcia mężczyzn z pustyni.

- I jak ci się udało przyzwyczaić do łóżka? - spytała, mając nadzieję, że może jego odpowiedź cokolwiek jej wyjaśni.
- Pamiętasz tę biuściastą córkę karczmarza? Miała mięciutki zadek nienawykły do twardych powierzchni i lubiła seks w łóżku. Bardzo lubiła seks. Jak już mnie wymęczyła to nie miałem sił zejść z tego łóżka. - Zaśmiał się cicho mężczyzna, zsuwając ramiączko jej sukni i delikatnie całując jedwabiście gładką skórę. - No i potem… cóż… otrzymałem w ramach zapłaty pokój z łóżkiem. Mogłem jak dzikus, nadal w kącie pokoju sypiać, lub spróbować nowych rzeczy. Na początku było trudno. Zawsze jest…
W trakcie gdy opowiadał, dziewczyna wyciągnęła mu koszulę ze spodni i wsunęła ciepłe ręce pod materiał, by się przytulić do nagiego ciała.
Nadal jeszcze nie dokładnie pojmowała co ma robić, ale przynajmniej serce przestało ją boleć, a oczy szczypać.
- Następnym razem… spróbuję porozmawiać - obiecała bardziej sobie, niż kochankowi, podejmując decyzję co do “zajmowania czymś” czyiś mężów.
- Widzisz? Masz już plan przyszłość - mruknął Jarvis wprost do jej ucha. - A co podpowiada ci twoje serce i umysł w tej chwili? Wolisz mnie rozebrać czy swoim urokiem nakłonić do rozebrania?
Chaaya ukryła połaskotane uszko w ramieniu. Zaśmiała się cicho, mocno rumieniąc.
- Mówią by się z tobą kochać… dużo.
- Taki plan bardzo, bardzo mi się podoba… zdecydowanie za dużo zajmowaliśmy się dziś innymi rzeczami, a za mało sobą. Ale… bierz pod uwagę jedno. Mam na ciebie duży apetyt. Na pewno poradzisz sobie z takim lubieżnikiem jak ja? - Znów rzucał jej wyzwanie, aczkolwiek z szerokim uśmiechem. Wiedział bowiem, że bez względu na to kto wygra, oboje będą zadowoleni.
- A czy ty wytrzymasz z taką zachłanną dzikuską jak ja? - spytała retorycznie tancerka, rozpinając kochankowi spodnie, a później koszulę. Jej oddech stał się cięższy, wzrok nieznacznie pociemniał o pożądania i chęci zapomnienia się.
- Wytrzymam… ale zdejmij tą sukienkę, zanim ją z ciebie zerwę - odparł, całując drapieżnie jej usta i wodząc dłońmi po talii.

~ O tak. Zdecydowanie was kocha. Jest wami odurzony ~ ocenił smok obserwując te figle. ~ Nie rozumiem czego w ogóle się bałyście?
“No bo nie jest zazdrosny, a nawet jeśli jest… to za mało” burknęła naburmuszona Jodha.
“Właśnie… jakby mu nie zależało, czy będziemy z nim czy nie…” Seesha również miała podminowany nastrój, który w bardzo prosty sposób można było wytłumaczyć. One były o Jarvisa zazdrosne i to cholernie.
“Nie jesteś za stary na podglądanie?” wtrąciła Deewani, jako jedyna będąc znudzona.
~ Jestem smokiem. W tej formie figlowanie ludzi jest… cóż, dla mnie równie interesujące jak kogut siedzący na kurze. Ciekawy widok, ale nie podniecający. Zresztą smocze gody, to jest coś... znacznie bardziej intensywnego. Widowiskowego. ~ Napuszył się Starzec i ziewnął dodając. ~ Ludzie zachodu nie są tak ekspresyjni w gniewie i zazdrości. Co jednak nie znaczy, że ich nie odczuwają.

Dholianka zdjęła sukienkę, rzucając nią jak najdalej. Uśmiechnęła się drapieżnie, przyglądając się partnerowi. Mężczyzna nie miał złudzeń, że to co będą robić, będzie dalekie od czułości i romantyczności. Stanik został podciągnięty w górę, dłonie zaciśnięte na krągłościach piersi, a usta muskały i kąsały delikatnie szczyty jej biustu. Co oprócz przyjemności budziło uśmiech na twarzy… Oczywiście, że musiał to zrobić. Jej Jarvis nie potrafił nie wielbić jej ciała, był jak żebrak błagający o jej względy. Nie potrafił być do końca samolubny podczas seksu.
- Wpierw zaspokojenie… później będziemy się bawić. - Wydyszała bardka, opierając się z tyłu rękoma. - No chyba, że… mam cię błagać? - Spojrzała pytająco przywoływacza, będąc gotowa do działania.
- To byłoby troszkę podniecające… - szepnął czarownik i nachylił się, by pocałować ją w usta. - …ale jesteś za dużą pokusą, bym mógł nie ulec.
Odsunął koronkę majtek na bok, by okryć jej spragniony obecności kochanka zakątek. Chwycił ją za biodra i silnym ruchem bioder posiadł ją. Mocno, silnie, władczo. Był jej panem i teraz władał jej ciałem podporządkowując ją sobie. Był jej… narzeczonym. Cudowna to była myśl. Należał do niej, a ona do niego.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 30-04-2019, 17:22   #240
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Po kilku godzinach, ich komnata przypominała pobojowisko. Ubrania były wszędzie rozrzucone, wanna wypełniona wodą… dodatkowo rozlaną kałużami dookoła. Meble poprzestawiane. Okno otwarte, może nawet ktoś miał okazję podziwiać ich nagie ciała, gdy się przy nim kochali.
A to wszystko była dopiero runda pierwsza. Chaaya była nasycona i zrelaksowana. Nie skończyła jeszcze z kochankiem, ani on z nią, a Jarvis zamówił już kolację do pokoju i z pewnością po niej, albo już w trakcie, znów zaczną figle.
Na razie mężczyzna tulił ją do swojego ciała, pytając.
- Zamierzasz się zgodzić na tę wyprawę z tym diablęciem?
- Już się zgodziłam - odparła bardka, próbując rozwikłać kostkową łamigłówkę od gnoma. - To wyprawa do biblioteki, sprawdzone miejsce, nie ma nieumarłych.
- Hmm… i beze mnie? - zapytał z ukrytą nutką podejrzliwości i zazdrości. Chyba nie do końca mu się ta sytuacja podobała.
Dziewczyna popatrzyła na niego w obruszeniu.
- Zwariowałeś?! - Była bardziej wystraszona niż zła. - Nigdzie się bez ciebie nie ruszę - mruknęła, starając się ukryć rumieniec, podstępnie wypełzający jej na policzki i dekolt.
- Kiedy mu o tym powiesz? - zapytał magik i nagle zamyślił się, a potem wybuchł śmiechem. - Wiesz co? Pomyślałem, jaką by zrobił minę, gdybyśmy użyli pierścienia. I… pokazałabyś mu się z zazdrosną kochanką. Jakież to pokręcone wizje byśmy wywołali w jego głowie.
- Ale, że… ja… że… - Kamala zawstydziła się na myśl o Nervisi. Uciekła wzrokiem na ścianę. - Jeszcze mu się spodobasz i będę musiała go zabić. - Chyba nie za bardzo podobał jej się ten pomysł. - Przysięgam… zabiłabym.
- Kamalo. Nie ma znaczenia komu się spodobam. Dopóki ja pragnę tylko ciebie. I bez względu na płeć jaką bym miał, pożądałbym ust tylko jednej dziewuszki. Twoich ust - wymruczał czarownik całując czule tawaif.
Ta… gdzieś w pamięci wygrzebała sobie równie gorące spojrzenie oczu, ukrytych za wachlarzem kobiecych rzęs. Nervisia też na nią tak patrzyła… co było oczywiste, wszak była tą samą osobą.
- Nie-e - zaparła się tancerka. - I nic mu nie muszę mówić, to oczywiste, że będziesz razem ze mną. - Nastroszyła się dumnie. - Nikt nie będzie na ciebie patrzył pożądliwym spojrzeniem. NIKT!
- Nawet ty? No tak. Nie mogłem jako kobietka równać się z tobą urodą - odparł chłopak i połaskotał ją w nos. - I nie przejmuj się tym. Zrobimy tak jak ty chcesz. Po prostu… wyobraziłem sobie jak twój przyjaciel wybałusza oczy na widok ciebie w towarzystwie innej.
Faktycznie, była to zabawna wizja i Sundari z chęcią by na nią przystała, dzielnie znosząc obecność Nervisi, ale…
- Obawiam się, że to by tylko wzmożyło jego apetyt… i zaprosiłby nas obie do swoich komnat…
- Cóż… - Zamyślił się Jarvis i spojrzał na nią z łobuzerskim uśmiechem. - No i? Chciałabyś zobaczyć mnie… zazdrosnego o ciebie niczym mała osa? Wydymającego wargi i utrącającego wszelkie jego zakusy? - odparł wesoło, parodiując własny głos nadaniem mu falsetu. - Moja kochaniutka nie pójdzie z tobą nigdzie rogaczu… jest moja, prawda moja ukochana?
- To budziło by moją frustrację. - Dholianka postanowiła odkryć swoje karty. - Wolałabym ciebie w męskiej postaci… tylko po to, by później móc się na ciebie rzucić. Jesteś uroczy jako kobieta i przyjemnie… chyba? się z tobą spało, ale zdecydowanie wolę gdy masz coś między nogami. Zawsze gotowe i zawsze chętne by mnie posmakować.
- Na to mamy zwoje ze świątyni, które pozwalają ten przeklęty pierścień zdjąć. Acz rozumiem… - Pogłaskał ją po policzku przywoływacz, następnie całując delikatnie w wargi. - Więc będę w zasięgu twoich myśli, gdy się z nim spotkasz. I oznajmisz mu, że bierzesz ze sobą swojego narzeczonego na wyprawę. Możesz nawet błysnąć mu obrączką.

Zamyśliwszy się na dłuższą chwilę, partner kurtyzany pozwolił jej na chwilę niezmąconej ciszy i zabawy łamigłówką, po czym zmienił nieco temat ich wygasłej rozmowy.
- O ile dobrze pamiętam, byłaś wtedy bardzo namiętna i władcza… byłam twoją zabawką Kamalo. Ku mojemu niezadowoleniu, bo nie miałem ochoty być całkiem bierny… bierną wtedy.
- Tak… to podobnie do mnie… - przytaknęła smutno tancerka, przyglądając się ukochanemu. - Przepraszam, nie chciałam zrobić ci zawodu i nawet jeśli udałoby mi się trzymać roli i nie wpadać przy tobie w popłoch… to… on i tak wie o pierścieniu. Mógłby się domyślić.
- Nie zrobiłaś mi zawodu, a a propo gotowości... - Palce maga pochwyciły dłoń dziewczyny i naprowadziły na swoją męskość.
Sztywniejący organ zareagował na muśnięcie opuszkami niczym pies witający swą panią po powrocie do domu.
- Jak widzisz jest bardzo gotowy - rzekł jej wybranek nieco przesadzając.
Mała lisiczka zachichotała pod nosem, przyjaźnie bawiąc się z pupilkiem. - W takim razie… jak ja go teraz wykorzystam? - Rozmarzyła się, wpełzając na mężczyznę niczym anakonda. Wyprostowała się i siedząc mu na biodrach, gładziła jego przyrodzenie, wyraźnie zadumana nad mnogością możliwości.
- To twoja zabawka… zresztą chyba ulubiona - stwierdził z lubieżnym uśmiechem Jarvis.
W tej kwestii jeszcze jej nie zawiódł, więc wnet dołączył do grona ulubieńców Umrao. - Jak więc się nią pobawisz?
- Pamiętasz tę dziwną pozycję ze świątyni? - spytała ciekawsko. - Mówiłeś, że podołasz.. ale jeśli mam z ciebie spaść, to wolę to zrobić tu w domu, gdzie nikt nie widzi. - Zaśmiała się psotliwie panna, przytulając męskość do swojego podbrzusza.
- Spróbujmy więc.

To była najgłupsza rzecz jaką mężczyzna zrobił w łóżku.
Leżąc na plecach i dysząc po niedawno przebytym ograźmie, mag wpatrywał się w sufit, nie dowierzając co właściwie zrobił… co oboje zrobili. Chaaya siedziała na jego biodrach, nie chcąc jeszcze żegnać się z czarownikowym sprzętem i drżąc, śmiała się jak chochlik. W przeciwieństwie do Jarvisa, ona nie zaznała satysfakcji, ale chyba nie była z tego powodu wielce rozczarowana. Cud, że przynajmniej jednej ze stron się to udało, nie wspominając o zachowaniu przez oboje zdrowia i życia.
Nagle kobieta wybuchła czystym i niepohamowanym śmiechem, nie mogąc już kryć swojej wesołości. Może nie zdawała sobie sprawy, że seks potrafi ją jeszcze zaskoczyć? A może to co zrobili, było tak głupiutkie, że aż niepojęte?
Odwróciwszy się przez ramię, popatrzyła na partnera. Zmieniła pozycję, siadając przodem do niego i pochyliwszy się, pocałowała go w pępek, by ruszyć wspinaczką wilgotnych ust w kierunku jego obojczyków, szyi i na szczycie brody kończąc. Ułożyła się na boku, tuląc się do jego torsu i zarzucając kochankowi udo.
Jędrne piersi jeszcze przez jakiś czas podrygiwały w unoszonym, skocznym oddechem, chichocie. Ciepła dłoń gładziła odpoczywającego Smoczego Jeźdźca w delikatnej, czułej pieszczocie, a aksamitnie gładkie opuszki, muskały jego skórę niczym eteryczny, mały duszek.

- Wiesz… mam wrażenie, że byliśmy dziś z kimś umówieni… - Tawaif cmoknęła przywoływacza w kącik ust. Ten drobny gest, był u niej bardzo rzadki i nie pasował do zawodu jaki wykonywała… przynajmniej kiedyś. Był łagodny, nieco naiwny, trochę dziewiczy oraz silnie nacechowany czystym uczuciem.
- Tak. I mamy wykwintny posiłek za darmo przy okazji. Powinniśmy się ubrać, acz… - Mężczyzna uśmiechnął się czule do kochanki i dodał zawadiacko.
- …majtek nie zakładaj. Chyba, że liczysz na to, że je zniszczę. I będę musiał ci kupić nową bieliznę.
- A co z kolacją, którą zamówiłeś do pokoju? - Bardka nic z tego nie rozumiała, czy oni mieli właśnie gdzieś wyjść? Cóż za upierdliwość losu…
- Jak chcesz bym się ubrała?
- Elegancko i kusząco. Spraw, bym ledwo wytrzymał do końca spotkania - odparł czule, a ta westchnęła ciężko, złorzecząc na swój los.
- Ile mamy czas… a nie ważne. - Wstała z łóżka i podeszła do szafy, otwierając ją na oścież. Następnie przesunęła parawan, tworząc zamknięty pokoik, tylko dla siebie i zaczęła przebierać w ciuszkach.
- Sprawdzałeś tą magiczną księgę z wieży? - spytała, ciekawsko wyglądając zza ścianki. Była na nią za niska, więc musiała stanąć na palcach i mocno zadzierać nosa, by ledwo co zezować na towarzysza.
- Nie. Podobnie jak ty i zaklinacze, moja magia jest wrodzona. Nie używam ksiąg. Acz jeśli to jego księga czarów, to jest warta sporo - odparł czarownik, ubierając się pospiesznie.
Tancerka wróciła do poszukiwań, potrzebnych jej części stroju.
- Szczerze mówiąc… gdy ją przeglądałam w lochu… wydawała się być pusta. Nawet nie czułam od niej magii. Myślisz, że Gulgram mógłby ją wycenić? Czy lepiej iść prosto do magów?
- Ufam Gulgramowi. Jeśli nie będzie mógł jej wycenić, to pewnie nam to powie - ocenił z uśmiechem jej kompan, próbując dziewczynę podejrzeć. Westchnął ciężko, kiedy mu się to nie udało.
- Jutro zajmiemy się całą wyceną łupów, pomiędzy, oczywiście, posiłkami w łóżku, figlami w łóżku i pieszczotami w łóżku. I wszystkim tym co będziemy mieli ochotę robić… w łóżku?
- Plan jest dobry - odparła Dholianka wychodząc zza parawanu.

Ubrana była w szmaragdową sukienkę z aksamitu o nieprzyzwoicie wysokich rozcięciach w spódnicy.
Jeździec miał wrażenie, że pod spodem kryło się coś jeszcze, bowiem talia kurtyzany były węższa, a piersi bardziej uwypuklone i jędrniejsze, jakby spoczywały na podtrzymującym je gorsecie.
- Zobaczymy czy wypali… - stwierdziła trzpiotliwie, zakładając elfie sandałki na obcasie i wyciągając z torby dwie czerwone podwiązki, zaczęła zdobić nimi swoje uda.
- Kamalo… stawiasz mnie przed ciężką próbą - mruknął Jarvis, podchodząc do niej i obejmując dłońmi jej pośladki, gdy pochylona nakładała podwiązki.
- I nie założyłam majtek. - Ta dodała pikanterii, uśmiechając się wymownie. - Strzeż mnie więc przed niepożądanym wstydem.
Prostując się, zakołysała biodrami ukazując niebezpiecznie wiele nagiej skóry.
- Będzie ciężko… - Dłoń mężczyzny przesunęła się po udzie kochanki, muskając opuszkami palców skórę. - Może się powtórzyć to co zdarzyło się w kryjówce archiwisty.
- Drugi raz nie dam ci się złapać. - Nastroszyła się kokietka, pacając wybranka w rękę. - Na moje słodkości trzeba mocno zapracować.
- Chcę sięgnąć palcami do twoich słodkości - szepnął jej do ucha przywoływacz. - Już teraz… ale wtedy nie wyjdziemy z komnaty. Bądź więc czujna moja skorpioniczko. Bo czekam tylko na okazję.

Chaaya wizgnęła cichutko, biorąc się w garść. Wyprostowała się dumnie i odrobiną buty. Schowała za podwiązkę wachlarz, oglądając się wyzywająco na Jarvisa.
Z pewnością będzie czujna i z pewnością będzie zajadle walczyć… lub uciekać. Tak, w tym ostatnim była całkiem dobra i magik winien się mieć na baczności, bo może jej nie doścignąć.


“Pod Bykiem i Toporem” była tradycyjną, dużą karczmą, z uprzejmym wikidajłem, ubranym w kamizelkę i koszulę z żabotem. Niemniej, ani maniery, ani misternie ułożona fryzura, ani gładko ogolone lico, nie mogły odwrócić uwagi od tego, że był umięśnionym zbirem i równie łatwo, mógł kogoś sprać na kwaśne jabłko, co potem wytrzeć z krwi dłonie swoją perfumowaną chusteczką.
Na miejscu oczekiwano już na parę.
Oczywiście, wpierw w porze obiadowej, ale okazało się, że pani Pienazzane brała pod uwagę, iż mogą się “spóźnić”, więc zachowawcho kolację też tutaj jadła.
Bardka wchodząc do środka, odruchowo przytuliła się do czarownika, gdyż tu gdzie weszli, nie tylko zaglądali ludzie. Wampiry także kosztowały miejscowych “przysmaków”.
W sali głównej nie było stolików, bowiem pomieszczenie te, było dość małe. Krótkie korytarze prowadziły do wielu oddzielnych komnat. W jednej z nich, posilała się Eleonora, spożywając upieczonego w całości bażanta i popijając najlepszym, lodowym winem.
- Ach… witajcie moi drodzy. - Uśmiechnęła się ciepło, wskazując im miejsce przed sobą. Pstryknęła palcami, by jeden z jej ochroniarzy sprowadził sługę z tutejszym menu.
- Usiądźcie i zamówcie sobie co chcecie. Na mój koszt - rzekła uprzejmie.

Złotoskóra piękność obejrzała się na swojego partnera, utrzymując na buzi spolegliwą maskę dobrodusznej dziewczyny, której nie trzeba się było obawiać.
Skłoniła się grzecznie, wedle swoich zwyczajów i pozwoliła Jarvisowi odsunąć sobie krzesło.
- Najmocniej przepraszamy za naszą chwilę zwłoki, o pani. Koleje losu uniemożliwiły nam przybycie na czas - odparła grzecznościowo, składając dłonie na podołku.
- Rozumiem… młode małżeństwa nie potrafią się sobą nacieszyć. Sama to przechodziłam - odparła, gdy usiedli, z uśmiechem Eleonora.
- Mam nadzieję, że nie uznałaś czasu obiadu za zmarnowany - rzekł uprzejmie przywoływacz.
- Oto się nie martwcie - stwierdziła kobieta, popijając wino i dodała, zerkając na butelkę. - Sami możecie spróbować. A przy okazji, masz interesującą siostrę Jarvisie.
- Interesującą… w jakim sensie? - spytał magik.
- W każdym - wyjaśniła enigmatycznie rudowłosa, będąc trudną do odczytania nawet dla tawaif.
Tym bardziej, że jak na złość… jej ukochany nie umiał utrzymać przy sobie rąk i czuła palce bawiące się podwiązką na swoim udzie. Arystokratka zaś skupiła wzrok na tancerce.
- Przejdę od razu do rzeczy, jeśli pozwolicie. Uwielbiam prowadzić interesy z twoim ludem Paro. Nienawidzę jednak rozmów dyplomatycznych. Te wasze zwyczaje, podejście do pewnych spraw przyprawia mnie o migrenę.

“I vice versa ty tępa dzido” mruknęła Laboni, rozbudzając psotliwe emanacje, które zaczęły między sobą chichotać. “Jesteś tak prosta jak pierwsze… i jedyne pismo ludów z Północy. Białe, psie ścierwo… tfu!”
“Babciu… nie wypada tak.” Nimfetka jak zwykle dała się sprowokować, co wywołało pretekst do małej kłótni, która zakończyła się tradycyjnym płaczem dziewuszki.

- Mogę tylko podejrzewać jak uciążliwe to musi być dla tak wolnej kobiety jak pani - odpowiedziała spolegliwie Dholianka, przyglądając rozmówczyni. Nie miała jednak zamiaru dawać jej żadnej ulgi i cierpliwie czekała na meritum.
- I będzie bardziej uciążliwe. Pół Zerrikanu to teraz wulkaniczne pustkowie. Wolne miasta na północ od niego, praktycznie nie istnieją. Podobnie jak kilka innych królestw, ale ich obywatele przetrwali i część z nich ruszyła tutaj. Szukają nowego domu… to zrozumiałe - wyjaśniła Eleonora i spoglądając na oboje. - A przywódcy tych plemion chcą zapewnić swoim możliwość osiedlenia się tutaj. Wstępne rozmowy, jak pewnie się domyślacie, nie przebiegły za dobrze. - Uśmiechnęła się maskując tym grymasem autentyczne zmartwienie. W końcu jakiś przebłysk, który zdołała Chaaya zauważyć mimo dłoni kochanka wodzącego po jej nodze pod suknią.
- Zauważyłam was na weselu i pomyślałam o tobie moja droga. Jesteś jedną z nich i jednocześnie znasz nieco krainy zachodu. Mogłabyś zostać moją hojnie opłacaną doradczynią w tych kwestiach - zaproponowała spoglądając wprost w oczy bardki.
- Wielce mi pani schlebia… - zaczęła złotoskóra, uzbrajając się w cierpliwość do czarownika. - Nie rozumiem jednak skąd przypuszczenia, że znam się na dyplomacji z wyższych sfer, nie wspominając o tym… że jak już zapewne pani zauważyła… kobieta w polityce, a w zasadzie kobieta poza domem, na pewno się nie wybije w kulturze pustyni.
Kurtyzana nie dała rady wytrzymać i złapała Jarvisa za niesforną rękę, splatając ich palce ze sobą.
- Tak. To też jest problem w dyplomatycznych kontaktach. Ciekawe, że kupcy bywają elastyczniejsi niż posłowie. - Zachichotała lekko damesa, zakrywając usta dłonią, po czym spoważniała. - Bardziej chodzi o doradztwo w kwestii obyczajów. Jak dobór kolorów, strojów, jakie gesty i maniery… ważne kwestie dotyczące zwyczajów ludów pustyni. Detale niby drobne i nieważne, a mogące zaważyć na przebiegu negocjacji. Drobnostki o których nikt z moich podwładnych i współpracowników nie ma pojęcia. Nie jestem co prawda, tak… rzucająca się w oczy jak siostra twojego męża, acz… też nie potrafię się poruszać płynnie. Nie wspominając o tym, że moja płeć bywa dość trudnym do przełknięcia faktem.
- Pani… jest tyle symboli, obyczajów i obrzędów ile ziaren piasku ma pustynia. By to wszystko pojąć, trzeba by wieloletnich studiów i podróży - wyjaśniła cierpliwie Kamala, spoglądając na chwilę w kierunku przywoływacza.

“Trzaśnij ją w twarz!” rozkazała babka. “Trzaśnij tą tak, aż wywiniesz tę szkaradną paszczę na drugą stronę.”
“Przyznaj się staruszko, że po prostu spodobało ci się bezrobocie…” Umrao cmoknęła z politowaniem na wspomnienie matrony.
“Ja ci dam staruszkę, ty naga, napalona wariatko!”
Sundari westchnęła.

- Poza tym… nasza płeć, z góry skazuje wszelkie pertraktacje na niepowodzenie. Potrzeba do tego mężczyzny. Silnego na ciele i silnego w słowach, a takich w tym mieście… jeszcze nie uraczyłam.
“Paro” powstrzymała się od wyjawnienia prawdy na temat tawaif, które jako wysoko urodzone kobiety, potrafiły wstrząsnąć niejednym krajem w posadach.
Niestety… kurtyzany nie uciekały z pola walki. Były dumne, waleczne i odpowiedzialne. Prędzej wolałyby umrzeć, niż zniżyć się do mieszkania na obcych, barbarzyńskich ziemiach, z dala od swojego dobytku, kultury, klimatu, historii.
Tawaif mogły istnieć tylko na pustyni.
Bardka wiedziała to z własnego doświadczenia. W La Rasquelle, ani nigdzie indziej, nie było miejsca na takie jak ona. Nie było dnia i nocy, kiedy by się nie zastanawiała, co by było… gdyby nie uciekła, lub co by było… gdyby wróciła. Do tej pory w jej uszach brzmiały historie o tych, które zdobyły się na ucieczkę lub bunt, wszystkie kończyły się smutną porażką i chcąc czy nie, Chaaya wpatrując się w profil ukochanego, przygotowywała się na najgorsze.

“Nie płacz dziecko…” Laboni przemówiła łagodnym i czułym głosem. “Nie martw się. Dholstan nie upadnie, to przeklęta ziemia i przeklęty naród. Jesteśmy silni i ty też jesteś silna. Przezwyciężysz wszystko i wrócisz do domu…”
Tancerka odetchnęła głębiej, a spokój spłynął na nią niczym błogosławieństwo.
Babcia miała rację, Dholianie byli diabłami nie do zdarcia. Każdy to wiedział, choć nikt nie odważył się mówić tego na głos. Jej dom był bezpieczny. Jej dom… musiał być bezpieczny.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172