Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-09-2019, 13:27   #261
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Zakupy i pakowanie. Tu rządziła Chaaya. To ona targowała się, szukała okazji, dobierała i wybierała. Mikstury, ubrania, bronie, wszelkiego rodzaju zestawy, czy to przetrwania, czy pierwszej pomocy… to ona także wybrała ich wspólny namiot, bo dotąd, praktyczny na swój sposób, Jarvis używał różdżki do tworzenia kokonów, które właśnie rolę namiotów pełniły, no ale nie wypadało tak się popisywać na wyprawie.
A po zakupach - teraz idziemy na balet… tak dla odprężenia - zadecydował, ni z tego, ni z owego przywoływacz.
- To taki… eee.. jakby to… teatr taneczny, ale dla snobów. Może być jednak ciekawy, jeśli się go widzi pierwszy raz.
- Opera też miała być ciekawa… - odparła nieprzekonana bardka, której już sama nazwa źle się kojarzyła - bo z betelem - czyli tanią używką. - Musimy iść?
- Było aż tak nudno? - zapytał współczująco mag, po czym uśmiechnął się do kochanki, zachęcając. - Nie. Nie musimy. Nie musimy też zostać do końca. Zajrzymy i wyjdziemy, gdy ci się znudzi. Co ty na to?
- Aktorzy byli starzyyy… no i nie rozumiałam ni słowa z tego co śpiewali, to nie był chyba wspólny. - Dholianka skrzyżowała ręce na piersi i nachmurzyła się.
- No i te wampiry… i Vantu… wolałabym już nie chodzić do takich miejsc.
- Tym razem nie będą śpiewać w obcym języku. I jak będzie nudno, urozmaicę ci oglądanie... jakoś - mruknął zachęcająco jej wybranek. Przy czym “jakoś” z pewnością oznaczało pieszczoty.
- Yyych… nie możesz mnie zabierać do miejsc, gdzie na pewno mi się spodobaaa? - Tawaif westchnęła ciężko, kręcąc głową. - Na chwilęęę możeeemy iść… - mruknęła z wielkim ubolewaniem.
- Chcę ci pokazywać rzeczy których nie widziałaś. Miejsca które ci się podobają możesz mi ty pokazać. Zaprowadzić tam gdzie lubisz przebywać - odparł polubownie mężczyzna, prowadząc dziewczynę do starego budynku obsypanego rzeźbami i płaskorzeźbami, jak tort lukrem.

Opłata za wejście była dość duża, ale być może dlatego, że Jarvis zapłacił za osobną lożę. Dzięki temu byli traktowani jak ważni goście i otrzymali do swojej dyspozycji młodego chłopca, który miał przynosić im przekąski i napoje, kiedy tylko by sobie tego zażyczyli.
Loża była podobna do tej operowej, takoż i sala, i scena, więc początki nie były dla kurtyzany zbyt obiecujące.
Oboje usiedli w fotelach, muzyka zaczęła grać, kurtyna się uniosła - zaczęło się.
Tym razem złotoskóra nie musiała martwić się o nieznajomość języka, bowiem w sztuce nie padały słowa, gdyż wszystko opowiadały gesty i ruchy. Bardzo płynne, zgrabne i mające niestety także własny kod.
Tancerze w pięknych strojach i scenografii, przedstawiali historię za pomocą dość oszczędnych ruchów i przerysowanych spojrzeń. I tak jak w całym mieście, także i tu, ciała kobiet i mężczyzn splatały się ze sobą od czasu do czasu.

Kamala postanowiła dać przedstawieniu szansę. Starała się z całych swoich sił. Z marsową, od skupienia, miną, śledziła aktorów, a raczej ich pierzaste spódnice na szczudłatych nóżkach, ponieważ z samego aktora niewiele pozostawało. Sami chudzi badylarze, uparcie poruszający się na palcach, przez co kojarzyli się z dziecięcymi zabawkami bączkami lub bańkami wstańkami. Tańca prawie w ogóle tu nie było. Niemrawe podskoki, machanie w powietrzu nogami i piruety, choć nosiły w sobie znamiona tańca, to same w sobie nim nie były. Ruchy rąk jakie wykonywano, choć zapewne miały w sobie ukryte przesłanie, z pewnością w początkowej fazie tworzenia “nurtu” baletu, zostały wymyślone tylko po to, by te niezgrabne, nowonarodzone żyrafy, potrafiły utrzymać się w pionie.
Do tego dochodziła kwestia płci… Sundari wytężała wzrok przy każdej “aktorce”, ale im dłużej się “jej” przyglądała, tym bardziej utwierdząła się w fakcie, że nie patrzy ona na kobietę. Czyżby balet zdominowany był przez młodych mężczyzn, by pod przykrywką sztuki, zaspokoić żądze innych panów?
- Jarvisieee… - Bardka nie wytrzymała i musiała się upewnić. - Ale ty… jesteś pewien, że wolno nam tu być?
- Zapłaciliśmy za te miejsca. - Czarownik wskazał kciukiem na pobliskie loże, w których siedziały także kobiety. Niektóre nawet same. Jedno co je łączyło to bogactwo ich strojów.
Oglądanie baletu wymagało zapłaty całkiem sporej sumki. Tawaif nie wiedziała co odpowiedzieć. Wstała z fotela i podeszła do barierki, by przyjrzeć się publiczności w dole. Dziwne… ale dostrzegała sporo dam. Może było ich nawet więcej, niż samych panów.
O co tu do jasnej cholery chodziło? Czy to był jakiś miejski fetysz? Czy to miasto nie może być normalne? Czy każdy jest w nim jakimś zboczeńcem?!
- Jarvisieee..? - Chaaya usiadła na miejscu i popatrzyła z przestrachem na narzeczonego. Z tego co mówił, a wręcz się zaklinał, nigdy nie spał i nie chciał spać z innym mężczyzną. Ale…
Orzechowe oczy ponownie skierowały się na scenę.
- ...podobają ci się chłopcy w spódnicach?
Magik otworzył szeroko oczy, spoglądając w zdziwieniu na towarzyszkę, starając się przy tym zdusić śmiech.
- Co..? Nie..? Dlaczego sądzisz… że mieliby mi się podo..? - Urwał spoglądając na scenę i cicho zamruczał w śmiechu. Wzruszył ramionami. - To małpowanie elfiej sztuki tańca i przez to wybiera się osoby… bardzo elfie… do tej sztuki baletu. Chude, wysokie, androgyniczne.
Zdziwiona bardka obejrzała się na rozmówcę i zamrugała w konsternacji, przekrzywiając lekko na bok głowę. Zerknęła na aktorów. Znowu na przywoływacza. Znowu na aktorów.
Jakieś rysy na jej twarzy zaczynały zdradzać pewne objawy “zrozumienia”, ale dla pewności bardka przysunęła się bliżej balustrady w upartej panice dostrzeżenia… czegoś, co potwierdziłoby słowa kochanka.
- To nie są wszystko mężczyźni? - spytała podejrzliwie, nie chcąc chyba uwierzyć w to co słyszy i widzi.
- Niewiasty też są dopuszczane… jeśli mają dość mały biust. Layra się nawet dostała. Niestety odrzucono ją, gdy piersi zaczęły jej rosnąć - wyjaśniał Jarvis głaszcząc Dholiankę po włosach. Dziewczyna dostrzegła, że część tancerzy… jest raczej dziewczętami. Niewiele, ale niektóre są. Choć ukochany miał rację mówiąc o ich punktach wspólnych. To nie byli mężczyźni, ani kobiety, ani dzieci… to były osoby stylizowane na osoby o idealnej, elfiej urodzie. Delikatne rysy, delikatna budowa ciała… nieziemskie ideały, które jednak nie mogły dorównać gracją i urodą prawdziwym antycznym elfom.
- To okropne, odrażające i straszne… ale i fascynujące. Nigdy nie widziałam tak brzydkich kobiet, jak… jak one dzieci rodzą i czym je karmią? - Dziwowała się Chaaya, doszczętnie pogrążona w swoich myślach. To był dla niej prawdziwy szok, choć widziała wiele istot i ich różnorakie spektrum urody, ale TO było dla niej nowością.
- Bogowie… chrońcie mnie - szepnęła w trwodze, dotykając się za prawe, a potem lewe ucho, po czym odsunęła się w głąb loży, jakby nie chciała zostać przez kogoś dostrzeżona
- Karmią je drogimi przysmakami. Występ w balecie to wielki zaszczyt i droga do całkiem wygodnego życia. Natomiast dzieci nie rodzą. Dziecko deformuje sylwetkę w czasie ciąży i często także po porodzie matka traci walory, więc jeśli korzystają z uroków mężczyzn to zawsze po zażyciu odpowiednich ziół - wyjaśnił czarownik posiłkując się wiedzą jaką zebrał żyjąc w tym mieście.
- Och… to trochę jak dziwki. - Rozpromieniła się bardka dostrzegając w końcu jakiś “punkt” wspólny. One robiły to co ona… były… swojskie i nie trzeba było się ich bać. - Ja też się objadam słodyczami i piję czystkowy napar - odparła dumnie, uśmiechając się szeroko. - Co jeszcze robią? Czy potrafią coś jeszcze tak jak tawaif?
- Nie. Ale rzeczywiście… one, oni… słyszało się różne plotki - mruknął trochę speszony towarzysz. - O wyuzdanych zabawach wymyślanych przez zdegenerowanych bogaczy.
Mężczyzna opadł na fotel, dodając ciężko. - Gdy byłem… gdy miałem piętnaście, albo czternaście lat, wydarzył się skandal. U jednego wielmoży odkryto loszek, a w nim… ciała kilkunastu tancerzy i dwóch tancerek. Pokrwawione.
- Ooo! - Kamala skupiła całą uwagę na ukochanym. - To ciekawe. Nie sądziłam, że w tym mieście może się coś ciekawego wydarzyć, ale musiało być ploooteeek. - Rozmarzyła się na samą myśl. Choć złotoskóra miała dobre i czułe serce, to najwyraźniej na pustyni trochę inaczej patrzono na… pewne sprawy i nawet teraz, po tylu latach przebywania wśród białych, nie potrafiła wyzbyć się pewnych zachowań lub perspektyw.
- Bardzo prawdziwe plotki. Jak się domyślasz w La Rasquelle bogaczom wolno o wiele więcej. A jednak tego złapano i skazano na publiczne poćwiartowanie i spalenie szczątków. A jego imię wymazano z kroniki rodu - dodał przywoływacz widząc zainteresowanie u słuchaczki. - Więc opowieści o jego zabawach, które były krwawymi torturami dla jego “kochanków” musiały tylko w części oddawać prawdę.
Przy wzmiance o torturach, Sundari zamyśliła się nieco - wyciszyła oraz oddaliła duchem. Nie przestawała się przy tym delikatnie uśmiechać, przez co przypominała nieco lalkę.
Tancerka powinna w tej chwili odczuwać złość, smutek lub współczucie lub choćby solidaryzować się z ofiarami, a jednak jej serce było całkowicie znieczulone. Jakby nie obchodził jej los tych dzieci i jej samej - jakby czuła, że… zasłużyli sobie na cierpienie.
- Cóż… po zdemaskowaniu nie mogło być inaczej, biedota wpadłaby w szał i podniosła bunt. Trzeba było go ukarać i zaspokoić chęć mordu wśród motłochu - wyjaśniła po chwili, wracając do oglądania spektaklu.
- Możliwe, że tak, aczkolwiek dla motłochu ci tancerze to część elity. - Zadumał się mag, przyglądając bardziej samej narzeczonej niż spektaklowi.
~ Jeśli jest on nudny, to nie musimy czekać do końca ~ zapewnił ją, lecz ona zdawała się być niewzruszona, wpatrując się w tańczące na scenie ludziki.
- Oczywiście… motłoch nie kieruje się współczuciem, a zawiścią do bogatych. Miasto musiało pokazać, że choć raz, jednemu arystokracie najzupełniej w świecie nie wyszło. Biedota się tym zadowoliła, pomimo tego, że im samym… nie wychodzi praktycznie cały czas. Niemniej… ich głód i złość została w pewien sposób zaspokojona. Teraz z zadowoleniem mogą sobie wspominać krwawą egzekucję i po cichu dalej marzyć, by podobne wydarzenie miało miejsce - przedstawiła sposoby działania arystokracji, ale czy należała ona do La Rasquelle czy do miast pustyni? Tego już nie dopowiedziała.
- Rodzina ofiar zadowolona. Biedota zadowolona. Bogaci zadowoleni, że tak małym kosztem załatwili tak głośną sprawę. Życie wróciło do dawnego biegu.
- Coś w tym jest. No i pamiętać należy, że każdy z tych tancerzy i tancerek jest czyjąś własnością. Może niekoniecznie niewolnikiem, ale każdy ma swojego opiekuna, który dostaje swoją część z przedstawień w których bierze udział. Takie szlachtowanie czyichś kur znoszących złote jaja może… wkurzyć potężne osoby… lub istoty - dodał gwoli wyjaśnienia czarownik. Jakże słodki był w tej swojej naiwności… a może tylko udawał?
Chaaya uśmiechnęła tajemniczo, lecz było w tym coś z żółci. Jakiś cień kładł się na jej wargach, nadając obserwującemu nieprzyjemnego uczucia.
- Zdziwiłbyś się do czego ludzie są zdolni, by zaspokoić swoje fantazje - rzekła chłodno, nie wierząc w niewinność i stratę owych “opiekunów”. - Niemniej… ta partia szachów została już zakończona. Ktokolwiek skorzystał z całej tej afery, na pewno nam się nie ujawni, więc nie warto drążyć temat. Chcesz już wracać?
- Tym bardziej, że mało z niego pamiętam - odparł z uśmiechem kochanek. - Niespecjalnie ci się to podobało, prawda?
- Moooże być… ale niestety niewiele z tego rozumiem… kogoś porwano? - Dziewczyna potrząsnęła charakterystycznie głową. - Nie nudzę się tak strasznie jak na operze… ale za mało… nie czuję tu energii…
- Następnym razem będę musiał poszukać ci czegoś bardziej interesującego - odparł chłopak starając się spojrzeć w oczy narzeczonej. - A na razie poszukamy czegoś bardziej żwawego. Może jakąś karczmę z muzykantami?
- N-nie musisz! - speszyła się złotoskóra, rumieniąc się delikatnie (jak dobrze, że było ciemno). - P-przyjemnie spędza się z tobą czsss… - Coraz ciszej mówiła, wstydząc się takiej otwartości.
- mowa eż miłaaa… i w ogóleee…
- To dobrze, bo ja też lubię spędzać z tobą czas - odparł Jarvis ujmując palcami podbródek dziewczyny. - Jesteś piękna i zmysłowa Kamalo, ale też i twój charakterek kocham. Twoją naturę, głos, gesty, spojrzenie… myśli… wszystko w tobie.
Te słowa niezmiernie ją ucieszyły. Sundari z lubością wpatrzyła się w swojego partnera, wstrzymując oddech, jakby się bała, że ta słodka chwila zaraz pryśnie.
Nie były to może najbardziej elokwentne i wyszukane wyznania w jej życiu, ale jej serce aż drżało z rozkoszy.
- Ja ciebie też… kocham - szepnęła cichutko, mrużąc delikatnie oczy. - I kocham twoje smukłe dłonie… i wiecznie zamyślone spojrzenie… i to jak czasem pogrążasz się we własnym świecie, lub obserwujesz mnie z ukrycia powstrzymując się przed złapaniem mnie i zaciągnięciem do łóżka i… że jesteś przy mnie, prawie zawsze, kiedy czuje się zagubiona i samotna, albo jak fałszujesz mi do ucha kołysankę. Bardzo, bardzo kocham.
- Wcale nie fałszuję… - “oburzył” się magik komicznie wydymając policzki. - ...po prostu mam własną interpretację melodii.
Dłoń mężczyzny czule pogłaskała bardkę po włosach.
- No i nigdy nie będziesz samotna. Zawsze będziesz mogła się do mnie zwrócić ze swoimi kłopotami i problemami.
- W porządku… to bardzo kojąca interpretacja. - Kurtyzana zgodziła się potulnie. - Dziękuje, że zabraleś mnie na balet. To bardzo zaskakujące odkrycie.
- Cieszy mnie to - odparł z pewną ulgą przywoływacz i spoglądając na przedstawienie dodał. - Możemy opuścić lożę przed końcem przedstawienia. I zabrać ze sobą przekąski i trunek, by urządzić sobie kolację u nas. Tylko najpierw musimy je zamówić.
- Nie znam się na tutejszch specjałach, czy mógłbyś coś zamówić? Może… czerwone wino? Jakieś? - Chaaya nie była fanką karminowego szatana, ale miała wrażenie, że narzeczony w nim gustował. Chciała mu zrobić przyjemność i trochę zadośćuczynić, swoje małe zdrady.
- Wino oraz kanapeczki z kawiorem rzecznym? Może cię zainteresować. To różnobarwna ikra różnych ryb, przez co wielokorowa. Mieszana razem, przez co nie wiadomo na co się trafi - zaproponował czarownik próbując uderzyć w słabe punkty kochanki: jej ciekawość świata i wrodzone łakomstwo.
Tancerka od razu zbystrzała.
- Taka tęczowa jak szklane kuleczki do gryyy? - Jarvis perfekcyjnie trafił w czułą strunę. - A coś jeszcze macie tu kolorowego?
- Mięciutkie kuleczki do gry. I tak… jeśli chcesz wydawać pieniądze na wyjątkowo piękne potrawy to w drogich restauracjach podają kolorowe musy owoce układające się tęczą w kielichach. Trochę za gęste do picia, więc wyjada się je łyżeczką. - Zadumał się magik. - Nigdy nie mogłem okazji czegoś takiego zjeść… ale widziałem jak inni jedzą.
- Och! Och spróbujmy Jarvisie! Kanapeczki i owoce, proszę, proszę, proooszę. Nie jadłam dziś obiaaadu, zaraz zasłabnę. - Zaczęła symulować, zdeterminowana łakomczuszka.
- Oczywiście. Chcesz kanapeczki zjeść tutaj? - zapytał z uśmiechem i dodał łobuzersko. - Jedną z zalet takich przedstawień operowych i baletowych w loży jest to, że bufet jest wliczony w cenę biletu. Jesz ile chcesz.
Po tych słowach przywołał chłopaczka i przekazał mu co ma przynieść do ich loży.
- Nie… zjedzmy w pokoju, tu nie ma dobrego światła - odparła Chaaya, która najwyraźniej, aż tak nie umierała, by zrezygnować z delektowania się w pełnej krasie.
- Zgoda… przyniesie, to zapakujemy i zabieramy ze sobą - dodał z uśmiechem Jarvis.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 26-09-2019, 15:21   #262
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

W środku nocy, kiedy na gwieździstym niebie tarcza księżyca przekroczyła zenit, do śpiącej bardki przybył niezapowiedziany gość. Niezauważony przez nią, ale nie przez strzegącego ją smoka, który nie lubił konkurencji.
Gość o czarnych jak otchłań oczach, długich, lśniących włosach i masywnie zbudowanym ciele. Niczym łotrzyk, przekradł się na palcach do najgłębszych zakamarków Kamali i bez zbędnej kurtuazji, zadomowił się w jej snach, wręcz przejmując nad nimi kontrolę. Pomimo tego był ostrożny i uważny. Staranny niczym kaligraf i cierpliwy jak filozof.
Delikatna, niczym pajęcza sieć, intryga, oplatała bezwładne ciało, aż nie zostało ostatecznie zamknięte w ciasnym kokonie mirażu. Kruchy świat powstał z popiołów wspomnień, a Sundari wyrwana z bańki własnego świata marzeń, znalazła się w zupełnie nowym miejscu. Nie było tu gór odznaczających się czarną linią szczytów na lazurowym niebie. Nie było tu wiosennych kwiatów i puchatych pszczół. Słońce przestało świecić, a kochani przez nią ludzie zostali podmienieni.

To był loch. Ciemny grobowiec, wykuty w starym, zrujnowanym przez ząb czasu kamieniu. Czy znała to miejsce? Czy kiedykolwiek je widziała? Tawaif nie była do końca pewna. Coś w jej wnętrzu mówiło, iż spękane filary podtrzymujące kruszące się sklepienie groty nie były jej zupełnie obce. Złotoskóra ruszając zakurzonym korytarzem zaglądała do wnęk w których spoczywały zasuszone ciała mężczyzn - wojowników, rycerzy, królów i jakimś dziwnym trafem, nie potrafiąc sprecyzować dlaczego, znała imię każdego z nich.
Świadomość, że wiedziała kim byli, sprawiła, że mniej się bała i pozwoliła jej na swobodne przemierzanie plątaniną odnóg i pomieszczeń, aż nie trafiła do wielkiej, prostokątnej auli o wypukłym sklepieniu. Rzeźby wykute w filarach oplecione były pomarańczowo-złotym bluszczem oraz pnącymi, herbacianymi i białymi różami. Rośliny nie pasowały do surowego miejsca, ale ich obecność kojąco wpływała na śniącą.
Na środku sali leżał kosz z wikliny, przewiązany błękitną wstążką. W środku, na jedwabnej chuście malowanej w niebo z pierzastymi obłoczkami, znajdował się złoty nożyk i piękne owoce mango. W sam raz dla niej.

Temu wszystkiemu nie przyglądała się sama, bo jej ciało od pewnego czasu miało współlokatora. Małe stworzenie, choć nadal pełne ] smoczej dumy, wślizgęło się do snu, podążając za śpiącą. Ferragus wiedział bowiem, że nie może się mierzyć łbem w łeb z kreaturą stojącą za całym teatrzykiem, ale wrodzona jego naturze przewrotność, nakazała mu przeszkadzać w każdych planach… nawet jeśli wynikiem tego będzie bezinteresowny i dobry uczynek… brrr… niemniej czasem trzeba się poświęcić.

Chaaya przycupnęła na wyjątkowo miękkim (jak na te okoliczności) piasku i skroiła sobie pierwszą połówkę owocu o miodowej barwie i równie miodowym miąższu. Tymczasem z cienia, nie wiadomo skąd, nie wiadomo kiedy, wyszedł generał, a wraz z nim jego wojsko…

Ranveer pogłaskał się po dużo za dużej brodzie niźli ją tancerka zapamiętała. Jego gładko ogolona czaszka, teraz skrywała się pod peleryną pukli, nadając jego rysom nieco kobiecego (i z tego powodu niesamowicie seksownego) aspektu. Był piękny, choć twarz szpeciły nieznane Dholiance blizny. Pełne usta, nie wyginały się w ciepłym, beztroskim uśmiechu młodzieńca, a mina była surowa i wyrachowana i zimna. Oczy zaś drapieżnie spoglądały w jej kierunku, wprawiając w popłoch i zrazu hipnotyzując.
Dziewczyna zgarnęła swoje długie, do ziemi, włosy i skryła się pod nimi jak pod firaną, przyglądając się uważnie milczącej sylwetce, w otoczeniu dziesiątek wojowników różnych ras i narodowości. Byli tu mężczyźni przypominający kobiety, o długich, szpiczastych uszach, oraz mężczyźni niscy, grubi i zarośnięci niemal po sam czubek nosa.
Kurtyzana nie wiedziała skąd jej były kochanek znalazł się w towarzystwie elfów, krasnoludów, gnomów, smokowców i innych ras, które zdążyły do tej pory wyginąć, ale poczuła niejaką dumę z jego osiągnięć. Ale… zaraz… czy to znaczyło, że Ranveer żył gdzieś z dala od niej? Jakimś cudem wygrzebał się spod ton skał i skompletował armię jakiej nikt jeszcze nie miał?
Dlaczego jej nie szukał? Dlaczego pojawia się tylko w jej snach lub teraz? Czy to też był sen? Dlaczego milczy… dlaczego tak patrzy… czego on od niej chce?
~ Oszukuje. To maska za którą kryje się podlizujący kłamca ~ odezwał się cicho przy uchu Chaai jej własny głos. Przyczajony przy ścianie mały smoczek udawał część wystroju sali i szeptał do niej z dala wątpliwości i obawy… udając jej sumienie. Kobieta w ogóle go jednak nie słuchała, zajęta własnymi rozmyślaniami.

No właśnie… czego on od niej chce? Czego chce to lodowate spojrzenie? Czego chcą te spękane słońcem dłonie? Czego chcą usta wygięte w diabelskim grymasie?! Dlaczego bardka czuła się jak wróg… i ofiara… i niewolnica… Przecież on nigdy tak na nią nie patrzył. Nigdy nie był oziębły i surowy. Dlaczego więc?
Dlaczego…

…może to nie był jej Ranveer? Może to tylko iluzja pod którą skrywa się ktoś wyjątkowo okrutny. Jej Ranveer był roześmiany, roztańczony, śpiewający czystym głosem od którego chciało się żyć. Jej Ranveer tulił ją do siebie, żartował z nią i leniuchował. Była dla niego drogą księżniczką, delikatnym kwiatem.
Kamala odepchnęła się kolanami od ziemi i zrobiła nagły zwrot w tył, chcąc uciec od podmieńca, nędznej podróby tego, którego kiedyś kochała, ale ku jej zaskoczeniu znalazła się w tym samym położeniu co przed chwilą.
Generał wpatrywał się w nią niczym jastrząb, zadzierając nieco głowę i szczerząc zęby, które wyglądały niczym wilcze kły. Sundari zadrżała i ścisnęła mocniej złoty kozik, po czym zrobiła kolejny zwrot… ale i tym razem znalazła się na wprost mężczyzny.
Coś… coś się jednak zmieniło. Czarnooki rozciągnął usta w delikatnym, drżącym w kącikach ust uśmiechu. Zimne spojrzenie oczu, zmiękło i nabrało ciepłej barwy.
Złotoskóra zatrzęsła się jak osika, nie wiedząc jak zareagować. Tak diametralna zmiana wprawiła ją w popłoch, ale i obudziła w niej tęsknotę za przyjacielem z którym nie widziała się i nie rozmawiała już tyle lat.
I właśnie wtedy, kiedy kobieta postanowiła jeszcze nie uciekać, Ranveer przemówił.
- Aya habibti…
Czy to był jego głos? Czy ta chrypka dobywająca się z głębi gardła faktycznie należała do niego?
~ Oczywiście, że nie… to tylko jego cień ~ podszeptywał Ferragus.
Czy ten „syk” przez zęby i dojmujące uczucie przywiązania faktycznie należały do niego?
- Chandramukhi…
Pod Chaayą ugięły się kolana i upadła na miękkie dywany i poduszki, resztkami sił powstrzymując gorzki szloch.
Wojownik podszedł do niej i uklęknął na jedno kolano, sięgnął dłońmi do jej splątanych włosów i rozgarnął je niczym kurtynę, przyglądając się czule zapłakanej twarzy.
- No już… już… ćhii.
Szepnął łagodnie, owiewając ukochaną goździkowym oddechem. Otarłszy kciukiem jej łzy, przesunął palcami po ciepłym policzku. Dziwne… ale bardka znała ten dotyk, te opuszki… Jarvis dotykał ją w ten sam sposób.
Przyjemne ciepło we wnętrzu rozlało jej się kojącą falą po ciele. Poczuwszy się bezpiecznie wsunęła twarz w nadstawioną dłoń i przytuliła się do niej.
Para trwała tak chwilę, wpatrując się wzajemnie w oczy, uśmiechając się coraz pewniej i częściej.

Tak… teraz tawaif poznawała Ranveera. Teraz wiedziała, że to on - prawdziwy. Nie mogło być inaczej, wszak nie wzdrygała się na jego dotyk. Mało tego, poznawała go, zupełnie jakby przez te wszystkie lata pamięć o nim była uśpiona i teraz, jak za pociągnięciem magicznej różdżki wszystko sobie przypomniała. I słowa, i czułość, i spojrzenie… wszystko.
Mężczyzna cofnął rękę i ostrożnie zdjął z głowy okrągłe nakrycie głowy z welonem, które postawił przed tawaif niczym podarunek, po czym wycofał się do swojego wojska, które zaczęło śpiewać i tanecznym krokiem wytupywać rytm pieśni swojego generała.
Kamala westchnęła w uniesieniu, przykładając dłoń do w zachwycie otwartych ust. Nie mogła oderwać oczu od wirującego mężczyzny, jego czarnych jak noc oczu i rozwianych, pięknych włosów. Och! Jaki on był wspaniały! Jaki giętki, jaki silny, jaki przystojny, jaki dziki, jaki energiczny, jaki groźny. Ach! I ten jego głos jak dzwon, który wstrząsał nią dogłębnie. Otumaniał, upajał, hipnotyzował, ach! Ach! ACH!
Sundari nie mogła już dłużej się opierać temu wdziękowi. Mała Deewani odepchnęła wszystkie podróbki swojej tożsamości, by móc w pełni czerpać przyjemność z widowiska.

Tylko ona i on. Razem w tańcu, nierozerwalni tak jak za starych czasów. Zanim uciekła z Pawiego Tarasu, zanim zaszła w ciążę, zanim założyła ten cholerny hełm.
Zanim wszystko zepsuła.
Pieśń uwodziła ją z każdą zwrotką, dziki taniec wyzwalał z poczucia winy, smutku, tęsknoty… ale i miłości, dobroci, łagodności i skromności. Im dłużej wirowała wśród żądnego krwi tłumu, tym bardziej stawała się Płomieniem - potworną energią zdolną tylko do niszczenia. Deewani przemieniała się w Udipti, swoją mroczną siostrę. Chciwą pożeraczkę.
I kiedy nie pozostało w dziewczynie nawet cienia dawnej siebie, cienia tej, która pokochała Janusa, przygarnęła Nveryiotha i zakochała się w Jarvisie, Dholianka spojrzała na okrągłe nakrycie głowy ozdobione na środku wielką broszą przypominającą wyglądem ananasa. Drogocenne kamienie, górskie kryształy i wodne perły kusząco odbijały blask jej oczu, mieniąc się setkami odcieni. Otoczenie zeszło na drugi plan, tancerka podeszła do turbanu klękając na poduszce. Wzięła w dłonie ciężką, od kosztowności i jedwabiu, czapę i przyjrzała się zdobieniu. W centrum owocu, wylanym przeźroczystą żywicą, piął się malachitowy pień drzewa na którego szczycie znajdowała się szafirowa łza - płonąca swoim własnym, wewnętrznym blaskiem, zupełnie jakby chowała w sobie życie. Kamalasundari poczuła, że ów klejnot jest bardzo ważny, może święty, lub zaklęty? Cokolwiek w sobie chował, chciało by zostało odkryte i to przez nią.
Kiedy ta myśl na dobrze zakorzeniła się w jej głowie z turbanu wypadła księga, otwierając się z łoskotem na środkowych stronach. Kurtyzana odłożyła nakrycie i spojrzała na powoli zapisujące się stronice.
Goła obrączka pierścionka.
Sułtański wisior z sokołem, który miał zakreślony w kółko jeden klejnocik.
Wspaniała bransoleta w słonie, których jedno oko zostało zaznaczone.
Przepiękny nath w kwiaty i pawie z wyszczególnionym kryształem.
Brosza w kształcie owocu ananasa i… tak… ta łezka. Musi zdobyć ten kamień! Musi przywrócić go na jego miejsce, a kiedy już to zrobi, nikt i nic nie będzie wstanie się jej przeciwstawić. Już nigdy nie będzie słaba i bezbronna i zagubiona i odtrącona. Już nigdy więcej Starzec nie sprawi jej przykrości! Nigdy więcej nie uderzy jej Laboni!
~ Wykorzystuje nas… fałszywa to obietnica. Nie dajmy się na nią nabrać. ~ Smok starał się wpleść wątpliwości w myśli bardki. ~ I smok nie sprawia nam przykrości. Opiekuje się nami. I ma same ojcowskie rady dla nas.
“Pieprz się! Pieprz się po stokroć nędzny gadzie!” pomyślała rozgniewana, rozpoznając w głosie nieudolne próby kontroli nad samą sobą. Żadna maska nie miała teraz wstępu do jej marzeń. Żadna nie miała prawa głosu, nie wspominając o tym, że żadna się nie wypowiadała jak on teraz. To musiał być ten nędzny jaszczur! Niech się pieprzy! Niech się wynosi z jej ciała!

Chaaya spojrzała na klejnot obok siebie. Chciwość zawładnęła jej trzewiami, ściskając je boleśnie w pięść niepohamowanej żądzy. Zadrżała z bólu, ale nie cofnęła palcy dotykając ciepłej powierzchni. Szafir zgasł i wyblakł zmieniając kolor na czerwony. Kolorowe poduszki nasiąkły czymś nieprzyjemnie lepkim i ciemno brunatnym. Ból brzucha stawał się coraz bardziej nie do zniesienia, jakby coś lub ktoś, próbowało przewiercić się przez jej wnętrzności. Sala spłynęła krwią, barwiąc wszystko na karmin. Z tańczących mężczyzn skapywał czerwony deszcz, a obraz przed oczami tawaif zaczynał się rozmywać, jakby ktoś chlusnął jej w twarz świeżą posoką.

Przerażona kobieta natychmiast się wybudziła, od stóp do głowy zalana zimnym potem. Uścisk w brzuchu nie zelżał i co gorsza, bardka czuła w okolicach ud nieprzyjemną wilgoć. O… nie.
Tylko nie to… Dlaczego? Dlaczego teraz? Akurat przed wyprawą w głuszę?!
Przerażona usiadła na łóżku, czując jak miesięczna krew spływa w jej wnętrzu, więc wstała czym prędzej by nie pobrudzić materaca. Jarvis nie może się dowiedzieć! Co to, to nie! Na bogów! Zapadłaby się pod ziemię, spaliła ze wstydu, rzuciła z rumowiska! JEJ KOCHANY NIE MOŻE WIEDZIEĆ, ŻE JEST ONA ZWYKŁYM CZŁOWIEKIEM! Musi być ucieleśnieniem jego pragnień! Aniołem ze snów, a nie babą z ciotą!
Szybko! Gdzie jej specjalna bielizna? Gdzie gałganki, którymi miała wypchać poszycie majtek? Cicho! Tylko by go nie zbudzić. Czy tu musi być tak ciemno?!

Uf… Chaaya nie wiedziała jak to zrobiła, ale udało jej się nie pobrudzić (przy okazji nie zabijając się w ciemnościach nocy) i nie zrobić bałaganu i… i chyba nie obudziła czarownika. To najważniejsze! Teraz będzie musiała wymyślić pretekst dla swojej tymczasowej wstrzemięźliwości, no i opracować plan… jak wymieniać i prać szmatki, ale to na spokojnie… rano… teraz nie trzeba było się martwić, prawda? Prawdaaaa?
~ Pewnie, że nie. Gdybym czuł, że twoje ciało a moje naczynie było uszkodzone, to bym je uzdrowił ~ łaskawie wtrącił Ferragus chcąc pokazać jaki to troskliwy jest z niego gad. Bardka bynajmniej nie doceniła jego starań, bowiem tylko się poirytowała, że jakiś nędzny pędrak z oklapniętym fiutem bredził jak w delirium o czyimkolwiek uzdrawianiu.
~ Co ty znowu pierdolisz?! Naćpałeś się czegoś?! Odwal się wreszcie ~ warknęła gniewnie, wracając do łóżka, by się jeszcze zdrzemnąć.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 29-10-2019, 15:01   #263
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Neron z każdym dniem stawał się spokojniejszy, można rzec, że im dalej od miasta, tym bardziej odżywał. Przez to coraz częściej przestawał pilnować się nad swoim zachowaniem i pozwalał sobie na chwilę rozbestwienia. Łowczyni miała przyjemność (lub nie), odkryć, że brat Paro był bardzo ciekawskim człowiekiem, a niektóre jego reakcje przypominały jej zachowanie wielkich jaszczurek, które uwielbiały wpychać nochal w każdy możliwy zakamarek, oraz dałyby się pokroić za świeże jajko.
Albinos nie zdradzał słabości do nabiału, za to kiedy dawał w niespodziewaną długą, trzeba było go wyciągać za kołnierz z kępy różnokolorowych (i zapewne bardzo ciekawych) pokrzyw, lotnego bagna z naręczem jajeczek pijawek, czy ze spróchniałego drzewa, kształtem przypominającego enta. Albo zdystraktowany polował na tłustą ważkę dla swojej jaszczurki, lub próbował robaków w chlebowych grzybach, zbierał pajęczyny na patyk i udawał, że to smocza broda aka wata cukrowa lub udawał, że ziemia to lawa i trzeba skakać po kamieniach.
Na wieści o smoczej świątyni zareagował wielkim entuzjazmem, choć wydawało się, że nie słuchał części o koboldach, lub z jakiegoś powodu uważał, że zna się na nich lepiej od mentorki. Nie dało się go jednak przyłapać na niesubordynacji, bowiem był grzeczny i pokorny - przynajmniej z pozorów.
Dopiero na miejscu Gamnira mogła poczuć się nieco niepewnie, gdy zobaczyła zacięte spojrzenie młodzieńca, jadowicie wpatrującego się z barbarzyńców. Gniew, nienawiść i pogarda przyciemniły jego jasne, fiołkowe tęczówki, nadając mu niepokojącej aury. Dziwne napięcie zawisło w powietrzu i to bynajmniej nie z powodu toczącej się walki.

Nvery zacisnął mocniej szczęki, po czym zawarczał do Rojd, która zrobiła w tył zwrot i odleciała, zaś on sam nie bacząc na tropicielkę zaczął przedzierać się przez zarośla chcąc obejść przeciwnika, a przynajmniej tak to wyglądało. Smok nie zamierzał walczyć jako człowiek, dopiero niedawno nauczył się strzelać z łuku, a walka mieczem była nie gorsza od walki młotem - ani jednym, ani drugim nie potrafił machać. Trzeba było znaleźć otwarty teren na którym bez problemu rozwinie skrzydła, po czym zaatakuje wroga z powietrza, spadając na niego jak jastrząb.
Dżungla składała się z drzew splatających swoje gałęzie w szczelny baldachim, co nieco utrudniało mu plan. Niemniej gad dostrzegł lukę w liściastym, napowietrznym dywanie i to dosłownie… bowiem gałęzie nie zasłaniały zachmurzonego nieba nad powierzchnią rzeki. Wystarczyło wskoczyć do wody i wystartować jak łabędź. Zanim jednak to zrobił, zatrzymał się na chwilę i zastanowił. Czy Chaaya go aby nie zabije, że spartolił im przykrywkę? Czy myśliwej można było zaufać? Czy może będzie ją musiał zeżreć jak tych barbarzyńców?
Ostatecznie pomyślał, że “będzie co ma być” i wzruszając ramionami wszedł do zimnej wody, deaktywując bransoletkę. Jego ciało zaczęło się wydłużać i pokrywać podrapaną łuską. Błoniaste skrzydła wydęły się na wodzie jak dwa balony. Jaszczur otworzył paszczę chłepcząc z rzeki jak skrzyżowany pies z wężem, po czym zawołał swojego chowańca, by ukrył się pod jego siodłem. Teraz wystarczyło tylko odpłynąć, by wzbić się w powietrze, prawie niezauważonym, schować się we mgle i pomóc swoim braciom w zimnej krwi.

- Ne… co ty… smokiem jesteś?! - Gamnirę ten widok chyba zamienił w kamień, bo się nie poruszyła, widząc jak smok unosi się nad wodą lecąc w kierunku barbarzyńców. Temu lotowi towarzyszyły okrzyki entuzjazmu ze strony koboldów.
- Smok! Smok leci!
Nic więc dziwnego, że barbarzyńcy uznali go za wroga, a choć ich kościane dzidy nie mogły dosięgnąć Nverego… to magiczne pociski szamanów już tak.
Świetliste kule boleśnie raniły jego ciało, ale nie powstrzymały przed rozpylaniem nad ich pozycjami mdlącego zielonkawego oparu, nie tak potężnego jak odór potężnego zielonego smoka, ale któryś z kretynów zapalił strzałę… i… buum… opar zmienił się chmurę płomieni… podpalając kilku z dzikusów, obdarzając bolesnymi oparzeniami kolejnych. Ucząc ich przy tym, że ogniem się tu nie wygra.
Pojawienie się boskiego wysłannika pobudziło morale i odwagę koboldów, które z większym wigorem i szaleńczą odwagą rzuciły się na poparzonych i podduszonych barbarzyńców chaosu.
To odwróciło uwagę od smoka, który zrobił kółko w powietrzu i nadleciał z impetem otulając pole walki kolejnym zionięciem swojego trującego oddechu. Dopiero wtedy skrzydlaty usatysfakcjonowany ze swojego “planu” runął na ziemię, niczym postrzelona w locie kaczka. Z tym, że on nadal żył, a upadek był kontrolowany, przynajmniej dla niego. Gorzej mieli ci pod jego łapami lub trzaskającym, jak gigantyczny bicz, ogonem. A najgorzej to miał chyba głównodowodzący szaman, kiedy smoczy łeb rozwarł się szczękami, chcącymi go złapać w pół.
Trzeba było przyznać, że dzikusy okazywały się odważnymi… szaleńczo odważnymi wojownikami. Pojawienie się podniebnego wsparcia nie nadwyrężyło ich morale. Nie próbowali ucieczki i nie popadali w stupor. Walczyli mimo żołądków próbujących wyskoczyć im przez gardła.
Nawet pochwycony paszczą szaman i to mimo, że smok walił pyskiem o ziemię, próbując zatłuc dzikusa na śmierć, nie dawał za wygraną, starał się wykłuć kościanym sztyletem oko gada.
Niestety… ziemia nie współpracowała w tej materii. Szaman wbijał się w miękką glebę, odnosząc co prawda obrażenia, ale dalekie od śmiertelnych, więc nie zaprzestawał kaleczenia pyska oponenta.

Tymczasem wojownik próbujący przeszyć dzirytem smoczą szyję, sam chwycił się za gardło, gdy to przebił bełt z kuszy.
- Co ty wyrabiasz?! Przestań się bawić, tylko złam ku kark! - wrzeszczała Gamnira przez mokrą chustę, otulającą jej twarz. Jego mentorka przyszła mu z odsieczą lub na jarzczurze mniemanie, psuć mu posiłek, niemniej Nvery niechętnie jej posłuchał wbijając mocniej zęby w soczyste ciało mężczyzny, odpowiednio przy tym naciskając głową, co by siła ciążenia zrobiła swoje. Nastąpiło ciche chrupnięcie i ciało szamana zwiotczało, a zadek zielonołuskiego wzbogacił o bolesny szpikulec. Dzida wbiła się w jego lewe biodro. Dzikusy może i były szaleńczo odważne, ale nie głupie i wolały ubić smoka z dystansu. Drakon puścił swoją zdobycz i rozwinął skrzydła odbijając się od gleby. Skoro jego szczury chciały bawić się z dystansu, to pójdzie im na rękę i skryje się w chmurach.
To uchroniło go przed kolejnymi ciosami. Barbarzyńcy zresztą szybko zapomnieli o potworze, który zabił im wodza. Isz szyki stawały się coraz bardziej przerzedzone i okrążane. Teraz to koboldy zyskały taktyczną przewagę, zabijając poparzonych i poranionych dzikusów. Napastnicy, którzy niedawno triumfowali, teraz byli spychani na krawędź suchego lądu. I bezlitośnie wybijani.
Nveryioth zrobił okrążenie nad bitwą, po czym wysuwając łeb z między chmur, namierzył swoje kolejne ofiary i przepuścił na nie atak, zwalając się niczym tona głazów na ziemię. Smok nie należał do wojowników pierwszej ligi, a i obserwujący go mieli wrażenie, że miast jak do walki na śmierć i życie, podchodził do tego jak do szczenięcej zabawy, choć ci którzy go obserwowali… jednak mało zwracali na ten fakt uwagę, a bardziej na to, że wspaniały i boski krewniak, przybył jaszczuroludziom z pomocą. Atakujący z góry gad pacał o glebę słysząc okrzyki zachęty ze strony małych pobratymców. Nawet jeśli nie była to specjalnie skuteczna forma niszczenia wrogów. Większość z nich okazywała się na tyle zwinna, by odskoczyć na boki unikając trafienia. I gdyby nie coraz bardziej zaciskający się pierścień koboldów Nveryioth pewnie nie zgniótłby tylu wrogów. Niemniej paru się udało, a zmuszeni do rozproszenia dzikusy łatwi byli do okrążenia i wybicia, jeden po drugim.
Zwycięstwo, choć okupione śmiercią wielu koboldów, było całkowite, a poza kilkoma ranami skrzydlaty uszedł bez uszczerbku z tej bitwy.

“Nero” nastroszył lekko łuski i otrzepał się z krwi niczym mokry pies. Następnie wyrwał sobie z tyłka dzidę, bo zaczynała go boleć noga, po czym nie bacząc na stado koboldów położył się jak grzeczny brytan i zabrał się do zjadania szamana, trzymając jego ciało między łapami. Nie gryzł lecz ostentacyjnie wyrywał denatowi członki, mrużąc złote ślepia z przyjemności, kiedy głośne trzaski stawów, kości i ścięgien zaczęły rozbrzmiewać mu w pysku. Ach… tego mu właśnie brakowało. Bycie człowiekiem, może i było dogodne dla sytuacji jego jeźdźczyni, ale jak smok się przekonał, człwieczeństwo było przereklamowane, nudne i ubogie w bodźce. Alkohol był w smaku gorzki lub kwaśny, krew metaliczna i rdzawa, a surowe mięso… cóż, ludzie nie jadali surowego mięsa, a to pieczone było jak kocie wymioty.
- Żyjesz Jasrin? - zapytał ciekawsko w ojczystym języku, a mała jaszczurka pipnęła cicho z odmętów magicznych juków, wychodząc ze starcia nienaruszona. Gad wyszczerzył kły w “czułym” uśmiechu do swojej małej podopiecznej, która z zadowoleniem oblizała sobie oko, po czym wzleciała mu na pysk, delikatnie liżąc ranę na jego powiece.
Gamnira przepychając się ku smokowi, pomiędzy oddającym mu hołd koboldom, wydawała się jakoś znosić ten widok. Jakoś. Trochę pobladła, ale nie zwymiotowała.
- Przestań żreć. Później będę ci coś musiała na wymioty podać. Diabli wiedzą jakie koktajle te dzikusy wlały w siebie przed walką. Nie będę przez resztę tygodnia szukać odtrutki na jady, które pochłoniesz. Pokaż ranę. - zaczęła rozkazywać.
- Nie wezmę nic na wymioty - zaprotestował chmurnie “Neron”, którego głos choć zwierzęcy i warkliwy, nosił w sobie znamiona albinosa. Niemniej jaszczur zniżył łeb, ciekawsko wpatrując się zakrwawionym ślepiem w łowczynię. Wysunął szary jęzor i smyrnął nim kobietę, dokładnie ją obwąchując. Pachniała jak wilgotny mech. Nieco ziemiście i grzybowo, ale na swój sposób bardzo przyjemnie.
- Miałeś mnie słuchać. Czy nie tak ci twoja siostra smoczyca mówiła? - burknęła traperka przyglądając się mu bez strachu. - To nie są zwykli ludzie… nie zachowywali się jak zwykli ludzie i nie wiem co pili przed walką. Przypuszczam jednak, że ta mieszanina sprowadzić może w najlepszym razie nieprzyjemne sny… w najgorszym skręt kiszek.
- Mam kwas, który potrafi strawić nawet metal - odparł obrażony drakon, ale o dziwo nie kłócił się dalej. Na wzmiankę o Chaai spokorniał i złagodniał, nie to co gekonica, która zaczęła czyhać na wścibskie paluchy ludzia dotykającego jej pupila.
- Takie toksyny lubią być trawione. Na tym polega natura trucizn, że wchodzą przez żołądek do ciała - odparła kobieta przyglądając się ranie na pysku Nverego. - Ugh… nie wygląda to dobrze… trzeba by sprawdzić, czy te ich dzidy zatrute nie były.
- Jak ty śmiać tak mówić do wielki, zielony wysłannik potężnej bogini i królowa bagna! - Koboldzi szaman w stroju świadczącym o znaczącej pozycji w plemieniu, odezwał się znienacka łamanym kupieckim do badającej skrzydlatego myśliwej.
- To go uleczysz? - zapytała retorycznie Gamnira i dodała oceniając stan podopiecznego. - Trzeba mu jakiejś modlitwy, która jady zneutralizowała i może… coś na choroby?
- Oczywiście… jutro - burknął stworek. - Dziś uczta!
Gad na wieść o uczcie nagle zbystrzał.
- Co smacznego macie? A dużo? Głodny jestem… - Otrzepał się ponownie z juchy i przeszedł na smoczy. - Ta świątynia to Axaumandryx? Wiecie gdzie jest jej leże?
- Dużo… mamy wiele jedzenie. Bardzo wiele, bardzo różnego. A to świątynia wielkiej, boskiej smoczycy, zielonej władczyni i opiekunki bagna. Jej imienia wymawiać i znać nie wolno! - wytłumaczył podekscytowany szaman, widząc zainteresowanie boskiego wysłannika. Tymczasem tropicielka podeszła do zadu Nveryiotha i zmieszawszy wilgotne błoto z zawartością jakiegoś słoiczka z sakwy przy jej pasie… zaczęła nim okładać świeżą ranę. Z początku trochę szczypało, ale potem przyjemnie łagodziło ból.
- Ssss… - Gad uderzył ogonem o ziemię i obejrzał się groźnie na mentorkę. - Przestań mnie macać! To boli! - Wydłużył się jakoś i zwęził, przypominając boa przechodzącego z drzewa na drzewo… nawet gibał się podobnie. - Pierwszy raz smoka na oczy widzisz, że się tak z łapami pchasz?!
- I dobrze, że boli, powinnam kopnąć cię w tyłek… może by wtedy dotarło, byś nie rzucał się na wrogów, brzuch odsłaniając i bez żadnej taktyki. A teraz zamilcz i daj się opatrzyć. Nie jesteś małym pisklakiem by się mazać o takie drobnostki - skarciła go dziewczyna za nic mając jego groźby i kończąc opatrunek przykazała. - Żadnych kąpieli przez następne dwa dni… tak sądzę.
Smok zwęził ślepka i rozwarł szczęki, machając ozorem jak biczykiem. Spróbował swoich sił w zastraszaniu, bądź co bądź, był dumną jaszczurką.
- Zezle cię! - zaseplenił przez rozdziawiony pysk.
- Wątpię. Po tym co widziałam na polu bitwy, to raczej zrobiłabym z ciebie poduszkę na igły - odparła niezbyt przerażona i wielce zdegustowana tropicielka. - Powinna ci siostra załatwić jakiegoś powietrznego kawalerzystę na nauczyciela.
- To ona jest od walczenia, a nie ja… jest starsza i silniejsza - obruszył się Nvery, ostatecznie zamykając gębę.
- Ja też jestem starsza od ciebie i silniejsza. I też masz się mnie słuchać - burknęła Gamnira, na to od razu zaprotestował szaman, podczas gdy jego “ludzie” zabrali się za przeszukiwanie ciał zabitych barbarzyńców.
- Nieprawda… nieprawda wielki smoku… możesz zostać z nami boski wysłanniku i być dumnym obrońcą świątyni!
- Nie masz nawet stu lat… jesteś smarkiem z nosa trolla… - zawyrokował skrzydlaty wstając na równe łapy, a raczej łapki bo te wydawały się być nieproporcjonalnie mniejsze od reszty jego ciała, przez co przypominał nieco gigantyczną norkę.
Zamerdawszy ogonem zwrócił się do głowy koboldziego klanu, odzywając się grzecznym, acz nieco sykliwym tonem głosu. Przemawiał powoli i wyraźnie, by mały stworek nie miał problemów ze zrozumieniem.
- Nie mogę z wami zossstać na zawsze, ponieważ jessstem zobligo… ponieważ zgodziłem sssię wssspółpracować z kimś innym, ale mogę wam pomagać i wasss odwiedzać, w końcu mamy wssspólnych przodków. - “Nero” obejrzał się na łowczynię i wystrzelił jęzorem z między zębów.
- Czy pozwolicie mnie i tej ludzkiej sssamicy na nocny odpoczynek w wassszym obozie?
Jego wypowiedź została skwitowana skrzekliwym i entuzjastycznym wybuchem radości. Oczywistym było, że koboldy chciały zatrzymać u siebie wysłannika boskiej smoczycy, a i jego “służka” im nie przeszkadzała.
Zaczęli więc prowadzić oboje do swojej wioski, składającej się z lepianek zbudowanych na bazie szkieletowej konstrukcji z trzcin, oblepionej zaschniętym błotem. Starszyzna koboldów miała do swojej dyspozycji stary, elfi pałacyk, a właściwie jego zdewastowane ruiny zadaszone sitowiem.
Nvery miał chwilę czasu na “odpoczynek”, przy czym on cierpliwie leżał, a gromada koboldzich dzieci biła mu pokłony lub wspinała się po leniwie machającym ogonie.
Uczta rozpoczęła się z wystawieniem wielkich kotłów z jedzeniem. Głównie ryb, skorupiaków, owadów, pijawek i mięczaków… wymieszanych z nielicznymi przyprawami i bagiennymi roślinami. Koboldy były głównie mięsożercami, a i nie należeli do najlepszych kucharzy. Drakonowi było wszystko jedno, bo swój pierwszy głód nasycił człowiekiem, niemniej ciekawsko zlizywał wszystko co podetknięto mu pod nos, by po powrocie przekazać wrażenia bardce.
Kiedy adrenalina zeszła z jego ciała, dopiero wtedy poczuł dotkliwy ból w poranionych kończynach, choć nie uskarżał się nikomu… no może tylko Jasrin, która z troską i zwierzęcym terytorializmem pilnowała jego pyska przed wścibskimi łapkami dwunogów. Ach… jakże jej zazdrość mile łechtała jego ego. Jego i tylko jego, mała, kochaniutka gekonica. Prawdziwy ssskarb.
Gamnira… nie została obdarzona takim zainteresowaniem, ale też wyraźnie czuła się dobrze w tej sytuacji. Karmiła się sama i mała na oku całą sytuację dzięki czemu czuła się komfortowo. Tym bardziej, że dołączył do niej jej zwierzęcy towarzysz.

Uczta rozwijała się w najlepsze, ciemność nocy powoli ogarniała pobojowisko i polę biesiady To drugie jednak było rozświetlane ogniskami. Koboldy radośnie i wrzaskliwie świętowały zwycięstwo. Najwyraźniej nie bardzo się przejęły stratami w plemieniu… bo i po co by miały? Przecież boski wysłannik zostanie z nimi… tak przynajmniej powtarzały między sobą, odurzone wężowymi korzeniami, których mentorka nie pozwalała jeść samemu wierzchowcowi Chaai, mówiąc że to czysta trucizna.
Niemniej łowczyni nie mogła mieć oczu dookoła głowy, więc… jaszczur wyczekał odpowiedni moment i szepnął do szamana z prośbą o... zwiedzenie świątyni. Samemu rzecz jasna… człowieka nie zamierzał ze sobą zabierać, ewentualnie kogoś z klanu, ale w roli przewodnika.
Kobold uśmiechnął się szeroko słysząc jego prośbę i natychmiast się zgodził, by boski wysłannik mógł obejrzeć, wraz z nim, świątynię bogini, która go przysłała i naocznie się przekonać jak koboldy o nią zadbały.
- Kiedy chcesz ją zobaczyć boski wysłanniku? - dopytywał, nie mogąc usiedzieć w miejscu.
- Może być nawet i teraz, jeśli to nie problem - odparł z cichą ekscytacją gad, po czym szybko się zreflektował. - Wasza biesiada jest naprawdę wspaniała… ale muszę nieco rozchodzić ból, a i wzrok w ciemności mam lepszy, więc z pewnością wszystko dokładnie obejrzę.
- Oczywiście… potężny, boski wysłannik ma najlepsze… oczka - beknął szaman, wpatrując się w skrzydlatego jak w obrazek.
Smok zamknął na chwile ślepia, po czym podniósł się z legowiska rozciągając szyję i skrzydła.
- W takim razie ruszajmy. Nie ma co marnować czasu.
Ledwo się obaj ruszyli, a już Gamnira spojrzała w ich kierunku.
- A ty gdzie się wybierasz? - zapytała z ciekawością.
- Gdzieś gdzie tobie iść nie wolno - burknął obojętnie zielonołuski. Jego nauczycielka straciła powiew świeżości, przez co coraz mniej interesowała go jej osoba i nauki. Teraz liczyło się leże Axaumandryx i wszystko z nim związane.
- To tym bardziej nie powinieneś tam iść. Kto wie co one knują - odparła tropicielka nie ufając gospodarzom.
- Nie zatrzymasz mnie. Jestem i większy i silniejszy, a jak mnie wkurzysz to naślę na ciebie naćpaną zgraję, więc siedź tu i czekaj. Najwyżej wrócisz beze mnie… Moja siostra mnie pomści, tylko, że wtedy pogrąży całe miasto i las - stwierdził nadal obojętnie gad. Zupełnie jakby emocje trzymały się go bardzo krótko.
- Jakoś w to wątpię - rzekła ozięble tropicielka, przyglądając się Nveryiothowi, po czym po namyśle stwierdziła. - Skoro jesteś jednak taaaki silny i taaaki potężny, to zobaczymy jak sobie poradzisz.
Wstała i skinęła na swojego zwierzaka.
- Radź sobie sam… a potem… wrócimy do miasta. Nie chcesz nauk, to ja cię zmuszać nie będę.
- Głupia baba. - Neron sarknął w smoczym, odwracając się zadem do kobiety, po czym popędził szamana. - Szybko bo mi zaraz zad odpadnie.

Ruszyli, obaj przedzierając się przez wiwatujące koboldy na cześć boskiego wysłannika. Kierowali się ku wrotom świątyni, przez, które to przeszli ruszając w głąb budynku. Nero mógłby podziwiać wspaniałe elfie malowidła zdobiące ściany, gdyby nie to, że koboldy w swoim artystycznym szale nie upaćkały ich swoimi pazurzastymi łapkami, smarując zielonymi barwnikami niemal wszystko. Także olbrzymi posąg, jakiegoś metalicznego, smoka, był w całości pokryły zieloną farbą. Tylko gdzieniegdzie błyskał spod niej metal z którego go zrobiono. Platyna.
Pod ścianami wyłożono dary przeznaczone dla bogini. Głównie różne bezwartościowe drobiazgi plemienne. Biżuterię z kości i łusek, starą prymitywną broń, gnijące owoce… tkaniny.
Nveryioth dostrzegł też wnękę, której to pierwotną zawartość wyrzucono usypując w niej kopiec z miedziaków i sztuk srebra… tworząc w ten sposób prowizoryczne, smocze leże… dla bogini zapewne.
Rozczarowanie odkryciem, iż nie znalazł się w gnieździe Axaumandryks dość szybko ustąpiło zdziwieniu i nadmiernej fascynacji. Dlaczego w świątyni znajdował się platynowy posąg? Czy metal miał oznaczać zbytek, czy wskazywać na kolor łusek? Jeśli na to drugie, to skąd u licha w La Rasquelle znalazł się platynowy smok? Był miedziany, złoty, zielony i czarny, czyżby był jeszcze jeden o którym nikt nie wiedział? A może któreś elfie bóstwo miało za swój awatar tegoż koloru gada?
Na te i na wiele innych pytań z łatwością odpowiedziałby Sual’dasair z tymże aktualnie Nvery był na niego obrażony. Cóż… od biedy jako źródło wiedzy zawsze pozostawał Starzec.
- Od ilu pokoleń sprawujecie pieczę nad tym miejscem? - zapytał na głos, drepczącego obok kobolda.
- Od wielu, wielu wielu pokoleń - podsumował szaman z uśmiechem dumy na ryjku, wyraźnie zadowolony z tego jakie wrażenie zrobiło na boskim wysłanniku to miejsce. - Podoba ci się?
- Dość… przyjemnie, ale warto by tu czasem sprzątać, zwłaszcza te wszystkie zgniłki - odpowiedział po namyśle drakon, za wiele się nie poruszając, a jedynie wyciągając głowę na długiej szyi, by z “bezpiecznego” miejsca wszystko oglądać.
Cholerna Gamnira i jej podejrzliwość, teraz przeniosła się na niego!
- Ta komnata jest przeznaczona dla bogini. Niestety nie wiemy czy wygodna. Żaden smok nie miał okazji tam się położyć - westchnął smętnie kobold wskazując górę monet we wnęce.
- Hmmm na moje oko musicie jeszcze trochę uzbierać - ocenił “fachowo” gad. - Trochę żółtego złota by się przydało.
- Ciężko o złote monety tutaj. Tak, tak - odparł smutno kobold i zerknął na fachowca. - Może byś… sprawdził czy wygodnie? Usypaliśmy to wszystko na kupę, ale żaden smok tam nie drzemał, więc nie wiemy jak to powinno wyglądać.
Nvery usiadł na zadzie i owinął się ogonem jak wąż. Przechylił łeb i wpatrywał się legowisko niechętnym wzrokiem. Nie to, że się bał wpaść w zasadzkę, ale chciał co by nie mówić, tęsknił z Chaayą i chciał do niej jak najprędzej wrócić. Zabawa bez niej to nie zabawa, przy czym zabawą skrzydlaty określał wszelkie przygody gdzie można ucierpieć.
- Nie chce mi się, sam się połóż i sprawdź czy wygodnie, co ja jestem? Jakiś twój szczur doświadczalny? Ja wolę spać na kościach, nie znam się na kosztownościach. Dla mnie są za zimne… i pewnie dla każdego smoka co nie zieje ogniem metal nie jest zbyt wielką pokusą… aaale znam ja czerwonego smoka i miedzianego, może któryś przyjdzie i się uwali.
- A gdzie one są? - zainteresował kobold, po czym zerknął na legowisko. - Za mały jestem by sprawdzić i za lekki. Nie jestem prawdziwym smokiem. Więc nie bardzo mogę sprawdzić.
- To połóżcie się gromadą, jeden na drugiego. W czym problem? - Zielonołuski najwyraźniej nie rozumiał dylematów miniaturkowych istot. - Albo lepiej… usyp małą kupkę w sam raz dla ciebie i się połóż, jak będzie ci wygodnie to znaczy, że na takiej dużej kupie prawdziwemu smokowi też będzie wygodnie. A jak nie… no to cóż… sypniecie więcej monet. - Wysunąwszy jęzor sprawdził okoliczne zapachy w tym i słodki zapach rozkładu ludzkiego ciała. Prawdziwy smakołyk. - Oba smoki są w osadzie gdzie mieszkają ludzie. Kilka dni drogi stąd. Za dwa dni tam wrócę więc mogę im powiedzieć by tu wpadli.
- Byłoby miło - zgodził się z nim wódz i dodał po chwili, drapiąc się po łebku. - Bo choć twoje propozycje są pełne mądrości to jednakże… wcale nie rozwiązują problemu. Oj nie, nie, nie.
- Chcesz mi powiedzieć… - zaczął smok zezując ślepiami na stworka. - ...że twoim problemem jest brak dupy smoka, która usiądzie na tej kupie monet? A jak już jakiś przyjdzie i usiądzie… i powie, że kupa jest chujowa… albo lepiej… posiedzi, podziedzi, wstanie i pójdzie i nic nie powie. To co wtedy?
- Będziemy mieli siedlisko godne boskich wysłanników. Bo jakże to… jeśli my, żarliwi wyznawcy nie ugościmy ich właściwie - oburzył się kobold - …to obrazimy jej boski majestat.
- Eee… - Skrzydlaty przekrzywił łeb jeszcze bardziej. - No… dooobrze..? - Wzruszył skrzydłami. - To życzę powodzenia.
Jaszczuroludek spojrzał smutno na Nveryiotha i skinął tylko głową.
- Nie martw się… tu na bagnach sporo jest smoków, na pewno jakiś się u was zadomowi - pocieszył kamrata jaszczur. Gdyby odczuwał coś takiego jak współczucie, to na pewno by w tej chwili je poczuł. - Słyszeliście o takim drzewnym smoku? Podobno jest taki… ale nikt go nie widział, to znaczy ludzie nie widzieli.
- To nie jest smok, to nawet nie jest wywerna - odparł kobold pogardliwie.
- Ale wygląda jak reszta… chyba… inaczej by nie nazywali go smokiem… choć… to ludzie…. ludzie są dziwni. - “Nero” zamyślił się na chwilę. - To jak.. widzieliście go, że tacy pewni jesteście?
- Ludzie… - prychnął pogardliwie mały gad. - Ludzie wszystko nazywają smokami. Tylko nas nie!
- Nie macie skrzydełek - wyjaśnił zielonołuski. - Jeśli ludzie widzą coś ze skrzydłami to mają do wyboru dwie opcje - jeśli to coś ze skrzydłami ma łuski to smok, a jak skórę to demon. Jedno i drugie jest mordercze i trzeba przed tym spierdalać. Prosta filozofia, ale skuteczna.
- Prosta fifozofia dla prostych istot - odparł wódź protekcjonalnie i to mimo błędnie wypowiedzianego obcego mu słowa, które miało tę zaletę, że brzmiało “mądrze”.
Drakon ziewnął szeroko.
- Tak to już bywa, nic nie poradzisz. To co? Wracamy?
- Nie musimy! To najlepsze miejsce i najlepsze legowisko jakie możemy ci zaoferować - odparł kobold usłużnie wskazując kupę monet.
Smok zasyczał głośno, ale powstrzymał się od kąśliwej uwagi.
- Dobrze, w takim razie tu zostanę, a ty idź do swoich… - “Bo mnie zaraz coś trzaśnie” pomyślał gniewnie.
- Tak… oczywiście… pójdę - odparł szaman, nie ruszając się z miejsca. - Coś… przynieść może?
“Wypierdaaalaaaaj!” ryknął w myślach wierzchowiec, kręcąc przecząco głową.
- Nie trzeba… najadłem się. Jestem zmęczony i obolały. Idź już… proszę.
- Tak jest! - odparł kobold i pogonił do wyjścia. Nveryioth odetchnął i rozejrzał się niepewnie po wnętrzu. Zimna kupa monet wcale, ale to wcale, go nie interesowała, pomijając też możliwość potencjalnej pułapki z nią związanej.
Zawarczał na gekonicę, która mu odpipnęła i ułożyła się do snu. On sam rozplątał długi ogon i pokręcił się chwilę po zużytej posadzce, aż nie położył się. Zapowiadała się długa i zimna noc.
Na szczęście… był do takich przyzwyczajony.
- Prawie jak w domu Jasrin… prawie jak w domu.
Niewiele się pomylił…
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 30-10-2019, 14:29   #264
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Noc minęła Chaai nieprzyjemnie szybko. Dziewczyna, przez większość czasu, zawieszona była pomiędzy snem, a rzeczywistością, toteż nic dziwnego, że rankiem czuła się gorzej niż poprzedniego dnia wieczorem. A dziś był dzień wyprawy.
Niech wszystkie samce tego świata przepadną w ogniu piekielnym! Psie syny o obwisłych jajach, aby sczezły na uwiąd przyrodzenia! Marne pędraki o przerośniętych mięśniach i z zanikiem tkanki mózgowej! A żeby ich tak wszystkich!
Ani się przez nich wyspać, ani odpocząć. Ciągle tylko coś! Jeść, pić, głaskać, słuchać, podziwiać, wychowywać, a to niby kobiety są słabsze i potrzebujące pomocy? A takiego, a nie pomocy!!!
Bardka zagryzła mocniej szczęki skopując z siebie kołdrę. Brzuch nadal nieprzyjemnie bolał, przyprawiając o mdłości. Dzisiejszy dzień będzie trudny i ciężki i tancerka ostatnim czego by chciała, to przeciskać się przez leśny gąszcz i użerać się z bandą dzieciarni, jakimi jawili się jej mężczyźni.

„A żeby tak wszyscy znikli… to w końcu będziemy mogły robić to na co mamy ochotę.”
O tak… przyjemnie było pomarzyć, że zaraza tego świata, przyczyna wszystkich nieszczęść, bezpowrotnie znika za kurtyną emancypacji kobiet. Marzenia marzeniami, ale trzeba było wstać i się przewinąć.
Kurtyzana przetarła zaspane oczy i sięgnęła po pierwszy lepszy ciuszek, który okazał się czarownikową koszulą. Trudno… na ten czas się nada.
Zapinając każdy guzik w inną dziurkę, złotoskóra wyciągnęła spod łóżka szkatułę z księgą i zabrała z krzesła swoją torbę, po czym cichutko zaczęła grzebać w szafie, by wyciągnąć wszelkie potrzebne jej przedmioty. Następnie wyszła z pokoju, aby w spokoju załatwić swoje sprawy w siedzibie Nveryiotha. Kiedy skończyła, przeorganizowała magicznie powiększoną torbę. Wypakowany ze skrzynki Gula, spoczął na samym dnie, przykryty wszelkimi magicznymi przedmiotami, na samej górze znalazł się kuferek w którym zamknięta została karafka z niekończącą się wodą, oraz szmatki na krew. Całość została przykryta szpargałami codziennego użytku. Kiedy skończyła, tawaif poczuła ulgę, wiedząc, że przez następne kilka godzin, nie będzie musiała się tym wszystkim martwić. Pierwszego dnia głównie ją bolało, dopiero drugiego zaczynała krwawić na poważnie, a czwartego było już zazwyczaj po wszystkim. Ważne by przetrwać dwie pierwsze doby i będzie z górki.

„Nadal twierdzę, że byłoby nam lepiej bez samców” stwierdziła nadąsana Deewani. „My dziewczyny jesteśmy od nich fajniejsze, po co nam oni? To tylko zgredzący balast.”
„Przyjemnie by było, jakby jakaś apokalipsa anihilowała cały męski gatunek.” Podumała niewinnie Nimfetka.
„Prawda? Prawda?!” ożywiła się łobuzica. „Może uciekniemy do innego świata i zostawimy ich samych i oni w końcu wyginą, bo przecież oni bez nas długo nie pożyją i my wrócimy i zajmiemy wszystkie ich kosztowności i będziemy żyć w dostatku i w ogóle…”
„Zdecydowanie to i w ogóle…” sarkneła babka, łopocząc zwiewnymi szatami, przerywając w ten sposób słodkie dywagacje masek.
Kamala wróciła do sypialni kochanka bo, bądź co bądź, trzeba było się zbierać.


Port, z którego miała wyruszyć wyprawa, był zarośnięty trzcinami na obrzeżach. Woda zaś zielonkawa od unoszących się na niej płatów rzęsy wodnej. Gdzieniegdzie wygrzewały się małe żabki ignorujące olbrzymie tratwy i hałas dziesiątek rozmów. Stanica była płytkim, acz rozległym, jeziorem z którego można było wypłynąć szlakami wprost w różne odnogi bagniska, które wyznaczały potężne kolumny bagiennych pni wierzb.
W odpływach woda była płytka i całkowicie nieruchoma, więc tratwy mogły polegać jedynie na sile mężczyzn je obsługujących. Na innych rodzajach statków służyć mogły kobiety, ale nie tutaj. Tratwy były męskimi królestwami, bowiem ciężka, fizyczna harówka, by nadać pęd tym prymitywnym łodziom, nie kusiła żadnej kobiety, toteż Chaaya szybko wypatrzyła łupinę, która była jej celem.
Wystarczyło wypatrzeć kobiety, a tych było tu niewiele, przy czym tylko jedna wyglądała na byłą piratkę. Ubrana w skórzany grosecik z nawtykanymi w niego pistoletami i z pałaszem przy boku… wręcz mówiła swoim strojem o morsko-wilczym pochodzeniu. To ona musiała być Sharimą.
Przypuszczenia tancerki potwierdził widok kręcącego się wokół niej, znanego diablika. A gdzie był szpicel inwestorów? Tymi mogła być jedna z dwóch zakapturzonych postaci na tratwie. Tawaif uznała, że jest nim ta, przy której kręcił się krępy najemnik z maczugą, nabijaną kolcami, druga postać musiała być druidem. Psia ich wszystkich jucha!
Dholianka poprawiła paski obu toreb, które krzyżowo spoczywały jej na ramionach, by równomiernie rozmieścić ciężary obu tobołków na silnych biodrach, po czym ruszyła skrzypiącym pomostem w kierunku łodzi, ani razu nie oglądając się na “tragarza”, którym był Jarvis.
Przywoływacz z miną męczennika, czy też niewolnika, pogodzonego z własnym losem, podążył za swoją panią. Axamander zauważył ich oboje i oderwał się od Sharimy ruszając ku nim.
- Wielce się raduję na twój widok Paro, a to jest… - przerwał wypowiedź, wymownie zerkając na jej kompana.
- Mój powód dlaczego się jeszcze z tobą nie przespałam - burknęła w odpowiedzi złotoskóra, bezceremonialnie wymijając mieszańca, by przywitać się z jedyną porządną, myślącą i godną zaufania osobą w tym miejscu - drugą kobietą.
Piratka przyjrzała się jej z ciekawością i wyciągnęła dłoń na powitanie.
- Sharima jestem. Zadbam, by żadna pułapka starożytnych nas nie usidliła. Aczkoliwek Aksik wspomniał, że raczej nie będę miała za dużo do roboty.
Mężczyźni za kurtyzaną spojrzeli po sobie, oceniając nawzajem swoje “atuty”, jak dwa basiory zastanawiające się czy warto rzucić się sobie do gardeł. Ich uśmiechy były sztuczne i nieszczere.
- Mów mi Paro - odparła z przyjemnym uśmiechem Kamala. - Dopilnuję, byśmy się dobrze obłowiły.
Tu uśmiech zgasł ustępując nieco morderczemu grymasowi, kiedy dziewczyna obejrzała się przez ramię na tajemniczych jegomościów, dając im jasno do zrozumienia w jakiej odległości mają się od niej trzymać.
Piratka obejrzała się przez ramię, próbując zgadnąć myśli bardki.
- Fealo… to znaczy Fealsenor jest całkiem fajny. Tylko nie lubi no… tego wszystkiego… źle znosi miasto i tłumy. Dlatego się tak boczy. Ten drugi… hmm… nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - To chyba jeden z tych co nawet jedzenie sługa musi pod nos podtykać.
- To nie mój problem - stwierdziła Sundari, potrząsając charakterystycznie głową, najwyraźniej nie uznając żadnego z nich za pełnoprawnego członka drużyny. - Wiadomo kiedy wypływamy?
- Jak tylko tragarze załadują towary na tratwę. Będziemy miały namioty, jedzenie, pełną obsługę. Nawet straże. A propo tragarzy… - przerwała nowo poznana, bo właśnie jeden się zbliżał do kobiet. Nieco łysiejący i lekko otyły mężczyzna, którego postura i muskulatura czyniły jednak odpowiednie wrażenie. Ubrany zgrzebnie, miał przy pasie młot, równie użyteczny przy robocie, jak i przy walce.
- Ach… awanturniczka prawda? - zaczął z uśmiechem, grzebiąc coś przy pasie. - Poznałem od razu. Pozwól pani, że... gdzie ja to miałem… aaa.. tu. - Wyciągnął karteluszek i podał go Chaai.
Napisane było na nim:

Gildia wykwalifikowanych pomocników Graksusa
Rozbijanie obozowisk, zapewnianie pożywienia, pomoc przy eksploracji.
Jakość gwarantowana, ceny niskie.


Poniżej był adres.
- Zajmujemy się pomocą przy wyprawach i jesteśmy najlepsi - rzekł z uśmiechem mężczyzna. - Liczę, że na tej wyprawie przekona się pani, że warto zatrudniać członków naszej gildii.
Kurtyzana utrzymywała na twarzy cień zainteresowania, wpatrując się nieco surowo w oczy osiłka.

“Zamknij wreszcie tę jadaczkę tłusty cepie!” odgrażała się wściekle Deewani, gotowa przy pierwszej lepszej okazji, wbić dziadydze kosę w brzuch.
“Ej… ciałko ma całkiem w porządku” wtrąciła Seesha, która lubowała się w opływowych rysach, silnych mięśni.
“Ale zamknąć by się mógł… spać nie mogę” mruknęła poirytowana Kismis.

- Wszelkie sprawy związane z oporządzeniem proszę konsultować z moim partnerem, to ten wysoki w okularach. - Tancerka wskazała na ukochanego, po czym złożyła karteczkę na pół i wetknęła sobie za dekolt sukni, odwracając wzrok na wypływające barki, by nie być więcej niepokojona.
To wystarczyło by mężczyzna ruszył ku Axowi i Jarvisowi, by zamęczać tego drugiego swoją ofertą.
- Ładniutki, choć nie w moim guście - stwierdziła piratka zerkając na owego “partnera” Dholianki. - Aksik wspominał, że jesteście parą… długo już?
Bardka nie odrywała spojrzenia od wielkiej, odpływającej tratwy, naładowanej beczkami. Nie była w nastroju do pogaduszek, nawet z kobietą, dlatego zdobyła się na krótką odpowiedź - nie - acz wypowiedzianą grzecznym tonem.
- Acha - odparła Sharima i dodała radząc. - Dobrze by było wybrać dla siebie zakątek na tratwie. Miejsce między pakunkami, do siedzenia podczas podróży, bo ta będzie długa i może być monotonna.
“Przymknij się wreszcie.” Pomyślała gniewnie Chaaya, aaale kiwnęła jedynie spolegliwie głową. Następnie rozejrzała się za kącikiem, gdzie miałaby najlepszy widok na mijane widoki.


Miejscówka między pakunkami była ciasna, ale wygodna. Cała tratwa została już załadowana i każdy zajmował swoje miejsce. Dla “czarodzieja” przygotowano specjalne miejsce z namiotem, którego postawienia dopilnował drugi z ochroniarzy. Towary na wyprawę rozmieszczono równomiernie, tworząc przy okazji “murek” ze skrzyń, mających chronić płynących ludzi.
Łupina mogła wypłynąć pod kierownictwem Axamandera, choć jego kierowanie polegało jedynie na mówieniu obsłudze gdzie mają płynąć. Pozostali członkowie wyprawy mogli zaś wypocząć i podziwiać widoki, poza trzecią kobietą na tratwie, kucharką, która przygotowała strawę na części tratwy pokrytej metalową blachą.
Jarvis usiadł przy bardce przyglądając się jej twarzy i próbując odgadnąć jej nastrój. Miał niemiłe wrażenie, że pogrążona była w jakiś mrocznych myślach, bowiem wzrok miała nieruchomy i nieco przygasły. Obojętna maska w połączeniu z delikatnym, cieniem uśmiechu, sprawiała niepokojące wrażenie, kogoś z krwawymi i morderczymi planami.
Niemniej gdy tancerka dostrzegła w gąszczu zieleni jaką jaskrawą, plamę koloru, od razu bystrzała i cała się napinała w uniesieniu, do czasu, aż nie straciła jej z oczu. Wtedy znowu zamykała się w sobie, nie dopuszczając nikogo do świata w swojej głowie.
Czarownik obserwował ją w zmartwieniu. Nie odzywał się jednak, nie wiedząc jakie słowa by ją pocieszyły, wszak wiedział, jak zmienna być potrafi. Pochwycił jednak jej dłoń w swoje i trzymał, co by miała świadomość, że sama nie jest.
Przez długi czas przyglądali się zielonej ścianie bagnistej dżungli. Mijali olbrzymie rośliny, kryjące spore owady, acz pierwszym naprawdę dużym przedstawicielem miejscowej fauny, były roślinożerne gady, przypominające krzyżówkę tapira z krokodylem. Na widok tratwy wydały głośne ryki, wzmacniane przez drżące błony na ich karkach, ale operujący tratwą flisacy zignorowali gardłowe ostrzeżenia, po prostu korygując nieco kierunek tratwy i bardziej się oddalając.
To… wystarczyło.

“Ale brzydkie! Ale brzydkieee!” krzyczała rozentuzjazmowana chłopczyca lubująca się we wszystkim co dziwaczne i paskudne - być może to właśnie dzięki takim gustom tak lgnęła do Starca i tolerowała jego osobę.
“Są okropne, fuj, fuj…” Nimfetka, jak i większość sióstr, które uważały się za wysoko urodzone damy, nie podzielała zdania Deewani, ale nie żeby tamta się tym przejmowała.
“Jak już będę, wielkim potężnym smokiem to uczynię je swoim chowańcem! O!” Krzyczała dumnie irytując tym wspomnienie babki, które od ostatniej wizyty w Pawim Tarasie zmieniło swój wizerunek na bardziej aktualny. Czym mogło nieco drażnić Ferragusa, bo w przeciwieństwie do masek, ona zachowała oddzielną “osobę” i czy chciał, czy nie… musiał na nią patrzeć.
“Można mieć tylko JEDNEGO chowańca” burknęła wyniośle, szykując się do tyrady.
“Ja będę miała sto chowańców! Bo będę wielkim, potężnym, czerwonym smokiem! Siedź cicho stara babo!”

Dysputa na temat chowańców, przypomniała tawaif o małym smoczku, którego trzymała pod klapą magicznej torby. Zaalarmowana, zajrzała do środka, uchylając drzwiczki małej klatki.
- Chcesz wyjść? Nie jesteśmy już w mieście - odezwała się cicho w smoczym języku.
Stworek wynurzył łebek i rozejrzał się. Przez chwilę się wahał, po czym wyleciał z klatki, by zaraz wcisnąć się w szczelinę między skrzyniami, by zabrać się za eksplorację tratwy w tajemnicy przed jej załogą i pasażerami.

“Jaki on słodki!” zapiszczała delikatna dziewuszka, na co jej siostra bliźniaczka jedynie westchnęła “ugh! Rzygać mi się chce!”

Kamala wróciła do obserwowania brzegu, rada z tego, że nie musi nic robić, ani z nikim rozmawiać.
Jej ukochany tymczasem się zdrzemnął, nie wypuszczając jednak dłoni dziewczyny. Milczący strażnik… niezbyt czujny.

Tymczasem na tratwie zaczął się robić harmider. Łódź bowiem poczęła się przemieszczać w kierunku pobliskiej łachy piasku, przechodzącej w wyspę na środku ich “rzeki”. Zbliżała się pora obiadowa i najwyraźniej planowano zjeść na suchym lądzie. Sundari nie była z tego powodu zachwycona, ale nie miała zamiaru tego okazywać. Delikatnie obudziła mężczyznę, potrząsając go za ramię. Ona sama nie była głodna, więc zaczęła obmyślać plan jak się z tego wywinąć.
- Co się stało? - Przywoływacz zapytał troskliwym tonem.
- Obiad się stał, kochany, pomyślałam, że może zechcesz skorzystać z okazji - sarknęła kobieta, klepiąc go w dłoń, którą zaciskał na jej palcach.
- A ty nie masz ochoty? - Jej słowa wyraźnie zaniepokoiły magika. Jak dotąd nie widział bardki nie interesującej się posiłkiem.
- Nieee… nie mam. - Odpowiedź była oschła, a w przymrużonych oczach pojawił się chłód. Chaaya pacnęła jeszcze raz w rękę narzeczonego, najwyraźniej mając już dość bliskości.
- Czy… wszystko w porządku? - zapytał ostrożnie kochanek przyglądając się tawaif. Kobieta wpatrzyła się w niego z jeszcze większą irytacją. Wyglądała jakby miała zamiar się na niego rzucić i zagryźć, jednak ostatecznie zapadła się w ramionach i mruknęła coś pod nosem, wyszarpując dłoń. Wzięła kilka, głębokich wdechów i przeczekała, aż krew pulsująca jej w skroniach i uszach, przestanie tak huczeć.
To minie…
BOGOWIE JAK ONA NIENAWIDZIŁA MĘŻCZYZN!
To… minie…
NIECH ZGINĄ WSZYSCYYY!!!
- W porządku… czasem tak mam, nie przejmuj się - burknęła cicho.
- Dobrze… - Jarvis pogłaskał dziewczynę po policzku. - Pójdę coś zjeść. W razie czego… mamy telepatyczną więź.
I wreszcie mężczyzna oddalił się, a Starzec pławił się wyższości samców nad samicami. On nigdy nie miał takich problemów, co niewątpliwie świadczyło o jego... doskonałości.
To był błąd… ale cóż było poradzić, skoro mowa była tu o tym samym Starcu co dał się podejść bandzie demonów.

“A wiecieee… kiedy Staruszek był rozsmarowany po podłodze przez Laboni, okazało się, że nie jest wcale taki fajny za jakiego się uważąaaa…” wysyczała niepokojąco groźnym tonem Deewani, pojawiając się w swojej niewinnej formie przed smokiem. Jej orzechowe oczy teraz świeciły na złoto.
“Okazało się? Co się okazało?” szeptały maski, powoli ściągane przed majestat czerwonołuskiego, jako widownia składająca się wyłącznie ze świecących w ciemności oczu, dziesiątek, a nawet setek, złotych ślepiów jadowitych stworzeń.
“Widziałam smoka potężniejszego, silniejszego, większego i zwinniejszego od niegoooo…” kontynuowała złowrogo chłopczyca, nawiązując do wspomnienia wspaniałej, podniebnej istoty, jaką widziała we wspomnieniach Ferragusa.
Stado harpii, jakim jawiły się emanacje, powtarzały hipnotyzująco każdy przymiotnik.
“Potężniejszegoo, silniejszegoo, większegoo…”
“Założe się, że nie jest tak leniwy jak ta maszkara przed nami. Miał bowiem ciało umięśnione, a łuskę lśniącą jak najczystszy z klejnotów, kiedy się poruszał mienił się niczym rubin z zaklętym w środku ogniem… nie to co ta nędzna torebka z pajęczyną i kurzem na pysssku.”
~ I jest słaba, słabsza ode mnie i niewarta uwagi. Jak to samice ~ warknął rozdrażniony Ferragus. ~ I niezbyt sprytna… zresztą, cóż… skoro widziałaś tak mierny wizerunek w mojej głowie, to czemu nie odkryłaś innych moich talentów przy okazji. Jak ten pozwalający mi stłumić twój ból. Bądź co bądź mam kontrolę nad tym ciałem.
Napuszył się próbując zmienić temat na mniej drażliwy.
“A więc to ONA!” zakrzyknęła zwycięsko łobuzica, wykazując w ten sposób kolejny błąd Starca.
“Ona! Ona! Ssssamicaaaa” powtarzały maski, zbierając się coraz ciaśniej nad gadem.
“Nic dziwnego, że mi się spodobała… była jak słońce… nie to co ten tu… tego nawet nie można przyrównać do żwiru.” Szydziła Deewani, której włosy powoli sklejały się w wąskie ciałka czerwonych wężyków.
“Czuje zazdrrrość…” wymruczała upojona Umrao.
“Czuję zawiśśść…” zawtórowała Ada.
“Biedny, słaby samczyk… Impotent… Wzgardzony przez boginię ognia.”
Młoda meduzica, skrzyżowała rączki na piersi i popatrzyła z wyższością na swojego ulubieńca.
“Wyruchany przez demony ahihihi.”
~ Nic się nauczyłyście o smokach. ~ Prychnął pogardliwie Ferragus napuszony, tak, że zaczął przypominać ropuchę próbującą wystraszyć węża. ~ Nie jesteśmy sentymentalne. Nie przejmujemy się samicami. Ta godna pożałowania kreatura była moją siostrą i z pewnością jej zwłoki gniją gdzieś tam.
“Bujać to ty możesz siebie!” zakrzyknęła Deewani, aż węże okalające jej pucowatą buźkę zasyczały pokazując kły.
“Siebie, siebie” zawtórowały wierne harpie, zacieśniając krąg nad swoją ofiarą. Chłopczyca uśmiechnęła się wrednie.
“My z pewnością nie nabierzemy się na twoje mierne banialuki. Tyyy… czerwony smoku! Samcze! Słabeuszu! Myślisz, że nie znamy się na smokach?”
“Myślisz? Myślisz?”
“My się bardzo dobrze znamy na smokach, tak samo jak i na innych zwierzętach.” Rozpoczęła swoją tyradę rozzłoszczona i żądna krwi dziewczynka. “Wy samce jesteście mniejsi i słabsi od samic. By zdobyć partnerkę musicie się popisywać na wielu frontach, by na końcu, tylko jeden najlepszy został WYBRANY na ojca przyszłych jajek. Musicie złapać ofiarę jako podarek, zatańczyć w powietrzu i zmierzyć się z innymi samcami na siłę i zręczność, nie wspominając o tym, że później, kiedy zostaniecie WYBRANI, będziecie musieli ponownie przejść próbę tym razem ze swoją partnerką.”
“Tak, tak… a partnerki zazwyczaj spuszczają wam takie bęcki, że nie jesteście się w stanie ruszać i ostatecznie was porzucają” szeptały gorgony.
Łobuzica zaśmiała się jak mała tyranka (którą zresztą była).
“Jako gady nie zwracacie uwagi na powinowadztwo… Pamięć o tej wspaniałej smoczycy była zakamuflowana, zamknięta za wielką, kamienną ścianą, ale ja i tak cię przejrzałam! Przyznaj się. Spróbowałeś swoich sił i sromotnie przegrałeś. Rzuciła cie i pokazała gdzie twoje miejsce - POD JEJ ŁAPAMI! Nic dziwnego, twoje łuski nie są nawet w połowie tak piękne jak jej. Dodatkowo widziałam ją w locie, co tylko utwierdziło mnie w fakcie, że latała lepiej od ciebie.”
Starzec mógł się przekonać, że zaiste… kobiety, niezależnie od rasy, podczas rui to prawdziwe potworzyce, a na nieszczęście do całej dyskusji dołączyła Laboni.
“Czerwony kolor, rubinowy, ognisty…” wymieniła tym swoim lodowatym, pięknie melodyjnym, aż do bólu czystym głosem. “Taki jak twoja skóra i krew… To kolor uczuć - namiętności… Dlatego twój gatunek jest tak zawistny, dlatego tak kłótliwy i zajadły… zazdrosny… chytry… samolubny… chciwy. Rządzą tobą uczucia, rządzą namiętności. Możesz próbować siebie oszukiwać, że jest inaczej, że TY jesteś ponad to, ale twoje czyny mówią same za siebie. Twoja pycha strąciła cię do piekła. Upadłeś… a raczej spadłeś na samo dno dna i w swojej oślej upartości, próbujesz dalej sobie wmówić, że to nie twoja wina, że zawinili inni…”
“Ahahaha!” Zaśmiała się gromko i zwycięsko Deewani. “No dalej, dalej, nadymaj się jak balon i zacznij krzyczeć, że to nieprawda! Wmów nam, że było inaczej, że twoja siostrunia jest głupia i słaba, a ty zostałeś pojmany przez demony w wyniku spisku! Wypieraj się! Wierć pod naszym wzrokiem! Krzycz! Krzycz coraz głośniej. Spróbuj nas przekrzyczeć! Iiihahaha!”

I kiedy wydawać by się mogło, że gorzej już być nie mogło...
Milczący obserwator, pasażer na gapę, pijawka, pchła, daemoniczny pasożyt, dołączył do korowodu obserwujących masek, nie zaskoczony tym co się działo. ON WIEDZIAŁ. On po prostu, kurwa, wiedział, że tak będzie i wcale go nie dziwiło całe to widowisko. Niemniej był zaintrygowany i poniekąd zadowolony tym co widział, bowiem im dłużej Deewani wbijała swe jadowe kiełki w ciałko smoka, im dłużej chłeptała jego porażkę, złość i niechęć, tym ona stawała się silniejsza. Dusza tawaif rosła i pęczniała, jak wzrastający kwiat na spopielonej ziemi, a on… był głodny i żądny takich duszyczek.
~ Ta twoja kłamliwa książka ci to powiedziała? Przeczytałaś na jej stronach i myślisz, że wiesz wszystko lepiej od mnie… który jestem smokiem, o których czytałaś? ~ stwierdził sarkastycznie Starzec. Prychnął ogniem i politowaniem. ~ Bajdy piszą o nas smokach, bajdy i własne fantazje. ~
Ziewnął pogardliwie. ~ Wierz w sobie co chcesz. Ale wiedz też, że żadna samica w rui nie utkwiłaby mi w pamięci. Nie jesteśmy sentymentalne. I nie sypiamy z rodzeństwem… czy wy ludzie, czy ty chędożyłaś się z braćmi? Więc dlaczego uważasz, że my smoki… istoty znacznie doskonalsze od was, mielibyśmy się zniżać do kazirodztwa? Winnaś sama wiedzieć, że się z tego typu kopulacji rodzą pokraczne parodie prawdziwych smoków. Zapach rodzeństwa więc staje się dla nas nieprzyjemny, gdy dojrzewamy.
“Iiiaahaha! Mówiłam, że tak będzie!” Meduzica zaklaskała w dłonie, wyraźnie uradowana ze swojego pupilka, który robił sztuczki na jej zawołanie.
“Mówiłaś! Mówiłaś!” Chichrały się dziewczęta, plotkując między sobą, jaki to Ferragus naiwniak i mięczak, skoro tańczył tak jak mu Deewani zagrała.
“Babcia ma rację! Kolor czerwony to twoja słabość! Przekleństwo… My ludzie nie jesteśmy tak słabi! Potrafimy przyjmować i odrzucać uczucia, ty za to ślepo brniesz przed siebie.” Chłopczyca pokazała gadzinie język, długi i cieniutki jak niteczka, o rozdwojonej końcówce. Wszystkie węże na jej głowie uczyniły to samo.
~ Jestem smokiem dziewczyno. Prawdziwym smokiem. Antycznym smokiem. Nie muszę lawirować, oszukiwać i knuć. Każda przeszkoda jaka mi staje na drodze… jest palona bądź miażdżona. ~ Uniósł się dumą skrzydlaty. ~ Nie wiem czym się tak ekscytujesz. Nie odkryłaś żadnych moich wielkich tajemnic. Ot… niechciane wspomnienia.
“Niahahaha!” Emanacja wybuchła znowu śmiechem, łapiąc się za brzuch. “Przeczysz sam sobie kapuściana głowo! Jeśli TYYY wielki smok jesteś faktycznie tak potężny jak opowiadasz, to powiedz mi co robisz tu… na dole? Co odpowiadasz, gdy pytam się czy śpisz?”
“Knuje intrygę! Planuje zemstę! A znalazł się tu, bo oszukał demona!” krzyczały maski, przypominając powoli stado hien, pastwiących się nad wyczerpaną zwierzyną.
“A pooo za tyyymmm…” Dziewczynka uśmiechnęła się chytrze z błyskiem w złotych ślepkach. “Może opowiesz jak to baaardzo gardzisz humanoidalnymi kobietami, ale jedną taką trzymasz zamknięta w klatce? Cooo? Cooo? Co teraz Staruszek wymyśli? Jak się wyprze?”
“Kobieta? We wspomnieniach? A ładna? Co robiła? Kim była? Czy to kolejna niespełniona miłość smoczka?” pytlowało, niczym głuche echo, stado tancerek.
~ Kobieta? Aaaa tak… słowiczek. Ona… tak jakby nie istniała i nie istnieje ~ stwierdził gad, wzruszając skrzydłami. ~ Nie pamiętam żadnej ze śpiewaczek, które mi usługiwały w mojej jaskini. Ludzie żyją krótko i trzeba często ich zmieniać, nawet jeśli karmieni są właściwie i mają wygody. Nie pamiętam żadnej z nich… ale pamiętam ich śpiewy i drapanie za uchem. Słowiczek jest takim… ich pomnikiem w mojej pamięci. Konglomeratem ich wszystkich stopionym w jedną istotę. Ten słowiczek jest tym, co z nich zapmiętałem.

Kobiety zachichotały w odpowiedzi, a Deewani uśmiechnęła się jak ziewająca żmijka.
“Czy to nie urocze babciu? Taki sentyment do osób, które robiły mu dobrze? Jeszcze jak ładnie je nazwał. Słowiczek. Nawet Jarvis nas tak nie nazywa, ani nawet kwiatuszku, ani cukiereczku, ani kotku…”
Matrona pogłaskała wnuczkę po głowie. “Dość już się nabawiłaś. Co ci mówiłam o znęcaniu się nad słabszymi? Przecież to istna rzeź niewiniątek… zostaw go już, bo za szybko zdechnie i nie będziesz miała sposobności na rundę drugą.”
“Aaaale babciuuu” zajęczała dziewczyna, tupiąc gniewnie stópką. “Jego się tak fajnie depcze!”
“I kopie!” dodały maski “i gryzie!”
Laboni westchnęła i pokręciła głową w zrezygnowaniu.
~ Jesteście zabawne… przyszło stadko kurcząt i myśli, że gdakaniem może zranić potężnego smoka. ~ Ferragus niemal sam się prosił o lanie, które krnąbrna emanacja z chęcią by mu spuściła, ale została powstrzymana przez opiekunkę.
“Dość dziecko… pamiętasz jak posypałaś ślimaka solą?” spytała chłodno przypatrując się z wyższością pokonanemu.
“Zaczął się pienić” przypomniała sobie bardka. “Robił duuużo, duuużo piany i wił się jak robak na haczyku.”
“Ten tu przed tobą też się zaczął pienić, nie musisz go więcej posypywać i tak sam się wykończy, więc okaż mu… łaskę.” Laboni uśmiechnęła się jak arcydiabeł, przyglądając się Starcowi.
Deewani podrapała się po głowie, wyraźnie nie wiedząc co począć. “Yhhh… łaskę? Nooo… no nie wiem…” Jej niezdecydowanie nie było spowodowane faktyczną troską o stan przypalanego lupką robaka, co brakiem pomysłu na kogo przerzucić swoje krwawe żądze.
~ A propo haczyka. ~ Antyczny drakon wydmuchał płomienie, zalewając na moment całe to miejsce karminowym blaskiem. ~ I robaczków.
Te pojawiły się w jego łapach, jeden mały czerwony wężyk w jednej a drugi, różowy, puchaty kotek w drugiej.
Wijąca się Deewani i puchata Nimfetka.
~ Uważajcie żeby was nie złapały. ~ Smok łaskawie wypuścił ze swoich pazurów obie dziewczęta. Był ostrożny i delikatny. ~ Bo haczyk jest pojęciem względnym… jak i ten kto łowi.

Delikatna maska przeraziła się nie na żarty, wybuchając głośnym szlochem zaskoczenia i strachu. Gdy tylko poczuła, że jest wolna, pobiegła do babci wtulając się w jej nogi. “Dlaczego ja? Dlaczego jaaa?” łkała w spódnicę, nie rozumiejąc, czemu Ferragus się na niej mścił.
Laboni objęła pociechę i spojrzała nienawistnie w kierunku gada.
“Podobno smoki nie oszukują, tylko palą swoje przeszkody” zadrwiła niewzruszona chłopczyca, majestatycznie odpełzając do zebranych kobiet. “Już, już Chaayuś, przecież on nie jest nawet w połowie tak straszny jak Ranveer.”
~ Przecież lubisz puchate rzeczy. Nie jest czasem miło być kotkiem? ~ burknął skonfundowany smok, sam malejąc i stając się dużym miękkim kocurem o puchatej sierści. O ile potrafił być straszny, krwiożerczy i mściwy… o tyle bycie miłym… trochę go przerastało.
~ No już już… ~ trochę poirytowany uwolnił Nimfetkę od tego kształtu. O ile na drwiny Ferragus co najwyżej reagował irytacją, to… zachowanie tej Maski go rozbrajało łatwiej niż najbardziej wymyślne obelgi chłopczycy czy kąśliwe uwagi Laboni.
Dziewczynka zachłysnęła się powietrzem, wtulając się drżąco w matronę. Wyglądała na prawdziwie straumatyzowaną tym wydarzeniem, a kiedy zobaczyła, że jej siostra jest kobrą. Zaczęła płakać jeszcze głośniej, tym razem biadoląc nad, nie swoim, a jej stanem.
“Dee-dee-deeeewaaanii! Słyyyszysz mnie? Nic ci nie jest? Powiedz, że mnie poznajesz.”
Wężyca najeżyła się i rozpostarła kaptur, unosząc głowę na chudym ciałku.
“Ty to jednak głupsza od kamienia jesteś… wiesz?”
Nimfetka nie przejęła się obelgą i jedynie złapała oburącz maskę i przytuliła do piersi.
~ Ona jest zadowolona, ale jeśli tak baaardzo ci zależy… dam jej taki kształt jaki zechcesz. Choćby puchatej myszki ~ prychnął czerwony jak ogień kocur, starając się bardzo ułagodzić Nimfetkę. Pominął fakt, że jeśli przestanie skupiać uwagę na maskach, to same wrócą do swych pierwotnych kształtów.
“Sssspadaj dziadygo! To rodzinne sssspotkanie i nie zostałeś zaproszszszony!” wysyczała łobuzica, wijąc się w pancernym chwycie zdesperowanej emanacji. “Udusisz mnie zaraz!!!”
Nimfiątko pociągnęło noskiem i cicho wysepleniło “pz...pz...pseplasaaam”, po czym obejrzało się ze strachem na Starca, kuląc się między nogami babki.
“Powinnam cię była wypędzić z tego ciała i porzucić na pustyni” oceniła babka chłodno, biorąc dziewczynę na ręce jak małego bobasa. Najwyraźniej nie miała zamiaru dłużej tu przesiadywać, a i milczące obserwatorki, zaczynały mieć dość całego widowiska.
Starzec zadzierając z jedną z nich, zadarł z nimi wszystkimi… ku uciesze, oczywiście, Ranveera nie człowieka.
~ Samice. Wszystkie takie same ~ prychnął poirytowany Ferragus wracając do swojej smoczej postaci.

Kamala obserwowała stadko kaczek, które zaintrygowane pojawieniem się tratwy, zaczęło opływać ją dookoła, sprawdzając, czy nie ma czegoś do jedzenia. W końcu postanowiła skorzystać z okazji, że nikt nie zwracał na nią uwagi i pójść na stronę załatwić swoje kobiece potrzeby. Wstała i zdjęła niepotrzebną torbę, sprawdzając przy okazji, czy w drugiej faktycznie jest wszystko czego akurat potrzebowała, po czym zeszła na brzeg i chybcikiem zaczęła się oddalać w przeciwnym kierunku co do obozu. Wkrótce dotarła do celu w postaci łachy trzcin mogącej ją osłonić przed ciekawskimi oczami. Położona była blisko wody i z dala od tymczasowego obozowiska. Sundari wiedziała, że nie może tracić czasu. Miała wszak tu troskliwego narzeczonego i jego rogatego rywala… jeśli zniknie na dłużej, obaj zaczną jej szukać. Zdjęła więc majdan i wypakowała skrzynię z “tajemnym” oporządzeniem, po czym zabrała się do roboty. Nie minęła chwila, a wszystko zdążyło zostać załatwione, łącznie z obmyciem się i wymienieniem gałganka na nowy. Pozostało więc zakopać dowody zbrodni i wrócić na tratwę, podziwianie fauny i flory, aktualnie nie wchodziło w rachubę, no chyba, że… owa flora będzie trawiona przez ogień piekielny, a fauna zaszlachtowana.
“To minie, to na pewno minie, nie jesteś tami strasznym człowiekiem jak ci się wydaje…” pocieszyła się w myślach tancerka, ciężko wzdychając nad sobą i swoim losem.
Wtedy też usłyszała złowieszczy syk i zobaczyła napuszone, czerwone stworzonko, rozkładające skrzydełka. Stworzonko, które pierwotnie uznała za jeden z czerwonych owoców, rosnących na bagiennej roślinie. Zwierzak zdenerwowany ciągłym trącaniem swojej kryjówki, w końcu zebrał się w sobie i… pewnie byłby strasznym widokiem, gdyby nie był wielkości małego jabłuszka.

Chaaya obejrzała się wpierw ze strachem, a później z fascynacją. Nigdy nie widziała takiego dziwnego a zarazem pokracznego zwierzęcia. Ni to owoc, ni to robaczek, ni smok.
- Nie burcz na mnie! Myślisz, że tylko ty masz ciężko w życiu? - Napuszyła się bardka, która nie była w nastroju do zachwycania się nad fauną, a i gotowa była trzepnąć oponenta, co by nie zwrócił uwagi biesiadujących mężczyzn.
Smoczek w odpowiedzi nadął się i… zionął ogniem!
Czerwony i ciepły płomyczek, wielkości opuszka małego palca u kobiecej dłoni, mógł najwyżej spalić muszkę, ale nie był w stanie zaszkodzić człowiekowi.

~ Co za czasy nastały. Każdemu wydaje się, że jest smokiem ~ prychnął pogardliwie Starzec podsumowując ten pokaz “siły”.

Tego, dla cierpiącej za grzechy tego świata, było już za wiele. Dholianka z pełnym oburzeniem wyszarpnęła z podwiązki bojowy wachlarz i z trzaskiem go otworzyła, budząc w nim ukrytą magię.
JUŻ ONA MU POKAŻE CO TO ZNACZY BYĆ STRASZNYM!
Tawaif zrobiła pół kroku w tył i zamachnęła się na stworzonko, tworząc długi jęzor ognia.
Płomienie osmaliły trzciny i rozzłościły smoczka, który pisnął gniewnie, zionął znów ogniem i… dał drapaka tak szybko jak pozwalały mu na to małe skrzydełka. Od czasu, do czasu odgrażał się piskami, coraz trudniejszymi do usłyszenia, gdy pomykał w głąb bezpiecznego labiryntu wodnych szuwarów.

“Phi! I tak kończą wszystkie niedojdy, prowokując czerwoną smoczycę, którą kiedyś będę” skwitowała Deewani, aktualnie dająca się zagłaskać na śmierć, przez bojaźliwą maskę.

Kurtyzana prychnęła dumnie i zgasiła wachlarz, wsadzając go za podwiązkę. Następnie posprzątała po sobie wszelkie ślady bytności w tymże miejscu i z uniesioną głową oraz zadartym nosem, ruszyła z powrotem do tratwy.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 05-11-2019, 19:43   #265
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Dookoła rozciągały się starożytne bagna kryjące w sobie starożytne istoty i tajemnice. Pachnące wilgocią, licznymi kwiatami i różnymi egzotycznymi woniami. Pełne poruszających się w listowiu, jak i wodzie istot. Kusiły oko i ucho, tym bardziej, że nie musiała nic robić. Bo wszystko robiono za nią.


Kto inny nadawał tempo jej podróży i pęd tratwie na której płynęła. Kto inny pilnował by było coś do jedzenia. Wszystkie potrzeby miały być zapewniane przez wykwalifikowaną usługę. Może nieco poniżej standardów tawaif, ale jednak. Chaaya powinna więc być zadowolona, ale nie potrafiła… nie gdy jej ciało, było jej własnym wrogiem. Nie gdy nastał TEN czas.


W końcu dopłynęli… i trzeba przyznać było tu uroczo. Miało się wręcz wrażenie, że jakaś dobrotliwa istota opiekuje się tym miejscem.



Zgrabne marmurowe łuki pokryte złotą emalią, kolumny zdobione misternymi glifami. Budowla wydawała się lekka i zgrabna. A próbująca pochłonąć budynek bagienna roślinność tylko dodawała mu uroku. Biblioteka byłaby perłą w koronie każdego ludzkiego miasta, tu jednak była tylko jednym z wielu budynków walczących zarówno z czasem jak i próbującą go pożreć dżunglą. Pełną życia i odgłosów i zapachów.
Urokliwą ale i niebezpieczną.
Dlatego wpierw na brzeg zszedł Axamander wraz Fealsenor i Sharimą by zbadać teren. Reszta pozostała na tratwie, czujna i gotowa pójść na pomoc. Druid przyzwał wsparcie natury w postaci dzikich pszczół.


Owady otoczyły go i krążyły wokół niego, potem zaś pofrunęły na wszystkie strony, w tym sporo w kierunku całej biblioteki. Potem cała trójka ruszyła w jej kierunku, badając teren. W tym czasie pszczoły zaczęły wracać do druida i tańczyć przed nim. Chaaya nie wiedział, co ten taniec przekazywał Fealsenorowi, niemniej druid wydawał się być spokojny. Jednak nie wszedł do biblioteki.
Jedynie Axamander z Sharimą to zrobili. On jedynie zbierał informacje od kolejnych zlatujących do niego owadów.
Minęło kilkanaście długich minut nim diablik ze złodziejką wyszli z biblioteki. I wyraźnie uśmiechnięci pomachali rękami do ludu na tratwie. Był to umówiony gest oznaczający: Jest bezpiecznie, można rozbijać obozowisko.


Przywódca wynajętych pomocników od Graksusa mógł być irytująco nachalny przed podróżą, ale teraz Chaaya nie mogła ich niedocenić. Uprzejmie zaproponowali rozbicie zabranego przez bardkę namiotu… tak jak rozbijali i namioty pozostałych. Oczyścili obszar obozowiska, przygotowali polową kuchnię, wykopali latrynę i przygotowali prowizoryczny płot z kolczastych zarośli. Bardzo użyteczna banda, która zdejmowała z barków awanturników wszelakie prozaiczne obowiązki.

Dzięki temu tancerka mogła pocieszać się ciepłym kocem w ciszy swojego namiotu, dopóki ta nie została zagłuszona dobiegającą z okolic pobliskiego ogniska rozmową Axamandera i reszty członków wyprawy planujących następny dzień.
Tam też bowiem zebrali się wszyscy. Był i jej Jarvis i gadatliwa Sharima, druid Fealsenor, oraz ów szlachcic w szkarłatnej szacie, którego strój kapał od magii… taniej magii, co nie umknęło tancerce.

Tuż za nim zaś stał drugi ochroniarz szlachcica.


Ten już wyglądał na bardziej finezyjnego typka, który mógłby służyć bogatemu człowiekowi. Zimnego profesjonalistę. Szlachcic nazywał się Gamveel i całą swoją postawą wyrażał niechęć jaką napawało go obcowanie z osobami poniżej jego statusu. Co akurat tancerce pasowało, bo nie wydawał się chętny do końskich zalotów wobec niej.
- Biblioteka wygląda na bezpieczną. Księgi leżą tak jak je zostawiłem.- zaczął naradę Axamander.
- Nie zauważyłam żadnych pułapek, ani zwykłych ani magicznych.- dodała Sharima.- Niemniej zbadaliśmy tylko część biblioteki. Tę już raz odwiedzoną..
- Są elfy w okolicy. Oddział łowców.- wtrącił nagle druid.
- Na czeluści Otchłani… czego oni tu chcą? Przybyli z naszego powodu?- jęknął rogacz.
- Cokolwiek planują wobec należy to zneutralizować.- rzekł władczo Gamveel.- To wyprawa musi zakończyć się sukcesem. I ty Axamanderze masz tego dopilnować, albo przekazać dowództwo mnie. A ja już zrobię co będzie trzeba.
- Spokojnie… na razie nie mamy powodu robić co trzeba.- warknął niechętnie diablik i zwrócił się do Fealsenora. - Te elfy mogą być tu z powodu ksiąg? Trzeba będzie z nimi negocjować?
- Wątpię.- rzekł spokojnie druid.- Elfy odrzucają dziedzictwo swoich przodków uważając, że ta wiedza i potęga ściągnęła na ich zagładę. Niemniej powinniśmy spróbować się z nimi skontaktować. W końcu to ich tereny łowieckie.
- A czy one przypadkiem nie są ciężkie do wytropienia? - zapytał Axamander, a Fealsenor skinął głową.- Dlatego dam się im znaleźć. Przyjdą jeśli będą chcieli porozmawiać.
- Dobrze… to rano udasz się poszukać tych elfów. Ja z Paro zajmiemy się księgami, a Sharima przeszuka resztę biblioteki. I przyda się jej pomoc.- rzekł rogacz przyglądając się Jarvisowi.


Noc była długa… noc była męcząca. Pełna koszmarów, nieprzyjemnych i duszących.
Więziły one Nveryiotha w okowach ciężkiego snu połączone z dziwnym ciążeniem w żołądku.
Coś złego było… coś… nie trucizna. Coś innego. Jakby skondensowane zło i mrok zasiedliło ciało młodego smoka. Jakby coś wniknęło w niego niczym klątwa. Zatruło nie tylko mięśnie i krew, ale i umysł oraz duszę. To była ciężka nieprzyjemna noc i Nvery obudził się czując “błogosławieństwo” stanu, który można było przyrównać do ciężkiego kaca. Ciało było zmęczone, mimo przespał noc. Wzrok rozmyty, język nieco skołowany.
I pierwsze co zobaczył po przebudzeniu to… kraty. Jego wnękę od reszty budowli oddzielały solidne kraty, który pręty znajdowały się tak blisko, że ciężko byłoby je uchwycić.
Hmm… Nveryioth nie przypominał sobie żadnych krat wczoraj.
Zaś za kratami kręciło się sporo koboldów przynoszących przed kraty dary. Jedzenie, wino, kościane amulety, prymitywne drewniane rzeźby… pomalowane na złoto drewniane “monety”.
Gadzinki uwijały się jak w ukropie przynosząc kolejne skarby. Zapach pożywienia i napitku zamiast nęcić nozdrza smoka wywoływał jednakże nudności. I te wszystkie oznaki admiracji, te szuranie ogonami, te kroki odbijające się echem nie tylko w świątyni, ale i w czaszce smoka drażniły go wielce.
A najbardziej chyba drażnił szeroki uśmiech na pysku szamana nadzorującego cały ten cyrk, który był winny zapewne jego uwięzieniu w tym miejscu. I przerobieniu dumnego smoka na lokalną atrakcję.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 07-11-2019 o 18:54. Powód: ważna zmiana
abishai jest offline  
Stary 09-11-2019, 19:56   #266
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Tawaif rozłożyła sobie legowisko, wijąc z kocy przyjemne gniazdo żmijki. Ułożyła się wygodnie i położyła głowę na torbie z Gulą, kiedy usłyszała irytujące głosy na zewnątrz namiotu. Przez ulotną chwilę, przeszło kobiecie przez myśl, by wszystkich szczekających samców oddać w ofierze mrocznej księdze. Problem polegał na tym, że… już się położyła i nie chciało jej się fatygować na daemoniczną ucztę, nakryła się więc peleryną i zwinęła do pozycji embrionalnej. Rekin ludojad jaki szalał w jej macicy, testował wytrzymałość jej nerwów, jedynym ratunkiem był sen, niech tylko Axamander zamknie w końcu mordę.
Jarvis zaś się zaczął wić jak robak na uwięzi… przynajmniej takie dziewczyna miała wrażenie, bo pełen sens zdań był dla niej niezrozumiany.
Jej samiec (który jak oni wszyscy był winny jej cierpień) nie chciał badać biblioteki wraz z Sharimą i zostawić “Paro” sam na sam z Rogaczem. Apropo Sharimy…
...przy wejściu do namiotu Smoczych Jeźdźców rozległo się ciche szuranie i szelest odchylanej płachty.
- Nie zjawiłaś się na naradzie i nic nie jadłaś… twój partner się niepokoi, ale chyba nie wie co się z tobą dzieje. Jak oni wszyscy. TE dni? - zapytała złodziejka, by się upewnić.

“Zzzabij jąąą…” wysyczała czerowna wężyczka, smętnie dyndając w objęciach łagodnej bliźniaczki.

Chaaya miała dość, zsunęła kaptur i łypnęła lodowoatym spojrzeniem na intruza.
- Pilnuj swoich spraw i nie wściubiaj swojego nosa tam gdzie ci nie płacą. Przybyliśmy tu po księgi, a nie na spotkanie sympatyków koligacji towarzyskich.
- Więęęc… nie interesuje cię lekarstwo na te problemy - rzekła z łobuzerskim uśmiechem Sharima, wyjmując z kieszonki małą fiolkę z zielonkawym płynem. - Łagodzi bóle i mdłości. Tylko nie należy przesadzać z dawki. To narkotyk, choć raczej łagodny dla ciała i umysłu. Jak mnie nachodzą TE dni, to z niego korzystam.
- WSADZ SE W DUPĘ TE FIOLKĘ!!! - ryknęła poirytowana bardka - i nie zawracaj mi głowy swoim dziamganiem, nie przyszłam tu szukać przyjaciółki od serca tylko kurwa ZAROBIĆ!
- Taaa… - odparła niezbyt zrażona tą odpowiedzią piratka. - ...te dni.
Następnie wyszła z namiotu, zostawiając fiolkę w zasięgu wzroku Chaai. Tego już było za wiele, kurtyzana zerwała się na czworaka i wylazła za kobietą, trzymając specyfik w ręku.
- Jesteś niedorozwinięta? KAZAŁAM CI JĄ SOBIE WSADZIĆ! - Zamachnąwszy się, wyrzuciła lekarstwo w szuwary, po czym jak gdyby nigdy nic z powrotem zanurkowała pod poły namiotu, wyciągając za ucho torbę.

“Ihihihi, teraz będą mieć pożywki do ploteczek” zaśmiała się Jodha wespół z Seeshą, co Deewani przyjęła z pomrukiem niezadowolenia, pozbawiając ciała Nimfetki i ostatecznie się od niej uwalniając. Oczywistym było, że delikatna maska zaraz zaczęła płakać, czując się odepchniętą, skrzywdzoną, poniżoną, zranioną, zdradzoną i niezrozumianą. Nagle po chwili, dotarło do niej, że z powrotem miała “ciało”.
A tu obok jej nagłej wizualizacji, pojawił się czarny kotek czarny ze skrzydełkami. Bowiem Ferragus wiedział, że czerwony kolor zdradziłby prawdziwą naturę jego przebrania.

[media]http://i.pinimg.com/originals/90/a4/fd/90a4fdbe73ee17890f127d9f1bc3bcc4.jpg[/media]

Stworzonko spojrzało złotymi oczkami na Nimfetkę i zamiauczało, wywołując u niej jeszcze większy płacz i kolejne odkształcenie. Zupełnie jakby dziewczynka ze strachu i obrzydzenia(?) postanowiła sama się unicestwić. Ferragus będąc poirytowany całą sytuacją i swoim poświęceniem, niedocenianym przez Nimfetkę, postanowił dalej ją wywoływać, ocierając się o łydkę dziewczęcia, miaucząc przy tym smutno. Zrobił nawet te… słynne kocie oczy, mające wycisnąć z człowieczej duszy uczucie czułości wobec futrzanej kulki. Na nic się to zdało. Dziewczynka co i rusz wybierała “nieistnienie”, niż przebywanie w pobliżu… mrocznego potwora nocy, który pewnikiem chce rzucić na nią klątwę.
“Dałbyś jej już spokój…” stwierdziła Ada jako jedyna żywo zainteresowana całą szopką.
~ Przecież potrzebuje pocieszenia, więc niech zna moją łaskę i przytulankę ~ mruknął obrażony Ferragus porzucając fasadę miauczenia, choć nadal zachował postać małego, czarnego kotka.
“Raczej wątpie, że potrzebuje… a z pewnością nie od ciebie i nie w takiej formie…” odparła rzeczowo maska.
~ Dlatego cieszę się, że jestem samcem. Samice są takie… nielogiczne ~ burknął kotek, zadzierając dumnie ogon i wracając do swojej jaskini poirytowany tym, że nikt nie docenił jego poświęcenia.

Tymczasem tancerka spokojnym i tanecznym krokiem kogoś, kto zaraz spopieli całą wioskę dzieci, wymaszerowała z obozu w dzicz. Minęła straże, które coś tam mruknęły o niewychodzeniu poza obszar obozu, ale zabiła je nienawistnym spojrzeniem.

Złotoskóra poczuła jak wilgotny chłód nocy otula jej ciało i usłyszała w ciemności rechoczące żaby, “śpiewające” cykady oraz rozliczne piski i skrzeki, choć nie dostrzegła żadnych, poważnych zagrożeń na których mogłaby się wyżyć (gdyby chciała oczywiście) wszak okolica była bezpieczna. Nie zamierzała jednak poprzestać na tych kilkunastu krokach, co to, to nie! Czy ciemno, zimno, mokro lub z chmarą komarów, nic to! Wszystko było lepsze od nachalnych ludzi nie potrafiących znać swojego miejsca. Jej cel był prosty. Przetłumaczyć księgi i wybrać te najlepsze, po czym się obłowić. Pech chciał, że wyprawa trafiła na dzień przekwitania, ale czy to miało rzutować na jej profesjonalność? NIE!
ONA CHCIAŁA TYLKO POSIEDZIEĆ W SPOKOJU!
To wszystko przez Jarvisa i te jego zbite, szczenięce spojrzenie! Gdyby nie on, ta cała piratka nawet by się nie zainteresowała jej osobą!
Podążała coraz bardziej oddalając się od obozu i przemierzała ciemny bagienny las. W końcu dotarła do zimnej, białej kolumny, a potem kolejnej. Wkrótce dostrzegła na wpół zrujnowane arkady, a za nimi zarośnięte pnączami wejście, o którym zapewne nikt nie wiedział i nikt nie zaglądał od wieków.
Wejść czy nie wejść… oto było pytanie.
Chaaya nie bardzo miała ochotę na penetrowanie ruin, była jednak człowiekiem, a człowiek w nocy był ślepy. Nie wiedziała więc jak daleko odeszła i czy przypadkiem nie kręciła się w kółko. Wrodzona ciekawość w końcu pchnęła ją ku portalowi, bo a nuż… znajdzie za nim coś ciekawego. Może wygodne łóżko? Wannę z ciepłą wodą?
Wyjmując z torby orientalne ostrze, zaczęła przecinać co cieńsze gałęzie, robiąc sobie małe, acz nadal zakamuflowane, przejście.
Znalazła mały korytarz wymagający oświetlenia za pomocą wachlarza. Było w nim ciasno, ale freski na ścianach, dotyczące magów studiujących czary, były ładne. Korytarz prowadził Dholiankę w kierunku drobnych schodów i tam, naruszyła spokój kolonii małych nietoperzy, które wyfrunęły z piskiem przez dziurę w suficie. Same schodki prowadziły do okrągłej sali w której to postawiono szereg stoliczków. Była to kiedyś czytelnia do studiowania magicznych ksiąg pod nadzorem mentora i jak to często bywało w takich sytuacjach, studenckie stoliki i krzesełka były niewygodne z natury, by uczący się mag skupiał się na uczeniu właśnie. Jedynie katedra z fotelem przeznaczona dla mistrza, a stojąca po środku, wydawała się wygodna i miała nawet poduszeczki.

Dziewczyna westchnęła ciężko, opuszczając rękę z płonącą bronią. Magiczne księgi były prawdziwym utrapieniem, no i… były zazwyczaj brzydkie. Kurtyzanie wystarczył Gula, więc nie zamierzała się nawet rozglądać w obawie, że znalazłaby kolejne, porzucone czytadło do kompletu. W dodatku nie tak miłe i uczynne.
Wzdychając po raz kolejny, tancerka udała się pod najbliższą ścianę, by tam chwilę wypocząć w ciemnościach.
Nie było to wygodne miejsce, było zimne, ale znośne gdy się otuliło płaszczem.
Zmęczenie niczym złodziej podkradało się do Chaai powoli, krok po kroku, minuta po minucie.
Orzechowe oczy zaczęły się zamykać. Myśli robiły się coraz wolniejsze… aż w końcu sen ją zmorzył.

Rankiem (chyba) pobudka nie była zbyt przyjemna. W budynku było ciemno, bo światło (o ile było) nie docierało do środka. Chłód i wilgoć, ciągnęły od marmuru, który tylko wyglądał ładnie, ale był twardy i śliski. Spanie na nim było wyczerpujące i bolesne w skutkach.
Tawaif przez chwilę walczyła o jeszcze kilka minut drzemki, ale ostatecznie dała za wygraną i z zachrypniętym jękiem, podniosła się do pozycji siedzącej. Odsiedziała długie minuty w pełnej, zwątpienia w sens istnienia, ciszy, po czym wstała i udała się na stronę, czyli w praktyce w kąt. Przewinęła się, załatwiła, obmyła, spaliła dowody zbrodni, wypiła kilka łyków wody i rozmasowała bolący kark i plecy i kość ogonową i… biodro, po czym przyświecając sobie wachlarzem rozejrzała się za innymi pomieszczeniami.
Z czytelni prowadziły dwa wejścia, oprócz tego, którym tu weszła. Każdego z nich strzegły wrota, ale jak się bardka, po krótkich ich oględzinach, przekonała - nie były zamknięte. We wszystkich był długi korytarz, pokryty mozaikami w kiepskim stanie, a ten który był bardziej na prawo, wydawał się wilgotniejszy i na dodatek słychać było tam chlupot wody.
Wydawać by się mogło, że nie warto było do niego zaglądać, bo z pewnością był zalany i nie do przejścia. Kamala jednak postanowiła go sprawdzić, znając na pamięć ludowe podania o podobnym miejscach w których można było znaleźć magiczne źródełko młodości, lub inne magiczne coś, które zazwyczaj było epickie i niesamowite. A epickość i niesamowitość z pewnością przydałyby się teraz Sundari, która zaczęła żałować, że zwiała z obozu.
Po co jej to było? No po co? Na pewno się przeziębiła, a Jarvis… zapewne się martwił i jej szukał.
Kobieta pociągnęła nosem kiedy duże łzy spływały jej po policzkach. Tak. Weszła w kolejny etap swojego przekleństwa. To był dzień Nimfetki… tej gorszej Nimfetki, która nie potrzebowała strachu czy smutku, by płakać.

Szła powoli i ostrożnie, oświetlając sobie drogę, która nie była łatwa do pokonania. Korytarz był mroczny, oślizgły i opadający nieco w dół. Na jego końcu znajdowała się sadzawka, a i owszem, ale była zagloniona i mroczna, niczym ciemności ruin. W powietrzu unosił się stęchły zaduch. Kiedy dziewczyna oświetliła taflę wody, ta jakby nieco zafalowała, jakby jakaś kropla zmąciła jej spokój, lub… może było to coś innego... coś… coś pod… wodą?
Coś co zbliżało się nagle (i prawie niespodziewanie), by po chwili wyskoczyć z odmętów.

[media]http://img1.wikia.nocookie.net/__cb20131012204825/forgottenrealms/images/1/1b/Chuul.jpg[/media]

Duży humanoidalny homar, cuchnący starym glonem oraz szczypiący powietrze wielkimi szczypcami, rzucił się na biedną, samotną i sromotnie zapłakaną bardkę, która widok przeciwnika skwitowała jeszcze większym płaczem.
Dlaczego to musiało spotkać akurat ją? Dlaczego musiała znaleźć jakąś stęchłą kałużę z… z… człowiekiem krewetką?! Dlaczego było tu ciemno i śmierdząco. I DLACZEGO DO CHOLERY NIE BYŁO Z NIĄ JARVISA?!

“Ihihihi jaki rakun! Chcę takiego… chcęęę takiego na chowańca!” zapiszczała Deewani, która w pierwszym odruchu się ucieszyła, ale po chwili… zapłakała, gdy dotarło do niej, że prawdopodobnie nigdy takiego chowańca nie dostanie.
Dlaczegoś to tawaif nie mogą mieć chowańców? Dlaczego tylko czarodzieje dostają taki przywilej? Nawet Jarvis… który jest słabszy w czarowaniu od niej, ma swojego durnego pchlarza z fiutem na brodzie!

Dholianka zamachnęła wachlarzem w lewo i prawo, jakby chciała odstraszyć napastnika, lub pokazać mu, że tędy nie przejdzie i niech szuka sobie innej drogi. Na myśl o Jarvisie, a raczej jego braku, nie tylko smutek zalewał lub wręcz wypływał z jej serca, umysłu i ciała, ale również krzewiła złość.
Złość na to, iż kochanek pozwolił się jej oddalić, że jej nie szukał, a przecież obiecywał, że zawsze przy niej będzie.
Stwór na moment zamarł widząc ogień, a potem śmiało ruszył do ataku, tym bardziej, iż czuł się pewnie w tym ciasnym, wilgotnym korytarzu utrudniającym manewrowanie.
Tymczasem do umysłu tancerki dotarł cichy impuls. Czarownik był gdzieś w pobliżu, zbyt daleko jeszcze… ale chyba jej szukał. Teraz mu się zebrało! Za późno, ona tu umrze i koniec!

~ Jak chcesz mogę łaskawie użyczyć ci mej mocy ~ wtrącił mimochodem smok medytujący obecnie w jej umyśle.
~ Nie chcę twojej szyderczej łaski! ~ wykrzyczała w głowie Chaaya, podczas urywanego płaczem śpiewania, który przy akompaniamencie tupnięć, miał wywołać potężną eksplozję dźwięku.
Fala dźwięku poczęła rezonować w całym korytarzu, powodując drobne pęknięcia i posypanie się starego tynku. Cios jednak skierowany był w kierunku wielkiej szczypawki, która uderzona wibracjami została popchnięta na odwłok i na plecki…
Zirytowany potworek zaczął więc próbować się podnieść na łapki.

“Taaaak!!! Poczuj gniew człowieka z plemienia DHOL!” zawołała czerwona wężyczka, rozkładając kobrzy kołnierz jakby szykowała się do ataku. “Jestem potężna i niepokonana!”

Kurtyzana zaczęła nową pieśń, choć głos miała zachrypnięty i drżący. Nie do końca była pewna czy chce zostać walczyć, czy może lepiej dać dyla, w efekcie postanowiła uśpić człowieka-krewetkę, usypując z kieszeni torby nieco pustynnego piasku.
Stwór jednak bulgocząc po swojemu za nic miał sobie jej “pokojowe” podejście do konfliktu, bo nie zasnął. Zdołał się obrócić na łapki i zaklekotał bojowo szczypcami dodając sobie animuszu. Zaś Chaaya czuła tęskne myśli kochanka coraz wyraźniej. Jarvis był już bliżej niej, ale nie wiedział jeszcze nie wiedział gdzie ona jest.
- Niech… cię… SZLAAAAAAG!!! - ryknęła gniewnie, wściekła perliczka, mając dość robaczanego przeciwnika i nieudolnie umizgującego się narzeczonego. Zanuciła chłodną nutę i patrząc przez łzy na wroga, tupnęła w ziemię, wywołując kolejny atak dźwiękiem.
Może to gniew sprawił, a może strach, ale wibracje zatrzęsły całym korytarzem, wywołując pokaźne pęknięcia, przez które przesypał się piasek. Fala dźwięku, dosłownie, spowodowała u kraba-coś-tam pęknięcia na jego pancerzu i ponowne powalenie na plecki. Kamala zrobiła krok w tył, po raz trzeci zmieniając ton pieśni. Nie zamierzała dać napastnikowi kolejnej szansy do wstania. Jeśli potwór nie chciał usnąć, to może bolesne ogłuszenie bardziej przypadnie mu do gustu.
Sundari zaczęła krzyczeć.
Krzyk rezonował hukiem po całym korytarzu, kawałki ściany zaczęły kruszeć i pękać… tak jak pękła sama krewetka. Dosłownie. Rozszczepiła się jak ugotowany homar po wbiciu noża w skorupę, rozpadając się na dwie połówki z których zielonkawo różowe flaki zaczęły się rozlewać. Bardka nie miała czasu podziwiać lub obrzydzać się tym widokiem. Używanie magicznego dźwięku poważnie naruszyło konstrukcję tego miejsca… tym bardziej, że już wcześniej nie było za stabilne. Kobieta dystyngowanie dała nogi za pas, nawet przez chwilę nie myśląc o skarbach skrywanych w sadzawce. Kto normalny nurkowałby w tym skisłym szlamie? Na pewno nie ona… TAWAIF Z PAWIEGO TARASU. Kiedy wypadła z sypiącego się korytarza, odbiegła kawałeczek w głąb sali, głośno siorbiąc nosem. Choć zwyciężyła, zwycięstwo to było gorzkie w smaku.

~ Nie chciałam go zabijać… ~ załkała smętnie płacząc w rękaw. ~ On był u siebie. Starcze… dlaczego nie poszedł spaaać?
~ Dlatego, że był głodny, a ty byłaś smakowitym kąskiem. Pomyśl o tym tak. Ty jadasz homary, więc uczciwie, że jakiś homar ma ochotę zjeść ciebie. Niemniej taki, homar się broni przed zjedzeniem, więc i ty też się bronisz ~ odparł mentorskim tonem smok i dodał jeszcze troskliwie. ~ Tyle, że ja nie dam nikomu ciebie zjeść, a i twój kochanek też by na to nie pozwolił. Nie musisz się więc niczego bać.
Zmęczona bardka usiadła w ławeczce, jeszcze chwile cicho zawodząc, aż łzy przestały płynąć z wykończonych kanalików. Dziewcze pokiwało głową, analizując słowa skrzydlatego, dochodząc do wniosku, że gad czasem potrafi gadać z sensem… lub jej umysł był dość osłabiony, by łyknąć takie brednie.
~ Chyba… powinnam wrócić bo to taAakie nieprofesjoOonalne z moOojej strony. PoOowinnam czytać księgi…
~ Albo ściągnąć tu swojego narzeczonego żeby cię przytulił. Pewnie tęskni ~ odparł Starzec i metaforycznie pogłaskał Chaayę po główce mówiąc. ~ Dobrze się spisałaś. Jestem z ciebie dumny.
Tancerka wygięła usta w smutną podkówkę, walcząc z kolejną falą smutku. No bo przecież nie chciała, by jej ukochany tęsknił lub się o nią martwił… na pewno zrobiła mu swym zniknięciem ogromną przykrość.
Na “szczęście” nie miała już łez, które mogłaby wylać, więc smętnie zebrała się do wyjścia, by odszukać mężczyznę w lesie, czy gdzie tam był.
~ Byłam potężna… i silna jak czerwony smok? ~ spytała z nadzieją, zaskoczona tym jak bardzo pragnęła usłyszeć taką pochwałę od kogoś bliskiego.
~ Potężna i władcza… rzuciłaś tego chuula na podłogę i nie pozwalałaś mu powstać. Dałaś łaskawie możliwość ucieczki. I zdławiłaś go, gdy wzgardził twoim darem. Jak prawdziwy smok ~ potwierdził Starzec z dumą tonie myśli. Bo był dumny… ta walka nieco zahartowała duszę Dholianki, nawet jeśli ona nie zdawała sobie z tego sprawy.
~ Kamalo gdzie jesteś? Wszystko w porządku? Nie jesteś ranna? ~ No i w końcu Jarvis był na tyle blisko by jego myśli stały się wyraźne. Tancerka była tak w niebo wzięta, że przez ułamek sekundy, chciała nakrzyczeć na magika, by sobie poszedł i nie psuł jej wiekopomnej chwili. Po chwili jednak złość ustąpiła, nawet ból pleców jakby zelżał, a smutna mina przeszła do historii. W końcu była bohaterką! Prawdziwą wojowniczką i poszukiwaczką przygód!
~ Nic mi nie jest! ~ odparła radośnie kochankowi. ~ Zaraz wyjdę na zewnątrz… eee jestem w… czytelni… kieruj się białymi kolumnami.
~ Martwiłem się bardzo. Powinienem pogonić od razu za tobą, ale pomyślałem, że potrzebujesz trochę czasu tylko dla siebie. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że jesteś cała i zdrowa ~ odpowiedział jej narzeczony.
~ Oj głuptasku, przecież Axamander mówił, że jest tu bezpiecznie!
Bardka przepchnęła się między pnączami i wypląsała, niczym młoda nimfa, przed budynek. Przystanęła i rozejrzała się za mężczyzną. ~ Tylko trochę zmarzłam, mogłam rozpalić ognisko, ale na to nie wpadłam, a później stoczyłam walkę z chuu… chuuUulem, ale to dlatego, że zaczęłam wściubiać nos nie tam gdzie powinnam. Szczerze mówiąc to się bardziej bałam książek. Tych magicznych. Bo spałam w czytelni magów.
~ Książki magiczne nie są akurat… ~ Nie dokończył telepatycznie czarownik, bo dostrzegł Sundari i trzymając jedną ręką cylinder, pognał w jej kierunku jakby go ścigało całe stado piekielnych ogarów. Gdzieś tam z tyłu zostawił druida, który pewnie pomagał mu w poszukiwaniach.
Dziewczyna zaśmiała się wesoło, po czym również ruszyła ku przywoływaczowi, rozpościerając przy tym ręce, jakby była wielkim ptakiem, lub chciała zagonić i złapać kuropatwę w pół.
Wpadli na siebie w pół drogi. Jarvis pochwycił dziewczynę w objęcia i mocno przytulił, całując delikatnie i czule gdzie trafił… po ustach, szyi, policzkach.
~ I tak się martwiłem, choć wiem, że ten stary smok w twojej głowie nie da ci zrobić krzywdy ~ przyznał się z lekkim wstydem.

Zmieszana złotoskóra wtuliła się ciaśniej w szczupłe ramiona. Ach… Jarvis był taki cieplutki i mięciutki w porównaniu z marmurem. Jak przyjemnie było się tak przytulać. Jak cudownie było czuć znajomy zapach… Gdyby tylko nie ciężki ciężar smutku jaki przygniatał jej barki i ściskał w podołku. Czemu oczy znowu muszą tak potwornie szczypać.
- P-przeEpraszam, że się martfiueś - wyszeptała cicho pozwalając by emocje powoli zaczęły wypływać na powierzchnię. Czy miała jakiś powód do smutku i płaczu? Czerwonołuski z pewnością znał lepsze, niemniej kobieta szlochała bo Jarvis ładnie pachniał, bo ona się nie wyspała, bo krewetka nie chciała zasnąć, bo wszystko ją bolało, niektóre pnącza miały śliczne różowe kwiatki, a niebo było wyjątkowo bardziej zachmurzone. Oj tak… Starzec znał lepsze powody do załamania, nie potrafił jednak nie docenić siły niewidzialnego przeciwnika, który łapał bardke za serce i wyciskał z niej raz za razem kolejne, gorące łzy. Eh te samice…
- Najważniejsze, że nic ci się nie stało. No i zapomniałaś zabrać pyraustę - zamruczał mężczyzna głaszcząc tawaif po głowie i plecach. Tymczasem zza kapelusza wynurzył się łepek ważkosmoka, po czym bestyjka pofrunęła na owadzich skrzydełkach, oburzona tym, że nie zajmują się jej ważną misją zleconą im przez miedzianego smoka.
To wypomnienie tylko dodatkowo przybiło i tak już dostatecznie przybitą kobietę, która westchnęła ciężko, a potem jeszcze raz.
- Wracajmy do obozu… muszę zacząć czytać książki…
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 11-11-2019, 11:39   #267
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

W obozowisku była krzątanina przy ognisku, gdyż tancerka wraz z przywoływaczem i druidem przybyli już koło pory obiadowej. Do tego czasu pyraustra się nieco udobruchała i dawała się głaskać po łebku. Poza krzątaniną przy kociołku, panował spokój. Nie było jednak widać ani Sharimy, ani Axamandera… ani szlachcica i jego dwóch pachołków.
Półelf szedł na samym czele, uparcie milczący i rozglądający się dookoła, jakby był nieobecny duchem. Jarvis zaś tulił Chaayę do siebie.
- Pójdę obejrzeć bibliotekę i może znajdę… coś… przydatnego. - Złotoskóra zaproponowała z zaciętą miną, jakby szykowała się do, co najmniej, walki. - Nie jestem głodna, także nie będę marnować tu czasu.
- Dobrze - odparł czule mag - dołączę do ciebie za chwilę - i wskazał palcem na wrota górujące nad obozowiskiem. - Tam jest do niej wejście. I żadnych chuulów, ale jakby się jakiś zjawił to tym razem przybiegnę z pomocą.
- Ja się rozejrzę - wtrącił Fealsenor nagle. - Obserwowały nas w nocy… zauważyłem ślady.
- Pfi… pokonałam go bez problemu - odparła dumnie Dholianka. - I bez żadnej pomocy.
Następnie kichnęła cicho, chowając twarz za dłońmi. Cholerny marmur… na pustyni nie był taki zimny!
- Dlaczego tak się martwisz elfami? Przecież to nie są złe istoty - zwróciła się ciekawsko w stronę mieszańca. - Obserwowały nas z pewnością dlatego, że ludzie… nie należą do najmilszej z ras. Pewnie się nas obawiali.
- Elfy… mają różne pomysły - wyjaśnił druid i skinął głową. - Nie są złe, ale może dojść konfliktu w przypadku jakiegoś nieporozumienia. Mają szereg tabu, także te dotyczące miejsc.
- Domyślam się. - Kamala potrząsnęła charakterystycznie głową, po czym ruszyła beztroskim krokiem do wrót. Widać było, że miała od swojego rozmówcy zgoła odmienne zdanie, oraz, że “konflikty” na tle rasowym zupełnie jej nie frapowały.
Pyrausta poleciała przodem radując się tym, że w końcu wykonują jej misję, acz zatrzymywała się co chwila, by upewnić się, że Sundari podąża za nią. Trzeba było przyznać, że Miedziany wiedział jak wzbudzać u swoich podwładnych lojalność.

Tawaif weszła do dużego korytarza pokrytego płaskorzeźbami przedstawiającymi elfy zajmujące się zarówno czytaniem jak i różnymi dziedzinami nauki. Zaraz się jednak przekonała, że nie tylko tę rasę przedstawiały malowidła, bo były tu także gnomy pomagające przy architekturze i alchemii, krasnoludzcy kowale… oraz mały bosonogi ludek asystujący przy studiowaniu insektów. Było to intrygujące odkrycie, bo choć bardka miała okazję podziwiać wiele takich miejsc, to po raz pierwszy chyba dostrzegła wizerunki humanoidów innych niż elfy.
- Słuchaj rogaty, jeśli ta misja zawiedzie to osobiście powieszę twój łeb nad moim kominkiem! - Posłyszała echo rozmowy dochodzącej z głównej sali.
- Myślisz, że możesz mi grozić tylko dlatego, że masz dwóch strasznych ludzi za sobą? Daj spokój. - Axamander wydawał się niewzruszony tymi pogróżkami. - Pokonywałem większe zagrożenia.
- Nieważne kogo mam za sobą. Tylko kto jest zainteresowany tą wyprawą. Nie kuś losu. To ty wybrałeś tą badaczkę. To twoja wina jeśli…
- A kogo miałem wziąć co?! Myślisz, że tak łatwo znaleźć badacza, który opuści bezpieczne pielesze miasta?! - odparł głośno diablik. - Nie ucz ojca dzieci robić! Wiem co robię, więc zamiast truć mi zadek, może zajmij się czymś pożytecznym!
Sundari z zachwytem podziwiała co rusz mijane obrazy, a wyraz jej twarzy nie zdradzał, żadnych oznak tego, że słyszała całą dyskusję, bo choć pierwszy raz widziała wymarłe rasy razem, to obgadywanie za jej plecami już nie.
Jak widać frustraci nie wybierali koloru skóry i rodzili się wszędzie, jednakowo wściekli na swoje słabości, by wywoływać gniew na innych.
- Taki malutkiii… zobacz smoczku - odezwała się w ojczystym języku latających gadów, pokazując palcem na wizerunek karzełka. - Widziałeś ty kiedyś takiego małego człowieczka?
O dziwo… ważkosmoczek kiwnął kilka razy łebkiem, jakby… przytakując.
Bardka uśmiechnęła się przez łzy. Może czuła się dotknięta awanturą, a może po prostu… rozczuliła się niesamowitymi widokami. Następnie wyciągnęła wachlarz i otworzyła go z trzaskiem, szepcząc do niego czułe słowa i rozpalając go czerwonym płomieniem (jakby) namiętności.
- Daj znać jak coś znajdziesz, ja idę na lewo.

Wchodząc do komnaty Dholianka czuła coś... radosnego, a dokładniej radość Ady.
Cała, okrągła, duża komnata wypełniona była zapiskami. Do ścian przylegały duże regały, przy każdym z nich drabinka pozwalająca się wspinać do kilkunastu półek na każdym poziomie regału! Każda, nawet najmniejsza, płaska powierzchnia była wypełniona zwojami oraz księgami! I jakby tego było za mało to przez dach, z magicznego szkła, wpadały do środka promienie słońca!
W centrum, gdzie stało małe, marmurowe biurko i małe siedzisko… obecnie pozbawione poduszki jaka kiedyś tu leżała, było najwidniej. To miejsce aż prosiło się o dokładne spenetrowanie i całkowite przeczytanie od deski do deski. Chaaya zatuptała w miejscu, niczym zwycięzca, który do samego końca nie wiedział czy wygra, po czym zaczęła niepohamowanie piszczeć i płakać, biegając z półki do półki, by zebrać księgi i układać je w stosach na stole.
Była w raju! W raju w którym ŚWIECIŁO SŁOŃCE! Prawdziwe, szczypiące w oczy, jasne słońceee!
Zapomniany wachlarz, palił się w progu, porzucony na ziemi i całkowicie zapomniany. Nie był tu potrzebny i najwyraźniej pogodził się ze swoim losem.
- Och Staruszku! Czy ty to widzisz? Widzisz? Widzisz?! To nie iluzja prawda? - Dziewczyna zaciągnęła się zapachem starej księgi. Nie przeszkadzało jej, że śmierdziała wilgocią i kilkusetletnim, spleśniałym kurzem. - Czy czujesz ten zapach? Czy czujesz ten dreszcz? Wiedza… antyczna, pradawna i prawdziwa wiedza. CZEKA NA NAS!
~ Taaak... wiedza dostępna dla każdego elfa bez względu na kastę. Żadnych tajemnic magicznych. Żadnej zakazanej wiedzy... Wszystko zgodnie z religijnymi kanonami i jeszcze nie szanowali smoków szkalując niektóre z nich! ~ przypomniał sobie Starzec i dodał po chwili. ~ No i ja już tą wiedzę znam, mogę się z tobą podzielić nią. Wystarczyło zapytać.
- Pytanie a czytanie to dwie różne bajki - odparła kurtyzana siadając na krześle i otwierając pierwszą księgę. - Hmm… to po elfiemu - stwierdziła inteligentnie i poszukała w torbie specjalnej różdżki, która pozwoli jej zagłębić się w świecie wiedzy. - A teraz nie przeszkadzaj mi… nie ma mnie. Umarłam do odwołania.
Starzec przyczaił się, uznając, że nie wszystkie maski zniosą elfie zapiski. Dobrze znał ich sposób pisania. Kwiecisty i pełen rozbudowanych metafor. Elfy, zwłaszcza z wyższych kast, nie potrafiły pisać prosto i do rzeczy. Ada pewnie się rozpływała nad każdym rozbudowanym zdaniem, ale czy inne maski były cierpliwe?
Zwłaszcza, że pierwszy tom dotyczył kwestii wychowania młodzieńców, kwestii etykiety, która tancerce wydawała się dość znajoma i to mimo zawiłego sposobu opisywania tych zasad. Wyglądało na to, że ludzie wiele zapożyczyli w tej kwestii od elfów, a już zwłaszcza ci z La Rasquelle.
Niemniej, podniecenie intelektualnej części natury wydawało się być jak na razie silne i niezłomne. Tancerka z pustyni chłonęła każdą linijkę, zafascynowana i urzeczona tym co widziała. Jej umysł zaczynał tracić połączenie z ciałem i ulatywał coraz dalej, do czasów w których dusza Kamali, była zupełnie kimś innym.
Nawet pyskata Deewani łykała każde słowo, a Kismis, która potrafiła przespać wielogodzinny stosunek z Jarvisem, teraz była w pełni świadoma i skupiona.

Księga za księgą, zwój za zwojem… wiedza, którą pochłaniała dotyczyła poezji (przeważnie kiepskiej) i traktatów filozoficznych. Niemniej takie informacje pozwalały spojrzeć na świat z punktu widzenia istot wrażliwych na piękno (głównie własne) i całkowicie doskonałych (a przynajmniej za takie się uważających). Niewiele pism trafiało na kupkę: wartościowe, bowiem te, które przeglądała pozwalały poznać spojrzenie elfów na sprawy życiowe, ale nic poza tym. Nikt by tego nie kupił, przynajmniej nie w La Rasquelle. W końcu zaczęły się jej trafiać bardziej interesujące lektury dotyczące życia niskich kast. Te zajmowały się rzemiosłem, usługując przy tym wyżej postawionym istotom i jak się przekonywała Chaaya, wedle ksiąg, elf z niskich kast mógł awansować wyżej. Pod warunkiem oczywiście wykazania się talentem i wybitnymi osiągnięciami. Były też traktaty jak traktować istoty niższe, czyli ludzi. Rasa długowiecznych traktowała ludzi jako niewolników i pieski kanapowe jednocześnie. Należało trzymać ich pod obcasem, acz nie karcić za mocno i nie oczekiwać zbyt wiele, ponieważ nie należeli oni do najbłyskotliwszych. Stali niewiele wyżej od orków. Byli za to przynajmniej bardziej mili oku.

Robiło się już coraz ciemniej, słońce zachodziło utrudniając coraz bardziej czytanie, aż z czasem całkowicie uniemożliwiając odczytanie liter. Że też dni bywają takie krótkie!! Bardka zauważyła też, że coś ciąży jej na plecach. Ktoś okrył ją pledem. Ktoś zostawił polewkę i kubek z winem tuż obok niej.
Polewka zresztą zdążyła wystygnąć, ale za to brzuch zaczął gniewnie burczeć protestując przeciwko ignorowaniu jego potrzeb. Złotoskóra odsunęła papiery i wzięła do ręki drewnianą miskę. Powąchała lekko ścięty sos z kawałkami czegoś… co w półmroku nie wyglądało na zbyt… zjadliwe. Była jednak głodna, więc bez namysłu zaczęła posilać się na tak zwane wyścigi. Szkoda jej było czasu na zaspokajanie głodu, pragnienia, potrzeby snu, czy innych tego typu obowiązków. Choć strawa nie okazała się zła w smaku, nie została należycie spożyta. Byle szybko, na raz, połknąć, popić i zapomnieć. Wiedza… wiedza czekała. Wiedza nie znosiła przerw i odkładania na później.

Tak jak podejrzewał antyczny, niektóre maski zaczynały powoli się rozkojarzać.
“Który my mamy wiek? Czuje się jak stara baba…” Deewani zaskomlała nieco skołowana wysiłkiem jakim było czytanie bez przerwy. “Chyba postarzałam się o sto lat… albo dwieście!”
“Ja to nawet o tysiąc” wtrąciła Seesha.
“No co ty! Nikt tyle nie żyje!” wyśmiała ją chłopczyca, kiedy Nimfetka w milczeniu słuchała ich obu.
“To spytaj się Starca ile ma lat, na pewno ma więcej niż tysiąc” burknęła obrażona Uczuciowość, a mała, jadowita łobuzica, zaczęła zachodzić w głowę czy aby te 250 lat, jakie od zawsze przepisywała smokowi, jest aby odpowiednią liczbą. “Ssssama się spytaj!” fuknęła gniewnie i ostentacyjnie zaczęła ignorować swoje siostry.

Tawaif wytarła usta w rękaw i wstała od biurka. Zabrała płonący wachlarz i wyszła z pomieszczenia w którym siedziała od kilku godzin. Jak wyglądał świat poza nim? Czy był taki sam? Czy ona była taka sama? A właściwie to co kryło się w innych pokojach? Jaka wiedza na nią czekała?
Ignorując uwieranie pęcherza, Dholianka zaczęła wędrować w głąb biblioteki, wybierając z przeróżnych półek coraz to różniejsze i dziwniejsze księgi.
Niewątpliwie już zapadł zmrok, tym większy, że poza komnatami, zachmurzone wiecznie, niebo pozbawiało bagno ostatnich promieni słońca. Kurtyzana zbierając interesujące ją księgi i zwoje, zauważyła światełko w jednej z komnat bibliotecznych. Zajrzawszy tam, dojrzała ukochanego siedzącego na centralnym, marmurowym siedzisku i ciałem leżącym na blacie biurka.
Martwego!!!
A nie… spał tylko, bo jego klatka piersiowa poruszyła się, gdy zaczął chrapać. Sądząc po rozłożonych dookoła niego inkabułach, Axamander również i Jarvisa zapędził do tej roboty.
Zaskoczenie szybko ustąpiło rozckliwieniu, a potem łzom. Chaaya podeszła do ukochanego i pocałowała go w policzek. Odłożyła na chwile swoje zbiory i przejrzała papiery czarownika.
Wszystkie dotyczyły tego na czym jej wybranek się znał - zaświatach. Zwój, który akurat bardka oglądała był teoretycznymi rozważaniami na temat natury planów żywiołów i ich wzajemnych relacji.

“EEEYYYEEE… jakie to nuuudne…” Seesha zawyła w agonii. “Już wolałam książki o tresowaniu niewolników.”
“A ja nie” burknęła cichutko Nimfetka. “Były jakieś takie straszne… Ja wiem, że niewolnicy są potrzebni, ale elfy… traktowały ich jak zwierzątka, które nie mają uczuć… a my mamy uczucia prawda?”
“Plan słońca jest w bliskim połączeniu z planem ognia…” Przeczytała Seesha ignorując największą płaczkę w tym gronie. “No jakbym sama na to nie wpadła! Co to za bzdury?”
“Cicho mi tam! Ja tu czytam!” Ada skarciła obie niewiasty rozzłoszczona ich dekoncentracją.
“Hai, haaai… czytaj se czytaj… Kismis idziemy powspominać?” spytała Uczuciowość z nadzieją, że znajdzie kompana w leniwej koleżance. Jak się okazało… sromotnie się pomyliła.
“No wiesz… ale to akurat jest nawet ciekawe… troszkę…”
“Co?” Deewani nie potrafiła się zdecydować czy jest bardziej zaskoczona, czy zniesmaczona odpowiedzią Wyobraźni. “Wy wszystkie jesteście jakieś nienormalne! Stuknięte!”

Kamala przeczytała jeszcze kilka stron, ale zupełnie nie orientowała się w sprawach nauki magicznej. Postanowiła zostawić ocenę fachowcom, choć w sumie… fajnie by było, jakby jedyny fachowiec na wyprawie jakiego znała, przestałby spać.
Z drugiej strony, tancerka nie miała serca by go obudzić. Postanowiła więc wybrać kilka książek, które wyglądały na obiecujące i zabierając pozostałe zbiory, wróciła do “siebie”.
Gdy już wyszła na korytarz, zobaczyła, że nie jest sama. Tu były elfy! Dwa szpiczastouche samce przemierzały ostrożnie korytarz rozglądając się na boki. Mimo swojej czujności nie zauważyły tancerki… co tylko potwierdziło jej domysły. Oba elfy były ubrane na bogato, a ich szlachetne rysy podkreślały metaliczne tatuaże. Nie były realne. Kolejny zwid podobny tym, które widywała wcześniej, a i tak dała się nabrać i była bliska krzyku na alarm. Potrzebowała kilku chwil zanim nie uspokoiła kołatającego serca.
- Bogowie… coś za często mi się to przydarza… - szepnęła pod nosem, nie wiedząc co począć dalej… może powinna ich śledzić? Zobaczyć gdzie szli? Oczywiście dziewczyna nie spodziewała się magicznych fajerwerków, ale ciekawość była wręcz… nie do opanowania. Ruszyła powoli za parą, niczym skradający się łotrzyk... z kilkukilogramowym naręczem książek.
Elfy oczywiście zachowywały ostrożność, rozglądając się bacznie i trzymając dłonie na fantazyjnie zdobionych sztyletach. Gdyby znajdowały się w tym samym czasie co Sundari, to kurtyzana miałaby nie lada kłopoty. Na szczęście było inaczej. Cokolwiek planowali, udawali się ku jednej z sal. A gdy Dholianka weszła za nimi do środka to… usta otworzyły jej się z zachwytu. W czasach swojej świetności sufit zdobiły animowane tańczące rysunki elfich par, a płaskorzeźby na ścianach pokryte były różnokolorowymi emaliami, przez co wydawały się takie… “żywe”.

“Nooo!” Seeha zawołała zwycięsko. “I to mi się podoba! Wreszcie mamy jakieś konkrety!”

Chaaya korzystała z okazji, póki jeszcze miała czas i chłonęła każdy szczegół jak sucha gąbka wodę.
Jeden z nich podszedł do półki, podczas gdy drugi go asekurował rozglądając się nerwowo i szepcząc coś w elfim. Ten z elfów, który był przy regale, wyjął zza pazuchy jakąś księgę i pospiesznie ją schował. Po czym odstąpił od miejsca ukrycia i… obaj zamarli przerażeni.
Tancerka usłyszała za sobą głosy, odruchowo się odwróciła i zobaczyła w ozdobnych ciemno-błękitnych pancerzach trzy blade elfy o czarnych jak smoła włosach. Sięgnęły po rapiery i rzuciły się na dwójkę spiskowców przenikając przez dziewczynę, która w geście paniki zaczęła krzyczeć, by zaprzestali walki, w końcu alchemiczka w jakiś sposób ją widziała, a teraz… dzisiaj, nie zniosłaby kolejnego rozlewu krwi… nawet jeśli było to tylko wspomnienie czy miraż. Dlaczego te istoty były takie… takie… krewetkowate! Czemu nie mogły załatwiać spraw bardziej ugodowo?!
Dwaj spiskowcy tymczasem sięgnęli po magię. Jeden uderzył pociskami magicznymi w przywódcę owych strażników. Drugi zaś użył stożka ognia, który trysnął z jego palców.
Nie powstrzymało to jednak strażników, którzy dopadli…
- Co się stało? - Usłyszała za sobą głos zaniepokojonego Jarvisa, gdy patrzyła jak dwójka elfów ginie od ostrzy wroga, acz z triumfującym uśmiechem na ustach.
Chaaya upuściła księgi na ziemie, wyraźnie wystraszona nagłym pytaniem. Obejrzała się z wyrzutem na kochanka, by ten ujrzał w jej łanich oczach łzy smutku. Zanim jednak cokolwiek odpowiedziała, obejrzała się z powrotem na półkę na której została ukryta księga.
Ach! Żeby jeszcze tam była! Bogowie!
Kobieta podbiegła do miejsca w panice go przeszukując.
Zwid tymczasem znikł, a przeszukująca półkę Chaaya znalazła tom identyczny z tym, który widziała dłoniach elfa. Księga w przeciwieństwie do innych zapisana była w smoczym.
A jej tytuł brzmiał.

Księga zagadek Hed

- Jarvisie! Znalazłam ją! - zawołała z podnieceniem w głosie, zamierając na chwile, jakby wahała się, czy otworzyć okładkę. - Nic mi nie jest… miałam mało przyjemną wizję, stąd te krzyki. Przepraszam, że cię obudziłam.
- Nie szkodzi. Nie spało mi się wygodnie - odparł z uśmiechem czarownik podchodząc od tyłu do kochanki i obejmując ją. - Musi być bardzo ważna, skoro powiązana jest z jakąś wizją.
- Dwaj magowie ją tu ukryli… z pewnością była to dla nich ważna misja za którą przypłacili życiem - wyjaśniła melancholijnie złotoskóra, rozluźniając się w czułych objęciach. Otworzyła księgę i przewróciła na pierwszą stronę. - Udało im się… jeszcze tylko jedną musimy znaleźć.
- Znajdziemy. Teraz będzie łatwiej. Wiemy jak wygląda i czego szukać - stwierdził czarownik, gdy kurtyzana przeglądała kolejne strony z zagadkami. Nie były one trudne, acz dziwacznie rozmieszczone. Jakby ktoś kto tworzył tą księgę, upił się przed układaniem tekstu i ilustracji.
Zresztą one same też bywały dziwne i zupełnie nie pasujące do tekstu.
Największą zagadką księgi było więc to jak i czemu została tak dziwnie napisana i zilustrowana.
- To… chyba jakiś szyfr... - oceniła po namyśle, zamykając wolumin i chowając go do torby. Ledwo się mieściła, bo torba wyładowana była niemal po same brzegi. Wystarczyło jednak kilka mocniejszych pchnięć, by rzeczy w głębi bardziej się ubiły. - Myślisz, że druga będzie taka sama? A jak specjalnie ją zmienili? Powinieneś przywołać Gozreha by pomógł nam szukać. W ogóle znalazłeś jakieś ciekawe książki? Słyszałam jak ten arystokrata groził Axa… Nie chcę by miał przeze mnie kłopoty, a straciliśmy całą noc i pół dnia.
- Kilkanaście tomów. Intrygujących. Elfy miały niekiedy dość dziwne teorie na temat planów. Nie wiem czy to oznacza, że za ich czasów sfery były ułożone inaczej, czy może specjalnie napisały głupotki, czy też nie… - Jarvis przerwał wypowiedź, bo oboje usłyszeli głośne kroki i przemowę znanego im szlachcica.
- Sprawdźcie komnaty. Nie chcę by ktoś mi przeszkadzał.
~ Mam dziwne wrażenie, że szuka tego samego co my… ~ stwierdziła telepatycznie tawaif, napinając się nieco. ~ Warto by go mieć na oku… ale nie chcę tracić więcej czasu.
~ Mogę uczynić nas niewidzialnymi ~ zasugerował z łobuzerskim uśmiechem magik.
~ Nooo… kusząca propozycja, aaale… książki… ~ Nie mogła się zdecydować. ~ Chwila niewidzialności jeszcze nikomu nie zaszkodziła.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 12-11-2019 o 08:41.
sunellica jest offline  
Stary 12-11-2019, 08:39   #268
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Jarvis skinął głową i szepnąwszy coś pod nosem wykonał kilka gestów i zniknął. Chaaya poczuła jego dłoń na swojej i po chwili nie zobaczyła swojego ciała.
Sponsor zaś szedł do jednej z sal, podczas gdy jego pomocnicy w pośpiechu zaglądali do bocznych biblioteczek.
Gamveel z dużą torbą wszedł do upatrzonej przez siebie komnaty. Odstawił bagaż na boku, wyjął z niej czarkę, naciął nadgarstek wlewając do niej swoją krew, aż wypełniła się do połowy. Wypił eliksir leczenia by zasklepić ranę i zaczął wyjmować inne rzeczy z torby. Jakąś książkę, jakiś medalion, kilka różdżek oraz sowie gogle, których przeznaczenie bardka znała, bo bogaci uczeni wydawali fortunę na ich zdobycie. Były to jedne z wytworów “małego ludu”, a przez to bardzo rzadkie i jeszcze bardziej cenne.
“Czarodziej” wszystkie te przedmioty ułożył na małym kocyku, obok torby, po czym założył amulet. Wziął księgę w lewą dłoń, a jedną z różdżek w prawą, skłonił się przed niewidzialnym władcą, zanurzając przy okazji medalion we własnej krwi i zaczął inkantować czar, wylewając przy tym krew na podłogę. Wyglądało na to, że myślami całkowicie odpłynął do innego świata..
- O Valacu zapomniany i opuszczony. O Valacu, ty który znasz odpowiedzi zamknięte w rzece czasu i przestrzeni. O ty, który potrafisz zgromadzić wichry doświadczenia, objaw się na mą prośbę i racz spełnić me życzenie.
Rozlana posoka popłynęła złotą strugą i zamiast rozchlapać się w zwykłą kałużę, uformowała się w znak.

[media]https://demonsanddemonolatry.com/wp-content/uploads/2018/02/Valac-copy-297x300.png[/media]

Po chwili z symbolu zaczęły się wynurzać atramentowe macki. Jedna, druga, trzecia… splatały się w pąk czarnego kwiatu, który po chwili pękł rozsypując się w pył i odsłaniając swoją potworną zawartość zarówno w postaci “niemowlaka” o głowie z czaszki ludzkiej w zarysach i jeno opatulonego licznymi pieluchami niczym pąkiem? A pod nim dwugłową bestię, ni to jaszczura, ni to smoka, na sześciu owadzich, acz szczudłowatych kończynach z dwoma ogonami.
Stwór zwany Valaciem wydawał się przebijać wszystko spojrzeniem swoich świetlistych oczu. Nawet dwójkę okrytych niewidzialnością awanturników. Niemniej jego wzrok zdawał się emanować obojętnością na otoczenie. Nie był sojusznikiem Gamveela, mimo, że ten go wezwał.

“O ja cie, o ja cie!” zakrzyknęły dwie podniecone maski, Seesha i Deewani. Chyba obie lubowały się w nagłych zwrotach akcji, choć przy tym tylko jedna z nich nie czuła nigdy strachu. No… prawie nigdy.
Do chłopczycy nie docierała powaga sytuacji i aż rwała się do przodu, by zagrać główną rolę w przedstawieniu. Starzec poczuł dziwny gniew i niezadowolenie dwóch istot, które nie bardzo miały wstęp do jego naczynia, a pomimo tego, wisiały nad nim niczym zazdrosne parki. No tak… ktoś tu nadeptywał komuś na… ego. Gula ukryty w torbie, niemal promieniował czystokrystaliczną nienawiścią i głodem, podobnym do tego, który odczuwała Ada.
Reszta jaźni Kamali była bardziej zdroworozsądkowa, a pod przewodnictwem, wiecznie wystrachanej Nimfetki, nie było opcji, by bardka zrobiła coś głupiego. Tylko… tylko smok miał niemiłe wrażenie, iż Niepokonany W Boju zaczyna robić jakieś…

~ SOWIE OKULARY WIEKUISTEJ MĄDROŚCI!!! ~ Sundari zapiała jak gotowany żywcem kogucik. ~ JARVISIE! TO SĄ OKULARY WIEKUISTEJ MĄDROŚCI! TO!!! NA BOGÓW!!!
To była dziwna reakcja na zaistniałą sytuację. Może nie aż tak dziwna jak wczorajsza scena przed namiotem, ale…
~ To potężne i rzadkie artefakty! Niektórzy mawiają, że pozwalają nosicielowi widzieć w ciemnościach, przeszywać ludzkie umysły i ich sny, rozumieć wszystkie języki wszystkich światów, a nawet… widzieć to co niewidzialne lub ukryteee! JARVISIE JA… JA CHCĘĘĘ… nie… JA MUSZĘ JE MIEĆ!
- Valacu jako ten który cię przyzwał, żądam na mą krew… - zaczął tymczasem Gamveel, ale stwór mu drwiąco przerwał.
~ Nie.
Słowo to rozległo się w ich głowach niczym przenikliwy dźwięk dwóch ocierających się metalowych płytek.
~ Twoja krew nie ma w sobie siły. Twoje ciało nie ma mocy, a twój umysł jest prostacki i słabo rozwinięty. Nie masz mocy narzucać mi swoją wolę. ~ Valac najwyraźniej nie cenił szlachcica i nie przejmował się tym, że został przywołany. Co było dziwne, zwykle przywoływane stwory były pod kontrolą przyzywającego. To jednak w tej chwili mało obchodziło tancerkę wpatrzoną w okulary jak jastrząb w małą myszkę. Nic innego się nie liczyło.
~ To podkradnij się, zabierz i schowaj je szybko do sakwy. Nie rozproszy to iluzji niewidzialności jaką na ciebie rzuciłem, a Gamveel nie powinien zwrócić uwagi. Ma… inne sprawy na głowie ~ poradził czarownik nie słysząc metalicznego echa, które Gula i druga ukryta w Chaai istota odczytywały jako pasmo drwin i złośliwości.
Kochanek nie musiał dwa razy powtarzać. W zasadzie to… nie musiał w ogóle się odzywać, bo jego partnerka i tak planowała kradzież. Była tak blisko… tak blisko celu…
Kobieta ruszyła cichutko, ostrożnie stawiając stopy, jedna za drugą, jedna za drugą, każdy ruch był wykalkulowany i przemyślany do granic możliwości. Nie słychać było odgłosów stąpania, szata nie robiła niepotrzebnego ruchu powietrza, a oddech był cichutki, jakby prawie go nie było. Kiedy amatorka złodziejstwa znalazła się przy torbie, problemem okazały się dłonie, których nie było…
- Ale mój mistrz… on powiedział. - Gamveel, na szczęście dla złotoskórej, nie zdawał sobie sprawy z jej działań tuż za sobą, a Valac wpatrzony w bardkę… najwyraźniej o to nie dbał.
~ Twój mistrz dał ci ten rytuał, obrażający prawdziwe pakty. I powiedział, że przyzwany poprzez niego pomogę. Ale w jakim zakresie i JAK pomogę, to już moja osobista decyzja ludzki robaku.
Dholianka wiedziała, że ma ręce, czuła je na swoim miejscu, ale… cholera jasna, jak trafić niewidzialnymi palcami w przedmiot? No nic to… trzeba było improwizować. Próbować na macanego. Byle ostrożnie i delikatnie opuszkami przesuwać po powierzchni, aż w końcu.
~ MOJEEEE!!!! ~ zakrzyknęła triumfująco łapiąc w garść przedmiot swoich pragnień. ~ Zaraz je schował do tor… eee… ~ No tak. Torby też nie widziała. RĘKAW!
Rękaw był blisko dłoni, wystarczy przesunąć palcami po nadgarstku. Ona to miała głowę! Ha! Na pewno nikt by na jej miejscu nie wpadłby na tak daleko posuniętą improwizację!
~ Ty i twój wybranek winniście opuścić tą komnatę jak najszybciej. Uznaj to za gest kurtuazji wobec tego który was wynajął. ~ Tymczasem Valac wypowiedział się wprost do umysłu Chaai, a następnie zwrócił do samego Gamveela. ~ Przeszukam wzorce w tej komnacie i dam ci znać, jeśli wzorzec księgi której szukasz… znajduje się tutaj.
Kurtyzana ocknęła się nagle, zdając sobie sprawę co wyprawiała. Poczuła, że zaczyna się pocić i drżeć. Pokłoniła się grzecznie istocie, po czym powoli zaczęła wycofywać się do wyjścia.
~ Chyba musimy uciekać ~ odezwała się do Jarvisa, śmiertelnie poważnym tonem.
~ Dobrze… chodźmy ~ odparł jej partner. W między czasie dwie jaszczurze paszcze otworzyły się szeroko, a z każdej wynurzyły się dziesiątki półprzeźroczystych macek. Te zaś zaczęły sięgać po kolei do ksiąg na półkach, wyjmując z każdej księgi jej widmowe odbicie. Następnie taka macka pospiesznie wracała do paszczy i trzymana przez nią widmowa księga była połykana.
Dholianka przyglądała się temu z mieszaniną podziwu i strachu, kiedy jej “zapisany” przyjaciel płonął ogniem nienasycenia. Ferragus mógł poznać jak nienażarta była to bestia, choć na szczęście nie miała takiego wpływu na jego naczynie jak pożądliwy Ranveer.
Kamala starała się jak tylko mogła, by czym prędzej uciec, przy okazji nie dając zdradzić swojej obecności.

Wydostawszy się na korytarz, tylko przez chwilę byli jeszcze niewidzialni. Przywoływacz zaciągnął ukochaną do sali tuż obok, zauważywszy, że wejścia do biblioteki pilnują ochroniarze Gamveela.
- Mamy kłopot. Wzywając Valaca co każdy wieczór, szlachcic może znaleźć drugi egzemplarz przed nami - szepnął cicho.
- Nie, jeśli dziś w nocy znajdziemy drugi tom - odparła w skupieniu tancerka. - Niemniej… ten stwór powiedział mi, że nie zdradzi nas z powodu Miedzianego. Może… może nawet jak znajdzie księgę to się tym nie pochwali? Choć… to chyba zbyt wielkie nadzieje. Ostatecznie pozostanie też walka. Jeśli nie odzyskamy dwóch tomów, to… mamy je zniszczyć. Pamiętasz? - Sundari wyciągnęła z rękawa gogle i przyłożyła je do oczu, przez co wyglądała jak rozespana sówka.
- Pakt to uniemożliwia. To jak z dżinem… może on co prawda próbować kruczków prawnych, ale nie może nie spełnić życzenia. Musi się trzymać litery… - odparł cicho Jarvis i uśmiechając się dodał. - Na szczęście Okruchy takie jak on nie mogą za bardzo wpływać na rzeczywistość bez naczynia, które pośredniczy między nimi a światem… a Gamveel takim nie jest.
- Jarvisie… - Dziewczyna opuściła dłoń z swoimi okularami i popatrzyła uważnie na narzeczonego. - Umiałbyś takiego przywołać? Ja… jestem naczyniem dla Starca to mogłabym być i… może się nadam… no wiesz… szybciej znaleźlibyśmy księgę.
- Nie… to… ja nigdy nawet żadnego nie widziałem. Okruchy są… niemal legendą, a ci którzy umieją nawiązać z nimi pakt, to wyjątkowa rzadkość. One nie są duszami jak Starzec tylko bytami zupełnie wypchniętymi poza prawa jakie obowiązują wieloświat - wytłumaczył szeptem mężczyzna i pogłaskał towarzyszkę po włosach. - Tak jak mówił Valac, to co zrobił Gamveel nie było nawet prawdziwym Paktem.
Chaaya pokiwała głową, trochę zasmucona i zamyślona. Schowała skradzione google do torby i… przypomniała sobie o…
- A jakbyś się spytał o wskazówki, mojego “przyjaciela”... to umiałbyś... przywołać?
- Nie… Paktowanie wymaga specjalnego umysłu - wyjaśnił cicho przywoływacz. - Istoty takie jak Valac nie są tym samym co dusze. Nie wchodzą do głowy, a raczej wykorzystując Paktującego jako bramę dla swoich mocy, obdarzając go nimi. Bardka nadęła policzki jak chomik, ni to zawiedziona, ni rozzłoszczona.
- No trudno… przygotuj się, że dzisiaj nie śpisz. Mamy znaleźć tę księgę pierwsi.
- Dobrze… miejmy nadzieję, że nasz szlachcic nie jest pracowity.- odparł czarownik zerkając na korytarz. Z komnaty w której był Gamveel dochodziły przekleństwa. Najwyraźniej Valac nie znalazł drugiego egzemplarza zagadek.
- Pomyślmy metodycznie. Gdybyś ty chciała ukryć księgę, to pośród jakiego rodzaju woluminów byś ją ukryła? - zapytał Jarvis cicho. - Bo te komnaty są podzielone tematycznie. Ta w której ja pracowałem zawierała głównie księgi i zwoje dotyczące teorii planarnych i opisy zaświatów.
Złotoskóra nie odpowiedziała, tylko pociągnęła ukochanego w głąb sali, by ukryć się za regałami. Usiadła na ziemi i wyciągnęła z torby dziennik, pióro i tusz.
- Książka jest pełna zagadek… - szeptała pod nosem kreśląc prowizoryczną mapkę całej budowli, gdzie podpisała pokój w którym czytała o kulturze elfów, pokój w którym studiował kochanek, pokój w którym znalazła pierwszy tom i pokój sprawdzony przez arystokratę. - Zagadki mogą być szyfrem do czegoś… magicznego, bo szczerze wątpię by wysyłano maga po mapę skarbów, czy po szarady dla ekscentryków, a więc… wybrałabym dział, który jest dość często odwiedzany, ale nudny w całej okazałości. Byłoby to raczej miejsce do którego idzie się po coś z góry wybranego i wiadomego, że będzie tam gdzie jest, a nie przechadza się po regałach i szuka w natchnieniu, że się to znajdzie. Zapisy prawa? Rachunki? Archiwum edyktów królewskich? Wielu urzędników może tam zaglądać. Nikt jednak nie czyta tych książek dla rozrywki, wszyscy wchodzą i wychodzą, zabierając jeden konkretny tom, który jest im potrzebny, a więc nie zauważają, że jakaś książka przybyła. Nie interesują się tym. To nie jest tytuł po który przyszli.
- I jeśli taki elf znalazł go uznał zapewne, że ktoś umieścił tam ten tom przez pomyłkę. A przecież ważny urzędnik nie będzie łaził do bibliotekarza z tak trywialną sprawą jak książka umieszczona nie w tym dziale co trzeba - zamyślił się przywoływacz.
- Wracamy! - wrzask szlachcica potwierdził przypuszczenia Chaai i nadzieje Jarvisa. Gamveel nie lubił się przepracowywać. Kobieta wstrzymała oddech, kiedy czarodziej przechodził koło ich sali, niepewnie wpatrując się w regał za którym się skryli.
- Niestety nie wiem jakie książki były w tamtym pokoju… muszę pójść i sprawdzić. Czy Gozreh umie czytać? Dzięki niemu moglibyśmy sprawdzać trzy pokoje na raz.
- Gozreh… użyłem więzi z Godivą by go jej zostawić. Chciała go używać jako posłańca do swoich miłosnych liścików. Natomiast… te komnaty były kiedyś podpisane. Zapewne nazwami działów. Co prawda napisy, które były używane w świetle dnia się starły z czasem, ale elfy widzą dobrze w słabym świetle… a napisy przeznaczone na noc pozostały. Mając okulary na nosie mogę je przepisać… a ty odczytasz je za pomocą tych okularów sowiej mądrości. Co ty na taki plan? - zaproponował jej kochanek.
Kamala była wściekła, że czarownik świadomie pozbył się pomocnika, który, jak widać, teraz bardzo by się przydał. Milczała jednak jak zaklęta, bo wiedziała, że jeśli się odezwie to krzykiem i to razem z rękoczynami. Wręczyła dziennik z piórem i zaczęła grzebać w torbie, by wyciągnąć skrzynkę na Gulę, by pójść na stronę.

Mężczyzna zaś zaczął odczytywać pierwszą z nazw, zapisując nazwę powoli i starannie. Bo elfie pismo było pełne zawijasów. Potem kolejne i kolejne i kolejne. Szlachcic i jego dwóch pomagierów wyszło z biblioteki, zapewne po to Gamveel mógł wypocząć przed kolejnym dniem. Kiedy Sundari się oporządziła, przygotowała google oraz świecący kamień ioun, który wypuszczony z dłoni, swobodnie orbitował wokół jej głowy. Następnie wyszła przypatrywać się działaniom narzeczonego.
W międzyczasie jej wybranek zdążył przepisać kilka długich nazw, które przyuważył.
- No to mamy nazwy z sześciu pobliskich komnat - powiedział cicho.
- Dopiero? - Zdziwiła się panna, zaglądając ciekawsko do zeszytu. - Wiesz co? Zmiana planów, nie zapisuj elfich nazw, tylko od razu je odczytuj. Mam tu różdżkę rozumienia języków, chyba ma jeszcze w sobie ładunki.
- W sumie… masz rację - zgodził się nią przywoływacz i wykorzystał różdżkę. - Aaa… to będzie ta.
Wskazał wejście do komnaty nieco na lewo od nich. - Kodeksy praw i archiwum.

~ Oczywiście, że mam rację ~ pomyślała dumnie tancerka. ~ Ja zawsze mam rację!
Nie powiedziała tego na głos, bo w sumie… wypadałoby znaleźć drugą księgę, by do końca swoich dni pławić się w chwale jak prawdziwy smok, którym była. Bez słów ruszyła w wyznaczonym kierunku. Zabawa… dopiero się zaczynała.
“O nie… znowu będziemy czytać?” Przeraziła się Seesha, a Deewani zamiauczała cierpiętniczo.

Na szczęście czytanie nie było już koniecznością. Bardka miała jeden egzemplarz więc logicznym było rozpocząć przeszukiwanie od znalezienia wszystkich książek z identyczną okładką. To powinno być łatwe w teorii. W praktyce jednakże elfy były rozwiniętą cywilizacją i w związku tym wyprodukowały mnóstwo praw i nakazów wypełniających obecnie półki. Znalezienie jednej książki pośród wielu tomów było naprawdę ciężką i nudną harówką. Ale udało się,
- Znalazłem… - zakomunikował Jarvis po kilku godzinach wspólnego wyrzucania na podłogę kolejnych nudnych traktatów prawnych.
- A NIE MÓWIŁAM! - krzyknęła w glorii i jakby bez cienia znużenia, wypadająca zza regałów dziewczyna. Szybko podeszła do partnera i zabrała mu tom, by go pospiesznie przejrzeć. Księga miała ten sam tytuł i te same zagadki, ale coś było nie tak. Coś się nie zgadzało. Dopiero obejrzenie obu ksiąg obok siebie pozwoliło kurtyzanie stwierdzić co było nie tak. Ilustracje, część z nich różniła się detalami w obu egzemplarzach. To było takie fascynujące i ciekawe i niesamowite i kuszące i w ogóle złotoskóra bardzo chciała złamać szyfr skrywający jakąś wielowiekową, mroczną, sekretną i na pewno bardzo wstydliwą tajemnicę… tylko…
- A gdzie pyrausta? - spytała mimochodem, wyrzucając z torby całą jej zawartość. Przywoływacz ze zgrozą odkrył, że Gula nie był schowany w szkatułce. Chaaya jednak zaraz poczęła na powrót pakować bagaż, umieszczając oba tomy zagadek na samym dnie, później przykryła je starannie zakrytym daemonem, a później poleciały na to wszystkie magiczne przedmioty, mikstury, zwoje i… czy to była biżuteria? Na sam wierzch położyła skrzynkę w której wyraźnie coś było.
- Nie była z tobą przypadkiem? - zapytał cicho Jarvis uznając, że na razie nie ma co poruszać kwestii Guli poza jego schowkiem.
- No… była, ale później zaczęłam czytać i… ocknęłam się przykryta i ze strawą na stole, więc myślałam, że poleciała do ciebie, albo gdzieś lata i szuka?
Dholianka zachowała dziennik z piórkiem, by później trochę w nim popisać o przygodach.
- Nie poleciała za mną. A gdy ja podałem ci posiłek, było jeszcze dość widno. - Zamyślił się przywoływacz drapiąc po podbródku. - Ostatnio ją widziałem przy tobie, w komnacie której zbiory badałaś. Tawaif ruszyła do sali w której studiowała. Skoro smoczek tam był… i ona tam była… ale nie było jej kiedy ona się “obudziła”... to może przygniotła ją jakaś książka, lub zaklinowała się w jakiejś dziurze?
- Smoczkuuu??!! Jesteś tu? - zawołała w drakonicznym, nieco zmartwiona.
Kupka papierów poruszyła się i wyjrzał z niej ciekawski łepek. Jaszczurka ziewnęła i powoli wygrzebała się z gniazda, które zrobiła sobie ze starożytnej, elfiej poezji.
- Ty mały leniu! Byłeś tu przez cały czas?! - uniosła się bardka, uśmiechając się z ulgą i och… już czuła łzy w oczach, bo stworek był taki słodkiii. - Znaleźliśmy je - odparła ciszej, wyciągając dłoń, by gadzinka się na nią wspięła.
Pyraustra wpierw była oburzona tym, że ją Chaaya o lenistwo posądziła, wzleciała w górę na swoich owadzich skrzydełkach i syczała z wyrzutem. Wszak ona tu była od pilnowania bardki… niemniej usłyszawszy dobrą nowinę, zadowolona usiadła na ramieniu tancerki.
- A teraz ty mała kulko słodyczy… jeśli nie chcesz bym wygadała twojemu panu jak poszłaś spać i w niczym się nie przydałaś, będziesz się dawać głaskać, całować, tulić i drapać pod pyszczkiem do końca tej wyprawy - wysyczała groźna chochliczka z szerokim uśmiechem, świecąc wielkimi oczami w ciemnościach.
Gadzinka nastroszyła się i syknęła gniewnie dając znać, że nie da się szantażować. W końcu była dumnym smokiem.
- Chodźmy stąd Kamalo. Musimy prześlizgnąć się do namiotu i położyć spać niezauważeni - rzekł Jarvis przy drzwiach. - Nie dajmy nadzorcy wyprawy powodów do podejrzeń.
- Nie sssycz na mnie ty mały syku! Znalazłam obie księgi! Obie w ciągu jednego dnia, pół nawet! A ty co wtedy robiłaś, no cooo? - Dziewczyna capła chudziutki ogon, ale na dźwięk głosu narzeczonego, od razu złagodniała i niczym aniołek uśmiechnęła się do niego, podchodząc i wtulając się w jego ramiona.
Pyrausta wypiszczała całą litanię dźwięków, których Sundari nie rozumiała, a magik przycisnął drapieżnie dziewczynę do swojego ciała.
- Będę cię dziś mocno tulił, żebyś przypadkiem znów mi nie znikła - zamruczał.
- Tylko daj mi się wyspać, przez spanie na marmurze wszystko mnie boli - odparła mu spolegliwie, rada z tej bliskości.
- Sam też jestem bardzo zmęczony. A choć nie wątpię, że potrafiłabyś mnie zmienić dziką bestię spragnioną twoich względów, to obawiam się że nie starczyłoby mi pary na długo - stwierdził cicho czarownik cmokając czoło kochanki.
- Nie martw się. Dziś słodkie lenistwo i błogi sen. Nasza misja wykonana, teraz tylko zebrać książki na sprzedaż i możemy wracać do domu. - Chaaya stanęła na palcach i oddała pocałunek, muskając męską brodę. - Chodźmy, bo jutro nie wstaniemy i Axa znowu będzie mieć problemy.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 15-11-2019, 21:14   #269
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
To była… dobra noc. Wtulona w kochanka Chaaya mogła wreszcie wypocząć po obfitym w wydarzenia wieczorze, który bardzo się przeciągnął. Noc, która przeciągnęła się w bardzo późny poranek, bo nikt ich nie próbował budzić.
Gdy jednak tancerka się już ocknęła, zwróciła uwagę na jeden niepokojący aspekt otoczenia. Było cicho. Co prawda słyszała odgłosy przyrody, ale niezbyt wiele odgłosów ludzi. Jakby obóz się wyludnił. Kiedy już wyjrzała z namiotu, przekonała się, że tak właśnie było.
Spora część pracowników Axamandera znikła. Nie było też samego rogacza i druida. Nie było też szlachcica wraz jego ochroniarzami.
Ze znanych, przez bardkę, z imienia osób, pozostała jedynie siedząca przy wygasłym ognisku Sharima, pijąca jakiś trunek z manierki, podczas notowania czegoś w niedużym notatniku w skórzanej okładce. Dholianka ponownie schowała się w legowisku, by w pośpiechu się ubrać, uzbroić i… zabrać cenną torbę. Zacmokała na smoczka, by dać mu znać, że ma iść razem z nią, po czym wyczołgała się na łono natury.
- Dzieeeń… dobry? - spytała niepewnie, przyglądając się pozostałym namiotom.
- Przynajmniej dla niektórych, zapewne. - Zaśmiała się nieco ironicznie złodziejka i podsunęła manierkę tawaif w ramach propozycji napicia się. - Długo spałaś.
- Dziękuję - odparła Kamala, kręcąc charakterystycznie głową, ni to potakując, ni przecząc. Nie wyciągnęła jednak ręki po napitek, więc chyba oznaczało, że się nie napije. - Siedziałam do późna w książkach, chciałam nadrobić wczorajszy poranek i południe… Czy… - Tu rozejrzała się niepewnie, po czym ziewnęła cicho, zakrywając dłonią usta. - Mam się czymś martwić, czy mogę iść dalej czytać?
- Trudno powiedzieć. Elfy… cóż… Axamander i druid poszli z nimi negocjować. Elfy nie chcą nas tu, ale nie wiem czemu. Choć… domyślam się. Tam jest… - Wskazała na wrota biblioteki. - …przejście planarne. Znalazłam portal, ale ciii… - Przyłożyła palec do ust. - ...wiesz o tym ty, Fealsenor i Axamander.
Sundari powiodła spojrzeniem w kierunku wejścia, zamyśliła się nieco po czym owe myśli skwitowała westchnieniem. - Wolałabym o tym nie wiedzieć - stwierdziła dość obojętnie na taką rewelację. - W razie co będę w środku czytać, jeśli Axamander będzie potrzebował dyplomaty z prawdziwego zdarzenia… to tam są drzwi. - Kiwnęła głową w kierunku biblioteki, po czym lekko się ukłoniła z zamiarem odejścia.
- Dam mu znać - odparła przyjaźnie Sharima, wracając do pisania czegoś w notatniku.

Złotoskóra pognała do “swojej” czytelni, by nacieszyć się słońcem. Następnie poukładała i posegregowała księgi, które nie nadawały się na sprzedaż, zostawiając na biurku tylko te cenne. Następnie wyruszyła na poszukiwania tomów, które porzuciła na ziemi wczorajszego dnia, przy okazji sprawdzając miejsce w którym przywołany był… kim on właściwie był… demonem? Trochę wyglądał jak taki…
W tym wszystkim przeszkadzały jej hałasy z innych komnat. Jak się okazało, Gamveel zebrał tylu pomocników ile mógł, by przetrząsnąć jak najwięcej sal w jak najszybszym czasie. Sądząc po wrzaskach i przekleństwach, bogacz nie był w dobrym humorze. Pewnie “zgubienie” magicznych gogli, miało w tym swój udział, a może bogacz już przewidywał, że nie dostaną pozwolenia na dłuższy tu pobyt?
- CO TY WYPRAWIASZ?! - Krzyknęła Ada na cały budynek, szalejąc jak burza od jednego do drugiego pomieszczenia, aż w końcu nie znalazła sprawcy, który może zaraz zostać ofiarą.
- Czyś ty się z dupą na rozum zamienił? JESTEŚ W BIBLIOTECE! Nawet krowa ma więcej taktu od ciebie ty… ty… czym ty właściwie jesteś? Uczniem ulicznego kuglarza?!
- Zważ na swoje słowa najemna dziewko. Nie płacimy ci za mielenie jęzorem, tylko za wyszukiwanie ksiąg, więc zajmij się swoją robotą - odparł mag nie mający obecnie ni trochę cierpliwości. Dwaj jego pomagierzy tylko czekali na polecenie, by pyskatą tancerkę obezwładnić.
- O nieee kochaniutki - wysyczała wściekle dziewczyna, świdrując go spojrzeniem, które teraz nie miało w sobie ni cienia łagodnej łani. - Może i się w burdelu wychowałeś, ale życia to ciebie nie nauczyło. Natychmiast masz mi tu posprzątać! TY! Zrozumiałeś? Nędzny szlachciuchu, nie będziesz cudzymi rękoma niszczyć dobytku kulturowego!
- Pies trącał tę “kulturę” - burknął szlachcic unosząc się dumą. - Łaskawie zabieramy to co warte uwagi. A reszta.. równie dobrze może pójść na podpałkę.
W kurtyzanie zawrzał gniew, dzika bestia napędzana wściekłością Ady, odwagą i lekkomyślością Deewani, oraz bliżej nie określoną złośliwością.
- Pies to ciebie zaraz może wyruchać bezwartościowy czarusiu bez pogłosu u podwładnych… Zobaczymy czy jesteś taki mocny, kiedy będziesz musiał zawalczyć.

“Dawaj go! Dawaj! ADAAAA TOOO ZAGŁADAAAA” Piszczała podniecona chłopczyca, nie wiadomo skąd i nie wiadomo kiedy pojawiając się obok czerwonołuskiego gada. “Patrz Staruszku, paaaatrz!!! Jesteśmy jak smoook! A nasze leże jest usypane z książek!” Paplała śmiejąc się jak szalona, tuląc się do Antycznego jak do przytulanki.

- Nie jesteś nawet warta mej uwagi - prychnął arystokrata cofając się przed dziewczyną, co można było uznać za dowód jego tchórzostwa. Niemniej…
atak nastąpił znienacka, choć oczywiście tancerka się go spodziewała. Jedno uderzenie w kolano za pomocą pałki i drugie w kark za pomocą mieszka wypełnionego kamyczkami… na moment tawaif pociemniało w oczach, choć oba ciosy bardziej bolały niż krzywdziły. Chaaya zaśmiała się opętańczo i zaczęła śpiewać, rzucając się do przodu by zrobić przewrót na rękach i uciec z zasięgu ochrony. Cudem udało się jej uniknąć kolejnych ciosów mających ją ogłuszyć.
Doskoczyła do szlachcica, który cofnął się od niej wrzeszcząc - za co ja wam, bagienne wrzody, płacę?!
Tymczasem reszta obecnych tu ludzi przyglądała się temu w zaskoczeniu. Najemnicy ruszyli ku Chaai, by znów ją oflankować i ułatwić sobie zadanie. Nadal uzbrojeni jedynie w mieszek i pałkę, co by nie zrobić bardce większej krzywdy niż pozbawienie przytomności. Dholianka jednak planowała iść na całego i nie bawić się w półśrodki. Dzięki pieśni rozpostarła w pomieszczeniu potworną mgłę.

To był atak paniki na olbrzymią skalę… jęczące duchy ukryte w oparze rozprzestrzeniającym się od centrum, którym była kobieta, sprawiły, że przeszukujący półki tragarze od razu dali dyla. Mgła pochłonęła trójkę przeciwników Kamali, a wtedy rozległ się babski wrzask, acz to nie Sundari krzyczała (a wśród najętych pracowników były tylko trzy kobiety, kucharka, tawaif oczywiście i Sharima), z których tylko tancerka była tu obecna, więc kto krzyczał?

“IIIIIIII STARUSZKUUUU!!! Czy ty to słyszysz? Czy ty to widzisz? BOJĄ SIĘ! MNIE! MNIE SIĘ BOJĄ!” Deewani wydzierała się jak w ukropie, ciągając się za warkocze. “MNIEEE!! POTĘŻNEJ SMOCZYCY! AHAHAHAAAA…” Pławiła się w swojej glorii i chwale kraśniejąc na buzi jakby od kilku godzin mocno popijała.
“Jakie mnie?!” obruszyła się Ada, która była prowodyrką całego zdarzenia. TO ONA STANĘŁA W OBRONIE WIEDZY i… to ona powinna zbierać laury, choć nie chciała się do tego przyznać! Łobuzica łaskawie się zreflektowała.
“Staaaarczęęę… czy jesteś z NAS dumny? Z twojej wspaniałej, czerwonej, niepokonanej smoczycy?”
~ Tak. Tak. Pokazałaś im smoczy strach, co oczywiście jest dowodem twojej smoczej natury. ~ To kadzenie wcale nie było dowodem na to, iż Ferragus miał słabość do swojej gospodyni i jej mentalnych odbić. Nic z tych rzeczy, to był taktyczny wybieg… a przynajmniej sam smok tak sobie to tłumaczył.
“Tylko kto to tak strasznie krzyczy?” zapytała bojaźliwie Nimfetka, co tylko poirytowało chłopczycę, która zaczęła syczeć i strzykać jadem.
“No jak to kto?! TY! I ten czarurś laluś co nie ma… eeee… no jajuś.”

Po chwili wrzeszcząc jak panienka na widok “smoczego atrybutu” u kochanka, Gamveel uciekł w panice z komnaty, aż się za nim kurzyło.
- Co teraz robimy? - odezwał się jeden męski głos do drugiego, gdy obie cieniste sylwetki próbowały we mgle zajść złotoskórą z obu stron.
- Kazał obić do nieprzytomności, więc obić trzeba.
- No, ale sam zwiał, a takie obicie już i tak niepotrzebne.
- No niby nie, ale rozkaz to ro…
- Ale co to da w tej chwili? Szefu uciekł, a nawet jak ją spierzemy to tylko narazimy się na gniew jej, jej chłopaka i tego rogacza co wodził za nią cielęcymi oczami wczoraj i przedwczoraj.
- Nooo… - Bardka nie wiedziała, czy dobrym pomysłem było się teraz odzywać. Niemniej nie chciała znowu oberwać, bo i nie ochrona była jej celem, co ten zaprzany czarokleta bez talentu i mocy.
- Mooożecie powiedzieć, że to zrobiliście... a ja przytaknę. Nikogo tu nie ma… a ja i tak muszę tu posprzątać, więc długo nie będę wychodzić… - zaproponowała z niepewnością, starając się oddalić od zagrożenia i pod ścianą przemknąć do wyjścia.
- Dobra… zresztą i tak musimy go odnaleźć - stwierdził jeden z nich. - Jeszcze w panice pobiegnie na bagna i będziemy musieli go szukać.
- A jak zginie to już będzie… kiepsko, bo odbije się na naszej reputacji - zadecydował i drugi. Oba męskie cienie się odprężyły, gdy jeden rzekł. - Rozejm, przynajmniej na jakiś czas.
- Hai, hai… - przytaknęła Kamala, która nie chciała się już kłócić, po czym chowając się za regałem przeczekała mgłę.

“Wcale nie kazał nas zaatakować, no chyba, że telepatycznie a wątpię by to potrafił” fuknęła Ada, wciąż gniewna. “I tyle gadał i gadał a ostatecznie uciekł z piskiem… biali mężczyźni nie mają w ogóle za grosz honoru!”
“Może dlatego, że nikt normalny nie narażałby się dla książek” mruknęła Jodha, cicho się śmiejąc. “Ada to zagłada? W życiu nie słyszałam głupszego okrzyku bojowego.”
Deewani zaśmiała się w głos, trzymając Ferragusa za pysk i zwisając mu pod brodą jak fikuśna bródka. “Nie umiem rymować… a zresztą Ada to takie głupie imię!”
“Pfi!” oburzyła się okularnica, postanawiając ignorować niedouczony plebs o humorze bez polotu.
~ Ada to ładne imię… ~ wtrącił przymilnie Starzec, a wszystkie one wyczuły zbliżającego się czarownika, martwiącego o narzeczoną.
“Nie prawda!” obruszyła się chłopczyca odbijając się stópkami od gardła smoka, tak, że cały łeb mu się bujał. “To takie głupie dziewczęce imię! Nie wartę smoka!”
“A Szalona to już jest warte smoka?” zapytała Umrao, jak gdyby tak nigdy nic… ale fajnie by było rozpętać jakąś krwawą wojnę.
~ Smoki mają wiele imion. A zwłaszcza jak się jest pompatycznym Złotym Smokiem to ma się ich całą litanię! ~ uprzejmie wyjaśnił Ferragus i łaskawie dodał. ~ Ja miałem na przykład…. Czerwona Zaraza Złotych Piasku Ulutharu, Plugawy Rzeźnik, czy też Ognistod...eem… jak to było. A tak Ognistodający.
“Plugawy Rzeźniiiik…” Deewani bardzo spodobało się to imię. Niestety Ada jak umilkła tak milczała, najwyraźniej gardząc w tej chwili każdym kto zadawał się z łobuzicą.
“A czy czerwona zaraza to nie była przypadkiem taka choroba?” spytała Kismis, która jak wilk wyniuchała intrygę Pasji, która zamruczała w śmiechu.
“A i owszem… to ta krwawa sraczka na którą umierają biali…”
~ To po mnie… zainspirowałem pewnego czarownika eksperymentującego z Planem Zielonego Piekła - to jest tam, gdzie negatywna energia przenika plan roślin czy jakoś taak… aaarch… niech wam wasz amant tłumaczy. W każdym razie, sprowadził tą chorobę, by rzucić ją na mnie… ale okazałem się odporny i tylko ją rozniosłem… nim na mnie wygasła ~ rzekł z lubością antyczny smok wspominając stare triumfy. ~ Lub coś w tym stylu. Mało zwracam uwagi na robactwo próbujące mnie kąsać.
“Eee… fuj” Chłopczyca odkleiła się od swojego pupila, ale zaraz zaklaskała w dłonie i wykrzyczała “jakie to fajne!”
Nie wszystkie maski podzielały jej zdanie, choć coraz więcej było chętnych do pogawędki. Jodha zaśmiała się jak psotliwy chochliczek i zaczęła dywagować.
“A wiecie? Jak tak Staruszek się przedstawiał to przy tym ostatnim imieniu myślałam, że powie Ognistodupiec hihi, śmiesznie no nie?”
~ Tak tak. Bardzo śmieszne ~ zgodził się z nią skrzydlaty, aż bez entuzjazmu. ~ Aczkolwiek to oczywiste, że takim mianem nikt by nie śmiał mnie określić.
Panny zachichotały wyraźnie rozbawione, albo nieco zawstydzone.
“A jeśli ktoś cię nie lubił?” ciągnęła emanacja, której sedna istnienia, Ferragus nie do końca potrafił pojąć.
~ To trzymał język za zębami, lub kończył jako poczerniała czaszka ~ odparł butnie, ale i wymijająco jaszczur.

Tymczasem do komnaty wkroczył Jarvis z pistoletem w dłoni i rozglądał się po niej.
- Kamalo… wszystko w porządku? Nie zrobili ci nic? - zapytał cicho zmartwionym głosem. Jodha natychmiast skorzystała z okazji, wyprzedzając wszystkie siostry. Sundari wyjrzała zza regału i pociągnęła nosem.
- Uderzyli mnie… dwa razy - poskarżyła się z dziecięcą miną upartego osiołka.

“Ihihihi!” Deewani z podniecenia pociągnęła się za włosy. Cała sytuacja bardzo jej się podobała, najwyraźniej lubując się w zagmatwaniu, kłopotach i niedopowiedzeniach prowadzących do czczych awantur.

- Ale ja im oddałam z nawiązką - dodała uśmiechając się jak wredny chochlik - i wszyyyscy ci o tym potwierdząąą.
- W to akurat nie wątpię… ten kupiec wybiegł z biblioteki jakby go ścigała cała armia nieumarłych. - potwierdził Jarvis tuląc czule owego chochlika do siebie. - Może w nocy…. jak będą spać przywołam małą armię robactwa by ich pokąsały. Nie powinniśmy otwarcie wchodzić w konflikt z pracodawcą… a i… pewnie już wiesz o elfach?
Kobieta napuszyła się jak zadowolona z siebie pawiczka, przez co nie była tak czuła jak zazwyczaj. Chwilę dała się potrzymać w ramionach, ale zaraz zaczęła się wiercić i odpychać.
- Potrafiłbyś przywołać jakieś pluskwy? Albo pijawki? Albo o… komary!

“TAAAK! Komary, komary, komary!” entuzjazmowała się łobuzica, podskakując jak pajacyk.
“Tak nie wolnooo! To niesprawiedliweee!” Nimfetka zakrzyknęła w grozie, nie potrafiąc przyjąć tak bezdusznej okutności jak przywołanie chmary robaków na śpiących mężczyzn. “Baaabciuuu! Powiedz im, że to niesprawiedliweee!” Zaczęła szlochać, jakby świat co najmniej zaraz miał się skończyć. Wspomnienie babki jedynie przewróciło oczami, zacmokało w zdegustowaniu i burknęło “a dajcie wy mi święty spokój!”. Tyle wystarczyło by krucha dziewuszka wybuchła łzawym tsunami, nikt się jednak nie bardzo tym przejął.
Poza smokiem, który znów pod kocią postacią próbował przeciągnąć Nimfetką na czerwoną stronę mocy, przybierając kocią postać.
~ No już już… nie masz co rozpaczać. Przytul kotka. A tamtymi się nie przejmuj. To twarde chłopy. Parę komarów ich nie zabije. Ot będą mieli jedną ciekawą noc.
Maska przerwała swój potop i w milczeniu… oceniała kocie walory kotka. Najwyraźniej musiał on spełniać najwyższe standardy kotkowatości, czyli być malutki, puchaty, delikatny, nieporadny i słodki. Bez skrzydeł, bez strasznych oczu, bez kłów, pazurów, rogów i innych strasznych dodatków po których mogą się śnić tylko koszmary!
Co było trudne do spełnienia dla smoka, mimo że dzięki więzi z nią, znał jej wymagania.
Ferragus przełknął wiele swej dumy, stając się ogniście rudym kotem i mrucząc. ~ To moja granica, bardziej już nie mogę.
Poświęcenie jakiego musiał dokonać w końcu się opłaciło. Nimfiątko wyklarowało się z odmętów umysłu i pochwyciło puchate stworzenie, wtulając weń buźkę.
“Kotek!” zawołała radośnie, po czym… wróciła do swojego płaczu, choć tym razem, ów płacz tłumiony był przez jedwabiście miękkie futro rudzielca.
~ No już, już… nie ma powodu do płaczu… jestem mięciutki i stworzony do pieszczenia i kochania i do tego wszystkiego co paskudy doprowadza do szewskiej pasji, gdy się rzucą na nie małe samiczki ludzi ~ odparł przymilnie “Kotek” zakładając łapkę na łapkę i stoicko przygotowując się na “tortury”.
“Cifo pfujesz mi wizje!” burknęła dziewczynka, która jednak potrzebowała niejakiego skupienia, by utrzymywać swój mistrzowski niekończący się płacz, który teraz… cholera nie chciał już płynąć.
~ Ha ha ha… taki mój plan był od początku. Podziwiaj Czar… Czerwonego Manipulatora, arcymistrza knowań ~ odmiauknął Starzec i pomruczał już w kocim języku. Nimfetka pacła go łeb… a raczej strzeliła z piąstki z zadziwiającą siłą w rączce. Od płaczu i złości zrobiła się czerwoniutka jak wiśnia.
“Baaabciuuuu, zaczeeeekaj naaaa mnieeeee!!!”
Maska z płaczem pobiegła do klącej pod nosem opiekunki. Tyle było z planu smoka.

- Sharima powiedziała, że elfy nas tu nie chcą i podejrzewa, że nie chcą nas tu bo… jest tu jakiś portal do innego wymiaru. Ja myślę jednak, że bardzo dobrze wiedzą, czego tu szukamy i kim jest ten arystokrata… - Tancerka odparła już całkiem poważnie, a nawet… wyglądała jakby na taką… nieco zadumaną? Może natchnioną jakimiś myślami?
- Tego nie wiem. Aczkolwiek jeśli chcesz, możesz sama się przekonać. Axamander sprowadził ich wysłannika wraz Faelsenorem. Elf zgodził się pod jednym warunkiem… że nikt nie będzie w jego obecności używał plugawej magii… czymkolwiek ona jest. Najlepiej w ogóle nie czarować - wyjaśnił mężczyzna głaszcząc kochankę po włosach.
- Ha! Miałam rację, ech to zaczyna być nudne - stwierdziła Dholianka pod nosem sama do siebie, po czym nagle ją olśniło. - Elf? Tuuu? - Ocho… czy ten błysk w oczach ma oznaczać nową porcję kłopotów? - A przystojnyyy?Muszę go zobaczyć… ale… ale… muszę też czytać. Och co robić co robić?
- Księgi i tak zabierzemy ze sobą - westchnął Jarvis i spytał z nutką zazdrości w głosie. - A czemu pytałaś o to czy przystojny?
- Hę hę hę. - Tawaif zakryła uśmieszek za dłonią. - No przecież brzydkiego szkoda oglądać… ale jeśli jest z niego sssmakowity kąsssek, to czemu by nie? Muszę sobie jakoś zrewanżować tego łupnia w głowę.
- Ach tak… - Zaborcze dłonie czarownika chwyciły za pośladki tancerki, spragnione i stęsknione usta przycisnęły się do jej warg. Ileż to czasu minęło gdy całował ją tak… zachłannie i namiętnie? - ...to ja zaraz ci go zrewanżuję.
Chaaya jednak była niespokojna. Zaczęła się wiercić i wyrywać, uciekając wzrokiem na półki.
- Jarrrvisie… - szepnęła speszona. - Muszę iść czytać książki…
- Tęskniłem… bardzo… - Teraz to usta przywoływacza wodzić poczęły po szyi. Delikatnie w porównaniu z palcami chcącymi jakby rozerwać materiał na pośladkach kochanki.
- Przecież jestem tu cały czas… no… może z przerwami. - Kurtyzana wiła się jak kobra, chcąc wyślizgnąć się z pułapki. - Nie tu… to… to nie profesjonalne…
- A czemu miałbym się przejmować profesjonalizmem skoro misja może się przedwcześnie skończyć? - zamruczał lubieżnie mężczyzna tym razem całując ucho wybranki. Trzymał ją mocno i szeptał. - Wiesz dobrze jak bardzo cię pragnę.
Oj wiedziała, bardzo dobrze to wiedziała, no ale przecież… nie mogła. Nie dziś i nie jutro… mooooże pojutrze. Bogowie… nie znosiła odmawiać narzeczonemu i czuła się potwornie kłamiąc, więc co teraz… powiedzieć mu? NIE! NIE MOŻE! To zabronione! To straszne! To okropne! A więc… co teraz? Uderzyć go i uciec? Odepchnąć i powiedzieć, że go nie chce? Przecież go chce?! Powie mu! Musi!
Nieee o booogooowie… zapadnie się pod ziemię, spali ze wstydu, a Jarvis już nigdy nie spojrzy na nią z namiętnością! Świat się zawali! Ona umrze! On odejdzie! Albo… albo… ognista kula uderzy w las i spali ich wszystkich w potwornym pożarze, a ich dusze, niezłączone shadi nie będą wstanie móc się odnaleźć w kolejnym wcieleniu!!!
Złotoskóra zajęczała jak przyduszona myszka, starając się powstrzymać wielkie łzy, które napłynęły jej do oczu.
Śmierć. Pożoga. Bezsens. Wojna… to teraz widziała oczami wyobraźni.
- Hej ! Gdzie jesteście! - Sharima… niczym anielska posłanka Złotoskrzydłej Sarasvati przybyła tawaif z pomocą. Jarvis oderwał się od kochanki z wyraźną niechęcią i westchnął. - Chyba przyszła po nas, bo nikogo innego tu nie ma. Pewnie z powodu elfów. Zdaje sie, że wspomniałaś jej, że mogłabyś pomóc przy negocjacjach.
Kamala otarła szybko twarz i poprawiła swoje odzienie, wygładzając zmarszczki na spódnicy.
- Tak… - wychrypiała cicho z równą cichością prubójąc odchrząknąć. - No wiesz… mam trochę w tym praktyki, a to miejsce jest takie wspaniałe… szkoda by było je opuścić…
- Jeśli zamierzasz…. zamierzacie pomóc - poprawiła się złodziejka wchodząc do komnaty i widząc oboje. - To jest okazja. Axamander kazał mi was odszukać.
Sundari przybrała na twarzy neutralną maskę. Poprawiła pasek torby i schowała ręce za sobą.
- No to prowadź… proszę. Zobaczymy co mi się uda ugrać.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 18-11-2019, 16:19   #270
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Elf…
Przyciągał on uwagę wszystkich, bowiem prawda była taka, że mało kto miał okazję zobaczyć prawdziwego elfa na własne oczy. Pomimo, że żyło ich całkiem sporo w okolicy, to większość mieszkańców La Rasquelle znało elfy z wizji, które pojawiały się, od czasu, do czasu w różnych miejscach. Co innego na żywo, jednakże...
Można to było uznać za rozczarowujące doświadczenie, gdyż żywy elf nie był, ani tak bogato ubrany, ani tak idealnie piękny, ani tak dostojny jak te z wizji przeszłości. Choć nadal nadnaturalnie gibki i dość szczupły… elf wydawał się być bardziej umięśniony i mało subtelny w urodzie - przyziemny. Niemniej nadal był to członek starożytnej rasy, która władała kiedyś wielkim imperium. Było to widać w jego sylwetce i spojrzeniu, a choć jego strój był zgrzebny w porównaniu z kreacjami przodków to ciężko go było uznać za dzikusa.
Stał przy nim tylko Fealsenor… Axamandera nigdzie nie było widać, jak i samego szlachcica, plus jego dwóch osiłków.

W kobiecie z pustyni, która o szpiczastouchych istotach mogła jedynie czytać w starych traktatach… w kobiecie z pustyni, która do niedawna myślała, że cała antyczna rasa wyginęła i która mało nie zemdlała, widząc dalekie sylwetki przebiegających w lesie, myśląc sobie wtedy “Chcę urodzić im córkę”, w kobiecie z pustyni... wybuchła prawdziwa burza piaskowa.
Drobne ziarenka kwarcu i piaskowca hulały w wielkiej chmurze, parząc i przysypując wszystko na swojej drodze.
“OOO RAAANYYY!!! ELF! ELF! PRAWDZIWY EELF!” Deewani darła się, jak głuszec, na całe gardło, szarpiąc swoje warkocze i mało ich nie wyrywając razem ze skalpem. “CHCE MIEĆ TAKIEGO NA CHOWAŃCA!”
“Och, och, och… patrzcie jakie ma bary i te długie skołtunione włosy, ach!!! Prawdziwy mężczyznaaaa” jęczała tęsknie Umrao.
“Na moje oko…” Ada z fascynacją szalonego naukowca, oceniała stan nowego obiektu badań. “wygląda mi na jakąś podrasę elfa… Hmmm… może to jakaś krzyżówka?”
~ Na moje oko zdziczał. To już nie te elfy co kiedyś ~ zagderał Starzec niczym stara baba. ~ Nie mają już sług, które by im dbały o paznokietki. Od magii się odwrócili, więc muszą wszystko sami robić siłą mięśni… jak niewolnicy, których traktowali jak domowe zwierzątka.

Nimfetka tymczasem zaprzestała płaczu i dołączyła do sióstr, by z bojaźnią przyglądać się istocie, która była jakaś taka… troszkę straszna… i w ogóle… groźna. Jodha już planowała rozród na nową członkinię Pawiego Tarasu, a Seesha wzdychała rozmarzona do własnych myśli, gdzie w pięknej czerwonej sukni biegała po łące pod ramię z elfem w równie pięknej tunice, dookoła były kwiatki i motyle i aż mdliło od taniego romantyzmu głupiej arystokratki.
“Zjadłabym coś słodkiego…” Kismis, która nie mogła spać, bo była zbyt zaciekawiona osobnikiem innej rasy, zaczynała odczuwać cukrowy głód. Zupełnie jakby ta maska zaprogramowana była tylko na dwa tryby: sen - słodycze. Udipti zaś przebiła się ze swoją nienawiścią, która równoważyła fascynację wszystkich sióstr razem wziętych.
Ale co to… Udipti nie była sama, ktoś był razem z nią… ktoś o lodowatym i wyniosłym spojrzeniu Laboni. Chaaya… kolejna maska. Była nieco smutna i tak jakby zmęczona, przy jednocześnie dostojnej posturze o wyrachowanej, acz o wiele przyjemniejszej od Laboni aurze. Ile ich tam jeszcze było? Ile razy Kamala musiała wyzbyć się cząstki siebie by powołać kobietę ze snów swojego klienta? Z pewnością było ich od groma, niektóre dopiero teraz przebudzały się z letargu, zaciekawione widowiskiem. Tłum coraz bardziej się zagęstniał, wypełniając głowę uczuciami i śpiewnymi głosami.

Cokolwiek skrywała w sobie Sundari, na zewnątrz nie miało swojego odbicia. Złotoskóra była profesjonalistką i wszelkie emocje zachowała tylko dla siebie. Skłoniwszy się swoim zwyczajem, przywitała się tradycyjnym “Pokój z tobą bracie, oby ścieżka szczęśliwego i długiego życia była zawsze pod twoimi stopami”, po czym grzecznie odczekała chwilę, by druid mógł przetłumaczyć ze wspólnego na elfi. W tym czasie przybrała rozluźnioną pozycję ciała, przybierając na twarzy przyjemny dla oka i zachęcający do rozmowy, gościnny uśmiech, prawie, że przyjaciółki. Zdawało się jednak, że stawiała siebie niżej w hierarchii od dzikiego mieszkańca lasu. Jakby była gościem, który odpowiada na wezwanie gospodarza.
- Pokój i tobie kobieto z obcego ludu. Jestem Tharivol z rodu Yrinjakis, gałęzi Ilmarinena - odparł elf dostojnym głosem, we wspólnym. Skłonił się przed nimi i zwrócił do druida, który dodał wyjaśniając. - Jemu nie wypada wprost słuchać wypowiedzi ludzi, więc… muszę tłumaczyć, ale on sam rozumie. To ich taki zwyczaj związany z wierzeniami. Czystość ducha poprzez czystość skupienia.
- Liczę na to, że opuścicie to miejsce jak najszybciej. Zbliża się krwawy księżyc… i nie powinno was być wtedy tutaj - dodał druid głośno, by nie tylko Chaaya… ale też i pomocnicy. Głośno i donośnie i z ukrytą groźbą w tonie głosu. Wyraźnie chciał ich nastraszyć. Po bardce nie było widać, ani speszenia, ani zdziwienia, ani strachu. Pozwoliła by “groźba” zdążyła ulotnić się z powietrza i zaczęła badać teren.
- Czy moglibyśmy porozmawiać gdzieś w odosobnieniu? Rozmowa na trudne tematy, może zbytnio obciążyć nienawykłe umysły.
Elfi druid zaczekał na tłumaczenie i dodał. - Ciągle te wymówki, ciągle zwlekacie z odpowiedzią. Najpierw ten planokrwisty, teraz ty… czemu mielibyśmy wybrać inne miejsce? I jakie proponujesz?
~ A co do wymówek… on chyba coś też kręci ~ wtrącił czarownik przysłuchując się z boku.
- To nie wymówka szanowny Tharivolu z rodu Yrinjakis, gałęzi Ilmarinena, a jedynie prośba - stwierdziła tawaif i wskazała prawą dłonią na bibliotekę. - Możemy porozmawiać w czytelni, gdzie nikt nie będzie nas niepokoić czy to wścibskim okiem, czy uchem. Możemy także zostać tu gdzie jesteśmy. - Kończąc swoją wypowiedź dziewczyna spojrzała wymownie na Fealsenora, by dać mu do zrozumienia, że rozmowa może potoczyć się po niefortunnej ścieżce. Obie strony konfliktu powinny mieć na względzie swoje dobre imię i sekrety.
Na dźwięk słowa czytelnia… elf odruchowo się wzdrygnął i dodał uprzejmie.
- Biblioteka jest taboo. Nie możemy wejść do tego przeklętego miejsca.
- Najmocniej przepraszam… nie wiedziałam… - Tancerka lekko się zmieszała, ale tylko na zewnątrz. Odwróciła się do gawiedzi i popatrzyła na nich wyraźnie czegoś oczekując.
- Nikt wam nie płaci za stanie i gapienie się, koniec tego cyrku, proszę się rozejść.
Długouchy przystojniak zaś wtrącił po tym jak skończyła. - Planokrwisty powiedział, że przyszliście po wiedzę. To wasza stała wymówka. Zawsze przychodzicie po wiedzę… nigdy nie bierzecie pod uwagę powodów dla których została zapomniana.
Pewnie tak samo gadał Axamanderowi i pewnie mógłby wtedy stanowczo zażądać opuszczenia tego miejsca. Tak po prostu, bez dalszych pogaduszek. A jednak stał tu przed Chaayą i… rozmawiał. Grał na czas? Może… ale czy potrzebował? Jego elfy już tu były, a jeśli potrzebował więcej czasu na ich zebranie, to przecież mógł się nie ujawniać tak wcześnie. Gdyby chcieli zaatakować, to po co ta cała szopka… po co przedłużające się negocjacje… po co wrażenie, że… jest jakieś taboo. Nie tylko biblioteka. Taboo o którym chciałby powiedzieć, a nie może.
- Planokrwisty… och… to idiota, ale szczery i z dobrymi zamiarami. Skoro powiedział, że przyszliśmy tu po wiedzę, to tak właśnie było… i jest - odparła z uśmiechem Dholianka. - Jarvisie, czy mógłbyś przynieść księgi z pierwszego pokoju po lewej? Tam gdzie studiowałam? - Poprosiła oglądając się przez ramię na ukochanego, puszczając mu figlarnie oczko. Następnie wróciła do rozmowy z elfem.
- Proszę mi pozwolić wytłumaczyć nasze stanowisko… otóż my ludzie, żyjemy krótko i intensywnie. Dla nas lata to przekleństwo, ponieważ zanim wyrośniemy ze szczeniackiej buty i dostrzeżemy prawdę natury tego świata, zaraz o wszystkim zapominamy przez starczy uwiąd. Ty Tharivolu z rodu Yrinjakis, gałęzi Ilmarinena, twoi pobratymcy, jak i wasi przodkowie, traktujecie pory roku jak dni lub tygodnie. Zdecydowanie macie więcej czasu na dorosłość, naukę i przemyślenia. Księgi twego ludu są dla nas jako słabej rasy, bardzo przydatne, a biblioteka ta… jest zapomniana, nie dlatego, że kryje w sobie zło i degenerację, ale dlatego, że nikt o niej nie wie poza garstką żywych istot, które stronią od towarzystwa tak przyziemnych ludzi jak my. Nie można was za to winić, gdybym mogła również odcięłabym się od połowy społeczeństwa. Niemniej… Mówiłeś do mnie “wy” jakbyś nie odnosił się do mnie, a do wszystkich poszukiwaczy przygód. Nie uważasz, że mierzenie wszystkich jedną miarą jest krzywdzące? Powiedz mi, czy innych też wypędzałeś mówiąc o zaćmieniu księżyca. Dobrze wiesz, że to nie jest codziennie widowisko.
Znów musiała czekać długo na tłumaczenie Faelsanora, któremu tak długie przemówienie nie przechodziło gładko. I elf podobnie jak sama tawaif pewnie wolałby uniknąć tego całego procesu. Ale tradycja to… tradycja. Trzeba ją uszanować.
- Wy… szukacie tej wiedzy, wiedząc że sprowadziła na nas zgubę. I na was może też. Pozwalamy wam mieszkać w naszej kolebce, przeszukiwać nasze ziemie, zbierać przeklęte skarby. Pozwalamy bo czasami potraficie być pomocni w ciężkich czasach - mówił druid ignorując fakt, że taka generalizacja uraziłaby kurtyzanę Co więcej podkreślił te słowa. - A krwawy księżyc… to nie zaćmienie, to coś gorszego tutaj.
Niemniej mimo tego chłodnego potraktowania lice bardki rozjaśnił mimowolny uśmiech. Bo zrozumiała o to w tym wszystkim chodziło. Do czego próbował dążyć ów druid. On chciał, żeby tutejsza drużyna tutejsza pomogła mu w tych ciężkich czasach, ale taboo… zabraniało mu prosić o pomoc.
- Oczywiście, że jej szukamy. Wiemy, że elfy wyginęły, ale nie wiemy dokładnie jak i dlaczego. Krążą jedynie plotki powtarzane z pokolenia na pokolenie… a… cóż… MY ludzie nie żyjemy długo. Plotki się przeinaczają i urastają do bzdurnych bajek, które nas nie chronią, ani przed złem tego świata, ani przed popełnieniem tego samego błędu jaki popełnili wasi przodkowie. By się przed czymś bronić, trzeba najpierw wiedzieć jak to wygląda, prawda? - Tancerka nie wydawała się być urażona oschłością przedmówcy. Prowokacja spłynęła po niej jak woda po otłuszczonych piórach kaczki. Szybko obrała nową taktykę rozmowy.
- Niemniej… z całą pewnością mogę przyrzec i potwierdzić, że nie znaleźliśmy nic, prócz traktatów filozoficznych, opisów sfer, wpływów wygasłych gwiazd i konstelacji na magię, czy udyktów królewskich na temat normalizowania praw odnośnie tresury niewolników. Są to dzieła czysto teoretyczne, które rzucają nowe światło na naukę i prowokują do żywej dyskusji. Jednakże… jeśli bardzo chcecie, możemy spakować się i odejść. Prosiłabym jednak, byście pozwolili nam zostać jeszcze kilka dni. Rozumiem, że sprawa Krwawego Księżyca sprawia wam wiele zmartwień, tym bardziej, że zjechała wam się tu gromada ludzi. Nie musicie się jednak o nas martwić, poradzimy sobie z niebezpieczeństwami czyhającymi w lesie, czy poza nim. Jeśli będzie trzeba, będziemy walczyć, a jeśli umrzemy to tylko przez własną głupotę i pazerność. Nie chciałabym, byście czuli się zobligowani do ochrony nas, acz… jeśli bogowie dadzą i połączą nasze losy w jedno wspólne. Będziemy odpierać przeciwności ramię w ramię. Dzięki waszemu ostrzeżeniu możemy się przygotować.
Znowu było długie czekanie, bo choć Faelsanor znał elfi, to wyrafinowana wypowiedź tawaif przerastała nieco możliwości jego jako tłumacza. Jarvis wracał z księgami i zwojami, a druid pokręcił głową przerywając biedakowi dukanie.
- Mój lud nie umie już czytać. Wyrzekliśmy się tej umiejętności, by uniknąć pokusy zgłębiania porzuconej wiedzy.
Faelsanor złapawszy oddech kontynuował tłumaczenie, a gdy skończył długouchy negocjator rzekł. - Krwawy księżyc będzie waszą zgubą... wtedy to zło wychodzi z budynku. A mój lud od pokoleń ma zaszczyt tłumić ten atak w zarodku.
Kamala zamyśliła się na chwilę, wykorzystując czas na szybką naradę z ukochanym.
~ A więc… elfy boją się budynku, wiemy, że w budynku jest portal, okazuje się, że portal jest czynny i raz na jakiś czas wypluwa coś z czym muszą walczyć tutejsi mieszkańcy, którzy przez taboo nie mogą nam powiedzieć o co dokładnie chodzi, ani nawet poprosić nas o pomoc… Jamun… ty przywołujesz potwory, więc musisz się znać na portalach prawda? Czy gdyby Sharima pokazała ci miejsce, umiałbyś określić do czego ono prowadzi? A może słyszałeś o przejściach… które aktywują się tylko w określonym czasie i warunkach?
~ Zważywszy na sytuację łatwo określić dokąd ów portal może prowadzić. Na Niższe Plany. A to oznacza, albo demony, albo diabły, albo daemony, albo qlippothy. Pewnie elfy walczyły z nimi, gdy już opuściły bibliotekę. Bo w środku nie było śladów walki ~ wyjaśnił zbliżający się do niej kochanek. ~ Można zasłonić portal ciężka półką. Pierwsze parę potworków się o nią rozkwasi… o ile będą słabe. Najlepiej by było zapieczętować portal całkowicie… ale to wymaga potężnego czarodzieja i z tego powodu jest kosztowne.
Dużo było tego albo, a złotoskóra nie bardzo się znała na tych wszystkich arkanach, kręgach i tak dalej.
~ Ssstarcze? Podzielisz się na ten temat swoją mądrością? Portale mają chyba jakieś glify… a jakbyśmy je zniszczyli?
- Kiedy dokładnie będzie Krwawy Księżyc? - spytała elfich potomków, wyrywając się z zamyślenia.
~ Trzeba by było zobaczyć ów portal, żeby ocenić. ~ Zamyślił się smok. ~ Jeśli to elfi portal, który uległ wypaczeniu, zawsze możemy go zburzyć.
- Dziś w nocy - odparł Tharivol, gdy tylko kolega po fachu przetłumaczył jej słowa.
~ Bardzo im zależało, abyśmy nie zdążyli się wystarczająco oddalić ~ odparł ironicznie Jarvis.
~ Mogli w ogóle nic nie mówić… na to samo by wyszło ~ mruknęła obojętnie Chaaya i odezwała się na głos.
- Bardzo dziękuję za ostrzeżenie i szczerość. - Skłoniła się tak jak przy powitaniu. - Dużo przygotowań nas czeka dlatego chciałabym zająć się obozem. Czy o czymś jeszcze powinniśmy porozmawiać?
~ Uważają się za szlachetne i dobre istoty. A takie nie poświęcają życia innych dla własnej wygody ~ odparł czarownik, a elf skłonił się i dodał. - A więc wbrew mym zaleceniom postanowiliście zostać? Cóż… nie powstrzymamy was. Sami musimy się przygotować otaczając wyjście z jaskini zła i niszcząc wroga z łuków. My też... musimy się przygotować.
Po tych słowach skłonił się jeszcze raz, głęboko i z wdzięcznością. Po czym statecznym krokiem zaczął się oddalać.
~ Daj pokój kochany. Nie naprawisz całego świata. Chodź… musimy obejrzeć portal.
Dholianka ukłoniła się jeszcze raz do odchodzącego wysłannika, po czym popatrzyła na pólelfa.
- Gdzie ta rogata niemota?
- Pogonił za sponsorem wyprawy - wyjaśnił druid, a Sharima stwierdziła. - Pędził jakby mu się gacie paliły. A nie możemy przecież go zgubić, prawda?
- Ależ owszem… możemy, zresztą nie ważne… obaj są siebie warci - prychnęła Kamala, przeciągając się. - Sharimo, czy mogłabyś zaprowadzić mnie i mojego towarzysza do miejsca o którym mi opowiadałaś?
- Jasne… - Złodziejka ruszyła przodem zwinnie jak łania. - Za mną.

Nie pozostało nic innego jak podążył za nią. Przemierzyli korytarz mijając kilka pomieszczeń, aż dotarli do komnaty, która była lekko sfatygowana, a zwoje na półkach, w większości uszkodzone.
Piratka wprowadziła całą trójkę (bo i druid podążył wraz z nimi) do tej komnaty, po czym wskazała na długie pęknięcie w ścianie. Gdy się mu przyglądało dłużej, można było zauważyć słabo pulsującą poświatę. Przywoływacz podszedł bliżej i poprawiwszy okulary przyjrzał się jej.
- Na cycki wiedźmy błotnej - zaklął pod nosem. - Wdepnęliśmy w niezłe gówno. To nie portal, to szczelina planarna.
- Eee a to się czymś różni? - spytała niepewnie Sundari, podchodząc ostrożnie do ściany. Zachowywała się trochę jak fretka, niby chciała dotknąć, zajrzeć, poznać… ale i uciec z piskiem.
- Detalami… ale za to ważnymi. Portal jest tworem magii. Jest przez nią ukształtowany i stabilizowany. Szczeliny są naturalnym wytworem, pęknięciem w osnowie rzeczywistości… cóż, naturalnym w okolicy La Rasquelle przynajmniej. Zwykle takie szczeliny się same zasklepiają z czasem, ale nie te, które powstały w czasach upadku elfów - opowiadał Jarvis przyglądając się pęknięciu. - Takie pęknięcia są stałe… co gorsza nie da się zniszczyć, ani permanentnie zapieczętować… chyba, że z pomocą epickiej magii. O ile jest w mieście mag, który potrafiłby po taką sięgnąć. Fizycznie szczeliny nie da się zniszczyć, bo nie istnieje ona tylko w tym wymiarze, ale jednocześnie w kilku na raz.
- Alee… skoro to pęknięcie to dlaczego jest aktywne tylko podczas Krwawego Księżyca? - Tawaif przysunęła twarz i wpatrzyła się w zafascynowaniu w mieniącą się powłoczkę między kamieniami. - Co to w ogóle jest ten Krwawy Księżyc? Co wywołuje, że przejście się otwiera? Może pozbądźmy się tej przyczyny, to nic z tego nie wyjdzie?
- Krwawy Księżyc to zjawisko astronomiczne, które bywa… - zaczął czarownik zerkając w górę na jasne niebo nad nimi, widoczne przez świetlik. - …można by było zobaczyć w La Rasquelle, gdyby nie chmury nad miastem. Księżyc nabiera barwy krwi i wtedy rośnie moc tych magów, których magię mają we krwi. Tak słyszałem przynajmniej. Przypuszczam, że ten przypływ mocy pozwala szczelinie…. pozwala przebyć ją bezpiecznie. Bo myślę że teraz też można w nią wejść i wyjść z drugiej strony jako krwawa miazga. Szczeliny planarne nie są stabilizowane przez zaklęcie więc… takie przeniesienie się przez nie bywa zabójcze dla ciała.
- Wiem co to zaćmienie księżyca - burknęła bardka odsuwając się od przejścia w ścianie. Jakoś wzmianka o mielonym ciele, ochłodziła jej ciekawość co do tego fenomenu.
- A zresztą… to głupie. Ty masz magię we krwi… i ja mam… i nasz Stary przyjaciel także… jakoś nie zauważyłam, by stawała się potężniejsza.
- Cóż… przekonamy się w nocy - odparł żartobliwie Jarvis uśmiechając się do swojej narzeczonej, po czym dodał. - Nie jest to każde zaćmienie srebrnego globu… Krwawy Księżyc zdarza się raz na… nie wiem dokładnie, ale chyba kilka albo kilkanaście lat.
Chaaya zwęziła oczy, mrucząc ostrzegawczo, że jeszcze chwila a ugryzie.
- Nic to… w takim razie, albo bierzemy nogi za pas, albo przygotowujemy się do walki. Jeśli zdecydujemy się na to drugie to trzeba przenieść obóz, byśmy mieli dostatecznie dużo miejsca.
- Axamander wolałby walczyć. Na razie niewiele tomów zebraliśmy. Tych wartościowych - wtrąciła Sharima. - A i pewnie nasz sponsor uprze się by nas zatrzymać. Coś mu strasznie zależy na przeszukaniu całej tej biblioteki. Jakby wiedział coś, czego my nie wiemy.
- Nie możemy pozwolić na to, by cokolwiek co wyjdzie z tego miejsca mogło się rozprzestrzenić po lesie - dodał stanowczo druid.
Tancerka popatrzyła na magika i potrząsnęła charakterystycznie głową. Chyba nie bardzo obawiała się walki, a może traktowała ją jako “prawdziwą przygodę poszukiwacza przygód, który co wyprawę zmaga się z diabelską hordą napadającą w nocy na obóz”?
- To… chyba czas powiadomić resztę.
- To prawda i… możemy przygotować jakieś pułapki na cokolwiek co stąd wyjdzie. Co ty na to Sharimo? Skoro my możemy wchodzić do biblioteki, to warto by to wykorzystać? - zaproponował Jarvis, a złodziejka zamyśliła się drapiąc po karku. - Lepsza jestem w ich rozbrajaniu niż stawianiu.
- Ale ja się znam na inżynierii. Poradzimy sobie. - Przywoływacz nie ustępował, a Faelsanor westchnął. - A ja będę chyba musiał poprosić Lucynkę o pomoc. Żeby tylko wszystkich nie przestraszyła.
Tymczasem Dholianka stanęła za plecami kochanka i wpatrując się w złodziejkę z prawdziwym mordem w oczach, poruszyła dłonią pod swoją szyją, dając jasny znak, co z nią zrobi, jeśli się zgodzi. Piratka nieznacznie kiwnęła głową i westchnęła. - Niesteety nie mogę. Poradzisz sobie sam misiaczku, jestem pewna. Poszukam Axamandera, bo potrzebujemy naszego dzielnego przywódcy.
Kurtyzana nastroszyła się jak harpia i wwierciła się spojrzeniem, rozpalonym z zazdrości, w plecy magika. Niech no tylko zostaną sami… rozsmaruje go po podłodze jak hummus na placku!
I co gorsza dla jej kochanka, na to się właśnie zapowiadało. Bo łotrzyca wyszła z komnaty, a wraz z nią półelf. Czarownik skupił się na samych drzwiach planując pułapkę, nieświadom zagrożenia czającego się za plecami.
Minuty mijały, a bardka jak stała, tak się nie poruszyła… no prawie, bo cicho i ostrożnie odsunęła poły sukni i wysunęła wachlarz ze skórzanej przepaski. Wystarczyło się teraz zbliżyć do ofiary… zamachnąć się, tylko ciii, żaden szelest materiału ni ruch powietrza nie mógł jej zdradzić iii…
- Ej… misiaczku? - spytała słodkim, jak plaster miodu, głosem.
- O co cho… - spytał czarownik i odwracając się… oberwał ciosem tawaif padając oszołomiony na ziemię z rozciętym łukiem brwiowym i krwawiącą obficie twarzą.

“Trafiony! Zatopiony!” Zaskandowała Deewani, owijając swoje warkocze wokół chudej szyjki i ciągnąć się za ich końcówki w pełni świadomie się przyduszała. “Nigdy nie zadzieraj z tawaif! HAHAHA!!! JA POTĘŻNA CZERWONA SMOCZYCA, WNUCZKA NADOBNEJ LABOOONII POKAZAŁAM TEMU ROZPUSTNEMU PĘDRAKOWI GDZIE JEST JEGO…”
“Niech ktoś ją przymknie, bo spać nie mogę…” Kismis mruknęła poirytowana nadaktywnością najstarszej z masek.
“Wydaje mi się, że od ciągłego przebywania w towarzystwie Starca… oszalała już do szczętu…” wydała swój wyrok Ada, zbierając pomruki zgody innych panien. Delikatne Nimfiątko zaniosło się tragicznym i rozdzierającym serce płaczem, jakby akompaniowała swojej siostrze w feministycznej tyradzie, gdzie każdy samiec powinien być krótko trzymany na uwięzi.

- Ja… - Złotoskóra pobladła nieco, wypuszczając z dłoni narzędzie zbrodni. Wydawała się być zaskoczona i nieco przerażona skutecznością podstępnego ataku. Niemniej zagryzła mocniej szczęki, ścisnęła piąstki i tupnęła butnie jak kózka szykująca się do ataku. Powinna w tym momencie wypowiedzieć jakieś górnolotne słowa naznaczone pustynnym jadem i podszyte zazdrością oraz urażoną dumą, ale jedyne co przyszło jej do głowy to. - Znaj moją łaskę. - Po czym jak gdyby nigdy nic postanowiła wymaszerować z pomieszczenia.
- Tak łatwo się nie wymigasz pannico - wycharczał wściekle czarownik trzymając się lewą ręką za ranę, a prawą chwytając za sukienkę kochanki. - Najpierw uderzasz bez powodu, a teraz uciekasz bez wyjaśnienia.

“RUN-DA DRUGA! RUN-DA DRUGA!! IIIAAAHAHAHA!” Chłopczyca poczęła skakać i piszczeć i kopać i wywijać koziołki koło smoka, jakby jutra miało nie być.
“Baaabciuaaa-uahaha-haaaa” skomlała to wtóru delikatna dziewczynka wpadając w coraz większy popłoch. “Nieee-heee-heeech o-o-o-o…oooooni przeee-estaną!”
Laboni pomasowała się po skroni, uparcie milcząc.

- Tyyy… już powinieneś dobrze znać powód, a jeśli nadal nic ci nie przychodzi do głowy, to należy ci się dodatkowy kopniak! - Huknęła agresywnie kurtyzana, szarpiąc za spódnicę i kopiąc stopą w męską rękę, by wyrwać się z pułapki
- Oświeć swojego sługę - odparł wściekle czarownik nie dość, że nie puszczając to jeszcze za nią ciągnął, by wytrącić tawaif z równowagi.
- Słuuugę?!! - Zapiała panna, ściągając torbę z ramienia by okładać nią winnego, lub nie, delikwenta. - JA CI DAM SŁUGĘ! NIE JESTEŚ GODNY BY MI SŁUŻYĆ!!!
Ta chwila wystarczyła by Jarvis mógł ją wykorzystać, rzucając się na tancerkę. Przewrócił, przygniótł ciałem do zimnej podłogi i zaczął się z nią szarpać, próbując obezwładnić dziką żmijkę. Głośne echo uderzenia, na wpół pełnego garnca, potoczyło się po okolicy. To Kamala… przydzwoniła głową o gładki marmur, aż usłyszała dzwony kościelne na cześć młodej pary. Co… było dziwne, bo na pustyni, nigdy tak nie świętowano ślubów. Torba dość szybko więc przeszła z rąk do rąk, lecz gdy pierwsze oszołomienie minęło, wolne pazurki wystrzeliły w kierunku głowy narzeczonego, by drapać i szarpać za włosy, jak w prawdziwej bójce przystało.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172