Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-12-2019, 16:41   #281
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Tymczasem Starzec nie potrafił wywęszyć Deewani, zupełnie jak wtedy, kiedy ta niechcący wpadła do kamiennego królestwa daemona. Smok podejrzewał, że pijawka “uśpiła” maskę, co by za bardzo nie namieszała. Ech… prawdziwy ból w antycznym zadzie. Trzeba się będzie znowu do niego wybrać i odszukać małą, wredną “skamielinkę”.
Co osobiście bardzo poirytowało Ferragusa, bo był pewien, że robal zrobił to z czystej złośliwości. Smok podobnie jak Jarvis wiedział czym jest diabeł i czym mógłby się stać dla niego. Źródłem informacji. Nie można z niego rezygnować nie znając nawet ceny…
Ech… pozostało się znów wybrać, by uwolnić biedną Odwagę od tchórzostwa współlokatora.

- Wiesz Jamun… znalazłam dwa skarby - odparła niemrawo Kamala, chcąc zamieść pod dywan wstrętne wspomnienia Hamichiego. - Elfie perfumy i jakiś elfi bimber. Axamander nic nie znalazł. - Pochwaliła się pozornie dumna ze swoich wyczynów, ale paniczne wczepienie się w jego ramię nieco temu przeczyło.
- Nie zaszliśmy za daleko. Nie mieliśmy okazji - odparł cicho diablik, a przywoływacz zazdrośnie objął kurtyzanę mówiąc. - Jestem z ciebie dumny. Proponuję też, żebyśmy uczcili te znaleziska toastem przy obiedzie.
Sundari uśmiechnęła się szeroko i z wdzięcznością, po czym, na tyle na ile miała siłę, ochoczo przytaknęła.
- A jutro możemy sprawdzić resztę korytarza, lub wysłać Sharimę skoro i tak się z nami nudzi.
- Możemy ją wysłać wraz Axamanderem. Z tego co wiem, zasypiał nad książkami - odparł przywoływacz, a rogacz prychnął. - O ile wiem, to ja tu jestem przywódcą wyprawy i ja podejmuję decyzje.
- Ty też zasnąłeś nad książkami… - przypomniała magowi bardka. - To co… wracamy? Muszę jeszcze trochę poczytać - dodała bez większego entuzjazmu.
- Najpierw coś zjemy i posmakujemy elfiej rozkoszy. Mam nadzieję, że nie skwaśniała - zażartował przywoływacz.


Sharima musiała mieć jakichś szósty węch lub niesamowite szczęście, bo przyszła do ogniska, akurat gdy cała trójka awanturników wracała z łupami.
- Gdzie byliście? Coś znaleźliście? - zapytała zaciekawiona.
Chaaya przysiadła przy palenisku, chcąc popatrzeć w ogień, ale przy pytaniach sięgnęła do torby i wyciągnęła trzy, szklane buteleczki. Wyprostowała się z dumy, chwaląc się znaleziskami oraz przemilczając fakt, że jeden dostała od diabła w prezencie.
- Znalazłam wejście do czytelni młodych arkanistów, mieliśmy z Axa nadzieję, że znajdziemy jakieś magiczne księgi, ale mamy tylko miksturę szlamu, elfie perfumy i elfi bimber… Nie zaszliśmy zbyt daleko. W jednej sali jest duży… duży pająk. - Wzdrygnęła się na samo wspomnienie, choć to nie olbrzyma się bała, a jego malutkich, ukrytych pobratymców.
- Księgi to rzadki i cenny łup. Te które pozostały są warte fortunę. Czasami dosłownie, bo oprawione w srebro i drogie klejnoty, ale też chronione dziesiątkami pułapek i czarów - odparła łotrzyca. - To jak? Ruszamy tam wieczorem na dalszą eksplorację, czy jutro rano?
- Na razie świętujemy sukcesy - wtrącił Jarvis wybierając butelkę z alkoholem. - Starczy na kubeczek dla każdego z nas.
Tancerka spuściła wzrok na węgle, czując niejaką gorycz, że jej tajemne miejsce, nie jest już takie tajemne. Niemniej nadal ciekawiło ją co tam znajdą, choć w sumie to nie o złoto jej chodziło, a samo… “odkrywanie”.
- Ja napiję się od ciebie - zaproponowała kochankowi.
- Dobrze… - odparł mężczyzna, a Sharima dodała współczująco. - Słabą masz głowę? Okropna przypadłość.
Axamander zaś już zabrał się za rozlewanie trunku do kubków. Po czym podał jeden magowi, a drugi złodziejce. Przywoływacz upił nieco.
~ Dobre. Słodkawe i niezbyt mocne ~ skomentował po czym podał kochance do spróbowania. Dziewczyna odebrała naczynie i umoczyła usta, by wpierw wybadać teren, a później wzięła drobnego łyczka, którego przetrzymała na języku, by wyczuć wszystkie smaki. Przełknąwszy uśmiechnęła się do złodziejki.
- Nie przepadam, chyba, że jest to rum z pustyni.
- A z czego robią ten rum? - zaciekawiła się Sharima, podczas gdy mężczyźni popijali trunek w milczeniu. Wkrótce podeszła do nich kobieta z dużą misą wypełnioną bardzo gęstą warzywną polewką z kawałkami ryby oraz pajdami chleba do wybierania jej.
- Obiad… - zakomunikowała stawiając ową dużą misę przed nimi. Dholianka skłoniła głowę w podzięce dla kucharki, po czym wróciła do rozmowy.
- Jest wiele rodzajów. Najpopularniejsze i najtańsze są daktyle lub kokosy, bogatsi bimbrownicy robią go z ryżu i palonego cukru. Wszystkie są przyprawiane… - Tawaif zamyśliła się, szukając słowa. - Kuminem? Cynamonem iii… zielonym kardamonem. Najlepszy smak mają jednak te które wytworzone są z krwawych winogron piaskowych, to takie podziemne, skórzaste kaktusy, które jak się przekroi, wyglądają jak krwawe mięso. Dla wytrawnych pijaczy robi się je ze skorpionów i ich jadu, ale podobno częste picie doprowadza człowieka do szaleństwa.
- Drowy też robią z jadu alkohol. Tak słyszałam - stwierdziła Sharima, a Axamander zabrał się już za jedzenie, mimochodem wtrącając. - W La Rasquelle najlepszy trunek robi się plantacji trzciny złocistej. Zbiera się wiechy, zalewa źródlaną wodą, dodaje się cukru i przypraw. I zostawia na parę miesięcy w beczkach.
- Kosztuje fortunę - potwierdził Jarvis. - Bo wiechy na trzcinach pojawiają się raz na cztery lata.
- Och… - Chaaya rozmarzyła się i czarownik już wiedział, że dziewczyna nie popuści i czy chce czy nie… będzie musiał kupić jej butelkę ichniejszego specjału.
- Krwawe winogrona piaskowe wykopywane są przez specjalnie tresowane salamandry o ognistej grzywie na grzbiecie. Jako jedyne są odporne na jady tamtejszej fauny - wszystkie - toteż nie straszne im kobry i grzechotniki, skorpiony, pająki, żaby, jaszczurki… no wszystko co żyje pod piaskiem. Mawiają, że najlepszy rum to taki pięćdziesięcio letni. Jedna butelka potrafi osiągnąć od dwóch do dziesięciu tysięcy sztuk złota.
- Ax… a jak to jest u nas? - zapytała łotrzyca.
- W zależności od rodzaju trunku, bywa, że i do stu tysięcy. Najdroższy złocisty alhair dochodzi dooo… widziałem jak był kupowany za trzynaście. Ale to był alhair… z najlepszej plantacji i doprawiany lotosem i miał też koło pięćdziesięciu lat. Alhair to nazwa producenta, tylko złociste wina produkowane przez dom kupiecki Alhair są tak nazywane. I są uważane za najlepsze - wyjaśnił rogacz. - Zwykłe kosztują od tysiąca wzwyż… tak pięćset więcej za każdy rok powyżej pierwszego.
- Sto tysięcy za beczkę czy za butelkę? W jakiej pojemności u was sprzedają butelki? - zaciekawiła się tawaif, chcąc obliczyć pełne kwoty do porównania.
- Za butelkę. Ale to była wyjątkowa butelka i wyjątkowy trunek. O ile dobrze pamiętam, ostatnie wino wizji z piwniczki świątyni elfów - odparł Axamander wspominając. - Jedyny okaz na całym świecie. Więc… każdy chciał je mieć. Nie wiem nawet czy je ostatecznie wypito.

Złotoskóra zmarszczyła nos, nie będąc chyba fanką tutejszej obsesji na punkcie wina.
- Wino? Myślałam, że rozmawiamy o rumie… - Westchnęła smętnie i wzięła chleb, by posilić się gulaszem. - Nadal nie powiedziałeś w jakiej pojemności macie tu butelki. Jedna czwarta litra, pół, trzy czwarte, czy litr?
- Złociste wino nie jest w zasadzie winem z definicji. To rum, tyle, że… rum nie jest ceniony w La Rasquelle, gdyż jest to tani trunek marynarzy i robotników portowych. Ten, który robi się z trzciny cukrowej jest dość powszechnie pijany w dzielnicach portowych i zwykle podłej jakości. Więc… żeby nie obrażać wysoko uniesionych nosów arystokracji kupieckiej przechrzczono złoty rum na złociste wino - wyjaśnił ze śmiechem przywoływacz, a Sharima zamyśliła się dodając. - Trzy czwarte i litr. Sprzedaje się w tych dwóch wersjach butelek.
Kamala spojrzała na czarownika mocno oceniającym spojrzeniem, była jednak na tyle miła, że nie podzieliła się swoją oceną tutejszej ludności.

“Jeśli nie wiesz jak wygląda piekło…” zaczęła podniośle Laboni. “To teraz moje dziecko już wiesz… bo w nim jesteś” stwierdziła dobitnie i uderzyła w podniosły ton, nawiedzonego klechy. “Banda idiotów, żyjąca w zapleśniałych ruinach dawnego imperium, wyżej srają, niż dupy mają przez co wszystko usmarowane jest gównem. Ich kultura, ich obyczaje, ich filozofia, ich sztuka… GÓWNO! Gówno napędza tą karawanę wstydu i porażki współczesnej cywilizacji. Nic dziwnego, że biali nadają się jedynie na niewolników…”
Bardka wyłączyła się na monolog, który trwał jeszcze dobrych kilka (jeśli nie kilkadziesiąt) minut, swój czasu umilając posiłkiem.
- Krwawy rum sprzedaje się w jednej czwartej, przy czym jeden rok leżakowania to dwa tysiące sztuk złota. Oczywiście… najstarsze okazy nie są zbyt powszechne. Ach… szkoda, że nie wzięłam dla was na spróbunek - stwierdziła cicho, kiedy już babka umilkła, napuszona jak stary gawron.
- Szkoda - odparła złodziejka również zabierając się do jedzenia, jak i pozostali.
- Więć… możemy wyruszyć wieczorem na półgodzinne przeszukiwanie tuneli, bądź jutro wczesnym rankiem. Jak wolicie? - zapytał Axamander pomiędzy jednym a drugim kęsem chleba.
Sundari postanowiła skonsultować się z czarownikiem, albo zrzucić odpowiedzialność podjęcia decyzji na niego.
~ Jak myślisz Jarvisie? Może lepiej dziś? A zresztą… dostosuje się.
~ Jeśli odzyskasz siły i będziesz miała ochotę, to możemy już wieczorem ~ odparł czule mag.
~ Nie chcę być dla reszty ciężarem ~ stwierdziła dziewczyna, nadal będąc nieco “smutną”.
~ Skąd ten pomysł, że jesteś ciężarem? Nie wydaje mi się by tak było ~ pocieszył ją kochanek, ale Dholianka nie chciała już więcej drążyć tematu i w odpowiedzi potrząsnęła charakterystycznie głową. Niech obaj mężczyźni sami się domyślają co to znaczyło.
- Wieczorem. Wieczorem. Nie ma co sobie odmawiać przyjemności, prawda? - rzekła Sharima szukając poparcia u Chaai właśnie, bo spojrzała na tawaif.
- Hai, haaai… - Ta westchnęła znad obiadu.
- No to wieczorem - zgodził się Jarvis uśmiechając się i popijając trunku. ~ A w nocy… przetestujemy na tobie perfumy.


Kamala z miną męczennicy roku wróciła do biblioteki by zatopić się w pismach. Długo nie zagrzała miejsca, a raczej nie zaczytała się, bowiem po pół godzinie usilnego wpatrywania się w tą samą stronę, kobieta postanowiła wyjąć swój dziennik. Wracając wspomnieniami do pierwszego dnia wyprawy, zaczęła dokładnie opisywać co widziała, co słyszała, jakie zapachy czuła, ile płynęła, z kim płynęła, jak płynęła, gdzie zacumowali… i tak od słowa do słowa, bardka wkręciła się w swoją “powieść”, całkowicie zapominając o durnowatych uczniach durnowatych uczniów durnowatych filozofów, którzy próbowali wyjść na mądrych, nie mając nic mądrego do powiedzenia.
Nie, żeby ona miała czym zabłysnąć, ale pisanie w swojej pięknej mowie ojczystej sprawiło jej niespodziewaną radość oraz obudziło w sercu nostalgiczność.

Nagle dla Sundari świat przestał mieć jakieś znaczenie, za to staranne kreślenie kolejnych kresek w kaligraficznym zapisie przygody, jaką miała przyjemność (i troszkę mniejszą przyjemność) doświadczyć, wspinało się po piramidzie potrzeb na sam szczyt.
I to uczyniło ją łatwym łupem. Nie zauważyła drapieżnika, który się do niej zbliżał. Nie zauważyła napaści, aż było za późno. Jej włosy zostały splecione w warkocz, a szyja odsłonięta dla jakiegoś wygłodniałego wampira. Na szczęście to nie wampir zaatakował. To męskie palce wodziły opuszkami leniwie po szyi niczym jakiś pająk, język muskał jej skórę niczym lubieżny ślimak, by w końcu ciepłe pocałunki zagościły na jej szyi. Jarvis… w końcu ją napadł, ale zapewne widząc, że zajęta jest pisaniem postanowił jej nie przeszkadzać i ograniczył się jeno do czułych pieszczot.

Może dzięki temu wytrzymała na tyle długo, by spokojnie opisać niecałe dwa dni wyprawy. Później cmoknięcia i mlaśnięcia, zaczęły wwiercać się pod jej czaszkę rozpraszając myśli. Złotoskóra dała za wygraną i odłożyła piórko. Posypała stronę piaskiem i złożyła dłonie na podołku.
- Chyba tobie też nie podpasowała dzisiejsza literatura - stwierdziła wesoło, spoglądając z uśmiechem na ukochanego.
- To też… - mruczał, tym razem ustami sięgając do ucha dziewczyny. - Poza tym… pragnę cię Kamalo.
Delikatne muśnięcie języka zakończyło te słowa, acz po chwili przywoływacz dodał - mam też wrażenie, że nasz przywódca trochę przeliczył się z możliwościami. Zejdzie nam tu dłużej niż planował.
Dłonie przesunęły się po ramionach tancerki na jej biust uwięziony pod strojem. Ten dotyk wyraźnie mówił Chaai, że nadal była afrodyzjakiem… co było satysfakcjonującym uczuciem.

Klap! Klap! Klap!
“Dobra moje przepióreczki! Wstawać, nie spać!” zawołała otrzeźwiającym głosem Laboni, gromko klaszcząc w dłonie. “Klient czeka, a wy nie w sosie. Za co wam płacą?!”
“Nic nam nie płacą…” burknęła urażona Kismis, przebudzając się z nagła i nie bardzo wiedząc o co chodzi. Na szczęście tylko ona się ociągała, bowiem reszta masek (chcąc nie chcąc) musiało “odpowiednio” zareagować na adoratora.

- Nasz przywóóódca… - Sundari zaśmiała się pod nosem. - Nasz przywódca ma imię - stwierdziła z przekąsem, przeciągając się lekko, tak by wypiąć piersi do przodu, a głowę odhylić w tył, by teraz to ona mogła skubać ustami skroń mężczyzny. - Czy to źle, jeśli zostaniemy tu na dłużej?
- Nie… ja tam lubię nasz namiocik. Jest odpowiednio… ciasny - szeptał czarownik, okrężnymi ruchami masując piersi kochanki. Jego oddech i napięcie ciała świadczyło o narastającym pragnieniu. - Axamander na razie jest zajęty. Złodziejka chyba też, więc korzystam z okazji.

Dholianka przygotowała się do wstania z kamiennego krzesła, uznając, że lepszego momentu już nie będzie.
- W takim razie wykorzystajmy chwilę, póki nasz nadzorca jest na wagarach. Tylko ciiicho. - Zachichotała jak chochlik, szukając dogodnego miejsca do igraszek.
Nie tylko ona szukała. Także i jej wybranek, który okazał się wygłodniały po przerwie wymuszonej przez okoliczności natury. - Tylko gdzie… by tu…
Niestety biblioteka nie oferowała zbyt wielu możliwości ukrycia się. No chyba, że w tajnym schowku, który odkryli ostatnio. Sharima go wyczyściła, więc nikogo tam być nie powinno. Chaaya jednak nie miała ochoty wychodzić na korytarz, nie żeby w ogóle jej się chciało ruszać gdziekolwiek, ale…
- Chodź pod ścianę, za regałem.
Ale jak mus to mus, a zresztą... dobry orgazm nikomu jeszcze nie zaszkodził. Umrao była tego dobrym (chyba) przykładem.

Bardka pociągnęła mężczyznę za rękę i powiodła do improwizacyjnego “zakątka” okrągłej sali. Tam rozpięła trzy górne guziki jarvisowej koszuli, by mieć namiastkę nagiego ciała.
- Nie zdążyłam ci… podziękować - odarła w przerwach między pocałunkami. - Potrzebowałam cie zobaczyć… tam w tej komnacie.
- Nie musisz… za nic dziękować. Przecież obiecałem, że będę przy tobie - szeptał rozpalonym głosem przywoływacz, całując dziewczęce usta i szyję i szukając palcami ścieżki pomiedzy tkaninami otulającymi jej ciało.
- Ale ja…
“Chcę?” podsunęła sarkastycznie babka, więc bardka zamknęła się w sobie. Podkasawszy spódnicę zsunęła bieliznę, którą kopnęła na bok. Kurtyzana zarzuciła tył sukni nad swoje pośladki, które opierała o zimny kamień, po czym sięgnęła dłońmi do twarzy narzeczonego, by czule gładzić go palcami na przemian z delikatnymi pocałunkami. To nie ona narzucała tu tempo ich uciech, więc ograniczała się do uległego, acz z nutką pikanterii i żarliwości, dotrzymywania kroku.
- Ale ja… - powtórzył za nią kochanek całując jej usta przytulony do niej tak, by czuła nie tylko zimny kamień, ale i jego ciepłe palce na swoich pośladkach. - ...więc jak chcesz mi podziękować Kamalo?
Pocałował jej usta delikatnie. - Jestem ciekaw twoich pomysłów.

Kismis mlasnęła niezadowolona sytuacją, która zmuszała ją do zbyt długiej aktywności psychoruchowej. Nie mając cierpliwości, ani chęci, do zgadywania czego chce klient obwieściła, że postanawia opuścić okręt.
“No i tyle było z szybkiego numerku… wracam spać, same się męczcie.”

Sundari ściągnęła usta, piekląc się, że została przyłapana na swojej słabości. Była tak zła, że miała ochotę w ogóle nie dziękować i sobie stąd pójść, gniewnie tupiąc nogami. Tylko, że nie mogła się ruszyć z miejsca. Jak to tak… nie zostawi przecież Jarvisa, był jej miłością, podporą i ochroną. W pewien sposób zastępował jej świat, który jak się przekonała, nie był taki fajny jak wszyscy opowiadali.
Tu. Przy czarowniku, było jej dobrze. Nie czuła się sama i przestała się wszystkiego bać.
- Cóż… liczyłam, że masz może jakieś życzenia, które mogłabym spełnić - odburknęła wreszcie, przełykając swoją dumę. - Ale jeśli chcesz, zaraz mogę coś wymyślić.
- Hmm… w takim razie chcę poczuć twoje usteczka niżej, a potem usłyszeć twój kaprys Kamalo, by móc zakończyć naszą chwilę twoim słodkim głosem wyrażającym aprobatę i zadowolenie - odparł czule czarownik całując czubek nosa kochanki. Pogłaskał ją po policzku. - Co ty na to?

Bojowa przepiórka zgromiła go morderczym spojrzeniem, po czym napierając na kochanka, przepchnęła go pod regał o który się oparł.
Ojjj zalazł jej za skórę, co było dosyć urocze w obserwacji, bowiem Chaaya nie potrafiła swoją złością nikogo przerazić. Przypominała raczej dziewczynkę, która usilnie próbuje być straszna, ale filuterny błysk w orzechowych oczach oraz pokaźne rumieńce na nadętych policzkach trochę jej w tym przeszkadzały.

Bardka uklękła na jedno kolano. Wyciągnęła magikowi koszulę zza pasa, by przyssać się do jego podbrzusza, kiedy dłonie zabrały się za rozpinanie spodni. Już on ją poczuje. Wyssie z niego życie i zatańczy na jego zwłokach! Taka będzie! I nie zmieni swego zdania! Nie ugnie się! Nie…
Umrao westchnęła w uniesieniu kiedy dotknęła swojego ulubieńca. Och… ile czasu ona go nie widziała… ile czasu nie czuła. Musiała go przywitać całuskiem w czubek główki, musiała przytulić do policzka, otulić paluszkami, połaskotać językiem, podrażnić się z klejnotami. Wprawdzie nie zazna przy tym orgazmu, ale i tak będzie się dobrze bawić. W końcu był to idealny penis w całej jej karierze! O takiego trzeba dbać!
Jarvis uśmiechał się podstępnie, gdy przyglądał się działaniom kochanki. Jej zabawa mu nie przeszkadzała, choć czuł jej zwodnicze efekty na swoim ciele. Niewątpliwie nie zamierzał poddać się bez walki i stawiał opór tak długo jak się da, by tawaif mogła się wykazać. Oczywiście był na straconej pozycji w tej sytuacji. Gdyby znajdowali się w innym układzie ciał… może kiedyś trzeba było sprawdzić kto jest lepszy (Dholinka oczywiście) w tych zabawach? Na razie jednak kapitulacja magika była nieunikniona, choć pewnie będzie uparcie się opierał spełnieniu.

Na początku wydawało mu się, że ma nawet jakąś przewagę. Nie, żeby usta tancerki nie sprawiały mu przyjemności, ale doznania były delikatne i spokojne, jeśli nie leniwe. Złotoskóra pierwej chciała się pobawić, nie traktując zbyt poważnie swojego zadania. Po dokładnym wycałowaniu męskości i jej delikatnych okolic, zabrała się do zraszania językiem cienkiej skóry, cmokając czasem jak podcza oblizywania łyżeczki z lodami. Nie zabrakło także pojedynku na “miecze” przy czym Kamala posługiwała się własnym nosem, mrucząc przy tym w rozbawieniu i właśnie wtedy kiedy czarownik uznał, by na chwilę, dosłownie na momencik opuścić gardę… tawaif go dopadła, oplatając się wokół jego nóg jak wiciokrzew. Nie tylko trzymała go całego w dłoni, ale i dosłownie połknęła.
Uczta dla zmysłów właśnie się rozpoczęła, przy czym to Sundari była biesiadnikiem, a czarownik daniem.

Kurtyzana postarała się, by wykorzystać najbezlitośniejsze, a zarazem także i najprzyjemniejsze z technik, tak by w umiarkowanym czasie przejść do deseru, który osiadł jej cienką warstewką na języku. Zadowolona kociczka przytuliła się policzkiem do nadal gorącego i wilgotnego przyrodzenia, oblizując się głośno ze słodkiej śmietanki, kiedy drżący i ciężko dyszący mężczyzna dochodził do siebie.

- Jaki więc kaprys ma moja narzeczona, której to wierny i lubieżny sługa mógłby spełnić? - Usłyszała od głaszczącego ją po głowie kochanka, gdy już złapał oddech. Chaaya zadarła głowę do góry i popatrzyła na niego w chwilowym zdziwieniu, zaraz jednak na jej lico wpłynął ciepły uśmiech, a ona sama zaczęła delikatnie łapać w ząbki gładzące ją palce, by każdy z osobna possać.
- Skoro ja użyłam ust, ty użyjesz dłoni - zdecydowała rezolutnie, rada z tego iż uniknęła niewygodnej konfrontacji ze swoimi przyzwyczajeniami.
- Oprzesz się o mnie plecami? Tak będzie najwygodniej nam - zaproponował Jarvis z czułym uśmiechem. Kobieta wstała z klęczek i poprawiła ukochanemu ubranie, po czym zadowolona z jego wyglądu, oparła się o niego plecami, naciągając jego jedną rękę na swoje ramiona, tak by mogła się do niego wtulić, przyjemnie otulona.

Czarownik zaczął od... poprawienia jej garderoby. Podciągnął spódnicę z tyłu, by nagie pośladki stykały się z jego podbrzuszem, a jego duma wygodnie utknęła pomiędzy dziewczęcymi krągłościami. Potem zaś wolną ręką sięgnął z przodu pod spódnicę i zaczął od trącania palcami wrażliwego punkcika w ciele tawaif. Niespiesznie i delikatnie go masował, a sama bardka czuła też lekkie drżenie męskości na swojej pupie wywołane ich bliskością.
- Pragnę cię Kamalo… - mruczał do ucha przywoływacz. - ...i będę cię musiał porwać jutro na dłużej. By zająć się twoją śliczną osóbką.
Sundari owinęła się ciaśniej ramieniem ukochanego, by jej oddech tłumiony był przez materiał marynarki, tak aby para nie została zbyt wcześnie zdradzona jej rzewnymi jękami.
Biodra tancerki kiwały się na boki, zupełnie jakby ich właścicielka chciała uciec od dotyku, zdradzając w ten sposób, że panna nie czuła się pewnie w takiej sytuacji. Taka zażyłość i delikatność, nie była chyba jej mocną stroną.
~ D-dokąd chcesz mnie zabrać? A co z pracą? Jest jeszcze tyle książek…
Słaba była to wymówka, bowiem teraz jakoś nie zajmowali się pracą, ani wcześniej przed ich schadzką.
~ Nie wiem… gdzieś daleko… gdzie będę mógł zdejmować z ciebie kawałek po kawałku, całe ubranie… a potem pieścić i rozpalać, aż staniesz się dzikim ogniem Kamalo. ~ Tak jak czynił to teraz niespiesznie wodząc palcami po jej intymnym zakątku, sięgając palcami do jej kwiatu, acz znów... czule i delikatnie. Prowokująco.
~ Może skorzystamy z miejsca w którym się kąpałaś? ~ szeptał drżąc lekko, bo dziewczyna tańcząc pośladkami, pobudzała kochanka, samej czując reakcję jaką wywoływała.
~ To nie b-było daleko ~ odparła przepraszająco, instynktownie wciskając się w męskie ramiona, które miałyby “obronić” ją przed podstępnym predatorem. ~ Miałam nadzieję, że z-za mną pójdziesz ~ przyznała się ze wstydem, wpijając palce w rękę magika.
~ Gdybym nie znalazł tej… ukrytej komnaty… to bym poszedł za tobą. Patrzył z zachwytem jak się rozdziewasz i najlepiej dołączył do ciebie nagiej ~ odpowiadał jej wybranek, coraz śmielej sięgając palcami i wywołując lubieżne mlaśnięcia ich ruchami. Czuła jego gorący oddech na swojej szyi, jak i fakt, że ulubiona zabawka Umrao, ocierając się o jej pupę, staje się już gotowa do dalszych figli.

Tymczasem czarownik mógł odczytać emocje jakie targały ciałem jego narzeczonej. Większość z nich nie była adekwatna do zaistniałej sytuacji, choć po części miała z nią związek. Wszystko zaczęło się w komnacie z łączniczym lustrem, ściślej, w trakcie rozmowy z diabłem. Z jakiegoś powodu bardkę opuściła odwaga i strach zaczął mrozić serce. Z jakiegoś powodu czuła, że fala wspomnień zalewa jej umysł, a niewidzialne macki wciągają do koszmarnego świata niewoli.
Chaaya zaczynała tonąć w panice z której mógł ją uratować tylko on. Jarvis miał do niej klucz, którego nie posiadał nawet Nveryioth. Jarvis uznawany był przez nią za, nie tylko, prawowitego władcę jej małego świata w którym się zamknęła, ale także za naczelnego strażnika. Kogoś specjalniejszego nawet od samego Ranveera, ponieważ za czasów generała bardka nie znała okrutnej strony świata. Wtedy była panią, która razem ze swoim panem, ruszyła by zawojować pogańskimi ziemiami.
Teraz była kanarkiem, który bardzo bał się latać, więc całą nadzieję pokłada w ramieniu nosiciela, który teraz był chyba na nią zły...
~ Ja nie stawiam ci wyrzutów, nie musisz się tłu-maczyć ~ usprawiedliwiła się w panice złotoskóra, błędnie odbierając przedłużającą się przyjemność za rodzaj… kary.
~ Dlaczego nie? Masz prawo… oczekiwać, że spełnię twoje kaprysy. Masz prawo oczekiwać, że będę podglądał cię w kąpieli. Zresztą jest to widok, który przegapiłem z żalem Kamalo. Masz pełne prawo żądać od swojego narzeczonego pieszczot i pocałunków i wszystkiego co sprawi ci przyjemność ~ odparł przywoływacz będąc tym kanarkiem, który zawsze nawołuje ją do wspólnego lotu i zawsze jest… przy niej.
Palce zanurzyły się głębiej, ruchy stały się silniejsze, a doznania mocniejsze.
~ Pragnę cię Kamalo. ~ Była w tych słowach pożądliwość godna dzikusa. Umrao mogła się więc cieszyć. Obecne pobudzenie kochanka nie pójdzie na zmarnowanie. Tancerka nie umiała, lub odrzucała ‘chęć’, odpowiedzenia na wezwanie. Przyzwyczajenie się do obsceniczności na ulicy to jedno, ale mówienie czego się chce? Ooo nieee… tawaif nigdy tego nie mówiły, a nawet, jeśli można tak to ująć… nigdy w życiu nie chciały czegoś od kochanków. To one miały spełniać zachcianki. Tak więc choć bardzo chciała się teraz kochać ze swoim słodkim Jamun, słowa nie potrafiły się nawet wyklarować w jej głowie, a co dopiero przyodziać się w dźwięki.
Niemniej jej uparty kochanek próbował i próbował. Dobrze, że gdzie indziej wiodło mu się lepiej. Jego palce pieściły rozpaloną kobiecość z coraz większą intensywnością i żarliwością, bo też i ruchami pośladków sama kurtyzana doprowadzała swojego wybranka do gorączki.

To było epickie starcie dwóch oślich ‘kanarków’, które swoimi czynami i ruchami nie tylko gnębiły swojego oponenta, ale także i siebie samych. Udręczona dziewczyna zaczęła w końcu cicho zawodzić, pragnąc jedynie litości w postaci uwolnienia.
~ Zaklinam cię… nie dręcz mnie już, proszę ~ jęknęła cicho, coraz bardziej nie panując nad swoimi odruchami.
Kciuk czarownika zaczął więc delikatnie pocierać wrażliwy punkcik, gdy silne ruchy palców w jej kwiecie, władczo prowadziły kochankę do głośnego spełnienia. Jego oddech był równie ciężki od pożądania i on również pragnął ulgi, którą mogło mu dać ciało Sundari. Zapowiadało się, że dzisiejszego dnia oboje nie przeczytają już żadnej księgi…

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 14-01-2020, 08:35   #282
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Poirytowany Ferragus, który od pewnego czasu przemierzał wspomnienie za wspomnieniem chcąc dostać się do kryjówki daemona, wreszcie rozbił głową ostatni mur i wpadł w otchłań zapomnienia.
Będąc w prawdziwym świecie, upadek jego wielkiego cielska mógłby narobić niezłego huku, ale skoro smok był duszą, która poruszała się po umyśle nosiciela, uniknął nie tylko rozgłosu, ale i kilku siniaków.
Miejsce w jakim ulokował się Ranveer było tak samo smutne, odludne i przybijające tak jak je zapamiętał. Ciemność zalegała wszędzie gdzie się nie obrócił. Samotne relikty wspomnień, w postaci kamiennych rzeźb, porozrzucane były w chaosie to tu, to tam, niczym porzucone zabawki dziecka. Wazony, dekoracje, biżuteria, skrawki materiałów, obrazy, rzeźby, wszelkiego rodzaju bronie, Chaaya lub inne istoty, owoce, czy półmiski z jedzeniem, powoli kruszały, by ostatecznie bardka straciła całkowitą pamięć o tym co skrywały, bowiem ludzkie umysły były słabe i łatwo ulegały rozpadowi. Nie to co wspaniałe, potężne umysły prawdziwych, a nie podrobionych jak Nveryioth, smoków!

Niemniej czerwonołuski odczuwał lęk i był z tego powodu dodatkowo rozeźlony. Gad wiedział, że tutaj daemon miał taktyczną przewagę, więc wolał go teraz nie spotkać. Z tego powodu chciał znaleźć Deewani jak najszybciej i wynieść z tego miejsca, wykorzystując swoją więź z maską, by ją wywęszyć. Nie było to łatwe. Odwaga zdawała się jakby nie istnieć. Na szczęście Starzec miał niejasne wrażenie w którym kierunku się udać.
Kręta ścieżka dłużyła się niemiłosiernie, a martwe “spojrzenia” mijanych wspomnień zdawały się go oceniać. Upływały minuty, godziny, może nawet lata, a smok szedł i szedł i nie mógł dojść, aż wreszcie… zobaczył światełko w tunelu.
A w zasadzie to błękitną łunę, która podświetliła na chwilę coś trudnego do zidentyfikowania, po czym nagle zgasła. Dzięki temu, że skrzydlaty nie miał serca i nie mógł usłyszeć jego bicia, dosłyszał delikatny furkot motylich skrzydeł, po czym kolejny błysk światła zamrugał kilkukrotnie i zgasł.
Szczęśliwie pijawka musiała być czymś zajęta i nie patrolowała swojego “królestwa”, ale… niestety emanacja zdawała się być w jego pobliżu.
Dusza Ferragusa była zbyt aroga… eee… dumna, by się tym zrazić. Ot, trochę zmalala, wyszczuplała… i stała się bardziej skryta i wężowa , gdy przemykała wśród ruin do celu jakim był ślad po chłopczycy.

Nie było łatwo dotrzeć do centralnego miejsca w którym rezydowało imię potężnego potwora. Nie, słowo „potwór” było zbyt słabym mianem na określenie tego kim był Ranveer-nie-człowiek. To, czym był, przeczyło wszelkim prawom bogów, magii czy podstawowej biologii. Nie miał bowiem jako takiej duszy, nie miał fizycznego ciała, jego początek i koniec zdawał się jedynie rozrastać w obie strony osi czasowej, a plan bytności był jakby to ująć… bliżej nieokreślony.

Można rzec, że Starzec miał wielkie szczęście, iż mógł spotkać coś tak potężnego… i zarazem posiadać olbrzymiego pecha, bo kto wie ile czasu zajęłoby daemonowi na całkowite wyeliminowanie istnienia starożytnego smoka? Sekundy? Mniej?
Gad wiedział co mogły zrobić same „artefakty” i wiedział, że to co zagnieździło się w bardce, tych artefaktów nie potrzebowało. Mała pijawka o łebku jak dziurka od klucza, pajęczych nóżkach i motylich skrzydełkach była skondensowaną esencją bytu na tym planie egzystencji. Niczym kapryśny portal, łączyła ze sobą dwa światy i zapewne potrafiła przetransferować ogromne pokłady siły, które kryły się gdzieś… gdzieś poza granicami znanych przez drakona uniwersów. Gdyby tylko Chaaya wiedziała jaką siłą dysponowała i to całkowicie przez przypadek!

Z drugiej strony, kiedy czerwonołuski wyobraził sobie niepokonaną i kapryśną Deewani, która za machnięciem warkocza gasi poszczególne plany jak płomienie świecy, to… może to i dobrze, że nie wiedziała? Dobrze mu się żyło tu gdzie był i szkoda by było gdyby to wszystko razem z nim znikło… On tu miał jeszcze parę spraw do załatwienia, kilka rachunków do uregulowania i co najważniejsze… co nie co do udowodnienia. W końcu był największym, najpotężniejszym, najsprytniejszym, najmądrzejszym, najstarszym i najgroźniejszym smokiem jakiego ta ziemia wydała! I mało tego! Nie zdążył nawet w pełni rozwinąć swojego wachlarza wspaniałych umiejętności! On im jeszcze wszystkim pokaże! Pokaże nawet temu Ranveerowi, a już z pewnością przetrzepie skórę rozbestwionej łobuzicy, która mu ciągle lata koło zada i sprowadza kłopoty! A… skoro myśli Ferragusa ponownie wróciły do tej wyszczekanej lisiczki to właśnie ją znalazł… chyba, ciężko było ocenić, bowiem jej forma nie przypominała tego do czego przywykł.

Gdzieś… po środku niczego… stał sobie stojak na zbroję i broń. Jednakże był on pusty i na oko Ferragusa, nie był on „skamieniały”. Podstawą była wielka spiżowa płyta rzeźbiona w ciała poległych na wojnie, na której leżała dziwnie podobna księga, o zębatej okładce, lecz zamkniętych „oczach”. Nieopodal, mały insekt grzebał w „ziemi” jakby wykopywał jakiś dołeczek. Dziura była mała, w sam raz na oślizgły odwłok pijawki, smok wątpił jednak by stwór kopał swój własny grób.
To co jednak zainteresowało go w całej tej scenerii, to dwie czerwone niteczki, niczym żywe ścięgienka, które wysunęły się spod zamkniętej powieki okładki i powoli sunęły do drobnego puzzla pozostawionego na ziemi.
JEGO PUZZLA!

Nerwiki owinęły się wokół skamieniałej skorupki Odwagi i przysunęły do księgi. Trzeba to było robić ostrożnie i ciuchutko, bo kopiący, wszystkimi ośmioma łapkami, robal był czujny i nerwowy. Może nawet nazbyt czujny…
Kiedy Ranveer zorientował się z poczynań brata, odwrócił się w kierunku oponenta i zamachał oślizgłym odwłokiem. Z łebka o kształcie dziurki od klucza błysnęło błękitne światło, od którego spanikowane niteczki puściły Deewani i schowały się pod powieką.
Pajęczak nie dał się tak łatwo ułaskawić, wszedł na okładkę i wsadził łapksa w powiekę, siłą ją rozwierając. Starzec dostrzegł błysk białka i uciekającą źrenicę. Oko postanowiło walczyć, jedną parą nerwików owijając się wokół pajęczych nóżek, które próbowały się do niego dobrać, drugą zaś okładając napastnika.

Cóż… była to walka prawdziwych tytanów, gdyby nie to, że walczący mieli po kilka centymetrów wielkości…

Pokonany Gula zadrżał i załzawił się w oślepiającym świetle. Cieniutkie niteczki schowały się pod drżącą powieką księgi, potulnie ustępując przed „potęgą” rywala.
Zadowolona pijawka zatrzepotała skrzydełkami, zamerdała ogonkiem, następnie zgasiła „bezlitosny”, błękitny blask, po czym zeskoczyła na ziemię. Daemon przesunął maskę bliżej dołeczka i wrócił do kopania.
Teraz należało się wykazać sprytem i finezją, a nie siłą, bo to nie tak, że smok nie mógł tego Ranveera pokonać. W końcu, gdyby ten faktycznie był taki niepokonany i potężny, to by nie utknął tutaj… w drobnej tancerce (a to, że on tu utknął to już była inna bajka).
Ferragus sprężył się niczym cóż… przyczajony wąż. Wyrzucił ciało w błyskawicznym ataku. Pochwycił paszczą Odwagę, zacisnął kły i zaczął uciekać, wykorzystując zaskoczenie i swoją szybkość.

Plan był dobry, ale tylko w mniemaniu skrzydlatego. Nie minęła nawet chwila, kiedy gad znalazł się w łunie, ścigającego go, potwornego światła. Starzec momentalnie poczuł dziwne “mrowienie”, co było dość zabawne, bo nie miał ciała, a dusza raczej nie potrafiła mrowieć. Coraz trudniej było mu manewrować ogonem, jakby ten zaczynał mu drętwieć. Na jedno uderzenie serca (oczywiście Chaai) złapał go strach, że być może… niedługo dołączy do skamieniałych wspomnień, choć logika podpowiadała mu, że było to niemożliwe.
Zresztą po co miałby uciekać… co go czekało na horyzoncie? Tkwienie w tawaif, a potem w demonie? Dla jakiego powodu miał się tak wysilać? Nie wiedział… niemniej jego ciało się poruszało nadal, bo gdzieś tam głęboko tkwiła iskierka przekory i oślego uporu, która zmuszała ciało do poruszania, być może pochodząca nawet od samej Deewani.

Wyjście z tego miejsca było zdecydowanie łatwiejsze, niż wejście. Wystarczyło po prostu zechcieć “przebić” mur i zaraz się było po drugiej stronie, wśród chaosu myśli i wspomnień. Jakże miłych, kolorowych i krzykliwych, w przeciwieństwie do tych, które były w mrocznej kryjówce.
Daemon z jakiegoś powodu nie leciał dalej za drakonem, ostatecznie przyjmując “porażkę” na klatę. Smok mógł świętować wspaniałe zwycięstwo nad Niepokonanym tylko, że odrętwienie nie chciało opuścić jego ducha. Stawienie czoło potwornej sile, wyczerpało go do reszty, ale czego się nie robiło dla ukochanej… władzy oczywiście. Nie żeby tu chodziło o coś innego.
Zresztą gad nie miał nastroju na świętowanie. Stworzył mentalną jaskinię wypełnioną srebrem zamiast złota… bo wszak srebro było mniej klasycznym wyborem. Zwinął się w kłębek, komplementując marność świata i jego nieuniknioną klęskę oraz brak potrzeby ratowania go, żując kamienną Deewani niczym pies kość, powoli krusząc skorupę.

“FUUUU!!!!!” Dziewczyna zapiała jak mini kogucik, wwiercając się piskliwym głosikiem w każdy molekuł Ferragusa. “TY OBLEŚNY DZIADZIEEEE!!!”
Z każdym chrupnięciem kamiennej powłoczki, w paszczy Starca zaczynała się formować, mokra kulka włosów, skóry i materiału, by po chwili bosa stópka zaczęła kopać go w nos.
Melancholijny (obecnie) smok nie miał nastroju do kłócenia się, więc wypluł Deewani, gdy już ją wydobył ze skorupy. Tancerka potoczyła się jak piłeczka, po czym rozpłaszczyła jak przeżuta karta pergaminu.
“Co żeś mi zrobił, ty zazdrosna kupo łusek??!!! Gdzie ja jestem i dlaczego nie mam swojego nowego chowańca!!!” Łobuzica podpełzła do pupila, tylko po to by okładać go warkoczami.
“Całą mnie oflegmiłeś! Wyglądam jak ślimak posypany solą. Przysięgam, że jak zostanę już potężną smoczycą to zasznuruje ci pysk!”
~ Daj spokój… on by nigdy nie został twoim chowańcem. Nie ruszyłby tłustego zadka ze swojej nory ~ mruknął leniwie smok zbyt zblazowany, by się wysilać w celu oburzenia się.
“Oczywiście, że by został! Nic nie wiesz, nic się nie znasz! Jesteś gupi, stary, brzydki i zazdrosny!” piekliła się maska, przeżywając swoją porażkę. “Gdyby nie ty już bym go miała! Byłabym silniejsza i potężniejsza od ciebie! Haha! Skopałabym ci zadek! Oooo i to dlatego mnie zjadłeś, tyyy… tyyyy… miernoto ty! Jeszcze ci pokażę na co mnie stać! Idź spać leniwa buło, a rano… ooo ja ci pokażę. ZOBACZYSZ!”
~ A jakbyś to… zrobiła… jakbyś zmieniła tego demona w swojego chowańca? ~ spytał gad ziewając i przyglądając się rozwścieczonej masce z flegmatyczną miną pełną wątpliwości w spojrzeniu. Dziewczynka zapowietrzyła się, owijając warkoczami jak szalikiem. Zamknęła ustka i zaczęła panicznie kręcić oczami, starając się nie patrzeć na rozmówcę.
“Nooo… jaaaa… ten… w umowie bym… A nie powiem!” Obruszyła się butna kurka, tupiąc nogą. “Jeszcze mi ukradniesz pomysł! Ja cie znam!”
~ Pff… na to akurat bym nie liczył. ~ Na pysku czerwonołuskiego pojawił się cień cienia uśmiechu. ~ Akurat takie czarty jak on to mistrzowie kontraktów. Trzeba samemu uważać, żeby nie wpaść w jakąś zastawioną w nich pułapkę. Na kontrakt byś go nie złapała.
Panna nadęła policzki wyraźnie rozsierdzona, że taki nędzny plebejus jak Starzec, śmie wątpić w majestat nieustraszonej Odwagi!
“Złapaaałabym…” zaprotestowała, czerwieniejąc na twarzy. “Tak bym go zakręciła, że… że… aż byś wyłysiał. Tak! Wyłysiałbyś bo tak byłoby ci głupio!”
~ To żaden sukces akurat. Poza tymi na wschodzie nie mamy włosów ~ odparł smętnie drakon i jęknął. ~ Zresztą co by ci dała taka nieruchawa purchawa łażąca za nami i dysząca, że nie ma siły chodzić? A co tą pyraustą? Chowańca można mieć tylko jednego.
“Z tobą daje sobie jakoś radę” burknęła cicho maska, ostentacyjnie odwracając się plecami do nie wartego jej piękna robaka. “I będę mieć tyle chowańców ile zapragnę! Nic ci do tego!” dodała dobitnie, zadzierając nos. “Nie powstrzymasz mojej wspaniałości i siły i potęgi i bogactwa i sławy i mądrości! Ot co!”
~ Marność nad marnościami i tylko marność. Powinnaś rozmyślać o tym jak świat przemija nie chcąc mej… naszej wspaniałości dostrzec, bo jest taki… prozaiczny. ~ Ferragus uderzył w depresyjne tony, zbyt przybity obecnie by zauważyć, że Deewani obraziła go nazywając… tfu… swoim CHOWAŃCEM!

Nieco zdziwiona emanacja odwróciła się przez ramię by przyjrzeć się ulubieńcowi, który jakoś za mało się starał by się z nią przekrzykiwać. Ostatecznie młodziutka dziewczyna stwierdziła, że tak chyba wygląda starość i poczuła coś na kształt współczucia do wielkiej, czerwonej ropuchy, która aktualnie zaczynała się rozpuszczać jak śnieg na słońcu.
“Durny jesteś” stwierdziła dobitnie, przełykając (tak niskie) uczucia do smoka. “I durnoty opowiadasz, nie chce mi się tego słuchać. Jestem ponad to! Jestem potężnąąą, czerwonąąą…. smoczycą” dodała odchodząc w tylko sobie znanym kierunku.
~ To ja jestem potężny… ty jesteś tylko… noo… czeladniczką dopiero. I nie słuchasz słów mądrości antycznego smoka. ~ Ferragus wysił na wyniosłość, po czym ponownie popadł w melancholię. ~ Ale tak to już jest… świat udaje, że nie widzi mojej potęgi i mojego majestatu z powodu zazdrości o nie.
“Jak śmiesz mi pyskować!” krzyknęła podjudzona Deewani, w moment pojawiając się przy oponencie. Postawiła bosą stópkę na leżącym pysku i zaczęła ze złością przydeptywać, przypatrując się rozchodzącym od nacisku nozdrzom.
“Ty sflaczały fajfusie! Kładź się do grobu i czekaj na swój koniec! Ten świat należy do mnie! Młodej, pięknej, silnej, utalentowanej tawaif! Jestem od ciebie sławniejsza i bogatsza i w ogóle jestem naj! To oni mi zazdroszczą! I to ty nie słuchasz moich słów mądrości!”
~ Dlaczego więc czemu ciąglę muszę cię wyciągać z kłopotów, jak pisklaka, który oddalił się zbyyyytniooo od gniazda? ~ Jaszczur nie pozwoliłby sobie na takie pyskowanie nawet ze strony Deewani. A już zwłaszcza stawiania stopy na swoim pysku. Był jednak zbyt znużony egzystencją, by się wysilać. ~ Prawda jest taka, że ta umalowana na pysku ropucha wycyckałaby cię na kontrakcie, gdybyś podpisywała go bez moich rad i mojej bezbrzeżnej mądrości. Ja bowiem znam sposób myślenia czartów… mieszkałem z umysłem jednego z nich przez wiele wiele lat.
“A z jakich tarapatów ty mnie wyciągasz co?” obruszyła się pannica. “To ja tu mam dłuższe warkocze! I to ja ciebie wyciągam z kłopotów. Powinieneś mi dziękować i całować po nogach!” zaperzyła się maska, nagle pogrążając się we własnych fantazjach.
“Wyrwałam twoją zabidzoną duszyczkę z paszczy diabła! Ukryłam głęboko u siebie i uciekłam na drugi koniec świata! To już miesiąc kiedy nie widziałam słońca! To już niemal dwa miesiące, kiedy nie czułam się bezpiecznie… ach!”
Maska teatralnie oplotła się włosami i ramionami, robiąc minkę zabiedzonej damy w opałach. “Jaaa… taka malutka… taka drobniutka, musiałam dla ciebie nagle dorosnąć i zmężnieć i narażać swe życie! Musiałam wykazać się wspaniałym i nieskończonym kunsztem, sławą, chwałą, potęgą, siłą, urodą, zwinnością i sprytem, by doprowadzić twe zakurzone łuski do punktu w którym jesteśmy! Powinieneś mi dziękować, że tak wspaniale opiekuje się twoim stetryciałym zadkiem Starcze!”
~ Właściwie to ja obmyśliłem ten genialny plan na uratowanie ciebie i mnie przed pewną zagładą i przeskoczyłem z mojego opętanego ciała do twojego i uratowałem nas uciekając do miejsca, gdzie nasz prześladowca nie będzie w stanie nas dopaść ~ uniósł się dumą Ferragus choć bardzo flegmatycznie. ~ To wszystko to przebłysk mojego geniuszu i inicjatywy. I potęgi, której ci łaskawie użyczałem, byś mogła zmiażdżyć naszych wrogów. Poza tym… to ja opiekuję się tobą. To moja antyczna moc sprawia, że nic nie jest w stanie ci zagrozić.
“Dupa, dupa, dupa! Ja byłam pierwsza ze swoim planem ratowania świata! Ty się napatoczyłeś i zaczęłam improwizować i tak oto doszłam do planu, który ma zamiar powstrzymać piekielne armie i strącić je z powrotem do kotłów z gotującą się smołąąąą!”
Deewani wypięła dumnie pierś i jeszcze raz nacisnęła piętą na nochal gada. “Ja jestem kochanką Niepokonanego! I dzięki temu wiem jak walczyć by wygrać ho ho hoo!”
~ Ja zaś jestem Niepokonany. Jedynie podstępem i oszustwem wydzierano mi zwycięstwo. Ja nie muszę wiedzieć jak wygrywać, bo ja… wygrywam ~ odparł z niezachwianą pewnością siebie antyczny pyszałek i dodał smutno. ~ I dlatego cały świat zwraca się przeciw mnie. Zazdroszczą mi mej siły i wiedzy.
“Bla, bla, bla to ja zwyciężyłam smokodemona a nie ty! Nie jesteś wart by cie słuchać. To o mnie układają pieśni.”
Dziewczynka odwróciła się, by ponownie odejść, wyraźnie rada, że była znana nie tylko ze swojego tańca ale także umiejętności bojowych.
~ Bo świat jest zbyt zazdrosny o to by dostrzec prawdziwego zwycięzcę. Więc kryje prawdę za bajeczkami ~ pożalił się Ferragus nie mając sił, by podążyć za Odwagą i wkrótce został sam… choć niezupełnie, bo nadal czuł jak chłopczyca chełpi się i pławi w swoich wyimaginowanych zaszczytach. Nie miał jednak w sobie energii, by coś z tym zrobić. A nawet gdyby miał to wszak Ferragus nie dbał o takie detale jak chełpiąca się chłopczyca. Miał wszak inne marze… eehmm… dalekosiężne plany do zrealizowania. Kiedyś tam, gdy już będzie miał dość sił by zabrać się za pomstę na wszystkich którzy go urazili. Co mu przypomniało, że bezczelną księgę też musiał dopisać do tej długiej listy.


 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 24-01-2020, 19:53   #283
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Intymne spotkanie kochanków niestety musiało się zakończyć jeszcze przed wieczorem. Po korytarzach biblioteki krążył wszak Axamander, psując tawaif i Jarvisowi zabawę. Kochankowie musieli niestety wrócić do roboty. Na szczęście kolejna sala wynagrodziła jej tortury, bowiem trafiła na temat kultury i cywilizacji elfów. Wreszcie coś ciekawego. Wreszcie coś co nie sprawiało, że przysypiała. Pierwszy z tekstów dotyczył niewolników elfiego imperium. Wynikało z nich, że głównymi niewolnikami byłi ludzie i orki, czasem krzyżowane ze sobą. Wedle niego elfy traktowały swoich niewolników jak zwierzęta, co nie było takie straszne. O zwierzęta wszak trzeba dbać, by były zdrowe i dobrze odżywione. Wymagają czesania i opieki i odpoczynku. I tak samo mieli niewolnicy w imperium. W teorii dbano o ich zdrowie i wygodę jeśli wywiązywali się ze swoich zadań. Te zaś zależały od nich właśnie. Oczywistym było, że to niewolnicy zajmowali się uprawą jadalnych roślin i górnictwem, także prostą ciesielką, murarstwem i kowalstwem, bo bardziej skomplikowane, bądź finezyjne wyzwania kowalskie były przeznaczone dla odpowiednio rozwiniętych ras: elfów, krasnoludów i gnomów. Ludzie a tym bardziej orki mieli zbyt niezgrabne łapy by zajmować się prawdziwą sztuką… tak twierdzili elfi mędrcy.
Niewolnicy byli jak zwierzęta… pociągowe, wojenne i domowe. Orki najczęściej były zwierzętami górniczymi i wojennymi. Po co marnować bezpośrednio magię na dzikie orki, skoro można wysłać przeciw nim własnych oswojonych barbarzyńców. Elfy oczywiście dostrzegły, że dzicy ludzie i orki mają kulturę i modlą się nawet do bogów, ale uważały że to prostu małpowanie ich kultury. Dzikusy dostrzegły splendor elfiej cywilizacji i ją naśladowały. Tawaif szybko spostrzegła dość charakterystyczną cechę myślenia elfów. Arogancję. Autorzy traktatu nie brali nawet pod uwagę, że ludzie i orki mogą używać magii, bo to by burzyło ich obraz niewolników niebędących zwierzętami. Tymczasem przecież ludzkość używała czarów na wiele sposób, a orki… no cóż… orki miały szamanów i ponoć zaklinaczy.
Esej przedstawiał zasady opieki nad dwunogimi zwierzątkami. Czego ich uczyć i w jakim stopniu. jakie stroje winny nosić, jakich zasad przestrzegać. Były też reguły na temat życia seksualnego niewolników (z wyraźnym zastrzeżeniem by nie krzyżować się z nimi) i tego do czego mogą być użyteczne ludzkie samice i samce. Filozofowanie na temat niewolników-zwierzątek połączone z praktycznym poradnikiem na temat ich trzymania w posiadłości. Co jak się okazało, nie różniło się zbytnio od praktyk kultywowanych na pustyni.
Niemniej nadal było ciekawym urozmaiceniem… a przed nią wszak była cała sala, którą przyjdzie jej jutro badać. Bo na dziś już czasu brakło. Wieczór nadchodził.


Wraz z wieczorem nadeszła kolacja i narady. Axamander, Jarvis, Sharima oraz Chaaya z miskami pełnymi soczewicy doprawionej potrawką z rzecznych ryb i delikatną, młodą rzepą, rozprawiali na temat planów na jutro. Diablę i złodziejka byli bardzo zainteresowani dalszą eksploracją ruin, które to znalazła bardka. Głównie z powodu nudy. Rogacz ciężko znosił obowiązek przeglądania zwojów, a piratka… nie miała nic do roboty. Ustalono więc, że poranki poświęcone zostaną na eksplorację ruin, a po obiedzie drużyna skupi się na badaniach komnat biblioteki.
A gdy już kolacja się kończyła, zjawił się Faelsenor z ponurą miną. Przysiadł się do nich i rzekł cicho.
- Są kłopoty. Gamveel i jego ochroniarze zostali zaatakowani. Gamweela porwano wraz z jednym ochroniarzem. Drugiego ubito. To były koboldy.
- Koboldy? A czemuż te tchórzliwie jaszczurki nagle poczęły sobie tak śmiało poczynać na mokradłach? Gamveel chyba nie postanowił nagle pozwiedzać, co? - zapytał zdziwiony Axamander, a druid zaprzeczył dodając. - Nie. Nasz nadzorca nie ruszał się z miejsca. To koboldy przybyły masą i pokonały ich przewagą liczebną oraz fanatycznym uporem. Zapłaciły za to sporą cenę.
- Niech to szlag - westchnął smętnie rogacz. - Wypada go uratować, zanim ich zjedzą.
- Powodzenia - stwierdziła ironicznie Kamala, najwyraźniej nie mając zamiaru ruszać się z obozu.
- Łatwiej by było, gdybyśmy wszyscy ruszyli. I pewnie wtedy szybciej byśmy uwolnili.- rzekł rogacz, a złodziejka dodała.- No i okup... nasz bogacz winien zapłacić za ratowanie swojego tyłka.
- Dziś w nocy, by odbić przed nadejściem dnia.- stwierdził druid.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 29-03-2020, 20:42   #284
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Bardka oblizała łyżkę i odłożyła ją do pustej miski. Nie wiedziała, że była głodna, dopóki nie zaczęła jeść, a gdy już zaczęła, to nie mogła przestać, aż nie skończyła potrawki jako pierwsza. Nie bardzo interesowała ją rozmowa, bowiem nie bardzo interesował ją los czarodzieja i jego przydupasów. Jako Dholianka wyznawała zasadę testu przydatności, który każda istota powinna zdać, by móc zostać uznaną za przydatną dla danej społeczności. Ona sama, od wypłynięcia, zdała co najmniej trzy takie testy, udowadniając reszcie swoją wartość, czego nie mogła powiedzieć o zaginionym.
Gamveel był bezużyteczny i kobieta nie czuła odpowiedzialności, by mu pomóc. Jeśli Axamander chce się dla kogoś takiego narażać, to już jego sprawa, ale ona nie zamierza iść na dno z tego powodu.
Ludzie pustyni potrafili segregować śmieci, przy czym śmieciami nazywali istoty, które tak jak mag, były bezużyteczne.

- Zostanę pilnować obozu - rzekła na głos Chaaya, odstawiając naczynie do umycia, po czym wstała z miejsca, by udać się do biblioteki.
- Ja z nią zostanę - odparł Jarvis, co wyraźnie zasmuciło rogacza… który też nie palił się do ratowania aroganckiego arystokraty. Tym bardziej w mniej licznym towarzystwie, bo ograniczonym do złodzieja i druida. Niemniej był przywódcą wyprawy, więc musiał iść, a wraz z nim jego podwładni, Faelsenor i Sharima.
Tancerka spojrzała chmurnym wzrokiem na kochanka, który w rankingu przydatności plasował się zaraz koło zaginionego i diablęcia. Jej nastrój diametralnie się zmienił, jeszcze w bibliotece parzyła namiętnością, teraz mroziła obojętnością.
- Ona... sobie poradzi - mruknęła ironicznie - ty… przydasz się w walce z koboldami.
~ Jesteś pewna? Nie chciałbym, żebyś znów poczuła się osamotniona ~ odparł telepatycznie czarownik podążając wzrokiem za enigmatyczną tawaif, która potrząsnęła charakterystycznie głową. Odpowiedzi na to pytanie musiał się sam domyślić.
~ Wolałbym zostać z tobą ~ przyznał magik nie spuszczając wzroku z ukochanej. ~ Acz im szybciej uratujemy naszego arystokratę, tym szybciej zakończymy misję.

Tymczasem złotoskóra piękność nieczuła na tęskne wyznania partnera, oddaliła się wolnym krokiem w kierunku czytelni, planując co będzie robić w nocy, kiedy wszyscy ciemiężyciele wybędą z obozu. Tylko ona, książki i sowie okulary! Do pełni szczęścia brakowało tylko słodyczy, ale w życiu nie można było mieć wszystkiego. Jako kurtyzana z dobrze prosperującego zamtuza, musiała przyzwyczaić się do takich “wyrzeczeń”. Zwłaszcza, że tym razem trafiły jej się teksty na temat ciekawych rzeczy. Na przykład kastowość elfiego ludu, która nie była zbyt sztywna, przynajmniej w obrębie podras. Jeśli jakiś elf z niższej kasty wykazywał właściwe talenty (na przykład magiczne), to mógł awansować do kasty wyższej w której jego umiejętności były docenione. Co prawda nie było drogi w “dół” i nie można było wylecieć z kasty rodziców jeśli się nie wykazało odpowiednimi umiejętnościami, a przynajmniej było tak w czasach, gdy powstawał ten traktat, ale w dawnych wiekach elfie umiejętności decydowały o tym, czy elf awansował, był degradowany, czy zostawał w danej kaście. Księga nie rozpisywała się na temat samych kast, niemniej wspominała o barierach rasowych i najważniejszym problemie… półelfach i rosnącej ich ilości. Ta “podrasa” była coraz większym problemem dla elfiego ludu. Nie wiadomo czy były one niewolnikami, czy raczej rasą elfów stojącą na najniższym szczebelku drabiny. Autor tekstu stał na stanowisku, że półelfy były niewolnikami, a stosunki intymne między elfami, a ludźmi powinny być zakazane.

Jarvis pojawił się w jej “samotni” pod koniec czytania tej księgi. Uśmiechnął się do bardki, pochylił i cmoknął czytającą kochankę w ucho, stawiając na blacie fiolkę.
~ Udaję się z nimi. Tu masz miksturę z postacią gazową. W razie kłopotów użyj jej i ukryj się na bagnach ~ rzekł w ramach pożegnania.
~ Mmmhm… ~ Dziewczę uniosło spojrzenie na twarz narzeczonego, muskając ustami jego brodę. ~ Uważaj na siebie, masz wrócić w jednym kawałku, bo inaczej z rozpaczy rzucę się w ramiona innego ~ odparła z troską ale i łobuzerią. Jej pożegnanie było równie pełne sprzeczności co jej zawiły charakter.
~ Postaram się cię nie zasmucić ~ mruknął jej wybranek całując policzek, a potem szyję, po czym oddalił się, a Chaaya wzięła kolejną księgę w swoje dłonie i… nie mogła jej odczytać. Słowa, które widziała były zapisane elfim pismem, ale ich znaczenie było niezrozumiałe. Znaki tworzyły bełkot niedopasowanych do siebie sylab. O dziwo… sam tytuł był jak najbardziej czytelny. Demografia miasta. Coś tu nie pasowało.
W końcu zorientowała się co. Treść tekstu była zakodowana. Zaintrygowana takim obrotem sprawy, zaczęła szukać klucza do rozwiązania zagadki tajemniczej treści książki. Wpierw szukając punktów wspólnych - takie same obrazki, takie same znaki, takie same sylaby, tak by móc określić choćby najpopularniejszą głoskę w tym języku. I właśnie sylaby okazały się właściwym tropem, bo tekst składał się z przesadnie długich słów. Poszczególne sylaby oznaczały oddzielne litery i okazały się dość prymitywnym kodem. Nic zresztą dziwnego, autorka musiała być amatorką, a jej dzieło intymnym pamiętnikiem i zarazem zapisem zakazanej miłości.
Tancerka podniecona znaleziskiem w mig pognała po swój notatnik, atrament i pióro. W drodze powrotnej przypomniała sobie o ciasteczko-sucharkach i suszonych owocach, które zakupiła w ramach racji żywnościowych, więc zawróciła spod drzwi z powrotem do namiotu, by zgarnąć całą wałówkę, by w nocy, na spokojnie, odcyfrować cały wolumin.

Opowieść dotyczyła elfki z wysokiej kasty - aeomancerki. Wedle tego co dało się zrozumieć z tekstu, była magiczką skupioną na żywiole powietrza, a zajmującej się komponowaniem esencji i zapachów rozwieszanych w pomieszczeniach na magicznej mgiełce. Miała męża, z którym się wcześniej zaręczyła, bo był przystojny, dobrze wychowany, ambitny i zdolny. Autorka pamiętnika koncentrowała się na swoich uczuciach i unikała detali, które mogłyby ją zidentyfikować. Miała, oprócz męża, kochankę i przyjaciółkę zarazem. Co jednak było akurat usankcjonowane prawem jak i znane jej mężowi. Tym bardziej, że jej kochanka była też jej partnerką podczas rytuałów ku czci bogini pogody i powietrza. Zresztą wyglądało na to, że ów romans jej przyjaciółka traktowała o wiele poważniej niż sama pisarka. Dla niej bowiem było to tylko urozmaiceniem dnia.
Kamala dobrze rozumiała punkt widzenia Rodzynki, jak już zdążyła nazwać autorkę tekstu. Jako tawaif, wychowana była do spełniania życzeń mężczyzn, za to jej własne potrzeby często były zaspokajane przez siostry i kuzynki - bardziej jako narzędzia, niźli pełnoprawne kochanki. Postać Zefirki (czyli towarzyszki Rodzynki) była jednak bardzo orientalna i kusząca, bowiem owiana była tajemnicą. Sundari bardzo chciała poznać dalsze ich losy.
Z początku wydawało się, że to Zefirka będzie ważnym punktem tej historii, bo Rodzynka opisywać poczęła wyrafinowane spotkania przechodzące w namiętne randki. Zefirka podobnie jak Rodzynka miała męża, ale skarżyła się przy tym na jego impotencję. Rozdynka nie miała takiego problemu. Jej mąż był przystojny i sprawny, a także płodny, bo Rodzynka wspomina o urodzeniu bliźniąt. Niemniej ambicja męża sprawiała, że częściej wolał towarzystwo politycznych przyjaciół niż własnej żony.
I wtedy... pojawił się on. Shar-kear.
~ Cieniożerca. Tak nazywa się… nazywano rasę elfów, która stała się drowami. Cóż... była to obelga bardziej niż określenie ~ wyjaśnił melancholijnie Starzec nie zamierzając stracić okazji by popisać się swoją wiedzą. ~ Nie żeby to miało znaczenie w tym niewdzięcznym świecie.
~ Cicho! ~ skarciła go bardka, poprawiając się na krześle i z prędkością światła pochłaniając rodzynki. Na jej złote policzki wypłynęły rumieńce, a źrenice w orzechowych oczach niebezpiecznie się powiększyły.
Toż to trafiło jej się prawdziwe dzieło! SZTUKA! Ach! Zakazany owoc. Mroczny mężczyzna. Zły. Z przeszłością. Może brutalny, może zawistny, może dziki i nieokiełznany i ona… to znaczy Rodzynka, przybyła, żeby go naprawić i pokazać mu co to jest MIŁOŚĆ! To prawie tak jak ona z Ranveerem!
- Aaaa… - wymsknęło się zaaferowanej czytelniczce, która poczuła jak fala gorąca zalewa jej płuca.
Nic to. Musi czytać dalej!
Ów elf został strażnikiem Rodzynki i jej dzieci, gdyż polityczne ambicje męża narobiły mu wrogów. Był wysoki, o szarej skórze, zimnym spojrzeniu, umięśniony jak ludzcy niewolnicy.
Rodzynkę jego wygląd oburzał, co nie przeszkadzało jej opisywać go ze wszystkim detalami. Takimi jak prosty nos i wydatne kości policzkowe, długie rzęsy czy zadbane paznokcie. Shar-kear oburzał ją plebejskimi manierami, więc zaczęła go uczyć jak ma się zachowywać w towarzystwie. Z początku znosił to cierpliwie… aż któregoś dnia tych nauk wybuchł gniewem i docisnął biedną Rodzynkę do ściany, sycząc jakieś złe słowa w swoim plebejskim języku! To było upokarzające. Lecz mimo to, biedna Rodzynka nie mogła przestać myśleć o tej chwili. I jego wargach blisko jej własnych ust.
Chaaya odsunęła księgę i z ciężko bijącym sercem, odpięła zapinkę we włosach, po czym pociągnęła się za pukle, tupiąc przy tym nogami. Jak dobrze, że jednak pozbyła się Jarvisa i mogła do woli piszczeć, wić się i wygłupiać, w przerwach od pełnego nieopisanego napięcia seksualnego spektaklu w postaci pamiętnika.
Nawet Deewani, która z romantycznością miała tyle wspólnego co Ferragus z baletem, nie mogła się oprzeć nęcącej tajemniczy, dawno wygasłego związku.
Kolejne strony zapełnione były rozterkami Rodzynki, która nie potrafiła sobie poradzić z tą sytuacją. Skończyła z udzielaniem nauk szaremu barbarzyńcy, bo rumieniła się przy każdej rozmowie z nim. Nie potrafiła się też skupić na swojej sztuce, jak i… na innych dylematach. Nie brała też pod uwagę chwili namiętności z istotą, która stała w jednym szeregu z gnomami i krasnoludami. Był wszak z podrasy elfów powszechnie pogardzanej i uważanej za zdradziecką. Był członkiem niskiej kasty, ale jego ust zapomnieć nie mogła. Więc zwróciła się ze swoim dylematem do Zefirki, a ta poradziła ukaraniem go za bezczelność biczami na nagie plecy. Jej kochanka była wręcz zszokowana, że Rodzynka nie ukarała go od razu!
Dwaj półorczy strażnicy załatwili sprawę szybko i sprawnie. “Szarak” stawił im dzielnie opór, raniąc poważnie jednego z nich. Niemniej zaatakowany z zaskoczenia, przez lepiej uzbrojonych żołnierzy, nie miał szans. Wkrótce, poobijany i związany, klęczał przed dziewczyną obrzucając ją nienawistnym spojrzeniem.
I tu zaczęły się schody dla biednej Rodzynki. Nie była tawaif, nie miała za wiele doświadczeń z mężczyznami innymi niż dobrze urodzone elfy z wyższych kast. Nie była w stanie wydukać z siebie słowa przy półorkach, dlatego popełniła błąd każąc im się oddalić.
Wtedy jakimś cudem wyjąkała przed Szarakiem czemu kazała go związać i jak go ukarze, a ten ten… ordynus śmiał się jej odszczekać. Nazwać ją arogancką!! Jak... jak... on śmiał?! Rodzynce to nie mieściło się w głowie. Zawstydzona i rozwścieczona użyła bicza na jego plecach, znacząc je krwawymi pręgami, ale to co się stało później… później…
Chaaya zorientowała się nagle, że jej paluszki trafiają w próżnię. Tragedia nastąpiła! Ciasteczka i owoce się skończyły. Wyrwana ze świata marzeń, popatrzyła na pusty woreczek, całkowicie zdjęta grozą nastałej chwili. Jak ona przeżyje dalsze losy bohaterki, nie mając niczego do podjadania?! Przecież tak się nie da żyć! Tak się nie da normalnie funkcjonować! Dlaczego musiała akurat teraz utknąć w sercu dzikiej dżungli, sama, bez słodkości?!

“To wszystko wina Jarvisa” syknęły rozzłoszoczone maski na cukrowym głodzie. “Zabrał nas na przedmieścia cywilizacji. Zmusił nas do życia jak plebejskie dziewuchy!” Oj tak. To wszystko była wina tego mrukliwego maga! Nie dość, że zabrał ją tu gdzie ją zabrał to jeszcze zostawił ją, nie dbając o jej potrzeby!
Co to za narzeczony, który nie wie, że kochanka na głodzie to wściekła kochanka?!
“Zabijmy go!” Zawołała entuzjastycznie Deewani, ale o dziwo nie zaznała posłuchu, bowiem co zaradniejsze emanacje, już planowały bohaterski wymarsz do lasu w poszukiwaniu dzikich owoców. Wszelkie próby racjonalnego podejścia do problemu zostały szybko zdławione w zarodku i tak, kurtyzana w nocy o północy, z sowimi okularkami na nosie i rozczochraną burzą loków, wypadła z biblioteki i jak wściekły pies pognała najprostszą drogą w leśną gęstwinę.
Jakże się ucieszyła z wiedzy jaką zdążyła zgromadzić od początku pobytu w tym mieście. Szybko odnalazła słodkie owoce barwiny błotnej. Wedle jej wiedzy owe owoce były dodatkami do wielu cia… ale kogo to obchodzi! Było ich dużo, były w jej zasięgu… wystarczyło tylko przebrnąć przez pokryty rzęsą, błotnisty staw. Na szczęście woda była do pasa… choć mętna, aż nie chciało się moczyć najmniejszego palca u stopy. Zresztą, nie była aż tak zdesperowana, by to samej robić - od tego miała niewolników, czy tam służbę.

Dholianka pokręciła nosem, zacmokała wybrednie i wróciła do obozu w celu odnalezienia jednego z przydupasów, co zaciągnęli się u niej w porcie. Imionami mężczyzn nie zaprzątała sobie głowy, bo i po co? To tylko nic nie warci… choć niektórzy całkiem seksowni… pyłki pod jej złotymi sandałkami. Tych “pyłków” kilka, silnych, nieco zarośniętych na twarzach, umięśnionych i prostackich w ruchach. Byli muskułami do wynajęcia, a ona… była urodzoną władczynią samców… no i aktualnie była sama w obozie. Była… królową.
- Hej ty! Tak do ciebie mówię! - zawołała władczo, wskazując palcem na ofiarę o najwyższym wzroście. - Jesteś mi potrzebny, chodź za mną. Teraz - dodała tonem nieznoszącym sprzeciwu, po czym dla podkreślenia swojej upartości skrzyżowała ręce na piersi i wyprostowała się z dumą zakrawającą o skrajną pychę.
Mężczyzna kojarzący się z wołem, bo masywny i powolny, podszedł do dziewczyny i spojrzał na nią spod gęstych brwi.
- O co chodzi panienko? - zapytał.
- Idziesz z a mną - powtórzyła uparcie, nie tracąc rezonu przy tak wielkim rozmówcy.

“Na bogów… jakby mnie pacnął, to trzy dni bym leciała i prosiła bogów o przystanek” pomyślała z niejaką grozą, choć… zadarła głowę, by rzucić mężczyźnie wyzywające spojrzenie. Już nie takich dryblasów tresowała! Wszyscy byli jej potulni, jak małe, puchate kotki!

- Ruszamy na wycieczkę - zaordynowała, odwijając się na pięcie jak nadgorliwy żołnierzyk, po czym weszła w gąszcz, wykrzykując. - Iiidziesz??!!
- Ja mam robotę przy garach i ognisku. - Podlec śmiał się opierać. Machając łapą wielką jak u niedźwiedzia, wskazywał na środek obozu. - Umyć trzeba, piaskiem wyczyścić. Drwa przynieść, popiół wynieść.
- Nie płacę ci za sklecanie wierszy, więc rusz się wreszcie! - zawołała okrągła buzia wysuwająca się z listowia. - Ognisko może poczekać, tak samo zmywanie.
- Mała krzykaczka - burknął sługa, ale ruszył za tancerką, która nie zwracała uwagi na kąśliwe uwagi. Niewolnik miał się słuchać, a reszta była jeno dodatkiem.

Kamala wróciła nad brzeg moczydła, które dzieliło ją od słodkich smakowitości matki natury i odetchnęła z ulgą, że nadal tam były.
- Weź mnie na barana i przejdź przez wodę ooo tam. - Pokazała dłonią i rezolutnie wzięła się pod boki. - Jaaa… chcę… - wyjaśniła ową oczywistość, pamiętając, że wyrażanie swoich chęci działało na Jarvisa, więc pewnie i na jego pobratymców również winno zadziałać. - ...chcę nazrywać owoców, by mieć co jeść podczas czytania “traktatów”. Weźmiesz mnię?
“Niewolnik” popatrzył na bagnisko, potem na bardkę, potem na bagnisko, potem znów na tancerkę.
- A jak… coś siedzi w wodzie? Nie płacą mi za narażanie życia - zdobył się na nieśmiały protest.
Podszedł do pobliskiego drzewa, odłamał spory konar, obrał z gałęzi tworząc dużą lagę. - No… ale jak wezmę panienkę na barana to, musi panienka tą pałą odganiać potwory.
Sundari popatrzyła na lagę i ułamała od niej suchą witkę, którą była w stanie trzymać.
- Wiesz, że umiem czarować… ale skoro prosisz to będę cie bronić… - stwierdziła polubownie, wpatrując się z konsternacją w “broń”.

To był idealny moment na tyradę Laboni. Babka zatrzepotała szatami, pocmokała jak wodna kurka i zaczęła…
“Biali mężczyźni to ogółem są jacyś niedorobieni…” Na początku było w miarę niewinnie, dlatego maski uśpiły swoją czujność, przez co nie miały okazji osłonić się przed atakiem, który był niczym wybuch kuli ognistej.
“Już pomijam fakt, że kochają się w szczudłatych lafiryndach co to giną w połogu jak muchy w occie, jak także pomijam fakt, że ubierają się zupełnie nie jak mężczyźni, a bezdomne psy z rynsztoka, przez co ich jasna cera kolorem przypomina barwę błota, a zęby zamiast białych są brązowe jak dziurka od tyłka. To jeszcze podoba im się, gdy kobieta wcale kobietą nie jest i wyraża swoje opinie twardo i po męsku. Ja chcę, ja zrobię. A oni jak te kwoki co to całe życie spędzają w praniu, kuchni i powijakach, bez słowa, potulnie, jak dobrze ułożone zwierzątka, słuchają się i wypełniają rozkazy, choćby były najgłupszymi jakie usłyszeli w swoim życiu. Proszę bardzo… pomińmy… spokojnie, pomińmy drogie panie niemęskiego Jarvisa… da się do tego szczupaka przyzwyczaić, bo pocieszny i jako nieliczny potrafi czarować swoim flecikiem, ale teeen… tuuuu… zamiast niedźwiedzia mamy miśka, którego trzeba bronić! BRONIĆ! MY JEGO! Przed czym?! Przed pijawkami co się jeno mogą dossać do jego kuśki?! Niesłychane! Nic dziwnego, że biały niewolnik to dobry niewolnik. Oni tylko nadają się na łańcuch, aż dziw, że potrafią gromadzić się w miastach i tworzyć królestwa!”
“Ja tam nie lubie jego fiutka” stwierdziła Deewani, która słyszała tylko to co chciała, czyli zniewagi w kierunku czarownika. “Jak już mam oceniać to wolałabym Ranveera, przynajmniej nie był babą…”
Tymczasem nieświadomy, mentalnego mieszania z błotem, mężczyzna kucnął, by tawaif mogła na niego wleźć. Panna zwinnie się wdrapała, a w zasadzie to wskoczyła, oplatając nogami szyję jucznego “wielbłąda”.

“To jest wstyd! To jest hańba! To jest żałość nad żałościami…” trąbiła mentorka, nie mogąc przeboleć upadku płci, którą od zawsze pogardzała, ale szanowała(?). “Jak można się tak stoczyć? Już niżej nie da się chyba upaść, żeby miejska kurwa broniła dzikiego barbarzyńcę przed leśnymi zagrożeniami!
Uważaj Chaayu, ja ci dobrze radzę, wracaj do domu, zanim nie przesiąkniesz tą zgnilizną białej hołoty i twój duch i wola walki nie osłabnie. Jesteś za dobra, by obracać się w tak żałosnym towarzystwie. Ja wiem, wiem kochanie, że go kochasz i jeszcze ten smok ci truje w duszy, ale powiadam ci… rzuć to w cholerę i wracaj do prawdziwych mężczyzn i prawdziwych kobiet! Do prawdziwej kultury! Do rodziny. Jeśli chcesz, mój pierwowzór z pewnością zgodzi się na nowego niewolnika. Zabierzesz swój magiczny flecik ze sobą i będziesz szczęśliwa… i bezpieczna! Kto wie, czy nie zbieleje ci skóra od zbyt długiego przebywania wśród tych ludzkich pomyj?”
~ Zapominasz stary babsztylu po co tu jesteśmy. By znaleźć dla mnie nowe potężne, ciało, ale też i dlatego, że nasi wrogowie mają trudności ze znalezieniem nas tutaj. Wróć do rodziny, a twój mały kraik będzie zmagał się z falą demonów i kultystów, którzy będą chcieli się do nas dobrać. ~ Smok wtrącił się komentując wypowiedź nauczycielki i skończył wszystko melancholijnym komentarzem. ~ Ale wróć, bo wszystko nie ma sensu.

- Mała jak moja córka, a dwa razy cięższa… zadek ci ciąży panienko. - Mimo tego komentarza mężczyzna uniósł kurtyzanę bez problemu i ruszył w bagno, zanurzając się po pas w błotnistej brei.
- Prawda? A i tak schudłam i nie jest w całej swojej okazałości… ach… słodycze u was mało słodkie i nie mogę wrócić do dawnej formy. - Złotoskóra westchnęła smętnie nad losem swojej pięknej pupy, źle odbierając, lub nie chcąc odebrać inaczej słów sługusa. Dla niej jej tyłek nie był ciężki, był wręcz odrobinę za mały.

“Sprawa twojego nędznego cielska to twój problem. Trzeba było nie udawać, że jest się sprytnym” stwierdziła cynicznie babka “my Dholianie nie jesteśmy jak ci tutaj, jesteśmy silni, nasza krew nie jest rozwodniona wodą z bagna i czerwonym winem, a zmieszana jest z ogniem i jadem! My, najjadowitsi z najjadowitszych, wypędziliśmy jiny z ich własnego królestwa! Zbudowaliśmy swój świat i kulturę na ciałach naszych wrogów…”
“Bla bla bla… i tak tak nikt nie wierzy w te głupie legendy” burknęła Deewani, gdy tymczasem babka piała w maniakalnym transie.
“Jesteśmy linią najgroźniejszych ludzi na tym świecieeee! Przechytrzyliśmy samych bogów! Spełniliśmy niemożliwe! Pokonaliśmy samą Śmierć i zmusiliśmy ją do uległości! Biada temu, kto podniesie rękę na złotoskórego padlinożercę!”
~ I słusznie Deewani, bo w zmyślaniu bajek nikt nie prześcignie ludzkiej rasy ~ stwierdził antyczny smok, ziewając i przedrzeźniając Laboni (bo to zawsze poprawiało mu humor). ~ Przechytrzyliśmy bogów, pokonaliśmy śmierć, wypędziliśmy jiny z ich własnego… ech… kawał piesku na tej planecie to nie jest królestwo jinów. To ich kolonia. Zakładają ich dziesiątki na wielu różnych światach. A z moich obserwacji ludzie wszędzie są tacy sami… mocni w gębie i łatwopalni. Demoniczne legiony zaś nie przejmują się tym co płynie w żyłach twoich ziomków. Jad, ogień, wódka… bez różnicy. I tak z przyjemnością wytoczą to co w nich płynie.

- Ee tam… duże też piękne. A pupa panienki krągła jak pączek i tak samo mięciutka - odparł dobrodusznie chłop podążając ku celowi z tancerką na plecach. - Idealna.
- Mogłaby być jeszcze nieco krąglejsza, ale doceniam twój komplement - mruknęła ułaskawiona ślicznotka.

“Faktem jest…”
“O nie… tylko nie ona” jęknęła Umrao.
“Faaaktem jeeest…” ciągnęła Ada zarażona mentorskim tonem “że historia potwierdza te ‘bajeczki’. Wielu uczonych chciało obalić naszą kulturę, ale ciężko jest, gdy wszystkie przesłania skłaniają się ku naszej racji. Otóż…” Tu maska odchrząknęła, wyraźnie szykując się do potoku intelektualnego bełkotu.
“Zabij mnie…” Chłopczyca szepnęła do “ucha” koczującego Ferragusa. Zapewne w innej sytuacji smok by temu przystał, ale teraz jakoś nie bardzo się palił do zabijania “głosiku” w głowie swojego naczynia.
“...musimy się cofnąć do imperium elfów. To właśnie w ich księgach spisana jest historia Dholiańczyków. Gdy świat chylił się ku upadkowi, a było to dawno, dawno temu, spowodowanym degeneracją długowicznych ras panujących na tym planie. Siedem zaprzysiężonych królestw, jedynych na rozległej pustyni, wypuściło na piach…”
“Ona serio zamierza nam teraz to wszystko opowiadać?” Sheesa wtrąciła się bez pardonu, mącąc kobiecie myśli. “Chyba wszyscy znamy tą historię… prawda?”
“Prrrawdaaa” odpowiedziały panny chórem.
~ Ha, ha, ha… ~ Zarechotał głośno smok. ~ Widziałaś elfy, czytałaś ich księgi… rozmawiałaś nawet z jedną z nich i nie zauważyłaś czegoś? Czegoś ważnego?
Ferragus nadął się z dumy i mentorskim tonem rzekł. ~ Elfy nie traktują i nie traktowały ludzi jak równorzędną im rasę. Nigdy. Dlaczego miałyby więc spisywac historię Dholiańczyków? Dlaczego mieliby poświęcać swój czas na jakiś tam podgatunek? Nie zrobiłyby tego. Księgi może i są spisane w elfim, ale żaden elf nie był ich autorem. To fałszywka, by nadać przeszłości piękną ułudę, a w elfim… no bo snoby są wszędzie. Królestwa, nawet te elfie, nie mają nigdy ładnej historii powstania. Zawsze jest na początku krew, wyzysk i zbrodnia.

Tymczasem, nieświadom sporu tytanów w głowie Chaai, mężczyzna przeniósł dziewczynę na drugi brzeg i postawił na wysepce ze smakołykami. Bardka kucnęła przy krzaczku jeżyn, które wpierw musiały zdać test smaku. Kiedy owocki były dostatecznie słodki, zadowolona panna zaczęła je zrywać do kieszeni spodni, wesoło przy tym nucąc.

Ada nie była tylko piękną tawaif, która lubiła czytać książki. Była inteligentna, światła, oczytana… była stworzona do dyskusji nie tylko politycznej, nie tylko filozoficznej, ale także ściśle naukowej. Ada była ambicją i ciekawością. Im bardziej była ciekawa, tym bardziej stawała się ambitna, a im bardziej była ambitna, tym ciekawość dosłownie zjadała ją od środka.
Wielu mężczyzn bało się takich jak ona - kobiet, które chciały i mogły się kształcić, bowiem zazwyczaj wychodziły na jaw ich lenistwo i brak konsekwencji w dążeniu po swoje. Bali się bardziej nie tego, że koiety zajmą ich miejsca pracy, a tego, że okażą się w tym lepsze od nich. Mężczyźni bowiem przekładali władzę ponad wiedzę i umiejętności, a swoją niepewność i obawy przekuwali w podcinanie skrzydeł swoim matkom, żonom i córkom. Właśnie tak jak teraz próbował to zrobić Starzec. Co innego, gdyby próbował zasiać ziarno niepokoju w Nimfetce, czy innej masce, ale Ada… Ada była zbyt wysoką ligą.
“Ekhm… jestem w stanie przełknąć większość twoich bezeceństw, ale to już zakrawa o skrajny idiotyzm i brak elementarnej wiedzy” odparła, na szczęście, tylko oburzonym tonem głosu. Wiedziała, że aktualnie była w mniejszości, więc nie zamierzała popadać w belferski ton, czy wyzywać smoka na polemikę. “Kiedy przemyślisz swoje błądzenie i poprosisz o opowiedzenie historii, której najwyraźniej nie słyszałeś, nie widziałeś i nie czytałeś, to z chęcią ci ją wyłuszczę.”
Emanacje wstrzymały oddech, niepewne co się zaraz stanie, nawet Kismis przebudziła się z drzemki, a Deewani cieszyła się na pyskówkę, która gęstniała w powietrzu.
~ Dooooprawdy? To, że przez jakiś czas ukry… żyłem na pustyni i obserwowałem wasze plemiona walczące o kozy i dostęp do wody nie ma znaczenia? To, że przeżyłem więcej stuleci niż ma twoje państwo również nie ma znaczenia? ~ syknął urażonym tonem Starzec niczym wąż i nadymając się niczym żaba. Uśmiechnął się szeroko odsłaniając złowieszczo kły (których było więcej niż w normalnym uzębieniu smoka). ~ Ale chętnie posłucham bajek. Oświeć mnie o tym jak to twoi ludzie piszą o swojej historii.~ po czym kontynuował mówiąc. ~ Bo widzisz moja droga, ty też nie widziałaś tego co wydarzyło się w przeszłości. A jedynie przeczytałaś w księgach. A to co ludzie i nieludzie piszą w księgach bywa mocno… podkoloryzowane. Ale bądź tak dobra i popisz się swoją wiedzą. Jak to powstało twoje państwo?
“Doprawdy… twoja ignorancja nie zna granic” oceniła obojętnie maska, nie zamierzając wchodzić w polemikę z kapuścianym głąbem.
Kilka słuchaczek zachichotało psotliwie, wyraźnie lubując się w sztuczkach bezwzględnej intelektualistki.
~ Po prostu nie pokładam ślepej wiary w słowa napisane przez kogoś kogo nie znałem. Więcej jest kłamstw na papierze niż na języku ~ odparł z wyższością Starzec, przy okazji ten rozdwojony język wystawiając z pyska.

W międzyczasie służący z kijem w dłoni, obserwował okolicę i wypatrywał zagrożeń.
- Długo jeszcze? - spytał cicho zbierającej, która przewróciła oczami. Jak to możliwe, że taki konus był taką panienką?!
- Długo - odburknęła dobitnie - jeśli chcesz bym się szybko uwinęła to mi pomóż! Czego się tak cykasz? Łosia? Głuszca? Traszki?
- Cóż… krabobestii na przykład, wodnego skorpiona albo olbrzymich węży, ale najgorsi są nieumarli. Zombie, duchy… albo te upiory co wysysają dusze swoich ofiar spojrzeniem. Elfie ruiny je przyciągają. - Mężczyzna był więcej niż szczęśliwy mogąc zacytować Chaai listę swoich lęków. Dziewczyna nie wydawała się jednak tym przejmować, włożyła do ust jeżynę i poczekała, aż rozmówca skończy.
- Czy uspokoi cię fakt, że nie jestem człowiekiem, a smokiem i jak coś na nas wyskoczy to to po prostu zjem? - spytała obojętnie, perfidnie kłamiąc (a może nie) jak z nut.
Mężczyzna przyglądał się tancerce próbując w niej zobaczyć owego strasznego smoka, ale drobniutka bardka objadająca się owocami nijak mu do tego obrazu nie pasowała.
- No… - rzekł w końcu udając kiepsko, że jej wierzy. Niemniej zamknął usta, a o to wszak tawaif chodziło. Zadowolona wróciła do obrywania krzaka, nucąc przy tym wesoło… co tylko dodało grozy, kiedy wraz z zakończeniem przyjemnej “mruczanki” nie ostał się ani jeden owoc na gałązce. Dholianka nie oszczędziła nawet zielonkawych zalążków, nie zlitowała się nad niedojrzałymi i kawśnymi jeżynami. Nie brała jeńców. Wszystkich zamierzała pożreć.

- Gotowe, możemy wracać - zawyrokowała pogodnie, dumna ze swojego “dewastacyjnego” dzieła.
- Dobrze… - westchnął ciężko sługa i pochylił się, by złotoskóra mogła się na niego wdrapać, a gdy to zrobiła, ruszył przez błocko w powrotną drogę. Kiedy byli już blisko obozu, panna czym prędzej pognała do biblioteki, rzucając przez ramię “dzięki za pomoc”, choć jak gderała Laboni, wcale taki pomocny nie był i ogółem to jej wnuczka była bardziej męska od niego.
Kurtyzana szybko wyparła z pamięci boidudkowego delikwenta, usadowiła się przy biurku, wyłożyła sakawy z przekąskami, zanurkowała dłonią po garść owoców i… wróciła do porywającej historii (jak miała nadzieję) miłosnej.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 29-04-2020, 17:55   #285
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
A później… łajdak ją napadł! Po kilku razach stracił cierpliwość i rzucił się na nią. Wyrwał jej bicz z rączki, docisnął za szyję do ściany i… tu opisy zrobiły się bardzo dokładne i bardzo obrazowe. Zadarł kieckę, sięgnął między uda i wykorzystując swoją siłę i furię wychędożył przyciśniętą do ściany aeromancerkę. Siłą ją wziął! A ona zszokowana tym obrotem sytuacji, na to mu pozwoliła. Bo choć magiczką powietrza była… toć głównie zajmowała się zawieszaniem aromatów w powietrzu. Niemniej potrafiła użyć siły wichru ku swojej obronie.
A jednak… jej nie użyła.
Jakoś żadnego czaru nie mogła sobie przypomnieć, gdy ją gwałtem brał (oczywiście wbrew jej woli), a potem, działając irracjonalnie, nie pozwoliła mu się zabić.
Bo gdy Shar-kear zorientował się co uczynił, wpierw chciał ją zamordować, ale zdawszy sobie sprawę, że albo Rodzynkę wskrzeszą, albo ze zmarłej zeznania wydobędą, sam postanowił odebrać sobie życie.
A ona… go powstrzymała. Ba, przysięgła, że nie powie nic o tym co między nimi zaszło.
Dlaczego? Dlaczego?! DLACZEGO?!

Powinna dać mu się zabić, ba… powinna wydusić z jego płuc ostatni oddech swoją magią. A jednak dała mu żyć, a ten brutalny akt stał się ich wspólną tajemnicą. Rodzynka nie potrafiła sobie jednak z tym poradzić. Ciągle rozpamiętywała tamtą noc nie rozumiejąc swoich poczynań i decyzji. Przyciśnięta tym sekretem rzuciła się w wir rozpusty. Rozwinęła swój romans z Zefirką, a nawet wplątała się w kolejny, tym razem z przystojnym szlachcicem, jednak w szczerość jej uczuć wobec nobila Chaaya mocno wątpiła. Za ogólnikowo był wspominany i Rodzynka traktowała go jako przedmiot do zabaw niż żywą osobę. Nie został w ogóle wymieniony z imienia.
Potem… zanurzyła się w kult rozpusty i wtedy do akcji wkroczył jej mąż.
Dotąd jakoś znosił obecność kochanka w jej życiu, bo w końcu był on dobrze urodzonym i przystojnym elfem, a Rodzynka utrzymywała ten romans na odpowiednim poziomie tajemnicy. Niby wszyscy o nim wiedzieli, ale udawali nieświadomość tak długo jak Rodzynka była dyskretna.
Ale uczestnictwa w kultach rozpusty i to w świątyni będącej pod wpływem czarnego smoka? To już uderzało w dobre imię i karierę jej męża… a tego on nie mógł zignorować.

I elfka po długiej i głośnej kłótni z mężem, została ukarana w sposób jaki obecnie ją przerażał. Dostała areszt domowy. I teraz częściej natykała się na “przeklętego” Szaraka, choć oboje robili co się dało, by unikać siebie nawzajem, który ją gwałtem posiadł.
Niestety spotkania te były nieuniknione i podsycały sny i wspomnienia z tamtej nocy. Dlatego pozostało jej tylko jedno rozwiązanie.

Przyszła do jego kwatery w nocy, trzymając w drżących dłoniach sztylet, by wrazić go w jego czarne serce. Nie mogła wszak użyć zaklęć, bo świadczyłoby to o tym, że ona go zabiła. A choć nie groziła jej ciężka kara za takie morderstwo, to pojawiłyby się niewygodne pytania, na które nie chciałaby udzielać odpowiedzi. Te same pytania, które dręczyły ją samą co noc.

Zaatakowała go, gdy spał… celując w serce.

Tyle, że ona była drobną czarodziejką, a on wojakiem szkolonym w stróżowaniu. Miał lekki sen.
Po krótkiej szamotaninie… leżał na niej przyciśniętej do łóżka. A wtedy… ona patrząc na jego usta… pocałowała go zaczepnie. Dalej stało się to samo. Po dokładnym i obrazowym opisie zdzierania ubrań, całą noc spędzili na namiętnym figlowaniu. Rodzynka rozmakowała się w tym nowym doznaniu - smakował zakazanym owocem.

A areszt domowy dawał im wiele okazji do kolejnych namiętnych i drapieżnych zabaw. Tyle, że areszt nie mógł trwać wiecznie, a jej romans z szarakiem był czymś o wiele gorszym niż to co robiła na orgiach. Jej mąż nie byłby tak wyrozumiały jak poprzednio, jej rodzina mogłaby się całkiem od niej odwrócić. Jednorazowy wybryk z szarakiem może by i przyjęto jako przejaw ekstrawaganckiego gustu, ale miłostki pomiędzy kastami były surowo zakazane. Tak i międzyrasowe związki między elfami. Rodzynka ryzykowała staniem się nietykalną… a to los gorszy od bycia ludzkim niewolnikiem.
I te rozterki… niestety zostały przerwane. Ostatnie strony ktoś wyrwał i... spalił zapewne.

Bardka wpatrywała się tępo w naddarte kartki, (które strzępkami wyłaziły z pomiędzy szwów pamiętnika) dotykając palcami łączeń okładki z papierem. W głowie miała mętlik. Po pierwsze, była bardzo ciekawa jak ta historia się skończyła, a skoro książka została zniszczona, ów koniec, który zapewne był tam opisany, musiał być… spektakularny.
Po drugie, tawaif nie mieściło się w głowie, jak ktokolwiek mógł pozwolić by jego własna służba dopuściła się tak ohydnego czynu i jeszcze uszło jej to płazem?! Jak kobiecie mógł spodobać się gwałt i takie poniżenie? Dlaczego nie zemściła się, realizując swoje namroczniejsze pragnienia - jak choćby wrzucić żywcem do mrowiska ogniomrówek, lub powolnej sekcji przy pełnej świadomości i braku znieczulenia!?
Oczywiście co innego byłby gwałt wykonany przez kochanka, gwałt jako forma urozmaicenia pożycia partnerskiego, lub gwałt, a raczej semigwałt, kiedy wybranek wraca z wojaży i myśli fiutem a nie głową. Tak… to było coś innego, coś… coś bardziej do zaakceptowania niż nieposłuszeństwo niewolnika. NIEWOLNIKA!

Kamala w końcu doszła do wniosku, że wszystkie elfki to jakieś niedorobione bździągwy bez oleju w pustej czaszce, a już z pewnością niedoruchane. Najpierw historia alchemiczki, której medalion nosiła na szyi, doprowadził ją do zwątpienia w świetlaną epokę długouchych… a teraz…

“Chodźmy do Guli i przeczytajmy co było dalej, co? Ładnie proszę. Chodźmy!” zaproponowała nieśmiało Jodha, lecz tancerka zawahała się. Nie do końca wiedziała ile czasu spędziła na czytaniu tej erotycznej tragikomedii. Na pewno chciało jej się siku… i pić… i trochę jeść… pewnie też i spać, choć tu ciekawość działała bardziej trzeźwiąco od śmierdzących soli, czy kubka kawy. Kobieta postanowiła, że wyjdzie i sprawdzi co w obozie, a później weźmie “potrzebne rzeczy” i oddali się, by w spokoju zaznać “kąpieli”.

Jeszcze nie świtało, ale noc już blakła pod czarnymi chmurami. Nogi dziewczyny powłóczyły z początku ścierpłe od ciągle tej samej pozycji. Oczy lepiły się teraz, gdy znikła sprzed nich głupiutka Rodzynka i jej pseudodramatyczne losy. Obóz był cichy, pomijając straże tkwiące na posterunkach i narzekające na bohaterów, którzy poleźli niewiadomo gdzie. Skierowawszy swoje kroki ku namiotowi, zajrzała do niego by wydobyć z ciemności torbę, której z początku nie mogła znaleźć. Klapła więc na posłanie i po omacku wymacała swój przeładowany skarb. Nie miała jednak sił by wstać. Ach! Jak przyjemnie byłoby pójść spać, ale w brzuchu mocno ssało no i pęcherz cisnął do tego stopnia, że gdyby pozwoliła sobie na sen, to pewnikiem obudziłaby się pod mokrym kocem, a to byłby dopiero wstyd!

- Smoczku jesteś tu? - spytała, głośno ziewając z ręką w torbie. Zdążyła szkatułkę z daemonem, trochę okruszków, dużo biżuterii, fiolek i flakoników i ooo… elfie ciasteczko! Zjadła je z chciwością oraz apetytem i chwilę pokiwała się, walcząc ze znużeniem.
Pyrausta ciekawsko wystawiła łepek patrząc łakomie na sucharka. Jaszczurek dumnie sterczał na posterunku, pilnując skarbu dla Miedzianego. Gdyby Dholianka nie miała słabych, ludzkich oczu, to może dostrzegłaby głodne spojrzenie malutkiego kompana i podzieliłaby się strawą. Niemniej przed oczami miała ciemność, a i cisza nie kwapiła się do odpowiedzi.
- Tak czy siak… idę, ale wrócę - stwierdziła smętnie, otrzepując palce z okruszków, po czym wypełzła niczym tłusta liszka z namiotu, ciągnąc za sobą torbę.

Następnie chwiejnym krokiem kogoś pijanego, albo baaardzo zmęczonego, ruszyła w krzaki by zaznać nieco spokoju w dziczy. Po drodze zdążyła załatwić swoje potrzeby, potknąć się przy zakładaniu garderoby, wpaść w kłujące krzewy, zawadzić o wystający korzeń i zapaść się po kostkę w błocie, by ostatecznie przydzwonić małym palcem u stopy w… kamień.
To ostatnie nieco ją obudziło, a w zasadzie rozjuszyło i ostatecznie Chaaya będąc może jakieś dwa tuziny metrów od obozowiska, rozebrała się i umyła pod lodowatą wodą z magicznej karafki. A piszczała przy tym i prychała jak młoda wydra.

Tym hałasom przysłuchiwał się i przyglądał rosły samiec, akurat szukający towarzyszek do haremu. Jednakże Chaayia nie była w jego guście, za chuda… za wyleniała.
I nogi miała jakieś grube i krzywe… i tylko dwie. Bagienny jeleń posilał się na pobliskim bagienku...

[media]http://2.bp.blogspot.com/-UtnYZwN_rzY/UqMQfzH3JSI/AAAAAAAAesQ/dvVqywV3KhI/s1600/barasingha03.JPG [/media]
...przyglądając się z obojętnością i odrobinkę irytacji Dholiance, które według niego, robiła za dużo hałasu.

Po tym, będąc już w pełni sił umysłowych, zasiadła do mrocznej księgi, która jak tylko została wydobyta ze szkatułki, rozlała wokół siebie gęstą aurę niezadowolenia, że aż pobliskie owady, postanowiły z miejsca uciec.
Kurtyzana zdawała się tego nie odczuwać, lub po prostu była dobra w ignorowaniu humorów swoich klientów. - Rab ne jodi bana Gula let gulguliebashtie - wyszeptała w wolumin i otworzyła okładkę.
- Jest taki notes, który ma wyrwane strony, muszę je przeczytać, pokaż mi co się dalej stało z właścicielką pamiętnika… - opisywała z wyraźnym napięciem, ukrytą ekscytacją, delikatnym podnieceniem i niepewnością. Gładziła przy tym nieprzyjemnie skórzaste stronice, jakby chciała księdze sprawić jakąś przyjemność. Niestety tom jak był nie zapisany, tak taki pozostał, wprawiając wpierw bardkę w osłupienie, następnie lekkie zdziwienie, zmieszanie i na końcu w irytację.
- Po-karz-mi-ostatnie-ssstronyyy - warknęła chmurnie ni to grożąc, ni prosząc, ale znowu bez efektu.

Ukryty i wciąż nieco podminowany Starzec, wyczuł jak jego nosicielka wpada w panikę, kiedy dochodzi do niej myśl, iż daemon wyczuł u niej słabość, którą chce wykorzystać. Co lepsze, tawaif dobrze wiedziała jak “przekonać” swojego “przyjaciela” by bez podpalania stron i grożenia rozerwaniem, pokazał to co chciała przeczytać, ale z jakiegoś powodu ta wiedza wprawiała ją w strach i paniczne napięcie.

Kamala oczywiście chcąc zamaskować swój stan zamknęła księgę, otworzyła, ponownie zamknęła i otworzyła, bezwiednie kartkując strony w nadziei, że dostrzeże upragnione pismo. Im dłużej wertowała w tym większy popłoch wpadała, przy równoczesnej próbie wyparcia całego zdarzenia i uczuć z tym związanych.
Ostatecznie coś w niej pękło i zapytała ciemności.
- Człowiek?
Cisza.
- To może elf?
Cisza.
- Eee… wampir?
Cisza.

Sundari zaczynały się kończyć możliwości. Na chybcika pomyślała, jaką to istotę chciał dostać Gula przy jednoczesnym jej dostępie przez nią samą.
- Sss...sssmoook?

Ciemności rozproszyły się o drobnego błysku błękitnego światła. Wspaniałomyślny Gula obdarował bardkę pierwszym wyrazem wyrwanej strony z pamiętnika Rodzynki. Tancerce jednak odechciało się czytać, schowała tom w szkatułce, ubrała się i obejmując rękoma kolana, siedziała pod drzewem, w ciszy oczekując poranka. Jakim cudem… wykombinuje ona smoka?
~ Istnieje magia pozwalająca odtworzyć zniszczone przedmioty, zwłaszcza gdy nie są one magiczne ~ zasugerował Starzec inną drogę do celu. ~ I z pewnością Gulgram w La Rasquelle wie o niej. Z pewnością to miasto złodziei elfiej wiedzy ma do dostęp do takiej magii.
~ Nie psuj mi wschodu sł… siedź cicho ~ burknęła Chaaya, choć smok wyraźnie podniósł ją na duchu.
Ferragus zamilkł zwinięty w olbrzymi kłębek, zasypia… eee… medytując nad swoimi planami. Wokół złotoskórej panowała cisza, aż do czasu głośnego ryku… kolejnego jelenia. Bowiem ten, który gapił się na kobietę z mieszaniną politowania i pogardy, był tu także intruzem. I właśnie z drugiej strony nadchodził rosły byk… władca tej części bagienka, mierząc spojrzeniem przekrwionych oczu rogacza dotąd leniwie jedzącego trzcinę. Dziewczyna nie potrzebowała kolejnego ostrzeżenia i czym prędzej ewakuowała się z pola rychłej walki. To był czas na sen. Bezpieczny sen we własnym namiocie.
Oba rogacze nie zauważyły jej rejterady. Wzorem wszystkich przepełnionych testosteronem osiłków, zajęci byli bowiem gapieniem się na siebie, napinaniem mięśni i werbalną pyskówką. Wszystko miało na celu zmuszenie tego drugiego do odwrotu. Na razie… żaden z nich nie planował ustąpić.

“Pff. Baby od razu by się wzięły za łby” skwitowała to Laboni, jak zwykle pogardzając słabszą, płcią przeciwną.
~ Bo samce są cywilizowanymi istotami ~ wtrącił złośliwie Starzec.

Chaaya nie nauczona poprzednimi błędami, ponownie wpakowała się w kolczasty krzew i ponownie potknęła się o wystający korzeń, niemal lądując twarzą w kałuży błota, w którą jeszcze nie tak dawno wdepnęła.
Ostatecznie wypadła na teren obozu oblepiona mokrymi pajęczynami i liśćmi, ale w tym momencie jakoś mało się to liczyło. Wbiła do namiotu niczym strzała i schowała się pod koc, nie tylko swój, bo i Jarvisa.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 30-04-2020, 10:00   #286
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Sen przyszedł szybko i cicho… jak złodziej - niepostrzeżenie. Dholianka nie zauważyła kiedy zasnęła i nie pamiętała co jej się śniło. Pobudka zaś była delikatna i czuła. Ciepła dłoń wodziła po włosach tancerki, tam i z powrotem, bez pośpiechu muskając jej pukle. Dziewczyna wysunęła twarz spod skłębionego koca, ziewnęła cicho i otworzyła zaspane oczy. Możliwym było, że czarownik zdążył już wrócić? Tak wcześnie?
Był to rzeczywiście Jarvis, nieco brudny… ale cały i zdrowy. Czule głaskał jej głowę nie przeszkadzając w drzemce.
- Tak szybko wróciłeś? Nic ci się nieeee uff przepraszam nie stało? - spytała przeciągając się na posłaniu.
- Trochę się wybrudziłem i zabrałbym cię ze sobą do kąpieli - rzekł żartobliwie magik i dodał po chwili delektowania się twarzyczką narzeczonej - pewnie zasmuci cię wiadomość, że udało się go uratować niestety. I jednego z jego ochroniarzy. A szkoda… gobliny cenią pieczonych nobilów.
- No cóż… jeśli nie gobliny go zabiją, to ja to zrobię - stwierdziła lekko panna, ponownie ziewając i leniwie kokosząc się pod kocem. Następnie usiadła z psotliwym uśmiechem i zaczepnie pocałowała kochanka w usta. - Gotowy do mycia?
- Jeszcze nie… - Mężczyzna sięgnął do sakwy przy pasie coś wyciągając. Była to bransoletka niewątpliwie elfiej roboty. - Jeden goblin ją nosił. Na tobie pewnie wyglądać będzie lepiej.
Kamala przypatrzyła się biżuteri, nieco zdziwiona tym, że ją widzi, lub że przywoływacz w ogóle ją trzymał.
- Ojej… to… dla mnie? - odparła skonsternowana i wyraźnie niepewna, bowiem nie zakładała, że ukochany może wrócić z prezentem i do tego takim przyjemnym.
- Tak. Niewątpliwie jest bransoleta zrobiona przez elfów. Pomyślałem, że spodoba ci się coś z ich kultury - ocenił zamyślony Jarvis. Kobieta pokiwała charakterystycznie głową, ni to potakując, ni zaprzeczając po czym ostrożnie wyciągnęła dłoń po bransoletkę.
- Ale ja nie mam nic dla ciebie - mruknęła ze smutkiem i cichym wyrzutem w głosie.
- Nie przejmuj się tym - odmruknął czarownik z ciepłym uśmiechem. - Jakoś się zrewanżujesz przy innej okazji. Podoba ci się?

Twarz kurtyzany zaszedł delikatnym cieniem zamyślenia, jak zwykle przy pytaniu o jej osobiste zdanie na jakiś temat. Cisza wydawała się nieco przedłużać, zanim w końcu Sundari nie odpowiedziała.
- Jak na nią patrzę to czuję uśmiech, tutaj. - Wskazała na okolice serca, spoglądając obserwując badawczo reakcję rozmówcy.
- Czyli dobrze wybrałem. - Ten ocenił wyraźnie zadowolony z tej sytuacji. - Jest magiczna… ale jeszcze nie odkryłem jaki rodzaj magii w sobie kryje.
Chaaya uśmiechnęła się czule i ponownie spojrzała na prezent, delikatnie biorąc go w palce.
- Hmmm może jak wrócimy do domu to trochę nad nią posiedzę. Mógłbyś mi ją założyć?
- Oczywiście. - Jarvis zabrał się za zakładanie jej na rękę dziewczyny pytając przy okazji. - A ty się nie nudziłaś jak nas nie było? - Być może był to błąd bo…
- Och! - Bardka aż podskoczyła na kocu. - Ależ nie! Znalazłam pamiętnik pewnej arystokratki, która została zgwałcona przez niewolnika i jej się to spodobało więc wdała się w kult rozpusty, a później musiałam nazrywać jagód bo skończyły mi się elfie ciasteczka, więc wzięłam ze sobą jednego z robotników, który przeniósł mnie przez rzekę błota i okazał się strasznym boidudkiem, który bał się wyimaginowanych potworów! Później wróciłam i dokończyłam lekturę, ale historia się urywa bo ktoś wyrwał z pamiętnika ostatnie strony, pytałam się księgi czy nie zdradzi mi zakończenia, ale powiedział, że nie… To znaczy nie powiedział mi, ale zakończenia też nie pokazał, więc można założyć, że w sumie to była jego odpowiedź na moją prośbę. I później widziałam jelenia i przyszedł drugi jeleń. Ten drugi był bardzo zły, że ten pierwszy był tam a nie gdzie indziej, więc szybko uciekłam do namiotu, bo bałam się, że padnę przypadkową ofiarą tej dwujeleniowej wojny.
- My dotarliśmy do gobliniej wioski, w której szykowano wielki miedziany garniec na potrawkę z ludziny… - zaczął Jarvis chcąc się odwdzięczyć, ale...
- Tak sobie w ogólę myślę… wiesz Jamun - weszła mu w słowo tancerka, wyraźnie bardziej zaaferowana swoimi przeżyciami niż jego. - Myślę, że elfi mężczyźni są jakimiś impotentami lub co gorsza… no… nie potrafią dodać dwa do dwóch i zaspokoić swoich kobiet. Po całej tej historii już jakoś mniej mam ochotę na nocne igraszki z długouchym, no chyba, że będzie to drow jak ten szaraczek z pamiętnika. Taaak… ten wiedział co robi, skoro nawet gwałt mógł się spodobać. Ten jej mąż był jakiś beznadziejny… a kochanek? Nawet nie wiem po co o nim wspominała, bo był tak mdły jak polewka z bagiennej rzepy. Bez urazy… wiem, że z bagien pochodzisz, ale ta rzepa… no już chyba wolałabym jeść suchy piasek.
- Z miasta na bagnach… nie z samych bagien - sprecyzował magik, który nie czuł się człowiekiem z bagien.
- Pffff jak zwał tak zwał - wtrąciła ponownie kurtyzana, potrząsając charakterystycznie głową. - Z gówna złota nie uczynisz. Takie samo bagno tu jak i w tym twoim mieście. Rozumiesz o co mi chodzi? Jeden czort i tu i tam mokro i szaro. Tak czy siak. Moją teorię o nieporadności elfich samców popiera fakt, że elfy pomimo wyginięcia… oczywiście nie całościowego, do tej pory nie zdołały odbudować swojej liczebności. Pewnie są tak beznadziejni, że elfki zwyczajnie w świecie im nie dają i muszą się dupczyć między sobą i tylko raz od wielkiego dzwonu… lub na wiosnę jak niektóre zwierzęta mają w zwyczaju, samice dopuszczają do siebie amantów na szybkie bzykanko, byleby urodzić i zapomnieć o tej traumie… a może… może nawet ich nie dopuszczają, oni je rżną kiedy śpią, ale że są tak beznadziejni to te się nawet nie budzą…
- Nie bardzo znam się na elfach, acz ponoć po prostu nie są zbyt płodne. - Zastanowił się mężczyzna pocierając podbródek. - Z tego co słyszałem, elfka może zajść w ciążę najwcześniej sześć lat po poprzedniej, a zazwyczaj dziesięć lat po.
- Nic w tym nadzwyczajnego - prychnęła złotoskóra, przyglądając się prezencikowi na nadgarstku. - Wprawdzie u ludzkich kobiet liczy się to w miesiącach ale też wychodzi podobnie. Nie ma zresztą co się przyrównywać, oni żyją dłużej to i wszystko mają wydłużone, odpowiednio do ich długiego życia. Szkoda tylko, że skoro żyją tak długo nie potrafią poruszać swoim sprzętem. No ale cóż… może… coś za coś? Żyją długo ale nudno?
- Są badacze elfiej kultury w La Rasquelle. Możemy popytać na miejscu - zamyślił się czarownik.
- Ehe… “badaacze” - naigrywała się tawaif. - Wolę spytać kobiety co urodziła półelfa, ona więcej mi powie, a nawet nie musi… samo jej spojrzenie mi powie jak jest naprawdę. To co… mam ci umyć plecy
- Eeeem… większość półelfów… to ma elfie matki - wspomniał czarownik, a Chaaya zyskała argument potwierdzający jej tezę. Następnie Jarvis zmienił temat odpowiadając jej. - Tak… było by miło.

Zadowolona z “wygranej” panna, zacmokała jak wszystko wiedząca kumoszka, po czym zdarła z siebie koce. O dziwo była w pełni ubrana, a więc musiała zasnąć szybko i niespodziewanie, bo w zwyczaju miała spać nago. Zawsze i wszędzie.

- Bierz co jest ci potrzebne i idziemy… od tych dywagacji poczułam się głodna, może po drodze znajdziemy jeżyny.
- Pora obiadowa się zbliża. Możemy liczyć na bardziej treściwy posiłek - odparł jej kochanek pozwalając ocenić, że spała niemalże do południa.
- Szybko się wzięliście… myślałam, że wrócicie na noc lub w nocy… Choć… choć i tak czasem o tobie myślałam - stwierdziła psotliwie, wyciągając ręce po księgi pilnowane przez pseudosmoka.
- Przyjemne myśli? - zapytał Jarvis nieświadom tego jak na niego “psioczyła”, gdy zabrakło przekąsek.
- Mmmm… nie tak przyjemne jak twoje usta na moim ciele - stwierdziła enigmatycznie, chowając oba woluminy do torby, przy okazji zgarniać pyraustę za ogon by i ją wepchnąć do środka.
- Ja zabiorę jakieś jedzenie od kucharki, a ty udasz się nad rzeczkę? - zaproponował mężczyzna całując policzek dziewczyny i tłumacząc jej do ucha, gdzie owa rzeczka jest.
Dziewczyna przytaknęła i bez ociągania się, wyszła z namiotu, po czym nucąc pod nosem ruszyła w kierunku drzew. Na tym bagnie nie było zbyt dużo rzeczek, które możnaby było ze sobą pomylić. Szła bardziej na czuja, niż z pamięci, w duchu licząc na to, że ona i ukochany, myślą o tej samej rzeczce.

Nad brzegiem, który wyłaził łachą na zakręcie, przygotowała karafkę i proste kosmetyki, następnie rozsiadła się na wilgotnym piasku i zapatrzyła się w ciurkającą wodę, zastanawiając się, co czują wędkarze siedzący nad wodą i łowiący przez cały dzień ryby. Na pewno miękki piasek pod stopami, wilgoć i zapach otaczających kwiatów, których tu było sporo. Bo na bagnach wiele roślin kwitło, wiele owocowało… pod tym względem były przeciwieństwem bezkresnego morza piasku wśród którego się tawaif wychowywała.
Jarvis zjawił się po kilkunastu minutach ze sprawunkami… i kocem na którym można było je położyć, jak i samemu też.
- Łowiłeś kiedyś ryby? - spytała ciekawsko Chaaya, pomagając rozesłać pled na w miarę względnie suchym miejscu. - Tak wiesz… na haczyk, a nie w sieć lub na dzidę.
- Dawno temu. Jako brzdąc. Nie byłem w tym jednak biegły. Niemniej dość łatwo tu jest łowić ryby. Zwłaszcza gdy ma się cienistego kota. Dlatego nigdy nie opanowałem dobrze tej sztuki. Ale tak… łowiłem na wędkę - opowiadał czarownik układając na chuście pęto kiełbasy, gliniany słoiczek z jakąś warzywną pastą oraz bukłak z cienkim piwem zapewne.
- Ooo… co czułeś kiedy złapałeś rybę, ale jeszcze jej nie wyłowiłeś? - Bardka była w nastroju do lekkiej rozmowy, rozsiadła się wygodnie i sięgnęła po mięsiwo.
- Nadzieję… bo taka ryba to darmowy obiad - wyjaśnił magik zanurzając końcówkę kiełbasy w paście i nabierając ją na mięso. - Uważaj ostra nieco.
Dziewczyna wydawała się być zawiedziona lub zmieszana jego odpowiedzią, ale na ostrzeżenie zareagowała z wyraźnym ożywieniem i nadzieją. Powtórzyła sposób jedzenia przez mężczyznę, nie szczędząc sobie pikantnych akcentów.
- Ja nigdy nie łowiłam, choć w basenie pływały złote karpie, były jednak tak duże i leniwe, że spokojnie można było je wyciągać rękoma lub głaskać po grzbietach jak koty.
- Tutaj bywają takie ryby, że potrafią odgryźć rękę. Są rybacy którzy właśnie o takich trofeach marzą… i karczmy, które wyprawionymi rybami się zdobią, a nie łbami drapieżnych kotów i jaszczurów - tłumaczył przywoływacz i uśmiechnął się pocieszająco. - Ta rzeka za płytka na takie olbrzymy. Tu nam nic nie grozi.
- Kamień spadł mi z serca, bo przyzwyczaiłam się do twojej wędeczki - mruknęła zgryźliwie tancerka, kładąc się na boku, jak podczas wielkich uczt.
- Nie tą wędką się łowy rybki… ta służy od innych łowów - odparł żartobliwie jej kochanek podając jej kiełbaskę do spróbowania. Panna chapnęła przysmak z szelmowskim uśmiechem, tajemniczo milcząc i podając swoją porcję towarzyszowi.
On również skosztował podanej potrawy, łakomie wpatrując się w oczy narzeczonej, potem jego spojrzenie zsunęło się na jej usta, szyję i dekolt… i było wielce wygłodniałe. Tak jak być powinno… wszak była tawaif i budziła głód w każdym mężczyźnie.

Kamala postanowiła zjeść posiłek w ciszy, ignorując wszelkie sygnały ze strony partnera. Kiedy już się najadła i ugasiła pragnienie, oparła się z tyłu rękoma i wpatrywała się w taflę wody, wyraźnie będąc zadowoloną, a z pewnością najedzoną. Jej milczenie nie było krępujące, a w zasadzie jej milczenie było jak rozmowa. Drobne gesty, drgania zmian w mimice lub spojrzeniu prowadziły swój własny dialog.
“Przyjemnie tu.”
“Ale się najadłam…”
“Brudnymi łapskami mnie nie dotkniesz.”
“Cieszę się, że jesteś przy mnie.”
Przywoływacz nie był może znawcą pustynnego języka ciała, ale potrafił odczytać większą część tych przekazów… lub przyjemnie było sobie powyobrażać, że właśnie to Sundari chciała mu przekazać.
- Myślałeś o tym by odwiedzić miejsce spoczynku twoich bliskich? Ten ogród ze złotymi kwiatami?
- Nie. Nigdy. Przeszłość jest przeszłością - wyraźnie go zaskoczyła tym pytaniem. Spochmurniał wpatrując się w wodę.
- Zawsze zostawiałem ją za sobą. Bo mogłaby mnie dogonić. A są w niej… potwory, które chciałyby mnie doścignąć - dodał enigmatycznie.
Złotoskóra chwilę milczała, nie chcąc zranić uczuć kochanka. Z drugiej strony nie potrafiła znaleźć słów, które mogłyby przynieść ukojenie i nie zabrzmieć płytko.
- No cóż… - odparła - w przeszłości są też osoby, które kochałeś i które kochały ciebie. Zrozumiem jeśli nie czujesz potrzeby, by ich odwiedzić i pokazać, że dobrze ci się wiedzie.
- Chodzi mi o to że zostawiłem za sobą dużo grobów. Zbyt wiele by zliczyć. - Westchnął czarownik i pogłaskał dziewczynę po głowie. - Ale jeśli chcesz… to możemy odwiedzić.
Kurtyzana popatrzyła na niego, przygryzając dolną wargę, by nie fuknąć. To on miał chcieć, nie ona do cholery! Niemniej zdobyła się na dość dyplomatyczną odpowiedź.
- W mojej kulturze wierzymy w życie po życiu, ale nie takie jak wy… nasze dusze nie idą do innych wymiarów, a odradzają się na tym świecie, o ile… ci co pozostali żywi, pomogą rozstać się duszom z doczesnością. Pomyślałam sobie, że ta praktyka na pewno nie szkodzi, a z pewnością pomaga, ale nie tym którzy są już wolni, tylko nam.
- Wiem… - Jarvis chciał coś powiedzieć jeszcze, ale zamilkł i spojrzał w górę. - W La Rasquelle jest kilka różnych wyznań i porządków teologicznych. Każde z nich ma własną odpowiedź na tego typu pytania egzystencjalne. Lubiłem kult Ruselana… i ich ceremonie. Będziemy musieli pójść na groby z butelką wódki i czarkami.
- Ja… - zaczęła bardka, ale na chwilę się zająknęła.
“To nie jest dobry moment by mu powiedzieć, że jako tawaif nie możesz przebywać w pobliżu miejsc spoczynku” wtrąciła babka i jej wnuczka szybko się zreflektowała.
- Jakie to fascynujące… słyszałam o piciu z bogami, ale ze zmarłymi?
- W sumie to wlewa się trochę do czarek i podpala. I pije resztę… w małych ilościach, bo to co kult Ruselana uważa za wódkę jest płynną trucizną. - Zaśmiał się lekko magik.
- Taka niedobra czy… faktycznie trująca? - spytała ciekawsko Chaaya, delikatnie rozwiązując wiązania swojego stroju.
- Głowa wybucha następnego dnia - odparł żartem Jarvis i zerknął na kochankę, po czym sam zaczął się rozbierać. - Nie zabija, ale następnego dnia wolałabyś umrzeć.
- Ugh… macie tu przerażające trunki - wymamrotała po chwili szamotania się z szatą, którą gniewnie i zwycięsko odrzuciła na bok. Była praktycznie golutka, nie licząc bielizny, ochoczo więc przysunęła się do ukochanego, by pomóc mu z guzikami koszuli.
- To prawda… i inne przerażające rzeczy. Nawet nie wiesz… a może i wiesz, jakie to rzeczy można utoczyć z miejscowych roślin. - Jarvis pozwalał się rozbierać, by nie dotykać tancerki brudnymi palcami. Acz niewątpliwie miał w planach dotykać ją później. Gdy znajdą się w wodzie. Jak się okazało, kobiecie bardzo pasował taki układ, wyraźnie czerpiąc przyjemność z tej nietypowej chwili czułości i intymności.
- Och… szczerze wątpię bym się znała, nigdy w życiu nie widziałam tylu roślin w jednym miejscu, a myślałam, że mój domowy ogród to istna dżungla. Wiem za to które jeżyny są jadalne. - Zaśmiała się wesoło.
- To dobrze. Będziesz mi je podawała do dzióbka, a ja będę leżał i odpoczywał - zażartował sobie czarownik spoglądając jej w oczy. Dholianka pacnęła go karcąco w policzek, choć bardziej musnęła go opuszkami.
- Aćha… jamun… - skarciła go strosząc piórka, po czym z wesołymi ognikami w oczach, podeszła do swojej torby. - Różane czy dziegciowe?
- Wolę różane. Pragnę być rozpieszczany - odparł żartobliwie czarownik, kiedy bardka wyjęła kostkę mydła.
- Czyżbyś sugerował, że dotychczas tego nie robiłam… lub robiłam za maaało? - spytała podejrzliwie, ale jej lico było pogodne. Kiedy weszła do wody cicho wizgnęła, chyba niezadowolona z temperatury w “łaźni”.
- Chodź tu brudny, bagienny włóczęgo! - Pacnęła w taflę.
- Ruszam ruszam. - Mężczyzna rzeczywiście się ruszył ku niej wchodząc do wody i narzekając na oczywisty fakt, mimo że jego ciało wydawało się ignorować ten problem. - Woda jest zimna.
- Ale ja gorąca - fuknęła panna, bezlitośnie ochlapując kochanka ze wszystkich stron, a śmiała się przy tym jak wredny chochlik.
- Więc będę musiał cię złapać, by się ogrzać. - Z tymi słowami Jarvis pognał na pannicę z “drapieżnym błyskiem” w oku. Ta z piskiem próbowała uciekać, ale im głębiej wchodziła tym zimniejsza woda była, więc przy próbie ucieczki na brzeg padła ofiarą tutejszego suma ludojada.
- Umyj się dzikusie! Z goblinami żeś folgował!
- No… skorom dzikus, to złapię sobie zwinną rybkę do folgowania! - zabrzmiał złowieszczo jej kochanek dłońmi wodząc po jej ciele w delikatnej acz stanowczej pieszczocie. Ust zaś używał do obsypywania ją pocałunkami, tuląc swoje ciało do jej, by się nawzajem ogrzali. Kamala raz protestowała, by zaraz wybuchać śmiechem. Niby to próbowała uciekać, ale dziwnym zrządzeniem losu, tylko nadstawiała się po pocałunki. W końcu objęła przywoływacza w pasie i mocno się w niego wtuliła, milknąc by móc usłyszeć bicie jego serca.
- Prawie jak nasza pierwsza kąpiel… wydaje się jakby to było wczoraj a zarazem sto lat temu… - odparła cichutko, pieniąc mydło w dłoniach i sięgając nimi do szczupłych ramion magika.
- Nasza pierwsza kąpiel była niewinna - mruknął cicho Jarvis do ucha, które całował. - Ta… obawiam się, że taka nie będzie.

Odpowiedział mu szczery uśmiech na zarumienionej twarzy. Sundari w dziwnej do odgadnięcia ciszy, masowała zmęczone i napięte mięśnie partnera, czule przyglądając się dobrze sobie znanej sylwetce. Znała wszystkie jego pieprzyki, drobne znamiona, blizny, wybroczyny i piegi, ale także ranki, które sama kiedyś poczyniła. Te nowe oglądała z troską, delikatnie obmywając je pianą lub łagodnie całując, jakby dotyk jej ust miał uśmierzyć ból lub przyspieszyć gojenie.
Następnie obróciła ukochanego i zaczęła masować mu plecy i uciskać związane nerwy barkowo-łopatkowe, bo choć ich kąpiel sama w sobie prowadzić miała do oczyszczenia ciała, to tawaif chciała wykorzystać chwilę samotności by móc celebrować ich wzajemną bliskość, uznanie i miłość. Na swój sposób dziękowała mężczyźnie za trudy, podziwiała go i dbała o niego, tak jak on dbał o nią na swój własny sposób.
Oczywiście dziewczyna nadal nie wiedziała jaki był ideał jej ostatecznego “klienta”. Przywoływacz był skryty, zamknięty w sobie i trochę jakby zamknięty także na siebie. Jedyne co jej pozostawało to przy nim być i czekać w gotowości, aż się przed nią otworzy. Do tego czasu będzie obok, będzie go rozpieszczać, będzie mu psocić i nie pozwoli by choć na chwilę zaznał nudy. Tak jak teraz… kiedy był już rozluźniony i zrelaksowany, przywarła do jego pleców i zjechała dłońmi na biodra, by z nich opleść męskość, którą łagodnie pobudzała.
Efekt jej tańca palców… był niczym flecistki na ulubionym instrumencie. Znała go dobrze i była w tym mistrzynią. Nic więc dziwnego, że osiągnęła to do czego dążyła. Jej partner nabierał apetytu, a jego dłoń sięgnęła do tyłu, by pochwycić zgrabny pośladek kurtyzany, z których to była bardzo dumna.
Nieznacznie przyśpieszyła, obcałowując wypustki kręgowe do których się przytulała. Chwila była iście romantyczna, szkoda by było, by ktoś ją zepsuł…

“Myślicie, że jeśli jego nasienie skapnie na rybę, to ta urodzi syrenkę?” spytała Deewani będąc w iście “yntelektualnym” nastroju, który z jakiegoś powodu doprowadzał Adę do pasji.
“Ryby… nie rodzą…” syknęła wściekle.
“To jak się ryby rodzą jak one nie rodzą?” ciągnęła filozoficznie maska, aż Laboni wzniosła ręce do niebios.
“Bogowie… zabierzcie mnie!”

Dholianka w końcu pociągnęła ręką o jeden raz za mocno, za szybko i zdecydowanie zbyt przyjemnie dla Jarvisa, który w dość nietypowy sposób doszedł do finiszu. Chaaya nie wypuściła go jeszcze z objęć, a tym bardziej z dłoni i chwilę tak jeszcze tuliła się ukryta za jego plecami.
- Wiesz możeee jak powstają syrenki? - zagadnęła ciekawsko.
- Gdy merman pochwyci swoją syrenkę pod wodą i oplotą się ogonami… acz niekoniecznie to musi być merman. Ponoć marynarze też wpadają syrenom w oko… o ile zdołają wytrzymać odpowiednio długo pod wodą - mruczał żartobliwie czarownik wodząc dłonią po dziewczęcym pośladku i łapiąc oddech po niedawnej zabawie. - Słyszałem plotki o podwodnym imperium na wielkiej zachodniej rafie. Ale… opowieści marynarzy przy butelce rumu mogą mijać się z rzeczywistością.
- Mer...man? To taki eee… syren? Coś takiego? - zdziwiła się bardka, odsuwając się nieznacznie, po czym odpływając w tył. - Pierwsze słyszę, by syreny miały swoich “mężczyzn”, ciekawe czy są przystojni…
- Różne opowieści krążą o nich po portowych tawernach. Wedle niektórych wyglądają jak męskie syreny, bardzo przystojni… wedle nich są okropnymi potworami o ciałach pokrytych olbrzymimi łuskami, z wyłupiastymi oczami i paszczą pełną igiełkowatych zębów... - odparł przywoływacz obracając się ku niej i uśmiechając. Coś jednak już o nim wiedziała. Lubił opowiadać jej różnorakie historie. - ...pozbawionymi wszelkiego zarostu.
Po czym zaśmiał się dodając. - Marynarze opowiadają o nich różne historie w które trudno uwierzyć.
- To fascynujące, teraz będę o tym myśleć. Nigdy nie widziałam syreny, a już tymbardziej syrena… mermana… o ale słyszałam o trytonach. Jeden tryton na wodach Zerrikanu nie przepuszczał do portu statku, jeśli załoga go nie ułaskawiła jakimś podarunkiem. Trzeba było wyrzucać za burtę prezenty, inaczej przychodził sztorm i zatapiał cały statek razem z załogą. - Złotoskóra była w nastroju do gdybań i teoretyzowania. Jej zamyślony wzrok przesuwał się po drzewach, od czasu do czasu zatrzymując się na postaci rozmówcy, jakby sprawdzała czy nadal jest i jej słucha. - A ty widziałeś syreny?
- Nie… nigdy. Jeśli już bywałem w tamtych okolicach to wysoko w powietrzu. Powierzchnia wód była dla mnie wielką błękitną taflą na którą patrzyłem z góry. - Jarvis rozkoszował się tą chwilą wspólnego relaksu z kochanką zupełnie spokojny. Bo wszak kto miałby im tu przeszkadzać? To miejsce miało być bezpieczne.
Tymczasem tawaif cicho nuciła, unosząc się na plecach i wpatrując w szare chmury.
- Z góry… z góry… nie sądzisz, że woda, morza i oceany to taka odwrotność nieba? Kiedy jesteśmy na ziemi patrzymy w górę i zastanawiamy się jak to jest tam w przestworzach, a kiedy jesteśmy u góry patrzymy w dół i myślimy co kryją te niebieskie kotary.
- Możliwe… niemniej niebo jest bardziej przejrzyste. Głębie morza kryją potwory… widziałem jednego z nich… wielkiego jak statek - wspomniał czarownik z uśmiechem. - Niebo nic przed tobą nie kryje… chyba, że w chmurach, ale i wtedy zauważasz kształt.
Spłoszył ją tym spostrzeżeniem, bo zerwała się, mało nie topiąc, po czym czym prędzej przedostała się na brzeg. W końcu sum ludojad krążył po La Rasquelle, tu też mogło się coś czaić… pijawka ludojad, ślimak ludojad, traszka ludojad… brrr.
- Co się stało? - zapytał jej narzeczony rozbawiony tą nagłą rejteradą dziewczyny.
- N-nic… wyjdź już bo… bo się przeziębisz - wymamrotała buńczucznie, bo nie chciała wyjść na boidudka, jednocześnie wiedząc, że swoim zachowaniem raczej się zdradziła.
- Tak szybko? - zamarudził mężczyzna wychodząc z wody i podchodząc do bardki objął ją ramieniem tuląc do siebie, by ocenić jak bardzo zmarzła w wodzie.

Nie była chłodniejsza od niego, więc raczej lepiej się trzymała od niego samego. Nawet nastrój jej dokazywał bo szybko go przytuliła i zaczęła podgryzać w ucho.
- Hej… ty podstępna żmijko - zamruczał czarownik poddając się pieszczocie kochanki, sam również zaczął całować i delikatnie kąsać jej szyję. Także i jego dłonie odnalazły pośladki kochanki, ugniatając je zaborczo. - Axamanderowi wytniemy numer, jeśli zostaniemy tu dłużej.
Kamala zdążyła wejść na niego okrakiem, trzymając twarz w dłoniach, by pogrążyć się w coraz dłuższych pocałunkach i nagle zamarła.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 03-05-2020, 21:04   #287
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Axamander… zapomniała o nim… i o jego języku i różkach i tym denerwującym, przeuroczym ogonku i…

“Peeeeniiisssss” ozwała się w odmętach Umrao “peeeeeeniiisssssss z łuuusssskamiii…”

Sundari oklapła nieco i straciła zainteresowanie narzeczonym. Przegrał… widział to. Przegrał sromotnie. Nie powinien przypominać o istnieniu konkurenta. Ciekawość tawaif była zbyt silna, zjadała ją od środka, skręcała i wyżymała… do tego jej własna wyobraźnia była jej największym wrogiem. Lekka głowa, skłonna do snu na jawie i bujania w obłokach zabrała ją na przygodę wraz z mermanami i diablętami, w podmorskim zamku królowej syrenek.
- O czym myślisz? - zapytał jej kochanek muskając palcami wargi zamyślonej kochanki, by przyciągnąć jej uwagę do siebie. Nie zareagowała, a przynajmniej nie tak jakby tego chciał. Odsunęła się od niego i na czworaka podeszła do koca, padła na niego brzuchem, po czym przetrurlała się na plecy, głośno wzdychając… jakby z rozkoooszy? lub perwersyjnego cierpienia?
Axamander był trochę jak taki syren. Ogon miał. I łuski.

“Łusssssskiiii” mruczała Pasja, aż jej echo odbiło się w umyśle zaintrygowanego przywoływacza.

A gdyby tak… zabrać Axamanderowi jego diabelski rodowód, ale nie zabierać mu diabelskiego spadku (co dla Laboni brzmiało jak ostatnia głupota), po czym dodać do tego elfią… nie… drowią krew… (babka zaczęła błagać o zesłanie boskiego pioruna, by ją trafił), taaaak… taki Axamander był jeszcze bardziej ciekawy niż dotychczas, a gdyby dodać do tego skrzydła…

“Anielskie czy smocze?” spytała rozmarzona Jodha.
“Obojętnie!” zapiszczała Seesha i tancerka ponownie pogrążyła się w dziwnych wizjach, trochę takich jak z pamiętnika Rodzynki, trochę jak z opowieści Starca o kulcie czarnego smoka, a trochę przekładając na fantazje wspólne doświadczenia z Jarvisem, aż wyszła jej prawdziwa epopeja.
- Mówiłeś coś? - zreflektowała się dopiero po chwili.
- Zastanawiałem się o czym rozmyślałaś, gdy zapomniałaś o całym świecie - odparł żartobliwie magik.
- Aaaa… nic takiego, chodź tu. - Poklepała miejsce obok siebie. - Czemu jesteś tak daleko?
- Zamyśliłem się - odparł przywoływacz i przybliżył się do tawaif, po czym uśmiechnął się. - Tak jest rzeczywiście lepiej.
- Prawda? - mruknęła zadowolona kociczka, przytulając się ciałem do ciała.
Czarownik nie był może najwygodniejszą przytulanką na świecie, ale był jej jedyną i całkowicie jej i tylko jej przytulanką. A nic bardziej nie dodawało uroku jak ekskluzywność.

“Zakazany owoooc… też brzmi pysznie” mamrotała pod nosem Umrao, ale mając pod ręką ulubieńca, łaskawie odstąpiła od rozmyślań nad obcymi penisami.

Chaaya jeszcze przez chwilę trwała w roztargnieniu. Wprawdzie diablik odleciał gdzieś daleko w chmurki, ale jego cień nadal krążył nad marzycielską bardką, która oddawała się aktualnie rozmyślaniom na temat koloru nieba i rodzajem nieba, jego istotą, przydatnością i formą.
No bo… gdy patrzyło się w niebo to widziało się bezmiar błękitu, takiego samego błękitu jaki się widzi w górskich jeziorach czy ciepłych morzach. Nocą niebo przybierało barwę czarnego granatu lub grafitowego bakłażana, zupełnie jak zimowe oceany podczas sztormu. Trzeba było też pamiętać, że z nieba padała woda, i choć złotoskóra znała i rozumiała owe zjawisko atmosferyczne, to ten przypadek tylko przechylał szalę na rzecz jej teorii, iż niebo to tak naprawdę, taka druga woda. Taka… odwrócona woda. Coś jak woda po drugiej stronie lustra. Daleko, daleko od ziemi z której nie da się dolecieć do tego wodnego świata, którego kolor zdobi firmament.
Deewani z ciekawością oddawała się tym myślom, lecz po chwili się zgubiła… i to bardzo. Rozzłoszczona, że nie nadąża za resztą sióstr burknęła wyniośle, ich “nie brzmi to zbyt logicznie” i nadąsała się jak gąska.

Kurtyzana coraz częściej wracała ustami na męskie ramię i szyję, ręką gładząc wewnętrzną stronę uda magika. Czasami nieruchomiała lub oglądała się na coś w zaroślach, lub niespodziewanie zmieniała pieszczotę na ugryzienie, ssanie, albo liźnięcie i ponownie wracała do pocałunków.
Jej kochanek nie przeszkadzał w tych rozmyślaniach. Wykorzystywał okazję do figli, do muskania piersi, wodzenia palcami po udach, sięgania między nie. Niczym wytrawny złodziej szukał na ciele Chaai punktów, które otworzyłyby ją na bardziej wyuzdane pomysły, rozpalając jej ciało.
Podchodzili do siebie jak pies do jeża. Ona sprawdzała kiedy on będzie gotowy, a on sprawdzał kiedy ona. Dziewczyna miała jednak bardziej przewrotną duszę i skłonności do wychodzenia przed szereg, więc po jakimś czasie czarownik wylądował na dole, a ona na górze.
- Tooo… o czym tak myślałeś, że się ode mnie odsunąłeś? - zagaiła ciekawsko, odgarniając mu włosy z czoła.
- Jakby cię tu rozochocić - zamruczał w odpowiedzi magik całując usta. - Jak uśmieszek ci na buźce wywołać. Bo czeka nas… więcej ksiąg i zwojów.
- Cii… nie mów mi o pracy - jęknęła zbolale panna i zjechała udami poniżej jego pasa, łapiąc to na co miała teraz ochotę. - Tak się składa… - kontynuowała niewzruszona - że mam pewien pomysł. Wypłyniemy na poszukiwanie męskich syrenek. Jestem dobrym żaglem, wytrzymałym na niepogodę i dłuuugie rejsy. Jak tylko postawisz maszt, czeka nas… przygoda! - obwieściła chichocząc przy tym jak chochlik.
- Raczej ciebie.. skoro tylko męskie syrenki… ale… - mruczał Jarvis sugestywnie poruszając biodrami, gdy ocierał się o ukochaną. - ...jeśli zdołasz mnie jakoś przekupić, to kto wie… zabiorę cię na rejs w ich poszukiwaniu.
Dholianka cmoknęła z przekąsem, głośno artykułując odbicie się języka od podniebienia, po czym zsuwając się jeszcze niżej, pochyliła się nad przyrodzeniem, tylko po to by oblizać je jak kotka swoją łapkę.
- Kapryśna z ciebie szalupka… może nawiedzona? - burknęła czupurnie, ale najwyraźniej zasmakowała w przysmaku liżąc go i całując, trochę tak jak zrobiła to z tym… no… z tą landrynką na patyczku co od niego kiedyś dostała, jak to się nazywało… lizak?
- Na pewno dumna i z masztem niełatwym do obalenia. - Czarownik spoglądając w dół na kochankę, wyraźnie… i z łobuzerskim uśmiechem, rzucał jej wyzwanie. Jej i jej talentom łóżkowym.


Powrót do obozu zajął im trochę czasu… w końcu Chaaya musiała wygrać, a Jarvis nie zamierzał się łatwo poddać i wykorzystał wszystkie znane mu sztuczki. Co nie zmieniło faktu, że i tak sromotnie przegrał. Ale też nie wydawał się jakoś szczególnie smutny z tego powodu.
W samym obozie odpoczywał Faelsanor wraz Lucynką oraz Sharimą. Druid czuwał, dziewczyna ucinała sobie drzemkę po posiłku. Panował leniwy spokój. Tylko Axa nie było widać, ani uratowanej grubej rybki.
Kamala instynktownie poprawiła ramię torby w której skrywała skarby, którymi nie chciała się z nikim dzielić… w tym zagadkowymi książkami, na które owa ryba miała chrapkę.
- Czy wszystko w porządku? - spytała Faelsa, podchodząc do miejsca w którym siedział, by nie budzić łotrzycy.
- Axamander i Gamveel się kłócą. - Druid wskazał kciukiem na wejście do biblioteki. - Prawdopodobnie wkrótce będziemy się stąd zwijać. Jutro albo pojutrze.
- Trochę już ksiąg zebraliśmy - przypomniał Jarvis, a półelf dodał. - Nie wiadomo jednak czy zysk przewyższy koszty wyprawy.
Bardka podrapała się po policzku, intensywnie nad czymś myśląc. Cały ten pośpiech z powrotem był dość niespodziewany, tym bardziej, że jeszcze wczoraj planowali kiedy i jak zwiedzić ruiny, które przypadkiem sama znalazła.
- W takim razie… pójdę jeszcze poczytać. - Sundari odparła dyplomatycznie dwóch mężczyznom, po czym ruszyła do biblioteki. A nuż… napotka kłócących się, lub nawet na nich wpadnie, wtedy mogłaby się czegoś dowiedzieć. Tymczasem dla utrzymywania pozorów, wyciągnęła zapisany po brzegi notatnik i przewróciła jego strony na rozpiskę pomieszczeń bibliotecznych. Nie miała ochoty zagłębiać się w elfickie dogmaty panteonów, jeśli już miała coś czytać to miało być to coś o faunie i florze.
Przywoływacz przykucnął obok druida by cicho wypytać się o szczegóły, więc podążała sama i… przy wejściu natknęła się na ochroniarza Gamveela tarasującego jej wejście.
- Biblioteka na razie zamknięta - rzekł stanowczo spoglądając władczo na tancerkę, która uniosła wzrok znad zapisków. Otaksowała przeciwnika. Zamknęła kajecik i nabrała powietrza.
- Przyjmij moje wyrazy współczucia z powodu utraty towarzysza broni. Mam nadzieję, że ten mały kutafon, który was tu ściągnął zachowa się odpowiednio i nie spróbuję zejść z umówionej ceny za wasze usługi - odparła grzecznie, całkowicie zlewając pozę jaką przybrał wojownik.
- A teraz przepuść mnie bo muszę pracować… chyba, że chcesz bym się przeteleportowała, lub może nakryła niewidzialnością i nad tobą przeskoczyła… jak mi się zdaje… już raz to zrobiłam, a wtedy było was dwóch.
- Cóż... ryzyko zawodowe - stwierdził mężczyzna przyjmując jej wyraz współczucia z wdzięcznością. - Mędrcy niestety nie potrzebują opiekunów. Niemniej sama panienka rozumie. Rozkaz, nawet głupi, nadal jest rozkazem.
Co oznaczało, że się nie ruszy z miejsca.
- W porządku. - Dholianka wyglądała jakby dała za wygraną. - A może mógłbyś pójść i powiedzieć, że nie daję ci spokoju, bo ja koniecznie chcę czytać? - spytała, stając na palcach by zobaczyć coś za plecami wykidajły.
- Jeśli pó…- zaczął mówić ochroniarz, acz mu przerwała.
- AAAAXAAAA! - zawołała bowiem głośno - PRZESTAŃ SIĘ DYMAĆ Z TYM SOWIM WYPLUTKIEM! LUDZIE TU CHCĄ PRACOWAĆ!
Jej wrzaski przyciągnęły uwagę rogatego przywódcy wyprawy i diablę wkrótce pojawiło się podchodząc do dwójki stojącej przy wejściu.
- Nad tym właśnie pracuję. Byśmy mogli pracować. Nasz kochany przedstawiciel sponsorów chce skrócić wyprawę - wyjaśnił z kwaśnym uśmieszkiem.
- Naprawdę… - zaczęła zdegustowana panna spoglądając na przyjaciela a później na wojaka. - Ja rozumiem, że wy mężczyźni macie jakąś wewnętrzną potrzebę krzyżowania ze sobą mieczy, ale na wszystkich bogów. Nauczcie się dobierać swoich partnerów, a już tym bardziej… mierzcie swoje siły na zamiary. Ja z nim porozmawiam. Jestem w tym lepsza. Gadałam za ciebie z elfami? Załatwiłam sprawę? - Popatrzyła z wyższością swojego niskiego wzrostu. - Załatwiłam. Tego kogucika też oskubię… w przenośni, nawet nie myśl by mnie bić - pogroziła najmicie.
Axamander otworzył usta by zbić słowa bardki jakimś sprytnym kontrargumentem i… zamarł tak przez chwilę nie mogąc nic sensownego znaleźć. Po czym się poddał dodając. - Dobrze. Tylko pamiętaj, że on cię nie lubi od czasu tej małej sprzeczki w bibliotece.
- To straszne… nie wiem jak z tym będę żyła - sarknęła Chaaya i dumnie utorowała sobie przejście do środka budynku. - Gdzie on jest? Prowadź.
- Za mną - rzekło diablę ruszając przodem i podążając w kierunku najdalszych sal. - Znalazłaś jakieś wartościowe tomy wczoraj?
- Tak… trzy - odparła z półprawdą. - Jedna to erotyczny pamiętnik, który może się spodobać niespełnionym pannom lub… kawalerom. A o co “temu” chodzi? Z czym teraz zmaga się jego marna egzystencja?
- Nie wiem. Mam wrażenie, że ma jakiś ukryty cel i coś nie poszło po jego myśli. Więc kombinuje jakby tu ze mnie zrobić kozła ofiarnego - parsknął gniewnie Axa.
Tawaif zastanowiła się, czy powinna wyjawić rogaczowi prawdę. Jarvis niby nie mówił, że ta informacja jest dla nich ściśle tajna, ale także nie palił się by komuś o tym powiedzieć, wolała się jednak wpierw spytać kochanka. I nawiązując telepatyczną więź przekazała niepewne: ~ Czy mogę powiedzieć Axiemu o poszukiwanych przez sponsora księgach?
~ Możesz powiedzieć, że wiesz czego może szukać, ale lepiej nie zdradzać skąd to wiesz, a tym bardziej, że księgi owe są w twoim posiadaniu ~ zasugerował.
Tancerka złapała diablika za rękę i wciągnęła do najbliższego pomieszczenia, by się z nim poważnie naradzić. Sytuacja była delikatna i w dodatku postawiona na ostrzu sejmitara.
Tego się nie spodziewał, więc tylko syknął cicho poddając się jej chwytowi. - Co robisz?
- Ćhiiicho - mruknęła, drugą dłonią zakrywając kompanowi usta. Wychyliła się ostrożnie zza framugi, by upewnić się, że na korytarzu ani widu, ani słychu.
- Posłuchaj… tylko bądź cicho - odparła, patrząc mu w oczy i przybierając bardzo zdeterminowaną minę. - Przypadkiem się składa, że coś wiem… i przypadkiem się też składa, że się tą wiedzą z tobą nie podzieliłam… Nie pytaj jak. Nie pytaj skąd, ani kiedy i czemu, ale jednej nocy… kiedy myślał, że jest sam w budynku… zrobił coś bardzo, bardzo, baaardzo niebezpiecznego, szukając czegoś w jednej z bibliotek.
- Co niby ten wymoczek zrobił? - Axamander najwyraźniej nie miał o nim dobrej opinii.
- On ma… on ma coś co pozwala mu przyzwać coś… nie wiem co to, ale gdy tylko się pojawiło to wyczuło, że jestem w budynku i kazało mi uciekać… to coś nie jest dobre, ale najwyraźniej nie lubi Gamveela i to był jego taki eee… bunt wobec niego. Później tylko słyszałam jak ten krzyczał z wściekłości, bo był pewien, że coś znajdzie, ale nie znalazł. - Kamala przywarła do diablika, jakby chciała by ten znikł w ścianie, a ona razem z nim. Może zachowywała się troszeczkę paranoicznie, ale… to było takie ekscytujące. Przygody! Spiski! Intrygi! A ona w samym ich sercu!
- Następnego dnia, zdemolował jedną z bibliotek. To było wtedy, kiedy go nastraszyłam… Byłam zła jak traktuje książki i byłam zła, że zmusił wszystkich robotników, by szukali czegoś za niego, kiedy on tylko krzyczał i rozkazywał.
- Coś przyzywać? Przecież takie nic nie powinno… zajmować się demonologią. A co jakby się to wyrwało spod jego kontroli. Sama widziałaś co… walczyliśmy z takimi demonami zerwanymi z uwięzi. Czego właściwie szukał? - zapytał cicho poszukiwacz rozglądając się nerwowo za potencjalnymi szpiegami i… dłonią wędrując “zupełnie przypadkiem” po pupie przytulonej do niego tawaif.
Faceci, tylko jedno im w głowie.
- No wiesz… słoneczko… czego można szukać w bibliotece? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, z tym, że jej pytanie było retoryczne i troszeczkę, ale tylko troszeczkę… naigrywało się z rozmówcy. - Tak czy siak… mam niejaką wprawę w rozmawianiu z takimi ciumkaczami, w tych rejonach jest was, aż zbyt dużo… nie ważne, twoja rola w tym taka, że będziesz milczącym obserwatorem. Niewygodnym świadkiem, kiedy będę mówić co o nim myślę.
- Czyli mam cię zostawić sam na sam z nim? - zapytał rogacz, niepewny czy chce to zrobić.
- Tylko na chwilę - wyjaśniła dziewczyna. - Upozorujemy pewną scenkę. Namieszałam tobie i ochroniarzowi w głowie, wdarłam się do środka i zanim mnie dogoniłeś to ja już powiem część… a przy tobie drugą część.
- Czyli ja wchodzę, gdy ty powiesz swoje… ale po czym poznam, że mam wkroczyć? - zapytał diablik zupełnie “zapominając”, że maca krągłości jej pupy.
Tym pytaniem ją zbił z tropu, bowiem zapomniała, że nie ma z nim telepatii. Na szczęście z pomocą przyszła… torba, a raczej jej zawartość, a ściślej, pasażer na gapę.
Bardka wyciągnęła za ogon małego smoczka, który uparcie pilnował tajemniczych woluminów Miedzianołuskiego.
- Mam dla ciebie zadanie - rzekła w warkliwym smoczym - przydaj się na coś… choć raz. Dobrze? Proszę.
Pyrrasta zjeżyła się patrząc złowrogimi ślepkami to na diabliczka, to na bardkę. Jak śmieli jej przeszkadzać w świętym obowiązku pilnowania ksiąg dla starożytnego smoka?!
- Posłuchaj… - westchnęła Sundari, kładąc gadzinkę na dłoni. - Pewien zły czarodziej spiskuje przeciw nam, chce by misja… “caaała misja”, się nie powiodła. Potrzebujemy twojej pomocy.
- Jaka misja? - zaciekawił się rogacz, a pyrausta prychnęła gniewnie, podleciała w górę i łaskawie kiwnęła łepkiem zgadzając się pomóc.
- Jak to jaka… misja szukania wartościowych książek, wiesz ile tutaj jest jeszcze skarbów? Jak będziemy musieli wracać to to wszystko pójdzie w pizdu - fuknęła poirytowana, że musi taką oczywistość tłumaczyć, Dholianka. Następnie zwróciła się do nadąsanej wstążeczki czystej słodkości.
- Ukryjesz się w cieniu i będziesz przysłuchiwać się mojej rozmowie z Gamveelem, kiedy dam znak, polecisz po Axamandera. To jest Axamander. - Wskazała na rogacza. - Jest miły, nieco głupi, ale uroczy tak jak ty, więc nie bądź dla niego niemiła.
Wstążeczka spojrzała na rogacza jak na robaka pełzącego po ziemi, ale skinęła łepkiem, że rozumie. Chaaya zebrała się w sobie, machnęła na gada by leciał za nią, po czym odwróciła się do rogacza. - W której jest sali?
Axa wskazał jej jedną z nich. Położoną w głębi budowli, ale nadal daleką od miejsca w którym ostatnio się ścierała z Gamveelem.
- Pamiętaj, że was zbałamuciłam i wykiwałam - odparła na odchodnym, po czym poprawiła włosy, odeszła kawałek, zdjęła coś spod sukienki, po czym schowała do torby. Sprawdziła czy smoczek za nią leci, po czym jak ruszyła… tak nawet bogowie nie byliby w stanie jej powstrzymać.

“Zniszcz go, zniszcz go, zniszcz gooo!” dopingowała łobuzica, wyczuwając ducha walaki. “Rozdepcz, rozgnieć, rozpłaszcz, rozsmaaaaruj!”

Tawaif wpadła do sali, mało nie roztrzaskując barku o framugę i rozejrzała się gniewnym spojrzeniem furiatki w poszukiwaniu ofiary.

Gamveel spojrzał zaskoczony. Ba cofnął się nagle w przerażeniu… choć po chwili odzyskał posturę, pozując na obrażonego jej pojawieniem się.
- W dzisiejszych czasach nawet na ochronie nie można polegać. Idź stąd… nie mam czasu na twoje napady histerii - odezwał się zimno popędzając ją ruchem dłoni.
- Jesteś pewien, że mam wyjść? Bo mogę ci przyrzec, że jeśli stąd wyjdę to udam się prosto do twoich sponsorów i powiem jaką pizdę wynajeli do swojej tajnej misji - syknęła rozjuszona, tym razem naprawdę, bo jeszcze nigdy nie spotkała się z taką impertynencją. ONA! TANCERKA Z PAWIEGO TARASU!
- Nie będą słuchali byle przybłedy. Nie wszędzie duże cycki pozwolą ci się wcisnąć niewiasto. - odparł w odpowiedzi Gamveel splatając ręce w dumnej postawie. - Znaj swoje miejsce kobieto, bo próbujesz podskoczyć gdzie sięgnąć nie możesz. Nic nie wiesz o moich mocodawcach.
- Och z pewnością, gdybym takową przybłędą była… - odparła jadowicie, robiąc krok w jego kierunku. - Zauważyłeś moje piersi? - odparła z przesadzoną słodyczą, po czym uniosła swoje “pociechy” jakby się nimi chwaliła. - Jaka szkoda, że są poza twoim zasięgiem, miernoto. Tak… miernoto, bo tylko miernotą można nazwać osobę, której przywołaniec nie chce się słuchać. Myślisz, że twoi zwierzchnicy byliby zadowoleni, że nie potrafiłeś pomimo tylu przygotowań, zmusić “niewolnika” do pracy? - Chaaya zrobiła drugi krok, opuszczając ręce i nie pozwalając, dojść mężczyźnie do głosu.
- Dostałeś od mamy i taty książeczkę, dostałeś figureczkę, miałeś na stanie dwa tuziny pracowników i nagle wróciłeś przedwcześnie, bez pieniędzy, bez informacji, bez tego czego sobie tam szukałeś… myślisz, że jesteś taki sprytny, bo całą winę za wszystkie te niepowodzenia zrzucisz na kogoś innego. Przyznaj się… często to robiłeś prawda? Byłeś zbyt głupi, zbyt słaby, zbyt brzydki, zbyt ubogi… musiałeś więc znaleźć winnego i tak zrzucasz na wszystkich odpowiedzialność, za wszystkie swoje niepowodzenia. Uciekasz, chowasz głowę w piasek, płaczesz, biadolisz i oskarżasz. Tupiesz nogą! Wskazujesz palcem! Mamo! Tato! To oni, nie ja! To ich wina. Zmężniej trochę, myślisz, że jak długo będziesz tak tupać i krzyczeć. Nie jesteś już młody. Z każdym rokiem będzie coraz gorzej. Kiedy skończy się data twojej przydatności, w najlepszym wypadku cie zabiją… w najgorszym… cóż, jestem pewna, że dobrze wiesz do czego są zdolni ci, których tak usilnie próbujesz teraz niezadowolić. Pochwal się… jaki argument wymyśliłeś na te wszystkie zmarnowane rozmowy, na sprzęt i pieniądzę, na szkolenia. Pochwal się.
- Ty mała wścibska ropucho!! - przez całą tą długą przemowę Gamveel purpurowiał coraz bardziej. Nic więc dziwnego, że gdy skończyła wylewał tą purpurowość głośnym gardłowaniem. - Dla kogo szpiegujesz co?! I nie udawaj, że taka.. tania ulicznica, do której ten rogaty przywódca wyprawy z bogów łaski potrafi zrozumieć tak wysublimowaną osobę jak ja! Nic ci do tego co powiem moim mocodawcom. I nie muszę niczego zmyślać… nie spisujecie się za dobrze w tej pracy. Nie znaleźliście nic naprawdę wartego uwagi!
- Och… jakimi czułymi słowami mnie nazywasz, czyżbym ci się śniła? - zakpiła panna, uśmiechając się jak diablica. - Zdecyduj się na coś. Albo jestem przybłędą, albo szpiegiem, albo portową dziwką. Musiałabym być nadczłowiekiem, by opanować tyle profesji i tytułów na raz. Nie mówię, że mi nie schlebiasz. To miłe gdy ktoś docenia moją pracę, a jeszcze milej jest patrzeć jak się wijesz, mój drogi robaczku. Wijesz się jak wij o dwóch pustych ramionach. Ani w jednym, ani w drugim nie ma księgi - stwierdziła dobitnie, po czym skierowała się tak jakby do wyjścia, przy okazji dając znak smoczkowi by leciał po Axamandera.
- W tej chwili jesteś przegranym. Cóż… jak my wszyscy kiedyś w życiu. Twoja decyzja czy chcesz wrócić z tarczą czy na tarczy. Chciałam ci tylko powiedzieć, że nie masz dobrych kart w zanadrzu. Nie tylko ty masz kontakty, nie tylko ty pragniesz siły, nie tylko ciebie stać na sięganie po więcej i więcej. Pytanie co z tą sytuacją zrobisz dalej. Wrócisz, a ja cię zniszczę, czy spróbujesz zawalczyć i zyskasz moje milczenie. Możesz oczywiście próbować mnie zabić, ale w tym wypadku to raczej ja zabiję ciebie, po czym z przyjemnością zajmę twoje miejsce i zajmę się twoimi sprawami. Myślę nawet… że byłabym w tym lepsza od ciebie.
- Och doprawdy? A jakie ty masz karty? Poza wygadaniem się, że mnie podglądałaś i że masz w tym swój interes. Czyżbyś wiedziała więcej niż mówisz kobieto? - Gamveel ruszył ku niej przyglądając się jej podejrzliwie.
Złotoskóra popatrzyła na niego z politowaniem. Przecież niemal grali w otwarte karty! Niemal! Bo by do tego doszło, wszyscy gracze powinni umieć… myśleć?

“Co się z takim robi? Babcia nas nie uczyła jak się zajmować upośledzonymi…” przebąkiwała Deewani, nieco skołowana tym obrotem spraw.

- Czy ty… eee… próbujesz mi teraz… zagrozić czy coś? Nie domyśliłeś się, że skoro potrafię szpiegować to potrafię też no nie wiem… zabijać kiedy i jak chce? - upewniła się nieco rozbawiona.
- A ty? Nie domyśliłaś się, że ostatnim razem nie miałem powodu wykorzystać pełni mojego potencjału? - warknął gniewnie Gamveel, wyciągając magiczną różdżkę. Jej użycie i dalsze groźby przerwało wejście Axamandera z pyraustą na ramieniu.
- Ups… ktoś ci przerwał występ - oceniła Chaaya, spoglądając na przyjaciela. - A twój potencjał znam, opisał mi go twój przyjaciel, bardzo dokładnie, wręcz palił się do rozmowy - stwierdziła oględnie, po czym dodała lekko. - Ax słońce, ustaliliśmy, że zostaniemy tu jeszcze siedem dni? Lub do wyczerpania zapasów, a później, cóż… zależy, jeśli nasze poszukiwania pójdą źle… to osssobiście pójdę do naszych sponsorów i wytłumaczę sytuację.
- I tak pewnie będziemy musieli to zrobić. To znaczy ja… - wyjaśnił Axamander wzdychając ciężko, a Gamveel wybuchł sarkastycznym śmiechem. - Nie masz pojęcia o tym, kto naprawdę pociąga tu za sznurki… ani ta twoja przylepka. Pożałujecie wkrótce tego, że mi się naraziliście.

“Jaki on nudny…” zamarudziła chłopczyca. “Zabijmy go. Starcze… możemy go zabić? On się nawet nie nadaje na niewolnika… Jest gorszy od Jarvisa.” Rzuciła obelgą, która w jej mniemaniu była najokropniejszą na świecie. Być gorszym od nudnego Jarvisa?! TO SIĘ NIE MIEŚCI W GŁOWIE!

- Jasne, nie przejmuj się - odparła pocieszająco dziewczyna i zrobiła coś zupełnie niemożliwego w tej sytuacji!

Cmoknęła rogacza w policzek.

- Idę czytać dalej, tobie też to polecam… Gamveelu - odparła na odchodnym.

Udało się jej wyjść z komnaty. Za sobą słyszała nerwowe rozmowy toczone między rogaczem a wysłannikiem sponsorów. Pouderzała kijem w gniazdo os i Axamander właśnie zbierał użądlenia.
Laboni skwitowała tę sytuację z typowym dla siebie obrzydzeniem do mężczyzn, a już tym bardziej do mężczyzn, którzy pozwalają sobie wchodzić na głowę nieudacznikom. Postękała jeszcze, że pewnie brak słońca wpływa na stan umysłu tutejszych samców, którzy zaczynają przybierać damską formę.
Mało kto ją słuchał bo po pierwsze, śpiewka ta była stara, a po drugie, kobieta była zbyt zadowolona z siebie, by przejmować się mięczakami. Udawszy się do pomieszczeń, których jeszcze nikt nie sprawdzał, wybrała parę ksiąg i na szybko zaczęła ja przeglądać.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 06-05-2020, 12:39   #288
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Materiał, który trafił w jej dłonie dotyczył kwestii powiązanych z podstawymi naukami dla młodych dam i młodzieńców z dobrych domów. Kasta urzędnicza, kasta rzemieślnicza, kasta artystów. Dzięki temu mogła pobawić się w porównywanie zasad jakich się musiały trzymać elfy z poszczególnych kast. Niestety pozycja nie rokowała zbyt wielkiego zarobku, więc szybko została odrzucona. Teraz nie było czasu na zabawę, liczył się zysk. I choć Kamala nie należała do osób, które przywiązują wagę do złota (bowiem dość szybko przekonała się, że złoto szczęścia nie daje, a jest wręcz odwrotnie), to czuła się w obowiązku nie zawieść kolegi, który… chyba nie zdążył dojść do podobnych wniosków. To nie tak, że miała do Axamandera słabość, no może i miała, ale nie taką. Dość już naważyła problemów, by jej “eliksir” nie okazał się totalną klapą, musiała zapewnić odpowiednie porcje goryczy i słodyczy.
Słodyczą były oczywiście pieniądze.

Praca była męcząca, ale szło jej szybciej i lepiej, gdy zamiast zagłębiać się w kolejne lektury, przeglądała i oceniała ich zawartość. To do wyrzucenia, to do zabrania, to do wyrzucenia, to do wyrzucenia, to do wyrzucenia… zdecydowanie większość ksiąg w bibliotece nie miała większej wartości. Nic więc dziwnego, że kupka “do wyrzucenia” znacząco urosła, a kupka wartościowych rzeczy rosła wolno, zaś naprawdę wartościowych… dwa egzemplarze. Sundari rozbolał kark, oczy też, ciało ścierpło… a żołądek burczał. Ile czasu minęło? Sądząc po mroku wpadającym przez świetlik, dużo.
- Tu by się przydała armia klonów - stwierdziła z niezadowoleniem, odsuwając od siebie kolejny beletrystyczny szajs. - Że nie było im szkoda papieru i tuszu i skóry na te wypłociny. Tyle straconego czasu, tyle wyrzuconego w błoto złota…
O tak, z pewnością przemawiała przez nią zgorzkniała tawaif, a może wbrew pozorom Chaaya i jej babka były do siebie bardzo podobne.
Tak czy siak, tawaif udała się do obozu, zabierając ze sobą to co udało jej się uzbierać. Niby nie było tego dużo, ale zdążyła się ułożyć całkiem wysoka wieżyczka, która przy każdym kroku chwiała się i groziła zawaleniem.
Zauważyła, że coś się w obozie… zmieniło. Jakby ludzi było mniej, jakby ciszej było.
Brakowało też półelfiego druida, zaś Jarvis z Axamanderem pakowali już księgi przeznaczone do wysyłki w nasączone woskiem tkaniny.
Czarownik uśmiechnął się do niej ciepło.
- Hej! Jak ci poszło? - zapytał. - Widzę, że całkiem nieźle.
- Stwierdzam, że elfi mężczyźni zamienili swoje fiuty na gęsie pióra, którymi zapisywali steki bzdur - odparła dobitnie kurtyzana, strosząc się gniewnie. - A zamiast przeznaczyć długowieczność na samodoskonalenie się, to tylko siedzieli i ostrzyli sobie nawzajem końcówki.
- To jest publiczna biblioteka. Nie ma tu nic szczególnie cennego dla owych elfów. Nie nastawiałbym się na wyrafinowane woluminy. Z dobrych wieści, zostajemy. Ze złych… część ludzi i nasz driud opuściło tę wyprawę. Ludzie permanentnie, ale Faelsanor wróci. Za to Gamveela mamy z głowy. Stwierdził przy mnie, iż wie, że to czego szuka nie znajduje się w bibliotece, więc… ruszył z powrotem do La Rasquelle, zabierając trochę ludzi i półelfa za przewodnika - wyjaśnił Axamander, kobieta utkwiła w nim poirytowane spojrzenie, kogoś kto sromotnie zawiódł się na jego kompetencjach. Następnie zbyła rączką obu amantów i udała się do ogniska. Przysiadła na pieńku i wyjęła zapisany po brzegi notes. Znalazła kawałek wolnej kartki i oderwała go, po czym zaczęła pisać list.

“Moja ty słodka, miedziana Wstążeczko! Piszę do ciebie z tęsknoty i utrapienia z powodu rozłąki z Twoją drogą mi osobą. Moja wyprawa naukowa przebiega pomyślnie, znalazłam wiele wspaniałych okazów motyli, w tym dwa, które mogą Ciebie wielce zainteresować. Załoga jest względnie przyjemna, acz trafił mi się jeden badacz, który wątpi w moje umiejętności. Obawiam się, że knuje wobec mnie spisek, który ma na celu nadszarpnąć moją reputację. Boję się, że może dojść do rękoczynów, kiedy zabraknie już argumentów.
Jeśli usłyszysz o mnie złe słowa, proszę, nie wierz im!
Twoja Ci oddana i zawsze roześmiana. Dzwoneczek.”

Przeczytawszy liścik dwa razy, zwinęła papier w rulonik, który przewiązała słomką trawy, oraz nitką wyprutą z rękawa. Rozejrzała się za smoczkiem, macając przy tym zawartość własnej torby.
Pyrasusta wystawiła łepek, gniewna, że znów jej się przeszkadza w obowiązkach pilnowania ksiąg, bo właśnie przy księgach była.
Chaaya dotknęła palcem pyszczka i pochyliła się nad stworzonkiem.
- Nie drocz się teraz - powiedziała cicho w smoczym języku. - Misja może być zagrożona, musisz polecieć z wiadomością do sama wiesz kogo. - Pokazała na rulonik.
Smoczek pochwycił od razu rulonik i wyfrunął jak strzała z jej torby gnając w kierunku miasta. W końcu chciała się wykazać przed Miedzianym… mały słodki podlizuch.
~ Mam nadzieję… że ten zramolały gad ma więcej oleju w głowie, niż tutejsi przedstawiciele płci przeciwnej… ~ pomyślała w zadumie dziewczyna, szukając jakiś obozowych zapasów z jedzeniem, przy okazji przyglądając się pracującemu kochankowi.

Jarvis zajęty był pakowaniem i zamyślony najwyraźniej… a ona miała okazję podejść do kociołka z bulgoczącą rybną potrawką, bo na szczęście kucharka została w obozie i z ciepłym uśmiechem mieszała w kociołku dodając przypraw. Chaai, aż język tonął w ślinie. Obozowe żarcie nie było szczególnie wyrafinowane, ani skomplikowane. Ot proste potrawy, ale pożywne… i po długich godzinach pracy, wydawały się godne sułtańskiego stołu. Bardka starała się nie wyglądać jak wygłodniała hiena, ale w sumie to nią była.
- Czy mo-ogłabym dostać… miseczkę? - spytała niepewnie.
- Oczywiście moja droga. - Kobieta z uśmiechem podała miskę i obficie nalała do niej potrawki, dorzuciła pajdę chleba i drewnianą łyżkę. - A na drugi raz się tak nie przepracowuj, nie stawiłaś się na kolację.
- Zaczytałam się - odparła w przerwach w pochłanianiu, oczywiście dystyngowanym, tak jak była tego nauczona. - No i… korzystam z cennego, naturalnego światła ile tylko mogę. - Po czym przypominając sobie, że w dobrym tonie jest skomplementować kucharza, dodała grzecznie. - Bardzo dobre danie. Smakuje mi i to nie dlatego, że jestem głodna. - Następnie zamyśliła się nieco, zastanawiając się, co to znaczy, że coś komuś smakuje. Ranveer starał się ją nauczyć, wyjaśnić tak zawiłą sprawę jak własne zdanie i gust, a jednak nie umiała określić czy faktycznie strawa jej smakowała czy nie. Tylko mango było bliskie jej sercu - tak jak wyjaśnił jej to generał.
- Noooo… ja tam nie widzę uroku w tych literkach. Czytać umiem, ale jeśli już to książeczki kucharskie - odparła kobieta szykując Chaai jakiś napar w czarce. - Twój narzeczony mówił, że piwa nie pijasz.
- Nie pijam, na pustyni piwo szybko kwaśnieje… nie nawykłam więc do jego smaku i teraz ciężko mi je przełknąć - usprawiedliwiła się w odpowiedzi złotoskóra. Nie rozumiała bowiem jak można pić coś tak nagazowanego, przecież to w ogóle nie gasi pragnienia!
- Tu piwo nie ma czasu skwaśnieć. Uważaj na to… - Kucharka podała jej napar. - To słodka szałwia, przyjemna w smaku i trochę łagodzi ból i daje w czub jeśli wypije się ją w zbyt dużych ilościach. Tylko w inny sposób.
Ma działanie narkotyczne, słabe co prawda. Tawaif to już wiedziała z ksiąg. Napar jednak nie wydawał się na tyle mocny, by jedna czarka mogła odurzyć. Podziękowawszy, odstawiła pustą miseczkę i wzięła naczynko, dmuchając na gorącą ciecz. Chwilę popatrzyła w ogień, myśląc o niebieskich i zielonych płomieniach oraz genezie ich pochodzenia, po czym cichutko siorbnęła herbatki. Mmm brakowało mleka, cynamonu, goździków i pieprzu, ale i tak przyjemnie było pić coś gorącego.
Gdy tak jadła posiłek podszedł i dołączył do niej, jej ukochany… też coś popijając.
Uśmiechnął się dodając. - Widzę, że nieźle ci dziś poszło. Mnie trochę gorzej, ale Axamander trafił potem na małą kopalnię złota, cztery… chyba cenne.. tomy.
- Aż cztery? Nie wierze… oszukiwał! - Zaśmiała się tancerka, spoglądając na czarownika z czułością i rozbawieniem.
- Albo się pomylił, co jest bardziej prawdopodobne. Wypytałem o Gamveela. Jest przedstawicielem narzuconym przez sponsorów, ale z tego co wiem… nie przez wszystkich. Tylko kilku z nich chciało nadzorowania naszych prac… inni ufają renomie Axamandera. Tak przynajmniej twierdzi - wyjaśnił cicho czarownik. Kamala chwilę studziła napitek.
- Cóż… ktokolwiek za nim stoi, nie zdziwie się, jak naśle na mnie skrytobójców - mruknęła niezmartwiona tym faktem. - Może tak będzie lepiej… i tak w niczym nam nie pomagał.
- Pewnie tanich i kiepskich. Aż żal będzie ich ubijać - odparł żartobliwie Jarvis drapiąc się po brodzie. - Nie wydaje się być… kompetentny. Nawet ochroniarzy wynajmował ktoś za niego.
- Liczy się to, że zostajemy - stwierdziła po chwili Sundari, starając się wyglądać na kogoś kto ma opanowaną całą tą sytuację.
- Ax! Słoneczko! Usiądź, odpocznij - zawołała do kolegi.
Rogacz od razu i z entuzjazmem ruszył w ich kierunku. Również się przysiadł, przy okazji otrzymując miskę polewki i zajadając się rzekł. - Myślę, że możemy z rana zajrzeć do ruin które znalazłaś i poszperać w nich nieco dalej… dla odpoczynku od rutyny.
- Może znajdziemy zapomniane skarby! - zawołała rozpromieniona bardka. W jej oczach był błysk taki sam jak u osób, które uwielbiały pakować się w kłopoty.
- Ostatnio rzeczywiście coś ciekawego znaleźliśmy, więc mogą tam być kolejne niespodzianki - przyznał Axamander i następnie dodał. - Sharima też cieszyła się na ten pomysł. Bo jej się nudzi.
- Nie dziwię się jej… ja przynajmniej mogłam pognębić co poniektórych, ale ona tylko siedzi i drzemie… - wyraziła swoje zrozumienie kurtyzana. - Tylko na pewno nie idę do pokoju z pająkami, nie zaciągniesz mnie tam nawet siłą! Dość się strachu najadłam. - Nadąsała się jak gniewna gąska.
- Postaramy się unikać zagrożeń - odparł ciepło czarownik. - Zresztą nie potrzebujemy narażać skóry akurat tam. W końcu to tylko dodatkowa rozrywka. My mamy zamiar zarobić na księgach.
Dholianka spojrzała z wdzięcznością na ukochanego, po czym cichutko ziewnęła.
- Czyli jutro rano czeka nas przygoda… - podsumowała z zadowoleniem i… zmieniła nieco temat. - Trzymasz się jakoś? - spytała diablika ze zmartwieniem w oczach.
- Tak. Kłopoty ze sponsorami to nic nowego w tym fachu. Zawsze im się wydaje, że mogą więcej niż to za co zapłacili. - Zaśmiał się Axamander i podrapał po karku. - Trochę drażni mnie to, że Gamveel załatwiał jakiś interes na boku przy okazji mojej wyprawy. Nie przepadam za takimi zagrywkami, ale cóż poradzić… bawi mnie, że zmarnował swój czas.
- Klienci już tacy są - odparła cicho kurtyzana, bardziej do siebie niż do rozmówców. Uśmiechała się przy tym nostalgicznie, choć Jarvis dostrzegał też gryzące ją wyrzuty sumienia.
- Jestem pewna, że jutro się odbijemy i wrócimy obłowieni! Prawda?! - zawołała z maskującym entuzjazmem.
- Tak! - obaj mężczyźni odparli jej z równie głośnym entuzjazmem. I nawet szczerym w obu przypadkach, choć… niekoniecznie z tych samych pobudek co ona.
- No… i to mi się podoba - stwierdziła zadowolona, po czym od razu pogroziła. - Nie siedźcie do późna, bo nie będę was budzić, a łupami podzielę się tylko z Sharimą. O!

Bardka wstała i wygładziła fałdy stroju, skinęła głową w kierunku kucharki. Zmierzyła spojrzeniem buńczucznej kurki amatorów do jej wdzięków, po czym z wesołym śmiechem, pożegnała się i udała do namiotu.
Skryta przed wścibskimi oczami, usiadła na posłaniu i przytuliła do siebie torbę, jak zagubiona dziewczynka przytula do siebie przytulankę.
Nie martwiła się zemstą pierdołowatego czarodzieja, ale nie wiedziała na co stać tych, którzy obdarowali go czarami potężnego przywołania.
Podczas ostatecznego starcia z Gamveelem, powiedziała o wiele za dużo, niż powinna. Oczywiście mówiła w zawoalowany sposób, który można było zinterpretować na wiele sposobów, ale jednak. To mogła być jej paranoja, lub twarda szkoła babki, albo kwestia miejsca w którym wzrastała. To mogło być wszystko po trochu. Miała jednak nadzieję, że malutka pyrausta dostarczy jej wiadomość Miedzianołuskiemu, i że smok, będzie potrafił wyekstraktować odpowiednie frazy i odczytać prawdziwy sens jej słów. Kto wie… może zajmie się nawet problemem, a jeśli nie, cóż… życie tawaif to nie tylko taniec, polityka, złoto i kochankowie, to również także śmierć każdego, kto stanie jej na drodze.

Po jakimś czasie dołączył do niej Jarvis. Musiał wyczuć jej zmartwienie, bo pocieszał ją pieszczotami i pocałunkami. Było to miłe, zarówno jego wysiłki, jak i okazywana troska. I to zasługiwało na nagrodę. Wkrótce Chaaya przeszła z delikatnych pieszczot do jakże gorącego ujeżdżania kochanka i poddawaniu się jego ustom, aż w końcu mogła usnąć w niego wtulona.


Poranek był chłodny i mgielny… było cicho, gdy kurtyzana obudziła się wtulona ciepłe ciało narzeczonego. Miała nadzieję, że nie zaspała, a jeśli jednak zaspała, to przeklnie kochanka na osiem pokoleń w przód! Tymczasem wykopała się spod koca i zaczęła ubierać stosownie do wyprawy. Magicznie chroniona szata, magiczne buty, magiczna tiara, spinka, bransoletka, pierścień… lista ciągnęła się i ciągnęła jakby dziewczyna szła co najmniej na wojnę a nie na zwiedzanie ruin. Kiedy była już gotowa do wyjścia z namiotu, pochyliła się nad śpiącym mężczyzną i ucałowała go w czoło.
- Masz pięć minut zanim wszystkie skarby będą moje - zagroziła wesoło.
- Sharima też pewnie już wstała - odparł zaspany czarownik wstając i zabierając się za ubieranie. I ziewnął głośno. - Może wyprawa tak wcześnie nie była dobrym pomysłem?
Kamala prychnęła dumnie i wyczołgała się na zewnątrz, ciekawsko rozglądając się po obozie, już planując jakby tu obudzić Axamandera, jeśli oczywiście jeszcze spał.
Sharima już się grzała przy ognisku z miską polewki i przyglądając się podejrzliwie otaczającej ich mgle.
- Nie podoba mi się ona - stwierdziła złodziejka nie odrywając oczu od mlecznego oparu. - W takie dnie i noce na morzu… trzeba było uważać na upiorne okręty.
- Ćhii… - Sundari przyłożyła palec do ust i na palcach zakradła się do namiotu diablika. Ukryła szeroki uśmiech za dłonią, po czym ostrożnie, na paluszkach podeszła do przodu namiotu, gdzie rogacz miał zapewnie głowę. Uderzyła w napięte poły materiału niczym w bęben, wydzierając się przy tym jak wiewiórka na rożnie.
- AXXX!!!! BIIIIBLIOTEEEEKA PŁOOONIEEE!!!
I spełniło się marzenie Umrao… częściowo. Bo spanikowany diablik wyskoczył z namiotu nagi i… i przyrodzenie rzeczywiście miał łuskowate oraz całkiem przyzwoitych rozmiarów. Spanikowany rozejrzał się dookoła skupiając wzrok na ukrytej za mlecznym kokonem budowli, ale nie dostrzegł ni dymu, ni płomieni.
Za to posłyszał złośliwy rechot Sharimy, gapiącej się na jego dzyndzelka.

“Oto jest dzień, który dał nam pan…” zaczęła deklamować maska o niegasnącym pożądaniu. “Cieszmy się więc i radujmy się nim…”
“Eee… od kiedy ty recytujesz wiersze?” zdziwiła się sceptyczna Deewani, podkurzając tylko siostrę, która zaczęła coś niezrozumiale warczeć o plebsie nie umiejącym docenić idealnie rosnących jąder.

- Aćha… - Dholianka westchnęła zaskoczona, ale i zadowolona z takiego obrotu spraw. Kucnęła by mieć wzrok na wysokości diabelskiego skarbu i podpierając twarz na dłoniach, przyglądała się pięknym widokom… oczywiście krajoznawczym. - To będzie dobry dzień - stwierdziła rezolutnie.
- Hej… gdzie się gapisz. To widok zarezerwowany dla moich licznych zadowolonych kochanek. I tak lepiej się prezentuje w gotowości. - Axa szybciutko ukrył za dłońmi swój atrybut i tyłem zaczął cofać się do namiotu.
- No już nie bądź taki wstydniś, widziałam już wszystkie twoje sekrety - mruknęła czupurnie Chaaya i kiedy mężczyzna schował w swojej dziupli wstydu, z rzewnym i od razu na powrót znudzonym westchnieniem wstała i podeszła do ogniska by zjeść śniadanie.
- Ale nie odwdzięczyłaś się podobnymi widokami - burknął głos z namiotu rogacza.
Tymczasem Jarvis skończył się ubierać i z cylindrem na głowie zbliżał się do siedzących przy ognisku kobiet.

Starzec mógł zaobserwować zmiany jakie zaczęły przeobrażać się w jego naczyniu. Część myśli tawaif jakby wygasła, tak jak miało to w zwyczaju, chociażby po upojnej nocy z kochankiem. Coś… coś jakby całkowicie spełniło wszystkie potrzeby Jodhy, która lubiła bujać w obłokach, Seeshy, która na jego nos była niezłą dewotką, Kismis, która właściwie nie wiadomo czym lub kim była, bo tylko spała lub jadła słodycze, no i Ady. Jednocześnie część myśli, które zazwyczaj wygasały jako pierwsze, bo jako nieliczne miały najwięcej potrzeb ścierania się ciał w erotycznym tańcu, jakby rozbuchały się i rozgorzały białym płomieniem. Nimfetka irytująco wzdychała, brzmiąc przy tym jak traszka z astmą, a Umrao chyba przechodziła szczyt za szczytem i to tylko dzięki wspomnieniu dyndającego robaczka z pseudołuskami, bo przecież to co rogacz miał na przyrodzeniu, miało się NIJAK do PRAWDZIWYCH, SMOCZYCH ŁUSEK!
Tak więc… chęć usiądnięcia na twarzy Axamandera znikła, przy jednoczesnym podw… potr… zwielokrotniła się. A wszystko za sprawą tych kilku sekund, sam na sam, ze zwisem prostym humanoida.
~ Dobrze że jestem samcem. My nie ulegamy tak niskim pobudkom i podnietom. Zwłaszcza my… SMOKI. ~ Ferragus mruknął z wyższością zapominając, że maski mogły “posłyszeć” tą myśl. Nie musiał się jednak martwić, ponieważ całkowicie tracił na wyjątkowości, na rzecz… penisa. Umrao niczym kowal znaczący stado owiec, wypalała w umyśle wspomienie tego… tego dzieła sztuki, tego niepowtarzalnego kształtu, koloru i faktury. Och! Ile rzeczy można by było z tym robić! Ile nowych doznań poczuć! Jakie smaki, jakie sensacje, jakie widoki…
- Wiesz słoneczko, nigdy właściwie nie powiedziałeś magicznego słówka, to co miałam zrobić? Domyślić się? - zacmokała z lisią chytrością, wpatrując się w namiot “wstydu”.
- Uważaj, bo znam wiele magicznych słówek… jeszcze się rozbierzesz na środku lochu i będzie wstyd - groził z namiotu głos diablika, a nieświadomy tego co się zdarzyło przed chwilką czarownik zapytał. - O co chodzi? Co się stało?
- Ach… nic takiego - stwierdziła obojętnie bardka nawet nie racząc ukochanego spojrzeniem. - Nie twoje klimaty - dodała uśmiechając się półgębkiem.
- A ten pożar? - wspomniał czarownik spoglądając na ukrytą we mgle bibliotekę.
- Taki tam… pożar w burdelu. - Chaaya spojrzała z ukosa na złodziejkę i zachichotała cicho.
- Właśnie… i Axamandera namiot się zapalił - odparła Sharima półgębkiem, wybierając solidarność jajników, więc Jarvis przezornie nie drążył tematu. Podobnie zresztą jak Axamander, który ubrany w końcu dołączył do całej drużyny pałaszującej śniadanie w postaci żółwich jaj z dodatkiem miejscowych przypraw i sosu z suszonych pomidorów.

Przy ognisku na chwilę zrobiło się całkowicie cicho, kiedy każdy skupiony był na własnej misce. Kurtyzana jednak nie wytrzymała długo i zaczęła się dopytywać o szczegóły wycieczki.
- Nooo… to jaki mamy plan? Kto z kim idzie? Kto które pomieszczenia przeszukuje?
- Ja idę przodem… wy asekurujecie mój tyłeczek - odparła dumnie Sharima i zerknęła na Axamandera. - Może on drugi… wy chyba lepiej czujecie się na drugiej linii, co?
- Mi tam wszystko pasuje. Potrafię walczyć wręcz, na dystans i za pomocą magii - wyliczała dziarsko bardka, najwyraźniej nie mając walecznych preferencji.
- Ja rzeczywiście wolałbym z tyłu - odparł Jarvis spokojnie.
- Więc… Paro będzie wraz ze mną w środku, Sharima z przodu, ty osłaniasz tyły - zadecydował Ax. Kamala posłała rogaczowi uśmiech, o który z łatwością mógł być zazdrosny czarownik.
- Uph… ty i ja… znowu razem, przygotuj jednak wiadro zimnej wody, bo kto wie co się może zająć.
- Przygotuję się... na takie niespodzianki - odparł diablik wystawiając przy okazji swój długi jęzor, po czym podrapał się po karku. - Trzeba też będzie wziąć jakieś latarnie, na wypadek gdybyśmy zeszli pod ziemię.
Sundari z szerokim uśmiechem wpakowała rękę do torby, wyciągając z niej magiczny kamień. - Ja tam jestem przygotowana na wszystko - stwierdziła zuchwale, aktywując przedmiot, który rozbłysł światłem i zaczął lewitować wokół jej głowy. - Bo ja jestem prawdziwym poszukiwaczem przygód, a nie taką podrabianą traszką jak ty - dodała z przekąsem.
- Zobaczymy kto jest podrabianym jak na naszej drodze staną pajączki, albo wije, albo śluzy… - odparł zadziornie Axamander próbując przestraszyć Chaayę, podczas gdy pozostali kończyli posiłek. Złodziejka, która okazała się być pierwsza w tym “wyścigu”, wstała i otrzepała spodnie mówiąc. - No to pospieszcie się z machaniem łyżkami, bo cała ta wyprawa na gadaniu się skończy.
Bardka wróciła do jedzenia, mrucząc coś pod nosem o rozdeptywaniu mięczaków obcasikiem, przy jednoczesnym piorunowaniu rogacza buńczucznym spojrzeniem. Zjadła jako trzecia, ale tylko dlatego, że z podniecenia nie była za bardzo głodna no i nie nawykła do tak wczesnych śniadań.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 11-05-2020, 20:21   #289
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Podróż nie była może spacerkiem po parku, ale znali wystarczająco dobrze drogę, by ją przebyć w szybkim tempie. Powoli zanurzyli się ciemny otwór wejściowy, przebyli znane sobie komnaty i ominęli niektóre z nich podążając dalej. Za plecami zostawili drzwi za którymi to rozmawiali z demonem i zanurzyli się dalej w ciemnym korytarzu. Wkrótce natrafili na szeregi drzwi. Dwa po prawej, dwa po lewej. Tancerka przez całą marszrutę oglądała się na wszystko z ciekawością godną dziecka. Fascynowało ją wszystko, tak samo jak i nie potrzebowała zbyt wiele, by się podniecić z jakiegoś znaleziska, które w żadnym wypadku nie miało w sobie wartości pieniężnej, ale z jakiegoś powodu kobieta bardzo się tym interesowała. Jedynie Jarvis, pozostawiony na samym końcu, mógł stwierdzić, że zdecydowanie za często kręciła się w okolicy mieszańca, zaczepiając go co i rusz oraz prowokując do słownych przepychanek czy wyścigów.
Na szczęście, nauczona poprzednimi doświadczeniami niczego, ani nikogo nie dotykała, toteż przy drzwiach stała grzecznie, choć aż ją nosiło, by zacząć przeszukiwać i, zapewne, plądrować.
Sharima kucnęła przy dziurce w drzwiach z prawej strony, tych najbliższych nim. Wyjęła z buta pęk kluczy i drucików i po kilku minutach drzwi stały otworem.
- Hmm… tu moglibyśmy się obłowić. Szkoda, że wszystko obecnie zrujnowane - mruknęła pchnąwszy skrzydło, by inni mogli zajrzeć do środka. W pokoju była mała, być może kiedyś prywatna, biblioteczka. Dosłownie kilka regałów pod ścianami i biurko do czytania pośrodku. Salka była pełna zwojów… spleśniałych. Dach się bowiem po części zawalił i zarósł roślinnością, ale nie dość szybko, by żywioły i wilgoć nie miały okazji dokonać tu spustoszenia wśród delikatnego pergaminu ksiąg i zwojów. Nawet z odległości drzwi widać było panującą wszędzie pleśń i zgniliznę. Dholianka była zdruzgotana. Od razu uśmiech zszedł z jej twarzy, a oczy nieco przygasły. Cóż za zawód… zamiast skarbów, mają grzyby.
Łotrzyca owinęła swoje usta jakąś szmatką i weszła do środka, rozglądając się dookoła. Podeszła do półek i przeglądać je zaczęła - nie… nic nie ocalało. - A następnie ruszyła do biurka. Axamander widząc, że nic jej nie jest, również wkroczył do komnaty.
Chaaya przyglądała się przeszukiwaniu w bezpiecznej odległości. Nie chciała by jej drogie szaty przesiąkły smrodem stęchlizny. Nie była jednak bezczynna, ponieważ wyśpiewując magiczną pieśń, poszukała wzrokiem magicznych aur.
Te promieniowały z biurka, do którego już podeszła złodziejka i przy których to szufladach już zaczęła dłubać sztyletem. Po wyłamaniu pierwszego z zamków, wygarnęła na blat biurka luźne teksty zapisane elfim językiem.
Jarvis wszedł jako ostatni i wraz z Axamanderem przeglądał półki w nadziei że jakiś zwój przetrwał furię żywiołów w dobrym stanie.
- Uważaj Sharimo… w biurku jest coś magicznego - stwierdziła złotoskóra, opierając się ramieniem o framugę. - Niech któryś z czarusiów się wykaże.
- Oj tam… lepiej nie. Z magicznym pułapkami też sobie radzę. Wolę jak nikt mi się nie wtrąca w robotę. Zwłaszcza czarusie, którzy nie wiedzą co robią - odparła ze śmiechem była piratka biorąc się za kolejną szufladę, by po kilku minutach otworzyć ją.
- Uuuu… magiczny trunek. - Zaśmiała się wyciągając fiolkę, którą niemal upuściła.
- Zimna - skomentowała.

[media]https://i.pinimg.com/236x/f8/e5/90/f8e5905fbad060abe4207b35924d73cd.jpg[/media]

Wokół fiolki zakorkowanej kawałkiem błękitnego lodu unosiły się smugi mgiełki. A miejsce, którego dotykała, pokrywało się szronem.
- Mówiłam, żebyś uważała - mruknęła z przekąsem kurtyzana, próbując zidentyfikować znalezisko. Dostrzegła silną aurę zimna jak i nekromancji promieniującą z fiolki, ale nie potrafiła rozpoznać zawartości flaszki.
~ A ja wiem co to jest ~ wtrącił mimochodem Starzec, podczas gdy złodziejka mruknęła. - To nie była pułapka, to raczej coś związanego z fiolką.
“Nic nie mówiłyśmy o pułapce ty głupia bździągwo” burknęło wspomnienie matrony, jak zwykle zadzierając nosa.
“Co to? Co to? Co to?” dopytywała się Deewani. “Silne to? Czy jak to wypiję to będę potężną smoczycą o zamrażającym oddechu?”
~ Jeśli przeżyjesz i przetrzymasz to tak. To chaotyczna alchemia gnomów. Wypijasz zawartość i na dobę zyskujesz nadnaturalne moce… esencję jakiegoś potwora. Nie smoka co prawda, ale czegoś potężnego ~ stwierdził autorytarnie Starzec. ~ Lub biegunkę albo wymioty… jeśli twój organizm okaże się za słaby.
“Na doobę? Bleh… ale szajs” skwitowała łobuzica.

Do obu kobiet zbliżył się sam Jarvis ze zwojem pod pachą. Jakiś najwyraźniej przetrwał.
- To chyba coś ze starej magii gnomów - mruknął przyglądając się fiolce.
- Podobno dla pijącego to czysty hazard - westchnęła zdegustowana trzpiotka i ostentacyjnie odwróciła się tyłem do drzwi. Zaczęła śpiewać, obchodząc ścianę wzdłuż korytarza, szukając jakiś skrytek.
- Jak wszystko co związane ze starożytną magią gnomów - odparł czarownik przyglądając się zapisanym kartkom leżącym na biurku… z pomocą różdżki rzucił czar, by je odczytać.
- Hmmm… interesujące - mruknął do siebie, podczas gdy niestety tawaif nie odkryła żadnych kryjówek. Rozdrażniona mało nie zaatakowała pobliskich drzwi i tylko jakąś sobie tylko znaną siła, opanowała emocje i wróciła do podpierania framugi.
- Długo jeszczeee? Zostały trzy drzwi… - zamarudziła naburmuszona.
- Już możemy chyba wychodzić, co?- do niej dołączył Axamander, który również nic nie znalazł.
Pozostali członkowie wyprawy skinęli głowami. I cała czwórka opuściła komnatę, by udać się do kolejnej naprzeciwko. Tu Sharimie dłużej zeszło przy dłubaniu w drzwiach, ale z nimi kryło się złote popiersie elfa na marmurowym postumencie, wygodna kanapa do jego podziwiania, jak i obrazy elfów w sielskiej oprawie pałaców lub natury ukształtowanej za pomocą magii, by wyglądała uroczo. Na szczęście dach tej sali kontemplacyjnej ocalał i dzieła nie uległy zniszczeniu.
Kamala niemal stratowała łotrzycę, przeskakując nad nią z piskiem, by dopaść pierwszą ramę z malunkiem. Artykułowała coś niezrozumiale w podekscytowaniu, łapiąc się za policzki. TAKI SKARB! Elfia sztuka! W dodatku tak pięknie zachowana! Och, czy to impresyjonizm? Tak… wygląda na taki. Och! Jakie to było niesamowite! To elfy pałały się takim nurtem? No tak, przecież ktoś musiał ją wymyślić! Ach! Tak pięknie dobranej palety barw jeszcze nie widziała. Te kwiaty i łąki, były niemal prawdziwe! A te domy! I drzewa! I romantycznie przedstawione codzienne życie zwykłych długowiecznych.
- Wyglądają cennie… ale wynieść bez uszkodzeń i przetransportować to się tego raczej nie da. Elfia sztuka jest strasznie delikatna. - Axamander ocenił to wszystko z praktycznej strony przyglądając się dziełom podobnie jak czarownik i Sharima. Przywoływacz był zamyślony, a złodziejka zdegustowana.
- Wszystko się da! - Zapiała bardka i złapała diablę za rękę, prowadząc go wzdłuż ściany z obrazami. - Zobacz to, albo tamto, widzisz pociągnięcia pędzlami? Nie widzisz! No bo to styl ostropałkowy, a tu… tu te kropeczki i cęteczki to impresyjonizm ale nie mylić z imperianolizmem, który cechuje się tym, że oprócz drobnych pacnięć jest też mikro pociągnięcie włosiem z farbą. A tu… tu! Te drzewa! Widzisz je! To magiczne baobarkanały z których kiedyś, bardzo dawno temu, kiedy na pustyni panowała hierarchia otoarmanów, robiło się z soku wspaniałe nalewki, które podobno smakowały brzozą, kwiatem wiśni i daktylami o nucie orzechowej! - Dziewczyna była w siódmym niebie i zalewała nieboraka słowotokiem bardzo trudnych do wymówienia a jeszcze bardziej do zrozumienia i odpowiedniego odróżnienia słowami.
Ax najpierw dostał lekcję malarskich stylów, następnie lekcję odpowiednio łączonych barw, lekcję wytwarzania pigmentów do farb, lekcję tkania płócien na obrazy, lekcję oprawiania obrazów, była też lekcja o faunie i florze przedstawionej na malunkach, trochę lekcji architektonicznej, aż w końcu zostały opisane wpływy na tamtejszej modzie spowodowane jakimiś historycznymi wydarzeniami, o których z jakiegoś powodu Chaaya się uczyła.
Axamander z nietęgą miną przysłuchiwał się tym wywodom starając się nie zasnąć na stojąco. Dlatego też pewnie skupił się nie na tym co tawaif mówiła, a na rozmiarach obrazów. I mina mu zrzedła. Płótna były duże i zamocowane na stałe do ramy. Ich wyniesienie będzie… bardzo kłopotliwe. Jarvis zaś siedział na kanapie i kontemplował słowa ukochanej. A może przysypiał pod tym kapeluszem i okularami?
A Sharima… gdzieś znikła.

Kiedy pierwsza ofiara została wypuszczona z rąk śmierci poprzez zagadanie, czarownik poczuł jak silne szpony bestii ciągnął go za rękaw. Nadszedł czas, by wyspowiadał się ze wszystkich grzechów i pokornie przyjął karę.
- Jamuuun! Zobacz, zobacz… Zaraz wszystko ci opowiem…
- Acha… - Narzeczony jęknął i potulnie udał się na szafot, osładzając go sobie tym, że przy okazji pochwycił i przytulił do siebie kochankę, wysłuchując samotnie jej wykładu, bo diablę przezornie wymknęło się z komnaty. Magik rozkoszował się miękkością pochwyconej pupy kochanki niemniej od jej słowiczego szczebiotu, przez co wyraźnie ją zadowolił.
W tym czasie złodziejka i Axamander przeszukiwali kolejne pomieszczenie… opuszczone skryptorium.

Po okrążeniu wszystkich czterech ścian, oraz wysłuchaniu mało przydatnych informacji, tancerka wypuściła na wpół żywego czarownika na korytarz, ostrożnie zamykając za sobą drzwi.
- To prawdziwy skarb dla kolekcjonera sztuki, a nawet badacza kultur minionych. Koniecznie musimy je przetransportować do miasta, a tymczasem, musimy zabezpieczyć pokój - wyjaśniła po czym śpiewną magią, zamknęła drzwi na zamek. - Proszę bardzo - rzekła dumnie, naciskając na klamkę. - Nikt nie wejdzie, aćha ćha ćha… a gdzie reszta? Mamy jeszcze tyle skarbów do odkrycia… AX?! Sharima??!! - zawołała głośno, nieświadoma jaką krzywdę wyrządziła dwóm mężczyznom.
- Tutaj - wrzasnęli z komnaty obok, podczas gdy czarownik przyglądał się drzwiom, a także korytarzowi oceniając logistyczną stronę kaprysów Chaai. Podrapał się po podbródku wzdychając do siebie. - Łatwo nie będzie.
Kobieta popląsała w kierunku dochodzących krzyków, uśmiechając się szeroko jak najedzona koteczka.
- No wiecie co… poszliście beze mnie? - spytała z udawanym wyrzutem, zaglądając z ciekawością do pomieszczenia.
- Byłaś zajęta - odparł Axamander lądujący pod jednym z biurek w skryptorium w poszukiwaniu… czegoś. Także i złodziejka pilnie przeszukiwała kolejne ze stojących biurek (które służyły pisarzom do kopiowania tekstów), bo te stały tu licznie w równych rządkach. Wyglądały uroczo i wygodnie, z białego drewna, zdobione złoceniami i z poduszeczkami. Niestety były magicznie stopione z drewnianą podłogą.
- Znaleźliście coś ciekawego? - dopytywała się tawaif, ponownie używając pieśni, by móc poszukać aur magii. Weszła do środka pokoju, rozglądając się ciekawsko po ścianach i blatach sekretarzyków, tylko niesłychanym i niespodziewanym przypadkiem… klepiąc rogacza w pośladek i łapiąc go za filuterny ogon.
- Nooo… okulary - stwierdził tyłek rozbójnika, bo ten nie opuścił kryjówki, jedynie zamerdał ogonem. Okulary rzeczywiście były… leżały na pierwszym biureczku, obok złotej stalówki, same będąc w złotych oprawkach i z soczewkami z kryształu górskiego i… całkowicie niemagiczne, podobnie jak reszta tej komnaty. Dholianka przysiadła na “taboreciku”, bawiąc się przytwierdzonym do niego ogonkiem.
- Hmmm… nie ma tu nic ciekawego, tylko trochę badziewnego złota. - Cmoknęła w zdegustowaniu. Złoto nie było godne prawdziwego poszukiwacza przygód… no chyba, że w ilości takiej jak w smoczym leżu… wtedy warto się było nim zainteresować.
- Może zgubili jakieś klejnoty? - Złodziejka nie dawała za wygraną szurając nosem po podłodze. Podobnie czynił diablik… dla nich złoto nie było badziewne.
- Ale wiecie, że skrybowie… raczej nie nosili przy sobie klejnotów, kiedy mieli przepisywać cały dzień książkę… Jakby to powiedzieć, nie były im one potrzebne. - Kamala postanowiła ich nie poganiać, ale też nie zamierzała pomagać. Co prawda Sharima była bezpieczna przed jej psikusami, ale Axamander będzie miał z nią srogą przeprawę.
- Ale to elfi skrybowie… złote stalówki do piór mają swoją wartość - bronił swoich decyzji mieszaniec, choć Jarvis wszedłszy do środka nie zniżał się do szukania zagubionych drobiażdżków. Spoglądał na siedzącą na diabliku bardkę z błyskiem zazdrości, acz na razie nie czynił nic… poza obserwowaniem sytuacji. Sundari na szybko wyceniła wartość takowej znajdy i doszła do dość zaskakujących wniosków, którymi z chęcią się podzieliła. - Oj słoneczko… mówiłeś, że ci się nie powodzi, ale nie sądziłam, że jesteś, AŻ TAK spłukany.
Następnie poklepała pośladki swojego tronu i z dumą oraz dystyngowaniem królowej i carycy wstała i łaskawie odeszła, by nędzne robaczki mogły zająć się szukaniem okruszków.
- To my z Jarvisem sprawdzimy ostatni pokój.
- Chodźmy - odparł uprzejmie czarownik ustępując przejścia kochance, a gdy przeszła lekko klepnął jej pośladek… “karając” igranie sobie z nimi oboma, na jego oczach.
~ Uważaj bo mi się spodoba ~ zagroziła trzpiotliwie przez telepatię, oglądając się przez ramię. W jej oczach były dzikie ogniki.
Odpowiedzią była wizja biednej tawaif przyszpilonej do ściany korytarza przez lubieżnego kochanka, zmuszającego ją do figlowania, gdy za ścianą Axamander i Sharima zbierali “drobniaki”. Kobieta podskoczyła do drzwi i nacisnęła klamkę, sycząc w umyśle niczym gniazdo rozdrażnionych żmijek. Magik wiedział jednak, że jest wielce zadowolona.

Za drzwiami było parnie i wilgotno i… soczyście zielono. Nie była to jednak dżungla, a mocno zdziczałe arboretum w którym to egzotyczna roślinność wymknęła się spod kontroli, walcząc między sobą o przestrzeń do życia i tworząc prawdziwą mozaikę liści i kwiatów.
A pupa Chaai znów została zaatakowana przez ręce kochanka, które ją pochwyciły łapczywym ruchem.
- Cihho! Przestań… - fuknęła tancerka, odganiając się od adoratora jak od natarczywego szczeniaczka. - Mamy misję! Uspokój się! Szukamy ssskarbu większego od… od Axamandera.
Przywoływacz zauważył dziwne zająknięcie, następnie zmieszanie i nienaturalne rumieńce na twarzy ukochanej. Było to może nie niepokojące, ale z pewnością podejrzane. Tym bardziej, że Kamala zaczęła mruczeć jakąś piosenkę i szybko zagłębiła się między roślinność w poszukiwaniu magicznych aur. Tak… to na pewno były magiczne aury.
- Ty szukaj, ja zadbam o twoje morale. - Łajdak nie ustępował wodząc dłońmi po pośladkach bezpiecznie chronionych przez spodnie. Acz to nie zmieniało faktu, że ją bezczelnie macał i miał sprośności w głowie, które telepatycznie czuła.
Aury magiczne były gdzieś tam ukryte w głębi zielonego gąszczu. Sundari wytężała zmysły, by móc je rozpoznać, ale przed oczami zaczynała pojawiać się lepka mgła o zabarwieniu łusek diablęcia. TAK NIE DAŁO SIĘ PRACOWAĆ!
- Jamuuun! - Tupnęła nogą i odwróciła się do niesubordynanta, chowając przed nim swoje śliczności. Wyglądała na groźną i rozjuszoną ryjówkę, do której można by poczuć respekt, gdyby nie wypieki na policzkach i roziskrzone spojrzenie. - Nie pomagasz… - poskarżyła się buńczucznie, pilnując by między nią a rozmówcą, była bezpieczna odległość.
- Nie. Wykorzystuję sytuację - zgodził się z nią czarownik. - Axamander szuka skarbów, ja też… właśnie dwa wymacałem.
I skrócił nieco dystans podkradając się do tawaif.
- Nein… nein! - Tupała na niego panna, gotująca się do zaciekłej walki o prawo do tytułu najlepszego poszukiwacza skarbów. - Tu jest troche magicznych rzeczy… przestań się bawić, musimy być lepsi od n-nich… - ostatnie słowa pipnęła cichutko i uciekła wzrokiem na wiszący kwiat o kształcie smukłego dzbana, który z jakiegoś powodu zasiał w niej taki popłoch, że aż wskoczyła w gąszcz.
- A co potem? Jaką nagrodę planujesz mi dać jeśli będę grzeczny? - mruczał czarownik nieustępliwie przybliżając się do chowającej się w gąszczu kochanki, która zmierzyła go pełnym wyrzutu spojrzeniem, nadęła lekko policzki i… postanowiła się kłócić.
- Nic ci nie dam - burknęła gniewnie. - Nie zasługujesz na żadną nagrodę, same z tobą problemy!
- Wiem wiem… zupełnie nie rozumiem jak ty ze mną wytrzymujesz - zgodził się z nią Jarvis tylko po to, by uśpić jej czujność, pochwycić w okolicach bioder i przyciągnąć ku sobie. I pocałować te wygięte w grymasie gniewu usta. Dziewczyna odwróciła twarz, by pokazać dezaprobatę wobec takiego obrotu spraw, ale nie próbowała się wyrywać, ani karać za zuchwałość i bezczelność.
- Jesteś podstępne bydlę… tyle ci powiem - oceniła z zadartym nosem, acz cieniem uśmiechu w kącikach ust. - Moja zemsta będzie okrutna i wymierzona w twoją męskość. Wyprowadzam się!
- A ja z tobą - mruknął Jarvis mocniej ujmując jej pośladki i całując jej policzek oraz szyję.
- To gdzie się wyprowadzamy? - pytał dalej tuląc kochankę do siebie.
- Nie ma tam dla ciebie miejsca - syczała rozdrażniona. - Zresztą mam już współlokatora, nie jest tak nieposłuszny jak ty. - Na myśl o swoim nowym mieszkańcu namiotu, aż wyszczerzyła ząbki w złośliwym i łakomym uśmieszku.
- Jakoś się wcisnę - odparł żartobliwie czarownik docierając ustami do ucha bardki i wodząc po nim wargami.
- Zobaczymy… zooobaczymy - groziła jeszcze chwilę złowroga chmurka, po czym oparła się policzkiem o męską pierś. Runda pierwsza dobiegła końca… magik mógł się czuć zwycięzcą… na razie.
- Wkradnę się do ciebie i będę całować i pie… - Nagle przerwał, bo oboje coś usłyszeli. Coś przedzierało się w ich kierunku. Magiczne aury, które Chaaya dostrzegała zaczęły się do nich podkradać.

“Magiczne bessstieee… CHCĘ JE NA CHOWAŃCÓW!” zawołała gromko Deewani wielce zadowolona z takiego obrotu sprawy.

Tymczasem Dholianka odepchnęła się od kochanka i chwyciła za wachlarz w podwiązce, gotowa… e… walczyć? Straszyć? Z pewnością uciekać jeśli stwory będą zbyt straszne.

Oboje cofnęli się, gdy olbrzymi grzybowy pniaczek, wsunął swoją paszczę i mackami próbował pochwycić ofiarę do swojej paszczy. Potwór był za duży by w całości zmieścić się w pomieszczeniu, ale wystarczająco długi by sięgnąć “łbem” i mackami próbować wciągnąć dwie ciepłe “przekąski”.

“Co…” Laboni chyba po raz pierwszy nie wiedziała co powiedzieć, choć w sumie nie musiała, bo wyręczyła ją maska łobuzicy.
“O JA CIE!!! STARCZE ZOBACZ JAKI GRZYBOL! PRAWIE TAKI JAK TY!!!”
Reszta dziewczyn nie była zbyt pozytywnie nastawiona do tutejszego kazu fauny i flory, a zdominowane wpływami Nimfetki wręcz zaczęły pałać obrzydzeniem i strachem.
~Jestem większy ~ stwierdził krótko Starzec oburzony takim porównaniem.

~ Mówiłeś, że będzie tu bezpiecznie… że ukryjemy się przed światem… że mi się tu spodoba, a na pewno będę miała wiele rzeczy do oglądania… ~ Przekazała myśl narzeczonemu. ~ NA PUSTYNI JEST BEZPIECZNIEJ! CO TO JEST??!! CO TO ZA SPLEŚNIAŁA HUBA Z MACKAMI! CO?! DLACZEGO?! JAK?!
~ Tendriculos… pojawiają się gdy rośliny przez wiele lat w strefie wpływu wypaczonej magii. ~ Jarvis sięgnął po swoje pistolety i wystrzelił z pierwszego prosto w paszczę. ~ Na pustyni mogliby nas doścignąć ci którzy szukają smoka. Tu… zgubili się na bagnach.
Potwór ryknął z ból czując jak magiczne kule szarpią jego ciało. Acz nie zmienił swoich planów konsumpcji.
~ Nie wymądrzaj się jaśnie panie Jarvisie! ~ huknęła panna, chyba wybierając do walki nie tego przeciwnika co powinna. Po chwili jednak przywoływacz usłyszał pieśń, której sensu słów nie potrafił zrozumieć, za to emocje już tak… Gniew, wola walki i chęć niszczenia. Czy powinien uciekać, czy zacząć współczuć magicznemu grzybowi?

Powietrze zadrżało gromem, fala uderzeniowa poszatkowała rośliny w pełni odsłaniając potwora i raniąc go. Niestety siła dźwięku nie była zbyt silna by odrzucić do tyłu masywnego, roślinnego olbrzyma, przeciskającego się przez dużą dziurę w szklarni. To wszystko przyciągnęło Sharimę i Axamandera. Złodziejka również strzeliła z pistoletów, a rogacz ruszył ku potworowi wrzeszcząc.
- Ogniem go!
Macki potwora zawirowały próbując pochwycić Chaayę i Jarvisa. Udało mu się nimi uderzyć przywoływacza… ale na szczęście nie złapać. Tawaif, która jako dziecko wychowane w zgodzie z naturą, chciała przemówić istocie do rozsądku, zanim walka nie rozgorzeje na dobre. Widząc jednak rannego ukochanego, wpadła w istny gorgoni szał, BOWIEM TYLKO ONA MOGŁA BIĆ JAMUUN!
Ognisty język ognia zasyczał w powietrzu, kiedy bardka zamachnęła się na robaka śmiącego dotykać JEJ I TYLKO JEJ kochanka!
O dziwo… jej atak chybił. Potwór uchyli się przed ognistym językiem wachlarza… zamiast tego nadział się jednak na ogniste zionięcie atakującego z drugiej strony rogacza. Który niczym smok pokrył ciało potwora strugami płomieni. Jarvis zaś przybliżył się do bardki, by musnąć ją palcami i przyspieszyć jej ruchy za pomocą magii.
Złodziejka zaś przedzierała się przez chaszcze, by zajść potwora z boku przy okazji celnie trafiając bestię kulami, acz nie wydawały się one czynić takiego spustoszenia jak płomienie diablęcia. Kurtyzana pognała w kierunku paszczęki grzyba, mając zamiar spalić go “od podstaw”.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 15-05-2020, 19:51   #290
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Nie tego się spodziewał czarownik, ni grzyb, ni reszta drużyny. Chłostany ogniem potwór cofnął się, ale też i zaatakował mackami. Jedna pochwyciła tawaif za udo i pociagnęła ją ku rozwierająco się szeroko paszczy mając ochotę spałaszować dziewczę, które ognistymi podmuchami wachlarza poważnie poraniło “pysk” bestii.
Tymczasem wokół potwora pojawiły się małe żywiołaki ognia… Małe, ogniste diabliki, nie wydawały się potężnym zagrożeniem w porównaniu do dużej bestii, ale podpiekały ją z różnych stron rozpraszając uwagę. No i jeden zabrał się za przepalanie odnóża, które ciągnęło rozwścieczoną tancerkę wprost do gardzieli bestii. Także i Axamander zaatakował ognistym mieczem… ale został odrzucony w tył od silnego ciosu macki. Sharima sięgnęła po zapasy ognia alchemicznego rzucając w zielonego potwora fiolkę, która wybuchła płomieniem.

“Giń ty łachudro! Zrobię z ciebie pyszne curry!” Deewani bawiła się, aż za dobrze, podczas gdy reszta emanacji nie mogła się zdecydować, czy panikować, czy płonąć furią.
“Patrz Starcze! Patrz i się ucz! Widzisz? Ale mu pokazałam!” krzyknęła podczas gdy Chaaya złożyła wachlarz i wbiła go w tłuste odnóże oplatające jej ciało.
~ Nieźle, nieźle... tylko nie daj się pożreć ~ odparł smok oceniając jej wysiłki. Potwór nie miał już tak łatwo. Ogniki Jarvisa może były małe, może i słabe, ale były zbudowanie z ognia, więc ataki na nie właśnie wiązały się z poparzeniem. Tendriculos zorientował się, że te mięsiste przekąski nie były warte wysiłku. Było jednak za późno. Diablik ruszył ku niemu z ognistym mieczem. Żywiołak przepalił mackę obejmującą udo dziewczyny. A przywoływacz strzelał z pistoletu do potwora, podobnie jak Sharima, raniąc próbującego uciec z pola bitwy grzyba… z magicznym łupem tkwiącym w jego “żołądku”.

Łobuzica wywijała jak siemasz. Biła, dźgała i cięła wachlarzem, jakby samo sprawianie czemuś bólu było dostateczną frajdą i zajęciem godnym jej osoby.
“Phi! jestem wielką, niepokonaną i wspaniałą smoczycą! To ja pożeram! Ćhiabaaaas!” Chełpiła się pysznie, nie zważając na niedogodności. Wróg był jej. Ta walka była jej. A łup… łup także należał do nieposkromionej Deewani!
Macki zawirowały w powietrzu. Potwór uderzeniem jednej z nich ugasił przyzwanego żywiołaczka… kosztem kolejnych poparzeń. Chaaya trafiając ognistym wachlarzem stała się kolejnym celem potwora, który starał się pozbyć kłopotliwej dzikuski z tańczącym jęzorem ognia. Była jednak nadnaturalnie szybka i trudna do schwytania.
Tymczasem rogacz zionął po raz kolejny ogniem. Był to niszczący atak, stwór zapiszczał i zachwiał się. Kiedy Sharima wystrzeliła się ze wszystkich kul, przerzuciła się na różdżkę magicznych pocisków.

Walka toczyła się dalej. Obie strony nie ustępowały w swych wysiłkach, choć widać było, że szala wygranej kierowała się ku poszukiwaczom przygód. Tendriculos desperacko próbował odgonić się od natarczywych humanoidów, trafiając jednym odnóżem Axamandera i to dwa razy, aż diablę zgięło się w pół. Oberwało się także tancerce, która uderzona macką w bok, poczuła jak jej zbroja pęka a jej ciało drętwieje po tym jak macka zetknęła się z nagą skórą, paraliż ten ledwo zauważyła… zbyt pochłonięta bitewnym szałem, by mu ulec.
W końcu kolejny cios płonącego wachlarza wymierzony prosto w pysk potwora sprawił, że bestia osunęła się na podłogę martwa. Chaaya zwyciężyła! Chaaya triumfowała! Chaaya… poczuła jak bok ją piecze i bolą żebra. Teraz, kiedy adrenalina ustępowała, ból wracał ze zdwojoną siłą.

“Patrz starcze!” krzyczała w bólach Deewani, udając, że wcale, ale to wcale jej tak nie bolało jak boli. “Tak się wygrywa walki! HAHA! Zrobiłam go… zrobiłam… widzisz… nie to co ty, ja się nie daję! A już zwłaszcza kiedy ktoś chce zabrać moją własność! Tak…”
Tawaif zazgrzytała zębami i zanurkowała w otworze w ścianie, by przeleźć na drugą stronę.
Skarby… musiała zdobyć skarby! Musiała wyjąć miecz i poszatkować truchło i przeszukać jego leże… bo jakieś leże musiało mieć prawda? Każdy potwór ma swoje leże z drogocennymi łupami! Prawda..?
No.. chyba nie do końca. Bo tropiąca skarby mieczem tawaif nie widziała żadnych magicznych aur za potworem, ani u jego podstawy. Nie. Magia emanowała z jego brzucha.
- Niech to szlag trafi tą zieleninę - klął Axamander, który dzielnie walczył i mocno przy okazji oberwał. Sharima przykucnęła przy siedzącym i narzekającym rogaczu sprawdzając jego rany, a Jarvis rozesłał ostatnie dwa żywiołaki, by odgonić ewentualnych innych intruzów… jeśli jacyś by się znaleźli.
Ostrze miecza kurtyzany wbiło się w mięsisty brzuch bestii, powoli rozcinając tułów. Kamala była uparta i pełna energii, lub nienawiści, więc miecz z łatwością rozcinał tkankę roślinną. Buchnęły opary przypominające w odorze rozgotowany kalafior i wylały się zielonkawe soki trawienne… co zmusiło złotoskórą do odsunięcia się i przeklęcia po stokroć tego co wpadł na pomysł, by ożywiać roślinność. A po chwili wypłynął skarb. Złota zbroja płytowa! Ze szkieletem w środku.
Tego było za wiele. Sundari z krzykiem zaczęła odrąbywać wiotkie macki, drąc się na cały głos - STARCZE CO TO ZA GÓWNOOOO!!!! - by po chwili przysiąść na gruzie, łapiąc się za bolący bok. Z bólu zrobiło jej się niedobrze… lub od tego kalafiora w powietrzu, dlatego też bardka skupiła się na oddechu przez usta, by nie zwymiotować i/lub nie zemdleć.
~ Prawdopodobnie jego obiad sprzed tygodnia, a może miesiąca ~ ocenił smok spokojnie. ~ To głupia wersja drzewca, żre tylko. Skarbów nie zbiera.
Przywoływacz podszedł do kochanki i przysiadł obok niej.
- Dobrze się czujesz? Pomóc ci w czymś? - zapytał czule, ale został obdarzony takim spojrzeniem, że prawie przymarzł do ziemi.
- Spraw bym zapomniała o rozczrowaniu jakim jest bycie poszukiwaczem przygód - burknęła obrażona, po czym nagle złagodniała i przyjrzała mu się z troską. - Uderzył cię. Widziałam. Powiedz gdzie. Boli cię?
- Zabiłaś potwora… znalazłaś skarb. Większy od tego co znalazł Axamander - mruknął żartobliwie czarownik i dotknął szyi. - Głównie tutaj… ale przeżyję.
Chaaya dotknęła palcami wskazane miejsce, po czym ostrożnie je pocałowała i zaczęła nucić magiczną pieśń, która uśmierzała ból i przynosiła ukojenie. Tekst wprawie był dla magika niezrozumiały, ale melodyka słów, miała w sobie coś takiego, że gdy się ich słuchało wydawało się jakby to była pieśń idealna pod każdym względem. Następnie dziewczyna opatrzyła także siebie, smutno przyglądając się strzępkom jeździeckiej sukni.
- Gdzie ja ją teraz naprawię? - szepnęła z ciężkim sercem. - Dostałam ją od Janusa…
- W La Rasquelle. Bez problemu ją naprawią. Nawet nie będzie widać, że została uszkodzona - odparł ciepło czarownik. Tancerka odpowiedziała uśmiechem. Nieco smutnym i zbolałym, ale widać było, że to tylko chwilowe znużenie i nie ma się czym martwić. Później rozejrzała się nieco w zakłopotaniu, nie bardzo wiedząc co dalej. Co poszukiwacze robili po ubiciu potwora i odkryciu łupów? W książkach zazwyczaj od razu pojawiali się w karczmie, w mieście, po spieniężeniu wszystkiego.
- Ee… może powinnam uleczyć Axamandera? - spytała samą siebie, bo czym zawołała. - Ax? Ej...żyjesz? Uleczyć cię jakoś?
- Jeśli mogłabyś? Bo Sharima ma dla mnie tylko bandaże i docinki - odparł smutny i “załamany” teatralnie Axamander, więc nie było z nim, aż tak źle.
~ Jak go uleczysz pocałunkami, to dostaniesz klapsy w namiocie ~ mruknął Jarvis starając się nie brzmieć jak zazdrośnik. Rogacza akurat traktował jak konkurencję do względów kochanki.
~ Kusisz… ~ stwierdziła swawolnie Chaaya, ale raczej nie była skora do bardziej wymagających figli.
Wstała i lekko utykając i posykując, przecisnęła się przez dziurę.
- No… co tam słoneczko… pokazuj gdzie cię boli - odparła zawadiacko, przyglądając się przyjacielowi.
- Tu i tu i tu… - Najgorzej wyglądały duże sińce na żebrach widoczne spod rozerwanego stroju diablęcia. Tawaif kucnęła przy nieboraku, który wpatrywał się w nią maślanymi oczkami, niczym chłopiec chcący przytulić się do cycka mamusi. Skupiła się na obrażeniach i delikatnie dotykając bolesnych miejsc, zaczęła śpiewać tęsknym i nieco smutnym lub zmęczonym głosem. Magia rozlała się po ciele rannego przyjemnym ciepłem i dreszczem. W przeciwieństwie do leczących mikstur, jej działania były łagodne i powolne.
- Znalazłam złotą, magiczną zbroję płytową - pochwaliła się na koniec z drapieżnymi ognikami w łanich oczach. - Jest zdecydowanie większa i droższa od twojej złotej stalówki - dodała, sugestywnie spoglądając rogaczowi w okolice pasa.
- Ale walczyliśmy razem jak lwy i dzielnie stawiliśmy mu czoło, więc znalezisko jest tak jakby wspólne - protestował Axamander poddając się dotykowi i magii pieśni. Kamala kontynuowała śpiew, dotykając stłuczeń i zranień z niejaką fascynacją. Mogła pomacać Jarvisowego konkurenta zupełnie na legalu! Tyle wygrać! Sławę, chwałę i pieniądze, oraz nowe doznania!
- To prawda… dzielnie walczyłeś, kiedy już… zebrałeś się z klęczek po szukaniu drobniaków - stwierdziła szyderczo, choć trzeba było przyznać, że diablę popisało się odwagą (lub głupotą - zależy z której strony spojrzeć) lepiej od jej narzeczonego. - W nagrodę pozwalam ci przenieść łup do obozu.
- Eeee… ranny jestem i osłabiony… - Jakoś Axamander nie czuł ochoty dźwigania tego zaszczytu, tym bardziej, że alchemiczne wzmocnione złoto było cięższe od żelaza.
- W takim razie cały zysk podzielę między siebię, Sharimę i… może Jarvisa - stwierdziła “uczciwie” bardka i wyprostowała się na nogach, cicho wzdychając z bólu. - Ja znalazłam potwora, ja zadałam mu ostatni cios i ja rozprułam mu trzewia, a więc i ja zadecyduję jak podzielimy pieniądze.
- Ale… ale… - To był bolesny cios dla bohaterskiego rogacza, który tęsknie patrzył na dużą zbroję wartą tyle ile ważyła. A ważyła sporo. Sundari nie mogła się powstrzymać i pogłaskała przyjaciela po rogu.
- No dobrze już dobrze… dostaniesz rękawicę, prawda Sharimo? Zasługuje na rękawicę.
- No… powiedzmy - oceniła łaskawie złodziejka, a Jarvis spytał. - Czyli na dziś kończymy z eksploracją?
Odpowiedź tawaif była enigmatyczna, ale też magowie wyczerpali część swoich zaklęć i sił. Więc należało wyruszyć z powrotem. Ostatecznie panowie podzielili pomiędzy siebie niesienie magicznej złotej zbroi, a dziewczynom pozostało dzielnie ich dopingować podnoszącymi na duchu pochlebstwami (i kpić z nich za ich plecami).

Jarvis i Axamander z trudno skrywaną ulgą dotarli ze skarbami do ich obozowiska. Po czym rogacz rzekł.
- To teraz dwadzieścia minut przerwy i bierzemy się za bibliotekę, dobra?
Kurtyzana pokiwała głową ni to potakując ni zaprzeczając i udała się do namiotu w celu przebrania się w coś… co jest mniej podarte. Wyszła po prawie kwadransie, wyraźnie zmachana i obolała, ale za to z zwiewnej piaskowej tunice i szarawarach. Podeszła do zdobytego rynsztunku coś do siebie nucąc.

- Fiu, fiu… Jarvisie? Drogie jest u was alchemiczne złoto? - spytała po dłuższych oględzinach, całkiem zadowolona z odkrycia.
- Złoto zawsze jest drogie, choć bez przesady - wyjaśnił czarownik z uśmiechem przyglądając się tawaif. - Klejnoty są cenniejsze.
- Klejjnoty… - Chaaya popatrzyła znacząco na kochanka robiąc szyderczą minkę. Co ciekawe, jej spojrzenie było lekko zamyślone, jakby odpowiedź mężczyzny dała jej do myślenia?
Ostatecznie kobieta oddaliła się do biblioteki, masując się po żebrach.


Rozpoczęła się kolejna dłuuga sesja pełna ksiąg...i zwojów... i nudnych tematów. Tym razem trafiło jej się prawo spadkowe, prawo ślubne, prawo cywilne dotyczące małżeństw, prawo miejskie, prawo monarsze, prawo niewolników do braku prawa i ciągłego karania, prawo cechów, prawo handlowe… czyli tych najmniej interesujących apsektów. Czytała zasady układania intercyz, zasady podziału niewolników w razie rozerwania więzów małżeńskich, czy restrykcyjne zasady czegoś co nazywało się jako “przetargi” cechów. Było też o małżeństwach międzykastowych (możliwe w niższych kastach jedynie), dużo zawiłej prawniczej mowy, mało konkretów, czy ukrytych perełek. Nic dziwnego, że Starzec łaskawie zabijał czas opowiadając o swoich zwycięstwach tym maskom, które wolały go słuchać. Na pierwszym planie była dumna i nieco wydziobana pawiczka la Dewanna, która z radością przyjęła historie - zwłaszcza te najbardziej krwawe i bohaterskie. Nie omieszkiwała także w dzieleniu się swoją opinią na temat tego, że ona by inaczej spaliła, inaczej zabiła i w ogóle inaczej żyła jako wielka, potężna smoczyca (którą oczywiście była), więc czerwonołuski gad szybko przekonał się jak ciężko jest wychować pyskatego pisklaka, bo... najwyższa pora by przestał się okłamywać i przyjął do rozumienia, że… doczekał się, no cóż, córki (potężniejszej, wspanialszej i piękniejszej od niego, ale… córki).
Reszta emanacji nie była tak zafascynowana opowieścią, niemniej kilka ciekawskich kurek nadstawiało ucha, zwłaszcza gdy padały opisy innych kultur, miast i krain. Nawet Ada, zajęta studiowaniem litery prawnej, od czasu do czasu wytężała słuch ciekawa nowości i wiedzy, choć nie w takim sensie jakim by chciał Ferragus.

- Badziew… bzdety… totalna głupota… bezsens… bełkot… szajs… tu się chyba nic nie nadaje do sprzedaży, nikt normalny nie chciałby tego czytać. - Dholianka fuknęła pod nosem, odkładając kolejny tomik na stosik… ekhm… Stos pism niewartościowych. Dla umilenia żmudnej pracy porozciągała się, rozmasowała i ogólnie rozgrzała przed lekkim ćwiczeniem tańca, oczywiście z księgą w dłoni. Zrzuciwszy buty, zawiązała na kostkach sznury dzwonków po czym zaczęła wytupywać sobie rytm, podczas przewracania kart różnych kodeksów.
- Ku ku ku ku ku ku ku… uprasza się by zwaśnione strony… ooo choli ke peeche kya hai… w wypadku braku spisanego protokołuuu… chunari ke niche kya hai… dlatego tak ważnym jest, by podczas zapisywania woli w pomieszczeniu było dwóóóch niezależnych świadkóóów. - Bardka miała ochotę rzucić księgę i zacząć pląsać, powstrzymała się jednak i ograniczyła się tańca bez udziału rąk. Dla tawaif na pierwszym miejscu zawsze stała praca, a przyjemności… cóż, jeśli starczyło na nie czasu w życiu.
- Widzę, że ci idzie całkiem dobrze. - Posłyszała za sobą głos diablika. - Zdecydowanie lepiej niż mnie.
Złotoskóra uniosła wzrok znad tekstu, nieco zaskoczona widownią. Zaraz się jednak uśmiechnęła.
- Nie powiedziałabym - odparła wesoło, zamykając tłusty tom, po czym podeszła z nim do kilku wież mu podobnych. - To metropolia odrzuconych - objaśniła, odkładając księgę.
- Duużo… ale mam wrażenie, że wyjdziemy na swoje. Trochę dzięki tej zbroi i innym znaleziskom. Nie zapominając o zapłacie elfów - odpowiedział z uśmiechem Axamander oceniając wysokość jednej z wieży z pergaminu.
Chaaya wzięła nowy tytuł i przeczytała jego pierwszą stronę, marszcząc nos.
- Ach właśnie… apropo lotosów, jeśli chcesz to pomogę ci sprzedać je wśród swego ludu. Znam kilka osób, które zapłacą odpowiednią kwotę za te skarby.
- Świetnie… zwykle sprzedaję taki towar u Harseka, ale… wiesz zgadzam się na sumy jakie podaje. Chyba, że bezczelnie próbuje mnie oszukać. - Zaśmiał się rogacz.
- Jego cena to cena za pośrednika, nigdy nie będzie tak zadowalająca jak sprzedaż bezpośrednia… wprawdzie w tej sytuacji to ja byłabym pośrednikiem, ale powiedzmy, że za te poranne widoki nie policzę sobie ekstra - zaszczebiotała wesoło panna i… odłożyła kolejny wolumin na szczyt wieży.
- Będę wdzięczny… - I ośmielił się ją cmoknąć. W czubek głowy co prawda, ale jednak.
Tancerka pokiwała charakterystycznie głową, wykonując gest ręką jakby łapała w locie muchę, po czym ją wyrzucała.
- Uważaj słoneczko… mój kochanek tylko wygląda na niepozornego - postraszyła go czupurnie, śmiejąc się cichutko.
- Wiem wiem… patrzy na mnie, jakby już planował moje morderstwo. - Zaśmiał się rogacz przyznając jej rację. - Zazdrosny jest o ciebie, choć nieźle to ukrywa.
- Seks po scenie zazdrości smakuje lepiej… - oceniła trzpiotka niezadowolona z poczynań narzeczonego. - No ale cóż… taka jego uroda. Tooo… jutro rano znowu idziemy buszować?
- Jeśli chcesz. Sharima chce - odparł Axamander z uśmiechem. - A ciebie nie zniechęciła groźba pożarcia przez roślinkę?
Kurtyzana westchnęła cierpiętniczo, rozwijając jakiś zwój.
- Trochę bolą mnie żebra, ale po tym co dzisiaj przeczytałam… jestem skora zaryzykować drugie podejście… - mruknęła wywalając zwitek na stos odrzuconych ksiąg. - Może chcesz poczytać jakie masz prawo jako niewolnik? Prawo masz tylko jedno. Prawo do kary, a tych… jest więcej niż prawo spadkowe i rozwodowe razem wzięte.
- Prawo...wolę je omijać szerokim łukiem. I adwokatów i sędziów… zwłaszcza sędziów. - Zaśmiał się diablik. - Jak wezwą cię przed oblicze prawa, przekonasz się co to za koszmar.
- Będę mieć to na względzie - mruknęła Kamala. - A tobie się co trafiło?
- Dwa razy. W obu przypadkach zostałem skazany. W obu byłem winny, ale kary były za surowe - potwierdził rogacz.
- Chodziło mi o dział literatury jaką teraz sprawdzasz… - odparła dziewczyna z przekąsem i lisim uśmieszkiem na pełnych wargach. - Bo czytasz coś prawda? Niegrzeczny chłopcze? Siedziałeś za kradzież majtek czy dziewictwa?
- Za włamania… i przemyt. I wykpiłem się grzywnami… ale dużymi. - Zaśmiał się Axamander i podrapał po głowie. - Poradniki dotyczące wystroju wnętrz i księgi dotyczące architektury. Można by je wszystkie sprzedać bez problemu, tyle, że na pojedynczym egzemplarzu nie zarobimy za dużo.
- A gdyby je sprzedać jako całość do cechu bibliotekarskiego? Oni mają skrybów, ci mogą księgi powielić, dzięki czemu nieźle na zarobią na ich sprzedaży lub wypożyczaniu. Takie pierwowzory powinny być już opłacalne. - Zadumała się bardka, ożywiona ciekawym tematem. Nie żeby wszystko co nie było prawnym bełkotem nie było w tej chwili fascynujące, ale… no cóż… Sztuka! Ona miała specjalne miejsce w jej sercu.
- Eech… ucięliby sporo zysku za samo tłumaczenie - wyjaśniło diablę. - Takie księgi muszą być przełożone z elfiego. Mało kto zna ich język, a nawet jeśli zna… to niekoniecznie potrafi czytać w tym języku. Nie jestem pewien czy nasz druid czyta w elfim. Rozumie ich słowa, ale czy znaki? Nie wiem.
- No tak… zapomniałam hmmm…
Dziewczyna przysiadła na blacie biurka i zamachała nogami, brzęcząc setkami dzwoneczków.
- Znam jedną osobę, która z pewnością zna elfi perfekcyjnie, do tego nie wiem czy… mam takiego jednego bibliofila, on też może się znać, ale jest gderliwy i trzeba go umieć odpowiednio głaskać… jest też elfi duch, który z racji tego, że jest elfim duchem i to do tego jakimś magiem na pewno umiałby księgi przetłumaczyć, ale po pierwsze to nieumarły, a po drugie mój brat twierdzi, że jest kapryśny i nieprzyjemny.
- Ja bym elfie duchy omijał szerokim łukiem. Nie lubią tu ludzi. I to bardzo. - Machnął ręką Axamander. - Atakują nie dając czasu na negocjacje.
- O..och… to będę musiała powiedzieć Neronowi, by nie odwiedzał go za często… kto wie kiedy puszczą mu nerwy? Czy duchy mają nerwy? - Zadumała się tawaif.
- Przeważnie są wkurzone. Większość duchów pochodzi od osób zmarłych tragicznie lub brutalnie. Taka śmierć kładzie się cieniem na umysł… doprowadza je do obłędu - wyjaśnił Ax.
- Neruś mówił… że on… on… Sual’dasair… zginął podczas jakiejś walki? Chyba między rodami… chyba. Przywiązał się do miejsca spoczynku swojego ciała i się tak zadręcza, nie wiedząc po co i na co on tam. Mój brat chciał mu pomóc, ale… pokłócili się. - Dholianka przygasła nieco, nie tylko wspominając ukochanego Nveryiotha, którego nie widziała od bardzo, baaardzo dawna, ale także z powodu myśli, iż Ranveer mógł skończyć podobnie i gdzieś teraz się błąkał, zamiast odrodzić się w nowym ciele.
- Nie znam się za bardzo na duchach. Przykro mi - stwierdził bezradnie diablik, ale po chwili poradził. - Poszukaj wśród świątyń. Kapłani mają tam sporo wiedzy na temat duchów i odsyłania ich na wieczny spoczynek.
Chaaya chwilę milczała, przyglądając się zabrudzonej podłodze. Bose stopy miała ciemnoszare od kurzu i pyłu, miast czerwone od okry co pokazywało jak daleko odeszła od tradycji w której wzrosła. To i wiele innych myśli przybiło ją jeszcze bardziej.
- Wiem, wiem… to nie takie ważne. To co z tym tłumaczeniem? Co planujesz? - wróciła do pierwszego tematu.
- Sprzedać koneserom i snobom którzy będą się chwalili posiadaniem w swojej biblioteczce elfiego dzieła… nawet jeśli go nie przeczytają, no i znawcom tematyki. Wszystko co ich będzie łączyło to zasobność sakiewki - wyjaśnił Axamander. - A jak ty chcesz sprzedać te obrazy? Koszty transportu delikatnych płócien przez bagna będą spore.
- Myślałam nad teleportacją, tylko potrzebowałabym czasu na rozrysowanie wszystkiego, a co? Masz ochotę na któryś z nich? Sprzedam ci po okazyjnej cenie. - Wyszczerzyła ząbki panna, zamieniając się w kupiecką hienę.
- Skoro stać cię na tak kosztowne czary - mruknął diablik, a sam Starzec zaczął narzekać na to jak wykorzystuje się jego dary dla trywialnych sztuczek.
- Och… - zmieszała się bardka. - Koszta bardzo szybko się zwrócą. Mam dość spore kontakty… nie tu, a tam skąd pochodzę. Problemem nie jest kwota, a bardziej… towar, ale miałam szczęście na tej wyprawie. Wrócę do ciebie z solenną zapłatą.
- To dobrze - potwierdził z uśmiechem Axamander. - Dzieła sztuki są w cenie, ale sam transport bywa wyzwaniem. No chyba, że biżuteria. Z tą złotą zbroją też będzie problem, ale przynajmniej nie jest delikatna.
Złotoskóra przewróciła oczami, mając dość słuchania utyskiwań tutejszych mężczyzn. Fakt, że było przyjemnie poczuć się potrzebną. W przeciwieństwie do Jarvisa, Axamander nie ukrywał się ze swoimi problemami i z chęcią przyjmował pomoc. Raz, drugi, trzeci można było się wysilić i zrobić coś za niego, ale bez przesady, to ona jest tu słabszą płcią. To oni ją powinni wspierać!
- Za mało macie tu słońca. Ciągle słyszę o problemach. Problem ze złotem, problem ze sponsorem, problem z negocjacjami, problem z daemonami, problem z tłumaczeniem, problem z preniesiem łupów, problem ze znalezieniem kupców, problem z potworami w bagnie. Ta pogoda rzuca się na waszą mentalność. Jeśli będziesz mi tak dalej biadolił i narzekał to kupie ci pieluchę i założe na ten chudy zadek, bo najwyraźniej nie dorosłeś do bycia mężczyzną.
- Nie mówię że ich nie rozwiążę - obruszył się rogacz splatając ramiona razem. - Poradzę sobie. Tylko liczę, że po wszystkim, wiedząc jakie trudności pokonałem, będziesz odpowiednio mocno zachwycać moją zaradnością.
- Zaradnością? Kto załatwił sprawę z elfami? Kto uratował ci skórę i to dwa razy? Kto wycenia za ciebie księgi, bo ty się na tym nie znasz i… kto rozprawił się z tą goblinią spermą, która była jedynie kotwicą u szyi, zawieszoną przez jakże wspaniałych sponsorów tej przezabawnej wycieczki? - Napuszyła się Kamala, krzyżując ręce na piersi i złowrogo dzwoniąc dzwoneczkami na kostkach. - Kto znalazł ukryte ruiny, w tym lustro z eee… tym czymś? Kto pokonał grzyba i wydobył zbroję? A to ukryte pomieszczenie w bibliotece? Chcesz powiedzieć, że to też twoja sprawka? Pfi. Jedyne czym mi zaimponowałeś to swoją naiwnością, że biblioteka może płonąć. Przynajmniej poznałam się z twoim gadzim koleżką.
- Zaradność to także talent do zatrudnienia odpowiednich ludzi - odparł Axamander nie zamierzając tak łatwo się poddać. - A goblinia sperma to żaden rozwiązany kłopot. Ot, przesunięty jedynie w czasie, aż do naszego powrotu. Grzyba pokonaliśmy razem. Mój ognisty oddech i miecz też się przydały.
- JA go znalazłam i JA zadałam mu ostatni cios. Grzyb jest MÓJ - oznajmiła twardo Sundari. - I nie przechwalaj się tym zatrudnianiem ludzi. Nie byłam twoim pierwszym wyborem. Sam się przyznałeś, że nikt nie chciał z tobą iść! - Nadęła się dumnie.
- Nie miałem za dużego wyboru. Mało kto się zna na elfich tekstach i ma dość zdrowia by łazić po bagnach - przypomniał jej Axamander nie ustępując. - A to, że twój cios był ostatni, to zasługa Pani Fortuny. Równie dobrze, mój ognisty miecz mógł go porazić.
Tawaif zwęziła oczy w szparki, przez co wyglądała wyjątkowo gadzio. Odpechnęła się od biurka i zeskoczyła na ziemię.
- Równie dobrze, mogłeś dać się opatrzeć Sharimie i przez najbliższy miesiąc wylizywać się ze zranień. Może wdałoby się zakażenie i byś zwolnił miejsce dla kogoś bardziej przydatnego. Nie potrafiłeś uniknąć jego ciosów, ale myślisz, że byłbyś w stanie go zabić? Pfi.
- I kto to mówi… ciebie omal nie pożarł. Gdyby nie bój bohaterski ratunek… to byś znalazła się w brzuszku grzyba - zaperzył się Axa czuły na punkcie swojej bohaterskości.
- Ho, ho, ho… dobre sobie! - Zaśmiała się chochliczka, która najwyraźniej w wolnym czasie lubiła wszystkich słownie kąsać. - Wypstrykałeś się z większości swoich czarów, jakbyś co najmniej uważał, że takie barachło może być wyzwaniem. Chyba przy pierwszym spotkaniu jasno ci powiedziałam, czym się zajmuję, nie myśl sobie, że to ty mnie ratowałeś, bo było wręcz odwrotnie - stwierdziła z siebie zadowolona.
- Może i zajmujesz się zabójstwami, ale przy tym grzybku miotałaś się jak kurczak na sznurku. Mało profesjonalnie - burknął rozwścieczony takimi przytykami diablik, bijąc ogonem na boki. Tego było za wiele dla drobniutkiej kurtyzany, która z piskiem rzuciła się na ofiarę. Ona jak kurczak?! ONA?!
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172