Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-05-2020, 21:21   #291
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Nie spodziewał się tego. Deewani triumfowała wskakując na rogacza, chwytając się niego jak niedźwiadek i uderzając na oślep, choć głównie atakując uszy. Mężczyzna odruchowo ją pochwycił, odruchowo się cofnął, odruchowo… stracił równowagę i poleciał w tył na plecy. Upadli oboje, rogacz jęknął z bólu obijanych żeber. Szarpał ją za włosy jednocześnie waląc ogonem niczym biczem po zadku. Nie zamierzał poddać się bez walki i najwyraźniej wierzył w równouprawnienie płci. Chaaya nie zważała na nic, gryząc przeciwnika w szpiczaste uszy lub przyduszając własnym biustem. Już ona mu pokaże kto tu się miota jak drób! Już ona go zniszczy jak na tawaif przystało!
Warczała przy tym jak wściekła łasiczka, wijąc się pod ciosami niczym mangusta i dziabiąc jak grzechotnik
Diablik też nie odpuszczał smagając jej pupę, kąsając kiełkami szyję i drapiąc… paznokietkami plecy. Coraz mniej to z jego strony przypominało walkę, coraz bardziej wykorzystywanie sytuacji… zwłaszcza gdy capnął ją za zadek jak dziewkę w karczmie.

Zwykła przekomarzanka, która skutkowała dziecięcą przepychanką, teraz zaczynała przeradzać się w coś… coś dziwnego. Nie wiadomo czy kobieta powracała do zmysłów, czy może podziałały na nią zabiegi krnąbrnej ofiary, ale w końcu miast zębów końcówkę szpiczastego uszka obejmowały ssące usta. By jednak mężczyzna nie poczuł się zbyt pewnie, dostał parę razów, drapnięć i uszczypnięć, oraz pociągłych liźnięć, choćby po policzku.
Rogacz też dawał czasem mocne klapsy jedną dłonią, ogonem… ale głównie masował pośladki leżącej na nim zadziornej “wojowniczki” i całował jej szyję pomiędzy ukąszeniami kiełków i liźnięciami rozdwojonego języka.
- I kto tu się miota jak kurczak? Co diabelski wymoczku? - Kurtyzana spytała z wyższością, łapiąc pod brodą mieszańca i ścisnęła go za policzki, aż rozwarły mu się usta. Jej spojrzenie było lodowate i wyrachowane, co kontrastowało z zaczerwienionymi policzkami i rozwichrzonymi włosami. Wyglądała jak dostojna lamia, która upolowała zająca. - Zapisz sobie w tej łepetynce - mruknęła z pychą, pstrykając go w środek czoła. - Nie masz ze mną szans, więc nie wojuj bo cię spiorę jeszcze raz.
Kończąc tę wypowiedź uśmiechnęła się szeroko oraz nastroszyła i napuszyła jak zadowolona lisiczka. Rozpierała ją duma, że pokazała swoją wyższość, a jednocześnie była bardzo zadowolona ze wspólnej zabawy.
- Ja się jeszcze nie poddałem - odparł dumnie Axa wystawiając rozdwojony język. - I myśl, że następnym razem pójdzie ci tak łatwo. Miałaś szczęście, ot co.
Kobieta ponownie pstryknęła go w czoło, ostatecznie schodząc z jego torsu i siadając obok.
- Następnym razem, przytwierdź sobie poduszkę do tyłka, by sobie go nie obić przy upadku - burknęła buńczucznie, obejmując rękoma kolana.
- Jestem twardym najemnikiem, takie uderzenia to dla mnie żaden problem - skłamał gładko Axamander również siadając powoli. Bo całe plecy go z pewnością bolały.
- Taaak… i dlatego tak płakałeś, bym cie uleczyła. - Chaaya nie dała się tak łatwo omamić. - Nie martw się, nikomu nie zdradzę, że dałam ci łupnia. To będzie nasz sekret. - Zaśmiała się cicho.
- Nie przypominam sobie, żebym się poddał. Walczyłem dzielnie - zaperzył się rogacz. - To ty nagle stwierdziłaś, że wygrałaś.
- Bo wygrałam - mruknęła uparta kózka, opierając głowę na kolanach, by zastanowić się nad swoim pokręconym zachowaniem. - Zawsze wygrywam, jestem niepokonana.
Gdy wypowiadała te słowa, Starzec usłyszał cichy szelest owadzich skrzydełek.
Diablę westchnęło ciężko i samo też pokręciło głową, a Starzec zachichotał ironicznie.
- Jaki ty małostkowy jesteś mały robaczku - wymruczał ignorując fakt, że ta cecha była ich wspólna. Bardka uśmiechnęła się szeroko do rozmówcy, wyraźnie szczęśliwa, że ktoś przyznał jej rację, pomijając oczywiście całą tą małostkowość. Bo ona nie była mało, ona zawsze była dużo! DUŻOSTKOWOŚĆ GÓRĄ!!!
- Chyba… sobie odpuszcze dzisiejsze czytanie, czy macie w mieście jakiś zagorzałych fanatyków przestarzałego prawa?
- Wątpię… - odparł ze śmiechem Axamander. - Czytelnicy obecnego prawa każą słono sobie płacić za usługi, więc wątpię by ktoś miał ochotę wgłębiać się w starożytne prawo za darmo.

Tymczasem do sali wszedł Jarvis niosąc aromatyczną polewkę dla swojej kochanki. Widząc ich oboje siedzących na podłodze, czarownikowi jedna brew w uniosła się w grymasie podejrzliwości.
Dholianka podniosła głowę i popatrzyła zdziwiona jego obecnością o tej porze, jakby to było co najmniej nienormalne, że przychodził sprawdzić co u niej.
- Dostałam wolne od Axamanderaaa - pochwaliła się wesoło, że do końca dnia będzie miała luzy i słodkie leniuchowanie.
- Tak… po prostu? - zapytał czarownik przyglądając się rogaczowi z morderczymi planami w spojrzeniu. I z myślami o złośliwym przyzwaniu mrówek do jego namiotu, w ramach “żartu”.
- To miło z jego strony. - Uśmiechnął się szeroko.
Złotoskóra ściągnęła usta w dzióbek i chwilę milczała, jakby biła się z jakimiś myślami.
- To tajeeemnica, prawda Ax? Kurrczaczku? - odparła zgryźliwie i trąciła ramieniem przyjaciela, a ten gorliwie przytaknął.
- Tajemnica - mruknął przywoływacz, który tak już przywyknął do współdzielenia się rozmyślaniami i wizjami z Chaayą, że te czasem się wymykały spod kontroli. Tak więc przełożona przez kolano tawaif była “przesłuchiwana” za pomocą klapsów. W myślach kochanka przynajmniej. Na zewnątrz za to zachowywał pozory spokoju. - Rozumiem.
Splótł ramiona razem i spytał. - Co więc planujesz na czas wolny?
- Hmm… - Tancerka zastanowiła się chwilę, bo tej kwestii jeszcze nie przemyślała. W końcu potrząsnęła charakterystycznie głową i wstała z cichym brzdękiem ghungro na kostkach. - Będę trenować - zadecydowała dziarsko, podchodząc do ukochanego, który trzymał posiłek. Zajrzała ciekawsko do miseczki. - To dla mnie? - zapytała przebierając palcami w niecierpliwości.
- Rybna polewka z przyprawami. Chyba sum dziś. Mam nadzieję, że ci jeszcze nie zbrzydła. Na bagnach najłatwiej właśnie ryby złapać. - Jej kochanek wyjaśnił zawartość potrawy.
- Na pustyni ciężko o rybę - stwierdziła enigmatycznie dziewczyna, porywając potrawkę.
- No tak… choć czytałem, że czasami zdarzają się duże ulewy które budzą ryby ukryte w piasku - wspomniał coś Jarvis przysiadając się i przyglądając jak je.
- Niektórzy mistycy uważają je za stworzenia nieczyste. Im istota bliżej ziemi, tym bardziej złą ma duszę. Dlatego wielu nie je mięsa piaskowych węży, żab, ryb, czy wszelkiego rodzaju naziemnych robaków - odparła między kęsami Chaaya, od czasu do czasu przyglądając się magikowi z ciekawością. - Nikt nie chce zostać opętany przed złowieszcze djiny.
- Tutejsze ryby nie grożą opętaniem. A jest ich tak wiele rodzajów, że każdego dnia mogłabyś jeść jeden z nich i przez rok nie miałabyś powtórki na talerzu - odpowiedział czarownik, a diablę przytaknęło potwierdzając jego słowa. Kurtyzana ochoczo pałaszowała, bo nie było tajemnicą, że była smakoszką i… łasuchem.
- Piaskowe ryby jamuun - sprostowała. - Piaskowe są złe. Piasek to ziemia czyli nieczystość. Woda zmywa ziemię, a więc jest czysta. Wodne stworzenia są czyste, one nie opętują. Tak samo stworzenia powietrza. Powietrze jest blisko boskiej energii. To w powietrzu znajdują się bogowie.
- A ogień? - zaciekawił się Axa.
- To domena mistyczna. Choć istoty ognia są bardzo blisko powiązane z djinami. Djiny bowiem są istotami z dymu. Kiedy opuszczałam swoje ziemie trwały spory na temat tego, czy istoty ognia nie są tak naprawdę nowymi djinami, to znaczy… hmmm, nowymi duszami, które użyźniają nasz świat duchowy. Stworzenia zaczynające od samego zera. Mają czystą kartę. Po śmierci zostaną osądzone i przydzielone do ziemi, wody lub powietrza. To dość skomplikowane, nie chcę was zanudzać - stwierdziła przepraszająco, odstawiając na biurku puste naczynie.
- Cóż… to bardzo zajmujące - przyznał Jarvis z uśmiechem. To akurat wydawało go interesować. - Ogólnie cała ta sprawa z zaświatami jest mocno skomplikowana przez różne interakcje pomiędzy panteonami i sferami.
- Pytaj więc, opowiem ci jak to jest u nas Dholianów - zachęciła go tawaif. - Nasza historia, oraz historia Malhari, różni się nieco od pozostałych krajów pustyni, jednakże z drobnymi poprawkami można założyć, że reszta mieszkańców Rozgrzanych Piasków wyznaje podobne doktryny
- Więc co się dzieje z Dholianami po śmierci? - zapytał czarownik wyraźnie zamyślony. Kamala podrapała się za uchem, szukając odpowiednich słów, by biały człowiek zrozumiał złożoność jej kultury. W końcu postanowiła nie owijać w bawełnę i odparła
- Nie umierają. Nasze dusze znajdują nowe ciało by się w nim schować i poczekać na kolejne ciało. Tu różnimy się w porównaniu z resztą pustyni. Główne założenia reinkarnacji są takie, że dusza rodzi się w nowym ciele jako zupełnie nowe wcielenie i nowa istota, która przez kolejne życia wspina się lub spada w hierarchii, w zależności od tego jakiś uczynków się dopuściła. Nie pamięta swoich umiejętności i dawnych żyć. Uczy się wszystkiego od nowa. My natomiast nigdy nie zaczynamy od zera, nasze poprzednie wcielenia są z nami w pełni aktywne. Jeśli uczymy się jakiś umiejętności to takich, których w poprzednich życiach nie posiadaliśmy. Od tej pory, będą z nami. Kiedy moja dusza znajdzie się w nowym ciele, będzie potrafiła to co ja teraz potrafię.
- Mhmm… - Zastanowił się magik pocierając po podbródku. - …a kto lub co zdecyduje o tym w jakie ciało się wcielisz?
- Są dwa główne nurty, które wybijają się z setek potoczków mniejszych uczonych. Jedni twierdzą, że prawdziwi Dholianie sami wybierają do jakiego ciała chcą trafić - wyjaśniła Sundari, przyglądając się to jednemu to drugiemu mężczyźnie. - Drudzy uważają, że nie różnimy się pod tym względem od innych i podlegamy decyzjom bogów, którym służymy. Oni zabierają dusze z ciał i wypuszczają podczas narodzin odpowiedniej istoty, nagradzając nas lub karząc.
- Czy prawdziwi Dholianie… ci którzy mogą wybierać sobie nowe ciała, wybierają czasem… gorszą pozycję, karząc się za błędy poprzedniego życia? - zadumał się przywoływacz który w skupieniu rozważał każde słowo bardki. Axa natomiast… cóż diablik starał się wyglądać na zaciekawionego. Złotoskóra uśmiechnęła z delikatnym pobłażaniem.
- Tego nie wiem. Nie pamięta się czynów z poprzedniego życia. Czym się kierowałam przyjmując tę powłokę? Kto wie? Ja jestem zdania, że decydował za mnie bóg. A przynajmniej chciałabym być objęta takimi samymi prawami co inni i być zależna od wyższej siły. Niemniej… wizja decydowania kim będę jest… kusząca.
- Jak wszystkie takie wizje. Niemniej jest mały problem z tym… biedaków zawsze jest znacznie więcej niż bogaczy. A król zwykle jeden - odparł z ciepłym uśmiechem Jarvis i spytał. - Jaki bóg w twoim przypadku?
- Khalibali, Pan końca i nicości. Wasza Śmierć? Tylko… nie taka straszna i bezlitosna i zimna - wyjawiła ze śmiechem dziewczyna, ale zaraz spoważniała.
- W La Rasquelle jest kilka kultów Bogów Śmierci. Jeden przyniesiony z południa, drugi z wysp na zachodzie. Trzeci bodajże z zachodnich ziem na północ od bagien - zaczął wyliczać czarownik, a Axa cieszący się tym, że może być pomocny wtrącił - no i doszedł nowy kult śmierci i odrodzenia z dalekiego wschodu. Haratsu.

Nie tak wymawiało się jego imię. Tawaif przeżyła wiele lat na ziemiach Haratsou i zbyt często zaglądała mu w oczy, by nie rozpoznać jego zniekształconej nazwy i nie przypomnieć sobie tego okropnego, zimnego lochu...
Chaaya schowała drżące palce we włosach, nerwowo nawijając na nie kosmyki. Jej spojrzenie uciekło po posadzce do najdalszego kąta w pomieszczeniu, co niby nie było niczym niepokojącym, ale mężczyzna mogący nazywać się jej narzeczonym, potrafił odróżnić pierwsze objawy napadu okropnych wspomnień i lęku.
- Śmierci jest tak samo dużo jak Wojen, Słońc, czy Domowych ognisk - mruknęła pod nosem mimochodem.
- La Rasquelle to miasto mieszające wiele kultur ze sobą. Nie ma jednego ustalonego panteonu. Jeśli jakiś był, to już dawno się rozmył wraz z kolejnymi osadnikami - odparł ciepło Jarvis, ale ona nie wydawała się być tym przekonana.
- Mhm… pewnie masz rację - przytaknęła niepewnie.
- Jeśli o mnie chodzi… to zdecydowanie wolę Hamakrona… przewodnika po rzece cieni - odparł magik zaniepokojony jej smutnym spojrzeniem.
Dholianka pokiwała głową, po czym bez słowa, a może coś mówiła, ale trudno było usłyszeć i zrozumieć, wyszła z sali i z cichym brzękiem dzwoneczków, zaczęła się zagłębiać w korytarz biblioteki.
Przywoływacz pospiesznie podążył za nią, dopadając ją w połowie drogi. Pochwycił i przytulił, a usta musnęły szyję kochanki, gdy zapytał czule.
~ Co się stało? Czym się martwisz?
Nie odpowiedziała mu ani słownie, ani myślami. Stała posłusznie w miejscu i wpatrywała się w ziemię, dzielnie walcząc z koszmarami, które chciały opętać jej umysł.
Kochanek więc próbował ją pocieszyć, to muskając skórę dotykiem swoich warg, to nucąc w miarę poprawnie tę samą melodię… której zawsze używał w takich sytuacjach.
Przy czwartym razie nucenia od nowa, bardka pogładziła obejmujące ją ramiona. Jarvis zawodził jak rodząca norka, tak, że nawet najczarniejsze demony z przeszłości nie potrafiły się temu przeciwstawić.
- Ich język, nadal mrozi mi krew w żyłach, nawet tak w zniekształconej formie niewprawnego mówcy - przyznała cicho, rozluźniając z westchnieniem.
- Nie ma tu nikogo kto by ci z nich zagroził Kamalo - mruknął jej opiekun tuląc ją do siebie. - A nawet gdyby jakiś się pojawił, to rozszarpię go armią szczurów… na drobne kawałeczki. Na przestrogę kolejnym.
- Lepsze byłyby mrówki, dłużej by cierpiał - stwierdziła Sundari z delikatnym śmiechem. - Dziękuję.
- Za życia mrówki, a po śmierci szczury. - Przywoływacz z uśmiechem zaproponował kompromis. Dziewczyna pokiwała głową, na znak, że spodobał jej się ten pomysł, ale nie odezwała się słowem.
- A dziś w nocy będę cię trzymał bardzo mocno i bardzo blisko - mruczał jej do ucha czarownik, po czym dodał zadziornie. - A właśnie… słyszałem, że masz słodki sekret. Urządzasz sobie wycieczki w nocy.
- Wycieczki? - zdziwiła się Chaaya, zadzierając głowę do góry by spojrzeć na podbródek kochanka. - W nocy?
- Łaziłaś w nocy po bagnach do swojego słodkiego skarbczyka - rzekł cicho mężczyzna, niepokojąc ją tymi słowy, ponieważ zupełnie nie wiedziała o co mu chodzi.
- Jakiego skarbczyka?
- Po owoce… - mruczał jej czarownik. - …i dawałaś się nosić jakiemuś mężczyźnie na barana.
Cmoknął ją czule i mocniej przytulił do siebie, kiedy prychnęła z dezaprobatą. Na wspomnienie boidudka, aż przewróciło jej się w żołądku.
- To żaden sekret. Skończyły mi się ciasteczka, a musiałam mieć przekąskę podczas czytania pamiętnika. Ploteczki zwłaszcza te przekazywane pisemnie powodują we mnie głód - odparła rezolutnie, potrząsając lokami. - I nie dawałam się nosić, a kazałam się nosić. Miałam ochotę na jeżyny, a nie na błoto i pijawki, wykorzystałam to co miałam pod ręką. W końcu od tego jest prawda? By wykonywać moje polecenia - burknęła gniewnie, redukując status służącego do roli przydatnego przedmiotu. - Swoją drogą, gdyby nie to, że byłam ZMUSZONA szukać czegoś słodkiego, bo KTOŚ nie kupił mi ŻADNYCH zapasów na podróż, to bym tego… jak mu tam… nieważne. To bym go tam zostawiła, żeby szczezł z tą swoją gałęzią na błotne potwory.
- Mhmm… będziemy musieli poszukać jakichś niezwykłych słodkości po powrocie by ukoić twój gniew - mruczał jej kochanek wodząc ustami po szyi zachłannie dociskając tawaif do siebie. Tego było za wiele!
By na taką skargę odpowiedzieć ‘MHM’? Jeeej? Tancerce z Pawiego Tarasu?
- Ja ci dam! - fuknęła dumnie, przypominając sobie kim była, a była tawaif, była szanowana, podziwiana i.. i.. w ogóle! Pacnęła Jarvisa parę razy w czoło i policzek, po czym wyswobodziła się z uścisku i tupnęła bosą stopą, wzbudzając szum dzwoneczków. - Myślisz, że teraz mi się podliżesz? Za późno! - syknęła przypominając sobie złość z poprzedniej nocy. - Trzeba było wykazać się rozumem wcześniej! Teraz nawet jak mi kupisz całą cukiernię to i tak ci nie wybaczę! Musiałam w nocy przedzierać się przez bagna! Przez ciebie! Kupiłeś mi za mało łakoci i kiedy je zjadłam to nie dokupiłeś nowych! Nawet Axa mi nie skąpił na lody!
- Miałaś więc przygodę… nocną - odparł z żartobliwym uśmiechem przywoływacz. - Bagna mają swój urok nocą.
Jarvis splótł dłonie razem. - Myślałem co by cię… porwać w nocy. Zakraść się wraz z tobą do tego skarbczyka i raczyć się zarówno słodyczą owoców jak i twoich usteczek.
Uśmiechał się bezczelnie, jakby rzeczywiście planował taką intrygę.
- Jaką przygodę? To była katorgaaa! - Święcie oburzyła się Chaaya. - Nie zamykała mu się twarz, ciągle ględził i biadolił, że na pewno coś go zje! A poza tym… zebrałam wszystkie owoce. Chcesz mnie porwać pod goły krzak?! I co to ma być za przyjemność?!
- Bardziej dla mnie. Będę sobie leżał, a ty będziesz mi podawała owoce do ust - zażartował czarownik i dodał już spokojniej. - Wynajęta przez Axamandera pomoc ma zagwarantowane w kontrakcie, że my będziemy bronić ich przed zagrożeniami. Nic dziwnego więc, że się bał. To tragarz, nie wojownik.
Bardka zmierzyła rozmówcę spojrzeniem modliszki, po czym wykrzywiła usta w grymasie niezadowolenia.
- Powiedziałam mu, że go obronię, to mi nie uwierzył. Nie ważne… idę trenować - burknęła obrażona i odwinęła się na pięcie.

Kochanek nie przeszkodził jej w oddaleniu się. Pewnie uznając, że potrzebuje chwili tylko dla siebie. Chaaya miała więc odrobinę samotności w ukrytym w głębi biblioteki pomieszczeniu. Ślady jatki jaka się tu wydarzyła już uległy zatarciu. Było cicho i spokojnie. Nikt nie przeszkadzał kurtyzanie w tańcu.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 24-05-2020, 22:01   #292
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację


Tancerka więc mogła się skupić na swoim kunszcie. Dopracowywać każdy ruch, podążać rytmem melodii słyszanej w głowie. Krok po kroku, z nieludzką wręcz precyzją... nie niepokojona przez nikogo. Ani rogacz, ani Jarvis nie przeszkadzali jej w tym. Dopiero gdy jej trening zbliżał się do końca pojawiła się Sharima. O obecności złodziejki w okolicy Chaaya wiedziała od dawna. Łotrzyca obstukiwała pobliskie mury w nadziei znalezienia kolejnej ukrytej komnaty… i z nudów. Głównie to z nudów.
Sharima przysiadła się przy wejściu, obserwując taniec złotoskórej z ciekawości, jak i pewnie dlatego, że żadnej rozrywki na bagnach nie było. Tawaif pozdrowiła jej przybycie, choć gest ten był nierozpoznawalny dla osoby nie z pustyni. Resztę ćwiczeń prowadziła twarzą do widzki, aż w końcu poczuła, że jej rozterki znikły, a myśli naprostowały się. Jej duch połączył się ze Śmiercią, która nie była przypadkowa i bezduszna jak u większości wierzeń. Śmierć była wyrozumiała i była mędrcem kochającym życie, a jego głównym dogmatem było to, że z każdego impasu znajdzie się wyjście.
Zawsze jest jakieś wyjście.

Zadowolona i nieco zmęczona Kamala skinęła głową łotrzycy, po czym bez słowa udała się do wyjścia. Jej mięśnie prosiły o odpoczynek, a żołądek o posiłek.

O to drugie nie musiała się martwić. Miała pewność, że choć jedzenie jakie tu przygotowano było proste, to zawsze było pożywne… i prawie zawsze z rybą.
Gdy wychodziła wprost na nią pofrunęła pyrausta… z jakimś kawałkiem pergaminu w pyszczku. Wyraźnie zmachana i wyczerpana długą podróżą. Było też widać łódź z druidem zbliżającą się do obozowiska. Sundari wyciągnęła dłonie, by smoczek mógł na nich wylądować i odpocząć. Pogłaskała go czule pod ryjkiem, uśmiechając się do niego pokrzepiająco.
- Chcesz pić lub jeść? - zapytała w smoczym.
Pyrausta potrząsnęła łepkiem w zaprzeczeniu, choć widać było że to jej poczucie obowiązku przez nią przemawia. Miała wszak misję do wykonania. Co prawda bardka odniosła wrażenie, że Miedzianemu by nie przeszkadzało, gdyby mały “smoczek” nieco luźniej podchodził do swoich obowiązków… ale pyrausta wyraźnie bardzo przykładała się do swojego zadania. Czasami aż za bardzo. Kobieta uśmiechnęła się rozczulona malutkim stworkiem.
- Musisz się napić i zjeść i pójść spać… jeśli osłabniesz, może to zaszkodzić misji - stwierdziła dobrodusznie, odbierając liścik i sadzając gadzinkę na ramieniu. - Chodź poszukamy ci czegoś smacznego - dodała, chowając rulonik z wiadomością do kieszeni, kiedy podchodziła do ogniska.
- Ratunku, ratunku… jaszczurka w potrzebie, czy macie coś dla tyciego pyszczka do zjedzenia i picia? - zawołała za kucharką.
Pyrausta się trochę nadęła widząc jak potraktowano jej liścik, który na pewno był bardzo ważny, ale… widok łyżki pełnej rybiego mięsa, który podsunęła jej kucharka od razu odwrócił jej uwagę od bycia urażoną. Zaczęła zachłannie połykać kolejne kawałki.
- Twój chowaniec panienko? - zapytała kobiecina karmiąc pieszczocha tawaif.
- Towarzysz wojaży… pewnego dnia przyleciał i już został - odparła bardka rozczulona stworzeniem. - Poleciał gdzieś na cały dzień i wrócił taki wymizerowany… może go sokół gonił? Albo samiczkę poczuł? Kto wie…
- No… jak taki poczuje samiczkę, to może za nią cały dzień ganiać z wywieszonym ozorem, zapominając o wszelkich obowiązkach - mruknęła kobiecina, a kurtyzanie wydawało się, że nie o pyrauście mówi.

Tymczasem druid przybił do brzegu i wysiadł z niego. A następnie ruszył w kierunku biblioteki spodziewając się tam znaleźć Axamandera. Po drodze skinieniem głowy przywitał się z Chaayą. Dziewczyna skłoniła się lekko, odprowadzając go zaciekawionym spojrzeniem, w końcu wróciła do rozmowy z kucharką.
- Taka już rola mężczyzn, że jak poczują ucisk w spodniach to nie ma zmiłuj… trzeba im wybaczyć tę ułomność.
- Lub wybić im ją z głowy… chochlą lub wałkiem. - Zaśmiała się kucharka podając swoją “alternatywę” dla tego problemu. Obie kobiety chwilę chichotały, zanim złotoskóra nie poprosiła o coś dla siebie na kolację.
Zjadła we względnej ciszy, wyraźnie zniecierpliwiona oczekiwaniem… tylko na co? Może na sen. Bo po wypiciu ciepłego naparu, ziewnęła, podziękowała i udała się wprost do namiotu. By w zaciszu przeczytać korespondencję od starego smoka.

Odpowiedź była utrzymana w kondolencyjnym tonie, acz treść niezbyt do takiego tonu pasowała. Smok pisał.

“Z przykrością muszę donieść iż sir Gamveela, spotkał straszny wypadek. Gdy płynął gondolą, legendarny wielki sum wynurzył się z głębin i capnął biedaka. Nasz przyjaciel zginął pożarty żywcem. Współczuję tej wielkiej straty i łączę się w żalu.

A. ”

Dholianka siedziała w oniemieniu, łącząc ze sobą fakty. No tak… wielki sum… sum ma wąsy… miedziane smoki też je mają… Wszystko jasne! Zagadka rozwiązana!!!
~ Jarvisie! Jarvisie chodź do namiotu! ~ zaczęła nawoływać w myślach kochanka, jednocześnie gratulując pyrauście za wspaniale wykonaną pracę. W nagrodę, mogła wejść do torby i “pilnować” ksiąg… oraz wyjadać okruszki po ciasteczkach.
~ Ludzina… blech… ~ stwierdził Starzec.
~ Jarvisie! Jarvisie!!! ZNALAZŁAM SUMA! ~ krzyczała podekscytowana, nie zważając na burczenie gada i szykując się do wyjścia z namiotu, jeśl narzeczony się szybko nie zjawi.
Czarownik już jednak pędził z biblioteki z jakimś zwojem pod pachą.
~ Jakiego suma. Gdzie? ~ pytał zarówno z niepokojem jak i zaciekawieniem. Dziewczyna był tak zaaferowana tym nagłym olśnieniem, że nie spieszyła się z logicznym wytłumaczeniem.
~ W namiocie! Szybko Jarvisie!
~ Co? ~ zupełnie skołowany przywoływacz wpadł do namiotu szukając tej niezwykłej ryby. Chaaya czekała z wyciągniętą ręką z liścikiem. W jej oczach odbijał się błysk euforii.
~ Teraz wszystko układa się w całość! Sum ludojad istnieje naprawdę! Ale nie jest sumem! Patrz! Czytaj!
Jarvis powoli przestudiował zapisany kawałek tekstu wodząc od litery do litery.
~ A więc miałaś po części rację z tym sumem. Ale teraz chyba już się go nie boisz, co?
~ Teraz już nie… ~ przyznała z ulgą, ale i zadowoleniem z odkrycia. ~ Mocno się z nim pokłóciłam i postanowiłam… ~ wspomniała w roztargnieniu, próbując wyjaśnić sytuację ~ Chyba ci mówiłam, że napisałam Miedzianemu, że mogą wystąpić komplikacje ze strony… sponsorów wyprawy. To była jego odpowiedź.
~ Z pewnością on i jego mocodawca mają swoich wrogów w mieście. Raczej wątpię by podejrzewali nas o jego zgon ~ ocenił z ciepłym uśmiechem Jarvis. ~ Tym bardziej, gdy w grę wchodzi wypadek z olbrzymim sumem.
~ Wcale się tym nie… co tam trzymasz? ~ spytała rozkojarzona, wyciągając ręce po zwój pod pachą czarownika.
~ Miałem zamiar przejrzeć go, gdy się do mnie odezwałaś. Też w sumie nie wiem ~ stwierdził przywoływacz podnosząc zwój i czytając tekst. ~ Coś o astronomii. Układy gwiazd i ich wpływ… bardziej astrologia.
~ To może być ciekawe… może przyda się komuś, nie tu, ale gdzieś, gdzie widać niebo ~ odparła zaciekawiona, jednocześnie ziewając. ~ Kładę się spać… dziś miałam dzień pełen różnych wrażeń.
~ A co z moim porwaniem ciebie? ~ zapytał żartobliwie jej kochanek, ale dziewczyna cmoknęła tylko i zbyła go ręką.
~ Jutro znowu idziemy szukać skarbów, muszę wypocząć ~ stwierdziła podczas rozbierania się i zakopywania pod kocem.


Poranek był rześki, nieco chłodny i… deszczowy. Aczkolwiek nie zraziło to czwórki, dzielnych poszukiwaczy przygód. Czwórki, gdyż druid uznał, że pozostanie w obozowisku. Obiecał też zająć się wszystkimi rannymi po powrocie.

Dotarcie do znajomych ruin zajęło im więc niewiele czasu i znając dobrze już sam budynek, szybko podążyli w jego czeluści. Mroczne korytarze nie były już tak straszne, gdy się je przemierzyło kolejny pod rząd.
Minęli drzwi zbadanych wcześniej pomieszczeń i dotarli do dalszego, ciemniejszego zakątka korytarza. Tam natknęli się na schody… w połowie zalane czarną taflą wody.

- Musiały tam być pracownie alchemiczne i magiczne. Być może nawet sala przywołań pod ziemią i osłonięte magią. Gdy woda się podniosła przy powstawaniu bagna, pewnie wszystko tam zalało. Szkoda… moglibyśmy znaleźć coś ciekawego - ocenił Jarvis kucając i przyglądając się brzegowi.
Schody nie były końcem korytarza, acz drewniane poręcze i deski otaczające z obu stron schodów wyglądały na mocno przegniłe. Wypadnięcie przez dnie skutkowałoby wpadnięciem w mokrą czeluść podziemi. Obszar za schodami wyglądał stabilniej… przynajmniej w blasku źródeł światła jakie wzięli ze sobą.
- To co dalej? - spytała niepewnie bardka, która przeżyła już bliskie spotkanie z mieszkańcami zalanych podziemi i najwyraźniej nie była ich fanką. - Na górze może są jakieś biblioteki lub laboratoria, albo… albo… no nie wiem, akademik?
- Możliwe, że tak, albo sala astronomiczna - odparł po zastanowieniu przywoływacz, podczas gdy Sharima przyglądała się deskom oceniając ich stan.
- Jeśli będziemy zwinni i ostrożni… to przejdziemy… lub jeśli przyniesiemy jakieś długie deski… lub pal, który możemy położyć i po nim przejść. Tylko długi być musi tak na oko dwa i pół metra.
Chaaya przyjrzała się schodom bez większego przekonania.
- A może… - zaczęła, gryząc się z myślami. - No nie wiem… zburzymy te schody i… powiesimy linę? M-mogłabym się wspiąć po ścianie i suficie… albo ty Sharimo, tylko musiałabym… eee… - Musiałaby ubrać wyjątkowo sugestywną sukienkę, którą oczywiście nosiła przy sobie, jak i setki innych pierdół z którymi nie potrafiła się rozstać. - Trzeba by… się przygotować do tej wspinaczki.
- Możemy też powiesić linę, bez zburzenia schodów. A przy wspinaczce możemy sobie pomóc. Też potrafię łazić po linach - odparła wesoło złodziejka i zerknęła w kierunku obu mężczyzn. - Niestety nie ma co liczyć na męską pomoc w tym zadaniu.

“Niestety” przytaknęła złodziejce babka. “Tutejsi lowelasi, są niczym pomyje praczki. Szare, rzadkie i bezużyteczne.”

Tancerka czuła się w obowiązku bronić kochanka, ale tylko jego i tylko po to by móc później podwójnie się z niego naigrywać.
- Jarvis umie przywoływać wiele bezużytecznych potworów. Może przywołać jakiegoś czerwia na którym pojedzie… albo harpię, która go porwie w górę.
- Oj tam… obie wiemy, że najważniejszy jest potwór wyciągany w łóżku. Oby był warty męczenia się z nim za dnia - odparła żartem złodziejka przyglądając się sufitowi w poszukiwaniu haków na których kiedyś musiały wisieć kandelabry.
Tawaif popatrzyła na Axamandera posyłając mu rozbawiony uśmiech, po czym obejrzała się na drugiego z mężczyzn. W końcu oddaliła się w odosobnienie, by znaleźć w torbie pajęczą sukienkę, którą założyła na zwykły, pustynny strój. No dobra. Tunikę zdjęła, ale spodnie… o nie… po ostatnim razie - spodnie były obowiązkiem.
- To co… wejdę i zawieszę linę, jeśli nie pod to sufitem to pod drugim? - zaproponowała ignorując ciekawskie spojrzenia.
- Tam są haki na żyrandole. Jeden tu, a drugi tam. Powinny wytrzymać nasz ciężar. - Wskazała jej Sharima sama już wyposażona w białą liną splecioną z pajęczych sieci. - Wystarczy zahaczy o jeden… i przeskoczymy jak makaki, z jednego brzegu na drugi.
- Dobra.
Złotoskóra dokładnie przyglądała się wskazanym miejscom. Następnie zawiązała spódnicę między nogami, co by jej nie przeszkadzała podczas wspinaczki i biorąc koniec liny w zęby, podeszła do ściany i aktywowała magiczną sztuczkę.

Pierwsze “kroki” na ścianie zawsze były dziwne. Dziewczyna postanowiła maszerować na czworaka, co by nie mieć większych kłopotów z równowagą. Również po suficie raczkowała jak wyjątkowo skupiony bobas, by w końcu “uklęknąć” przed hakiem by móc obiema dłońmi nawlec linę, zabezpieczając ją przed niepożądanym zsunięciem.
- Tak dobrzeee? - spytała wisząc jak nietoperek.
- Szarpnij parę razy, by upewnić się czy dobrze uwiązana - zaproponowała złodziejka, po czym dodała. - Ja pobujam się pierwsza. Bo umiem i bujać się na linach i pływać, więc jestem idealna do tej roli. Potem wy, a nasza akrobatka to zejdzie po ścianie.
Dholianka gorliwie wykonywała polecenia, wyraźnie przejęta tym zadaniem. Wszak kto chciałby, by przez jego nieudolną robotę skąpała się reszta kompanów? Kamala była profesjonalistką! Nawet jeśli nigdy wcześniej nie parała się wyczynową wspinaczką poszukiwaczy przygód.
- W porządku… to idę na drugą stronę? Trzymam za was kciuki - odparła w końcu, dumna ze swojego wkładu w dzisiejsze szabrowanie.

Dumna była z siebie też i Sharima. Dumna i nieostrożna. Nie chwyciła wystarczająco pewnie liny i… ześlizgnęła się lądując zadkiem z głośnym pluskiem w zimnej, ciemnej wodzie. Wynurzyła się gwałtownie z krzykiem i bluzgiem marynarskich wyzwisk od których mogłyby uwiędnąć arystokratyczne uszy.
Sundari zagryzła usta by nie wybuchnąć śmiechem. Kto jak kto, ale nie łotrzyczkę obstawiała jako pierwszego pływaka.
- Lina była za śliska - burknęła złodziejka, wdrapując się po schodach z powrotem na górę, kręcąc zgrabnym zadkiem do którego przylepiły się spodnie.
- Na pewno za drugim razem pójdzie ci lepiej. Ale przynajmniej wiemy, że w wodzie nie ma potwora - stwierdził żartobliwie Jarvis. - No, chyba, że go właśnie obudziłaś Sharimo.

Kolejne skoki na linie już nie wzbudziły żadnych sensacji, choć widać było, że ani Axamander, ani Jarvis nie czuli się pewnie tuląc się do liny, niezgrabnie przeskakując na drugą stronę.
Po chwili wędrówki korytarzem, w świetle pochodni i blasku wachlarza wyłaniać się począł szkielet leżący pośrodku. Duży, o białych kościach… czaszce pełnej zębów i jednym rogu na środku. Cztery łapy miały sierpowate pazury. No i był ogon z kolcami.
Oczodoły złowieszczo “łypały” w świetle, acz… na tym się kończyła złowrogość, bo jakoś nie planował się ruszyć z miejsca. Dwie złamane włócznie tkwiące między jego żebrami dobitnie mu w tym pomagały. Rezolutna kurtyzana od razu zaczęła śpiewać magiczne słowa, bowiem dostrzegła w broniach zysk… tym większy, jeśli włócznie były magiczne.
Niestety nic w tych włóczniach nie promieniowało magią, aczkolwiek groty były wykonane przez mistrza w swoim fachu.
Jarvis i Axamander przykucnęli skupiając się na szkielecie i jego rozmiarze rozważając przez chwilę czym to stworzenie mogło być i jakie szanse są na to, że jego kuzyn, gdzieś tutaj krąży. Przemoczona i nieco rozdrażniona Sharima skomentowała to sarkastycznie.
- Chłopcy i ich zabawki.
Chaaya przyglądała się mężczyznom z rozczuleniem, tym mocniejszym, gdy patrzyła na szczupłe plecy ukochanego. Ostatecznie zabrała się za wyjmowanie włóczni i rozmontowywanie ich na kawałki godne do zabrania i sprzedania, oraz na spalenie.
- Myślicie, że to jakiś stwór z piekieł, czy może eksperyment tamtejszych magów? - spytała z grzecznym zainteresowaniem.
- Eksperyment, który wyszedł nie tak jak powinien… Ani chybi magia wysokich elfów - odparli zgodnie mężczyźni. A Sharima już się zabrała za zamek pobliskich drzwi.
- Biedna istota… - szepnęła, chowając groty do torby. Na dziwny sposób sympatyzowała z potworem, który tak jak ona przeszedł piekło w niewoli i ostatecznie poniósł śmierć z rąk oprawców.
- No nieźle… mamy do czynienia ze skrótem - odparła zaskoczona złodziejka zerkając przez otwarte drzwi do pomieszczenia...

[media]https://i.pinimg.com/originals/3c/81/99/3c81997b7c7c530e5b4f3799b670ac7f.jpg[/media]

...które zdecydowanie różniło się stylistyką od tego w którym przebywali. Komnata była olbrzymia z masywnymi posągami i zapuszczoną roślinnością sugerującą bardziej górski klimat.
Bardka zajrzała przez ramię złodziejki, będąc stosunkowo powściągliwą. “Skrót” dokądkolwiek on prowadził, mógł także zakończyć się ich zgubą.
- Wygląda na dwukierunkowy - mruknęła łotrzyca badając portalowe przejście.
- Ryzykujemy? - zapytał Jarvis, niby do Axamandera, ale spoglądał na kochankę.
- Z pewnością jesteśmy tu pierwsi od… bardzo dawna - oceniła warstwę kurzu jaka zebrała się na podłodze. Złotoskóra cofnęła się i odruchowo wczepiła się w rękaw czarownikowej marynarki.
~ Jeśli nie chcesz tam zaglądać. Mogę jakąś wymówkę wymyślić ~ zasugerował magik. ~ W górach dobrze widać słońce i niebo.
Kamala lekko nadęła policzki w speszeniu.
~ Ja się nie boję! Ja… jestem ostrożna ~ obwieściła dumnie, po czym nieśmiało dodała. ~ Idę za tobą.
- Możemy zajrzeć - stwierdził Axamander. - Możliwe, że to posterunek handlowy z krasnoludami. A to może oznaczać góry złota.
- Możemy - zgodził się przywoływacz.
Sharima przeszła więc przez portal, a potem wróciła.
- Jest bezpiecznie. Chodźmy - rzekła i znów przeszła, a po niej wszedł diablik… Jarvis i wczepiona w niego Sundari.

Powietrze zrobiło się od razu zimniejsze i bardziej rześkie. Od wejścia z jaskini jaką było to miejsce, słychać było porywisty wiatr. Tancerka była przygotowana na każdy zwrot w tej przygodzie, wyciągając z torby tunikę, którą nałożyła na pajęczą suknię, a później przypięła płaszczyk.
- W końcu nie czuję jakbym się ciągle topiła w oparach brudnej łaźni - odetchnęła głębiej, zadowolona ze zmiany klimatu.
- Tylko żebyś nie przemarzła, choć z drugiej strony… ogrzeję cię swoim ciałem - odparł czarownik z lubieżnym uśmieszkiem. Objął ją mocno i przytulił nagle całując po szyi i ustach… korzystając z okazji, że Sharima z diablęciem rzucili się przeszukiwać ruiny niczym małe brzdące odkrywające nową kryjówkę.
- Jamuuun… - skarciła go kurtyzana, przystając na pieszczoty. Niestety jednostronne. - Chodźmy zobaczyć niebo… dobrze? Proszę…
- Prowadź więc… - odparł czarownik tuląc kochankę do siebie. By mnie “zmarzła” oczywiście.

Ostrożnie ruszyli w kierunku wyjścia, w którym, aż gwizdało od wiatrów. Bardka wybrała najbezpieczniejszą, najnudniejszą “ścieżkę”, by nie zostać zaskoczoną przez wyskakującego potwora zza czegokolwiek, za czym mógłby się schować.
- Długo wczoraj siedziałeś nad księgami? - zapytała ciekawsko, choć bardziej ciekawa była pochłaniania szczegółów otoczenia, niż odpowiedzi ukochanego.
- Straciłem rachubę czasu. Długo… przysypiałem nad tekstem - odparł mężczyzna, podczas gdy ona baczyła na potencjalne potwory chcące ich pożreć.
Nie dostrzegła żadnych na ziemi. Za to na niebie, pełnym białych chmur i blasku słonecznego, tam nietrudno było wypatrzeć potwora, wielkiego jak okręt.
Biały orzeł… niósł do gniazda zdobycz w postaci włochatego słonia. Na szczęście takie drobinki (jak ludzie) u wylotu jaskini, nie zwracały uwagi potężnego władcy górskich niebios.

“To będzie mój chowaniec” zadecydowała Deewani, która aż do tej pory nie była zbyt zadowolona z wyników wycieczki. “Na pewno będzie się lepiej słuchał niż stary smok.”
“Wygląda jak chmura…” oceniła Nimfetka, która uznała roka za wyjątkowo słodkiego… co dla Starca było niezrozumiałe, bo przecież on był słodszy! To znaczy… jak się postara.
~ Ile chcesz mieć tych chowańców? Powinien być tylko jeden ~ burknął gad.
“TYLE ILE UZNAM ZA STOSOWNE” skwitowała dobitnie chłopczyca. “Takiej wspaniałej i wszechpotężnej smoczycy jak ja nie ograniczają żadne prawa co do ilości posiadanych chowańców.”
~ Żebyś się nie zdziwiła. Magia ma swoje zasady, których nagiąć się nie da. ~ Zaśmiał się chrapliwie smok. ~ A jak chcesz roka złapać?
“Oczaruję go swoją potęgą” burknęła maska, niezadowolona, że jej poddany kwestionuje jej smokowatość.
~ Z doświadczenia wiem, że oczarowanie potęgą w zasadzie nie działa… trzeba użyć strachu, brutalnej przemocy… lub przekupstwa. Jeśli jest się zbyt słabym, by zdominować wroga. Działa to świetnie na orki… wyszukujesz wodza plemienia i zjadasz go… no i szamana dla pewności. Orki są smaczne i mięsiste. Zżerasz ich na oczach całego plemienia i reszta służy ci jak niewolnicy ~ wyjaśnił łaskawie smok wspominając dawne dobre czasy.


- Zostańmy tu już na zawsze - westchnęła zachwycona Dholianka.
- Warunki są tu surowe, z dala cywilizacji i zimy pewnie są lodowato mroźne. Ale z pomocą smoka możemy korzystać z teleportacji i urządzić tu sobie nasze miłosne gniazdko i wracać tutaj - ocenił przywoływacz cmokając ucho kochanki.
Znajdowali się u wejścia wysoko położonej jaskini. Z niej roztaczał się widok na wysokie góry o szczytach pokrytych śniegiem. U wejścia do niej widać było dróżkę, która prowadziła zarówno w górę góry, jak i w dół i kiedyś zabezpieczana była łańcuchami. Obecnie pozostały po nich jedynie kamienne wypusty do których były mocowane, rzeźbione prosto, acz misterne na kształt krasnoludzkich strażników. I zapewne przez nie wytworzone. Wyglądało więc na to, że Axa miał rację. Złotoskóra na powrót westchnęła, przytulając się do partnera.
- Nie wiem czy się zgodzi, ale… ale byłoby miło mieć taką odskocznię z pięknym widokiem… to co, idziemy dalej?
- W górę, w dół… czy do naszych poszukiwaczy złota nurkujących wśród ruin? - zapytał żartobliwie jej kochanek, tuląc ją czule.
- Na szczyt - zadecydowała podekscytowana dziewczyna, ruszając powoli w górę ścieżki. Jej dłonie były jednak dojmująco lodowate a nos i uszy czerwone. Bądź co bądź nie miała przy sobie nic co pomogłoby jej zdobywać górskie wyżyny.

Czarownik sięgnął do sakwy i wyjął z niej kawałek wulkanicznej skały. Nachylił się i uderzył nią o ziemię, aż poszły iskry i na skale pojawiły się czerwone smugi żarzące się “złowrogo”. Po czym podał go tancerce mówiąc.
- Schowaj go blisko ciała. Zapewni ci ciepełko. I mnie też jak będę cię tulił.
Kamala przyjrzała się kamieniowi z lekkim wahaniem. Ostrożnie wzięła go do rąk, ale kiedy zorientowała się, że ten nie parzy ani nie zjada żywcem, przytuliła go do piersi, uśmiechając się w podzięce i wznowiła wędrówkę.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 27-05-2020, 14:23   #293
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Wiatr był porywisty i zapewne zimny… ale bardka tego nie czuła. Skała grzała ją w ciało jak i ogólnie wokół kobiety panowała ciepła aura, także przez to, że jej ukochany tulił ją do siebie. Droga stawała się coraz bardziej stroma i coraz więcej tonęła w śniegu. Ale widoki za to… zapierały dech w piersiach.
Ścieżka zaprowadziła dwójkę poszukiwaczy do drzwi… a raczej drewnianych wrót w ścianie góry. Były po części przegniłe, po części poznaczone czerwonymi śladami - gryzmoły orków… ich “pismo”.
Wrota jak i framuga były jednak krasnoludzkiego rzemiosła i były stare… w przeciwieństwie do świeżych barbarzyńskich znaków. Droga prowadziła tutaj, ale dalsza jej odnoga ciągnęła się jeszcze wyżej. Sundari nie widziała jednak sensu w dalszej wędrówce. Ruiny nie były opuszczone, a więc zwiedzanie ich wiązało się z możliwością napotkania nowych mieszkańców. Wizja ta odbierała tawaif przyjemność, oraz napawała strachem o bezpieczeństwo czarownika. Orczy lud, przynajmniej na pustyni, słynął z okrucieństwa wobec obcych mężczyzn i zazwyczaj każdy męski jeniec kończył bez głowy. Kobiety miały o tyle dobrze, że spotykał je tylko gwałt.
“Tylko”.

Tak czy siak tancerce nie było śpieszno do, oczywiście tylko domniemanej, powtórki z historii i postanowiła zawrócić.
~ Wszystko w porządku? ~ zapytał czule przywoływacz tuląc ją do siebie, gdy zaczynała schodzić w dół.
~ Zobaczyłam dość… i nie chcę by Axa na nas długo czekał. Trzymaj się ściany ~ stwierdziła.
~ Obroniłbym cię ~ stwierdził kochanek dumnie całując jej ucho. W ich kierunków znów leciał rok… z kolejnym włochato-trąbiastym “posiłkiem”. Na szczęście dwie drobinki na szlaku nie stanowiły dla niego źródła zainteresowania. Wszak nawet na jeden kęs by nie starczyły. Niemniej oznaczało to, że roki miały gniazdo gdzieś w bliskiej okolicy.
- W to nie wątpię.
Dholianka odwróciła się w kierunku rozmówcy z czułym uśmiechem na ustach.
- Wiem, że walczyłbyś dzielnie i wiem, że ja też… Nie chcę się tobą dzielić nawet z przyjaciółmi i myśl, że łapska wroga mogłyby cię dotknąć, napawa mnie wstrętem, odrazą i gniewem. Nie musimy iść na sam szczyt, nie musimy zakłócać ich spokoju i nie musimy walczyć.
- Dobrze… zakłóćmy Axowi zbieranie skarbów - odparł magik cmokając dziewczynę w ucho. Powoli docierali do jaskini, weszli przez nią na schody i ruszając po nich usłyszeli cichy kobiecy chichot. Chaaya obejrzała się wymownie na Jarvisa i przewróciła oczami, cicho mówiąc - albo macania złodziejki…
- Po prawdzie… sami byśmy podobnie wykorzystali sytuację - zamruczał cicho przywoływacz cmokając z uśmiechem policzek tawaif. Ta prychnęła pogardliwie, jasno pokazując co myśli o zalotach podczas szukania skarbów.
- Macie ostatnią szansę, by oderwać ręce od siebie. Wchodzimyyy - ostrzegła beznamiętnie, przy okazji zastanawiając się co jest takiego fascynującego i epickiego w obściskiwaniu się w starych, obskurnych, brudnych i zarośniętych brudem zaułkach. Bo co jak co… ale zwykła miejska melina była czystsza od miejsca w którym aktualnie byli.

Czarownik nie wypuścił zaś pochwyconej bardki ze swoich objęć, co chwila ją cmokając i wodząc po krągłościach jej pupy. Jemu to chyba nie przeszkadzało.
Chichoty natomiast się skończyły, za to po chwili rozległ się głos rogacza.
- Coś znaleźliście?

Deewani zawarczała w złości, czując się niedostatecznie zaspokojoną przygodami. Tupnęła nogą, a w zasadzie wbiła piętę w stopę Jarvisa, sycząc przy tym jak wściekła kobra.
- Ile razy mam ci powtarzać byś trzymał ręce przy sobie kiedy jesteśmy w towarzystwie innych ludzi?! - krzyknęła rozdrażniona i rzuciła magmową skałą o podłogę. - Na serio musisz mnie szczypać po dupie?! Tu? Na tym wypizdowiu! - Huknęła cała gorąca od emocji. Gdzie był jej skarb? Gdzie chwała? Gdzie sława! GDZIE CHOWAŃCE??!!
- Czy tylko ja tu szukam przygód? Przygód przez duże P! Czy choć raz nie możesz się powstrzymać i utrzymać swego ptaka na uwięzi? Na wszystkich bogów! Życie nie składa się tylko z głaskania cię po kroku! Starcze! Wychodzimy stąd! - obwieściła gniewnie i ruszyła dziarskim krokiem w kierunku portalu, kiedy mijała mieszańca posłała mu bazyliszkowate spojrzenie. - Wyjdź i się przekonaj, co ja jestem, przynieś, pogadaj, pozamiataj? Już ci wczoraj powiedziałam byś się wziął do roboty, bo jak na razie to każdy tu się dwoi i troi a ty tylko biadolisz i się lenisz nierobie jeden.
Jarvis westchnął z żartobliwym uśmiechem podniósł porzucony kawałek lawy i podążając za tawaif spytał.
- A jaka jest ta przygoda przez duże P?
Diablik się nie odzywał… pewnie zajęty był porządkowaniem swojej garderoby. Albo stroju złodziejki.
- JAK NAJDALEJ OD WAS! - Piekliła się złotoskóra, wymachując energicznie rękoma. - Prawdziwe przygody przez duże P są wtedy, kiedy nie dyszycie mi nad głową! OBAJ! Macie za mną nie iść! To jest mój czas! MOJE przygody!

“Musiało do tego dojść…” stwierdziła Umrao leniwie, nie bardzo rozumiejąc o co tyle hałasu. Ona sama nie odczuwała żadnej emocji, a jej potrzeby ograniczały się do licznych orgazmów dzięki którym przez chwilę czuła się… przyjemnie.
“I tak długo wytrzymała…” skwitowała Jodha na przemian z przytakującą Adą. Nimfetka zaś zamiauczała od wzbierającego płaczu, ponieważ było jej żal siostry, która siłą rzeczy była zepchnięta na dalszy plan i jej potrzeby nie liczyły się tak jak co poniektórych emanacji.

Przeszła przez portal i… została sama. Bo nikt z nią nie przeszedł. Była wolna od nich… była sama. Na razie przynajmniej. Kamala bez lęku i wahania ruszyła w niezbadane korytarze dawnej szkoły magii. Była pełna nadziei, choć sama nie wiedziała czego tak naprawdę oczekiwała od wyprawy. Wierzyła jednak…
Nie, chciała wierzyć, że “coś” może ją spotkać i to “coś” będzie tak samo wspaniałe jak historie z książek.
- Idziemy Starcze! Tylko nie gadaj o byle dupie i nie narzekaj! Będziemy palić, rabować i eee… kąpać się w blasku naszych… eee… wspaniałych osiągnięć.

“Ciekawe kiedy do niej dotrze, że cała ta wspaniałość wyprawy, już dawno się odbyła i teraz nic już ją tu nie czeka…” Ziewnęła ironiczna Kismis, naigrywając się z głupiutkiej maski.
Laboni cmoknęła na Wyobraźnię, w ten sposób pokazując którą stronę sporu obrała. To prawda, że Odwaga była naiwna i uparta jak najbardziej uparty osioł, ale przynajmniej była wierna swoim ideałom i w przeciwieństwie do reszty, brała sprawy w swoje ręce.
Los z początku nie wydawał się spełniać jej kaprysów. Pierwsze drzwi w korytarzu, otworzyła bez trudu i obejrzała coś co kiedyś musiało pełnić rolę składziku na narzędzia… w tym i te do mycia podłóg. Kolejne okazały się zaś zamknięte na skobel, acz od jej strony. Co było dziwne.

“Powinnyśmy to przem…” zaczęła Ada, ale panna już odsunęła sztabkę i bez refleksji, ani cienia podejrzenia, że za drzwiami mogła czaić się Śmierć grająca na sitarze, otworzyła je na oścież.
Coś się rzeczywiście czaiło. Niezbyt umiejętnie. Głównie z powodu sztywnienia pośmiertnego, które nie było ostatecznym. Nieumarli. Zombie. Odrażający truposze. Jeden, drugi, trzeci… cała sala. O dziwo, pachniały kwiatami i po otwarciu drzwi powłócząc nogami ruszyły w kierunku tawaif. Wszyscy na raz… pchając się w jej kierunku i bełkocząc coś niezrozumiale. Cała horda nieumarłych.
~ To może zaczniemy palić? Bo rabować chyba nie ma co ~ ocenił Starzec na którym to ta banda truposzy nie robiła wrażenia.
Maska zapałała furią i żółcią rozgoryczenia. To na pewno nie była przygoda przez duże P to było…
“GÓWNOOO!!!” zapiała łobuzica, niemal krystalizując się przed duszą smoka. “Nic nie warte gównooo!!! To gówno obraża mnie swoim istnienieeeem!”
~ Z tym się zgadzam. Szkielety są przynajmniej estetycznie znośne ~ ocenił Starzec beznamiętnie.
“Nie chcę marnować naszyjnika na te niedojdy!” zaprotestowała gniewna Odwaga. “Ucieknijmy! Niech sobie łażą jak są na tyle głupie by nie chcieć się reinkarnować!”
~ Zombie nie mają duszy. To tylko reanimowane puste zwłoki. Ich dusze już dawno zniknęły ~ wtrącił gad popisując się swoją wiedzą.
“Zamknij się! Ja wiem lepiej!” warknęła panna, odpychając oddrzwia i cofając się pół kroku zaczęła inkantować bojowy czar. Hymn jej wspaniałego ludu. Pieśń tysiąca eksplodujących bębnów!
Wybuch dźwięków zakończył się eksplozją… nieumarłych. Ich szczątki rozleciały się po korytarzu, a głowa jednego upadła łukiem za plecami tawaif. To był wspaniały pokaz niszczącej mocy (przyszłej) smoczycy. Niemniej nie zdołał unicestwić wszystkich nieumarłych. A kolejni niepomni losu swoich towarzyszy wyłazili z komnaty.
“I tak to się właśnie… FUUU!!! OBRZYGAŁY MNIE!!!” wrzasnęła w obrzydzeniu Deewani, ponownie się cofając, by móc wyśpiewać kolejny atak. “Zrób coś a nie się gapisz i dogryzasz!”
~ Nie zostałem ładnie poproszony ~ stwierdził smok, ale łaskawie udzielił jej odłamka swojej mocy do użycia w postaci kręgu ognia.
Jej wrzask wypełnił korytarz echem rezonując kolejnymi odbiciami. Rozerwał głowę i korpus najbliższego zombie, ale jeszcze sporo ich było do ubicia.
“Jeszcze mi powiedz, że mam cię głaskać po zadzie” splunęła jadem urażona maska, bowiem ona nigdy nie musiała prosić, jej się wszystko należało! Tak jak czar ognistej tarczy, który na siebie narzuciła i dobyła miecza.
~ Wolałbym śpiewy jeśli łaska ~ odgryzł się Ferragus z szerokim uśmiechem. ~ Ostatecznie wygląda na to, że moja potęga jest ci niezbędna.

Zombie ruszyli na nią. Część zahaczyła o płomienną tarczę i skończyła jako płonące skwarki. Pozostałe ruszyły dalej. By wyjąć ze schowka miotły i zabrać się za mechaniczne sprzątanie korytarza. Każdy miał przypisany własny kawałek na którym to metodycznie zamiatał.
- Co..? - Kobieta spytała się pusto przestrzeni, trzymając miecz uniesiony nad głową.
- Cccooo…?! Starcze, czy ty to widzisz?
~ Widzę. Magowie z tej szkółki pewnie woleli przyoszczędzić i zamiast korzystać z żywych sprzątaczy… zrobili sobie wersje zombie. Tanio, bo nie trzeba żywić. A wprawny nekromanta może takim nieumarłym wtłuc do pustych łbów proste rozkazy ~ odparł flegmatycznie skrzydlaty.
Chaaya opuściła broń i tępo wpatrywała się w sprzątaczy. To miejsce… ta wyprawa… to była jakaś pomyłka.
Zrezygnowana i wyzuta z jakichkolwiek sił i chęci do egzystencji, ruszyła korytarzem, omijając uwiędłe “pokojówki”, tak jak omijała swoich niewolników w Pawim Tarasie.
- Co ja tu robię… po co… na co… chcę do domu… chcę zjeść słodycze i pójść spać. Chyba ciąży nade mną klątwa… klątwa nie wydymanych mężczyzn. Chcę do domu… Starcze… zabierz mnie do domu.
~ Czyli gdzie? ~ mruknął smok i dodał cicho. ~ Poza tym żadna klątwa ino zły dobór celów. To szkoła magiczna. Zadupie taumaturgiczne. Chcesz epickich wyzwań, to szukaj wybitniejszych celów. Na przykład znalezienie mi ciała da ci okazję do prawdziwej bitwy na miarę moich możliwości.
- Nie wiem… nic już nie wiem. Chcę spać - mamrotała zasmucona bardka, tak naprawdę nie chcąc szukać nowego naczynia dla duszy smoka. Zbyt dobrze bawiła się, kiedy był w niej. Traktował ją lepiej niż Jarvis. Poświęcał uwagę każdej z Chaai i Chaaye chciały by tak już pozostało.

Otoczyło ją czyjeś ramię… wpierw niewidzialne, a potem już całkowicie widoczne. Czarownik musiał być w pobliżu, musiał obserwować całe starcie gotów w nie wkroczyć gdy życie tawaif byłoby zagrożone. A sam Starzec, korzystając z okazji capnął i połknął Deewani posyłając ją w jedno ze swoich wspomnień, by mogła walczyć na polu bitwy… u boku orków którym przewodził walcząc z jakimś tam… zapomnianym kultem z równie zapomnianych powodów. Bardka popatrzyła na ukochanego i gorzko się rozpłakała, sepleniąc coś niezrozumiale o najgorszej przygodzie życia, która pachniała kwiatkami.
- Nie martw się. Nie przejmuj. Poszukamy innych przygód w przyszłości. No i jeszcze będziesz miała okazję zażądać nagrody od Miedzianego - pocieszał ją przywoływacz. - Jeszcze będziesz miała swoją wielką przygodę.
Te zapewnienia co nie co podniosły kobietę na duchu, ale jakiś taki smutek pozostał pozostał w jej oczach.
- Chcę już do domu… chcę zabrać obrazy i kwiaty do Pawiego Tarasu i wrócić do naszego domu… - przyznała cicho.
- Na razie odpoczniemy w namiocie. Przynieść ci tam jakąś przekąskę? - zapytał troskliwie magik wymijając wraz z nią kolejne zombie.
- Nie chce do namiotu, mam dość namiotu. W bibliotece są same nudne książki, a jak trafię na ciekawą to i tak nie mam czasu jej przeczytać… te ruiny są beznadziejne i skarby też… poza obrazami… obrazy są w porządku - narzekała panna powłócząc nogami.
- Może Starzec znajdzie nam jakieś miejsce… myślę, że ma dość mocy, by nas przenieść tam i z powrotem. Nie wiem tylko czy zna intrygujące miejsca. - Zastanowił się głośno przywoływacz. Rozdrażniona bardka strzepnęła jego rękę ze swojego ramienia.
- Nie słuchasz mnie - obruszyła się, wymachując mieczem z którego nie zdążyła skorzystać. - Zabieram kwiaty i obrazy, a później wracam domu!
- Axamander wykorzysta tą rejteradę jako wymówkę do zmniejszenia nam zapłaty - ocenił czarownik i rzekł spokojnie. - Słucham. Nie przygotowałem się jednak na możliwość szybkiego opuszczenia obozowiska. Musielibyśmy zdać na improwizację z przywoływanymi potworami… by się stąd wydostać. No i… nie mamy jak zabrać obrazów.
- Nic nie wykorzysta bo jest pizda - fuknęła poddenerwowana rozmówczyni. - Zresztą to ja będę miała jego wypłatę, a nie odwrotnie. W przeciwieństwie do ciebie JA JESTEM przygotowana… na wsz.. prawie wszystko, a improwizacja… cóż, na co komu improwizacja jak ma się plan.
Chaaya zbyła kochasia rączką i ruszyła szybkim krokiem, wymijając perfumowane trupy.

Deewani będąc w bojowym nastroju i równie bojowym wspomnieniu czerwonołuskiego, była wielce zdowolona, że dogadała tej chuderlawej niedojdzie w kapeluszu. ALE MU POKAZAŁA! HAHA! Tak powinno być cały czas! Tymczasem niech Starzec patrzy jak epicko miażdży armię wroga! Ma podziwiać bo i jego zmiażdży!
~ No… popatrzę na to miażdżenie ~ stwierdził sarkastycznie smok. ~ Czyżby znowu moja niezmierzona moc ma być wykorzystywana? Przecież do wykorzystywania mamy twojego kochanka.
Jarvis zaś podążył za nią zaciekawiony również jej planem.
“Starrruszku…” odparła maska skacząc po ciepłych ciałach pokonanych barbarzyńców. “My ciebie nie wykorzystujemy! My się wzajemnie wspieramy! Bo my smoki trzymamy się razem! I razem pokonujemy naszych wrogów! Czyli ludzi. Mężczyzn. Samców…” wypluła z jadem, zapominając, że gad w zasadzie do samców się zalicza, a ona sama była człowiekiem. “Te miękkie, bezradne glisssdy, trzeba je deptać! DEPTAĆ! O tak! Bam, bam! Aż ich miękkie ciałka eksplodują pod sandałkami!” wyjaśniła swoją filozofię, kicając po dziurawym brzuchu pustynnego ogra. “Zdejmiemy obrazy i ustawimy jeden za drugim pod ścianą… tak! Nędzny niewolnik nam pomoże… później wrócimy do obozu i spakujemy kwiaty i wrócimy do pokoju. Weźmiemy obrazy a ty nasz przetere… przeterpniesz… przeleterepiere… no rzucić czarem co nas zabierze na pustynię! Do Laboni! Laboni nam dużo zapłaci, a jak powiemy jej, że te obrazy… że cena którą ma zapłacić to eee… cena by udowodnić tym robakom, nędznym i…”
“Chyba się zgubiłam…” ziewnęła Umrao, wybijając chłopczycę z rytmu.
“Eee… cicho! Cicho!... Co ja mówiłam… Starcze… no… ona nam zapłaci więcej, by lepiej się deptało naszych wrogów!”
“Ja nie chcę deptać Jarvisia…” zaprotestowała cichutko Nimfetka, szykując do walki swoją najcięższą artylerię - płacz.
~ Wszystko w złotych monetach i ja chcę dziewięćdziesiąt procent ~ zadecydował dumnie smok. ~ Muszę sobie odrobić straty, które poniosłem przez te ostatnie millenia.
“Złotych monetaaach? Ale to nudne!” zaprotestowała maska odgrażając się piąstką w kierunku “nieba”, jakby to właśnie tam gnieździły się emanacje, kpiące z jej dalekosiężnych planów.
“Weźmy artefakty! Starcze! Arrrtefakty! Takie fajne, kolorowe, ładne takie i super odjazdowe… takie wież waaah!”
~ Smok powinien mieć leże… z prawdziwego zdarzenia. A te najlepsze jest ze złotych monet. Góry złotych monet ~ prychnął Ferragus udzielając lekcji Deewani.
“Nie chcę leża! Chcę artefakty! Chcę pokazać tym robakom co to są prawdziwe skarby!” buntowało się pisklę, kopiąc dowódcę orków, który dla niej walczył. W końcu na kimś trzeba było wyładować złość, a więc poddany najlepiej się do tego nadawał.
~ Te elfie piździułki mogą wyglądać ładnie, ale nie są warte artefaktów. Nieważne gdzie je zechcesz sprzedać ~ ocenił trzeźwo Starzec. ~ No i nie wyprzedaje się broni, gdy wróg u bram.
Tego było dla Chaai za wiele. Maska pokraśniała na buzi i złapała się za warkocze wydzierając się jak łasiczka w ukropie.
“Nieee kweeestionuj mojeeego planuuu!!! Chcę artefakty! I złoto! I klejnoty!!!”
~ Taaaa taaa… no to bierzcie się za te całe obrazy ~ odparł smok za nic mając jej tantrum.

Tawaif poprowadziła kochanka pod zamknięte drzwi za którymi krył się koszmar tak zwanej “lekcji muzealnej” i śpiewnym czarem otworzyła magiczny zamek.
- Nie zadawaj pytań tylko wchodź - burknęła kreując się na pewną siebie, choć czerwone ślady na policzkach od kompulsywnego drapania się, zdradzały, że jej pewność to dosyć marna gra.
Jarvis westchnął ciężko i podążył za nią do środka. Przyglądał się dziewczynie z odrobiną troski i zaniepokojenia. Bardka weszła tuż za nim i pośpiesznie zamknęła drzwi. Następnie wzięła się pod boki i… podeszła do ściany. Popatrzyła na obraz i… odwróciła głowę na ścianę przeciwległą z kolejnym malowidełem.
Podeszła.
Zapatrzyła się.
Powietrze z niej uleciało. Kobieta straciła rezon, zamyśliła się dotykając misternie rzeźbionej ramy. Nie tak to sobie wyobrażała Deewani, ale próżno walczyć z całą armią delikatnych panienek, czułych na wysublimowaną sztukę. Te obrazy były zbyt ładne; zbyt poetcykie i kolorowe, by przejść obok nich obojętnie i bez refleksji.
Kamala rozluźniła się i uśmiechnęła, zapominając by trzymać gardę. Chmurna Odwaga we frustracji piekliła się: “że to nie tak, że trzeba niewolnika zagonić do pracy, że jest smokiem i wszyscy mają się jej słuchać”. Łani wzrok skupiony był jednak na malowniczych krajobrazach, zachodzących słońcach, nasłonecznionych lasach i kwiecistych łąkach, pogrążając rozmarzoną obserwatorkę w niemej kontemplacji. Chłopczyca w końcu wypaliła swój gniew i zmęczona ucięła sobie drzemkę na polu walki, a Sundari czując w końcu spokój w duszy, podeszła do siedzącego w fotelu czarownika.
Nie wiedziała, że odpłynęła na dobrą godzinę, nie wspominając o tym, iż zapomniała już, że przed tym dała kochankowi ostro popalić. Usiadłszy mu na kolanach, przytuliła się do niego i pocałowała go w policzek.
- Możemy zakupić zwoje… ustawić tu punkt teleportacyjny i drugi gdzieś w mieście. Będziesz mogła się tu przenosić, by nacieszyć sztuką i wracać. Nie musimy sprzedawać obrazów od razu. I tak mamy dość funduszy, by przeżyć - zaproponował Jarvis uśmiechając się do dziewczyny, lecz ta pokręciła nosem.
- Nie mam serca trzymać ich w zamknięciu. Powinny być wystawione na spojrzenia. Do tego zostały stworzone. Dość już trwały w zapomnieniu - odparła czule, na powrót całując mężczyznę w policzek. - Zdejmiemy je i Starzec przeteleportuje nas do Pawiego Tarasu. Tam się nimi dobrze zajmą.
- Może mu to trochę zająć… teleportacja ma swoje ograniczenia wagowe. - Zamyślił się mag spoglądając na nie. - Zdejmowanie wymaga precyzji i finezji. Palców złodzieja. Zdejmę je razem z Sharimą.
Złotoskóra wpierw oniemiała ze zdziwienia, po czym odsunęła się wyraźnie urażona. Jak mógł kwestionować potęgę jej Staruszka? Tylko ona miała do tego prawo, była w końcu tawaif! No i dlaczego jej kochany ponownie chciał pracować z łotrzyczką a nie z nią? Dlaczego była “gorsza” w robieniu pułapek, a teraz w zdejmowaniu obrazów?!
- Jak… sobie życzysz - mruknęła posłuszna, przełykając gorzką pigułkę rozczarowania.
- Nie życzę. Tylko wiesz… ściąganie tych malowideł będzie ciężką robotą. I mozolną jeśli chcemy uniknąć uszkodzeń. Na pewno chcesz brać w niej udział? - zapytał z troską magik, powodując, że kurtyzana się na niego zamknęła. Przez chwilę walczyła o równomierny i spokojny oddech, wbijając smutne spojrzenie w podłogę. W końcu potrząsnęła charakterystycznie głową, godząc się z faktem, iż narzeczony nie uważał ją za dostatecznie dobrą poszukiwaczkę przygód. To prawda, że nie miała zbyt wiele doświadczenia, ale żeby ją, aż tak dyskredytować? Od tych myśli aż serce ją rozbolało (lub duma).
- Będzie tak jak zadecydujesz - odparła enigmatycznie, nie chcąc dalej brnąć w ten temat.
- Zadecydowałem. My z Sharimą będziemy ściągać, a ty będziesz pilnować żebyśmy nie nabroili i pomożesz przy co większych egzemplarzach… co ty na to? W końcu znasz się na sztuce w przeciwieństwie do mnie - mruknął polubownie Jarvis, ale nie uzyskał zbyt pozytywnego efektu. Tancerka mruknęła tylko - twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. - I zaczęła liczyć pęknięcia na płytach podłogowych.
- Wiesz dobrze, że twoje kaprysy są dla mnie ważne. I twoje życzenia i twoje myśli i twoje serduszko i cała ty… - szeptał w odpowiedzi czarownik mocno tuląc ją do siebie. Tancerka instynktownie przytuliła się do niego i z lekkim ociąganiem i westchnieniem pocałowała go w kącik ust.
- Jamun… będzie tak jak powiedziałeś… już… cichaj - odparła, gładząc go po policzku.
- Moja piękna… - mruknął przywołacz. Na tym jego słowa się skończyły. Ot przycisnął do siebie ukochaną i nie wypuszczał jej z objęć, tuląc do siebie i wpatrując się to w nią, to w obrazy. Dziewczyna w tym czasie oparła głowę na jego ramieniu i schowała twarz w jego szyi, cichutko przy tym nucąc.
- Toooo, który najbardziej ci się podoba - zapytał po długiej chwili milczenia.
- Hmm… ten - stwierdziła z łobuzerią w głosie i strzepnęła cylinder z głowy magika. Zaśmiała się zadowolona z psoty, po czym dodała. - Skraj lasu z drzewami o szarej i białej korze i prześwitującymi promieniami słońca przez jasno zielone listowie.
- Bardzo romantyczny… i musisz kochać naturę. Może jest w tobie ukryta druidka, co? - spytał żartobliwie kochanek.
- Moooże… - Zachichotała i nieco spoważniała. - Takie drzewa rosły przed domem rodzinnym Janusa, ich kora była gładka jak skóra, a listki drżały nawet przy najmniejszym powiewie szeleszcząc cicho szeptaną pieśń. Podobno te drzewa mają magiczną moc i jeśli się do nich przytulisz to cię uzdrowią.
- Istnieją takie drzewa leczące ciało i ducha. Ponoć w domenie Ishaerith jest taki gaj - szeptał mężczyzna tuląc kochankę do siebie. - Sen w jej gaju pozwala uzdrowić ciało i ducha. Co nie jest dziwne, gdyż Ishaerith jest boginią natury i uzdrawiania… oraz ziołolecznictwa.
- Może to te same drzewa? Może kilka nasionek spadło na nasz plan? Te do których się przytulałam nie okazały się specjalnie lecznicze, ale za to zamieszkane były przez młodą driadę, która dała mi się napić słodkiego soku, który podobno płynie w żyłach tamtych drzew - wspominała Chaaya.
- Nawet driadę oczarowałaś? Twój urok nie ma granic - mruknął zadziornie i zadrośnie przywoływacz.
- Ja… pomyliłam ją z drzewem, nie chce o tym mówić… jest mi z tego powodu bardzo głupio - przyznała ze wstydem.
- Nie przejmuj się tym. Pomyłki zdarzają się każdemu. Ile razy mi się… zdarzyły… - westchnął ze śmiechem przywoływacz, czym wzbudził u niej zainteresowanie.
- Na przykład jakie? Opowiedz mi o jednej.
- Coś mi mówi, że będę potem tego żałował, ale jak mogę odmówić tak pięknym oczom i usteczkom? - zapytał przywoływacz i zamyślił się.

- To było dawno dawno temu. Miałem już Gozreha, ale był mniej wygadany i mniej użyteczny, a ja byłem jeszcze podrostkiem... Byliśmy zwykłą bandą młodzików szukających skarbów na bagnach. Tylko, że zadufaną w sobie. - Zaczął opowiadać. - A ja miałem wtedy Czerwonego Dźgacza... ognistą, krótką włócznię. Skarb, który zdobyłem niedawno w boju i byłem z niego dumny. Miałem własną drużynę składającą się z takich samych dzieciaków jak ja i mapę… do leża potwora. Przygotowaliśmy się na wszystko, dozbroiliśmy jak się dało i ruszyliśmy do jaskini by pogonić stamtąd potwora. - Roztaczał coraz bardziej heroiczną wizję mężczyzna. - Jakiejś wampirycznej bestii, która tam mieszkała. Bestii... nie nieumarłego. Niestety oślepiony wizją triumfu nie zadbałem o sprawdzenie z czym właściwie mielibyśmy do czynienia. I to się zemściło. Bo gdy weszliśmy z pochodniami i płonącą magiczną bronią, ufni w zwycięstwo, to… zostaliśmy zaatakowani znienacka, przez nietoperze, lub raczej przez spanikowane liczne stado wampirycznych nietoperzy, które obudzone blaskiem i zdezorientowane hałasami latały na oślep i kąsały co popadnie... i gdzie popadnie. Jak dobrze pomacasz, to jeszcze chyba da się wyczuć ślady ich kłów na moim tyłku. - Jarvis westchnął głośno, kiedy Chaaya drżała powstrzymując się od śmiechu. - Nikt nie zginął, bo musieliśmy w pośpiechu rejterować z groty przepędzeni przez sforę latających gryzoni. Była to bardzo poniżająca porażka.
Tancerka nie wytrzymała i zaczęła cicho chichotać, całą scenę widząc oczami wyobraźni co tylko potęgowało jej rozbawienie. Magik na szczęście nie poczuł się w żaden sposób oceniany, a śmiech był tylko naturalną reakcją na zabawną historię.
- Zdejmuj spodnie! - Dziewczyna radośnie zawołała, klaszcząc w dłonie. - Muszęęę to zobaczyć!
- Nie zobaczysz… mam wrażenie, że tylko da się wyczuć palcami - odparł smętnie czarownik, zabierając się za zsuwanie spodni i bielizny. A gdy już zadek był odsłonięty, wypiął go i westchnął. - Winnaś mi swoją gołą pupę i nie myśl, że nie wykorzystam okazji do spłaty długu.
- Ja nie zobaczę? Oczywiście, że zobaczę, bo mam sokoli wzrok! - Przechwalała się Dholianka, biorąc go za biodra by ustawiać je pod różnymi kątami. - I ile cie tak pogryzło? Hihi… bolało cie? Bardziej niż zdruzgotana duma?
- Z dwa w tyłek... więcej w ramiona i plecy… parę spaliłem dźgaczem - rzekł na koniec przywoływacz, by zachować choć resztki honoru przy wypinaniu tyłka.
Kobieta z dokładnością kapłana o zapędach na szalonego chirurga, badała dwa, płaskie i wątłe pośladeczki, ale niczego fascynującego, czego jeszcze nie widziała, nie dostrzegła.
- Mmm… prawdziwe rany bojowe na twoje możliwości wojownika - stwierdziła sarkatycznie po czym ugryzła kochanka w sam środek lewego półdupka. - Hihihi.
- Mam bliznę pod żebrami… od sejmitara… - burknął czarownik, podczas gdy kąsająca go tawaif będąc nosem przy zadku, dostrzegła tak jakby dwa żłobienia? Jakby wyjątkowo anemiczny wampir pomylił szyję ukochanego z tyłkiem i nie zdołał się wgryźć. Zaaferowana odessała się z głośnym cmoknięciem i opuszkami zaczęła badać nikłe ślady, śmiejąc się przy tym głośno i nieco zbyt ochoczo.
- A niech mnie… gladiator z prawdziwego zdarzenia mi się trafił! - krzyknęła radośnie, dając mężczyźnie siarczystego klapsa.
- Hu hu hu… - zamruczała trzpiotliwie, widząc jak ten się chwieje. - Tylko mi tu nie padnij bohaterze.
- Czekaj, czekaj… wieczorem ja poszukam śladów na twoim ciele - groził jej kochanek, choć śmiesznie grzmiały te słowa, gdy wypinał posłusznie cztery litery.
- Jasne, jasne… - zbyła go nie przejęta bardka. - Możesz już założyć portki - stwierdziła łaskawie, kokosząc się w fotelu jak dumna kurka. - No chyba, że chcesz mnie postraszyć swoim mieczykiem - dodała uszczypliwie.
- A żebyś wiedziała… - odparł dumnie czarownik prezentując swój mieczyk niczym na defiladzie. - Bój się.
Umrao zdecydowanie się nie bała, wprost przeciwnie, zresztą tak jak reszta masek, przyzwyczajona była do takiego widoku.
- Och nie… o ja biedna… o bogowie… - Tancerka przyłożyła dłoń do czoła i teatralnie “omdlała” przechylając się przez poręcz fotela. Będąc głową do góry nogami, zaśmiała się jak psotliwy chochlik. - To kiedy wracamy do obozu?
- Powiedziałem pozostałym, że potrzebujesz czasu żeby ochłonąć, więc najpóźniej możemy wieczorem - wyjaśnił mężczyzna naciągając spodnie. - Nieźle nas obsztorcowałaś… i przerwałaś amory Axamandera. Chyba znów czeka go noc w namiocie z komarami.
Kamala poprawiła się w fotelu i zwiesiła głowę, wyglądając na skruszoną.
- Przepraszam… ja… - Inaczej sobie wyobrażałam poszukiwanie skarbów? Inaczej czyli jak? Tak jak w książkach dla dzieci? No przecież mu tego nie powie, bo zwątpi we wszystkie świętości. - Poniosło mnie.
- Nie masz za co. - Poczuła dłoń kochanka czochrającą jej czuprynę. - Traktowaliśmy tą wyprawę tu jako wiesz… bardziej wycieczkę i odpoczynek od ksiąg, niż prawdziwe poszukiwania skarbów. Powód tego jest taki, że szansa na znalezienie tu… czegokolwiek wartościowego jest mała. Skarby są ukryte w ruinach zamków, grobowcach… nie w szkołach. Cudem była ta złota zbroja. Pozostałość po raczej innym awanturniku niż miejscowy skarb.
- Aćha… no tak… to szkoła. - Chaaya starała się nie wyglądać na zaskoczoną jak i zakłopotaną tym “odkryciem”. Z założenia uznawała każdą ruinę za potencjalną skrytkę wszystkiego co bohaterskie i epickie, plus zbyt mocno się podnieciła podczas wczorajszej walki z grzybem, pokazując jak niedoświadczoną była w tego typu eskapadach.
- Nie przejmuj się. Jesteś jak morze Kamalo. W jednej chwili łagodne i spokojne, w drugiej burzliwe i nieokełznane… ale piękne w każdej postaci. - Jarvis kucnął i ujął dłonie kochanki w swoje. - Jesteś wyjątkowa.
- Zawstydzasz mnieee. - Sundari miauknęła w obronie. Nikt nigdy nie był dla niej tak wyrozumiały, więc teraz zaczynała odczuwać niewygodną panikę i potrzebę skarcenia się. - Jesteś zbyt dobry, zbyt dobry!
- Oczywiście że zawstydzam... to moja zemsta za goły tyłek. Zaduszę cię czułością - odparł magik z drapieżnym uśmiechem pozwalając obojgu uciec w kpiny i docinki. Kurtyzana pokraśniała na buzi, gdy zdała sobie sprawę, że wpadła w jego pułapkę.
- P-Podły! - pisnęła unosząc się honorem, lecz w jej oczach dostrzec można było coś na kształt ulgi.
Scisnąwszy trzymające ją dłonie, pocałowała narzeczonego w usta.
- Dziękuję, że ze mną wytrzymujesz.
- A ty ze mną - odparł jej wybranek cmokając jej usta delikatnie i czule. - I z moją żarłocznością.

Kochankowie resztę dnia spędzili na czułostkach, przekomarzankach i podziwianiu sztuki przez duże SZ. Bardka była o wiele spokojniejsza w obecności pięknych obrazów, niż podczas szukania skarbów po zarośniętych kątach ruin.
Późny wieczór i noc przebyli zaś nad księgami, przy czym tawaif ponownie nie miała szczęścia i trafiły się jej teksty o tematyce… funeralnej. Pewnie dlatego nie miała zbytnio ochoty na baraszkowanie w namiocie, lecz czarownik się nie zrażał i ostatecznie wymasował pulchne pośladki tancerki, by później na nich zasnąć.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 29-05-2020, 20:21   #294
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Następnego dnia Kamalasundari odmówiła wzięcia udziału w przeczesywaniu dawnej szkoły magii i bez tłumaczenia zamknęła się między regałami biblioteki, dopiero po południu łaskawie zgodziła się nadzorować prace dwóch “niewolników”, którzy mieli zdjąć obrazy ze ścian.
Co prawda Jarvis doskonale wiedział z jakiego środowiska pochodziła jego połowica, acz Sharima nie miała już takiego szczęścia i dość szybko się przekonała, że w tym słodkim i niewinnym ciałku o twarzyczce anioła, zamieszkiwało wiekuiste zło i stado gorgon, które tylko czekały by utoczyć jadu. Trzeba było uważać nie tylko na delikatne płótno i starą, misterną ramę, ale także na skorpiona, który czerpał sadystyczną przyjemność z kąsania.
A trzeba było przyznać, że obrywało się za wszystko. Za palce na farbie, za odprysk na ramie, za pęknięcie, które było od wieków, lecz dopiero teraz zostało zauważone. I nie, nie tak się zdejmuje obrazy, i nie, nie używa się do tego sztyletów i wytrychów, i nie, nikogo nie obchodzi, że to ciężka i nieporęczna robota… DLACZEGO TEN OBRAZ LEŻY KRZYWO?! DLACZEGO RÓG RAMY OPIERA SIĘ O PŁÓTNO DRUGIEGO OBRAZU?! Przecież to może zniszczyć obraz! Odniekształcić sploty materiału, skruszyć zaschniętą warstwę farby! Albo… o bogowie brońcie… może zedrzeć tkaninę z delikatnego stelażu, lub naderwać wiązania i sprawić, że obraz zatraci swoją sprężystość i gładkość!
Za wolno! Za szybko! Niechlujnie! Nieostrożnie! Za odważnie! DELIKATNIE do cholery bo ktoś tu kogoś pozabija! Każdy pieniądz się liczy i nie ważne, że kogoś tu plecy bolą, że głowa pęka od ciągłego słuchania narzekania, lub wyskakują komuś pęcherze na dłoniach. Sztukę trzeba szanować i hołubić, ot co! A jeśli się ktoś z tym nie zgadza to zaraz dostanie batem przez plecy - tylko, że Dholianka nie miała przy sobie bata… ale miała język i robiła z niego użytek i to potrójny.

Po wykonanej robocie łotrzyca po prostu rozpłynęła się w powietrzu i już nie wróciła, zostawiając milczącego i będącego na granicy sił Jarvisa na pastwę wściekłej kobry, która nie omieszkała skomentować niechlujstwa tutejszych robotników płci żeńskiej. Następnie jak gdyby nigdy nic, objęła rękoma zebrane ramy. Zagoniła czarownika by ją przytulił, co zrobił dość niechętnie i z pewnością zbyt silnie, jakby ledwo co powstrzymywał się przed jej uduszeniem i Starzec oboje przeteleportował do jednego z pomieszczeń w Pawim Tarasie.

Na miejscu okazało się, że nie wszystkie płótna zostały przeniesione, więc tancerka wróciła się po brakujące sztuki i po kilku minutach była z powrotem. Magik do tego czasu zdążył się już ugotować, bo choć w La Rasquelle był już wieczór to na pustyni okazało się południe. Następnie Chaaya zostawiła zipiącego kochanka samego, by poszukać kogoś z rodziny. Przywoływacz przeznaczył ten czas na odpoczynek i medytację - przy czym medytacja miała zapobiec zniszczeniu przeklętych malowideł za które oberwało mu się za wsze czasy. Mniej więcej gdzieś… na początku odzyskiwania spokoju ducha, do pokoju wpadł tuzin mężczyzn oraz cała armia… Chaayopodobnych. Krzyk i rwetes podekscytowanych “rozmów” lub kłótni (ciężko było określić), mieszał się z brzdękiem setek jeśli nie tysięcy dzwoneczków na kostkach kobiet, dzwonieniem złotych blaszek wyszywanych na pasach i stanikach ich strojów, stukaniem bransolet na nadgarstkach jak i szumem łańcuszków, paciorków, kolczyków i innych ozdób, które pokrywały co najmniej 90% ich ciała.
Szczęście w nieszczęściu, że nikt nie zwracał uwagi na jedynego bladolicego i jakiegoś takiego wymizerniałego jegomościa jak Jarvis, toteż przynajmniej mógł… no właśnie… co on mógł w tej sytuacji?
Schować się w cieniu kolumny i obserwować ten cały zgiełk wywołany przez otulone zwiewnymi tkaninami i obwieszone ozdobami kolorowe ptaki. Było ich zbyt dużo, a nie znający dokładnie miejscowych zasad magik obawiał się, że którąś by złamał. Jedynie co go pocieszało, to wizja Axamandera rzuconego im na “pożarcie”. Biedak nie wiedziałby w co się pakuje.

Po jakimś kwadransie wzajemnych przekrzykiwań, śmiechów, pląsów oraz tak żywej gestykulacji, że miało się wrażenie ich jest się świadkiem pijackiej burdy w nadmorskim barze, w progu sali pojawiła się ona.
Królowa zimy.
Laboni.
Na jej widok wszyscy momentalnie umilkli i rozeszli się na boki, posłusznie schylając przed nią głowy. Jej wnuczka w towarzystwie ulubionego strażnika pojawiła się tuż zaraz i na widok tylu ludzi po prostu zdębiała.
~ Jarvisie? ~ spytała przerażona wparowując przez drzwi i łapiąc za warkocz jedną z sióstr, wywlekła ją na korytarz, krzycząc przy tym jak szalona. W obronie wywlekanej zaraz odezwały się inne panny, a do tych głosów dołączyły wiwaty mężczyzn, którzy chyba… zagrzewali do bitki. W pokoju ponownie zrobiło się głośno, a fala ciał wypłynęła za drzwi, by przenieść całą scenę do ogrodu, zostawiając zdegustowaną matronę samą z obrazami.
~ Jestem za kolumną ~ przekazał jej telepatycznie przywoływacz, starając się wtopić w tło. Był więcej niż pewien, że babka go zauważyła, ale najwyraźniej nie miała zamiaru się do niego odzywać, co go zadowalało. Nie miał ochoty, ani potrzeby by z nią się rozmówić.

Przez otwarte drzwi wpadało gromie “waaaah” lub “ ayaaaah” w zależności od tego która z dam jaki atak przepuściła. Do krzyków dołączyły także pawie “paaau!!” kiedy spłoszone i rozzłoszczone ptaki zaczynały rugać zakłócającą ich spokój gawiedź.
Farhad stał w progu i grzecznie reportował to co się działo. Czarownik nie rozumiał sensu zdań, ale wyłapywał co i rusz dziwnie brzmiące “Ćhayah”, które nasuwało mu imię ukochanej.
Stara tawaif milczała jak zaklęta, przyglądając się obrazom. Kiedy już wszystkie oceniła, rozkazała coś strażnikowi, który posłusznie udał się rozgonić towarzystwo i po kilku minutach wrócił z bardką. Oboje weszli do sali, której drzwi zamknął wojownik. Kamala momentalnie odszukała narzeczonego, wyciągając go zza filaru. Nikt w pomieszczeniu nie wydawał się być zaskoczony jego widokiem.
~ Przepraszam cię… jak tylko usłyszeli, że przyniosłam elfie obrazy to zlecieli się jak sępy na żer…
~ Na szczęście nikt nie zginął. Acz rzeczywiście się kotłowało ~ odparł przywoływacz. A następnie zapytał. ~ I jak poszło?
~ Jeszcze nie wiem… zobaczymy.
Dziewczyna obejrzała się na babcię, która ze stoicyzmem wpatrywała się w krajobraz z brzozami - obrazem, który najbardziej podobał się Sundari. Nie zdążyła się jednak odezwać, bo Laboni od razu przepuściła kupiecki atak, rozpoczynając targowanie się…

Sytuacja była dość dziwna. Siedzieli sobie we trójkę, każdy na własnym dywanie, z własną poduszką i własnym zestawem herbacianym. Farhad stał pod drzwiami i udawał, że go nie było. Obie tawaif ciągle przerzucały się jakimiś zdaniami i gestami, które dla nienawykłego obserwatora wydawały się niepokojące i groźne. Kochanka magika twierdziła jednak, że rozmowa idzie pożądanym torem i nie trzeba się niczym martwić. Tradycji musi stać się zadość, a kiedy to nastąpi, będą mogli wrócić do domu. Kiedy właściwie? Ciężko było ocenić… może za godzinę, a może jutro?

Tymczasem do komnaty weszło dwóch niewolników. Obaj byli mężczyznami, obaj rasy białej i obaj jakoś dziwnym trafem byli wysocy i szczupli zupełnie jak przywoływacz. Jeden z nich był młodszy od czarownika, drugi chylił się ku końcowi żywota. Smoczych Jeźdźców poproszono, by się obmyli nad specjalnie przygotowaną misą trzymaną przez starszego ze sług, gdy tymczasem młody ostrożnie lał wodę z metrowego dzbana z cyny. Chaaya nie musiała kochankowi tłumaczyć co ma robić, ponieważ to Laboni, a później ona zostały wpierw obsłużone i Jarvis domyślił się, że myli ręce przed posiłkiem. Po tym obrządku ta sama para sług nakryła do “stołu”, którym był specjalnie przyniesiony dywan.

[media]https://i.pinimg.com/564x/f3/68/0b/f3680b61689473a74451623d4e27d2a3.jpg [/media]

ALE jaki dywan! Magik w swoim życiu widział wiele, co prawda nie był znawcą dywanów czy innych sztuk zdobienniczych, ale zdążył się napatrzeć na tkackie wyroby by móc ocenić, że miał teraz do czynienia z arcydziełem - być może nawet magicznym. Od samego przyglądania się wzrok płatał mu figle i miał wrażenie, jakby misterne sploty falowały i wibrowały w hipnotycznym tańcu miękkich włókien.
Sam posiłek wydawał się być przy tym… ubogi, bowiem składał się z płaskich i okrągłych chlebków zapiekanych z jakimś sosem, przyprawami lub suszonymi pomidorami. Dookoła rozstawiono miseczki z różnego rodzajami past z ciecierzycy, oraz dodatkami w postaci wielkich jak daktyle czarnych oliwek, świeżych fig, suszonych daktyli, zielonych orzechów, rodzynek i pestek łuskanego granatu.
Jako deser zaserwowano pączki, które pączkami się nie okazały. Były to kulki ulepione z mielonych pistacji, migdałów i mąki z grochu, nadziewane wilgotnymi wiórkami kokosowymi. Całość polana była roztopionym i klarowanym masłem z bawolego mleka oraz słodką wodą różaną.

Podczas posilania się i dalszego targowania, młoda tancerka zaczynała nieco gasnąć, za to starsza nad wyraz się rozgadała. Nie trzeba było być poliglotą, by pojąć, że babka szydziła z wnuczki. Co prawda dziewczyna nie dawała się sprowokować i dzielnie znosiła urągania, ale coraz chętniej sięgała po jedzenie, którym wręcz się opychała dla znieczulenia.
Coś ciężkiego zawisło w powietrzu, jakaś niewypowiedziana groźba. Przywoływacz zobaczył, że Farhad dość nerwowo przyglądał się Chaai, która coraz bardziej wyglądała na rozjuszoną mangustę. Wkrótce zabrakło jedzenia i słów. Rozmowa przeniosła się na same gesty. Było dużo dziwnych spojrzeń i przewracania oczami. Jakieś machnięcia rąk, specyficzne i skomplikowane, obliczone co do milimetra, ułożenia dłoni. Głośne cmoknięcia, pomruki i westchnienia.
Strażnik starał się nie patrzeć, nie oddychać i nie istnieć w tym czasie i przestrzeni. Ferragus z racji pobytu w ciele bardki, wprawdzie rozumiał o co się rozchodziło, ale nie pojmował powagi sytuacji. Bo choć można się było wziąć za łby, choćby z takiego prostego powodu jak no nie wiem - zdrada, tak chęć destrukcji i mordu z powodu stwierdzenia, że jest się… chudą jak węgorz, było dla niego niepojęte. Kamala była jednak święcie oburzona, obrażona i nie wiadomo co jeszcze. Laboni zdawała się czerpać z tego radość. A Starzec pogardę… bo w końcu żadna z nich nie mogła równać się pięknu i majestatowi czerwonego smoka. Po prawdzie, mało co mogło…
Kobiety jeszcze chwilę na siebie spoglądały i stroiły dziwne miny, aż w końcu Sundari zbyła babkę lekceważącym ruchem. Raz. Drugi. I trzeci.
W ten oto sposób pertraktacje dobiegły końca, a matrona uśmiechnęła się z wyższością i zadowoleniem.

Chaaya wstała bez słowa i skrzyżowwszy ręce na piersi ostentacyjnie spojrzała się w ścianę.
~ Wstań ~ rozkazała chmurnie narzeczonemu. ~ Raszpla wychodzi.
~ I jak poszło? ~ spytał czarownik wstając i powtarzając gesty kochanki, tym sposobem sprawił, że matrona zaśmiała się dźwięcznie, po raz pierwszy i ostatni racząc go spojrzeniem, bowiem gdy zebrała się z ziemi ruszyła wprost do wyjścia. Kiedy wychodziła odezwała się we wspólnym, kierując słowa do strażnika: “pilnuj go”, po czym z cichym brzęczeniem ozdób oddaliła się.
~ Kupiła od nas wszystkie rzeczy, ale nie zapłaci od razu całej ceny, oraz nie zapłaci tym czym chciałam by zapłaciła ~ fuknęła obrażona złotoskóra, gromiąc spojrzeniem Farhada. Na kimś trzeba było wyładować frustrację, a kto się do tego lepiej nadawał jeśli nie służący?
~ A w czym zapłaci? I ile? ~ zapytał Jarvis pozwalając kochance mordować biedaka… wzrokiem. Ów biedak uśmiechnął się szelmowsko, błyskając jasnym uzębieniem, jakby wyzywał tancerkę na pojedynek. Kobieta aż się zatrzęsła i zaczęła szukać poręcznej broni. Na pierwszy ogień poszły filiżanki do herbaty.
~ Złotem! Kamieniami i jakimiś dziadowskimi wyrobami. Nie chcę rubinów! ~ Wściekła się rzucając srebrnym naczyniem w strażnika, który odchylił głowę unikając ciosu.
- Nie chcę opali i nie chcę diamentów! SZAFIRÓW TEŻ NIE! - Kolejne dwa kubki pofrunęły w mężczyznę, ale oba chybiły.
Tancerka spojrzała na czarownika dysząc jak mordercza myszka. - Na huk nam dywany w La Rasquelle?! Tam wszystko zgnije! Wy biali nie potraficie się z nimi obchodzić! Nie dbacie o nie!
- No i dywany musielibyśmy sprzedać. Po niższej cenie - westchnął czarownik drapiąc się po karku. - Byle kupiec zorientuje się, że nie mamy znajomości rynku w mieście i będzie próbował nas oszwabić. Dywany nie wchodzą w grę. Ich gabaryty są zawadą.
- Nie pomagasz - syknęła bardka, łapiąc za ogromny dzban z cyny. “Zamachnęła” się, ale tylko w przenośni bo ciężar przedmiotu nie pozwolił jej unieść go wyżej niż na trzydzieści centymetrów. Zmachana odstawiła go więc na ziemię i się o niego oparła, przeszywając ukochanego spojrzeniem namiętnym od gniewu.
- Będzie też jedwab i muślin, w belach i różnych barwach, biżuteria, zastawa stołowa, samowar do czaju, oraz trochę tutejszych tych… no… - Pstryknęła palcami szukając słowa. - Komponentów i trucizn.
- Nie jesteśmy kupcami. Nie mamy składu, by to wszystko pomieścić ni sklepu by to sprzedawać - westchnął ciężko przywoływacz z ponurym spojrzeniem. - To nie zapłata, to kotwica.
- Jeszcze słowo a cię zniszczę - zagroziła kurtyzana, po czym kopnęła w pufę z kolorowej skóry. - To już nie mój problem. Nie nasz! Niech się ten rogaty nierób tym zajmie, obiecałam mu, że to spienięże co właśnie uczyniłam. Wiesz ile te obrazy są warte?! DUŻO! Przynajmniej dla ciebie… dla was. Powinien całować mnie po stopach, że to zrobiłam.
- Z pewnością, gdy nadejdzie wieczór - odparł żartobliwie czarownik i zamyślił pocierając podbródek. Widać nie podobało mu się to co Chaaya mówiła. Wszak wiadomo, że pośrednikom też się płaci, za pośredniczenie. Dziewczyna syknęła jak wąż.
- Ten nędzny pędrak nie tknie moich stóp! - wypluła oschle, ale widać było, że pierwsza fala wściekłości powoli opadała, dużym tego czynnikiem mógł być upał, który skutecznie osłabiał wolę do jakiejkolwiek egzystencji.
- Zobaczymy, jak to będzie… może Miedzianogłowy nam pomoże?
- Może… - Jarvis potwierdził jej nadzieje, choć bez przekonania w głosie.

W pokoju zapanowała lepka od przygnębienia cisza. Minuty powoli upływały, przyprawiając jedynie o duszności, które potęgowały niepewność.
Po jakimś czasie, nie wiadomo dokładnie ile, do pokoju weszła nieznana dotychczas dama, choć jej rysy były podobne do rysów Laboni i wręcz łudząco podobne do Kamali.
~ Wstań ~ poleciła bardka, sama zbierając się z miejsca w którym przyklapła. ~ To moja matka.
Za nią weszło sześciu mężczyzn, po jednej parze dźwigający skrzynie. Skrzyń zaś było trzy. Każda pięknie zdobiona i wykonana różnym stylem. Jako pierwszą wniesiono skrzynię z aromatycznego drewna, koloru czerwonego wina. Wieko rzeźbione było w ryt przedstawiający karawanę zaprzągniętą w słonie przedzierające się przez egzotyczną dżunglę. Oczy zwierząt zdobiły zaś pomarańczowe rubiny. Druga skrzynia zrobiona była z drewna… lub kamienia… albo kości, ciężko było ocenić. Powierzchnia była wypolerowana na połysk, a kolor oscylował w odcieniach kremowej szarości. Okucia wybite były ze złota, również o motywie roślinno zwierzęcym, choć czarownik nigdy nie widział takich istot. Zwierzęta przypominały skrzyżowanie nosorożca, ale bez rogu, i słonia, ale z krótką trąbą, która wyglądała bardziej jak zad z tłustym ogonem, niźli nos. Trzecia paka wyglądała najmniej okazale, za to zrobiona była z pięknego czarnego jak noc hebanu, a pokrywę ozdobiła masa perłowa z której ktoś ułożył erotyczną mozaikę.
- Pierwsza połowa zapłaty, tak jak zostało ustalone - ozwała się nieznajoma, o czystym i śpiewnym tonie głosu, który był tak słodki, czuły i namiętny, że aż słuchacza przechodził dreszcz.

Jarvis skinął z uśmiechem głową ku kobiecie. Po czym podszedł podziwiać skrzynie i ich piękno. Jak i ocenić ich ciężar. Potem zaś zerknął, by przyjrzeć się zawartości. Czerwona skrzynia była lekka, jakby pusta w środku. Po jej otwarciu okazało się, że na dnie leżały cztery księgi, a na ich wierzchu ułożone były woreczki z różnymi komponentami, które siłą rzeczy było ciężko zdobyć w jego rodzinnym mieście. Stał tam również zabezpieczony stelaż z 25 fiolkami, dokładnie opisanymi. Jak się okazało, pięć z nich to były rzadkie trucizny, kolejne pięć to ich bardzo rzadkie antidota, a reszta była wypełniona alchemicznymi perełkami… chyba, bo czarownik na alchemii się nie znał.
Biała skrzynia była nieco cięższa. W środku leżały zwoje delikatnych materiałów w trzech różnych odcieniach i trzech różnych rodzajach splotów, była także srebrna zastawa stołowa w której skład wchodziła taca, sześć talerzy, trzy miski, sześć noży, trzy sosjerki, dwie salaterki, sześć kielichów na długiej nóżce, oraz sześć tyci, tyci filiżaneczek, jakby zrobionych specjalnie dla… dzieci? Tylko po co?
Czarna paka była najcięższa, a gdy została otworzona oczom ukazało się morze złota. Były tam złote monety, złote figurki, złote wazony, złote świeczniki, złota biżuteria, złote widelce, złote ramki, złote spodeczki, nawet złote trzewiki, złota pochwa na miecz, złota (jakby tarcza), a do to wszystko przysypane było drogocennymi kamieniami: gdzie przeważały diamenty, rubiny, szafiry i opale - w tejże kolejności.
Mężczyzna ocenił zawartość i zamyślił się przyglądając całości. Robiła ona wrażenie. Ten fakt był bezsporny. Niemniej przywoływacz rozumiał gniew kochanki. To… nie było to czego oczekiwał po sprzedaży. Ile z tego da się upchnąć w La Rasquelle zanim miejscowy rynek ulegnie przesytowi? Gdzie to wszystko trzymać? Kolejne pytania mu się nasuwały, jedno po drugim.

Tymczasem tawaif wdała się w rozmowę z matką. Kobieta chciała wiedzieć jak długo córka zostanie i wyraźnie posmutniała, gdy Kamala powiedziała, że właściwie to w ogóle, bo już się zbierają, mama siłą rzeczy pożegnała się z obojgiem, pochylając się przed parą z niewymuszonym szacunkiem i skromnością, dalece odbiegającą od oziębłości babki i… jak się okazało także i Sundari, która najwyraźniej nie bardzo szanowała swoją rodzicielkę.
Kurtyzana wyszła w obstawie sześciu strażników, siedmiu w zasadzie, bo Farhad również się oddalił.
- Moglibyśmy chwilę tu zostać jeśli chcesz - wtrącił cicho czarownik obserwując reakcję Chaai, acz Starzec miał inne zdanie. ~ Im dłużej tu jesteśmy tym bardziej narażamy to państewko.
- Nie możemy. Smok ma rację… - odparła niby obojętna i niewzruszona. - Im dłużej tu jestem tym nemesis Starca ostrzy sobie na nas pazury, a poza tym… jestem zmęczona.
- Dobrze. - Przywoływacz zaś oceniał wagę tych dóbr. - A poradzi sobie z przeniesieniem ich? Bo my z pewnością będziemy mieli problem z przewiezieniem ich do miasta. Niektóre są bardzo ciężkie. A tratwy wynajmowane przez nas nie są przeznaczone na takie ciężary.
- Nie wracamy do biblioteki - wyjaśniła Dholianka, biorąc w dłonie twarz rozmówcy. - Wracamy do domu - dodała z uśmiechem. - Do naszego ciasnego, małego pokoju.
Widać było, że wypowiadane słowa sprawiały jej ogromną radość i przyjemność, zwłaszcza “nasz dom”.
- No teraz z pewnością będzie ciasny - ocenił Jarvis, a smok… z trudem, o czym co prawda nie raczył poinformować, przeniósł ich i towary. Czego jednak nie zdradził smok, powiedział jednej z masek mały “robaczek”.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 31-05-2020, 19:42   #295
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
W pokoju pachniało wilgocią, która wdarła się do nieużywanej od kilku dni pościeli. Zapach jednak nie był uciążliwy i wnet uleciał przez otwarte okno.
Chaaya nie kryła podekscytowania z powrotu do miasta. Najwyraźniej wyprawa do ruin dała jej mocno w kość.
- Chcesz wziąć kąpiel? - spytała rozdziewając się do samych majtek i rzucając się w pielesze.
- Z chęcią, ale nie utrzymam rączek przy sobie jeśli będzie ona wspólna - odparł przywoływacz wodząc wzrokiem za ciałem kochanki i lawirując wśród kufrów ruszył ku wannie by ją przygotować.
- Wybieram miejsce na górze! - zawołała ze śmiechem dziewczyna, pozostawiając ciasny i niewygodny “dół” narzeczonemu. Chwilę milczała w roztargieniu, by w końcu rzec ze smutkiem.
- Nveryiotha nadal nie ma…
- To smok i jest z doświadczoną łowczynią. Nic mu nie grozi - odpowiedział czarownik pocieszając ją. - Tylko nie narzekaj jeśli na coś się nabijesz.
Zrzucił ubranie i goły wskoczył do wanny. - A i może się we mnie wampir od tych nietoperzy obudzić i ukąszę cię w szyję.

Kurtyzana zaśmiała się cicho, jeszcze chwilę kitrasząc się na kołdrze, w końcu podeszła do wanny i zsunęła bieliznę, ale nie weszła od razu do wody.
- Mogę umyć ci włosy? - spytała z troską.
- Jeśli masz ochotę? I uważasz, że są aż tak brudne - odparł ciepło jej towarzysz, jedynie czule wodząc opuszkami po jej biodrach. - Wyglądałaś strasznie i kusząco, gdy się wściekałaś na Laboni. Jak żywe wcielenie ognia.
- Bo jest ode mnie we wszystkim lepsza - poskarżyła się tancerka, klękając za plecami kąpiącego się i zajęła się zbieraniem mu włosów do tyłu. Była przy tym bardzo skupiona i zrazu bezlitosna dla każdego niesfornego kosmyka, którego wilgotnym palcem przeczesywała na właściwe miejsce.
Kiedy już całość była dokładnie zaczesana, Chaaya zaczęła obmywać włosy wodą z myjki, przy czym uważnie pilnowała by żaden strumyczek nie spłynął Jarvisowi po twarzy lub co gorsza wpadł do oka. Dotyk jej dłoni był rozluźniający, zwłaszcza gdy zabrała się za spienianie mydła i dokładny masaż skalpu. Przywoływacz czuł się trochę jak w sennym raju, odkrywając, że nawet tak prozaiczna czynność, może być przyjemna w swojej prostocie. Żadnego drapania i ostrego pocierania, żadnego ciągnięcia za splątane kołtuny, piana nie spływała do oczu, uszu i nosa, bez pośpiechu i zniecierpliwienia, byle szybciej się wyrobić… całkowicie nowy i inny wymiar mycia głowy.
- Nieprawda… nie okiełznała smoka - odparł zadziornie Jarvis, nadal wodząc palcami po biodrach i pośladkach kochanki, jakby sam szukał śladów ukąszeń po nietoperzu. - Nie uratowała pustyni przed piekielnymi zastępami. Nie knuła z Miedzianym Smokiem o którym niewielu ma przywilej wiedzieć.
W tym czasie Dholianka spłukała mydliny, starannie pilnując by choćby kropla nie spłynęła mu po twarzy. Następnie osuszyła mu włosy zwojem tkaniny i rozgrzała w dłoniach kilka kropel olejku.
- Żadnego smoka nie okiełznałam - sprostowała wypowiedź, zdecydowanie umniejszając swoim osiągnięciom. - I nie uratowałam pustyni, bo wroga armia nadal tam jest, a miedziany… cóż… ja mam miedzianego a ona ma co tylko zechce.

Kiedy natarła jego włosy olejem, wytarła mężczyźnie twarz i szyję za pomocą wilgotnej myjki, by na koniec pocałować go w czoło.
- Dałaś szansę swoim… to już równa się ratunkowi. I masz smoka na skinienie swojego paluszka… w serduszku. - Jarvis cmoknął ją pomiędzy obojczyki. - Plecki ci umyć?
- Poproszę. - Bardka przysiadła na krawędzi wanny i zgarnęła włosy na bok.
Magik z pietyzmem i precyzją zaczął namydlać, wpierw dłonie, a potem plecy ukochanej. Od czasu do czasu muskał jej skórę mówiąc.
- O tu cię ugryzłem… o tu ukąsiłem… wampir chyba ze mnie.
- Jeśli ty jesteś wampirem to ja wilkołakiem. - Zaśmiała się Chaaya. - Już przestałam liczyć gdzie i ile razy cię podrapałam.
- Smokołakiem raczej… - Cmoknął czule pojedynczą łuskę na pośladku tawaif. - …uroczym niezwykle.

Spłoszona bardka zaczęła oglądać się za siebie. Raz z prawej, raz z lewej. Wstała, zadarła nogę i próbowała zajrzeć pod siebie, później złapała się za pośladki i zaczęła kręcić się wokół, chcąc dostrzec skazę na swoim idealnym ciele.
~ Zabiję cię ty stara pijawkooo!!! Rujnujesz moją reputację! ~ zawołała zawistnie do gadziego przekleństwa, ukrytego w jej duszy.
~ Pfff… dodaję ci wyjątkowości i piękna… Nie ma nic piękniejszego niż smocze łuski. ~ Starzec miał na ten temat inne zdanie. A Jarvis odruchowo pochwycił kurtyzanę w pasie, co by w panice nie wpadła na niego do wanny.
- Powiedz mu żeby sobie poszedł i dał mi już spokój - zamiauczała złotoskóra, oddychając w cichej frustracji, instynktownie przytulając się do narzeczonego. - Już więcej zniewag w tym dniu nie wytrzymam.
- Śliczna… słodka… wyjątkowa… zniewalająca… ucieleśnienie gorących snów… zwinna sarenka… - Mężczyzna przytulił się i szeptał do ucha kochanki kolejne komplementy. Niczym oddany wyznawca czczący swoja boginię.
Jego wysiłki zostały przyjęte z łaskawą spolegliwością i dość słabym wahaniem.
- Powiedz, że nie jestem za... za… - mruczała gniewnie, nie potrafiąc wydusić siebie ohydnego oszczerstwa i zniewagi czym była niedowaga.
- Nie jesteś za chuda… te dwa skarby są wręcz stworzone do pieszczenia. - Przywoływacz pochwycił krągłe piersi tawaif. - A twoja pupa… mogłaby być wzorem dla wizerunków bogini pożądania i lubieżności.

Kamala przyglądała mu się z zachowawczością, aż w końcu odetchnęła i uśmiechnęła się. Złapała czarownika za rękę i pociągnęła w kierunku łóżka. Jego pobożne modły zostały wysłuchane.
- Kamalo… - mruknął jej kochanek wodząc po niej wzrokiem. - … jesteś wcieleniem pokusy, ale najpierw muszę cię chociaż wytrzeć z mydła. - Ale ona nie słuchała, chciała się kochać tu i teraz a nie za chwilę. Była na tyle uparta, że zaparła się nogami i próbowała wyciągnąć czarownika siłą.
I jej siła zatriumfowała… bo jakże mogło być inaczej? Wszak jej gibkie ciało hipnotyzowało każdego a już z pewnością ukochanego, a jej pupa była jak fujarka fakira dla jego węża. Więc szybko oboje znaleźli się na łóżku i zaczęła się gorączkowa walka o dominację, bo i Sundari i magik chcieli być na górze. Dziewczyna była jednak śliska i z łatwością się wymykała, drażniąc się i podjudzając ich wspólną pożądliwość. W pokoju zrobiło się gorąco i duszno, że nawet otwarte okna nie były w stanie wywietrzyć erotycznego napięcia. W końcu ciała kochanków połączyły się ze sobą, gdy oboje leżeli na boku, nadal się przepychając kto kogo zdobędzie.
Topór wojenny został na pewien czas zakopany, lecz chuć nie dała o sobie tak szybko zapomnieć i wkrótce Chaaya górowała nad partnerem ujeżdżając go tak jak chciała. Przegrana, nie ważne jak przyjemna, nie była jednak opcją i czarownik wykorzystał chwilę, kiedy jego połowica była bliska szczytu, przerzucając ją na bok i nakrywając ją całym sobą. Teraz to on ją zdobywał tak jak chciał, doprowadzając ją do dwóch orgazmów, zanim sam nie doszedł w jej objęciach. Pierwszy głód został zaspokojony.

Po wszystkim Jarvis przytulił do siebie bardkę mrucząc cicho. - Jeszcze musimy wrócić na bagna. Po smoczka chociażby.
- Ale… jak to? Nieee… zostańmy już w domu. - Ta jęknęła z niechęcią, odczuwając jakąś urazę do tej wyprawy.
- A co z biedną pyraustą? Tylko wpadniemy… i wypadniemy - mruczał czułym tonem przywoływacz wprost do jej ucha. - Wyjaśnimy Axowi… ja wyjaśnię, a ty uratujesz smoczka.
- A może ja wyjaśnię Axowi? - zaproponowała tancerka ciężkim od namiętności głosem. - A ty uratujesz smoczka? - Nawet teraz nie mogła przepuścić okazji, by się z nim podroczyć.
- Smoczek ma strasznie poważne podejście do obowiązków. Mam wrażenie, że nie da mi się wziąć, uznając, że próbuję ukraść to co pilnuje. - Zaśmiał się magik.
- Słaba to wymówka czarusiu - odparła kobieta, biorąc w usta dolną wargę rozmówcy.
- Ale zawsze jakaś - bronił się po tym pocałunku i odwdzięczył się podobną pieszczotą.
Chaaya otarła się zmysłowo o jego ciało, dając znak, że nabierała ochoty na więcej zabaw. - Nie przekonuje mnie… jestem pewna, że gdybyś powiedział smoczkowi… że taki mój rozkaz to na pewno by usłuchał. Zresztą został podarowany nam obojgu, a nie tylko mi? Ja - westchnęła cicho, owiewając ucho słuchacza ciepłym podmuchem. - Ja porozmawiam z diablęciem. Mam wprawny języczek, szybciej się dogadamy.
- Z pewnością… - sapnął rozpalonym głosem czarownik i sięgnął dłonią ku krągłości piersi, którą wszak przysięgał wielbić kilka chwil wcześniej. - ...ale ja mam… przeszywające argumenta.
- Lecz czy aby twarde… i nie zbite? - Kurtyzana przesunęła dłonią po boku kochanka, by złapać go za przyrodzenie. Przez cały czas patrzyła mu wyzywająco w oczy, przygryzając usta w kokieterii.
- Bardzo twarde i bardzo... wytrzymałe - wymruczał czarownik odpłacając się podobnym spojrzeniem i namiętną pieszczotą… piersi kochanki.

Kamala uniosła się na ręku, pochyliła głowę by zasmakować w wargach Jarvisa.
- W takim razie nie będziesz mieć chyba przeciwko… jeśli się upewnię i sama sprawdzę? - spytała drapieżnie, wzmacniając chwyt na męskości. - Chcę zobaczyć na własne oczy… jak przygotowany jesteś do… tej rozmowy - szeptała w przerwach między pocałunkami, którymi wędrowała coraz niżej po szczupłym ciele, aż w końcu jej język nie spotkał się z jego argumentem.
- Uważaj… mogę się potem odwdzięczyć podobną… inspekcją… - szeptał rozpalonym głosem przywoływacz próbując rozładować napięcie budowane jej palcami, za pomocą pieszczoty jej piersi jak i pocałunków na szyi. Bez skutku.
Sundari ostatecznie zjechała w dół łóżka, opierając ręce na torsie kochanka, a twarzą lądując między jego nogami. Rozmowa siłą rzeczy ucichła, choć w sypialni nie panowała cisza, głównie dlatego, że Chaaya nie tylko miała wprawny język, ale i usta i gardło, korzystając z tego zamiennie, mrucząc, cmokając, wzdychając, przy jednoczesnym nie przerywaniu niebezpiecznej zabawy z męską “bronią”.
Wypięta pupa kiwała się na boki, jakby chciała pokazać, że ona również ma ochotę dołączyć do zabawy i wręcz niecierpliwie oczekuje w kolejce.

~ Twarde i gorące te twoje argumenta… chcesz z nim rozmawiać czy może bić? ~ spytała telepatycznie, unosząc spojrzenie w kierunku magika.
~ Jedno i drugie… gdy na ciebie patrzy… to czasami mam wielką ochotę zetrzeć mu uśmieszek z twarzy. ~ Pieszczony przez kochankę przywoływacz pozwalał swojej zazdrości wypłynąć spod tafli samokontroli. No i hipnoza za pomocą kręcącej się pupy też tawaif pomagała w tym dziele. To wyznanie było dla niej zaskakujące, podniecające i rozczulające. Oznaczało bowiem, że zależało mu na niej, co niby było oczywiste, ale teraz posiadając taki dowód, czuła że jeszcze mocniej się w nim zakochuje. Była ważna… nie, cenna, albo nie… posiadała pewną wyjątkowość, którą Jarvis chciał strzec i mieć tylko dla siebie. Nie była to zazdrość jak u psa, który nie chce się dzielić swoją kością, bo nic innego nie ma do jedzenia.

Czarownik poczuł rozgorączkowane myśli Dholianki, która usiadła i weszła mu na biodra. Jego włócznia przecisnęła się przez miękkie pośladki przeciskając się do wyuzdanej krainy rozpusty. Nie był to jednak koniec, bowiem kiedy kobieta przyzwyczaiła się do “niezbitych argumentów” jakie ją dosięgły, wzięła jego dłoń i nakierowała ją na swoje łono, by mógł zatopić w nim palce.
Jarvis uśmiechnął się czule… kiedy jego palce sięgnęły do tego skarbu, by delikatnie i czule próbując rozpalić zmysły kochanki. Było mu tym łatwiej, że już dobrze poznał ciało Chaai… każdy punkcik, który wyrywał z jej ust zmysłowy pomruk, był dotykany powoli i z pietyzmem. Była instrumentem na którym grał… ale tym ukochanym i ulubionym. Tym, który nigdy się nie zostawia, który był jak żona dla grajka. Tak oto mógł sterować ujeżdżającą go pięknością, która nadstawiając się na przyjemności jednocześnie odpłacała mu się z nawiązką. Wedle jego uznania mógł dobierać rytm i pozycję, która najbardziej mu odpowiadała, zrazu przedłużając ich wspólny stosunek do maksimum jakie mogły znieść ich ciała.
Złotoskóra raz drżała, raz wiła się z rozkoszy nie odrywając pociemniałego, od pożądania, wzroku z narzeczonego, już nie chciała się z nim spierać, poddała się twardym argumentom, jęcząc coraz głośniej oszalała z namiętności.
Wkrótce opadli bez sił na równie wymęczoną pościel, jako, że ich igraszki nieźle dały się we znaki i meblowi, który ich gościł.

Przywoływacz objął kochankę i przytulił do siebie. Wodził leniwie po włosach bardki szepcząc jej do ucha.
- Jak chcesz spędzić więc następne godziny moja śliczna? Świętując nasz mały sukces, czy szukając kupców na towary, które zgromadziłaś?
- Kupców? Ja? Nieee… obiecałam, że sprzedam obrazy, co też zrobiłam, resztą niech się on zajmie. - Po tak wystrzałowych ekscesach, kobieta postanowiła się trochę polenić. - Chyba nie powinien mieć problemu ze sprzedażą złota czy komponentów, jeśli będzie się stawiać to nic mu nie damy, o! To był mój pomysł i moja inicjatywa by sprzedać malowidła!
- To prawda - zgodził się z nią przywoływacz i zajął leniwymi pieszczotami jej szyi. Bądź co bądź czynił to zawsze, gdy leżeli nadzy w łożu. Ot drobne pocałunki i pieszczoty języka, przypominające o pożądaniu, nawet jeśli sił chwilowo było brak. - Tylko będziemy musieli mu o tym powiedzieć. Bo zostawiliśmy go na bagnach bez słowa wyjaśnienia.
- Jamun… musisz chyba wypocząć, bo zaczynasz się powtarzać, mówiłam ci już, że rozmawiałam o tym pomyśle z Axamanderem. Dał mi wolną rękę, jak zwykle zresztą, bo na tej wyprawie robię wszystko za niego. Co prawda umawialiśmy się, że przeteleportuje je w ostatni dzień naszej wyprawy, a nie… teraz, ale tak czy siak, chyba ma tyle oleju w głowie by dodać dwa do dwóch. - Kamala przygwoździła ukochanego swoim udem, tak by biedaczyna nie uciekł jej z łóżka. - I tak wracamy po pyraustę, przestań już tyle myśleć o rogaczu, bo zaraz to ja będę zazdrosna o niego!
- Będzie ciężko… ma ogon… ale ty za to masz rozkoszny tyłeczek… - mruknął jej kochanek cmokając obojczyk dziewczyny. - Aż że kusi mnie żeby znów się w niego wgryźć.
- Czekaj, czekaj… - Sundari odsunęła od siebie mężczyznę. - Czy ty właśnie powiedziałeś, że lecisz na jego ogon?
- Niee… żartowałem. Nie lecę na jego ogon. - Zaśmiał się czarownik i cmoknął kochankę w czubek nosa, ta jednak nie dała się tak łatwo zbyć, lub wyczuła dobry moment by się znowu podroczyć.
- Co prawda ten jego ogon jest całkiem fajny, zwłaszcza jak używa go jako bicza, ale to nie oznacza by się pod niego nadstawiać!
- A skąd ty to wiesz, co? - Jarvis zauważył okazję do wymknięcia się z fochów przyjmując pozę podejrzliwego zazdrośnika.
- Ustaliliśmy już, że ogon ma fajny - mruknęła cicho tancerka, ściągając usta w dzióbek. Jeśli próbowała się wyłgać to słabo jej to wychodziło… chyba, że to był zabieg zamierzony…
- A co do używania ogona, to kiedy to ustaliliście? - zamruczał magik próbując przejąć kontrolę na tokiem tej rozmowy. Cmoknął jednak ów dzióbek nie mogąc się powstrzymać. Następnie zmienił temat. - Masz ochotę coś zjeść?
Chaaya zmrużyła oczy, uśmiechając się delikatnie i rozluźniła się.
- Nie, raczej nie… - stwierdziła. - Chyba, że ciebie… ale jeśli jesteś głodny to… pójdziemy gdzieś? I kiedy wracamy na bagna?
- Co za niespodzianka… ja też mam ochotę zjeść… ciebie… zacząć od udek i między udami. Mówiłem, że masz śliczne nóżki… które aż chce się wielbić? - Szeptał lubieżnym tonem Jarvis i poważniej dodał. - Nie... nie musimy w mieście. I wracamy kiedy będziesz gotowa. I smok też.
~ Co ja jestem powóz powietrzny? ~ obruszył się Starzec. ~ Poza tym moja magia choć potężna ma swoje limity. Nie można tak po prostu traktować moich darów jakbym mógł je dawać od niechcenia. Siedem razy dziennie mogę.
Kurtyzana przytuliła się do wybranka obdarowując go całuskami. Przyjemnie było słuchać komplementów, zwłaszcza tych wypowiadanych przez ukochane wargi.
- Może i mówiłeś, a może i nieee… powtórzyć nie zaszkodzi - kokietowała frywolnie. - Możemy zjeść tu… ale możemy też gdzieś wyjść. Tylko my. We dwoje.

Tymczasem węsząc okazję do słownych przepychanek, wspomnienie babki zleciało do smoka, niczym wredny ślepowron zlatujący z gałęzi do świeżo powieszonego straceńca.
“Jakby nie patrzeć cztery to nie siedem, więc spokojnie mógłbyś się wykosztować, ale rozumiem, żeś wieeelce “wyczerpany” i małe bobo musi przytulić się do cyca.” Pstryknęła palcami.
~ Po prostu nie jestem magiczną gondolą, która ma was przenosić tam i z powrotem. To wy tu jesteście żeby nosić mnie i zajmować się mną. ~ Gad napuszył się niczym czerwona żaba.
“Chciałbyś by tak było, ale nie stać cie na nasze dozgonne usługi” zasyczała marona.

- Starzec jest wycieńczony i potrzebuje odespać, mamy czas dla siebie - dodała na głos bardka.
- Więc lody? Płonący deser? Coś bardziej egzotycznego? - proponował Jarvis znając słabości kochanki.
- Najpierw lody - potwierdziła panna z błyskiem w oczach. - Później płonący deser… a póóóźniej… coś egzotycznego - szepnęła wpełzając na swoją “ofiarę” czule muskając ją ustami. - Tak dawno nie miałam nic słodkiego w ustaaach… - pożaliła się biedaczka.
- Cóż… samolubnie powiem, iż ja mam coś słodkiego… blisko. Ale podzielić się nie mogę. - Chaaya poczuła jak palcami muska obszar między jej udami. Tam szukał słodyczy z łobuzerskim uśmiechem.
- Aćha… okrutniku… - fuknęła trzpiotka w udawanej urazie. - Nawet ociupinką się nie podzielisz?
- Mam rurkę z kremem - zaproponował lubieżnie kochanek sugerując tawaif kolejną “zabawę”. Dholianka udawała, że rozważa jego propozycję.
- A czy ten krem… jest dostatecznie słodki? - spytała podejrzliwie. - Tak słodki, słodki, że aż chce się po nim pić?
- Oczywiście… bardzo słodziutki - odparł przywoływacz z żarliwością sprzedawcy, który usilnie chce wcisnąć swój towar klientce. Ha… przejrzała go bez problemu. Nie on pierwszy w takich sytuacji próbował przekonać, że jego przysmak jest godny jej ust. Cóż… on był tylko mężczyzną, a ona była tawaif… owijanie samców wokół paluszka było jej chlebem powszednim.
- Hmmm… sama nie wiem. - Tancerka westchnęła bez przekonania, pocierając nosem brodę kochanka. - A ta rrurka… to z jakiego ciasta? Takiego mięciutkiego i puszystego? Czy cieniutkiego i chrupkiego?
- Raczej coś chrupkiego i twardego, acz trzeba zmiękczyć języczkiem. - Jarvis starał się udawać obojętność. Biedaczek. Chaaya przejrzała wszystkie jego sztuczki, acz… jedna sprawiała jej kłopot. Jego palce wodziły czule po wrażliwym punkcie między jej udami, sięgały badawczo między wrota. Zbierały nektar… i wywoływały przyjemne uczucia, bo łajdak dobrze wiedział jak i gdzie lubi być dotykana. Trzymała go w niepewności jeszcze chwilę, tak dla własnego sportu i może z odrobiną złośliwości, w końcu mruknęła ochoczo.
- No dobrze… to pokaż mi swój smakołyk.
- O tu tu… - Wskazał starając się nie brzmieć błagalnie i żałośnie. A widok łechtał ego dziewczyny jak i cieszył wiele z jej masek. Prężył się ten smakołyk jak eunuch na straży haremu.

Bardka dźwignęła się na czworaka i obróciła z westchnieniem w kierunku “specjału” jaki jej oferowano. Była jednak leniwym chochlikiem, który tak łatwo nie rezygnował ze swojego leża, toteż czarownik znów został przygnieciony do materaca, choć tym razem przed twarzą wypięty miał bezwstydnie tyłeczek kobiety.
- Ojej… taka duża? Nie wiem czy ją zmieszczę - zachichotała psotliwie, tykając językiem męskość.
- Ja tam nie ma powodu narzekać na mój smakołyk. - Usta kochanka zaczęły wspinać się po udzie ku intymnemu zakątkowi kurtyzany. Jego głos lekko drżał, gdy język złotoskórej trącał twardy dowód pożądania. - Chyba znalazłem słodką barć… trzeba jej całej posmakować. Wylizać do czysta.
Kamala z pomrukiem zadowolenia zabrała się do smakowania. W przeciwieństwie do desperackiego zachowania partnera, ona zdawała się świetnie bawić uskuteczniając swoje tortury. Bo jej pieszczot, nie dało się inaczej nazwać. Była jak kotka, która zadręcza złapaną myszkę wypuszczając ją w odpowiednim momencie, co by nie wyzionęła ducha. Język czarownika lawirujący po jej kobiecości wzbudzał u niej czasem stłumiony pomruk, lub dreszcze przebiegające po plecach co skutkowało kołysaniem bioderkami i uciekaniem przed kolibrem, który atakował jej kwiatuszek. Kiedy jednak dostatecznie się rozgrzała i zapragnęła elektryzującej kulminacji pochłonęła ukochanego wypuszczając dopiero wtedy, aż najadła się do syta.
A ten starał się ją karmić obficie zarówno wijącym się językiem, spragnionym jej mięciutkiej strony, jak i oddając “krem” w znacznych ilościach. Jakby należała do tych wampirów co wysysają kochanków w łożu. Potworów pustyni całkowicie legendarnych, bo zmyślonych… Gula to potwierdził wszak odpowienimi księgami dawno temu.
- To teraz… lody? - zapytał po wszystkim przywoływacz, kiedy kokietka z cichym śmiechem sturlała się na kołdrę, ocierając ubrudzoną brodę i głośno oblizując przy tym palce. Za nic nie miała w sobie wstydu, a wręcz każdy jej ruch ociekał lubieżnością i wyzwalającą perwersją. Aż dziw, że tak bardzo wstydziła się okazywać czułość w miejscu publicznym.
- A będą owocowe? Jak nie będą to nie idę - pogroziła.
- Aaaa jakie to owoce mają być? - zaciekawił się czarownik wodząc spojrzeniem po nagim ciele kochanki, niczym ona po elfich obrazach. - Coś miejscowego, czy egzotycznego? Przy czym egzotyczne to są owoce z innych krain. Daktyle na przykład.
- Daktyle nie są egzotyczne - stwierdziła Dholianka tą oczywistą oczywistość. - Truskawki, gruszki, śliwki… to tak, ale daktyle to przeca normalne owoce - mruknęła układając głowę na jego biodrach, zarzucając sobie jego przyrodzenie na szyję.
- Tam gdzie ty mieszkałaś… tak, ale tu palmy daktylowe nie rosną. Za to banany… różowe. Chcesz lody z papką z różowych bananów podanie na liściu lilii wodnej? - zapytał czarownik przyglądając się kochance… z czułością i roztkliwieniem. Chaaya aż zastrzygła uszami.
- Chce! Różowych jeszcze nie jadłam!
- Sa lekko winne. Chcesz spróbować prosto z kiści wraz lodami? - dopytywał się przywoływacz głaszcząc ją po włosach.
- I z kiści… i z liści… i z lodami i bez. - Nie mogła się zdecydować.
- Możemy i tak i tak… najlepsze są i tak ze świeżych. Acz trzeba na nie wtedy czekać - zaproponował Jarvis z uśmiechem. Dziewczyna odwdzięczyła mu się tym samym, wyglądając na bardzo szczęśliwą.
- Nie śpieszy nam się, możemy poczekać a później wrócimy na bagna - zgodziła się na tę okoliczność, po czym kontynuowała z podnieceniem. - A póóóźniej jak wrócimy z bagien pójdziemy na płonący deser, a póóóźniej… zjemy coś egzotycznego, ale tego tutejszego egzotycznego. - Planowała z rozmarzeniem, bawiąc się palcami we włosach łonowych kochanka. - I coś ossstrego… tak… i czekoladowego też!
- A potem zajmę konsumowaniem ciebie - zamruczał “złowieszczo” jej kochanek zadowolony z dobrego humoru partnerki. I zamyślił się. - Jeśli mamy szczęście to knajpka w której podawali najlepsze potrawy z różowych bananów nadal działa… z małą plantacją na zapleczu, dzięki czemu zawsze mieli świeża dostawę.
Kamala wpatrywała się w niego jak w obrazek, od czasu do czasu muskając wargami jego rozleniwioną męskość spoczywającą jej na szyi. Widać było, że jest skora do “poświęceń” w imieniu kulinarnej rozpusty.
- Tutaj to chyba powszechne? By karczma miała swoje zaplecze z którego czerpie produkty, prawda? - rzuciła retorycznie, wspominając “randkę” z Axamanderem, kiedy to zakradli się do winnicy. Czarownik był świadomy jej myśli, które swobodnie i samoistnie przepływały przez jego umysł. - Myślisz… że uda nam się zakraść? Chcę zobaczyć jak rosną banany!
- Myślę, że uda nam się przekraść. Zwłaszcza jak wywołam dywersję - odparł przywoływacz i zaczął wyjaśniać. - A co do ogrodów na zapleczu, to... tak… i nie. Co prawda karczmy często czerpią pożywienie z takich ogródków, bo rośliny tu owocują cały rok, ale… nie zawsze jest ziemia uprawna pod ręką. Dużo obszarów to kamienne fundamenty między kanałami.
- To urocza tradycja… trochę szkoda, że takie miejsca są zamykane przed klientami. O wiele przyjemniej byłoby wypić sok z pomarańczy w pomarańczowym sadzie, och… albo nawet samemu wybrać, które owoce do tego soku zerwać - dywagowała bardka, mrużąc sennie oczy.
- Są i takie restauracje… tyle, że droższe i bardziej snobistyczne - przyznał mężczyzna z uśmiechem i głaszcząc ją po głowie nucił (fałszując przy tej okazji) jej kołysankę. Dholianka po chwili drzemała jak grzeczne dziecko mając na ustach rozciągnięty półcień uśmiechu.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 05-06-2020, 17:32   #296
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Jarvis dobrał knajpkę pod kaprsy Chaai… tanią, ale za to na świeżym powietrzu, bo tylko dach trzcinowy miała podparty palami. Żadnych drzwi, żadnych okien, żadnych ścian. Jedzenie było przygotowywane niemalże na widoku. Kucharzył tu jakiś starszy mężczyzna w szpiczastej czapce i potarganej brodzie. Nosił szatę maga, acz brudną i poszarpaną. Wyglądał na… ekscentryka, choć Starcowi wymknęło się bardziej dobitne słowo “szaleniec”. Niemniej znał się na fachu, a pomagali mu dwaj synowie… jeden półelf, drugi półork. Obaj nieco podobni do głównego kucharza. Ot kuriozum. Podobnie jak to, że knajpka miała stoliki i krzesła, ale nie miała szyldu. Stała za to blisko molo, za sobą zaś miała ogród… który przypominał bardziej wycinek dżungli.
Tam rosły jednak owe słynne...

[media]https://i.pinimg.com/564x/ff/38/6a/ff386a510667ef61fe65eba23f73fd8c.jpg[/media]

...różowe banany wiszące kiściami. Bar miał w swoim asortymencie przede wszystkim ryby, raki i krewetki prosto z łodzi. Smażone i opiekane z przyprawami, w tym i z siekanymi różowymi bananami. Można było się pokrzepić też deserem z banano-melonowych lodów robionych ekspresowo za pomocą promienia mrozu przez naczelnego kucharza. Większość klienteli stanowili pracownicy portowi, toteż wielka dama przychodząca z eskortującym ją dżentelmenem przyciągała uwagę… i budziła respekt. Co prawda tawaif przyszła tu z zamiarem zjedzenia czegoś słodkiego, jednakże kiedy podpatrzyła co inni mieli na talerzu, sama zapragnęła zjeść zapiekanych raków. Nie mogąc się zdecydować co woli bardziej zamówiła więc i jedno i drugie, po czym usiadłwszy przy stoliku z niecierpliwością i fascynacją przyglądała się pracującym “w kuchni”.
To, że była atrakcją dla tutejszych mężczyzn zdawało się jej nie krępować, dopóki kochanek nie postanowił jej zawstydzać. Szeptał jej do ucha, co można tu zjeść i jak się można podkraść. Nic nieprzyzwoitego z bliska, ale z daleka… można było odnieść inne wrażenie. Wkrótce pojawiły się przed nią duże rzeczne raki prosto z rusztu, zapiekane z warzywami i bananami i polane orzechowym sosem. Do tego Jarvis zamówił cienkie piwo… też z bananów. Uprzedził przy tym kochankę, że nie musi się martwić. Taki cienkusz nawet dzieci piją.

Dziewczyna zabrała się do jedzenia i poznawania nowych smaków, szybko odkrywając, że orzechowy sos jest wręcz fenomenalny i nieco nostalgiczny, nic więc dziwnego, że pierwszą część posiłku spędziła na żwawym pałaszowaniu i odezwała się dopiero kiedy początkowy głód minął.
- Jamun… tak sobie myślę i myślę… a co jeśli Axamander spakował eskapadę i wraca teraz do miasta?
- Nie tak łatwo spakować taki obóz. Zajmie to co najmniej pół dnia, albo i cały dzień - odparł z uśmiechem czarownik. - Im liczniejsza grupa tym więcej roboty. Fakt, pewnie większość tego odwali za niego przywódca tragarzy, ale to i tak nie skróci…
- ...wielka paszcza, jednym capnięciem i pod wodę. Na oczach wszystkich - posłyszeli ze stolika obok. - W głównym kanale… krew ledwo zdołała zaczerwienić wodę.
- Ani chybi krokodyl - odezwał się drugi głos.
- Głupiś… krokodyl miota ofiarą na boki. To musiała być ryba - odparł pierwszy rozmówca.

Kamala wyssała ze skorupki miękkie mięsko, po czym odłożyła ją na bok, gdzie składowała wieżyczki ze “szkielecików” raków, przez chwilę wyglądało jakby nie posłyszała plotek, lub spróbowała je zignorować.
- To na pewno sum! - rzekła do marynarzy. - Widziałam ja takie w swoich rodzimych stronach. Podpływały pod stadko kacząt. Otwierały pyk i puf! Połykały w całości, nawet pyska nie wynurzały z wody. O czymkolwiek mówicie z pewnością była to robota gigantycznego wąsacza.
- Panienka ma rację… widzisz stary dziadzie? Nawet taka młódka zna się lepiej na rybach niż ty - stwierdził z wyniosłością siwowłosy mężczyzna o twarzy poorranej zmarszczkami i blizną na policzku. Jego strój sugerował, że jest rybakiem…. zwłaszcza opaska na czole nabijana haczykami.
- Bzdura… tam jest za płytko na takie ryby. Jak mógł się uchować, co? - Jego “adwersarz”, równie stary rybak o ciemnej ogorzałej cerze z czarnymi łuskami na dłoniach ćmił fajkę i podważał jego hipotezy. - To mógł być wąż, ale nie sum… ni żadna ryba. Nie ma tak wielkich ryb, mówię ci.
- Teraz to pan plecie bzdury - odparła Sundari, wycelowując w palacza szczypczyk pogardy. - Węże nie potrafią połykać, one przesuwają ciało ofiary w głąb gardzieli. Jeśli miał to być wąż to byłoby go widać.
- Mógł porwać i pomknąć ze zdobyczą. Nobila z gondoli capnął. Przy straży… nie miał więc raczej okazji jeść w spokoju w takiej sytuacji. A skoro taki długi urósł i nie zauważony to z pewnością sprytny jest - odparł mężczyzna z łuskami, nieporuszony tą argumentacją.
- Sum to był… ja ci mówię. Raz go prawie złapałem… a i znam takiego, któremu odgryzł dłoń - odgryzał się poplecznik Chaai.
- Ja też go znam. To mój zięć… a tamten sum to mu odgryzł przy białej wieży. Tam jest woda na osiem metrów głęboka. Kanały takie nie są. - Czarnołuski staruszek był niewzruszony i tylko poprawił sobie chustę na czole ujawniając przy tym brak włosów na głowie. Dobrze, że na brodzie parę miał… na krzyż.
- Pan chyba nigdy nie widział węża ludojada - uniosła się dumą tancerka. - Takie to są… proszę mi wybaczyć, ale bydlaki to są, nie dość, że długie to i grube jak okręty. Nawet ośmiometrowy dusiciel nie byłby w stanie złapać kogoś w gondoli i się przy tym nie ujawnić. - Złotoskóra najwyraźniej dobrze się bawiła, bo wyczyściła półmisek do czysta i zabrała się za osuszanie kufla piwa. - No chyba, że tu jaka magiczna bestyja poluje, to wtedy mamy wszyscy problem…
- Ja nie widziałem? Ja nie widziałem?! Ja bardzo dokładnie widziałem jak ten wąż jest zabijany… przez awanturników, którzy wynajęli moją łajbę do przeszukania jakiejś świątyni - uniósł się honorem sceptyk. - Po prostu uważam, że łatwiej się takiemu wężowi schować się w miejskich kanałach, niż tłustemu sumowi. Bo to grube bydlęta są.
Tymczasem Jarvis doniósł kochance lody i delikatnym trąceniem łokcia zwrócił jej uwagę na nie. Bardka momentalnie straciła zainteresowanie rozmową zachwycając się deserem. Jakąkolwiek szykowała ciętą ripostę, uleciała ona wraz z westchnieniem uznania nad słodkim i zimnym smakiem bananów.
Rozsiadłszy się wygodnie, przysunęła miseczkę i zabrała się za pałaszowanie z taką prędkością, że czarownik miał wrażenie, że żeby mogła poczuć prawdziwy smak lodów, będzie musiał jej zamówić dodatkową porcję.
I odczuła tego konsekwencje… jej żarłoczność w połączeniu z mocno zmrożonymi lodami wywołały u niej migrenę. Momentalnie złapała się za głowę sycząc z bólu i popatrzyła na zdradziecki deser, czując się wyjątkowo oszukaną.
- I tak cię zjem… - fuknęła cicho, rzucając wyzwanie roztapiającemu się kremowi, po chwili rzuciła się w kolejny wir pochłaniania.
- Wolniej nieco… delektuj się… - szeptał magik doradzając, gdy kurtyzana dzielnie walczyła ze słodko-słonym deserem.
- Ale ale… to taki zimne… i lekkie - pisnęła zgarbiona nad miseczką. Cała aż drżała z podniecenia, a może cierpienia. Słów jednak usłuchała i widać było, że stara się hamować destruktywne popędy.

W końcu się jej udało… pochłonęła cały duży lodowy deser. Za sobą słyszała kolejne spory dwóch rybaków. Tym razem dotyczących wyższości robaków nad kawałki mięsa w łowach szczupaczki żółtawej. Dholianka wytarła usta rąbkiem spódnicy, po czym przybrała minę wszechwiedzącej mentorki.
- Panowie wybaczą, ale robaki i mięso… to w teorii to samo. - Po czym uśmiechnęła się do ukochanego z miną “ale im powiedziałam!”.
- To co… wracamy do biblioteki?
- Czas na nas - zgodził się z nią kochanek uśmiechając się czule. - Czas do biblioteki.


Pooo… standardowym, napuszonym przemówieniu o smoczej potędze i jego łaskawości, Starzec w końcu użyczył Chaai kolejnej ze swoich teleportacji i tawaif wraz przywoływaczem znaleźli się w pakującym się obozie. Było już dość późno, niemniej te towary, które odkryli w budynku bibliotecznym (oraz złota zbroja), były już zebrane i zabezpieczone na tratwie. Tak czy siak było już za późno, by wyruszać. Powoli zmierzchało nad bagnami, więc powrót pewnie miał być dopiero z samego rana. Tancerka nie zastanawiając się zbyt długo, zaczęła nawoływać i szukać pyraustę, pozostawiając kochankowi rozmowę z Axamanderem.
Smok był tam, gdzie być powinien… pilnował skarbów. I tylko wystawił łepek słysząc nawoływanie kurtyzany, przyglądając się jej badawczo zastanawiając się wyraźnie, czemu odrywa go od jej obowiązków.
- Tu jesteś gadzie - zawołała w smoczym, wyciągając jaszczurkę z tobołków by ją chwilę pogłaskać. - Wracamy do domu, spakowałeś się? - zażartowała.
Smoczek począł energicznie potakiwać łebkiem, gotów na powrót… chwalebny powrót z udanej misji. Wszak odzyskał księgi! Z małą pomocą dwóch ludziów oczywiście… z bardzo małą. Rozczulona słodyczą małej istotki, Chaaya zabrała ze sobą najważniejsze rzeczy i nie przestając głaskać pyraustę, poszukała ukochanego.
Jarvis właśnie kończył rozmowę z rogaczem i druidem, widząc tawaif ruszył w jej kierunku.
- To już ustalone. Ruszają o świcie. My albo z nimi rano, albo teraz - rzekł do niej, gdy się spotkali.
- Czy Ax był bardzo zły? - Tancerka spytała niepewnie, wyglądając zza magika, by popatrzeć w kierunku przyjaciela i jego kompanów.
- Nie bardzo… zaskoczyłem go bowiem tym, że mamy towar do upłynnienia w dwóch partiach. Tego się nie spodziewał - odparł jej ukochany spoglądając w tym samym kierunku.

~ Starcze… użyczysz nam po raz szósty swojej mocy? ~ zwróciła się do Ferragusa, nie mając ochoty nocować w namiocie.
~ No nie wiem… moja moc ma nam pomagać w misji, a nie służyć jako… muł międzywymiarowy ~ mruknął Starzec udając nieprzejednanego.
~ Mógłby chociaż podziękować… bawół jeden ~ pomyślała gniewnie bardka, przypatrując się diablęciu. ~ Dzięki mnie jego wyprawa wzbogaciła się o prawie czterdzieści tysięcy sztuk złota! Starcze! ~ krzyknęła podjudzona żmijka. ~ A myślisz, że do czego ja używam tej teleportacji? Chcesz mi powiedzieć, że nie widzisz w moich działaniach wyższego celu? Sądzisz, że mnie bawi mozolne ciułanie grosza i wkupywanie się w łaski zdegenerowanych bagnowiczów? Ja tu nie mam żadnych kontaktów! Ale dzięki tym obrazom i dwóm księgom to się zmieni, im szybciej będę w mieście, tym szybciej zamkniemy ten rozdział i pozostawimy za sobą.
~ Noooo dobrze… czuj się nagrodzona moją łaską. Zabierzcie swoje klamoty i wracamy do naszej jaskini. ~ Przysypany tymi argumentami smok nie miał wyboru. Musiał im ulec.

- Wracajmy do domu - poprosiła kobieta. - Weźmy swoje rzeczy i wracajmy. Starzec nas przeteleportuje. Ostatni raz… na jakiś czas.
Jarvis uśmiechnął się znacząco. On raczej nie wątpił iż Chaaya spokojnie zdoła przekonać Ferragusa znowu do pomocy, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja. Wkrótce zwinęli swoje rzeczy i z pomocą daru starożytnego znaleźli się w znanych sobie czterech kątach, które tancerka mogła nazywać domem. Zadowolona wypakowała ubrania i posegregowała je na potrzebujące prania, potrzebujące naprawy, potrzebujące jednego i drugiego.
- I jak wrażenia? Po wyprawie? - zapytała zabierając się za rzeczy kochanka. - Jutro rano możemy iść do Miedzianego… tylko… o co poprosimy jako zapłatę?
- Ja pewnie informacje na temat planu lustrzanego. Przyznaję, że słyszałem plotki, ale nic pewnego - odparł przywoływacz i dodał. - A ty?
Tancerka zastanowiła się nad stertą ubrań, po czym wróciła do segregacji.
- Myślałam o kontakcie do Vantu, w sensie… na pewno Vantu potrzebuje ludzi do tego co on tam robi… pomyślałam, że Miedziany tyle wie co się w mieście dzieje, że ma kontakty i mógłby mnie polecić… - odparła ze szczerością dziecka, które nie ma bladego pojęcia o co się prosi. - Albo… no nie wiem…
Starzec za to doskonale wiedział. Udipti pragnęła zdobyć pierścień, a w zasadzie nie ona co ta wredna pijawka. Jej myśli były niczym jad, który powoli zatruwał umymsł. Trucizna o tyle silna, że nawet Nimfetka nieświadomie pragnęła “ananasa” i jego złotej obrączki.
A ponieważ Ferragus jak każdy terytorialny byt żywił czystą niechęć do sąsiadów i już zaczął planować… własną dywersję, nawet kosztem swojego uwolnienia.

- Wymyślimy coś - odparł czule przywoływacz z uśmiechem. - Chcesz znaleźć kogoś kto potrafi naprawiać magiczne stroje?
- M-mhm… - przytaknęła kobieta nieco zbita z tropu. - No i… chciałam zidentyfikować… mamy kilka... niecały tuzin mikstur, no i bransoletka i… - mruczała bardziej do siebie niż do potencjalnego słuchacza, wyciągając z włosów miedzianą spinkę z miłorzębem.
- Ci którzy naprawiają magiczne przedmioty… zwykle umieją je zidentyfikować - odparł miło czarownik. Co tylko rozjuszyło bardkę, choć nie do końca wiadomo z jakiego powodu.
- Nie będę nikomu płacić za coś co mogę zrobić sama - obruszyła się chmurnie i zrazu przepuściła kontratak, co by ukryć jakieś wewnętrzne obawy. - A ty możesz przeczytać o tym planie w księdze, a ci tego nie wypominam! - rzekła… wypominając mu.
- Nie jestem pewien czy ta wiedza, której szukam została zapisana w księgach - odparł Jarvis nieco zaskoczony jej najeżeniem się. Chaaya odwróciła się o niego plecami, niewyraźnie przedrzeźniając jego odpowiedź, po czym ostentacyjnie wysypała na podłogę całą zawartość magicznej torby. Książki, notes, mikstury, kosmetyki, smoczka, ubrania, biżuteria, ostrza, Gula w skrzynce, buty, piórka, atrament, instrumenty… po czym zaczęła wyciągać interesujące ją przedmioty.
- Lepiej daj mi różdżkę identyfikacji - burknęła na koniec i wyciągnęła pretensjonalnie oraz wyczekująco rączkę.
Przywoływacz podał dziewczynie różdżkę, a gdy ją przyjęła kucnął za nią masując jej ramiona i obserwując jej działania. Kurtyzana próbowała go jeszcze postraszyć fukaniem jak wściekła kuna, lecz zaraz zapomniała o całym świecie pochłonięta odkrywaniem magicznych właściwości zebranych precjozów. Na pierwszy ogień poszła bransoletka, później spinka i na koniec jedną z dziewięciu mikstur.

Bransoleta była dziełem elfów i zawierała w sobie pulsującą druidzką magię. Potrafiła do trzech razy z dziennie wystrzelić z siebie długie zielone pnącze, które oplatało ofiarę, jeśli oczywiście udało jej się trafić w cel.
Brosza była druga z kolei. Bardzo cenna dla tawaif, bo to był dar Jarvisa dla niej. Całkiem nawet użyteczny. Ratował bowiem życie umierającej osoby, zatrzymując upływ krwi i stabilizując rany. Potrafił też raz dziennie pomóc przy ukąszeniach wampira.
Przy tych dwóch przedmiotach, eliksir był trywialną miksturą korowej skóry.
Złotoskóra robiła ciche “uuUu” lub “oooOh”, kiedy zaczynała rozumieć co trzyma w dłoniach. Skarby godne takiej sroczki jak ona!
Czując się na fali, szybko sięgnęła po kolejne trzy flakoniki.
Jarvis cmoknął ją w ucho udając zazdrośnika o jej uwagę, ale bardziej jej nie rozpraszał. I dobrze bo była na fali. Kolejne dwie fiolki pozwalały widzieć w ciemności. A następna chroniła przed chaotyczną mocą i istotami. Trzeba było przyznać, że sama czynność odkrywania czegoś nieznanego, była dla Dholianki czymś wyjątkowo nęcącym i satysfakcjonującym… i może tylko ociupinkę uzależniającym, bowiem zaraz dopadła kolejnych trzech buteleczek. Tylko przez jedno uderzenie serca, wahając się, czy nie zostawić sobie zabawy na inny czas.
Różdżka pewnie by się rozgrzała od używania, gdyby nie to że była zimna.
Niemniej pierwszy eliksir po odczarowaniu obiecywał możliwość latania bez skrzydeł... lecz z ograniczeniem czasowym. Kolejna fiolka… zadziwiła kurtyzanę, bo ta nie słyszała o takich eliksirach. Z początku wydawało się, że jest eliksir sowiej mądrości, ale to było tylko złudzenie. Tak naprawdę esencję nasączono klątwą, która ową mądrość odbierała pijącemu. Ostatni eliksir... jedynie leczył drobne obrażenia.
To była nad wyraz owocna i emocjonująca identyfikacja. Kamala na chwilę poczuła sytość i oszczędziła dwie ostatnie mikstury na kiedy indziej. Szkoda by było marnować ładunek, który pozwalał na zbadanie trzech przedmiotów. Co prawda ciekawość była dla niej jak robak drążący dziurę w jabłku, ale ostatecznie przezwyciężyła zachłanność. Odłożywszy różdżkę, założyła bransoletkę, po czym zamknęła w dłoni drogą jej sercu spinkę do włosów. Dwa z trzech prezentów jakie dostała od narzeczonego. Każdy kolejny coraz piękniejszy i wspanialszy. Aż chciało się odwdzięczyć… o tak. Bardka od dawna chciała dać ukochanemu prezent. Wymyśliła nawet jaki i powoli zaczęła zbierać na niego komponenty… niemniej ciężko było działać za plecami wiecznie czujnego magika. Nie podda się jednak i zaskoczy go… pozytywnie, a nie tak jak wtedy gdy wyznała mu jak się sprawy mają z Axamanderem.

- Myślisz, że wyrobnicy jeszcze pracują? Późno już, może… naprawę szaty zostawimy na jutro? - spytała wesoło.
- Możemy jutro… możemy też dziś im zostawić, a jutro po południu odebrać - rozważał jej ukochany, ostatecznie decyzję pozostawiając jej. Dziewczyna chwilę milczała rozważając wszystkie za i przeciw.
- Załatwimy to po wizycie u Miedzianego - stwierdziła potrząsając charakterystycznie głową i nagle podskoczyła w ekscytacji. - O! I zabierzesz mnie na płonący deser!
- Przed czy po wizycie u Miedzianego? - zapytał ją kochanek tuląc do siebie od tyłu. Bardka wierciła się niespokojnie, nie wiedząc czy jest dalej groźna i zła... czy już nie.
- Po, po… Najpierw wizyta, później naprawa stroju, a na koniec słodycze… a wieczorem udam się do Gulgrama, może będzie chciał wziąć ode mnie jakąś księgę.
- Będzie się targował… a na pewno narzekał. - Zaśmiał się przywoływacz.
- Och… nie pomyślałam żeby mu coś sprzedawać, te księgi nie są wartościowe jeśli chodzi o przekazywaną wiedzę… są jednak przyjemne, ciekawe i ładnie napisane, a on chyba lubi takie rzeczy… - wyjaśniła w zakłopotaniu tawaif.
- No… tak. Z pewnością ucieszy się z takiego podarku - zgodził się z nią Jarvis i cmoknął ją w ucho. - Może go nawet wprawisz w zakłopotanie?
- Wątpię - stwierdziła panna i zaczęła sprzątać swoje szpargały i maluśkiego gada. - Możesz zabrać te rzeczy do służby, by to uprała? - skinęła głową w kierunku usypanej z ciuchów kupki.
- Tak… - Jarvis z niechęcią oderwał się od swojej kochanki i zabrał ich ciuchy, by udać się z nimi do drzwi. Nagle przystanął i rzekł.
- Godiva wraca. Pewnie zechce cię wypytać o wyprawę.
- To… miłe z jej strony - odparła, choć nie rozumiała dlaczego smoczyca po prostu nie sprawdzi wspomnień swojego jeźdźca. - Mogę z nią posiedzieć przy herbacie w jadalni.
- Dam jej znać. - Uśmiechnął się czarownik i wyszedł.

Kamalasundari skupiła się na sprzątaniu, acz gdy przyszło jej schować szkatułę z Gulą, położyła ją na łóżku i niepewnie zajrzała do środka. Złowieszczy wolumin leżał okutany w czarny jedwab. Tancerka odkryła jeden z rąbków, by móc spojrzeć w jedno z oczu okładki. Ostatecznie zaraz je przykryła z powrotem, po czym zatrzasnęła wieko i wrzuciła skrzyneczkę do torby, nadal będąc obrażoną po ostatnich ekscesach w dżungli. Ferragus wyczuwał jednak pismo nosem, lub od tego ciągłego kiszenia się na dnie z Deewani, zaczynał mieć paranoję i wszędzie wietrzył spisek, jak nie jednego, to dwóch braci. Ale… ale COŚ wisiało w powietrzu! Na pewno. To, że Ranveer był chciwy, mniej lub bardziej, było wiadomo, lecz jaki interes miał w tym Gula? W tym… tym pierścieniu, który dla śmiertelników nie był magiczny, lecz dla tych bestii zdawał się być drogocenny niczym ambrozja?
Kurtyzana usiadła na materacu i kładąc pyrraustę na kolanach, zaczęła ją głaskać po skroniach i za otworkami usznymi.
- Jutro koniec misji… cieszysz się? - spytała w smoczym.
Smoczek nadął się z dumy i przytaknął łepkiem. Choć bardziej niż końcem misji, pyraustra cieszyła się sukcesem jaki osiągnęła. Złotoskóra uśmiechnęła się w rozczuleniu. Niby taka tycia gadzinka a tak wiele radości sprawiała samym swym istnieniem. Szkoda, że jutro będą musieli się rozstać. Co prawda tancerkę korciło by w nagrodę dostać takiego smoczka na własność (głównie dlatego, że Deewani miała wielkie aspiracje co do świata chowańców), nie potrafiła jednak zdobyć się na “przymuszenie” jaszczurka, który wychował się w stadzie i nie był taki jak Nveryioth - samotnik i odszczepieniec.
- Dotrzymałeś swojej obietnicy więc i ja dotrzymam swojej… nikomu nie powiem, żeś leniwy jak kocur na piecu i że całe poszukiwania przespałeś w papierach - rzekła wesoło, miziając gadzinę pod pyszczkiem. - To będzie nasza tajemnica.
Pyrausta nadęła się obrażona, bo wszak nie leniła się - ona pilnowała!
- No już ropuszko… wskakuj do środka i pilnuj skarbu - odparła polubownie kobieta, uchylając pokrywę magicznej torby. Jaszczurka od razu to wykorzystała wślizgując się do torby.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 07-09-2020, 11:51   #297
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Godiva miała szeroki uśmiech i błyszczące oczy. Była rozćwierkana i wierciła się na krześle, jakby bąk ukąsił ją w zadek. Tawaif bez problemu rozpoznała te symptomy - smoczyca zadurzyła się w kimś. Natomiast Gozreh był jej przeciwieństwem, jak zwykle zblazowany acz nieco bardziej zmizerowany. Przypisany do Godivy wyraźnie zmarniał, choć może dobijała go sama smoczyca.
- Jak było na bagnach? Nie nudziło wam się czytanie tych wszystkich zwojów? Mnie by się znudziło? Zobaczyliście coś ciekawego? Przywieźliście jakieś ciekawe księgi? - zapytała bardkę po wymianie uprzejmości. - Jesteś głodna? Bo ja jestem głodna.
Chaaya potrząsnęła charakterystycznie głową - zamów sobie ja zostanę przy naparze - odpowiedziała pogodnie, mieszając w kubku oczarowej herbatki, po czym zaczęła opowiadać.
- No cóż na bagnie było jak to na bagnie… wilgotno, dziko, ale dość przyjemnie. Biblioteka była naprawdę duża, a niektóre księgi szalenie ciekawe, niestety większość… zdecydowana… a nawet przeważająca większość była mdła i nijaka. Na szczęście nie narzekałam na nudę, każdy dzień przynosił coś nowego. - Złotoskóra umilkła by się napić.
- Pierwszej nocy odkryłam całkowicie odrębny budynek, który był szkołą magii, stoczyłam tam walkę z wielką krabokrewetką, kilka dni później poznałam elfy z którymi przeprowadzałam dyplomatyczne pertraktacje, by w nocy razem z nimi stawić czoło armii daemonów, które wychodziły z portalu, który uaktywnia się podczas pełni krwawego księżyca. Razem z Axamanderem odkryłam tajemniczy pokój, który służył do komunikacji z demonem… swoją drogą był to bardzo dziwny demon lubi plotki i słodycze bo jest gruby jak stuletnia ropucha… - urwała by powspominać owego jegomościa.
- To nie mieliście okazji, by się nudzić… szkoda, że mnie tam nie było - ostatnia słowa były kłamstwekiem z grzeczności. Godiva wcale nie żałowała swojej nieobecności. - Rozprawiłabym się z nimi wszystkimi. W mieście nie mam okazji ćwiczyć na żywych celach.
- Aćha? - Tancerka drgnęła wyrwana z zamysłu. - A tak… tak… szkoda, ale to jeszcze nie koniec mojej opowieści. Po walce z daemonami Jarvis odkrył tajemniczy pokój w bibliotece, znaleźliśmy tam kilka mikstur oraz starą mapę tamtejszej okolicy. Zabrałam ją ze sobą, może znajdę kogoś, kto mi ją naprawi i zrobilibyśmy sobie wycieczkę krajoznawczą? To mogłoby być całkiem przyjemne - kontynuowała z coraz większą werwą Dholianka. - No i… dwa dni temu eee… no bo jak znalazłam ten odrębny budynek, co był szkołą magii iii powiedziałam o tym Axa tooo stwierdziliśmy, że będziemy te ruiny przeglądać. No dwa dni temu akurat, znalazłam tam wielkiego grzyba, którego zabiłam i zdobyłam wielki złoty skarb w postaci zbroi - pochwaliła się dumna z siebie. - A wczoraj… wczoraj, nie… wczoraj to była porażka, o tym ci nie będę opowiadać. To co ty robiłaś przez ten czas? Nie nudziłaś się samej tak? Pracujesz nadal w straży czy rzuciłaś to na zawsze?
Orzechowe tęczówki zwróciły się pytająco w kierunku wojowniczki, lecz po chwili prześlizgnęły się spojrzeniem na cieniostwora. Wyglądał on… dość… no jakby miał zaraz zdechnąć. Smoczyca chyba nie bardzo się nim opiekowała, pręcej to wykorzystywała… niemniej tawaif nie było zbytnio żal Gozreha. No może troszkę… troszeczkę, bo lubiła się z nim kłócić, jako jedyny nie poddawał się w odbijaniu słownej piłeczki, nie to co Jarvis.
- Ja… eee… no… nadal… w straży. Nadal jest nudno, bo niewiasty nie dostają najciekawszych wart. Tych nocnych. Wtedy najwięcej się dzieje - wyjaśniła podejrzanie zmieszana Godiva. - Więc chętnie wyruszę w podróż po bagnach, jak tylko naprawicie mape, ale… nie wcześniej niż w następnym tygodniu.
- Teraz i tak mam sporo na głowie, no i chcę zaczekać na Nverego - rzekła łagodnie Kamala. - A co do książek… to zabrałam ze sobą kilka tomów, nie noszą w sobie znamion wielkiej sztuki literackiej, ani nie zawierają ważnej wiedzy, ale czyta się je przyjemnie i łatwo. Myślę, że dzięki tym dziełkom można poznać czym się elfy interesowały na co dzień, ot tak. Aaa… i mam pamiętnik, niektóre sceny w nim opisane… mogłyby cię zainteresować.
- Nie jestem zbyt dobra jeśli chodzi o czytanie, ale skoro ty polecasz… to spróbuję - odparła smoczyca i podrapała się po podbródku pytając. - Mogę wam pomóc w jakichś zadaniach, jeśli chcecie. Skoro masz tyle na głowie.
Sundari uśmiechnęła się z wdzięcznością, kręcąc charakterystycznie głową.
- Bardzo ci dziękuję, niestety to są moje prywatne zobowiązania i winnam je wypełnić sama… Będę jednak pamiętać o twojej propozycji i w razie problemów zgłoszę się do ciebie.
- Oczywiście. Nie zamierzam się narzucać - mruknęła spolegliwie Godiva budząc pewne zdziwienie u Chaai. To było do niej niepodobne.

“Proszę, proszę…” zarechotała matrona. “Ktoś tu chyba padł pod ostrzę…”
Maski zachichotały niczym stado wrednych kruków.
“Zobaczymy jak długo wytrzyma to ciosanie” ziewnęła Kismis, rozgniewana za to, że została obudzona.
“Podręczmy ją!” zaproponowała Deewani z werwą, ale reszta panien miała ochotę wykorzystać sytuację na oddalenie się.

- Udam się już na spoczynek, dobrej nocy ci życzę… a… i może oddaj już Gozreha Jarvisowi, bo… niedługo zostanie po nim tylko wspomnienie… - Kurtyzana wstała od stolika.
- Wkrótce… ale teraz może z nim pobyć. Nie jest mi na razie potrzebny - odparła z uśmiechem smoczyca, a kocur nastroszył futro. - Zupełnie jakbym był jakimś niewolnikiem do pożyczania.
Bardka ziewnęła cicho. - Dobranoc wam - mruknęła sennie i udała się do swojego pokoju.
Tam miała chwilę dla siebie, nim Jarvis wrócił do komnaty z ciepłym uśmiechem.
- Kolejna przygoda za nami… - rzekł na jej widok. - Godiva też się nienudziła, a Nveryioth pewnie wróci wkrótce. “Rodzinka” będzie w komplecie.
- To prawda… - przytaknęła Dholianka z nad jakiejś książki, którą czytała do snu. - Nie mogę się już doczekać. Co ustaliłeś z Axamanderem? Kiedy przyjdzie odebrać skrzynie? - zmieniła temat, przewracając stronę.
- Wieczorem jutro da nam znać jaka jest sytuacja. Najpierw musi się rozliczyć ze sponsorami wyprawy, potem znaleźć kupców lub magazyn na towary - odparł przywoływacz przysiadając się obok niej, rozglądając dookoła. - Klejnoty spieniężyć jest łatwo, ale skarby już nie.
- To u nas wręcz na odwrót… to dość niesamowite, że nasze kultury potrafią się, aż tak różnić. - Chaaya zaznaczyła kartkę i zamknęła księgę. Podniosła spojrzenie na rozmówcę, uśmiechając się w zadowoleniu. - Ale to może dlatego, że my posiadamy kopalnię i kamyków mamy w bród.
- Możliwe - zgodził się z nią kochanek. - Zazwyczaj najbardziej ceni się to czego się nie ma.
Pogłaskał ją po głowie czule i dodał. - No chyba, że ma się takie skarby… to wtedy ceni się je zawsze.
Złotoskóra musnęła ustami jego policzek, po czym wtuliła się ufnie w męskie ramiona.
- Chodźmy spać jamun… wyśpijmy się wygodnie, nie wypuszczając z objęć.
Nie mógł jej odmówić, więc wkrótce oboje wtuleni w siebie zasnęli.


Równomierny oddech śpiącego u jej boku Jarvisa, nie tylko działał na nią usypiająco, ale i pobudzająco… Zmęczone acz wygodnie ułożone ciało pogrążało się w sennym odpoczynku. Umysł pieczołowicie gasił światełka zagnieżdżone w jaźni, zsyłając na Chaayę teoretyczny sen. Jednakże w praktyce…
Wdech, wydech… wdech, wydech… i ciche, miarowe bicie serca w przerwach, były doskonałym przepisem na wprowadzenie do transu.

W końcu nadszedł ten dzień. Dzień jej zdrady i długo upragnionej samozwańczej koronacji.
Ramya’Bhanupriya’Saura’Varali planowała go od przeszło dwóch tysięcy lat. Czy aby nie za krótko? Czy wszystkiego dopilnowała? Czy gwiazdy faktycznie były po jej stronie? Czy ci z którymi spiskowała nie zdradzą jej w ostatniej chwili?
Niespokojna dewa przefrunęła sprzed jednego okna zamku do drugiego i wyjrzała przez rubinową szybę na pustynię. Oparła dłoń o kryształ, lecz jej palce były niezdolne do czucia, były bowiem stworzone z dymu i ognia. Tak przynajmniej opisywali ich śmiertelni. Ona sama uważała się raczej za kroplę atramentu w szklance wody z tym wyjątkiem, że nie była ona barwny granatu a płynnego złota, a szklanka napełniona była przestrzenią któregoś z płynnych lub gazowych żywiołów. Nie była też bezsilna jak kropla atramentu, która chcąc nie chcąc rozmywała się i mieszała z wodą, aż w końcu kompletnie znikła. To od Ramya’Bhanupriya’Saura’Varali zależało jaki kształt przyjmie i jak długo pozostanie wyodrębniona ze świata. Istniała… bo miała siłę i CHCIAŁA istnieć, a w jej przypadku tak samo jak i u innych dewa… chcieć to móc.

Powietrze na zewnątrz rozerwał grom, rozpryskując rozpuszczone i gorejące piaski we wszystkie strony, które coraz silniejszy wiatr zaczynał porywać wysoko w niebiosa. Zaczynała się burza, tak jak zaplanowała.


Ferragus leżał czujnie w śpiącej tawaif wszędzie wietrząc spisek, a może… może po prostu za długo rozpamiętuje dawne dzieje i udziela mu się zwykła paranoja.
Nie! Jego wielkie, majestatyczne i wszechpotężne smocze ego podpowiadało mu, że coś było na rzeczy! Coś… coś się działo. Tylko co? Gdzie? Jego naczynie smacznie spało. Ranveer’a-nie-człowieka nie słyszał już od jakiegoś czasu, więc może w końcu zdechł ze zgryzoty oraz frustracji i gad będzie mógł odhaczyć z listy jego wendettę.

”To nie tak miało wyglądać! Miała zostać królową i rządzić tym światem po wszech wieki, gdy tymczasem jej ojciec i mąż oraz król wszystkich dewów nie chciał tak po prostu oddać po dobroci tej przeklętej korony! Ramya’Bhanupriya’Saura’Varali wpatrywała się z nienawiścią w kierunku czarnego i wypalonego miejsca w którym sczezł jej stwórca. Po wieczności jaką było ich wspólne życie w końcu się od niego uwolniła. Zapłaciła za tą wolność zbyt wysoką cenę, której przez te dwa tysiące lat nawet sobie nie wyobrażała.
- Co teraz? Ukochana Słońca? Nowy władca niedługo przeforsuje nasze zabezpieczenia - odezwały się głosy za jej plecami i przed nią. Dewa otworzyła oczy w kierunku towarzyszy. Była osłabiona klątwą, lecz była zbyt blisko celu, by teraz się poddawać.
- Unicestwimy całą naszą nację… - zarządziła pysznie i zachłannie - a potem… stworzymy swoją własną…


Smok nie mógł usiedzieć w miejscu. Nie dlatego, że był znudzony, lub bogowie chrońcie, wścibski i wszędobylski, no może trochę, a dlatego, że czuł iż jest coś bardzo, bardzo nie w porządku. Zaczął więc węszyć i wściubiać nochal nie tam gdzie powinien. Wpierw sprawdził Deewani, ale gdy dostał mentalnego kopa w szczękę dał sobie z nią spokój, bo maska jak widać była na swoim miejscu i spała. Nimfetka także była czysta i nawet Umrao nie miała nikogo między swoimi udami, no chyba, że jego wścibski nos… fuj!

Jeśli jednak nie maski, to kto… lub co... było nie tak? Jedynym sposobem by się tego dowiedzieć, trzeba było szukać dalej… począwszy od NIEGO. Zapewne robal znowu mieszał się w nie swoje sprawy! I nie miało znaczenia że był tu pierwszy. Ferragus podbił to ciało i teraz było jego… zawarł umowę. (To że robal zrobił to również i pierwszy również nie miało znaczenia! Smoki miały pierwszeństwo zawsze).

Klątwa coraz bardziej trawiła Ramya’Bhanupriya’Saura’Varali. Czuła jak jej energia słabnie i powoli coraz z większą trudnością przychodziło jej utrzymać swoją formę na porywistym wietrze piaskowej burzy. Jeżeli zaraz czegoś nie wymyśli będzie po niej i zgaśnie, a na to nie była jeszcze gotowa. Nie odda swego istnienia niebytowi! Nie teraz! Nie jutro! NIGDY!

Przed sobą dostrzegła dziwnie wypukłe kształty. Leżały po części zakopane w piasku, acz nie były ani piaskiem, ani kamieniem. Dewa wyostrzyła zmysły by wyczuć czym były te targane porywami przeszkody i z niesmakiem odkryła, że byli to dzicy ludzie. Już chciała się ich pozbyć jedynie siłą swego umysłu. Gdy wpadła na pomysł. Był on szalony i brawurowy, nie mówiąc o tym, że napawał ją obrzydzeniem, ale dzięki temu mógł się udać. Klątwa która ją drążyła działała na energię - czystą magię, czyli to czym była, jednakże… gdyby miała ciało, materialne ciało.

Wpierw wystarczyło zatrzymać i rozgonić szalejące wokół nich piaski. Następnie trzeba było podejść i wybrać „pasujący” dla siebie okaz. A później…

Ramya’Bhanupriya’Saura’Varali spojrzała mężczyźnie w oczy o jasnych, orzechowobrązowych tęczówkach. Jego skóra była brudna i ciemna, poznaczona licznymi, ciemnymi bliznami. Był obrzydliwy tak jak tylko mogły być obrzydliwe śmiertelne istoty.
- Jesteś pewna Ukochana Słońca? - spytali towarzysze stojący przed swoimi żywymi narzędziami.
Ukochana jednak nie odpowiedziała. Była gotowa zrobić wszystko dla swojej korony, swojego królestwa, swojej sławy i potęgi. Przyciągnęła mocą własnych chęci mężczyznę, po raz ostatni spojrzała w jego oczy, po czym posiadła jego ciało pożerając słabą duszę.


AHA! Czerwonołuski przebił się przez kokon daemona i z gracją humanoidalnego noworodka przeorał cielskiem cmentarzysko wspomnień, zanim z nonszalancją nie wstał na wszystkie cztery łapy. Czuł, że był coraz bliżej rozwiązania swojego uporczywego problemu, które swędziało go irytująco z tyłu głowy (czyli wszędzie bowiem był samą duszą i jako takiej głowy nie miał). Przyczajony ruszył węszyć wśród skamieniałych Kamal, aż dotarł do dziury. Dziura jak to dziura. Była w ziemi, jeśli ziemią nazwiemy to co miał pod łapami czyli jaźń bardki. Nad dziurą wisiała pajęcza nitka do której przyczepiona była gałka oczna o czterech nerwikach. Gula najwyraźniej postanowił spuścić się do dziury w momencie, kiedy Starzec stanął mu przed soczewką. Daemon zamachał witką i tak jakby z „uśmiechem” poleciał w dół…

~ Banda irytujących pcheł ~ burknął pod nosem smok tracąc skrzydła i kończyny, wężowa postać wydawała się bardziej wygodna, gdy ruszył za Gulą. Robiło się tu zdecydowanie za ciasno w tej duszy. Za dużo robactwa… gdzie jest mangusta, kiedy jest potrzebna?

”Było ich siedmioro. Czy to aby nie za mało? A może wręcz przeciwnie było zbyt wiele gąb do utrzymania w ryzach? Królowa dewa obserwowała swoich podwładnych, swoich kompanów i wspólników w zbrodni przeciw całemu światu, wiedząc, że łamie wszelkie prawa natur, a nawet gwałci odwieczne zasady chaosu. Można powiedzieć, że zdradziła swoją ‘istotę’. Sprzeciwiła się porządkowi jaki stworzyły trzy żywioły rządzące tym (jakże i okolicznymi) wymiarem.

Było ich siedmioro.
Siedem ludzkich samców o nienaturalnie złotej, lśniącej skórze. Byli nieporęczni i skrępowani miałkimi powłokami. Wiercili się niewygodnie, czując jak duszą się w ciałkach pozbawionych życia. Powinni mieć czas na przygotowanie się i na naukę jak „żyć” choć dewy nigdy nie żyły i nigdy nie umierały, a przynajmniej nie w takim sensie jak większość istot.
Magia bowiem nie przemijała, nie chorowała, nie musiała jeść, pić, czy spać. Magii nie dało się spalić, ani utopić, ani zadźgać, ani przekroić. Magia, ta p r a w d z i w a i nieokiełznana, najpierwotniejsza - najdziksza z energii, ona po prostu istniała i mogła wszystko.

Czyżby?

Ramya’Bhanupriya’Saura’Varali popatrzyła na dłonie, każda o pięciu palcach, zakończonych miękką płytką paznokcia. Sięgnęła po broń wydobywając ją samą swoją wolą.
Póki myślała, puty mogła wszystko.
- Pamiętajcie… nie bierzemy jeńców… nasza siódemka w zupełności wystarczy by dopełnić planu.”


Plan był dobry, przynajmniej w mniemaniu Ferragusa, który wśliznąwszy się do wąskiej dziury w zakrzywionej pamięci ludzkiego ducha, po prostu zaczął spadać. Spadał i spadał i nie mógł spaść. Nie mógł się też zatrzymać, ani wspiąć się z powrotem na górę. Spadał więc będąc jedynie bezwiednie falującą nitką „mięśni” przyobleczonych w wężową skórę.
Plan był dobry… na serio uważał, że to był jeden z jego genialniejszych pomysłów…. ale szkoda, bardzo szkoda, że nie postanowił się dwa razy zastanowić. Tymczasem jak spadał, tak spadał dalej, a wraz z upływającym czasem podczas upadku, zdążył już przejść wszystkie etapy żałoby po samym sobie (i to nawet dwa razy!), aż wreszcie dostrzegł na końcu tunelu światełko.

No i pięknie… jeszcze tylko bogów tu brakowało i ich nudnego pierdzenia o życiu doczesnym na wiecznie zielonych polach, gdzie wszystkie istoty pląsają trzymając się wspólnie za ręce…
Choć na szczęście smoków to nie dotyczyło. Dla nich były szczyty górskie i chwała i palenie słabeuszy! Zielone pola są dla delikatnych ludzików. Nie dla smoków.
Ale jemu akurat nie spieszyło się na tamtą stronę. Miał ciało do odzyskania, demona do zabicia i skarby do zebrania. I nie zgadzał się na żadną śmierć!

PLASK. Wpadł brzuchem na coś małego i miękkiego, może nieco galaretowatego, co zaraz zaczęło go obłapiać lekko szczypiącymi niby to witkami. Kolejny PLASK. Tym razem w okolicach pyska. Nie do końca wiedział w co trafił, bo było tak ciupkie i delikatne, niczym puszek, ale i to zdawało się być jakoby żywe, bo wczepiło się w jego szczękę silnym uściskiem owłosionej dłoni z kłującymi opuszkami. Następnie zalała go fala światła tak jasnego i ostrego, że miał wrażenie, iż zaraz wypali jego ducha na wskroś i po prostu przestanie istnieć, lecz nagle wpadł w chmurę piasku. Walnęło nim o wydmę. Splątało w dziwne hieroglify, przeturlało, rozplątało, znowu go porwało w powietrze… przeleciał kilka kółek wijąc się jak złapana na haczyk ośmiornica, po czym znowu wpadł w wydmę. Jakiś grom strzelił tuż obok niego, rezonując w nim echem potężnej pierwotnej magii nad którą nawet bogowie nie mają władzy.

To był dobry plan, bo prosty… może nawet aż za bardzo.

”Nie sądziła, że jest zdolna do „zabijania”. Chyba nikt przy „zdrowych zmysłach” nie jest w stanie wyobrazić siebie jako bezwzględnego mordercę. Dopiero teraz kiedy pierwszy z braci „padł” od jej ciosów i jego energia zasiliła okolicznych wojowników w tym i ją samą. Wiedziała, że jest zdolna do wielkich (w tym i najohydniejszych) czynów. A gdy do tego miała świadomość, że rywalizuje z szóstką zdrajców o miano najsilniejszego, najpotworniejszego, najbardziej zdeterminowanego, (itp., itd.) dewa, czuła dreszcz emocji podniecenia i lekkiej niepewności. Czy wygra? Czy pokona resztę? Czy dosięgnie tronu nie dzieląc się nim z nikim, nawet z tymi, którzy walczyli u jej boku? MUSI!

Uchyliła się przed ciosem potężnego pioruna żywej magii, który wytworzył płynny krater wśród piasków rozgrzanych do czerwoności. Te ludzkie ciałka były beznadziejne. Najchętniej co i rusz rozpadałyby się na drobne kawałeczki i gdyby nie to, że całą swoją siłą woli trzymała je od środka, klątwa mogłaby ją dosięgnąć. Uniósłwszy się w powietrze przywołała matkę nad matkami, która zaczęła kręcić ogromnym powietrznym lejem, trzaskając śmiertelną energią na wszystkie strony. Zaśmiała się gdy uświadomiła sobie, że jej oczy. Oczy ludzkiego śmiertelnika. Były pierwszymi oczami, które znalazły się w sercu maelstormu.”


Po niejakim czasie, przy czym większość została spędzona na zakopywaniu się w piasku w celu uniknięcia unicestwienia, smokowi udało się zorientować, że utknął gdzieś w jakimś niebycie w którym rozpętało się prawdziwe antyczne piekło o jakim nie przyszło mu nawet marzyć. I jakby tego było mało jego towarzyszami były dwie aktualnie najbardziej znienawidzone istoty w postaci dwóch daemonicznych braci, którzy tak jak i on pieczołowicie przysypywali się ryzami piasku, jakby mając nadzieję, że żaden z pocisków czystej magii nie rozpryśnie ich w nicość.

~ Nie zgadzam się… nie zgadzam… nie zgadzam… nie POZ WA LAAM!!~ ryknął głośno Ferragus zatracając się w gniewie uparcie ignorując to co się działo wokół niego. Gniew sprawiał że ciało Ferragusa traciło “cielesność”, stając się coraz bardziej tym czym był naprawdę. Ognistą duszą smoka który tkwił uparcie w świadomości bardki.

„Chcieć to móc.

Chcieć to móc..

Chcieć to móc…

Chcieć.

- Ja chcę! - krzyknęła ekstatycznie dewa unosząca się wewnątrz potężnego wiru dymu, ognia, piorunów i magii. - CHCĘ!!!”


Słyszeć opowieści o niespotykanej i inteligentnej sile, a spotkać się z taką siłą twarzą w twarz (lub raczej maelstormem w pysk) to dwie różne rzeczy. I co gorsza… Feragus nie był gotowy na takie spotkanie.
I to nie dlatego, że był słaby, czy bojaźliwy, czy głupi, lub niedostatecznie dobry by sprostać pewnym odgórnym wymaganiom owego spotkania, lecz dlatego, że po prostu żył. To co było przed nim, było jego przeciwieństwem i to cholernie cholernie wielkim przeciwieństwem.

[media]https://i.pinimg.com/564x/83/dc/ed/83dced021935adc4a26c0c3f96a894be.jpg [/media]

„Oczy” bestii zwróciły się w kierunku migotliwej duszyczki drakona, która na tle ogromu pustoszejącej burzy, była malutka niczym krabik w muszelce. A więc tak wyglądała owa osławiona legendami „dzika” magia, która była początkiem wszystkiego… jak i też końcem.
Potężny komin różnokolorowego dymu, wybrzuszał się i rozrastał pochłaniając coraz większe połacie pustyni. Był niczym czyrak namnażający swe komórki na zainfekowanym ciele. Był głodny. Był spragniony. Był nie do zatrzymania - nawet przez czas.

Z nieba zaczął lać się żar w postaci szklanych strumieni piasku. W dole ziemia zamieniła się w tętniący czerwono białym blaskiem ocean. Grube i długie na wiele kilometrów błyskawice rozszarpywały powietrze. Były niczym szpony bestii, która bezlitośnie rozrywała wszystko na swojej drodze. Starzec czuł jak jego duszę przeszywają długie i cienkie ostrza. Jedne były tak gorące, że wypalały w jego duszy dziury, inne były przerażająco lodowate i odrętwiające, inne niczym macki oplatały go zamykając w klatce oślepiającej mocy. Nie miał jak uciec. Nie miał jak walczyć. Nie mógł się nawet targować. Śmierć otworzyła przed nim swe rozgałęzione ramiona, a następnie pochłonęła potężnym snopem lodowatego światła.

„Ramya’Bhanupriya’Saura’Varali stała na pulsującym sercu pustyni, oglądając zgliszcza swojego dawnego życia.
Wygrała.
Cóż… było to słodko gorzkie zwycięstwo, okupione śmiercią jak i potężną klątwą jej myśli, ale zwycięstwo.
WYGRAŁA!

- Co robimy Ukochana Słońca? - spytała (już tylko) piątka towarzyszy, którzy razem z nią, ramię w ramię postanowili rzucić wyzwanie fortunie.
- Trzymamy się dalej planu - odparła dewa zamknięta w ciele orzechowookiego barbarzyńcy. - Przywrócimy siedmiu tytanów naznaczonych grzechami.
- A co na to bogowie? - spytał powątpiewająco jeden z nich. ON. No tak… to zawsze musiał być on. Ramya’Bhanupriya’Saura’Varali popatrzyła na pytającego uśmiechnąwszy się.
- Im nic do tego… nie istnieliby bez nas, za to my możemy istnieć bez nich.”



„Staruszku? Staruszku śpisz?”

Głośna raga Malhari przywróciła jasność jego myśli. On umarł prawda? Przestał istnieć! Pamiętał to. Nadal czuł to…

„O! Nie śpisz wreszcie!” Usłyszał znajomy głosik psotnicy.
~ Ja nigdy nie śpię! Ja medytuję. ~ Mentalny głos smoka nie brzmiał tak dudniąco jak zwykle. Przypominał bardziej… pisk. Bo i postać smoka nie była obecnie imponująca. Instynktownie broniąc się przed atakiem Ferragus skupił swoje siły duchowe w jak najmniejszym punkcie by zyskać na potędze. Efektem tego była obecna postać, taka mała… jak i żabia. Złote ślepia łypały gniewnie na obecnie większą od niego Maskę. Powrót Starca do “starej”, dużej formy wymagało bowiem czasu.
Na chwile jego serce stanęło z zaskoczenia, albo strachu, lecz po chwili smok przypomniał sobie, że nie ma serca, za to znowu spotkał się z unicestwieniem oko w oko.

“Coś się stało Staruszku?” spytał złoty snopek błyszczącego pyłu, płynnie formujący się w humanoidalną formę małej dziewczynki. “Spodziewałeś się zobaczyć kogoś innego?”

Dopiero teraz gad zorientował się, że nadal tkwił w tym okropnym wspomnieniu miejsca gdzie stworzenie i zniszczenie było jednością. Co gorsza… jego dwaj przeklęci kompani również tu byli, swobodnie unosząc się w nieważkich przestworzach.
Gula lewitował niczym rzucona na wodę piłeczka i już dawno zaprzestał machać nerwikami, bowiem i tak nie dopłynąłby tam gdzie chciał. Ranveer-nie-człowiek leżał na rozłożonych na płask skrzydełkach, wszystkimi odnóżami do góry i zdawał się “maszerować” po cienkich nitkach złotego pyłu i ognia należącego do nieznajomej “Deewani”.
~ Nic się nie stało! Co niby się miało stać?! Wszystko jest w idealnym porządku. To… przejściowa forma… ~ Nastroszył łuski oburzony smok.
“Haha! Dziwny jesteś!” Zaśmiała się łobuzica i wyciągnęła rączkę, by popacać skrzydlatego po pysku. Z jakiegoś jednak powodu nie wydawała się być tak beztroska jak zawsze. Co jakiś czas kształt buzi rozmywał się i ponownie kształtował, jakby maska bacznie obserwowała swojego rozmówcę i może gryzła się z myślami.
“Zabierzesz mnie ze sobą?” spytała niepewnie, po czym sprzedała smoku kopa, co by nie pomyślał, że ona się do niego przywiązała.
~ Oczywiście… w końcu… ~ “należysz do mnie”... nie to nie pasowało w tej chwili, “zależy mi na was”... do tego by się nie przyznał. ~ ...w końcu jestem potężny.
Choć teraz był olbrzymią kulką gniewu upadkowaną w postać małego skrzydlatego gekona.
Deewani zachichotała z wyraźną ulgą i rozmywając się niczym farba na płótnie, okrążała Starca wesoło skandując coś o potędze i smoczym dziedzictwie oraz setkach chowańców.

Tymczasem Guli udało się zahaczyć nerwikiem o ogon Ferragusa i dzięki temu przestał już przelewać się z lewa na prawo. Pijawka miała trochę mniej szczęścia bo nadal uczepiona “złotego włosa” maski, powiewała za nią niczym pacynka targana wiatrem.
Oko daemona “stanęło” na “ziemi” i chwilę patrzyło na podobnej do jego wielkości smoka, po czym zaczęło badać teren pod nimi, które pulsowało i tętniło życiem zupełnie jak czyjeś serce.

Ferragus zaś zaczął machać swoimi małymi skrzydełkami i wijąc się niczym płynąca w rzece jaszczurka uparcie kierował się naprzód “niuchając” otoczenie, by znaleźć wyjście z tego miejsca lub coś ciekawego. Za “życia” Starzec nie był najpotężniejszym smokiem, nie był też najmądrzejszy… za to miał w sobie potężne pokłady żelaznej woli. Zwanej też popularnie oślim uporem.


 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 22-09-2020 o 16:30.
sunellica jest offline  
Stary 22-09-2020, 16:28   #298
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Nad ranem Chaaya obudziła się z lekką konsternacją. Śniła bowiem, że była myślącą magią co samo w sobie było dość niedorzeczne, no bo… czym taka magia by myślała jak nie mała głowy, ani innych rzeczy potrzebnych do myślenia?
Konsternacja ta jednak szybko minęła, ugiąwszy się pod naporem strachu, kiedy to kobieta zorientowała się, że czuje… a raczej nie wyczuwa duszy smoka. Przegnawszy ostatki snu i rozleniwienia, poderwała się do siadu potrząsając w panice ramieniem ukochanego.
To nie możliwe by Starzec tak po prostu sobie poszedł. Czy możliwe? A może on umarł? Czy dusza może umrzeć? To prawda, że Ferragus był stary, ale AŻ TAK STARY, by wykitować w jej młodym ciele?
W ogóle jakim prawem tak po prostu sobie zniknął?! Przecież miała zostać smokiem! SMOKIEM!
Znajdzie go… znajdzie i przerobi na rękawiczki. Przeklęty samiec! Wszyscy są tacy sami! Jak już tylko dostaną to czego chcą to odchodzą!
Nie… to nie możliwe. Starzec taki nie był. Starzec był inny. To był jej Staruszek. Był dla niej jak ojciec… choć był dziewicą, ale zawsze jakiś tam ojciec, niż jego całkowity brak.
Tymczasem drugi “straszny samiec” właśnie się obudził i nieświadom jej rozterek uśmiechnął się do niej czule. Ziewnął odganiając resztki snu i wspomniał.
- Dzisiaj pójdziemy po zapłatę do Miedzianego?
- Zostawiiił mhnięęę! - Zachlochała bardka w rozpaczy zaczynając bić pięściami w kołdrę przed sobą. - Wykorzystał i zostawiiiił!!!
- Kto? - zapytał zupełnie zaskoczony jej zmianą nastroju przywoływacz. Usiadł nagle i objął czule płaczącą kochankę. - Co się stało?
- Jeszcze tak bez pożegnania, w nocy, jak tchórz! - Dholianka piekliła się przez łzy, po czym raptem padła w ramiona czarownika tuląc się do niego. - Jarvisieee co ja teraz zrobię?! Dlaczego Starzec mi to zrobił!
- Starzec? - zdziwił się czarownik tuląc czule kochankę i rozważając sytuację. - On nie mógł cię opuścić Kamalo. Jest duszą uwiązaną do ciebie. Nawet zamiana ciał którą planował wymagałaby odpowiedniego rytuału. Nie wspominając o tym, że… nadal nie mamy odpowiedniego pojemnika dla niego.
- Jak nie mógł, jak go nie ma. Obudziłam się i go nie ma! - Sundari była tak zdruzgotana odkryciem, że racjonalne argumenty do niej nie trafiały.
- Mógł zapaść w letarg i skryć się. Zapewne coś planuje… - próbował pocieszyć czarownik głaszcząc ją po włosach.
Tawaif wizgając cichutko zamyśliła się nieco, nadal słabo przekonana co do nieomylności magika.

- A… faktycznie. Jest - odparła po minucie całkiem rozluźniona. - Przepraszam, fałszywy alarm.
- Znalazł się? Wszystko z nim w porządku? - zamruczał Jarvis głaszcząc delikatnie po puklach i cmokając delikatnie w bardziej namiętniej niż czułej pieszczocie. Złotoskóra zawstydziła się pokaźnie się rumieniąc. Ściągnęła usta w dzióbek marszcząc przy tym nos.
- Tak… chyba tak… - burknęła i jak gdyby nic odwróciła się plecami do przywoływacza. - Możesz spać dalej.
- Teraz? - Przedwczesna pobudka musiała nieźle namieszać w myślach Chaai, bo odwracając się plecami do kochanka wystawiła swoje piersi wprost pod jego dłonie. Z czego on bezczelnie zaczął korzystać pieszcząc je i mrucząc do ucha.
- Starzec nie może cię opuścić, nie ma takiej możliwości. Może zostać skradziony, ale to nie byłoby takie łatwe. No i wpierw ktoś musi wiedzieć, że masz w sobie smoka. A niewiele osób w tym mieście o tym wie - próbował uspokoić jej lęki. Plan miał dobry, ale kurtyzana była zbyt doświadczona.
- Tak, taaak… wiem o tym, nie złapiesz mnie na pocieszający seks - fuknęła wyniośle.
- Mogę próbować… - odparł z uśmiechem czarownik, delikatnie skubiąc zębami szyję dziewczyny tuż ponad ramieniem, jak i rozkoszując się tym co pochwycił dłońmi.
- Nie musisz się też martwić, że ci ją zabiorą. Dusza tkwi już w tobie tak długo, że zostawiła ślady na ciele. Moglibyśmy wytropić ją, gdyby ktoś ośmielił się ci ukraść.
- W porządku panie wszechwiedzący - mruknęła tancerka, starając się ukryć fakt, że bacznie słuchała lekcji z duszologii, faktycznie uznając Jarvisa za kompetentnego z dziedziny ogólno magicznych. - Nadal jednak jestem daleka od chęci zabawy z tobą, może jak zabierzesz mnie do cukierni… to moooże.
- Ciężko się targujesz. - Westchnął rozdzierająco przywoływacz i cmoknął czule szyję bardki. - Przed czy po wizycie u Archiwisty?

“To zależy jak bardzo jesteś zdesperowany” stwierdziła szyderczo babka, wzbudzając ogólny chichot wśród masek.
“Gupi frajer, jak tylko mi da słodycze to ucieknę z nimi do Starca! ha ha! Taka będę.” Deewani będąc łasuchem już zacierała łapki na myśl o cukrowej uczcie. Musiała tylko uważać na Kismis… niby była z wszystkich dziewcząt najleniwsza, ale słodycze były jej słabym punktem i potrafiła o nie zajadle walczyć, tak samo zajadle jak o marzenia - NUDA!

Kamala będąc pod dużym wpływem łakochym harpijek, postanowiła dręczyć przywoływacza, doputy go nie złamie i albo ten się podda, albo w furii się na nią rzuci.
- No… oczywiście, że pooo… - odparła uśmiechając się jak knujący asmodeus. - Musisz jeszcze troszkę wytrzymać… wpierw obowiązki.
- Wpierw obowiązki… - mruczał Jarvis wodząc ustami po szyi i pieszcząc dwie pochwycone krągłości zachłannie. Jakoś nie mógł oderwać od nich palców.
- Masz już… upatrzoną nagrodę za zwrócenie ksiąg? - zapytał cicho przedłużając zabawę. Sundari poderwała się do siadu jakby właśnie przypomniała sobie, że zostawiła rozpalone żelazko na nowiutkim stroju.
- Aćhaaa! Wiedziałam, że o czymś zapomniałam, to przez ten sen i Starca… Co ja bym mogła chcieć? Jaaa? Chcieeeć? - Złotoskóra zamyśliła się, przeczesując palcami pukle włosów.
W jej głowie uparcie krążyła myśl, której genezy nie pojmowała.

Chcieć to móc.


Ferragus powoli oswajał się z nowym miejscem, w którym przyszło mu siedzieć. Co prawda z chęcią pozbyłby się dwóch pasożytów, którzy mu towarzyszyli, ale w aktualnej formie był zbyt mało… epicki na takie numery.
Dobrze, że w ogóle jakiś był, bo jeszcze nie tak dawno tak jakby nie istniał. Co go uratowało? Być może jego epickość, którą aktualnie stracił, no bo, że ktoś go uratował? Nieee… w życiu.
Gulowe oczko na czterech nerwikach, uważnie badało serce dzikiej magii, które biło pod nimi, zachowując się irytująco pewnie w danej sytuacji. Jakby stary dziad był u siebie, lub co najmniej wpadł co cioci na imieniny. Ranveer-nie-człowiek odleciał gdzieś w swoim stanie nieważkości i tyle go było widać (przynajmniej jednego smok miał z głowy). Gdy wtem mały podglądacz wczepił się dwoma odnóżami w rysę skamieniałego lustra basenu energii i “zassał” magię, aż jego kolorowa tęczówka zaczęła płonąć na błękitno. Następnie zaczął machać pozostałymi nerwikami jedno zwijając w małe kółeczko a drugie przez nie przewlekacjąc i wtedy… Chaaya pomyślała o pierścieniu.
Nie jakimś tam byle jakim, a o jedynym w swoim rodzaju.
Smok zrobił więc to samo… podleciał do lustra, pochłeptał językiem magii i… powoli podsycał wspomnienia o pewnej smoczej ważce, o tym jak bardzo się Dholiance to stworzonko podobało, jak ciężko byłoby się z nim rozstać… jak… można by przecież je zachować dla siebie… prawda? Wspinał się na wyżyny subtelności, tylko po to by złośliwie popsuć plany swoim niechcianym sublokatorom.
Kobieta zaczęła się dwoić i troić, bo mała pyrausta była zdecydowanie zbyt słodka by nie oprzeć się wizji posiadania takowej na wyłączność. Gula zgromił spojrzeniem oponenta, po czym rozejrzał się (z pewnością bardzo gniewnie) dookoła. Czyżby szukał wsparcia?

“Starcze! Starcze! Jarvis kupi nam słodycze! Jakie chcemy słodycze?” zawołała nagle łobuzica, wirując złotopyłym dymem wokoło Ferragusa. “Landrynki? Ciągutki? Czekoladki? Ciasteczka?” wymieniała radośnie rozpryskując się i rozwiewając, jak mały płomyczek.

~ My smoki… lubimy czekoladki i wszystko co słodko topi się na języku. I żadnych wypieków. Nie przepadam za zbożem ~ mruczał zadowolony z siebie Starzec, podsycając kolejne wspomnienia i szepcząc słodkie wizje o posiadaniu własnej pyrausty, która mogłaby zaczepiać kociego “chowańca” czarownika. Swoją drogą… wszyscy tu mieli chowańców, poza tawaif. Co prawda sam Starzec wolałby wydusić z Archiwisty wszystko co ten miedziany krętacz wie o Belfegorze, ale gotów był na poświęcenie, jeśli oznaczałoby to triumf nad pozostałymi dwoma.
“Czeko-czekoladkiii!” zapiała maska ciągając się za warkocze, aż smok zobaczył jak jej dymna forma rozrywa się na dwoje i po chwili stapia się z powrotem.
“A chałwa? Lubisz chałwę?” spytała podekscytowana dziewczynka. “W dholstanie robią super duper chałwę! I Barfi z wielbłądziego mleka! Wiesz, wiesz? Pobawimy się? Chodź się pobawimy!”
~ Za momencik. Muszę nam chowańca zdobyć… a co do chałwy… to nie lubię. Ale wiesz, paszcza smoka jest bardzo gorąca i chałwa szybko się rozgrzewa, ale może w ustach naszego ciała będzie smaczniejsza ~ odparł smok wracając do kuszenia bardki.
Deewani zatrzymała się w miejscu i smok poczuł na sobie poważne spojrzenie maski. Czy powiedział coś nie tak? Czy niechcący wywołał u niej kolejne tantrum przez co będzie się musiał użerać z wyzwiskami, krzykiem, płaczem i kopniakami?
“A właściwie to… czemu tu siedzisz? Nie lubisz być u nas?” spytała podejrzliwie, kiedy wokół niej zaczęły wirować kolejne nitki złotego pyłu.
“Myślisz, że mają tu mangobarfi?” ozwała się Kismis do siostry, po czym rozejrzała się wokoło nieco skonsternowana.
~ Nie o to chodzi… utknąłem tutaj i muszę znaleźć drogę z powrotem, ale mój genialny umysł wkrótce wykombinuje sposób ucieczki ~ wyjaśnił mały smoczek, będący starym gadem.
“Hęęę? Utknąłeś?” zdziwiła się podejrzliwie leniwa Rodzynka, lecz jej starsza-mniejsza siostra była nieskalana wątpliwościami.
“Staruszku, ty pierdoło.. idziesz tędy o tu i tam, dookoła” wyjaśniała Odwaga pokazując palcem jakąś ścieżkę, która pięła się krętą drogą w górę. “O tam, tam, tam… i tam… o i później jak będziesz już na górze…”

Na górze? Jakiej górze? Nie było tu żadnej góry. Było płasko i piaszczysto!

“I później idziesz w kierunku bramy do starego miasta… i tam o dalej… patrz o w tamtym kierunku… patrzysz? PATRZ! No to w tamtym kierunku jest Pawi Taras… Będę tam na ciebie czek…” Nie zdążyła dokończyć kiedy gdzieś w oddali Ferragus usłyszał przerażony pisk Nimfetki.
“P-p-p-p-p-pająąąk! AAAAAAAAA!!!”
Deewanni w tym momencie straciła zainteresowanie smokiem i poleciała w kierunku krzyków, śmiejąc się jak wredna norka.
Starzec uznał, że tak postąpi… bo widać droga została przed nim ukryta, ale ją znajdzie… jak tylko oczywiście popsuje plany swoim… konkurentom do Masek.
Kismis chcąc czy nie poleciała tuż za Odwagą i tak gad został sam. Tak… tak naprawdę sam sam, bo Guli przy nim już nie było.

Dziewczęta w oddali bawiły się jakby jutra miało nie być. Nimfiątko płakało rozdzierająco zbyt przerażone spotkaniem z ośmionogiem, marzycielka zaraz zaczęła jej wtórować bo zobaczyła pełzające i czepiające się jej ‘organy’ i tylko Deewani zanosiła się od histerycznego śmiechu, mało się nie dusząc. Kilka emanacji zwabione krzykami zaczęło komentować między sobą całe zdarzenie, od czasu do czasu samemu piszcząc z obrzydzenia, kiedy odnóżę pająka lub oka musnęło je lub choćby zbliżyło się w jej okolice.
Zadolowony z siebie Starzec postanowił podążyć za wskazówkami chłopczycy i spróbował zwizualizować sobie oraz “stworzyć” ową ścieżkę, którą mu pokazała. Niestety na nic się to zdało, zupełnie jakby wszystkie jego moce zniknęły.


Wybita z rytmu Kamalasundari straciła zainteresowanie pierścieniem, jak i pyraustą, ostatecznie nie podejmując decyzji czego zażąda od Miedzianogłowego. Z drugiej strony z pustym brzuchem ciężko było jej się skupić i być może po śniadaniu wpadnie na jakiś pomysł, a jeśli nie, to będzie improwizować.
- Hmmm… może wiem, a może nie… - rzuciła oględnie czekającemu na odpowiedź czarownikowi, dając mu jasno do zrozumienia, że nadal nie miała pomysłu i już zapewne na niego nie wpadnie. Następnie wstała z łóżka i przygotowała sobie kąpiel z olejkiem w której zaległa niczym leniwy, złoty wąż na osłonecznionym kamieniu.
- Możemy poprosić o wskazówki dotyczące Belfegora. Archiwista z pewnością coś wie… możemy poprosić o załatwienie ci towarzystwa pyrausty, możemy poprosić o bogactwo, o może... wygodniejszą i większą siedzibę. - Przywoływacz stanął tuż za tawaif i zaczął masować ramiona moczącej się tawaif, która natychmiast strzepnęła je fukając coś o braku prywatności podczas spędzania czasu sama ze sobą.
- Nowy domek, wygodny i z dala od… gości tej karczmy byłby miłym dodatkiem do przebywania w tym mieście? - zapytał uprzejmie czarownik.
- Słońce - stwierdziła poirytowana tancerka, przewracając oczami. - Ono byłoby miłym dodatkiem.

Nie do końca rozumiała czemu Jarvis tak się uwziął by przedyskutować te sprawę. Nie uważała, by dobór nagrody był aż tak palącą kwestią, by suszyć jej głowę od samego rana. Że też magikowi włączało się “gadane” akurat w tak trywialnych tematach, a to co leżało mu na sercu trzymał głęboko ukryte.
- Wybierz co uznajesz za najstosowniejsze, ja się dostosuję - rzekła w końcu polubownie.
- Słońce… spytamy o nie Archiwistę. - Zamyślił się czarownik przyglądając kochance i siadając na wannie. - Może coś zaradzi w tej kwestii… w końcu słońce jest nad nami, ukryte za chmurami trzymanymi tu przez elfi mythal.
Chaaya zabrała się do wmasowywania olejku, który rozgrzany ciepłą wodą ulatniał przyjemny orzechowy i nieco gorzkawy zapach.
- Co to mythal? - zapytała z kurtuazji i przyzwyczajenia. Jej narzeczony nie był pierwszym, którego musiała wysłuchiwać i udawać, że chce to robić.
“Eh… Miłość jest trudna” stwierdziła któraś z setek masek.
- Hmm? Och… to mythal sprawia, że chmury są nad nami, a miasto jest bezpieczne. Mythal to magiczny konstrukt, sieć w którą czary i uroki są wpięte niczym muchy spętane przez pająka - wyjaśnił Jarvis zerkając na krągłości kochanki wyłaniające się częściowo z wody. Bardka przypomniała sobie, że chyba kiedyś o to pytała, chyba… bo tak jak wtedy nie przywiązywała wagi do odpowiedzi, co też chciała uczynić i teraz.
- Too… taka klątwa? - Upewniała się w nadziei, że elfy nie były tak głupie, by dobrowolnie pozbywać się światła słonecznego.
- Niee… bardziej magiczna tarcza. I oczywiście elfy umiały rozpraszać chmury, gdy ich nie potrzebowały. Tyle, że starożytnych elfów już nie ma, a wiedza o tym jak kontrolować mythal zanikła wraz z nimi. Zresztą nie wiadomo gdzie jest artefakt kontrolujący mythal. A odkąd wampiry są w mieście… to pilnują one by nikt go nie szukał nawet, nie mówiąc o znalezieniu - wyjaśnił przywoływacz.
- Aha… - odpowiedziała kurtyzana, urywając w ten sposób temat, choć co prawda kusiło ją by poczytać o tym całym mythalu u swojego przyjaciala. Niby wciąż była na niego obrażona za poprzedni wybryk, ale Jarvisowi udało się wbić w jej serduszko zadrę ciekawości. Kto by nie chciał znaleźć czegoś tak potężnego? Kto by nie chciał czymś takim władać? I najważniejsze… ONA była chyba najlepszym kandydatem do bycia tym, kto prześcignie “tych” wszystkich, którzy pragną być (do wyboru): sławni, bogaci, najpotężniejsi, najważniejsi, od biedy najbogatsi w tym czy innym miejscu.
- Jak na kogoś kto wychował się na ulicy całkiem sporo wiesz o magii, z pewnością jest w tym niejaka zasługa twojego upartego charakteru, ale chyba musiałeś mieć jakiegoś mistrza prawda? Mogłabym z nim porozmawiać?
- Rozmawiałaś… z kotem i z Dartunem. Nasz wróżbita zwłaszcza potrafił znaleźć ciekawe źródła informacji. Nie miałem kogoś kogo można by było nazwać mistrzem, bo jestem samoukiem - sprostował czarownik.
- Na bogów… Jarvisie… - Kamala wyszła z wanny, nie będąc w stanie przebywać w bliskiej odległości z kochankiem inaczej by go chyba skopała. - Aż mnie zżyma z dyskomfortu i wstydu na myśl, że mógłbyś się przed kimś wygadać, że wzorujesz się na tych dwóch lebiegach życiowych, przy czym jeden nie żyje a drugi żyje życiem szczura. Pozostań przy byciu samoukiem, dobrze? Nie ma w tym nic złego, że uczyłeś się sam… ale uczyć się z nimi… - Wzdrygnęła się obrzydzenia. - Samouk… tak… samouk, masz talent do uczenia się w samotności... - mruczała do siebie, masując skroń i próbując wyprzeć z pamięci to co właśnie usłyszała.
- Przykro mi, że cię akurat w tym rozczarowuję, ale tu jeśli nie jest się odpowiedniego pochodzenia, wiedzę i bogactwo trzeba samemu wyrwać sobie - odparł żartobliwie czarownik.

Laboni prychnęła niczym zadławiony sęp.
“To nie kwestia pochodzenia, a twoja nieumiejętność doboru towarzyszy, po prostu lubisz się otaczać towarzystwem niskich… bardzo niskich… bardzo, bardzo, bardzo niskich lotów, tłumacząc to przyjaźnią i oddaniem. Nic dziwnego, że z takim podejściem nigdzie jeszcze nie zaszedłeś.”
“Ahahaha ale mu powiedziała!” Zaśmiała się radosna Deewani, której dzień zaczął się niesamowicie dobrze. Przygoda ze Starcem! Spotkanie skrzydlatego pająka, który terroryzował jej siostrę, a teraz Gula wiszący jej na ramieniu, a to wszystko tu! We wspomnieniu Dholstanu! Jej ulubionym miejscu w sercu jak i na świecie!
Złotopyły duszek wirował między budynkami śmiejąc się perliście, lśniąc przy tym jak drugie słońce. “Staruszku… słyszałeś? Słyszałeś?! Ale numer hahahaha trzeba by mu kiedyś o tym powiedzieć na głos. Ciekawe czy zacząłby płakać!”

- Jeśli zaś chodzi o mędrców to… jeśli masz ochotę, to możemy po załatwieniu naszych spraw podsłuchać taką grupkę podczas ich małego zebrania wieczorem - zaproponował Jarvis tym razem czule głaszcząc kochankę po włosach.
Sundari odsunęła się nieznacznie, nadal pamiętając niechlubne słowa mężczyzny.
- Hmm… nie-e… pójdę do Koła Wiedzy Mitycznej i porozmawiam z tamtejszymi badaczami, muszę tylko napisać jakiś elaborat.
“Bardzo dobrze…” mruknęło wspomnienie babki. “Nie wiadomo do jakich psubratów by cię zaprowadził… lepiej zdaj się na swój i mój instynkt!”
- Aaaa… u tych… - Zadumał się przywoływacz. - To powinno być bezpieczne.
- Oczywiście, że jest bezpieczne - obruszyła się złotoskóra.
- Z tego co pamiętam bardzo lubią teorie. Im bardziej niezrozumiałe tym lepiej - ocenił Jarvis.
- Wiem o tym, byłam na jednym z ich wykładów. - Napuszyła się Dholianka przystępując do ubierania się. - Mój elaborat też będzie czysto teoretyczny, tak samo jak moje pytania dotyczące magii.
- A o czym zamierzasz pisać? - zaciekawił się jej kochanek również wstając i zabierając się za ubieranie. Przy okazji przyłapując ukochaną z miną pełną konsternacji i zakłopotania, kiedy olśniło ją, że nie miała jeszcze tematu.
- Moooże na temat... czasu... spędzonego na… na… rytualeee… dlaaaczego… czar rytuaaalnyyy…. rzucany jest dłuuuużej… jeśli nie jest zaaapamiętaaaany?
- Interesujący temat… oczekuj wielu wnikliwych pytań. - Uśmiechnął się mężczyzna, resztę ubierania się spędzając w ciszy. Tawaif gorączkowo rozmyślała nad swoim elaboratem, modląc się do bogów wiedzy, by Gula ukazał jej jakieś nietypowe materiały, którymi mogłaby się posiłkować.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 04-10-2020, 20:06   #299
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


Świst bełtu… charknięcie. Świst kolejny… jęk bólu konającego kobolda.
Dźwięki te rozbudziły “smoczego boga”. Nveryioth ostatnie dnie przekonywał się jak to jest bóstwem dla koboldów. Wygodnie…
Ot wystarczy że był (za kratami, ale to mało ważny detal) i opromieniał blaskiem swojej obecności żywot koboldów. Te karmiły go i poiły, przynosiły dary i ofiary. Oraz zachwycały się Nveryiothem.
I składały prośby, zażalenia, propozycje intryg.. a także zdarzały się próby przekupstwa.
Koboldy przychodziły przed oblicze smok (który jednak uparcie pozostawał w ludzkiej formie) tuż po jego porannym posiłku. Były wpuszczane po kilka razem. Podchodziły i padały przed nim na kolana chwaląc jego łuskowaty majestat… składały dary, głównie jedzenie i bezwartościowe błyskotki. Co prawda koboldy słynęły ze swoich talentów górniczych, to jednak bagna były kiepskim miejscem na zakładanie kopalni. Toteż błyskotki były tym co koboldy zdobyły na innych mieszkańcach bagien. Przeważnie goblińskich plemionach.
Po składaniu darów były prośby o różne cuda i… cóż… najwyraźniej nie oczekiwały od Nveryiotha odpowiedzi. Bo po chwili opuszczały komnatę i “arcygadzikapłan” wpuszczał kolejną grupkę. I tak w kółko.
Kolejna grupka, kolejna ofiara, kolejne modły.
Czasem wśród skarbów trafiało się coś lepszego, więc wkrótce smok był dumnym posiadaczem miedzianych i srebrnych, a czasem złotych monet z różnych miejsc i okresów. Ba… były nawet elfie monety! Do tego kolorowe piórka, goblinie fetysze, kolorowe kamyczki i mnóstwo innego badziewia.
Jakoś ciężko było uwierzyć, że koboldom nie trafił się jakiś obwieszony magią poszukiwacz przygód.
Niemniej takie skarby pewnie były niegodne ich bóstwa. O nie… “wielkiemu smokowi” należało się raczej goblinie rękodzieło. Dobrze chociaż, że żarcie było z wyższej półki.
Ale to się najwyraźniej skończyło.

Gamnira po usunięciu strażników otworzyła kraty i spojrzała na smoka.
- Koniec obijania się. Wracasz do siostry Nero.
Albinos leżał na “kupce złota” i drapał się za uchem, starając się skryć lekkie zażenowanie z powodu swojego zniewolenia. Niemniej jak zwykle był skory do słownych przepychanek… - czyyy… podoba ci się mój skarbiec? - spytał leniwie powoli zagarniając wszystko (prócz totemów) do plecaka. - Musimy wracać? Mogę zjeść szamana?
Tropicielka spojrzała na skarby Nveryiotha i przekrzywiła głowę zamyślając się.- Mhmm… ładny skarbiec… lśniący. A co do szamana to… tak… ale na moich warunkach.
Warunkami tymi był wybór metody opuszczenia osady koboldów.
Cicho i dyskretnie lub głośno i z przytupem.
Nvery… wybrał ten drugi.


Rycząca bestia wyskoczyła ze świątyni rozpylając swoimi zionięciami duszącą zielonkawą mgiełkę po całej wiosce. Smok który został im zesłany przez boską smoczycę, właśnie wyrażał swój gniew pędząc przez wioskę z kuszniczką na grzbiecie… i to z pewnością była jej wina.
Toteż te koboldy, które w panice nie uciekały przez szarżującą bestią chwyciły za krótkie łuki i dmuchawki by strącić kobietę z jej grzbietu. I liny, by okiełznać “zauroczonego” przez wiedźmę smoka. Ta straszliwa baba miała co prawda kuszę w dłoni, jednak w tej sytuacji nie próbowała z niej strzelać. Skupiła bowiem swoje wysiłki na utrzymaniu się na grzbiecie wierzgającego smoka. Toteż większość strzałek i strzał, jeśli już trafiło w coś, to w Nveriyotha.
Szalejący smok wywoływał popłoch, tym bardziej że mgliste opary trwały w mgiełce zakrywając widoczność i potęgując chaos toczący się w wiosce… bo co jeśli kształt kryjący się obok nie był przyjaznym koboldem, tylko wrogiem sprowadzonym przez wiedźmę? Wypadało go dźgnąć prewencyjnie… I tak rozpoczęły się walki, a potem…. potem opary eksplodowały docierając do ognisk przy chatach. Wybuchy powodowały krótkotrwały pożary na małym obszarze. W wilgotnym klimacie bagien otaczających La Rasquelle ciężko było o porządny pożar, ale tajemnicze eksplozje na tale zielonkawej duszącej mgły wywoływały panikę, tym bardziej że w środku tego wszystkiego była straszliwa bestia…. tym straszliwsza, że nocne opary pomieszane z jej zionięciami skrywać poczęły jej postać i stawała mroczną sylwetką na tle okazjonalnych eksplozji.

Niemniej Nveryioth nie był szalejącą bestią. Nie był sam. Miał na grzbiecie Gamnirę i ta… zanim go uwolniła, dokładnie zapoznała się z rozkładem osady. I to ona kierowała swoim tymczasowym wierzchowcem. Toteż szybko dotarli przed chatę szamana. Kobold całkowicie zaskoczony i zmieszany próbował zachować zimną krew.
- Zapewniam że wszystko to da się wyjaśnić przy kuf…- zaczął, a potem pisnął… capnięty i pochłonięty dwoma kłapnięciami paszczy Nverego. I tak zakończył się jego żywot.
- Dość tych zabaw. Odlatujemy zanim zdołają w końcu zorganizować kontratak.- zadecydowała siedząca na nim Gamnira. I Nveryioth rozłożył szeroko skrzydła, by poderwać się do lotu.
Czas zabawy się skończył...


Przywoływacz zabrał wpierw tancerkę na poranny posiłek. Znając zaś jej słabość do słodkości zamówił miejscowy przysmak oparty na lokalnych produktach.Ciasto i z dużą ilością nadzienia z dużą ilością bagiennych orzechów….


… i specjalnego słodszego niż zwykły, miodu. Oraz paru pikantnych przypraw dla podbicia smaku. Było to drogie śniadanie, ale przecież niedawno zarobili (cóż zarobią wkrótce, gdy diablik przybędzie do miasta), więc mogli sobie na to pozwolić.

Na śniadanie, na włóczenie się po mieście i po sklepikach z różnymi bibelotami, straganach ze smakołykami… wszędzie tam, gdzie można było poprawić Chaai humor.
W końcu jednak przyszedł czas odnieść zdobycze do siedziby Miedzianego i odebrać nagrodę. O czym przypominała syczeniem i fukaniem pyraustra ukryta w koszyku, który zawierał owe cenne tomy. Musieli zachować przy tym czujność i ostrożność. Wszak kryjówka smoka, jak i jego organizacja były tajne. A zatem… dzielna miniaturka smoka z owadzimi skrzydłami domagała się ostrożności i czujności podczas podążania tam. Trzeba przyznać że Archiwista wybrał jakąś służbistkę. Za to siedziała w końcu na ramieniu tawaif by trącaniem pyszczkiem w jej policzek przypominając jej o wadze misji, gdy we troje przemykali się do kryjówki.

Tam na miejscu pyrausta się rozluźniła i od czasu do czasu podlatywała do zgrupowań swoich pobratymców, by popiskując pochwalić się z wykonanej na rzecz Miedzianego misji. Oczywiście to pyrastra ją wykonała, dwoje ludzi było wszak niezbyt rozgarniętą parką pomocników których to musiała ustawiać do pionu. Niemniej co chwilę wracała z powrotem, wszak jeszcze nie złożyła raportu i ksiąg Archiwiście.

Ten już czekał zajęty swoimi zwojami i księgami. Pyrausta od razu pofrunęła do niego szczebiocąc i piszcząc radośnie. Usiadła na ramieniu entuzjastycznie opowiadając wszystko co się wydarzyło. Co Starzec podsumowywał cichymi.
- Doprawdy… to interesujące… naprawdę to się zdarzyło?... jesteś naprawdę wspaniała.
Następnie zwrócił się wesoło do dwójki awanturników.
- Więęęęc… udało wam się przywieźć tu wszystkie egzemplarze. Doskonale. Wyświadczyliście mi wielką przysługę. I jest wam bardzo wdzięczny.-


Godiva zaś nie miała takich dylematów. O nie… Smoczyca była zbyt zajęta swoimi sprawami. W tej chwili były obowiązki strażniczki miejskiej. Które głównie polegały na chodzeniu po straganach i uliczkach i rzucaniu złowrogich spojrzeń na prawo i lewo.
Jesteśmy, widzimy, patrzymy… ale niekoniecznie zareagujemy.
O tak. Godiva nauczyła się że straż miejska nie jest po to by pilnować prawa… tylko porządku. Drobne kradzieże, a nawet napady oraz porachunki między gangami dziejące się w bocznych uliczkach były tolerowane. Dopóki nie wywoływały zamieszek. Miasto było bowiem skomplikowaną siecią subtelnych zależności… pajęczyną po której Godiva uczyła się poruszać.
Pomiędzy obowiązkami miała czas i przeczytać pismo od Priy. Mimo że znała już każdą literę na tym pergaminie.


Droga memu sercu, świeżo co odnaleziona Przyjaciółko skrywanych przeze mnie głęboko myśli.

Bardzo mnie zaskoczyłaś Swoim zostawieniem listu w tak nietypowym miejscu jakim jest parapet okna na wysokim piętrze. Zaś treść Twojej posyłki pozbawiła mnie tchu, pozostawiając mnie w całkowitym oniemieniu do czasu rodzinnego obiadu, które spożywamy (my ludzie Matki Pustyni) w czasach Waszej kolacji.

Muszę skromnie przyznać, iż nie spodziewałam się od wzniosłej Ciebie jakiejkolwiek próby kontaktu z moją uniżoną osobą, a tym bardziej nie spodziewałam się, iż poczuję w sobie palącą potrzebę odzewu na Twe wezwanie.

Próbuję zebrać myśli, by móc odnaleźć drogę do słów jakie chciałabym ci przekazać. Niestety moje serce drży ze zdenerwowania jakie wynika nieco z nieświadomości dokąd może zaprowadzić nas ta epistolarna znajomość. Zwlekałam już dość długo, by nie czuć się w obowiązku wykazaniem się odwagą, jaką i ty droga Jaenette wykazałaś się swą osobą.
To zabawne, ale i ja nie potrafię do drogiej Ciebie pisać. Nagle zapomniałam wszystkie nauki, a towarzyszące mi emocje przyćmiły mój umysł niczym podstępny alkohol.
Pozwolisz, że opiszę Tobie wspaniałej, co robiłam od czasu naszej nade szybkiej rozłąki.

Wesele odsypiałam do późnych godzin południa, a przynajmniej tak mi się zdaje, gdyż po Waszym wiecznie grafitowo szarym niebie, ciężko określić porę dnia, a do zegarów nie nawykłam, choć potrafię je odczytywać.
Nie od razu znalazłam Twą wiadomość. Wpierw zjadłam coś na kształt śniadania, a później wraz z Szanowaną Matką, oby żyła wiecznie, poszłyśmy stosownie przywitać żonę mego wuja w naszej rodzinie. Tamże odbyłam rozmowę sam na sam z Ravim, który opowiedział mi dziwną historię z wesela. Historia ta nabrała tempa wśród naszej ludności, choć nie do końca pojmowałam czemu i dopiero Szanowana Matka, oby żyła wiecznie, wyjaśniła mi jak niebezpieczna była owa sytuacja.

Otóż… Wśród gości pojawił się czort z samych piekieł. Co prawda dowiedziałam się później, że tłumaczenie to z naszego na wspólny nie jest dość adekwatne, dlatego w dalszej części listu będę posługiwać się oryginalnym mianem djin; a żeby na dalszej drodze naszej komunikacji nie wystąpiła pomyłka, wytłumaczę ci droga Jeanette co oznacza djin w mojej kulturze.

W prostym tłumaczeniu djin oznacza istotę ponadhumanoidalną, stworzoną z dymu i ognia; wedle niektórych podań jest blisko spokrewniona w dżinami - bo tak jak i dżiny można je złapać w butelkę (nie używając przy tym sztuki magiji), jednakże po wypuszczeniu nie będą ci służyć, a po prostu uciekną.
Kiedy w tym wymiarze pojawili się bogowie i zaczęli kształtować tutejszy świat, ich pomocnikami były właśnie djiny. Tak więc jak sama widzisz, można je traktować jako istoty święte czyli wasze istoty anielskie, sęk w tym, że djiny nie były spętane żadnymi prawami i w równej mierze mogły pomagać bogom jak i im przeszkadzać, a więc wedle waszych wierzeń mogą być także istotami piekielnymi. Ostatecznie stworzenia te, nie są ani dobre, ani złe i działają podług własnych potrzeb, lub na czyjąś przysługę. Musisz jednak pamiętać, że istoty te są stworzone z ognia, a więc są jak ogień przewrotne i nieokiełznane.

Ravi powiedział mi, że gdy szedł na górę do prywatnych komnat żony, by móc spędzić u jej boku pierwszą wspólną noc, spotkał na schodach djiniję. Kobieta ta zdawała się na niego czekać, stojąc na schodach pomiędzy dwoma piętrami, tak, że nie można jej było ujrzeć, ani z dołu, ani z góry. Nie odezwała się do niego słowem, lub mówiła niewiele, wuj nie jest pewien. Z początku uznał ją za jedną z gości, którzy odprowadzili Amal do jej sypialni, chciał więc ją wyminąć, lecz ta zagrodziła mu drogę. Żadna kobieta z pustyni nie odważyłaby się na taki czyn, chyba, że hidźra i podobno ta’waif, obie jednak nie mają praw by opuścić swoje ziemie, więc czemuż ona to czyniła? Za dużo wypiła? Mój drogi spróbował wyminąć ją jeszcze raz, lecz nieznajoma spojrzała mu w oczy (!!!) prosto w oczy i wyciągnęła dłoń, którą dotknęła jego ciała (!!!). Sytuacja była niebezpieczna pod wieloma względami. Po pierwsze jeśli ktoś by ich teraz zobaczył, zaistniał by w naszej rodzinie straszliwy mezalians plamiący honor naszych przodków i przyszłych krewnych. Po drugie, kim była djinija i czego chciała od mego ukochanego wujaszka? Ravi powiedział, że gdy wpatrywał się w jej zimne, jasnobłękitne, lodowate oczy, czuł jak jakiś tajemny ogień zaczyna w nich buchać grożąc podpaleniem tego na co patrzyły… czyli jego samego! Lico skryte było w cieniu woali, toteż nie mógł dokładnie dostrzec czy kobieta była młoda, czy stara, jednak zgodnie wiedział, że była oszałamiająco piękna i nieziemska.

„Gdym we nią patrzył… miałem wrażenie, że patrzę na żywy opal lśniący swoim własnym, wewnętrznym blaskiem. Gdybym jej nie odepchnął… upadłbym na kolana przed nią i już nigdy więcej nie powstał. Nigdy w życiu nie byłem tak przerażony i jednocześnie wściekły, bowiem jasne mi było, że ktokolwiek ją na mnie nasłał, chciał bym przepadł na wieki.” Takowe były jego słowa do mnie.

Muszę się Tobie przyznać Jeanette… muszę przyznać się ze wstydem… Nikomu tego jeszcze nie powiedziałam i wątpię by owe słowa były w stanie przejść przez gardło, ale… Jeanette… boję się, że to moja wina. Że to ja przywołałam djiniję, która chciała pożreć żywcem stryja mego rodzonego!
Nie chciałam tego ślubu, uznając go za zbyt pośpieszny i polityczny. Martwiłam się, że Ravi mój padnie ofiarą przekrętów i jego kruche serce pęknie z rozpaczy i zawodu. Nie miałam ku tych myśli żadnych podwalin, jeno przeczucie niczym zadra w sercu. Być może trawiona byłam złością lub zazdrością o tą, która miała być dana wujkowi. To dobry mężczyzna. Delikatny i czuły na piękno świata. Jest światły, świetnie wychowany i co najważniejsze… traktuje kobiety z szacunkiem. Być może… być może byłam zazdrosna o to… że ja nigdy nie dostanę takiego mężczyzny za męża. Moje życie nigdy nie ułoży się dobrze i tak jakbym chciała. Przymuszą mnie do wzięcia kolejnego potwora…
Jeanette ja… spotkałam tę kobietę na korytarzu. Stała w cieniu, opierając się ramieniem o ścianę. Stała samotna i w milczeniu. Podeszłam do niej, wiedząc, że żona mego wuja nie jest jeszcze gotowa na spotkanie i… poprosiłam ją by go zatrzymała.

Drżę i płaczę kiedy to Ci wyznaję. Gdyby coś… gdyby coś się stało memu ukochanemu stryjowi, chyba odebrałabym sobie życie. On jako jedyny był dla mnie dobry, nigdy na mnie nie krzyczał i nigdy nie uniósł na mnie ręki, zawsze mnie wspierał i zachęcał do nauki, a ja… ja mu się tak potwornie odpłaciłam!

Ale to nie koniec! Bowiem dnia następnego podsłuchałam rozmowę Przybyszy z Piasków, w którego skład wchodziła kapłanka udzielająca błogosławieństwa na ślubie, z Szanowaną Matką i teściami wujka mego, oby wszyscy żyli wiecznie. Usłyszałam, że faktycznie na weselu pojawiła się djinija, która sprzymierzyła się z właścicielem miana Generała Niepokonanego Wojska!

Sytuacja jest gorsza niż bym to sobie była w stanie wyobrazić. To miasto nie jest dla Ciebie bezpieczne Jaenette. Proszę Cię! Uciekaj stąd! Zabierz brata z żoną i uciekajcie jak najdalej. Na trawionej wojną pustyni jest bezpieczniej niż w La Rasquelle… obawiam się, że to miejsce niedługo przestanie istnieć.

Twoja Ci oddana na zawsze Priya.



Zdążyła już odpisać i wysłać list do niej… Nie tak długi jak otrzymała, ale pełen szczerych uczuć.

Moja najdroższa przyjaciółko.
Wielką radością napawa czytanie twojego listu raz po raz. Chciałabym ukoić twoje lęki, gdyż nie uważam by twoje myśli sprowadziły djiniję. Jesteś zbyt szlachetną i współczującą niewiastą, byś mogła choćby przypadkiem sprowadzić lub zrobić coś złego. Możliwe że bogowie postawili tą istotę, by sprawdzić prawość twojego wuja. I sądzę, że przeszedł ich test. Więc pewnie jego małżeństwo zasłużyło teraz na ich błogosławieństwo. Mam nadzieję że to ukoiło twoje lęki i zabiło poczucie winy. Jestem pewna że małżeństwo twojego wuja będzie szczęśliwe i mam nadzieję, że twój przyszły mąż będzie wobec ciebie czuły i delikatny. Jesteś wspaniałym kwiatem Priyo i smutkiem mnie napawa myśl, że mogłabyś zostać wydana za kogoś kto nie potrafiłby cię docenić. Gniewem palącym jak żywy ogień jest myśl, że ktoś mógłby cię uderzyć. Ufam że twoi rodzice znajdą ci męża, który zobaczy w tobie to, co ja widzę.
Jeśli chodzi o mnie i mojego brata oraz jego żonę, to nie musisz się martwić. Jesteśmy nomadami z natury. Przybyliśmy do La Rasquelle z powodów związanych z pewną misją, którą mój brat musi wykonać i opuścimy miasto zanim zrobi się tu groźnie. Lub wcześniej, bo mój brat nie postawi bezpieczeństwa mojego i swojej żony ponad owo zadanie. Być może jeszcze kiedyś spotkamy się znów twarzą w twarz, gdy nasze szlaki znów się przetną.
Bardzo bym tego chciała.
Oddana Tobie Jaenette



List ten już znajdował się w dłoniach Pryi i Godiva miała nadzieję, że przyjaciółka zatrzyma go. Bo smoczyca zatrzymała oba listy od niej. Bowiem była w posiadaniu odpowiedzi na swój list tylko że… Tylko że bała się otworzyć drugi list. Ten który otrzymała tuż przed opuszczeniem miasta przez Pryię.
Za każdym razem gdy sięgała po niego, ostatnie słowa skierowane do Jaenette, serce jej biło jak szalone a policzki płonęły czerwienią i… za każdy razem brało Godivie śmiałości by go przeczytać.
Może… następnego dnia?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172