Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-06-2017, 23:05   #71
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Czerwonołuski smok ruszył, tropiąc zapach dziewczyny i starając się ignorować “Jarvisy”, które wypełniały Chaayę, Kamalę, czy jak jej tam było. Oczywiście mógł zdemolować ten umysł i urządzić go po swojemu. Wymagałoby to jednak sporo wysiłku, a Starzec, jak większość jaszczurek, nie lubił się przemęczać.
A poza tym… Nimfetka miała rację. Był tu gościem i nie zamierzał się wiązać z bardką bardziej niż to było konieczne.
Setki jeśli nie tysiące mijanych przez gada czarowników, powtarzało swoje kwestie, wykonując przy tym ruchy ciągle od nowa. Byli tylko odbiciem wspomnień i nie zwracali się do nikogo konkretnego, gdyż każdy z nich ulokowany był w innym czasie, jak i scenerii.
Problemem była jednak ich ilość, która odbijała się echem kaskady głosów, przy których nie dało się spokojnie pomyśleć, poleżeć, czy w ogóle cokolwiek ze sobą zrobić.
Pradawny szedł więc po nich, na nich, między nimi i pod nimi szukając jakichkolwiek oznak innej egzystencji.
Nie natrafił jednak ani na Kamale, ani na Laboni, ani na żadną z Chaaj. Zupełnie jakby wszystkie wyparowały. Nie było żadnych ukrytych komnat, żadnych tajemnych drzwi. Grube labirynty murów i bram również znikły, na rzecz ścian stworzonych z “luster”, które niczym okna pokazywały - Jarvisa.

Kiedy bestia zaczęła wątpić, że to co robił było dobrym pomysłem, zorientował się, że za kryształem odzwierciedlającym wspomnienia, widzi coś na kształt witrażu. Gdy przyjrzał się uważniej, dostrzegł, że każdy z magików stał na tle charakterystycznej mozaiki, bardzo często wykorzystywanej na Pustyni do jednostronnego podglądania.
Czyli jednak było ukryte pomieszczenie, tylko… jak się do niego dostać?
Smok oczywiście wpierw zionął ogniem rozgrzewając szybę, a potem ruszył z impetem, by ją przebić swym masywnym cielskiem… i przeleciał przez lustra, wpadając do środka czegoś… na kształt altany. W jej wnętrzu było o wiele ciemniej i ciszej, czuł nawet przyjemny zefirek owiewający mu łuski, zupełnie jakby znalazł się nad morskim klifem.
Pomieszczenie było ciasne, ale jak to w umyśle… kształty i wielkości oraz żadne prawa rządzące światami nie miały tu znaczenia. Był ogromnym smokiem, a jednak mieścił się, w maluteńkim środku, perfekcyjnie.
Dookoła niego znajdowały się, wyrzeźbione z piaskowca, witrażowe ściany, przez które wpadały światła rozświetlonego lustrzanymi czarownikami umysłu.


[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/8d/3d/63/8d3d6354ded848ac6288bd935d46ba40.jpg[/media]

To jednak nie zaintrygowało go tak, jak istota siedząca przed nim plecami. Wpatrzona w świat na zewnątrz i zapisująca coś pędzelkiem na długim pergaminie. Nie zdawała sobie chyba sprawy z wtargnięcia intruza.

Starzec na pierwszy rzut oka miał potworny problem z właściwym ocenieniem, na co patrzy. Czy był to człowiek? Kobieta, mężczyzna? Stary, młody? Ubrany, nagi?
Kształty nie do końca chciały układać tak jak powinny. Zupełnie jakby siedząca przed nim istota, składała się z posklejanych kawłków, całkiem różnych od siebie fragmentów ciała, które żyły swoim własnym rytmem.
Jedna stopa była mała i dziecięca, w o wiele za dużym jak na jej rozmiar bucie. Druga była “dorosła”, bosa, o ruchliwych palcach, które spazmatycznie zamykały się i otwierały. Każdy włos na głowie był jakby innej długości, koloru, miękkości i kształtu. Jedne lśniły od nasączenia olejkiem, drugie były brudne i pozlepiane błotem, a niektóre miejsca na głowie były w ogóle całkiem łyse.
Plecy w połowie odsłonięte, jakby jedna część przyszytą miała do siebie tunikę, a do drugiej taneczny stanik. Na jednym ramieniu powiewał szal, na drugim opierał się kolczyk. Biodra okryte były różnokolorowymi pasmami spódnicy, pozszywanej z cienkich strzępów dziesiątek, jeśli nie setek różnych egzemplarzy.

- Jesteście nimi wszystkimi co? - zapytał smok przyglądając się tworowi, który drgnął zdziwiony dodatkową obecnością. Prawa dłoń z pędzelkiem wystrzeliła w bok i zaczęła obracać przedmiotem w palcach, które nie pasowały do siebie kształtami, ani kolejnością “przyczepienia”.
Lewa zaś w panice chwyciła za ścianę, gdy prawdziwa dusza tego ciała, odwróciła się do Czerwonego.

Miała twarz potłuczonej lalki...
a raczej… wielu lalek. Jedno oko płakało i było błękitne jak u niemowlęcia, drugie wesoło iskrzyło się rozbawieniem. Jeden kącik ust był czerwony jak wino, drgając lekko w górę jakby chciało uśmiechnąć to dziwne lico do którego zostało przytwierdzone, gdy drugie rozwarte było szeroko, w niemym krzyku bólu.
Nos był malutki, dziewczęcy i obsypany piegami. Policzki przecinały linie, niczym blizny, odseparowując przeróżne fragmenty ciała od siebie.
Kamala nie odezwała się, bo chyba nie za bardzo potrafiła to zrobić będąc w takiej postaci, gdy wszystkie z jej masek wróciły do niej, tracąc swe odrębne życia.
Jaszczur przyglądał się tej układance trochę rozbawiony, trochę zaciekawiony. Kusiło go, by zlepić tego potworka i nadać mu kształt elfki, skoro kobieta tak lubiła eldari.
Bardka odwróciła się ponownie do pergaminu przed sobą, a jej członki powoli uspokajały się, powracając do dawnych czynności.
Prawa dłoń zaczęła pisać, lewa przesuwała kartę w miarę jej zapisania. O dziwo ona sama, nie patrzyła na własne pismo, a ponownie wyjrzała na zewnątrz.

Smok zerknął ciekawsko przez ramię tawaif i spojrzał na jej pismo, przyglądając mu się z zainteresowaniem.
Z początku, starannie wykaligrafowane litery trudne były do rozczytania, ale gdy skrzydlaty podchwycił dialekt, słowa jakby same zaczęły się układać w opisy tego, co się wydarzyło i działo aktualnie.
Kamala zapisywała najdrobniejsze szczegóły męskiego ciała, które pieściła i pielęgnowała. Tworząc piśmienną kopię czarownika.
Jedno oko odwróciło się do niego, po czym zaczęło panicznie mrugać i tancerka ponownie odwróciła się do gada, odrywając spojrzenie od świata na zewnątrz, ciągle jednak zapisując wszystko z uczniowską starannością.
Starzec przyglądał się zbiorowisku jakim była ta kreatura i mruknął poirytowany ~ z jednej skrajności w drugą, co?
Sięgnął ogonem w ciało istoty, używając go niczym “wędki” i zaczął łowić jedną z masek, by wyciągnąć ją częściowo z jej ciała na powierzchnię, by ta udzieliła mu odpowiedzi.

Wyłowił jeden z najdłuższych włosów, lekko poskręcany lub połamany, ale gruby niczym drucik. Po chwili wyciągnął za mocno rozczochrane włosy osiemnastoletnią dziewczynę o mocno umalowanych kohlem oczach. Skrzyżowała ręce na pomarańczowym, wyszywanym perełkami choli i skrzywiła się wyraźnie niezadowolona, że ten jej przeszkadza.
~ Co wy tu wyrabiacie… ~ burknął Pradawny, owijając ogon wokół jej szyi, żeby mu się nie wymknęła z powrotem.
~ A co… oczy zgubiłeś? ~ Chaaya złapała za gadzi ogon, szamocząc się z nim jak pies na łańcuchu. ~ Jak śmiesz mnie tak traktować! Puszczaj ty bury kundlu..! ~ syczała jak gniewna żmijka.
~ Zrób coś? Zobacz co on nam robi? ~ nagle zwróciła się do wciąż wpatrującej się w Pradawnego wyklejanki, ale ta ją albo zignorowała, albo nie usłyszała… albo nie rozumiała dlaczego ta się tak denerwuje.
~ Oboje jesteście żałośni! ~ fuknęła rozwścieczona tancerka, a gad szybko odgadnął co miała owa maska sobą reprezentować.
Wyniosłą, zimną, nieprzystępną kotkę, którą trzeba było posiąść siłą, by spokorniała.
Nie powinien sięgać w Kamalę w ciemno, bo teraz zbierał tego efekty.

~ No, no… bo cię wyciągnę i nauczę moresu, przy tylu lekcjach jakie tu miałem… oglądając wasze figle, to wiem o co w tym chodzi. ~ Pogroził jej smok, nie dbając o ten drobny detal jakim był rodzaj wyłowionej kochanki.
~ Pf… myślisz, że się ciebie boję? Takiego szczura w kobiecym ciele? ~ prychnęła dumnie dziewczyna, a kolaż z masek drgnął, zdradzając, że ta prawdziwa jednak czuła wobec gada respekt.
~ Durna kwoka… wszystko psujesz, czemu nie zdechniesz i nie pozwolisz przejąć nam kontroli! ~ Iluminacja zaraz dopadła swojej twórczyni, szarpiąc ją za włosy.
~ Powinnaś się bać… ~ mruknął Starzec, wyciągając ją bardziej z owego “ciała”. ~ Albo powiesz mi co się dzieje i cię puszczę, albo nauczę cię, że należy szanować potężnego smoka.
Tawaif na powrót łapała się ogona, blednąc nieco ze strachu, gdy coraz mocniej odłączała się od macierzy.
~ Ja nic nie wiem, puszczaj mnie! Nie powinno mnie tu być, ciebie również!
~ Ja jestem tam gdzie chcę być ~ rzekł dumnie gskrzydlaty, powoli wyciągając dziewuszkę z owego konstruku.
~ Wiesz gdzie możesz sobie wsadzić te swoje… zaraz, nie możesz mnie wyciągnąć! Bo się rozpadnie… wszystko! ~ Chaaya próbowała przecisnąć głowę przez obręcze z ogona, by ponownie zapaść się w ciele stworzycielki, która zaczynała się powoli rozszczelniać. Szwy na skórze wybrzuszały się i zaczynały jakby pękać. ~ Czego ty chcesz zgredliwy jaszczurze?!
~ Dowiedzieć co się tu dzieje… i to od razu ~ odparł z wyższością smok, łaskawie pozwalając się dziewczynie nieco zanurzyć w głąb ich kulminacji, na tyle, by ta jakoś trzymała się kupy.
~ Ale czego ty nie rozumiesz… przecież widzisz, że wróciłyśmy jej ciało. Wprawdzie, może trochę zapomniała jak wygląda i wyszło jak wyszło, ale Kamala zabrała nam żywot tak jak nam je dała. Czyli wzięła to co do niej należy ~ odparła nieco zmieszana, ale wyraźnie uspokojona i o wiele grzeczniejsza, gdy tymczasem “reszta” powróciła do wyglądania na zewnątrz.
~ To co teraz? Znikniecie… stopicie się z nią? Bądź co bądź jesteście ją… każda z was. Jesteście Kamalą… a nie całkiem odrębną istotą jak ja. ~ Zamyślił się czerwony tyran.
~ Oczywiście durniu! Co ty sobie myślisz? Wszystkie jesteśmy nią, nawet ta stara raszpla Laboni! Musiała nad odłączyć od siebie…. by nie czuć… no wiesz. W końcu jest dziwką z urodzenia, a nie powołania. Musiała się odseparować od tego, co kazano jej robić dniami i nocami. Starzy, młodzi, grubi, chudzi… nie liczyło się nasze zdanie tylko kwota jaką dawali za spełnienie swojej wyimaginowanej chuci.
~ Nie bardzo tego chcę… ~ zamyślił się Starzec, zdając sobie sprawę, że faktycznie nie bardzo chciał, by one zniknęły. Przywykł do ich trajkotu.
Puścił jednak dziewczynę, choć… wraz nią, do całej tej struktury wnikło kilka czerwonych łusek. Kilka jego własnych wspomnień z czasów, gdy żyły eldari.
~ Głupi… ciągle tu będziemy, ale w jednym ciele… ~ Chaaya, uczepiła się ramienia Kamali, gibiąc się na boki, jakby nie mogła się na powrót wpasować. ~ A… i możesz tu zostać… bo na zewnątrz ~ skrzywiła się nieznacznie. ~ Upiła się szczęściem i jej odbija trochę ~ skwitowała wzruszając ramionami i po chwili zniknęła.
~ Chwyciła za swoją kotwicę… i buduje swój okręt. Dobrze... będzie silna. ~ Ziewnął gad i przyjrzał się tworowi. ~ Mogę wam nadać kształt elfki, którymi się tak zachwycacie…

Istota wyprostowała się, odkładając na chwile pędzelek na podołek i nie odrywając spojrzenia od obrazów przed sobą, pokazała Pradawnemu dwa taneczne gesty.
Pierwszy oznaczał ego. Osobę.
A drugi siłę.
Bardka sobie poradzi z tym co sama sobie uszyła. Potrzebowała czasu, by szwy zabliźniły się, by ostatecznie odzyskać nad sobą władzę. Może nie będzie zjawiskowo piękną kobietą, ale… jak prawdziwy wojownik, nie dbała o to.
A Starzec mógł wszak wprowadzić korekty estetyczne później. Na razie zmalał, zwinął się w kłębek i zaczął budować wokół siebie jaskinię.


Czterysta dwudziesta pierwsza koza, czterysta dwudziesta druga koza, czterysta dwudziesta trzecia koza, czterysta dwudziesta czwarta koza, czterysta dwudziesta piąta koza…
Kobieta przewróciła się z pleców na bok, zapatrując się na śpiącego, snem niewinnego, kochanka. Jej frustracja zelżała na widok Jarvisa, choć i tak nie mogła zasnąć. Raz było jej za głośno, raz za cicho. Łóżko było niewygodne i wygodne zarazem, a pot oblewał rozgrzane ciało, by zaraz zmrozić lodowatym prądem.
I jeszcze do tego te myśli… a raczej ich brak.
Jedno i drugie.
Kamalasundari była sama, była na wierzchu, naga przed złowrogim i nieprzewidywalnym światem.
Wspomnienia i uczucia nie dały się ignorować, gdy wszystkie tancerki powróciły do swego źródła jakim była dwunastoletnia dziewczynka, która od lat wydzierała z siebie kawałek po kawałku, tworząc Nimfetkę, Deewani, Umrao, Laboni, Chandramukhi i szereg innych dziewcząt, które nigdy nie doczekały się własnego przydomku.
Ile to lat minęło odkąd znowu była „sobą”?
Westchnąwszy cicho, odwróciła się na plecy, wbijając tępe spojrzenie, otwartych szeroko oczu, w mroczny sufit, którego nawet nie widziała.
Ile czasu minęło od ostatniego jej posklejania przez Ranveera?
Jak dawno temu Janus porwał ją na strzępy, uwalniając z okowów bólu, jaki towarzyszył jej po wypuszczeniu z niewoli?

Czterysta dwudziesta szósta koza… czterysta dwudziesta siódma koza… czterysta dwudziesta ósma…
Gdy powoli zaczęło świtać i widnieć, bardka poddała się i wstała z łóżka cichutko krzątając się po pokoju i… sprzątając.
Złożyła i wygładziła czarownikowi ubranie. Powiesiła swoje na wieszaku. Ułożyła książki i nieużywane magiczne przedmioty na biurku. Przygotowała karafkę z wodą na szafce nocnej, po stronie mężczyzny, by miał do niej szybki i łatwy dostęp, gdy kac go zaatakuje. Nawet się obmyła zwilżoną chustą i przetarła blat stołu z pozostałości ich igraszek.
Sen jednak nie chciał nadejść, choć zmęczenie ogarnęło jej ciało ciężkimi jak kotwice mackami. Głowa niemiłosiernie bolała, oczy szczypały, w ustach czuła mdłości.
Może powinna się poddać? Może czarownik jej nie kochał? Nie pragnął? Nie chciał… Przecież sam powiedział, że po pijaku może coś złego powiedzieć i żeby ta się tym nie przejmowała. A więc… może… jednak rozmyć się w cieniu tych lepszych i silniejszych. Nie czuć, nie myśleć, nie istnieć i… pójść spać?
Tak bardzo chciała zamknąć teraz oczy. Odpocząć…

Podeszła do łóżka, dotykając opuszkami palców wystającego materaca. Mag spał cicho i nieruchomo.
Tancerka uśmiechnęła się czule, wpatrując w odprężoną twarz kochanka.
Nie zdradzi go. Nie zawiedzie… nie porzuci.
Była silna, niezależna i samodzie…
Nie musiała być już sama i nie chciała. Jeśli przez to nie prześpi ani jednej nocy do końca swojego życia. Trudno. Wytrzyma.
Pochyliwszy się, ucałowała delikatnie skroń śpiącego nie chcąc go obudzić. Po czym ubrawszy piaskową tunikę i buty, wyszła z pokoju, by przemierzać w ciszy puste korytarze przybytku. Niczym egzotyczna zjawa nawiedzone domostwo. Nie spotkała na swojej drodze nikogo… prócz myszy wesoło hasających po stołach w jadalni. Nie widziała ich w ciemnościach, ale słyszała wesołe popiskiwania i tupot drobniutkich łapek.
Mgła na zewnątrz jeszcze nie rzedła, choć pierwsi śmiałkowie przepływali uśpionymi kanałami, zwiastując niedalekie rozbudzenie się kolorowego i pełnego dziwów ula jakim było La Rasquelle.

W połowie trzeciego okrążenia hotelu, Chaaya skapitulowała i postanowiła wrócić do pokoju. Przy drzwiach Nveryiotha zatrzymała się jednak, ciekawa czy smok obudzi się na czas do pracy oraz… czy faktycznie się przed kimś barykadował.
Nacisnęła na klamkę a drzwi po kilku milimetrach zatrzymały się na czymś ciężkim.
Bardziej rozbawiona niż zła, postanowiła nawiedzić nieboraka i przeszukać mu pokój gruntownie i dokładnie, a jeśli to nie pomoże rozwiązać zagadki… wedrze się siłą do jego umysłu. Skoro i tak spać nie mogła, a rozkład pomieszczeń i korytarzy hoteliku znała już na pamięć…
Przechodząc przez swój pokój, zgarnęła wachlarz do kieszeni po czym otwierając okno na oścież, wyjrzała na zewnątrz i przelazła ostrożnie na gzyms, po którym przesunęła się pod okno Zielonego. Było zamknięte, ale po krótkiej i śpiewnej inkantacji, po chwili uchyliły się z cichym skrzypnięciem.
Dziewczyna wślizgnęła się ostrożnie do środka, mało nie wypadając przez witrynę do wody, gdy uderzył w nią fetor rozkładu.
Powietrze w pomieszczeniu było wilgotne, gorące i… śmierdziało jak stary, gnijący muł, glon, trup, grzyb i to po mocno zakrapianej imprezce…
Dusząc się i krztusząc, zakryła nos i usta rękawem, rozglądając po pokoju. Wszystko wyglądało… normalnie. Żadnej zarzyganej ściany, żaden zombie w kącie, ża…
w wannie znalazła plecak, był wilgotny i zagloniony z kilkoma zdechłymi pijawkami… trącało od niego trupem, ale nie aż tak, by uznać go za sprawcę całego odoru.
Wybudzona Ślicznotka zatrzepotała skrzydełkami popiskując cicho, zwracając uwagę tawaif na siebie.
- Hej mafeńka… - Kobieta przywitała się ze stworzonkiem, po czym podeszła do łóżka na którym spał Nvery.
Kręcił się niespokojnie spocony na czole i z wyraźnym zmartwieniem wypisanym na twarzy.

Wdrapując się ostrożnie na łóżko, pochyliła się nad śpiącym chłopakiem, obserwując jego zmarszczki na czole. O czym śnił? Czego tak się obawiał? Po co się zabarykadował?
Kamala uśmiechnęła się łagodnie, wyciągając dłoń, by zgarnąć biały kosmyk włosów z jego policzka. W momencie gdy dotknęła skóry skrzydlatego, uderzyło w nią uczucie strasznego niepokoju pomieszanego ze złością.
“Była w mieście… Sama… Bała się o mężczyznę przed sobą. Był ranny… krwawił. Wyglądał jakby umierał. Musiała coś zrobić inaczej jej partnerka i jeźdźczyni będzie zdruzgotana…”
Dziewczynie podwinęła się ręka na której się opierała i uderzyła łokciem w coś twardego i grzechoczącego pod kołdrą… zaskoczona tym co poczuła oraz świadoma powagi wspomnień, które gnębiły jej smoka nawet podczas snu, sięgnęła delikatnie za nakrycie pod którym wyjrzała na nią koścista paszcza bestii.
Bardka mało nie dostała zawału, wyskakując niczym przestraszona kotka z łóżka, obiła się o szafkę nocną i wylądowała na ścianie z głuchym huknięciem.
Jej partner się jednak nie obudził, zbyt mocno upojony alkoholem… Nie wiele myśląc, chwyciła za klatkę ze Ślicznotką i wypadła przez okno, dochodząc po gzymsie na drugą stronę. Przewaliła się przez parapet do bezpiecznego pokoju w którym wciąż spał Jarvis.
Podeszła do łóżka dysząc ciężko i odkładając gekonicę pod łóżko, zdjęła buty z ubraniem i wślizgnęła się w objęcia śpiącego.

Dlaczego nic jej nie powiedział? Dlaczego oboje milczeli?! Podli zdrajcy… kłamcy, niewierne kundle…
Powinna ich ukarać. Zgnębić. Zniszczyć…
Powinna... taaaak… powinna zabić tego, który skrzywdził jej ukochanego. Nikt nie ma prawa bezkarnie podnosić na niego ręki.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 30-06-2017, 13:16   #72
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Usta… muskały jej ucho, policzek, szyję, bark. Delikatnie, ostrożnie i czule. Tak, by nie przerwać jej snu. Nadal była w objęciach kochanka, tulona przez niego i ogrzewana jego ciałem. Jarvis starał się nie przerywać jej wypoczynku pieszczotami, więc doznania docierały do jej zmysłów powoli.
Kobieta z zaskoczeniem stwierdziła, że leżąc tak w ramionach czarownika, z wtuloną twarzą w jego szyję i z przymkniętymi oczami, pomimo całkowitego wybudzenia, na jakiś pokrętny sposób… odpoczywała, a czas przyjemnie przyspieszył, aż do pełnoprawnego poranka.
Składając usta w dzióbek, cmoknęła kochanka w zagłębienie obojczyków, mrucząc coś niezrozumiale pod nosem.
- Już się obudziłaś? - szepnął przywoływacz z uśmiechem. - To źle, bo budzisz mój apetyt… na zabawę. - Pogłaskał dziewczynę po głowie pytając - położysz się wygodnie na plecach i zamkniesz oczy?
- Nie spałam już od jakiegoś czasu… - odparła, odginając się do tyłu, by musnąć czubek męskiej brody. Nie było potrzeby, by niepokoić Jarvisa jej małą insomnią. - Nie chcesz poleżeć? Dobrze się czujesz? - spytała z wyraźną troską, obracając się leniwie na plecy i po kilku mrugnięciach, lekko podkrążonych oczu, zamknęła je posłusznie.
- Zdecydowanie dobrze… a ty? - Usta magika wyznaczały własne szlaki na jej obojczykach i piersiach, który rozkoszował się sytuacją i krągłościami jej biustu… bo tam jego usta czuła najczęściej.
- Cccałkiem dobrze… choć nie ukrywam, że martwiłam się o twój stan i zaplanowałam nawet okłady z chłodnych piersi… ale ciesze się, że jesteś w formie - odparła z lekkim rozbawieniem, przeciągając się pod jego czułym dotykiem.
- Chyba zaczynam czuć się gorzej, więc te okłady mogą się przydać… za chwilę. - Wargi mężczyzny zaczęły schodzić niżej i wędrować po brzuchu, muskając językiem skórę tawaif.
- Czuję zawroty głowy… chyba - bezczelnie skłamał.
- Mój ty biedaczku… mam obudzić Nverusia, pana chłodny kompresik? - wycedziła przez ząbki otwierając jedno oko, by popatrzeć zuchwale swojego kochanka.
- On jest płaski jak deska… - odparł czarownik, po czym spojrzał na twarz tancerki. - Co ci ten panikarz powiedział?
Dziewczyna ściągnęła nieco brwi, z początku nie rozumiejąc o co mu chodzi.
- Słucham? - W końcu zaskoczyła łącząc fakty, ale starała się zachować neutralną minę. - Nie rozmawiałam z nim od wczoraj w karczmie…
- To skąd ten pomysł by robić mi okład z twojego smoka? - zapytał mag, schodząc ustami niżej i zaczynając powolne rozpalanie żaru w ciele bardki, za pomocą pieszczoty jej intymnego zakątka.
- Jest gadem… a jak każdy gad jest chłodny w dotyku… no i nie powiedziałam ci z czyich piersi będa te okłady - mruknęła smętnie, gdy jej drobna uszczypliwość i żart został inaczej, niźli tego chciała, odebrany. Westchnęła zapominając, że miała trzymać oczy zamknięte i zapatrzyła się w sufit.
- Nie sądzę, by on chciał być wciągany w nasze figle - wymruczał czarownik, wodząc przez chwilę językiem po jej udach, po czym wrócił do muskania jej wrażliwego punkcika. - Co innego Godiva.
- Od razu figle… - dodała z przekąsem, wodząc opuszkami palców po swoim brzuchu i piersiach. Oddychała równomiernie, ale coraz pełniej. Miała problem ze skupieniem się całkowicie na przyjemności, zamknęła więc oczy rozmyślając trochę o planowanym morderstwie i nagiej smoczycy dobierającej jej się do jej kobiecości. Nie była to przyjemna wizja w tej sytuacji.
- Intensywne… - napomknął mężczyzna z pietyzmem używając języka do rozpalania jej zmysłów kolejnymi muśnięciami. - ... długie…

Skąd się ta durna rozmowa w ogóle wzięła? Jak ją zakończyć i co najważniejsze jak wyłączyć swój własny mózg, by przestał tyle pracować?
Bardka mruknęła coś chmurnie, wiercąc się w pieleszach. Podniosła jedną nogę, odginając ją szeroko w bok.
Czy teraz czuła język Jarvisa lepiej? Moooże…
Czy wyglądała jak rozjechana na trakcie żaba? Z pewnością.
- Trochę szybciej… - szepnęła z lekką frustracją, zakrywając sobie przedramieniem oczy.
- Wygląda na to, że wzięłaś mnie w niewolę - marudził Jeździec żartobliwie przez chwilę, ale potem poczuła, szybsze nerwowe muśnięcia, budzące przyjemne dreszcze w członkach, sprawiające, że same mimowolnie się naprężały. Jarvis znał ją już na pamięć i nauczył się gdzie jest najbardziej wrażliwa.
Chaaya przez chwilę trwała z ciszy, skupiając się na powoli rosnącym pożądaniu.
- O tak… dobrze mi… tak… właśnie rób. - Oddech w końcu zaczął być urwany, mięśnie mimowolnie napinały ciało, wprawiając je w chybotliwe wicie. Myśli zaszły mgłą, z początku rzadką, ale wyraźnie gęstniejącą, przysłaniając niepowołane w tej sytuacji kwestie.
Jarvis posłusznie spełniał jej kaprys, pomagając sobie dłońmi, którymi unieruchomił nogi dziewczyny, by móc sięgać do jej wnętrza mocniej i głębiej. By tawaif odczuwała ruchy języka całą swą osobą.
Był jej niewolnikiem i jednocześnie władcą, przytrzymując stanowczo wijącą się na łóżku kochankę. I przypominając jej tym, jak bardzo mu się podoba.

Tancerka wyginała się spazmatycznie, coraz głośniej dysząc, coraz głośniej jęcząc z rozkoszy i tortury jaką jej sprawiał. Powoli zbliżała się do granicy urwiska jakim było spełnienie pod ruchliwym językiem partnera. Dziewczyna z jakiegoś jednak powodu starała się z tym walczyć, jakby nie chcąc skoczyć w przepaść samemu, jakby chciała spaść w objęciach swojego kochanka.
Drżąca dłoń starała się sięgnąć do mężczyzny po omacku, gdy reszta ciała obracała się na boki, nie wytrzymując napięcia.
- Coś… się stało? - zapytał czarownik na moment przerywając pieszczoty, gdy ręka kobiety wsunęła się w jego włosy. Na moment jednak, bo znów wrócił do smakowania jej rozpalonego pieszczotami ciała.
Ta krótka chwila pozwoliła jej odzyskać panowanie nad swoim głosem, zanim ponownie wpadła w pułapkę ust wielbiciela.
- Chcę cię… chodź… - Kolejny jęk wydobył się z piersi tawaif, ponownie ją obezwładniając.
Jarvis uniósł się… i jego język zaczął kolejną wędrówkę... podbrzusze, brzuch, piersi. Wraz z tą wędrówką, bardka czuła jak jest podbijana. Powoli twardy intruz wypełniał swą obecnością jej zmysły, gdy łączyli się ze sobą. Po chwili znów byli jednością, a usta maga całowały jej własne wargi w rytm przeszywających Chaayę sztychów.
Tak. Teraz wszystko było idealnie. Teraz nie musiała się hamować. Szybciej, mocniej, głębiej. Niech łóżko łomocze o ścianę, niech jej krzyki poniosą się po całym budynku. Żyła dla tych chwil, to dla nich co noc umierała, by rano narodzić się ponownie.
Dziewczyna chciała powiedzieć swemu ukochanemu jak mocno go teraz pragnęła, jak silnie na nią oddziaływał, jak nie potrafiła bez niego funkcjonować, ale straciła kontrolę nad własnym ciałem, które notabene nie było już tylko jej… ale i jego.
Czarownik dobrze o tym wiedział, bo ta otworzyła przed nim swój umysł, by mógł słyszeć jak wykrzykuje jego imię w ekstazie jaką jej sprawiał.
I efektem tego była jeszcze większa gwałtowność jego ruchów. Biodra dobijały ją do łóżka, które coraz głośniej skrzypiało. Usta dusiły krzyki namiętnymi pocałunkami, dłonie wodziły po jej udach dociskając rozgrzane ciało bardki do równie gorącego kochanka.
Mocniej, silniej, szybciej… aż do głośnego finału i to na tyle, że Nveryioth z pokoju obok obudził się i zaczął wydzierać, iż nie są w burdelu i ludzie chcą spać, co sama kobieta przyjęła z lekkimi rumieńcami i szczęśliwym uśmiechem.

- Podstępny… łotr - wydyszała czule, gładząc czarownika po plecach.
- Nie wychodzi nam. Miało być delikatnie i czule… romantycznie. A skończyło się dziko i głośno. - Ten westchnął całując jej usta. - A będzie pewnie jeszcze gorzej, gdy… pokusa okaże się zbyt silna i pochwycę cię w ramiona gdzieś tam w mieście. A może od razu po śniadaniu porwę do świątyni złożyć w ofierze elfiej bogini miłości?
- Dylematy… a mam dziś kilka ważnych spraw do załatwienia - mruknęła, śmiejąc się pod nosem. - Ale na rapt nic nie poradzę… skoro zostanę porwana to… tylko moje szczęście - odparła z przekąsem, muskając policzek Jarvisa.
- Przypomnij mi jakie to ważne są sprawy… poza zerwaniem z ciebie sukienki, gdy nadarzy się okazja? - wymruczał, zsuwając się z dziewczyny na bok i tuląc do jej drżącego jeszcze ciała.
- A takie tam… kobiece sprawy. “Randka” z Dartunem, wycieczka w głąb miasta, polowanie na demony, klęczenie przed tobą… - Wzruszyła nieznacznie ramionami, oplatając go ciaśniej rękoma. - Może poszukam jakiś informacji o artefakcie… a może po prostu będę oddawać się bezwstydnie w zaułku pewnemu posępnemu czarownikowi.
- Właśnie… co powiemy Dartunowi? - zapytał jej kochanek, uśmiechając się ciepło i jęknął cicho - choć to klęczenie brzmi tak… podniecająco, że ciężko mi myśleć o czymś innym.
- Myślałam by mu powiedzieć, że nas okradziono… najlepiej przez kogoś tobie bliskiemu z kim się spiliśmy i wyszło jak wyszło… Później jednak pomyślałam, że możemy powiedzieć, że jesteśmy dopiero po krótkim zwiadzie i potrzebujemy więcej czasu… A w ostateczności, go zbałamucę na denny romans, ale tego bym nie chciała… - Chaai ciężko było pozbierać myśli, gdy co chwile była rozkojarzona, a to kosmykiem włosów, a to jakimś zadrapaniem na ramieniu maga, a to jakaś myśl zabłądziła między jej wypowiedź, rozbijając ją i odwodząc od meritum.
- Romans nie będzie potrzebny. Możemy zmyślić kradzież tylko trzeba opisać ją przekonująco. I nie sięgać po znajome mi osoby. Bo może je znaleźć i co wtedy? - wymruczał przywoływacz, cmokając czule jej czoło.
- I tu zaczynają się schody… - mruknęła smętnie bardka, nie chcąc sobie zaprzątać tym teraz głowy. Przytuliła się mocniej do Jarvisa, bawiąc się językiem w zagłębieniu jego szyi.
Miała do niej słabość… jak do większości fragmentów ciała kochanka.
- Wystarczy jakiś w miarę wiarygodny opis przeciwników. Z pewnością byli zamaskowani. - Zamyślił się Jarvis, mocniej tuląc swoją partnerkę. - Oczywiście nie dostaniemy też wynagrodzenia za robotę.
- Przepraszam… robię za dużo zamieszania wokół siebie, byłoby o wiele prościej, gdyby Dartun powiedział, że to nie poplecznicy Vantu potrzebują tego wisiorka… bo… bo… bo tego się obawiam, w sumie… nie wiem czemu. - Zawstydzona, schowała twarz w tors magika, mrucząc coś pod nosem.
- Swoją drogą… ciekaw jestem jak się prezentujesz w tym wisiorku - rzekł z uśmiechem Jarvis, głaszcząc ją po pupie.
- Hmmm medalion jak medalion, chcesz bym go teraz założyła? - spytała leniwie podgryzając męski obojczyk. Może i była wstydliwa, ale nie na długo.
- I popatrzeć na twe nagie ciało prężące się przy każdym kroku - mruknął wygłodniale, delikatnie ściskając nagi pośladek dziewczyny. - No chyba, że ty masz jakiś kaprys do spełnienia.
- Narazie… jeszcze… nie mam - odparła tajemniczo, odsuwając się od towarzysza i siadając zsunęła się w nogi łóżka. Wstała powoli przeciągając się i idąc dumnym krokiem do biurka na którym wisiały jej rzeczy.

Pochylając się nieznacznie, wypięła kształtną pupę w kierunku obserwatora, po czym założyła łańcuszek na szyję i ułożyła medalion na piersiach. Odwróciła się uśmiechnięta, wdzięcząc się jakby prezentowała na sobie odebrany dopiero co od krawca nowy strój.

Widziała leżącego na łóżku partnera, widziała jego spojrzenie łakomie wędrujące po jej krągłościach, pomimo tego, że nie była… śliczna w tej chwili. Cały jej piękny image mocno ucierpiał podczas nocnych zabaw. Nie była idealnie wyglądającym kwiatem, raczej dziką kotką ze zmierzwionymi włosami i rozpalonym spojrzeniem. Ale on nadal ją pragnął. I to nie tylko spojrzeniem, które wszak mogło być fałszywe. Jego dolne partie ciała ożywały, a tam… Jarvis nie mógł skłamać. Niemniej wypadałoby, przynajmniej na szybko, poprawić sobie włosy, więc Chaaya spojrzała odruchowo w lustro i zobaczyła ją. Alchemiczkę.
Eldari była piękna w swej nagiej okazałości i speszona spoglądała na tawaif z nieśmiałym uśmiechem, a gdy Chaaya wykonała gest dłonią to ze zdziwieniem stwierdziła, że elfka go idealnie powtórzyła. I była ubrana w to co miała na sobie bardka. Naszyjnik jej kochanka.
Zaskoczona kobieta, wpatrywała się w odbicie. Najpierw dotykając niepewnie szkła, a później swojej twarzy i włosów. Chłonęła nieziemską piękność z coraz większym zachwytem na twarzy.
- To się znowu dzieje… - szepnęła bardziej do Starca niż Jarvisa. - Widzisz to samo co ja?
~ Oczywiście, że widzę… ale mnie nagie ciała ludzi czy elfów nie pociągają ~ burknął Pradawny cicho. ~ Może poza niektórymi twoimi maskami… ale to raczej efekt, zbyt długiego siedzenia tutaj z nimi.
Jarvis zaś nie dosłyszał jej słów, ale też i nie zsuwał się z łóżka, delektując się widokami. A dziewczyna z lustra zbyt dokładnie powtarzała jej gesty, uśmiechając się ciepło przy tym, by Chaaya mogła uznać za ich kopiowanie. To bardka się w lustrze odbijała, choć jej ciało było tam elfie.
- To moje odbicie… - stwierdziła zauroczona tym faktem, odwracając się na chwilę do czarownika. Tak bardzo chciała mu ją pokazać, ale podejrzewała, że mag i tak jej nie zobaczy.
Z jakiegoś powodu to wszystko działo się w jej głowie. Nie wiedziała dlaczego i po co… ale przyjęła ten fakt do świadomości.
- Dziwne… hmmm dziwnie odbijam się w lustrze… mógłbyś na chwile podejść? - zwróciła się do kochanka, zapraszając go gestem do siebie.
Ten wykonał prośbę, powoli ruszając w jej kierunku, coraz bardziej pobudzony i z łobuzerskim uśmiechem na obliczu. Zaszedł tancerkę i otulił w pasie ramionami, dociskając do siebie tak, że poczuła jego coraz twardszy organ rozkoszy. To jednak nie przyciągnęło jej uwagi tak bardzo, jak odbicie w lustrze. Bowiem tam alchemiczkę otulił jej kochanek czarodziej, obejmując ją w pasie i dociskając do siebie z pewnym siebie uśmieszkiem. Elfka pokraśniała na twarzy i wydawała się bardziej podekscytowana.
- Elfy… to… hmm… sam nie wiem co o tym myśleć. - Usłyszała tuż przy uchu. Więc to co widziała nie działo się tylko w jej głowie.

- Widzisz ich? Na prawdę? To oni! To ci z wczoraj! - Chaaya wyraźnie się rozentuzjowała, spoglądając na swojego ukochanego z czułością, bujając delikatnie biodrami, by ocierać się pupą o męskość. - Są tacy piękni…
- To… trochę niepokojące… No i masz rację, są śliczni - odparł zamyślony czarownik, ale jego oddech świadczył o trudności w myśleniu. - Ale to na ciebie mam ochotę.
Spojrzenie czarodzieja w lustrze było również rozkojarzone, bo czerwona na twarzy alchemiczka z wyraźnym zawstydzeniem, ale i podnieceniem powtarzała ruchy tawaif. A jej kochanek miał tyle samo na sobie co Jarvis.
- Może to przez ten artefakt… - mruknęła po namyśle bardka. - Starzec przetłumaczył mi co jest wyryte na drugiej stronie jednorożca… On… on ją chyba bardzo kochał i stworzył ten wisiorek… z myślą o niej. - Dziewczyna zmarszczyła brwi w skupieniu, dotykając medalionu. - Może przez to, że i my jesteśmy kochankami, widzimy ich po drugiej stronie… lustra. Spoglądamy na ich świat, tak jak oni na nasz. - Tancerka trochę pobladła, zdjęta niewyjaśnionym lękiem. Odwróciła się do partnera, przytulając do niego, jakby szukając w męskich ramionach pociechy.
Było jeszcze jedno wytłumaczenie tej dziwnej sytuacji. Bardziej prawdopodobne i… nieprawdopodobne zarazem.
Jarvis i Kamala mogli być reinkarnacjami eldari, ale… wedle wierzeń ludzi z pustyni. Elfie dusze zostały zdegradowane, przez potworne czyny za swojego życia. Człowiek, choć w tych czasach, stał dość wysoko w hierarchii “dobrego wcielenia”, w porównaniu z tak nieziemskimi istotami wypada niczym kamienny kloc…
Kobieta nie chciała przyjąć do wiadomości, że ta krucha i eteryczna dziewica, nie tylko mogła dopuścić się niewyobrażalnego grzechu, ale i, że urodziła się człowiekiem… dziwką, gwałconą latami za pieniężnym przyzwoleniem, a później torturowaną i upadlaną miesiącami w niewoli.
Nie zasłużyła na tak okrutny los… prawda?

Całując delikatnie sine miejsca po drapieżnych ugryzieniach sprzed kilku dni, powoli schodziła w dół do klęczek, by wargami delikatnie pieścić swojego wybranka. Łagodnie… z uczuciem i rozgrzewająco, by nawilżyć językiem napiętą i rozgrzaną skórę na męskości, przygotowując go do kolejnego stosunku.
- Trudno… powiedzieć, bez wiedzy… dotyczącej artefaktu… - Jarvis starał się zachować spokój i trzeźwe podejście. - ...Samo miasto też nie ułatwia tego. Bo nie ma jedne...ego… jednej odpowi… eedzi co do natury… wizji elfów. Ile oni widzą ile my… ale ci w lustrze nie są… zachowują się jak… nasze odbicia… Kamalo... ona też klęczy.
Coraz trudniej mu było skupić się na tym co widzi w lustrze, czując języczek dziewczyny pieszczący jego dumnie unoszące się berełko.
- Nie patrz na nią… na nich, bo zrobię się zazdrosna - odparła, spoglądając z dołu na czarownika roziskrzonym spojrzeniem. Zarumieniła się jak młodziutka piwonia, gdy mag zwrócił się do niej po imieniu.
Była... szczęśliwa i zawstydzona słysząc je z jego ust. Przytuliła biodra przed sobą, starając się zebrać w sobie odwagę i siły do dalszych igraszek.
- Oni nie są prawdziwi… oni już nie żyją. - Mag pogłaskał delikatnie towarzyszkę włosach. - Jak możesz być zazdrosna, skoro to ciebie pożądam?
- Obawiam się, że możesz nie znaleźć odpowiedzi na to pytanie - mruknęła spolegliwie, wracając do przerwanych pieszczot. Gładziła wargami erotyczną różdżkę przed sobą, trącając noskiem jej czubek i liżąc coraz sugestywniej wrażliwe rejony. - Chyba ci mówiłam, że mam w zwyczaju być zazdrośnicą. - Wigor i filuterność ponownie zawitały na jej twarzy, gdy uderzyła w męski pośladek z głośnym klaśnięciem. - Same zapewnienia czasem mi nie wystarczą… musisz pilnować także swoje spojrzenie i uśmiech i gesty… chyba, że chcesz bym rzuciła się na ciebie z pazurkami.
- Pazurki potrafią… być przyjemne. - Mężczyzna drżał pod pieszczotami bardki coraz bardziej rozpalony jej dotykiem - A ja nie powinienem być zazdrosny o ciebie? Z naszej dwójki to ty jesteś ładniejsza… nawet jako elfka.
Spojrzał w dół z łobuzerskim uśmiechem. - A jeśli nie chcesz abym na nią patrzył, tooo… zawsze możemy się zamienić rolami.
Chaaya zaśmiała się perliście w przyrodzenie kochanka.
- Uroda… jest jak gust. To kwestia indywidualna… dla jednych mogę być piękna, a dla innych nie. To słaby argument, wymyśl coś lepszego. - Nie zamierzała mu tego ułatwiać, bawiąc się rączką na twardej rękojeści czarownika, koniuszkiem języka łaskocząc go jak psotliwy chochliczek.
- Kamala… chcę cię… teraz... miejsce i pozycję… wybierz sama - odparł chrapliwie czarownik powoli tracąc spokój ducha. Jej pieszczoty budziły płomienie żądzy w męskim umyśle.
- Niecierpliwy… - Ta wstała i odsunęła wybrankowi krzesło. - Siadaj, pokochamy się tak, jak chciałam się z tobą kochać w restauracji.


Przywoływacz powoli usiadł, spoglądając na bardkę rozpalonym spojrzeniem.
Nagą i dziką w swym pięknie. Ozdobioną jedynie magicznym naszyjnikiem i własnym pożądaniem, wręcz promieniującym z jej ciała.
Dziewczyna spoglądała przez chwile na Jarvisa, po czym powoli weszła okrakiem na jego kolana.
- Zsuń się trochę w dół - poprosiła napierając biodrami na kochanka i opuszczając się w jego ramiona.
Objęła go rękoma za szyję, wpijając się z pasją ustami w jego usta, na razie tylko delikatnie bujając się w jego siodle, by dodatkowo podgrzać atmosferę między nimi.
Czarownik pochwycił jej pośladki dłońmi i łapczywie smakując ją wargami, całował z żarliwością, pomagając dziewczynie w bujaniu się. Czuł jak otula go rozkosznie swym miękkim ciałem, jak żywy, erotyczny kokon.
~ Mamy czas… nie spiesz się mój słodki ~ przesłała mu myśl z rozbawieniem, pomieszanym z przyjemnością, gdy ich wargi pozostawały złączone. ~ I uważaj bo jak przyłapię cię na podglądaniu elfki, to srogo tego pożałujesz. ~ Na dowód swoich złych intencji, ukąsiła delikatnie mężczyznę w język.
~ A jak przyłapiesz na tym? ~ zażartował czarownik, powoli poddając się tempu wybranemu przez kochankę i telepatycznie przesłał je wizję… wijących się osób.
Trójki… dwóch kobiet i mężczyzny. Przy czym to kobieta była w centrum uwagi, wielbiona ustami i dłońmi przez dwoje kochanków. Chaaya... była tą kobietą. Królową, której to hołd oddawała pozostała para partnerów. ~ Jak mógłbym chcieć innej skoro mam ciebie? Odchyl się bardziej do tyłu... chcę móc cię pieścić pocałunkami.
Wizja ta wprawiła tawaif w lekkie drżenie i owinięcie się mocniej ramionami wokół kochanka i przerywając ich drobny taniec języków na rzecz skrupulatnego obcałowywania męskiej twarzy. Centymetr przy centymetrze. Szybko, pośpiesznie, lękliwie i zachłannie. Nie mogąc się zdecydować, czy pieścić przywoływacza łagodnie, czy drapieżnie. Czy tulić go, czy dusić, czy ujeżdżać, czy swobodnie ocierać się. Pragnęła tego wszystkiego w dowód swego uczucia i jednocześnie nie mogąc się na nic zdecydować.
Zakwiliła cicho z własnego udręczenia, odrywając się niepewnie od ciała Jarvisa, starając się odchylić, by wyeksponować piersi, które zapewne chciał muskać.
Język magika musnął ich twarde z podniecenia szyty, po czym zaczął je całować, lizać i kąsać drapieżnie, rozkoszując się tymi miękkimi krągłościami. Teraz to ona, bujając bioderkami, była jego zabawką. A on korzystał z okazji, by pieszczotami doprowadzić ją i siebie do ekstazy, przed którą ta z początku się broniła, wymuszając spokojny rytm ich zabawy, ale ku uciesze czarownika bardzo szybko kapitulując, gdy jego usta dobierały się do coraz weselej podskakującego biustu.
Bardka wbiła paznokcie w trzymane kurczowo ramię kochanka, oddychając ciężko i z wyraźnym świstem na granicy jęku przyjemności.
Jarvis pozwalał jej wyznaczać tempo, sam zajmując się owymi kuszącymi krągłościami przed swą twarzą. Było mu jednak coraz trudniej, zważywszy, że każdy ruch bioder tancerki prowadził go ku spełnieniu, aż w końcu… musiał oddać hołd jej kunsztowi.
Po czym trzymając drżącą Chaayę w swych ramionach, mruknął cicho - pamiętaj, że zawsze zdołasz mnie skusić ku swym kaprysom. Pamiętaj, że jesteś moją chodzącą pokusą Kamalo…
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 30-06-2017, 16:03   #73
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie i z czułością, tuląc się do maga z przymkniętymi oczami, by uspokoić się nieco po zaznanym orgaźmie.
Nie chciała schodzić z jego kolan, jeszcze nie teraz.
- Masz jakieś plany na dzisiejszy dzień? - spytała z ciekawością w głosie, wdychając znajomy zapach czarownika.
- Poza spotkaniem z Dartunem to nie… - Mężczyzna zamyślił się, wodząc palcami po nagich plecach i pupie barki. - Więc… możemy nie wychodzić z pokoju i zająć się twoimi kaprysami. Możemy złożyć cię w ofierze na tamtym ołtarzu, połazić po mieście, ukryć się wśród ksiąg w jakimś antykwariacie. Pospełniać wszelkie fantazje jakie wymyślisz.
- Hmmm… - zamruczała ukontentowana, choć… plany towarzysza, mocno kolidowały z jej własnymi. Przodując jednak myślom, iż “cierpliwość popłaca” oraz “zemsta najlepiej smakuje na zimno”... stłumiła w sobie chęci wymigania się z towarzystwa Jarvisa, na rzecz przeprowadzenia vendetty.
- Obiecałeś mi pokazać, gdzie się wychowywałeś… - przypomniała delikatnie. - Chciałabym zobaczyć twój dom, nawet jeśli to tylko zrujnowana ulica.
- Zgoda… udamy się i tam. Co jeszcze chcesz zobaczyć i robić? - zapytał z uśmiechem.
- Chciałabym… zjeść te cukrowe nitki - odparła jak zawstydzone dziecko. - Bardzo… zazdroszcze Nveremu, że mu je kupiłeś. Nawet się nie podzielił…
- Zgoda… porozpieszczam cię także w ten sposób - odparł wesoło Jarvis, spoglądając w oczy tancerki. - Mam wrażenie, że będziemy się lepiej bawili, niż ja i Nveryioth.
- O to akurat nie trudno… - Zaśmiała się kobieta. - Ma problem z otworzeniem się na kogoś… wielu rzeczy nie rozumie, dlatego ma takiego fioła na punkcie nieumarłych… są prości i lojalni… nie ważne, że ślepo i niewolniczo.
- Zombie, szkielety… ale wampiry akurat nie. Ani prości, ani lojalni. Przynajmniej te z którymi się spotkałem - odparł ironicznie czarownik, wspominając swą przeszłość. Po czym jego wzrok powędrował po szyi dziewczyny na jej piersi i wiszący na nich naszyjnik. - A co z tym skarbem?
Chaaya westchnęła w zrezygnowaniu, wzruszając bezradnie ramionami. - Nic na to nie poradze… mogę mu jedynie pomóc gdy wpadnie przez swoje miłostki w kłopoty. - Następnie popatrzyła na medalion.
- Jak to co… nic nie wymyśliłam przez te kilka godzin figlowania z tobą. Postaram się jednak czegoś dowiedzieć. Może Starzec mi pomoże, może Gaulgram coś poradzi… wydaje się być oczytanym człowiekiem, może należy do jakiegoś kółka czytelniczego lub historycznego. - Uśmiechnęła się rozbawiona własnym pomysłem.
- Toooo już znudziło ci się figlowanie? Bo mi nie… - Uśmiechnął się drapieżnie przywoływacz i pogłaskał ją po głowie. - Tak czy siak nosić go publicznie nie możesz, bo będziesz się odbijała jako elfka w lustrach i szybach.
- O-och… - Tawaif wyraźnie posmutniała, bawiąc się jednorożcem w palcach. - No… dobrze… schowam go gdzieś… - Po czym zapominając o pytaniu mężczyzny, wstała skupiając wzrok na przyniesionych w łupach księgach. - Sprawdzałeś co to za pisma?
- Możesz go nosić, gdy będziemy z dala od centrum miasta - odparł ciepło i pogłaskał ją po policzku. Po czym rzekł zerkając na nie - w sumie tooo… nie. Przejrzałem je tylko.


Tancerka podeszła do starannie ułożonych woluminów i biorąc je wszystkie do rąk, przeniosła je bliżej krzesła z siedzącym przywoływaczem.
Wzięła w dłonie pierwszy tomik i siadając bokiem na kolanach kochanka, otworzyła okładkę na pierwszej stronie.
Księga którą wzięła, była czyimś notatnikiem, zapisanym ładnych charakterem pisma. Dość chaotycznie zresztą. Nie był to pamiętnik. A raczej zbiór luźnych notatek i zapisków dotyczących osób i miejsc. Kto u kogo się zapożycza. Kto do czyjej kliki należy. Kto jest podejrzany o należenie do kultu i jeśli tak, to do jakiego. Ktoś skrupulatnie notował różne informacje, które dało się wykorzystać do niecnych celów.
Chaaya uśmiechnęła się harpio, przewracając kolejne karty, czytając pobieżnie informacje. Ta książka mogła jej się przydać i to bardzo. Potrzebować będzie jednak czasu, by wszystko odcyfrować i poukładać w należytym porządku.
- Bardzo ciekawy tom… powinieneś poczytać przed snem, wzbogaciłby twoją wiedzę… - mruknęła trzpiotnie, zamykając z hukiem książeczkę, podając ją czarownikowi, po czym wzięła do ręki kolejny arkusz.
- Tak… mam jednak ciekawsze rozrywki przed snem. - Usta mężczyzny pokazywały jakie to rozrywki były, wodząc po jej szyi i obojczyku. Kolejny tom był już mniej użyteczny. Była to księga rachunkowa. Zestawienie wydatków i zarobków. Jakieś nazwiska. Ważna dla właściciela, ale dla nich nic nie warta.
- Jarvisie… - odparła biurokratycznym tonem. - Masz ją przeczytać, choćbym ją miała sobie przykleić do twarzy podczas twoich niecnych zabaw ze mną… Mamy ważne zadanie do wykonania. - Przypomniała mu nieugięta, odkładając z zawiedzioną miną, felerną księgę i sięgnęła po następną. Ostatnią.
- Zadanie… tak pamiętam… zadanie. - Wargi kochanka przeczyły tej teorii, zajęte zwiedzaniem jej szyi, podczas gdy bardka przeglądała najciekawszą z ksiąg. Zapiski dotyczące skarbów, miejsc i legend dotyczących miasta. Z dopiskami dotyczących tych, które właściciel księgi zweryfikował.
Ukontentowana znaleziskiem tancerka, odłożyła otwarty wolumin na biurko, po czym zabrała księgę Jarvisowi, widząc jak ta wyraźnie mu zawadza.
- Starzec na nas liczy. Nie możemy go zawieść - upomniła partnera jak nauczycielka niepokornego młodzika, po czym wzięła dość brutalnie usta kochanka w dłoń, ściskając mocno i zmuszając, by na nią spojrzał. - Jeśli nie obawiasz się gniewu Pradawnego… zacznij obawiać się mojego. - Pocałowała go władczo i obcesowo, by następnie puścić wolno, zmieniając pozycję na jego kolanach z powrotem do jeździeckiej. Oparła dłonie o męskie piersi, wbijając delikatnie paznokcie w skórę, oddychając ciężko i z nieukrywanym pożądaniem, które pojawiało się nagle… gdy tylko ich spojrzenia się skrzyżowały.
- Dobrze… poczytam… a teraz odwróć się do mnie plecami i oprzyj - wymruczał czarownik w odpowiedzi, wodząc dłońmi po jej pośladkach, także i niżej czuła powrót maga do formy.
- Dopiero co się usadowiłam… - odparła słodko, kręcąc pupą na udach mężczyzny. - Gdy się odwrócę, będe mieć daleko do twoich ust - poskarżyła się mu się, muskając wargami jego.
- No dobrze… - zgodził się z nią Jeździec, całując zachłannie. - Zrobimy tak jak ty zechcesz… chcę byś była zadowolona i uśmiechnięta.

Chaaya uśmiechnęła się lekko przebiegle, czule odwzajemniając pocałunki. Nigdy nie miała do czynienia z tak uległym kochankiem, choć z rozbawieniem stwierdziła, że było to nawet przyjemne.
Droczyła się więc z Jarvisem, przedłużając ich zachłanny taniec języków, najdłużej jak potrafiła.
Dłonie mężczyzny lubieżnie obejmowały dziewczynę, tuląc ją coraz mocniej, jakby chciał się upewnić, że mu nie wymknie się z objęć. Dociskał ją, całując coraz bardziej namiętnie, także i namiętność ową czuła twardo ocierającą się między jej udami.
- Próbujesz mnie zadusić? - spytała z rozbawieniem, zatapiając dłoń we włosy maga, by odgiąć jego głowę do tyłu, wyprężając w ten sposób jego szyję, którą zaczęła znakować drobnymi pieczątkami swoich wilgotnych pod językiem uczuć.
- Moja… - mruknął rozpalonym od żądzy tonem głosu. Czuła pod językiem jego ciepłą skórę i szybkie tętno oraz smak potu.
I jego palce na swej talii.
- Powiedz to… pełnym zdaniem - poprosiła go z cichym pomrukiem, zamieniając pocałunki na długie liźnięcia uwieńczone drobnymi ukąszeniami po linii dolnej szczęki.
- Jesteś moja… Kamalo… cała moja… tylko moja - wymruczał czarownik, a jego dłoń wślizgnęła się w pukle włosów kobiety i stanowczo, acz delikatnie, szarpnął za nie, zmuszając, by odchyliła głowę i wystawiła własną szyję oraz piersi na pieszczoty ust mężczyzny.
Tancerka odchyliła się posłusznie, przyjmując gwałtowne ruchy kochanka, jak najczulszą z pieszczot. Miała problemy z równomiernym oddychaniem, jakby każdy chełst powietrza doprowadzał ją do zakrztuszenia.
Spoglądała na przywoływacza spod półprzymkniętych powiek, uśmiechając się tęsknie i z szaleńczym pożądaniem, które odczuł również na swoich kolanach, gdy zalała je wilgotna fala gorąca.

Usta maga pieściły i kąsały jej skórę szyi, piersi i obojczyki, gdy drugą dłonią trzymał za pośladek, dociskając jej rozpaloną pragnieniem kobiecość do berła, które mogło owo pragnienie zaspokoić. Tyle, że ocierali się o siebie bez połączenia, drażniąc swoje apetyty.
Bardka poddawała się zamysłowi kochanka bez słowa sprzeciwu. Czy cierpiała będąc tak blisko, a jednak tak daleko od upragnionego celu ich igraszek? Zapewne.
Czy czerpała satysfakcję z zaistniałej chwili? I to jeszcze jaką.
Drobne dłonie wędrowały po barkach czarownika, niczym dwa silne pajączki. Łaskocząc, drapiąc i masując zarazem. Sprawiając przyjemność, ale i obdarzając na pewien sposób bezinteresowną czułością.
Oddech Jarvisa przyspieszał coraz bardziej, jego język wodził łakomie po drżących, kobiecych piersiach, a duma odciskała się twardo na udach. Powoli kochanek tracił kontrolę nad sobą.
- Obróć się i dosiądź… szybko… - rzekł z trudem nad sobą panując.

Tawaif ześlizgnęła się z nóg czarownika, szybko zmieniając pozycję i opierając pupę o tors mężczyzny, zjechała pośladkami na jego kolana, pomagając sobie ręką, by jej wybranek trafił tam, gdzie było jego miejsce.
Zadrżała z rozkoszy i radości ponownego obcowania ich ciał w tak intymnej bliskości. Kwiląc cicho i odginając głowę do tyłu, przez co lekko pofalowane pukle orzechowych włosów, łaskotały maga po szyi i barkach, ruszyła powolnym rytmem, przyswajając go w sobie.
Dłonie czarownika zacisnęły się gwałtownie i brutalnie na jej piersiach, poddając próbie ich sprężystość i miękkość. Usta łapczywymi pocałunkami zdobiły jej szyję i policzek, gdy podskakiwała na orężu kochanka, czując go coraz mocniej, głębiej i gwałtowniej, by fala rozkoszy zabrała ich świadomość poza granice rozumu.
Chaaya pracowała biodrami, opierając się na dłoniach na szeroko rozstawionych nogach. Jędrne pośladki ocierały się o podbrzusze Jarvisa tylko dodatkowo go rozgrzewając. Jej jęki rozkoszy były coraz głośniejsze, choć dziewczyna starała się, by ponownie nie obudzić swojego podopiecznego… który na kacu był bardziej agresywny niż zazwyczaj. Po tak długim igraniu z własnymi apetytami, nie potrzebowali wiele, by poddać się pożodze, wprawiającej w dygot i ekstrawaganckie uniesienie obie sylwetki...


- Jak tak dalej pójdzie… nie będziemy opuszczać łóżka - zażartował mag, łapiąc oddech i leniwie wodząc palcami po brzuchu kochanki.
Bardka opadła z westchnieniem na kolana mężczyzny, opierając się o niego plecami. Oddychała ciężko ze zmęczenia, dochodząc powoli do siebie.
- Przecież… już je opuściliśmy. - Oczywiście wiedziała co ten chciał przekazać, wiedziała też… że wcale owego łóżka nie potrzebowali, by znaleźć miejsce i pretekst do miłosnych uniesień.
- Ale z jakim trudem. - Zaśmiał się czarownik, tuląc czule dziewczynę do siebie i szepcząc jej do ucha - jak mogłaś pomyśleć, że jakaś elfka mogłaby odciągnąć mnie od ciebie. Absurd.
- Bo jest piękna. Delikatna. Eteryczna. Majestatyczna. Dziewczęca. - Zaczęła wymieniać tancerka, zapadając się w ramionach umiłowanego. - Idealna pod każdym względem… Spójrz na jej skórę, jasną i promienną niczym najszlachetniejsze bawole mleko. Spójrz w jej oczy roziskrzone jak letnie, nocne niebo nad pustynią. Spójrz na włosy… złote i świetliste, miękkie i gładkie jak najdroższy jedwab… Gdybyś usłyszał jej przepiękny głos… cichy i łagodny niczym szemranie najdelikatniejszych dzwoneczków, rozświetlający okolice feerią barw, jak zagubiony promyk słońca rozpraszany w powieszonym w oknie, górskim krysztale. Jestem przy niej bulwą… korzeniem wykopanym z ziemi, kiedy ona zdaje się być szlachetnym kwiatem na dostojnej łodyżce. - Mówiąc to, Chaaya zamknęła oczy, nie chcąc spoglądać w idealne odbicie elfickiej pary. A w pokoju obok, zaczęło powoli budzić się smocze życie.
Nveryioth z cichym jękiem zrezygnował z drzemki okraszonej bólem głowy i suchotą w ustach.
Wstając, zaczął krzątać się po pomieszczeniu, chrząkając dość głośno i obcesowo, by oczyścić gardło z flegmy. Brzmiał, jakby wymiotował… lub się do tego przygotowywał. Uderzył w coś nogą. Zaklął cicho, ale na tyle głośno, by kochankowie za ścianą zrozumieli wydźwięk wypowiedzi - ‘jebana szafka’.
Trzasnęła rama okienna wraz z okiennicami - ‘jebane światło’, szurnęło coś po podłodze i przez chwilę wydawać się mogło, że gad poddał się gdzieś w połowie marszu przez pomieszczenie i znikł… albo skonał.

- AAAaaaAAA!!! - Syrena alarmowa jaka rozbrzmiała w połowie przybytku, świadczyła o tym, że smok miał się nieźle i kac wcale mu tak bardzo nie przeszkadzał.
- JASRIN! MOJA JASRIN, GDZIE, CO, PORWALI MOJĄ ŚLICZNĄ!!! - Przerażony białasek, począł demolować pokoik numer 10, w poszukiwaniu swojej ulubionej gekonicy, która słysząc swoje imię, pipnęła butnie pod łóżkiem u tancerki i czarownika, najwyraźniej zadowolona, że jej pan właśnie konał w panice na zawał.
- ZŁOOODZIEJEEE!!! POMOCY! PARO! PAROOO RATUNKU! - Drzwi do klitki skrzydlatego trzasnęły, a on sam po chwili wpadł do tulącej się do siebie nagiej parki, by zaraz wypaść speszony ich widokiem.
- Ups… zapomniałam, że mu ją zabrałam… - skwitowała cicho, trochę zmartwiona, a trochę rozbawiona tawaif.
- Wiesz… ideały są po to by się nimi zachwycać, ale… prawdziwe piękno nie powinno być idealne. Spójrz na La Rasq… - Czarownik przerwał szeptanie swej teorii wprost do ucha tulonej bardki. - Chwileczkę, czemu mu ją zabrałaś?
- PAROOO!!! - Neron uczepił się klamki u drzwi i zawodził jak mały chłopiec, któremu spadły na ziemię lody.
- Nie wiem… wystraszyłam się. Byłam u niego rano bo… się zabarykadował i byłam ciekawa co takiego chowa… - odparła speszona dziewczyna, skubiąc palcami włoski na przedramieniu mężczyzny.
- PAAARO!!! Moja śliczna, kochana Jasrin… - Smok był bliski płaczu, a może to kac o sobie przypomniał.
- On trzyma trupa pod kołdrą… gnijącego, śmierdzącego trupa… - Popatrzyła na Jarvisa zagubionym spojrzeniem.
- Trupa? Czyjego trupa?! I po co... trupa?! - syknął zaskoczony czarownik, wierząc całkowicie jej słowom.
- A bo ja wiem?! Jak go tylko zobaczyłam to uciekłam… - Chaaya wstała podchodząc ostrożnie do drzwi, które uchyliła, kryjąc się za nimi.
Młodzieniec faktycznie prawie płakał i wyglądał tak żałośnie, że kobieta z chęcią by go przytuliła… gdyby nie to, że śmierdział zdechlizną. Skrzywiła się, wzdrygując.
- Ja ją mam… nikt ci jej nie ukradł - zaczęła, a ten uradowany wleciał do pokoju, ale widząc Jarvisa dalej nagiego, wycofał się raczkiem.
- Skąd? Jak? Co? - zaczął najpierw z wielkim entuzjazmem, by po chwili stać się podejrzliwy. - Dlaczego..? Kiedy byłaś u mnie? Czego tam szukałaaaś?
Bardka skryła się za drzwiami, wyglądając na korytarz i ściszając głos. Z boku, para wyglądała jak rodzeństwo, które pokłóciło się o zabawkę.
- Bo się zabarykadowałeś… i byłam ciekawa dlaczego - syknęła gniewnie, odwracając się przez ramię na czarownika, by sprawdzić, że siedział tam gdzie siedział. - Śpisz z trupem!
- A TY… z Jarvisem… - przypomniał ze wściekłością, ale i wspaniałym opanowaniem skrzydlaty.
- ON nie… gnije… i nie śmierdzi na kilka pokoi… - skwitowała tancerka.
- Oddaj mi Jasrin.
- Nie.
- ODDAWAJ!
- WAL SIĘ! - Tancerka trzasnęła drzwiami, a chłopak za nimi zaczął się wydzierać i tupać jak rozwścieczona papuga.
~ Mogę jakoś pomóc? ~ spytał Jeździec nadal będąc na krześle, nadal goły i coraz bardziej skołowany tą sytuacją.
- ZDRAJCZYNI! PODŁA! DZIWKA! NIEWIERNA! - Pełen pasji smok, począł na zmianę walić i kopać wejście do pokoju numer dziewięć, kiedy naburmuszona dziewczyna podeszła do łóżka, siadając na nim i spoglądając dumnie w ścianę, jakby się właśnie obraziła na cały świat. Gekonica syknęła i załopotała skrzydełkami, zwracając na siebie jej uwagę.
- NIE ODDAM PÓKI BĘDZIESZ TRZYMAĆ TEGO ZGNILCA W POKOJU! - Chaaya nie do końca wiedziała, jak skończyła w takiej sytuacji, ale nie zamierzała ustępować, dotknięta do żywego słowami swojego podopiecznego.
- Ona ma rację… nie ważne ile zapłacimy, jak zasmrodzisz budynek, to wyrzucą nas stąd - stwierdził spokojnie czarownik przyglądając się drzwiom. - I jest jeszcze sprawa chorób jakie takie rozrywki wywołują. Możesz zacząć gnić za życia.
Nveryioth chyba nie usłyszał ani słowa, zbyt skupiony na łomotaniu w drewno oraz wydzieraniu się jak kurak w ukropie. W końcu wbił się ponownie do pokoju z wyraźnym zamiarem siłowego odebrania swojej jaszczurki, zasłaniając sobie dłonią pole widzenia w którym przebywał magik i ruszając w kierunku łóżka, na którym zdenerwowana bardka zaczęła syczeć i chwyciła za poduszkę wycelowując w nacierającego.
- Wynocha ty skrzywiony dewiancie! - krzyknęła ostrzegawczo, trafiając białowłosego w sam środek twarzy.
- Oddawaj ją ty podstępna latawico! Jest moja! Moja, moja, moja, moja! - Gad schylił się po pierzastą broń i zamachnął się za dziewczyną, która z klatką w rękach pognała do okna.
- ŁAP JĄ! - Albinos wydarł się do czarownika, widząc, że sam nie zdąży dopaść swojej jeźdźczyni.
- Tylko jeśli wyrzucisz zwłoki z pokoju - odparł mag, wstając dumnie z…. doskonale widoczną… dumą. Obecnie w stanie spoczynku.
- Nie wyrzuce! To jest mój trup i mój chowaniec! - odparł dosadnie smok, że aż na usta cisnęło się pytanie, czy tak samo myślał o swojej partnerce, która naga była już jedną nogą za oknem.
Malutka Jasrin wyglądała jakby najbardziej się z nich wszystkich bawiła, wesoło dyndając do góry nogami i machając skrzydełkami, nawet nie próbowała ugryźć palców tancerki.
- Nie… trup należy do rodziny zmarłego - stwierdził autorytarnie czarownik, sięgając po leżący na łóżku płaszcz i rzucając go bardce, co by miała się czym okryć.
Chaaya chwyciła okrycie, ale zdradzony gad, widząc, że nie ma wsparcia nawet we własnej płci, zaszarżował na okno i złapał za pelerynę, chcąc najpewniej wciągnąć za nią bardkę do środka. Zapomniał jednak, że choć ciało ma ludzkie, to siłę ciągle smoczą i… wyrwał materiał z rąk drobnej dziewczyny, która zachwiała się na gzymsie, wprawiając obu mężczyzn o szybsze bicie serca.

- GO-GODIVO otwórz mi okno! - zawołała spanikowana tawaif, sunąc w kierunku kolejnego pomieszczenia, do którego, na światłość wszystkich bogów, gad nie wejdzie, choćby z nieba leciały meteoryty, a ziemia stanęła w piekielnych płomieniach.
Chaaya nie wiedziała czy smoczycę zbudził jej własny krzyk, czy może mentalny rozkaz Jarvisa. Ale rozbudzona skrzydlata otworzyła szeroko okno, przyglądając się zaspanym wzrokiem tancerce… sama będąc w cieniutkiej halce opinającej jej ciało. Uśmiechnęła się lubieżnie, wpatrując się w nagą dziewczynę niczym w łakomy kąsek, po czym pochwyciła, pomagając jej wejść do środka.
- Co prawda wolałabym cię sama rozebrać, ale… nie będę narzekać. Jak to mówią w tym mieście. Darowanemu koniowi nie patrzy się w zęby.
Po czym, gdy bardka znalazła się w jej ramionach spytała - opowiesz mi wszystko czy mam zaglądać do głowy Jarvisa? Wolałabym nie, bo skupiłabym się nie na tym co trzeba.
- Zamknij drzwi - poleciła pośpiesznie dholianka, samej zamykając okno na cztery spusty. Wprawdzie wiedziała, że była w tym pokoju bezpieczna, ale wolała dmuchać na zimne, bo nigdy nie wiadomo do czego może doprowadzić u Zielonego frustracja.
Gekonica pipnęła ciekawsko na kolejną kobietę, oblizując sobie oko w geście przywitania.

- Nvery trzyma trupa w łóżku… gnijącego… to nie człowiek, nie wiem co to… aligator? Troche tak wyglądał… nie chce go wyrzucić… - Zziajana i zarumieniona od emocji, przysiadła pod oknem na ziemi, oplatając rękoma nogi i podsuwając je pod brodę, wpatrzyła się tępo w klamkę.
Sam obgadywany trzymał się zaparty o parapet i machał głową na lewo i prawo, drąc się na całe gardło, aż nie zaczął kaszleć. Może w swojej prawdziwej formie wyglądałby porażająco, niestety jako człowiek… zdawał się być bardziej szurniętym, niźli groźnym i rozwścieczonym. Zdyszany i z realnymi łzami, popatrzył z prawdziwą nienawiścią wprost w oczy czarownika, po czym wybiegł z pomieszczenia i sądząc po krokach i trzasku drzwiami z powrotem znalazł się u siebie.
I… zapadła głucha cisza.

- Trup.. to takie niehigieniczne - wymruczała smoczyca, tuląc bardkę z rozbawionym spojrzeniem i lisim uśmieszkiem. - I niebezpieczne. Nic dziwnego, że się tak zamykał. A powiesz mi… - Wypuściła z objęć dziewczynę i ruszyła do drzwi instynktownie kręcąc pupą. - Skąd ta wizyta u mnie i w dodatku w takim stroju?
Tancerka niemo westchnęła, przymykając oczy, gdy uświadomiła sobie, że wpadła z deszczu pod rynnę.
Powinna to przewidzieć… Chaaya by to przewidziała, Kamala była jednak zbyt naiwna i co najważniejsze… niewprawiona w codziennym życiu, które tylko z boku obserwowała.
- Nie miał wcześniej tego trupa… bo zaglądałam do niego - odparła z rezygnacją. - Miałam do wyboru dwie drogi ucieczki… albo do niego, albo do ciebie. - Więc z logicznego punktu widzenia, dobrze, że wybrała właśnie ten pokój, z drugiej jednak strony… stała się nagim więźniem napalonej smoczycy.
Drzwiczki się zamknęły i Niebieska odwróciła się z lubieżnym uśmiechem, opierając plecami o nie. Przyglądała się rozpalonym wzrokiem bardce i wymruczała zmysłow. - to co ja teraz z tobą zrobię?
To pytanie, chyba nie było retoryczne, bo Godiva wydawała się równie zagubiona w tej sytuacji co sama Kamala.
- Dałabyś mi coś do okrycia się? - Tawaif nie zamierzała siedzieć przecież ten cały czas nago. Czuła się niezmiernie niezręcznie, gdy emocje opadały i docierała do niej dziecinność jej zachowania. Chodzenie po gzymsach… nago. Kradzieże nie swoich jaszczurek. Kłótnie na cały dom. Bogowie, jaka ona głupia.
Zażenowana ukryła twarz w kolanach i wyglądało na to, że nie zamierzała się już odzywać, pogrążając się w smętnych myślach.
- Nie, nie, nie… jak jesteśmy u mnie, to nie musimy się ubierać - rzekła Godiva, zrzucając halkę i prezentując swe nagie i lekko umięśnione ciało w całej okazałości. Uśmiechnęła się, kucając przed Chaayą i unosząc je podbródek dłonią, aż ich spojrzenia się zrównały. - Nie jestem Jarvisem bym mogła ci zrobić tak, byś… no… zapłonęła, ale z Kaidiri załatwiłyśmy sobie po dwie butelki słodkiego tokaju. Nie pytaj jak… bo na wszystkich smoczych i niesmoczych bogów… nie pamiętam...
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 30-06-2017, 19:27   #74
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Na zgrzybiałego Starca i niedodymaną Laboni razem wziętych, ile ona ma do tego okna, by w tej chwili wyskoczyć wprost do kanału??!!
Kamala zadarła lekko głowę, wyjmując brodę z objęcia kobiety. Teraz to zaczynała się bać.
~ Nvery oddam ci ją… tylko mnie ratuj… ~ zdesperowana nawiązała więź z chlipiącym skrzydlatym, ale usłyszała tylko ciche “Pierdol się”.
Była sama… sama na pastwie niewyżytego zwierza.
- Ch-choćbyś mi załatwiła całą wannę bimbru nie zdradze Jarvisa… i nie obchodzi mnie jaką macie więź między sobą - odparła butnie i dumnie, ale wielkie oczy zdradzały lęk i niedowierzanie we własne siły.
- Taaak… wiem… - mruknęła jakoś tak smutno smoczyca, podchodząc do swych manatków i wyciągając butelkę. Nachylona wypięła przy tym równie bezczelnie co niewinnie pupę. Wzruszyła ramionami. - A ja cię nie zmuszę, bo wtedy… to by nie było to. Ale zawsze możemy popić razem, co?
- Chce się czymś okryć - pisnęła cicho bardka, niczym przestraszone kurczę, wciskając się plecami w ścianę, jakby ta miała ją zaraz wchłonąć i wypluć po drugiej stronie. - Inaczej nie wypije… i nie będę też mówić, o!
- Nooo dobra… - odparła Godiva z uśmiechem na twarzy. Lisim uśmiechem.
Podeszła z butelką do łóżka i wzięła z niej halkę… tą samą, którą na sobie nosiła i podała bardce. - Wciśniesz się w nią bez problemu. I nie bój się mnie… gdybym chciała się na ciebie rzucić i wykorzystać, to bym to zrobiła.
Nachyliła się ku dziewczynie, stojąc nad nią i westchnęła. - No dajże spokój, taka straszna nie jestem. Przecież nie umiem uwodzić, a gwałtem cię nie wezmę. - Po czym uśmiechnęła się szeroko żartując - nooo… chyba, że mnie okłamujesz i tak naprawdę fantazjujesz na mój temat od czasu do czasu.
- Umiem walczyć… i nie jestem tutaj sama - przypomniała butnie tancerka, burmusząc się jak mała dziewczynka i ostentacyjnie spoglądając w bok. Jeśli Godiva chce z nią porozmawiać, musi zmienić ton inaczej faktycznie, zmusi ją do “obrony”. Następnie wzięła halkę i nałożyła na siebie, oddychając z niejaką ulgą, choć w sumie… jest stan nagości jakoś za bardzo się nie zmienił.
- To zupełnie nie wiem czemu się mnie boisz - odparła skrzydlata, splatając ramiona razem i uśmiechając się wesoło. - Jakoś przedtem nie byłaś taka… bojowo nastawiona wobec mnie.
- Od-odwidziało mi się… - odparła zarumieniona po same uszy Chaaya, wcale sobie nie pomagając w tej sytuacji.
- Odwidziało? - zdziwiła się Niebieska, nalewając trunku do kielichów. Przyglądała się towarzyszce zamyślona. - Jesteś jakaś taka inna… ale nadal urocza. Słodziutka.
Podała szkło dodając - to powinno pomóc. Spijemy się i będzie wesoło, a potem zaliczę kolejną klęskę z kobietą. Choć ostatnia była znośna, mimo, że zakończyła się na samotnych butelkach w pokoju.

Bardka patrzyła w milczeniu na skrzydlatą, przyjmując kieliszek w obie dłonie. Długo milczała, mocząc usta w słodkim płynie, wdychając jego owocowy aromat.
Czy Kamalasundari faktycznie, aż tak bardzo różniła się od Chaai? Ta druga zdecydowanie potrafiła być doroślejsza w pewnych kwestiach i nie drżała ze strachu jak osika, za każdym razem gdy ktoś na nią spojrzał lub się do niej odezwał.
- Szkoda, że nie pamiętasz jak je zdobyłaś… smaczne jest - odezwała się w końcu, pijąc drobnymi łyczkami i niekrytym speszeniem.
- Trochę żeśmy zabalowały. Przypałętało się paru przystojniaków, którzy byli hojni. A przynajmniej chyba byli przystojni, bo wiesz, że przez spojrzenie Jarvisa nie widzę piękna w ludzkiej płci męskiej. - Uśmiechnęła się wesoło smoczyca, wychylając swój kieliszek jednym haustem. - Mam ziółka na kaca jakbyś potrzebowała. Gorzkie, ale pomagają.
- Wiem kiedy przestać… ale dziękuję - mruknęła zamyślona, wzruszając ramionami.
- Spryciula… więc cię nie upiję i nie wykorzystam. Ech… i cały mój sprytny plan poszedł w diabły. - Zaśmiała się wojowniczka, przyglądając kompance. Odgarnęła pukiel z jej czoła palcami i spytała - nad czym tak dumasz?
“Nad ucieczką…” pomyślała kwaśno, ale odezwała się z lekkością w głosie. - O niczym szczególnym… trochę o wszystkim, nie musisz czuć się zobowiązana do rozmowy ze mną… wypoczywaj, miałaś ciężką noc pewnie - Wysiliła się na uśmiech i upiła wina.
- Oj tam… nieczęsto mam w pokoju gołą… prawie, ślicznotkę. - Godiva nie przestawała się uśmiechać, bezczelnie wodząc spojrzeniem po bardce. - Dobrze, że nie widzisz moich myśli teraz.
Tancerka nie zareagowała, ale gekonica na słowo “ślicznotka” rozpostarła skrzydełka i otworzyła szeroko pyszczek, wywołując uśmiech u niej.
- Uuuu… przynajmniej jej się podobam - westchnęła smętnie smoczyca.
- Chyba myśli, że mówisz o niej… - sprostowała tancerka, zanim ugryzła się w język. Przymknąwszy oczy, upiła większy łyk alkoholu.
- Niestety nie… - Godiva usiadła obok Chaai i spytała - więęęc jak idzie z Jarvisem? Co prawda mogę podejrzeć co robiliście rano, ale na to mam zawsze czas.
- Zgadnij co mogliśmy robić… - odparła zawstydzona, po czym nagle się zreflektowała i wstała rozglądając się za lustrem. Przecież miała na sobie wisorek, i niebieskoskrzydła mogła zobaczyć elfkę!

- Choć coś ci pokażę! - zawołała podekscytowana, idąc do biurka.
- Wierz mi… przestałam zgadywać po waszej drugiej wspólnej nocy. Potraficie być pomysłowi. - Zachichotała Godiva, podążając za kobietą w kierunku swego biureczka, ciekawa co jej tawaif chce pokazać.
Dholianka stanęła przed lustrem i wskazała palcem na odbicie, ciekawa reakcji Niebieskiej.
- Śliczna! Jak to zrobiłaś?! Można by się w niej zakochać - Ta rzekła entuzjastycznie, obejmując ramieniem koleżankę i przyglądając się jak jej własne odbicie tuli nieco speszoną, ale wesołą eldari.
- Nie jestem tego do końca pewna, ale to chyba kwestia tego artefaktu co go wczoraj odbiliśmy… - odparła radośnie i z jakąś ulgą Kamala, przyglądając się prześlicznej, szpiczastouchej kobiecie. - Jarvis… też się zmienia.
- A ja nie… - westchnęła wojowniczka i cmoknęła czule w policzek bardki. - No i znowu masz szczęście. -
A Chaaya przyglądała się, jak złotowłosa elfka kraśnieje pod tą pieszczotą, sama czując ten pocałunek na skórze. Całkiem niewinny w porównaniu z tym jak sama Kamala całowała Jarvisa.
- Nie rozumiem… w czym mam szczęście? - spytała lekko skołowana tancerka, przyglądając się odbiciu gadziej partnerki czarownika. Nie podobała jej się ta wymuszona bliskość między nimi.
Czuła się niezręcznie. Jej maski były do tego przyzwyczajone, ale ona… nie. Ona tolerowała tylko swoich najbliższych i choć Godiva nie robiła nic, czego nie robił wcześniej Nveryioth… czuła przeogromną chęć, trzaśnięcia wojowniczki w twarz. Zrugania jej za zuchwałość, natręctwo i niestosowną lubieżność.
Nie poczyniła jednak nic, będąc zbyt słabą i zbyt lękliwą.
- Nooo… ty odbijasz się jako śliczna elfka, a ja tak samo. - Smoczyca wskazała na odbicie w lustrze. - Ja nadal wyglądam tak samo… nieatrakcyjnie.
- Przy niej… to wszyscy wyglądają jak ziemniaki - mruknęła pod nosem dziewczyna, doskonale rozumiejąc obawy skrzydlatej, po czym zdjęła medalion, przez chwilę ważąc go w dłoni, po czym odłożyła go na blat stolika. - To mówisz, że nic a i nie pamiętasz z wczorajszej nocy?
- Noooo piłyśmy, gadałyśmy… słuchałyśmy tego półelfa, co go Kaidiri uwielbia. Dworowałyśmy z mężczyzn. Potem jacyś się do nas przysiedli i stawiali nam kolejki kadząc. Potem było wesoło. Złamałam komuś nosa, a Kaidiri rękę… chyba… pomiędzy tym wszystkim chyba zmieniłyśmy lokal, albo dwa. - Wzruszyła ramionami gadzina, siadając gołym zadkiem na biurku. - Było fajnie. Pożegnałam się z Kaidiri i wróciłam do domu… mniej więcej.
- Cieszę się, że się dobrze bawiłaś. - Chaaya rozejrzała się po pokoju, po czym usiadła na krawędzi krzesła. - Za kilka dni powinnaś znowu się z nią spotkać. Taka przyjaźń dobrze ci zrobi.
- Czy ja wiem? - Zamyśliła się smoczyca, machając bosymi stopami. - Pomyślę… Może się spotkamy, może nie… sama nie wiem. W sumie nie umówiłyśmy się na kolejne spotkanie. - Zmarszczyła brwi z zakłopotaną miną. - A przynajmniej… nic takiego nie pamiętam.
- Wiesz… możesz wpaść na nią przez przypadek, tak jak my wczoraj, ale nic na siłę. - Poklepała ją po dłoni bardka, po czym usiadła już nieco pewniej na siedzisku.
- Nie bardzo rozumiem? - Zamyśliła się wojowniczka majtając nogami. - Jak… przez przypadek?
- Wiesz… gdy poznajesz ludzi i ich obyczaje, pasje, życie… jesteś w stanie przewidzieć ich zachowanie. Na przykład malarz naturysta… jak myślisz, gdzie w mieście najczęściej będzie przesiadywać? W parku… bo jest tam najwięcej zieleni. Kaidiri lubi słuchać tego całego Ilfir… jak mu tam było… nie ważne. Wiesz, że bard często występuje w tamtej karczmie, a więc jeśli będziesz chciała ją spotkać, wystarczy udać się tam kilka razy, kiedy ów trubadur będzie koncertował… a na nią trafisz - wytłumaczyła jak małej dziewczynce tawaif, po czym jej wzrok na chwilę zmętniał.
- Godivo możesz popilnować Ślicznotki przez chwilę? - spytała podnosząc się nagle z miejsca.
Skrzydlata nie wydawała się do końca przekonana, może dlatego, że nie bardzo wiedziała jak kłamać. Gdy jednak padło pytanie bardki, odparła szybko - dlaczego? Co się stało?
- Muszę… posprzątać - odparła enigmatycznie, kierując się do drzwi. - Nie próbuj jej głaskać, bo gryzie, chyba czerpie z tego jakąś sadystyczną przyjemność.
- Płaszcz… jest przy łóżku. Nie dawaj Jarvisowy takich widoków… bo mu myślenie zejdzie do krocza - przypomniała smoczyca z łobuzerskim uśmiechem. - No chyba, że właśnie na to liczysz.
- Nie mam czasu na przejmowanie się co sobie pomyśli Jarvis… mój smok trzyma trupa w łóżku, do cholery! - fuknęła gniewnie Chaaya, otwierając drzwi i wychodząc na korytarz. - Pod żadnym pozorem nie oddawaj Nveremu gekonicy.
- Na korytarzu może się pojawić nie tylko Jarvis - przypomniała jej spokojnie Godiva.
- Chcę ci tylko przypomnieć… że szłam do ciebie nago po gzymsie. - Po czym zamaszystym ruchem zamknęła za sobą drzwi i ruszyła z cichym odgłosem bosych stóp w kierunku pokoju swojego skrzydlatego.

Walka o równouprawnienie szkieleciej miłości

Czarownik ubrał się i ruszył do drzwi pokoju Nveryiotha, pukając w nie stanowczo oraz głośno. - Mogę mieć parę informacji, które… mogą cię zainteresować w związku z twoim małym hobby.
- Pierdol się! - warknął obrażony smok z głębi swojego pokoju.
- Jesteś pewien? Są tacy jak ty w tym mieście. Wielbiciele nieumarłych… - Choć właściwa nazwa brzmiałaby towarzystwo nekrofili, ale ten fakt przywoływacz na razie wolał przemilczeć.
- Nie rozmawiam z tobą. Nigdy! - Albinos najwyraźniej stracił resztki zaufania i sympatii do mężczyzny, o ile kiedykolwiek jakieś posiadał.
- Nie możesz tu tkwić z takim… obiektem w łóżku. Wyrzucą nas z tej karczmy, a potem z każdej kolejnej… to tylko kwestia czasu. - Westchnął głośno mag. - Trzeba znaleźć inne rozwiązanie.
Jarvis przez chwile stał w kompletnej ciszy, by w końcu posłyszeć ciche kroki i szuranie ciała o drewnianą ścianę.
Drzwi do pokoju uchyliły się na jakieś trzydzieści centymetrów, zanim klamka nie uderzyła w coś twardego. Ze środka buchnęło ciepłe i lepkie powietrze z gnijącą nutą rybiej słodyczy, glonów i chyba krwi… że smok się nie porzygał i pochorował od siedzenia w tych oparach tyle godzin to był chyba cud. Albo szczęście głupiego.
- Dlaczego? Ona nikomu nie wadzi… nie krzyczy, nie jęczy, nie łomocze w ścianę i nikogo nie zdradza na lewo i prawo - wyraził swoją opinię chłopak, nieufnie łypiąc jasnym ślepiem z ciemności swojego apartamenciku.
- Za to śmierdzi niemiłosiernie… i będzie śmierdziała jeszcze bardziej, a ten smród osadzi się w twoim pokoju, który notabene jest tymczasowo wynajmowany… a potem rozejdzie się po karczmie, przyciągając przy okazji karaluchy, szczury i muchy… Chyba nie muszę ci tłumaczyć na czym polega gnicie zwłok? - zapytał retorycznie czarownik.
- Lubie karaluchy są smaczne i przyjemnie pykają w zębach… za to byłem przez tydzień szczurem i doceniam te małe stworzonka, one też mi nie przeszkadzają… - Nie chciał jednak wspominać, że w Kryształowej Jaskini miał całą hordę wytresowanych szczurków, które nasyłał na biedną Chaayę, zanim ostatecznie nie połączyli się więzią. - Muchy są nawet teraz… więc ja tu widzę więcej plusów niż minusów… zresztą i tak dużo mięsa na niej nie zostało… wkrótce się rozpuści i będzie po kłopocie.
- Tak się jednak składa, że ludzie nie cierpią karaluchów, szczurów, much i smrodu. A i zarazy też nie lubią. Dlatego palą zwłoki lub umieszczają w grobach. - Jarvis był nieugięty w swym osądzie sytuacji. - Dlaczego nie znalazłeś jej kryjówki w jakichś ruinach?
Młodzik prychał gniewnie, nie zgadzając się z rozmówcą i wyraźnie nim, jak i jego zdaniem, gardząc.
- A co… Chaaye też byś ukrył w kryjówce? Jesteśmy w mieście… ktoś by ją znalazł i mi ją ukradł… albo znowu by wstała z martwych i sobie poszła… NIE ZGADZAM SIĘ NA TO! JEST MOJA! - Gad starał się zrobić odwyrtkę, najwyraźniej uznając rozmowę za zakończoną, ale zaklinował się.
- Po pierwsze skoro jeszcze nie wstała, to już nie wstanie - stwierdził sceptycznie mężczyzna. - Trupy samoistnie nie wstają. Duchy, upiory, wampiry… tak… ale zwykłe zwłoki nie. Po drugie… nikt by się nie pokusił na kradzież anonimowych zwłok.
- Ona nie jest zwykła! Jest piękna i ty mi na pewno zazdrościsz… - Smok potraktował z kopa coś, co po odgłosach można było zidentyfikować jako szafę, po czym skrył się w ciemnościach swojego pokoju, zostawiając jednak drzwi uchylone.
- Nie zazdroszczę ci. Nikt w tym budynku nie zazdrości ci tego trupa - dodał zniechęcony czarownik. - Możesz w to wierzyć lub nie, ale twój gust nie jest podzielany przez większość ludzi. I jedyne na czym będzie im zależało to usunięcie cię z budynku i jej też… i wyczyszczenie całego pokoju. Chyba, że jakoś na to zaradzimy.
- Nigdzie jej nie zostawie! - mag usłyszał buntownicze fuknięcie, po czym skrzydlaty chyba schował się na łóżku pod kołdrą.
- To akurat nie będzie problem, bo wylecisz na “ulicę” razem z nią - odgryzł się, kwaśno uśmiechając Jarvis. Po czym potarł czoło. - A tego chcemy uniknąć.
- Zostaw nas w spokoju. - Smok nie chciał już więcej rozmawiać z kochankiem swojej partnerki. Został zdradzony i porzucony, a teraz chciano mu odebrać jedyną przyjemność jaką czerpał z tej całej wyprawy. Miał własnego trupa i zamierzał go pielęgnować… jak tego w Jaskini. Nie ważne czy tu w hotelu, czy w ruinach, czy w lesie…
- Nveryioth… chciałbym cię zostawić w spokoju… ale nie mogę. Wkrótce pewnie kolejni ludzie zaczną zakłócać ci spokój i nie będą chcieli ani cię wysłuchać, ani ci pomóc. - Westchnął smętnie czarownik.
Zielony nie odpowiedział obrażony na cały świat, a zwłaszcza na Jeźdźca, który z niego jawnie drwił… bo jak można było określić jego stanie pod drzwiami i ciągłe powtarzanie, jak to Nvery jest głupi, naiwny, niemoralny, nienormalny, że chce trzymać w domu trupa.
Teraz to skrzydlaty zapragnął ratunku… z rąk swojej partnerki, czując, że dłużej nie zniesie tego poniżania.
Chaaya na pewno mu pomoże… Chaaya nie zrozumie, ale postara się zrozumieć… i wszystko się ułoży, tylko niech najpierw zabierze tego idiotę spod jego pokoju inaczej rozsadzi swoim gadzim cielskiem cały budynek.
- Nveryioth… wpuść mnie - rzekł spokojnie Jarvis. - Może coś wymyślimy razem.
Ostrożnie wszedł do środka zakrywając twarz od smrodu i ruszył w stronę łóżka. - Pokaż tą swoją ślicznotkę.
- Nie. Idź sobie, zanim naśle na ciebie… moją tawaif - burknęła skotłowana kołdra.
- Nie bądź dzieckiem… chcę ocenić sytuację. - Czarownik potarł podstawę nosa, czując się jakby to z dzieckiem właśnie rozmawiał.
Nigdy nie był w tym dobry.
- Przecież ci jej nie zabiorę.
- Nie wierze ci - odparł z pewnością i ironią w głosie smok, bo jakby nie patrzeć, to jedną ślicznotkę już mu przywoływacz sprzątnął sprzed nosa.
Tymczasem do pokoju wślizgnęła się Chaaya, naciągając kołnierz na połowę twarzy, by choć trochę zniwelować odór.
~ Idź stąd lepiej… ~ poleciła mężczyźnie telepatycznym przekazem. ~ Dość już go zgnębiłeś…
Jarvis westchnął głośno i ruszył do wyjścia. ~ Powodzenia.

Gdy tylko mężczyzna pozostawił dwójkę samopas… rozpętała się prawdziwa kłótnia. Oboje przekrzykiwali się jeden przez drugiego, rzucając różnymi przedmiotami czy to w siebie, czy ogólnie o ściany i podłogę, jakby w ten sposób mieli dodać wagi swoim postulatom.
Pustynny dialekt zaliczał się do nietypowego języka, który wedle użytku brzmiał z goła inaczej. Podczas rozmowy był niczym szum wody w wydrążonym, kamiennym korycie górskim. Podczas targowania się brzmiał niczym skrzek kolorowych pawi w ogrodzie. Gdy fakirzy śpiewali, przeobrażał się w jednostajną linię muzyczną porywającą ciała w taneczny trans. Natomiast kłótnia… kłótnia brzmiała niczym ryk dzikiej bestii oraz jęki konających w pożodze ludzi. Napawał lękiem. Napawał strachem. I nasuwał pesymistyczne myśli na temat końca świata i rychłej wojny, przeplatanej falami zaraz, klęsk i głodu.
Nveryioth źle przewidział reakcje swojej partnerki. Chaaya nie rozumiała i nie chciała zrozumieć jego pasji związanej ze śmiercią. W przeciwieństwie do Jarvisa, który jak się zarzekał, chciał pomóc smokowi, tancerka postawiła ultimatum… albo ona i gekonica, albo won fora ze dwora. Na zawsze… do końca życia.
Sfrustrowany i pokonany z kretesem gad… po prostu rozpłakał się jak małe dziecko… którym właściwie był. Łzy te były na tyle szczere i zaskakujące dla bardki, że zaczęła powątpiewać w swoją kategoryczną nieustępliwość. Bo w końcu… trup okazał się zaglonionym szkieletem i to jeszcze nie kompletnym, bo zawierającym tylko czaszkę.
Z jakiegoś powodu ową czaszkę dało się znieść w samotności… gdyby tylko tak nie śmierdziała, wszak wielu szlachciców (i nie) trzymało w domach nie tylko wypchane zwierzęta, ale i poroża upolowanych przez siebie ofiar.
Tawaif długo dumała przy szeroko otwartym oknie. Oczy potwornie jej łzawiły, a skronie pulsowały. W końcu zadecydowała… “Aligatorzyca” zostanie wygotowana i oczyszczona ze wszelkich gnijących ustrojstw, po czym zostanie postawiona na komodzie, gdzie Zielony będzie mógł ją głaskać i podziwiać.
Żadnego wspólnego spania pod jedną kołdrą i przytulania się jak do ręcznie uszytego misiaczka.
Białowłosy przystał na te warunki, tuląc się do nóg swojej Jeźdźczyni i wycierając nos o koronkową halkę. Przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy… oraz dojmującej samotności jak i porzucenia. Kobiecie było żal gada, który wszak każdą chwilę spędzał ze swoją partnerką… czyli nią, a ona… odeszła teraz do drugiego… nie wspominając o trzecim w głowie.
Pomogła więc podopiecznemu w zapakowaniu do plecaka Ślicznotki numer dwa, którą mieli przenieść do ruin na czas nie wypożyczenia kotła, w którym ją ugotują i oczyszczą, a następnie wyprała czarami zafajdany materac oraz pielesze i napuściła wody do wanny, w której oboje zamierzali się wykąpać...

To będzie długi i ciężki dzień… ale przynajmniej “miłość” wygrała.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 06-07-2017, 21:33   #75
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Po zażegnaniu porannego kryzysu, drużyna rozeszła się. Nveryioth i Godiva wszak mieli robotę z której nie chcieli zrezygnować, a Chaaya… cóż… miała okazję odżyć na nowo. Wczepiona niczym bluszcz w nowego kochanka. Nową miłość, która przynosiła wszystkie odcienie uczuć jakie pamiętała. Czarownik był kłopotliwy i niezrozumiały, ale… jednego była pewna. Kochał ją tak mocno jak ona jego.


Oczywiście nie zmieniało to faktu, że Jarvis pożałuje wraz z zielonołuskim tego, że zataili przed nią pewne wydarzenia. Wszak, po pierwsze, miłość nie zmieniła jej natury. Delikatnej, eterycznej, dziewczęcej, ale i wojowniczej, podstępnej i czasami bardzo bolesnej, niczym skorpioni jad. O czym świadczyć mógł jego wizerunek na magicznej broszce, gdy Kamala ją nosiła.
Po drugie, kobieta na powrót stała się całością, więc czarownik będzie musiał nauczyć się jej od początku, w całości, po kolei przyswajając wszystkie jej zalety jak i wady. Nie mógł wybierać sobie spośród wachlarza z masek, tej, która akurat mu się podobała.

Ale gdy patrzył na nią, widziała w jego spojrzeniu ten błysk… który mówił jej, że jest wyjątkowa w jego oczach, najważniejsza. Był on nawet wtedy, gdy obcesowo wywalała go z pokoju Nverego.
I wywoływał miłe ciepełko w sercu, utwierdzając ją w przeświadczeniu, że wszystko będzie dobrze.


Kąpiel, śniadanie… razem przy stoliku. Grzecznie. Czarownik trzymał rączki przy sobie i jedynie od czasu do czasu tulił ją i całował w policzek. Chaaya nie miała jednak wrażenia, że coś między się nimi popsuło. Nadal Jarvis był czuły i delikatny wobec niej. Nadal mu zależało na bardce. Ot, sądząc po wesołych błyskach w jego spojrzeniu, ostrzył sobie apetyt na później. A teraz zajmował się kaprysami dziewczyny… tymi najbardziej niewinnymi.
Po śniadaniu bowiem udali się na jarmark po to, by tawaif mogła spróbować różnych smakołyków i obejrzeć co oferowały stragany na barwnym jarmarku. Inny niż ten na który on wybrał się z Nveryiothem. A przynajmniej znajdujący się w innym miejscu. Ale nie mniej głośny, nie mniej barwny, nie mniej tłoczny od tamtego. I też można było tu kupić ten różowy smakołyk przypominający lepkie pajęcze nici, albo jedwab. Watę cukrową.


Tym razem niestety nie musieli czekać. Dartun nie miał klientów i od razu wpuścił ich do swojej pracowni. Zasiedli przy znajdującym się na środku pokoju stoliku i ich “pracodawca” przyniósł niewielką karafkę z winem i trzy szklanice. Zapewne po to, by oblać sukces.
- No i jak wam poszło? Prosta robótka, tak jak mówiłem. - rzekł wesoło nie dając dwójce dojść do słowa. - Pewnie zajęło wam to z godzinkę, może dwie… a potem to już był spacerek po parku.
Nalał wina do szklanic dalej gadając rozentuzjazmowanym tonem i zwracając się do Jarvisa.- Aż przypominają się stare czasy, nieprawdaż?
Wzruszył ramionami dodając.- Nawet trochę wam zazdroszczę… tej ekscytacji podczas wykonywania misji i świętowania po niej. No to pokażcie znalezisko.


“Dom” Jarvisa był oczywiście olbrzymim kompleksem ruin. I to znacznie różniącym się od innych części miasta. Mury tu były gruba i masywne.


I takie jakieś… ludzkie. Bo też były zbudowane przez ludzi. A dokładniej przez ród Rasquelle, założycieli miasta. Od tej twierdzy bowiem zaczynały się początki La Rasquelle i chwała rodu Rasqellów, oraz ich upadek związany z powstaniem pierwszej wampirzej familii. Ta część miasta była wtedy pustym placem. Budynki nie zachowały się tutaj w ogóle, więc na ich miejscu powstała olbrzymia twierdza… która wraz z upadkiem rodu założycieli miasta sama też upadła. I stała się domem biedoty. Bezpieczniejsza niż samo La Rasquelle, bowiem nie było tutaj żadnych pęknięć rzeczywistości, żadnych planarnych bram i niewiele potworów. Nikt nie wiedział czemu. Nie było też żadnych skarbów wartych uwagi.
Więc rozpadające się ruiny twierdzy Rasqellów były idealną kryjówką… Nie były piękne, choć grube mury były majestatyczne i świadczyły że w czasach świetności, była to olbrzymia twierdza potrafiąca pomieścić liczne karne wojsko.
A gdy Chaaya podziwiała owe pozostałości po niej, Jarvis wydawał się czegoś szukać oglądając bacznie cegły. Tawaif nie wiedziała czego szuka, dopóki czarownik nie kucnął skupiając wzrok na szeregu rys na murze przypominających prymitywne glify.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 07-07-2017 o 15:05. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 14-08-2017, 15:08   #76
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Tawaif ubrała i wyekspediowała białaska do pracy z zaleceniem, by zanim uda się do antykwariatu, pozostawi śmierdzący pakunek w „ich” katedrze, gdzie wieczorem zajmą się oczyszczaniem kości ze wszelkiego ścierwa go porastającego, na którą samą myśl bardka dostawała mdłości i gęsiej skórki.
Pozostawiona w samotności w pokoiku numer dziesięć, dochodziła do siebie, przy otwartym oknie.
Była naga, jej haleczka od Godivy, wisiała na krześle i czekała, aż jej tymczasowa nosicielka wyschnie na delikatnym wietrze.
Zalane zgniłą tkanką łóżko, świeciło bielą i czystością dzięki kobiecej, magicznej inkantacji. Samo powietrze dość szybko oczyściło się ze smrodu zgnilizny, gdy tylko chłopak wyszedł z plecakiem wypchanym swoją martwą ślicznotką.

Jak… jak ona się w to wszystko wmieszała? Jak skończyła w tej groteskowej sytuacji? Jeszcze przed chwilą była w ramionach ukochanego… a później, prawie wypadła goluśka przez okno, została uwięziona w pokoju chutliwej smoczycy, a następnie musiała wykłócać się o skisłą czaszkę jakiegoś aligatora.
Życie…. czy tak właśnie wyglądało “zwykłe” życie?
Pełne uniesień, ale i niespotykanych zawrotów akcji, poddających w wątpliwość kompetencje jak i normalność uczestniczących w nich istot?
Jak Chaaya to robiła, że nie traciła zimnej krwi, że nie dała się zwariować, że była odważna i niezłomna… perfekcyjna pod każdym względem. W rozmowie, tańcu, łóżku, chodzie, uśmiechu…
Kamala nie wytrzymała nawet doby. Czuła się niemiłosiernie skołowana i niepewna siebie.
Do tego to dojmujące zmęczenie… tak bardzo chciała pójść spać… na dzień, dwa… miesiąc. Ukryć się w najmroczniejszym zakątku swej duszy, bezwiednie poddając się losowi i mężczyźnie nią rządzącym.

Tak… mężczyźni zazwyczaj wiedzieli co robili, a jak nie wiedzieli to przynajmniej dobrze się z tym kryli
Ranveer, Janus, Eliah, Agnis. Twardo stąpający, oszczędni i na chłodno kalkulujący…
Tancerka ubrała się i wyjrzała przez drzwi na pusty korytarz, upewniając się, że nikogo w pobliżu nie było. Przedreptała bezszelestnie pod wejście do, swojego i Jarvisa, pokoju, a jej myśli krążyły swobodnie w skołatanym umyśle.

Miała szczęście do mężczyzn. Rządzących twardą ręką, nieulegających słabościom i naciskom ze strony płochliwej i rozwydrzonej skorpionicy jak ona. Przy nich czuła się bezpieczna i zwolniona z obowiązku myślenia. Przy nich mogła po prostu być… jak przy Starcu. Teraz…
lub wtedy... w tę symboliczną noc, kiedy stała się na nowo jednością.
Pradawny, choć z niej szydził, choć go pewnie nie obchodziła, choć zapomni o niej zaraz gdy tylko znajdzie lepsze dla siebie naczynie… miał w sobie cień „tego mężczyzny”, silnego i władczego, który skarci ją gdy zrobi coś głupiego… a jednocześnie uratuje, ukazując jej i jej przeciwnikom swą potęgę.
Zniewoli ją swą osobą.
Jej ducha i ciało.
Jej całe istnienie…

Wślizgując się do dziewiątki, przymknęła cicho drzwi, powoli odwracając się do czarownika.
Jarvis był inny niż ci wszyscy do tej pory. Nieznany, niezbadany, nienasycony i nieosiągalny. Umierała gdy na niego patrzyła. Umierała nie tylko z tęsknoty za jego dotykiem, ale i ze strachu, że nigdy… ale to nigdy nie będzie w stanie go rozszyfrować i na zawsze pozostanie samotnie zaklęta w swoich myślach.
Powinna uciec od niego, póki jeszcze może.
Powinna znaleźć znajomą sobie męską postawę i trwać przy niej, aż do kresu swych marnych dni.
Tawaif bez słowa podeszła do wanny i w roztargnieniu zapominając, że parawan został złożony, ściągnęła przez głowę zwiewny strój nocny, po czym schyliwszy się nad balią, uruchomiła magicznym rozkazem napływ ciepłej wody i zabrała się do przepiórki.
Powinna uciec… KIEDY jeszcze mogła.

- Wiesz… że można oddać służbie ubrania do wyprania? - Poczuła na swych pośladkach męskie dłonie. - Wydajesz się zmęczona porannymi wydarzeniami.
- Nie będę marnować pieniędzy na coś, co mogę zrobić sama - mruknęła pod nosem, drgając pod dotykiem czarownika. Powinna już zdążyć się przyzwyczaić, że Jarvis nigdy nie tracił sposobności, by kosztować uroków jej ciała… a jednak dała się zaskoczyć.
- Trochę… tak. Trochę się zmęczyłam, ale bardziej psychicznie niż fizycznie… - Ścisnęła delikatnie materiał wyżynając go z wody.
Mag usiadł na brzegu wanny i rzekł cicho - usiądź mi na kolanach.
Bardka westchnęła bezgłośnie i przymykając oczy, ściągnęła przy tym lekko brwi. Nie była w nastroju do zabaw, ani nawet do rozmowy… mimo to usiadła, a raczej przycupnęła boczkiem na kolanach ukochanego, wytrzepując halkę i zawieszając ją sobie na przedramieniu.
Przywoływacz zaś przytulił ją do siebie i zaczął głaskać po włosach powoli i delikatnie. - Zamknij oczy i nie myśl o niczym. Pranie poczeka.
Kobieta przymknęła posłusznie oczy, opierając się ramieniem o tors magika. Siedziała tak chwilę, by nagle zacząć się wiercić i powizgiwać w cichej frustracji i niedorzeczności tego całego zdarzenia.
- To bez sensu… ja tak nie umiem, nie teraz. - Wyprostowała się, chcąc wstać i rozwiesić bieliznę.
- Nie wiem co takiego trudnego jest w zamknięciu oczu i odpoczywaniu - odparł Jeździec, przytrzymując dziewczynę na swych kolanach i wracając do głaskania. - Po prostu uspokój myśli, odpręż się, zamknij oczy. Mogę ci coś zanucić, jeśli wytrzymasz fałszowanie z mej strony.
Tancerka zacisnęła zęby burcząc gniewnie, ale siłować się nie miała zamiaru. Oparła się ponownie o pierś kochanka i przez chwilę gromiła wściekłym wzrokiem perliczki, ścianę przed sobą.
Umiała medytować… umiała się wyciszyć. Nie tylko Chaaya znała te triki.
Rozluźiwszy się nieco, dała ostatnią szansę i sobie i Jarvisowi. Zamknąwszy oczy, skupiła się na oddechu, synchronizując swój z jego.

Z początku nie działo się nic.
Za oknem słyszała toczące się życie, a z mokrej halki powoli skapujące na podłogę i jej udo, chłodne krople wody.
Kap,
kap,
kap…
Jak wtedy, w ciemnym lochu, gdy przykuta była do ściany.
Przerażona wyprostowała się jak struna, zrywając z nóg mężczyzny, kręcąc przy tym energicznie głową.
- Nie, nie, nie… nie umiem, daj mi już spokój. Przebiorę się i możemy iść na śniadanie - odparła nieco agresywniejszym tonem.
- Co się stało? - zapytał zaniepokojony jej zachowaniem czarownik, ale tancerka rzuciła materiał na łóżko, samej podchodząc do krzesła by się ubrać. Wzruszyła ramionami, zbywając jego troskliwe pytanie, samej pozostając w milczeniu.

- Na co masz ochotę… co zamówimy na śniadanie? - Zmienił temat mężczyzna, przyglądając się bacznie tawaif, wyraźnie zatroskany jej stanem ducha.
- Nie wiem… obojętnie, nie wiem co się tutaj jada… - Dziewczyna wygładziła fałdki na spódnicy, po czym zabrała się do rozczesywania, wciąż lekko wilgotnych, włosów.
- Dobrze… więc coś zamówię dla nas. I będę czekał na ciebie w jadalni tego przybytku - odparł po dłuższym milczeniu. Po czym ruszył do drzwi ich pokoju.
- Zaraz do ciebie zejdę… dziękuję - bąknęła pod nosem na pożegnanie, układając falujące włosy na ramionach. Uśmiechnęła się do odbicia maga w lustrze. Blado, ale szczerze.
- Nie spiesz się… masz tyle czasu ile potrzebujesz. I mnie… jeśli będę potrzebny. - Usłyszała w odpowiedzi, gdy zamykał za sobą drzwi.

Bardka wpatrywała się w swoje odbicie w dojmującej ciszy, pomieszanej ze zrezygnowaniem. Usiadłszy na krześle, ukryła twarz w dłoniach, przez chwilę trwając w zawieszeniu. Płakać jej się nie chciało, raczej szarpać i drapać wszystko co wpadnie w jej ręce, ale zdawała sobie sprawę z bezsensowności takowego postępowania, więc po prostu karmiła swą wyobraźnię wybujałymi scenami wybuchu jej skrywanej autoagresji.
W końcu westchnąwszy, umalowała i przyciemniła nieco obwódkę oczu oraz zaróżowiła policzki, co by nie wyglądać jak niewyspana i kapryśna zjawa, po czym zeszła do stołówki, szukając Jarvisa wzrokiem, uśmiechając się przy tym pokrzepiająco.
Dostrzegła go szybko, a potem ciepłe placuszki nadziewane owocami i polane brązowym sokiem z drzewa cukrowego, które leżały na ich stoliku. Dwie nieduże filiżanki wypełnione sokiem z bagiennej żurawiny miały być kontrastem dla tej eksplozji słodkości.
- Skąd wiedziałeś, że mam na nie ochotę? - spytała wyraźnie rozbawiona, przysiadając się blisko maga. - W Kryształowej Jaskini często jadałam na śniadanie naleśniki z serem i owocami… przyjemne wspomnienia. - Zadumała się, przyglądając mężczyźnie z wdzięcznością i czułością.
Bo gryzły ją wyrzuty sumienia… choć z drugiej strony… co jej nie gryzło dzisiejszego dnia?
Oblizała się, przyglądając chrupkiej fakturze przypieczonych placuszków, mocząc palec w ciemnym syropie, by go spróbować koniuszkiem języka.
- Uznałem, że powinienem nieco osłodzić ci życie - odparł z uśmiechem jej kompan, przyglądając się dziewczynie z uczuciem. - Poza tym przyda ci się energia, jeśli mamy wędrować po różnych zakamarkach miasta.

Chaaya zabrała się za pałaszowanie śniadania, przytakując spolegliwie, ale nie do końca słuchając rozmówcy, zbyt skupiona na słodkościach na talerzu. Tak jak i Nveryioth była wielkim łasuchem i mało potrzeba było do sprawienia jej podniebieniu szczęścia.
- Jak daleko znajduje się twój dom? - spytała, popijając wielką gulę ciasta w gardle, chrząkając przy tym w zażenowaniu.
- Spory kawałek. Na granicy miasta są rozległe ruiny twierdzy… tam mieszkałem. Tam mieszkało wiele dzieciaków. To bezpieczne miejsce - wyjaśnił Jarvis.
- Bezpieczne ruiny? - powtórzyła nieco niepewnie i może trochę zawiedziona. - Aż trudno uwierzyć… ilu was tam mieszkało?
- Bezpieczne jak na to miasto. Nie było tam skarbów, więc nie było szukających ich dorosłych. Nie było też planarnych pęknięć, więc demony się nie pojawiały. A i zwyczajne bestie oraz zwykłe drapieżniki jakoś omijały ten teren. Nikt nie wie czemu. - Zadumał się czarownik i wzruszył po chwili ramionami. - Te ruiny dawały schronienie tak z setce dzieciaków? Podzielonych na małe gangi.
- Wahhh… prawdziwe miasto w mieście - stwierdziła z uznaniem i nieukrywanym podziwem, może nie do końca sobie zdając sprawę jakie naprawdę wiodły życie mieszkające tam dzieci.
Przez chwilę bawiła się widelcem na ostatnim kawałku owocu, który wypadł z placka, po czym bezlitośnie go zjadła, uśmiechając się przy tym jak zadowolona lisiczka. - Jak się twój gang nazywał? - spytała po chwili z ciekawskim błyskiem w oczach.
- Muszę odpowiedzieć? - mruknął cichutko mag, słysząc to pytanie i jeszcze ciszej odpowiedział. - Potężne borsuki.
- Hmmm… - Bardka zamyśliła się, spoglądając w sufit. Wyraźnie coś kalkulowała, marszcząc delikatnie brew.
- Borsuki… to takie bobry? Tylko bez ogona i w paski? - spytała po dłuższej chwili, nie mając zielonego pojęcia o jakim zwierzęciu mówił przywoływacz.
- Małe… zaciekłe w boju i żyjące w norach. Ale dość słabe drapieżniki - potwierdził Jarvis i zamyślił się. - Niemniej wyglądają imponująco.
- Pasuje do gangu dla dzieci… - stwierdziła wesoło, podkradając okruszki z talerza czarownika. - Ciekawe jakbyście się nazywali, gdybyście pochodzili z pustyni… Hmmm Kłótliwe Fenneki, Obrażone Kobry, Plujące Wielbłądy… - wyliczała w zadumie, uśmiechając się do swoich myśli. - O! Nienażarte Szarańcze! - Klasnęła w dłonie uradowana swoim porównaniem. - Pasowałbyś jak ulał - dodała psotnie, szturchając go stopą pod stołem.
- A co takiego we mnie nienażartego? - obruszył się Jarvis, ale wyraźnie na pokaz.
- Och nie każ mi wymieniać - odparła z przekąsem, podpierając twarz na dłoni, by z uśmiechem przyglądać się rozmówcy.
Po wyjściu z pokoju i zjedzeniu śniadania, wydawała się jakaś taka lżejsza, zupełnie jakby ciężar na niej spoczywający został za drzwiami ich małego mieszkanka. Wciąż jednak bliski i realny, by kobieta mogła nie czuć się w pełni swobodnie.
- To co… idziemy do Dartuna?
- Myślałem o jarmarku i wacie cukrowej - przypomniał jej mag z uśmiechem.
A tancerce zaświeciły się na chwile oczy, a ona sama wstała z uśmiechem i niecierpliwością, jakąś taką drapieżną… jakby nie szli na spacer do miasta, a na polowanie słodkich nitek z cukru.
Długo czekała na tę chwilę… i zamierzała się nią w pełni rozkoszować, pomimo nieprzychylności losu jaki ją ostatnimi czasy dopadał.


- No i jak ci się podoba? - zapytał Jarvis, zaborczo tuląc bardkę do siebie. Co było konieczne z racji ciasnoty panującej na uliczce. Ludzie oblegali jarmarczne stragany, rozmawiając głośno, śmiejąc się i targując. Można było tu kupić wszelkie bibeloty, zagrać w proste gry hazardowe i zjeść różne słodycze i małe przekąski, a także, jeśli się było małym dzieckiem, obejrzeć przedstawienia kukiełkowe.
Chaaya była niczym zwierzątko. Zaciekawione, ale i spłoszone ilością kolorowych ludzi i dźwięków. Trzymała się wczepiona kurczowo w ramię kochanka, a jej głowa obracała się we wszystkie kierunki, chłonąc, szeroko otwartymi oczami, widoki dookoła. Nie chciała się ruszać z miejsca, a jeśli już czarownik narzucił im jako takie tempo, poruszała się drobnymi kroczkami, nie chcąc się zgubić i rozejść ze swoim przewodnikiem. Jakby jakaś część jej podświadomości wiedziała, że jeśli rozdzielą się choć na kilka sekund… to ona przepadnie w tym wesołym tłumie i nawet nie zauważy braku swojego towarzysza.

Najwięcej uwagi poświęcała straganom z jedzeniem… koniecznie słodkim i bardzo niezdrowym, oraz wszelkim rozrywkom od teatrzyków po niegroźne gry kuglarskie.
Przypominała w ten sposób dziecko… którym właściwie Kamala była, bo istota Chaai zepchnęła ją w głąb, pozostawiając wiecznie młodą.
- Chceee… chce te warkocze z ciasta obtoczone w cukrze i… i te cukierki czerwone i zielone i tą puchatą chmurę na patyku. Co to za gra w karty? Zagrrajmy! Chce zagrać! - Pociągnęła nagle wybranka pod jeden ze straganów, pokazując paluszkiem prawie wszystko co na nim było do jedzenia.
- Dobrze, dobrze… po kolei. Od czego zaczynamy? - Czarownikowi takie zachowanie jednak nie przeszkadzało, dopóki widział uśmiech na twarzy Kamali i grzecznie dawał się ciągnąć tam gdzie pragnęła się udać.
Tawaif przez chwilę stała rozglądając się niepewnie, rozpraszana co chwile okrzykami i wybuchami czyjegoś śmiechu. Ściągnęła usta w linijkę, przesuwając się kilka kroczków w lewo… potem w prawo… potem znowu w lewo, nie mogąc się zdecydować, czy najpierw chce cukierki… czy ciastka.
W końcu wskazała na sprzedawcę kolorowej prażonej kukurydzy w posypkach oraz waty cukrowej.
- No to chodźmy… - zadecydował Jarvis i po chwili podeszli do sprzedawcy, który od razu zaczął trajkotać jakie to przysmaki ma swoim “arsenale”. Wata cukrowa w kilkunastu smakach, prażona kukurydza w różnych polewach. Wszystko co najlepsze dla podniebienia tak ślicznej damy.

- Niech panienka nie pozwoli towarzyszowi na skąpstwo. Jeśli za narzeczeństwa się je wybije mu z głowy, to małżonek i hojny po ślubie zostanie - rzekł na koniec swej tyrady i zawadiacko podkręcił wąsa.
- Watę chcę o smaku jabłka jeśli macie… a kukurydze: tradycyjną, w karmelu i tym brązowym proszku - odparła rezolutnie bardka, ignorując pouczenia kupca i spoglądając z niekrytą czułością na maga. Wiele mu można było zarzucić, ale skąpstwa na pewno nie.
- Oczywiście, że mamy… czerwone, czy może zielone jabłuszko? Są subtelne różnice… czerwone słodsze, ale zielone wyraźniejsze w smaku - odparł zadowolony sprzedawca widząc, że przywoływacz sięga po pieniądze.
- Zieloneee - zapiszczała w podekscytowaniu dziewczyna, drepcząc w miejscu i zwracając się do kompana - można tu gdzieś usiąść i spokojnie zjeść?
- Wyjdziemy z samego jarmarku to znajdziemy miejsce na odpoczynek. Najwyżej siądziesz na moich kolanach - zaproponował, gdy sprzedawca nawijał jasnozieloną mgiełkę na patyczek.
- Tooo kupmy jeszcze te cukrowe figurki i wypieki… i coś do picia i zróbmy sobie piknik, co ty na to? Bardzo chce piknik, proszęęę… - Troski z rana zostały wyparte przez precjoza targowiska i nawet niewyspanie nie dawało się teraz we znaki ożywionej tancereczce.
- Zgoda… niech będzie piknik. - Zastanowił się Jarvis, rozglądając dookoła. - Tylko gdzie by go… może gondolier będzie miał jakiś pomysł.
Na razie rzucili się w wir zakupów. Cukrowe figurki, słodkie ciasteczka, sok z arbuza zmieszany z różnymi dodatkami. Wszystko to zostało zakupione wraz ze wzorzystym kocem i plecionym koszyczkiem mieszczącym zawartość. Tak objuczeni dotarli do najbliższej gondoli i opuścili wesoły jarmark płynąc w kierunku najbliższego kompleksu parkowego.


- To już dzisiaj chyba nic więcej nie zjesz, co? - zapytał czarownik, tuląc w łodzi dziewczynę.
Chaaya zajadała się puszystą watą na patyku, brudząc sobie usta drobnymi nitkami, które skraplały się na jej wargach kolorowym syropem cukrowym.
Zagadnięta obejrzała się na przywoływacza, uśmiechając czule i przez chwilę wyglądało jakby chciała ucałować mężczyznę... ale jej wzrok powędrował zaraz w bok na gondoliera.
Speszona odsunęła się nieznacznie, dodając cicho i dwuznacznie - potrafię być… nienasycona. - Po czym ukryła uśmiech w zielonkawej, słodyczowej chmurce.
- I słodka… - szepnął jej do ucha Jarvis, a potem musnął je czubkiem języka. Delikatnie.
Przewoźnik nie mógł zauważyć co jej robił, zapewne dostrzegając tylko szept. A ona… spostrzegła, że już dopływali do małego parku, urządzonego wśród malowniczych ruin elfiego pałacu.
Palazzo di Dologga… tak nazwał to miejsce gondolier.
Dziewczyna zachichotała psotliwie, mając odwagę tylko na położenie dłoni na kolanie ukochanego. Gładząc je i drapiąc jak puchatego kotka. Ten gest nosił na sobie znamiona dziewiczości i jakiejś pierwotnej czułostki. Prosty, nienachalny, niczym dziecięca gra wstępna, mająca ośmielić bardkę w towarzystwie mijanych, obcych osób.
Próba ta chyba spełzła na niczym, bo ta nie odezwała się już słowem, wpatrzona stare mury poprzetykane roślinnością.
Flora… trzecia z jej słabostek, zaraz po orientalnym jedzeniu i magicznych błyskotkach.

- Jesteśmy na miejscu… Palazzo di Dologga. - Przewoźnik wskazał dłonią porośnięte dżunglą malownicze ruiny...


[media]http://assets.atlasobscura.com/media/W1siZiIsInVwbG9hZHMvcGxhY2VfaW1hZ2VzLzkwNDE2YWVlYm FlNDlkOTc2ZV9sYXBvemFzMS5KUEciXSxbInAiLCJ0aHVtYiIs IngzOTA-Il0sWyJwIiwiY29udmVydCIsIi1xdWFsaXR5IDkxIC1hdXRvLW 9yaWVudCJdXQ/90416aeebae49d976e_lapozas1.JPG[/media]

...na wpół zburzonego budynku, o smukłych ażurowych ścianach. Kiedyś przed wiekami, miał ponoć boki wykładane kryształem i błyszczał jak klejnot. Teraz też robił wrażenie, zwłaszcza na tawaif.
- Idealne miejsce na piknik nieprawdaż? - zapytał wesoło czarownik.
- Wspaniałe… - odparła z podziwem tancerka. - Ale nie jest niebezpiecznie? - spytała retorycznie, wstając z ławeczki, gotowa wyskoczyć na stały teren, gdy tylko łódka zbliży się do brzegu. Była tak pochłonięta widokami, że zapomniała o wacie, która powoli rozpuszczała się w wilgotnym powietrzu, aż w końcu kobieta rzuciła patyk na ziemię, zlizując z dłoni słodkie nacieki.
- Nie powinno być groźnie. Zresztą, w razie czego cię obronię - stwierdził dumnie Jarvis, podążając za dziewczyną wraz z całym piknikowym wyposażeniem.

Chaaya pląsała po omszałych kamieniach, oglądając się na różne zdziczałe krzewy oraz drzewa. Niektóre znała, inne były jej całkowicie obce, ale to tylko budziło w niej większy zachwyt i coś… jakby na kształt iskierki poszukiwacza nowych, niezbadanych lądów.
Wybierała coraz ciaśniejsze i bardziej porośnięte “ścieżki”, za nic sobie mając czepliwe gałązki, które przyczepiały się do jej pończoch czy spódnicy, jakby chciały powstrzymać intruza w dalszym penetrowaniu małego parku.
- Macie tu jakieś jadowite owady lub inne stworzenia, których się trzeba wyrzestrzegać? - odezwała się z nagła, jakby dopiero teraz ją olśniło, że wypad w pierwsze lepsze chaszcze nieznanej dżungli, nie jest rewelacyjnym pomysłem.
- Unikaj jaskrawo ubarwionych żab, żuków i węży. One też powinny ciebie unikać. - Przywoływacz rozejrzał się po okolicy. - To miejsce jest za mało dzikie, by były tu poważniejsze zagrożenia.
- Jaskrawo? Dlaczego akurat jaskrawo? - spytała zaintrygowana dholinka, gdyż na pustyni to… co mogło cię zabić nie rzucało się w oczy i zazwyczaj było tak malutkie i wątłe, że nawet przez myśl by nie przeszło, iż jednym dziabnięciem ogona potrafi powalić wielbłąda.
- Boo… w ten sposób mówią innym dookoła, że są niejadalne lub groźne. Że nie warto ich zaczepiać. Tak mi się wydaje. - Zamyślił się mężczyzna, podążając za swą wybranką. - Jad jest kosztowny. Nie warto go marnować na niepotrzebne walki. A poza tym… dżungla jest kolorowa.
- Hmmm… może… jest w tym trochę prawdy - mruknęła tawaif po głębszym zastanowieniu się, choć nie była ani do końca przekonana, ani pocieszona faktem, że co ładniejsze okazy będzie musiała omijać.

Przez chwilę maszerowali w milczeniu, aż tancerka zatrzymała się pod palmą o [urlhttps://s-media-cache-ak0.pinimg.com/564x/bf/69/c2/bf69c25ee2a404948aa5ff0096af83c6.jpg]ogromnych, mięsistych kwiatach[/url], jednocześnie ordynując koniec wycieczki.
- Jest zielono, są kwiaty, nikogo nie ma dookoła… brakuje tylko słońca do pełni szczęścia. - Odebrawszy kosz z poczęstunkiem, wyjęła koc, by rozłożyć go na trawie.
- Tego jednego nie mogę ci dać. Słońca. Na całych mokradłach nigdy go nie widać - odparł melancholijnie Jarvis, przyglądając się krzątającej bardce. - Jak mam pomóc?
- W takim razie będziesz musiał się cały czas uśmiechać do mnie promiennie - odparła, wzdychając cierpiętniczo i wzruszając ramionami. - Dam sobie jakoś radę… - Przysiadła na brzegu tkaniny, gładząc zmarszczki na spódnicy, po czym zajrzała do koszyka, wyraźnie na coś polując.
Jarvis usiadł obok kochanki i delikatnie odgarnął jej włosy, przyglądając się napiętej szyi. Po czym cmoknął ją delikatnie. - Obiecuję.
Po tej drobnej pieszczocie odsunął się, by nie przeszkadzać Chaai w przeszukiwaniu kosza.
- Nie uśmiechasz się… - Ta burknęła, odgarniając włosy za ucho i wyciągając warkocz z ciasta. - ...a ja mówiłam śmiertelnie poważnie. - Uśmiechnęła się łobuzersko, wgryzając w miękkie ciasto.
- Może być tak? - Wyszczerzył się szeroko przywoływacz, coraz bardziej szczerze, gdy jego wzrok ześlizgnął się na piersi tawaif, ukryte co prawda pod ubraniem, ale i tak kusząco się prezentujące.
- Gdybyś jeszcze patrzył mi w oczy… byłoby idealnie. - Przedstawiła swe pobożne życzenie, podśmiewując chochliczo i pałaszując coś na kształt “pączka”, a przynajmniej takie wrażenie sprawiał ów spleciony wypiek.
- No dobrze… - wymruczał mężczyzna, unosząc głowę i przybliżając oblicze.
Uśmiechał się, ale tak jakoś podstępnie. A po chwili jego usta musnęły czubek nosa dziewczyny w delikatnym pocałunku, po czym czubek języka Jarvisa zatańczył na wargach tawaif zbierając z nich słodkie okruszki.
Smakowała cukrem, cynamonem i czymś co miało imitować kwaśne jabłko.
- Podstępny… - szepnęła prawie że bezgłośnie, gdy przez jej rozchylone usta ukazał się rządek ząbków, prezentujących się w uśmiechu rozbawienia.
Chaaya ucałowała czarownika w policzek, zostawiając słodki i lepki ślad na skórze. - ...ale słodycze są teraz ważniejsze. - Odsunęła się ostentacyjnie w bok, ponownie wgryzając w warkocz.
- No to widzę, że wybrałaś sobie nową miłość, a mi przyjdzie chlipać w kącie - odparł z przesadnym dramatyzmem mag, uśmiechając ciepło. - Co za okrutny los mi zgotowałaś.
- No już, już… masz tu kawałek. - Dziewczyna oderwała fragment ciasta i podała towarzyszowi z błędnym uśmieszkiem pod nosem. - Ta miłość… choćby i niebiańsko smakowita, wkrótce się skończy, a ja niebawem wrócę do ciebie… szukać ukojenia dla mego złamanego i stęsknionego serduszka.
- Na to zawsze możesz liczyć. - Czarownik otworzył usta, by go nakarmiła.
- Ależ liczę… - odparła z przekąsem, oblizując palce z cukru i podając ostrożnie ostatnie kęsy mężczyźnie. - Tylko mnie nie pogryź… bo się tym samym odpłacę.
- Dlaczego miałbym gryźć? - Jego usta zamknęły się na podanym kęsie i na palcach bardki. Jego język delikatnie wodził po nich pieszczotliwie, nim wargi wypuściły je ze swego “więzienia”.
Kobiece, orzechowe oczy otworzyły się szerzej, roziskrzając jej spojrzenie przebłyskami podniecenia. Policzki zaróżowiły się delikatnie, choć sama tancerka starała się grać zimną i nieprzystępną, odwracając się do kosza, by wybrać z niego kolejny smakołyk do spałaszowania.
Jarvis przyglądał się dziewczynie, uśmiechając ciepło i lubieżnie. - I tak najsłodszym tu smakołykiem jesteś ty.
Chaaya prychnęła na słowa czarownika, jakby nie robiły na niej żadnego wrażenia. Ukryła dzióbek w butelce, sącząc sok z arbuza i uparcie hipnotyzując kwiaty nad ich głowami.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 14-08-2017, 22:06   #77
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

- Ekhm… lubisz banany? - spytała odsysając się od szklanej szyjki, ocierając kciukiem górną wargę.
- Też… - odparł przywoływacz zdziwiony słowami bardki, ale nie odrywając od niej spojrzenia.
- Jakie owoce jeszcze lubisz? - zaciekawiła się, odwracając twarzą do rozmówcy i podając mu napój. Wyglądało na to, że cokolwiek ją natchnęło do tych pytań, wiedzione było z niewinnej ciekawości i chęci poznania partnera.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Wiesz… nauczyłem się jeść to co akurat wpadało mi w ręce. Może… poziomki bagienne? - Zamyślił się czarownik. - To miejscowy smakołyk i trudny do znalezienia. Trzeba było wejść głęboko w bagna, by je znaleźć.
- Och… znam poziomki… to znaczy nie bagienne, ale u Janusa w lesie zawsze rosły, takie malutkie truskaweczki. - Rozpromieniła się tancerka, wyraźnie uradowana faktem, że znalazła między ich wspomnieniami jakąś nić podobieństwa.
- Miał też leśne jagody… co barwiły wszystko na fioletowo. - Wskazała palcem na palmę nad nimi. - Za kilka tygodni będą tu rosły banany. Choć kwiaty też się jada… ale na słono.
- Widzę, że się na tym znasz. Ja raczej… jadłem to co udało się złowić, kupić lub ukraść. - Zadumał się Jarvis, przyglądając kwiatom. - Nie miałem okazji być wybredny.
- Roślinność zawsze mnie fascynowała… pewnie dlatego, że na pustyni tak o nią trudno. - Przysiadła się bliżej kochanka, delikatnie się do niego przytulając. - Na wyprawę po poziomki też się wybierzemy. We czwórkę… lub trójkę, by było bezpieczniej i zabawniej. - Ucałowała go w zagłębienie szyi, zaciągając się zapachem mężczyzny z cichym pomrukiem zadowolenia.
- Godiva z pewnością się skusi, zwłaszcza jeśli będzie miała okazję powalczyć - mruknął Jeździec i delikatnie obejmując tawaif, zaczął głaskać ją po włosach. - No i zobaczymy co Dartun się wywiedział. Wszak obiecał zasięgnąć języka.
- Nie mów teraz o nim… - skarciła go cicho kobieta, nie chcąc myśleć teraz o nieszczęsnym wróżbicie. Zmieniła pozycję siadając okrakiem na kolanach magika i rozpinając parę guzików pod jego kołnierzykiem, zaczęła muskać wargami obojczyki. - Czy Godiva potrafi czytać? Trzecia książka powinna jej się spodobać…
- Tylko w smoczym języku - wysyczał czarownik, a jego dłonie zaborczo pochwyciły pośladki dziewczyny i przyciskać zaczęły ją do niego w delikatnej iluzji ujeżdżania rumaka… iluzji, bo nadal dzieliły ich warstwy tkanin.
- Och… w takim razie masz dwie lektury do przeczytania - mruknęła spolegliwie, wzruszając nieznacznie ramionami i odrywając się od szyi Jarvisa, popatrzyła mu w oczy, gładząc delikatnie kciukami po policzkach. - ...by mogła przeczytać ją u ciebie w pamięci. To spis skarbów, które tylko czekają na swoich poszukiwaczy. - Bardka unosiła się i opadała w jego dłoniach, przygryzając dolną wargę w geście skupienia.

Była jednak zmęczona i po chwili oparła się czołem o bark maga, głaszcząc oddechem jego odkrytą skórę.
- A co ty planujesz robić, gdy ja oddam się lekturze? - zapytał z zadziornym uśmiechem czarownik, czerpiąc satysfakcję z ich ocierających się o siebie ciał. Ona zresztą też czuła… jego gotowość, gdy opadała w dół, przytulana zaborczo do swego kochanka.
- Mmm… mam kilka pomysłów. Może poszukam jakiś informacji o artefakcie… może zatrudnie się jako skrytobójca, albo napadnę antykwariat i wydam całe nasze złoto na botaniczne i historyczne księgi. - Zaśmiała się trzpiotnie, przymykając oczy, bo ich miarowe ruchy zaczynały ją usypiać. Przytuliła się mocniej do czarownika, obejmując go pod pachami, a jej głowa poruszała się powoli na boki, to w przód to w tył, by usta delikatnie muskały fragment szyi nad kołnierzykiem.
Dla Jarvisa… ta sytuacja wydawała się zabawna i zmierzała nie tam gdzie planował. Z drugiej strony, może Chaaya rzeczywiście potrzebowała snu? Trochę wszak szaleli tej nocy. Nie przerywał więc, ani przytulania, ani samego unoszenia się i opadania kochanki.
Ale zabieg ten nie uśpił bardki, która jakby mimowolnie się wybudzała, gdy tylko zaczynała zapadać w drzemkę. Jeździec wyczuwał te momenty, gdy całe ciało tancerki spinało się delikatnie, za każdym razem gdy jej oddech zaczynał stawać się równomierny i uspokojony.
Po pewnym czasie było wiadome dla nich obu, że trzeba było się poddać, czemu towarzyszył mocniejszy pocałunek u nasady ucha przywoływacza.
- Masz na coś jeszcze ochotę? - spytała po chwili, wyciągając rękę po butelkę. Napiła się soku, opierając brodę na ramieniu partnera, zatrzymując biodra na bezlitośnie opiętej, materiałem spodni, męskości.
- Oczywiście… na ciebie… - szepnął cicho czarownik, oddychając ciężko i powoli podciągając spódnicę tawaif, by chwycić za jej okryte bielizną pośladki. - …zawsze na ciebie mam ochotę.
- To… akurat wiem, myślałam jednak, że chcesz coś… - Umilkła, zdając sobie sprawę, że zaczyna bredzić. Kto normalny w uniesieniu i wyraźnym podnieceniu, chciałby jeść cukrowe figurki?
Tawaif uśmiechnęła się pobłażliwie, wspinając się wargami po twarzy maga, aż nie spoczęły one na jego ustach, gdzie przez chwilę igrały z pragnieniami ich właściciela, po czym oderwały się nieśpiesznie, pozostawiając po sobie mokry ślad, a sama kobieta odchyliła się do tyłu i opadła na koc, unosząc delikatnie biodra do góry.
Dłonie przywoływacza oderwały się od kobiecej pupy, po to, by podwinąć jej spódnicę i wodzić palcami po bieliźnie. Oczywistym dla tancerki było, że jej kochanek wpierw zamierzał zaostrzyć jej apetyt. Czynił to wszak wiele razy.

- Chcę co? - dopytywał się czułym tonem.
- Cukierki, landrynki, ciastka… - wymieniła rozbawiona, obserwując kochanka spod półprzymkniętych powiek. Oczywiście… utrudniała jej to spódnica, którą próbowała ugłaskać na boki, ale z takim sobie skutkiem.
- Hmmm… może później - odparł z uśmiechem mężczyzna. Jego palce sięgnęły pod jej bieliznę i wsunęły się między uda, do bramy kobiecości. Powoli poruszając się w niej, szukając punktów, które wywołają mocniejsze fale przyjemności, przebiegające przez całe ciało bardki. - W tej chwili całą słodycz jaką pragnę, mam przed sobą.
Chaaya zamknęła oczy, wzdychając cicho pod czułym dotykiem. Jarvis nie musiał się starać, by rozgrzewać w niej żądze. Nie raz i nie dwa, oddawała mu się, czerpiąc satysfakcję z samej bliskości ich ciał.
Teraz również była na to gotowa, choć smukłe palce, którym tak często ulegała i teraz przebijały się przez mur obojętności jej organizmu, powoli rozgrzewając senną i rozanieloną kobietę.
Czarownik niestrudzenie i systematycznie budował napięcie, aż jego kochanka otworzyła szeroko oczy, spoglądając wyczekująco wprost na niego.
Smoczy Jeździec tylko uśmiechnął się łobuzersko, przerywając zabawę palcami w jej kwiecie, po czym ostrożnie zabrał się za usuwanie koronkowej bariery jaką nosiła.
Dłonie mu przy tym drżały.

- Możesz… odsłonić, te dwie krągłości? Odkryć je przede mną? - rzekł cicho, przyglądając się łakomie biustowi bardki.
- Mmhmm… - Tancerka zamruczała, uśmiechając się błogo i zamykając oczy. Uniosła wyżej biodra, by jej partner mógł wziąć ją na klęczkach. Figlarna spódnica wywinęła się jej na klatkę piersiową, odsłaniając falbaniastą haleczkę, zdobioną, w wyszywane białą nicią, kwiaty. Ten drobny aspekt miał przyjemnie łechtać próżność nosicielki, gdyż tylko ona zdawała sobie sprawę z tego, co kryła pod ubiorem.

Gdy jej dłonie skończyły pracować pod tym baldachimem kobiecości, pieczołowicie odpinając trzy skórzane paski od kamizelki, która po chwili opadła połami na koc, otworzyła ponownie oczy, które błyszczały odrobiną filuterności pomieszanej z pożądaniem i zdjęła z siebie kurtynę falbanek, odsłaniając opięte w kremową koszulę ciało.
Krótką chwilę zajął jej taniec palców pod żabocikiem bluzki, gdy w końcu rozpięła kołnierzyk, odsłaniając gładką, łabędzią szyję, na której dostrzec można było ślady po ustach czarownika.
Kolejne miedziane guziczki, wyłuskiwane były z pętelek, otwierając przed Jarvisem upragniony widok.
Dwie jędrne półkule, obleczone w delikatny, koronkowy staniczek z białego materiału. Ażurowe oczka, układały się w pospolite kształty kwiatów, tak popularne wśród miejskiej płci pięknej, ale dla mężczyzny nie miało to znaczenia, gdy ujrzał ciemne źrenice jej sutków… delikatnie podrażnione, sztywniejące i ukoronowane gęsią skórką o odcieniu karmelowego złota.
Chaaya oddychała przez usta, delikatnie świszcząc z napięcia. Gwieździste spojrzenie zaszło mgiełką, gdy kciukami pogładziła się po szczytach piersi, zamieniając je na oczach widza w dwa górskie szczyty, przebijające się przez cieniutką tkaninę.

Czarownik z zapartym tchem obserwował jej przedstawienie, wszak czynione dla jego oczu. Każdy jej ruch, każdy gest… wszystko co przed nim odsłaniała z wyraźnym pietyzmem w każdym geście. On sam też zresztą nie próżnował, sięgając nerwowo do pasa swych spodni, by odpiąć sprzączkę i odsłonić swoje atuty.
Nie potrafił się popisać tak teatralnym rozbieraniem swego ciała, jak to czyniła bardka, ale ona… widziała jego żarłoczne spojrzenie wędrujące po jej krągłościach i męskość... w owacji na stojąco. Twardą i stanowczą.
Jej dzieło. Bo to jej ciała pragnął, jej rozkoszy chciał zasmakować. Jej uda chwytał, by wygodnie przeszyć jej grotę rozkoszy swoją włócznią. A choć nie mógł dosięgnąć dwóch półkuli, które przed nim odsłoniła, to wpatrywał się w nie z dzikim pożądaniem w spojrzeniu.
- Haaai… - Ciche westchnienie rozkoszy, przywitało kochanka, gdy tancerka naprężyła się, wyginając lekko z łuk. Przyjemność wymieszała się z bólem, trzymając ją na granicy trzeźwości i szaleństwa, poruszając jej ciałem w rytm niestrudzonych pchnięć. Bezlitośnie rozkosznych, morderczo precyzyjnych, głębokich i silnych… uderzając w każdą czułą strunę jej organizmu, przyprawiając o dreszcze i coraz szybsze bicie serca..
Nie musiała nic mówić, nie musiała prosić o pieszczoty, gdyż jej czuły partner znał jej ciało doskonale. Znał jej pragnienia i budulec z jakiego bogowie ją stworzyli. Niczym arcymistrz układał ją pod swymi dłońmi w figury i uczucia jakich sam pożądał.

Dłonie Chaai zaciskały się spazmatycznie, ale z erotycznym rozmysłem na dwóch jędrnych piersiach, jakby chciała nadać tym dwóm puszystym kształtom nowy, fantazyjny wizerunek. Na próżno jednak były jej starania, gdyż biuścik wracał do swoich gładkich półkul, podrygując wesoło, jakby naśmiewały się ze swojej naiwnej nosicielki i przyciągając spojrzenie Jarvisa, pobudzając go do coraz mocniejszych sztychów, coraz bardziej gwałtownych ruchów biodrami.
Raz po raz… intensywnie i namiętne kochanek zdobywał kwiat jej kobiecości. Bezlitośnie i drapieżnie wykorzystywał sytuację, niczym jakiś barbarzyński zdobywca. Tawaif oczywiście zdawała sobie sprawę, że podsyca swymi dłońmi żar czarownika, że pieszczotami palców na swych piersiach gra na jego apetycie, że jest wyjątkowa dla niego... najważniejsza i... że należy do swego kochanka, który korzystał z uroków jej ciała.
Przez co dziewczyna coraz mocniej bujała się w rytm jaki nadawał im przywoływacz. Niczym przedłużenie jego małego wężyka, wiła się pod nim, rozsypując włosy dookoła jej głowy, tworząc pokręconą i bujną aureolę koloru płynnej czekolady.
Pół ciche i rzewne jęki uciekały z przygryzionych warg, gdy bardka coraz bardziej osuwała się w namiętność, delektując się nie tylko każdym pchnięciem męskich bioder, ale także spojrzeniem Jarvisa, jak i pieszczotom własnych dłoni, które naśladowały dotyk czarownika… ten czuły i ten drapieżny, zachłanny, nerwowy, czasem zupełnie nieprzemyślany, a czasem wiedziony jego doświadczeniem. Szala doznań przechylała się coraz bardziej, tym mocniej, że swym zachowaniem dholianka wręcz pobudzała swego kochanka do większej gwałtowności ruchów i szybszego tempa. Aż w końcu ciało kobiety wygięło się w łuk, gdy przyjemność czerpana z obecności kochanka w sobie, przelała się w niej. Wkrótce zresztą i sam mężczyzna dotarł na szczyt i łapiąc po nim oddech, wpatrywał się bardkę mówiąc cicho - ale i tak nie dam ci spać w nocy.

Kamala zaśmiała się perliście, oddychając głęboko i ze zmęczeniem. Na powrót przymknęła oczy, gładząc się tym razem delikatnie po wystających kościach obojczyka. Jej biodra unosiły się raz w górę, raz w dół z tendencją zniżkową. Musiała odpocząć i w końcu układając się delikatnie na wypukłościach dzikiej murawy, gestem zaprasiła Jarvisa do przytulenia się i dołączenie u jej boku.
Ten położył się obok niej i przytulił, ale… nie zamierzał spokojnie odpoczywać. Nachylił się ku dwóm obiektom pożądania, którymi Chaaya bawiła się przed nim prowokacyjnie. I sam rozpoczął zabawę, muskając piersi ustami i smakując skórę rozgrzaną językiem. - Nie ma się z czego śmiać. Zobaczysz… nie wypuszczę cię z łóżka.
- Wierze ci na słowo - mruknęła spolegliwie, ale z nutką ironii, drażniąc się z partnerem. - Powinnam domyślić się podstępu… w twoim jakże hojnym zachowaniu dzisiejszego dnia… - odparła niby to cierpiętniczo, gładząc lubego po włosach i sięgając drugą ręką do koszyka z którego wyciągnęła landrynki przeróżnych kolorów i smaków. - Więc, skoro tak się sprawy mają… pozwól mi się nacieszyć moim słodkim niewolnictwem. - Wyłuskała z skaiewki czerwoną kostkę i włożyła ją sobie do ust, głośno cmokając, co by poczuć jaki smak wylosowała.
- A czy ja ci przeszkadzam? - wymruczał Jarvis, sam rozkoszując się delikatnym kąsaniem jednej z miękkich półkul piersi towarzyszki. - I masz rację… jestem straszliwym potworem, bałamucącym niewinnie dziewczątka ku sprośnościom. A ty wpadłaś w moje sidła.
- Jeszszszcze nie… - wysyczała zadziornie, bawiąc się cukierkiem, który grzechotał o jej ząbki. Odprężyła się, układając wygodniej i przyglądając z czułością, jak jej “oprawca” niecnie się nią zabawia, od czasu do czasu wplatając mocniej palce w jego włosy, by pomasować go opuszkami po głowie.

- Powiedz mi… jakim mężczyzną jest Dartun? Jakie kobiety lubi? - spytała, powoli przyswajając myśl, że ich sielskie igraszki na łonie natury wkrótce się skończą, a ona będzie musiała odstawić wiarygodne przedstawienie z trywialnym kłamstwem na pierwszym planie.
- Hmmm… śmiałe i zmysłowe, dominujące. - Czarownik dość długo wahał się nim zaczął mówić. A może po prostu znajdował ciekawsze zastosowanie dla swych ust w tej chwili?
Jego dłoń wślizgnęła się między uda bardki, by próbować rozkojarzyć ją pieszczotami.
- Dziwne… to troche nie pasuje do wizerunku cichego czytelnika rycerskich romansideł dla kobiet… - Zamyśliła się tawaif, ściągając lekko uda, które na chwilę unieruchomiły nadgarstek mężczyzny. - Łaskoczesz mnie, przestań…
- On jest szarmancki to prawda. Ale cóż… powinnaś wiedzieć, że są takie romansidła w których to potężna wampirzyca uwodzi młodego naiwnego młodzieńca. Romansidła ignorujące wiele faktów związanych z wampirami i ich niewydolnością łóżkową - stwierdził ironicznie mag, odpuszczając sobie pieszczoty ciała poniżej pasa tawaif.
Przynajmniej na razie.

Chaaya pocmokała w zatroskaniu, długo nad czymś myśląc i przekręcając się nieco na bok w kierunku towarzysza. - A… powiedz mi… jakiego Jarvisa pamięta Dartun? Kim byłeś za czasów waszej przyjaźni? Dotrzymywałeś wierności, czy może skakałeś z kwiatka na kwiatek?
- Hmmm… Ragagh nie miał stałej partnerki. Nie miał żadnej partnerki, chyba że jakąś sobie opłacił na noc. Ciężko być dobrą partią w tym mieście, gdy jest się biednym. - wyjaśnił czarownik przyglądając się bardce. - Chcesz go uwieść?
Kobieta zawarczała gniewnie, słysząc odpowiedź przywoływacza. Popukała się nerwowo palcami po wargach, wpatrując wzrokiem żądnego krwi skowronka w mięsisty kwiat rosnący na palmie, niczym purpurowy żyrandol.
- Kłamstwo musi mieć w sobie pierwiastek prawdy… i wyrastać na najbardziej prawdopodobnym tle, by ziarno się przyjęło i wykiełkowało - odparła tonem bezlitosnej belferki. - Nie będe go podrywać. Powiedziałeś “nie” i przyjęłam to do wiadomości, więc mnie teraz nie irytuj nagłymi napływami zazdrości. CO JA MAM MU POWIEDZIEĆ?! Na płacz zagubionej dziatwy go nie wezme… na dominę również nie, bo gniew mój powinien być wzbudzony przez rozwiązłe zachowanie mego kochanka, które przypadkiem objęłoby i jego dawnego przyjaciela… Tylko, że jak widać… to nie pasuje. Fragmenty… nie sklejają się w całość. - Chrupnęła zębami o karmelek o smaku malin, rozkruszając go i po chwili połykając z nadąsaną miną. - Przecież nie wejde do niego i nie ukłonie się, mówiąc słodkim głosem…” o cześć… słuchaj okradli nas… nie mamy artefaktu… szukaj sobie trzech zamaskowanych ninja, którzy napadają na kochanków pod mostami”.
- No no… nie ma się co irytować. - Jarvis cmoknął pojednawczo czubek nosa dziewczyny. - Ragagh nie miał kochanki, ale też… nie był mnichem. Dartun nie widział mnie ze stałą partnerką, więc można mu wmówić dowolną wizję związku. Nie wie wszak czy Ragagh będzie wierny czy nie.
- A czy Rag..agh… czy on byłby z taką dominującą kobietą? Czy jest to możliwe? - spytała wyraźnie powątpiewając.
- Ragagh był młody i głupi. Byłby z każdą ładną i… namiętną. - zaśmiał się czarownik, całując usta Chaai. - Ragagh miał siedemnaście lat.

Kobieta milczała dość długo, bawiąc się kosmykiem włosów mężczyzny. Przyglądała się jego ustom, składając swoje wargi jak do pocałunku.
- No dobrze… muszę to sobie jeszcze przemyśleć… - mruknęła pod nosem, odchylając się i wymacawszy skawiekę, wyciągneła kolejnego cukierka.
- Co jeszcze chcesz sobie przemyśleć? - wymruczał jej do ucha czarownik, muskając płatek uszny bardki. - Bo moja dłoń nadal jest przez ciebie uwięziona.
- Czyżby ci było z nią niedobrze? - spytała łobuzersko, przyklejając sobie landrynkę do podniebienia, po czym polizała dolną wargę rozmówcy, biorąc ją delikatnie w zęby, by lekko possać i podgryźć.
- Muszę zaplanować… w jaki sposób i jak bardzo poniżyć ciebie i tego twojego nieszczęśliwego kochasia, tak, bym dostała satysfakcjonujące pogodzenie się w naszym słodkim pokoiku… - Ich kwatera do słodkich nie należała, ale sama tawaif już bardziej.
Jarvis poczuł od niej smak malin i brzoskwiń.
- Podstępna…- wychrypiał przywoływacz, cmokając delikatnie usta dziewczyny. Czule wręcz. Uśmiechnął się dodając. - Telepatycznie dasz mi znać, kiedy mam zniknąć ci z oczu? Bo chyba bym przeszkadzał w urabianiu biednego Dartuna?
- O nie mój posępny księżycu… będziesz tam siedział do końca. Skruszony. Skacowany i haniebnie spoliczkowany, aż wykwitnie na twej bladej twarzyczce czerwony ślad mojej małej rączki - odparła złowrogo, uśmiechając się niczym mały rozpustny demonik, wprowadzający chaos gdziekolwiek się nie pojawi. - Zobaczycie oboje co to znaczy gniew Pustyni. - Dalekosiężne plany wyraźnie wprawiły ją w wesoły nastrój, bo i uda uwolniły dłoń maga ze swojego uścisku. Rozchyliły się nawet w zapraszającym geście, gdy ich właścicielka zaczęła, obcałowywać obwódkę ust kochanka, delikatnie i ulotnie, niczym koliberek spijający słodki nektar z kwiatu.
- Czerpiesz z tej wizji za dużą przyjemność. - Westchnął Jarvis, poddając się pieszczocie jej pocałunków i sam wplatając palce w jej włosy. Druga dłoń zaś sięgnęła do jej kwiatu i pieściła delikatnie i leniwie ów gorący zakątek i punkcik ekstazy go zdobiący.
- Tylko troszeczkę. Zawsze dobrze się bawiłam w odgryw...wa...waaanie ról - wyszeptała cicho, walcząc z dreszczami, które wstrząsały jej ciałem, gdy Jeździec umiejętnie zahaczył jej strunę. - M...może dlaaatego tak łatwo było mi się staaać tawaaif Ra… - Nie dokończyła wpijając się w usta mężczyzny. Była słodka, owocowa i niespotykanie energiczna w tej drobnej czułostce, gdy jej umysł otworzył się wąskim strumeczkiem na jaźń partnera. Słyszał we własnych myślach ogłuszający szum krwi w jej żyłach oraz echa imion.
Dwóch, męskich i wypowiadanych z prawdziwą miłością.
Ragagh… Jarvis… Ra...gagh… Ja...rvis.

Czarownik odpowiadał równie namiętnym pocałunkiem, nie przestając igraszkami palcami w jej intymnym zakątku. Pochwycił mocniej za jej głowę przyciągając dziewczynę bliżej siebie i nie przestając jej całować. O udo dziewczyny czubkiem ocierał się dowód gotowości kochanka do dalszych podbojów… i pożądania, które wypełniało jej myśli będąc echem uczuć samego maga.
Chaaya naparła na swojego partnera, chcąc go położyć na plecach.
Następnie weszła na niego okrakiem, przez chwilę masując męski tors przez koszulę.
Pod światło i z rozczochranymi włosami, wyglądała jak lew… z czego zdawała sobie chyba sprawę, bo drapieżniej pochwyciła męskość ukrytą pod falbanami jej spódnicy.
Piersi falowały i podrygiwały wesoło, jakby machały zalotnie do obserwatora.
Dziewczyna z początku pieściła go przez materiał, by w końcu jej dłonie znikły pod spódnicą, filuternie baraszkując na podbrzuszu mężczyzny.
Ten leżał pokonany… zarówno przez nagłą agresywność kochanki, jak i jej dziką urodę oraz dotyk palców na wrażliwym obszarze. Uśmiechał się łobuzersko, sięgając dłońmi do jędrnego biustu i mrucząc cicho - nie mam nic przeciwko… rolom… ich… odgrywaniu także… w sypialni, jeśli taki masz kaprys Kamalo, słodyczy moja.
- Nie-e… jesteś w tym niesamowicie kiepski - wytknęła mu rozbawiona, skrupulatnie pracując pod namiocikiem swojej spódnicy. Była czuła i delikatna w dotyku, który podtrzymywał wybranka w stanie wytężonej gotowości ze skłonnością do dalszego zatracania się w łagodności owego spotkania. - Zupełnie jak w tańcu… - dodała ciepło, najeżdżając kwieciem na męskość, przyciskając go do swego nosiciela. Poruszała delikatnie biodrami, by Jarvis mógł zatopić się w miękkie płatki jej kwiatu, pochylając się nad nim, by piersi wpłynęły w jego dłonie oddając się całkowicie na łaskę jego chwytnych palców.
- Potrafię… być… drapieżny… inny… - Westchnął podnieconym głosem czarownik, czując całym ciałem ocierającą się o niego kobiecość kochanki. Delikatnie chwycił za piersi ugniatając powoli i zmysłowo pocierając jedną o drugą, ściskając je obie. - A jakie role… są twymi ulubiooonymi?
Trudno mu się mówiło, gdy bardka zmysłowo poruszała swymi biodrami.

Chaaya zamrugała kilkakrotnie, jakby w zakłopotaniu. Zamyśliła się na chwilę, ale dobrze wiedziała, że to nadaremne. Nie wiedziała co znaczy lubić, ani jak to jest mieć swoje odrębne zdanie. Nauczona była odpowiadać przygotowanymi kalkami, tak, by klient był zawsze zadowolony.
- Nie wiem… - odparła z dziwną beztroską w głosie. Na jej usta, aż cisnęła się odpowiedź: Lubię to co ty lubisz; ale wiedziała, że nie usatysfakcjonowałaby w ten sposób swojego kochanka, a kłamać przed nim też nie chciała.
- Lubisz kwiaty… może… - Trudno było mu myśleć, gdyż każdy ruch jej bioder wyrywał z jego ust głośniejsze jęki, a i dwie krągłe półkule, które ściskał i pieścił z entuzjazmem odciągały od… rozmyślań. - Nieśmiała kwiaaaciarka… pochwycona przez… kogo… może… ona…
Niełatwo się mu było skupić, a Kamala lekko drżała czując w sobie dowód pożądania kochanka przeszywający ją przyjemnymi doznaniami.
- Widzisz… nie jesteś dobrym aktorem, już tracisz zimne nerwy… - mruknęła rozbawiona, ale i zaintrygowana tym co powiedział. Czy faktycznie lubiła kwiaty? Interesowały ją te przeróżne kształty, wonie i smaki. Przyciągały niespotykane kolory oraz sposoby przystosowania do najprzeróżniejszych klimatów. Na ułamek sekundy przypomniała sobie godzinne tyrady Ranveera, który za punkt generałowego honoru postawił sobie nauczenie młodziutkiej tawaif, co to znaczy coś lubić. Przez rok ją musztrował. Przez rok się wściekał, gdy ta opierała się wszelkim naukom, wszelkim obserwacjom, ciągle wracając do tego samego. “Tak, lubie banany tak jak i ty.” “Oczywiście arbuz to mój ulubiony owoc tak jak twój.” “Smakuje ci? Na prawdę? Mnie też.”
W końcu podstępem, udało mu się wyrwać strzęp informacji, który faktycznie należał do jej, ponoć, prywatnego zdania i gustu.
Mango… świeże i soczyste. Obrane ze skórki i pokrojone w kostkę, to było coś… co tylko ona “lubiła”, coś co było dla jej podniebienia wyjątkową przyjemnością.
Ale… nijak się miało do stwierdzenia Jarvisa. Czy oznaczało to, że lubić można było na wiele różnych sposobów?
Spojrzawszy na pogrążonego w miłosnym odrętwieniu mężczyznę, zdała sobie sprawę, że i ona sama powoli przestaje być obojętna wobec tej niewinnej igraszki na pograniczu pruderyjności. Unosząc biodra w górę, pozwoliła unieść się włóczni czarownika, na którą powoli się nadziewała, biorąc w dłonie dłonie maga, by położyć je na swoich pośladkach.
Wrócili do punktu wyjścia.

- Łatwo… ci… powiedzieć… - jęknął cicho czarownik, gdy się z nim połączyła. Pochwyciwszy mocno jej pośladki, spoglądał na kochankę z pożądaniem, powoli nadając im mocny rytm ruchów. Westchnął cicho. - Mam słabość do... ciebie i łatwo tracę... głowę przy tej pokusie.
- Mówisz tak… jakbyś mnie brał, góra trzeci raz w życiu… tymczasem już dawno straciłam przy tobie rachubę - sarknęła, spoglądając roziskrzonym spojrzeniem na partnera u dołu.
Pozwalała mu się swobodnie prowadzić, tylko czasami mocniej przygryzając wargę w geście niewygody.
Jej biust podskakiwał żwawo obijając się od siebie, aż jedna z piersi postanowiła wydostać się z koronkowego więzienia, wesoło wychylając ciemną obwódkę swej “źrenicy” na zewnątrz, jakby sprawdzało teren przed kompletną ucieczką.
- I za każdym… razem… tracę… zimną… krew - mruczał Jeździec zahipnotyzowany ową piersią dziewczyny prowokacyjnie próbującą uciec z więzów jej bielizny. By jej w tym pomóc, Jarvis zwiększył tempo ruchów, by Chaaya mocniej czuła go w sobie i by jej biust miał okazję wyrwać się na wolność. - I ...chcę więcej… i więcej.
Bardka niemal rzewnie zapłakała, łapiąc kochanka za poły marynarki, jakby się bała, że podczas tej szaleńczej jazdy spadnie ze swego rumaka. Ból coraz jaskrawiej odcinał się na fali przyjemności, co jednak nie zmniejszało apetytu tancerki na coraz większe doznania.
“Wielkodusznie” nawiązała więź z Jarvisem, by przeklęty łotr czuł i wiedział w jaki stan wprawiał całe jej ciało i umysł.

Im mocniej i szybciej na niego opadała, tym bardziej czuła jak jakaś bestia rozszarpywała ją od środka, wsączając w rany jad, który otumaniał ją i upodabniał do jej wygłodniałego oprawcy.
Lewa pierś przez chwilę siłowała się z opinającymi ją ażurowymi różami i piwoniami, a może makami i fiołkami? W końcu wyskoczyła z sideł białej tkaniny, niczym karmelowy zajączek podskakując z radości, że w końcu był na wolności.
Jarvis trzymając ją mocno i czując to co ona, zmniejszył nieco tempo, by ból nie dominował nad rozkoszą i samemu otwierając się na nią, pozwolił, by poczuła jego pożądanie i rozkosz jaką mu dawała. By czuła jego wzrok na swej podrygującej energicznie piersi i wiedziała jak bardzo go ten widok pobudza, gdy oboje gnali ku spełnieniu.
Na szczęście dla niej, niedługo później euforia nawiedziła dwóch kochanków, porywając ich ciała i umysły do wspólnego celebrowania ekstazy.
Tawaif upadła bez sił na tors czarownika, drżąc w rękach i nogach, starając się wyartykułować coś z zacisniętej krtani, ale przywoływacz słyszał tylko stłumione przez jego koszulę niezrozumiałe jęki i pomrukiwania i gdyby nie telepatia, mógłby przysiąc, że doprowadził kochankę do łez. Na szczęście ona… chciała się mu tylko poodgrażać.

- No więc… wracając do ról. Które miło wspominasz? - Jarvis nie schodził z tego tematu drążąc go dalej, a podwinąwszy spódnicę kochanki, pochwycił dłońmi za jej pośladki masując powoli i zmysłowo.
Czarownik poczuł coś na kształt melancholii, pomieszanego z niepewnością, a po chwili usłyszał zachrypnięty głosik dziewczyny, która przekręciła głowę na bok, wsłuchując się w bicie jego serca.
- Wiesz… że przez połowę… jak nie więcej, swojego życia udawałam kogoś kim nie jestem? - Nie było w jej głosie nagany, ani smutku świadczącego o jakiejś krzywdzie. - Pamiętam jednak… że bardzo zazdrościłam swoim braciom, że mogli codziennie nosić spodnie jeśli chcieli, a mnie przymuszano do lenghi lub sare. Bo tancerka musi być dziewczęca… więc gdy stałam się już kobietą i tawaif… wdawałam się w romanse z mężczyznami, którzy lubili “buntowniczki”. Małe, rozrabiające chłopczyce, które za nic mają konwenanse. Kopną cię w kostke przy świadkach i uciekną po dachu kradnąc ci przy okazji zdobiony perłami turban.
- Wybacz… - Mag pogłaskał ją po policzku. - Ja będąc dzieckiem bardzo nie chciałem być tym kim byłem, więc marzyłem o różnych rolach. Myślałem, że ty… no… też. - Uśmiechnął się dodając. - A może jednak jest w tobie trochę tej buntowniczki, co? Może nie wszystko było wtedy grą?
Cmoknął jej czubek nosa delikatnie i dodał - po prostu zrobimy to co ci się będzie podobało, lub to co lubisz. Lub to na co będziesz miała kaprys.
- To… dość złożone, ale myślę, że masz w tym trochę racji. Każda z Chaai wraz z nowym kochankiem, była inna bo i preferencje klienta się zmieniały. Po części tworzyłam więc rolę dla niego… by mu się podobać i go zadowolić, ale po części też dlatego… że gdy mnie porzuci na rzecz innej tawaif lub swojej młodziutkiej dziesiątej żoneczki… Ja… nie będę musiała czuć do siebie obrzydzenia, bo nie byłam wtedy sobą. To nie ja rżnęłam się z mężczyzną, który mógł być mi bratem, ojcem lub dziadem… tylko Chaaya… jakaś tam. - Wzruszyła ramionami, wtulając się wygodniej w klatkę piersiową magika i przymknęła oczy.
- Kłamstwo… musi mieć w sobie ziarno prawdy inaczej szybko zostanie wykryte. Nie ważne jaką maskę przywdziewałam… nosiła w sobie coś ode mnie - dodała ciszej.
- No to teraz masz problem… bo ja jedynie czego żądam od mojej Chaai, to by była szczęśliwa przy mnie. No i ciężko ci będzie się mnie pozbyć - mruknął żartobliwie czarownik mocniej tuląc ją do siebie. - Za bardzo lubię cię mieć w swoich ramionach.
- Ah… kto cie tam wie, może trzymasz gdzieś ukryte pod ziemią swoje trzynaście nałożnic - burknęła z rozbawieniem, drocząc się tylko, bo czuł jak wierzyła mu na słowo. Ufnie i niewinnie, jak dziecko. Po chwili więź się rozmyła, a sama kobieta jakby ponownie dawała się łapać senności.
- I wszystkie one szpetne jak morda goblina. - Westchnął przywoływacz i pogłaskał bardkę po pośladku. - Mam cię utulić do snu Kamalo?
Odpowiedział mu tylko równomierny oddech. Najwyraźniej bardka w końcu się poddała i odpłynęła do sennej krainy.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 15-08-2017, 19:38   #78
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Sen… choć nie trwał nawet kilku godzin, zaskoczył bardkę swym nagłym triumfem, która dopiero
po obudzeniu, stwierdziła jak bardzo go potrzebowała… i potrzebuje dalej. Trzeba było jednak załatwić kilka pilnych spraw, zanim ponownie będzie mogła udać się na spoczynek, toteż bez większego ociągania, para Smoczych Jeźdźców spakowała swoje rzeczy i udała się do hotelu.
Wiklinowy kosz, wypchany jarmarcznymi łakociami, nie do końca pasował do obrazu pokłóconych kochanków. Trzeba go było niestety pozostawić, choć Chaaya zabrała sakiewkę z owocowymi karmelkami do umilania sobie podróży w gondoli.
Gdy płynęli w powrotną drogę do Dartuna, tawaif zreferowała czarownikowi wczorajszą noc, którą jakoby oboje przeżyli.

Byli w tawernie w której świętowali swój mały triumf. Nazwy nie pamiętają… bo była to ich trzecia z kolei knajpka. Było głośno, gwarno i wesoło. Pijący bywalcy zorganizowali na prędce kapelę z grających na liściach, grzebieniach i harmonijkach ochotników. Znalazło się nawet dwóch śpiewaków o wątpliwym talencie, ale głosach jak dzwon.
Gdzieś w połowie nocy do ich stolika (gdzie siedziała Chaaya, Jarvis i Neron) dosiadła się trójka poszukiwaczy przygód, którzy również jak oni oblewali udany wypad plądrowania jakiś starych, zapuszczonych ruin. Wśród nich była para bliźniąt. Mężczyzna i kobieta. A wyglądali jak drow, którego tancerka spotkała podczas wpadnięcia do pękniętej czasoprzestrzeni. Oczywiście Kamala, starała się, by ich opisy jak najbardziej uczłowieczyć. Ich skóra była koloru kości słoniowej, włosy i oczy czarne, sylwetki godnie wyrzeźbione, ale oscylujące na granicy normalności z czymś… co po odjęciu kilku kielichów wypitego wina, całodniowego znoju… oraz ogólnego zaniedbania czynności higienicznych, można byłoby odebrać jako coś… niezwykle pięknego. Ubrani byli jak podrzędni poszukiwacze przygód.
Całe towarzystwo bardzo szybko się dogadało. Jedni znaleźli medalion, miecz i pierścień… drudzy tiarę z dwiema bransoletami i broszką, przy czym nowo poznana trójca zarzekała się, że nie plądrowała niczyich grobów.

Jarvisowi bardzo szybko wpadła w oko Melissa, a właściwie to nie w oko, a w kielich wina… i nie ona, a jej przesadnie wyeksponowany biust. Javier za to próbował zagadać samą Chaayę, ale z mizernym skutkiem, gdyż ta musiała pilnować swojego młodziutkiego brata Nerona, by nie zalał się w trupa, toteż za mało wypiła, by dać się złapać na gadkę: „Hej maleńka, bolało jak spadłaś z nieba?”.
W pewnym momencie czarownik udał się z Melissą na szybki numerek pod most, gdy bardka musiała odpierać nie tylko atak żałosnego lovelasa, ale i wspierać prawie rzygającego braciszka.
Gdy zorientowała się, że jej kompana nie ma… oczywiście wyruszyła na jego poszukiwania… i znalazła kochasia pod mostem z w połowie opuszczonymi spodniami.
Dostała takiej cholery, że mało nie zabiła i jego… i jej… i jeszcze jej brata. O zniknięciu artefaktu zorientowali się dopiero w hotelu i to dziś rano…
Może to i lepiej… bo wczoraj, mogliby się pozabijać, a raczej ona jego.

- Mogłabyś zostać bajarką… tak skomplikowane i ciekawe historie prawisz - pochwalił ją Jarvis i dodał “cierpiętniczo”. - A mnie przychodzi rola kozła ofiarnego.
- Wzięłabym winę na siebie… bo to prostsze… ale jak widać, nie pasuje do charakteru naszej ofiary. - Wzruszyła ramionami, uśmiechając wesoło. - Nie będzie tak źle - dodała, gładząc delikatnie kolano mężczyzny. - Może nie rozpowie nikomu, jakim pantoflarzem się stałeś. - Wyszczerzyła łobuzersko ząbki i odwróciła w kierunku mijanych budowli.
- Będę domagał się pocieszenia od ciebie po tej misji - mruknął cicho czarownik, cmokając czule policzek dziewczyny.
- Jak spłacę swój dług za słodycze… to pomyślimy o ewentualnym pocieszeniu - odparła wesoło.

Gdy weszli do domu wróża, Kamalasundari zmagała się z potwornymi wątpliwościami, czy podoła zamierzonemu zadaniu. W końcu to Chaaya była mistrzynią masek, a nie ona… prawda? A teraz… jej tu nie było.
Zestresowana, usiadła z mizernym wyrazem twarzy przy stoliku z którym wiązało się tyle ekscytujących wspomnień.
Biedny Dartun trajkotał jak najęty, krzątając się po pomieszczeniu, radując i ciesząc jak dziecko na myśl o prezentach urodzinowych, które zaraz dostanie od swoich znajomych i rodziny.
Bardce zrobiło się żal mężczyzny, którego postanowiła oszukać, by zaspokoić swoje własne zachcianki. Może jednak powinna wrócić się po wisiorek i zwrócić go?
„Bzdura!” Laboni fuknęła gromko w myślach tancerki. „Weź się w garść, durna przepiórko!”
„Babciu… nie krzycz na nią, bo się zatknie…” Chaaya Nimfetka starała się uspokoić starą patronkę, ale tylko ją dodatkowo rozwścieczyła.
„Ile razy mam ci powtarzać, że prędzej szczeznę…” Wiekowa tawaif zaczęła swoją nieodłączną tyradę, w której to gardzi wszystkimi tymi ladacznicami i prędzej ochajta się z tym starym i durnym przybłędą, co to jest smokiem, niźli przyjmie do swej rodziny którąś z nich.

Kobieta na krześle zacisnęła dłonie.
Nie była sama.
Chaaya jej nie opuściła. Była tu ona i wszystkie inne z jej wariacji.
Jej kreacji…
Stworzonych przez nią, przez Kamalę.
- Ten pies dość się wczoraj ochlał wina… - odparła wartko, odsuwając kielich od Jarvisa. Była skupiona i pewna siebie.
Była kobietą silną, niezależną i zdającą sobie sprawę ze swoich wszelkich atutów. Nie tylko szlachetnego urodzenia, nie tylko magicznych zdolności, nie tylko walorów piękna ducha i ciała.
Była kobietą interesów, uczoną i światową, bezlitosną dla swych wrogów, czułą dla umiłowanych, wymagającą wiele od siebie jak i swojego otoczenia.
Czyli od nich… dwóch mężczyzn siedzących w tym samym pomieszczeniu. Jeden po prawicy… drugi naprzeciwko.
I co gorsza… obaj jej podpadli… a na pewno ten obok, na którego nie spoglądała od samego początku ich przybycia. Siedząc obok niego w wymierzonej co do centymetra odległości. Wyraźnie nim gardząc oraz gnębiąc swą oziębłością.
Dartun wiedział, że i jemu się oberwie… nie wiedział jeszcze za co i dlaczego… ale znalazł się w bardzo niebezpiecznej sytuacji, przy bardzo niebezpiecznej kobiecie. Jeden fałszywy ruch i wpadnie…
- Może przestaniesz udawać, że jest ci żal i wstyd i powiesz swojemu przyjacielowi co się stało? Czy może przechlałeś nie tylko swój rozum, ale i język? - zwróciła się nagle do tego “wyklętego”, spoglądając na niego z ukosa jak na wyjątkowo rozczarowującego berbecia.

- Wygląda na to, że nie powiedziałeś nam wszystkiego Dartunie. Ktoś inny polował na wisiorek jeszcze. - Jarvis zaś postanowił przerzucić winę na wróżbitę i wymknąć się wrogiemu spojrzeniu Chaai.
- Nie bardzo rozumiem - odparł szybko wróżbita, wyraźnie skołowany przebiegiem rozmowy. Wyraźnie zmartwiony tym, gdzie wydawała się zmierzać.
- Nie odwracaj lamy ogonem nędzarzu… - fuknęła wściekle tancerka, uderzając pięścią w stół, aż kieliszki podskoczyły. - Już dość się ośmieszyłeś wczoraj… - Chaaya odwróciła się dumnie w drugim kierunku, jakby już nie miała najmniejszej ochoty spoglądać na swojego kompana.
- Okradziono nas… wykorzystano niedyspozycję jej brata i odwrócono moją uwagę. I… wisiorek znikł - “wyjaśnił” przywoływacz starannie unikając szczegółów.
- Jak to… znikł? - nawet wróż zauważył jego meandrowanie.
Bardka zapiała w szyderczym śmiechu, krzyżując ręce na piersi po czym wstała i gniewnym krokiem zaczęła spacerować po pokoju.
- Ty wszarzu… próbujesz się wykpić dumą? A gdzie wczoraj była twoja duma?! - Jednym susem doskoczyła do krzesła z Jarvisem, którego pochwyciła za twarz i zmusiła by na nią spojrzał, wyglądało jakby chciała w niego splunąć ale po chwili odepchnęła czarownika i spojrzała na wróża.
- Chcesz wiedzieć jak znikł artefakt twojego zleceniodawcy? - Było to oczywiście pytanie retoryczne, bo tancerka już wzięła głęboki wdech, już chwyciła da karafkę z winem i polała sobie do pustego kieliszka. - Schlał się… twój kochaniutki przyjaciel schlał się jak ostatni kundel i polazł za pierwszą lepszą babą… pod most - ryknęła prawie jak zarządca niewolników na jednego ze swoich krnąbrnych sług… Szkoda tylko, że Dartun niczego nie zrobił, a i tak dostawał cięgi.

- Ależ nie… nie myśl sobie, że jestem zazdrosna… nie okrążyliśmy trzy razy ogniska…. jak to się u was mówi? Nie przysięgliśmy wierności przed ołtarzem? Może sobie chadzać z pannicami gdzie i kiedy chce… ale wypadałoby nie chwalić się z posiadania wartego całkiem przyjemną sumkę cacuszka pierwszej lepszej Serafinie, która pod mostem nie dość, że ci zdejmie z tyłka spodnie to i opróżni przy tym kieszenie.
- Skradziony przez przypadek?- zamyślił się Dartun, a Jarvis zaczął się usprawiedliwiać. - Nie byliśmy czujni… za bardzo świętowaliśmy zwycięstwo. Każdemu się może zdarzyć.
- Och… zwycięęęstwo… - sarknęła Chaaya, unosząc w górę ręce w prześmiewczym wyolbrzymieniu. Powoli okrążała stół zbliżając się z niepokojącym wyrazem twarzy do wróża, ale zatrzymała się gdy dotarł do niej sens słów kompana. - Przepraszam, że co powiedziałeś? Nie… BYLIŚMY? ŚMY?! - Zdenerwowana zacisnęła dłoń w piąstkę, aż jej coś strzeliło w chrząstkach. Skrzywiła się, bo chyba nie było to zamierzone, a nawet ją trochę zabolało. - Jeszcze słowo a przysięgam, że jak ci strzelę… to wylądujesz jak ta lalka wczoraj w kanale… - Obejrzała się na drugiego z mężczyzn i zmarszczyła czoło, wyginając usta z wyraźnym niesmakiem.
Dartun z racji swojej płci, był aktualnie z automatu potraktowany z niełaską i podejrzliwością. - To… mógł być przypadek, ale nie musiał…
- Moment… ta lalka... to udało wam się dopaść złodziejkę?- zapytał z nadzieją w głosie tarokista, podczas gdy Jarvis potulnie milczał.

Tawaif zbliżyła się niebezpiecznie blisko wieszcza i opierając dłonie na podłokietnikach jego krzesła, pochyliła się tak, by jej wzrok znalazł się na równi z jego.
- Czy… ty właśnie sobie ze mną pogrywasz? - spytała chłodnym, niemal wręcz oślizgłym od jadu, tonem głosu.
- Nieee… wcale nie… ani trochę. - Dartun przezornie odsunął się poza zasięg dłoni dziewczyny. - Niemniej szukam możliwości uratowania jakoś sytuacji.
- Nie uratujesz jej… jeśli mnie dodatkowo rozzłościsz… - wysyczała przez zęby i gdyby nie poważna sytuacja w jakiej byli, można by ująć, że jej głos nosił w sobie nutę jakiegoś trudnego do wytłumaczenia erotyzmu.
Dziewczyna wyprostowała się, spoglądając chłodno na swoją nowiutką ofiarę, którą niczym tłusta pajęczyca oplotła w kokon swoich kłamstw.
- Możesz ich szukać na własną rękę… jeśli o to ci chodzi… po wczorajszym, jestem pewna, że MNIE… na pewno będą unikać, a ON… on mnie nie obchodzi - mruknęła, uśmiechając się delikatnie i tak jakby sadystycznie, choć niemal niezauważalnie.

Obeszła krzesło Dartuna i stając za jego plecami, oparła mu dłoń na ramieniu, po czym ponownie się pochyliła, mówiąc mu cicho do ucha - Aż tak bardzo zależy ci na pieniądzach… czy w przeciwieństwie do tego znikomej jakości czarusia jest w tobie odrobina porządności?
- Mam swoją renomę. Nie dostarczanie towaru klientowi… cóż… psuje moje dobre imię - wyjaśnił Dartun, starając się zachować spokój i ukryć odrobinę podniecenia. Jarvis miał rację… Dartun lubi być brany pod obcas, choć niekoniecznie zdawał sobie z tego sprawę.
Chaaya uśmiechnęła się lisio. - No popatrz… mamy ze sobą coś wspólnego. - Po czym pstryknęła palcami w kierunku Jarvisa.
- Gadaj jak ta lafirynda wyglądała… nie ślepiłam się w nią tak jak ty… za to poznałam nieco jej brata. - Poklepawszy wróża w ramię, jak grzecznego chłopca, który przyniósł ze świątynnej szkółki pochwałę, na chwilę pozostawiła go we względnym bezpieczeństwie ciała i umysłu.
Czarownik potulnie skinął głową i zaczął opisywać swoją wybrankę… z dużą ilością określeń “cudowne, prześliczne, urocze”… oraz podkreślenia jak ładny miała biust i zgrabny tyłeczek.
Bardka fuknęła kilka razy przy niektórych określeniach, jasno dając do zrozumienia, że nie zgadzała się z opiniami swojego towarzysza i zaznaczając, że wciąż liczy na swoje 900 sztuk złota, jeśli Dartunowi uda się ich odszukać… no, niech będzie łaskawa i może zejść do 600, po czym przekazała dokładniejszy opis brata bliźniaka znienawidzonej lafiryndy. Była na tyle szczegółowa i obrazotwórcza, że gdyby wróż udał się ze spisanym opisem do malarza… pewnie dostałby całkiem dobry portret pamięciowy, miałkiego poety, który swoim romantyzmem nie porwałby nawet maciory w chlewie.

- Co do pieniędzy… to cóż… ja zapłacić wam nie mogę, bo pracodawca też nie zapłaci mi - stwierdził wieszcz ze zbolałą miną i zabrał się za notowanie ich opisów. - A wątpię by mi zapłacił za… dwa portrety potencjalnych właścicieli wisiorka. A przy okazji… co o nim wiedzą?
- Tylko tyle, że jest warty niecałe tysiąc złota… - odparła neutralnym już tonem tancerka, oglądając sobie paznokcie i wciąż stojąc za plecami rozmówcy. - No chyba, że ten macho coś wypaplał… - dodała po chwili z wyraźnym niezadowoleniem. - Kiedy się będziesz z nim widział?
- Pewnie wieczorem…- westchnął smętnie Dartun, wyraźnie zapadając się w sobie. - To nie będzie miła rozmowa.
Kamalę ponownie dopadły wyrzuty sumienia. Zmarkotniała nagle, wyginając usta w smutna podkówkę… dzięki bogom, że wróż jej nie widział. Stała przez chwilę w kompletnej ciszy, by zebrać się w sobie i dokończyć całą szopkę do końca.
- Z pewnością nie będzie… - Wypadła trochę smętnie, ale po chwili pochyliła się ponownie nad uchem karciarza. - Ale jesteś dobrym… mężczyzną… - odezwała się jak do chłopca, a nie jak do mężczyzny. - Na pewno sobie poradzisz… nie to co ten nieudacznik przed tobą. - Wyprostowała się i chcąc klepnąć go w ramię, delikatnie musnęła palcami w szyję.
“Nie zauważyła” tego jednak, zbyt skupiona na musztrowaniu Jarvisa. - Wstawaj, zbieramy się… mamy jeszcze pół dnia, może ich gdzieś wytropimy…
- Musimy? Leczę rany po wczorajszej napaści jeszcze… - “leczył” popijając wino. Przywoływacz najwyraźniej “nie był skory” odrywać się od stolika.
Chaaya przystanęła koło czarownika. Wpatrywała się przez chwilę w drzwi, po czym odwinęła się nagle i strzeliła kochanka w twarz… na odlew, wytrącając mu przy okazji kieliszek z ręki.
- Powiedziałam wstawaj.
- Za dużo sobie pozwalasz… - Mężczyzna wstał nagle i poprawił przetrącone na nosie okulary. Spokorniał chwilę później pod wpływem jej spojrzenia.
- A teraz za drzwi… - mruknęła oschle, spoglądając przez ramię na Dartuna, jakby się zastanawiając, czy i jego nie doprowadzić do posłuszeństwa.
Jarvis marudząc pod nosem ruszył do drzwi, a piszący za stołem wydawał się zaskoczony, ale i w ogóle nie przerażony. Podekscytowany bardziej.
- Pamiętaj… zejdę tylko do 600… - powiedziała ostatni raz, podkreślając, jak bardzo zależało jej na zapłacie, po czym wyszła w ślad za swoim partnerem.


~ Uderzyłaś mnie! Chyba za bardzo podobała ci się ta rola. ~ Usłyszała w swej głowie wypowiedź Jarvisa okraszoną zdumieniem i rozbawieniem.
~ Przepraszam… czy bardzo cię bolało? ~ Kamala wydawała się skruszona. ~ Ostrzegałam cię… myślałam, że mi się podstawiasz… ~ Teraz to ona chciała się usprawiedliwić.
~ Przeżyję… a twój widok w bieliźnie wystarczy, by wynagrodzić mi cierpienia ~ odparł Jarvis z wyraźną czułością i nutką pożądania.
Dziewczyna wydawała się zatroskana, ale i zmęczona. Milczała posępnie, idąc za kochankiem, szurając przy tym nieznacznie nogami po chodniku.
~ Gdzie… teraz? O właśnie… może wieczorem wyślesz Gozreha na szpiegowanie Dartuna? Będziemy wiedzieć kim jest zleceniodawca i może… może mu oddamy ten medalion… ~ Znowu posmutniała wyraźnie strapiona cała sytuacją.

- Co cię trapi? - Czarownik zapytał, gdy już oddalili się kawałek od siedziby kuglarza.
- Nadal nie wiem czy słusznie zrobiłam zatrzymując ten medalion… - bąknęła pod nosem, podnosząc wzrok na plecy maga.
- Cóż… wiesz do kogo należał. I może… miasto ci to specjalnie pokazało - odparł ciepłym tonem Jeździec. - Dartunowi śmierć nie grozi, tym się nie martw.
- Może masz rację… - odparła smętnie, wzruszając ramionami w akcie zakłopotania.
- Jeśli będziemy go szpiegować, we trójkę… to na pewno mu się nic nie stanie - pocieszał ją nadal.
- Ja wieczorem nie mogę… muszę zająć się śmierdzącym towarzyszem Nverego… nie wiem ile mi to zajmie… - Na samą myśl, aż się wzdrygnęła tym razem z prawdziwego obrzydzenia. - Będę mogła pożyczyć karafkę z wodą? Pomyślałam, że wygotuje… by oczyścić… kość - urwała, zastanawiając się dlaczego bogowie ją tak okrutnie traktują.
- Uniwersalny rozpuszczalnik. Ta alchemiczna mikstura nie jest przesadnie droga, a może pomóc. - Zastanowił się przywoływacz. - Ja niestety muszę iść z Gozrehem, bo łączy nas niewidzialna nić. I on nie może się oddalić poza jej zasięg.
- Wątpię by miał na to pieniądze… - mruknęła wydobywając z sakiewki żółtą landrynkę. - Ale zobaczymy, może nie będę musiała mu asystować… tylko, że dwóch ludzi trudniej ukryć, niż jednego… - Grzechotała cuekierkiem o zęby, rozglądając się dookoła z większym już zainteresowaniem.
- Nie będziemy musieli się ukrywać. Będziemy trzymać dystans, a Gozreh będzie szpiegował - wyjaśnił kochanek, gdy przemierzali znajomą już jej okolicę siedziby Dartuna.
- Zobaczymy, zobaczymy. - Tancerka machnęła ręka na te wszystkie plany, które z łatwością mógł pokrzyżować nędzny charakterek jej skrzydlatego. - Powiesz mi w końcu gdzie idziemy? Czy po prostu… zmierzamy w bliżej nieokreślonym kierunku?
- Hmm… właściwie tylko się oddalamy. - Usłyszała w odpowiedzi. - Może powinniśmy coś zjeść.
Jarvis zagarnął ją ręką i przytulił gwałtownie do siebie, by móc się “zemścić” za spoliczkowanie pocałunkami w policzek, a potem usta Chaai. Zaborczymi, zachłannymi i namiętnymi.
Dziewczyna pisnęła z początku wystraszona, a później wyraźnie zawstydzona. Zaparła się chcąc się wyrwać, kryjąc twarz za zasłoną włosów, wizgając cicho jak rozzłoszczony słowik, który został pochwycony w zasadzkę.
- Tak… nie… wolno… nie na widoku! - strofowała swojego ulubionego, równocześnie trzymając za poły jego marynarki.
- Samolubny drań ze mnie… i zachłanny… i nieokrzesany - wymruczał jej po chwilach rozkoszowania się miękkością kobiecych warg. Uśmiechnął się przyglądając tawaif. - I nie mów, że ci się nie podobało, bo nie uwierzę.
Bardka okraszona była solidnym rumieńcem, a w oczach świeciły jej iskierki. Wyglądała na złą i zmieszaną, bo choć przywoływacz dość brutalnie roztrzaskał prowizoryczną pewność siebie Kamali… to jednak sprawił jej tym przyjemność.
Nie chcąc dawać jednak magowi satysfakcji, szasnęła jego ubiorem i sfingowała obrażenie się, oglądając bez słowa w bok.
- No.. nie ma się co gniewać. Lepiej pomyśl na jakie potrawy masz ochotę - odparł dobrodusznie czarownik, uśmiechając się ciepło.
- Chciałabym rybę - mruknęła pokornie, spoglądając z ukosa na mężczyznę. - Taką dobrze wypieczoną… z jakimś ostrym sosem i do tego ciasteczka czosnkowe… albo placuszki… i może być jakieś surowe warzywo. - Nie była głodna, ale wiedziała, że po tylu słodyczach niedługo ją zemdli, więc rozsądniej by było coś zjeść… a jak nie miała pomysłu na dania. Brała najprostszy i sprawdzony przepis. Ryby z ognia zawsze się udawały, a jak nie… ostry sos i tak wszystko zabijał swą pikanterią. Pytanie tylko, czy w La Rasquelle jadali ostre potrawy? Jak na razie nic nie równało się z czerwonym i gęstym curry z pustyni, które potrafiło wypalić na wylot garnek jeśli kucharzowi sypnęło się za dużo przypraw.
- Masz szczęście… w tym mieście jest od groma ryb i sosów do ich przyprawiania. - Wiedząc na co ma ochotę jego połowica Jarvis ruszył wraz z nią do wybranej przez siebie karczmy.


Po zjedzonym posiłku tancerka ponownie zrobiła się senna, na szczęście nie wpadła czarownikowi pod stół, ani nawet w gondoli nie straciła czujności.
Gdy w końcu dopłynęli do ruin, lekko się ożywiła, oglądając z grzeczym zainteresowaniem popękane mury, wyważone wrota, wybite okna, zawalone dachy i dziurawe ściany. Widać było, że starała sobie domalować ubytki w krajobrazie, przyprowadzając jego dawną świetność.
Im dłużej milczała chłonąc widoki, tym bardziej jej wzrok się wyostrzał, a na ustach pojawił się cień zadowolonego uśmiechu.
- Myślisz, że trafimy tu na jakieś gangi? - spytała w podekscytowaniu, dopiero teraz dostrzegając, że Jarvis coś czytał. Przybliżyła się nieznacznie, pochylając nad wyblakłymi szlaczkami. - Co to?
- Pismo… swego rodzaju. - Przesunął palcami po rysach. - Te najstarsze potrafię rozpoznać, te nowsze nie.
Wstał mówiąc. - Tak. Na pewno spotkamy gangi… jeśli tak można nazwać grupy dzieciaków opiekujących się sobą nawzajem. Sądząc po rysach… w najbliższej okolicy są z cztery takie bandy.
- A co tam jest napisane? - Kamala domyślała się, że były to pewnego rodzaju podpisy grup tutaj mieszkających, ale wypadało spytać… plus… - gdzie jesteś podpisany? - zagadnęła ciekawsko, i tym razem to ona ukucnęła.
- Tych nowych odczytać nie umiem, to nie jest stałe pismo… znaki się zmieniają. To są… moje. - Wskazał na kilka koślawych rys. - To były dzikie krokodyle… to pięść wojownika… to… złowieszcze nietoperze. - Pokazywał kolejne obok. - Zaznaczano na murach strefy wpływów.
- Oooo… - Tawaif była zachwycona i wyraźnie skupiona na drobnych glifach oznaczających Wściekłe Borsuki.
Przejechała delikatnie palcem po wgłębieniach w kamieniu, uśmiechając się do nich z czułością, jakby uśmiechała się do samego Jarvisa.
- Jakbym mogła wybierać… wstąpiłbym do Złowieszczych Nietoperzy… brzmią dumnie i mrocznie. Myślę, że bym pasowała. Malutka i wściekła. - Popatrzyła na kompana. - Duży mieliście teren? Walczyliście o niego, czy załatwiliście to na stopie dyplomatycznej?
- Praliśmy się po gębach, na niedużym placyku…. czasem w pojedynkach. Czasami grupowo. Jak to dzieciaki. - Wyjaśnił z uśmiechem Jarvis wspominając dawne czasy. - No i były pojedynki na wyzwiska przed walką.
- Uuuooo jak walecznie. To może jednak nie pasowałabym? - Tawaif wstała, klepiąc kochanka w ramię. - To mówisz, że musimy uważać, bo wkroczyliśmy na nie swój teren? - Rozejrzała się czujnie, jakby zaraz miały ich zaatakować dzieciaki kryjące się w cieniu.
- Możliwe… całkiem możliwe… sądząc po znakach, dwa są dość świeże. Ten obszar jest sporną strefą wpływów między dwoma gangami. - Wyjaśnił przywoływacz splatając ręce razem. - Zaś mój gang już nie istnieje.
- Polemizowałabym z twoją tezą. - Cmoknęła wylewnie, wyciągając sobie kolejnego karmelka. - Przespacerujemy się?
- Po to w końcu przyszliśmy. - Uśmiechnął się mężczyzna i wskazał wieżę widoczną z miejsca w którym stali. - To jest nasz cel.

- Tylko nie mów… że mnie tu porwałeś po to by tam zamknąć… - mruknęła pod nosem, ruszając dziarskim krokiem w wyznaczonym kierunku. - Tak łatwo się nie dam. O!
- Chciałaś wiedzieć gdzie mieszkałem… gdzie żyłem. No to żyłem tam… w wieży - wyjaśnił Jeździec, przyglądając się dziewczynie. - A jeśli miałbym cię gdzieś zamknąć, to razem ze sobą.
- No przecie sobie żartuje… - Przewróciła teatralnie oczami, wzruszając ramionami. Nagle ją olśniło… - Nawet złego smoka mamy! - Klasnęła w dłonie, wyraźnie rozbawiona. Była księżniczka, samotna wieża, podstępny gad i książe… wprawdzie trochę realia nie pasowały, ale i tak owe skojarzenie przypadło bardce do gustu.
- Wiem, wiem… - odparł ciepło Jarvis i spojrzał na wieżę. - Czeka nas wspinaczka, a co gorsza.. nie wiem czy się zmieścimy. Wtedy byłem mały, teraz trochę urosłem tu i tam.
- To ty zostaniesz… a ja pójdę sama - stwierdziła wielkodusznie, oglądając się za kochankiem, by otaksować go dwuznacznym spojrzeniem… zwłaszcza od pasa w dół.
- Ty też malutka nie jesteś… - stwierdził w odpowiedzi mag, wędrując spojrzeniem po jej krągłościach, gdy nagle usłyszeli głośne - stać! - wykrzyczane piskliwymi głosikami, a z ruin wychyliło się dwóch nastolatków z kuszami, oraz parę innych dzieciaków obu płci, z pałkami i nożami.

Chaaya cicho westchnęła, zatrzymując się w miejscu i starając się nie wyglądać na zbyt ciekawską, powiodła spojrzeniem po brudnych buźkach gangowców, pozwalając, by dyplomacją zajął się jej przewodnik.
- Hej… - rzekł na powitanie Jarvis. - Nie przyszliśmy tu sprawiać kłopotów.
Wskazał na wieżę mówiąc. - Mieszkałem tam.
- Teraz to nasz teren - rzekł jeden z kuszników.
- Czyli… - zapytał czarownik przyglądając się mu.
- Szarych Tygrysów - padła odpowiedź.
~ Od kiedy tygrysy są szare? ~ spytała telepatycznie bardka, wsadzając dwa palce w sakiewkę, by wygmerać z nich landrynkę. Powoli zaczynała się od nich uzależniać.
- Więc nie pozwolicie mi obejrzeć ruin? - Tawaif wtrąciła się do dyskusji, wprawdzie spodziewała się, że ich wypad tak się skończy, ale nie sądziła, że tak szybko.
- Za landrynki… - wtrąciła się mała dziewczynka, ale szybko została uciszona przez sarkającego na nią dzieciaka, wyglądającego na jej starszego brata.
- Co wy na to? Landrynki i dwieście srebrnych monet? Za zwiedzanie? - zaproponował Jarvis dodając telepatycznie. ~ Nie są szare… pewnie nazwa im się spodobała. Jej brzmienie było niesamowite, w wieku dwunastu lat.
~ Czy ty właśnie… przehandlowałeś moje landrynki? ~ Tancerka popatrzyła na przywoływacza, zmrużonymi oczami. Przemilczała fakt niebagatelnej sumy jaką starał się wcisnąć tym biednym obdartusom, oraz, że ona… w wieku dwunastu lat, była już dorosłą kobietą i musiała się zachowywać jak na dorosłego przystało.
Czy więc zazdrościła otaczającym ją sierotkom przedłużonego dzieciństwa? Może… a już z pewnością, zazdrościła im JEJ cukierków.
~ Kupimy kolejne… Chcesz zobaczyć wieżę? ~ zapytał jej kochanek zerkając na dziewczynę.
Ta obrażona na cały świat, a już z pewnością na Jarvisa, odwiązała sakiewkę i wręczyła ją ceremonialnie dyplomacie w ręce.
~ Idź mi z oczu… ~ burknęła gniewnie, krzyżując ręce na piersi.
~ Możesz złożyć kontrpropozycję ~ przypomniał czarownik ważąc w dłoni cukierki, podczas gdy dzieciarnia się naradzała.
~ Nie rozmawiam z tobą ~ odparła butnie, wpatrując się w wieżę. Oby widok z niej, był warty takiego poświęcenia.

- Zgoda - rzekł w końcu przywódca Tygrysów, przyjmując pieniądze i landrynki, które zostały podzielone pomiędzy najmłodszych członków gangu. Po czym oboje w eskorcie dzieciarni ruszyli w kierunku wieży… i cały czas obserwowani przez ciekawskie spojrzenia najmłodszych dzieciaków, bo starsi bacznie rozglądali się dookoła.
- Tooo… opowiesz mi co robiłeś, jak należałeś do Borsuków? - Kamala może i zarzekała się, że nie będzie rozmawiać z czarownikiem… ale pomysł ten był bez sensu, a ciekawość zbyt silna. Zrównała kroku z kompanem, idąc spokojnie u jego boku, udając, że nie widzi “groźnej” eskorty tutejszych mieszkańców, jakby w obawie, że jej się oberwie, jak tylko zacznie się im przyglądać.
- To samo pewnie co oni. Szukałem skarbów w ruinach, handlowałem tym co znaleźliśmy, robiłem za przewodnika i… kradłem. Czasem też polowałem, ale to akurat nie szło nam za dobrze - wyjaśnił cicho Jarvis.
- Zastanawia mnie… mają całkiem dobre bronie… nie wyglądają na zagłodzonych. To fascynujące jak sobie radzą… i jak radziłeś sobie ty - dodała z uznaniem, uśmiechając się do partnera.
- Jedne gangi radzą sobie lepiej, drugie gorzej… Tygrysy pewnie miały szczęście ostatnio. Dżungla jest obfitą spiżarnią, choć pełną pułapek. I dzikich plemion. Jeśli jesteś mały i zwinny… to uczysz się przekradać i ukrywać - wyjaśnił Jeździec gdy docierali do wieży.
- Umiecie się wspinać po linach? Nie ma schodów już - stwierdził młody przywódca.
Tancerka pobladła i spojrzała z ukosa na towarzysza. Nie tylko nie umiała się wspinać, ale i nie chciała tego robić z wiadomych względów.
Gula strachu podeszła jej do gardła, zwiastując czający się i nadchodzący atak paniki.
Zaczynała nie tylko nienawidzić tego miejsca, ale i samego pomysłu zwiedzania go… przeklęta ciekawość, niech ją szlag.

~ Możemy pozwiedzać inne miejsca, jeśli chcesz ~ wtrącił mag, zerkając w górę i widząc wahanie bardki. ~ Albo ja wejdę na górę, a potem… spróbuję pokazać ci co widziałem.
~ Ja… nie wiem… zapłaciłeś, powinieneś wejść… ~ odparła nieco smutno tawaif, podchodząc do wysokiej, kamiennej ściany, by dotknąć ją opuszkami palców.
~ Wchodziłem tam jako smark, choć wygląda poważnie… to tylko tak groźnie wygląda. Dzieci się tam wdrapują ~ wyjaśnił, spoglądając w górę.
~ Dobrze wiesz, że nie boję się upadku… ~ Bardka przymknęła oczy gładząc nierówną fakturę muru. Czy dałaby radę wejść? Pewnie tak…
Obawiała się jednak, że podczas niezamierzonych komplikacji, wpadnie w histerię, a tego by nie chciała…
~ Idź pierwszy…
Czarownik chwycił za linę i rzeczywiście zaczął się podciągać szybko i sprawnie. Jakby robił to już setki razy. I pewnie tak było. Bo przecież Jarvis znał tą wieżę jak własną kieszeń.
Ciche pojękiwanie sznura, wraz z krokami mężczyzny po ścianie, rozbrzmiało w powietrzu. Granat lęku zleciał przez gardło tawaif, na samo dno żołądka, niczym kamień wrzucony do studni.
Kobiecie pociemniało w oczach, pogrążając w ciasnym świecie jej strachu.
Dławiła się śliną, którą uparcie starała się przełykać, walcząc w ten sposób z atakującymi ją mdłościami.
Bogowie… jak mało było jej trzeba, by runąć w przepaść okrutnych wspomnień chwil, które odebrały jej nie tylko ukochanego, ale i całą słodycz życia. Niczym gwałciciel niewinność dziewczynce.
Kamalasundari znała ten koszmar na pamięć, żyła nim, karmiąc go sobą, jak matka karmi swoje dziecko piersią. To były jej jedyne wspomnienia z „dorosłego życia”.

Ucieczka z Dholstanu i łańcuch nieszczęść po nim następujący.
Dziewczyna umiała nad nim panować. Potrafiła kontrolować ból w swoim sercu, przywoływać i oddalać na zawołanie. Teraz jednak, pozbawiona była tej kojącej myśli, że była panią sytuacji. To Jarvis trzymał linę w swych dłoniach, nawet nie wiedząc jak bardzo niewolił nią w ten sposób swoją ukochaną.
Stojącą samotnie u dołu, ze spuszczoną głową i skuloną z przerażenia.
~ Wszystko w porządku? Wiesz… możemy skorzystać z mikstury lotu, albo… przyzwać latającą mrówkę, by cię podrzuciła. ~ Czarownik zatrzymał się w połowie zerkając dół na dziewczynę wyraźnie zmartwiony.
~ Byłabym ci wdzięczna… gdybyś nie przedłużał tej chwili i po prostu wlazł tam na górę… ~ odpowiedziała mu po kilku głębszych oddechach, by się nieco uspokoić. Przywoływacz jak zwykle wykazywał się wyczuciem, co jej zielony jaszczur taktem w kontaktach międzyludzkich.
Po kilku chwilach przywoływacz zniknął na szczycie wieży. Po kilku kolejnych zeskoczył w dół z jej szczytu lecąc na łeb na szyję i zwalniając opadanie tuż przed ziemią z głupawym uśmieszkiem na twarzy i przepraszając bardkę telepatycznie. ~ Zawsze chciałem to zrobić. I widziałem flumfy.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą, gdy mężczyzna dotarł na szczyt i znikł w środku wieży. Przez chwile poczuła się lekko, zupełnie jak skacowany nieborak po zwymiotowaniu trującej go dawki alkoholu…
A potem… potem… nie do końca wiedziała co się zdarzyło, gdyż strach owładnął jej ciałem nagle i tak silnie, że myślała, iż faktycznie zwymiotuje, równocześnie zdzierając swoje płuca podczas przerażającego krzyku.
Na szczęście dla dzieci… tancerka nie tylko powstrzymała torsje, ale też i nie pisnęła choćby słówka. Stojąc jak spetryfikowana, przyciśnięta plecami do ściany z kamienia, zupełnie jakby została okrążona, przez zbójecką grupę. Jej wielkie jak złote monety oczy, wpatrywały się w spadającego kochanka, napełniając się łzami, perląc jej rzęsy, ale nie znajdując ujścia po policzkach.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 15-08-2017, 21:08   #79
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

- Zabije cie… - wydyszała ciężko i cicho, mrugając zawzięcie, chcąc przepędzić kryształowych zdrajców z powiek. - Zabije cie… ZABIJE CIE! ZAMIENIĘ W SZCZURA… NIE W ŻUKA I ROZDEPCZE CIE POD SWOIM BUTEM! RAZ ZA RAZEM! WETRĘ CIĘ W TĘ PRZEKLĘTĄ GLEBĘ NA KTÓREJ SIĘ WYCHOWAŁEŚ!!! - Kamala wydzierała się jak opętana, szamocząc się z podwiązką z wachlarzem. - Wypruję ci te cholerne wnętrzności z brzucha i nakarmię nimi szarańcze! A resztę sprzedam nekromancie, by przeprowadzał na nich swoje chore eksperymenty! - W końcu, udało się tancerce wyrwać swoją broń, którą zamachnęła się na czarownika, jak wściekła żona zamachuje się wałkiem na pijanego męża.
Jarvis przyglądał się temu z miną zbolałego pieska, a potem rzucił się do ucieczki, ale nie tak szybko, by Chaaya mogła go zgubić. Niewątpliwie robili z siebie przedstawienie dla dzieciaków, ale czarownikowi to nie przeszkadzało. Natomiast wachlarz w dłoni bardki… trochę bardziej.
~ Przepraszam… no już... nie gniewaj się. Naprawdę mi przykro ~ szeptał jej telepatycznie.
- Powinnam sprzedać cie jako niewolnika! Zostawić na tej cholernej wyspie amazonek! - Mag nie powinien dawać kobiecie forów, zwłaszcza jeśli była ona tancerką… i to rozwścieczoną. Trudne podłoże oraz różnorakie przeszkody, nie były dla niej żadnym wyzwaniem. Skakała przez kamienie niczym zając, biegła jak wspaniała gazela, krzyczała… niczym podpity orzeł i wymachiwała swoją prowizoryczną maczugą jak wściekły troll. - ...pozwolić zeżreć gigantycznej ośmiornicy! Utopić pod zaciemnionym mostem!

Wydawało się jednak, że sam mag nie zważał na słów i konsekwencje czynów, gdy zostanie już złapany… a jedynie chciał oddalić się od dzieciarni na tyle, by nie robili na ich oczach przedstawienia. Dopiero wtedy zwolnił, by mogła go dopaść i osłaniał się lewą ręką przed jej atakami.
Kamala z okrzykiem bojowym, odbiła się od zawalonego murku i opadła na swoją ofiarę niczym wygłodniały sęp. Zdzieliła Smoczego Jeźdźca przez głowę zrzucając jego kapelusz, którego i tak w sumie nigdy nie lubiła. - Nie zasłaniaj się psie!! - Na szczęście dla Jarvisa, tawaif nie miała doświadczenia w okładaniu niepokornych kochanków. Choć, na pewno wkładała w każde uderzenie całą swoją złość i pasję. - Zachciało ci się zabawy to teraz miej odwagę przyjąć tego konsekwencje! - Zdyszana i czerwona od złości, obskakiwała kochanka ze wszystkich stron, chcąc przebić się przez jego obronę i jak najdotkliwiej przywalić, by wybić mu resztę podobnych pomysłów kategorycznie z głowy.
Jarvis zaś próbował pochwycić ją za rękę, próbując sięgnąć prawą dłonią ku swej rozwścieczonej kochance.
W odpowiedzi dostał zaraz boleśnie po palcach… wachlarzem.
~ Kocham cię Kamalo ~ przypomniał jej czarownik nadal starając się osłonić przed ciosami zwinnej bardki.

Jego słowa podziałały na nią… jakoś, gdyż ta odsunęła się raczkiem na kilka kroków i skryła twarz za rozsuniętym materiałem swojej broni. Oddychała ciężko, nadal kipiąc ze złości, czemu również świadczyło jej spojrzenie, zwężonych oczu, spoglądających znad czerwonego materiału wachlarza, jakby miały w sobie moc petryfikacji.
- Jestem okropny… i straszny i kłopotliwy - Czarownik podszedł powoli do dziewczyny i spoglądając jej w oczy dodał - ale jestem twój i z czasem pewnie lepiej będę zgadywał twoje myśli i pragnienia.
Jego spojrzenie było coraz bardziej pełne pożądania. Położył dłonie na biodrach tancerki i rzekł cicho.
- Pragnę cię Kamalo… jesteś piękna z tym ogniem w oczach.
Tawaif zaparła się, jakby szykowała się do jakiś zapasów. Jednak ciepły dotyk na jej biodrach, skutecznie ją unieruchomił w miejscu. Spuściła wzrok zmieszana, czując jak piekące łzy ponownie dają o sobie przypominać.
- Sprzedałeś moje landrynki… bądź przeklęty - mruknęła w ostatnim porywie swego gniewu, po czym wsparła się czołem o klatkę piersiową przywoływacza.
- Kupię ci więcej… ile tylko chcesz. - Szeptał jej zaciskając dłonie na umięśnionych pośladkach, ugniatając i masując je drapieżnie przez suknię. - I możemy zobaczyć… ty możesz zobaczyć flumfy. I pomówić może.
- A co to są flumfy? - zaciekawiła się, przytulając ciaśniej do partnera.
- Potwory. Dobre potwory, które bronią miasta przed złymi potworami. A przynajmniej próbują, bo za silne to one nie są. Tu pilnują bezpieczeństwa dzieci. Jest ich trochę w twierdzy - mruczał przywoływacz podciągając dłońmi na pupie bardki materiał spódnicy.
Chaaya stanęła na palcach, by pocałować z czułością Jarvisa.
- Możemy iść je zobaczyć - wymruczała nieśmiało, ponownie składając na ustach mężczyzny kolejny pocałunek.
- Mam ochotę na coś innego, ale wystarczy mi jeden twój uśmiech i pójdziemy. - Jarvis odwzajemnił czułą pieszczotę kochanki.
- Po flumfach możemy zająć się czymś innym… - obiecała szczerze, delikatnie się uśmiechając.
- Masz w sobie wiele ognia wiesz? I wyglądasz zjawiskowo w gniewie. - Mag wypuścił ją z objęć tylko po to by otoczyć ramieniem. I tuląc zaborczo zaczął prowadzić w wybranym przez siebie kierunku.
- Nie spodziewaj się ślicznych elfów. O flumfach można powiedzieć wiele, ale nie to, że są urocze z wyglądu - wyjaśniał.
- Wystraszyłeś mnie… bardzo - kontynuowała speszona, idąc z nim ramię w ramię. - A więc to dzięki nim jest tu bezpiecznie czy to tylko jeden z czynników? - zmieniła nagle cięzki temat na nieco lżejszy.
- Na pewno ich obecność pomaga, choć nie jest kluczowa. Tak naprawdę do końca nie wiadomo, czemu jest tu bezpieczniej. Po prostu jest. - I mocniej przytulił dziewczynę dodając. - Flumfy są niegroźne. Nie ma się czego bać. Wyglądają tylko dziwnie.
- A jak ogólnie było na górze? Dużo się zmieniła okolica i wnętrze? Przyjemnie było wrócić na stare śmiecie? - spytała, oglądając się na Jeźdzca i uśmiechając do niego czule.
- W zasadzie… to nie… okolica niewiele się zmieniła. Bo tu dookoła są same grube mury, ciężko je skruszyć. Natomiast wieża była taka… bardziej ciasna niż ją zapamiętałem. - Zamyślił się czarownik nad jej słowami. - Jeśli zdołam ci pokazać, to pokażę… a jeśli nie… Godiva z chęcią przeleci się z tobą nad ruinami.
- Nie przejmuj się mną… wystarczy jak mi opowiesz co widziałeś - odparła ciepło. Ten drobny incydent z wieżą powoli przestawał mieć znaczenie. Liczyło się to, że byli tu razem i spacerowali. Jarvis gdy zechce opowie jej jakąś anegdotkę przy mijanym, takim samym jak setki innych, kamieniu, a ona utrwali to w swej pamięci, nadając jego wspomnieniom swoich własnych kolorów.

Czarownik wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie uśmiechnął się i cmoknął delikatnie czubek nosa dziewczyny.
- Chodźmy dalej - rzekł ciepło. Po czym ruszyli w głąb ruin, które pewnie szybko by się bardce znudziły, gdyby nie jej przewodnik. Bowiem to miejsce nie należało do najładniejszych obszarów La Rasquelle. Z Jarvisem mogła się przyjrzeć miejscu w którym sierota stoczył pierwszą walkę i dostał łomot od jedenastolatka. Oraz zakątek w którym po raz pierwszy przywołał Gozreha.
- Muszę przyznać, że mój eidolodon nie rozwija się tak szybko jak powinien - stwierdził zerkając do pustej piwniczki na wino w której się ukrywał.
- Ile miałeś lat jak go przyzwałeś? - spytała ciekawsko, zaglądając do jej środka.
- Czternaście… a może piętnaście. Gdzieś koło tego. - Zamyślił się czarownik wspominając przeszłość. - Wyszło to tak odruchowo i samoistnie.
- Nooo to byłeś już poważnym młodzieńcem - Kamala skoczyła w dół, rozglądając wokoło. - I jak to zrobiłeś? Tak… po prostu pomyślałeś i puff?
- Tak… dzikie psy mnie dopadły i mogły rozszarpać i w chwili paniki… Gozreh się pojawił atakując je znienacka. Będąc nienaturalną kreaturą miał przewagę. Zwierzęta wolą unikać stworów - wyjaśnił jej i szybko przestrzegł dziewczynę. - Uważaj... podłoga jest śliska.
- Magia jest niesamowita… - stwierdziła, rozświetlając pomieszczenie ciepłym blaskiem ognia swojego wachlarza. - No i twoja jest o wiele ciekawsza od mojej… też bym chciała przywoływać stwory i tworzyć cienistych chowańców. Nie jednego… a całe zastępy, a później może i światy? - Jak widać tawaif celowała dość wysoko ze swoimi aspiracjami. Kolejna rzecz jaką miała współną z Nveryiothem.
- Z tego co wiem, żyli w mieście arkaniści zdolni do takiej sztuki. A niektóre kieszonkowe światy ponoć nadal istnieją powiązane bramami z miastem - stwierdził z uśmiechem Jarvis, wchodząc za rozmówczynią i zdejmując swój kapelusz. - Piwniczka jest niższa niż zapamiętałem.
- Oczywiście, że jest… byłeś wtedy mniejszy… - stwierdziła ową rewelację, wstając. - Może byłeś taki malutki jak ja? Hmmm… - Bardka przyjrzała się towarzyszowi, starając się sobie wyobrazić go w pomniejszonej wersji.
- Mniejszy... zdecydowanie. Wtedy to była jaskinia prawie. - wyjaśnił mag, a tawaif w blasku swego wachlarza dostrzegła umieszczone poziomo ciężkie drewniane drzwiczki.
- Ciekawe jakim byłeś dzieckiem… takim malusieńkim, kilkuletnim… Czy miałeś błękitne ślepka i kręcące się włoski? - To wszystko były pytania retoryczne, gdyż tancerka skupiła się na drzwiach. Powoli ruszyła w ich kierunku, ciągle snując domysły na temat niewinnego wyglądu swego kochanka w czasie niemowlęctwa.
- Miałem loczki… z tego co pamietam. Miałem loczki pomiędzy strzyżeniami. - Ten wspomniał, podążając za bardką, która dotarła do zamkniętych na amen drzwiczek. Krótkie szarpnięcie pozwoliło stwierdzić, że bez klucza nie da się ich otworzyć… chyba, że za pomocą siły.
- Oooch… taki mały cherubinek. Słodkie. - Było w tym więcej ironii niż ckliwości. Kamala ponaciskała kilka razy klamkę, przyłożyła ucho do wejścia. Kucnęła przed dziurka od klucza, przyświecając sobie płomieniem i… spróbowała magicznej inkantacji, w nadziei, że ta jej pomoże.

Niestety drzwi stawiły opór jej inkantacji, ale jej użycie obudziło Smoka. Starzec użyczył łaskawie części swej mocy preferując bardziej brutalne rozwiązywanie problemów.
- Jeśli chcesz wiedzieć… to rzeczywiście byłem uroczy - odparł takim tonem czarownik, że trudno było zgadnąć czy mówi szczerze, czy też żartuje.
- Ja podobno przez pierwsze trzy lata wyglądałam jak chłopiec, bo urodziłam się z bardzo jasnymi włosami i przez to… wyglądałam, jakbym była łysa… - Tawaif popatrzyła ze zbolałą miną na swojego ukochanego, po czym parsknęła śmiechem.
Odsunęła się od drzwi i wyciągnęła przed siebie dłoń z wachlarzem. - Odsuń się… idziemy zwiedzać katakumby.
Jarvis posłusznie się cofnął, uśmiechając ciepło i wzruszając ramionami. - No tu mnie masz. Nie wiem jak wyglądałem jako trzylatek.
Dziewczyna wypowiedziała zaklęcie. Jak zwykle, gdy Pradawny użyczał jej swojej mocy, czuła się wyjątkowo dziwnie, wykonując gesty… których nie znała i splatając słowa, których nigdy wcześniej nie słyszała. Zawsze się wtedy zastanawiała, czy czar się powiedzie? I czy faktycznie będzie tym… o czym myśli, czuje, że jest?
Póki co z dłoni bardki wyfrunęła seria świetlistych strzałek uderzających z impetem w drzwi i roztrzaskujących zamek w gwałtownych eksplozjach czystej mocy. Następnie wejście do podziemi stanęło otworem.
- Nawet Starzec zna fajniejsze czary ode mnie… - mruknęła z niesmakiem, ale i podziwem wpatrując się w miejsce zniszczenia. Oczywistym było, że Czerwony z góry skazany jest na bycie tym lepszym, z racji swojego urodzenia i wieku. Bardce jednak aktualnie pasował do ogólnego wizerunku, jaki na siebie przyjęła, czyli narzekającej mimozy… która jednakowoż dziarsko otworzyła “wrota” do czarodziejskiego świata.
- Wszystkie skarby moje! - zaklepała ochoczo, puszczając zamaszycie klamkę.

Zza nich usłyszała odgłos płynącej wody.
- A mnie wystarczy złapanie pewnej bardki. Może spełni moje trzy życzenia, gdy mi się to uda? - Zamyślił się czarownik. W blasku wachlarza tancerka dostrzegła ciek wodny płynący wybudowanym kanałem i niewielkie kamienne brzegi po obu stronach. Było tam ciasno, wilgotno i słychać było piski gryzoni. Ale ów “strumień” skądś płynął i dokądś też.
- Uda się złapać, czy uda spełnić? - zaciekawiła się Dholianka, ruszając ostrożnie w górę strumienia, starając się nie zrażać mizernością świata po drugiej stronie. - Jak już złupię te lochy… to pomogę ci łapać bardkę… tylko musisz mi pokazać którą - zaoferowała swoją pomoc ze szczodrością godną niejednej jaszczurki.
- Uda się złapać… zwinna z niej liszka - rzekł Jarvis, podążając za partnerką wpatrzony z łobuzerskim uśmieszkiem w krągłości jej pośladków, uroczo wypięte w jego kierunku, bo korytarz był niski i musieli iść nieco pochyleni.
- Możesz zastawić na nią sidła… ewentualnie zanęcić czymś smacznym do jedzenia? - dywagowała Chaaya na głos, przyświecając sobie pod nogami, co by o nic nie zahaczyć i się nie poślizgnąć. - A w ogóle to… byłeś tu kiedyś?
- Nie tu… ale… podobne kanały ciągną się pod całym tym obszarem. Gdzieniegdzie są bardziej dostępne. - wyjaśnił i dywagował dalej. - Może się wysmaruję bitą śmietaną? Może to ją skusi?
- Hmmm moooże… tylko wiesz, że śmietana się rozpuszcza pod wpływem ciepła i długo byś w niej nie pozostał, a nie wiadomo ile by się czaiło to twoje lisiątko z przyjściem do ciebie… - Kobieta podrapała się po udzie, podciągając nieznacznie spódnicę.
- Może po prostu rzucę się na lisiątko jak dzika bestia - mruknął w końcu czarownik z drapieżną nutką pożądania. Przypominając bardce przyjemnie, że jej właśnie pragnie Jarvis.

Dotarli do na wpół uszkodzonych drzwi do… miejsca pogrążonego w mroku. Najwyraźniej nikt tam nie zaglądał od lat. Być może nawet nikt nie wiedział, że to pomieszczenie istnieje.
- Lisy to takie małe wilczki, prawda? Na pewno by ci się odgryzła… - stwierdziła, zaglądając ostrożnie przez szparę do pomieszczenia, jednocześnie sprawdzając czy po naciśnięciu klamki, wejście stanie otworem.
- Nagroda warta ryzyka, nie sądzisz?
Uszkodzone drzwi ustąpiły bez problemu i rozglądająca się tancerka mogła stwierdzić, że znalazła kolejną piwniczkę z winem. Tym razem pełną beczułek.
I że Jarvis wykorzystał chwilę jej skupienia na nowym obszarze, by chwycić ją za pośladki i sugestywnie je pomacać.
Dziewczyna wskoczyła z cichym piskiem do pomieszczenia, odwracając się do mężczyzny z uśmiechem na twarzy. - A co to za łapanie w trakcie plądrowania? - Następnie powiodła dłonią z wachlarzem, zataczając półokrąg. - Zobacz ile wina… możemy zrobić tygodniową libację.
- Jeśli nie skwaśniało, masz do swej dyspozycji mały majątek - rzekł jej kompan, wchodząc za nią i uśmiechnął się łobuzersko. - A co do łapania… chwytałem największy skarb, to chyba logiczne?
- Niegrzeczny… wszystkie skarby są moje - odparła łobuzersko, podchodząc do kochanka i stając na palcach, pocałowała go w kącik ust. - Majątek… tylko jak to wszystko przeniesiemy, hm?
- Najpierw wypada sprawdzić jak wino zniosło upływ czasu, a potem… - Jarvis wskazał drzwi, które przekroczyli. - Beczki się przetaczało do kanału i one płynęły wraz z wodą. Wyciąganie wszystkich mija się z celem, bo wtedy trzeba będzie znaleźć magazyn, w którym można by było je składować. I jeszcze go opłacać, podczas gdy tu wino leżakuje za darmo.
- A nie można ich od razu sprzedać, jak okażą się dobre? - Chaaya zupełnie się nie znała w tej dziedzinie życia. Słuchała maga z lekko rozchylonymi ustami, wpatrując się w niego, jakby nawet spojrzeniem spijała z jego warg mądrości.
- Można by sprzedać informację gdzie znajduje się wino i wtedy niech ktoś inny się martwi ich wydobyciem z tego miejsca - stwierdził po namyśle Jarvis przyglądając się beczkom. - Zarobek mniejszy, ale to wtedy na kupującego spada ryzyko związane ze skwaśniałym winem.
- Myślałam nad tym, by sprawdzić czy skwaśniało… otwierając jedną. Jeśli będzie dobra… zabierzemy ją do siebie i poszukamy kupca, ale to może poczekać. - Tawaif odsunęła się od czarownika i zaczęła sprawdzać pomieszczenie pod kątem ukrytych przejść lub skrytek.

Było to żmudne poszukiwanie każdego zakamarka za pomocą płonącej końcówki wachlarza. Wymagające przyglądania się każdej nierówności na ścianie i podłodze i z początku nie przynoszące żadnych sukcesów. W tym czasie czarownik wybrał jeden z antałków na chybił trafił. Odbił szpunt i nalał sobie nieco rubinowego trunku do cynowego kubka który znalazł. Bardka też coś znalazła. Jeden z krzywo położonych otoczaków w brukowanej podłodze, dał się podważyć.
Dziewczyna kucnęła, ochoczo grzebiąc palcem między kamieniami. W końcu odłożyła broń obok i zaczęła podważać kunaiem kamień. - Znalazłam… coś… jak tam wino?
- ...mocne… - wydusił z siebie Jarvis, podczas gdy w dłonie tawaif trafił sztylet zdobiony rubinem i papierzysko w które był owinięty.

“Jestem winny okazicielowi dokumentu dwanaście złotych koron.” Podpisano: Gawain Pountanac.

- Daj spróbować! - Rozemocjonowana, zgarnęła zdobycz oraz swój wachlarz i podeszła szybko do kochanka, by mu pokazać swoje cudeńko. - Myślisz, że ród Pountanac jeszcze istnieje? Oraz ile to dwanaście złotych koron?
- Tyle ile warte jest dwanaście złotych monet teraz. Chyba, że jakieś znalazłaś, co? - stwierdził czarownik, przyglądając się sztyletowi. - Wygląda na magiczny.
Po czym zwrócił się do dziewczyny dodając. - Nie słyszałem o Pountanacach. Przykro mi. Może istnieją jeszcze… ale to chyba nie jest wpływowy ród.
Nalał nieco wina do kubka mówiąc. - Tylko uważaj, idzie szybko w głowę.
Tancerka przysunęła się do maga i lekko podskakując wpiła się w jego usta w przelotnym, acz namiętnym pocałunku, który miał sprawdzić smak wina, po czym chichocząc wesoło, wzięła kubek do ręki, wręczając mu w zamian sztylet z papierem.

- Trudno powiedzieć czy rodzina Pountanaców będzie honorowała dług swego dalekiego przodka. To bardzo zależy od samych potomków. - Zamyślił się czarownik czytając tekst. Po czym rzucił zaklęcie na sztylet stwierdzając. - Jest magiczny, choć aura nie należy do silnych.
Tymczasem bardka łyknęła czerwonego jak krew i równie gęstego wina. Słodkiego i aromatycznego, odbierającego dech w piersiach, rozgrzewającego brzuch i powodującego miłe zawroty głowy… wina.
Szlachetny trunek przyozdobił policzki Chaai dziewczęcym rumieńcem oraz zasnuł spojrzenie mgiełką podniecenia. Co tam sztylet i garść złota… kiedy prawdziwą kosztowność smakowała właśnie w ustach.
Tancerka upiła kolejny łyk, który rozniósł się odrętwiającym ogniem po jej przełyku, buchając żarem głęboko w jej środku.
- Spróbować nie zaszkodzi… dam list Nvremu, może nauczy się dzięki temu trochę pokory - skwitowała z lekką chrypką, ponownie przechylając miedziany kubek. Tawaif zdawała sobie sprawę, jak potężnym i niechcianym wrogiem było owe wino. Wyostrzające nie tylko jej zmysły, ale i wpędzające w melancholię. Nie mogła się jednak powstrzymać, zbyt mocno kuszona orientalnym i słodkim smakiem, które upajały ją jak pocałunki Jarvisa na jej piersiach.
Apropo czarownika… ten wpatrywał się aktualnie w znalezione ostrze i chyba nie do końca zdawał sobie sprawę z nagłego zainteresowania u coraz to bardziej uśmiechniętej Dholianki. Na dnie naczynka, miała jeszcze pół łyczka afrodyzjaku, toteż pozwalała zwilżać swe usta cieniutką warstewką karminowego płynu, inhalując się ostrym i kręcącym w nosie zapachem owoców, alkoholu i drewna. Opierając się bezwiednie plecami o ścianę, obserwowała w ciszy ukochanego.
Gorejący wachlarz spoczywał w dłoni przy jej biodrze. Podświetlając postać tawaif od spodu, nadając jej osobie wizerunek wykutej z kamienia rzeźby.

Czarownik z początku skupił swą uwagę na ostrzu, potem na klejnocie w rękojeści… potem jego spojrzenie coraz bardziej zaczęło uciekać ku tancerce kusząco prezentującej swe wdzięki. Bądź co bądź poczuła już nieco wcześniej dotyk jego dłoni na swych pośladkach. I widziała jego zainteresowanie sobą, nie tylko w jego oczach, ale też poniżej pasa
- Myślę, że już więcej z niego nie wyczytam… - Zamyślił się mag, choć jego spojrzenie zdecydowanie skupiło się na bardce a nie na sztylecie. - Chcesz go zatrzymać?
- Oczywiście… to mój skarb - odparła z dumą i pewnością w głosie, choć chyba pierwszy raz w życiu przeszukiwała stare ruiny pod kątem kosztowności, o tym jednak przywoływacz nie musiał teraz wiedzieć. - Nalejesz mi jeszcze? - Wyciągnęła kubek przed siebie, przekrzywiając lekko na bok głowę.
- Jeśli chcesz… póki nie sprzedamy zapasów, całe wino należy do ciebie. Możesz się w nim nawet kąpać. - Czarownik wziął kubek i obficie wypełnił ją aromatycznie pachnącą, rubinową cieczą. Po czym zbliżył się z nim do tawaif.
- Nie… aż tak nie szalej. Alkohol źle działa na cerę, za bardzo wysusza. - Kamala wzięła w dłoń rękę maga i przysunęła sobie ją jak i dzierżony przez niego kubek do ust. Uśmiechała się zadziornie, pijąc drobnymi łyczkami to co jej nalał, obserwując go spod rzęs.
- Jeśli będziesz miała takie problemy… to osobiście będę wcierał olejki w twoją skórę. A tych można kupić wiele rodzajów w tym mieście. Damulki z La Rasquelle lubią dbać o swoją urodę - mruczał jej kochanek, wędrując spojrzeniem po ciele dziewczyny. A jako że okulary, które nosił pozwalały mu widzieć w mroku… nie umykały mu żadne szczegóły.
- Zapewne… - mruknęła tancerka, wyjmując naczynie z rąk mężczyzny, by odrzucić je puste na bok. - Barykadujemy jakoś wejście, co by dzieciaki się nie spiły? - zmieniła temat, zręcznie odbijając się od ściany i wymijając swojego rozmówcę, popatrzyła na zebrane w beczkach dobra.
- Możemy jakoś zabarykadować, choć… nie wiem czy da się to zrobić skutecznie. - Zamyślił się Jarvis całkowicie zaskoczony jej słowami. - Myślę, że skoro dotąd nikt nie znalazł, to beczki są w miarę bezpieczne. W przeciwieństwie… do twojej bielizny.
- Ach tak? Mogę zamknąc na klucz… to znaczy na czar… - Wskazała wachlarzem na sfatygowane drzwi. Najwyraźniej dzielić się swoim winem nie miała zamiaru, tym bardziej, że było takie pyszne. - Sprawdźmy co jeszcze kryje się w tych lochach… - Ignorując jarvisowe próby skupienia jej uwagi na innych aspektach tej rozmowy, ruszyła w kierunku wyjścia.

On najwyraźniej nie miał zamiaru dać jej uciec, bo przyspieszył nieco kroku, rozgrzany zapewne winem i widokami. Gotów by pochwycić bardkę w swe ramiona, choćby na krótką chwilę pełną czułych pieszczot.
Chaaya odskoczyła jak spłoszona kotka, odwracając się twarzą do przywoływacza, co by dobrze widzieć jego wszelkie niecne próby złapania jej. W jej oczach igrały psotliwe iskierki, a uśmiech zdradzał gotowość do podjęcia zabawy w kota i myszkę. A trzeba było powiedzieć, że po czerwonym winie, czuła się bardzo bojową myszką.
Czarownik choć zarumieniony od alkoholu i pożądania, myślał taktycznie, starając się wpierw odciąć dziewczynę od jedynej drogi ucieczki, jaką były drzwi, a dopiero potem pochwycić kochankę w swe ramiona.
- Nie myśl sobie, że mi się wymkniesz - groził z uśmiechem.
- Uuuu boje się - stwierdziła prześmiewczo, nie martwiąc się wyjściem, od którego powoli zaczynała być odcięta.
Wskoczyła więc na antałek i kucnęła na wieku, bujając się na boki i trzymając broń za plecami.
Przywoływacz przez chwilę przyglądał się dziewczynie rozważając sytuację. - Bój się bój… bo jak cię złapię to zacznę całować… gdzie się da… i zdzierać ciuszki.
Brzmiało to mało realistycznie i mało rozsądnie, przeprowadził frontalny atak, by pochwycić bardkę… niezbyt udany.

Tancerka z głośnym wizgiem odbiła się od podłoża i jak żabka kicnęła do tyłu na kolejną beczkę. Pchnęła stopą tą, na której jeszcze chwilę temu się czaiła. Antałek przewrócił się i z cichym chlupotem i skrzypieniem poturlał się w kierunku maga.
- Obiecujesz? Czy tylko żartujesz? - zaciekawiła się, ponownie wracając do bujania się na boki, niczym młoda sówka, starająca się nastraszyć przeciwnika.
- Wiesz dobrze… że nie jestem w nastroju do żartów. - Uśmiechnął się drapieżnie Jarvis znów podchodząc do dziewczyny. Kłamał… częściowo, był w nastroju do żartów i do figli zarazem.
- Hmmm… - Kamala udawała, że się się nad czym zastanawia, po czym gdy przywoływacz ponownie zbliżył się na niebezpieczną odległość, znowu odskoczyła, przewalając następną z beczek. Jeszcze troche i Jarvis będzie musiał chodzić po nich, by się do niej dostać… a nie był tak sprytny jak ona i z pewnością bardzo szybko mu umknie… do drzwi.
- Ale… ja nie jestem pewna czy chce byś mnie całował… jest wiele innych ciekawych rzeczy, a ty wybierasz takie… takie mało intrygujące.
- Jeśli zdołam cię uwolnić od ubrania… i siebie… zrobi się bardziej intrygująco… może zacznę zlizywać wino z twoich nagich piersi, albo… ty… ze mnie? - wymruczał Jarvis, ostrożnie odsuwając na bok beczki, by zniwelować tę przewagę Dholianki. - A może będę dżinem i spełnię twoje kaprysy?
- To już było… wysil się bardziej, inaczej porzucę cię w tym lochu na pastwę twoich pragnień - zagroziła z łobuzerska butą, wstając na równe nogi, ale że sufit był nisko, to musiała się pochylić do przodu. - Nie bałamuć mnie dżinizmem… to mierne demony, które tylko udają, że potrafią czarować. Jeśli chcesz mnie skusić… musisz powiedzieć co chcesz mi zrobić jaaaak mnie złapiesz, oczywiście. - Przeszła na kolejny “podest”, zaniechując przewalania poprzedniego.
- Pochwycić… wycałować... zadrzeć spódnicę… zedrzeć majtki, wycałować, przerzucić na brzuch… i posiąść - rzekł cicho mężczyzna starając się przede wszystkim nie dopuścić do ucieczki kochanki. I licząc na to, że znajdzie sposób, by ją pochwycić.

- Ech… mówisz to w tak mało podniecający sposób… że chyba się rozmyślę. - Tancerka zaskoczyła na ziemię i powolutku zaczęła oddalać się raczkiem pod przeciwległą do rozmówcy ścianę. Byle dalej od jego rąk.
- Nie jestem tobą. Nie mam duszy poety… nie potrafię pieścić słowami - przypomniał jej smętnie czarownik. Uśmiechnął się lekko. - Nie jestem słodki i drapieżny jak ty. Tylko szalony od pragnień, które we mnie budzisz.
- A ja myślę, że potrafisz… ale ci się nie chce - stwierdziła podśmiewając się z “udręczonego” kochanka. Popatrzyła koso na drzwi, ściągnęła usta w dzióbek… wzięła wdech i ruszyła pędem do wyjścia.
Dłoń z wachlarzem trzymała za sobą, tworząc ognisty, niemal lisi ogon. Dłoń… którą z łatwością mógł złapać, jeśli się odważy…
Odważył się… jego spojrzenie błyszczało pożądaniem i szaleństwem. Pochwycił bardkę, zaciskając mocno dłoń na jej przedramieniu i przyciągnął do siebie szepcząc… - moja. - To samo wyrażały jego chaotyczne myśli, które słyszała w swej głowie.
Mag całował ją na oślep w usta, policzki, nos, szyję.
Zagarniając dziewczynę jak własność, tuląc mocno, jakby bał się, że mu się wyrwie i ucieknie.
Ona jednak nie uciekała, w końcu była “złapana” przez swego kotka. Cóż mogła więc poradzić? Na pewno zgasiła szeptem ogień, który mógł poważnie oparzyć czarownika i teraz… zamknięta w całkowitych ciemnościach, mogła jedynie stać, zaznając na swym ciele wszystkich gróźb oblubieńca.

“Moja”... dudniało jej w myślach, gdy Jeździec się uspokajał nieco. Tulił już mniej zaborczo, a bardziej czule, skupiając się na namiętnym całowaniu ust dziewczyny i kierowaniu obojgiem ku... celowi. A tym była dość duża beczka, o którą bardka oparła się pośladkami słysząc cichy szept.
- Tak mocno pragnę cię Kamalo. - Wprost przy swoim uchu.
Nie odpowiedziała mu, a na pewno nie werbalnie. Choć jej oczy nie mogły go dostrzec, to jednak on widział doskonale, jak dwie rozszerzone źrenice, poszukują najdrobniejszego zarysu jego sylwetki w mroku piwniczki. Jak z czułością i ufnością oddaje się jego ustom i dłoniom, coraz mocniej się naprężając przy chaotycznych pieszczotach.

Korzystając z połączenia, bardka wyjawiła swe uczucia. Wesołe i ulotne, niczym letni zefirek.
Nie tylko Jarvis pragnął Kamali, ale i Kamala pragnęła Jarvisa. Od samego początku… od pierwszego łyka wina, postanowiła go kusić i doprowadzać do białej gorączki, by w końcu mogli zaznać szaleńczego spełnienia.
Misja zobaczenia faflunów… funfli… flaneli czy cokolwiek to było, mogła poczekać. Nie była tak ważna, jak on u jej boku, jak on w jej łonie.
Usadowiona przez niego wygodnie na beczułce, czuła żarliwe pocałunki na swym dekolcie… ale przede wszystkim dłonie podciągające jej spódnicę w górę. Znała na tyle swego kochanka, że wiedziała, iż zanim ją posiądzie postara się pieszczotami rozpalić ją do czerwoności. Bo tak jakoś miał… że była dla niego ważna.
- Szalony… tak długo czekałeś i jeszcze chcesz zwlekać? - spytała, rozchylając szerzej uda. Była gotowa na przyjęcie mężczyzny. - Pamiętam o obietnicy… nie wyjdziemy stąd póki jej nie spełnisz… i póki nie zaspokoję twego głodu choć w połowie… - obiecała szczerze, szukając dłońmi, ukrytego w ciemnościach umiłowanego.
- Cóż poradzić… wielbienie ciebie… jest przyjemnością samą w sobie… - Czuła, że klęczał przed nią… wodząc ustami po jej kolanach i sięgając dłońmi pod zadartą spódnicę, by uwolnić od ciężaru bielizny. Kamala wymacała na oślep głowę kochanka zatapiając palce w jego włosy.

- W tej chwili… nie chcę byś mnie wielbił, a brał… Brał dziko i namiętnie. Prosze cię… - Dziewczyna zaczesywała palcami gęste włosy czarownika, rozkoszując się ich dotykiem. Jedną dłonią zjechała badawczo po jego twarzy, przez chwilę bawiąc się opuszkami na wargach mężczyzny, by zaraz ruszyć dalej… szukając ramion i torsu, starając sobie, poprzez dotyk, wymalować przed oczami obraz pozycji w jakiej się znajdowali.
- Dobrze… - Palce czarownika zabrały się za zsuwanie z niej bielizny. Palce jednej dłoni, bo druga dłoń zajęła się uwalnianiem jego męskości spod ubrania. - Położysz się na beczce, na brzuchu? By poczuć mnie mocniej w sobie?
- Pomóż mi, bo nic nie widzę… - odparła cicho Kamala, jakby głos odmawiał jej posłuszeństwa. Pomacała niepewnie i niezdarnie antałek o który się opierała, starając się powoli obrócić, gdy jej koronkowe majteczki zsunęły się na ziemię do kostek, tworząc z siebie okowy namiętności.
Poczuła dłonie przywoływacza na sobie pomagające jej w tej czynności, były silne i stanowcze. Po chwili więc leżała brzuchem na okrągłej baryłeczce bezwstydnie wypinając pośladki w kierunku kochanka.
Nagie pośladki, bo Jarvis podwinął jej sukienkę w górę. Mało romantyczna pozycja, ale… bardzo przyjemna, gdy poczuła jego dłonie na swej pupie i szturm na jej bramę kobiecości, mocny i brutalny… barbarzyński.
Pozycja ta ułatwia mu podbój ciała tawaif i sprawiła, że bujająca się brzuchem na beczce bardka, odczuwała każdy ruch męskości kochanka w sobie. Tym bardziej, że nie widziała nic, więc odruchowo skupiała się na bodźcach z innych swych zmysłów.

Jarvis brał ją jak szach dopiero co zdobytą i podarowaną odaliskę. Władczo i zwierzęco. Kamala nie mogła nic zrobić, prócz poddania się się tej dzikiej pieszczocie. Wzbijając pod niski sufit swe ciche, rozrzewnione jęki. Wbijając drobne palce w wypukłe drewno pod sobą. Gryząc usta do krwi. Błagając o więcej i więcej.
Przez więź czarownik czuł jej pragnienie, które paliło się szaleńczym płomieniem w łonie, gdy raz po raz dociskał kobietę do beczki, wbijając się w nią swym żądłem jak srebrny widelec w słodki kawałek ciasta. Coraz mocniej i silniej. Niczym zajadły i wściekły pies, rzucony z łańcucha i po wielodniowym głodzie na biednego zająca.
Bez opamiętania.
Bez zahamowań.
Jak opętany lub odurzony szaleńczym zielem.
Tancerka leżała przed nim bezbronna, krucha i haniebnie rozebrana. Zdana na jego łaskę, uczucie i dotyk. Mogła słyszeć jego chrapliwy oddech i czuć żelazny uścisk na wąskiej kibici lub lubieżnie wypiętych pośladkach. To jej starczyło, karmiła się każdym skrawkiem, jakim w nią rzucał,
Jeszcze, jeszcze, jeszcze.
I choć mag czuł ile bólu i udręczenia jej sprawiał, nie przejmował się, bo i ona nie płakała z cierpienia, a z głodu i tęsknoty za nim. Przywoływacz mógł więc swobodnie zaspokajać swój głód, zatapiając się swym ostrzem w rozedrganym ciele kochanki, która przez magiczne okulary wyglądała jak nieprawdziwa, jak zjawa i duszek lub figiel jego pogrążonego w pożądaniu umysłu.
Może faktycznie ją sobie wymyślił?
Może była tylko sennym przewidzeniem?
Może rozwieje się gdy ją puści?

Spełnienie przywitało zdyszanego kochanka z otwartymi ramionami. Obezwładniając, uzależniającą falą przyjemności. Odrętwiąjąc jego myśli i zdolność postrzegania świata.
Zapuszczona piwniczka stała się wonnym ogrodem, w którego okraszonych rosą kwiatach, odbijało się słońce.
Kiedy ostatnim razem je widział? Ach… wczoraj.
Wczoraj w nocy, trzymając tawaif w ramionach.
Jarvis nawet po spełnieniu wciąż trzymał ją w swym uścisku, choć ten zelżał lekko. Dłonie mężczyzny błądziły po pośladkach dziewczyny, a palce muskały jej skórę.
- Myślę, że mały antałek moglibyśmy wynieść stąd w magicznej sakwie. Wino tylko do naszego użytku - zaproponował, delektując się rozkosznymi widokami jej prowokacyjnie wypiętego tyłeczka, co akurat tawaif czuła poprzez ich więź. Jego zachwyt i jego czułość. Była kochana i pożądana.
- Kusisz… ale obawiam się, że by nas wyrzucono na bruk za zbytnie hałasowanie w nocy i deprawowanie mieszkańców tawerny… - Chaaya unosiła się i opadała w rytm swojego oddechu, zbierając się, by zmienić pozycję na wygodniejszą. Zaczęła macać powoli po beczce, by zorientować się gdzie się kończy, a gdzie zaczyna.
- To akurat trudne. Zdeprawować kogoś w tym mieście. - Jarvis pomógł bardce ulokować się w pozycji siedzącej i zabrał za oswobadzanie jej piersi od zbroi materiałów. - Wiesz dobrze, że to niczego nie zmienia, prawda? Że nie dam ci spokoju w nocy? Że będę całował i pieścił, aż doprowadzę cię do żaru?
- Nvery stał się ostatnio bardzo szczekliwy… - mruknęła pod nosem, ostrożnie kładąc ręce na przedramionach czarownika, by powoli wędrować nimi po jego ciele w poszukiwaniu twarzy.
Delikatne palce wspięły się po barkach i szyi, badając opuszkami brodę maga, następnie policzki i okulary nad nimi. Później skronie, brwi i czoło, gdy kciuki gładziły usta Jarvisa, rozchylając je lekko.
Chaaya pochyliła się, by pocałować rozmówcę, delikatnie i nieporadnie bo jednak ciężko było jej trafić w mrokach podziemi. Uśmiechała się przepraszająco i jakoś tak… nieśmiało. Jakby to pierwszy raz spędzali ze sobą chwile w osamotnieniu. Przywoływacz wyczuł, że chciała mu coś powiedzieć, ale chyba bardzo się wstydziła lub bała. Zamieniła więc swe chęci w drobne muśnięcia i spolegliwe milczenie.

- Coś się stało? - Mężczyzna cmoknął czubek nosa dziewczyny, a potem delikatnie usta. - Nie musisz się krępować. Co powiesz w mroku, pozostanie w mroku… jeśli sobie tego życzysz.
Bardka się lekko skrzywiła na jego słowa. Coś pomruczała, zwiesiła głowę i w końcu burknęła - podsłuchują nas… - Po czym ściągnęła usta w nadąsany dzióbek.
- To znaczy? Kto nas podsłuchuje? - wymruczał cicho czarownik, a Kamala czuła jego usta czule pieszczące skórę jej piersi.
- On nas podsłuchuje… - Tancerka wysławiała się o Pradawnym, jak o lubieżnym ojczulku podsłuchującym pod drzwiami swojej córeczki. Oczywiście wcale tak nie było, ale kobieta wyraźnie się wstydziła powiedzieć… coś… o czym chciała powiedzieć, ale nie chciała, by gadzi “zazdrośnik” o tym słyszał. - No wiesz… Starzec… - Potrząsnęła głową, odrzucając pukle włosów za ramiona, gładząc maga łagodnie, gdy tak bawił się jej biustem.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 16-08-2017, 12:21   #80
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

“Wypraszam sobie pomówienia! Jakby mnie interesowały te wszystkie wasze ludzkie zabawy. Nie dość, że mam sezon lęgowy raz w roku, to jeszcze nie mam ciała. Wasza cielesność mnie nie obchodzi” wtrącił się nagle Starzec potwierdzając podejrzenia bardki.
“O ty pierunie przebrzydły!” Laboni zagrzmiała pod kopułą, niczym grzmot zwiastujący deszcz… Tym deszczem okazał się dźwięczny śmiech Chaaj, bo nie tylko smok starał się gumować zaistniałą sytuację.
“Zostaw ją w spokoju stary ramolu… nie widzisz, że chce mu wyznać miłość? Mógłbyś przynajmniej udać głuchego!”
“Babciu tak nie wolno…” Nimfetka zaraz się wtrąciła, co tylko oczywiście rozjuszyło starą tancerkę.
“Ile razy mam powtarzać, że masz mi nie babciować!”
“Nie rozumiem was… w ogóle” burknął zaskoczony smok, tym naskoczeniem na niego przez maski Chaai, ale i… zadowolony, że ów babiniec nie wyginął. “Ale proszę sobie nie robić ze mnie wymówki.”
“To nie podsłuchuj! Zostaw ją samą i niech mu w końcu powi…”
“Babciu przestań…”
“Zamilcz ty mała lafiryndo!”

Kamala zarumieniła się mrużąc oczy, jakby wpadło jej coś do oka. Jej ruchy były rozkojarzone, gładziła kochanka po głowie, ale jakby coraz bardziej się od niego odsuwała.
- Mógłbyś… mógłbyś na chwile przestać i na mnie popatrzeć? - spytała cicho.
- Mógłbym… mógłbym też załatwić trochę światła jeśli chcesz - mruknął cicho czarownik, odsuwając twarz od piersi tawaif, ale nadal trzymając dłonie na jej biodrach.
- Nie… nie, żadnego światła… patrzysz na mnie? - Ponownie spytała, uparcie wpatrując się przed siebie. Puls jej przyśpieszył, a dolna warga zaczęła lekko drżeć jak od zimna.
- Tak. Cały czas. Jesteś śliczna - szeptał jej cicho.
- Przestań! Nie ułatwiasz mi… - zakwiliła, mrugając w zawstydzeniu. Wyglądała jakby się miała rozpłakać. Gładziła Jarvisa po ramieniu, wygładzając mu zmarszczki na na marynarce. - Pamiętasz…. co ci obiecałam wczoraj w nocy?
- Tak pamiętam… miałaś powiedzieć o swych uczuciach - szeptał cicho mag i pogłaskał ją po policzku. - Jesteś na to gotowa?
Bardka zmieszała się jeszcze bardziej, mrugając zawzięcie, by przegonić zlęknione łzy, które zbierały się na rzęsach.
Przeklęty łotr, pijak i trefniś wszystko pamiętał… a teraz jeszcze memłał ozorem i ją deprymował w tak ważnym dla niej… NICH momencie.
Tancerka chciała być z mężczyzną szczera. Była mu to winna już od dłuższego czasu.
Oczywiście potajemnie liczyła, że przywoływacz nigdy się na trzeźwo nie wypapla i w ten sposób odsuwała to, co nieuniknione, nawet przez chwilę nie starając się zastanowić nad uczuciem, które wzrosło w jej sercu.
Czy kochała Jarvisa, czy był dla niej tylko substytutem Ranveera?

Wyciągając ponownie dłonie przed siebie, pochwyciła smukłą twarz maga, gładząc ją delikatnie i z czułością.

Ten, który przed nią stał nie był ideałem.
Był jej obcy i nieznany, z dzikiej, orientalnej krainy o której istnieniu nie miała nawet pojęcia.
Przyszedł do niej znienacka i… tak już pozostał, pomimo przeciwności losu i ciągłych nieporozumień.
- Ja nie wiem… - Tancerka odparła prawie bezgłośnie, przez ściśnięte gardło. - Nie wyobrażam sobie… - zaczęła od nowa, ale i tu ugrzęzła.
„Do licha ty mała ladacznico, to nie jest takie trudne!” Głosy w jej głowie rozkrzyczały się jak stado kolorowych papug.
Dziewczyna zwiotczała, przysunęła się do umiłowanego i przytuliła nieporadnie, cicho szlochając.
- Czuje, że tonę gdy ciebie nie ma przy mnie. Moje myśli nie chcą płynąć, a ciało mnie słuchać. Zaraz szukam cie wzrokiem w tłumie. Staram się uchem wyłapać znajome tony twego głosu. Zazdroszczę wodzie, która cie obmywa. Zazdroszczę jedzeniu, które spożywasz. Zazdroszczę ubraniu, które przyodziewasz. Zazdroszczę Godivie, którą dosiadasz i broni w twojej dłoni… i przeciwnikowi, którego powalasz. Nie wiem, czy czujesz to samo do mnie… nie wiem, czy to co ja czuje do ciebie jest dobre… ale chce być przy tobie, do samego końca. W chorobie, szczęśliwości, przygodzie i starości. Nie musisz do mnie nic mówić, nie musisz na mnie patrzeć, pozwól mi po prostu być… koło siebie. Bogowie mi świadkiem, umieram… ja umieram z dala od ciebie. - Kamalasundari wyrzucała z siebie słowa w skrusze i bezbronności. Chowała twarz w pierś rozmówcy, by gorące łzy wstydliwej miłości, ginęły w warstwach materiału.

Tawaif czuła się swobodnie będąc nagą. Nie czuła zażenowania gdy brano ją na sto wymyślnych i lubieżnych sposobów. Nie była dziewicą ni ciałem, ni umysłem… może nawet nigdy się nią taką nie urodziła.
A jednak w sprawie uczuć. Swoich własnych, głęboko skrywanych i pielęgnowanych… była nieporadnym dzieciątkiem.
- Będę ci tarczą i mieczem, będę pochodnią w ciemnościach i językiem na obcych ziemiach. Jeśli nie mogę być ci kobietą, uczyń mnie swoim przedmiotem. To mi w zupełności wystarcza. Jarvisie… jeśli to szczęście… jeśli to szczęście i ten ból w mojej piersi to miłość. To wiedz, że cie kocham ponad swoje marne życie i jesteś mi pierwszym… któremu to na głos powiedziałam.
- Kamalo… kocham cię moja słodka… - wymruczał cicho czarownik głaszcząc ją czule po policzku. - …skąd ten pomysł, że nagle przestajesz być dla mnie pokusą. Czyż przed chwilą nie udowodniłem, że cię pragnę… mam to uczynić ponownie?
Cmoknął ją czubek w nosa. - Czemu samolubnie nie zażądasz, bym zawsze budził cię pocałunkiem w policzek, albo… byś zawsze budziła się w moich ramionach?
- Nie potrafię - przyznała się po pewnej chwili zastanowienia. - Przestałam mierzyć wysoko, by upadek mnie ponownie nie roztrzaskał.
- To powtarzaj za mną Kamalo. Chcę… zawsze… budzić się... w twych... ramionach - wyszeptał jej do ucha mentorskim tonem. Jak nauczyciel na lekcji obcego języka.
Bardka nabrała powietrza do płuc, ale po kilku stęknięciach wypuściła je z frustracją. Wczepiwszy się mocniej palcami w marynarkę partnera, stanęła na palcach, jakby to miało jej w czymś pomóc.
- Chhhccceiiiałabym… - Siłowała się z wyrazem, które wyjątkowo nie chciało przejść przez jej gardło. - ...zawsze? Budzić… się? - Ważyła każdy wyraz na języku, smakując jego emocję. - W t-twych ramionach… - Ostatnią część wyszeptała cichutko, ponownie kryjąc twarz w torsie kochanka.
- Dobrze… postaram się byś zawsze mogła wykorzystać mój tors jako poduszkę. Może być? - Ten zapytał cicho głaszcząc ją po włosach, po czym zażartował. - O ile w ogóle zdołamy wyjść z tej piwniczki… bo równie dobrze możemy zapuścić tu korzenie tonąc w winie i cielesnych rozkoszach.
Tancerka pokiwała głową, ocierając policzki o połę marynarki.
- Zostańmy tu jeszcze chwilę… - Ciemność pomieszczenia była teraz jej sprzymierzeńcem, a i rozdzielać się z czarownikiem tawaif nie miała jeszcze ochoty.
- Ile tylko chcesz… - mruknął jej głaszcząc po głowie. - Ale usiądźmy… ja mogę na podłodze, a ty możesz na mnie.

- Możemy usiąść, na ziemi lub beczkach… - Dholianka odsunęła się, czekając co postanowi jej partner, sama łapiąc się na tym, że rozglądała się za swoim wachlarzem, porzuconym gdzieś na podłodze.
- Usiądę na ziemi… - Trzymając dłoń Chaai mężczyzna wyraźnie siadał, delikatnie pociągając ją ku sobie. Po czym pomógł jej usadowić się na swych splecionych razem nogach, niczym na siedzisku. Ich twarze były teraz bardzo blisko siebie, tak że czuła jego oddech na swym policzku. - Prawda że miło?
- Powiedzmy… - mruknęła spolegliwie dziewczyna, splatając ręce za karkiem czarownika. Przycupnęła mu na kolanach, niepewna wytrzymałości siedziska pod sobą. Uśmiechała się łagodnie, przysuwając swój policzek do warg kochanka jakby nadstawiała się do pocałunków, w rzeczywistości igrając z oddechem towarzysza. - Czy mi się tylko wydaje… czy znowu rozebrałeś mnie prawie do naguśka, a sam jesteś w pełnym umundurowaniu?
- Zdjąłem ci tylko bieliznę tym razem… i nadal nie założyłem spodni i bielizny… tym razem mamy remis. - Ocenił przywoływacz, a ona poczuła jak ją całuje… w czubek nosa. Delikatnie i czule.
- Niech ci będzie… z naszej dwójki ty tu masz okulary na nosie. - Kamala przymknęła oczy i powiodła nosem za ustami Jarvisa, badając jego koniuszkiem twarz przed sobą. Błądziła zygzakiem po jego lewym policzku, aż w końcu nie natrafiła na jego nos. Z trudnych i matematycznych wyliczeń wywnioskowała, że ich usta muszą być w miarę na tym samym poziomie.
Pocałowała więc… trafiając w kącik górnej wargi, ale szybko się poprawiła za drugim razem.

Jarvis wpierw całował czule i delikatnie, potem jego pocałunki nabierały śmiałości i drapieżności. Tulić ją zaczął też mocniej do siebie i zaborczo.
- Trochę znów mnie poniosło. To trochę wina wina… ale… też i tego, że jesteś po prostu rozkoszna - wymruczał w czasie przerwy na oddech.
- Nie wypieraj się, prawie nic nie wypiłeś. - Ta nie pozwoliła, by jego usta ponownie zgubiły się w mroku, przysysając się do dolnej wargi. Nie miała landrynek, więc musiała się zadowolić tym co miała pod ręką, choć Smoczy Jeździec nie był w tej chwili stratny. - Ale dobre jest prawda? Dobreee jest… - mruczała w podekscytowaniu, coraz śmielej pieszcząc twarz kochanka.
- Dobre… wino - potwierdził. - Aż szkoda je sprzedawać.
I pozwalając Chaai się pieścić starając się ignorować fakt, że jej pieszczoty wywołały u niego reakcję nad którą nie mógł zapanować.
- “Wstawaj”, “wstawaj”… najwyższa pora. - Bardka miała poważne plany względem swego towarzysza. Rozsiadając się już pewniej na jego kolanach, uniosła się nieznacznie, by piersiami ocierać się o szyję maga a ustami całując jego czoło.
- Kamalo… słodki klejnocie pożądania… - wymruczał Jarvis wodząc palcami po jej spódnicy i pośladkach zarazem. - Co ty planujesz?
- Ta-je-mni-ca… - szeptała znakując sobie jego linie włosów. - Powiedziałam ci, że nie wyjdziemy stąd dopóki nie zaspokoję choć w części twoich pragnień… - Gdy mag zwracał się do niej po imieniu, czuła przyjemne ciepło i podniecenie.
Chciała więcej i więcej…
- Poddaję się więc twojej woli… moja śliczna… - szeptał coraz bardziej podnieconym głosem czarownik, oddając się jej dotykowi i reagując odpowiednio poniżej pasa.
- Jaki grzeczny… - Bardka pacnęła maga piersią w linię szczęki. - Jeszcze chwilę temu taki nie byłeś… - wypomniała mu z czułością, zatapiając usta w zmierzwione włosy na czubku głowy i całując z pietyzmem zroszoną potem skórę czarownika. Mruczała cicho na wspomnienia ich wspólnych uniesień.
Kołysząc biodrami na boki, zabrała się do rozpinania wszelkich guzików i zapięć na wierzchnim ubraniu kochanka, co by po chwili móc błądzić opuszkami po jego napiętej linii kręgosłupa i barków.
Dwie półkule jej biustu, przezierały się przez rozpiętą koszulę, muskając gorącą, i okrytą w koronkę, skórą szyję i obojczyki Jarvisa.

Kamala była w tej chwili szczęśliwa.
Bardzo szczęśliwa…
Upojenie było tak silne, że nawet mroczne macki strachu, czające się w głębi jej serca, nie były w stanie zawładnąć jej umysłem.
Była w ciemnym lochu, tak podobnym temu w którym straciła swoje życie, podstawową i elementarną godność oraz dziecko swego ukochanego.
Mrok jednak jej nie przerażał. Ziemna wilgoć i chłód kamiennej posadzki nie budził gęsiej skórki. Cichy szum i kapanie wody, nie odbijało się echem w jej głowie, budząc krtań do krzyku.
To miejsce było tak podobne, a jednak zgoła odmienne… bo był tu z nią ktoś jeszcze… ktoś, kto nie zadawał bólu a przyjemność. Ktoś, kto nie głodził, a karmił. Ktoś, kogo kochała, a nie się bała…
Tancerce zaczęły drżeć ręce. Jej pocałunki przestały być delikatne i ulotne, a pieszczoty nieśmiałe.
Schodząc wargami po skroni i policzku, zatrzymała się na chwilę przy ustach wybranka, przez pewien czas sycąc ich języki rozkoszną grą wzajemnego tańca, by następnie zdecydowanym ruchem odgiąć głowę partnera do tyłu, w ten sposób eksponując chudą szyję, którą kąsała miejsce przy miejscu.
Delikatnie, by nie zostawiać śladu, ani by stwarzać bólu.
Z rozmysłem tworząc łańcuch drobnych ukąszeń, schodzący zygzakiem spod brody na bark… Z barku na obojczyk, a z niego na przeciwległą pierś, wpijając się na chwilę w podrażniony męski sutek.
Mag systematycznie odchylany do tyłu, musiał podeprzeć się ręką, by nie upaść na plecy, pozwalając swojej towarzyszce zaspokajać swój rozochocony temperament.

Ta im była jednak niżej… tym jej głód i drapieżność tylko się nasilały. Drżenie objęło całe ciało, a ciche pomruki zamieniły się w długie warknięcia przerywane coraz cięższym dyszeniem.
W końcu dotarła do takiego momentu, kiedy już bardziej nie mogła się wygiąć na jego kolanach, więc zsuwając się z jego nóg, nacisnęła na jego piersi.
Jarvis przejechał o kilka cali po kamieniach opartymi dłońmi, a usta kochanki ponownie dossały się do miejsca, które ostatnim razem pieściła i powróciła do kontynuowania plecenia łańcucha ukąszeń w dół torsu i brzucha przywoływacza, aż w końcu jej włosy i broda dotknęły męskości, która niczym zbudzony wędrowiec, podnosiła się powoli do pionu.
Gdy „drapieżnik” wyczuł swoją ofiarę, nie tracił więcej czasu i rzucił do „śmiertelnego” ataku, więżąc ciało i zmysły kochanka w ciasnej obrączce wilgotnych ust tawaif.
Taaak… w końcu, po długim i żmudnym błądzeniu po mapie Jarvisa… znalazła go.
Swoją słodycz i torturę, swoją czułość i zwierzęcość.

Prawa dłoń bardki spoczywała na piersi maga, machinalnie wbijając pazurki, jakby żłobiła jakieś szlaczki w miejscu jego serca, lewa zaś, wślizgnęła się za pas spódnicy, ginąc między wypiętymi w górę pośladkami.
Dziewczyna pracowała ochoczo głową, powarkując z aprobatą, gdy kochanek zaczynał prężyć się twardo i dostojnie pod jej językiem, oświadczając swoją gotowość do dalszych przygód. Na to tylko czekała pieszcząca, która wyprostowała się na klęczkach i podciągnęła z gracją falbany, odsłaniając swoje widoki przed czarownikiem. Nie napatrzył się zbyt długo, bo tancerka odwróciła się do niego plecami i kręcąc przez chwilę nagą pupą przed jego nosem, w końcu powolutku i po omacku, znalazła się w miejscu swego przeznaczenia.
Pomagając sobie dłonią, naprowadziła kopię wybranka na nowe miejsce podboju, które mu przeznaczyła, a on bez cienia lęku torował sobie drogę między jej pośladkami.
- Athoya… - wyszeptała z trwogą w głosie dziewczyna, gdy poczuła wbijającego się w nią intruza. Zatrzymała się w niecałej połowie, ale nie było już dla niej ratunku…
Dzięki więzi, Jarvis zrozumiał co powiedziała, choć słowo nie miało prawidłowego tłumaczenia na język wspólny.
Mieszanka podziwu z lękiem i retoryczne wezwanie o pomoc siły wyższe. Czyżby jego słodka nimfa zapomniała już, jaki potrafi być nieugięty w pewnych rejonach swego ciała?
Kobieta opadła w dół z głuchym jękiem, akceptując swój los. Mięśnie pośladków jeszcze chwilę chciały walczyć, drżąc i spazmatycznie tańcząc na ostrzu przecinającego ich miecza, ale opór był bezcelowy…

Ruszyli w wir „wojennego” tańca, ocierając się o siebie w rytm szybkich oddechów. Pośladki tawaif napierały na podbrzusze Smoczego Jeźdźca, gdy ich nosicielka wznosiła się i opadała, coraz głośniej dysząc.
Kamala pomagała sobie palcami, wsuwając je w gniazdko swej kobiecości, beztrosko i chaotycznie bawiąc się swoim apetytem, co i odczuwał sam czarownik, ku własnej uciesze i wyuzdanej przyjemności.
Z czasem bardkę ogarniała ciepła purpura, otulała niczym kokon… poprzez więź z czarownikiem tak odczuwała jego uczucia względem siebie. Mieszanina pożądania, czułości, zaborczości i tkliwości. Jego pragnienia obejmowały ją całą, jego myśli nie mogąc sformułować słów, przelewały się szalonymi doznaniami, tym wyraźniejszymi im dłużej poruszała swą pupą doprowadzając ich ciała do gorączki pożądania. Jarvis próbował usiąść, by mieć dostęp dłońmi do jej łona i piersi. By palcami pochwycić te rejony dziewczyny, którym sprawić jej dodatkową przyjemność… bo i to czuła. Chciał jej sprawiać przyjemność, chciał, by każda chwila jaką z nim spędzi, przywoływała uśmiech w późniejszych wspomnieniach.
Bardka zwolniła nieco, choć wymagało to od niej zdwojonego wysiłku. Współodczuwając łatwo było dać się ponieść namiętnemu huraganowi jaki szalał w przywoływaczu, zwłaszcza gdy sama była u wyżyn własnego uniesienia.

Gdy męskie ramiona oplotły ją ciasno, naparła mocniej biodrami na kochanka i jeszcze chwilę dawała mu na przyjęcie dogodnej dla siebie pozycji. Nie zamierzała dusić w nim, ani odbierać sposobności do spełniania swoich pragnień i fantazji, zwłaszcza tak czułych i słodkich jej sercu.
Mokre paluszki ustąpiły miejsca w kobiecości, gdy do jej bram przybył nowy adorator. Pozbawione zajęcia i cieplutkiego zakątka, zaczęły błądzić po policzku Jarvisa szukając jego ust. W momencie kiedy opuszki wyczuły miękkość warg, tancerka odwróciła się, by przywitać i nagrodzić ukochanego pocałunkiem.
Mężczyzna całował zachłannie spragniony jej ust jak wody na pustyni. Jego dłonie sięgnęły ku swym celom, jedną zaciskając się drapieżnie na piersi nadal bronionej delikatnym materiałem, a palce drugiej sięgnęły ku jej kwiatowi rozkoszy, by zanurzyć się w nim, zacząć taniec pożądania, podobny temu, który Chaaya wykonywała kuperkiem.
Palce mężczyzny choć doświadczone, nie były tak zwinne jak jej własne. Ale świadomość, że to palce Jarvisa dodawała smaku całej zabawie.
To było urocze, że tak troszczył się o jej potrzeby. Zabawne, że miał ambicję je zaspokajać.
A przychodziło mu to z łatwością, gdyż znał jej ciało prawie tak samo jak swoje własne, zwłaszcza teraz gdy jej myśli były jak mapa ukrytego skarbu, która wskazywała mu drogę na szczyt jej pragnień. Po chwili zalewając i ją i jego przyjemnym ciepłem uniesienia, wprawiającym w drżenie ich obojga.

- Upajasz mocniej… niż wino - wyszeptał jej czule kochanek, nadal tuląc mocno po niedawnej eksplozji doznań. Jego dłonie nadal muskały wrażliwe obszary jej ciała, acz leniwie i delikatnie, by zanadto nie rozpalać w niej ognia.
- Chciałbyś… - wymruczała, opierając głowę na jego ramieniu, rozluźniając się pod jego dotykiem. Oddychała ciężko, acz spokojnie, uśmiechając się w zadowoleniu i niejakim rozleniwieniu.
- Co chciałbym? - zapytał czule mężczyzna nie przestając delikatnie całować jej szyi.
- Bym była lepsza od wina… ale nie jestem. Napewno nie od tego… - odparła z werwą przypominając sobie co kryje się w ciemności. Oblizała się zachłannie. - Pić mi się chce… - powiedziała jak młoda damulka na włościach.
- Zaraz… zaraz… - Mag zabrał się za rzucanie prostych zaklęć. I bardka posłyszała chlupot… związany pewnie z lewitującym kubkiem. Po chwili jej kochanek ostrożnie podał jej do dłoni kolejny kubek aromatycznego wina.
- Smacznego. - Cmoknął ją czule w policzek.
A tancerka zachichotała ukontentowana i poczęła pić swój afrodyzjak. Siorbała przy tym wesoło rozchylając uda w zapraszającym geście. Skoro przywoływacz tak bardzo chciał ja zadowalać, postanowiła powykorzystywać go haniebnie póki miała na to czas i sposobne miejsce.

- To… powiedz mi… czym są te fafluny… - Podała mu pusty kubek, stawiając go na kolanie mężczyzny.
- W sumie to takie latające mackowate meduzy wyglądające jak straszliwe potwory, które się zabija w obronie bliskich. A będące z natury obrońcami wszelkich światów przed wynaturzeniami z innych planów. Same zresztą pochodzą z takiego miejsca - uprzejmie wyjaśnił Jarvis, rozkoszując się samą obecnością bardki i jej ciężarem w swych ramionach.
- Och… i mówisz mi o tym dopiero teraz? Nie traciłabym na ciebie czasu… - Dziewczyna uderzyła kubkiem w kolano kompana, domagając się więcej. Była w wesołym nastroju, bardziej skora do tańców i zabaw, niż dalszego zwiedzania ruin.
- Chcesz powiedzieć, że jestem mniejszą atrakcją? Że latające meduzy bardziej kuszą twe oczy niż ja? - “obraził” się Jarvis z trudem tłumiąc śmiech. Po czym zajął się ponownym napełnieniem czarki winem. - Uważaj… uderza mocno w głowę.
To prawda… piersi wypełniało ciepło, żar rozlewał się na policzkach i po całym ciele.
- Nie ono jedno… - mruknęła z przekąsem, przyjmując swoje naczynie z powrotem i trzymając je oburącz, trzymała przy ustach, ale nie wychylała go. - Jakie stworzenia jeszcze można tutaj spotkać?
- Trochę zwierząt, zwykłych i bardziej niezwykłych. Rajskie ptaki na przykład, papugi. - Zamyślił się czarownik. - Obecność flumfów odstrasza drapieżniki.
- Napij się, bo troszkę chrypisz… - burknęła nagle tancerka nieźle znudzona jego lakoniczną odpowiedzią. - Ja się chyba rozbiorę bo gorąco się zrobiło… nie sądzisz?
- Bardzo… gorąco… i ciemno… rozświetlić nieco mrok? Byś mogła zobaczyć moją minę? - wyszeptał jej do ucha.
- Zaraz moje piersi ją sobie wymacają… - Tancerka zsunęła się z kolan wybranka i na klęczkach zaczęła badać pas od spódnicy, by powoli rozpiąć jej zapięcia.

Słyszała za sobą oddech mężczyzny i czuła jego palący wzrok na swym ciele. Pragnął jej, pragnął mocno… ale pożądał też jej małego przedstawienia. Wodził spojrzeniem za każdym jej gestem, jakby była żywym dziełem sztuki.
- Zajmij się winem i swoja koszulą… inaczej mnie rozgniewasz. - Rozpięcie puściło, a Chaaya zakołysała bioderkami pozbywając się powłóczystego odzienia. Wkrótce koronkowa koszula z żabocikiem, pofrunęła w kąt sali, a bardka zabrała się za rozpinanie stanika.
- Już, już…- szelest świadczył o tym, że czarownik zabrał się za koszulę, a potem… odgłos chlupotania świadczył o kolejnej porcji rozgrzewającego wina.
- Widzisz mój wachlarz? Odpal go i przesuń pod ścianę… - Dziewczyna przysiadła na piętach, uwalniając swoje piersi, ciągle siedziąc do Jarvisa plecami. Była chyba zajęta własnymi atutami sądząc po tym jak majstrowała dłońmi przy własnych piersiach.
Mężczyzna postąpił tak jak mu rozkazała… po dłuższym szeleście świadczącym o tym, że uwalnia siebie od reszty ubrania. Gdy zapłonął wachlarz, bardka zobaczyła jego ciało… oświetlone jego blaskiem. Gołe ciało.
Uśmiechnęła się jak lisiczka, zasłaniając palcami twarzyczkę.
- To może… powtórka z rozrywki i zobaczymy czy uda ci się drugi raz mnie złapać?
- A co dostanę jak cię złapię? - zapytał już podstępnie, ruszając w jej kierunku, by ułatwić sobie zadanie. Alkohol i żądza robiły swoje, więc oblicze Jarvisa było lekko czerwone, a obszary poniżej pasa w coraz wyraźniejszej… gotowości.
- Tym razem ci się nie pozwolę złapać… - Dziewczyna podniosła się z ziemi, spoglądając z góry Jarvisa, po czym odskoczyła jak zając, chowając się za beczkę. Oczywiście mag jeśli by chciał, bardzo szybko mógł by pochwycić kochankę, po prostu gasząc jej wachlarz i zamykając partnerkę w nieprzeniknionych ciemnościach.

- Nie licz na to, że się poddam. - Mógł zgasić wachlarz, ale widziała po jego rozgorączkowanym spojrzeniu i uśmiechu, że tego nie zrobi. Po co psuć im zabawę?
Ruszył więc energicznie w kierunku beczki, za którą się ukryła.
Kamala ściągnęła usta w dzióbek i przewróciła antał, popychając go na swojego “przeciwnika”, samej zaraz przebiegając dalej pod ścianę, do której przylgnęła plecami. Ruszyła powoli w głąb pomieszczenia na lekko ugiętych nogach.
- O ty… złośliwa lisiczko. Jak cię złapię to zobaczysz! - pogroził czarownik wstrzymany antałkiem i podążając za dziewczyną starał się pilnować, by być zawsze pomiędzy nią a wyjściem. Na bardce te groźby wrażenia zrobić nie mogły. Co innego aura pożądania ogniskująca się między jego biodrami w wyraźną oznakę jego pragnień.
- Nie dam ci się brać jak niewolnica wojenna… - poskarżyła się, odpychając stopą kolejną beczkę, która leżała już przewrócona. - Albo jak księżniczka, albo w ogóle… dzikusie! - Tancerka wskoczyła na drewno, fukając jak rozzłoszczona kotka, ale uśmiechnięta i wesoła.
- Jak cię pochwycę… to będziesz wiła się jak kotka w moich objęciach! - zagroził rzucając się w jej kierunku i próbując ją pochwycić w ramiona. Ominął z trudem beczkę, która przetoczyła się obok. - Nikt się nie oprze mej potężnej maczudze!
- Chyba cieniutkiej różdżecce… - Kobieta prychnęła, bujając się wieku. Miała rozchylone uda, by jej kochanek mógł podziwiać nie tylko ich sprężystość, ale i to co otulały. Gdy ten na nią wyskoczył, odbiła się stopami w powietrze, ale za daleko nie uciekła, bo i kolana ją zawiodły od nadmiaru wina.
Czarownik też nie był, aż tak szybki jak mu się zdawałoi i mozolnie zsunął się z beczki, by podążyć za dziewczyną.
- Ja ci dam różdżkę… chyba różdżką po pupie - odgrażał się ale jakoś bez przekonania, skracając dystans między nimi, którego ona w przypływie paniki postanowiła nadrobić, starając się obiec Jarvisa na około i czmychnąć przez drzwi… co z tego, że była goluśka i bez źródła światła.

Nie udało się to jej. Czarownik pochwycił ją i gwałtownie zagarnął tuląc zaborczo do siebie. Przycisnął mocno rozkoszując się jej drżącym ciepłym ciałem. A myśli jego jakie słyszała sprowadzały się do czułego słowa “moja”. Jarvis nie myślał w tej chwili o spełnianiu swych gróźb. Cieszył się tym co w tej chwili miał w swych rękach.
I być może dzięki tym myślom, Kamala nie wyrywała się, próbując zmienić przebieg ich małej potyczki. Przez chwilę popiskiwała jak rozjuszone stworzonko, próbujące być groźniejsze niźli w rzeczywistości było.
Oplatając się jak młody bluszczyk wokół nagiego torsu czarownika, powoli odnajdywała swoje miejsce u niego, łapiąc zuchwale za męskie pośladki, jak za własne trofeum.
- No i co ja mam z tobą zrobić. Dać parę klapsów? Pozwolić byś się wykupiła jakąś pieszczotą? A może całować cię tak długo, aż zaczniesz błagać o litość? - mruknął po chwili złowieszczo mag odwdzięczając się tym samym i łapiąc bardkę dłońmi za nagą pupę.
- Nie myśl, że zdobyłeś nade mną przewagę… - burknęła mu w międzyczasie, gdy znakowała jego tors drobnymi pocałunkami. - Pamiętaj, że dalej potrafie gryźć…
- Ja też potrafię kąsać… - Na razie zacisnął mocniej dłonie na pośladkach golutkiej bardki, dociskając jej ciało do siebie i drżąc w ekscytacji i rosnącym podnieceniu.
- Ale z naszej dwójki to ja jestem jadowita… - przypomniała, skubiąc ustami pierś czarownika, a dłonią uderzając w jego biodro z głośnym klaśnięciem. Pozostawała rozluźniona jakby czuła się całkowicie bezpieczna w ramionach kochanka i żadna z jego gróźb nie była w stanie tego zmienić.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172