Sen… choć nie trwał nawet kilku godzin, zaskoczył bardkę swym nagłym triumfem, która dopiero
po obudzeniu, stwierdziła jak bardzo go potrzebowała… i potrzebuje dalej. Trzeba było jednak załatwić kilka pilnych spraw, zanim ponownie będzie mogła udać się na spoczynek, toteż bez większego ociągania, para Smoczych Jeźdźców spakowała swoje rzeczy i udała się do hotelu.
Wiklinowy kosz, wypchany jarmarcznymi łakociami, nie do końca pasował do obrazu pokłóconych kochanków. Trzeba go było niestety pozostawić, choć Chaaya zabrała sakiewkę z owocowymi karmelkami do umilania sobie podróży w gondoli.
Gdy płynęli w powrotną drogę do Dartuna, tawaif zreferowała czarownikowi wczorajszą noc, którą jakoby oboje przeżyli.
Byli w tawernie w której świętowali swój mały triumf. Nazwy nie pamiętają… bo była to ich trzecia z kolei knajpka. Było głośno, gwarno i wesoło. Pijący bywalcy zorganizowali na prędce kapelę z grających na liściach, grzebieniach i harmonijkach ochotników. Znalazło się nawet dwóch śpiewaków o wątpliwym talencie, ale głosach jak dzwon.
Gdzieś w połowie nocy do ich stolika (gdzie siedziała Chaaya, Jarvis i Neron) dosiadła się trójka poszukiwaczy przygód, którzy również jak oni oblewali udany wypad plądrowania jakiś starych, zapuszczonych ruin. Wśród nich była para bliźniąt. Mężczyzna i kobieta. A wyglądali jak drow, którego tancerka spotkała podczas wpadnięcia do pękniętej czasoprzestrzeni. Oczywiście Kamala, starała się, by ich opisy jak najbardziej uczłowieczyć. Ich skóra była koloru kości słoniowej, włosy i oczy czarne, sylwetki godnie wyrzeźbione, ale oscylujące na granicy normalności z czymś… co po odjęciu kilku kielichów wypitego wina, całodniowego znoju… oraz ogólnego zaniedbania czynności higienicznych, można byłoby odebrać jako coś… niezwykle pięknego. Ubrani byli jak podrzędni poszukiwacze przygód.
Całe towarzystwo bardzo szybko się dogadało. Jedni znaleźli medalion, miecz i pierścień… drudzy tiarę z dwiema bransoletami i broszką, przy czym nowo poznana trójca zarzekała się, że nie plądrowała niczyich grobów.
Jarvisowi bardzo szybko wpadła w oko Melissa, a właściwie to nie w oko, a w kielich wina… i nie ona, a jej przesadnie wyeksponowany biust. Javier za to próbował zagadać samą Chaayę, ale z mizernym skutkiem, gdyż ta musiała pilnować swojego młodziutkiego brata Nerona, by nie zalał się w trupa, toteż za mało wypiła, by dać się złapać na gadkę: „Hej maleńka, bolało jak spadłaś z nieba?”.
W pewnym momencie czarownik udał się z Melissą na szybki numerek pod most, gdy bardka musiała odpierać nie tylko atak żałosnego lovelasa, ale i wspierać prawie rzygającego braciszka.
Gdy zorientowała się, że jej kompana nie ma… oczywiście wyruszyła na jego poszukiwania… i znalazła kochasia pod mostem z w połowie opuszczonymi spodniami.
Dostała takiej cholery, że mało nie zabiła i jego… i jej… i jeszcze jej brata. O zniknięciu artefaktu zorientowali się dopiero w hotelu i to dziś rano…
Może to i lepiej… bo wczoraj, mogliby się pozabijać, a raczej ona jego.
- Mogłabyś zostać bajarką… tak skomplikowane i ciekawe historie prawisz - pochwalił ją Jarvis i dodał “cierpiętniczo”. - A mnie przychodzi rola kozła ofiarnego.
- Wzięłabym winę na siebie… bo to prostsze… ale jak widać, nie pasuje do charakteru naszej ofiary. - Wzruszyła ramionami, uśmiechając wesoło. - Nie będzie tak źle - dodała, gładząc delikatnie kolano mężczyzny. - Może nie rozpowie nikomu, jakim pantoflarzem się stałeś. - Wyszczerzyła łobuzersko ząbki i odwróciła w kierunku mijanych budowli.
- Będę domagał się pocieszenia od ciebie po tej misji - mruknął cicho czarownik, cmokając czule policzek dziewczyny.
- Jak spłacę swój dług za słodycze… to pomyślimy o ewentualnym pocieszeniu - odparła wesoło.
Gdy weszli do domu wróża, Kamalasundari zmagała się z potwornymi wątpliwościami, czy podoła zamierzonemu zadaniu. W końcu to Chaaya była mistrzynią masek, a nie ona… prawda? A teraz… jej tu nie było.
Zestresowana, usiadła z mizernym wyrazem twarzy przy stoliku z którym wiązało się tyle ekscytujących wspomnień.
Biedny Dartun trajkotał jak najęty, krzątając się po pomieszczeniu, radując i ciesząc jak dziecko na myśl o prezentach urodzinowych, które zaraz dostanie od swoich znajomych i rodziny.
Bardce zrobiło się żal mężczyzny, którego postanowiła oszukać, by zaspokoić swoje własne zachcianki. Może jednak powinna wrócić się po wisiorek i zwrócić go?
„Bzdura!” Laboni fuknęła gromko w myślach tancerki. „Weź się w garść, durna przepiórko!”
„Babciu… nie krzycz na nią, bo się zatknie…” Chaaya Nimfetka starała się uspokoić starą patronkę, ale tylko ją dodatkowo rozwścieczyła.
„Ile razy mam ci powtarzać, że prędzej szczeznę…” Wiekowa tawaif zaczęła swoją nieodłączną tyradę, w której to gardzi wszystkimi tymi ladacznicami i prędzej ochajta się z tym starym i durnym przybłędą, co to jest smokiem, niźli przyjmie do swej rodziny którąś z nich.
Kobieta na krześle zacisnęła dłonie.
Nie była sama.
Chaaya jej nie opuściła. Była tu ona i wszystkie inne z jej wariacji.
Jej kreacji…
Stworzonych przez nią, przez Kamalę.
- Ten pies dość się wczoraj ochlał wina… - odparła wartko, odsuwając kielich od Jarvisa. Była skupiona i pewna siebie.
Była kobietą silną, niezależną i zdającą sobie sprawę ze swoich wszelkich atutów. Nie tylko szlachetnego urodzenia, nie tylko magicznych zdolności, nie tylko walorów piękna ducha i ciała.
Była kobietą interesów, uczoną i światową, bezlitosną dla swych wrogów, czułą dla umiłowanych, wymagającą wiele od siebie jak i swojego otoczenia.
Czyli od nich… dwóch mężczyzn siedzących w tym samym pomieszczeniu. Jeden po prawicy… drugi naprzeciwko.
I co gorsza… obaj jej podpadli… a na pewno ten obok, na którego nie spoglądała od samego początku ich przybycia. Siedząc obok niego w wymierzonej co do centymetra odległości. Wyraźnie nim gardząc oraz gnębiąc swą oziębłością.
Dartun wiedział, że i jemu się oberwie… nie wiedział jeszcze za co i dlaczego… ale znalazł się w bardzo niebezpiecznej sytuacji, przy bardzo niebezpiecznej kobiecie. Jeden fałszywy ruch i wpadnie…
- Może przestaniesz udawać, że jest ci żal i wstyd i powiesz swojemu przyjacielowi co się stało? Czy może przechlałeś nie tylko swój rozum, ale i język? - zwróciła się nagle do tego “wyklętego”, spoglądając na niego z ukosa jak na wyjątkowo rozczarowującego berbecia.
- Wygląda na to, że nie powiedziałeś nam wszystkiego Dartunie. Ktoś inny polował na wisiorek jeszcze. - Jarvis zaś postanowił przerzucić winę na wróżbitę i wymknąć się wrogiemu spojrzeniu Chaai.
- Nie bardzo rozumiem - odparł szybko wróżbita, wyraźnie skołowany przebiegiem rozmowy. Wyraźnie zmartwiony tym, gdzie wydawała się zmierzać.
- Nie odwracaj lamy ogonem nędzarzu… - fuknęła wściekle tancerka, uderzając pięścią w stół, aż kieliszki podskoczyły. - Już dość się ośmieszyłeś wczoraj… - Chaaya odwróciła się dumnie w drugim kierunku, jakby już nie miała najmniejszej ochoty spoglądać na swojego kompana.
- Okradziono nas… wykorzystano niedyspozycję jej brata i odwrócono moją uwagę. I… wisiorek znikł - “wyjaśnił” przywoływacz starannie unikając szczegółów.
- Jak to… znikł? - nawet wróż zauważył jego meandrowanie.
Bardka zapiała w szyderczym śmiechu, krzyżując ręce na piersi po czym wstała i gniewnym krokiem zaczęła spacerować po pokoju.
- Ty wszarzu… próbujesz się wykpić dumą? A gdzie wczoraj była twoja duma?! - Jednym susem doskoczyła do krzesła z Jarvisem, którego pochwyciła za twarz i zmusiła by na nią spojrzał, wyglądało jakby chciała w niego splunąć ale po chwili odepchnęła czarownika i spojrzała na wróża.
- Chcesz wiedzieć jak znikł artefakt twojego zleceniodawcy? - Było to oczywiście pytanie retoryczne, bo tancerka już wzięła głęboki wdech, już chwyciła da karafkę z winem i polała sobie do pustego kieliszka. - Schlał się… twój kochaniutki przyjaciel schlał się jak ostatni kundel i polazł za pierwszą lepszą babą… pod most - ryknęła prawie jak zarządca niewolników na jednego ze swoich krnąbrnych sług… Szkoda tylko, że Dartun niczego nie zrobił, a i tak dostawał cięgi.
- Ależ nie… nie myśl sobie, że jestem zazdrosna… nie okrążyliśmy trzy razy ogniska…. jak to się u was mówi? Nie przysięgliśmy wierności przed ołtarzem? Może sobie chadzać z pannicami gdzie i kiedy chce… ale wypadałoby nie chwalić się z posiadania wartego całkiem przyjemną sumkę cacuszka pierwszej lepszej Serafinie, która pod mostem nie dość, że ci zdejmie z tyłka spodnie to i opróżni przy tym kieszenie.
- Skradziony przez przypadek?- zamyślił się Dartun, a Jarvis zaczął się usprawiedliwiać. - Nie byliśmy czujni… za bardzo świętowaliśmy zwycięstwo. Każdemu się może zdarzyć.
- Och… zwycięęęstwo… - sarknęła Chaaya, unosząc w górę ręce w prześmiewczym wyolbrzymieniu. Powoli okrążała stół zbliżając się z niepokojącym wyrazem twarzy do wróża, ale zatrzymała się gdy dotarł do niej sens słów kompana. - Przepraszam, że co powiedziałeś? Nie… BYLIŚMY? ŚMY?! - Zdenerwowana zacisnęła dłoń w piąstkę, aż jej coś strzeliło w chrząstkach. Skrzywiła się, bo chyba nie było to zamierzone, a nawet ją trochę zabolało. - Jeszcze słowo a przysięgam, że jak ci strzelę… to wylądujesz jak ta lalka wczoraj w kanale… - Obejrzała się na drugiego z mężczyzn i zmarszczyła czoło, wyginając usta z wyraźnym niesmakiem.
Dartun z racji swojej płci, był aktualnie z automatu potraktowany z niełaską i podejrzliwością. - To… mógł być przypadek, ale nie musiał…
- Moment… ta lalka... to udało wam się dopaść złodziejkę?- zapytał z nadzieją w głosie tarokista, podczas gdy Jarvis potulnie milczał.
Tawaif zbliżyła się niebezpiecznie blisko wieszcza i opierając dłonie na podłokietnikach jego krzesła, pochyliła się tak, by jej wzrok znalazł się na równi z jego.
- Czy… ty właśnie sobie ze mną pogrywasz? - spytała chłodnym, niemal wręcz oślizgłym od jadu, tonem głosu.
- Nieee… wcale nie… ani trochę. - Dartun przezornie odsunął się poza zasięg dłoni dziewczyny. - Niemniej szukam możliwości uratowania jakoś sytuacji.
- Nie uratujesz jej… jeśli mnie dodatkowo rozzłościsz… - wysyczała przez zęby i gdyby nie poważna sytuacja w jakiej byli, można by ująć, że jej głos nosił w sobie nutę jakiegoś trudnego do wytłumaczenia erotyzmu.
Dziewczyna wyprostowała się, spoglądając chłodno na swoją nowiutką ofiarę, którą niczym tłusta pajęczyca oplotła w kokon swoich kłamstw.
- Możesz ich szukać na własną rękę… jeśli o to ci chodzi… po wczorajszym, jestem pewna, że MNIE… na pewno będą unikać, a ON… on mnie nie obchodzi - mruknęła, uśmiechając się delikatnie i tak jakby sadystycznie, choć niemal niezauważalnie.
Obeszła krzesło Dartuna i stając za jego plecami, oparła mu dłoń na ramieniu, po czym ponownie się pochyliła, mówiąc mu cicho do ucha - Aż tak bardzo zależy ci na pieniądzach… czy w przeciwieństwie do tego znikomej jakości czarusia jest w tobie odrobina porządności?
- Mam swoją renomę. Nie dostarczanie towaru klientowi… cóż… psuje moje dobre imię - wyjaśnił Dartun, starając się zachować spokój i ukryć odrobinę podniecenia. Jarvis miał rację… Dartun lubi być brany pod obcas, choć niekoniecznie zdawał sobie z tego sprawę.
Chaaya uśmiechnęła się lisio. - No popatrz… mamy ze sobą coś wspólnego. - Po czym pstryknęła palcami w kierunku Jarvisa.
- Gadaj jak ta lafirynda wyglądała… nie ślepiłam się w nią tak jak ty… za to poznałam nieco jej brata. - Poklepawszy wróża w ramię, jak grzecznego chłopca, który przyniósł ze świątynnej szkółki pochwałę, na chwilę pozostawiła go we względnym bezpieczeństwie ciała i umysłu.
Czarownik potulnie skinął głową i zaczął opisywać swoją wybrankę… z dużą ilością określeń “cudowne, prześliczne, urocze”… oraz podkreślenia jak ładny miała biust i zgrabny tyłeczek.
Bardka fuknęła kilka razy przy niektórych określeniach, jasno dając do zrozumienia, że nie zgadzała się z opiniami swojego towarzysza i zaznaczając, że wciąż liczy na swoje 900 sztuk złota, jeśli Dartunowi uda się ich odszukać… no, niech będzie łaskawa i może zejść do 600, po czym przekazała dokładniejszy opis brata bliźniaka znienawidzonej lafiryndy. Była na tyle szczegółowa i obrazotwórcza, że gdyby wróż udał się ze spisanym opisem do malarza… pewnie dostałby całkiem dobry portret pamięciowy, miałkiego poety, który swoim romantyzmem nie porwałby nawet maciory w chlewie.
- Co do pieniędzy… to cóż… ja zapłacić wam nie mogę, bo pracodawca też nie zapłaci mi - stwierdził wieszcz ze zbolałą miną i zabrał się za notowanie ich opisów. - A wątpię by mi zapłacił za… dwa portrety potencjalnych właścicieli wisiorka. A przy okazji… co o nim wiedzą?
- Tylko tyle, że jest warty niecałe tysiąc złota… - odparła neutralnym już tonem tancerka, oglądając sobie paznokcie i wciąż stojąc za plecami rozmówcy. - No chyba, że ten macho coś wypaplał… - dodała po chwili z wyraźnym niezadowoleniem. - Kiedy się będziesz z nim widział?
- Pewnie wieczorem…- westchnął smętnie Dartun, wyraźnie zapadając się w sobie. - To nie będzie miła rozmowa.
Kamalę ponownie dopadły wyrzuty sumienia. Zmarkotniała nagle, wyginając usta w smutna podkówkę… dzięki bogom, że wróż jej nie widział. Stała przez chwilę w kompletnej ciszy, by zebrać się w sobie i dokończyć całą szopkę do końca.
- Z pewnością nie będzie… - Wypadła trochę smętnie, ale po chwili pochyliła się ponownie nad uchem karciarza. - Ale jesteś dobrym… mężczyzną… - odezwała się jak do chłopca, a nie jak do mężczyzny. - Na pewno sobie poradzisz… nie to co ten nieudacznik przed tobą. - Wyprostowała się i chcąc klepnąć go w ramię, delikatnie musnęła palcami w szyję.
“Nie zauważyła” tego jednak, zbyt skupiona na musztrowaniu Jarvisa. - Wstawaj, zbieramy się… mamy jeszcze pół dnia, może ich gdzieś wytropimy…
- Musimy? Leczę rany po wczorajszej napaści jeszcze… - “leczył” popijając wino. Przywoływacz najwyraźniej “nie był skory” odrywać się od stolika.
Chaaya przystanęła koło czarownika. Wpatrywała się przez chwilę w drzwi, po czym odwinęła się nagle i strzeliła kochanka w twarz… na odlew, wytrącając mu przy okazji kieliszek z ręki.
- Powiedziałam wstawaj.
- Za dużo sobie pozwalasz… - Mężczyzna wstał nagle i poprawił przetrącone na nosie okulary. Spokorniał chwilę później pod wpływem jej spojrzenia.
- A teraz za drzwi… - mruknęła oschle, spoglądając przez ramię na Dartuna, jakby się zastanawiając, czy i jego nie doprowadzić do posłuszeństwa.
Jarvis marudząc pod nosem ruszył do drzwi, a piszący za stołem wydawał się zaskoczony, ale i w ogóle nie przerażony. Podekscytowany bardziej.
- Pamiętaj… zejdę tylko do 600… - powiedziała ostatni raz, podkreślając, jak bardzo zależało jej na zapłacie, po czym wyszła w ślad za swoim partnerem.
~ Uderzyłaś mnie! Chyba za bardzo podobała ci się ta rola. ~ Usłyszała w swej głowie wypowiedź Jarvisa okraszoną zdumieniem i rozbawieniem.
~ Przepraszam… czy bardzo cię bolało? ~ Kamala wydawała się skruszona. ~ Ostrzegałam cię… myślałam, że mi się podstawiasz… ~ Teraz to ona chciała się usprawiedliwić.
~ Przeżyję… a twój widok w bieliźnie wystarczy, by wynagrodzić mi cierpienia ~ odparł Jarvis z wyraźną czułością i nutką pożądania.
Dziewczyna wydawała się zatroskana, ale i zmęczona. Milczała posępnie, idąc za kochankiem, szurając przy tym nieznacznie nogami po chodniku.
~ Gdzie… teraz? O właśnie… może wieczorem wyślesz Gozreha na szpiegowanie Dartuna? Będziemy wiedzieć kim jest zleceniodawca i może… może mu oddamy ten medalion… ~ Znowu posmutniała wyraźnie strapiona cała sytuacją.
- Co cię trapi? - Czarownik zapytał, gdy już oddalili się kawałek od siedziby kuglarza.
- Nadal nie wiem czy słusznie zrobiłam zatrzymując ten medalion… - bąknęła pod nosem, podnosząc wzrok na plecy maga.
- Cóż… wiesz do kogo należał. I może… miasto ci to specjalnie pokazało - odparł ciepłym tonem Jeździec. - Dartunowi śmierć nie grozi, tym się nie martw.
- Może masz rację… - odparła smętnie, wzruszając ramionami w akcie zakłopotania.
- Jeśli będziemy go szpiegować, we trójkę… to na pewno mu się nic nie stanie - pocieszał ją nadal.
- Ja wieczorem nie mogę… muszę zająć się śmierdzącym towarzyszem Nverego… nie wiem ile mi to zajmie… - Na samą myśl, aż się wzdrygnęła tym razem z prawdziwego obrzydzenia. - Będę mogła pożyczyć karafkę z wodą? Pomyślałam, że wygotuje… by oczyścić… kość - urwała, zastanawiając się dlaczego bogowie ją tak okrutnie traktują.
- Uniwersalny rozpuszczalnik. Ta alchemiczna mikstura nie jest przesadnie droga, a może pomóc. - Zastanowił się przywoływacz. - Ja niestety muszę iść z Gozrehem, bo łączy nas niewidzialna nić. I on nie może się oddalić poza jej zasięg.
- Wątpię by miał na to pieniądze… - mruknęła wydobywając z sakiewki żółtą landrynkę. - Ale zobaczymy, może nie będę musiała mu asystować… tylko, że dwóch ludzi trudniej ukryć, niż jednego… - Grzechotała cuekierkiem o zęby, rozglądając się dookoła z większym już zainteresowaniem.
- Nie będziemy musieli się ukrywać. Będziemy trzymać dystans, a Gozreh będzie szpiegował - wyjaśnił kochanek, gdy przemierzali znajomą już jej okolicę siedziby Dartuna.
- Zobaczymy, zobaczymy. - Tancerka machnęła ręka na te wszystkie plany, które z łatwością mógł pokrzyżować nędzny charakterek jej skrzydlatego. - Powiesz mi w końcu gdzie idziemy? Czy po prostu… zmierzamy w bliżej nieokreślonym kierunku?
- Hmm… właściwie tylko się oddalamy. - Usłyszała w odpowiedzi. - Może powinniśmy coś zjeść.
Jarvis zagarnął ją ręką i przytulił gwałtownie do siebie, by móc się “zemścić” za spoliczkowanie pocałunkami w policzek, a potem usta Chaai. Zaborczymi, zachłannymi i namiętnymi.
Dziewczyna pisnęła z początku wystraszona, a później wyraźnie zawstydzona. Zaparła się chcąc się wyrwać, kryjąc twarz za zasłoną włosów, wizgając cicho jak rozzłoszczony słowik, który został pochwycony w zasadzkę.
- Tak… nie… wolno… nie na widoku! - strofowała swojego ulubionego, równocześnie trzymając za poły jego marynarki.
- Samolubny drań ze mnie… i zachłanny… i nieokrzesany - wymruczał jej po chwilach rozkoszowania się miękkością kobiecych warg. Uśmiechnął się przyglądając tawaif. - I nie mów, że ci się nie podobało, bo nie uwierzę.
Bardka okraszona była solidnym rumieńcem, a w oczach świeciły jej iskierki. Wyglądała na złą i zmieszaną, bo choć przywoływacz dość brutalnie roztrzaskał prowizoryczną pewność siebie Kamali… to jednak sprawił jej tym przyjemność.
Nie chcąc dawać jednak magowi satysfakcji, szasnęła jego ubiorem i sfingowała obrażenie się, oglądając bez słowa w bok.
- No.. nie ma się co gniewać. Lepiej pomyśl na jakie potrawy masz ochotę - odparł dobrodusznie czarownik, uśmiechając się ciepło.
- Chciałabym rybę - mruknęła pokornie, spoglądając z ukosa na mężczyznę. - Taką dobrze wypieczoną… z jakimś ostrym sosem i do tego ciasteczka czosnkowe… albo placuszki… i może być jakieś surowe warzywo. - Nie była głodna, ale wiedziała, że po tylu słodyczach niedługo ją zemdli, więc rozsądniej by było coś zjeść… a jak nie miała pomysłu na dania. Brała najprostszy i sprawdzony przepis. Ryby z ognia zawsze się udawały, a jak nie… ostry sos i tak wszystko zabijał swą pikanterią. Pytanie tylko, czy w La Rasquelle jadali ostre potrawy? Jak na razie nic nie równało się z czerwonym i gęstym curry z pustyni, które potrafiło wypalić na wylot garnek jeśli kucharzowi sypnęło się za dużo przypraw.
- Masz szczęście… w tym mieście jest od groma ryb i sosów do ich przyprawiania. - Wiedząc na co ma ochotę jego połowica Jarvis ruszył wraz z nią do wybranej przez siebie karczmy.
Po zjedzonym posiłku tancerka ponownie zrobiła się senna, na szczęście nie wpadła czarownikowi pod stół, ani nawet w gondoli nie straciła czujności.
Gdy w końcu dopłynęli do ruin, lekko się ożywiła, oglądając z grzeczym zainteresowaniem popękane mury, wyważone wrota, wybite okna, zawalone dachy i dziurawe ściany. Widać było, że starała sobie domalować ubytki w krajobrazie, przyprowadzając jego dawną świetność.
Im dłużej milczała chłonąc widoki, tym bardziej jej wzrok się wyostrzał, a na ustach pojawił się cień zadowolonego uśmiechu.
- Myślisz, że trafimy tu na jakieś gangi? - spytała w podekscytowaniu, dopiero teraz dostrzegając, że Jarvis coś czytał. Przybliżyła się nieznacznie, pochylając nad wyblakłymi szlaczkami. - Co to?
- Pismo… swego rodzaju. - Przesunął palcami po rysach. - Te najstarsze potrafię rozpoznać, te nowsze nie.
Wstał mówiąc. - Tak. Na pewno spotkamy gangi… jeśli tak można nazwać grupy dzieciaków opiekujących się sobą nawzajem. Sądząc po rysach… w najbliższej okolicy są z cztery takie bandy.
- A co tam jest napisane? - Kamala domyślała się, że były to pewnego rodzaju podpisy grup tutaj mieszkających, ale wypadało spytać… plus… - gdzie jesteś podpisany? - zagadnęła ciekawsko, i tym razem to ona ukucnęła.
- Tych nowych odczytać nie umiem, to nie jest stałe pismo… znaki się zmieniają. To są… moje. - Wskazał na kilka koślawych rys. - To były dzikie krokodyle… to pięść wojownika… to… złowieszcze nietoperze. - Pokazywał kolejne obok. - Zaznaczano na murach strefy wpływów.
- Oooo… - Tawaif była zachwycona i wyraźnie skupiona na drobnych glifach oznaczających Wściekłe Borsuki.
Przejechała delikatnie palcem po wgłębieniach w kamieniu, uśmiechając się do nich z czułością, jakby uśmiechała się do samego Jarvisa.
- Jakbym mogła wybierać… wstąpiłbym do Złowieszczych Nietoperzy… brzmią dumnie i mrocznie. Myślę, że bym pasowała. Malutka i wściekła. - Popatrzyła na kompana. - Duży mieliście teren? Walczyliście o niego, czy załatwiliście to na stopie dyplomatycznej?
- Praliśmy się po gębach, na niedużym placyku…. czasem w pojedynkach. Czasami grupowo. Jak to dzieciaki. - Wyjaśnił z uśmiechem Jarvis wspominając dawne czasy. - No i były pojedynki na wyzwiska przed walką.
- Uuuooo jak walecznie. To może jednak nie pasowałabym? - Tawaif wstała, klepiąc kochanka w ramię. - To mówisz, że musimy uważać, bo wkroczyliśmy na nie swój teren? - Rozejrzała się czujnie, jakby zaraz miały ich zaatakować dzieciaki kryjące się w cieniu.
- Możliwe… całkiem możliwe… sądząc po znakach, dwa są dość świeże. Ten obszar jest sporną strefą wpływów między dwoma gangami. - Wyjaśnił przywoływacz splatając ręce razem. - Zaś mój gang już nie istnieje.
- Polemizowałabym z twoją tezą. - Cmoknęła wylewnie, wyciągając sobie kolejnego karmelka. - Przespacerujemy się?
- Po to w końcu przyszliśmy. - Uśmiechnął się mężczyzna i wskazał wieżę widoczną z miejsca w którym stali. - To jest nasz cel.
- Tylko nie mów… że mnie tu porwałeś po to by tam zamknąć… - mruknęła pod nosem, ruszając dziarskim krokiem w wyznaczonym kierunku. - Tak łatwo się nie dam. O!
- Chciałaś wiedzieć gdzie mieszkałem… gdzie żyłem. No to żyłem tam… w wieży - wyjaśnił Jeździec, przyglądając się dziewczynie. - A jeśli miałbym cię gdzieś zamknąć, to razem ze sobą.
- No przecie sobie żartuje… - Przewróciła teatralnie oczami, wzruszając ramionami. Nagle ją olśniło… - Nawet złego smoka mamy! - Klasnęła w dłonie, wyraźnie rozbawiona. Była księżniczka, samotna wieża, podstępny gad i książe… wprawdzie trochę realia nie pasowały, ale i tak owe skojarzenie przypadło bardce do gustu.
- Wiem, wiem… - odparł ciepło Jarvis i spojrzał na wieżę. - Czeka nas wspinaczka, a co gorsza.. nie wiem czy się zmieścimy. Wtedy byłem mały, teraz trochę urosłem tu i tam.
- To ty zostaniesz… a ja pójdę sama - stwierdziła wielkodusznie, oglądając się za kochankiem, by otaksować go dwuznacznym spojrzeniem… zwłaszcza od pasa w dół.
- Ty też malutka nie jesteś… - stwierdził w odpowiedzi mag, wędrując spojrzeniem po jej krągłościach, gdy nagle usłyszeli głośne - stać! - wykrzyczane piskliwymi głosikami, a z ruin wychyliło się dwóch nastolatków z kuszami, oraz parę innych dzieciaków obu płci, z pałkami i nożami.
Chaaya cicho westchnęła, zatrzymując się w miejscu i starając się nie wyglądać na zbyt ciekawską, powiodła spojrzeniem po brudnych buźkach gangowców, pozwalając, by dyplomacją zajął się jej przewodnik.
- Hej… - rzekł na powitanie Jarvis. - Nie przyszliśmy tu sprawiać kłopotów.
Wskazał na wieżę mówiąc. - Mieszkałem tam.
- Teraz to nasz teren - rzekł jeden z kuszników.
- Czyli… - zapytał czarownik przyglądając się mu.
- Szarych Tygrysów - padła odpowiedź.
~ Od kiedy tygrysy są szare? ~ spytała telepatycznie bardka, wsadzając dwa palce w sakiewkę, by wygmerać z nich landrynkę. Powoli zaczynała się od nich uzależniać.
- Więc nie pozwolicie mi obejrzeć ruin? - Tawaif wtrąciła się do dyskusji, wprawdzie spodziewała się, że ich wypad tak się skończy, ale nie sądziła, że tak szybko.
- Za landrynki… - wtrąciła się mała dziewczynka, ale szybko została uciszona przez sarkającego na nią dzieciaka, wyglądającego na jej starszego brata.
- Co wy na to? Landrynki i dwieście srebrnych monet? Za zwiedzanie? - zaproponował Jarvis dodając telepatycznie. ~ Nie są szare… pewnie nazwa im się spodobała. Jej brzmienie było niesamowite, w wieku dwunastu lat.
~ Czy ty właśnie… przehandlowałeś moje landrynki? ~ Tancerka popatrzyła na przywoływacza, zmrużonymi oczami. Przemilczała fakt niebagatelnej sumy jaką starał się wcisnąć tym biednym obdartusom, oraz, że ona… w wieku dwunastu lat, była już dorosłą kobietą i musiała się zachowywać jak na dorosłego przystało.
Czy więc zazdrościła otaczającym ją sierotkom przedłużonego dzieciństwa? Może… a już z pewnością, zazdrościła im JEJ cukierków.
~ Kupimy kolejne… Chcesz zobaczyć wieżę? ~ zapytał jej kochanek zerkając na dziewczynę.
Ta obrażona na cały świat, a już z pewnością na Jarvisa, odwiązała sakiewkę i wręczyła ją ceremonialnie dyplomacie w ręce.
~ Idź mi z oczu… ~ burknęła gniewnie, krzyżując ręce na piersi.
~ Możesz złożyć kontrpropozycję ~ przypomniał czarownik ważąc w dłoni cukierki, podczas gdy dzieciarnia się naradzała.
~ Nie rozmawiam z tobą ~ odparła butnie, wpatrując się w wieżę. Oby widok z niej, był warty takiego poświęcenia.
- Zgoda - rzekł w końcu przywódca Tygrysów, przyjmując pieniądze i landrynki, które zostały podzielone pomiędzy najmłodszych członków gangu. Po czym oboje w eskorcie dzieciarni ruszyli w kierunku wieży… i cały czas obserwowani przez ciekawskie spojrzenia najmłodszych dzieciaków, bo starsi bacznie rozglądali się dookoła.
- Tooo… opowiesz mi co robiłeś, jak należałeś do Borsuków? - Kamala może i zarzekała się, że nie będzie rozmawiać z czarownikiem… ale pomysł ten był bez sensu, a ciekawość zbyt silna. Zrównała kroku z kompanem, idąc spokojnie u jego boku, udając, że nie widzi “groźnej” eskorty tutejszych mieszkańców, jakby w obawie, że jej się oberwie, jak tylko zacznie się im przyglądać.
- To samo pewnie co oni. Szukałem skarbów w ruinach, handlowałem tym co znaleźliśmy, robiłem za przewodnika i… kradłem. Czasem też polowałem, ale to akurat nie szło nam za dobrze - wyjaśnił cicho Jarvis.
- Zastanawia mnie… mają całkiem dobre bronie… nie wyglądają na zagłodzonych. To fascynujące jak sobie radzą… i jak radziłeś sobie ty - dodała z uznaniem, uśmiechając się do partnera.
- Jedne gangi radzą sobie lepiej, drugie gorzej… Tygrysy pewnie miały szczęście ostatnio. Dżungla jest obfitą spiżarnią, choć pełną pułapek. I dzikich plemion. Jeśli jesteś mały i zwinny… to uczysz się przekradać i ukrywać - wyjaśnił Jeździec gdy docierali do wieży.
- Umiecie się wspinać po linach? Nie ma schodów już - stwierdził młody przywódca.
Tancerka pobladła i spojrzała z ukosa na towarzysza. Nie tylko nie umiała się wspinać, ale i nie chciała tego robić z wiadomych względów.
Gula strachu podeszła jej do gardła, zwiastując czający się i nadchodzący atak paniki.
Zaczynała nie tylko nienawidzić tego miejsca, ale i samego pomysłu zwiedzania go… przeklęta ciekawość, niech ją szlag.
~ Możemy pozwiedzać inne miejsca, jeśli chcesz ~ wtrącił mag, zerkając w górę i widząc wahanie bardki. ~ Albo ja wejdę na górę, a potem… spróbuję pokazać ci co widziałem.
~ Ja… nie wiem… zapłaciłeś, powinieneś wejść… ~ odparła nieco smutno tawaif, podchodząc do wysokiej, kamiennej ściany, by dotknąć ją opuszkami palców.
~ Wchodziłem tam jako smark, choć wygląda poważnie… to tylko tak groźnie wygląda. Dzieci się tam wdrapują ~ wyjaśnił, spoglądając w górę.
~ Dobrze wiesz, że nie boję się upadku… ~ Bardka przymknęła oczy gładząc nierówną fakturę muru. Czy dałaby radę wejść? Pewnie tak…
Obawiała się jednak, że podczas niezamierzonych komplikacji, wpadnie w histerię, a tego by nie chciała…
~ Idź pierwszy…
Czarownik chwycił za linę i rzeczywiście zaczął się podciągać szybko i sprawnie. Jakby robił to już setki razy. I pewnie tak było. Bo przecież Jarvis znał tą wieżę jak własną kieszeń.
Ciche pojękiwanie sznura, wraz z krokami mężczyzny po ścianie, rozbrzmiało w powietrzu. Granat lęku zleciał przez gardło tawaif, na samo dno żołądka, niczym kamień wrzucony do studni.
Kobiecie pociemniało w oczach, pogrążając w ciasnym świecie jej strachu.
Dławiła się śliną, którą uparcie starała się przełykać, walcząc w ten sposób z atakującymi ją mdłościami.
Bogowie… jak mało było jej trzeba, by runąć w przepaść okrutnych wspomnień chwil, które odebrały jej nie tylko ukochanego, ale i całą słodycz życia. Niczym gwałciciel niewinność dziewczynce.
Kamalasundari znała ten koszmar na pamięć, żyła nim, karmiąc go sobą, jak matka karmi swoje dziecko piersią. To były jej jedyne wspomnienia z „dorosłego życia”.
Ucieczka z Dholstanu i łańcuch nieszczęść po nim następujący.
Dziewczyna umiała nad nim panować. Potrafiła kontrolować ból w swoim sercu, przywoływać i oddalać na zawołanie. Teraz jednak, pozbawiona była tej kojącej myśli, że była panią sytuacji. To Jarvis trzymał linę w swych dłoniach, nawet nie wiedząc jak bardzo niewolił nią w ten sposób swoją ukochaną.
Stojącą samotnie u dołu, ze spuszczoną głową i skuloną z przerażenia.
~ Wszystko w porządku? Wiesz… możemy skorzystać z mikstury lotu, albo… przyzwać latającą mrówkę, by cię podrzuciła. ~ Czarownik zatrzymał się w połowie zerkając dół na dziewczynę wyraźnie zmartwiony.
~ Byłabym ci wdzięczna… gdybyś nie przedłużał tej chwili i po prostu wlazł tam na górę… ~ odpowiedziała mu po kilku głębszych oddechach, by się nieco uspokoić. Przywoływacz jak zwykle wykazywał się wyczuciem, co jej zielony jaszczur taktem w kontaktach międzyludzkich.
Po kilku chwilach przywoływacz zniknął na szczycie wieży. Po kilku kolejnych zeskoczył w dół z jej szczytu lecąc na łeb na szyję i zwalniając opadanie tuż przed ziemią z głupawym uśmieszkiem na twarzy i przepraszając bardkę telepatycznie. ~ Zawsze chciałem to zrobić. I widziałem flumfy.
Dziewczyna odetchnęła z ulgą, gdy mężczyzna dotarł na szczyt i znikł w środku wieży. Przez chwile poczuła się lekko, zupełnie jak skacowany nieborak po zwymiotowaniu trującej go dawki alkoholu…
A potem… potem… nie do końca wiedziała co się zdarzyło, gdyż strach owładnął jej ciałem nagle i tak silnie, że myślała, iż faktycznie zwymiotuje, równocześnie zdzierając swoje płuca podczas przerażającego krzyku.
Na szczęście dla dzieci… tancerka nie tylko powstrzymała torsje, ale też i nie pisnęła choćby słówka. Stojąc jak spetryfikowana, przyciśnięta plecami do ściany z kamienia, zupełnie jakby została okrążona, przez zbójecką grupę. Jej wielkie jak złote monety oczy, wpatrywały się w spadającego kochanka, napełniając się łzami, perląc jej rzęsy, ale nie znajdując ujścia po policzkach.