Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-11-2016, 18:19   #1
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
[Pathfinder; 18+] Opowieść Tawaif


Oko… wpatrzone w nią. Przeszywające na wylot.


Pamiętała głos… charczący i dudniący. Głos istoty prastarej i potężnej. Głos oferujący pakt dający nadzieję na ocalenie. Pamiętał ogień trawiący piasek. Żar większy od pustynnego słońca. Magmę wylewającą się spod piasku. Barbarzyńców atakujących beduinów. Metalowe okręty unoszące się w powietrzu i prowadzące kanonadę, stalowe robactwo wypełzające spod piasków i pękające portale z których wylewały się demoniczne kreatury. Suli krzyczącą coś głośno. Ludzi ginących w chaosie… ranioną gromem srebrną smoczycę. Zamieszanie jakie wokół nich się rozpętało wtedy.
I smoka… tego zapamiętała najwyraźniej.


Potężnego antycznego smoka wypaczonego demoniczną mocą. Straszliwą bestię dowodzącą Synami Plagi i demonami. Więźnia we własnym ciele. Pod jego to wodząc legiony berserkerów atakowały zarówno siły zerrikańskiej armii, jak i przypadkowo zdemaskowany Stalowy Legion… jak go nazwał Jarvis. Trzy siły zwarte w bojowym uścisku na polu bitwy w którym to centrum była raniona Smoczyca i Suli, oraz trójka jeźdźców.
Wtedy to też Chaaya w desperackim i szaleńczym porywie ruszyła ku demonicznemu smokowi zawierając pakt i stając się naczyniem na jego duszę. Demon który zaś opętał smoka pozostawiony sam w smoczym ciele stracił nad nim kontrolę. Hydra synów plagi utraciła swój ośrodek decyzyjny… Zamieszanie na polu bitwy się zwiększyło, ale oni zostali uratowani.
Tak mówił Jarvis i tak pamiętał Nveryioth. Chaaya niewiele zaś pamiętała. Tuż po pakcie traciła co chwilę przytomność i przez większość czasu była wieziona przez Nveryiotha w kierunku którym leciał Jarvis z Godivą.

Ponoć nie było to nic dziwnego. Nowa dusza musi się zagnieździć w ciele i odnaleźć równowagę ze starą. Te omdlenia i drugie okresy snu miały minąć… tak twierdził Jarvis i w zasadzie miał rację. Im dłużej lecieli tym dłużej Chaaya bywała przytomna, czując jednak dziwny ciężar na duszy. Ciężar smoka, który nie chciał zdradzić swego imienia i wolałby go określano Starcem. I nie był zadowolony z Chaai. Ciało bardki okazało się zbyt słabym naczyniem dla jego duszy. Nie potrafił długo być aktywny, więc większość czasu spędzał w letargu, a zaczepiającego go Nverye’ego traktował z pogardą. Choć po prawdzie Starzec traktował tak wszystkich.


Z powodu omdleń wiele rzeczy Chaayę ominęło. Ucieczka z pola walki, w którym wszak trzy siły nadal toczyły bój. Rozmowa smoczycy z Suli, która zakończyła się ich sojuszem. Planowanie dalszych działań. Odlot Srebrnej Pani oraz Gniewomira z Athosem w kierunku zachodzącego słońca. I wyruszenie do miasta rodzinnego Jarvisa… podyktowane kilkoma powodami.
Nvery chciał je zobaczyć. Zaś Chaaya z duszą smoka byłaby zbyt dużym zagrożeniem dla Jaskini. Mocodawcy Synów Plagi będą ją z pewnością szukać, jak i Stalowy Legion. Wedle słów Jarvisa: dusza antycznego smoka miała wielką wartość dla wielu potężnych osób. Obecnie pogrążona w bezkrólewiu i szargana politycznymi przepychankami Kryształowa Jaskinia nie była dla niej dobrą kryjówką. A i smok chciał lepsze ciało z którego pomocą mógł powalczyć o odzyskanie własnej powłoki.

To było możliwe do znalezienia w La Rasquelle… mieście pośród namorzynowych bagien, mieście wiecznej mgły. Mieście do którego ponoć nie można się dostać nie będąc zaproszonym. Mieście legendzie, o którym dotąd Chaaya słyszała jedynie od marynarzy i podróżników.
Jarvis nieco zdementował te fakty. Potwierdził, że do miasta nie da się w żaden sposób dolecieć, że magiczna mgła zawsze zasłania tam słońce pogrążając je w wiecznym cieniu. I że ta sama mgła broni do niego dostępu. Ale nie trzeba być zaproszonym do niego. Natomiast trzeba znać szlaki wodne ukryte wśród bagien i namorzynowych gai, by dotrzeć do La Rasquelle, a przynajmniej do bijącego serca żywej części miasta. Bowiem zapomniane budowle i dzielnice miasta pochłonięte przed wiekami przez las i mrok.



Lecz wpierw Jarvis wybrał inny cel ich podróży. Ukryta Dolina, tak nazwał owe miejsce. Kryjówka osobników pozyskujących magiczne artefakty dość “kontrowersyjnymi” metodami. Tam mieli znaleźć zaopatrzenie, przydatne przedmioty i być może informacje. Mieszkańcy i stali bywalcy Ukrytej Doliny oraz przybywający do niej “kupcy” mieli wielu wrogów. Ale Chaayę jej widok zachwycił.
Schowana wśród wysokich gór kotlina, pokryta tropikalną roślinnością i tajemniczymi ruinami mamiło oczy kolorami, a uszy dźwiękami tropikalnego ptactwa. Na wysokim klifie tuż obok wodospadu wznosiło się starożytne miasto obecnie dostępne jedynie z powietrza. Tam dwoje jeźdźców smoków zmierzało.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 02-09-2017 o 22:40.
abishai jest offline  
Stary 01-12-2016, 14:26   #2
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Ognisko rozpalone zostało szybko, nawet w tym dość wilgotnym lesie. Odrobina drewna, odrobina prochu strzelniczego, kichnięcie Godivy i ogień zapłonął.
Ciepło i miło. Chaaya była otoczona przez opiekuńczą smoczycę, która pilnowała jej bezpieczeństwa niczym niemal kwoka wysiadująca jajko. On zaś… Starzec, coraz wygodniej się usadawiał w ciemnym zakątku jej umysłu i coraz bardziej się przyzwyczajała do jego obecności, wręcz zapominając o nim. Jarvis jak zwykle był sztywny i kompetentny i… opiekuńczy.
Cierpliwie wykonywał wszystkie obowiązki w milczeniu i zamyśleniu.
- Głordna jesterś? - spytał.
Z zewnątrz atakowana przez nadgorliwą samicę, w wewnątrz Chaaya musiała nie tylko odnosić skutki “kaca” giganta jakim było przybycie Starca, ale również słowotoku niezadowolonego Nveryiotha, który bił nie tylko swoje, ale i światowe, rekordy w narzekaniu.
Tancerka, podparła głowę na ręce, wpatrując się tępo w ogień, gdy tymczasem zielonołuski odmawiał kolejną tyradę pod tytułem: Dlaczego? Po co? A kiedy? Daleko jeszcze? Nie lubię. Chce tam. Jest do dupy… oraz DLACZEGO MNIE NIE SŁUCHASZ??!!
- Trochę… - odparła zmęczonym, a może po prostu znudzonym głosem w tym samym czasie, kiedy jej jaszczur wgryzł się ze wściekłości w drzewo. Nie mógł wszak dostać się do niej samej, gdyż aktualnie znajdowała się pod bezpiecznym parasolem granatowych skrzydeł…
Czarownik zabrał się za nakładanie polewki do miski przeznaczonej dla bardki mówiąc. - Jutrro dotrzermy do Ukrrytej Dorliny. Tam zakurpimy przyrdatną w darlszej podrróży magię. A potem już wprrost do mojrego domu. Nie wiem tylrko, czy lepiejr startkiem, czy na grzbiercie smoka.
- Mówiłeś, że nie można tam dolecieć - przypomniała Godiva, a czarownik skinął głową. - Ale można dopłynąć.
- To Athos lubi pływać. Nie ja - odparła z dezaprobatą smoczyca. - Moim żywiołem jest wiatr i burza.
~ Dlaczego tam siedzisz? Dlaczego akurat pod jej skrzydłami. Moje są lepsze! Bo są moje! Ona za bardzo się panoszy, cholerna ptica, kurak przeklęty. Chodź do mnie. Nie siedź tam. Ja się tobą zaopiekuje. Słuchasz mnie? Nie ignoruj mn…
- Dziękuję. - Chaaya przerwała ponownie gniewny syk w swej głowie, biorąc oburącz ciepłą miseczkę. Smok powalił gdzieś biedną sosenkę, targając ją w pysku za sobą. Nie zbliżał się do obozu. Miał dość Godivy.
- Po fo nam mafia? - zapytała Jarvisa z pełnymi ustami, parząc sobie język. - Jeśli jest już nam potrzebna, nie lepiej zakupić na miejscu? - Połowy z rozmowy nie rozumiała, ale udawała, że jest na bieżąco.
- Na miejscu bęrdzie drrożej i przyrciągniemy urwagę nierporządanych orrganizacji, pół bierdy jeśli Łorwców czy też Cienistrych… gorzej jerśli Lorży Gwiazd czy Koterrii, czy też… Starrożytnych - wyjaśnił czarownik i widząc brak zrozumienia. - Łorwcy polrują na istoty mrroku, Cienirści to miejscorwa marfia. Lorża Gwiazd to prrawdziwi władcy miarsta, serkta magów zajmujrących się zarkazanymi szturkami… - mówił czarownik, a oczy Chaai zmieniły się... źrenice stały się wąskie jak u kota, a tęczówki czerwone. A sama Chaaya przemówiła niskim dudniącym głosem. - Więc Loża jest moim celem.
- Tak... z czarsem... i na naszyrch warrunkach. Nie ich - zgodził się Jarvis ze Starcem, który znikł równie szybko jak się pojawił.
Kobieta pokiwała głową, po czym przed dłuższą chwilę nic nie mówiła, bo nie dokońca pojmowała sens słów, które posłyszała, zanim Starzec wycofał się z jej świadomości, posilając się. W końcu, popatrzyła na czarownika i poklepała miejsce obok siebie. Pod Godivowym parasolem było naprawdę przytulnie, a bardka przy każdym swoim przebłysku świadomości nie pamiętała by widziała Jarvisa odpoczywającego.
- Myślisz, że nie mają “tam” wtyk? - kontynuowała dalej, łapiąc się na tym, że nie pamięta już połowy nazw jakimi operowali.
- Myślrę, że majrą… ale ja marm też swojre. - Uśmiechnął się Jarvis ciepło i dodał. - Jego obercność jurż tak nie męrczy?
- Zamienili się rolami… - burknęła, wypijając sosik i kiwając w kierunku, w którym Nvery siedział i obgryzał drzewko i ustosunkowywał kolejną falę nienawiści do wszystkiego co żyje i nie.
- Perwnie to go drrażni - ocenił czarownik zerkając na Nveryiotha. - Rrozumiem czermu… z tego co słyszałrem czerrwone smoki są barrdzo… - zanim zdążył odpowiedzieć, wtrąciła się Godiva.
- Tak się składa, że to akurat wie ode mnie. Wedle tego co ja słyszałam, czerwone to banda aroganckich pyszałków i uważają, że my nie jesteśmy prawdziwymi smokami tylko rasą służebną. Pod-smokami.
- Zdążyłam zauważyć, że jest niekonwencjonalny… - odparła wymijająco, głaszcząc smoczycę po podkulonym ogonie.
~ Dogadaliby się… tyle wie, bo sama taka jest. Chodź do mnie. Ja wiem czego ci potrzeba. Nie będziesz musiała nawet nic mów…
- Co zamierzamy kupić? - zapytała ciekawsko, wyciągając ręce z miseczką jakby chciała dokładkę.
- Z portrzebnych rzerczy, dwie marski dla smoków. Tarkie jak są terraz przyrciągną za durżą uwargę w mierście, więc albo je zmniejszymy do kieszonkowych rozmiarów - zastanawiał się głośno czarownik, wywołując prychnięcie Godivy. - Zapomnij o tym pomyśle.
- Albo jarkieś obręcze polimorrfii w hurmanoidy lub zwierzętra - kontynuował Jarvis, wywołując uśmiech u smoczycy.
- Tak! To drugie jest lepsze… chcę być człowiekiem. Samcem - zażądał Nveryioth zostawiając na chwile pieniek, wlpiając złote ślepia w miejsce, gdzie skrywała się tancerka.
- Coś jeszcze? Mówiłeś, że są tam wampiry… - Chaaya podrapała się po głowie szukając odpowiednich słów, ale najwyraźniej ich nie znalazła bo wzruszyła tylko ramionami i popatrzyła pytająco na mężczyznę.
- Legendarrna Koterria i legendani Starrożytni. Z czego Koterria na perwno nie jest wyrmysłem plortkarzy. Jest tam pełnro wampirrów... niektórrych działającrych sarmotnie, ale więrkszość żyje jako sporłeczność w mieście, kontrrolując rróżne miejsca i orrganizacje. W tym pornoć i sarmych Łowców - potwierdził czarownik, a Godiva dodała. - Myślę, że z Nveryiotha byłby pocieszny piesek, albo żółw. Na człowieka się nie nadaje.
- Ludzkra porstać ma swoje wardy, zwłaszcza dla wars - wyjaśnił Jarvis. - Przerde wszyrstkim oboje nie urmiecie warlczyć w tej porstaci.
- A ty kurą, koko, cipcip durna ptico! - zaskrzeczał zielonołuski ponownie wsysając się w sosnę.
- Miniaturki byłyby całkiem przyjemne… mogłabym cię trzymać pod kołdrą - zwróciła się do Godivy wesoło. - Zwierzęta w mieście… w ogóle, gdzie my się tam podziejemy?
- Kto ma pierniądze ten ma wszerlkie wyrgody. Tam złorty bożerk rząrdzi wszyrstkim - wyjaśnił czarownik z uśmiechem. - A i bez nirch znam… bezpierczne miejscórwki, choć niezbryt wyrgodne. To wszakr mojre miarsto, poznarłem karżdy jergo zarkątek.
No tak. Ciągle zapominała o tym, że Jarvis doskonale zna miejsce do którego zmierzali. To było dziwne, ale zarazem fascynujące i ekscytujące. Jeszcze nie tak dawno planowali wspólną wyprawę a teraz ją realizowali… choć może nie do końca w takim zestawieniu jakby chcieli.
Dziewczyna westchnęła głęboko. Żałowała, że nie może bardziej cieszyć się wycieczką. Starzec odbierał jej wszelkie siły i w dodatku czuła się jakby była pogrążona we mgle, dostrzeżenie czegokolwiek wiele ją kosztowało i po tym wszystkim nie było już miejsca na zwykłą radość z chwili.
- Bezpieczeństwo… ważne by było bezpiecznie i w miarę mało tłoczno, nie chcę by ucierpiał ktoś… gdy przestanę nad sobą panować.
- To mirnie… - rzekł Jarvis po długim przyglądaniu się twarzy Chaai. - I to wkrrótce. Przerstanie być aż tarkim ciężarrem. Wierz mi… widziarłem już tarkie przyrpadki.
Tancereczka uśmiechnęła się kwaśno na starą śpiewkę czarownika, po czym pokiwała spolegliwie głową. A więc plan był taki, że... lecą na zakupy, później “się zobaczy” jak dostać się do miasta, a następnie…
Właściwie to chyba nie mieli planu co dalej.
Chaaya popatrzyła z ukosa na profil Jarvisa. Nic nie mówiła. Po prostu go obserwowała, zastanawiając się nad innością i niesprecyzowaną tajemniczością mężczyzny. Czym się kierował przez te wszystkie chwile, podczas starannej opieki nad jej nietomnym ciałem?
Była to zwykła bezinteresowność, czy może liczył na zapłatę… jeśli tak to... czy liczył, że ona mu odpłaci, czy… Starzec.
~ Kolejną noc chcesz spędzić u boku tej pyskatej jaszczurki? Znowu dasz jej powód do pastwienia się nade mną. Już teraz myśli, że gdyby nie ona, to byś nie przeżyła ani chwili… Chodź do mnie. Okryje cię moim skrzydłem. Przytulisz się do ogona i będzie nam ciepło. ~ Nveryioth walczył o nią jak mógł. Bo Starzec, nie ważne jak bardzo wydawał się fascynującym, okazał się tępym wałem… nie to co jego ukochany kościak z pustyni. Miał szczerze dość jego obecności w umyśle ukochanego jeźdźca. Miał szczerze dość narzekania i przytyków i szydzenia… jakby nie mógł znosić tylko jednej Godivy w podróży, tak teraz miał dwie!
~ Spokojnie. Śpię dziś z tobą. ~ Kobieta szczerze doceniała zabiegi i jego i towarzyszy. “Kac” mijał… powoli. Pozostawała kwestia wzięcia się w garść i odnalezienia się w nowej sytuacji.
- Powinniśmy przepłynąć statkiem… nasze nagłe pojawienie się w mieście nie do końca pasuje do planu “nie zwracania na siebie uwagi”. - Poklepała Jarvisa po dłoni, w końcu odrywając od niego wzrok i spoglądając w ogień.
- Wiem gdzie można znalerźć odpowiednie okrręty i w miarrę uczcirwych karpitanów - stwierdził czarownik, spoglądając zamyślonym spojrzeniem w ogień - Starrczy nam na to pienięrdzy, a potem na wiktr i opierrunek, niemniej… morżliwe, że przyjrdzie nam rresztę jakoś zarrobić.
Bardka wyjrzała spod skrzydła smoczycy, spoglądając na swojego gadziego partnera. Nvery wyglądał jakby nasłuchiwał, niczym pies, który nie jest pewny czy właściciel właśnie nie wrzucił mu resztek do michy. Nie wyglądał jednak na zadowolonego.
- Nie pierwszy i nie ostatni raz… - Dziewczyna wstała podchodząc do zielonołuskiego, który od razu podniósł oba skrzydła i zwinął ogon tworząc legowisko. - Nie ma co się martwić na zapas… pieniądze to nie problem. - Chaaya wyglądała na taką, która faktycznie wierzy w to co mówi. Usiadła wtulając się w chropowate łuski jaszczura, który szybko nakrył ją skrzydłem niczym kołdrą.
- Nie są… to prrawda. Do egzyrstencji nie są portrzebne. Masz jarkieś pytrania co do miarsta, lub miejrsca do którrego się wybierramy? - zapytał uprzejmie czarownik.
Tancerka przez chwilę układała się pod skrzydłem, po czym wysunęła głowę na powierzchnię i popatrzyła na Jarvisa.
- Nie… raczej nie. - Uśmiechnęła się szeroko tak jak to miała w zwyczaju. - Proszę cie… wypocznij - poprosiła go, posępniejąc i zamyślając się.
~ Jak to nie masz pytań? Ja mam pytania. Zadaj mu je. Ja chce wiedzieć. Nie udawaj, że jest dobrze skoro nie jest dobrze. Ej… bez takich, nie nasyłaj na mnie… dobra. Uduś się pod tym skrzydłem. ~ Gad fuknął głośno, strosząc łuski na karku, po czym rozłożył swoją długą szyję niemal sięgając pyskiem ogniska, choć był w znacznej odległości od niego. Łypał złotymi ślepskami na czarownika, a jego gderliwy pysk rozdziawił ni to w pół uśmiechu, ni to w pół nie wiadomo czym.
~ Ty też powinnaś wypocząć i nabrać sił. Moje naczynie musi być silniejsze ~ odezwał się dudniący głos, nowego mieszkańca jej głowy.
- Tak też urczynię… Godiva porpilnuje trrochę, a potrem ją zmiernię. W okorlicy nie ma drrapieżników, które odwarżyłyby się pordejść do dwórch smokrów - dodał cicho czarownik dorzucając drew do ognia.
- Nie… Nveryioth ją zmieni… - odparła czule, gdy w tym samym momencie zdziwiony gad poderwał łeb i obejrzał się w zdziwieniu to na bardkę, to na czarownika i gdy wzrok jego spotkał się ze wzrokiem Godivy, nagle spoważniał i zmężniał i wydawał się jakby wiedział co robi.
- Tak… ten. Tak. ~ Ty suko… ~ Złote ślepko łypnęło na chowającą się pod skrzydłem kobietę.
~ Z całym szacunkiem Starcze… ale twoje naczynie mówi ugryź się - Zawyrokowała Chaaya, przewracając się na wygodniejszy bok, po czym zamknęła z ochotą oczy.
~ Naczynie nie ma nic do gadania ~ odpowiedź Starca była przewidywalna. ~ Naczynie ma słuchać. ~
~ Naczynie przypomina, kto tu jest aktualnie bez ciała. ~ Jej ton był spokojny. Zbyt wiele podobnych rozmów odbywała. Była dobra w odbijaniu piłeczki od ściany.
~ Ty jesteś… po prostu potrzebuję kogoś, kto będzie ciałem zarządzał, gdy ja śpię… ~ odparł Starzec ale już ciszej. Widać zapadał w swój letarg. I dla niego obecna sytuacja była męcząca. Może nawet bardziej niż dla niej. Ale przecież się do tego nie przyzna.
~ Spokojnych snów… ~ odpowiedziała już z większą czułością, do obu jaszczurów w swej głowie, po czym sama nagle odpłynęła.


- Nie lubię go. - Nvery odezwał się po dobrej godzinie, od zaśnięcia obu… jak ich nazwać. Jeden był jeźdźcem a drugi pasożytem? Czym więc byli razem? - Jest głupi - zawyrokował dumnie.
- Jarvis go usunie… jest wielu czarowników i okultystów w jego mieście. Zwłaszcza okultystów, znają się oni na duszach i wymiarach. Wykurzą raz dwa tego paskudnego jaszczura z mo… z naszej Chaai. Mam nadzieję że siłą. - Uśmiechnęła się smoczyca, której obecność Starca w podopiecznej również się nie podobała.
- Stary pierdziel nazywa ją Naczyniem… NACZYNIEM… a co to, nie ma imienia? I jeszcze ciągle narzeka. “Za słaba jesteś. Za wątła. Za wiotka. Zła i niedobra i żałuje, że tu siedzę, marnuje swój czas i potencjał…” A rusz dupę i se znajdź lepsze ciało… nie znalazłeś? BO CIĘ NIKT NIE CHCE! - Gad, podniósł skrzydło, by poprawić pyskiem spadającą głowę Chaai po czym ponownie ją nakrył.
- Ona jest moja. Nie myśl sobie, że jako samica możesz sobie zagarniać do niej prawa… zwłaszcza teraz... Ja ją znalazłem i ja ją wybrałem i jest moja i nikomu jej nie oddam. Ani tobie, ani twojemu chuderlawemu brzydalowi, ani Rupieciowi w jej głowie.
- Pfff… Staruch się jakoś ciebie o zdanie nie pytał, gdy wchodził do jej głowy - zakpiła smoczyca i dodała dumnie unosząc pysk w których już pojawiły się pierwsze iskierki. - I ja też się nie będę pytała o to. Sama decyduję kim chcę się opiekować.
- A POWINIEN! Byłem tam pierwszy. Wepchnął się na trzeciego i jeszcze wyskakuje z żądaniami. - Smok popatrzył na niebieskołuską, pokazując jej język. - Gdyby nie to, że właśnie zasnęła… ugryzłbym cię w ten tłusty zad. - Zwinął szyję, kładąc łeb na ziemi, ciężko przy tym wzdychając.
- Mam nadzieję, że znajdą przedmioty, które umożliwią zmianę w człowieka… - ton jego głosu, diametralnie się zmienił na bardziej rozmarzony i łagodny.
- Pewnie okażesz się anemiczny i schorowany… i mały - odwdzięczyła się szyderstwem Godiva.
- A ty gruba i ruda - oznajmił z całkowitą powagą i spokojem, jakby myślami był gdzieś daleko.
- Ale będę miała jeszcze urok osobisty… a ty nic… mikrusie. - Prychnęła złośliwie Godiva.
Nveryioth więcej już nic nie powiedział. Wpatrywał się w ogień, aż nie usnął. Ostatnim co miał przed oczami, była naga Chaaya w jego chudych, ludzkich ramionach.




Ranek przywitała z potwornym bólem głowy. Nie dała jednak po sobie nic poznać i jedynie z zachowania Nveryiotha, który wyglądał jakby miał zaraz rzygnąć, można było ocenić, że jest coś nie w porządku.
Niemniej lot odbył się w ciszy i co najważniejsze bez najmniejszego problemu. Zielonołuski z tancerką byli szybcy, nawet podczas niedysponowania, co było powszechnie cenione w skrzydle… kiedyś, kiedy jeszcze do jakiegoś należeli.
Gdy dwójka smoków zbliżyła się do wielkiego miasta zbudowanego z żółtego kamienia, jaskrawo odcinającego się od leśnej, górskiej zieleni. Z gardeł jeden z par wydobyło się głośne i podniecone: OOooooo!!!
Chaaya wychyliła się w siodle, jakby nie mogąc doczekać się lądowania, i już teraz koniecznie chciała sprawdzić szczegóły zabudowań, nieznanej jej dotąd architektury. Zielony zawiesił się w powietrzu, niczym zaskoczona ważka, a ogon i szyja zwisały mu luźno w dół jakby jeden i drugi członek sprawdzały, podobnie jak tancerka, szczegóły pod sobą.
Na dole ich pojawienie wywołało zamieszanie. Część ludzi pobiegła w kierunku uzbrojonych harpunów, część w kierunku sporej płaskiej płyty, służącej zapewne do lądowania. Widać tam było spore kółka z brązu. Uzbrojeni w duże strzelby… najwyraźniej oba smoki zdołały zwrócić uwagę.
- Nie wykonrujcie żardnych gerstów, którre mogą zostarć uznarne za wrrogie... Tu najpierrw strzelarją, a potem… zadajrą pytarnia - wyjaśnił czarownik, gdy Godiva z uśmiechem mówiła. - To jeszcze nic. Dopiero miasto będzie warte uwagi.
Chaaya automatycznie wyprostowała się w siodle. Nvery też wyglądał jakby połknął linijkę. Ani ona, ano on jakoś nie mieli już ochoty zniżyć lot, by zaspokoić ciekawość.
~ To… działaj, ty tu rządzisz ~ zaleciła bardka Jarvisowi, przyglądając się drobnym ludziokm u dołu.
Godiva obniżyła lot i czarownik zeskoczył w dół. Wprost na plac i uniósł z ręce w górę. Otoczony przez czterech ludzi celujących do niego z dużych muszkietów czekał cierpliwie, aż podejdzie do niego, rudobrody elegancik w cylindrze, uzbrojony w rewolwer. Przez chwilę rozmawiali, przy czym Jarvis cały czas był na celowniku. Po czym rudy zaczął go obmacywać jedną dłonią jakby czegoś szukając. Znów zaczęli gadać i nagle rudzielec walnął czarownika pięścią w twarz sprawiając, że się zatoczył. Dalszej agresji zapobiegł ryk Godivy, a może i nie… w każdym razie po tej rozmowie czarownik rzekł telepatycznie do Chaai.
~ Możecie lądować. ~
Jeźdzcy u góry wymienili się nic nie rozumiejącymi spojrzeniami, gdy Jarvis zarobił w czambuł.
~ Dziwne mają obyczaje… ~ Smok, przekręcił łeb, choć pysk mu się wyraźnie cieszył.
~ To raczej wyglądało na jakąś starszą urazę… ~ Chaaya, schowała uśmiech za dłonią, poprowadzając swojego jaszczura do lądowania. Zajęło im to więcej niż Godivie… byli zbyt dłudzy, a lądowisko mocno zagracone, ale w końcu, na harmonijkę… jakoś się wpasowali.
Bardka zeskoczyła z siodła, ale nie śmiała podejść do mężczyzn. Uśmiechając się w połowie ciekawsko, w połowie jakby w zawstydzeniu, przyglądała się tubylcom.
- Gady zoshtajom thuu… - rzekł rudy wskazując na oba smoki. - Slag z tymm… Ghawho.
Słysząc te słowa do Chaai podszedł mężczyzna i zapiął przy jej szyi niedużą zapinkę, która zamigała zielonym oczkiem. Z tej okazji skorzystał Nveryioth, który pochylił się i dotknął językiem, policzka człowieka, wywołując jego nerwowe odskoczenie i śmiech Godivy.
- No pewnie teraz lepiej. A więc wasze gady… - zaczął rudzielec, a Jarvis wtrącił. - ...smoki.
- Jeden pies… zostają tutaj. Są za duże by przemieszczać się uliczkami miasta. Nie wolno kraść i zabijać i rabować. Karane jest to śmiercią. Zostaniecie ugoszczeni. Ponoć jesteś partnerką jego… ciekawe jak długo. Pochodzisz z Uzurpatora? - zapytał rudy bezpośrednio zwracając się do Chaai.
Dziewczyna podziękowała za przypinkę, zastanawiając się co może ona oznaczać… może będą wiedzieli po jakich ścieżkach chodzi? Smok, schował jęzor i usiadł na zadzie, zawijając ogon dookoła siebie.
~ Znowu gówno zwiedzę… ~ burknął wściekle, łypiąc na rudzielca złotymi ślepiami.
- Nie - odparła krótko Chaaya i… to by było na tyle. Uśmiechnęła się i umilkła, i nawet ślepy by wiedział, że tyle było z rozmowy jakiejkolwiek.
- Choć tyle… słyszałem pogłoski, że Uzurpator został zniszczony, więc widok Ragagha był nieprzyjemną niespodzianką - stwierdził krótko rudzielec rządzący tutaj. - Nazywam się Anquilus i jestem królem tego miasta, a jak ty masz na imię panienko?
~ Ty… to król. ~ Nveryioth zaszczycił Chaayę swoją błyskotliwością. ~ Wygląda na pizdusia… ~
~ Pewnie nim jest ~ dziewczyna dygnęła, ponownie się uśmiechając. - Hawwa.
- Nie wiem co planujecie oboje, ty i ten… twój sojusznik, ale Przystań Smakoszy nie chce mieć z tym nic wspólnego. Zawsze przynosił ze sobą kłopoty - mruknął, przyglądając się podejrzliwie to Hawwie to Jarvisowi. - Ponoć przybyliście tu kupić towary. Te przybędą jutro… Liczę, że nie będziecie tracić czasu w moim małym królestwie, acz... do tego czasu Przystań jest do waszej dyspozycji, możecie skorzystać z każdej z jej rozrywek… oczywiście doliczone to będzie do waszego rachunku.
- Uzurpator miał jeszcze jakieś sześćset naddatku o ile pamiętam - stwierdził cynicznie Jarvis.
- Uzurpatora już nie ma Ragaghu - przypomniał Anquilus.
- Ale są za to dwa wkurzone smoki, które mogę puścić by się tu wyszalały - przypomniał czarownik.
- Oj przymknij się… - wtrąciła się Chaaya, machając na Jarvisa. - Nic tylko zrzędzisz i zrzędzisz… Czy z tą przypinką mogę iść już w miasto? - spytała słodko, uśmiechając się do tutejszego króla.
- Tak… można - wyjaśnił Anquilus, a Jarvis dodał. ~ Nie zrzędzę, po prostu nie dam się oszwabić temu łajdakowi. Jeszcze pomyśli, że straciłem pazur. ~
- Wspaniale… dziękuję za gościnę. - Skłoniła się, po czym ruszyła dziarskim krokiem w miasto. - A ty jak będziesz tak stał jak słup soli… to niedługo będziesz sobie musiał znaleźć i opłacić nowe towarzystwo złociutki… - dodała machając na Jarvisa i odwracając się by puścić oczko… niestety nie czarownikowi a Anguilusowi.
Nvery parsknął śmiechem, co brzmiało bardziej jakby zakrztusił się kłaczkiem.
~ Pazurki pazurkami… pamiętaj by nie drapać zbyt mocno bo nie sprawi to odpowiedniej przyjemności ~ dodała w myślach wesoło, wizja zwiedzania nowej cywilizacji pozytywnie ją nastroiła.
Przed sobą miała zbudowane prostokątne domki na domkach, część z nich połączonych po prostu drabinami.

I te pewnie służące za magazyny, były pilnowane przez srogich strażników. Poniżej z nich znajdowały się podobne domki, tyle że większe i połączone wąskimi uliczkami i mostkami. I były to sklepy rzemieślnicze, sklepy z odzieżą, sklepy z trunkami i bronią. Oraz zwykłe karczmy i niezwykłe burdele. Jarvis po krótkiej kłótni z Anguilusem wspomniał obojgu smokom, że choć nie mogą wejść do miasta, to wszak mogą polatać sobie nad nim lub zwiedzić okolicę. Po czym ruszył na poszukiwanie Chaai.
Smok bardki nie czekał na kolejne zaprosiny, poderwał się do lotu po czym zawisł nad lądowiskiem rozglądając się w którym kierunku polecieć na początku. W końcu, wyruszył zwiedzać obrzeża miasta po swojej prawej, z głową zwisającą niemal między uliczkami. Od czasu do czasu zaglądał ludziom w co wyższe okna, zwłaszcza, jeśli wyczuł woń świeżego jedzenia.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 01-12-2016 o 14:29.
sunellica jest offline  
Stary 01-12-2016, 14:27   #3
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Chaaya stała na środku alejki, masując dłońmi skronie i zastanawiając się czy chce wejść do piekarni czy może do sklepu z ubraniami. Wybór był trudny… bo była i głodna… i lubiła zachodnią modę…
- Hej… ty przyleciałaś na smoku, co? - spytała kobieta wynurzająca się z zakładu krawieckiego przed którym to Chaaya miała dylematy. - Ciężko się na nim lata?

Miała przeraźliwie białe włosy, przeraźliwie duże nożyce i przeraźliwie mało na sobie. Bowiem te szmatki, które nosiła, ciężko było nazwać kompletnym ubraniem. Miała też dziwny skórzany gorset opinający talię.
- Dziwny masz strój - zaczęła, choć te słowa powinny paść z ust Chaai.
Tancerka z początku nie wiedziała, czy ma właśnie uciekać przed szaloną nożycoręką, czy dołączyć do dyskusji. Patrzyła spłoszona po energicznie otwierających się i zamykających ostrzach narzędzia, by dopiero później skupić uwagę na ubiorze “chyba” krawcowej.
- Nie, nie sądze by było to trudne… - odparła w lekkim rozbawieniu, spoglądając na swój strój. Dostała go podczas wyprawy na pustynię. Był zwykły i prosty… - Em… faktycznie trochę może tu nie pasować, przybyłam z dość daleka… - mruknęła, po dłuższym zastanowieniu, że w sumie szok kulturowy nie jest niczym nadzwyczajnym, chociaż nigdy nie spotkała się z taką dosadnością w wyrażaniu go.
- Toooo… co byś chciała kupić? Najlepiej wszystko, co? Poczynając od bielizny, po resztę… by tego twojego chłopaka oczarować? - zapytała z łobuzerskim uśmiechem krawcowa.
Chaaya jeszcze słabo kumała, choć bardzo się starała nadążać za słowotokiem kobiety. Po pierwsze nie widziała żadnego problemu w swoim ubiorze… by dopiero po chwili doznać olśnienia, że przecież musi nie rzucać się w oczy. A w szarawarach i tunice w koloru piasku… dostrzegalna jest z kilku mil. Po drugie...
ALE ŻE BIELIZNĘ??!! A jej własna nie wystarczy?
- Eee… a co jest nie t… a zresztą wejdę i zobaczę. - Kobieta podeszła do sklepu, zaglądając niepewnie, nie przekraczając progu.
Jasnowłosa tylko na to czekała. Uśmiechnąwszy się drapieżnie pochwyciła Chaayę i wciągnęla do środka zamykając za nimi drzwi. Potem pociągnęła bardkę dalej, trajkotając jak najęta i zaczęła rozbierać wprawnie i szybko w między czasie podsuwając pod nos zdumionej dzieczycznie kolejne cylindry, kapelusze, czapki, berety… do koloru do wyboru.
- Czy to konieczne? - spytała lekko zniechęcona, trzymając cylinder w dłoniach. Nienawidziła nakryć głowy… chyba, że były turbanami.
- Z woalką dodaje szyku i tajemniczości - odparła dziewczyna, zabierając się już za pozbawianie Chaai bielizny… przed dużym lustrem w którym biedna bardka mogła to obserwować.
Nie miała problemu z byciem nagą… Przed kobietą, przed mężczyzną, przed kimś znajomym czy nie… co za różnica. - Wolałabym by było praktyczne i ciepłe… - Odłożyła cylinder na haczyk, przyglądając się woalkom. Tajemniczość… z której strony, jak to nawet całej twarzy nie zakrywa.
Natomiast problem pojawił się z dziwaczną bielizną. Jakieś pończoszki, rękawiczki, podwiązki, pas do pończoch, gorsety staniki. Tyle tego i w tylu kolorach i fakturach, koronkowe… z usztywniającymi wkładkami, bez nich… jak kobiety mogły to nosić? Jak mężczyźni mogli to z nich zdejmować. I jak krawcowa zdołała tak szybko wsadzić ciało Chaai w wybrane modele bielizny?
~ Gdzie jesteś? ~ znajoma myśl Jarvisa potwierdziła, że jest gdzieś w zasięgu ich ograniczonej magicznej telepatii.
~ W piekle… ~ wyjęczała bardka, poprawiając stanik, który wbijał się w jej piersi, spłaszczając je i unosząc do góry.
- Te majtki niczego nie zasłaniają! - stwierdziła ze zgrozą obracając się i przyglądając prawie nagiej pupie. - Nie przewiewa was? Po co ten pas… co to? - Uniosła jedną nogę, delikatnie szczypiąc materiał pończochy.
- Zasłaniają tyle ile potrzeba. Nie za dużo… by zachęcić do ich zdjęcia, ale dość by nie mógł dojrzeć wszystkiego - tłumaczyła cierpliwie krawcowa. - A pas jest do pończoch. Ale może w innym kolorze będzie ci lepiej. Zobaczysz… powalisz na kolana swoich kochanków.
~ Jak wygląda to twoje piekło? ~ dopytywał się Jarvis.
Bardka słuchała farmazonów jakimi obdarzała ją krawcowa. Nie umknęło jej uwadze, jak ta ciągle, na upartego podkreśla rolę mężczyzn w postrzeganiu jej ubioru.
To było przykre… ubierać się dla kogoś, a nie dla siebie. Tancerka z początku nie wiedziała jak ma zareagować, na tego typu “sprzedaż”... bo wszak nie czuła, że to ona jest klientką, a bliżej nieokreśleni “oni”. Popatrzyła krytycznie na majtki, które nie były wygodne… choć kusiły delikatnością wykonania.
- Nie obchodzi mnie jak będę wyglądać dla mężczyzn. Ma być wygodnie, praktycznie i nie rzucać się w tłumie - odpowiedziała spokojnie, drapiąc się po drętwiejącym sutku za wkładką miseczki stanika. - Chcę długie rękawy i spódnice lub spodnie... do ziemi… bielizna też ma być “normalna”. - Chaaya przez chwilę mocowała się z zapięciem stanika, lecz po chwili uwolniła, dwie półkule piersi, drapiąc się po nich z wyraźną ulgą. Jarvisowi zaś wysłała obraz wejścia do sklepu, do którego została brutalnie wciągnięta.
- Dużo podróżuje, takie kuse fatałaszki na nic mi się przydadzą podczas przedzierania się przez bagna… choć - urwała na chwilę, wypinając pupę i gładząc się po miękkich krągłościach. - jedna para takich koronkowych cudaczków na wspomnienia i do kolekcji pasują jak znalazł. - Bardka, choć wydawała się zagubiona, na pewno nie da się omamić pierwszej lepszej sprzedawczyni. Całe życie spędziła z podobnymi osobnikami. Doskonale znała ich wyuczone przyśpiewki. Chcą wcisnąć byle gówno za niebagatelną cenę. Wmówić, że potrzebujesz każdą pierdołę do funkcjonowania na tym świecie. Zapewne w innych warunkach, dałaby się namówić na wykupienie połowy towarów. Lubiła się stroić i wyróżniać. Dla zabicia rutyny rywalizowała z siostrami o miano najpiękniejszej, najmodniejszej, najseksowniejszej, najaktywniejszej, naj, naj, naj… teraz jednak miała smoka. Jednego pod udami a drugiego w głowie. Była bez domu i bez rodziny, a jej jedynym celem było znalezienie naczynia dla Starca. Uśmiechnęła się smutno do półnagiego odbicia w lustrze.
- Mam stroje na każdą okazję i z niespodziankami jeśli zajdzie tak potrzeba. - Uśmiechnęła się krawcowa wyciągając kolejne ciuszki. - Dokąd się to panna udaje?
Chaaya otworzyła szerzej oczy, najwyraźniej dając się zaskoczyć. Dokąd zmierzali? Była pewna, że nazwa miasta padała w rozmowach już z tysiąc razy, szkoda tylko, że od pewnego czasu nie potrafiła ogarnąć własnej głowy i myśli w niej kłębiących się.
- Dooo… dooo… Miasta we mgle? - spróbowała wybrnąć, oblewając się przy tym rumieńcem.
- Uuuu...to trzeba coś szykownego, koronki perły… coś co zwali nóg. Jeśli się panna nie zamierza chować po piwnicach w La Rasquelle to tam trzeba wyglądać na damę - zamyśliła się krawcowa i zaczęła przebierać w coraz bardziej ekstrawaganckich fatałaszkach.
- Zaczekaj z tym chwilę… - poprosiła Chaaya. Była pewna sprawa, która nie dawała jej spokoju, a teraz… gdy miała o nią spytać nagle się zawstydziła.
- Czy… czy tutaj, kobiety lekkich obyczajów ubierają się inaczej? Jakoś… “specjalnie” co by każdy wiedział z kim mają do czynienia? - Tancereczka wbiła spojrzenie w krawcową, czując jak z niezrozumiałego powodu pieką ją policzki.
- Och… nooo… bardziej prowokująco. Z szerokim rozcięciem w dekolcie i odsłaniają nieco nogi. - Krawcową to pytanie strapiło na moment. Nie zwróciła uwagi na natarczywe pukanie do drzwi jej przybytku. - Ogólnie lada… panny do towarzystwa ubierają się… eehmmm tematycznie. Należą zwykle do jakiegoś domu uciech i strojem podkreślają swoją przynależność. No i… tutaj nie lubi się konkurencji z zewnątrz. Trzeba mieć koncesję na te usługi.
Tawaif czuła, że obie rozmijają się trochę w temacie. Podumała chwilę, gładząc się po policzku.
- Chodzi mi o to… czy jest coś… co muszę nosić nawet wtedy gdy nie pracuję, tak by każdy wiedział, z kim ma do czynienia… - starała się uściślić, spoglądając w kierunku w którym mogły znajdować się drzwi.
- Aaa… to nie… chyba, że chcesz. Takie noszą zwykle… kwiat ostu. W formie broszy lub haftu - przypomniała sobie krawcowa. - W okolicy tak robią, w La Rasquelle może to być inny znak. I nie wszystkie tak czynią. Tylko te najlepiej opłacane i najdroższe.
Nveryioth ryknął dzikim i niepochamowanym śmiechem w głowie bardki, a swoim sykiem, wprawiał co ciekawszych ludzi, wyglądających za nim na ulicę w konsternację i niemałą panikę.
- Dziękuję za informacje. - Chaaya była jej wdzięczna. - Znajdź dla mnie coś ładnego… - poprosiła, uśmiechając się gorzko do swojego pupila.
- O to się panienka nie musi martwić. - I krawcowa zabrała się do szukania ignorując z początku łomotanie do drzwi. Po czym zaczęła sarkać. - Kto się do cholery dobija. Przecież jest wywieszka jak byk… zamknięte.
- To może być mój towarzysz… drugi ze smoczych jeźdźców. - Chaaya wskazała dłonią na wejście, jakby pytała się czy może iść otworzyć.
- W tym stroju? - zapytała retorycznie krawcowa mając przed sobą Chaayę nagą do pasa, a od pasa w dość figlarnej bieliźnie.
Bardka prychnęła rozbawiona i podeszła do drzwi otwierając je na oścież, sprawiając, że Jarvis miał trudności z zachowaniem kamiennej twarzy i jego spojrzenie ciągle skupiało się na dwóch atutach bardki sterczących dumnie przed nim.
~ Ostrzegam, że takie igranie ze mną może się skończyć łóżkowym zapasami ~ rzekł żartobliwie czarownik.
- Zamknij za sobą drzwi. - Chaaya wróciła przed lustro, pozwalając mężczyźnie patrzeć na równie apetyczny co przód, tył.
- Takie igranie ze mną cię bawi… przyznaj to - mruknął spolegliwie zamykając za sobą drzwi i podążając za nią.
- No nie wiem… bielizna powinna być raczej niespodzianką - stwierdziła krawcowa przyglądając się Jarvisowi. Po czym spytała. - Czy ja cię przypadkiem nie znam?
- Wątpię - stwierdził obojętnie czarownik, a kobieta dodała. - Gdzieś widziałam tą twarz i ten strój. Mam pamięć do strojów.
- Nie wiem od czego powinna być bielizna… w moim kraju jej nie nosimy - odparła rozbrajająco, rozkładając ręce. - A jego znają wszyscy… tylko on udaje, że tak nie jest. - Przy ostatnich słowach uśmiechnęła się ciepło do mężczyzny, po czym zabrała się za poznawanie tajników pasa do pończoch. Zaiste odpinanie i przypinanie, było prawdziwą czarną magią.
- Już wiem... parę lat temu wisiałeś na każdym słupie w okolicznych królestwach. Zajmowałeś się piractwem i napadami na osady… na jakimś latającym okręcie.- przypomniała sobie krawcowa. - O pompatycznej nazwie.
- Ciekawe czy można jeszcze zgarnąć za niego nagrodę… - zagadnęła niby to obojętnie.
~ Opowiesz mi kiedyś o tym? ~ nie wydawała się wstrząśnięta owymi rewelacjami, ani też zbytnio podekscytowana. Jednak błysk w oczach świadczył, że coś głęboko w swym umyśle kalkulowała.
~ O okręcie, napadach, czy piractwie? ~ stwierdził ironicznie czarownik, a krawcowa prezentowała kolejne wyszukane kreacje mówiąc. - Nie wiem. Może? To było kilka lat temu i… cóż… napady dawno ustały. Na pewno za okręt dostałabyś sporo.
~ A może o jednym i drugim? Zrobiłbyś to dla mnie gdybym cię… pogłaskała? ~ Dziewczyna skupiła swe spojrzenie na strojach. Nie znała się na tutejszej modzie, nie wiedziała czy coś jest “ładne”, czy raczej kiczowate… Na jej gust, wszystko było tu raczej to drugie. Te falbanki, puffki, zakładki, kokardki, wstążeczki, gorsety… ani nie podkreślały kobiecych walorów, ani nawet ich w kuszący sposób zakrywały.
- Zdaje się na ciebie… - skapitulowała, kręcąc głową przed krawcową.
~ Hmmm… pewnie tak. Za odpowiednie pogłaskanie ~ odparł nieco rozbawionym tonem czarownik, a krawcowa zaczęła szykować sześć kreacji. Od zjawiskowych po bardziej praktyczne stroje.
- Najwyżej sprzedam go jako niewolnika… w końcu czymś muszę opłacić za twoje wspaniałe kreacje - Chaaya skupiła się na bardziej praktycznych strojach. Nie wiedziała jak dokładnie wygląda miasto w którym przyjdzie im… mieszkać(?) przez jakiś czas… Wolała więc mieć na sobie coś, w czym łatwiej się porusza… i ogólnie oddycha. W końcu wybrała strój dość wygodny i odsłaniający nogi, ale dawało się w nim tańczyć i biegać, a pomiędzy falbanami były ukryte kieszenie i pochwy… do niektórych mogłaby nawet wsunąć wachlarz, albo krótki miecz.
No i prezentowała się zabójczo, ale nie przesadnie wyróżniająco. Ot strój codzienny.
- Ta! - odparła dumnie, wskazując na wybrankę paluszkiem. Odwróciła się do Jarvisa szukając u niego potwierdzenia, jakby był on instancją wyższą wobec jej wszystkich decyzji… a raczej jakby po prostu jej ojcował na nieznanym terenie.
- Śliczna… - potwierdził Jarvis, ale krawcowa nie była do końca zadowolona. - To bardziej na co dzień, ale potrzeba czegoś na wieczór, zwłaszcza jeśli przyjdzie ci być na uroczystej kolacji.
Kolacji? Uroczystej? To oni będą na coś takiego chodzić? Nie… na pewno nie. A nawet jeśli… to się wykpi. W końcu obiecała kupić Nveremu talizman zmiany w człowieka. Nie mogła więc przepierniczyć połowy kasy w pierwszym sklepie z kieckami.
- Nie zamierzam pracować, ani też zwiedzać. Ta w zupełności wystarczy. - Chyba. Dodała w myślach, gładząc spódnicę czułym gestem. - Mogę ją już teraz założyć?
- Różne ciekawe rzeczy mogą się wydarzyć w tym mieście. Zawsze więc trzeba być przygotowanym - stwierdziła enigmatycznie kobieta, a potem skinęła. - Oczywiście, jeśli chcesz… klientka, naszą panią.
- Możliwe, że rzeczywiście przyjdzie nam odwiedzać takie bibki. Tak załatwiane są tam interesy - potwierdził Jarvis.
~ Nie mamy na to pieniędzy… przynajmniej teraz. Jeśli coś zostanie to tu wrócę. ~ Kobieta podjęła decyzję, ubierając się w ciszy i zastanawiając się dlaczego Jarvis stara się zmienić akcent, skoro i tak został rozpoznany.
~ Dobrze ~ stwierdził telepatycznie czarownik.
~ Czy… tu się targuje? Czy po prostu płaci? Czy… co? Czy kobieta też może? Czy lepiej byś to ty robił? ~ Chaaya po ubraniu się, zorietowała się, że nie wie co ma robić dalej.
~ Można się targować, ale można zapłacić. Możesz targować się ty, mogę ja… zapłacić. ~ wyjaśnił Jarvis cicho.
Tancerka popatrzyła niemrawo na czarownika. To jej pooomógł, jak cholera…
- Ile kosztuje ta sukienka? - wskazała na najszykowniejszą z przygotowanych dla niej kreacji.
- Taaa? Z 500 będzie - stwierdziła krawcowa, a Jarvis dodał telepatycznie. ~ Stać nas. ~
- A ta? - wskazała na strój, podobny do tego co sama właśnie nosiła. Jarvisa zaś zignorowała.
- Ta…. za 300 pójdzie… - oceniła krawcowa swój towar i zerkała na twarz bardki, co by wyczytać jej reakcję z wyraz jej oblicza.
- A to co masz na sobie? - pytała dalej bardka, która najwyraźniej miała jakiś plan działania. Choć minę miała neutralną, a ton głosu rzeczowy, acz miły.
- Ten stary łach? - wyraźnie ją tym zaskoczyła i zdezorientowana rzekła. - Ehmm… 200, 250… na jutro mogłabym uszyć.
Tancerka zastanawiała się przez chwilę, jakim cudem to co miała na sobie, kosztowało prawie tyle samo z tym co nosiła krawcowa. Materiał był tani? Krój prosty? Czy może ubrania miały jakieś defekty? Oczywiście z początku nie miała zamiaru niczego dodatkowego kupować. Badała teren. Porównywała ceny, sama przy tym oceniając, a i przydługi języczek Jarvisa pomógł jej w ogarnięciu sytuacji. Szwaczka nie chciała dużo, a więc zbytnie targowanie się, nie było potrzebne. Przez chwilę przyglądała się falbanom jednej z kreacji. Jeśli weźmie dwie sukienki, mogłaby zbić cenę jeszcze bardziej, niźli gdyby brała tylko to co ma na sobie.
- 600 za to i to plus bielizna - wystrzeliła nagle i bez ostrzeżenia pokazując na strój wieczorowy i to co ubrała, czekając aż kobieta się zapiekli i wykrzyczy.
- Za… osiemset… byłabym gotowa się zgodzić, ale 600 to rabunek w biały dzień. - Nie wybuchła, ale też niespecjalnie zamierzała dać upust. Nie od razu przynajmniej.
- Powiedz mi jakim cudem rabunkiem nie nazwałaś ceny zużytego półtora metrowego pasma materiału - wskazała na strój przedmówczyni. - Podobnej do ceny ile tu może być. - Chwyciła za spódnicę unosząc ją lekko do góry. - Trzy? Cztery metry?
- Nie liczy się ile zużyto, tylko jak… to pięknie skrojone dziełko sztuki. Prawdziwa piękność - odparła z zachwytem krawcowa niemal natchnionym głosem. - Ręczna robota, precyzyjna w każdym calu. Dlatego tyle kosztuje.
- Przed chwilą nazwałaś go starym łachem do zrobienia w niecały dzień - przypomniała uczynnie bardka, łapiąc krawcową za słówka, chcąc podważyć jej ustanowione ceny, na prostym przykładzie ubrania, które sama nosiła.
- Cóż… bo to stary projekt. Ale wykonany starannie i… eeem… nie na sprzedaż - dodała krawcowa szybko. - Poza tym dopasowany do mnie.
Chaaya cmoknęła w zadowoleniu, jakby przyłapała dziewczynę na podkradaniu ciepłych ciasteczek.
- Nie dość, że kręcisz to jeszcze sugerujesz coś na temat postury swojego klienta? - Bardka nie wyglądała na złą, nie była też rozbawiona. Neutralność biła po oczach… neutralność i rzeczowość, która mogłaby skłonić ją nawet do rozebrania się i pójścia do innego sklepu jeśli taka będzie potrzeba.
- Ależ skąd tyle... że była szyta na miarę… bardzo na miarę. Sama sprawdź. - Krawcowa jednak była skłonna do pewnych poświęceń dla godziwego zarobku.
- W takim razie zaproponuj mi nową cenę… - A się zastanowię.
Ostatniego nie wypowiedziała, ale w sumie nie musiała. Popatrzyła miło na białowłosą, a z jej ust nie schodził łagodny uśmiech.
- 690? - z wyraźną niechęcią krawcowa spuściła nieco z ceny. Oczywiście było to wszystko na pokaz, by klientela uwierzyła, że ona poświęca swój zysk.
- 50 - oczywiście Chaaya mogłaby tak w nieskończoność, co zresztą było widać, ale nie zależało jej zbytnio na tym czy przepłaci. Tutaj jej reputacja nie była, aż tak ważna… a krawcowa była nawet całkiem, może nie miła, ale tawaif nie pałała do niej niechęcią, jak do większości krawców przybywających pod wrota jej domu.
- Zgoda… zgoda - stwierdziła krawcowa zgadzając się z Chaayą.
Bardka uśmiechnęła się szerzej. - To… umowa stoi czy jak tu się u was potwierdza - odparła, odwracając się do Jarvisa.
~ Dobrze mi poszło? ~ zapytała mentalnie.
~ Idealnie ~ odparł z uśmiechem czarownik, po czym podszedł do krawcowej i zaczął płacić za zakupy tawaif. ~ Podobają ci się nowe suknie? ~
~ Są nietypowe… ale ładne ~ Pogładziła się po falbaniastej spódnicy, by zacząć składać rzeczy z których została rozebrana. ~ Śpimy w mieście czy rozbijamy obóz? ~
~ W mieście są łóżka, niektóre całkiem wygodne ~ stwierdził telepatycznie czarownik. ~ Wolisz osobny pokój, czy wspólne łoże? ~
~ A co wyjdzie taniej? ~ zaciekawiła się Chaaya.
~ Pojedynczy pokój ~ odparł czarownik zabierając od krawcowej paczuszki z zakupami i ruszając do drzwi. ~ Chciałabyś coś zobaczyć, albo się czegoś dowiedzieć o tym miejscu. Znam je dość.. dobrze. Tak sądzę. ~
~ Pojedynczy pokój… czyli wspólny? ~ Nie do końca wiedziała czy aby dobrze zrozumiała przekaz. Dwa pokoje z jednym łóżkiem jest tańsze od jednego z podwójnym, czy jak? ~ Chciałabym coś zjeść… jest tu coś ciekawego? Jakieś ładne budynki? Albo fontanny? ~ Tancerka pożegnała się ze szwaczką i podreptała za towarzyszem.
~ Pojedynczy ze wspólnym łóżkiem ~ wyjaśnił czarownik idąc nieco z przodu. ~ Najciekawsze to są podziemia, tylko że tam trzeba się przekraść. Podziemia bowiem zawierają ślady pierwotnych mieszkańców i twórców tego miasta.
~ Niech tak będzie ~ zawyrokowała, ale szybko się zreflekowała. ~ No chyba że… masz mnie już dość ~ wesoła i łobuzerska nuta rozbrzmiała w jego myślach. ~ To o której umawiamy się pod tajnym wejściem? ~ plan przekradania się do podziemi miasta wydawał się całkiem ekscytujący.
~ Chcesz się przekonać jak bardzo się mi nie znudziłaś? Wieczorem uciekniemy po północy z karczmy. A do północy… jakoś zajmiemy sobie czas w pokoiku. Zobaczymy czy potrafię jeszcze rozebrać kobietę w pół minuty ~ odparł telepatycznie prowadząc Chaayę ku niedużemu przybytkowi z wyraźnymi literami wypalonymi na drzwiach: “Ognista Rozkosz”. I wyraźnymi zapachami smażonego tłuszczu.


Chaaya podeszła do drzwi wyraźnie zaciekawiona napisem jak i zapachem w powietrzu. Mały łasuch na nowe, kulinarne doznania, przejął nad nią na chwilę kontrolę. Zafascynowana otworzyła drzwi, zaglądając do środka, by po chwili zniknąć we wnętrzu budynku.
W życiu były rzeczy ważne i ważniejsze… Jedzenie plasowało na prawie najwyższym miejscu.
~ Masz wchodzić to wchodzić. Jeśli mają ochotę cię tu zjeść, to i tak zjedzą ~ wtrącił czarownik i całkiem otworzył drzwi, delikatnie popychając bardkę do środka.
Do spelunki typowej dla portowych miast. Małej, ciasnej zadymionej… z kolekcją zakazanych mord na ciałach miejscowego folkloru i brudnych stolików. Ale zapachy jakie rozchodziły się z kuchni świadczyły o dużej ilości przypraw oraz tłuszczu. I budziły ssanie żołądka.
Jarvis pociągnął bardkę do najbliższego stolika i poczekał, aż brodaty dryblas pełniący tu rolę służki podejdzie do stolika.
- Talerz z taepoltes - zamówił i dryblas skinął głową.
- Tylko delikatna wersja. Dla gości - rzekł za nim Jarvis. I po chwili czekania trafił im się talerz z dziwnymi placuszkami wypełnionymi farszem.

Mięso, zioła, tłuszcz, przyprawy. Bardzo aromatyczne.
Chaaya usiadła posłusznie na miejscu, ręce trzymając na kolanach. Jarvis zszedł gdzieś na baaardzo daleki plan. Widział to i czuł, gdyż ani z nim nie rozmawiała, ani nawet na niego patrzyła, pochłonięta rejestrowaniem każdego szczególiku w mordowni w jakiej się znaleźli.
Wszystko tu było takie inne… stroje, fryzury, biżuteria czy nawet tatuaże, a nawet postury mężczyzn posilających się w kątach sali.
Tancerka przez dłuższą chwilę kontemplowała wysokiego mężczyznę o masywnej i umięśnionej posturze… ale brzuchu jak w zaawansowanej ciąży pięcioraczków. Siedząc, wyglądał jakby miał zaraz pęknąć, a on uparcie dalej jadł i jadł i jadł...
Gdy talerze pojawiły się na stole, dziewczyna skupiła się na daniu, zanim do wszystkich w karczmie nie doszło, jak nachalnie wgapia się w jednego z bywalców.
- O...och, co to, co to? Jak to się je? Jak smakuje? Z czego jest zrobione? - Bardka uraczyła czarownika ukradkowym spojrzeniem, pełnym fascynacji i ciekawości nowym światem. Pochyliła się powąchać placuszki. Trąciła je nieśmiało palcem, przyglądała się drobno pociętemu mięsu. W końcu uszczknęła jeden z cienkich płatków, próbując jak smakuje.
Żuła długo, od czasu do czasu cmokając. Na jej twarzy toczyła się prawdziwa wojna zagubienia z nagłym olśnieniem. Raz rozpoznawała znajome smaki, uśmiechając się przy tym zwycięsko, by zaraz wpaść w sidła “tajemniczego” składnika, który wprowadzał ją w skołowanie, objawiające się intensywnym mruganiem.


W końcu pełne wyczekiwania spojrzenie brązowych oczu, spoczęło na Jarvisie, gdy Chaaya przełknęła kęsek mięsiwa. Nie popędzała go… choć prawdopodobnie miała na to wielką ochotę.
Gdy czarownik wziął pierwszy placuszek, pokazując jak go trzymać i gryźć. Dziewczyna ochoczo zabrała się do konsumowania własnego.
Wyglądała na szczęśliwą, jak Nveryioth kiedy zwiedzał leże czerwonych jeźdźców.
Czarownik wyjaśniał jak jeść posiłek dłońmi i ostrzegał przed wgryzaniem się za szybko w potrawę. Radził by czyniła to powoli, by przywyknąć do pikanterii i… innych smaków.
Były tu oprócz ostrej papryki, suszonych pomidorów i suchego mięsa, miejscowe przyprawy, które dodawały dziwnego lekko kwaskowatego posmaku posiłkowi. Coś czego tawaif nie umiała rozpoznać. Za to posiłek ten popito znanym Chaai acz rzadko próbowanym kwasem chlebowym.

Wśród narodów pustyni nie marnowano na niego wody i chleba, a w miastach… wykorzystywano chleb do lepszych trunków. Kwas był napojem biedoty… i to zwykle tej obcej na ziemiach jej ludu.
Ostrość potrawy nie była dla bardki wyzwaniem, ona sama lubiła dodatkowe papryczki chilli w swoich sosach curry, dlatego jadła z przyjemnością i radosnym uśmiechem na twarzy.
Kwaskowatość na języku była ciekawą odmianą, która kontrastowała z pikanterią, wzajemnie się balansując.
Napitku na razie nie tknęła, być może wolała delektować się smakiem potrawy, a być może kierowały nią inne motywy.
- Czy tu jest cytryna? - w połowie kolejnego placuszka, kobieta w końcu przełamała milczenie, w które dość często wpadała odkąd przekroczyła granice lądowiska.
- Jest… aczkolwiek najczęściej duszona lub smażona. Uważają, że nieprzetworzone owoce kryją w sobie jady miejscowej dżungli - wyjaśnił czarownik, dodając po chwili. - I czasem mają rację, niektóre węże zatruwają jadem świeże owoce i zjadają zwierzęta, które się na nią połakomią. Temperatura te trucizny rozkłada.
- Och - skwitowała Chaaya, oblizując paluszki. Słuchanie Jarvisa bez akcentu było nader przyjemne i takie nietypowe w jego wykonaniu. Nie wspominając, że mówił ciekawe rzeczy…
- Czy to przedsmak twojej rodzimej kuchni?
- Nie bardzo… miasto w którym mieszkam ma całkowicie inne kulinaria. Mam nadzieję, że lubisz czosnek, bo czosnkowe pieczywo jest dodawane do każdego posiłku - odpowiedział z uśmiechem czarownik.
- My też robimy czosnkowe pieczywo… parathę, taki zwijany podłomyk. - Chaaya pokiwała do swoich wspomnień lub do słów Jarvisa. - Daleko jeszcze do twoich ziem? Ile będziemy lecieć? - Kobieta trzymała dłoń na stole, bawiąc się chłodnym szkłem kufla. Uśmiechała się wesoło i ciepło. Większość czasu patrząc prosto na swojego kompana, czasami jednak drgnęła jakby ktoś ją szturnął… odwracała wtedy posłusznie wzrok i patrzyła się po zebranych w budynku ludziach, aż w końcu nie zatrzymywała na kimś wzroku. Wtedy też dłużej milczała.
- W tym przypadku mówimy o naprawdę dużej ilości czosnku. Ponoć odpędza on wampiry… a przynajmniej taki jest przesąd. Osobiście na odpędzanie wampirów polecam kule ognia. - Uśmiechnął się ironicznie Jarvis. Po czym dodał spokojniej. - Do samej przystani dotrzemy jutro. Potem pozostaje wynająć łódź. Przewodnika już mamy… mnie. Więc dopłyniemy w dwa dni. To tylko kwestia meandrowania wśród namorzynowych bagien.
Jego słowa przerwał ryk silników i syreny okrętowe. Uwagę wszystkich przykuła pojawiająca się za oknami olbrzymia sylwetka statku powietrznego obniżającego pułap. Także i Jarvisa, który wyglądając przez szybę gospody w której jedli, zaklął cicho pod nosem.
- Chaaya… odwołaj Nveryiotha… niech gdzieś odleci, skryje się, odsunie od statku… my też będziemy musieli się przyczaić - rzekł czarownik ponuro wyraźnie niezadowolony z tego co zobaczył.
Tak przyjemnie się go słuchało… Bradka ponownie zwróciła wzrok na Jarvisa, uśmiechając się, jakby z każdym słowem mężczyzny, upijała się coraz bardziej.
I wtedy jak coś zatrąbiło, to mało nie spadła z krzesła.
~ Staaateeek! O jaki śmieszny, nie to co Nakręcany Ptak, wygląda jakby był posklejany z różnych niepasujących do siebie części, chodź zobacz! ~ Nvery był tylko ciut bardziej, niż w przypadku Nakręcanego, rozemocjonowany widokiem żelaznego przybysza.
Chaaya wyjrzała posłusznie przez okno.
~ Ummm… no fajny ~ mruknęła gadziemu towarzyszowi, podziwiając zad maszyny, który wcale nie był ciekawy. ~ Jarvis powiedział, że Godiva znalazła stworzenia, które mogą ci się sposów ~ wypaliła bez ostrzeżenia i większego namysłu.
~ Godiva sriwa… ~ syknął niezadowolona smok.
~ Podobno do ciebie celują, ludzie zaczynają obstawiać kto wygra… ~ Przed tancerką nie było łatwe zadanie. Musiała przekonać swoje ciekawskie dziecko z zaburzeniami odczuwania lęku, że osoba, której nienawidzi, poleca mu się ukryć… Gdyby na nim siedziała, po prostu by go pacnęła i zagroziła szlabanem… lecz w aktualnej sytuacji, jaszczur był “wolny” i mógł robić co chce… jak się okazało, tylko w teorii.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 01-12-2016 o 14:31.
sunellica jest offline  
Stary 01-12-2016, 14:34   #4
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
~ Mrwf… gdzie ta ptica… ~ Nvery po dłuższej chwili obrażonego milczenia, w końcu skapitulował, a bardka wyraźnie odetchnęła, masując sobie skronie.
- Twój “przyjaciel” zwołał ekipę? - Kobieta popatrzyła na Jarvisa z cieniem zbolałego uśmieszku. - Nveryioth już odlatuje… - dodała pocieszająco, wbijając spojrzenie w kufel z kwasem przed sobą.
- Nie tyle “przyjaciel”, co… przyjaciele. Nazywają się Powietrznymi Rycerzami i są samozwańczymi rycerzami przestworzy polującymi na banitów, piratów, smoki, wywerny i inne powietrzne zagrożenia. A także wszystko co uznają za zagrożenie, lub co uznają za nie ich mocodawcy - odparł ironicznie czarownik. - To samozwańczy obrońcy prawa i ludności okolicznej. Niekoniecznie tak prawi na jakich się kreują.




W tym czasie smoki krążyły nad miastem wzbudzając niepokój wśród miejscowych. Wycelowane w nich harpuny i działa były ostrzeżeniem przed lekkomyślnymi działaniami. A same smoki wkrótce się rozdzieliły. Godiva znała to miasto ze wspomnień czarownika, więc szybko się oddzieliła od Nveryiotha, by zagłębić się w gąszcz dżungli.
Zielonołuski leniwie przelatywał nad miastem, obserwując dziwne, miejskie życie. Tajemnicze zapachy z różnych karczm na chwilę odrywały go od podziwiania nietypowej mody czy architektury, zawieszając gadzie ciało w powietrzu, niczym ważka… tylko, że węsząca. Zapamiętywał co ciekawsze szyldy sklepów, skręcał w ciemne zaułki, ciekawy tutejszego półświatka lub po prostu leniwie przepływał nad miastem, zapatrzony w coś oczami swojej partnerki, zajęty strofowaniem jej i zadawaniem wodospadu pytań.
Tę rozmowę między nimi przerwał ryk silników i syren… spośród chmur wynurzył się okręt powietrzny.

Okręt ten był dłuższy od Nveryiotha i wyraźnie zaniepokojony widokiem smoka, bo skierował lufy dział w jego stronę.
Zielonołuski gad najeżył grzbietnie łuski z podniecenia, gdy nagle zza chmur zobaczył ciekawego i żelaznego stwora.
Te kręcące się śmigiełka, jak wiatraczki... i chorągiewki i wiosła i multum ludzików krzątających się po pokładzie, zupełnie jak mrówki.
Rzeźbiony dziób statku i fikuśny czubek… nos… cokolwiek to było, co się właśnie obracało w jego kierunku.
Smok wyszczerzył zębiska w uśmiechu i zawisł niczym ważka w powietrzu. Łeb na długiej szyi, obserwował przybysza raz z przodu i raz lekko z boku, poruszając się niczym ciekawski peryskopik. Ogon zwisał luźno i dotykał końcóweczką ulicy, wprawiając ludzi w zadziwienie pomieszane z paniką.
W pewnym momencie wyglądało jakby gad po prostu się zwiesił, po zamarł w połowie ruchu. Przestał się “uśmiechać”, łuski się na powrót złożyły, a on sam nagle przypominał bardziej nabzdyczoną ropuchę, niźli dostojnego stwora.
- Gówno - zawyrokował w przesterzeń, a może bardziej do nosa statku, który okazał się lufą, podnosząc ogon i obracając łeb w kierunku najbliższego muru miasta.




- Chciałabym zobaczyć ten ich statek… - odezwała się cicho i jakby niepewna swojego zamysłu - myślisz, że mnie wpuszczą? - Dziewczyna podrapała się po głowie, spoglądając na powoli oddalający się zad machiny.
Była tradycjonlistką. Nie interesował jej ani statek, ani jak został zbudowany, ani czym był napędzany. Słyszała jednak głos smoka, który po tylu cichych dniach w końcu się ożywił. Słyszała też jak bardzo dławił go zawód kiedy musiał odlecieć w dżunglę. Chciała go pocieszyć i podziękować mu za cierpliwość. Pamiętała też, że wiązała ich pewna “umowa”... “umowa”, która będzie dla niej dość bolesna w skutkach, jeśli za wczasu nie przygotuje sobie podłoża.
Ta drobna uprzejmość, może sprawdzić, że zemsta Nveryiotha nie będzie aż tak wyszukana, jak się obawiała.
- Wpuszczą? Nie… raczej nie wpuszczą - odparł zdziwiony czarownik słysząc jej słowa. Po czym się wyraźnie zasępił. - A może jednak… trzeba by to zorganizować bocznymi kanałami. Wkraść się… uwieść i dostać do środka. Przejrzeć dzienniki pokładowe i być może coś ukraść. Taaak… nielegalnie możemy się rozejrzeć po statku.
Tancerka uśmiechnęła się pod nosem, przytakując mu na słowa.
- To co… teraz idziemy szukać pokoju?
- Zmieniłaś zdanie co do statku? - zapytał zaciekawiony czarownik, by po chwili pokiwać głową. - Tak… idziemy szukać pokoju. Nie powinno to być trudne, jeśli… “Stara Wierzba” nadal istnieje.
Wstał powoli.
- Mam robić włam z zakupami? - spytała słodko, wstając od stołu.
- Chyba nie masz moralnych oporów? - zażartował czarownik i ruszył do drzwi. - Pomyślimy później o tym.
- Tak… jestem moralną dziwką - puściła Jarvisowi oczko, odgarniając włosy z twarzy.
- “Stara Wierzba” zatem powinna wpaść ci w oko - zażartował czarownik i ruszyli razem przez miasto, oddalając się od portu i statku, który tam właśnie lądował. Gdy dotarli do nadal czynnej “Starej Wierzby” okazało się co miał na myśli. Zbudowany w olbrzymim i wyschniętym drzewie przybytek oprócz roli karczmy pełnił też rolę zamtuza. Małego co prawda, bo ledwie z trzema “pracownicami”, ale jednak zamtuza. Klientela była podejrzana, ale Jarvis najwyraźniej znał karczmarza, a i karczmarz znał Jarvisa bo omal nie upuścił kufla, gdy go zobaczył myśląc go z duchem.
Łysy brodacz o bliźnie przecinającej glacę przedstawił się jako Rachwol i obiecał im pokój o najwyższym standardzie, co w tym miejscu nie znaczyło zapewne wiele.
Chaaya omiotła ciekawskim spojrzeniem pomieszczenie, szczególną uwagę poświęcając podobnym sobie, czyli służącym mężczyznom. Nie do końca wiedziała jak ma się zachowywać w towarzystwie czarownika. Czy miała udawać, że są parą? Czy może, że była jego dziwką, czy może aktualnie pracowała jako wolny strzelec… czy może w ogóle była zwykłą kobietą w podróży?
Stała więc blisko jego boku, rejestrując wszystko dookoła.
- I pamiętaj… nie ma nas dla nikogo. Nie mamy tu pokoju i nie odwiedziliśmy tego przybytku - mruknął Jarvis odbierając klucz i w drugą dłoń biorąc dłoń Chaai, by poprowadzić ją krętymi schodkami, do dziupli wychodzącej na jeden z grubych konarów drzewa. Te opatrzone barierkami prowadziły do niedużych chatek zbudowanych na grubych gałęziach… jednopokojowych chatek.
Bardka ścisnęła dłoń mężczyzny, zaskoczona tym gestem. Szła lekko speszona, ale nie protestowała bo było to nawet przyjemne… takie odnoszenie się z “bliskością”. Przybytek w jakim byli, bardzo przypadł jej do gustu. Był niczym z opisów najegzotczniejszych wypraw. Chatki na gałęziach drzewa… wydrążony pień, kręcone schody…
- Ładnie tu - stwierdziła, gdy już była pewna, nikt jej nie dosłyszy.
- To miejsce ma swój urok, który pryska, gdy akurat jest burza. Wtedy cała karczma niepokojąco trzeszczy, a gałęzie się chwieją na wietrze - odparł z ironicznym uśmieszkiem Jarvis, gdy dochodzili. Otworzył drzwi i wpuścił bardkę pierwszą do środka. Było dość wąskie łóżko i stolik z krzesłem, był nocnik pod łóżkiem. Była też skrzynia na przedmioty gości i piękne widoki z okien rozciągające się na dolinę pod miastem.
Czarownik zamknął za nimi drzwi. - Nie ma śniadań do łóżka, więc by coś zjeść trzeba zejść na dół, ale poza tym… nie sądzę by mnie tutaj akurat szukali.
Delikatnie objął bardkę w pasie i mruknął do ucha. - Jak tam twoje siły... czujesz się już lepiej?
- Myślę, że jak jeszcze troszkę się postarasz, to wrócę do pełni sił. - Chaaya musiała się troszeczkę podroczyć inaczej nie byłaby sobą. Delikatnie gładziła Jarvisa po ramionach, dając się przytulać, głowę oparła o jego lewy bark a oczy lekko zmrużyła.
- Hmmm… - mruknęła rozmarzonym tonem. - Taki mały striptiz… - zachichotała przebiegle na samą wizję gibiącego się do niemej muzyki czarownika.
- Częściej byłem widzem niż tancerzem. Nie gwarantuję więc profesjonalizmu… ale jeśli poprawi ci to humor - mruknął do jej ucha czarownik, na moment mocniej obejmując w pasie dziewczynę i mocniej tuląc do siebie. - Zgoda…
Poczuła przez to, że widoki jakie mu zafundowała u krawcowej nie zostawiły go obojętnym. Wypuścił ją powoli ze swych objęć i dodał. - Usiądź wygodnie i podziwiaj występ.
Tego to się bardka nie spodziewała. Oniemiała odwróciła się do mężczyzny, sprawdzając, czy ten aby przypadkiem nie żartuje. Nie chcąc jednak peszyć Jarvisa posłusznie usiadła, niczym trusia na krawędzi łóżka. Pozycja jednak nie była wygodna, więc szybko się zreflektowała i wdrapała się na sam środek posłania i po krótkiej kontemplacji rozłożyła się na boku, podpierając głowę ręką. W takiej właśnie pozycji to ją obserwowano więc musiało coś w niej być, Chaaya nie miała jednak okazji przekonać się, czy była to praktyczność, czy może normy kulturowe.
Ochocze wypieki wykwitły jej na policzkach, a w oczach zabłysły iskierki ciekawości i wyczekiwania. Uśmiechnęła się zachęcająco i wzięła głębszy wdech przygotowując się na występ.
- Cóż… nie ma co liczyć na artyzm, więc… mam nadzieję, że na inne strony doświadczenia… - nonszalancko sięgnął do ronda i pochwyciwszy go, cisnął lekko cylinder w kierunku bardki. Wylądował na krawędzi łóżka. Obrócił się do niej plecami i zaczął podrygiwać lekko na stopach zsuwając raz jedną raz drugą... rękawice z dłoni. Zerknął za siebie. - Wiem, że jesteś specjalistką w takich pokazach… acz czy w każdym stroju? Zachodni zdejmuje się nieco inaczej, niż twój.
Kobieta tłumiła za wielkim uśmiechem chichot, gładząc palcami rondo cylindra.
- To nie problem… wszak zaoferowałeś się, że go ze mnie zdejmiesz… - Chaaya przygryzła dolną wargę, nie spuszczając wzroku z Jarvisa, najwyraźniej zupełnie nie przejmując się kwestią własnego rozebrania się.
- Ja to... sugerowałem w ramach groźby… - uśmiechnął się drapieżnie czarownik zerkając na Chaayę i rozbierając ją… wzrokiem. Gdy płaszcz osuwał się z jego pleców w dół, bardka mogła “podziwiać” jego pośladki opięte spodniami podrygujące na boki, niczym surykatka pustynna przed piaskową kobrą.
Tancerka wciągnęła usta do środka, nabierając i zatrzymując powietrze w płucach. Nie mogła się zaśmiać. Nie mogła… to by zrujnowało wszystko. Przez chwilę gryzła podwinięte wargi, mrużąc oczy i niemal drżąc z heroicznego wysiłku.
Westchnęła.
- Groźźźba? - zapiszczała cichutko, dziabiąc się w język. - Musisz popracować nad zastraszaniem kochaniutki…
- To prawda… ale ciężko mi się myśli, przy pokusie twojego biustu na widoku - odparł z ironią czarownik, odwracając się przodem i jedną dłonią rozpinając kamizelkę, drugą zaś kręcił zegarkiem na łańcuszku nadal do tej kamizelki przymocowanym.
“Jesteś pustnią… bądź pustnią… myśl jak pustynia…”
Chaaya jakby trochę spoważniała, gdy “tancerz” mógł podziwiać jej oblicze. Teraz to dopiero miała trudne zadanie przed sobą… zachować pokerową twarz.
- Teeeeraz są zakryte… może spróbuj jeszcze raz? - podpuszczała czarownika, spuszczając wzrok niżej… na jego biodra.
- Och… nie zamierzam próbować… zamierzam zdobyć. - Uśmiechnął się drapieżnie czarownik rozpinając koszulę i ściągając gwałtownie odsłaniając klatkę piersiową i odrzucając gniewnie ów kawałek garderoby, co na moment przyciągnęło uwagę bardki w górę… tam gdzie już nie było po nim widać cywilizacji.
Jarvis oparł stopę o stół, podwinął nieco nogawkę, by pozbyć się buta... chwilę potem oba kozaki wylądowały pod drzwiami. I Jarvis zabrał się za pas przy spodniach, powoli kręcąc biodrami.
Jedyny widz tego pokazu, przysunął do siebie cylinder, kryjąc za nim filuterny uśmieszek.
- Zdobyć powiadasz… no nie wiem, nie wiem… twój urok już tak na mnie nie działa… w dodatku chyba ciągle nie pozbierałam się po małej randce ze Staruszkiem. - Tawaif zdobyła się na zbolały głosik i smutne cmoknięcie. Opadła na poduszki bez siły, lecz nie oderwała wzroku od bioder mężczyzny.
- Powinnaś pamiętać, że jestem cierpliwy i uparty… najgroźniejsze połączenie. - Spodnie opadły zadając kłam jego słowom. Był bardziej twardy niż cierpliwy. I wszedł na łóżko klęcząc i przysuwając się do dziewczyny. By z bliska mogła podziwiać jak jego biodra energicznie poruszają się w budzący skojarzenia sposób. A potem… i bielizna osunęła się na biodra i… Chaaya z bliska mogła podziwiać jego gotowość w całej… gotowości.
Bardka odsunęła się nieznacznie, gdy czarownik zmniejszał odległość między nimi. Oczy miała szerzej otwarte, okrąglutkie niczym młódka na swym pierwszym razie. Kurczowo trzymała cylinder w dłoniach, trzymając go przy piersi i skrywając połowę twarzy za nim. Gdy ostatnia część ubioru pożegnała się ze swym miejscem na ciele mężczyzny, jej jedyną reakcją było tylko cichuteńkie: Och.
Po czym uciekła spojrzeniem, jakby zaczynała się rozmyślać.
- No… no nie wiem, może… może poleżymy obok siebie… tak tutaj, razem? - mruknęła, spoglądając w sufit jakby tylko on mógł uratować ją przed atakiem śmiechu.
- Myślisz, że to bezpieczne.... dla ciebie? - Czarownik położył się, ale jego dłoń zanurkowała szybko pod falbany sukni bardki. O ile jej strój był dla niej zagadką, o tyle tajniki szat, które teraz nosiła, były jemu znane… tak więc wodził po udzie dziewczyny palcami prowokująco i subtelnie. Podobnie jak to czynił na plaży… gdy kochali się pierwszy raz.
- Bezpieczne? - powtórzyła jakby nie rozumiejąc, ale ton jej głosu szybko się zmieniał. - Czyżbyś sugerował, że przy tobie coś mi grozi? - Nuta ironii pomieszanej z powątpiewaniem w groźność czarownika, ujawniła się w lekko lisim uśmieszku, a ona sama przekręciła się na bok twarzą do niego i zarzuciła mu nogę na biodro. Dalej dzielił ich cylinder, tak przez nią nienawidzony, a teraz jakby pieczołowicie hołubiony, jako ostatni strażnik moralności w tym pomieszczeniu.
- Oczywiście, że tak… bywały czasy, że rzuciłbym się na ciebie jak dzika bestia i rozerwał... ubranie. Co prawda… były to czasy eksperymentów z ziołami… narkotycznymi… - Palce wędrując po udach dziewczyny dotarły do owej fikuśnej bielizny. Żadnego oporu przed jego napaścią nie poczuła Chaaya. Równie dobrze mogłaby jej nie nosić. Czy po to je właśnie tutejsze panny zakładały? Dotyk czarownika pieszczotliwie muskał łono bardki rozpraszając nieco jej myśli.
- Jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić… w tej chwili - dodała po krótkim namyśle, rozleniwionym głosem. Zaczynało być jej dobrze, rozluźniała się, a gnębiące myśli powoli ustępowały czystej przyjemności. Nie wyglądało jednak na to, że miała zamiar w jakikolwiek sposób się odwzajemniać.
- Postaram ci to ułatwić… wyobrażenie sobie tego. - Chwycił dziewczynę za udo i wykorzystał by obrócić ją na plecy. Klęknął w rozkroku nad nią, czyniąc widoki bardzo ciekawe z tej perspektywy. Tym bardziej, że zaczął gwałtownie rozpinać pas jej stroju.
Chaaya poddała się jego zabiegom bez sprzeciwu. Przez chwilę nie odrywała spojrzenia od ulubionej części Jarvisa, ale po chwili spojrzała mu prosto w twarz i uniosła jedną brew do góry.
- Aaa-cha - rozparła się wygodniej na łokciach i uśmiechnęła kwaśno, marszcząc charakterystycznie nosek. - Dalej tego nie widzę - wyszeptała kąśliwie, po czym się zaśmiała, opadając z powrotem na poduszki.
- Jesteś bardzo… niecierpliwa. - Dłonie mężczyzny szybko uwolniły piersi bardki od otuliny koszuli i oręż mężczyzny osunął się między nie nadal otulone bielizną. Przez chwilę czarownik przyglądał się temu, po czym ścisnął dłońmi piersi dziewczyny, nieco brutalnie i gwałtownie. Jego spojrzenie było pełne ognia, a choć w tej chwili korzystał z sytuacji to… Chaaya znała go na tyle, by wiedzieć, że na obecnej zabawie się nie skończy.
Bardka rozchyliła usta oddychając przez nie coraz płytszymi wdechami. Koniuszek języka, błądził po dolnej wardze, czasem przejeżdżając po niej, a czasem bawiąc się na zębach.
Zabawa, coraz wyraźniej jej się podobała i tak… była niecierpliwa, tak samo jak on.
Głośny i szybki klaps w pośladek mężczyzny jeszcze bardziej ponaglił go do zadania jakie czekało przed Jarvisem.
- Powiedz mi tylko… czy chcesz by poznali tu twoje nowe imię… - uprzejmie, a może łaskawie, zapytała zanim zabawa nie przybierze dynamiczniejszych obrotów, przy których nie będą w stanie się hamować.
- Nowe imię… może być… - sapnął w podnieceniu i wydobył piersi z owego koronkowego stanika. Pod tym względem nowa bielizna okazywała się wielce użyteczna. Teraz więc Chaaya czuła jak piersi otulały włócznię kochanka, trzymane przez jego dłonie niczym szpony drapieżnego ptaka.
- Jak mi cokolwiek porwałeś… to przysięgam, że nie usiądziesz na tyłku przez najbliższy tydzień - wysyczała gniewnie lecz z dużą dawką lubieżności, pozostawiając Jarvisowi pole do interpretacji jej groźby.
Sam zaś interesant, poczuł jak jej dłonie chwytają go za pośladki, wbijając pazurki w delikatną skórę.
- Groźba... czy obietnica? - zaśmiał się chrapliwie czarownik, potraktowany jak ogier przez dotyk Chaai. I tak jak dobry wierzchowiec przyspieszył ruchy bioder wpatrzony w równie rozpaloną jak on kochankę.
Palce tancerki zwolniły lekko uścisk, masując zmysłowo pośladki, czasem zjeżdżając na biodra, by gładzić je po całej długości, od czasu do czasu wbijała paznokcie w lędźwie mężczyzny, dając potwierdzenie jak jest jej dobrze w owej sytuacji.
Uparcie jednak milczała, co raz głośniej oddychając i nie odrywając dzikiego spojrzenia z twarzy Jarvisa.
Czarownik drżał i właściwie spoglądał ni to błagalnie ni to pytająco na Chaayę… spojrzenie którego znaczenie tancerka rozumiała. Uwięziona rozkosznie armatka maga pomiędzy dwoma wzgórzami gotowa była niemal do strzału. I Jarvis nie wiedział, jaki cel bardce by odpowiadał.
Widząc zmagania partnera, Chaaya położyła jedną dłoń na jego podbrzuszu, zatrzymując go i odsuwając od siebie. Sama zaś podniosła się niemal do pozycji siedzącej… niemal.
Ochoczo witając się całusem z najczulszą częścią ciała czarownika.
Była niczym niebezpieczna pirania, choć zaskakująco delikatna i zwinna. Dokończyła dzieła za Jarvisa, przełykając znany smak jego rozkoszy.
~ Myślałam, że to ty mnie zjesz a nie ja ciebie… ~ zażartowała telepatycznie, wciąż zajęta posłusznym i czułym zlizywaniem pozostałości po tej nietypowej grze wstępnej.
~ Właśnie zabieram się do konsumpcji. ~ Czarownik cofnął się i zwinnie podwinął falbany sukni tancerki.
Ukryty za nimi nie pozwalał podejrzeć swych działań. Nie musiała jednak widzieć, by czuć jego palce na swych udach przesuwające się powoli, jego usta i język muskające intymny zakątek bardki nawet przy zaporze jaką stanowiła bielizna. Zresztą tą wkrótce odchylił i sięgnął językiem głębiej. Teraz to on był jej niewolnikiem, a ona panią sytuacji.
Było prawie idealnie… prawie, bo jednak chciałaby widzieć z kim się kocha… albo raczej kto kocha ją. No chyba, że grali w mniej czyste gierki… ale spódnica, ani sytuacja do takich nie należała. Rozdrażniona, podwinęła falbany na siebie, całkowicie się przykrywając… razem z nosem.
Fuknęła rozdrażniona, ponownie nakrywając głowę Jarvisa.
Jego sprawny język nie pozwalał jej się skupić na działaniu, była w rozdarciu między rozkoszą a irytacją. Rozchyliła szerzej uda, ale to i tak nic nie pomogło. Namiot jak był… tak stał.
Wściekła oplotła głowę czarownika udami, krzyżując nogi na jego karku, po czym sprawnym ruchem, przewróciła i siebie i jego na bok.
- Zdejmij to ze mnie! - Uderzyła wściekle ręką w poduszki, ale jakoś nie wpadła na pomysł, by zwolnić swój uścisk.
- Na czworaka… i wypuść mnie… - w jego głosie brzmiało i zaskoczenie i wesołość. Nie spodziewał się tego po niej.
- Coooo? - Zdziwiona rozplotła nogi robiąc pokazowy szpagat a raczej… pół szpagatu. Gdy tylko wypuściła go ze swoich objęć, usiadła na łóżku parskając śmiechem, ale szybko się reflektując i ponownie nakładając maskę buńczuczności.
- Musisz wstać lub na czworaka, żebym łatwo i szybko ją usunął - rzekł Jarvis również siadając i przyglądając się dziewczynie… i dłonią delikatnie pracując nad osiągnięciem ponownej sprawności.


Chaaya wyskoczyła niczym struna momentalnie wstając na równe nogi obok łóżka. Chwyciła za spódnicę podciągając ją do góry, ale po chwili opuściła ją z powrotem na dół bo w sumie… spódnice można było po prostu z siebie zsunąć… a przynajmniej te spódnice, które nosiły kobiety na pustyni.
- Durne szmaty… - burknęła pod nosem, wyciągając jedną rękę z rękawa rozpiętej góry i spoglądając na czarownika jak dziecko… które właśnie się topi w za dużym ciuszku.
- Trzeba tylko nauczyć się sposobu… jak zawsze. - Jarvis podszedł i pomógł jej znaleźć zapięcia, których rozpinanie sprawiło, że ciuszek błyskawicznie opadł w dół. Kucając zsunął z niej bieliznę i nagą pochwycił w pasie sadowiąc na stoliku, a sam kucając pomiędzy jej udami i ustami przylegając do jej intymnego kwiatu. Nie dbał przy tym o to, że okna były dość duże i figle ich teoretycznie mógł ktoś podejrzeć… a już na pewno usłyszeć, gdy zrobią się za głośne.
No i od razu było lepiej. Gniew momentalnie spłynął z lica Chaai, ustępując nadchodzącej rozkoszy. Usadowiła się wygodniej i tak by czarownik miał do niej lepszy dostęp.
Jej dłoń szybko powędrowała do włosów Jarvisa, zatapiając w nich palce i delikatnie masując skórę głowy.
Oddech na powrót stał się przyśpieszony, a nawet z ust kobiety zaczęły wydobywać się, na razie ciche, pomruki zadowolenia i aprobaty. Tym większe, że Jarvis jak zwykle bawił się sytuacją. Nie śpieszył się wcale z tą pieszczotą. Jego język wił się niej testując reakcje bardki na jego działania, poruszając się raz szybciej, raz gwałtowniej, raz zanurzając się głębiej, raz wodząc po wierzchu. Przy tych wszystkich działaniach języka, dłonie czarownika również były zajęte. Jedna gładziła udo Chaai, druga załatwiała by Jarvis był gotowy, gdy tancerce jego język przestanie wystarczać.
Pomruki zadowolenia powoli acz nieustępliwie przemieniały się w ciche i coraz dłuższe jęki rozkoszy. Najwyraźniej Chaaya nie żartowała z tym, iż Jarvis musi się bardziej postarać niż zazwyczaj. Ogień w jej trzewiach rozpalał się powoli i jak na złość nie chciał rozprzestrzenić się po całym ciele istną pożogą namiętności.
Sprawne palce zaplątane w jego włosy, wprawnie masowały skórę głowy przyprawiając mężczyznę o przyjemne dreszcze na plecach, najwyraźniej tawaif potrafiły przynieść rozkosz kochankowi nie tylko poprzez spojrzenie, taniec, śpiew czy seks.
Bardka tak jak przy ich pierwszej wspólnej nocy zaczęła mówić wieloma językami. Większości słów nie rozróżniał, lecz po samym tonie głosu stwierdzał, że tancerka się nie uskarża, a on spisuje się nad wyraz znakomicie.
Padały też słowa, których znaczenie doskonale znał, choć były mocno nacechowane ostrym akcentem pustynnych ludów. „Kochhhany…”, „Jjjarrrvisie”, „Nie przzzessstawaj…”, „zossstańmy tak na zawhhhsze…”.
Powoli fala uniesienia zbierała na silne, usilnie starając się przebić przez tamę, która jakby nie pozwalała kobiecie dostatecznie się skoncentrować na przyjemności.
Chaaya zaczynała być u kresu. Rozchyliła szerzej uda w zapraszającym geście, biodra zaczęły się poruszać w rytm jego języka, a wygięte, nagie ciało zaczynało falować jak w ekstatycznym transie, lecz jej dłoń nie uwolniła jego głowy, najwyraźniej chcąc, by ten dokończył dzieła na klęczkach z ustami wpitymi w jej słodkie i wilgotne wrota.
Jarvis nie protestował. Zresztą nie mógł protestować z twarzą między udami kochanki. Ale i telepatycznie nie stawiał oporu. Właściwie to skupił się na sprawianiu przyjemności, którą Chaaya samolubnie chłonęła czując jego język wodzący gwałtownie w jej intymnym zakątku i trącający struny przyjemności w jej ciele. To było całkowicie egoistyczne doznanie dla bardki. Bo też trudno było stwierdzić jaką przyjemność czerpie czarownik… poza satysfakcją z uznania dla jego umiejętności jakie werbalnie okazywała mu Chaaya powoli poddając się ogarniającej ją rozkoszy.
W stosunkach zazwyczaj obierało się rolę. Raz było się dającym, a raz obdarowywanym. Czasami zdarzało się, iż role były podzielone po równo, kiedy to oboje kochanków brało i dawało, czerpiąc równomierną rozkosz. Czasami…
Chaaya nie była samolubna, wszak to ona pierwsza sprawiła Jarvisowi przyjemność, kiedy ona mogła tylko patrzeć lub smakować. Logicznym więc było, że zapragnęła zapłaty, którą teraz tak zachłannie odbierała.
Język mężczyzny delikatnie pociągał za struny, wydobywając z ust bardki erotyczną muzykę wzdechów i pojękiwań by w końcu zamienić się w głośny krzyk rozkoszy.
Tancerka w końcu doszła, drżąc na całym ciele. Jej uda w delikatny sposób objęły głowę mężczyzny by po chwili opaść na jego barki i plecy, leniwie spływając na boki.
Dłoń ześliznęła się z włosów, uwalniając go ostatecznie. Kobieta uśmiechała się niczym w pełni najedzona kotka, powoli wracając zmysłami do rzeczywistości.


- To jak teraz? - Rzuciła krótkim pytaniem, gładząc się po podbrzuszu.
- Skoro jesteśmy już na stoliku… to może głośno i szybko i intensywnie? - zaproponował czarownik z łobuzerskim uśmiechem. - A potem zobaczymy co da się zrobić w sprawie… latającego okrętu.
Chaaya zaśmiała się dźwięcznie, rozsuwając teatralnie nogi w szpagat.
- To zapraszam pana na zwiedzanie - kiwnęła wyzywająco głową, wyciągając do niego jedną rękę.
Czubek męskości czarownika musnął kwiat rozkoszy bardki i przesunął się niżej, muskając pośladki i obszar między nimi. - Którą norkę rozkoszy polecisz mi do zwiedzania?
- To zależy czy lubisz bardziej na ostro czy słodko - mruknęła filuternie.
- Słodkości… trochę już mieliśmy… - mruknął czarownik zdobywając powoli obszar przeznaczony do bardziej pikantnych zabaw. Tam gdzie Chaaya czuła jego obecność mocniej. I dlatego był delikatniejszy przy pierwszym szturmie. Pochwycił za szeroko rozłożone nogi i rzekł do dziewczyny. - Ułóż się wygodnie, bo jazda rzeczywiście może być nieco ostra.
Bardka opuściła rękę, rezygnując z pochwycenia Jarvisa. Podparła się nią z tyłu, oglądając się za siebie by w końcu oprzeć się wygodniej o zimną taflę okna.
- Tylko mnie nie wywal… - burknęła rozbawiona, uśmiechając się nieco wrednie, jakby faktycznie wierzyła, że takie zdarzenie może mieć miejsce.
- Będę trzymał mocno… - mruknął rozbawiony Jarvis wędrując spojrzeniem to po twarzy Chaai, to po biuście. Jego ruchy bioder były powolne z początku, dając dziewczynie czas na oswojenie się z jego twardym intruzem. A potem ruchy stawały się coraz szybsze i wywołując lekkie falowanie jej piersi.
Na początku była dziwnie milcząca, z nieprzeniknionym uśmiechem i intensywnym spojrzeniem orzechowych oczu. Gdy czarownik zaczął się rozpędzać, owa tajemnicza maska szybko pękła, wraz z pierwszym głośnym i wyraźnym krzykiem przyjemności.
Była równie odważna co wtedy, gdy kochali się na zapleczu karczmy z blondwłosą śpiewaczką. Sęk tkwił jednak w tym, iż pomieszczenie w którym teraz byli na pewno nie tłumiło tak dźwięków, jak tamto, specjalnie zbudowane na muzyczne ekscesy właścicielki.
W końcu… miało być głośno. Więc Chaaya postarała się by nie tylko ci na dole, ale i na górze przybytku dokładnie słyszeli, co teraz właśnie robili… a może nawet i przechodnie na ulicy stali się przypadkowymi świadkami ich szybkiej karuzeli erotycznej zabawy.




Jarvis znał to miasto na tyle dobrze, by prowadzić Chaayę bocznymi zaułkami. Ich celem znów były okolice portu w którym stał obecnie zadokowany latający okręt. Z bliska robił jeszcze większe wrażenie… wisząc w pobliżu płyty portu, na grubych linach. Kontakt między statkiem, a portem zapewniały dwa trapy… dziobowy i rufowy. Każdy z nich pilnowany przez znudzonego młodzika z bronią.
- Giermkowie. Najniższa forma życia na statku… zwykle zwana majtkami - ocenił czarownik. - Skoro tu są to znaczy, że większość załogi rozpełzła się po mieście. Przybyli tu uzupełnić zapasy.
Tancerka stała za plecami Jarvisa, wyglądając zza jego ramienia. Minę miała nietęgą, a to dlatego, że wcale, ale to wcale nie podobały jej się powietrzne statki. W ogóle… cała ta maszyneria, była jej zdaniem o kant dupy, no ale nie była tu dla siebie… a dla Nverego, który ostatnimi czasy był mocno zestresowany i sfrustrowany. Chciała zrobić dla niego coś miłego… wiedziała jak bardzo ucieszył się na widok latającej kupy złomu, oraz jak bardzo chciał dostać amulet przemiany w człowieka. Postanowiła, że załatwi dla niego jedno i drugie… Przemyszkuje pokład, by smok, mógł podziwiać niedostępne dla niego wnętrze, oraz kupi mu ten przeklęty wisiorek, broszkę, zwój czy to co będzie.
- To co teraz… Skoro to giermkowie w dodatku nieźle znudzeni to chyba dość łatwo polecą na cycki… - zastanowiła się, choć nie dawała z siebie stu procent, bo wiedziała, że zabawa ta i tak jest skazana na nudę.
- Tak też myślę… mógłbym posłać też mego kocura, by wywołał zamieszanie - zamyślił się czarownik zerkając w kierunku młodzików. - Z takim giermkiem uzyskasz dostęp do tylko części pomieszczeń statku. Ale pewnie wystarczy to tobie… maszynownia z pewnością jest w zasięgu twoich zdolności do perswazji. Ja zaś spróbuję dostać się do kajut oficerskich. I na mostek.
- Hmmm… - zastanowiła się, napierając na plecy mężczyzny i obejmując go w pasie. - I seks będzie zapewne równie rozczarowujący - stwierdziła skwapliwie, łapiąc czarownika w kroku. - Po co chcesz iść do kajut oficerskich? - zapytała ciekawsko, trącając go nosem między łopatki.
- Zobaczyć mapy, poznać trasę statku i zapisy kapitana. Każdy z nich prowadzi dziennik pokładowy dla swego mocodawcy. Można odczytać tam całą historię ich ostatnich podróży. Poza tym, jestem ciekaw dla kogo akurat ci pracują i czy mają jakiś inny powód do przybycia tutaj. Pamiętasz te metalowe latające okręty z pustyni? - zakończył swą wypowiedź pytaniem.
- Myślisz, że mają, ze sobą jakieś powiązanie… punkt wspólny? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Mogą mieć. Ten statek nie ma balonu, więc technologia służąca do unoszenia go, może być taka sama jak u tamtych okrętów. Możliwe, że ci którzy stoją za tamtymi okrętami finansują i te. Zresztą… warto wiedzieć jakiż to ród obrósł w takie bogactwa, że stać na taką ekstrawagancję jak własne siły do walki ze złem - wyjaśnił Jarvis wodząc palcem po dłoni dziewczyny znajdującej się w dość krępującym obecnie miejscu. Dodał żartobliwie. - A ty widzę nabierasz apetytu… zdrowiejesz. To dobrze.
- Jaaa? - spytała niewinnie, odsuwając się od maga, lecz nie dlatego, żeby go pognębić. Zaczęła majstrować przy jednej z podwiązek, przytrzymując zębami falbaniastą spódnicę. Czułość jaką go obdarzyła nie była niczym dwuznacznym nacechowana, no może troszkę… ale to było jej takie małe przyzwyczajenie.
- To fo… rofdzielafy fę? - zapytała niewyraźnie, odpinając tylną zapinkę, oraz poluzowując przednią, tak by przy chodzeniu puściła i pończocha spadła.
- Tak będzie wygodniej tobie… niewinnej panience chcącej zobaczyć wspaniały okręt - stwierdził Jarvis zerkając za siebie z uśmiechem. - I bezpieczniej. Wchodzenie do kajut oficerskich bez pozwolenia to ryzykowna sprawa. I przestępstwo.
- Jeśli liczysz na widzenia w więzieniu… - “to się przeliczysz”, jej wymowny wzrok i uśmieszek dokończył zdanie, choć nie wiadomo czy trzeba było je brać na poważnie.
Kobieta zajęła się sobą, przygładziła spódnicę, poprawiła włosy i przesunęła uwierający biustonosz troszkę niżej pod piersi, w końcu odwróciła się twarzą w kierunku statku, zamierając całkowicie.
Musiała przybrać kolejną maskę, sęk w tym, że nie grała ani na swojej scenie, ani przed jej gośćmi… ani nawet nie miała własnych rekwizytów. Musiała więc zdać się na improwizację, intuicję oraz wszech ogólny szablon.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 01-12-2016, 15:06   #5
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
“Od szczegółu do ogółu…” surowy głos babki, ni to przypomniał, ni to rozkazał wnuczce jak ma postępować.
“Niewinna”
odezwała się młodziutka Chaaya lubiąca jeść słodkie mango i spać nago pod złotokapami w ogrodzie, do której zaraz dołączyła kolejna
“Ciekawa…”
poleciła usłużnie druga, która gnębiła swych kochanków nieprzeniknionym milczeniem, ale zaraz wtrąciła się następna.
“Głupiutka.”
“Pełna marzeń.”
“Troszeczkę roztrzepana.”
“Lekko wstydliwa panienka z dobrego domu.”
“Ale dojrzewająca do płomiennego romansu z przystojnym nieznajomym.”
“Pragnąca przygody.”
“Iiii zaspokojenia ciekawości…”
“I żądzy.”


Dziewczęta zaczęły wesoło chichotać, a sama tawaif poczęła najpierw zmieniać swoją postawę, prostując plecy, unosząc dumnie głowę, może nawet zbyt wysoko, jakby miała tendencję do uciekania myślami gdzieś daleko ponad niebo. Na twarzy pojawił się delikatny uśmiech, niczym cień, lub zwiastun spełniania obietnicy. Objął i rozświetlił mętne spojrzenie, nadając mu pewnego, ukrytego charakteru. Jej rysy wygładziły się, nie tyle co ją odmładzając a ułagadniając… unniewinniając.
W końcu zmienił się też sposób oddychania, a bardka ruszyła przed siebie skromnym, pewnym, dumnym lecz lekko zagubionym(?) krokiem.




Panienka zatrzymała się raptownie gdy “dostrzegła” zacumowany statek powietrzny. Przyłożyła w zachwycie dłonie do ust, a oczy rozszerzyły się roziskrzając się. Podeszła szybszym krokiem do dziobu, oglądając wielkie działo, które najwyraźniej strasznie jej imponowało. Wszak było takie duuuże i okazzzałe.
W końcu wychyliła się spod statku i przeszła kawałeczek oglądając relingi i maszty konstrukcji. Nie wyglądała na taką, która się spostrzegła, że być może nie powinna tak blisko podchodzić, że może nie jest tu mile widziana… i słyszana? Bo w końcu ochy i achy zachwycenia wcale nie były takie ciche… Powoli zmierzała w kierunku rufy, ale spostrzegła małe okrągłe okienko w pokładzie i zapragnęła do niego zajrzeć. Otwór jednak był zbyt wysoko i choć Chaaya wyciągała się na palcach, nie dała rady niczego dostrzec, w końcu postanowiła podskoczyć i wtedy... zapinka od podwiązki puściła, a koronkowa pończoszka zsunęła się po nodze.
Sytuacją ją strasznie speszyła. Niczym spłoszona łania, rozejrzała się na boki i w końcu umknęła, oblana rumieńcem, między puste beczeki i pakunki, w złudnej nadziei, że nikt nie był świadkiem jej malutkiej hańby.
Na miejscu niby to przyczaiła się, ale w końcu postawiła nogę na jednej z pak i odsłoniła nagie udo.
Ponownie pokazując, iż jest zbyt głupiutka, by wpaść na to, że ludzie na ulicy, nie są tak dobrze wychowani jak jej służący i nie odwrócą pokornie wzroku, udając, że nic nie widzą, a może myśląc, że może faktycznie nie wpadła nikomu w oko?
Tancerka pogładziła się czule po skórze, delikatnie zwijając pończoszkę i powoli wsuwając ją na nogę. Ostrożnie, by nie porwać czy zaciągnąć delikatnej tkaniny.
Najpierw zapięła ją na górnej… później na dolnej stronie uda i w końcu zestawiła nogę, poprawiając spódnicę, jak przykładna uczennica przyklasztornej szkółki i… ponownie pognała pod statek, najwyraźniej jeszcze z nim nie skończywszy.
Oczywiście… była obserwowana. Cały czas. Przez młodzika wartującego u trapu. Rudzielca z dużą spluwą, którą nonszalancko opierał o ramię, by dodać sobie ważności. Chaaya pozytywnie oceniła jego spojrzenie. Ciekawskie i pożądliwe… ale pozbawione podejrzliwości. Cała jego sylwetka mówiła bardce, że nie traktuje swego obowiązku zbyt poważnie. Widać było, że czuł się bezpiecznie i pewnie. I był bardzo znudzony. Nie zaczepił jednakże Chaai słowami, może bojąc się, że ją spłoszy… może licząc, że jeszcze coś ciekawego podejrzy.
Dziewczyna powróciła do buszowania przy burcie statku, a właściwie to ponownie starała się zajrzeć przez okno. Podskakując, trzymała ręce wysoko nad głową, jakby chciała pochwycić się ramy i podciągnąć.
Była zdeterminowana, choć bardzo nieudolna. Skakała za nisko, a sukieneczka krępowała jej ruchy. Falbaniasta spódnica otwierała się niczym wielki parasol, a piersi bujały się zamaszyście przeszkadzając nosicielce we wdrapywaniu się.
Po pewnym czasie Chaaya zrezygnowała, lekko zziajana i nadąsana, że nie może zaspokoić swojej ciekawości. Skrzyżowała ręce na biuście, tupiąc stópką o ziemię. Wyglądało, że obmyślała jakiś plan. Przyglądała się raz rufie, raz dziobowi. Oceniała wypukłość ścian burty, zadarła nawet głowę by przypatrzyć się relingom. Przez pewien czas hipnotyzowała jedno z olinowań, ale pokręciła głową, rezygnując z czegoś. Chyba miała zamiar odejść, rzuciła ostatnie, troszkę tęskne spojrzenie w kierunku okienka po czym jej wzrok padł na szczyt trapu, na którym ktoś ewidentnie stał… bo dostrzegła buty.
Zdziwiona, powiodła oczami w górę, omiatając sylwetkę młodzika lekko błędnym spojrzeniem, na chwilę zatrzymując się na broni, by w końcu oboje mogli spojrzeć sobie prosto w oczy.


Tancereczka cofnęła się o krok całkowicie zaskoczona. Chyba nie spodziewała się, że ktoś tu był, no ale jakby nie patrzeć, to kto normalny zostawiłby statek bez ochrony? No jak to tak? Głupia ona.
Chaaya mrugnęła raz, drugi, trzeci i w końcu spuściła wzrok dając nura pod trap, i jeśli owy majtek podejrzewał, że zobaczy dziewczynę wybiegającą z drugiej strony… to źle podejrzewał. Bo ona ukryła się centralnie pod nim, stojąc cichutko w cieniu, zawstydzona spotkaniem z tajemniczym nieznajomym.
Czas zwolnił dla nich obojga… minuty wlekły się niemal godzinami. On był na górze. Ona na dole. On jej nie widział, więc… się wychylił i… ich spojrzenia znowu się spotkały. Wyglądała z dołu wielkimi, migdałowymi oczami, zadzierając mocno głowę. Na policzkach rozlał jej się rumieniec, ale czy był to rumieniec zawstydzenia?


Trudno było powiedzieć bo znowu się schowała, wtulając się plecami w deski. Ale przynajmniej się odezwała. Cichutko, z nerwową chrypką, ale zaraz się poprawiła
- Jaaa… to nie tak jak pan myśli, ja nie chciałam się włamać oj… oj… ja, ja nie wiedziałam, że ktoś patrzy. Jak zobaczyłam ten statek przeganiający smoka… w dodatku taki dziwny bo bez balonu, zapragnęłam… zobaczyć z bliska. Nie chciałam przeszkodzić panu w pracy… - Chaaya miała tylko nadzieję, że Nveryioth doceni jej robienie z siebie totalnej idiotki i nawet jeśli nie zobaczy zbyt wiele co było w środku to przynajmniej ten będzie miał ubaw po pachy z całego zdarzenia.
- Oczywiście oczywiście… - potwierdził jej słowa młodzik, który z pewnością nie myślał o tym, że ona próbuje się włamać. Zarówno bowiem reakcje jego ciała, jak i spojrzenie skupione na podskakującym biuście, potwierdzały że był myślami w innych rejonach. - To co właściwie… chciałaś zrobić?
Znowu nastała cisza, ale po chwili Chaaya wyszła z kryjówki i stanęła w takim miejscu, że oboje nie musieli się wyginać by na siebie patrzeć. Jej oddech był przyśpieszony, a spojrzenie lekko rozbiegane, jakby dziewczyna nie mogła się zdecydować, czy ma jeszcze popatrzeć na statek, czy w pełni oddać się obserwacji kogoś ciekawszego, czyli rozmówcy.
- Sprawdzić jak “on” lata… - odparła pełnym konspiracji i podekscytowania tonem. - No i… tak bez strachu przegoniliście tego zielonego gada… to było naprawdę niesamowite, sama straż miasta się na to nie zdobyła! - Bardka popatrzyła po trapie, jakby zastanawiała się czy by się przypadkiem po nim nie wdrapać.
- No to dla nas nic nowego… przeganiamy takie potwory cały czas i bandytów. Ja sam ubiłem… eee… Krwawego Martina, przywódcę bandytów z… jest taka mała wioska… - zaczął się przechwalać młodzik, a potem nagle spytał się dziewczyny. - A jak właściwie masz na imię?
Chaai wyraźnie to imponowało. Zakryła policzki dłońmi i słuchała jak zaklęta, wpatrując się w giermka jak w obrazek.
- Och… ja? - spytała zdziwiona, że ktoś tak znamienity pyta sie takiej głupiutkiej panienki o imię. Ale swoją drogą… jakie by tu wybrać dla siebie imię? - Mmm Haya panie… - dziewczyna dygnęła grzecznie.
- Zachwycające imię… ja mam zaś na imię Rodrico - odparł młodzik z entuzjazmem świadczącym o tym, że nie zwrócił na jej imię większej uwagi. - Podejdź bliżej Hayu, co się będziemy tak przekrzykiwać.
- Ale czy aby na pewno mogę? Nie chcę zakłócać twojej misji… - odparła zawstydzona, ale postąpiła kilka kroczków w górę po trapie, uśmiechając się przy tym szczęśliwie.
- To prawda… moja misja jest ważna. Tylko naprawdę sprawdzonym i godnym zaufania osobom powierza się pilnowanie statku w porcie - puszył się młodzian przyglądając dziewczynie. - Ale… mogę… no… wiesz… - Gdy podeszła bliżej, rzekł poufałym tonem kłamiąc. - Mam prawo i przywilej decydować kogo wpuścić na statek.
Najwyraźniej trafił w czuły punkt, bo Haya westchnęła przeciągle, jakby właśnie rozpakowała upragniony prezent. W rozmarzonych oczach pojawiła się jednak pewna ostrość, może zadziorność.
- Naaaprawdę? Nie mogę uwierzyć, że trafiłam na kogoś tak znamienitego. - Dziewczyna stała już całkiem blisko niego, jak na wyciągnięcie ręki. - Jakie trzeba spełnić warunki by móc wejść na statek i go obejrzeć? - Jej spojrzenie na chwile umknęło w dół, gdzie widniało okienko, do którego tak uparcie starała się zajrzeć.
- Hmm… - tu go zażyła. Najwyraźniej Rodrico nie wiedział co zażądać. To znaczy wiedział co chce i Chaaya też to wiedziała. Za często jego wzrok wędrował na jej biust. Z pewnością chciałby go zobaczyć bez opakowania sukni. Ale nie miał śmiałości by postawić takie żądania. - A eee… to zależy od tego, jak dalece panienka jest gotowa się… poświęcić. Trzeba mnie cały czas słuchać i wykonywać moje polecenia na statku. I chować się gdy tak każę.
Kobieta zachichotała filuternie, jeszcze bardziej zmniejszając między nimi odległość.
- Tooo… może mała wymiana? Pokazałbyś mi “statek”, a ja… - Haya pokraśniała przygryzając dolną wargę i spoglądając spod rzęs na Rodrico.
- Zgoda… - rozejrzał się nerwowo Rodrico i dodał cicho. - I dotknę?
- Ciiii… cicho sza… nikt nie może nas widzieć - Haya pochwyciła go za dłoń i rozejrzała dookoła, zwłaszcza w kierunku miasta, jakby ktoś miał zaraz stamtąd nadejść i zabrać ją do domu.
- Jasne.. oczywiście… chodźmy… pokazać ci kajuty, działa, maszynownię, ładownię… - zaczął wyliczać Rodrico i pociągnął dziewczynę za sobą. A ona nie stawiała oporów, chichocząc pod nosem i od czasu do czasu wzdychając gdy zobaczyła coś ciekawego i jej zdaniem nietypowego.


Zaczął od mesy w której ponoć mogło zjeść na raz nawet pięćdziesięciu ludzi i pokazał jej stolik z pięcioma fotelami górujący nad kilkoma długimi podłużnymi stołami otoczonymi zwykłymi krzesłami.
- Tak zwykł jadać kapitan, nawigatorka, bosman i… ci ważniejsi goście - rzekł wskazując to miejsce.
- Macie kobietę na statku? A czy to nie przynosi pecha? - zapytała głupiutko posłusznie patrząc za wskazującym palcem mężczyzny.
- Nie… to nie jest jednostka nawodna, a zresztą ona chodzi w wyjątkowo ciasnych spodniach i ma… więc no, przyjemnie popatrzeć. I jestem pewien, że ma na mnie oko - odparł z przekonaniem w głosie młodzik.
Chaaya powstrzymała chęć przewrócenia oczami. Tutejsza “młodzież” była jakaś dziwna… jakby infantylna, ale w przejaskrawiony sposób. Choć w sumie, może nie powinna ocenić po poznaniu pierwszego lepszego młokosa?
W zamian zachichotała w równie naiwny sposób, co on stwierdził swe rewelacje.
- Niegrzeczny… na pewno masz powodzenie u kobiet… - mruknęła z podziwem i aprobatą, świadczącym o tym jak bardzo imponuje jej przewodnik.
- Oczywiście - skłamał, po czym ruszyli na dalsze zwiedzanie. Tym razem do maszynowni. Tu Rodrico nakazał jej być cicho i rozglądał się ostrożnie idąc z przodu. Widać nie powinien prowadzić dziewczyny do tej części statku. Gdy tak szli, nagle oboje usłyszeli kroki. Rodrico otworzył pobliską szafkę z ubraniami roboczymi i najpierw Chaayę tam szybko wepchnął, a potem sam wlazł do niej, przymykając ją lekko. Ściśnięci byli razem, co młodzikowi mogłoby się spodobać, gdyby nie to, że nerwowo zakrył usta bardce, co by się nie odzywała. I nasłuchiwał kroków.
Maszynownia okazała się całkiem ciekawym miejscem, nawet dla kogoś takiego jak Chaaya, która nie znosiła tego całego żelaznego postępu. Ale te rurki, pokrętła, jakieś światełka, syki, przelewanie się, miganie, gwizdanie, wszech ogólne stuki i pomruki… które i tak były ciche, bo wszak maszyna była aktualnie w spoczynku, jawiły się istną “czarną” lecz nie złą a fantazyjną magią. Nveremu na pewno spodobają się te wspomnienia… a już tym bardziej te teraz.
Dziewczyna nie mogła się powstrzymać i uśmiechnęła się, przyjemnie muskając wargami dłoń mężczyzny. Stała spokojnie i cichutko, oddychając szybko, troszkę jak zestresowana myszka.
Kroki… ciężkie stanowcze, przeszły obok nich. Powoli. Zatrzymały się, jako duży cień przy szafce. A potem ruszyły dalej. Rodrico poczuł tą pieszczotę i choć nic nie powiedział, to ciało jego zareagowało na nią, co poczuła… wszak jej ciało mocno przylegało do jego spodni, dość ciasno opinających sylwetkę.
- Co do? - rozległ się cichy syk owego ciężkiego cienia. Głos twardy i stanowczy. Chrapliwy. Przyłapał ich?
Najwyraźniej nie… bo nagle ruszył dalej biegnąc ciężko i głośno.
- Ufff… było blisko - westchnął Rodrico odsuwając dłoń od ust Chaai i ostrożnie odchylając drzwi szafki, by się rozejrzeć.

“Żarty sobie stroisz?”
Młoda Chaaya, która zazwyczaj okładała swoich kochanków jedwabnym pasem oraz przywiązywała ich w leża w różnych dziwnych pozycjach, prychnęła lekko pogardliwie.


“Jak bogów kocham trafił nam się prawiczek?”
Kolejna zachichotała trzpiotnie, by po chwili dołączyły do niej następne.


Haya tymczasem zamarła, gdy tylko wyczuła podniecenie u chłopaka. Bardzo chciała jeszcze trochę pomyszkować, zanim będzie musiała się bawić w podlotkowe macanie.
- M-możemy wyjść? - przebąknęła cicho, zawstydzona, starając się bardziej wtopić w ścianę szafki niż w sylwetkę Rodrico.
- No… chodźmy szybko… obejrzymy serce maszynowni - odparł Rodrico podając dłoń dziewczynie i rozglądając się nerwowo. Mimo pobudzenia i jemu amory nie były w tej chwili w głowie.
- Czy coś się stało? - Tancerka chwyciła mocno dłoń towarzysza, jakby kłębiące się w niej emocje, zamiast nakłaniać do ucieczki, zmuszały ją do skrycia się w bezpiecznych ramionach… kogo? No właśnie. Podlotka przed sobą.
Korzystając z okazji, przypatrywała się cudacznym urządzeniom, starając się wychwycić jak najwięcej szczegółów.
- Nooo… jest tu taki zadrośnik o moją sławę i potęgę… i… wolę nie wchodzić mu w drogę. Nie dlatego, że się boję, ale… kapitan nie lubi bójek - wyjaśnił Rodrico prowadząc ją w głąb maszynowni i docierając z nią do serca. Wielkiej iskrzącej się kuli roztopionego metalu wokół której umieszczone były obracające się obręcze. Każda oznaczona innym zestawem świecących glifów.
Kula ta unosiła się w powietrzu łącząc się z bolcami tkwiącymi w ścianach za pomocą błyskawic.
- Prawda, że robi wrażenie? - zapytał dumnie Rodrico.
Bardka puściła dłoń chłopaka, nawet ją troszeczkę strzepując ze swojej, by móc spokojnie podejść do serca maszynowni. Widok, faktycznie robił wrażenie. Może nie piorunujące ale i tak uznała, iż jest to coś… pięknego.
Obchodziła ostrożnie migotliwą kulę, przyglądając się obręczom z glifami.
- Jak… TO… działa? - spytała w końcu, nie odrywając spojrzenia od mechanizmu, który w jakiś sposób kojarzył jej się z istotą żywą.
- Cóóóż… to rdzeń lewitacyjny. Rzucono na niego potężny czar, a ta sala przenosi efekt na cały statek. No i… te okręgi pozwalają regulować wysokość. A może to wiatraki na zewnątrz - zamyślił się Rodrico. - W każdym razie… służy właśnie ku temu, by statek unosił się i opadał na żądaną wysokość. Jeśli rdzeń się zepsuje… statek runie w dół.
Chaaya nie sądziła, że młodzik odpowie jej coś sensownego, dlatego gdy powiedział coś… co w miare trzymało się kupy, odwróciła się do niego, szeroko uśmiechając.
- Dziękuję. - To były szczere podziękowania. Kobieta na powrót wyciągnęła dłoń do chłopaka, lecz wzrok ponownie utkwiła w kuli.
~ Jesteś już na statku? ~ spróbowała skomunikować się z Jarvisem, bo niestety Nveryioth był za daleko.
~ Działam już ~ potwierdził czarownik. ~ Co u ciebie? Wszystko w porządku? ~
Tymczasem Rodrico ruszył przodem prowadząc Chaayę w kierunku pokładowych armat, rozglądał się przy tym nerwowo jakby bał się, iż ktoś ich zauważy.
~ Zobaczyłam coś… coś bardzo ładnego ~ odparła ukontentowana, z niejakim żalem oddalając się od serca statku. Chyba naprawdę nie spodziewała się ujrzeć coś ciekawego. ~ Uważaj na siebie… ktoś już wie, że tu jesteś ~ poleciła mu ciepło, podążając za giermkiem.
~ Będę ostrożny… baw się dobrze ~ odparł w odpowiedzi czarownik, a Rodrico doprowadził dziewczynę do wąskiego pomieszczenia, w którym w rzędach stały przymocowane do podłogi żelazne rury, zakończone, żelaznymi czopami i mechanizmami przy nich.
Armaty.
Rodrico pochwalił się iż… miał okazję strzelać z nich, kiedyś.
Chaaya policzyła armaty, by zająć czymś swoje myśli, przeczuwała, że wycieczka powoli zmierzała ku końcowi. Zastanawiała się też, czy czarownik sobie poradzi i nie da się złapać, bo wyciągnięcie go... z na przykład więzienia, byłoby dość kłopotliwe… bo nawet nie wiedziała, czy tutaj mieli więzienia lub coś co je przypominało.


- I jak? Trafiłeś w coś? Nie było głośno? Ale z tego można zrobić kanonadę! - Tancerka na powrót się ożywiła, dość szybko wychodząc z melancholijnego nastroju.
- Trafiłem i bywa tu bardzo głośno podczas bitew. Kanonady są wtedy tutaj normalnością - stwierdził dumnie Rodrico opierając stopę o stalową lufę armaty.
Chaaya przyklasnęła w zachwycie, mrucząc w zadowoleniu.
- Miałam szczęście, że trafiłam na ciebie… dżentelmen i prawdziwy bohater! - Po raz kolejny, uraczyła go pełnym uznania i zachwytu spojrzeniem, po czym się mocno zarumieniła.
- Tooo… jak mam ci się odwdzięczyć? - spytała płochliwie.
- Nie.. no nie tutaj… chodźmy do kajut - rzekł pospiesznie, chwytając dłoń dziewczyny i prowadząc ją w głąb statku. Szybko i pewnie.
Widać, wizja nagrody go uskrzydliła. Dotarli do jego kajuty i po otworzeniu weszli do niej. Było tam ciasno i dość ciemno. Były hamaki... cztery. Widać nie mieszkał sam. - A jak byś… na co byś się zdobyła, by się odwdzięczyć?
Chaaya, jako Haya udawała zawstydzenie, dziewicze lecz nie płochliwe. Być może to nie był jej pierwszy raz gdy wymykała się z jakimś młodzikiem.
- Jestem dziewicą… tatko by się wściekł gdyby się dowiedział lub co gorsza zaszłabym w ciążę… - zaczęła lekko nerwowo, ale szybko się rozkręcała. - Ale, ale… no wiesz… - jej dłoń powędrowała po pierwszego z zapięć sukieneczki, odpinając go w figlarny sposób. - Och… a może sam chciałbyś…?
- Tatko… nie musi się dowiedzieć - mruknął młodzian przyglądając się jak palce dziewczyny rozpinają zapięcia sukni. Sam zaś już upuścił oręż… to jest broń przy pasie, wraz pasem.
- Nie… nie… ja się przygotuję. - I sam zaczął nerwowo ściągać pancerz, by zapewne nie tracić czasu na rozbieranie się po kolei.
- Oj dowiedziałby się… jest bardzo surowy… i na pewno by mnie srogo ukarał - ciągnęła czczą śpiewkę, nieśpiesznie odpinając zapięcia, by w końcu zsunąć szatę na ziemię i zaprezentować się w bieliźnie.
Była ciekawa, czy faktycznie tutejsi mężczyźni, tak mocno reagują na te wydziwiania w postaci bielizny.
Rodrico najwyraźniej tak, bo oczu od Chaai oderwać nie mógł. Jedynie skinął głową dodając. - Ale ja mu nie powiem, a i ty nie musisz… to będzie nasz mały sekret.
Haya pokręciła głową, nie dając się przekonać.
- Mogę… mogę zrobić do rękoma… a może wolisz ustami?
- Ustami… ale… wiesz... chcę zobaczyć też… twoje… no… skarby - rzekł zaskoczony nieco jej słowami Rodrico. Nie przeszkodziło mu jednak w uwolnieniu swojego skarbiku z więzi ubrania. Jak na doświadczenie Chaai, ani imponującego, ani też malutkiego. Ot standard.
Bardka zachichotała, zdejmując najpierw jedno ramiączko stanika, później drugie. Gdy chłopak pokazał się w swojej chwale, tancerka zsunęła miseczki z piersi, równocześnie głośno wzdychając i wpatrująć się w stojący sprzęt Rodrica.
- Och… jaki duży! - wypaliła zaskoczona podchodząc nieco bliżej.
- Twoje też… - mruknął Rodrico sięgając dłonią ku jej piersi i delikatnie ugniatając, by przekonać się o prawdziwości tej chwili.
Dziewczyna zaczęła szybciej oddychać, jak gdyby ta “pieszczota” sprawiła jej nie lada przyjemność. Sama zaś wyciągnęła palce w kierunku berełka Rodrica, delikatnie go dotykając i drażniąc sam czubek.
Popatrzyła niepewnie na towarzysza, szukając potwierdzenia, że ma do niego uklęknąć.
Przez chwilę nie otrzymywała odpowiedzi, gdy jego dłonie macały jej biust, sprawiając przy okazji, że berełko pod palcami Chaai stawało się twardsze i bardziej gotowe do użycia. W końcu jednak Rodrico położył dłonie na głowie delikatnie popychając bardkę w dół. To był ten… znak.
Haya posłusznie uklękła, spoglądając nieco zlękniona na „armatę” przed sobą, po czym spojrzała z dołu na chłopaka, wsłuchując się z głosy w swojej głowie. Jedne z dziewcząt się śmiały, inne prychały z pogardą, babka uparcie milczała, gotowa karcić za każdy popełniony błąd.
Jako dziewica nie mogła go obdarzyć swymi wszystkimi sztuczkami. Nie mogła być finezyjna, ani zmysłowa, ani zjawiskowa.
Opuszki jej palców przesuwały się delikatnie po trzonie berełka, bardziej łaskocząc niż pieszcząc.
- Bądź dla mnie delikatny panie… - tancerka, spuściła wzrok, rumieniąc się i drżąc lekko przed tym co miała zaraz zrobić. Nie czekała jednak na odpowiedź, nie czekała na zachętę… po prostu go wzięła… na tyle na ile pozwalało jej gardło, bo przecież nie chciała się nim zachłysnąć. Jedną dłonią pomagała go sobie podtrzymywać, drugą, oparła na jego biodrze.
Dużo przy tym mlaskała, a jej język zataczał dziwne kółeczka, czasem poruszyła wprawniej głową to w przód to w tył, ale nie za mocno. Ciche jęki młodzika były oceną jej fachu, pozytywną oceną. Pieszczona sprawnymi ruchami języka buława Rodrico prowadzona była ku eksplozji szybko i dość gwałtownie. Pomagała ku temu dłoń mężczyzny, który delikatnie narzucał dość energiczne tempo Rodrico nie był może prawiczkiem. Ale też i znawcą tematu nie był… Wiele mogła wyczytać z jego zachowania. A to co wyczytała utwierdziło ją w jej podejrzeniach. Jego kochankami… bo miał pewnie kilka takich przygód, były niedoświadczone dziewczęta. Może i nie dziewice, ale takie które wiedziały że w odpowiednim momencie trzeba zadrzeć spódnicę w górę i… nic ponad to.
Dziewczyna odsunęła się od niego, ponownie speszona gdy ten skończył jej bezpardonowo w ustach. Nie żeby Chaai robiło to jakąś różnicę, ale Haya byłaby wdzięczna choćby za krótkie słowo typu “Uwaga” albo coś…
Otarłszy brodę, paluszkami, popatrzyła na Rodrico, podnosząc się z ziemi. Biust jej przy tym wesoło zafalował.
- Czy podobało się… panie? - spytała głupiutko.
- Tak.. bardzo mi się podobało. Bardzo podobasz się mi ty Hayu. Może spotkamy się gdzieś… później, po mojej wachcie?- zaproponował wędrując spojrzeniem po odsłoniętych atutach urody Chaai.
- Nie wiem czy tatko mi pozwoli. - Uśmiechnęła się kwaśno. - Wieczorem, stawia pod moimi drzwiami strażniczkę i nie mogę wyjść z pokoju. - Spuściła smutnie wzrok. - Ale może… może… sama nie wiem. Kiedy będziesz wolny?
- Jutro z samego rana… - rzekł w odpowiedzi Rodrico. - Jest taka tawerna, “Płochliwy Kuc”. Będę tam odpoczywał. Jak się zjawisz pokażę ci miasto i… coś jeszcze może.
Haya zachichotała, nakładając ramiączka i chowając biust. Podeszła do sukienki i schyliła się by ją podnieść, wypinając się centralnie przed chłopakiem. - Może mi się uda… - mruknęła prostując się i zaczynając ubierać.
- Nooo… może. - Rodrico miał ochotę ją klepnąć w wypięty zadek. Miał ochotę rzucić się na nią i zedrzeć z niej suknię. Miał straszną ochotę. I nie miał odwagi by to zrobić. Widziała to w jego oczach. Jak i nadzieję na rychłe spotkanie, bardziej intymne i gorące. I dłuższe.
Tancerka uśmiechnęła się tylko tajemniczo, dopinając ostatnie z zapięć. Gdyby chłopak się na nią rzucił to by ją miał… a tak, może sobie teraz tylko pomarzyć. Odwiedzać go też nie miała zamiaru. Bo i po co?
Zresztą teraz gdy było już po wszystkim, poczuła się nagle zmęczona… nie fizycznie a psychicznie. Westchnęła nieco ciężej.
- Odprowadzisz mnie?
- Tak… zresztą powinienem wrócić na swój posterunek. - Nagle przypomniał sobie o tym, że był na służbie. Chwycił ją za dłonie i przyciągnął do siebie składając na jej ustach “romantyczny” pocałunek. I zaczął prowadzić na zewnątrz.
Wyszli znów na pokład, blask słońca na moment oślepił dziewczynę, która nie zwróciła uwagi jak ciemno było w trzewiach owego statku.
Dotarli do trapu, gdzie obdarzył ją kolejnym pocałunkiem i szeptem powiedział - “Płochliwy Kuc”, pamiętaj.
A ona pokiwała tylko głową, dając znak, że będzie pamiętać, że się wykradnie i do niego przybiegnie. W końcu trafiła na swojego rycerza z bajki, prawda?
Zbiegła po trapie, rozkładając ręce na boki, balansując przy tym ciałem. Na dole odwróciła się do niego i uśmiechnęła po czym szybciutko potruchtała w kierunku miasta, co by nikt jej nie zauważył.
Jarvis czekał już na nią w cieniu budynków i zanim zdołała się zbliżyć spytał telepatycznie. ~ Jak było, dobrze się bawiłaś? ~
Bardka przewróciła oczami, nie zwalniając tempa. ~ Muszę się napić… i najlepiej zapomnieć… choć na pewno Nvery mi na to nie pozwoli. ~ odparła z pogardą i niespotykaną oziębłością. Najwyraźniej tylko z wierzchu uwielbiała swoich klientów.
~To dobrze się składa, bo w tym miejscu łatwo się napić każdego trunku z niemal każdego miejsca globu ~ odparł czarownik przyglądając się jak do niego podchodzi. ~ A i ciekawe wieści kryły się w dzienniku pokładowym. Skrzydlaty Posłaniec należy do rodu Karsników… rodu wrogów nieumarłych, których nestorami wedle niektórych nieprzychylnych języków jest trójka potężnych wampirów. Lecz… najciekawsze jest to, co udało im się dostrzec podczas podróży tutaj. ~
Czy bardkę to cokolwiek w tej chwili obchodziło? I czy koniecznie musiała wysłuchiwać tego teraz? Nie może po napiciu się?
Chaaya westchnęła ciężko. ~ Co takiego dostrzegli? ~ zapytała zachowawczo, co by mieć to już z głowy.
~ Skrzydlate sylwetki… demonów albo gargoyli. Od strony z której przybyliśmy. Obecny właściciel smoczego ciała… chyba szuka duszy, która mu uciekła spod kurateli. ~ stwierdził Jarvis podchodząc do dziewczyny. - A teraz chodźmy się napić. Płaci ten kto pierwszy osunie się pod stół.
A Chaaję przeszedł po plecach lodowaty dreszcz przerażenia.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 01-12-2016 o 15:09.
sunellica jest offline  
Stary 03-12-2016, 20:10   #6
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Jedzenie pozwoliło zapomnieć o ścigających Chaayę demonach.


Kawałki mięsa pieczone na rożnie z przyprawami i dziwnymi owocami. Do tego dziwna polewka z orzechami i jakiś musujący napój. Jarvis musiał zauważyć ciekawość przy ostatnim posiłku i zabrał tym razem bardkę do bardziej luksusowej karczmy. I jak podkreślił… z kuchnią La Rasquelle.
Czego dowodem miały być dodawane do każdej potrawy drobne czosnkowe ciasteczka.
Pewnie liczył na to, że poprawi jej humor po tym, co się dowiedzieli. Jarvis niespecjalnie podejmował temat pościgu, choć Chaaya miała wrażenie, że wie więcej niż jej powiedział. Starzec nie komentował tego faktu, ale czuła jego dyskomfort.

Smoki tymczasem zwiedzały okolicę mentalnie czasem kontaktując się ze swymi partnerami. Godiva zapuściła się głęboko w dżunglę odkrywając stare ruiny. A Nveryioth kręcił się blisko miasta zapoznając się z jego architekturą i wzbudzając niepokój mieszkańców. Odbijał się on rozmowach innych gości karczmy w której się posilali. Smoki i tajemniczy jeźdźcy byli tematem plotek i spekulacji. Najważniejszym tematem tego dnia. Przyćmili nawet kwestię przybycia Powietrznych Rycerzy. I nie wszyscy cieszyli się z pojawienia smoków. Po prawdzie i Rycerze nie wzbudzali także powszechnego entuzjazmu. Na szczęście jeźdźcy nie przyciągnęli spojrzeń tak bardzo jak smoki toteż Jarvis i Chaaya nie rzucali się w oczy. I nie zamierzali zwracać na siebie uwagi.


Wedle słów Jarvisa wszystkie wejścia do podziemnych obszarów miasta były zamknięte na cztery spusty i czasem pilnowane przez strażników. Część kondygnacji podziemnych robiła za magazyny, inne za schrony. Jeszcze inne… za skarbce lub stanowiły zagadkę. Oczywistym dla obojga z nich było to, że włamanie się bezpośrednio było… bardzo ryzykowne i kłopotliwe. Po co mieliby wchodzić do czyjegoś magazynu, skoro i tak nie mieli powodu by wykradać jego zawartość. Dlatego Jarvis zaprowadził Chaayę gdzie indziej. Nieco poza obrzeża miasta, do miejsca które znał...


Nieduża jaskinia nie wyglądała na wygodne wejście, za to bezpieczne ponoć.
- Nikt o nim nie wie. Powstało podczas oberwania chmury kilkanaście lat. Użyliśmy go z moimi kamratami do wejścia do podziemnego miasta. To znaczy oni weszli, a ja wylosowałem stanie na czatach. Więc nie wiem co tam odkryli i co znaleźli.- wyjaśnił Jarvis i przyjrzał się wejściu.- Chyba nikt poza borsukami i wężami z niego nie korzystał.


Kolejny statek pojawił się nad Ukrytą Doliną tuż o świcie. Latająca dżonka, niczym ćma szukająca miejsca do spoczynku po wyczerpującym nocnym locie. Stateczek wydawał się kruchy i słaby w porównaniu ze “Skrzydlatym Posłańcem”. I wedle słów Jarvisa tak było. “Shao-Tien” był statkiem przemytniczym. Zamiast walczyć wykorzystywał wpisane w jego burty zaklęcia by chować się przed wzrokiem innych. “Shao-Tien” był dobrze znany czarownikowi jak i każdemu mieszkańcowi Ukrytej Doliny. Gdyż, wedle słów Jarvisa jego przybycie oznaczało iż, kapitan i właściciel statku pani Yun zorganizuje aukcję swych najcenniejszych skarbów.
- Na szczęście pospolite przedmioty nie zostaną na aukcji wystawione. Tylko parę rzadkich artefaktów.- wyjaśnił czarownik, gdy statek lądował… a oni oboje szli w jego kierunku. Chaaya czuła dziwne uczucie jakby coś kłębiło się pod jej czaszką szeleszcząc łuskami. Starzec najwyraźniej zainteresował się aukcją.
Póki co jednak bardka niewiele wiedziała na ten temat podążając wraz z Jarvisem i meandrując pomiędzy pracownikami zabezpieczającymi liny cumownicze, wynoszącymi pakunki, rozstawiającymi kramy Tym wszystkim z kapitańskiego mostka dowodziła energiczna starsza kobieta o dalekowschodnich rysach.


Pani Yun we własnej osobie. Pospolity i szary strój roboczy nie bardzo wyróżniał ją z tłumu podobnie ubranych członków jej załogi. Ale jej głośne i przenikliwe krzyki oraz ponaglania sprawiały, że stanowiła centrum tego chaosu. I swym zachowanie bardzo… przypominała Chaai jej własną babkę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 16-12-2016, 19:40   #7
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Pomieszczenie w którym się znajdowali było... „przytulne”. Trzaskający w masywnym i kamiennym kominku ogień, rozświetlał ciepłym blaskiem, wykończone w drewnie ściany i meble. Okna karczmy, niemal całkowicie zasłonięte były, grubym bordowym materiałem, tworząc przyjemny półmrok dający poczucie prywatności.
Na okrągłym, drewnianym stoliku, paliła się ręcznie malowana w kwiaty, gruba i jasnoróżowa świeca. Obok stał wazonik ze świeżo ściętą różą.
Chaaya grzecznie siedziała naprzeciwko czarownika, obserwując i słuchając jego porad na temat spożywania posiłku jaki im zaserwowano.
Od powrotu, ze schadzki na statku, była cicha i zatroskana. Martwiła się pościgiem i tym, że uwikłani są w to ludzie i stworzenia postronne, w jej mniemaniu niczemu winne oraz nie chcące brać udziału w szaleńczym wyścigu z czasem.
Jarvis i Godiva.
Nveryioth…
A teraz dołączyli mieszkańcy tego miasta.

O siebie się nie martwiła. Jej życie nie było nic warte. Urodziła się tawaif… była więc zwykłym niewolnikiem. Jak to uczeni mawiali… była trupem o robaczywym wnętrzu, przebranym na wzór najpiękniejszej z żyjących istot. Była modną zabawką, o wartości podyktowanej wyobrażeniami pogrążonych w chuci mężczyzn. Bez nich… była bez wartości i w myśli tej została wychowana.
Jej ciało, jej umysł, jej uczucia i pragnienia… wszystko to było bezwolne i bez wartości.
Nie martwiła się więc o siebie, bo któż by się martwił dziurawą rękawiczką? Pękniętym dzbanem? Stłuczoną miseczką?

Mięso na talerzu było smaczne, a napój przyjemnie łaskotał w język, myśli swobodnie przepływały przez zmęczony umysł kobiety, która nawet zaczynała delektować się orientalnym smakiem i zapachem. Nigdy by nie pomyślała, że można by zrobić z czosnku deser, a tu proszę… ciasteczka były słodkie i przyjemnie chrupiące. Chaaya zabrała czarownikowi jego porcję herbatników, popijając to musującym… winem? Hmmm… to faktycznie mogło być wino, ale mógł to być też cydr. Już nawet chciała się zapytać, jak nazywa się to czym się posilali, gdy poczuła w swej głowie czyjąś obecność.
Nie… to nie był Starzec. Czerwonołuski o dziwo wykazywał się większą finezją od Nveryiotha, który aktualnie wepchnął się między jej myśli, mrucząc wściekle.
~ Nie znalazłem jej… ~ Po czym jak gdyby nigdy nic zaczął przeszukiwać wspomnienia partnerki.
~ Niedobra… gdzieś się ukryła… ~ Chaaya zamaskowała uśmiech za wielkim kielichem i czekała niecierpliwie, aż smok zajmie się przeglądaniem jej wspomnień.
~ Niech ją wszy ~ burknął wściekle gad i tak jak przeczuwała tancerka, zabrał się do obcesowego sprawdzania, co tam jego pannica poczyniała.
Z początku czuła tylko niezadowolenie i zniechęcenie. Gad wywracał jej pamięć do góry nogami, nie starając się o delikatność.
Jedzenie… to pamiętał, takie sobie.
Parzenie się… standard, w jej wykonaniu.
Lenistwo… nic nowego ani ciekawego.
Giermkowie przybyłego statku… hmmm…

Bardka poczuła drżącą nutę fascynacji i nadziei. Smok łapczywie spijał każdy szczegół zewnętrznej elewacji statku. Rozkoszował się olinowaniami, zdobieniami i wykończeniami w drewnie i metalu.
Nveryioth całkowicie oddał się roli widza spektaklu, przeżywając fascynujące perypetie głupiutkiej Hawwy, pragnącej zajrzeć do środka tajemniczego statku. Przeżywał jej upadki, zachłystywał się odkryciami, dopingował w miłostkach, bo odrobina „romantyczności” nie kłuła zbytnio w oczy, gdyż okraszona była sporą dawką dowcipu z którego ochoczo i gromko się śmiał, by na finalnej scenie rechotać już do rozpuku. Prezent od tancerki przypadł mu do gustu. Polubił Hawwę, która nota benę dość często przetaczała się po korytarzach Jaskini. Łatwiej wszak było działać udając głupiego, więcej się widziało i słyszało… więcej się mogło, bo otoczenie automatycznie skreślało takiego delikwenta z celownika.
Sam Rodrico był niczego sobie. Smok nie uważał by człowiek ten był ciekawy, mądry, silny, czy ładny… ale miał w sobie jednak coś, co rozckliwiało jaszczura. Może pewne podobieństwo z dawnych lat, może marzenia na przyszłość?

Co by jednak nie mówić. To co najbardziej podobało się zielonemu to serce statku, a raczej wiedza za nim kryjąca się.
Wiedza… była potęgą, była nieograniczoną siłą. Kto posiadł odpowiednia wiedzę, mógł stać się panem świata.

~ Porozmawiaj ze mną… ~ Nvery ułożył się na rozgrzanym piasku, ściełającym umsył tawaif. ~ Chodź do mnie tu blisko… ~ Gad zagarnął dla siebie większą część jaźni tancerki. Pozwalają by jego emocje, łączyły się z jej emocjami, by mogli razem wespół odczuwać zadowolenie, fascynację, pewnego rodzaju spełnienie i błogość.
A Chaaya uśmiechnęła się słodko, nie tylko w myślach, ale i na zewnątrz, rozwodząc się i spekulując z towarzyszem na przeróżne sprawy dotyczące przeszłości, teraźniejszości i przyszłości.


Chaaya przyglądała się wejściu do, jak twierdził Jarvis, podziemi miasta i zastanawiała się, czy ten aby na pewno wie co robi. Jej nastrój ponownie przypominał ten sprzed kilku dni. Była cicha, posępna i skołowana. Blask w oczach przygasł, tląc się, od czasu do czasu, niemrawymi iskierkami.
- Losujemy, kto wchodzi pierwszy? - Pomimo złego samopoczucia, starała się zachować względną wesołość. Zaglądała do nory w ziemi, kucając ostrożnie przy omszałych kamieniach.
- Nie musimy… to był mój pomysł więc ja powinienem zaryzykować - stwierdził z uśmiechem Jarvis i puknął oprawkę swych okularów. - Poza tym, widzę w ciemnościach.
Kobieta wstała ustępując mężczyźnie miejsca.
Krzyżując ręce na piersi, oparła się plecami o jeden z głazów i zapatrzyła się przed siebie, czekając, aż ten wejdzie i przepędzi swoją obecnością tamtejszych mieszkańców lub… ewentualnie to oni przepędzą jego, bo… z tego co słyszała od Jaunsa, to takie borsuki są całkiem walecznymi istotami, szopy w kupie zawsze odważniejsze… a węże jak to węże, jak mu podskoczysz, to cię dziabnie i po tobie. I choć Chaaya nie była pewna co mogło zamieszkać w tutejszej jamie, to podejrzewała, że jak wszystko na tym świecie, nie będzie zadowolone z nieproszonych gości, którzy w obcesowy sposób zaglądają mu do domu. Ukontentowana więc, że jak coś to czarownik zarobi w zęby za nachodzenie po nocy, oddała się przyjemnemu zajęciu jakim było podziwianie widoków dookoła. Co z tego, że było ciemno.
Minęło kilka chwil nim usłyszała mentalny głos czarownika. ~ Schodź, jest bezpiecznie choć trochę mokro. ~
Pozostało więc Chaai wykonać jego polecenie i po przeciśnięciu się przez ciasne wejście, osunąć się w dół wprost w jego ramiona. A potem, po za zapaleniu latarni...

Podziwiać widoki z jakiegoś innego świata. Jaskinia była ciasna i niska i miała sufit pokryty jakby… woskiem?
Chaaya stała niepewnie, wczepiona w ramię czarownika. Rozglądała się z pełną konsternacji, fascynacji i obrzydzenia miną po wąskim, podziemnym korytarzyku. Nie wyglądało na to, że chciała i miała zamiar się ruszyć.

Nveryioth zatrzymał swój lot, na pobliskim murze. Wczepiony w ścianę niczym pustynna jaszczurka, podziwiał widoki oczami swojej partnerki. Ooo tak… ile on by dał, by móc wcisnąć się w tę dziwną i oślizgłą norkę. Była taka tajemnicza i obrzydliwa. W sam raz dla niego.
~ Rusz się… ~ ponaglił bardkę rozmarzonym głosem. ~ Sprawdź co jest dalej… dotknij ściany… co to za wosk, jak smakuje? Jak pachnie… no nie stój jak kołek. ~
Jego uszczypliwości, nie wywołały na kobiecie zamierzonego efektu. Ta jakby się tylko mocniej zaparła, skryła za ciałem czarownika i buńczucznie wpatrywała się w dal ginącą w mroku.
- Wszystko w porządku? - zapytał Jarvis spoglądając za siebie. - Nie masz co się bać, jesteśmy bezpieczni. Choć mógłbym przywołać mojego kocura i wysłać go na zwiad.
Bardka puściła ramię towarzysza i popchnęła go lekko przed siebie.
- Rób co chcesz… - mruknęła cicho, zezując na dziwną substancję zwisającą ze stropu jaskini, trochę ciężej przy tym wzdychając.
~ Czyyy można się w tym wytaaarzaaać? ~ Smok zafałszował na wysokich tonach, aż kobietę zabolały zęby.
- To przyda nam się zwiadowca. - Jarvis kucnął by odprawić swój mały rytuał, pomrukując pod nosem jakieś słowa. Po chwili pojawiła się znajoma sylwetka Gozreha, dużego cienistego kota z macką wyrastającą z podbródka. Naprężył się rozciągając mięśnie i musnął macką czubek głowy. - Dawno mnie nie wzywałeś. Więc co się stało?
- Potrzebujemy zwiadowcy - wyjaśnił Jarvis, a kocur skinął łbem dodając ironicznie. - Oczywiście, że potrzebujecie. Do niczego innego nie jestem używany. To gdzie jesteśmy?
- Pod miastem w Ukrytej Dolinie - wyjaśnił czarownik, a Gozreh westchnął. - No to daleko nas wyniosło.
Po czym spojrzał na Chaayę i skinął głową dodając. - Witaj panienko.
I ruszył przodem.
~ Dotknij, dotknij, dotknij, dotknij… ~ Nvery skandował niemal hipnotycznie w głowie tawaif, która nawet… nawet, wyciągnęła rękę by dotknąć woskowatego nalotu na kamieniu, gdy pojawił się kocur. Dziewczyna od razu otrzeźwiała i schowała dłonie pod pachy. Skinęła na powitanie cienistemu stworzeniu, po czym zatupała w miejscu.
- Koledzy ci mówili jak daleko ten korytarz prowadzi?
- Kawałeczek do miasta pod miastem - rzekł czarownik pocierając podbródek. - Nie wspominali jednak o takim nalocie na ścianach. Wygląda na stosunkowo świeży.
Kocur zaś ruszył w kierunku korytarza, znikając w mroku w który pewnie przyjdzie im rozproszyć światłami swych latarni, gdy podążą za nim.
Chaaya przewróciła oczami, na kolejny wybuch entuzjazmu swojego skrzydlatego.
~ Robale, robale, robale… duże, świeże, tłuste i śluzowate! ~ Dzisiejszy dzień obfitował dla zielonołuskiego w same przyjemne niespodzianki i atrakcje. Nvery czuł się na fali…
Podniecony nie zauważył jak oderwał kawałek muru, a gdy chciał się podeprzeć, to go jeszcze rozkruszył w kilku miejscach, co zaczynało wzbudzać zainteresowanie okolicznych. Smok musiał więc przestać udawać gekona i spadł w zarośla pod miastem, gdzie bezpiecznie oddawał się swej dziecinnej i czystej radości. Godiva zaś po prostu przyczaiła się przy wejściu i skupiła się na tym co widział i słyszał jej partner.

- No to chodźmy… - zaproponowała spolegliwie Chaaya, pochylając się by po chwili zastanowienia wyciągnąć swój wachlarz, który rozpaliła rozkazem. - Idź pierwszy… jak mają nas obleźć jakieś czerwie to chce byś był pierwszy w kolejce.
- Miło mi wiedzieć, że masz mnie za mięso armatnie - stwierdził ironicznie czarownik, ruszając przodem i prowadząc Chaayę za sobą. - Póki co Gozreh nie został zaatakowany.
Bardka zaśmiała się pod nosem i ruszyła za nim, przyświecając sobie ognistą bronią.
Po chwili z ciemności wyłonił się Gozreh i spojrzał na idących w jego kierunku Chaayę i Jarvisa.
- Czerwi nie będzie. To było rzeczywiście gniazdo olbrzymich pszczół, ale ktoś je spustoszył kilka miesięcy temu. Znalazłem kawałki ich owadzich pancerzyków w bocznych korytarzach. Oraz… dojście od podziemnego miasta.
Kobieta cmoknęła rozczarowana. - Ktoś jednak wie o tym przejściu więc może być zabezpieczone…
- Obstawiam raczej dużego drapieżnika… są ślady pazurów na ścianach - odparł ponuro Gozreh i zawrócił. - Proszę za mną.
A Jarvis sięgnął po swój dubeltowy pistolet, przygotowując się do ewentualnej konfrontacji.
- Pfff… na jedno wychodzi - mruknęła za kotem, ale na tyle cicho by nie wdawać się z nim w dyskusję. Przez pewien czas skupiła się na uważnym stąpaniu po mokrej ziemi, by w końcu zebrać się w sobie i rozpocząć jakąś neutralną rozmowę dla urozmaicenia marszu.
- Czy tam… skąd pochodzisz, całują kobiety w dłoń na powitanie? - starała się być miła i zainteresowana, w zasadzie trochę była ciekawa tamtejszej kultury, ale nie koniecznie chciała przeprowadzać rozmowę światopoglądową w takim czasie i miejscu…
- Tak. Ale tylko damy. Kobiety szlachetnego rodowodu lub olbrzymich wpływów.
~ Ciebie to nie dotyczy… ~ syknął rozbawiony Nvery, co wzbudziło chichot u dziewczyny.
- Mężczyzn podobnego rodowodu lub władzy też się tak całuje, zwykle w tak zwany pierścień rodowy. To wyraz szacunku i poddania się ich opiece - wyjaśnił czarownik gdy zmierzali coraz głębiej.
- Jak rozpoznać takiego jegomościa? - kontynuowała, ułamując woskowy “sopelek” i chowając go do kieszeni… na pamiątkę dla swojego “małego” synka.
- Po tym, że słyszysz o nim zanim go spotkasz. - Zaśmiał się ironicznie Jarvis. - Będziesz znała jego imię i jego… znajomości zanim spotkasz takiego przed sobą. Poza tym jeśli ich imię poprzedza słowo don lub donna… to możesz być pewna, że wypada złożyć pocałunek.
- Czy mnie to też dotyczy? - zapytała szczerze zaintrygowana opisami czarownika. Połowa z tego brzmiała infantylnie i nie mieściła jej się w głowie… tak samo jak przy opisach zwyczajów z ziem Janusa.
- Oczywiście. Szacunek to waluta w mieście. Wpłacasz ją okazując szacunek komuś i sprawiasz, że on może uznać, że należy dopilnować twego bezpieczeństwa. I kobiety też całują dłonie, donów i donn. I jak wspomniałem kiedyś… o ile żony nie mogą mieć kochanków, to… na kochanki można przymknąć oko - przypomniał Jarvis.
- Ale ja jestem nieczysta - wypomniała mężczyźnie, jak małemu dziecku. - Jak dziwka może okazywać szacunek… dotykając kogoś ze znamienitego rodu. - Czysty absurd.
- Wiele z tych znamienitych rodów kontroluje burdele i zbiera haracze. To klany mafijne… To kupcy. To potomkowie awanturników. Całe miasto jest takie. Powstało przez osiedlanie się tam poszukiwaczy przygód, piratów, zbiegów… uciekinierów ściganych przez prawo - stwierdził w odpowiedzi Jarvis. - Taka jest starożytna przeszłość mego rodzinnego miasta… nieco upudrowa… na. - Czarownik trochę się zaciął w słowach, gdy dotarli na miejsce. I mogli obejrzeć wykute w kamieniu sale oświetlane magicznymi światłami.
- To nie ma nic do rzeczy… - Chaai nie mieściło się w głowie, jak można, nie rozgraniczać dwóch tak podstawowych rzeczy jak “kupiona” dziwka i “wolna” dziwka.
~ U Janusa było podobnie, nie? Nie przestrzegali czystości statusowej… Dziwne… skupieni na czystości ciała, zaniedbują czystość ducha… ~ Nveryioth również wsłysłuchiwał się z uwagą, dokładnie analizując zasłyszane słowa z tymi, które pamiętała Chaaya.
Dziewczyna już chciała jakoś zripostować Jarvisowi, ale w tym samym momencie wylazła z dziury i zobaczyła to… co zatkało wcześniej czarownika. Stała więc z lekko rozdziawionymi ustami i gapiła się przygłupio w najbliższe światełko.
- Podoba się? - zapytał retorycznie Gozreh już wynurzający się z najbliższego korytarza. - Myślę, że górne części miasta są ogołocone. - Ale jeśli pójść w dół można by znaleźć skarby. Ale i pewnie zagrożenie.
- Jak byś się jeszcze przymknął to byłoby idealnie - fuknęła Chaaya, chowając uśmiech za wachlarzem. Minęło już trochę czasu odkąd ostatnim razem mogła kocurowi podogryzać, także czując, że mają wiele do nadrobienia, bez zbędnych ceregieli wylała na zwiadowcę pierwsze wiaderko, jeszcze, chłodnej wody.
- Nie będę zakłócał waszej uroczej randki, nawet jeśli miejsce dość specyficzne. Wolałbym jednak wiedzieć, gdzie szukać dalej. Schodzimy niżej czy zostajemy na tym poziomie? - Kocur jak zwykle był spokojny i opanowany nie dając po sobie poznać, czy słowa Chaai go uraziły.
- No proszę… trochę cię nie wypuszczać i od razu robisz się milutki - zaszczebiotała zamykając wachlarz i mrużąc oczy. Popatrzyła wyczekująco na czarownika, poruszając dwuznacznie brwiami. “W dół… idziemy w dół.” Dałoby się odczytać.
- Idziemy w dół - potwierdził Jarvis zauważając ów gest, a kocur westchnął przeciągle. - Gdyby nie fakt, że nie mogę umrzeć to bym ponarzekał na to wykorzystywanie mnie do brudnej roboty.
Obrócił się i ruszył dodając. - A więc w dół. Zaraz po was przyjdę lub zginę próbując.
- Ksz ksz… - Kobieta pogoniła stworzenie, machając za nim wachlarzykiem jakby go chciała zamieść, a gdy ten znikł, wróciła do dawnego tematu.
- A jak się zachowujecie na ulicy? Co można, a czego nie?
- Można to samo co wszędzie… Pod tym względem nasze miasta się chyba nie różnią. Ot można gapić na kobiety… nawet te zamężne - zamyślił się Jarvis pocierając podbródek. - Jest dość duża wolność w ubiorze, choć całkowita golizna bywa skandalizująca. No i ludzie źle reagują, gdy ktoś nie znosi widoku i zapachu czosnku… lub świętych symboli.
Tancerka zasępiła się, wzdychając cicho i gasząc ostatecznie swoją egzotyczną i nietypową broń, po czym schowała ją pod sukienką. - Rozumiem… - Wzruszyła ramionami, rozglądając się, po czym ruszyła powoli przed siebie.
Przez chwilę podziwiali długie puste korytarze i kolejne komory, gdy nagle z cieni wyskoczył Gozreh mówiąc. - Mam dobre wieści i nie całkiem dobre wieści.
- Czyli jakie? - zapytał Jarvis, a kocur rzekł. - Znalazłem schody w dół, tylko że coś lub ktoś je zniszczył. Nie na tyle jednak by nie dało się zejść z pomocą liny, albo czegoś w tym rodzaju.
Bardka popatrzyła na swojego towarzysza, czekając, aż ten podejmie jakieś kroki.
- Musimy zabezpieczyć jakoś powrót, bo zejście w dół nie powinno być problemem - ocenił czarownik biorąc się za wyciąganie liny z plecaczka. - O ile nadal jesteś chętna zejść niżej.
- Ty tu jesteś szefem… - zawyrokowała niewinnie, rozkładając przy tym ręce i wesoło się uśmiechając. Prawdopodobnie, nawet gdyby Jarvis powiedział, że mają zawracać ona i tak poszła by w dół…
A może nie ona, może to był Nveryioth?

Ruszyli więc dalej i dotarli do schodów, które rzeczywiście były w połowie zawalone. A pod nimi ziała ciemna pustka.
Jarvis wyjął następnie kuszę i załadował bełtem. Wycelował w ścianę i… znów jego tatuaż rozbłysł tak jak wtedy na wyspie amazonek. Bełt wystrzelił w ścianę i wbił się w nią jak w masło.
Czarownik zawiązał wokół niego linę i resztę spuścił w dół.
- Dobra, teraz raczcie się do mnie przytulić... oboje - rzekł chowając swój sprzęt do plecaczka.
Tymczasem Chaaya, grzecznie udając, że nie obserwowała Jarvisa przez ten cały czas, zeszła ostrożnie kilka stopni do niego, po czym bez ceregieli wskoczyła mu na plecy, oplatając go nogami i rękoma.
Dłoń czarownika bezczelnie przesunęła się po jej udzie, wślizgnęła pod spódnicę i pieszczotliwie powiodła po pośladku.
- Kusisz mnie do naprawdę nieprzyzwoitych myśli - stwierdził Jarvis z wesołym uśmieszkiem, ona mu jednak nie odpowiedziała i przez chwilę wydawać by się mogło, że ugryzie czarownika w ucho, lecz skończyło się jeno na gorącym oddechu i mocniejszym uścisku.
Gozreh wskoczył Jarvisowi w ramiona i potem… sam czarownik skoczył beztrosko ze schodów wprost w ciemną otchłań bez dna. Chaaya nie widziała nic w ciemności, jako że źródła światła były wygaszone, toteż czuła jedynie pęd powietrza gdy spadali w dół.
Przerażona “upadkiem” wtuliła się mocniej w mężczyznę, zamykając oczy i przygryzając wargę, by nie zacząć krzyczeć. Stan nieważkości oraz sama myśl o spadaniu nasuwała jej dość nieprzyjemnych wspomnień, które teraz uwięzły jej w gardle. Kobieta miała jednak na względzie, magiczne sztuczki towarzysza i ufała, że wykorzysta je zanim roztrzaskają się w mroku o dno jaskini.
I rzeczywiście… nagle prędkość zaczęła spadać i gwałtowny upadek z dużej wysokości przestał być zagrożeniem. Niemniej ciemność nadal utrudniała ocenę sytuacji. Nie wiedziała nawet kiedy wylądowali, dopóki czarownik jej o tym nie poinformował.
- Możesz mnie już puścić. I… możemy zapalić światło. Choć trzeba by pomyśleć nad jakimiś środkami by ci widzenie w ciemności ułatwić w przyszłości - rzekł cicho Jarvis, a jego kocur chyba już pognał na zwiad.
Ona jednak puścić go nie chciała, bo będąc na nim pewniej się czuła. - Durna jestem… Nvery ma moje mikstury w tym i widzenie w ciemnościach… - mruknęła mu do ucha, powoli opuszczając nogi na ziemię. - Tymczasem możesz zdjąć okulary, co byśmy mieli wyrównane szanse w dostrzeżeniu czegoś ciekawego… - Stała już pewnie na ziemi, ale ręce zjechały po ramionach mężczyzny i objęły go w pasie.
- Masz… - czarownik podzielił się z nią tą sztuczką zakładając jej okulary na nos. I teraz ona widziała Jarvisa, jak i rozległą jaskinię pokrytą prymitywnymi malunkami przedstawiającymi patyczakowate ludzkie figury… z ogonami, walczące z różnymi prymitywnie nakreślonymi bestiami, wśród którym można było rozpoznać i olbrzymie pszczoły.
- Mówiłam równe szanse… - odpowiedziała rozkojarzona widokiem. Przez chwile kontemplowała jeden z malunków, a smok w jej głowie niebezpiecznie się wywracał i wykręcał.
Po chwili rozbłysło światło od ognistego wachlarza, a Chaaya zdjęła okulary i wręczyła je Jarvisowi. - Schowaj… i chodźmy się rozejrzeć. - Uśmiechnęła się wesoło, rozkładając żebra otulone czerwony materiałem.
- Ja mogę schować okulary... ale wtedy… w ciemnościach, będę mógł tylko kierować się dotykiem. I stracę ochotę na zwiedzanie jaskiń, na rzecz… zwiedzania obszarów twojego ciała - odparł żartobliwym tonem czarownik zakładając je na swój nos.
Tancerka popatrzyła na niego jakby z wyrzutem i… smutkiem, ale odwróciła się po chwili plecami do niego i zajęła się oglądaniem malunków w samotności, przyświecając sobie prowizoryczną pochodnią.
Malunki były proste i prymitywne… i nie wyróżniły się tematyką. Każdy dotyczył polowania lub walki. I wszystkie wyglądały na stosunkowo świeże. Może żadnego nie namalowano przedwczoraj, ale z pewnością miały co najwyżej kilka miesięcy lub kilka lat.
Tancerka oglądała malowidła w skupieniu, przechadzając się powoli pod ścianą. Niezadowolenie wynikające z rozminięcia się pragnieniami z czarownikiem, szybko ustąpiło konsternacji z racji świeżości malunków oraz nasuwało wiele pytań, które z chęcią by rozpatrzyła gdyby…
~ Nie rozumiem… Myślałem, że będziemy zwiedzać „ruiny”… Pozostałości po dawnej cywilizacji… ~
…jej smok, przestał jej hulać po głowie.
~ Przecież zwiedzamy… ~ Chaaya zaczęła cierpliwie, lecz szybko jej przerwano.
~ A gdzie tam… Sama popatrz. Przecież patrzysz… to poliż i zrozumiesz, że to nie jest stare. ~ Nveryioth był niezadowolony. Pierwsza fala ekscytacji z wyprawy jego partnerki opadła bezpowrotnie.
~ Nie będę nic lizać.
~ Moje ruiny były fajniejsze… i ciekawsze… i… ładniejsze. ~ Bardka na te słowa przewróciła oczami, zatrzymując się przy jednym malunku, dotykając go delikatnie palcami. ~… i były zamieszkane. Przez mumie, niesmaczne… ale był i szkielet… który gadał. Lubiłem go… ~ Zielonołuski trajkotał jak najęty.
~ To sobie wróć do niego… po prostu weź i poleć. ~ Chaaya była daleka od zniecierpliwienia czy złości, ale nie miała też zamiaru chuchać na skrzydlatego, tylko i wyłącznie dlatego, że los pokomplikował im trochę wspólne plany.
Tolerowała swojego smoka… na dziwny sposób kochała… i traktowała go jak swoją nieodłączną część. Ale na wszystkich bogów, po kim on odziedziczył tę manierę narzekania?! Jak Opiekunka Jaskini z nim wytrzymywała??!!
~ A zobaczysz, że sobie wezmę i polecę… i zabiorę tam ciebie… wydostaniemy go z więzienia i…
~ Nikogo nie będę wypuszczać ~ zaprotestowała, ruszając z powrotem przed siebie.
~ Będziesz.
~ Nie będę.
~ Będziesz…
~ Nie. Nie będę…
~ A właśnie, że będziesz…
Czarownik również zainteresował się malunkami, choć wydawał się bardziej zaniepokojony niż zainteresowany. A po kilkunastu minutach pojawił się znów jego kocur.
- Mamy… problem… a właściwie liczne małe problemiki. Tak około dwudziestu gospodarzy tych korytarzy - wyjaśnił spokojnie Gozreh przyglądając się obojgu.
~ Ostatni raz ci powtarzam, ty nie masz nic do gadania… po prostu cię wezmę i polecę… ~ Nveryioth ciepliwie odbijał piłeczkę, podążając tuż obok w głowie swej partnerki niczym cień. Sytuacja mogłaby być nawet romantyczna, gdyby oboje nie zapętlili się w dogryzaniu sobie nawzajem.
~ A jak ty chcesz mnie niby wziąć? Że niby siłą? ~ Chaaya przyświecała wachlarzem, co ciekawsze kreskowe ludki, pozwalając by i ona i smok, mogli dokładnie przyjrzeć się namalowanym scenom walki z pszczołami, lub latającymi krokodylami… przynajmniej tak to wyglądało.
~ A żebyś wiedziała, że siłą… Co ty myślisz, że się nie zdobędę na to? ~ Zielonołuski, dosłownie stroszył łuski, obrażony, że kobieta nie bierze jego gróźb śmiertelnie poważnie.
~ Nie masz tu już nic do gadania robaku. Moje naczynie jest mi potrzebne, więc jeśli zaczniesz cokolwiek próbować… pokażę ci gdzie jest twoje miejsce ~ wtrącił się cicho starzec.
~ NIE WTRĄCAJ SIĘ! ~ zaskakująco zgodnie oboje zareagowali na wcięcie się w dyskusję przez czerwonołuskiego. Najwyraźniej ani on, ani ona, nie przyzwyczaili się do towarzystwa podczas ich intymnych odbijań piłeczek.
~ To nie zachowujcie się jakbyście mieli tu cokolwiek do gadania. Teraz ja tu rządzę i decyduję… a wy… lepiej przyzwyczajcie się do tego. Lub pomóżcie mi zmienić to naczynie na bardziej odpowiadające mojej mocy ~ odgryzł się Starzec wykazując się zupełnym brakiem empatii, tolerancji i cierpliwości.
~ Miiilcz ja ci mówie… stary dziadu ty… znam starsz… ~ Nvery zamachał skrzydłami, wywalając jęzor w kierunku czerwonej chmurki, która jawiła się gdzieś w najdalszym zakątku umysłu bardki.
~ Daj spokój stary jest, bądź wyrozumiały. ~ Chaaya upomniała swojego skrzydlatego, czując się w obowiązku bronić “starszego” tylko i wyłącznie dlatego, że był starszy.
~ To niech się przymknie a nie mieli ozorem… ~ żachnął się zielony.
~ Mnie też to męczy, ale się uśmiecham i to po prostu OLEWAM. Olej go. ~ Kobieta cierpliwie tłumaczyła młodemu, zapominając, że stary dalej ich słyszy.
~ Sama sie olej, nie będę go olewać. Nie jest godny mojego olania. Zepsuł nam wieczór. ~ Czara goryczy, już od pewnego czasu była przelana, ale teraz jakby tryskała, niczym świeżo podłączona fontanna.
~ A spadaj. Jeden z drugim. Jesteście siebie warci. ~ Fuknęła rozżalona bardka, tracąc cierpliwość i do jednego i do drugiego i do siebie i do całej tej sytuacji. ~ Walcie się. ~ Rzekłszy swe jakże górnolotne słowa, trzasnęła wachlarzem, składając jego żeberka, po czym przyśpieszyła kroku, już nie oglądając się na ściany, co od razu wytknął Nveryioth.
~ I zobacz co zrobiłeś, przez ciebie nie mogę nawet popatrzeć… ~
~ Twoje kaprysy są nie warte mej uwagi, tak jak i ty sam ~ stwierdził krótko i chłodno Starzec.
A tymczasem Jarvis i Gozreh rozmawiali przyglądając się badawczo bardce.
- Więc… jaszczuroludzie? - spytał dla potwierdzenia czarownik.
- Jacyś dziwni na dodatek. Niewielkie stadko - ocenił Gozreh.
~ Jakbyś był ponad to to by się nie wtykał w naszą... Moją randkę na dnie dziury w ziemi! ~ zaskrzeczał gniewnie gad, na co Chaaya huknęła ni z tego ni z owego, waląc ręką w ścianę.
~ Randkę? Raaandkę? Ty sie chyba bogów nie boisz. Pijana i ujarana nie polazła bym z tobą nawet na potańcówkę u sułtana, a co dopiero randkę.
~ Ej no nie bądź taka… jak niby miałbym to nazwać. Tylko ty i ja… i światło. Eee ognia. Jest romantycznie, kiedyś często tak spędzaliśmy razem wieczory… ~ Nveryioth czuł się mocno urażony słowami partnerki, choć podejrzewał, że wszystko było winą tego podstępnego, tłustego, skąpego, starego, zrzędliwego, nudnego, upierdliwego dziada.
~ Randkę? Też ci marzy. ~ Zarechotał stary gad w głowie Chaai. ~ Co się stało z obecnymi miotami gadów? Randkę? Dumne smoki nie chodzą na randki… to dobre dla dwunożnych worków mięsa. ~
~ A co jest złego w przyjemnym spędzaniu czasu ze swoim partnerem? ~ zdziwił się zielony. ~ Zresztą… ty o dumie tak nawijasz bo ty pewnie żadnej nie miałeś… bo jedyne na co cie stać to chłop, gruby i głuchy, hehehe ~ Skrzydlaty zarechotał rozbawiony, nic sobie nie robiąc ze starającego się wpłynąć swoim “dumnym” autorytetem czerwonego smoka.
Bardka oparła się czołem o ścianę, chłodząc przyjemnie rozgrzaną skórę.
~ Znaleźlibyście sobie jakieś inne miejsce do dyskusji… nie chce mi się was słuchać ~ mruknęła w zrezygnowaniu, czując jak adrenalina opada, rozbawienie dawno wywietrzało i pozostało tylko zmęczenie…
~ Miałem do swej pozycji harem samic gotowych do godów. Nie byłem żałosną parodią smoka żebrającą o uwagę jakiejś ludzkiej samicy ~ odparł rozbawiony starzec, który najwyraźniej niespecjalnie przejął się uwagą Nveryiotha.
- Chaaya… wszystko w porządku? - zapytał Jarvis.
~ Samice sramice… masz tam taką jedną idź się nią zajmij ~ burknął obrażony skrzydlaty, odgradzając się skrzydłem od Starca. ~ Ja strzelam w coś wyższego… w przygodę i wiedzę a nie zwierzęce moczenie… zupełnie jak dwunożni. ~ Piłeczka została odbita, a gad wyszczerzył zębiska w uśmiechu. Lata praktyki, oraz wielogodzinne sprzeczki z Chaayą sprawiły, że mógł tak w nieskończoność, zwłaszcza, że Starzec był nieco przytępy a paszcza jego za mało elastyczna.
Zresztą zamiast spróbować się odgryźć wybuchł jedynie szyderczym śmiechem.
~ Powiedziałam. Znajdźcie sobie inny pokój do gawędzenia. ~ Tancerka już dawno złożyła broń. Oba smoki były siebie warte i oba cholernie do siebie podobne, choć ani jeden ani drugi nie chciał się do tego przyznać.
~ Zmęczyłeś ją tym swoim gderaniem. Idź pod kamień stara ropuch…
~ Przymknij te wyszczekaną jadaczkę gadzie! ~ Dziewczyna odchyliła głowę i walnęła raz w kamień, aż zagrzechotało, co szybko zasznurowało pysk krnąbrnemu zielonemu.
- Wszystko dobrze… jakoś… mogę ci pomóc? - zapytał ostrożnie Jarvis.
Bardka spojrzała z ukosa na czarownika, przełykając całą litanię przekleństw, jaką miała ochotę cisnąć w kierunku mężczyzny. Rozłożyła ponownie wachlarz, kryjąc za ścianą ognia, nieprzyjemny, pełen frustracji i odrazy wyraz twarzy.
- Wracamy? - spytała ozięble, wachlując się na uspokojenie.
- Tak… może powinniśmy… - zaczął czarownik, gdy Gozreh się odezwał uderzając macką o ścianę, wskazując na jeden z malunków. - Popatrz szefie na ten obrazek. Mam złe przeczucia.

Na obrazku było kilka patyczkowatych postaci składających ofiary na… kamieniu.







Dziwnej, olbrzymiej… rybie z mackami i czerwonym rzędem ślepi.
- Cudnie… więc mam nadzieję, że obecnie śpi - stwierdził Jarvis i dodał. - Może rzeczywiście zacznij się już wspinać po linie Chaaju.
Tawaif popatrzyła na obrazek, po czym ponownie utkwiła wzrok w czarowniku.
- Wchodzę ostatnia - mruknęła cicho, acz stanowczo.
- To nie będzie właściwa kolejność… ja mogę postawić ścianę potworów na drodze naszych wrogów - wyjaśnił spokojnie Jarvis.
- Wchodzę jako ostatnia. - Dziewczyna spojrzała na niego nerwowo, napinając mimowolnie wszystkie mięśnie. Wolna dłoń to otwierała się, to zamykała, jakby w uspokajającym geście.
- W takim razie… w razie kłopotów tu na dole. - Jarvis sięgnął do swego plecaka wyjmując fiolkę. - Wypij to w ostateczności.
Po czym zabrał się do odwoływania Gozreha z tego planu egzystencji.
Chaaya zgrzytnęła zębami. Miała już wszystkiego dość. Chciała nie myśleć, wyłączyć się, a ten ciągle dokładał i dokładał… a jak nie jeden, to drugi, czy trzeci, jak na przeklętym bazarze. Robiąc szybkie równanie w swojej głowie, lepiej było nie wchodzić w kolejną dysputę i po prostu przyjęła fiolkę, nawet na nią nie spoglądając.
Jarvis zaczął się wsponać po linie w górę zostawiając Chaayę sam na sam ze swymi myślami. Może nie całkiem samą, zważywszy że czuła Starca niepokojąco wyraźnie. Niemniej przez pewien czas słyszała jedynie jak Jarvis się wspina. Potem jednak doszły do niej inne odgłosy. Ktoś szedł powoli w kierunku jaskini z malunkami, sycząc czasem, charcząc i wciągając powietrze jakby coś wąchał.
Tancerka wpatrywała się w miejsce, gdzie przed chwilą widziała ostatnie zarysy sylwetki Jarvisa. Strach chwytał ją za gardło za każdym razem, gdy jego noga poślizgnęła się lub zahaczyła o nierówności w ścianie, posypując się małą lawiną pyłu i drobnych odłamków.
W końcu… mogła już tylko nasłuchiwać jego wspinaczki, choć lęk był wciąż tak samo silny i być może dlatego też z początku nie zarejestrowała czyjejś obecności na dole jaskini.
Dopiero przy dość długiej ciszy, gdy odgłosy szurania i jęki liny nie dochodziły do jej ucha, a tajemniczy ktoś zachrumkał, ciekawsko węsząc, odwróciła się w tamtym kierunku, zastanawiając się czy jest sens gasić wachlarz.
Zresztą… i tak nie mogłaby go trzymać podczas wspinaczki… ale wspinać się w całkowitych ciemnościach?
Nie czekając dłużej na jakiś odzew ze strony przywoływacza, wzięła w zęby rękojeść broni, po czym chwyciła za zwisającą linę i spojrzała w górę.
Wciskając fiolkę do kieszonki na piersi, poczęła się wspinać. Starając się uspokoić oddech i myśli. Skupić się na krokach. Na tej zwykłej czynności.
Nveryioth roztoczył skrzydła w jej umyśle, chcąc uchronić ją przed wspomnieniami.
~ Pamiętasz, pamiętasz jak się nazywały kwiatki z herbu Janusa? ~ zagaił troskliwie, otulając kobietę niczym nietoperza samica, otula swe młode.
~ Niezapomniajki ~ wystękała, stawiając nogę na wąskiej półeczce. Głos jej drżał. Głos własnych myśli.
~ Taaak… taaak ~ ciepło zasyczał gad. ~ Pamiętasz gdzie pierwszy raz widziałaś te kwiaty? ~
~ U nawaba… na obraz… ~ Tancerka, drgnęła słysząc odgłosy pod sobą.
- Aaaarraacsss. - Rozległ sie ni to syk, ni to krzyk pod Chaayą. Stwór zapalił bowiem coś, co rozświetliło dół jaskini lekkim blaskiem. I bardka mogła zobaczyć kreaturę, a ta lepiej zobaczyła bardkę. I trudno było powiedzieć, czy była podekscytowana, czy wściekła. Blady jaszczuroludź, o wychudzonej sylwetce ruszył ku linie, by wspinać się za nimi i ryczał coraz głośniej.
~ Nie zatrzymuj się… idź dalej. Idź w górę. ~ Nveryioth podtrzymywał partnerkę, zrzucając na dalszy plan swą ciekawość i fascynację istotą na dnie jaskini. ~ To gdzie widziałaś te kwiaty pierwszy raz? ~
~ U nawaba Salmana al Shah Rukh Khana… miał obraz na ścianie na werandzie… ~ Chaaya skupiła się na wspinaczce oraz opowieści, będąc wdzięczną, za wsparcie smoka. ~ Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że tak nazywają się te kwiaty… nawab zatrudnił zachodniego malarza, by ozdobił ogrodowe ściany zamku… ~ Tancerka referowała szczegół po szczególe, jak zachwyciła się kolorem płatków, tych drobnych kwiatków. Jak przez wiele lat wspominała je, jako jedne z najładniejszych roślin jakie namalowano. Podczas niewoli, całkowicie o nich zapomniała, i dopiero przy pierwszym spotkaniu z Janusem, który nosił dumnie swój herb na piersi i tarczy, przypomniała sobie o nich.
Opowieść ta trwała na tyle długo oraz działała na Chaayę na tyle kojąco, że ta nawet nie spostrzegła się kiedy dotarła na samą górę.
Wdrapując się na pierwsze stopnie zawalonych schodów, wypluła wachlarz i dysząc ciężko z psychicznego wysiłku, nawet nie patrzyła w kierunku Jarvisa… czy stworzenia, które pewnie było już całkiem wysoko. Po prostu siedziała skulona, wpatrując się w migotliwy płomień wachlarza przed sobą.
Czarownik w tym czasie użył swojej magii, by kwasem przepalić linę i patrzeć jak zrywając się, spada w dół wraz ze skrzeczącym głośno potworkiem.
- Taaa… możemy wracać? - zapytał cicho Jarvis.
Chaaya zatkała dłońmi uszy, dysząc urwanie jakby coś ją dławiło i nie pozwalało swobodnie oddychać. Przerażona bujała się w przód i w tył, słuchając spokojnego głosu zielonołuskiego, który o czymś jej opowiadał, lecz szum w jej głowie był na tyle głośny, że nie mogła zrozumieć sensu jego słów.
Obrazy wspomnień, przebijały się błyskami, kłując ją w podświadomość. Czuła jak jej członki zaczynają drżeć niczym w febrze, jak żołądek wywraca się do góry nogami, a łzy samoistnie napływają do oczu.
- Idź! Odejdź! - zaskrzeczała, kaszląc gdy poczuła w ustach wzbierająca żółć.
Jarvis najwyraźniej nie miał zamiaru jej posłuchać. Bo najpierw przytulił dziewczynę, a potem spróbował wziąć ją w ramiona. Nie odezwał się w ogóle. A sama Chaaya czuła jakby z jej serca patrzyła na nią para pomarańczowo-złotych oczu, pogardliwie osądzająca jej chwilę słabości.
Nveryiotha szlag jasny strzelał na miejscu, miał ochote bić i mordować wszystko, co do niego podejdzie. Najpierw Jarvisa za samo jego istnienie i głupotę, a później czerwonego… w sumie za to samo.
Załopotał wściekle skrzydłami, jakby chciał wywiać obecność Starca ze swojej jeźdźczyni.
~ Wypierdalaj mi stąd dziadu przeklęty! ~ wył tak wściekle, że nawet się nie spostrzegł, że ryczał na całe swoje gardło, gdzieś pod murami miasta.
Chaaya czując wstyd, swój gniew i gniew skrzydlatego… zapragnęła zdzielić czerwonołuskiego w pysk, przez co zdzieliła Jarvisowi, gdy ten się do niej zbliżył.
Wtedy też magiczny “krąg” został przerwany. Do jej uszu zaczęły dochodzić dźwięki z zewnątrz, a oczy rejestrować wyblakłe kontury kształtów, które pulsowały i wyginały się w obrazy wspomnień.
W wyciągniętą dłoń… w ogromną skalistą przepaść… i spadające sylwetki mężczyzn…
Tancerka szamocząc się w ramionach czarownika, zaczęła kwilić jak małe dziecko. Z początku wyrywała się dość agresywnie, lecz im głośniej płakała i protestowała, tym była coraz słabsza. W końcu zwiotczała, jakby całkowicie straciła wolę walki i tylko przejmująco szlochała, niczym bity pies.
A wystarczyło by czarownik nie przecinał tej cholernej liny… tak dobrze się trzymała… lecz z drugiej strony, skąd on mógł wiedzieć.
Jarvis znosił jej zachowanie stoicko, trzymając ją mocno w ramionach i ignorując uderzenie w twarz, jak i krew płynącą mu z nosa. Spieszył się w kierunku korytarzy którymi tu doszli, zdając sobie sprawę, iż jaszczury mogą mieć sposób, by dostać się ze swych nor do jaskiń na górze. Toteż zamierzał opuścić jak najszybciej miasto wraz z trzymaną w rękach Chaayą, która im bliżej byli wyjścia z jaskini, tym coraz ciszej się zachowywała, aż w końcu umilkła całkowicie i tylko słychać było jej drżący oddech, który nie mógł się uspokoić po ataku paniki i płaczu, oraz nerwowe i urywane przełykanie śliny. Smak żółci jednak nie chciał zniknąć z ust tancerki. Żelazna dłoń lęków trzymała ją za gardło w złowróżebny sposób.
Bół głowy uderzył ze zdwojoną siłą, otumaniając jej zmysły. W uszach dzwoniło, przed oczami śnieżyło, a członki jej ciała stały się niewyobrażalnie ciężkie i wiotkie.
Leżała więc skulona, w niewygodnej pozycji, w ramionach Jarvisa, przypominając zerwaną z teatrzyku kukiełkę.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 16-12-2016, 19:42   #8
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Zielonołuski smok bił ogonem o podstawę miejskiego muru, rycząc wściekle, choć już coraz słabiej… bo w końcu ile można? Jego trzewia furkotały na najwyższych obrotach, a płuca paliły od nadmiernego wysiłku. W końcu Nveryioth dał za wygraną tak samo jak jego partnerka, nie zamierzał jednak leżeć bezczynnie. Wzbił się w powietrze, kierując się do wejścia, do podziemnego miasta… Chaaya będzie go potrzebować. Musi być przy niej, a ona przy nim. To było dla niego oczywiste… Obecność Jarvisa była tylko nie przyjemnym dodatkiem, którego szybko się pozbędzie...
Lecąc tak, kawałek flegmy oderwało mu się od gardła. Kaszlnął… kichnął i zachłysnął się pędem powietrza. Zmęczony, zwymiotował wiaderko kwasu na drzewa pod nim, które momentalnie zaczęły się dymić i rozpuszczać.
Problem jaki napotkał na miejscu nazywał się Godiva, która też była zmartwiona stanem Chaai niesionej przez czarownika. I stanowiłaby złośliwą konkurencję do niej. Zaś sam Jarvis nie był w stanie pokonać ostatniej przeszkody na ich drodze. Ściany, a potem szczeliny przez którą się przeciskali. Musiał poczekać, aż dziewczyna dojdzie do siebie. Więc skulił się przy ścianie, obejmując mocno bardkę i tuląc ją delikatnie czekał cierpliwie.
- Co się z nią stało? - sama smoczyca warknęła nerwowo w kierunku nadlatującego Nveryiotha.
Zielony jak zwykle nie bawił się w finezyjne lądowanie. Przydzwonił piersią w ziemię, aż jego głowa na długiej szyi poleciała w przód zatrzymując się na drzewie, a reszta ciała nie nakryła ogonem i skrzydłami.
- Posuń się - charknął wściekle, choć w zasadzie to aktualnie on zajmował więcej miejsca przed maciupeńkim wejściem.
Odhaczywszy łeb z gałęzi, wstał na krótkie łapki, owijając się wokół omszonych kamieni i zaglądając złotym ślepkiem w szparę. Ta mała, szkaradna pokraka siedziała z jego Chaayą na dole… obejmowała ją... I co jeszcze…?! Może pocieszała?!
TO BYŁ JEGO MOMENT! JEGO PARTNERKA! Bardka nie potrzebowała Jarvisa, ani Godivy, ani Starca, ani Jaskini, ani nawet cholernego Ranveera do życia. To on był jej niezbędny, on ją rozumiał i on mógł wykorzystywać jej chwile słabości.
Długi, rozwidlony jęzor wsunął się w jaskinię, machając złowrogo do ukrytego, przed dostępem jadowitej paszczęki, czarownika.

Umysł tancerki spowijał piasek, dosłownie. Nveryioth nie miał szans się z nią teraz skontaktować. Kobieta tendencyjnie odcięła od siebie rzeczywistość, przechodząc w stan przetrwania, a więc… można było zrobić z nią wszystko. Owa tajemnicza technika podobno wykorzystywana była przez szpiegów, którzy schwytani oraz odcięci od możliwości szybkiej i samobójczej śmierci, musieli przetrwać wielogodzinne tortury i przesłuchiwania. Chaaya była jednak zmęczona by zrobić to w stu procentach poprawnie, a więc… mogła słyszeć i rozumieć otoczenie, choć z łatwością ignorować.
Opazurzone łapska skrzydlatego, wbiły się w miękkie podłoże, a strop, ukrytych pod nim ludzi, zaczął nieprzyjemnie “skrzypieć”.
Była tak blisko a jednak tak daleko. Niecierpliwy gad owinął się ciaśniej wokół wejścia, jakby chciał udusić te biedne i bogom ducha winne kamyczki, tworzące przejście… do NIEJ.
- Tethi sum juthanum? - zagłębiając się daleko w zakamarki własnej pamięci, sklecił krótkie zdanie w ojczystym języku swojej tawaif. Nie poczuł, ani nie dostrzegł jednak nic by zapowiadało się, by Chaaya miała zamiar odpowiedzieć. - Tethi mara satara avela nathi - tak łatwo nie zamierzał się poddać. Nęcił ją prostymi zdaniami. Przyjemnymi i łagodnymi, choć z kalecznym akcentem, tym gorliwiej się starając, czym mocniej czuł impulsy w swym wnętrzu. Jakby ktoś starał się wskrzesać skrę do rozpalenia ognia.
- Jarvis mówił żebyś uważał. Opary z twego pyska źle na nią wpływają… - sarknęła gniewnie Godiva, podczas gdy sam czarownik telepatycznie powtarzał bardce to co próbował powiedzieć Nveryioth.
Skrzydlaty tancerki, obejrzał się na smoczyce, jeżąc łuski na łbie, tworząc swoisty kaptur. Nic nie powiedział, splunął tylko śliną pomieszaną z resztkami kwasów, które jak na złość jak były potrzebne… na przykład podczas walki, to nigdy nie chciały napłynąć.
- Sss… chandarmukhiii… - zasyczał, ponownie wciskając nos w jaskinię i owiewając oboje jeźdzców ciepłym powietrzem. - Mari sathe avo, hum naksatra mate tame lai sakaso tamara… - ostatnie słowa jakby wymruczał, wprowadzając w cichy rezon okoliczne skały. A Chaaya drgnęła nieznacznie, po czym jak w letargu usiadła samodzielnie, choć wzrok tępo patrzył gdzieś w ziemię.
- Svarga? - wyszeptała, choć głos ją zawiódł i musiała odchrząknąć.
- Svarga - potwierdził smok, wyjmując pysk z ziemi, a dziewczyna próbowała wstać, choć wyglądała raczej jak mumia magicznie przebudzona z wiekowego snu.
- Jesteś w stanie sama wyjść? - spytał cicho czarownik. - Mogę pomóc podsadzając cię, ale nie zdołam wynieść z jaskini.
- Svarga? - powtórzyła bezwiednie bardka, wzbudzając w ruch, cielsko gada, na górze.
- Ona cię nie słyszy, a nawet jeśli, to ci nie odpowie - burknął Nvery, przygotowujący się do wyjścia swojej jeźdźczyni. Przy ostatnich słowach ponownie spojrzał koso na smoczycę, jakby się bał, że ta zaraz wparuje i ukradnie bardkę, gdy tylko wyjrzy z jaskini.
Chaaya zaś, stanęła na równych nogach, chwiejąc się na boki, po czym spojrzała w górę. U wylotu, wisiał smętnie koniuszek ogona, który podrygiwał spokojnie na boki. Gest ten chyba dostatecznie zmotywował kobietę do wspinaczki. Z początku wyglądało to tak, jakby dziewczyna zapomniała jak się chodzi, a co dopiero wspina, po chwili jednak czepiła się zielonego ogona podopiecznego, mozolnie gramoląc się na powierzchnię i odchodząc na czworaka, by w końcu paść na trawę.
Zielonołuski pozwolił, by na górę wszedł i Jarvis, po czym bezpardonowo, ułożył się wokoło ciała tancerki, tworząc wszystkim już znany, swoisty namiocik ze skrzydeł. Po chwili z wnętrza dało się słyszeć, jak coś mówi niezrozumiale i w końcu zamarł w ciszy i odcięciu od reszty.


Ranek zaczął się dla Chaai od zapachu pieczystego. Nad niedużym ogniskiem piekły się jakieś ptaki. Samego ogniska pilnował Jarvis, a Gozreh… ledwo widoczny wśród cieni lasu, czuwał obok niego. Godiva zaś była jeszcze bliżej… tuż obok Nveryiotha, przyglądając się jej smokowi podejrzliwie i troskliwie zerkając na bardkę.
Zielony spokojnie spał, nieświadomy bliskości znienawidzonej smoczycy. Tancerka zaś, odchyliła od spodu błonę skrzydła, wyglądając na zewnątrz by sprawdzić czy jest już jasno.
Bolała ją głowa i zatoki i oczy i nie wiadomo od czego połowa mięśni w ciele.
Jasno może i faktycznie było… choć nie była tego, aż tak pewna, gdyż pierwsze co zobaczyła to w zatrważającej bliskości… niemal w powiększeniu, czujnie niuchające nozdrza niebieskołuskiej.
Błona skrzydła opadła z łopotem, by po chwili wybrzuszyć się, jakby ktoś pod spodem w dość pokraczny sposób się wyswobadzał i po chwili bardka przecisnęła się przez szparkę między skrzydłem, a cielskiem smoka, wpadając na pysk smoczycy.
Dziewczyna wyglądała tragicznie. Oczy miała zapuchnięte i przekrwione. Usta ponadgryzane. Na policzkach i szyi ciągle widniały czerwone plamy, niczym wykwity po toksycznej roślinności.
Chaaya jednak uśmiechnęła się, podpierając dłonią o głowę Godivy, wciąż nie czując się pewnie na nogach.
- Usiądź... jesteś głodna? - zapytał czarownik podając jej ptaka z rożnem.
Godiva zaś była bardziej bezpośrednia. - Co się stało Chaayu? Wszystkich nas przestraszyłaś tym swoim stuporem. Baliśmy się, że coś ci ten staruch złego zrobił.
Dziewczyna zakryła dłonią usta, przyglądając się upieczonemu zwierzęciu. Wyglądała jakby miała zaraz znowu się rozpłakać, lub po prostu zwymiotować. Pokręciła głową na propozycje czarownika, ostrożnie obchodząc łeb smoczycy i siadając przy ogniu.
- Nic takiego… - odpowiedziała wymijająco, miętosząc materiał sukienki. - Chwilowa niedyspozycja. - Wzruszyła ramionami, wyciągając fiolkę, którą podarował jej wczoraj Jarvis. Wyciągnęła dłoń, oddając mu ją i przy okazji dostrzegając ślady na jego twarzy. Cios w zęby od byłego kumpla wykwitł lekkim siniakiem, za to nos, wyglądał jak po bliskim spotkaniu ze ścianą.
- Przepraszam - mruknęła, domyślając się, że wczorajszego wieczoru to nie Starcowi się oberwało…
- Nie przejmuj się tym. Sam sobie jestem winien. To był mój pomysł z tą wycieczką. I tak dobrze, że wyszliśmy stamtąd bez szwanku - odparł z uśmiechem czarownik gryząc mięso, a Gozreh odezwał się. - Owoce w tym lesie bywają trujące. Nie znam się na nich, więc nie mogłem nazbierać.
- Lepiej ci Chaayu? - zapytała z uśmiechem Godiva i spytała - Jak ci pomóc, gdy znów się zdarzy taka niedyspozycja?
Kobieta, przyłożyła ostrożnie dłoń do twarzy, delikatnie ugniatając opuszkami palców okolice oczu i zatok. Nie za bardzo chciała rozmawiać. Słuchanie sprawiało jej poważny dyskomfort, a przebłyski wspomnień z wczorajszej eskapady, mroziły nagłymi szpilkami lęku. Chaaya skupiła się na oddechu.
- Nie powtórzy się…. - mruknęła cicho, niczym zaklęcie, które miało na nią podziałać. - Wystarczy nie przecinać liny…
- Nie wisiałaś na niej… ścigający cię jaszczur za to tak - przypomniał Jarvis i podrapał się po czole. - Ale dobrze… będę pamiętał o tym następnym razem.
Dziewczyna zagryzła mocniej szczękę, zacinając się w sobie. Nie wiedziała na cholere Jarvis się odzywał, skoro nie miał nic mądrego do powiedzenia. Dobrze wiedziała, co się wczoraj działo. Ona sie nie wspinała, była bezpieczna… tak samo jak on. Pierdoliść jakiegoś jaszczuroludzia.
~ Oddychaj ~ Nvery ziewnął przeciągle, kłapiąc paszczą dosłownie i w przenośni.
Tancerka pokiwała tylko głową.
- Ooo… upolowałaś dla mnie śniadanie? - zaszczebiotał zielony, przeciągając się, trącając łapami ogon smoczycy. - Nie trzeba byłoooo…
- Nie dla ciebie i nie ja… - burknęła Godiva, a Gozreh ukryty pod szerokim liściem mruknął. - Ale częstuj się.
- Dziś przyleci kupiec z towarami, które nas interesują. Powinniśmy jednak wpierw zakupić ubrania dla ludzkich postaci naszych smoków. Pierścień potrafi zmienić wraz z szatami, ale za pierwszym razem… smoki będą nago - wyjaśnił Jarvis, bacznie obserwując reakcję bardki.
Zielony smok iście wężowym ruchem, zbliżył się do swojej partnerki, dotykając językiem jej policzka i po chwili zwisając nad nią. Wydawało się, że Chaaya jakby spokorniała i po prostu patrzyła w ogień, milcząc.
Czego nie można było powiedzieć o Nveryiocie, który wyglądał jakby wysysał skądś niepohamowane pokłady pozytywnej energii.
- Oh… kotek… trochę posiedziałeś w zamknięciu i od razu stałeś się do czegoś przydatny - gad pochylił się nad kobietą, obejmując ją łapami. Przez chwile bujał się tak nad nią, zezując i machając jęzorem na prawo i lewo. - Skąd będziesz wiedział jaki rozmiar ubrania kupić? Rozumiem, że stać nas na zakupy w ciemno i to po kilka razy? - zwrócił się do czarownika.
- Ja zawsze jestem przydatny i generalnie nie za bardzo obchodzi mnie czy jestem tu czy nie - odparł Gozreh ziewając. - W zasadzie to nie bardzo lubię tu przebywać. Zawsze muszę gdzieś iść, coś zbadać, kogoś śledzić.
- Po posturze smoka można się domyślić mniej więcej jego rozmiaru. A i po znajomości można załatwić kilka ubrań. Vizerai była dość chojna, więc takie drobiazgi jak ubrania nie są problemem. Nawet drobne magiczne przedmioty nie są - wyjaśnił czarownik krótko.
- Już cię lubie… - Wyszczerzył się w uśmiechu do kocura smok bardki. - Da się z toba sensownie porozmawiać… - Chaaya na te słowa ściągnęła usta w ciasną linijeczkę. Nvery ponownie pochylił się nad bardką, wyglądał jak żywcem wyjęty z obrazu, na którym przedstawiono węża, sączącego jad w pochwyconą ofiarę. Zdecydowanie wymieniali się telepatycznie jakimiś poglądami lub to on coś jej mówił, a ona po prostu musiała słuchać.
- No to postanowione… ponownie musimy zdać się na wszechwiedzącego. Mi to nawet pasuje - oznajmił w końcu, ukontentowany
- Podlecimy do miasta, jak będziesz gotowa - stwierdził cicho czarownik. - Nie wcześniej.
- Wielkoduszny… - wysyczał rozbawiony skrzydlaty.
- Zjedz… i możemy lecieć - odpowiedziała, równie cicho co Jarvis, Chaaya.
Czarownik nie odpowiedział smokowi. Ignorował go podobnie jak Godiva skupiona na bardce. Widać było, że oboje się martwili jej stanem.


Dwa gadzie cielska wylądowały na zatłoczonym lądowisku, siejąc popłoch wśród nowo przybyłych oraz wzbudzając niezadowolone poprychiwania tutejszej straży. Para jeźdźców zeskoczyła z siodeł, rozprawiając do którego zakładu krawieckiego chcieliby się udać.
Długi ogon Nveryiotha, zwijał się po kamieniach miasta, niczym tłusty boa oplatający ciało swej ofiary, a ruchliwa końcówka, prześlizgnęła się po tylnej łapie Godivy, jakby przez przypadek. Zanim jednak samica zdążyła zrugać nieswornego skrzydlatego, dostrzegła, jak ten patrzy na nią ciekawsko… wyczekująco i porozumiewawczo.
Gdy tylko zielony upewnił się, że smoczyca odebrała jego „zaczepkę” wzbił się nieoczekiwanie w powietrze.
Chaaya odwróciła się na chwile od Jarvisa, spoglądając spłoszona za swym towarzyszem. Wężowe cielsko unosiło się coraz wyżej i wyżej, rozwiewając potężnymi łopotami skrzydeł wszystko dookoła.
~ Gdzie lecisz? ~ Zlękniona tancerka, przysłoniła oczy przed wzbitym tumanem kurzu, przytrzymując rwaną pędem powietrza spódnicę.
~ Będę blisko… coś zjem ~ skłamał i zwiesił łeb, czując jak kobieta chce wyciągnąć do niego ręce, niczym dziecko proszące swego rodzica o przytulenie. Przez chwilę dłonie Chaai gładziły chropowate łuski na jego szczęce. ~ Niedługo wrócę ~ zapewnił, pozwalając sobie ostatni raz spojrzeć na smoczycę, po czym obrócił się powoli odlatując w kierunku gór.
Bardka wyglądała na strapioną i zagubioną, najwyraźniej Nveryioth nie przedyskutował z nią swego odlotu, lub może nie czuła się jeszcze w pełni sił by „samodzielnie” funkcjonować. Stała tak na środku lądowiska, zaciskając dłonie w pięści i miętosząc falbanę sukienki. Po chwili odwróciła się w kierunku miasta, ruszając przed siebie ze spuszczonym na ziemię wzrokiem.

Tymczasem zielonołuski płynął leniwie w cieplnym kominie. Skrzydła tylko sporadycznie poruszały się, gdy chciał zmienić swą wysokość na nieco wyższą. Długa szyja i ogon wyginały się na boki, prężąc mięśnie. Gdyby nie to, że jego łuski były matowe i porysowane… z dołu, mógłby wyglądać niczym piękna, szmaragdowa wstążka lub ogon orientalnego latawca.
Nveryioth nie odwrócił się by sprawdzić czy Godiva leci za nim. Jego zaczepka była dość wysublimowana i toporny umysł samicy, mógł nie wychwycić ukrytego przekazu. Cóż… walka jaką postanowił poprowadzić nie była prosta i spodziewał się, że spędzi ją w osamotnieniu.
Może to i lepiej? Nie bardzo chciał otwierać się przed granatowoskrzydłą. Nie wiedział czy można jej ufać, wszak jej prowadzącego, Jarvisa… już dawno spisał na straty.
Zniżył lot, gdy poczuł jak więź z partnerką rozmywa się, by w końcu zostać przerwana.
Znalazł się na bezpiecznej odległości.

Para smoczych jeźdźców, szła uliczkami miasta w ciszy i skupieniu. Jarvis wyprzedził bardkę, prowadząc ją bezpiecznymi alejkami do znanego sobie sklepu. Nie rozmawiali ani o tym co wydarzyło się wczoraj… ani o tym co miało wydarzyć się dzisiaj. Gdy czarownik zbliżał się do drzwi zakładu krawieckiego, poczuł jak ktoś łapie go za dłoń i ciągnie gdzieś w bok.
Chaaya czmychnęła z nim w boczną uliczkę i dosłownie przyparła go do ściany.
Chyba chciała mu coś powiedzieć, coś… co nie dawało jej spokoju. Widział to w jej oczach, które czujnie wpatrywały się w jego twarz. Uścisk na jego dłoni jednak powoli się rozluźniał, a sama tancerka uśmiechnęła się tylko przepraszająco i poddając się swej niemocy, po prostu weszła do sklepu.

Lądowanie na skalistym i bujnie porośniętym podłożu nie należało do najłatwiejszych… nie żeby w ogóle lądowanie w wykonaniu Nverego należało do prostych… tym razem jednak definitywnie problem nie leżał w naturze smoka. Po kilku próbach rozłożenia się na konarach drzew, gad odleciał jeszcze kawalątek i przycupnął na szczycie górki, oplatając się ogonem o wszelkie możliwe zapory, co by nie zlecieć na pysk w dżunglową przepaść.
Godiva przyglądała się nieco podejrzliwie Nveriothowi, sama dość spięta od wczoraj. Nie podobało się jej to co stało się z Chaayą. Nie bardzo wiedziała jak podejść do bardki i się z nią teraz rozmówić . Zresztą od rana nie mieli na to czasu. Była ciekawa... ale niestety nie będąc partnerką bardki, musiała polegać na tym co sama z siebie powie, lub też co przekaże jej Nveryioth.. nie należący wszak do gadatliwych stworzeń.
Przez chwilę przyglądała się młodemu smokowi kołując nad nim. A potem wylądowała zgrabnie obok niego… mając nieco więcej doświadczenia w takich miejscach. A i lepiej czując się powietrzu niż na ziemi.
- Co jej się wczoraj stało? - spytała od razu, pomijając uprzejmości. I nie bardzo wiedząc czy jest sens czekać na odpowiedź.
- Straciłaś już kontakt z jeźdźcem? - upewnił się cierpliwie smok, zastygając w figurkę sfinksa i wpatrując się gdzieś przed siebie.
- Nooo tak. Wyczuwam Jarvisa ale nie mogę mu wejść do głowy - wyjaśniła cierpliwie smoczyca.
Gad pokiwał głową i w końcu wlepił spojrzenie w smoczycę. Nic jednak nie mówił. Jego szary język wysuwał się co chwila z paszczy, machając wesoło, po czym chował się za zębami.
Nie sądził by Godiva była dla niego dobrym wsparciem. Zbyt szybko się zachłystywała, nie kalkulowała na zimno… a z obserwaci była tak samo mierna co jej czarownik.
- Uuuumiesz dochować tajemnicy? - zapytał nagle, dziwnym tonem głosu, nie pasującym do przytępego Nverego jakiego zazwyczaj przed nią pokazywał.
- Umiem - odparła dumnie Godiva unosząc wysoko łeb, przyglądając zaniepokojona Nveryiothowi.
Takiej odpowiedzi i reakcji się nawet spodziewał. Teoretycznie, jeśli by podszedł niebieskorzydłą, można by zrobić z niej całkiem dobrego rekruta… ale on potrzebował równoprawnego partnera, który umie podejmować decyzje, które przybliżą go do obranego celu.
- Przed wszystkimi? - dopytywał się, nie odrywając od niej złotych ślepi. - Nawet przed czarusiem?
- Jesteś partnerem Chaai, więc wiesz, że nie możesz nic przed nią ukryć. Może ci zajrzeć do głowy… tak jak ty zaglądasz do jej. Tyle, że Jarvis rzadko zagląda do mojej - wyjaśniła Godiva przekręcając łeb w bok. - Do czego zmierzasz? Jaki masz sekret o którym się ten Staruch w jej głowie jeszcze nie dowiedział?
- Mam masę sekretów za otwartymi drzwiami… każdy może wejść i je sprawdzić… sęk w tym, że nikt tego nie zrobi, gdyż nie daje im ku temu powodu… - zielony wyszczerzył zęby w karykaturze uśmiechu. - A Starzec jest tępy… - tak samo jak twój jeździec - I wiele rzeczy można przed nim ukryć, wystarczy tylko wiedzieć jak to zrobić… a po wczorajszym, wiem jak to robić… zresztą, gra z nim w otwarte karty będzie tylko bardziej interesująca. - skwitował, opatulając sie skrzydłami.
- Jacy jesteśmy pewni siebie. - Parsknęła ironicznym śmiechem Godiva i wyszczerzyła kły. - Z tego co o sobie mówił jest potężnym i starym antycznym smokiem. Owszem odzywa się rzadko i ponoć głównie śpi… ale wiesz… kto wie co naprawdę robi podczas tych - wykonała znaczący gest pazurami biorąc kolejne słowo w nawias. - drzemek? - i dodała gniewnie. - Uważaj, żeby cię ta twoja pewność siebie nie kosztowała Chaai. Już teraz ma jej ciało, kiedy chce. Kto wie co jeszcze planuje zabrać ze sobą.
- Jej ciało nigdy nie należało do niej - odparł z prostotą, wzruszając skrzydłami. - Ani mnie, ani jej to nie przeszkadza, ale widzę, że ciebie to rusza… i na tym wzorcu stara się płynąć ten ślepiec - jego głos ponownie stał się zgryźliwy i nieco skrzekliwy, jak to miał w “zwyczaju”. Tę walkę, będzie musiał rozegrać sam. Godiva była zbyt mocno ukorzeniona w pewnym światopoglądzie, który niestety dzieliła z czerwonym, choćby nie wiem jakby się starała, nie ukryje przed nim ani przed Jarvisem swojej zmiany, a ta rozmowa niedługo będzie mieć świadków.
Pokręcił głową, wywalając jęzor z boku pyska.
- Wiem… wiem… jest tawaif. Rozumiem. - Parsknęła w irytacji Godivai machnęła gniewnie ogonem. - Ale temu Staruchowi może spodobać się u Chaai. Może wypchnąć ją głęboko gdzieś w daleki zakamarek umysłu. Przejąć całkiem ciało, ciebie odciąć od niej w ogóle i wyruszyć na tą swoją wendettę porzucając nas. Tak przejąć…
- Śmierć jest nieodłącznym elementem każdego życia - burknął, ponownie wzruszając skrzydłami. - Jej życie nie ma dla niej wartości… więc i dla mnie nie ma. Ot… takie małe współodczuwanie, nic nie poradzisz. Tawaif. - Nvery zabujał się na kamieniu, dając ukłon smoczycy, za to, że próbowała go sprowokować, niestety nie trafiła. Tak samo jak nie trafiał Starzec.
- Śmierć częścią każdego życia. Banał bez znaczenia. To miło, że się ze stratą Chaai pogodziłeś. Natomiast ja nie zamierzam - odparła ironicznie Godiva uderzając gniewnie końcówką ogona o pobliskie drzewa. - Więc nie będziesz miał problemu z szukaniem nowego jeźdźca dla siebie? Może już powinieneś zacząć, co?
- Bla, bla, bla. - Gad ponownie przełączył się w tryb dawnego siebie. - Gadaj zdrów kokoszko. Przed chwilą sama broniłaś, tego jakże przepotężnego antycznego, a teraz wypowiadasz mu wojenkę? Jeszcze powiedz, że ubierzesz tego swojego chudzielca w srebrną zbroję. HA! To by było dobre! - Wizja Jarvisa w rycerskiej zbroi, faktycznie go rozbawiła, przez co przez chwile śmiał się cicho, poruszając skrzydłami jak w czkawce.
- Nie broniłam Starucha… po prostu go nie lekceważę. I walczyć z nim nie mogę, bo siedzi w Chaai. Natomiast wiemy czego chce i wiemy jak go z niej wywabić. Potrzebne jest tylko potężne ciało do przejęcia i… sposób na transfer pomiędzy bardką, a nowym naczyniem. A wtedy… niech sobie leci w diabły - sarknęła gniewnie Godiva i przyjrzała się Nveryiothowi podejrzliwie. - Ty… nie masz żadnego pomysłu prawda? Na tą sytuację? Nie wiesz w ogóle co zrobić?
Ohhh… planów to on miał dużo i wszystkie brzmiały smakowicie. - Oczywiście, że mam! - wypalił gniewnie strosząc łuski na chudej piersi. Nie będzie mu tu jakaś kokosza pluć w pysk! Choć było to na tę chwilę bardzo wygodne. - Jeszcze zobaczysz jak was wszystkich urządzę, beknie nie tylko staruch ale i wy… niedorajdy! - Nvery pokazał jej język i obejrzał się dumnie w bok.
- Jeśli wszystkie te plany są podobnie do tych banałów o śmierci to… marnie widzę przyszłość Chaai czy twoją. Na szczęście ja tu jestem i nie zamierzam się spokojnie gapić na to jak stary smok pochłania osobowość Chaai - odparła sceptycznie Godiva najwyraźniej niespecjalnie przejmując się jego pokazem dumy i odgrażania się.
- BWHA! - wyrwało się zielonemu, gdy Godiva zeszła na rejony osobowościowe. Szybko się jednak zreflektował, zaplatując szyję niemal w pętelkę. - Z rozkoszą popatrzę… - skwitował krótko, otwierając skrzydła.
- Popatrz popatrz… to jedynie co ci wychodzi. - Skinęła łbem smoczyca i podrapała się pazurem po pysku. - Mój błąd iż uznałam, że może tym razem będzie z ciebie pożytek. Ale ostatecznie i tak ratowanie sytuacji spada na mnie i Jarvisa. Jak zwykle.
Nveryioth załopotał skrzydłami, odbijając się od podłoża. Czuł jak stan jego partnerki ponownie się zmienia, najwyraźniej wycieczka do tropikalnego miasteczka okazała się pełna ukrytych zasadzek. Nie tracąc więcej czasu na bezużyteczną Godivę, pomknał w kierunku zabudowań.
Godiva zaś podążyła za nim próbując jak najszybciej skontaktować się z Jarvisem, by dowiedzieć się co się wydarzyło.


W normalnych warunkach tancerka wziełaby nogi za pas i po prostu zwiała jak najdalej od miejsca spotkania skośnookiego.
Inaczej… wróć… jeden pojedynczy żółtek nie robił już na niej, aż takiego wrażenia jak kiedyś. W końcu w jaskini, było ich kilku i za sprawą cierpliwości Janusa, przywykła do ich obecności…
Tu jednak miała przed sobą tuziny… CAŁE TUZINY niskich, czarnookich i czarnowłosych diabłów z przeklętą demonicą na czele.
Jak to było?
W normalnych warunkach… ale to nie były normalne warunki. Chaaya była wycieńczona po wczorajszym, choć nadal tlił się w niej ogień po pożodze minionych emocji.
Stała daleko od statku, posępnie wpatrując się w żwawo poruszającą się załogę. Choćby skały srały, nie zamierzała zmniejszać dzielącego ich dystansu, nie zamierzała z nimi rozmawiać i nie zamierzała nic u nich kupować.
NIC.
Jeśli Jarvis chce… niech spierdala, droga wolna. Ona na takie cyrki się nie pisała i pisać nie będzie. Nigdy.
- Coś się stało? - zapytał czarownik zauważając, że bardka stanęła w miejscu jak słup soli.
- Tak. Odechciało mi się. - Kobieta nie odrywała chłodnego spojrzenia od statku. Stała w lekkim rozkroku, jakby była gotowa w każdej chwili zerwać się do szaleńczego biegu. - Wracam do pokoju - mruknęła cicho, robiąc krok w tył. Nie odwróci się plecami do ryżojebców. Przetrwa… musi tylko pozostać niezauważona i jak najlepiej opanowana.
Co jej szczególnie dobrze wychodziło, bowiem nie zwracali na nią żadnej uwagi. W przeciwieństwie do Jarvisa.
- Oboje dobrze wiemy, że to nieprawda. Że czegoś mi nie mówisz. Nie zamierzam cię zmuszać do zwierzeń, ale… nie masz powodu stosować wymówki. Widzę, że się boisz - odparł ostrożnie Jarvis, a nogi Chaai nagle odmówiły jej posłuszeństwa.
~ Te skośnookie hieny mogą mieć wśród swych skarbów coś co nam pomoże rozwiązać ten problem. Twój gach może to przeoczyć… sami musimy się rozejrzeć ~ zimny głos starca odezwał się w jej głowie. ~ A ty… nie masz czego się bać. Nikt nie jest w stanie skrzywdzić mojego naczynia.
Dziewczyna spojrzała na swoje nogi, przez ułamek sekundy wyglądając jak złapana w pułapkę myszka. Jej oddech się przyśpieszył.
~ To nie mój problem… to nie mój problem. To - nie - mój - problem. Nie wejdę tam. Nigdy. ~ Chaaya skupiła się, by odzyskać władanie w nogach i nie popaść we wszechogarniającą panikę. Czarownik aktualnie mógł się bujać ze swoimi gadkami, bo już dawno się na niego wyłączyła.
~ To nie ty tu decydujesz. ~ Nogi Chaai ruszyły w kierunku skupiska żółtków budząc zdziwienie Jarvisa i wyjątkowe zaniepokojenie. ~ Co jest naszym problemem, a co nie ~
Gdy tylko bardka zorientowała się co się dzieje, zaczęła przeraźliwie krzyczeć, niczym syrena alarmowa, obwieszczająca atak wroga, co tylko wzbudziło wszędobylskie zainteresowanie jej osobą, ale aktualnie było jej wszystko jedno.
~ Jeśli to zrobisz, zabiję się… mam tego dość. Będę się truć, skakać z mostu, topić, wynajmować skrytobójców… wszystko, dosłownie wszystko, byle by ukrócić swego cierpienia ~ każdy człowiek miał swoje granice, Chaaya była dość pojemnym naczyniem… potrafiła wiele w sobie zmieścić, niestety Starzec był nie tylko stary, ale i ślepy by dostrzec pewne granice, które mogą mocno zachwiać całą struktura jaką byli aktualnie połączeni. Zamiast wybrać metodę na powolutku, “jak się popieści” postanowił udawać pana i władcę, chyba nie do końca rozumiejąc, że ciało a raczej duch znajdujący się nim, a z którym był nie miało oporów przed zakończeniem swojej egzystencji na każdej możliwej płaszczyźnie. Czy to duchowej, czy cielesnej, czy światowej.
~ Kiedy się jest więźniem przez wiele, wiele wieków we własnym ciele, smok uczy się wiele od swych oprawców. Może i zwykle jestem w letargu, ale to nie oznacza, że śpię. Nie mam ciała… nie potrzebuję snu ~odparł z rechotem starożytny smok. ~ Możesz się zabić tylko wtedy, gdy ci na to pozwolę. Powinnaś zrozumieć, iż mam nad tobą władzę i jedyny sposób by się ode mnie uwolnić to mi pomóc. W innym przypadku… - krzyk Chaai zmienił się w cichy pisk… bo Starzec pozbawił ją mowy. Stała tak milcząc pośrodku zdumionych skośnookich drabów, strażników zupełnie nie rozumiejących co się dzieje i równie zdumionych klientów przyciągniętych przez towary jakie przywieźli.
- Starcze… odpuść sobie. Sprawiasz sobie i nam kłopoty. Chaaya… nie będzie z tobą współpracować - warknął gniewnie Jarvis i usta Chaai się otworzyły by rzec. - Nie potrzebuję współpracy… a posłuszeństwa. Bezwarunkowego posłuszeństwa od całej waszej czwórki. Lepiej żebyście to sobie wbili do tych pustych łbów. Nie uratowałem was wtedy z dobroci serca. Mamy umowę i lepiej byście się jej trzymali.
I znów głos bardce został odebrany.
A smoki nadlatywały wywołując dodatkowy chaos w tej części miasta.
Tym bardziej, że jeden z nich obrał sobie za cel jeden ze statków.
Nveryioth postanowił roztrzaskać szalupinę żółtków w drobny mak, skoro jego partnerka nie miała prawa wyboru, on nie pozostawi takowego Starcowi.
Rozpędzając się potężnymi uderzeniami skrzydeł, wbił się w maszt statku przemytników, rozrywając żagiel i roztrzaskując drewno i... nie wyglądało na to, by zamierzał na tym poprzestać.
Szalupina jednak odpowiedziała ogniem z dział ukrytych pod pokładem. Dwa z nich trafiły Nveryiotha w ciało, raniąc go w bok i rozrywając część lewego skrzydła. Na rynku zapanował chaos. Oczy Chaai zmieniły się w czerwone plamki i sama bardka znikła w blasku światła, by pojawić się na pokładzie statku, który Nveryioth zaatakował. Jarvis wyjął z plecaka pęczek fajerwerków i rzucił je w górę krzycząc. - Zasłona dymna!
Nadlatująca Godiva zrozumiała jego polecenie i błyskawice uderzyły w rozrzucone rakiety wywołując ich eksplozję i huki wypełniające całe niebo kolorowymi eksplozjami. I tylko potęgując chaos panujący obecnie w tej części miasta.
- Gozreh… znajdź co trzeba. - Czarownik dodał do kocura, który dotąd był tylko cieniem przemykającym między stolikami, po czym pognał w kierunku Chaai i Nveryiotha bojąc się o tego jak rozwinie się sytuacja.
Raniony smok zaryczał z bólu, ale ani rany… ani pojawienie się na statku zapłakanej Chaai, nie powstrzymało go by runąć całym cielskiem na drewnianą konstrukcję.
- Masz kurwa dziadu zakupyyy!!! - ryczał wściekle poprzez szczęk pękanego drewna.
- Byłeś bardzo złym smokiem - odparł Starzec przez Chaayę, gdy Nveryioth opadał w dół z impetem. Powiedziała coś jeszcze w smoczym języku, słowa magii, które sprawiły, że spadający smok kurczył się gwałtownie. I uderzył o drewno obijając się boleśnie małym ciałkiem, pokrytym futerkiem. Ciałkiem… ze szczurzym ogonkiem. Wściekły Starzec nie pojawił się na statku, by go powstrzymać.. potrzebował być bliżej niego, by go ukarać polifomując w szczura.
- Może gryzoniem będziesz lepszym. - Zaśmiał się wrednie Starzec i Chaaya odzyskała panowanie nad sobą. Akurat w chwilę po tym na statku wylądowała Godiva spoglądając na bardkę i na szczura i dodała… siląc się nieco na wesołość. - Bierz go w dłonie i uciekamy stąd. Mam wrażenie, że już nas tu nie lubią, a nie chcę sprawdzać czy dam im wszystkim radę sama.
Po raz kolejny Starzec wykazał się swą jakże nader wysoką inteligencją. Chaaya stała jak spetryfikowana, dusząc się ze strachu i szlochu dławiącym jej ciało. Była tak przerażona tym, że była na statku pośród żółtoskórej załogi, że nie była w stanie poruszyć nawet palcem.
Za to Nvery w postaci szczura, dość okazałego i tłustego, ruszył truchcikiem do najbliższej beczki co by ją zdewastować… bo kto mu bronił? Był wszak szczurem, a nie smokiem i nikt nie zwracał na niego uwagi.
Godiva widząc brak reakcji bardki delikatnie pochwyciła ją pyskiem za ubranie, przyciągnęła do siebie i pochwyciła w łapy, po czym ryknęła do Nveryiotha. - Wracaj tu do mnie… nie będę za tobą ganiać. Musimy już lecieć. A tu na pewno są koty.
Słowo “koty” najwyraźniej podziałały na szczura lądowego, bo po przegryzieniu jednej z lin, wspiął się na beczkę, z beczki na reling i skoczył na juki przy siodle Godivy, szybko nurkując pod jedną z klap.
Godiva z rykiem poderwała się do lotu i ruszyła w kierunku dżungli tak szybko jak ją skrzydła niosły, manewrując błyskawicznie między budynkami. Tym bardziej, że do pościgu dołączyły dwa latawce. A i statek powietrznych rycerzy podrywał się do lotu. Godiva okazywała się zadziwiająco zręcznym lotnikiem pomiędzy drzewami i zgubiła pościg po kilkunastu minutach nurkując w ostępy leśne.
Jako, że wcześniej miała okazję pozwiedzać to miejsce, wybrała na tymczasowe legowisko nieduże ruiny, wśród których wylądowała i… przytuliwszy Chaayę niczym małe dziecko nuciła jakąś ckliwą melodię. Tą samą którą słyszała od swej matki, gdy spoczywała w jaju.
Nveryioth gdy wyczaił, że wylądowali, wychylił szczurzy pyszczek spod klapy plecaka, szamiąc jakiegoś starego krakersa… najwyraźniej Jarvis mógł pożegnać się ze swoim zapasem racji żywnościowych… przynajmniej w tej części ekwipunku.
Gdy smokosczur skończył chrupać przekąskę, wyskoczył na ziemię i czy Godiva chciała czy nie, przedostał się do swojej partnerki, szybko znajdując ukojenie w jej ramionach i miękkich piersiach.
Gdy kobieta za mocno go ścisnęła, zapiszczał cicho po czym wcisnął nos między dwie, ciepłe półkule i przymknął ślepka by przeczekać najgorszy stan partnerki.
Chaaya zaś, może już nie płakała, ale znajdowała się w podobnym stanie katatonii co wczoraj. Jej jedyną reakcją od zetknięcia z ziemią, było tylko automatyczne przytulenie szczurka. Nic po za tym.
Minęło kilka godzin takiego bezruchu. Godiva powoli zacisnęła łapy nieco mocniej, bardziej tuląc bardkę do siebie i przysunęła pysk do bardki muskając czule językiem jej policzek. Otuliła swój pysk i bardkę skrzydłami. I zasnęła.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 16-12-2016, 19:43   #9
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację


Godziny mijały, Godiva spała, Nveryioth korzystał z małego ciałka i nagłych dostępów do zakamarków ciała Chaai, przy okazji wykłócając się ze Starcem.
Kłótnia ta jednak, reprezentowała jeden z najniższych poziomów i do kłótni jako takiej wcale się nie zaliczała. Młody skrzydlaty pyskował i obrzucał Starca przezwiskami typu “stary, głupi śmierdziel”, a wiekowy czerwony, udawał, że wcale tego nie słyszy i jest ponad to… a nawet wyżej.

Ani rana, ani przemiana w szczura, ani nawet kolejne załamanie bardki nie rozeźliło zielonego na tyle by potraktować owego intruza poważnie. Najwyraźniej głupota miała swoje zalety i niektórym żyło się po prostu lżej…
A może nie?
Młody smok w końcu się zamknął i oba gady zajęły się sobą. Jeden poszedł w drzemkę, a drugi jak zwykle udawał pana i władcę, choć włości jakimi zarządzał aktualnie miały go głęboko w poważaniu.

W końcu tancerka, zaczęła powracać do swoich zmysłów. Napad dzisiejszego ataku był zgoła odmienny od tego wczoraj.
Bo wczoraj… dała się po prostu zaskoczyć, dziś jednak bała się i lęk ten był nie tylko prawdziwy, ale i materialny.
Wczoraj, doznała pojedynczego policzka od nieprzyjemnych wspomnień, a dziś… została w nie brutalnie wepchnięta.
Do zimnego i ciemnego lochu, gdzie trzymano przykute za szyje do kamiennych ścian nagie kobiety. Bite, głodzone, gwałcone, torturowane. Sprzedawane jak kawałki mięsa. Traktowane jak obiekty do najprzeróżniejszych dewiacji czy eksperymentów.
Chaaya nie wiedziała wtedy, że wylosowała jedną z najdłuższych słomek. Że z racji wyglądu i orientaliści, nie była zjadana żywcem, kawałeczek po kawałeczku.
Nie masakrowano jej ciała przeszczepami, nie zalewano jej kwasami, nie implantowano jej ciała, nie była torturowana coraz to wymyślniejszymi metodami i przyrządami.
Ot… była bita, gwałcona… czasem głodzona. Dzień po dniu… sprzedawana różnym skośnookim popaprańcom. Czasem była sam na sam ze swoim oprawcą, czasem było ich wielu… niezliczenie wielu. Czasem nie była jedyną niewolnicą, która miała zadowolić chore fantazje obrzydliwie bogatemu konusowi, a czasem… doznawała upodlenia z rąk innej kobiety.
To nie było piekło, choć wtedy za takowe je brała...
Wtedy też miała jeszcze chęć walki, chęć przeżycia. Była wszak w ciąży, z nieżyjącym już, ukochanym, a gwałty nie ważne jak wymyślne były tylko gwałtami, a ona zwykłą dziwką. Głód, chłód, ustawiczny mrok, zimna obroża na szyi, wilgotne kamienie i smród śmierci, to wszystko była wstanie przeżyć dla tej maleńkiej iskierki życia w sobie…
Do czasu.

Chaaya, budząc się z letargu, rozejrzała się dookoła oceniając gdzie i z kim jest. Szary szczur wkręcił się w jej ubranie, cichutko pochrapując. Dookoła niej panował przyjemny mrok oraz ciepło bijące od gładkiego, smoczego ciała.
Nveryioth? Nie… on jej tak nie przytulał i jego łuski były chropowate w dotyku.
A więc zatem Godiva.

Kim był jednak tłusty gryzoń z pyskiem w jej piersiach? Tego bardka nie do końca była pewna… Jej pamięć ją zawodziła.
Pamiętała, że była w mieście… że Starzec przejął władze nad jej ciałem, że się bała i… nagle znalazła się w lochach, przykuta do ściany, słyszała zbliżające się kroki… szli po nią.
Dziewczyna otrząsnęła się, wyślizgując z objęć smoczycy. Chrapiący szczurek spadł na łapę niebieskiej, wtulając się w jej gładkie łuski.
Bardka odgarnęła błonę jednego ze skrzydeł, wyglądając na zewnątrz.
- Hej… jak się czujesz… już lepiej? Bardzo się martwiliśmy z Jarvisem. No i Nveryioth chyba martwił się też - rzekła Godiva budząc się powoli i przyglądając badawczo bardzce.
JAK NA BOGÓW??! JAK!? Przecież starała się być nad wyraz delikatna i nie budzić smoczycy, która była, w dobrej wierze, ale zawsze, po prostu upierdliwa.
- Lepiej - skwitowała neutralnie, wychodząc spod skrzydeł niebieskiej i oglądając zalesione ruiny w których się zatrzymali. Palce nerwowo wczepiły się w materiał spódnicy, gniotąc go i ucierając. - Gdzie my… tak w ogóle jesteśmy? - spytała z lekką konsternacją w głosie.
- Nie wyglądasz… lepiej - rzekła smutno Godiva i zamyśliła się najwyraźniej cytując czyjeś słowa. - Wiesz… ponoć podzielenie się z kimś swoimi strachami i obawami przynosi nieco ulgi. Ja zawsze cię wysłucham.
Po czym rozejrzała dookoła się dodając. - To ruiny jakiegoś miasta czy może miasteczka zbudowanego wieki temu i zapomnianego przez wszystkich. Znalazłam je wczoraj i urządziłam sobie kryjówkę. A to przypomina mi… - Zerknęła za siebie na swoje tyły. - Jakbyś była tak miła i znalazła czas na wyjęcie drzazgi z mego uda, to byłabym wdzięczna za pomoc.
Chaaya pochyliła lekko głowę, przyglądając się plamkom krwi na sukience. Nie czuła by była ranna, a krew dawno zaschnęła więc może nie była jej… Wzruszyła ramionami, obchodząc gada z boku.
- Prawe czy lewe? - spytała już milej, bo choć dzielić się swoimi problemami nie miała zamiaru, tak z chęcią skorzysta z zajęcia, dla zabicia czasu i myśli.
- Lewe… - Co akurat łatwo było dostrzec, gdy drzazga okazała się sporym dzirytem tkwiącym między łuskami lewego uda otoczona zaschniętą krwią.
- O...Ooooch. - Tancerka przypatrzyła się nodze Godivy lekko zszokowana. - Tooo… może zaboleć, nie wiem, tak myślę… - mruknęła, podchodząc do uda smoczycy, oglądając go dokładnie by się zorientować jak wyciągnąć jak naj bezboleśniej broń.
- Strzelano do nas? - Dziewczyna gładziła uspokajająco smoczycę po nodze i podkulonym ogonie.
- I oddałabym im, gdyby… cóż… gdyby ucieczka nie była lepszym wyborem - odparła Godiva machając wesoło ogonem i czyniąc nim spustoszenie w chaszczach za sobą. - Wiem, że zaboli przy wyciąganiu, wszak bolało gdy się wbił. Nie martw się tym.
Chaaya nie była pewna, czy smoczyca wie co mówi. Jeśli ostrze zakończone było hakiem, boleć będzie dwa, jak nie więcej, razy mocniej przy wyciąganiu… Polemizować jednak nie chciała, latająca dość już się naczekała i wycierpiała.
Tancerka przez chwile stała wpatrując się w zakrzeplinę na łuskach, motywując się do przykrego zajęcia. Wytarła spocone dłonie, odpowiednio zaparła się w ziemi i ostrożnie chwyciła za drzewce dzirytu.
- To może nie wiem… teraz tak, już, czy może odliczać? A może chcesz czymś zagryźć? - Bardka najwyraźniej bardziej przeżywała grot w smoczym udzie, niźli sama interesantka.
- Może z zaskocz… - w tym samym momencie kiedy Godiva się odezwała kobieta szarpnęła z całej siły.
Ryk i wiązki błyskawic uderzyły w pobliskie zarośla dewastując je. Niemniej udało się. Bardka wyrwała okrwawiony dziryt z rany smoczycy.
Przebudzony Nveryioth spadł w popłochu z łapy smoczycy i piszcząc szaleńczo, zaczął nawoływać Chaayę do gotowości.
~ Atakują! Atakuuuują!!! Gdzie jesteś! ~ tłusty szarak o długim ogonie, przecisnął się pod brzuchem gada i zaczął okrążać truchcikiem niebieskiego skrzydlatego, aż w końcu nie trafił na swoją zgubę. Uradowany podbiegł do tancerki i usiadł jej na bucie, wyciągając łapki na jej kolano.
~ Gdzie ty jesteś?! ~ spytała zdezorientowana, patrząc na gryzonia, który ewidentnie chciał wleźć jej pod sukienkę.
- Poczekaj… ulecze cię - zaproponowała na głos, odrzucając broń na ziemię i kładąc dłoń na zadzie samicy.
~ Tu jestem. TU! A gdzie niby?! ~ zaperzył się zielony, dopiero po chwili doznając olśnienia, iż Chaaya po prostu... zapomniała co się wydarzyło. ~ Na dole. ~
- Dzięki… Jarvis nie zna się bowiem na leczeniu - odparła z uśmiechem smoczyca cierpliwie czekając na swą dawkę uzdrawiającej pieszczoty.
Chaaya chrząknęła zrzucając szczura z nogi. ~ Gdzie na dole… ~ spytała zniecierpliwiona, nie rozumiejąc aluzji lub po prostu źle ją interpretując. ~ Na ziemi jestem. ~ Skupiwszy się na chwilę na zaklęciu, zaśpiewała cichą piosenkę o szeleszczącym języku, tak podobnym do tego, którym przemawiał do niej wczoraj Nveryioth. Rana powoli się zasklepiała, dając Godivie długo oczekiwaną ulgę.
~ NA TWOJEJ NODZE! ~ ryknął wściekle smok, ponownie wskakując na buta tancerki i drapiąc pazurkami w delikatną pończochę.
- Co? - pisnęła zdezorientowana bardka, skopując z siebie szczurka i umykając przed nim dookoła smoczycy. - COOOOO???!!! - zapiała przestraszona, gdy gryzoń uparcie ją gonił, wściekle popiskując.
~ Gówno! Szczurem jestem! Wielkie mi rzeczy. ~ Nvery gdyby był dumny, pewnie teraz powinien się załamać, wykopać sobie norkę i w niej szczeznąć. Sęk w tym, że Nvery nie był dumny i nie zamierzał umierać… w sumie podobnie jak jego ludzka partnerka, która z początku wydawała się wyraźnie wystraszona… tak teraz po prostu rozbawiona.
Godiva przyglądała się temu również rozbawiona domyślając się co prawda, że dwójka między sobą rozmawia, ale treści owej rozmowy nie znając.
- Uratowałam go... też - dodała nie bez dumy w głosie.
~ Postraszyła mnie kotami! ~ zielony dopadł w końcu nogę tancerki, która po drugim okrążeniu najwyraźniej się poddała i zatrzymała przy pysku smoczycy. ~ Weź mnie, weź mnie, weź mnie! ~ Szczurek podskakiwał na tylnych łapkach opierając się o nogę Chaai, która po chwili schyliła się by podnieść tłustego gryzonia.
- To… miło, nie musiałaś, mógłby zostać kolacją dla jakiegoś mruczusia… - odparła zgryźliwie, dając się obleźć przez Nverego.
Niestety skołowanie i zatroskanie ponownie wypłynęło jej na lico. Rozejrzała się jakoś bezradnie, cicho wzdychając.
- Gdzie jest Jarvis? Stało się coś złego prawda? Z mojej winy… - jej głos był smutny i pełen żalu.
Zielony wyczuwając obawę bardki umilkł, posłusznie kładąc się na jej karku. Tancerka jeśli by chciała, mogłaby sprawdzić jego pamięć… nie robiła tego jednak. Dodatkowo jej własny umysł zablokował co kłopotliwsze wspomnienia, odciążając ją w tej i tak męczącej sytuacji i nie widział potrzeby by to teraz zmieniać.
- Nieee… bardziej z winy obu smoków. Tego w szczurze i tego w tobie. Nie potrafią wykrzesać taktu i subtelności - oceniła sytuację smoczyca i uśmiechnęła się ironicznie. - A o Jarvisa nie martw się. Nie tak łatwo go… zabić.
Spojrzała w konkretnym kierunku. - Jarvis został w mieście co by uratować co się da… i już wraca. Czuję jego świadomość coraz bliżej nas.
Chaaya spuściła markotnie głowę, czując jak oczy zaczynają ją szczypać. Usiadła więc obok Godivy przytulając się do niej, ale nic nie mówiąc.
- Pamiętasz moją historyjkę o połamanym ptaku, co ciągle uparcie zrywa się do lotu? - spytała Godiva otulając Chaayę skrzydłem, a ona tylko potaknęła potwierdzająco.
- Jarvis nie pozwala sobie na załamanie się swoimi klęskami. I ty też nie powinnaś. Owszem, narobił się w mieście spory chaos i raczej nie możemy tam wrócić. Ale nie ma sobie po co zawracać tym głowę. To był nawet zabawny widok i dość ekscytująca sytuacja - odparła smoczyca wesoło i pochyliła głowę nisko, by spojrzeć bardce w oczy. - I nikt cię o nic nie wini, więc i ty nie powinnaś się obwiniać o nic. Ot, stało się… ruszamy dalej.
~ Tak na prawdę to ona nic nie zrobiła, to ja byłem królem tego zdarzenia, a się Staruch wkurwiiiił, mówie ci, w nagrodę za dobre sprawowanie masz mnie teraz w miniaturowej formie… tak w ogóle to ranny jestem. Ulecz mnie. I wymasuuuj, zwłaszcza na grzbiecie i za uszami. ~ Nvery pytlował w tym samym czasie co smoczyca, leżał jednak leniwie na ramieniu niuchając zawzięcie powietrze.
Chaaya milczała, starając się przetworzyć oba przekazy i się dodatkowo nie pogubić. Nie obwiniała się, że coś się stało… bo przed przeznaczeniem nie ma jak się bronić. Było jej pisane to co było… co nie zmieniało faktu, że wolałaby, gdyby doznawała tego w samotności.
Ostatnią rzeczą jaką by chciała, to śmierć towarzyszy… tak bliskich jej sercu. Nie umiała jednak powiedzieć swych obaw na głos, a zielony był na tyle uprzejmy, że nie zrobił i nie zrobi tego za nią… może dlatego, że nie lubił tych kogo ona lubiła i po cichu liczył, że podczas całej tej wyprawy Jarvis i Godiva dostaną po tyłkach.
- Mmmm… - mruknęła spolegliwie, dotykając policzkiem gładkich łusek ramienia smoczycy.
- Gdy Jarvis wróci… ruszymy dalej. Mam nadzieję, że Gozrehowi udało się ukraść pierścienie, gdy Nveryioth narabił spustoszenia, a ja dodatkowo go pogłębiłam fajerwerkami. W innym przypadku będę się rzucała w oczy. No i nie będę mogła założyć tych ubrań, które Jarvis mi kupił. - Godiva rozgadała się. Była w wyjątkowo dobrym nastroju.
Nagły huk i potężny ryk, zmroził na chwilę krew w żyłach bardki. Dziewczyna napięła się, by po chwili rozluźnić. Wzięła kilka głębszych wdechów, nie do końca wiedząc co się właściwie stało. Za to szczur na jej ramieniu zeskoczył na ziemię i począł wypiskiwać i syczeć na smoczycę, nerwowo ruszając wąsikami.
Gdy dziewczyna zogniskowała na nim wzrok, dostrzegła, że gryzoń faktycznie był ranny, choć już nie krwawił. Wzięła ostrożnie szczurka na ręce, który wyciagał łapki w kierunku smoka jakby chciał się z nim bić.
- Mój ty maleńki… - Chaaya ucałowała go między uszami, czekając, aż zwiotczeje i podda się jej zabiegom.
~ Głupia ptica, nie słuchaj jej, miele tym ozorem… jak będzie człowiekiem, damy jej łopatę i niech kopie w ziemi za każdym razem jak będzie chciała otworzyć tę granatową paszczę… wiesz ile na tym zarobimy? ~ Nvery dwoił się, by zachować względny stan nieświadomości partnerki. Męcząc się drałowaniem łapkami w powietrzu, po chwili zwisał poddańczo, dając się głaskać i magicznie uleczyć.
- Taaa… w tej postaci jest nawet znośny - wtrąciła smoczyca przyglądając się Nveryiothowi w dłoniach bardki. - Mam pomysł. Słyszałaś może o farbach do włosów?
- Chodzi ci o hennę? - zapytała zaciekawiona układając sobie Nveryiotha na kolanach, który w swej błogości zwinął się w kłębek.
- Noooo… niezupełnie. We wspomnieniach Jarvisa kobiety chodzą czasem w kolorowych perukach, a czasem barwionych na pstrokato fryzurach. Mogłybyśmy go nieco poprawić. Zafarbować futerko na… różowo na przykład. Byłoby mu do twarzy w różu - zamyśliła się smoczyca, a Chaaya dostrzegła w jej oczach łobuzerskie iskierki.
~ Widzisz? Fura złota nas czeka. ~ Zamlaskał ni to zadowoleni, ni niezadowoleniu smok, a bardka delikatnie go głaskała za uszami.
- Różowo? Nieee… - Chaai nie przypadł ten kolor do gustu, zwłaszcza, że był źle kojarzony w jej kraju. - Myślisz, że długo zostanie szczurem? - dodała posępniejąc. Nie, że nie lubiła go w takiej formie. Rajayanie stawiali świątynie szczurom, uosabiając je z reinkarnacją bóstwa mądrości i szlachetności, ale… w obecnej sytuacji taka forma bywała nieco kłopotliwa. Zwłaszcza w środku lasu, nie wiadomo gdzie.
- Gdyby to był zwykły czar… proste zaklęcie - zamyśliła się Godiva wyraźnie zmartwiona tym pytaniem. - Gdyby tak było, to już dawno powinien się odmienić. Myślę jednak, że zostanie mu tak dopóki nie rozproszymy owej klątwy. Jarvis może wiedzieć więcej na ten temat.
- W takim razie na żółto - zawyrokowała z powagą, a szczur pisnął, drapiąc się za połaskotanym uszkiem.
~ Wredna… dwulicowa… żmija ~ stwierdził w rozbawieniu smok.
~ To już nie suka? ~ zacmokała ironicznie Chaaya.
~ Goń się ~ burknął Nvery, udając obrażonego.
- Na żółto może być - zgodziła się z nią Godiva, a spomiędzy liści spojrzały na nich kocie oczy.
- Co na żółto? - Gozreh powoli wynurzył się spośród listowia i przyjrzał całej trójce. - Dobrze was widzieć zdrowych. Tym bardziej, że raczej powinniśmy wkrótce opuścić tą niegościnną okolicę.
~ Do siodła. Podsadź mnie do siodła ~ Zielony oparł się łapkami o pierś dziewczyny, która posłusznie wstała podsadzając szczura, który gdy tylko chwycił się skórzanego siedliska, poczłapał do juków z jedzeniem w którym zanurkował.
Dziewczyna stała przez chwilę, czekając na to co się, jak podejrzewała, miało wydarzyć, ale srogo się przeliczyła.
Zbita z tropu, popatrzyła na kota.
- A ty jak zwykle wygadany jak za dziesięciu… - Tancerka podeszła do cienistego stworzenia, ale nie wiedząc czy ten życzy sobie pogłaskania, oraz samej nie mając ochoty się teraz o to dopytywać, wyjrzała w poszukiwaniu Jarvisa.
- Taki się ostateczne uformowałem - uprzejmie wyjaśnił Gozreh i spojrzał na Godivę dodając. - Udało mi się zdobyć oba pierścienie. W całym tym bitewnym zamieszaniu nie było z tym problemów. Niemniej z tego co wiem… a właściwie co wie mój pan, to na Nveryiotha w obecnej formie pierścień nie podziała.
- I tak na razie jest kompaktowy… - Wzruszyła ramionami Chaaya, opierając się o drzewo i krzyżując ręce na piersi.
- Są na naszym tropie?- zapytała smoczyca Gozreha, a ten potarł podbródek czubkiem wyrastającej z niego macki. - Hmmm… nie… szukają w powietrzu. Dżungla jest za gęsta, a ich za mało na obławę. Niemniej Jarvis spodziewa się swej ładnej podobizny na plakacie. A Powietrzni Rycerze chcą go pierwsi ucapić. Czyli wszystko wróciło na stare tory. Godivę chcą też dopaść… Nveryiotha. Ciebie tylko nie.
Kobieta milczała nie wiedząc co powiedzieć. Chciała sobie przypomnieć, a zarazem pozostać w bezpiecznej nieświadomości, co się wtedy wydarzyło i dlaczego.
- To mnie zaszczyt kopnął… następnym razem będę chyba musiała się bardziej postarać. - Żart nie brzmiał jak żart bo był kwaśny i dziwnie podszyty jadem… a może bardziej żółcią?
Roztargniona ruszyła w busz, na spotkanie czarownikowi… o ile będzie nadchodził z tego samego kierunku co kocur.
Czarownika usłyszała wcześniej niż zobaczyła. Dyszał głośno i jak się okazało, było ku temu kilka powodów. Temperatura, wilgotność powietrza, przebyty dystans i… góra pośpiesznie spakowanych razem ciuszków, zarówno Chaai, jak Nveyiotha oraz Godivy. Jarvis zabrał je wszystkie.
- Udało się… zrobimy… przerwę na złapanie… oddechu… i lecimy… - wydukał w końcu Jarvis.
Gdy tylko go usłyszała, kamień spadł z jej serca, a gdy tylko zobaczyła, uśmiechnęła się rozbawiona, pełna ulgi i zatroskania. Chaaya podskoczyła do mężczyzny przytulając się do niego i wtulając twarz w przepocona koszulę na jego piersi.
Był cały. Nie miał żadnej “zadry” choć szczękę i nos dalej miał sine. Ale był cały i był tuż obok.
- Będziesz musiała… poprowadzić… znaczy polecieć na Godivie. Szedłem całą noc, będę musiał się na niej zdrzemnąć. Tylko przypilnuj, by nie popisywała się akrobacjami - mruczał cicho Jarvis dodając. - No i… miło cię widzieć w dobrym humorze.
Bardka nic nie mówiła tylko tuliła się do niego, od czasu do czasu zmieniając tylko pozycję głowy jakby wsłuchiwała się w jego oddech i bicie serca.
Trwało to może tak z dwie trzy minuty, gdy w końcu mruknęła, że mu pomoże i zabrała część załadunku z jego pleców.
- Jeszcze trochę i jesteśmy przy Godivie - wskazała palcem na pobliskie krzaki i ruszyła przed siebie.
Po chwili byli już na miejscu, a Godiva spoglądała wyczekująco na Jarvisa. - Chcę go… wypróbować już.
- Mamy inne sprawy na głowie - przypomniał jej czarownik. - Pamiętasz o powietrznych rycerzach?
- I tak nie wyruszymy od razu. Chcę sprawdzić jak zadziała. Chcę ubrać te ciuchy które kupiłeś. Ty w tym czasie możesz… no… odpocząć chwilę, odsapnąć. Chcę i już - burknęła Godiva wykazując się oślim uporem.
Chaaya nie do końca wiedziała gdzie ma się patrzeć i jak się zachowywać. Wgapiła się więc w Gozreha.
~ Ohooo… się zaczyna... ale te sucharki są dobre… w tej formie o wiele lepiej smakują. ~ Nvery wypełzł z torby z kawałkiem suchego ciasta w pyszczku, po czym upadł z plaskiem na ziemię i potruchtał w kierunku bardki. Tłuste boczki, teraz jeszcze bardziej uwydatnione, wesoło podrygiwały przy każdym kroku szczura.
- Może faktycznie lepiej by się teraz zmieniła? W ludzkiej formie łatwiej się ukryje w tych zaroślach niż teraz… - dodała nieśmiało tancerka, biorąc zielonego w dłonie.
- Ale ona musi nas unieść i podlecieć kawałek z nami. - wyjaśnił czarownik cicho, a Godiva burknęła. - Nie będę się długo stroiła. Proszę… chcę zobaczyć jak wyglądam.
- No dobrze - czarownik poddał się i sięgnął do kieszonki po pierścień. Godiva pochwyciła językiem pierścień, a przednimi łapami swój tobołek i radośnie potruchtała na tylnych w głąb ruin, by się zmienić.
- Myślę, że wystarczy, iż wy polecicie. Rozsądnym rozwiązaniem byłoby mnie odwołanie w tej chwili. Zresztą i tak nie lubię latać. - Gozreh podszedł do Jarvisa, a ten skinął głową głową zgadzając się z nim i rozpoczął rytuał odwoływania swego “chowańca.”
Chaaya przewiesiła Nverego przez ramię i wzięła od niego sucharka, uśmiechając się i próbując.
~ Mmm paskudny ~ skwitowała po dłuższej kontemplacji mącznego smaku.
~ Mmm udław się ~ polecił jej słodko smok, przyjmując z powrotem sucharka i zjadając go w całości.
~ Nie martw się… odmienie cię. ~ Bardka pogłaskała gryzonia po łebku.
~ Nie martwie się… może trochę. W tej formie, nie będę mógł odpędzić tej nachalnej kuropatwy. ~
~ Sama ją odpędzę ~ mruknęła czule, całując szaraka w koniuszek ucha dodając nieśmiało ciche ~ Dziękuję. ~
~ Udław się ~ burknął zawstydzony, odwracając się do niej tyłem.
- No i ? No i ? Jak?- pytania nerwowo wyrywające się z ust miękkiego dziewczęcego głosu Godivy pojawiły się zanim ona sama wynurzyła się z pośród ruin… ubrana jak amazonka i młodsza od Chaai.
~ To był jej pomysł, jeśli chodzi o ubranie ~ wyjaśnił Jarvis i rzekł. - Wyglądasz zachwycająco.
- Nie spodziewałabym się byś powiedział inaczej. Toooo… jej opinii jestem ciekawa - wyjaśniła z uśmiechem Godiva.
~ Wygląda idiotycznie w tym ubraniu ~ stwierdziła tancerka, uśmiechając się miło, acz neutralnie.
~ Poka, poka… pfffff hahaahahahahaa ~ Szczur na ramieniu począł głośno popiskiwać, chwiejąc się na boki, jakby miał problemy ze złapaniem równowagi.
~ Przestań bo i ja ryknę śmiechem… ~ ucięła cicho, chrząkając i kręcąc głową, by ponaciągać mięśnie.
- Oczekujesz ode mnie szczerej opinii? - spytała słodko, uśmiechając się przyjemnie do smoczycy… kobiety.
- Nooo… taaak… chyba… - Godiva nie była pewna, czy rzeczywiście chce. A Jarvis dodał. ~ Smoki nie noszą ubrań. Będziesz… miała okazję ją nauczyć jak to jest być ludzką kobietą. I jak się ubierać. ~
- Jesteś piękna niczym młody hibiskus. - Bardka skłoniła się lekko, po czym wyciągnęła ręce do smoczycy, pochwyciła powietrze i odwracając piąstki do siebie przyłożyła je do skroni, poruszając głową na boki. - Ale… czas nas goni.
- Zgoda zgoda. - nie wiedząc co znaczyło porównanie Godiva uśmiechnęła się radośnie i szybko dezaktywowała pierścień wracając do smoczej postaci. A Jarvis ruszył ku niej wdrapał się na tylny łęk siodła zerkając na Chaayę i mówiąc. - Teraz ty prowadzisz Godivę.
- Pamiętam, pamiętam… - dodała tancerka.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 20-12-2016, 20:54   #10
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Godiva mimo podwójnego ciężaru i niepołączonej z nią partnerki starała się popisać szybkością i zwinnością. Raz po raz obniżając pułap i meandrując pomiędzy koronami drzew. Była zdecydowanie zadowolona z rozwoju sytuacji i zagadywała bardkę w smoczym, gdy ta miała okazję złapać oddech.
A pod nimi robiło się coraz zieleniej i coraz wilgotniej. Olbrzymie drzewa zapuszczały swe korzenie mokradłach otulonych mgłą. Wręcz wydawało się że pomiędzy ich korzeniami wytrzeszcza swe ślepia pradawne zło.


A przecież Jarvis zwał te okolice… domem. Jak dotąd bardka nie dostrzegła śladów niezwykłego miasta z którego czarownik się wywodził, ale Godiva wskazała je skinieniem pyska w prawo. Ot szare kłębowisko chmur na horyzoncie.
- Gdy się w nie wleci traci się orientację i wylatuje z nich po drugiej stronie. To magia miesza kierunki i chroni miasta. Magia albo planarny fenomen.- pochwaliła się swoją wiedzą Godiva czerpiąc ją pewnie z pamięci drzemiącego za jej plecami czarownika.
- Lądujemy!- rzekła nagle i szybko obniżyła lot zaskakując bardkę. Wylądowali wśród drzew i krzewinek płosząc różnego rodzaju gady i ptaki ukryte wśród mokradeł.
- Stąd musimy iść do Starych Wrót… niedużego rzecznego portu.- rzekł czarownik budząc się wreszcie i schodząc z Godivy. Zerknął na bardkę.- Dobrze że trzymasz przy sobie zapinkę, którą otrzymałaś w Ukrytej Dolinie. Ułatwi ci zrozumienie tutejszych akcentów.


Stare Wrota okazały się dziurą na bagnach. Budynki były drewniane. I większości były to wariacje na temat drewnianych szop.


Takich budynków było kilkaset, zbudowanych na brzegach rozlewiska i połączonych drewnianymi mostkami. I stare Wrota okazały się być pełne… życia.


Ludzie przenosili towary, kłócili się i handlowali. Ciężko tu było o luksusowe towary, ale za to można było zjeść dziesiątki ryb i jaszczurek oraz węży na dziesiątki różnych sposobów. Co ciekawe, ta zbieranina drewnianych budynków kontrastowała ze statkami które stały na kotwicach od zachodniej strony Starych Wrót. Olbrzymie żaglowce handlowe zdobione kunsztownymi zdobieniami które stały na kotwicach stłoczone na głębinach. Nie mogły one bowiem wpłynąć w głąb bagien. Te były zbyt płytkie dla nich i jak potwierdził czarownik, okrągłe kadłuby morskich żaglowców źle radziły sobie z płyciznami, a i napęd żaglowy, czy nawet długie wiosła galer nie radziły sobie na mokradłach.
Jak więc Jarvis planował wyruszyć do samego La Rasquelle? Ano, parowcem.
Tym razem Jarvis uznał iż lepiej jak negocjacjami z potencjalnymi przewoźnikiem zajmie się sam, zostawiając Chaayę pod opieką Godivy w ludzkiej postaci, której śmieszny strój amazonki i kryjące się pod nim dość kuszące ciało przyciągało uwagę przechodniów.


Nie było to złe. Chaaya mogła zapomnieć o traumatycznych wydarzeniach z Ukrytej Doliny, nadzorując wesołą i ciekawską i bezpośrednią smoczycę w ludzkim ciele. Starzec też jej to ułatwiał po prostu… milcząc. Jego obecność stała się w zasadzie niezauważalna, choć naiwnym było sądzić iż wstydzi się tego co bardce uczynił. Po prostu to miejsce nie budziło żadnego zainteresowania umysłu czerwonego smoka, a rozmowę z bardką uważał za coś równie niewartego uwagi, co myślowe zaczepki Nveryiotha. Był ponad to.
Chaaya więc mogła zapomnieć i skupić się na bezpruderyjnej, bezpośredniej i bezczelnej smoczycy, która miała ciało dorosłej kobiety, a zachowywała się jak mała dziewczynka, chcąca wszystkiego dotknąć, wszystkiego posmakować, wszystko poznać.
No… i kto tu kim się opiekował? Nie miało być przypadkiem na odwrót?


Spotkali się cztery godziny później. Czarownik powiedział obu kobietom iż znalazł łajbę, która zawiezie ich do La Rasquelle. A dokładnie tą łajbę za nim.

[MEDIA]http://i.kinja-img.com/gawker-media/image/upload/s--KcNM23ze--/c_scale,f_auto,fl_progressive,q_80,w_800/18j4naahlb073jpg.jpg[/media]

- Wygląda może niepozornie, ale dowiedzie nas gdzie chcemy… bo ja będę jej przewodnikiem. Wyruszymy jutro, jak tylko kapitan Pasqual… o ten tam.- wskazał palcem na brodatego mężczyznę idącego w kierunku portu dla żaglowców.- Zakontraktuje ładunek do przewiezienia. Nie będzie to liczna załoga, jest jeszcze drugi pilot, oraz ochroniarz diablę. Nie masz chyba żadnych problemów z diablętami, co?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172