Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-04-2017, 21:00   #71
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Gdy półelfka zapoznawała z nowo przybyłymi do wieży uciekinierami, Harvek podszedł powoli do dziewczyny i rzekł z uśmiechem.- Dobrze cię widzieć całą i zdrową. Obawiałem się, że wpakujesz się w jakieś kłopoty… a czas obecny raczej nie sprzyja wyciąganiu twojego kuperka z miejscowego aresztu.
- Ha... - Zająknęła się Jen, na widok mężczyzny -Harvek?? - Spytała zaskoczona. Upuściła łuk na ziemię, po chwili i odczepiła kołczan, który również wylądował niedbale na podłodze - Harvek!!! - Rzuciła się ku niemu, skoczyła wprost na niego, oplatając kark mężczyzny rękami, a nogami owijając go w pasie(!), po czym zaczęła całować go w policzek niczym szalona.
- Harvek! Myślałam, że Cię już nie zobaczę! Harvek, myślałam, że nie żyjesz! Harvek nawet nie wiesz, jak się cieszę! - I tak dalej... i tak niczym, jakaś durna młódka, nie zwracając uwagi na otaczające ich towarzystwo…
-Nie tak łatwo mnie zabić choć wielu próbowało.- mężczyzna po przyjacielsku potargał jej włosy dłonią. Jentrana w końcu zaś się opanowała, w końcu bowiem do niej chyba dotarło, że robi okolicznym gapiom niezłe przedstawienie. Odstąpiła więc od mężczyzny, po czym klepnęła go po przyjacielsku w ramię.
- To ten… gadaj co nowego - Mrugnęła do Harveka.
-Sprowadziłem nam gości, uciekinierów bez dachu nad głową. Muszą się gdzieś podziać, a wieża jest dobrym azylem. A ty może znajdziesz wreszcie męża, który utemperuje twój charakterek.- odparł pół żartem, pół serio Harfiarz. I poważniej dodał.- Źle się dzieje w całych Marchiach. Prawo jest bardziej surowe dla osób o swobodnym podejściu do cudzej własności.

Jen wymownie odchrząknęła.
- Zapamiętam sobie, i postaram się trzymać w przyszłości z dala od kłopotów… choć niczego nie obiecuję - Uśmiechnęła się bezczelnie.
- Ktoś z ciebie powinien zrobić porządną kobietę.- pogłaskał ją przyjacielsko po włosach.-Bo potrzebujesz kogoś kto by cię trzymał przy ziemi. Może znajdziesz go wśród uciekinierów? To porządni ludzie i nie bujają w chmurach jak ty.
- Tere-fere - Odpowiedziała dziewczyna... i spędziła z Harvekiem jeszcze dłuższą chwilę rozmawiając o tym i owym, i oboje cieszyli się z tego spotkania, choć widocznym było, iż ich relacje, czy może i reakcje, jakie między nimi panowały, były na ścieżce ojciec-córka, choć nie byli ze sobą spokrewnieni...

***

Jakiś czas później, gdy płonęło ognisko, a towarzystwo bawiło się mniej lub bardziej... Gdy Jen kiwnęła na Silke głową, a ta za nią ruszyła “na stronę”, Półelfka stanęła dosyć blisko niej, rozglądając się na moment na boki, po czym odezwała ściszonym głosem:
- To jak, chcesz spróbować ziółek? - Uśmiechnęła się wielce tajemniczo.
- Jeszcze pytasz?! Pokaż szybko co masz - Silke nie trzeba było wiele namawiać; zerkała tylko dość nerwowo w stronę ognisko nie mogąc zdecydować się kogo bardziej nie chciałaby teraz spotkać: krasnoludów czy małą Rhyldę.
- Pokazywałam, jak byłam mała - Cicho zaśmiała się Jen, po czym na chwilę, tajniackim ruchem, pokazała małą sakiewkę, pewnie wypełnioną owymi ziółkami. Szybko ją jednak schowała, po czym odezwała się do ucha Silke, wielce konfidencyjnym tonem:
- Urywamy się w jakieś ustronne miejsce? - Powiedziała, a wiedźma wyczuła wyraźną woń alkoholu w oddechu Półelfki.

Silke spojrzała na swoją rozmówczynię trochę krzywym wzrokiem. W jeszcze bardziej ustronne miejsce? - pomyślała oceniając na ile propozycja Półelfki była dziwna. Z jednej strony ziółka nie brzmiały aż tak kusząco by decydować się na podejrzane sam na sam, ale z drugiej… było takie miejsce, które chciała zwiedzić w bardziej kameralnym towarzystwie. - A byłaś w podziemiach tej wieży? - spytała ostrożnym tonem.
- Tak, byłam. Ale podziemiami trudno to nazwać, raczej piwnicą… no może loszkiem - Uśmiechnęła się.
- I co, nic tam nie ma? Mój kruk ma jakąś obsesję na punkcie tego lochu… - zdziwiła się czarownica.
- No jak nic nie ma… portale są - Szepnęła Jen, mrugając do Silke.
- To chodźmy tam? - zaproponowała czarownica.

Półelfka zaprowadziła więc wiedźmę gdzie trzeba, a na schodach do piwnicy odpaliła pochodnię, panowały bowiem tam straszne ciemności, a chyba żadna z nich w takich warunkach nic nie widziała… zeszły więc schodkami w dół, i po kilku dłuższych chwilach Silke sporzała z naburmuszoną miną na Jentranę.

Okrągła sala z zamurowanymi kamiennymi portalami, do tego kamienna podłoga. Ani śladu jakiś run na 9 portalach, będących na pierwszy, trzeci i dziesiąty rzut oka zamurowanymi kamiennymi łukami, wyglądającymi jak dziwaczna ozdoba architektoniczna, bowiem cegła wyraźnie łączyła się pobliskimi murami. Więc w sumie nic, jedno, wielkie nic.

W tym czasie Półelfka usiadła na jakieś niewielkiej, pustej skrzynce, po czym zaczęła napełniać fifkę zawartością sakiewki. Zamrugała przy tym wielce niewinnie do Silke, lekko wzruszając ramionami.


Silke obserwowała cały rytuał z umiarkowanym zainteresowaniem; jej ojciec i bracia zajmowali się w Everlund między innymi rozprowadzaniem przeróżnych specyfików, więc widok przygotowań był dla niej czymś codziennym. Bardziej zastanawiała się nad tym, czy proponowane przez Jentranę ziółka były prawdziwą, naturalną odmianą przywożoną aż z Cormanthor, czy też pędzonym gnomią magią tanim odpowiednikiem... Gdy Półelfka kończyła nabijać fifkę, z dużej kieszeni płaszcza Silke wystawił nagle swą czarną główkę Pogwizd i ryknął - Bąbelki! - po czym schował się z powrotem.
- Jemu chyba wystarczy sam widok - stwierdziła z zażenowaniem przyglądając się pupilowi - Nie zwracałabym uwagi na to, co mówi…
- To jak, chcesz? - Jen po kilku dymkach wyciągnęła fifkę w kierunku Silke - Marnie to wszystko tu wygląda co? Gdzie tam jakieś magiczne cudności, światełka, runy… no ale przecież o niczym takim nie mówiłam, prawda? - Wyszczerzyła na moment ząbki, broniąc swojej propozycji zaciągnięcia tu wiedźmy.
Nic nie odpowiadając Silke wyciągnęła rękę po fajkę i zaciagnęła się. Trzymała dym kilka sekund w płucach - tak zawsze radzili bracia! - po czym odpowiedziała głosem, jakby dusiła się: - Czy mar-nie? - dziewczyna pokasływała jeszcze trochę i klepała się pięścią w pierś, ale wkrótce wszystko wróciło do normy - Na pierwszy rzut oka zwyczajnie, żadna tam starożytna magia. Ale jeśli to portale, to… Umiesz ich używać? Czy do tego potrzebny jest Harvek?
- Z tego co wiem, potrzebny jest klucz. A tym kluczem może być praktycznie wszystko… Harvek chyba wie, jak wygląda, ale powiedzieć nie chce… albo i nie wie? Sama nie wiem, jakoś go o to nie spytałam - Wzruszyła ramionami z rozbrajającym uśmiechem, po czym wzięła fajkę od Silke i sama znowu się zaciągnęła.
Silke tymczasem zaczynała czuć pierwsze efekty. Czuła, jakby jej ciało odrobinę stężało, a w przełyku utkwił jej jakby lodowy sopel, który sprawiał że dziewczyna czuła się jak unieruchomiona. Poza tym… wiedźma czuła się jednak jakoś tak… dobrze. Zupełnie jakby wypiła alkohol, i miała rausz, ale taki pozytywny, wprawiający w dobry nastrój. Po chwili uruchomienie ustało, wiedźma rozsiadła się wygodniej na posadzce i zaczęła mówić:
- Wiesz Jen, czuję się jakbym od samego początku tej wędrówki cały czas szukała odpowiedzi. Skąd wzięła się moja magia, komu służymy z Pogwizdem… Tak, jakby za każdym rogiem miała kryć się jakaś tajemna zapadnia, która zaprowadzi mnie nie wiadomo gdzie. Chyba dlatego tak chciałam zejść do tej piwnicy… No cóż - czarownica rozejrzała się z rozczarowaniem, po czym kontynuowała - Chyba pora w końcu przestać się zadręczać i po prostu pożyć. Widziałaś tych przystojniaków którzy ściągnęli tu z uchodźcami? Chociaż… - i tu zlustrowała Półelfkę spojrzeniem uśmiechając się tajemniczo - Mam pewne podejrzenia co do ciebie i Harveka, hm?

Półelfka uśmiechnęła się tajemniczo, po czym pyknęła kolejnego dymka. Przez chwilę oddawała się tylko tej czynności, skupiając na doznaniach wywołanych ziółkami.
- Nie dało się ukryć co? - W końcu odpowiedziała Silke, uśmiechając się od ucha do ucha - Zresztą, niespecjalnie miałam ku temu powody… jednak, muszę Cię po raz kolejny rozczarować, nic między nami nie było. Nasza znajomość to bardziej na linii ojciec-córka, kilka razy jednak zdażyło się nam nieco bardziej frywolnie zachowywać, jednak wszystko skończyło się na dziecinnym podszczypywaniu i wygłupach... - Jen znów pociągnęła fajkę. Następnie ostrożnie ją odłożyła na skrzynię, z której się ześliznęła na podłogę. Spojrzała na kobietę, mrużąc oczy, po czym zaczęła się do siedzącej Silke zbliżać na czworaka, niczym jakiś kot, zachodzący swoją ofiarę, hipnotyzując spojrzeniem.
- Przystojniaki powiadasz? - Szepnęła przekrzywiając głowę w bok, nie spuszczając jednak wzroku z Silke - Co mnie tam owe przystojniaki, ja już znalazłam swoją zdobycz - Uśmiechnęła się drapieżnie, będąc już blisko kobiety. Ich głowy były niemal na tej samej wysokości, a Półelfka o wiele za blisko, niż wypadało.
- Boisz się, wiedźmo? - Szepnęła prosto w jej twarz.

Silke zupełnie się nie bała. Opanował ją niepohamowany śmiech; odchyliła głowę do tyłu i zaczęła chichotać wrednym chichotem wiedźmy. Chwila zawahania ze strony Jentrany i czarne kosmyki czarownicy wystrzeliły jak dwa grube bicze. Owinęły się pewnie wokół klatki piersiowej Półelfki po czym uniosły ją z nadludzką siłą na wysokość ponad półtora metra. W oczach Silke płonął złośliwy ognik którego wcześniej w nich nie było; czarny kruk podskakiwał i podkrakiwał wokół całej sceny w swoim ptasim transie. Mając dobry widok z góry Jentrana mogła stwierdzić jasno: towarzystwo na posadzce nie było przy zdrowych zmysłach. Silke spojrzała prosto w oczy znajomej i odrzekła:
- Nie boję się skarbie… Ale mam już kogoś na oku. Słyszałaś? Ktoś mnie chyba wzywa - Silke z obłędnym wyrazem twarzy przyłożyła do ucha rękę, po czym ostrożnie odstawiła łotrzycę na ziemię i zaczęła zbierać się do wyjścia. - Pogwizd!? Zbieramy się stąd.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 25-04-2017, 22:41   #72
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Niemal u bram Nesme wróciła kwestia planowania.


- To zależy - odrzekł zamyślony Eryk. - Jest coś, na co chcesz zwrócić szczególną uwagę podczas tego zwiadu?
- Cóż… na wszystko co ważne. Na przykład przyjrzę się czy jest szansa na uwolnienie więźniów z dyb.- stwierdził Harvek.- Ale nie o mnie tu chodzi tylko o was. Co wy chcecie zrobić.
- Cóż, jedna ze spraw, na które miałem nadzieję, jest już nieaktualna - Eryk skrzywił się na wspomnienie historii z orkiem Urgothem. - Jak rozmawialiśmy wcześniej, chcę odzyskać klucz do portalu, ale nie mam pojęcia, jak się do tego zabrać. Co do więźniów w dybach… dobrze by się rozejrzeć w innych częściach miasta, może i tam takie są. Przydałoby się też wiedzieć, gdzie są trzymani inni więźniowie, może udałoby się tam przeniknąć i dowiedzieć czegoś ciekawego. Zastanawia mnie, co orkowie robią z dawnymi władzami i elitami miast Marchii, jeżeli ich dorwą… nie zdziwiłoby mnie, gdyby mordowali, ale dobrze by mieć pewność.
-Klucz to moje zmartwienie. Zdobędę go sam, lub poszukam was… jeśli będę miał z tym kłopoty. Ale w tym celu muszę właśnie wiedzieć, gdzie was szukać.-wyjaśnił Harvek.
- Ja chcę tylko odzyskać swojego konia - burknęła Moira. Ilość orków wokoło nie wróżyła powodzenia jej zakusom na Guzika, ale też od początku nie miała wielkich nadziei. Poza tym im dłużej słuchała Harveka tym bardziej ta wyprawa wydawała jej się bez sensu. Harvekowi najwyraźniej chodziło tylko o klucz, reszta była dodatkiem. I wyraźnie nie chciał by wiedzieli gdzie się znajduje. - Jak uwolnisz więźniów to ich miejsce zajmą inni, za karę, że tamci uciekli - zauważyła. Nie wyobrażała sobie jakby mieli pomóc tym ludziom. Chyba po kolei wybijać dowódców, by orki zajęły się walką o władzę zamiast ludźmi. Choć zważywszy na zagrożenie ze strony gigantów to obecność orków wcale nie wychodziła mieszkańcom Nesme na złe.
-Pewnie masz rację. Z drugiej jednak strony czy to oznacza, że powinniśmy tych więźniów zostawić ich losowi?- zapytał retorycznie Harvek. Po czym wskazał na zagrody z końmi.-Otworzyć je, wywołać panikę wśród wierzchowców i korzystając z chaosu uwolnić więźniów… tak bym uczynił. Masz nawet szansę odzyskać swojego wierzchowca wtedy. Tyle że z tym musimy poczekać do nocy i zaplanować całą akcję.
- To oznacza tylko, że jutro wybierzesz się tutaj po kolejnych. I tak w kółko. Gdyby chcieli ich zabić to już by nie żyli
- wzruszyła ramionami Moira. - Ale to twoja odpowiedzialność. A mój Ganimedes z pewnością nadaje się do wywoływania paniki. - uśmiechnęła się na wspomnienie narowistego ogiera.
- Jestem też otwarty na wasze pomysły moja droga. Krytykowanie wszak nic nie kosztuje.-Harvek również wzruszył ramionami.- Po prawdzie… może masz rację, może nie… Dlatego najpierw trzeba się wywiedzieć co do sytuacji w mieście i samego statusu więźniów.
- Ja chce się napierdalać… - powiedziała nagle skacowana gnomka, a mały miś i wilk jej zawtórowali cichymi pomrukami. “Zwierzęca” trójka szła do tej pory w milczeniu i niektórzy mogli nawet zapomnieć o ich obecności, a może to oni zapomnieli o reszcie...
- Chuj mnie miasto… idźcie se tam jak was świerzbi… ja poszukam piździelców w okolicy. - Zinbi machnęła na swoich towarzyszy i ruszyła w krzaki pogwizdując wesoło, wyprawa pod mury okazała się bezowocna w walki, toteż druidka musiała się o takowe samemu postarać.
-Wieczorem przyda się ktoś do ubicia straży i wprowadzenia dodatkowego chaosu. zasugerował Harvek. -Nie zmartwię się też jeśli parę orczych patroli przepadnie, jeśli będzie to wyglądało na wypadki z przyczyn naturalnych.

- Pójdę na zwiad - Powiedziała milcząca dotąd Jen, zakładając kaptur na głowę - Potrafię się nie rzucać się w oczy w tłumie, nawet tych zielonych pokrak. Samej łatwiej mi będzie.
- Nie wiem czy to najlepszy pomysł.- zamyślił się Harvek.-Żebyś szła sama. Może i umiesz znikać w tłumie, ale kłopoty też umiesz do siebie przyciągać. Poza tym, nie powinniśmy tracić czasu na długi zwiad, więc tylko byś się rozejrzała i szybko wróciła do nas.
- No to co - część idzie do miasta na zwiad, część wokół miasta na zwiad?
- podsumowałą Moira. Jakoś nie miała ochoty skończyć jako więzień Nesme. Z drugiej strony skoro Guzik był tak blisko i nadarzała się okazja…
- Tak mi jeszcze przyszło do głowy… No dobra, ale co będzie, jeżeli jakiś patrol zacznie coś podejrzewać i kogoś z nas zatrzyma, pytając o jakieś podstawowe rzeczy? - zaniepokoił się Eryk. - Zablefować coś to nie problem, jeżeli tylko się wie, jaka wymówka może być tu dobra, problem w tym, że na razie zupełnie nie wiem, jaka odpowiedź może tu pozwolić pójść dalej, a jaka zaprowadzi do obozu lub gorzej… Harvek?
-Nie mam na to odpowiedzi. Nie wiem czego się spodziewać.- stwierdził Harvek.-Proponuję spotkać się tu wieczorem i porównać to co się dowiedzieliśmy. I wtedy zaplanujemy uwolnienie więźniów i kradzież koni zarazem. Ja i Jen idziemy się rozejrzeć do miasta. Zinbi rozejrzy się dookoła miasta i zlikwiduje patrole. Mam nadzieję nie wzbudzając podejrzeń orków… Moira, Eryku. A wy co planujecie?

Moira nieco bezradnie spojrzała na Eryka. Mężczyzna miał rację i nie uśmiechało jej się pakować w środek miasta. Z drugiej strony skoro już doszła aż tu trzeba było podjąć jakąś decyzję i albo uratować przynajmniej konia, albo olać partyzantkę i wracać do wieży użerać się z cudzymi bachorami. Żadna z opcji nie była zachęcająca, ale druga nieco mniej.
- Może przydybiemy któregoś z nesmeńczyków kręcących się po okolicy i wypytamy co i jak? - zaproponowała. Nie uśmiechało jej się wchodzić bezpośredni w miejskie mury.
- Zajmie nam to trochę czasu…- ocenił Harvek. -I chyba żaden nie oddala się aż tak bardzo od miasta, by było to bezpieczne.
- A do miasta to jest bezpieczne? Zresztą sam mówiłeś, że do wieczora mamy czas
- z rozbawieniem stwierdziła Moira. Poza tym nie chciała pakowac się do miasta z Erykiem u boku. Co będzie jeśli ten ich ex-jeniec dotarł tutaj i rozpozna swoich - pożalcie się bogowie - oprawców?
- Cóż, sam w tłum raczej wtapiać się nie umiem… a może faktycznie do wieczora zrobić zwiad dookoła miasta? - zastanowił się Eryk. - Może znajdziemy kolejne takie dziury wejściowe do miasta, może się przyda.
- No to ustalone
- ucieszyła się Moira, ucinając dalszą dyskusję. -Harvek z Jen do miasta, my wkoło miasta, a Zinbi na łowy. A o zmroku spotykamy się tutaj. - “Jeśli się uda”, dodała w myślach.
 
Sayane jest offline  
Stary 28-04-2017, 21:52   #73
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Sojusznicy by się przydali. Nawet tacy zwierzęcy. Ale bez odpowiedniej magii pod ręką, bez druidzkich mocy Louie niewiele mógł zrobić w kwestii borsuków. Mógłby je obłaskawić, ale to wymagałoby czasu i to bez względu na to jak dobrze by mu to szło. A on czasu nie miał. Wyruszył z rana i kierował się na północ, ku ziemiom wilków. Samotny gnom byłby dla nich smaczną przekąską… więc Oppenheimer musiał uważać. Co prawda miał jeszcze parę sztuczek w zanadrzu, ale… z dużym stadem wilków mógłby sobie nie poradzić. Samotność na wrzosowisku mogła być zabójcza. Toteż z ulgą odetchnął, gdy usłyszał szum płynącej wody… coraz głośniejszy, gdy się do niej zbliżał. I w końcu dostrzegł to co napawało go nadzieją. Dotarł do rzeki Surbin i zamarł zdając sobie sprawę, że nie pokona jej wpław. Nurt był za silny, rzeka za szeroka, a choć wydawała się w tym miejscu płytka, to… było to złudzenie. Rzeka stanowiła barierę nie do przebycia. Nic dziwnego, że krasnoludy chciały się przez nią przeprawić w Nesme.
Louie spojrzał w lewo. Tam gdzieś było owo Nesme. Po drodze pewnie jakieś małe osady rybackie, o których nikt nie pamiętał… albo i nie. Po prawej zaś też pewnie takie osady i… nic. Co prawda wzdłuż rzeki można było dojść do Rivermoot. Tyle że to miasto leżało na niewłaściwym brzegu rzeki. Po tej stronie Surbin nie było żadnej dużej osady. Nie było też żadnej stałej osady, bo w Srebrnych Marchiach na geografię wpływały różne kataklizmy, które usuwały takie osady z powierzchni Torilu. Najazdy orków, giganty, chromatyczne smoki... tego typu naturalne katastrofy.


Gram milczał podczas całej rozmowy obserwując miasto i orki. Milczał i bo i nie miał nic do powiedzenia w tej sprawie. Duzi mogli wejść i wtopić się w tłum. Zinbi bez swojego miśka pewnie też by potrafiła. On nie. Był zbyt rzucający się w oczy. Więc milczał.
Harvek i Jentrana ruszyli do miasta, Zinbi i z misiem na łowy. Sam krasnolud spojrzał na pozostałą dwójkę i chrząknął.- Ten tego… idźcie beze mnie. Ja popilnuję miejsca spotkań. Dość już się dziś nachodziłem.
Więc został z bronią gotową do strzału. I czekał…


Zinbi udała się na łowy. Nie było to trudne zadanie. Puchatka wręcz rozsadzała energia więc pognał przed nią niuchając za obiadem lub przeciwnikiem. Druidka żyła w dziczy całe swe życie, więc bez problemu radziła sobie tropieniem. Razem dość szybko dostrzegli świeży ślad trzech par bosych stóp. Trzech chwastów do wyplenienia.
Oboje z entuzjazmem podjęli ten ślad podążając za nimi i jednocześnie oddalając się od znienawidzonego przez Zinbi miasta. I to dość spory kawałek… czy na pewno to był patrol orków? Śmierdzieli jak one. Tak twierdził Puchatek. I miał odrobinę racji. To byli “zielonoskórzy… tyle że nie orki.
Trójka hobgoblinów , stworów mniejszych od orków nieco i słabszych, ale zazwyczaj bardziej zdyscyplinowanych i wyćwiczonych. I w tej chwili zajętych rozkopywaniem świeżych elfich grobów..


Przekradnięcie się wraz Harvekiem do murów miejskich było łatwym zadaniem dla Jentrany. Zwłaszcza że orki nie próbowały nawet stanowić wyzwania. Cóż.. zagrożeniem dla Nesme były giganty, a te nie wymagały ani czujności, ani spoglądania w dół. A zrujnowany zewnętrzny mur miasta dawał wiele okazji do prześlizgniecia się do środka.
A gdy byli wśród ciasnych uliczek i piętrowych domków Nesme Harvek rzekł do półelfki.- Spotykamy się tu za pół do całej klepsydry. Gdy słońce spotka się ze szczytem zamkowej wieży. -
Po czym niczym troskliwy ojciec zaczął pouczać półelfkę.- Nie idź ani w okolice zamku, ani w okolice bram. Trzymaj się miejscowych, unikaj tłumów i rzucania się oczy. Zasięgnij języka wśród swych znajomych i… nie mów zbyt wiele o sobie. Ot… polowałaś na futerkowe zwierzęta na wrzosowiskach. Łatwy w takich czasach i uważaj na siebie. Orki pewnie mają bardziej surowe prawa niż Srebrne Marchie.-

Rozdzielili się. Harvek udał się po klucz do portalu. Jen zaś na przeszpiegi. Z początku szło dobrze, a potem… ktoś się nią zainteresował podążając za nią nonszalancko. Ktoś… niezwykły.
Muskularna acz zgrabna półorczyca o wygolonej na łyso i wytatuowanej głowie. Nie pochodziła stąd i wydawał się bystrzejsza niż mijane przez Jen orki. Bo miasto było ich pełne… większość z nich co prawda, albo było na służbie patrolując drogi i znudzonym wzrokiem obrzucając mijanych ludzi. Albo byli pijani i wściekli… i sprawdzali kto z nich jest silniejszy. Paru znęcało się nad mieszkańcami, acz… w sposób nader delikatny, bo poszturchiwali, obrzucali wyzwiskami… a czasem oblewali przechodniów tanim piwem.
Jen… długouchą zaczepiali czasem nazywając “bękarcim kijem z cyckami”. Ale pomijając owe wyzwiska… dawali jej spokój. Półorczyca… zaś nie. Ona niczym chart szła za Jentraną.


Moira i Eryk zabrali się za zwiad dookoła miasta. Trzymając się na bezpieczny dystans dwójka awanturników przyglądała się orkom, miastu i ogólnej sytuacji taktycznej. A ta nie była wesoła. Orki niewątpliwie planowały uczynić z Nesme warowny obóz. Coś co gwarantowałoby im dobre miejsca do szykowania wypraw wojennych. Orki chciały zostać w Nesme na stałe. I z tego powodui zamek znajdujący się na drugim brzegu rzeki zyskiwał na znaczeniu. Nie pasowało to do zwykłych wypraw łupieżczych tej rasy. Jednak z drugiej strony Obould nie był zwykłym orczym wodzem.
Zewnętrzny mur miasta był póki co w fatalnym stanie i nie stanowił przeszkody dla nikogo kto chciałby się przekraść. Nie stanowił też pewnie przeszkody dla gigantów, więc nic dziwnego że był łatany prowizorycznie. Oboje dostrzegli też wieśniaków opuszczających mury miejskie, by zająć się niedużymi spłachetkami ziemi, oraz stadami hodowanych w Nesme kóz. Orki… o dziwo, bardziej pilnowały okolicy i wypatrując zagrożenia dla wieśniaków, niż samych wieśniaków.
Miało to jednak sens, wszak armia potrzebuje jeść… a orki orką się nie padają, a Moira nie była pewna czy hodowlę zwierząt znają.
Niemniej podejście do takiego rolnika lub pasterza wiązało się z ryzykiem, bo ani Moira ani Eryk na ludzi żyjących z roli czy paserstwa nie wyglądali.


Yearan zlecił zorganizowanie wyprawy po drewno, więc Silke pozostało to zrobić. Niby nic trudnego… zebrać trochę ludzi i poszukać siekier, a potem drzew nadających się do wyrębu. Może wziąć któregoś z bliźniaków? Tylko że to ona musiała to zorganizować. Nie znała nowo przybyłych, poza tym czarnowłosym młodzikiem… oraz rudą diabliczka.
No i Pogwizd nalegał by znowu zajrzeć do komnaty z portalami. Poszukać w nich czegoś… nie wiedział jednak czego. Kruk uważał, że to ważne, ale i prośba Yearana była ważna.
Ach te dylematy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 06-05-2017, 20:14   #74
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Uwaga, post 18+ ;)

Półelfka w końcu zaś postanowiła podejść do faktu śledzenia dosyć nietypowo. Za kolejnym zakrętem zatrzymała się bowiem, oparła o pobliską ścianę, i najzwyczajniej w świecie czekała na śledzącą ją osobę z założonymi rękami.
- Witam, o co chodzi? - Zagadnęła w końcu Orczycę wyjątkowo bezczelnie, z uśmieszkiem na ustach.

Orczyca zatrzymała unosząc lewą brew.- O to ja powinnam spytać. Nie widziałam cię tutaj. A zdążyłam się już dobrze rozeznać w tym mieście. Jak to więc możliwe, że widzę cię po raz pierwszy i…
Przybliżyła się do Jentrany. -I co to za ton? Nie powinnaś spuścić głowy w dół i odzywać się pokornie jako i reszta? Za mniejsze drobiazgi można tu trafić do loszku, zwłaszcza z taką krwią.
- Ja… ja nie jestem z miasta - Zaczęła się jąkać Jen, udając zakłopotanie - Znaczy się… czasem tu mieszkam… poluję na zające... - Uśmiechnęła się tym razem o wiele, wiele skromniej.
- Doprawdy… i nie zauważyłaś tych wszystkich zielonych orków przy bramie? Albo oni ciebie?- spytała z ironią półorczyca zaplatając ramiona na piersiach, przez co je bardziej eksponując.- Jak ci na imię?

Wzrok Półelfki wbił się w dekolt Orczycy nieco dłużej niż powinien… w końcu stały blisko siebie, zielona go eksponowała, a i do tego była wyższa niż Jen, wszystko to doprowadziło właśnie więc do gapienia się na dwie półkule…
- Takim bękartem jak ja Zdobywcy się nie przejmują… jestem niegroźna, i niewiele mnie wiąże z ludźmi. Przywykłam do wyzwisk i szturchańców... - Jen wzruszyła ramionami - Zwę się Tamara pani - W końcu odpowiedziała, przenosząc swój wzrok powyżej dekoltu Orczycy.
- Niegroźna… ale… niewątpliwie… słodziutkie z ciebie jabłuszko. Nie każdy potężny ork gardzi elfią krwią.- uśmiechnęła się łakomie półorczyca - Choć większość to mało finezyjne ćwoki. Co powinnam zrobić z tobą Tamaro. Już wiem… wziąć cię w areszt.
- Och… ojej, pani… ja... - Jen cofnęła się o mały kroczek w tył, przylegając plecami do ściany. Niby nerwowo zaczesała kosmyk włosów za ucho - ... proszę mnie nie aresztować, nie zrobiłam nic złego, zające… kto będzie na nie polował… armia duża, wiele gęb do wykarmienia... - W oczach grającej jak z nut Półelfki pojawiły się łezki.
- A dlaczego miałabym tego nie robić ? - zapytała zaciekawiona półorczyca nachylając się ku Jen i opierając dłonią o mur.- Jesteś sama samiuteńka… nikt się za tobą nie wstawi. Nikogo nie obchodzisz.. wyzwiska jeno słyszysz. Dlaczego ja bym nie miała cię wziąć na własność?
- Może… może jakaś przysługa pani? Coś w zamian za… Twoją opiekę? A ja w oczach miejscowych i może bękart, ale mi bardziej zaufają niż Zdobywcom? Byłabym… na Twych usługach pani... - I nagle dłoń Półelfki znalazła się na biodrze zielonej kobiety, a palce dotknęły jej skóry, delikatnie po niej wodząc opuszkami. Sama “Tamara” spojrzała zaś Półorczycy z milutkim uśmiechem w oczy.
- Moooże…- druga dłoń półorczycy drapieżnie chwyciła za pierś półelfki ściskając ją zachłannie przez strój “Tamary”. Jej oczy zwęziły się w szparki, acz widać było przez nie lubieżne błyski.-... ale i tak ci nie ufają za bardzo skoro… cię tak przezywają. A i ja mam ochotę cię… przesłuchać.

Półelfka oblała się rumieńcem, po czym stając na palcach stóp, skierowała w milczeniu swe usta ku ustom zielonej kobiety....
Półorczyca przycisnęła swe usta, do jej warg całując namiętnie i władczo. Jej dłoń z wprawą ugniatała pierś Tamary, choć było w tym wiele brutalności. Z pewnością nie była delikatną kochanką. Po pocałunku uśmiechnęła się zaś z wyraźnym zdziwieniem i zadowoleniem.- Nie należysz do nieśmiałych dziewczątek. Nie spotkałam podobnych tobie w tej zatęchłej dziurze Tamaro.
- Bo ludzkie dziewki są nudne? - Uśmiechnęła się ponownie Jen - Jakbyś chciała pani... - Dłoń Półelfki, wciąż znajdująca się na ciele zielonej kobiety, przesunęła się w górę, po jej boku, w kierunku piersi Półorczycy - ... parę kroków stąd jest stajnia. Mogłybyśmy tam dokończyć “przesłuchanie”?
- Możemy…- odparła orczyca z drapieżnym uśmieszkiem, przesuwając dłoń z piersi Jen, na brzuch, a potem niżej do kroku i jej spodni i wodząc po tym obszarze ciała Jentrany powoli.- I będę… musiała cię przeszukać… dokładnie… rozebrać… do naga.
- Ojej... - Półelfka przygryzła swe usta, po czym złapała w końcu za pierś zielonej, lekko ją ugniatając w dłoni - A ja też będę mogła? Ja też? - Spytała, prawie podskakując w miejscu, podekscytowana wizją czekającą w stajni.
- Zobaczymy… jak zwinne są twoje paluszki.- uśmiechnęła się półorczyca nachylając się i znów całując usta Jen. Jej palce stanowczo pocierały obszar między udami półelfki nie pozwalając uciec jej przen doznaniami. -Jesteś inna niż te wsiowe… nie boisz się takiej kobiety jak ja ?

Półelfka odwzajemniła kolejny namiętny pocałunek, powoli zaczynając już nawet cichutko pojękiwać od pocierania krocza. Gdy w końcu mogła, zaczerpnęła powietrza.
- Ufam pani, że mnie nie skrzywdzisz... - Powiedziała nagle całkiem poważnym tonem, zarzucając ramiona na szyję Półorczycy, po czym złożyła na jej ustach jeszcze jeden, tym razem już delikatny pocałunek.
- Arna… jestem. Komendant Arna… mój ojciec obsadził mnie tu na straży. A ty Tamaro będziesz pod moją protekcją.- odparła półorczyca odrywając w usta od warg półelfki. Zmrużyła oczy zastanawiając się.- Nie mam ochoty wypuszczać cię z moich… rąk, ale… znajdź nam jakiś wygodny kącik w tej stajni.
- Miło Cię poznać Arno, nawet w takich nietypowych okolicznościach - Jen uśmiechnęła się, po czym niepewnie sięgnęła po dłoń zielonej, by zaprowadzić ją do owej stajni… no chyba, że Półorczyca nie chciała być tak prowadzona ulicą, w końcu różnie to bywało.
Arna właściwie… nie wiedziała czemu Tamara ją prowadzi, ale pozwoliła się ciągnąć ku drzwiom stajni. Na jej widok przebywający tam ludzie struchleli, ale wystarczyło jedno jej sarknięcie.- Won!
I wszyscy pouciekali.

Półelfka rozejrzała się po wnętrzu stajni. Nic niezwykłego, kilka koni, parę drobiazgów z nimi związanymi, dosyć jasno wewnątrz, sianko zaś na górze, gdzie trzeba było wejść po drabinie… na której wzrok Jen się zatrzymał nieco na dłużej. Spojrzała również na Arnę, zamykającą za nimi drzwi, Arnę z wygłodniałym, nieco drapieżnym spojrzeniem.

Jen przeciągnęła się zalotnie, niby to przy okazji lekko ziewając, jednocześnie jeszcze raz lustrując otoczenie w poszukiwaniu przydatnych w tej nietypowej sytuacji przedmiotów.


Było kilka… takich… ale nie nadawały się na pierwszy raz z nową kochanką. Zresztą półorczyca nie należała ani do subtelnych, ani do cierpliwych. Zaszła Jen od tyłu, chwytając jedną dłonią za piersi i sięgając drugą niżej. Palce zielonoskórej kochanki zaczęły pieścić ciało Jen nadal uwięzione w ubraniach w sposób gwałtowny i namiętny. Przyciśnięta do jej ciała półelfka zdawała sobie sprawę, że obdarzona całkiem sporą siłą kochanka, w końcu dosłownie zedrze z niej ubrania.
Przynajmniej jej pocałunki na szyi były subtelnie, choć… kiełki Arny dodawały pocałunkom odrobiny pikanterii.



- Och… Ty moja… pani komendant - Wymruczała Półelfka w trakcie pieszczotek. Nie było to złe, wręcz przeciwnie, choć Arna była odrobinkę zbyt ostra jak na jej gust, Jen zaczęła się więc odrobinkę obawiać o stan swojego ubioru.
- Chodźmy na sianko - Powiedziała w końcu, odrobinę odwracając się w stronę zielonej, dłonią wodząc po jej szyi, a następnie składając kolejny, namiętny pocałunek, tym razem i do zabaw włączając języczek.
- Ty pierwsza... - Arna wypuściła Jen ze swych rąk pozwalając półelfce na zachowanie inicjatywy. “Tamara” ruszyła więc drabiną w górę, kręcąc przy tym wyjątkowo mocno pupcią opiętą skórzanymi spodniami.
Półorczyca zaś nie… Arna przyglądała się wchodzącej Jen z lubieżnym uśmiechem rozkoszując się widokami. I dopiero gdy Jen znalazła się na górze, usłyszała skrzypienie dowodzące że Arna wreszcie za nią podążyła. Te 2 sekundy, te 2 cenne sekundy pozwoliły Jen zdjąć błyskawicznie płaszcz i odpiąć od pasa miecz, który owinęła w owy płaszcz, rzucając go na sianko, na którym sama w końcu wylądowała, niby to oczekując spokojnie na Arnę… jakby bowiem na to nie patrzeć, najeźdźcy mogli przymknąć oko na łuk, na sztylet, ale mieczem mogli się już niezdrowo zainteresować…

Zielonoskóra weszła na górę i uśmiechając się podeszła do Jen i dodała z uśmiechem.- Nie powinnaś być naga?
- Myślałam, że mi pomożesz... - Na ustach Półelfki pojawił się zalotny uśmieszek, a ona sama zaczęła powoli rozpinać skórznię, powolutku odsłaniając piersi - Tylko proszę spokojnie, ja mam tylko jedne spodnie na dobytku - Cichutko zachichotała.

Półorczyca kucnęła i zabrała się za zdejmowanie butów półelfki, dłońmi niemal na oślep, bowiem spojrzenie jej było skupione na biuście Jen.- A gdzie ty pomieszkujesz Tamaro?
- Znasz kuźnię w północnej części miasta? - Powiedziała dziewczyna, rozpinając kolejny guzik.
- Nieee… ale znajdę.- odparła sięgając do zapięć swojej kamizelki. Rozpięła je szybko i rozchyliła je odsłaniając duże krągłe piersi.- Podobają ci się? Pokaż usteczkami jak bardzo.
- Ojej, są… piękne - Zamruczała Jen, po czym skończyła rozpinać skórznię, odsłaniając i swoje piersi. Zsunęła z siebie kurtkę, która opadła na siano, sama z kolei pośpiesznie niemal rzuciła się w stronę Półorczycy, przyssawając się do jej prawej piersi. Pieściła ją ustami i języczkiem, trzymając mocno w dłoni. Drugą zaś masowała kolejną pierś Arny, co pewien czas opuszkami palców drażniąc coraz bardziej sztywniejący sutek.
- Moja… duma…- jęknęła półorczyca poddając się pieszczocie, sama sięgając dłonią niżej i chwytając na oślep pierś półelfki by pieścić ją namiętnie i to bardzo, bo Arna nie panowała nad swoimi pragnieniami.
- Mmmhhhhmmm - Odpowiedziała Jen, na chwilę przestając ssać, i dla odmiany lizała mokry suteczek - Och… kochanie, bo mi je urwiesz! - Skorciła nagle zielonoskórą, choć z uśmiechem, po czym wodząc ustami i językiem po ciele Arny ruszyła w dół, po jej brzuchu, jednocześnie ześlizgując i tam dłonie, które dobrały się do pasa Półorczycy, rozpinając go.
-Kto tu jest potężną… półorczycą.. a kto tu delikatną słabą półelfką? Kto tu wydaje rozkazy?- mruknęła groźnie Arna… choć bez przekonania w głosie. Pod opadającą spódniczką, kryły się jeszcze spodnie. Prezent dla Jen był wyraźnie bardzo dokładnie zapakowany.
- Wybacz pani... - Jen złożyła pocałunek nieco poniżej pępka zielonoskórej, jednocześnie pocierając palcami jej krocze przez materiał spodni - Wybacz słabej Półelfce... - Kolejny pocałunek, jeszcze odrobinkę niżej, tuż przy samym rąbku materiału. I do tego język, próbujący się od góry w ową szczelinę spodni wepchnąć, wijący się po skórze Arny niczym jakiś wąż. I dłoń wciąż masująca jej kobiecość przez materiał, wśród przyspieszonego oddechu…
-Mocniej…- wymruczała półorczyca sama rozpinając swoje spodnie i szybko zabierając się do zsuwania ich z siebie wraz z bielizną. I w ten sposób odsłaniając wszelkie intymne sekrety przed oczami Jentrany.

Oczom Złodziejki ukazał się mały krzaczek, a wraz ze ściąganymi coraz niżej spodniami tatuaż na udzie, prowadzący właśnie prosto do owego zakątka. Dziewczyna uśmiechnęła się, po czym sama ściągając jeszcze niżej i niżej spodnie Arny, przejechała noskiem przez owłosienie zielonoskórej…
- Słodko pachniesz - Szepnęła, przeciągając chwilę, podczas gdy dłonie Półelfki znalazły się na butach zielonej komendant, szybko je ściągając, a następnie i spodnie. Usta Jen zaczęły z kolei wraz z dłońmi wędrówkę w górę, po nogach Arny, składając co pewien czas pocałunek, liznięcie językiem, i samym dotykiem przesuwających się rąk wywołując sporą pieszczotę. Wkrótce tą wędrówkę Jen ponownie zakończyła tuż przy krzaczku, a Półorczyca wyczuła na swej kobiecości ciepły oddech znajdujących się blisko ust.

- No.. powal mnie na kolana tym językiem… chyba że nie starczy ci sił… czy umiejętności. - prowokowała zmysłowym tonem Arna głaszcząc kochankę po włosach.
- Jak sobie życzysz - Szepnęła Jen, wpychając nos w jej gniazdko. Zaczęła jednak wyjątkowo delikatnie, od pocałunków i wolnych, naprawdę wolnych ruchów języczka wokoło, jednocześnie dłońmi pocierając uda zielonoskórej. Sprawnie jednak przyspieszyła ruchy, i wkrótce ześliznęła się z obwodu, skupiając na tym, co najsmaczniejsze. Usta i język zagłębiły się w mokry cel, odnajdując po chwili magiczny guziczek… Coraz głośniejsze pomruki rozkoszy, świadczyły o efektach starań Jen. Kochanka dociskała do niej biodra dysząc coraz głośniej, i nerwowo głaszcząc ją po włosach. W końcu chwyciła za nie i docisnęła twarz Jen do swego podbrzusza, pojękując całkiem swobodnie i bezwstydnie, oraz drżąc na całym ciele.

“Tamara” przystąpiła więc do finałowego ataku, skupiając się już tylko i wyłącznie na lizaniu najbardziej wrażliwego miejsca Arny, samej czując, iż długo tak nie wytrzyma wciśnięta w jej kobiecość z braku powietrza. Ciągnięcie za włosy zignorowała, znając już takie odruchy w swym bujnym życiu… nagle w mokrą, Półorczą norkę, wśliznął się i paluszek, również dołączając do coraz mocniejszych i gwałtowniejszych pieszczot. Język przyspieszył na ile to było możliwe, paluszek wnikał i wychodził z norki z coraz większym chlupotem, Arna jęczała na całego, drżała na całym ciele niczym w febrze, a Jen powoli ciemniało przed oczami…
Na szczęście półorczyca doszła do szczytu, zanim “Tamarę” zemdliło, więc półelfka mogła odetchnąć głęboko i zerknąć z satysfakcją na leżącą przed nią kochankę łapiącą powietrze równie łapczywie.

Następne kilka długich chwil zajęło obu dojście do siebie. Półelfka leżała policzkiem na łonie Półorczycy, od czasu do czasu leniwie wodząc opuszkami palców po zielonym udzie. Oddechy obu w końcu się uspokoiły, a Jen… pocałowała krzaczek Arny, po czym położyła się obok niej, obejmując ją w pasie. Spojrzała w jej twarz z uśmiechem.
- Rozbieraj się... masz być golutka. - mruknęła półorczyca przeciągając się leniwie, Jen więc, wciąż leżąc obok niej, ściągnęła w końcu spodnie, i była już kompletnie naga.
- I co teraz? - Spytała, leżąc na boku i podpierając głowę na ręce.
-Teraz… ja się bawię…- Arna popchnęła półelfkę na plecy i sięgnęła dłonią między jej uda wodząc palcami po jednym z nich. Ustami przylgnęła do piersi dziewczyny, całując i kąsając delikatnie ciało półelfki wystającymi kiełkami. Palce na oślep podążały w górę, do cieplutkiego intymnego zakątka Jentrany. Arna była stanowczą i władczą kochanką, ale i wiedziała gdzie dotykać ciało kochanki… i jak to robić.
- Och... - Mruknęła Półelfka, gdy usta, język, a nawet kiełki zajęły się jej piersiami.
- Ooooch... - Jęknęła i drugi raz, pod wpływem palców badających mokre zakamarki jej ciała. Ochoczo mocniej rozchyliła nogi, dając całkowity dostęp do swych stęsknionych za pieszczotami rejonów.
Palce półorczycy sięgnęła głęboko i wypełniły tą dotkliwą pustkę Jen. Ruchy dłoni orczycy były władcze stanowcze i silne. Arna nie znała słowa delikatność, za to namiętność było jej znane aż za dobrze. Przykładała się do pieszczot ciała swej kochanki z oddaniem liżąc poruszające się w gwałtownym oddechu piersi Jen, jak energicznie poruszając dłonią pomiędzy jej udami, nie dając jej chwili wytchnienia… za to spełnienie nadeszło wyjątkowo szybko. W pewnym momencie, coraz bardziej jęcząca Półelfka, pochwyciła dłońmi za kark Arnę, mocno ją przyciskając do swej piersi, po czym prawie zawyła niczym jakiś wilk, jednocześnie mocno poruszając biodrami. Doszła wyjątkowo szybko i mocno, będąc chyba nieźle wyposzczoną.
- O… ojej... - Szepnęła w końcu, znów ciężko dysząc.
-Nie skończyłam jeszcze…- zamruczała Arna nie przerywając ruchu dłoni między udami Jentrany i nie dając jej ochłonąć. Schodziła z pocałunkami coraz niżej i niżej, aż jej język zahaczył o punkcik rozkoszy i zaczął go przyjemnie drażnić. Szybko ponownie rozpalona Półelfka, zaczęła znów pojękiwać wśród pieszczot, zarzucając nogi na ciało zielonoskórej. Sama przez dłuższą chwilę drażniła palcami swoje suteczki, rozkoszując się pieszczotami języka Arny, by w końcu dłońmi ześliznąć się w dół, aby rozchylić jeszcze bardziej swój skarb, dając więcej dostępu. Kolejne fale ekstazy nadchodziły sporymi krokami…
Półorczyca bawiła się jej ciałem wzbudzając fale przyjemności wzbierające do coraz bliższego spełnienia. Z premedytacją i stanowczością, acz… bez subtelności, była trochę jak nieoszlifowany kamień szlachetny. I doprowadzała Jen do granicy wytrzymałości… do przyjemnej granicy.


Spocona i spełniona “Tamara” leżała na plecach, głaszcząc przez chwilę łysą głowę Arny. Przez ciało Półelfki wciąż od czasu do czasu rozchodziło się przyjemne drżenie, czy też mrowienie.
- Chodź tu proszę... - Szepnęła w końcu, wyciągając dłoń do swojej kochanki.
Półorczyca wpierw uklękła i dość długo się wahała przyglądając się golutkiej Jen. W końcu jednak położyła się przy dziewczynie przytulając się do niej. -Mogłabym zrobić cię moją służką, uroczo wyglądałabyś w fartuszku.

Półelfka na taką nowinę jedynie się lekko uśmiechnęła, po czym złożyła na ustach Arny pocałunek.
- To było wspaniałe... - Powiedziała cicho - Ty byłaś… jesteś wspaniała - Pocałowała ją kolejny raz, gładząc dłonią zielony policzek.
- To uzgodnione. Zabiorę cię do mojego mieszkania i ustanowię moją służką. I zobaczę cię w fartuszku i tylko w nim.- dodała żartobliwie Arna całując usta, a potem szyję i obojczyk Jentrany.
- Kochana… wszystko w swoim czasie - Uśmiechnęła się do zielonej Jen, dla odmiany gładząc jej dosyć muskularne ramię - Ale nie skończę na łańcuchu? - Dodała, wpatrując się jej prosto w oczy - No chyba, że sama poproszę? - Mrugnęła do niej wymownie.
- No daj spokój…- zamarudziła Arna kciukiem masując szczyt piersi Jentrany.- Wiesz jak tu jest nudno… chyba wiesz? Swoją drogą… czemu nie masz jakiegoś chłopaka? Ładniutka jesteś.
Spojrzała w górę.- Nesme to dziura… z potencjałem ale nadal dziura. Gdzie widzisz siebie w tym mieście ? Za rok za dwa?
- Nie mam chłopaka… no bo nie mam, jakoś tak wyszło - Jen uśmiechnęła się rozbrajająco, po czym dodała wymownie - A zresztą, musi to zaraz być chłopak?

Dłoń Półelfki prześliznęła się z ramienia Arny na jej szyję, a później w górę. Przez krótką chwilę delikatnie masowała palcami szpiczaste ucho Półorczycy.
- Za rok? Za dwa? Nie wiem tak po szczerości… może bardzo daleko stąd? - Powiedziała, lekko wzruszając ramionami, ale szybko dodała - Byleby jednak blisko Ciebie! - Uśmiechnęła się słodko.
- Zobaczymy…- zaśmiała się ironicznie Arna przyglądając obliczu Jentrany.- Musisz się bardzo nudzić w tym miejscu, tak jak ja.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo - Odpowiedziała “Tamara”, po czym podniosła się nieco w górę, i podpierając na łokciach, odszukała swymi ustami ust Arny. Złożyła na nich tym razem mocny, namiętny pocałunek, nie szczędząc przy tym i języczka.
- Mmmm… więc polujesz na króliczki, co jeszcze robisz? Rozejrzysz się po wzgórzach, opiszesz co tam wypatrzysz? Opłaci ci się to na kilka sposobów.- zaproponowała Arna. -Jeden z orczych oddziałów został ostatnio napadnięty przez bandę rebeliantów. Jego dowódca uszedł z życiem bohatersko uciekając, acz coś kręcił opowiadając o tym.

Półelfka kilka razy energicznie przytaknęła głową, po czym… objęła swymi nogami leżącą na niej Arny w pasie. Zarzuciła jej oba ramiona na szyję, uśmiechając się przy tym dosyć tajemniczo.
- Bardzo chętnie.. - Mruknęła - A potrafisz się teraz przewrócić na plecy? - Dodała figlarnym tonem.
Półorczyca położyła się posłusznie i dodała.- Nie wspomniałaś o swej cenie… za tą przysługę.
- A Ty nie wyjaśniłaś, co znaczy, iż opłaci mi się to na kilka sposobów... - Leżąca okrakiem na zielonej kobiecie Jen przytuliła się do niej mocno, napierając swymi piersiami na piersi Półorczycy… raz czy dwa nawet nimi wymownie poruszając, ocierając się jednymi półkulami o drugie. Zaczęła również swoją kochankę całować. Po policzkach, w czoło, nos, w usta, delikatnie, ulotnie. Dłońmi, palcami dłoni, opuszkami samymi, wodziła po głowie Arny, uśmiechając się do niej niezwykle czarująco.
- Wolę.. pokazać…- wymruczała Arna odpowiadając na pocałunki zachłannie. I równie zachłannie chwytając za pośladki Jen, by masować jej i ugniatać.. czasem znacząco wodzić palcem pomiędzy nimi. Tym razem “Tamara” oparła obie ręce przy głowie zielonoskórej, lekko podnosząc się w górę, po czym zaczęła już z całą premedytacją ocierać swymi piersiami o piersi Półorczycy, a gdy od czasu do czasu spotkały się tam ich suteczki, zamruczała z zadowolenia.
- Na początek 100 złociszy? - Szepnęła w końcu Jen.
-Duuużo… co mam zrobić byś spuściła z ceny taaak o połowę.- pomrukiwała Arna z uśmiechem, wodząc palcami po pośladkach, a potem po udach Jentrany. Tą przeszedł jakiś dreszcz, aż cała zadygotała… chyba ją to zagilgotało?
- Nie ruszaj się - Powiedziała z tajemniczym uśmieszkiem, po czym wstała, stojąc w rozkroku nad Półorczycą. Odwróciła się, po czym znowu położyła na niej. Tym razem każda z nich miała blisko do intymności drugiej… Jen pochyliła się wymownie jeszcze niżej, pakując swój skarb prosto na nos kochanicy. Sama zaś, leżąc na Arny piersiami na jej brzuchu, i czując zielone piersi na swym, spojrzała między nogi pani komendant. Pogładziła krzaczki dłonią.
- Możemy ponegocjować - Powiedziała, perfidnie pocierając swą intymnością o nos zielonej.
-Więc…- język półorczycy zaczął zataczać kółeczka podbrzuszu Jentrany, jakby wyznaczał sobie cele do podboju. Najbardziej wrażliwe obszary półelfki.




.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 07-05-2017, 18:26   #75
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Zinbi czaiła się z miśkiem w krzakach. Dzięki bogom była maluśka, toteż większość chabazi porastających Północ, były w stanie przysłonić drobną osóbkę druidki.
Puchaty siedział u jej boku, przyglądając się z ciekawością, co też zielone stwory rozkopywały. Na gniazdo mrówek to to nie wyglądało… na trutni również… słodkawy zapach zgnilizny świadczył, iż kiedyś było tam mięso… nawet całkiem sporo. Niedźwiadek jednak wiedział, że woń była stara i prawdopodobnie poczęstunku to on już nie uraczy, a więc… dlaczego kopali? Jak nie dla jedzenia, to po co?

Drobna dłoń gnomki spoczęła na pyszczku zwierzęcia, przerywając jego rozmyślania i dając mu znak, by przygotował się do walki. Gdy cicha inkantacja została wykonana i podniebienie misia wypełnił znajomy smak kwasu, popatrzył za palcem starszej siostry, która wskazała mu jednego z przeciwników.
Miś ruszył bokiem do kopiących i pokrzykujących wrogów, po czym wyskoczył z trawy warcząc i prychając groźnie, w tym samym momencie, w którym mała żmijka pojawiła się między nogami zielonoskórych, gotowa dziabać każdego, kto jej stanie na drodze.
- Wy pieruny przebrzydłe, ciotke Klotylde mi rozkopujecie?! - wydarła się zielonowłosa, wyskakując z dzidą, żeby zabić… a jeśli nie, to przynajmniej pogonić gnidy gdzie pieprz rośnie.
Kusznik, ugryziony przez węża, krzyknął z bólu odskakując, następnie bełtem przyszpilił gada do ziemi zabijając go jednym strzałem. Trucizna jednak wniknęła do jego krwiobiegu.

Puchaty rozpędził się i niczym mała futrzasta kulka uderzył na hobgoblina tak szczęśliwie, że nachylony lekko typek przewrócił się na ziemię i… stąd do szyi biedaka było już niedźwiadkowi blisko. Jedno zaciśnięcie się ociekających kwasem szczęk i… hobgoblin był umierający.

Z całej trójki Zinbi była najmniejsza i najwolniejsza, toteż stanęła oko w oko z uzbrojonym w miecz przeciwnikiem. Dźgnęła włócznią chybiając, a hobgoblin odpowiedział szerokim zamachem po przekątnej. Również nie trafiając. Może i druidka nie była mistrzynią włóczni, ale nadal była ruchliwym i upierdliwym celem.

Kobietka skakała niczym zając raz w lewo raz w prawo, obserwując butnie przeciwnika przed sobą.
- Nie bądź taki hop do przodu głupi bucu! - prychnęła, spluwając pod nogi miecznikowi. - Puchaty podobijaj i ruszże się… - zawołała do miśka, który ochoczo zabrał się za wykonywanie polecenia.
Atakujący Zinbi hobgoblin potknął się i machnął na oślep, będąc obecnie większym zagrożeniem dla siebie niż dla gnomki. Zahaczając butem o trupa którego okradał… czyżby zemsta zza grobu?
Kolejny strzelił do druidki z kuszy, zapewne w celu ubicia krzykliwej pannicy… bełt chybił o niecałe ćwierć metra od szyi Zinbi.
Puchatkowi jednak szczęście też nie dopisało, bowiem chybił zębami próbując capnąć strzelca za łydkę.
Gnomka olała na razie atakującego z zasięgu przeciwnika, który otruty i rozpraszany przez miśka i tak długo nie pociągnie, przynajmniej w założeniu.
Postanowiła więc spróbować swoich sił z pierdołą z mieczem, korzystając z okazji, iż aktualnie hobgoblin zbierał swoje jestestwo z ziemi, bo o dumnie nie było tym przypadku mowy. Zamachnąwszy się, zaryzykowała rzucić dzidą, starając się przyszpilić wroga.
Trafiła… ledwie, ale trafiła hobgoblina w bok, boleśnie go raniąc. Zabić się nie udało, ale przeciwnik zawył z bólu i zamachnął się mieczem, by trafić druidkę. Prawie mu się to udało, świst powietrza nad głową Zinbi świadczył o tym jak blisko było.
Drugi z hobgoblinów odrzucił kuszę i zabrał się za wyciąganie miecza, bowiem atakujący Puchatek do tego go właśnie zmuszał. Miś zdołał z tego skorzystać i ugryzł go w udo wypełniając jego ranę kwasem, a jego usta wrzaskiem bólu.
Pozbawiona broni druidka, zaczęła się wycofywać, prowokując obelgami do wszczęcia za nią pogoni. Odbiegała szybko i w podskokach, wyciągając sierp, którym miała zamiar się bronić, ale zanim to nastąpi postanowiła rzucić na hobgoblina klątwę, która miała ułatwić jej zmaganie się z przeciwnikiem.
Niedźwiadek widząc, że wróg zaczyna sięgać po miecz, zrozumiał, że jego czas się kończy i niedługo będzie musiał uciekać, by nie zostać zranionym. Wstając na tylnie łapki, spróbował podciąć i przewrócić zielonoskórego, by dostać się do jego gardła.
Na szczęście dla wolniejszej od hobgoblina druidki, on postanowił pomóc swemu kompanowi w zwalczeniu Puchatka, zagrażającemu jego życiu.
Trafił on boleśnie niedźwiedzia w grzbiet, w przeciwieństwie do jego kompana chybiającego mocno i próbującego zranić rozwścieczonego zwierza, tym bardziej, że obu zaczęło coś dziwnie swędzieć ciało.

Niedźwiadek capnął zębami za udo, raniąc głęboko i boleśnie drapiącego się hobgoblina… sprawiając, że po jego nodze pociekły stróżki krwi.
- NAZAD! - krzyknęła przestraszona Zibni, widząc jak jej miś dostaje klingą w plecy. Sama zaś, niczym rozpędzone łosiątko pognała na plecy drapiącego się wroga, atakując go sierpem w okolice lędźwi.
Trafiła boleśnie, napastowany przez nią hobgoblin zawył z bólu i obrócił się, by oddać jej za tą napaść na jego plecy… te poniżej pasa. Puchatek to wykorzystał i rzucił się na swego oprawcę powalając go na ziemię i zagryzając.
Został tylko jeden… który uznał, iż lepiej zrobi dając dyla i drapiąc się po swędzącym zadku.
- HA! I Wara mnie od cioteczki grobu! - zawołała głośno zielonowłosa, skacząc po plecach dopiero co ubitego hobgoblina. Zakrwawiony i obśliniony miś, skandował jej głośnymi fuknięciami, wyżywając się na szyi jednego z poległych.
Ukontentowana druidka, poklepała się po ramieniu, gratulując sobie szczęścia w głupocie… bo inaczej nie można było nazwać tego co zrobiła… a mianowicie, że rzuciła się sama na trzech rosłych (może i głupich, ale zawsze) chłopa.
- Zostaw go już… jeszcze się zarazisz… pokaż plecy… - odezwała się w końcu, ciepłym tonem głosu, chwytając zwierza za ucho i przyciągając do siebie, przyjrzała się ranom.
Zadowolony z boju Puchatek w ogóle zapomniał o ranie, dopóki mu druidka o tym nie przypomniała. Wtedy… zabolało i oczywiście niedźwiadek musiał się jej poskarżyć smutnym pomrukiwaniem.
Zinbi obmyła wodą rozciętą tkankę, cmokając słodko w kierunku biadolącego misia. Niestety nie miała już czarów na podorędziu, którymi mogłaby uśmierzyć ból swojemu czworonożnemu dzieciaczkowi.
- Wytrzymaj, wrócimy do leża i cię opatrzę… - wymruczała w niedźwiedzim, głaszcząc pupilka za uchem, po czym zabrała się do przeglądania zwłok i zbierania rzeczy.
Trupy i łupy… to zajęło Zinbi parę chwil bowiem hobgobliny zabrały jedynie podstawowe drobiazgi. Miały odrobinę pieniędzy i podejrzenie zielony ser. No i trochę broni z których jedynie ręczny toporek wydawał się magiczny. No i jeszcze pozostała zbroja “ciotki Klotyldy”, ciężki adamantowy napierśnik, może magiczny. I równie podejrzanie magiczny elfi hełm.

- Szczęście ci sprzyja ty mała pluskwo! - zawołała do miśka ukontentowana druidka, gdy znalazła w rzeczach trochę bandaży i leków, które miały ułatwić gojenie się ran. Zinbi szybko zabrała się za zasypywanie proszkiem nacięcia na grzbiecie niedźwiadka, chroniąc tkankę przed zakażeniem, po czym dłuższą chwilę zajęło jej obandażowywanie, tańcującego i wesoło prychającego berbecia, któremu ani było w głowie grzeczne stanie i poddawanie się zabiegom… nawet jeśli miały mu przynieść ulgę.
Wkrótce po tym, zabrała się za selekcjonowanie zdobyczy, wyrzucając ser za siebie, ale po chwili reflektując się, że w zasadzie… to może jej się do czegoś przydać. Zanim jednak obładowała siebie i kompana toną żelastwa, musiała zastanowić się co zrobić z rozkopanym grobem, oraz wywleczonym rynsztunkiem “cioteczki Klotyldy”.
Okradanie zmarłych nie było czymś, czym chciałaby się chlubić, z drugiej jednak strony… Elfowi i tak już zbroja do niczego się nie przyda… a może komuś z wieży, uratuje życie… Tylko z drugiej strony… komu ona by chciała ją dać? Druidka garbiła się nad mogiłą, a miś z nudy zaczął węszyć i wyraźnie zasadzał się na bielejące kostki.
- Gdzie mi tu… paszła won! - pogoniła go zielonowłosa, zabierając się do zakopywania biedaka. Puchaty zaraz dołączył, stwierdzając, że to całkiem niezła zabawa. Dopiero gdy kopiec ziemi był znów na swoim miejscu, Solpadeine zorientowała się, że zbroja i hełm zostały na powierzchni.
Trudno… weźmie je ze sobą… prześpi się i najwyżej wróci i rozkopie dziadygę jeszcze raz, by zwrócić mu jego rzeczy… teraz nie było na to ani czasu, ani… w sumie tylko czasu.
Bo hobgoblin mógł zwołać kumpli, choć uciekał w przeciwnym co do miasta kierunku. Czort go jednak wiedział, co mu się pod kopuła ubzdyrało i kobieta nie chciała ryzykować podstępnego ataku z zaskoczenia.
Nakładając hełm na głowę i wrzucając zbroje oraz bronie na miśka, uzbroiła się w dwa sztylety niczym rasowy łotrzyk… gdyby nie to, że do pleców przytwierdziła se toporek.
- Do Grama… - sapnęła przez żelastwo bujające się jej na głowie i ruszyła chwiejnym krokiem… a obok niej miś… równie chwiejnie.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 07-05-2017, 22:43   #76
 
fujiyamama's Avatar
 
Reputacja: 1 fujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputacjęfujiyamama ma wspaniałą reputację
Silke kroczyła miarowo wgłąb złotej połaci. Rytmiczne ruchy - lewo, prawo - wymierzała świszcząca w jej rękach kosa, przed którą kładły się dojrzałe kłosy pszenicy. Słońce zbliżało się właśnie do najwyższego punktu swej wspinaczki, a powietrze drgało niby miedziany talerz, w który uderza świątynny stróż.
Wiedźma była już zmęczona, gdy nagle wyrosła przed nią postać w purpurowym kapeluszu o szerokim rondzie. Jej twarz przypominała czaszkę przez kładące się na niej krótkie i intensywne cienie, właściwe południowej porze.
Mara rozłożyła ramiona i przywołała Silke do siebie; wokół wyrosły znikąd ametystowe kwiaty oplatając swe cierniste łodygi wokół ramion młodej wiedźmy.


**


Silke obudziła się ciężko oddychając. Natychmiast po przebudzeniu sprawdziła swoje przedramiona - całe szczęście nie było na nich ani śladu diabelskich pnączy, które przyśniły się jej tej nocy. Przestraszona dziewczyna usiadła, po czym zdała sobie sprawę, że usnęła na podłodze swojej komnaty. Łóżko zajęła rogata młódka, którą wiedźma musiała otulić dodatkowo swoim płaszczem. Z zeszłonocnej zabawy nie pamiętała wiele; tyle tylko że ziółka Jentrany wprawiły ją w doskonały nastrój i że wygłupiała się do późna w towarzystwie bliźniaków i Grama.
Z uczuciem lekkiego rozbicia naciągnęła buty i zeszła na parter wieży, gdzie pyrkały już garnki z sarniną szykowaną na obiad. Nie widać było ani śladu po towarzyszach - musieli wyruszyć do Nesme wczesnym rankiem. Wiedźma przypomniała sobie jak przez mgłę, że jej zadaniem było zorganizować budulec dla uchodźców... Pochwyciła najbliższą menażkę z wodą, zaczerpnęła łapczywie parę łyków, po czym rozejrzała się po izbie. Przy piecu siedział ćmiąc prowizorycznego papierosa przystojny brunet z którym miała okazję skrzyżować spojrzenia wczorajszego dnia; Silke uchwyciła swoje zmęczone odbicie w metalowym naczyniu i zrozumiała szybko, że bez magii podchodzić nie przystoi. Zbliżyła się zatem do chłopaka czyniąc kilka gestów dłonią i zagaiła przyjaznym tonem:
- Widzę że się nudzisz… Gospodarz tego miejsca prosił mnie, bym zorganizowała drewno przydatne do budowy. Może ty i twoi znajomi zechcielibyście mi pomóc? - rzuciła młoda czarownica uśmiechając się tajemniczo.
- Rusco… tak mam na imię, a ciebie zwą… Silke, tak? - spytał uśmiechając się przyjaźnie i rozejrzał się dookoła.-Znalazłbym kilku krzepkim ludzi do pomocy, ale… kto nas będzie bronił przed niebezpieczeństwem. Tylko ty… to musisz być potężną personą. Na pewno jesteś tajemniczą, bo zniknęłaś zanim zdołałem wczoraj porwać cię do tańca.
- Nie czaruj, nie czaruj, to moja działka - odpowiedziała wiedźma zadowolona z przebiegu rozmowy - Nie macie żadnej broni? Mam nadzieję, że chociaż jakieś siekiery znajdziecie, mamy kilka drzew do ścięcia. Ty byłeś w ogóle na wieczornej imprezie? - rzuciła wiedźma, po czym zaczęła rozglądać się za Yearanem. Bez narzędzi nie poradzą sobie z misją - może młody Harfiarz pomoże im coś namierzyć, jeśli uchodźcy nie wzięli ze sobą podstawowego sprzętu. Poza tym pozostawała kwestia ochrony - być może uda się namówić jednego z bliźniaków, by im towarzyszył? Silke nie bawiło szczególnie zadanie zaopatrzeniowe, ale wiedziała, że nikt inny się nim nie zajmie.
- Byłem i byłem. Ale zanim zdążyłem podejść ty już ulotniłaś się z tą półelfką. A potem żadna z was się nie pojawiła.- pokiwał głową dodając.- Mamy siekiery. Każdy z nas. I noże. Ale to nie czyni z nas wojaków niestety. To ilu chcesz wziąć drwali pod swą opiekę?
- Bardzo dobrze… Weźmiemy pięciu ludzi, tylu powinno starczyć. Weźcie sprzęt: siekiery, liny… - Silke markowała znajomość rzeczy, gdy kątem oka złowiła jednego z bliźniaków - Hej, a ty… Może byś się przeszedł z nami? W razie gdyby wyskoczyła na nas jakaś zielona zakała…
- Moogę…?- zamknięty w swej zbroi krasnolud dość długo się wahał, wreszcie uznał iż powinien udzielić właściwej odpowiedzi.-Taak… pójdę z wami. Będę was pilnował.
-Dobrze.. to spotkajmy się tu wszyscy… zaraz zbiorę całą ekipę.- odparł z uśmiechem Rusco. I rzeczywiście dość szybko udało mu się zgromadzić piątkę całkiem rosłych ludzi, aczkolwiek starszych od niego. Skąd taki młodzik miał taki posłuch wśród innych?
-Prowadź panienko. Ja zamknę pochód.- zaproponował bliźniak.
Czarownica chwyciła swoją kuszę i kołczan, narzuciła na plecy czarny płaszcz z kapturem i dała ręką znak reszcie, by podążali za nią. Wcześniej już wydobyła od Pogwizda w którą stronę należy się kierować, by znaleźć nadające się do wyrębu drzewa. Miała też nadzieję, że znajdzie po drodze jakie interesujące dla wiedźmy rośliny - naszło ją nagle na upichcenie czarciej mikstury. Jak to zrobić? Diabli wiedzą, może Pogwizd pomoże…
Ruszyli dość energicznie i dość najwyraźniej obawiając się orków, choć nadal byli w okolicy wieży, więc… teoretycznie nie powinni być bezpieczni.
-Hej ho, hej ho na orki by się szło. Hej ho, hej ho…- podśpiewywał krasnolud wesoło na końcu.
- Oby nie! - odkrzyknęła wesoło wojowi Silke. Niespecjalnie widziała jej się teraz walka; poza tym trochę dziwnie jej było rozmawiać z bliźniakiem… Na śmierć zapomniała ich imiona.
Dotarli w końcu do owych drzew, które miały zostać ścięte. Kilkanaście pokręconych przez czas i wichry wiązów rzucało cień na okoliczne krzewy, wśród których czaiły się drobne rośliny i owocniki grzybów.
-To ładny zakątek.- ocenił Rusco przyglądając się drzewom.-Szkoda by było wycinać je wszystkie. Jak sądzisz… ile by wystarczyło na początek. Może trzy?
-Ja tam nie wiem co wy ludzie widzicie pięknego w drzewach, to chaos tego zielonego na ich końcach.- stwierdził krasnolud o… imieniu… nieznanym.
-Mówisz o liściach ?- zapytał Pogwizd.
-Właśnie… my krasnoludy cenimy porządek i symetrię.- stwierdził dumnie bliźniak.- Tu jej nie ma.
- Trzy… Tak, trzy. - zmarszczyła brwi ze znastwem Silke. - Świetnie chłopaki, róbcie, ja rozejrzę się za ziołami… Żeby móc was leczyć w razie co.
- Idę z tobą… bo jeszcze zaprzęgną mnie do ścinania drzew.- rzekł krasnolud podążając za Silke.- To topór do ścinania łbów, nie gałęzi.
Długo się jednak nie nachodził, bowiem dość szybko znalazł sobie drzewko z rozłożystymi gałęziami, pod którym to zaległ w drzemce ćmiąc sobie fajeczkę. A sama Silke dość szybko znalazła śliczne żółte kwiatuszki.


Które pomagały na wiele schorzeń odpowiednio użyte i przygotowane.
Silke, jak to dziewczyna z miasta, nie miała wielkiej wiedzy na temat roślin… Jednak dziurawiec chyba każdy by poznał. Narwała szybko naręcze ziela i wrzuciła do podróżnego plecaka, który nosiła ze sobą.
-Będziemy zakładać szpitalik?-zapytał Pogwizd siadając na gałęziach drzewa. -Jeśli tak to może spytasz tą półelfkę, skąd bierze swoje ziołka.*
- Widziałeś ile gąb nam przybyło w wieży? Są brudni, głodni i już w niezbyt dobrym zdrowiu. Wokół trwa wojna i nikt tu nie ma pojęcia o leczeniu. Lada chwila może nam tu się przyplątać zaraza i po nas. Uwierz mi - nie lubię uderzać w poważne tony, ale w polowym szpitalu dość się napatrzyłam. Zresztą… Teraz znaleźliśmy dziurawiec, kto wie, może trafi nam się co ciekawszego następnym razem…- dziewczyna przerwała swój monolog, by zorientować się, że Pogwizd dawno już zajęty był wydłubywaniem ze skorupy złowionego ślimaka i nic a nic nie słuchał swojej pani.
- Taaak.. liczni… idealni wyznawcy nowego kultu.- wymamrotał nagle i bez powodu jakby nie swoim głosem kruk.
- Jakiego znowu kultu?- obruszyła się dziewczyna, wyczulona już na dziwne przebłyski ptasiego kompana. Aby podkreślić wagę swych słów, rzuciła w Pogwizda lekkim patykiem.
- Kultu… eee… a nie wiem? A co… mówiliśmy o jakimś kulcie?- zakłopotany ptak nastroszył pióra, a słuchając jego tonu Silke doszła do wniosku, że to nie Pogwizd się odezwał, tylko ta tajemnicza siła co przez niego przemawiała. Ta która dzieliła się swą mocą z młodą wiedźmą. -Z pewnością… jakiegoś… wspaniałego.
Silke popatrzyła jeszcze chwilę na beztroskie ptaszysko, po czym wstała z ziemi i ruszyła w stronę pracujących, by obserwować postępy. Wiedźma wyglądała na zmartwioną.
-Coś się stało?- Rusco który nadzorował postępy drwali bez koszuli, odsłaniając przez to gibkie acz muskularne ciało powyżej pasa zauważył jej zatroskanie.- Wyglądasz jakbyś… jakby coś cię gryzło. A takie rzeczy najlepiej komuś powiedzieć, zrzucić ciężar z serca.
- Nieważne…- nawet gdyby chciała, jak miała powiedzieć komukolwiek o tym, że jej ptak zachowuje się jakby opętała go… nieczysta siła? Po prostu nie mogła. Natomiast nie chciała urywać rozmowy z chłopakiem. Zadała więc pierwsze pytanie jakie przyszło jej do głowy - Ciekawi mnie, czym parałeś się przed wojną?
-Byłem obwoźnym sprzedawcą cudów, trochę szulerem, trochę magikiem… ale takim od prostych sztuczek, żadnej prawdziwej magii… trochę druciarzem, trochę zielarzem, trochę skrybą. Wszystkim po trochu się parałem. Miałem swój mały wozik cudów.- wyjaśnił z uśmiechem Rusco.-Jeździłem to tu to tam wraz z różnymi karawanami. A ty?
Silke uśmiechnęła się - choć bardziej do siebie, niż do Rusco. Chłopak był niebieskim ptakiem - może nie jakimś apaszem, ale mimo to cwaniurą. Z jednej strony cieszyło ją to, bo czuła że spotkała kogoś ze swoich kręgów, lecz z drugiej… Może wolałaby, by jej ścieżki skrzyżowały się ze statecznym aptekarzem? - Ja… Pomagałam prowadzić rodzinną firmę. Karczmę i inne… usługi. Jestem z Everlund, a ty?
- A ja urodziłem się gdzieś na Wybrzeżu Mieczy. Mój ojciec też prowadził karczmę, tylko że na rozstajach dróg w pobliżu małej wsi. I miał dwóch synów. O jednego za dużo… a ja byłem tym młodszym.
- wyjaśnił z uśmiechem Rusco.- Miałem szczęście bo spodobałem się z lica pewnej żonie, pewnego rycerza. I zostałem jej paziem. Miałem też potem pecha bo jej mąż się dowiedział, że się spodobałem… akurat, gdy przechodziłem swój pierwszy raz… w alkowie jego żony. Zgadnij z kim?- zaśmiał się Rusco.
- No tak… I wtedy musiałeś uciekać, i zastała cię wojna…? Jak klasycznie - wyszczerzyła kły Silke, by chłopiec wiedział, że nie przyjmuje tej jego historii bezkrytycznie - A tamci? - spytała wskazując głową na drwali - Jak to się stało, że zyskałeś wśród nich taki mir?
-Cóóóż.. wtedy musiałem uciekać z zamku w samych gaciach i tak poznał mnie pewien kuglarz o imieniu Alderic, który nauczył mnie podstaw sztuki uwodzenia tłumu. Potem miałem kolejnych nauczycieli. Widzisz… owa żona rycerza lubiła młodych chłopców, więc… nauki zacząłem pobierać dość wcześnie. A wojna złapała mnie w podróży. I okazało się że nauki kuglarskie pomagają przekonać ludzi do siebie, uspokoić spanikowanych, przemówić do rozumu zagniewanym. Umiem walczyć, ale gdzie mi tam do prawdziwych wojaków. Pomagałem w taborze przy zaopatrzeniu podczas wojny, a gdy wojska rozbito błąkałem się pomagając uciekinierom. Oni stracili całe swoje życie… dla mnie to był tylko małe potknięcie na drodze, więc próbowałem ich jakoś pozbierać do kupy. Pokazać że życie nie kończy wraz z rozwaleniem ich chałupy.- wyjaśnił z uśmiechem Rusco. Wzruszył ramionami.- I tak jakoś stałem się ich przywódcą.
- A twoje plany? - kolejne pytania zadawała już z rozpędu. Polubiła tego roztrzepanego chłopaka oi czuła, że się dogadają.
-Ach… ożenić się z ładną dziewczyną, dorobić masy dzieciaków, pokonać smoka, porwać księżniczkę, zostać się bohaterem.- rozmarzył się Rusco, po czym dodał z wesołą miną.- Nie robię planów. Biorę się z życiem za bary każdego dnia i każdego spotykają mnie różne niespodzianki. Czasem miłe jak twój uśmieszek, czasem mniej. Lubię drogę… wędruję od spotkania z Aldericiem i nie wiem czy chciałbym żyć inaczej. Nie mogę porzucić moich podopiecznych dopóki jestem im potrzebny, ale gdy już będę tu zbędny, to ruszę dalej. A ty… jakie masz plany?
- Mam nadzieję, że ktoś… się ze mną skontaktuje. Ktoś z daleka - odparła wiedźma, wbijając wzrok w dal.
- Z pewnością to się stanie.- pocieszył ją Rusco uśmiechając się ciepło. Pewnie sądził że tęskni za rodziną.-A póki co… wątpię byś mogła poczuć się samotnie w takim tłumie ludzi.
- Coś czuję, że mi na to nie pozwolisz- odparła Silke puszczając oko i odeszła, by zagadać drwali - Jak tam???
-Prawie skończone!- usłyszała w odpowiedzi, a Rusco spytał.- A co planujesz robić jak wrócimy do wieży?
- Przypilnować żebyście nie zostawili drewna na noc na zewnątrz i zająć się małą rogatką… Może wejść jeszcze raz do podziemi? Pogwizda tam ciągnie. Jak dla mnie to nic ciekawego, ale ten kruk mi nie odpuści - a sam nie wejdzie - odparła Silke - To co gromada, zbieramy się?
-Z podziemiami mogę pomóc… byłem pomocnikiem malarza tak przez sześć miesięcy. Namalujemy tam jakieś chmurki, słoneczka, gwiazdki, kwiatuszki.- zażartował Rusco, co Pogwizd skwitował słowami.-Profan.
Zaś Rusco spojrzał na dziewczynę.- A może porwę cię na ryby. Ja będę próbował coś złowić, a ty będziesz próbowała ochronić nas przed zagrożeniami.
- Możemy tak zrobić. Wezmę Rudą i spotkamy się po kolacji przed wieżą. Tymczasem wracajmy już z naszym ładunkiem, dzień chyli się ku końcowi - odpowiedziała jakoś tak ozdobnie czarownica i ruszyła motywować chłopów, by zaczynali zbierać się do drogi.
 
fujiyamama jest offline  
Stary 10-05-2017, 21:52   #77
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Moira posmęciła się trochę z Erykiem wokół Nesme, ale żadne z nich nie miało jakoś ochoty podchodzić bliżej i rozmawiać z mieszkańcami. Zresztą tą rolę mieli odegrać Harvek i Jen, więc po co ryzykować? Rzucili także okiem na port; ostatecznie możnaby się było przekraść w nocy, odciąć jakąś łódkę i zwyczajnie podryfować w dół rzeki. To wdowa zasugerowała Erykowi, bo skoro już tutaj była to jednak chciała odzyskać Ganimedesa... A przynajmniej spróbować. Toteż ułożywszy się w krzakach finalnie zajęła się obserwacją zagród, zmian wart i ludzi pomagających przy koniach. Od biedy można by któremuś dać w łeb i się za niego przebrać. Harvekowi pewnie by się to nie spodobało, ale kobietę mało obchodziło zdanie harfiarza. Zresztą póki co to musiał w ogóle ze swojego zwiadu wrócić. A potem się zobaczy.
 
Sayane jest offline  
Stary 13-05-2017, 03:16   #78
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Surbin.
Modlitwa za modlitwą zostały wysłuchane i gnomowi udało się dotrzeć aż do rzeki w jednym kawałku. Jak widać szansa na bycie pożartym przez wilki w dziczy była mniejsza niż na zdradę. Zastanowił się chwilę w niskich wrzosach. Przy wiosennym stanie wody mógł zapomnieć o podwózce łodzią płynącą w dół rzeki - na co trochę liczył - więc skoro nie mógł określić gdzie pomiędzy Nesme a Rivermoot jest, równie dobrze mógł ruszyć w obie strony. W Nesme mógł spotkać dawnych “towarzyszy” i rosnący garnizon orków którym zachciało się fortecy, a w Rivermoot byłby o krok bliżej rodzinnych stron...i Silverywood, zaznaczonego na tajemniczej mapie. Z nową werwą ruszył w górę rzeki. Jeżeli trafi na jakieś osady, może uda mu się kogoś zwerbować do wspólnej podróży. Jeżeli nie, cóż, będzie podróżował równie ostrożnie jak wcześniej.
Zostało tylko nie dać się zjeść po drodze.

Pierwszy widok na jaki natknął się nie napawał wielką nadzieję. Mała rybacka wioska… spalona do szczętu. Kilka domów o poczerniałych belkach z których składały się ocalałe ściany. Jednakże z bliska wyglądało to już lepiej.Owszem… wioska nadal była spalona, ale została zniszczona w ten sposób lata temu. A w dodatku wśród ruin budynków Louie natknął na wypalone ognisko. Jeszcze ciepłe i świeże… podobnie jak ślady ludzkie na piasku prowadzące w kierunku w którym szedł. To dodało Oppenheimerowi sił do dalszej drogi i upór gnoma został w końcu nagrodzony dymami wydobywającymi się z kominów.
Cywilizacja! To czego szukał!

Kolejna wioska rybacka była już większa i częściowo ogrodzona niskim płotkiem. Dziesięć chatek, kilka łodzi. I ludzie.. głównie ludzie. Było parę półelfów jeszcze.
Na widok nadchodzącego gnoma nikt nie zareagował radośnie, ale też nie było wrogości czy niechęci.
Od razu wskazywali palcami chatę naczelnika wioski wyraźnie dając do zrozumienia, że tam powinien skierować swe kroki.
Naczelnik siedział przed swoją chatką i naprawiał sieci. Był stary, ale i wyglądał na doświadczonego… nie tylko w łowieniu ryb. Siwa broda i włosy nie były w stanie ukryć blizny na jego twarzy i zawadiackiego spojrzenia jego błękitnych oczu.
- Witaj w Szarym Łowisku podróżniku, co cię tu sprowadza?- zapytał wprost nie przerywając swej roboty.
- Poszukiwanie dobrych ludzi - gnom bez ceregieli usiadł na ziemi naprzeciw naczelnika. Po chwili dodał - A i za noc czy dwie pod bezpiecznym dachem się nie obrażę -
- Cóż… nie ma bezpiecznego dachu na wrzosowiskach, ale za to są darmowe. Z jedzeniem… różnie bywa. Ale przez dwie noce to możemy cię ugościć bez zapłaty.- odparł staruszek przyglądając się Louiemu.
- Pięknie dziękuję. Louie Oppenheimer, z Silverymoon - przedstawił się. Rozejrzał się po osadzie z nowym zaciekawieniem, skoro mógł tu chwilę zostać. - Szedłem w górę Sunrbin i trafiłem do sąsiedniej osady - dodał współczująco. Bo wiele więcej nie mógł zaoferować, przynajmniej nie wyglądało. Chyba że...pomoc w odbudowie?
- Starej osady… tak tu bywa. Powstają i zostają zniszczone. Dużo potworów grasuje na wrzosowiskach. Powiadali że Marchie je usuną, ale jakoś nigdy się za to nie wzięły. Z drugiej strony… - wzruszył ramionami szef wioski. -... pewnie miały własne problemy, z tymi orkami co tu się wszędzie panoszą teraz.
- Marchie miały problemy. Nie wy. - gnom bacznie spojrzał na staruszka, ale nie drążył tematu - Czyli orki docierają nawet tu, tak daleko od miast. - nie było powodu się ukrywać, no, może jakiś drobny by się znalazł. Ale był tylko jeden żywy świadek walki gnoma z orkami a przecież nie mógł być wszędzie.
- Ano… docierają. - potwierdził starzec bez żadnych emocji. Ot, nie widział w tym fakcie nic nadzwyczajnego.
Gnomowi ciągle czegoś brakowało w tej rozmowie. Nie był w stanie wskazać tego palcem ani zadać właściwego pytania, ale coś ciągle było niewypowiedziane. Zamilkł więc.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 18-05-2017, 14:34   #79
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Szare Łowisko było… bezpieczne. Przynajmniej na razie gnom mógł nie martwić się o swe życie. Jak i posiłek. Niemniej… co dalej?
Czy miał zamiar tkwić w tym miejscu? A może ruszyć ku Silverymoon lub Everlund? Ku Mithrilowej Hali?
Wszędzie tam były orki. Wszędzie były zagrożenia po drodze. Wszędzie problemy. A on był sam. I rozumiał, że niełatwo będzie zebrać kogoś do walki z orczym zagrożeniem. Ludzie i nieludzie wszak żyją dalej nie bacząc na upadki królestw.
I to samo widział w Szarym Łowisku, działo się pewnie w Silverymoon i Everlund, ale na większą skalę. Mithrilowa Hala i inne krasnoludzkie twierdze zaś z pewnością wyglądały inaczej. Brodaty lud nie uznawał wszak kompromisów z zielonoskórymi.
Co więc pozostało Louiemu? Kontynuowanie podróży, zmiana jej celu, pozostanie tutaj?
Organizowanie oporu będzie wymagało sporo pracy i z pewnością nie będzie łatwe, bez względu na miejsce w jakim zacznie to robić.


Spotkali się pod wieczór. Tam gdzie przebywał Gram. Eryk i Moira przyszli razem. Zinbi przyszła z misiem i łupami. A Jentrana z informacjami i ploteczkami. Wreszcie Harvek z kluczem i mapą. Mapę pokazał, klucza już nie.
Harfiarz miał też plan. Podzielić drużynę na dwie grupy. Jedną mającą wywołać zamieszanie i drugą mającą odbić więźniów. Do tej drugiej wliczał siebie i Jentranę i może Moirę. Zinb, Gram i Eryk mieli wywołać chaos i panikę, głównie wśród koni, co by orki za wcześnie że są atakowani.
-Najlepiej ukryć więźniów tuż pod nosem samych orków, więc uwolnionych z dyb ukryjemy w Nesme.- stwierdził Harvek. -Z pomocą Jen zdołam ich tam wprowadzić.
Po czym spojrzał na Zinbi i jej niedźwiedzia.- Wy zaś powinniście uciec wraz ze spłoszonymi końmi, bo orki prędzej czy później zmobilizują siły i mogą was przytłoczyć. Taki jest mój plan. Pytania?


Nadchodził zmrok nad wieżę, a jej towarzysze nie wracali. Silke jednak to nie martwiło. W końcu wyruszyli w dużej liczbie i w dodatku dwójka z nich znała Nesme. Z pewnością sobie poradzą. Zresztą młoda wiedźma miała na głowie tak wiele spraw.
Wracając ze zdobycznym drewnem do wieży , była zabawiana rozmową przez Rusco, który zaproponował jej oglądanie gwiazd wieczorem. Bo na gwiazdach też się Rusco “znał”, terminując przez parę miesięcy u wędrownego astrologa i wróżbity.
Pogwizd też miał propozycję dla Silke. Dotyczyła ona jednak północy i piwnicy. Kruk dyskretnie poinformował ją, że powinna się pojawić o tej właśnie porze w pomieszczeniu z portalami. Sama najlepiej.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 22-05-2017, 19:10   #80
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Nieco wcześniej...

Leżały obok siebie. Dwie nagie kobiety… widok pewnie kuszący dla każdego mężczyzny. Zwłaszcza jeśli lubił kontrasty lub egzotykę. Bo Jen i Arna różniły się pod każdym niemal względem.
-Mhmmm… co by tu jeszcze z tobą zrobić. Miałam cię chyba zamknąć, gdzieś nieprawdaż?- zażartowała rozleniwiona półorczyca wodząc dłonią po brzuchu kochanki.
- Ojej... - Mruknęła “Tamara”, przytuląc się mocniej do ciała Arny, policzkiem leżąc na dużej, mięciutkiej, zielonej piersi - Jak mnie zamkniesz kochana, jak będę dla Ciebie szpiegowała? - Dodała.
-Dylematy dylematy dylematy… może pozwolę ci uciec… wieczorem? Byś mogła opowiadać jak to mi się wyrwałaś. Spieszy ci się gdzieś?- zamruczała Arna głaszcząc Jen po włosach.
- No wiesz... - Półelfka prześliznęła się po ciele kochanki, kładąc się brzuszkiem na brzuch, a głowę układając między piersiami Arny - ...porwałaś mnie tak z ulicy, moja Ty piękna pani komendant, usidliłaś w swych ramionach, a ja… no cóż, ja mam kilka swych zajęć jeszcze tego dnia. Mogłabym z Tobą zostać jeszcze chwilkę, zniknę na kwadrans, może dwa, a potem wrócę, oj wrócę do Ciebie moja słodka Arno... - Jen cmoknęła jedną z półorczych półkul, po czym zachichotała - Zawróciłaś mi w głowie, czy to nie jakaś podstępna magia?
-Wrócisz wrócisz… bo twoje majtki zabieram ze sobą. Wrócisz jeśli chcesz je odzyskać.- zażartowała półorczyca, na co Półelfka uniosła głowę, spojrzała w jej twarz, po czym parsknęła śmiechem, leciutko podskakując na ciele Półorczycy.
- No co?- odparła Arna dając mocnego klapsa Jentranie.
- Ałć! - “Tamara” tym razem bardziej na niej podskoczyła, po czym przesunęła się po ciele Arny nieco wyżej, i pocałowała ją w usta - Nic skarbie, nic, jesteś na swój sposób taaaaka słodka...
- Tylko odrobinkę.-zgodziła się w końcu półorczyca.-Ale nie mów tego głośno. Orki nie są słodkie… to obelga u nich. Nawet jeśli niektórzy są.
- Będę milczała moja pani, to nasza wielka, słodka tajemnica... - Półelfka jeszcze raz ją pocałowała, po czym niechętnie zeszła z Arny, by się ubrać. W trakcie zaś zakładania ubrania, spojrzała na nią z uśmiechem.
- A powiedz mi Wielka Zdobywczyni Półelfiego Serduszka, jakby mnie kto w mieście zaczepiał… mam mówić, iż jestem pod Twoją protekcją? Sama “Komendant Arny” wystarczy, czy może... - Zrobiła wymowną przerwę w wypowiedzi.
-Na razie… bądź tajemnicza… w końcu mam cię dopiero złapać i zamknąć.- przypomniała Arna również zabierając się za ubieranie.
- Ojej, ja głupia, nie zrozumiałam... - Pacnęła się dłonią w czoło “Tamara”, robiąc przy tym przepraszający uśmieszek do zielonoskórej.
- Zapomniałaś też założyć, a szkoda… straciłam powód by znów w tej chwili cię rozebrać. Lepiej uciekaj, bo mogę chcieć i bez powodu.- zachichotała półorczyca chowając majteczki Tamary pomiędzy kształtny biust.
- To trzymaj się słodka, do szybkiego zobaczenia! - Półelfka uśmiechnęła się miło do Arny, pocałowała ją w policzek, po czym w szybki i efektowny sposób zjechała po drabinie w dół. Machnęła jeszcze przy drzwiach stodoły zielonoskórej kochanicy na pożegnanie, po czym opuściła stajnię…

***

Jentrana skierowała swe kroki do Świątyni Waukeen, chcąc zobaczyć, jak wygląda po upadku miasta. W sumie miała obserwować tu i tam, więc ten cel nadawał się do tego równie dobrze, jak kilka innych…

Budowla wyglądała wspaniale… jak na ruinę. Cóż… miasto zajęto, świątynię obrabowano. Kapłanów i kapłanki wybito, albo wzięto w jasyr. Sama świątynia straszyła więc rozbitymi oknami i pustką w środku. Nikt jej nie pilnował, nikogo nie obchodziła. No może poza mieszkańcami, którzy od czasu do czasu przybywali by tam się pomodlić i zrzucić na barki bogini swe troski. Półelfka weszła do środka, przy wrotach zaś, dotknęła najpierw dwoma palcami swych ust, a następnie pociętego toporami znaku Bogini, ot taka mała drobnostka, rodzaj małego respektu dla tej przychylnej jej poczynaniom Złotej Lady.
Budynek był cichy i zapuszczony… choć Jen dostrzegła coś ciekawego. Pośród pyłu zalegającego podłogę, drobny szlak odbitych w brudzie stóp prowadzących do jednej ze ścian budynku. Zupełnie bez sensu. Po co ktoś miałby iść do ściany i czemu nie było tropu prowadzącego z powrotem. Oczywiście zaintrygowało to Półelfkę, postanowiła więc przyjrzeć się bliżej tej nietypowej sprawie…
I tak dotarła do ściany. Dosłownie. Bo do ściany właśnie prowadził trop. Kamienie milczały w sprawie tego, kto do niej podszedł i czemu wracał po własnym tropie. Jen zajęła się więc kamieniami, najpierw je oglądając i sprawdzając czy któryś nie jest luźny, po chwili wyciągnęła również swoje narzędzia, sprawdzając ewentualne spoiwa i szczeliny…
Jedna cegła była bardziej wytarta niż inne i znajdowała się z dala od prostokątnego zarysu pęknięć ledwie widocznego w półmroku świątyni. Wokół owej cegły było niewiele zaprawy. Aż dziw że nie wypadła ze ściany.

Kierując się już zdobytym w takich sytuacjach doświadczeniem, Półelfka stanęła z boku owej podejrzanej cegły, po czym najzwyczajniej w świecie spróbowała ją wyciągnąć z muru.To akurat się nie udało, ale po wściśnięciu jej bardziej w trakcie tych prób, ściana się ruszyła lekko odsłaniając przez Jentratą fakt, że część muru jest tak naprawdę ukrytymi drzwiami. Schodząc w dół półelfka z trudem kryła ekscytację. Wszak wszyscy wiedzieli że świątynie Waukeen miała tajne skarbce w których trzymane były bogactwa kultu. Najbogatszego kultu w całym Faerunie. Na dole rzeczywiście był skarbiec. Nie było w nim jednak złota. Ktoś urządził w nim swą kryjówkę. Znany Jen młody kapłan Waukeen, Kanidamor, nie najważnieszy z tutejszych kapłanów, ale dość doświadczony.
Kapłan przyglądał się wchodzącej do niedużej sali Jen i uśmiechnął się cierpko. -Gratulacje… dotarłaś tu w końcu. Po tylu próbach. Niestety orki cię ubiegły.
- Aha - Odparła zawiedzionym nieco tonem Półelfka. Nie spodziewała się zastać kogoś w tej kryjówce, bardziej liczyła na kilka monet, lub wartościowych błyskotek. Oparła ręce na biodrach, przyglądając się mężczyźnie.
- I co teraz? - Dodała.
- Nie wiem... nie wyglądasz na ranną.- ocenił kapłan przyglądając się półelfce.- Ani chorą. Więc nie przychodzisz po pomoc, a skarbów już nie ma.
- Znaczy się… że co? Więc ja tu przychodzę coś ukraść tak? - Obruszyła się Jentrana - Tak mnie z góry osądzać, tak od razu... - Zrobiła smutną minę, szybko jednak ta zniknęła, po czym pojawiły się lekko zmarszczone w gniewie brewki - A może ja tu przyszłam z czystej ciekawości? Chciałam zobaczyć, jak ma się świątynia po tym wszystkim, czy ktoś tu jeszcze jest, i odkryłam ślady prowadzące do ściany, a potem te tajne przejście. Owszem, zdarzyło się przywłaszczyć to i owo nie moje, ale żeby świątynię okradać... - Pokręciła głową, z niby pretensjami, co do takiego jej osądzania.
- Świątynia obecnie nie funkcjonuje, a ja tu pomieszkuję potajemnie. A co ty tu robisz? Myślałem że uciekłaś z Marchii.- odparł zdziwiony Kanidamor.
Spojrzała na niego mrugając oczkami.
- No… przed chwilą wyjaśniłam? Aha… pytasz, co tu w ogóle robię. w mieście? Wróciłam, bo mam kilka ważnych spraw do załatwienia - Uśmiechnęła się do mężczyzny wymijająco.
-Nie jest tu bezpiecznie dla ładnych dziewcząt. Co prawda ostatnio miejscowy wódz wziął swoich podwładnych za pyski, a ty nie do końca wpisujesz się w ich kanony urody to… im szybciej załatwisz swoje sprawy i opuścisz miasto, tym lepiej dla ciebie.- wyjaśnił kapłan.-Widziałaś pewnie biedaków w dybach.
- No tak, widziałam, a za co oni w nich? - Spytała, i dodała - A czemu Ty tu pomieszkujesz potajemnie? Chcesz jakoś… coś zdziałać? Mógłbyś stąd uciec, ale zostałeś, dlaczego?
-Część walczyła… część… miała pecha. Orki nie są za bardzo obeznane z praworządnością.- odparł kapłan.- Więc wsadzali w dyby z różnych powodów… dla dania przykładu.
Zamyślił się dodając.-A co do mnie… w takich mrocznych czasach, ludzie tym bardziej potrzebują pomocy kapłana. Nie mogłem zostawić Nesme na pastwę losu.
- A jak masz zamiar teraz pomagać miastu? - Zaciekawiła się Półelfka.
- Na razie wspieram posługą duchową mieszkańców w nocy i leczę czasem.-wyjaśnił Kanidamor.-No i koło południa też.. orki nie lubią tej pory dnia.
- Przydałaby się jakaś pomoc wewnątrz miasta? Gdzie są Harfiarze, jak się ich potrzebuje co? - Uśmiechnęła się Jen, wzruszając ramionami.
- Pomoc zawsze się przyda, ale nie mam konkretnie pomysłu jaka konkretnie potrzeby teraz.- wzruszył ramionami kapłan.
- No… dobra, to sobie pogadaliśmy… a na mnie chyba czas - Jen wyszczerzyła do Kanidamora ząbki.
-Powodzenia i… ani słowa o mnie. Niech pozostanę twym słodkim sekretem.-rzekł na pożegnanie kapłan.
- Się wie... - Odparła Półelfka i posłała Kapłanowi “lotnego” buziaka. Następnie opuściła jego kryjówkę, po czym zaczęła dalej się włóczyć po świątyni, na końcu kierując swe kroki na dach budynku. Stamtąd powinna mieć dobry widok na okolicę, a co za tym szło, i na sporą część miasta. Może tylko dzięki takiej obserwacji mogłaby dowiedzieć się czegoś pożytecznego…
Dość szybko przekonała się, że to co widziała na ulicach i przyglądając się z okolicznych wzgórze jest prawdą. Orki kontrolowały całe miasto wypełniając swoją zieloną obecnością wszelkie jego zaułki. Twierdza w Nesme była całkowicie pod ich kontrolą i tam miejscowi najwyraźniej nie mieli już wstępu. Poza tym, wydawało się że Nesme panuje spokój, rybacy swobodnie wypływali na rzekę, a kuźnie pracowały pełną parą. Bądź co bądź orki potrzebowały działającego miasta… a nie kupy ruin w których by wegetowali.
Niepokoiły za to liczne nietoperze latające nad miastem.

Wcześniej ich nie było w Nesme. Najważniejsze jednak, że ulubiona karczma Jentrany, “Pieczony troll” nadal działała, bo znad niej unosił się dymek. Mieszkanie półelfki zostało zajęte przez orki… niestety. Więc tam wrócić nie mogła, no… i tak.. budynek straży teraz pod kontrolą namiętnej i bezpruderyjnej półorczycy. Magazyny portowe w których chowała czasem łupy… a czasami siebie też były tylko w połowie opanowane przez orki. Reszta nadal stała pusta.

Decyzja więc wydawała się prosta… poparta do tego minimalnym burczeniem w brzuchu. Jen opuściła więc dach świątyni, a po kilku dłuższych chwilach samą świątynię, po czym skierowała swoje kroki do karczmy…

***

W karczmie nie było za tłoczno o tej porze. Tylko stali bywalcy. Brodaty i duży Urgo jak zwykle stał za kontuarem. Piaskun zaś siedział w kącie. Stary łowca królików znający wrzosowiska jak własną kieszeń i śmierdzący moczem… zawsze tkwił w swym kącie. Orki tego nie zmieniły.
Urgo zaś dorobił się paru blizn na twarzy. A kręcąca się po barze Ilvana… paru tanich pierścionków. Cóż była ładna i sporych krągłościach. I niezbyt pruderyjna. Umiała się ustawić.
Poza nimi oczywiście było kilku stałych bywalców. I żadnego z orków, choć… Jentrana nie wątpiła że wpadają tutaj wieczorem.
- Cześć smutasy! Co słychać? - Pozdrowiła wesoło chyba czasem na stałe wkomponowane w ściany karczmy moczymordy. Nawet się uśmiechnęła szeroko, i machnęła ręką na powitanie.
- Napiłabym się piwka! - Równie głośno co przed chwilą, zwróciła się do karczmarza.
-O ile masz za co. - przypomniał jej Urgo i rzekł.- Co słychać? Co widać raczej… zielono na ulicach, Nie zauważyłaś?
- A od kiedy to musicie mieć powód, żeby się napić? - Zdziwiła się Półelfka, nadal będąc w dobrym humorze - Tak, widziałam zielonych, tak. Tylko ślepy by nie zauważył… to co z tym piwem? - Wyszczerzyła ząbki - A wiecie co? Co mi tam… piwo dla wszystkich! Może po tym choć na chwilę nie będziecie tacy smętni...
Odezwały się głosy radości, a Urgo zaczął nalewać żółty płyn do glinianych kielichów.- Coś ty taka radosna?
- A nie powiem... - Przedrzeźniała się z nim Jen, jednocześnie wymownie wyciągając źdźbło siana z włosów z bezczelnym uśmieszkiem - A zjadłabym co i ciepłego, znajdzie się co? - Spojrzała wymownie w stronę Ilvany, po czym wróciła wzrokiem do Urgo - Trochę mnie tu nie było, jestem dopiero od rana w mieście… warto wiedzieć coś konkretnego? Coś konkretnego, nie wiadomą, że zielone są wszędzie? Gdzie w miarę bezpiecznie chodzić, gdzie lepiej się w ogóle nie zapuszczać… doradźcie co towarzysze, podzielcie się plotkami, coby taaaakiej miłej dziewczynie jak ja się nic nie przytrafiło... - Wzniosła toast ku przebywającym w karczmie.
- Nie wychodź w nocy z domu. Za dnia jest spokojnie, ale w nocy to orki mogą narozrabiać.- stwierdziła Ilvana ruszając do kuchni.-Skarbie… na nich to ty gotowa nie jesteś. A jak będzie jakaś rozróba w towarzystwie orków, to ludzi za nią ukarają… nie zielonych.
- Aha... - Słuchała niezbyt skupiona na słowach kobiety Jentrana. W końcu prosiła o konkrety, a nie coś, co każdy z choć odrobiną oleju w głowie wiedział... no cóż...



.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172