Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-12-2016, 21:22   #1
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
[D&D 3.5] Awangarda: Obsydianowa Maska


Kilkaset metrów pod powierzchnią Faerunu rozgrywała się bitwa godna niejednej ballady. Deszcz wystrzelonych bełtów i strzał odbijał się od stalowej ściany krasnoludzkich pawęży, tworzących zwartą formację testudo. Zaklęcia z głośnym świstem przelatywały nad głowami, rozbijając się z hukiem o wystające ze stropu stalaktyty i w efekcie zasypując wszystkich dookoła odłamkami rozgrzanych do czerwoności, ostrych niczym brzytwa skał. Pożoga rozpętana przez wrogich czaromiotów powoli pochłaniała walczących poniżej, jednakże nawet potężne magiczne zdolności przeciwnika nie były w stanie powstrzymać zahartowanych w bojach wojowników przed parciem do przodu i wgniataniem w ziemię hord zielonoskórych.
Wspierane przez kapłanów Moradina krasnoludy nieugięcie przedzierały się przez zastępy orków, koboldów i goblinów, chcąc przedostać się do mrocznych elfów skrytych za morzem niewolników. Zwarta ściana tarcz i toporów przechodziła przez wrogów niczym młynek do mięsa, a po jej przejściu ziemię zdobiły rozczłonkowane ciała poległych i hektolitry przelanej krwi. Nie minął kwadrans, a po zielonoskórym tałatajstwie pozostały tylko ponure wspomnienia. Przyparte do ściany drowy miały już wkrótce odczuć na własnej skórze gniew brodatego ludu...


- Znowóż żeś wyszczerbił kilof? - Odezwał się ochrypłym głosem sędziwy krasnolud o brodzie długiej i srebrzystej. Stał on na niewysokiej, gładko ociosanej skale, obserwując grupę kopaczy drążących tunel poniżej.
- Gorzej, cholipka... stylisko się złamało - burknął w odpowiedzi jeden z górników, który odziany był w starą i wyniszczoną zbroję. Zwał się Thubedorf i podobnie jak reszta pochłoniętych pracą brodaczy, był on cały umazany brudem oraz zaschniętą juchą.
- Ta skała ni drgnie, a innej drogi wyjścia stąd nie widzę - przetarł czoło, splunął na ziemię z niesmakiem, po czym sięgnął po leżący nieopodal oskard i uderzył z całej siły w wystającą skałę. Pomimo ogromnej krzepy, doświadczonemu górnikowi udało się odrąbać zaledwie niewielki blok skalny.
- Prędzej zdechniemy tu z głodu niż się stąd wydostaniemy. Przeklęte elfy! Mówiłem przecie, że prowadzą nas w pułapkę! - Wycedził gniewnie przez zaciśnięte zęby.
- Zamilcz, nie czas szukać winnych… - złajał go wojownik, którego cechował długa, srebrzysta brodą i surowa twarz ponaznaczana głębokimi zmarszczkami oraz licznymi bliznami. Dagna, bo tak się zwał ów sędziwy krasnolud, był dowódcą małej, górniczej kompanii zesłanej w północne rejony Podmroku przez króla Kurda Długobrodego. Niestety, pomimo dobrego przygotowania ekspedycji, nie obyło się bez przykrych niespodzianek.
W jednym ze starożytnych tuneli, wydrążonych jeszcze za czasów wielkich podbojów legendarnego Krasusa, napotkali drowy wraz z ich zielonoskórymi niewolnikami, intensywnie pracującymi nad wydobyciem niezwykle rzadkiego i cennego metalu, jakim niewątpliwie był mithral. Wywiązała się krwawa walka pomiędzy przedstawicielami obu tych antycznych ras, lecz dość szybko inicjatywę zaczęły przejmować krasnoludy, wycinając w pień zastępy zielonoskórych niewolników, wysłanych jako mięso armatnie przez swych panów. Oddział pod przywództwem Dagny zepchnął przewyższające liczebnie mroczne elfy do stosunkowo wąskiej, podziemnej komory, zyskując tym samym sporą przewagę taktyczną. Niestety, jeden z czaromiotów mrocznego plemienia, wykorzystując bitewną zawieruchę, przedostał się niezauważony na tyły krasnoludów i zawalił jedyne wyjście z jaskini, porzucając swych pobratymców na pastwę zaprawionych w bojach przedstawicieli brodatego ludu.


Pot spływał intensywnie po skroniach, gdy kolejne uderzenia stępionego oskarda w litą skałę przynosiły mizerne efekty. Krasnoludy przez wiele godzin ciężko harowały nad wydostaniem się z podziemnej pułapki, którą zgotował im przebiegły mroczny elfy. Efekty ciężkiej pracy nie poszły jednak na marne i po upływie niecałej doby, udało się przesypać część gruzu na drugą stronę jaskini. Wspierani przez magię kapłanów Moradina, górnicy mogli mozolnie przekopywać zawalone skały przez jeszcze wiele długich godzin, kiedy zupełnie nieoczekiwanie natknęli się na przeszkodę nie do sforsowania.
Wprawiony w ruch kilof opadł między skały tylko po to, by zaraz odbić się od nich, niczym mucha od okna. Zdziwiony krasnolud powtórzył zamach i raz jeszcze uderzył w to samo miejsce, lecz efekt był ten sam. Własnymi rękoma zaczął przesypywać blokujący gruz, by w końcu natknąć się na czarną jak obsydian ścianę, której wcześniej tam nie było - za pomocą jakiejś przeklętej sztuczki, drowom udało się zamknąć krasnoludy w stalowym więzieniu.
Jak większość rzeczy, które mroczne elfy stworzą, adamantytowa brama była zaklęta i opierała się wszelkim próbom magicznych zdolności kapłanów Moradina.
- Przynajmniej zadbali o dostęp do świeżego powietrza - zauważył cierpko Thubedorf, przyglądając się niewielkim otworom wyżłobionym w ścianie.
- Na twoim miejscu nie cieszyłbym się z tego. Prawdopodobnie skończymy jako niewolnicy lub na ołtarzu poświęconym Lloth - odparł ponuro Dagna. - Pozostaje jeszcze nadzieja, że wyślą kogoś na ratunek…


Siedziba Srebrnej Gwiazdy, Wyspa Mgieł
1372 DR, Rok Dzikiej Magii
12 Uktar, Wieczór

Theadalas Naerdaer, czaronowłosy elf o błękitnych niczym toń oceanu oczach, siedział wygodnie przed wielkim, dębowym biurkiem, pobieżnie przeglądając stertę spisanych na pergaminie dokumentów, które na pierwszy rzut oka przypominały listę zleceń. Wyraźnie czymś zatroskany, od czasu do czasu sięgał po leżącą obok kałamarza kunsztownie wystruganą fajkę, by zaciągnąć się parę razy i zamyślić się na dłuższą chwilę. Odziany w dostojne szaty czarodziej, nie był jednak jedyną osobą w zadaszonym pomieszczeniu.
Po drugiej stronie biurka, pod ścianą, gdzie w równym rzędzie ustawione były podbite miękkim siedzeniem krzesła, w pełnym rynsztunku siedziało ośmiu najemników Srebrnej Gwiazdy. Do znajdującego się na poddaszu gabinetu, przytaszczyli cały posiadany przez siebie ekwipunek; tobołki oraz plecaki wypchane po brzegi zapasami suszonej żywności, wyposażeniem do wspinaczki, podróżnym posłaniem i wieloma innymi, użytecznymi w dziczy przedmiotami. W rzeczywistości nie było tego tak wiele jak można było się spodziewać po poszukiwaczach przygód, ale zadymione pomieszczenie, w którym się znajdowali, było na tyle małe, że i bez obecności ich sprzętu było tam wystarczająco ciasno.
Od dłuższego czasu awanturnicy przyglądali się czarodziejowi w milczeniu, sprawiając wrażenie zmęczonych oczekiwaniem, ale nikt nie śmiał przeszkodzić mu w jego papierkowej robocie. Nie dlatego, że ich przełożonego cechował wybuchowy temperament czy skłonność do agresji, bo to akurat nie było prawdą, o czym wszyscy, którzy zdążyli go bliżej poznać, doskonale wiedzieli, lecz powodem mogła być otaczająca go dziwna aura spokoju i powagi, której nikt nieproszony nie chciał zakłócać.

Kiedy zniecierpliwienie zmieszane z ekscytacją wobec czekającego ich zadania wydawało się sięgać zenitu, Theadalas odstawił dokumenty na bok, wcześniej bardzo dokładnie je sortując. Odsunął delikatnie krzesło od biurka, a następnie wstał, biorąc do ręki rozpaloną, drewnianą fajkę, ale nie zaciągnął się tym razem. Przyjrzał się uważnie obliczom zebranych przed nim najemników, zatrzymując lustrujące spojrzenie na każdym z osobna, po czym bez słowa wyjaśnienia odwrócił się do nich plecami i podszedł do niewielkiego, okrągłego okienka znajdującego się na tyłach gabinetu. Wpadało przez nie pomarańczowe światło zachodzącego słońca, które z trudem rozświetlało zadymione pomieszczenie.

- Szanowny Theloniusz poinformował mnie, iż ukończyliście pomyślnie wszystkie szkolenia i jesteście gotów do pierwszego zadania. Chciałbym zatem wam pogratulować, bowiem zachodząc tak daleko udowodniliście, że jesteście godzien reprezentowania Srebrnej Gwiazdy - przerwał niewygodną ciszę melodyjny głos czarodzieja, który następnie odwrócił się na pięcie, aby móc raz jeszcze przyjrzeć się zebranym pod ścianą najemnikom. Każde z nich doskonale wpasowywało się w rysopis członka Srebrnej Gwiazdy, mimo iż tak bardzo różnili się od siebie. Pochodzili bowiem z różnych regionów Faerunu, a niektórzy nawet spoza tego świata. Kierowały nimi często odmienne motywy, ale jednoczyła ich jedna rzecz, której wartość w każdym zakątku Wieloświata miała podobne znaczenie - złoto. Ów cenny kruszec, niejednokrotnie będący ogniwem konfliktów i haniebnych zdrad, tutaj stanowił gwarancję współpracy, która była kluczowym elementem pracy każdego członka Srebrnej Gwiazdy, często decydującym o życiu i śmierci. Najemników cechowała jeszcze jedna wspólna cecha; każde z nich dokonało w przeszłości czegoś wyjątkowego, czegoś co sprawiło, że zwrócili na siebie uwagę organizacji, która nieustannie poszukuje kandydatów mających w sobie coś z bohatera. Czekające ich zadanie miało zweryfikować czy Srebrna Gwiazda ulokowała swoje nadzieje we właściwych osobach…
- Zdaję sobie sprawę, że nie przybyliście tu po uścisk mojej dłoni, dlatego nie będę was dłużej przynudzał i przejdę od razu do sedna sprawy - kontynuował elf, widząc pełne wyczekiwania spojrzenia zebranych przed nim awanturników. - Przed tygodniem skontaktował się z nami władca królestwa Bolfost-Tor. To odległa, znajdująca się w Górach Grzbietu Świata krasnoludzka warownia, która od dobrych kilku miesięcy jest jednocześnie oblegana przez wielu wrogów. Połączona jest ona labiryntem korytarzy z Podmrokiem; rozległym podziemnym światem, będącym ponurym odzwierciedleniem życia znanego wam z powierzchni. Tam drowy z domu Xolarrin zjednoczyły siły z duergardami z królestwa Gracklstugh, aby wypędzić poddanych króla Kurda Długobrodego z bogatych w mithral kopalni, a w rezultacie; przypuścić atak na ich siedzibę. Na tym jednak problemy krasnoludów się nie kończą, bowiem prowadząca do Doliny Lodowego Wichru przełęcz, której strzeże Bolfost-Tor, została zajęta przez armię ożywieńców, powołanych do pozagrobowej służby za pomocą potężnej magii przez nieznanego nam sprawcę. Klan Długobrodych jest zatem otoczony ze wszystkich stron i bez pomocy z zewnątrz najprawdopodobniej upadnie…
Theadalas uśmiechnął się nieznacznie, po czym ruszył w stronę stojącej pod ścianą niewielkiej biblioteczki, skąd wyciągnął ciężką, oprawioną w skórę jakiejś bestii księgę, którą następnie ostrożnie położył na swoim biurku i otworzył z niemalże nabożną czcią.
- W normalnych okolicznościach nie zajmujemy się problemami lokalnych władców, pozwalając życiu toczyć się własnym torem, lecz w grę nie wchodzi wyłącznie los paruset krasnoludów - nie przestawał mówić czarodziej, w międzyczasie przerzucając stronice wielkiej księgi w poszukiwaniu czegoś, co musiało być zapisane na jej pożółkłych kartach.
- Upadek Bolfost-Tor odciąłby od reszty świata stosunkowo licznie zamieszkałą przez cywilizowane rasy Dolinę Lodowego Wichru. Oczywiście, można by uznać, iż pogranicze północy, na które składa się zaledwie dziesięć miasteczek, utrzymujących się głównie z połowu ryb, nie jest zbyt dużą stratą, na pewno nie większą od krasnoludzkiej warowni, ale to właśnie ciężka praca tych zahartowanych przez trudne warunki istot, stanowi barierę dla hord dzikich humanoidów, uniemożliwiającą im zagarnięcie całej północy dla siebie. Bez Kurda Długobrodego i jego poddanych, stojących na straży najruchliwszej przełęczy Gór Grzbietu Świata, ten region stanie się łakomym kąskiem dla jego wrogów, albowiem żadna pomoc z zewnątrz nie będzie w stanie dotrzeć tam odpowiednio szybko. Wsparcie krasnoludów jest zatem sprawą dla nas priorytetową, której po prostu nie możemy zignorować.
Elf zatrzymał się w końcu na jednej ze stron, po czym jeszcze szerzej otworzył księgę, wypłaszczając pięścią odstające karty. Odgarnął kosmyki włosów na bok, aby nie przeszkadzały mu w odczytywaniu runicznych zapisków, po czym zrobił dwa kroki do tyłu, a z jego ust wydobył się melodyjny zaśpiew, niepozostawiający wątpliwości co do istoty księgi.
Po wypowiedzeniu tajemnej inkantacji i wykonaniu kilku płynnych gestów, kreślących w powietrzu jarzące się karmazynowym światłem symbole, przed najemnikami wyrosła falująca tafla magicznego portalu. Zaglądając do jego rozmytego wnętrza, awanturnicy ujrzeli przed sobą gigantyczne pomieszczenie znajdujące się w samym sercu góry. Rozmiarem nie ustępowało największym królewskim pałacom, zaś swym kształtem przypominało ogromny stożek. W samym sercu tej wypełnionej rozklekotanymi machinami przestrzeni, stała kolosalna maszyna, otoczona przez dziesiątki rozpędzonych kół zębatych, spowita w oparach gorącej pary, tryskającej z ogromnych tłoków, a wokół niej krzątała się bardzo liczna rodzina ekscentrycznych gnomów, z wielkimi jak one same kluczami nastawnymi oraz innymi, bardziej dziwacznymi narzędziami. Był to zapierający dech w piersiach widok, a zarazem nieco niepokojący. Trudno było bowiem bezgranicznie zaufać wymysłom szalonych umysłów pochodzących z odległego Krynnu.


- Spoglądacie właśnie na planarną machinę, która bezpiecznie przeniesie was pod bramy Bolfost-Tor - odezwał się Theadalas, widząc wyrazy na twarzach najemników, będące pomieszaniem fascynacji i przerażenia. W jego melodyjnym głosie wyraźnie słyszalna była nutka rozbawienia. - Nie wiem czego dokładnie będzie żądać od was Kurd Długobrody, choć skłonny jestem sądzić, że w pierwszej kolejności wyśle was do Podmroku, bowiem w ciasnych korytarzach przewaga liczebna ma o wiele mniejsze znaczenie niż na powierzchni. Za waszą pomoc obiecał wynagrodzić was równowartością dwóch tysięcy sztuk złota za każdą głowę, która cało wróci z wyprawy. Wydaje mi się to uczciwą sumą, tym bardziej, że władca Bolfost-Tor obiecał odpowiednio was wyposażyć do czekającego was zadania - oznajmił czarodziej, krzyżując ramiona na piersi, po czym wymownym ruchem głowy wskazał unoszącą się obok niego taflę portalu. Znajdująca się wewnątrz planarna machina rozbłysła jaskrawym światłem, posyłając skrzące się wyładowania we wszystkie strony, gdy jeden z gnomów pociągnął za wielką wajchę. Chwilę później cała góra zatrzęsła się w posadach, kiedy wprawione w ruch zębatki zetknęły się ze sobą.
- Przekraczając portal nie będzie już drogi odwrotu. Raz wprawioną w ruch machinę nie da się zatrzymać, zaś energia wymagana do przeprowadzenia tej operacji pochłania tydzień ciężkiej pracy rodziny Stormfuse, dlatego nie korzystajcie z mocy medalionu, chyba że nie będziecie mieli innego wyboru. Jeśli macie jakieś pytania, to najwyższa pora, aby je zadać, bowiem wewnątrz tego pomieszczenia praktycznie nie da się komunikować w sposób werbalny.
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019

Ostatnio edytowane przez Warlock : 13-12-2016 o 11:42.
Warlock jest offline  
Stary 13-12-2016, 12:26   #2
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Revalion mądrze przytakiwał wszystkiemu co mówił Theadalas. Skrobał na bierząco w swoim dzienniczku w miarę jak czarodziej wyjawiał im szczegóły ich nadchodzącego zadania. Z pewnością bardzo skrupulatnie zapisywał wszystko co tamten mówił. A może nie? Bez zapuszczenia żurawia przez ramię zaklinacza nie sposób było tego stwierdzić.
Mężczyzna raz po raz odgarniał albo zdmuchiwał przydługi kosmyk włosów zachodzący mu na twarz z tym samym skutkiem. A raczej brakiem skutku - całkowicie stracił panowanie nad swoimi włosami i podejrzewał, że niedługo jego fryzura ogłosi niepodległość.

Raz po raz zaklinacz przerywał skrobanie, żeby zerknąć na przemawiającego elfa albo resztę nowo powstałej drużyny. Wszystkich kojarzył co najmniej z widzenia, zaś Samwise nawet zdążył poznać, bo przesiadywali czasami wspólnie w bibliotece. Co prawda Revalion wątpił, by tamten podzielał jego entuzjazm do badań nad magią mrozu czy zaklinaczowe poczucie humoru, ale nie dawał po sobie poznać jakoby się tym przejął. Zamyślił się na chwilę i mimowolnie uśmiechnął się smutno na wspomnienie o Elmorze.

Tego dnia ubrał się w swój brązowy strój podróżny, który zapewniał mu większą swobodę ruchów i był zdecydowanie praktyczniejszy we wrogim środowisku niż szykowny strój akademicki w którym się dotąd pokazywał. Miał oczy koloru bladobłękitnego, przywodzące na myśl krystalicznie czysty lodowiec w pełnym słońcu. Gładka cera skrywała jego faktyczny wiek, bo wyglądał przez nią jak ledwo podrostek, a miał na karku już prawie ćwierć wieku. Ludzie, którym wcześniej ściskał prawice dziwili się jak można mieć tak zimne dłonie, na co zaklinacz był zmuszony odpowiadać wzruszeniem ramion, gdyż dla niego to wszyscy inni byli zbyt “gorący”.

Nietoperz podleciał i uczepił się dzienniczka. Nagłe szarpnięcie spowodowało przeprowadzenie długiej, koślawej linii w książeczce.
~ Paskud, cholero jedna!, zrugał swojego chowańca w myślach. Nie śmiał odzywać się póki Theadalas wciąż przemawia, więc możliwie najciszej starał się strząsnąć krnąbrnego nietoperza.
~ Puszczaj, puszczaj, puszczaj! No ile razy mam ci mówić, że książka nie jest wieszakiem.
Po chwili takiego strzepywania dał za wygraną i zamknął delikatnie dzienniczek. Wystawił jednocześnie palec wskazujący, żeby nietoperz mógł się go uczepić zamiast kantu książeczki.
- … Jeśli macie jakieś pytania, to najwyższa pora, aby je zadać, bowiem wewnątrz tego pomieszczenia praktycznie nie da się komunikować w sposób werbalny.

- Em, tak, dzień dobry. Revalion Artemir, do usług. - Zaklinacz zerwał się nagle i prawie zapomniał języka w gębie. - Jak już wspomniałeś o ciasnych korytarzach Podmroku to masz może jakieś wskazówki co do radzenia sobie ze stworzeniami jakie tam zastaniemy i jak najskuteczniej je zniechęcić do pożerania nas? Czy byłoby problemem, żebym tak na szybko pobiegł do biblioteki pożyczyć na czas wyprawy książkę na temat takich stworów? Głupio by było tak zostać zjedzonym tam na dole przez coś tylko dlatego, że nie wiedzieliśmy co to takiego i jak z tym walczyć.
 

Ostatnio edytowane przez Gettor : 13-12-2016 o 17:21.
Gettor jest offline  
Stary 13-12-2016, 13:34   #3
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Minęło dużo czasu odkąd napisałem ostatnie luźne opowiadanie. Proszę więc wybaczyć wszelkie niedociągnięcia. Niemniej jednak myślę, że warto pochylić się nad tą opowieścią. Teraz, kiedy ją piszę, nie znam w prawdzie jeszcze jej zakończenia, ale znam Sama. Chłopaka niezwykłego w swojej prostocie i skromności, który brał udział w tej wyprawie.

Wielu uważa fakt istnienia Srebrnej Gwiazdy jedynie za miejską legendę, wymyśloną ku pokrzepieniu uciśnionych serc. Lecz dzisiaj i ja wiem, że faktycznie istnieje. Zrzesza dzielnych wojowników, utalentowanych czarowników i nieustraszonych zabijaków. Co więc robił tam ten chłopczyna? Być może przyjęcie go było błędem, lecz ja wierzę, że jego hart ducha pozwoli w przyszłości spojrzeć na tę decyzję z niewyobrażalną dumą. Modlę się jednak by duma ta nie była okupiona bolesnym poczuciem straty.
Samwise Avaron nie wiedział dlaczego został przyłączony do tej, owianej mistyczną tajemnicą, organizacji. Nie pytał jednak o to, prawdopodobnie więc już wtedy domyślał się prawdziwej przyczyny.
Wszystko rozpoczęło się dnia 12 Uktar Roku Dzikiej Magii...


Był to chłopiec liczący sobie dwadzieścia cztery lata, a w wieku tym wyglądał na jeszcze młodszego niż faktycznie był. Dlatego też z przyzwyczajenia mówię o nim jak o „chłopcu”, mimo że w zasadzie był to już mężczyzna. Był raczej chudy, co mogło zmylić, bowiem ciało miał żylaste i silne. Mięśnie szybkie i rozciągnięte. Chodził odziany najczęściej w jasne kolory - odcienie błękitu, bieli i szarości. Jego włosy były rude, a oczy zielone, a nos... ha! ha! ...nos wiecznie w księgach. Przynajmniej odkąd pojawił się na Wyspie Mgieł – siedzibie Srebrnej Gwiazdy. Biblioteka ta liczyła nieprzebrane ilości dzieł. Czas poza biblioteką spędzał podobnie jak reszta, na treningach. Doskonalił fechtunek mieczem oraz formowanie zaklęć. Wstawał codziennie przed świtem i trenował by wytrwale dorównać lepszym od siebie.

Dzień wyruszenia z pewnością przyjął z radością, bowiem nie lubił zbyt długo pozostawać w jednym miejscu. Rozumiał jednak konieczność powtarzalnych treningów. Z tych dwóch powodów, spędzony na Wyspie Mgieł czas, wykorzystywał do granic możliwości. Pech chciał, że pierwsza poważna wyprawa Samwise’a Avaron’a prowadziła do...
- ... w ciasnych korytarzach przewaga liczebna ma... - Theadalas w tym miejscu musiał zrobić krótką pauzę, bowiem ktoś z zebranych wyraźnie się zakrztusił.
- Prze... khłe! ...praszam – uśmiechnięty i lekko speszony Samwise odkasłał cicho, zaraz jednak z powrotem zamienił się w słuch, a Theadalas kontynuował swój wywód.


Kiedy czarodziej skończył mówić, Samwise szykował w głowie swoje pytanie. Jak miał jednak w zwyczaju, pozwolił by najpierw przemówił ktoś inny. Okazało się, że identyczne pytanie zadał Revalion Artemir. Chyba czarownik... a przynajmniej tyle Samwise mógł wywnioskować z krótkich pogawędek w bibliotece. Pytanie czarownika dotyczyło niebezpieczeństw jakie staną im na drodze.
- ...interesuje mnie z jakim typem ożywieńców mamy do czynienia. – dodał od siebie Samwise, uzupełniając tym samym pytanie Revaliona. – ...istnieje wiele typów nieumarłych Allipy, Bodaki, Pożeracze, Ghoule... za dużo by wymieniać. Naturalną rzeczą jest, że bywają one ze sobą mylone. Pewne cechy charakterystyczne powinny pomóc nam zweryfikować z czym będziemy... – Samwise przełknął ślinę- ...walczyć i odpowiednio się przygotować.
 
Rewik jest offline  
Stary 13-12-2016, 14:25   #4
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację

Cliff siedział na krześle splatając ręce na piersi. Nagie, pokryte tatuażami bicepsy wyrastały z kaftana bez rękawów niczym dwa sękate konary. Kaftan mimo, że pozbawiony rękawów wyglądał na stylowy i mógł uchodzić za ostatni krzyk mody. Gdyby nie cała reszta. Przedramiona oplatały skórzane pasy, do tego rękawice z oberżniętymi palcami. Baa, bliższe oględziny mogły nasunąć myśl, że właściciel je po prostu poodgryzał. Szeroki pas ściskał go w talii. Na udzie nosił… z lepszego określenia nóż, tyle że nożem zazwyczaj ciężko narąbać by było drewna na opał, ten zaś egzemplarz z pewnością nie miałby z tym problemów. Krótki, poręczny i przy odpowiedniej krzepie wystarczający by nie trzeba było poprawiać.
Całości dopełniały bardzo przechodzone spodnie wpuszczone w wysoko sznurowane krasnoludzkie trepy.
Wyglądał na starszego niż był w rzeczywistości. Wrażenie to sprawiała twarz, którą znaczyły stare blizny, nos po wielokrotnej ulicznej rekonstrukcji z pewnością nie dodawał mu urody. Trzymał się prosto, a z ruchów biła energia i zdecydowanie. Oprócz starych blizn było też kilka świeżych rozcięć i otarć. Był to efekt wczorajszych warsztatów wojennych jakie sobie urządził z miejscowym trenerem. Najwyraźniej przypadli sobie do gustu, bo i po treningach widać było ich razem przy piwie.
Przy krześle leżał niespecjalnie wypchany plecak. Raz, że w podziemiach bardziej poręczny, a dwa że więcej rzeczy Cliff po prostu nie miał. No cóż, teleportacja z szafotu zazwyczaj się kończy brakami w ekwipunku.

Co prawda ostatnich parę dni spędził w większości na testach i treningach, ale starczyło też czasu na wychylenie paru kufli w czasie wolnym. Służbowo Cliff sprawiał wrażenie szorstkiego, ale prywatnie okazywał się osobnikiem wesołym, aczkolwiek nie pozbawionym szczypty złośliwości. Osoby o delikatnej duszy mogły poczytać to za grubiaństwo, ale ci gruboskórni bez problemu znajdowali się w jego towarzystwie. No chyba, że po prostu się nie lubili z Cliffem.

- Ja bym chciał dowiedzieć się jak daleko możemy się posunąć - odezwał się Cliff gdy pozostali uzyskali odpowiedzi na pytania. - Mamy zrobić wszystko co można by doprowadzić sprawę do szczęśliwego końca - zaakcentował słowo “wszystko” - czy też są granice, których mamy nie przekraczać?
 
Mike jest offline  
Stary 13-12-2016, 17:59   #5
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Czyste nocne niebo, miriady gwiazd, chłodny wiatr na poznaczonej wieloma trudami twarzy. Cichy głos bez udziału woli dobywał się z jego ust,śpiewał pieśń której pochodzenia nie pamiętał.
Zmęczony po całodziennym treningu przysiadł na jednym z głazów skalistego wybrzeża. Zimną, słoną morską wodą obmywał spalone ciało. Poczerniała skóra chciwie chłonęła drogocenny płyn, lecz pozostała sucha i popękana, czarna, zwęglona jak gdyby nie należała do żywej istoty lecz do trupa który zginął tragiczną śmiercią w płomieniach.
Choć panował mrok bezksiężycowej nocy, jemu to nie przeszkadzało. Gorejące oczy z równą łatwością przeszywały tak mrok jak i duszę. Podziwiał piękno morskich fal gnanych delikatną bryzą pieszczącą jego twarz i zlepione od potu włosy.
Zaczerpnął pełną piersią, pachnącego solą i wodorostami powietrza. Jak mogło mu dawniej umykać piękno życia?

Bolesne ukłucie w piersi przyszło wraz falą wspomnień, mglistych i nieczytelnych lecz pełnych uczuć. Upadł na kolana, dłonie oparł na kamieniach. Wielkim wysiłkiem woli odegnał przeszłość tam gdzie jej miejsce, w nieużywane zakamarki pamięci. Zbyt była bolesna i niejasna by teraz się jej poddawać. Lecz czy kiedyś będzie mógł ją przywołać? Czy kiedyś spojrzy w przeszłość bez bólu, bez tego strasznego dławiącego, odbierającego dech uczucia?

Zacisnął palce na kamieniu a twarz zanurzył w wodzie. Pozostawał tak dłuższą chwilę aż brakło mu tchu. Dopiero kiedy był pewien, że wspomnienia nie wrócą odważył się zaczerpnąć tchu. Dzisiejszy atak był jednym ze słabszych, na szczęście. Choć jeśli szybko nie odciągnie swych myśli z pewnością niedługo pojawią się silniejsze. Wiedział o tym dobrze, zmęczenie morderczymi treningami już nie wystarczało, nocne czuwanie na modlitwie też traciło moc. Potrzebował zajęcia, zajęcia które odciągnie jego umysł i zmęczy ciało tak bardzo by sen przyszedł bez snów, bez marzeń i koszmarów przeszłości.
Od rana, jak to miał w zwyczaju, katował swe ciało morderczym treningiem. By mięśnie nie zwiotczały i nie zapomniały ciosów. Płynnie przechodził od ciosu do zastawy, parował i nacierał, walczył z wyimaginowanym przeciwnikiem kiedy inni spożywali śniadanie. Walczył z wieloma przeciwnikami aż tracili siły, sam był u kresu wytrzymałości lecz i wtedy nie przestawał. Dla takich jak on nie bylo wytchnienia, nie było łagodnych promieni słońca i wypoczynku pod wierzbą. Tacy jak on musieli pracować, trudzić się w znoju by odzyskać to co z własnej winy utracili.Nigdy nie narzekał na swój los, na trudy jakie znosił. Wręcz przeciwnie, był za nie wdzięczny, prawdziwie szczerze wdzięczny.

Dziś, inaczej niż zazwyczaj oszczędzał swe siły, a nawet w porze obiadu udał się do swej celi i zmusił się do krótkiej drzemki. Bowiem dziś nie tylko odbierał zbroję, został również wezwany przed oblicze Theadalasa Naerdaera a to oznaczało, że powinien być w pełni sił przed wyprawą.
Na spotkanie przyszedł nieco wcześniej niż wymagał tego czarodziej, zrezygnował z wygodnych ubrań i już wcześniej przywdział, korzystając z pomocy Quevvorna, swój pancerz.
[media]http://orig14.deviantart.net/e4a5/f/2014/135/8/d/the_skull_by_kamiyamark-d7ig66l.jpg[/media]
Wysoki, potężny wojownik, teraz gdy miał na sobie również hełm mierzył znacznie powyżej dwóch metrów wzrostu. Stał w milczeniu i bezruchu niczym posąg odlany z brązu. Jedynie słaby blask jego jaśniejących niesamowitym płomieniem oczu zdradzał, że pod przyłbicą znajduje się coś innego niż twardy stop.
Słuchał i zapamiętywał wszystko co mówił czarodziej. W milczeniu, cierpliwie, z pokorą jakiej nabył służąc tym którzy potrzebowali jego pomocy.
 
Googolplex jest offline  
Stary 13-12-2016, 20:58   #6
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
Zaprawdę w ciekawym miejscu się znalazł. Wyspa ta była spokojna i piękna. Wręcz idealna, by można tutaj ćwiczyć i doskonalić kolejne elementy jego życiowego spektaklu. Nim jednak udało mu się ruszyć na poszukiwanie ewentualnych aktorów do pomocy w próbach pojawił się przed nim bogato ubrany jegomość. Elf... Po prawdzie nie był zaskoczony, tylko zainteresowany. Bardzo zainteresowany. Wręcz można by powiedzieć, iż wyzierała ona z jego błękitnych oczu. Wsłuchał się więc w powitanie czarodzieja...



Łańcuch błyskawicznie pomknął ku nogom hobgoblina. Oplótł się wokół jego kostki, a szybki, nerwowy ruch Artysty zwalił go z nóg. Drugorzędny aktor nie miał nawet czasu na wypowiedzenie swej kwestii, gdy rozgrzane płomieniami kolce rwały jego skórę w akompaniamencie ryku leżącego. Chwileczkę, przecież to właśnie była jego rola w tej scenie. Nie zdążył się nawet całkiem podnieść, kiedy to ujrzał przed sobą biel maski. Nie minęło nawet uderzenie serca, kiedy po placu znów rozległ się ryk bólu, a kamienne płyty zostały okraszone deszczykiem świeżej krwi, która zaczęła opadać po tym jak została wyrzucona na kilka metrów w górę przez tnący powietrze łańcuch.


- Wybacz, ale twój występ był tragiczny. NIE... On MIAŁ być tragiczny, ale nie spisałeś się! Powinieneś odczuwać ból z większą EKSPRESJĄ! PASJĄ! A co ty robisz? Nie starasz się! Śmierć to jeden z najważniejszych elementów dobrego spektaklu! To właśnie ona porusza widza do głębi! Ale to jest niemożliwe, gdy ŹLE umierasz! - miał zakończyć już ten tragiczny w wykonaniu epizod, gdy dogorywający aktorzyna ni z tego ni z owego zniknął w chmurce białego dymu. -Nie pozwoliłeś mi dokończyć tego aktu!

Ci "nauczyciele" byli do niczego. Czy oni nie rozumieją, że prawdziwą sztukę można uzyskać tylko we współpracy z żywą istotą? Z kimś, kto normalnie ŻYJE? Z kimś, kto jest jakoś zakorzeniony w otaczającym go świecie? Tylko wtedy można zacząć mówić o prawdziwym artyzmie! Nie mogąc wpłynąć na tego głupca z którym przyszło mu pracować wrócił do ćwiczeń.




Na krześle stojącym najbardziej na lewo zasiadał dziwny mężczyzna. Odziany w strój podobny do tego noszonego przez cyrkowców, czy błaznów. Błękit silnie kontrastował z wręcz krwisto czerwonymi zakończeniami rękawów, czy kołnierzem. Dziwaczny strój dopełniały bufiaste, zielone spodnie w paski, których nogawki znikały w wysokich butach. Elementami, które najbardziej przyciągały wzrok, one jednak nie były, bowiem to miano należało do srebrnego napierśnika oraz białej maski, a właściwie masek. Jednej na twarzy oraz pięciu przywieszonych z przedniej strony pasa okrytego fragmentem krzykliwego materiału. Maska na twarzy wyrażała w tej chwili delikatny uśmiech, zaś po bokach głowy układały się dłuższe czarne włosy, spod których wyzierały czasem koniuszki szpiczastych uszu.

Powierzchownie wyglądał na bardzo spokojnego, lecz gdyby ktoś wejrzał w jego oczy dostrzegłby jak te wręcz niespokojnie przemykają po pomieszczeniu.

- Ależ PANOWIE! Skąd ten niepokój na waszych twarzach? - rzekł po części rozbawionym, a po części drwiącym głosem zaraz po tym jak niezwykle miękkim krokiem zerwał się z krzesła i stanął na środku pomieszczenia wpatrując się w Revaliona i Samwisa. -Wszak zaskoczenie jest właśnie tym, co jest najważniejsze, by poruszyć widza!
Zrobił szybki piruet w miejscu, a na jego twarzy widniała już zupełnie inna maska.
-Kolego! - zwrócił się do Cliffa. - Ograniczenia? Jakie ograniczenia?! Wszak sztuka teatru walki, życia i śmierci nie zna takiego słowa! Zna tylko jedno - a właściwie dwa: Możliwości i spektakl!

W tejże chwili Artysta poczuł na sobie wzrok Theadalasa. Wykonał więc kolejny piruet, tak, iż stanął maską do gospodarza.
- Wybaczcie zachowanie moich współaktorów w tej jakże i doniosłej chwili - upadł z wolna na kolana. - Ale oni nie wiedzą co czynią, ale czynią prawdziwie, z ekspresją, z kunsztem! - jak szybko padł na kolana, tak momentalnie z nich powstał, by jednym szybkim, kocim susem znaleźć się znów w krześle.

- Na czyim pytaniu skończyliśmy? - rzekł żywo rozglądając się po reszcie zgromadzonych.

 

Ostatnio edytowane przez Zormar : 16-12-2016 o 19:58.
Zormar jest offline  
Stary 14-12-2016, 09:36   #7
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Sherrin siedziała na ostatnim krześle w szeregu z doskonale obojętną miną. A przynajmniej tak jej się wydawało. Drobna i niska - jedynie ciut wyższa od krasnoluda - nie budziła respektu. Zbyt długie, nieco patykowate ręce i nogi wskazywały na to, że dopiero zmieniała się z podlotka w kobietę, choć skoro znalazła się na Wyspie to musiała prowadzić intensywny awanturniczy żywot i zapewne przekroczyła już szesnastą wiosnę. Ale nie wyglądała na to. Zblazowana poza nastolatki, która gwiżdże na cały świat i wszechwiedzące spojrzenie kogoś, kto pozjadał wszystkie rozumy było tym, co Sherrin zwykle prezentowała nowym znajomym. Z jej intelektem nie było to zazwyczaj dalekie od prawdy. Teraz, siedząc w podróżnym stroju niemal wtapiała się w otoczenie, lecz przy posiłkach dbała o elegancki wygląd, makijażem umiejętnie podkreślając wyraźnie południową urodę. Akcentu z Calimshanu pozbyła się wraz z imieniem; niestety Theleoniusz nie przejmował się dyskrecją, dziewczyna musiała więc odzwyczaić się od przedstawiania się jako Tersa. Cóż, prawdopodobieństwo, że ktoś z ojcowskiej Gildii tu zawita było na prawdę niewielkie, nie miała więc zamiaru martwić się na zapas.

Na myśl o swoim "roboczym" imieniu Sherrin odruchowo sięgnęła do karku, gdzie zwykle spała jej fretka. Niestety Szept (podobnie jak Esmeralda) zostały w Silverymoon. Najwyraźniej medalion nie uwzględniał w transporcie zwierząt. I choć koń nie przydałby się w podziemiach, to dziewczyna tęskniła za drobnymi pazurkami drapiącymi ją w kark, lub cichym posapywaniem w plecaku. No nic; Paszka się nią zaopiekuje, Będzie ją niemożebnie przekarmiać, aż stanie się tak spasiona jak jego Eleonora, a Tersa wtedy powie: Al-Khazeemie Hudhayfahu Tumo Ibn Kellahu Abdul Azizie! Co zrobiłeś z moją fretką!? Teraz zamiast Ogniste Łasice będą na naszą drużynę wołać Ogniste Grubasy!

Sherrin westchnęła. Czas Ognistych Łasic przeminął. Paszka wybrał studia w silverymoońskiej bibliotece, Hildur pojechała na rodzinne wesele w Kopcu Kelvina i od tej pory nie dawała znaku życia, Tore był zajęty budową świątyni Kossutha w Sundabarze, Rael ścigał orki w lasach Marchii, Quazar... Po ostatniej misji zrobił się jeszcze bardziej dziwny i zamknięty w sobie. Może to gorsze pół drowa dawało o sobie znać? A ona...? Nie wiedziała kiedy wróci do ich przytulnego mieszkania w Silverymoon, czy w ogóle chce wracać... Teraz miała nową misję i nową drużynę. Za coś żyć było trzeba, zwłaszcza że Paszka nie miał głowy do finansów, ale potrzeby już owszem. Podobnie jak i Tersa. Może przynajmniej spotka Hildur - od przełęczy do Kopca chyba nie było aż tak daleko.

Dziewczyna dyskretnie przyjrzała się zgromadzonym w pokoju awanturnikom. Samwise i Revalion nie wyglądali imponująco, co akurat o niczym nie świadczyło. Sama też nie wyróżniała się z tłumu; tylko wprawne oko mogło dostrzec na jej ciele lekki magiczny mithryl czy dyskretnie schowany pod płaszczem rapier. Reszta zbieraniny wyglądała mniej lub bardziej na wojowników; trafił się też jeden pajac.
- Już drowy z tobą zatańcują - pomyślała kwaśno Sherrin. Quazar nie opowiadał wiele o swoich rodzinnych stronach, ale jakie-takie pojęcie o mrocznych elfach miała. I nie było w tych informacjach nic wesołego.
Póki co skupiła się na słowach Theadalasa. Nie miała pytań dotyczących misji; więcej dowiedzą się na miejscu. Chciała wiedzieć tylko jedno.
- Medalion umożliwia powrót na wyspę. Czy potem można wrócić w miejsce, z którego się wyruszyło, czy to podróż w jedną stronę?
 
Sayane jest offline  
Stary 14-12-2016, 23:43   #8
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Livenshyia była kobietą, która zwracała na siebie uwagę pod wieloma względami, choć rzadko kiedy był to ubiór. Jak przystało na przedstawicielkę swej rasy, elfka cechowała się długimi, spiczastymi uszami, których końcówki wystawały spod gęstej czupryny. Długie, proste, lekko roztargane włosy, połyskiwały miedzianymi refleksami, przykuwając uwagę do rudych kosmyków. Twarz Liv była smukła i podłużna, trójkątnego kształtu. Nos idealny, usta szerokie, duże i pełne zaś kości policzkowe były mocno zarysowane. Oczy koloru soczystej zieleni dopełniały wizerunku rudowłosej urody. Dla zwykłej osoby Livenshyia wyglądała jak typowa elfka, choć kto miał więcej chęci na przyjrzenie się, mógł wyciągnąć z jej urody znacznie więcej. Kobieta była bardzo niska, wizualnie mogła mieć nie więcej jak metr pięćdziesiąt. Ze względu na ubiór, mniej ściśle dało się określić jej wagę, ale zważywszy na rasę, nikt nie przypuszczał by ważyła więcej niż pięćdziesiąt kilo; i to bez ubrania. Niestety, obnażona nie była, a wręcz przeciwnie, dlatego więcej uwagi jej osobie poświęcać nie było trzeba. Luźna, szara koszula wciśnięta w długie, brunatne długie spodnie z brązowym, skórzanym pasem, zasłaniała wszystko prócz szyi i wystających zarysów obojczyków. Jej przedramiona okryte były skórzanymi karwaszami. Między niewielkimi piersiami przechodził pas podtrzymujący znajdujący się na plecach kołczan ze strzałami, nie dało się również ukryć dużego łuku kompozytowego. Nogi odziane były w buty aż po kolana, zaś w ręku trzymała zielony, futrzasty płaszcz, przypominający krzew, który właśnie co zemdlał. Kto wcześniej odwrócił wzrok, ten nie zdążył dojrzeć uroczego, dinozaurzego pyszczka, który na chwilę wyjrzał zza kobiety, idąc za nią krok w krok i skrywając się za jej cieniem.




Z całego towarzystwa elfka znała jedynie Skowyt. Liv nigdy nie traktowała nikogo gorzej, nie brzydziła się innymi, ani nie oceniała ich z góry. Krytyka z jej ust to była rzadkość, a chęć pomocy wyraźna w każdym geście i mimice. Ta zaś najczęściej jaśniała zrozumieniem i kojącym ciepłem, czuć było, że kobieta jest osobą miłą i przyjazną. Na próżno było szukać u niej gniewu czy użalania się. Jej głos był przyjemny i melodyjny, z rozkoszą można było słuchać słów płynących z jej ust.
Orczycę przywitała z uśmiechem na ustach i pogładziła jej ramię smukłą dłonią. Nie bała się jej, nie czuła do niej odrazy, nawet nie spojrzała krzywo choć na sekundę.
- No i co się dzieje? Ale tu tłoczno, huh? - szepnęła do Skowyt stając blisko niej i patrząc w kierunku przemawiającego Theadelasa. Prędko jednak jej wzrok powędrował po reszcie zebranych i każda persona zasłużyła na chwilę uwagi ze strony rudowłosej elfki. Najbardziej przykuł jej uwagę młody mężczyzna, skrupulatnie notujący coś w jakimś notesie. Choć może nie do końca sam on, a nietoperz, który zaczepiał go oraz dzienniczek, co według Liv było nie tylko zabawne, ale i bardzo urocze. Stwierdziła, że nietoperz był zapewne chowańcem ów człowieka, a co za tym szło, ten zapewne był jednym z czaromiotów.
Innych mogła ocenić z większą lub mniejszą trafnością, jednak każdy był charakterystyczny na swój własny sposób. Przychodziła nawet na myśl pewna refleksja, jakoby członków wybierało się po oryginalności, a nie zasługach.




Ganadriel był cierpliwy i spokojny. Co prawda nie należał do weteranów Srebrnej Gwiazdy, ale był tutaj wystarczająco długo, aby pomóc Livenshyii w jej pierwszych krokach. Nie pełnił jednak roli zwykłego nauczyciela, który surowym tonem głosu karcił za każde potknięcie i oburzał się na widok karygodnych błędów.
- Źle. - powiedział powściągliwie, stojąc oparty plecami o ścianę i wpatrując się w elfkę.
- Jak to "źle"? - zmrużyła oczy kobieta, patrząc na niego ze zdziwieniem - Przecież jeszcze nie puściłam strzały, skąd możesz wiedzieć, że "źle"? - dodała szybko, opuszczając łuk i zwalniając delikatnie cięciwę.
- Nie ten kąt. - odparł, choć nie była to precyzyjna odpowiedź. Odepchnął swoje ciało od ściany i bez pośpiechu podszedł do Livenshyii, stając tuż za jej plecami. Przybliżył się do niej, chwytając jej rękę zaciśniętą na broni i drugą na lotce strzały. Wspólnie powędrowali za ruchomym celem, przymierzając się do celnego strzału. Livenshia jednak puściła. Nie czekając na rady nauczyciela, po prostu zwolniła uścisk, a strzała poszybowała z niesamowitą prędkością, jakiej nadała jej siła kobiety. Grot ugrzązł w trzecim okręgu od zewnątrz, zamiast trafić w sam środek.
- Przecież mówiłem ci, że źle! - podirytował się Ganadriel i odsunął o krok od elfki, z którą dotychczas stykał się ciałem. Ta zerknęła na niego przez ramię i obserwowała przez chwilę z poważną miną, nie ustępując wzrokiem swoich zielonych tęczówek. Szybko jednak zbyła zdenerwowanie elfa beztroskim uśmiechem.
- Oj daj spokój, przecież trafiłam! - oznajmiła z subtelnym śmiechem na ustach, mrużąc przy tym oczy.
- Ale nie w środek! - elf nie przestawał w swych lamentach i wyglądał jakby zaraz miał wyrwać sobie włosy z głowy. Jedynie bardziej rozbawił tym wszystkim Liv, niż zdenerwował lub wymusił bezwzględne posłuszeństwo. Możliwe nawet, że zrobiła to celowo, jedynie po to by się z nim podroczyć lub naprostować nadgorliwe w jej mniemaniu zachowanie.
- Oj no już już - uspokoiła go odwracając się przodem. Podeszła do Ganadriela i wręczyła mu swój łuk oraz kołczan ze strzałami, na co w odpowiedzi uzyskała pytające spojrzenie jego stalowych oczu - Chodźmy odpocząć. Porozmawiamy, napijemy się, zjemy coś. Co ty na to? - uśmiechnęła się ciepło i przesunęła opuszkami palców po jego policzku. Mężczyzna kiwnął jedynie głową i ujął jej dłoń na krótką chwilę. Następnie odwrócił się i odłożył broń, a potem opuścili salę treningową. Mieli jeszcze kilka dni, aby udoskonalić technikę.

 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 15-12-2016, 01:18   #9
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
- Em, tak, dzień dobry. Revalion Artemir, do usług. - Jako pierwszy odezwał się mężczyzna w podróżnym stroju, którego kolor oczu był równie niezwykły co jego talent. - Jak już wspomniałeś o ciasnych korytarzach Podmroku to masz może jakieś wskazówki co do radzenia sobie ze stworzeniami jakie tam zastaniemy i jak najskuteczniej je zniechęcić do pożerania nas? Czy byłoby problemem, żebym tak na szybko pobiegł do biblioteki pożyczyć na czas wyprawy książkę na temat takich stworów? Głupio by było tak zostać zjedzonym tam na dole przez coś tylko dlatego, że nie wiedzieliśmy co to takiego i jak z tym walczyć.
Theadalas podrapał się po głowie słysząc pytania zaklinacza. Położył dłonie na biodrach i przez dłuższą chwilę nic nie mówił, wyraźnie się nad czymś zastanawiając. - Powinienem mieć coś odpowiedniego w swoich zbiorach, tylko pamięć już nie ta sama… - odezwał się po jakimś czasie, po czym ruszył w stronę biblioteczki, skąd wcześniej wyciągnął magiczną księgę. Przez chwilę uważnie przeglądał swoje zbiory, aż w końcu przypomniał sobie tytuł dzieła i nazwisko jego autora. - Przewodnik po Podmroku, napisany piórem Volothampa “Volo” Geddarma. Pewnie już o nim słyszałeś - powiedział wręczając czerwoną książkę Revalionowi. Na jej okładce narysowany był pożeracz umysłu w towarzystwie mrocznego elfa i hakowej poczwary. - Zapytałeś mnie o wskazówkę, jednakże mieszkańcy Podmroku stosują zróżnicowane taktyki walki i trudno zabezpieczyć się przed każdym potencjalnym przeciwnikiem. Hakowe poczwary korzystają z echolokacji, drowy z infrawizji, a pewnie znajdą się też bestie z bardziej nietypowymi procesami poznawczymi. Pewnym za to jest fakt, że większość waszych przeciwników będzie starała się was zwabić w pułapkę i zaskoczyć, bądźcie zatem czujni i zapewnijcie sobie dobrą widoczność w podziemiach - ledwo Theadalas zdążył skończyć mówić, a odezwała się kolejna osoba.
- Interesuje mnie z jakim typem ożywieńców mamy do czynienia - dodał od siebie Samwise, uzupełniając tym samym pytanie Revaliona. - Istnieje wiele typów nieumarłych; Allipy, Bodaki, Pożeracze, Ghoule... za dużo by wymieniać. Naturalną rzeczą jest, że bywają one ze sobą mylone. Pewne cechy charakterystyczne powinny pomóc nam zweryfikować z czym będziemy… - kapłan przełknął ślinę - ...walczyć i odpowiednio się przygotować.
- Krasnoludy opowiadały o wiekowych wojownikach, wysokich i dobrze uzbrojonych - odpowiedział czarodziej, tym razem nie zastanawiając się długo nad odpowiedzią. - Szkielety, bo o nich mowa, prawdopodobnie należą do jakiegoś zapomnianego plemienia barbarzyńców, którzy mogli mieć swoje kurhany w Górach Grzbietu Świata. Wczesną wiosną, kiedy lodowce zaczęły się cofać, spadli całą chmarą na przełęcz, wypierając wojowników Długobrodego aż do bram Bolfost-Tor - odpowiedź ta przynajmniej chwilowo usatysfakcjonowała Samwise’a, bowiem zamyślił się, próbując przetrawić uzyskane informacje. Sytuację postanowił wykorzystać przypominający karczemnego zbója mistrz sztuk walki.
- Ja bym chciał dowiedzieć się jak daleko możemy się posunąć - odezwał się Cliff. - Mamy zrobić wszystko co można by doprowadzić sprawę do szczęśliwego końca - zaakcentował słowo “wszystko” - czy też są granice, których mamy nie przekraczać?
Theadalas mimowolnie wciągnął głośno powietrze nozdrzami. Było to trudne pytanie, wbrew pozorom, bowiem poruszało odwieczny, filozoficzny konflikt dobra jednostki i dobra ogółu.
- Powinniście przede wszystkim słuchać się Kurda, bo to on jest, przynajmniej teoretycznie, waszym zleceniodawcą, ale jeśli nieposłuchanie jego rozkazów oznaczać będzie, że bardziej przysłużycie się sprawie i ułatwicie krasnoludom odzyskanie swoich ziem, wtedy tak czyńcie - odparł po dłuższej chwili zastanowienia. - Nie wiem czy ta odpowiedź wam wystarczy, ale musicie zrozumieć, że kluczem do zapewnienia stabilności Dolinie Lodowego Wichru jest utrzymanie Bolfost-Tor w rękach klanu Długobrodych.
Po skończeniu swojej przemowy, elf sięgnął za pazuchę po drewnianą fajkę i rozpalił ją po raz ostatni przed przekroczeniem tafli portalu. Nie zdążył zaciągnąć się kilka razy, kiedy salwą, wydawałoby się, pozbawionych sensu zdań, wybuchł stojący przed nim Aravon - mężczyzna o wielu twarzach, a właściwiej rzecz ujmując; maskach.
Theadalas przyglądał się mu uważnie, analizując jego dziwne zachowanie. Mężczyzna wydawał się mówić sam do siebie, a właściwie do swoich różnorodnych osobowości, z których każda powiązana była z inną maską.
Coraz dziwniejszych ludzi mi podsyłają, stwierdził cierpko w myślach, kiedy nagle z zamyślenia wyrwała go inna osoba. Sherrin Ateş, najmłodsza z awanturników, miała ledwo kilkanaście wiosen, a mimo to zadała bardzo sensowne pytanie.
- Medalion umożliwia powrót na wyspę. Czy potem można wrócić w miejsce, z którego się wyruszyło, czy to podróż w jedną stronę?
- Z mocy medalionu możecie skorzystać tylko raz dziennie - odparł Theadalas, obdarzając ją ciepłym uśmiechem - ale przenosi was tylko na naszą wyspę, więc nie powrócicie za jego pomocą do miejsca, w którym go aktywowaliście. Istnieje możliwość przeniesienia się tam za pomocą machiny planarnej, ale ta, jak już wspominałem, pochłania tydzień ciężkiej pracy rodziny Stormfuse i sporo naszych zasobów. Są jeszcze na wyspie portale, które prowadzą do wielu zaprzyjaźnionych z nami szkół magii oraz gildii czarodziejów, znajdujących się w większych miastach Faerunu, ale niestety, Bolfost-Tor nie obsługuje takich podróży. Najbliższa brama teleportacyjna znajduje się w Luskan - powiedział czarodziej, po czym wyciągnął swój srebrny medalion i zwrócił się do reszty.
- Używajcie go rozsądnie. Jeśli sprawa będzie z góry przegrana i wiecie, że nie uciekniecie, to nie wahajcie się skorzystać z mocy amuletu, nawet jeśli w ten sposób porzucicie swych towarzyszy na pewną śmierć. W ten sposób będziecie mogli przekazać nam potrzebne informacje, a my postaramy się odzyskać ich ciała i przywrócić martwych do życia. Theloniusz to nie tylko zdolny czarodziej, ale też pojęty kapłan… - dodał na sam koniec.
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 16-12-2016, 02:27   #10
 
kinkubus's Avatar
 
Reputacja: 1 kinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputacjękinkubus ma wspaniałą reputację
Jako przedostatnia przybyła pół-orczyca, chociaż ciężko było jednoznacznie określić te połowiczne cechy. Nienaturalnie wielkie kły wystawały z jej paszczy, ale nos jakiś taki zwyczajny, nie zadarty, nie jak u prosiaka. Skóra zielona, jak korona drzewa, ale sylwetka jak nie u orczej kobiety - tyle, że bardziej masywnej. Mieszaniec nie z tego świata, w przenośni, ale być może i dosłownie; przecież wspominali coś o różnych światach czy planach z których mogli się wziąć tutaj zebrani.

Opatulona futrami i skórami, cuchnęła trochę nimi, trochę ściółką leśną, a po części jeszcze - zwyczajnie - potem. Nie dało się również przegapić wymalowanej na czerwono gęby, chociaż nie potrzeba było eksperta, by zorientować się, iż to nie krew zdobiła poharatane lico. Całości dopełniało kilka zwisających, zwierzęcych czaszek, liczne kawałki kości oraz lepiące się od ziemi kudły.

Kobieta była praktycznie przeciwieństwem wszystkiego, co prezentowała sobą Livenshyia; większa, masywniejsza, dziksza i zdecydowanie mniej urodziwa. Nawet zwierz, który trzymał się obok pół-orczycy jak posłuszny kundelek, był wielkim, jaszczurowatym drapieżnikiem w porównaniu do którego zwierzak elfki wyglądał jak pisklak.

W pierwszej kolejności, babsko przywitało się z małym dinozaurem Liv, głaszcząc go swoją obdrapaną łapą. Następnie nie odpowiadając, przerwała elfce jej obserwacje, serdecznie ją ściskając i składając tłustego buziaka na policzku. Zupełnie nie pasowało to do kogoś, kto prezentował się tak, jakby miał zaraz uzupełnić swoją kolekcję trofeów czyimś skalpem.

Dużo osób, dobrze. Więcej osób, więcej do walki, grupa silniejsza.

Wycharczała nieco prymitywną mową, puściła elfkę i usiadła na pierwszym, wolnym miejscu obok nieszczęśnika, który musiał teraz znosić jej woń oraz obcować z bystro wpatrującym się w otoczenie zwierzęciem. Swoją tarczę i maczugę z ciemnego drewna odłożyła obok siedziska, a coś na wzór torby podróżnej rzuciła pod nogi.

Zdawała się nie słuchać tego, co mówił Theadalas. Jedynie przeskakiwała mętnym wzrokiem z osoby na osobę, nie zważając, czy ci oddają spojrzenie. Pomimo tego, była całkiem świadoma, co się wokół niej działo i gdy tylko jej jaszczur zaczął nachalnie obwąchiwać siedzącą obok osobę, pacnęła go w głowę, żeby przestał.

Kiedy przełożony wspomniał o medalionie, miała ochotę od razu go sprawdzić. Była jednak spora szansa, że ktoś się o to poważnie pogniewa, więc zamiast tego - niechętnie - zadała pytanie. Wolała sprawdzać wszystko sama.

Czy Strzęp też przeniesie medalion?

Miała na myśli swojego zwierzęcego towarzysza. Tylko to jedno ją na razie interesowała, więcej pytań nie miała.


Atak!

Skowyt uderzyła dwukrotnie w tarczę. Po chwili, znalazł się na niej Strzęp, zaciekle atakując osłonę i prawie przewracając orczycę. Dinozaur zostawił wyraźne ślady na tarczy oraz trochę trującej substancji.

Zwierzę było niespokojne. Nastroszone, zatoczyło koło i spojrzało na właścicielkę, by po chwili zaskrzeczeć gniewnie. Tym samym odwdzięczyła się Skowyt, szczerząc przy tym zęby. Zwierzak nieco spokorniał i opuścił głowę, dając podejść pani, którą jednak w ostatnim momencie spróbował chapnąć. Ta w odpowiedzi założyła mu na kark dźwignię i warcząc, obaliła na ziemię. Miała przewagę, ale nie tyle siły, co hierarchii; zwierzę mogło w każdej chwili rozszarpać ją na strzępy, gdyby nie uznawało jej wyższości w tym małym, dwuosobowym stadzie.

Skowyt trzymała Strzępa, dopóki nie uspokoił się. Potem położyła się obok niego i spokojnie mówiła po orczemu.

Rozumiem. Jesteśmy daleko od domu. Nie przejmuj się, Skowyt jest tutaj, reszcie stada nic nie będzie. Bezpieczne w domu. Nic złego się nie stanie.

Strzęp raczej nie zrozumiał dokładnie słów, ale ton głosu uspokoił go na tyle, że wstał i już bardziej radosny, wskoczył wysoko na masywną gałąź.

Chcesz wracać

Skowyt podniosła się z ziemi. Rzuciła na siebie zaklęcie i wypruła do przodu, nie dając Strzępowi żadnego sygnału. Ten szybko zorientował się, co się dzieje - lubił bawić się w wyścigi - i natychmiast pognał za panią, która chociaż miała przewagę na starcie i pomoc magii, nie mogła równać się z urodzonym drapieżnikiem. Strzęp bez większego wysiłku wyprzedził Skowyt, ale nie zostawił jej daleko w tyle, trzymając dystans maksymalnie kilkunastu metrów.

 

Ostatnio edytowane przez kinkubus : 22-12-2016 o 17:16. Powód: Dużo, głupich błędów, łącznie z pomyleniem imienia pokemona...
kinkubus jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172