Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-07-2017, 15:14   #31
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
Wnętrze chaty Eola nie było faktycznie duże, ale na pewno mogło pomieścić więcej osób. Wszystko było już spakowane; na kupie bagaży siedziały dwie szczupłe kobiety - elfka i półelfka - które na widok Eola zerwały się na równe nogi i demonstracyjnie przytuliły się do smokowca.

- Koniec nudy, ptaszyny! - Czarna Łuska odgonił od siebie panny i zazezował na Katona, najwyraźniej sprawdzając jego reakcję.
- W końcu wyruszamy, jęzor mi już wysechł od gadania. To - wskazał na czarodzieja - jest przyjaciel, z którym będziemy dzielić trudy wędrówki. I z jego towarzyszami, którzy teraz okrutnie marzną na dworze, więc ruszcie pupy i zanieście im tego grzanego wina, zamiast samemu je wypijać. No, już! - pogonił je lekko, a kiedy zniknęły za drzwiami, odkorkował bukłak i nalał po czarce sobie i elfowi. Sam spróbował najpierw, i odczekał moment, zanim podał naczynie Katonowi. A potem wypalił:

- Równy podział wszystkiego, nawet magicznych, według wartości w złocie. Piętnaście części z każdych stu wspólnego łupu dla gnomów za protekcję. Za pomyślność wyprawy! - uniósł wino w górę.

Katon uśmiechnął się szeroko, ale jeszcze nie wznosił czarki.

- W kwestii gnomów… cóż, koszty. Nie wiedziałem, że gnomy odzyskujące dom są najemnikami, ale cóż… interes to interes. Podział magicznych… według tego, co dla kogo najbardziej przydatne. W zasadzie mogę sam wziąć moich kompanów i zejść do Podmroku. Znam miejsce, i nie musi to być gnomi cmentarz. Ty zaś nie masz magów… ciekawe jak poradzisz sobie z Kulą Cienia? Mieczem? - Katon przysunął wiklinowy koszyk zawinięty w płótno, który miał przy sobie,a który pogładził z czułością.
- Mam nawet dowód. Nie pytasz co to?

- Ty nie masz zaś kapłana... - gad zerknął na koszyk i pociągnął nosem. - A w Podmroku nawet drobne skaleczenie może być śmiertelne. Te ręce zaś - pomachał swoją łapą - leczą. Skuteczniej niż tuzin magów. Sześć i pół części łupu za prowadzenie, magiczne według potrzeb... ale mogę wybrać pierwszy. - zamyślił się i dodał: - I tak z części łupów planowałem wesprzeć gnomy; jeśli odzyskamy Glimmerfell, złoto popłynie tamtędy szeroką strugą. Możecie mieć w tym udział... potraktuj to jako inwestycję na przyszłość. Mniej złota teraz, ale później pewny zarobek... bez narażania się w lochach.

- Mówisz, że nie mamy kapłana? A Ardin tak go chwalił! - roześmiał się elf - Równy podział monet, magiczne według potrzeb. - Katon pociągnął łyk z czarki. Trunek był… niezły, zważywszy na miejsce w którym był.

- Monet, klejnotów i biżuterii. A król chwalił znachora, niemała to różnica. - uściślił smokowiec - Broń, pancerze, rzeczy użytkowe i magia jak chcesz. Tracę na tym, a jakże, ale niech będzie to gest przyjaźni, zwiastujący owocną przyszłość! - wyciągnął szponiastą łapę w kierunku elfa.

- Zgoda.- czarodziej intensywnie myślał o czymś ze wzrokiem wpatrzonym gdzieś w dal, ale wyrwał się z zamyślenia i podał mu dłoń. Następnie wyjął pergamin, inkaust i pióro do pisania.

- Spiszemy umowę i wyjdźmy do reszty. Skoro solidarnie mamy tam umierać, solidarnie odmrażajmy dupy na śniegu.
- Nie ufasz mojemu słowu ?! - kolce na głowie Eola najeżyły się gwałtownie, ale zaraz opadły. - Niech i dla mnie będzie kopia. Dawno nie prowadziłem interesów jak poważny kupiec... - złożył zamaszysty podpis i przygryzł skórę na kciuku, pieczętując oba dokumenty kropelką krwi; dopełniwszy formalności, bez trudu zarzucił sobie wypchany plecak na ramię, podniósł z podłogi dużą, krasnoludzkiej roboty tarczę i skinął głową pustemu pomieszczeniu.

- Nie będę tęsknił za tą górniczą dziurą. Zaś Góry Majestatyczne... - prychnął lekko i powiedziała cicho, jakby do siebie. - Obyśmy nie znaleźli tam więcej, niż szukamy...

Katon uśmiechnął się zadowolony, podpisał zgrabnym, acz wyraźnym podpisem pergamin zapełniony starannym pismem języka kupieckiego. Elf żałował, że nie mógł spisać go w języku elfim, ale dokument musiał mieć w zrozumiałej dla większości formie. Nie, aby nie ufał dumnemu wojownikowi. Dokument musieli przeczytać i zaakceptować jego towarzysze, a ci mogli nie docenić piękna elfich run. Zadowolony był z interesu, który właśnie zrobił. W końcu za dobrowolne przywództwo smokowca kupili właśnie dwudziestu sprawnych w Podmroku wojowników. W Byrny ciężko było w tej chwili o kogoś, kto chętnie wszedłby do podziemi... Katon podniósł swój wiklinowy pakunek, i trzymając w ręku pergamin wyszedł z chatki aby przekazać umowę reszcie najemników.

Shillen pociągając łyk wina spojrzała na wychodzącego z chaty elfa.
- Co tak długo? - burknęła - Może gadzina i wino ma dobre, ale już nam tu tyłki odmarzają. Już myślałam, że masz jakieś ciągutki do zmiennocieplnych Katonie… - dodała patrząc w opróżnione przez nią naczynie.

Katon bez słowa podał jej pergamin i wręczył inkaust i pióro. Spoglądał nieco dłużej na elfkę, która tak ochoczo usługiwała awanturnikom. Wzrok jego jednak szybko stał się melancholijny, i przez chwilę stał tak, patrząc w dal.

- Nie mam pojęcia, skąd wiedziałaś, że będą nam towarzyszyły inne niewiasty!- odezwał się Oscar do Amiry, jednocześnie racząc się winem i spoglądając na towarzyszki Eola - Ale twoja uroda przyćmiewa je, jak słońce skrywa gwiazdy za dnia. - dodał z uśmiechem już trochę ciszej, nie chcąc zrazić do siebie niewiast.

- Cóż to jest, Katonie? - zainteresował się nagle Skandyk, spoglądając na pergamin w rękach Shillen.

- Dupowłaz... - prychnęła drowka w stronę Skandyka - Lepiej uważaj na niego Amiro, tyle razy bywał w burdelach, że nie wiadomo co ci sprzeda... - wróciła wzrokiem na pergamin - Jednak dołączam się do jego pytania. Co to jest?

- Umowa. Gwarantuje piętnaście procent monet i kosztowności znalezionych w Podmroku dla Eola i jego gnomów od podziału. Resztę monet i kosztowności dzielimy po równo. Magiczne skarby, utensylia i wszelką broń mającą wartość dzielimy według potrzeb bieżących. Jeśli nie umiecie czytać lub pisać… postawcie na tym znak, póki są świadkowie, nie widzę problemów - Katon wyjaśnił co jest na papierze dla niepiśmiennych i siadł obok nich, kładąc swój pakunek obok siebie.

Amira roześmiała się słysząc słowa Oskara, po czym spojrzała porozumiewawczo na Shillen; gdy jednak przyszło do interesów spoważniała i zabrała się za czytanie.

- Widzę tu pewną nieścisłość mój drogi Katonie; mówisz, że mój drogi krewniak otrzyma piętnaście procent z łupu, natomiast z niniejszej umowy wynika, że ma to być ósma część łupu plus piętnaście procent ekstra dla gnomów. Czyżbyś został zwiedziony? - spojrzała szeroko otwartymi oczami na elfa, do którego nadal żywiła urazę.
- Czy waszym zdaniem powinniśmy to zaakceptować? - spojrzała na pozostałych towarzyszy licząc, że ich chciwość zrobi swoje...

- Siódma, nie ósma. Mniejsza o drobniaki... - wzruszył ramionami elf - Zawsze możesz wziąć abakus i policzyć.

- Gnomy też idą na tą wyprawę - odpowiedział Anlaf, który właśnie zaczął czytać treść umowy Oscarowi i Shillen - Te dziesięć procent to na taką kompanię i tak niewiele.

- Gnomy idą z rozkazu swego króla ratować swój dom i następcę tronu, my zaś jesteśmy najemnikami i w mojej skromnej opinii to robi pewną różnicę! Zresztą, któż dał ci uprawnienie do zawierania umów w naszym imieniu? Bez konsultacji z pozostałymi... nie jesteśmy twymi sługami! - syknęła Amira.

- Najemnictwo jest... dobrowolne. Nie chcesz, nie idziesz. - ironicznie skwitował Katon.

- Cholera, że też nie wpadłem, żeby się potargować zanim poszliśmy z tobą na samobójczą misję ratowania Rashada i Minervy. Nikt nie każe ci tego podpisywać! - odparł druid.

- Myślę, że kontrakt wymaga renegocjacji, bo w mojej opinii został spisany bez należytego umocowania, a jeśli chodzi o tamto ja to pamiętam inaczej.
- odpowiedziała kobieta.
- A może gnomy nie muszą wcale wiedzieć o kontrakcie i łupach? - wtrąciła Shillen, po której głosie było słychać, że wypiła trochę za dużo.
- Tak w ogóle, to te wino jest przepyszne, zostało coś jeszcze? - dodała wyciągając rękę z naczyniem.

- Najpewniej po to smokowiec i gnomy biorą te swoje piętnaście procent. Nigdzie nie znajdziemy najemników chcących zejść do Podmroku. - mruknął Katon.

Amira roześmiała się tak głośno, że aż było nieprawdopodobnym że taki potężny głos mieścił się w tej drobnej i szczupłej kobiecie:

- Nie żartuj nawet Katonie w ten sposób, bo poważnym czarownikom nie wypada. Ale szkoda, że od razu nie powiedziałeś wprost jakie są warunki umowy; no, ale mimo wszystko jesteś magiem, a nie kupcem... - z jej ust dobyło się ciche westchnięcie.

Anlaf westchnął cicho składając podpis na pergaminie.
- Znacie przysłowie “dzielić skórę na niedźwiedziu”? Kiedy... Jeśli dotrzemy to Glimmerfell i osiągniemy co zamierzamy, to ta umowa może nie mieć już ważności. Skupcie się na zaklęciach i naostrzcie miecze. Nie idziemy na targowisko. W podmroku brzdęk miedziaków z pewnością będzie bardziej zgubny niż tutaj.

- Jak to było… ”złoto bez światła… nie błyszczy”... to chyba był Ovido… a może Wstrząśnięta Włócznia? - Katon starał sobie przypomnieć autora poematu, ale chyba daremnie. Docenił jednak ukłonem głowy w stronę Anlafa jego roztropność, i głowę chłodną i opanowaną jak zawsze.

- Dobra, mój druhu - zwrócił się Oscar do druida - Pokaż mi, jak się pisze literę “Osk”?

- Toż to trzy litery. - zaśmiał się życzliwie Anlaf - O, S, K… jeszcze A i R. Niech mnie, piszesz jak kura pazurem. Lepiej byś to sejmitarem naskrobał!

Skandyk również się roześmiał:
- Tak, pewnie tak. Na skórze naszych wrogów, rzecz jasna. Musisz mnie kiedyś nauczyć tego “wynalazku”. Mało kto przejmował się tym w Morskim Runie, czy na okrętach.

- Daj, teraz ja! - powiedziała Shillen odrzucając naczynie po winie za siebie, które stłukło się z hukiem o ziemię. Elfka wyrwała pióro z ręki Skandyka i pochwyciła dokument. Ręka w której trzymała pióro trzęsła jej się od nadmiaru wypitego wina, a znaki na pergaminie były jej zupełnie nie znane.
- Masz, podpisz za mnie. - rzekła z rezygnacją wciskając pergamin z umową i pióro w ręce Anlafa.

- Nie. Postaw krzyżyk jeśli pismo ci nie idzie. Anlaf wpisze tylko twoje miano, ale to ty musisz postawić znak. Każdy podpisuje za siebie. To jak… cyrograf, jeśli sama tego nie zrobisz, nikt nie może brać odpowiedzialności. - Katon nie był pijany - Umowa, to umowa.

Elfka wywróciła oczami, po czym wzięła pergamin i pióro z powrotem.
- Niech ci będzie. - powiedziała, stawiając krzyżyk na dokumencie. W pewnym momencie ścisnęła pióro za mocno i atrament polał jej spodnie.
- Nosz cholera jasna! Masz, krzyżyk jest... - oddała dokument elfowi.

- W moim kupieckim fachu mówi się, że dobrze sporządzona umowa dziś oszczędza problemów jutro, a ja jedynie chcę zadbać o nasze wspólne interesy na wypadek gdybyśmy przeżyli i chcieli cieszyć się profitami. - zapewniła Amira.

Rashad napił się wina i melancholijnie westchnął.
- Anlaf ma nieco racji… Amiro może lepiej warunki ustalić od początku, ale jak masz jakieś propozycje to zgłoś je od razu, musimy skupić się na misji, łupy przyjdą później… - ściszył głos by nie słyszały go gnomy:
- Naszym wrogiem jest, jak rozumiem, demoniczny władca ghuli Doresain, to z jego złą wolą i złowrogą mocą się mierzymy… nie spotkaliście pewnie nigdy władcy demonów i dziękujcie za to bogom! - Rashad wzdrygnął się nieco, przypominając sobie grozę Mechuitiego:
- Jeśli pokrzyżujemy plany takiego przeciwnika, myślę, że ani o łup ani chwałę nie będziemy musieli się martwić.

Katon przytaknął Rashadowi, który od pewnego czasu się zmienił.
- Smokowiec też musi z czegoś żyć. Jeśli umowa nie opłacałaby się obu stronom, nie byłoby jej. Wiemy jakie jest ryzyko. Jeśli nam się uda… nie wyniesiemy wszystkich tych skarbów z podziemi. A jeśli nie… czy powinniśmy się martwić jak bogate mają być nasze trupy? - elf wzruszył ramionami.

- Róbcie co uważacie. Ja tam nie zamierzam zostawiać mojego udziału w Podmroku i po prostu że warto byłoby jeszcze ponegocjować, zwłaszcza że w tej chwili my mamy przewagę w tym interesie... Ale zrobię tak jak zdecyduje większość. - westchnęła Amira.

Katon poczekał, aż wszyscy podpiszą dokument po czym zaniósł jeden egzemplarz umowy do smokowca. Drugi zwinął, i wsunął do tubusa na zwoje. Elf miał też nadzieję, że uda mu się dokończyć redagowanie listu... ”No właśnie… do kogo?” Elf nie mógł się zdecydować. Patrzył na pakunek szukając inspiracji, a może po prostu próbując przewidzieć co jego przesyłka mogłaby sprawić, i jakie siły całego kontynentu Radamanthi uruchomić.

W końcu podszedł do ogniska, powoli i dokładnie spalił list, wyjął z pakunku głowę istoty spotkanej w jaskiniach i wrzucił ją do ognia, chwilę obserwując, jak płomienie ogarniają przystojną, choć demoniczną twarz potwora. Po dłuższej chwili z ogniska buchnął żółtawy gryzący dym, a następnie zaczął się roznosić słodkawy smród palących się zwłok. Amira skrzywiła swój śliczny nosek z niezadowoleniem, ale się nie odezwała, zastanawiała się jak inni mogą być tak głupi, czy naiwni, że nie zauważyli że Katon próbował ich oszukać mówiąc, że w umowie jest napisane coś innego niż wynika z jej treści, ale to nie jej cyrk i nie jej małpy. Jeśli komuś nie przeszkadza, że jest oszukiwany to jego sprawa, ale ona, Amira, od dziś będzie patrzeć Katonowi na ręce.

- Widzę że płynie w tobie więcej w tobie smoczej krwi, niż w innych, kuzynko... - Eol podszedł do sprzeczającej się grupy i delikatnie położył łapę na ramieniu kobiety - Twoje pragnienie złota jest ze wszech miar chwalebne, ale to i tak mała cena za wynajęcie takiego oddziału... A umowa podziału tyczy się tego, co zdobędziemy r a z e m z armią Glimmerfell. - spojrzał na szykujące się gnomy i dodał cicho - A czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Gnomy nie będą przecież rabować swoich własnych zmarłych... a niektórzy pozbawieni skrupułów najemnicy mogą to zrobić... przy nieuwadze dowódcy - mrugnął okiem do nastroszonej kobiety, najwidoczniej chcąc ją udobruchać. Amira kiwnęła głową.


W międzyczasie Rashad, zmęczony dyskusją, z zainteresowaniem taksował dwie ponętne awanturnice elfiej krwi które przyniosły mu wina:
- Miło mi poznać panie, ciekaw jestem co was sprowadziło w towarzystwo gnomów i smokorodnego?

- A co można robić w Byrny w zimie? Chyba tylko na nudę umrzeć, albo z przepicia! - krótkowłosa elfka wyszczerzyła się do Rashada - A tu szykuje się dobry zarobek i nielicha awantura, przecież nie może mnie przy czymś takim zabraknąć! - roześmiała się i otaksowała rycerza uważnie, zatrzymując dłużej wzrok na zdobionym mieczu - A w towarzystwie groźnych mężczyzn z dużymi mieczami od razu czuję się bezpieczniej... i cała wyprawa nabiera rumieńców! - wyciągnęła szczupłą łapkę do człowieka - Mavis jestem. A ta maruda tam - wskazała ruchem głowy na blondynkę, która trzymała się na dystans ze skrzywioną miną - To Vylyra. Uważa się za lepszą od wszystkich, ale to tylko pozory. Ciągle szuka tematów do swoich pioseneczek, a ty wyglądasz na takiego, co to niejedną ciekawą przygodę przeżył...

Rashad odwzajemnił uśmiech i wyciągnął rękę:

- Jestem Rashad z Al-Maalthirów, moja rodzina była pośród pierwszych rodów Viridistanu, gdybyś zobaczyła nasze piękne winnice… Przelewaliśmy krew dla Zielonego Cesarza, a on odpłacił się za wierną służbę zdradą, ale odzyskam kiedyś moje dziedzictwo! - Rashad zacisnął pięść
- A historii mam trochę do opowiedzenia, brałem wraz z Amirą udział w wyprawie na Wyspę Grozy, krainie zwierzoludzi, tajemnic pradawnych cywilizacji i takich potworów jak pięciogłowy skorpioliszek Rhadirask, z którym stoczylismy straszliwy bój! - Rashad był szczęśliwy, że znalazł urocze słuchaczki zainteresowane jego osobą.
- Myślę, że będę mógł więcej opowiedzieć po drodze, byłoby mi niezwykle miło poznać bliżej takie urocze i odważne damy….
- Oooo... słyszysz Vyla?! - Mavis zamachała ręką do bardki z entuzjazmem - Ten szlachetny pan będzie nas zabawiał fantastycznymi historiami! Świetnie! - uwiesiła się na ramieniu rycerza i ucałowała go spontanicznie w policzek - Nie to co Eol, z niego to jest dopiero milczek i ponurak, jak go pytać o przygody... tylko krew i flaki go bawią. - westchnęła rozdzierająco - A co do twojego dziedzictwa... będę prosiła bogów, żeby ci się udało je odzyskać! Ja sama... - zaczęła, ale nie zdążyła dokończyć, bo znaczące kaszlnięcie smokowca było tak głośne, że na pewno usłyszeli je wszyscy na placu.
- Chyba... muszę lecieć. - Mavis uśmiechnęła się przepraszająco do Rashada - Ale nie mogę się doczekać pierwszego wspólnego postoju. Fajny jesteś gość. Ale nieuważny, bo chyba znalazłam coś, co wcześniej zgubiłeś. - w jej dłoni jak gdyby znikąd pojawiła się nagle wypchana sakiewka, łudząco podobna do tej, którą skradziono rycerzowi na ulicach Byrny.

Rashad zastygł w zdumieniu z otwartymi ustami, zastanawiając się czy chce zabić tę bezczelną złodziejkę (bo chyba to właśnie ona musiała go okraść, któż by inny) czy wziąć ją w ramiona i obsypać całusami. W końcu zaśmiał się bezradnie.

- To niezwykle... odważne z twojej strony, że mi to oddałaś, elfia panno…. zapamiętam to sobie... - rzucił za odchodzącą hultajką.

Ta tylko roześmiała się perliście i w tanecznych podskokach pobiegła do Czarnej Łuski, po drodze łapiąc za rękę i ciągnąc wbrew woli za sobą niezadowoloną Vylyrę.


Eol z nieodgadnioną miną wpatrywał się w majaczące w oddaleniu góry i rozciągający się na drodze szereg gnomów, wymieszanych z wysokimi sylwetkami ludzi i elfów. Odbicie miasta ze szponów ghuli już brzmiało jak misja niemożliwa, do tego jeszcze odzyskanie Kuli, czymkolwiek by ona nie była... a i przecież samo dotarcie do Glimmerfell mogło nie być wcale tak proste i łatwe, jak się wydawało. Część jego uysłu, ta żołnierska, nie potrafiła obejść się bez nieustannego analizowania kolejnych taktyk i rozmyślania nad kolejnymi możliwymi przeszkodami. Jednak jego serce wprost rwało się naprzód z wielu powodów - i tych szlachetnych, i tych mniej.

- Królu. - wojownik przyklęknął na śniegu, by zrównać się ze starszym gnomem i delikatnie ująć jego dłonie w swoje łapy - Wyruszamy na niebezpieczną wyprawę. Nie wiem, jak się skończy, ale uczynimy wszystko, by odzyskać miasto i położyć kres pladze. Wielu z nas zginie, ale ofiara nie może pójść na marne; ktoś musi poprowadzić lud z powrotem do Podmroku. - pochylił głowę - Byrny nie jest bezpieczne. Tutejsi ludzie nie lubią gnomów, a gdy zobaczą, że najlepsi wojownicy odeszli, mogą się jeszcze ośmielić. Proszę, udaj się do Thunderhold; jeden z awanturników Pięści wraca tam właśnie, posłuży ci za ochronę. Będziesz tam bezpieczny... a być może uda się namówić krasnoludów na wsparcie sprawy gnomów. - westchnął, jakby sam nie był o tym do końca przekonany - Przysięgam, że nie będziesz musiał długo na nas czekać! - zapewnił jeszcze gorąco i skłonił głowę przed małym człowieczkiem. Potem wstał powoli i ruszył w kierunku ariegardy, by zamknąć pochód.

Ciemna postać smokowca, choć najwyższa wśród maszerujących, długo widoczna była na tle pobielonego śniegiem krajobrazu, ale i ona w końcu, jak wszystko, zniknęła z oczu mieszkańców Bryny na tle rozciągających się na horyzoncie potężnych Gór Majestatycznych.


 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline  
Stary 17-07-2017, 07:06   #32
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
ZABIERAĆ KŁODY SPOD NÓG


Skaliste Kaskady
Góry Majestatyczne
Region Miasta-Państwa Niezwyciężonego Suwerena


17 Białego Wilka, fredas,
11 Ponurych Mrozów, dzień powietrza,
4433 roku BCCC


Prószy śnieg


Pożegnaliście się i wyruszyliście z Czaszkowej Skórki. Towarzyszyło wam dwudziestu magicznych rycerzy Glimmerfell i dwie awanturnice Eola. Gadatliwa Mavis zaskoczyła Rashada, zwracając mu skradzioną sakiewkę. Vylyra zaś, wierszokletka, nacierała struny oliwą, narzekając na niszczącą instrumenty wilgoć.

Od rana padało. Pokryte śniegiem szczyty lśniły krwawo czerwoną mgłą. Ziemia pod cienką warstwą śniegu była wilgotna i śliska, pełna zdradliwych korzeni i kamieni, jednak wiedzieliście, że było to najmniejsze zło, jakiego należało oczekiwać.

Strumień niedaleko traktu Rorystone na pierwszy rzut oka wydawał się spokojną rzeką. Przynajmniej w tym miejscu, w którym wyznaczał kawałek północno-zachodniej granicy Byrny. Granicy między cywilizacją ponurych i gwałtownych ludzi a dzikimi terenami niebotycznych gór, gdzie królował czerwony smok, kaleka i arcymag w jednej postaci - legendarny Analegorn.

- Nie dajcie się zwieść pozorom - przestrzegł Krieger. - Ten strumyczek to Skaliste Kaskady - wyjaśnił przeglądając się w lustrze lodowatej wody. - Będziemy wędrować jego ścianami. Urwistą, niebezpieczną ścieżką, ale też sekretną i do niedawna przez nas strzeżoną. Im dalej, tym wyżej. Tylko tutaj zbocza są takie łagodne. Ale my jesteśmy awangardą armii Glimmerfell i nie obawiamy się byle czego.

Pierwszego z dwóch planowanych dni wędrówki towarzyszył wam tylko wiatr świszczący pomiędzy wzgórzami w osobliwy sposób. Pod koniec dnia wysoko nad waszymi głowami fruwało pięć dorosłych jastrzębi. Z jakiegoś powodu nie chciały dać wam spokoju, ich złowrogie piski rozdzierały ciszę. Atmosfera niepokoju i grozy rzutowała nawet na zachowanie zwierząt.

Jeszcze przed zmierzchem dotarliście do porzuconego obozowiska, ukrytego między skałami. Jakiś anonimowy awanturnik na jednym z głazów wymalował sadzą z ogniska coś na wzór mapy. Nie byliście jednak w stanie jej zrozumieć, została zresztą częściowo zmyta przez topniejący śnieg.


Skaliste Kaskady
Góry Majestatyczne
Region Miasta-Państwa Niezwyciężonego Suwerena


18 Białego Wilka, loredas,
12 Ponurego Mrozu, dzień wody,
4433 roku BCCC


Prószy śnieg

Następnego dnia ruszyliście w stronę wielkich, szarozielonych gór z marmuru. “Dom”, powiedział jeden ze svirfneblińskich rycerzy, wdychając radośnie powietrze i spoglądając na wspaniałe szczyty. Dom - pomyśleliście - ale chyba dla górskich kozic, jęknąwszy w duchu na myśl o wspinaczce. Było ślisko, śnieg nie przestawał padać. Owinęliście się ciaśniej swoimi płaszczami i zadrżeliście. A może mieliście dreszcze z innego powodu niż chłód...?

Wkrótce szliście wąskim klifem, śliskim od pokruszonego lodu, śniegu i luźnego łupka. Po lewej stronie mieliście niemal pionową warstwę szarozielonego marmuru z nielicznymi pęknięciami i wystającymi fragmentami skały. Po prawej - przepaść. Tam, gdzie nie było naturalnej ścieżki, szliście deptakiem z drewnianych bali, a wtedy osiemdziesiąt stóp pod wami dudniły w całej okazałości Skaliste Kaskady, opryskując czeluść drobną, lodowatą mgłą. Czerwoną mgłą.


- Czyja to robota?! - wykrzyknął Krieger. Jakieś sześćdziesiąt metrów kładki poszło na dno rzeki. - Bez skrzydeł w plecakach nie przejdziemy dalej... chyba że po tej linie - wskazał sznur, który wił się przez grube żelazne pierścienie przytwierdzone do skalnej ściany.

Na odpowiedź na pytanie gnoma nie musieliście długo czekać. Nad kamienistą plażą po drugiej stronie Skalistych Kaskad leżało kilka jaskiń - w cieniu największej z nich majaczyły dwie olbrzymie sylwetki. Zachowywały się osobliwie - podeszły do wylotu groty po cichu, obserwowały w napięciu każdy wasz ruch, nie atakowały. “Giganci?”, pomyślał Katon. Ostatnim, o jakich słyszał, widok czarodzieja pobudzał ślinianki. Rozsądek podpowiadał powstrzymanie się od magicznych sztuczek.

Co robicie? Jak zamierzacie przejść przez przepaść? W jaki sposób reagujecie na pojawienie się gigantów?


Ciszę i hulający po turniach wiatr przeszył ostry dźwięk napinanej cięciwy. Eol nie namyślał się długo, ze złą miną pakując bełt do ciężkiej kuszy z ciemnego drewna. Nie uniósł jednak od razu broni; wyciągnął tylko rękę i mierząc odległość kciukiem starał się oszacować, na ile efektywna będzie wystrzelona z krawędzi półki salwa. Bo co do tego, że trzeba pozbyć się zagrożenia przed pokonywaniem długiej i niebezpiecznej trasy, nie miał żadnej wątpliwości. "W zasięgu!", pomyślał.

- Sierżancie... podzielcie ludzi po pięciu. Niech wszyscy załadują kusze - powiedział smokowiec, wpatrując się w sylwetki olbrzymów. - Przez most będziemy przechodzić małymi grupkami - jedni idą, reszta osłania, potem zmiana. Ruszamy na mój znak. Na razie nie strzelać... - nie chciał prowokować potworów za wcześnie, ale wolał być przygotowany. Z ciekawości również dał chwilę czasu awanturnikom Srogiej Pięści, czekając czy mają może jakieś inne pomysły.

- Powoli. Możemy zamienić jednego gnoma w wielką małpę. Taka bestia potrafi się wspinać, i może nas przenieść pojedynczo i chyba w miarę bezpiecznie. Po co ryzykować upadek, nie wiadomo czy ta lina wytrzyma… - czarodziej wyraził swoje obawy, proponując rozwiązanie.

Coś huknęło jak lawina spadających kamieni. Dźwięk odbił się echem niczym grzmot wśród gór. Sparaliżowani dopiero po chwili uświadomiliście sobie, że... było to tylko ziewnięcie jednego z obserwujących was gigantów.

Elf zerknął na skalną ścianę nad rozpadliną, szukając rdzawych plam krwii. Zerknął też w dół, szukając szczątków. Być może potwory czekały tylko, jak zaczną się przeprawiać i tylko czekały z atakiem. Albo były jedynie ścierwojadami, żerującymi na tych, co spadli w czasie przeprawy. Elf zaczął nabierać wątpliwości, czy rzucanie zaklęć i skomplikowana przeprawa z gigantami za plecami ma jakiś sens.

Ponure przypuszczenia czarodzieja się przypuściły - skała była pokryta w krwi. Śnieg nie dał rady jej zmyć. Jednak żadnych szczątek na dole przepaści nie było - Skaliste Kaskady musiały je porwać.

- I ile to potrwa? I tak potrzebujemy osłony, żeby mieć pewność, że te giganty nam nie zaszkodzą. - mruknął Eol, kładąc “uszy” na płask od ryku - Przygotujcie się; jak będzie wszystko w porządku, puszczę na drugą stronę krótką salwę pod nogi, żeby wiedziały, że lepiej nie podchodzić. Nawet takie bezmózgi powinny to zrozumieć.

- Kilka do kilkunastu minut. Ale nie wiadomo jak zareagują na czary. Może atak to niegłupi pomysł….. wydaje się, że specjalnie czekają aż zaczniemy przeprawę…. - mruknął elf.

- Giganci uznają taką salwę za atak, odradzam - powiedział Rashad próbując ocenić czy miałby szansę w walce z nimi - lepiej najpierw porozmawiać, oczywiście będąc gotowym do walki. Jest jeszcze jedna opcja przeprawy, nasz druid umie przywołać gigantyczne orły, one mogłyby przenieść nas w kilka minut.

- Ostatni raz ich tu nie było! - syknął pod nosem Krieger.

- I co z tego - mruknęła pod nosem Amira szykując się do rzucenia zaklęcia - nie stanowią przecież stałego elementu architektury, mają nogi to i chodzą, nic więc dziwnego, że przylazły niestety szkoda, że nie polazły gdzieś indziej.

- Dobrze, to może niech przynajmniej część z nas poleci wpierw na orlach i wyląduje za nimi. Boję się, że jak będziemy przechodzić po linie to nas spróbują zrzucić. Eol, Oscar, lecimy jako pierwsi?

- Zostaję ze swoimi ludźmi, przejdę jako ostatni. - smokowiec pokręcił głową - Jaki byłby ze mnie dowódca, jakbym pierwszy biegł w bezpieczne miejsce? Jeśli wam się uda, to ustawcie się tam - wskazał palcem na niewielki mostek spinający brzegi kanionu - W razie walki będzie łatwiej oflankować wroga. Ale... - spojrzał na Kriegera - On ma rację. Olbrzymy będa tu bruździć każdemu kolejnemu podróżnemu. Nie lepiej pozbyć ich się od razu i wyświadczyć wszystkim przysługę? Ich jaskinia może być ciekawym miejscem…

- Po prawdzie warto byłoby ich usiec … - powiedziała Amira spoglądając na Rashada - jak myślisz damy radę?

- Może klasycznie? - Elf zdjął z pleców łuk, przygotowując się do strzału - decyduj….dowódco - Katon zerknął na smokowca - mogę też pobiec do wylotu wąwozu i zerknąć magicznym wzrokiem co jest w tej jaskini.

Z jaskini dobiegł groźny, tubalny warkot. Krieger przełknął głośno ślinę. - Może gdybyśmy mieli katapulty... - szepnął do siebie.

- Droga w dół jest długa - Oscar stał pochylony nad przerażającą paszczą rozpadliny - Jak nam tu czymś dorzucą i rozpierdzielą kładkę, to wszyscy będziemy w ciemnej… - dokończył zdanie w swoim rodzimym języku. Jedynie Katon wiedział, że Skandyk nie przebierał w słowach.

- Coś musimy zrobić. - fuknął kapitan, najwidoczniej zniecierpliwiony - Czarujcie sobie co chcecie, ale na słodkie usteczka Tiamat, prędko, bo te giganty ze starości zdążą pomrzeć, a my z nimi. Zorganizuję osłonę. - odwrócił się do gnomów i wskazał ręką na kładkę.

- Ustawić się w odstępach do wyrwy, broń załadowana i w pogotowiu. Strzelać na rozkaz, ogień koncentrować na tym gigancie z czaszką krowy na szyi... Wykonać! Wy, też, dziewczyny! I każdy, kto ma coś dystansowego... - zważył w ręku kuszę, i przesunął się tak, by znaleźć się mniej więcej w połowie szeregu.

Rahnulf zaczął coraz głośniej warczeć i w całym tym zamieszaniu zauważyli to chyba tylko Oscar i Eol. Skandyk spojrzał w kierunku sugerowanym przez groźny pysk wilka - skryty w cieniu wylotu jaskini gigant podnosił wielki głaz!

Oscar krzyknął napinając cięciwę łuku:

- Uwaga! W dole!

- I tyle z kombinowania.... - Eol nie wydawał się zmartwiony, choć wszystkie mięśnie na jego ciele napięły się jak postronki. - Rozproszyć się zgodnie z planem i strzelać! Skoncentrować ogień na jednym wrogu! - ryknął na pół kanionu, podnosząc kuszę i naciskając spust. Kiedy tylko cięciwa brzęknęła, rzucił się biegiem ku wcześniej upatrzonej pozycji, by razem z gnomami utworzyć przerywaną linię strzelców. Syknął nienawistnie, gdy wystrzelony bełt odbił się od skały. Zaś Oscar wbił strzałę prosto w oczodół krowiej czaszki, jaką gigant nosił na grubym rzemieniu. Z gardłem ściśniętym strachem przed umiejętnościami strzeleckimi Skandyka olbrzym, z głazem w rękach, ukrył się w jaskini. Przynajmniej na jakiś czas.

Amira gdy tylko zobaczyła co się dzieje z zaczęła coś mruczeć pod nosem i już po chwili w stronę giganta popłynęła ognista wiązka zaś pod pod jego stopami zapłonęło ognisko.

Rashad, widząc, że drugi gigant szykuje się do ataku, nie tracił ani chwili.

- Skupmy ogień na jednym przeciwniku naraz! - krzyknął napinając łuk, widząc, że Shillen robi to samo, a pozostali szykują się do rzucania zaklęć.

Szlachcic-renegat błyskawicznie wypuścił serię strzał w garbatego olbrzyma. Wyszczerzył się drapieżnie, gdy dwie utkwiły w parszywym garbie, jeden nawet w okolicach karku przeciwnika, a krew trysnęła solidnie. Chwilę potem ten sam bydlak zawył podpalony ognistą furią Amiry, normalny przeciwnik powinien już paść od takich ran, ale w gigancie tkwiła potworna żywotność i wyjąc z bólu chwycił za głaz.


Mina mu jednak zrzedła, gdy kilka innych gigantów wybiegło z jaskini z głazami w rękach, były pośród nich nawet dzieci, równie gotowe do boju jak dorośli.

Wielkie głazy wielkości człowieka poleciały w ich stronę, rozbijając się z łomotem o kładkę. Rashad ze zgrozą usłyszał krzyki Amiry i Vylyry, które chyba upadły przygniecione głazami. Na szczęście ich magowie nie próżnowali - pojawiła się potężna fala wody Anlafa, która zmiotła garbatego olbrzyma. Potem, na komendę Eola, jak jeden mąż wystrzelili gnomi rycerze. Ich salwa dosięgła giganciego chłopca o niewinnej tłuściutkiej buzi jaką mogłoby mieć ludzkie dziecko (który jednak wraz z ze swoją siostrą rzucał przed sekundą głazem prawie równie straszliwie jak dorośli). Z wieloma bełtami kuszy w całym ciele, chłopiec splunął krwią i bez słowa zwalił się umierający na kamienną plażę.

Rashad, żądny zemsty za krzywdę kuzynki, wściekle wycelował z łuku w olbrzymią dziewczynkę z warkoczami. Zresztą nie kierował się jedynie emocjami, uznał że dziecko szybciej powalą niż dorosłego, a dorośli przecież mogą chcieć ratować dzieci zamiast atakowania awanturników. Shillen wycelowała w ten sam cel i po chwili z ramion i piersi małej gigantki trysnęła krew, w miejscu gdzie przeszyły ją strzały.

Katon obserwował giganty wynurzające się z jaskini, i tłoczące się na plaży poniżej. Wpierw obrał za cel swoich magicznych mocy giganta o stanowczo zbyt dużej przepasce na biodrach, wyglądającego na szalonego bardziej, i najpewniej niezbyt rozgarniętego. W umyśle prymitywnego stworzenia spróbował wyczarować wizję metalowego wiadra, które uciskałoby gigantowi głowę, dusząc do i oślepiając... jednak gigant zniweczył jego wysiłki uderzając się szeroką łapą w głowę, odganiając zaklęcie niczym natrętną muchę.

Wymiana strzał, zaklęć i głazów, wymierzana nad Skalistymi Kaskadami z okrutną sprawnością mogłaby trwać jeszcze długo, gdyż obie strony walczyły jak dwa stada rozszalałych wilków, zaślepione, dyszące i bezlitosne. Ten krwawy szał przerwało jednak trzeszczenie drewna - słabe, ale nasilające się z każdą sekundą. Kładka! Lekki dreszcz przebiegł po plecach Eola. Każda chwila dłużej spędzona na kłodach mogła zakończyć się lodowatą, zabójczą kąpielą w Skalistych Kaskadach. Kapitan pospiesznie wycofał svirfneblińskich kuszników z pomostu, a awanturnicy razem z nimi, zamierzając spróbować czegoś innego. W trakcie odwrotu rzucony przez olbrzyma głaz zmienił jucznego muła poszukiwaczy przygód w krwawą miazgę, a ostatnia salwa gnomów sprawiła, że potyczka zakończyła się śmiercią nie jednego, a dwóch gigantów. Zaś dogorywający zostali zaciągnięci z powrotem do jaskini przez służących im ogrów. Zapanował impas.

Eol sapnął, ostrożnie kładąc nieprzytomnego druida na ziemi i patrząc, jak wojsko Glimmerfell w karnym szyku opuszcza kładkę, wcześniej oddawszy przepisową salwę w jednego z stojących na plaży gigantów. Wrogowie też się wycofali, wlokąc za sobą rannych; na plaży pozostały tylko dwa bezwładne ciała olbrzymów... a na kładce równie bezwładny zewłok muła.

- Wszyscy bezpieczni? Musimy się przegrupować. Ustawcie się tak, żeby powitać każdego potwora, który wystawi nos z tej dziury, salwą bełtów.

Wydawszy rozkazy, zrzucił plecak i pochylił się nad rannymi, by chociaż przywrócić im przytomność. Łapy smokowca nie rozjarzały się może przyjemnym złotym blaskiem, jaki zwykle towarzyszył działaniom uzdrowicieli - bliżej im było do emanacji czarnego, tłustego ognia - ale niosły tyle samo ulgi.

Leżąca na ziemi Shillen otworzyła oczy i jęknęła czując ból w mięśniach - A niech mnie… czuję się jakby mnie cała kawaleria stratowała - spojrzała na smokowca - dzięki gadzie... znaczy Eol - posłała w jego stronę zmęczony uśmiech, po czym spróbowała się podnieść, jednak już po pierwszej próbie uznała, że chwilowo to słaby pomysł. - Rahnulf - zawołała cicho. Wilk słysząc swoje imię podniósł się z ziemi i podszedł do swej pani. Zwierzę polizało elfkę po twarzy i położyło się obok niej, wciskając wilgotny nos pod jej dłoń. Shillen zauważyła, że jego wzrok co jakiś czas ucieka w stronę leżącego nieopodal Anlafa. Przewróciła oczami i rzekła do niego - No dobrze, idź sprawdzić czy nic mu nie jest - podniosła obolałą rękę by pogłaskać wielki, kudłaty łeb wilka. Rahnulf ponownie polizał twarz swej pani, po czym wstał i potruchtał w stronę druida.

Skandycki wojownik z impetem przysiadł obok leżącej drowki.

- Następnym razem się lepiej zastanów - powiedział z uśmiechem Oscar, lekko przy tym dysząc - Bo to ramię, które tak nierozważnie odrzuciłaś, właśnie zniosło cię, będąc pod nieustającym gradem kamieni, wprost do tego bezpiecznego przytułka.

- Hmmm… - drowka zamyśliła się na chwilę - rozumiem, że teraz będziesz mi to wypominać już przy każdej możliwej okazji? - zaśmiała się cicho pod nosem, po czym skrzywiła się bo podczas tego poczuła ból w żebrach - W każdym bądź razie dzięki Skandi. Może teraz faktycznie użyczysz mi ramienia i pomożesz wstać, ale… niech Ci tylko to ramie powędruje tam gdzie nie trzeba, to obiecuję, że twoi potomkowie będą mówić o tobie Oscar jednoręki - uśmiechnęła się dziko do skandyka.

- Kaiiiiiiiiiiij!, Kaiiiiiiiiij! - zakwilił Katon zmieniony w wielkiego orła po czym przysiadł na skale w wąwozie, poprawiając dziobem pióra i targając co jakiś czas łbem.

Tymczasem Mavis, która ze starcia wyszła bez szwanku (choć widocznie przestraszona), wychyliła się z bezpiecznego gruntu w stronę muła i coś tam kombinowała, wystawiając trochę do przodu język i mierząc odległość palcami.

- Głupio byłoby zostawiać tyle dobra tam, nie? - spytała Rashada niezobowiązująco, pokazując na martwe zwierzę - Macie może linkę z kotwiczką? Myślę, że dałabym radę tam dorzucić i zaczepić ją o któryś z juków. Jakiś silny chłop... - spojrzała na wojownika znacząco - mógłby potem przeciągnąć muła bliżej. Szkoda zwierzaka, ale zapasów bardziej...

Rashad, wpatrujący się w leżące na plaży trupy dwóch gigantów obrócił dzikie spojrzenie w stronę Mavis, po czym jego wzrok złagodniał, uśmiechnął się lekko i uspokajająco otoczył ją ramieniem.

- Świetny pomysł, Oscar, Eol pomożecie mi? - krzyknął sięgając po linę.

- Pytanie też czy damy rady dobić te giganty, mocno dostały ale my trochę też...na orłach byśmy przelecieli…

Eol coś tam niegrzecznie odburknął, zajęty oglądaniem nieprzytomnej Vylyry; najwidoczniej nie zamierzał iść na rękę Rashadowi nawet w tak drobnej sprawie. Mavis wzruszyła ramionami i delikatnie uwolniwszy się z objęć wojownika wzięła od towarzyszy linę i kotwiczkę. Koniec przywiązała sobie do pasa, żeby w razie chybienia nie stracić sprzętu.

- Głowy nisko! - zaśmiała się, kręcąc hakami nad sobą. Wyczekała odpowiedni moment i puściła linę, celując tak, by kotwiczka zaczepiła się solidnie o juki muła.

- No, to bierzmy się za to - Oscar wstał i wykonał kilka krążeń ramionami, rozgrzewając je do pracy - Bez muła droga będzie zdecydowanie cięższa, ale szkoda będzie zostawić żarło leżeć. Inna sprawa, co nas obchodzą ci giganci? Anlaf zaraz się nam wyliże i przelecimy dalej na jego magicznych stworzonkach.

Przeciągnięcie muła po kłodach było pracą ciężką, nie cięższą jednak od pokonywania codziennie wielu mil bez zwierzęcia jucznego. Po wysiłku poczuliście wyraźną ulgę. Chwilę odetchnęliście i zabraliście się do podzielenia zawartością juków. Nie minął kwadrans, a byliście gotowi do dalszej drogi. Svirfnebli szeptali ponuro między sobą - olbrzymy obserwowały przełęcz z jaskini.

- Przed nami jeszcze jakieś dwie godziny drogi - powiedział Krieger. - Spieszyć się nie musimy, powinniśmy dojść przed zmrokiem - powiedział optymistycznie. Nazbyt. - Zakładając, że przejdziemy przez tą cholerną kładkę...


Druid z trudem podniósł się na nogi podpierając się jedną ręką o skałę a drugą o wielkiego wilka, który jeszcze przed chwilą lizał jego twarz z zaschniętej krwi. - Rahnulf! A już się bałem, że mnie ukamienują te giganty. Chyba jestem winny komuś podziękowania. - Rzekł spoglądając na Eola. - Wyrazy uznania panie Eoldriereit, w takich sytuacjach ujawnia się prawdziwy charakter - powiedział z uśmiechem wyciągając dłoń do wojownika. - Kiedy ruszył się jednak gwałtowniej przeszedł mu po twarzy grymas bólu. - Cholerne giganty, mają niezłe oko. Kto to widział, żeby tak dobrze celować takimi skałami - trzymając jemiołę trzęsącymi się jeszcze lekko rękoma zakreślił w powietrzu znaki leczącego zaklęcia i wyczarował sporą garść magicznych jagód dzieląc je między siebie, Shilllen i Eola - to dla twojej towarzyszki - rzekł kiwając głową w stronę Vylyry. - Powinno jej trochę pomóc.

- To tylko niewielka częśc spłatu mojego długu, nie ma o czym mówić. - Eol kłapnął niby skromnie paszczą, ale widać było, że słowa druida sprawiły mu dużą przyjemność. Wziął zaczarowane owoce i wcisnął je rękę Vylyry.

Bardka bez entuzjazmu przyjęła podarowane owoce i zmusiła się, żeby je przeżuć Jednak w miarę tego, jak magia zawarta w jagodach przywracała jej siły, jej mina zmieniła się z cierpiętniczej na dość zaskoczoną. Na koniec nawet zdecydowała się wykrztusić z siebie ciche “dziękuję”.

- Dzięki Anlaf - drowka z uśmiechem powiedziała do druida. - To już drugi raz kiedy mi je dajesz, chyba muszę u ciebie jakąś umowę o bycie stałym klientem podpisać - zaśmiała się głaszcząc przy tym łeb Rahnulfa, który oblizywał pysk ze wzrokiem wbitym w trzymającą jagody rękę druida.

- Katon i orły Anlafa mogą nas przenieść nad jaskinią - stwierdził Rashad czujnie rozglądając się - pytanie czy chcemy dobijać te giganty, myślicie że jakiś skarb mogą mieć?

- Kto wie - Amira westchnęła cicho.

- Skarb skarbem, ale to sprawa misji i... honoru. - prychnął Czarna Łuska - Nie puścimy przecież płazem tym monstrom naszych ran i zdradzieckiego ataku! Nawet jeśli teraz im odpuścimy, mogą pójść za nami... i zaatakować w każdym, mniej korzystnym momencie. A jeśli jednak nie, weźmiecie na swoje sumienie wszystkich kolejnych podróżnych, którzy skończą w żołądkach tych bestii, jeśli nieostrożnie zabłąkają się na to przejście? Naprawdę jesteście aż tak bezduszni i tak gardzicie życiem innych myślących i czujących istot?! - zapytał dramatycznie, z naganą przypatrując się drużynie.

Na twarz Oscara znów wpełzł głupkowaty uśmiech:

- Cóż… tak - stwierdził szczerząc się - Choć wizja śledzących naszą wyprawę gigantów jest faktycznie nieciekawa. Dla własnego bezpieczeństwa musielibyśmy się ich pozbyć... - Skandyk analizował całą sytuację jeszcze raz.

- Nikt nie jest idealny - wzruszyła ramionami Shillen. - Jesteśmy najemnikami, a nie rycerzami ratującymi damy w opałach. O ile dobicie ich dla własnego bezpieczeństwa jeszcze mnie przekonuje do podjęcia kolejnej walki z nimi, to ryzyko zostania po raz kolejny obrzuconą salwą kamieni dla komfortu następnych którzy będą przebywać ten szlak nie jest dla mnie zbyt wielką motywacją.
Katon zakwilił jeszcze raz, trzepocząc skrzydłami. Jedynie Anlaf który rozumiał zachowanie zwierząt wszelakich mógłby dostrzec w oczach wielkiego orła błysk rozbawienia, a po trzepocie i ruchach łba fakt, że czarodziej po prostu śmiał się do rozpuku z całej sytuacji.

Rashad obrzucił smoczego rycerza zirytowanym spojrzeniem, zaciskając pięść.

-Ty nam o honorze kazań nie praw, jak widzisz nasze strzały i magia odplaciły tym przerośniętym prostakom za zaatakowanie nas, dwa truchła tam gniją, a kilku może nie przeżyć lekcji której im udzieliliśmy. Naszą misją jest dotarcie do Glimmerfell, nie polowanie na olbrzymy ale zgadzam się że pokonanie ich bez strat byłoby korzystne, masz jakiś plan? Możemy jak mówiłem przeprawić się magicznie na orłach, Amira może też zmienić jednego z nas w małpę nie mniejszą od tych gigantów.

- A może ci giganci jak ich jeszcze trochę nastraszymy sami nas przepuszczą? Nasz czarny rycerz mógłby tam na Katonie przelecieć i im ultimatum postawić… - dodał po chwili Rashad.

Eol spojrzał w górę, na siedzącego w pobliżu ptaka, a potem na kamienistą plażę w dole; nie wydawał się być przekonany.

- Czy takie prymitywne rasy w ogóle rozumieją, co się do nich mówi? - spytał z pogardą - Mogę tam iść... znaczy lecieć... ale przecież takie bestie nie wiedzą pewnie co to dyplomacja i nietykalność posłańca. Ogniem je trzeba wykurzyć i mieczem wyciąć, a nie bawić się w rozmowy. Doświadczyliśmy już, jak reagują na przyjacielskie podejście...

- Przed chwilą chciałeś prowadzić na nich atak pomimo ich dobrej pozycji obronnej - odpowiedział Rashad z nutą ironii - zapewnimy ci przecież rycerzu wsparcie magią i strzałami, gdyby to tałatajstwo śmiało się nam dalej opierać. A nawet prymitywna rasa może troszczyć się o bezpieczeństwo swoje i swoich dzieci.

- Prymitywna rasa na bezpieczeństwo nie zasługuje. - Eol spojrzał na Rashada krzywo - Słabi zasługują tylko na wymarcie albo niewolę. Ale nie potrzebuję żadnego “wsparcia” żeby iść tam i oznajmić im to prosto w twarz. Użycz mi swoich skrzydeł, Katonie! - zamocował porządnie broń przy pasie i ustawił się tak, by ptak go mógł łatwo podnieść.

Czarodziej, wciąż przemieniony w orła uderzył mocno skrzydłami, obalając przy okazji co bliższe gnomy, po czym z gracją wzbił się w powietrze, chwycił szponami paladyna za jego obszerne plecy niczym jakiegoś kozła, i wolno poszybował w dół, wprost na kamienistą plażę, szerokim łukiem omijając jednak wejście do jaskini, aby giganty nie były w stanie bezpośrednio razić ich głazami. Wypuścił ze szponów smokowca niemalże nad samą plażą, po czym odfrunął na pobliską skałę nad wejściem do jaskini gigantów, przekrzywiając głowę i łypiąc ptasim okiem.

Kiedy po krótkim locie Eol znalazł się z ulgą na ziemi, zadbał o to, by przyjąć jak najbardziej imponującą postawę; za jego plecami, na wysokiej półce, drużyna gnomów prezentowała swój śmiercionośny oręż wymierzony w otwór jaskini. Czarna Łuska nabrał powietrza w płuca i ryknął, ile mu Tiamat siły dała:

- Jam jest Eoldriereit Czarna Łuska, piąty tego imienia, kapitan Thunderhold, wódz svirfnebli, potomek wielkiego Ancalagona, kapłan-wojownik Tiamat! Stoję na progu waszych drzwi, a ze mną śmierć i strach! Jeśli chcecie ocalić siebie, i swoje dzieci, niech wyjdzie tu wasz wódz i ukorzy się przed moją potęgą!

Ogr basowym głosem przetłumaczył słowa Eola na język olbrzymów, oczywiście w wielkim skrócie, pomijając tytuły smokowca. Echo jaskini niosło nerwowe szepty, które mógł usłyszeć tylko Eol. Skaliste Kaskady zagłuszały napięte negocjacje, wobec czego stojący na kładce mogli tylko zgadywać, jakie słowa padają na kamienistej plaży.

- Szefowa nie wyjdzie! - oznajmił ogr. - Za gruba, nie przeciśnie się. Nawet chodzić nie może. Mówcie, czego chcecie! Przetłumaczę słowa jednemu z jej chłopów!

Poliandryczne plemię gigantów? Robiło się coraz ciekawiej...


O ile Eol lubił “trochę” dramatyzmu i pompatyczności w momentach, kiedy mógł błysnąć, to w negocjacjach był nieoczekiwanie zwięzły i pragmatyczny. W oszczędnych słowach przedstawił olbrzymowi propozycję awanturników: giganci mieli zaprzestać atakowania podróżnych (a tym samym umożliwić i drużynie, i innym wędrującym tym szlakiem przejście), naprawić zniszczoną kładkę i opłacić trybut. Jeśli nie - zagroził - to kompania nigdzie się nie spieszy i może rozłożyć się obozem na kładce, strzelając do każdego, kto wychyli nos z jaskini - dopóki wszyscy jej mieszkańcy nie pomrą w cierpieniach z głodu.

Katon zakwilił,kwitując wypowiedź smokowca niczym czyhający na skale sęp. Kwilenie było długie,, żałobne, i nie przynoszące gigantom nadziei.

- Jeśli dopełnicie swojej części umowy - zaznaczył na koniec - I pozostaniecie jej wierni, macie moje słowo. Ofiaruję wam protekcję i jeśli ktoś będzie się wam naprzykrzał, dopilnuję, żeby za to odpowiedział.

- Nie strzelać!

Raz i dwa z jaskini wychylił się potworny pysk. Kiedy poczuł się względnie bezpiecznie, wychudzony ogr wyszedł z ciemności, dźwigając drewnianą skrzynię na barku. W drugiej ręce trzymał tarczę, którą się osłaniał. Położył daninę u stóp Eola - skrzynka wypełniona była najróżniejszymi kosztownościami. Świeciło złoto, srebro, rubiny i jadeit w formach mis, pucharów, branzolet.

- Nie umiemy naprawić kładki. Jak kogoś tu przyślecie, no to pomożemy - przekazał już cofając się strachliwie do tyłu.


Smokowiec rzucił pobieżnie okiem na zawartość skrzyni i wysunął zadowolony język. Sam widok przestraszonego ogra łechtał jego dumę, ale zdobyte skarby też mile karmiły jego oczy. Nie pogardziłby gigancim sługą, skoro muł im padł, ale skoro nie ma tego, co się lubi...

- Przyślemy za jakiś czas. Bądźcie pewni. - powiedział wyniośle - To wystarczy, by opłacić wasze życia. Ale jeśli ktokolwiek więcej zostanie przez was napadnięty... - zawiesił głos - To opłacicie to swoim życiem! - zagroził na koniec. Nie spuszczając oczu z ogra, ostrożnie pochylił się po skrzynię.

 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 31-07-2017 o 08:08.
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 31-07-2017, 08:47   #33
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
GRZYBOBRANIE

W trakcie dalszej wędrówki przez szaro-zielone ściany Skalistych Kaskad wywiązała się ożywiona dyskusja, a raczej zainicjowana przez awanturników zgaduj-zgadula na temat obrzędów pogrzebowych svirfnebli, wyraźnie niechętnie podjęta przez towarzyszących wam wojowników. Opowiadali o swych zwyczajach zdawkowo, unikając, jak to gnomy, ponurych, posępnych tematów. Eol po miłości głębinowców do klejnotów wyobrażał sobie, że królowe i królowie Glimmerfell spoczywają w grobowcach, które same w sobie są dziełami rzemieślniczej sztuki, skarbcami pełnymi złota i klejnotów. Musiała się zawieść, kiedy od słowa do słowa okazało się, że svirfnebli z Glimmerfell chowają zmarłych nago, w miękkiej, omszonej ziemi podmrocznego lasu, w którym nienaturalnie wielkie grzyby zastępowały drzewa, a cała ceremonia ograniczała się zwykle do wspomnienia najzabawniejszych wybryków chowanego.

- Pamiętacie, jak dworski kucharz, jak on się nazywał... Ten przed Durthmeckiem, wiecie... Schnelteck! Jak Schnelteck podał na stół króla Kronthuda kokatryksa? - podjął Krieger. - Cudował i cudował, ale mięso było i tak niedopieczone. Król zamienił się w kamienny posąg, tak jak ucztował, z widelcem przy ustach i pucharem w ręku. Nie minęła godzina, a rozległa się wrzawa. Piechurzy i gnomy wiwatowali na cześć nowego króla, Ardina, a posąg Kronthuda jakieś urwisy wymalowały w najcudaczniejsze wzorki. Jakie było zdziwienie Ardina, jak po niespełna dniu król Kronthud... No, odkamieniał.

- A co mu domalowali, to zostało na jego skórze - przypomniał inny z rycerzy ku uciesze głębinowców.

- Biedny król Ardin, długo czekał na swoją koronację - kontynuował Belwar, magiczny rycerz, który na twarzach pozostałych wymalował barwy wojenne zielono-purpurowymi farbami. - Jakiś czas po incydencie z kokatryksem król Kronthud zjadł czarny pudding. Zwykle podobne ekscesy kończą się śmiercią żarł... smakosza, ale w tym przypadku śluz musiał wejść z nim w jakąś współpracę, symbiozę. Od tamtego czasu król Kronthud nie chorował, a żył i żył... Żyłby i dobre pięćset lat! - gdzie svirfnebli zwykle dożywali dwustu pięćdziesięciu, jeśli byli wystarczająco sprytni, by tyle przeżyć w niegościnnym Podmroku.

- A po śmierci sam stał się puddingiem - dodał któryś z rycerzy.

- Smacznego - na podsumowanie Kriegera oddział wybuchł śmiechem.

Podobno grzyby nekropolii były pokryte oczami i wyciekały z nich niebezpieczne, a nieraz i inteligentne śluzy, co miało odstraszać hieny cmentarne i drapieżników. Tyle niewiarygodności w jednym zdaniu brzmiało bardziej jak kolejna sztuczka iluzyjna głębinowców niż rzeczywistość. Nie uwierzycie póki nie zobaczycie na własne oczy.

A jeśli już mówimy o iluzjach - wejście do tuneli prowadzących do podziemnego cmentarzyska niczym nie różniło się w wyglądzie od szaro-zielonych marmurowych skał otaczających Skaliste Kaskady. Jednak Krieger instynktownie wiedział, że to nie dzieło natury, tylko gnomich rąk. Magiczni rycerze z Glimmerfell złapali za ciężkie młoty i zabrali się do kucia oblodzonej skały, kiedy Anlaf, Shillen i Vylyra lizali się z ran, a pozostali odpoczywali po forsownym marszu.

Młoty rytmicznie uderzały w skałę, kiedy Rahnulf warknął ostrzegawczo. Poczuliście nerwowe mrowienie na całych ciałach. Zaczęliście śledzić wzrokiem siedem skradających się sylwetek, gdzieś w odległości sześciuset stóp.

- Troglodyci! - syknęła Shillen, rozpoznając potwory bardziej dzięki swoim nadnaturalnym zdolnościom niż wzrokowi. - Nie odważą się zaatakować liczniejszych.



Troglodyci z Gór Majestatycznych, nieznane plemię

I faktycznie, wycofali się. Zaczęliście się zastanawiać, co tu robili. Na pewno nie mieli legowiska w pobliżu, nie byli to ani wartownicy, ani patrol. Ocaleńcy z jakiejś bitwy? Myśliwi? Pościg? Może planowali wziąć was w zasadzkę?

- Nie więcej niż dziesięć mil dzieli nas od Smoczej Góry - powiedział Krieger, ocierając pot z czoła - ale oni nadchodzili przecież z innego kierunku... - Tak, góry Analegorna. I tak mamy szczęście, że żaden jego poplecznik nas nie zwęszył.

Kamienna ściana ustąpiła, zeszliście wreszcie pod ziemię. Korytarze tej jaskini, na pierwszy rzut oka nie do odróżnienia od innych grot, prowadziły do tajemnego świata, który tętnił życiem niczym powierzchnia Rhadamantii, mimo że jego niebem był nieczuły kamień i mimo że słońce nigdy nie docierało tu ze swymi promieniami ciepła i życia. Dla Shillen i svirfnebli był to jak powrót do ojczyzny. Pozostałym oświetlone pochodniami i magicznymi sztuczkami ściany zdawały się pokazywać obojętność śmierci. Jakby chciały zasugerować, że to nie wasz świat.


"Grzybowa Nekropolia" Glimmerfell
Podmrok pod Górami Majestatycznymi
Region Miasta-Państwa Niezwyciężonego Suwerena

17 Białego Wilka, fredas,
11 Ponurych Mrozów, dzień powietrza,
4433 roku BCCC

Svirfnebli nie kłamali. Belwar odgonił rycerza, który wtykał palec w oko grzyba ku uciesze kilku wesołków. Organ na grubej szypułce mrugał beznamiętnie i machinalnie przy każdym szturchnięciu. Wojownicy celowali kuszami w kapelusze wielkich grzybów - łatwo było się na nich ukryć odludkom, szaleńcom, goblinom i włóczęgom.

- W naszym klanie było kilku pustelników, którzy potrafili spoglądać oczami Wszystkowidzących Grzybów - powiedział Krieger, sprawdzając kuszę. Wyprostował się mimo zmęczenia. - To gdzie teraz? Jaki mamy cel? - pytał się. - Tunele stąd mogą nas doprowadzić albo do naszych kopalni jadeitu, albo do koryta rzeki Laetan, która zalewa nasze miasto. Z obu tych miejsc możemy dostać się do Glimmerfell. A z Glimmerfell... - gnom pokręcił głową, uświadamiając sobie mnogość możliwości. - Bogowie, wszędzie. Łatwiej mi będzie wskazać, gdy powiecie, co chcemy w pierwszej kolejności osiągnąć. Bylebyśmy stąd szybko ruszyli. Cmentarzyska to miejsca dobre tylko dla smutasów.


- Jak duże są grobowce? I ile godzin marszu stąd do jednego i drugiego punktu? - spytał Eol, sapiąc i z ulgą zrzucając z ramion przeładowany plecak. Ciężki bagaż, dodatkowe racje żywnościowe, w końcu ciężka płyta i tarcza - to wszystko sprawiło, że smokowiec porządnie się zmęczył marszem. Czemu ci przeklęci giganci musieli ubić im akurat muła...

Katon zerknął na smokowca. - Gnomi król wspominał coś o sześciu milach. Najpewniej zna swoje królestwo i nie kłamał - czarodziej spojrzał pytająco na Kriegera. Gnom przytaknął.

- Proponowałbym jak najszybszy marsz do Glimmerfell. Jak rozumiem te kopalnie jadeitu są gdzieś na obrzeżach miasta? - elf wolał się upewnić co do kierunku. Kiedy widział gwiazdy, nawigowanie wydawało się łatwiejsze. Tu było ciasno, ciemno i wilgotno.

- Z kopalni do Glimmerfell są jakieś trzy mile drogi - wyjaśnił Krieger.

Amira spojrzała na czarodzieja i skinęła głową:

- Masz rację warto byłoby pospieszyć do celu podróży - nie była zbyt szczęśliwa, że musi poprzeć Katona, ale nie podobał jej się błysk w oczach Eola gdy pytał o grobowce ich aktualnych sojuszników, tak jakby nie można było do nich zajrzeć w drodze powrotnej.*

Rashad z fascynacją rozglądał się po nieznanym sobie świecie, rozświetlając podziemny mrok szmaragdowym blaskiem bijącym z jego rapiera. Zadumał się nieco na wzmiankę o Analegornie, wprawdzie pośród przodków jego i Amiry była starożytna czerwona smoczyca Scratharessar, ale jego ostatnie spotkanie ze smokiem skończyło się dla niego zgubą…

- Mieliście jakiekolwiek kontakty ze sługami Analegorna? - Zapytał się gnomów - Jest prawdopodobne, że on również nie chciałby zwycięstwa Białego Króla. Może moglibyśmy też porozmawiać z tymi troglodytami albo ich przesłuchać, jeżeli uciekają przed ghulami mogą mieć użyteczną wiedzę.

- My? Żadnego. Dobrzy jesteśmy w chowanego - odparł Belwar. - No... Byliśmy.

- Powinniśmy odpocząć, poszukajmy jakiegoś miejsca na obóz, może w kopalni? Stamtąd możemy zrobić zwiad do Glimmerfell, ocenić jakie siły wroga tam się znajdują. - Dodał po chwili, starając się zaczerpnąć oddech. Zaczynał już tęsknić za świeżym powietrzem.

- Odpocznijmy gdziekolwiek. Od tych ciężkich pakunków rośnie mi już garb - syknął pod nosem Oddo z cierpiętniczą miną.

Shillen szła bez słowa rozglądając się tylko po korytarzach jaskini i przypominając sobie chwile kiedy podziemia były jej domem. Uśmiechnęła się pod nosem, ponieważ nie wierzyła, że będzie miała okazję wrócić. Drowka była tak zafascynowana tym, że po ponad 10 latach znów znajduje się w naturalnym dla siebie środowisku, że w ogóle nie zwracała uwagi na to o czym rozmawiają jej towarzysze. - Dom… - szepnęła ledwo słyszalnie i odetchnęła głęboko czując w piersiach chłodne jaskiniowe powietrze.

Katon dumał nad korzystniejszą drogą - Król wspomniał coś o rzece, która zalała miasto. Oraz o jakichś solnych tunelach? W sumie nawet jeśli dojdziemy do Glimmerfell, nie ma pewności czy damy radę tam wejść, skoro jest zalane. Co to za solne tunele i dokąd prowadzą, poza jadeitową kopalnią? Czy można nimi dotrzeć do koryta rzeki Laetan? Powiedzmy w miarę szybko, w przypadku gdyby Glimmerfell zostało zalane w jakimś znacznym stopniu? Jeśli byłeś w Glimmerfel w czasie ataku, powiedz coś więcej, bo jeśli spod Glimmerfell będziemy musieli się cofać, stracimy czas.

Krieger wyjaśniał ze zniecierpliwioną miną:

- Solne tunele prowadzą do kopalni jadeitu, a dalej do drowiego Ylesh Nahei i jeszcze dalej do Czarnego Morza - na wspomnienie Ylesh Nahei Shillen poczuła nerwowe mrowienie.

- Glimmerfell jest zatopione przez Laetan. Rzeka została umyślnie przekierowana przez ghule i jeśli chcemy coś z tym zrobić, wędrówka do kopalni będzie drogą naokoło, bo Laetan nie płynie dalej do jadeitowych kopalni.


Katon kiwnął głową. - Chyba nie mamy wyboru. Jeśli Glimmerfell jest zatopione, należałoby wpierw znaleźć koryto rzeki Laetan, zlokalizować miejsce, gdzie rzeka została przekierowana na miasto i najpewniej zniszczyć tamę, którą tam prawdopodobnie zbudowano. Co prawda Anlaf dysponuje mocami, które pozwalają na eksplorację miasta pod wodą, ale nie wiem czy wystarczy jego mocy dla całej naszej grupy… - elf spojrzał pytająco na Anlafa. Co prawda przekierowywanie rzeki tamą było powszechnie stosowaną strategią wojenną, polegała raczej ona na odcięciu od niej fosy zdobywanego zamku. Tu był Podmrok, i czarodziej zanotował sobie kolejną ciekawostkę o walce w Podmroku.

- Jeśli miasto zostało zatopione… nie zostało splądrowane? - Katon głośno myślał nad możliwościami - w sumie to ma sens. W końcu ghule to trupy… może nie zależy im na skarbach, a na żywych istotach?

- Prędzej na obiedzie - podsumował Krieger.

- Może jakby Anlaf rzucił to zaklęcie na chociaż część z nas to może znaleźlibyśmy w Glimmerfell coś co mogłoby się nam przydać - rzuciła elfka, jednak bardziej niż przy Gimmerfell jej myśli błądziły przy Ylesh Nahei. Zastanawiała się jak dzisiaj wygląda jej rodzime miasto i czy zostało całkowicie opuszczone przez jej kuzynkę i prowadzoną przez nią enklawę czy może jednak ktoś tam jeszcze został.

- Zakładacie, że Podmrok jest niezamieszkany... - Eol uniósł brew z kpiną. - I nikogo nie ma ani w kopalni, ani przy tamie, ani w mieście. Nie muszą wcale to być ghule, ale innych stworów tu dość. Jesteśmy zmęczeni i ranni, pozbawieni magii. Co zrobimy, jeśli w którymkolwiek z tamtych miejsc napotkamy silny opór? - spytał retorycznie. - Grobowce wyglądają na bezpieczne. Przygotujmy tu tymczasowy obóz, wyliżmy się z ran i porządnie wyśpijmy... poszukajmy też wody, bo potem może być z tym trudno. Wypoczęci ruszamy dalej następnego dnia i wtedy rozniesiemy każdego wroga na strzępy - uderzył pięścią w otwartą dłoń. - Teraz... co najwyżej możemy zemdleć po drodze...

Elfka wyrwała się z swego zamyślenia. - Nikt nie mówi że mamy już teraz na hura biec do Gimmerfell czy gdziekolwiek indziej. Też jestem za odpoczynkiem, ale planować co dalej już można - obrzuciła smokowca obojętnym spojrzeniem.

- To planujecie. Ja tu jestem od walczenia, nie od gadania! - Czarna Łuska wyszczerzył kły. - Rozbijamy tu tymczasowy obóz, ale przydałoby się znaleźć miejsce, gdzie możemy ufortyfikować się na trwałe. Chwilę tu pod ziemią spędzimy... - rzucił beztrosko, wywołując wyraźny dyskomfort w swoich dwóch pomagierkach.

- Zdejmijcie plecaki, zostawcie je tu na kupie pod opieką reszty - wydał rozkazy gnomom. - Ustawcie się w linię co dwie stopy od ściany do ściany i idziemy powoli naprzód. Kusze w pogotowiu, jeśli ktoś coś zauważy ciekawego, stopuje oddział. Wykonać! - ustawił się w środku linii i zaczął postępować w głąb grobowca, zostawiając resztę awanturników pogrążonych w rozmowie.

- A powiesz nam Eolu, dokąd udamy się po odpoczynku? Bo jesteś jak wspomniałeś wojownikiem, a tacy nie zajmują się magią i może pewne… szczegóły ci umknęły. My zaś wolelibyśmy wiedzieć, czy mamy przygotować zaklęcia do poradzenia sobie z wodą i zalanym pomieszczeniem, czy jedynie do ostrej walki z sługusami mroku? A może szykujemy się do skrytej akcji i przydałyby się iluzje? - Katon szyderczo zagadnął smokowca - możesz potraktować czarodzieja jako wojownika, o ile uzmysłowisz sobie, że jego czary to… rynsztunek, który przed ewentualną bitwą należy przygotować tak, jak robi to wojownik. Potrzebujemy owego planowania już teraz, aby wiedzieć jak mamy dobrze was wesprzeć.

- To gadajcie i planujcie. Ja idę przygotować nam bezpieczny sen - prychnął wojownik, unosząc wyżej tarczę i lekko odgarniając szablą jakieś małe skupisko grzybów.

- Jak na generała to nasza gadzina coś mało myśli - drowka szepnęła pośmiewnie do elfa.

- Szzzzzz - elf podniósł palec do ust i cicho odpowiedział: - Niech idzie. W końcu on tu jest od walczenia - czarodziej uśmiechnął się rozbawiony.

- Tutaj! Mam coś - krzyknął Belwar, odgarniając coś nogą.

Oscar, który dotychczas zajmował się układaniem plecaków, rzucił trzymane przez siebie rzeczy na ziemię i z szablami w rękach podbiegł do gnoma. Chcąc zaspokoić ciekawość, zajrzał wojownikowi przez ramię.

Drowka słysząc wołanie gnoma spojrzała w jego kierunku po czym powoli podeszła do niego. Rahnulf, który przed chwilą leżał na kamiennej ziemi, podniósł zaciekawiony łeb, po czym wstał i ruszył za swą panią.

Belwar schylił się i podniósł z ziemi białą, człekokształtną czaszkę o nienaturalnie długich kłach.

- Nawet kuzynostwo Kriegera nie jest takie brzydkie - powiedział, obracając znalezisko w drobniutkich dłoniach.

O wilku mowa.

- Hej, tutaj też coś znalazłem! - krzyknął wspomniany Krieger.


- Co to może być za stworzenie? - Rashad zastanawiał się podchodząc do Kriegera. Rozglądał się przy magicznym świetle, czujny na czyhające w podziemnym mroku zagrożenia.

- Ghul Rashadzie Al-Maalthir... - elf patrzył na trzymaną przez gnoma czaszkę z błyskiem w swoich złotych oczach. - Inteligentny ghul, o których wspominał gnomi król. A więc te bajdurzenia o Białym Królestwie to prawda. Liczyłem, że nie - czarodziej zacisnął pięść na rękojeści krótkiego miecza, walcząc ze zdenerwowaniem.

- Tfu! - splunął Anlaf pod nogi - parszywe plugastwo. I jeszcze inteligentne. Nie łatwo będzie się z nimi mierzyć. Mogę wyprawić wszystkich pod wodę - dodał zwracając się do Katona. - jednak przy tylu osobach inkantacje zajmą kilka godzin. - Po czym patrząc na czaszkę zamyślił się przez chwilę ponuro i rzekł do siebie jakby głośno myśląc. - Hmm, umarli nie potrzebują powietrza, a pod wodą bełty i strzały będą bezużyteczne

- Wiem. Tu musisz zadecydować. Inaczej sensowniej będzie wpierw… osuszyć jakoś Glimmerfell. Tak czy siak czeka nas walka - czarodziej kiwnął głową, zdając się na mądrość druida.

Kiedy Rashad podszedł do Kriegera, gnom pokazał kuszą stertę wykopanych kości:

- Ghule... One tu by...

Niespodzianie Krieger zniknął. Zapadł się pod ziemię. Tak jakby wpadł do wilczego dołu. Viridistańczyk usłyszał tylko dziwne, obrzydliwe ciamkanie. Omszony, miękki grunt zaczął trząść się coraz mocniej, jakby napierała na niego olbrzymia siła. Wasze serca napełniły się przeczuciem nieludzkiego niebezpieczeństwa.

Ziemia eksplodowała na wszystkie strony, ukazując przerażające monstrum w stanie trupiego rozkładu. Wężowe, długie na dwanaście metrów cielsko o kolorze lodowatobłękitnej wstęgi podniosło się do pionu. Pomimo nieprawdopodobnego refleksu i niebywałej zwinności tylko przypadek uratował Rashada od śmierci, kiedy gad uderzył na niego jak grom. Skórzaste skrzydła załopotały szaleńczo, a wieloczęściowe, owadzie oczy, lśniące martwą, żółtawą bielą, skierowały się na Viridistańczyka spoglądając na niepożądanego gościa jarzącymi się ślepami. Nie było czasu do zmarnowania na domysły, z jakich to przepastnych otchłani przybył ten obrzydliwy potwór. Rashad poprawił chwyt na rapierze, którego klinga ociekała czerwoną krwią - taką samą, jaka kapała z zakrzywionych kłów gada. Krwią Kriegera.


Uniknąwszy losu gnoma, Viridistańczyk natarł huraganem ciosów, wiedząc jednak, że nie będzie mógł zbyt długo utrzymać takiego tempa walki. Nie spodziewał się, że smrodliwe gorąco, które sprawiało, iż pot zalewał jego czoło, to kolejna groźna broń poczwary. Tylko ktoś, kto przecierpiał ciężkie poparzenia, mógł zrozumieć, jakie piekło przeszedł rycerz przy zadawaniu każdego ciosu. Runy na rapierze rozbłysły światłem, chciwie pragnąc kontaktu z ogniem, namiastką pierwotnych płomieni azerskich kuźni, z których pochodził ten oręż.

Kiedy tylko magia Katona sprawiła, że paskudztwo zaczęło poruszać się jakby w zwolnionym tempie, Rashad odskoczył do tyłu. Wciągając powietrze głęboko do płuc nigdy w życiu nie pomyślałby, że stęchły zapach grzybów i pleśni będzie niósł uczucie ulgi. Rozkładająca się, rozgrzana skóra remorhaza mogła położyć smrodem z odległości sześciu kroków.

Viridstańczykowi udało się uciec. Jeden z svirfneblińskich rycerzy wciąż pozostawał uwięziony przez remorhaza w kącie jaskini. Cofnął się pod ścianę ze strachem w oczach, kurcząc się z przerażenia. Kilka sekund dzieliło go od najstraszliwszego losu...


- Na wszystkie głowy Tiamat! - Eol zaklął, widząc jak spod ziemi strzela w górę gigantyczne cielsko robaka. Przez chwilę wydawało mu się, że to jakiś “zwyczajny” śmiercionośny mieszkaniec Podmroku, ale po chwili do gadzich nozdrzy dotarł charakterystyczny zapach gnicia i śmierci... oraz nekromantycznych energii, które utrzymywały poczwarę w stanie nie-życia.

- To remorhaz... ale nieumarły! - krzyknął, wyciągając język i smakując powietrze wokoło. Smród i smak nieumarłego, choć zniewalający dla jego wyczulonych zmysłów, był skoncentrowany tylko w jednym miejscu; najwidoczniej robak był samotnikiem. A przynajmniej taką należało mieć nadzieję.

Rycerz uniósł tarczę, zamierzając zaszarżować na wroga z uniesionym mieczem, ale w porę dostrzegł drgania rozgrzanego powietrza unoszącego sie wokół remorhaza. Podchodzenie do bestii zbyt blisko chyba nie było dobrym pomysłem... szczególnie dla kogoś zakutego od stóp do głów w metalową zbroję. Sejmitar powędrował z powrotem do pochwy, a w dłoni smokowca znalazł się długi, czarny bicz z metalowym zakończeniem. Czarna Łuska strzelił bronią w powietrzu i z dzikim rykiem ruszył naprzód, w kierunku potwora, rozdeptując ciężkimi buciorami mniejsze grzybki i poniewierające się po ziemi kości. Dopingowały go okrzyki Vylyry i Mavis, które, wdrapawszy się na jakiś kamień, mający im zapewnić ochronę przed atakiem spod ziemi, wystrzeliwały w stronę zombie kolejne strzały i bełty.

Rashad z okrzykiem bólu zwinnym ruchem odskoczył od palącego jego skórę żywym ogniem żaru, otaczającego nienaturalne monstrum. Przynajmniej jego rapier przebił w kilku miejscach obrzydliwie rozkładające się cielsko. Zebrał swoją wzmocnioną wyszkoleniem mistycznego wojownika i przeżytym doświadczeniem wolę aby pomimo ran skupić wszystkie siły na walce z przeciwnikiem. Przecież nie po to on, potomek starożytnych władców, powrócił z Otchłani by jakiś nieumarły robak mógł powstrzymać jego przeznaczenie…

- Nie podchodźcie do niego, otoczcie i zastrzelcie! - Krzyknął do gnomów, odrzucając rapier i błyskawicznym, wyćwiczonym ruchem napinając łuk. Poczuł nagle jak znajoma moc wypełnia jego ciało, przyspieszając ruchy. Skinął głową Amirze, która stała niedaleko przywołując smoczą magię, krewniakom w boju słowa nie były potrzebne by działali prawie jakby byli jednym ciałem.

Gnomi wojownicy po chwili zaskoczenia też z okrzykiem ruszyli do boju by pomścić towarzysza. W niewielkich ciałach tkwił potężny duch weteranów pełnego grozy Podmroku. Przyspieszając swoje ruchy magią, zajęli pozycje by móc razić remorhaza z kusz. Zepchnięty do kąta gnom desperacko przeturlał się próbując uciec z zasięgu potwora.

Jaskinia rozbłysła światłem, kiedy strzały, którymi było naszpkiwowane pokraczne cielsko remorhaza, rozbłysły ogniem niczym pochodnie. Dźwięki bólu, jakie wydobywały się z skrwawionej gardzieli potwora, nie przypominały niczego, co mogłoby wydać z siebie jakiekolwiek ziemskie stworzenie. Jednak mimo kuszniczej salwy magicznych rycerzy z Glimmerfell, trupia żywotność potwora była nieugięta. Dopiero kiedy bicz Eola syknął upiornie niczym rozzłoszczona żmija, chłostany remorhaz zaczął rzucać się i skręcać, jakby chciał uciec. Nagle jego potworne szczęki rozwarły się jak u olbrzymiego węża. Z niesamowitą szybkością kolosalny robal runął wprost na Eola, chwytając go w paszczę zakopując się w ziemi na dobre pięć stóp. Pozbawieni kapitana rycerze poczęli uciekać jak stado oszalałych owiec, z obłędnym strachem w oczach.

Amira wybiegła im naprzeciw zatrzymując uciekając wojaków i desperacko próbując ich sformować w szyk. Svirfnebli byli przerażeni, niemal oszaleli i słowa Amiry nie były w stanie zmniejszyć ich strachu. Zebrawszy całą odwagę, opuszczeni przez żołnierzy awanturnicy rzucili się na ratunek Eolowi, który z każdym biciem serca był coraz głębiej pod ziemią. Nie zważając na ciemność i parzące gorąco remorhaza, Oscar i Shillen kreślili mieczami świetliste kręgi śmierci, a Rahnulf walczył równie wściekle jak jego pani. Magia Katona przeobraziła Rashada w czarnego stwora - rechoczącą wielką małpę o długich, muskularnych ramionach, którymi Viridistańczyk usiłował zmiażdżyć potwora. Ostateczny wynik był z gory przesądzony i nawet pojawienie się na polu walki drapieżnych śluzów, które wyciekły z grzybów staranowanych przez polarnego robaka, nie mógł go zmienić.

Wkrótce tylko nerwowo przyspieszone oddechy mąciły panującą ciszę. Kiedy błyszczące czerwonym światłem wyrostki na plecach remorhaza zgasły, wspólnymi siłami wyciągnęliście Eola z paszczy potwora. Robal nie zdążył go połknąć, ale cała czarna zbroja była pogięta i pognieciona jak kość obgryziona przez wściekłego mastifa. Ocucony Orichalańczyk wpatrywał się w was wybałuszonymi oczyma, jakby chciał zapytać: "Co się stało, do diabła?". Magiczni rycerze z Glimmerfell, rozglądając się bojaźliwie na boki, wkroczyli ponownie do grzybowej nekropolii.


Rashad, powtórnie przemieniony w człowieka, spojrzał z uznaniem na Katona. Miażdżenie przeciwnika pod postacią wielkiej, prawie niepokonanej małpy było całkiem przyjemnym doświadczeniem. Teraz, kiedy odpływała z niego adrenalina i magiczne wzmocnienie, dopiero poczuł falę zmęczenia i przysiadł.

- Musimy odpocząć, a wy… czemu opuściliście swojego wodza w potrzebie, czyż nie jesteście nieustraszonymi weteranami Podmroku? - Przeniósł zjadliwe spojrzenie na powracające gnomy.

- Nie rozumiesz Podmroku, jeśli myślisz, że przeżyliśmy tyle stuleci walcząc "nieustraszenie" - odgryzł się Oddo.

Shillen spoglądała na wracające gnomy szyderczo po czym zwróciła się do ocuconego już Eola. - No gadzie, faktycznie z tych twoich podwładnych to wielcy wojownicy są, nie ma co. Już wiesz czemu to drowy a nie oni są najsilniejszą rasą w Podmroku - ryknęła głośnym śmiechem, po czym przyklęknęła przy Rahnulfie i pogłaskała go po łbie - te kurduple odwagi i wierności mogłyby się uczyć od ciebie - wilk polizał drowkę po twarzy.

- Ponieście za nas całą tą stertę żarcia i zgaście wszystkie niezbędne powierzchniowcom światła, a zobaczycie, w czym tkwi nasza siła - Oddo splunął i odwrócił się na pięcie.

Nieopodal Anlaf zdążył już dobiec do reszty. Spoglądał to na Eola to na wielkie cielsko robala.

- A niech mnie cholera, co tu się… - urwał kiedy dojrzał ogromny ślad po cięciu na truchle potwora. - Nieźle go załatwiłeś. - Nie czekając długo przywołał garść magicznych jagód i podał je wielkoludowi. - Coś mi się zdaje, że potrawki z jagód będą dla nas na porządku dziennym. - Zażartował.

Siedząca przy wilku drowka odwróciła głowę w kierunku druida. - Zaszkodził mu mocno, chociaż myślę, że jakby robal go zeżarł to dostałby takiej niestrawności że i tak by zdechł - zaśmiała się głośno - ale dobrze że skończyło się tak, a nie inaczej. Nudno by bez łuskowatego było.

- Tak. A co z Kriegerem? - Widząc spuszczony wzrok kilku svirfneblin druid zrozumiał, że potyczka kosztowała życie przynajmniej jednego z gnomów. Anlaf zamyślił się przez chwilę i rzekł - to chyba nie jest dobre miejsce na odpoczynek. Dużo tu śmierci, a ten stwór pewnie zrobił sobie żerowisko z cmentarza. Oby nie było ich tu więcej.

- Przynajmniej zabrał Kriegera pod ziemię i nie musimy go chować. Szkoda, że sam nie zdążył się zakopać. Śmierdziałoby mniej - dodał któryś ze śmieszków.

- No miejmy nadzieję. Spędziłam w Podmroku około dziewięćdziesiąt lat mojego życia i nigdy nie było łatwo, ale mam wrażenie że dzisiaj podziemia są jeszcze mniej przyjazne… - drowka zamyśliła się, dalej gładząc łeb Rahnulfa.

Eol chyba chciał coś odpyskować mrocznej elfce za jej swobodne wynurzenia, ale kiedy tylko otworzył paszczę, pochylająca się nad nim Vylyra wcisnęła mu w zęby przygotowane przez druida jagody, zamieniając ostre słowa we wkurzone mlaskanie. Rycerz próbował coś tam jeszcze burczeć, ale bardka szybko spacyfikowała go, dociskając “dla lepszego efektu” dłonie z leczniczym zaklęciem do najbardziej bolących miejsc, więc gdy obolały smokowiec w końcu nadawał się w miarę do użytku, nie w głowie były mu słowne utarczki.

- Ktoś jeszcze...? - spytał, pokazując dłonią gest przy szyi. Bolało go wszystko, a dotychczas nienaganna prezencja mocno ucierpiała, ale wyraźnie puszył się za każdym razem, kiedy jego spojrzenie napotkało martwe truchło bestii, naznaczone potężnym ciosem.

Druid spoglądał przez chwilę na Eola oceniając jego stan. “Po takich obrażeniach pewnie nikomu nie byłoby śpieszno do ognistych przemówień” pomyślał. Odwrócił się więc zwracając się do odchodzącego gnoma licząc, że reszta svirfneblin również zwróci swoją uwagę. - Oddo, wasz kapitan odwalił dziś kawał dobrej roboty. Ceni sobie mężne serca i myślę, że nie bez powodu dołączył do was. Moi towarzysze mogą narzekać na ten… spadek morale, ale kiedy przyjdzie nam walczyć razem za waszą ojczyznę to wierzę, że będziemy stać razem z wami ramię w ramię do końca. Wiem, że Podmrok, rządzi się innymi prawami, ale bez względu na miejsce ci, którzy trzymają się razem są w stanie zdziałać najwięcej. - Po czym wyciągnął dziarsko rękę do gnoma szczerząc zęby - to jak? Skopiemy tyłki tym nieumarłym gnidom?

- To będzie cięższe niż myśleliśmy, ale masz rację, Anlafie - Oddo spuścił powietrze z płuc i podał drobniutką dłoń druidowi. - Dla Glimmerfell nadeszła chwila prawdziwego strachu i tylko teraz możemy być naprawdę dzielni, mimo że jesteśmy jak stonogi w krainie wielkich pająków... No albo jak myszy w krainie kocurów - drugie porównanie dodał pod wyobraźnię typowego powierzchniowca. - Teraz albo nigdy.

- Musimy trzymać się planu. Rozbiegliście się po tym cmentarzu jak dzieciaki szukające skarbów, a wróg nie śpi - Katon miał nieco czasu na przyjrzenie się remorhazowi. - To gniło jak wylazło z podziemi a czaszki ghuli znalezione przez was na podłodze pozwalają na wysunięcie prostego wniosku - czarodziej jak zwykle zrobił dramatyczną pauzę - ktoś zadał sobie niemało trudu na pozostawienie tutaj tego stwora.

Oddo wzdrygnął się i potrząsnął głową. Dramatyczna pauza jeszcze nigdy nie wyszła Katonowi tak dobrze.

- W każdym bądź razie to już jest sztywne... - pocieszył się głębinowiec.


- Byłbym rad gdybyśmy trzymali się jakiegoś składnego szyku i należytej dyscypliny. Shillen i Rahnulf, jako najbardziej obeznani z ciemnością, wraz z kilkoma doświadczonymi gnomskimi wojownikami pójdą na przedzie, bez oświetlenia. Potem większą grupą pójdą ci, co potrzebują światła, mogą też nieść najcięższe rzeczy. Na koniec pójdę ja, mając za towarzystwo powiedzmy sześciu gnomów. My obejdziemy się również bez światła. I jeśli nie będziemy bawili się każdą duperelką wystającą ze ściany… może dojdziemy do Glimmerfell - Katon kiwnął głową Anlafowi za jak zwykle słowa mądrości.

- Podoba mi się plan Katona - Oddo poparł elfa. - Inteligencja przeciw bestialskim instynktom Podmroku.

- Eolu, dasz radę utrzymać dyscyplinę? Nie wiem, czy starczy mi mocy na drugą taką bestię, w dodatku podaną w galarecie… - zachichotał czarodziej. Wesołość gnomów zaczynała mu się niezdrowo udzielać.

- Myślę, że teraz jedyną rozsądną opcją jest znaleźć jakieś bezpieczne miejsce w którym odpoczniemy i w pełni dojdziemy do formy - wtrąciła Amira, a następnie zwróciła się do gnomów - jest takie w okolicy?

- Śpimy tutaj - uciął Eol. - Stoimy tu już chwilę i nic nas powtórnie nie zaatakowało, ani nie przylazło obgryźć trupa. Znaczy, wybiliśmy wszystko, co się ruszało w okolicy. Nie możemy sobie pozwolić teraz na kolejną wyprawę w nieznane i kolejną potyczkę!

- Jak to my będziemy atakować z zasadzki, a nie w nie wpadać, to bez problemu - czarny rycerz odpowiedział na pytanie Katona. - Każdy ma swój sposób walki. To, co dla jednych jest tchórzostwem, dla innych jest sprytem, więc trzeba u m i e j ę t n i e wykorzystywać dostępne siły, a nie oczekiwać cudów od każdego - spojrzał na gnomy, a potem na maga, biorąc magicznych wojowników w obronę. - To nie drużyna krasnoludzkich tarczowników, żeby wymagać ordynku i walki w karnym czworoboku. Następnym razem musimy mieć lepszy zwiad, a gwarantuję, że nikt nie złamie dyscypliny. Podobno drowy są mistrzami rozpoznania, tak słyszałem... bo na razie nie widziałem niczego, co by to potwierdzało. Więc zróbmy z tego użytek - najwidoczniej Czarna Łuska nie był zadowolony z faktu, że elf nagle przejął dla siebie rolę wojskowego doradcy i strofuje gnomy.

- Nie wypominam gnomom tchórzostwa. Władam magią, przez wielu uważaną za broń słabych i tchórzy, choć uwielbiam im czasem przypominać, jak bardzo się mylą. Potrzeba odwagi by wleźć w paszczę takiego stwora i trzeba również to docenić. Niech każdy robi swoją robotę a wyjdziemy z tego cało. Jeśli gnomy stosują jakąś nieznaną nam taktykę, nadstawiam uszu - elf wzruszył ramionami.

- Żeby złapać dużą rybę, trzeba dać na wabia mniejszą - smokowiec wyszczerzył kły. - Nasza grupa powierzchniowców rzuca się tu w oczy jak złoto na kupie łajna. Jest nas kilku twardych wojowników i to trudno ukryć. Pokażmy się więc na widoku, ze światłem i trąbami. Ale prawdziwą siłę miejmy ukrytą jak sztylet w bucie. Jak coś zaatakuje przynętę, gnomy spadną im na kark z ciemności - rozłożył łapy. - A nawet kto wie, czy jak się tak pokażemy, ktoś do nas nie przyjdzie sam po pomoc. Jesteśmy wielkimi bohaterami, po co to więc ukrywać! Ja bym tak zrobił - zakończył, wskazując na siebie, zapewne jako na przykład wybitnego herosa.

Katon przez chwilę myślał nad koncepcją smokowca i widział w tym pewien sens.

- Grupa, która służyłaby za przynętę musiałaby wziąć na siebie ewentualną zasadzkę… po za tym, nie widzę tu problemu - elf mruknął podsumowując plan smokowca.

Mroczna elfka słuchała planu smokowca i musiała przyznać, że rzeczywiście był nawet sensowny, jednak nie podobało jej się to, że chwilę wcześniej podważył jej umiejętnosci zwiadowcze. Zwróciła się cicho do stojącego niedaleko Skandyka - Plan ma nawet dobry, ale jak jeszcze raz podważy moje umiejętności, to obiecuję, że zrobię sobie z niego piękną, skórzaną kurtkę.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 05-08-2017 o 17:32.
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 04-08-2017, 11:47   #34
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
STARE GRZECHY MAJĄ DŁUGIE CIENIE


"Grzybowa Nekropolia" Glimmerfell
Podmrok pod Górami Majestatycznymi
Region Miasta-Państwa Niezwyciężonego Suwerena

18 Białego Wilka, loredas,
12 Ponurych Mrozów, dzień ziemi,
4433 roku BCCC

Shillen i Katon zakończyli swe codzienne elfie medytacje zanim pozostali zdążyli się obudzić. Pośród wielkich grzybów nekropolii Glimmerfell królowała martwa cisza. Jedynym dowodem, że nie straciliście jeszcze słuchu, był odległy odgłos kapiącej wody, pulsujący jak serce bestii, prześlizgujący się po milczących kamieniach i docierający do ukrytych jezior lodowatej wody. W śmiertelnie cichych jaskiniach nawet stłumiony dźwięk rozbrzmiewał daleko.

Awanturnicy i svirfnebli spali, nieświadomi, że nie powita ich wstający, szary świt, do którego na powierzchni było jeszcze trochę czasu, jeśli Shillen miała rację. W świecie, który nie znał dni ani pór roku, drowy z Ylesh Nahei śledziły upływ czasu za pomocą kamiennej kolumny. Wyznaczony przez enklawę czarodziej pod koniec każdego dnia tkał na jej podstawie magiczny ogień, który stopniowo rozpływał się ciepłem, aż cała struktura nie płonęła czerwienią w spektrum infrawizji. Bez takiego zegara nawet tropicielka mogła się pomylić, zmuszona do polegania na niejasnych, nieprecyzyjnych wskazówkach i poszlakach, jakie zostawiał Podmrok. Myśli błądzące wokół czasu i dziwacznej nekropolii przypomniały Shillen dom, gęstwinę ogromnych grzybów na krańcu miasta, które oznaczały dzielnicę najdoskonalszych rodów.

Co Shillen przypominało o ojczyźnie, dla Katona było zupełnie nowym doznaniem, z którym powoli się oswajał. Był na przytłaczajacej głębokości, nieprzyzwyczajony do obecności nad głową tysięcy ton skał. Szklane oczy na szypułkach grzybów spoglądały na niego równie martwo jak otaczające głazy. Jak sępy czekające na kolejnego trupa, którego mogłyby rozpuścić ochrowym śluzem tak jak pokonanego przez awanturników remorhaza. I jak nieszczęsnego Kriegera. I jak wszystkich królów Glimmerfell - nazywanie porzucania ich w tych okolicach pogrzebem było kpiną z eufemizmu, ukazywało niedojrzałość gnomów.

Cała ta historia zakrwawała na szaleństwo... Dlatego kiedy pośród stalaktytów Katon dojrzał jeden szczególny, zakończony pędzlem białego włosia, zmarszczył tylko czoło i wzruszył ramionami. Poderwał się na nogi dopiero wtedy, gdy ten nawis obrócił się do góry nogami i leniwie niczym beholder popłynął w powietrzu w kierunku miejsca niedawnej walki.



- W podziemnej krainie grzyby chodzą na ludziobranie, mistrzu Sirrionie - śpiewał i gwizdał, nie bacząc na niebezpieczeństwo. - Noriflist to widział, Noriflist to wie.

"Noriflist?", zastanawiał się Katon, z wielką uwagą słuchając nieskładnych słów nienazywalnego stwora, boga czy demona. Takie imię nosił pewien Tharbryjczyk, jedyny śmiertelnik, którego świętej pamięci elfi mistrz Sirron przyjął na naukę do swej wieży, wzniesionej nad Tharbryjskim Wybrzeżem, w lasach pomiędzy rzeką Pewną a Koroną Harridrima, wysokim szczytem, który rozpalalał i dalej rozpala wyobraźnię uczonych nie tylko z miasta-państwa Tuli. Noriflist... Arogancki, niepokorny dupek o wielkim talencie i jeszcze większym mniemaniu o sobie.

Elf przypomniał sobie, że owiana tajemnicą śmierć Sirrona była źródłem licznych plotek. Jej szczegóły zdradzono tylko rządzącej Tulą Radzie Ośmiu. Prawdziwy powód śmierci został podobno zakomunikowany przez oiv’hass, altruistyczne stworzenie z kosmosu, które w potocznej mowie mniej bystrzy uczeni nazywali prześmiewczo flumfem. Jeśli było to prawdą, mistrza Sirrona mógł spotkać najstraszliwszy los z woli koszmarnie starych, amoralnych horrorów, które przybyły z najodleglejszych gwiazd.

Od tamtego momentu Doliną Sirrona i dalszymi badaniami nad Koroną Harridrima zarządzała Beri, czarodziejka najdłużej szkolona przez maga. Katon pamiętał i ją, i Indar, która była dla Beri chyba kimś więcej niż przyjaciółką, i Lagę, wiecznie zazdrosnego o pozycję Beri w Dolinie, i Gildrina, który najchętniej spędziłby całe życie w jaskiniach Korony niczym drow czy krasnolud, i Rodrasę, też jak Katon szkoloną w objawieniach... Która nigdy nie ufała Noriflistowi. Co tu robił? Jego obecność tutaj i to w tej zmutowanej formie nie mogła być po prostu wynikiem jakiegoś przypadkowego, nieudanego eksperymentu, nie powiązanego z całokształtem upiornych wydarzeń dotykających Podmrok.


- Noriflist? To imię budzi wspomnienia. Czy jesteś tylko cieniem, zjawą, a może tylko się zgubiłeś? - Katon wysunął się lekko na przód, chcąc być dostrzeżony przez najwyraźniej znanego mu maga, choć czy był tym, za kogo się podawał elf nie mógł być pewny widząc jego zdeformowane ciało, i najpewniej zniszczony szaleństwem umysł.

Noriflist unosił się dokładnie nad tym miejscem, w którym zeszłego dnia magicznie przemieniłeś Rashada we wielką małpę. Magia przyciągała go tak jak róże pszczoły. Patrzył przed siebie pustym, zgasłym wzrokiem. Ślina ciekła mu z otwartych ust. Może twoje słowa nawet nie docierały do jego uszu. Zastanawiałeś się, czy jego zmutowane ciało było tylko pustą powłoką, z której już dawno uleciał duch? Taka przemiana mogła być wynikiem klątwy, nieopatrznego życzenia albo potężnej transmutacji lub nekromancji.

Przypomniała ci się Złota Geri z Konklawe Cichych Wiatrów. Krasnoludka, która rytuałem przeniosła swą duszę do golema wykonanego ze złota i spędziła wiele dekad na próbie odnalezienia drogi z powrotem. Ale ona chociaż miała wybór, sama podjęła ryzyko. Viridiańskie Maszyny Mordu, których skórę topiono i łączono z ciężką zbroją w bąbelkujących, alchemicznych kadziach - już nie.

Jedna z oślizglych, umięśnionych macek wskazała na twój bukłak.

- Wino? - zapytał z wyraźnie mniejszą obojętnością.


Katon pokręcił przecząco głową i odpiął bukłak od pasa, który następnie rzucił w kierunku zmutowanego czarodzieja.

Noriflist za pomocą lśniących, czarnych macek odkorkował i przystawił bukłak do ust. Spodziewając się wina, wypił bez przyjemności zaledwie kilka łyków lodowatej wody ze Skalistych Kaskad, a resztę wylał na głazy, wyciskając bukłak jak pomarańczę. Po takim geście spodziewaliście się najgorszego, jako że wasza czujność wyostrzyła się przez lata niebezpiecznego życia, lecz obłąkaniec tylko wzniósł się w powietrze, obrócił dookoła i zaśpiewał:

- W podziemnej krainie czarty pływają na tratwach z gnomich trupów, mistrzu Sirronie. Noriflist to widział, Noriflist to wie!


- Tratwy... Z gnomich... Trupów? - powtórzył któryś ze svirfneblińskich rycerzy, przełykając głośno ślinę. Rozległ się gnomi szmer.

Rashada, który w tym wrogim, obcym środowisku spał czujnie, obudziły odgłosy rozmowy. Zdębiał, widząc dziwaczną istotę, z którą rozmawia Katon i skoczył na równe nogi.

- Co to jest Katonie, znasz tę... istotę? - Zapytał.

- Nie osobiście. Znałem jego mistrza. W sumie też przelotnie, ale widok jednego z jego uczniów tutaj jest zastanawiający. Ardin wspominał o kilku elfickich czarodziejach, którzy zeszli do Podmroku. A jego mistrz, Sirron dobierał sobie uczniów jedynie spośród starszego ludu. Ten był jedynym wyjątkiem, i zdaje się nie wyszło mu to na dobre - czarodziej wyjaśnił wojownikowi.

- W takim razie może coś wiedzieć o Kuli Cienia….- zastanawiał się Rashad.

- Wino?! - Noriflist powtórzył pytanie, nagle zniecierpliwiony. Ocierał nerwowo jedną mackę o drugą.

- Eol, masz jeszcze to wino, które piliśmy we wiosce? - czarodziej zagadnął smokowca.

Czarna Łuska, słysząc swoje imię, ziewnął przeciągle, wciąż leżąc na plecach.

- Dziewczyny, daaaajcie muuu... uahhh...! - obrócił leniwie głowę, ale kiedy tylko dostrzegł unoszącą się w powietrzu poczwarę, natychmiast przetrzeźwiał i zerwał się na równe nogi. W jego rękach pojawiła się ciężka kusza, która najwidoczniej trzymał pod poduszką na takie okazje. Wycelował bełt w unoszące się w powietrze stworzenie, z pytaniem przenosząc wzrok między nim, a Katonem.

Na widok wycelowanej weń kuszy Noriflist wrzasnął tak, że ciarki przeszły po waszych krzyżach. Schował się za kapeluszem wielkiego grzyba, gulgocząc bezustannie.

- Spokojnie… poczęstuj naszego… gościa... winem - czarodziej uspokajał smokowca rozbawiony sytuacją.

- Nie lubię niezapowiedzianych gości w podziemiach - smokowiec kiwnął głową Mavis, która siedziała schowana za jakimś grzybem i z mieszaniną ciekawości i przestrachu przypatrywała się stworowi.

- Daj mu tego wina... jeśli tam coś zostało - rozkazał rycerz - O tej porze zwykle potrzebuję chwili dla siebie, ale będę miał was na oku! - zadeklarował, biorąc jedną ręką tarczę i odchodząc na bok. Ustawił ją pod ścianą, by mieć przed oczami wizerunek Tiamat i przyklęknął, zaczynając modły, ale raz na jakiś czas zerkał na unoszącą się w powietrzu istotę, a kuszę miał w zasięgu ręki.

Mavis ostrożnie podeszła do kupki gratów, wygrzebała z nich bukłak wina i zbliżywszy się na bezpieczną odległość, lekko rzuciła nim w kierunku Noriflista.

Do gruntu zepsuty czarną magią Noriflist łasił się do Mavis jak zwierzę. Obiecany bukłak wina w zasięgu wzmocnionego zaklęciem wzroku koił nerwy obłąkanego powierzchniowca. Kiedy pochwycił napitek zręczną macką, wybębnił cały bukłak, wciąż kryjąc się za kapeluszem grzyba. I wtedy okazało się, że jego spokój był tylko pozorny.

- Tak samo będę pić waszą krew, plugawe elfie pomioty - syknął pełen furii w stronę Mavis i rzucił pustym bukłakiem - kiedy czerwone nietoperze zrobią z wami porządek!

Odlatywał! Uciekał z dzikim krzykiem, spłoszony jak sarna.


- Zaczekaj proszę! - Zawołał desperacko Anlaf, który do tej pory przyglądał się jedynie całej scenie w osłupieniu - Możemy ci pomóc. Odczynić urok. Jesteśmy tu po to by naprawić ten chaos.

Szkaradny stwór zatrzymał się w powietrzu, odwrócony do was plecami. Musiał zachować jakąś cząstkę własnej duszy i promień światła przeszłości. Może było mu nawet przyjemnie, kiedy znów usłyszał łagodny głos człowieka z powierzchni. Obrócił się i powolutku sfrunął w dół, gryząc strachliwie gumowaty czubek jednej z macek.

Katon wycofał się lekko, widząc, że szaleniec niespecjalnie przepada za elfami - Mavis, Vylyra, Shillen, on chyba nie lubi elfów. Cofnijmy się i pozwólmy innym rozmawiać - czarodziej wyszeptał ostrzeżenie, nie spuszczając wzroku z mutanta.

Drowka skinęła głową w stronę czarodzieja i cofnęła się kilka kroków do tyłu.

- Masz na imię Noriflist prawda? - Druid ostrożnie podchodził bliżej starając się okazywać przyjazne zamiary. - Ja jestem Anlaf, druid z Tarsh. Przybyliśmy tu wraz ze svirfneblin odzyskać Glimmerfell. Pomożemy ci, ale musimy wiedzieć co ci się stało.

- W podziemnej krainie - zaczął Noriflist - cienie sprzed tysią... - ale się zaciął. Obliczył coś w głowie, ruszając ustami i ponowił: - Cienie sprzed tysiąca dwustu sześciu lat przyszły tańczyć, mistrzu Sirronie! - biedakowi znowu wydawało się, że rozmawia ze swoim mentorem. - Noriflist to widział, Noriflist to wie!

Anlaf spuścił na chwilę wzrok domyślając się, że mag naprawdę postradał zmysły - Noriflist? To ja, Anlaf. Mistrza Sirrona tutaj nie ma. Spróbuję ci pomóc. Dobrze?

Anlaf zebrał się do zaklęcia - tego samego, które pomogło Ardinowi. Noriflist, kierowany bardziej instynktem niż inteligencją, otoczył się mackami, na swój sposób kontrczarując. Na twarzy szaleńca odruchowo pojawił się dumny uśmieszek.

- Jesteśmy potężnymi wojownikami a i na magii się znamy, faktycznie możemy ci pomóc - dodał Rashad który jednak pozostawał czujny i gotów do magicznego przywołania swojego rapiera gdyby dziwne stworzenie okazało się być agresywne.

- Te cienie o których mówisz… chodzi o ghule, demony? Walczymy z nimi.

- W podziemnej krainie stare grzechy mają długie cienie, mistrzu Sirronie. Noriflist to widział, Noriflist to wie!

Zmutowany czarodziej z coraz większym zainteresowaniem zaczął kręcić się w pobliżu waszej sterty plecaków. Chyba szukał jedzenia. Tyle wina musiało mu poprawić apetyt.


Anlaf westchnął przykładając otwartą dłoń do czoła. Postanowił jednak spróbować jeszcze raz, choć stosując inną metodę. - Gratuluję Noriflist- zawołał z aprobatą - poczyniłeś ogromne postępy w sztuce. Dam ci teraz moje błogosławieństwo i zapraszam na wyśmienitą kolację.

Zaklęcie nie przyniosło pożądanego skutku. Było bezradne wobec nikczemnego czarnoksięstwa, które sprowadziło zgubę na ciało, umysł i duszę Noriflista. Jednak to, co zdruzgotany czarodziej powiedział, gdy wyciągał z pochwyconego macką plecaka suchar po sucharze, dawało cień nadziei na zrozumienie jego historii:

- I mistrz mi teraz wszystko wybaczy? Wszyściusieńko? Nawet śmierć uczniów mistrza?


- Wybaczę - Odpowiedział Anlaf łagodnym tonem zerkając kątem oka na Katona - ale jesteś winien zadośćuczynienie Noriflist. Pomożesz nam, a wszystko będzie jak za dobrych starych czasów.

- Jakim NAM?! Przecież zostaliśmy już tylko my dwaj, ty mistrzu i twój najwspanialszy uczeń i jedyny godny następca, Noriflist! - pełne furii, płaczliwe krzyki Noriflista roznosiły się po tunelach i jaskiniach. Całe szczęście, że nie odpowiedział na nie jeszcze żaden drapieżnik.

- Owszem - odpowiedział druid nasłuchując czy coś nie zbliża się w ich kierunku - ale byłem zmuszony wezwać wsparcie. We dwóch nasze szanse na powodzenie byłyby znacznie mniejsze, a i plan uległ teraz zmianie. Powiedz mi co zapamiętałeś z naszej misji.

- Mistrzu Sirronie, wszystko szło zgodnie z twoim planem - zaczął nieco bojaźliwie Noriflist. Spuścił wzrok w dół. Pot kapał na stertę plecaków, nad którymi lewitował. Zaczął szybciej oddychać. - Ale to coś, co wyszło z portalu, pożarło Beri, Lagę, wszystkich! - wyrzucił z siebie gorączkowo. - Mnie udało się uciec! Przetrwałem dzięki twojej magii, mistrzu Sirronie! Dobrze, że znowu mnie słyszysz, mistrzu...

- Mimo tego co tu się stało - ciągnął druid - ja też się cieszę, że cię widzę. Wiesz, że musimy to naprawić? Dlatego ściągnąłem tu pomoc. Kosztowało mnie to wiele zaklęć i dlatego musisz mi teraz pomóc posprzątać ten bałagan. Pamiętasz jeszcze w którym kierunku znajduje się miejsce w którym otwarto portal?

- Czasami wiem, czasami nie, mistrzu Sirronie. Czuję raczej niż wiem. Było to gdzieś za rzeką Laetan... Proszę mistrzu daj mi zjeść i wrócę do ciebie, kiedy będę gotów cię poprowadzić. To może potrwać.

Noriflist przestał interesować się otoczeniem. Skupił się całkowicie na zadaniu zleconym przez "mistrza". No i na upragnionym posiłku.

- Pst - Oddo pociągnął za spodnie Anlafa. - Co z tym okropieństwem? Będzie z nami wędrować? Nie wystarcza wam, że sam ma łeb wypełniony szaleństwem!? Może jeszcze zatruć i nasze sny.


- On ma rację - przytaknął Eol, spoglądając na poczwarę i machinalnie kładąc rękę na mieczu - Jeśli magowie chcą się bawić swoimi dziwnymi sługami, niech to robią... poza obozem. Weźcie to coś na łańcuch, zdominujcie albo cokolwiek innego. Wolne nie powinno latać; kto wie, czy mu znów coś nie odbije i nie sprowadzi na nas wroga albo nie nabierze apetytu na nasze mózgi. A jak go wypytaliście o wszystko, to można skrócić jego męki. I nam ulży, i jemu.

- Zgadzam się z łuskowatym i kurduplem - wtrąciła Shillen rzucając pobieżnie wzrokiem raz na Eola, a raz na Oddo - to coś nie jest do końca poczytalne, może narobić nam problemów, a w Podmroku i tak dość dużo ich pewnie napotkamy. - położyła dłonie na przypiętych do pasa krótkich mieczach.

- Podróżować z kimś, kto chce wypić moją krew!? - zapytała retorycznie Mavis. - Każdy kompromis jest zgniły, ale ten cuchnie zgnilizną mocniej niż położony przez nas remorhaz.

Korzystając z tego, że Noriflist zajął się jedzeniem druid podszedł do reszty -Nieumarli przepędzili stąd was, drowy i bóg wie kogo jeszcze - Anlaf ściszył głos niemal do szeptu zwracając się do Oddo - być może Noriflist jako jedyny wie jak powstrzymać tą falę, albo przynajmniej pomoże nam jakoś to rozwiązać. Powinniśmy wiedzieć z czym przyjdzie nam się mierzyć, a sam powiedziałeś, że może być to trudniejsze niż przypuszczacie. Wiem, że nawet nie przypomina człowieka i postradał zmysły, ale nie zapominajmy o tym po co tu jesteśmy. Musimy zyskać jakąś przewagę. Im dłużej będzie z nami tym więcej się dowiemy. Kiedy uznamy że wiemy wystarczająco dużo możecie go odprawić.

- Naprawdę nie ma innych sposobów na zdobycie tej całej wiedzy!? - zapytał Oddo. - Biblioteka Glimmerfell jest już pewnie na zawsze stracona, ale Laetan nie zatopiło przecież Ylesh Nahei. Nawet jeśli drowy nie potrafią pisać, to musiały złupić krasnoludzkie tomiszcza z Angrimm - dodał kąśliwie.

- Powiedz mi o tym coś więcej Oddo. O tych tomiszczach z Angrimm - czarodziej zagadnął gnoma, z wyraźnym zainteresowaniem. - Jeśli w Ylesh Nahei jest jakaś mistyczna wiedza, nasze szanse mogą znacznie wzrosnąć. Nie skreślałbym też wiedzy w Glimmerfell. Biblioteki są czasami doskonale zabezpieczone, a niektórych ksiąg nie ima się nawet woda.

- Nie mam bladego pojęcia, co może być w tych księgach, Katonie, ale wiemy przecież, jacy są krasnoludowie. Nie dość, że potrafią prześledzić swój rodowód aż do Kazadaruma, to nieustannie planują i zawsze kolekcjonują trofea z wygranych bitew. Muszą gdzieś to wszystko spisywać, opisywać. My zresztą też potrafimy zagospodarować każdy kawałek papieru jakąś nową myślą, ale... Przekładamy natchnienie nad skrupulatność.

- Innymi słowy - wtrącił Belwar z dumnym uśmiechem na ustach - z raz zaczętych przedsięwzięć kończymy jakąś jedną piątą, ale za to jaką! - Kiedy rozległ się śmiech, broda Belwara dotknęła ucha Oddo.

Shillen pamiętała bibliotekę Ylesh Nahei. Wysoka, mieniąca się czerwienią i purpurą wieża, przy której stała kolumna - zegar enklawy, obsługiwany przez jednego z magów - bibliotekarzy. Żałowała w tej chwili, że była na bakier z książkami i słowem pisanym w ogóle, zresztą nawet nie znała bibliotekarzy jej ludu. Może mogłaby lepiej pomóc.

Zauważyliście, że Oddo otrzymał odrobinę za mało dyskretnego kuksańca od Belwara. Kiedy Oddo wciąż się opierał i nie chciał odejść na bok, Belwar szarpnął go za rękaw. Gnomy przez chwilę toczyły półszeptami zażartą dyskusję w swoim języku. Oddo wrócił po jakimś czasie z nietęgą miną, ale nie odezwał się nawet słowem.


- Anlafie, z jakiegoś nie wiem jakiego powodu, z całej naszej grupy jeśli mogę powiedzieć, że kogoś naprawdę darzę zaufaniem to jesteś to ty - powiedziała drowka - ale na bogów od Lolth zaczynając na Mitrze kończąc - elfka splunęła wypowiadając imię boga światła - naprawdę chcesz żeby to coś poszło z nami? Po wszelkich przygodach jakie nas spotkały, czy to na Wyspie Grozy czy tutaj chyba powinniśmy wyciągnąć wnioski co do obdarowywania zaufaniem dziwnych typów. Skąd wiesz, że gdy złożymy się do następnego odpoczynku, nie przyjdzie mu do głowy poderżnąć nam gardeł, albo bogowie wiedzą co innego. Ja na pewno nie mam zamiaru mu zaufać i założe się, że Vylyra i Mavis się ze mną zgodzą - spojrzała na elfki. I rzeczywiście, obie spojrzały na siebie i pokiwały głowami.

Rashad obrzucił Norifista zimnym spojrzeniem po czym uspokojącym gestem objął ramię Mavis.

- Nie obawiaj się moja śliczna łotrzyco, obronię cię przed nim jak będzie trzeba - po czym zwrócił się do reszty:

- Podejdźmy do sprawy rozsądnie, ta… istota wydaje się mieć wiedzę na temat eksperymentu elfich magów którzy podobno sprowadzili tu ghule. Szkoda byłoby go już teraz zabijać jak może wciąż mieć użyteczne informacje.

Amira kiwnęła w milczeniu głową popierając słowa kuzyna.

Oczywiście Oddo i pozostali mają rację, że musimy być bardzo ostrożni, nie pozwolimy by ten cały Norifist nas opóźniał ani nam zagrażał i nie będziemy na niego czekać. Jeśli będzie stwarzał zagrożenie, rozprawimy się z nim. - Stwierdził pojednawczo. - A miasto drowów może i warto byłoby odwiedzić…

- Też bym się wybrała obejrzeć jak wygląda dziś moje rodzinne miasto - dorzuciła Shillen.

- Anlaf kiwnął głową z uznaniem w stronę Rashada. - Jeżeli zdecydujemy, że ryzyko jest zbyt duże to nie będę oponował, ale cieszę się, że nie wykluczasz korzyści jakie może nam dać jego wiedza.

- Również nie poprę pospolitego zabójstwa. To szaleniec, ale przekazał już kilka informacji, i najpewniej może zrobić to znowu. A wiedza to potrzebna nam broń i nie ma znaczenia w jaki sposób je zdobędziemy - czarodziej kiwnął głową Anlafowi popierając jego zdanie.

Oscar szczypiąc się w rękę już kolejny raz, uświadomił sobie, że to jednak nie sen. Po wczorajszym marszu spał jak małe dziecko, ale gwar panujący w jaskini obudziłby nawet głuchego. Przetarł zaspane oczy i podniósł się z łukiem w ręce.

- Będę pierwszą osobą, która strzeli w to wynaturzenie… - wskazał brodą - Mam zamiar mieć to na oku. Oddo, co powiesz na zakład? Kto to pierwszy odstrzeli?

- Strzelaj pierwszy, proszę bardzo... - powiedział Oddo, wciąż nieco zakłopotany rozmową z gnomami. - Jeśli to zagadkowe coś zasiało śmierć i zniszczenie w naszej krainie, sam skrócę go o głowę, co by pasował lepiej do stalaktytów wokół, kiedy będzie tak wisieć i gnić - śmiertelna groźba wypowiedziana cienkim, piskliwym głosem zabrzmiała komicznie, lecz powstrzymaliście śmiech. Prawdziwe tchórzliwe lwy.

- Nie rozumiem elfów- stwierdził filozoficznie Rashad spoglądając na Katona i Mavis - my ludzie żyjemy krótko, chcemy więc zabłysnąć nim iskra naszego żywota zgaśnie, dokonywać czynów wielkich póki nasz czas nie przeminie. Ale elfy mogą przecież żyć wiecznie, dlaczego więc wybierać los awanturnika, który częściej oznacza straszną śmierć niż chwałę i bogactwo?

Shillen słysząc Rashada wzruszyła ramionami - Nie wiem jak zazwyczaj wygląda życie elfów z powierzchni, ale u nas poziom niebezpieczeństwa jest porównywalny do życia awanturnika - uśmiechnęła się beznamiętnie do arystokraty.

- Bo uwielbiam, jak człowiek zadaje takie pytanie elfowi. Dla nas jesteście… zabawni, z tym całym pośpiechem. Poza tym jakbyś przez trzydzieści lat czyścił posadzki w dormitorium wynosząc kaczki spod starych, zgrzybiałych uczonych niechybnie poczułbyś… nudę - Katon uśmiechnął się do szlachcica.

Złodziejka roześmiała się głośno, może nawet zbyt jak na panujące wokół ponure okoliczności.

- Żyć tak długo... i mieć tysiące lat nudy? - wyszczerzyła zęby. - Nie wszyscy chcą żyć tylko by trwać. Ja wolę się bawić, a bez ryzyka nie ma prawdziwej zabawy. Lepszy krótki, ale pełen wyzwań żywot, niż nieśmiertelność pozbawiona treści…

- Ja tam jednak osobiście na waszym miejscu najpierw chciałabym się nacieszyć przez kilkaset lat przyjemnościami życia a dopiero później zacząć ubarwiać sobie życie - mruknęła Amira pod nosem.

- A ja uważam, podobnie zresztą do Mavis, że najlepiej docenia się życie ryzykując je. A ubarwić najlepiej można swoją śmierć. Elfia śmierć jest nudna. Mój szczep zostawia zmarłych na szczycie góry, aby sępy rozdziobały ciało w czasie, kiedy reszta oddaje się żałobie. Ciało wraca do natury, która jak wiadomo jest niczym koło. Nudne i smutne. Już gnomy mają lepszy pogrzeb. Chowają ich nago pod grzybem i jeszcze stroją sobie żarty ze śmierci. Choć osobiście nie chciałbym, by w tyłek mojego trupa wkładano jakieś kwiatki czy coś - zachichotał czarodziej - zresztą czymże jest życie nawet elfa czy smoka w obliczu nieskończoności? - rozmarzył się na koniec a oczy zabłysły mu w mroku.

Zauważyliście, jak słuchający was Dralald notował coś na skrawku papieru. Kiedy Katon zajrzał mu przez ramię, przeczytał:

“ZAPAMIĘTAĆ: Wsadzić wujowi Throlaldowi kwiatki w tyłek. Może urosną.”

CZERWONE NIETOPERZE, MISTRZU SIRRONIE!


Dwie mile od podziemnej rzeki Laetan
Podmrok pod Górami Majestatycznymi
Region Miasta-Państwa Niezwyciężonego Suwerena

18 Białego Wilka, loredas,
12 Ponurych Mrozów, dzień ziemi,
4433 roku BCCC

Szliście korytarzem wijącym się niczym szepczący wiatr. Mijały godziny, a jego koniec niezmiennie ginął w mroku, zaś wody Laetan szumiały coraz głośniej. Czasami tunel zamykał się wokół was, szeroki tylko na tyle, by mógł się przecisnąć przez niego pojedynczy wędrowiec. Innymi razy znajdowaliście się we wielkich jaskiniach, których ściany i sufit pozostawały poza zasięgiem wzroku. W odróżnieniu od Shillen, Eola czy svirfnebli, wy funkcjonowania we wszystkich tych krajobrazach Podmroku musieliście uczyć się od podstaw. Zachowań wszystkich wrogów, jakich moglibyście napotkać - niestety też. Nie byliście na patrolu ćwiczebnym, więc każdy krok w tych koszmarnych czeluściach mógł doprowadzić do spotkania z prawdziwymi, nieludzkimi potworami, które nawet w tej chwili mogły deptać wam po piętach. Stopniowo opuszczała was pewność własnych zmysłów, pozostawiając wizję nierealnego świata, gęsto zamieszkałego przez ponure istoty o nieobliczalnych zdolnościach.

Do Laetan były jeszcze dwie mile. Doszliście do skrzyżowania korytarzy, gdzie jeden ze svirfnebli - Guro - wskazał wam wąski, szeroki na jakieś pięćdziesiąt stóp tunel. Prowadził do jaskiń, w których gnomy dawniej hodowały rothe. Po inwazji darakhuli nie spodziewał się, że zostało w nich coś więcej niż płot zagrody. Korytarz ciągnął się jakieś trzy mile i łączył z solnymi tunelami, które prowadziły do jadeitowych kopalni.

Nagle, bez żadnych wcześniejszych oznak, przez poszum Laetan Amira, Shillen i Eol usłyszeli skrzeczący półszept. Jakąś komendę w języku, którego nigdy nie pomyliliby z żadnym innym - w smoczej mowie! Tajemniczy rozkaz, rozmyty przez hałas rzeki, brzmiał:

- ... manewr ... Andramalaxa! - po tych słowach pochwyciliście oddalający się, gorączkowy trzepot skrzydeł.

Analegorn! Oczy Eola, zwężone i wrogie, zapłonęły. Wiedział, że koboldy knuły jakiś podstęp. Nazywały wszystkie swoje manewry i szyki imionami dzieci Analegorna, a Andramalax był najpodstępniejszym z nich. Po przesiąkniętym złem smoku można było spodziewać się każdej nikczemności. Cichy wyrok śmierci, który już raz Eol przeżył, też był ochrzczony tym plugawym imieniem. “Manewr pełzającego Andramalaxa.” Będą obserwować swój cel niczym żmija wśród poszycia i, jeśli uznają to za słuszne, zaatakują w najmniej spodziewanym momencie.

- Czerwone nietoperze, mistrzu Sirronie! - krzyknął Noriflist ze strachem w głosie i zniknął w całunie niewidzialności.

- Koboldy?! Musiały lecieć od źródła rzeki Laetan! - syknął zza stalagmita Stromfast. Magiczny znak błysnął na czołach svirfnebli - kusze pojawiły się znikąd w ich rękach. - W jakim celu się tu zapuściły?!


Twarz i całe ciało Amiry w reakcji na słowa obcych pokryła się drobnymi czerwonymi łuskami. Nie dała się jednak przestraszyć, gestem nakazując innym zachowanie ciszy wysunęła się na czoło pochodu i nie czekając na pozostałych zbliżyła się śmiało do źródła dźwięku. Gdy zaś była już całkiem blisko odezwała się pełnym głosem w języku smoczym

- Cześć i chwała czerwonemu władcy potężnemu Analegornowi, Jestem Amira córka przez pokolenia potężnej Scratharessar, czy potrzebujecie jakiejś pomocy?

- Pomocy?! - syknął Grimwig. - Jak zobaczą naszych, spalą was żywcem razem z nami - szeptał. - Całe stulecia walczyli i nienawidzili gnomów za uwięzienie Kurtulmaka, ich boga.

Anlaf bezradnie wzruszył ramionami. Sam również był bardzo sceptyczny co do inicjatywy Amiry - Może przynajmniej obędzie się bez walki z tymi łachudrami - szepnął do Grimwiga - ale lepiej bądźmy w gotowości.

- Zaprosić ich na pogawędkę i bez ostrzeżenia ostrzelać to też jakiś pomysł - szepnął Grimwig do Anlafa - i choć nie przepadam za aż tak śmiercionośnymi psikusami, w przypadku koboldów mogę zrobić wyjątek.

- Tak zrobimy. To co oni gadają, to tylko taki podstęp, żeby je wywabić... Daj znak - po cichu! - żeby wszyscy mieli kusze w pogotowiu. Jak pojawi się kilka tych poczwar, walimy w nie w całej siły... na rozkaz! - Eol kucnął przy gnomie, wyszeptując mu słowa pociechy i polecenia. I pilnując bardzo, by stojące z przodu kuzynostwo go nie usłyszało.

Grimwig kiwnął głową na znak zrozumienia rozkazu. Nagle, bez ostrzeżenia i z niewiadomego powodu zaczął się trząść. Eol zauważył, że potarł wąs, by ukryć śmiech, ale nie mógł nad nim na dłużej zapanować. Miał tą dziwną gnomią przypadłość, że każde kłamstwo lub tajemnica, którą skrywał, wywoływała w nim niekontrolowany napad śmiechu, który mógł zaprzepaścić cały plan.

- Jestem Rashad Al-Maalthir i we mnie też płynie smocza krew, nie jesteśmy waszymi wrogami. - Szlachic stanął przy Amirze, jednocześnie gotów do walki i obrony kuzynki gdyby dyplomacja zakończyła się porażką. Wiemy że jesteście wybrancami wspaniałego Analegorna, cenimy waszą siłę i przebiegłość.

Po wzmiance o koboldziej sile druid zaczął się lekko trząść. Po chwili reszta zauważyła, że po prostu tłumi śmiech. Kiedy tylko się opanował szepnął do Shillen - Chyba znów się zaczyna. Ciekaw jestem co tym razem z tego wyjdzie.

- Najpewniej nic dobrego - Katon zmarszczył brew, niezadowolony z przemowy obu szlachciców.

Na słowa druida drowka wyszczerzyła zęby w uśmiechu - Stawiam kufel piwa, że tylko ich tym wkurwi, wchodzisz w to? - puściła mu oczko.

- Anlafie, czy przygotowałeś może te zaklęcie światła, które tak pięknie rozjaśniło nam ja.skinię Rhiadiraska kiedy starliśmy się tam z plemieniem orków? Mam wrażenie, że chciałbym poznać chociażby stosunek sił, bo mam nieodparte wrażenie, że nasza “szlachta” znów daje się robić w pospolitego wała - czarodziej szepnął do druida. Ten zaś kiwnął głową twierdząco.
- Jak się zacznie, może rozświetl pole bitwy przed nami w powietrzu w taki sposób, by sufit jaskini był oświetlony. Koboldy słabo radzą sobie ze światłem, a jeśli wylądują… utracą przewagę latania - czarodziej dawał w międzyczasie znaki gnomom które mu towarzyszyły aby zajęły pozycje strzeleckie za najbliższymi skałkami.

Shillen także skinęła głową zgadzając się ze zdaniem elfa. - Taa, zresztą jak zawsze. Gdybyśmy za każdym razem, gdy ta ich paplanina wpędziła nas w kłopoty dostawali złoto, to bylibyśmy najbogatsi we wszystkich Planach.

- Oni są naprawdę groźni. Ale korzystają z zaskoczenia i przewagi terenu - Eol rozejrzał się wokoło, jakby starał się ocenić, skąd nadejdzie cios. - Musimy je zmusić, sprowokować do głupiego, frontalnego ataku. Wtedy mamy szansę... Jakieś sugestie? Tak, żeby tamta dwójka potem nie pyskowała za bardzo... - wskazał głową na ariegardę, która najwyraźniej w okrutnym Podmroku zamierzała walczyć szlachetną, ale nad wyraz nieskuteczną bronią dyplomacji. Według Eola cały problem tkwił w tym, że paktować w tej ciemnej krainie można było dopiero, kiedy umierającemu przeciwnikowi przyciskało się ostrze do szyi, a wokół walały się zbezczeszczone trupy całej jego rodziny.

- To może... niech ich… jak to Shillen powiedziałaś… niech ich wkurwią? - zaproponował cicho Katon.

Drowka zakryła usta dłonią żeby powstrzymać się od śmiechu. - Można się nauczyć wielu ciekawych zwrotów przebywając wśród ludzi Czarnego Lo… W każdym bądź razie, może nasza odrobinę irytująca dwójka faktycznie ich sprowokuje tak jak mówi łuskowaty. Póki co zajmują ich na pewien czas a my możemy pomyśleć co zrobić jak już się znudzą i zaatakują - spojrzała w kierunku Amiry i Rashada, chwytając za rękojeści przymocowanych do jej pasa krótkich mieczy, aby móc je w każdej chwili szybko wyciągnąć.

- Niech przyjdą, przylecą czy diabli wiedzą co jeszcze - powiedział Oscar napinając łuk bez nałożonej strzały. Skandyk od czasu wejścia do Podmroku stawał się coraz bardziej nerwowy. Najwidoczniej nie służył mu klaustrofobiczny klimat podziemi... - Nieważne co to, jak tylko ujrzę łeb, rozwalę na kawałki! Wszystko co tu dotychczas spotkaliśmy chce nas zeżreć. Oprócz tego dziwoląga, ten jest po prostu… - rzucił wiązanką skandyckich przekleństw, dosadnie nazywając Noriflista - Koboldy chyba nie będą bardziej uprzejme

- Analegorn potężny, najpotężniejszy! Duży smok! Tak, tak, TAK! - rozległ się skrzeczący głosik. - Opiekował się nami od stuleci! Jesteśmy mu winni bezgraniczne oddanie! Zawsze gotowi do poświęcenia! A Histbik dał się poznać jako najgorliwszy sługa!

Cały korytarz wypełnił się hałasem broni uderzających w tarcze i koboldzimi krzykami.

- Jeśli wielka Scratharessar chce przyczynić się do jego bezgranicznego triumfu, wycofajcie się i przepuśćcie nasze siły. Duży smok!


Amira odwróciła się do towarzyszy i krzyknęła:

- Odsuńcie się i przepuśćcie gospodarzy - po czym zwróciła się do koboldów - jak wygląda sytuacja dalej w Podmroku, ghule daleko się posunęły?

- CZY HISTBIK DOBRZE SŁYSZY!? CZY SŁYSZY GNOMIE RŻENIE!? - warknał niespodziewanie Histbik. Grimwig wciąż nie mógł powstrzymać śmiechu.

Rashad cofnął się i podszedł do Eola - przepuśćmy ich, mają przewagę liczebną, po co niepotrzebnie wykrwawiać siły jak mamy misję do wykonania- rzekł ściszonym głosem.

- A jeśli ich celem są nasze kopalnie?! - syknął Oddo do Eola.

Amira pochyliła się w stronę kobolda i rzekła.

- Drogi Histbiku zaiste słyszysz głosy naszych gnomich niewolników, a nie godzi się uszkadzać majątku sojusznika.

- MAJĄTEK SIĘ NIE ŚMIEJE! MACIE GO UCISZYĆ! - ryknął Histbik. - Zbliżamy się! Nie zawiedź mnie Amiro, bo pożałujesz! Jeśli są tam jakieś wrogie gnomy, chyba nie chcą obudzić smoka, prawda!? Duży smok! - uderzył w tarczę. - Niech tylko dorwę któregoś głębinowca. Mam dobry przepis na svirfneblińskie uszka w panierce. A gotowane jęzorki w sosie grzybowym, prawdziwy rarytas! Albo głowizna w galaretowatym sześcianie! Duży smok dużo je!

Magicznym rycerzom puszczały nerwy. Histbik chcąc czy nie chcąc głupimi pogróżkami sprowokował ich do ataku. Szeptali między sobą w swoim języku i przygotowywali kusze. Cała przewaga pozycyjna mogła pójść na marne, jeśli Eol nie utrzyma dyscypliny. A Grimwig ciągle się śmiał - kłamstwa Amiry mogły zamydlić oczy koboldowi, ale były bezradne wobec głupawki gnoma.

Trzepot czerwonych skrzydeł był coraz bliższy.


Amira odwróciła się w kierunku sojuszników:

- Cisza tam, Eol zrób proszę coś ze swoimi podwładnymi, raz dwa trzy przepuszczamy koboldy i kontynuujemy naszą misję.

Anlaf złapał Grimwiga za ramię ze śmiertelnie poważną miną. Przyłożył palec do ust sugerując by się uciszył - Szzz, wystarczy - zganił cicho gnoma.

- Cisza! - ryknął Eol, tak żeby wszyscy go słyszeli, zwłaszcza gnomy - Kto nie posłucha rozkazu, posmakuje bata! Słuchajcie się swoich dowódców! - starał się zrobić jak najbardziej miażdżące wrażenie, by zachować dyscyplinę, ale bynajmniej nie po to, by zapewnić koboldom bezpieczne przejście, o nie. Tylko by zapewnić niezbędny czas, by koboldy zdecydowały się wdepnąć w pułapkę. I rzeczywiście miał zamiar użyć wszystkich możliwych środków, by plan się udał.


Przed sobą słyszeliście coraz głośniejszy furkot skórzastych skrzydeł, a za sobą widzieliście coraz mniejsze światło, gdy Amira i pozostali cofali się w stronę, z której przyszliście. Katon i Anlaf jako jedyni z awanturników dostrzegli w ciemnościach wroga. Rozproszonym szykiem, na różnych wysokościach, nadlatywało dziesięć oddziałów koboldów, dobre pięć dziesiątek wyposażonych równie starannie jak najemnicy Suwerennej Kompanii. Każda z jednostek leciała z własnym poddowódcą o charakterystycznej tarczy, przyozdobionej łuskami zrzuconymi przez czerwonego smoka.

Byliście pewni, że tarcze te będa ponurymi dowodami waszego dzisiejszego zwycięstwa. Schwytaliście niczego nie świadome koboldy w pułapkę jak króliki. Kiedy skręcały w boczny korytarz, przelatując nad lewym skrzydłem waszego szyku, bicie serca dzieliło ich od niespodziewanego gradu bełtów z gnomich kusz.

Jednak mimo to zdziwiliście się, nie dostrzegając pomiędzy koboldami Histbika! Co knuło to wredne i przebiegłe stworzenie? Przełknęliście ślinę, przeszyci nagłym deszczem grozy. Za chwilę cały korytarz miał zamienić się w nie jedną, a dwie wielkie, śmiertelne pułapki...
KONIEC CZĘŚCI TRZECIEJ
 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 04-08-2017 o 12:06.
Lord Cluttermonkey jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172