Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-03-2018, 09:23   #191
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Dukt Kopalnia-Phandalin
wczesne popołudnie


Pożegnawszy się z gderliwym druidem Joris i cudownie odnaleziona Turmalina ruszyli w stronę Phandalin. Niezrażona deszczem i utratą większości dobytku (a zwłaszcza nielubianego muła) krasnoludka paplała ile wlezie, niby to od niechcenia wypytując Jorisa o wydarzenia ostatnich kilku dni.


Gdy byli jakąś świecę drogi od osady do ich uszu dobiegło najpierw rytmiczne podzwanianie, a potem zza zakrętu wyłoniła się znajoma postać półelfki. Melune maszerowała energicznie z tak zaciętym wyrazem twarzy,że w pierwszej chwili nie dostrzegła przed sobą tak poszukiwanych osób. Dopiero okrzyk geomantki wyrwał ją z marszowego stuporu.
- Tori Skarbeńku, normalnie wszyscy za mną tęsknili! Chyba się opuszczam - Turmalina ucieszyła się na widok Toriki na trakcie, wyściskała ją serdecznie - po czym tknęła palcem w blachę - Za fajna do uścisków w tym nie jesteś wiesz? Siniaków można narobić!- Gdzieś ty była na wszystkich bogów, twój wuj cię wszędzie szuka! Pasem lać na goły tyłek chce, musisz uważać! - Kapłanka mówiła przez ściśnięte gardło starając się nie rozkleić, gdy widząc na drodze przyjaciółkę i ukochanego, całych i zdrowych, rzuciła się ich wyściskać.
Pierwsza była geomantka o którą zamartwiała się o wiele dłużej, niż o myśliwego. Tymczasem Kurmalina pozbawiona wrogiego refleksu w nagolenniku, swój święty, ptasi gniew przelewała na jorisową łydkę, którą kopała w podskokach swoimi łapkami, drąc się przy tym niemiłosiernie.

Joris rozpromienił się na widok zdążającej w ich stronę kapłanki. Nie jednak Rika, a to wściekłe ptaszysko popędziło mu na powitanie. Aż błoto wzbijało się z duktu gdy rozpędzony drób z gdakaniem szarżował na myśliwego. I gdy kapłanka wylewnie witała się z Turmaliną, on musiał się cały czas opędzać od kury. Ruda uskoczywszy w bok zniknęła gdzieś w zaroślach nie chcąc wchodzić między młot, a kowadło.
- Dość! - zawołał do ptaszyska, które obskakiwało mu nogi dziobiąc dziko w nie i nie tylko w nie - Jeszcze jeden raz…
Oczywiście Kurmalina gróźb nie słuchała. Dziobnąwszy więc jeszcze ten jeden wspomniany raz otrzymała od myśliwego taki czar prędkości, że pięknym lobem wleciała w pobliskie chaszcze.
- Ostrzegałem!
Lecąca w krzaki ptica, nieco otrzeźwiła półelfkę, która zawstydzona odsunęła się od koleżanki i popukała się w zbroję.
- Źle się dzieje w mieście… musimy wracać. Stimy jest otruty i musi jechać do Neverwinter, ktoś okradł Tressendarów i ci planują teraz puścić z dymem całe Phandalin, Sharvi kupił trochę czasu, ale jeśli w ciągu dziesięciu dni nie znajdzie dóbr to Omar swój gniew przeleje na niego… - opowiadała nieskładnie dziewczyna, gdy morderczy drób łypnął ślepkiem z chaszczy na swojego oprawcę.
Łanie oczy seluniki również były zwrócone na myśliwego. Melune uśmiechała się delikatnie, nadal nie będąc pewna swojego “statusu”, a teraz gdy najpierw rzuciła się wyściskać zaklinaczkę, to i sama sobie nie wierzyła, że z Jorisem byli kochankami.
- Omarem to się nie martw, już ja tak z nim zatańcuję, że zatęskni do tego swojego zagranicznego wygwizdowa. Ostatnio powstrzymałam się, bo żal mi się karczmarzyny zrobiło, ale teraz tam takie gruzowisko będzie że do przyszłego Święta Plonów nie uprzątną! - zacietrzewiła się krasnoludka. Kurą się nie przejmowała. Ta już dawno nauczyła się, że Turmi ledwo toleruje wkurzających ją ludzi, a wkurzający ją drób ma nikłe szanse na przeżycie…
- Daruj biednym ludziom… ta karczma to cały ich życiowy dorobek! - Kapłanka od razu stanęła w obronie toblenowej tawerny.
- Cóżesz się tak uparła na nich? - spytała po chwili, pamiętając zacietrzewienie w pamiętnej nocy, gdy szlachta przybyła do miasta i potraktowała drużynę, a dokładniej Turmalinę, w mało przychylny sposób, pozbawiając ją dachu nad głową.
Rudopióra ruszyła zygzakiem ku nodze właścicielki, by wydzwonić dziobem swoją niechęć do świata.
- Czemu taka wściekła na nich jestem? Nie pamiętam już, ale phandalińczycy są MOI do pomiatania, więc wara od nich jakimś przybłędom. A oberżysta pokoju nie chciał dać bohaterce, tędy jego strata boleć mnie nie będzie... Ci dranie co mi wrazili bełty z zasadzki są w środku, a drugiej szansy im nie dam. A po dobroci nie wyjdą bym mogła im wybić zęby tak mocno że im tyłem głowy wypadną, tędy dwa plus dwa równa się karczma minus jeden - Turmi pokazała kreatywną arytmetykę na palcach, zakańczając zaciśniętą piąstką jako wynikiem.
- Bełty? Zasadzka? - Zdziwiła się półelfka spoglądając skołowana na myśliwego. - Nie jesteś ranna? Daj opatrzę cię!
 
Sayane jest offline  
Stary 12-03-2018, 10:17   #192
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Nawet jeśli Turmalina faktycznie zamierzała odpowiedzieć, nie dane jej było, ponieważ ponownie rozległo się wściekła gdakanie i Kurmalina popędziła duktem w stronę osady. Kolejnym “gdakom” towarzyszył okrzyk zdumienia, kategoryczne “NIE!” wypowiedziane znajomym głosem i stęknięcie bólu. Rozległo się jakieś głuche tąpnięcie i trzask łąmanych gałązek.
- Ożeszty! Czekaj… stój!!!
Po chwili w polu widzenia pojawił się… Shavri Traffo z Kurmaliną, która wygodnie wykokosiła się na jego… głowie i dziobała go po czole.
Pełen bólu wzrok młodego tropiciela trafił w końcu na Jorisa i jego dwie towarzyszki i Shavri uśmiechnął się z ulgą.
- Jesteście! - zawołał, nie kryjąc radości.
- Jesteśmy? - powtórzył za tropicielem Joris. Wyglądał na zbitego z tropu kurą na jego głowie, ale zaraz potrząsnął głową. W przypadku Kurmaliny nic nie powinno dziwić - Ano jesteśmy. I się Turmalina znalazła. Postrzelili ją w drodze do kopalni i zostawili na śmierć. Zdaje się jej, że to zbiry naszych znajomków z południa. Ale Reidoth ją odratował i połatał. U niego ją wytropiłem.
Wskazał palcem na kurę.
- Nie chcę się wtrącać… ale Kira będzie zdruzgotana.

Shavri, który najpierw patrzył na Torikę, gdy usłyszał “postrzelili”, zerknął na Turmalinę, potem zaś znów na tropiciela, gdy chciał go zapytać, kim do diaska jest Reidoth. Wszystko to jednak musiało poczekać.
- Ta kura… chyba jest zdziczałą, ale nie widzę na niej choroby. Wzięła mnie z zaskoczenia… szturmem. Trochę się boję, że mi kark przetrąci, jak ją spróbuję zdjąć…
- Nie wolno ci się bać
- szybko Joris zamachał rękami - Ona czuje strach...
- To jakaś wasza znajoma?
- zapytał Traffo, który w swoim życiu potrafił uspokoić głodnego niedźwiedzia niechcący obudzonego w gawrze.
- Chciałbym powiedzieć, że nie. Ale nie mogę. Shavri, poznaj Kurmalinę. Kurmalina, to Shavri.
- Miło mi?
- zapytał młodszy tropiciel dziobiącego go ptaka.
Ostrożnie uniósł obie dłonie, żeby jednak mimo wszystko spróbować ściągnąć z siebie Kurmalinę, ale mordercza kura natychmiast zaatakowała najbliższy kciuk dziobem. Shavri wyszarpnął go jej i krwawiącego zacisnął w pięści, by zatrzymać krwotok.
- Kim jest Reidoth?
- Och zrzuć ją po prostu. Nic jej nie będzie… złego złe nie bierze.

Shavri na te słowa szarpnął zdecydowanie. Zrzucona kura poleciała kawałek i wylądowała blisko kapłanki, zwyciesko dzierżąc w pazurac kępki włosów Traffo.

- A Reidoth to ten druid, o którym wcześniej wspominałem. Też się znalazł.
Joris nie wyglądał jednak jakby ten fakt był powodem do radości. Wręcz dopowiedział to ostatnie zdanie jakoś… ponuro.
- Chyba musimy pogadać, co - domyślił się Shavri, widząc jego minę. Pomasował się po głowie, rozmazując po czole krople krwi. - Nie wiem, czy Torika zdążyła ci opowiedzieć, ale w Phandalin też mieliśmy ciekawy poranek…
- Porozmawiamy o tym dokładniej podczas marszu… nie stójmy tu na trakcie… - Selunitka ponownie zaczęła cicho podzwaniać, gdy jej nioska nie znosząca jaj, za to terroryzująca wszystkich wokoło, wróciła do dziobania ją w opancerzoną goleń, kokoszując cichutko.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 12-03-2018, 13:19   #193
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Phandalin
wczesne popołudnie

Wędrówka do osady przebiegła w atmosferze wzajemnej wymiary informacji i plotek, turmalinowych gróźb i przechwałek oraz kurmalinowego gdakania. Pod koniec drogi kura zmęczyła się wreszcie i Torikha musiała ją nieść. Senne “kłoooo...”, jakie od czasu do czasu wydawała umoszczona w płaszczu kokoszka było nawet urocze. Można było zapomnieć jaką wściekłą bestią jest na codzień ta nie-nioska.


Turmalina gruszek w popiele zasypywać nie zamierzała - jak tylko znaleźli się w Phan zakasała rękawy i stanowczym krokiem, z bazyliszkowym spojrzeniem, od razu ruszyła do oberży. Można już było wyczuć lekkie drgania ziemi i usłyszeć trzaski kamyków pękających od nadmiaru wściekłej mocy szukającej ujścia... było jasne że geomantka nie zamierzała odkładać zemsty na później. Albo brać pod uwagę przewagi liczebnej Tressendarów.
Joris samej sobie jej zostawiać nie zamierzał i również skłaniał się do stwierdzenia, że to ktoś od Tressendarów. Kropki jednak z każdym krokiem powoli zaczęły się łączyć i do myśliwego gdzieś na wysokości domu Garaele dotarło w końcu, że Turmalina prawdy dochodzić nie zamierza.
- Czekaj, czekaj… -wyprzedził krasnoludzicę stając jej nagle na drodze z niepokojem zerkając na rozedrgane kamyki na ziemi - Ale… co Ty tak d o k ł a d n i e zamierzasz zrobić? Zdajesz sobie chyba sprawę, że ta karczma to całe życie Stonehillów? I że są tam bogom ducha winni niewolnicy?
- Nie da się wydobyć diamentu nie krusząc skał - zacytowała krasnoludzkiego mędrca Dzierżytoporskiego Turmalina wzruszając ramionami - Dobra, postaram się zniszczyć tylko tę część, gdzie siedzi ta błotna zaraza, ale może być różnie, bom wściekła i celować mi się nie chce. Chcesz pomóc to pokaż gdzie siedzą, zgarnij ludzi, jak mi ich ładnie wywloką i na taczce przywiozą jakem wcześniej prosiła będzie mniej zniszczeń. A niewolnicy mogą się uważać za wyzwolonych z opresji.
- Wyzwolonych? - Joris powtórzył z niedowierzaniem za krasnoludzicą - Turmalina na bogów! Mnie się ci połu… - zawahał się dziwnie - ci południowcy też w ogóle nie podobają i nie obraziłbym się gdyby im jaka szkoda się stała, ale przecież po prawdzie to każdy mógł cię tam napaść. Jechałaś sama na mule, a na biedną mysz klasztorną, to ty wybacz, ale nie wyglądasz. Do tego ostatnio zjeżdża się tu sporo luda z Neverwinter i Trzydzików to i rozboju jest komu robić i bez tych szlachciurów.
- Turmi… jeśli przez upływ krwi nie pomieszało ci pamięci, jestem gotów spalić wszystkich na stosie za tak bestialską zbrodnię, ale potrzebujemy dowodów… by nasz czyn nie obrócił się przeciw nam… mieszkańcy Phan są nam przychylni, bardziej niż Tressendarom, ale niszcząc tawernę… dziś rano motłoch był żądny wieszania kilku szubrawców za skradzenie kilku dóbr, burmistrz nad nimi zupełnie nie panował nad sytuacją… to niebezpieczne tak się rwać na pierwszą linię sporu. - Kapłanka wydawała się zmartwiona, ale jakimś dziwnym trafem, trzymała pochodnię w ręce. Nie zapaloną, wszak było widno… ale skąd ją wytrzasnęła i po co ją dzierżyła?

Na szczęście dla rodziny Stonehillów i wszystkich, którzy aktualnie przebywali w gospodzie, drzwi przybytku otwarły się i na plac wytoczyła się znajoma, korpulentna postać. Mina najstarszego z Rockseekerów przypominała gradową chmurę, lecz rozjaśniła się na widok Turmaliny. Zaraz jednak krasnolud przybrał groźny wyraz twarzy i niczym rozjuszony byk ruszył w jej stronę.
- Ty… ty… ty! Ty babo jedna! - ryknął, celując w geomantkę swym grubym palcem. - Nijak na tobie nie można polegać, nijak! Skaranie boskie, mówiłem kuzynowi, lać na gołe dupsko póki na nim siedzieć nie będzie! Ale gdzie tam! I mam teraz, skaranie boskie! - wrzeszczał, stojąc z Turmaliną nos w nos i wygrażając energicznie.
Hałas przyciągnął ciekawskie spojrzenia nie tylko przechodniów, ale i Zenobii, która właśnie wracała z zakupów wraz z nudzącym się niemiłosiernie Trzewiczkiem. Niziołek wolał póki co trzymać się z dala zarówno od Tressendarów jak i od swojej kryjówki (zresztą w loszku strasznie śmierdziało), więc markotnie włóczył się za kurtyzaną po osadzie.

Tymczasem Gundren kontynuował swe gorzkie żale, nie zwracając uwagi na pobłażliwe uśmieszki osadników.
- Pomoc obiecywała! Radę! Ochronę! I co? Furda wszystko! Żem porządnych krasnoludów nasprowadzał, robotnych, zręcznych, a ta zamiast pod ziemią siedzieć to się po lasach niczym lelef włóczy! Zamknę w izbie póki rozum nie wróci, jak słowo daję! - sapał. Słysząc tą perorę półelfka pobladła jakoś, zastygła dziwnie wyprostowana, starając się jak najdokładniej udawać ścianę z pochodnią, niźli żyjącą istotę.

Widok perorującego wuja chwilowo odsunął pozostałe rzeczy na bok i Turmi zajęła się przekrzykiwaniem się i robieniem sceny na całe Phandalin i okolicę.
- Na mnie nie można polegać? To ja z narażeniem życia kopalnię Ci odbijam, brata ratuję i tyle wdzięczności?
- Kiedy to było… - bez powodzenia próbował wciąć się Gundren.
- ...I nawet teraz się narażam po niebezpiecznych traktach do kopalni, jeżdżę, ledwom z życiem uszła, dwa bełty ze mnie wyciągać było trzeba i bez życia te dni przeleżałam! Martwić się trzeba, ratunek było słać, a nie z GĘBĄ! NIE ZASŁUŻYŁAM!
- Co to dla ciebie bełt albo dwa, utknie w tych durnych nowomodnych kieckach i tyle - Rockseeker najwyraźniej wykłócał się siłą rozpędu. - Poza tym nie trza było JEŹDZIĆ! Kto to to widział - krasnolud na ośle!
- Ten krasnolud nie chciał nowych ciżemek podbrudzić! - obruszyła się Turmi stwierdzając niby oczywistą sprawę - Jechałam do Ciebie wujku, napadli mnie, okradli i konającą na trakcie zostawili. Jak chcesz się na kogoś pieklić, wkurzaj się na tych, co mnie napadli. Może nawet coś z nich zostanie. JAK Z NIMI SKOŃCZĘ!
- Ano chyba że tak… - sapnął Gundren i umilkł gdy dotarła do niego powaga turmalinowej sytuacji. - Zbiry mówisz… A ja żem rady od ciebie chciał, a tak to ten… - zacukał się nieoczekiwanie, przetrawiając wieść o bandytach na trakcie i niedoszłym zgonie młodszej krewnej danej mu, bądź co bądź, pod opiekę.
- NO MYŚLĘ! - Turmi łaskawie przyjęła zwycięstwo nad wujkiem, po czym rozejrzała się po zebranych - Co się tak gapicie? Kłótni nie widzieli nigdy? No dobra, na czym to ja... - wzrok geomantki złowieszcze spoczął na gospodzie.
Te słowa zadziałały na Kurmalinę jak budzik; kursko wyrwało do przodu, a phandalińczycy rozpierzchli się w popłochu. Żaden wiejski burek nie miał w osadzie takiego respektu jak ruda kura. Niejeden odgrażał się, że przerobi ją na rosół, ale na groźbach się kończyło. Czy wojowniczy drób byl chroniony autorytetem Melune, czy swej prawie-imienniczki nie wiadomo; tak czy siak wypoczęta i żyjąca w poczuciu bezkarności Kurmalina znów wyruszyła na wojnę z całym światem.
- Już raz powstrzymałam się od rozwalenia i dostałam żelazicy w podzięce - wzrok geomantki przesunął się na Jorisa i Torihke, ignorując kurę. - Co będzie jutro? Trucizna? Kocham was, ale jak czegoś nie rozwalę to wybuchnę. Arrrrg! Dobra skarbeńku, możesz mnie opatrzeć porządnie i spokojnie a potem postanowię.

Tori westchnęła z ulgą i pociągnęła krasnoludkę w stronę swojego domu. Gundren podreptał za nimi, dziwnie nieśmiało zagadując Turmi o zdrowie.

Shavri i Joris zostali nieco z tyłu, widząc w szybko rzedniejącym tłumie Zenobię i Trzewiczka.

 
Sayane jest offline  
Stary 14-03-2018, 10:12   #194
 
TomaszJ's Avatar
 
Reputacja: 1 TomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputacjęTomaszJ ma wspaniałą reputację
Zwyczajowo zatroskana Torikha zaprowadziła Turmalinę do chaty Garaele by opatrzyć jej rany. Nic to, że krasnoludzica oberwałą bełtami dobre kilka dni temu; troskliwości musiało stać się zadość. Gundren deptał im po piętach.
Elfka uprzejmie wyraziła radość z powodu szczęśliwego powrotu geomantki i zajęła się swoimi sprawami, zostawiając “gabinet” Tori. Zostawiwszy Rockseekera za przepierzeniem kapłanka rozebrała pacjentkę i zajęła się oglądaniem ran. Blizn raczej, bo mimo braku dostępu do magii druid świetnie się spisał i rany ładnie się zagoiły. Melune mogła co najwyżej dodać małą modlitwę by nie zostały blizny, co też uczyniła, dobrze znając próżność koleżanki.
- Reidoth wspaniale cię opatrzył, w jakim on jest w ogóle stanie? Wypadałoby mu podziękować i pomóc w chorobie… - Melune odezwała się cicho i wskazała na ubrania zaklinaczki. - Możesz się ubrać… postarałam się, byś nie miała blizn po tym spotkaniu.
- Dziękuję Skarbeńku, kochana jesteś. Kto mnie zechce gdy będę mieć skórę podziabaną od żelaza? - popisała się bezmyślnym taktem Turmi - A Reidoth to jedną nogą w grobie, podziabany zarazą. Zratował mnie, więc odwdzięczyć się muszę i zratować jego. Choć buc!
- No… czyli w dobrym zdrowiu jesteś? - upewnił się Gundren gdy na powrót ubrana Turmalina wyszła zza przepierzenia.
- Wygląda na to że tak, chyba tylko krwi natraciłam, szyby niczego witalnego nie przebiły. Ale i tak jak o tym pomyślę to mam ochotę coś rozwalić. Nic mi nie jest? Ani choroby, ani klątwy? - zapytała jeszcze raz Tori, co ta potwierdziła.
- Bo taką sprawę mam… - niepewnie zaczął krasnolud. Chyba mu było głupio zawracać Turmi głowę, gdy ta ledwie z życiem uszła. Choć wyglądała nadzwyczaj zdrowo i żwawo. Czyli jak zwykle. Turmi skinęła zachęcająco głową.
- W kopalni dobrze idzie, jeszcze dużo nie dobywamy, sprzątnąć trza stare gruzy i tak dalej… Z wody czasem jakie żaboludzie wyłażą, ale w pojedynkę; łatwo się im bobu zada… Sęk w tym, że pod jednym z osuwisk żeśmy znaleźli takie oto bazgroły. Duże toto, a kopalnia magiczna, wiadomo, to się chciałem spytać, czy nam te runy jakiego potwora na łby nie sprowadzą, albo krasnoludów nie przeklną…
Gundren wyciągnął zza pazuchy nieco pomięty pergamin, złożony na czworo. Znajdował się na nim duży rysunek, wykonany zaskakująco szczegółowo. Widać było, że ktokolwiek go wykonał miał dryg do pióra.

Na pierwszy rzut oka glify nic Turmalinie nie mówiły, ale Torikha zmarszczyła brwi. Nie była pewna szczegółów, ale jak dla niej to symbole wyglądały podobnie do tych jakie znaleźli w pomieszczeniu pod wieżą Starej Sowy.
- Eee... wujek, wiesz co? Ja skubnęłam tylko podstawy, na tyle by wiedzieć co robię i by mi się talent spod kontroli nie wyrwał. Ja to czuję, mam we krwi. Z teorią u mnie gorzej - Krasnoludka klapnęła na fotel zawiedziona nieco sobą i swoją niewiedzą. Ale nie trwało to długo i Turmi uśmiechnęła się szeroko - Ale zawsze mogę to rozwalić! To z reguły załatwia sprawę!
- No pewno! Żeby już wszystko wybuchło i w pierony poszło? Nie po to kopalnię czyścimy, żebyś ją na powrót zawaliła! - zaperzył się Gundren. - Małoś kaplicę tam zrujnowała?!
- Dobrze już, dobrze. Bez rozwalania. Do mojego Papy można napisać, w runach równych sobie nie ma, a to zgrabnie przerysowane - zasugerowała geomantka.
- Jeno mnie odpowiedzi teraz trza, a nie na wiosnę… - zasępił się Gundren.

Kapłanka łypała ślepiem zza ramienia przyjaciółki, marszcząc nieco czoło w zamyśleniu i dając pierwszeństwo w wypowiedzi krasnoludki. Dopiero wtedy zabrała swój głos.
- W nocy mogę uzyskać łaskę, by móc przetłumaczyć treść zawartą w tych rytach… ale na razie radziłabym omijać to miejsce szerokim łukiem, gdyż mam niemiłe wrażenie, że wiąże się ono z miejscem mrocznego kultu…
- Ja im dam mroczny kult, drowom jednym!
- krasnolud z miejsca obarczył winą jednego z największych wrogów brodatego ludu. Nic dziwnego, w końcu to drow właśnie porwał braci Rockseekerów, zabił mu jednego z nich i próbował zagarnąć Koplanię Phandelver. - Niech no tylko kapłan nam dojedzie to raz-dwa plugastwo pajecze wytrzebi! Bez urazy panienko, ale co krasnoludzki kapłan to krasnoludzki kapłan, bez urazy dla panienki księżycowej damy. Jużeśmy kaplicę Dumathoina skończyli odgruzowywać, jeno naprawy trza zrobić i będzie jak się patrzy. Ale póki co… to bym o tłumaczenie co to za bazgroły jednak prosił, ot tak, na wszelki wypadek. Oczywiście za stosowną opłatą - uczciwie dodał na koniec.
Torikha pokiwała głową uśmiechając się grzecznie. Nie czuła się urażona, bo już nawykła, i do zawziętości, i do bolesnej szczerości krasnego ludu.
- Oczywiście, rozumiem… obawiam się jednak, że kult ten powstał o wiele wcześniej, zanim pojawił się Czarny Pająk. W ruinach starej wieży, widziałam pozostałości podobnych glifów… to niepokojące, wieczorem nad tym przysiądę i dokładnie zbadam co tu jest napisane, a na razie proszę o ostrożność, bo możemy mieć do czynienia z czymś pradawnym co tylko arcymagowie i arcykapłani będą w stanie pokonać…
- Tori zdolna, załatwi sprawę! Brawo Skarbeńku! Może tu znajdziemy rozwiązanie tej durnej klątwy i nie będę musiała się do Neverwinter wlec?
- ucieszyła się krasnoludka i klasnęła w dłonie.
Półefka zarumieniła się nieznacznie, nienawykła do pochwał, a już zwłaszcza z ust kogoś takiego jak Turmi!
- Jakiej znowu klątwy!? - przeraził się naraz Gundren.
- Ta zaraza co się przywlokła w te okolice z Lasu Neverwinter, to chyba klątwa. Załatwiliśmy nawiedzoną kopalnię, smoka... co nam klątwa. Też załatwimy! Nic się wujek nie martw - wzruszyła ramionami geomantka.
- U nas żadnej zarazy nie ma… chyba że katar… A, furda z tym! Mało mi kłopotów?! - zdenerwował się Gundren i wstał. - Nie możesz na dupsku usiedzieć to załatwiaj, byle raz-dwa! Widzieli ją, bohatyrka jedna… - mamrocząc pod nosem skłonił się Torice głęboko i ruszył do wyjścia. Widać nerwy o bezpieczeńśtwo geomantki znajdowały teraz ujście w awanturowaniu się z nią.
- A pewnie że Bohaterka! - krzyknęła za nim Turmalina, w końcu ważnym jest by mieć ostatnie słowo!

Turmi przez chwilę trwała w samozadowoleniu. Obciągnęła sukienkę i sięgnęła po zwój, który zostawił im wujaszek. Może gdyby się przyłozyła to coś by z tych run wykoncypowała. Ale teraz jej się nie chciało.
 

Ostatnio edytowane przez TomaszJ : 14-03-2018 o 12:46.
TomaszJ jest offline  
Stary 14-03-2018, 10:26   #195
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Tymczasem na korytarzu rozległy się kroki i weszła Garaele, niosąc czyste bandaże i kilka słoi z ziołami.
- Widzę, że już skończyłyście. Nie byłam wam potrzebna, prawda? - spytała retorycznie, a w jej głosie dało się wyczuć nutnę dumy z samodzielności Torikhi.
- Reidoth dobrze Turmalinę opatrzył i rany były praktycznie zagojone i czyste - odparła ciepło półelfka. - Ugładziłam zrosty magią, by blizn nie było. Chciałabym jednak porozmawiać z tobą jeśli masz chwilę, mam kilka pytań w związku z nowymi wydarzeniami… chodzi o księgę… i banshee. - Melune posprzątała pomieszczenie, choć nie było co za bardzo sprzątać. - Mam też niepokojące wieści o zarazie… która może być wynikiem klątwy, ale może po kolei…
- Zarazie?!
- przeraziła się Garaele, ale gdy Melune wyjaśniła w czym rzecz nieco się uspokoiła. -Faktycznie wygląda to na magiczne działanie. Wątpię, czy roznosi się samo, ale żeby mieć pewność musiałabym obejrzeć chorych. Jeśli mam gdybać na podstawie informacji, które macie... - Uśmiechnęła się porozumiewawczo do Tori, która gdybać bardzo lubiła -... to źródła szukałabym w Thundertree. Dzika magia ma się tam dobrze od kilku dekad. Takie miejsca lubią ewoluować, wypaczać używaną tam magię… Nawet przedmiot nasączony dobrą magią może się zmienić jeśli wystarczająco długo zostanie poddany oddziaływaniu splątanego Splotu. Taka jest przynajmniej teoria - wzruszyła ramionami. -W końcu nikt nie wie czemu ta osada jest taka a nie inna, komu prócz druida chciałoby się to badać?
- On twierdzi, że to przyszło z lasu Neverwinter…
- A Thundertree to leży gdzie? W Mirabarze?
- uśmiechnęła się elfka.
- ...już nie tylko zwierzęta na nie chorują, ale także istoty humanoidalne z samym druidem na czele… podobno już dekadzień z nią walczy i właściwie to gdyby nie Turmi, pewnie by się już sam zawczasu zakopał w mogile… podobno czarować nie może? Jeśli dobrze Jorisa zrozumiałam… nie wiem, czy bezpiecznie jest byś badała zainfekowanego… - Selunitka kontynuowała z rozpędu, zastanowiła się chwilę, po czym dodała - A przynajmniej nie sama…
- A co to da jak zarazimy się obie?
- wzruszyła ramionami Garaele. W końcu dobrymi chęciami Tori ochronić jej nie mogła. - Zresztą jeśli to klątwa lub oddziaływanie przedmiotu, to bez bezpośredniego kontaktu ze źródłem się nie zarażę. Poza tym jak druid sam nie przyjdzie to przecież po lesie szukać go nie będę.
- Wątpie by przyszedł… chyba nie by to paskudztwo się rozprzestrzeniało… plus ma dość Turmi na resztę swojego życia, tak czy siak…
- Mam w nosie czy ma mnie dość czy nie, mogę zwlec tu jego chude starcze dupsko siłą jeżeli trzeba tego by mu odratować życie. Dług jest dług, spłacić go trzeba, a jam mu krewna życie - Turmi wtrąciła się bezczelnie - Hej co tak patrzycie, stoję tutaj! Dobra nieważne, macie moje pełne wsparcie przy zwalczeniu tej choroby, czy tego chcecie czy nie...

Gdy wyczerpały temat choroby-klątwy nękającej lasy selunitka przeszła do następnego problemu, który ją nurtował.
- Z jakiego rodu jest Agata? - spytała wyjaśniając, że Trzewiczek oraz Zenobia związali się spontaniczną obietnicą wypełnienia banshee przysługi i teraz obawia się nieprzyjemnych następstw z niewywiązania się z przysięgi. Tori chciałaby poznać nieco jej historię, by ułatwić zadanie jakie ich czeka.
Garaele się zastanowiła.
- Jej właściwe imię to Auglathla - czyli “Zimowa Bryza”. Agatha to “zludzione” imię.
Nie znam jej rodu. Zostałą wygnana z Evermeet za jakieś przewiny wobec królewskiego rodu, więc jej własny na pewno się jej wyparł.
Za życia była czarodziejką i po śmierci pozostała jej część umiejętności. Nie może co prawda używać ksiąg, ale magicznych przedmiotów już tak.

Półelfka otworzyła szerzej oczy a w jej orzechowych tęczówkach pojawiły się jakieś iskierki zaciekawienia. Słuchała wszystkiego co jej koleżanka ma do powiedzenia, kiwając ochoczo głową, w końcu chrząknęła niepewnie.
- Kiedy umarła, albo jak długo nie żyje? Może to pomoże, przybliżyć nam jej tajemnicę.
- Ciężko rzec, po wygnaniu słuch o niej zaginął. Ponad sto lat na pewno. Była nieumarła w czasach gdy Conyberry było jeszcze zamieszkane. Wiesz, że elfy żyją długo; magowie jeszcze dłużej. Choć nie sądzę by zmarła naturalną śmiercią, skoro została banshee - odparła zamyślona Garaele.
- Może jakieś wzmianki o niej będą w starych księgach… - spróbowała pocieszyć samą siebie selunitka, ale dobrze wiedziała, że były to płonne nadzieje. O starą księgę było bardzo ciężko, a jeśli już jakaś przetrwała to pewnikiem… magiczna.
- Musiałabyś szukać wśród elfów - pokręciła głową tymorytka.
- Zażądała od niego odnalezienia lustra. Jest magiczne, choć dla niej ma wartość sentymentalną… podobno. Pochodzi ze starożytnego Netherilu… czy jakoś tak. Wiesz coś o nim?
- Nie, ale jeśli pochodzi z Netherilu to na pewno jest potężne i żadne sentymenty się z nim nie wiążą, tego jestem pewna. Prawdopodobnie ma jakąś nazwę, ale jeśli banshee jej nie zna to ciężko będzie znaleźć o nim jakieś informacje. Choć i tak mogłoby to być trudne - przedmioty z tamtego okresu są tak samo rzadkie jak zapiski o nich.
- Tymorytka uśmiechnęła się zdawkowo, nie mogąc pomóc Rice, która się nieco zgarbiła na te wieści.
- A może znasz pólelfa Orlina Krótkopiórego? To on podobno ją okradł… - spróbowała ostatniej szansy hebanoskóra.
- Nie. Może to być zarówno wynajęty przez kogoś złodziej jak i zwykły wędrowny najmita, któremu akurat się poszczęściło na trakcie. Aczkolwiek by znaleźć leżącą na uboczu chatkę banshee trzeba dużo szczęścia… - stwierdziła sceptycznie elfka, dobijając swoją rozmówczynię ostatecznie.

Melune przez dłuższą chwilę milczała analizując informacje, aż w końcu nie przypomniała sobie o kolejnym magu i kolejnym magicznym przedmiocie, który swego czasu zaginął. Bowgentle i jego przeklęta księga. W ogóle… czemu Garaele szukała informacji o niej u nieumarłej?
- Co Agata ma właściwie wspólnego z księgą której poszukujesz? Ona sama przechwalała się, że zna wiele tajemnic, myślisz, że mogłaby znać miejsce jej przechowywania?
-[i] Wiem, że była w jej posiadaniu wiele lat temu. -[i] Kapłanka Tymory zrzuciła niespodziewaną wiadomość bez zupełnego ostrzeżenia. Młodsza stażem prawie zgubiła szczękę na podłodze. - Co prawda Aghata nie może używać magicznych ksiąg, ale może nimi handlować. Jest trochę jak smok, lubi kolekcjonować magiczne precjoza. Chciałam wiedzieć komu ją sprzedała - dodała z rezygnacją złotowłosa.
- Jak smok… już jednego się pozbyliśmy z okolicy, a tu proszę… pojawia się “drugi” choć zakamuflowany - odparła w zrezygnowaniu, ale i niejaką wesołością w głosie Rika.
- Ponoć w księdze Bowgentla były unikalne czary teleportacyjne, może to jest powód… - Garaele podjęła żart.
- Tak sobie pomyślałam, czy by się nie wybrać do Neverwinter… wiem, że grupa najęta przez Omara w tym sam Stimy chcą wyruszyć do miasta, by szukać skradzionych przedmiotów i uzdrowienia. Mogłabym za nimi pójść by nie opóźniać wyprawy i poszukać jakiś informacji. Niepokoją mnie kultyści Shar, księga, zwierciadło, zaraza… i… w Studni znaleźliśmy dziwny ryt bestii. Pół człowieka, pół węża o skrzydłach… mam wrażenie, że ma to związek z naszym Bowgentle i jego księgą, a teraz jeszcze wuj Turmaliny mówi, że natrafił na podobne pozostałości u siebie w kopalni… Boje się, że to coś poważnego i… mrocznego.
- Aż dziw, że z twoim czarnowidztwem nie zostałaś kapłanką Beshaby
- zgryźliwie zauważyła Garaele i ruszyła w stronę wyjścia. - Poczekaj chwilę…
Po kilku minutach wróciła z niewielką książką; notesem jak się okazało.
- Gdy zaczęłaś mówić o Netherilu coś mi się przypomniało… gdzie to było… O, mam. Studnię Starej Sowy zbudował mag Anthindol… był liczem… hm, dziwne… - mruczała kapłanka, przerzucając kartki wte i wewte. - Dziwne… Wydawało mi się, że on pochodził z Netherilu… albo należał do gadziej rasy tam spotykanej… Musiałam to słyszeć gdzie indziej. Cóż - z trzaskiem zamknęła notatnik. - Będziesz musiała dojść do tego sama. Dam ci listy polecające do kilku osób w Neverwinter. Może mieszkam na prowincji, ale nadal mam znajomości. Może się dowiesz czegoś ciekawego. Tylko im tam nie labiedź, na boginię! Nie wszyscy mają tyle cierpliwości co ja. I daj spokój z tą Shar. Wiem, że Selune jej nie zosi, ale nie każdy jej wyznawca musi być od razu złodziejem i mordercą. Wyznaje ją też wielu magów, więc uważaj na słowa, zwłaszcza w tak dużym mieście jak Neverwinter.
- Nie wiem czy Beshaba miałaby do mnie taką cierpliwość, jaką ma moja Pani… - odparła pogodnie Rika. - Zresztą ktoś musi się zamartwiać, by ktoś mógł być beztroski… życie wolnego człowieka jest strasznie męczące… nie sądziłam, że… nie ważne. Postaram się mniej czarnowidzieć. Co do Shar… nie mogę nic obiecać, ale będę gryźć się w język za każdym razem zanim się odezwę.
Po kilku krótkich wymianu uprzejmości… lub uszczypliwości, kapłanka Selune podziękowała za rozmowę i udzielone wsparcie, po czym zabrała się za planowanie swoich następnych poczynań. Miała wiele rzeczy do przeanalizowania i przemyślenia i zdecydowanie za mało na to czasu.


 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 15-03-2018 o 13:25.
Sayane jest offline  
Stary 14-03-2018, 11:51   #196
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
W czasie gdy Tori opatrywała geomantkę Joris i Shavri spotkali się z resztą najemników by zaplanować wspólne spotkanie. Nie tylko Traffo miał wieści, którymi chciał się podzielić z kompanami, jednak jego najbardziej pilił czas. Gdy starszy tropiciel pożegnawszy kapłankę, klapsem w tyłek, poszedł coś zjeść i zmienić przemoknięte ubranie, młodszy ruszył by przygotować miejsce zbiórki.


Zajadając pośpiesznie kaszankę z chlebem i popijając piwem, Joris miał czas by przemyśleć to i owo. A choć zaraza była jego główną bolączką, nie umiał teraz odpędzić myśli o tych przeklętych południowcach, którzy zagrozili spaleniem całej osady gdy jego tu nie było. A przeca nie było go raptem parę godzin. Co gdzieś wybywa, jakieś nieszczęście na Phandalin spada. Szczęściem w tym nieszczęściu okazał się Shavri. Chłopak zapanował po prostu nad wszystkim. Poza swoją głową, którą położył na szali. I teraz Joris usilnie kombinował jak mu tę głowę pozostawić na karku. Traffo chciał co koń wyskoczy do Neverwinter pędzić. Tam najpewniej bowiem udali się złodzieje omarowych dóbr. Nie było to takie głupie rozumowanie. Shavri zauważył, że bogactwo tam najłatwiej bez zbędnego ściągania uwagi sprzedać. I wcale nie jest to tak daleko. Sęk w tym, że w tym ludzkim mrowisku znalezienie takiego złodziejskiego chwata co to nie chce się dać znaleźć, nie wydawało się Jorisowi łatwe…
Nabrał do ust kopiastą łychę świeżo nasączonej krwią kaszy, która szlachecką gardziel Tressendara by do torsji doprowadził, popił i zamyślił się. A może… Turmalinę napadli zbójcy co się magii nie bali… Ci sami mogli i Omara okraść? Tyle luda tu się od tygodnia kręci, że nie było to wykluczone…
Poczekał chwilę, a wypatrzywszy Dawda, który wychodził z kuchni, przełknął, otarł usta i podszedł do niego prędko.
- Panie Dawd! Poczeka pan…
Lokaj, czy kto to był odwrócił się zaskoczony i nieco zniechęcony widokiem podchodzącego doń myśliwego.
- Sprawę mam… O tego no… Waszego złodzieja się rozchodzi. Mógłbym ten pokój zobaczyć, z którego fanty zniknęły.
Dawd spojrzał na niego nieco zbulwersowany takim pomysłem i bez słowa się odwrócił.
- No czekajcie. To ważne…
- A czemuż cię ta sprawa interesuje?
- Bo… przyjaciel głowę nadstawił za te wasze rzeczy. I bardzo bym nie chciał, żeby ją stracił. Zależy mi.
Dawd przyglądał mu się przez chwilę, po czym stanął w pozycji sugerującej, że mogą chwilę porozmawiać.
- Szlachetny Omar nie życzy sobie teraz niczyich odwiedzin. I… i po prawdzie jest wściekły - tu lokaj zciszył głos - bardziej chyba go ubodło od straty przedmiotów, to że stracił twarz.
- Ooo… - Joris był szczerze zdziwiony. I dla dumy miałby palić miasto? Choć po chwili zastanowienia wydało się to myśliwemu nawet bardziej znamienne niż dla złota - No tak. To może boleć… A powiedzcie. Był kto wtedy tam u was na pokojach, może? Pozamykane wszystko mieliście?
Czarnoskóry pokiwał głową.
- Pokój był zamknięty. Tylko okno pod dachem stajni otwarte Przedmioty zabezpieczone pułapkami i czarami. Strażnik był przed schodami. Ale nikogo wchodzącego ani schodzącego nie widział. Już został… przesłuchany i ukarany. - ponownie ściszył głos - I jako i wasz przyjaciel uważam, że tej kradzieży nie mógł dokonać nikt miejscowy. Kilka pułapek zadziałało, ale kilka zostało wprawnie rozbrojonych.
Joris poczuł napływ emocji. Znowu pasowało do napastników Turmaliny. Dość wprawni by poradzić sobie z magiczką. Nie dość by dokończyć dzieła.
- Czy strażnik widział może jakichś podejrzanych ludzi? Z kuszami?
- Widział mnóstwo ludzi. Prawie nikogo nie znał i nie potrafiłby rozpoznać.
Joris zmarszczył brwi.
- A co to za pułapki, które zadziałały? Bo jak zmieniły włamywacza w żabę, to…
- Szlachetny Omar przygotował listę dla twojego przyjaciela.
- Aaaa… Shavri ją ma? No proszę…. - zamyślił się i podrapał po głowie - Czyli nie wszedł drzwiami. Więc się pewnie telepatelniował… albo… okno w stajni?
- Tak. Wychodzące na dach.
- Rozejrzę się tam, czy jakich śladów nie ma. Jeśli pilnujecie dachu, to rzeknijcie swoim ludziom, co by mnie nie ustrzelili.
Dawd uśmiechnął się życzliwie i pokiwał głową.



Poddasze stajni było świetną skrytką. Można było się tu zaszyć i uniknąć roboty. Z tego założenia wychodziły dzieciaki Toblena, których ślady ubłoconych stóp, były tu wszędzie widoczne. I na nich skończyły się jorisowe poszukiwania. Myśliwy wyjrzał przez otwarte okno i uznał, że przejście tędy do pokoju Omara byłoby w zasadzie możliwe, jak ktoś potrafił się wspinać i nie bał się wywinąć hołubca. Ale ten wizerunek już mu mniej pasował do twardego oprycha, który napadł Turmalinę. Żeby cokolwiek charakterystycznego o nim zdobyć to by łatwiej szukać było w tym całym Neverwinter… Rozejrzał się raz jeszcze po poddaszu. Słoma, wystrugany w drewnie ork… i kilka mysich bobków. Strzecha miała więc co zrozumiałe swoich mieszkańców… Ciekawe…
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 14-03-2018 o 14:47.
Marrrt jest offline  
Stary 14-03-2018, 12:06   #197
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Obrzeża Phandalin

popołudnie

- No dobrze, poprawcie mnie, jeśli źle zrozumiałem - powiedział Shavri, wstając od ogniska, które udało mu się w końcu porządnie rozpalić, i wycierając ręce w spodnie. Rozłożył palenisko nieopodal miejsca, gdzie wcześniej Przebijka rozbiła swój namiot. Mogli tu w spokoju porozmawiać, nie niepokojeni przez mieszkańców, a z daleka widzący ewentualnych przybyszów. Tropiciel przyniósł tu kosz z wcale jeszcze nie małą porcją posiłku. Deszcz już wprawdzie nie siąpił, chmury nieco się podniosły, ale słaby wiaterek cały czas zaciagał nieprzyjemnie chłodny, a korony drzew lepiły się od mokrej i pierzastej, wszędobylskiej mgły. Dla Shavriego jednak rozpalanie ogniska z dużą domieszką wilgotnego drewna nie było niczym nadzwyczajnym, choć zabrało nieco więcej czasu niż zwykle. Płomień na razie syczał i gwizdał w proteście na mokrą strawę, ale nie ustępował.

Przeborka
, która dotarła jako jedna z pierwszych na miejsce zbiórki, wpierw miała pomysł, by wszyscy zebrali się u niej w stodole, ale widząc trud (i płynącą z niego dumę) jaki młody tropiciel włożył w rozpalanie ognia na mokro i całą zabawę z rozkładaniem “obozu”, machnęła ręką na przekonywanie reszty do zmiany miejsca. A niech ma chłop trochę radości... i poczucia dobrze spełnionego obowiązku.

Młodszy tropiciel siadł teraz w końcu, popatrzył po towarzyszach, dobrze kryjąc ulgę, że widzi ich tutaj, i zaczął przecierać wilgotną szmatką zakrzepłą krew z czoła i palca. Było jej dość dużo, jako że przy kości zawsze mocniej brudzi.
- Otóż z chorobą zwierząt i jak się okazuje ludzi mogą mieć coś wspólnego kultyści Shar, a ktoś od naszych miłych, drogich zleceniodawców napadł Turmalinę. Tak?
- A kto inny? Ci durnie obrażają się o byle co, nie dziwota że wysłali za mną ludzi jak do wujcia jechałam
- Turmalina ignorowała fakt że nie tylko Oni obrażali się o byle co. - A kto inny nie nie zląkł by się czarów niż thayańscy siepacze?

Torikha przycupnęła przy ogniu wielce kontent, że mogła się ogrzać. Północ była dla niej mroźna, nawet w najgorętsze dni… które przeminęły wszak teraz bezpowrotnie. Nie odzywała się, bo i nie miała nic do powiedzenia, choć przy wzmiance o znienawidzonej bogini, Sharvi miał wrażenie, że go kapłanka zadziobie jak jej niecna kura, ale wrażenie to było krótkie. Pozwoliwszy reszcie opowiadać, słuchała wpatrując się w pomarańczowe języki tańczące na syczącym drwie.

Pomysł narady na dworzu, Joris przyjął bez komentarza. Sam nie miał nic przeciwko spaniu na gołej ziemi i pod otwartym choćby i deszczowym niebem, ale mając do dyspozycji kilku sprzyjających gospodarzy takich jak pan Edermath, czy pani Dendrar wolałby wnętrze izby.
Usiadł przy kapłance i założywszy jej na ramiona koc, objął ją i z początku obserwował starania Shavriego by zapewnić im ogień. Młodzik, rzec trzeba było, radził sobie tak dobrze, że Joris wolałby się z nim nie mierzyć w kunszcie fachu. Wkrótce więc ciepło było wyczuwalne.
- Niby mogą - skwapliwie przytaknął Joris - Ale i smok mógł być winien… i góra Hotenow… Kultyści pasują bo pojawili się w Thundertree niedawno. Tak jak zaraza. I na wszelki wypadek jako zarazę by ich trzeba potraktować sobie myślę. Znaczy zdusić w zarzewiu. Tak czy inaczej chcę wrócić do Thundertree… Koniecznie z Zenobią, bo mateczka wyraźnie zna się na magii i poszukać tego cośmy tam przeoczyli. Potem mogę iść do Neverwinter.
- Wszyscy zgodziliśmy się, że Thundertree trzeba odwiedzić jeszcze raz. A i górę Hotenow mamy na swojej liście celów. Ale Neverwinter z konieczności sytuacji musi być pierwsze
- stwierdził spokojnie Traffo i pozwolił starszemu koledze kontynuować wypowiedź.
- A Tressendarowie… - Joris wzruszył ramionami zakłopotany. Już dowiedział się o złapaniu złodziei i o wymierzonej karze. A także o pogróżkach południowców i tym co Traffo zrobił dla miasteczka - To możliwe, że to oni ją napadli. W końcu byle obwieś jak zobaczy co Turmalina potrafi, powinien się zniechęcić. Ale… to trochę mało, zdaje mnie się. Już wcześniej chciałem to zrobić, ale się jakoś nie składało. Chcę zobaczyć w nocy, czy coś się dzieje w ruinach dworu. Wiedzie tam sekretne wejście w lesie. Ktoś idzie ze mną?
- No Ba-a! -
geomantka prychnęła lekceważąco - To że nie rozwaliłam ich w proch nie znaczy że im odpuściłam! A potem zajmiemy się klątwą, mam dług honorowy do spłacenia. Może jak będziemy mieli szczęście to oni sprowadzili klątwę i ubijemy dwa gobliny jednym toporem?
- Dwór? Mówisz o tej ruince nad miasteczkiem? Myślę, że mógłbym pójść z wami. Obawiam się, że dzisiaj i tak nie wyjedziemy.
- A po co ich znów denerwować?
- barbarzynka pokręciła głową - Dopiero co Sharvi wioskę od spalenia uchronił, bo ktoś coś cennego panu zaiwanił. Widać, że w gorącej są wodzie kąpani. Przyłapią kogo na myszkowaniu w ich kolejnych sprawach, to znów awantura będzie. - pokręciła głową - Spokojnie to wszystko załatwmy. Przywieźmy im rzeczy maga, głowę mordercy, skradzione fanty. Mało czasu na to mamy... ale jak się uda, to nielicho zarobimy i co więcej, jaśniepana ugłaskamy. Wtedy od nowa można będzie go drzaźnić. - spojrzała na Jorisa, jakby chwilę się nad czymś zastanawiała i wypaliła w końcu - Ja wiem, co oni tam zamierzają. W karczmie podejrzałam... Powiem wam, ale na trakcie, jeśli rychło wyruszymy i nie będzie żadnych głupot przed wyjazdem. Stoi? Ja będę spokój miała, a wy rozwiązanie zagadki bez narażania skóry…

Joris spojrzał na Przeborkę zaskoczony, ale i szczerze z jakiegoś powodu uśmiechnięty.
- Jak dla mnie, stoi - pokiwał głową, ale i zaraz zmarszczył brwi -[i] Zaraz…jakiego mordercy?
- Grozili spaleniem Phan, jak dla mnie to już jest przegięcie. Nie ma co się z nimi układać, trzeba zrobić z nich przykład. Jak wrócimy z dworu z dowodami na ich niecność sami zobaczycie [i]- Turmalina nie odpuszczała, najwyraźniej prawo do niszczenia osady w całości i kawałkach uznawała za Swoje i nie zamierzała się nim dzielić.
- Ano to prawda Turmalino - pokiwał głową Joris - Ale nawet z dowodami skończy się chryją tu w Phandalin. Tu gdzie po obejściach bogom ducha winne chmyzy i dziewuchy latają. A do tego nie dopuszczę. Skoro Przeborka powie to wypad niepotrzebny. - jakoś nie przyszło mu do głowy, że rewelację waligórzanki mogą wcale nie być takie istotne. - A z pierścieniem będziemy ich za jaja trzymać. Wyciągnąć z osady. I jeśli swołoczem podszyci to z dala od chałup im to wywlec i odpłacić. Tylko nadal nie wiem o jaką głowę się rozchodzi, bo jak Marduka to po moim trupie.
Co rzekłszy spojrzał ostro kolejno na Przeborkę i Shavriego. Zenobii, mimo że również najętej przez Omara do ukarania mordercy, nie wliczał.

Shavri wzruszyła ramionami.
- Nauczono mnie nie dzielić skóry na niedźwiedziu. Zbierzemy więcej informacji, w ogole przeszukamy wskazane miejsca, zobaczymy, co się okaże. A co do wyprawy do dworu. A raczej jej braku. Mnie pasuje również. Zamiast tego moglibyśmy, Jorisie iść do Twojego więźnia. Byłem u niego, postraszyć go stryczkiem, ale twardy. Siedzi tam we własnym smrodzie i o suchym pysku. Może tobie się uda coś z niego wyciągnąć.
Przeborka wywróciła oczami na to Jorisowe łypanie.
- Młody ma rację. Będę miała tego, co maga zabił, w rękach, to się zastanowimy, czy i co mu uciąć i Tessendarom przynieść. Na razie to czcze gdybanie. Ale miast więźniów zabawiać, to by można wcześniej wyruszyć, dziś jeszcze. Zawsze to pół dnia urwiemy, a czasu mało jest.
- Marduk to druh mój, a nie jakiś zwierz łowny
- nie ustępował Joris. Elf był jaki był, ale myśliwy nie mógł się tak po prostu od niego odciąć. - I jeśli mamy razem stawać, to chcę wiedzieć jakie są wasze wobec niego zamiary.
- Nawet licząc, że dożyję ranka jedenastego dnia od dzisiaj
- zaczął Shavri uśmiechając się z wisielczym humorem. - To pytasz mnie tak, jakbyś chciał wiedzieć, co się stanie, kiedy nam skrzydła wyrosną. Nie mam pojęcia, Jorisie - rzekł w końcu, poważniejąc. - Ale obiecuję ci szczerość, kiedy sam to wykoncypuję. Wiem natomiast jedno. Ciężko mi będzie od tak podnieść miecz na twojego druha.
Starszy myśliwy patrzył przez chwilę na niego jakby spodziewając się dalszej części wypowiedzi, gdy jednak ta nie nadeszła, odwrócił wzrok.
- Jak chcesz Shavri.
Gest ten powiedział Traffo więcej o lojalności Jorisa względem Marduka, niż starszy tropiciel zdołałby ubrać w słowa. Dlatego Shavri bardzo starał się zapamiętać wszystkie szczegóły tego momentu, by móc je sobie dobrze przypomnieć, jeśli w przyszłości nadejdzie moment próby. Rozumiał jego troskę, ale w obliczu tego, jak wiele rzeczy mogło się jeszcze okazać... Joris oczekiwał odpowiedzi, podczas gdy było tyle niewiadomych.
Ale też ponieważ zleceniodawca, który straszy wypaleniem wioski do gołej ziemi, nie skłania zbytnio do całkowitej lojalności, Shavri - ku własnemu zaskoczeniu - zauważył ostrożnie:
- Cóż. Różne rzeczy dzieją się i okazują na szlaku. Niewykluczone, że poszukiwany przez nas człowiek zdoła zbiec - stwierdził, odchrząkując w ten szczególny sposób, który sugerował, że w razie czego on akurat będzie patrzył w przeciwnym kierunku. - Pożyjemy, zobaczymy.
Choć już Joris na te słowa nie odpowiedział, skinął lekko Shavriemu głową w geście zrozumienia, lub podziękowania.
- Chciałabym to zobaczyć, wiesz? Jak podnosisz miecz na tego Błyszczyka. Skubaniec jak opije się elfiej magii staje takim diabłem i krwiopijcą, że raz-dwa takiego chwata posieka na dzwonka. Postaram się trzymać z daleka, szkoda sukienki - prychnęła Turmi, która nie raz widziała elfiego kapłana w akcji. Joris i Torikha nie mogli odmówić jej racji. W walce wręcz Mardukowi mogła dorównać co najwyżej Przeborka. A i to nie było wcale takie pewne.

 
Sayane jest offline  
Stary 15-03-2018, 13:33   #198
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Przez chwilę wszyscy w milczeniu wpatrywali się w ciepły płomień, dumając nad wypowiedzianymi tu słowami. Z oddali dochodziły głosy ludzi kończących pracę, śmiech dzieci, meczenie owiec i porykiwanie jedynej we wsi krowy o wielce oryginalnym imieniu Beczka. Gdy w południe wioska nie spłonęła ludzie odetchnęli nieco i wrócili do swoich spraw, śpiesząc się przed nastaniem zmierzchu. Nic nie wskazywało na to, że nad osadą wisi widmo zarazy, magicznej katastrofy, niewolnictwa i bogowie wiedzą, czego jeszcze.

- Jest jeszcze jeden problem. - Półelfka odezwała się w końcu, nie odrywając smętnego spojrzenia od ogniska. Nie była najęta przez Tressendarów, więc nie czuła się w obowiązku wypełniać ich rozkazów. Nie była też harda na złoto, więc i wizja sowitej zapłaty nie podgrzewała krwi w jej żyłach. Westchnęła ciężko jak zwykle czymś zmartwiona, po czym zebrała się w sobie.
- Wszystkie drogi prowadzą do kopalni. COŚ w niej jest. Nie jestem pewna co… ale wysłuchajcie mnie uważnie. Dziś Gundren, wuj Turmaliny, przyniósł pewne niepokojące wieści. Znaleziono w kopalni pozostałości po “kulcie” uskrzydlonego węża; magiczny krąg wyryty w skale, podobny do tego jaki był na podłodze w Studni. Nie ma mowy o pomyłce, rozpoznałam pismo, które dziś w nocy za sprawą Selune odczytam. - Kapłanka wyprostowała się nieznacznie pod ramieniem ukochanego, spoglądając na niego szeroko otwartymi oczami.
- Najgorsze w tym wszystkim jest to… że mam wrażenie, iż odpowiedź na wszystkie pytania może mieć tylko Bowgentle… a jeśli nie żyje to… jego księga, której okładkę mamy w posiadaniu.
Na początku byli tylko zwierzchnicy Garaele szukający księgi - nic alarmującego, ale później pojawił się Czarny Pająk zawłaszczający kopalnie, później smok z okładką, teraz Tressanderowie szukający maga, który przeszukiwał miejsce domniemanego zamieszkania jak się okazuje samego Bowgentle, gdzie znaleźliśmy pozostałości tajemnej komnaty z wizerunkiem skrzydlatej bestii… rozprzestrzeniająca się zaraza z Neverwinter, która może być wynikiem mrocznego kultu napływającego z niewiadomych przyczyn na nasze ziemie, ale może być też wynikiem klątwy przypisanej do pewnego przedmiotu, który w niepowołanych rękach przemieszcza się. A teraz… ślady w samej kopalni, świadczące o tym, że Studnia Starej Sowy jest z nią ściśle powiązana, a więc z samym Bowgentle i jego księgą.
- Półelka umilkła na chwile nieco zdyszana wywodem. - Nie umiem znaleźć jednego, twardego powiązania tych wszystkich rzeczy na raz… ale każdy łączy się przynajmniej pośrednio. Ciągle rozchodziło się o kopalnie osławioną legendą i pokaźną historią, a teraz dochodzi do tego ta uskrzydlona naga… to pewnie nie naga tylko coś innego… nie wiem co. - Tym jakże polemicznym akcentem, zakończyła swój wywód dochodząc do miejsca, gdzie przestawała ogarniać umysłem ogrom powiązań, których nie potrafiła nawet precyzyjnie wskazać, a jedynie wyczuć, mniej więcej… nieco na oślep.

Shavri słuchał jej bardzo uważnie, marszcząc czoło z wysiłku.
- Znasz się na tym lepiej, Toriko. Czy któreś z przedstawień Shar wygląda jak skrzydlaty wąż? - zapytał w końcu, bezradnie rozkładając ręce. Tori pokręciła głową. Shar zwykle występowała w postaci pięknej, wojowniczej kobiety, nigdy w formie choćby częściowo animalistycznej. Westchnął i pociągnął dalej.
- Ja i Trzewiczek musimy udać się do Neverwinter. A wraz z nami pewnie reszta, która się najęła. Ale ty nie musisz. Pamiętam, co mi powiedziałaś dzisiaj w południe - powiedział spokojnie. - Jeśli czujesz, że dziesięć dni zrobi tutaj różnicę, możesz zostać, ale nie chciałbym, żebyś sama przeszukiwała te kopanie. Jeśli wrócimy, zajmiemy się tą sprawą od razu. Proszę, przemyśl to. To tylko 10 dni. Z racji tego, że nie ma przy nas Marva, dostaniesz jego dole. A chodzenie w pojedynkę po kopalni jest naprawdę niebezpieczne. Wielką Turmalinę jakieś draby srodze i bezczelnie poturbowały tylko dlatego, że się zbliżyła do kopalni. Sama widzisz, że cała ta sprawa jest bardziej skomplikowana, niż się nam wydawało z początku.
Shavri starał się wytłumaczyć swój punkt widzenia najbardziej sensownie, jak potrafił, zapominając, że Tori była jedną z tych, którzy odbili kopalnie z rąk drowa. I że jest w niej teraz całkiem sporo ludzi i nieludzi. Przerażała go myśl o podziale grupy. Przerażała go myśl o tym, a zapewne Jorisa również, że Torika sama bada sztolnie… Wiedział, że jest mężna, dzielna i talentu jej nie brak. Ale są potwory i moce, którym może sprostać tylko cała grupa.
Rzecz jasna był świadomy tego, że w Neverwinter potrzebował głównie specjalistów pokroju Trzewiczka i Zenobi, a Torice zaś do kompanii przydałby się tropiciel i krasnolud, ale jeśli miał pośród nich choć trochę autorytetu i jeśli faktycznie miał zająć miejsce Marva, chciał nie dopuścić do podziału grupy. Jeśli Torika zechce zostać, prawdopodobnie Joris będzie chciał również, żeby nie szła w ciemność bez niego. Shavriemu przypomniało się Oko w studni, a i zachodził w głowę, kto się mógł poważyć - i to skutecznie - zaatakować maga takiego jak Turmalina. Myśl o tym, że coś mogłoby się stać Jorisowi i Torice sprawiała, że robiło mu się zimno.
- Ano. Kapłan się przyda, najmiemy cię przecież. Źle na tym nie wyjdziesz... - Przeborka wyszczerzyła się do Toriki - Jest takie powiedzenie: siła płynie z gór, mądrość z miast. Wszyscy jajogłowi za murami siedzą, a im mury większe, tym bardziej ludzie uczeni. Tedy w takim Never musi być dużo książek i ludzi obytych, tam pewno się taki znajdzie, kto te wszystkie legendy zna i powie, w czym rzecz. A kopalnia nie zając, nagle sobie gdzie indziej nie pokica. Tyle lat się tam nic nie działo, to i kilka dni nic nie zmieni. - wzruszyła ramionami - Skoro złodziej do miasta uciekł, to za nim idąc, wioskę ratujesz przed gniewem Omara. Czyli to robisz, co każdy herszt i szaman dla swoich ludzi robić powinien...
- Nie wiem do czego wam się mogę przydać w mieście w którym nigdy nie byłam. Nie muszę się jednak martwić obietnicą złożoną mojemu byłemu pracodawcy, bo Turmalina bezpiecznie wróciła do Phandalin. Nie mam jednak ni konia, ni umiejętności by na takim jeździć, a Stimi jest otruty… i liczy się dla niego czas. Mój marsz może być dla niego śmiertelny, bo gdy trucizna zacznie działać… żadna łaska mu nie pomoże. Jestem za młodą i za słabą kapłanką, by go w razie krytycznej chwili odratować... Oczywiście istnieje czar spowolnienia działania trucizny… jest on jednak czasowy i zdaje mi się, że jedynie pół dnia więcej dla niego zyskamy… a przypominam, że do Neverwinter idzie się trzy dni. - Selunitka podrapała się po szpiczastym uchu i popatrzyła przepraszająco na niziołka. Nie chciała go straszyć, ale takie były właśnie realia sytuacji w jakiej się znalazł. Miała wrażenie, że część towarzyszy zbyt wielką wiarę pokładała w jej czarodziejskie zdolności.
- Trucizna jest po to, żeby zabijać. Szybko, żeby zyskać w walce przewagę. Jak jeszcze po takim czasie maluch biega, to znaczy że organizm zwalczył trutkę i wyżyje. - barbarzynka machnęła ręką - Nie mówię, że bez szkody, ale zemrzeć nagle nie zemrze, co najwyżej słabości go wezmą. Konia się kupi, zawsze można wóz zaprząc, a jak nie to cię chłop też może wziąć... na siodło. - kobieta wyszczerzyła zęby - Szukacie problemów na każdym kroku. Dupę w troki trza zabrać i w drogę, od siedzenia i mielenia ozorem nic się jeszcze nie zrobiło samo. Tu wszystko, co mogliśmy zrobić, zrobiliśmy. Trza odpowiedzi w nowych miejscach poszukać… - popatrzyła po wszystkich siedzących w kręgu, a potem zatrzymała wzrok na Tori - W mieście i na trakcie można łacno w łeb oberwać. Tedy kapłańskie ręce są nieodzowne na takie wyprawy. I już się tak nie umniejszaj, przeca szaman musi mieć słuszną dumę, że to właśnie do niego bogowie mówią. A oni byle kogo nie wybierają. - pocieszyła kapłankę, bo aż głupio było jej tego jęczenia słuchać.
- Poprosiłam Garaele by nawarzyła wam trochę mikstur leczniczych… działają tak samo jak moje modliwty - odparła rozbawiona półelfka. - Jutro powinna mieć kilka na stanie, a ja dołącze do was do miasta w swoim czasie… po prostu nie chcę, by z mojej winy Trzewik tracił cenny czas.
- Toriko, my sami mimo pośpiechu pewnie nie wyjedziemy do rana. Sam jestem nie do końca zaopatrzony, a i musimy z Jorisem przesłuchać tego gada z lochu. Dnia nam zaś sporo już ubyło
- stwierdził Shavri. Nie potrafił ukryć radości z jej decyzji pojechania z nimi, błyszczała mu w oczach zmieszana z wielką wdzięcznością.

- Zenobio czy ty również wybierasz się do Never? - zapytała zaciekawiona selunitka. - Jeśli tak to czy mogłabym jechać na twoim wozie… a jeśli nie to czy mogłabym go wynająć na czas podróży?
-A wiecie? To się dobrze składa, bo ja i Trzewiczek musimy to lustro dla bahsnee znaleźć. Tak sobie przypominam, że taki jeden półelf jest w sprawę zamieszany. Poznam go, bo bliznę ma na twarzy. Agata nam go pokazywała. Lustro też, ale niezbyt je pamiętam. - odparła wyrwana z zamyślenia Zenobia, dzieląc się wszystkimi szczegółami “zlecenia” od Agathy.
-[i]Co prawda nie do końca tam go kazała szukać, ale kto wie gdzie teraz wisi? Albo ten półelf? Neverwinter to jednak wielkie miasto, może go tam spotkamy albo kogoś, kto go widział?
- Półelf z blizną!? - zaczął Shavri, odwracając się do Zenobii i Trzewiczka. - Posłuchajcie. Jeżeli to ten Orlin Krótkopióry, o którym myślę, to jest to kawał cwaniaka i bawidamka. Wygląda mi też na nielichego spryciarza. - Shavri zmarszczył czoło z wysiłku, starając sobie przypomnieć więcej szczegółów. – Spotkaliśmy go w Mirabarze podróżując poprzednio z karawaną Leny. Bawidamek podróżował wtedy z chłopcem… Joirilem na oko szesnastoletnim. Przez chwilę jechali z nami, korzystając z opieki, za jaką płaciła nam Pani Lena. A ten Orlin, to był udany. Miał lutnie, jastrzębia, goguś taki. Wiem, jak on wygląda, więc też powinienem go poznać.
Shavri opisał im półelfa w miarę dokładnie, ale rzecz jasna nie przyznał się, że wygląd Orlina aż za dobrze i na długo zapadł mu w pamięć. Szkoda, że półelf był wówczas wielce zainteresowany bardzo rezolutną kuszniczką, która im wtedy towarzyszyła. Opis zgadzał się z tym co Zen i Stimiemu pokazała bahsnee.
Odchrząknął.
- Za to Joril. Dobry chłopak. Wrażliwy na magię. Nasza ówczesna kapłanka opowiadała, że nawet przy niej zdarzył mu się jakiś niegroźny, magiczny wypadek. Orlin mówił, że on ma takie jakby „przebłyski” magiczne. W każdym razie, do czego zmierzam - Longsaddle, w którym się zatrzymaliśmy wtedy, z tego co pamiętam jest niedaleko wzgórza Beruna. Tak się składa, że i dla Omara musimy prędzej czy później tam zaglądnąć. Możemy o niego rozpytać. Nie mam pojęcia, po co obaj chcieli wtedy jechać do Silvermoon, ale jeśli Joril ma zadatki na maga…
-To znakomita wiadomość, teraz na pewno go znajdziemy. Ruszajmy czym prędzej. Oczywiście dla potrzebujących miejsce na wózku się znajdzie-Zenobia na chwilę zapomniała o zatrutym Trzewiczku i jego jeszcze bardziej szkodliwych księgach. Trzewiczek przytakiwał entuzjastycznie, bo w tym zamieszaniu z trucizną i księgami zupełnie o lustrze zapomniał.
Shavri uśmiechnął się.
- No dobrze. Jeśli macie coś jeszcze do załatwienia, radzę dzisiaj. Ruszamy ze świtaniem. Ktoś ma jakiś kąt, w którym mógłby mnie dziś przenocować? Smutno i mokro na polu po mojej karawanie.
- Ja właśnie dostałam taki “kąt”.
- Przeborka wstała i przeciągnęła się - O, tamta stodoła. Ciepło, przytulnie. Tylko trochę zakurzone i mnóstwo dziwnych gratów, ale miejsca na całą wesołą kompanię. Jak komu zimno i mokro, to zapraszam! - obwieściła, robiąc zapraszający gest. Turmalina zerwała się również. W chwili gdy usiadła przy ognisku dopadło ją zmęczenie po wędrówce do osady i popołudniowej aktywności. Stanowczo nie była jeszcze w pełni sił. Zamiast żywo dyskutować kiwała się na pniaku, drzemiąc prawie; kompani niemal zapomnieli, że z nimi siedzi. Może to i dobrze, bo wstyd tak drzemać na siedząco, jak pijak pod płotem. Rozbudził ją dopiero ruch Przeborki.
- Dobra, koniec, odpadam. Od kilku dni nie spałam w porządnym łóżku i muszę się w końcu wyspać, nie wspominając o kąpieli. Najlepiej z dala od tych thayańców, bo to że zgodziłam się nie zwalać im sufitu na łeb niekoniecznie znaczy że i oni mi odpuścili. Jadę rano z wami. Perspektywa zobaczenia jak ten elfi wypierdek spuszcza wam manto jest zbyt kusząca by tu zostać.

Od zamknięcia tematu Marduka, Joris się nie odzywał. Siedział zamyślony, choć raczej nie ponury i ślepił w ogień, podrucając doń niedopalone kawałki by palenisko się nie rozrastało. Nie miało to w taką pogodę i w takim miejscu żadnego znaczenia, ale najwyraźniej sprawiało mu jakiegoś rodzaju satysfakcję. Uniósł na chwilę głowę przy wzmiance o pozostałościach kultu w kopalni i Agahcie, ale przy zawiłościach zażyłości poszukiwanego przez nią półelfa ponownie wrócił spojrzeniem do ognia. Starał się odnotować najważniejsze informacje, bo jak wiadomo, nigdy nic nie wiadomo. Ale najważniejsze teraz dla niego było Thundertree ze swoimi kultystami i Shavri ze swoją głową, która warta była całego Phandalin. Reszta jako mniej paląca musiała poczekać na swoją kolej.
- Wezmę jakąś flaszeczkę od Toblena i możemy trochę jeszcze posiedzieć i pogwarzyć - stwierdził w odpowiedzi na gest barbarzynki - Ale to już jak wrócę z loszku. Natenczas wygląda, że wszystko ustalone i ruszamy jutro wszyscy w stronę Neverwinter.
Spojrzał raz jeszcze na ukochaną, która ku jego zdziwieniu wybrała dwukółkę Zenobii na środek transportu. Może bała się Panicza? Będzie musiał go trochę jeszcze przyuczyć, bo iście złośliwy bywał i uparty.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 16-03-2018, 16:15   #199
 
Drahini's Avatar
 
Reputacja: 1 Drahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumnyDrahini ma z czego być dumny
Znów w loszku

- No dobrze. Jorisie. Tam capi nieprzeciętnie - Shavri zatrzymał się przed drzwiami do piwnicy, wskazując je zapalonym łuczywem.
Tymi słowami zakończył krótką relację z tego, co udało mu się NIE wskórać z więźniem, odkąd się koło niego kręcił.
- Starsza kapłanka była u niego z jedzeniem, ale z tego, co sie orientuję raz. A ja drugi. Jeśli kradzieży na Omarze nie dokonał jakiś jego pobratymca w wierze, to ciekawe, czemu się tutaj nie pofatygował. Sforsowanie zamku w celi byłoby banalnie proste w porównaniu z zabezpieczeniami Omara, więc jeśli go nie uwolnił, musi mieć go dość bardziej ode mnie… No, albo po prostu złodziej nie jest żadnym kultystą - westchnął młodszy tropiciel.
Sam wiedział, że byłoby zbyt pięknym, gdyby w tej piwnicy znaleźli przynajmniej współwinnego kradzieży, ale marzenia nic przecież nie kosztują.
- Mi jeszcze do głowy przyszło, że złodziej od Omara i napastnik Turmaliny to ta sama osoba. Nie boi się magii i się nie zniechęca… Ale jutro rano może uda mi się to jakoś potwierdzić… - Niosąc polewkę z gospody, Joris skrzywił się - Na bogów. Ja rozumiem, że loch śmierdzi. Ale jak jeden człowiek w parę dni, może tak zepsuć powietrze? Zaczekaj.
Zatrzymał Shavriego w połowie schodów.
- Kusi mnie jedna rzecz, ale na wszystkie duchy lasu, nie wygadaj się Torice. - powiedział bardzo cicho do tropiciela - Chcę go puścić wolno w Neverwinter.
- Chcesz go śledzić, tak? - zapytał rzeczowo Shavri, na co myśliwy przytaknął.
Shavri pomyślał przez chwilę. To był świetny pomysł, jeśliby tylko nie byli ograniczeni czasowo. Podzielił się tą watpliwością z Jorisem.
- Na tę okoliczność mamy sporo złota i nieograniczoną liczbę uliczników i żebraków, którzy sprawniej od nas go wytropią - odparł myśliwy - Bardziej się boję, że… do licha… ten gamoń nie ma skrupułów. Jeśli ktoś zginie przez tę głupotę, to… - pokręcił głową - Ale naprawdę myślę, że kult Shar za zarazę odpowiada. I tu czas też nas goni...
Shavriemu, gdy usłyszał rozwiązanie Jorisa - tak przecież proste - oczy błysnęły wesoło.
- Masz łeb na karku - przyznał. - Nic nie powiem Torice. Rozegrasz to jak chcesz, chętnie ci pomogę. To w końcu twój braniec, a sprawa istotnie, nagląca.
Shavri wyciągnął rękę ku klamce, ale jeszcze na moment się zawahał. Spojrzał na Jorisa i westchnął.
- Strasznie się cieszę, że wróciłeś.
Po czym pchnął drzwi ręką. Smród wyszedł go przywitać…

Wiezień siedział ponury na pryczy. Zmrużył odwykłe od światła oczy, ale nie zmienił pozycji, tylko zacisnął mocno dłonie w pięści. Widać szykował się na obiecane przez Shavriego wieszanie.

- Wiewiórki i bobry - zagaił więźnia Joris - Dzień dobry, dzień dobry. Mamy dla ciebie dobre wieści Szaruś. Jutro wracasz do Neverwinter. Tam odpowiesz za rozbój.
Więzień podejrwał głowę, z niedowierzaniem patrząc na Jorisa.
- Do miasta mnie zawleczecie? Nie łżesz aby? - podejrzliwie spojrzał na Jorisa.
- Niestety nie
- burknął Shavri, starając się za bardzo przy tym nie oddychać.
- No. Wreszcie. Widać kto tu rządzi - z zadowoleniem sapnął młodzieniec.
- Raczej się pierdol - odparł Shavri i bez celu omiótł wzrokiem cele.
- To już w Neverwinter i na pewno nie sam - wesoło odparł więzień.
Shavri, rad był, że akurat odwrócił się plecami do kultysty, bo jego błyskotliwa riposta mimo wszystko spowodowała uśmiech na twarzy tropiciela.
- Ano na pewno nie sam - przyznał Joris równie wesoło - Loch w Neverwinter tłoczny. Będziesz miał komu kąt grzać Szarutek. A na dziś masz.
Wsunął między kraty miskę z polewkę.
- Uhm, tak se mów… - jeniec omiótł Jorisa nieco rozbieganym wzrokiem i chwycił za miskę, jedząc łapczywie.
- Czyżbyś liczył, że twoi safandułowaci koledzy cię od stryczka wyciągną? - myśliwy brzmiał jakby rozbawiła go ta wizja.
- Myśl se co chcesz - wybełkotał jeniec z ustami pełnymi zupy. - Nic na mnie nie macie, mówiłem temu tam… - kiwnął w stronę Shavriego. - Wyście większe zbóje niż ja.
- Oj chłopie. Myślisz, że jakbyśmy już nie wiedzieli, co robicie, to ciagalibyśmy cię do Neverwinter? - westchnął Shavri. - To by było faktycznie bez sensu…
- Jest pismo kompanii handlowe Lionshield żeś zbój. A i od burmistrza mamy potwierdzenie - wyliczał Joris - do tego zeznanie kupca Barthena. No myślę sobie, że tyle wystarczy. Nawet jak nie na stryczek to na - Joris zagwizdał - szmat czasu.
- Co?! -
jeniec zakrztusił się polewką ze zdumienia.
- Ale masz rację. W końcu pewnie wyjdziesz i sobie popierdolisz.
- Po prostu go tu ubijmy, będzie mniej ceregieli, a wyjdzie na to samo
- mruknął znudzony Shavri ledwie słyszalnie, jakby wracał do tego tematu juz któryś raz.
- Oszuści! Kłamcy podli! - smoczy kultysta zerwał się, rozlewając resztę polewki i rzucił się do krat, wczepiając się w nie brudnymi rękoma. - Jaka kompania, jaki burmistrz, ja nic nie zrobiłem, nie znam tych ludzi! Nie wrobicie mnie! Myślicie, że co jesteście? Samozwańczy bohaterowe z zadupia?! Myślicie, że ktoś wam za to zapłaci? Podziękuje? Nikt na was nawet nie splunie za to! - ryczał, wodząc na wpół obłąkanym wzrokiem po tropicielach. - Uroiło wam się wszystko i niby ktoś w to ma uwierzyć? Smoki, kulty i co dalej? Jeszcze wczoraj żeś do kultu Shar chciał przystępować, a teraz wydawac mnie chcesz? - wycelował palec z przydługim paznokciem w Shavriego. - Wyście są przestępcy, ludzi napadacie w zamkach nocujących spokojnie, magów i duchów szukacie, księgi w ja piwnicach trzymacie - barbarzyńcy, profani… - sapał.
- Co? - Shavri zmarszczył czoło. Trochę się przestraszył wybuchu jeńca. Jeśli dostał szmergla, to już raczej nic z niego nie wyciągną. A było to prawdopodobne zważywszy ile czasu spędził samotnie w ciemnicy.
- A kto mówi o kultach i smokach Szaruś? Za rozbój cię osądzą. A kultysta z ciebie jak z koziej dupy trąba. Dupę widziałeś i gówno wiesz, ot co.
- Kóz nie dupczę!
- zawył jeniec.
- Brawo ty - przyznał Shavri skonsternowany.
- Choć po kilku latach w lochu i za kozą zamarzysz - Joris zaśmiał się - Dobra Shavri. On rzeczywiście nic nie wie. Straż miejska w Neverwinter się nim zajmie.
- Taaa… już widze, jak go tam będą słuchać…
- westchnął tropiciel.
Szkoda, ale w sumie sam próbował tych samych sztuczek, co Joris teraz. Nie odważył się tylko na blef, że otruł jedzenie, które mu dał. Są jakieś granice. Nie pozwolił sobie też na żadne uwagi o zarazie. Jeśli Joris nie chciał zaskoczyć więźnia wiedzą na ten temat, Shavri nie zamierzał mu tych planów krzyżować. Ale słowa jeńca o księgach nie dawały mu spokoju, bo faktycznie - w jeden dzień pracowali tu przy nim i dość głośno dzielili się wnioskami. Chłopak starał sobie przypomnieć, co wówczas mówili. Zerknął w stronę kufra i pomyślał, że trzeba się będzie Trzewiczka przed odjazdem zapytać, czy chce na drogę swoją księgę o Bowgentlu do czytania w wózku. Albo jakoś przenieść skrzynię w jakieś bezpieczniejsze miejsce, skoro tu każdy mógł wejść, a po wsi latają zbóje, złodzieje i szarlatani...
- Jorisie, myślisz, że burmistrz pożyczy nam jedno tomiszcze? - zapytał Shavri, wskazujac skrzynię.
- Za zabranie stąd tego niewiniątka? - zapytał kpiąco Joris - Nawet nam je ładnie zapakuje.
- Samimiśmy mu go tu wsadzili… - zauważył Shavri, zerkając wrogo na jeńca. Odwrócił się od nich i ruszył do skrzyni. Na samą myśl, że każdy mógł tu wejść…
-Tak, chowajcie dowody zbrodni! - zachichotał jeniec.
- Dobrze się czujesz, kózko? - zapytał Shavri rozeźlony, zatrzymując się i odwracajac się do niego. Że też kurwa nie pomyśleli z Trzewiczkiem wcześniej o tym, że mają takiego ślicznego widza. Wtedy im to nie przeszkadzało. Nawet Trzewiczkowi, o którym wszyscy wiedzieli, że nie jest sową. Dzisiaj sytuacja się nieco skomplikowała i Shavri miał wrażenie, że wszystko, co się dzieje w Phan i jego bliższej lub dalszej okolicy jest ze sobą powiązane.
- Głupiś jak wycinek na huczkę - odparł Joris - Posłuchaj Szaruś... w ogóle mówić tak do ciebie, czy zwą cię jakoś?
- … Rihar… - bąknął więzień.
- W porządku. Posłuchaj Rihar. Mam w dupie co ty tam sobie wyznajesz i czy wolisz normalne dziewuchy, czy gadowi kuśkę lizać. Jesteś tu boście nas napadli z kusz do nas szyjąc...
Więzień zaczął protestować, ale Joris uciął to stanowczo.
- Będziesz okoniem stawał to i za to odpowiesz. Poświadczenia są, bo tu ludzie na takie szajki co to po lasach się kryją i napadają, uczulone. A jak będziesz pyskować i się odgrażać wszarzu jeden, to wcześniej nie straży, a klerowi Selune cię oddamy, co by cię na pieszczoty wzięli. Jeśli jednak pójdziesz po rozum do głowy i powiesz co ty i twoi znajomkowie robiliście w Thundertree i kto i czemu was tam przysłał, to rozejdziemy się w pokoju. Przemyśl to zanim zaczniesz się ślinić i ponownie wygrażać. Rano wrócę po odpowiedź.
- Bo jak dziesiąty raz zapytasz to akurat coś innego powiem…
- wymamrotał więzień, ale tak cicho, że Joris nie usłyszał. W jego skołowanym mózgu zaczęło jednak kiełkować podejrzenie, że ze starszym tropicielem będzie się łatwiej dogadać niż z młodszym… zwłaszcza jeśli powie coś, co tamten chce usłyszeć. Trzeba było tylko podumać co to może być.

Joris miał już wyjść, ale przed wyjściem zatrzymał się i wyciągnąwszy z torby kilka garści sucharów co to je dziś u Barthena kupił na drogę do kopalni, wsypał je do wywróconej miski i dorzucił do tego bukłak z cydrem. Jeniec skinął głową w podziędzie, a obaj tropiciele wyszli na zewnątrz, z ulgą oddychając świeżym powietrzem.

Nad osadą zapadał już zmierzch.
 
Drahini jest offline  
Stary 16-03-2018, 18:27   #200
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Torikha przesiedziała czas pewien w domu, dwojąc się i trojąc nad różnymi sprawami, które jednak nie mogły jej odwieść od codziennych obowiązków, takich jak na przykład zamiatanie podłogi. Za oknami powoli ciemniało, a co za tym idzie, z każdą chwilą bojowa kura popadała w coraz to dłuższe drzemki, gdacząc senne „kłoo kłoo” z ukrycia w ciasnym pokoiku kapłanki.
Wydarzenia dni minionych jawnie wskazywały, że i kopalnia, i Bowgentle, i Anthindol, i Studnia Starej Sowy, i Phandalin, i Tressendarowie, i NAWET sama zaraza w lesie były ze sobą jakoś powiązane. Jak? Tego półelfka nie potrafiła wykazać i im bardziej się nad tym zastanawiała, tym mocniej drapała zmiotką o klepkę, wzbijając tumany kurzu.

Kichnąwszy raz i drugi przy wtórze wybudzonej za ścianą Kurmi, która za honor postawiła sobie odpowiedzenie gniewnym „koko” na każde „apsik”, kobieta zasiadła przy stole i chwilę studiowała pergamin ze szkicem glyficznego koła. Nic jednak z niego nie wyciągnęła. Bez pomocy magii swojej patronki, rysunek jawił jej się zawiłą i niezrozumiałą bazgraniną. Może w przyszłości powinna więcej pouczyć się dziedziny czaroznastwa i wiedzy tajemnej? Jak widać, umiejętności te były równie przydatne co rozpoznawanie trujących ziół i zszywanie rozbitych głów.

Na takich gdybaniach czas szybko zleciał i przyszła pora na cowieczorną modlitwę. Wprawdzie księżyc wciąż był ukryty za baldachimem chmur, ale kapłanka wyczuwała jego jasnosrebrzystą obecność na nieboskłonie. Niestety wciąż zimny deszczyk popadywał jakby od niechcenia (lecz pewnikiem perfidnie) i chcąc uniknąć przeziębienia przed wyprawą do miasta, Rika zrezygnowała z wyjścia na zewnątrz.
Po godzinie medytacji nadszedł czas na chwilę prawdy. Hebanoskóra wstała z klęczek i odwróciwszy się do kuchennego stołu dostrzegła w mroku wielkie, okrągłe ślepia Trzewiczka. Przerażona, z początku gibnęła do tyłu, a niemy krzyk zamarł jej na ustach.
- Na bogów! - sapnęła nieco gniewna i rozbawiona jednocześnie. - Prawie umarłam na zawał… długo tak tu jesteś? Usiądź… wstawię wodę na napar z rumianku i zawołam Garaele. Jestem gotowa odczytać twe zapiski…


Gdy cała trójka zebrała się przy stole, Melune z nieukrywanym podnieceniem zabrała się za sklecanie zaklęcia. Raz, drugi… i trzeci. Magia jednak nie chciała przybyć, zupełnie jakby selunitce brakowało jakiegoś kluczowego komponentu lub… talentu.
Czyżby Świetlista Panienka obraziła się na swoją wierną służkę? Czy Tori popadła w niełaskę?! Nie… nie może być!
Przyglądająca się temu spektaklowi długowłosa elfka, pokręciła w zrezygnowaniu głową, gdy jej współlokatorka pobielała jak prześcieradło i lada chwila wpadłaby w panikę.
- Do tego czaru potrzeba specjalnego koncentratora boskiej mocy… to podstawowa wiedza klerykatu - odparła spokojnie lecz z nieukrywaną dezaprobatą, kręcąc smukłą głową na boki.
- Niech zgadnę… nie dość, że o nim zapomniałaś, to jeszcze takowegoś nie masz… zaczekajcie tu chwilę, pójdę po swoje rzeczy. - Z tymi słowy oddaliła się do prywatnych pomieszczeń, zostawiając aktualnie czerwoną jak różyczką półelfkę i uśmiechniętego od ucha do ucha niziołka, który przebierał niecierpliwie nogami w powietrzu, nie mogąc doczekać się rezultatów czytania.
- To takie ekscytujące! - zakrzyknął i raz jeszcze podsunął bliżej Torikhi swój pergamin z kilkoma zdaniami z ksiąg, mimo, że leżały tuż pod jej nosem. Rano nikt nie był w stanie ich odczytać, za to teraz!
- Teraz dasz radę to odczytać?!

Dziewczyna rzuciła półszeptem króciutką modlitwę, starając się przełknąć gorzką gulę wstydu i skupiwszy się na tekście westchnęła zawiedziona.
- Te zdania wyrwane są z kontekstu… niczego z nich nie rozumiem. Pierwsze brzmi: Przygotować się na podróże planarne to nie lada logistyka, wprawdzie w niektórych regionach można spotkać miasta, a co za tym idzie i sklepy… ale w większości to tereny dzikie, więc trzeba zawczasu się przygotować. - Łaniooka położyła kartę na stole i pokazywała cieniutkim paluszkiem zapisywane linijki. - Drugie znaczy: Przekierowywanie portalu jest bardzo czasochłonne i skomplikowane w zastosowaniu dla osoby pojedynczej. A to ostatnie to: dwie szypułki gruszowierzby, świeży liść mandragory, szczypta szafranu, czarny lotos, jad skorpiona, sproszkowane guano nietoperza albinosa zebrane podczas nowiu… Skąd ty wytrzasnąłeś ten zwitek?

Na odpowiedź nie było czasu, może to i dobrze dla Stimiego, bo Garaele powróciła i postawiła na blacie sporych rozmiarów, przejrzysty kryształ.
- Mój… też ma być taki duży? - spytała zmartwiona Melune, drapiąc się po szpiczastym uchu.
- Nie, nie… ten robi mi często za przycisk do zwojów. Twój może być mniejszy, ale pamiętaj, by nie był za mętny - odparła rzeczowo druga z kapłanek, po czym cierpliwie usiadła na dawnym miejscu.
Torikha przytaknęła skwapliwie i wziąwszy graniastosłup w dłonie, zawiesiła go nad glifami, po czym wzięła głębszy wdech i spróbowała rzucić zaklęcie. Tym razem musiało jej się udać, bo głośne „Ooooch!” przetoczyło się po pomieszczeniu, ożywiając tym Trzewiczka.
- I co? I co? Co tam widzisz? - dopytywał się, wstając z krzesła i próbując samemu przeczytać kryjącą się za kryształem tajemnicę, lecz nie dostrzegał w zapisku nic nowego.
- O…ooo… o nie… - uderzyła w starą modłę półelfka.
- Może ja spróbuję… - zaproponowała złotowłosa, odbierając przedmiot i samej rzucając zaklęcie.
- I co? I co? Co tam jest napisane? - domagał się odpowiedzi niziutki wynalazca.
- Hmmm… - mruknęła zakłopotana tymorytka, która również za wiele nie zrozumiała z odczytu.
- Ten okrąg składa się z kilku czarów. Ten to Sanktuarium, ten to Utrwalenie, ten to jakiś czar lokalizacyjny, a ten jest ze szkoły przywołania… którego w ogóle nie rozumiem…. - Rika westchnęła na wespół z gospodynią. Obie kobiety nie potrafiły nic z tą wiedzą począć.
- Co to może być..? - Zadumała się półkrwi, zaczesując włosy za uszy.

Niziołek zezował na glif, ale niewiele z tego rozumiał, bo choć znał się na magii doskonale, to jednak może niekoniecznie na glifach. Niemniej to co usłyszał od Tori i sam rozpoznał, potwierdzało jego, jak twierdził logiczne wywody.
- Portal! Sanktuarium dla ochrony, utrwalenie dla stałego przesyłu i niezmienności miejsca, lokalizacyjny dla określenia aktualnego położenia na siatce triangulacyjnej i celu podróży, przywołanie… Przywołanie mocy, lub… - Stimy złożył usta w kształt litery “o”, które zaraz zakrył dłonią - ...istot z piekieł!
- Z piekieł?
- zdziwiła się selunitka, podnosząc jedną brew wysoko do góry. - W takim razie po co to Sanktuarium, skoro mają być przywoływane do kręgu istoty… nie lepiej siebie chronić przed nimi, a nie ich przed sobą? W takim razie po co w ogóle je przywoływać, skoro nie można ich ukarać boską mocą?
- Sanktuarium działa w dwie strony...
- mruknęła Garaele, zbyt skupiona na zwoju by nadać wypowiedzi karcący ton. -Ale to kapłański czar…
- Athindol był liczem, może to był jego sposób na nieśmiertelność? - Trzewiczek zadał to pytanie raczej samemu w to powątpiewając. - Racja! Szkoła przywołań to również teleportacja! Więc portal teleportacyjny!
- Teleportacyjny? - powtórzyła jak niemądrą papużka ciemnoskóra i w tym momencie ktoś zapukał do drzwi, więc tym bardziej zdziwiona Rika podreptała przywitać gościa.

- Pan Gundren… niedługo miałam się do pana wybierać. Odczytałam szkic… proszę za mną do kuchni. - Kapłanka wprowadziła krępego krasnoluda i wskazała wolne miejsce przy stole. Nowoprzybyły wymienił pełne szacunku skinienie głową z tymorytką, po czym wsłuchał się w tłumaczenia Tori.
Po mocno ściągniętych, krzaczastych brwiach, można było sądzić, że ni w ząb nie rozumiał o co chodziło z tymi wszystkimi czarami i glifami, ale wspólnymi siłami reszty towarzyszy, udało się mu wyłożyć całą sprawę.
Otóż szacowni górnicy mieli do czynienia z kręgiem przywołań lub kręgiem teleportacyjnym i w sumie… jeśli nie zostanie aktywowany to “raczej” jest mało niebezpieczny. Dodatkowo Melune obiecała, że postara się dokładnie wywiedzieć co to takiego, pytając o to uczonych w mieście Neverwinter do którego jutro z rana się wybiera.
Wujowi Turmaliny owy pomysł odpowiadał i nawet zgodził się, omijać szerokim łukiem bohomazy na ziemi, choć tyle razy już po nim przeleźli, że jeśli miałoby się coś rypsnąć to już dawno by się wydarzyło. Niemniej zmartwiona półelfka odetchnęła z ulgą i zaproponowała napar z rumianku. Jednak na wieść, że jest bez procentów, krasnal grzecznie odmówił.

Nastał dobry moment dla Niziołka, by zaczerpnąć trochę języka na temat słynnej Kopalni, przez duże K!
- Panie z brodą... - Stimy jakoś zapomniał imienia Gundrena - … a co tak właściwie znajduje się w tej kopalni? To może być dooość… no… ważne. Czasem jakiś minerał mógłby naprowadzić mnie na trop, bo jest potrzebny do takiej i takiej magii, lub takiego, a takiego przedmiotu, a może to nie minerały, a coś ciekawszego? Słyszałem, że magiczna kuźnia jakaś tam jest, a kuźnia taka to magiczne przedmioty, a widzi pan z brodą... - Niziołek wyprostował się na tyle, że prawie zrównał się z Gundrenem wzrostem - ...na tym… na tym to ja się znam jak mało kto! Studiowałem w samym Lantan!
- A ty to w zasadzie kto?
- skupiony na czarujących kapłankach Gundren nie zwrócił zbytniej uwagi na pokrzykującego obok niziołka.
- Stimy Yol, zwany “Trzewiczkiem”! Umagiczniam przedmioty i zajmuję się całkiem zwykłymi mechanizmami.
- Znasz się na magii? No, no no…
- twarz starszego krasnoluda rozciągnęła się w szerokim uśmiechu. W przeciwieństwie do ludzi kransoludy nie miały specjalnych uprzedzeń dotyczących niziołczej rasy. - To dobrze trafiłeś, bo szukam ludzi do roboty,zaufanych, rzecz jasna, a jeśli cię jasne panienki polecą… - Rockseeker widać już coś w głowie kalkulował; rozsiadł się wygodniej i zaczął opowiadać o kopalni Phandelver.
-Katalizator magiczny! - ucieszył się Stimy gdy krasnolud skończył wypowiedź. - Jak tylko wrócimy z Neverwinter na pewno się spotkamy. Z chęcią zobaczę to o czym tutaj usłyszałem. Być może tam też dowiem się więcej o portalach, to razem z Torikhę będziemy mogli lepiej pomóc.
- Zobaczymy, zobaczymy. Nadal nie mam nikogo do obłsugi Kuźni, ale tyle luda się tu zjeżdza… - zachęcająco zaczął Gundren. - Co prawda posłałżem do znajomków po kopalniach, to pewnie jakiś gransoludzki albo gnomi mag wcześniej czy później się znajdzie, więc wiesz - posada długo pusta nie będzie.
- Dziesięć dni i jestem z powrotem! A skoro o gnomach mowa może widział pan takiego gnoma o białych włosach? Jeśli był w Phandalin na pewno pytał o kopalnię.
- Gnoma… gnoma… a wiesz, że żem widział? Z dekadzień temu czy coś… Na pewno w Phandalin jakoś w tłumie, a potem gdzie…? - Nie żeby było tu wiele miejsc by się ukryć, ale krasnolud jakoś nie mógł skojarzyć.
- Był tutaj! - ucieszył się Stimy - Jakby zjawił się ponownie, mogę prosić by przekazać mu, że będę z powrotem w Phandalin za nie więcej jak dziesięć dni? Nazywa się Vinogli Bakernels i on również jest doskonałym znawcą magii. Niezrównanym! Jakbym nie zdążył wrócić, byłoby wspaniale gdyby to on dostał tę posadę! Nie będziecie żałować!
- Się zobaczy
- odparł Gundren, mocno zdumiony tym, że ktoś tak po prostu może oddać intratną posadę w kopalni… nawet jeśli tylko teoretycznie.

Gdy krasnolud po ustaleniu rodzaju zapłaty za magiczną usługę, dziwiąc się na wszystkich dziadów i pradziadów z pomysłu półelfki, pożegnał się z kapłankami, a Stimy pognał do edermathowej stodoły podzielić się wieściami z Shavrim i resztą towarzystwa. Selunitka została zaś w domu; miała przecież tyle do zrobienia przed wymarszem do wielkiego miasta!
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 23-03-2018 o 10:02.
sunellica jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:17.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172