Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-07-2017, 22:25   #11
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Świetlica

Trudno było stwierdzić kiedy to zrobił, lecz elf opróżnił talerz z mięsiwa i właśnie dolewał sobie piwa. Był nawet trochę zadowolony z faktu, że Bertrand i Dolon poszli obejrzeć ciało, sam nie bardzo miał ochotę oglądać martwych.
- Powiedz, cóż sprawiło, że tak piękny kwiat zawędrował w te mroźne krainy? - Zagadnął Ilarię.

Panna Canvas powiodła wzrokiem za tymi, których tak ciągnęło do oglądania trupów. To zdecydowanie nie leżało w jej kręgu zainteresowań więc sama została tam gdzie siedziała.
- Przejazdem jestem - odparła, skupiając na elfie swoją uwagę. - Nudziło mi się, więc zaczęłam rozglądać się po okolicy. Tak natrafiłam na ogłoszenie. A szukanie ghula wydaje się być całkiem dobrą rozrywką, nie sądzisz? - stwierdziła uśmiechając się z beztroską.

Elf usiadł nieco wygodniej, a w tej pozycji dostrzec można było sztylet przy jego pasie.
- Jasne, gdyby nie to, że za drzwiami ptaki w locie zamarzają, no i znam jedną albo dwie znacznie ciekawsze rozrywki. - Powiódł wzrokiem po sali upewniając się, że zostali sami na świetlicy. - Na przykład teraz chętnie bym sprawdził jakie jeszcze skarby dla podniebienia skrywa schowek naszego dobrego gospodarza. - Mówiąc to mrugnął konspiracyjnie, brązowym teraz okiem.
- To magia? Czy cecha rasowa? - zapytała wprost Ilaria. - W sumie jedno nie wyklucza drugiego - mruknęła pod nosem w zamyśleniu. - Znaczy chodzi mi o twoje oczy. Tak zmieniają kolor. Mam znajomego co ma różne tęczówki oczu, ale on to sobie przypadkiem magią zrobił i mu tak zostało - zaciekawiła się.

- Bardziej cecha charakteru niż cokolwiek innego. - Odparł rozbawiony elf a jego oczy stały się jasnozielone. - Nikt z mych krewnych nie przejawia takiej cechy, a nawet jeśli to magia to bynajmniej nie moja. - Po tym stwierdzeniu spoważniał nieco a jego tęczówki zatrzymały się między stalową szarością i zimnym błękitem, jakby same nie mogły się zdecydować. - Myślę też, że o magii lepiej nie mówić w tej osadzie zbyt głośno. Miejscowi zdają się być nieco nerwowi, a nie chciałbym sobie wśród nich robić wrogów.
Ilaria wykrzywiła usta w lekkim, wyzywającym uśmiechu.
- Tak myślisz, że nie lubią tu magii? - zapytała i oparła się łokciami o blat stołu. - Niedobrze, bo jeszcze będą gotowi widłami mnie stąd pogonić - dodała z rozbawieniem, zacierając dłonie. - A może po prostu jakiś nekromanta się tu wdał? Takich to i ja nie lubię - westchnęła lekko.

- Całkiem możliwe, takich zwyrodnialców ciągnie do miejsc odludnych. - Przytaknął elf, jednocześnie szperajac w swej torbie, z której wyjął zawinięty w tkaninę zestaw misternie wykonanych sond, próbników i wytrychów wszelkiego rodzaju.
- No to zobaczmy czym gospodarz może nas jeszcze ugościć. - Uśmiechnął się niewinnie, niemal przepraszająco, i wybrawszy kilka narzędzi z bogatego zestawu, przymierzył się do sondowania zamka broniącego dostępu do magazynu sołtysa. Chwilę przy nim majstrował aż usłyszał satysfakcjonujące kliknięcie.
- Sezamie otwórz się! - Rozkazał cicho, cytując zasłyszaną kiedyś baśń. - Zobaczmy zatem cóż dobrego tu się skrywa. - Otwierał drzwi powoli, a zadowolony był przy tym jak dziecko które wszyscy chwalili za udany występ w teatrzyku.

Komódka była większą spiżarką, lecz zamiast pojemników z zakonserwowaną żywnością czy kiszonkami, od ziemi po sufit leżały beczułki z trunkami.
Nie było ich wiele, a dwa regały z obu stron wystarczały by pomieścić wszystko. Wewnątrz unosił się zapach starego drewna, rozlanego alkoholu i mysich odchodów.

- No cóż, skarbów Melendracha się przecież nie spodziewałem. - Elf był nieco zawiedziony swoim znaleziskiem. Przyjrzał się beczułkom szukając tych z nieco lepszego drewna niż pozostałe, nie noszących śladów wielokrotnego użycia. Potem obwąchał każdą beczułkę uważnie w nadziei, że jego czułe elfie zmysły wychwycą zapach lepszego trunku.
- A to co takiego? - Lugolas zainteresował się niepozorną beczułką która niemal umknęła jego uwadze. Pachniało elfowi lepiej niż pozostałe alkohole, do tego stopnia, że chętnie poszukał odpowiedniego naczynia na ten szlachetniejszy niż pozostałe trunek. Wybrał dwa najładniejsze ze znalezionych ceramicznych pucharów i napełnił je winem. Wychodząc ze spiżarni przymknął za sobą drzwi.
- Czym chata sołtysa bogata. - Rzekł proponując jedno z naczyń swej towarzyszce.

Kobieta zaśmiała się kręcąc głową i przyjęła od elfa naczynie. Powąchała zawartość, zrobiła minę z rodzaju "nie wydaje się złe" i upiła pierwszy mały łyk.
- Dobrze wiedzieć, że przy tobie to lepiej uważać na swój dobytek - mrugnęła do Lugolasa. - Wszechstronnie uzdolniony jesteś - pochwaliła. - Zagrać potrafisz, zamek otworzyć bez klucza... Co jeszcze masz w swym repertuarze? - zapytała na koniec.
- To niesprawiedliwe, sama nie chwalisz się swymi zdolnościami. - Elf odbił piłeczkę. - Awyznam, że to temat ktory zecydowanie bardziej mnie fascynuje.
- No cóż mogę o sobie powiedzieć... Mam kota, kuszę i kilka bełtów - westchnęła jakby jej osoba nie była temat godny jakiejkolwiek uwagi. - Ale skoro mamy pracować razem, to mogę się pochwalić że całkiem dobrze idzie mi z magią, szczególnie, gdy chodzi o ogniste zaklęcia - uśmiechnęła się zadziornie.

- Ha! Wspaniale - Elf szczerze się ucieszył, zaś jego fiołkowe oczy aż zabłyszczały gdy usłyszał słowa czarodziejki. - Zawsze lubiłem ogniste niewiasty, zwłaszcza piękne. - To o czym nie wspomniał to fakt, że przy panujących mrozach ogień był tym czego pragnął najbardziej, no może drugą z rzeczy których pragnął najbardziej.
Bez wyraźnego powodu Lugolas wyjął sztylet i zaczął się nim bawić, przerzucając między palcami. Po chwili cisnął nim. Ostrze ze świstem przecięło powietrze i wbiło się w ścianę, przyszpilając do niej radośnie wędującego karalucha. Wstał z krzesła, wyrwał broń z drewna i bez słowa strzepnął do ognia nabitego na ostrze stawonoga.
- Mam drobne zastrzeżenia co do naszego noclegu. - Skomentował krótko całą sytuację.
Ilaria wzruszyła ramionami i rozejrzała się.
- Nie przeszkadza mi. I tak nic lepszego w tej okolicy nie ma - stwierdziła. - Przynajmniej nie pada na głowę. A w namiocie bywa nieprzyjemnie, bo wiatr może wyszarpać go.

- Też prawda. - Elf wytarł ostrze dokładnie nim schował je do pochwy. - Ale nie obraziłbym się jakby mi wina pluskwiaki nie podpijały. No nic bądźmy wdzięczni za to co jest. Warto też by było rozpytać kiedy zacny najwyższy kapłan nabożeństwa odprawia, błogosławieństwo tego staruszka bardzo by nam pomogło.
- Czy ja wiem czy tak nam pomoże... - mruknęła w zastanowieniu Ila. - Tak bełkocze, że jeszcze czar gotów przeinaczyć i zamiast błogosławieństwa dostaniemy... Ochydny uwiąd - powiedziała z rozbawieniem. - Raz słyszałam opowieść jak jeden kapłan po pijaku rzucał wskrzeszenie… - zaśmiała się.

Elf machnął ręką.
- Nieważne czy naprawdę obdarzy nas boskimi względami, czy tylko skropi piwem. Liczy się by wioskowi zobaczyli całą ceremonię. - Legolas naświetlił towarzyszce swój plan. - Ludzka wiara to potężna siła, nawet bez magii, a ciepłe słowa kapłana mogą szybciej skruszyć lód serc mieszkańców wioski niż nasze najlepsze starania.
- W sumie jak tak stawiasz sprawę to czemu nie - westchnęła. - A cóż to za boga tu wyznają, bo nie zwróciłam na to uwagi.
- Nie mam pojęcia. - Odparł elf z brutalną szczerością i rozbrajającym uśmiechem. - Może Kossutha? To by było nawet miłe.

Canvas roześmiała się na jego słowa.
- Choć byłoby miło to nie sądzę, żeby tu akurat tego boga czczono - stwierdziła. - Ale widzę, że nie tylko mnie nie interesują sprawy boskie. Skąd pochodzisz?
- Z Cormanthoru. - Odparł elf machinalnie. - A o bogach zawsze wypowiadam się tylko z najwyższym szacunkiem… o wszystkich. Nigdy nie wiadomo który akurat słucha ani, jeśli już o tym mowa, który może pomóc w decydującej chwili. - Lugolas należał do tego szczególnego rodzaju wiernych gotowych uwierzyć nawet we wróżkę zębuszkę jeśli tylko ta mogłaby mu pomóc wydostać się z opresji.

- Cormanthor… - powtórzyła po elfie Ilaria. Zamyśliła się przez chwilę - To gdzieś w okolicach Cormyru? Eh, powinnam była bardziej uważać na wykładach z geografii - zganiła się. - Niestety kojarzę dobrze tylko zachodnią linię brzegową Faerunu i wybrzeże Lśniącego Morza - wzruszyła ramionami.
- Myth-Drannor. - Podpowiedział elf. - Każdy słyszał o Myth Drannor..
- Tak tak, o Myth Drannor mówi się chyba w każdej akademii magicznej. Elfy dowiodły jak bardzo można przesadzić z magią. Ponoć teraz tam same czarty zamieszkują - wspomniał jej się wykład z historii magii.

Lugolas westchnął przeciągle, ile to razy słyszał jak historia była przeinaczana w opowieściach. Jeszcze z trzydzieści lat temu pewnie by ostro protestował przeciwko takiemu skracaniu i upraszczaniu wielkiej tragedi jego przodków, lecz teraz tylko cicho sprostował.
- Już nie zamieszkują.
- Możliwe - Ilaria wzruszyła ramionami od niechcenia. - Nieszczególnie zwykłam uważać na zajęciach z historii. Poza kilkoma kilkoma wyjątkami jest ona wyjątkowo nudna - dodała, a kot który siedział jej na kolanach wstał, wskoczył na stół i wygiął grzbiet w łuk, przeciągając się. Usiadł, owinął się własnym ogonem i skierował wzrok na rozmówcę swojej pani. Spojrzenie jakim obdarował elfa przypominało zadufanego w sobie arystokratę patrzącego z wyższością na brudnego plebejusza. - W każdym razie co cię tu sprowadziło z tak daleka? - dopytywała panna Canvas.

- Wiesz jak to mówią, kto ścieżki prostuje… No i ja właśnie chciałem sobie jedną wyprostować a trafiłem tu, a skoro już jestem to pomyślałem sobie, że równie dobrze mogę pomóc miejscowym i przy okazji swojemu mieszkowi.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 13-07-2017, 23:41   #12
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Konsylium Bertanda i Dolona

Mróz na zewnątrz nie był dotkliwy. Rozgrzane w sieni ubranie jeszcze trzymało aurę ciepła wokół sylwetek. Jednak każda odsłonięta cześć ciała odczuwała oziębiające się powietrze. W jednym z “kątów” owalnego ostrokołu, pośród gęstniejącej mgły, można było dojrzeć coś na kształt dzwonnicy. Możliwe, że to miejscowa kapliczka w której zapewne mieszkał Otchen. Ostre krawędzie ogrodzenia pomimo, a może nawet z powodu, swej starości przywodziły na myśl zęby jakiegoś mitycznego potwora. Nie na długo bowiem zbliżając się do jakiegokolwiek budynku poprawiała się widoczność. Dwójka bohaterów krok za krokiem zbliżała się do płotu, a minąwszy go napotkała pierwszy ‘krzyż’. Okazało się nim być zwykłe skrzyżowanie ścieżek. Wyłożone kamieniami i fragmentami drewna, stanowiło stabilne podłoże dla stóp. Drugim czynnikiem była zapewne zmarzlina.
Wzrok sięgał na dwadzieścia jardów, po czym chmurne mleko uniemożliwiało dalszy rekonesans. Wszelkie budynki były ciemniejszymi plamami by zniknąć we mgle, lub nabrać ostrości w miarę przybliżania. Jak poinstruowano, kapłani skręcili na drugim skrzyżowaniu. Po kilku krokach do ich uszu dotarło charakterystyczne chrobotanie ciętego drewna. Sygnał, że zbliżali się do warsztatu.


Bertrand ruszył do warsztatu, miał nadzieję, że krasnolud, o którym mówił Starszy Wioski zajmuje się nie tylko ciesielstwem a nieobca jest mu też sztuka obchodzenia się z metalem. Wkroczył do warsztatu rzucając od drzwi w krasnoludzkim.
- Witajcie.
Bea również w krasnoludzki przywitała się z pracującym krasnoludem. Znający się na językach z łatwością odgadnąć mógł, iż uczył ich go ktoś pochodzący z Wielkiej Rozpadliny.
Dolon wprawdzie nie zrozumiał słów wypowiadanych przez wyznawców Lathandera, lecz domyślał się, iż musi to być rodzaj pozdrowienia, a sama szorstkość tychże pozwalała przypuszczać, że pochodziły z krasnoludzkiego. Sam skinął głową i ograniczył się do uprzejmego i ciepłego “Witaj” we wspólnym.
Oderwany od pracy krasnolud popatrzył na przybyszy.
-Bry - cieśla nie przerywał pracy. Za jego plecami w małym kominku palił się ogień ogrzewając wnętrze półotwartego warsztatu.

- Starszy Godwin pozwolił nam na obejrzenie ciała zmarłej. Pono ludzie mówili, że jej choroba mogła mieć związek z zabójstwami w waszej wiosce. - kapłana Pana Poranku przeszedł z uwagi na Dolona na wspólny.

Evert popatrzył to na jednego to na drugiego. Splunął z wyraźną kpiną i wyszedł zza stołu ocierając upstrzone wiórami ręce. Wyciągnął dłoń zdjąwszy uprzednio skórzaną rękawicę.
-Evert. Ludzie gadajo różne głupstwa. Jednemu bebok zeżarł zapasy, innemu brodate gnomy porwały córke, kolejny wierzy w latające chochoły. A matula zmarła na suchoty. Stara była, to nie dała rady i jej sie zeszło - wspólny krasnoluda był nieco twardy - Trzymam jej ciało w solance, coby nie gniło i nie ześmierdło. Wy kapłani co? - rzucił spojrzeniem spode łba. Zwłaszcza na Bertranda, co w sumie, przy wzroście człowieka, nie było niczym dziwnym.
- Leży w balii na tyłach. Co chcecie sprawdzać? -
Usłyszawszy o latających chochołach Bea parsknęła śmiechem. Bertrand zatknął zdjęte pancerne rękawice za pas, uścisnął wyciągniętą dłoń. Bea dygnęła. Dolon również odwzajemnił uścisk i przedstawił się z imienia oraz pełnionej posługi kapłańskiej.
- Bertrand Ledren, kapłan Lathandera, ta śmieszka to Bea akolitka ucząca się na kapłankę pod moim okiem. Wpierw poszukam ran jakie mógłby zadać wampir wysysający krew. Widzę, że wy jednak nie bardzo wierzycie w potwora. A zatem co wykopało zwłoki i ogryzło trupa do kości. Jak myślicie co to mogło być?
- Żaden wąpierz mi matuli nie tykał. Siedziałem przy niej tydzień przed przejściem na drugą stronę i mam pewność, że to suchoty. Niejeden z naszych to przechodził więc stąd ma pewność. Co zaś sie tyczy monstrum, nie uważam że należy się bać. Porządny mąż wziąłby kawał stali, spiknoł innych i zaciukał gadzine. Ale ludzie to jakieś takie miętkie pitki są. Zero drygu do obrony. Nie to co nasi, nawet kucharzyna musi obracać tasakiem czy tłuczkiem. Każdy krasnolud chociaż liznął bitki w szeregach. A te tutaj… - tu krasnolud wykonał ręką coś na kształt półkola - to sikają po nocach ze strachu. Najmitów szukają ot co. A poczwara to pewnikiem jakieś tałatajstwo co padline ma w diecie. Wyglądacie mi na porządnych. - przesunął wzrokiem od jednego do drugiego kapłana, a do Bei puścił oko - Ubijta to co tu łazi w nocy. Dorzuce swój trzos coby mi matuli nie zeżarło. Jeszcze gotowa piorunami mnie ścigać. Po drugiej stronie Stawu warsztat ma mój kuzyn. Kowal. Zajrzyjcie to wam naszykuje sideł czy czego tam potrzeba. W żelastwie robi jak nikt tutaj. - pomimo narzekania na brak obronności osady, ton Everta znacząco spotulniał przy prośbie.
Jakby przemowa o odwadze krępego ludu była bardziej formą przekomarzania się. Jednak na ścianach kapłani mogli zobaczyć oprawione na sztorc dwie kosy, jakiś tłuczek i sporej wielkości młot, który przy akompaniamencie wiszącego obok dłuta, świadczył o rzeźbiarskim hobby właściciela.

Bertrand pokiwał tylko głową.
- Do tego nas najęli. Nieważne nieumarły czy dziki zwierz mamy to ubić lub definitywnie zniszczyć. Jednak praca czeka, obejrzymy zmarłą tak by nowego głupiego gadania na wsi nie było. Bea dziewczyno ty pierwsza obejrzysz zmarłą i opowiesz co widzisz. Potem my z Dolonem sprawdzimy.
- Proponuję bym to ja był tym, który pierwszy zajmie się ciałem. Przez całe życie miałem z nimi do czynienia. Do tego ciało zdążyło napuchnąć, a co za tym idzie rozkład postępuje i to szybko mimo zasolenia. Może nawet uda mi się stwierdzić, czy to naprawdę suchoty doprowadziły do zgonu. Wiem o co ci chodzi. - wtrącił się Dolon w tej chwili spojrzał na dziewczynę. - Chcesz, by zdobywała doświadczenie, lecz w takim przypadku nalegam na moje pierwszeństwo.

- Gdzie kucharek sześć tam tuzin cycków - wymamrotał krasnolud jednak w spokoju poprowadził towarzystwo na tyły swego domostwa. Patrząc od drogi. Tam, przy jednej ze ścian stała spora balia w której rześko moczyła się staruszka. Jej stan… zdecydowanie świadczył o śmierci. - To ja was zostawie. Nie chce nawet wiedzieć co tacy jak wy robią z trupami. Byleby tylko w jednym kawałku ostała - Evert pogroził palcem - Tam jest ławeczka jakby co. Tu macie pochodnie. - po chwili jakby się zreflektował - A tu żytniówkę. Sam robiłem. Ma posmak lasu. Coby stłumić tego… zapachy - przez chwilę stał w miejscu, jakby toczył ze sobą kłótnie za i przeciw. Pokręciwszy głową odsłonił plecy znikając za rogiem budynku. Znów rozległo się charakterystyczne rzępolenie desek.
Bertrand skinął w podzięce głową i przyjął kamionkową butelkę gorzałki.

Dolon skinął krasnoludowi, po czym stanął przed balią, uniósł ręce i zaintonował zaklęcie. Postanowił rozpocząć od tego, lecz wątpił by to coś dało. I miał rację, gdyż rzeczywiście ciało oraz jego bezpośrednie okolice nie wykazywały najmniejszych znamion tego, by istniała w nich magia. Oznaczało to, iż można wykluczyć pozorowaną śmierć, czy coś podobnego. Przyszła więc pora na zabrudzenie sobie rąk.
- Mógłbym poprosić o małą przysługę? - spojrzał na Bertranda. - Mógłbyś ją wyciągnąć z tej solanki?

Nienawykła do badania martwych Bea była blada , co przy jej ciemnej skórze sprawiało upiorne wrażenie. Kapłan Lathandera szybko podał środek zaradczy, wiedział, że zdrowy łyk gorzałki powinien pomóc.
Skutek był natychmiastowy, po pierwszym łyku dziewczynka nie była w stanie wziąć już drugiego. Prychnęła a twarz momentalnie z bladej zrobiła się czerwona. W końcu jeśli pijała to tylko słabe piwo lub cydry. Bertrand odebrał butelkę. Kuracja choć drastyczna była skuteczna. Sam pociągnął trzy porządne łyki nim podał butelkę niziołkowi.
Potem podszedł jednym ruchem, z sapnięciem, dźwignął ciało, wyjmując z solanki położył na ławeczce.
Dolon gestem podziękował za trunek. Jak już to miał zamiar napić się dopiero po wykonaniu swojego zadania, a do tegoż to założył na dłonie lniane rękawice. Z trupami nie ma żartów, nie ważne jak dobrze zakonserwowanymi. Wiadomo jak trupi, jakieś gazy rozkładowe i można zostać bez problemu wysłanym na tamten świat.
-Dziękuję Bertrandzie - rzekł do tego, po czym podstawił do stołu krzesło i wszedł na nie. Nadszedł czas oględzin.

_____ Krasnoludzka staruszka miała około metra wzrostu. Jak każdy przedstawiciel tej rasy szerokość jej ramion była niezbyt proporcjonalna do długości tułowia przez co posiadała krępą sylwetkę. Ubrana w dość prostą tunikę, związywaną w talii bawełnianym pasem, wełniane, nieco za duże spodnie, oraz haftowaną kamizelę. Siwe włosy, mocno przerzedzone spięte były drewnianą klamrą w okolicy czubka głowy. Martwe oko wpatrywało mętnie w bliżej nieokreślony punkt na niebie.
Drugie było zamknięte. Twarz wyrażała spokój, jakby denatka oczekiwała na swój los.
Pośmiertne spięcie mięśni już odpuściło, a wpływ roztworu soli dodał swe trzy grosze, przez co ciało przypominało raczej lichy, mięsny worek. Czynnikiem potęgującym to wrażenie był zanik tkanki mięśniowej dość typowy w przypadku suchot. Kości i ścięgna dłoni mocno odznaczały się pod skórą. Paznokcie przypominały małe szpony, ale fachowy wzrok, oglądający wiele nieboszczków wykluczał jakiekolwiek nienaturalne „przekroczenie normy”. Szponiaste ręce często występowały w skutek obkurczania się skóry. Było to całkiem normalne. Poza przebarwieniami cechującymi każdą cerę wieku okołogrobowego, na ciele nieboszczki widać było plamy opadowe. W pojedynczych miejscach, niewielkie plamy miały kolor zielonkawy, co świadczyło o chwilowo wstrzymanym, ale obecnym procesie gnicia. Wzrok kapłana zdiagnozował jeszcze charakterystyczne zgrubienia wokół łokci, świadczące o złamaniu obu rąk tuż przy tym stawie. Kolejne oględziny pozwoliły stwierdzić, że połowa zębów była całkiem przeżarta przez próchnicę.

Niziołek zakończył swe oględziny, lecz wstrzymał się przed wyciąganiem wniosków w związku z tym, iż dziewczyna miała odbyć swoją praktykę. Ustąpił jej więc miejsca i obserwował.

Dolon zakończył już swoje oględziny. Bertrand wskazał olbrzymią dłonią na zmarłą.
- Bea teraz ty. Co widzisz i jakie wnioski z tego wyciągasz.
Dziewczynka niepewnie podeszła do zwłok.
- Jak na krasnoludkę jest bardzo chuda, więc wielce prawdopodobne są suchoty.
Potem otwarła usta zmarłej o dokładnie obejrzała język oraz wewnętrznej strony policzków. Gorzałka jednak pomogła. Nie zakładała żadnej dodatkowej ochrony, po prostu nie zdjęła cienkich skórzanych rękawic, które nosiła do skórzni.
“Sprytnie, dobrze pamięta, że uduszony często zagryza język lub policzki, a i wnętrze jamy ustnej jest znacznie bledsze niż powinno być nawet u zmarłych.” W końcu uczył ją jedynie jak rozpoznać ofiary morderstw. Wykrycie powodów śmierci z przyczyn chorobowych często jest niezwykle trudne, o ile nie ma się do czynienia z ofiarami zarazy.
Potem dokładnie obejrzała szyję szukając śladów po kłach wampira i ewentualnych śladów duszenia.
Odsłoniła ręce zmarłej po łokcie, szukając śladów ugryzień w mniej oczywistych miejscach.
- Nie została uduszona, choć nie mogę wykluczyć otrucia, lecz nie wykryłam jak na razie ani zapachu najczęstszych trucizn ani innych śladów, jak na ten przykład śladów krwawych wymiotów.
Potem promiennie uśmiechnęła się do obu kapłanów.
- A teraz w tył zwrot panowie. Będę zaglądała tam gdzie wy nie powinniście, bo nie dostaliście na to zgody.
Bertrand klepnął lekko Dolona w ramię. Ten chciał już mówić, że takie widoki nie są mu obce, wszakże nie raz przyjmował porody, lecz postanowił uszanować jej decyzję.
- Jest bardzo dokładna. - stwierdził odwracając się.
Gdy to uczynili Bea obnażyła uda zmarłej. Sprawdziła czy wampir nie wgryzł się w którąś z żył udowych. Wprawdzie wampiry robiły to raczej wobec młodych istot, lecz z nimi nigdy nic do końca nie wiadomo, w końcu są nieumarłymi potworami.
Okrywszy uda zmarłej chrząknęła.
- Nie znalazłam też żadnych śladów ataku nieumarłych.
- Dobrze wykonane badanie, wiele więcej już nie będę cię w stanie nauczyć. - Bertrand z dumą popatrzył na swoją uczennicę. -Specjalizuję się w leczeniu ran, a i to dzięki mocy Lathandera. Potrafię wielu rannych w ciągu jednego wieczoru postawić na nogi.

- Urogalan również obdarowywuje mnie podobnymi łaskami. - odparł Dolon na słowa kapłana Pana Poranka Lathandera. - Widzę, że dziewczyna szukała przede wszystkim śladów innych przyczyn śmierci niż choroby. Ogólnie rzecz biorąc słusznie skoro ja skupiłem się na tym. Przechodząc jednak do wniosków to z naszych wspólnych badań wynika, że kobieta rzeczywiście zmarła na suchoty. Świadczy o tym między innymi osłabienie ciała, a co za tym idzie mizerny wygląd. Temperatura i solanka dość dobrze powstrzymują gnicie, lecz nie na tyle by to nadal następowało. Pozostając przy solance to ta wzmogła pośmiertne naciąganie się skóry, przez co paznokcie przypominają trochę szpony. Poza potwierdzeniem suchot zdiagnozowałem jeszcze zgrubienia kości w okolicach łokci co świadczy o złamaniach w tamtych miejscach oraz pokaźnej próchnicy dręczącej wiele zębów. Zapewne uskarżała się na ich bóle, lecz to nam nie pomoże w naszych poszukiwaniach. Proponuję wrócić do świetlicy, a o świcie obejrzeć ciało krowy i miejsce spalonego domu elfiej rodziny. - zakończył swój wywód, po czym ostrożnie ściągnął rękawiczki i trzymał je tak, by nie dotykać ich palców. Kiedy wrócą do świetlicy zamierzał je spalić.

Bertrand przyglądał się zachowaniu Dolona. Był nim nieco zaskoczony, jako kapłani byli chronieni mocą swych bogów, przynajmniej lepiej niż zwykli ludzie, przed miazmatami, które wydobyć się mogą z martwego ciała. Wątpił by w tak przechowywanym ciele, w chodzie i solance, zdołał się już wytworzyć trupi jad, jednak nieco ostrożności nie zawadzi. Podał Bei wyjęty z kieszeni płaszcza worek.
- Wrzuć do niego rękawice. Używaj ich od teraz tylko badania martwych ciał.
“Swoją drogą jak Dolon zamierza walczyć z nieumarłymi skoro tak się obawia naturalnych miazmatów ciał. Co będzie każdą broń, każdy pancerz wyrzucał po spotkaniu i walce z nieumarłym?” Bertrand tylko pokręcił głową zadumany.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 18-07-2017 o 08:20.
Cedryk jest offline  
Stary 15-07-2017, 21:48   #13
 
Gienkoslav's Avatar
 
Reputacja: 1 Gienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputacjęGienkoslav ma wspaniałą reputację
_____ Gdy kapłani i akolitka rozważali przyczynę śmierci piłowanie ustało. Po chwili na uklepanej ziemi rozległy się kroki.
- Skończyli? I co odkryli? - zapytał Evert a precyzja jego wypowiedzi dowodziłą, że musiał raz czy dwa zerkać na pracujących. - Mówiłem że suchoty, prawda? - krasnolud pokręcił głową. Podszedł bliżej i łyknął ofiarowanej wcześniej przez siebie żytniówki. - Ubijta te stwory. Cokolwiek to nie jest. Matula jeszcze gotów mnie z zaświatów ścigać za niegodny pochówek. A tobie - tu wskazał palcem na Dolona - radzę unikać Costika. Nie lubi odszczepieńców. Znaczy nas. Nieludzi. Szczególnie spiczastych. Gdzie was wepchneli? - Zmienił temat zapytując o ich nocleg. Widząc, że oględziny jego matuli już się skończyły przeniósł jej ciało ponownie do balii. Wykonując dłonią jakiś religijny znak szacunku dla zmarłych. Dolon podejrzewał, że to symbolika bóstwa z panteonu pochodzącego od lodowych krasnoludów.

- Tak, suchoty. Nie natrafiliśmy na żadne ślady świadczące o tym, by jakieś plugastwo maczało w tym palce. - rzekł Dolon i skinął głową na znak, że zapamięta ostrzeżenie o niejakim Costiku.

- W świetlicy. - odpowiedział na pytanie brodacza i przyglądał się temu jak ten wkłada ciało do bali oraz wykonuje nad nim jakiś symbol.
- Miejmy nadzieję, że szybko poradzimy sobie z problemem, a Dumathoin wraz z Moradinem zaopiekują się w pełni jej ciałem i duszą. - dodał niziołek zbierając się powoli do wyjścia i wtedy coś go tknęło. - Znaliście te elfie rodziny?

- Można powiedzieć, że obie. Dachy im stawiałem do chat. Jak właściwie większości osób ze Starego Stawu. Idziecie jutro do tej spalonej ta? Czy dziś jeszcze? - odpowiedział Evert i od razu odbił pytaniem.

- Jak spalona to lepiej będzie rankiem przy świetle dziennym obejrzeć, inaczej można coś ważnego przeoczyć. - spojrzał pytająco na Dolona.

- Jakby tego. Jakbyście ich odgrzebali… - krasnolud podrapał się po bardzo “wysokim” czole - Odprawcie modlitwy za ich duszami. Nikt tam od pożaru nie zaglądał... Co prawda to elfy, ale na me oko desperaci, skoro zechcieli w górach sie osiedlić. Butelczyne z żytniówką na droge chcecie? - zapytał jeszcze Evert spoglądając na kapłanów. Obydwaj odnieśli wrażenie, że cieśla ich na swój sposób polubił, pomimo dziwnych oględzin jego matuli.

Bertrnad podrapał się po zadbanej brodzie.
- Czyli co nikt tych biedaków nie pogrzebał wedle zwyczaju? W pogorzelisku są ich doczesne szczątki?
Bertrand zmełł w ustach jakieś przekleństwo, a Dolon pokręcił głową.

- Ano nikt. Otchen niby tam chciał ale został zakrzyczany przez Costika. A potem Torkun sie powiesił. No i… Ale chyba już wiecie, coś zeżarło jego i jego matke. To i ludzie sie zlękli. A chata spory kawał za stawami… I tak ostało - dłoń cieśli masowała kark, jakby ten temat był niezręczny.

- Otchen słabuje na umyśle, ale nawet on mówicie chciał pogrzebać wedle zwyczaju, choć jak słyszałem to na nieludzi i innowierców jest strasznie cięty. Zapewne niejeden z nim mieliście kłopot. Kimże jednak jest ten cały Costik, że wójt dał mu się zakrzyczeć i jaką władzę ma nad wioską? - kapłan Lathandera splótł wielkie jak bochny dłonie, ścisnął tak, że aż kosteczki zatrzeszczały.

- Stary klecha jest tu w zasadzie nowy - rozpoczął po sporym westchnięciu Evert - Przywiało go jakomś dekade temu. Może mniej… A co do nieludzi, cóż, nie każdy chce dawać datki na ludzkie bogi, gdy sam wyznaje inne siły. Otchenowi starość doskwiera i łatwo mu ostatnimi czasy coś wmówić. Zaaaawsze zrzędził na temat swego zdrowia czy wiernych. Ci co za nim podążają, ‘jako owieczki za pasterzem’ cytując jego marudzenie, są dobrzy i jest dla nich miły. Obcym nie do końca ufa aaale taki zły nie jest. Pogadajcie z nim póki czego w siebie nie wleje… Zupełnie inny człek. No ale jest jeszcze Costik. Musiał za młodu mówcą być lub dyplomatą. Straszna osoba dla spiczastych. Nieprzyjemna. Wroga. No i jak sie wtedy z Otchenem pogryźli, to sie fanatyk uniósł i zagroził kapłanowi. No i teraz klecha ma uraz. Jakby mnie spytać o zdanie… To ma troche nie po kolei w głowie. A raczej cała dwójka. No ale jak sie ten chłopak uśmiercił, to Otchen stwierdził, że to dowód na “boską ingerencje” czy jakoś tak. I dawaj, podnosić głos byleby tylko nowe dusze pod jego opieke sie dostały i datki rzucali. Ot i masz. Dniami to jeszcze do zniesienia, ale wieczorami jak kufla dno dojrzy, to mu sie wspomnienia z teraz mieszajo. - Evert otworzył usta jakby jeszcze miał coś dodać ale machnął ręką z rezygnacją. Gest można było również odczytać jako “szkoda gadać”.

- Jeżeli chodzi o to ja się tym zajmę. Jest to mój obowiązek jako sługi Urogalana. Twoją nieboszczkę również mógłbym pomóc pochować. Ogólnie rzecz biorąc martwi mnie ta sytuacja. Złe siły tylko czyhają na takie okazje jak ta, która spotkała te elfy. Może to nawet i one same nie zaznawszy pochówku mszczą się i jednocześnie starają się znaleźć kogoś kto to naprawi… hmm… - zamyślił się na moment. - Wiadomo przynajmniej, czy w pogorzelisku znajdują się szczątki całej czwórki? Jest absolutna pewność, że wszyscy zginęli? Tak po prawdzie jak teraz o tym myślę, to samobójstwo tego chłopaka nabiera sensu. Jeżeli przyjmiemy, że to rzeczywiście niespokojne dusze niepochowanych elfów to możliwe, iż w zemście, lub poszukując pomocy, ukazywały się, lub w jakikolwiek inny sposób starały się z nim skontaktować. Wszakże był bliżej nich niż chyba nikt inny przez jego zaloty. Oznacza to, że te jego *bluźnierstwa* o które jest oskarżany były tak naprawdę wiadomościami od zmarłych, a ten ostatecznie mógł tego nie wytrzymać i popaść w obłęd, a co za tym idzie zabić się. Tutaj też możemy doszukiwać się powodu zniknięcia jego ciała…

Bertrand pokręcił głową na taki klasztorny wywód.
- To akademickie rozważania. Mnie jednak dalej interesuje Evercie czemuż to Godwin, w końcu wójt wioski, nie nakazał pogrzebać tych nieszczęśników. Na miękkiego nie wygląda. W końcu nie grzebanie zmarłych zawsze się mści. To proszenie się o problemy. Wiesz może coś jeszcze o tym Costiku?

- Godwin to… jakby to ująć… Nadgorliwiec względem spokoju wioski. Troche tchórz, trochę zmęczony starzec chcący mieć spokój. Nie jest jakoś szczególnie wygadany i jak dla mnie zbyt miękki żeby przekonać innych. Co innego Costik. Jednoręki, z urazem do elfów, no generalnie fanatyk. Nie lubi spiczastych i uroił sobie, że wszystkie nieszczęścia, od lawin, po złamany stołek, to ich wina. Pogonił raz czy dwa tą drugą rodzinę widłami, wraz ze swymi lizodupcami. A co do pytania mniejszego, bez urazy, to ciała widział z tego co we wiosce gadają, jedynie Torkun. No i kicha, bo wziął i zakochany przestał chcieć oddychać. - nikt z rozmówców, nawet sam cieśla, nie zauważył, że powoli ruszyli. Evert jakby podświadomie odprowadzał ‘gości’ odpowiadając na ich pytania i słuchając rozważań. Nie do końca rozumiał o czym mówił niziołek, ale podświadomie zbierał w swej głowie materiał na inne rozmowy. Z kimś z wioski, jako potencjalne źródło plotek.

- Mówiłeś coś o gorzałce Evercie, wziąłbym ją. Przeglądanie pogorzeliska może być dość nieprzyjemne. Bertrand zatrzymał się jeszcze na chwilę.

- Proszę, na zdrowie - cieśla podał butelkę trzymaną w jednej z rąk. Butelczyna była bliźniaczką tej, którą dostali przy balii z solanką. Z drobnym szczegółem, że ta w dłoni, nadal ozdobiona była woskowym pierścieniem przy korku.

_____Dopiero pod samymi drzwiami towarzystwo zorientowało się, że są już na miejscu. Ze świetlicy dochodziły dźwięki muzyki i śmiech pozostałych towarzyszy. Przy samym wejściu „warowało” kilka dzieciaków i gdy tylko zobaczyły Beę poczęły ją zagadywać i pytać o rzuconą wcześniej prośbę związaną z psiakami. Od momentu rozmowy z Otchenem, do powrotu dwójki kapłanów minęło trochę czasu. Było to zauważalne i odczuwalne. Ciemniało co raz bardziej, wzmagał się chłód i lekkie rękawy, jeśli nie były podszyte grubym futrem, nie wystarczały by powstrzymać macki chłodu.


_____Niebo wyraźnie nabierało barw czerwieni a z gęstniejących nad doliną chmur, począł powoli padać śnieg.

 
Gienkoslav jest offline  
Stary 18-07-2017, 08:01   #14
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Narada w sali wspólnej. Bertrand, Dolon, Ilaria Canvas, Lugolas i Bea.

Zasłonięte przez mgłą niebo ciemniało, lekko różowiejąc na zachodzie. Powoli mróz tężał, lecz porządne zimowe ubranie chroniło kapłan i akolitkę Lathandera. Dwoje psów wspinaczy biegło przy nich. Pozostałe dwa, które zabrał ze sobą Bertrand, przemykało niedaleko, wykorzystując płoty i dachy budynków. Przed świetlicą stało czworo dzieci najwyraźniej czekając na kogoś. Najstarsza z dziewcząt pomachała dłonią widząc zbliżającą się Beę. Przy jej nogach podskakiwał kilkulatek domagający by wziąć go na ramiona. Następna dwójka dzieciaków o kruczoczarnych włosach, wyglądało niemal identycznie. Łatwo można było się domyśleć, iż to brat i siostra, nie mieli więcej niż dziesięć wiosen, przy czym to chłopak był starszy. Widząc ich Bea odmachała.
- Mogę?
- Idź. Weź moją cytrę
- Idę. - rzuciła do Evereta po krasnoludzku żegnając się na modłę kupców, które to pożegnanie przyjęli od krasnoludów.
Zafrasowany cieśla dopiero teraz dostrzegł, że odprowadził gości niemal do sali zgromadzeń. Miał już odejść, gdy Bertrand zatrzymał go gestem.
- Jeszcze jedno bo wcześniej zapomniałem zapytać, jak zwie się Twój kuzyn.
- Ach, tak. Fretus - rzucił jeszcze krasnolud nim znikł pochłonięty przez mgłę.

Cieśla odszedł a kapłani weszli do budynku naznaczonego im na kwaterę.
Bea w tym czasie zdążyła już wypakować z plecaka cytrę Bertranda. Wybrała ławę niedaleko od ognia, lecz nie przy samym, oddzieloną od ławy stojącej przy palenisku przepierzeniem, zostawiając ją dorosłym.
O ławę, na której położyła cytrę oparty był skórzany futerał, wykonany z tłoczonej w motywy winorośli miodowego koloru skóry, wzmocnionej listewkami drewna. Po takim wykonaniu futerału można było się już domyślać, iż sam instrument będzie wyjątkowy. Bertrand oparł „Płomień Lathandera” o przepierzenie, tak by jego światło padło na cytrę. Cytra rozjaśniła się słabym blaskiem jazodrzewu, materiału stosowanego wyłącznie w mistrzowsko wykonanych instrumentach, jedynie tam gdzie była intarsjowana drewnem czarnodrzewu w motyw liści winogron, instrument nie świecił. Z ust dzieci wydobył się jęk zachwytu. Bertrand uśmiechnął się. “Tylko dzieci potrafią się cieszyć wspaniałościami świat, nie oczekując spektakularnej magi”. Sfora psów, tak jak i sowa śnieżna, wolały znaleźć się jak najdalej od dzieci, obsiadły przepierzenia i belki podtrzymujące kolumny. Tylko Tri i Antracyt młode koty wyszukiwały sobie najwygodniejsze kolana by wystawić swe grzbiety na głaskanie.

Bertrand powiesił płaszcz przy ogniu. Potem odkorkował butelkę gorzałki.
- Musimy pogadać. Jak można było się domyśleć wójt nam wszystkiego nie powiedział. - popatrzył po towarzyszach.
Zza przepierzenia popłynęła muzyka.
https://www.youtube.com/watch?v=wIR-...=RDhyHd4rDUd5g

Ilaria siedziała wciąż przy stole w towarzystwie Lugolasa. Popijając wino grali w karty. Skąd je mieli? Elf wynalazł je leżące gdzieś w kącie świetlicy. Było to doskonałe rozwiązanie na nudę jaka zapanowała, gdy kapłani spędzali czas na oględzinach martwych ciał. Nie grali ani dla pieniędzy ani dla zdejmowania jakiejś części ubioru jak to zwykło się grywać w towarzystwie - głównie przez wzgląd na zimno panujące w izbie pomimo palącego się ognia w kominku. Elf kantował w kartach równo, za to panna Canvas tylko sporadycznie zdawała się sięgać po oszustwo... Lub też jej zagrywki po prostu były trudne do wyłapania.

Kot purpurowłosej kobiety zmrużył gniewnie oczy i położył uszy. Zeskoczył na podłogę gdzie krążyły dwa koty, mające jego zdaniem zamiar łaszenia się do jego pani. Choć kocur był chudy niczym patyk to był dużo wyższy od kotów, które przybyły z wyznawcą Lathandera. Prychnął głośno, przeciągle i z pogardą. Ilaria zupełnie nie zwracała na niego uwagi, wpatrzona w karty. Dopiero słowa Bertranda sprawiły, że odwróciła od nich wzrok, by spojrzeć na elfa i znów na kapłana Lathandera.
- No i co tam się doparzyliście? - zapytała składając karty i kładąc je na stole. Wzięła do ręki butelkę wina, którą jakiś czas temu wyjęła ze swojego plecaka i wylała do ich kielichów ostatnie krople. Tymczasem jej kot dumnie obszedł krzesło właścicielki i wskoczył jej na kolana. Zwinął się w kłębek i tylko łypał groźnie na młode koty, gniewnie machając końcówką ogona.
Para kotów zaś nie zwróciła większej uwagi na dziwnego kota, bardziej interesowały ich ręce dużych ludzi, którzy powinny postawić je sobie na kolanach. Po chwili ruszyły, przeskakując sobie nad grzbietami, ku małym ludziom, tam zaś znalazły się ręce chętne do usadzenia ich na kolanach i głaskania. W grupie dzieci wsłuchanej w dźwięki cytry, było tych rąk i kolan nawet za dużo.

Elf wykorzystał chwilę rozproszonej uwagi czarodziejki i niepostrzeżenie podmienił jedną z kart na inną, którą chował w rękawie.
- Oczywiste - beznamiętnie skomentował słowa kapłana zbyt skupiony na grze by obdarzyć go spojrzeniem - wielu rzeczy nam nie powiedział, na przykład tego co w wiosce robiły drowy. - Po czym zwrócił się do kobiety. - Sprawdzam.

Bertrnad odkorkował butelkę gorzałki, nalał sobie, ot tak na palec do kufla.
- Lugolasie ehh... - westchnął po czym podparł brodę dłonią.
- Nie mamy dowodu na to, że była to drowka lub też efekt gwałtu drowa na jakiejś elficzce. Drowy nie posiadają rudych włosów, te kilka, których ciała widziałem w Cienistej Dolinie, miały tęczówki czerwone, włosy zaś białe. Ciekawe jak by nazwał skórę Bei ten starzec, być może też by mówił, iż ma skórę czarną, gdy faktycznie skórę ma ciemnobrązową, niemal tak ciemną jak mają zielone elfy, które też miałem okazję spotkać. Nie wspominał też, że dziewczyna wychodziła tylko w nocy lub by w dzień mrużyła oczy. Czytałem, że Drowy oślepia słońce, gdyby stale mrużyła oczy stary na pewno by coś o tym wspomniał.
Po tych słowach wypił nalaną gorzałkę, a do kufla nalał sobie piwa.
- Na razie bardziej martwi mnie, że trafiliśmy w miejsce, gdzie jak słyszałem wójt ma niewielką władzę. Mąciwodą, niemal niepisanym wójtem jest jakiś Costik, jawny wróg elfów. Jestem niemal pewny, że za spaleniem chaty stał on lub ktoś kto za nim podąża. A reszta, rzekome samobójstwo Torkuna, wykopywanie jego ciała, zamordowanie jego matki, wszystko to moim zdaniem ma pogłębić nienawiść do nieludzi a zwłaszcza elfów. Sam znam kilka sposobów by zostawić tylko kości po trupie. Chociażby kwas, praktyki nekromanckie i parę innych.
Po tych słowach popatrzył na Dolona.
- Wiem, że podejrzewasz jakiegoś bezcielesnego nieumarłego, lecz jak na razie nie ma na to żadnych dowodów. Bo cóż na razie mamy spalenie chaty, samobójstwo... khym… zabójstwo? wykopanie zwłok i zabijanie zwierząt. Wszystko to można połączyć z trzema teoriami. Pierwsza nieumarli.. - mówiąc to kapłan Lathandera palcem wskazującym lewej dłoni odchylił kciuk lewej.
- Dzikie zwierzęta. To dwa - odciągnął wskazujący. - Trzy, morderstwa mające na celu wywołać pogrom nieludzi a zwłaszcza elfów w wiosce. - odchylił wskazujący.

- Dziwne to czasy - elf znów nie szczególnie się przejął, bardziej zainteresowany kartami czarodziejki - dziwne czasy gdy wierni Pana Poranka parają się nekromancją i studiują naszych podłych kuzynów. - Wyłożył swe karty. -Królewski poker - oznajmił z satysfakcja. Po czym zwrócił się do kapłana. - Cóż jeszcze mi powiesz o wyrodnej gałęzi naszego rodzaju? Chętnie poznam tajemnice drowów skryte przed oczami Tel’quessir.

Bertrand tylko wzruszył ramionami.
- Muszę wiedzieć jak rozpoznać nekromancję, jak walczyć z nekromantami i ich nieumarłymi tworami. To jest jedno z głównych zadań kapłanów “Pan Poranka”. Mówię zaś to tym co wyczytałem w bibliotekach i co widziałem na własne oczy. Zapewne znasz więcej tajemnic przeklętych Drowów.
Bertrand krzywo uśmiechnął się. Zaś elf odpowiedział promiennym uśmiechem pod szmaragdowych oczu.
- Jednak ich tutaj jeszcze nie widziałeś, tak jak i ja nie widziałem tutaj jeszcze żadnego nieumarłego. A z pewnością nie będę brał za pewnik słów Otchena, któremu już demencja się na mózg rzuciła. - dokończył wywód kapłan Lathandera.

- Zaraz od razu drow... A może to po prostu dziki elf? albo leśny? One mają ciemniejszą karnację... - mruknęła Ilaria i sięgnęła do swoich kart, odkrywając je. Canvas miała jedynie karetę. - Gratuluję zwycięstwa - odparła z lekkim uśmiechem do Lugolasa po czym spojrzała na kapłana Lathandera. - Może to po prostu ghul? Nic nie wiadomo o tamtej rodzinie, kto wie czy nie była przeklęta, albo naprawdę zajmowała się niegodziwymi praktykami - zasugerowała.

Bertrand zaplótł dłonie wykręcił kosteczki trzasnęły, jak to zwykle bywa przy takim wykręcaniu.
- Mamy za mało danych, może ghul, może upiór, może też zjawa lub całkiem coś innego za tym stoi.
- Nigdy nie stwierdziłem, by wszystkiemu winne były zjawy spalonych żywcem elfów, lecz mogą one odpowiadać za część zdarzeń, które mają tutaj miejsce. - rzekł Dolon po tym jak zdjął płaszcz i sprawdził co z psem. - Już zanim udaliśmy się oglądać nieboszczkę zrodziły się w mej głowie podejrzenia, że to mogą wcale nie być potwory, czy nieumarli, a właśnie tutejsi sami sobie zgotowali ten los. Sam fakt niepochowania zmarłych o tym świadczy, a konsekwencje takiego postępowania mogą dopiero przybrać na sile. Jutro z rana zamierzam udać się do tego pogorzeliska, by je przeszukać oraz pochować ciała.
- Dlatego też nie odrzucił żadnej z hipotez. Jeśli żadnych kości nie znajdziemy w pogorzelisku to nadal będą trzy hipotezy. - odparł z uśmiechem Bertrand. - albo i cztery.
- Pewnie masz rację. - zgodził się niziołek.

- Eh, ile łatwiej by było gdyby te poczwary po prostu zaatakowały i nie trzeba było ich szukać - westchnęła Ilaria ze zniecierpliwieniem. Ewidentnie kobieta wolała działać niż siedzieć i rozmyślać bez końca. - Potasuj jeszcze raz - mruknęła do elfa, zakładając, że ta rozmowa prędko nie doprowadzi ich do konkretów. - A może by tak siąść na palisadzie i poprzyglądać się co tam za wioską się czai? - zaproponowała. - Elfy chyba całkiem dobrze widzą w promieniach księżyca - spojrzała wymownie na Lugolasa.

Przedstawiciel pięknego ludu skrzywił się na taką propozycję.
- Owszem, widzą nienajgorzej, ale zamarznięty elf nie na wiele się przyda, choćby i był po trzykroć jasnowidzącym. - Zręcznymi ruchami nadgarstków potasował karty, nieco się przy tym popisując. - Zagracie? - Zaproponował świątobliwym.

- Nie grywam ni w karty, ni w kości, lecz nie przeszkadzajcie sobie. Bertrand wzruszył ramionami. Z za przepierzenie, po chwili wypełnionej cichą rozmową dzieci popłynęła kolejna melodia.
https://www.youtube.com/watch?v=fJQdpsB1Iv0

- Szkoda - stwierdził elf choć nie wyglądał na bardzo zmartwionego. - Jednak przyjrzeć się warto temu co martwych zjada. Wiem nawet jak to zrobić by nie zamienić się przy tym w sopel lodu. Znajdźcie mi coś do pisania i coś na czym będę mógł pisać a wszystko wam wyjaśnię. - Zaczął rozdawać karty, nie omieszkając ukradkiem ukryć kilku asów w rękawie, wierzył, że szczęście sprzyja tym którzy sami sobie radzą.

- Wiesz… nie jest powiedziane, że od razu byś zamarzł. Mógłbym przelać na ciebie część mocy jakimi obdarza mnie Urogalan i tym samym udopornić Cię na mróz oraz wszystkie wiążące się z nim niedogodności. Wczorajszego dnia postąpiłem tak z Paminem, by łatwiej było nam przemierzać te niegościnne tereny. - rzekł pogodnie Dolon.

Elf zmierzył niziołka spojrzeniem zimniejszym niż lodowce grzbietu świata, w jego pomarańczowych, przydymionych oczach czaiła się żądza mordu.
- A nie potrafisz może sprawić by wam się wzrok poprawił? - Zapytał cedząc słowa przez zaciśnięte zęby. W duchu twardo postanawiając, że na mróz wyciągną dopiero jego stygnące zwłoki.

Jakiś czas temu muzyka ucichła, Bea zaś opowiadał zasłuchanym dzieciakom. Czy była to baśń czy ubarwiona historyjka z ich podróży, dziewczynka miała dar do gawędziarstwa, słuchały jej z błyskiem i skupieniem w oczach, młodsze nawet z otwartymi ustami.
- Bea, przynieś mi kałamarz, pióro i kartę pergaminu, zapewne są w twoim plecaku!
Krzyknął Bertrand, potem pogładził Samum stojącą od dłuższego czasu już z pyskiem na jego kolanach. Drapał sukę póki dziewczynka nie przyniosła przyborów. Pergamin był stary, wielokrotnie już pozbywano się z niego starych zapisów. W niektórych miejscach pozostały ślady niedokładnie wydrapanego atramentu. Nic dziwnego, w końcu służył dziewczynce od początku do nauki pisania i czytania. Bea popatrzyła na Bertanda, ten tylko skinął głową, uśmiechnął się. Dziewczynka szybko wróciła do swoich gości. Po chwili znów popłynęła muzyka, tym razem do tańca.
https://www.youtube.com/watch?v=8KKQDotECdg
Gdyby siedzący przy ogniu spojrzeli by ponad przepierzeniem, zobaczyli by tańczące dwie pary lub nawet trzy.
Był to jakiś skoczny wiejski taniec. Starszym dzieciakom taniec szedł już dobrze, zaś maluchy tylko nieporadnie naśladowały, na stole zaś “tańczyły” na dwóch tylnych łapkach koty.
Bertrand zdecydowanym ruchem przesunął kałamarz i pergamin z leżącym na nim piórem ku Lugalasowi.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 18-07-2017 o 08:12.
Cedryk jest offline  
Stary 18-07-2017, 12:24   #15
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Elf wprawnym ruchem noża zaostrzył pióro, zanurzył w atramencie i kilkoma wprawnymi pociągnięciami przelał na pergamin dziwne ni to symbole ni rysunki. Same w sobie niewtajemniczonym nie powiedziałyby zbyt wiele, lecz dla Lugolasa każdy kształt był doskonale znanym przyjacielem.
- Właśnie takie części musimy zdobyć, po kilka sztuk z każdej, najlepiej tuzin, może dwa. Te potrzaski są na tyle skomplikowane, że trudno będzie się z nich wydostać nawet człowiekowi, trzeba znać sposób. Teraz wystarczy tylko znaleźć przynętę i zastawić pułapkę a zwierzyna sama w nią wlezie… albo nie wlezie jeśli nasz cel jest bystrzejszy niż zakładamy. Tak czy inaczej jest to sposób który coś nam powie o zmorze nękającą osadę, a my nie będziemy musieli przy tym marznąć.

Bertrand długo z powątpiewaniem przyglądał się rysunkom. Sam zajmował się płatnerstwem i wykonywaniem broni, próbował się wyznać w szkicach. Gdyby on by się nie wyznał na szkicach, w końcu wytwarzał też skomplikowane bronie, chociażby kusze samopowtarzalne, zapewne i kowal nie wiedziałby o jakie części chodzi.
- Wątpię żeby w tej wiosce znalazł się ktoś kto potrafiłby ci wykonać coś takiego. Jeśli nie potrafisz wykonać tych elementów sam to nie złożysz pułapki. Wprawdzie wiemy o jednym krasnoludzkim kowalu, który potrafi robić potrzaski, lecz to nie wygląda na potrzask.

- No cóż, skoro to przerasta wasze możliwości czcigodny Bertrandzie, nie pozostaje mi nic innego jak tylko poczekać aż zaproponujecie lepsze rozwiązanie. - Odrzekł elf spoglądając czujnie na kapłana swymi fiołkowymi oczami.

Bertrand pokręcił tylko głową.
- Może pod twoją kontrolą, gdybyś cały czas tłumaczył jak ma dokładnie wyglądać cześć, której potrzebujesz, kowal sprosta zadaniu. Tylko nie wiem jak dogadujesz się z krasnoludami, bo nie zawsze waszym rasom to idzie.
Potem podrapał się po głowie.
- No chyba, że części są wykonana z drewna to cieśla. Rozmawialiśmy dzisiaj z jednym Evertem, kuzynem tego kowala. Zatem jak widzicie rzemiosło w tej wiosce prowadzą krasnoludy, wątpię by znaleźli się kolejni rzemieślnicy..

- Pod moją kontrolą? Nie jestem mistrzem kowalskim ani ciesielskim by takiemu mówić co ma robić. Te schematy nakreśliłem tak dokładnie jak tylko mogłem, nawet jakbym stał kowalowi nad ramieniem, to nic czego by w nich nie było mu nie powiem.

- Toż z samego rysunku nawet wielkości nie będzie znał części jaką ma wykonać. Możemy jednak ten rysunek zanieść kowalowi czy cieśli i zobaczyć co z tego wyniknie. Możemy też pożyczyć potrzaski od kowala. Pewnie nie będą tak dobre, jak te które narysowałeś, lecz wobec zwykłych zwierząt pewnie spełnią swoją rolę
Bertrand uśmiechnął się, pociągnął głęboki łyk piwa.

- Myślę że pomysł Dolona nie jest zły - odezwała się nagle Ilaria. Na jej twarzy malowało się co prawda znudzenie rozmową o planach na jakąś machinę wymyślnej śmierci. - Sama bym poszła na palisadę, ale w nocy nic nie zobaczę - wzruszyła ramionami. - Więc jak chcesz Lugolasie to mogę ci towarzyszyć, żebyś się nie zanudził tam na śmierć - zaproponowała.

Elf tylko westchnął, bo cóż innego mógł zrobić.
- Ustępuję przed siłą. - Stwierdził unosząc dłonie w geście rezygnacji z dalszej walki na argumenty. - Użycz nam więc swych mocy Dolonie.

Dolon zdziwił się, że jego pomysł został ostatecznie zaakceptowany, a zaraz potem zmieszał się.
- Oczywiście mogę rzucić taki czar, lecz… Jakby to powiedzieć. Nie przypuszczałem, że będą go wymagały aż dwie osoby… - tłumaczył się. - Ale jeżeli ma to pomóc w naszej sprawie to mam i na to remedium. - monologował zbliżając się jednocześnie do Ilarii.
- Proszę - rzekł wręczając jej srebrny pierścień z małym rubinem ukształtowanym w płomień, który ściągnął ze swojego palca. Mogłoby się wydawać, że jakim cudem miałby zmieścić się na placu dorosłej kobiety, lecz nie był to problem. Oto bowiem zaraz po tym jak dotknął skóry kobiety powiększył się na tyle, by mógł być bez przeszkód przez nią noszony. - Będzie Cię chronił przed chłodem. Ale po wszystkim oddasz mi go, dobrze? To prezent od mojej żony. - wyjaśnił, po czym odwrócił się w kierunku elfa. - Teraz twoja kolej.
Wraz z końcem tych słów po pomieszczeniu rozniósł się delikatny zaśpiew. Poważny, miejscami dość mroczny, lecz spokojny i odpędzający lęki. Z chwilą kiedy się zakończył Dolon chwycił elfa za ramię, a wtedy tego wypełniła magiczna energia sprawiająca, że żaden mróz, czy upał nie były dla niego straszne. Jeżeli miał np. zziębnięte stopy, albo inną podobną dolegliwość to te ustępowały sprawiając, iż czuł się całkowicie komfortowo. Pierścień działał identycznie, lecz tylko w odniesieniu do zimna.
- Gotowe. Teraz będziesz odporny na każdy, nawet największy naturalny chłód. Efekt ten utrzyma się przez mniej więcej dwadzieścia cztery godziny.

Bertrand uśmiechnął się do niziołka.
- Godne uznania zaangażowanie Dolonie, lecz zupełnie niepotrzebne. Jeśli tylko chcesz możesz odzyskać swój pierścień ochrony przed zimnem już teraz, zwłaszcza że jest to prezent od żony. Zapewne nie darowałby ci, że dałeś go obcej kobiecie. Oboje z Beą modlimy się, tak daleko na północy, o ten sam czar co ty Dolonie. Korzystamy z niego jedynie w razie załamania pogody i trzeszczących mrozów. Normalnie, nawet tutaj, wystarczają w tym przedwiosennym okresie porządne zimowe ubrania. No może czasami trochę winiaka lub gorzałki. Na pewno zaś pomagają porządne tłuste posiłki w tym okresie. Zatem jeśli panna Ilaria zgodzi się rzucę na nią to zaklęcie lub poproszę o to Beę.

- Dziękuję Dolonie - uśmiechnęła się Canvas patrząc na pierścień, który od niego otrzymała. Był naprawdę piękny i bardzo w jej guście. Pokręciła zaraz głową. - Ale nie potrzebuję pomocy z chłodem - popatrzyła po kapłanach. - Pochodzę z południa i po tym jak przeniosłam się do Neverwinter wiecznie było mi zimno. A że mieszkam tam już kilka lat to zdążyło znaleźć się rozwiązanie na ten mój problem - mówiąc to pogładziła materiał swojego płaszcza, który cały czas miała na sobie. Pochwyciła dłoń niziołka i położyła mu na niej pierścień. Dolon mógł poczuć ciepło jakie biło od Ilari, prawie tak jak u osoby w gorączce, lecz jej było przyjemne.

Tymczasem Lugolas zgarnął swe rzeczy z powrotem do torby, zmieściły się tam zarówno narzędzia, jak i instrument, a także pergamin na którym nakreślił szkice, elf postanowił odwiedzić kowala skoro i tak musiał wychodzić. Pomimo zaklęcia szczelnie opatulił się płaszczem, założył rękawice i naciągnął kaptur.
- No dobrze, skoro trzeba nam iść to nie zwlekajmy.

Bertrand wstał nałożył suszący się płaszcz, chwycił opartą o przepierzenie halabardę.
- Przejdę się z wami obejrzę jak wygląda palisada. W jakim jest stanie
Po tych słowach dwa razy modulowanie gwizdnął, Lugolas dosłyszał w tych gwizdach po dwa dźwięki, jeden był identyczny dla obu gwizdnięć. Z przepierzenia zeskoczyły dwa psy.

- Dlaczego Czcigodny milczeliście wcześniej, jakbyście powiedzieli, że wam się nocna przechadzka marzy to by Dolon zaklęcia na mnie nie marnował. - Stwierdził Lugolas zarzucając torbę na ramię. Po czym wskazał na broń świątobliwego męża. - Ale to, to musicie tu zostawić albo blask czymś zakryć, bo taka iluminacja bez wątpienia odstraszy licho na które nam się zaczaić trzeba.

Ilaria uniosła brew w zdziwieniu na decyzję kapłana. Jej rola była ograniczona do towarzyszenia Lugolasowi. Dwoje to jest dużo ludzi, ale trójka to już był tłum i taka liczba mogła odstraszyć stwora. Szczególnie jeśli będą świecić pochodnie czy lampy.
- To tylko siedzenie na szczycie palisady - wzruszyła ramionami. - Chyba damy sobie radę z tym we dwójkę. Raczej nic nas nie zje do świtu… - powiedziała do Bertranda. - No chyba, że widzisz w ciemności, a to był jedyny powód, że gonimy na mróz naszego szpiczastouchego kolegę.

Słysząc to określenie elf aż się wyprostował i pod kapturem zastrzygł uszami ze złości, to był najczystszy przejaw gatunkizmu! Szybko jednak się uspokoił. Po pierwsze dlatego, że kobieta nie miała chyba zamiaru go obrażać, po drugie dlatego, że była piękna, a to zdecydowanie łagodziło ból jaki zadała jego dumie rasowej.

Bertrand uśmiechnął się
- Światła potrzebuję by palisadę obejrzeć. Nie miałem zamiaru z wami czuwać w nocy, przynajmniej nie tej nocy. Obejdę wioskę wzdłuż palisady, zorientuje się w jakim jest stanie i wracam. Nie zajmie mi to zapewne więcej niż pół dzwonu.

- Jak tam uważacie czcigodny, lecz i bez was byśmy palisadę zbadali, czas tylko marnujecie. - Elf nie próbował przekonywać Berthranda, po prostu stwierdził fakt. Otworzył drzwi i chwilę później był już na zewnątrz, w paszczy lodowego smoka, a przynajmniej tak mu się zdawało sądząc po temperaturze. Zaklęcie choć chroniło przed zimnem, nie było dość dobre by zapewnić mu komfort ciepłego paleniska… niestety.

Bertrand uśmiechnął się tylko do swoich myśli. “Cóż bard a raczej łotrzyk może wiedzieć o przydatności palisady do obrony.”

Na co Lugolas uśmiechnął się do swoich. ”Cóż kapłan może wiedzieć o przydatności palisady do obrony.”

Kot należący do Canvas zeskoczył z kolan właścicielki i zaraz, jednym susem, wskoczył na stół. Usiadł na nim i spoglądał wyczekująco na Ilarię. Kobieta wstała ze swojego miejsca, podniosła plecak z podłogi i narzuciła go na ramię. Następnie wzięła w ręce kota i schowała go pod płaszczem.
- No to skoro tak, to chodź kapłanie - odparła do Bertranda i ruszyła za elfem.
 
Googolplex jest offline  
Stary 20-07-2017, 18:43   #16
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
Zwrot pierścienia przyjął z tą specyficzną radością pomieszaną z miłością oraz ulgą. Już z samego spojrzenia, którym go obdarzył można było z łatwością wywnioskować, że naprawdę kocha swoją żoną, tak samo jak ona. I tęskni.

Nim zdał sobie sprawę z tego, że pozostali opuszczają świetlicę była już sam. Dokładniej rzecz ujmując nie sam, gdyż był z nim Pamin, Bea, dzieci oraz koty. Przypomniał sobie wtem o rękawiczkach, którymi sprawdzał ciało krasnoludki. Podszedł do kominka i wrzucił je ogień. Płomienie natychmiast pochłonęły delikatny materiał zmieniając go w popiół. Pamin był przy nim, a Dolon wykorzystał to i posmyrał go tam gdzie lubił.

Po chwili pieszczot ze swym włochatym przyjacielem podszedł do swojego plecaka. Otworzył go i wyjął posłanie, które zaraz rozłożył obok siodła Pamina oraz reszty swoich rzeczy. Zauważył, że pies zjadł wszystko co mu przedtem dał, to też nie musiał martwić się jego głodem. Jednocześnie przypomniał sobie o tym, że sam był trochę głodny. Wcześniej zbytnio się zasłuchał w opowieść Otchena, a potem od razu wybrał się do cieśli. Nie chcąc kłopotać nikogo swym gapiostwem znów sięgnął do plecaka. Wyciągnął z niego dwa suchary i kawałek suszonego mięsa, a także gliniany kubek. Siadł przy stole, nalał sobie piwa i począł jeść jednocześnie rozmyślając o tym wszystkim czego się dowiedzieli i gdzie to może dalej prowadzić.

Jak na razie wszystko mniej więcej pasowało do jego teorii o niespokojnych duchach elfiej rodziny, lecz nie uważał tego za przyczynę wszelkich nieszczęść, a czynił tak w przypadku tego całego Costika. Podburza ludzi przeciwko nieludziom, a co najgorsze małe jeden z najświętszych obyczajów, czyli pochówek. Czy miał świadomość, czym to grozi nie był pewien, lecz miał pewność co do jednej kwestii. Trzeba położyć temu kres.
 
Zormar jest offline  
Stary 23-07-2017, 20:33   #17
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Brama

Bertrand w końcu dotarł do bramy. Miał zamiar wspiąć do strażników czuwających na niej.
Drewniana konstrukcja “muru” miała kilka metrów wysokości. Na jej szczycie, chyba tylko dla świętego spokoju, zmontowano cztery platformy, mieszczące maksymalnie dwóch ludzi w ścisku. Ot, by spoglądać na górski szlak, nie musząc warować przed murem. Droga do bramy nie była trudna, w zasadzie idąc główną ‘aleją’ powstałą naturalnie między domami, nie dało się nie trafić. Wokół w okolicznych domach paliły się lampy olejne których blask wydostawał się przez szpary w okiennicach. Po drodze kapłan nie spotkał żadnego osadnika chociaż docierały go dźwięki prac w obejściu. Przy bramie grzał się przy żelaznej ‘beczce’ wartownik odziany w grube futrzane rzeczy. Wyglądał zwyczajnie, ot typowy góral łączący w sobie cechy charakterystyczne dla ludzi północy. Zerknął na kapłana i jego świecącą broń. Bertrand mógłby założyć się o sporą sumę, że w myślach górala pojawiło się pytanie w stylu “czy to grzeje?”.

Bertand podszedł do górala wbił okuty trzewik halabardy w ziemię obok.
- Witajcie jestem Bertrand. - wyciągnął swoją olbrzymią dłoń do górala. - Mam kilka pytań dotyczących bezpieczeństwa wioski, wy zaś jako strażnik zapewne będziecie potrafili na nie odpowiedzieć.
- Yyyyyy - ‘wartownik’ podrapał się po potylicy ukrytej pod czapkowatym hełmem. Uścisnął dłoń kapłana machinalnie, pociągnął kilka razy zamarzającymi smarkami i dodał - Co chceta wiedzieć?
Bertrand ścisnął mocno dłoń wieśniak, tak by wiedział, że ma z prawdziwym chłopem do czynienia a nie z jednym z tych, co to tylko gadają.
- O wielu sprawach chciałbym się dowiedzieć. Zacznijmy zatem jednak, jak to mówi Wasz wójt i Otchen od nieumarłych. Widzieliście ich kiedykolwiek, widzieliście coś co mogłoby świadczyć o tym, że nie były to zwierzęta.. Potem uśmiechnął się spoglądając na halabardę.
- Potem porozmawiamy o innych niepokojących mnie w tej wiosce zdarzeniach.
-Ja żem nie widział. Ino w nocy cosik niektórym skrobie po ścianach. Jakby chciało sie do sieni wcisnąć. Evert ma kupe roboty, każdy zasłony z drewna na okno zakłada. Albo nowiuśkie na wymiane prosi. Pono Varrin widział. Ale ja nie. Ja tylko tu bramy pilnuje i otwieram i zamykam. - kolejne pociągnięcie nosem. - Nie przeszkadza wam? - zapytał i nie czekając na odpowiedź kapłana, chłop pociągnął sobie z gąsiorka.

Bertrand uśmiechnął się. Po “przyjacielsku” poklepał po plecach górala, lecz tak by “ciepło” poszło po nim po tym klepaniu.
- Gdzieżby. W końcu sami wiecie ile wypić by zamróz nie chwycił, a wy sami nie zamarzli pijani na warcie. Ani nie usunęli na niej, bo pewnie dałby wam do wiwatu wójt za takie spanie.
Potem spojrzał na wiszącego do góry nogami na palisadzie Pina i Derenia. Psy były tam gdzie powinny być, tam gdzie ich najmniej by się spodziewano oraz w miejscu by mogły zaatakować z przewagą jaką daje wysokość.
- Niektórzy mówią, iż wszystko to przez to, że w bogów nie wierzy wasza wieś. Jak to jest? Nie wierzycie w Lathandera, który może was przed zakusami nieumarłych uchronić swą mocą lub siłą swych sług?
Przy tych słowach ujął, zbrojnymi w pancerne rękawice, lewą dłonią wiszący na szyi medalion Lathandera a prawą pogładził świecące na drzewcu symbole Pana Poranku.
- To Torkun powstał i sie zza grobu pomstuje. Pewnikiem na tych co spiczastym źle życzyli. Ale ja wierze w naszą opiekunkę. I datki daję przykładnie jak ojciec Otchen przykazuje. To mnie złe nie zobierze. - odparł z przekonaniem wartownik.
Bertrand uśmiechnął się tylko dobrotliwie.
- Pewnie zbyt stary już jest i młodszym ustąpić powinien miejsca bo z problemem zmierzyć się musi kapłan Lathandera z towarzyszami. Wszak powinien tą sprawę załatwić Wasz Wielebny Otchen, byście dalszych kosztów na zwalczenie poczwary nie ponosili. Chyba, że tak długo zwlekał gromadząc Wasze datki na profesjonalnych łowców nieumarłych.
Potem uśmiechnął się zatarł dłonie.
- Wiecie może jak to było z tym spaleniem domu elfów? Czy w wiosce mieszka jakiś myśliwy? No i ostatnie moje pytanie i już ideę posłuchać jak w sali spotkań na cytrze gra Bea. Kim jest Warrin i gdzie go znajdę?
- Ano. - skwitował niezbyt zrozumiały dla wartownika wywód. - A spaliła się bo złe czary sprawiały Ci spiczaści. To ich dioboły porwoły. Pono tego dioboła to Varrin widzioł. On tu najmożniejszy. Dużo złota w kiesy ma. To kupiec. Jego dziad opaczał te dziury i ładniusie komyki począł wyciungać. I tera bogacz. A mieszka w najwyższyj chacie. Ma aż trzy poziomy. Ot, przy stoku bodaj naście kroków od kowala. O tam - pokazał ręką ale oczywiście w mroku nie bardzo było widać gdzie znajduje się to “tam”.
Bertrnad pogładził się po brodzie.
- Jest wiosce ktoś kto zajmuje się polowaniem na zwierzęta?
- A no są. Trzej bracia, czasem sie wybiorą za brame i cosik przywiozą. Ale my tu głównie ryby jemy. Łowiecka od święta a rzadko coś inszego - odparł góral.
- Jak ich zwią i jak ich znaleźć?
- Hyzio, Zyzio i Dyzio - odparł pociągnąwszy kolejny łyk. Potupał jeszcze nogami żeby rozgrzać resztę ciała - A pewnikiem teraz siedzą gdzie na przełęczy za drugim gardłem. Za wiochą i za doliną, mówili co sie na niedźwiedzie wybierajo.
- Dziękuje ziomku. Niech Promień Lathandera wiedzie cię przez życie. Po tym pożegnaniu ujął halabardę i ruszył z powrotem ku świetlicy.

Powrót nie był czymś trudnym. Trochę zeszło kapłanowi na odnalezieniu drzwi do świetlicy przez co przypadkiem obszedł budynek naokoło. Wzdrygnął się tylko gdy zaskrzypiała jedna z drewnianych zasłon okna, po czym odnalazł wejście. Drzwi u dołu miały nasypaną lekką warstewkę śniegu. Wewnątrz panował spokój.

Bea pogrywał znowu jakąś skoczną muzykę, dzieciaki tańczyły.
http://www.youtube.com/watch?v=Cc7tP...=RDv0Px_HOquN0
Dolon siedział zamyślony.
Bertrand podszedł do niego po drodze rozdziewając się z płaszcza, halabardę zaś znów oparł tak by wydobywała blask z cytry.
- Dolonie przy bramie rozmawiałem z strażnikiem podobno jeden z najbogatszych mieszkańców widział tego potwora.


 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 23-07-2017 o 20:46.
Cedryk jest offline  
Stary 23-07-2017, 23:04   #18
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Na mrozie

- Pozwól pani, że usłużę Ci swym ramieniem. - Zaproponował Lugolas. - Jeśli nie masz nic przeciwko, chciałbym przespacerować się po osadzie. Skoro i tak wygnano nas na dwór to równie dobrze możemy też zebrać trochę więcej informacji, może nawet kogo rozpytać.

Bertrand ruszył ku bramie od niej miał zamiar zrobić przegląd palisady. Chwilę chciał też porozmawiać ze strażą.

Osada powoli znikała w wieczorze. Opar, który wcześniej, gdy kapłani odwiedzili cieślę, był białawą mgłą, teraz ciemniał razem z otoczeniem. Nawet osoba z dobrym wzrokiem czy zdolnością widzenia w ciemnościach miałaby problem w rozeznaniu się pomiędzy budynkami. Chyba, że byłaby miejscowym. Główne drogi, szersze aleje między budynkami, które tworzyły dwa skrzyżowania były oświetlone pochodnią co trzeci budynek. Oczywiście, z powodu mgły takie oświetlenie na niewiele się zdało. Ktokolwiek jeszcze chodził na zewnątrz, był albo samotnym samozwańczym strażnikiem, albo miał gdzieś ostatnie wydarzenia. Takich osób było jednak mało, co zdradzało strach jaki opadł na tą niemal zapomnianą przez wszystkich wioskę. Wszystko utrudniał sypiący wokół śnieg. Nie było go dużo, ot śnieżny ‘kapuśniaczek’ jednak wpadał w oczy i za kołnierze w najmniej spodziewanym momencie. Równie upierdliwym był mróz.

- W tej mgle niewiele zobaczę choćbym był i po trzykroć jasnowidzącym. - Elf wygłosił fachową opinię. - W sumie mogliśmy się tego spodziewać, zanosiło się na taką pogodę już gdy tu przybyłem. Nie mniej chętnie odwiedzę koala, o ile go znajdziemy. - Dodał gdy blask z broni kapłana przestał być już dla nich widoczny.
Ruszył też po tych słowach licząc kroki by odmierzyć dystans i móc wrócić po swych śladach, nie gubiąc drogi we mgle.

Niewiele osób przemierzało liche uliczki o tej porze. W zasadzie odnosiło się wrażenie, że wszyscy pochowali się w domach przygotowując do snu. Jedynie sporadycznie skądś docierało echo późnowieczornej krzątaniny.

- Nie sądziłam, że zrobi się taka gęsta ta mgła - mruknęła Ilaria. - Myślisz, że ktokolwiek zechce nas wpuścić do swojego domu o tej porze? Mieszkańcy nie mało są zastraszeni przez tego całego "ghula" - dodała, używając roboczej nazwy na to czyhające ciemną nocą stworzenie.

- Racja, nie ma sensu straszyć i wystawiać na próbę cierpliwości autochtonów. - Elf zgodził się z wnioskami czarodziejki. - Wracamy?

- Skoro już wyszliśmy, a kapłan zmarnował swój czar to przynajmniej możemy się przejść po osadzie - zaproponowała Canvas i zatrzymała się na chwilę by podnieść patyk z ziemi. - No i spacer po obfitej kolacji jest wręcz wskazany - dodała.
Ilaria wymówiła zaklęcie i dotknęła końca patyka, na którym zajaśniało mocne światło. Co prawda niewiele to pomogło przy gęstej mgle, ale przynajmniej widzieli co mają pod nogami. - Miałeś już kiedyś do czynienia z nieumarłymi? - zapytała elfa.

- Może dwa razy. - Wyznał elf skromnie idąc u boku kobiety. - Nie nazwałbym tego bogatym doświadczeniem.

- Jakiego typu? - dopytała. - My raz... Znaczy ja i moi dotychczasowi towarzysze natrafiliśmy na diablę nekromantę, który swoimi tworami terroryzował trakt. Wtedy chyba pierwszy raz czarów mi zabrakło - westchnęła.

- Nie przyglądałem się im. - Głos elfa stał się nieco cichszy niż zazwyczaj. - Ale jestem pewien, że to żadne z tych które patrzyły by w górę. - Dodał po chwili, pewniejszym głosem.

- No fakt, nie jest to widok godny oglądania - przyznała mu Ilaria. - Szczęśliwie tamte całkiem ładnie się paliły. No i obecność kapłana i paladyna też pomagała.

- Ja nie miałem tyle szczęścia, musiałem pełznąć po suficie, a mikstura była droga… - Westchnął z żalem na wspomnienie dekoktu który wówczas zmuszony był wypić. - Mam nadzieję, że tym razem obejdzie się bez dodatkowych kosztów, w tym tempie zbankrutuję zamiast cokolwiek zarobić.

- No chyba, że masz znajomych, którzy cię podleczą. Ja z resztą preferuję stać za plecami kogoś z dobrą zbroją - mrugnęła do niego. - A co to za akcję miałeś że aż tak musiałeś się ewakuować? - dopytywała wyraźnie zainteresowana tematem.

- Ach, byłem przejazdem w niewielkiej mieścinie, nazwy nie pomnę, a tam legenda. - Zaczął opowiadać elf. - Jedni mówili, że w krypcie starej, po wielmoży co władał ziemiami okolicznymi, skarb wielki ukryto. Inni z kolei, straszyli, że klątwę wielmoża nałożył na każdego kto by jego spokój chciał zakłócić. Nocą zakradłem się tam i postanowiłem osobiście sprawdzić, która wersja jest prawdziwa. Już byłem przy skrzyniach, już zamek sondowałem, kiedy okazało się, że wersja z klątwą była tą prawdziwą. Cudem i sporym wysiłkiem wdrapałem się po ścianach, nogami się o nie zapierając i walczyłem by się tak utrzymać nim szkarady przeklęte nie odejdą. Te jednak ani myślały dawać za wygraną i łaziły w te i wewte, niezmordowane. Pomyślałem wtedy, że już po mnie, utrzymać się tak długo nie mogłem, ruszyć z miejsca też nie. Wtedy przypomniałem sobie o miksturze którą nabyłem w lombardzie, i modląc się by była skuteczna wypiłem jej zawartość. Zawiodłem się srodze, miast uczynić mnie niewidzialnym, mikstura sprawiła, że jak pająk przylgnąłem do ściany. Obiecując sobie, że już nigdy nie będę oszczędzał na miksturach pełzłem ponad trzeszczącymi kościejami, starajac się przy tym nie robić najmniejszego chałasu. A kiedym dotarł do wyjścia zamknąłem je za sobą i zapieczętowałem niszcząc zamki by nikt go nigdy już nie otworzył. Potem się upiłem, a nazajutrz opuściłem mieścinę. - Lugolas zakończył swą heroiczną opowieść wesołym akcentem.

Ilaria roześmiała się na tą opowieść, a jej śmiech poniósł się po cichej dotąd okolicy.
- Ciekawa jestem ile jeszcze osób by się na to skusiło, gdybyś nie zniszczył zamka - powiedziała gdy opanowała się w końcu. - Ja to nigdy sama nie działałam. Przyjaciel mnie tak jakby namówił do pomocy, a że mi się nudziło w akademii - wzruszyła ramionami. - Zdecydowanie lepiej idzie mi doskonalenie zdolności na trasie, działając, niż siedząc w dusznych bibliotekach uniwersytetu i słuchając nudnych wykładów.

- A to doskonale rozumiem. - Przyklasnął jej elf. - Też nie przepadałem nigdy za żmudną nauką gdy te same efekty można było osiągnąć szybciej i przyjemniej.

Gdy echo śmiechu ucichło do wrażliwych uszu elfa dotarł cichutki dźwięk, mogący być tylko i wyłącznie oznaką płynącej wody. Po kilku krokach również Ilaria go dosłyszała. Położenie strumienia, jakoś po skosie na lewo, utwierdzało odczucie, że gaworząca para znalazła się raczej na ‘tyłach’ wioski. Przebłyski pamięci wspominały mapkę i zaznaczony nań strumień tuż obok wioski. Gdyby ktoś się mocniej wsłuchał, zdołałby zarejestrować inne dźwięki, świadczące o wzmożonej aktywności wszelkich górskich stworzeń, które w nocy czuły się wyśmienicie.

- Dzieci nocy śpiewają swą pieśń.- Zażartował elf idąc dalej w stronę strumienia. - Ciekawi mnie jak blisko podchodzą do osady, zobaczmy. - Noc nie przeszkadzała mu w ogóle, mgła była zaś tylko niedogodnością, zaczął więc szukać tropów w nadziei, że coś mu zdradzą.

Tropów było nawet sporo. Lugolas bez zająknięcia mógł pokazać granice i nakładające się odciski. Jednak poza charakterystycznym odciskiem buta, wszelakie zdolności rozpoznania “tropu” jakby nagle wyparowały. Był świadom, że szedł tędy człowiek, może kilka razy nawet może kilku i może mieli ze sobą jakieś zwierze. Jednak elf nie potrafił stwierdzić co to było i w jakich ilościach.

- Hmmm - rzekł elokwentnie po czym przykucnął by spojrzeć na tropy z innej perspektywy. - Przeklęta mgła, nic przez nią dobrze nie widać. - Marudził pod nosem.

Dopiero po jakichś 15 minutach kucania i przyglądania się, Lugolas zaczął dostrzegać różnice między odciskami. Pozwoliło mu to stwierdzić, że ścieżką, którą podążali, przechodziło kilka osób, głównie mężczyzn, wyprowadzających owce i nieliczne krowy na świeże ‘pastwiska’ by mogły posilić się karłowatą trawą. Kilka damskich odcisków mogło świadczyć o świeżej, rybnej dostawie bo ślady ewidentnie skierowane były w stronę z której dochodził odgłos strumienia. Jeden ze śladów był jakby świeższy. Sprzed godziny, może troszkę mniej. Przypominał ni to odcisk łapy, ni to buta. Elfi umysł jeszcze nie do końca potrafił zrozumieć co widzi. Ale świtało mu określenie “drapieżnik”.

Elf wyprostował się jak struna i niemal natychmiast odwrócił na pięcie.
- Wracamy! - Stwierdził tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Żywo, nie traćmy czasu. - Niezbyt delikatnie ujął kobietę pod ramię i bez chwili wahania zmienił słowa w czyny.

Ilaria, przyglądająca się do tej pory w ciszy poczynaniom elfa, uniosła brew w zaskoczeniu na reakcję kompana. Wbiła zaraz spojrzenie w to na co Lugolas przyglądał się ostatnio, jakby chcąc w ten sposób zrozumieć jego zachowanie, lecz długo nie miała okazji popatrzeć, gdy pociągnął ją w drogę powrotną.
- Ej, co się stało? - odezwała się, próbując wyrwać rękę z jego uchwytu. Na jej twarzy wyraźnie widoczne było niezadowolenie z jego zachowania.

- Jeszcze nic, i chciałbym aby tak pozostało. - Elf ani na moment nie zwalniał kroku. - Może to tylko moja paranoja ale wracamy i trzeba zamknąć okiennice, i drzwi zaryglować. Obym się mylił, obym się mylił, obym się mylił… - Powtarzał jak mantrę, na próżno starając się uspokoić.

- No uspokój się, przecież jesteśmy bezpieczni za palisadą - próbowała go pocieszyć Ilaria, która nadal nie wyglądała na przejętą, a raczej doszukiwała się przewrażliwienia u elfa.

- Pewnie masz rację, może nawet nie widziałem tego co mi się zdawało, że widzę, ale wole się o tym przekonać w cieple bezpiecznej świetlicy niż we mgle i mroku. To naprawde ostatnie miejsce gdzie bym chciał spotkać księzycową bestię… każde miejsce jest ostatnim gdzie bym chciał je spotkać. - Możliwe, że trochę histeryzował, ale miał do tego dobry powód, nie lubił być jedzony żywcem.

- No dobrze, już dobrze - westchnęła Canvas i przestała się wyrywać, pozwalając poprowadzić się elfowi z powrotem do ich noclegu. - W sumie to nawet już senna się zrobiłam - dodała.

Lugolas nie odzywał się przez resztę drogi nie chcąc tracić cennego tchu na zbędne gadanie, wolał zachować go na wypadek kiedy trzeba będzie szybko uciekać.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 25-07-2017, 22:50   #19
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Świetlica. Drużyna plus dzieciaki.

Nie skończył dobrze mówić kiedy do świetlicy weszła dwójka “zwiadowców”. Elf od progu, nie mówiąc nic zaczął zamykać drzwi i barykadować je pierwszym co wpadło mu w ręce. A gdy w końcu był już jako tako zadowolony ze swej pracy zwrócił się do pozostałych.
- Pomóżcie mi zaryglować okiennice i wzmocnić drzwi.

Panna Canvas tylko pokręciła z politowaniem głową na ten przejaw, przewrażliwienia elfa. Sama dłonie miała całkiem delikatne więc nie rwała się do szarpania z ryglowaniem. Zajęła sobie kąt, wyciągnęła z plecaka zwijane posłanie i po rozłożeniu go usiadła na nim.

Bertrand wzruszył ramionami. Odkorkował butelkę z gorzałką i polał do jednego z kufli, z którym podszedł do elfa. Podał mu.
- Wypij na raz. Jak już odzyskasz oddech opowiedz co się stało.

- Dziękuję, nie pijam czyściochy, mam potem zgagę. - Grzecznie odmówił uszaty. - Może nic się nie stało, może to tylko mgła i ciemności i przywidzenie, może po prostu jestem przeczulony, może… Ale jeśli nie to w wiosce jest ludzki ly’tel’quessir, czy jak wy je tam nazywacie.

Bertrand wzruszył ramionami wypił gorzałkę. Dużo jej nie było, ot tak by uspokoić skołatane nerwy, skoro zaś nie chciał, to nie. Bertrand nie miał zamiaru nikogo przymuszać.
- Nie znam tego określenia. To z elfickiego tyle wiem. - spokojnie wrócił do stołu. - Okiennice zamknie się przed samym snem. Cóż takiego widzieliście?

- Ślady - odparł elf zamykając i ryglując okiennice po kolei - świeże ślady, ni to człowiek, ni zwierzę, raczej pomiędzy, drapieżca… może przesadzam, ale mi to wygląda na jedną z bestii księżycowych, ludzkiego ly’tel’quessir, tylko nie tak pokojowo nastawionego.

- Od kiedy to bardowie, znawcy pułapek, znają się na myślistwie i tropieniu, a nie znają wspólnego.- Bernard uśmiechnął się. - [/i] z opisu wnoszę, że chodziło pewnie o któregoś z likantropów, może wilkołak lub niedźwiedziołaka.[/i] Przez chwilę w zamyśleniu wpatrywał się w ogień z paleniska.
- Jednak nie widzieliście nikogo, tylko dziwny ślad, który jeśli ktoś nie jest tropiciel może być wszystkim. Myślę, że widzieliście po prostu nietypowe obuwie. Zapewne śladów rakiet śnieżnych też byście nie rozpoznali. Górale chodzą często w dziwnych ciżmach z wieloma lub jednym palcem. Siadajcie zatem.

- W Cormantorze tropienie i myślistwo przydają się bardziej niż znajomość wspólnego, toteż każde dziecko poznaje jak ślady rozpoznawać. - Odparł elf niewzruszony, miał poważniejsze sprawy na głowie niż kleryk podważający jego kompetencje. - A wy czcigodny możecie mieć rację, a możecie się mylić. Pytanie czy gotowi jesteście zaryzykować życiem naszym i tamtych dzieci byle tylko przeforsować swoją opinię. To jak będzie pomożecie mi czy wolicie dalej się wymądrzać?

- Przypomnę, że jesteśmy tu by załatwić tą kwestię, zatem skoro upierasz się, iż to morduje lykantrop, powinniśmy wyjść temu naprzeciw a nie barykadować się jak wieśniacy. W końcu nie kto inny jak ty sam mówiłeś o chęci pomocy. Odparł spokojnie Bertrand.

- No co wy czcigodny, życia wam nie żal? - Elf postukał się palcem w czoło. - Przecież na zewnątrz mgła taka, że widać nie dalej jak na odległość wyciągniętego ramienia, jak chcecie walczyć z bestią której nie zobaczycie choćby i dwa kroki od was się czaiła?

- Na pewno nie pomoże nam panikowanie. Do trzech czy nawet czterech teorii dołożyliście kolejną. Bea wracaj do swoich gości! Opowiedz im coś śmiesznego, ja ty to umiesz. Przerwał Bertrand na chwilę na widok wychylającej się zza przepierzenia głowy akolitki Lathandera.
- Nie w smak mi by dzisiaj, prosto z podróży uganiać się za niebezpieczeństwem, jednakże w końcu trzeba będzie się z nim zmierzyć a nie jest łatwo odkryć likantropa w jego ludzkiej postaci. Pozostaje zatem noc, nawet tak mglista jak ta dzisiejsza. Z nieumarłymi też w dzień nie będziecie walczyć tylko nocą.

- No, nareszcie z sensem mówicie czcigodny. - Długouchy pochwalił człowieka. - Słusznie, w dzień go trudno znaleźć, i całe szczęście bo nie mam zamiaru go szukać jeśli sobie w wiosce żyje spokojnie. Może zresztą żadnej bestii nie ma, ale to mnie nie powstrzyma przed zabezpieczeniem naszego noclegu, nie przeżyłem tak długo licząc na swe szczęście. - Lugolas ani na chwilę nie przestał ryglowania okiennic.

- Czyń jak uważasz, też miałem zamiar je zaryglować ale nie w takim pośpiechu. Jak już mówiłem Wielebnemu Dolonowi, jest ktoś, kto jakby widział tego potwora. Najbogatszy mieszkaniec wioski, niejaki Varrin. Wywiedziałem się też o myśliwych z wioski. Jest tu takich trzech braci, według słów strażnika dzisiejszej nocy mieli zasadzić się na niedźwiedzia, więc nawet do nich nie szedłem
Bertrand spokojnie nalał sobie do kufla piwa.

- Skoro jest to lykantrop to lepiej jakby ktoś z nas miał posrebrzaną broń - odezwała się cicha do tej pory Ilaria. - Ja takiej nie mam, ale i tak wyłącznie czarami operuję - dodała po chwili.

- Mam kilka sztuk srebra w sakiewce - niezbyt chętnie przyznał elf - w razie konieczności mogę je zaostrzyć i zrobić z nich prowizoryczne groty strzał, nie będzie to najlepsza broń na świecie, ale zawsze to coś. - Kontynuował pracę, zabezpieczając okiennice. - Poczekałbym jednak do świtu by za dnia, jak mgła się podniesie zbadać uważnie okolicę. Nikt nam nie każe przecież rzucać się na bestię niezwłocznie. Ja w każdym razie nie zamierzam bez dobrego planu, toć byłoby to samobójstwo. Może też, jeśli znalazłbym potrzebne materiały, udałoby mi się stworzyć alchemiczne srebro, lecz ktoś by potem musiał z tego broń wykuć. - Dodał po chwili zadumy.

- Mam tylko posrebrzany sierp. Nie jest to moja ulubiona broń - Bertrand w zamyśleniu obracał kubek z piwem.
- Gdybyśmy mieli odpowiednio wiele na to czasu to nawet ja potrafiłbym broń taką zrobić. W wiosce jest krasnolud kowal, być może zna się on lepiej ode mnie na wytwarzaniu broni. Zajmuje to jednak czas. Słyszałem też, że niektórzy walczący z wilkołakiem srebrzyli ostrze przez pocieranie go srebrną monetą, nie wiem jednak jak skuteczna była ta metoda. Zapewne srebro starte z monety też długo nie utrzymywało się na ostrzu.

Skończywszy ryglować okiennice, elf sięgnął ręką w przepastne odmęty swej torby i wydobył z niej miecz. Broń raczej zwyczajna, jakich wiele można było kupić tu i ówdzie.
- Warto będzie spróbować i tej metody. - Przytaknął kapłanowi. - Ciągle nie mam pewności czy to w rzeczywistości lycantrop - wypróbował słowo którego z jakiegoś powodu wcześniej nie znał - ale lepiej być gotowym, no i słyszałem, że srebro dobrze działa również na nieumarłych, nigdy jednak tego nie sprawdziłem.

Bertrand z uśmiechem pokręcił głową.
- W pewnym sensie. Jak tłumaczył mi to jeden z moich nauczycieli alchemii i teologii, srebro jest czystym metalem przejmuje energię pozytywną. Dlatego srebro wykorzystuje przy wodzie święconej, potrzeba go aż dziewięć funtów srebra, dlatego też tyle kosztuje ona. Sama srebrna broń nie ma wpływu na nieumarłych, bo wykonał bym z niej halabardę. Inny zaś z moich mentorów wskazał mi szybę w bibliotece i zapytał “Co widzisz? Ludzi” odpowiedziałem, potem postawił mnie przed lustrem “Co widzisz? Siebie. A dlaczego w lustrze szkło i w szybie szkło. Bo szkło w lustrze jest z jednej strony pokryta srebrem mistrzu. Pamiętaj więc by nigdy ci srebro czyli bogactwo nie przesłoniło ludzi.”
Bertrand chrząknął i pociągnął niewielki łyk piwa.

- Powinieneś wybrać się do Calimshanu i im takie morały prawić. Tamtym to nikt chyba o tym nie mówił - powiedziała Ilaria do kapłana i krytycznie spojrzała na własne posłanie. Poprawiała je już dłuższą chwilę i wciąż było jej niewygodnie. W końcu ułożyła się do spania, a jej kot zwinął się w kłębek kładąc przy jej głowie. - Dobranoc panowie - dodała Canvas i zamknęła oczy. Kot zrobił to samo i tylko czujnie postawione uszy futrzaka wskazywały, że czuwa.

Bertrand uśmiechnął się i wzruszył ramionami nim odpowiedział.
- Szkoda mojego czasu i zachodu. Ich to nikt nie zmieni.

- A po co ich zmieniać? - Zdziwił się elf. - W Calimshanie z tego co słyszałem popularnością cieszy się kult Waukeen, a tej bogini zawsze można było ufać. - Wyraził swoją opinię na temat religijny, choć wiedział, że może tym sprowokować nielada dyskusję. - Dobranoc piękna pani.

- Ja mam srebrną broń - rzekł wtem Dolon zmęczonym głosem. Najwidoczniej prawie już przysypiał, a i stąd zapewne jego opóźniona reakcja. - W świątyni w której dostąpiłem święceń tradycją było, by każdy wyświęcony otrzymał broń ze srebra. Nie do końca pamiętam już jakie było tego wytłumaczenie, ale chyba odnosiło się do występowania łaków na północy… Aaahhhh… - ziewnął przeciągle.

- Łaków? - dopytywał elf podejrzliwie.

- Tych… no… likantropów - wyjaśnił niziołek.

- Czyli jednak! Nie miałem pojęcia, że tak łatwo tu spotkać bestie księżycowe, ale skoro i ciebie przed nimi ostrzegano to jest to argument przemawiający za tym, że jednak się nie pomyliłem. - Elf nie wyglądał na zbyt zadowolonego, że jego racje się potwierdzają w słowach Dolona.

- Wprawdzie nie rzekłem, że muszą być akurat w tej okolicy, ale tak, słyszałem historie, że takie dzikie tereny jak tutejsza północ sprzyja ich występowaniu. - starał się doprecyzować. - Mimo wszystko jakoś niespecjalnie pasuje mi tutaj jakiś łak do naszej zagadki. Chociaż to może być powodowane zmęczeniem.

Bertrand spojrzał po zgromadzonych. Wszyscy powoli szykowali się do snu. Zza przepierzenia docierał do niego cichy głos Bei.
- Kierunków działania jest wiele. Potem podzielimy się zadaniami, chociaż myślę, iż większość czynności i tak pewnie wykonamy razem. Co cztery… pięć głów to nie jedna. Myślę że na dziś będzie to wystarczająca praca . Czas na odpoczynek.
Po tych słowach wstał, dopił piwo, dorzucił do paleniska w taki sposób by drewno powoli się spalało przez całą noc.
Przeszedł do dzieciaków. Bea kończyła właśnie przypowieść o rycerzu Drepataku.
https://www.youtube.com/watch?v=NI02...7561073F4B 1C
- Dość na dzisiaj
Zarządził, na co odpowiedziały mu jęki. Bertrand przyjrzał się Bei. Dostrzegł w jej oczach zawód.
- Dobrze jeszcze dwa razy zagramy. Beo przynieś swoją cytrę.
Dziewczynka rzuciła się do swoich rzeczy. Wyjęła cytrę od razu po futerale można było poznać, iż instrument nie będzie tak misternie wykonany jak cytra kapłana Lathandera. Było tak też w istocie. Cytra Bei nadawała się dla początkujących grajków.
https://www.youtube.com/watch?v=I6IW...jBuNU&index=14
- Dobrze, teraz twoja Beo pokazać, że i ty potrafisz tańczyć
https://www.youtube.com/watch?v=acsn...=RDlgOGeMeutb8
Akolitka oczywiście umiał tańczyć, może nie nadawał się jej taniec na salony ale tutaj jej umiejętności wystarczyło. Tańcowała z najstarszym z chłopaków, tak że spąsowiał on jak róża.
- Dość tego dobrego, nie będę was teraz po nocy odprowadzał widziałem tu jakiś sienniki i koce. Bea pomóż im. Możecie też rozmawiać ale tylko szeptem, więc nie musisz jeszcze kończyć wieczoru. Pamiętaj jednak, że wstajemy jak zwykle przed świtem.
Bea szybko zabrała swoje posłanie i umieściła się przy dzieciakach z wioski w jednym z sąsiednich “boksów”. Bertrand w tym czasie zdjął większość swoich blach, kolczugowe elementy, pozostał tylko w skórzni chroniącej ciało przed otarciami od wcześniej wymienionych elementów ciężkiej pełnej zbroi płytowej. Po tym wydał jeszcze gwizdem jednej z suk polecenie by pilnowała terenu i alarmowała. Zbyt długo był jednak treserem dzięki temu wiedział, iż psy sypiają czujnie i często w nocy budzą się, zatem faktycznie sali pilnowało więcej psów. Potem jeszcze przeszedł sprawdzając wszelkie wejścia czy są dobrze zaryglowane nim położył się na spoczynek.

Elf tymczasem wyciągnął trzy koce ze swej torby i umościł sobie posłanie blisko paleniska. Następnie przygotował sobie łuk by mieć go pod ręką w razie kłopotów. A była to broń piękna, jej twórca nie tracił czasu ani sił na zbędne zdobienia, lecz cały swój kunszt włożył w zwiększenie skuteczności broni. Jakich komponentów użył było już jego tajemnicą, gdyż sama broń wyglądała jakby zrobiono ją z jednego tylko materiału, czegoś pośredniego między drewnem a rogiem. Do tej to wspaniałej broni elf przygotował sobie kołczan strzał i raz jeszcze upewnił się, że w razie potrzeby bez problemu zdoła jej dobyć. Dopiero wówczas przyjął swą ulubioną asanę i bez większego trudu wprowadził się w trans.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975

Ostatnio edytowane przez Cedryk : 25-07-2017 o 22:57.
Cedryk jest offline  
Stary 27-07-2017, 11:10   #20
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
Dzisiejszy wieczór nie miał zakończyć się spokojnie, bowiem słudzy Lathandera postanowili poćwiczyć swe umiejętności muzyczne oraz taneczne. Już dawno uznał, że taniec nie jest jego mocną stroną. Można by rzec nawet, iż nie ma poczucia rytmu, co też swego czasu wypominała mu Enka, lecz ostatecznie zaakceptowała to. Może i nie nadawał się najlepiej na biesiady, lecz umiał słuchać i być dla niej oparciem. Dla postronnych obserwatorów mogłoby się wydawać, że dwójka ta nie pasuje do siebie. On spokojny, cichy, a ona żywa, ruchliwa i energiczna. Mylą się oni, bowiem właśnie dlatego tak dobrze jest im ze sobą. Jedno uzupełnia drugie, a łączy ich nie tylko miłość, lecz również wspólny zapał do pomagania innym oraz zrozumienie dla otaczającego ich świata.

Rozmyślając tak nie zauważył, kiedy ściągnął płaszcz, a także swą koszulkę kolczą. Mieniła się ona srebrzyście, a po sposobie w jaki ją trzymał można by pomyśleć, że ważny nie więcej niż gruba koszula. Wprawdzie niewiele się pomylili, gdyż tak po prawdzie było. Włożył ją do swego plecaka, który wydawał się ani odrobinę nie wypełnić. Usiadł na swym posłaniu i ściągnął buty, które postawił obok siodła. Od razu znalazł się przy nim Pamin, który usadowił się tak, by jego pan mógł bez problemu położyć na nim głowę. Niziołek widząc to uśmiechnął się do pupila, pogłaskał oraz posmyrał go lekko, by wreszcie samemu wcisnąć się w posłanie.

Rzucił jeszcze okiem na pozostałych. Spostrzegł, że Lugolas wyciągnął łuk, niczego sobie zresztą, Ilaria już powoli zasypiała, a Bertrand z Beą sprzątali swoje instrumenty oraz zapewniali dzieciom miejsce do spania. Wprawdzie jakby na to nie spojrzeć, to była ich wina, iż tamte na czas nie wróciły do domów. Na twarzy niziołka wykwitł kolejny lekki przyjazny uśmiech, po czym położył się lądując w ciepłym futrze Pamina. Zamknął oczy i cichutko rozpoczął modlitwę, a było to dziękczynienie za kolejny dzień, wszelkie dary, które zrodziła ziemia tego dnia, za wszelkie dusze, które przeprowadził na Zielone Pola oraz za moc, którą go obdarowuje. Na koniec poprosił tylko o błogosławieństwo nad świetlicą w której przyjdzie im spać tej nocy oraz życzył wszelkim duszom niespokojnym, by go odnalazły i mogły w spokoju odnaleźć drogę w zaświaty.

Po modlitwie rozmyślał jeszcze chwilę nad Enką, która będąc głową rodziny musi teraz odpowiadać za dom oraz hodowlę. Ond zapewne pomaga jej jak może, a Elka zajmuje się Binenem. Ciekawiło go, czy Elka już opanowała zaklęcie nad którym pracowała przed jego wyjazdem…

Rozmyślając nie spostrzegł nawet, kiedy odpłynął ku krainie marzeń sennych...
 
Zormar jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172