Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-12-2017, 13:20   #31
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację

- Izambard! - druid rozejrzał się za rannym towarzyszem kiedy tylko był pewny że nie ma już ryzyka oberwania kundlociachaczem po kostkach - Jak z tobą?
- Włócznia mu weszła w kałdun. Jak nie podziurawiła bebechów to wyżyje - ocenił fachowo Shoanti, dobijając ostatniego goblina. Następnie przykucnął przy uratowanym mężczyźnie i powiedział: - Opatrzę ci to, człeku. Utnę ci jeno w tym celu kawałek koszuli, bo mnie się szmaty pokończyły. Leż no spokojnie.
Odłożył miecz, wyjął nóż i zabrał się do dzieła.
- Nie płacz, nie zemrzesz od tego. No chyba, że paskudztwo jakie miały na ostrzach.
- Wtedy wszyscy pomrzemy, bo nikt bez szwanku nie wyszedł - druid dorzucił swoim naturalnie gburowatym tonem, ale przyjaźnie szturchnął Kasa - Ale niemal wszyscy cali.
- Heh, nic mi nie jest. Tak myślę - odpowiedział z krzywym uśmiechem czarodziej po krótkiej chwili koniecznej na dokładną ocenę ran, po czym wstał ciężko podpierając się na kosturze - Przynajmniej nic nie powiem, że nic tutaj nie robiłem, he-he-he - jego mimika się wykrzywiła jeszcze bardziej - Jakoś przeżyję.
- Już nie udawaj takiego niezwyciężonego! - Kilyne zawołała do niego, zbierając swój i goblini ekwipunek. - Daj tę ranę opatrzeć Lugirowi. I to już - pogroziła mu palcem, lecz uśmiechnęła się przy tym.
- To jak? - druid powstrzymał się dosłownie na chwilę przed wsadzeniem rąk w brudne, zakrwawione ciało goblińskiego już-nie-jeźdźca którego powalił.
- Jak ktoś oferuje pomoc, to nigdy nie pogardzę, a ta w formie medycznej może się w tym momencie przydać - odparł mag.
- Księgi na bok! - zakomanderował druid tuż przed tym jak znienacka wyczarował strużkę czystej, lodowatej wody by obmyć ranę. Chwilę później zabrał się do okładania rany jakimiś liściami wyjętymi zza pazuchy i zawijania kawałkiem płótna urwanego z wozu.

Uratowany mężczyzna, którego nogi zostały prowizorycznie opatrzone przez Kasa, wreszcie doszedł nieco do siebie i podniósł się z wykorzystaniem ramienia barbarzyńcy i beczki. Nie wyglądał, aby w jakimś stopniu bliski był płaczu.
- Dziękuję wam za ratunek, dzielni nieznajomi! - zadeklarował. Był wysokim, przystojnym czarnowłosym mężczyzną, ubranym zbyt dobrze na zwykłego mieszczanina. Sama jego kamizelka czy surdut warte były pewnie więcej niż cały dobytek Chasequaha. Koszula, z której Shoanti wyrwał kawałek zapewne także swoje kosztowała, ale uratowany nie wyglądał, jakby zwrócił na to uwagę. Za to dostrzegł Kilyne i ukłonił się jej nisko. - Zwłaszcza tobie, piękna niewiasto! Twoje strzały były istnie zabójczo celne, aż pragnąłbym wziąć u ciebie kilka lekcji, jak tylko wydobrzeję. Mogę poznać twoje miano? I was wszystkich również. Ja jestem Aldern Foxgove - zwrócił się do reszty, choć patrzył ciągle głównie na kobietę. - Odwiedźcie mnie w Zaśniedziałym Smoku, nagroda was nie ominie. I ja stawiam przez cały wieczór! - błysnął białymi zębami w uśmiechu. Po chwili skrzywił się i spojrzał na swoje nogi. - No, ale jutro. Dziś znajdę siły tylko by lec na łóżku.
Pokuśtykał do swojego psa i przykucnął przy nim, klepiąc martwe zwierzę po karku.
- Dobra psina. Ruszył mnie bronić i wystraszył większość goblinów dopóki nie przybył ten tu.

Kilyne nie znalazła wiele u pokonanych goblinów. Dwie marne sakiewki z równowartością ośmiu srebrnych monet. Jedną flaszkę z miksturą. Łuk i dwadzieścia strzał, które miał przy sobie jeździec, wyglądało na lepszej jakości sprzęt od tego zabranego śpiewakowi. O dziwo największą wartość zdawała się przedstawiać gizarma. Dla człowieka była bronią ledwie jednoręczną i mało wygodną, lecz gdyby dać jej inne drzewce, mogła się do czegoś przydać. Ostrze bowiem wykonano z nieprzeciętną, zupełnie niepodobną do gobliniej, starannością. Było bardzo ostre, ani trochę zardzewiałe, bez skaz.

Miasto się uspokajało. Jakiś goblin pojawił się na chwilę w polu widzenia, uciekając przed dwoma miejskimi strażnikami - w tym tutejszym kapitanem. Chcąc za wszelką cenę uniknąć złapania, stworzenie rzuciło się z wrzaskiem z klifu, spadając gdzieś na plażę daleko poniżej. Szeryf Hemlock zatrzymał się, dysząc i ocierając pot z czoła. Nagle dostrzegł ich i otwartą furtę w bramie nieopodal i skierował do nich swoje kroki. Odgłosów walki i krzyków w mieście już nie było słychać. Pożary gaszono, goblinie pieśni zamilkły już jakiś czas temu. Wszystko wracało do normalności, choć tutejsi mieli już dość takiego "święta". Ci, którzy nie pomagali lub nie byli ranni, znikali w swoich domach.

- Na zwierzęta zawsze można liczyć - druid potwierdził słowa Alderna, pazernie uzupełniając swoje zawiniątko o kolejne kundlociachacze - Ale widać czasem i na ludzi - zwrócił się do Kyline, Kasa i Izambarda - Co teraz planujecie?
Ukłon i pochwała jej strzeleckich zdolności zastała Kilyne oglądającą z każdej strony goblińską broń kawaleryjską. Zaskoczona spojrzała na mężczyznę, a potem się do niego uśmiechnęła.
- I to z goblińskiego łuku, ha! - wyszczerzyła zęby. - Jestem Kilyne, a to Kas, Lugir i Izambard - przedstawiła kompanów. - Odwiedzimy na pewno, bo część z nam tam aktualnie mieszka - mrugnęła do Alderna okiem, wycierając ostrze broni o ubranie martwego pokurcza. - Nie wiem jak wy, ale ja wracam do gospody. Z tym udem ledwo stoję. Mogę swój przegrany zakład przełożyć na kiedy indziej? - zwróciła się do Lugira i reszty.
- A ja zajrzę do Smoka, jak zrobię obchód po osadzie - po chwili Lugir dodał coś jeszcze - Kas, jutro z rana ruszę na poszukiwanie Bofana, jeżeli wcześniej się nie znajdzie. Idziesz ze mną?
- Czemu nie - odparł po krótkim namyśle Shoanti. - Teraz też przejdę się z tobą, ale zahaczmy o twój dom po mój ekwipunek, na wypadek jakby jeszcze jakieś zielone paskudy się napatoczyły.
Wytarł miecz o ubranie martwego goblina i schował do pochwy.
- Ja to chyba muszę nadrobić zaległości dotyczące lokalnych informacji, więc znajdziecie mnie w Rdzawym Smoku - rzekł Izambard, mocując znowu łańcuch z księgą zaklęć do pasa - I naprawić ubranie przy użyciu pewnego zaklęcia, a to zajmie wiele czasu. Przynajmniej nie będzie szwów.
- Zajdziemy tam z Lugirem niedługo - rzekł Kas, po czym przeniósł spojrzenie na Kilyne: - Odpuścimy ci usługiwanie dzisiaj. Ale zakład to poważna sprawa, więc jeśli spróbujesz czmychnąć z miasta, żeby się wymigać, będziemy cię ścigać - uśmiechnął się i mrugnął okiem.
- Tylko posłuchajmy co powie nam Hemlock. A i do karczmy jest po drodze - druid przykucnął, wycierając pałkę w trawę i patrząc na coraz bliższego szeryfa.
- Ha, w takim razie chętnie przyjmę wasze towarzystwo w drodze do gospody! - ucieszył się Aldern, po którym nie było widać smutku związanego ze stratą zwierzęcia. Na pewno nie był z nim tak związany, jak umieli to zrobić ludzie natury tacy jak Lugir. Nie pomagało też, że Foxglove gapił się na dekolt i tyłek Kilyne, kiedy ta kolekcjonowała łupy z goblinów, to się nachylając, to kucając.

Szeryf zatrzymał się przed nimi, lekko zziajany, zdejmując z głowy hełm. Nie był już najmłodszym człowiekiem, a takie ganianie za biegającymi wszędzie goblinami na pewno potrafiło wykończyć. Otarł pot z czoła.
- Widziałem, żeście się dobrze sprawili! - pochwalił. - Ja i Sandpoint jesteśmy wdzięczni za waszą nieocenioną pomoc. Uff, ale te małe pokraki są szybkie - wziął kilka wdechów i wskazał na otwartą furtę. - Widzieliście tu kogoś? Wygląda na otwartą, nie wyważoną. Jakieś gobliny tędy uciekały? Złapaliśmy kilka, ale nie wiadomo czy uda się z nich coś wycisnąć.
- Za tą pomoc to mało co a byśmy własnymi tyłkami nie dopłacili - druid wrócił już do swojego burkliwego tonu, wskazując na rannych Kyline i Izambarda - A jak to wygląda u innych? Ktoś poza tą dziewczyną na placu?
- Teoretycznie mieliśmy święto, więc czy bramy nie powinny być otwarte? A jeśli miały być zamknięte, to dlaczego akurat były otwarte? Kto pełnił wartę? - zapytał mag, niespecjalnie zainteresowany Aldernem, uznawszy, iż sprawa goblińskiego ataku jest zdecydowanie ważniejsza.
- Te gobliny co uciekały to złapaliśmy - dodała Kilyne, chowając zdobyczną miksturę i wskazując na martwe ciała. - Nikogo innego nie widzieliśmy, tylko jego osaczonego przez zielonoskórych. Co tu w zasadzie robiłeś? - skierowała wzrok na uratowanego mężczyznę, aby było wiadomo o kim i do kogo mówi. - Było chociaż uciec do jakiegoś budynku. Kto by pomyślał, żeby próbować się za beczką chować! - pokręciła głową w niedowierzaniu.
- Niestety. Wiem jeszcze o dwóch innych ofiarach, ale ganiając za tymi cholerami nie mam jeszcze pełnego obrazu sytuacji - odpowiedział szeryf na pytanie Lugira i pokręcił głową na słowa Izambarda. - Nie, bramę i furtę kazałem zamknąć, za to strażnika nie zostawiłem bezpośrednio obok. Im też się należało uczestniczenie w święceniu. Byli blisko, ale to tu nie wygląda na sforsowaną bramę. To wygląda, jakby ktoś ją otworzył.
Sam niedowierzając, że to zbieg okoliczności lub zapominalstwo, ruszył w kierunku furty, aby się jej dokładniej przyjrzeć. Aldern w tym czasie zbliżył się już do Kilyne, naruszając niemal przestrzeń osobistą kobiety i robiąc przy tym zbolałą minę.
- Próbowałem uciec do tej karczmy, ale wtedy się pojawiły te gobliny. Nie mogłem uciekać tam skąd biegli wszyscy, pozostało mi się kryć za czymkolwiek. Zark radził sobie świetnie w trzymaniu ich na dystans, dopóki nie pojawił się ten na paskudzie - Foxglove kopnął gobliniego psa, ale to i tak nie nadało jego opowieści bohaterskich rys. Z drugiej strony, uciekali przecież niemal wszyscy pomimo faktu, że dominowali liczebnie i wielkościowo nad zielonoskórymi. Podziękowania Hemlocka na pewno były szczere.
- Atak na trakcie, koniokrady, furta otwarta od środka…- druid spojrzał na szeryfa z ponurą miną, dreptając do furty.
Shoanti podążył za nimi.
- Kto otworzyłby bramy goblinom? - dla Kasa wydawało się to niepojęte. - Koniokradzi? - spojrzał na Lugira. - Przecież oni też są ludźmi…
Izambard uniósł brew przyglądać się odstawianej przez Foxglove’a scenie. To wyglądało gorzej niż agresywne awanse jego kolegów z akademii do studentek z Akademii Zmierzchu. Westchnął jedynie ciężko.
- Wybacz, Kilyne - nie użył przy tym wcześniej używanego “panno” - Ale udam się za pozostałymi. Dziękuję, że pomogłaś chronić moje rodzinne miasto. Teraz musimy przeprowadzić dochodzenie dlaczego brama była otwarta.
Skinął jej głową z wdzięcznością i podążył za pozostałymi.
- Trzeba założyć kilka rzeczy - zaczął mag, gdy już się zrównał z resztą - Brama mogła zostać otworzona, by kogoś wpuścić, a później nie została opuszczona z powodu błędu ludzkiego. Uznaję to za najbardziej optymistyczny przypadek. Najgorszy? - zrobił dramatyczną pauzę - Komuś było na rękę to, co tu się stało, więc otworzył bramę.
Brama była dosłownie kilka kroków od miejsca potyczki. Niewiele także dało się odczytać ze śladów. Lugir bez zaskoczenia odkrył ślady goblinich stóp, a oglądający furtę szeryf tylko kiwał do siebie głową.
- Żadnej próby wyważania, weszli przez otwartą - stwierdził.

Tymczasem Aldern ruszył w stronę centrum miasta, jeszcze zerkając na kończącą grabić gobliny Kilyne.
Druid zabrał się do sprawy po swojemu. Pomagając sobie mrukliwą kantyczką, przejrzał ślady raz jeszcze - tym razem szukając i wskazówek typowo magicznych, jak i tych zgoła prozaicznych. No i wyglądał za jakimś niemym świadkiem tego co tu się stało - ptakiem który miał gniazdo w dachach lub drzewach po drugiej stronie bramy, wiewiórce z pobliskiej dziupli czy jaszczurce żyjącej w dziurze muru.
- A imię Auri, mówi ci coś? - znienacka zapytał druid.
Mag na obecną chwilę nie miał nic do powiedzenia. Po prostu przyglądał się bramie, próbując dostrzec jakiekolwiek drobne szczegóły, które mogły umknąć innym.
Nie dało się nic dostrzec, nic co naprowadziłoby ich na trop kogoś konkretnego w każdym razie. Zamek nie nosił śladów włamania - na ich oko przynajmniej. Ślady goblinich i psich stóp zadeptały wszystko, co działo się być może wcześniej po wewnętrznej stronie furty. Do takich samych wniosków musiał dojść szeryf, zamykając ją i wyjmując pęk kluczy.
- Klucza tu nie zostawiamy. Zapytam, czy nie ukradziono któremuś ze strażników. Nie wierzę, że zrobiłby to któryś z nich - nagle zmarszczył brwi. - Auri? Nie słyszałem. Powinienem?
Druid nie znalazł w pobliżu żadnego zwierzęcia - ani nawet śladów ich bytowania wśród zadeptanych śladów. Uznał że wróci później - kiedy okolica się uspokoi, a zwierzęta wrócą. No i wtedy zajrzy też nieco dalej od bramy. A tymczasem wrócił do Kasa i szeryfa.
- Prędzej niż ja. Jeden z goblinów miał taką błyskotkę - pokazał zdobyczny pierścien - No to sprzedam jako łup, chyba że znajdzie się ktoś po niej. A widziałeś może krasnoluda Bofana?
Kas tymczasem przyglądał się miejskim umocnieniom jakby widział taką konstrukcję po raz pierwszy. Poniechał szybko oglądania nieczytelnych śladów. Spojrzał za to w stronę najbliższych zabudowań. Kilka budynków stało przecież w bezpośrednim sąsiedztwie bramy.
- Ktoś musiał coś widzieć - rzekł marszcząc czoło - może ktoś z tych domostw? Czy wszyscy poszli ucztować na plac?
- Jest na to duże prawdopodobieństwo - stwierdził mag - Istnieje jakaś inna możliwość wejścia do miasta, szeryfie? Podziemne przejścia, studnie, dziwne piwnice? Może droga okrężna, którą można wejść do miasta od strony dworów?
- Mostami, rzeką, łodzią, statkiem, plażą… Sandpoint to nie forteca - Lugir zdążył już obejść całe miasteczko z każdej strony - Ja bym po prostu zapytał tych co mieli tu mieć straż czy ktoś się nie kręcił - druid lekko wzruszył ramionami - Kas, masz mój klucz.
- Białowłosy ma rację - szeryf przytaknął wyliczance druida. - Na mostach mieliśmy strażników po zgłoszonym przez was ataku, ale sabotażu od wewnątrz się nie spodziewaliśmy. Popytam ludzi. Tu z widokiem na bramę tylko zabudowania przyświątynne, a Ojciec Zantus i jego akolici wszyscy na placu byli oraz Biały Jeleń. Kto nie na placu to zaangażowany w konkurs karczm. I dom starej Luizy, ona święcenia na pewno by nie opuściła. Krasnoluda widziałem, ale nie dzisiaj.
Hemlock znalazł pasujący klucz i przekręcił go, zamykając furtę na głucho.
- Powodzenia w szukaniu - Lugir pożegnał szeryfa. Zrobił - zrobili, jeżeli można było mówić o jakichś zaczątkach “my” - nawet więcej niż do niego należało. Zbierając swój pakunek, skierował się się do swojej chatki - A, jakbyśmy nie wrócili do pojutrze z poszukiwań Bofana to już w ogóle będzie wam potrzebne szczęście.
- Ciekawym czy okoliczne farmy i wioski jeszcze stoją - rzekł na odchodne Shoanti, ruszając za druidem. - Powinniście wysłać zwiad za miasto, bo kto wie co tam się dzieje, skoro gobliny dotarły aż tutaj.
- Gdybyśmy mieli kogo posłać - Hemlock pokręcił głową na sugestię barbarzyńcy. Komentarza druida nawet nie skomentował.
- Mi to się przyda odpoczynek i ciepła strawa. Tej pewnie jeszcze trochę jest - mruknął bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego czarodziej, drapiąc się po brodzie.
- Kraa! Niech cię Ojciec Zamtuz opatrzy! - zaczął krakać Mesmir na podobieństwo śmiechu. Izambardowi było wszystko jedno. Był… zmęczony. I ranny.
- Tak… Udam się do Ojca Zantusa później. Na razie zobaczę czy z Ameiko wszystko w porządku - skinął głową Hemlockowi na odchodne - Gdybyście potrzebowali pomocy, Szeryfie, to będę w Rdzawym Smoku. Przy okazji odbiorę znalezioną przy trupie goblina miksturę i pieniądze, które pewnie przeznaczę na badania.
I w ten oto sposób ciemnowłosy mężczyzna, podpierając się na kosturze jak zmęczony życiem starzec, udał się do karczmy.

Kas obejrzał się na niego, skinął na Lugira i obaj pomogli slabującego magowi dojść do katedry, gdzie ojciec Zantus i akolici leczyli rannych. Druid i babarzyńca udali się następnie do domu Lugira, skąd Shoanti zabrał całe swe uzbrojenie oraz te zdobyczne. Przysiągł sobie nigdy więcej się z nim nie rozstawać, nawet w murach miasta. A może zwłaszcza.
Może nie miał zmysłu handlowego, ale coś mu mówiło, że popyt na broń, a zatem i jej ceny, wzrosną teraz wielokrotnie.
 
Bounty jest offline  
Stary 29-12-2017, 20:06   #32
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
W Rdzawym Smoku

Kilyne nie podążyła w stronę furty, lecz również nie pałała ochotą na wracanie do karczmy pod rękę z Aldernem. Uśmiechnęła się do niego słodko.
- Idź odpocząć, jutro musisz mieć siły opijać nasz sukces i płacić to! - pogoniła go ręką. Dopiero jak odszedł, zaczęła kuśtykać w stronę głównego placu. Może Zantusowi została jeszcze odrobina mocy leczących? Zostały tam także szurikeny. I kto wie, czy nie jeszcze jakaś okazja. Foxglove zrobił zawiedzioną minę, ale zaraz uśmiechnął się znowu i pomachał Kilyne na pożegnanie.
- Do zobaczenia w Smoku.
Oddalając się nawet nie kuśtykał, jego nogi oberwały znacznie mniej niż udo czarnowłosej. Kobieta jednakże bez trudu dotarła do głównego placu. Ojciec Zantus i jego ranni gdzieś zniknęli, zapewne przeniesieni w lepsze warunki. Kręcił się jeszcze jeden z akolitów, pytając ludzi czy trzeba im pomocy. Tych w okolicy nie było wielu - głównie sprzedawcy wracający po swój dobytek. I jeden strażnik, ściągający trupy goblinów w jedno miejsce. Kilyne rozejrzała się uważnie, szukając wzrokiem właściciela kramu z szalami i błyskotkami. Odnajdując go ruszyła w stronę strażnika okrężną drogą, unikając wzroku handlarza. Najpierw postanowiła odzyskać gwiazdki. Kupiec nie zwrócił nawet na nią uwagi, wątpliwe, aby w obecnych okolicznościach pamiętał co i komu sprzedał. Strażnik właśnie wrzucał dwa ostatnie ciała na stos, kiedy stanęła obok przyglądając się im. Dostrzegła jednego szurikena wbitego w ciało zielonoskórego. I drugiego za pasem znoszącego ciała młodego stróża prawa, który próbował ją gestem zatrzymać, kiedy sięgnęła najpierw po gwiazdkę ciągle zagłębioną w martwym ciele.
- Niech panienka lepiej nie dotyka, to różne choroby takie paskudztwo przenosi!
- Chyba żartujesz - parsknęła w odpowiedzi Kilyne, sięgając po szuriken i wycierając go o ubranie jednego z martwych pokurczów. Wtedy się wyprostowała i spojrzała strażnikowi w oczy, wskazując na drugą gwiazdkę. - To moje. Poproszę - wyciągnęła dłoń, oczekując oddania przedmiotu.
- Oh, to ty jesteś jedną z tych, którzy powstrzymali gobliny przed wdarciem się do centrum miasta! - chłopak otworzył szeroko oczy. Najwyraźniej opowieść o ich potyczkach nabierała większych rozmiarów. Szybko podał dziewczynie szurikena. - Bardzo przepraszam, myślałem, że to ich rzecz. Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Bardzo przepraszam - powtarzał.
Kilyne schowała gwiazdkę i uśmiechnęła się słodko. Takie traktowanie to było coś!
- Ten szuriken zabił jednego z tych potworów - oznajmiła dumnie, zbliżając usta do ucha młodego strażnika. - Gdybym miała je posmarowane trucizną, to każde draśnięcie by wystarczyło… - dodała szeptem.
Młodzieniec zadrżał, uśmiechając się krzywo.
- Tak… no właśnie… dobrze, że tu byliście… - wydukał, zbyt blisko ładnej kobiety, aby myśleć rozsądnie. Jeśli większość strażników była jak ten tutaj, obronność miasta była naprawdę nikła.
- Popracujcie lepiej nad sobą i zabezpieczeniem miasta. Skoro raz im się udało, gobliny mogą spróbować ponownie - odsunęła się, posłała mu buziaka i ruszyła w stronę świątyni, nie oglądając się za siebie. Uznała, że wizyta u Ojca Zantusa jest niezbędna. Oby jeszcze miał trochę leczących mocy. Lub przynajmniej dobre maści.

***

Znacznie po fakcie, ale za to już w pełni uzbrojony Lugir zastukał do drzwi Larza Rovankiego w drodze do Rdzawego Smoka. Upewnił się jedynie, że u garbarza wszystko w porządku. Bądź co bądź, byli sąsiadami. W domu zastał rodzinę Larza. On sam był znów w garbarni. Skoro święto się skończyło to mógł wrócić do pracy.
Stan domowych zapasów był lepiej niż wystarczajacy na jutrzejsze poszukiwania. A jeżeli Huss nie sprzedał jeszcze zdobycznego konia, to była szansa, że uda się objechać okolicę w przyzwoitym czasie. Hussa nigdzie po drodze nie spotkali, w międzyczasie zapadł także zmrok. Kilku zdesperowanych i bardziej niż wypadało przerażonych przyjezdnych sformowało karawanę i pomimo ciemności wyruszało właśnie na południe. Nowi bohaterowie Sandpoint dowiedzieli się przy okazji, że gobliny zabiły czwórkę ludzi, sporo zwierząt, ranili wiele osób oraz spaliły kilka kramów oraz osmaliły jeden dom.

Mimo tego, główna izba Rdzawego Smoka była pełna, kiedy docierali do niej pojedynczo. Plotki szerzyły się jak zawsze błyskawicznie i już godzinę po zmroku każdy mieszkaniec, który nie zamknął się sam ze sobą w swoim domu, znał rysopis czwórki bohatersko powstrzymujących na rynku gobliny osobników. Rysopisy, podobnie jak same opisy walki i ilości przeciwników, były oczywiście przesadzone - lecz chyba nikomu to zbytnio nie przeszkadzało. Z podobnym ożywieniem rozmawiano również o czwórce zabitych - żadnego z nich jednakże nie znali nawet ze słyszenia. Nie wiadomo też w jaką prawdę uwierzyła Ameiko, ale przyjęła ich z otwartymi ramionami i szerokim uśmiechem.
- Strawa i pokoje dla bohaterów na tydzień! - zakrzyknęła, kiedy zebrali się już wszyscy, opatrzeni, odświeżeni i głodni. Nic tak nie przywoływało apetytu jak dobra potyczka. Kajitsu zrobiła sobie miejsce, siadając między Izambardem a Kilyne kiedy jedna z jej kelnerek stawiała jadło i napoje. - Opowiadajcie jak to naprawdę było, bo ludzie zaraz uwierzą w atak smoków! - zaśmiała się, a czarodziej od razu zrobił swoją minę świadczącą o tym, że się nad czymś zastanawia i zapewne coś zaraz powie.
- Gdybyśmy - i tak też się stało, mag się odezwał zaraz po tym, jak się lekko uśmiechnął - zamiast goblinów zobaczyli szarżujące na nas koboldy to owszem, byłby to atak smoków, ale wielkości niziołków. Nie wiem co gorsze, te drugie przynajmniej mają trochę rozumu. Muszę przyznać, że gdybym sam się również gdzieś schował jak większość ludzi, to pewnie Kyline, Chasequah’owi oraz Lugirowi pewnie by to różnicy nie zrobiło. Nie byłem tam zbyt przydatny - zaśmiał się nieco zażenowany, drapiąc się po głowie.
- Kra? Ja byłem! - kraknął głośno Mesmir, wskakując z ramienia Izambarda na jego głowę, a później przeskakując na głowę Kyline - Prawda? Kraa!-wda?
Ameiko posłała czarodziejowi współczujący uśmiech i objęła ramieniem, przytulając przez chwilę. Mag uniósł brew i zachichotał pod nosem.
- No wiesz? Ofiarą chyba nie byłem. Dowiedziałem się, że potrafię rzucać kamieniami! - powiedział z satysfakcją w głosie - Choć raczej nie planuję tego powtarzać jeśli nie będzie to konieczne. Preferuję raczej powszechny “cud” współczesnej techniki inżynieryjnej zwany “kuszą” kiedy trzeba w jakiś sposób wykazywać się w walce dystansowej. Widząc jednak pierwsze prototypy broni palnej stwierdziłem, że ta “cudowna kusza” przynajmniej nie jest tak wadliwa. Kusze dla wszystkich!

Druid dołączył kiedy skończył najpilniejsze sprawy po drodze - rozpoznał mikstury, oporządził zdobycznego konia. Po drodze ostrzegł też uciekinierów którzy chcieli wracać nocą szlakiem gdzie poprzedniego dnia gobliny napadły karawanę - ale dysponował jedynie głosem rozsądku, a nie pałką do wybijania z głów głupich pomysłów i koniec końców każdy robił to co uważał.
Zdążył akurat po powitaniu “bohaterów” przez Ameiko. Czy też może faktycznie bohaterów - bo choć cztery morderstwa drapały jego poczucie porządku natury, to jednak coś udało im się zdziałać. Za to rzeź zwierząt dziabnęła go głębiej - jeżeli tyle zła uczynili w tak krótkim czasie w osadzie, to jak będą wyglądać okoliczne lasy i wzgórza?
Z lekką tremą skłonił się ludziom i niepewnym wzrokiem odszukał miejsce, gdzie mógłby się skryć przed powszechną uwagą. Akurat za słupem przy stoliku nowo poznanych awanturników.
- Każdy ma swoje miejsce - druid wzruszył ramionami - Powiedz no, mówiłeś coś na placu więcej o goblińskich zwyczajach, że to nienaturalne, tak?
- A tak, zgadza się - nauczycielski ton na chwilę przemówił w tonie maga, ale zniknął po cichym odchrząknięciu, ustępując przyjacielskiemu, ale z wyczuwalną nutą wychowania w wyższych sferach głosowi - Gobliny nie lubią zapuszczać się w tak zaludnione miejsca, a co dopiero w same centra z olbrzymią ilością ludzi. Atakują z zaskoczenia, ale tylko kupców na trakcie. Coś musiało je wypłoszyć… Albo sprowokować.
- Nie wyglądały na wypłoszone - wtrąciła Kilyne, biorąc duży łyk wina. Była już od niego lekko wstawiona, co nie przeszkadzało jej w dolewaniu sobie z dzbana. - Te śmiechy i śpiewy i cała reszta. Wcale się nie bały! Może te przy bramie trochę, na sam koniec. Nie mam wiedzy o goblinach, ale nie wydaje mi się, żeby to były tak odważne stworzenia - ściszyła głos do konspiracyjnego szeptu, nachylając się do ucha Ameiko. - I ktoś je wpuścił do środka!
 
Lady jest offline  
Stary 01-01-2018, 20:07   #33
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Kas włączył się do rozmowy dopiero po zaspokojeniu głodu i pragnienia. Otarł dłonią wąs z sosu.
- A może to ten cały Foxglove? - mruknął, usłyszawszy szept Kyline. - W końcu był w pobliżu bramy. To, że gobliny chciały go zaciukać o niczym nie świadczy, to zdradliwe i perfidne kreatury. Albo ktoś kto je napuścił na miasto chciał pozbyć się świadka-wspólnika. Bo macie rację, wyglądały jakby kto je zaczarował. Kim on w ogóle jest, ten Foxglove? - zapytał gospodyni.
- Nie wiem o nim wiele - przyznała Ameiko. - Szlachcic z południa. Magnimaru lub okolicy, tak sądzę. Szarmancki wobec kobiet, nawet trochę za bardzo. Przybył z kilkoma ludźmi, ale tylko on sam ma u mnie pokój. Jeśli kolaboruje z goblinami to w żaden sposób nie dał po sobie tego poznać. Ale kurczę, kto normalny współpracuje z kimś takim? Prędzej uwierzę, że ktoś zaczarował gobliny w jakimś celu. Na przykład wy, aby zdobyć status bohaterów! - szturchnęła przyjacielsko Izambarda. W tym momencie do Smoka weszła też znajoma już im różowowłosa.
- A-ha, tu jesteście! - oznajmiła tryumfalnie, kierując w ich stronę wyciągnięty palec. W jej wyglądzie zmieniło się tylko tyle, że na jednym z kolczyków wisiał kawałek goblina. Chyba część ucha. - Ktoś tu miał mi do kolacji usługiwać!
Szeroko otwarte oczy Kilyne błyskawicznie przesunęły się z Ameiko - na którą czarnowłosa patrzyła z niedowierzaniem po ostatniej sugestii - na małą gnomkę.
- Ktoś miał mnie wymasować! - zrewanżowała się tym samym. Ale zrobiła też miejsce przy stole. - Gobliny mnie pokiereszowały, nasze zakłady muszą chwilę poczekać - spróbowała, zerkając na pozostałych w poszukiwaniu pomocy.
- Ha, w twoim pokoju mogę cię wymasować, jak mi rano podasz śniadanie do łóżka! - Ixa była twardą negocjatorką. Wskoczyła na ławę, skrzywiła się widząc jak wysoko jest blat stołu i rozejrzała się po zebranych. - Kto mnie weźmie na kolana? - wyszczerzyła się radośnie. - Słyszałam, że dostaliście trochę tych szczekaczy. Ja też dorwałam jednego! - dotknęła zwisającego jej z kolczyka odciętego ucha.
Skonsternowana Ameiko spojrzała najpierw na Izambarda, potem na Kilyne, szukając jakichś odpowiedzi. Najwyraźniej jeszcze nie miała przyjemności z różowowłosą gnomką.
- Jak dopadłaś jednego, to ty na swoje własne miejsce przy stole już dawno zasłużyłaś, a nie na kolanach - białowłosy druid rzucił ubawionym spojrzeniem na gospodynię, kiedy także się odsuwał żeby zrobić miejsce gnomce - Nie tak miał wyglądać ten festiwal, co? - zagadnął nietaktownie właścicielkę karczmy, ale szybko się zmitygował - Ludzie to udźwigną?
- No spójrzże na nią - prychnął Kas. - Przecie jak ona siądzie na samej ławie to jej może czubek włosów będzie nad stół wystawał. Wskakuj - zwrócił się do gnomki, odsuwając się trochę od stołu, by zrobić jej miejsce na kolanach i podając dłoń. - Kyline dzielnie się spisała, więc darowałem jej usługiwanie. Na dzisiaj. Mam nadzieję, że zostaje dłużej w Sandpoint, bo jutro z Lugirem wybieramy się za mury szukać jego zaginionego najomka. Może ktoś chce dołączyć?
Izambard uniósł brew przypominając sobie o zawodach, w których całkiem przypadkiem brał udział i równie przypadkiem nie zdobył ostatniego miejsca. Jak było to w ogóle możliwe? Myślał, że opuściła miasto wraz z pozostałymi grupami, kiedy święto zostało w nieoczekiwany sposób przerwane.
Zdał sobie przy okazji sprawę, że nie znał jej imienia. Przedstawienie więc jej zdecydował się pozostawić pozostałym.
- Przez jakiś czas chciałbym jeszcze pobyć w Sandpoint, nim gdzieś wyruszę - odpowiedział Kasowi, dyplomatycznie rozkładając ręce - Zbyt dawno nie byłem w domu i nie wiem kiedy znowu tu wrócę.
Ixa od razu wskoczyła na kolana Kasa, sadowiąc się wygodnie i wiercąc przy tym małą pupką. Mogła być wielkości dziecka, ale budowę miała kobiecą. Zaczęła wyjadać wszystko co znalazło się w powiększonym w ten sposób zasięgu jej rąk.
- Łazić po lesie? Nuuuudy! - skomentowała pytanie barbarzyńcy z na poły pełnymi ustami.
Ameiko patrzyła na to jeszcze przez moment, zanim potrząsnęła głową, reagując na zadane przez Lugira pytania.
- Już jutro jak sądzę ludzie będą koloryzować i wspominać to wydarzenie inaczej. Miasto będzie miało czym żyć przez najbliższy miesiąc albo i dłużej - wzruszyła ramionami. - Oprócz rodzin ofiar pozostali szybko przejdą do porządku dziennego. O ile atak się nie powtórzy oczywiście, jak to miało miejsce w przypadku Rębacza. Wtedy całe miasto żyło w strachu jeszcze długo po tym, jak przestał zabijać.
- Jakiego rębacza? - zapytał Kas.
- Dobre pytanie - zainteresował się zdziwiony mag - Nic nie doszło mych uszu, pomimo tego, że bardzo często pytałem o Sandpoint.
- To nie jest coś, czym chwalimy się światu - Ameiko zdobyła się na słaby uśmiech. - Rębaczem nazwano człowieka, który żył z nami od zawsze. Był nieco dziwny, wyprowadził się na wyspę. Teraz zwą ją Wyspą Rębacza. Zabił dwadzieścia pięć osób w czasie jednego miesiąca. Ostatnią ofiarą był ówczesny szeryf, który zdołał zadać także śmiertelną ranę zabójcy. Podążono po śladach i znaleziono go już martwego. To wszystko działo się kilka lat temu, niedługo po tym, jak spłonęła świątynia.
- To musiały być ciekawe czasy. Słyszałam takie przekleństwo: obyś żył w ciekawych czasach - zamyślona Kilyne odezwała się kiedy Ameiko skończyła swoją skróconą opowieść. - Wyspa Rębacza. Ktoś na niej teraz mieszka czy prędzej matki używają jej jako postrach na niegrzeczne dzieci?
- Jeżeli atak się powtórzy...najpierw młyn, potem karawana, a teraz festiwal...to jeszcze nie powtórzenie? Dlatego przywołałaś Rębacza? - druid rozglądał się po twarzach zebranych, szukając czy ktoś pomyślał o tym samym.
- W młynach nikt nie zginął i nikt z właścicieli nie mówił o śmiejących im się pod oknami goblinach - Kajitsu odgięła jeden palec. - Atak na karawanę nie dotyczył bezpośrednio miasta - odgięła drugi. - Poza tym nie było ofiar śmiertelnych. Dopiero tu, od goblinów. To powód do zdenerwowania, lecz nie paniki - przesunęła spojrzenie z Lugira na Kilyne. - Jedyne co zrobiono po odnalezieniu ciała, to zburzono schody na szczyt klifu. Ta wyspa to tak naprawdę skała, po której trzeba się wspiąć bardzo wysoko, żeby stanąć na ziemi. Nie słyszałam, aby ktoś się tam zapuszczał przez ostatnie lata.
- Gdzie leży ten klif? - druid wziął się za dopijanie piwa, miał do zrobienia jeszcze przynajmniej jedną rzecz tego wieczoru.
- To ta wyspa zaraz na północ od latarni - wytłumaczyła krótko Kajitsu.
- Sam również zbyt pochopnie bym nie powiązywał wszystkich już wspomnianych wydarzeń. Gotów jestem zaryzykować stwierdzenie, iż były one dziełem zbiegu okoliczności… nie licząc ataku goblinów - pociągnął dalej temat Izambard, rozważając go - Właściwie to środek dnia, ważniejsze przemowy właśnie miały miejsce, ludzie zebrani na placu, całkiem przypadkiem otwarta brama do miasta. Rażące zaniedbanie obowiązków, a może ktoś nakłonił gobliny do współpracy? Nie można wykluczyć oczywiście przypadków, ale jestem dość sceptyczny co do tego. Chyba - zawahał się na chwilę - Chyba zaoferuję szeryfowi swoją pomoc w rozwiązaniu tej sprawy. Może się bardziej przydam używając szarych komórek, a nie mięśni, choć przyznać muszę, że noszenie kilogramów książek dobrze wpłynęło na mój siedzący tryb życia - zaśmiał się i machnął ręką.
- To nie tak, że nie przydajesz się w walce - rzekł do maga Shoanti. - Przyjąłeś na siebie cios włóczni, który mógłby trafić kogoś innego. - barbarzyńca wyszczerzył zęby, całkiem białe i w komplecie o dziwo. - No dobra, a na poważnie to może istotnie nie najlepsze wykorzystanie twych talentów. Ja też jestem skłonny szeryfowi pomóc, bo co mam tu lepszego do roboty? Trakty nie są dość bezpieczne, żeby samemu opuszczać Sandpoint, więc żem tu utknął. Trzeba popytać czy coś jeszcze się nie wydarzyło podczas napaści goblinów. Bez powodu nikt ich na miasto nie nasłał, a raczej żeby wykorzystać zamieszanie do jakichś niecnych celów. Ktoś widział Arlo Hussa, tego handlarza końmi? - pytanie skierowane było do wszystkich, ale Kas zatrzymał spojrzenie na Ameiko.
- Szeryf na pewno doceni dodatkową pomoc - zgodziła się karczmarka, kręcąc jednocześnie przecząco głową na pytanie Shoanti. - Nie widziałam go, podejrzewam, że ciągle mieszka w Białym Jeleniu. O ile nie jest członkiem tej powrotnej karawany.
- Szłedztfo, fchodże f to! - zapaliła się Ixa ciągle z pełną buzią, przez co niezbyt wyraźnie. Przełknęła dopiero po chwili. - To my musimy dopaść tego co pracuje z gobosami!
- A po tobie...no, takiego robienia nożem tom się nie spodziewał. Gdzieśże się tego nauczyła? - Lugir odchylił się na bok, do Kyline, odwracając uwagę od głównego toru rozmowy.
Wyrwana z zamyślenia Kilyne zamrugała oczami, wgapiając się przez kilka chwil w druida.
- Niezbyt dobrze się nauczyłam - spojrzała wymownie na swoją nogę. - Nie jestem wojowniczką, a kiedy trzeba wolę miecz. Ten jednak został w pokoju - uśmiechnęła się krzywo. - Nauki pobierałam w mieście, walka nie była głównym ich punktem… - nagle jakby sobie coś uświadomiła, jej uśmiech się poszerzył. - Zaraz, przebywasz tu już jakiś czas, prawda? Znasz jakieś okoliczne rośliny lub zwierzęta, których właściwości lub jad mają… no wiesz… nieprzyjemne skutki?
- Wilczomlecze, tojad, jaskry…a ze zwierząt, to choćby węże da się znaleźć - druid zaczął przyglądać się kobiecie jeszcze uważniej - Tyle że z tych roślin to raczej nie będziesz zadowolona, jeżeli dobrze myślę o czym mówisz.
Kilyne w zamyśleniu wyjęła szuriken, jeszcze nie w pełni oczyszczony z krwi goblina i zaczęła go polerować.
- W tym przypadku masz rację, ale można je wykorzystać na wiele sposobów. Gdyby to ostrze posmarowane było czymś odpowiednim, znacznie łatwiej powalałoby wrogów - czarnowłosa mówiła o tym jak o zwyczajnej, codziennej rzeczy. - Z tego co jednak mówisz, to w okolicy nie ma egzotyki. Muszę jeszcze odwiedzić tutejszego zielarza. Tak sobie myślałam, że może na tej wyspie wyrosło coś niezwykłego - uśmiechnęła się do Lugira.
- A ja alchemika, najwyższy czas zaopatrzyć się w należyte narzędzia - białowłosy odwzajemnił uśmiech, lekko rozbawiony uwagą o szukaniu zielarza - A na wyspie chłostanej słonym wiatrem prosto z Zatoki Varisiańskiej...nie oczekiwałbym za dużo roślin. Raczej ptactwa.
- Oh, nawet jaszczurki? - czarnowłosa była szczerze zmartwiona. - Zawsze myślałam, że w takich odosobnionych miejscach może się kryć coś ciekawego. U alchemika za narzędzia na pewno przepłacisz, lepiej poszukać wśród straganiarzy, którzy jeszcze nie uciekli z miasta.
- Co najmniej piękny widok na zatokę; dla samego tego warto się wspiąć - Lugir chyba miał trochę inną definicję ciekawych rzeczy. Albo i nie, pamiętając jak starannie wybierał łupy - A jaszurki - duże jaszczurki - są dookoła Sandpoint, a jakże. Ale zwykle nie są jadowite.
- Takie duże, żebym mogła na nich jeździć? - Ixa nagle zwróciła uwagę na wcześniej niezbyt ją ciekawiącą rozmowę. - A z tego klifu musi być taaaki widok! Chociaż z tej latarni kiedyś był na pewno lepszy, ah… - rozmarzyła się, a Ameiko podniosła się.
- Na mnie już czas. Przekażę służbie, że macie u nas darmowe spanie i jedzenie. Korzystajcie! - uśmiechnęła się, potargała fryzurę Izambarda i skierowała w stronę baru i zaplecza.
- Dla widoku spróbuję kiedy moja noga będzie naprawiona - Kilyne skinęła na pożegnanie Ameiko i sama także się podniosła. - Myślę, że i ja udam się do pokoju, skoro oferują osobne. Jak chcesz mnie wymasować to zapraszam - mrugnęła do Ixy, wstając od stołu i dopijając wino ze swojego kielicha.
- No, czas już na mnie - białowłosy skończył swoje piwo dobrą chwilę wcześniej, ale że rozmowa była interesująca, to został jeszcze chwilę. Podtrzymując wcześniejszą obietnicę zwrócił się do nomadycznego wojownika - Kas, załomotaj w drzwi jakbym już spał, to otworzę.
- Się wie - skinął głową Shoanti, po czym wychylił duszkiem resztę kufla i otarł dłonią wąs. - Ja się przejdę do Białego Jelenia, poszukać Hussa. Dajcie znać, jak będziecie się wybierać na wyspę. Nigdy nie byłem na wyspie.
Również wstał od stołu, rzucając jeszcze na pożegnanie:
- Niech gwiazdy wam świecą do snu - co było najwyraźniej shoantyjskim odpowiednikiem “dobranoc”. Dla sypiających często pod namiotami lub wręcz gołym niebem nomadów czyste niebo oznaczało spokojny sen.
- Dobrej nocy wam życzę! - Izambard skinął reszcie głową na dobranoc - Ja tu jeszcze chwilę zostanę, by zapisać wydarzenia z dzisiejszego dnia w swoim dzienniku.
Czarodziej musiał przyznać przed samym sobą, że był to naprawdę długi dzień i warty zapisania. Miał zamiar opisać same fakty na temat festiwalu, bardzo dokładnie zilustrować atak goblinów oraz przedstawić swoje domysły i również przedstawić swoich towarzyszy boju, ponieważ miał wrażenie, że ich ścieżki przez długi czas będą podążały równolegle do siebie. Popatrzył jeszcze za Ameiko, ale zrezygnował z pomysłu opowiadania jej co tam w Akademii było słychać, gdyż tego dnia już wystarczająco dużo się wydarzyło.
 
Sekal jest offline  
Stary 04-01-2018, 14:21   #34
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Korzystając ze spokoju który w końcu zapadł w osadzie, druid przemknął do bramy przez którą przedostały się gobliny. Minęła chwilka, krótka rozmowa ze strażnikiem i już cicho kroczył wśród niskich krzewów, tym razem wchodząc głębiej w las, szukając żywych stworzeń które mogły widzieć dzisiejsze wydarzenia. Ciemność nie stanowiła dla dla potomków niebios problemu, tak samo jak leśne poszycie. W końcu wybrał rozsiadł się pod drzewem, i czekał, rozglądając się po okolicy. Było ich co najmniej kilka. Niewiele wybierało miejsce tuż obok miejskich murów mając do wyboru leśne ostępy odrobinę dalej, ale druid usłyszał jedną sowę, kilka polnych myszy, jeża. Nieco dalej przemknęło nieduże czworonożne zwierzę, podejrzewał lisa. I kilka nietoperzy fruwających wcale nie tak wysoko nad głową Lugira.

Miał czas. Odpoczywał. Mało rzeczy dawało takie wytchnienie jak wyjście za miasto, i wtulenie się w ciepłe objęcia nocy. Sięgnął do przewieszonych przez pierś żelaznych fiolek, zawahał się jeszcze chwilę...i zostawił miksturę w spokoju. Lepiej było to zrobić należycie, wszak nikt nie stał nad nim z zakrwawionym toporem. Zaczął się wpasowywać w tutejsze leśne zwyczaje tak jak ludzie dopasowują się do nowego miasteczka, poły ucząc się, a poły naśladując zwierzęta. Dziś na przewodnika upatrzył sobie sowę, i to do niej chciał się zbliżyć, przekonać ją do siebie. Nocny ptak nie zaczął jeszcze polowania. Druid wypatrzył sowę dopiero po dłuższej obserwacji, siedzącą na jednym z drzew na skraju lasu, mniej więcej trzy metry nad ziemią. Zahukała, jak gdyby dając mu do zrozumienia, że ona także go widzi. Nie wykonała żadnego innego ruchu.

Powoli, ospale zaczął naśladować ruchy sowy. Nie tej konkretnie, a sów w ogóle. Zwykle zwierzęta łapały w lot, w kilka ruchów, że jest jakby jednym z nich. Ale teraz miał czas, i mógł się tym bawić. Obserwował sowę, reagował, i dawał obserwować siebie. Poznawali się. Ktoś przyglądający się w tym czasie druidowi mógłby sobie pomyśleć różne rzeczy. Ale nikt się nie przyglądał, więc Lugir kontynuował swoje podchody. Sowa zahukała raz jeszcze i przefrunęła na wyższą gałąź, ciągle niepewna tego nowego "samca". Nie spuszczała z niego oczu, błyszczących w panujących ciemnościach. Druid pofrunąć nie mógł, ale ptak pozwalał mu podejść na dowolnie bliską odległość do drzewa, na którym siedział. Mógł też próbować wejść na drzewo, ale, przy całym szacunku dla druidów których dotychczas spotkał, widział już takie próby. I zawsze kończyły się z powrotem na ziemi, zwykle przedwcześnie. Przesiadł się pod drzewo, oparł o nie i dopiero teraz wypił gryzący w gardło napar. Smakował padliną.

- Dobra, jasna noc na łowy - zaczął od prostych rzeczy. Nie miał dużo czasu, ale zwierzę i tak musiało się oswoić z faktem że mówił.

- Łowy. Dobre - zahukała sowa, ciągle się w niego wgapiając ze swojej pozycji na gałęzi. - Ruch. Dużo.

Lekko zaskoczony druid rozejrzał dookoła. Dużo ruchu?
- Więcej ruchu niż w inne noce? - doprecyzował.

- Dużo. Obcy zapach - sowa i człowiek mieli pewne problemy z doprecyzowaniem słownictwa. Zwierzę nie znało zbyt wielu słów. - Dużo ruchu. Łatwy posiłek.

- Poprzednia noc. Mało ruchu. Strach. Małe potwory?- jeżeli gobliny czaiły się tu w lesie rano, była szansa że zdrajca je odwiedził

- Nie. Dzień. Zapach smód. Nie jeść - sowa potrząsnęła łbem i zahukała z oburzenia w sposób niezrozumiały. - Obudzić. Małe. Jeden duży. Śmierdzieć inaczej. Jak inni z gniazda. Ale inaczej.

- Znajdź po smrodzie gniazdo dużego między innymi gniazdami, a ja zapoluję zamiast ciebie dziś i jutro - zaproponował białowłosy.

- On daleko. Odejść. Zapach słaby… - zaczęła słowa, a uderzenie serca później druid słyszał już tylko uuu-uuuu.

Niezrażony, Lugir wyciągnął rękę, wskazując osadę i przekrzywiajac pytająco głowę

Sowa znowu zahukała. Obce były jej ludzkie gesty typu potrząsanie głową, ale obróciła łeb w drugą, przeciwną do miasta stronę. I poczochrała swoje pióra, więc nie wiadomo o co dokładnie mogło jej chodzić.

Druid nieśpieszno wstał z ziemi, i ruszył we wskazanym kierunku. Ostrożnie, by nie zadeptać ewentualnych śladów. Nie miał zamiaru podążąć za nimi zbyt daleko - zwłaszcza obity i samotny - ale gdyby we wskazanym kierunku nieco dalej były lepiej widoczne, być może zrobiłby coś z tym nazajutrz

Niestety nie udało mu się odnaleźć konkretnych śladów w lesie. Ciemność przeszkadzała nawet jemu, a sprytne i małe gobliny nie zostawiały głębokich odcisków i nie łamały wielu gałęzi. Udało mu się jedynie odkryć kilka wgłębień wchodzących z las na drogę, ale nie potrafił tymi samymi śladami podążyć dalej. Wydawało się jednak, że te które podchodziły do bramy Sandpoint pozbawione były towarzystwa kogoś większego.


Ostry, miętowy zapach ziół dorzuconych do kociołka wiercił w nosie. Druid kontynuował swój niespieszny poranny rytuał, przechodząc z medytacji na mostku na skraju osady do doglądania kotów i przeglądania ziół i mikstur. Nawet wolniejszy niż zwykle; część zdobycznego prowiantu należało spożyć jak najszybciej by się nie zmarnował, czyli nie musiał poświęcać aż tyle czasu na pichcenie. Na patelni wylądował obfity kawałek słoniny wysypanych na ławę tobołków bandytów. Zapachniało, zaskwierczało.

Śniadanie musiał spożywać samotnie, wśród budzącego się miasta. Ludzie zmierzali ku swoim sprawom, otwierano sklepy i warsztaty. Kas wybrał karczmę, nie nocował więc już w domu Lugira, ten więc całe poranki i noce - przy nieobecności krasnoluda, który na noc nie wrócił - miał dla siebie.
Pokrzepiony solidnym śniadaniem, rześko wkroczył między ludzi. Swoim burkliwym tonem odpowiadał, gdy zagadywany, i słuchał, kiedy nie. Potrzebował zamienić dwa słowa z Hemlockiem, oddać goblińskie ostrza płatnerzowi na stępienie, a i może podnajć jakiegoś myśliwego na wyprawę. Nie mógł uciec w pełni od ludzi. Z piekarni wyskoczyła jedna z prowadzących ją młodych kobiet, wręczając mu zawiniątko z ciepłymi bułeczkami i obdarzając go ciepłym uśmiechem. Jakieś dziecko pokazało go palcem. Zanim dotarł jednakże w konkretne miejsce, mignął mu charakterystyczny, wojskowy krok Hemlocka wchodzącego właśnie do Rdzawego Smoka.

 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 13-01-2018, 12:49   #35
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Ameiko rzeczywiście dotrzymała swojej obietnicy i każdy mógł dostać pokój i to osobny, jeśli tylko chciał. Pewnie i tak nie spodziewała się, że po tym ataku goblinów, będzie miała w najbliższym czasie wielu nowych gości. Tak czy inaczej, Kilyne przeniosła swoje rzeczy, teraz mając dwa łóżka tylko dla siebie. Izambard także mógł się przenieść do czegoś większego. Lugir wynajmował co prawda dom, lecz nocujący u niego wcześniej Kas teraz mógł żyć niemal na własnym - wystarczyło poprosić o klucz. Tu łóżka mieli na pewno wygodniejsze niż to za krótkie należące do krasnoluda.

Poranek nadszedł szybko, zmęczeni i poranieni wykorzystali noc na odzyskanie przynajmniej części swoich sił. Do głównej sali Rdzawego Smoka wabiły zapachy śniadania i krzątająca się obsługa. Miała sporo pracy, bowiem ci goście, którzy zdecydowali się nie panikować, tego dnia i tak zamierzali jak najwcześniej opuścić Sandpoint. Pozostawało niewielu. Oprócz nich samych najwyraźniej na przykład Aldern Foxglove, machający zapraszająco i wskazujący na obfite śniadanie na swoim stole.

Kilyne, pomimo bolącej nogi, rano wstała wypoczęta. Wygodne łóżko, własny pokój, cisza i spokój; wszystko to działało na nią bardzo kojąco. Postanowiła, że dzień ten spędzi na zwiedzaniu i poznawaniu okolicy i jej mieszkańców. Wybrała więc lekki strój z czarnego, luźnego materiału. Spodnie i wiązana w pasie tunika zostały wykonane w ten sposób, aby zupełnie nie krępować ruchów. Kiedy się poruszała, z jednej strony przyklejały się do ciała, z drugiej poruszały swobodnie. Tym razem wzięła ze sobą też skórzaną kurtkę i krótki miecz. Wątpiła, że gobliny wrócą… ale losu lepiej było nie kusić.
We wspólnej izbie nie dało się nie zauważyć Alderna. Czarnowłosa uśmiechnęła się do niego i nie widząc nic złego w towarzystwie, dołączyła do niego przy stole.
- Dzień dobry. Czujesz się już lepiej? - zapytała, nakładając sobie na talerz co tam tylko miała w zasięgu. Przypomniała sobie właśnie, że nie zjadła zbyt wiele na kolację poprzedniego dnia.

Kas wręcz przeciwnie, ale nie przeszkodziło mu to utworzyć na swym talerzu sporej górki jedzenia. To co się dało załadował do sakwy. Shoanti musiał wstać wcześniej, bo wszedł do izby z dworu. Po chwili wahania dosiadł się do Kilyne i Foxglove’a. Pachniał trochę końmi (widocznie doglądał swojej klaczy w stajni) a trochę solą. Włosy i koszulę miał mokre.
- Woda w morzu jest słona - powiedział zamiast powitania, tonem jakby dokonał odkrycia. Bo dla niego zapewne było to odkrycie. Najwyraźniej był się kąpać.
Barbarzyńca nocował w gospodzie z tego samego powodu, dla którego robił większość rzeczy - bo mógł. Oraz z ciekawości.
- A te łóżka tu są zbyt miękkie, to jakby spać na sypkim piasku - podjął już z pełnymi ustami. - Zjem tylko i wyruszam z Lugirem.

- Ha, po morskiej kąpieli lepiej opłukać się słodką wodą. Inaczej sól zasycha i zwłaszcza na włosach robi się nieprzyjemna - poradził Aldern, podsuwając i barbarzyńcy swoje śniadanie. On już najwyraźniej się nasycił. Uśmiechnął się do Kilyne, co chwilę na nią zerkając już od samego powitania. Wyciągnął też na stół sakiewkę.
- Miałem nadzieję, że uda mi się złapać was wszystkich razem, ale skoro zaraz wyruszacie… - wzruszył ramionami. - To nagroda za uratowanie mi życia - podsunął sakiewkę bliżej czarnowłosej. - Wieczorem każdego też zapraszam na wieczerzę. Zostanę jeszcze kilka dni w Sandpoint, tutejsze lasy ponoć obfitują w zwierzynę. Może chcielibyście udać się ze mną na polowanie na dzika? Słyszałem, że trafiają się bardzo dorodne okazy w tej okolicy.

Tupanie na schodach wskazywało na rychłe przybycie kolejnej osoby do karczemnej sali. Był to Izambard. Dopiero niedawno opuścił swój pokój, ponieważ potrzebował trochę czasu ciszy. Ten codzienny rytuał medytacyjny zawsze przeprowadzał natychmiast po przebudzeniu, czego nauczył go jego mistrz. Mówił bowiem, że zdolności zapamiętywania człowieka zawsze są najlepsze do godziny po wyjściu ze snu, czemu nie dało się zaprzeczyć.
- Dzień dobry! - powiedział z uśmiechem, skinąwszy głową na powitanie - Pozwólcie, że się dosiądę.
- Kra! I ja też! - kraknął Mesmir będący na ramieniu swojego mistrza.
Jak powiedzieli, tak również zrobili. Czarodziej nabrał sobie niewielką porcję jedzenia, uwzględniając również potrzeby chowańca, i zabrali się w milczeniu do jedzenia. Wygląda na to, że nikt z nich nie usłyszał wcześniejszej części rozmowy.

- Oh, ależ nie trzeba było - Kilyne obdarzyła Alderna cudownym uśmiechem. Dziwnym trafem sakiewka zniknęła ze stołu błyskawicznie. - Cześć przystojniacy - przywitała jak gdyby nic Kasa i Izambarda i ich również obdarzając uśmiechami. Dzień zaczynał się bardzo dobrze!

- Polowanie brzmi ciekawie - wróciła do rozmowy ze szlachciem. - Niestety nie znam się ani na polowaniu, ani na lasach ani nawet na jeździe konnej - wyliczyła i roześmiała się. - Marna byłaby ze mnie kompanionka do takiej wyprawy.

- Ja zaś chętnie, lecz dziś wyprawiamy się szukać kompana druida - rzekł Kas, w przerwie między wpychaniem w siebie kolejnych potraw. - A wdzięczność się ceni. Ekhm. Przekażę Lugirowi jego część - spojrzał znacząco na Kilyne, oczekując że sakiewka wróci na stół.

- Podzielę równo - czarnowłosa odpowiedziała mu od razu z uśmiechem. - Nie wypada przy stole. On będzie świadkiem - pokazała na Izambarda.

- To nic nie szkodzi - uśmiech wcale nie zniknął z twarzy Foxglove'a. - Dzisiaj mógłbym podszkolić cię w jeździe konnej - zaproponował Kilyne. - A jutro wybralibyśmy się wszyscy na polowanie. Też oczywiście jesteś zaproszony - zwrócił się do Izambarda, który pierwszego zaproszenia nie słyszał.

- Me umiejętności łowieckie są raczej mizerne, panie Foxglove, a stawiam swe kroki jak rasowy gigant kiedy trzeba poruszać się cicho. Tak mi powiedział pewien krasnolud, z którym miałem okazję kiedyś przebywać - uśmiechnął się promiennie na samo wspomnienie - Proszę o wybaczenie, że nie skorzystam z zaproszenia, ale jestem nim zaszczycony.

- Ha, ale polowanie na dzika nie ma nic wspólnego ze skradaniem się! - roześmiał się Aldern. - Zwierzynę się nastraszy i wywabi...
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 14-01-2018, 13:59   #36
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Mówiłby dalej, lecz drzwi do karczmy otworzyły się nagle. Stanął w nich szeryf Hemlock, rozglądając się. Kiedy dostrzegł ich siedzących przy stoliku, zbliżył się zdecydowanym krokiem.
- Dzięki bogom, miałem nadzieję, że was tu zastanę. Ojciec Zantus odkrył, że podczas ataku ktoś wyważył drzwi do mauzoleum naszego poprzedniego kapłana. Mogli tam zostawić coś paskudnego, moglibyśmy udać się tam razem. W kupie raźniej, a pomyślałem sobie, że chcielibyście się dowiedzieć równie bardzo jak ja, czego szukały gobliny w naszym mieście. Widzieliście gdzieś białowłosego?
- Za tobą - rzeczony aasimar wkroczył do gospody kilkanaście kroków za nim, po prostu nie miał zwyczaju wpychać się w rozmowę jeżeli nie uważał że trzeba, a dopiero teraz poczuł się wywołany - I mam trop.
Jedyna kobieta w tym towarzystwie wepchnęła do ust ostatnie fragmenty swojego śniadania, przeżuwając je szybko i zapijając rozcieńczonym winem z pucharka. Jednocześnie wstawała z miejsca, w pełni gotowa na wyprawę. Co za dużo Alderna to niezdrowo, ale zdobyła się jeszcze na jedną odpowiedź kiedy już przełknęła.
- Jeśli zdecyduję się na te nauki to zjawię się lub zostawię wiadomość w Smoku - obiecała, zwracając już uwagę ku szeryfowi. - Idę. Wrócę za momencik - powiedziała i pobiegła na górę po łuk i strzały. Uznała już teraz, że nie powinna się rozstawać z żadną ze swoich broni w tym coraz ciekawszym mieście.
- Co mnie ominęło? - druid nie był aż tak otrzaskany ze społeczeństwem, żeby z półtora zdania i dwóch spojrzeń odtworzyć sobie przebieg wydarzeń.
- Podczas napaści goblinów ktoś włamał się do maulo… malzo… do czegoś w katedrze - powtórzył Kas, wstając od stołu. - I pewnie coś ukradł. Jak dowiemy się co, to może podpowie nam kto. Jaki masz trop? Twego krasnoludzkiego kompana? Bo na dziki wybieramy się dopiero jutro.
- To już słyszałem, ale co z nią? - niestety, druid nie wiedział że osobnik który wywołał taką reakcję Kyline był wciąż przy stoliku - Taki trop jak wczoraj rozmawialiśmy we trzech.
- Nie w katedrze, na cmentarzu - poprawił Kasa Hemlock. - Włamali się do mauzoleum gdzie spoczywało jego ciało. Idziemy je teraz sprawdzić, nie powinno to zająć dużo czasu, ale kto wie co te paskudy tam zostawiły.
Szeryf wyraźnie rwał się do tego, aby już wyjść, poczekał jednakże na powrót Kilyne.
- A ty czarodzieju? - zapytał jeszcze Izambarda zanim opuścili karczmę. Aldern pozostał na swoim miejscu, przypominając tylko, że jego zaproszenia zarówno na wieczorne świętowanie jak i jutrzejsze polowanie są aktualne.
- Idę z wami, tylko wezmę kuszę. Mam już dość zielonych niespodzianek. Proszę mi wybaczyć milczenie, ale zastanawiałem się nad czymś. Z chwili na chwilę wygląda mi to bardziej na robotę z wewnątrz - jego usta utworzyły wąską kreskę albo wątpliwość we własną teorię, albo nieprzyjemność całej sprawy.
Kiedy wyszli, Belor pociągnął ich od razu w stronę przylegającego od wschodniej strony do katedry cmentarza. W międzyczasie zwrócił się do Lugira.
- Trop? Wyczytałeś coś z pozostawionych przez małe cholery śladów? My znaleźliśmy jeszcze drabinę podstawioną od wewnętrznej strony do muru cmentarza.
- A za dnia ktoś spotkał się z goblinami pod lasem. I pachniał jak ludzie z Sandpoint, ale inaczej - druid znacząco spojrzał na czarodzieja, który właśnie wygłosił podobne przypuszczenie. Nie chciał wspominać tego tropu publicznie, tak jak przedtem o notatce bandytów
- Z tego jak to mówisz znaczy, że był człowiekiem spoza? - zapytał szeryf, chociaż tak naprawdę Lugir nie mógł mu udzielić odpowiedzi. - Wiemy, że ktoś z Sandpoint pomagał. Otwarta furta, drabina przy murze. I to wcale nie taka drabinka jaką mogłyby skonstruować pokurcze. Ale nie wiemy nic ponad to, każdy mógł dostać się do miasta i nie zwrócić na siebie uwagi podczas festiwalu. Planujecie coś w najbliższym czasie? Zostajecie jeszcze w mieście? - dopytywał kiedy zbliżali się powoli do katedry.
- Ja zostanę przez jakiś czas - pierwsza na jego pytanie odpowiedziała Kilyne. - Skoro już tu przybyłam, to żal byłoby szybko wyjeżdżać. I to wasze miasteczko z każdą chwilą robi się coraz ciekawsze, szeryfie - dodała. Trzymała w ręku łuk, a przy pasie kołysał się jej pełen strzał kołczan. Nie traciła tylko czasu na zakładanie zbroi. - Trzeba poszukać świadków, którzy mogli widzieć mur i furtę wczorajszego dnia. Może rzucił się w oczy ktoś kręcący się i tu i tu.
- Na cmentarzu może być ciężko o żywych świadków - zauważył Kas, pobrzękując żelastwem w rytm kroków. Shoanti był w pełnym rynsztunku, który nałożył na siebie przed wyjściem. - A gdyby ktoś widział otwierających goblinom bramę pewnikiem by już o tym doniósł, inaczej sam jest zdradźcem. Pachniał jak ludzie z Sandpoint, ale inaczej? Co to może znaczyć? A, i ten, też mi nie śpieszno wyjeżdżać.
Mag zarechotał pod nosem słysząc słowa barbarzyńcy.
- Na cmentarzu ciężko o żywych świadków! Spodobało mi się to - pozwolił sobie skomentować krótko, po czym jego oblicze przyjęło poważny wyraz, dosłownie jakby przywołał zupełnie inną osobę.
- Nie możemy wykluczyć prawdopodobieństwa, że ktoś postanowił zaszkodzić Sandpoint. Wierzę zmysłom druida, więc jeśli powiążemy wspomniane wydarzenie z podstawioną drabiną i otwartą bramą, to otrzymamy całkiem logiczny element. Nasuwają mi się jednak pytania: jakim cudem nikt nie zauważył małej hordy goblinów skupionej na cmentarzu albo przechodzącej przez bramę? Co ta osoba chciała w ogóle osiągnąć współpracując z nimi? Czy “pachnieć jak ludzie z Sandpoint, ale inaczej” może oznaczać intencje, a może lokalizację zamieszkania? Ktoś z obrzeży miasta? Na pewno musiała wiedzieć, iż w danym momencie w konkretnych miejscach nikt nie będzie się kręcił, więc mogła to być dobrze poinformowana osoba bądź ktoś wpływowy - Izambard aż się skrzywił - Chyba zaczynam szerzyć teorie spiskowe.
- Póki sprawa z goblinami się nie rozwiąże, to zostanę w Sandpoint - odpowiedział szeryfowi na wcześniej zadane pytanie - Miałem spędzić kilka dni w rodzinnej mieścinie z dala od zgiełku wielkich miast, ale mamy tutaj wymagającą rozwiązania zagadkę, której gotów jestem się podjąć.
- Dla zwierząt pachniał czymś oprócz tego co inni; ich węchowi ufam bardziej niż mojemu, ale to tylko zapach - sprostował druid - I drabiny nie biorą się znikąd, albo ją ukradł, albo pożyczył, albo zrobił - a wszystko to trudniej ukryć nić kradzież jabłek, chyba że ma się wspólnika - dodał swoje pomysły na dalsze śledztwo
- I tak, tak jak mówiłem, ruszamy szukać mojego towarzysza pod osadę. Im gorzej tu, tym bardziej się martwię.
- Wbrew pozorom może nie aż tak ciężko o świadków - szeryf nie był aż tak sceptyczny. - Podczas festiwalu niektórzy ludzie mogli oglądać cmentarz. Ktoś kto przestawiał drabinę czy przekręcał klucz z furcie na długo przed przybyciem goblinów nie zwróciłby uwagi. Zadbam, aby moi ludzie popytali o to w mieście.
Na schodach katedry spotkali chodzącego niespokojnie w jedną i drugą stronę ojca Zantusa, któremu jednakże Hemlock polecił zostać na miejscu. Sam poprowadził całą grupę na cmentarz, doskonale wiedząc gdzie idzie. Mauzoleum, o którym wspominał, stało blisko północnego muru. Kamienny budynek mniej więcej siedem na siedem metrów, był jednym z największych. Schody przed nim prowadziły delikatnie w dół, metr poniżej poziomu gruntu. Na ich końcu znajdowały się drzwi - teraz na wpół otwarte, wiszące na jednym zawiasie. Za nimi panował mrok. Wokół mauzoleum nawet Izambard dostrzegł ślady prowadzące z i w stronę muru.
- Miejsce ostatniego spoczynku poprzednich opiekunów, kapłanów i akolitów naszej katedry. Ostatnim pochowanym jest poprzednik Ojca Zantusa: Ezakien Tobyn.
Mówiąc to wysunął miecz z pochwy.
- Gotowi?
- Pewnie, ale spodziewasz się tam jakiegoś niebezpieczeństwa? - Kas spojrzał na niego zdziwiony.
- Do pewnych zadań trzeba podejść z lekką nutą sceptyzmu, Chasequah’u - pozwolił sobie powiedzieć mag - Jeśli grzebały tu gobliny lub być może tędy przedostały się przy użyciu jakiegoś podkopu, to mógł tu jeszcze jakiś zostać.
- Dajcie mi chwilę - Lugir, dawno gotowy do wymarszu poza miasto, teraz z głupia frant wyciągnał pusty bukłak, napełnił go poprędce wyczarowaną wodą, potem nalał sobie jeszcze do kubka, - No już, kubki, dam wam coś na wzmocnienie - wyjaśnił, nalewając wody chętnym. Po czym zamienił wszystko w srogie wino.
Kilyne zsunęła łuk z pleców, na razie nie kwapiąc się do schodzenia do mauzoleum. Przyklękła natomiast przy śladach, badając odciski stóp i szukając dodatkowych informacji, które mogli pozostawić rabusie grobów. Tropicielem nie była, lecz to nie był las, a na śladach trochę się już zdążyła poznać.
- Panowie przodem - zachęciła, wskazując na wejście, jak tylko skończyła oględziny, spoglądając trochę niepewnie na bukłak druida.
Każdy ruch druida był uważnie badany przez wzrok milczącego czarodzieja. Gdy było już po wszystkim wziął do ręki kubek, którego zawartość pozwolił sobie dokładnie zlustrować i zważyć w ręce.
- To jedno z tych zaklęć, które mój mistrz rzucał przez rozpoczęciem swojej pracy, choć stronił od alkoholu. Oczywiście należy zauważyć, że tutaj formuła była inna, ponieważ był to zupełnie inny rodzaj magii. Sam również nie przepadam za winem, ale efekty uboczne w postaci zawrotów głowy nie powinny wystąpić, a wręcz przeciwnie, wyostrzą wasze zmysły - Izambard pogładził swoją bródkę mówiąc to nauczycielskim tonem - Nic, tylko korzystać!
I w ten oto sposób wypił zawartość swojego kubka, jakby to był jakiś medykament. Wszystko, byle nie czuć smaku.
Shoanti bez wahania wychylił kubek wyczarowanego wina. Przemielił w ustach i przełknął.
- Gdybyś kiedyś chciał odwiedzić Klan Sokoła, będziesz mile widzianym gościem - oznajmił druidowi, po czym dobył miecza i ruszył w dół za szeryfem.
Kilyne szybko obejrzała ślady, które okazały się dla niej bardzo czytelne. Od strony muru przyszło tu sześć osobników o małych stopach - zapewne goblinów - oraz jeden w butach pasujących wielkością do ludzkich. Wyglądało też na to, że ta sama grupa z mauzoleum wyszła i odeszła na północ.
 
Lady jest offline  
Stary 14-01-2018, 18:56   #37
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację

Hemlock pierwszy podszedł do drzwi i otworzył je dla Chasequaha. Światło dnia wpadło do krypty i oświetliło ją na tyle, aby barbarzyńca wyraźnie dostrzegł duże kamienne sarkofagi ustawione w rzędzie po drugiej stronie od wejścia. Ale co innego przyciągnęło jego uwagę natychmiast jak przekroczył próg, to ruch. Od ścian po obu stronach oderwały się kościste, klekoczące sylwetki ludzkich pozostałości. Oczodoły w czaszkach zalśniły czerwienią, kiedy oba szkielety ruszyły na wchodzących, unosząc swoje miecze do ataku i zasłaniając się noszącymi ślady czasu tarczami.
- Aaaaa! - zakrzyknął Kas, odskakując do tyłu, z powrotem na schody i wpadając przy tym na szeryfa. - T-tru-trupy!
Zasłonił się tarczą i zamachnął mieczem, w geście który miał chyba odpędzić szkielety. Niestety nie pomogło i nieumarli parli w jego stronę. A barbarzyńca mały nie był i blokował sobą - wraz z wcale nie mniejszym Hemlockiem - całe wejście.
Kilyne poderwała się od badanych przez siebie śladów i chwilę później była już naprzeciwko wejścia, dzierżąc w rękach napięty łuk. Dopiero wtedy zorientowała się, że nic nie widzi z tej pozycji. Chyba barbarzyńca nie przestraszył się martwych spoczywających w sarkofagach?
- Puśćcie mnie tam! - wrzasnął druid, którego najwyraźniej coś mocno zbulwersowało. Przecisnął się między szeryfem i Kasem, przebiegł za szkielety i ustawił się na środku sali gdzie miał miejsce do walki, z tarczą gotową do parowania ciosów, skoro wystawiał się na ciosy.
- Trupy? Ja bym rzekł, że chyba nietrupy, skoro się tak przestraszyłeś - mruknął Izambard na widok Kasa, w międzyczasie rysując w powietrzu kanciasty glif zaklęcia tłuszczu, przygotowując się do rzucenia go.
Hemlock zaklął na takie traktowanie, mocując się chwilę z dzwiami, aby te same się nie zamykały. Druidowi udało się przepchać i stanąć zanim kościotrupy dotarły do pierwszego celu. A pojawienie się białowłosego natychmiast przyciągnąło ich uwagę i oba zaatakowały Lugira z dwóch stron. Były jednak wolne i niezbyt sprawne we władaniu orężem. Jeden miecz został sparowany, drugi uniknięty. Stojący na górze Kilyne i Izambard widzieli praktycznie tylko nogi walczących. Czarnowłosa nie miała zbyt wielkiego celu dla swoich penetrujących strzał, a czarodziej dla zaklęcia, które pierwotnie chciał rzucić pod obu nieumarłych. Teraz musiałby wybrać jednego z nich, inaczej również białowłosy znalazłby się pod jego wpływem. Kilyne zeszła kilka stopni w dół, stając za plecami Kasa i napinając łuk. Nie miała pojęcia, czy ostre strzały zrobią coś chodzącym kościotrupom, zamierzała mimo to spróbować. O ile nabierze pewności, że nie zrani nikogo z żywych.
- Aaaa! - Śmiałość Lugira dodała Chasequahowi odwagi. Opanował przerażenie i rzucił się do walki, rąbiąc mieczem jednego ze szkieletów ze wściekłością pomieszaną z obrzydzeniem, aby jak najszybciej usunąć tą abominację i przywrócić obserwowaną rzeczywistość do normalnego stanu. - Dlaczego! Nie leżycie! W ziemi! Jak powinniście!?
Wskrzeszone kości nie okazały ostatecznie wielce wymagającym przeciwnikiem. Barbarzyńca dopadł jednego od razu, samą siłą i brutalnością rozłupując go na pół. Szczątki posypały się na kamienną posadzkę. Do drugiego doskoczył szeryf, ale jego miecz ześliznął się po kościach, zostawiając tylko nacięcie na jednej z nich. Cios Lugira kościotrup przyjął na tarczę, a strzała Kilyne przeleciała mu poniżej żeber, za to on sam także uderzył niezbyt celnie. I chwilę później magia przestała działać, kiedy miecz Kasa stracił mu czaszkę. Wszystko natychmiast się uspokoiło i było słychać jedynie szybkie oddechy żywych. Hemlock wskazał na sarkofag z odsuniętą pokrywą.
- Ten należał do Ezakiena Tobyna. Cholera.
Zgodnie z przewidywaniami, odsunięcie pokrywy oznaczało rabunek. Zniknęły wszystkie znajdujące się w środku szczątki.
- Wygląda na to, że to mógł być prawdziwy cel ataku na Sandpoint. Jedyny albo jeden z kilku - pierwsza odezwała się Kilyne, wchodząc do mauzoleum. - Na górze wśród stóp goblinów znalazłam obute ślady kogoś większego. Ciekawa jestem czy przyporządkował sobie te stworzenia, tak samo jak tych… ożywionych osobików tutaj.
Z lekkim niepokojem zerknęła na leżące na posadzce szczątki szkieletów i zaczęła się rozglądać po całym pomieszczeniu. Liczyła, że i tu rabusie zostawili po sobie jakieś ślady. *
- Najpierw bezmyślna rzeź, a teraz nekromanta grasujący po grobach wewnątrz osady - druid z niechęcią patrzył na nieruchome już szkielety - To nie są najlepsze dni Sandpoint. Ale czemu akurat ten Tobyn?
Czarodziej niespiesznie wszedł do krypty postukując drewnianym kosturem o ziemię. Nie zrobił zbyt wiele w tej walce poza zajmowaniem miejsca na tyłach, ale to dopiero teraz jego praca się zaczynała. Oszczędne machnął dłonią w powietrzu tworząc nieskomplikowaną runę, która zabłysnęła, tworząc rój jasno świecących motyli. Przysiadły one rządkiem na krawędzi sarkofagu i oczekiwały na ewentualne rozkazy. Izambard zaczął chodzić w kółko, oglądając całą kryptę wyraźnie zamyślony.
- Otwarta brama, drabina, atak goblinów i w tym czasie wykradzione szczątki poprzedniego kapłana, informacje Lugira... - mówił mag bardziej do siebie niż do innych - Jeśli to wszystko połączyć ze sobą, to możemy dojść do wniosku, że jeden z mieszkańców prowadzi wojnę religijną przeciw Desnie. Ewentualnie praktykuje bycie lokalnym antagonistą. Nie wierzę w brak powiązania ze sobą tych wszystkich elementów. Nie jesteśmy jednak w stanie wskazać osoby. Niech bogowie dadzą, by szczątki ojca Ezakiena nie skończyły jak te tutaj - choć jego życzenie było szczerze, to wyczuć można było sceptyzm w tych słowach - Szeryfie, istnieją w tym mieście mieszkańcy sprawiający problemy?
- Kilku takich by się znalazło - Belor wzruszył ramionami, dumając nad pustym sarkofagiem. - Ale takich co by chcieli krzywdy całego Sandpoint? W to nie wierzę. Jak są, to siedzą cicho. Wolę nie rozważać możliwości powrotu Rębacza. Nie wiem po co komu szczątki kapłana. Lepiej sprowadzę tu Abstalara - rzekł na koniec i ruszył ku wyjściu.
- Mnie ciekawi jak rabuś ominął te szkielety - mruknął Kas, kopiąc butem martwą już całkiem stertę kości, po czym ruszył za Hemlockiem. - Musiał władać jakimiś paskudnymi czarami. Coś cennego w grobowcu poza szczątkami? Może coś pogrzebano z kapłanem?
- Nic mi o tym nie wiadomo, nikogo tu nie chowamy z całym bogactwem. Czasami niektórzy z rodów założycielskich mają takie fanaberie, ale sarkofagu kapłana nie było nic cennego. Szkielety to oni musieli zostawić. Nieumarli na cmentarzu w Sandpoint, toż Zantus by to odkrył znacznie wcześniej! - szeryf pokręcił głową.
Ojca Zantusa spotkali przy wejściu na cmentarz. Kiedy tylko usłyszał co się stało, natychmiast pospieszył w stronę mauzoleum.
- Więc po co włamywać się do grobowca? Kim był ten Tobyn, że jego szczątki mają znaczenie? - druid również poczłapał na zewnątrz i powtórzył swoje wcześniejsze pytanie. Miejsca sztucznego, rytualnego pochówku odpychały go, a i zrobili co do nich należało, więc nie widział powodu dalej tam siedzieć. Ale faktycznie, gdyby szeryf wszedł tam sam…
- Moim poprzednikiem, który zginął w pożarze katedry - na pytanie Lugira odpowiedział Zantus. - Nic mi nie wiadomo o tym, żeby był kimś… - zawahał się na chwilę, zanim dopowiedział - ...wyjątkowym.
Zanim druid spytał o coś jeszcze, kapłan już schodził do mauzoleum.
Tymczasem ci co pozostali w środku nie odkryli zbyt wiele. W środku sarkofagu pozostały jedynie strzępki zbutwiałych i przegniłych szat, w które prawdopodobnie owinięte lub ubrane były zwłoki. Przeszukująca resztę pomieszczenia Kilyne odkryła natomiast tylko jakąś brudnoszarą, pocerowaną i dziurawą szatę, wzorem mogącą sugerować jakiś rodzaj kapłańskiego odzienia. W przeciwieństwie do skrawków z sarkofagu nie była jednakże przegniła. Czarodziej za to koncentrował się na innej formie szukania, mianowicie rozglądał się za magicznymi aurami przy użyciu podstawowych inkantacji zaklęcia Wykrycia Magii. I znalazł je, a właściwie jedną, właśnie na tym ubiorze. Zastanawiał się przez chwilę głośno wyraziwszy swoje niezadowolenie głośnym “hmm-knięciem”, po czym w końcu się odezwał, wychodząc na zewnątrz do pozostałych, nie zapominając o Zantusie.
- Szkielety zostały ożywione i zostawione w tym miejscu nie później jak jeden dzień temu - wyjaśnił, dając do zrozumienia Kasowi, że ich tu nie było od samego początku - Przynajmniej tak zakładam z pozostawionej przez nich aury nekromancji. Sam rodzaj magii mnie nie brzydzi nie licząc pojedynczych zaklęć z tej szkoły i podejrzewam, że właśnie te zostały tutaj użyte - tego już dodawać nie musiał, ponieważ mimo wszystko było to dość oczywiste.
Kilyne z ciekawością przyjrzała się znalezionej przez siebie szacie. Kiedy skończyło się napięcie i zaskoczenie, pojawiła się ciekawość.
- Aura nekromancji w tej szmacie? - zdziwiła się. - Ciekawe jak zadziałała. Skąd się wzięły kości? Nawet jakby zostały użyte te należące do kapłana, to tylko jeden komplet. Zaklęcie wyczarowało je samo? - z tymi pytaniami zwróciła się do Izambarda, a na twarzy kobiety widniała prawdziwa fascynacja.
Shoanti przysłuchiwał się temu z nie mniejszym zainteresowaniem, choć wciąż zabarwionym odrazą. Jakby pytań bez odpowiedzi było mało, dorzucił jeszcze jedno od siebie:
- Po co komu stary trup, nawet arcykapłana? Z trupa kogoś potężnego za życia da się stworzyć potężniejszego ożywieńca, czy jak?
Szeryf nie znał odpowiedzi na takie pytania, a Zantus, który wyszedł z mauzoleum po chwili oględzin, pokręcił głową.
- Nie znam się na nekromancji, wiem tylko tyle, że zawsze jest to wynaturzenie. Można uwięzić czyjąś duszę, lecz duszy Ezakiena już dawno nie było tu z nami. Ten akt daje mi dużo do myślenia, ale żadnego przychodzącego mi do głowy powodu nie mogę wymyślić. Spróbuję dowiedzieć się więcej o przeszłości i życiu Tobyna.
- Cóż… Nie jest to szkoła magii, do której pałałem szczególną miłością, jednak każdy w Akademii ma znać teorię magii - Izambard podrapał się po brodce, przyglądając się przenikliwie szacie - W jaki sposób to się stało i w jaki sposób została użyta ta szata? To jest dobre pytanie. Mogła być to jedna z tych niesławnych Szat Kości przywołująca nieumarłych z kieszeni. Mogło też to być zwykłe ubranie z naszkicowanymi na niej runami aktywacji, co jest procesem podobnym do pisania zwojów. Sam potrafię to zrobić. Możliwości jest zbyt wiele, by je rozważać. Samej nekromancji nie da się jednak wynaturzeniem, choć większość z inkantacji przywołuje dość pokraczne efekty. Jedynie pewne zaklęcia można znajdują się w grupie tabu i skorzystanie z nich skutkowało natychmiastowym wyrzuceniem ze szkoły. Natomiast po co komu ten trup? - spojrzał przenikliwie na Kasa ze ściągniętymi brwiami. Długa chwila minęła, nim odpowiedział - Nie przychodzi mi nic konkretnego do głowy. Mógł to być po prostu symbol. Siła ożywieńca zaś zależy od potęgi nekromanty, a tą tutaj raczej trudno nam określić.
- Brzmi fascynująco - stwierdziła Kilyne i wcale przy tym nie oszukiwała. - Chętnie posłucham o tym więcej. Myślicie, że mamy tu doczynienia z nekromantą? Czy on… może próbować wskrzesić poprzedniego kapłana… w jakiejś formie?
- Plugastwo - Kas splunął na ziemię. Poza tym słuchał niewiele rozumiejąc, co było widać po wyrazie jego twarzy.
- Dusza Ezakiena na pewno jest już u Desny - na pytania czarnowłosej odparł Zantus. - Nie mogą go przywołać ponownie na ten świat. Co mogą zrobić z samymi kośćmi, tego nie chcę się nawet domyślać - westchnął.
 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]
Flamedancer jest offline  
Stary 11-02-2018, 22:17   #38
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Lugir odłączył się od szeryfa skręcając w Wysoką, w kierunku Rdzwego Smoka - a dokładniej stajni obok niego w której jeszcze dziś rano zajmował się swoim - no, zdobycznym- koniem. Od dawna gotowy do drogi, podprowadził też Kasowi konia pod cmentarz. Żegnając Kyline i Izambarda którzy nie wyrazili chęci pomocy, samowtór ruszył mostem garbarzy, starając sobie przypomnieć cóż to jego małomówny towarzysz mówił o swoich planach.

Gdyby Bofan chciał ruszyć w kierunku Kruczej Grzędy, wyszedłby główną bramą. Skoro krasnolud wyszedł mostem garbarskim, to albo skracał sobie drogę do traktu na południe albo szukał czegoś niedaleko.
Pod samą osadą tropić śladów nie było sensu, trzeba było odjechać nieco dalej - ale ciężkie krasnoludzkie buty i ciągnięta wielka niedźwiedzia skóra nie powinny być zbyt częstymi tropami w okolicy, a i magiczny napitek raczej pomagał niż przeszkadzał. Tropienie podjął przed samym traktem, zaczynając nieco powyżej mostu nad rzeką uchodzącą przy Sandpoint i ruszając nim na południe, by oderwać przed wzgórzami w kierunku lasu.

Miał jednak z tyłu głowy ostatnie zdarzenia i jechał ostrożnie, nawet jeżeli pogoda była dobra a zwierzęta dookoła nich spokojne. Kas kiwał się na siodle obok niego. W brzuchu burczało mu głośno i barbarzyńca nie był tego dnia rozmownym towarzyszem. Lugir niewiele wiedział o planach krasnoluda, ten wspominał tylko, że chce czegoś spróbować. Kto go jednakże wiedział co tam sobie w głowie ułożył? Śledzenie jego śladów z siodła także nie należało do prostych. Białowłosy co prawda odnalazł trop, ale potem go zgubił, aby po dokładniejszym szukaniu znowu odnalazł. Krasnolud trzymał się granicy lasu, kilka razy to wchodząc do niego to wychodząc. Niestety potem teren się zmienił, ziemia stała się twardsza, a trawy szybciej wracały do pionowej pozycji po tym, jak Bofan je zdeptał. Druid nie poddawał się, choć ta zabawa w śledzenie powoli zaczynała się ciągnąć - ku coraz większemu znudzeniu barbarzyńcy.

Wreszcie po dobrych trzech godzinach zobaczyli coś ciekawego. Pod lasem leżało dwóch martwych goblinów. W pierwszej chwili pomyśleli, że zabił ich przechodzący tędy krasnolud, ale po uważnej inspekcji przeprowadzonej na powoli zaczynających cuchnąć truchłach podziobanych już przez padlinożerców, Lugir doszedł do wniosku, że tych tu zastrzelono z łuku lub kuszy. Pociski wyjęto z ciał, zabrano też wszystko co też zielonoskóre pokurcze mogły mieć ze sobą - oprócz kundlociachaczy. Te leżały obok, połamane. Co ciekawe, ułożono z nich strzałkę, wskazującą w stronę lasu. Ciężko powiedzieć czy tam podążył Bofan, bo białowłosy nie potrafił z całą pewnością powiedzieć, czy na pewno podąża dobrym tropem.
Lugir zrobił dwa kółka, szukając zagrożenia, zanim zsiadł z konia. Już na ziemi zaczął szukać odcisków butów. Ciężki krasnolud zwykł był zostawiać ślady. Ale może nawet jeżeli napastnikiem był ktoś inny, to zostawił coś mówiącego o sobie. Ale koniec końców i tak był zdecydowany - jeżeli Kas da się przekonać, to wejdą w las zgodnie ze wskazówką. Druidowi udało się odnaleźć kilka chaotycznych śladów, z których część wydawała się prowadzić w stronę lasu zgodnie ze strzałką. Wraz z milczącą zgodą barbarzyńcy zagłębili się w leśną gęstwinę.

Przez dłuższy czas nic się nie działo, Lugir nie potrafił powiedzieć czy ktoś rzeczywiście tędy przechodził i do jakiej rasy należał. Dopiero po kilkunastu minutach przedzierania się przez coraz bardziej dziki i gęsty las, Shoanti zatrzymał białowłosego, wskazując coś przed sobą. Kiedy druid wytężył wzrok, zauważył to samo co jego towarzysz: cienką smugę dymu widoczną między drzewami kilkadziesiąt metrów przed nimi.

- Raczej ognisko niż komin - stwierdził szeptem Chasequah. - I chyba dogasające. Jeśli ktoś tam jest to w dzień raczej nie śpi, ponasłuchujmy parę minut.
Położył palec na ustach i wytężył słuch, usiłując wyłowić spośród szumu liści odgłosy rozmowy lub innej aktywności.

Druid pokiwał potakująco, odłożył tarczę na bok i rozsiadł się wygodnie na ziemi. Mieli cały dzień, nigdzie się im nie śpieszyło - a na pewno nie chcieli nadziać się na rożen komuś kto z premedytacją zapraszał do siebie kłopoty. Przez kilkadziesiąt uderzeń serca nic się nie działo, potem obaj usłyszeli dźwięki, które kojarzyły się z poruszaniem. Coś stuknęło, coś szurnęło. Potem dwa stłumione odgłosy przypominające cichy kaszel. Czekać tak mogliby w nieskończoność, więc zamiast tego ruszyli dalej, pozostawiając konie. Nie szło im z tym podkradaniem, Kasowi zwłaszcza, ale nie wywołało to reakcji od strony ogniska. Bo faktycznie było to małe, wygasające ognisko. Wkrótce zobaczyli więcej. Brudne, małe posłania ułożone w półokręgu na polanie osłoniętej z jednej strony wielkim drzewem i podwyższeniem terenu. Wszędzie walały się tu odpadki, a sądząc po zapachu, Shoanti wdepnął w jakąś kupę. Jednym słowem: gobliński prowizoryczny obóz pod gołym niebem.
I dwa gobliny.

Jeden leżał blisko ognia, drugi trochę dalej na posłaniu. I to on zakasłał, spluwając krwią. Obaj byli ranni, może nawet umierający, bardzo słabo i prowizorycznie opatrzeni.
To co widzieli wcale nie wyjaśniało tego co zastali na trakcie - a już na pewno połamanych ciachaczy. Nie wychylając się z zarośli obserwował dalej, szukając sprawcy całej sytuacji.

- Co tu się czaić? - szepnął zniecierpliwiony Shoani. - Przystawmy im stal do gardeł i spytajmy czy widzieli twego druha. - Mówiąc, dobywał już miecza i tarczy, na wypadek gdyby któryś z zielonoskórych był w lepszej kondycji niż na to wyglądał i miał łuk na podorędziu.

Gobliny się nawet nie ruszyły. Ani dźwięki, ani nawet widok barbarzyńcy nic nie zmieniły. Ten przy dogasającym ogniu uniósł jedną powiekę, coś jęknął i zaraz ją zamknął. I byłby już zaczął pytać z ostrzem przystawionym do szyi zdychającego stworzenia, kiedy nagły szelest i ruch po drugiej stronie polany nie kazał im się odwrócić w tamtą stronę.



- Nie, nie, nie! - zabulgotało zachrypniętym barytonem coś dziwnego wstającego z ziemi. Było doskonale zakamulfowane, przykryte ściółką i kiedy się podniosło - szerokie i wysokie na jakieś półtora metra. Bez wątpienia humanoid, bo z boku wystawały mu dwie raczej krótkie łapy, jedna z nich dzierżyła topór. Dalej było bardzo włochato, niczym jak na mokrym niedźwiedziu, który wytarzał się w pełnym gałęzi, liści i kamieni błocie. Poruszał się szybko, lecz dość sztywno. I mówił spod czegoś na kształt szerokiego kaptura, niewyraźnie, jakby jego pysk nie był przyzwyczajony do wypowiadania ludzkich słów. - Won sztond!
Trudno powiedzieć było, co to za dziwadło, ale Lugir rozpoznał ten topór. Należał do Bofana.

- A ty coś za brzydal? - spytał zdziwiony Shoanti, nie opuszczając tarczy i miecza.

Druid skojarzył fakty - odkupiona przez krasnoluda skóra niedźwiedzia, polowanie na gobliny, jego topór - ale żył już dość długo żeby nauczyć się pewnej ostrożności nawet przy tak radosnych zdarzeniach.
- Tyle masz do powiedzenia? - burknął głośno, ale zamachał ręką barbarzyńcy żeby nie zbliżać się do obozu goblinów i sam opuścił wyciągniętą w pośpiechu pałkę.

- A co mam gadać, jak mi włazicie z butami! Lada chwila ktoś po nich przylezie! - dziwny stwór machnął zbyt krótką na to ciało łapą i zaczął ich poganiać w stronę zarośli. Jak mu się przyglądało, to tak dobrze czterdzieści centymetrów pod czubkiem widniała jakaś zarośnięta twarz. Lugir bez trudu rozpoznawał w niej Bofana. - Wtedy bym za nimi polazł i porachował te goblinie gnaty. Jest tu taki niedźwiedziożuk, którego mają za bohatera. To ja im pokażę bohatera! - zarechotał, pewny swojego planu.

- Kas poznaj Bofuna, mojego starego druha. Jak widzisz zapalonego łowcę niedźwiedziożuków...od co najwyżej tygodnia. Bofun, to Chasequah z klanu Sokoła, pomógł mi cię znaleźć - druid gestem powstrzymał uwagi o zbyteczności takiej pomocy - Gobliny wczoraj napadły Sandpoint - dokończył.

- Czołem - przywitał się Shoanti, chowając miecz i zarzucając tarczę na plecy.
- Świetne maskowanie, naprawdę - pochwalił krasnoluda. - Chcemy się dowiedzieć kto otworzył goblinom miejskie bramy. Przesłuchiwałeś może tych tutaj? - wskazał na rannych zielonoskórych.

- Miasto? W kilka? To głupie stworzenia! - krasnolud prychnął i machnął ręką na tych leżących przy ogniu. - Toż to trupy zara, jakbym nawet gadał po ichniemu to gówno bym się dowiedział. Tera chociaż wiem dlaczego tylko dwa do obozu wróciły. A i ty gówno zrozumiałeś - tu zwrócił się do Lugira. - Oni podziwiają niedźwieżuka grasującego w okolicy. Tom się za niego przebrał. Jak się pojawią, to ja wyjdę i będę udawał tego bohatyra, coby się do wioski zaprowadzili. A wiedząc, gdzie się lęgną… - wydał z siebie niski pomruk, głaszcząc czule swój topór.

- Tak sprytnego planu nie sposób zgadnąć - białowłosy burknął, z niedowierzaniem kręcąc głową - Wiadomość byś w chacie zostawił, a nie że czerwony kur w osadzie a ciebie nie wiadomo czy szukać z pomocą czy po pomoc.

- Więc tak wygląda niedźwiedziożuk - zarechotał tymczasem Kas. - Niezbyt he he imponująco.

- Bosz to ścierwo paskudne - zgodził się Bofan zupełnie nie zauważając drugiego dna. - Wiadomość, przecie wiedział, że wyłażę. Ty niby zostawiasz, hę? - odburknął Lugirowi. - A tera, czego tu szukata?

- Ciebie, brodata cholero, cobyś nie uświerkł w jakimś wykrocie. Tyś to zrobił? - druid wskazał ręką zasadzkę na trakcie - Prawie jak nasza walka na trakcie - zerknał na wojownika - Ta dwójka wróciła, a ta dwójka na trakcie?

Krasnolud zapatrzył się na drzewa i krzaki, które pokazywał mu Lugir.
- Nie, to samo urosło. O czym ty memlesz? - zapytał zdziwiony. W końcu to co mu chciał pokazać druid znajdowało się dobrych kilkanaście minut marszu od tego miejsca. - Tu żadnej walki nie było. Były gobliny, poszły, a potem wróciło tych dwóch zdychających.

- Dwóch zabitych znaleźliśmy nieopodal na trakcie - wyjaśnił Kas. - Wiela ich tu było wcześniej? Myślisz, że ktoś wróci po tych tutaj? - wskazał na dogorywające przy wypalonym ognisku gobliny. - Z tego co wiem te skurczybyki nie są zbyt solidarne, ale kto ich tam wie… - Shoanti przeniósł spojrzenie na Lugira. - Chcesz tu zostać ze swoim druhem niedźwiedziożukiem? - zapytał.

- Ja żem nie zdążył żadnego pokurcza utłuc - powiedział zdziwiony Bofan. - Zanim nie zaprowadzą do swojej nory to bić nie ma co, bo za jednego zatłuczonego zaraz dwa nowe wyrastają. Baby im trzeba zaczopować!

- A kierunek połamanymi ostrzami to też nie ty? - druid rozejrzał się po okolicy z nowym wigorem - No to w takim razie tym bardziej nie ma tu na co czekać.

- Gadanie, przylezą po swoich - uparł się krasnolud. - Idźta se, bo ich płoszycie.

Chasequah prychnął.
- Jak krasnolud się uprze to go nie przekonasz - stwierdził. - Powodzenia z czopowaniem, Bofanie. To co, chyba wracamy do Sandpoint? - zerknął na Lugira, kierując się do miejsca gdzie zostawili konie.

- Wracamy, ale czy do Sandpoint? - druid dołączył po wymienieniu pożegnalnego z uścisku z upartym krasnoludem. Ale i tak wcisnął Bofunowi dwa ze swoich żelaznych flakonów. Na leczenie i na ucieczkę, jak wyjaśnił. Nie użyje, to odda.

- Przyjrzałbym się dokładniej tym ubitym goblinom na trakcie skoro kto inny je ustrzelił. I objechał wzgórza, korzystając z dobrej pogody - doprecyzował, oddalając się razem z Kasem.

- Czemu nie, ja się lepiej czuję na otwartej przestrzeni - zgodził się Shoanti, wsiadając na konia. - Twój krasnoludzki ziomek jest trochę szurnięty, nie?

- Dlaczego tak uważasz? - białowłosy został jeszcze przez chwilę na ziemi, przyglądając się jeszcze raz goblinim truchłom. Przedtem wydawało mu się że zostały ustrzelone z kuszy, ale skoro nie był to Bofan, to nabrał wątpliwości.

Goblinie trupy leżały tak, jak je zostawili. Rany po pociskach także wyglądały identycznie jak wcześniej, bo co miało się zmienić? Lugir przyjrzał się im, ale nie potrafił określić czy te osobniki zginęły od strzał czy od bełtów. Co więcej, nie potrafił także sprawnie śledzić śladów ewentualnej innej od krasnoluda osoby. Jedyne tropy prowadziły w tę stronę, którą wskazywała strzałka i którą już zwiedzili.

Druid nigdy nie miał się za wybornego tropiciela - jego misją było łagodzenie problemów na styku cywilizacji i natury, a nie dzikie ostępy i ściganie każdego kto postawi stopę na leśnej ścieżce. Odnotował jedynie w pamięci fakt udziału trzeciej strony która nie dopuściła do spotkania krasnoluda i goblinów - z jakiegoś powodu.

- Nic tu więcej nie znajdziemy - ocenił Kas. - Nie wiem czemu ktoś chciał, żebyśmy znaleźli twojego szurniętego druha. Szurniętego, bo chce sam iść na wioskę goblinów przebrany za niedźwiedziożuka. Jak to nie jest szurnięte to ja nie wiem co jest
- Powinieneś poznać jego siostry. Bofan jest akurat najrozsądniejszy z linii, przynajmniej spośród tych których spotkałem - druid z rozbawieniem potrząsnął głową - A czemu ktoś chciał żebyśmy go znaleźli, też nie wiem. Ale jestem dużo spokojniejszy. -
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 20-02-2018, 22:12   #39
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Kilyne i Izambard w tym czasie nie musieli wysilać zmysłów siedząc na niewygodnych siodłach. Spacerując po mieście z łatwością wychwytywali liczne spojrzenia, którymi ich obdarzano. Większość należała do grupy pozytywnych, choć nie wszystkie. Wszystkim dogodzić się nie dało. Ten dzień nie był świąteczny, wszystkie niemal sklepy i zakłady rzemieślnicze zostały otwarte. Nikt nie próbował ponowić oficjalnego święcenia katedry, szeptano, że zostało to zrobione potajemnie z samego rana.
Czarnowłosa zabrała największy z łupów - goblinią gizarmę i z nią udali się do Zbrojowni Savah - sklepu z wszelaką bronią i opancerzeniem, który prowadziła Savah Bevaniky - niepozorna, szczupła kobieta w średnim wieku. Ciemne włosy miała zaplecione w imponujący warkocz, którego końcówkę wydawała się często szarpać. Kiedy tylko przekroczyli próg sklepu, jej oblicze rozjaśnił uśmiech.
- Ah, to wy! Zastanawiałam się, czy zechcecie odwiedzić moje skromne progi - wskazała dłonią na rzędy ustawionych na stojakach broni. - Mam tu wszystko to, co jest potrzebne do zabijania goblinów, a dla was zawsze będę miała specjalną zniżkę!
- To się cudownie składa! - czarnowłosa dziewczyna od razu odwzajemnila uśmiech. Chciała od razu się przedstawić, ale nagle do zakutego jej łba napłynęło nieco z pobranych nauk. Zamiast tego uniosła przytarganą tu broń. - Czy w przypadku sprzedaży dostaniemy lepszą cenę? - zapytała, kładąc oręż na ladę. - Zdobyczne, ale zaskakująco dobrze wykonane, prawda?
- Witam! - skłonił się w skromny sposób na powitanie, uśmiechnąwszy się do sprzedawczyni, po czym żartobliwie dodał - Pozwólcie, pani, że ja tutaj zajmę się jedynie oglądaniem. Jak wezmę jakąś włócznię do ręki, to ta pewnie mi wywierci dziurę w brzuchu wiedząc, że żaden ze mnie wojownik.
Rzucił tylko okiem na przytaszczoną przez Kilyne broń, po czym po prostu zwrócił się do oglądania, których, jak przynajmniej miał nadzieję, zbyt szybko potrzebować nie będzie. Nietrudno było zauważyć, że gizarma po goblinie jest świetnie wykonana. Tego typu rzeczy można było kupić za trzysta sztuk złota i więcej.
- Nic straconego - uśmiech kobiety jeszcze się poszerzył. - Nigdy nie jest za późno na naukę! - roześmiała się. - Ale gdzie moje maniery. Jestem Savah Bevaniky, właścicielka tego skromnego sklepu.
Sprzedawczyni mówiła, ale już przyglądała się broni. Dotykała ostrza, drzewca i oglądała ze wszystkich stron.
- Doskonałe ostrze, to prawda. Tylko rozmiar nie ten. Można wymienić drzewce oczywiście, ale wciąż niewiele osób będzie chciało z tego korzystać. Mogę zaproponować sto trzydzieści sztuk złota lub jakąś korzystną dla was wymianę - zatoczyła dłonią po wystawionej broni i pancerzach.
- No nieeee wiem - Kilyne przeciągnęła sylabę, szukając wzrokiem czegoś pasującego do jej własnego oręża. - To wspólna zdobycz, a mój towarzysz już zastrzegł, że się tylko pokaleczy jak coś weźmie do rąk - zaśmiała się, spoglądając na Izambarda. -. Gdyby dorobić długie drzewce to na te małe pokurcze idealna broń! Zwłaszcza te na psach. Sto osiemdziesiąt i oddaję - spróbowała się targować.
Tymczasem mag, najwyraźniej nie chcąc przeszkadzać w negocjacjach, przechadzał się po pomieszczeniu oglądając towar na sprzedaż. Co prawda wyłapywał spojrzeniem co ciekawsze okazy, jednak skupiał się bardziej na tym, co się działo przy ladzie, będąc gotowym do interwencji w każdej chwili, gdyby cena sprzedaży w jego mniemaniu okazała się za niska.
- Sto osiemdziesiąt, oh - Savah zamyśliła się, jeszcze raz oglądając ostrze. - Sto pięćdziesiąt, tyle mogę dać. Tu w Sandpoint nawet gobliny mogą nie sprawić, żeby ludzie oręż masowo kupowali. Widzicie to cacuszko - wskazała na ustawioną w specjalnej gablocie dziwną kuszę z czarnodrzewa i kości słoniowej, która miała jakiś rodzaj mechanizmu i pojemnik na bełty pod łożyskiem. - To magiczna kusza samopowtarzalna. Nawet ma imię, "Vansaya". Kupiłam rok temu od będącego tu przejazdem człowieka. Teraz co wieczór zastanawiam się, czy ta ozdoba była tego warta - roześmiała się. - Nikt o zdrowych zmysłach nie wyłoży na coś takiego dwóch tysięcy sztuk złota!
- Za to jaka piękna ozdoba sklepu - Kilyne powiedziała szczerą prawdę. - Chciałabym zobaczyć jak się z tego strzela. Zgodzę się na sto sześdziesiąt sztuk złota oraz kilka strzałów do tarczy z tej kuszy.
- Tam, gdzie jest magia, to również są magowie! - zaśmiał się mag, podchodząc do broni strzeleckiej, by pooglądać ją z każdej strony.
- Przepraszam, mogę sprawdzić właściwości magiczne przy użyciu zaklęcia? - zapytał, ponieważ wypowiadanie inkantacji na przedmioty innych osób bez ich pozwolenia jest co najmniej nieuprzejme, takie przynajmniej miał zdanie.
- Uważasz, że jestem nieuczciwa w tej cenie? - Savah uniosła brew, ale chwilę później uśmiechnęła się i machnęła ręką. - Broń nie ma specjalnych właściwości oprócz nasączenia magią. Sto sześdziesiąt? No dobrze, dla bohaterów Sandpoint! Najwyżej burmistrz dopłaci mi do interesu - Bevaniky pokręciła głową, chowając zakup pod ladę i odliczając monety do sakiewki.
Izambard wypowiedział zaklęcie i rzeczywiście kusza rozbłysła magią. Jako jedyna tutaj, był to zapewne najdroższy i najlepszy przedmiot w tym sklepie - z tego co się mag przyglądał broni, to rzeczywiście wyglądała na pięknie i misternie wykonaną. Nie żeby się znał na użyteczności, ale nikt w sumie nie zaklinał marnych przedmiotów. Oprócz niej na stojakach i półkach leżało jednakże trochę świetnie wykonanych sztuk oręża. Kilyne nawet wychwyciła spojrzeniem kilka szurikenów z bardzo ciemnego metalu, których ostrza aż lśniły od ostrości.
Kilyne schowała sakiewkę zaraz po tym, jak została napełniona.
- Zgłoszę się po to strzelanie, może jakiegoś wieczora tuż przed zamknięciem? - zaproponowała Savah. - Żebyś się nie bała, że zabiorę ze sobą to cacuszko - roześmiała się. - Po ile są te? - dodała wskazując na gwiazdki. Lepsze od jej własnych mogłyby okazać się przydatne jak już nasączy się je czymś odpowiednim.
- Tej jakości są trzy - odpowiedziała Savah. - Sprzedam je razem za sto osiemdziesiąt złotych monet.
- Ah… niestety nie mogę wydać wszystkiego na siebie - Kilyne uśmiechnęła się smutno, wskazując sakiewkę. - Może w przyszłości. Dziękujemy i pojawię się później! - dziewczyna pomachała właścicielce i pociągnęła Izambarda do wyjścia.
- To gdzie teraz? - zapytała, gdy znaleźli się już na świeżym powietrzu. Sięgnęła także do pieniędzy i odliczyła równą dolę dla czarodzieja, podając mu monety, które przyjął z lekkim wahaniem.
- Nie powinniśmy zapominać o Chasequah’u oraz Lugirze, jako że oni również mieli swój udział w walce z goblinami - stwierdził mag, chowając pieniądze do sakwy z zamiarem oddania połowy jednemu z mężczyzn - Cieszę się jednak, że w tym sklepowym szale wcale o mnie nie zapomniałaś - uśmiechnął się na te słowa, widocznie uznając to za wyjątkowo zabawne, choć w sklepie gotów był zainterweniować, gdyby jednak zdecydowała się wydać ich pieniądze na swoje zachcianki.
- Dostałeś czterdzieści monet - wtrąciła zdziwiona Kilyne, robiąc niewinną minę. - Czwartą część ze stu sześćdziesięciu. A jeszcze dostaniesz dziesięć z tego co dał nam Foxglove.
- Sugeruję… Udać się do księgarni albo... pod zrujnowaną latarnię - zaskoczył sam siebie pomysłem ekstremalnej wyprawy do lokalnych ruin - Jeśli dobrze pamiętam, to była ona tam od bogowie wiedzą jak dawna. Może znajdziemy coś ciekawego bądź godnego zapisania?
- Byłam tam już wczoraj - czarnowłosa spojrzała w stronę zrujnowanej wieży. - Nic ciekawego o ile nie chcesz się wspinać. To ciekawe wyzwanie, ale bardziej ciekawi mnie wyspa. Wspinałeś się kiedyś po klifie? - zapytała z szerokim uśmiechem, a jej świecące się oczy sugerowały, że zamierza to zrobić. - Najpierw mogę pójść z tobą do księgarni, a później ty ze mną do alchemika. Bo w Sandpoint jest jakiś, prawda?
Izambard westchnął, starając się nie wygiąć warg do góry, choć niekoniecznie mu to wychodziło.
- Sądzę, iż ktoś taki jak ty w miejsca niebezpieczne się wspinać nie powinien! W sumie chyba nikt nie powinien - zaczął przemawiać wyjątkowo poważnie, choć ów powaga zmniejszała się z każdym wypowiadanym słowem. W końcu machnął ręką - Ale ty chyba lubisz ryzyko. Ja to chwycę kamień i jestem gotów się przewrócić.
- Proponuję się najpierw przejść do Alchemika, ponieważ zapewne umrzesz z nudów w księgarnii - lekko rozłożył ręce na znak kompromisu - Choć mogę się mylić. Poza tym sam się zastanawiam nad zaopatrzeniem się w jakieś przedmioty alchemiczne. “Butelkowe Rozwiązania”, tak się nazywał sklepik, mniej więcej na samym środku miasteczka. Może być?
- Jasne, chodźmy zobaczyć co tam oferują. Moje gwiazdki z nieba bardzo potrzebują wspomagania - mrugnęła wesoło do czarodzieja i ruszyła we wskazanym kierunku. - I nie przesadzaj z tym ryzykiem. Lubię piękne widoki i niedostępne miejsca. Takie, których nie zdążyli rozkraść i zadeptać inni. Wiesz, tajemnice - ostatnie dodała konspiracyjnym szeptem.
- Aaa - przybrawszy ten sam ton wypowiedzi, pokiwał głową ze zrozumieniem - Również lubię szukać tajemnic, więc chyba nie mam żadnych innych argumentów. Tyle że zamiast wspinaczki preferuję lewitację.
- Ta kusza jest faktycznie prawdopodobnie najdroższym przedmiotem w tym miejscu - spojrzał jeszcze za siebie w stronę sklepu z bronią - W dodatku muszę potwierdzić, że jest magiczna. Przynajmniej tyle dobrze, oszustów na tym świecie nie brakuje, zwłaszcza w okolicach Magnimar. Gorzej jest jedynie w Riddleport. W Akademii mieliśmy kilka wizyt wyjątkowo wpływowych ludzi żądających - podkreślił to nieprzyjemnie brzmiące słowo - od nas pomocy w odnalezieniu ich skradzionego majątku. Śledczymi jednak nie jesteśmy i zawsze odmawialiśmy. Grożono nam strasznymi konsekwencjami… Ale Akademia wciąż się trzyma.
- Najdroższym na sprzedaż - poprawiła go Kilyne. - Rody założycielskie pochodzą z Magnimaru, na pewno przywieźli ze sobą sporo bogactw. I tajemnic. Żyłam długo w tym mieście… - nie dokończyła, bo właśnie wchodzili do sklepu alchemicznego.

Butelkowane Rozwiązania okazały się bardzo zagraconym sklepem. Wszędzie były półki i szafki, zastawione wszelkiej maści butelkami i pojemnikami na alchemiczne specyfiki. Niektóre nowe, niektóre zakurzone, a wszystko to w półmroku i zapachu zmieszanych ze sobą przeróżnych komponentów tworzących jedyną w swoim rodzaju woń. Na wchodzących patrzył zaś odrobinę zgarbiony, siwiejący mężczyzna o orlim nosie i lekko spiczastych uszach zdradzających częściowo elfie pochodzenie. Kręcił trzymanym przy oku monoklem, wgapiając się we wchodzących, cichy niczym śmierć.
- To jego spojrzenie mnie trochę przeraża - czarnowłosa wypowiedziała te słowa konspiracyjnym szeptem do Izambarda, po czym całkiem niezasadnie zaczęła skradać się na palcach w stronę sprzedawcy. Stając tuż przed nim, nachyliła się. W pierwszej chwili kusiło ją, aby powiedzieć głośno coś głupiego tylko po to, aby zmusić tego człowieka do jakiejś reakcji, stłumiła jednak ten odruch. Potrzebowała czegoś, czego zwykle nie wystawia się na półkach, a takie podejście odebrałoby szansę zrobienia zakupów. - Imponująca kolekcja. Czy rozciąga się na substancje niestosowne do wystawienia na półkach?
Mierzył wzrokiem każdy jej krok, każde zakołysanie bioder i na pewno wiele innych szczegółów. Trudno powiedzieć, czy tych kobiecych, czy tych mogących zdradzić potencjalnego złodzieja. Nieufnie zerknął na Izambarda zaraz jak się zatrzymała i odezwała.
- Mogę przygotować wszystko - odezwał się cichym, nieco rzężącym głosem. - Pytanie czy będą składniki i czy cię na to stać.
Czarodziej się podrapał nieco nerwowo po głowie. Co prawda wiedział, że jego towarzyszka chce zapewne kupić truciznę i nie szczególnie mu się podobał fakt ze względów prawnych i moralnych, ale postanowił na razie się przysłuchać. Nie znał również jej pobudek, sama raczej niewiele o sobie powiedziała.
Chyba trzeba będzie się zapytać.
- Jakoś… mam pewne wątpliwości? - pytający ton miał za zadanie chyba przekonać samego siebie do chęci przebywania w tym miejscu. Jego aura była nieco zbyt przytłaczająca w porównaniu do obiektów akademickich.
- Jestem pewna, że znikną - Kilyne mrugnęła do czarodzieja, na momencik odwracając swoją uwagę od sprzedawcy. Nie był zachęcający, lecz trzeba było o wiele więcej, aby ją zniechęcić. - Szukam czegoś odpowiedniego dla moich… zabaweczek - sięgnęła pod kurtkę i wyciągnęła jeden z szurikenów. - Są o wiele skuteczniejsze, kiedy posmaruje się je czymś specjalnym.
- Tak, ooo tak… - półelf zamrugał po tej dziwnej odpowiedzi i poprawił monokl na prawym oku. - Tak, wszystko się da. Jak miałoby działać? Zwykłe osłabienie najtańsze, śmierć… śmierć jest zawsze najdroższa, prawda piękna? - uniósł spojrzenie z szurikena na twarz Kilyne, nie odmawiając sobie przesunięcia wzrokiem po ukrytych pod luźną tuniką krągłościach kobiety.
Kilyne była z siebie dumna. Nie wzdrygnęła się nawet przed tym trochę upiornym spojrzeniem podstarzałego alchemika. Uśmiech błąkał się na pełnych wargach czarnowłosej, kiedy odpowiadała.
- Wystarczy, żeby stawali się powolni i słabi. Wtedy wykończę ich bez trudu… - wymruczała prawie do ucha. - Jestem też pewna, że dogadamy się co do zniżki dla bohaterki Sandpoint.
- Hm. To ja się może rozejrzę za bardziej legalnym asortymentem - powiedział mag, czując się jeszcze bardziej nieswojo. Przeglądając zapasy kwasu znajdującego się na jednej z półek przypomniał sobie, że w Akademii warzenie trucizn było raczej na granicy regulaminu, natomiast za tworzenie tych śmiertelnych na terenie obiektu groziły poważne konsekwencje. Przypuszczalnie ograniczenia zostały narzucone odgórnie przez rząd miasta, jednak wciąż stanowiły one temat unikany w rozmowach.
W Sandpoint większość, jak nie wszystkie tego typu substancje na pewno również do legalnych nie należały. To co jednakże było na półkach już jak najbardziej. Napisy wskazywały, że zgromadzone tu mikstury działały na wszystko. Od porostu włosów, poprzez lśniącą skórę na typowo magicznych - jak niewidzialność czy przyspieszenie kończąc. To jednakże nie interesowało Kilyne, ani obecnie zapatrzonego w nią właściciela.
- To… - zawahał się, zerkając na Izambarda - …możemy omówić na zapleczu, kiedy przyjdziesz sama odebrać… i nikomu ani słowa, zgoda? Jutro powinno być gotowe to o co prosisz - powiedział, trochę nerwowo oblizując wargi i jeszcze raz wracając wzrokiem na czarodzieja.
- Nikomu nie powiemy, nie ma obaw. To przecież nasza prywatna transakcja - Kilyne mrugnęła do alchemika, a potem jak gdyby nigdy nic, odwróciła się i biorąc Izambarda za ramię poprowadziła ku wyjściu. - Księgarnia? - zapytała lekkim tonem.
- Po książki to nawet na koniec świata - odparł jej radośnie mag, pociągając ją w stronę wyjścia - To do widzenia! - pożegnał się z alchemikiem i zamknął za nimi drzwi.

- Mam nadzieję, że te trucizny to nie na nas - powiedział czarodziej po wyjściu od alchemika nieco się przy tym krzywiąc. Widać było, że czuł się raczej niekomfortowo z tą myślą.
- Po co miałabym używać na was trucizn? - zapytała szczerze zdziwiona Kilyne, popatrując na czarodzieja. - Szkoda marnować drogie specyfiki kiedy można bez trudu poradzić sobie bez nich. Za to gobliny nie mają prawie wcale opancerzenia, ich ciała będą podatne. Bez tych dodatków moje kochane gwiazdki nie są tak skuteczne, jakbym chciała. Urodziłam się dziewczynką i mam za mało siły - uśmiechnęła się słodko.
- Wyjątkowo uroczą dziewczynką, gdyby ktoś się miał mnie pytać, a brak siły nadrabia techniką - uniósł brew jakby oceniając, po czym sam się uśmiechnął - Wybacz. W Kamieniu Wieszczów traktujemy trucizny jako temat tabu, przez co większość z nas czuje się raczej... niekomfortowo w ich pobliżu. Samo ich warzenie groziło wydaleniem z akademii, a w przypadku gorszych złamań tego regulaminu - rzeczy jeszcze gorsze.
Kilyne przyjrzała się uważnie czarodziejowi, zanim się ponownie odezwała.
- Nie jesteś teraz w akademii, a nad głową nie stoi ci stary zgred z listą przepisów. Możesz się odrobinę rozluźnić.
- Spróbuję - rzekł po chwili namysłu, nie kryjąc wahania - Choć jestem poza obszarem Magnimar, to żyłem tymi zasadami przez większość mojego życia. W życiu nie będę siłą sprowadzał innych na tą ścieżkę. Nie jestem jakimś paladynem! - zaśmiał się pod nosem Izambard - Kiedyś mieliśmy takiego na uczelni, ot przybył w gościnę na chwilę. Alchemia go zwaliła z nóg.

Dla większości osób zamieszkujących świat, najciekawszą częścią "Ciekawskiego Goblina" był sam szyld, przedstawiającego wielkookiego zielonoskórego trzymającego do góry nogami księgę niemal tak wielką jak on sam. W środku - pełnym wszelkiej maści woluminów grubych i cienkich - nie było już aż tak ciekawie. Przynajmniej dla większości, bo miejsce to Izambardowi przypominało dom. Cicho, niezbyt jasno, z niemal siedemdziesięcioletnim Chaskiem Haladanem, którego dobrze pamiętał, siedzącym teraz w fotelu. Cicho rozmawiał z kobietą w średnim wieku siedzącą naprzeciwko. Oboje mieli księgi rozłożone na kolanach i wydawali się nie w pełni zauważyć wchodzących, a mag wcale nie zamierzał im przeszkadzać, przynajmniej na obecną chwilę. Skinął porozumiewawczo głową do Kilyne i przeszedł w cichy, biblioteczny sposób i rozpoczął poszukiwanie czegoś interesującego, zwracając dużą uwagę na wszelkie zapiski o goblinach.
Kilyne rozejrzała się po wnętrzu i stłumiła westchnięcie. Przebywanie tu wyglądało na przeżycie podobne do gapienia się na przemierzającego ulicę ślimaka, ale przełknęła ten problem. Licząc, że Izambardowi nie zajmie długo to po co tu przyszedł, zaczęła się rozglądać za książkami o alchemii lub chociaż trujących gatunkach roślin i jadowitych zwierząt z tutejszej okolicy.
Ciekawy Goblin miał i to i to. Chask od dawna nie zarabiał szczególnie na swoich drogich tomiszczach, na które mieszkańców Sandpoint zwykle stać nie było, ale za to skrupulatnie rozwijał swoją kolekcję. Izambard znalazł więc zarówno książkę o goblinach jako takich, jak również o całym gatunku zielonoskórych. Kilyne zaś rozpoznała kilka tytułów o roślinach - choć nie było wyłącznie o tych trujących - jak również o "Najmniejsze i Najgroźniejsze - traktat o niepozornych zwierzętach Varisii".
- Dzień dobry! Przepraszam najmocniej - złamał ciszę czarodziej, pochodząc do Haladana - Za ile by pan chciał sprzedać te książki o goblinach? Próbuję pomóc szeryfowi Hemlockowi w rozwikłaniu zagadki wczorajszego ataku, ale potrzebuję materiałów.
Kilyne z niepewnością i pewną niechęcią przyjrzała się opasłym tomom. Nie uśmiechało się jej wydawać złota na coś takiego. Korzystając z tego, że Izambard zajmował uwagę właściciela, wyjęła i otworzyła księgę o roślinach, kartkując ją i starając się określić na ile jest użyteczna. Sprzedawca mógł posiadać tę wiedzę i przekazać ją za darmo, jeśli tu coś było, to warto byłoby się wokół starszego pana zakręcić.
Haladan przerwał rozmowę z kobietą i spojrzał na Izambarda, marszcząc brwi. Wyraźnie nie dostrzegając tego czego szukał, wstał całkiem żwawo i zbliżył się, biorąc od czarodzieja woluminy i przesuwając wzrokiem po tytułach.
- Wybacz młody człowieku, oczy już nie te - uśmiechnął się. - Gobliny, powiadasz. Szlachetne zadanie sobie postawiłeś, zgłębienie tej wiedzy. Ten o zielonoskórych nie jest tak kompletny jakbym chciał, autor pominął kilka istotnych kwestii. Sprzedam go za trzydzieści sztuk złota. O goblinach natomiast, cóż, nie wziąłem nazwy znikąd - zaśmiał się nieco skrzypliwym ze starości głosem. - To najlepsze kompedium o tej rasie w całej Varisii. Mogę je odstąpić za pięćdziesiąt złotych monet.
Kilyne tymczasem przeglądała książkę o roślinach, znajdując w niej wszystkie istotne dla siebie elementy: gdzie znaleźć, jak pozyskać, jakie ma właściwości i tym podobne. Należało z tego jedynie wyłowić właśnie te najbardziej interesujące okazy. Kiedy na chwilę oderwała oczy, poczuła na sobie spojrzenie kobiety, z którą rozmawiał właściciel. Kilyne odwzajemniła je kątem oka, odrobinę zaskoczona zainteresowaniem, jakie budziła jej osoba. Może nie powinna? Plotki rozchodzą się szybko. Bo chyba nie była zdziwiona, że ktoś taki umie czytać? Albo podejrzewała, że może chcieć ukraść księgę… za dużo pytań! Czarnowłosa zamknęła wolumin odrobinę zbyt gwałtownie, aż trzasnęło. Zmieszana odłożyła książkę na półkę. Poszukiwanie roślin mogło poczekać, zdecydowała nagle.
Izambard zastanowił się chwilę ważąc tomiszcza w dłoniach. Ostatecznie stwierdzając, że wiedza jest bezcenna, a jeśli zakup się nie przyda, to na pewno będzie interesującą lekturą, odłożył tańszą książkę na półkę. Z żalem przejechał jeszcze wzrokiem po innych okazach w księgarni ze świadomością, że na pewno nie będzie w stanie zbyt szybko poświęcić się ich lekturze, nie wspominając o wcześniejszym ich zakupie.
- Myślę, że kupię to kompedium - zdecydował mag, odliczając wspomnianą kwotę w złotych monetach, po czym dodał, uśmiechając się serdecznie - Muszę przyznać, że ta kolekcja budzi wręcz we mnie zazdrość!
- Ah, doskonały wybór, młodzieńcze! - sprzedawca z entuzjazmem przyjął decyzję Izambarda. - Ten tom jest w dużej mierze inspiracją dla nazwy mojej księgarni. Dziękuję, dziękuję. Całe życie spędziłem na zbieraniu i przepisywaniu tych dzieł. Nowi w Sandpoint? - zapytał jeszcze, z całą pewnością nie rozpoznając w czarodzieju plączącego się tu kiedyś dzieciaka.
Spojrzenie Kilyne spotkało się ze wzrokiem nieznajomej kobiety w średnim wieku. Miała ostre, lecz przystojne rysy. Nosiła ostrzyżone na krótko jasne włosy oraz luźny strój - tunikę i spodnie - spięte paskiem. Strój ten nie różnił się bardzo od posiadanego przez czarnowłosą - oprócz może kolorów, albowiem kobieta wybrała czerwony i żółty jako przewodnie kolory.
- W moim wypadku jest to powrót do domu po latach - odpowiedział mag, chowając księgę do swojej torby podróżnej - Przepraszam, nie przedstawiłem się. Nazywam się Izambard Morieth. Nie postarzał się pan nawet o rok!
Kilyne odwróciła wzrok jako pierwsza. Wszystko wskazywało na to, że nawet w takim Sandpoint można spotkać kogoś z zakonu. Na pewno nie z tego samego, kolor szat bardzo dobitnie o tym świadczył, czarnowłosa obawiała się natomiast, że mimo to zostanie skojarzona jeśli ta kobieta pochodzi lub bywała w Magnimarze. Podeszła do czarodzieja, stając blisko i zerkając na to co kupił. Nie odezwała się, licząc, że ta rozmowa nie potrwa długo i opuszczą to miejsce wkrótce.
Chask zmarszczył brwi i zamyślił się na chwilę. Po niej jego oblicze rozjaśnił uśmiech.
- Młody Izambard, no jakże! To już tyle lat minęło? - westchnął. - Toż to było niczym chwila, kiedy ostatnio tu do mnie zawitałeś.
- Nawet sobie pan nie zdaje sprawy - zaśmiał się mag - Pomimo wielkich bibliotek w Kamieniu Wieszczów, to dopiero tutaj czuję się jakbym faktycznie był w domu. Z dala od zgiełku cywilizacji i na dobrze znanych sobie terenach.
Czarodziej ze zrozumieniem spojrzał kątem oka na czającą się przy nim Kilyne stwierdzając, że nie do końca musi się jej podobać w księgarni. Skinął więc właścicielowi budynku głową na pożegnanie
- Proszę o wybaczenie, ale jeszcze do pana zaglądnę przed dalszą podróżą! - powiedział, kierując się w stronę wyjścia.

Nikt ich nie zatrzymywał i wkrótce mogli się już oddawać aktualnej pasji Kilyne - czyli wyspie. Nie było to wcale takie proste. Wymagało albo zamoczenia się, albo zejścia po gruzowisku jakie stanowiły resztki latarni morskiej, albo opuszczenia miasta przez północną bramę i dotarcia do miejsca, gdzie klif już nie stanowił przeszkody. Żadna z tych opcji nie była tak naprawdę bardzo trudna, każda jednakże wymagała czasu i energii, co zapewne stanowiło dodatkowy powód, dla którego nikt nie odwiedzał tego miejsca. Z plaży przy ruinach praktycznie suchą stopą wchodziło się na piaski wokół wyspy i bez trudu podchodziło pod sam klif. Dalej już było trudniej. W najniższym punkcie trzeba było wspinać się przez dobre dziesięć metrów po bardzo stromej, nierównej ścianie. Odrobinę dalej stawała się niemal pionowa i tam odnaleźli resztki starych schodów, zakopane w piasku, lub częściowo ciągle trzymające się skały. Ktoś włożył dużo energii w porąbaniu ich na kawałki. Powyżej, na zielonej części wyspy, spomiędzy koron drzew wystawał kawałek zawalonego dachu. Tam znajdowała się chata Rębacza. Czarnowłosa potrafiłaby wspiąć się, lecz bez dodatkowego oporządzenia było to bez wątpienia niebezpieczne. Izambard czuł przed klifem strach od samego patrzenia i myślenia o wspinaczce. Zamiast więc podejmować wyzwanie już tego dnia, wrócili do miasta i pokręcili się po sklepach, aż ich oczom ukazali się Lugir i Chasequah, wracający z podróży po okolicznych ziemiach.

***

Mężczyźni nie mogli uznać swojej wycieczki objazdowej po okolicy za w pełni udaną. Oczywiście druid odnalazł krasnoluda, ale poza tym nie osiągnęli nic godnego uwagi. Pozostawiając Bofana i jego zasadzkę samym sobie, podążyli dalej na wschód, docierając do rzeki, a potem na południe. Teren stawał się tu o wiele bardziej pagórkowaty, a nawet górzysty i w końcu musieli zejść z wierzchowców, aby móc posuwać się dalej. Za to ich oczom ukazał się Diabelski Talerz, pnąca się w górę wapienna skała, rozciągająca się aż kilka mil na wschód, aż do Mosswood. Wjechać na nią nie mogli, lecz widok sam w sobie był jedyny w swoim rodzaju.

Lugir wybrał trasę na południe, próbując wybierać najłatwiejszą trasę, lecz teren szybko stał się bardzo zdradliwy. Końskie kopyta zapadały się co chwilę, a przestraszone i niezadowolone zwierzęta wymagały usilnych próśb, aby próbować iść dalej. Aż wreszcie musieli się poddać. Sami nie mieliby wielkich trudności z przedostaniem się przez to niewielkie górzyste pasmo, ale dalsze próbowanie mogło skończyć się okaleczeniem któregoś z wierzchowców. Gra niewarta świeczki, szczególnie, że nie odnaleźli śladów goblinów ani innych groźnych stworzeń, a białowłosy mógł jedynie poszerzyć swój zapas ziół o kilka trudniej dostępnych gatunków.

W dodatku zajęło im to dużo czasu, pożerając sił więcej niż było to warte i kiedy przejeżdżali wieczorem przez most prowadzący do Sandpoint, to obaj myśleli już tylko o odpoczynku, strawie i być może kąpieli.
 
Sekal jest offline  
Stary 15-04-2018, 10:17   #40
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Rdzawy Smok tego wieczora nie był nawet w połowie tak zapełniony jak jeszcze dwa dni temu. Kilka stolików zajmowali miejscowi, cicho ze sobą rozmawiając i zanim przybyli całą swoją czteroosobową grupą, z obcych siedzieli we wspólnej sali jedynie Ixa oraz Aldern. Ten drugi kazał połączyć dwa stoły, teraz zastawione w pełni jadłem i napitkiem. Naprzeciwko siedziała na poduszce gnomka, wsuwając ile tylko mogła pomieścić w swoim niewielkim ciałku. Nie zauważyła wchodzących, w przeciwieństwie do Foxglove'a oraz Ameiko. Ten pierwszy wstał, unosząc ręce w geście powitania.
- Jesteście wreszcie! Zapraszam, zapraszam, obiecana uczta dla bohaterów! - oznajmił głośno, zbierając kilka spojrzeń z sali, które zaraz zwróciły się ku nim.
Karczmarka za to skrzywiła się, kręcąc nosem i szepcząc coś do służącej, która szybko odbiegła.
- Kąpiel będzie niedługo - stwierdziła kategorycznie, spoglądając to na Lugira, to na Kasa.
- Kąpałem się dziś rano - pożalił się Shoanti. - I nawet nie ubrudziłem się niczyją juchą, na wzgórzach spokój. Spotkaliśmy tylko szurniętego krasnoluda, który polował na gobliny przebrany za niedźwiedziożuka… wiedzieliście w ogóle, że jest takie zwierzę? Zresztą nieważne.
Najwyraźniej spędzenie całego dnia w siodle nie kwalifikowało go jego zdaniem do mycia. Uniósł ramię i powąchał się pod pachą. Trochę śmierdział, ale bardziej koniem, ten zapach był jednak dla niego całkiem naturalny i jakby przytwierdzony do niego na stałe.
- No dobra, niech wam będzie - stwierdził wreszcie pod stanowczym spojrzeniem Ameiko. - Ale piwa najpierw dajcie. A jak wam minął dzionek? - zapytał Izambarda i Kilyne. - Dowiedzieliście się czegoś?
- Nie szurniętego, tylko chcącego oddać przysługę Sandpoint. Po swojemu, polując na potwory - druid łagodnie doprecyzował, niechętnie stając w centrum uwagi . W przeciwieństwie do Kasa, nie oprotestował kąpieli, ba, przez chwilę myślał czy nie będzie musiał przekonywać towarzysza do zadbania o higienę, ale na szczęście autorytet gospodyni zakończył sprawę.
- No, opowiadajcie, a tak na potem jednak mam małą ciekawostkę z wycieczki.
Kilyne na pytania Kasa sięgnęła pod swoją kurtkę i wyciągnęła dwie sakiewki, wręczając je obu mężczyznom. W środku znajdowały się platynowe i złote monety o łącznej wartości pięćdziesięciu sztuk złota.
- A czego mieliśmy się dowiedzieć? - zapytała trochę zdziwiona. - Zwiedzaliśmy sklepy. I wyspę. Bardzo ładna, jutro będę wchodziła na górę - powiedziała ze swobodnym uśmiechem, zezując na Alderna i różowowłosą. Przysiadła się do jego stołu, tuż obok Ixy, nalewając sobie wina. - A ty nie wracasz do siebie? - zapytała gnomki.
Izambard, gdy już znaleźli się w “Rdzawym Smoku”, mimowolnie uśmiechnął się na widok Ameiko. To głównie jej obecność sprawiała, że czuł się w Standpoint jak w domu po tak wielu latach nieobecności. Nieszczególnie zaś odpowiadała mu obecność Alderna. Miał wrażenie jakby ze wszystkich sił próbował dokonać inwazji na ich przestrzeń osobistą. I nie trzeba tutaj cały czas mówić o bohaterach… prawda? Przynajmniej sam się za bardzo bohaterem nie czuł.
- Ja natomiast mam zamiar spędzić ten wieczór na czytaniu - oznajmił triumfalnie mag, poklepując swoją torbę podróżną - Mam nadzieję, że informacje w zakupionej przeze mnie księdze się przydadzą.
- Na czytanie czas znajdzie się zawsze, w nocy nie ma co wzroku sobie psuć - Foxglove zaśmiał się, jakby chcąc jeszcze pogłębić niechęć Izambarda w stosunku do swojej osoby. - Zapraszam, zapraszam - klasnął w dłonie z zadowolenia widząc, że czarnowłosa już sobie nalewa wina. Ixa pochłonęła swoje, chichocząc. Musiała już trochę wypić zanim się pojawili.
- Chodzą plotki, że część gobosów pochowała się w mieście. Jestem tego prawie pewna - różowowłosa czknęła, unosząc do góry wskazujący palec. - Będziemy na nie jutro polować razem?
- Jeśli wciąż się tu znajdują, to trzeba się nimi zająć dla dobra miasta - westchnął mag, nie do końca wierząc w to, że jakiekolwiek jego słowa dotrą do upojonej alkoholem gnomki - Gdyby jednak jakieś faktycznie się tu kręciły, to już dawno mielibyśmy wieści o kolejnych kłopotach.
Przy okazji zdecydował się bardzo subtelnie zignorować Alderna, dziękując w duchu za pijaństwo Ixy. Gdyby nie ona, to Foxglove mógłby się poczuć urażony brakiem odpowiedzi. Z drugiej strony też mógł się jej w ogóle nie spodziewać. To by było zdecydowanie lepsze dla aktualnej sytuacji.

Doniesiono napitków i ciepłego jadła. Po całym dniu pełnym różnych aktywności pożywienie znikało szybko w pojemnych żołądkach. Ameiko zniknęła gdzieś na zapleczu, ale kiedy już nasycili pierwszy głód, pojawiła się niziołcza służąca.
- Kapięl gotowa, czeka w łaźni. Dla całej czwórki - oznajmiła z niewielkim uśmiechem, zerkając na Kilyne. - Choć panienka powinna poczekać lub przeniesiemy balię do pokoju?
- Myślisz, że będą się mnie wstydzić? - czarnowłosa zapytała konspiracyjnym szeptem, całkiem poważnym tonem. - Skoro tak to poczekam. Nie spieszy mi się tak do kąpieli przy tak suto zastawionym stole.
Uniosła kielich w toaście.
- Za nasze bohaterstwo i jutrzejsze wznowienie polowania na gobliny!
- Widzieliście kiedyś pijanego czarodzieja? - powiedział żartobliwie absolutnie trzeźwy Izambard, spoglądając na swój znajdujący się w tym samym miejscu od bardzo długiego czasu kielich - Wierzcie mi, że nie chcecie! Była taka jedna historia, w której pewien czarodziej za dużo wypił i w trakcie karczemnej bitwy zamiast rzucić kubkiem postanowił miotać kule ognia we wszystkie strony tego świata, wliczając w to podłogę idealnie pod swoimi stopami… Hm.
- Za bohaterstwo! - uniósł gliniany kubek pełen wody, po czym pozwolił sobie dodać - I naszą wspaniałą gospodynię!
- Oby bogowie jej i nam sprzyjali! - Kas przyłączył się do toastu, stukając w kubek maga cynowym kuflem piwa aż rozlało się trochę piany. - Będę zatem sam pilnował, żebyś nie pił, czarowniku. Lubię tą karczmę i nie chcę by spłonęła, choć jeszcze nie widziałem byś miotał ogniste kule. Ale z wami to nigdy nie wiadomo.
Odstawił kufel na stół i ruszył ku łaźni, zerkając jeszcze z wyraźnym żalem na Kilyne.
- Nie wiem czego tu się wstydzić - wzruszył ramionami. - Shoanti kąpią się zawsze razem i nago, takich nas stworzyła Desna.
- Księgi, tak dawno nie miałem żadnej w rękach. - zgadnął czarodzieja druid, zaciekawiony - O czym to będziesz czytać? Goblińskich plemionach? Gobliny są w mieście, wiadomo o tym, ale czekają na nas żeby tym się zająć…- druid pokręcił głową z niedowierzaniem, zgarniając sakiewkę - Czy szeryf przypadkiem nie jest Shoanti?
Lekko zdziwiony brzmieniem toastu Kilyne uniósł drewniany kuflel z winem, ale kolejne dwa toasty szybko przypomniały mu, że jest w Varisii, w Sandpoint i że każde miejsce ma bohaterów na swoją miarę.
- Obyśmy byli dobrzy dla Sandpoint i poza! - toast Lugira, ostatni w zestawie, był mniej entuzjastyczny. ale szczery. Białowłosy szybko - trochę za szybko - opróżnił kubek wina i, dolewając innym, pogrążył się w jakichś pogodnych rozmyślaniach.

Kąpiel pozwoliła części z nich uciec od Alderna, innym tylko zmyć brud i odprężyć się w baliach pełnych ciepłej wody. Kilyne nie kusiła losu, chociaż miała na to ochotę. Może gdyby nie wstydliwy raczej Izambard, skorzystałaby z propozycji Chasequaha i dołączyła do nich w kąpieli. Ixa szybko się upijała i wkrótce trzeba było pokierować ją do łóżka. Im więcej upływało czasu i zmniejszała się ilość trunków, trudniej było także wytrzymać podchmielonego Alderna. To wszystko sprawiło, że wszystkie sprawy, które jeszcze mogli obgadać przełożone zostały na poranek, a ich wreszcie nogi poniosły do łóżek.
 
Sekal jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172