Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-04-2018, 13:21   #41
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Uporczywe towarzystwo w dużej mierze pozwoliło uniknąć długiego siedzenia, a przez to dla niektórych - zbyt dużej ilości alkoholu. Rano obudzili się bez kaca, wcześnie, gotowi do dalszych przygód. O ile się zapowiadały, bo poprzedni dzień okazał się być pozbawiony mocniejszych wrażeń. Czekało już na nich śniadanie, kiedy wszyscy ponownie spotkali się we wspólnej izbie Rdzawego Smoka. Ku zadowoleniu niektórych, być może nawet wszystkich, Foxglove'a nie było. Pamiętali tylko o propozycji dzisiejszego polowania, którą przypominał do znudzenia.

Zdążyli skonsumować połowę swoich porcji, kiedy przez drzwi wbiegł zdyszany, może dziesięcioletni chłopak. Wyhamował gwałtownie, dostrzegając ich przy wspólnym stole i zapowietrzył, a policzki spłonęły mu czerwienią. Dopiero po kilku uderzeniach serca otworzył usta i popłynęły z nich słowa.
- Paniburmistrzprosibyściewraziemożliwościpojawil isięwratuszupośniadaniu - wyrzucił z siebie z szybkością uciekającego w panice goblina. Zaczerwienił się jeszcze bardziej, po czym dodał już znacznie wolniej. - To znaczy jeśli tylko będą państwo mogli. Chciałaby porozmawiać o goblinim problemie - wydukał, po czym rozejrzał się, podszedł o krok i dodał "konspiracyjnie". - Podobno do miasta zawitała ta elfka, która poluje na gobosy i tu przychodzi co jakiś czas.

- Zawsze to lepsze niż polowanie z Foxglove’m - mruknął Lugir w pół łyżki. Sięgnął po miedziaka - Jak ją spotkasz, rzeknij jej że do niej przyjdę - wręczył dzieciakowi monetę.
- Może Bofun przestanie szukać goblinów samotnie - wyjaśnił towarzyszom.
Kilyne, ubrana jak poprzedniego dnia w zupełnie nie dające ochrony, luźne i lekkie szaty, uniosła palec, przeżuwając większy kęs.
- Gdybym się postarała, to mogłabym go urobić tak, że jeszcze by nam za takie polowanie zapłacił - zasugerowała z uśmiechem. Spoważniała szybko. - Elfka, powiadasz? Widziałeś ją sam, czy tylko na mieście mówią?
Mimowolnie przeczesała włosy, upewniając się, że skutecznie zasłaniają lekko spiczaste uszy.
- Ja… kiedyś ją widziałem - wydukał chłopak. - teraz nie, ale ktoś mówił, że ją widział.
Mag uniósł brew widząc spłoszonego posłańca, a jeszcze bardziej, gdy ten przekazał tą informację z takim tempie, jakby zaraz miały go poszczuć psy.
- Hej, spokojnie, my nie gryziemy - uśmiechnął się do niego, odkładając łyżkę z nabranym nań śniadaniem i odchrząkając cicho.
- Wygląda na to, że informacje do nas przyszły same. Co prawda poczyniłem odpowiednie postępy w czytaniu zakupionej w księgarni księgi, notując fragmenty wyglądające na przydatne, ale skoro przybyła tu “ona” - Izambard podkreślił słowo tak, jakby wiedział o kim mowa - To zapewne moje starania były na nic. Ale żadna wiedza nie jest nieprzydatna!
- Jestem gotów pójść tam natychmiast po śniadaniu, tylko zbiorę swoje rzeczy. Nie wiem jak wy - pytająco spojrzał po towarzyszach zebranych przy stole.
- Obojętnie mi kiedy pójdę do kowala - druid potaknął kubkiem - Ale dojedzmy śniadanie, skoro jest.
Chasequaha nie trzeba było do tego przekonywać. Pochłaniał jedzenie w imponujących ilościach i tempie.
- Widziałem już kiedyś elfa - pochwalił się Shoanti. - Ale elfki chyba jeszcze nie. To i chętnie sobie obejrzę a i na gobliny mogę wespół z nią zapolować, o ile Bofan nie wyrżnął już wszystkich w promieniu dnia drogi.
Zaśmiał się, po czym zjadł ostatni kawałek sera, zagryzając chlebem. Jedną pajdę schował do sakwy na drogę.
- Zajrzę tylko do koni - oznajmił, wstając. - Zgarnijcie mnie ze stajni po drodze, jak się już zbierzecie.
Chłopak wybiegł z karczmy, swoje już zrobił. Przez ramię się jeszcze obejrzał, raz jeszcze spoglądając na "bohaterów". Jaka mieścina, tacy bohaterowie jak to się mówiło.
 
Bounty jest offline  
Stary 24-04-2018, 21:48   #42
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Szybko zakończyli swoje poranne sprawy, dziarsko ruszając w stronę ratusza. Lugir i Izambard doskonale wiedzieli, gdzie znajduje się ten duży, bryłowaty budynek, nieszczególnie pasujący do małomiasteczkowego wyglądu samego Sandpoint. Prędzej do tej zburzonej latarni morskiej. Powiadano, że został wybudowany, aby onieśmielać lokalną społeczność względem czterech rodów założycielskich, lecz to mogła być tylko plotka jak wiele im podobnych.
W środku pokierowano ich do jednego z pomieszczeń, do którego prowadziły uchylone drzwi. Wyglądało na niewielką salę spotkań, z dużym stołem i ustawionymi wokół niego krzesłami dla mniej więcej dziesięciu osób. Wewnątrz czekały trzy osoby, z których jedną poznali już wszyscy, a drugą wszyscy kojarzyli. Hemlock stał niemal na baczność przy jednym z dwóch okien. Z krzesła uniosła się zaś krótkowłosa pani burmistrz, wychodząc im naprzeciw.
- Witajcie. Dla tych którzy mnie nie znają, nazywam się Kendra Deverin i jestem burmistrzem tego pięknego miasta - uśmiechnęła się szczerze. - Szeryfa wiem, że już zdążyliście poznać. A to jest Shalelu Andosana - wskazała wzrokiem na siedzącą na końcu stołu smukłą elfkę. O ile Kilyne nie miała w sobie prawie żadnych cech tej rasy, to ta kobieta przedstawiała pełnię nietuzinkowej urody. Bardziej egzotyki, niż czystego piękna. Ostre rysy, jasne, wysoko spięte włosy, nieduże usta, za to wielkie, niebieskie oczy. Ubrana w skórzaną, ćwiekowaną zbroję, z łukiem opartym o stół, wyglądała jakby przyszła tu od razu po dotarciu do miasta. Szacując wzrokiem wchodzących powoli skinęła głową na powitanie.
- Zanim przejdę do powodu, dla którego was poprosiłam o przybycie, chciałabym poznać wasze plany na najbliższą przyszłość. O ile to nie tajemnica, ma się rozumieć.
Wskazała miejsca przy stole, na którym stała tylko karafka z wodą i kubki.
Kilyne niepewnie zatrzymała się w wejściu, nietypowo dla siebie przez krótką chwilę sprawiając wrażenie przestraszonej. Dopiero jak została ostatnia, pospieszyła do stołu, zajmując miejsce w bezpiecznym oddaleniu od elfki, na którą co chwilę zezowała. O języku w gębie przypomniała sobie dopiero po wypiciu kubka wody.
- Dzień dobry, pani burmistrz. Jestem Kilyne. Wiem, że krążą o nas dziwne opowieści, a nie wiem czy imiona też - uśmiechnęła się, starając się skoncentrować całą swoją uwagę na Kendrze i nie myśleć o tej całej Shalelu. - Przyjechałam do Sandpoint głównie na festiwal, ale okolica jest tak urokliwa, że skorzystam zapewne z tego, że Ameiko utrzymuje mnie w swojej karczmie i zostanę tu jeszcze z kilka dni.
- Tak, karczma jest bardzo wygodna - zgodził się Kas, bez skrępowania przyglądając się ciekawie elfce. - Ja szukam trupy cyrkowej, bo… eee... chcę do niej wstąpić. - Nie zabrzmiało to zbyt wiarygodnie, ale cóż, Shoanti najwyraźniej nie miał zamiaru wyjawiać wszystkim swoich planów, chociaż wcześniej zwierzył się z nich części kompanów. - Ale to może poczekać - dodał po chwili.
- A u mnie nic się nie zmieniło - Lugir zdążył już obtrąbić powód swojego przybycia do Sandpoint jeszcze zanim spotkał pozostałą trójkę - Kiedy rodzina Bofuna przypłynie na “Podpowierzchniowcu”, zapewne będą chcieli ruszyć z powrotem do Korvosy. A do tgo czasu … słyszałem nieco o dziedzictwie druidów tych ziem, i pewnie w spokojnej chwili się za nie wezmę - dodał, z ciekawością wpatrując się w Kyline. Jedynie kilka dni?
Izambard niespiesznie wszedł do środka postukując lekko swoim czarnym kosturem na wzór swojego dawnego mistrza i nauczyciela. Uprzednio zdejmując szeroki kaptur swojej czarnej, typowo czarodziejskiej szaty, położył prawą dłoń na piersi i lekko się ukłonił obu kobietom w geście szacunku.
- Izambard Morieth - przedstawił się Shalelu.
- Póki sprawa z goblinami się nie wyjaśni, to planuję zostać w Sandpoint. Jeśli nic więcej z tego nie wyniknie, to pewnie chwilę odpocznę i wyruszę w podróż.
- Doskonale - rzekła jedynie Kendra. Niespodziewanie odezwała się elfka, dźwięcznym, melodyjnym głosem. Brzmiał zdecydowanie sympatycznie, co przeczyło odrobinę ostrym rysom.
- Ameiko to dobra przyjaciółka - odniosła się do słów czarnowłosej i barbarzyńcy. Nie dodała nic więcej, choć wyglądało jakby miała to zrobić. Zapewne inna kultura i styl bycia. Hemlock odchrząknął.
- Shalelu to nieoficjalna członkini straży miejskiej Sandpoint, jest cierniem w boku tych małych paskud już od lat - powiedział swoim zwyczajowym, szorstkim tonem. - Witajcie. Wezwaliśmy was, bowiem przyniosła nowe wieści. Zaledwie wczoraj gobliny zaatakowały jedną z farm w pobliżu Mosswood. Zdążyła zjawić się na czas i nikt nie został zabity, ale zabudowań nie udało się uratować.
Spojrzał na nią i Andosana ponownie zabrała głos, wpatrując się w nich wszystkich i nikogo konkretnie jednocześnie. Te oczy były niesamowite.
- Szeryf Hemlock powiedział mi, jaka była wasza rola w obronie miasta. Dobra robota. Słyszałam też, że wczoraj udaliście się poza miasto. Znaleźliście coś interesującego?
- Gobliny ranne w ataku w ich obozie i kilka innych, zabitych na trakcie przez kogoś obcego - spokojnie stwierdził druid. Niespecjalnie przejął się pochwałą - według siebie, on zrobił swoje w nieco innym momencie niż wynikałoby z wyrazów uznania.
- Może nawet przeze mnie - elfka przez cały ten czas praktycznie nie poruszyła się na swoim krześle. - Poświęciłam kilka ostatnich lat na tępienie tych szkodników i utrudnianie im życia, ale mnożą się ciągle w swoich norach, niczym króliki albo szczury. W okolicy grasuje pięć goblińskich klanów i zazwyczaj sporo czasu zajmuje im podgryzanie się nawzajem. Niestety z tego co złożyłam w jedność z ostatnich wydarzeń, jestem pewna, że w ataku na miasto zamieszane były szkodniki ze wszystkich klanów. Te, z którymi walczyłam na farmie, były nieźle poobijane i część krzyczała o "długonogich", którzy zabili wielu z nich. Wygląda na to, że zrobiliście na nich wrażenie.
Mrugnęła, to była cała jej mimika. Głos za to zmieniał modulację, miło drażniąc uszy i nie tylko uszy.
- Fakt, że pięć klanów pracuje razem nad wspólnym celem niepokoi mnie. Nigdy się nie łączą, jeśli nie mają zaplanowanego czegoś wielkiego. A wielkie plany wymagają wielkich wodzów. Wygląda więc na to, że ktoś pojawił się wśród nich, zorganizował i podporządkował sobie. A to nie są dla nas dobre wieści.
Skończyła, tkwiąc nieporuszona. Dla Hemlocka, który odezwał się zaraz po niej, nie wydawało się to niczym dziwnym.
- Te wydarzenia zmuszają mnie do udania się po pomoc. Zabieram kilku strażników do Magnimaru, postaramy się sprowadzić tu więcej straży, ale to oznacza długą nieobecność. Miejscowi wydają się bardzo wam ufać. Gdybyście pokazywali się tu w mieście przez przynajmniej kilka następnych dni, bylibyśmy bardzo wdzięczni. Poprosiłem Shalelu, aby udała się na zwiady, może przyniesie dodatkowe informacje. Wasza pomoc w naszych problemach będzie nieoceniona.
Izambard... no cóż. Zasłuchał się, nie zdając sobie nawet sprawy. W czasie tych wielu lat zaczął bardzo doceniać ładny sposób wypowiadania się, co często odbywało się kosztem modulacji. Elfi głos Shalelu był zaś jak piękna melodia, drażniąca jego zmysł słuchu w bardzo subtelny, hipnotyzujący sposób.
I nagle odezwał się szeryf, brutalnie przywracając go do rzeczywistości.
Ekhem!
Nastąpiła chwila niezręcznej ciszy.
- Emm... - zawiesił się na chwilę, mrugając oczami jakby się przed chwilą obudził - Przepraszam. Zamyśliłem się.
Zdał sobie sprawę, że nawet nie wiedział gdzie zawiesił swe spojrzenie w tym czasie. Miał tylko cichą nadzieję, że nie na Shalelu.
- Możecie na mnie liczyć! - wypalił nagle, nieco speszony, choć szybko odzyskał rezon - Zaś co do goblinów... Jak wielkie są możliwości, iż ów "wódz" to ktoś z miasta? Wśród znalezionych przy opartej o mur nieopodal krypty drabinie odkryliśmy ślady kogoś większego, niż zwykły goblin. Kogoś, kto przypuszczalnie mógł wiedzieć "co i jak". No i oczywiście otwarta brama bez strażników.
- Mógł mieć współpracownika tutaj, albo kogoś przekupić - zasugerowała Kilyne, ciesząc się, że nie musi podejmować tego wątku bezpośrednio z elfką. - Tego się nie dowiemy bez dodatkowych tropów. Ale włóczyć się tak po mieście bez konkretnego celu… - zamarudziła, kręcąc noskiem. Nie było to marudzenie niepotrzebne, przecież jeszcze nikt nie powiedział za ile mieli to robić. Chyba szeryf nie myślał, że tak zupełnie za darmo?
- Ja mogę się i trochę powłóczyć, za niewielką zapłatą - wzruszył ramionami. - Ale bycie strażnikiem miejskim to na dłuższą metę nie zajęcie dla Shriikirri-Quah - pobrzmiewała w tych słowach duma i zarazem lekki przytyk dla Hemlocka, który porzucił tradycyjny styl życia Shoanti. - Ulice cuchną. Lepiej wybrać się za miasto i schwytać żywcem jakiegoś goblina, żeby wyśpiewał kto nimi dowodzi.
- Goblinów już pytaliśmy - wtrącił szeryf. - Każdy złapany wskazał swojego wodza klanu. Trzeba by jakiego wodza złapać.
- A może warto złapać tego, kto zlecił koniokradom kradzież stada Hussa? Ktoś otworzył bramę i podstawił drabinę, a i o festiwalu ktoś goblinom przecież musiał powiedzieć. Dużo tych przypadków - Lugir stracił swój zwykle pogodny ton. Jego druidzki krąg wspierał takie osady jak Sandpoint - żyjące w cywilizowany sposób, ale w zgodzie z otaczająca je naturą. I zupełnie nie na rękę była mu goblińska armia paląca to wszystko do ziemi.
- Zostaniecie wpisani oficjalnie w poczet straży miejskiej i będziecie pobierać wypłatę - oznajmił Hemlock. - Złotą monetę dziennie dla każdego. - Prawdziwa straż na pewno nie miała takich zarobków. - Nie musicie też patrolować ulic i wystawać przed bramą. Chcemy, abyście byli widoczni i zareagowali w razie alarmu. W mieście zostanie dość straży, aby prowadzić patrole.
- Prowadzimy śledztwo - powiedziała Kendra, odnosząc się do słów Lugira. - Lecz brak nam dowodów. W mieście mieszka zbyt wiele osób. Jeśli będziecie się za tym rozglądać, proszę o dyskrecję. Ciągle jest szansa, że zdrajca nie wie, że o nim wiemy.
- No dobrze, ja też się zgadzam - Kilyne powiedziała to tonem nie do końca przekonanej do pomysłu osoby. - Chyba będę musiała nabyć kilka kreacji, aby się nie pokazywać na tych ulicach ciągle w tej samej - zażartowała, uśmiechając się. Spoważniała szybko. - Zachowamy dyskrecję… przynajmniej ja to zrobię - spojrzała na barbarzyńcę. - Tak jak sugeruje Lugir zaczęłabym od koniokradów.
- A u mnie kolejny tuzin sztuk złota niczego nie zmieni na lepsze - pogodny uśmiech wrócił na twarz druida i uspokajająco machnął ręką, ale nie zadeklarował się nijak dokładniej, zerkając na pozostałą dwójkę -
- Cóż, zrobiłbym to nawet bez jakiejkolwiek zapłaty - podrapał się zafrasowany po głowie - Pewnie będę chodził po mieście tu i tam, choćby tylko po to, by się przejść. Mogę się dyskretnie rozejrzeć.
Kas tymczasem, bynajmniej nie dyskretnie, rozglądał się po sali posiedzeń rady miejskiej, urządzonej dużo bogaciej niż wnętrza gospody. Być może pierwszy raz takie wnętrza widział. Usiadł nawet na ozdobnym krześle u szczytu stołu, zapewne przeznaczonym dla pani burmistrz. Jednym słowem czuł się jak u siebie w domu.
- Po mojemu to powinniśmy złapać jakiegoś goblińskiego wodza - powiedział. - W szóstkę, to jest z Shalelu i Bofanem dalibyśmy radę. Ale skoro jesteśmy potrzebni tutaj to może poczekać. Tylko co począć z koniokradami? Jednych ubiliśmy, inni uciekli a Arlo Huss nie ma pojęcia kto mógł zlecić kradzież jego stada. Co jeszcze mamy? Tego nekromantę, co zrabował kości poprzedniego kapłana i pewnie też wpuścił gobliny. Zwierzaki Lugira mówiły, że ten co z goblinami gadał pachniał jak człowiek, ale inaczej. To by pasowało, bo taki pewnie śmierdzi trupem czy magicznymi ustrojstwami. Macie tu w Sandpoint jakichś magików? Tamten to czarownik, więc wszyscy czarownicy są podejrzani. Poza Izambardem ma się rozumieć.
- Szeryf zdążył mi o tym odpowiedzieć. O ile dobrze zrozumiałam, użyty został magiczny przedmiot, więc jego właściciel nie musiał być magiem - Shalelu nadal nie zmieniła pozycji, a i tak odnosiło się wrażenie, że patrzyła teraz głównie na Chasequaha. - Magowie nie pachną inaczej.
Powiedziała to wszystko bardzo poważnie, niemal tak poważnie jak sam barbarzyńca, co oczywiście już nie było takie dla pozostałych. Kendra nagle odwróciła wzrok do okna, a Hemlock znów chrząknął.
- W takim razie postanowione. Zobaczymy co uda nam się zwojować w Magnimarze, może otrzymamy wystarczające wsparcie, aby poszukać i wykurzyć gobliny z ich nor.
- Dziękujemy raz jeszcze za waszą pomoc - dodała jeszcze Deverin.
- Udajecie się do Rdzawego Smoka? - spytała jeszcze elfka. - Chętnie odwiedzę Ameiko zanim udam się na rekonesans.
- Martwi mnie nieco aura, jaka ulatniała się z tej szaty - wspomniał jeszcze Izambard - Zakładam, że sprawca miał tylko jedną, ale nie możemy wykluczyć posiadania przez niego innych wstrętnych i nawet gorszych sztuczek mogących nam zaszkodzić.
- Akurat miałem w planie tam teraz iść - odpowiedział od razu Shalelu - W ogóle nie widziałem dzisiaj Ameiko, to przynajmniej powiem jej “dzień dobry” nim wyjdę, by zobaczyć co się w mieście zmieniło od mojej ostatniej wizyty.
- Szerokiej drogi Hemlock - Kas skinął głową szeryfowi, po czym spojrzał na kompanów.
- Dalej chcesz zwiedzić wyspę i wdrapać się na wieżę? - zapytał Kilyne. - Może dzisiaj? Nie będziemy przecie cały dzień łazić po ulicach.
Shoanti wstał z krzesła i wraz z innymi ruszył ku drzwiom.
- Wiesz jak znaleźć goblińskie wioski? - zwrócił się jeszcze do Shalelu, gdy wychodzili.
- Latarnię sobie odpuszczę - Kilyne szybko odezwała się do Kasa, zanim elfka zdążyła odpowiedzieć. - Ale wyspę chętnie zwiedzę dokładniej choćby teraz. Jestem ciekawa tego domu na szczycie. Z Rdzawego Smoka właśnie wróciliśmy, możemy się tam spotkać później - powiedziała do pozostałych, starając się, żeby to nie zabrzmiało w sposób zbyt oczywisty. Czarnowłosa nie chciała przebywać w bezpośrednim towarzystwie Shalelu dłużej, niż to konieczne.
- Uważajcie na szlaku - druid także pożegnał szeryfa, choć wyraźnie miał miał jakieś wątpliwości. Nie był pewny czy dobrym pomysłem było opuszczanie osady w tak trudnym momencie - ale takich szczegółów nie było już widać na twarzy.
- Co nie tak było z tą aurą? - zapytał czarodzieja. Jak dotąd, tajemnice Arkan omijały Lugira szerokim łukiem. Ale wciąż był ciekawy świata, a Izambard lubił mówić co najmniej tak samo jak Kas.
- Znajdę was po południu i chętnie posłucham co tam u góry zobaczycie - powiedział, podnosząc się z krzesła - Ale teraz muszę załatwić jeszcze parę spraw w mieście i dookoła, druidzkich i tych bardziej przyziemnych - pożegnawszy wszystkich, ruszył na miasto.
Oprócz zadbania o swoje zwierzęta, zioła i napary - a przy okazji zamienić parę słów z Bofunem - był już najwyższy czas by dostarczyć stępione kundlociachacze Cydrakowi.
- W okolicy grasuje pięć różnych goblinich klanów. Mogę wam o nich trochę opowiedzieć w drodze do karczmy - zaoferowała się elfka w odpowiedzi na pytanie Kasa, podnosząc się z krzesła. To był pierwszy jej poważny ruch odkąd wszyscy się znaleźli w ratuszu.
Pożegnali się z panią burmistrz i szeryfem, wychodząc ponownie na słoneczny dzień okraszony chłodną, wilgotną bryzą od strony morza.
 
Lady jest offline  
Stary 27-04-2018, 18:44   #43
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
- Posłucham tylko o goblinach i możemy iść - rzekł Kas do Kilyne, przeciągając się i wystawiając twarz na słońce.
- Wiadomo jak liczne są te klany? - zapytał elfki.

- Trudno powiedzieć, szkodniki się bardzo szybko mnożą. Średnio po kilkadziesiąt sztuk. Tak jak wspomniałam, jest pięć plemion. Najbliższej miasta znajdują się Ptakozgniatacze, żyją w jaskiniach na skraju Diabelskiego Talerza. Zwykle są najmniej agresywni ze wszystkich. Na południu mamy Żabolizów, żyjących na bagnach Brinestump, szkodniki potrafiące doskonale pływać. Wschód należy do Siedmiu Zębów z lasu Shanka. Stworzyli miejsce dla siebie atakując złomowisko Sandpoint i przerabiając zrabowane rzeczy na broń i pancerze. Dalej na wschód to gobliny z lasu Mosswood, prawdopodobnie największe plemię, ale zwykle trzymające się z dala i zwabiające innych do siebie. I ostatecznie mamy gobliny żyjące na małej wyspie przy wybrzeżu Nettlewood. Ich nazwa ma coś wspólnego z ostem - Shalelu kontynuowała tę opowieść podczas powolnej drogi do karczmy. - Gobliny prowadzą krótkie, brutalne życie - kontynuowała. - Nie jest naturalnym, aby odnotowały się czymś znaczącym, ale kiedy to zrobią, nie pozostanie to niezauważone. To zwykle ci najmocniejsi lub najsprytniejsi stają się wodzami. W okolicy wiadomo mi o sześciu takich, których inne szkodniki nazywają "bohaterami". Wielki Gugmut z Mosswoodjest rzeczywiście nietuzinokowo duży i muskularny, gobliny powiadają, że miał hobgoblina za matkę i dzika za ojca. Koruvus był czempionem Siedmiu Zębów, znany ze swojego temperamentu oraz długiego miecza przystosowanego dla ludzi, który uparcie trzymał jako swój. Zniknął kilka miesięcy temu, kiedy ponoć odkrył tajemną kryjówkę. Gobliny z jego szczepu ciągle twierdzą, że tam jest, jako duch albo gorzej, gotów zamordować każdego, kto odkryje kryjówkę. Vorka to goblin-kanibal z bagien, bohater głównie dla pozostałych szczepów, a nie Żabolizów - elfka uśmiechnęła się pod nosem. - Rendwattle Gutwad to gruby wódz goblinów z Brinestump, obrzydliwy potwór, który jak powiadają nigdy nie zszedł ze swojego tronu. Wodzem goblinów z wyspy jest niejaki Ripnugget, główną jego zasługą jest to, że jego plemię ma to co uchodzi za najlepsze leże. No i na koniec mamy jeszcze Bruthazmusa, niesławnego niedźwieżuka, który odwiedza i handluje ze wszystkimi pięcioma plemionami. I wyjątkowo nienawidzi elfów, z tego co zdążyłam zaobserwować.

Zakończyła kiedy właśnie podchodzili pod drzwi Rdzawego Smoka.
Kilyne złapała się na tym, że zasłuchała się w to sprawozdanie. Shalelu nie zwracała na nią uwagi, co bardzo czarnowłosej pasowało i przez to przeszła z nimi aż do gospody, uznając, że to dobrze się składa.
- Wezmę tylko linę i widzimy się tutaj - rzuciła w stronę Kasa i zniknęła za drzwiami. Nawet gdyby do elfki miała pytania, to nie zdobyłaby się na ich zadanie.

Shoanti skinął jej głową. Chwilę przedtem przestał się śmiać na wzmiankę o ostatnim bohaterze goblinów.
- To za tego niedźwieżuka przebrał się twój krasnoludzki kompan! - zerknął na Lugira. - Ciekawe jak mu poszło. Imponująca wiedza - przeniósł pełne uznania spojrzenie na Shalelu. - Chętnie zapolowałbym wraz z tobą na zielonych. Ale kilkadziesiąt łbów to chyba jednak za dużo jak dla nas, sam załatwię najwyżej tuzin. Miejmy nadzieję, że Hemlockowi uda się sprowadzić wojsko z Magnimaru.
Lekko zasępiony tym podsumowaniem Chasequach ruszył ku swojej izbie. Po chwili wrócił z przewieszoną przez ramię liną.
- Powinniśmy wrócić z Kilyne do południa - rzucił jeszcze, opuszczając karczmę. - Reprezentujcie godnie naszą kompanię w straży, he he.

- Oby. Bo inaczej jest ich tu kilku - druid nie był zachwycony faktem, że historia o niedźwieżuku nie była zmyślona przez jakiegoś pijaczynę. Pokiwał wszystkim na pożegnanie. Izambard i Mesmir, strażnicy Sandpoint. Bo jakich innych ich mógł mieć na myśli Cas?
- Mi też pewno zejdzie do popołudnia. Bywajcie! - rzucił, w końcu oddzielając się od nowych towarzyszy w kierunku warsztatu kowala.
 
Bounty jest offline  
Stary 13-05-2018, 11:05   #44
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Lugir bez większego trudu odnalazł kuźnię. Prowadziły do niej dźwięki charakterystycznych uderzeń młota o metal. W pobliżu leżały dwa wielkie mastiffy, prawdopodobnie inspiracja dla nazwy: "Kuźnia Czerwonego Psa". I pytanie czy nie nawiązanie do samego właściciela, potężnego, acz już niemłodego mężczyzny. Teraz Das Korvut, bo tak się zwał, wyżywał się na jakiejś biednej podkowie, tłukąc ją młotem z wyjątkową zapalczywością. Kiedy białowłosy się zbliżył, kowal uniósł głowę i przerwał pracę.

- Czego? - wychrypiał, ocierając pot z twarzy wierzchem dłoni.- Że tak grzecznie spytam.

- Tępych ostrzy i jednego ostrego - białowłosy rozejrzał się wzrokiem po warsztacie - Zostawiłem wczoraj u ciebie kundlociachacze na stępienie - przypomniał łagodnie - A do tego zastanawiam się nad kupnem sejmiatara na te małe pokraki.

- A, to. Są stępione, dwie sztuki srebra za to. To badziewie i tak było tępe - kowal wskazał owinięte materiałem noże. - Sejmiatar? To nie ta szabelka dla słabych bab? Poszukaj u Bevaniky, powinna mieć jakieś zakurzone sztuki na stanie.

- A poszukam i u niej, dzięki wielkie - druid nie przejął się przytykiem o słabych babach. Co do zapłaty, nie tak się umawiali, ale też nie był z tych co posępią zapłaty za wykonaną pracę, więc monety bez słowa wyrzutu trafiły do Dasa.
- Potrzebowałbym też sierp...i paręnaście kul z zimnego żelaza - zagadnął, rozglądając się z ciekawością - Nie na dziś - druid, jak to druidzi mieli w zwyczaju, miał dryg do słuchania ludzi. A biorąc pod uwagę wczorajszy atak goblinów, niektórzy mieszkańcy przechodzili dziś przez swoje najgorsze dni.

Kowal natomiast miał mało cierpliwości i z tego był znany. Najwyraźniej pamiętał o robocie, ale niezbyt o pozostałych ustaleniach, które jakby mu wypadały z głowy jak tylko klient znikał mu z oczu.
- Sierp jak trzeba to wykuję. Na sprzedaż nie ma, mało chodliwe. Może w składzie u Vindera im zostały - rzucił szybko, jakby pragnął od razu zakończyć ten wątek. - Ale kule z zimnego żelaza? Zwykłe marnotrawstwo! - żachnął się.

- Dobrze więc, zapytam najpierw tam gdzie radzisz - zachowanie kowala wydawało się przeczyć wszelakim zasadom prowadzenia interesu, ale przecież akurat Lugirowi nie szkodziło. Druid zebrał stępione noże, pożegnał się i szybkim krokiem ruszył w poszukiwaniu Cydraka. Tak jak przed atakiem, po mieście szedł powoli - zagadując ludzi i wypytując o bieżące sprawy. Dziś, było to głównie gojenie się ran.

Ludzie radzili sobie różnie z takimi zdarzeniami jak napaść goblinów, a legendy i opowieści były jednym z takich sposobów - zresztą, tym radzili sobie ze wszystkim. A że materiału na legendę nie było, to kolejną rzeczą w kolejce był...teatr?

Przerażenie ludzi już znacznie zmalało od czasu ataku, ciągle jednak wspomnienia były bardzo świeże. Większość miała nadzieję, że to się nigdy nie powtórzy, a ci którzy stracili bliskich dopiero zaczynali ich opłakiwać. Zresztą część pogrzebów odbywała się dopiero teraz. Mimo to większość dziękowała Lugirowi za pomoc. Jego białe włosy czyniły z niego bardzo rozpoznawaną w mieście osobę.

Cydrak na pewno również nie był zachwycony goblińskim atakiem. Teatr nie ucierpiał, ale chętnych na sztukę zabrakło - lub zostało to na nim wymuszone - bowiem opóźnił premierę o kilka dni. Informowała o tym zawieszona na głównym wejściu informacja. Drzwi natomiast zamknięto na głucho. Pamiętając ich wczorajszą rozmowę, raczej była to druga z opcji - ale Lugir i tak załomotał w drzwi, rozglądając się za śladami bytności mężczyzny lub za kimś kto mógł mu wskazać do niego drogę. Nikt nie odpowiadał, ale na dobrą sprawę na drugim końcu wielkiego budynku mogło nie być tego słychać. Kiedy załomotał drugi raz, w oknie naprzeciwko pojawiła się głowa starszej kobiety. Takiej co wszystko wiedzą i słyszą.

- Nie ma go, nie ma co walić! Wyszedł przed dzwonem, zawieszając te swoje karteluszki! - kiedy Lugir odstąpił od drzwi i zbliżył do niej, dodała ciszej. - Pewnie znowu do tego swojego chłoptasia z Ligi Handlowej!

- A więc i ja do niego pójdę - była to już trzecia rzecz z rzędu tego poranka, która nie chciała pójść tak gładko jak się spodziewał, ale ciągle jeszcze nie tracił pogody ducha. Nieśpieszno spacerując po mieście, w drodze do budynku Ligii chciał odwiedzić jeszcze Bevanikę w jej “Zbrojowni”, i starszego Vindera w jego składzie.

Lżejszy o łupy zdobyte na bandytach - poza koniem, na którego najwyraźniej nikogo nie było stać - a bogatszy o dwa ostre kawałki stali i najwygodniejszy plecak jaki kiedykolwiek miał - załomotał w drzwi Ligii Handlowej.

 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 28-05-2018, 01:43   #45
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Czarodziej zmarszczył czoło, słysząc o przebranym krasnoludzie. Czy aby dobrze usłyszał? Niedźwiedziożuk? - zadał sobie to pytanie, odprowadzając spojrzeniem pozostałych członków ich... drużyny?
- Kraa! - usłyszeli nagle gdzieś z góry - Kraa!
Mesmir widocznie stwierdził, że w końcu wypada zaczerpnąć nieco świeżego powietrza. Opadł z dachu prosto na głowę Izambarda, szarpiąc go szponami za włosy. Bardzo ciekawie wpatrywał się w Shalelu, jakby był bardzo zdziwony.
- Kra! Koleżankę sobie znalazłeś? W dodatku elfkę? Ale fajnie! - kraknął z "tonem" mogącym wyrażać ekscytację bądź może najzwyczajniejsze nabijanie się ze swojego mistrza. Przeskoczył on prosto na jej głowę i zaczął zerkać na nią z góry.
- Doberek-kraa! Mesmir jestem! - przedstawił się, przy okazji zajmując wygodne miejsce w jej włosach - Fajnie tu masz! Nie jak u tego zrzędy!
- Mesmir, niech cię...! - sfrustrowany czarodziej wyrzucił ręce w niebo - Nie wolno tak wskakiwać innym na głowy! Niektórzy sobie tego nie życzą! Sprowadzisz na nas tylko kłopoty!
Ten w odpowiedzi wpatrywał się w niego jakby zobaczył idiotę. Oczywiście się z miejsca nie ruszył.
- Ech... Bardzo cię przepraszam za niego, czasami taki jest - spuścił pokornie głowę mag - Pozwól, że otworzę ci drzwi.
I tak też zrobił, zapraszając ją do środka. Bezgłośnie zasugerowała, aby kruk przeszedł z jej włosów na przedramię, a potem wprawnym ruchem posadziła go sobie na barku. Mesmir wydawał się tym ukontentowany, bowiem milczał. Okazało się, że ich pojawienie i głowy wyciągnęły nawet Ameiko z zaplecza. Kobieta uśmiechnęła się szczerze na ich widok, szczególnie Andosaną, z którą nie widziała się na pewno od jakiegoś czasu. W przeciwieństwie do jej zachować wobec ludzi, tu nie przywitała się objęciami, a tylko uśmiechem i słowami.
- Shalelu! Nie sądziłam, że przybędziesz tak szybko. Ostatnio byłaś w zeszłym miesiącu.
- Okoliczności mnie zmusiły - odparła spiczastoucha. Ale na jej ustach również zagościł lekki uśmiech.
- Siadajcie. Widzę, że już się zaprzyjaźniliście - przerzuciła spojrzenie z chowańca na Izambarda.
- A i owszem! A Mesmir to się chyba zakochał w Shalelu od pierwszego wejrzenia! - zażartował Izambard, niespecjalnie kryjąc szeroki uśmiech, jaki zagościł na jego twarzy.
- Kraaaa! A kto tu ciągle o wizycie u Ameiko mówił? Ja ci dam! Kraa! - oburzył się chowaniec, wzbijając się w powietrze. Przeleciał na głowę Izambarda i jak kukułka zaczął go dziobać. Nie za mocno, by mu krzywdy nie zrobić, ale wystarczająco, by to poczuł.
- Au! Ała! Coś mnie trafi zaraz...! - w bliżej niekontrolowany i zupełnie nieskuteczny sposób próbował złapać niesfornego kruka przeskakującego nad jego dłońmi i celując w zupełnie to inne miejsca.
- Kra! Dziób cię trafi! I kto te-raaaaa?! - Mesmir trafił wreszcie w "sidła" swego mistrza, złapany w obie ręce. Pokręcił tylko łebkiem, by spojrzeć rozpaczliwie na obie kobiety, szukając ratunku - ...Pomocy?
- Przepraszam, my tak zawsze i to już od kilku lat. Cóż ja z nim mam - zaśmiał się czarodziej - Pozostali się rozeszli, by zająć się swoimi sprawami, więc tymczasowo jesteśmy tu tylko my.
- Jest niewychowany - stwierdziła spokojnie Andosana, siadając przy stole. Służąca już się uwijała przy przygotowaniu śniadania, sama Ameiko dołączyła do nich. - Takie zwierzę jest niegodne zaufania, lepiej je wypuścić. To normalne u padlinożerców.
Podejście elfiej tropicielki do zwierząt było bardzo zgodne z naturą i wyglądała nie przyjmować do wiadomości, że chowaniec to odrobinę co innego. Ani jej mina ani ton głosu nie sugerował również, żeby żartowała.
- Nie! - odpowiedzieli jednocześnie, patrząc na Shalelu tak, jakby właśnie z księżyca spadła.
- Widzisz... Chowańce magów to nie do końca takie zwierzęta, jakie mogłabyś znaleźć w lesie - podjął temat Izambard, starając się to tłumaczyć w dość prosty sposób - Teorie na temat ich pochodzenia są różne i czasami nie do końca jasne. Nie sądzę, byś chciała ich słuchać. Najważniejsze jest to, iż są natchnione energią magiczną związanej z nimi osoby. Ich ogólnym przeznaczeniem jest wspierać swojego mistrza w jego dalszym rozwoju. Mesmir zawsze taki był - nieco złośliwy, ale potrafi się odpowiednio zachować, gdy jest to konieczne.
- Sam żeś jest złośliwy. Kra. - "burknął" wypuszczony z pułapki kruk, stając na stole pomiędzy rozmówcami i przekręcając łebek, wpatrując się w elfkę.
- Najczęstszą relacją czarodziejów z chowańcami jest relacja mistrz-sługa - kontynuował czarodziej - Natomiast Mesmir, nie licząc Ameiko, jest dla mnie najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek miałem. To tak w wielkim skrócie, nie chcąc cię zanudzjąc treściami akademickich wykładów z pierwszego roku.
- Nie chcę nawet wspominać, że sam na nich przysypiałem - zakończył po cichu, nieco się wstydząc tego faktu.
- Spotkałam już magów, rzadko podróżowali z tak widocznym i aktywnym chowańcem - Shalelu ani odrobinę nie zmieniła swojej raczej poważnej postawy. Takie odbierało się wrażenie z wyważonych ruchów. Zupełnie nie wykonywała gestów, a twarz momentami była niczym maska. - Są odzwierciedleniem czarodzieja? Nie wydajesz się tak popędliwy i uszczypliwy jak on.
Ameiko tylko się roześmiała. Przed elfką stanęło już ciepłe śniadanie, a przed Izambardem woda.
- Shalelu zawsze ma potrzebę zrozumienia natury świata. Ale coś w tym jest - szturchnęła chłopaka. - Wydajesz się bardziej nieśmiały niż nadaktywny po tej swojej szkole magii.
Kąciki ust Izambarda mimowolnie uniosły się na widok Ameiko. Od razu podziękował jej za wodę lekkim skinieniem głowy i nieco się przesunął, dając tym samym znak, by się przysiadła do nich.
- Nadaktywnych wieszczów raczej trudno spotkać, jeśli w ogóle, muszę przyznać, ale czy naprawdę jestem aż tak nieśmiały? Hm... Jeśli tak mówisz, to pewnie tak jest. Zawsze czytałaś ze mnie jak z otwartej książki - zachichotał cicho, po czym postanowił podjąć wątek chowańców, nieco zaskoczony pytaniem Shalelu. Ale skoro chciała wiedzieć... Nie miał prawa odmawiać jej do wiedzy dostępu.
I musiał ją przekazać w jak najdokładniejszy sposób.
- Widzisz - zwrócił się do elfki, przybierając "ten" nauczycielski ton - To podchodzi pod ogólnie znaną w magicznych kręgach teorię chowańców oraz różne hipotezy z tym związane. Zacznijmy więc od teorii: chowaniec to istota przywoływana przez czarodzieja jeszcze w trakcie swojej nauki, by ten mu w niej pomagał. Rytuał jest dość złożony i wymaga dużej ilości dość dziwnych materiałów. Ich rodzaj nie determinuje kto odpowie na twoje wezwanie, pomimo takiego przekonania młodszych studentów oraz laików. W jego trakcie tworzy się między przywoływaczem a chowańcem więź empatyczna i magiczna, pozwalająca telepatycznie się z nim komunikować oraz wywoływać przez niego efekty zaklęć. W większości przypadków przybierają one formę zwierzęcą, jak na przykład lis, kot, skorpion bądź wąż, ale zdarzają się wyjątki od tej reguły. Mistrz Corfilas, mój nauczyciel, ma mechanicznego orła z własną świadomością, a naszemu dziekanowi, profesorowi Iacobusowi, służy Arbiter.
Prostym gestem narysował prostą runę w powietrzu, która natychmiast przeobraziła się w obraz dziwnej, sferycznej, skrzydlatej i, co najlepsze, wykonanej z metalu niewielkiej istoty mającej w środku coś, co można zdecydowanie było nazwać otworem ocznym. Po chwili takiego wiszenia pęknął on niczym bańka, wyzwalając z siebie kilka wielokolorowych, lekko świecących motyli, które przysiadły w rządku zaraz obok Mesmira, formując w ten sposób tęczę.
- Teraz przejdźmy do hipotez… Zacznijmy od tego, że możesz mieć po części rację, Shalelu. Większość zwierzęcych chowańców jest odzwierciedleniem swoich przywoływaczy, ale trudno to udowodnić, jako że większość z nich najzwyczajniej nie posiada żadnej możliwości komunikacji. W księgach pojawiała się również teoria, jakby rytuał przywołania miał dodatkową cenę, a była nią jedna z najmniej uwydatnionych cech czarodzieja. Aby magiczna więź została utrwalona, musiała być ona scalona przez cząstkę umysłu wzywającego. Oficjalnie uznaje się to za kłamstwo również z powodu braku wystarczających dowodów. Istnieją również przesłanki o chowańcach będących kiedyś zupełnie innymi istotami. Wiecie... jakby przywołanie przypadkiem spętało duszę jakiejś bogom ducha winnej osoby, dając jej w ten sposób drugie życie. To już by szło w stronę bardzo nieprzyjemnej gałęzi nekromancji... Aż mnie ciarki przechodzą.
Chrząknął, zdając sobie sprawę, że zaschło mu w gardle. Wziął napełniony wodą kubek do ręki i z uśmiechem spojrzał na obie kobiety.
- No to wasze zdrowie! - powiedział, wznosząc w górę naczynie, po czym upił z niego dwa łyki.
- Wydają się ci czarodzieje mieć mnóstwo hipotez, a żadnych konkretnych, pewnych informacji - Shalelu rzekła do Ameiko całkiem poważnym tonem, zanim zwróciła się bezpośrednio do Izambarda. - Cieszę się, że w naturze nie ma takich niepewności. Znam takich, którzy potrafią poświęcić lata na medytację i nigdy nie pragnęłam do nich dołączyć.
- Ja to widzę inaczej - Kajitsu zaśmiała się przyjaźnie. - Z ilości wiedzy wygląda na to, że Izambard nie spał na wszystkich wykładach. To się nazywa ćwiczenie silnej woli, moja droga.
- Domyślam się, że bez niej czarodzieje zasypialiby w połowie nauki zaklęcia na następny dzień? - Andosana spytała maga, który nijak nie potrafił stwierdzić, czy elfka żartuje.
- Oj, nie - odpowiedział żartobliwie Izambard - Zasypialiby nim w ogóle zaczęliby naukę! Póki nie opracuje się własnego sposobu, to zapamiętywanie zaklęć jest bardzo trudne.
- I tak, ekhm - dodał skromnie - Cóż, starałem się uważać na zajęciach.
Roześmiały się tym razem obie. Shalelu miała łagodny, przyjemny dla ucha śmiech. Ale o co im chodziło, Izambard mógł się co najwyżej domyślać. Jego chowaniec również, skacząc na boki niepewnie i kręcąc łebkiem. Elfka właśnie kończyła posiłek.
- Będę się zbierała. Gobliny są bardzo aktywne ostatnimi czasy. Teraz przez jakiś czas można się mnie spodziewać częściej w mieście.
Wstała, a Ameiko podążyła za nią. Wymieniły krótkie uściski, a Andosana obdarzyła jeszcze Izambarda przyjaznym spojrzeniem.
- Może kiedyś będzie więcej czasu, to opowiem ci o moich pasjach. Cieszę się, że się poznaliśmy.
- I ja również się cieszę! - odparł, wstając od stołu - Z niecierpliwością będę wypatrywał tego czasu. Do zobaczenia!
- Wiesz może o co im chodziło? - zapytał konspiracyjnym szeptem chowańca, który w odpowiedzi jedynie polecił energicznie łebkiem. Izambard jedynie westchnął i podszedł do Ameiko, gdy już elfka opuściła Rdzawego Smoka.
- W przeciwieństwie do pozostałych napotkanych na mej życiowej drodze elfów Shalelu nie jest ani trochę snobistyczna, a w jej głosie nie słychać wyniosłości - wyraził swoje myśli, jeszcze spoglądając za tropicielką w stronę drzwi. Często to robił listownie, ale teraz miał okazję osobiście - Zdaje się mieć również bardzo dużo do powiedzenia i z chęcią bym posłuchał, gdyby zdecydowała się zostać dłużej. Bardzo ją polubiłem, choć dopiero dziś ją poznałem.
- Cieszę się, choć ona nie jest taka, jak ludzie z miasta - Ameiko nie wróciła jeszcze do obowiązków. Obecnie ruch w karczmie był mały, jeszcze nie zaczęła się nawet pora obiadowa, a gości mieli mało po feralnym święcie. - Żyje samotnie w lasach, nawet ja z nią po nich nie podróżowałam. Zaprzyjaźniłyśmy się już tutaj. Ma ciekawe spojrzenie na świat, głównie poprzez pryzmat natury. I o niej potrafi opowiadać bez końca - uśmiechnęła się na te słowa.
- W takim razie, jak już się sytuacja uspokoi, będę musiał z nią wyjść w plener i jej posłuchać. Przy okazji wykorzystam okazję, by ją lepiej poznać.
- Kra? Zakochałeś się? - zapytał Mesmir, chyba złośliwie, jak to miał w zwyczaju.
- W dziób się ugryź. Ma ładny głos - odburknął mu mag, wywracając oczami.
- Jak? - chowaniec spojrzał zaskoczony na swojego mistrza, kręcąc łebkiem na znak niezrozumienia.
- Masz więc zajęcie na resztę dnia - triumfalnie skwitował Izambard, widząc, że kruk zaczął się zastanawiać.
- Tak sobie myślę… Dwór Morieth dalej stoi? - skierował swe słowa już do Ameiko, zapraszając ją gestem, by usiadła z nim przy stole. Nie było sensu stać, skoro i tak się nic nie działo w tym momencie w gospodzie - Ciekawi mnie, czy ten handlarz, któremu sprzedałem dom przed udaniem się do Magnimar, postanowił go komuś sprzedać, czy może go po prostu rozebrał na części.
- Stoi ciągle, przecież nie stoi w pobliżu katedry, dlaczego miałby się spalić? - zapytała Kajitsu, siadając naprzeciwko czarodzieja i uśmiechając się. - Nie jesteśmy w Sandpoint aż tak mściwi za opuszczenie naszego pięknego miasta na tak długo. Teraz mieszka tam nieznana mi rodzina, starsze małżeństwo z córką w twoim wieku mniej więcej. Pierwszy kupiec uciekł po roku, rozgłaszając wszem i wobec, że tam straszy - zachichotała. - Nie wiedziałam, że umiałeś wtedy zastawiać magiczne pułapki!
- Cóóóóóóż… - nie wiedział, czy rozłożyć ręce, czy może wzruszyć ramionami. Ostatecznie wyszło coś pośredniego, co wyglądało dość dziwacznie. Na jego twarzy zawitał głupi uśmieszek - Próbował mnie oszukać, więc postanowiłem być nieco złośliwy. Widzę więc, że poszło aż za dobrze. Absolutnie niczego nie żałuję!
- Sądziłem, że kiedyś odkupię swój dwór, ale skoro tam mieszka teraz bogom ducha winna rodzina, to ich zostawię w spokoju - zasmucił się nieco.
- W Sandpoint co jakiś czas pojawia się coś do sprzedania. Może nawet mógłbyś wybudować coś nowego? - zachęcała Ameiko, tylko przez moment przyglądając mu się dziwnie. - Jakbyś chciał odkupić, to myślę, że dałoby radę ich przekonać. Nie znam ich za dobrze, ale wydają się mili - nachyliła się. - A ich córka jest ładna - dodała szeptem i mrugnęła konspiracyjnie do Izambarda, na co to on jej odpowiedział dziwnym spojrzeniem - i również tylko chwilowym.
- Już mnie próbujesz swatać? To dlatego, bym został na dłużej w mieście? O jej - zaśmiał się, unosząc ręce do góry w geście bezradności - Niestety, przez jakiś czas muszę być magiem wędrownym by móc zebrać interesujące fakty i zdobyć nieco doświadczenia praktycznego. Nie mogę pozwolić, by ktoś się zastanawiał gdzie zaginąłem, kiedy siedzi w mieście…
- Ale może ich odwiedzę, by zobaczyć jak się mają - dodał - I czy na pewno wszystko jest rozbrojone.
- Przecież nikt ci nie każe siedzieć na pupce - zachichotała Ameiko, niczym mała dziewczynka, obserwując jego reakcje. - Na siedzenie nad studiami jeszcze przyjdzie czas. Albo na karczmę, jak to było ze mną - przyznała. - I nie rób z Sandpoint takiego barbarzyńskiego miejsca, można od nas wysłać list, wiesz? Albo gołębia. Nawet znalazłby się tu czarodziej zdolny przesłać twoją wiadomość magicznie, jestem tego pewna - przerwała, przyglądając mu się uważnie. - Aż tak cię ciągnie do przygód? Łatwo w nich stracić coś znacznie więcej niż czas i pieniądze - posmutniała odrobinę, pewnie przywołując jakieś niemiłe wspomnienie. A on tak patrzył na nią i czuł, jak zaczyna się mu robić głupio. Dopiero co przybył do miasta i już planował je opuścić, a nawet nie przebywał w nim tygodnia. A jej smutna twarz była ostatnią, jaką chciał u niej widzieć.
- Przepraszam. Myślę więc, że zostanę trochę dłużej. Jesteś tu ty, Shalelu i wielu innych. No i…
- Czy… coś się stało? - zapytał zmartwiony, wciąż widząc jej smutna oblicze.
- Shalelu to akurat rzadko - odpowiedziała mu, uśmiech bardzo szybko powrócił na jej oblicze. - Nic się nie stało. Stare dzieje, nie ma potrzeby do nich wracać. To co zamierzasz teraz, przez najbliższe dni? - zmieniła temat.
- Kra! Obijać się będzie! - zakrzyknął Mesmir, przypominając o swojej obecności.
- Na pewno będę coś robił - Izambard wywrócił oczami, niewielkim uśmiechem starając się ukryć budzące się w nim mordercze intencje - I nie będzie to przeszkadzanie, mój przyjacielu.
- No tak! Bo co ty byś beze mnie zrobił? - chowaniec zaczął radośnie przeskakiwać z nóżki na nóżkę, kompletnie zadowolony z siebie.
- Na pewno był młodszy o tą dekadę, którą straciłem praktykując zaawansowaną dywinację… - odpowiedział mu całkowicie beznamiętnie, po czym już się zwrócił do dziewczyny.
- Wybacz, Ameiko. Sądzę, że spróbuję się zająć sprawą goblinów. Jeszcze może sprawdzę katedrę według planów mistrza Corfilasa i wyślę mu raport… A później będę musiał się jakoś utrzymać, by nie być darmozjadem. Tak w ogóle… nie wspominałaś, że zrobiłaś sobie tatuaż - spojrzał na jej ramię z zaciekawieniem.
- Może chcesz w kuchni pomóc? - Ameiko spytała z rozbawieniem, spoglądając przy tym bardziej na kruka niż czarodzieja. Widząc jak ten próbuje zrozumieć co kryje za sobą to pytanie, roześmiała się znowu. Pogodny nastrój wrócił jej szybko. - To szalone lata młodości, błędów i poszukiwania przygód w różnych miejscach. I trochę tradycja rodzinna, której ojciec nie do końca pochwala. Kiedyś jednak ród Kajitsów praktykował rytualne ozdabianie ciała. Ty jak zaczniesz wędrować w poszukiwaniu kłopotów, także możesz zrobić kilka nie do końca odpowiedzialnych rzeczy. Bardzo chętnie bym to zobaczyła, bo stałeś się taki poważny po tej całej dywinacji. Jakby nie tylko ci wygląd postarzyło!
- Em… Aż się zacząłem bać. Może powinienem sobie kupić czarodziejską kulę i przewidywać w niej swoje głupie decyzje? - zażartował, udając zadumanie. Zdecydował się nie drążyć gdzie szukała przygód, choć musiał przyznać, że zaskoczyła go. Z drugiej strony… ona bardziej się nadawała do podróży niż on.
- Wbrew wszystkiemu chyba się nie mylisz co do mojej powagi. Zauważyłem, że wybrane przez moich kolegów z uczelni szkoły magii uwydatniły nieco pewne ich cechy charakteru. Dla przykładu: wywoływacze stali się z czasem bardziej narwani - krótko wyjaśnił kolejną teorię, nad którą się kiedyś zastanawiał - Ale wracając… z chęcią bym cię zaprosił na wspólną podróż, ale masz gospodę do zarządzania. Wnioskuję z tego, że pewnie byś je odrzuciła.
- Nie mylisz się - zgodziła się poważnym tonem. - Nie planuję wracać do tego niebezpiecznego zajęcia. Dobrze mi tu, w Sandpoint. I interes nie idzie wcale tak źle - uśmiechnęła się. - Uwydatniać cechy charakteru. Co uwydatniłyby w nekromancie? - zastanowiła się na głos, już nie w pełni poważnie. - Bo skoro przyszłość to takie poważne sprawy, to co powiedzieć o przeszłości?
- Ja wiem, co by uwydatniły. Śmiertelną powagę! - uśmiechający się krzywo Izambard aż wypił resztę wody jednym haustem, nie bacząc na ściekające mu z kącików ust strużki - Na wszystkich bogów. To był najgorszy żart w moim wykonaniu, jaki kiedykolwiek powiedziałem.
- Powiem ci, że to rzeczywiście nadzwyczajne osiągnięcie, ponownie powiedzieć najgorszy - zgodziła się z nim Ameiko, panując idealnie nad mimiką swojej twarzy i poważnym tonem. - Muszę też przyznać, że zapijanie takiego osiągnięcia wodą także godne jest odnotowania.
- A dziękuję! Bardzo się staram. Szczególnie gdy nie trzeba - rozłożył bezdanie ręce, śmiejąc się.
Tak chwilę jeszcze rozmawiali, póki Ameiko nie musiała wrócić do swoich obowiązków. Izambard więc wyszedł, by się przespacerować… i rozejrzeć.
 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]
Flamedancer jest offline  
Stary 05-06-2018, 21:55   #46
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Kilyne i Chasequah ruszyli dziarsko w stronę wyspy. Sama wycieczka miała zająć chwilę, ale dla spragnionych wrażeń nie była to żadna przeszkoda. Nie zdążyli jednakże przejść dwóch przecznic, kiedy z jednej z ulic wyszła piękna rudowłosa dziewczyna, przyspieszając kroku kiedy ich zobaczyła. Na jej ustach pojawił się zachęcający uśmiech, piersi mocno widoczne w dużym dekolcie kołysały się bardzo hipnotycznie, a sukienka przyjemnie obejmowała ciało równie ładne co sama twarz.


- Witaj przystojniaku! - zwróciła się bezpośrednio do Kasa, zachodząc mu drogę. - Słyszałam tyle dobrego. Jestem pewna, że mógłbyś mi pomóc… z takim małym problemem - nieśmiało spuściła spojrzenie, ale jakby w tym samym momencie wypięła pierś do przodu.
Wojownik nie próbował nawet patrzeć jej w oczy. Dopiero po chwili opamiętał się i oderwał wzrok od dekoltu rudowłosej, żeby z pewnym skrępowaniem zerknąć na Kilyne.
- Eeee - zająkał - Pomóc my czy tylko ja?
Czarnowłosa zaplotła ramiona na piersi i zgromiła wzrokiem rudowłosą. Zacisnęła wargi, robiąc przy tym kwaśną minę. Rudowłosa zupełnie ją zignorowała, zamiast tego prawie przyklejając się do Kasa.
- Jestem pewna, że wystarczysz ty, takie mięśnie… - zamruczała, wyciągając dłoń i dotykając bicepsów. - Jestem Shayliss. Odkąd mój ojciec gania za moją siostrą, aby ta nie wdawała się w romanse, nikt nie ma czasu przypilnować dobrze sklepu. W piwnicy widziałam szczury. Taaakie! - pokazała co najmniej pół metra i z każdą chwilą ów szczur się powiększał. - Gdybyś pomógł, to byłabym baaaardzo wdzięczna.
- Pewnie jeszcze te szczury mają rude futerka? - sarkastycznie zapytała Kilyne, ani na jotę nie zmieniając swojej postawy.
- Szczury miewają różne umaszczenie - rzekł poważnie Shoanti, prostując się i napinając mięśnie. - I slyszałem, że bywają i takie wielkie. To poważna sprawa. Wypada pomóc, kiedy proszą. Tak, na pewno sam sobie z nimi poradzę. Powiedz, który to sklep a przyjdę za godzinę - zwrócił się do Shayliss.
- Oh, cudownie! - rudowłosa przytuliła się do niego i poczuł jak duże piersi opierają się i rozpłaszczają o jego ciało. Oderwała się po zdecydowanie zbyt długim czasie jak na zwykły uścisk radości. - To tu zaraz - wskazała dłonią na szyld "Skład Vindera". - Będę czekała, och tak… - to ostatnie było już otwarcie erotyczne. Pomachała i pobiegła z powrotem, tym razem kołysząc biodrami przed ich oczami.
Kilyne patrzyła za nią przez dłuższą chwilę, zanim podjęła przerwany spacer w kierunku wyspy.
- Uważam, że to niesprawiedliwe. Dlaczego jej wdzięki mają być tylko dla ciebie? Nawet mnie nie zauważyła.
Kas również odprowadził wzrokiem Shyliss, po czym ruszył za Kilyne.
- Znaczy, że… ona ci się podobała? - był równie zaskoczony co zaintrygowany. - W sensie, że… eee… Wiesz, mogę ją zapytać czy… no wiesz. Z kim jak z kim, ale z tobą mogę się nią podzielić. Jak już załatwię te szczury - wojownik najwyraźniej wciąż wierzył w ich istnienie.
- Cycki rzeczywiście miała niezłe. Lubię podziwiać ładne okazy - Kilyne powiedziała to jak coś zupełnie naturalnego. Spojrzała na Kasa. - Ale ty nie myślisz chyba, że tam naprawdę są jakieś szczury? Ona chce być tylko pomacana przez bohatera. Tylko pamiętaj, aby skutecznie zamknąć jej usta, żeby połowy miasta nie przywołała - dodała rozbawionym tonem.
Kas się roześmiał.
- Będę pamiętał. Bycie bohaterem daje dużo korzyści - rzekł, zerkając na Kilyne. - Ty też jesteś... bardzo ładnym okazem.
- Nie jestem żadnym okazem. Ona jest, bo wystawia się na widok jak ci handlarze dziwnościami z rynku w Magnimarze - Kilyne zwięźle wytłumaczyła zawiłości postrzegania innych według własnych kryteriów. - Świecenie piersiami nie jest konieczne, o ile nie ma się w tym innych celów.

Były szczury czy nie, wkrótce para wyszła z miasta, aby skorzystać z najłatwiejszej drogi zejścia i po plaży dotarła do miejsca, gdzie wyspa niemal stykała się z lądem. Dotarcie pod klif nie stanowiło najmniejszego problemu i wkrótce Kilyne była już w tym samym miejscu co dzień wcześniej, tym razem przygotowana i z kimś, kto także chciał spróbować, a w razie czego mógł również pomóc. Bo po Izambardzie żadne z nich nie spodziewało się zapędów alpinistycznych. Kilyne spojrzała w górę, wybierając miejsce, gdzie klif był najniższy. Zdjęła z ramienia linę z kotwiczką i wręczyła ją Kasowi.
- Skoro już tu jesteś, to przydaj się i zarzuć ją na samą górę.
Shoanti chwycił linę, luzując jej koniec.
- Taka wyspa to w sumie dobra kryjówka dla jakiegoś nekromanty, czy innego śmierdzącego złomaga - zauważył. - Trudno dostępna, żadne straże jej nie pilnują, można dostać się z i do miasta nie przechodząc bram… Odsuń się kawałek - polecił Kyline.
Zakręcił zaopatrzonym w hak końcem liny i zarzucił na górę. Za pierwszym razem hak odbił się od skały i spadł na ziemię. Za drugim jednak zaczepił się o coś. Kas uwiesił się na zwisającej linie, sprawdzając czy dobrze trzyma, po czym od razu zaczął się wspinać.
- Wejdę pierwszy! - zawołał. - Jeśli utrzyma mnie to i ciebie.
Na jego szczęście tym razem miał rację. Lina trzymała dobrze, a wspinaczka te kilkanaście metrów w górę nie była aż taka trudna dzięki miejscom na stopy. Nie obciążeni, w dostosowanych do tego strojach, oboje nie mieli szczególnych trudności z wejściem. Choć trochę się zdyszeli.

Szczyt klifu nie był tak atrakcyjny jakby się zdawało. Znajdowali się na dużej pochyłości i trzeba było wspinać się po nierównym, zarośnietym gęstymi krzakami terenie aby dostać się na szczyt wyspy i móc w pełni podziwiać widoki. Z jednej strony miasto - na wyższym klifie, więc niezbyt widoczne, z drugiej morze i zatokę. Na szczycie nie było nic interesującego, wszędzie tylko zarośla. Dopiero na samym końcu, nieco niżej, wznosiła się ruina drewnianego budynku, także całkiem zarośnięta.
- Chociaż widok jest ładny - zdecydowała Kilyne, odczepiając natrętną gałąź od swojego ubrania. Luźne i lekkie bardzo ułatwiało wspinaczkę, lecz utrudniało poruszanie się po krzakach. - Idę do tego domu. Jak się zwał ten morderca? Rzeźnik? Rębacz? Ciekawe, że nawet nie spalili go tu razem z całym budynkiem.
Ruszyła ostrożnie, starając się omijać wszystkie pułapki. Nie liczyła na to, że znajdzie coś interesującego. Ciekawym było bowiem samo badanie tajemnic, zapuszczanie się do miejsc od dawna przez nikogo nie odwiedzanych.
Stąpając ostrożnie udało się nawet nie porozrywać delikatnego materiału zwiewnego stroju Kilyne. Wiatr wiał tu mocno i sprawiał, że krągłości kobiety były dość dobrze uwypuklane tym sposobem, na co Kas nie zamierzał narzekać. Po chwili stali już bardzo blisko mocno zarośniętego chaszczami domu. Była to zwyczajna chałupa z bali, z zawalonym dachem i wejściem. Dostępna była jedynie przez otwór okienny, pozwalający także spojrzeć na bałagan w środku. Widać było jeszcze ślady krwi na deskach, wyblakłe od czasu. Jedyne co tak naprawdę się wyróżniało, to niezwykłe rzeźby ptaków. Były wszędzie - na budynku i wewnątrz jego. Część jako płaskorzeźby, reszta jako ptaki naturalnej wielkości. Wykonane z drewna wydawały się zawierać każdy szczegół i wyglądały jak żywe, choć większości gatunków ani Kilyne, ani Chasequah nie rozpoznawali. Czarnowłosa zbliżyła się bardziej, zaglądając głębiej do środka. Liczyła wcześniej, że zostało tu coś wartościowego, lecz teraz zaczynała wątpić. Mimo to gotowa była nawet wśliznąć się do wnętrza, gdyby coś zwróciło jej uwagę.
- Wygląda na to, że zabijanie nie było jedynym talentem Rębacza - dotknęła jednego z wyrzeźbionych ptaków, przesuwając po nim palcami i uśmiechając się.
- Ładne - zgodził się Kas, ładując się przez okno do środka chaty. - Wyglądają jak prawdziwe ptaki zaklęte w drewno. Ciekawe czy znajdzie się sokół. I ciekawe czemu nikt ich nie zabrał. Ja zdecydowanie zamierzam wziąć sobie kilka.
Rozejrzał się po zacienionym wnętrzu, starając się wybrać taką ilość mniejszych rzeźb, z którą będzie mógł swobodnie wrócić do miasta.
Problem z tymi rzeźbami był taki, że wszystkie były częścią chaty. Bez trudu dało się odciąć te, które stały na nogach i tylko nimi były przytwierdzone, ale nie zmieniało to jednego: ten artysta tworzył jedynie w ten sposób. W środku zauważyli zresztą kilka niedokończonych dzieł. Jedna noga od stołu była połową jakiegoś małego ptaka. Chasequah nie znalazł sokoła, największy był jastrząb na dachu, ułamany przy czubku. Do wyboru było za to kilka mniejszych ptaków, które przetrwały wewnątrz budynku jako choćby nogi od stołka czy część palików wieszaka na ubrania. To były główne skarby tutaj. Kilyne w swoim poszukiwaniu dorwała się do zaledwie pięciu srebrnych monet i garści piętnastu miedziaków. Wyglądało na to, że człowiek tu mieszkający nie dbał o dobra doczesne. No i była jeszcze zardzewiała od pokrywającej ją od lat krwi siekiera. Wystawione na deszcz i wiatr przedmioty korodowały i to samo spotkało również zestaw do rzeźbienia, prawdopodobnie najdroższą rzecz tutaj.
- Ciekawe czy to ta siekiera, którą zarąbał tylu ludzi? - Kas podniósł broń i z jej pomocą zdemontował kilka mniejszych rzeźb ptaków, chowając je do plecaka.
- Wygląda na to, że od jego śmierci nikt tu nie mieszkał - ocenił wnętrze zrujnowanej chaty. - Wracamy, czy chcesz obejść resztę wyspy?
Kilyne zabrała monety, po co miały tu rdzewieć? Nie przejawiała takiego zainteresowania rzeźbami jak barbarzyńca. Wzięła jedynie małego, mieszczącego się niemal w dłoni ptaszka, chowając go do swojej torby. Na pamiątkę, że tu była.
- To chyba już jest reszta wyspy - odpowiedziała na pytanie Kasa. - Wracajmy. Tylko zostaw tę siekierę - dodała z uśmiechem. - Ciekawe co zrobili z ciałem.
Ciała rzeczywiście nie było, trudno było powiedzieć co się mogło z nim stać. Większa plama na podłodze mogła sugerować, że właśnie tu umarł, ale potem ktoś musiałby go wynieść. Może został zrzucony z klifu do morza? Może spalony? Ale po spaleniu również nie odnaleźli śladów. Pozostało im tylko wracać do miasta, co okazało się proste i nawet przyjemne. Słońce nie przygrzewało za mocno, a wiatr był silny, ale niebo czyste, a słona bryza orzeźwiająca. Specyficzny człowiek mógłby rzeczywiście czerpać przyjemność z mieszkania tutaj.
I potem zwariować jak to pokazało życie.

***

Do Sandpoint wrócili, kiedy jeszcze słońce wysoko wisiało na niebie. Ludzie pogrążeni w codziennych sprawach nadal ich zauważali, ale pewnie wkrótce przywykną do ich widoku i legend, jakie o nich krążyć zaczynały. Niewielkich na razie, ale kto wie? Nie mieli dalej wielkich planów. Na Kasa czekała ognista dziewczyna, na Kilyne… pewnie też by sobie kogoś znalazła, biorąc pod uwagę jaką uwagę, u młodych mężczyzn szczególnie, przyciągały jej kształty uwidaczniane przez przylegający do ciała, cienki materiał.
Kilyne miała już podążyć w swoją stronę, gdy zawahała się i obdarzyła spojrzeniem Kasa. Złapała go za ramię i zwróciła na siebie uwagę.
- Nie mówię, żebyś nie szedł szukać tych szczurów, ale zachowaj ostrożność. W miastach jest na pewno inaczej niż u ciebie. Tu spółkowanie z młodymi dziewczynami bez zaręczenia i zgody jej rodziców, kiedy wyjdzie na jaw, to… - zastanawiała się przez moment nad odpowiednim słowem - …to na pewno stracisz status bohatera w Sandpoint - uśmiechnęła się, nie wiedząc czy dobrze mu to przedstawiła.
Wojownik zmarszczył czoło. Jak każdy Shoanti przywiązywał sporą wagę do swojej reputacji i ta perspektywa wyraźnie go zmartwiła.
- Nie żeby u nas było tak zupełnie inaczej - przyznał, burząc mit Płaskowyżu Storval jako krainy wolnej i niczym nie skrępowanej miłości. - To znaczy kobiety Shoanti same decydują z kim kładą się na futrach i nikt nie ma nic przeciwko dopóki nie ma z tego dziecka. Jak się je zrobi to trzeba się ożenić a nikt nie chce mieć zięcia gołodupca, który nie ma czym się wkupić do rodu. Wszystko zależy od tego ile masz krów i koni i jaką cieszysz się sławą w klanie.
Spoglądał to na Kilyne to w stronę sklepu ojca Shyliss.
- Muszę iść pomóc ze szczurami, bo obiecałem - oznajmił. - Ale nie tknę tej rudej. Niechaj to będzie próba woli. Tylko potem mogę być trochę rozdrażniony - uprzedził, co i rusz omiatając spojrzeniem zgrabną sylwetkę rozmówczyni.
- Oh, i jak to okażesz? - zapytała z uśmiechem, kładąc dłoń na biodrze i odchylając je odrobinę w bok. - Wszystko to kwestia nie zostania przyłapanym, Kas. Mogę cię kiedyś nauczyć. Najlepiej sprawdza się do tego noc. Mogę iść z tobą, może coś sobie wybiorę w składzie.

Główny skład był masywnym, wkomponowanym w Sandpoint budynkiem na jeden z centralnych ulic. Kiedy wchodziło się do środka, człowieka (i nie tylko) ogarniała klaustrofobia od ustawionych blisko siebie towarów, czasami aż pod sam sufit. Okna prawie nie dawały światła i te zastępowały lampy. W środku było raczej duszno, kiedy spacerowało się wąskimi alejkami. Większość sprzedawanych tu produktów wydawała się zupełnie zwyczajna. Oprócz ich dwójki w składzie przebywało jeszcze kilka innych osób, w tym ognistowłosa Shayliss, która uśmiechnęła się szeroko na widok Kasa i skrzywiła spostrzegając Kilyne. Uśmiech wrócił, gdy czarnowłosa wydała się bardziej zajęta towarami.
- Ah, jesteś! - zawołała radośnie, podbiegając do barbarzyńcy. Wydatne piersi kołysały się tak bardzo przy tym ruchu, że sprawiały wrażenie gotowych do wyskoczenia z gorsetu i to zaraz. - Masz swój… wielki miecz? - zapytała cicho. - Są w piwnicy… - dodała szeptem, dotykając męskiego torsu.
- Mhm… - Kas wyprężył się i odruchowo byłby złapał dziewczynę za tyłek, lecz przypomniał sobie słowa Kilyne i cofnął dłoń. Nie tutaj. Gdyby był bledszy byłby się zaczerwienił.
Półtoraręczny miecz zwisał przy pasie, ciężko go było nie zauważyć. Czy ona miała coś ze wzrokiem?
- Miecz mam - oznajmił mimo to - chociaż prawdę mówiąc na szczury lepsze są trutki albo pułapki…

Kilyne obdarzyła ich zażenowanym spojrzeniem, kręcąc głowę. Wzrokiem szukała co ciekawszych przedmiotów wystawionych na sprzedaż. Nie miała zamiaru kupować łopaty ani ziemniaków. Interesowały ją te małe, skromne, ale mające swoją wartość. Skoro ruda chciała iść do piwnicy, to nie powinno zostać tu dużo pracowników. Rozglądała się, próbując się rozeznać kto tu pracuje, a kto kupuje.

- Przy takich dużych tylko duży miecz pomoże! - zadeklarowała ogniście młoda panna Vinder, otarłszy się o barbarzyńcę. Za chwilę już ciągnęła go w stronę widocznych z boku drzwi. - Chodźmy, bo zjedzą wszystkie zapasy.
Czy mógł się oprzeć? Weszli na kamienne schodki, z dołu powiało chłodem. Pociągnęła go dalej, zamykając za nimi drzwi i otwierając kolejne. Zdjęła lampę ze ściany, ale okazało się, że w środku płoną co najmniej dwie inne, rzucając odrobinę światła na dużą piwnicę zastawioną towarem.
- To tam, w głębi - szepnęła, pokazując przeciwległą ścianę.
Najwyraźniej jednak szczury rzeczywiście tu były, bo żadni świadkowie nie mogli już przeszkodzić ewentualnym lubieżnym planom.
- Załatwię to szybko i zaraz do ciebie wrócę - wymruczał Kas i nie musząc się już powstrzymywać ścisnął pośladek Shyliss.
Następnie wziął lampę w jedną rękę a drugą dobył miecza i wolno ruszył w głąb piwnicy, wypatrując wielkich gryzoni. Nie widział żadnych szczurów. Jak na piwnicę pełną towaru było tu względnie czysto i porządnie. Szelest usłyszał w ostatniej chwili.
Zaraz przed tym, jak dłoń złapała go za pośladek.
- Tu nikt nam nie będzie przeszkadzał - wyszeptał głos Shayliss niedaleko jego ucha, a barbarzyńca poczuł jak dziewczyna przytula się do niego od tyłu.
Przez chwilę wojownik toczył wewnętrzną walkę. Ale tylko przez chwilę. Nie widział wszak rodziców dziewczyny w sklepie, zatem musiało ich tu nie być.
Dla pewności jednak zapytał:
- A twój ojciec?
Ale pytając chował już do pochwy miecz i odstawiał lampę na najbliższą skrzynię z towarem, wzrokiem szukając innej skrzyni - na której dałoby się dziewczynę posadzić i dobrać się do tego największego skarbu rodziny Vinderów, skrywanego pod jej ubraniem.
- Nigdy się nie dowie - wymruczała Shayliss, lekka niczym piórko kiedy podnosił ją i sadzał na skrzyni. Nogi rozsunęły się jej same, sukienka odsłoniła zgrabne łydki. Pierś dziewczyny poruszała się szybko, kiedy przyciągnęła go do siebie i złapała jego wargi swoimi, obejmując mężczyznę namiętnie i pożądliwie.
- … ali się! - dotarło do uszu Kasa jakieś zawołanie z góry. - … scy … ścia…!
- Co to było? - Shoanti oderwał się od ust dziewczyny. Dłonie na chwilę przestały pieścić wnętrze jej uda i jedną z bujnych piersi, którą już zdążył uwolnić spod sukienki.
Nie słyszał wyraźnie i nie do końca biegle znał język wspólny.. “Wali się! Wszyscy do ścian!”? Nie, to bez sensu. “Dymali się! Wszyscy na gościa!”? Hmm… Tak czy inaczej w sklepie coś się działo a zamieszanie mogło przyciągnąć ojca dziewczyny.
- Ktoś krzyczy tam na górze. Lepiej to sprawdzić. - odkleił się w końcu od Shyliss i poprawił ubranie.
- Oh, nic mu nie będzie - w ton głosu panny Vinder wdała się lekka irytacja na to, że ktoś śmie im przeszkadzać. Złapała Kasa za fraki i spróbowała z całkiem sporą siłą ponownie przyciągnąć do swoich ust. - Jeszcze chwilę poczekają, mój ty bohaterze - wymruczała kusząco.
Trzeba było jej przyznać, że miała sporą siłę przyciągania i Kas przyciągnąć się pozwolił. Ale tylko na krótki pocałunek, po którym delikatnie lecz stanowczo wyzwolił się z jej objęć.
- Tam jest moja przyjaciółka - powiedział. Ten argument nie mógł spodobać się Shyliss, ale Shoanti nie był mistrzem wyczucia. - A co jak gobliny znów zaatakowały Sandpoint? Sprawdzę tylko i wracam. - z tymi słowy ruszył żwawo ku schodom.
- Oh! - dosięgło go oburzenie Shayliss, ale ani ona nie zdążyła powiedzieć nic więcej i w pełni poprawić swojego stroju, ani on przejść więcej niż kilku kroków, gdy drzwi otworzyły się i stanął w nich szeroki w barach, ogorzały mężczyzna. Zatrzymał się w progu, z wyraźnym wzburzeniem widocznym na twarzy.
- Co tu się dzieje?! Shayliss, czy on ci coś zrobił?! - zawołał, zaciskając solidne pięści.
Kas miał już na końcu języka “nie zdążyłem”, ale w porę się opamiętał.
- Szukaliśmy wielkich szczurów - odpowiedział. - Ale chyba się pochowały. Czy gobliny atakują? - zapytał z dłonią na mieczu.
- Nikt nie atak… - dostrzegł jak rudowłosa poprawia sukienkę, co zdecydowanie nie wyglądało jak szukanie szczurów. - Jakie szczury, tu nigdy nie było szczurów. Coście tu robili? Shayliss, co on ci zrobił?! - mężczyzna ani myślał ustąpić z drogi barbarzyńcy. Ustępował mu trochę wzrostem, ale w barach był szerszy i masywniejszy od Kasa.
- No.. on… nic takiego tatku… - niezbyt pewnie, przestraszonym głosem tłumaczyła się dziewczyna, a jej ojca wyraźnie świerzbiły zaciśnięte pięści.
Widząc, że tak prosto się nie wyłga, Kas zmienił taktykę.
- Tylko się całowaliśmy - wzruszył ramionami. - Nie wiedziałem, że tutaj to coś złego. Jestem Chasequah, wojownik Shriikirri-Quah i chcę panie, wziąć twoją córkę za żonę. Shayliss jest bardzo urodziwa i ma szerokie biodra. Jestem pewien, że gdy zabiorę ją na płaskowyż Storval, urodzi mi wielu silnych synów.
- COOOOO?! - krzyknęła Shayliss.
- COOOOO?! - powtórzył jej ojciec, dodając coś jeszcze podczas zakasywania rękawów i ruszania na Kasa z uniesionymi pięściami. - Moja córka to nie jakiś towar, ty bydlaku. Najpierw napastuje, a teraz…! - Vinder najwyraźniej skończył już gadać, gotów resztę załatwić bardziej dosłownie.
Shoanti z ulgą przyjął odrzucenie oferty matrymonialnej - na to przecież liczył - ale nie spodziewał się tak ostrej reakcji. Nie dobył oczywiście broni, ale chwycił jakiś worek, który miał pod ręką i rzucił nim w ojca dziewczyny.
- To jakiś tutejszy obyczaj? - zapytał, próbując ominąć go i przedostać do schodów. - Bitka zięcia z teściem? Ej, człowieku, to zaszczyt mieć za zięcia wojownika Klanu Sokoła!
Nie zamierzał bić Vindera, ale nie zamierzał też dać się mu pobić. Póki co postanowił się ograniczyć do blokowania ciosów i prób przewrócenia i wyminięcia troskliwego ojczulka a następnie ucieczki z tej drobnomieszczańskiej pułapki. Ojczulek okazywał się zaskakująco silny i szybki. Próba ominięcia zupełnie się nie udała, Kas został chwycony za fraki i w ostatniej chwili udało mu się złapać przeciwnika i nie zostać ciśniętym o pobliskie beczki. Za to zatoczyli się na skrzynie, przy krzykach Shayliss wpadając na nie i zrzucając kilka. Coś trzasnęło, ale kto tam wiedział co, kiedy oba ciała upadły na ten cały rozgardiasz, szamocząc się.
- Ja ci dam bałamucić moją córkę…! - warczał stary, próbując rąbnąć głową barbarzyńcy o cynowy garnek.
Kas szarpnął się gwałtownie w drugą stronę, by uniknąć zderzenia czaszki z naczyniem.
- Przecież muszę sprawdzić co ma pod ubraniem zanim się ożenię! - wyjaśnił, po czym wymierzył cios w skroń mężczyzny, aby go ogłuszyć. Sprawność sklepikarza zaskoczyła go mocno.
- W ogóle jak chcesz wydać ją za żonę z takim podejściem do kandydatów?! Pogadajmy lepiej o posagu!
- Z kozą się ożeń, barbarzyńco! - ryknął Vinder i jakoś zablokował cios Kasa, który co prawda uniknął garnka, ale dostał z dyńki w nos, aż mu pociemniało przed oczami, a z nosa poszła krew. I ciągle był w żelaznym uścisku ojca Shayliss, która skakała dookoła walczących, nie mając pojęcia co zrobić. Jej tatulek chyba miał dużą wprawę w zdecydowanym pozbywaniu się chętnych na swoje córki.
- Kogo nazywasz barbarzyńcą!? - oburzył się Shoanti. - To ty się rzucasz z pięściami na gości! Shayliss, uspokój swojego ojczulka!
Złapał ojca dziewczyny za ręce, żeby powstrzymać go przed zadawaniem ciosów, kopnął kolanem i spróbował przeturlać się razem z nim, aby znaleźć się na górze. Nawet udała mu się pierwsza i druga część tego planu. Kolejne uderzenie Vindera zostało odbite, a kolano wbiło się tak głęboko, że tamten aż sapnął i na chwilę osłabił uścisk, co spróbował wykorzystać barbarzyńca. Na próżno. Pięść starego pojawiła się znikąd i kiedy już wydawało się Kasowi, że znalazł się na górze, dostał takiego gonga, że aż potoczył się po podłodze aż pod nogi Shaliss, plując krwią z rozbitej wargi i nosa. A obok podnosił się ojczulek jakże mniej teraz ponętnej rudowłosej. Chociaż w sumie, bo odskoczyła podkasając spódnicę i znowu pokazując te zgrabne łydki.
Zamroczony Chasequah nie miał zbytnio czasu ich teraz podziwiać. Sapiąc zerwał się na nogi, ale nie zaatakował. Przyjął pozycję obronną, cofając się tyłem w stronę schodów.
- Nie chcesz dać córki to nie, pojąłem - wycharczał. - Pójdę sobie. Ale jak spróbujesz mnie jeszcze raz uderzyć to ostrzegam, że zacznę cię bić.
- Jeszcze raz cię zobaczę próbującego zbeszcześcić moją córkę, to otłukę kijem do nieprzytomności! - warknął Vinder, ale tym razem nie zaatakował od razu, dając Kasowi szansę na ucieczkę.
Ów skrzywił się, ale powstrzymał się przed odpryskiwaniem. Nie zamierzał jednak czmychać biegiem. Odwrócił się i ruszył normalnym krokiem na górę.
Zatrzymał się jeszcze w progu i rzucił w półmrok piwnicy:
- Tylko pomnijcie, że jeśli urośnie jej brzuch to nie moja sprawka! - po czym zamknął szybko drzwi za sobą.
 
Bounty jest offline  
Stary 07-06-2018, 18:07   #47
 
Lady's Avatar
 
Reputacja: 1 Lady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputacjęLady ma wspaniałą reputację
Tymczasem Kilyne zwiedzała główny skład. Nie był to jubiler. Ani nawet alchemik. Niewiele tu było rzeczy małych i drogich. Trochę dodatków do ubrań, kilka bardziej specjalistycznych narzędzi czy kolorowych ozdób. Część tych najdroższych mogła być trzymana za ladą, ale tam stała teraz młoda, trochę wystraszona dziewczyna o wyglądzie szarej myszki. Nawet ubrana była na szaro. Musiała zostać wyznaczona do zastępowania, ale nie wyglądała na kompetentną sprzedawczynię. Może tu jedynie sprzątała pod obecność któregoś z Vinderów? Aż podskoczyła, kiedy podszedł do niej starszy mężczyzna i położył na ladzie miotłę, którą chciał zakupić. Czarnowłosa nie widziała tu nikogo innego, kto wyglądałby na pracownika. Czarnowłosa walczyła z pokusą. Chęć wykorzystania sytuacji była silna. Gdyby nic jej w Sandpoint nie trzymało, mogłaby nawet zaryzykować. Dylemat wynikał z tego, że zgodziła się wstąpić do miejskiej straży. Musiałaby się stąd zwijać, a i jej towarzysze mogli przy okazji za to oberwać. Postanowiła więc obserwować, zbliżając się do lady.
- Często cię tak panna Vinder zostawia? - spytała lekkim tonem, przywołując na twarz uśmiech.
Zszokowana myszka nie odpowiedziała od razu, drżącymi dłońmi powoli odliczając resztę kupującemu miotłę. Dopiero kiedy ten odszedł, rozejrzała się płochliwie.
- Jak tylko coś przykuje jej uwagę! - syknęła cicho. - A pan Vinder tylko się za starszą córką ugania, odstraszając adoratorów i na skład nie mając czasu!
Nagle jej oczy zatrzymały się na wejściu do sklepu i otworzyły szeroko. Wparował przez nie krępy, ogorzały na twarzy mężczyzna, skubiąc mocno swoją brodę i rzucając szybkie spojrzenie w stronę lady. Nie dostrzegając tam tego czego szukał, ruszył szybkim krokiem w stronę zejścia do piwnicy.
- To musi być strasznie uciążliwe - Kilyne weszła w ton współczującej dobrej znajomej, uśmiechając się pocieszająco do myszki. Dalsze urabianie przerwało to nagłe wejście. Czarnowłosa zmełła w ustach przekleństwo, rozglądając się wokół, jak osoba szukająca ratunku. Nie nadszedł, a nie trzeba było wieszcza, aby wiedzieć gdzie zmierza ten ogorzały mężczyzna. Skoro nie było dobrych rozwiązań, chwyciła się tego głupiego, licząc, że Kas to usłyszy.
- UWAGA, PALI SIĘ! - wrzasnęła na całe gardło. - WSZYSCY DO WYJŚCIA!
Przestraszona dziewczyna podskoczyła jakby ją ktoś wrzątkiem polał, a tęgi mężczyzna zatrzymał, gapiąc na Kilyne jak na wariatkę.
- Gdzie niby, przeca widzę, że się nie pali?! - warknął, kiedy kilku pozostałych w składzie klientów zaczęło wycofywać się szybko w stronę drzwi. Zatrzymał się jednakże, biorąc się pod boki i czekając na wyjaśnienia. - No, słucham, co to za wrzaski?
Kilyne pokiwała głową, sama do siebie. Przyglądała się uciekajacym ze spokojem wymalowanym na twarzy. Dała sobie chwilę, zanim zwróciła się w pełni do oburzonego mężczyzny.
- Bardzo przepraszam. Pan jest właścicielem? Zostałam tymczasową członkinią straży miejskiej, na wypadek powrotu goblinów. Sprawdzam czy ludzie reagują prawidłowo na alarm. Być może poprowadzimy jakieś szkolenia, Sandpoint było do tej pory takim spokojnym miasteczkiem, że duża część osób zapomniała jak to jest żyć w zagrożeniu.
- I po to te wrzaski?! - mężczyzna z wyraźnym trudem panował nad nerwami. - Nie mam na to czasu! - warknął, rzucając wściekłe spojrzenie na Kilyne, która raczej na razie nie zrobiła sobie z niego przyjaciela. Obrócił się na pięcie i ruszył ponownie w stronę piwnicy.
- Kiedy gobliny znowu zaatakują, organizacja będzie kluczowa! - krzyknęła jeszcze za nim Kilyne i machnęła ręką. Zrobiła co mogła, pod nogi wkurzonego ojczulka dla Kasa rzucać się nie zamierzała. Odwróciła się do myszki, z uśmiechem, jakby nic się nie stało. - Strasznie gburowaty, on tak zawsze? Praca w tym składzie musi być bardzo uciążliwa.
Dziewczyna spuściła wzrok, nie patrząc za swoim pracodawcą, który trzasnął drzwiami prowadzącymi do piwnicy. Dopiero po chwili wzruszyła ramionami.
- Pan Vinder martwi się o swoje córki.
- To ile on ich ma? - zapytała jeszcze. Nie żeby bardzo interesowała ją ta kwestia, ale po zrobieniu sobie wroga, trzeba było zadbać też o sojuszników. - Tylko Shayliss pracuje w składzie?
Dziewczyna rozejrzała się, ale poprzedni wybryk Kilyne wypłoszył ze składu wszystkich klientów i były tu teraz same.
- Dwie, ale pilnuje nie tej co trzeba - szepnęła do czarnowłosej. - To Shayliss ściąga i kokietuje wszystkich co przystojniejszych chłopaków, czego jej ojciec za wszelką cenę nie chce dostrzec.
Z dołu dobiegły ich nagle jakieś stłumione okrzyki. Kilyne nie zareagowała na nie w żaden widoczny sposób. Kas był dużym chłopcem.
- Tak mówisz? Myślisz, że teraz też nie dostrzegł? - zapytała z pewnym rozbawieniem, mając tylko nadzieję, że na dole nie dojdzie do rozlewu krwi. Na wszelki wypadek wsłuchiwała się w odgłosy. Sama nie wiedziała na co liczy, ojciec nie miał chyba nawet broni, żeby mogła wychwycić szczęk oręża.
Nic takiego się nie wydarzyło, chociaż wydawało się, że coś tam łupnęło i słychać stłumione dziewczęce piski i krzyki.
- Zawsze przełoży to na swoje - szepnęła dziewczyna, zerkając znowu w stronę piwnicy. - Lepiej wrócę do pracy, bo zaraz wyjdzie…
Kilyne nie chciała naciskać, zamiast tego ponownie zaczęła się rozglądać, czy co cenniejsze rzeczy nie stoją gdzieś blisko. Teraz była tu wyłącznie z przestraszoną dziewczyną, bardzo korciło skorzystać z okazji. I tak musiała poczekać na Kasa. Co robił barbarzyńca na dole to mogła się tylko domyślać. Pracownica ciągle też kręciła się w okolicy, więc nie dało się dobrze przyjrzeć. Zauważyła trochę pudełek pod ladą, ustawionych jedno na drugim, lecz bez opisów. Na pewno był tu także utarg, kiedy odchodził ten z miotłą, myszka wkładała monety do szuflady. Niestety nie istniała witryna z drogimi rzeczami, to najwyraźniej nie był ten rodzaj sklepu. Czarnowłosa nie zamierzała zniżać się do prymitywnej kradzieży monet. Jej zależało tylko na błyskotkach, a skoro takich nie widziała, to postanowiła na razie odpuścić. Zamiast tego coraz bardziej ciekawiło ją co dzieje się w piwnicy. Ruszyła w tamtą stronę, może chociaż uda się podsłuchać?
Zbliżyła się, nawet drzwi uchyliła, ale nikt tam obecnie nie krzyczał. Może prowadzili przyjacielską rozmowę? Albo wyrżnęli nawzajem. Bez schodzenia w dół sprawdzić się nie dało.
Po chwili jednak usłyszała kroki na schodach a uchylone drzwi otworzył szerzej Kas z rozbitym nosem i wargą. Zatrzymał się jeszcze w progu i rzucił w ciemność piwnicy:
- Tylko pomnijcie, że jeśli urośnie jej brzuch to nie moja sprawka! - następnie zamknął szybko drzwi za sobą i ruszył ku wyjściu ze sklepu, mrucząc pod nosem do Kilyne: - I to mnie tu nazywają dzikusem! Ech, ale dostałem za swoje, trzeba mi było cię posłuchać…
Kilyne obdarzyła go długim, pytającym spojrzeniem.
- Starałam się odrobinę spowolnić, zdążyłeś chociaż pomacać? - zapytała z ciekawością, podążając razem z nim do wyjścia ze składu. - Możemy nie być tu zbyt dobrze widziani. Dowiedziałam się, że on ma dwie córki i jest trochę przewrażliwiony na ich punkcie. Co właśnie widzę. Poszukamy Lugira, może będzie w stanie ci pomóc, bo wszystko pobrudzisz - zwinęła po drodze jakiś kawałek materiału i podała Kasowi, aby sobie przyłożył do nosa.
- Dzięki - starł krew z podbródka i wąsów, po czym krzywiąc się pomacał przez materiał nos. - Nic wielkiego, złamany nie jest. Tylko się broniłem, bo gdybym pobił tutejszego mogliby mnie jeszcze wygnać z miasta. A pomacać zdążyłem i prawie coś więcej. Jednak ciężko się powstrzymać będąc sam na sam z taką rozpaloną dziewką. To ty krzyczałaś na górze? - zapytał, a gdy potwierdziła kiwnął w podzięce głową. - Gdyby nie ty, stary Vinder nakrył by mnie z opuszczonymi spodniami. - roześmiał się.
- Rozumiem, tylko się broniłeś - Kilyne pokiwała głową z pełną powagą. - Czy obrona w twoim klanie polega na nadstawianiu policzka?
- Nastawianiu? Nie. - Kas nie wyczuł żadnej ironii. - Próbowałem go obezwładnić, ale wpadł w istną furię! No i mocny jest, trzeba mu przyznać. Zanim otworzył skład musiał być jakimś najemnikiem. Na pewno - utwierdził się w tej pocieszającej myśli, po czym westchnął. - Ech, chyba lepiej odpuścić sobie smalenie cholewek do tutejszych dziewek.
- Nie, musisz się nauczyć jak robić to po miastowemu - zadeklarowała Kilyne, z trudem utrzymując powagę. - Mogę służyć za nauczycielkę - uśmiechnęła się i skierowała kroki do karczmy. Chciała tam zostawić ekwipunek wspinaczkowy zanim pomyśli co dalej.
 
Lady jest offline  
Stary 07-06-2018, 19:27   #48
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
Lżejszy o łupy zdobyte na bandytach - poza koniem, na którego najwyraźniej nikogo nie było stać - a bogatszy o dwa ostre kawałki stali i najwygodniejszy plecak jaki kiedykolwiek miał - załomotał w drzwi Ligii Handlowej.

- Otwarte! - dobiegł go męski głos ze środka, a kiedy przekroczył drzwi, wszedł do czegoś w rodzaju biura, z dużym biurkiem za którym siedział młody, długowłosy mężczyzna oraz krzesłami dla interesantów. Młody skrobał coś piórem po papierze, nie zaszczycając spojrzeniem wchodzącego. O ile Lugir wiedział, to nie był właściciel, tamten musiał być starszy. Wskazał białowłosemu miejsce. - Proszę siadać i przedstawić swoją sprawę

- Postoję -
burknął nienawykły do takiego formalnego traktowania Lugir - Szukam Cydraka, a na powiadają że ponoć tu bywa - nie dodał, że usłyszał także o chłoptasiu, a jedynie bacznie patrzył na reakcję młodego mężczyzny.

- Nikogo takiego dzisiaj nie widziałem - odpowiedział tamten, bez podnoszenia wzroku. Skrobał coś uparcie. - Czy to wszystko? - zapytał takim samym tonem co wcześniej.

- A kto tu nie trzyma głowy cały czas w papierach i mógł coś widzieć? - białowłosy ciekawskim wzrokiem zapuścił żurawia w powstający tekst. Sprawa z nożami żadną miarą nie była pilna, ale nie lubił kiedy wisiało mu coś niezałatwionego. A jako nawykłemu do swobody i bezpośredniości, biurokratyczne problemy podnosiły ciśnienie.

- Trudno nie widzieć jak ktoś ładuje się do środka bez spraw do załatwienia w gildii i zagląda przez ramię - odparł chłopak, nie przerywając skrobania. Wyglądało na to, że przepisuje liczby z jednej kartki na drugą, ustawiając je w jakieś słupki. Lugir niewiele z tego rozumiał.

- To w takim razie jakie sprawy załatwia się w gildii? - druid już miał zbierać się do wyjścia ale skoro okazało się że młodzieniec nie jest jednak zupełnym nieużytkiem, to cierpliwie ciągnął temat - Jak nazwałbyś moją sprawę?

- Nieistotną z punktu widzenia Ligi Handlowej. Cydrak jest jak mi wiadomo mieszkańcem tego miasta, ale jego interes - zawiesił głos na moment, ale nie zmienił jego tonu - to nie sprawa gildii. A jeśli ma pan interes do niego, to Liga tylko może życzyć powodzenia. My zajmujemy się handlem pozamiastowym, zarówno karawanami jak i prywatnymi przesyłkami. Kupnem i sprzedażą.

- Sprzedażą i kupnem, tak? Takim kupnem jak zdobyczny koń, czy takim jak ściąganie tabuna koni z Manigmaru? - druid nie znał takich wyrafinowanych słów jak hurt i detal, ale spotkął już ludzi dla którycch pojedynczy koń był niewarty uwagi. Uważał to za znaczący błąd, bo to siedzenie na grzbiecie tego szybszego konia w kluczowym momencie stanowiło różnicę między życiem a śmiercią - nie ważne ile koni było dookoła. Ale temat był ciekawy o tyle, że miał konia do sprzedania.
I zleceniodawcę napadu do wytropienia.

- Na organizacji i nadzorze karawan, nie tylko na południe do Magnimaru, ale także do i z innych rejonów. Prowadzimy aktywną wymianę handlową z Shoanti jak również wysyłamy nasze produkty na północ, w tym przypadku głównie są to wyroby z huty, bo te osiągają wysokie ceny w dalszych miastach i opłaca się to robić - chłopak machinalnie odpowiadał na zadane pytania, nie przestając skupiać się na tych wypisywanych cyferkach i liczbach.

- Karawan? Takich jak ta na którą napadły gobliny przedwczoraj? - druid, w przeciwieństwie do chłopaka, za grosz nie interesował się cyferkami. W najlepszym razie tym co przedstawiały. A jemu teraz nie przedstawiały nic. Rozglądał się więc po pomieszczeniu, szukając ciekawostek. - Ona też była wasza?

- Nie nie, to było co innego - pokręcił głową młodzieniec. - Ale tak, karawana to grupa podróżujących razem kupców wraz z ochroną - poczuł się zobowiązany wyjaśnić. - Formujemy podobne i wysyłamy je w różne miejsca.

- A skąd bierzecie ochronę teraz, kiedy dookoła Sandpoint grasują gobliny? Nie widziałem w mieście zbyt wielu zbrojnych, a przydałoby się - rad że udało mu się nawiązać nić porozumienia druid dopytywał dalej.

- Ataki w tej okolicy nie należały do częstych zjawisk. Jeśli teraz się to zmieni, będziemy musieli zatrudniać ochotników. W Magnimarze na pewno się znajdą - chłopakowi wydawała się ta rozmowa przeszkadzać i irytować, lecz nie próbował zbyć druida czymś więcej niż krótkimi, nie rozwijającymi tematu odpowiedziami.

- Ochotników z Magnimaru, aha - coś w tej wypowiedzi niezwykle rozbawiło druida, ale zostawił to do siebie. Z figlarnym błyskiem w oku spojrzał na młodzieńca - A masz może jakiś pomysł gdzie mogę znaleźć Cydraka, zamiast tu na niego czekać?

- Nie pracuje ani nie mieszka tu nikt taki - otrzymał odpowiedź. - Może spróbować w jego domu?

- Nie mieszka, nie pracuje, to co tu robi? - białowłosy nie dodał “z kim” - Bo w domu byłem zanim zacząłem zawracać ludziom głowy, i rzeczono mi że będzie tutaj.

- A kto tak niby gadał? Ja tam nikogo takiego nie widziałem tutaj - wzruszył ramionami młodzieniec. Albo rzeczywiście nie wiedział, albo doskonale grał swoją rolę w tym teatrze.

- Życzliwi bliźni. Kogo takiego, jeszcze raz? - niepocieszony niepowodzeniem fortelu druid być może włożył trochę zbyt dużo powątpiewania w życzliwość tych sąsiadów. Ale był pewny że Cydraka nie opisywał. Co niewiele znaczyło, w Sandpoint pewnie każdy znał każdego. Ale, przynajmniej z jego życiowych obserwacji, między niewiedzą a kręceniem, miastowi rzadziej nie wiedzieli a częściej kręcili.

Chłopak aż uniósł wzrok, marszcząc brwi.
- Cydraka, przecież o nim ciągle mówisz

- Alem go nie opisał, a znać że go znasz, i to dobrze - druid spojrzał na twarz chłopca i machnął machnął ręką, zrezygnowany. Nie miał pojęcia w czym tkwił problem. Nie lubił takich problemów. Zwierzęta były ... przyjemniejsze w obyciu. Koniec końców i tak udało mu się tego dnia sporo załatwić, a że nadchodził czas obiadu, skierował kroki w stronę gospody Ameiko.

 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!
TomBurgle jest offline  
Stary 13-08-2018, 14:56   #49
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Po tych mniej lub bardziej emocjonujących wydarzeniach, dzień wydawał się uspokajać. Izambardowi udało się jeszcze trochę poczytać, Lugir dowiedział się, że Cydraka to znają przecież wszyscy w mieście i każdy wie jak wygląda, Kasowi rosła opuchlizna, a Kilyne zebrała jeszcze kilka ciekawych spojrzeń, ale nie znalazła sobie żadnej nowej błyskotki. Spotkali się na późnym obiedzie, jak zwykle korzystając z gościnności Ameiko i pysznego, choć egzotycznego, jedzenia z jej karczmy. Byli właśnie w połowie posiłku, spożywając go w połowicznie zaludnionym Rdzawym Smoku, gdy drzwi otworzyły się z hukiem i przeszedł przez nie mężczyzna w późnych latach wieku średniego, ubrany w kolorową, lecz dziwną, okalającą całe ciało szatę. Od samego wejścia powiedział kilka ostrych słów w dziwnym języku.


Był tu najwidoczniej dobrze znany, bowiem rozmowy ucichły, a ludzie zaczęli bardziej interesować się swoimi posiłkami.
Izambard także go rozpoznał - Lonjiku Kajitsu był dobrze znany jeszcze za jego czasu. Głównie ze swojego ostrego charakteru. Teraz nie otrzymawszy odpowiedzi, mężczyzna ruszył w stronę kuchni i zaplecza karczmy.

- … i ja mu wtedy, czy może ma pomysł gdzie go szukać, żebym nie musiał mu tam stać i zaglądać przez ramię cały dzień. A ten, wystawcie sobie, rzekł że tu taki nie mieszka ani nie pracuje, i dalej w zaparte idzie - druid próbował dalej pogrymaszać na to jak mu poszło.
- Przynajmniej nikt ci nie obił gęby - pocieszył go Chasequah, który chwilę wcześniej opowiedział historię swego krótkiego romansu z panną Vinder, zakończonego interwencją jej ojca. Podkreślił oczywiście, że ojciec Shayliss zanim został sklepikarzem z pewnością był wojownikiem a i tak Kas oberwał tylko dlatego, że nie chciał zrobić krzywdy zamożnemu obywatelowi Sandpoint.
Shoanti skrzywił się, przeżuwając kawał mięsa spuchniętymi ustami i przyglądając się nowemu gościowi gospody.
- Po co w ogóle szukasz tego Cydraka? - zapytał Lugira. - Chcesz zostać aktorem?
- Jako jedyny w całym Sandpoint chciał to kupić - druid wrzucił na stół zawiniątko z kundlociachaczami. Zachrzęściło niemiłosiernie. - jako coś do swojego teatru.
- A po co chcesz to sprzedawać? - zainteresowała się Kilyne, odwracając spojrzenie od nietypowego gościa gospody. - Przecież na tym dobrze nie zarobisz. To już prędzej na tych ptaszkach z domu Rębacza.
Wyjęła malutką figurkę z drewna, przyglądając się żłobieniom.
- Hmm. Widzę mieliście dzień pełen przygód. - stwierdził z zainteresowaniem Izambard, przenosząc w końcu spojrzenie z trójki towarzyszy na nowoprzybyłego mężczyznę. Zmarszczył brwi. Pamiętał go jeszcze z czasów dzieciństwa, przede wszystkim z jego krzyków skierowanych w stronę swojej córki, gdy nie wykonywała jego poleceń bądź bawiła się z innymi dziećmi wbrew jego woli.
- Oho, chyba będą kłopoty. Jak coś to moje książki należą do Lugira - mruknął z przekąsem, wstając od stołu, uznając, że powinien przynajmniej się z nim przywitać z szacunku do Ameiko. Był w końcu jej ojcem. Przykleił więc sobie na twarz uprzejmy uśmiech, w duchu modląc się do wszystkich bogów, by się zlitowali nad jego głupotą.
- Dzień dobry, panie Kaijitsu! - skinął lekko głową jak to miał w zwyczaju - Rad jestem widząc pana w dobrym zdrowiu.
- Wolę zarabiać zbieractwem niż zaciągać się na służbę - odpowiedział na pytanie Kyline białowłosy - Niebrzydka rzecz...że ile czasu tam leżała? - zainteresował się. Z tego co kojarzył Rębacz był dość starą historią.
- Izam, o co ci chodzi? Czemu miałbym wziąć…? - druid był świadomy co się działo - w ogóle rzadko bujał w obłokach - ale nijak nie składało mu się to do okazji dziedziczenia po tragicznie zmarłym czarodzieju
Kas również odprowadził maga spojrzeniem, lecz zaraz stracił zainteresowanie zarówno nim jak i dziwnie wyglądającym nieznajomym. Wydobył ze swojej sakwy inną, naturalnej wielkości drewnianą rzeźbę ptaka - chyba był to dzięcioł - i pokazał Lugirowi.
- Ano zdolny był ten świrus - pokiwał głową. - To jedyne co było ciekawego w ruinach jego chaty. Tutejsi pewnie boją się tego miejsca i dlatego nikt ich wcześniej nie wziął. A to - Shoanti dźgnął palcem zawiniątko z kundlociachaczami - faktycznie nadaje się co najwyżej na rekwizyt w teatrze. Wiem co to teatr - pochwalił się. - To jak naprawdę, tyle że na niby i w przebraniu. Ale nigdy nie widziałem. Chciałbym zobaczyć.

Lonjiku pokonał już połowę drogi do wejścia na zaplecze, idąc powoli, lecz z wyprostowanymi plecami. Oczy przeczesywały pomieszczenie i zatrzymały się na Izambardzie, który wstał, przyciągając dodatkowo uwagę mężczyzny. Poczuł jak przenika go spojrzenie ciemnych, skośnych oczu. Potem objęło pozostałych przy stole. Usta wykrzywił mu wściekły grymas, kiedy ruszył w stronę "bohaterów".
- A. Wy. Słyszałem, że narażaliście porządnych mieszkańców Sandpoint swoimi śmiesznymi wybrykami - syknął bardziej niż powiedział, z obcym akcentem osoby, która wspólny język traktowała jako zło konieczne. - Tacy jak wy powinni pozostawić to straży miejskiej i innym wytrenowanym do tego profesjonalistom.

- Więc zostaw to im i znikaj - burknął głośno druid. Nie wiedział z kim miał do czynienia, i, szczerze mówiąc, malowniczo mu to zwisało. A dla białowłosego naturalnym odruchem kiedy ktoś na ciebie warczy było warczenie na niego.
- Z tego co mówiła pani burmistrz, był pan chory tego dnia - zauważyła Kilyne ze słodkim uśmiechem. - Widzę, że jeszcze nie przeszło i się nie zanosi.
- Proszę o wybaczenie za moich towarzyszy - szybko wtrącił mag, nim ktokolwiek inny zdołał jeszcze coś powiedzieć. Starał się nie wywrócić oczami na brak jakiejkolwiek etykiety Lugira oraz nie wspomnieć, że sarkastyczna uwaga jego towarzyszki trafiła aż zbyt celnie w punkt, choć było to dość kuszące - Jak i również za naszą ingerencję w sprawy miejskie, jednak akurat wtedy strażnicy byli nieosiągalni, zajmując się innymi terenami miasta. Będąc w pobliżu oraz mając odpowiednie zasoby pod ręką zdecydowaliśmy się im pomóc, co spotkało się w wdzięcznością wielu osób, jak i również samej straży Być może nasze wybryki były śmieszne, jednak zadziałały, chroniąc w ten sposób Sandpoint przed kolejnym pożarem.
- Może twoje wybryki były śmieszne - burknął Chasequah, po czym obejrzał się na towarzyszy. - Czemu w ogóle tłumaczymy się temu dziwakowi z tego, że biliśmy gobliny?
- Nie wiem, może widział pożytek z paru trupów i parunastu pożarów którym zapobiegliśmy i czuje się stratny? - białowłosy ostentacyjnie odwrócił się z powrotem do pikantnej potrawki - Nie wiem, Kas, ja wiem tylko jak my się spotkaliśmy .
- Niewychowane gbury z barbarzyńskich, brudnych wiosek - parsknął Kajitsu, z pogardą patrząc głównie na barbarzyńcę i druida. - Czy my się znamy, młody człowieku? - zwrócił się nagle do Izambarda, ignorując Kilyne zupełnie. - Zwracasz się do mnie, jakbyśmy się znali, a przebywasz w tym śmierdzącym towarzystwie… - byłby kontynuował to dalej, ale z kuchni wyszła Ameiko, niosąc miskę z gorącą zupą.
- Ojcze! - krzyknęła ostro, po czym dodała coś w swoim języku. Mężczyzna coś jej odpowiedział, po czym stracił zainteresowanie bohaterami Sandpoint, idąc tak szybko jak wściekle w kierunku córki. Zażarta dyskusja, która się rozpoczęła, szybko przybierała na intensywności i głośności.
Shoanti zdążył już wstać, z gniewnym warknięciem kładąc dłoń na rękojeści miecza, lecz słysząc, że przybysz jest ojcem ich gospodyni westchnął i usiadł.
- Czy ojcowie wszystkich dziewek w tym mieście są takimi wrednymi mendami? - zapytał kompanów, lecz uznał widocznie pytanie za retoryczne, bowiem zaraz kolejne skierował do Izambarda:
- A ty co mu tak grzywę czochrasz? - Musiało to być jakieś shoantyjskie powiedzonko. - Czyżbyś smalił cholewki do Ameiko? - wyszczerzył się do maga.
- Boi się, że rozgniewa potencjalnego teścia - czarnowłosa uśmiechnęła się półgębkiem, nie tracąc spokoju ani na chwilę przy tej dziwnej konfrontacji. - Ten człowiek ma w sobie tyle jadu, gdyby nie wygląd to nie pomyślałabym nigdy, że Ameiko może być jego córką.
Uważnie obserwowała przebieg kłótni, starając się wyłowić z tego trochę sensu pomimo braku znajomości ich rodzimego języka.
- To głowa jednego z rodów założycielskich Sandpoint, mimo wszystko szacunek należy okazywać - wyjaśnił czarodziej, wzruszając przy tym ramionami, nie zamierzając odpowiadać na zaczepki. Zamiast tego zdecydował się... "przyłączyć" do tej przeuroczej dyskusji w języku znanym tylko rodzinie Kaijitsu. Z jednej strony żałował, że nie miał przygotowanego zaklęcia rozumienia języków, aby wiedzieć co jest przedmiotem kłótni, a z drugiej nie powinien być wścibski, jednak pomiędzy nimi za chwilę mógł nastąpić wybuch godny kuli ognistej, co się nie nigdy nie kończyło dobrze.
Z drugiej strony... czy w normalnej sytuacji by interweniował? Może w swoich żartach Kyline oraz Kas mieli rację?
Bzdura.
- Wybaczcie, że wam przeszkadzam, jednak nim sprawy przybiorą absolutnie zły obrót, chciałem się zapytać, czy mogę jakoś pomóc, aby załagodzić ten spór - uśmiechnął się przyjaźnie Izambard - Na pewno mnie pan zna. Nazywam się Izambard Morieth, pochodzę z Sandpoint.
Druid ze swoim wiecznym uśmiechem wstał od stołu szurając krzesłem razem z Kasem. Tyle że uśmiech bynajmniej nie był już pogodny, i wcale nie miał zamiaru siadać. Szukał wzroku Ameiko, i sygnału czy ma wejść i zrobić porządek, czy może jednak nie. To był jeden z tych momentów kiedy stulecie z górką bytności wśród ludzi robiło swoje - pewnych rzeczy po prostu nie cierpiał.
- Ojcowie nie ojcowie, ruszy ją, to go stąd wyniosę. A jak Ameiko da znać, to i szybciej - burknął do towarzyszy, odkładając swoją grubą lagę na krzesło. Jako mimo wszystko stały bywalec osad i miasteczek, i tak był w lepszej sytuacji niż większość druidów. Przynajmniej wiedział jak źle byłoby to odebrane. Nie obchodziło go to, ale przynajmniej wiedział.
W pierwszej chwili podejście Izambarda - który zrobił to pomimo wyraźnych gestów Ameiko sugerujących, żeby się nie wtrącać - pozostało niezauważone. Dopiero po chwili, mniej więcej w połowie kolejnej tyrady, Lonjiku zorientował się, że ktoś do niego mówi. Był tak zszokowany, że nawet udało się czarodziejowi dokończyć myśl.
- Nikt cię nie nauczył nie wtrącać się w nie swoje sprawy? - warknął na niego. - Won stąd, no już! - machnął na niego ręką, wracając spojrzeniem ponownie ku swojej córce.

Wtedy drzwi karczmy otworzyły się gwałtownie i wpadła przez nie zdyszana kobieta. W jednej ręce trzymała niemowlę, drugą ciągnęła płaczącego kilkulatka z zakrwawionym przedramieniem.
- Och, jesteście tu... - ni to krzyknęła, ni to wydyszała. Nawet Kajitsu stracił na chwilę wątek, kiedy nowoprzybyła zwracała się ku "bohaterom Sandpoint" - ...mój mąż... oh... musicie mi pomóc... szybko... w domu... - wyrzucała z siebie słowa bez ładu i składu.

- Jeszcze jeden wybryk? - druid z bezczelnym uśmiechem podniósł odłożoną ledwie przed chwilą lagę i zagarnął do wora swoje sprawunki, ale spoważniał kiedy zobaczył dzieci - Gdzie? - zapytał, kierując się już bez zbędnych opóźnień w stronę wyjścia.
Kilyne rzuciła jeszcze szybkie spojrzenie na kłócących się, zanim wstała i bez słowa ruszyła do wyjścia, łapiąc po drodze swój plecak, w którym nosiła wszystko, co mogło się przydać w razie powrotu goblinów. Rodzinne starcie było ciekawe i mogło interesująco eskalować, lecz status pomocnego bohatera trzeba było utrzymać. Choćby tylko przez jakiś czas. Zwłaszcza kiedy już prawie się go straciło na rzecz statusu przybłędy bałamucącego córki szanowanych obywateli Sandpoint. Kas również nie zwlekał, chwycił tylko broń i pancerz, które od czasu napaści goblinów nosił zawsze pod ręką i ruszył w ślady kompanów.
- Zostaw tu dziecko i prowadź, kobieto! - zawołał do mieszczki. - Co się stało? - dopytał. - Gobliny?
Izambard natomiast nie miał zamiaru tracić czasu na zbędne pytanie. Przemilczał całkowicie słowa Lonjiku, nie mając zamiaru reagować w jakikolwiek sposób na jego wredne zachowanie. Przeprosił tylko skinieniem głowy Ameiko i odwrócił się do kobiety w drzwiach.
I aż się zapowietrzył widząc krew na rękach dziecka.
- Mesmir, idziemy - mruknął ponuro do chowanca, zbierając swoje rzeczy.
- Sam sobie idź, ja polecę! Kra! - odparł mu kruk, z dużą prędkością przelatując jak głowami zebranych w gospodzie.
Kobieta także nie czekała. Ani myśląc zostawić dzieci, niemal wybiegła z karczmy, prowadząc ich drogą pod górę, w północną część Sandpoint.
- Aeren od czasu ataku krzyczał w nocy. Myśleliśmy, że to tylko koszmary. Mówił, że w jego szafie kryje się goblin, ale mój mąż przeszukał ją i nic nie znalazł. I dziś się okazało, że mówił prawdę! - wyrzucała z siebie słowa, gubiąc ich końcówki. - Kiedy wbiegliśmy do jego pokoju, Petal, jego pies, był już martwy, a goblin gryzł ramię mojego syna! Uciekł do szafy, a mój mąż próbował go dostać kiedy wybiegłam po pomoc, nie słuchał mnie, żeby zaczekać! - trochę bez ładu i składu wyjaśniała, aż wreszcie wskazała na jeden z szeregowych budynków z otwartymi na oścież drzwiami. - Tu mieszkamy.
W opowieści kobiety brakowało szczegółów, ale to nawet lepiej. KIlyne wysunęła swój krótki miecz z pochwy i bez słowa pobiegła w kierunku domu. Jeden goblin nie brzmiał jak poważny problem, z takim małym pokurczem powinien sobie poradzić dorosły mężczyzna, prawda? Mimo to spieszyła się, tknięta złym przeczuciem. Kas wystrzelił do przodu jeszcze szybciej od dziewczyny, długimi susami dopadając do drzwi. Wnętrze nie było duże, dzięki czemu tylko chwilę zajęło im znalezienie odpowiedniego pokoju. Na jego środku leżał martwy piesek pokojowy z kundlociachaczem wbitym głęboko w bebech. Ale co zwracało większą uwagę, to dolna część ciała mężczyzny wystająca z wielkiej, otwartej szafy. Mężczyzna zagrzebany był dość głęboko, najwyraźniej tam skierowała go pogoń za goblinem. Nie poruszał się.
- Wyciągnij go! - Kilyne krzyknęła do Kasa, obchodząc ciało mężczyzny i ustawiając się w pozycji do ataku. Nie zamierzała ryzykować, ot kłuć mieczem wewnątrz dziury, która musiała zostać tam wykopana.
- Nosz na Dziewięć….- Lugir złapał mężczyznę za nogawice i ostrożnie pociągnął w dal od szafy, nie chcąc mu zaszkodzić jeszcze bardziej. Odciągnowszy go, sięgnął by sprawdzić stan gospodarza.
Nie wyglądało to dobrze już na pierwszy rzut oka. Nie oddychał, a w każdym razie nic nie dało się wyczuć. Twarz mężczyzny była zmasakrowana, w kilku miejscach ciało wyglądało wręcz na obgryzione przez ostre zęby. To się zresztą szybko potwierdziło, bo odciągnięcie go odsłoniło paskudnego goblina. Zęby i pysk całe miał we krwi, strzępkach skóry i włosach. Wrzasnął przeraźliwie i spróbował cofnąć się do głębokiej dziury. Kilyne szybko się przekonała, że bez schodzenia tam nie sięgnie go krótkim mieczem. A stwór wymachiwał przed nosem ostrym nożem. Na pierwszy rzut oka: kuchennym.
Kilyne rzuciła jedno szybkie spojrzenie w stronę wyciąganego mężczyzny. Była gotowa na wybiegnięcie i szarżę goblina, jak to zwykły robić przy ataku na miasto, ale się przeliczyła.
- Skoro tak… - wymamrotała pod nosem i sięgnęła po noże do rzucania. Cisnęła pierwszym z całej siły.
Chasequah zaś westchnął, zły chyba, że wzywa się go do takiej błahostki i ze zgrzytem wydobył z pochwy półtoraręczny miecz. Dobył również tarczy, żeby osłonić się przed jakimś desperackim wypadem goblina.
- Przepuść mnie. - Wyminął Kilyne, podchodząc do szafy i dźgając długim ostrzem na oślep.
- Wykurzmy go jak się szerszenie wykurza - dymem - druid z zawzięta miną podniósł się znad zamordowanego - Albo tam wlezę i go wywlokę na zewnątrz -
Po wyciągnięciu dużego całkiem mężczyzny tunel zasypał się nieco, co być może było przyczyną trudności w pozbyciu się kryjącego się tam goblina. Dwa noże wbiły się w ziemię i Kilyne mogła tylko zgrzytnąć zębami po tym niepowodzeniu w trafieniu wijącego się stwora. Miecz Kasa także nie osiągnął pełnego sukcesu, ale przynajmniej drasnął potwora, który w tym samym momencie rzucił się do ucieczki. Zaskakująco szybko wyskoczył z dziury pomiędzy wstającego druida, a cofającego miecz barbarzyńcy. Ten drugi jeszcze spróbował uderzyć tarczą, co mu się nawet udało, ale pchnęło ciągle żywego goblina prosto na korytarz, gdzie czekał nieuzbrojony Izambard. Stworzenie wydało z siebie bojowo-bolesny pisk i bez świadomości zbliżającej się śmierci ruszyło do przodu, unosząc nóż. Czarodziej nie zdążył uskoczyć i brudne ostrze wbiło się w jego ciało.
Ilość szkód wyrządzonych przez tego jednego goblina przerastała najgorsze koszmary. Pozbawiony już zupełnie pogody ducha druid puścił się pogoń za pokurczem, zdecydowany ukrócić tą tragedię w najprostszy możliwy sposób - wbijając goblina pałką w klepisko.
Kilyne pozostawiła tę pogoń białowłosemu, krótkonogi goblin nie mógł uciec, pomimo swoich chwilowych sukcesów. Zamiast tego podjęła próbę odzyskania swoich sztyletów, ale nie zamierzając rzucać już nimi w obawie przed zranieniem towarzyszy.
- Izambard! - zawołał Kas, zszokowany tym co się wydarzyło. Ze wściekłym rykiem obrócił się i wraz z Lugirem skoczył za goblinem, zdecydowany nie pozwolić mu uciec.
Goblin zdążył wyszarpnąć nóż z ciała krzyczącego właśnie z bólu Izambarda, kiedy Lugir razem z Kasem, niemal na wyścigi, zaczęli go tłuc po plecach. Generalnie wystarczyłby jeden cios, ale stwora dopadło kilka, dosłownie rozsmarowując go po ścianie i podłodze. Obok na ziemię osunął się czarodziej, blady od upływu krwi.
Gdzieś tam niedaleko za drzwiami czekała żona i matka, która jeszcze nie wiedziała wszystkiego. Obok niej gromadzili się gapie.
- No, do przyszłego Swallowtail się zagoi - Lugir przyklęknął przy Izambardzie i odkorkował grubą metalową fiolkę z jednym ze swoich specyfików. Jak zawsze, uwolniona mętna ciecz zapachniała ziołami i starym błotem. Jakoś tak nieszczęśliwie się składało, że mikstura lecznicza miała taki przykry zapach. I jeszcze gorszy smak.
- Chyba wyżyje - stwierdził Shoanti. Schował miecz, wziął wiszącą na krześle koszulę i ją drzeć ją na opatrunek. - A gdyby nie, to żadna hańba zginąć z ręki goblina. Przynajmniej dla nie-wojownika. Ten pokurcz był cholernie szybki.
Gdy kończyli opatrywać maga Kas zerknął w stronę szafy, gdzie Kilyne szukała sztyletu.
- Jak ten goblin mógł ukrywać się tam tyle czasu? - zapytał. - Może jest tam jakieś przejście czy tunel?
- Rana to jedno, ale bogowie wiedzą jakie choróbska roznoszą te gobliny. Trzeba będzie mieć na to baczenie - spojrzał we wskazane przez Kasa miejsce - Widać tam coś takiego? - zapytał.
- Chyba zwyczajnie wykopał dziurę i w niej siedział - odpowiedziała im Kilyne, wycierając właśnie swoje sztylety i bez wpychania się dalej próbując zerknąć do dziury. - Ale ja tam nie wchodzę, on tam musiał robić dosłownie pod siebie - skrzywiła się. Zbliżyła się do Izambarda, ale nie pchała się pomagać go opatrywać. Co za wielu to niezdrowo czy jakoś tak. Zamiast tego wyjrzała na zewnątrz. - Ktoś chyba musi to załatwić - westchnęła i ruszyła do obecnie już wdowy. Nie była świętoszką, ale nie chciała, aby to Lugir lub Kas przekazali wieści.
Shoanti skinął jej głową. Na jego twarzy malowała się ulga, że to nie na niego spadł obowiązek przekazania smutnych wieści. Tutejsi byli pewnie mniej nawykli do śmierci niż mieszkańcy Płaskowyżu Storval. Przeniósł spojrzenie na opatrywanego maga.
- Można wypalić ranę - zasugerował, ale jęk i przerażenie, które rozbłysło w półprzytomnych oczach Izambarda uświadomiło Chaseqaha, że pacjent wolałby umrzeć. Na szczęście w Sandpoint byli kapłani i inni specjaliści od leczniczej magii.
Kas wstał, zakrył twarz martwego gospodarza resztą koszuli, żeby oszczędzić wdowie przykrego widoku, po czym zajrzał do szafy. Nie wydawało mu się możliwe, by domownicy przez dwa dni korzystając z niej nie zauważyli nic podejrzanego.

Dziura po goblinie rzeczywiście nie ciągnęła się dalej, teraz po wizycie w niej dużego mężczyzny wręcz zasypała się całkiem. Wykopana pod drewnianą podłogą mogła dawać schronienie stworzeniu wielkości goblina. I tylko jemu, co było pośrednią przyczyną śmierci ojca rodziny, który pewnie się tam zaklinował.
Izambard zaczął oddychać głębiej i spokojniej po zażyciu mikstury od druida. Oczy mu się lekko przymykały, ale było widać, że nie ma już dla niego bezpośredniego zagrożenia życia.
- Nie nadaję się do tego - westchnął cicho.
- Nie nadaje się! Krra! - wrzasnął jego chowaniec.

Zrozpaczona matka stała się jeszcze bledsza, kiedy zobaczyła twarz wychodzącej z domu Kilyne. Czarnowłosa spokojnie mogła już nic nie mówić, pewne rzeczy rozumiało się bez słów. Gapie wymieniali między sobą uwagi i rzucali pytaniami jedno przez drugiego, już rozdmuchując wydarzenie do nie wiadomo jakich rozmiarów. Na szczęście do grupy dołączyła pani burmistrz.
- Co tu się dzieje? - zapytała podniesionym głosem. - Proszę się rozejść! - nakazała, jednocześnie patrząc na Kilyne pytająco.
Kilyne wzniosła się na wyżyny swoich społecznych umiejętności i obdarzyła wdowę bardzo słabym uśmiechem, obejmując ją.
- Było już za późno - szepnęła i odsunęła się. Pojawienie się pani burmistrz przyjęła z ulgą, bowiem reszta problemów spadała właśnie na nią. Czarnowłosa wskazała wzrokiem dom kobiety. - Goblin ukrywał się w wykopanej przez siebie dziurze pod szafą. On sam już nie jest problemem - westchnęła, zapraszając Kendrę do udania się do budynku.

Druid łagodnym klepnięciem w ramię pożegnał wychodzących towarzyszy. On sam miał tu jeszcze sporo pracy. Zwykle udawało mu się zepchnąć tą część życia druida na kogoś innego. I tak przez te wszystkie lata nie poznał sztuki położniczej - jakoś zawsze znalazła się jakaś kapłanka czy zielarka która była więcej niż chętna wziąć udział w tych radosnych chwilach.
Do towarzyszenia ludziom zamknięciu cyklu życia chętnych było mniej. A Lugir, niebianin, nie posiadał tej międzyludzkiej więzi którą posiadali jego bracia w Zielonym Kręgu. Nie ważne ile lat spędził między ludźmi, zawsze miał problem ze znalezieniem właściwych słów w takich ludzkich chwilach. Albo nawet znajdował te niewłaściwe. Raz, drugi i trzeci.
Nauczony tym doświadczeniem, nie wyrywał się do mówienia. Ale był. Był pomocną dłonią która przyniosła ciężkie wiadro z wodą do obmycia ciała, był tym który napalił w kominku i tym który nakarmił zwierzęta by kupić rodzinie czas na godne pożegnanie zmarłego.

- Niechaj Pharasma przeprowadzi twą duszę na drugą stronę - rzekł poważnie Kas nad zwłokami gospodarza.
- Zaprowadzę Izambarda do świątyni - oznajmił następnie, pomagając magowi wstać i podrzymując go poprowadził na zewnątrz. Dzięki temu miał dobrą wymówkę, żeby nie musieć rozmawiać z nikim z miejscowych.
- Ej, ptaszysko! - zawołał do latającego nad ich głowami Mesmira. - Pokaż najkrótszą drogę do świątyni!

Cała trójka szybko znalazła sobie mnóstwo zajęć, aby tylko nie towarzyszyć rozpaczającej matce i dzieciom. Wkrótce pojawił się takżę ojciec Zantus, ale było jasne, że kapłan nie ma takiej mocy, aby przywrócić ojca tej rozbitej rodzinie. Te przyziemne sprawy były poza - ku ich uldze - bohaterami Sandpoint.
 
Bounty jest offline  
Stary 27-08-2018, 20:24   #50
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Sandpoint to była porażka. Okazało się, że przez atak goblinów, nie udało się zrealizować nawet jednego przedstawienia, a ludzie chcieli zwrotu za pieniądze jak tylko groźba minęła. Nuka nie miała okazji zaprezentować się w efektownej, długiej czerwonozłotej suknie z głębokim dekoltem na plecach i rozcięciem sięgającym uda, w której zwykle, ku uciesze gapiów, wykonywała prestidigitatorskie sztuczki. Jej przybrane rodzeństwo nie dało pokazu niezwykłych akrobacji, a ich matka - Orneta nie wystąpiła ze swoimi tresowanymi pieskami.
Następne dni nie były lepsze, bo nie było chętnych na oglądanie popisów. Co gorsza, jeden z wozów częściowo spłonął podczas jednego ze wznieconych przez paskudne stworzenia pożarów. Przyjazd tu okazał się klapą i nie dziwne, że Orneta zdecydowała o wyjeździe. Zostali bez grosza, a do najbliższego miasta był kawał drogi. Nikt nie powiedział tego na głos, ale czuć było, że mogą nie dać rady wyżywić wszystkich gęb. A kto najmniej pasował?
Przebywając w mieście na początku słyszało się głównie o festiwalu i katedrze, potem jednak: o goblinach i bohaterach Sandpoint. Tych, co ponoć uratowali miasto i na dodatek zostali przyjęci do straży - na pewno z sowitą pensją - aby pilnować porządku w chwili nieobecności szeryfa. Widziała ich. Czarnowłosa gibka kobieta, nieokrzesany barbarzyńca, białowłosy i czarodziej z nieodłącznym krukiem. Nie wyglądali jakoś niezwykle. Dlaczego nie mogła być taka jak oni?

Tego ranka udało się ich podsłuchać. Przypadkiem zupełnie, lecz okazja... Zaginęła właścicielka karczmy, w której mieszkała większość z nich, a uszy półelfki wychwyciły słowo "huta". Była tylko jedna w mieście, tego już zdążyła się dowiedzieć. I nawet nie zastanawiając się co robi, może dzwon przed wyjazdem Ornety i reszty, Nuka zaplotła włosy w ciasne, przylegające do głowy warkocze, do pochewki w wysokim bucie włożyła sztylet, przez plecy przerzuciła lekką kuszę i niesino czymś, co uznała za przeznaczenie znalazła się przy budynku jako pierwsza. I to ona znalazła martwego kruka u stóp klifu pod cichą hutą szkła. Kruka wyglądającego tak samo jak ten gadający chowaniec, który nie odstępował czarodzieja z grupy "bohaterów". I fakt, czarnowłosego brakowało wśród obserwowanej zza rogu grupki podążającej w to samo miejsce, które ona już obeszła.

Zabawa w kotka i myszkę dookoła huty nie miała sensu. Nuka podniosła ostrożnie martwe zwierzę oglądając czy poza wyraźną raną na piersi nie ma jeszcze jakichś rzucające się w oczy obrażenie. Mimo, że nie znała ani ptaka ani jego właściciela ogarnął ją smutek. Spokojnym, choć pewnym krokiem, lekko kołysząc kształtnymi biodrami ruszyła ku grupie, która właśnie nieco się rozeszła.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:26.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172