Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-05-2018, 22:09   #1
 
MatrixTheGreat's Avatar
 
Reputacja: 1 MatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputację
[D&D 5e] Dłoń Szulera


Lewus, największy zabijaka w tej zapomnianej przez bogów wylęgarni splugawionego robactwa, wreszcie wrócił z zaplecza. Zaciągnął tam przed godziną jakiegoś nieszczęśnika, który przegrał wszystko w karty i nie miał mu czym zapłacić. Lewus nie był co prawda właścicielem przybytku, lecz stał wysoko w hierarchii gildii przestępczej. No i był przy kasie, a kto miał złoto, ten miał posłuch w szulerni, a gospodarze Kociej Łapy zawsze witali go z otwartymi ramionami.

Nie było najmniejszej szansy, by dłużnik wciąż oddychał, wszyscy wiedzieli, że Lewus ma krew na rękach. Pobrzękując wesoło na lutni, wrócił do stolika, jakby nigdy nic się nie stało.

- To co, Lewus? - odezwał się gruby jegomość, którego zęby nienaturalnie lśniły nawet przy blasku świec - Gotowy przegrać w karty resztę swojego dobytku?

- Uważaj do kogo uderzasz Kled - kruczoczarne włosy Lewusa opadały na prawe oko, prawie całkowicie je zakrywając - Za niedługo będzie mnie stać na wykupienie tej rudery, na która mówisz Neverwinter.

- Akurat! - gruby zaśmiał się głośno i pociągnął łyk z kufla.

- Śmiej się, śmiej - lewa ręka szulera powędrowała pod kaftan, a następnie przesunęła po blacie wyciągniętym z kieszeni przedmiotem. Był to niewielki futerał na karty z czarnej skóry, zdobiony metalowymi elementami. Nikt z obecnych przy stole nigdy wcześniej nie widział, by Lewus miał taką talię - Proponuję dziś podnieść stawkę pięciokrotnie.

Rozmowy przy najbliższych stołach ucichły, ktoś z obecnych głośno przełknął ślinę.

- Co jest, strach was obleciał? Dajcie spokój, co takiego może się stać? Trzeba od czasu do czasu zaryzykować!


Ponad dwieście lat później


Z niejednego pieca jadaliście już chleb, ale nawet dla was było to niecodzienne zadanie. Wyruszyliście kilka tygodni temu z Wrót Baldura, kierując się na północ starą, mocno zarośniętą w niektórych miejscach drogą, celowo rezygnując ze zdecydowanie bezpieczniejszego, szlaku handlowego. Przemierzaliście Równiny Poległych, przezornie przestrzegając ludowej mądrości, by nie rozpalać w tej okolicy ognisk na szczytach wzgórz. Sforsowaliście nurt Krętej Rzeki, a nawet oczyściliście i zabezpieczyliście dawno zapomniany wąwóz w Trollowych Wzgórzach. Oddział, który wam do tej pory pomagał, zostawiliście właśnie tam i od teraz byliście skazani tylko na siebie.

Gdy wkraczaliście w Las Trollbark, towarzyszyły wam już zdecydowanie pogodniejsze nastroje, w końcu już połowa drogi za wami, choć nadal musieliście się mieć na baczności. Gangi goblinów dawały wam o sobie znać, lecz im głębiej zapuszczaliście się w las, tym potyczki stawały się mniej zaciekłe. Zaniepokoiło was, że w końcu przestaliście widywać gobliny, choć największe zdziwienie czekało was wtedy, gdy las nagle ustąpił miejsca piaszczystej pustyni. Wyglądało na to, że trafiliście w dobre miejsce…



Późnym popołudniem dotarliście wreszcie do malującego się od dawna w oddali przesmyku. Towarzyszący wam cały dzień piach zdawał się być wszędzie. Było go pełno w waszych plecakach i ubraniach, lepił się do spoconych skór i koni. Na domiar złego, niecałą godzinę temu zauważyliście goniącą was od południa burzę piaskową. Sądząc po prędkości z jaką się zbliżał, dotarliście do wąwozu w samą porę. Nie jest to idealna kryjówka, ale lepszy rydz niż nic.




Wyglądało także na to, że szczęście znów się do Was uśmiechnęło. Gdy znaleźliście się bliżej, dostrzegliście kamienną strukturę o prostym, sześciennym kształcie, wysoką na niecałe trzy metry, a która wydawała się być doklejona do lewej ściany wąwozu. Długość żadnej ze ścian nie przekraczała dziesięciu metrów. Okna zostały zamurowane dawno temu i nigdzie z zewnątrz nie widać było drzwi. Dotarło do was, że trafiliście w ostatnie miejsce, do którego dotarła poprzednia wyprawa. Przed wami stało to co zostało z dawnej szulerni, zwanej Kocią Łapą - czego dowiedzieliście się z archiwów we Wrotach Baldura. Choć żaden z tekstów nie wspominał, by znajdowała się ona na pustyni.

Zmęczony Ellingwood miał gardło suche jak pustynia rozciągająca się wokół. Przewodnik coś tylko burknął, złowrogim spojrzeniem omiatając ten nieprzebyty i zagadkowy obszar. Spode łba patrzył, a taka zaciętość paliła się w jego zaczerwienionych od piachu oczach, jak gdyby pustynia była wrogiem z krwi i kości. Pił małymi, zachłannymi łykami z bukłaka, nie odrywając lewej ręki od kuszy. Niezależnie od swej nieznajomości terenu musieli szybko podjąć właściwą decyzję ze względu na burzę, to fakt, ale weteran nienawidził mieć tylko jedne wyjście z danej sytuacji.

- Najchętniej to ukryłbym się gdzieś w pobliżu i zobaczył, co się stanie, gdyby nie ta burza! - krzyknął Ellingwood, rozglądając się za kryjówką równie solidną jak Kocia Łapa, ale mniej podejrzaną. W następnej kolejności zamierzał zsiąść z konia i dokładnie zbadać dłoniami ścianę w nadziei na znalezienie wejścia. Jeśli nie dotykiem, to węchem któregoś ze swoich wiernych psów myśliwskich.

Zbliżyliście się do budowli na kilkadziesiąt kroków, trzymając broń i psy blisko siebie. Piasek dookoła kamiennej struktury przechodził ze swojej naturalnej barwy w coraz ciemniejsze odcienie szarości, będąc prawie czarnym przy samych murach. Po upewnieniu się, że na dziwny piach można bezpiecznie wejść, Stary Ellingwood rozpoczął ostrożnie badać ściany, zaczynając od lewej do prawej. W tym czasie ci z was, którzy nie osłaniali wąsacza, zaczęli rozglądać się za inną kryjówką. Kilkadziesiąt metrów dalej wypatrzyliście naturalną wnękę w wąwozie. Nie było to co prawda idealne schronienie, lecz może przynajmniej będziecie mieli gdzie zostawić konie, jeśli uda wam się dostać do środka Kociej Łapy.

Wysłużone ręce wojownika wodziły po rozgrzanych kamieniach w nadziei na znalezienie wejścia. Dopiero przy trzeciej, północnej ścianie natrafił na otwór, jednak nie dłonią, a stopą. Czarny piach osunął się pod nogą Ellingwooda i gdyby nie wrodzony refleks, wojownik mógł już znaleźć się w dole dziury. Przed wami ukazało się niewielkie pomieszczenie, które kiedyś mogło stanowić komórkę lub składzik. Góra piasku usypana aż pod sufit ułatwiała wejście do środka. Jedynym co dostrzegliście patrząc z zewnątrz, była postawiona w kącie drabina prowadząca w górę.

Tymczasem burza zbliżała się nieubłaganie, piasek zaczynał bić po oczach i wiadomym było, że żywioł może do was dotrzeć w każdej chwili.


- Uwiążmy zmęczone konie we wnęce - Ellingwood zaproponował, kiedy wrócił zza północnej ściany, odetchnąwszy z ulgą. - Znalazłem wejście, teraz pozostaje jedynie przygotować się na wszystko... albo chociaż na najgorsze. - Weteran zostawił wierzchowca oraz konia jucznego i sprawdził jeszcze raz stan swojego rynsztunku. Czuwał w pewnej odległości od wejścia do komórki w oczekiwaniu na pozostałych kompanów.

- Chyba szczęście nam dopisało. - Bran wypluł kilka ziarenek piasku. - Skąd się tu wzięła pustynia? - zadał retoryczne pytanie.
Zabrał juki i ruszył w stronę Ellingwooda.
- Jeszcze trochę i zostałyby z nas kopczyki piasku.

Rylivia przywiązała swojego konia obok pozostałych wierzchowców, po czym ruszyła za Branem w kierunku Ellingwooda.
- Dobra robota starszuku. - powiedziała do wojownika klepiąc go po plecach. - W środku odpoczniemy trochę od tego paskudnego, walącego po twarzy piachu. - Położyła dłonie na biodrach i wodziła wzrokiem po pomieszczeniu.

Na twarzy poklepanego po plecach Ellingwooda malowała się konsternacja. “Młodzi często zapominają o dobrym wychowaniu”, pomyślał. Powstrzymał się od słownego komentarza. Dopiero spartaczona robota by takiego wymagała, a na to póki co się nie zanosiło. Strząsnął ręką ziarenka piasku z długich wąsów, wypluł też te, które dostały się stamtąd do ust i trzeszczały w trakcie podróży między zębami. Wypogodził oblicze.

Nagle Ellingwood wpadł na pomysł, aby upewnić się, czy góra piasku, po której będą schodzić do komórki, nie kryje żadnej niespodzianki. Chwycił za tyczkę i wbił ją kilka razy w losowe punkty kopczyka tak głęboko, jak się tylko dało.

- Mam w jukach mnóstwo ekwipunku - Ellingwood zwrócił się do pozostałych podczas manewrowania tyczką - ale sam go nie zabiorę. Krasnoludzie, pomożesz? - zwrócił się do Beereara, który wyglądał na najsilniejszego w ich kompanii. - Może okazać się przydatny - następnie zamierzał dać swoim kuszom sprawdzić, czy ktoś nie czai się na górze drabiny, a jeśli nie - ocenić jej solidność przed postawieniem pierwszego kroku. Uważał na posadzkę, którą z każdym krokiem też zamierzał “tyczkować” - przykryta piachem wyglądała na idealne miejsce na alarm lub niebezpieczną pułapkę.

- Burza piaskowa - burknął Beerear. - Widziałem więcej piasku wytrząśniętego z sandała skullporckiego żebraka. - Na przekór swoim słowom, krasnolud nerwowo zezował w stronę horyzontu.

- Chyba będziemy musieli iść po kilka razy. - Wzruszyła ramionami młoda tiefling. - Też mam przy koniu kilka rzeczy, które mogą się nam przydać.

- Nie ma sensu zabierać wszystkiego na raz - powiedział Bran. Rzucił na ziemię juki. - Przyniosę część tego, co zostało przy koniach. Zwiedzimy kawałek - spojrzał do góry - i jeśli tam będą lepsze warunki, to się ze wszystkim przeniesiemy wyżej.

- Zanim wtaszczymy wszystko do środka, sprawdźmy co czeka nas w środku - Idaris włączyła się do dyskusji uwiązawszy swojego wierzchowca - Jeśli to faktycznie ta stara szulernia, to w środku może być sporo pułapek. Pójdę przodem z Wąsaczem… Ale musimy się uwijać, żeby zdążyć przed burzą.

- Uff...zdaje się, że jesteśmy na miejscu? - Panazifer sprawiał wrażenie dopiero co wybudzonego. Cmoknął na konia który zaparkował klekoczący rozmaitymi rupieciami konny wózek niemal przy samym wejściu do szulerni po czym zeskoczył z kozła. Następnie wykonał kilka uciesznie wyglądających wygibasów, od których chwilami trzeszczały mu głośno naciągane stawy. Zdjął kaptur, ukazując białą jak śnieg rozwichrzoną czuprynę, i takiż zarost przywodzący na myśl raczej dzikiego zwierza niż istotę myślącą. Obraz tej zadziwiającej twarzy uzupełniały okulary w pogiętych, metalowych oprawkach które chyba tylko cudem utrzymywały się na perkatym nosie gnoma. Kiedy skończył już kicać i rozciągać się po długiej podróży, zakasał rękawy swojej szaty i zniknął w klekoczącym wozie, szukając jakichś szpargałów. Po chwili wynurzył się z garścią ziół i niewielką kadzielnicą którą rozstawił obok wozu. Sam usiadł obok i zaczął zawodzić, paląc mieszankę zielska w kadzielnicy. Smród był zacny i można było się jedynie zastanawiać jakie szaleństwo próbował na wszystkich sprowadzić czarodziej, jednak po chwili dym z kadzielnicy zaczął zbierać się nad głową czarodzieja, aby po chwili uformować się w niewielką, latającą istotę o błoniastych skrzydłach
- Po co ryzykować. Może potrzeba pomocy z tym zwiadem? - Czarodziej pogłaskał siedzącego na ramieniu, wyglądającego na równie zaspanego jak on sam nietoperza. Sam jednak nie zamierzał wstawać i rozpoczął kolejne przygotowanie do rytuału - tym razem rysując różdżką tajemnicze znaki na ziemii, rozkładając tu i ówdzie nieco patyków z których kilka związał niewielkim kawałkiem cieniutkiej struny. Kolejne zawodzenia i inkantacje połączone z równie uciesznym jak wcześniej nieskładnym machaniem rękami...i przez chwilę nic się nie działo. Jednak czarodziej uśmiechał się szelmowsko, rozkazując mentalnie swojemu niewidzialnemu słudze wziąć młot i wbić kilka metalowych gwoździ w ziemię. Czarodziej nie mógł przecież pozwolić, by nadchodząca burza piaskowa porwała mu cały jego majdan.

- Potrzeba - uśmiechnął się Ellingwood i ustąpił pierwszeństwa czarodziejowi. Pomysłowy gnom, musiał przyznać.

Bran nie mieszał się do poczynań Panazifera. Gdyby ten potrzebował pomocy, to z pewnością by powiedział. Spojrzał na stos piasku, z którym przed chwilą 'walczył' Ellingwood, zastanawiając się, od jak dawna pustynia usiłuje zagarnąć to miejsce na własność.

Większość z was zabrała się do pracy przy znoszeniu ekwipunku w okolice wejścia do komórki. W czasie gdy gnomi czarodziej był skupiony na wykonywaniu rytuału, dwójka wojowników rozpoczęła ostrożne badanie zejścia. Tyczka zatapiała się raz po raz w czarnym piasku, czasami natrafiając na przeszkody, które po odkopaniu okazały się połamanymi deskami starych mebli. Schodząc w dół, podróżnicy poczuli zdecydowaną ulgę, gdy przywitał ich miły chłód bijący od kamiennych ścian. Zdecydowanie lepiej widząca w słabym świetle Idaris odkopała z podłogi kilka złotych monet, które były starsze nawet od niej.

Pomieszczenie było niewielkie i wydawało się nie mieścić nic oprócz góry piasku i drabiny, na szczycie której ujrzeliście otwartą klapę, prowadzącą do skąpanego w całkowitym mroku pokoju. Rozglądając się po wnętrzu zdaliście sobie sprawę, że komórka ledwo pomieści całą waszą szóstkę, nie wspominając o psach oraz całej stercie ekwipunku, którą wasi kompani właśnie układali przy wejściu. Gdy Panazifer zaczął przygotowywać kolejne zaklęcie, przywołany nietoperz wleciał do ziejącej mrokiem dziury, by po krótkiej chwili wrócić i ponownie usiąść na ramieniu gnoma.

Wtedy dotarła do was burza. Potężny wiatr ciskał ziarenka piasku, które boleśnie cięły wasze twarze, nie widzieliście nic co znajdowało się dalej niż zasięg waszych ramion. Szczekanie i skomlenia psów wraz z rozpędzonym wiatrem zagłuszały waszych towarzyszy, utrudniając porozumiewanie się. Wiedzieliście, że musicie działać szybko.


- Idziemy do góry - powiedział Bran. Był pewien, że piasek zaraz zacznie zasypywać kolejny kawałek pomieszczenia, w którym się znajdowali. Chwycił swój bagaż i ruszył po drabinie w górę. W końcu ktoś musiał sprawdzić, co się tam znajduje.

Bran odważnie ruszył w stronę drabiny. Mimo odziedziczonej po elfim rodzicu zdolności do widzenia w ciemnościach, dostrzegł tylko ogólny zarys pomieszczenia, które przypominało sypialnię. Wdrapał się na górę zaraz obok dużego łóżka, pokrytego dużą ilością starej, zakurzonej pościeli, które stało w południowo-zachodniej części pokoju. Szczególną uwagę zwracało zimno, które zdawało się bić od prowadzących na południe antycznych, drewnianych drzwi.

Ellingwood stanął w pewnej odległości naprzeciw drzwiom i wycelowawszy w nie obie kusze czekał na pozostałych. Skinął głową na krasnoluda, a następnie zaproponował, rozbawiony widokiem swoich psów obwąchujących pościel:

- Przetrzepie ktoś to łóżko zanim zmieni się w psią szczalnię?

- Może nie trzeba było ich wnosić? - Bran uśmiechnął się. - Sprawdzimy, co się znajduje za tymi drzwiami? Chyba sama Auril urządziła tam sobie siedzibę.

- Przeczepie? Ha. Opa! - Beerear zrobił krótki rozbieg, wyskoczył w powietrze i wycelował tyłkiem w łóżko.

Choć suche powietrze służyło drewnianemu łóżku, nie wytrzymało ono spotkania z krasnoludem obładowanym ekwipunkiem całej drużyny. Potężny huk rozniósł się po wąskim pokoju, gdy rama łoża pękła w połowie i znalazła się wraz z Beerearem na ziemi. Tumany kurzu, które podniosły się z pościeli zmusiły was do kaszlu i mogliście przysiąc, że z sufitu posypał się tynk.

- Tylko nam tu nie zaśnij - skomentował Ellingwood, powstrzymając się od parsknięcia śmiechem. Gwizdnięciem przywołał psy do siebie. Jeśli ktoś lub coś wrogiego nasłuchiwało nieopodal, nie mogli już liczyć na przewagę zaskoczenia.

- Może zamiast się wylegiwać, skrzesałbyś trochę światła - zasugerował Bran, dłonią odganiając od siebie kurz. Więcej jednak uwagi poświęcał drzwiom, niż krasnoludowi.

Rylivia słysząc słowa Brana zaczęła grzebać w swoich rzeczach. Po chwili wyciągnęła lampę i zapaliła ją, po czym odwróciła się w stronę pół-elfa. - A to może być? - zapytała mężczyznę z szelmowskim uśmiechem.

- Jesteś wspaniała! - odpowiedział z uśmiechem, do którego dołączył skinienie głowy.

- Oj tam... - pół-diablica machnęła ręką - Zapalenie lampy to żaden wyczyn, ale dzięki. Gdyby moja skóra nie miała czerwonawego odcienia to chyba bym się zarumieniła. - zażartowała i śmiejąc się nakierowała światło lampy na oglądane przez Brana drzwi.

- Ugh, znajdźcie sobie pokój - jęknął Beerear otrzepując się z kurzu.

Tańczące płomienie objęły ciepłym światłem zakurzone pomieszczenie. Rylivia, trzymając w wyciągniętej dłoni osłoniętą latarnię, zwróciła uwagę na zniszczone łóżko. Kawałek prześcieradła zaczepił się w jeden z licznych pakunków przywiązanych do plecaka Beereara, gdy ten próbował wstać. Masujący się krasnolud osłonił w ten sposób podłużną dziurę w pościeli, dookoła której znajdowała się rozlana, zaschnięta, brunatna plama.

Jeden z psów Ellingwooda szczeknął kilka razy, jeżąc wam włosy na karku i rzucił się za czymś co umykało w cień, a co w ostatniej chwili dostrzegliście kątem oka. Po chwili wrócił, trzymając wysoko głowę i dumny ze swojej zdobyczy usiadł przed przewodnikiem. Gdy diabelstwo skierowało światło latarni w stronę pyska mastiffa, wzdrygnęliście się na widok, który się wam ukazał. Pies trzymał w zębach wijącą się, ludzką dłoń!



- Oż ty! - Rylivia krzyknęła odskakując krok w tył na widok psiego znaleziska. - Panie Ellingwood, jeden z twoich pupilków chyba ma nową zabawkę... - rzuciła krzywiąc się trochę na widok wijącej się ręki.

- Szlag... - Bran również nieco się odsunął, z niesmakiem spoglądając na znalezisko. - To chyba nie powinno się ruszać, prawda?

- Żywe trupy. Pełzająca dłoń… trzeba ją spalić! - Czarodziej nie lubił umarlaków. Dokończył rytuał, rozkazując niewidzialnemu słudze zabezpieczyć wóz i konia po czym zainteresował się drzwiami, od których biło tajemnicze zimno. Oglądał uważnie drzwi szukając magicznych sigli, rysunków, glifów czy czegokolwiek co sugerowałoby jakieś magiczne zamknięcie, obejrzał też uważnie zamek i zawiasy.

- Jestem jak najbardziej za. - Powiedziała już nieco spokojniej Rylivia. - Ale najpierw trzeba jeszcze zabrać te obrzydliwe łapsko psu, ktoś chętny? Ja chyba nie mam jakiejś specjalnej ochoty tego dotykać. - Spoglądała na raz na swoich towarzyszy, a raz na pysk mastiffa trzymający ruszającą się dłoń. Po chwili zwróciła się do gnoma - Panie Panazifer? Czy pański sługa mógłby zabezpieczyć przed zimnem i piaskiem także mojego konia?

- W końcu to nie mój pies. - Bran spojrzał na Ellingwooda. - A psy nie lubią, gdy ktoś im odbiera jedzenie albo zabawki.

- Zabezpieczy wszystkie, o ile macie koce - czarodziej wskazał na stos ekwipunku złożonego przez wszystkich awanturników - zróbcie tylko coś z tym… - kiwnął głową na rękę w pysku psa - to mroczna magia. Wprawny nekromanta z łatwością może kontrolować to obrzydlistwo. - Gnom wzdrygnął się z obrzydzeniem.

- Czemu chcecie zabierać psiakowi pomocną dłoń? Umywam od tego ręce. Jak na dłoni widać, że to nic groźnego. - Chichrał się Beerear, aż jego sumiaste wąsy podskakiwały w górę i w dół.

Młodą Tiefling bawił humor krasnoluda i robiła wiele żeby nie wybuchnąć śmiechem, ponieważ chciała w obecnej sytuacji zachować powagę. - Nie powiem, barwne masz poczucie humoru kolego, ale ostrożności nigdy za wiele. Skąd wiesz, że za chwilę te łapsko jakoś dziwnie się nie wywinie i nie wydłubie biednemu zwierzęciu oczu? Trzeba to zniszczyć. - stwierdziła kładąc na chwilę latarnię na ziemi i wyciągając koc spomiędzy swoich rzeczy i podała go gnomowi - Proszę, dla mojego wierzchowca jest.

Bran poszedł w jej ślady, podając swój koc. To, że miałby spędzić kilka godzin na podłodze w niczym mu nie przeszkadzało.

- Hee hee… - Beerear otarł łzę rozbawienia. - Ale co racja to racja. - Krasnolud sięgnął do paska, wyciągnął zzań paskudnie wyglądający topór i kawałek nadgryzionej, wyschniętej kiełbasy z gęstej brody. - Kici, kici, chodź do wujka. - Wojownik wyciągnął przed siebie mięso, schował topór za plecami i powoli podszedł do mastiffa.

Rylivia przyłożyła dłoń do ust powstrzymując odruch wymiotny gdy krasnolud wyciągnął kiełbasę z odmętów swej brody. “Strach pomyśleć co on tam jeszcze skrywa” pomyślała.
- A ty wiesz, że to pies, a nie kot? - spytała z zasłoniętymi dłonią ustami.

- Byle tylko ręka Beereara nie zdała mu się smaczniejsza od kiełbasy - rzucił Bran - to taki drobiazg jak różnica rasy nie będzie mieć znaczenia.

Rylivia zaśmiała się.
- No to by było już o jedną urżniętą rękę za dużo, nie uważasz? - Spojrzała na pół-elfa z uśmiechem wymachując swym diabelskim ogonem.

Bran nie odpowiedział, z zaciekawieniem obserwując rozwój sytuacji.

- Pies, kot, jeden pies. Nie jestem druidem - żachnął się krasnolud. - Pewnie poprzedni właściciel tej budy dałby sobie za kobietę rękę uciąć, i stąd ten cały ambaras, har har.

- A co tu kobieta ma do rzeczy? - zapytała pół-diablica krzyżując ręce na piersiach i nerwowo wymachując ogonem po piachu tworząc przy tym chmurę kurzu.

- Głodnemu chleb na myśli - odparł cicho Bran, posyłając Rylivii lekki uśmiech.

Dziewczyna uśmiechnęła się do pół-elfa i odpowiedziała mu cicho.
- No dla tamtego pana to raczej się tu chleba nie znajdzie - zachichotała, dalej obserwując próbę odebrania psu wijącej się dłoni przez krasnoluda.

Bran przeniósł wzrok na pół-diablicę, ciekaw, czy dla niego znalazłby się tu chleb.

Rylivia czując na sobie wzrok młodego zaklinacza, oderwała spojrzenie od krasnoluda i przeniosła je na pół-elfa.
- Co się tak przyglądasz? - spytała z uśmiechem.

- Zdecydowanie przyjemniej jest patrzeć na ciebie, niż na tamtą parę - odparł po chwili, którą przeznaczył na podobny uśmiech.

Speszona słowami Brana pół-diablica spuściła wzrok w kierunku ziemi z nieśmiałym uśmiechem na twarzy nie wiedząc co odpowiedzieć, po czym spojrzała w kierunku gnoma badającego drzwi - Panie Panazifer, jak panu idzie z tymi drzwiami? Coś ciekawego? - zapytała niby to patrząc na czarodzieja, jednak od czasu do czasu łypiąc wzrokiem w kierunku Brana.

- Wieje zimnem, po za tym to po prostu stare drzwi. Otworzymy na odległość. Mam nawet taką sztuczkę w zanadrzu… - Zachichotał cicho i cofnął się pod przeciwległą ścianę, zerkając nerwowo na ożywioną rękę i na wąsacza, właściciela pieska - ale ta ręka to jednak nieco mnie rozprasza - uśmiechnął się nerwowo - powiedzmy, że my otworzymy drzwi, a ta ręka nagle zapragnie je za nami... zamknąć? - głośno rozważał opcje czarodziej - albo zechce dobrać się do naszego składowiska przydatnych przedmiotów...na przykład tego kufla - gnom sięgnął do swojego kufla - jasny gwint, chyba piwo zostało w wozie - zmarszczył się.

- Ciekawe, jak wygląda reszta tego ciała... - powiedział Bran. - I gdzie się znajduje - dodał szybko, zorientowawszy się, że mogło to zabrzmieć dwuznacznie, jako że wciąż więcej uwagi poświęcał pół-diablicy niż ręce.

- Hmmm… Mam nadzieję, że jest mniej żywotna niż ta część tutaj i nie znajduje się w tym pomieszczeniu. - rzuciła Rylivia. - Mogłaby mieć nam za złe zniszczenie ręki, bo to chyba jedyna opcja co możemy z tą łapą zrobić. Ze względu na brak ust raczej nam nic nie powie, no chyba, że wciśniemy jej pióro w palce i damy kawałek kartki to może nam spisze jakieś zeznania - zażartowała.

- Albo niech wystukuje odpowiedzi... - w podobnym tonie powiedział Bran. - Jedno stuknięcie na tak, dwa stuknięcia na nie.

Idaris nawykowo jednym uchem przysłuchiwała się rozmowom, ale większość jej uwagi skupiona była na badaniu pomieszczenia. Zakładała, że Panazifer lepiej poradzi sobie z ręką i przypuszczalnie magicznymi drzwiami, więc zajęła się łóżkiem. “Że też chce im się w tej sytuacji romansować” pomyślała podchodząc do barłogu. Po chwili walki z obrzydzeniem zaczęła ostrożnie przeglądać pożółkłą pościel i materac.

- Na zdrowie, mały - Ellingwood pogłaskał psa po głowie i pozwolił mu zeżreć upolowaną dłoń. Bezowocną dyskusję swych towarzyszy puścił mimo uszu.
- Ruszajmy dalej…

Rylivia skinęła głową staremu Ellingwoodowi, po czym zwróciła się szeptem do Brana
- Nie wiem co bardziej obrzydliwe, kiełbasa wyciągnięta z brody krasnoluda czy to, że ten pies miałby zeżreć tę pełzającą dłoń… - Wzdrygnęła się lekko.

- Jedno warte drugiego - odparł równie cicho zagadnięty. - Gdyby nie okoliczności, to bym zaproponował zmianę lokalu. No ale w tej sytuacji musimy po prostu wytrwać.

- ... albo daj to, mały. No, już, to nie wyjdzie ci na zdrowie - Ellingwood wziął pod uwagę zdanie swoich kompanów i rozkazał psu puścić potworną dłoń. Oby tylko nie uciekła krasnoludowi.

Pół-diablica początkowo nie zrozumiała o co chodzi Branowi, dopiero po chwili zrozumiała sens jego słów i nie wiedząc co odpowiedzieć, znów zaczęła niespokojnie wymachiwać swoim diabelskim ogonem.

- Zdecydowanie nie tak sobie wyobrażam porządne miejsce na nocleg - mówił dalej Bran. - Ale lepiej tu spędzić noc, niż na dworze podczas burzy piaskowej. Idaris, nie ma tam czasami klucza? Pod łóżkiem?

Słysząc zapytanie o klucz Rylivia ruszyła w stronę drzwi, mijając Brana musnęła jego policzek końcówką swojego ogona. - A może by tak… sprawdzić czy klucz jest w ogóle potrzebny? - Położyła jedną dłoń na klamce, a drugą wyciągnęła sztylet w razie gdyby drzwi się otwarły i coś miałoby na nią wyskoczyć, a następnie nacisnęła klamkę.

Bran zamrugał, zaskoczony gestem, nie bardzo wiedzac, co miał oznaczać. I nie zorientował się w porę, co zamierza dalej robić Rylivia.
- Poczekaj, aż... - Nie zdążył dokończyć, bo dziewczyna już chwyciła za klamkę, zamiast poczekać, aż Panazifer zrealizuje swoje plany otwierania drzwi z (w miarę) bezpiecznej odległości.

- Dokładnie. Lepiej nie ryzykować, choć jak będą zamknięte, to dziewczyno, na pewno skorzystamy z twojej energii jak przyjdzie do ich wyważania. - Czarodziej przytaknął stojąc pod ścianą, i przygotowując zaklęcie niewidzialnej dłoni, prostej telekinetycznej sztuczki, która pozwalała operować przedmiotami z daleka.

Dziewczyna spoglądała raz to na pół-elfa, raz na czarodzieja.
- No dobrze… - westchnęła, puszczając klamkę. - W takim razie niech pan działa, panie Panazifer. - Cofnęła się w miejsce gdzie stała zanim wpadł jej do głowy pomysł otwarcia drzwi, tak żeby nie przeszkadzać gnomowi w jego czarodziejskich sztuczkach.

Najpierw pomyśl dwa razy, potem bierz się do roboty. Tą ludową mądrością Bran nie zamierzał się dzielić z dziewczyną. Zdecydowanie nie chciał psuć dobrych stosunków między nimi.
- Uważaj, proszę. - Ograniczył się do dwóch słów, które wyszeptał jej do ucha.

Pół-diablica uśmiechnęła się delikatnie do Brana.
- Spróbuję - odpowiedziała cicho, po czym przeniosła wzrok na Panazifera i obserwowała jego poczynania.

Bran odpowiedział uśmiechem i palcami musnął lekko dłoń dziewczyny.

Stojący nieopodal krasnolud mlasnął głośno, przeżuwając odrzuconą przez psa kiełbasę, i beknął basowym, grzmiącym pomrukiem.
- Hehe. - Zachichotał.

 

Ostatnio edytowane przez MatrixTheGreat : 15-05-2018 o 22:22.
MatrixTheGreat jest offline  
Stary 21-05-2018, 18:30   #2
 
MatrixTheGreat's Avatar
 
Reputacja: 1 MatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputację
Mastiff wypuścił rękę z pyska na polecenie swojego pana. Łapa upadła na posadzkę, podniosła się na wszystkich pięciu palcach i zaczęła uciekać, jednak Bearear, przeżuwając jednocześnie kiełbasę, wyprowadził potężny cios toporem. Przepołowiona dłoń przestała się ruszać, a krasnolud wytargał broń z wielkiej dziury w drewnianej podłodze. Schylił się, by wyrzucić ożywiony twór na zewnątrz, jednak jego palce przeszły prosto przez rękę. Dłoń zaczęła się robić coraz bardziej przezroczysta, a po chwili została wchłonięta przez posadzkę.

Tymczasem reszta z was oczekiwała w napięciu, aż Panazifer otworzy drzwi. Dzięki podstawowej magicznej sztuczce przekręcił z daleka klamkę i nie musiał nawet za nią ciągnąć. Drzwi rozwarły się na oścież, wpuszczając do pomieszczenia nienaturalnie zimny wiatr, od którego dostaliście gęstej skórki. Rylivia uniosła latarnię, oświetlając dwoje następnych drzwi oraz spiralną klatkę schodową. Z dołu dobiegł was dźwięk rozstrojonego pianina, na którym ktoś próbował grać jakąś skoczną melodię.

Wykorzystując magiczną więź z nietoperzem, gnom dostroił się do zmysłów zwierzęcia i wysłał go w dół schodów na zwiad.


Rylivia westchnęła głęboko spoglądając na to co kryły otwarte przez gnoma drzwi.
- No kto by się spodziewał… kolejne drzwi. - Spojrzała po reszcie, trochę dłużej zatrzymując wzrok na Branie. - To co? Które otwieramy pierwsze?

- Nie do końca o czymś takim myślałem, proponując zmianę lokalu - stwierdził Bran. - Nie jest wam czasem zimno? Chyba trzeba założyć szaliczek i rękawiczki - dodał.
Spojrzał na Rylivię i przez moment zastanawiał się, czy we dwoje, pod niedźwiedzim futrem, byłoby im dosyć ciepło.

Pół-diablica zadrżała z zimna.
- Brr… masz rację. Masz, trzymaj. - Wcisnęła chłopakowi lampę w ręce, podeszła do sterty ekwipunku i zaczęła grzebać w swoich rzeczach w poszukiwaniu cieplejszych ubrań. - O są… - powiedziała wyciągając ubrania. Rozejrzała się jeszcze czy lampa na pewno świeci w stronę drzwi i czy na pewno wszyscy spoglądają w ich kierunku, po czym zaczęła się szybko przebierać.

Bran nie byłby sobą, gdyby nie rzucił okiem w jej kierunku. Trwało to tyle, co parę uderzeń serca. Gdy dziewczyna skończyła - poszedł w jej ślady.

Rylivia wróciła do reszty, szczęśliwa, że zimno które jeszcze przed chwilą przeszywało jej ciało nie przeszkadza jej już tak bardzo. Przejęła z powrotem lampę, którą podała Branowi i czekała na pomysły innych co robić dalej, nie chciała znowu wyrychlać się jak przy otwieraniu poprzednich drzwi.

- Niech Panazifer prowadzi - zaproponował Ellingwood, zaciekawiony wygrywaną melodią - jest w końcu... najlżejszy. A i dzięki swoim sztuczkom widzi więcej.

Ellingwood opatulił się wilczym futrem.

- Drzwi z serduszkiem możemy sobie darować, chyba że - weteran spojrzał na Brana i Rylivię - czujecie potrzebę. Jeśli nie, to może lepiej je zablokować.

- Taką raczej nie - odparł Bran i pokręcił głową. - Nie sądzicie, że tu raczej powinna panować cisza? Ta knajpa jest chyba nieczynna od wielu lat... - zmienił temat.

Słysząc komentarz starego weterana Rylivia spuściła wzrok w podłogę i podkuliła ogon niczym jeden z jego mastifów.
- Myślę, że faktycznie zablokowanie ich będzie dobrym pomysłem i to żeby pan Panazifer prowadził też… - wymamrotała.

- Umiesz to zablokować? - Bran spojrzał na Ellingwooda.

- Psia mać, od tej strony nie da rady - skomentował Ellingwood i porzucił swój pomysł.

- Cśśśśśsiszej tam! - syknęła ostrzegawczo Idaris opatulając się jak najszczelniej tym, co miała na sobie - Równie dobrze na dole wampir może przygrywać armii nieumarłych… Poczekajmy lepiej aż wróci nietoperz.

- Widzę...tylko sylwetki. Ktoś gra na pianinie. Szesnaście postaci, siedzą przy stołach… - wyszeptał gnom ale tak, by ktokolwiek obok usłyszał, po czym nakazał chowańcowi przycupnąć na suficie odkrytego pomieszczenia i oddał zmysły chowańcowi, wracając do swoich. Jaki plan? - Czarodziej spojrzał po reszcie - to na dole wydaje się... tak nienaturalne... że mam dreszcze. - Czarodziej szczelniej otulił się swoją szatą.

- Impreza z muzyką w opuszczonej szulerni na środku pustyni… Gdzie pan widzi coś nienaturalnego? - spytała Rylivia ironicznie, wiadomość o podejrzanych szesnastu postaciach zaniepokoiła ją. - Z jednej strony z chęcią sprawdziłabym co to za istoty, a z drugiej… Jest ich więcej niż nas i nie wiemy, jak zareagują jak nas zobaczą. Może najpierw sprawdzimy drzwi? Żeby się nie okazało, że w tej knajpie jest jeszcze więcej gości.

- Pewnie by byli zaskoczeni, gdybyśmy do nich zeszli - odparł szeptem Bran. - Ale i tak będziemy musieli to zrobić... W razie czego Ellingwood poszczuje ich psami, to nieco wyrówna szanse. Ale i tak musimy najpierw sprawdzić te pokoje. Mam tylko nadzieję, że nie przerwiemy... - Nie dokończył.

- Nie przerwiemy? Czego? - zapytała Rylivia.

Bran spoglądał na nią przez moment, jakby się zastanawiał, co odrzec.
- Jakiejś parce - szepnął jej na ucho. Miał nadzieję, że Rylivia jest dość dorosła, by nie musiał jej wyjaśniać szczegółów.

Słysząc odpowiedź pół-elfa dziewczyna zaśmiała się cicho.
- No tak, to nie byłoby zbyt miłe dla żadnej ze stron - odszepnęła z uśmiechem. Śmiałość chłopaka z jednej strony ją peszyła, a z drugiej podobała jej się.

Odpowiedział uśmiechem.
- Panaziferze? - Spojrzał na maga. - Spróbujesz otworzyć kolejne drzwi?

- Nie widzę przeciwwskazań - zachichotał gnom i skupił się na kolejnej klamce, tej od drzwi z serduszkiem, posyłając w jej stronę kolejną telekinetyczną falę. Jednocześnie przywołał swojego chowańca, aby opuścił sufit w komnacie z pianistą i wrócił do nich, aby następnie służąc swoimi przedziwnymi zmysłami, wlecieć do kolejnej, odkrywanej sali lub korytarza.

Rylivia wyciągnęła swój rapier przygotowując się na atak potencjalnego wroga, który mógłby znajdować się za otwieranymi przez gnoma drzwiami, wymachując przy tym ogonem niczym kot zaczajony na ofiarę.

Bran nie ruszył się z miejsca (chociaż raczej powinien się schować za czyimiś plecami). Po raz kolejny przejrzał w myślach dostępne zaklęcia.

- Nie podoba mi się to. - Zazwyczaj pogodny na swój wulgarny, koszarowy sposób krasnolud nagle spoważniał. - Nie zostanę tutaj, jeśli za tymi drzwiami miałoby się czaić coś co później wypełznie i przytnie mi brodę razem z głową. Jedyne rozwiązanie to profala… prolefi… ugh. - Dłonie wojownika zacisnęły się na stylisku wielkiego młota. - Wpierdol z góry. - Krasnolud ustawił się w wejściu do korytarza i z niecierpliwościa kiwał się na boki.

- Dlatego sprawdzamy tę parę drzwi zanim zajmiemy się tymi tajemniczymi istotami siedzącymi w nieogrzewanej... knajpie? Jakoś nigdy nie zdarzyło mi się słuchać muzyki na zimnie, a melomanów wśród ludów północy chyba też nie ma zbyt wielu…- gnom zmarszczył brew - pytam wojowników... czy dalibyście radę zakorkować tych na dole ewentualnie na tych schodach, w razie oczywiście, gdyby zamierzali nam tu na górze przeszkadzać?

- Oczywiście można ich spowolnić w razie konieczności - powiedział Bran - ale jak się uprą, to ich nie powstrzymamy. Trochę ich za dużo. Ewentualnie można by wystawić drzwi i zrobić prowizoryczną barykadę.

- Nasz Beeraer byłby wystarczającą barykadą. - Zaśmiała się Rylivia. - Chociaż drzwi chyba faktycznie będą lepsze. - Przytaknęła pół-elfowi. - Można spróbować ich użyć po tym jak pan Panazifer je otworzy.

- No przecież jedne drzwi mamy - powiedział Bran. - Wystarczy je wystawić i odgrodzić się od tych melomanów na dole.
- Prawdę mówiąc wcale mi nie zależy na tym, by zawierać znajomość z tymi panami na dole, piętro niżej - szepnął do ucha Rylivii.

- A ja w sumie nie wiem, może będą przystojni… - Młoda tiefling zażartowała szeptem, chcąc trochę podrażnić się z chłopakiem, jednocześnie dalej obserwując drzwi, które miały za chwilę zostać otwarte przez gnomiego czarodzieja.

- Z wiekiem może nabrali ogłady i urody... - odparł zaklinacz. - A może... - "i panienki chętne i nadobne się znajdą", chciał powiedzieć, ale zrezygnował. - A może przez te lata tak się za kobietami stęsknili, że się opędzić nie będziesz mogła.

- Sądząc po tym jak przypuszczalnie długo tu siedzą i ile mogą mieć lat, to raczej będą woleć Idaris, ale jakbym potrzebowała kogoś do odpędzania to dam ci znać - zażartowała, ponownie próbując ukryć swoje nerwy związane z niepewnością co może się kryć za drzwiami.

"Pono im kto starszy, tym za młodszymi spódniczkami biega", pomyślał Bran, lecz do myślenia się ograniczył.

Krasnolud wyciągnął sforsowane już odrzwia z zawiasów i użył ich, aby zablokować schody, chroniąc tym samym wasze plecy. Kolejne drzwi otwarły się dzięki magicznej sztuczce Panazifera i szybko okazało się, że nietoperz może odpuścić sobie zwiad. Z progu można było omieść wzrokiem całe pomieszczenie, w którym znajdował się stary, murowany kominek, skrzynia, stół z krzesłem oraz zajmujące centralne miejsce pokoju wielkie, dwuosobowe łoże. W gardłach poczuliście okropną suchość, nie byliście nawet w stanie przełknąć śliny. Mimowolnie poczuliście silną potrzebę pociągnięcia łyka lub dwóch z bukłaków.

Wyglądało także na to, że wspominając o obawie przed przeszkodzeniem komuś, Bran wyraźnie “wykrakał”, gdyż na łóżku dostrzegliście dwa kształty, poruszające się pod pościelą. Światło latarni ukazało wam także zbutwiałą bieliznę, rzuconą niedbale na krzesło pod północną ścianą pokoju oraz napis na skrzyni, mówiący “zabawki”.


Rylivia widząc nietypowy jak na pustynne realia widok stanęła jak wryta. Po chwili owinęła ogon wokół nadgarstka stojącego obok niej Brana i pociągnęła za jego rękę.
- Coś ty jasnowidz jakiś, czy co? - zapytała z wielkim zdziwieniem, jednocześnie starając się odwracać wzrok od łoża i zasłaniając twarz ręką. Uznała, że gapienie się na ową sytuację jest mało grzeczne, nie ważne kto znajdował się pod pościelą. Sama nie chciałaby obserwatorów w momencie zbliżenia z jakimś mężczyzną.
- Myślicie, że powinniśmy uświadomić tych… ktokolwiek tam jest, że znajdujemy się w pokoju? - spytała, jednak każde słowo przychodziło jej z trudem. Chwyciła za bukłak i pociągnęła łyk wody.

Bran nie odpowiedział. Nie dlatego, że zabrakło mu słów, ale w gardle mu zaschło na wiór. Wzorem Rylivii chwycił bukłak i wypił łyk wody.
Oderwał wzrok od sceny łóżkowej i spojrzał na dziewczynę.
- A ty byś chciała, żeby ci ktoś przeszkadzał w takiej chwili? - spytał cicho. - Można się nerwicy nabawić i zniechęcić do końca życia... - dodał, nie do końca poważnym tonem. - Zamknijmy drzwi - zaproponował nieco głośniej, by i inni go słyszeli.
- Fajny ten ogonek... - szepnął do ucha dziewczyny.

- Dziękuję… - odpowiedziała cicho, puszczając jednocześnie nadgarstek pół- elfa. - To co robimy? - spytała wszystkich. - Zostawiamy te pomieszczenie tak jak je zastaliśmy, czy robimy coś z tym? - wskazała na falującą pościel na łóżku.

Oczy gnoma otworzyły się szerzej, słysząc przypuszczenia Brana o baraszkującej parze. Usta pod perkatym nosem czarodzieja wykrzywiły się w szelmowskim uśmiechu. Gnomia natura psotnika i żartownisia wzięła górę i czarodziej zamachał swoją różdżką, posyłając kolejną telekinetyczną falę w stronę kołdry, zręcznie manipulując energią w taki sposób, aby jak najszybciej usunąć z łóżka zasłaniającą widok część pościeli. - Och... niechcący... nadgarstek mi dziś nie pracuje... hehehehe - czarodziej zachichotał, jednak widok skrzyni z zabawkami i zbutwiałą bielizną raczej nie oznaczał, że pod pościelą znajdowało się to, o czym szeptali Bran i Rylivia. Gnom zamierzał przezornie dać kilka kroków w tył jak tylko kołdra spadnie z łóżka, ot tak na wszelki wypadek

Idaris na widok wykonującego niespodziewane ruchy Panazifera także cofnęła się, przyczaiła i wyciągnęła rapier. Spróbowała przełknąć ślinę, ale ku jej zdziwieniu strasznie zaschło jej w ustach. “Nerwy?” - pomyślała wlepiając wzrok w to, co miała odkryć pościel.

Przeźroczysta dłoń poszybowała w stronę ruszającej się pościeli. Panazifer telekinetycznie złapał i pociągnął za materiał, który spadł na ziemię ukazując… dwie potworne sylwetki nieumarłych. Wyschnięta, zapadnięta skóra zmarłych dawno z pragnienia kobiety i mężczyzny przyprawiła was o dreszcze. Uczucie suchości w gardłach potęgowało się, gdy zdenerwowane potwory próbowały wydać z siebie okrzyk, lecz jedynym co uchodziło z ich ust, był suchy, twardy wydech.

Ożywieńcy podnieśli się na chwiejnych kończynach i ruszyli w waszą stronę.



 
MatrixTheGreat jest offline  
Stary 07-06-2018, 07:38   #3
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Zdyszana walką Rylivia schowała swoją broń i podniosła z ziemi swoją lampę. Nakierowała jej światło nad martwe ożywieńce po czym z impetem kopnęła w jednego z nich.
- Pieprzone umarlaki. - syknęła. Przez chwilę rzucała jeszcze różne obelgi w infernalnym języku, po czym odwróciła się do reszty. - To co robimy dalej? Otwieramy kolejne drzwi czy idziemy na dół? - spytała. - A może chcemy trochę odpocząć? - dodała widząc, że na części towarzyszy ta walka odbiła się bardziej niż na niej.

- Może poczekamy tutaj - powiedział Bran - i zobaczymy, czy goście z dołu zainteresują się zamieszaniem, jakie zrobiliśmy. Tam się zrobiło jakby cicho.

Panazifer nie byłby sobą, gdyby nie przejrzał dobytku zabitych, a raczej zniszczonych umarlaków. Pomyślał, że warto byłoby też zajrzeć do samego pokoju, i sprawdzić, czy umarlaki nie chowały tam jakiegoś wartościowego dobytku. Repetując kuszę, i dając mentalne rozkazy do swojego niewidzialnego sługi gnom wszedł do pomieszczenia z pokonanymi umarlakami i metodycznie rozpoczął poszukiwania.

Dla Idaris cała walka polegała na podbiegnięciu paru metrów i jednym cięciu rapierem. Mimo to, gdy było po wszystkim, poczuła straszne zmęczenie – bez wątpienia działała tu nekrotyczna magia, półelfka była przecież w dobrej kondycji i sile wieku swej rasy. Wypiła cały bukłak wody i ku jej zdziwieniu poczuła się od razu lepiej, jakby po dluższej drzemce.
- Gdyby nie burza piaskowa, byłabym za natychmiastowym wycofaniem się z tej zatęchłej krypty – zaczęła odrobinę zarozumiałym tonem, który wydawał jej się właściwy dla osoby o jej pozycji i doświadczeniu. – Ponieważ jednak musimy zostać, to nie jestem za rozbijaniem obozu i czekaniem biernie, aż reszta umarlaków przyjdzie po nas. Panie Panazifer, mówiłeś pan, że mamy ich tam kilkunastu? Trzeba zwabić towarzystwo na schody i wyrzynać jeden po drugim. Czy Pańska magiczna dłoń mogłaby pomachać im przed nosem jakąś czerwoną płachtą?

- Samą dłonią? Musiałbym widzieć miejsce w którym operuję moją mocą. Ale mam sposoby, by pomachać ową płachtą nie musząc jej widzieć. Powiedz tylko kiedy - gnom uśmiechnął się i kontynuował przeszukiwanie kieszeni umarlaków.
- Musicie dużo pić. Stwory które tu leżą wysysają wilgoć ze wszystkiego dokoła. Nie ma znaczenia z czego. - Czarodziej potargał brodę i wrócił do oględzin pobojowiska.

- Bardzo dobrze - Idaris kiwnęła głową i przyłączyła się go oględzin pomieszczenia. W trakcie przetrząsania okolic łóżka coś jakby jeszcze ją tknęło, odwróciła się i rzuciła - Wszyscy cali? Elingwood, staruszku?

- Ekhy ekhy! Wszystko w porządku. - odpowiedział kusznik wykasłując z suchego gardła pył, który jeszcze unosił się tu i ówdzie po walce. Odkorkował szybko bukłak i wypił kilka haustów tak jak polecił Panazifer.

Bran w tym momencie nie przejmował się ani siedzącymi na dole gośćmi, ani zdrowiem swych towarzyszy, którzy, jego zdaniem, trzymali się całkiem nieźle. Korzystając z rady gnoma poszedł w ślady Idaris, opróżniając jeden z bukłaków.

Widząc jak gnom i pół-elfka przeszukują pomieszczenie, Rylivia zawołała swojego mastiffa i postanowiła powrócić do poprzedniego pomieszczenia, gdyż w obecnym zaczęło się robić tłoczno.
- To ja może zostawię przeszukiwanie tego pokoju panu, panie Panazifer i Idaris. Gdzie kucharek sześć tam nie ma co jeść, czy jakoś tak… - rzuciła wychodząc przez drzwi.

Bran poszedł w jej ślady. Nie tylko dlatego, że osób do przeszukiwania było aż za dużo. Po prostu wolał towarzystwo Rylivii, niż jakichś truposzy.

Wychodząc z pokoju, Beerear powiódł o pomieszczeniu wzrokiem.
- Zupełnie jak moja pierwsza randka. - W pół kroku kopnął odrąbaną przez siebie głowę nieumarłej kobiety, która ze złowieszczym, miękkim stukotem odbiła się od ściany. - Tylko wtedy było więcej ożywieńców. - Kłęby białej pary buchały mu spod wąsów, gdy wrócił na korytarz i stanął w gotowości - nie, niecierpliwości - do boju.

- A co ci twoja ówczesna wybranka zrobiła, żeś jej głowę odrąbał? - Bran udał, że źle zrozumiał słowa Beereara.

- Też się z chęcią dowiem, przynajmniej będę wiedzieć czym się nie narażać facetom. - Rylivia zachichotała lekko, najwyraźniej nerwy związane z walką z ożywieńcami zaczęły ją opuszczać.

- Zadawała głupie pytania - burknął krasnolud. - Naprawdę myślisz że odrąbałbym mojej ukochanej Orze jej piękną głowę? Wy, elfy, jesteście chorymi pojebami, zawsze to powtarzałem.

- Spokojnie brodaczu, my tylko żartujemy… - rzuciła tiefling do krasnoluda. - Zresztą Bran jest pół-elfem, te prawdziwe to dopiero pojeby. Pamiętam jak w ośrodku w którym się wycho… - Urwała patrząc na Brana czy przypadkiem go nie uraziła w końcu jego rodzinie musiały znajdować się elfy. Bran dał jej znak, że się tym nie przejął.

- A drugie pół to co? Pół dupy zza krzaka? Hehehehehehehehehehehehe - zarechotał krasnolud.

- A to drugie pół tak samo sympatyczne, jak pierwsze. - Uśmiechnęła się do Brana, żart krasnoluda uznała jako wyjątkowo niesmaczny.

Za plecami Beereara Bran przesłał jej uśmiech i całusa.

Odpowiedziała mu mrugnięciem, po czym dalej zaczęła mówić.
- Jakby się tak zastanowić to połowa naszej grupy to takie pół dupy zza krzaka jak to ująłeś. Idaris też jest pół-elfem, a po mnie od razu widać, że człowiekiem jestem tylko w połowie albo i mniej. - Dotknęła dłońmi swoich rogów. - Właśnie Idaris… Ciekawe jak jej i panu Panaziferowi idzie przeszukiwanie tamtego pomieszczenia. - Spojrzała w kierunku wejścia do sąsiedniego pokoju.

Przepłukawszy pierw gardła, Idaris wraz z Panaziferem zabrali się za przeszukiwanie pomieszczenia. Nie znaleźli nic ani przy nagich ciałach ożywieńców, ani w pobliżu łoża, lecz dalsze poszukiwania były nieco bardziej owocne. Pół-elfka zajrzała pod stół, na którym rozrzucone były ubrania i wyciągnęła spod niego trzy oszronione, szklane butelki. Dwie z nich okazały się puste, natomiast w ostatniej znajdował się musujący, zabarwiony delikatnie na różowo płyn, w którym Idaris zauważyła ledwo dostrzegalny bąbelek w kształcie serca.

Z kolei Panaziferowi rzuciła się w oczy jedna z cegieł stojącego pod południową ścianą kominka, która zdawała się dziwnie odstawać od reszty. Używając magicznej dłoni wyciągnął cegłę, ukazując w ten sposób niewielką skrytkę. W środku leżało schowane malutkie, zimne w dotyku pudełko, oprawione czarną skórą i zdobione metalowymi elementami.

Tymczasem, dwa z psów, które węszyły razem z wami po pomieszczeniu, zaczęły ujadać w stronę skrzyni z napisem “zabawki”.


- Otwieramy? - Gnom zaniepokojony czmychnął w miarę daleko od skrzyni z zabawkami, jednak ciekawie zerkał zza framugi drzwi, gotów do rzucenia swojej sztuczki.

- Otwieramy - potwierdził Bran, chociaż należał do tych, co znajdowali się dość daleko od skrzyni.

- Też jestem za - zawtórowała mu Rylivia. Ciekawość tego co znajdowało się w środku ją roznosiła, jednak mając już pojęcie jak wyglądają tu “niespodzianki” przygotowała swoją broń.

Wieko drgnęło, gdy telekineza gnoma złapała skrzynię. Magiczna dłoń maga otwarła pudło, ukazując kilka przedmiotów, w większości łączonych pasami ze skóry z dużą ilością metalowych zapięć, ale znalazły się także kajdany, oprawione zamarzniętym futrem dawno zmarłego już zwierzęcia. Jednak to nie widok samych “zabawek” zwrócił waszą uwagę, a cały rój skorpionów, pełzających po zawartości skrzyni i powoli wydostających się na zewnątrz. Gdy zwróciliście waszą uwagę w stronę skorpionów, psy w końcu przestały ujadać, choć nadal były niespokojne. Chwilę później pianino na dole znów zaczęło grać.

Panazifer nie dał się zbić z tropu, cofnął się na klatkę schodową i wyczarował tuż przed skrzynią iluzję ciepłej myszy wielkości sporego kota.
- Teraz! - rzucił hasło towarzyszom, licząc, że skorpiony chwycą cieplny ślad iluzji i wezmą to za swoją ofiarę.

Rylivia pobiegła do swych rzeczy, ucięła sztyletem kawałek jej drugiego koca i chwyciła za olej do zapalania lampy. Pośpiesznie ruszyła do pomieszczenia w którym znajdowały się skorpiony, a kiedy już się w nim znalazła zamoczyła kawałek koca w oleju, a potem polała nim pełzający rój pajęczaków, odpaliła kawałek koca od lampy i rzuciła na nie.*

- Uważajcie tam tylko żeby ogień za szybko się nie rozprzestrzenił. Wszystko tutaj jest suche na wiór - ostrzegł Ellingwood, który do tej pory starał się uciszyć ujadanie psów, by nie narobiły zbytniego hałasu. - Ostatnie czego nam trzeba to utknąć między pożarem a sforą żywych trupów - dodał ciszej w stronę Brana, siląc się na krzywy uśmiech, po czym wziął solidny łyk wody i zamilkł skupiając uwagę na schodach. Nasłuchiwał czy coś z dołu nie ruszyło w ich kierunku.

Idaris stanęła trochę z boku, ale nie za daleko; nadzieja na to, że jej interwencja nie będzie konieczna gdy ogień zacznie już się przenosić na ubrania młodych piromanów nie była szczególnie duża. W oczekiwaniu na chrupki ze skorpiona postanowiła zagaić Panazifera o znalezione przedmioty.

- Nie teraz dziewczyno. Wpierw niech nasi wojowniczy towarzysze zadbają o nasze bezpieczeństwo. Na oglądanie łupów z pobojowiska znajdziemy czas - gnom skupiony obserwował poczynania towarzyszy, gotów wesprzeć ich wysiłki bełtem z kuszy.

Przerażone zwierzęta rozpierzchły się we wszystkie możliwe strony, znikając w dziurach w podłodze i ścianach, jedynie kilka skorpionów nie miało tyle szczęścia, by zdążyć się uchronić przed oblaniem łatwopalnym płynem. Ogień jeszcze przez chwilę rozświetlał pokój kochanków, zanim go zadeptaliście, by nie zajęło się także łoże i reszta pomieszczenia.

Ellingwood przyglądał się całemu zamieszaniu zerkając co jakiś czas w stronę spiralnych schodów, po czym jego wzrok spoczął na chwilę na żywych trupach, które teraz bardziej przypominały zwykłe zasuszone mumie.
- Jeżeli chcemy zejść na dół to powinniśmy pomyśleć jak zabezpieczyć się przed tą ich zdolnością do wysysania wody, inaczej skończymy wyglądając jak ta parka tutaj.

- Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić - odparł Bran. - Poza tym nie wiemy, czy pozostali goście też są tacy... spragnieni.

- Ale zanim się dowiemy czy są spragnieni czy nie, to jednak lepiej się przygotować… Bo jeżeli zejdziemy tam na dół, a okaże się, że ci tam są tacy jak ci tu - Rylivia wskazała palcem na truchła ożywieńców. - To na przygotowania będzie już za późno. Pytanie tylko jak się przed tym zabezpieczyć… Jakieś pomysły? - spojrzała po towarzyszach.

- Na mnie nie patrz - powiedział Bran, którego ilość pomysłów na zabezpieczenie przed wysuszeniem równa była zero.

- No... twardym trzeba być... nie miękkim - zachichotał gnom który pomysłów na jakiekolwiek zabezpieczenie też nie miał - Ale wodę możnaby zostawić gdzieś tutaj. Będzie chyba bezpieczniejsza. Ani się nie wysuszy, ani nie zamarznie.

- Absolutna racja, panie czarodzieju - wtrąciła Idaris - To może szybki przegląd fantów i działamy zgodnie z planem? W pojedynkę na schodach nie będą tak groźne, jak w grupie.

Pół-diablica skinęła Idaris głową na potwierdzenie, po czym podeszła do skrzyni z której przed chwilą czmychnęły skorpiony i zaczęła przeglądać znajdujące się w niej rzeczy.

- Och, miłe panie, fanty to moja specjalność… - Panazifer zamruczał niczym zadowolony kot i również zainteresował się skrzynią razem z kobietami.

Rylivia odpowiedziała gnomowi uśmiechem, po czym sięgnęła ręką do skrzyni.
- O fajne to, obrazicie się jak sobie przywłaszczę? - spytała szczerząc się i kręcąc na palcu kajdankami, które właśnie wyciągnęła ze skrzyni.

- Chcesz złapać paru truposzy? - spytał Bran z kpiącym uśmiechem.

- Nie… Ciebie gdzieś przypnę jak mnie zdenerwujesz. - odpowiedziała żartobliwie i uśmiechnęła się do chłopaka.

- A już myślałem, że chcesz mnie do siebie przywiązać na stałe. - Bran udał rozczarowanego.

- Raczej myślałam powiesić je gdzieś na ścianie u siebie w domu jeśli szczęśliwie wrócimy stąd cali, żeby mi przypominały o tej przygodzie - rzuciła. - Ale w sumie twój pomysł też mi się podoba.

Bran uśmiechnął się.
- Innych drobiazgów już nie chcesz? - Wskazał na skrzynię. - Też wyglądają ciekawie.

Rylivia spojrzała na skórzane paski i sprzączki znajdujące się w skrzyni i skrzywiła się lekko na myśl o sobie ubranej w to.
- Nie chcę być samolubna, zostawię to dla Idaris. - Uśmiechnęła się. - Wszak niegrzecznie byłoby przywłaszczać wszystko tylko sobie, co nie? - odsunęła się od skrzyni i spojrzała na gnoma. - To co, proszę pana, zwabiamy tych z dołu?

- Nie, dzięki - półelfka skrzywiła się na słowa zuchwałej diablicy. - Wam, zdaje się, bardziej się przydadzą te zabawki... Tylko spróbujcie nie zaślinić po drodze całej podłogi. Dorośli będą na niej jeszcze walczyć. - Idaris starała się jak mogła wyzłośliwić, chociaż przeczuwała że jej słowa na wiele się nie zdadzą. No trudno, jeśli wszyscy ukończą z sukcesem misję, na pewno będzie miała przełożonym to i owo do powiedzenia na temat profesjonalizmu niektórych uczestników wyprawy. “Ale to później, później… Jeszcze przyjdzie czas” pomyślała mrużąc oczy.

- Może by tak coś zrzucić na dół? - zaproponował Bran. - Niekoniecznie tę skrzynkę, ale na przykład głowę tej panienki? - Spojrzał na trupa kobiety. - Skrzynią można by potraktować tych, co zaczną wchodzić.

Nie sądził, by pomysł, aby jedna z pań ubrała się w rzeczy ze skrzyni i zeszła w dół po schodach, spotkał się z pozytywnym odzewem.

Diablica skrzywiła się trochę na złośliwe słowa Idaris. Sama swymi wcześniejszymi słowami nie miała zamiaru jej urazić. - Nie spinaj się tak kochana, bo się zmarszczek na tej pięknej buźce dorobisz. I spokojnie. Pamiętam po co tu jesteśmy i tak samo jak pani “dorosła” mam zamiar tu walczyć. Ale nawet w trudnej sytuacji można się pośmiać, to rozluźnia i daje upust nerwom, powinnaś spróbować, bo nawet pan Panazifer podeszły już wiekiem jest bardziej żywy i młodszy duchem niż ty. - zaczęła nerwowo machać ogonem. Pół-elfka do tego stopnia zirytowała młodą diablicę, że ta miała ochotę wziąć skrzynkę, wysypać z niej zawartość i włożyć jej na głowę, żeby nie musieć oglądać jej zafuczałej twarzy, ale uznała, że rzucenie nią w potencjalnych przeciwników jest lepszym pomysłem.

- Widać niektórzy uważają, że przed walką trzeba zachować śmiertelną powagę - powiedział Bran. - A poczucie humoru i żarty trzeba zamknąć w sejfie, bo to nie przystoi.

- Dokładnie tak. Co więcej, wasze zachowanie jest niezgodne z Kodeksem Sojuszu - odparła Idaris zadzierając nosa, ze specjalną czcią wypowiadając nazwę swojego pracodawcy.

- To może jeszcze podasz numer punktu, który głosi takie bzdury? - odparł Bran. - Zapoznałem się z tym i nigdzie nie było zdania głoszącego, iż poczucie humoru jest zabronione.

- Paragraf 8 punkt 3 - Obyczajność drużyn mieszanych, młokosie. - Po prawdzie Idaris nie zaglądała do regulaminu już dobrych trzydzieści lat, ale włożyła w tę wypowiedź cały swój urzędniczy autorytet - A może teraz postanowimy, czym będziemy wabić wroga?

- Oczywiście, nie marnujmy energii na głupie, niepotrzebne kłótnie. A punkt Kodeksu sobie sprawdzę jak wrócimy, bo od momentu jak dołączyłaś do sojuszu, czyli ze… sto lat temu, mogło się w nim coś pozmieniać, bo również owego podpunktu nie pamiętam - żachnęła się Rylivia. - Panie Panazifer czy pańska magiczna dłoń może zejść na dół i ściągnąć ich tutaj? Albo pański niewidzialny pomocnik? Mógłby zejść na dół trzymając jakąś rzecz, może poszliby na przykład za… lewitującą latarnią? - podniosła rękę z latarnią.

- Mógłby. Jednakże, biorąc pod uwagę, że proces percepcyjny tkanki reanimowanej martwej jest dalece inny, niż tkanki żywej, śmiem wątpić, czy pójdą za latarnią. - Gnom dumnie wyprężył pierś, że on też nie wypadł sroce spod ogona w kwestii akademickiego wykształcenia. Ale widząc miny co poniektórych dodał arcynaukowo - no, ni chuj, raczej ich nie zwabimy - zarechotał.

- Czyli na światło nie… - Rylivia mruknęła pod nosem. - A krew? - zapytała całkiem poważnie.

- Jak najbardziej. Tylko na wabia przydałby się ktoś albo z dużymi jajami, albo z długimi nogami. Albo i z jednym i z drugim. - Gnom znacząco popatrzył na długie nogi obu kobiet, jak i wojowników.

- No to idealna okazja do wykazania się dla naszych buhajów… - skomentowała Idaris, po czym ugryzła się w język, przebąkując coś jeszcze o tym że Sojusz na alimenty płacił nie będzie.

- Zawiść to okropna cecha - rzucił Bran w powietrze, niby do nikogo nie kierując tych słów do nikogo.

- Chodziło mi raczej o to żeby twój niewidzialny pomocnik poniósł kawałek materiału nasiąkniętego krwią. Jeden z moich kocy i tak już jest pocięty, także można go w tym celu wykorzystać. Jeśli ma to zadziałać to jestem nawet w stanie rozciąć sobie dłoń - powiedziała Rylivia.

- Może zanim, cytując odpowiednie punkty Kodeksu, ruszymy na dół - powiedział Bran - sprawdzimy, co ciekawego jest za tamtymi drzwiami?

Pół-diablica ze zdziwieniem spojrzała na zamknięte drzwi, o których z powodu sprzeczki z Idaris zdążyła już zapomnieć.
- Ta… To chyba będzie dobry pomysł. Lepiej się upewnijmy czy nikt nam zza tych drzwi nie wyskoczy, kiedy będziemy ściągać na siebie tych z dołu…

- Nie wszystko na raz. Wpierw mała diagnoza. Poproszę o chwilę cierpliwości. Sprawdzimy czy nie opuściliśmy tu żadnych magicznych i wartych uwagi fantów. - Gnom usiadł na podłodze i rozpoczął badania przy pomocy różdżki i innych utensyliów wyciąganych co i rusz z przepastnych kieszeni obszernej szaty. Następnie za pomocą swojej “magicznej ręki” - sztuczki która jak wiedział niezmiernie się przydawała w czasie eksploracji wszelkiego typu zakamarków otworzył sąsiednie drzwi.

Ze strony drugiego pokoju doszedł dźwięk starego i przerdzewiałego zamka. Ellingwood, który w trakcie rytuału postanowił odzyskać chociaż część zużytych bełtów zajęty był teraz ich oczyszczaniem. Słysząc efekt kolejnego zaklęcia spojrzał w stronę drzwi podejrzliwym wzrokiem i powoli załadował kuszę jednym z bełtów.
- Jakieś ślady magii? - zagadnął do czarodzieja widząc, że ten skończył już inkantacje. - Jedno mi nie daje spokoju. Niewiele wiem o czarach, ale ludzie z reguły nie zmieniają się w żywe trupy w trakcie chędożenia, a żywe trupy raczej o chędożeniu nawet nie myślą. Nie widzę tu też śladów walki. - Po czym dodał spoglądając na odciętą głowę - Poza naszymi oczywiście. Myślicie, że ktoś załatwił ich tutaj zanim zdążyli podnieść się z wyra, czy nawet nie wchodząc do pokoju?

- Możliwe, że stan tej dwójki i ich zachowanie to właśnie wynik działania magii - powiedział Bran. - Dzika magia działa w przeróżny sposób.

Rytuał tylko potwierdził Wasze obawy, całe to miejsce przesiąknięte było magią, pierwotną i dziką, podobną do tej, którą obdarzeni są niektórzy zaklinacze. Aura ta była szczególnie wyczuwalna od wszechobecnego piasku. Jednak ku zdziwieniu gnoma, bardzo podobną aurę wyczuł od znalezionego za cegłą pudełka.

Nie znalazłszy innych śladów magii, Panazifer otworzył ostatnie już drzwi, które znajdowały się przed wami. Mimo lodowatego otoczenia, mieliście pot na czole, gdy magiczna dłoń uchyliła wejście do kolejnego pomieszczenia z łóżkiem. Gdy weszliście do środka, deski w podłodze skrzypiały dokładnie tak samo jak we wcześniejszych pokojach, lecz pojedyncze łóżko sprawiało wrażenie, jakby zostało tu wniesione wczoraj i jeszcze nikt nie zdążył z niego skorzystać. Starannie zasłane miękką pościelą, na grubym materacu kusiło was swoimi objęciami po ciężkim marszu przez piaszczyste wydmy.

Gdy Beerear odwrócił wzrok w stronę wyjścia, by rzucić okiem na schody, ujrzał, że drzwi od wewnątrz nabierają dziwnego koloru. Gdy Rylivia skierowała ku nim latarnię dostrzegliście, że wewnętrzna strona drzwi oraz część ściany była wyraźnie osmolona z wyjątkiem wyraźnie zarysowanej, ludzkiej sylwetki.

Idaris, upewniwszy się, że nic wam nie zagraża w nowym pomieszczeniu, przystąpiła do sprawdzenia znalezionego pudełka, oprawionego czarną skórą. Odpięła klamrę i otworzyła, ukazując ciasno ułożoną talię kart. Wiedziona ciekawością spróbowała je wyciągnąć, jednak wyglądało na to, że utknęły w ciasnym pudełku. Szarpiąc je, wyszeptała pod nosem “Niech wyjdzie chociaż jedna!” i w tym momencie, pierwsza z brzegu karta z łatwością poddała się ręce półelfki. Karta wyślizgnęła się z rąk zaskoczonej Idaris i upadła na ziemię, gdzie wszyscy dostrzegli przedstawioną na niej kobietę trzymającą Koło Fortuny. Karta uniosła się nad ziemią i zaczęła delikatnie świecić, gdy usłyszeliście przerażający, bezosobowy, nieludzki głos “Jesteś skazana na kaprysy losu”. Następnie karta rozpadła się w pył pozostawiając was w konsternacji.


- Co… Co to było? - Idaris zerwała się na równe nogi po tym, jak trzymana przez nią karta rozpłynęła się w powietrzu. - To znaczy… Klątwa? - spytała łamiącym się głosem i rozejrzała dokoła rozpaczliwie poszukując odpowiedzi. Poczuła się, jakby coś nieusuwalnego ją oblepiło, nie fizycznie - ale w jej głowie. Wiele by dała, żeby się pozbyć tego uczucia. Tylko nie to… Nie teraz… W myślach miała teraz karuzelę zasłyszanych opowieści o klątwach i dzikiej magii na przemian z oddalającą się perspektywą ciepłej posadki w Waterdeep po ukończeniu tej misji.

- Koleżanko, może zaopiekuję się tymi kartami? Zanim komuś nie wyrośnie trzecia noga… - mruknął gnom kręcąc głową. - Te karty są zaklęte dziką magią. Zresztą cały ten burdel nią cuchnie. Jakby jakaś klątwa trzymała całe to miejsce w zupełnie innej rzeczywistości. Zastanawia mnie źródło tej anomalii. Znasz się na klątwach, prawda, drogi kolego? - czarodziej zagadnął Brana.

- W życiu żadnej nie rzuciłem - odparł zaklinacz.

Rylivia robiła co mogła by powstrzymać się od śmiechu na widok miny Idaris kiedy dziwna karta rozpadła się pół-elfce w rękach. Powróciła jednak po chwili wzrokiem do do kształtu na drzwiach.
- A co pan sądzi o tym? - zagadnęła do gnoma.

- Że ktoś tu spłonął? - Czarodziej wzruszył ramionami, jednak spróbował przyjrzeć się zarówno sufitowi, przeciwległej ścianie, jak i podłodze pomieszczenia aby zlokalizować ewentualne źródło ognia odpowiedzialne za ten efekt.

- Ktoś się bawił zapałkami na dużą skalę - powiedział Bran, który miał wrażenie, że odpowiednio rzucona kula ognia mogłaby spowodować podobny efekt. Nie rozumiał jednak, dlaczego nie spłonęła od razu cała szulernia.

- No… To skoro w tym pokoju nie ma kolejnych trupów, które chcą wyparować z nas wszelkie płyny, a w pokera tą talią raczej nie zagramy, to może zajmiemy się tymi na dole? - zaproponowała Rylivia.

- Też sądzę, że można już by zwrócić ich uwagę - odparł Bran. - Zaczniemy bardziej hałasować, czy zrobimy jakąś akcję na schodach?

Ellingwood jedynie skinął głową, wpatrywał się w osobliwą talię próbując dostrzec jakiekolwiek efekty poza lewitującą kartą i nieludzkim głosem. - Wszystko w porządku, Idaris? - zapytał w końcu. - Czujesz się jakoś inaczej? Może zanim tam ruszymy warto jeszcze sprawdzić, co to za urok? - Kusznik zwrócił się zarówno do półelfki jak i czarodziejów.

- I jak ty to sobie wyobrażasz? - spytał Bran. - Sądząc z wypowiedzi tamtej panienki z karty, Idaris będą spotykać różne niespodzianki. A kaprysy losu mogą być i przyjemne, i wprost przeciwnie.

- Hmm...słyszałem o kartach, których wyciągnięcie skazywało nieszczęśnika na tortury w piekle. Być może to nie ta talia, ale bez gruntownych badań apeluję o jakąś rozwagę z takimi artefaktami. Dla dobra własnego, i wszystkich dokoła. Nie chciałbym dostać czyimiś trzewiami, jak ktoś od tego eksploduje. Kto wie, może to właśnie spotkało tego tam. - Gnom wskazał na wypalony na ścianie cień. - Czy wojownicy mają jakiś plan działania jak wtargnąć do pomieszczenia na dole? - Czarodzieja ciekawiło pianino, na którym przygrywano na dole. Nawet jeśli nie było magiczne, można by je było rozmontować. Na pewno było pełne strun, naciągów i innych technicznych gadżetów przydatnych dla zdolnego majsterkowicza jakim się mienił.

- Wcześniej pytałam czy zwabienie ich zapachem krwi tu na górę jest realne… - zagadnęła Rylivia wyciągając jeden ze sztyletów.

- Narobić hałasu czy zwabić potwory potrafi każdy młokos, ale głupio byłoby umrzeć spadając ze schodów przez jakiś urok. Pytanie czy tak nam się spieszy do walki - skomentował Ellingwood. - Panazifer powiedział, że całe to miejsce przesiąknięte jest magią, więc być może te umarlaki na dole to nasz najmniejszy problem. Co jeżeli największe niebezpieczeństwa czekają na nas z najmniej spodziewanej strony? Talia kart? Nowe łoże w opuszczonej od dwustu lat szulerni? - mówiąc to wycelował kuszę w stronę łóżka, które kompletnie nie pasowało do reszty pomieszczenia i wystrzelił w nie niby od niechcenia.

Bełt wbił się głęboko pomiędzy pościel, wzbijając w powietrze niewielką ilość pierza. Mimo nowego uszkodzenia w postaci małej dziury, łóżko nadal wyglądało zachęcająco.

Wąsacz zbliżył się do niego próbując wychwycić jakieś ślady, które mogłyby powiedzieć coś więcej o tym jak się tu znalazło. Centymetr po centymetrze obejrzał ramę, nogi, pościel i podłogę w jego pobliżu. - Zeschlaki raczej go tu nie przytaszczyły. Idaris, pomożesz? - Zwrócił się do półelfki licząc, że jej bystre oko dostrzeże szczegóły, które jemu mogły umknąć.

- Ale czego konkretnie szukasz przy tych łóżkach? - czarodziej próbował podejść do tematu konstruktywnie, jednocześnie oglądając postrzelone łóżko - właściwie, biorąc pod uwagę, że na dole jest prawdopodobnie knajpa, miejsce było szulernią, a graty znalezione w skrzyni niewykluczają również domu uciech... to łóżka w tym miejscu są jak najbardziej na miejscu. Trupy i te dziwne efekty to może być wina tej dzikiej magii, która zamieniła podróżników w ożywieńców. Źródło klątwy prawdopodobnie będzie na dole, nie w tych pokoikach do uciech, bo inaczej już byśmy się na nie natknęli.

- Też sądzę, że to wszystko, co się tu dzieje, razem z pustynią, to efekt działania dzikiej magii - powiedział Bran. - Ale nawet gdy będziemy mieli pewność, to i tak będziemy mieć kłopoty, żeby te efekty usunąć.

- Na miejscu? - powtórzył Ellingwood. - Nowe, bez śladów użytkowania łóżko w opuszczonej od dwustu lat szulerni na środku pustyni? Może ktoś chce jeszcze skorzystać i odpocząć na nim przed walką? - Zapytał półżartem. - Dobrze więc. Jak dla mnie możemy zająć się najpierw tymi z dołu. Może ostały się tam jeszcze jakieś trunki. Nadal mnie trochę suszy po spotkaniu z tą dwójką w pokoju obok.

- Ho, ho, to rozumiem! - Beerear zatarł pięści jak dzbany i wyciągnął dłoń w stronę Idaris. - Pokaż te karty, kumo, może pierdykniemy jakiś brydżyk? Grał król w kule, przesrał koszulę, hehehe. Więcej to emocji, niż strzelanie do posłania. Znam nawet taki jeden trik, wyciągam kartę z talii, a ona pojawia się w… hehe. - Krasnolud mrygnął porozumiewawczo - i zgoła niezrozumiale - do Brana, najwyraźniej oczekując że wszyscy reprezentują równie koszarowy humor co on. - A jak nie, to łapska mnie świerzbią żeby rozłupać jakąś czaszkę. Mam nadzieję, że znajdziemy więcej takich przyjemniaczków jak tamte suchoklatesy.

Rylivia chwyciła za wyciągniętą w stronę pół-elfki rękę krasnoluda.
- Karty zostawmy sobie na potem, już nam wystarczy, że Idaris może spodziewać się różnych niespodzianek. Lepiej porozłupujmy czaszki tych na dole - powiedziała puszczając rękę Beereara i spoglądając na zabarykadowane drzwiami schody prowadzące na dół.

- To co, schodzicie? Bo nie wiem czy mam wysyłać z wami mojego sługusa, czy robić coś innego. A może jeszcze raz zerknąć chowańcem i dać wam jakiś pogląd z ich strony jak będziecie rozstawiać tą swoją pułapkę na schodach? - czarodziej drapał się po brodzie.

- Może niech pan zerknie jeszcze raz - odpowiedziało diabelstwo.

Panazifer postąpił według planu, wysyłając ponownie swojego chowańca do pomieszczenia na dole, każąc mu przysiąść na suficie. Zamierzał przekazywać towarzyszom informacje uzyskane bezpośrednio z jego zmysłów, jak tylko zacznie się walka na schodach.


 
Asmodian jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:54.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172