Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-07-2018, 23:18   #71
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację



Ranek zastał go drzemiącego gdzieś pomiędzy rozłożystymi pniami drzewa. W ręku miał kartkę i ołówek którym notował do późnych godzin nocnych osoby i opis co mogliby robić. Obudził go głos Aurbin dochodzący z niedaleka
- Parę godzin drogi stąd jest spora polanka, na której będziemy mogli rozstawić jakiś obóz, chociaż to nie wystarczy nam na długo. Uratowaliście nam dupska, ale to dopiero początek, musimy się tu zorganizować, żeby przeżyć dłużej niż parę nocy.
- A mamy jeszcze jakieś inne miejsca, Aubrin? -
zapytała Yastra, siedząc pod drzewem z niedawno czyszczoną kataną na udach. Był to jej codzienny rytuał, tak samo jak przygotowywanie zaklęć z niewielkiej księgi trzymanej w torbie - Słyszałaś o Kelochu? Mieszkał gdzieś na południu lasu. Może on by mógł nam pomóc.
- Nie wiem, ten odludek nigdy nie należał do chętnych do pomocy, a słyszałam, że samotne życie namieszało mu w głowie. Ale sprawdzić warto. Poza tym, jest jeszcze niewielka stanica Łowców z Chersanardo, tam i tak ktoś powinien się udać, chociażby żeby ostrzec ich o tych skurwysynach.
- Jeśli ktoś nie chciałby nam pomóc wystarczy, że z nim chwilę porozmawiam i będzie chętny. Wiem ja przekonywac wybitnie upartych osobników do współpracy
- Kharrick dołączył się do rozmowy. Bardzo mu się nie chciało iść i robić, ale jeśli by miał przy tym spotkać jakiegoś interesującego osobnika to mógł się pofatygować.

Jace niechętnie wsłuchał się w rozmowę czując, że powinien dołączyć.

- Plan zostawiam wam, świetnie sobie poradziliście, zbierając tą zgraję, więc ufam, że i teraz wybierzecie dobrze. Poza tym, jestem już na to za stara, i ledwo nadaję się do czegokolwiek - Aubrin zaczęła trochę zrzędzić.
- Stara? Ty? Nie może być. To co ja mam powiedzieć? Trzydziestka przekroczona, zaraz mi w kręgosłupie rypnie. Poobijali cię może trochę, ale nie doznałaś uszczerbku na urodzie. Zobaczysz, kilka dni i będziesz jak nowa. Sulim, Rhyna się tobą zajmą i postawią na nogi. - Kharrick uśmiechnął się uroczo.
- Obawiam się, iż Sulim sam by potrzebował dziś opieki - westchnął obolałym głosem druid. Kiedy adrenalina zniknęła poczuł jak naprawdę boleśnie został zraniony podczas walki z zaroślach.
- N-nam? Chyba żartujesz, Aubrin! Przecież to ty nam zawsze przewodziłaś. - zaśmiała się niespokojnie Yastra, obserwując minę łowczyni, próbując doszukać się w niej jakiegoś żartu. Ta jednak pozostała niezmienna. Elfka aż się podniosła na równe nogi z wyrazem zafrasowania na twarzy - Ale... To tylko chwilowe, prawda? Poskładamy cię do kupy i znów nas poprowadzisz!

Jace westchnął. Rozumiał dokładnie Aurbin, więc tym bardziej zirytował się słysząc elfkę. ~ Głupia siksa! ~ pomyślał podnosząc się powoli ze swojego miejsca.

- Aubrin, nie masz co dyskutować - wtrącił się Rathan. - Jesteś z nas wszystkich najbardziej doświadczona. My nie zdołamy wszystkiego ogarnąć. Poza tym... my raczej będziemy krążyć po lesie. Tylko ktoś taki jak ty zdoła wziąć w karby tę całą... ten cały tłum. Mnie, na przykład, wcale by nie chcieli słuchać. Stale musiałbym im grozić...
- Zagroź tym ludziom palcem, a wierz mi, że szybko ci tą rękę utnę -
syknęła elfka, spoglądając ostro na strzelca tak, jakby go chciała zabić wzrokiem.
- Zgłupiałaś, czy co? - Rathan spojrzał na nią jak na idiotkę, którą zapewne była, skoro tak zrozumiała jego słowa i groźbami zaczęła rzucać.
Kharrick zamierzał podnieść na duchu Aubrin, bo uznał ją za fajną babeczkę. Teraz jednak jego mina była co najmniej zniesmaczona.
- Co jest młodziki? Nie kłócić się! Nie robić więcej problemów Aubrin. Raz, dwa, do roboty!
Klasnął dłońmi i odpędził ich od kobiety, na co Yastra z westchnieniem wywróciła oczami.
Aubrin kiwnęła głową, dziękując Kharrickowi.
- Yastra, czy ty w ogóle słuchasz, czy od razu mieczykiem machasz? - jej głos był ostry, ale wyraźnie sprawiało jej to ból - Rathan, mam zamiar pomóc wam na tyle, na ile będę w stanie. Dopilnuję tej zgrai pod waszą nieobecność i zadbam, żeby was słuchali, o ile nie wymyślicie jakiegoś idiotyzmu. Zresztą, o posłuch bym się nie martwiła - wiedzą, że to wy ich uratowaliście, a wdzięczność działa cuda
- Wybacz, Aubrin, ale po prostu nie zniosę jeśli ktoś zacznie rzucać w ich stronę groźbami po tym wszystkim -
Yastra kiwnęła głową w stronę pozostałych ocalałych, splatając ręce na piersi. Przypasała już wcześniej daisho i zebrała swoje rzeczy, więc była już gotowa do drogi.

To utwierdziło Jace w decyzji, że pora ruszyć dupę zanim ta głupia siksa naprawdę narobi problemu.

~ A ja przeszedłem mniej, więc mi można grozić~ pomyślał Rathan, nie wiedząc, czy płakać, czy śmiać się z tej typowo kobiecej logiki.
- No to... jaki mamy plan? Gdzie zmierzamy? Co robimy? - zaczęła temat elfka, pytając wszystkich - Czy ktoś z nas w ogóle się zna na pogodzie? Poza tym myślę, że Keloch może być dobrym wyborem na kierunek tułaczki. Tata mi czasami mówił, że “w mroku niepamięci skrywane jest najwięcej wiedzy” czy coś takiego, ale... ja nie znam drogi - nieco zmarkotniała na sam koniec zdając sobie sprawę z tego faktu.
- Dobra, to kto może znać do niego drogę? Póki co nie powinniśmy osiadać gdziekolwiek. Zbyt duża szansa, że nas znajdą i dogonią. Mają te swoje wilki.
Kharrick spojrzał po zebranych.


- Dlatego powinniśmy ruszać dalej jak najszybciej, podzieleniu na grupy - powiedział Jace, który pojawił się za Aurbin dość niespodziewanie. W ręku miał puklerz z pięknie zdobionym symbolem Droskara - pomniejszego krasnoludzkiego bóstwa. Zanim poszedł spać zdołał jeszcze rzucić okiem na część magicznych fantów.
- Myślę, że tej jędzy Kinning i tak się nie przydał - powiedział podając go Rathanowi.
- Jest magicznie wzmocniony, będzie Ci dobrze służyć.
- Dziękuję -
powiedział obdarowany, przyglądając się swojej nowej własności i żałując odrobinę, że nie miał go nieco wcześniej, podczas walk z hobgoblinami,


- Co do dalszych kroków, to poczyniłem pewne obliczenia i wychodzi mi, że powinniśmy podzielić się na mniejsze grupki prowadzone przez naszych łowczych i zwiadowców zacierających ślady. - Jace starał się mówić spokojnie i rzeczowo, ale był na pewno podniecony zarówno sytuacją, jak i możliwością wykazania się.
- Możemy pozwolić sobie na trzy grupki prowadzone przez Yana, Ericka i Aurbin, każdy będzie znać drogę. Dodatkowo przydzielimy im osoby do zacierania śladów. Jeśli będziemy szli wystarczająco różnymi drogami, jest szansa zmylenia pościgu. Przy kilkuosobowych grupkach to się może udać.
- Jace, nie wiem, czy w pełni za Tobą nadążam. Przemieszczanie się w mniejszych grupach, o ile nie będą bardzo oddalone, to dobry pomysł. Fangwood i tak jest cholernie upierdliwy do poruszania się, ale nie ułatwiajmy nikomu pościgu. Ale nie możemy sobie pozwolić na dłuższe rozdzielanie tej zgrai - nie odnajdziemy się z powrotem, a las najbezpieczniejszy nie jest. Nie miałeś tego na myśli, prawda? Zostawiłbyś część z nas na pewną śmierć.
- Nie, nie. Ty, Yan i Eric znacie ten las jak własną kieszeń, nie widzę powodów, dla którego którekolwiek z Was miałoby się zgubić. Mniejsze grupy łatwiej przeprawią się przez las niezauważenie, łatwiej będzie zatrzeć ślady, a mamy trochę osób, które to potrafią, choćby moja siostra - widać odpowiedź Aurbin nieco zbiła go z pantałyku, ale walczył dzielnie o odzyskanie inicjatywy.

Yastra pokiwała głową na boki, analizując ten plan. Trzecie kiwnięcie już na wprost świadczyło o tym, że chyba się jej spodobał, pomijając brzydkie zmarszczenie brwi w międzyczasie na słowa o "zbyt oddalonych grupach". Pozostał tylko jeden szkopuł...
- Po to zniszczyliśmy most, by nie rozpoczęli pościgu zbyt wcześnie, prawda? Może powinniśmy po prostu skupić się na podróży naprzód, miast zacierać ślady? Naszą woń pewnie i tak wyłapią wilki. Wystarczy im tylko to, co zostawiliśmy już za sobą… chyba - wtrąciła się elfka, wskazując dłonią kierunek, z którego przybyli - Gdyby tylko spadł deszcz...
- Gdybyśmy go nie zniszczyli, to już by nas mieli. Nadmiar ostrożności nam nie zaszkodzi. Z moim gównianym wzrokiem nadaję się na przewodnika jak bezręki na szermierza, ale pamiętam jeszcze ścieżki. Jak sprawdzicie stanicę i chatę Kelocha, to będziemy mogli tam wyruszyć, tak jak to Jace zaproponował, chociaż rozsądnie będzie zapaść trochę głębiej w puszczę, zanim zaczniemy szukać lepszego miejsca niż byle polanka -

- Wy wiecie gdzie iść, ja tylko sprawdzam jak najlepiej tam dotrzeć - odpowiedział Jace. - Ty może i jesteś ranna, ale drogę znasz. Most to jedno, ale jeśli wpadną na pomysł przeprawiać się na ruchomym moście Tristana... - Jace przerwał zdając sobie sprawę, że mało kto może kojarzyć ten rodzaj prowizorycznych mostów linowych z ruchomymi partiami unoszącycmi się na wodzie -... tratwach zrobionych z drzwi, czy ścian, to mamy niewiele czasu. - tym razem zwrócił się do Yastry. Starał się nie traktować jej protekcjonalnie, ale po ty co mówiła dzisiejszego poranka nie wiedział, czy przez swoje zmęczenie będzie w stanie zapanować nad głosem. Należało zmienić temat.

- Dokonałem wstępnego podziału kto może się czym zająć. Część osób jest przyjezdna, więc wiele o nich nie wiem, spójrzcie - Jace wyjął z kieszeni kartkę zgiętą dwukrotnie, którą rozwinął i pokazał reszcie.
- Priorytetem jest znalezienie odpowiedniego miejsca z dala od Żelaznych Kłów i wyżywienie nas wszystkich. - dodał wskazując odpowiednie nazwiska na liście wraz z przydziałem obowiązków. Beleren wątpił w to, że gdyby stanął przed wszystkimi i miał ich rozdzielić do zadań ktokolwiek by go posłuchał, dlatego liczył na Aurbin i być może Kharricka. W ostateczności mógł zwrócić się do Tezzereta, który z racji swojej profesji i nazwiska budził szacunek wśród mieszkańców.
- Widać, że nigdy nie spławiałeś papierowych łódeczek - elfka obdarzyła Jace'a lekkim uśmiechem, co wyglądało naprawdę uroczo.
- Nurt jest zbyt wartki, by tak łatwo byli w stanie ją przekroczyć - poprawiła go Yastra, zakręcając smukłym palcem coś na rodzaj fali rzecznej - Muszą zbudować nowy most bądź składać kładki, by zacząć nas szukać. Gdyby dało się płynąć tą rzeką tratwą, to wielu z nas by to już robiło swego czasu. Na przykład ojcowie ze swoimi dziećmi, by te mogły się nieco pobawić. Albo ja, ale wtedy by mnie kilka dni w Phaendar nie było - parsknęła krótkim śmiechem - Mamy więc nieco czasu.

Jace westchnął jedynie z irytacją przewracając oczami. Ktoś mu kiedyś powiedział, że ludzie inteligentni piją, żeby być w stanie przebywać z idiotami nie zabijając ich. Była wielka szkoda, że Beleren nie pił alkoholu.
Lepperov podrapał się po swoim trzydniowym zaroście. Zmrużył oczy, zmarszczył brwi, pomyślał chwilę.
- A poza tą trójką ktoś jeszcze zna drogę? Tak wiecie, gdyby jednak spotkała kogoś śmierć, albo okaleczenie aby można go było zastąpić. Osobiście też uznałbym mniejsze grupki za dobry pomysł. Tylko w razie niebezpieczeństwa zawsze jest więcej osób, które razem się bronią… A propo tego. Musicie, musimy poduczyć osadników walki. Niezależnie od ostatecznej decyzji potrzeba jest aby więcej osób umiało chwycić za broń i walczyć o swoje życie.
- Ech, już czuję te siniaki. Aż im współczuję
- zrobiła zbolałą minę Yastra - Ale myślę, że może się to przydać. Treningi jednak będziemy musieli przeprowadzić, gdy już się gdzieś "osiedlimy".

W międzyczasie przyglądała się liście Belerna, szybko analizując jego spisane na kolanie wypociny. Pokiwała więc z uznaniem głową. Wcisnęła mu w ręce należący do niego papier.
- Przydział obowiązków pójdzie nam lepiej, gdy będziemy w stanie przewidzieć pogodę, Jace - mówiła - W jeden dzień wtedy skupimy się na zbieraniu pożywienia, a w drugim na materiałach na jakieś prowizoryczne schronienia, jeśli pogoda się będzie łamać. W ten sposób będziemy mieć dużo żywności w jakimś krytycznym momencie! A jedzenie nam się nie zepsuje, ponieważ Rhyn ma nieco magii oczyszczenia - zakręciła lok z ognistorudych włosów, spoglądając w płynące po niebieskim oceanie firmamentu chmury wraz z rosnącym entuzjazmem w oczach.

~ Bez schronienia w złą pogodę jedzenie się zmarnuje, a ludzie rozchorują. ~
chciał powiedzieć Jace, ale dał sobie spokój. Co by to dało? Dziewczyna wyraźnie bujała w obłokach i nie miała zbyt dużego pojęcia o życiu.
- Hej! Podoba mi się to! Mamy jakichś tropicieli na sali?
- Jest Sulim. No i chyba wasi farmerzy też będą potrafić ocenić pogodę, co?
- Kharrick zabrał listę i pokiwał głową. Teraz przynajmniej miał jakieś rozeznanie w tym kto co potrafi. W końcu wzruszył ramionami.
- W zasadzie to tyle co mogę od siebie się zapytać. Co zaś mogę zrobić… eee zwiad? Sam znam się nieco na machaniu mieczem to mogę później pouczyć. Nie wiem kurde, z miasta jestem. Jak mi coś podzielicie, to zrobię. Póki co chyba warto zobaczyć czy w ogóle da radę się podzielić tak aby każda grupa miała szansę. Jak nie to całością idźmy.
- Ćwiczenia to dobry pomysł, ale to jak już będziemy mieli zapewnione podstawowe potrzeby. Podział na trzy grupki jest wykonalny - ja, Eric i bliźniaki Belerenów znamy Fangwood wystarczająco dobrze. Jeśli znajdziecie nam jakieś lepsze miejsce niż tutaj, to wtedy wyruszymy.

- No to co ferajna? Gdzie idziemy? - złodziej zatarł ręce gotowy wyruszyć.
- Stróżówka łowców, o których słyszałam może raz w swoim życiu, brzmi lepiej niż buc z Fangwood - stwierdziła nieco dowcipnie Yastra, wzruszając ramionami. Jej nastawienie było bardzo pozytywne. Można by rzec, że zapomniała zupełnie o poprzednim dniu.
- Sulim musi przyznać rację Aubrin - odezwał się druid, który dotychczas siedział na boku, tocząc rozmowę ze swoim zwierzęcym towarzyszem. - Będzie ciężko nam się odnaleźć, jeśli będziemy podróżować przez puszczę w grupkach. Sulim nie raz błądził w lesie przez kilka dni, nie mogąc odnaleźć wioski z której wyruszał na łowy i tylko kręcił się po okolicy. Sulim zna łowców z Chersanardo, ugościli Sulima i pomogli mu. Za to Keloch… - Krasnolud na chwilę wstrzymał oddech po czym ciężko odsapnął - On pogonił Sulima precz, gdy tylko go zobaczył i nie wyglądał na zbyt przyjaznego. Sulim wolałby wrócić do łowców, chyba nawet pamięta drogę.
- Spokojnie Sulimie - Pocieszył go Jace - My się gubimy. A poza tym, zanim ruszymy ze wszystkimi, potrzebujemy wysłać zwiad żeby przebadać teren. W tym czasie Aurbin powinna zorganizować ludność, uspokoić i nakreślić plan. Ludzie będą chcieli wiedzieć gdzie się mają podziać, gdy cały dorobek ich życia... - Jace poczuł jak zasycha mu w gardle. - ... lub dorobek kilku pokoleń przepadł. - wypowiedział mechanicznie mimowolnie krzywiąc się jakby samo wypowiadanie słów sprawiało ból.
 

Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 11-07-2018 o 22:48. Powód: Poprawa formatowania przy wypowiedzi Sulima.
psionik jest offline  
Stary 11-07-2018, 17:12   #72
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Gdy usłyszała rumor walącego się mostu, Yastra miała wrażenie jakby był to dźwięk jej pękającego właśnie serca. Poczuła jak w tym momencie zakończył się pewien rozdział jej życia wypełniony wieloma dobrymi i złymi wspomnieniami, wszystkimi związanymi z Phaendar. Idąc w milczeniu przed siebie ze spuszczoną głową, zakrywając w ten sposób gęstymi, ognistorudymi włosami pozbawione swego energicznego blasku załzawione oczy, z których rzewny strumień łez mógłby zaraz zacząć żłobić dla siebie koryto w policzkach, desperacko próbowała dobrymi myślami załatać otchłań, jaka w niej powstawała. Opowieści Noelana. Widok swojego własnego domu. Słowa zachwytu na jej ozdoby w kaplicy. Przyjazne złośliwości w kuchni Jet. Ból głowy ilekroć dostała od niej chochlą po głowie. Chwytała je i wiele innych w tej mętnej wodzie rozpaczy tylko po to, by się jej wymknęły w porażającym blasku płonącego miasteczka.
Czuła się… bezsilna. Nic niewarta.
Pusta.
A masa Zazy w drżących ze zmęczenia rękach tylko przypominała jej o ciężarze winy jaką na sobie czuła. Gdyby tylko była bardziej stanowcza bądź odrobinę milsza wobec niej, to by to na pewno mogło skończyć się inaczej! Jednak półorczyca jak zwykle postanowiła zrobić po swojemu. A elfka jej na to pozwoliła, dopuszczając do tragedii.
Bała się w ogóle spojrzeć na Erica, gdy złożyła ciało jego córki u jego nóg. Nie rzuciła się na szyję Jet, z amuletem na piersi niecierpliwie czekając na jej powrót. Nie wzięła od strażnika szlachcianki swoich rzeczy. Stała po prostu jak ten kołek z opuszczonymi ramionami, płacząc cichymi łzami żałoby, w ciszy odprawiając modły do bogów o pokój dla dusz zabranych tego dnia na sąd Pharasmy. Patrząc jeszcze na płomienie trawiące ciało Zazy, jak przez mgłę przypominała sobie widok trawionej przez ogień wioski i mokre od czyjejś krwi włosy… następnie napad bandytów na dom, gdzie mieszkała ze swoim ojcem… i znowu ogień. A teraz Phaendar...
… czy wszystko musi się kończyć w ogniu?
I czy każdy jej dom musiał spłonąć z jej winy? To jakieś fatum, że za nią podąża pożoga?

Sen również nie przyniósł ukojenia. Zwaliła się na ściółkę zaraz obok Rhyny, czując na sobie ciężar dnia, mając jednocześnie nadzieję, że ta nie miała nic przeciwko spania obok morderczyni. Była zbyt wyczerpana, by się choć nieco oczyścić z brudu i krwi bądź zapewnić siostrze czy nawet sobie odrobinę komfortu. Chciała spać… ale nie mogła. Patrzyła po prostu w przestrzeń, przeżywając wszystko na nowo i na nowo. Phaendarski horror nie mógł jej opuścić, żyjąc w jej umyśle tak samo, jakby działo się to kolejny raz. Rozpaczliwe krzyki mordowanych. Gryzący smród krwi i płonących budynków. Galopujące serce w piersi. Lęk. Strach. Niemoc.
Śmierć.
W końcu jej ciało nie wytrzymało i samo się wyłączyło, wyrzucając jej świadomość do krainy snów.
Dopiero obudził ją piekielny żar, jaki poczuła na swoim policzku, oraz nieznośny ból głowy. Zerwała się. Siedziała w wysokiej trawie falującej na wręcz parzącym skórę wietrze pod blaskiem krwawego półksiężyca wiszącym na bezchmurnym niebie. Dookoła słychać było odległe krzyki umierających niosące się niczym echo pośród niczego. Jedynym źródłem jasnego światła był ogień, który rozbłysł zaraz obok niej. Zwróciła tam swój ospały wzrok… i szeroko otworzyła oczy z szoku.
Na ścianie jej starego domu wisiał jej ojciec, wypatroszony w ten sam makabryczny sposób, jak chłopak z Phaendar. Yastra patrzyła w milczeniu, bojąc się ruszyć nawet na krok. Chciała spojrzeć na swoje dłonie, ale zamiast tego ujrzała trzymaną w nich głowę Syriu. Jego zakrwawione gałki oczne wykręciły się w nienaturalny sposób, po czym wbił w nią oskarżycielsko wzrok. Jego pomarszczona twarz wyrażała gniew, a spierzchnięte usta bezgłośnie powiedziały:
“To twoja wina”.
I wtedy zaczął padać krwawy deszcz, zabarwiając wszystko oślizgłym szkarłatem.
Odrzuciła głowę daleko poza zasięg swojego wzroku, lecz ta wracała i wracała, rzucając swoje oskarżenia. Yastra krzyczała, że to nie jej wina. Każde zaprzeczenie zmieniało otoczenie tylko i wyłącznie na gorsze. Jeden. Z niebios zaczęły spadać ciała zabitych phaendarczyków. Dwa. Z ziemi wyrosła czarna wieża. Trzy. Hobgobliny w skórach bandytów, którzy napadli jej stary dom, toporami i mieczami zaczęły masakrować ciała martwych. Cztery.
… zaczęli iść po nią, by ją skrzywdzić. Jak dawno temu…
Skuliła się ze strachu, nie widząc drogi ratunku ani nie czując broni przy sobie.
Nie!

Przebudziła się gwałtownie, łapczywie łapiąc dech przyduszona przez koszmar. Zlana zimnym potem, przez chwilę miała problem z odróżnieniem nocnej mary od rzeczywistości. Dopiero cichy szelest liści na chłodnym wietrzyku oplatającym rozłożyste korony drzew i srebrzysta poświata wiszącego wysoko na rozgwieżdżonym niebie księżyca rozświetlającego miękkim blaskiem leśne runo pomogły jej odpędzić opary snów. Próbowała obrócić się na drugi bok i znów zasnąć, lecz nie była już w stanie. Uniosła się więc i usiadła pod pobliskim drzewem, przyciągając kolana pod brodę.
Rozglądała się.
Widziała leżących na ziemi zmaltretowanych Phaendarczyków chcących choć odrobinę odpocząć od wieczornych wydarzeń. Wciąż żyły one w ich głowach, nawiedzając ich w nieuchwytnych odmętach podświadomości, tworząc to nowe demony niepozwalające zapomnieć nawet na krótką chwilę. Wiercili się niespokojnie, rzucali się na boki, wykrzykiwali imiona zmarłych niosące się po lesie jak żałobne echo. W tym Rhyn, coraz głośniej nawołująca przez sen za Noelanem, jakby go widziała gdzieś daleko, odchodzącego w otaczającą ich mgłę zaświatów, gdzie jej zakryte powiekami oczy były skierowane. Rzucając tam okiem Yastra chyba faktycznie zobaczyła jakieś cienie w kłębiących się oparach, jednak przetarła zaspane oczy… i już nic tam nie było. A ta wciąż wołała i wołała, coraz bardziej rozpaczliwie, z tworzącymi się pod powiekami łzami. Elfka nie wiedziała czy powinna ją obudzić, czy nie. Czy się zezłości? Ona powinna odpocząć. Dla każdego miała uśmiech nawet w najgorszym momencie, choć sama tłamsiła cierpienie w sobie. Ale czy koszmar na pewno jej pozwoli zregenerować siły?
Wątpiła w to.
Nachyliła się troskliwie nad akolitką, delikatnie trącając jej ramię, by ją wyciągnąć z odmętów koszmaru. Rhyna gwałtownie otworzyła oczy, i widząc pokrytą roztartą sadzą i krwią twarz Yastry, ze stłumionym krzykiem odsunęła się przerażona. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że nie widzi żadnej nocnej mary, a swoją przyjaciółkę.
- Yastra, aleś mnie wystraszyła…
- Wiem że wyglądam strasznie, wybacz - rzekła elfka nieco się krzywiąc, dłonią jeszcze bardziej potęgując efekt swoich "wojennych barw" - Ale wolę ja cię straszyć, niż by przez całą noc nawiedzały cię koszmary.
- Krzyczałaś... Wołałaś tak, jakbyś sama chciała za chwilę popędzić w mgłę, by wynieść z niej staruszka - wyjaśniła smutno, widząc pytający wzrok akolitki.
- Raczej w drugą stronę, wyrzucał mi, że go nie zabraliśmy ze sobą. Mam nadzieję, że nie znęcają się nad nim, jest już stary i słaby
- Rhyn... - walczyła ze sobą, czy jej powiedzieć o jego śmierci, czy nie. To była długa chwila ciszy, w której wpatrywała się w płynącą w oddali mgłę, bojąc się jednocześnie ją okłamać, ale też powiedzieć prawdę.
- Ja też. Mam nadzieję, że przynajmniej wie o naszej ucieczce.
- Oby, na pewno cały czas się o nas modli - dziewczyna uśmiechnęła się lekko - Wrócimy po nich, prawda?
W odpowiedzi Yastra skinęła głową, spoglądając w niebo błyszczącymi od odbijającego się księżycowego światła oczami. Czuła się okropnie okłamując ją o stanie Noelana, ale Rhyn nie była gotowa na tą informację. Nie teraz, gdy świat się dla nich zawalił. Jej optymizm mógłby tego nie przetrwać.
Jeszcze długo tak siedziała, gdy akolitka ułożyła się do pozornie spokojnego snu pod konarami drzewa, o które opierała się elfka, zastanawiając się. Dlaczego do tego wszystkiego doszło? Pech? Los? Fatum? A może boska wola? Skoro bogowie stworzyli świat, to czy przeznaczenie nie jest z góry narzucone? To jakiś plan wobec nich?
Co to znaczyło?


- Pobudka, gołąbeczki! Za niedługo będziemy się zbierać! - usłyszały łagodny, na siłę zabarwiony dowcipem głos nad sobą, niosący się przez sen jak nierealne echo.
Była to Jet, która z lekkim, ale wymuszonym uśmiechem na twarzy stała nachylona nad nią i Rhyną. Żelazny, nieco matowy wisior Calistrii wciąż wisiał na jej szyi tak jak go Yastra zawiesiła poprzedniego wieczoru jako obietnica rychłego zobaczenia.
- Mmmh… Jeszcze pięć minut - mruknęła elfka, przewracając się na drugi bok… I uzmysławiając sobie w ten sposób, że nie jest w swoim wielkim, miękkim łożu w phaendarskim domu, tylko na twardej ziemi w środku kompletnie niegościnnego lasu.
By Jet nie mogła rzucić jakąś kąśliwą uwagą, uniosła się czym prędzej do pozycji siedzącej, doznając od tego lekkich zawrotów głowy. Obie kobiety przywitała z miną, jakby powstała z martwych po ciężkim pijaństwie poprzedniego dnia. W dodatku przebijające się przez konary drzew promienie porannego słońca wcale nie pomagały, a ból całego ciała od spania na ziemi tylko pogarszał poranne samopoczucie. Siedząca zaraz obok dopiero co obudzona Rhyn również nie wyglądała najlepiej po ciężkiej nocy, choć werwy do natychmiastowego wstawania nigdy jej nie brakowało. Była to pewna dyscyplina, której Yastrze zawsze brakowało.
- Ech, dzień dobry. - powiedziała do dziewczyn, ziewając przeciągle i nieco rozciągając obolałe kończyny. W życiu tak nie doceniała swojego miękkiego łóżka jak dzisiaj, kiedy go już nie ma.
- Jak się czujecie? - zapytała wesoło, uśmiechając się ładnie. Nie miała zamiaru witać ich smutkiem. Musieli iść naprzód, a choć wspomnienia wciąż były żywe i boleśnie żądliły w najbardziej wrażliwe miejsca, to bogowie mieli wobec nich jakieś plany. A jeśli był to element jakiegoś boskiego planu, to trzeba było mu wyjść naprzeciw.
- A jak się mamy czuć? Straciliśmy nasze domy, a nasi bliscy są w niewoli, albo martwi - Jet nagle straciła całą swoją wesołość. Rhyna nic jeszcze nie powiedziała, zaciskając ze złością ustą, jakby przypomniała sobie nocny koszmar. W rezultacie mina elfki w krótką chwilę zmieniła się z pełnej energii na taką godną zbitego psa. Wbiła rozżalony wzrok w ziemię, palcami rozgarniając ziemię, zupełnie się nie przejmując, że brud wchodzi jej pod paznokcie.
- Wybaczcie. Nie chciałam - mruknęła już absolutnie smutno w odpowiedzi. Sama nie wiedziała za co przeprasza: czy za swoje słowa chwilę temu, czy może za phaendarski horror, za który obwiniała swój los - Po prostu sobie pomyślałam, że może lepiej się poczujecie, jeśli zobaczycie kogoś z lepszym humorem?
Jet położyła dłoń na ramieniu elfki.
- No już, nie bocz się. Wszyscy jesteśmy teraz zmęczeni i nerwowi, ale jak weźmiemy się do działania, zaraz się poprawi. Za jakiś czas pewnie opuszczą Phaendar, jak zawsze, a wtedy weźmiemy się za odbudowę.
- Miejmy nadzieję. Phaendar nie jest im do szczęścia potrzebne. Burza minie i wrócimy do domów. Musimy jednak też wrócić po naszych bliskich - kąciki ust Yastry tylko lekko uniosły się do góry, gdy uzmysłowiła sobie z jakimi trudnościami się to może wiązać. To będzie ciężka droga pod górę. Nawet nie taką standardową góreczkę, ale wielką, olbrzymią górę.

Po chwili wszystkie trzy odeszły do własnych spraw. Po zmówieniu krótkiej modliwy dziękczynnej za kolejny dzień, użyła tej odrobiny magii z poprzedniego wieczora, by oczyścić swoje ciało z ziemi, krwi i sadzy, nieszczególnie przejmując się nawet brakiem jakichkolwiek zasobów wodnych. Następnie, już czując się na tyle komfortowo na ile sytuacja jej pozwalała, odebrała swoją torbę od szlacheckiego ochroniarza i zaczęła wertować znajdującą się w niej księgę zaklęć.


Po rozmowie Yastra czuła się jakaś… rozkojarzona. Gdy zdała sobie sprawę, że nagle stała się odpowiedzialna za wszystkich Phaendarczyków tylko z powodu wywalczenia im drogi do wolności, poczuła się jakoś nieswojo. Aubrin zawsze była tą nieformalną głową osady, a teraz nagle przerzuciła wszystko na nich? Nie miała zupełnie pojęcia o dowodzeniu! Zastanawiając się, co ona w ogóle miała teraz robić i jak się zachować, zbyt szybko utonęła we własnych myślach, przestając nawet momentami słuchać o czym była mowa. I jak w jakiś sposób udzieliła się do planowania i uważała ten swój za całkiem rozsądny, tak miała wrażenie, że próbowała wprowadzić za dużo sztucznego entuzjazmu. Śmiech był pusty. Uśmiech nieszczery. Dopiero ostatnie słowa Jace’a, podobnie jak wcześniej Jet, wylały na nią kubeł lodowatej wody, otrzeźwiając jej myśli. Była na niego zła za ciągłe przypominanie innym o upadku Phaendar, ale czy można było go za to winić? Czy to dziś, czy za miesiąc, ciągle będzie to siedzieć w ich głowach.
I jej też.
Zresztą ona była nie lepsza. Spławianie łódek? Pływanie tratwami dla zabawy? Przypominanie szczęśliwych czasów, tak brutalnie im odebranych?
Yastra, ty idiotko. Ojciec już dawno temu by ci kazał ugryźć się w język i działać zamiast gadać bez sensu.

Szybko opuściła zgromadzenie, teraz zła również i na siebie. W milczeniu upychając kolejne racje żywnościowe do jednego z plecaków, oczekiwała wyruszenia wgłąb lasu.
Rozpoczął się pierwszy dzień na wygnaniu.
 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]

Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 13-07-2018 o 23:07.
Flamedancer jest offline  
Stary 12-07-2018, 23:36   #73
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Eksplozja i zniszczenie mostu rezonowało z duszą Kharricka. Przez moment stał z zafascynowaną miną oglądając jak most powoli się przewraca i tonie w odmętach wartkiej rzeki.
- Ha...
~ Piękne.~
~ Bardzo piękne.~
Niestety zniszczenie było procesem krótkim. Na pozostawione po tym spustoszenie nie było już tak ciekawe. Należało się oddalić.

Ucieczka przez las była męcząca dla wszystkich i było to czuć. Nawet bez dobrego źródła światła Lepperov widział miny na twarzach uchodźców. Albo wierzył, że są równie zmęczone co jego. Bo w zasadzie nie był pewien czy zaraz nie wyrżnie o jakiś korzeń. W końcu dotarli "gdzieś". Ponoć na tyle daleko aby odpocząć. Ludzie i nieludzie zbierali się w grupki ze swoimi najbliższymi. W ciemnościach pogubił świeżo poznane mu osoby. Zauważył Sulima, jego niedźwiedź był na tyle rozpoznawalny. Ten jednak zaczął rozmowę z tym całym Erickiem. Do tego nie było się co wtrącać. A już na pewno nie teraz. Gdzieś tam byli Farrow i Clindon. Tej parki chciwców miał dość po ostatnich dwóch tygodniach, niby wzięli ze sobą, ale podziału wydatków nie było mimo, że pomagał jak im była potrzebna pomoc.

I tak słuchał szeptów i cichych nawoływań, szlochów i pojękiwań. Ostatnie rozmowy gubiły się pomiędzy drzewami kiedy on odnalazł sobie miejsce na sen. Nie za daleko, ale jednak z boku. Może zawoła Sulima jak ten skończy rozmowy, może powinien dołączyć do tamtej dwójki... może.

Zawinięty w swój śpiwór odpłynął szybciej niż zamierzał. Kiedy otworzył oczy zaczynało świtać. Wystarczył drobny ruch aby pożałował pozycji w jakiej go zmogło. Z siedzącej pozycji upadł na bok. Stęknął jak zbolały tyłek i kręgosłup odezwały się skrzypiąc. Westchnął i na nowo się ułożył. Jeszcze mógł pospać prawda? Jeszcze chwilę, jeszcze troszkę... Obudziły go tupania ludzi i rozmowy. Część uciekinierów wstała, słońce już przyświecało na niebie. Leżenie na ziemi też nie było najlepsze szczególnie, że nie zauważył nawet korzenia i znów go bolały biodra. To się prosiło o rozruszanie. Ziewając wygramolił się ze śpiwora. Wstał i porobił kilka skłonów, skrętów tułowia i ogólnie rozruszał się do stanu używalności. Raczej dziwny widok przy tym jak reszta miała ponure humory i naprawdę poobijane ciała.

Aubrin złapała go akurat jak zabierał się do spożycia swoich prywatnych racji żywnościowych. Póki mógł to nie zamierzał się nimi dzielić. Zaraz i ta nie będzie miał wyboru, ale przynajmniej będzie tą o jeden mniej osobą, o którą należy się martwić. Ta myśl jeszcze nie do końca docierała do głowy złodzieja. Będzie zależny od innych. W zasadzie jego przetrwanie zależy od tego co zrobią inni, jak będą go postrzegać, czy czegoś nie spierdolą. Podobnie w drugą stronę. Sądząc jednak po słowach Zielonej to od niego i tej zgrai młodzików zależy los prawie dwudziestu osób. Fantastycznie. To będzie najgorsze przeżycie jego życia.

***

Droga na polanę dłużyła się niemiłosiernie. Dla kogoś kto wychował się na ulicach miasta las zdawał się wszędzie taki sam. Drzewa były nie do odróżnienia. To co z przodu wyglądało jak to co z tyłu. Kharrick uznał, że zgubiłby się tutaj gdyby nie miał pomocy. Na szczęście ją miał w postaci kilku osób. Jedna z nich szczególnie zwróciła jego uwagę. Jace. Niepozornie, tak przez przypadek złodziej zrównał się z nim i zaczepił go.

- Jak tam się trzymasz niebieskooki? - Jace uśmiechnął się ponuro zastanawiając jak odpowiedzieć.
- Sam nie wiem - odpowiedział szczerze. - To wszystko wydaje się takie surrealistyczne. Atak… śmierć… płomienie… - chłopak przez chwile zastanawiał się, ale nic więcej nie dodał.
- Ta, życie czasem lubi dać w kość. - przyznał odruchowo złodziej klepiąc go po barku. - Potem jest łatwiej. Zobaczysz.
Po krótkiej ciszy na jaką złodziej sobie pozwolił zagaił ponownie.
- A tak zmieniając temat, mam do ciebie pytanie. Jeśli mógłbyś zaspokoić moją ciekawość. Czy ty jesteś z tych co umysłem czynią magię?
Jace ponownie milczał przez dłuższą chwilę zanim odpowiedział - Umysłem czynią magię? - spytał ze skwaszonym uśmiechem - Wszystko co widzisz, słyszysz czy czujesz, Twoje plany, pomysły… To wszystko magia jaka tworzy Twój umysł. Czy jesteśmy magami? - spytał. Tym razem poświęcił rozmówcy więcej uwagi przeszywające na wylot spojrzeniem niebieskich oczu.
- Na pewno potrafię kilka sztuczek, ale myślą nie podpalę pochodni. Tym bardziej nie podniosę jej bez używania rąk. Nie obrażaj mi się tylko. Słyszałem po prostu o czymś takim, ale nigdy się nie spotkałem. Ciekawość bierze górę. - Złodziej uśmiechnął się, ale w jego oczach brakowało wesołości.
Jace wzruszył ramionami - Podobno ciekawość to pierwszy stopień do piekła, ale nie jesteś stąd, nie jesteś zamknięty w wiejskiej mentalności, jak większość - tu ruchem wskazał otaczających ich ludzi.
- Nie wiem co to jest, ani jak to nazwać. To nie jest typowa magia, choć efekty bywają podobne… Magia umysłu? Tu na wsi kojarzone jest to bardziej z okultyzmem i demonami - zaśmiał się gorzko - Tak, zdecydowanie bliżej tu do okultyzmu -
- Aaa tam. Ja tam nie mam tego typu uprzedzeń. Jak chcesz to mogę poszperać w swojej pamięci i sobie przypomnieć co mi tam o nich kiedyś mówili. Nie ma co wierzyć całe życie, że się jest odszczepieńcem. Szczególnie teraz. Teraz to od was zależy los reszty. Od razu wszyscy będą przychylniej na was patrzeć.
- Też mogę poszperać w Twojej pamięci - uśmiechnął się Jace - jednak mylisz się, jeśli wyłgasz się od odpowiedzialności za tych ludzi. A bycie odszczepieńcem bywa bardzo przydatne. Nikt z tych ludzi nie podniesie na mnie nawet palca. Siła zabobonów jest tu tu wielka. Zapewne mógłbym udawać, że czaruję wypowiadając jakieś wymyślone słowa, albo gestykulując, ale szczerze powiedziawszy poza paroma sztuczkami niewiele potrafię więc lepiej jak zostanie jak jest. Dla nich zawsze będę dziwakiem, choćby ich życie zależało ode mnie, po wszystkim dalej będzie dziwak. Tak to bywa na wsiach. -
- Skoro tak twierdzisz. - Kharrick wzruszył ramionami. Nie zamierzał odwodzić młodzika od jego przekonań. - A co do odpowiedzialności… musiałbym być skończonym głupcem aby zostawić jedynych ludzi, którzy znają okolice kiedy na plecach siedzi nam armia hobgoblinów. Po prostu w przeciwieństwie do was mam czystą kartę, nikt mnie tu nie zna. Ich opinia będzie kształtowana tym co zrobimy. Ot tylko o to mi chodziło

 

Ostatnio edytowane przez Asderuki : 13-07-2018 o 23:08.
Asderuki jest offline  
Stary 16-07-2018, 20:08   #74
 
Jacques69's Avatar
 
Reputacja: 1 Jacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputację
Druida opanował mrok. Kiedy otworzył oczy, ujrzał rozgwieżdżone niebo. Leżał w posiekanych krzakach, gdzie jeszcze przed chwilą toczyli zażarty, desperacki bój. Sulim nie czuł się tak tragicznie od bardzo dawna, kiedy w czasach młodości podobne gobliny porwały go na niewolnika. Bał się okropnie, że znów mu się to przytrafiło, zaraz zwiążą go liną i zabiorą do swojego obozu. Wkrótce też podbiegła do niego z ciemności jakaś postać. Krasnolud zasłonił się rękoma przed dłońmi, które chciały sięgnąć jego brzucha. Próbował się wyrywać, ale brakowało mu sił.
- Spokojnie, tylko spokojnie - usłyszał ewidentnie ludzki głos. Klęczał przy nim jakiś starzec wyglądający na alchemika. - Pozwól się opatrzyć, zaraz musimy uciekać. Rathan zabił ostatniego goblina. Spokojnie.
- Co z Zazą? - zapytał cicho Krasnolud.
- Ona... nie żyje - odparł z goryczą.
Sulim nie odpowiedział nic, na jego twarzy pojawił się wykrzywiony grymas, jednak udało mu się powstrzymać płacz. W ciszy pozwolił się obandażować. Jego stan nie był aż tak zły, jak przed chwilą myślał. Po prostu mocno oberwał w głowę, zaś na jego ciele miecze goblinów zostawiły jedynie niezbyt głębokie rany cięte. Wkrótce obok znaleźli się inni mężczyźni, którzy pomogli mu wstać.
Z drogi usłyszał głosy rozmów, ktoś się z kimś witał. Chwilę potem zauważył, jak biegnie w jego stronę wielka puszysta kulka.
"To Psotniczek" - ucieszył się druid. - Psotniczku, jesteś cały - powiedział na głos, czochrając go po grzbiecie. - I pozostali również... - Sulim spojrzał z uśmiechem na grupkę ludzi podążającą w stronę mostu. Rozmawiali o wysadzeniu tejże budowli. Druida to nie interesowało, ruszył wraz z pozostałymi uciekinierami na drugą stronę. Eksplozja nastąpiła kilka minut później. Jedyne przejście na tej rwącej rzece zostało zniszczone.

Uciekinierzy ruszyli do chaty Erica na skraju puszczy. Na miejscu czekała Aubrin, którą wielce uradował widok tak dużej ilości ocalałych. Najważniejsze osobistości od razu przystąpiły do planowania następnych kroków. Sprawdzali, kto tak właściwie ocalał, do czego się nada w próbie przetrwania na tak niegościnnym terenie. Wstępnie podzielano obowiązki. Sulima zadziwił poziom organizacji i determinacji. Sądził, że grupka może pójść w rozsypkę, sam zaczynał już myśleć, dokąd się teraz uda, kiedy już uciekł z tarapatów. Tymczasem wiązał się tutaj prawdziwy ruch oporu, obmyślano wszystkie szczegóły. Sulim nie uczestniczył w tych debatach, nie czuł się wciąż członkiem tej społeczności. Gdy wyprawiano pogrzeb Zazie, zaszył się z tyłu, choć bardzo było mu smutno z powodu jej śmierci. Po jego policzkach spłynęło parę łez. Wkrótce po ceremonii poszedł spać.

Wcześnie rano szykowano się do wymarszu. Sulim czuł się trochę lepiej, mógł spokojnie chodzić o własnych siłach. Pomyślał, że powinien podążyć własną ścieżką. Wrócić do dziczy, byle jak najdalej od Phaendar. Powinien zapomnieć o tej przygodzie, zapomnieć o... - Sulim spostrzegł Erica krzątającego się tuż nieopodal - o Zazie? Miałby o niej zapomnieć? Ona poświęciła się dla nich, aby mogli uciec, cały czas walczyła dzielnie jak lwica. Jej przybrany ojciec wyglądał na kompletnie przybitego. Z tego co zdążył się dowiedzieć, to Eric w trudzie wychowywał ją od maleńkości, mimo jej dzikiej natury. Wydawało mu się, że powinien go jakoś pocieszyć, choć nie za bardzo miał pomysł jak. Chciał się poradzić Psotniczka, lecz ten wciąż jeszcze spał.
Przez dłuższy czas druid w milczeniu pakował swe tobołki, w końcu rzekł nerwowo w ogóle nie odwracając się w stronę trapera, choć ewidentnie do niego kierował swe słowa:
- Sulimowi strasznie przykro z powodu Zazy…
Mężczyzna kiwnął powoli głową, patrząc na krasnoluda z rozdzierającym smutkiem w oczach. Nie odezwał się, ale też nie odwrócił się.
- Sulim jeszcze nigdy się z nikim nie zaprzyjaźnił, a Zaza, która była pierwsza, zginęła jeszcze samej nocy. Sulimowi strasznie smutno… - tym razem druid odważył się już bezpośrednio zwrócić w stronę Erica i przyjrzeć się jego twarzy. Wyglądał na równie zrozpaczonego co on i nie wiedział co na to poradzić.
- Jak to, zaprzyjaźniłeś się z Zazą? - w głosie Erica dało się wyczuć podejrzliwość.
- Sulim w zasadzie nie wie. Sulim nigdy czegoś podobnego nie czuł. Ale od razu pomyślał, że to może być przyjaźń.
Eric patrzył z rosnącym zdziwieniem na krasnoluda. Odezwał się dopiero po chwili, znowu jakby do siebie.
- Zaza nigdy nie miała przyjaciół, odtrącała większość osób.
- Cóż... Sulimowi wydawała się miła - odparł pewny swoich słów. - I chyba nie tylko Sulimowi, Zaza chyba miała więcej przyjaciół. I była odważna. Baardzo. Dzielnie walczyła, a na końcu poświęciła się, żebyśmy my, Sulim, Rathan i reszta, mogli uciec. Dla kogo innego by zrobiła coś podobnego jeśli nie dla przyjaciół? Nie narażałaby się chyba dla osób, których nie lubi?
- Nie wiem, była bardzo zamknięta w sobie. Może masz rację? - ta myśl musiała poprawić nastrój mężczyzny, który uśmiechnął się słabo - Widać nawet ja mało ją znałem.
- Zaza zmieniła też podejście Sulima. Sulim przyzna się, że jeszcze niedawno chciał uciec, wrócić sam do lasu i żyć jak wcześniej. Ale Sulim zdecydował właśnie, że zostaje z wami. Sulim z pamięcią o Zazie będzie was chronił i opiekował się rannymi. Sulim czułby się jak ostatni łachudra, gdyby Zaza zginęła po to, żeby was teraz Sulim opuścił.
Uśmiech Erica powiększył się, te słowa musiały go poruszyć.
- Dziękuję, Sulimie - odpowiedział krótko, ale krasnolud czuł, że za tymi słowami kryje się znacznie więcej.
- Czas ruszać - odparł po chwili ciszy Sulim. - Przynajmniej pogoda będzie nam sprzyjać przez najbliższe dni. Sulim zawsze pierwszy będzie wiedział o deszczu, Sulima zawsze łupie w krzyżu, kiedy pogoda zaczyna się psuć.

 
Jacques69 jest offline  
Stary 17-07-2018, 10:58   #75
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Udało się ocalić wielu mieszkańców, udało się wysadzić most i odgrodzić, przynajmniej przez pewien czas, od bandy hobgoblinów, które zdobyły i (częściowo) zniszczyły Phaendar, przy okazji dziesiątkując mieszkańców.
A teraz trzeba było wziąć nogi za pas, bo jeśli hobgobliny były uparte, to mogłyby przepłynąć przez rzeczkę choćby w baliach. A wystarczyłoby, żeby przedostał się jeden. Potem mosty linowe i raz-dwa i mieliby na karku całą hordę napastników. A wtedy cały wysiłek, ze śmiercią Zazy na czele, poszedłby na marne. Co gorsza wyglądało na to, że niewiele osób przejęło się śmiercią dziewczyny. Ich życie było ważne, jej - nie. Czy warto więc było narażać dla nich swoje życie?
Ale... Rathan nie sądził, by następnym razem postąpił inaczej. Niektóre rzeczy trzeba było zrobić bez względu na okoliczności.

* * *


Mieć bandę hobgoblinów za rzeką i grupę mieszczuchów na karku to była wątpliwa przyjemność.
Rathan najchętniej zostawiłby jednych i drugich. Niestety, coś co zwało się poczuciem obowiązku nakazywało mu zostać przy tej bandzie nieudaczników... i paru osobach, które - od biedy - mógł nazwać przyjaciółmi.

Możliwości działania było parę... Zabawić się w niańkę i pilnować każdego kroku ocalonych. Rzucić ich na głęboką wodę i niech sobie radzą sami (w końcu byli dorośli)... a kto przeżyje, to dobrze. Wybrać się na polowanie - zapomnieć na jakiś czas o kłopotach, a przy okazji dostarczyć nieco jedzenia.
Można było, przy tej samej okazji, odwiedzić pustelnika. Nie tylko po to, by go uprzedzić o hobgoblinach i powiadomić o losach Phaendar. Pustelnik wiedział dość dużo nie tylko o lesie i gdyby na parę dni zerwał z pustelnictwem, przydałby się uciekinierom.
Byli też i łowcy. Ale było też i pytanie, czy nie uciekną gdzie pieprz rośnie, gdy na głowy zwali się im taka banda...
No ale nie mógł o tym decydować sam.

- To co w końcu robimy? - zwrócił się do swych towarzyszy.
 
Kerm jest offline  
Stary 17-07-2018, 13:39   #76
DeDeczki i PFy
 
Sindarin's Avatar
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Na pytanie Rathana Jace przedstawił mu opracowany przez siebie, a dopracowany przez Kharricka i Yastrę plan. Zgodnie z nim, uciekinierzy mieli zignorować wspomnianą przez Aubrin polanę i ruszyć bezpośrednio w stronę stanicy Łowców z Chersanardo. Tempo tak dużej grupy było dość wolne, dlatego ci, którzy wyciągnęli ich z płonącego miasteczka, powinni ruszyć przodem, by upewnić się, że droga jest bezpieczna. Pozostali mieli w trakcie marszu zebrać dodatkowe zapasy, pilnowani przez kilku wyszkolonych zbrojnych - według szacunków Sulima, powinni dotrzeć na miejsce kilkanaście godzin po nich. W tym samym czasie, dwójka zwiadowców miała sprawdzić sytuację w Phaendar i odwiedzić Kelocha.

Popędzani lekko przez Aubrin i zmotywowani konkretnymi planami ich wybawców, Phaendarczycy sprawnie zebrali wszelki ekwipunek i rozdzielili tak, by nikt nie był zbytnio przeciążony. Widać było wyraźnie, że przynajmniej dla starszych osób nie jest to pierwszyzna - w końcu Phaendar było w przeszłości wielokrotnie najeżdżane, więc jego mieszkańcy nauczyli się już najlepszego sposobu na przetrwanie. Zebrać jak najwięcej dobytku i bydła, zapaść głęboko w las, przeczekać, aż najeźdźca znudzi się plądrowaniem praktycznie pustych zabudowań, wrócić, naprawić co zniszczone, żyć dalej. Płaskie równiny Nesmian pozwalały dostrzec zbliżającą się armię na kilka dni przed, więc obywało się bez jakichkolwiek ofiar. Ten atak może i był przerażająco niespodziewany, ale większość uważała, że za kilka dni, góra tydzień-dwa, hobgobliny opuszczą miasteczko i będzie można tam wrócić. Nikt nie był na tyle odważny, by zastanawiać się, jak będzie ono wtedy wyglądało. Przybysze spoza tych okolic, z Eraseną na czele, chcieli początkowo uciekać dalej, do najbliższego miasta, ale szybko zmienili zdanie, gdy Aubrin w dość szorstkich słowach wyjaśniła im, że jeśli mają ochotę przedzierać się przez prawie dwieście mil lasu, użerając się z bandytami i niewiadomo jakimi potworami, to proszę bardzo, ale idą sami.

Niedługo później wszyscy byli już gotowi do drogi. Tezzeret i Klara pożegnali się z rodzeństwem i rozeszli się, jedno by sprawdzić, co dzieje się w Phaendar i czy nikt jeszcze ich nie ściga, a drugie by ostrzec przed niebezpieczeństwem pustelnika Kelocha. Maria, wciąż owinięta w płaszcz Jace’a, przyglądała się ich odejściu z rozpaczą na twarzy, kurczowo ściskając rączki dzieci. Pozostali uciekinierzy byli już trochę spokojniejsi, powoli docierało do nich, że wciąż żyją i jakiekolwiek niebezpieczeństwo im grozi, nie wisi już bezpośrednio nad ich głowami. Po rozmowie z Sulimem Eric zaczął zachowywać się inaczej - dotychczas apatyczny, teraz sprawdzał i poprawiał wszystkie niesione tobołki, upewniając się, że wszystko zostało zabrane i nic nie zgubi się po drodze. Wyraz rozpaczy, nie schodzący z jego twarzy odkąd zobaczył zwłoki swojej córki, zaczął powoli ustępować miejsca determinacji. Dopiero, kiedy skończył, Aubrin życzyła powodzenia drużynie składającej się z Kharricka, Jace’a, Yastry, Rathana i Sulima z Psotnikiem, po czym zarządziła wymarsz.

Po godzinie forsownego marszu pod przewodnictwem krasnoludzkiego druida, pozostali uciekinierzy kompletnie zniknęli wśród gęstych drzew Fangwood. Jedynie Rathan i Sulim byli przyzwyczajeni do poruszania się po takich kniejach, dla reszty było to niesamowite przeżycie, chociaż nie do końca przyjemne. Teren lasu, w przeciwieństwie do pobliskich równin, z pewnością nie należał do płaskich. Liczne wzgórza, wąwozy, nagłe spadki, głazy wielkości domów, czy gęste poszycie leśne bardzo utrudniały marsz wszystkim poza krasnoludem, który przedzierał się przez największe zarośla, nawet trochę nie zwalniając tempa. Wyrastające na ponad trzydzieści metrów drzewa skutecznie przysłaniały gęstym listowiem większość światła słonecznego, przez co przy ziemi panował wieczny półmrok. Słaba widoczność sprawiała, że wzrok czasami płatał figle - skały wydawały przesuwać delikatnie, wzgórza malały lub rosły w oczach. Yastra i Jace przypomnieli sobie, że mogą to być pozostałości po starożytnej magii, używanej tu tysiące lat temu. Na szczęście, te przedziwne zjawiska były bardzo rzadkie i nie stanowiły dodatkowego utrudnienia w wędrówce.

Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy zmęczeni piechurzy dotarli do bagnistego wąwozu, w którym miała znajdować się stanica Łowców z Chersanardo. Miejsce to nadawało się idealnie na kryjówkę - gęste drzewa pokryte pajęczynami skutecznie blokowały niewielką już, przez brak światła, widoczność. Dookoła nich było znacznie mniej roślinności, zastąpionej przez rozległe, ale płytkie kałuże pełne mulistej wody, nad którymi krążyły całe chmary insektów. Kawałek dalej, na niewielkim pagórku stała piętrowa chata z bali, połączona wąskim mostkiem z niedużym wzniesieniem, którym przybyła tu drużyna. Nad ziemią unosiła się delikatna mgła, a poza brzęczeniem owadów nie było tu słychać odgłosów żadnych innych zwierząt, które w Fangwood były prawie że wszechobecne. Było to bardzo niepokojące, szczególnie w połączeniu z faktem, że z komina chatki nie wysnuwała się nawet najdrobniejsza smużka dymu. Nie było też widać nikogo z domniemanych mieszkańców.

 

Ostatnio edytowane przez Sindarin : 17-07-2018 o 13:41.
Sindarin jest offline  
Stary 17-07-2018, 16:32   #77
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Decyzje zapadły, plany ustalono... i w końcu można było wyruszyć.
Pomysł, by parę osób poszło przodem, w charakterze zwiadu. Lasy zwykle nie należały do bezpiecznych, a Fangwood nie należał w tej dziedzinie do wyjątków. Wręcz przeciwnie. Warto było przetrzeć drogę, a poza tym pozostali uciekinierzy nie zostali pozostawieni samym sobie. Mieli odpowiednich przewodników.

Rathan, po wejściu głębiej w las, poczuł się jak w domu. Zdecydowanie lepiej, niż w mieście. I nawet nie do końca żałował swoich kompanów, którzy w lesie czuli się jakby mniej komfortowo niż on czy Sulim. "Miejskie dzieci" troszkę cierpiały na skutek braku domów dokoła czy bruku pod nogami, ale wszystko było kwestią wprawy i Rathan był pewien, że za parę dni przywykną. Na razie po prostu rozkoszował się wędrówką.

Niewątpliwą radość z wędrówki popsuł widok, jaki prezentowała siedziba łowców. Wyglądała na opuszczoną, a to nie wróżyło dobrze.

- Pójdę się rozejrzeć - powiedział Rathan. - Poczekajcie tu na mnie.

Ostrożnie, z łukiem w dłoni, ruszył w stronę siedziby łowców. Miał nadzieję, że znajdzie jakieś ślady mówiące o tym, co się stało z lokatorami opuszczonej siedziby.
I czy będzie można tu na dłużej się zatrzymać z całą grupą mieszczuchów.
 
Kerm jest offline  
Stary 23-07-2018, 09:52   #78
 
Jacques69's Avatar
 
Reputacja: 1 Jacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputację
Sulim był podekscytowany możliwością powrotu do Łowców. Miło wspominał ostatni pobyt wśród tej grupy. Przyjęli go jak brata, nakarmili, napoili, przyodziali i zajęli rozmową. Sulim wieczorami opowiadał im o wieściach z odległych stron, na które czasami się napotykał. Wyjaśniał jak żyje w dziczy od dziesięcioleci. Razem z Łowcami wymienili się swoimi spostrzeżeniami, sztuczkami i różnymi technikami przetrwania. Druid wyleczył też jednego z nich, gdy dopadła go gorączka po tym, gdy zranił się w nogę. Od razu przewidział, że to gangrena, a jego natychmiastowa reakcja i skuteczność ocaliły mężczyznę przed amputacją. Łowcy tym chętniej odwdzięczyli się Sulimowi. Prosili by z nimi został.

Druid jednak nie mógł usiedzieć w miejscu dłużej niż parę dni, na dłuższą metę nie czuł się też dobrze w zbyt dużym towarzystwie. Ruszył w dalszą wędrówkę, a parę miesięcy później trafił do Phaendar. Teraz znów tu wraca, tym razem z ważną misją. Musi ostrzec Łowców przed niebezpieczeństwem, być może nawet przekona ich, by dołączyli do nich, ich wiedza i umiejętności na pewno się przydadzą.

Jakże Sulim musiał czuć się, gdy chatka i okolica, którą pamiętał, tak drastycznie zmieniła się od jego ostatniej wizyty. Sam dom wyglądał na z dawna opuszczony. Wszędzie zaś na drzewach dookoła rozplecionych było krocie pajęczych sieci. Grube jedwabne nitki skrywały całe korony drzew, tworząc jedną ogromną strukturę. Nie mogły ich utkać zwykłe pająki i Sulim dobrze o tym wiedział, zresztą tak jak wszyscy inni. Zanim jeszcze Rathan oznajmił o niebezpieczeństwie, on z Psotniczkiem byli już gotowi do obrony.
 

Ostatnio edytowane przez Jacques69 : 23-07-2018 o 09:56.
Jacques69 jest offline  
Stary 24-07-2018, 00:27   #79
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Yastrze zdarzało się chodzić po Fangwood, a nawet znikać w nim na kilka dni, często w ten sposób powodując w osadzie niemałe zamieszanie. Poszukiwała wtedy czegoś, co mogło przełamać phaendarską nudę, wyzwalając w niej nieco adrenaliny, a mroczny las idealnie się wtedy nadawał. Teraz jednak zdawał się być inny, wręcz wrogi. Cienie się pogłębiały. Ciągłe szelesty i odbijające się echem pojękiwanie wiekowych drzew wywoływały dreszcze niepokoju. Kamienie, korzenie i krzaki ciągle stawały im na drodze, próbując im utrudnić żywot. Yastra znosiła to z narastającą frustracją. Ilość otarć na jej osłoniętym pięknym ciele można było liczyć już w dziesiątkach. Kolana nosiły na sobie znaki kilku upadków. Brzegi jej przedłużanej tyłem spódnicy już dawno były w strzępach. W potarganych włosach miała liście leszczyny.
Była brudna, poraniona, zmęczona, smutna i jednocześnie wściekła, coraz głośniej dając wyraz swojemu niezadowoleniu. A myślała, że jej humor po takiej nocy nie mógł być podlejszy. Jej myśli mimowolnie wracały do Phaendar, widoku zmasakrowanych ciał i nocnego koszmaru. Na początku chciała zapomnieć, zacząć dzień tak, jakby nic się nie wydarzyło. Miała nadzieję, że inni spróbują tego samego.
Nie było na to szans. Ona też cierpiała, choć starała się to ukrywać przed światem, by inni poczuli się choć nieco lepiej.
A może efekt był odwrotny i pomyślą, że wcale jej nie zależało na Phaendar?
Gdy stanęła przed kolejnymi krzaczorami z jakimiś dziwnymi kolcami, elfka już nie wytrzymała. Całą swoją furię wzmocnioną wciąż świeżymi wspomnieniami po utracie domu przelała w wyszarpnięcie katany z pochwy z zamiarem pocięcia rośliny na kawałki, nawet jeśli miało to stępić broń. Ostrze jednak nie zanuciło swej pieśni. Yastra nieruchomo niczym posąg stała w pozie wyjściowej do iaijutsu, przypominając sobie stare nauki ojca. Gdy je przekazywał, zawsze siedział na ganku, popijając zieloną herbatę i kontemplując otaczającą go naturę. Siwe, długie wąsy falowały na gwiżdzącym między drzewami wietrze niosącym zapach lasu. Był to czas potreningowej medytacji, gdy cała obolała przysiadywała na piętach zaraz obok, wyciszając się i słuchając. Pewnego deszczowego dnia, który teraz wydawał się odległy o całe wieki, wypowiedział te słowa:

“Nie mamy władzy nad naszym otoczeniem, jednak to my kontrolujemy to, co się dzieje w naszych głowach. Zrozum to, a odnajdziesz siłę.
Doskonały wojownik nigdy nie traci nad sobą kontroli.”

Trzy głębokie wdechy pozwoliły się jej uspokoić, , a broń znowu znalazła się na swoim miejscu przy pasie. Już dalej przedzierała się przez las w całkowitym milczeniu, tłumiąc nawet odgłosy bólu czy coś ją chlasnęło po nogach. Z czasem faktycznie zaczęła się czuć lepiej, nawet jeśli tylko odrobinę.

Jednak z każdą godziną jej samopoczucie się pogarszało, gdy wracała myślami do tego poranka, co doprowadziło do jej przesunięcia się na sam tył pochodu. Zaczęło się od kłamstwa wobec Rhyny - coś, czego w życiu by nie zrobiła gdyby życie nie wywróciło się do góry nogami. Jednak gdyby role się odwróciły, to nawet w takiej sytuacji akolitka by jej nie oszukała. Co z niej za siostra czy przyjaciółka, skoro w żywe oczy mówiła nieprawdę? Ale bała się, że Rhyn by nie była już taka sama. Czy był to dobry wybór? Czy jeśli prawda wyjdzie na jaw, to przyszła kapłanka jej za to nie znienawidzi?
Przyszła kapłanka? Aż jakąś gulę w gardle poczuła.
Następnie ta rozmowa o planowaniu dalszych poczynań. Yastra bardzo chciała pomóc tym, których kochała i traktowała jako cały znany jej świat, mimo że nie z wszystkimi żyła w zgodzie, lecz jej starania zapamiętano tylko w postaci zagrożenia bronią Rathanowi, a wszelkie zasługi przypisano Jace’owi. Rozumiała że zrobiła źle i nie powinna się rzucać od razu na wojownika, ale była przerażona i skołowana całą tą sytuacją. Sądziła, że on tak na serio, a na to by się nigdy nie zgodziła. Do tego było jej bardzo przykro, ponieważ każde jej słowo było komentowane westchnieniem, wywróceniem oczami albo ogólnie pojętą irytacją. Dlaczego wszyscy patrzyli na nią wilkiem, a później jednak robili dokładnie to, o czym myślała?
Dlaczego każde jej słowo było złe? Ona… naprawdę chciała dobrze. Przecież wszystko miało na celu chronić ich wszystkich tak jak jej tata kiedyś chronił ją.
Dlaczego?
Zależało jej na dobrych relacjach z grupą, lecz wyglądało na to, że zepsuła już wszystko, co mogła zepsuć. Złość Rhyny, wypad na Rathana, następnie to… i jeszcze Zaza… Noelan... i Phaendar...
Wszystko się chrzaniło jak zwykle. Skoro jej słowa wszystkich irytowały i raniły, to może po prostu powinna zamilknąć i odpowiadać jedynie gdy ktoś czegoś będzie od niej chciał?
Zamyślona potknęła się o jakiś magicznie podstawiony kamień i znów upadła jak długa, jedynie ramionami chroniąc swoją twarz przed spotkaniem z leśną ściółką. Stwierdzając, że się jej należało, zaczęła się podnosić bez słowa skargi… i wtedy jej oczom ukazało się najładniejsze kociątko, jakie kiedykolwiek widziała. Mała futrzasta kulka mająca na swej śnieżnej bieli ślady phaendarskiej sadzy wpatrywała się w nią wielkimi niebieskimi oczami ze strachem. Nie zdecydowała się jednak potoczyć z daleka od niej, chyba zbyt zmęczona po ucieczce z domu. Było wyrzutkiem - tak jak oni.
Yastra wpatrywała się w niego przez krótką chwilę jak zaczarowana, nim powoli się uniosła i usiadła na piętach przed nim. Nie chciała go spłoszyć.
- Jacy bogowie cię tu przyprowadzili? - cicho zapytała z lekkim uśmiechem na twarzy, wyciągając nieco jedzenia z podróżnej torby przerzuconej przez ramię i kładąc przed nim. Futrzana kulka rzuciła się na swoją nową zdobycz jakby to była teraz najważniejsza rzecz na świecie. Elfka skomentowała to krótkim, perlistym chichotem, podsuwając mu w tym czasie nieco więcej żywności.
- Głodny byłeś, co? Chcesz więcej? - delikatnie pogłaskała go po wierzchem palca po głowie, nieco zaskoczona że ten nie próbował uciec. Tarmosił jedynie drobny kawałek suszonego mięsa, próbując zaspokoić głód i nie zwracał uwagi na nic innego. Gdy skończył swój posiłek, to nie patrzył już na nią ze strachem. W tych pięknych niebieskich oczach ujrzała nadzieję.
- Zostaniemy przyjaciółmi? - wyciągnęła do niego ręce, chcąc go wziąć w ramiona, a ten na to pozwolił. Uszęśliwiło to Yastrę zaplątaną wcześniej w myślach czarniejszych niż samo serce Fangwood. Uchyliła nieco swoją torbę i pozwoliła mu tam wejść. Ten coś tam się wyokręcał i wykonał inne dziwne bliżej nieokreślone manewry, aż w końcu po chwili futrzana kulka przestała się ruszać, smacznie zasypiając w bezpiecznym i ciepłym miejscu.
- Jak poznasz Rhyn, to cię nazwiemy! - oznajmiła mu na tyle radośnie, na ile była w stanie, wstając na obolałe nogi - A teraz chodźmy! Musimy dogonić resztę.

 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]
Flamedancer jest offline  
Stary 24-07-2018, 16:23   #80
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Kharrick umilił sobie czas spaceru rozmową z Jacem. Za długa to ona nie była, ale zawsze dowiedział się czegoś więcej. Nawet zastanawiał się czy kogoś jeszcze nie zagaić, ale Rathan rwał się do przodu, a Yastra gubiła z tyłu. Sulima i niedźwiedzia czasem widział, a czasem nie – co go zresztą niepokoiło, że ich drużyna tak się rozciągnęła. Mimo wszystko wojownik zdawał się być na tyle rozsądny, aby nie zostawić reszty samych w lesie. Za Kharrick co w duchu mu dziękował. Zgubiłby się tutaj jak nic. Póki co mógł obserwować jak bardzo nastroje są podłe, a potem nagle już nie były. Sulim po rozmowie z Erickiem jakiś taki pewniejszy się wydawał (mimo że zza kudłatej brody i włosów ciężko było ocenić). Yastra nagle taka radośniejsza wróciła po kolejnym swoim upadku, co było nader dziwne. Na to, aby jednak z nia porozmawiać okazało się za mało czasu, bo dotarli na miejsce i ewidentnie coś było nie tak.

- Dziwne - rzekł cicho druid. - Wygląda na to, że nikogo nie było tu od przynajmniej paru dni. - Sulim stanął w miejscu, czekając na ruch towarzyszy, sam nie miał odwagi zbliżyć się do chatki. Co, jeśli Gobliny już tu były?

Rathan zatrzymał się na moment.

- Pewnie spaliłyby wszystko - powiedział. - Ale stojąc tu nigdy się tego nie dowiem. Obejdę chatę dokoła i może znajdę jakieś ślady. W końcu nie rozpłynęli się w powietrzu.

Zbliżając się do mostku, Rathan w ostatniej chwili zauważył, że między drzewami, na wysokości łydek, rozpięta jest bardzo cienka pajęcza nić, najwyraźniej jakoś połączona z grubym sufitem z pajęczyn rozciągającym się nad jego głową.

Zatrzymał się, a potem cofnął się o parę kroków. Rozejrzał się dokoła, usiłując wypatrzyć twórców licznych sieci. Zbyt licznych, jak na jego gust.

Nie miał pojęcia czy łowcy lubili takie towarzystwo, czy też może pająki pojawiły się niedawno. Sulim nic o czymś takim nie wspominał... W każdym razie Rathan nie zamierzał bawić w tym miejscu zbyt długo i wnet zaczął się wycofywać w stronę pozostałych.

Kharric nie był cierpliwy. Do tego musiał gdzieś indziej skierować swoją ciekawość, której nie mógł zaspokoić spotkaniem z pustelnikiem. Widząc, że Rathan nagle postanowił się cofnąć nie wytrzymał i poszedł do niego.

- Co jest? - zapytał półszeptem rozglądając się dookoła szukając co sprawiło taką reakcję u wojownika.

- Piękne pajęczyny - odparł, równie cicho, Rathan. - I nitka alarmowa - wskazał, na wypadek, gdyby tamten nie zauważył. - Zastawiona na tych, co chodzą po ziemi. Interesujący zwyczaj, jak na pająki.

Kharrick kucnął przy lince. Nie śmiał jej dotykać, nie wiedział jak słaba była naprawdę. Zmarszczył brwi i zaczął się zastanawiać czy kiedyś słyszał o czymś takim. Miasto, nie miasto, ale tam też potrafiły się zaląc dziwaczne rzeczy. Nic jednak więcej nie przychodziło mu do głowy niż przerośnięty rodzaj pająków.

Yastra zaś znajdowała się nieco za nimi, krocząc powoli naprzód, lekko stawiając stopy na ziemi, jakby nie chcąc zbudzić czegoś, co mogło czaić się w pajęczynach. Trawiastozielonymi oczami z niepokojem przeczesywała korony drzew, poszukując zagrożenia. W tym miejscu było coś nie tak, nie licząc samego braku łowców. Panująca tu cisza przyprawiała ją wręcz o dreszcze.

A tam, gdzie są pajęczyny, to również są pająki.

- Hmm - mruknęła do siebie pod nosem, profilaktycznie dobywając czarnej katany, by dodać sobie nieco otuchy. Na wszelki wypadek wolała być gotowa, cokolwiek mogło się stać.

Nagle, z gąszczu gałęzi, listowia i sieci wychynęły trzy obrzydliwie wyglądające stwory, dotychczas skutecznie ukryte przed czyimkolwiek wzrokiem. O ile dwa z nich przypominały “jedynie” przerośnięte pająki, wielkością dorównujące kucom, to trzeci prezentował się niczym produkt najgorszych koszmarów arachnofoba. Humanoidalna sylwetka, mająca jednak więcej cech pajęczaka niż jakiejkolwiek innej rasy. Skóra tego stwora miała fioletowawe zabarwienie, kończyny zwieńczone były paskudnymi szponami, zaś wielooka i opatrzona wielkimi żuwaczkami głowa nie pozostawiała żadnych wątpliwości co jego natury. Kharrick i Jace bez trudu rozpoznali w nim ettercapa, niebezpieczne wynaturzenie potrafiące rozkazywać innym pajęczakom. Jednak zanim ktokolwiek zdążył zareagować, wszystkie trzy potwory wypluły z siebie strugi sieci, oplątując zaskoczonych Rathana i Kharricka. Sulim, także będący celem jednego z ataków, miał szczęście i rozbryznęła się na ziemi tuż pod jego nogami, obryzgując go niegroźnie.


- Ettercap! - zakrzyknął złodziej nie mając w sumie pojęcia czy ktokolwiek będzie wiedział po nazwie co potrafi. Wyszarpnął z rękawa sztylet i rzucił nim w najbliższego pająka. Zachwiał się jednak i ostrze poleciało gdzieś w gąszcz. Wiszące na drzewach pajęczaki zaklekotały złośliwie szczękami jakby się śmiejąc.

~ Zobaczymy jak wam będzie do śmiechu za chwilę! ~ pomyślał sięgając po podczepioną do plecaka linę z hakiem. Na pomoc zaplątanemu przyszedł Psotnik. Mały niedźwiedź rozerwał krępujące pajęczyny pozwalając złodziejowi na nowo swobodnie się ruszać.

Tymczasem reszta grupy zmagała się z drugim pająkiem i Ettercapem. Póki były na drzewach tylko Rathan do nich dosięgał szyjąc strzałami. Yastra ponownie wykazała się swoim magicznym szkoleniem zaradzając sytuacji. Wypowiadając magiczne słowa zwolniła ostrze z pochwy rzucając nim po płaskim łuku wprost na abominację. Ettercap zachwiał się tracąc równowagę i spadł na ziemię z głośnym chrupnięciem. Triumf błysnął w oczach dziewczyny, gdy poczwara ciężko zaczęła się podnosić. Nie był to jednak koniec. Drugi z pająków zsunął się na pajęczynie, aby bezskutecznie dopaść elfkę. Nastąpiła kolejna wymiana ciosów pomiędzy nimi. Polała się pierwsza krew. W tym samym czasie reszta musiała się wyplątać z sieci. Rathan i Sulim oswobodzili się, mając nadzieję już więcej nie będą musieć babrać się w czymś takim. Kharrick z sukcesem zarzucił pająka na ziemię wprost w objęcia paszczy Psotnika. Miś rozszarpał pajęczaka na miejscu.

Ettercap i drugi pająk uznali elfkę za najniebezpieczniejszego przeciwnika koncentrując na niej swoje ataki. Nawet tak wyszkolona wojowniczka musiała ulec. Oplątana broniła się zaciekle zmuszając do odwrotu jednego napastnika i zabijając ostatecznie drugiego. Nie bez szwanku. Została dotkliwie pokąszona, a jad zaczął trawić jej ciało. Z każdą sekundą czuła, jak jej mięśnie sztywnieją i wiotczeją na zmianę spowalniając ruchy i odbierając naturalną dla niej grację. Psotnik wraz z Sulimem skoczyli na pomoc elfce. Niedźwiedź dotkliwie pokąsił poczwarę zmuszając ją do ucieczki z powrotem na drzewo. Skrzecząc wycofała się na gałęzie błędnie uznając, że będzie tam bezpieczna. Zdeterminowany Rathan skrzywił się i wymierzył. Strzała świsnęła w powietrzu wbijając się z mlaskiem pomiędzy liczne oczy ettercapa. Zachwiał się i zadrżał wracając na ziemię, aby już więcej nie powstać.

- Utnijcie mu łeb. - Rathan krzywił się dalej widząc zwinięte ciało ettercapa. Zatroskany Sulim minął młodzieńca nie przykładając uwagi jego słowom. Przyklękł przy Yastrze, która powoli opadła na ziemię. Druid przejęty wypowiedział słowa zaklęcia sprowadzając nowe siły. Rany zostały zasklepione, ale jad zebrał swoje żniwo. Krasnolud gorączkowo przeszukał swój plecak w poszukiwaniu medykamentów. Musiał improwizować.

Jace stał z dala od innych. Podczas walki stopniowo się wycofywał, czując jak jego starania mają mierne efekty. Poprzedniego wieczoru tak skutecznie usypiał hobgobliny, a teraz... teraz nie wyszło. Magiczne pociski ledwie osmoliły grubą skórę ettercapa. Tym razem jego “magia” nie zadziałała.

Z drugiej strony pola walki stał Kharrick. Złodziej kręcił nadgarstkiem, a jego mina wyrażała zatroskanie. Czuł się źle. Jego taktyka nie pasowała do takich walk. Walk w grupie. Poza ściągnięciem pająka był w zasadzie dość bezużyteczny. Chciał to zmienić. Być może powodem i było okaleczenie elfki. Być może tak mu podpowiadał instynkt. Nie zastanawiał się nad powodami, ważna była emocja i skutek jaki chciał osiągnąć.
 
Asderuki jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172