Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 21-07-2018, 15:31   #51
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Hassan szedł za Ireene i Ismarkiem po drewnianych schodach. Starał się nie słuchać jej denerwującego gderania, zachwalania pokoi.. Nie interesowała go specjalnie oferta lokalu. Wiedział, że wystarczyło poprosić, a wątpliwości co do obsługi się wyjaśnią i to wydawało się jasne jak słońce. Jednak Danika chyba lubiła swoją robotę, bo świergoliła irytująco jeszcze chwilę po wejściu gości do pokoi, jakby chciała się upewnić, że niczego im nie zabraknie.
“Idź już stąd kobieto! Albo po prostu się zamknij”, chciał krzyknąć wojownik, nie mogąc już ścierpieć nadmiernej gościnności. Chciał zostać z Ireene sam na sam. Czuł wstyd i zażenowanie, ale starał się tego nie okazywać. Był głupcem. Nie chciał by do tego doszło, ponieważ bał się właśnie takiej jej reakcji, jednak z niewiadomego powodu musiał. Musiał powiedzieć co tak naprawdę o niej myśli i czuję. Podobała mu się. Dla kobiet takich jak ona gotów był zabić.
Unikała kontaktu z nim niemal przez cały dzień. Szukał jej spojrzenia raz po raz, skruszony i wewnętrznie pobity ale ona go nie chciała znaleźć, odwracając twarz i uciekając spojrzeniem. Źle to rozegrał. Upił się winem Vistanich i wtargnął do jej pokoju w nocy, niczym jakiś zbir Al-Baida, niczym barbarzyńca porywający swoje branki w nocy. W niczym wczoraj nie przypominał oświeconego Zakharyjczyka, którym się tak mienił.

Ismark wciąż tam stał. I kiedy żona karczmarza w końcu wyszła ze swym szczebiotaniem, zapadła spodziewana, krępująca cisza. Hassan powoli rozpakowywał rynsztunek. Zdejmował z siebie po kolei fragmenty zbroi, rozkładając je dokładnie, niemal pedantycznie poprawiając ich ułożenie na podłodze. Ismark wciąż tam był, blisko siostry, milczący, ale wyglądający na zadowolonego. Zbyt ślepy by widzieć pogardę w oczach swojej siostry, która rzucała mu spojrzenia siedząc na skraju łóżka. Hassan powoli tracił resztki szacunku dla tego człowieka, choć powinien czuć wdzięczność. Gdyby go nie spotkali, nie poznałby jej.

- Zostaw nas samych - Hassan wstał i obrócił się w stronę Ireene i Ismarka, lekkim gestem wskazując Ismarkowi drzwi.
- Ale jeszcze nie zdą… - jęknął Ismark zdziwiony
- Natychmiast! - warknął wojownik posyłając Ismarkowi spojrzenie po którym ten zamknął się, i po chwili stukot jego butów na schodach był jedynym dźwiękiem który Hassan mógł usłyszeć. Zapadła w końcu cisza, przerywana jedynie nerwowym biciem jego serca. Albo jedynie mu się to zdawało.

Ireene wciąż siedziała, nieporuszona, jakby cała ta sytuacja w ogóle jej nie obeszła. Ale wojownik zauważył delikatny rumieniec na jej policzku. Drżenie jej rąk również nie było udawane. Pod tą fasadą obojętności i siły kryły się pokłady buzujących uczuć.
“A może nie wszystko jeszcze stracone?” - Hassan z trudem powstrzymał się, by się nie uśmiechnąć. Chwycił się tego słabego promyczka nadziei niczym jakiejś liny. Pociągnął za nią.

- Ireene… - zaczął mówić, z trudnością szukając słów, na chwilę przerywając kiedy wstała z łóżka i spojrzała na niego. Jej śliczne oczy patrzyły na niego, a jej zacięta mina sugerowała, że kobieta była wściekła. Gdyby nie drżenie jej rąk, można byłoby w to uwierzyć. Jednak Hassan drżał również. “Wielki wojownik który obawia się jednej kobiety...ogarnij się człowieku!” zaklinał się w duchu - zachowałem się wczoraj niegodnie. Nie powinienem był tego robić. Wybacz - Hassan wyrzucił te słowa z nieopisanym bólem. Były szczere, ale brzmiały… pusto - w moim kraju mężczyzna przeprasza kobietę, obsypując ją klejnotami. Przyjmij proszę moją skruchę. Przebacz mi - Hassan wyjął z sakiewki owinięty czarnym jedwabiem naszyjnik z topazem, platynowy i błyszczący i klęknął, prezentując podarek na otwartych dłoniach.

- Doprawdy, myślisz, że kobiety w Barovii dadzą się przekupić pięknymi zabawkami? - rugała go słowami niczym biczem. Zadrżał, myśląc, że to nie będzie jednak takie proste.
- Topaz. Siwo-niebieski.Jak twoje oczy. Lis z ciebie Hassanie. Wiesz o tym? - Upajała się tym zwycięstwem i bawiła się jego cierpieniem. Hassan zaciskał zęby, zdecydowany znieść wszystko co mogła mu jeszcze powiedzieć. “Niech mnie klnie i poniża. Zniosę to niczym żołnierskie tysiąc plag”.
- Uważasz, że nie jestem szczery Ireene? - zapytał patrząc jej w oczy po przedłużającym się milczeniu. - Nie jestem miodoustym młodzieniaszkiem, szepczącym swoim kochankom kłamstwa które chcą usłyszeć. Jestem jaki jestem. Prostym wojownikiem, i bez ogródek mówię, co myślę - bronił się wojownik. Jego szare oczy znów na nią patrzyły, dostrzegając tą samą iskrę co wczorajszego wieczoru. Ale mógł być wtedy tak pijany, że po prostu ją sobie wymyślił. “Co mam do stracenia?” Hassan gorączkowo zadawał sobie to pytanie w myślach. Ale musiał zaryzykować.
- Wciąż jesteś piękna, a ja dziś jestem trzeźwy. - Odważnie spojrzał w twarz kobiety. Nie zamierzał już dłużej uciekać.
- I wciąż się w tobie kocham… - wyszeptał tak cicho, że niemal nie mogła go usłyszeć.

Długo wpatrywała się w niego, a potem demonstracyjnie popatrzyła w okno, ważąc jego słowa, z zaciętym wyrazem twarzy i przez chwilę wydawało się Hassanowi, że wszystko już jest stracone. Zamknął oczy i opuścił głowę, pokornie przyjmując swoją karę. Trwała wieki.

- A zdołasz mi go założyć wojowniku? Bo chyba nie będziesz tu wiecznie klęczał? - zachichotała.
Podniósł oczy zdumiony. Los oszczędził mu widoku swojej miny, ale dziewczyna musiała świetnie się w tej chwili bawić.
Ręce mu drżały, kiedy zakładał naszyjnik na jej łabędzią szyję. Chwilę, która zdawała się wiecznością mocował się z zapięciem naszyjnika. Palce miał stanowczo za twarde i zbyt grube do takiej delikatnej roboty. Ireene nie pomagała mu w najmniejszym stopniu. Wydawało się, jakby bawiła się tą chwilą. Odgarnęła jedną ręką bujne, ciemne włosy na bok, ukazując długą, łabędzią szyję. Stojąc za nią, Hassan mógł wpatrywać się w jej opięte ciasno koszulą piersi, falujące szybkim oddechem. Omal nie upuścił naszyjnika, kiedy zalotnie na niego spojrzała, kusząco otwierając usta, jakby ponaglając go. Zachęcając. Upajała się jego niezdarnością. Drżenie jego rąk przeszło w falę gorącego ciepła, która pomknęła do jego trzewi, kręcąc się po nich jak oszalała i jęcząc niczym zbity kundel pod budą. W końcu jednak udało mu się opanować misternie wykonane zapięcie i ozdoba zgrabnie leżała już pomiędzy jej wspaniałymi, krągłymi piersiami.

Objął ją natychmiast, chłonąc zapach jej skóry i perfum, jakby chciał zagarnąć ją całą tylko dla siebie. Przez chwilę był w niebie - Nie gniewaj się… ja…
Wywinęła się zwinnie z jego ramion, jednocześnie cmokając go w policzek. Wyglądała na rozbawioną jego zdziwioną miną. Bawiła się nim od samego rana. Wcale nie była zła.
- Myślisz, że kobiety w Barovii nie umieją docenić pięknego podarunku? Oj, wojowniku... - droczyła się Ireene z przekąsem, kładąc jednocześnie zadziornie ręce na biodrach.
- Och, dziewczyno… igrasz ze mną… - wysapał Hassan, zaciskając ręce na jej talii. Nie stawiała oporu, ale on nie chciał jej już więcej peszyć. Chciał ją widzieć radosną, i zamierzał zrobić wszystko, by tak właśnie dziś było.
- Porwę cię dziś. Będę przechadzał się z tobą po Vallaki, wezmę lutnię i będę przygrywał ci, dziś aby cię zabawić. Pójdziemy nad jezioro i obejrzymy zachód słońca. Nie będziesz dziś się smucić. Pokażę ci, jak kocha mężczyzna z Zakhary… - Uśmiechnął się i pociągnął ją na korytarz, rozchichotaną i wesołą, łapiąc w biegu swoją lutnię i płaszcz.

Dudniąc krokami po drewnianych deskach schodów, zeszli na dół i ruszyli przez miasto w stronę jeziora.
Szli w jego stronę, ciesząc się pięknymi widokami lasów, odległych gór i pojawiających się czasem, nie wiadomo skąd, dzikich zwierząt, takich jak sarny, czy króliki. Nawet przerażająca mgła wydawała się teraz urokliwa. Po około dziesięciu minutach dotarli do brzegu jeziora.
Na brzegu, nieopodal zakochanej pary, znajdowały się trzy małe łodzie. Każda miała swoje wiosła. Na oko jedna łódź była w stanie pomieścić około pięć osób. Hassan zepchnął jedną łódź na jezioro, szarmanckim gestem zdjął swój płaszcz, kładąc go na ławce łodzi, następnie przeniósł dziewczynę do łodzi, sadzając na wymoszczonej w ten sposób ławeczce. Potem wsiadł sam, licząc, że wyschnie w czasie przejażdżki po jeziorze. Wiosłował, a raczej starał się to robić, bo nie był w tym zbyt wprawny. W Zakharze nie było zbyt wielu jezior aby nabrać w takich sprawach wystarczająco dużo doświadczenia. Pocieszał się że pływa na tyle sprawnie, że jeśli przez przypadek wywróci łódź przez swoją niezdarność to uda mu się dopłynąć z Ireene do brzegu.
Czterysta stóp od brzegu, w głębi jeziora, znajdowała się czwarta łódź, a w niej mężczyzna z wędką. Nie zauważył Hassana i Ireene.
Po chwili zakrył twarz dłońmi i pokręcił głową. Schylił się i łódź zaczęła się kiwać na wszystkie strony. W końcu uniósł do góry worek z... czymś wielkości dziecka, miotającym się w środku i próbującym wydostać.
Mężczyzna coś szepnął, ale nie można było usłyszeć z tej odległości co.
Uniósł worek nad wodę…
- Hassan. - Ireene chwyciła mężczyznę za dłoń - co tam się dzieje?
Hassan chyba się domyślał, ale nie powiedział tego wprost kobiecie, nie chcąc jej dodatkowo straszyć. Barovia znów nie potrafiła dać o sobie zapomnieć. Hassan widział jakiegoś człowieka, który najwyraźniej zamierzał utopić jakieś dziecko. Lub kobietę. Być może składał ofiarę jakimś pogańskim bożkom, bluźniąc na środku jeziora. Hassan był zirytowany,że ten wieczór zostaje tak brutalnie przerwany ale zamierzał przerwać temu tajemniczemu rybakowi jego szaleństwo.
- Szlag by to…- mruknął i po prostu rzucił się z łódki do wody, mając nadzieję, że dopłynie na czas.
Hassan sunął w wodzie niczym delfin. Ireene chwyciła wiosła i zaczęła z całych sił próbować dopłynąć w stronę tajemniczego mężczyzny, gotowa chwycić miecz. Mężczyzna mimo hałasów w ogóle nie reagował, patrzył tylko w wodę. Puścił worek, który ciężko wpadł w jezioro i zaczął tonąć. Hassan zniknął z pola widzenia Ireene, gdzieś pod wodą.
- Kogo tam wrzuciłeś, wariacie? - krzyknęła z daleka Ireene. Mężczyzna jedynie zarzucił wędkę i czekał.
Po krótkiej chwili Hassan wyłonił się z wody, łapiąc haust powietrza. Ireene właśnie do niego podpłynęła. Wyciągnęła ręce, aby pomóc mu wrzucić worek do łódki i pomóc mu wejść.

Hassan wrzucił worek do łódki.
- Ireene, rozwiąż go. Tam ktoś jest - po czym podpłynął do łódki “wędkarza” zamierzając wejść do niej i przepytać tego człowieka, w jakim celu wywala worki pełne ludzi do jeziora.
Mężczyzna nie próbował się bronić. Gapił się nadal w wodę, ignorując obecność Hassana.
Ireene wykonała polecenie Hassana. Z nadmiaru nerwów nie potrafiła rozwiązać worka, więc zrobiła w nim dziurę swoim mieczem.
- Tu jest jakaś dziewczynka! - krzyknęła Ireene.
Dziecko zaczęło kaszleć i przez dłuższą chwilę nie potrafiło złapać oddechu. W końcu jednak się uspokoiło. Usiadło zdezorientowane w łódce i spojrzało na Ireene.
Dziewczynka miała kruczoczarne włosy, śnieżnobiałą skórę i czarne jak węgiel oczy. Chciała coś powiedzieć, ale chwyciła się za gardło i zamilkła.
- Cii… zaraz nam wszystko opowiesz. Odpoczywaj teraz - uspokoiła ją Ireene.
Hassan wzruszył ramionami na nie reagującego człowieka, po czym łupnął go kilka razy w szczękę, dopóki tamten nie padł nieprzytomny na deski łodzi. Potem chwycił wiosła łodzi tajemniczego rybaka i podpłynął do łódki z dziewczynami
- płyńmy do brzegu. Małą trzeba osuszyć, a tego hultaja oddać trzeba straży. Poradzisz sobie z wiosłami, czy przywiążemy łodzie do siebie? - spytał Ireene.
Ireene prychnęła, próbując ukryć rzucający się na twarz uśmiech.
- Oczywiście, że dam radę! - Pogładziła dziewczynkę po ramieniu i chwyciła wiosła. - Trzymaj się, zaraz zaprowadzimy cię w bezpieczne miejsce.
- Do taty - powiedziała cicho mała.
- Hm? - Ireene nie usłyszała, albo nie była pewna, czy słyszy dobrze.
Dziewczynka tylko pokręciła głową i wskazała na gardło. W końcu obie łodzie dotarły do brzegu. Słońce nadal wisiało na niebie, lecz powoli pędziło na spotkanie odległym górom.
Kiedy Hassan, Ireene, dziewczynka i nieprzytomny rybak byli już w połowie drogi do miasta, mała w końcu zdołała się odezwać pełnym głosem.
- Jestem Arabelle i dziękuję wam za ratunek. Gdyby nie wy, byłabym już martwa. Pozwolę sobie poprosić was o odprowadzenie mnie do mojego ojca, zamieszkującego w obozie Vistani, tuż przy mieście. Jeśli pójdziemy do Vallaki od południowej strony, natrafimy na ścieżkę, która będzie prowadzić do obozowiska. Ojciec z całą pewnością wynagrodzi was za wasze szlachetne poczynania - dziewczynka, wyglądająca, ale wcale nie brzmiąca jak siedmiolatka, uniosła wysoko głowę i przymrużyła oczy. Wypięła dumnie swą malutką pierś i czekała na odpowiedź.
- Daleko ten wasz obóz? - Hassan popatrzył na zachodzące już powoli słońce. - Nie to, że boję się chodzić po Barovii po zmroku, ale ludzie tu dosyć nerwowo reagują na noc dziewczyno. - Wojownik popatrzył na te przedziwne dziecko.
Arabelle pokiwała przecząco głową.
- Ścieżka odbiega w bok tuż przed bramą do miasta. Podróż tam zajmuje niewiele czasu. Nalegam, aby iść tam jeszcze dziś. Mój ojciec się martwi - odpowiedziała.
Hassan machnął ręką.
- Dobrze. Prowadź - odparł zrezygnowany. “Kobiety” pomyślał idąc za dziewczynką i Ireene, wciąż taszcząc nieprzytomnego rybaka.
W końcu dotarli do ścieżki, o której mówiła Arabelle. Ścieżka miała mnóstwo śladów wozów, oraz końskich kopyt. Ścieżka początkowo prowadziła przez las, ale w końcu las przerzedził się, ukazując rozległą polankę, oraz niewielkie, obrośnięte trawą wzgórze z niskimi domami zbudowanymi na bokach. Budynki były elegancko zdobione rzeźbieniami i miały ozdobne lampiony wiszące na daszkach.
Na szczycie wzgórza mnóstwo wagonów wypełnionych beczkami tworzyło krąg. Otaczały duży namiot. Namiot był bardzo jasno oświetlony od wewnątrz. Nawet z tak dużej odległości można było poczuć zapach wina i koni. Przy niektórych domkach siedziały, bądź stały wysokie, ciemnoskóre elfy. A przy wielkim namiocie znajdowali się ludzie Vistani.

Hassan podążył za dziewczynką obserwując dokładnie otoczenie - Ireene, najlepiej nie mów kim jesteśmy - szepnął cicho do dziewczyny tak, aby nie dosłyszała ich Arabelle - nie wiem, czy mamy tu przyjaciół - mruknął do niej i szedł za dziewczynką.
Ireene w odpowiedzi skinęła jedynie głową i głośno przełknęła ślinę. Wtuliła się odruchowo w Hassana. Wojownik poprawił pas z mieczem i ruszył odważnie w stronę obozu.
Kiedy cała czwórka zbliżała się do dużego namiotu, zobaczyła scenę, gdzie jeden rosły mężczyzna stał nad klęczącym nastoletnim chłopakiem i raz za razem wymierzał mu siarczyste policzki. Drugi, również bardzo dobrze zbudowany Vistana stał obok i ziewał.

- Tato, tato! Stop! Zostaw Alexieja w spokoju! Tu jestem, tato! - krzyczała Arabelle i zaczęła biec w stronę bijącego chłopca mężczyzny. Mężczyzna spojrzał na nią, ale przez chwilę nie mógł uwierzyć, że to jego córka.
- Arabelko, to naprawdę ty? Gdzie się podziewałaś? - również zaczął biec w jej stronę z rozstawionymi umięśnionymi ramionami i chwycił ją, i podniósł do góry kiedy się spotkali.
- Oni mnie uratowali - wskazała na Hassana i Ireene.
Mężczyzna odstawił dziewczynkę na ziemię i wyszedł na spotkanie parze.
- Widocznie jestem wam winny podziękowania. Jeszcze nie wiem co się działo z Arabelle, ale chcę najpierw podziękować odpowiednio jej wybawicielom. Zaproponowałbym wam wino, ale niestety ostatnio dostawy nie docierają. Więc zaoferuję wam coś innego. Podejdźcie tutaj proszę - powiedział, wskazując na jeden z wagonów - mogę poznać imiona bohaterów? Ja jestem Luvash, ojciec Arabelle.
- Hassan al-Saif, a to jest Ireene - odparł nie wdając się w szczegóły wojownik, podchodząc do wskazanego wagonu. - Znaleźliśmy dziewczynkę na jeziorze, w rękach tego oto człowieka. Chciał ją utopić, przeszkodziliśmy temu - Hassan położył nieprzytomnego człowieka na ziemi przed Luvashem.
- Bydle. Zabrać go! - krzyknął i zza namiotu wyszło dwóch mężczyzn Vistani, którzy podeszli do leżącego rybaka i zaczęli go gdzieś ciągnąć.
- Wybacz, że nie skorzystamy z gościny, ale musimy wracać do miasta… - Hassan wciąż czekał, jak też zamierza wynagrodzić ich Vistani z którym rozmawiali.
- Rozumiem, a więc podejdźcie tu i zagramy w prostą grę - uśmiechnął się mężczyzna - wszystko, co tu się znajduje, jest wiele warte. Wybierzcie jedną rzecz jako nagrodę. Tylko zignorujcie tę małą drewnianą skrzyneczkę. Zawiera pewne mikstury, które… mogły już stracić dawno swe właściwości.
W wagonie znajdowało się: Drewiana skrzynia. Żelazna skrzynia. Onyksowe pudełko na biżuterię ze złotymi wykończeniami. Przykryty płachtą tron. Zwinięty dywan przykryty płachtą. Mała drewniana skrzynka.
- A co powiesz na to. Potrzebuję koni. Sześciu. Wierzchowych. Zamiast skarbów które tu trzymacie. Możecie je nam pożyczyć na tydzień, może więcej - wojownikowi nie potrzeba było kolejnych skarbów, a zdawało się, że Vistani dysponowali jedynym transportem w okolicy.
- Hmm… konie. Rozumiem. Normalnie bym na to nie przystał, ale życie mojej córki jest warte wszystkiego. Mamy od groma koni pociągowych, a tylko sześć wierzchowców. Możesz dostać trzy pociągowe i trzy wierzchowce. Pasuje?
- Słyszałem o problemach z winem. Tak się składa, że jestem w stanie pomóc. Więc jeśli jednak dostanę sześć wierzchowców, problem z winem zostanie rozwiązany w ciągu najbliższych dni - wojownik zaproponował nowe rozwiązanie. Konie musiał mieć, nawet, jeśli oznaczałoby to popracowanie na nie nieco.
- Dobrze, więc umowa stoi! Trzymam cię za słowo. Jeśli zobaczę w tym tygodniu dostawę wina, uznam, że spełniłeś swą powinność. Winiarnia Maga, bo tak się nazywa, znajduje się na zachodnim krańcu doliny.
Hassan uśmiechnął się widząc rozpromienioną twarz Luvasha i szybko dobił targu.
- A więc załatwione. Bierzemy wierzchowce, a wino niebawem zostanie tu dostarczone. Sporo problemów macie w tej Barovii - zarechotał i czekał, aż Vistani przygotują wierzchowce do drogi. Musieli wracać do Vallaki, zanim ich towarzysze nie zaczną ich szukać lub się niepokoić. Poza tym narażał Ireene na podróż nocą, a tego chciał uniknąć.
 
Asmodian jest offline  
Stary 27-07-2018, 11:59   #52
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Masz jakiś plan? - Cahnyr zwrócił się do paladyna.
- Tak, ale grubymi nićmi szyty. Jeżeli się uda to będzie dużo łatwiej. Otóż używamy kołków żeby zakołkować je jeszcze w ich trumnach. Nie otwieramy ich, przebijamy się kołkiem przez wieko. Jak dobrze pójdzie, mamy dwa z głowy. Hałas zapewne obudzi pozostałe, wtedy…
- A czy to nie trzeba czasem trafić w serce?
- Zaklinacz wolał się upewnić.
- Tak, trzeba trafić w serce. Spróbuję użyć błogosławieństwa zmysłów, aby móc wycelować przez wieko. Hałas zapewne obudzi pozostałe. Użyję odegnania, aby choć kilka musiało ode mnie uciekać. Wtedy walczymy po kolei, zabijając je pojedynczo - dokończył plan paladyn.
- Wybaczcie, że na chwilę odejdę od tematu, ale wspominałeś coś o kapłanie, Aguście - wtrąciła się Cely. - Myślisz, że jest on w stanie pomóc z problemem moim i Miry?
- To się okaże. Na pewno tym razem świątynia nas ochroni. Miejsce jest uświęcone. Ale nie zapytałem go o to bezpośrednio
- odpowiedział nieco zbity z tropu Sunnita. - Ta sprawa wyszła nieco nagle i nie dane nam było o tym porozmawiać. Niemniej, będziemy w stanie w świątyni przerwać te koszmary jeśli wrócą.
- Mam nadzieję, że nie wrócą i nie będzie trzeba niczego przerywać. Nie mniej od tego okropnego wydarzenia czuję się trochę słabsza… I zastanawiam się czy jest coś co sprawi, że te uczucie minie
- odrzekła. - A i dziękuje za komplement - uśmiechnęła się.
- Szkoda, że nie możemy tam sprowadzić słońca. Ale przynajmniej nie wylezą na zewnątrz, prawda? - stwierdził Cahnyr.
- Słońca nie możemy, ale może możemy ich jakoś wyciągnąć na słońce? - spytała Cely. - Jest możliwość, że śpią na tyle mocno by wynieść ich trumny razem z nimi na zewnątrz?
- O ile ich to nie obudzi, za to z tego co zrozumiałem to są tam okna. Można odsłonić i wpuścić tam światło.
- Agust podrapał się po głowie. - Może potraficie wywołać światło? Albo chociaż ruszyć zasłony za pomocą jakiejś magii?
- Ale nie słoneczne. Najwyżej podpalić, ale nie o to wszak chodzi, by spalić pół miasta
- powiedział zaklinacz.
- Ale zasłony jestem w stanie odsłonić nie podchodząc nawet do okien - wtrąciła pół-elfka.
- Dobrze, jeżeli jest nas tylu, to mamy jakieś szanse. Pójdę po kapłana i może uda nam się razem znaleźć paru strażników. Wy idźcie i poszukajcie Miry. Będę spokojniejszy, że nie jest tam sama. - Agust odwrócił się w kierunku kaplicy i zanim poszedł jeszcze dodał. - Spotkamy się na podwórzu, przydałoby się kilka kołków. Spróbuję jakieś znaleźć, ale gdyby wam wpadł w oko jakiś kawałek drewna to się nie krępujcie.
- A co z zaproszeniem?
- Zaklinaczka przypomniała sobie nagle po co wrócili się do gospody i spojrzała pytająco na Canhyra.
- Z pewnością uda się nam załatwić wszystkie sprawy przed wieczorem - odparł zagadnięty. - A o zaproszeniu powiemy, gdy znów się spotkamy z Agustem.
- Idziemy na spotkanie z sześcioma wampirami, także lepiej jeszcze nie planować wieczoru
- rzuciła nieco sceptycznie.
- Najwyżej wyślemy uprzejme przeprosiny i równie uprzejmą prośbę o wybaczenie - odparł Cahnyr. - Jeśli podamy powód, to z pewnością nawet taka osobistość jak lady Watcher łaskawie nam wybaczy.
- Miejmy nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem i nawet jeśli się spóźnimy, to wszyscy będziemy mieli okazję o to przebaczenie prosić…
- Dziewczyna rzuciła zmartwionym głosem. Informacja o kolejnych wampirach nie napawała jej optymizmem.
- Jest jeszcze dzień. - Cahnyr spróbował dodać odrobinę optymizmu i jej, i sobie. - A to będzie sprzyjać nam. Pootwieramy okna i wpuścimy do środka nieco słońca.
- Obyś miał rację, Doru może nie sprawił zbyt... wielu problemów, ale jak przypomnę sobie, co Strahd o mało nie zrobił z Agustem…
- Pół-elfkę przeszedł dreszcz. - Nie jestem pewna, czy jesteśmy w stanie sprostać tym istotom.
Cahnyr zatrzymał się na moment i przytulił dziewczynę, nie zważając na to, czy ile osób im się przygląda. Bardziej by dodać jej otuchy, niż pokazać światu, co ich łączy.
- Nie lubią ognia, a to daje nam pewną szansę - powiedział.
Cely wtuliła głowę w pierś chłopaka.
- Pewnie tak… - powiedziała, po czym odsunęła się trochę od zaklinacza. Wzięła głęboki oddech i kontynuowała. - Chyba trochę panikuję po dwóch ostatnich nocach… Wiesz najpierw ten głos, potem te koszmary na jawie… Chodźmy już lepiej, Mira czeka.
Cahnyr skinął głową i ruszyli dalej.

Rozmawiali nie przerywając szybkiego marszu (na tyle szybkiego, na ile wypadało iść elegancko ubranej Cely), więc przy domu der Vorta znaleźli się nim do końca ustalili plan postępowania.
Mira stała przy wejściu. Cely widząc przyjaciółkę pomachała jej na powitanie, po czym podeszła do pół-orczycy i objęła ją przyjacielsko.
- Agust nas przysłał… - powiedziała, odsuwając się od wojowniczki. - Mówił nam o “problemie”, który znajduje się tam w środku. Jak się czujesz? - spytała z troską, wiedząc, że pół-orczyca przechodziła poprzedniej nocy dokładnie to samo, co ona.
- Już dobrze - odparła Mira, odwzajemniając uścisk przyjaciółki. - Te problemy dalej tam są. Macie już jakiś plan?
- Agust poszedł po kapłana - odparł Cahnyr. - Mamy jedną wodę święconą i jeden kołek. I powinniśmy zacząć od powiększenia ich liczby. Gdzie jak gdzie, ale u snycerza drewna powinno być pod dostatkiem.
Przedstawienie ciągu dalszego planu postanowił pozostawić bardziej od niego elokwentnej Cely.
- Odsłonimy zasłony w oknach w pomieszczeniu, w którym śpią. Jestem w stanie zrobić to bez podchodzenia do okna, a światło może być ogromnym sprzymierzeńcem w spotkaniu z tego typu przeciwnikiem - zaczęła dziewczyna. - Agust wpadł na pomysł, by przynajmniej dwóch unieruchomić kołkiem, jednak trudność jest taka, że trzeba by było przebić się przez wieko trumny i trafić w serce… Dwóch nasz paladyn chce odstraszyć swymi zdolnościami, tak aby jak najmniej przeciwników było w stanie walczyć z nami jednocześnie. - Wzięła wdech i mówiła dalej. - W jednym zdaniu. Chcemy wykańczać ich po kolei. Wszystkim na raz nie damy rady.

Agust doszedł do świątyni i szybko przekonał ojca Luciana do podążenia za nim. Po drodze również zaszedł do karczmy Błękitnej Wody, aby zgarnąć oczekującego tam, już trzeźwiejącego Ismarka. Z pomocą kapłana Agustowi udało się przekonać miasto, aby wsparło ich czworgiem strażników miejskich. Kapłan nie do końca wytłumaczył jakie niebezpieczeństwo czyha w domu Henryka, ale mimo wszystko, a może właśnie dlatego, przekonał ich do pójścia z nimi. Kiedy całą grupą dotarli do domu Henryka, Mira, Cahnyr i Cely czekali już z przygotowanymi sześcioma drewnianymi kołkami. Słońce powoli chyliło się ku odległym górom, jednak nadal obłaskawiało Vallaki swoim światłem. Henryk nie przyszedł wraz z pozostałymi, bojąc się o swoje życie. Pozostał w świątyni.
Strażniczka (jedyna kobieta pośród czworga strażników) o blond włosach i kanciastej twarzy, poprawiła włócznię i zapytała:
- No, to z czym mamy się tu uporać? Gdzie to coś jest?
Cely spojrzała ze zdziwieniem na Agusta, zastanawiając się jak mógł ciągnąć ludzi na niebezpieczną misję, nie mówiąc im nawet z czym mają się zmierzyć.
- Mamy tylko pewne pogłoski - odparł Cahnyr - ale to już Agust - spojrzał na paladyna - lepiej wyjaśni.
- Mamy prawdopodobnie w tym budynku gniazdo wampirzych pomiotów. Z zeznań wynika że planowały coś zrobić w niedługim czasie. Udało nam się nieco pokrzyżować ich plany, bo na razie śpią, ale kiedy się obudzą będą wiedziały że je odkryliśmy.
- Agust przyjrzał się strażniczce. Wskazał jej ręką warsztat Van der Vorta.
- Obecnie mają znajdować się na piętrze tego budynku. Planujemy wejść tam, i zaatakować je zanim się obudzą i zaczną atakować ludzi. Wchodzimy tam dużą grupą, atakujemy co najmniej dwie trumny z wampirami po cichu, potem rozprawiamy się z resztą. Potrzebujemy kogoś z włóczniami żeby stał za nami i atakował z drugiego szeregu. Jakieś pytania zanim tam wejdziemy?
- Gniazdo?
- zapytał z niedowierzaniem jeden ze strażników. - Mam nadzieję, że umiecie walczyć tak jak my. Widzę, że wiecie co robimy. Jesteście jakimiś łowcami wampirów, czy co?
- Hmmm… myślę, że bardziej najemnikami, ale w chwili obecnej można tak powiedzieć.
- Cely wzruszyła ramionami, po czym zwróciła się do paladyna. - Aguście, nie widziałeś gdzieś może po drodze Hassana? Przydałby się w tej chwili… - “Jak są skarby do splądrowania, to jest pierwszy”, pomyślała.
- Pytasz się, ojca czy dzieci umie robić - odparła Mira. - Damy sobie radę, nie musicie się o nas martwić.
- Aguście, pójdziesz pierwszy? - spytał Cahnyr. - Byłeś tam, do góry, i chyba znasz lepiej rozkład pomieszczeń, niż my.
- Tak, idę pierwszy. Jako paladyn jestem do tego najlepiej przygotowany. Kapłanie, proszę bądź przygotowany do użycia odegnania. Na przodzie będę ja, potem Mira. Pamiętajcie - jeżeli dojdzie do starcia, staramy się je wykończyć pojedynczo. Atakujemy te, które nie poddały się odegnaniu. Najpierw kołki. Wszyscy gotowi? Jeśli tak, to idziemy. Zanim się ściemni.
- Ja idę z wami na froncie
- powiedział twardo Ismark, trochę się trząsł, ale na twarzy malowała się determinacja.
Kapłan zmrużył oczy i odchrząknął głośno.
- Wybacz Aguście, lecz mnie nie dano tak potężnych boskich mocy jak tobie. Nie potrafię odegnać umarłych. Jednak zapewniam, że mam w zanadrzu trochę magii, która może utrudnić walkę tym krwiopijcom. Myślę, że najlepszym pomysłem będzie w moim przypadku rzucenie zaklęcia duchowych strażników. - Ojciec Lucian uśmiechnął się, odrobinę czując dumę ze swych zdolności, mimo początkowej skromności.
- To będzie bardzo przydatne zaklęcie - odparł Agus. - Ale bądź ostrożny, ma dość mały zasięg. W takim razie ja użyję odegnania. Miałem nadzieję że będzie możliwość użycia go kilkukrotnie. No nic. Będziemy musieli wykorzystać dobrze to jedno.
Drużyna więc ustaliła wszystko i zwarta, i gotowa ruszyła na górne piętro domu Henryka.
Agust już tu był, więc wiedział gdzie dokładnie należy się kierować. Tuż za nim szedł Ismark i Mira, potem czworo strażników z włóczniami, a na końcu para zaklinaczy i ojciec Lucian. Przed Agustem znalazły się drzwi do TEGO pomieszczenia.
Paladyn odwrócił się do wszystkich i dał sygnał do gotowości. Poczekał chwilę a potem otworzył drzwi, delikatnie jak tylko się dało i wszedł do pomieszczenia. W ręku cały czas trzymał młot i swój święty symbol.
W oddali pokoju, w jego północnej części, zobaczył wampiry siedzące na skrzyniach. Skrzynie były pootwierane i wypełnione ziemią. Agust od razu się domyślił, że to w nich musiały sypiać. Było tu dwóch wampirzych mężczyzn i cztery kobiety. Wszyscy błyskawicznie zwrócili wzrok na wchodzącego paladyna. Na środku stało dwóch dostojnych wampirzych mężczyzn. Jeden był przyodziany w napierśnik i miał przy sobie długi miecz, a drugi odziany był w elegancką fioletową szatę, a na widok Agusta sięgnął po woreczek ze składnikami. Pozostałe wampiry wyglądały zwyczajnie i ubrane były w obdarte ubrania (albo pozbawione ich w ogóle).
 
Kerm jest offline  
Stary 27-07-2018, 17:24   #53
 
BloodyMarry's Avatar
 
Reputacja: 1 BloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputację
Cahnyr nie wahał się nawet na moment. Nie sądził, by jakiekolwiek próby rozmów dały jakikolwiek sens. No i nie po to tu przyszli, by namówić wampiry do opuszczenia miasta.
Ledwo więc zobaczył wampiry, od razu poczęstował najbliższego magicznymi pociskami. A dokładniej - nie najbliższego, a najbliższą. Tą była wampirzyca, której głowa była do połowy łysa.
Bardzo dobrze zbudowany wampir stojący na końcu pokoju syknął głośno, szczerząc kły i pobiegł w stronę drużyny.
- Kontroluj się - upomniał go elegancko ubrany wampir, jego głos był głęboki i donośny. - Pamiętaj, że musimy mądrze służyć naszemu panu.
Umięśniony wampir nic nie odpowiedział, tylko rzucił się z pazurami na Agusta, raniąc go mocno, zatapiając swoje pazury w jego skórę. Część obrażeń została jednak zredukowana, ponieważ przy szale wampira pazury trafiały czasem w zbroję.

Wampir w napierśniku rzucił się do biegu tak szybko, że było to trudne do zauważenia. Był prawie jak wiatr. Nie minęła chwila, a znalazł się na stercie drewna, tuż przy strażniku miejskim i Aguście. Spojrzał z politowaniem na strażnika i uniósł swój długi miecz. Ostrze runęło z niebywałą szybkością w stronę przerażonego strażnika. Ten odparł atak swoją włócznią, ale zaraz wampir zaatakował ponownie, wbijając miecz w klatkę piersiową strażnika. Ciemna poświata buchnęła z miecza, gdy wyciągał go z ciała nieszczęśnika. Strażnik padł na ziemię, a z jego klatki piersiowej wylewała się krew. Strażnik żył jeszcze, ale był nieprzytomny.

Naga wampirzyca z zadowoleniem ruszyła na pomoc swym sojusznikom i z wielkim uśmiechem na twarzy wskoczyła na drewniany stos. Podbiegła tak, aby dosięgnąć Agusta i zaczęła machać pazurami, próbując go zranić, co jej się udało. Agust poczuł ciepłą krew, spływającą z wielu miejsc na jego ciele.
- Agust! Wycofaj się! Daj mi stanąć przed nimi! Ja już się nie boję! Uda nam się! - krzyknął Ismark.
- Nie gadaj tyle tylko chodź tu, ktoś jest bardziej ranny niż ja. - Agust zacisnął zęby z bólu i podniósł wysoko święty symbol Sune. Moc zebrała się w Symbolu a potem rozbłysnęła świetlistą poświatą.
- Pojedynczo ich! Ten z mieczem. - krzyknął.
Cely skupiła się i sięgnęła po odrobinę większej mocy, aby wykrzesać z siebie więcej magii. Stanęła koło Cahnyra. Dwa ogniste pociski poszybowały w stronę wampira z mieczem. Ten z łatwością uniknął obu, wykonując krótki, pokraczny taniec. Zaklinaczka wróciła na swoje miejsce.

Ojciec Lucian wybiegł zza Cely i Cahnyra. Jego dłoń zaczęła świecić zielonym światłem. Pospiesznie dotknął strażnika miejskiego i światło wlało się w ciało umierającego nieszczęśnika. Strażnik podniósł się zdezorientowany. Jego rany zasklepiły się.
- Trzymaj się! - krzyknął dla dodania mu otuchy ojciec Lucian i wycofał się na swoją pozycję.

Ismark trzymał w ręku długi miecz. Dobył też krótki drugą ręką. Z wrzaskiem, przełamując swój strach, pobiegł w stronę wampira z napierśnikiem, stanął przy strażniku i zaczął pokaz swoich umiejętności. Jedno szybkie cięcie długim mieczem wampir sparował. Atak krótkim mieczem po prostu uniknął. Mira jednak wykonała agresywny ruch, odwracając uwagę wampira i Ismark to wykorzystał, raniąc go długim mieczem. Następnie Ismark wrócił na swoją pozycję, zadowolony z rezultatu i odrobinę roztrzęsiony.

Strażnik o blond włosach wbiegł w tłum i zaatakował swoją włócznią najbliższego wampira, zadając niewielkie obrażenia, po czym wrócił pospiesznie na schody za ojca Luciana.
Strażnik o szerokiej klacie, który już był bliski śmierci, ale został uleczony przez kapłana, chciał teraz odwetu. Niestety nie trafił wroga. Aby nie zawadzać (i nie stać tuż przy potworze, który prawie go zabił) wlazł szybko na stos drewna obok Agusta.

Wampir w fioletowej szacie przeraził się na widok świętego symbolu Agusta i uciekł w kąt, na koniec pokoju. Wdrapał się na stos drewna.
Strażniczka wbiegła na miejsce,w którym przed chwilą był jej kolega i zaatakowała włócznią. Jednak nie zraniła zręcznego wroga.
Mira zachowała nieco sił na ten moment. Kolejny raz wpadła w szał i zamachnęła się mieczem w wampira w napierśniku.
Wampir obserwował szalejącą Mirę.
- Wszyscy jesteście dla mnie jak muchy w smole - powiedział z pogardą i uskoczył przed atakiem Miry.
Ruda wampirzyca również uciekła, cała drżąc jakby z obrzydzenia, na koniec pokoju.
Piegowaty strażnik w końcu mógł wejść na schody. Wszedł na górę i stanął w pokoju obok, przy wejściu, czekając na okazję.
Wampirzyca z łysiną na połowę głowy, przybiegła, skacząc jak małpa, po ziemi i następne po stertach drewna. Znalazła się koło strażnika o szerokiej klacie i zaatakowała pazurami, lecz strażnik tym razem był bardziej uważny i zdążył odsunąć się na czas, unikając obrażeń.
 
BloodyMarry jest offline  
Stary 27-07-2018, 17:39   #54
 
Rozyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Rozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputację
Tym razem celem Cahnyra został wampir w napierśniku, który przed chwilą zranił strażnika. Magiczne pociski ponownie okazały się skuteczne, ale nie na tyle, by wyrządzić wampirowi większej krzywdy.
Umięśniony wampir przestał myśleć o walce, ale podobnie jak i dwa inne uciekł na koniec pokoju.
Niektóre rany wampira w napierśniku zagoiły się na oczach wszystkich. Wampir uśmiechnął się i polizał miejsce, w którym była przed chwilą jedna rana.
Szczury przychodzą jeden po drugim na własną egzekucję — mruknął i zamachnął się błyskawicznie długim mieczem, powalając strażniczkę nieprzytomną i krwawiącą, po czym wykonał natychmiast kolejny atak w stronę Agusta, lecz ten odchylił się, a miecz jedynie musnął jego zbroje, nie zadając mu żadnych obrażeń.
Naga wampirzyca objęła Agusta swoimi silnymi ramionami. Jej piersi przywarły do jego zimnej zbroi. Wampirzyca zaśmiała się głośno i otworzyła usta, ukazując krótkie, ale ostre kły. Wbiła je w jego szyję i z rozkoszą spiła odrobinę krwi.
Kapłan wbiegł na stertę drewna i stanął obok Ismarka. Uniósł swój święty symbol Porannego Pana i wyszeptał modlitwę. Nad głowami walczących, w promieniu piętnastu stóp od kapłana, pojawiły się duchy o anielskich postaciach. Zareagował również na sugestię Agusta i Miry, aby odsłonić okno. Pchnął ciężką kotarę i światło zalało trzy najbliższe wampiry, które zmrużyły oczy i zasłoniły twarze w desperacji. Światło już było słabe, ale to wcale nie osłabiło jego mocy.
Paladyn nie miał zamiaru poświęcać uwagi wampirzycy. Miał cel, plan który trzeba było zrealizować. Zaatakował wampira z mieczem, a potem użył na siebie zaklęcie Sanktuarium. Teraz, porażone świętą mocą zaklęcia kapłana wampiry nie będą mogły się regenerować. Gdyby nie zagrzewająca do walki obecność Miry, to Agust nie trafiłby wroga. A tak zadał mu poważne obrażenia.
Cely wypuściła kolejny ognisty pocisk, którego celem był ranny wampir. Niestety, ponownie spudłowała. Sfrustrowana tym, że wszystkie jej ataki omijają krwiopijcę, zaklęła w podmrocznym.
Ismark podbiegł tuż za Agusta i korzystając z okazji wyprowadził ponownie serię trzech ataków. Pierwsze cięcie długim mieczem spudłowało, lecz kolejne spotkało się ze skórą wampira, a na koniec Ismark trafił krótkim mieczem.
Twardy jest! — skomentował i przygotował się na potencjalny kontratak.
Strażnik blondyn spróbował podbiec i zranić wampira swoją włócznią, lecz spudłował. Wycofał się więc za Mirę.
Strażnik z szeroką klatką piersiową toczył własną walkę i nie chciał ryzykować, więc skupił się na łysiejącej wampirzycy. Pchnął włócznią, lecz wampirzyca zręcznie uniknęła ciosu.
Nieprzytomna strażniczka walczyła o życie. Na razie się jakoś trzymała, ale nie było wiadome, jak jej walka się skończy.
Mira, pomimo ostatniej porażki, kontynuowała próby trafienia wampira w napierśniku, posyłając gołej wampirce (do której nie mogła się dopchać) wściekłe spojrzenie.
“Nawet nie myśl o dotykaniu go w ten sposób”, pomyślała.
Piegowaty Strażnik wbiegł do pokoju i rzucił włócznią w uzbrojonego wampira. Wampir, jak można było się spodziewać, wykonał unik i włócznia przeleciała obok niego.
Skóra łysawej wampirzycy zaczęła skwierczeć od palącego słońca. Dodatkowo została zaatakowana przez duchy, które przywołał kapłan. Po chwili była cała popalona i poraniona, jej nogi trzęsły się. Spróbowała uciekać w nieoświetloną przez słońce część pokoju, lecz zarówno Ismark jak i strażnik chwycili wampirzycę, na znak Agusta i powstrzymali jej ucieczkę. Wampirzyca mocnym szarpnięciem wyrwała się strażnikowi, ale Ismark nadal ją trzymał i nie pozwalał jej uciec w bezpieczny cień.
Cahnyr przecisnął się obok Cely i wpakował po raz kolejny magiczne pociski w wampira w napierśniku. Wampir chwycił się za ramię i na chwilę przymknął jedno oko z bólu. Syknął jak wąż w stronę Cahnyra, ale nic nie mógł zrobić zaklinaczowi, który stał za daleko.
Światło słoneczne smażyło skórę wampira. Dodatkowo duchy przywołane przez kapłana zaczęły go dręczyć. Udało mu się odegnać od siebie połowę z nich, ale nie uniknął pewnych obrażeń. Całe jego ciało pokrywały rany różnego rodzaju, wyglądał, jakby miał zaraz się rozpaść.
Niech was piekło pochłonie! — wrzasnął, wyjąc z bólu — Też kiedyś byliśmy tacy jak wy, zagubieni, ale pewni swoich świętości. Pamiętajcie, że nic nie trwa wiecznie, skończycie tak jak my, jako słudzy Strahda! — Spojrzał z prawdziwą nienawiścią na Agusta. Uniósł swój miecz. Czuł, że coś paladyna broniło, ale niezwykle wielka siła woli wampira pozwoliła mu przezwyciężyć czar. Zaatakował dwa razy długim mieczem, lecz światło słoneczne spowolniło jego ruchy i Agust bez problemu uniknął jego ostrza. Wampir zdobył się na resztki swoich sił i z nieprawdopodobną prędkością uskoczył w tył i schował się za róg, kryjąc się przed wzrokiem drużyny i wpadającego przez południowe okno światła słonecznego.
Naga wampirzyca również poczuła przykre skutki kontaktu z promieniami słonecznymi, oraz duchami strażniczymi kapłana. Puściła Agusta i pospiesznie odsunęła się, aby nie oberwać ponownie. Schowała się w północnej komorze pokoju, gdzie słońce nie docierało.
Ojciec Lucian podszedł do Ismarka od lewej strony i za pomocą swej magii przywrócił przytomność strażniczce.
Hej, w porządku? — spytał.
Strażniczka chwyciła się za głowę i z pomocą kapłana stanęła na równe nogi.
Teraz już tak. Zawdzięczam ci życie, kapłanie. Masz u mnie przysługę — powiedziała i splunęła krwią.
Paladyn skorzystał z chwili kiedy zaklęcie broniło go przed atakami, a naga wampirzyca, która nie mogła dłużej stać w słońcu, uciekła. Wszystkie rany, oprócz ugryzienia wampirzycy, zagoiły się w złotym blasku, zaś Agust przesunął się nieco wyżej by móc dalej pilnować uciekających wampirów. Zaklęcie sanktuarium wciąż go chroniło.
Celaena widząc, że jej czary nie potrafią nic zdziałać wobec wampira w napierśniku, postanowiła zmienić swój cel, za który objęła łysawą wampirzycę. Ognisty pocisk w końcu uderzył wroga. Łysawa wampirzyca straciła kilka kolejnych włosów.
Ismark również zaatakował łysawą wampirzycę, lecz użył w tym celu długiego miecza. Trafił tylko raz, zadając niewielkie obrażenia.
Strażnik blondyn stanął obok łysawej wampirzycy i zaatakował ją włócznią. Na skórze wampirzycy pojawiła się kolejna niewielka rana.
Strażnik z szeroką klatą nie trafił wampirzycy. Zaklął pod nosem.
Strażniczka stanęła na stercie drewna obok Miry i rzuciła włócznią w łysawą wampirzycę. Niestety spudłowała.
Mira przecisnęła się między sojusznikami, wypatrując wampira w napierśniku. Następnie ponownie postarała się zdzielić go mieczem, mając nadzieję, że z pomocą światła w końcu jej się to uda. Zaatakowała go mieczem, lecz wampir użył własnego długiego miecza, aby sparować atak. Mira i wampir siłowali się przez chwilę, patrząc sobie w oczy. W końcu jednak siła Miry przeważyła i jej miecz zatopił się w skórze przeciwnika.
Piegowaty Strażnik pozbawiony włóczni stanął bezradnie. Jednak Mira kiwnięciem głowy dała mu znak, żeby podszedł i szybko podała mu oszczep. Strażnik stanął za Ismarkiem i rzucił bronią w łysawą wampirzycę. Ta jednak ponownie uniknęła obrażeń. A potem musiała stawić czoła kolejnemu atakowi strażniczych duchów kapłana. Wymęczyły ją tak, że ledwo stała na nogach. Po chwili wydała z siebie przeciągły okrzyk i jej skóra zaczęła płonąć. Nie minęła chwila, gdy pozostał po niej tylko popiół.
 
Rozyczka jest offline  
Stary 27-07-2018, 21:12   #55
 
Koinu's Avatar
 
Reputacja: 1 Koinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputacjęKoinu ma wspaniałą reputację
Cahnyr nie zmieniał swojej (do tej pory skutecznej) taktyki. Magiczne pociski były najsilniejszą bronią, jaką posiadał, i nie zamierzał z niej rezygnować. Kolejne naładowane magią iskierki przemknęły przez pomieszczenie, bez pudła trafiając w nagą wampirzycę, która syknęła, może bardziej ze złości niż z bólu, bowiem obrażenia nie były wcale poważne.
Wampira w napierśniku spotkał ten sam los, co łysawą wampirzycę. Nie zdążył nawet nic powiedzieć, kiedy obrócił się w kupkę popiołu, pozostawiając po sobie jedynie długi miecz, oraz napierśnik.
Naga wampirzyca pobiegła do zachodniej części północnej komory pokoju i zniknęła z pola widzenia.
Ojciec Lucian podbiegł bliżej wampirów i schował się za stertą drewna, aby w razie czego mieć jakąś zasłonę.
- Siedzą w kupie w rogu pokoju na stertach drewna! Naga wampirzyca wybudziła czaromiota spod działania twojej mocy, Aguście! Mam atakować? Mam jeszcze trochę magii w zapasie!
Agust wbiegł przed kapłana.
- Jeśli możesz pokrzyżuj jakoś jego magię! - odpowiedział.
- Zachowam więc odpowiedni na to czar, może będzie okazja go użyć. A teraz… - jego dłonie zapłonęły - posmakuj tego, wampirzy pomiocie! - Z dłoni kapłana buchnęły płomienie i poleciały w stronę nagiej wampirzycy, jednak udało jej się zręcznie wyminąć zaklęcie. Paladyn stał zaraz przy kapłanie gotów bronić go gdyby ktoś próbował go zaatakować i utrudniał trafienie.
Cely zaklęła widząc, że wampirzyca, którą planowała zaatakować schowała się.

- Tak się bawisz suko? Trochę blado wyglądasz, chyba czas się poopalać! - rzuciła, po czym posłała magiczną dłoń by ta odsłoniła okna.
- O, nie... - jęknął Cahnyr, przed oczami którego stanęła wizja walki z czterema wampirami naraz.
Słoneczko zalało północą część pokoju swoim światłem. Wszyscy usłyszeli odgłosy smażącej się skóry.
Ismark stanął przy Lucianie i w biegu zamienił miecz na kuszę. Wycelował w nagą wampirzycę i trafił ją bełtem.
Strażnik blondyn podbiegł i stanął za Agustem. Rzucił włócznią w nagą wampirzycę, ale nie trafił. Natychmiast schował się za Ismarkiem.
Strażnik z szeroką klatą postanowił zrobić to samo.
- Wybaczcie, nie chcę się już do nich zbliżać. Bo i tak wygramy, co nie? - powiedział lekko roztrzęsionym głosem, ale wziął głęboki oddech i stanął na skrzyni i się zamachnął. Nie trafił.
- Jeśli przeżyjemy, to musimy poprosić burmistrza o jakiś trening w rzucie włócznią - powiedział gorzko.
Elegancki wampir był równie szybki, co już poległy wampir z mieczem. Biegnąc pod ścianą, aby nie oberwać od strażniczych duchów kapłana, podbiegł do wschodniej ściany i zasłonił ponownie okno. Nie zwracał uwagi na to, że jego skóra paliła się.
Wampirzy mag rozejrzał się po pokoju. Dyszał wściekle. Jego wzrok zatrzymał się na pół-drowce.
- Ty… myślisz, że twoja magia może się równać z moją? - wrzasnął, obficie zapluwając się przy tym ze złości. Wyciągnął przed siebie dłoń. Dłoń spowiło najpierw jakieś zielone światło, które po chwili przeistoczyło się w zieloną, bulgoczącą maź. Ogromne pokłady mazi. Posłał ją w stronę Cely z zastraszającą prędkością. Pół-drowka rzuciła się na ziemię, obiła sobie trochę łokcie, serce biło jej jak oszalałe. Ale przeżyła, uniknęła spotkania ze śmiercią.
- Zdumiewający pokaz magiczny… - prychnęła pogardliwie Mira, patrząc na wampirzego czarownika. A Cahnyr tylko głęboko odetchnął z ulgą.
Strażniczka na polecenie drużyny pobiegła odsłonić okno i przesunęła ciężkie kotary, ponownie wpuszczając do pomieszczenia więcej światła.
Mira, widząc że front walki nieco się od niej oddalił, podbiegła nieznacznie do przodu, zmieniła miecz na włócznię i rzuciła nią w maga, szczęśliwie go trafiając.
Ruda wampirzyca, czując piekące promienie słońca, ruszyła do ataku. Weszła w pole zasięgu strażniczych duchów i została przez nie zaatakowana. Nie spowolniło jej to jednak. Przezwyciężyła czar chroniący paladyna i zaatakowała Agusta. Próbowała trafić go pazurami, ale za każdym razem trafiała jedynie w jego twardą zbroję. Najwyraźniej słońce bardzo przeszkadzało jej w walce.
Piegowaty Strażnik wbiegł w tłum walczących, aby podnieść jedną z leżących na ziemi włóczni i zaatakował rudą wampirzycę. Ręce jednak tak mu się trzęsły, że nie zdołał jej trafić.

Cahnyr uznawał równouprawnienie, posyłał więc magiczne pociski zarówno w wampiry, jak i wampirzyce. Tym razem za swój cel obrał rudą wampirzycę, a niezawodna magia ponownie zadała obrażenia. Niezbyt co prawda wielkie, ale ziarnko do ziarnka...
Umięśniony wampir również zdecydował się zaatakować Agusta, z tak samo miernym rezultatem. Agust wyszedł z tego ataku bez szwanku, zaś napastnik poniósł obrażenia i od słońca, i na skutek ataków przywołanych przez kapłana duchów.
Naga wampirzyca również doznała obrażeń od słońca i strazników duchowych. Była już na wyczerpaniu, a kapłańska magia i promienie słoneczne sprawiły, iż nie mogła się regenerować. W desperackiej próbie wywarcia zemsty spróbowała zaatakować Agusta. Zdołała przebić się przez działanie sanktuarium, nie trafiła jednak paladyna, a kolejnym atakiem nie dała rady przezwyciężyć chroniącego paladna zaklęcia, więc skierowała swoje pazury w stronę ojca Luciana. W tym momencie Agust spróbował odepchnąć ją, lecz wampirzyca wykazała się niezwykłą zręcznością. Osłabiona nie zdołała jednak zranić kapłana.
Ojciec Lucian wyczarował za plecami nagiej wampirzycy wielki, lewitujący, naostrzony kołek, któremu rozkazał zaatakować rudą wampirzycę. Kołek wbił się w jej ciało, zadając niezbyt wielkie obrażenia.
- Ismark, zajmij maga! - Agust krzyknął przez ramię, zamierzając się na rudą wampirzycę. Trzeba było pozbyć się jej jak najszybciej. Jej i tego czaromiota w kącie. Trzeba było bronić kapłana. Cios był celny i bardzo mocny, ale i tak nie zwalił przeciwniczki z nóg.
Zaklinaczka weszła na stojącą obok niej skrzynię i posłała w kierunku eleganckiego wampira ognisty pocisk, wampir jednak uniknął tego pocisku.. Chwilę po tym ataku dziewczyna zeskoczyła ze skrzyni i posłała magiczną dłoń by ta odsłoniła kolejne okno, po czym cofnęła się.
Ismark posłuchał Agusta i zmienił broń na miecz. Pobiegł do wampirzego maga i zranił go dwa razy długim mieczem, jednak obrażenia były minimalne.
Strażnik z szeroką klatą postąpił podobnie - ruszył do ataku. Wybrał jednak na cel umięśnionego wampira, zadając mu niemal niezauważalne obrażenia
Elegancki Wampir zaatakował pazurami blondyna. Ten uskoczył od ataku. Wtedy wampir uśmiechnął się, przyłożył dłoń z długimi pazurami do czoła i wypowiedział jakieś zaklęcie w nieznanym nikomu języku. Czarna aura na chwilę pojawiła się wokół strażnika, lecz po chwili zniknęła. Wampir otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. Czar nie zadziałał.
- Nie doceniasz mnie, krwiopijco! - krzyknął blondwłosy strażnik.
- Co się dzieje? Jak to możliwe?- wrzasnął wampir sam do siebie. Rozejrzał się po pokoju. Jego partner nie żył, pozostali już dogorywali. Wskoczył na ścianę i otworzył okno, którego kotary były już odsłonięte.
- Nie mogę tak skończyć! Nie mogę! - wrzasnął z przerażeniem i zniknął za oknem, krzycząc z bólu. Do środka wpadło przez okno chłodne powietrze.
Strażniczka rzuciła szybkie spojrzenie w stronę wychodzącego wampira.
- O nie, mam nadzieje, że spłonie na tym słońcu i nikogo nie skrzywdzi! - krzyknęła i pobiegła zaatakować rudą wampirzycę, której tym razem zdołała zadać obrażenia.
Mira krzyknęła do strażniczki:
- Nie bój się, zajmę się tamtym! - Po czym z całym impetem wyskoczyła za wampirem.
Bezpiecznie wylądowała na ziemi. Tuż koło wampira oraz… jakiegoś starszego mężczyzny, który ze zdziwieniem spojrzał na pół-orczycę.


Mężczyzna stuknął swoją drewnianą laską o ciężki but i z końcówki laski wysunęło się cienkie, posrebrzane ostrze. Zamachnął się raz, spudłował. Drugi raz i ostrze przy kontakcie ze skórą wampira zaświeciło przez ułamek sekundy. Wampir skulił się i wrzasnął z bólu.
Mira chciała skorzystać z okazji i również zaatakować wampira, lecz ten zdołał tym razem wyminąć jej atak. Mężczyzna nic się nie odzywał. Walczył w milczeniu i obserwował ruchy Miry i wampira.

W pokoju tymczasem trwała walka.
W pewnym momencie całe ciało wampirzycy spowiło się rudymi lokami ognia trawiącego ją samą. Zniknęła, pozostawiając po sobie tylko popiół.
Piegowaty Strażnik podjął nieudolną próbę zranienia umięśnionego wampira.

Cahnyr sądził, że i bez jego udziału walka się za chwilę by się skończyła, lecz uznał, że to nie zwalnia go z udziału w ostatecznym pokonaniu wampirów. Posłał magiczne pociski w umięśnionego wampira, zadając mu kolejne obrażenia.
Umięśniony wampir próbował chwycić jednego ze strażników, ale mu to nie wyszło. Słońce go zaczęło palić, a duchy strażnicze rozerwały go w końcu na strzępy.
Naga wampirzyca również pożegnała się z tym światem. Stanęła w płomieniach tak jak jej towarzysze.
Ojciec Lucian podbiegł do okna i spróbował cisnąć świętym światłem ze swojej dłoni w stronę wampira, ale nie trafił go, mimo przewagi.
Agust nie mógł teraz pomóc Mirze. Ale wiedział że nie potrzebowała pomocy, potrafiła o siebie zadbać. Położył swoją dłoń na strażniku, a ta rozbłysła światłem. Z ran przestała sączyć się krew ale wciąż część z nich była otwarta.
- Przykro mi, nie mam już więcej mocy żeby leczyć. Mam nadzieję że to pomogło.
Strażnik syknął, przygotowany na ból, ale ku jego zaskoczeniu poczuł jedynie ulgę.
- Dziękuję. Niesamowite rzeczy potraficie - powiedział z uznaniem.
A potem odwrócił się i spojrzał w kierunku miecza i pancerza pozostałego po wampirze.
Cely również podbiegła do okna i posłała kolejnego fire bolta w stronę wampira. I w końcu trafiła!
Elegancki wampir posłał ostatnie spojrzenie gdzieś w stronę okna. Napotkał oczy Cely. Jego ciało płonęło, a duchy strażnicze atakowały go, doprowadzając do jego ostatecznego końca.
- W końcu wolny… - zdołał jedynie to powiedzieć i wiatr rozdmuchał pozostały po nim popiół.
 
Koinu jest offline  
Stary 28-07-2018, 22:18   #56
 
Jendker's Avatar
 
Reputacja: 1 Jendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputację
Starszy mężczyzna ponownie stuknął laską o buta i ostrze schowało się. Ukłonił się dyskretnie w stronę Miry i natychmiast odwrócił się. Mimo starczego wieku, jego ruchy były niezwykle szybkie i zgrabne. Z łatwością przeskoczył płot i zaczął oddalać się w jakąś uliczkę.
- Hej, poczekaj! - rzuciła Mira, wyciągając rękę w kierunku dziwnego mężczyzny, jednak bez większego skutku. - Dzięki… - dodała cicho, choć nikt nie mógł jej usłyszeć.
Oddalając się, mężczyzna jakby mimo woli odwrócił się po raz ostatni, napotykając spojrzenie Miry, po czym zniknął za jakimś budynkiem.

Agust przeszukał pozostałości po wampirach, zebrał miecz należący do przywódcy i jego zbroję, a potem przejrzał pomieszczenie, zwłaszcza skrzynie w których wcześniej musiały czekać wampiry.
W skrzyniach było pełno ubitej ziemi. Przeszukując jedną ze skrzyń, Agust znalazł małą kostkę do gry wykonaną z… kości.
- Nic tu nie widzę. Żadnych śladów.
- To przerażające. Vallaki wydawało się takie bezpiecznie - powiedziała strażniczka, rozmasowując obolałe ciało - a co, jeśli i w innych domach się… zalęgły? Zbierajmy się - powiedziała do pozostałych strażników - żyjemy i musimy być wdzięczni kapłanowi, oraz tym oto przybyszom. Musimy niezwłocznie złożyć raport przełożonym.
Wyszli z pomieszczenia.
Mira, zrezygnowana niepowodzeniem ze starcem, wróciła na górę, do przyjaciół.
- Widzę, że wy też już po walce… Znaleźliście coś interesującego? - spytała.
Kapłan otrzepał brud ze swoich szat i odesłał duchy strażnicze.
- Niewiele. Głównie tylko popiół po spalonych wampirach. - Przeciągnął się i strzyknęło mu kilka kości. - Było niebezpiecznie. Ale nie powiem, przyjemnie było znów stanąć twarzą w twarz z niebezpieczeństwem i skopać kilka tyłków. - Po chwili zorientował się jakiego słownictwa użył i zalał się rumieńcem. - Ja już muszę wracać do wiernych. Dziękuję wam za pomoc. Bardzo przysłużyliście się temu miastu.

Cely stała oparta o framugę okna, z którego przed chwilą wysłała ognisty pocisk i wpatrywała się w miejsce w którym przed chwilą zniknął elegancki wampir.
- Udało się… - szepnęła sama do siebie z niedowierzaniem, nie zwracając uwagi na z jednej strony uradowanych, a z drugiej strony zmęczonych walką towarzyszy. - Żyjemy…
- I zdążymy się doprowadzić do porządku przed kolacją - dorzucił, pół żartem, Cahnyr, który zdążył do niej podejść.
Zaklinaczka zwróciła wzrok w kierunku pół-elfa.
- I chyba nawet dam radę iść w tej sukience. - uśmiechnęła się i spojrzała na nową szatę. - Oczywiście jak tylko strzepię z niej cały ten popiół… - Skrzywiła się nieco, uświadamiając sobie, że małe drobinki na jej sukni to pozostałości po pokonanych wampirach. Zaczęła strzepywać je z siebie, gdy nagle zrozumiała o jakiej kolacji chłopak mówi.
- Właśnie, kolacja… Nie zdążyliśmy przecież powiedzieć o niej reszcie.
- Ogłoś im tę radosną nowinę - powiedział cicho Cahnyr. - I zapytamy ojca Luciana, co wie o naszej przyszłej gospodyni - zaproponował.
Dziewczyna skinęła twierdząco głową, po czym odsunęła się od okna.
- Moi drodzy, słuchajcie - odezwała się dość głośno, tak by drużyna ją słyszała.
- Zanim wyruszyliśmy tutaj, po wyjściu ze sklepu państwa Araska, zaczepił mnie i Cahnyra pewien jegomość, który oznajmił nam, że niejaka Lady Watcher, podobno jedna z największych osobistości tych okolic zaprasza nas na kolację. - Spojrzała na zbierającego się do wyjścia kapłana Luciana. - Wiesz, może co to za kobieta?
- Oczywiście - odparł Lucian bez dłuższego zastanowienia. - Lady Fiona Watcher, po śmierci swojego męża, została głową niewielkiej już, ale niegdyś potężnej i wpływowej rodziny Watcher. Mieszka w starej posiadłości na północy miasta i rzadko ją opuszcza. Nikt nie nienawidzi naszego burmistrza bardziej niż ona. Często powtarza: “Wolałabym służyć diabłu, niż szaleńcowi.” Jest bardzo dumną osobą i w zupełności świadomą swojej pozycji - odpowiedział kapłan, stojąc w progu.
- W takim razie, chyba nie wypada kazać jej czekać. - odparła Cely. - Zresztą pewnie jest w stanie przekazać nam wiele istotnych informacji na temat tego miejsca.
Cahnyr sprawdził, czy strażnicy sobie już poszli i nie podsłuchują.
- Może chce załatwić porachunki z burmistrzem - powiedział. - Ale mam nadzieję, że chodzi jej o coś ciekawszego.
- Hmm… Nie chciałabym się mieszać w politykę, nie mam do tego głowy, ale skoro sama nas zaprosiła… - rzekła wolno Mira.
- Tylko bądźcie ostrożni. Jej rodzina jest znana od dawna z głębokich powiązań ze Strahdem. Ja już naprawdę muszę wracać do świątyni. Jeśli czegoś potrzebujecie, przyjdźcie tam. Powodzenia! - powiedział kapłan i wyszedł.
- Chodźmy więc do gospody - zaproponował Cahnyr. - Tu już nic nie mamy do roboty. Ogarniemy się trochę i pójdziemy. Skoro ona jest taka... wielkopańska... to lepiej zrobić dobre wrażenie, niż złe.

Cely osłupiała słysząc o powiązaniach Lady Watcher ze Strahdem.
- A co jeśli ona wie o naszej obecności od… Niego? Co jeśli to pułapka?
Cahnyr przez chwilę się zastanawiał.
- Nasz... znajomy... chyba nie musi się uciekać do takich sztuczek. Ismarku, pójdziesz z nami?
- Czy zapowiada się kolejna walka? - zapytał Ismark i westchnął ciężko. - Jutro z samego rana wyruszam do wioski Barovia. Jeśli nie planujecie szaleć po nocach, to mogę wam towarzyszyć - odpowiedział z bladym uśmiechem na twarzy.
- Nic nie planujemy, ale wypadki chodzą po ludziach - odparł Cahnyr. - I nie tylko po ludziach - dodał. - Miasto może mieć, na przykład, jakichś bandytów, kryjących się wśród spokojnych mieszkańców.
- Nie musi, ale może - Cely nawiązała do wcześniejszej wypowiedzi Cahnyra. - On jest chyba trochę, jak kot który bawi się ofiarą, zanim zdecyduje się ją zabić - stwierdziła, a na samą myśl o wampirzym baronie przeszedł ją dreszcz.
- Na to, dopóki jesteśmy w tej dolinie, otoczeni Mgłą, nic nie poradzimy - odparł Cahnyr, biorąc jej dłoń w swoje dłonie. - Trzeba będzie się stąd jakoś wydostać, a do tego czasu próbować żyć w miarę normalnie.
- Jeżeli to co się działo przed chwilą, uważasz za w miarę normalne, to masz naprawdę dziwne pojęcie normalności, mój drogi. - powiedziała niby to żartobliwie, uśmiechając się, jednak wewnątrz zastanawiała się czy powinni składać wizytę Lady Watcher, czy też nie.
- Przeżyliśmy - stwierdził Cahnyr. - Ale nie, nie uważam tego za normalne. Aż taki nienormalny nie jestem - dodał.
- Gdyby ta pijawa chciała nam coś zrobić, nasłałaby na nas kogoś groźniejszego niż staruchę. Chyba że to jedna z tych wiedźm, wtedy może i to byłaby jego sprawka… - pół-orczyca zamyśliła się. - Nie wiem… Jak dla mnie ta cała Watcher działa na własną rękę i chce nas po prostu opieprzyć. Miło nie będzie, ale groźnie też nie.
- Jestem przekonany - odparł Cahnyr - że to jednak jakieś zlecenie. Ma jakąś sprawę do załatwienia, której nie może lub nie chce załatwić osobiście. No a wtedy sięga się po najemników. A że są obcy w tym mieście, to nawet lepiej.

Cely westchnęła.
- Cóż, jest chyba tylko jeden sposób by to sprawdzić…
- Jeśli nie pójdziemy, to może się zrobić jeszcze gorzej - odpowiedział. - Zrobimy sobie wroga, a to nam do niczego nie jest potrzebne.
- A co ty o tym sądzisz, Aguście? - Mira spojrzała na paladyna.
- Ja bym nie chciał się w nic już dziś mieszać, ale kolację zjeść możemy. Trzeba tylko pamiętać że taka kolacja zjedzona u jednej osoby może być policzkiem wymierzonym drugiej. - Agust westchnął, niezbyt zadowolony z tego ile się dziś wydarzyło.- No i pamiętajmy że musimy dziś w nocy znaleźć się w świątyni. Skoro udało nam się znaleźć taką bezpieczną przystań..
- Oczywiście - powiedział Cahnyr. - Bezpieczne schronienie na noc jest ważniejsze, niż ewentualne fochy różnych osób. A burmistrz jest wyjątkowym głupcem, a sądząc po zachowaniach również mało sympatycznym.
- Co nie oznacza że lady Watcher będzie osobą do rany przyłóż. Wcale bym się nie zdziwił gdybyśmy mogli nie chcieć mieć z żadnym z nich do czynienia. - Paladyn poprawił nieco przeszywanice i pelerynę tak by zasłaniały nieco ślady na jego szyi. Nie przestawając poprawiać swojego wyglądu kontynuował wywód.
- A jeśli to co mówią jest prawda, to być może burmistrz jest szaleńcem albo zwykłym idiotą, to jednak wciąż nie jest to typ osoby, który budzi podejrzenia jak ktoś kto otwarcie mówi że wolałby współpracować ze Strahdem. Niechęć do marnego przywódcy to jedno, przysługiwanie się temu potworowi to już co innego.
- Zobaczymy, co powie i wtedy ocenimy - powiedział zaklinacz. - A co burmistrza... Pewnie nie słyszeliście o cotygodniowych festynach i zakuwaniu w dyby tych, co nie są pewni tego, że, cytuję "Wszystko będzie dobrze".
- Już go nie lubię… - powiedziała Mira. - Chyba można mu taki policzek wymierzyć. O której ma być ta cała kolacja?
- Godzina nie została określona. Zapewne wyższe warstwy jedzą kolację o tej samej porze - z cieniem ironii zasugerował Cahnyr. - Może Hassan będzie wiedzieć. Albo właściciel gospody. Ismarku - zwrócił się do 'tubylca' - o której dobre obyczaje nakazują przybyć na proszoną kolację? Wiesz może?
- Różnie to bywa - zaczął niepewnie Ismark - jeśli nie określiła godziny, myślę, że będzie gotowa na odwiedziny o każdej wieczornej porze. Skoro i tak nie wychodzi z domu zbyt wiele, jak to kapłan powiedział...
- Zastanawiam się w ogóle, czy ja pasuję na królewskie dwory… - mruknęła cicho Mira.
- Najwyżej będziesz się wyróżniać z tłumu - spróbował ją uspokoić Cahnyr. - Ona chyba wie, kogo zaprasza do swego stołu.
- Byłaby głupia jakby nie chciała ugościć kogoś takiego jak ty, Miro - Cely uśmiechnęła się ciepło do przyjaciółki. - To idziemy?
- Chodźmy. - Cahnyr podał dziewczynie ramię. - A tutaj niech posprząta właściciel.
- Swoją drogą, jak te wampiry tu weszły? Macie jakieś podejrzenia może?
- Z tego co już wiemy, to wampiry chyba nie mogą wchodzić do domu bez zaproszenia… - powiedziała Cely. - Ktoś je tu może “zaprosił”? Zastanowimy się nad tym po drodze. Zajdziemy może po drodze do gospody? Może Hassan i Ireene tam będą?
- Z tego co wiemy, zastraszyły Henryka Van der Vorta, właściciela lokalu. Może się ucieszy na wieść że nawet mu nie zdewastowaliśmy budynku, nie licząc drzwi. A teraz do gospody i świątyni. - Odpowiedział paladyn, ucieszony na myśl o wizycie w gospodzie. Tu raczej już nic nie znajdą. A jeżeli coś ma się ujawnić, to zapewne niedługo i tak to zrobi.
- A co z kolacją u Lady Watcher? - zaklinaczka spytała paladyna.
- Zastanowimy się w gospodzie, jak już znajdziemy Hassana. Nie chcesz się umyć z pyłu po trupach? Bo wiesz, masz go trochę na sobie. -Skomentował Agust, patrząc na przybrudzoną sukienkę Cely.
- To to jeszcze nie zlazło? Przecież to strzepywałam! - Cely zaczęła nerwowo oglądać swoją nową kreację.
- Już prawie nie widać - zapewnił ją Cahnyr. - Trochę wody, żeby się umyć, i będzie gotowe.
- Widać - zapewnił ją Agust.
- Agustowi po prostu się podoba, jak się otrzepujesz z tego niby-kurzu - stwierdził zaklinacz.
- Lubię patrzeć na piękne kobiety po prostu. Niestety jednak jesteśmy cali w trupim pyle. Ba, nawet się go nawdychaliśmy trochę, nic na to nie poradzimy. Nie wiem jak wy ale ja się idę wyczyścić, nie będę paradował brudny. Jakby ktoś chciał skorzystać to mam mydło. - Po czym Sunita ruszył przed siebie.
- Chętnie pożyczę jak już sam się umyjesz. - odparła Cely, której na myśl o wdychaniu popiołów zabitych wampirów zrobiło się nie dobrze.*
- Lepiej się nie zapominaj, Aguście - odparła Mira, posyłając mu krótkie i nieco zagniewane spojrzenie.[/i]*
- Po wampirach zostały ładne stosiki popiołu. - Cahnyr obejrzał i swój ubiór, i szatę Cely. Popiołu tam było co kot napłakał. I nie rozumiał, dlaczego Agust tak się uparł na straszenie popiołem.
Agust nieco się zdziwił.
- O czym zapomniałem? Przysiągłbym że pamiętałem dziś o wszystkim. - Potem spojrzał, na Cahnyra.
- Jeżeli tobie brud nie robi różnicy twoja sprawa. Ale są inni którzy zwracają uwagę.
- Panowie skończcie, z popiołu czy nie, po walce każdemu z nas przyda się kąpiel - wtrąciła się Cely od której sukienki tak naprawdę zaczął się cały temat.
- Och, nie udawaj że tu o brud idzie, Aguście - dodała Mira.
- A o co? - Jeszcze bardziej zdziwił się paladyn. - Słuchajcie, nie będę was przekonywał do utrzymania czystości, ale idziemy w gości, wypada nie iść brudnym. Ja na ten przykład nie mogę sobie pozwolić na to żeby nie wyglądać najlepiej jak tylko się da. Mój wygląd to mój honor jako paladyn. Dlatego jak będę brudny to mi o tym powiedzcie. - Po czym poprawił włosy zirytowany brakiem zrozumienia wśród towarzyszy.
- Mówiłam o tej całej gadce o innych kobietach, Aguście... - Pół-orczyca uniosła nieco głos.
Do Agusta wreszcie dotarło o co się rozchodziło. Najwyraźniej ktoś nie zauważył że Agust niczego nie obiecywał.
- Musimy porozmawiać, bo wydaje mi się że się nie zrozumieliśmy.
- A co, nasz paladyn źle ujął komentarz o Cely w słowa? - spytała Mira.
- Nie, nie o tym chciałem porozmawiać. Komentarz był jak najbardziej dobry, nikomu nie ujmując. - Agust westchnął - Tyle że ja przy innej okazji nie powiedziałem pewnych rzeczy, a ty założyłaś że pewne rzeczy są, mimo że nikt o nich nie mówił. Mam rację?
- To już nawet nie jest śmieszne, to jawne skurwysyństwo! - odparła już wyraźnie zdenerwowana Mira.
Cely położyła dłoń na ramieniu rozzłoszczonej przyjaciółki, postanowiła jednak nic nie mówić.
Cahnyr przez moment się zastanawiał, o czym ta dwójka mówi. Czyżby ich pobyt w jednym pokoju skończył się podobnie, jak jego i Cely? Jeśli tak, to trudno było określić, czy Agust jest zwykłą świnią, czy może tępym bucem. Ale rozwiązanie tej kwestii postanowił odłożyć na później. No i nie miał zamiaru wtrącać się do rozmowy, bo to byłoby najgorszą rzeczą, jaką mógłby zrobić.
- Czy coś ci obiecałem? Nie przypominam sobie, a obietnicy bym dotrzymał. Zawsze. Ale to nie jest obietnica, którą złożę od tak sobie. Nie powiedziałem że też tego nie zrobię. Ale to wymaga spełnienia pewnych warunków. Więc zachowaj spokój, i przemyśl swoje zazdrosne zachowanie, bo nie miałaś do niego żadnych podstaw.
- Wiesz, mnie może bogini miłości nie uczyła niczego, ale nawet ja wiem, że jeśli byłam dla ciebie jakąś przygodą, to trzeba było mówić o tym wcześniej.
- Bo może nie jesteś? Ale znam cie tydzień, i jeszcze nie składaliśmy sobie żadnych obietnic. Bo ich się nie składa od tak sobie. To jest coś co się tworzy a nie zdobywa. Zarówno z twojej jak i mojej strony. Tego uczy Sune. - Agust nieco się uspokoił.
-Przykro mi że wynikło takie nieporozumienie, nie chciałem cię zranić. - Agust patrzył na Mirę. - Nie obiecywałem ci niczego. Ale to nie znaczy że nie ma szans na to że tego nie zrobię. - I puścił do niej z uśmiechem oczko. - I ty też powinnaś nieco pohamować swoje serce. Można kochać jak szaleniec, ale nie jak głupiec. Pewne rzeczy się buduje, nie zdobywa.
- A niech ci tam będzie… - prychnęła nieco skonfundowana pół-orczyca. - Jak dla mnie to dziecinne, żeby było jasne, ale niech ci będzie. Tylko bądź bardziej szczery następnym razem.
Kątem oka Cahnyr spojrzał na Cely. Ciekaw był, czy w najbliższym czasie dziewczyna w jakiś sposób nawiąże do wymiany poglądów, jakiej oboje byli właśnie świadkami. On w każdym razie nie zamierzał się oglądać za ładnymi kobietami. Ani też opiewać ich wdzięków.
- Eeee… - Zaczęła Cely, która nie do końca wiedziała jak zareagować na sytuację, która miała tu miejsce. - Skoro… chyba wyjaśniliście sobie swoje… sprawy, to możemy iść? - zapytała po czym ruszyła przed siebie pociągając trzymanego za rękę Canhyra za sobą.
- Ty wiedziałeś w ogóle, że coś miało między nimi miejsce? - zapytała szeptem tak, aby zainteresowani tego nie słyszeli.
Cahnyr pokręcił głową.
- Podczas tego ataku czarownic byli w jednym pokoju i tyle - powiedział, gdy się upewnił, że jego słowa dotrą tylko do ucha Cely. - Ale z tego nic nie musiało wynikać... - dodał.
Chociaż, w gruncie rzeczy, gdyby nie okoliczności, towarzyszące wizycie w pokoju tamtych, to może i by pomyślał. W końcu Mira, przynajmniej na pierwszy rzut oka, miała wszystko na swoim miejscu, a Agust był, jak by nie było, paladynem Sune, a oni... Każdy widział, jacy byli.
- Ja rozumiem, oddanie swojej bogini i wierze, ale uważam, że od początku powinien powiedzieć jej na czym stoi - odpowiedziała chłopakowi szeptem. - Nie igra się z cudzymi uczuciami. - dodała. Pół-drowce żal było przyjaciółki, choć z jednej strony uważała, że Mira powinna wiedzieć co robi, gdy decyduje się na bliższe stosunki ze sługą Sune.
Cahnyr w zasadzie zgadzał się z Cely... chociaż to, co działo się między nim a półdrowką też nie zostało do końca... sprecyzowane.
- Mam tylko nadzieję - powiedział - że to nie skomplikuje im, i nam wszystkim, życia.
 
Jendker jest offline  
Stary 29-07-2018, 13:00   #57
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Zmierzchało już, kiedy Hassan podjechał pod drzwi gospody, ciągnąc za sobą dwa luzaki. Za nim podjechała Ireene, takoż wlekąc za uzdę dwa dodatkowe konie. Kopyta zwierząt plaskały po ziemi, donośnie oznajmiając ich przybycie.
Wojownik zeskoczył z konia i po kolei, metodycznie odprowadził zwierzęta do stajni, wiążąc je porządnie do koniowiązu. To samo zrobił z końmi prowadzonymi przez Ireene, której pomógł zsiąść, następnie zaś rozkulbaczył zwierzęta, nie widząc w okolicy stajennego, który w takich sytuacjach najczęściej pomagał przy tych czynnościach podróżnych. Zresztą było już późno, i chłopaki karczmarza najpewniej siedzieli już w łóżkach, więc wojownik nie był na nich zły. Skończywszy robotę, raźnym krokiem wszedł wraz z dziewczyną do gospody
- Karczmarzu, gdzie są wszyscy? Widziałeś może rycerza Agusta? Wrócili z miasta? - zapytał wojownik.
- A wrócili jakiś czas temu - odparł zapytany. - Do pokojów poszli wszyscy. Całą piątką. I dużo wody sobie zażyczyli. Kilka wiader.
Karczmarz nie skończył jeszcze mówić, gdy u szczytu schodów pojawiła się Cely. Tuż za nią znajdował się Cahnyr.
- O patrzcie, nasze dwie zguby. - Cely uśmiechnęła się serdecznie do Hassana i Ireene. - Gdzieś żeście byli? Nawet nie wiecie ile was ominęło. W ogóle wybieramy się na kolację do pewnej ważnej osoby w tym mieście, tak że lepiej się szybko ogarnijcie - ciągnęła swoją wypowiedź schodząc do nich po schodach.
- Dobrze że jesteście - dodał Cahnyr. - Nie wypada się spóźnić, szczególnie jeśli chodzi o taką personę.
- Kogo? - zdziwił się Hassan, ale mruknął jedynie o szlacheckich zachciankach przez które porządny człowiek nie może normalnie odpocząć i poszedł z Ireene do góry ogarnąć swoją przemoczoną odzież. Stwierdził po chwili, że raczej nie uda mu się wysuszyć koszuli i szaty w tak krótkim czasie, postanowił więc tylko naciągnąć na gołe ciało przeszywanicę, którą zakładał pod zbroję i na to narzucić po prostu podróżny płaszcz. Jako, że kąpiel miał już za sobą poczekał na Ireene na dole.
- Zwiedziłem z Ireene okolicę. Uratowaliśmy dziecko na jeziorze i mój wieczór niespecjalnie się udał - mruknął wojownik do Cely. - Co mnie ominęło? - zagadnął czarownicę.
Cely rozejrzała się dookoła, po czym powiedziała cicho.
- Walka z sześcioma wampirami… - Obserwowała reakcję wojownika.
- Hmm? - wojownik podniósł krzaczastą brew z niedowierzaniem - takich jak Strahd? Aby nie znaleźliście gdzieś jakiejś beczki wina?
Zaklinaczka potrząsnęła głową przecząco.
- Nie, one były zdecydowanie słabsze niż Strahd… a i tak nie było łatwo… No, ale udało się. - uśmiechnęła się.
- No to opowiadaj… - Wojownik zdjął swoją czapę, siadł z Cely przy stoliku, czekając na szczegóły.
- Poczekajmy na Agusta, myślę że on lepiej to opowie - odparła.
- Ależ... - wtrącił się Cahnyr. - Agust był taki zaangażowany, że pewnie przegapił połowę tego, co nie dotyczyło jego bezpośrednio. Był, można by rzec, głównym obiektem zainteresowania wampirów. Nic zresztą dziwnego, skoro były tam aż cztery panie.
- No mówcie - Hassan dał znak karczmarzowi, aby napełnił kufle.
- Co było na początku, to dokładnie nie wiem. Byliśmy z Cely sprzedać parę rzeczy - zaczął Cahnyr - potem się rozliczymy - dodał - a gdy wróciliśmy do gospody, to natknęliśmy się na Agusta. Powiedział, że kościół i ziemia wokół niego są znów uświęcone, a potem walnął w nas informacją, że w mieście jest - zaklinacz zniżył nieco głos - sześciu takich, jak Doru. I nie pij za dużo, bo idziemy w gości - zmienił temat.
- Może pięciu takich jak Doru, tego maga chyba nie zaliczycie jako zagrożenie dla kogokolwiek z nas? - odparła Mira. - Ale pewien paladyn… - wypowiedziała ostatnie słowo z pewnym chłodem. - …faktycznie dostał lanie. Ale wszyscy żyjemy. I nawet znaleźliśmy łupy! Trzeba będzie tylko dowiedzieć się, jak się tam te pijawy dostały.
- Agust dostał lanie? - Hassan popatrzył pytająco na Mirę - ten kościół, co wyglądał jak siedem nieszczęść? - wojownik wyglądał na skołowanego.
- Tutejszy kościół - wyjaśnił Cahnyr. - Będziemy mieli się gdzie schronić na noc, by nam te panie od koszmarów nie mogły przeszkadzać. A o tym, jak Agust oberwał, to Mira lepiej opowie. Była bliżej.
- Oni wszyscy, jeśli nie atakowali pomagającej nam straży, rzucali się na Agusta. Ten musiał sobie nawet pomóc jakimś tam zaklęciem, żeby nie mogli go już więcej bić, no i się trochę podleczyć, aby nie umrzeć. - Wzruszyła ramionami. - Zgaduję, że nie lubili paladynów. Minus w tym taki, że mnie nawet nie chcieli drasnąć, więc żadnej pamiątkowej blizny po tym nie będzie… - westchnęła z pewnym żalem.
- Ale skąd wzięło się te sześć wampirów w mieście? Chyba nie przeszukiwaliście całego miasta? - czoło Hassana marszczyło się coraz bardziej, kiedy fragmenty układanki wskakiwały na swoje miejsce
- Co w zdaniu “Trzeba będzie tylko dowiedzieć się, jak się tam te pijawy dostały” było niejasne? - prychnęła pół-orczyca. - Nie mamy pojęcia jak się tam dostało. Twórca trumien podobno nawet ich nie zapraszał do środka. Może jakiś jego czeladnik czy ktoś taki to zrobił?
- To usłyszałem. Pytałem, czy wiecie kto ich do miasta sprowadził i co tu mieli robić? Bo chyba nie zakwaterowali ich w tym mieście bez powodu? Może Agust coś wie? - wojownik próbował porównać obecność wampirów do czegoś, co znał z wojennych doświadczeń. I jedyne, do czego byłoby to podobne to do obecności zdrajców lub sabotażystów w oblężonym mieście, których przemycało się czasem, aby otworzyli bramę najeźdźcom lub by czynili na tyłach wroga rozgardiasz.
- Mówili, że ich panem jest Strahd, ale to chyba oczywiste. - wtrąciła Cely.
- Najpierw zbezczeszczono świątynię kradnąc kości, a tam gdzie je schowano były te wampiry, pewnie chciały zrobić coś złego kapłanowi. Albo innym wiernym - kontynuowała Mira.
- Jak to "kto?". Miłościwie panujący pan tych ziem, ot kto. - Dołączył wreszcie do rozmowy paladyn, który właśnie perfumował się na schodach.
- A po co dokładnie? Nie wiadomo, tylko jego chora perwersja. Lubi męczyć ludzi się nimi bawić, Sprawiać by cierpieli. - Wzruszył tylko ramionami. - Może chciał popsuć burmistrzowi festiwal, pokazać że tylko on może decydować, czy będzie dobrze lub nie. Spełnić swoją chorą perwersję władzy absolutnej. Świątynia to jedyne miejsce, do którego nawet on nie może wejść, więc tam ludzie mogliby się schronić. Przygotował więc okoliczności, a my je popsuliśmy. Pewnie chciał im pokazać, że nie ma przed nim ucieczki. Wszystko w teatralnej oprawie. Dlatego czekał. To nie miała być zwykła rzeź, to miało być przestawienie. - Usiadł przy stole. I napił się odrobinę piwa.
- O incydencie w świątyni dowiedzieliśmy się od kapłana, razem z Mirą posłuchaliśmy kogo trzeba i znaleźliśmy co trzeba. Przy okazji dowiadując się o schowanych w budynku pijawkach. Trzeba było zaatakować przed zmrokiem, kiedy nie mogły robić co chcą. Mieliśmy plan je zakołkować, ale okazało się że spanie w dzień można włożyć między bajki dla dzieci. Musieliśmy się zmierzyć z nimi w otwartej walce. Resztę już chyba opowiedzieli.
- No… - Cely podniosła się z miejsca. - Skoro już wszystko wiesz, to może ruszymy do Lady Watcher?
- Szkoda, że nie dowiedzieliście się czegoś więcej. Pachnie to wszystko...źle. No i szkoda, że ominęła mnie bitka. Moja glewia zardzewieje. Co to za lady? - wojownik potrząsnął głową dopijając wino z kufla.
- Podobno jedna z najważniejszych person w tym mieście - rzuciła Cely.
- Jeśli nie najważniejsza - dodał Cahnyr, który również się podniósł. - Chociaż może to burmistrz się za taką uważa. A na pogawędkę z wampirami nie było czasu. Chyba rozumiesz...
- Skoro taka ważna, nie dajmy jej dłużej czekać… - zaśmiał się wojownik i widząc Ireene i Ismarka schodzących po schodach również wstał od stołu.
- Mieliśmy się tego dowiedzieć ot tak sobie? Daj nam czasem wypocząć, skąd niby mieliśmy się dowiedzieć? Poprosić ich o wyjaśnienia? W świątyni będzie właściciel tamtego przybytku, wypytaj go o co chcesz - rzekła Mira.
Hassan wzruszył ramionami i rzucił spojrzeniem do Cahnyra jakby pytając “Co ją ugryzło?
Cahnyr lekko pokręcił głową. Miał nadzieję, że Hassan nie będzie zadawać pytań. I nie będzie reagować na pełne kolców zachowanie Miry.
Hassan znacząco westchnął i ruszył w stronę wyjścia. “Kobiety” pomyślał “Kto je tam wie
Pozostali wyszli z gospody zaraz za Hassanem.
 
Asmodian jest offline  
Stary 30-07-2018, 16:31   #58
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Kiedy drużyna wyszła z karczmy, każdy był wypoczęty na tyle, na ile było możliwe zregenerować się w tak krótkim czasie. Było już ciemno, ale gdzieniegdzie na ulicy przy płotach pozawieszane były lampy, dające słabe światło. Cely w oddali, na południu miasta, na najwyższym piętrze jednego z budynków, zauważyła rytmicznie pobłyskujące fioletowe światło.
Co jakiś czas po drodze do posiadłości Lady Fiony Watcher, drużynę mijał jakiś strażnik miejski, podejrzliwie obrzucający drużynę spojrzeniem. Za drużyną podążało również kilka kruków, ale bardziej je słyszeli, niż widzieli, z powodu panujących ciemności. Kiedy w końcu drużyna dotarła do swojego celu, ujrzała przed sobą stary, pewnie niegdyś piękny dom. Teraz wydawał się być zniesmaczony samym sobą. Opadający dach wisiał ciężko ponad porośniętymi mchem ścianami, które w wielu miejscach miały wybrzuszenia. Kiedy na chwilę zapadła zupełna cisza i nikt nic nie mówił, można było usłyszeć jak dom cicho jęczy, jakby naprawdę nienawidził tego, czym się ostatecznie stał. Ciężkie drzwi były zamknięte, a po środku, w górnej części drzwi było zamknięte okienko.
- Tak przemija sława tego świata - powiedział cicho Cahnyr. - Aż mi go żal - dodał.
Ireene wtuliła się odruchowo w Hassana i rozejrzała.
- Nie czuję się tu bezpiecznie - jęknęła cicho.
- Spokojnie. Będzie dobrze. Jak będzie trzeba, zrównamy tę ruderę z ziemią - mruknął, uspokajająco obejmując mocno dziewczynę. Był przekonany, że to zrobi jak zajdzie taka potrzeba, bo dom nie wyglądał ani na specjalnie warowny, ani mogący pomieścić legiony sług gotowych stanąć do walki.
Cahnyr również nie był zachwycony domem i jego otoczeniem, ale nie zamierzał stać i czekać, aż pojawi się majordomus, czy inny sługa, i łaskawie ich otworzy im drzwi. Po godzinie czekania.
Podszedł do drzwi i zastukał.
- Nie tak wyobrażałam sobie dom najważniejszej osoby w okolicy… - stwierdziła Cely, czekając aż ktoś otworzy drzwi.
- Oby w środku to nie było takiego syfu jak tutaj… Już mi się ta kolacja nie podoba - zaczęła narzekać Mira.
- Widać cienko przędzie ta... lady Watcher, skoro nie stać ją na bardziej okazałą rezydencję. Być może trzeba będzie kolację zjeść w karczmie - zachichotał Hassan
Okienko w drzwiach uchyliło się i drużynę dobiegł kobiecy głos.
- Kto tam? I w jakim celu przychodzi do rezydencji rodziny Watcher?
- Zaproszono nas na kolację
- odparł Cahnyr.
Nastąpiła chwila ciszy. Nagle coś trzasnęło w drzwiach i otworzyły się, ukazując młodą kobietę w stroju pokojówki i wąski przedsionek.
- Zapraszam do środka - powiedziała wysokim głosem, lecz bez cienia uśmiechu.
- Dobry wieczór - powiedział Cahnyr, skinąwszy lekko głową.

Po obu stronach przedsionka znajdowały się szafy. W jednej wisiało eleganckie, damskie odzienie wierzchnie, a w drugiej męskie ubrania i kilka par wielkich, ubłoconych buciorów.
Kobieta otworzyła kolejne drzwi. W następnym pomieszczeniu, naprzeciwko drzwi, którymi weszła drużyna, znajdowały się schody prowadzące na górne piętro. Po prawej i lewej stronie były drzwi z okienkami ozdobionymi witrażami.
Cahnyr poczekał, aż Cely do niego dołączy, a potem pomógł swej 'narzeczonej' ściągnąć płaszcz. Co prawda powinien okrycie podać służącej, lecz ta się jakoś nie kwapiła do obsługiwania gości, których zapewne zaliczyła do gorszej kategorii. Albo też panowały tutaj inne obyczaje, niż to Cahnyr znał (ze słyszenia przede wszystkim). Wnet wierzchnie okrycia jego i Cely trafiły na wieszak, a zaklinacz spojrzał na służącą, która powinna ich zaprowadzić na spotkanie z gospodynią.
Hassan niechętnie rozstał się z płaszczem, wieszając go na wieszaku. Starał się chodzić powoli, bo miał wrażenie, że jego przemoczone buty wciąż chlupoczą z każdym krokiem.
Pokojówka otworzyła drzwi po lewej i kontynuowała w tamtą stronę. Drużyna poszła za nią i ujrzała szeroki pokój z długim, drewnianym stołem. Wisiał nad nim kryształowy żyrandol, który mienił się w blasku świec i lamp. Stół był zastawiony. Sztućce wyglądały już na nieźle zużyte, a niektóre naczynia były nadpęknięte, ale wszystko było czyste i nadal eleganckie.
Przy stole stało osiem krzeseł ozdobione na oparciach rzeźbionymi zdobieniami w kształcie poroża łosia.
Łukowate okna wykonane z żelaza i szkła wychodziły na niewielkie, otoczone mgłą ziemie rodziny Watcher. Ten kto wyjrzał przez okno, mógł zobaczyć niewielki ogródek.
- Kiedy gospodyni zaszczyci nas swą obecnością? - Cely zapytała pokojówkę podchodząc do jednego z krzeseł.
Pokojówka odchrząknęła głośno i powiedziała:
- Proszę za mną.
W dalszej części pokoju, do której poszła pokojówka, znajdował się owalny stół z czarnego szkła, a przy nim trzy eleganckie kanapy. Wszystkie ustawione były przed płonącym paleniskiem, nad którym wisiał portret uśmiechniętego szlachcica ze złamanym, wielkim nosem i plątaniną siwych włosów. Na północnej ścianie również wisiało kilka mniejszych portretów, przedstawiające samą Lady Watcher, dwóch młodych mężczyzn i młodą dziewczynę. Wyżej wisiało wiele innych obrazów z wieloma szlachcicami i szlachciankami.

W pokoju były dwie pary drzwi (oprócz tych, którymi weszła drużyna). Jedne za kanapami na północy, a drugie niedaleko stołu.
Na jednej z kanap siedziała starsza, elegancka kobieta z surową miną.


- Witam moich drogich gości w posiadłości Watcherów - odezwała się. Jej głos był donośny, wysoki i lekko ochrypły. - Miło mi, że odpowiedzieliście na moje zaproszenie. Proszę, usiądźcie. - Wskazała na kanapy. - Nie będę niepotrzebnie przedłużać. Trafiliście do Vallaki niedawno. Może jeszcze nie wiecie, że tym miastem rządzi tyran, głupiec i szaleniec, który śmie twierdzić, że to jego przodkowie założyli miasto. - Przyłożyła podłużną, chudą dłoń do czoła i odchyliła głowę do tyłu. - Wyglądacie mi na zaradnych podróżników. Chciałabym więc zaoferować wam pewien układ. Pomożecie mi “zmienić” rządy w Vallaki, a ja was za to szczodrze wynagrodzę. - Uniosła brwi i rozejrzała się po twarzach gości.
Cely skłoniła się delikatnie, po czym powiedziała.
- To my dziękujemy za zaproszenie. A na czym, jeśli można spytać miałaby polegać nasza pomoc w zmianie tutejszych rządów?
“Tak po prostu? Bez kolacji?” zdziwił się w duchu Hassan. W jego ojczyźnie, zanim przeszło się do interesów, z reguły odbywał się długi, nierzadko kilkugodzinny spektakl okazywania sobie dobrej woli, zarówno ze strony gospodarza, jak i gościa. Potem najczęściej był wspólny posiłek, aby obie strony mogły okazać sobie zaufanie, i szacunek i aby zadowolić bogów obopólną zgodą. Tak bezceremonialne przejście od razu do interesów, zanim jeszcze dobrze się nie rozsiedli zdziwiło wojownika, i choć również był bezpośredni i raczej prostolinijny, nie mógł odmówić sobie cichego burknięcia.
- Może wpierw omówimy to przy kolacji?
- Wyglądamy ci na polityków? - prychnęła Mira. - To nawet nie jest nasza sprawa. Mamy ważniejsze rzeczy na głowie.
“Niegrzeczne, ale może mieć rację” pomyślał Hassan marszcząc czoło.
- Mira… - Cely upomniała przyjaciółkę, posyłając jej pretensjonalne spojrzenie. Przeniosła wzrok na Lady Watcher, czekając jej odpowiedzi.
Agust narazie się tylko przysłuchiwał. Skoro można było z boku osądzić sytuację, tym lepiej. To nie pierwsza intryga w którą ktoś go próbował wciągnąć. I tak jak przewidywał, burmistrz zapewne już wie o tym spotkaniu.
Wyraz twarzy Lady Watcher się nie zmienił.
- Zmiana rządów w Vallaki musi odbyć się poprzez - tu wydęła swoje usta, okraszone zmarszczkami dookoła - usunięcie rządzącego. Jestem w stanie zapłacić wam pięćset złotych monet za tę przysługę.
- Obawiam się, że to stanowczo zbyt mało. Jest nas pięciu, a pięćset podzielone na pięć daje jedynie sto złotych monet na głowę. Ledwie wystarczy to na dobrego wierzchowca, którego jak zdołałem się dowiedzieć, nie sposób w Vallaki nawet kupić. To oznacza, że występowanie przeciwko całemu garnizonowi miasta włącznie z jego władcą nie należy do specjalnie... sensownych, bo raczej nie będzie na czym nawet uciekać, jak plan się powiedzie - zarechotał Hassan i ciągnął dalej. - Jakimi siłami dysponujesz aby przejąć władzę? Bo jeśli zamierzasz przejąć je sama, nie mając poparcia wśród lokalnych strażników to naprawdę źle to widzę. - Wojownik nie owijał w bawełnę, chcąc uświadomić kobiecie, że pucze to nie jest zabawa dla starych, zdesperowanych kobiet.
- Mam wielu popleczników w Vallaki, młodzieńcze. - Lady Watcher przyłożyła dłoń do twarzy i przekrzywiła lekko głowę. - Jesteśmy potężną rodziną i moje dzieci obejmą władzę po mnie. Będą rządzić sprawiedliwie i odpowiedzialnie, tak jak ich matka. Wystarczy, że obecny burmistrz zginie, a ja już wiem co dalej robić. Co do zapłaty, to mogę pomyśleć nad większą nagrodą. Jak już będzie po wszystkim, mogę również zaoferować wam na własność jakąś niewielką posiadłość w Vallaki, ale tylko jedną. Jak się nią podzielicie, to już od was zależy. A więc? Zabijając go, pozbawicie życia kogoś bardzo złego. Nie będziecie mieli nic na sumieniu. - Po tych słowach spojrzała na pokojówkę i wykonała delikatny gest. Pokojówka lekko dygnęła i poszła w stronę przedsionka.
- Nie jesteśmy zabójcami. I nie próbuj robić z nas zabójców - rzekła Mira.
- O ile pod twoimi rządami żadne dzieci ani niewinni ludzie nie wylądują w tych dybach w centrum… - zaczęła Cely patrząc w oczy gospodyni. - To ja jestem w stanie się na to zgodzić…
- A dlaczego twoje dzieci się tym nie zajmą?
- spytał Cahnyr.
- Mam lepsze pytanie. Po co bawić się w mord? - fuknęła pół-orczyca, coraz bardziej się nakręcając. - Nie wierzę, że wy to w ogóle rozważacie na poważnie - dodała w stronę drużyny, a zwłaszcza Cely.
- Gdybyś widziała to co się działo w centrum miasta, może miałabyś podobne zdanie, Miro - odpowiedziała Cely.
- Skrytobójstwo to hańba! Nawet jeśli ofiara umie tylko pieprzyć, że wszystko będzie dobrze - odparła wojowniczka.
- A zamykanie dzieci w dybach nią nie jest? - zapytała zaklinaczka.
- Nawet w połowie nie tak wielką jak zniżanie się do poziomu tych potworów. Jeśli ci on przeszkadza, idź do niego i powiedz mu to prosto w twarz, ale mnie w płatne morderstwa nie mieszaj. - Mira nie ustępowała.
- Po co skrytobójstwo? - wtrącił się Cahnyr. - Są inne sposoby.
- Zabicie dla pieniędzy zawsze jest niehonorowe - upierała się Mira.
- Gdzie są ci liczni poplecznicy? Może gdyby udało się skoordynować jakoś akcję… ale to tylko luźny pomysł - rozważał na głos wojownik, patrząc na starą kobietę, choć pomysł kompletnie mu się nie podobał, gotów był pomyśleć nad wszystkimi opcjami, aby uniknąć rozlewu krwi. Nie był już najemnym zbirem, i nie zamierzał nim znów być
- Nie może być żadnych dowodów na to, że moja rodzina maczała w tym palce. Kiedy wypełnicie swoją misję, pomogę wam zakryć wszelkie ślady zbrodni. Nikt was tu jeszcze nie zna. To miasto nigdy nie uwolni się spod rządów tego szaleńca, jeśli nie podejmę właściwych działań. - Po tych słowach spojrzała na Hassana. - Moi poplecznicy pragną pozostać anonimowi, aż do czasu zmiany rządów.
- Nikt, poza kapłanem, “miłościwie panującą nam pijawą”, strażą, połową innych pijaw w okolicy, naprawdę nikt. Będzie przecież od razu widać, że to ty - warknęła Mira.
“Ciekawe, ile nam burmistrz zapłaci za twoją starą głowę”, pomyślał Hassan mrużąc lekko oczy
- Rozumiem wasze obawy i wątpliwości. - Gospodyni położyła obie dłonie na kolanie i splotła palce. - W takim razie poproszę was jedynie o pozbycie się złego do szpiku kości, prywatnego strażnika burmistrza. Izka Strazniego. Zapłata będzie mniejsza niż mogłaby być przy wykonaniu pełnego zadania, ale wybór należy do was. Jeśli się go pozbędziecie, resztą zajmę się sama.
"Pozbyć się tego strażnika? To nie powinno być trudne", pomyślał Cahnyr. "Sam nas zaatakuje, ledwo zaczniemy uwalniać ludzi z dybów".
Do pomieszczenia weszły dwie pokojówki z tacami pełnymi pachnącego jedzenia.
- Anito, Oktawio, jak miło. Pewnie już każdy z nas zgłodniał - powiedziała teatralnym tonem Lady Watcher i wstała powoli z kanapy. - Proszę, zajmijcie miejsca - powiedziała do gości i sama ruszyła w stronę stołu. Jedna z pokojówek, kiedy już miała wolne ręce, odsunęła krzesło dla Lady Fiony i czekała, aby pomóc pozostałym. Na stole znajdowała się parująca, złocista, pieczona kaczka. Druga pokojówka stawiała właśnie wazę z czerwoną zupą wypełnioną warzywami i różne rodzaje szynek.
- Nie będę tu jeść - rzuciła Mira, bezceremonialnie wychodząc.
Cely odprowadziła pół-orczycę wzrokiem, po czym zwróciła się do Lady Watcher.
- Raczy Pani wybaczyć naszej przyjaciółce. Miała kiepski dzień. Wybaczy mi pani, jeśli nie zjem z wami i pójdę z nią porozmawiać?
- Pójdę z tobą. Ireene? Zechcesz mi towarzyszyć?
- zapytał wojownik, dostrzegając w tym szansę urwania się z kłopotliwego zaproszenia, z którego nie wynikło nic konkretnego. Jak widać jego obawy o posiłek w karczmie nie okazały się bezpodstawne.
- Zechce nam pani wybaczyć, lady Watcher? - Cahnyr również się podniósł. - Nie można dopuścić do tego, by panie same wędrowały ulicami miasta.
Lady Watcher patrzyła się przed siebie, podczas gdy kolejni goście opuszczali jej dom.
- W takim razie życzę wam szczęścia. Przyda wam się - ukroiła kawałek kaczki i włożyła go do ust.
- I tobie, pani. - Cahnyr skłonił się lekko, stojąc już w progi pokoju. - Nasza rozmowa zostanie między nami - zapewnił.
- Och, zapewne.
- Na jej twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech. - Do zobaczeni… nie. Pewnie już nie będziemy mieli okazji. Oktawio, odprowadź gości!
"Kolejny wróg", pomyślał zaklinacz. "Ciekawe, czy dotrzemy do gospody..."
Służąca podeszła do Cahnyra i nie wiedząc, czy ma mu pomóc wyjść, czy poczekać, uniosła jedynie dłoń na wysokość piersi i opuściła odrobinę głowę.
- Proszę, panno Oktawio. - Cahnyr przepuścił dziewczynę.
Wszyscy goście solidarnie wyszli za Mirą i ruszyli w kierunku gospody.
 
Kerm jest offline  
Stary 01-08-2018, 12:29   #59
 
Jendker's Avatar
 
Reputacja: 1 Jendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputacjęJendker ma wspaniałą reputację
- Ciekawe, kto i kiedy spróbuje usunąć nas z tego świata - powiedział Cahnyr, gdy dom lady Watcher został paręnaście kroków za nimi. - Gospoda czy świątynia? - spytał.
- Lista kandydatów jest z każdym dniem coraz dłuższa… - odparła ponuro Cely, po czym wyprzedziła Canhyra i dołączyła do idącej z przodu Miry.
- Mira, co się z tobą dzisiaj dzieje? - zapytała zrównując się z przyjaciółką.
- Przyszłam tu, aby odzyskać honor, a nie bawić się w zabijanie za pieniądze czy dawanie się wykorzystywać paladynom. Więc to raczej nie jest po prostu mój dzień. Tyle.
- Och… rozumiem twoją złość jeśli chodzi o tą drugą sprawę… i przykro mi powodu tego co się wydarzyło między tobą a Agustem... - Zaklinaczka położyła dłoń na ramieniu wojowniczki. - Jednak nie powinnaś przenosić swojej złości na wszystkich dookoła. Bo już w drodze na kolację dało się odczuć twój nastrój, jeszcze zanim było cokolwiek mówione o zabójstwie burmistrza.
- Mówisz, jakby to było coś łatwego. - Westchnęła ciężko Mira. - Muszę się po prostu z tym przespać i mi przejdzie. Dużo się dziś wydarzyło, jestem zmęczona. To wszystko.
- Wiem, że to nie łatwe i nie wymagam od ciebie, żebyś biegała szczęśliwie po łąkach i zbierała kwiatki. Tylko, żebyś starała się kontrolować swój gniew. - Przerwała na chwilę. - Po za tym, jeśli będziesz kiedyś potrzebowała porozmawiać czy się wyżalić, to możesz na mnie liczyć. - Zaklinaczka uśmiechnęła się ciepło. - Już późno, wracajmy szybko do świątyni - dodała.
Idący dwa kroki za nimi Cahnyr starał się nie podsłuchiwać, ale część rozmowy do niego i tak dotarła. Udawał jednak, że nic nie słyszy. I bacznie się rozglądał na wszystkie strony, przekonany, że lady Watcher może spróbować uciszyć niewygodnych świadków jej knowań.
Hassan słysząc wzmiankę Miry o paladynie popatrzył znacząco na Agusta i zrozumiał sytuację. Powoli, ale zrozumiał. Szedł jednak milczący, wiedząc, że cokolwiek powie w tej chwili jedynie jeszcze bardziej zaszkodzi sytuacji. Mira i Agust byli dorośli, i musieli się z tym sami rozprawić, a przynajmniej tak myślał o całej sprawie wojownik. Spróbował jednak nieco poluzować atmosferę.
- Ha, tak coś czułem, że z kolacji u tej zołzy wyjdziemy głodni. Kto ma ochotę na steka z wilka?
- Ja chętnie - powiedziała Cely odwracając głowę w kierunku idących z tyłu mężczyzn.
- W sumie od walki z tymi krwiopijcami nic nie jedliśmy…
- Mogłabym zjeść konia z kopytami. Dziś ja stawiam! - rzekła Mira.
- Widziałem niedawno nawet kilka koni - powiedział Cahnyr z lekkim uśmiechem. - A może byśmy wzięli kolację ze sobą, na wynos? - zaproponował. - Robi się coraz ciemniej, a noc może przynieść różne niemiłe zdarzenia. W świątyni byłby przynajmniej spokój.
- Można wziąć na wynos. Przy okazji możemy wziąć coś dla kapłana w ramach podziękowania za schronienie - odparła Cely.

Każdy poszedł po swoje rzeczy do swoich izb i Mira zamówiła dziewięć steków, oraz dwa dzbany wina. Karczmarz się śmiał, że zaraz mu wszystko wykupi i był bardzo zadowolony. Po tym, jak żona karczmarza przyniosła wszystkie steki, a on sam wypełnił dzbany, to wszyscy zabrali się do świątyni, znajdującej się nieopodal.
- Jesteście! Co tak późno? O… co tu tak pachnie? - zapytał ojciec Lucian - Macie przygotowane posłania. Skromne, bo skromne, ale to tylko uboga świątynia. Na pewno będziecie tu bezpieczni.
- Jesteśmy dozgonnie wdzięczni za schronienie - zaczęła Cely. - Wpadliśmy po drodze po coś do jedzenia, wzięliśmy także i dla ciebie. - Uśmiechnęła się do kapłana podając mu pakunek z jedzeniem.
Kapłan zaśmiał się radośnie i chętnie przyjął podarunek w postaci soczystego steku. Podzielił się też ze swoim małym pomocnikiem, oraz kilkorgiem obecnych tu mieszkańców Vallaki, szukających schronienia.
Hassan zerknął na ludzi którzy schronili się w świątyni i poczuł się nieco winny, że on będzie zajadał się swoim stekiem, a mieszkańcy muszą podzielić się całą jedną porcją. Wziął więc swoją, podzielił na małe fragmenty, wyciągnął z plecaka dziesięć żelaznych racji, na które składały się głównie suszone owoce i warzywa, suszone mięso i suchary, i zaczął przygotowywać niewielkie posiłki dla zgromadzonych. Próbował okrasić suchy smak konserwowanego jedzenia świeżymi kawałkami steków, aby nieco poprawić smak całej potrawy. Potrawa wyszła całkiem przeciętnie i Hassan wiedział, że potrafił zrobić to lepiej. Ale wygłodniali mieszkańcy Vallaki nie narzekali i z przyjemnością zajadali się tym, co im zaoferował.
Mira, widząc zgromadzony w świątyni tłum, również postanowiła zabawić się w dobrodziejstwo i podzielić swoim jedzeniem z potrzebującymi.

Cely miała zabierać się za swoją porcję, gdy nagle ujrzała kilkoro dzieci przyglądających się im. Dziewczyna uśmiechnęła się do dzieci i wykonała ręką gest mający przywołać je do niej.
Gdy dzieci podeszły, zaklinaczka pokroiła swój stek na kilka mniejszych części i rozdała dzieciom.
- Smacznego. - powiedziała ciepłym głosem do dzieciaków.
Cahnyr doszedł do wniosku, że są rzeczy ważne i ważniejsze. "Tubylcy" nie umierali z głodu, więc zaklinacz postanowił podzielić się swoją porcją mięsa z Cely, zaś do wspólnej puli oddać część zapasów, przyniesionych jeszcze 'zza Mgły'.
Agust również zamierzał oddać swój stek, ale wtedy zobaczył że wojownik przygotowuje większą potrawę, więc oddał mu i swoją potrawę i trochę zapasów które trzymał na drogę. Nic wykwintnego, ale znalazło się tam trochę suszonego mięsa i owoców, pasta z miodu i orzechów. Nawet kawałek dobrze podwędzanej kiełbasy. Tak razem można było nakarmić więcej ludzi. Oddał to w sprawne ręce kucharza a sam zwrócił się do kapłana.
- Przed czym chronią się tu ci ludzie?
Ludzie nie wierzyli własnym oczom. Ktoś obcy przyszedł i po prostu zaczął dzielić się z nimi tym co miał.
- Kim jesteście?
- Jak się nazywacie?
- Skąd przybyliście?
- pytali ludzie, zaciekawieni nieznajomymi dobroczyńcami.
Kapłan podszedł do Agusta, z którym czuł największe porozumienie i powiedział po cichu:
- Niedawno, gdy was tu nie było, przyszedł do mnie pewien mężczyzna podróżujący z Vallaki. Gdy jakieś dziecko dowiedziało się, że tu zmierza, poprosiło o przekazanie pewnej wiadomości. To było mniej więcej tak: Widziałem prawdziwych bohaterów. Przegonili złą czarownicę, nie boją się potworów i stają w obronie słabszych. Na pewno ich rozpoznasz. Jak ich spotkasz, to powiedz, że ja też kiedyś taki będę.” Niestety dziecko zapomniało powiedzieć jak się nazywa.
- Wiemy o kogo chodzi. I to właśnie tamte wiedźmy nas teraz męczą. Niemniej, nie odpowiedziałeś mi na moje pytanie. Przed czym szukają tu schronienia? - Agust tylko się uśmiechnął na myśl o chłopcu, jednak po chwili wrócił do obecnej rzeczywistości.
- Przed wszystkim. Przed Strahdem, oraz jego sługami. Przed potworami, o których słyszeli opowieści, albo sami ich spotkali. Wiedzą, że te plugastwa nie mają prawa wejść na te ziemie. Dzięki wam…
- To podróżnicy czy też ludzie z miasta?
- Większość to miejscowi
- odparł kapłan - większość z nich to moi przyjaciele z dzieciństwa. Ale ich oczy jakby przygasły. Nadzieja gdzieś umknęła. Wy ją odrobinę przywracacie. Jesteście jak tacy strażnicy nadziei. Dobrze, że trafiliście do Vallaki.

Pewna dziewczynka, owinięta w brudne szmaty, przełykała właśnie kawałek ciepłego jedzenia, które otrzymała od nieznajomych. Podeszła do Cely i wyciągnęła przed siebie małą, zabłoconą piąstkę. Powoli otworzyła ją, cały czas patrząć się Cely w oczy. W środku był niewielki, oszlifowany kamyk, a na nim wyryty aniołek.
- To dla ciebie - powiedziała. - Wiesz, jak nikt nie patrzy, to aniołek tańczy.
Cely wzruszona przyłożyła dłoń do piersi. Przyjęła prezent od dziewczynki i powiedziała.
- Dziękuję kruszynko. Jest prześliczny, zawsze będę go nosić przy sobie. - Uśmiechnęła się do dziewczynki. - A jak się nazywasz? - spytała dziewczynkę. - Kiedy będę na niego patrzeć to będzie mi przypominał o małym aniołku, który mi go podarował. - pogłaskała dziecko po głowie.
- Mam na imię Olivenka - powiedziała onieśmielona dziewczynka i pobiegła do swojej śpiącej mamy. Obserwowała z oddali Cely i resztę, i powoli jej oczy przymykały się ze zmęczenia.
- Przeurocze dziecko - zaklinaczka powiedziała do siedzącego obok Cahnyra, oglądając jednocześnie ofiarowany przez dziewczynkę kamyk.
Cahnyr przyglądał się jej przez chwilę.
- Dzieci wyczuwają w tobie dobre serce - powiedział.
- Być może masz rację.
Zaklinaczka uśmiechnęła się pod nosem i schowała kamyk. Przeciągnęła się ziewając jednocześnie.
- Aaaaale jestem zmęczona…Chyba powinniśmy iść spać.
- Słodko wyglądałaś - powiedział Cahnyr. - A co do spania to masz całkowitą rację. Poprzednia noc była bardzo... ciekawa, ale jej części nie chciałbym powtarzać - przyznał.
- Nie przypominaj mi nawet, niektórych rzeczy, które padły wtedy z moich ust będę długo żałować… Dobra, idę się położyć. - wstała i powoli ruszyła w kierunku przygotowanych przez kapłana posłań.
- Zarezerwuj mi miejsce obok siebie - odparł, również się podnosząc. - Będę grzeczny - zapewnił.
Zamiast od razu się położyć, podszedł do kapłana. Nie po to jednak, by mu podziękować.
- Czy znasz tego mężczyznę - spytał - który wziął udział w ostatniej fazie walki koło domu snycerza? - spytał.
- Nie, widziałem go pierwszy raz w życiu - odparł kapłan.
- Jeśli kiedyś go spotkasz - poprosił Cahnyr - to mu, proszę, podziękuj.
A potem poszedł położyć się obok Cely.
Hassan zadowolony z roboty usiadł sobie spokojnie na jednej z ław obok Ireene i powoli sączył swoje wino, patrząc na posilających się. Nie raz zdarzyło mu się pójść spać głodnym, a żołnierskie życie przyzwyczaiło go do niewygód. Jednak widok ludzi, którym być może ulżył, nieco poprawił mu samopoczucie, toteż uśmiechał się pod wąsem. “Gdyby tylko miał ze sobą jakieś przyprawy, może posiłek bardziej by smakował” myślał wojownik.
- Świetna robota Hassanie. Dzięki tobie możemy zjeść kolację wszyscy razem. - Pochwalił wojownika paladyn. Ot drobna przyjemność dzielania się z innymi. Postanowił cieszyć się tą chwilą. Zamyślił się chwilę i westchnął.
- Gdyby było więcej ludzi myślących o dbaniu o tych co są pod nimi, zamiast myśleć o władzy.
Paladyn nie położył się spać ze wszystkimi. Wyczekiwał zajęty sprawdzaniem zdobyczy za dzisiejszy dzień, gotów by zadziałąć gdyby wiedźmy znów zaatakowały.
Wojownik kiwnął głową wyciągając jednocześnie lutnię. Brzdąkał na niej jak pierwszej nocy w Barovii, jakieś nostalgicznie brzmiące akordy. Brzdąkał cicho, nie chcąc obudzić odpoczywających, albo obawiając się ,że jego brak talentu może kogoś rozdrażnić.
 
Jendker jest offline  
Stary 02-08-2018, 15:31   #60
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Sen przyszedł nagle i wojownik doskonale wiedział, że śni. Przeszłość nie mogła znajdować się w teraźniejszości. Nie w rozjaśnionej jedynie światłem świec świątyni w Barovii, kraju mgieł i cieni.
Forteca Fariq nie mogłaby się tu znajdować, a jednak Hassan patrzył teraz na jej mury, stojąc w otoczeniu kamratów ze swojej orty. Tysiące razy widział to już i wielokrotnie próbował cokolwiek zmienić. Daremnie.

Wciaż czuł zapach piasku i żar tego piekielnego poranka.
- Hassan! - ryknał Jamil-al-Ghazni, czorbaszi trzydziestej szóstej Orty - weźmiesz odę po Khalimie, kilka drabin i ruszycie jeszcze raz ten odcinek - warknął Jamil ukazując rękojeścią bata miejsce ich wczorajszego niepowodzenia, które tego ranka przywiodło do ich obozu samego agę, Burabana, który zwymyślał Jamila od kundli i eunuchów, powiedział też co sądzi o jego matce, która sądząc z klątw Burabana musiałaby chyba dawać połowie Huzuz. Srogi wódź stał teraz na wzgórzu nieopodal i doglądał wszystkiego swoim żelaznym wzrokiem.


Twierdza musiała zostać odbita. To była sprawa honorowa, i jakaś banda konigheimskich barbarzyńców nie mogła zajmować pogranicznych twierdz. Nie bez stanowczej reakcji kalifa, który dla podtrzymania swojego prestiżu był gotów wyciąć w pień połowę Zakhary. Zwykły czorbaszi, a nawet sam aga był więc dla kalifa niczym pies. Użyteczny dopóty, dopóki jest wierny i skuteczny. I jeśli którykolwiek z nich przestałby spędzać którykolwiek z tych warunków, kalif miał w zwyczaju bezlitośnie usypiać swoje psy, w najwymyślniejszy sposób. Hassan rozumiał więc humor swojego dowódcy, lub raczej jego brak, po za tym humor taki najczęściej szedł z góry na dół i Hassan widząc bat w ręku Jamila posłusznie kiwną głową i poszedł zbierać chłopaków. Nie zapowiadało się dobrze.

Wciąż widział ich twarze. Akim, wielki kalimszyta o białych zębach i szerokich jak u minotaura barach. Dzierżył najczęściej proporczyk ody, idąc w pierwszym szeregu, a jego mocarne łapy ubiły tylu niewiernych, że Hassan stracił już dawno rachubę. Bakr al-Sul, wysoki, ale przeraźliwie chudy białas, gdzieś z północnego wybrzeża Morza Wewnętrznego. Władał mieczem najlepiej w kompani. Cichy i spokojny Tariq, z melancholijnym wzrokiem, wiecznie noszący tomik jakichś zamorskich wierszy. Wprawny morderca. I złodziej serc niemal wszystkich kurew, dziwek, i innych lekkich panien z którymi miał do czynienia. Byli i inni, Zarkaf, Jehangir, Yusuf...wprawni żołnierze i serdeczni druhowie. Hassan znał każdego w odzie z imienia i szczerze żałował śmierci każdego z nich.
Orta ponownie ruszyła do szturmu, przy akompaniamencie piszczałów, metalicznym dzwonieniu cymbałów i rytmicznych uderzeń bębnów, pół tysiąca synów wojny ruszyło na rzeź. Świsnęły strzały, i każdy jęk bólu oznaczał śmierć jednego z jego oświeconych braci. "Pięćdziesiąt, trzydzieści..." liczył w duchu Hassan oceniając odległość swojego pododziału od muru twierdzy zza swojej okrągłej tarczy. Z tej odległości dało się już zobaczyć strzelców na blankach, szyjących w atakujących ze swoich długich, zakrzywionych podwójnie łuków. Kolejne jęki, kolejni zabici, ale drabiny dotarły pod mury i wkrótce zetknęły się z nimi z głuchym stuknięciem. Orkiestra wchodziła właśnie w kolejną zwrotkę, kiedy Hassan przeskoczył z drabiny na koronę muru. Oczywiście, wróg już czekał.


- Taghalab alkufaar!* - ryknął Hassan zeskakując z drabiny w sam środek czekających na niego konigsheimczyków. Sparował pierwszy cios, wyłapując miecz swoją okrągłą tarczą. Jego jatagan otworzył brzuch wojownikowi z Konigheim, młodemu. Bardzo młodemu, ale nie było sensu zastanawiać się w tej chwili nad grozą wojny. To był czas zabijania. Flaki wylały się na kamienie fortyfikacji z głośnym plaśnięciem, ale nie było czasu podziwiać i tego, bo na blanki wlewali się następni wojownicy, i to z dwóch stron. Wkrótce wojownik zatracił się całkowicie w plątaninie szczękających mieczy, łomoczących o siebie tarcz, i strugach krwi lejących się na kamienie murów. Obie strony napierały na siebie niczym dwie fale, zderzające się na morzu. Z drabin kamraci Hassana posyłali do piekła niewiernych swoimi jataganami, które kreśliły w powietrzu jaskrawe łuki śmierci, Konigheimczycy zaś desperacko próbowali posłać zakharyjczyków do swojej wersji piekła, kłując i dźgając długimi włóczniami zza swoich szerokich tarcz. Strzały świstały dokoła, zabierając kolejnych. Topory kruszyły okrągłe tarcze i szłomy hełmów, miecze i jatagany odcinały kończyny a maczugi i młoty miażdżyły kości pod pancerzami. Krew lała się strumieniami, tworząc groźne kałuże, na których łatwo można było się potknąć. Kto padł, nie wstawał już, przygniatany napierającymi masami ludzi a ci, co spadli z blanek mogliby się uważać za szczęśliwców, kiedy ich karki pękały od upadku, przynosząc szybką śmierć. Młode twarze były niczym maski wściekłości i furii, jakby piekło otworzyło sobie bramę do rzeczywistości, pragnąc chłonąć ciepłą krew i spijać dusze śmiertelnych. Mijały godziny, a rzeź trwała w najlepsze, początkowo przy dźwiękach orkiestry, potem wojownicy mogli słyszeć jedynie swoje świszczące oddechy, szczęk oręża i rzężenie umierających. Czymkolwiek było piekło dla obu stron, dostało dziś mnóstwo dusz.


Pole walki jednak tym razem należało do Zakhary, choć walka o nie była długa, i niesłychanie zacięta. Świadczyły o tym liczne rany wojowników i krew pokrywająca ich pancerze po walce, kiedy stali na murze, licząc swoje ofiary, i poległych towarzyszy. Flagi powiewały a z piersi atakujących wyrywał się pod niebo okrzyk zwycięstwa. Hassan stał otępiały na murze, nie zdolny ruszyć nawet ręką, którą raz po raz zadawał ciosy. Wyszczerbiony jatagan był cały czerwony od konighsheimskiej krwi. Jego druhów zaś można było rozpoznać jedynie po wystrzępionych piórach na ich pociętych ciosami keczach.
- Trzydziesta szósta orta! - wrzasnął Hassan unosząc miecz, nadludzkim jedynie wysiłkiem.

Triumfalne ryki jego kamratów zostały jednak brutalnie przerwane, kiedy jeden z nich wskazał na sąsiednią wieżę, na której stała samotna postać. Ta zaś uniosła ręce, gestykulując i wyjąc przez chwilę swoje klątwy, i zanim ktokolwiek mógł się temu przeciwstawić, na odę Hassana spadł deszcz ognia. Ogromne kule żaru spadały na blanki, paląc wojowników na popiół. Wszędzie, gdzie uderzył pocisk ciała topiły się niczym woskowe świece, lub całkiem znikały, pozostawiając po sobie jedynie chmurę czarnego pyłu. Wojownik rzucił się w stronę drabiny, usiłując się ratować ale było już za późno. Podmuch ognia zmiótł Hassana z muru, razem z drabiną, prosto w ciemność...

Koszmar wciąż powracał, jakby miał to być jego wieczny pręgierz. Bywały sny o innych bitwach, innych zabitych i innych miejscach, równie gorących i równie odległych jak tamta forteca. A jednak ten najczęściej go dręczył. Jednak tym razem, zamiast swoich towarzyszy, swojego dowódcy i nieprzyjaciela zobaczył jedynie puste, wypalone żarem pustkowie. Gołe, pozbawione obrońców mury wyglądały jeszcze straszniej, niż w czasie oblężenia, a rozbita i spalona brama zamku ziała niczym rana w sercu zabitego potwora. Hassan szedł przed siebie, i za chwilę był na dziedzińcu.

On już tam czekał. Wieki, płomienny. Palący.

Hassan wiele razy widział ifryty na ulicach Huzuz, ale tak wielkiego i tak dostojnego jeszcze nie zdążyło mu się oglądać. Zwyczajowo padł na twarz, okazując szacunek potężnej istocie jak każdy oświecony.
- Dobrze cię wyszkolono, niewolniku - zaśmiał się dżinn. O ile oczywiście nim był.- Ale chyba nie na tyle dobrze, skoro znalazłeś się tam, gdzie się znalazłeś. Czy było warto?Spójrz na mnie robaku! - płomienista twarz zbliżyła się do przerażonego oblicza Hassana. Gorejące oczy wpatrywały się w niego, świdrując i przenikając. Skóra Hassana prażyła się od gorąca bijącego od tej istoty. Wojownik zapragnął nagle się obudzić, znaleźć się jak najdalej od dżinna. Nie mógł.
- Słaby, zawsze słaby. Ale nie mam nikogo innego pod ręką. Musi mi wystarczyć taki nędzny pomiot jak ty - zarechotała istota - Jesteś w kraju grzechu. Kraju niewiernych. Kraju bez słońca, i bez blasku. A to jest grzech. Wielki grzech przeciwko mnie! - dżinn chwycił nadgarstki człowieka, paląc je żywym ogniem.
- Będziesz narzędziem mojego gniewu, Hassanie. Zanieś tam mój ogień, a nagroda Cię nie minie. Zawiedź mnie, a twoja dusza będzie palić się przez wieczność w moim piecu - dżinn w końcu go puścił. Wojownik jednak nie przestawał odczuwać bólu w zranionych nadgarstkach, jakby dżinn przekazał mu jakąś cząstkę siebie, która zaczęła krążyć w jego żyłach, paląc i rozgrzewając ciało. Czuł, jakby coś od środka próbowało rozerwać go na kawałki
- Będę... posłuszny... - Hassan znów padł na twarz, jego ciało powoli odmawiało mu już posłuszeństwa.
Dżin jedynie zarechotał, po czym wzbił się pod niebo, mknąc do góry niczym płomienisty pocisk z jakiejś oblężniczej machiny, albo jedna z tych kul ognia, rzucana czasem w bitwach przez czarodziejów kalifa. Ból zniknął, a członki Hassana powoli ogarniała przyjemna błogość.

A potem... eksplodował...

Hassan przebudził się gwałtownie. Wciąż było ciemno, a dogasające świece wydzielały przyjemnie kojący zapach topionego wosku. Ireene spała obok, na jakiejś ławce. Reszta jego towarzyszy zaległa tu i ówdzie, bezpieczna. Hassan zaczął przypominać sobie ostatnie wydarzenia. Znów był w Barovii.
- Kraj grzechu... bez blasku... - mruczał do siebie wojownik, instynktownie patrząc na swoje nadgarstki. Były na nich blizny, jakby po oparzeniu. Tak jakby włożył tą część rąk w ognisko i przypiekał jak prosiaka na rożnie. Hassan wzdrygnął się, dostrzegając w tym rękę boga. Zaczął się modlić, ale wtedy jego ręce zaczęły płonąć. Początkowo fioletowe języki ogarnęły tylko jego dłonie, potem jednak stał już między ławkami, a jego ciało płonęło niczym skóra ifryta. Nie czuł jednak bólu, jakby ogień nie był przekleństwem, a raczej darem.
Uspokajał, i dawał poczucie pewności.
- Będę...posłuszny... - szeptał
* - bić niewiernych!
 
Asmodian jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172