Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-07-2018, 10:48   #1
 
Jaśmin's Avatar
 
Reputacja: 1 Jaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputacjęJaśmin ma wspaniałą reputację
W głąb siebie: zabić litość (+18)

Nad Miastem krąży kruk. Ptak szybuje na ciemnych skrzydłach idąc w zawody z wiatrem. Jego lewe oko, bezpieczne przed słońcem, wypatruje pożywienia na ulicach Miasta. Które to stanowi jedyny w swym rodzaju artefakt składający się z setek skomplikowanych elementów, niczym mechanizm zegarowy. Ludzkie i nieludzkie zbiorowości, skomplikowane pajęczyny stosunków międzyludzkich, labirynty zagrożeń czających się na mieszkańców Miasta i przyjezdnych. Miasto jest jedyne w swoim rodzaju.
Ostrogar, stolica Świata. Polożone na wyspie wewnątrz większej wyspy. Otoczone szerokim jak morze jeziorem Dan Ugar, Tarczą Imperium.
Każdy kto przybywa tu po raz pierwszy, zbliżając się do bramy nieuchronnie podnosi głowę. Mury Miasta są wysokie na wiele kroków, zwieńczone krępymi bastionami i ciągną się dalej niż sięga wzrok. Zaś budynki miejskie, kamienice, wille, świątynie, szkoły, szpitale, obiekty rekreacyjne, wszystkie one rosną w górę. Wolne parcele są ścisle wyliczone na potrzeby podatku gruntowego. Na dachach toczy się życie. Po kładkach, mostach i mostkach płynie rzeka przechodniów, działają targowiska i sklepy rzemieślników. Życie Miasta toczy się równolegle na niższych i wyższych poziomach.
Samo Miasto dzieli się na siedem dzielnic, od Dzielnicy Miedzianej, domów i straganów biedoty, do Złotej, w centrum której znajduje sie Pałac Potęgi, dziedziczna siedziba cesarzy z rodu Katana. Ta monumentalna budowla stanowi zarazem dom władcy i koszary, siedzibę centrum administracyjnego i zbrojne ramię władzy. Wysokie mury otaczają plątaninę siedzib, bastionów, ogrodów, bibliotek, pałacyków i innych elementów architektury zwieńczonych posągami starożytnych herosów i Potęg czczonych przez obywateli. Także światyniami, w których cesarscy kapłani w sekretnym języku swego kultu spisują nieprzerwanie statystyki cesarskiej gospodarki. A w centrum, w Sercu Serca Serc, znajduje się siedziba cesarza Ming Huana, zwanego Złotym.
Nie jest dobrze oddalać się na długo od dworu cesarza, zwłaszcza jeśli się coś znaczy...

*****

Tan Arreta, córka Arrtagha

Słońce przeciskało swe ogniste macki przez szpary w okiennicach. Potoki światła, niczym fale płynnego miodu, zalewały pomieszczenie biurowe w kasztelu Arrtagha. Drewniane półki uginały się pod ciężarem ksiąg, wielkie biurko pokrywały rulony pergaminów. Mebel był zaiste spory i można było na nim znaleźć wiele ciekawych bibelotów. Między innymi perpetuum Mobile, fajka (złamana), zloty posążek Pierwszego Katana, butlę z inkaustem, rodowy pierścień Arrtagha, zwinięty rulon mapy, talerz z zeschniętymi resztkami posiłku, puchar wina pół pełny (choć sceptyczna część Arrety kazała widzieć jego półpustość), a także cyrkiel i inne cuda, którymi mała Arreta uwielbiała się za czasów dziecinnych radować.
Tak, wiele tu było ciekawych rzeczy. Ale dla Arrety w tej chwili istniały tylko złe, zmrużone oczy Borragha, jej młodszego brata.
Powiedzieć, że Borragh był tęgi byłoby niedopowiedzeniem. Szyte na zamówienie szaty z trudem opinały jego tuszę, a na twarzy pyszniły się trzy podbródki. Gdyby nie to, że umysł młodego Uruk-hai, dorównywał jego posturze ojciec już dawno by się go pozbył. Nie dało się bowiem, żadną perswazją, zmusić młodzieńca do ćwiczeń z orężem.
Mimo to, Arreta, daleka była od tego by brata lekceważyć.
Twarz Borragha, wyjątkowo, nie była dziś pokryta modnym makijażem. Brak malunku, sugestia szczerości i zaufania. Arreta oczywiście ufała mu jak bratu.
To znaczy, żeby być dokładnym, ani trochę.
- Widzisz, Arreto - tubalny głos Borragha wprawiał w drżenie wszystkie przedmioty w tym pomieszczeniu - Ja wiem, że mi nie dowierzasz. Muszę przyznać, że nie dziwię się temu, wszak niewiele dałem ci okazji do siostrzanej miłości. Wiedz, jednak, ze teraz szczerze wyciągam do ciebie rękę - Borragh poprawił się na wiklinowym krześle - Otóż mój znajomy, czarodziej Denelor, ma drobny problem i jest skłonny hojnie się odwdzieczyć za pomoc. Chodzi, zdaje się (Borraghowi często się zdawało choć pamięć miał niezawodną) o jakieś urządzenie, nad którym pracuje. Jeśli, droga siostro, miałabyś czas i ochotę możesz zyskać wdzięczność naprawdę wpływowego obywatela. Niech to będzie dowód mojej szczerej chęci zawarcia sojuszu rodzinnego miedzy nami. To jak będzie...?

*****

El Herbert West

Na rozległym peronie dworca kolejowego, w pobliżu bramy Ostrogarskiej, zatrzymał się monumentalny, dyszacy parą potwór.
Zarówno lokomotywę jak i przedziały wykuto z ciemnego żelaza, rzeźbiąc je w barokowe ozdobniki. Same koła, dwukrotnie większe od wzrostu przeciętnego człowieka, dawały niezłe pojęcie jak wielki był to konstrukt. Szyby w przedziałach, zakurzone od długiej drogi, pozwalały jednakże zajrzeć do środka. Do pomieszczeń wypełnionych wygodnymi fotelami z pluszu.
Na peron wysypał się kolorowy, dostatnio odziany tłumek podróżnych. Nowoprzybyli zmieszali się z pracownikami dworca oraz pasażerami czekającymi na swój pociąg, niczym kłęby pary z komina lokomotywy.
Po schodkach zszedł jeszcze jeden pasażer.
Mężczyzna, odziany z cudzoziemska, jak przystalo na uczonego męża, rozejrzał się po peronie. Nic nie przykuło jego uwagi. Ot, normalna aktywność ludzkiego tłumu.
Do stojącego na schodkach mężczyzny podszedł wąsacz w mundurze konduktora. W panującym rozgardiaszu pasażerowie nie mogli słyszeć słów, ale cudzoziemiec słyszał dobrze. Na pytanie odpowiedział uprzejmymi słowy i wąsacz zadowolony oddalił się.
Mężczyzna zszedł ze schodków. Z kieszeni kamizelki dobył zegarka na lańcuszku i starannie sprawdził godzinę. Do umówionego z Denelorem spotkania zostało jeszcze kilka godzin więc Herbert nie śpiesząc się zajął wiktykę, otwarty pojazd na dwóch wysokich kołach, z przedłużónym w razie zlej pogody, dachem, napędzanym siłą mięśni wiktykarza. Herbert podał mężczyźnie adres swego domu po czym odplynął myślami. Nie musiał się martwić, gdyż wiktykarz był bardzo sprawny i szybko zostawił za sobą peron, przedostał się przez bramę miejską (Herbert musiał to poczekać trochę na swoją kolejkę) i powędrował do domu swego pasażera w dzielnicy Srebrnej.
W tej samej dzielnicy znajdował się Uniwersytet, Biblioteka Miejska oraz Płacząca Baszta, dom czarodzieja Denelora Agravane.
Herbert miał jeszcze czas, mógł się odświeżyć po długiej podróży, odziać elegancko i przygotować dokumenty oraz spętać myśli w karny szereg. Denelor będzie ciekawy jego relacji, to nie ulegało wątpliwości...

*****

Tan Tellon Ve'Sell

Z zachodu nadciągała noc, gwiazdy niczym rozsypane na stole biesiadnym ziarna kaszy, wieczorne niebo niczym ciemny obrus oraz dwa księżyce. Ten większy, siejący srebrnym blaskiem, zwany Światynią. I mniejszy, ciemny, zwany Ogryzkiem.
Ulicą Srebrnej Dzielnicy szła trzyosobowa grupka. Dwoje z nich, mężczyzna i kobieta, o cechach po równo elfich i smoczych, szli blisko siebie, pogrążeni w cichej rozmowie. Towarzyszący im mężczyzna, w odświętnej szacie kapłana boga śmierci, trzymał się na tyle blisko by ich słyszeć i na tyle daleko by zapewnić minimum intymności i maksimum bezpieczeństwa.
O to ostatnie było zresztą dość łatwo. W dzielnicy, zamieszkanej głównie przez bogatych mieszczan i rzemieślników, często widać było patrole straży. Na dodatek Ostrogar, tak jak i jego siostrzane miasto, Gett-war-gar, został kilkadziesiąt lat temu, wyposażony w uliczny system oświetlenia. Matowe szklane kule na wysokich tyczkach przez cały dzień nasiąkały słonecznym blaskiem by we wrogiej ciemności nocy rozpalać się żółtym światłem.
Trójka wędrowców szła ulicami nie śpiesząc się zbytnio. Gdy zatrzymali się przed krępym donżonem, zbudowanym z bazaltu, ukoronowanym zębatymi blankami, stanęli na chwilę by rozejrzeć się po okolicy.
Przechodnie mijali trójcę nie zwracając na nich większej uwagi. Bogato odziani ludzie nie byli w Srebrnej niczym nadzwyczajnym. A ruch w tej części miasta trwał całą dobę.
- Cóż, Tellonie - kaplan jako pierwszy przerwał zadumę - Rozumiem, że to tutaj mieszka przyjaciel twego rodziciela. Który to, w imie dawnej przyjaźni, chce cię prosić o pomoc przy swym wynalazku. Nas prosić - dodał po chwili - Mam nadzieję, że zadbasz o to by była to przysługa obustronnie zyskowna, że tak powiem...

*****

Tan Rodrik Carsall

W monumentalnych salach i korytarzach Pałacu Sprawiedliwości odbijało się echo ciężkich kroków. Podkute buty budziły echa w przejściach udekorowanych obrazami olejnymi o tematyce śmierci i prawa, wotami żałobnymi oraz rytymi w stali cytatami z Kodeksu Katanów.
Rodrik Carsall, rycerz i kat w służbie Cesarza, przechodził tym korytarzem już wielokrotnie, ale zawieszony na ścianie obraz jak zwykle nieuchronnie przyciągnął jego uwagę. Zwany "Przeszytym zbrodniarzem" przedstawiał mężczyznę w zbroi starającego się podnieść z błota w czym przeszkadzała włócznia wbita w plecy.
Tylko bardzo spostrzegawczy obserwator mógł zauważyć wyjątkowo niepokojący uśmiech postaci przywodzący na myśl długie pajęcze cienie skradajace się przez noc by wślizgnąć się do domu uśpionych niewinnych.
Rodrik jak zwykle kontemplował uśmiech postaci na obrazie po czym, po raz kolejny, sięgnął do kieszeni swej tuniki by wydobyć kartę papieru zlamaną dwukrotnie. Raz jeszcze przeczytał krótki list.

Rodriku, wybacz że odrywam Cię od twych obowiązków, ale chciałbym dziejszego wieczoru gościć Cię w Płaczącej Baszcie. Twój przyjaciel - Denelor.

Tak po prostu. Mistrz magii Denelor Agravane jak zwykle pominął swój tytuł i nazwisko rodowe. Ale znali się z Rodrikiem od lat odkąd czarodziej skończył wykładać w szkole elektorów, kandydatów do profesji katowskiej. Wykładał etykę i polubił swego żarliwego uważnego studenta. Przez kolejne lata obaj rozwijali swą znajomość, aż w końcu doszli do przyjaźni i wyświadczanych sobie wzajemnie przysług.
Dziś wieczorem.
Rodrik Carsall przyjdzie.

*****

Daryus Parkair

Młody czarodziej przeczytał ostatnie znaki interesującego zwoju, który studiował od wczoraj i z ulgą wstał by przeciągnąć zastałe mięśnie.
Bibiloteka Ostrogarska, jak młodzieniec wiedział, była największą tego typu instytucją w całym znanym świecie. Licząc jej file rozsiane w całym Imperium zawiarała w sobie kilka milionów tomów. Tylko Smocza Biblioteka, za czasów najwiekszej potęgi Reptillionów, mogła się z nią równać.
Omijając studiujących scholarów Daryus podszedł do wysokiego wąskiego okna w murach pomieszczenia katalogów. Przez chwilę cieszył się ciepłem letniego słońca gdy nagle jego uwagę przykuł niewielki szaro-czerwony ptaszek podskakujący na parapecie. Dlaczego to właśnie przykuło jego uwagę?
Cóż, posłańcami mistrza Denelora nader często były ptaki.
Dziob uchylił się i ptasi śpiew, brzmiący dla przypadkowego przechodnia zupełnie niewinnie, w umyśle Daryusa przekształcił się w słowa.
- "Daryusie, dziś wieczorem mamy gości w baszcie. Pragnę byś zjawił się wcześniej i pomógł przygotować Machinę oraz pomógł służkom w porządkach tak żeby wszystko było na poziomie - Denelor."
Ptaszek przestał śpiewać, z wrednym wyrazem dzioba narobił na parapet, po czym odleciał.
To będzie bardzo interesujący wieczór. A moze mistrz zaprosił niewiasty? Czas pokaże.

*****

Płacząca Baszta, umiejscowiona w zachodniej części Dzielnicy Srebrnej, koło ulicy Szklanej. Zbudowana z czarnego niczym smoła bazaltu, ukształtowana w klasyczną formę budowli obronnej wyglądała niczym ostatni ząb w szczęce starca. Usadowiona między sklepem z dywanami, a sklepikiem ze zdrową żywnością nie przyciągała wiele uwagi.
Co było życzeniem jej gospodarza.
Budowla miała trzy kondygnacje nadziemne i dwie podziemne. I, choć czarodziej często miewał gości, to do najniższej i najwyższej kondygnacji mało kto miał dostęp.
Dzisiejsi goście schodzili się kolejno w ciągu pół godziny. Każdego z nich gospodarz witał osobiście i prowadził po krętych schodach do pierwszej nadziemnej.
W komnacie kluczową pozycję zajmował hebanowy stół przykryty ciemnozieloną ceratą zastawiony srebrem i porcelaną. Waza z zupą z pomidorów, talerze i deseczki zastawione chlebem, mięsem, rybami, jarzynami i innymi prostymi potrawami. Wokół osiem krzeseł. Ściany dookoła w przyjemnym zgaszonym kolorze pokryte gdzieniegdzie olejnymi obrazami największych mistrzów pędzla i płótna. Eleganccy mężczyźni i kobiety o pięknych surowych twarzach zdawali się obserwować gości. A może i obserwowali. Wszak to dom maga.
Gdy wszyscy już się zgromadzili mały czarodziej, siedzący, jak przystało gospodarzowi, u szczytu stołu, złożył dłonie i poczekał aż pozostali zrobią to samo.
- Bogowie - jego głos był czysty i mocny - Wy wiecie, że tu jesteśmy. I wiecie, ze jesteśmy głodni. Amen.
- Amen!
W trakcie posiłku nie rozmawiano prawie wcale, nie licząc okazjonalnych próśb o podanie solniczki lub serwetki. Wszyscy postępowali tak posłuszni lokalnemu obyczajowi każącemu unikać przy posiłku poważniejszych tematów.
Po skończonym posiłku dwie cichutkie i pachnące krochmalem służki zebrały kuchenne utensylia i podały gościom fajki. Gospodarz sam wybrał mieszankę, jedna czwarta krasnoludzkiego tytoniu. Zapalono. Zaczęły się pierwsze rozmowy.
Gdy dym fajkowy rozrzedził się nieco, a pierwsze znajomości zostały nawiązane, Denelor wytrząsnął ze swej fajki resztki popiołu i poprosił o uwagę.
- Moi drodzy. Z pewnością zastanawiacie się dlaczego was tu zaprosiłem. Choć, i mówię to szczerze, widok wasz sprawia mi radość, to faktycznie mam do was sprawę. Niekoniecznie pilną, ale z pewnościa ważką.
- Jak wiedzą nieliczni od pewnego czasu pracuje przy urządzeniu mającemu szczególne magiczne właściwości. Chodzi to, konkretnie, o funkcję tworzrenia światów, półsfer egzystencji. Doszedlem do etapu końcowego i stworzylem jedną półsferę, tak, rzekłbym, dla wprawy. Niestety, doszło do wypadku...
Czarodziej zamilkł na chwilę. Jego ciemne oczy błyszczały w blasku lampy.
- Ci z was, którzy mnie znają wiedzą, że jestem żonaty. Otóż wypadek, który miał miejsce niespełna miesiąc temu dotyczy mej małżonki. Towarzyszyła mi w procesie tworzenia sfery i mój fatalny błąd wciągnął ją do środka. Z uwagi na specyfikę zaklęcia nie mogę zdalnie jej wyciagnąć. W tym celu trzeba wejść do środka, stać się częścią sfery, a ja nie moge tego uczynić gdyż wówczas nie byłbym w stanie wrócić. Ktoś musi kontrolować zaklęcie z zewnątrz i w decydującym momencie przerwać jego działanie. W tym nikt mnie nie zastapi. Nawet Daryus, - czarodziej wskazał mężczyznę, którego przedstawił jako swego ucznia - mimo swych niemałych umiejętności nie byłby w stanie tego uczynić.
- Dlatego mam do was prośbę. Chciałbym byście wzięli udział w tej ekspedycji ratunkowej, byście zbadali stworzoną przeze mnie sferę i uratowali moją Impi. Ja będę nadzorował zaklęcie z zewnątrz i w decydujacym momencie wyciagnę was wszystkich. Oczywiscie za pomoc chętnię się odplacę i gwarantuję, że nie znajdziecie mnie skąpym. Mój skarbczyk, moja biblioteka stoją przed wami otworem. Że nie wspomnę tu o mej dozgonnej wdzięczności.
- Z pewnością macie pytania i uwagi. Mówcie proszę, a ja postaram się rozwiać wasze wątpliwości.
- Słucham was.
 

Ostatnio edytowane przez Jaśmin : 18-07-2018 o 10:14.
Jaśmin jest offline  
Stary 12-07-2018, 19:35   #2
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację


Arreta, nerwowo stukała twardymi, modnie wymodelowanymi pazurami o biurko. Nie przepadała za Borraghiem i w żadnej mierze mu nie ufała żadnemu z braci w zasadzie nie ufała. Siedziała wiec wygodnie przy biurku i w milczeniu rozkoszowała się chwilą dominacji. To on przyszedł do niej, to on prosi, to jego źrenice zwęziły się od promieni słońca, a ona nic nie musi, nie dzisiaj...

Gdzieś z oddali cykały cykady, na twarzy brata pojawiło się kilka kropel potu, to był jeden z tych dni w których duchota powietrza za oknem nie była osłabiana przez nawet najlżejszy podmuch wiatru. Kołysała się na krześle i myślała.

Borragh był najmądrzejszym z jej braci. Jeżeli więc coś mówi i mówi to w dobrej wierze zapewne ma racje. Chyba, że planuje się jej pozbyć, a w takiej sytuacji sama będzie nie długo w ciemnej dupie. Dlatego nie warto pokazywać, że coś podejrzewa, w przeciwnym razie brat zastawi na nią nowe sidła na innej ścieżce.

Poruszyła się na krześle, które stęknęło pod jej ciężarem. Zastanawiała się jaki mógłby mieć powód aby chcieć wyeliminować właśnie ją. Prawdę powiedziawszy Arreta sama była jednym z wybrakowanych dzieci Arrtagha gdyby była jego synem była by groźna bo zapewne z czasem zajęła by miejsce papy, niestety była córką. Córki miały wiele dróg do wyboru: mogły wyjść za mąż, mogły zostać do śmierci w domu ojca na utrzymaniu braci, mogły poświęcić się służbie Wielkiemu Katanowi lub wywalczyć sobie własne miejsce w świecie i stanąć na czele własnego domu. Niestety żadna z dróg nie prowadziła w tej rozgrywce Arrety do sukcesji. Borragh miał taką szansę, jeśli wykosi pozostałych braci, np przynajmniej tych rokujących. Był zbyt mądry aby sukcesor zgodził się aby żył w domu i w dalszym ciągu wykonywał swe obowiązku, nie miał dostatecznie wiele siły by wykazać się i założyć własny dom, poza tym ... przyjrzała się mu krytycznie ... daleki był od wzorca Uruk-hai, a jego dały były zbyt dobrze ukryte by mógł liczyć na dobry ożenek.

Słońce przeciskało swe ogniste macki przez szpary w okiennicach, w powietrzu unosił się kurz. Arreta nie była pewna intencji brata, postanowiła jednak zaryzykować. Wiele warta była już sama potencjalna wdzięczność
Borragha, podobnie jak wdzięczność czarodzieja, czy sama możliwość poznania nowego mechanizmu.

Pochyliła się w stronę brata i uścisnęła mu rękę

- więc sojusz, przedstawisz mnie swemu przyjacielowi a ja zrobię co mogę i niech Katan nad nami czuwa - w myślach zaś obiecała sobie, że i ona zostanie czujna.


***
Siedziała przy stole obserwując otaczających ją nieznajomych i słuchała w milczeniu słów czarodzieja, a jej serce śpiewało. Wielki Katan dał jej szansę aby spełniła złożone mu jeszcze w dzieciństwie przyrzeczenie.
 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Wisienki : 13-07-2018 o 11:58.
Wisienki jest offline  
Stary 12-07-2018, 22:25   #3
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wysoki mężczyzna o jasnych włosach i jasnoniebieskich oczach obrzucił ptaszka niepochlebnym spojrzeniem.
- Będę - mruknął. - A teraz spadaj stąd, straszydło.
Niestety, uskrzydleni posłańcy Denelora nie należeli do zbyt dobrze wychowanych, a ich stosunek do odbiorców wiadomości okazywany był nie tylko przez wyraz dzioba.
Tak jak i teraz. Nie pierwszy zresztą raz i nie ostatni zapewne.
Za pomocą prostego czaru usunął ślady wizyty ptaka, po czym poszedł odszukać Zhain, bibliotekarkę, która często pomagała mu w poszukiwaniach i z którą planowali coś na wieczór. Coś związanego nie tyle z biblioteką, co z pewnym bogato ilustrowanym woluminem...
No ale skoro Denelor spraszał gości, to kto wie, kiedy owo spotkanie miałoby się skończyć. A umawianie się z kimś i zostawienie tego kogoś na przysłowiowym lodzie z pewnością nie leżało w charakterze Daryusa.

* * *


Daryus czuł się w domu Denelora jak we własnym. I nie było w tym nic dziwnego - w końcu gościł tu nie od wczoraj. Chociaż słowo gościł było nie do końca trafne. Był asystentem i prawą ręką Denelora, a i jego żona, Impi, też nie miała nic przeciwko obecności Daryusa, a nawet - takie przynajmniej młody mag miał wrażenie - lubiła go. Traktowała go zresztą jak bliskiego krewnego.
W każdym razie znał tu każdy kąt i wszystkich - od pani i pana domu przez majordomusa, kucharki, służące po ogrodnika.
I (wbrew krążącym o nim tu i ówdzie opiniach) nie uwodził żadnej z domowniczek.
Uczestniczył nie tylko w eksperymentach. Brał też udział w znacznej części mniej czy bardziej oficjalnych spotkań, jakie urządzał Denelor, o tym jednak wcześniej nie słyszał. I nie miał pojęcia, czego będzie dotyczyć.

* * *

Informacja, jaką przedstawił Denelor zaskoczeniem dla Daryusa była tylko częściowym. Oczywiście wiedział, jako jedna z dwóch osób na świecie, o tym, że Impi padła ofiarą eksperymentu, że znalazła się w innej sferze. Ale o wyprawie nie miał pojęcia. Prawdę mówiąc nie był pewien, czy Denelor zamierza cokolwiek zrobić, podjąć jakąkolwiek próbę odzyskania swej żony.
Ich małżeństwo można określić - "przeciwieństwem charakterów". Ewidentnie coś ich do siebie przyciągało, ale ładnych parę razy poszli na noże, bo Denelor był mężczyzną o twardym charakterze, a jego luba też nie była od macochy.
To był trudny układ, ale funkcjonował.
Ale mogło się przecież okazać, że to, co zostało kiedyś połączone - pękło. Co prawda wypadek faktycznie był wypadkiem, ale kto mógł gwarantować, że Denelor nie skorzysta z okazji, skoro przez miesiąc nie podjął żadnych działań?
No ale Denelor nie zawiódł oczekiwań Daryusa.

- Chciałem tylko powiedzieć, że ja też się tam wybieram - oświadczył.
 
Kerm jest offline  
Stary 16-07-2018, 18:15   #4
 
Googolplex's Avatar
 
Reputacja: 1 Googolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputacjęGoogolplex ma wspaniałą reputację
Nim przejdę do właściwej części dziennika, pragnę byś miał drogi czytelniku jasny i rzetelny obraz spraw które będę poruszał. W tym celu poznać musisz ma osobę jak też motywy które skłoniły mnie ku studiowaniu Reanimacji, tak Reanimacji właśnie nie zaś jak błędnie się ową sztukę nazywa Nekromancji. Proszę więc miej na względzie, że wiele z poruszanych tematów będzie kontrowersyjne i wymaga się byś czytając miał umysł jasny i otwarty, a wolny od zabobonnej nieufności.

Pierwszą więc rzeczą poruszoną będzie osoba samego autora. Początkowo wahałem się czy nie zataić tej informacji gdyby ów dziennik wpaść miał w niepowołane ręce, jednak zatajanie faktów przed badaczem nauk ezoterycznych (którym jak mniemam jesteś) było by poniżej mej godności. Wiedz zatem, że słowa które czytasz spisała ręka Herberta Westa adepta lecz i ciągłego studenta sztuki Reanimacji i Manipulacji energią nekrotyczną, strażnika ostatniej granicy, wielkiego mówcy umarłych i niosącego kaganek oświaty przez mrok uprzedzeń.

A oto przed tobą początek gdzie wyjawię Ci, mój czytelniku pierwszą z mych licznych tajemnic.


Wpis I

Powróciłem do miasta mej młodości na prośbę przyjaciela w potrzebie. Badacz ów sztuk tajemnych podążył inną niż moja drogą (znacznie lepiej zbadaną) osiągając na tym polu niemałe sukcesy. Tym większą zagadką pozostawało dla mnie cóż takiego mogło być problemem dla mistrza magii do czego potrzebowałby pomocy.

Przybycie do mego dawnego domu, lokum zajmowanego w czasach gdy wraz Denelorem studiowaliśmy nasze pierwsze zaklęcia, uświadomiło mi jak wiele czasu minęło od mego wyjazdu. Drzwi zabezpieczone zaklęciem przeszły próbę czasu i liczne próby włamań (co wnioskuję po drobnych uszkodzeniach zamka). Podejrzewam, że Denelor mógł przyłożyć rękę do wzmacniania i odnawiania magii ochronnej gdyż nie wyobrażam sobie by czar kupiony u pośledniego handlarza mógł wytrzymać tak długi czas.

Zamek ustąpił gładko kiedy użyłem klucza który zawsze nosiłem przy sobie niczym talizman.
Symbol łączący mnie z domem i uczelnią.

Tak jak przypuszczałem, bagaż dostarczono niedługo po mym przybyciu, wielka skrzynia zawierała kilka mniej lub bardziej cennych (zależy kogo pytać) artefaktów, w tym dwa szkielety służebne, stworzenia pozbawione własnego rozumu, lecz nadzwyczaj użyteczne o ile pamiętało się by wydawać im polecenia proste i jednoznaczne. Prócz tego mój podręczny zestaw do praktykowania alchemii.
Zdecydowałem się użyć jednego z mych nowych balsamów nim spotkam się z Denelorem. Nie chciałbym wówczas wyglądać i pachnieć wówczas jak chodzący trup (którym nawiasem mówiąc jestem). Skóra która podczas podróży zdążyła nieco wyschnąć, poddała się zbawiennemu działaniu balsamu, a ten przywrócił jej nieco jędrności jaką posiadają ciała żywych. Nieco pudru i barwników najrozmaitszego pochodzenia pozwoliło mi nadać swej twarzy pozory życia. Nie było to zapewne arcydzieło, lecz by zwieść niczego nie podejrzewających ludzi powinno wystarczyć. Przyjrzałem się wówczas swemu odbiciu.

Szczupłemu blondynowi nieco ponad średniego wzrostu. Biały kosmyk nad lewym uchem pozostał mi po traumie związanej z rytuałem i uważam, że dodaje memu wizerunkowi dostojeństwa, toteż postanowiłem go nie farbować. Okulary, szkła które nosiłem za czasów stdenckich nie były mi już potrzebne, jednak doskonale maskowały nienaturalną suchość moich oczu. A jesli już przy oczach jesteśmy, zauważyłem że zaczynały zachodzić bielmem. Czyżby w przyszłości konieczne było podjęcie środków maskujących ten fakt, a może lepiej będzie udawać niewidomego? Sprawa ta wymaga dalszego rozważenia.
Przywdziałem nową koszulę i najlepszą kamizelkę, długi płaszcz wydawał się na miejscu, jednak postanowiłem obyć się bez nakrycia głowy.

Dłuższą chwilę rozważałem czy powinienem zabierać ze sobą sługi. W końcu zdecydowałem, że będzie to odpowiednie skoro mam przedstawić Denelorowi efekty swych badań. W dodatku muszę przyznać, że przyzwyczaiłem się już mieć wszystko pod ręką, a noszenie takiej składnicy złomu osobiście zdecydowania przyciągnęło by niepotrzebnie czyjąś uwagę. Dokonując ostatnich poprawek w wyglądzie swoim jak i sług (gdyby wyszło na jaw, że pod maskami i płaszczami znajdują się ożywieńcy z pewnością zostałbym zatrzymany), uznałem, że gotów jestem spotkać się z dawno niewidzianym przyjacielem.


Wpis I - Uzupełnienie

Denelor był żonaty?! Na wszystkich bogów, czyżbym tak był zajęty badaniami, że ten fakt całkowicie wyleciał mi z głowy, a może nic o tym nie pisał? Nie, na pewno musiał napisać, w końcu z jego słów wynika, że niewiasta która poślubił była również jego asystentką a to oznaczało, że było to coś więcej niż zwykły związek dla prokreacji.
Wieść ta jednak bledła w obliczu tego czego dowiedzieliśmy się (tak, właśnie dowiedzieliśmy, a nie dowiedziałem gdyż nie mnie jednego Denelor o pomoc poprosił) o pracach jakie prowadził. Doprawdy niezwykłe to osiągniecie, stworzyć własny świat, nawet nie wszyscy bogowie mogą się tym poszczycić. Zawsze wiedziałem, że w Denelorze drzemie potencjał nie mniejszy od mego własnego. Zastanawia mnie również czy gdybym miast szukać strzępków tajemnicy, poświęcił się bardziej tradycyjnej dziedzinie magii, to czy moja kariera potoczyła by się podobnie? Zapewne nie, gdyż tradycyjna ścieżka zawsze pasjonowała Denelora, mnie zaś nudziło podążanie utartymi szlakami. Mnie wzywała droga mroczniejsza i pełna wybojów. Jeśli jednak dotrę wystarczająco daleko w mych badaniach, wówczas świat zyska kolejną wspaniała dziedzinę nauki, a ludzie (i inne rasy) zaponą w końcu o trudach ciężkiej fizycznej pracy, wybrani natomiast będą mogli żyć wiecznie by swoją mądrością dzielić się z niezliczonymi pokoleniami.

Na tym pozwolę sobie skończyć wpis pierwszy. W drugim jeśli nic mi nie przeszkodzi zawrę opis przygotowań (wraz z odpowiedziami na pytania które postawiłem Denelorowi) do drogi do innego świata. Jeśli starczy czasu wyjawię Ci również, drogi czytelniku mą filozofię stojącą za sztuką reanimacji.
 
Googolplex jest offline  
Stary 18-07-2018, 01:51   #5
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Kiedy studiował list, przechadzając się korytarzem Pałacu Sprawiedliwości, wpadł na niego jakiś młody chłopak, wyglądający na gońca. No coż, pośpiech nie tłumaczył niefrasobliwości.

- Uważaj jak idziesz głupcze, przeszkadzasz rycerzowi! - Warknął, po czym zdzielił niezdarę w twarz - na dłoni nie miał rękawicy, więc tamten tylko zachwiał się zamiast zalać krwią.

-Wybacz mi proszę Panie moją niezdarność. - odparł lękliwie chłopak, kłaniając się i oddalając pospiesznie.

Zadowolony z udzielonej lekcji, w swojej czarnej zbroi i z mieczem u boku, Rodrik dumnie podążył dalej korytarzami starożytnego gmachu, przepełnionego atmosferą groźnego majestatu. Nikt już nie ośmielał się mu przeszkadzać. W takich miejscach nigdy nie należało okazywać słabości, tylko zdecydowani, oddani i bezwzględni mogli zajść wysoko w służbie surowej sprawiedliwości Katana. Mógł dziękować ojcu, który nie żałując twardej ręki wpoił mu odpowiednie zasady.

Danelor był dziwakiem, jak większość parających się tego rodzaju sztukami, ale był jednym z niewielu jego bliższych znajomych w tych kręgach. Rodrik potrzebował sojuszników, by zrealizować swoje plany odebrania rodzinnego majątku z rąk niegodnych braci, zanim wszystko zmarnotrawią. Poza tym dość długo nie miał godnego go wyzwania, choć wykonywanie wyroków na przestępcach było godnym zajęciem. O świcie wykonał wyrok na elfiej złodziejce, która myślała, że dzięki kłamstwom i urodzie zdoła uniknąć kary. Tan Carsall nie lubił tej zwodniczej rasy, więc z satysfakcją patrzył jak nadzieja skazanej zamienia się w przerażenie, nie spieszył się przysuwając ostrze swojego miecza do jej szyi, tak by jego aura mistycznego mrozu stała się odczuwalna, zanim odebrał życie.

Pogrążony w rozmyślaniach dotarł do Płączącej Baszty. Czarodziej ugościł go godnie, jak się okazało nie był też jedynym gościem. Z pozostałych znal nieco Tan Arretę, której rodzina załatwiała niekiedy sprawy w Pałacu Sprawiedliwości - przywitał ją z szacunkiem należnym osobom o jej statusie, oraz młodego ucznia ich gospodarza, podobno oprócz zamiłowania do kobiet obdarzonego również talentem.
Wkrótce mag wyjawił powód, dla którego zaprosił tak barwną grupę. Zmarzczył brwi, słuchając o małżonce Danelora uwięzionej w obcej sferze. Niewątpliwie czekało go ciekawe zadanie...
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 18-07-2018 o 01:53.
Lord Melkor jest offline  
Stary 19-07-2018, 10:39   #6
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
Wygląd małżonków Ve' Sell był zadziwiający. Wyglądali jak humanoidalne smoki, perfekcyjnie łącząc cechy elfów, ich skóra miał miedziany odcień. Większość osób, które ich znała przed przemianą pewna była, iż wynikała on z magii. Czarodziej przemienili się w takie stworzenia by zyskać na potędze. Taka była opina pośród ich znajomych w kręgach najwyższej szlachty imperium Katana. W końcu sami wywodzili się z tych kręgów. Ellenna była elfią księżniczką, czyli tylko dwa szczeble dzieliły, ich od członków rodziny Katana.

Usłyszawszy pytanie Tellon obejmujący Ellennę, wciągnął do nozdrzy zapach jego księżniczki, jaśminowych perfum i balsamu na bazie spirytusu, które to zawsze z pietyzmem przygotowywał dla niej. Uśmiechnął się do niej. Nim przemówił do kapłana MORGHLITH-a
- Zapewne wiesz Taggarenie, iż to tylko przyjaciel mojego ojca, lecz nie mój, o czym cię nie omieszkałem poinformować. Zapłata zaś musi być odpowiednia, w końcu sprawa dotyczy arystokracji.

***

Usłyszawszy te wszystkie rewelacje tan Tellon chwilę się zadumał. W końcu tworzenie półplanów to domeną czarodziejów mających dostęp do najwyższych kręgów magii. Wcześniej nie słyszał by Denelor doszedł aż do takiego kunsztu, by władać tak potężną magią. Czyżby eksperymentował z łączeniem magii z technologią? Niedługo się dowie, chociażby po wyglądzie laboratorium.
- Jakie warunki brzegowe ustanowicie w półplanie. Czy ma przewagę jakiś żywiołów. W jakim stopniu można go kształtować wolą przebywających, czy tylko magią.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975
Cedryk jest offline  
Stary 28-07-2018, 21:05   #7
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację


- Z pewnością macie pytania i uwagi. Mówcie proszę, a ja postaram się rozwiać wasze wątpliwości. - Zaczął rozmowę gospodarz.
- Słucham was.

- Oczywiście, jednak nim przejdziemy do pytań muszę przypomnieć wam, że Magia jest najbardziej nieprzewidywalnym i chaotycznym z żywiołów. Przeto miejsce powstałe z magii samo w sobie nosi znamiona owej nieprzewidywalności, jest zatem znacznie bardziej niebezpieczne niż świat w którym się obecnie znajdujemym. - Oznajmił niemal pozbawionym emocji głosem Herbert, po czym dodał nieco bardziej ożywionym już tonem. - Do czego zmierzam to, to, że gdybyście poczuli, że umieracie, natychmiast powiadomcie mnie o tym fakcie bym mógł jak najszybciej zabezpieczyć ciała. Pamiętajcie, że nawet po śmierci możecie przysłużyć się nauce!

- Dziękuję, Herbercie. Twoja pasja do sztuki reanimacji jest mi znana, a teraz już nie tylko mnie. Racz porozmawiać jeszcze z każdym tu obecnym by upewnić się, że dobrze się rozumiecie.

- Zaiste przedni to pomysł drogi Denelorze, i wspaniała sugestia byśmy przedstawili swe mocne strony pozostałym, wszak od tego zależeć może nasze… przetrwanie, tak odpowiednie to słowo. - Kontynuował Reanimator, pomijając przy tym tytułowanie maga “mistrzem” - Pozwolę sobie zatem, jako iż zostałem przez Denelora wywołany niejako do tablicy, zacząć. - Odchrząknął, bardziej z przyzwyczajenia i zwyczaju jaki był przyjęty za jego studenckich czasów, a wówczas zaczął.

- Jak Denelor słusznie zauważył, należę do hermetycznego grona badaczy sztuki ezoterycznej, dokładnie rzecz ujmując jestem specjalistą z wąskiej dziedziny reanimacji i manipulacji energią nekrotyczną, błędnie czasami zwaną negatywną. Choć bowiem wywołuje ona i podsyca emocje uznane za negatywne, jak również łatwiejsze nią manipulowanie możliwe jest pod wpływem owych emocji, to nie jest ona negatywna w żaden sposób w stosunku do energii witalnej. Istnieje zaś niejako na równi dzieląc z nią wiele cech charakterystycznych. Nie mniej nie o tym teraz miałem mówić. Otóż jako badacz tej niezwykłej sztuki jestem również zapewne jedynym który potrafi przetrwać pewne, ekstremalne warunki niesprzyjające egzystencji innych istot. Jakkolwiek chciałbym wierzyć, że Denelor zaprosił mnie do udziału w tym przedsięwzięciu z uwagi na szacunek do mych badań, to jednak trzeźwa ocena sytuacji każe mi przypuszczać, że stało się tak ze względu na mą niezwykła odporność. Jak mniemam nie pomyliłem się drogi przyjacielu? Wszak zawsze przygotowywałeś się na różne ewentualności i nie sądzę by po zaledwie tych kilku latach ta cześć twej natury miała ulec zmianie.

- Każdy z tu obecnych, Herbercie, ma niezwykłe talenta. Ale nie trafiasz w środek tarczy, niestety. Zaprosiłem was głównie z uwagi na zaufanie jakim was darzę. Moje badania muszą pozostać tajemnicą więc potrzebuję ludzi zaufanych, o sprawdzonej dyskrecji. Zaznaczam tu, że choć nie wszyscy znaliśmy się wcześniej, to mamy wspólnych wypróbowanych przyjaciół i krewnych - tu mały czarodziej skinął w kierunku Arrety i Tellona.

Rodrik z zainteresowaniem wpatrywał się w ekscentrycznego nekromantę, marszcząc jednak brwi na jego przemądrzałe słowa. Następnie wstał krzyżując ręce na piersi,przybierając postawę pełną dumy,
-Wiem czym jest moc nekromancji, którą zwiesz “negatywną” energią. Kapłani Wielkiego Katana władają nią, zaiste potężna to siła, więc dobrze że ją zgłębiłeś. - Spojrzał na Herberta nieco ironicznie.
-Nie wątpię, że masz wiedzę o naukach mistycznych, ale czy sprawdziłeś już się kiedyś w boju? - Następnie zwrócił się do pozostałych.
-Jestem Tan Rodrik Carsall, z rodu który od pokoleń służył Imperialnemu Porządkowi, rycerz Zakonu Karmazynowej Pięści i Kat w Pałacu Sprawiedliwości. Mogę podjąć się dowodzenia tą misją.

Tan Tellon Ve' Sell z czułością otarł łzę z policzka swojej małżonki. Wiedział, iż była to łza zwiastująca śmiech. Spojrzał z rozbawienien na Taggarena.
- Cieszy mnie Herbercie twoje zamiłowanie w zgłębianiu dziedziny MORGHLITH-a. Zarówno ja Tan Tellon Ve' Sell jak i moja małżonka Tan Ellenna kapłanka MORGHLITH-a, oraz mój towarzysz el Taggaren również jego kapłan, z chęcią przyjmiemy ofiarę z twojego ciała… teraz czy też po twojej śmierci i przemienimy w nieumarłego. Oczywiście ku chwale MORGHLITH-a oraz pożytkowi Imperium Katana. Wszyscy tu służymy Imperialnemu Porządkowi czy to w stolicy. - odparł z krzywym uśmiechem - czy też tam na granicy z sharanami. Dlatego jak mniemam zostaliśmy tu poproszenii. Jednakże nadal nie otrzymałem odpowiedzi na moje pytanie. Przypomnę je zatem -Jakie warunki brzegowe ustanowiliscie w półplanie. Czy ma przewagę jakiś żywiołów. W jakim stopniu można go kształtować wolą przebywających, czy tylko magią.

Denelor spokojnie wytrząsnął popiół z fajki.
- Sfera ogranicza się do jednego miasta oraz jego otoczenia w promieniu kilkunastu kilometrów. Żeby było ciekawiej miasto w swej części nadziemnej nie może się poszczycić żadnymi mieszkańcami, z wyjątkiem pewnych projekcji będących odwzorowaniem mojej psyche. Niektóre są groźne, inne pomocne.
- Co do żywiołów, miasto jest położone nad morzem. Dominującym elementem jest woda, wiele budowli jest podtopionych.
- Co do magii, działa, jak najbardziej. Muszę tu jednak zwrócić waszą uwagę na fakt, że moja luba ma w granicach sfery wyjątkowe możliwości. Jest w stanie kształtować sferę w ograniczonym zasięgu, ale zgodnie ze swą wolą. Przypuszczam, że wy nie będziecie mieli takich możliwości, ale wasza magia będzie jak najbardziej funkcjonować.
- Wracając na chwilę do miasta, jest ono dość rozległe. Aby je przemierzyć, będziecie potrzebowali całego dnia pieszej wędrówki.
- Aby upewnić się, że znajdziecie moją panią, wyślę z wami pewnego posłańca, który poprowadzi was do co bardziej interesujących lokacji w mieście. Oczywiście w granicach sfery będziecie mieli pełną swobodę poruszania
.

Na wieść o dwójce kapłanów Herbert ożywił się wyraźnie, w przenośni oczywiście, i skinął głową aprobując ich szczodrą ofertę. Zaraz jednak przyciągnęły go słowa Denelora.
- Nie posiada mieszkańców w części nadziemnej Denelorze? - Reanimator w mig podjął temat który mógł okazać się ciekawszy niż fantomy przemierzające ulice kreacji maga. - A więc jest również część podziemna i jak sądzę jest zamieszkana przez istoty o których nie chciałeś nam od razu powiedzieć. Cóż to jest Denelorze, nie trzymaj mnie w niepewności

Nekromanta, kapłani Morglitha.. - czarodziej zebrał na ratunek swojej żonie interesującą i uzdolnioną grupę, ciekawe tylko jak będą działać razem…..Rodrik, słuchając uważnie rozmowy, zauważył że nikt wprost nie kwestionował jego roszczeń do przywództwa...dobrze zaś się składało, że w grupie znalazły się osoby znające się na magii i jej teorii, on sam nie czuł się ekspertem od innowymiarowych sfer.
- A co do tych projekcji, skoro pochodzą od ciebie to udzielisz nam informacji co potrafią i które z nich są najbardziej groźne? - Zapytał.

- Podziemną część miasta - czarodziej kontynuował - zamieszkuje kilka grup projekcji wyższego rzędu. W odróżnieniu od projekcji niższych dysponują one psyche, w przybliżeniu, normalnego człowieka. Posiadają one emocje, umysły i swoje własne przyzwyczajenia. I można się z nimi porozumieć.
- Choć przypuszczam, że w przypadku Pana Kapelusza będzie to trudne - dodał czarodziej nie do końca zrozumiale.
- Co do natury projekcji niższych - Denelor skinął głową Rodrikowi - symbolizują one pewne aspekty mojej psyche, między innymi potrzebę obrony swego terytorium. A jeśli chodzi o to, które są niebezpieczne, jestem pewien, że bez problemu to ustalicie! -czarodziej uśmiechnął się. - Innymi słowy większość projekcji jest nieszkodliwa i będziecie potrzebowali sporego pecha by wpaść na te niebezpieczne.
- Niemniej, niektóre z nich reprezentują aspekt bestii, te z nich tworzyłem jako pierwsze bo to była moja wprawka do wielkiego dzieła. Sądzę jednak, że dopóki będziecie trzymać się razem, nie zaatakują was.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 28-07-2018 o 21:13.
Lord Melkor jest offline  
Stary 29-07-2018, 19:55   #8
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Aretta zastukała pazurami o blat, zabawa zapowiadała się przednia: zagadka do rozwiązania potwory do usieczenia. - spojrzała na brata z czymś na kształt wdzięczności w oczach, pierwszy raz zapewnił jej prawdziwą rozrywkę. Teraz tylko musiała stanąć na czele wyprawy jak zgodnie z odwiecznym porządkiem rzeczy wypadało czynić jej rodzajowi walecznym Uruk hai. Narazie jednak postanowiła się nie odzywać, chciała pozyskać jak najwięcej informacji o tym świecie oraz słabościach jej nowych towarzyszy.

Tan Tellon uśmiechał się tylko pobłażliwie widząc jak Rodrik puszy się. Sam zamierzał wraz swoimi towarzyszami zgarnąć należną im lwią część łupu i przysług od “starego przyjaciela rodziny”. To, że ktoś ogłaszał się przywódcą nie oznaczało, że nim jest. Sam był przywódcą i doskonale to wiedział. Wielu takich rycerzy, paladynów, czarnych rycerzy padło, rozwiało się w nicość, w walkach na granicach, w walkach z sharanami. Tan Tellon zaś żył, istniał, tak jak i jego towarzysze.

- Jeszcze jedno - Denelor pochylił się do przodu opierając łokcie na stole - Nie mówcie inteligentnym projekcjom, że są projekcjami, a ich dom to sztuczna sfera. Oczywiście nie zabraniam wam tego, zwracam jedynie uwagę na bezcelowość tego czynu. Czy wy uwierzylibyście, że jesteście sztucznym tworem, a miasto Ostrogar istnieje tylko w waszych głowach? Nie sądzę.

- A zatem będziemy mieli okazję by poćwiczyć nasze zdolności aktorskie
- zażartował Herbert by w następnej chwili całkowicie spoważnieć. - Ale nie o tym musimy teraz porozmawiać. Poznaliśmy już z ust Denelora ogólny obraz sytuacji, a Tan Carsall poruszył ważną kwestię. Kwestię odpowiedzialności za wyprawę? Wprawdzie Tan Carsall zaproponował swoją kandydaturę do tej pozycji, jednak nie jestem jeszcze w pełni przekonany co do trafności tego wyboru. Czy zatem ma ktoś lepszą propozycję lub obiekcje co do objęcia przez Tana Rodrika funkcji naszego, z braku lepszego słowa, przywódcy?

Tan Tellon uśmiechnął się drapieżnie do Taggarena. W tym czasie Ellenna bawiła się z Parszywkiem. Szczur zachwycony biegał po całym ramieniu kapłanki, drugą zaś dłonią głaskała ona czaszkę symbol Morglitha.

- Nie przyjmujemy rozkazów. Nie jesteśmy w imperialnym wojsku. Od nikogo, żeby to było jasne. Możemy wysłuchać sugestii. Jeśli ten kto się mieni dowódcą chce wydawać nam rozkazy, to nie ma takiej opcji. Możecie zawsze zdecydować się podążać pod moim przewodnictwem. Nasza trójka - tu wskazał na siebie, swoją małżonkę i towarzyszącemu mu el Taggarena - bierze takie same udziały w łupach, jak każdy z uczestników wyprawy. Denelorze, żeby było to jasne od samego początku. Nie uznajemy zasady lwiej części łupów dla przywódcy, gdyż doprowadza to za często do swarów i zniszczenia grupy... Z drugiej strony nieumarłych sług nigdy mało - dodał po chwili z krzywym uśmiechem. Wszyscy którzy przyglądali się tej trójce niewątpliwie zwrócili uwagę na doskonale wykonane i wykończone płaszcze, gdy przyjrzeli się dokładniej z łatwością mogli stwierdzić, iż były wykonane ze skóry humanoidów, elfów, krasnoludów lub ludzi, można było domyśleć się tego po kolorze skóry.

- Doskonale, zatem dwóch kandydatów, bo jeśli dobrze zrozumiałem Tanie Ve’Sell ta mowa miała na celu dowiedzenie, że jesteś lepszym lub przynajmniej równie dobrym kandydatem jak Tan Carsall. - Reanimator skinął głową smokopodobnemu wielmoży. - A zatem ktoś jeszcze, czy możemy już zdecydować czyje kompetencje są wyższe?

Areta wstała, z szacunkiem uderzyła pięścią w mostek oddając cześć Wielkiemu Katanowi.

- Tan Arreta córka Arrthagha, siostra obecnego tu Borragha, podejmę się odpowiedzialności za poprowadzenie wyprawy i bezpieczny powrót tu obecnych do domu. - Stuknęła rękojeścią dwuręcznego bojowego topora o posadzkę, akcentując ostatnie słowa. - Spełnię swój obowiązek jak przystało wojownikowi Uruk-hai zaniosę prawo Wielkiego Katana, tam gdzie było jeszcze nieznane. - Po czym usiadła w milczeniu.

- A zatem troje chętnych. - Stwierdził Reanimator bez większego entuzjazmu. - Lecz jak Tan Arreto odpowiesz na oświadczenie Tana Ve’Sell który nie zamierza się nikomu podporządkować? A może zmieniłeś zdanie Tanie Ve’Sell?

Rodrik przeniósł skupione spojrzenie na Tan Tellona, słyszał o tej rodzinie…. potem wstał i skłonił się przed Arretą.

- Szanuje twój status Tan Tellonie, ale jeżeli Uruk Hai o szlachetnej krwi chce przewodzić tej wyprawie, muszę się podporządkować jej woli, jak przystało na wiernego sługę Wielkiego Katana, który stoi ponad pomniejszymi bóstwami. Nie chodzi tu o udział w łupach, ale w sytuacji gdy trzeba podejmować szybkie decyzje, jeden musi mieć posłuch, i to powinien być wojownik, nie kapłan. - Dobitnym gestem podniósł opancerzoną rękawicę do góry.

- System kast czyli szlachectwa ustanowił sam Katan, więc nie moją rolą spierać się z bogiem. Zapewne Tan Aretta też nie chciała uchybić przykazaniom i prawom, na którym oparto ład Imperialny. Zatem jeśli tylko Tan Aretta jest księżniczką krwi, to podporządkuję się jej przywództwu, wraz z towarzyszami. Jeśli zaś nie jest, to musi przyjąć przewodnictwo mojej żony księżniczki krwi - odparł z lekkim skinieniem głowy Tan Tellon. - Wojownik nie może podejmować szybkich decyzji w sprawie magii, gdyż zwykle kończy się to spopieleniem rzeczonego wojownika lub jego oddziałów. W sprawie magii decyzje szybkie powinni podejmować kapłani jako obeznani zarówno i z walką i magią.

Herbert silnie klasnął w dłonie, zwracając tym na siebie uwagę zgromadzonych.

- Doskonale! - rzekł podniesionym głosem. - Jak sądzę wątpliwości Tana Ve’Sall potrwają jeszcze trochę, moje natomiast rozwiały się wraz ze słowami Tana Carsall.
Po tych słowach zrobił kilka kroków w stronę uruk hai, i przyklęknął na jedno kolano.
- Ja Herbert West przysięgam podczas tej wyprawy wypełniać wolę Tan Arrety najlepiej jak potrafię, wspierać ją radą oraz chronić jej życie swym istnieniem.

- I od tego są chłopi. By służyć.
- Tan Ellenna przerwała zabawę z parszywkiem, który wyczuwając nastrój swej czarodziejki schował się szybko do ozdobnej sakiewki. - Tan Denelorze, czy doprawdy sądzisz by tej wyprawie potrzebne było jakieś kierownictwo, zwłaszcza, że nie mamy do czynienia z oddziałem wojska a specjalistami, dlatego wszak nas tu ściągnąłeś, w innym przypadku ściągnąłbyś Imperialną Gwardię.
Podeszła zwinie do okna, otworzyła je. Wieczorne powietrze przeciął ognisty płomień wydobywający się z jej ust. - Nudno tu.

- Sami podnieśliście tę kwestię
- zauważył mały czarodziej - Ale przyznam, że spodziewałem się tego, arystokracja niechętnie poddaje się cudzej woli. Złoty środek, moi drodzy. Czy na pewno musicie się ścierać? To ekspedycja ratunkowa i wyprawa badawcza, nie kampania wojskowa jak zauważono. Po prostu współpracujcie. Czy to możliwe? Przypuszczam, że starszeństwo samo się ustali gdy zrobi się gorąco. Wtedy gdy okaże się kto najlepiej ocenia sytuację.

- Czasami Denelorze przemawia przez ciebie naiwny idealista którym niegdyś byłeś. Obecny spór to tylko przedsmak tego co nas czeka jeśli nie będziemy jednomyślni i uważam, że lepiej podjąć kroki zaradcze teraz niż kiedy staniemy w obliczu niebezpieczeństwa
- odparował Herbert. - Tak czy inaczej, swej przysięgi już nie mogę cofnąć.

Denelor śmiał się cicho.

- Pax, pax, Herbercie. Ja chyba naprawdę jestem naiwny. Dobrze więc, ustalcie sprawę między sobą. Wy mówcie, ja słucham.
 
Kerm jest offline  
Stary 29-07-2018, 21:19   #9
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację

Arreta pełnym godności delikatnym skinieniem głowy, przyjęła złożone jej hołdy.

- Wielki Katan w swojej nieskończonej mądrości porozdzielał stany według predyspozycji znajdujących się w nich ludzi jednakże wewnątrz każdego stanu znajdują się pewne ...specjalizacje…. i tak o ile dobrze pojęłam nauki Wielkiego Katana, sprostuj me słowa jeśli się mylę szlachetny kapłanie, każdy w ramach jednej klasy powinien podejmować właściwe dla niego obowiązki. Dolą wojownika jest prowadzenie wypraw, dowodzenie obozami, walka z nieprzyjacielem, dolą kapłana jest szerzenie mądrości i sławy swego bóstwa, dolą księżniczki krwi jest zapewnienie domowi potomków, wojownik zaś zapewnia im bezpiecześntwo. Tylko bowiem w ten sposób, gdy każdy będzie pełnić swoją rolę zapewnimy imperium wielkość po wsze czasy. Wybaczcie ale nie widzę powodu dla którego Kapłan miałby odrywać swe myśli od spraw przeznaczonych ścieżce kapłańskiej i w miast tego skupiać swą uwagę na trywialnych detalach przeznaczonych drodze wojownika myśląc aprowizacji, zmianach wart, odnajdywaniu właściwych ścieżek… wszak sam Wielki Katan przeznaczył kapłanów do wyższego dzieła i tak rozumiemy to w imperium aż do chwili obecnej… - to mówiąc skłoniła głowę się w geście szacunku. - dlatego winnam wykorzystać pobierane przeze mnie nauki dla zapewnienia bezpieczeństwa innym, a mogę zrobić to jedynie obejmując dowodzenie w tej misji. Gdybym nie podjęła ciążącego na mnie obowiązku i wskutek czego któremukolwiek z kapłanów działających legalnie ku pożytkowi imperium przydarzyły się krzywda, nie mogłabym niczym okupić swej winy.

Tan Tellon wzruszył tylko ramionami.

- Pokrętne twe wywody. Nie jesteśmy w Imperialnej Armii, gdzie owszem powinni przewodzić wojownicy, o ile tylko nie wydają rozkazów czarodziejom i kapłanom, gdyż kończy zawsze się to destrukcją ich oddziałów, i to z winy ich dowódców, którzy nie mając pojęcia o zawiłościach magii skazują się na przegraną. Moja Słodka Pani z chęcią ustąpi ci miejsca, jeśli tylko przewyższasz ją w hierarchii. Denelorze jesteś tu gospodarzem nie chcę uchybić Twoje gościności, lecz nie zamierzam brać udziału w zbędnych przepychankach. Dobitnie wyraziłem się na samym początku tej rozmowy. Nie przyjmujemy rozkazów od nikogo z tu obecnych. Rady wysłuchamy.

Arreta spojrzała na kapłana

- Pycha kroczy przed zgubą, ani magia ni łaska bogów nie uchronią nikogo przed śmiercią na skutek popełnionych przez siebie błędów. Oczywistym jest, że dowodzenie winno być przekazane tym którzy są w stanie je udźwignąć nie zaś takim którzy w milczeniu poddają się woli innych - spojrzała przelotnie na kapłankę po czym kontynuowała wypowiedź. - niestety, żaden z obecnych tu kapłanów nie przekonał mnie swoją argumentacją, że posiada kompetencje wystarczającego do dowodzenia w tej misji
Ryk wściekłości a przynajmniej coś bardzo do tego podobnego przerwało tyradę.
- Śmiesz występować przeciwko prawom ustanowionym przez Katana.

- Nie występuje przeciw prawom - odpowiedziała spokojnie - a jedynie przeciw ich błędnej interpretacji, przez niektórych. Interpretacja przedstawiona przez szanownego kapłana, prowadzi do degeneracji w jaką popadły inne ludy. No i brak reakcji naszej potencjalnej dowódczyni…. jest przynajmniej zastanawiający….

- Jak powiedział mój małżonek nie przyjmujemy rozkazów. Nie przyjmę rozkazów od kogoś o niższym pochodzeniu…

Arreta spojrzała na nią przelotnie

- Nawet cesarz w razie choroby słucha medyków chociaż ci są niższego rodu, czy oni wydają mu rozkazy tak, a on mając świadomość ich wiedzy słucha. Czy cesarz spiera się z fabiarzem, albo kucharzem oczywistym jest że tego nie robi. Nie kwestionuje twej wysokiej pozycji, zasługującej na szacunek. Zważ jednak, iż kapłan nie ma takiej wiedzy jak wojskowy w zakresie organizowania misji, funkcjonowania oddziałów. Czy Wielki Katan nie kazał, ażeby każdy z nas służył swymi talentami jak najlepiej?.... Tak jak już mówiłam rola kapłana jest inna niż rola wojownika. Nie uzurpuje sobie twej godności, a jedynie walczę o możliwość wykonywania tego do czego zostałam powołana, do zapewnienia Wam bezpieczeństwa, bo jest to to co potrafię robić. Aby robić to dobrze zapewne czasami będę musiała przeforsować pewne rozwiązania dla dobra i bezpieczeństwa nas wszystkich, nie umniejsza to jednak mojego szacunku - skłoniła głowę w jej stronę - jeśli pani nie jesteś w stanie zrozumieć celu w jakim działam, będę musiała, z największym szacunkiem zrezygnować z tej misji, gdyż nie będę w stanie Cię chronić.

- Rady mogę wysłuchać, rozkazu nigdy. Rada różni się od rozkazu tym, że można ją zignorować. Rada nie implikuje przywództwa, doradca nie jest przywódcą. Denelorze jeśli zależy ci na tej misji, zakończymy te czcze przepychanki. Nie jesteśmy twoim kolejnym projektem socjologicznym, takim jakim jest półplan stworzony przez ciebie. - Ellenna kipiała gniewem, wrzał on w jej głębi. Potem skierował swe kryształowe okulary na Arrettę. - Nie uchybiając twej szlachetnej krwi, lecz czy gdy Najjaśniejszy Cesarz Katan postanawia wyruszyć w pole to przywódcami są jego generałowie? Nie oni mu jedynie służą, służą radami. Czy gdy ceduje część Swojej Boskiej Władzy na urzędników, nie jest przywódcą? Wysłucha rady, jeśli uzna ją za słuszną, zignoruje, gdy będzie miał na to ochotę. Zatem jeśli chcesz być moim doradcą od spraw walki to przyjmę twoją służbę, lecz nie będziesz przywódczynią tej wyprawy. - Kapłanka Morglitha gestem wyrażającym posiadanie położyła dłoń na ramieniu Tan Tellona.

Arreta zmierzyła ją wzrokiem. Wykładane jej przez starego niewolnika prawa dziedziczenia mówiły jasno, Uruk-Hai nie może być ojcem takiego smoczoelfio czegoś. Najjaśniejszy Katan jest niewątpliwie pierwszym wśród Uruk-Hai. Zatem to coś jest najwyżej Księżniczką krwi podbitego ludu, której przodek obecnego katana miłościwie pozwolił zachować swój status…. Kasty stworzył sam Wielki Katan i to on po tysiącach lat jest już przodkiem nieomal każdego uruh-hai, ona sama pochodzi od niego i jego konkubiny w nieprzerwanej żeńskiej linii… Złamaniem przykazań katana byłoby poddanie się tej elfiej wywłoce, kapłance pomniejszego bóstwa. Nieświadomie wyszczerzyła zęby, zaś jej brat odruchowo się odsunął.

- Szlachetna Pani, źle zrozumiała nie mogę się wam oddać w służbę gdyż jesteśmy sobie równe - “w najlepszym razie, wywłoko” - dodała w myślach.

- Zaproponowałem służyć radą i właśnie zamierzam się z tej obietnicy wywiążę. - Rzekł Herbert po raz kolejny wychodząc przed szereg. - Rozwiązanie naszego drobnego impasu jest arcyproste. No bo rozważmy jak wygląda sytuacja. Po pierwsze Tan Ve’Sell i jej małżonek odmawiają podporządkowania się Tan Arrecie, zaś Tan Arreta nie może w takim wypadku brać odpowiedzialności za Tan Ve’Sell. Wydawałoby się, że sytuacja jest patowa, ale rozwiązanie istnieje, Tan Ve’Sell po prostu nie uda się z nami na wyprawę. W takiej sytuacji nie będzie musiała się podporządkowywać Tan Arrecie zaś Tan Arreta nie będzie ponosiła za nią odpowiedzialności. Oczywiście to czy Tan Ve’Sell uda się ze swym mężem do domu czy na inną wyprawę to już jej decyzja.

Tan Ellena odsłoniła w uśmiechu zęby.

- Rozwiązanie jest jeszcze prostsze, mogę ciebie upiec i zjeść za takie rady. Jednakże uchybiłam bym zasadom gościnność. Tan Delenorze do ciebie należy decyzja. Albo nie ma przywódcy, tak jak proponował mój mąż, albo ja przewodzę. Możemy też odejść. Zważ czy wtedy wyprawa ma szansę na pomyślne zakończenie. Spojrzała wymownie na gospodarza, potem na Herberta. Nie skończyła jeszcze z tym chłopem.

- Tan Ve’Sell, nie do Denelora należy decyzja lecz do tych którzy za przywódcą podążą. Cóże przyszło by Ci z podwładnych nie respektujacych twej władzy? My zaś, a przynajmniej Tan Carsall i ja, uznajemy zwierzchnictwo Tan Arrety. Możesz dołączyć do nas lub nie dołączać, jest to twój wybór do którego nikt Cię nie przymusi. Zważ jednak, że to mądrość a nie buta przynosi więcej korzyści. - Odparł Herbert bez cienia strachu przed smoczym zębem, za to z ogładą większą niż okazywał przez całe swe dotychczasowe istnienie.

Arreta w milczeniu przyglądała się wymianie zdań powoli przesuwając się na bardziej dogodną pod względem pozycje. Od chwili w której mag Herbert i Tan Carsall opowiedzieli się po jej stronie przejęła odpowiedzialność za ich bezpieczeństwo. Nie mogła więc pozwolić aby z tego powodu spadł chociażby jeden włos z ich głowy.

- Zaiste rację ma obecny tu Herbert, prawdą jest że nie sposób przeprowadzić efektywnej misji ratunkowej bez chociażby formalnego dowódcy, którego rolą jest zapewnienie bezpieczeństwa nie tylko ratowanej osobie ale i ratującym. Wszelkie zaś swary w drużynie bojowej z czasem prowadzić mogą jedynie do większego nieszczęścia, gdyż rodzą one pokusę skupiania się na własnym ego miast na misji. To zaś podważa wzajemne zaufanie które jest kluczowe dla sprawnego wykonania misji, bez tego nikt z nas nie będzie mógł skupić się wyłącznie na użyciu swych zdolności dla wykonania celu i bezpiecznego powrotu.

 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett
Wisienki jest offline  
Stary 31-07-2018, 14:44   #10
 
Cedryk's Avatar
 
Reputacja: 1 Cedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputacjęCedryk ma wspaniałą reputację
- Pozwolę sobie wtrącić - Denelor wykonał uprzejmy gest - Jeśli to kwestia krwi krążącej w waszych żyłach i genealogii to wiem, że Tan Arreta może pochwalić się rodowodem sięgającym czasów pierwszego cesarza. Studiowałem wasze pochodzenie, mam nadzieję, że nie macie o to urazy. Jeśli jednak chodzi o siłę krwi to córka Arrtagha może się poszczycić najwyższym urodzeniem. Księżniczko Ve’Sell, czy to wystarczający argument?

- Nie, Tanie Denalorze, gdyż jeśli nie posiada tytułu księżniczki krwi, nadal ustępuje mi w hierarchii. Wielu jest pochodzących z boskiej krwi Katana ustępujących mi pozycją. Po to właśnie stworzył boski Katan system tytułów, aby uniknąć takich waśni. Podałam sposoby w jaki możemy to rozwiązać, a raczej ty możesz to rozwiązać, bo ja wraz moim mężem nie przystaniemy by dowodził nami ktoś niżej w hierarchii. Nie uprzedziłeś nas też, że ma to być wyprawa wojenna, gdzie jest potrzebny wojskowy przywódca czy też jakikolwiek przywódca. - Tan Ellena mówiła już spokojnie, widać iż decyzja została już podjęta.
- Khym, od siebie dodam, iż nadużyłeś naszej uprzejmości. Prosisz o wielką przysługę. Nie przedstawiłeś zaś żadnej dokładnej oferty, jedynie mgliste obietnice, Bez żadnych gwarancji i depozytów na naszych kontach, czy też zapisów w księgach wieczystych dotyczących ziem, które nam przekażesz. - Tan Tellon przemówił obejmując małżonkę w pasie. Nim przemówił el Taggaren chwilę coś szeptał mu do ucha.
- Tak, skórka niewarta wyprawki. - dodał sentencjonalnie el Taggaren.
- Nie jesteśmy zmuszeni do przyjmowania każdego zadania. Przyjmujemy jedynie, takie jakie nam odpowiadają,czy tylko olbrzymią zapłatą godną księżniczki krwii czy też w inny sposób może nas zainteresować. Nasze ziemie dostarczają nam odpowiednich dochodów rokrocznie. Tak oferta... - dodała księżniczka po czym się głęboko zamyśliła. Towarzysze czekali na to co też odpowie Tan Denalor, czy doprecyzuje swoją ofertę.

- Nawet nie śmiem przypuszczać, że za niegodziwą mamonę Tan Ellonna zrzeknie się swego prawa do przewodzenia grupie… - czarodziej zawiesił głos.
- To niemal oczywiste… lecz nadal nie przedstawiłeś oferty, w tym odpowiedniej zaliczki. Są przedmioty, za które byłabym skłonna zrzec się przywództwa, na czas tej wyprawy na rzecz innego szlachcica. - odparła już spokojnie księżniczka Ellenna.
Towarzyszący im kapłan uśmiechał się krzywo, wykonując gest liczenia.

- No i tak trzeba było mówić od razu zamiast mamić nam oczy jakimiś tytułami i honorem. - Ucieszył się Herbert który nie raz miał już z najemnikami do czynienia. - Czyli ile chcecie?

- Mylisz się chłopie, - przerwała Elllenna. - To negocjacje pomiędzy mną a Tan Delenorem. Wiedz, że samo chwilowe zrzeczenie przywództwa jest dla mnie cenne. Jedynie jeśli otrzymam przedmiot przez niektórych profanów nazywany relikwiarzem natychmiastowego liczowstwa, dla mego męża, będę skłonna rozważyć ustąpienie w przywództwie. Oczywiście przed wyprawą. Oczywiście i sama oferta za wyprawę musi mnie zainteresować.

- No dobrze, skoro stawiacie sprawę w ten sposób, warto by udowodnić najpierw, że warci jesteście swej ceny. - Herbert puścił mimo uszu uwagę o swym pochodzeniu. - U nas na nizinach społecznych mówi się, że nie warto kupować kota w worku, a wyprawa z opłacanymi sowicie za to nie przydatnymi malkontentami nie będzie przebiegała sprawniej niż bez nich.

- Samo zaproszenie nas jest tego dowodem. Tan Delenor doskonale znał nasze osiągnięcia. - odparował szybko Tan Tellon

- Denelor nie jest nieomylny, gdyby był nie potrzebowałby teraz pomocy. - Szybko sparował Herbert.

- Nie musimy nic udowadniać zwłaszcza niżej urodzonym. - odparował tan Tellon

- Nie musicie, nie musicie też otrzymywać dodatkowego wynagrodzenia, ale tego chcecie, potraktujcie to jako część negocjacji. - Reanimator nie odpuszczał, zbyt wiele razy już został oszukany przez naciągaczy by dać się nabić w butelkę po raz kolejny.

- To nie ty masz płacić. - dodał szybko Taggaren

- Za to chcecie by zapłacił mój przyjaciel, który mniejsze ma doświadczenie w podobnych negocjacjach, więc przemawiam w jego imieniu.

- Szukasz siły w planach energii negatywnej Herbercie, nie sądzisz, iż obrażanie kapłanów Morglihta może być dla ciebie zgubne. - dodał el Taggaren.

- Nie sądzę. Wracając do tematu, cóż prócz pięknych słów i żądań możecie nam zaoferować co warte byłoby ceny jakiej żądacie?

- Prowadzę negocjacje jedynie z tan Delenorem. - odparła księżniczka Ellena, Wdzięcznym ruchem opierając rękę na jednej z posrebrzanych czaszek wiszącej jej u pasa.

- Rozumiem, czyli nie potraficie udowodnić swej przydatności nikomu prócz Denelora?

- Sztuczki kupców na mnie wrażenia nie robią, Tan Delenor wie co osiągnęliśmy i dlaczego nas tu wszystkich zaprosił. To on podejmie decyzję. - księżniczka czekała na decyzje Delenora.

- Sztuczki kupców… kupcy kupczą swym towarem, rzemieślnicy umiejętnościami, chłopi pracą… każdy stan ma swój towar, nie spotkałam jednak Tana, który tak jawnie kupczyłby swoim honorem… - szepnęła Arreta do ucha brata po czym dodała już głośno - księżniczko szanuje twe pochodzenie i pozycję, jednak nie wybieramy się łowy ni na paradę gdzie najczystszy diament musi świecić najmocniej, a na misję ratunkową, na której czekają nas liczne nieznane zagrożenia, w której nie raz pobrudzimy się krwią i błotem. Jeśli mamy więc wrócić bezpiecznie musi nami przewodzić najbardziej kompetentna osoba… jestem w stanie oddać Ci formalną zwierzchność nad misją, jeżeli nie będziesz mi przeszkadzać w wykonywaniu moich obowiązków, chyba że … przekonasz mnie że posiadasz wystarczające umiejętności do prowadzenia akcji ratunkowej w niesprzyjających warunkach w nieznanym świecie…

- Dla dobra misji jestem gotowa przyjąć taką formalną rolę przywódcy tej wyprawy. Zezwalam ci też na kierowanie ludźmi, lecz nie moimi. Rady przyjmiemy i może postąpimy według nich. Rozkazów nie wykonają, gdyż wykonują tylko moje rozkazy. Gotowa jestem na taki kompromis. - odparł już spokojnie księżniczka Ellenaa.
- Pani zapłata. - syknął Taggaren.
- Przypomniano mi o najważniejszym dla niektórych. Jak jest dokładnie zapłata, jak zaliczka wypłacona w dowolny sposób, chociażby na nasz konta w Imperialnym Banku.

- Wybacz Pani, ale ten kompromis mnie nie zadowala. Nie może być tak, że tylko część uczestników wyprawy podejmować będzie codzienne obowiązki, takie jak na ten przykład nocne straże lub w razie nagłej potrzeby tylko część będzie mogła działać, gdyż pozostali nie podejmą żadnego działania bez waszego wyraźnego, osobistego rozkazu, a co jeśli wasz rozkaz będzie w danej chwili nie osiągalny, gdyż będziecie spać lub przebywać w oddaleniu... Przypominam, że na dworskie ceregiele nie będzie tam czasu. Misje ratunkowe, zwłaszcza te przeprowadzane w obcym i prawdopodobnie wrogim środowisku często wymagają natychmiastowego podejmowania decyzji i równie szybkiego reagowania na nagle pojawiające się okoliczności.. Często właśnie od tego zależy ich powodzenie. Równie dobrze możemy podzielić się na dwie drużyny, a mag wypłaci nagrodę tej z nich która odnajdzie i doprowadzi jego małżonkę. - oczyca była nieustępliwa

- Zatem najrozsądniejsze będzie gdy przejmę dowodzenie, skoro na kompromis nie godzisz się. O moje kwalifikacje zaś nie musisz się martwić. W końcu martwiaczymi imperialnymi armiami nie dowodzą wojownicy a wysoko urodzeni kapłani i czarodzieje. - odparła po chwili namysłu księżniczka Ellena.

- Jest jednak zasadnicza różnica pomiędzy martwiakami a żyjącym i czującymi istotami które nie zgrzeszyły przeciw Wielkiemu Katanowi i jego prawu i nie zostały skazane na karę wiecznej pracy za żywota i po śmierci. Martwiacy nie mają takich potrzeb jak żyjący, więc i mniejsza o nich troska, a i zawsze w razie potrzeby można ich podnieść drugi raz. Istnieją przyczyny dla których magowie dowodzą wyłącznie martwiakami. - słaby argument orczycy został zostawiony bez komentarza.

- Jednak najważniejszą kwestia, tak interesująca mojego sługę jest zapłata. Przywództwo interesuje tylko mnie. Bo być może być za niska. Jeśli będzie zadowalająca, wtedy być może będziemy konkurować o nagrodę. Zważ jednak jakie szanse masz bez kapłanów w tej wyprawie. - odparła z uśmiechem kapłanka.

Orczyca wzruszyła tylko ramionami uśmiechając się kurtuazyjnie.

- Tan Arreto wybacz, że wtrącam się niepytany, lecz nie mamy pewności czy kapłani w sferze stworzonej przez Denelora zachowają kontakt ze swoimi bogami. Musimy zatem przyjąć, że sama ich przydatność już na wstępie stoi pod znakiem zapytania. - Zauważył Reanimator. - Oczywiście Denelorze wspomniałeś, że magia działa normalnie, lecz czy przeprowadzałeś próby z magią boskiego pochodzenia?

- Jeśli tak jest. To w tej to chwili rezygnujemy z wyprawy. Zapewne nie przeżylibyśmy przejścia do tak spartolonego półplanu. W wszystkich półplanach i planach dział magia objawień, choć możliwe są jakieś wyjątki w zakresie magii na ten przykład mogą nie działać czary lecznicze czy też inne czary z czarów tajemnych. Nie będziemy przechodzili do spartolonego aż tak pólplanu. - dodał od siebie tan Tellon.

Herbert patrzył na smokowatego arystokratę jakby właśnie zobaczył ducha własnego dziadka tańczącego polkę z matką Katana. Nic jednak nie wyrzekł, bo zaprawdę nie było już nic więcej do powiedzenia w tej sprawie.

-Czyny, nie słowa, decydują o wielkości i chwale! - Rodrik nie chciał okazać dysrespektu arystokratom przewyższającym go statusem, ale miał już dosyć tych jałowych dyskusji.
- Tracimy czas, którym małżonka naszego gospodarza może nie dysponować! Powiedziałem już dawno, że zgadzam się podążać za szlachetną Tan Arretą! Ruszajmy więc… - demonstracyjnie wstał od stołu.

-Jak szybko i łatwo możesz nas przenieść do tej sfery? - Zapytał czarodzieja.
- Twoja wola. - odparł el Taggaren. - Ja przyjmuję rozkaz jedynie od rodu Ve’ Sell, gdy uczestniczę z nimi w misji.

- Rodrig dobrze prawi - powiedziała Arreta - ustalmy najpierw kwestie niezbędne związane z akcją ratunkową, a potem wrócimy do tej jałowej dyskusji. i zdecydujemy czy idziemy razem czy się rozdzielamy. - ta sytuacja zaczynała ja już męczyć.

- Podsumujmy więc - Denelor wciął się w ostry dyskurs - Mamy dwóch nieformalnych przywódców. Za Tan Arretą stoją Rodrik i Herbert. Z drugiej strony mamy Tan Ellennę i jej dwóch popleczników. Daryus, jak go znam, nie jest zainteresowany swarami i pójdzie z każdym kto odznacza się rozumem i zdrowym rozsądkiem. Niestety - czarodziej rozłożył ręce - dostrzegam tu pierwiastek niezgody. Spodziewałem się dyskusji, ale za poduszczeniem Tan Ellenny doszło do ostrej polemiki, wręcz kłótni. Widzę tu tylko jedno wyjście. Państwo Ve’Sell, El Taggarenie, muszę was prosić byście opuścili nasze grono. To, jak już ustaliliśmy, wyprawa badawcza, ale przede wszystkim misja ratunkowa. Nie zaryzykuję życia mojej pani wysyłając na wyprawę skłóconych ratowników.

- Oczywiście proszę was o dyskrecję, czcigodny Taggarenie, państwo Ve’sell. Odpowiednia kwota w złotych koronach zasili wasze konto w Banku Imperialnym. W zamian proszę tylko o dyskrecję. Opuśćcie, proszę, mój dom.

Księżniczka Ellenna żachnęła się.
- Z pewnością ten epizod nie jest wart zapamiętania. - podała dłoń mężowi on ujął ją i wyprowadził.
Gdy małżeństwo opuściło już pokój. Taggaren zatrzymał się na chwilę w drzwiach.
- Morghliht będzie wspierał cię w tej wyprawie, o ile tylko datek dla jego kapłanów będzie odpowiednio hojny.

Denelor odprowadził trójkę do drzwi.

***

Po powrocie zasiadł na swym miejscu i wznowił rozmowę dopilnowawszy by służki dolały każdemu wina.
- Wracając do tematu - mały czarodziej wrócił do tematu - I odpowiadając na twe ostatnie pytanie, Herbercie, tak, magia objawień działa w półsferze. Przeprowadziłem testy i jestem tego pewien. Macie jeszcze pytania? Bardzo proszę.

- Całe mnóstwo pytań - Herbert niemal natychmiast zapomniał o wszystkim co niezwiązane z przedmiotem jego studiów - zacznijmy jednak od najważniejszego. Projekcje o których wspomniałeś, domyślam się, że w lokalnych warunkach półplanu są materialne, co jednak jeśli któraś z nich wydostanie się do naszego świata? Będzie materialną czy też efemeryczną istotą? Kolejna sprawa to kwestia bardziej złożona, otóż powiedz mi przyjacielu czy stworzenia zwane przez Ciebie projekcjami są żywe?

- Projekcje w żaden sposób nie mogą się wydostać. To niemożliwe, istnieją tylko w swoim świecie. Ale istnieją prawdziwie, mają swój rozum i emocje. Niestety, nie podlegają sztuce reanimacji. To tyle jeśli chodzi o ich status ontyczny.

-A jak najlepiej walczyć z tymi “projekcjami”? Broń biała może je zranić, są na coś szczególnie odporne albo wrażliwe?
- Rodrik stwierdził, że pora na bardziej praktyczne pytania.

- Jak najlepiej walczyć? Ramieniem, wiarą i stalą! - uśmiechnął się chytrze czarodziej - A zupełnie poważnie, broń biała jest skuteczna, podobnie jak magia ofensywna. Innymi słowy, nawet zwykłe ostrze może je zranić i pozbawić życia. Życia...to ciekawy problem - Denelor zamyślił się na chwilę, ale szybko wrócił do swych gości mierzących go wyczekującymi spojrzeniami - Przepraszam, zamyśliłem się. Pytajcie.

Rodrik nie czuł się do końca pewnie w temacie innych sfer i zamieszkujących je projekcji, ale starał się tego nie okazywać. Wyprostował się i spojrzał na Danelora z determinacją. Zastanawiał się, czy on coś ukrywa.
-Masz jakąś mapę tego miejsca? Czy te projekcje są w większości ludźmi? Jak postrzegają ciebie i twoją żonę?

- Mapy nie posiadam, ale planuję wysłać z wami małego posłańca, który będzie was prowadził. Co do samych projekcji, różnie to wygląda. W górnej części sfery to głównie bestie. Jak mówiłem nie powinny was zaatakować jeśli będziecie trzymać się razem. Co do mego statutu, nikt mnie tam nie powinien kojarzyć. Z moją małżonką może być różnie. Od zamknięcia sfery minął miesiąc i miała dość czasu by ustawić sprawy po swojemu - czarodziej uśmiechnął się melancholijnie - To straszna kobieta.

- Denelorze, czy to aby na pewno ma być misja ratunkowa? Wspomniałeś przecież, że twoja żona ma pewne zdolności do kształtowania sfery podług swej woli. A teraz te słowa… zaczynam się zastanawiać czy jej absencja nie jest dobrowolna. - Tak, dyplomacja nigdy nie była mocną stroną Herberta, ale też nigdy się specjalnie nie wysilał by ów stan zmienić.

- Powiedziałem prawdę, Herbercie - rzekł czarodziej dość oschle, ale Herbert znał go dość dobrze by stwierdzić, że nie kłamie - Jej zdolności nie wystarczą by się wydostać. Przy okazji, pozostała kwestia ekwipunku i zwierząt pociągowych. Po wejściu w obręb sfery wasz ekwipunek znajdzie się w waszym miejscu startowym. Waszych zwierząt nie jestem w stanie przetransportować, ale mogę wam zapewnić rumaki projekcje.

- A co z moimi służącymi, będziesz w stanie ich przenieść wraz z ekwipunkiem? - Dopytywał Herbert któremu w głowie zaczęło kiełkować ziarno bardzo niepokojącej myśli. - Co więcej, co jesteś w stanie wyciągnąć z półsfery?

- Nie ma problemu - zapewnił Denelor dolewając wina - A wyciągnąć mogę tylko prawdziwych. Projekcje i przedmioty Stamtąd istnieją tylko w rzeczywistości sceny.
- I jeszcze jedno. Głównym celem jest uratowanie Impatentii, ale byłbym szczęśliwy i wdzięczny gdybyście spenetrowali także podziemną część miasta. To znaczy jeszcze bardziej szczęśliwy i wdzięczny niż w tym pierwszym przypadku.

-Rumak byłby dla mnie przydatny…. -stwierdził Rodrik, po czym przeszył Danelora surowym spojrzeniem..
-Czyli rozumiem, że nawet jak odnajdziemy twoją małżonkę, to wolałbyś, abyśmy zasadniczo nie wracali od razu tylko spenetrowali część podziemną sfery? Dobre zrozumienie celu naszej misji jest bardzo istotne… w każdym razie masz mój miecz, w imię Pierwszego Imperatora uratujemy Impatentię…- Rodrik z satysfakcją przyjął wycofanie się tej smoczo-elfiej pary, nie ufał im, a nie mogli sobie pozwolić na wewnętrzne spory. Tak będzie miał okazję wykazać się przed arystokratką Uruk-Hai, a przy tym pewnie i wzbogacić.

- Tak właśnie - skinął głową Denelor - Jakieś jeszcze pytania? Nie widzę, nie słyszę. Umówmy się więc jutro na wschód księżyców. A póki co wzmocnijmy się starym czerwonym winem i porozmawiajmy o weselszych i ciekawszych sprawach. Herbercie, mam nadzieje, że zostaniesz dłużej? Jestem ciekaw relacji z twych ostatnich badań…

El Taggaren wrócił po dłuższej chwili wprowadzony przez służącego. Towarzyszył mu ożywiony szkielet chyba lamparta.
- Moi przełożeni wykazali się brakiem dbałości o moje finanse. W przeciwieństwie do nich nie posiadam włości i zakładów, które przynosiły by mi stały dochód. Taka wyprawa jest dla mnie okazją zdobycia znacznego skarbu oraz zapłaty za uratowanie małżonki wielmożnego Delenora. Na szczęście umowa z rodem Ve' Sell stanowi, iż mogę podejmować własne misje, o ile tylko w tym czasie nie planują własnych. Zatem jestem do waszej dyspozycji za równy udział, pierwszeństwo w wyborze ciekawych ciał do ożywienia. Jak widać jako kapłan MORGHLITH specjalizuję się w tworzeniu nieumarłych i przywoływaniu ich z planu energii negatywnej, leczę normalnie i magicznie. Jeśli wyjrzycie za okno ujrzycie na dziedzińcu szkielet hydry, to zaś powinno dać wszystkim pojęcie o moich mocach. Oczywiście gotów jestem na czas wyprawy pójść pod dowództwo wielmożnej Arrety.

Na dziedzińcu stał szkielet hydry, której dwanaście głów skierowanych było każda w inną stronę.

Ukłonił się uruk-hai.
- Wielmożna dla Ciebie mam dodatkową propozycję. Gotów jestem przejść na służbę do ciebie. Moje warunki Pani. Równy udział, pierwszeństwo w wyborze ciał do przekształcenia w nieumarłych, zapłata w wysokości dwustu imperialny złotych koron za miesiąc. Możliwościowy podejmowania własnych misji o ile nie kolidowało by to z planami Wielmożnej Pani. Zwrot za kosztowniejsze składniki do czarów, które to koszty musiałbym ponieść w Twojej służbie. Nie zdradzę też żadnych informacji o moich poprzednich pracodawcach, poza ogólnie znanymi. Dysponuje też dwoma rytuałami jeden nie będzie przydatny, drugi mało przydatny, gdyż można go rzucić tylko podczas pełni księżyca w ostatnim miesiącu roku. Podnosi on wszystkich zmarłych z danego cmentarza, nekropoli pola bitwy jako szkielety które służą mi przez miesiąc. Na terenie Imperium Katana takie czyny jak ożywienie całego cmentarza można dokonywać tylko za zgodą władz.

Orczyca skinęła głową.
- Zgadzam się na pierwszą propozycję. Co do drugiej rozważę ją i jeśli dasz na misji dowody swej wysokość wartości.
 
__________________
Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę.
Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem.
gg 643974
Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975
Cedryk jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172