|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
16-08-2018, 22:00 | #11 |
Reputacja: 1 | Dla Woricka nowa grupa towarzyszy była niczym nowym. Od dzieciaka szkolił się jak sobie radzić samemu w tym ciężkim świecie. Nigdy chyba nie przywyknie do siedzenia w towarzystwie. Jego pracą odkąd pamięta była eskorta karawan przez las, transport listów czy paczek, o których zawartości lepiej nie było wiedzieć. Traktuje to jak kolejne zlecenie. Kolejny sposób by móc dążyć do swojego celu. Kolejne twarze, które pewnie zapomni jak resztę osób z którymi pracował. Znowu musiał zmusić siebie do udawania emocji. Tak naprawdę nie zależy mu na tym żeby ich poznać. Po zleceniu i tak się pewnie rozejdą w swoje strony. Skorzystał z gościnności gospodarza wyprawy. Nie przywykł do luksusów. Zawsze sam musiał sobie coś upolować, więc miło było chociaż raz dostać coś od razu pod nos. Zjadł kurczaka, wypił kufel ciemnego piwa. Przywitał Krasnoluda skinieniem głowy. Uniósł kufel w górę po słowach Ferny o winie i uśmiechnął się drugi raz tego wieczoru. Jak skończył posiłek, poprosił karczmarza o najmniejszy pokój jaki ma byle by był z oknem. Karczmarz zdziwił się z tej propozycji. Skoro Tropiciel nie musiał płacić za pokój to mógł wybrać większy. Podał mu klucz i poinstruował jak ma trafić do pokoju. Okazało się że był to pokój na strychu karczmy. Tropiciel poszedł na górę z całym swoim sprzętem. Wsadził kluczyk do dziurki, usłyszał delikatny trzask zamka. Pchnął drzwi przed siebie. Jego oczom okazał się mały pokoik. Jedno stare drewniane łóżko. Sufit był skośny po obu stronach. Noc w tym pokoju dla osób z klaustrofobią byłby niczym zamknięcie w klatce z trollem sapiącym nad uchem. Uśmiechnął się na widok pokoju. Tego właśnie szukał, małe miejsce, ciasne ale własne. No i okno.. droga ucieczki w razie nagłym wypadków. Zamknął drzwi na klucz. - "Trzask" - Wyjął z kieszeni starą Koronę z herbem Neverwinter. [IMG] https://vignette.wikia.nocookie.net/...20180216062229 [/IMG] Położył ją na klamce. Jeśli ktoś nacisnąłby klamkę zauważyłby rano że moneta spadła. Plecak rzucił na łóżko. Kołczan z łukiem oparł o rant łóżka. Miecz mógł w końcu zdjąć z ramion. Przeciągnął się. Nachylił się nad torbą w poszukiwaniu jednego przedmiotu. Mała drewniana szkatułka a w niej mieściła się Jego fajka do palenia. Cała była drewniana z wyżłobionym zielonym smokiem na boku. Wyżłobił ją osobiście by nie zapomnieć o tamtym dniu.. Dniu w którym stracił jedną osobę na której mu zależało. Twarz Elfki, którą dzisiaj spotkał przypomniała mu tamten dzień. Otworzył okno, rozpalił fajkę. Wyszedł po małych schodach na dach i usiadł pomyśleć obserwując z góry rozchodzących się ludzi po okolicy. Przesiedział tak może z godzinę. Stwierdził że jak już zaczęło kropić lekko to już czas zawijać się do środka. Myślał co przyniesie jutro. Czy tym razem trafi się spokojna robota. Zdjął płaszcz powiesił na wieszaku by wysechł przez noc. Zamknął okno. Sprawdził jeszcze raz czy łuk i miecz na pod ręką. Położył się spać, po czym przysnął lekkim snem. Obudził go poranny kogut. Wstał wypoczęty. Przeciągnął się i wyjrzał za okno. Faktycznie zaczęło prześwitywać słońce. Nie chciał być ostatnim na którego trzeba czekać więc spakował się. Podszedł wpierw po monetę, którą zostawił na noc. Nadal była na swoim miejscu, zabrał ją i podrzucił w górę. Długo utrzymywała się w powietrzu niczym trzymana magią w miejscu. W końcu spadła mu na wysuniętą dłoń i spojrzał co wypadło. Reszka. Czyli jednak ciekawy dzień będzie.-pomyślał Zdjął płaszcz z wieszaka, który nosił na sobie wczorajszego wieczoru. Zwinął go i podpiął pod plecach. Schował od razu fajkę do małej szkatułki. Wziął miecz do ręki sprawdził wszystkie rzemyki czy nie puszczają. Bardzo dbał o swój sprzęt, w tym okrutnym świecie każdy mały błąd może przyczynić się do porażki. Spakowany zszedł z góry do głównej jadalni. Po drodze ujrzał że przy wczorajszym stole siedzą już jego nowe towarzyszki. Podszedł pod ich stolik i przywitał się tym razem do obu kobiet w języku wspólnym. -Witajcie, miło was widzieć gotowych do wyjazdu. Mam nadzieję że nie musieliście długo czekać na mnie.- Mówiąc to skłonił się lekko, i przejechał ręką po tyle włosów z zakłopotaniem. Dosiadł się do dziewczyn. Zamówił wielką jajecznicę z boczkiem. Porcja jajecznicy, którą wziął była dla dwóch osób. Najwidoczniej Kapelusznikowi nie stało to na przeszkodzie by pochłonąć danie równie szybko jak zostało podane. Czekał z cierpliwością na pozostałą paczkę. Jego myśli błądziły gdzieś po głowie. Patrząc na rzut moneta myślał co go czeka tego dnia. Poprosił karczmarza czy może zabrać kilka porcji żywności i wody więcej. Miał złe przeczucia. Ostatnio edytowane przez SmokeDrinker : 16-08-2018 o 22:11. |
18-08-2018, 00:20 | #12 |
Reputacja: 1 | Każdy kto miał okazję poznać bliżej Aldrika, wiedział, że jak na swoje możliwości to krasnolud już wykorzystał swój limit słów na dzisiejszy wieczór, nigdy nie był zbyt wylewny a już tym bardziej nie uśmiechało mu się za wiele opowiadać o sobie i swoich przeżyciach. „Wiesz tyle ile widzisz” to zdanie mógłby sobie wytatuować na ręce, pod warunkiem, że byłby wystarczająco pijany. Na trzeźwo, nigdy by tego nie zrobił. Uśmiechając się do swoich towarzyszy, cierpliwie słuchał dyskusji. W przeciwieństwie do nich, był świadomy, że być może nawet teraz są śledzeni. Pod pozorem udania się w dyskretne miejsce Aldrik miał świetną okazję przyjrzeć się towarzystwu zebranemu w karczmie. Oczywiście daleko mu było do talentów tropiciela i rzecz jasna jego fizjonomia nie pozwalała wtopić się w tłum, jednak jak na swoje skromne możliwości widział, że na razie są w miarę bezpieczni. Z dalszej perspektywy drużyna zdawała się być grupą roześmianych osób, które albo szykują się na radosną przygodę albo właśnie z niej wróciły. Ferna właśnie coś tłumaczyła Worickowi, uśmiechając się przy tym ale Aldrik nic nie słyszał w zgiełku i gwarze jaki panował na sali. Obok stolika zajmowanego przez drużynę, grupa mężczyzn siedząc przy długiej ławie, raczyła się piwem a w przerwach między kolejnymi kuflami, grali w karty. Z drugiej strony siedzieli zapewne jacyś podróżni, na co wskazywały ich stroje, bardzo praktyczne, pozbawione ozdób i w szarych kolorach. Nic nie wskazywało, że wśród gości w karczmie przebywa szpieg goblinów. Kiedy Aldrik wrócił z wychodka, zdążył akurat wysłuchać dobrej rady wojowniczki, która obawiała się, że mogą przesadzić z alkoholem. Krasnolud zdziwił się tej trosce. Gdyby to powiedziała Milena, to jeszcze Aldrik by zrozumiał, do niej by takie słowa pasowały ale Ferna ? W końcu była tylko wojowniczką, chyba że, Aldrik nieznacznie zmrużył oczy, że nie jest do końca taką osobą, za którą pragnie uchodzić, inaczej rzecz biorąc skrywa jakąś tajemnicę. Po chwili krasnolud uznał, że każdy z siedzących z nim, może mieć coś do ukrycia. - Na mnie też już pora. – powiedział po chwili wstając. Pożegnał się i zaczął rozglądać się za karczmarzem. Po dłuższej chwili dostał klucz do swojej izby. Było mu absolutnie obojętne, czy izba będzie duża czy mała, czysta czy może niekoniecznie, ważne, że coś zaczęło się dziać i wszystkie działania krasnoludów doprowadziły do stworzenia drużyny. Leżąc już na swoim łóżku Aldrik, niby to patrząc na pełen pajęczyn sufit, rozmyślał cały czas o popełnionych błędach. Nie wiedział jeszcze który z kuzynów był na tyle nieostrożny, że naprowadził gobliny na ich trop. Sam był pewien jednego, on na pewno niczym się nie zdradził. „Czas iść spać”- pomyślał Aldrik. Jutro okaże się na ile grupa, która ledwie dała się poznać podczas posiłku, stworzy drużynę czyli przestanie być tylko przypadkowymi kolekcjonerami przygód a stanie się tworem gwarantującym powodzenie w trudnej misji. Tego jednego Aldrik mógł być pewien, nie będzie łatwo a już na pewno gobliny nie pozwolą, żeby podróż upłynęła im spokojnie i bez niespodzianek. Po chwili krasnolud już lekko chrapiąc, odpłynął w krainę snów. |
18-08-2018, 09:47 | #13 |
Reputacja: 1 |
__________________ Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę. Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem. gg 643974 Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975 |
18-08-2018, 18:19 | #14 |
Wiedźmin Właściwy Reputacja: 1 | Gdy zapadł zmrok i większość gości już udała się do swoich pokoi w jednym z nich wciąż paliło się światło. Jedynie najbystrzejsze oczy mogły dostrzec, że było to jedynie światło będące poświatą od płonącego kominka. Przy kominku tym siedział wpatrzony w ogień Gundgren Rockseeker. Patrzył niewidzącym wzrokiem jaki miewają tylko bardzo zamyśleni. Krasnolud kontemplował pykając fajkę nabitą najlepszym tytoniem takim jedyni na specjalne okazje. Być może nie był to jeszcze czas do świętowania jednak Gundren był dobrej myśli. Następnego dnia rano po kolejnym sutym posiłku na koszt zleceniodawcy… Jakoś nikt nie mógł sobie przypomnieć gdzie i kiedy ostatnio słyszał, że podobno krasnoludy są chciwe, pazerne i skąpe. Tak czy inaczej gdy wyszli przed karczmę zobaczyli czekający na nich wóz, do którego zaprzężone były dwa potężne woły pociągowe. Wóz był wypełniony po brzegi do tego stopnia, że całość była dodatkowo od góry obłożona ciężką derką i obwiązane linami. Dookoła wozu stały cztery osiodłane konie. Cztery? Ktoś musiał przecież zająć miejsce na wozie i kierować ciągnącymi je wołami. Gundgren Rockseeker osobiście sprawdzał jeszcze czy pakunki są dobrze zabezpieczone oraz poprawiał juki. Krasnoludzka staranność i dbałość o szczegóły nie była widocznie jedynie przysłowiowa. Gdy dostrzegł wychodzących z gospody najemników jego twarz rozpromieniła się szczerym uśmiechem. Widzę, że wszyscy gotowi do drogi. Jak widzicie transport zabezpieczony i gotowy. Nie wiedziałem czy dysponujecie własnymi wierzchowcami czy nie dlatego też do dyspozycji daje Wam cztery konie, gdyż jedno z Was musi poprowadzić wóz. - Odezwał się serdecznym głosem. - Jeśli macie jakieś pytania to teraz jest ostatni moment. - Zawiesił na chwilę głos. - Jak wszystko jasne to życzę Wam spokojnej drogi. Zależy mi na tym równie bardzo jak zapewne Wam samy. W takim razie do zobaczenia w Phalandin za kilka dni. Z Neverwinter do Phalandil było około 3 dni drogi, zależy od wybranego szlaku i tempa podróży. Pierwszy dzień strzelił jak z bicza trzasnął i nic nie zakłóciło spokoju drużyny. Im bardziej oddalali się od Neverwinter tym mniej zmierzających tam, a w kierunku przeciwnym to tego w którym sami się posuwali kupców, wieśniaków i poszukiwaczy przygód. Im dalej od miasta tym spokojniej na drodze. Taki spokojny dzień w drodzę sprzyjał rozmową, ale oczywiście co kto lubił. Pierwszą noc spędzili niedaleko od drogi skryci za wozem i zgromadzeni przy cieple małego ogniska. Dwugodzinne warty pełnili naprzemiennie. Nic jednak lub raczej na szczęście nie zakłóciło ich snu. Mniej więcej przed południem drugiego dnia dotarli do skrzyżowania gdzie droga, którą podążali kierowała się dalej na południe w kierunku Leilon ze ścieżką w lewo w kierunku Phandali gdzie skręcili. Otoczenie zmieniło się dość diametralnie gdy z szerokiej drogi głównej i częściej uczęszczanej zaczęli posuwać się widoczną jednak wyraźniej węższą i mało uczęszczaną ścieżką. Z jednej strony było spokojniej, z drugiej zaś podróż wymagała wzmożonej uwagi od podróżników. W końcu trzeba było zapracować na swoją wypłatę. Około dwóch godzin od skrzyżowania, coś się zmieniło w otoczeniu. Było odrobinę ciszej jakby ptaki rzadziej lub mniej śpiewały. Jednak zauważyć mógł to jedynie najczujniejszy z awanturników. Chwilę później zwrócili uwagę, że coś leży w poprzek drogi. Zwolnili i ostrożnie przybliżyli się do tego miejsca. Na ścieżce leżały dwa martwe konie. Musiały tu już leżeć przynajmniej pół dnia gdyż jeden z nich był już lekko nadgryziony przez padlinożerców, a wszechobecne muchy były odrażające. Z boku każdego z koni wystawało około tuzina strzał z czarnymi lotkami.
__________________ There can be only One Draugdin! We're fools to make war on our brothers in arms. |
18-08-2018, 19:22 | #15 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Po śniadaniu zabrała rzeczy z pokoju, zeszła na dół i zdała klucz do izby, żegnając się z gospodarzem. Na zewnątrz czekał już wóz załadowany po brzegi towarem, który mieli eskortować do Phandalin, a przyjemną niespodzianką były konie, które krasnolud Gundren dla nich przygotował. To było aż dziwne, że tak bardzo dbał o ich wygodę w drodze do miasteczka, choć z drugiej strony, skoro na wozie były rzeczy, o które trzeba było odpowiednio zadbać, to Ferna rozumiała jego podejście. Jej ojciec pewnie zrobiłby tak samo, byle mieć pewność, że najemnicy najęci do przewozu nie porzucą ładunku w połowie drogi, bo "im się nie chce". Albo rozkradną, bo i przecież takie rzeczy się zdarzały. - Pytań żadnych nie mam. Ładunek dowieziemy na miejsce, możesz na nas polegać - powiedziała, dosiadając swego konia, który od razu wpadł jej w oko. - Do zobaczenia w Phandalin. Skinęła mu głową i wyruszyli. Przez całą drogę trzymała się blisko wozu, rozglądając po okolicy i wypatrując zagrożenia. Na nic takiego jednak nie trafili, a przynajmniej nie na początku. Drugiego dnia bowiem na ich drodze pojawiły się ubite i rozciągnięte w poprzek drogi konie. To nie mógł być przypadek. Przypomniała sobie w mig, co Ragnar mówił o takich sytuacjach. Jeśli coś leżało na drodze, blokując przejazd, to musiała być pułapka. Niemal na pewno. Ferna raczej wątpliwości nie miała, biorąc pod uwagę wystające z trucheł zwierząt drzewce z czarnymi lotkami. Przeciągnięte przez drogę zwierzęta aż nadto zdradzały, o co chodzi. Bo i gdzie byli ich jeźdźcy, jeśli to była zwykła napaść? Oczywiście mogli zostać zaciągnięci w las, ale wtedy zwłoki zwierząt nie leżałyby w ten sposób. Zeskoczyła z konia i klepnięciem w zad nakazała mu odejść nieco w tył, tam, gdzie zatrzymał się wóz. Po chwili dobyła topora, zaciskając mocno dłoń na jego rękojeści. Jej zmysły wyostrzyły się, gdy rozglądała się po okolicznych drzewach. - Wygląda mi to na zasadzkę - powiedziała do pozostałych. - Bądźcie czujni, towarzysze... - Po tych słowach spojrzała na rudowłosą elfkę. - Mileno, możesz jakoś uprzątnąć tę drogę swoją magią? Przesunąć zwłoki tych zwierząt? Czy trzeba będzie siłować się z tymi truchłami? Wojowniczka rozglądała się po najbliższym otoczeniu, starając się wypatrzyć cokolwiek nienaturalnego, odbiegającego od normy. Miała nadzieję, że mimo wszystko uda im się usunąć te zwierzęta z drogi i przejechać dalej. Starała się pozostać spokojna, choć czuła, jak adrenalina zaczyna w niej buzować. Rozglądała się. Czekała. |
19-08-2018, 15:51 | #16 |
Keelah Se'lai Reputacja: 1 | Po skończonym porannym posiłku Milena Everyn była gotowa do drogi, która miała zająć trochę czasu, ale co to dla niej. Idąc tu, czyli do Neverwinter, szła tydzień drogi. Była najedzona i gotowa do drogi. Na miejscu tuż przed karczmą zastała zleceniodawcę czyli krasnoluda Rockseekera oraz cztery konie, a ich było pięciu. Prawda ktoś musi poprowadzić wóz pełen pakunków - pomyślała elfica. Milena usiadła na konia zostawiając w spokoju byki by jakiś chłop się za to zabrał. Wskoczyła na swego rumaka i była już gotowa do drogi. -Niech faceci zajmą się powozem - powiedziała do Ferny przejeżdżając obok niej i spojrzała, który odważny weźmie się za powóz. Milena nie miała żadnych pytań co do wyprawy. Ruszyli spacerkiem przez drogę, która była uczęszczana przez kupców, podróżników czy poszukiwaczy przygód takich jakim byli oni, czyli “dzielna drużyna z Neverwinter”. Nazwa nawet pasująca do nich, bo byli wielorasową gromadką ludzi, którzy spotkali się w jednej karczmie z zamiarem wyruszyli razem ku przygodzie. Pierwsza noc, którą spędzili poza domem i karczmą była “w bojowych warunkach”, na szczęście nie było zimno jak na tę porę roku. Schowali się za powozem i na wartach spędzili całą noc, choć Milenie udało się zasnąć choćby na cztery godziny. Następnego poranka mogli ruszać w dalszą drogę. Zeszli z głównej drogi na mniej uczęszczaną. Jakieś dwie godziny od utartego szlaku na drodze powóz się zatrzymał zwracając uwagę wszystkich na leżące na drodze martwe zwierzęta -Zasadzkę? Bredzisz - powiedziała w stronę Ferny zsiadając z konia po czym podeszła do zwłok. -A może jednak - przyznałą rację wojowniczce i rozejrzała się wokół siebie. -Nie znam czarów lewitacyjnych... - powiedziała i przejrzała swoją księgę z zaklęciami -...ani w księdze ich jeszcze nie mam - dokończyła zdanie. -No chłopaki pomóżcie nam jeśli chcemy przejechać - powiedziała do nich i podeszła do jednego z koni i chciała wyciągnąć strzałę do przeprowadzenia badań.
__________________ I am a Gamer. Not, because i don't have a life. But because i choose to have Many. Discord: Adi#1036 |
20-08-2018, 12:25 | #17 |
Reputacja: 1 |
__________________ Choć kroczę doliną Śmierci, Zła się nie ulęknę. Ktokolwiek walczy z potworami, powinien uważać, by sam nie stał się potworem. gg 643974 Cedryk vel Dumaeg czasami z dopiskiem 1975 |
20-08-2018, 18:41 | #18 |
Reputacja: 1 | Cały ranek odganiał myśli że coś złego na nich czycha. Zjadł ze smakiem wielką jajecznicę. Spojrzał na zdziwione miny Kobiet po tym jak zjadł całą dwu osobową jajecznice. - No co głodny byłem? - Odparł z uśmiechem, który zniknął tak szybko jak się pojawił. Przywitał towarzyszy, którzy dosiedli się do stołu. Poczekał cierpliwie aż wszyscy zebrani dokończyli posiłek. Usłyszeli hałas na dworze. Okazało się szybko że był to nasz pracodawca z całym konwojem. Dodatkowe racje żywności schował w torbie. By w razie rozłączenia się z konwojem miał wszystko co potrzebne na czarną godzinę. Kobiety wybrały konie. Słusznie wojowniczka i czarodziejka musiały być mobilne. Sam osobiście wybrał wielkiego czarnego konia. Przypadł mu do gustu. Miał coś w oczach czego brakowało ludziom. Podszedł do niego. Pogłaskał go po głowie i spojrzał o brązowe oczy. Przez chwilę poczuł z nim więź mimo iż nie zna żadnych magicznych umiejętności. Dosiadł go spokojnie, jak uczył go w dzieciństwie jego ojciec. Skoro mam łuk to mogę osłaniać tyły. Wojowniczka mocno wyrywała się by jechać z przodu, więc stwierdził że będzie trzymał gwardię z tyłu. Zaczął chwilę rozmyślać ile zajmie mu zemsta na pradawnym zielonym Smoku, który... ah.. zdusił te myśli w głowię. Droga była całkiem spokojna. Minęli kilka saren, upolował jego zająca, który niewinnie przeszedł pierwszego dnia przez drogę. Nie był za duży ale idealnie nadawał się do suchych lembasów i występu tanecznego niziołka. Uzgodniliśmy że warty robimy co dwie godziny. Z nas wszystkich i tak pewnie najlepiej wypoczęta była Elfka z jej medytacją. Noc była spokojna. Poza małą rodziną jelonków nic w nocy nie zakłócało spokoju. Zdziwił się. - Czyżby pierwszy raz moneta mnie okłamała.. - Powiedział cicho pod nosem. Wstali rano. Zgasili ognisko. I ruszyli dalej. Droga była spokojna. Wiedział że niedługo zacznie się trochę zwężać więc poprosił ludzi by zwiększyli uwagę. Mimo węższej ścieżki dało się jechać ze spokojem do przodu. Ta część lasu jest mniej uczęszczania dlatego po całym dniu słuchaniu ptaków, dziwnie nie słyszeć prawię żadnych żywych stworzeń. Fara naglę się zatrzymała. Spostrzegła coś na drodze. Mogła to być zasadzka lub zbieg okoliczności ze akurat padły dwa konie. W tej części lasów żyje dużo więcej dzikich stworzeń. Zatrzymał konia. Przywiązał go do drzewa. Wyjął łuk i natężył słuch. Las dookoła nie robił żadnych gwałtownych ruchów. Zatrzymał się w połowie drogi do leżących koni tuż przy wozie. Skupił wzrok i przyjrzał się lotką strzał. Być może mogą być to gobliny, lub bandyci podszywający się pod nich. Wolał nie wychylać się na środek drogi gdzie byłby łatwym celem. - Schowajcie się, przeszukajmy las najpierw okey. Na środku drogi nic nas nie zasłania, chyba nie chcecie być mięsnym jeżem. Trzymajcie się drzew! - Przyszykował strzałę i naciągnął łuk mierząc po okolicznych drzewach. Spiął się niczym wilk szykujący się do ataku. |
23-08-2018, 23:23 | #19 |
Reputacja: 1 | Aldrik miał dziwne sny, bardziej można by je nazwać koszmarami i rano wstając był bardziej zmęczony niż poprzedniego wieczora. Zszedł na dół do izby i podszedł do stolika. - Witam Drużynę. – powiedział na przywitanie. Nie myśląc o tym co robi machinalnie zjadł posiłek, nawet nie był w stanie określić czy mu to smakowało czy nie. Kiedy wszyscy towarzysze podróży wyszli na podwórko a po chwili każdy wybrał sobie wierzchowca, Aldrik machinalnie wspiął się na wóz i nie czuł z tego powodu żadnego dyskomfortu. Taka podróż najbardziej mu odpowiadała. Przez pierwszy dzień wspólnej wyprawy krasnolud był jakby w swoim świecie. Nie był specjalnie ciekawy o czym rozmawiają pozostali, tak jakby w każdej chwili spodziewał się najgorszego. Nocleg na świeżym powietrzu ewidentnie dobrze mu zrobił, odzyskał swój dawny nastrój ale jednocześnie cały czas obserwował swoich towarzyszy. Ponury nastrój dopadł go w najmniej spodziewanym momencie. Kiedy drużyna napotkała dwa padłe konie Aldrik machinalnie ściągnął lejce i mimowolnie sięgnął po swój miecz. |
25-08-2018, 13:46 | #20 |
Wiedźmin Właściwy Reputacja: 1 | To że znaleźli się w zasadzce było jasne jak słońce. Nie było jedynie jeszcze pewności co do dwóch spraw. Czy już wdepnęli całkowicie w pułapkę oraz czy temu kto ja przygotował udało się pułapkę już zatrzasnąć. Podróżnicy zareagowali jedni szybciej drudzy wolniej jednak każde po swojemu. Wprawne oko ewentualnego zewnętrznego obserwatora szybko by wyłapało fakt, że nie nawykli do działania drużynowo lub jeszcze się tego nie nauczyli. Nie współgrali ze sobą. Na razie działali jak dotychczas przywykli. Jako samodzielnie radzący sobie z większością sytuacji bohaterowie. Najszybciej zareagowali oboje z wojowników, ale nie powinno to chyba nikogo specjalnie dziwić. Taki fach. Łotrzyk gdzieś nagle zniknął, to znaczy należałoby założyć, że przyjął z góry upatrzoną strategicznie dogodną pozycję, a nie był jednej czwartej drogi powrotnej do Neverwinter. Elfka zareagowała jak na długowieczną rasę i przedstawiciela klasy magów z wyjątkowym spokojem i opanowaniem. Natomiast krasnolud powożący wozem z całym dobytkiem… Cóż wyglądało na to, że krasnolud był najnormalniej w świecie rozkojarzony. Rozglądali się czujnie i uważnie nasłuchiwali. Jednak pomimo starań niczego podejrzanego nie mogli zarejestrować. Wyglądało wszystko w miarę normalnie. Poza śpiewem ptaków, szumem lasu i bzyczeniem much niczego innego nie dało się zauważyć czy usłyszeć. Jednak wprawne ucho większości z poszukiwaczy potrafiło wyłapać choćby ułamkowe zmiany w otoczeniu tak jak teraz gdy dosłownie na ułamek sekundy las zamarł. Może nie cały las, bo przecież liście nie przestały szeleścić, a tym bardziej prymitywne muchy nie przestały brzęczeć. Jednak na ułamek sekundy zamilkły ptaki. W tym samym momencie gdzieś z lasu od przodu względem pozycji najemników wystrzeliły w kierunku drużyny dwie czarne strzały. Po jednej z każdej ze stron ścieżki. Strzelców nie było można zauważyć jedynie orientacyjny kierunek skąd padły strzały. Mniej więcej w tym samym czasie z tyłu z lasu z wrzaskiem przeraźliwym, że obudziłoby umarłego wypadły dwa gobliny uzbrojone w miecze i prymitywne tarcze. Wrogowie pojawili się również po jednym z każdej strony drogi i pędzi w kierunku najemników. Pierwsza strzała szczęśliwie utkwiła w oparciu kozła na wozie dosłownie dwa centymetry od głowy siedzącego tam krasnoluda. Krasnoluda, który być może tego potrzebował żeby otrzeźwieć i przypomnieć sobie, że nie może znaleźć przy swoim boku miecza, którego próbował dobyć bo przecież jego ulubiona bronią jest młot bojowy, którym władał. Ferna de Vinter jako pierwsza o ile nie jedyna zauważyła nieznaczną zmianę otoczenia i minimalną zmianę przez chwilowe zamilknięcie ptaków. W tym samym momencie gdy kątem oka zauważyła lecącą w jej stronę czarną strzałę wyćwiczonym ruchem skręciła nieznacznie cało w prawą stronę. Strzała niestety była celna i trafiła dokładnie tam gdzie miała czyli w środek napierśnika. Strzelec jednak nie przewidział niby niewiele znaczącego ruchu ciała wojowniczki. Manewr ten był jednak o tyle istotny co wręcz ratujący życie. Skręt tułowia spowodował, że strzała tak jak było w planie zamiast uderzyć prostopadle z największą siłą przebicia uderzyła w napierśnik będący pod kątem. Efekt był całkowicie odmienny od założeń gdyż pocisk po prostu ześlizgnął się i odbił od powierzchni zbroi nie robiąc nikomu żadnej krzywdy. No może poza zmotywowaniem drużyny do szybszego działania. Tych strzelców należało szybko zlokalizować i zneutralizować.
__________________ There can be only One Draugdin! We're fools to make war on our brothers in arms. |