Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-02-2019, 18:47   #11
 
MatrixTheGreat's Avatar
 
Reputacja: 1 MatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputacjęMatrixTheGreat ma wspaniałą reputację

Stali w otwartym polu, w pełnym rynsztunku, z kopiami i chorągwiami w dłoniach. Naprzeciw nim stanęły niezliczone zastępy orków, wspomagane przez wszelakie potwory i plugastwa. Cefrey stała po prawicy swojego mentora, Bharasha, srebrnego smokorodnego paladyna Bahamuta, jej najlepszego przyjaciela. Spojrzała za siebie i dostrzegła wszystkich swoich braci, wszystkich których Bharash przyjął na naukę - lecz to ona była jego uczennicą najdłużej i to jej przypadał zaszczyt stania u boku mentora. Wśród nowicjuszy dostrzegła także Darvina i jej serce zabiło przez ułamek chwili szybciej, wręcz ucieszyło się do jej dawnej miłości.
Cefrey wiedziała gdzie jest. Wiedziała co ma przynieść ta bitwa, lecz tym razem… byli sami. Ledwie garstka, przeciwko tysiącom. Nie było innych armii.
- Mistrzu… - zdołała jedynie wyszeptać. Głos zostawał w gardle a ręce zaczynały się trząść - Bha… rash… - próbowała dalej, lecz każda sylaba sprawiała coraz większy ból. Pozostali rycerze nie zwracali na nią uwagi, zupełnie jakby jej tu nie było. Jej wierzchowiec był niespokojny i wyrywał się do przodu, a ona nie miała siły, by go zatrzymać. Ręce zesztywniały, a koń puścił się sam w galop przez pole. Przerażona, spojrzała w dół, by dostrzec, jak z jej rumaka odpadają najpierw kolejne płaty skóry, a następnie wnętrzności, mięśnie i dosłownie całe ciało zaczynają się topić, pozostawiając tylko ponury, szarżujący, biały szkielet. Jego oczy zapłonęły wściekłą czerwienią, jakby dobrze wiedział, że wiedzie bezbronną Cefrey prosto w jej zgubę. Paladynka próbowała krzyczeć, wierzgać lub chociaż zeskoczyć z potwora, ale nie była w stanie nawet ruszyć palcem. Zdołała jedynie spojrzeć za siebie, by zobaczyć jak wszyscy jej bliscy zaczynają krwawić z oczu, nozdrzy, jak zaczynają kasłać krwią, by po chwili, zacząć z siebie nawzajem zdzierać skórę.

Cefey obudziła się na skalnej podłodze, obejmując podwinięte nogi. Płakała. W ciągu ostatnich dni niewoli koszmary coraz bardziej się nasilały. Przeżywała na różnorakie sposoby tamten pamiętny dzień, w którym z jej winy, życie straciło wielu z jej przyjaciół. Wspomnienie wojny nigdy nie dawało jej spokoju, ale tu, pod ziemią, tak blisko swoich dawnych przeciwników - drowów - pierwszy raz od czasu bitwy wspomnienia i sny były tak natarczywe. Do tego było w nich coś… niepokojącego.


Cefrey wlokła się zaraz za ciemnoskórym Zakiem, w jej mniemaniu prawdopodobnie Shaaranem albo Rashemi. Czuła jak tunika na jej plecach zaczyna się lepić do skóry, gdy krew z rany po bacie, który przed chwilą dostała, wsiąkała powoli w materiał. Nie wiedziała, gdzie tym razem prowadzą ich drowy, ale nie miała zamiaru dać się złamać, wtedy też prowadzący ich mroczny elf zdecydował, że kobieta idzie ze zbyt wysoko uniesioną głową. Czując piekący ból pleców, Cefrey skarciła się w myślach, przypominając sobie, za co dostała.

Winda, którą jechali w dół, mogła dać w razie ucieczki pewną ochronę przed ewentualnymi pociskami, lecz miała jeden poważny mankament - liny, na których była zawieszona, można było z łatwością przeciąć od strony platformy. Gdy zbliżali się ku dnie jaskini, do Cefrey dotarł zapach rozkładu, który można było jedynie przyrównać do kotła zgniłych jaj, zmieszanych z zawartością jedynej polowej latryny po podaniu przez kucharza-truciciela srogiej grochówki. Zakładając oczywiście, że ów kocioł stoi na środku pobojowiska, gdzie polegli leżą już piąty dzień w pełnym słońcu. Paladynka powoli zaczynała się domyślać co ich czeka.

- Zatkało się… - oznajmił prześmiewczo drow, gdy dotarli nad zatkane ujście wodospadu, a następnie pociągnął mocno łańcuchy. Następne chwile Cefrey miała zapamiętać na długo, jako najbardziej obrzydliwą i upokarzającą rzecz, jaką przyszło jej robić. Do obecnych tu nieczystości dołączyła także jej porcja potrawki, którą Jimjar zwykł pieszczotliwie nazywać “sraką”, a krzyki agonii, której doświadczyła za sprawą halucynacji wywołanych przez jakiś grzyb, było chyba słychać w całym Velkynvelve. Ulgę przyniosła dopiero jej lecznicza moc. W trakcie szarpania się w wodzie udało się jej jedynie schować do buta kawałek drutu, który zaplątał jej się wokół nogi. Po wszystkim, leżeli razem z Zakiem na brzegu, ledwo łapiąc oddech. Przed powrotem do klatki czekała ich jeszcze tylko kąpiel w lodowatej wodzie, urozmaicona przez drwiny drowów i uderzenia ich batów…


Gdy wrócili, Cefrey położyła się na ziemi i ponownie przyjęła embrionalną pozycję. Złamana, traciła powoli nadzieję. Oparła głowę o nierówną, kamienną ścianę jaskini i płacząc wznosiła w myślach prośby do bogów o łaskę. Leżała tak bardzo długo, wystarczająco, by reszta zdążyła wrócić ze swoich zajęć. Po ich twarzach widać było, że też nie mieli łatwego dnia. Cefrey usłyszała głos bladej elfki. Podniosła się, by odpowiedzieć:

- Inaczej zamęczą nas tu na śmierć… - westchnęła, kończąc zdanie za Leshanę - Myślałam trochę nad tym i chyba mam pomysł, ale… ktoś musiałby sprawdzić, czy z wodospadu da się zeskoczyć i nie zabić się przy okazji. Przydałaby się lina, choć z tego co widziałam, po samych skałach też można zejść. Ale jak już się stąd wydostaniemy… zrobię wszystko, by zrównać to miejsce z ziemią!
 
MatrixTheGreat jest offline  
Stary 07-02-2019, 02:03   #12
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację

** Cela, Interwencja straży **

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=E8nOxviPIc4[/MEDIA]

Metal uderzył o kamień, a za nim napięły się ciała. Wśród zwierzęcych sapnięć wysiłku, prężąc rozpalone w kajdanach muskuły. Zwierając się brutalnie z jękiem chłodnego żelaza. Walczyli bezsilnie i bezowocnie..
Lyssa obserwowała to wszystko z niepokojem, nie ufając nikomu, ani niczemu. Pozornie otwarte drzwi nie interesowały jej jeszcze, nim nie zauważyła że każdy próbuje uciec, widząc w nich jakby realną swą szansę. Nie wiedziała czemu, gdyż wyjście z tej celi to tylko początek długiej drogi, którą trzeba pokonać by opuścić to piekło. Z tego jednego zdawała sobie sprawę, a jednak uległa psychologi tłumu, lub wrzaskom Saritha które dało się słyszeć gdy strażnicy katowali go niedaleko. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że kara na nim się nie zakończy.

Drow nic jej nie obchodził, poza tym na ile przydatny mógłby być w razie ewentualnej ucieczki. Być może nawet należało mu się trochę cierpienia, ale w przeciwieństwie do elfów z którymi siedziała w jednej celi, nie miała zamiaru naskakiwać na niego. Tak długo jak mogła utrzymać lisią maskę kłamstwa, by zyskać lepszą pozycję, zamierzała się tego trzymać.
Gdy ciało Saritha zostało wprowadzone z powrotem i umieszczone w kajdanach przyglądała się mu, pociętemu biczem. Nic nie czuła. Ani satysfakcji, ani litości. Jednak już za moment po jej ciele przeszedł strach, a oddech szarpnął nim dziko i namiętnie. Strażnicy nie zamierzali ukarać tylko Saritha! Odpięli kolejną osobę, a cisza podmroku zrosiła się męskim wrzaskiem.

Tabaxi nie spodziewała się tego i nagle sama zaczęła szarpać się w kajdanach, choć była stanowczo za słaba by mieć jakiekolwiek szanse. Próbowała wygiąć się jak łasica i wyciągnąć jakoś smukłe ciało z tych martwych objęć. Nadaremnie. Do tej pory jej się upiekło i omijały ją w większości kary ciemnych elfów, lecz teraz nieubłaganie zbliżało się do niej. Puchaty ogon machał niespokojnie od lewej do prawej, w rozdrażnieniu i beznadziei swojej sytuacji. Dziewczyna złapała metalowy łańcuch w zęby i wyciągnęła go, nie zważając na to że inni więźniowie mogli zobaczyć co robi. Ostry pazur Tabaxi zaczął grzebać w zamku, próbując dorwać się do jego zapadki i otworzyć.

Była w tym dobra, przynajmniej sądziła tak do tej pory. Jednak wcześniej używała wytrychów, nie własnych szponów. Pomimo jęków wysiłku nie udało jej się otworzyć zamka, za to o mało nie złamała na tym pazura i w końcu poddała się. Nienawidząc siebie samej za to że nie dała rady, wyciągnęła dyskretnie ukryty do tej pory w spodniach zardzewiały płaskownik. Nie mogła wiecznie nosić go przy sobie i ryzykować że drowy zorientują się w jej znalezisku. Zagrzebała kontrabandę w swoim kącie pod ścianą, w pyle jaskini, który zbierał się wszędzie w dość dużej ilości.

Jęki ucichły, a strażnicy wracali z kolejnym wychłostanym więźniem. Lyssa nie miała pomysłów jak uciec przed tą makabrą, a lęki i myśli zaczęły piętrzyć się w jej głowie na tyle że skuliła się tylko w swoim kąciku. Część niej chyba liczyła że przejdą dalej i jej nie zauważą, że jakoś szczęśliwie wywinie się od kary. Imbros i Jaezred, dwóch rosłych drowów zatrzymało się jednak nad nią, mówiąc coś w swoim spaczonym języku. Jeden zaśmiał się do drugiego, po czym zaczęli odpinać łańcuch który trzymał ją przy ścianie. Lyssa z trudem powstrzymywała swoje gotujące się emocje, pazury i zęby przed zatopieniem się w nich. Chciała się bronić, chciała walczyć i skąpać się w ich krwi. Potem następnych i następnych, torując sobie drogę na wolność. Musiała przełknąć swoją dumę i powstrzymać się. W imię wyższego dobra.

Liczyła na to że będąc posłuszna otrzyma mniejszą karę i nie opierała się nawet gdy ten debil złapał ją za włosy tak, że przy okazji ciągnął za jej kocie ucho. Bolało aż wyszczerzyła zęby, ale szła z wykrzywioną głową, patrząc przelotnie po współwięźniach i trzęsąc się ze strachu. Posłuszeństwo szło jej naprawdę dobrze, do momentu gdy zaprowadzili ją do tej swojej strażnicy i zaczepili do jakiś zwisających z sufitu łańcuchów. Na smagnięcie bata była już psychicznie przygotowana, jednak zamiast tego poczuła jak ręka która mocowała jej kajdany łapie za jej pośladek i sobie sprawdza jak też leży on w dłoni. Lyssa nastroszyła futro i stanęła dęba jeszcze przez moment, gdy do poprzedniej dłoni dołączyła kolejna, tym razem bezczelnie łapiąca ją za ogon. Drow uniósł go, zaglądając w nie swoje sprawy na co w pomieszczeniu rozległo się głośne, złowrogie syknięcie i zaraz dudniące kocie zawodzenie. Lyssa szarpnęła się próbując palanta drapnąć i znów prychnęła z taką złością, aż jej ślina strzeliła po twarzy mężczyzny. Ten nie wyglądał na zaskoczonego i tylko powiedział coś do swojego towarzysza, jakby była to dla niego już codzienność. Z pewnością wiele innych kobiet spotkał taki los w tej celi, ale Lyssa nie chciała do nich dołączyć bez walki. I chociaż udało jej się sprawić że elfy przestały interesować się nią pod kątem seksualnym, to cały plan posłuszeństwa i łagodnej kary przepadł. Być może mogła obwiniać swój temperament, może wystarczyło przeczekać ich ciekawość a do niczego by nie doszło? Teraz było to już bez znaczenia. Baty poszły w ruch a jej bolesne wycie rozlało się echem po komnatach. Nie była dość silna by zgrywać twardą, a chcący udowodnić jej jakim błędem było postawienie się mężczyźni, bili ostro i bezlitośnie. Jęczała, płakała i wrzeszczała. Czasem ludzko, czasem kocio.

Bat poprzecinał jej spodnie, w kilku miejscach z których wyzierały okrwawione ślady poranionej skóry. Wciąż była przytomna, choć gdy odpięli ją od łańcucha spadła na ziemię bezwładnie, nie będąc w stanie utrzymać się na nogach. Potem jeden pociągnął ją za tą żelazną obrożę, niczym zwierze prowadząc do celi. Pełzła na czterech łapach, przewracając się z bólu i wciąż szlochając. Ten z tyłu poganiał ją kopiąc butem, a do tego raz oczywiście musiał złośliwie nadepnąć jej na ogon.

Przykuli ją znów do ściany z resztą więźniów, a Lyssa unikała spojrzeń innych, skąpana we wstydzie urażonej dumy. Ukryła swój ogon bezpiecznie między udami, a twarz wtuliła w jego puchaty koniec, niczym w poduszkę. Płakała weń cicho, zwinięta na ziemi niczym sponiewierany kłębek.

***


Dostali swój pierwszy posiłek, który nie dość że nie pachniał zachęcająco to jeszcze zniechęcał po cyrkach jakie postanowił sprawić ten dziwny stworek Jimjar. Tabaxi nie widziała wcześniej gnomów, a tym bardziej tych z podmroku. Ten tutaj myślał że jest taki sprytny by obrzydzając im posiłek capnąć jeszcze nie swoją porcję. Chociaż to co robił, udając że ich papka to jakieś odchody wywoływało u Lyssy podobne reakcje żołądka co u "Elfiego Księcia", to nie wymiękła ona tak łatwo jak on. Była słaba, obita i głodna. Wiedziała że gnom tylko pieprzy głupoty, a chciała żyć. Wciąż leżąc na ziemi i kompletnie ignorując Jimjara zaczęła zlizywać swoją bezsmakową papkę. Było bardzo ciemno i tylko nieliczni mogli dostrzec że tak samo jak u kota, Lyssa miała 'szorstki' język. Tylko na moment spojrzała ze współczuciem na obrzyganego Stołka, ale miała już dość wrażeń na dziś i znów skulona w swoim kącie zasnęła w łańcuchach.


** Koszmary **


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=vb98Yj6M678[/MEDIA]

Zimno. Ból. Bezwładność ciała.
Nie mogła się ruszyć i nie czuła rąk, ani nóg.

W tle słychać było szepty i głosy, choć nie dało się zrozumieć nic z tego o czym mówiły. Wydawało jej się że czuje twarze osób z którymi trafiła do niewoli, ale były jakieś dziwne, zdeformowane szaleństwem. Elfy rozmawiały w dziwnej mowie podmroku, śmiejąc się i ekscytując jak drowy które prowadziły ich do celi niedawno. Nie swoim głosem. Nie swoją duszą.

Próbowała się podnieść, ale mimo że skupiała całą swoją wolę, jej ciało nie reagowało. Wielkim nakładem sił była w stanie lekko ruszyć palcem lub ustami i zdawało się że wymaga to tyle wysiłku że nie wiadomo czy starczy ich by nabrać powietrza w płuca po kolejny oddech.

Poczuła strach. Przeszywający, ale nie zmieniający nic w jej martwym ciele które nie drgnęło nawet. Bała się śmierci, nie chciała tak umrzeć.
Szepty wzmogły się, niczym sępy nad jej bezbronnym ciałem. Osaczając i wgryzając się w nie. Zdołała przez moment rzucić swoją sylwetką by je odgonić, ale po tym jednorazowym zrywie znów straciła kontrolę.

Zapętlony bez końca śmiech Saritha wmieszał się w groźne głosy, a ona uciekła wzrokiem, byle nie patrzeć w jego stronę.

Powoli poczuła swoją rękę na tyle by złapać się palcami za łańcuch kajdan i usłyszała dziwnie znajomy płacz dziecka.

Coś chłodnego i wilgotnego dotknęło jej ramienia. Było to na tyle niespodziewane że zerwała się. Nie od razu, pierwsza próba znów przypomniała jej że nie jest w stanie kontrolować swojego ciała, zupełnie jakby uszkodziła sobie kręgosłup w którymś z kręgów. Dopiero za drugim razem udało się, skupiając całą swoją siłę.

Czuła że krzyczy, ale nie słyszała swojego głosu. Serce stanęło jej w gardle gdy zobaczyła obok siebie elfiego chłopca którego drowy wyrwały z tłumów.
Był bez głowy, bez jej połowy. Ubranie miał we krwi i zlepione nią włosy. Z rozbitej szczęki kapała krew, a organy i kości widniały na wierzchu.

Potwór nie spieszył się tylko powoli zaczął żywcem konsumować jej nogę, choć zdawało jej się że ostała mu się tylko resztka szczęki. Widziała jak rozrywa jej skórę i powoli zjada kawałek po kawałku.. ale nie czuła nic.
Sarith śmiał się jeszcze głośniej, gdy próbowała się obronić, ale jedyne co udało się jej osiągnąć to wbite lekko w kamień pazury. Oczy napłynęły jej łzami, ale tu chociaż czuła ich ciepło i wilgoć na twarzy. Szaleństwo zlało wszystkie emocje w jedną silną, a ona z jakimś kocim warkotem szarpnęła się w kajdanach, odnajdując znienacka w innym świecie. Dopiero po chwili zrozumiała że to był sen, a ona szorowała stopą po ziemi jakby ją drapiąc w jakimś dziwnym odruchu. Rozluźniła obolałe ciało, kładąc znów zwinięta w kłębek i czuwała, bojąc się spać.


** Piękny i Bestia, Komnaty Ilvary Mizzrym **


Bez żadnej metody odliczania czasu, ten dłużył się niezmiernie.
Nie mogło jednak minąć go wiele, bo rany po niedawnej chłoście wciąż dały o sobie czuć. Lyssa czasem myślała, że wolałaby już być trzymana w jakiejś izolatce, niż z tą dziwną bandą niezrównoważonych istot. I wtedy właśnie do pomieszczenia znów weszli strażnicy, a kocica pożałowała swoich myśli. Przytuliła grzbiet do ściany oczekując najgorszego, gdy to właśnie po nią sięgnęły czarne dłonie drowów. Spodziewała się że będą chcieli dokończyć to co zaczęli ostatnio, lecz wbrew oczekiwaniom oprócz niej wybrali jeszcze jednego więźnia.

Nie znała Daerdana, ale coś sprawiało że wydawało się jej iż gdzieś go już wcześniej widziała. Jasny elf zerkał na nią kilka razy wcześniej i chociaż wyglądał na zaradnego i nawet sympatycznego, to po ostatnim ciężko było jej ufać jakimkolwiek długouchym. Zdawało że dobrze dogadywał się z elfkami które trafiły do tej samej komnaty, co było zrozumiałe choć przypomniało też Tabaxi jak sama jest na tym świecie. Ona nie mogła polegać na nikim i dla każdego była dziwadłem, nawet w swoich własnych oczach. Gdy w końcu wyprowadzono ich za celę, w świętym miłosierdziu przewrotnej woli Pana Cieni - Maski, okazało się że nie czeka ich natychmiastowa egzekucja. Lyssa zawahała się, wykorzystując moment by spojrzeć w oczy jasnego elfa. Te były pełne bólu, ale nie fizycznego lecz takiego który trawił duszę. Widziały wiele, ale też wiele przeszły.

(On przynajmniej widział coś ze świata. Chciałabym kiedyś zobaczyć morze..)

Tą niespodziewaną myśl urwało szarpnięcie mrocznych gdy pociągnęli ich w nieznanym kierunku przez Velkynvelve.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Zrsulxe39yE[/MEDIA]

Zaprowadzono ich w jakieś ważne miejsce. Czuła to po zachowaniu straży, ich strachu, jak i specyficznej aurze którą wyłapały jej wyostrzone zmysły. Największy z stalaktytów ukazał im leże samej bestii Velkynvelve - Ilvary Mizzrym. Już po chwili wiedziała, że nie myliła się. Przepych i bogactwo komnaty do której ich wprowadzono wskazywał że trafili do pokoju kogoś ważnego. Przypomniał też boleśnie o tym co straciła, gdyż w "rodzinnym domu" warunki jej życia były wcale nie gorsze. Eleganckie meble, drogie sukna i smakołyki były niczym odległy sen po który nie wolno było wyciągnąć ręki. Przypominały im po raz kolejny ich miejsce, w niekończącym się cyklu upodlenia jaki serwowały im drowy.

Rozbudzona błądziła wzrokiem żywo po całym pomieszczeniu, aż nagle jej duże oczy zatrzymały się na jakiejś półotwartej skrzyni. Z brzegu wystawały jej własne wytrychy!

( A to suka..)

Tabaxi położyła uszy za siebie, a zaraz po tym spłoszyła się, kręcąc ślimaka ogonem w jedną to drugą.

(Może nie powinnam.. może umieją też czytać w myślach?)

(Ta sroka nie dość że okradła mnie z wolności, to jeszcze zachowała sobie moje rzeczy niczym trofeum!)

(Czy to możliwe że w tej obszernej skrzyni mogą być wszystkie nasze rzeczy..?)

Rozmyślenia szybko przerwało jej ukazanie się samej Pani Velkynvelve i choć Lyssa chciała nią gardzić, wysoka pozycja jaką sprawowała drowka nie pozwalała na ten luksus. Czuły węch Tabaxi był darem, ale też często przekleństwem. W całym pomieszczeniu dało się wyczuć wyrazisty zapach chyba czarnego lotosu, który odurzał z każdym wdechem. Z pewnością wywierał on jakiś wpływ na wszystkich, ale czy był afrodyzjakiem, czy też miał inne narkotyczne zastosowanie, tego kocica już nie wiedziała. Szybko zmarszczyła nos gdy słodycz którą czuła, zastąpił smród Quagottha. Wykrzywiła jedno ucho słysząc jak ów stwór się zbliżał, a tymczasem kapłanka drowów podeszła do niej i Daerdana. Biła od niej silna magia którą Tabaxi wyczuła i do której obecności była już przyzwyczajona przez całe dzieciństwo wychowując się pod skrzydłami czarodzieja.

Wzrok Mizzrym padł właśnie na nią, a gdy z bliska ich czerwone oczy spotkały się, sama Ilvara zdawała się senna i czymś odurzona. Zaciekawiła się nią i złapała Tabaxi za brodę oglądając ją sobie. Lyssa poczuła jakąś dziwną chęć oporu, choć rozum krzyczał by tego nie robiła.
Tym razem posłuchała się go i pozwalała by drowka wkładała jej palec w usta i sobie oglądała jej uzębienie, jakby była jakimś koniem, czy innym towarem który właśnie przechodził wycenę. Kocica miała dłuższe niż u ludzi kły, ale poza tym jej zęby były całkiem podobne do nich. Tą niekomfortową chwilę zaglądania jej w uszy i bliskiego kontaktu z Ilvarą przerwał głos Shoora którego dopiero teraz dostrzegła w wielkim łóżku naprzeciwko, skrytego za częściowo odsłoniętym baldachimem. Drow był całkiem nagi, ale też pokrwawiony po jakiś perwersyjnych zabawach tej pary. Lyssę przeszedł dreszcz niepokoju, potęgowany tylko tym że nie rozumiała ani słowa z ust mrocznych elfów. Ich język był jej zupełnie obcy, choć musiała przyznać że brzmiał bardzo egzotycznie i pociągająco. Tymczasem policzki Tabaxi zarumieniły się w jakimś skrępowaniu tą bezczelną nagością umięśnionego drowa. Lyssa musiała przyznać że jej doświadczenia w relacjach damsko męskich były bardzo skąpe, dzięki izolacji jaką zapewnił jej ojciec. Wciąż nie rozumiała w jakim celu została sprowadzona przed oblicze kapłanki, ale wszystko to wypadło jej z głowy z jednym słowem które usłyszała z ust Shoora.

"Malkerth"

Jej ojciec.

Tylko tyle zrozumiała, z całego zdania jakie drow wypowiedział do Ilvary, ale to wystarczyło by jej oddech przyspieszył szaleńczo. Co się stało z jej ojcem? Czy wie gdzie ona jest? Czy jest bezpieczny? Pytania piętrzyły się w głowie i Lyssa naprawdę chciała zasypać nimi tak Shoora jak i tą parszywą sukę, ale bała się tak bardzo, że gdy tylko znów spojrzała w oczy mrocznej, ulegle zamknęła usta. Kolejna szansa miała się już nie trafić, ale bezczelność zadawania pytań z jej pozycji miała tylko nikłą szansę rozbawienia kapłanki. W przeciwnym wypadku czekałaby ją sroga kara.

Ze wszystkich możliwości jakie wyobrażała sobie Tabaxi, to co stało się zaraz było dość łaskawą wersją. Przynajmniej dla niej. Otrzymała harfę na której miała najwyraźniej grać i przykuto ją tak by siedziała na miejscu. Skąd drowka wiedziała że Lyssa umie grać właśnie na harfie? Nie miała pojęcia. Tymczasem elf z którym przybyła został podwieszony na łańcuchu, a jeden ze strażników już szykował bicz. Zmartwiony i bezsilny wzrok dziewczyny spotkał się przez moment z spojrzeniem Daerdana.

- Jak zgubisz rytm, zamienicie się miejscami... a potem oddam cię Thoree - Powiedziała w końcu, w jej języku mroczna elfka i wydawało się że wcale nie blefuje.

Zaskoczona tą deklaracją Lyssa spojrzała na owego Thoree, a perspektywa iż miałby się do niej dobrać wybrzmiewała groteską. Quaggoth choć miał kilka kocich cech, to jednak bardziej przypominał zaniedbaną bestię która niestety byłaby jak najbardziej w stanie tego dokonać. Jego dyszące i głodne spojrzenie dekoncentrowało, a Tabaxi wiedziała już że był to jeden z samców pretendujących o stanowisko Alfy. Z jej obserwacji wynikało że Quaggothy były podzielone na dwie frakcje, wśród których coraz częściej było widać agresje i bójki. Zapach nie kłamał, a dwa najsilniejsze samce walczyły o prawo do kocicy. Lyssa musiała przyznać że gdzieś wewnątrz imponowało jej to, ale no jednak nie tak wyobrażała sobie swojego kochanka.
Konkurentem o prawa do samicy dla Thoree musiał być nieco młodszy samiec których pojedynek był tak głośny, że ciężko było go przegapić. Co ciekawe drowia straż w ogóle nie interweniowała.

Ilvara zniknęła za kotarą królewskiego łóżka, a odgłosy i zapach seksu wkrótce miały przesycić pomieszczenie. Wcześniej jednak 'klimatyczny nastrój' budować zaczął bezduszny bat, wymuszający bolesne krzyki Daerdana.
Uszy Tabaxi wyginały się z każdym ze smagnięć, jakby chciały uciec od okropnej rzeczywistości. Wciąż pamiętała jak to ona wyła bita, a jej wzrok szczerze współczuł elfowi tej okrutnej roli jaką musiał pełnić dla rozrywki drowiej suki.

Chciała mu jakoś ulżyć, ale zamiast tego miała wygrywać melodie do jego katowania. Wtedy pomyślała o sobie i o tym jak wspomnienia normalnego życia zanim trafili w czeluści podmroku ją pocieszają. Wszystko co spotkało ich ostatnio, było przesycone upodleniem i dominacją. Być może, jeśli zagra mu coś co przypomni o tamtym świecie, coś co zamiast szyderstwa i zawiści brzmi troską i wrażliwością.. być może tak rozświetli mu płomyczek przy którym będzie mógł trwać aż ten koszmar się skończy?

Jej uzbrojone w pazurki palce delikatnie i ostrożnie dotknęły strun harfy, a zaraz potem Lyssa obudziła w sobie artystkę którą przecież też była. Jej miękki i smutny głos ignorując wszystko, rozlał się ciepło po pomieszczeniu. Nie grała już dla Ilvary, tylko dla nich. Dla więźniów Velkynvelve. Dla utrapionych i zmaltretowanych dusz.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=e3mbMvC0M88[/MEDIA]



***


Pieśń, igraszki, cierpienie, a nawet życie samej Ilvary musiało jednak kiedyś się skończyć. Chociaż na to ostatnie trzeba było jeszcze poczekać, to drowka zdecydowanie zaspokoiła swoje potrzeby na jakiś czas. Shoor okryty magicznym piwafwi i skatowany przez swoją kochankę został wyprowadzony bo z trudnością stał o własnych siłach. Lyssa nie była w stanie zrozumieć takiego seksu, ale perwersje kapłanki Lolth były ostatnim co ją teraz obchodziło. Mimo że nie planowała tego, wydawało się że drowce podobał się jej występ, bo ta podśpiewywała sobie jeszcze chwile do melodii jej gry. Przez grzbiet Tabaxi przeszła lekka irytacja, ale zamiast się na tym skupiać spojrzała na cuconego Daerdana. Musiała przyznać że trzymał się dzielnie.

Już zaraz szykowano ich do wymarszu, gdy rozdrażnione spojrzenie kocicy spotkało się z dość niezwykłym skarbem jaki zobaczyła pośród wielu zdobyczy Ilvary. Na jednej z półek pośród drobiazgów z powierzchni stała kamienna mysz. Lyssa uciekła niby znudzonym wzrokiem, ale drobny uśmieszek w kąciku ust zdradził że oszukiwała tylko siebie. Ona już wybrała że ta mysz musi być jej. Dziś. Teraz.

Z pośród wszystkich skarbów Ilvary, w jakiś abstrakcyjny sposób ta mysz wydała się jej na tyle kusząca, że by ją zdobyć, gotowa była zaryzykować gniew samej kapłanki Lolth. Ignorując to że Daerdan mógł zobaczyć jej kradzież, po drodze do wyjścia zrobiła małą scenkę i udała że się potknęła, ściągając puchatym ogonem myszkę wprost w swoją wyciągnięta dłoń. Drobna figurka okazała się jeszcze ciekawszą zdobyczą, bo już po krótkim pogłaskaniu jej w dłoni Lyssa była prawie pewna że to nie figurka, a zamieniona za pomocą polimorfii w kamień, prawdziwa mysz! Bezcenna słodycz okradzenia Ilvary, była drobną satysfakcją w jej nic nie wartym tutaj życiu.


** Powrót do celi i refleksje **



Wracając do ciemnicy w której ich trzymali Lyssa zerbrała swoje myśli i obserwacje. Nie mogła rozmawiać przy strażnikach z Daerdanem, ale spoglądając na niego zrozumiała że jeśli nie uciekną stąd szybko - nie przeżyją. Codziennie odbywała się tu msza ku czci Lolth, o której coś tam pobieżnie kiedyś przeczytała. Wyglądało na to że ceremonią dla bogini zajmuje się młodsza kapłanka zwana Ashą, nie zaś Ilvara. Lyssie wydawało się to podejrzane gdyż zazwyczaj pośród kapłanów przeprowadzanie takich ceremonii to wielki prestiż. Czuły słuch jej futerkowych uszu wychwycił że Jorlan, który kulejąc zostawia wszędzie za sobą ten specyficzny dźwięk, chodzi często na owe msze. Czyżby spiskowali przeciwko Ilvarze? Oboje mieliby ku temu motywy.

Wyglądało też na to że wewnątrz tego podziemnego przyczółka panowała też jakaś ukryta walka polityczna czy też o władzę. Tabaxi zauważyła że niektórzy strażnicy nosili dziwne tatuaże. Przewijał się często symbol w kształcie wiru lub muszli, choć ciężko było stwierdzić z daleka. Co jednak połączyła sobie to to, że niespecjalnie trzymają się oni w dobrych relacjach ze strażnikami, szczególnie starszymi. U tych, nie zauważyła takich tatuaży. Trop ten wydawał się bardzo ważny i Maska chyba sam spuściłby jej lanie gdyby go zignorowała.

Krążąc poza celą Lyssa nie patrzyła w ziemię. Ogromne pająki ją przerażały, ale udało jej się naliczyć ich łącznie sześć. Miały gniazdo niedaleko głównego stalaktytu, ale łaziło ich tylko dwa na raz. Szwendały się po stalaktytach Ilvary i straży mniej więcej w porze obiadu. Można było odnieść wrażenie że bały się drowów z dziwnymi tatuażami, czyli tych młodszych.

Strażnicy ogólnie zmieniali się mniej więcej co godzinę, choć ciężko było wyczuć aż tak precyzyjnie czas. Następowało to zawsze, jak dochodził do celi zapach z jaskiń jadalnych.

W stalaktycie na przeciwko celi był tylko jeden strażnik, a stróżówka drowów która była niedaleko jaskini quaggothów zdawało się że nie daje im szans na obserwowanie ich więźniów.

Konflikty wewnętrzne drowów zdawały się ich największą nadzieją. Gdyby tylko dowiedziała się więcej na temat podziałów w społeczeństwie drowów mogłaby zaplanować ucieczkę w bardziej realny sposób. Przez myśl przemknęło jej że może Sarith coś wie?


Straż umieściła ich z powrotem w ich małym piekiełku, zaś jak jej się wydawało, ze stalaktytu Ilvary wypadło coś ciężkiego i plusnęło w wodę. Po plecach Tabaxi przeszły ciarki, gdy wyciągnęła i obejrzała w dłoni kamienną mysz. Czy Ilvara mogłaby zauważyć jej niewinną kradzież?

Dopiero wtedy dostrzegła że Aelin i Leshana, których imion wtedy jeszcze nie znała, nie wyglądały najlepiej. Lyssa zmartwiła się, ale nie umiała być tak otwarta i zapytać co się stało, a gdy już prawie zebrała się w sobie do celi wleciał paskudny odór który przypełzł razem z Zakiem i Cefrey. Kocica skrzywiła się i wtuliła nos w ogon, nie mogąc uwierzyć że coś może śmierdzieć aż tak bardzo. Do czego oni ich zmuszają?!


 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 07-02-2019 o 02:07.
Kata jest offline  
Stary 07-02-2019, 17:17   #13
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację
Zak szedł ze spuszczoną głową, pozwalając by tłuste, sklejone strąki białych włosów opadały mu na twarz. Czuł pustkę, głód, który chrobotał wewnątrz jego czaszki jak rozsierdzony szerszeń. Nie mógł myśleć.

- O czym myślisz? - Usłyszał pytanie. Poczuł na piersi dotyk ostrych, chitynowych odnóży. Pod brudną, porwaną koszulą dostrzegł dorodnego, lśniącego pająka, tego samego którego widział w swoich rozgorączkowanych majakach.

- O niczym. - Wzruszył ramionami. Przyspieszone kroki za jego plecami sprawiły, że czarnoksiężnik spiął się cały, przygotowany na uderzenie. Jeden z drowich oprawców zdzielił go grzbietem otwartej dłoni w ucho, aż białowłosemu napłynęły łzy do oczu.

- Cisza! - Warknął żołnierz we wspólnym z ciężkim akcentem. Pająk zarechotał.

- Wiesz, nie musimy rozmawiać głośno. Zapomniałem ci powiedzieć.

- W ogóle nie musimy rozmawiać. - Syknął Zak. Żołnierz odwrócił się w pół kroku ze zdziwionym wyrazem twarzy, jakby nie mógł uwierzyć w tupet czarnoksiężnika. Tym razem w ruch poszła smukła pałka, która zostawiła na tylnej części uda chłopaka długi siniec. Zak padł na kolana, ale zaraz został z nich poderwany i popchnięty do przodu. Kuśtykał dalej, a po jego brodzie pociekła kropla ciemnej krwi z zagryzionej wargi.

- I tu się mylisz, mój egzotyczny przyjacielu. Myślę, że nasze rozmowy będą dla obu zainteresowanych bardzo owocne. - Pająk przeszedł po torsie Zaka, który mimowolnie poczuł dreszcz obrzydzenia wspinający się wzdłuż jego kręgosłupa. - Spójrz w głąb siebie, Zachariuszu Gavroche. Nie czujesz łączącej nas więzi? Idź za głosem serca. Wiesz, że to prawda....

- Spierdalaj. - Odparł Zak, gotowy na kolejną porcję razów. Te jednak nie nadeszły.

- O, właśnie tak! Bardzo dobrze! - Pochwalił go pająk. - Nie jesteś taki głupi, na jakiego wyglądasz.

Zak maszerował przez chwilę w milczeniu.

- Masz dwadzieścia sekund, żeby powiedzieć mi co się tutaj, kurwa, wyprawia. - Ostrzegł pająka, nie otwierając ust. - Raz. Dwa.

- Pozwól, że się przedstawię. Jestem Balzacc, twój pokorny sługa. - Pająk skłonił się lekko i zasalutował odnóżem. - Naszemu wspólnemu znajomemu bardzo zależało, żebym miał na ciebie oko. Na wypadek gdybyś, no wiesz, wpadł w jakieś gówno. - Pająk teatralnie rozejrzał się na lewo i prawo. - I niech mnie dunder świśnie jeśli nie znajdujesz się teraz w największym…

- Dwadzieścia. - Przerwał mu czarnoksiężnik. Szybkim ruchem sięgnął w rozcięcie koszuli, chwycił pająka i rzucił nim przez barierkę oddzielającą go od ziejącej czeluści poniżej. Insekt koziołkował chwilę w powietrzu zanim zniknął w gęstych oparach poniżej. Tym razem żołnierze, niepocieszeni wykonywaniem gwałtownych ruchów przez więźniów, uczyli Zaka dyscypliny przez prawie minutę, która zdawała się dłużyć w nieskończoność.

*

Zak leżał na brzegu, łapiąc oddech i patrząc w czerń nad sobą. Na jego ustach kwitnął nieobecny uśmiech błogostanu, którego doświadczył gdy zatruł się ohydnymi substancjami w bajorze. Chrobotanie w czaszce ustało, ustępując miejsca pełnemu ekstazy otępieniu.

- Jesteś kawałem skurwysyna. - Westchnął pająk Balzacc, wspinając się na jego odrętwiałe ciało. - Pozwól, że wyjaśnie ci jak to będzie działać w języku, który zrozumiesz, tu kutwo. Ty - zginąć - bez - ja, capisce? - Ośmionogi lingwista popukał odnóżem w zroszone potem i uwalone brudem czoło chłopaka. - Słuchasz mnie?

- Doskonale. - Powiedział cicho Zak.

- Cieszę się, że się rozu…

- Doskonale kopie. Nigdy czegoś takiego nie próbowałem. Bogowie. - Jęknął myślami Zak, podnosząc się powoli do pozycji siedzącej. - Muszę zabrać trochę na górę. Znowu ty? - Młodzieniec zdawał się dopiero zauważyć prześladującego go stwora. W jego oczach pojawił się zły błysk, a dłoń odnalazła ładny, krągły głaz wielkości pięści który leżał nieopodal.

- Hola, hola, hola! - Balzacc podniósł odnóża w obronnym geście. - Gramy w tej samej drużynie! Wysłał mnie…

- Wiem, kto cię wysłał. Od początku wiedziałem. - Westchnął Zak, i powoli wstał. Jego mowa ciała i zachowanie diametralnie zmieniła się po mimowolnym przyjęciu narkotyku. Nie był już szurającym stopami zombie. Wydawał się… energiczniejszy. Bardziej zdeterminowany. Świadomy swojego otoczenia.

- Twój pokorny sługa. - Powtórzył, czy raczej pomyślał, z rozbawieniem pająk.

- Miałem już do czynienia z twoim rodzajem, Balzacc. Nie ma w was nic z pokory, a wasza służalczość, choć nie poddawana wątpliwości, nigdy nie jest darmowa. - Czarnoksiężnik spojrzał na leżącą nieopodal kobietę, i po chwili namysłu wyciągnął do niej dłoń by pomóc jej wstać. - Nie pamiętam, czy mieliśmy okazję się przedstawić. Zak. - Powiedział na głos, a jego złote oczy badawczo, choć nienachalnie, otaksowały współwięźniarkę.

Wracając z roboty, Zak dyskretnie zeskrobał pordzewiałą łyżką znalezioną w bajorze trochę grzyba który, jak mu się wydawało, był źródłem toksycznego błogostanu którego doświadczył, i zawinął go w fragment szmatki zrobionej ze swojej koszuli na czarną godzinę. Na dnie odpływu, pośród śmieci i śluzu, znalazł coś jeszcze - ciężką, złoty aureus, który przykuła jego uwagę lśniąc w mule. Nie wiedział, do czego przyda mu się teraz złoto, ale nieznane mu symbole na monecie zaintrygowały go odnośnie jej pochodzenia, i były testamentem tego z jak wielu zakątków Faerunu drowy pozyskiwały swoich niewolników.

*


Zak spał jak zabity. Dawno nie czuł się tak dobrze, a jego myśli nie nawiedziły żadne przykre sny. Gdy się obudził, czuł się niemal rześko. Z uśmiechem spojrzał na blade, napięte twarze swoich współtowarzyszy. Miał nadzieję, że odbiorą ten gest za pokrzepiający, a nie szyderczy, jakim był. Spojrzał na Leshanę.

- Dobra jest. - Skwitował elfkę Balzacc ze swojej kryjówki pod koszulą czarnoksiężnika.

- Masz rację, moja droga. Jestem Zak, do twoich usług. Do usług wszystkich was. - Młodzieniec po kolei kiwnął każdemu z obecnych, najwyraźniej nie przejmując się totalnym mrokiem panującym w celi. - Jimjarze, pamiętasz nasz zakład? Odnośnie ucieczki? - Białowłosy wyszczerzył się. - Uznaj go za przyjęty. Czy wszystko przebiega zgodnie z planem, Buppido? Doskonale. - Czarnoksiężnik zatarł ręce, nie czekając na odpowiedź. Opowiedział im szeptem o windzie i odpływie, o lekkozbrojnych strażnikach i wielkiej pajęczynie. Opowiedział im o ściszonym głosem o przyjacielu, który sprawdzi im drogę. Nie dbał o to, czy któreś z nich mogło być informantem drowów, nie powstrzymają go.

A kiedy drowy usłyszały jego mamrotanie i przyszły po niego, wywlekając go za szmaty z celi, yaun-ti mrugnął do Leshany i uśmiechnął się tryumfalnie do Cefrey. - Zaraz wracam. - Zapewnił.

Kiedy wrócił, był tylko krwawym strzępem, rzężącym i stękającym. Ale przyjął ból z czułością kochanka po długiej rozłące. Drowy nie wiedziały, że nim żył, że kochał go tak bardzo, jak one. Zwłaszcza teraz, gdy jego towarzysze zasiali w nim ziarno oporu. Nie czuł już zobojętnienia, tylko podekscytowanie zemstą, którą miał nadzieję niedługo wyegzekwować na swoich oprawcach. Myślał o Ilvarze i jego zimne, puste serce wypełniło ciepło. Wydawało mu się, że zakochał się w tym demonie w elfiej postaci. Fantazjował o obróceniu jej czarnego bicza przeciwko jej delikatnej skórze, i ból ran przygrywał tym marzeniom na skrzypcach stłuczonego mięsa i porachowanych kości.

- Upartość to nie determinacja. Odrętwienie to nie wytrzymałość. Rozpacz nie zastąpi charakteru. - Ostrzegł go Balzacc, ale czarnoksieżnik zignorował go.
 
Krieger jest offline  
Stary 07-02-2019, 21:21   #14
Konto usunięte
 
Loucipher's Avatar
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
Sen

Drzewa i krzewy migały przed oczami Daerdana, by chwilę jeszcze, jakby ze zdziwieniem, kołysać gałęziami trąconymi przez mijającego ich w pełnym biegu łowcę. Pędził przez oświetlone ukośnymi promieniami słońca polany jak wypuszczona z łuku strzała, mając przed oczami jeden cel i czując radosne podniecenie na myśl, że już wkrótce go osiągnie.

Dostrzegł ją z oddali. Stała na polanie, skąpana w ciepłym, bursztynowym blasku przedwieczornego słońca, ubrana w swą najpiękniejszą suknię podkreślającą jej wspaniałą, symetryczną figurę. Z długimi, rozpuszczonymi włosami, które Daerdan tak podziwiał, spływającymi miedzianą kaskadą wzdłuż jej kształtnego ciała, sięgającymi niemal jej smukłych stóp. Jej lekko spiczaste prawe ucho było jedyną częścią twarzy, którą Daerdan był w stanie dojrzeć.

Reszta skryta była w uścisku jego rąk. Młody elf, również ubrany w strój leśnego tropiciela, podobny do tego, jaki nosił Daerdan. Wyróżniało go tylko sokole pióro, fantazyjnie wprawione w przepaskę na włosy. Stał tam i obejmował Eillen. Jego ukochaną Eillen.

Eillen uwolniła głowę z objęć elfa z sokolim piórem i odwróciła się na chwilę. Ujrzał jej cudownie harmonijną twarz, mały, lekko zadarty nosek, idealnie zarysowaną brodę, kształtne usta, których słodycz Daerdan pamiętał po dziś dzień... i jej duże, zielone jak szmaragdy, patrzące nieco naiwnym, jakby dziecięcym spojrzeniem oczy.

Spojrzała na niego. Coś jakby grymas przebiegło przez jej twarz, wykrzywiło idealną linię jej ust w coś nieładnego i niesympatycznego.

A potem się roześmiała. Jej perlisty, dźwięczny śmiech, który dla Daerdana przez tyle lat był najpiękniejszą muzyką, tym razem rozrywał mu duszę jak szpony drapieżnego zwierzęcia. Patrzyła na niego spojrzeniem, w którym politowanie mieszało się z pogardą, i śmiała się, wciąż opara ramieniem o pierś stojącego za nią mężczyzny. On się nie śmiał, patrzył tylko na Daerdana zimnym, triumfującym spojrzeniem, również wyrażającym politowanie i pogardę. Na oczach Daerdana Eillen odwróciła się i ponownie przywarła ustami do twarzy jej towarzysza. Tym razem obróciła lekko głowę tak, by Daerdan dokładnie widział, co robią. Całowali się.

Krew zaszumiała w uszach Daerdana, wściekłość i żal zasnuły jego wzrok czerwoną mgłą. Próbował rzucić się w ich stronę...

... ale nie mógł. Bezsilny, owładnięty bólem, mógł tylko zamknąć oczy, by nie widzieć tego, co działo się na jego oczach.

Gdy je otworzył, polana była pusta. Nikogo na niej nie było.

* * *

Daerdan wciąż stał na polanie. Promienie słońca przebijające gęste listowie oświetlały jego twarz, zastygłą w grymasie bólu, wstydu i wściekłości. Nie był sam. Wokół niego stali wszyscy pozostali mieszkańcy wioski. Ich twarze, niechętne, zacięte, z ponurymi, surowymi spojrzeniami spod nachmurzonych brwi, pełne były nienawiści i pogardy.

Daerdan stał między nimi. Jego ręce, związane w nadgarstkach, zwisały luźno z tyłu, za jego plecami. Jego spojrzenie ślizgało się od jednej twarzy do drugiej. Mężczyźni, kobiety... nawet dzieci. Wszyscy bez wyjątku. Patrzyli na niego tak, jakby już był martwy. Dla niektórych z nich pewnie tak było.
We śnie nigdy nie słyszał słów. Ale słyszał emocje, myśli, uczucia. Jak zimne, bezcielesne pociski uderzały w duszę, roztrzaskując ją na strzępy jak kawałek lodu, jak szklaną taflę.

(Zdrajca).

(Morderca).

(Porywacz).


Jego gniew, bunt i poczucie krzywdy wezbrały, rzuciły się do rozpaczliwej obrony przed gradem spadających, psychicznych ciosów. Chciał krzyczeć, przekonywać, że to nie on, że to nie tak...
Na próżno. Nie mógł wydobyć głosu. Jego wola, jego gniew, jego bunt... tonęły w bezdennej czeluści wstydu, poczucia winy, rezygnacji, rozpaczy.
Spomiędzy otaczających go postaci wyszła sylwetka w ciemnym płaszczu z kapturem. Choć spod kaptura nie było widać twarzy, ani żadnych znaków szczególnych, Daerdan wiedział, kim jest nieznajomy. Chciał krzyczeć, chciał ich ostrzec, chciał im powiedzieć, kto jest prawdziwym sprawcą.

Nie mógł.

Nieznajomy stanął przed Daerdanem. Jakby od niechcenia uniósł rękę i wymierzył w młodego łowcę oskarżycielski palec ubranej w czarną rękawicę dłoni. Jakby na komendę, twarze i sylwetki rzuciły się ku niemu. Ich gniew, pogarda, nienawiść zwaliły się na barki Daerdana całym ciężarem.

(Winny).

(Skazany).

(Wygnany).


Młody łowca upadł na kolana. Pociemniało mu w oczach, poczuł, że spada. Ciężar był niepowstrzymany, przygniatał go z każdą sekundą coraz bardziej do ziemi, odbierał oddech i siłę. Czuł, jak tonie pod przemożnym ciężarem, jak światło zanika w jego źrenicach. Wreszcie zgasło zupełnie i pozostała już tylko nieprzenikniona ciemność.

* * *

Oczy Daerdana przyzwyczaiły się do ciemności. Był w Podmroku. Był tu częstym gościem. paradoksalnie, czuł się tu bardziej u siebie niż na powierzchni, pod zielonym, z rzadka przebijanym promieniami słońca parasolem z konarów i liści. Tu nad głową Daerdana były solidne, niewzruszone, nieprzeniknione skały. Widział jaskinię. Wielką, z olbrzymimi, poszarpanymi skałami rozrzuconymi zarówno na jej sklepieniu, jak i na dnie. Miejscami oświetloną poświatą fosforyzujących grzybów lub skupisk wiedźmiego ognia, miejscami okrytą nieprzeniknionym całunem ciemności. Niemal nieprzeniknionym. Wzrok Daerdana był w stanie przebić i takie ciemności, choć wszystko, co w nich się kryło, jawiło mu się tylko cieniem na tle jeszcze ciemniejszego cienia.

W tym cieniu Daerdan ujrzał sylwetkę tego, kogo tropił. Nieznajomego, który wtedy wskazał go palcem. Tamten uciekał przed Daerdanem, kryjąc się za stalagmitami, klucząc wśród skał, przeskakując skalne rozpadliny, mijając wystające zewsząd porosty, grzyby i inne elementy podmrocznej flory. Wydawał się utykać. Młody, sprawny łowca, idąc za nim bezszelestnym krokiem, zbliżał się do niego z każdą chwilą. Już niedługo...

Fragment skalnej półki, na którym łowca postawił nogę, oderwał się od skały, której część stanowił, i wirując w powietrzu poleciał w ciemność. Chwilę potem Daerdan, z trudem łapiąc równowagę, zsuwał się po stromej skale zaraz za nim. Łapiąc oddech, zatrzymał się na kolejnym skalnym występie, podobnym temu, który zawiódł jego zaufanie i łowczy instynkt.

Rozejrzał się. Ku swojemu zdumieniu ujrzał, że ścigany przez niego mężczyzna również spadł niżej i próbuje wspiąć się na załom skalny, którego uchwycił się rękami lecąc w dół.

(Jesteś mój), przemknęło Daerdanowi przez głowę. Jego nawykłe do ciemności oczy obliczyły, że jeśli skoczy na szeroką, wystającą z dna jaskini skałę, to z niej będzie w stanie z łatwością wskoczyć na półkę, której rozpaczliwie czepiał się rękami jego cel. Wtedy tamten będzie na jego łasce. Jego nogi spięły się do skoku, mięśnie zatańczyły pod ubraniem. Skoczył. Lecąc w stronę skały czuł ogarniającą go euforię. Dopadnie go. Odpłaci mu za wszystkie krzywdy.

Jego nogi, wciąż z napiętymi mięśniami. przygotowane na zamortyzowanie ciężaru jego ciała, trafiły...

... w pustkę.

Daerdan otworzył usta do krzyku. Leciał, nie mając czego się uchwycić, prosto w ciemność.

Wpadł prosto w zimne objęcia mokrej, głębokiej czeluści podziemnego jeziora. Wstrzymał oddech. Zaszumiało mu w uszach, gdy wypełniła je lodowata woda. Jakimś cudem zdołał pchnąć rękami wzdłuż ciała, powstrzymać ruch w głąb nieprzeniknionej toni.

Pchnął jeszcze raz. I jeszcze. Bardziej wyczuł niż zobaczył, że jego ciało zmieniło kierunek.

Wypłynął. Nad wodą było dość jasno, by widział, gdzie jest. Był niedaleko brzegu... na którym stał elf. Powierzchniowy, ubrany niemal tak samo jak Daerdan.

- Pomóż mi! - zawołał Daerdan, łapiąc powietrze i rozchlapując wodę rękami.

Tamten odwrócił się. W blasku wiedźmiego ognia rozbłyskującego nad sklepieniem jaskini Daerdan wyraźnie zobaczył jego zimny, triumfalny wzrok, patrzący na niego z politowaniem i pogardą... i sokole pióro wpięte w przepaskę na włosy.

Daerdan wypuścił gwałtownie powietrze z płuc. Na jego oczach sylwetka elfa rozmyła się, załamała jak fatamorgana, przeobraziła się. Teraz stał przed nim nieznajomy w czarnym płaszczu, patrzący na Daerdana czarnymi oczami. Tak jak wtedy, uniósł rękę, wskazując palcem zanurzonego niemal po szyję w wodzie łowcę.

Teraz dopiero Daerdan ujrzał ręczną kuszę - broń drowów - zapiętą na przedramieniu.

Szczęk kuszy.

Daerdan poczuł, że tonie we wszechogarniającym go mroku...

* * *

Otworzył oczy. Płuca pracowały jak miechy, serce waliło jak oszalałe.
Czerwone oczy drowa wciąż się w niego wpatrywały. Daerdan rozpoznał twarz Saritha gapiącego się z uprzejmym zainteresowaniem na budzącego się elfa.
- Koszmary, darthiir? - syknął.
- ...śniło mi się... że umierałem... - mruknął Daerdan. Podniósł wzrok i obrzucił Saritha niesympatycznym spojrzeniem. - A co cię to w ogóle obchodzi?
Sarith zaniósł się rechotem. Jego syczący, niemal bezgłośny śmiech poniósł się po jaskini, a potem ucichł.
- Nic - odparł Sarith. - Nie przejmuj się swoimi snami, darthiir. Mówią ci to, co ja już wiem. Że umrzemy. Wszyscy tu umrzemy.
Daerdan odwrócił wzrok i potrząsnął głową.
- Jeszcze zobaczymy. - mruknął do siebie.

*** Dwa dni później ***

- Co to ma być, niewolniku? Nie umiesz porządnie ułożyć tej liny? - wysoki, muskularny drow z wytatuowanymi w fantazyjne wzory przedramionami pogardliwie kopnął butem zwój liny, który Daerdan pracowicie ułożył w kącie. Lina rozplątała się i rozsypała po podłodze strażnicy. Daerdan spojrzał spod byka na drowa. Jaezred. Pamiętał tego, który wraz z drugim, nieco mniej okazałym drowem, Imbrosem, chłostał ich zapamiętale wtedy, gdy obaj przyszli uspokoić rechoczącego Saritha. Daerdan wciąż czuł ślady po jego batogu na swoich plecach.
Teraz też rozległ się świst bata. Daerdan skrzywił się, gdy bat Jaezreda boleśnie ukąsił go w bok.
- Co się gapisz, darthiirskie ścierwo!? Złóż ją jeszcze raz! Tylko tym razem się postaraj!
Daerdan schylił głowę i posłusznie ujął linę. Miał wielką ochotę owinąć ją wokół gardła Jaezreda, zacisnąć i dusić, póki tamtemu nie zabraknie tchu. Ale wiedział, że dwaj pozostali obecni w strażnicy - Imbros i towarzyszący obu młodzikom nieco starszy drow, imieniem Sorn - natychmiast ruszyliby Jaezredowi z pomocą, a Daerdan skończyłby jako żarcie dla quaggothów albo pająków leniwie łażących po sieci rozpiętej pod stalaktytami. Nie dzisiaj. Ale kiedyś... kiedyś na pewno. Jaezred dostanie za swoje. Za to, co zrobił Daerdanowi... i za to, co zrobił Leshanie. Ten drugi... Kalannar... też.

Poprzedniego dnia Daerdan pracował w kuchni, pracowicie skrobiąc błękitne kapelusze gołębich grzybów, z których drowy i inni mieszkańcy Podmroku robili pożywną, choć mdłą w smaku mąkę, stanowiącą podstawę większości potraw. Wymieszana z wodą wyciśniętą z wodnych kul oraz ich miękkim, wodnistym miąższem, doprawiona szczyptą marszczykory i ognistego porostu, tworzyła kleistą breję podawaną w miskach z wydrążonych skorup wodnych kul. Ten głupek Jimjar z upodobaniem nazywał ją “sraką”, obrzydzając posiłek co niektórym współwięźniom... do tego stopnia, że quaggoth Derendil zwymiotował, obryzgując biednego Stołka zawartością żołądka. Oczywiście cwany svirfneblin zrobił to tylko po to, żeby samemu zeżreć ich porcje, o których wiedział - podobnie jak Daerdan - że choć smakiem niemal zasługują na epitet, jakim je obdarzył, to dają dość siły, by przetrwać kolejny dzień bicia i upokorzeń, gęsto serwowanych więźniom przez sadystycznych strażników.
To wtedy właśnie Daerdan podsłuchał, jak Jaezred przy stole chwalił się wszystkim drowom, jak to “miał powierzchniową elfkę”. Z rozmowy Daerdan wywnioskował, że chodziło o Leshanę - odwołania do jej bladej twarzy, podobieństwa do drowów i tego, jak kopnęła Kalannara prosto w pachwinę, zanim, jak to Jaezred szyderczo określił, “zakosztował sromu darthiirskiej suki”, powiedziały mu wszystko, co chciał wiedzieć, a nawet więcej. Obydwaj rechotali przy stole, chełpiąc się pozostałym drowom tym, co zrobili. Daerdan stał z boku, mieszając w kotle i nie odzywając się. Nie chciał, by wiedzieli, że zna ich plugawy język. Za to napatrzył się na nich obu za wszystkie czasy. Rozpozna ich na końcu Podmroku. A potem dopilnuje, by własnym cierpieniem odpowiedzieli za to, co zrobili.

Dziś też nastawiał uszu, pozornie bawiąc się liną, którą ponownie kazał mu zwijać ten sadystyczny zwyrodnialec z wytatuowanymi przedramionami. Drowy albo faktycznie nie orientowały się, że Daerdan rozumie, co mówią, albo zdawały się tym nie przejmować.
- Zostaw go, Jaezred! - zawołał właśnie Imbros, siedząc na zydlu z łodygi zurkha i zapamiętale ostrząc sztylet. - Nie chcesz go chyba zaćwiczyć na śmierć, co?
- Zrobię, co mi się podoba. - prychnął wyniośle Jaezred. - Te ścierwo i tak czeka śmierć. Wszystkich colnbluth czeka śmierć.
- W swoim czasie, Jaezred - wtrącił starszy drow, Sorn, rzucając pełne namysłu spojrzenie przez wejście do strażnicy. - I nie wszystkich. Darthiiri mają dotrzeć do stolicy. Są przeznaczeni na ofiarę dla Quarvalsharess.
- Zbytek łaski. - prychnął znowu Jaezred. - Ja bym ich wszystkich wyrżnął, a trupy rzucił na pożarcie pieszczochom. No, może poza tą puchatą. Ją... - wytatuowany drow rozmarzył się - ...wrzuciłbym im do klatki... ale żywą. Ponoć też ma ostre pazury. Ciekawe, ile by z nimi wytrzymała. Założy się ktoś? - zachęcająco rzucił pod adresem pozostałych.
Odpowiedział mu szyderczy śmiech Imbrosa.
- Ona? Nie sądzę. - odparł drwiąco. - Ilvara nie dała za nią nawet tyle, ile daje się za porządną ludzką samicę. Skąd ona ją w ogóle ma? Ponoć od jakiegoś faerna. Pewnie jakiś jego nieudany eksperyment. To jakiś wybryk natury. Umie tylko żałośnie miauczeć. - Imbros wydał z siebie prześmiewczo udawany odgłos czegoś, co miało przypominać żałosne miauknięcie. - O tak. Prawie mi jej żal, gdy trzeba ją będzie zarżnąć, tak jak resztę tych wybryków natury. Do stolicy zabieramy tylko darthiiri.
- Jeśli wreszcie przybędzie konwój ze stolicy. - wtrącił obserwujący podejście do strażnicy Sorn. - Znów się spóźniają. Pani Ilvara będzie wściekła. Zawsze psuje jej to humor.
- Chyba nie robią tego celowo, co? - wyraził przypuszczenie Imbros.
- Chyba nie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie naraża się yathrin. - odparł Jaezred.
Pilnujący Daerdana quaggoth warknął, szarpiąc łańcuchem uwiązanym do szyi elfa. Daerdan, przykucnięty przy zwoju liny, o mało się nie przewrócił.
- Spokój! - krzyknął Jaezred do quaggotha. - Co znowu z tym bydlakiem?
- Nie wiem. - odparł Imbros. - Szaleją od kilku dni. Jakby coś czuły.
- Pewnie wyczuły ludzką samicę - zareplikował szyderczo Jaezred. - Zawsze dostają na ich punkcie kręćka. A propos ludzkich samic... - ciągnął wytatuowany oprawca. - Widziałeś tą w celi? Niezła jest. Jak na ludzką zdzirę, całkiem do rzeczy. Też bym ją sobie przetestował...
- Ani się waż, Jaezred! - huknął Sorn ze swojego miejsca. - Ona jest własnością pani Ilvary. Jest cenna... cenniejsza niż jakikolwiek inny niewolnik. Nikt z nas nie ma prawa jej tknąć. Tak rozkazał Jorlan.
- Jorlan? Ten kuternoga? - pogardliwie prychnął Jaezred. - Rozkazywać to on może... ale swojej pokancerowanej mordzie! Mam gdzieś jego rozkazy.
- Usstan’sargh wael! - syknął Sorn. - To twój dowódca, jesteś mu winien posłuszeństwo!
- Słucham tylko Shoora, nikogo innego. - odciął się Jaezred.
- Ja też - poparł go Imbros. - Shoor to prawdziwy wojownik, nie to, co ten pokraka Jorlan. Nawet Malagar jest od niego lepszym wojownikiem.
- Nawet mi nie mów... - prychnął Jaezred. - Malagar? Rozerwałby tego połamańca na dwie części. Złamałby go wpół!
Imbros zarechotał.
- Z takim to powinno się skończyć. - warknął drapieżnie. - Żaden z niego dowódca, żaden z niego wojownik. Po prostu odrzut, iblith. Sztylet mu pod żebro, niech się pająki najedzą.
- Dość! - zgromił obu Sorn. - Zapominacie się, smarkacze! Zresztą, Shoor jest taki sam smarkacz jak wy, a wy idziecie za nim jak dzieci za matką, bo wam pobłaża. Wasze szczęście, że Jorlan tego nie słyszy, ani że nie ma teraz głowy porządnie wychłostać takie dwa bezwartościowe plugawe gady jak wy. Gdyby nadal tu dowodził, zrobiłby z wami porządek. A teraz zamknąć jadaczki i wracać do roboty! Ty, Jaezred, odprowadzisz “pieszczocha” do jego jaskini. Skoro tak je lubisz, to może sam złap się za grabie i wygarnij trochę gnoju z ich pieczary. Imbros, odprowadź tego daarthira do pozostałych. Tylko żadnego znęcania się nad nim. Pani Ilvara chciała, by był dla niej gotów za dwa dni. No już, obaj, ruszać się!
Młode drowy, mrucząc coś nieprzyjaźnie pod nosem, wykonały polecenia Sorna. Gdy Imbros zakuwał go w kajdany, Daerdan usłyszał tylko, jak tamten syczy pod nosem. “Za dwa dni... mam nadzieję, że Ilvara zrobi z tobą porządek, ścierwo.”

* * *

Dwa dni później Daerdan dowiedział się, co takiego szykuje dla niego Ilvara.

Od samej pobudki, okraszonej kolejną michą ochoczo i wulgarnie “zachwalanej” przez Jimjara “sraki”, wiadomo było, że ten dzień nie będzie taki jak inne. Strażnicy chodzili, jakby nawdychali się zarodników diablej purchawy. Ich szalone spojrzenia zapowiadały, że czekają na coś wyjątkowego. Więźniowie również czekali, w napięciu i w strachu przed tym, co miało nastąpić.

Doczekali się. Daerdana wyciągnięto z celi jako jednego z pierwszych. Wraz z nim... tą młodą, z kocimi uszami. Lyssę.

Szli przez posterunek. Daerdan, prowadzony przez młodego strażnika - podsłuchał, jak mówili do niego Jevan - wykorzystywał szansę, by dokładnie rozejrzeć się w układzie posterunku. Wiedział już, że za ich celą, połączona schodami biegnącymi wąską skalną półką, jest jama quaggothów. Poprzedniego dnia ją sprzątał, długimi grabiami z łodygi zurkha wygarniając mieszaninę odchodów ze ściółką i spychając ją wprost do jeziora majaczącego daleko pod siecią.
Jevan prowadził ich dwoje przez strażnicę, w której Daerdan był dwa dni temu. To miejsce też już znał. Zwykle przebywało tu troje strażników. Dziś Jaezred musiał mieć służbę gdzie indziej, bo ani jego, ani Imbrosa, nie było w strażnicy. Również Kalannara nie było wśród obecnej załogi strażnicy. Jevan, nic nie mówiąc, przeszedł na drugą stronę strażnicy, prowadząc za sobą więźniów. Szli szerokim linowym mostem z kawałków łodyg zurkh, związanych linami z pajęczego jedwabiu. Za nimi człapał potężny, kudłaty quaggoth, wprawiając pomost w kołysanie. Pomost prowadził obok wodospadu... w kierunku wielkiego, masywnego stalaktytu.

Jevan zaprowadził ich do środka. Daerdan otworzył szeroko oczy, gdy w komnacie, wydrążonej we wnętrzu stalaktytu, ujrzał posąg gigantycznego pająka, stojący na podwyższeniu z wszechobecnego zurkha. Podłoga, wyłożona ciemnym dywanem tkanym w pajęcze sieci, obłożona była poduszkami. Obok postumentu stała wysoka smukła drowka, ubrana w ceremonialne szaty kapłanki. Ale to nie była Ilvara. Choć podobna do niej z wyglądu, była wyraźnie młodsza... a jej oblicze wydawało się nieco mniej okrutne. A może tylko tak zdawało się Daerdanowi. Skinęła głową w odpowiedzi na służalczy ukłon Jevana, a prowadzonych więźniów zaszczyciła jedynie zimnym, beznamiętnym spojrzeniem swych szkarłatnych oczu.
Prowadzący więźniów strażnik zaczął sprowadzać ich niżej. Schodząc po wąskich schodkach Daerdan usłyszał z następnego pomieszczenia głos Ilvary. Był miękki, inny niż ton, którym zwykła mówić do niewolników.
- ... z tymi dwiema?
- Jorlan zagonił je do gotowania. - odpowiedział jej męski głos. Daerdan był niemal pewien, że należał do Shoora.
- Dobrze. Nie powinien ich przemęczać. Jeśli dobrze to zniosą... nieźle się na nich obłowimy.
- Wszystko jest już gotowe, moja pani.
Daerdan pojawił się w wejściu do pomieszczenia, przerywając rozmowę. Pojął ze zdumieniem, że trafił do komnat samej Ilvary. Panujący tu przepych niemal go olśnił. Jak na drowy, komnata Ilvary urządzona była wręcz zbytkownie. Meble, wykonane, podobnie jak wszystkie na posterunku, ze zdrewniałych łodyg zurkh, były gustownie rzeźbione i zdradzały nieliche umiejętności snycerskie tego, kto je stworzył. Równie ozdobnie rzeźbiona skrzynia stała u stóp wielkiego, obłożonego kobiercami i poduchami kamiennego bloku, służącego za łóżko. Otaczała go zdobiona ciemna tkanina, rozpięta na nim jak rodzaj baldachimu czy kotary. pod ścianami leżało mnóstwo przedniotów... większość z nich było błyskotkami o niewielkiej wartości, ale wśród leżących przedmiotów Daerdan ze zdumieniem rozpoznał jego długi łuk... i zdobiony w liściaste motywy kołczan ze strzałami.
Ilvara stała przy łożu i patrzyła na wschodzących błędnym, lekko rozbieganym wzrokiem. Wyglądała, jakby była pijana lub pod wpływem jakiejś narkotycznej substancji. (Pewnie nawdychała się diablej purchawy), pomyślał Daerdan. Na łożu, rozciągnięty na całą szerokość, leżał Shoor. Jego muskularne ciało było prawie nagie, poznaczone krwawymi zadrapaniami i ranami. Najwyraźniej Ilvara lubiła dręczyć swoich kochanków.

Na widok wchodzących drowia kapłanka podskoczyła do tabaxi.
- O... jakie interesujące stworzenie. - zawołała, biorąc Lyssę pod brodę i obracając jej głowę w lewo i prawo.
- Melkarth mówił, że ona umie grać na harfie. - zauważył leżący na łożu Shoor. - A co z tym darthiirem? - wskazał ręką Daerdana.
- Dotrzyma nam towarzystwa. - zdecydowała Ilvara. Wzięła ze stolika ozdobną harfę i podała ją Lyssie, po czym skinęła na stojącego obok Jevana, pokazując mu, co ma zrobić. Ten posłusznie przykuł Daerdana do zwisających z sufitu łańcuchów, a Lyssę do metalowego kółka wystającego ze ściany.
- Jak zgubisz rytm, zamienicie się rolami. - Ilvara ostrzegła Lyssę silnie akcentowanym wspólnym. - A potem oddam cię Thoree. - wskazała czekającego nieopodal quaggotha. Skinęła na Jevana i skoczyła na łoże, zaciągając za sobą kotarę.
Daerdan wiedział, co za chwilę nastąpi.
Świst bata. Ból rozdzierający plecy, który kazał mu otworzyć usta i wydarł spomiędzy nich zduszony, chrapliwy krzyk. Echem odpowiedział mu zza kotary jęk Ilvary.
Rozległy się pierwsze takty wygrywanej przez Lyssę melodii. Grana przez dziewczynę melodia była piękna... wzruszająca... rzewna. Po chwili do melodii dołączył miękki, melodyjny, urzekający głos Lyssy. Śpiewała równie pięknie jak grała.
Daerdan, bezlitośnie smagany przez Jevana batem, poczuł, że odpływa. Przed oczami stanął mu rodzinny las, szumiące drzewa i rodzinny dom, stojący między nimi. Ujrzał ojca i matkę, stojących przed wejściem, patrzących, jak bawi się z innymi elfimi dziećmi. Uspokajająca melodia odepchnęła ból, uśpiła świadomość...

Ostry zapach przywrócił Daerdana do świata, w którym się znajdował. Wdychał nozdrzami zapach z odkorkowanej butelki. Wibrysy quaggotha, który trzymał swój pysk tuż przy jego twarzy, przyjemnie łaskotały Daerdana w policzek. Uniósł wzrok, spojrzał kudłatemu stworowi prosto w oczy... i uśmiechnął się.
Trzask bata. Kolejna pręga bólu w pajęczynie podobnych, gęsto pokrywających plecy łowcy.
Melodyjny głos Lyssy wplatający się we wstęgę muzyki płynącą z harfy.
Ból. Spokój. Ciemność.

* * *

Daerdan otworzył oczy. Leżał na brzuchu na miękkich poduchach. Ktoś krzątał się wokół niego, metodycznie przemywając mu czymś plecy - Daerdan czuł na sobie muśnięcia jedwabnej tkaniny, nasączonej jakąś cieczą. Obok niego leżał drow. Muskularny, duży, silny. Wyglądał jak Shoor. Ale to nie był Shoor. Daerdan rozpoznał w nim Malagara, zastępcę Shoora, ponoć największego osiłka wśród drowów. Leżał nieruchomo z zamkniętymi oczami, jego piwafwi było rozchełstane i pocięte pazurami, jakby stoczył walkę z jakimś drapieżnym stworem.

Daerdan uniósł głowę, by rozejrzeć się po komnacie. Wyglądała podobnie jak komnata Ilvary, ale nie była tak bogato urządzona. Obok stołu i dwóch krzeseł Daerdan dojrzał stojak, na którym wisiała kolczuga z ciemnego metalu. Obok niej, oparta o stojak, stała drowia szabla oraz poskręcana drewniana różdżka. Nad łóżkiem zawieszony był ozdobny wisior z czarnego kamienia, przedstawiający pająka. Daerdan rozpoznał rzeczy Shoora.
- Leż, nie ruszaj się. - głos młodej kapłanki, Ashy, przywołał Daerdana do porządku.
- Ilvara... - wyszeptał Daerdan w języku Podmroku - ... ta perwersyjna suka... ona dręczyła Shoora... zdzierała z niego... skórę...
Świst pejcza. Eksplozja bólu na prawym policzku.
- Jak śmiesz, niewolniku! Zapominasz, gdzie twoje miejsce!
Kolejne uderzenie. Policzek Daerdana zaczął pulsować. Asha zamierzyła się do kolejnego ciosu. A potem jeszcze raz... i jeszcze... i jeszcze.
Krew szumiała w uszach Daerdana... ale uderzenia Ashy, choć bolesne i dotkliwe, były słabe. Nie były w stanie pozbawić go przytomności.
- Masz dość? - syknęła Asha, po czym wstała i spojrzała w górę. - Straże! - krzyknęła. - Zabrać tego darthiira do celi!
Daerdan rozejrzał się szybko. Dostrzegł stojącą obok łóżka butelkę z płynem. Dobiegający od niej zapach kojarzył mu się z tym, czym Asha przemywała mu rany na plecach. Delikatnie poruszył rękami, chowając buteleczkę w dłoniach. Nim się podniósł, buteleczka zniknęła pod resztkami jego ubrania.

* * *

Strażnicy upewnili się, że łańcuchy są dobrze zapięte na obroży Daerdana, po czym odwrócili się i odeszli, kopiąc go jeszcze na odchodne w brzuch. Gdy Daerdan wyprostował się, strażników już nie było, solidna kościana krata zamknęła się za nimi na głucho.
(Mocno cię pobili?), zapytał telepatycznie Stołek, który przyczłapał do Daerdana.
Elfi łowca spojrzał z wdzięcznością na małego mykonida.
(Mocno.), odpowiedział mu w myślach. (Musimy stąd uciekać, bo inaczej wszystkich nas tu zabiją. Wiem, że mają takie plany. Już niedługo.)
Stołek poruszył się niespokojnie, podobnie jak inni więźniowie.
(Skoro tak mówisz, darthiir, to chyba powinniśmy porzucić wzajemne animozje i razem pomyśleć, jak się stąd wydostać. Co ty na to?) Daerdan dosłyszał myśl Saritha.
Uniósł wzrok na oddaloną sylwetkę drowa... i rzucił w przestrzeń jaskini telepatyczne pytanie:
(Co proponujecie?)
 
Loucipher jest offline  
Stary 11-02-2019, 11:19   #15
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://zmniejszacz.pl/zdjecie/2019/2/11/14260889_DD_Out_of_the_Abyss_exotic_fungi.jpg[/MEDIA]
Kolejny dzień w Velkynvelve. Wieczność, odliczana kroplami wody spadającej z wilgotnych ścian jaskini. Uderzenia, jednostajne, miarowe niczym klaśnięcia błazna zachęcające znudzonego monarchę do jakiejkolwiek formy aktywności, was wprowadzały w stan który od biedy można było nazwać spokojem. Gdyby nie jednostajny szum wodospadu, po pewnym czasie odgłosy kapania mogłyby przyprawić kogokolwiek o szaleństwo.

Chwilowe pomysły, a nawet zabranie drowom kilku “fantów”, jak określał je Zak i Jimjar przyniosły odrobinę nadziei, szczególnie wśród współwięźniów. Ront umilkł i wpatrywał się w was znacząco, widać, że zyskaliście jego szacunek choć oblizywał się na widok krwawych pręg na plecach Daerdana, to z uwagi na kajdany, zachowywał względny spokój. Sarith lubieżnie patrzył na krągłości Leshany i Aelin, szczególnie ta ostatnia, ubrana w prowizoryczne ubranie niemal nie zasłaniające swoich intymności przyciągała wzrok drowa, który najpewniej siedział w odosobnieniu od dłuższego czasu. Buppido wydawał się wyciszony i zareagował na wasz powrót z umiarkowanym entuzjazmem. Wykazał jednak w pewnym momencie zadziwiającą przytomność umysłu i na mruknięcie Leshany o ucieczce wprost zapytał - Którym wyjściem? Gdybyście planowali ucieczki przez południową szczelinę, blisko byłoby do Grakstruglh. Mam tam krewnych którzy ciepło przyjęliby wybawicieli - zaproponował, pokazując w dowód zaufania także swój fant. Parę skleconych rękawic, z przytwierdzonymi tu i ówdzie kolcami, w których rozpoznać można było pazury quaggothów, i kolce drewnianych grabi. Najwidoczniej Buppido dosyć twórczo spędził czas, sprzątając jaskinię groźnych futerkowców. Palce każdej rękawicy zakończone były imponującymi pazurami, zrobionymi na kocie oko Lyssy z noży pozyskanych ze stołówki drowów, które sprytny i zręczny derro wyszlifował o skałę, siedząc w swoim kącie. Ront pokazał dwa kawałki łańcucha którymi owinął swoje wielkie jak bochen pięści. Ront najwidoczniej nie lubił za wiele kombinować. Eldeth długo i pieczołowicie spędzała czas podzwaniając w kącie swoimi kajdanami i jak tylko elfy zaczęły snuć rozważania o ucieczce, wyjęła płaskownik, podobny do tego, który posiadała Lyssa, jednak sprytna krasnoludka, najpewniej obyta z metalem szybko wyostrzyła przedmiot na pomocą kawałka kamienia, co bez pieca kowalskiego wymagało tytanicznej wręcz cierpliwości. Albo upartości i zacięcia krasnoluda. W każdym razie płaskownik właściwie był już obosiecznym mieczem, z rękojeścią zrobioną z nawiniętym na niej drutem. Z pasków skóry i sierści quaggotków wykonała również coś w rodzaju skórzanego hełmu, jednak nawet pobieżny rzut oka wystarczyłby, aby uznać tą ochronę za jedynie cieplejszą czapkę.
Książę Derendil z kolei pochwalił się imponującą kolekcją wykradanych sztućców. Niestety, kierował się nie praktycznością, co kolekcjonowaniem najładniejszych przedmiotów. W jego ręku znajdowały się więc nożyki, widelce i łyżki, o fantazyjnych zdobieniach. W jednym z nich Lyssa i Daerdan rozpoznali symbole Lloth, i było tylko jedno miejsce, skąd mógł pochodzić ów przedmiot.
Krzaczór i Kępa mogliby być mistrzami w gromadzeniu, bo ich sterta fantów wydawała się wręcz imponująca. Parka młodych sfirvnebli mogłaby z powodzeniem tu zostać, chociażby za skalę kradzieży której się dopuścili. Dwie pary drowich ciuchów, kilkanaście błyskotek na których można było nawet dostrzeć jakieś błyski kamieni szlachetnych, cztery kaptury, jeden płaszcz, przepiękny komplet bielizny z pajęczego jedwabiu, kilka żelaznych racji żywnościowych, dwa naczynia z drzewa zurkh, wypełnione wodą, długi kawałek liny, kilka drewnianych kołków i spory kawałek nadgryzionego mydła. Chichotali, wysypując zawartość ze sporego worka.
- Mhmhmhmhmmmmbllhmmm - mamrotał Krzaczór. Choć może to była Kępa. - Dobrze powiedziane - mruknął Kępa. A może Krzaczór - Krzaczór mówi, że trzeba pryskać, bo kończą się drowom graty - zachichotał Kępa - Może też południowym? Stamtąd nas przywlekli - zasugerował gnom zakładając śmiesznie ramiona na piersi i tupiąc wielgachną stopą, udając ważnego dorosłego, choć elfy doskonale zdawały sobie sprawę, że to tylko większy dzieciak ze smarkiem na perkatym nochalu.
Sarith zadziwił wszystkich, wyciągając kilka elementów na klepisko jaskini i powoli zaczął składać swoje trofeum. Nie zajęło mu to dużo czasu, i po kilku chwilach trzasnął mechanizmem spustowym ręcznej kuszy, dokładnie takiej samej, jaką mieli w posiadaniu drowi strażnicy.Brakowało tylko amunicji.
- Jak tyś to tu przyniósł Sarith? - zapytała podejrzliwie Eldoth.Jej łup w porównaniu do kuszy drowa wydawał się być bardzo mizerny. - Nie pytaj… - mruknął drow i elfy skłonne byłyby przysiąc, że te popielne policzki się czerwienią. - Którąkolwiek drogą zechcemy uciec, odradzam północną. Z Menzoberranzan przybywa co jakiś czas delegacja domu Mizzrym. Powinni już tu być, ale chyba się spóźniają - wskazał głową na kilkanaście rys na ścianie za jego plecami.
- Ale z tą kuszą w tyłku...Założę się, że było przyjemnie, co Sarith? - zarechotał Jimjar. Jego łupem były różnego typu bibeloty, ot amuletów i medalików, przedstawiających pająki, po jakieś brosze, kulki, złamane strzały. Była nawet szklana kula, którą potrząsnął a w której widać było biały proszek, osypujący się na jakąś budowlę.
-Magia… - mruczał zauroczony.
Shuushar posiadał tylko worek z rozmaitymi, skalnymi pleśniami, a dwa niewielkie naczynia z grzybodrewna niosły dziwny, ziołowy zapach. Miał też kilka skorup z grzyba Zurkh, na których można było dostrzec jakieś fosforyzujące substancje, ugniatane i mieszane za pomocą kawałka kamienia.
Najmniej miał Stołek. Nieszczęsny grzyb nie posiadał żadnych odnóży, jak i nie rozumiał wagi przedmiotów, które mogłyby pomóc w ucieczce.
- Będziemy uciekać? Stołek uciekał już kilka razy. O, popatrzcie! - Stołek wyciągnął się w swoim łańcuchu, przechodząc przez zbyt szeroko rozstawione, kościane pręty krat i przez moment znajdując się po drugiej stronie. Po czym wrócił i usiadł znów na środku komnaty - O, znów mnie złapali! Pobawimy się? -
Oczy wszystkich współwięźniów ponownie, jak pierwszego dnia pobytu skupiły się na nowych więźniach. Tym razem jednak, zamiast poczucia beznadziei, dostrzegliście iskierkę czegoś innego. Nadziei.


***


Przez pewien czas siedzieliście, dyskutując o wszelkich informacjach, uzyskanych z zewnątrz celi. Umiejscowienie strażników, propozycja Jorlana, rozkład stalaktytów i dna jaskini. Fanty, pieczołowicie prezentowane wcześniej wróciły na swoje ukryte miejsca, aby zostać wkrótce użyte do realizacji wielkiego planu. Zak siedział przez chwilę, słuchając gderania Balzaca które jednak powoli ucichło, jakby jego towarzysz, lub prześladowca oddalał się od niego. Zamiast tego, słyszał krzyki. Początkowo też jakby z oddali, nieledwie szepty i szelesty. Ciche, acz denerwujące. Potem coraz głośniejsze, jakby istota, a potem istoty przybliżały się do jaskini.Zak widział swoich towarzyszy i resztę spokojnie rozmawiających i dyskutujących o planie ucieczki i nabrał pewności, że tylko ona słyszy te wrzaski i zawodzenia, nie pozwalające się skupić.
Cefrey kręciła głową, łapiąc nowe dźwięki. Widziała czujnego Zaka i wydawało się, że też to słyszy. Mruczenie i syczenie wielkiego gada, lub może gadów, i odgłos łusek ocierających się o skałę był najpierw cichy, potem narastał, aby wypełnić hałasem całe pomieszczenie. Reszta jednak, poza Zakiem zdawała się tego nie słyszeć, pochłonięta rozmowami o rychłej wolności.


Potem wszystko ucichło. Krew zatrzymała się a serca zamarły z przerażenia. Do celi wszedł Jorlan. Wydawało się, że słyszy końcówkę rozmowy i można było przypuszczać, że słyszał część waszego knucia. Nie wydawał się tym w jakikolwiek sposób przejęty. Spokojnie, nie śpiesząc się, ignorując Stołka który kręcił mu się pod nogami, zapraszając do zabawy i uciesznie podskakując, podszedł do Zaka. Czerwone oczy patrzyły przez chwilę, a głowa drowa przechylała się raz w jedną, raz w drugą stronę, niczym łeb drapieżnika oceniającego odległość, lub badającego siłę swojej ofiary. Powoli, jakby karmiąc się chwilą wyciągnął długi, czarny nóż, zakrzywiony i pachnący eterem. Dłonią której brakowało dwóch najmniejszych palców chwycił Zaka za szyję. Runy na jego rękawicy zapłonęły, a kark zatrzeszczał niebezpiecznie. Drow uniósł go niczym królika, wysoko do góry. Łańcuchy, którymi Zak był przykuty do ściany zagrzechotały metalicznie a ręce, wykręcone i bezsilne zatrzeszczały w stawach. Nóż uniósł się nad głowę Zaka, aby opaść w dół. Czoło czarownika przecięła błyskawica bólu, a czerwień krwi zalała uczy. Wciąż żył, tańcząc w uścisku wojownika, który rył ostrzem noża skórę na jego czole, wycinając krwawy symbol.

Kolejny grzechot łańcuchów i ciało czarownika uderzyło o klepisko jaskini. Żył, oddychał ciężko z bólu i barwił kamienie krwią, skapującą z czoła na którym widać było wycięty nieco koślawo pentagram.
Jorlan spokojnie szykował się do wyjścia z jaskini, ale Stołek, wciąż nie rozumiejący sytuacji zaplątał mu się pod nogami. Grzechotał łańcuchami, podskakując i oplatając jedną nogę coraz bardziej. Kąciki ust drowa skrzywiły się ku dołowi, a czerwone oczy zmrużyły się niebezpiecznie w nieco cieńsze szparki.
- Pobawimy się? Chcesz być moim przyjacielem? - drobinki grzybni, rozpylanej w niewielkiej jaskini opadły na więźniów niczym całun. Jorlan spojrzał na nieszczęsną istotę, i postawił na niej swoją stopę. Czerwone oczy patrzyły spokojnie, nawet nie mrugając, kiedy zarodniki, wypluwane z pękających bąbli na głowotułowiu stołka wybuchały co chwila, przynosząc nowe fale myśli. I bólu. Bólu, który każdy czuł w swojej głowie, który wchłaniał nozdrzami, uszami, który osadzał się niczym gęsta sieć na ciałach każdego. Ból i cierpienie, od którego nie można było odwrócić wzroku.
- Boli. Ała...ja przyjaciel….boli...aaaa….przy….ja...ciel…. - katowani bólem mykonida więźniowie wili się w swoich kajdanach, w metalicznym grzechocie kajdan, niczym marionetki na sznurkach chorego na apopleksję lalkarza. Powietrze zgęstniało od zarodników, niemal przysłaniając widok.
- Booooliii…. - piszczał mykonid a chwilę później ból posłał więźniów na ziemię i przez chwilę panował spokój. Kojący spokój.
Głowotułów Stołka pękł niczym owoc arbuza, rozchlapując się na boki. Niewielkie nóżki mykonida drgały jeszcze przez chwilę spazmatycznie. Jorlan wyszedł, trzaskając kościaną kratą, kwitując śmierć niewielkiej istoty.

Krzyki. Ból. Powróciły do głowy Zaka z impetem, który ponownie posłał go na twarde klepisko. Do uszu współwięźniów czarownika doszedł odległy zew. Krzyk niesiony podziemnych echem. Potem kolejny, bliższy, jakby coś cieszyło się, że znalazło swoją ofiarę. Daerdan poczuł zimny pot lejący się po plecach. Czuł niemal pierwotną agresję istot, które krzyczały w mroku. I zbliżały się.
Krzyki przybierały na sile, i były teraz podobne szczekającej, wściekłej sforze. Obok kraty przemknęły quaggothy, powarkując wściekle, a między stalaktytami zakołysały się linowe mosty. Ognie faerie rozbłysły, szykując się do odparcia nieznanego napastnika. Zak słyszał wrzaski i skowyty, a akompaniamencie trzepotania skrzydeł.

Krew skapująca z czoła czarownika rozlała się już wąską ścieżką w stronę środka jaskini, docierając do rozbryźniętych szczątków mykonida. Krew Yuan-ti zmieszała się ze śluzem zabitej istoty, pociemniała i zaczęła dymić, niczym kwas, wypełniając momentalnie całą jaskinię duszącym zapachem siarki i eteru. Runy, niewidoczne dotychczas na całym suficie jaskini rozbłysły szkarłatem, zadymiły i zgasły. Wzrok płatał figle, kiedy w miejscu śmierci mykonida podłoga pękła, odsłaniając ciemną czeluść. Buchnęło zimnem, a zarodniki, unoszące się wraz z dymem w powietrzu opadły na klepisko niczym śnieg.

Dym, wypełniający całą jaskinię zdawał się formować w dwa ciemne kształty. Wielkie skrzydła, podobne do kruczych załopotały, przygniatając więźniów do ścian jaskini, mrożąc niemalże podmuchami zimna. Wielka para gadzich oczu zerknęła w dół, w stronę Zaka który drugi raz tego dnia został wzięty niczym królik za gardło i podniesiony do góry. Łańcuchy ponownie zaprotestowały, jednak tym razem daremnie. Ogniwo trzymające kajdany w końcu ustąpiło a łańcuch poleciał z brzękiem na posadzkę jaskini, co nie poprawiło specjalnie sytuacji Zaka, unieruchomionego w lodowatych wręcz, i palących od zimna wielkich szponach stwora.
-Niewolnik…- głos który wydała istota był podobny dwóm młyńskim kamieniom, trącym o siebie. Głęboki, spokojny, ale równocześnie nie było w nim nic litościwego. Mógł tylko patrzeć na ogromny dziób zbliżający się z każdą chwilą do jego głowy.

[MEDIA]https://i1.sndcdn.com/artworks-000062637524-tcbzia-t500x500.jpg[/MEDIA]

Drugi kształt spojrzał na Lyssę. Wielki, cienisty dziób kłapnął kilka razy, a wielki, ciemny jęzor z którego kapała jakaś czarna, podobna smole maź chlapnął kilka razy dokoła dzioba. Łeb przekrzywił się, a gadzie oko zerknęło na tabaxi - Ten pomiot demonów wygląda smacznie… - mruknięcie brzmiało niczym grom. Stwór nie zdążył jednak zaspokoić swojej ciekawości. Kolejny krzyk z zewnątrz obrócił głowy obu stworów w stronę wyjścia. Trzymający czarownika stwór ryknął mu prosto w twarz, oblepiając go nieco czarną, śliską mazią, puścił go i runął w stronę krat, napierając na nie całym swoim wielkim impetem. Drugi, interesujący się tabaxi potrząsnął łbem i dołączył do towarzysza, spadając na kratę która jęknęła i trzasnęła z głośnym klekotem lądując gdzieś na dnie jaskini.

Stwory wyfrunęły z jaskini z głośnym szumem, wrzeszcząc i zawodząc, jakby rzucały wyzwanie istotom, które wcześniej przybyły do Velkynvelve. Grzmot, jakby dwie skały zderzyły się o siebie dawały pewność, że istoty raczej za sobą nie przepadały. Co jakiś czas gwizdy i gorączkowe komendy, przetykane powarkiwaniem quaggothów przebijały się przez kakofonię wrzasków, krzyków i ryków wściekłości i szału. Przez jedną chwilę, jeńcy zaznali spokoju.
Dziewięć par oczu spojrzało z nadzieją na czarodzieja, który leżał na podłodze z oszronionymi, ale wolnymi od kajdan rękami.
- Genialne. Jak to zrobiłeś? - Balzak siedział na ramieniu czarownika, patrząc oskarżycielsko w jego skąpaną czarną śliną i schlapaną zakrzepłą, oszronioną krwią twarz.

 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 12-02-2019, 20:25   #16
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację
Zak podniósł głowę i wbił spojrzenie w swojego chowańca. W przeciągu ostatniej minuty został poturbowany, okaleczony i dwukrotnie duszony. Nie wyglądał, jakby miał dobry humor. Jego twarz, cała zakrwawiona, wyglądała upiornie, a mięśnie szczęki drgały spazmatycznie. W gorejących od bólu oczach czaiła się mordercza, zimna furia, w kącikach ust zbierała się jasnoczerwona piana.

Czarnoksiężnik powoli podniósł drżące ręce na wysokość oczu i otaksował zimnym spojrzeniem zerwany łańcuch. Na grzbietach jego dłoni i wokół palców zatańczyły małe, czerwone błyskawice. Wyładowania narastały w napięciu, aż młodzieniec nie wyciągnął ręki w stronę Ronta, kiedy to przeskoczyły między nim a orczym pomiotem przy akompaniamencie głuchego trzasku i zapachu siarki. Ront mimowolnie drgnął i podniósł ręce w obronnym geście. Łańcuch, którym był skuty, zabrzęczał o podłogę. Gdy osiłek otworzył oczy, z zaskoczeniem odkrył, że jest wolny.

Z twarzą wykrzywioną okrutnym grymasem czarnoksiężnik wstał z kolan, obrócił się na pięcie i posłał kolejną karmazynową błyskawicę, tym razem w Cefrey, ją również uwalniając. Deszcz ostrych odłamków łańcucha zostawił małe, napływające krwią ranki na skórze jej twarzy.

Oswobodzał kolejnych współwięźniów. Lyssa, Daerdan, kuo-toa, Jimjar… Ci uwolnieni rzucili się do łańcuchów następnych, starając się nie patrzeć na trzęsącego się wręcz z mieszanki pourazowego szoku i niepohamowanej potrzeby zrobienia komuś krzywdy Zaka.

- To rozumiem! - Ucieszył się Balzacc, nie musząc już kontaktować się ze swoim dobrodziejem telepatycznie. Chityna na ciele pająka zaczęła trzaskać i pękać, a on sam puchnąć i rosnąć. Odnóża stapiały się w jedno, stając się rachitycznymi rękami zakończonymi czarnymi szponami, a z odwłoka wyrosły nietoperze skrzydła i smukły, skorpioni ogon. Po chwili na ramieniu czarnoksiężnika usadowił się niewielki, pokraczny humanoid z karmazynową skórą i charakterystycznie diabelskimi cechami. Balzacc przycupnął na ramieniu swojego “mistrza” i przytrzymał się łapką jego zakrwawionych włosów, obserwując z ciekawością rozwój wydarzeń.

Białowłosy zatrzymał się na chwilę przy Sarithcie. Złapał drowa za brodę i przytrzymał mu twarz tak, by ten spojrzał mu w oczy.

- Mam nadzieję, że nienawidzisz ich równie mocno, co ja, i zadasz im wiele bólu. - Powiedział cicho Zak. Na tle bitewnego zgiełku dał się słyszeć kolejny trzask, a mroczny elf zawył z bólu, gdy zogniskowana zbyt blisko niego energia przeskoczyła z pękających kajdan i boleśnie ukąsiła go, rozchodząc się po ciele niewielkimi wyładowaniami. - Ale jeden fałszywy ruch, a zatęsknisz za gościną naszych oprawców. - Mówiąc te słowa, czarnoksiężnik omiótł wzrokiem zmasakrowane szczątki Stołka. Wolność nie oznaczała zwycięstwa. Ich trud miał się dopiero zacząć.

- Bum szaka-laka! - Dodał radośnie Balzacc, szczerząc się okrutnie do elfa.

- Nie wiem, co tu się wydarzyło. Nie wiem, skąd wzięły się te stworzenia. - Młodzieniec zwrócił się do reszty współwięźniów. - Czas na pytania będzie później. Chcecie, zostańcie. Rzućcie się sobie do gardeł, nie dbam o to. Ja stąd spierdalam. A jeśli idziecie ze mną... Zabijcie po drodze tylu, ilu zdołacie. - Warknął przez zaciśnięte zęby, gdy przed oczami stanął mu obraz okaleczonej, skupionej twarzy Jorlana, gdy drowi weteran wycinał mu w skórze okultystyczne wzory. - Balzacc, obserwuj korytarz. - Imp zasalutował szyderczo i zniknął w małym obłoczku cuchnącego dymu. - Będziemy potrzebowali broni i prowiantu. Buppido, mówiłeś że wiesz, którędy się stąd wydostać? - Czarnoksiężnik wbił gorejący wzrok w Derro.
 

Ostatnio edytowane przez Krieger : 12-02-2019 o 20:34.
Krieger jest offline  
Stary 16-02-2019, 12:58   #17
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację

** Cisza przed burzą **

Leżąc wciąż przykuta zerkała po swoim towarzystwie w niedoli, a myśli akompaniujące podobnemu drowom, wzroku czerwonych ślepi sączyły się bardzo ostrożnie. Shuushar Przebudzony, dziwny kuo-tua, zachowywał się na tyle nienaturalnie w jej oczach że nie chciała mu zaufać. Tabaxi musiała maskować to jak na jego widok burczało jej w brzuchu. Jakaś jej część nabierała apetytu za każdym razem gdy patrzyła w stronę ryboluda. Sprawiało to pewien dyskomfort bo Lyssa nigdy wcześniej nie zjadła inteligentnej istoty i być może nawet sam Shuushar zauważył jak oblizała się patrząc na niego.
Stołek był bardzo pocieszny, przypominał Lyssie że zawsze chciała mieć własne zwierzątko. Tylko traktując go na tym poziomie sprawiał pozytywne wrażenie, gdyż nie mogła podchodzić do niego jak do inteligentnego stworzenia. Kolejni byli Krzaczór, Kępa i Jimjar. Podziemne gnomy nie zyskały jej sympatii z powodu szaleństwa, a także próby ugryzienia jej przez jednego z nich.
Wobec Bupiddo, Księcia Derendila, Ronta i Eldeth była obojętna i nie miała o nich żadnego zdania. Nie wydawali się groźni, ale oczywiście im też nie ufała. Sprawa zaufania była prosta w wypadku Saritha, temu nie ufała ale też widziała w nim pewien bystry umysł. Drow mierzył swoje siły na zamiary i mimo że wydawało że się poddał, nie dał po sobie przynajmniej poznać by był zniszczony całą ich obecną dramą. Leshana, Cefrey i Aelin były Tabaxi zupełnie obce, i nie wiedziała co o nich myśleć. Lekką zazdrość budziło atletyczne ciało Aelin, która jak na elfkę wydawała się niesamowicie silna. Zak wydawał się ciekawą postacią ze względu na niecodzienny wygląd, ale poza tym nie zamieniła z nim ani jednego słowa. Ostatecznie najbardziej ufała chyba Daerdanowi, jasnemu elfowi który był razem z nią podczas igraszek Ilvary i który powstrzymał ją od krzyku podczas pochodu przez podmrok. Jednak los podzielił ich i nie zamienili za wiele słów nim wydarzenia obrały bardziej wartką ścieżkę...

** Jorlan, śmierć Stołka i skrzydła wolności **


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=PZWqOO_SCSs[/MEDIA]

Kulejący drowy wpadł do ich celi i nożem zaczął znęcać się nad Zakiem. Akurat w momencie gdy wszyscy zaczęli spiskować nad ucieczką. Lyssa chciała krzyknąć by go zostawił, ale najzwyczajniej strach złapał ją za gardło. Źle czuła się w tej bezradności, w zasadzie nigdy wcześniej nie czuła się tak zależna od czyjegoś widzi mi się. Jej 'ojciec' chociaż despotyczny, miał jakieś limity i nie była mu zupełnie obojętna. Zak jednak żył, choć to co zrobił mu Jorlan wyglądało potwornie. Nie zdążyli zachłysnąć się jednym koszmarem, gdy nie dołączył do niego kolejny.

Stołek nie zasługiwał na taki los i choć część duszy Lyssy gardziła jego oderwaniem od rzeczywistego świata, to wciąż był sympatycznym płomyczkiem w drowich zgliszczach. Wszystkie emocje które zalewały jej umysł były tak realne i tak okropnie brutalne. Czuła się jakby przeżyła własną śmierć, ale wciąż oddychała. Kocie oczy dziewczyny patrzyły jeszcze na drżące pośmiertnie łapki Stołka.

(Gdzie jest teraz? I co czeka nas po śmierci? Udanej wędrówki, Stołku.)

Potęga magii o której Lyssa nie miała najmniejszego pojęcia, a jednak z którą styczność miała całe życie rozświetliła ich jaskinie i skonsumowała ciało martwego mykonida. Wielkie i dziwaczne stwory w wielu aspektach przypominające ptaki, a jednak jakieś potworne i zdegenerowane były ostatnim czego kocia dziewczyna chciała zaznać zaraz przed śmiercią. Trzymając łańcuch kajdan tak by móc się zasłonić przed nagłym atakiem i z wciśniętym w ścianę grzbietem siedziała cicho mając nadzieję że bestie jej nie zauważą. Z trudem powstrzymała się od piśnięcia w lęku gdy jedna z nich spojrzała wprost na nią i nazwała smakołykiem. Ona - malutka i niewinna, podczas gdy było w celi wiele smaczniejszych osób! Nie wiedziała czy to pech, ale jakoś nie była w stanie się skupić na takich dywagacjach. Czemu jednak stwór nazwał ją "Pomiotem demonów"?

W całym tym nieszczęściu, tyle szczęścia miała że owe bestie za ważniejsze uznały dołączyć do jakiejś wielkiej walki która gorała na zewnątrz. Krata pękła, serca zamarły, zaś Zak wstał i samą surową mocą rozbijał kajdany więźniów. Lyssa lękała się trochę magii, jednak nie mogła nie szanować jej potęgi, gdy kolejna błyskawica zerwała jej łańcuchy. Być może powinna podziękować, lecz zaskoczenie i nadmiar emocji jakie się w niej gotowały onieśmieliły kocicę. Wciąż się bała, czuła jak drżą jej nogi i ręce gdy sięgała po zatopiony w pyle płaskownik który wykorzystała by pomóc w uwalnianiu kolejnych więźniów. Napuszony ogon zatańczył ósemkę w powietrzu, w nerwowej niepewności. Nie licząc Stołka którego wykorzystano do jakiegoś potwornego rytuału i nie można było go już nawet pochować, wszyscy mieli przed sobą tak bliską i odległa na raz wizję wolności. Pojawiła się jednak nadzieja, która podsycana przez dni cierpień i udręki wybuchła zwielokrotnioną siłą. Teraz, albo nigdy.

Więźniowie jednak zachowywali się tak jakby już byli wolni, a droga przecież jeszcze długa. Śmiechy, figlarne spojrzenia, wspominki, wesołe komentarze i ogólna współpraca były wszystkim tym od czego Lyssa się odłączyła. Przycupnęła w kącie celi, słuchała i patrzyła. Daerdan spojrzał wprost na nią gdy wspomniał o otwieraniu zamków, na co Tabaxi zastukała niespokojnie ogonkiem po podłożu.



(Skąd on o tym wie? Czy zauważył.. a może się domyślił?)

Lyssa nie przyznawała się do swoich złodziejskich umiejętności, bo jakoś nie chciała być z nich znana. Formująca się grupa uzbrojonych w jakieś zdobyte nie wiadomo skąd uzbrojenie więźniów, zaczęła szykować się do ucieczki. Tabaxi nie miała żadnej broni, poza pazurkami, a jedyną jej własnością była mała spetryfikowana mysz. Dziewczyna opadła na kolana by wyjąć ją z ukrycia. Nie wiedziała po co jej ona, ale nie mogła być gorsza, skoro każdy miał coś swojego.

Stanęła nieśmiało z tyłu, patrząc jak zbuntowani więźniowie wychodzą za Zakiem.

- W stalaktycie Ilvary są nasze rzeczy, musimy się tam dostać… - Powiedziała nieśmiało Lyssa z końca rozgrzanego tłumu skazańców. - I chyba da się stamtąd wyskoczyć do tego jeziora..

Nie miała póki co lepszego planu niż podążać za grupą i starać się unikać kłopotów. Ostatnie dni mocno przydeptały jej ego, ale jeśli dzięki całemu temu zamętowi wymknie się drowom, warto było spróbować.

.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 16-02-2019 o 13:05.
Kata jest offline  
Stary 17-02-2019, 21:17   #18
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację


Czy śniła? Nie przypominała sobie by kiedykolwiek się jej to zdarzyło. Jej wzrok skupiony był całkowicie na włosach przypiętej tuż obok Aelin. W jej nozdrzach nadal tkwił zapach smaru, mieszając się z metalicznym zapachem krwi. A może mieszała te rzeczy? Nie była pewna czy widziała tamte drzwi. Ciężkie okucia przypominały wszechobecne stalaktyty. Czy to był błysk metalu czy krople wody spływające po skale? Drzwi, a za nimi ich szansa. A może to było jedynie urojenie? Zbrojownia była niczym nieosiągalne marzenie. Siedząc w celi momentami nie była pewna czy wypełnione uzbrojeniem pomieszczenie, nie było jedynie fata morganą. Pamiętała jednak trzech strażników, jej twarze wyryły się w jej pamięci, a na wspomnienie w błękitnych oczach Leshany pojawiał się lód. Ich mamrotanie… ten parszywy język. Czuła mdłości słysząc jak dobiega do celi, jak niczym jad prześlizguje się po wilgotnych ścianach. Zabije ich… zabije ich wszystkich. Usta układały się w słówko “Mor”... śmierć.

Dobyty przez nią symbol Loth zdawał się palić skórę, przez materiał prowizorycznej sakwy. Wiedziała jednak, że może się przydać... wszystko może się przydać. Pozwoliła głowie odpłynąć tak jak każdego dnia w tym piekle.


Mamroty zamieniły się w słowa. Spojrzenie Leshany uspokajało się wraz z kolejnymi wypowiedziami współwięźniów. Czuła jak falujące skały, ten oślizgły fluorescencyjny fiolet uspokaja się, przestaje mieszać się z jadowitą zielenią mchu, tworząc niepokojące wzory. Słuchała i czuła jak odrętwiałe z bólu ciało nabiera sił. Była szansa… Chwyciła się jej z całych sił. Swoim, nieco zachrypniętym od dłuższego milczenia głosem, zaczęła opowiadać o swoich spostrzeżeniach. Jeśli ruszą razem… jeśli uda się im trzymać razem… może przeżyją.

Wejście Jorlana sprawiło, że głos ugrzązł jej w gardle, a w oczach znów pojawił się błysk nienawiści. Patrzyła jak podnosi Zaka i naparła pięściami na łańcuchy. Gdyby tylko mogła… najchętniej sprawdziłabym jak ostry jest nóż, który udało się jej zdobyć. Wierzgnęła w łańcuchach, ale tak jak do tej pory, nie była w stanie się wyrwać. Gdy drow w końcu puścił swoją ofiarę i okazało się, że mężczyzna nadal oddycha odetchnęła z ulgą. Potrzebowali wszystkich. Skupiła wzrok na wychodzącym Jorlanie i nagle na jej twarz chlapnął kawałek stołka. Otworzyła szerzej oczy… zabił go… Chciała warknąć, ale wiedziała, że nie ma to sensu. Zabije go… zabije gdy tylko będzie miała okazję.

To co wydarzyło się chwilę później przypominało jedną z majak jakich doświadczała w ostatnich dniach. Nie wiedziała co się stało… kim były te stwory. Czemu coś z futrem i ogonem wydało się im smakowite. Czyżby Zak i Lyssa zostali wybrani na jakieś ofiary? Przekąski dla jednego z tych pokręconych drowich stworów? Nie planowała zostawać tu na tyle długo by sprawdzić. Patrzyła jak Zak podnosi się i uwalnia ich z więzów. Nagle wydało się jej, że dłonie nic nie ważą. Rany w miejscach gdzie o skórę ocierał się metal paliły, ale to nie było istotne. Teraz albo nigdy. Musieli się stąd wydostać.
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 17-02-2019 o 21:23.
Aiko jest offline  
Stary 18-02-2019, 21:19   #19
Konto usunięte
 
Loucipher's Avatar
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację

Potworny ból i strach ustąpił miejsca chłodnej, stoickiej, kojącej ciszy. Ale w duszy Daerdana wciąż rozbrzmiewał, jak echo ostatniego, przedśmiertnego krzyku.
Przerażony łowca patrzył jeszcze przez długą chwilę na miejsce na środku jaskini, gdzie resztki brutalnie rozdeptanego małego mykonida wciąż drgały spazmatycznie, jakby wciąż nie mogły się pogodzić z brutalną śmiercią, jaką zadano istocie, którą przed chwilą jeszcze były. Bezduszna, brutalna bezsensowność tej śmierci spadła na Daerdana, jakby całe sklepienie Podmroku zwaliło się na niego. Dusza leśnego elfa, wyjąc z żalu i bezsilnej rozpaczy, krwawiła łzami płynącymi po jego smukłych, pobladłych i wychudzonych policzkach.

(Dlaczego? Dlaczego on mu to zrobił? To był jeszcze dzieciak! Chciał tylko się bawić... chciał znaleźć przyjaciół... chciał wrócić do domu... Chciał przeżyć... jak my wszyscy... Dlaczego?)

Daerdan skierował wzrok na odchodzącego Jorlana. Mroczny elf szedł dumnym, sprężystym krokiem, jakby dumny z tego, co zrobił. Szedł, jakby cały ten przeklęty Podmrok był jego własnym królestwem, w którym jest panem życia i śmierci.
Cały żal, ból i rozpacz Daerdana stopiły się w jedno. I zaczęły stygnąć, zamarzać z przerażającą szybkością, formując sopel zimniejszy niż najzimniejsze lodowe sople w najgłębszych czeluściach Doliny Lodowego Wichru. Sopel nienawiści.

(Dopadnę cię, drowie ścierwo. Będziesz błagał o śmierć, ale zanim nadejdzie, będziesz cierpiał tak, jak cierpiało to niewinne stworzenie.)

A potem zimno powiało po jaskini, znów szarpiąc duszę i napełniając ją strachem. Jakieś bezcielesne duchy przemknęły po jaskini, zmaterializowały się przed przerażonymi więźniami. Jedno z nich spojrzało na Lyssę, przekrzywiając swój ohydny łeb i mówiąc coś do niej. Drugie chwyciło Zaka, uniosło go nad podłogę jaskini. Ogłuszający trzask i jęk pękających kajdan zagłuszył krzyki przerażonego więźnia. Potwór chwilę go tak trzymał, po czym ryknął mu prosto w twarz, rzucił nim o ziemię... i wraz z drugim potworem wyfrunęły przez wejście do jaskini, z ogłuszającym trzaskiem wyłamując po drodze kratę.

Zak najwyraźniej szybko odnalazł się w nowej sytuacji. Rzucone przez niego zaklęcie rozszarpało kajdany Ronta, a potem razem rzucili się do rozkuwania pozostałych. Nim minęło kilka chwil, wszyscy pozostali więźniowie - w tym Daerdan - byli wolni.

Aelin złapała się za świeżo uwolnione z kajdan nadgarstki, jakby upewniając się, że jej ręce naprawdę zostały oswobodzone. Spojrzała na dziwnego, białowłosego chłopaka z wdzięcznością.
- Ja nie zostaję tu ani sekundy dłużej. Idę z tobą. - stwierdziła stając obok Zaka. - Upuśćmy tym czarnuchom trochę krwi. - Na jej twarzy pojawił się barbarzyński, żądny zemsty uśmieszek.
- Co ty na to Leshano? Chyba nie pozwolimy, żeby akcja, która miała miejsce w kuchni uszła im na sucho? - zwróciła się do bladej elfki, po czym pociągnęła za skórzaną sprzączkę, która trzymała jej włosy w warkoczu. Czerwonoogniste sploty rozluźniły się uwalniając misternie schowany w nich krótki miecz.
Leshana wydobyła z prowizorycznej sakwy zdobyczny nóż i zważyła go w dłoni.
- Najchętniej bym im pokazała gdzie mogą sobie wsadzić te swoje niewyrośnięte fiuty, ale chyba przyda nam się lepsza broń. - Blada elfka podniosła się z ziemi nieco podpierając się o ścianę. Nadal czuła potworne zmęczenie i ból, ale swoboda na nadgarstkach zdawała się dodawać skrzydeł.
Daerdan, rozcierając nadgarstki wciąż zdrętwiałe od kajdan, stanął obok obu elfek.
- Macie rację. I tak się składa, że wiem, gdzie ją trzymają. Całkiem niedaleko. Ale - zerknął wymownie na Lyssę - przyda nam się ktoś, kto poradzi sobie z zamkiem na drzwiach do zbrojowni.
- Nie ma na to czasu - rzuciła Cefrey, owijając znalezioną niedawno szpulę drutu wokół dłoni. Gdy kajdany spadły z rąk więźniów, wstąpiło w nią jakby nowe życie. I wola przetrwania - Poradzimy sobie od razu z całymi drzwiami. Ront, łajdaku! My zajmiemy się drowami w stróżówce, a ty wtedy wyważysz drzwi do zbrojowni. Zrozumiałeś?
Ork zawarczał na paladynkę, jednak chyba nawet on rozumiał, jaka okazja przed nimi stoi. Skinął głową, a Cefrey spojrzała na elfa, którego rozpoznała już dawno.
- Pamiętam cię, Daerdanie - uśmiechnęła się pierwszy raz od wielu dni - I nasz pojedynek na moście, niedaleko Silverymoon. Rada jestem stanąć do walki u twego boku.
Daerdan spojrzał na młodą dziewczynę. On również przypomniał sobie tamten most... i Cefrey stojącą w najwyższym punkcie przęsła. Uśmiechnął się do niej.
- Znów spotykamy się na moście, Cefrey - odparł, wskazując wiszący most z pajęczych lin prowadzący w stronę zbrojowni. - Ale dziś walczymy razem, a nie przeciw sobie. Też jestem rad, że jesteś tu z nami. Ruszajmy. Nie ma czasu.
Rudowłosa elfka słysząc wymianę zdań pomiędzy Daerdanem a białowłosą wojowniczką zaśmiała się chyba pierwszy raz od czasu kiedy wzięto ją niewoli.
- Hahaha, zawsze zawierasz znajomości podczas bitki, Daerdanie? - spytała przerzucając mieczem z ręki do ręki, widocznie pobudzona do walki.
Odpowiedziało jej figlarne spojrzenie elfiego łowcy.
- Jasne. Tak jest o wiele ciekawiej - odparł Daerdan. - Sama to przyznasz, jeśli wciąż jeszcze pamiętasz nasze spotkanie. - Łowca popatrzył zadziornie na wymachującą mieczem Aelin. - Gotowa rozkwasić parę nosów? - spytał z zaczepnym uśmiechem.
- Od paru dni o niczym innym nie marzę. Zresztą pewnie nie tylko ja. - odparła. - To gdzie ta zbrojownia? Wolę trochę większą broń niż ten szpikulec. - dodała oglądając swoją broń.
- Prowadź, Daerdan. - Leshana po raz pierwszy od kiedy trafili do Podmroku uśmiechnęła się.
- Chodźmy. - łowca podniósł z ziemi dwa solidne kawałki kości z wyłamanej z mocowania kraty i uzbrojony w ten oręż zwinnym krokiem ruszył w kierunku majaczącego po drugiej stronie mostu stalaktytu.
Leshana podeszła do Saritha i wyciągnęła dłoń po kuszę.
- Oddasz to i możesz iść z nami. - Widać było jak drow waha się słysząc jej słowa, jak w ustach miele kolejną kąśliwą uwagę, w końcu jednak podał bladej elfce broń.
- A taki był mocny w gębie. - rzuciła Aelin szyderczo spoglądając na Saritha. Drow nie odpowiedział. Spuściwszy głowę, w milczeniu wybrał spomiędzy leżących u wejścia do jaskini kawałków kości jeden solidnie wyglądający, podłużny odłamek.
- Aussir, charir! - rzuciła do elfek w chropowatym dialektem Cefrey - Wszyscy jedziemy teraz na tym samym wózku.
Ognistowłosa elfka spuściła wzrok skarcona w nieznanym sobie języku przez Cefrey, pomimo wewnętrznej chęci dogryzienia Sarithowi musiała jej posłuchać, ponieważ zdawała sobie sprawę, że paladynka ma rację. Machnęła tylko od niechcenia ręką i poszła za Daerdanem.
Leshana tylko z niechęcią spojrzała na Cefrey.
- Powiedz mi to po tym jak cię zgwałci. - Trzymając w dłoni kuszę opuściła celę.
- Nie damy mu nawet na to szansy. Niech tylko spróbuje, a będzie cienko śpiewał. - odpowiedziała Aelin zatrzymując się na chwilę i odwracając się do Leshany, która opuściła celę chwilę po niej. - A właśnie, skoro masz tą kuszę to chyba tobie się to bardziej przyda. - dodała z uśmiechem wręczając towarzyszce pokryty drowią trucizną bełt, który przemyciła gdy pierwszy raz prowadzono ich do celi. - Tylko zrób z niego dobry użytek.
 
Loucipher jest offline  
Stary 19-02-2019, 10:56   #20
 
BloodyMarry's Avatar
 
Reputacja: 1 BloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputację
Pomagająca uwolnić więźniów Lyssa zachowywała się bardzo nieswojo, a napuszony dość ogon zdradzał że się boi. Śmierć Stołka przeżyła dość mocno, ale nawet nie było okazji by jego ciało pochować. Zagubiona przycupnęła gdzieś w kącie celi, nie odzywając się do nikogo tylko obserwując wszystkich z dużą dozą nieufności. Dopiero gdy wzrok Daerdana spoczął na niej zastukała niespokojnie ogonkiem o podłoże patrząc zdziwiona i nie przyznając się do swojego złodziejskiego fachu. Wszyscy zaczęli zbierać się by uciekać z celi, tymczasem ona opadła na kolana w swoim kącie celi i wydobyła ukrytą przez siebie skamieniałą myszkę. Powoli podeszła w stronę wyjścia by zobaczyć gdzie wszyscy się pchają.

- W stalaktycie Ilvary są nasze rzeczy, musimy się tam dostać… - Powiedziała nieśmiało Lyssa z końca rozgrzanego tłumu skazańców. - I chyba da się stamtąd wyskoczyć do tego jeziora..
- Najpierw musimy wyważyć drzwi do zbrojowni i zdobyć broń - skwitował Daerdan. - Bez broni i dobrej zbroi szanse na zdobycie głównego stalaktytu są zerowe. Drowy nie dadzą nam nawet minąć wodospadu. Poza tym... skakać do jeziora możemy, ale nie wiemy ani jak tam jest głęboko, ani co może się kryć pod powierzchnią. Kawałek za głównym stalaktytem widziałem windę obsługiwaną kołowrotem... drowy używały jej do wciągania na górę zaopatrzenia. Możemy jej użyć, by bezpiecznie opuścić się na dół.
- Tylko, że ktoś musiałby nas nią opuścić. - zauważyła Aelin, której nie do końca podobał się pomysł używania owej windy.
- Jest wśród nas paru siłaczy. Pomogą nam. Ostatni będą musieli zeskoczyć, ale zawsze łatwiej będzie skakać dwojgu niż wszystkim. Albo opuszczą się na linach. Coś wymyślimy. - zapewnił ją łowca.
- Liny można łatwo odciąć z góry. - dodała elfka, jakby dalej nie przekonana do korzystania z drowiej windy.
Daerdan, któremu świtał już w głowie pewien pomysł, popatrzył na Aelin łobuzerskim wzrokiem.
- Sami je przetniemy. A potem uwiesimy się na luźnym końcu i zjedziemy wraz z nim na dół, na przeciwwadze z kosza. Zobaczysz, jak już to zrobimy. Ale najpierw zbrojownia. Chodźmy!
Leshana ruszyła tuż za Daerdanem.
- Nie ma w tym stalaktycie nic po co musiałabym wracać. - Mruknęła cicho. - Po co narażać skórę. Im szybciej opuścimy to bagno tym lepiej.
- Nie masz ochoty “podziękować” Ilvarze i jej sługom za gościnę? - zaczepnie zapytał Daerdan.
- Chce zemsty… wyrżnęłabym ich wszystkich w pień, ale… chce to zrobić na swoich warunkach. - Leshana zacisnęła dłonie w pięści, tak, że aż pobielały jej knykcie.
Daerdan uśmiechnął się zimnym, bezlitosnym uśmiechem.
- Ja też - powiedział. - Ja też. Za nas, za Ciebie... za Aelin, Lyssę. Za każde z nas. - urwał na chwilę, a grymas na jego twarzy zastygł w maskę bólu. - [i]Za Stołka. Wyrżniemy ich. Razem.[i/]
Blada elfka przytaknęła ruchem głowy, coś wewnątrz niej domagało się krwi… dużo krwi.
Stojąca nieco z tyłu Tabaxi nastroszyła ucho słysząc że o niej mowa. Do tej pory nie odzywała się, bo jak się wydawało nieznajomi mieli już konkretny plan działania i chcieli realizować go po swojemu. Chcąc nie chcąc, bez broni, była zdana na ich łaskę. Chociaż nigdy nie wiadomo, jak wielkiego siniaka można wyrwać dostając w czoło spetryfikowaną myszą.
- A ja myślę że, nie kuśmy losu i po prostu ucieknijmy stąd.. Jeśli dla tej zemsty zginie choć jedna osoba, to czy to będzie tego warte? A może wszyscy zginiemy? Mamy na sobie łachmany i improwizowaną broń, stawanie do tej walki nie wydaje się dobrym posunięciem. A opuszczanie się na tej platformie pośród drowów też mi się nie podoba.
- Muszę się zgodzić z kotem… yyyy Lyssą. - wtrąciła rudowłosa elfka, poprawiając się szybko i mając przy tym nadzieję, że Tabaxi umknęło to iż elfka nazwała ją kotem. - wybieranie się do stalaktytu Ilvary to samobójstwo. Jednak bez broni iść nie możemy. Musimy wykraść coś że zbrojowni.
Po nazwaniu jej ‘kotem’ Tabaxi napuszyła się lekko jakby miała zaprotestować, ale w zamęcie sytuacji słowa utknęły jej w gardle i tylko spojrzała buntowniczo na rudą elfkę.
- Jeśli trafimy na Ilvarę albo jej obstawę, rozniosą nas na strzępy. - Powiedział Zak, dotykając poharatanej twarzy. - Przebijamy się do wyjścia, i zabijamy po drodze, póki są zajęci.
- Broń… a potem się zobaczy. - Leshana przyspieszyła kroku. Nie mieli czasu na gadanie.
Daerdan skinął głową na znak, że zrozumiał. Idąc najciszej i najszybciej jak potrafił, doszedł w końcu po chybotliwym moście w okolicę strażnicy. Chwilę obserwował wejście, starając się ustalić, gdzie znajdują się strażnicy oraz czy ich uwaga na pewno jest wystarczająco zaabsorbowana odpieraniem nagłego powietrznego ataku. Gdy uznał, że strażnicy są wystarczająco zajęci... dał znak, a potem jednym susem przesadził wejście do stalaktytu, ruszając wprost na walczące z latającymi przeciwnikami drowy.
 
BloodyMarry jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:25.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172