Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-05-2019, 00:29   #11
 
Wecker Yls's Avatar
 
Reputacja: 1 Wecker Yls ma wspaniałą przyszłośćWecker Yls ma wspaniałą przyszłośćWecker Yls ma wspaniałą przyszłośćWecker Yls ma wspaniałą przyszłośćWecker Yls ma wspaniałą przyszłośćWecker Yls ma wspaniałą przyszłośćWecker Yls ma wspaniałą przyszłośćWecker Yls ma wspaniałą przyszłośćWecker Yls ma wspaniałą przyszłośćWecker Yls ma wspaniałą przyszłośćWecker Yls ma wspaniałą przyszłość
Dwa tysiące złotych słońc. Wystarczający argument dla świeżo upieczonego poszukiwacza przygód, aby zaryzykować wyprawę w nieznane. Podekscytowany Flor, mimo iż początkowo nie był zbyt rozmowny, znalazł zdaje się wspólny język z pozostałymi członkami drużyny. Może była w tym mała zasługa trunku, który zaoferował każdemu z jego nowych towarzyszy, wszak wino o wdzięcznej nazwie "Smocza Krew" było jednym z tych z wyższej półki. Mężczyzna był zadowolony, że stać go na taki gest, puszczając w niepamięć ostatnie wydarzenia, które wprawiały go w pesymistyczny nastrój.

Podczas przygotowań pochwalił Kwintę i Septimusa, którzy byli w posiadaniu zwierząt jucznych. Bez nich cała eskapada mogłaby być znacznie utrudniona. Atmosfera, która towarzyszyła wszystkim obecnym w forcie sprawiała, że Flor unosił się coraz to większym zapałem wobec wyprawy. Nie zwracał uwagi na plotki o masakrze jaka dokonała się w wiosce, myśli o krwiożerczych zwierzoludziach przesłaniały obiecane złote monety.

Wszystko zmieniło się, kiedy na własne oczy ujrzał zgliszcza i trupy. Widok stosu ciał sprawił, że wzdrygnął się, jak gdyby zbudzono go z błogiego snu i wrzucono z powrotem w paskudną rzeczywistość. Przestał bujać w obłokach, a uśmiech, który towarzyszył mu przez dłuższy czas zniknął z jego twarzy. Wziął głęboki oddech i przypomniał sobie wskazówki od dawnych mentorów. Uspokoił się po kilku chwilach i ruszył z kompanami w dalszą drogę.

Wizerunek starca był równie nieprzyjemny co piramida nieboszczyków, jednak Flor starał skupić się na czymś innym. Wzór wyryty na ciele umrzyka miał zdaje się ważne znaczenie, jednak na ten moment nie miał pomysłu co może on oznaczać. Po odnalezieniu śladów przyjrzał się im dokładniej, jednak nie zdobył więcej informacji niż żaden z pozostałych członków drużyny.

Gdzieś w lesie Viaspen
Nauridras, 8 Pendaelen 381 Roku Imperialnego


Flor docenił to, że udało mu się zasnąć i nabrać nieco sił przed dalszą podróżą. Nie była to łatwa sztuka, bowiem prawdopodobnie jak pozostali obawiał się, że zwierzoludzie mogą zaskoczyć ich w trakcie odpoczynku i zakończyć ich przygodę już na samym jej początku. Trzymając się śladów po dotarciu do wielkiego cielska ogrzycy, jak ustalili wspólnie, przyglądał się jej przez chwilę z ekscytacją. Jednak kiedy usłyszał trzask gałązki, odwrócił się szybko w stronę skąd odgłos. Na widok krasnoludów, którzy celują w drużynę z kusz, momentalnie zamarł. Starał się jednak, aby grymas na jego twarzy nie odzwierciedlał uczucia strachu. Wymusił lekki uśmiech i skierował swój wzrok na osobnika z pułapką na niedźwiedzie. Pierwsza myśl podpowiedziała mu, że należy podnieść powoli ręce w górę, aby dać znak kusznikom, że nie w smak mu zostać trafionym przez bełty. Odczekał, aż Kwinta skończy mówić i rzekł:
- Odnoszę wrażenie, że nie jesteśmy tymi, których szukacie. Czy możemy porozmawiać w spokoju, bez celowania w nas bronią? Byłbym rad... - niepokój nie pomagał mężczyźnie w doborze słów, jednak wypowiedział je w stronę nowo przybyłych, oczekując, że nie zostaną one źle odebrane.
 
__________________
"Ponownie zapadam się we wspomnieniach... I nie mam pojęcia, które z nich należą do mnie..."
Wecker Yls jest offline  
Stary 23-05-2019, 11:12   #12
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Żegnając się z legionem, Septimus nie sądził, że tak szybko powróci w rodzinne strony. Przynajmniej nie z takich powodów. Czas spędzony jako imperialny zwiadowca, przynajmniej nieco znieczulił go na widok jaki zastali w Tibur. Nie do końca, bo takie potworności i zapach gnijących zwłok nie były normalne, ale na tyle, żeby nie zabrudzić sobie butów, a jedynie zzielenieć na twarzy.

Normalnie, jego twarz była skryta w cieniu kaptura, a lekko zapadnięte, brązowe oczy, przeszukiwały niespokojnie okolicę, teraz jednak był zsunięty, można więc było łatwo dojrzeć jego drobną twarz pod kilkudniowym zarostem. Reszta postury pasowała do twarzy, przeciętnej wysokości, za to dość drobny, jakby w młodości nie zawsze dojadał.

Gdy zbliżyły się do nich krasnoludy, stosunek sił był dość jasno rozrysowany. Nie było sensu sięgać po broń, dopóki kusze nie poszły w ruch. Spokojnym ruchem dłoni pokazał tylko krasnoludom, by opuściły kuszę, drugą ręką trzymając wodze osła, miał zamiar schować się za zwierzę na pierwszą salwę, gdyby spusty poszły w ruch. Młodzieniec miał nadzieję, że brodate kurduple nie będą miały zamiaru dobierać się do ich mienia, ale za wiele o nich nie wiedział.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...

Ostatnio edytowane przez Plomiennoluski : 23-05-2019 o 11:15.
Plomiennoluski jest offline  
Stary 25-05-2019, 14:02   #13
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Przemoc była z nim od zawsze, bez niej nie przeżyłby jako dzieciak na ulicach Cyfaraun, bez niej ciągle byłby sługusem tego aroganckiego skurwiela Thenesa lub zginąłby zabity przez bandytów.

Ale przemoc do której zdolni byli ludzie w Imperium nie umywała się do widoków które widzieli zanim zagłębili się w ostępy Viaspen. Piramida zmasakrowanych ciał, niczym ołtarz ku czci mrocznych bogów, ten starzec przybity do drzewa i wyryty na jego czole znak..... to wszystko przekraczało to do czego zdolna była banda zbójców, których przez krótki czas był członkiem. Widok ten budził w nim odrazę połączoną z jakaś dziwną fascynacją...

Skłamałby, gdyby powiedział, że nie odczuwał strachu, wiedząc że może w tym lesie skończyć tak jak mieszkańcy Tibur. Przynajmniej straceńcy, którzy wyruszyli wraz z nim wydawali się kimś więcej niż chciwym wieśniakami - Septimus wyglądał na doświadczonego zwiądowcę, a w Weckerze poznał kogoś kto nie raz pozbawiał innych życia... tacy jak on teraz częstowali winem a przy innej okazji mogli wbijać nóż w plecy.
Kwinta wyglądała w tym towarzystwie nie na miejscu, jakaś młoda dziewka o egzotycznej urodzie, która pewnie uciekła z domu. Miał wątpliwość co do jej przydatności, ale przynajmniej gadkę miała niezłą.


No a teraz cholerne karły.... nie wiedział, czego się po nich spodziewać, ale sześć wymierzonych w niego kusz cholernie mu się nie podobało. Zmrużył groźnie oko spod łysiny i zacisnął muskularną pięść na rękojeści swojego noszonego na plecach korbacza, wolał uniknąć walki ale był do niej gotów. Dyplomację na razie zostawił innym.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 25-05-2019 o 14:07.
Lord Melkor jest offline  
Stary 28-05-2019, 17:46   #14
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Gdzieś w lesie Viaspen
Nauridras, 8 Pendaelen 381 Roku Imperialnego

Jeden z krasnoludów, drapiący się po tyłku młodzik, zaczął opowiadać na ucho jakiś sprośny czy okrutny żart łysemu jak kolano koledze. Nie zrozumieliście języka. Został błyskawicznie uciszony przez szychę drużyny. Po szeptanej naradzie ważniaka z krasnoludzicą o dwóch warkoczach dano znak do obniżenia kusz, ale nie czujności. Brodaci zbrojni zaczęli rozchodzić się wokół niewielkiej skarpy na wypadek, gdyby nieopodal czaiło się jakieś inne, leśne zagrożenie.

- Wolę zwierzęta i potwory, bo od razu wiadomo, co z nimi zrobić. - Odniósł się do słów Kwinty, niezdarnie schodząc po skarpie. Głos miał zgrzytliwy. - Tylko szkoda, że rzadko który ma karafkę miodzia, bo mi płuco wywija! Co tam macie w bukłakach, ten cuchnący kwas, co w Turos Tëm winem zwą? Napiłbym się, ale wchodzi ono w gardło niczym nóż... - Stanął przed wami. Zrzucił z muskularnego barku ciężką pułapkę na niedźwiedzie. Żelastwo upadło na porytą ziemię. - Mówcie mi po prostu “Herkules”, będzie łatwiej. Tak mnie nazywa wasz lud, bo nawet jak ktoś walczy dobrze, to ja zawsze walczę lepiej, he, he!


Tyberiusz, widząc, że nie dojdzie do starcia, zdjął dłoń z korbacza. Przyglądał się krasnoludom z mieszaniną ciekawości i nieufności, niewiele o nich wiedział, ale może to to spotkanie przyniesie im jaką korzyść.

- No wina zawsze możemy się napić, każdy dzień w tym cholernym lesie może być naszym ostatnim - wyszczerzył się.

- Dobrze powiedziane! Daj tego waszego wina, niech stracę…

- Przeklęta knieja, nawet jak zniewieściali elfowie się z niej wynieśli, to drzewa wciąż za nimi płaczą...! Nie wiecie o czym mówię, nie? To radzę wam, nie zostawajcie tu za długo. A jeśli już naprawdę musicie, nie wchodźcie zbyt głęboko, a i stąpajcie ostrożnie i lekko. Inaczej śruba wam odbije - zakończył typowo krasnoludzkim wyrażeniem, nie do końca dla was jasnym.


- Polujemy tu na zwierzoludzi, bestie się ostatnio za bardzo panoszą.

- Zwierzoludzi widzielim, i to wielu. Mają gdzieś nieopodal legowisko, ale my nie mamy czasu na głupstwa. Za taki pieniądz nie warto umierać. - Krasnolud gardził nagrodą Ulranda Valeriana, co nie zmieniało faktu, że była wysoka. - Wolę wybrać kogoś o moich rozmiarach, he, he - “Herkules” kucnął przy martwej ogrzycy, uważnie przyglądając się okropnym ranom i śladom walki. - Gdzie żeś polazł… - Mruknął do siebie.

- A na jakiego stwora teraz polujecie? - Zapytał zaciekawiony Septimus, widząc jak krasnolud ogląda zwłoki. Żeby nieco rozluźnić języki, wyciągnął swój bukłak z winem i po wzięciu łyka, podał go krasnoludowi.

- He, he, he - krasnolud roześmiał się, zastanawiając nad odpowiednią nazwą. - Na wilka ogrojada. Zlecenie mamy, he, he.

Flor odetchnął z ulgą, kiedy okazało się, że krasnoludy nie mają wobec nich złych zamiarów. Opuścił ręce i przysłuchiwał się przez chwilę rozmowie, a na wzmiankę o skosztowaniu wina uśmiechnął się, po czym podobnie jak Septimus skosztował swojego trunku i zaoferował go nowopoznanym wojownikom. Kiedy usłyszał nazwę "ogrojad" zaśmiał się, po czym rzucił:
- Dlaczego sądzicie, że nagroda nie jest warta ryzyka? Zdaje mi się, że ten cały wilk jest bardziej niebezpieczny niż zwierzoludzie…

“Herkules” wzruszył ramionami.

- Może i warta, ale to nie moja specjalizacja. - Wziął duży łyk wina. Odwrócił się i spojrzał na swoich. - Co nie znaczy, że jakiegoś młodzika mógłbym z wami wysłać, to by pokazał, gdzie widzieliśmy zwierzoludzi i się na szkodnikach chłopaczyna mógłby się trochę wyrobić. Jeśli pokażecie forsę, rzecz jasna.


Kwinta przyglądała się rozmowie z ciekawością, nie słyszała nigdy o takich potworach jak wilki ogrobójcy. Wierzyła że duchy opiekuńcze ochronią ją i pozwolą bezpieczenie wrócić do domu jak zgromadzi odpowiednie pieniądze.

- Duża ta horda zwierzoludzi w okolicy? - Zapytał zwiadowca, ciekaw tego, na co się mogą natknąć.

- Za dobry w liczeniu nigdy nie byłem, dlatego poluję tylko na duże, pojedyncze sztuki, he, he. - Oddał bukłak z winem. - Wiecie co, dobrze się z wami gada, ale robota czeka.

Propozycja krasnoluda spodobała się mężczyźnie, jednak Flor nie chciał w ciemno opróżniać kiesy. Zdając sobie sprawę z tego że polujący nie mają zamiaru dalej raczyć się winem, zagaił rozmówcę:

- Twoja oferta jest ciekawa, ale chyba lepiej byłoby zaproponować młodzikowi procent z nagrody. Jeśli nie przeżyje, będziesz wiedział, że nie był wart złotych monet a tak wróci do ciebie z pewnym obyciem i sakiewką. Co ty na to? - Flor spojrzał krasnoludowi prosto w oczy.

- Jak to nie przeżyje!? - “Herkules” parsknął jakby usłyszał coś niedorzecznego i nieprawdopodobnego. - Ha, chyba z osłem na łby się waćpan pozamieniał.

Rozległ się gromki śmiech krasnoludów. Zbity z tropu Flor jednak zauważył, że przynajmniej jeden z brodatych zbrojnych krążących po skarpie był ranny. Przechwałki przechwałkami, ale podziemny lud krwawił tak samo jak każdy.


Kwinta spojrzała na towarzysza z lekkim wyrzutem. Rozumiała jego punkt widzenia nie pojmowała jednak czemu miast mamić szczeniaka hojną nagrodą musiał wspominać o jego śmierci, wtrąciła się więc do rozmowy i powiedziała z szerokim uśmiechem.

- Z drugiej jednak strony, jestem przekonana że twoi przyboczni są świetnie wyszkoleni w waszym rzemiośle nawet na tle waszego ludu który jest silny i żywotny ponad inne.

“Herkules” ponownie wzruszył ramionami.

- A tam. Nie wierzę w nagrody kogoś, na kogo warcie dzieje się w tej krainie tyle złego. To na pewno nie przypadek. Mnie i moich ludzi przekona tylko to, co macie w sakiewkach i do tego jakiś udział w tym, co stamtąd wyniesiecie. O ile cokolwiek wam się uda, bo tak tylko w czwórkę się wybierać, no czy to mądre? - Obejrzał się po swoich wątpiąco-pytającym wzrokiem. - Każdy topór wam się przyda, prawda Golicha? - Wskazał na krasnoluda, który kucał nieopodal was i bezwstydnie się wypróżniał, świecąc zarośniętymi pośladkami. Młody odkiwnął głową, między jednym stęknięciem a drugim.

[media][/media]

- Tylko mnie tam wpuśćcie, a ze zwierzoludzi gówno zostanie. - Golicha wystękał sepleniącym głosem. Kiedy podciągał spodnie, nie omieszkając przy okazji pochwalić się bolcowatym, bujnie owłosionym przyrodzeniem, na trawę upadła mu purpurowa, aksamitna sakiewka, którą szybko podniósł i schował.

- Sami słyszeliście! - Podsumował “Herkules”. - Pięćdziesiąt złotych słoneczek, połowa łupu, jaki należałby się na przykład tej miłej pani i przez kolejny miesiąc macie naprawdę wartościowego towarzysza. - Zaproponował.


Kwinta wydała z siebie odgłos pełen oburzenia.

- Ostatecznie jestem skłonna zgodzić się na równy udział w łupie ze wszystkimi chyba, że kolega - zwróciła się do Flora - dorzuci coś od siebie.

Tyberiusz zastanawiał się, lustrując hardego krasnoluda spojrzeniem. Przydałby im się ktoś taki w walce ze zwierzoludźmi. Zresztą może nie przeżyje, a wtedy nie będzie problemu zapłaty.

- To chyba niezła oferta, co? Chętnie zobaczę czy jesteś twardszy w boju niż w spodniach! - Zarechotał.

Golicha bez entuzjazmu podrapał się po zadzie.

- Tam nie będzie jak się wykazać. - Seplenił. - Lepszą walkę stoczyłem z kobietą w łóżku niż z jakimkolwiek zwierzoludem.


- Jeśli jej udziału, to ja w to wchodzę. - Septimus uśmiechnął się przy tych słowach, a w głowie przeliczał ile zostało mu w sakiewce.

- Znalazł się jaśnie pan, co by się chciał na cudzej krzywdzie bogacić - Kwinta podparła się pod boki - Sam dawaj ze swojego udziału jakżeś taki mądry, bo ja ze swojego nie zamierzam po puścić ani grosza. A jak już to możemy wszystka zrzucić się na dla dolę dla mości krasnoluda.

- Spokojnie, jak już, to wszyscy razem. - Wzruszył ramionami Septimus.

- Równy udział w łupie? O, umowa stoi! - Wyszczerzył się Herkules. - Tylko nie przynieś hańby naszym ziomkom, młody! - Pogroził palcem. - Masz zawsze iść z przodu albo wykopię ci nową dziurę w zadku!

- Nie musisz mnie pilnować jak niańka dzieci - odciął się Golicha i założył plecak. - To kiedy zamierzamy coś zrobić?


- No, to widzę, że się dogadaliśmy… - rzekł nieco zmieszany jeszcze Flor, który zdał sobie sprawę, że nie przemyślał dokładnie swoich słów. Spojrzał też z lekkim, wymuszonym uśmiechem na ustach w stronę Kwinty i dodał:
- Dobra robota…

Flor powiódł wzrokiem po wszystkich obecnych, chcąc dostrzec, czy ktoś jeszcze jest ranny. Na słowa Golicha odpowiedział:

- To co, może szybka strawa i ruszamy w drogę? - rzucił do towarzyszy.

Zerknął też na nowego kompana i zadał mu pytanie:

- Daleko do tej kryjówki zwierzoludzi?

- Kawałek drogi przed nami, ale nogi wam z dupy chyba nie poodpadają. - Odpowiedział Golicha. Ostatnie chwile przed ruszeniem w drogę wykorzystał na krzepkie uściśnięcie graby Herkulesa i pożegnanie innych krasnoludów.

- No, w kupie raźniej - wyszczerzył się Tyberiusz. - Walczyłeś już ze zwierzoludźmi? - zapytał się Golichy po drodze.

- Tak. Takimi na literę “K”. Kryseańczycy czy jakoś tak. - Seplenił. - Obiłem kilku takich w karczmie.

- To zobaczymy jak ci idzie z takimi brzydszymi. Ruszajmy zady i oczy dookoła głowy. - Rzucił Septimus.

Zanim wszyscy wyruszyli Flor pozwolił sobie szybko ugryźć kawałek sera i kiełbasy, popijając resztą wina. Po opróżnieniu butelki westchnął, bowiem "Smocza Krew" była naprawdę przednia. Przysłuchiwał się rozmowie kompanów, starając się nie zwracać uwagi na wadę wymowy Golichy. W ciszy podążał za towarzyszami.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 09-06-2019 o 23:04.
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 07-06-2019, 15:02   #15
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Dziedziniec zigguratu
Legowisko zwierzoludzi gdzieś w lesie Viaspen
Nauridras, 8 Pendaelen 381 Roku Imperialnego

Ruszyliście na kierunek obrany jako “wschód”, mając cały czas po prawicy widok na tył piramidalnej świątyni. Tym razem obyło się bez przykrych niespodzianek. W trakcie wędrówki Gajusz obstukał kijem dachy czterech znajdujących się pod waszymi stopami komnat. Nie wiedzieliście, co się mogło w nich kryć; nie dochodziły z nich też żadne odgłosy. W ogóle od dłuższego czasu panowała niepokojąca cisza, przerywana jedynie nietoperzymi piskami i trzepotaniem skrzydeł. Porcius musiał w pewnej chwili przystanąć. Położył ciężką skrzynię i zaczął rozmasowywać zmęczone ramiona. Akurat wtedy wypaliła wam się jedyna pochodnia i byliście zdani już tylko na światło koksowników rozstawionych na rogach zigguratu. W zasięgu wzroku nie było żywej duszy. Zauważyliście, że drzwi jednego z pomieszczeń były otwarte, jednak w środku panowała ciemność. Ślad krwi, jakby kogoś z tego mroku ciągnięto po posadzce, prowadził gdzieś na “południowy” koniec dziedzińca i znikał w mroku.

Mucius wygrzebał z kieszeni buteleczkę z olejem.

- Jak ktoś ma kawałek szmaty czy coś co może posłużyć za materiał do pochodni to ja mam olej. Po ciemku nie ma co się pchać dalej. - powiedział do pozostałych. Jednocześnie podrapał za uszami szczura idącego obok niego.

- Ubrania. - rzuciła Clepsine. - A na czym rozpalimy? Bo chyba mimo wszystko dalej chcemy pukać kijem do sufitach, nie? Ma ktoś coś długiego na zbyciu?

- A kij z tej pochodni, co się wypaliła już się nie nada?
- spytał Fodjuncjusz Gajusza.

- Nie poparzysz się? Bo jeśli nie, to raczej się nada. Trzeba jeno zmienić szmaty - powiedziała Vatia.

Mucius owinął pochodnię podanym mu materiałem. Wylał na niego trochę oleju i próbował podpalić.

- Nie zajmuje się. Może złapie ogień od jednego z tych koksowników.

- Może pójdę po niego sama? Jeśli na dole czeka coś złego, lepiej nie wejść w to gówno całą drużyną.
- Zaoferowała się Clepsina. - Powinnam od razu zajrzeć do tego krwawego pomieszczenia? Przez tę ciszę wydaje mi się, że nikogo tam nie będzie…

Mucius wahał się przez chwilę. Porcius natomiast nie.

- Odważnie Clepsino. Zróbmy tak. Przy następnej okazji ja pójdę na zwiad zamiast ciebie. Musimy rozkładać ryzyko. - poklepał ją po ramieniu i mówił szczerze.

Clepsina zeskoczyła z dachu świątynnego kompleksu. Wspięła się na pierwsze piętro schodkowej piramidy i rozpaliła pochodnię od koksownika. Następnie zajrzała przez otwarte drzwi do ciemnej komnaty. A w zasadzie dwóch, odgrodzonych otwartą, żelazną kratą, tak jak stróżówka i cela więzienna. Krata była otwarta. Jedna ze ścian więzienia była zburzona i prowadziła dalej w mrok. Clepsina wróciła na dach i zrelacjonowała zwiad.

- Mamy następujące możliwości choć to pewnie nie wszystkie... Pakować się do dziwnego tunelu. Który na wyjście nie wygląda. Sprawdzić te komnaty za nami. Dźwięk się z nich nie wydobywał, więc można je sprawdzić pod kątem pułapek i zajrzeć do środka. Ewentualnie idziemy dalej w kierunku… w zasadzie obojętnym. Byle dalej - powiedział Porcius.

- Nie, do tunelu lepiej nie, też nie wydaje mi się, by wyjście tam było. Tylko gdzie ono może być… Gdybyśmy tylko wiedzieli w którym kierunku leźć… Tylko skąd mamy wiedzieć… - Fonducjusz zawiesił głos. - Zostaje znaleźć wyjście z tej sali, która wygląda, jak wejście, czy wyjście…. W sensie korytarz chociaż, czy coś - grabarz nie zaproponował niczego oryginalnego i nawet ciężko mu było się wysłowić...

- Może wejście będzie z przodu tej piramidy - powiedział Gajusz - teraz zdaje się jesteśmy z jej tyłu.

Było trudno, ale podjęliście wspólną decyzję. Zeszliście po kolei z dachu kompleksu świątynnego rozciągającego się wokół posępnego zigguratu, obawiając się, czy nie robicie przy tym za wiele hałasu. Każdy, nawet najmniejszy odgłos zdawał się odbijać donośnym echem od niknącej w ciemnościach granitowej kopuły. Zakradliście się na tył piramidy schodkowej i jeden po drugim wspięliście się na czwarty schodek. Znaleźliście błyskotkę, która was tu zwabiła. Na płycie leżała jak porzucona kula wielkości zaciśniętej pięści. Wykonana była z dziwnego, poczernionego szkła. Przedstawiała złowieszcze, jaszczurcze oko. Co jakiś czas w jej wnętrzu pojawiało się powoli srebrne światło i równie wolno gasło.

[media][/media]

Mimo dość złowieszczego widoku, Fodjuncjusz postanowił po nią sięgnąć. Wyciągnął dłoń, chwycił kulę i zaczął się jej przyglądać.

Mucius ciągnąc Złotonoska demonstracyjnie dał kilka kroków w tył.

Nic się jednak nie stało. Póki co. Kula była zimna w dotyku. Im jaśniejsza się stawała, tym bardziej to zimno było odczuwalne i vice versa. Nie było to uczucie skrajnie nieprzyjemne. Po przyłożeniu do czoła mogło być nawet orzeźwiające. Pionowa, nieludzka źrenica potwornego oka zdawała się zajmować uwagę i myśli Fodjuncjusza, jakby gdzieś w jej ciemnym zakamarku kryła się nieodgadniona tajemnica, do której zdolny jest dotrzec tylko odpowiednio bystry umysł, z odpowiednią ilością wolnego czasu do poświęcenia na jej badanie...

- Głupcze! - sygnał Gajusz zakrywając oczy Fodjanusza. - Nie słyszałeś opowieści o szklanych kulach i tych co są po drugiej stronie? Zakryjcie to jakąś szmatą.

- Ładujmy to do skrzyni i w drogę.
- skwitował Porcius nadstawiając otwarta skrzynię tuż pod ręce Fonducjusza.

- W bajkach takie rzeczy zawsze pozwalają demonom śledzić bohatera… - stwierdził Atrius.

- A jak położę buty na stole, to nastanie głód - parsknął Fodjuncjusz po czym nie zwracając uwagi na otoczenie wrócił do obserwowania kuli. W jakiś sposób czuł, że go wybrała. Nie rozumiał tego, ale wiedział, że jest jej potrzebny, a ona jest potrzebna jemu. Spędził nad tym dobrą chwilę, po czym schował z uwagą przedmiot...

Fodjuncjusz ponaglił szturchnięciem odpoczywającą na murku Clepsinę, aby wstała i pomogła mu nieść dalej nieprzytomnego Mendicusa, kiedy Porcius nagle krzyknął ostrzeżenie! Niewyraźne, ciemne sylwetki przemykały po dziedzińcu świątyni, węsząc i skomląc pożądliwie. Pozostawały poza kręgiem światła rzucanym przez koksowniki, co utrudniało oszacowanie ich liczebności. Nadchodził koboldzi patrol!

- S… sss… stać! - Marcus i Mucius zrozumieli wyjąkany rozkaz zbliżającego się, jaszczurzego pokurcza, który aż podskoczył ze zdenerwowania. Pozostałym w zrozumieniu pomogły rozhuśtana proca i nastawiona tarcza. Po białej czaszce na pysku i kościach karykaturalnie wymalowanych na ciele mogliście się domyślać, że był kimś w rodzaju dowódcy bandy. Mieliście niewielką nadzieję, że barwy wojenne nie kryły jakiejś straszliwej, pierwotnej m
agii...


[media][/media]

- O co chodzi przyjacielu? - zapytał Gajusz. - Śpieszymy wykonać rozkazy, więc mów szybko.

“Oni nigdy w to nie uwierzą…” - pomyślała Clepsine, sięgając powoli ręką w stronę łomu. Starała się przy tym nie okazywać tego zbytnio.

Vatia z kolei odłożyła niedokończoną mapę na bok i cofnęła się mimowolnie o pół kroku.

Poirytowany kobold tupnął wściekle.

- G.. g… gadać po naszemu!


Mucius z tyłu kolumny był zesrany ze strachu. Powtórzył a w zasadzie bardzo głośno wypowiedział ponownie słowa Gajusza. Podejmując się roli tłumacza.

- On mówi: O co chodzi przyjacielu? Śpieszymy wykonać rozkazy więc mów szybko.

- Ta. - Burknął nieprzekonany. - To p… po… pokaż łuskę! - Wydarł się.

Mucius powiedział coś do Porciusa w niezrozumiałym dla kobolda języku. Brzmiało to natomiast:

- Pokaż mu jedną z tych fioletowych łusek.

Porcius sięgnął do kieszeni. Gdzie trzymał ich kilka. W skrzyni mogłyby się zniszczyć. Pokazał koboldowi z przodu jedną z nich. Mucius z tyłu powiedział udając już poirytowanego. Miał też cichą nadzieję, że łuska jest w odpowiednim kolorze.

- Starczy już chyba tych uprzejmości. Mamy pilne zadanie. - podkreślił.

Z nozdrzy kobolda aż wydobyła się smużka zielonego gazu, kiedy parsknął rozwścieczony.

- Złaź mi tu, b… bo nic nie widzę!


- No nie mamy czasu. Rzucę ci jedną w dół jak obiecasz mi ją potem odrzucić z powrotem. - Mucius brzmiał jakby się targował. W rzeczywistości gówno go obchodziło czy ta łuska do nich wróci. Trzeba było jednak trochę przygrać.

- Nie waż mi się sss… sprz… sprzeciwiać, ty b... bez… bezłuski! D… do nogi! - Kobold poklepał się w udo.

- Mamy szykować się na kolejną rzeź? - wyszeptała przerażona Vatia, która mimo że nie rozumiała słów kobolda, widziała jak ten jest coraz bardziej rozsierdzony.

- Czego on chce? - dodała Clepsina.

- Żebym zlazł na dół i pokazał mu łuskę. Czego nie zrobię. Jak ktoś chce schodzić to dobry moment żeby się zgłosić. Jak nie, rzucę mu łuskę i powiem, że rozkaz dostałem od kogoś ważniejszego niż on. Zastanawiam się czy dodać też wzmiankę o tym, że słyszałem hałas na północy zachód stąd. To jednak może rzucić na nas podejrzenia.

- Jak nie zejdziesz to nas z procy wystrzela - powiedział Gajusz. - On chce uwierzyć, że mamy prawo tu być. Dajmy mu powód by tak było nadal. Musimy zachowywać się pewnie, ale nie przesadzić. Uważać by nie przekroczyć granicy.

Gajusz mówił jakby wiedział to z doświadczenia. Co jeśli było prawdą raczej nie stawiało go w dobrym świetle.

- Twoja męska duma nas kiedyś zabije - odparła Clepsina, nie wierząc własnym uszom. - A ja myślałam, że chodzi mu o naszą rasę. Daj mi tę łuskę, zejdę do niego.

- Duma? Raczej rozsądek.
- odpowiedział Mucius. Chwilę później krzyknął. - Już schodzi z łuską zwinna dwunożna. - Krzyknął do kobolda na dole.

- Wielki rozsądek, doprawdy - prychnęła Clepsina, biorąc łuskę do ręki i starając się zejść na dół z przypisaną jej gracją.

Kiedy Clepsina zbliżyła się do kobolda pokrytego barwami wojennymi, usłyszała w ciemnościach psie powarkiwania kilku kolejnych. Strach ścisnął cię za gardło. Po podaniu smoczej łuski dowódca potwornego patrolu zaczął ją obracać bez przekonania w pazurzastej łapie. Poczułaś, że uginają się pod tobą nogi. Zauważyłaś, że pociskiem w trzymanej przez potwora procy nie był kamień, a tłusta stonoga. Milczenie kobolda trwało ledwie kilka bić serca, ale sparaliżowanej ze strachu zdawało się wiecznością. W końcu stwór rzucił łuskę długości palca wskazującego pod twoje nogi. Wartownicy zaszczekali.

- Z… znikać mi z oczu! - Rozkazał. Nie ruszył się. Obserwował, dokąd pójdziecie.
 

Ostatnio edytowane przez Mike : 07-06-2019 o 16:30.
Mike jest offline  
Stary 08-06-2019, 19:44   #16
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
[media][/media]

Gdzieś w lesie Viaspen
Nauridras, 8 Pendaelen 381 Roku Imperialnego


W przestrodze krasnoluda musiało kryć się ziarno prawdy. Wkraczaliście w mgłę. Była mętna, szara i widmowa, jak cień życia tlącego się w zranionym człowieku. Viaspen, Naungollë, Lusan, Istrich… Przecież to wszystko tylko nazwy, jakie młode plemiona ludzi nadawały prastarym, leśnym krainom, których tajemnic nie znali i do dziś nie znają. Dopiero teraz do was dotarło, że znaleźliście się w głębi upiornego lasu, a rozszarpana ogrzyca była niemym dowodem czyhających w puszczy okropieństw. Niemal wstrzymywaliście oddech, próbując ułowić uchem jakiś trzask gałązki lub szelest traw. Niebawem sklepienie współtworzone przez prastare cedry, cisy i dęby zamknęły się nad waszymi głowami. Przez gęstą plątaninę liści nie widzieliście nawet skrawka nieba. Posuwaliście się naprzód w ponurym milczeniu, prowadzeni przez krasnoluda. Aż do czasu…

- Niech mnie! - Wydusił z siebie sepleniący Golicha. - A spodziewałem się, że dojdziemy do jakiejś jaskini czy prymitywnej palisady, jak to ze zwierzoludami bywa! Słuchajcie, może i znam się tylko na machaniu żelastwem, ale to… to robi wrażenie... i zrobiłoby na każdym moim ziomku!

Nad grubymi pniami i mrocznymi koronami wiekowych drzew dominowała kopuła. Czarna kopuła połyskliwego granitu, którego doskonała gładkość została poznaczona licznymi, drobnymi pęknięciami, zbiegającymi się i kumulującymi w punkcie, gdzie część nienaturalnej, boskiej tudzież demonicznej struktury zawaliła się, jakby zniszczona przez trzęsienie ziemi. Oto poszukiwane przez Ulranda Valeriana legowisko zwierzoludzi. Miejsce, gdzie prawdziwe niebezpieczeństwa miały dopiero się zacząć.

- Przekonasz się, że lepiej było być zdrajcą, niż nieboszczykiem...

Tyberiusz i Kwinta wzdrygnęli się gwałtownie! Septimus, Flor i Golicha zaczęli niespodziewanie poruszać się, jakby spadały na nich potężne ciosy. Strużki krwi wypłynęły z ich nosów i ust. Oko po oku puchło jak po niefortunnej, ciężkiej bijatyce. Septimus i Flor między jednym uderzeniem a drugim dostrzegli elfa, spętanego i torturowanego przez męża o głowie jaszczura. Obdzieranie żywcem ze skóry, okaleczanie, rąbanie… Nawet jutlandzki barbarzyńca wzdragałby się z odrazy! Zbity Golicha padł na kolana, jakby oczekując śmierci. Zaczął krzyczeć. Coraz głośniej... i głośniej!


- Do kroćset, co to było? - Jęknął zwiadowca i splunął krwią. Musiał przygryźć sobie policzek albo język. - A z tym chyba gorzej. - Septimus wziął Golichę za ramiona i nim potrząsnął. - Ocknij się! - Ryknął mu do ucha.

Flor nie pamiętał kiedy ostatnio otrzymał równie silne ciosy. Zachwiał się na nogach, wypuszczając miecz z dłoni. Szybkim ruchem prawej ręki sięgnął po broń, a lewą ręką wyciągnął sztylet schowany za pasem. Kątem oka dostrzegł, że Septimus szarpie oszołomionego krasnoluda, dlatego niewiele myśląc rzucił bronią w jaszczura.

- Jakieś cholerne uroki! - Warknął Tyberiusz, zdziwiony patrząc jak niewidzialne ciosy spadają na jego kompanów. Nie pozwolił sobie jednak na długie trwanie w oszołomieniu, wiedział że w takich sytuacjach chwila wahania może kosztować życie. Rozglądał się dookoła szukając tego co było źródłem ataku.

Kwinta wsparła się plecami o drzewo a następnie zaczęła rozglądać się dookoła szukając czegoś co pozwoliłoby jej zrozumieć sytuację.

Klęczący krasnolud nie zareagował. Nieszczęśnik wpatrywał się wciąż w odległy, niezdefiniowany punkt, gdzieś we mgle. Co tam widział, stanowiło ponurą zagadkę. Nie przestawał krzyczeć nawet wtedy, gdy Septimus nim mocno potrząsnął, próbując wybudzić z koszmaru. Flor zamachnął się mocno i rzucił sztyletem w jaszczurzogłowego, jednak w tym samym momencie szary obłok mgły zasłonił zarówno jego potworną, zgarbioną sylwetkę, jak i dąb, do którego oprawca przywiązał torturowanego elfa. Nawet nie byłeś pewien trafienia. Ani tego, gdzie upadła broń.

Wrzask Golichy stopniowo przechodził w niskie, charczące bulgotanie, kiedy gardło przestało wytrzymywać fizycznie. Jednak wciąż trwał. W mgnieniu oka przerażona twarz krasnoluda pokryła się siniakami. Z nosa wypłynęła strużka krwi. Septimus z narastającą grozą przyglądał się, jak jeden po drugim paznokcie krasnoluda odpadały, brutalnie oderwane, jakby przez niewidzialną, demoniczną siłę. Po utracie kilku Golicha padł ciężko, odchodząc od zmysłów.

Krzyk w końcu ustał... ale zdążył przyciągnąć niepożądaną uwagę! Gdyby nie ostrzeżenie wykrzyczane w ostatniej chwili przez Tyberiusza, padlibyście ofiarą morderczej zasadzki. Pół tuzina człekokształtnych stworów o skórze ciemnej jak heban szarżowało prosto na was z oszczepami uniesionymi do rzutu. Spod otwartych hełmów wystawały zwieńczone kłami świniowate ryje, a nad nimi jarzyły się na czerwono złowrogie, żądne krwi ślepia. Muskularne, małpowate ciała opinały wysłużone pancerze przypominające płócienny linothorax. Na widok łuku Kwinty największy spośród nich, w hełmie z opuszczoną przyłbicą, krzyknął coś gardłowym głosem. Jak na rozkaz potwory zaczęły naprędce formować szyk. Powstała ściana z okrągłych, czarnych tarcz, na których wymalowano… symbol oka, złowrogo zmrużonego, jaszczurzego oka.


[media][/media]

Tyberiusz jako pierwszy runął niczym byk, z nisko opuszczoną głową i rozhuśtanym kiścieniem. Impetowi tej szarży ściana z czarnych tarcz oprzeć się nie mogła. Weteran skoczył w ciżbę wrogów i straszliwymi, zamachowymi ciosami położył dwóch potwornych oszczepników. Usmarowany krwią stał niczym głodny demon i widząc to, wrogowie struchleli. Największy pośród nich krzyknął na odwrót. Jednak zanim uciekli, obrzucili zbrojnego naszykowanymi oszczepami, z czego zaledwie jeden grot lekko drasnął jego bok, a pozostałe odbiły się od tarczy.

Tyberiusz był przyzwyczajony do walki z ludźmi, ale z tych tutaj bestii jucha lała się tak samo jak z z Kryseańczyka. Początkowy lęk wywołany przez atak niewidzialnego przeciwnika ustąpił miejsca bojowej furii gdy zamachnął się skąpanym we krwią kiścieniem na kolejnego przeciwnika. Draśnięcie jeno go roświeczyło zamiast spowolnić.

Flor przeklął głośno, kiedy pojawiła się mgła. Jednak po chwili z wyraźnym grymasem obrzydzenia patrzył na to, co dzieje się z Golichą. Zbliżył się powoli do niego i Septimusa, podczas gdy nagle na horyzoncie pojawili się przeciwnicy. Zaskoczony obrotem spraw stał tak unieruchomiony, wpatrując się w znak na tarczach wroga, który przypomniał mu o martwych wieśniakach. Zebrał się w sobie po czym rzucił:

- Chyba nie mamy wyboru, do broni! - Flor wyciągnął drugi sztylet i uzbrojony w oba ostrza ruszył w kierunku wroga z krzykiem. Spróbował zamarkować cios sztyletem, po czym szybko ciął mieczem z drugiej strony.

Kwinta poruszyła ustami jak ryba wyrzucona z morza szybko jednak się otrząsnęła i sprawnym wytrenowanym ruchem sięgnęła po łuk, wycelowała w przywódcę potworów, a następnie wystrzeliła.

Septimusowi, zajętemu Golichą, chwilę zajęła reakcja. Widząc jednak co się szykuje, zdecydował się zająć najpierw krasnoludem. Może dając mu tym szanse na przeżycie. Koszula krasnoluda poszła pierwsza na opatrunek.

Zanim świniowate potwory zdążyły zebrać się do odwrotu, wciąż spragniony krwi Tyberiusz doskoczył w środek rozbitego szyku i zamachnął się potężnie, lecz cios odbił się tylko od czarnej tarczy, zostawiając na niej głębokie wgniecenie. Wycofujące się ostrożnie kreatury chwyciły za topory, nadziaki i maczugi, gotowe na spotkanie z szarżującym Florem. Twoja finta nie zdołała zmylić wyszczerzonej, małpowatej bestii. Odbił ostrze tarczą w bok i trzasnął cię obuchem aż na kilka bić serca zabrakło ci tchu. Kwinta napięła cięciwę i wypuściła strzałę w jedyny cel, który nie tkwił w zwarciu z Florem. Pocisk utkwił w pniu drzewa.

Kiedy to wszystko się działo, klęczący przy krasnoludzie Septimus zrozumiał, że Golicha oddawał właśnie ostatnie tchnienie. Ten widok miał na zawsze utkwić byłemu zwiadowcy w pamięci. Obie dłonie brodacza były pozbawione paznokci, powykręcane i połamane tak, że nigdy już nie stanąłby do walki z toporem i tarczą w rękach. Leżał jak szmata; jakby ktoś wiele razy brutalnie uderzył go w twarz, na zmianę z jednej i z drugiej strony, po czym rzucił na podłogę i zaczął zawzięcie kopać. Awanturnik poczuł na gardle lodowaty uścisk zgrozy...


Widząc, że krasnoludowi już nic nie pomoże, sięgnął po miecz i sztylet, by dołączyć do walki w zwarciu. Był wściekły i przerażony jednocześnie. Nie miał zamiaru krzyczeć, tylko postarać się, by zwierzoludzie nie pobiegli po posiłki a przy okazji chociaż na chwilę zapomnieć o grozie, którą przed chwilą poczuł.

Septimus zręcznym ruchem sztyletu wytrącił nadziak ze szponiastej ręki potwora. Skołowany utratą broni stwór nie zdążył uniknąć pchnięcia mieczem pod żebra, które przeszyło go na wylot. Padł ciężko we mgłę, kiedy wyciągnąłeś z niego ostrze pokryte czarną juchą aż po rękojeść. Oblicze pozostałego przy życiu przywódcy skrywał co prawda zamknięty hełm, przedstawiający zębatą bestię, lecz na paskudnych pyskach jego ostatnich, dwóch przybocznych malowała się coraz większa panika...

- Nie dajmy tym bestiom uciec! - Warknął Tyberiusz, szarżując na przywódcę zwierzoludzi, planując rozbić mu ten obmierzły łeb swoim kiścieniem. Lepiej było, by wróg wiedział o nich jak najmniej…

Mimo otrzymanego ciosu Flor wciąż stał na nogach gotowy do ataku. Kiedy zabrakło mu tchnienia, dotarło do niego, że należy skoncentrować się na walce, ale i nie dać się zabić. Zachęcony udanymi ciosami Tyberiusza i Septimusa, bez większego namysłu, ponownie zaatakował przeciwnika sztyletem i mieczem.

Pierwszy cios Tyberiusza trafił w potworny hełm, łamiąc jeden z wieńczących go rogów. Następny - i hełm potoczył się w szarą mgłę. Kolejne, trzecie uderzenie kiścienia spadło na ohydny, trójoki łeb stwora. Zwierzoludzcy przyboczni wrzasnęli przerażeni, kiedy najeżony kolcami obuch utkwił na moment w kości. Weteran gwałtownie wyrwał wbitą broń. Zamachnął się na jednego z popleczników pokonanego przywódcy. Ten odparł atak czarną tarczą. Wtedy pomiędzy ostatnich dwóch przeciwników wpadł Flor. Wymierzył gladiusem zamaszyste cięcie w udo pierwszego, a pchnięcie prosto w plugawe serce drugiego. Nagle ustały wrzaski, ustał szczęk oręża i na chwilę zapadła głucha cisza…
 
Lord Melkor jest offline  
Stary 08-06-2019, 21:19   #17
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
- Spróbujmy jednego z nich wziąć na spytki. Golicha nie żyje. - Wydusił z siebie Septimus przez zaciśnięte gardło i spróbował zatamować krwawienie stwora, którego sam powalił.


Pionowe źrenice czerwonawych oczu nagle otworzyły się. Potwór oddychał szybko i ciężko. Przeszyty na wylot mieczem, wykrwawiał się na śmierć w błyskawicznym tempie. Zanim wyzionął plugawego ducha, wrzasnął na Septimusa klątwę w swoim języku. Dźwięk przedśmiertnego, zgrzytającego jak stal wrogiego głosu sprawił, że Kryseańczykowi ciarki przebiegły po grzbiecie.

Tyberiusz odetchnął głeboko, rozglądając się wokół nieco zamglonym spojrzeniem. Zaczął strzepywać juchę zwierzoludzi ze swojego kiścienia, spoglądając w stronę martwego krasnoluda.

- A co go do cholery zabiło, jakieś czarnoksięstwo chyba? - mruknął. - Przynajmniej problem jego udziałów w łupach odpada... tak, racja, dobrze by było jednego z tych gagatków żywcem wziąć a ja zobaczę co mają przy sobie… a i może im uszy poobcinajmy żeby był jakiś dowód żeśmy robotę wykonali. - Wyszczerzył się, przysiadając przy jednym z zabitych potworów.

Spośród rynsztunku wszystko poza hełmem dowódcy było ekwipunkiem zdobycznym, zgrabionym przez potwory z poległych Aurańczyków. Na pierwszy rzut oka pokonani nie mieli za wiele, a to, co mieli - oszczepy, broń jednoręczną, poznaczone waszymi ciosami tarcze, płócienne linothoraxy oraz hełmy, w tym pięć otwartych i jeden zamknięty - było raczej w stanie pozostawiającym przynajmniej trochę, jeśli nie wiele do życzenia i Tyberiusz musiał się dokładnie temu uzbrojeniu przyjrzeć, żeby znaleźć coś odpowiadającego jakością temu, co mogliście kupić w Turos Tem. Z drugiej strony nie byliście na tyle majętni żeby móc pozwolić sobie na wybrzydzanie… Dwa spośród oszczepów sprawiały wrażenie wyważonych i odpowiednio naostrzonych. Podobnie jeden topór i jeden z otwartych hełmów. A błyskotki, złoto...? Tyberiusz zdarł z szyi pokonanego przywódcy naszyjnik z kłów różnej długości, który mógł być warty kilka dziesiątek złotych słońc, ale nie więcej niż pięćdziesiąt. To wszystko. Poza tym poległy miał jeszcze przy pasie róg do picia o pojemności większej niż objętość głowy niejednego Kryseańczyka, ale niestety prawie pusty. W środku śmierdział kwaśnym winem. Ludzka chciwość przypomniała Tyberiuszowi o przedmiotach poległego Golichy, ale jego rynsztunek był tak charakterystycznie krasnoludzki, że w razie obrabowania zwłok zbrojny obawiałby się ponownego spotkania z Herkulesem i jego kompanią...

Flor obserwował dokładnie pole bitwy, skupiony rozglądał się, a w tym samym czasie rozmowy toczyły się w tle. Chciał się upewnić, że nie grozi im chociażby nagłe pojawienie się jaszczurogłowego osobnika. Omijał wzrokiem Golichę. Pogodził się z myślą, że nie odnajdzie rzuconego sztyletu, a po kilku głębokich oddechach zwrócił się w stronę kompanów:

- Nieźle. Jak na pierwszy raz… - uśmiechał się lekko Flor. Ciągle ciężko oddychał, splunął krwią. Jego oczy wciąż szukały zagrożenia.

- No nieźle, pytanie ilu tych orków to się jeszcze kręci… może odpocznijmy chwilę zanim zaryzykujemy wejście do środka. - Tyberiusz po odcięciu uszów orkom zajął się oglądaniem ich ekwipunku. - Większość co mają to złom, ale parę rzeczy się nadaje - dodał zakładając sobie na głowę otwarty hełm.

- Złom złomem, ale jeśli coś się nadaje, można to potem sprzedać, zobaczymy ile nam miejsca na osiołkach zostanie. Brodacza dorwała jakaś paskudna tutejsza magyia. - Septimus splunął przez ramię. - Mnie też prawie dopadło, ale mniej oberwałem. Nie ma chyba co czekać. To pewnie był patrol, jak się zorientują, że go nie ma, zacznie się rwetes. Tak se myślę, że można ich ciała zmaltretować i rzucić pod drzewo, jeśli wiedzą co tu się dzieje, może pomyślą że ich jaka klątwa dorwała, bo żywych to chyba nie mamy tu żadnych. - Stwierdził były zwiadowca, i wziąwszy do ręki topór, zaczął obuchem wprowadzać plan w życie, starając się nie otwierać ran, a bardziej miażdżyć i łamać kości trupów.

- Myślę, że nasze bezpieczeństwo zależy również od kondycji naszych tragarzy - powiedziała Kwinta głaskając swojego osiołka - nie widzę powodu aby obciążać Ferdynanda takim szmelcem, którego znajdziemy na naszej drodze pewnie jeszcze wiele. Ograniczmy się lepiej do poszukiwania wartościowej zdobyczy.

- Tym chyba nie pogardzimy, podoba ci się? - Tyberiusz pokazał Kwincie znaleziony przy orkach naszyjnik z kłów.

Flor wbił wzrok w Septimusa. Przez dłuższy moment zawiesił wzrok na machającym toporem mężczyźnie gdy otrząsnął się nagle i powoli usiadł na ziemi. Uspokoił oddech, przestał nerwowo sie rozglądać. Grymas bólu na jego twarzy mieszał się z wykrzywionym uśmiechem.

- Nie wiem jak wy, ale ja bym musiał chwilę odsapnąć, nabrać sił… - mężczyzna ponownie wyglądał jakby odpłynął i wpatrywał w jakiś bliżej nieokreślony punkt zawieszony w głębi lasu Viaspen.

- Chyba mam jeszcze wino.. Kto się skusi? - zapytał Flor pozostałych, spoglądając im na zmianę prosto w oczy. Wciąż trzymał w ręku broń. Kiedy się zorientował, zerknął w dół i odłożył ostrza do pochwy, uprzednio wycierając oręż z krwi o poły płaszcza.

- Na przyszłość trzeba się jakoś zabezpieczyć przed magią. Golichę chowamy, czy spróbujemy odnaleźć Herkulesa i dostarczyć ciało? - Septimus też zdecydował się pożywić po oczyszczeniu ostrzy i schowaniu ich. - Jeśli inne stwory pomyślą, że to magia je dorwała, może nie będą zbierać ciał ani ekwipunku. Zobaczymy jak mamy się z jukami, kiedy będziemy opuszczać to miejsce.

Kwinta szybkim ruchem sięgnęła po wyciągany w jej stronę naszyjnik i jednocześnie dla odwrócenia uwagi pocałowała Tyberiusza w brodę. Głupio to trochę wyszło bo chciała w policzek ale nie sięgnęła a nie chciała podskakiwać.

- Nie ma co się wygłupiać i nosić truchło po lesie latem, ani się nie obejrzymy a nam zaśmierdnie - odpowiedziała Kwinta zapinając sobie naszyjnik pod tuniką.

- Najwyraźniej mamy do czynienia z jakąś plugawą magia… - rzucił Flor z przestrachem patrząc w stronę Golichy. Postarał się teraz nie myśleć o tym co widział, zajął się posiłkiem co chwila popijając łapczywie winem.

- Zabezpieczyć, mówisz? Nie sądzę żebyśmy mieli pojęcie z jaką sztuką magiczną mamy do czynienia, więc niełatwo będzie znaleźć coś co nam pomoże.. Szlag, przydałby się teraz ktoś, komu nie obce są czary i alchemia.. - odpowiedział Flor na stwierdzenie Septimusa. - A krasnoluda lepiej nie dotykać. Tak myślę.. - rzucił sucho przed kolejnym łykiem alkoholu.

- Tak czy inaczej pochować go trzeba, inaczej się nie godzi - wtrąciła się młoda Kryseanka, której mieszane pochodzenie było widoczne już na pierwszy rzut oka - ewentualnie dla bezpieczeństwa możemy wykopać dół i zepchnąć tego tam - zrobiła głową gest w stronę Golichy- dla grobu za pomocą jakiegoś kija i zasypać go kamieniami, żeby potwory nie rozwłóczyły ciała i wtedy wilk będzie syty i baran cały.

- Niby, ale zaczną szukać kogoś, kto był w stanie usypać kopiec. Ale i tak to najrozsądniejsze. - Zwiadowca rozejrzał się dookoła za kamieniami. Jedna rzecz coś zaproponować, co innego wykonać, jeśli zabraknie materiałów.

- Nie ma to jak napić się po dobrej bitce - Tyberiusz przeciągnął się wycierając usta z wina. Kwestia pochówku krasnoluda wydawała mu się obojętna. - Nie walczyłem nigdy z takimi stworami ale giną tak samo jak ludzie. Znalazłem jeszcze jeden dobry hełm i topór, ktoś z was chce?

Na propozycję Tyberiusza Flor podniósł głowę i rzekł:

- Daj ten topór. - wyciągnął rękę po broń.

Nawet znająca język krasnoludzki Kwinta niewiele wiedziała o zwyczajach pogrzebowych brodatego ludu, od wieków wykazującego tendencje raczej izolacjonistyczne z powodów, które zaginęły w odmętach historii. Pożegnanie zmarłego było bardzo intymną ceremonią, zarezerwowaną tylko dla najbliższej rodziny. Zawsze kiedy okoliczności na to pozwalały, odbywało się ono w głębokich katakumbach podgórskich fortec, rzadko opuszczanych przez ich mieszkańców. W imperium pożądaną przez was wiedzą mogła dysponować jedna z Szarych Sióstr Calefy, bogini zwanej Panią Fortuny i Matką Żałoby zarazem, której symbolami było koło o siedmiu szprychach i zaćmione słońce. Zresztą nawet najgłębsza znajomość menirskiej kultury nie zmieniłaby faktu, że nie byliście obecnie w stanie zapewnić godnego pochówku jakiemukolwiek Kryseańczykowi czy krasnoludowi, a co dopiero doświadczonemu krasnoludzkiemu wojownikowi. Dlatego musieliście znaleźć jakiś kompromis. Wyrazem najlepszych intencji przy tak ograniczonych środkach było zawinięcie w całun, pochowanie w pełnym rynsztunku, krótka modlitwa, oznaczenie miejsca spoczynku i powiadomienie bliskich o śmierci. Kłóciło się to jednak ze spostrzeżeniami Septimusa, być może celnymi. Rozważając wszelkie kwestie związane z improwizowaną ceremonią pogrzebową przypomnieliście sobie nagle o skrywanej przez Golichę pod zbroją purpurowej, aksamitnej sakiewce, dziwnie nie pasującej do reszty ekwipunku pragmatycznego weterana...

- Jak chcecie to możemy go ładnie pogrzebać, lepiej żeby jakieś krasnoludzkie upiory nas nie prześladowały - wzruszył ramionami Tyberiusz, kwitując dyskusje na temat pochówku. Przy okazji miał zamiar sprawdzić sakiewkę krasnoluda.

- Ubicie sześciu orków to chyba za mało byśmy złoto dostali, może zapalić ognisko przy wejściu i ich ogniem wykurzyć? - zaproponował.

Flor ważył w ręce toporzysko, a kiedy podniósł wzrok i przeniósł go na Septimusa, rzucił:

- To jak, bierzemy się za ten pochówek? Będzie z głowy... - zapytał towarzysza.

Mężczyzna skinął głową w odpowiedzi. - Nie ma co zwlekać. Jeśli miał przy sobie coś osobistego, można spróbować później to oddać Herkulesowi, jakoś nie chciałbym mieć z tym brodatym na pieńku. - Rzucił Septimus, zabierając się za zbieranie kamieni. - Niech ktoś pilnuje, żeby nas znowu jakiś patrol nie zaskoczył w międzyczasie. - Dodał jeszcze i rzucił się w wir pracy, by zapomnieć o oglądanej niedawno agonii Golichy.

Kiedy Septimus i Flor wzięli się za pochówek krasnoluda, Tyberiusz wysypał zawartość sakiewki Golichy. Prócz brzęczących monet, których zbrojny spodziewał się znaleźć, znajdowała się tam również niewielka tabliczka woskowa razem ze stylusem, biała chusteczka i dwa zwinięte pergaminy. Rzuciłeś szybko okiem na każdy przedmiot. Na wosku rysikiem naniesiono podobiznę dojrzałej kobiety o tireneańskich, szlachetnych rysach. Biała chusteczka w jednym z rogów miała wyhaftowane inicjały “G.T.”. Pierwszy z dokumentów wydawał się być krótkim, już nieważnym zaproszeniem na ucztę organizowaną przez władcę Türos Tem, a drugi potwierdzeniem zamówienia na jakieś towary.

- Jakieś dokumenty handlowe, zobacz Kwinta to bardziej twoja działka - Tyberiusz pokazał zdobycz awanturnicy.

Kupującym był nie Golicha (nawet nie zdążyliście poznać imienia krasnoluda kryjącego się za tą ksywką), a... Gundus Tarcalus. Nie znaliście go, nawet nie obił wam się o uszy. Na dokumencie brakowało specyfikacji, co właściwie zostało zamówione, ale opłacone z góry towary miały być gotowe do odbioru jutrzejszego dnia na forum Türos Tem. Czyli zaraz obok karczmy, w której się zatrzymaliście na noc. Dostawcą zaś był Aeropos Karanos, kupiec mieszkający w cieniu fortu. Tyberiusz nieraz słyszał to imię z ust swego byłego pana. Aeropos był mistrzem lokalnej gildii kupieckiej i bezpośrednim zwierzchnikiem Darosa Thenesa...

Flor z miejsca ruszył w poszukiwaniu najlepszego miejsca na wykopanie dołu, do którego będzie można złożyć ciało. Mężczyzna na odchodne rzucił w stronę kompanów:

- Mam nadzieje, że mamy łopatę! Kwinta?

- Kopczyk się szykuje, trza będzie po prostu więcej kamieni. Ja łopaty nie wziąłem, a tutaj rękoma się niewiele zdziała. - Sapnął zwiadowca, zrzucając kolejny kamień na rosnący stosik. - Pochowajmy go, obejdźmy strukturę dookoła, może jest jakieś inne wejście, a potem trza będzie tam pewnie wejść i zobaczyć z czym mamy do czynienia.

Kwinta siedziała na gałęzi drzewa machając nogami i obserwowała okolicę.


- Nie pozostaje nam więc nic innego niż tylko podjąć decyzję czy wolimy się użerać z tymi śmierdzielami, czy odebrać gotowy towar… i zwrócić go właścicielowi w zamian za uczciwy procent. W sumie byłoby to łatwiejsze i prostsze zajęcie i profit pewniejszy.

Tyberiusz podrapał się w zamyśleniu po brodzie.

- No Ruda, niezły pomysł tylko po co mamy się dzielić czymkolwiek z tymi zadufanymi dupkami z gildii kupieckiej? Weźmy wszystko, sprzedajmy i się podzielmy! Ale rozumiem, że jeszcze nie chcecie wracać, dobrze nam idzie więc jeszcze paru orków ubijemy? - Spojrzał na Flora i Septimusa.

- Póki co, to nic nie zdziałaliśmy, zabiliśmy pare stworów, tyle co nic. - Żachnął się Septimus. - Co do tych świstków, wszystko pięknie, ale któremuś się chyba wymsknęło coś o tym, że Golicha może nie dożyć powrotu, jeszcze przy Herkulesie. Już widzę, jak próbujemy mu wytłumaczyć, że jego towarzysz, jeśli nie członek rodziny, klanu, czy co oni tam mają, padł od plugawej magii, a my zamówione i opłacone przez niego towary, żeśmy tak wzięli po prostu, nie wiedząc, że to zapewne jego, w twierdzy też nikt nas nie okrzyknie krasnoludobójami, którzy rabują poległych, którzy im zaufali i się z nimi zaciągnęli. - Zwiadowca splunął przez ramię. Mógł dorabiać jako złodziej, ale tym bardziej zdawał sobie sprawę, jak niektóre sprawy mogą napsuć krwi. Z drugiej strony, gdyby odebrać towar przez kogoś podstawionego i sprzedać gildii, mogłoby to mieć ręce i nogi, ale nad tym miał zamiar jeszcze pomyśleć.

- W sumie masz rację, chociaż towar miał odebrać Tireaneńczyk a nie krasnolud, więc jak odbiorą go ludzie nie będzie aż takiego zdziwienia. Zresztą drogi teraz trudne, towar na nas trochę poczeka. - Wzięła głęboki oddech po czym kontynuowała - Inna sprawa że pchać się do tej kopuły jak świnie na rzeź mi się nie widzi, póki nie wiemy ilu tam jest tych śmierdzieli. - Wypadałoby się zaczaić, poobserwować, zobaczyć ilu ich wchodzi, a ilu wychodzi, a na końcu jakiegoś śmierdziela przesłuchać.

- Niech będzie w takim razie dość tego gadania, zobaczmy gdzie są tu wejścia. - odparł gotowy do dalszej drogi Tyberiusz.

Flor przytaknął Tyberiuszowi:
- Nie ma co czekać, nie wiadomo czy odgłosy walki nie zostały usłyszane przez podobną grupkę tych zwierzoludzi. Prowadź. - zabójca przyłączył się do towarzysza wpatrując włazu w kopule.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...

Ostatnio edytowane przez Plomiennoluski : 09-06-2019 o 21:43. Powód: Dodatek do rozmowy
Plomiennoluski jest offline  
Stary 09-06-2019, 00:53   #18
 
Rozyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Rozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputację
Dziedziniec zigguratu
Legowisko zwierzoludzi gdzieś w lesie Viaspen
Nauridras, 8 Pendaelen 381 Roku Imperialnego

- Clepsina wracaj wszystko gra. - Mucius poinformował kobietę.

Nie mając zamiaru czekać tu dłużej niż trzeba, Clepsina wspięła się znowu na górę.

- Mamy coś dla niego zrobić czy coś? - spytała.

- Nie zwijamy się stąd lepiej. Za jakiś czas zorientują się, że świecące zniknęło. Proponuje dla zmyłki iść przez chwilę w inną stronę. A jak tylko znikniemy mu z oczu gwałtownie skręcić z powrotem na nasz dotychczasowy kurs.

- Racja, ruszajmy - poparł kompana Gajusz.

- Prowadź więc - rzekł Atrius.

Początkowy kierunek jaki obrał Mucius stanowił północny zachód. Niby w stronę cel z więźniami. Tchórzliwy kopacz rowów uznał to za kierunek który koboldów dziwić nie powinien. Gdy tylko zniknie im z oczu chciał skręcić na południowy zachód.

Koboldzi rozkazodawca lustrował was czujnym, podejrzliwym spojrzeniem, kiedy schodziliście z piramidy. Jeden z kurduplowatych stworów zaczął węszyć na czworaka, blisko posadzki. Wskazał przełożonemu ślad krwi prowadzący do otwartych drzwi. Patrolujący rozszeptali się nerwowo w swoim psim języku. Ruszyli pokracznie w stronę stróżówki i celi, które niedawno odkryła Clepsina. Wy zaś obeszliście ziggurat dookoła i stanęliście przed kamiennymi schodami prowadzącymi na sam szczyt świątyni. Spodziewaliście się podniesienia alarmu przez patrol. Nie mieliście za wiele czasu do stracenia. Niestety pochodnia niesiona przez Gajusza powoli się dopalała.

Mucius przewiesił sobie tarczę przez plecy.

- Proponuje niezwłocznie dać dyla w ten tunel. Zaraz będzie alarm nie mamy dużo czasu. - widać jednak było, że Mucius nie wybierał się tam pierwszy.

- A co powiemy patrolowi? Że nam się drogi pomyliły? Jak chciałeś uciekać tunelem, było nam iść do stróżówki od razu - prychnęła Clepsina. - Zróbmy lepiej te dwa kroki do przodu i pójdźmy przez te drzwi obok. Tak mamy przynajmniej szansę nie wpaść na koboldy.

- Ten tunel obok nas mam na myśli. - wskazał na wejście znajdujące się tuż obok nich. - Możemy też to nazwać przejściem czy wejściem. Przecież nie chcę uciekać tunelem który gdy to widziałem stanowczo sprawdzałem jako drogę ucieczki. Ostatnio spaliłem część swojego odzienia. Kończy się nam światło. Więc teraz czas by oddał go trochę również ktoś inny. - ślepia małego tchórza skierowały się na Vatię.

- Może mam od razu wszystko zdjąć? - odparła oburzona piękność. - Weźmy jedną z ich kadzielnic. Albo chociaż olej z niej.

- W innych okolicznościach przystałbym na to bez wahania. - powiedział z powagą Mucius. - Obecnie rozpałka to niestety wyższa konieczność.

Piękność prychnęła tylko, odrywając od sukni kawałek odzienia.

- Niech już będzie - rzekła, podając go mężczyźnie.

Mucius dołożył ten kawałek materiału by powstrzymać dogasanie pochodni. Następnie delikatnie zajrzał do kolejnego pomieszczenia. Patrząc pod nogi i wzdłuż ścian. Po tym jak się z nim ogólnie zapoznał.

Niestety intencje Muciusa zostały powstrzymane przez... zakluczone drzwi. Ich wyważenie z kolei mogło okazać się zbyt hałaśliwe. Nie chcieliście ryzykować ściągnięcia uwagi koboldziego patrolu.

- No dobra starczy tego mojego kręcenia się. Teraz niech ktoś inny poprowadzi. Radzę się pośpieszyć, koboldy poszły w stronę celi.

- No to już po cichej ucieczce - warknęła rozgniewana na bogom ducha winne drzwi Clepsina.

- Jak do tej pory wszystko tu jest w miarę symetryczne, więc pewnie jak się obrócimy i ruszymy dalej, znajdziemy kolejne drzwi. Może będą otwarte. Albo wespniemy się na piramidę. Tamte koboldy jakoś tu przecież weszły - zaoferował Atrius.

- Zróbmy tak, chodźmy na drugą stronę - przytaknął grabarz.

- Zgoda byle szybko. - potwierdził Mucius.

- W drogę - przytaknął Gajusz.

Doszliście do dwóch par podwójnych drzwi położonych względem siebie prostopadle. Krwawy ślad prowadził pod tymi prowadzącymi “na południe”. Cisnęły wam się na usta przekleństwa. Zarówno jedne, jak i drugie drzwi były zakluczone.

- Nie mamy wyjścia idziemy wzdłuż ściany na północ. W poszukiwaniu drzwi. - zasugerował pozostałym.

- A co powiemy tamtym jaszczureczkom? Że zgubiliśmy gdzieś klucze? - spytała Clepsina, powoli dając się ponosić frustracji wywołanej brakiem kluczy. - Nie, żebym miała coś przeciwko. Niestety nie mamy wyboru, chyba że jakimś sposobem mamy tu włamywacza.

- Chodźmy, bo rzeczywiście zaraz znów się do nas przyczepią - rzucił grabarz.

- Może schowamy się na szczycie piramidy? - zaproponował Gajusz - Coś mi się widzi, że ten patrol może znaleźć strażników cośmy ich zabili…

Spojrzeliście na posępny ziggurat. Na samym szczycie dostrzegaliście zarys ogromnego ołtarza, wyciosanego z bloku ciemnoszarego kamienia. Ziejąca w jego dłuższym boku czarna dziura musiała gdzieś prowadzić. Pytanie tylko, gdzie? Intuicja podpowiadała wam, że nie było to tak usilnie poszukiwane wyjście. Zanim mieliście okazję zweryfikować pomysł Gajusza, usłyszeliście krzyk, który zmroził wam krew w żyłach.

- TAM SĄ!

W reakcji na wrzask stwora znieruchomieliście, szykując się do walki lub ucieczki, jak zwierzęta, których egzystencja w dziczy zależy od umiejętności przeżycia. Gdzieś za kręgiem światła czaił się koboldzi patrol, z rozhuśtanymi procami gotowymi do bezlitosnego ataku...


Marcus potoczył nieprzytomnym wzrokiem wokoło i zaczął opowiadać:

- Idą drogą koboldzki koneser fajek, gobliński pijak i tęczowy hobgoblin. Nagle drogę zastępuje im demon i mówi, że jeżeli jeszcze raz zgrzeszą to zginą na miejscu. No i tak idą, idą i nagle widzą niedopitą flaszkę.

Gobliński pijak stara się być silny, ale aż go skręca, żeby się napić.

Kumple ostrzegają, że jak się napije, to umrze. Niestety, nie wytrzymał i wypił, a po chwili umarł. Ograbili go, trupa zepchnęli w krzaki i tak idą dalej, nagle widzą na drodze leży nabita fajka.

Na to tęczowy hobgoblin do konesera fajek:

- Ty wiesz, że jak się po nią schylisz, to obaj jesteśmy martwi?

Pierwszą odpowiedzią na żart Marcusa była cisza. Następnie niskie, rozzłoszczone powarkiwanie, które nie wróżyło nic dobrego, a w końcu… bezlitosna salwa z proc! Zostaliście obrzuceni z ciemności malutkimi, czarnymi stonogami. Niektóre zaplątały się Livii we włosach i boleśnie pokąsały jej głowę. Przerażonej wieśniaczce zrobiło się słabo, nie tylko od wijącego się robactwa, ale także od trucizny, która zaczynała krążyć w jej żyłach. Podobnie Porcius o mały włos nie wypuścił skrzyni z rąk, kiedy stonoga ugryzła go w przedramię. Osłabiający ciało jad niemal zgiął go w pół.

- Osłaniajcie mnie! - krzyknęła Clepsina, z zamiarem wykorzystania swego łomu. Może i nie była silna, a stojące przed nią drzwi wyglądały na solidne, ale musiała spróbować je wyważyć.

Skryba, który do tej pory najwyżej czytał o włamaniach, również nie chciał stać bezradnie, czekając na toksyczną śmierć. Razem z towarzyszką zaparł się z całych sił.

Nieprzytomny Mendicus upadł i uderzył głową o posadzkę, kiedy niosący go Fodjuncjusz i Clepsina gorączkowo zabrali się za próbę wyważenia drzwi. Pomógł im w tym Atrius i wspólnymi siłami sprawili, że masywne drzwi ustąpiły. Droga ucieczki stała otworem!

Vatia dopiero co otrząsnęła się z szoku, a już ucieczka stała przed nią otworem. W rękami na głowie i patrząc pod nogi coby nie wdepnąć w jedną ze stonóg weszła do pomieszczenia obok. Pozostało jej jedynie liczyć na to, że tam będzie bezpieczniej.

Zanim zdążyliście uciec przez wyważone drzwi, koboldy miotnęły drugi raz z proc, tym razem boleśniej, gdyż jadowite stonogi zastąpiły kamieniami, nieraz o ostrych krawędziach. Salwa była chaotyczna i niecelna, ale jeden z twardych pocisków rozkrwawił czoło Gajusza, aż zrobiło mu się ciemno przed oczami. Marcus i Mucius usłyszeli powtarzane przez potwory nawoływanie, którego mimo znajomości języka wroga nie rozumieli: “Idimmu! Idimmu! Idimmu!”. Porcius zamknął lewe skrzydło podwójnych drzwi i póki co zablokował przejście skrzynią. W świetle pochodni zauważyliście kolejne drzwi i... zakręt. Hala najprawdopodobniej miała kształt litery “L”. Nie mieliście zbyt wiele czasu do namysłu - słyszeliście już kroki nadbiegających koboldów!
 

Ostatnio edytowane przez Rozyczka : 09-06-2019 o 18:42.
Rozyczka jest offline  
Stary 20-06-2019, 02:07   #19
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Korytarze kompleksu świątynnego
Legowisko zwierzoludzi gdzieś w lesie Viaspen
Nauridras, 8 Pendaelen 381 Roku Imperialnego

- To co, wchodzimy do tego pomieszczenia z freskiem? - spytała cicho Drusilla.

- Rozejrzyjcie się przez chwilę. Czy nie ma pułapek i patrzcie pod nogi. Nie śpieszy się nam ale musimy iść do przodu. Będę was osłaniał. - powiedział Varius.

Decimus w milczeniu przyjmował pomocne uwagi jak to lepiej być uważnym i żywym. W końcu jednak nie wytrzymał:

- Sami, kurwa, eksperci. W takim razie ja osłonie tyły przed pająkiem.
I ustąpił miejsca na szpicy godniejszym od siebie.

Varius nie drgnął nawet o krok. Dalej trzymając się blisko Dairinn.

- No, obraź się jeszcze…. Bogowie... tego nam tu brakowało - westchnął Sarmencjusz.

- Długie masz to żelastwo… - szepnęła Drusilla, spoglądając na falx Sarmencjusza. - Myślisz, że gdyby tak szurać czubkiem ostrza o kafle, przetniemy ewentualny drut dość daleko od nas?

- Obawiam się, że nie - odparł Sarmencjusz. - Przejdźmy przy ścianie, krok po kroku, uważnie. Do wyjścia.

- Będę osłaniał stronę z której nadejdzie atak gdyby do tego doszło. Pusyliuszu w środku jest co prawda tylko jeden bełt ale może chcesz skorzystać? - zapytał o chęć użycia kuszy najgorzej wyposażonego więźnia. - Ta woda nie zadziała na każdego. - powiedział z nutką goryczy. - Mogę ci ostatecznie pożyczyć młot. Dopóki mam łuk nie jest mi potrzebny a głupio zostawić cię bez uzbrojenia. Powinniśmy trzymać się razem. Choć wiem, że każdy chce przede wszystkim przetrwać. Pusiliusz wziął więc młot i podziękował. W drugiej ręce trzymał pochodnię, więc kusza odpadała.

- Ja będę patrzyła na pułapki, które mogą być ukryte na ścianach i następnych parapetach, jakie spotkamy, a ty zajmiesz się podłogą, dobrze Sarmencjuszu? - spytała Drusilla.

Decimus nie odezwał się ani słowem.

Varius tymczasem odezwał się do elfki.

- Zrobię wszystko pani żebyśmy przeżyli. Zabiłem tego truciciela na twoich plecach tak szybko jak się dało. Niestety nic nie widziałem. Teraz przyjąłem stanowisko łucznika. Niestety nadal mój wzrok ma ograniczenia. Zechciałabyś pożyczyć mi swój pierścień pani? To zwiększy nasze szanse na przeżycie. Mam nadzieję, że ufasz mi na tyle. Oddam go gdy tylko lepiej się poczujesz. - Varius zapewnił Dairinn.

- Nie warto próbować - odparła Dairinn. - Teraz jest bezużyteczny. Musiałoby minąć siedem nocy, żeby pierścień był w stanie obdarzyć cię taką mocą jak mnie. A będę nie bez zdziwienia, jeśli uda nam się przeżyć choć kolejny dzień…

- Zatem ja postaram się byśmy go przeżyli. Ty natomiast zjesz ze mną wykwintną kolację jeśli się nam uda wydostać.

- Łudzisz się jeszcze, że zjesz coś innego niż suchara wyrwanego z sakwy poległego awanturnika? Niepotrzebnie...

Przemknęliście pod ścianą, zachowując obrany szyk. Zatrzymaliście się przed skórzaną zasłoną. Była podobna do poprzedniej, choć nie identyczna. Pod kotarą, nisko nad posadzką, pulsowało jaskrawoczerwone światło, nie przypominające ognia pochodni czy lampy olejowej. Prowadząca was Drusilla poczuła odpychający smród zgniłego trupa. Przez jedno, dwa bicia serca wszyscy słyszeliście niskie, monotonne i szybkie trzepotanie.


Varius kiwnął głową Drusilli najpierw w tył, wyraźnie dając jej znak, że mogą zawrócić. Potem w przód, wskazując jej kotarę. Wyraźnie musiała sama zdecydować, co dalej. Sam celował z łuku w górną część kotary. Jeśli cokolwiek się tam pojawi i zaatakuje od razu zacznie strzelać.

- Mogę podnieść tym - Sarmencjusz szepcząc uniósł falx - kotarę. Tak na dystans
- zaproponował. A ty byś zerknęła, czy coś się tam czai - spojrzał na elfkę.

- Nie rób jaj Sarmencjusz, ona ledwo trzyma się na nogach. - Varius szybko wstrzymał pomysł w zarodku. - Na zwiad nie wysyła się osób w jej stanie.

- Nie wysyłać na zwiad, tylko zerknąć tym kocim wzrokiem pod kotarą. A reszta będzie przygotowana na zagrożenie - odpowiedział Sarmencjusz.

Varius wciąż był niechętny. Spojrzał jednak pytająco na Dairinn.

- Oszczędźcie mi trudów… - Odpowiedziała słabym głosem, w niczym nie przypominającym tego, którym wcześniej wykonywała elfie pieśni.

- Ten dźwięk… brzmi podobnie do dźwięku jaki wydają pszczoły. - Powiedział szeptem traper.

- Chować się za ranną artystką… Doprawdy, odważny z ciebie wojownik będzie. A jaki praworządny… - Drusilla nie kryła zdegustowania słowami kompana. - Przynosisz hańbę cesarstwu - dodała, delikatnie uchylając kotarę czubkiem broni.

Jaskrawoczerwone światło biło od… ogromnego żuka! Pod skierowanymi w waszą stronę owadzimi ślepiami, nie wyrażającymi żadnych emocji, pulsowały dwa gruczoły, z których brał się ten specyficzny blask. Buzdygan zaskoczonej bliskością stworzenia Drusilli w natychmiastowym odruchu cofnął się za kotarę. Wieśniaczka zadrżała, a serce podeszło jej do gardła. Zrobiła krok w tył, nieomal wpadając na Sarmencjusza.

[media][/media]

Varius zaczął od teraz celować w dół.

- Cofnijmy się, jak do nas wyjdzie to strzelam. W plecaku mam militarny olej i kuszę. Jak ktoś chce to niech bierze. - Varius mimo swej odwagi pierwszy raz widział taką bestię. I był szczerze przestraszony. Nie był skory do panicznej ucieczki, jednak dopuszczał myśl o odwrocie… Tylko gdzie? Wtedy mogliby iść tylko schodami na dół. Za plecami potworny pająk, przed nimi gigantyczny żuk. Byli w swego rodzaju potrzasku.

- Może da się czymś odwrócić jego uwagę - powiedział niepewnie drwal.

Drusilla miała rację w swym sarkaźmie. Dużą rację, toteż Sarmencjusz nie odrzekł, ani słowem. Nie był ni odważny, ale nie był też wojownikiem. A i jego czyny miały to potwierdzić... Gdy tylko spostrzegł przerośniętego żuka odskoczył w bok, za zakręt z którego przyszli. Pusiliusz również nie miał odwagi, by się ze stworem zmierzyć. Przerażał go, więc i on odskoczył do tyłu, ściskając odruchowo mocniej młot.

- Myślicie, że jeśli oblać to olejem i cisnąć w to pochodnią, zapali się to? - rzekła Drusilla, szykując tarczę na wypadek natarcia zwierzęcia.

Decimusa zastanawiało, dlaczego ten żuk świecił. Oczywiście miał większe problemy, ale to świecenie mu się nie podobało.

- Niektóre owady plują na ofiary - powiedział wznosząc tarcze na wszelki wypadek, by móc się osłonić.

Jaskrawoczerwone światło bijące spod zasłony zaczęło się oddalać, aż w końcu znikło.

- Polazł chyba. Idziemy dalej, tylko ostrożnie.

- Wrzućmy tam najpierw jakieś niepotrzebne gówno. Na przykład worek z monetami. Jeśli się na nas zaczaił, może go w ten sposób wywabimy? - zaproponowała była zbieraczka łajna.

Varius kiwnął głową i podał do przodu worek ze 150 złotymi monetami.

- Nie jest to tak totalnie niepotrzebne. Za coś tę kolację Dairinn muszę postawić. Zabierzemy to mam nadzieję z powrotem.

Powiedział wiążąc zamknięcie worka liną. Drugi koniec zawiązał wokół siebie. W razie kłopotów wyciągnie… w razie dużych kłopotów odetnie. Następnie podał go Drusili do przodu. Sam ponownie napiął łuk i ją ubezpieczał.

Kobieta skinęła tylko głową, po czym wrzuciła cenny woreczek do sali obok czekając w niepewności na ewentualny atak.

Worek uderzył o posadzkę, brzęknęły monety. Czekaliście z zapartym tchem. Nic się jednak nie stało. Od czasu do czasu słychać było odległe, krótkie trzepotania żuczych skrzydeł i to chyba niejednej pary, ale nic ponadto. Pusiliusz z pomocą Decimusa wymienił wypaloną pochodnię. Wraz z nowo rozpaloną zostało ich jeszcze jedenaście. Dosyć sporo, ale nie mogliście zapominać, że czas w tym zapomnianym przez bogów miejscu miejscu płynął nieubłaganie i nie na waszą korzyść…

- Mamy dwie opcje idziemy dalej do przodu po cichu i ostrożnie. Jak zobaczymy żuka stajemy. Żadnego atakowania czy nawet gwałtownych ruchów. Jak się zacznie denerwować, odstraszać czy co tam oznacza to świecenie kroczek za kroczkiem się cofamy. Powoli na spokojnie, niech idzie swoją drogą. Może to wypali, a może nie. Wolałbym jednak spróbować metody bez walki. To ogromne stwory. Jeśli nie chcecie ryzykować możemy cofnąć się do tamtych schodów w dół. Ja chciałbym iść dalej. Pierwszy żuk dał nam spokój, a nie musiał; widzę w tym szansę. Zabrałbym też z nami te płachty oddzielające komnaty. Mogę się nam potem przydać. Jak przyjdzie nam za kilka godzin odpocząć - Varius wyłożył dostępne im opcje.

- Spróbujmy przejść przez te żuki, tak jak sugerowałeś - rzuciła Drusilla. - Ale bądźmy gotowi do ucieczki. I trzymajmy się ściany, żeby nie napadły na nas z tyłu.

Varius jako krzepki drwal szybko uporał się ze ściągnięciem i złożeniem zasłony wiszącej za wami. Spakowawszy ją do plecaka Dairinn, wziął się za drugą. Po zdjęciu kotary zrobiliście kilka kroków, ostrożnie i z naszykowaną bronią. Waszym oczom ukazała się dawna antykamera, w której zalęgły się żuki. Tych nienaturalnie ogromnych naliczyliście cztery, ale wiele więcej, wielkości pięści lub nawet mniejszych, siedziało na popękanych ścianach, niepewnym suficie, czy wykrzywionych parapetach okien kojarzących wam się z pułapką, cudem ominiętą w długiej hali. Stworzenia zdawały się póki co nie reagować na obecność gości. Wciągając powietrze poczuliście jeszcze raz smród zgnilizny. Zdawał się dochodzić od człekokształtnych zwłok w zaawansowanym stopniu rozkładu. Resztki trupa rozświetlone były w kilku punktach przez jarzące się na czerwono, żucze jaja. Wiedzieliście, że istnieli na tym świecie ludzie, którzy słono by zapłacili za kilka sztuk, czy to alchemicy, czy Wiedzący, czy treserzy egzotycznych gatunków… Na drodze do kolejnej komnaty stała kolejna zasłona, podobna do poprzednich, ale nie identyczna.

- Idźcie dalej, nic nie dotykajcie - szepnął Decimus. - Zwłaszcza jajek. Wszyscy bez słowa poparli Decimusa i ruszyli z uwagą do przodu, by przystanąć przed kolejną kotarą.

Ostrożnie krok za krokiem i stanęliście przed trzecią kotarą. Nie różniła się za wiele od poprzednich, choć w jej lewym dolnym rogu, dzięki jaskrawoczerwonemu światłu zauważyliście coś przypominającego niewyraźny, wyblakły tatuaż. Ciarki przeszły Drusillę na myśl, z kogo ta skóra mogła zostać zdarta i czy odbyło się to jeszcze za życia nieszczęsnego eks-właściciela. Za plecami słyszeliście co jakiś czas trzepotanie owadzich skrzydeł, czy inne żucze odgłosy. Żadne z dziwacznych stworzeń wam jednak nie zagroziło, ale też nie chcieliście nadużywać tej niespotykanej gościnności. W końcu ta komnata bez szwanku pomieściłaby jeszcze kilka trupów, w których żuczyca chętnie złoży kolejne drogocenne jaja...

- Bogowie… - wyszeptała kobieta, po czym dodała już nieco głośniej. - Wydaje mi się, że możemy już iść. Ale dajcie mi sekundę. - Uchyliła nieco kotarę, starając się ocenić, co jest po drugiej stronie.

Drusilla zajrzała do komnaty. Wydawała się pusta, może poza zbitką desek nędznie imitującą łóżko. W blasku pochodni zauważyła wypukłość na ścianie po prawej, prawdopodobnie fragment jakiejś płaskorzeźby, ale nie wystarczał by ocenić, co przedstawiała. Zresztą musiałaby stanąć przed ścianą, żeby złapać wzrokiem całość.

- Chyba jest tam pusto, ale uważajcie. - odparła Drusilla, wślizgując się powoli do środka, starając się trzymać ściany i stawiać wysoko nogi.

Prowizorycznych łóżek było więcej niż jedno. Dokładnie dziesięć. Wyglądały jednak na zaniedbane i porzucone. Niektóre były połamane, inne przegniłe. Wszystkie na rozmiar mniej więcej odpowiadający człowieczym. Baraki? Może i tak, ale kiedyś musiał to być również westybul świątyni, o czym świadczyła pokaźna płaskorzeźba. Nie rozumieliście wyrytych w starożytnych językach napisów, ale popękana całość przedstawiała okrutną walkę, a raczej zmasakrowanie armii włóczników o jaszczurzych głowach przez wojska ludzi, jednak wyglądających zupełnie inaczej niż aurańscy legioniści. Mieli stożkowate hełmy i bujne brody. Nad ich zastępami czuwał skrzydlaty mężczyzna w długiej szacie i z berłem w ręku.

- Oby moje łoże śmierci było wygodniejsze... - stęknęła Dairinn, siadając na zbitce desek. - Dajcie mi chwilę. Albo połóżcie się ze mną i poczekajmy na śmierć.


- Odpoczywaj ile tylko potrzebujesz - odparła Drusilla, czekając na wejście reszty drużyny. - Ale rozchmurz się trochę. Przyprawiasz mnie o dreszcze tym pesymizmem.

Pusiliusz również czuł potrzebę odpoczynku. Z jednej strony powinni to miejsce, jak najszybciej starać się opuścić, z drugiej ciała i jego potrzeb nie oszukasz. A on już swoje lata miał...

Decimus przysiadł w pobliżu drzwi, którymi weszli. Nasłuchiwał czy ktoś nie idzie ich tropem. Wyostrzony w leśnych ostępach słuch mógł mu przynieść pożytek i pod ziemią.

Odpoczywaliście aż do dopalenia pochodni. Kiedy Decimus rozpalał z Pusiliuszem kolejną, ręka trapera nagle zatrzymała się. Czujnym uchem wychwycił czyjeś chrapanie dochodzące z komnaty obok.

Decimus przyłożył palec do ust. Dotknął ucha i wskazał wejście do komnaty obok.

- Ktoś tam chrapie - wymówił bezgłośnie, samymi ustami. Wziął miecz i tarczę i skradając się ruszył ostrożnie zajrzeć. Varius ubezpieczał go z łukiem w dłoni będąc tuż za nim. Sarmencjusz i Pusiliusz również stanęli w gotowości.

Drusilla w tym czasie zbliżyła się po cichu do kotary dzielącej ich od drugiej zajętej sypialni, padła na ziemię i starała się oszacować ilu okupantów jest w komnacie obok. Nie spostrzegła bez pochodni ani jednego, choć nie mogła być pewna tego, co kryją ciemności.

Komnata obok była… Zbrojownią! Niewielką, ale jednak. Na półkach i hakach pamiętających czasy, kiedy to miejsce było zakrystią świątyni, znajdowały się teraz topory i włócznie w różnym stanie oraz zapas bełtów, zaś zawieszone szaty starożytnych kapłanów już dawno przegniły. Dwa okna wyglądały na czarny, połyskliwy granit po drugiej stronie muru. Na posadzce leżało rozrzuconych kilka mieczy, pomiędzy którymi siedziało źródło coraz donośniejszego chrapania. Gdyby porównać fizjonomię małpowatego osobnika o długich kłach i spiczastych uszach do człowieka, dalibyście mu co najwyżej dziesięć, jedenaście lat. Łuski zbroi wrastały mu bezpośrednio w pomarańczową skórę. Pogrążony we śnie trzymał w jednym ręku ostrze przypominające aurańską spathę, a w drugiej, drobnej dłoni ostrzałkę. Musiał być naprawdę zmęczony, bo w żaden sposób na was nie zareagował. Wokół kostki miał żelazną obręcz, której drugi koniec łańcucha był przykuty do ściany.

Varius wyszeptał cichutko.

- Jest jak my. Wiem, że to ryzykowne ale może go nie zabijamy a uwolnijmy? Nawet jeśli jest zły to będzie chciał się wydostać. - spojrzał na swojego przyjaciela Decimusa z którego zdaniem liczył się najmocniej. - Wycofajmy się i zobaczmy co jest w komnacie obok. - dalej szeptał najciszej jak się dało. - odcięcie łańcucha wywoła hałas. On może znać okolicę i zaprowadzić nas do wyjścia. - zakończył Varius.

- Skąd ta pewność? - spytała cicho Drusilla. - I po co nam przewodnik? Mamy już przecież to coś, wskazujące drogę na powierzchnię.

- To coś gówno wskazuje nie drogę. Nie umiemy z tego korzystać. Ryzyko biorę na siebie i nie, nie mam pewności. Trzeba dokonywać wyborów i właśnie to czynię. Chciałabyś by ktoś cię zostawił lub zabił we śnie? Gdy jesteś przykuta do ściany i zmuszana do niewolniczej pracy? On zasnął ze zmęczenia. To jeszcze dzieciak. A nas tu jest banda.

Nagle powieki zwierzoluda uniosły się, odsłaniając ogromne, żółtawe źrenice! Próbował się cofnąć, odpychając nogami. Szczęknął łańcuch, lecz jego plecy napotkały ścianę. Ostrzałka wypadła mu z drobnej dłoni, po czym obie pewnie zacisnęły się wokół rękojeści spathy. Miecz skierował w waszą stronę. Odezwał się strachliwie, ale w nieznanym wam języku.

- To hobgobliński - wyjaśniła Dairinn, podpierając się o ścianę. - “Ani kroku dalej!”

 
Icarius jest offline  
Stary 20-06-2019, 21:03   #20
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Varius który trzymał łuk był nieco ubawiony. Mógł go zastrzelić spoza zasięgu jego łańcucha.

- Dairinn tłumacz - zaczął Varius. - Co tu robisz? - wskazał na łańcuch. Nim cokolwiek zrobią dalej nie zaszkodzi porozmawiać.

- Czy więzień? - dodał krótko Pusiliusz.

Hobgoblin jazgotał, a Dairinn tłumaczyła:
- Siedzi tu za karę. Uważa, że niesłusznie. Ma naostrzyć wszystkie miecze i zadbać o resztę rynsztunku. Pyta się, czy jesteśmy od Drususa, kimkolwiek on jest.


- Powiedz, że tak - odezwał się Sarmencjusz. - Że mamy zabrać mu kilka naostrzonych i zaraportować, co zrobił do tej pory. Niech więc prędko opuści broń, bo wszystko opowiedzą Drususowi - zaakcentował ostatni wyraz spoglądając pewnym wzrokiem na hobgoblina.

- Jesteś pewien? Drusus brzmi jak imię któregoś z was. - Zauważyła Dairinn.

- Kij wie, kto to - odparł Sarmencjusz. - To powiedz ino, żeśmy są go skontrolować. Słyszeliśmy, że spał, więc niech nie pogarsza swej sytuacji i nie podnosi na nas broni.

Hobgoblin opuścił miecz. Podniósł upuszczoną ostrzałkę i się wyprostował, jakby chciał zrobić dobre wrażenie na “kontrolujących”. Miał spojrzenie jak zbity pies… aż do czasu, gdy nagle jakby otrzeźwiał. Krzyknął na alarm, ile miał siły w płucach, wymierzając w was miecz!

- A nie mówiłam, kurwa, że to gówno nie sojusznik? - krzyknęła Drusilla. - Uciekajmy, póki możemy!

Usłyszeliście ciężkie stąpanie kilku par butów. Hobgoblińskie posiłki zmierzały w waszą stronę! Jedyna znana droga ucieczki prowadziła przez legowisko ogromnych żuków i albo po schodach w głębsze, nieznane podziemia, albo prosto w paszczę pająka-ludojada, który pożarł wielu waszych towarzyszy niedoli. Zobaczyliście w oczach Dairinn prawdziwe przerażenie. Wiedzieliście, że nie da rady dotrzymać wam tempa biegu. Musieliście wybierać… a czas uciekał!

- Wycofajmy się za salę z żukami, może nie pójdą za nami - powiedział Decimus szeptem do towarzyszy.

Sarmencjusz w pierwszej chwili chciał zabić młodego potwora, który ściągnął na nich niebezpieczeństwo. Następnie miał przebłysk, że mogą stawić opór. Szept Decimusa go jednak przekonał. Ruszył do ucieczki. A zaraz za nim i elfką Pusiliusz.

Varius poruszał się co sił w stronę elfki. Jeśli hobgobliny będą ich gonić opór lepiej będzie dać dwie komnaty dalej. Gdzie zieloni mieliby żuki za plecami.

Kiedy Sarmencjusz, Pusiliusz i Varius byli już daleko, w zbrojowni zabrzęczały ogniwa łańcucha. Młody hobgoblin doskoczył zwinnie do Drusilli, próbując ją zatrzymać! Rozkojarzona niespodziewanym atakiem wieśniaczka straciła szansę na szybką ucieczkę. Musiała się bronić! W porę odsunęła nogę, unikając chwytu i przewrócenia. Uciekała na oślep, byle dalej, aż nie przewróciła się. Zaś tupot ścigających przybliżał się, a ze zbrojowni wciąż dobiegał krzyk bijącego na alarm hobgoblina.

Kobieta szybko oceniła swoje możliwości, a raczej ich brak, na dobiegnięcie do drużyny na czas. Zwłaszcza po wywróceniu się. Spróbowała więc podstępu. Znajdując się wśród drapieżników i krwi, sama będąc ranną, spróbowała wykorzystać pośpiech hobgoblinów i miast dźwignąć się na równe nogi bądź czołgać się, zgrywała martwą.

Zdrętwieliście ze zgrozy, słysząc ostatnie krzyki masakrowanej Drusilli, która odważyła się na ryzykowną grę i przegrała. A przerośnięte żuki przyglądały się temu równie obojętnie, jak wam. Stojący najdalej Sarmencjusz zauważył, że po posadzce, wprost z długiej hali płynęła w waszą stronę gęsta, czerwona mgła, zakrywająca wszystko, co znajdowało się poniżej kostek. W tym przeklętym miejscu działo się coś złego. Usłyszeliście stukot butów. Mieliście ostatnie chwile na przemyślenie waszego planu. Hobgobliny szły po was.

Varius miał zamiar cisnąć podpaloną flaszkę z militarnym olejem w pierwszego hobgoblina jaki się pojawi.

Żaden jednak się nie pojawiał, choć byliście niemal pewni, że wciąż tam czyhali. Kiedy Dairinn opanowała oddech, nagle syknęła do Pusiliusza, załamana szczegółem, który przeoczyliście w naprędce wymyślonym planie.

- Zauważyli płomień naszej pochodni! W życiu tu nie wejdą!


- To znaczy, że jest ich mniej i o dziwo się nas obawiają. To nawet dobrze - skwitował Pusiliusz. - Może pozwolimy im dojść do tej sali i tu jakoś ich pokonać? Przy żukach może być różnie, a z drugiej strony pająk i ta… mgła…

Varius zapytał naprędce Dairinn.

- Wyjaśnij dlaczego nie wejdą? - chciał wiedzieć jak to uzasadni. - Mogę spróbować rozjuszyć żuki ogniem. Kapłan ten martwy chyba przyszedł podziemiami. Z jednej strony pająk Z drugiej hobgobliny. - Dał drużynie do myślenia.

- Na nasze nieszczęście hobgobliny dyscypliną dorównują waszym legionom - uogólniła Dairinn, mówiąc o ludach imperium jak o jednym, niepodzielnym organizmie - a w dodatku jesteśmy na ich terytorium. Na pewno mają coś w zanadrzu! Lepiej coś wymyślmy… i to prędko! Choć może już nie warto nawet próbować! - Była bliska płaczu.

- Jesteśmy umówieni na kolację. Więc nie możemy teraz umrzeć. Po czym podpalił jeden z militarnych olejów i rzucił w żuka na wprost. Liczył, że stwór gdy nagle poczuje ból zwróci się przeciw hobgoblinom. W grę wchodziła też szarża żuka na nich co mogło przypieczętować ich los. Kto jednak nie ryzykuje ten nie wygrywa.

Ach, trafiony! Gliniana flaszka rozbiła się. Płonący olej rozlał się po musztardowo-granatowej skorupie wielkiego żuka. Reakcja wynaturzonych stworzeń była natychmiastowa. Wciąż płonący owad w desperacji ruszył na Decimusa i Variusa, a za nim kolejny. Przygotowani do obrony spodziewaliście się, że spróbują złapać wasze kończyny w silne szczęki i zmiażdżyć kości. Zamiast tego, niespodziewanie, z wyrostków na żuczych łbach trysnęły długie strumienie ciemnej, gęstej mazi. Oblepiły wasze nogi. Substancja błyskawicznie zastygała. Już po chwili nie mogliście oderwać stóp od posadzki! Musieliście stanąć do walki! A z przeciwległej komnaty usłyszeliście okrzyk bojowy hobgoblinów. Co znaczyło, że plan Variusa, choć częściowo, działał zgodnie z intencjami drwala.

Sarmencjusz wziął potężny zamach i wbił hakowaty koniec falxa w skorupę żuka. Cios rozdarł chitynowy pancerzyk i uśmiercił stworzenie. Bój Pusiliusza i Decimusa z drugim żukiem wciąż trwał i był pełen chaotycznych ciosów, odbijających się od twardej powłoki owada.


Varius niewiele myśląc strzelił w żuka walczącego z Decimusem.

Walczący w zwarciu Varius nie miał szansy wyprowadzić skutecznego strzału z łuku. Niespodziewanie, pilnujący tyłów Sarmencjusz usłyszał stukot butów dochodzący zza pleców. Ich właściciele zbliżali się. Lada chwila, a zostaniecie okrążeni! Co gorsza, hobgoblińscy wartownicy zaczęli zyskiwać przewagę nad wielkimi żukami, co wywnioskowaliście po odgłosach walki toczącej się w sąsiedniej komnacie - potrafiliście już rozpoznać przedśmiertny jazgot żuka. Dlatego nie tracąc ani chwili Sarmencjusz doskoczył do ręcznego boju i wyprowadził kolejny, zamaszysty cios falxem, ale sam nie był pewien, czy ostatecznym sprawcą śmierci stwora był on czy coraz rozleglejsze poparzenia od płonącego oleju. Liczył się wynik. Póki co był dla was korzystny... a dla waszych prześladowców wręcz odwrotnie. Nagle, powietrze rozdarł pełen bólu okrzyk hobgoblina.

- Uciekamy do schodów w dół. - Powiedział Varius, po czym spróbował uwolnić swoją nogę samodzielnie lub z czyjąś pomocą. Udało się. Oderwał obklejoną mazią stopę od posadzki. Zaczął biec w tamtą stronę razem z wolniejszą Dairinn. Kiedy weszli w ciemność, to elfka zaczęła go prowadzić, aż nie przekroczyli progu komnaty, w której już raz byli. Dairinn przymknęła drzwi.

- Nie tam - zawołał Pusiliusz, ale Varius i elfka już zdążyli ruszyć. Sam wypatrzył szansę, nadzieję, na przełamanie ataku hobgoblinów i zdecydował się zaatakować ostatniego, odwróconego do nich tyłem. Pobiegł w jego kierunku. Wbiegając do sali, rzuci jednak szybko okiem na sytuację tak, bo jakby miał trafić na wyraźną przewagę liczebną, to zawróci.

W jaskrawoczerwonym świetle żuków Pusiliusz i Decimus dostrzegli czterech hobgoblinów, z czego jeden zdawał się być na skraju śmierci po tym, jak kleszcze przerośniętego owada zmiażdżyły mu nogę. Runęliście na najbliższego wartownika, jednak ten zdołał osłonić się owalną tarczą zarówno przed ciosem sejmitara, jak i młota bojowego. Bicie serca później ostatni z żuków padł pod gradem bezlitosnych pchnięć. Decimus znalazł w końcu lukę w obronie hobgoblina i wymierzył niemal śmiercionośne pchnięcie. Czy przeżyjecie kontratak? To się miało zaraz okazać...

Varius wraz z Dairinn postarał się cicho zejść na dół po schodach. Poprosił ją by go poprowadziła i patrzyła pod nogi, by nie weszli w pułapkę. Nie zamierzali iść daleko. Jedynie by zniknąć z oczu komukolwiek kto zechciałby zajrzeć do komnaty mimo przymknięcia drzwi. I rozeznać się co jest na dole na pierwszy rzut oka. Varius nie rozumiał towarzyszy, słyszeli wyraźnie dźwięk kolejnych biegnących osób. Sam był odważny, nie był jednak szalony chciał żyć... Varius nasłuchiwał i chciał się ukryć.

Im niżej schodziliście, tym bardziej ściana stawała się nieregularna w dotyku. Nie odważyłeś się jeszcze rozpalić pochodni, ale byłeś niemal pewien, że znaleźliście się w naturalnej jaskini.

- Kolejne drzwi… zamknięte! Jesteśmy w potrzasku! - Usłyszałeś dźwięk klamki naciskanej przez szepczącą Dairinn.


- Spokojnie. Obejrzyj te drzwi dokładnie. Zobacz, czy nie mają gdzieś słabego punktu. Zamek, zawiasy coś co ułatwi nam przedostanie się. Zobacz też czy w pobliżu nie ma niczego przydatnego. Musimy iść dalej i to szybko lub gdzieś się ukryć. - dodawał otuchy elfce i starał się myśleć racjonalnie. Sam natomiast oparł łuk o ścianę i zaczął wyciągać z plecaka hak do wspinaczki. To obecnie jedyny element którym mógł spróbować uszkodzić drzwi na tyle by później łatwiej je wyważyć.

Tymczasem Decimus i Pusiliusz toczyli na górze walkę na śmierć i życie. Raniony sejmitarem hobgoblin zaatakował szybko i śmiercionośnie niczym żmija. Ciężko raniony Decimus utrzymywał się na nogach z wysiłkiem, jego oczy zachodziły mgłą, a z głębokiej rany na piersi, przez zaciskające ją palce sączyła się krew. Widząc to jeden z wartowników wywarczał komendę, po której kolejne hobgobliny zmieniły taktykę. Zaczęły wyprowadzać więcej ciosów płazami mieczów, rękojeściami i okuciami tarcz. Zamierzały was pojmać! Ogłuszony takim uderzeniem w skroń Pusiliusz padł nieprzytomny. Natomiast Decimus został zmuszony do nierównej walki czterech na jednego. Nie tracił jednak nadziei. Dwóch krwawiących hobgoblinów było rannych nie lżej niż on, a trzeci wciąż próbował wyciągnąć nogę z kleistej, żuczej mazi.

Sarmencjusz przez chwilę toczył wewnętrzną walkę, czy uciec - jak drwal z elfką - co pewnie byłoby sensowne i dałoby mu więcej szans na przedłużenie żywota swego, czy rzucić się próbując wesprzeć Decimusa. O dziwo wygrało drugie... Chwycił mocniej falx, podbiegł i zaatakował.

Sarmencjusz stanął ramię w ramię z Decimuse, i spuścił cios sierpowatego falxa na ledwo żywego hobgoblina. Mimo że nie było to najlepsze uderzenie, w wyniku odniesionych ran potwór rozciągnął się po posadzce. Coś drgnęło w pozostałych wartownikach, bo stracili nagle wolę walki, ale nie na tyle, aby rzucić się do panicznej ucieczki. Grali na czas, cofając się i czekając na wsparcie, które lada chwila miało zjawić się za plecami Sarmencjusza i Decimusa...

- Nie wyglądasz byś miał siły ich dobijać. Wiejemy? Próbujemy z Pusiliuszem, czy ratujemy siebie? - nie było to bohaterskie pytanie, ale i Sarmencjusz bohaterem się nie czuł, więc było to po prostu… szczere. Poczciwego Pusiliusza szanował i nigdy mu on nie zaszkodził, stąd też jego wahanie. W innym wypadku bez wątpienia by wiał.

- Bierz Pusiliusza, ja pochodnie i za okno - wysapał Decimus, chowając miecz. - Na trzy. Raz, dwa i trzy…

Dźwignąwszy Pusiliusza wyszliście w pośpiechu przez jedno z okien. Nie ryzykowaliście skręcenia karków, jako że znajdowaliście się na parterze świątyni. Po drugiej stronie postawiliście stopy już nie na posadzce z wypalonej cegły, a na gęstym poszyciu leśnym. Nad głowami zobaczyliście gwiazdy, do tego… ruchome? Dopiero po chwili uświadomiliście sobie, że musiały być to nie gwiazdy, a wielkie żuki, emitujące jaskrawoczerwone światło. Było ich całe mnóstwo. Przesuwały się po mrocznej półkuli, tworząc razem coś na wzór chaotycznej, wiecznie zmiennej konstelacji. Przed wami zaś zaczynało się strome, kamieniste zbocze. Porastał je karłowaty, pełny przerośniętych grzybów i wielkich pajęczyn las. To miejsce zdawało się nie widzieć inteligentnych form życia od lat, jeśli nie wieków.

Jeśli nie zamierzaliście ryzykować zbiegania na złamany kark, mogliście już tylko uciec w lewo lub w prawo, wzdłuż ściany świątyni, lub wdrapać się na jej dach. Kiedy zastanawialiście się nad dalszą drogą, w czerwone światło dogorywających żuków ogniowych wpadły zbrojne posiłki. Zastukały obcasy butów. Wszystkie potwory rzuciły się w pościg!


Sarmencjusz odstawił trzy metry dalej Pusiliusza, obok postawili pochodnię, a następnie szybkimi susami ruszyli pod okna wychodzące z sali, z której właśnie wyskoczyli. Przykucnęli pod nimi, przyklejając się do ściany. Broń trzymali w gotowości. Pierwsza głowy, która wystawią się przez te okna, planowo miały zostać odcięte. Liczyli, że taka zasadzka, a daj bogowie upadające głowy hobgoblińskie, zniechęcą dalszy pościg. Już kilku z nich zginęło, morale im wyraźnie siadało, potrzebny był impuls, by posypali się dalej. Taką przynajmniej zostało im mieć nadzieję...

Kiedy tylko Sarmencjusz poczuł smrodliwą bliskość prześladowcy, wyskoczył spod okna jak sprężyna i wbił hakowaty koniec falxa prosto w pomarańczowe czoło potwora. Jeszcze nie zdążyłeś wytrzeć oczu z krwi i resztek mózgu, kiedy już kolejny doskoczył do ciebie z wrzaskiem, wymachując nieporadnie zakrzywionym mieczem w tej wymagającej umiejętności, niecodziennej walce. W środku świątyni rozległy się strachliwe jęki, ale i żądny krwi okrzyk - kilku hobgoblinów wciąż nie zamierzało puścić was żywych!

Przy drugim oknie nieopodal Decimus poderżnął gardło pierwszego z wartowników gładkim cięciem sejmitara. Nie zdołałeś jednak uchronić się przed pchnięciem krótką włócznią. Sarmencjusz zobaczył kątem oka jak kompan padł pokonany na leśne poszycie...


Sarmencjusz kątem oka spostrzegł, jak jego ostatni towarzysz padał. Mógł tylko mieć nadzieję, że żyje i że jego i Pusiliusza hobgobliny pojmą, dając szansę na kolejną ucieczkę. Wszak był jakiś cel, że Pusilliusza tylko ogłuszali. Choć wolał nie myśleć jaki. Przeklął w myślach Variusa, przeklął i Pusilliusza, a wszystko dlatego, iż uważał, że gdyby się nie rozdzielili, to mogliby jeszcze wszyscy żyć. A z drugiej strony, może elfka miała rację, po prostu już nie było warto - ich los dawno został już przesądzony, spisany. Zebrał się jednak na jeszcze jeden wysiłek, zamocował falx i ruszył w górę. Planował wspiąć się na dach budowli i kolejny raz planował wykorzystać przewagę pozycji. Gdy więc był na szczycie, oddalił się parę kroków, przykucnął w pozie gotowej do ataku, i gdy tylko dojrzał w odbijającym się świetle pochodni ruch, miał zamiar szybko zaatakować, zabić, bądź zrzucić, intruza. Może i później kolejnego. Jak dobrze liczył ich ilość znacznie się uszczuplała.

Plan Sarmencjusza wydawał się sprytny dopóki, dopóty nie zgaszono porzuconej pochodni. W zupełnych ciemnościach, rozświetlanych tylko przez odległe, jaskrawoczerwone punkty, jakimi były wielkie żuki przemykające po wnętrzu granitowej kopuły, nie widziałeś zbyt wiele… ale za to słyszałeś. Słyszałeś stęknięcia hobgoblina wspinającego się na dach. Świst miecza wyciąganego z pochwy. Pospieszne, zbliżające się kroki. Zamachnąłeś się, kiedy poczułeś na skórze smrodliwy oddech przeciwnika, lecz tylko przeciąłeś powietrze!

Sarmencjusz miał nadzieję, że jego wzrok zacznie przyzwyczajać się do panujących ciemności i zacznie dostrzegać kontur przeciwnika. To by ułatwiłoby mu atak. Atak, bo uznał, że ucieczka nic nie widząc może skończyć się gorzej, niż próba podjęcia pojedynku. Miał tylko zamiar lekko obejść wroga, a że był pewien, iż tamten nie odpuści, koniec końców zada cios.

Szybsza reakcja hobgoblina powstrzymała odwrót Sarmencjusza. Jęknąłeś przeciągle, gdy poczułeś ostrze pod żebrami. Osunąłeś się na ziemię umierając; gdy padałeś, wartownik gwałtownym szarpnięciem wyrwał miecz z twojego ciała...
 
AJT jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:28.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172