Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-04-2019, 12:23   #1
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
[ACKS] Cesarstwo Aurańskie: Strażnice na Pograniczach (18+)

[MEDIA][/MEDIA]

Jeśli powiedzielibyście ślepcowi, że pochodzicie z Pogranicz, zgadłby, iż jesteście Kryseańczykami, gdyż rzadko kiedy na dalekim wschodzie imperium można było spotkać czystej krwi Tireneańczyka, a tacy obok Niceańczyków stanowili trzon ludności stolicy i jej najbliższych okolic, prowincji Tirenei i Nicei. Kryseańczycy byli ludźmi o niedługich korpusach i krótkich, ale krzepkich kończynach; stoickim, niezależnym ludem wywodzącym się z południowego wschodu kontynentu Aurëposu, gdzie od zdaje się zawsze zamieszkiwali wschodnią stronę skalistych gór Drakonir, odchodzących ku morzu Ammas Aurë od największego pasma górskiego, Meniri. Mimo upływu lat Kryseańczycy byli wciąż uważani przez wspomniane, bratnie plemiona za ludzi zacofanych, nawet barbarzyńskich. Może dlatego, że Krysea, tłumaczona jako “Kraina Strzał” (a i doborowych najemników), opierała się przez blisko wiek przed wcieleniem do imperium aurańskiego. Zepchnięci na skraj cywilizowanego świata, w ciągu wielu wieków nieustannych wojen Kryseańczycy opanowali sztukę walki w takim stopniu, że ich obronnego szyku niemal nie sposób było przełamać frontalnym atakiem. Dopiero po stu latach walki ostatni separatyści poddali się, a Krysea została najmłodszą prowincją imperium. Od tamtego czasu Kryseańczycy wiele się zmienili. Mimo urodzenia i życia na peryferiach, niewidomy wyobraziłby was sobie jako wyrafinowanych i cywilizowanych, choć bliżej wam było do prostodusznych i niewykształconych. Nawet jeśli żyliście tak daleko od stolicy i nie pochodziliście z najwyższych warstw społeczeństwa, aurańskie wychowanie i kultura miały swoje niewątpliwe zalety dla każdego obywatela imperium.

Ślepiec domyślałby się, że jesteście pewnie średniego wzrostu, atletycznie zbudowani, stosunkowo opaleni, o brązowych włosach oraz okrągłych i głęboko osadzonych oczach, zwykle koloru orzechowego, brązowego lub ciemnobrązowego, gdyż takie wśród tego ludu były najpowszechniejsze. Wodziłby rękoma po owalnych twarzach, nie za dużych ani za małych nosach, umiarkowanie pełnych ustach i wyraźnych brwiach. Dawniej Kryseańczycy nosili długie, pełne brody, jednak obecnie strzygli je krótko na aurańską modłę lub nawet całkowicie, jeśli służyli w wojsku. Pograniczni arystokraci i kupcy mieli jaśniejszą cerę, co wynikało wyłącznie z takiego a nie innego stylu życia.

Prawie wszyscy zaczęliście pracować już w wieku siedmiu lat. Jeśli skończyliście już osiemnaście lat, byliście oficjalnie obywatelami imperium, jednak dopiero w wieku dwudziestu jeden lat nie jesteście dłużej zobowiązani do słuchania się decyzji rodziców. Siedemnaście lat było idealnym wiekiem dla panny młodej, a dwadzieścia jeden dla pana młodego. Obecny zwyczaj legalnej ucieczki na rok z domu w latach młodzieńczych i podejmowania zupełnie innej pracy jako sierota z fałszywym imieniem funkcjonował również na Pograniczach, choć z racji ciągłego zagrożenia w ograniczonej, bezpieczniejszej formie - zwykle uciekano niedaleko, kilka wiosek dalej, do ulubionego wujostwa.

Dawniej w aurańskiej kulturze ceniono przede wszystkim sztukę wojenną. Do tego stopnia, że nawet eklezjaści czy wiedzący musieli być sprawnymi wojownikami, jeśli chcieli być szanowani przez prosty lud. To samo tyczyło się kobiet i choć ich rola na przestrzeni wieków uległa zmianie, relikt tamtych czasów, zakon tancerek ostrzy wciąż przyjmował na akolitki młode kobiety chcące stać się wojowniczymi kapłankami Ianny. Pochodną doskonałości w walce były zwykle dyscyplina i efektywność, dwie wartości bardzo cenione w życiu codziennym, w wojsku, a nawet w tak ezoterycznych dziedzinach jak magia.

Ostatnimi czasy mówiono, że Aurańczycy stali się tłuści, zadufani w sobie i rozkochani w przyjemnościach. Jednak na pograniczu życie było surowsze i nigdy nie mieliście okazji dostrzec dekadencji i rozkładu moralnego, o których ponoć szeptano w wyższych kręgach, tak samo jak nie widzieliście amfiteatru w Cyfaraun. Zresztą warto było mieć nadzieję, że w tym pomówieniu nie było ani ziarna prawdy, gdyż nadchodziły naprawdę ponure, burzliwe czasy. A może już nadeszły, tylko tutaj wszystkie wieści docierały z opóźnieniem i zniekształcone… Ponoć na zachodzie imperator Somirei i tarkaun Aury rozpoczęli wspólną kampanię przeciw Wielkiemu Kaĝanowi, jak nazywano połączone siły plemion stepowych Skysostańczyków. Żołnierzy z wschodnich prowincji przerzucano na zachód, co odczuliście w codziennym, coraz mniej bezpiecznym życiu. Zaledwie tydzień temu pojawiła się plotka, że aurańsko-somireańskie wojska zostały otoczone i rozbite przez barbarzyńców, a imperium zaczęło chwiać się w posadach...

Tak jak wspomniałem, wychowaliście się na Pograniczach. Tak nazywano najbardziej wysunięte na wschód terytoria imperialne, oddzielające prowincje południowej Argolli i Krysei od... Pustkowia. Przeklętego Pustkowia, jakie zostało po Zaharze. Sama nazwa tej krainy przejmowała grozą i prymitywna wyobraźnia niejednego cesarskiego zaludniała pustynię wszelkimi potworami i demonami, jakie człowiek wymyślił. Do dzisiaj pamiętaliście ogniste kazanie wygłoszone przez wędrownego eklezjastę. A słyszeliście je dobry rok czy dwa lata temu. Raczej dwa; pamięć podpowiadała, że wizyta kapłana we wiosce zbiegła się w czasie z trzęsieniami ziemi, jakie nadwyrężyły posady niejednej chałupy. Niewiele z niego wtedy pojęliście. Spora część przemowy tyczyła się historii tych ziem. Ponoć wieki temu sami bogowie pragnęli obalić imperium Zahary, jego królów-czarnoksiężników i piramidalne świątynie wznoszone na chwałę ciemnych, chtonicznych sił. Nawet nie tyle je zniszczyć, co na zawsze wymazać z kart historii. W legendarnej wyprawie wojska dowodzone przez Valeriana Bellësareusa i proroka Azendora ruszyły na Pogranicza, za rzekę Krysivor, na bazaltowy płaskowyż Tenebris Murum, skąd władali Zaharańczycy. Wiedli długą i beznadziejną wojnę nie tylko przeciw mieczom, ale także demonom z czarnych otchłani. Ze spustoszonego imperium zostało zaledwie martwe i jałowe pustkowie, a z armii wyhodowanych potworów rozproszone niedobitki, do dziś rozmnażające się w dzikich ostępach i gnębiące ludy Pogranicza. Sebeka, ostatniego króla-czarnoksiężnika, wygnano w ten wrogi życiu bezkres i nigdy więcej o nim nie słyszano. Mroczne imperium Zahary, nie wskrzeszone od tamtego czasu, pozostało legendą i czarnym wspomnieniem.

[MEDIA][/MEDIA]

Imperator zwany w aurańskiej mowie tarkaunem zawsze wydawał wam się istotą równie odległą i niedostępną jak Ammonar i pozostałych sześciu bogów, do których wznosiliście modły: Calefa, Ianna, Istreus, Mityara, Naurivus oraz Türas. Już nieco bliższą figurą wydawał się prefekt zamieszkujący pałac w Cyfaraun, mieście leżącym na północny zachód od fortu Türos Tem. Z Türos Tem linią fortyfikacji władał twardoręki legat Ulrand Valerian i podlegli mu trybuni. Za młodu każdego z was uczono na pamięć kolejności fortów, wyznaczających granicę Aury. Türos Morn, Türos Spen, Türos Aster, Türos Tem, Türos Luin, Türos Drav, Türos Erin, Türos Tellë. Wasza wioska, Tibur, znajdowała się właśnie na północny zachód od Türos Tem. Doskonale wiedzieliście, jakie było przeznaczenie tych fortów. Miały być pierwszą linią obrony przed potwornymi najeźdźcami z Tenebris Murum. Za rzeką Krysivor kończyła się cywilizacja Auran i wciąż panoszył się pierwotny świat: w cienistych puszczach, gdzie szczerząc zęby wisiały ludzkie czaszki, gdzie błyskały ognie, dudniły bębny i ostrzyły groty włóczni łapy zaharańskich potworów, spozierających przez zarośla na forty za rzeką.

[MEDIA][/MEDIA]

Tamtego dnia wasz dom, Tibur, jedno z wielu solidnie obwarowanych, umocnionych siół zaludnione przez straceńcze odważnych pograniczników, padł ofiarą ataku koboldów, orków i hobgoblinów. Toporne kryseańskie chaty zapłonęły. Wszędzie leżały trupy. Ziemię pokrywały plamy schnącej krwi. Pocięte saki, rozbite skrzynie i porozrzucane zapasy leżały bezładnie między zwłokami. Unosił się gęsty, smolisty dym, płożący się nisko po ziemi, który cuchnął. Płonęła wielka piramida nagich ciał - mężczyzn, kobiet, dzieci, a także i zwierząt, zrzuconych bez różnicy na jeden stos i podpalonych. Właśnie z tego stosu płonących ciał unosił się ciężki, przeraźliwie cuchnący obłok dymu. Żadna istniejąca nacja nie dopuściłaby się podobnego czynu co zaharańskie potwory, lubujące się w sianiu destrukcji, w terrorze, torturach i zabójstwach. Jak w przypadku dzikich bestii, chociażby wilcząt, u których instynkt zabijania potrafi być silniejszy niż instynkt zachowania życia.

Poza wami nie było już nikogo żywego. Starego Lucjusza przybili kołkami do drzewa. Na jego czole wyryto nożem prymitywny znak, którego znaczenia nie rozumieliście, ale który został wam w pamięci. Korowód pojmanych skierowano nie za rzekę, a do tajemniczego lasu Viaspen, skąd nikt nie spodziewał się ataku. Gdzieś w tym lesie biło serce ciemności, które już wkrótce będzie pompować waszą krew w obce, demoniczne światy…

Gdzie was prowadzono? Czarne worki na głowach uniemożliwiły wam poznania odpowiedzi na to pytanie. Pamiętacie pochód w parach długimi, kamiennymi korytarzami. Pamiętacie skrzypienie niejednych drzwi oraz zupełny brak schodów, zarówno prowadzących w górę, jak i w dół. W pewnym momencie was rozdzielono na dwie grupy i zaprowadzono do dwóch różnych celi, nie wiadomo jak daleko położonych od siebie. Ściągnięto wam worki z głów i stłoczono za żelaznymi kratami w ciasnych lochach, gdzie staliście się bezimiennymi, zapomnianymi przez bogów i ludzi więźniami.

[MEDIA][/MEDIA]

Pierwsza cela
Legowisko zwierzoludzi w lesie Viaspen
Nauridras, 8 Pendaelen 381 Roku Imperialnego

Otaczała was zupełna ciemność. Czas dłużył się okropnie. Jedynym światłem było to, które wpadało z innej komnaty do stróżówki koboldów, nieznacznie rozświetlając szparę w uchylonych drzwiach. Wystarczyło go na tyle, aby obserwować karykaturalne sylwetki sześciu stworów, będących plugawym i nieproporcjonalnym połączeniem psów, jaszczurek i skarlałych ludzi. Przebywaliście w mroku, ale nie w ciszy. Pospieszne, rozgorzączkowane szepty współwięźniów towarzyszyły przyglądaniu się, jak chobołdy klęły i kłóciły się o podział lichego łupu, jaki z was zdarły. Nagle jedno z bardziej postawnych bydląt wydarło pękatą sakiewkę z łap kurduplowatego kolegi. Następnie osiłek napluł mu w twarz i zainicjował dziką grę w głupiego jasia ku uciesze pozostałych. Małpowata szamotanina trwała dopóki sakiewka nie trafiła któregoś z was w głowę, lądując za kratami celi. Usłyszeliście w mroku szeptaną, krótką naradę niepewnych strażników... i świst mieczy wyciąganych z pochew.

- O… od… oddajcie to! - Koboldzi bydlak wyjąkał tchórzliwie w aurańskim, który w jego gębie brzmiał tak jakby ktoś nałożył na siebie cudzy, nie pasujący rozmiarem płaszcz.

Druga cela
Legowisko zwierzoludzi gdzieś w lesie Viaspen
Nauridras, 8 Pendaelen 381 Roku Imperialnego

Koboldy zabrały worek z łupem i wyszły ze stróżówki, trzaskając za sobą drzwiami. Zapanowała zupełna ciemność. W powietrzu krążyła rozbzyczana, gruba mucha.

- Skąd się tu wzięliście, ludzie? - Powiedziała niewolnica w aurańskim. Nie było tego widać, ale głos brzmiał tak jakby się lękliwie uśmiechnęła. Był niespotykanie głęboki i melodyjny, niczym pomruk fal bijących rytmicznie o złote plaże południowej Argolli. - To moi towarzysze Quintus i Vestus, a ja nazywam się Dairinn Ni Gobnait, ale czy ma to jeszcze znaczenie, skoro stoczono nas do poziomu zwierząt w okrutnej niewoli... - Elfka! Powiadano, że podobni jej wciąż żyli w lasach południowej Argolli, ale z biegiem wieków ulegli zdziczeniu i nie pożądali już niczego innego niż ludzkie mięso. Jeśli w tej plotce był choć cień prawdy, nie byliście już pewni, na czyim talerzu wylądujecie!
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=b0Y9xMHa2SI&t[/MEDIA]
 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 02-06-2019 o 15:42.
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 29-04-2019, 13:49   #2
 
Rozyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Rozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputację
Vatia odsunęła się o krok czy dwa od sakiewki, zupełnie jakby ta miała rzucić na nią jakiś zły urok. Wpatrywała się w miejsce, gdzie usłyszała głośny brzdęk przez dłuższą chwilę, nie wiedząc czy bezpieczniej będzie spełnić polecenie potworów czy też pozwolić zrobić to komuś innemu. A może i nawet zachować jej zawartość? Nie, to na pewno sprowadziło by na nich ich gniew, a tego nikt nie chciał.
Podobne wątpliwości dręczyły Atriusa, chociaż był bardziej skory do sprawdzenia zawartości woreczka. Któż wie, może te stworzenia mają jakieś ludzkie odruchy i postarają się odwdzięczyć? Bogowie podobno czasem czynią cuda… Nawet zaczął już kucać i miał wyciągnąć rękę po znalezisko, ale w ostatniej chwili się zawahał. Równie dobrze mogłyby spróbować go zabić za to, że próbował ich “okraść”. Koniec końców, słowa nie opiszą, jak bardzo brutalny i nieludzki był ich najazd.
Clepsina za to nie pojęła z początku, skąd wzięło się to zamieszanie. Jej spostrzegawczość była bardziej niż żałosna i nie zorientowałaby się pewnie o sakiewce, nawet gdyby dostała nią po twarzy. Rozglądała się więc bezradnie, zastanawiając się co się właśnie wydarzyło.
Mucius nie był wojownikiem. Wykorzystał jednak chwilę zamieszania i kopnął delikatnie sakiewkę w głąb celi. W końcu sam zarobił nią w głowę więc miał chwilę na reakcję. Nim jeszcze koboldy spojrzały co dokładnie się stało. Dało to czas pozostałym więźniom na chwilę zastanowienia.
Porcius zaczął się rozglądać. Gówna było widać, taka ciemność panowała wokół grubaska. Mimo to po chwili nieudolnych prób wyszeptał.
- Kombinujemy coś? Inaczej nas zeżrą. - Przynajmniej tak, jemu człekowi który lubił pojeść się wydawało. Choć Porcius miał pewne wątpliwości w postaci sześciu ostrych szczegółów tego planu.
- Tak. Musimy. Skąpe kurduple pewniakiem tu wejdą - wyszeptał Fodjuncjusz. - To będzie nasza szansa, pewnie jedyna szansa. Nie spieprzcie więc jej wahaniem swym. Wszystkie pewnie nie wejdą, a jak wejdzie jeden, czy dwa, to wszyscy mają się na nich rzucić. Wszyscy. Jasne?
Mendicus nadawał się do lochu, jak mało kto. Żył, jakby się do takiej swej doli przygotowywał. W końcu więc i los go tam zaprowadził. Miał skończyć miernie swe mierne życie.
- Bym oddał drogi panie, bym oddał, ino jej wyczuć ja nie mogę - rzekł chrapliwm głosem.
- Też ni - zawołał Fodjuncjusz.
Usłyszeliście gniewny świst powietrza wypuszczonego z miniaturowych, psich czy jaszczurzych nozdrzy. Koboldy odbyły szeptano-warczaną naradę, po czym najodważniejszy szczeknął:
- P… po… pod ścianę ś... śl... ślepaki! - Zbliżały się, co oznajmił odgłosy małych kroków i brzęk pęku kluczy. Zamierzały wejść do celi i odebrać swoją własność.

Clepsina doznała w końcu olśnienia i wiedziała, co jest sprawą zamieszania. Przynajmniej częściowo. Wstała, i czym prędzej czmychnęła gdzieś do tyłu, nie mając zamiaru napadać na uzbrojoną bandę. Przenosiła wzrok to na sylwetki strażników, to na dziurę w ścianie która wydawała jej się być drzwiami. Czy udałoby im się wybiec szybko z celi, gdyby zaskoczyli strażników? I jeśli tak, to czy mogliby wtedy uciec?
Vatia wyszeptała jedynie przerażona “Gdzieś jesteś, mój Taurusie?”, przykładając ręce do piersi i napierając plecami na ścianę. Oni tu wchodzą! I pewnikiem nie znajdą tej sakiewki! Cóż zrobić?
Atrius miał nieco więcej przysłowiowych jaj i nie zamierzał płaszczyć się przy murze jak poprzednie panie. W głębi ducha chciał się nawet postawić oponentom, jednak koniec końców i on powoli szedł do tyłu, starając się wypatrzeć, gdzie jest sakiewka.
Mucius usłyszał cofające się kroki. Część więźniów wykonała rozkaz. On nasłuchiwał czy klucze zostały w celi i jak wiele istot do niej weszło. Zostawił sobie furtkę na reakcję w obie strony lekko się cofnął jedynie. Czekając na ruch pozostałych więźniów.
Gajusz i Marcus trzymali się razem nawet teraz. Ale to pozostało im z dawnych czasów, zawsze trzymali się razem w biedzie. Mogli liczyć tylko na siebie. W rozróbach nie byli orłami i starali się zniknąć zanim te się zaczęły na dobre. Dziś niestety, jedyne co mogli to odsunąć jak najdalej się da. I liczyć na instynkt, który podpowie kiedy brać nogi za pas.
Livia tymczasem nie miała takich rozterek. Prosta dziewczyna ze wsi miała proste problemy. Jednym z nich było to, że czekało ją lanie. Ojciec wysłał ją na targ, a ona straciła całe stado gęsi i kaczek na dokładkę oberwie za to, że włóczy się gdzieś po jaskiniach z potworami.
W ciemnościach rozległo się przekręcenie zamka i brzęk chowanych kluczy. Otwierana krata zaskrzypiała przeraźliwie. W nozdrzach poczuliście zwierzęcy smród, gorszy niż niemytego psa. W podnoszonej sakiewce miedziak brzęknął o miedziaka. Kobold nie omieszkał skorzystać z sytuacji i splunął złośliwie, prawdopodobnie na czyjeś buty lub nogawki. Na czyje konkretnie - trudno było ustalić. Mucius i Marcus, którzy mieli większy talent do języków niż pozostali pojmani, zrozumieli intencje stojące za szczekaniem jednego ze strażników… i cali oblali się zimnym potem.
- Dźgnij któregoś w gały dla przykładu! - Podjudzał kolegę. - Jak nie widzą po ciemku, to na co im?

Porcius i Mucius grzecznie cofnęli się pod ścianę. Brak działań ze strony pozostałych był jasnym sygnałem beznadziejności próby oporu w obecnej sytuacji.
- Na szczęście nie zauważyli, że pochowaliśmy klejnoty w kącie celi - powiedział scenicznym szeptem Gajusz.
- Ciiii - uciszył go podobnym szeptem Marcus - bo usłyszą.
- Etam i tak nie rozumieją po naszemu…
Obaj byli schowani za pozostałymi więźniami. Starali się jak najmniej rzucać w oczy.
Fodjuncjusz i Mendicus przywarli do ściany. Fondjuncjusz zacisnął pięści czekając na reakcję kobolda.
Oni tu weszli. Smród wymieszany z lękiem sprawił, że Vatii łzy napłynęły do oczu. Czy to właśnie teraz i w taki sposób miał dopaść ją jej koniec? Przenosiła nerwowo ciężar ciała z jednej nogi na drugą, nie mogąc się zdecydować między pospiesznym popędzeniem ku wyjściu z celi, a odbiegnięciu do rogu celi, gdzie powinna być bezpieczna.
Clepsina, jako nieco bardziej zdecydowana kobieta, powoli dążyć do wyjścia z celi, oczywiście ciągle trzymając się ściany.
Atrius z kolei przypomniał sobie, że dwójka z nich mówi w języku tego tałatajstwa.
- Mucius, Marcus, co one tam gadają pod nosem? - rzekł cicho.
Gajusz poczuł pod okiem dotyk zimnej stali.
- Dawaj te klejnoty… albo stracisz swoje. - Wypowiedział podjudzany kobold w przypływie odwagi. Im bardziej czuły wasz strach, tym bardziej zmieniały się z małych tchórzy w małych sadystów. Nawet przestały się jąkać.

- Panie kobold - powiedział Gajusz - widzę, że pan rozumie po naszemu. Więc nie będę kłamał, skoro dotyka pan mojego oka sztyletem. Schowałem to tam w kącie - pokazał ręką w przeciwną stronę niż stał Marcus. - O TAM.- ostatnie słowo zaakcentował.
Marcus tymczasem, najspokojniej w świecie dał sekundę koboldowi by spojrzał “tam”, a potem przywalił z całej siły koboldowi. A przynajmniej tam gdzie go słyszał przed chwilą. Wskazówki od wspólnika wiele mu w tym pomogły.
- Teraz! Nie możecie się wahać! - krzyknął Fodjuncjusz. - Na pozostałych, jak wbiegną - dodał, gdy sam pomagał obezwładnić kobolda, którego zdzielił Marcus.
Porcius i Mucius byli przerażeni. Jednak w odruchu desperacji zaatakowali bez wahania. Najbliższe koboldy których położenie dało się jako, tako ustalić.
Mucius, mimo że czuł jeszcze zakwasy od pracy łopatą, wymierzył potężny sierpowy, który napotkał w ciemności coś przypominającego długi pysk. Przypadkowo trafiony kobold stęknął i padł na kamienną posadzkę. Nie straciwszy ani chwili doskoczył do kolejnego, jednak drugi celny cios był mniej pewny i nie zdołał obalić strażnika.
Marcus zaliczył w życiu kilka występów, które kończyły się rozróbą po ciemku. Zwykle był na tyle sprytny, aby wpełznąć pod stół i przeczekać zadymę, ale tu nie miał takiej możliwości. Dzięki jako takiemu słuchowi wytropił w ciemnościach właściwy cel i podbródkowym posłał go na kamienne płyty. Chciał szybko powtórzyć ten wyczyn, ale jego pięści napotykały tylko ciemną pustkę.
Clepsina rzuciła się na kobolda. Chyba na kobolda. Przewróciwszy go, usiadła na potworze i okładała go piąstkami tak długo, aż była pewna, że ten prędko nie wstanie. Nagle się poderwała. Miała wrażenie, że czuje w pobliżu drugiego, ale spóźniła się z atakiem.
- W nogi! - Usłyszeliście piskliwe wrzaski.
Jednak zanim koboldzi wartownicy zaczęli się wycofywać, w ciemnościach świsnął pewnie miecz najodważniejszego z nich. Ostrze długości aurańskiego gladiusa dźgnęło Marcusa. Grajek zwalił się z jękiem na ziemię. Bicie serca później to samo żelazo z ugodziło Mendicusa. Upadł na kolana, a kobold poprawił cios uderzając więźnia rękojeścią w twarz. Uderzenie posłało go na posadzkę.

Fodjuncjusz próbował wymacać na ziemi broń i zaatakować nią jednego z uciekających koboldów.
- Dziewczyny, pomóżcie rannym - krzyknął w międzyczasie.
Gajusz słysząc jęk Marcusa i odgłos padającego ciała przykląkł i zaczął macać w poszukiwaniu wspólnika.
Livia tymczasem poniesiona entuzjazmem, z okrzykiem skoczyła na koboldy.
Chaos rozpętał się w mgnieniu oka, pętając umysły swych koboldzich dzieci jak i uwięzionych wieśniaków. Clepsina z pogardą dla rozsądku i własnej siły rzuciła się w środek jatki, ciężki zapach krwi unosił się w powietrzu, posadzka była mokra… Atrius nie miał ochoty myśleć nad tym, od czego była mokra. Naparł w stronę wyjścia, starając się zejść z drogi swoim i tłuc koboldy na modłę parodii wojownika, która wzbudziłaby tęgi śmiech wśród jego dzieci, gdyby ciągle znajdowali się w bezpiecznej wiosce…
Vatia pasowała do roli damy w opałach aż nadto dobrze. Słaba i gapiowata, nie nadawała się na pole bitwy. Zamiast tego szlochając przemierzała podłogę w poszukiwaniu rannych komratów starając się im pomóc, a gdyby było to niemożliwe, wyciągnąć ich przynajmniej z tego piekła.
Mucius podniósł broń kobolda którego zabił. A następnie w pogoni zaatakował kobolda którego już zranił gdy ten rzucił się do ucieczki.
- Nie dajmy się tu zamknąć. - krzyknął. - Do wyjścia jeśli ktoś wie gdzie jest. - zakończył lekkim sarkazmem. Był wniesiony emocjami. Był cholernym tchórzem całe lata. Teraz przeciśnięty do muru. Dosłownie i w przenośni Mucius podjął walkę o życie. Odebrał je nawet komuś. Co nie mieściło mu się w głowie.
Porcius próbował zaatakować jednego z koboldów. Miał nadzieję, że biegnąc za nim uda mu się na czuja opuścić cele.
Przerażone waszą determinacją koboldy zamierzały rozbiec się jak szczury, jednak przez krótkie nogi były skazane na powolne, pokraczne człapanie. Nawet w zupełnej ciemności dorwanie ich nie stanowiło dla was wyzwania. Livia złapała jednego za skórzane odzienie i trzasnęła łbem potwora o ścianę. Fodjuncjusz wziął drugiego za kark, przycisnął do kraty i sprał po pysku. Ostatniemu Porcius podstawił nogę i zakończył więzienną walkę kilkoma okrutnymi kopnięciami w brzuch leżącego.
 
Rozyczka jest offline  
Stary 29-04-2019, 16:37   #3
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Druga cela

Varius słyszał o lesie niejedno w końcu sam w nim mieszkał. Większość potworów i dziwów była zupełnie inna na językach ludzi, niż później we własnym poznaniu. Stąd elfka może i wydawała się podejrzenia ale nie niebezpieczna.
- Tibur. Spalili, wymordowali a resztki żywych pojmali. Jaka była wasza historia? - zapytał spokojnym głosem. Traumatyczne przeżycia w tym śmierć żony wyprały go na chwilę obecną z przejawów strachu czy emocji. Taurus z kolei nerwowo rozglądał się za ukochaną. Widział ją żywą wśród jeńców ale potem ich rozdzielili. Twarz strażnika karawan wykrzywiła się w wyrazie frustracji. Alter natomiast któremu jeszcze szumiało w głowie najpierw zdusił odruch wymiotny. Potem spojrzał totalnie zbaraniały na elfkę. Jakby nie dość pewny czy już wytrzeźwiał.
- Niech Demara ulituje się nad poległymi, a Tuireann da wam okazję do zemsty. - W ciemności dało się słyszeć płaczliwe westchnięcie Dairinn. - To długa historia… Długa historia, której pewnie nie uda mi się już nigdy zakończyć po swojemu... Przybyłam zza morza, z północnej Argolli, w poszukiwaniu ludu centaurów. Przewodniczył im Zenos, niegdyś przyjaciel mego ojca. Tyle mil tułaczki prawdopodobnie na nic...! Moich towarzyszy niedoli, Quintusa i Vestusa, poznałam w Türos Tem, skąd wyruszyliśmy do lasu Viaspen, nieświadomi splugawienia tych ziem. Kiedy przekradaliśmy się przez leśny gąszcz, spostrzegliśmy wilka, ale nie takiego, jakiego sobie wyobrażacie… Jego futro było pokryte żółtawymi strupami, a grzbiet najeżony... kościanymi kolcami? Tropiliśmy go aż nie natrafiliśmy na to miejsce. W mej beznadziejnej głupocie postanowiłam porzucić pierwotny cel naszej wyprawy i zbadać te dziwy, jednak zanim się nie obejrzeliśmy, wpadliśmy w pułapkę koboldów!
Usłyszeliście głuche walnięcie. Któryś z kompanów elfki na wspomnienie ich porażki uderzył ze złości pięścią w ścianę. Za murem musiała znajdować się inna komnata.
- Pst… Dairinn, Quintus, zachowujcie się ciszej. - Odezwał się Vestus. - Ściany mogą mieć uszy. Poza tym, nasza historia powinna pozostać wyłącznie naszą. - Dodał nieufnie.

- Kto pyta o historię, ten powinien dzielić się własną. Te plugastwa zabrały moją ukochaną. Powlokły ją innym korytarzem. Muszę się stąd wydostać. - Taurus rozglądał się wściekłym wzrokiem po celi. Strażnik chciał a nawet musiał się stąd wydostać. - Jest nas tu sporo, razem możemy więcej. Jakieś pomysły z waszych obserwacji tych kreatur? Siedzicie tu dłużej.
- Och, niestety niewiele dłużej! Jeszcze nawet ani razu nie zmrużyliśmy oczu w tej celi, choć czas w niewoli płynie inaczej. Jeden z koboldów ponumerował nas i zapisał sobie węgielkiem na pergaminie każdego jako sześć cyfr. Z wami postąpią pewnie podobnie, w demonom wiadomym celu... - Dairinn przełknęła ślinę i milczała chwilę, rozdygotana. - Nie widzicie tego, ale do ścian przytwierdzone jest wiele par kajdan… pociemniałych od zaschniętej krwi! Oby światło Eamona Arne nas odnalazło zanim poczernimy je jeszcze bardziej!
- Kajdany! Ha! Niech tylko spróbują!
- Zagroził Quintus stentorowym głosem. - Zerwę łańcuch ze ściany i uduszę każdego kundla, który stanie mi na drodze!
- Cii… do diaska! -
Uciszył go Vestus. - Już potwory w całej świątyni dygotają ze strachu na myśl o tym, co ty im nie zrobisz! - Skomentował ironicznie.

- Nas nie numerowały - odparł Sarmencjusz. - Pewnie wrócą. Kiedy was oznaczały? - Dopytał.
- Jeszcze nie, ale pewnie zaraz wrócą i to zrobią. - Odparła Dairinn. - Czas działa na naszą niekorzyść!
- A cóż możemy zrobić? - Milcząca do tej pory Drusilla postanowiła wtrącić się do rozmowa. - Nie widzimy nawet murów tej celi, nie mamy niczego przy sobie, a nawet nie wiemy gdzie jesteśmy.
- Widzicie po ciemnicy. Nie ma tu nic, co byśmy mogli wykorzystać, by się bronić przed nimi?
- zapytał Sarmencjusz.
- Quintus schował pod koszulę kawałek kamienia, który odpadł z sufitu, kiedy ziemia zadrżała. A tak poza tym… - Dairinn westchnęła pesymistycznie. - Tak jak już wspomniałam, do ścian przytwierdzone są łańcuchy z kajdanami, a pomiędzy nimi puste kinkiety po wypalonych pochodniach. Mój śpiew byłby w stanie uśpić kilku z nich, ale całą szóstkę? Wątpię, żebym dała radę. - Myślała na głos. Usypianie śpiewem do tej pory kojarzyło wam się co najwyżej z maminymi kołysankami. Nie potrafiliście sobie wyobrazić jak miały okazać się skuteczne w walce z potworami.
Nagle elfka podskoczyła: - O bogowie, mysz! Skąd się tu wzięła?!

- To łagodne stworzenia, póki nie pałętają się po domu, nie ma co się nimi przejmować - westchnęła Meranda, chuda, brązowowłosa pasterka, kuląca się w kącie celi. - Nie zje cię przecież.
- Moja droga.
- zwrócił się niepewnie do elfki Atler. - Widzisz może jakaś dziurkę w murze? Może gdzieś skruszał i moglibyśmy to wykorzystać. - rzucił luźną myśl. Nie miał i tak lepszego pomysłu.
Dairinn coś pięknie zanuciła pod nosem i rozpoczęła poszukiwania.
- Jest! Ledwo widoczna, ale jest! Cała ściana pęka! Quintusie, jak mi pomoż… - Wypowiedź przerwało trzaśnięcie drzwiami na oścież. Rozszczekane koboldy wróciły do stróżówki.

- S… st… stawać pod ś… śc… ścianę! - Padł rozkaz potwora nieprzyzwyczajonego do wydawania rozkazów. Usłyszeliście rozwijanie pergaminu. Chyba przyszedł czas na wspomniane numerowanie więźniów. W celi nagle zaśmierdziało ostrym łajnem. Drusilla przypomniała sobie o wypełnionym nieczystościami worku, jaki potwory wyrwały jej z rąk jeszcze we wiosce. Najwidoczniej były zdolne pobić się nawet o gówno. Zaś po soczystym beknięciu kobolda Merenda zaczęła się zastanawiać, jaki los spotkał jej psa pasterskiego…

- Nie… Nie ważyli się zrobić krzywdy Canosowi… - wyszeptała Meranda, zrywając się z niemiłosiernym brakiem gracji na równe nogi. Nigdy nie była materiałem na gimnastyczkę, na dodatek ciągle kulała po tym, jak za dziecięcia złamała sobie nogę i ta jej się źle zrosła, także nawet tak proste czynności sprawiały jej trudności. - Türas z pewnością obronił poświęcone mu życie… Prawda, Canosie, jesteś cały? - kontynuowała tak dalej, ciągle będąc w szoku i nie umiejąc uwierzyć w to, co się stało.
Drussila z kolei jedynie skomentowała chciwość potworów słowami, jakich nie godzi się przywodzić. Grzebać w gównie aby oczyścić ulice to jedno, ale żeby się o nie kłócić?
- Dużo ich tu jest? - wyszeptała najciszej jak umiała w kierunku elfki.
- Sześciu - odszepnęła Dairinn.
- Może tylko nas ponumerują a nie zarżną. Jak pójdą na ostro usypiaj. Jak nie to nie wychylamy się. - szepnął Alter.
Pusiliusz, po cichu, przytaknął słowom Altera.
- Możecie na mnie liczyć - wyszeptał Tiberius, wielki barczysty facet. Stojący obok niego osobnik rozglądał się jak łasica, próbując chłonąc nie tyle obrazy co dźwięki i zapachy.
- Nic nas tu dobrego nie czeka, lepiej szczeznąć szybko niż gnijąc w lochach - mruknął także szeptem.
Słyszeliście liczby mruczane pod koboldzim nosem. Brzmiało to jak nie lada wysiłek intelektualny. - Czterdzieści sześć… Czterdzieści siedem… Czterdzieści osiem… - Co bardziej obyci językowo rozpoznali nawet konkretne cyfry. Smród nieczystości na tak niewielkiej przestrzeni zaczynał być nie do zniesienia. Tym bardziej, że koboldy zamknęły drzwi do stróżówki.
Varius czekał trzymał się blisko elfki i miał nadzieję, że na numerowaniu się skończy. Bez wywlekania z celi i niepewności z tym związanej.
Pusiliusz, Sokolariusz i Sarmencjusza również czekali mając nadzieję, że stwory szybko opuszczą celę.
Tiberius i Decimus stali spokojnie, ale w środku aż się gotowali.
Drussila czuła, jak serce podchodzi jej do gardła. W jakim celu ich liczą? Chcą wiedzieć, kogo złożyć w ofierze jako pierwszego? Ile mięsa mają pod ręką? Z pewnością nikt nie miał ochoty o tym myśleć… Lepiej już było temu zapobiegać.
Stres, ciemność i uczucie beznadziejności w końcu ją złamały. Rzuciła się na najbliższą sylwetkę przypominającą jej opresora z morderczym zamiarem.
Drusilla odbiła się głową od kraty i zobaczywszy wszystkie gwiazdy padła na kamienną posadzkę. Rechoczące z niej koboldy wkrótce zakończyły karkołomne dla nich liczenie. Wartownicy przestali zwracać na was uwagę, rozpoczynając niemiłosierną paplaninę jaszczurzymi jęzorami.
- Próbują ustalić - szepnęła Dairinn łamiącym się głosem - którego z nas jako pierwszego złożą w ofierze! Wspominają o niejakim Idimmu. To imię nic mi nie mówi, niestety…
- Brzmi jak starożytny zaharański
- dodał Vestus. - To może być imię… demona!

- Więc pozostało nam wybrać jak umrzemy - mruknął Tiberius - Albo walcząc, albo krwawiąc jak świnie na ołtarzu. Ja nie jestem świnią.
- Ani ja
- poparł go Decimus.
- Co z tą ścianą? - zapytał Pusiliusz. - Dacie radę powiększyć otwór?
- Cii… Nie tak głośno. - Powiedział Vestus.
- Dairinn śpiewaj gdy uznasz, że mają zamiar kogoś zabrać. Walimy ich po mordach i część z nas przeżyje. Uciekniemy dziurą w ścianie. - powiedział Varius. Alter dodał - Trochę szkoda umierać na trzeźwo. Ale lepiej na trzeźwo niż na ołtarzu - zakończył cicho.
- Gdybym poległ postarajcie się uratować Vatię. Musi tu gdzieś być więcej więźniów, bo nas rozdzielili - głos Taurus był mieszaniną poważnego tonu z nutą desperacji.
Drusilla, upokorzona, wstała powoli rozcierając bolące czoło. Cholerna krata, powinna była to przewidzieć.
- Nie trać nadziei, musimy wierzyć w to, że wszyscy wyjdziemy z tego cało.
Merenda podeszła do miejsca, gdzie powinna być dziura, starając się wymacać jej rozmiary.
- Dokąd prowadzi w ogóle ta szczelina? W głębię lochów?
- Rozdzielili - bardziej powtórzył niż zapytał Quintus. - Też ich rozdzielimy… - Powiedział i zarechotał stłumionym, niskim śmiechem. - Rozczłonkujemy! - Parsknął tak gniewnie, że Taurus aż poczuł ślinę na oku. Piekielnik go przypadkowo opluł.
- Cii…! - Vestus niestrudzenie kontynuował uciszanie kompana. - A ty, mimo że nie znam twojego imienia, nie wydajesz się należeć do gremium najdyskretniejszych osób imperium aurańskiego - syknął złośliwie do Merendy.
- To nie ta ściana - Dairinn poprawiła Merendę szukającą po omacku tego, co elfka zdążyła odkryć, ale też nie pokazała jej dokładnej lokalizacji dziury. - Gdzie prowadzi? - Szepnęła, zainteresowawszy się pytaniem wieśniaczki. - Może tylko bogowie znają odpowiedź. Tego pewnie nawet nie wiedzą nasi oprawcy. Inaczej trzymaliby nas gdzie indziej; gdzieś, skąd nie da się uciec. Mnie to przeklęte miejsce z zewnątrz wydawało się ogromne. Może uciekniemy tylko po to, by na zawsze zgubić się w labiryncie niekończących się korytarzy...?
Nagle, usłyszeliście trzy serie szybkich stuknięć we wspomnianą ścianę, aż postacie stojące najbliżej tego miejsca odsunęły się z zaskoczenia. Każdą serię oddzielało kilka suchych klapań. Stuknięcia podążały w kierunku od posadzki do sufitu. Nie potrafiliście sobie wyobrazić, co stoi za tymi odgłosami.
Koboldy chyba wypracowały jakieś porozumienie co do swych złowieszczych planów, gdyż psia paplanina nagle ustała. Usłyszeliście człapanie. Któryś z nich się zbliżył. Stuk, stuk, stuk, uderzył czymś drewnianym w żelazne kraty, żeby zdobyć waszą uwagę.
- M… ma… macie szansę u… uni… uniknąć śmierci! - Obwieścił skrzekliwie. - K… kto umie ś… śp… śpiewać, ten d… do… dołączy d… do chóru, gdzie b… bę… będzie ć... ćw… ćwierkać na chw… chwałę Idimmu i innych sm… smocz… smoczych panów!
Przetrawienie tej niespodziewanej informacji zajęło wam chwilę dłuższą niż smokowi zajęłoby przetrawienie któregoś z was.
- N… No już! P… po kolei! Ś… śp… śpiewać! - Rozpoczął oficjalnie rekrutację.

Taurus spodziewał się, że ktoś po drugiej stronie używa kilofa. Nie był pewien czy pojawi się tam wróg czy przyjaciel. Uznał, że lepiej by koboldy były w środku co zmusi obie strony do walki jak i otwarcia krat w celu wyciągnięcia śpiewaka. Najlepiej było póki co osłonić stukot śpiewem. By koboldy nie zorientowały zbyt wcześnie.
- Dziewczyno córko rybaka! O włosach jasnych niczym… niczym słońce co budzi mnie o świcie w rozkwicie. O ustach słodkich niczym miód! O piersiach pełnych, o ja bezczelny! - Taurus wył na całe gardło piosenkę którą wymyślał na poczekaniu.
“I tak ją pewno widzą…” ~ Miała rzec Merenda, ale wtedy dało się słyszeć dziwne odgłosy zza ściany. Najwyraźniej szczelina nie była aż tak głęboka… Zanim miała szansę wgłębić się w tą myśl rozległ się jednak kolejny hałas. Tym razem koboldzi… Widać te stworzenia nie miały najlepszego słuchu… A mimo to kazały im śpiewać… Nie miała jednak zamiaru się z nimi sprzeczać, spróbowała więc i swoich sił w śpiewie.
I Sarmencjusz postanowił dołączyć do tego konkursu piosenki więziennej. W różnych miejscach występował, różne występy wykonywał, umiał się znaleźć i w takiej sytuacji. Zaczął więc.

Drużynę już masz,
Na wyprawę gnasz,
By łupów zdobyć pełen wór!
Nęci cię skarbów blask,
Lecz pułapek trzask
Przypomina, że wiecznie brak ci tur.

Łap, co popadnie,
A nuż legenda wpadnie
I łupów góra będzie twoja!
Wziąć wszystko tak kusi,
Lecz coś zostać musi...

Moja świecunia, moja!

Lecz jeśli tak cię nosi,
By wosk im zakosić,
Zrób to i nogi bierz za pas!
Pędź ile w piersi tchu,
Musisz zgubić ich ze stu,
Mówiąc sobie, że to już ostatni raz.

Doganiają cię,
To skończy się źle
I zamknie się wieko twojej trumny!
Gdy gubisz się w mroku,
Wszędzie są wokół...

Koboldy i katakumby!

Śpiewał głośno, śpiewał długo (na ile mu tylko stwory pozwoliły), miał zamiar pozostałym dać chwilę, by przemyśleć kolejne kroki, czy “podziałać” ze ścianą. A może też usłyszą ich pozostali porwani. Zawsze lepiej dowiedzieć się, że pozostali wciąż żyją.
Tiberius i Decimus popatrzyli po sobie. Znali tylko jedną piosenkę. Wzruszyli ramionami i wysłużonymi głosami zanucili:

Piwo, piwo, piwo, pyszne z pianką piwo, piwo.
Dawno, dawno temu, w historii daleko,
gdy do picia było, chyba tylko mleko.
Żył raz sobie człowiek, co zwał się Janus Kiep
I stworzył cudowny, chmielowy napój, po którym szumiał łeb.

Hej! To pewnie był uczony, co rozum miał za stu.
I zawsze wielkie, dzięki będziem składać mu.
Popatrzcie, co nam dał, dał szczęścia nam paliwo.
Niech żyje nam nasz Janus Kiep, który wynalazł piwo
piwo, piwo, pyszne z pianką piwo, piwo.

Dębowy Bęben, Trowi Pub, a także Szczur Pijany,
jednego możesz być pewien, tam browar Janusa jest lany.
Więc chłopcy i dziewczęta o jedenastej dajcie STOP
I Janusa wspominajcie, bo fajny był to chłop.

Raz, Dwa, Trzy, Cztery, Pięć...

Hej! To pewnie był uczony, co rozum miał za stu.
I zawsze wielkie dzięki będziem składać mu.
Popatrzcie co nam dał, dał szczęścia nam paliwo.
Niech żyje nam nasz Janus Kiep, który wynalazł piwo
piwo, piwo, pyszne z pianką piwo, piwo.

Zamieszaj w beczce słodu i chmielu sypnij w połowie,
od tego smarowania rozjaśni ci się w głowie.
Czterdzieści kufli dziennie zabije każdy ból,
a koszt to osiem pensów i podatku pensa pół.

Raz, Dwa, Trzy, Cztery, Pięć...

Hej! To pewnie był uczony, co rozum miał za stu.
I zawsze wielkie dzięki będziem składać mu.
Popatrzcie co nam dał, dał szczęścia nam paliwo.
Niech żyje nam nasz Janus Kiep, który wynalazł piwo
piwo, piwo, pyszne z pianką piwo, piwo.
Niech Żyje Janus Kiep!
 

Ostatnio edytowane przez Mike : 29-04-2019 o 16:45.
Mike jest offline  
Stary 30-04-2019, 00:01   #4
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Cela numer 1
Błyskawicznie zajęliście się rannymi. Dla Marcusa, kiedy już odpocznie i otrząśnie się z szoku, pamiątką po walce będzie tylko brzydka blizna na brzuchu. Jednak póki co nie mogliście liczyć na jego pomoc w kolejnych walkach czy innych przedsięwzięciach wymagających fizycznego wysiłku. Niestety Mendicus znalazł się w o wiele gorszym położeniu. Nie udało wam się go dobudzić. Został trafiony ostrzem miecza w głowę. Cios prawie pozbawił go oka. Rana wyglądała paskudnie i jeśli miał wyjść z tego cało, potrzebował prędko uzdrowiciela.
Gajusz odnalazł pochodnię i zdołał ją rozpalić resztką hubki i krzesiwa. Wreszcie zobaczyliście, jak wyglądała cela i stróżówka. Surowe ściany i sufit więzienia wykonane były z mieszanki brudnej, poplamionej ochry i zaprawy asfaltowej, która w części stróżówki dodatkowo przykryta była fornirem z rzeźbionego kamienia. Podłogę w obu pomieszczeniach położono z wypalonej cegły. Wejścia do stróżówki pilnowały drzwi ze starego, twardego i grubego drewna, wzmocnione patynowanym brązem. Mieliście też okazję przyjrzeć się paskudnym, jaszczurzym pyskom waszych oprawców… Łuski pokrywające ciała koboldów były purpurowo-czarnej barwy, a zgasłe już ślepia jeszcze chwilę temu jarzyły się na czerwono.
[media][/media]
Odzyskaliście swój ekwipunek. Na drewnianym stole leżało kilka bryłek węgla i zwojów pergaminu, częściowo zapisanych koślawymi liczbami w szyku rosnącym. Takie przybory mogły się przydać do sporządzenia mapy tego zapomnianego przez bogów miejsca. Ponadto zauważyliście, że gladiusy i małe okrągłe tarcze koboldów, zrabowane dzieła imperialnych rzemieślników, zachowały się w doskonałym stanie. Zaś zwierzęce skóry używane przez potworów jako miękkie pancerze nawet gdyby pasowały rozmiarem, były znoszone i porozdzierane w wielu miejscach, przez co bezużyteczne. Ograbiwszy wartowników znaleźliście łącznie pięćdziesiąt trzy aurańskie złote słońca. Kwota wystarczająca, by w niektórych z was wzbudzić nieracjonalną gorączkę złota. W końcu w Tiburze za tyle ktoś skromny mógłby wyżyć przez dwa lata!
Kaczka Livii była cała i zdrowa. Siedziała spokojnie w kącie stróżowki, tuż przy drewnianej klatce, w której koboldy zamknęły wielkiego, czarnego szczura o chytrych ślepiach. Wyglądało to, jakby dwa zwierzęta, mimo wszystkich różnic, czuły się w swym towarzystwie dobrze i bezpiecznie. Marcus i Mucius zrozumieli napis jaki wyryto na pokrywie klatki. “Złotonosek”. Musiało to być imię gryzonia.

Porcius postawił na ziemi pustą skrzynkę.
- No proszę jak jesteśmy ładnie przygotowani. Tu wrzucimy cenne fanty. Poniosę ją i pomogę nieść Mendicusa - zaoferował grubasek. Po czym zgarnął do niej monety. - oczywiście upewniając się, że nikt nie protestował.
- Mam olej - powiedział z kolei Mucius. - Może mieć kilka zastosowań w razie kłopotów. - zerwał przy okazji resztki ubrania z koboldów. Kawałki materiałów mogły posłużyć do wielu rzeczy. Poupychał je po kieszeniach.
- Pomogę Porciusowi - wziął do ręki gladius jak i małą tarczę.
- Będę nas też osłaniał na tyłach. Marcus niech się trzyma blisko nas - nieoczekiwanie podszedł do klatki ze szczurem. Nikt nie powinien tu być więźniem, nawet taki gryzoń. Chciał sprawdzić czy będzie wobec niego agresywny. Uchylił delikatnie drzwiczki klatki i włożył tam rękę. Drzwiczki przymknął następnie tak by łatwo cofnąć rękę i je zamknąć. Nie dając możliwości ucieczki szczurowi. Może był oswojony i Mucius będzie mógł go ze sobą zabrać.
- Spokojnie Złotonosku.
[media][/media]
Po uchyleniu drzwiczek klatki szczur zamiast czym prędzej wyjść zamarł w bezruchu. Nie znał was. Był przestraszony. Do tego stopnia, że Mucius aż poczuł nieodpartą chęć zaopiekowania się nim. Zanim zdolny ale leniwy Kryseańczyk skończył przy kopaniu rowów, pobierał lekcje od wiedzącego i zapamiętał z tych spotkań chowańca swego mentora - sowę, która mu zawsze towarzyszyła. Samotny i na dnie drabiny społecznej, nagle zapragnął posiadać podobnego kompana. Szczurek miał w końcu taki uroczy pyszczek… Wydawał się do tego głodny, a wśród odzyskanych przez was przedmiotów znajdował się kawał śmierdzącego sera wyrobionego przez Vatię. Dlatego Mucius czym prędzej podszedł do wioskowej piękności i rozkazał jej oddać resztki jedzenia tonem nie znoszącym sprzeciwu. Vatia spojrzała na gladius Muciusa i z obawy przed niecodziennym zachowaniem miejscowego obiboka przełknęła głośno ślinę.
Clepsina, kręcąca się do tej pory po stróżówce w poszukiwaniu fantów, widząc sprzeczkę jaka wybuchła zwróciła się szybko do niedoszłego magika, nie omieszkując się pomachać groźnie odzyskanym przez siebie łomem.
- Uspokój się! Karmiliby przecież własnego szczura!
Mucius spojrzał na Clepsinę nie do końca przytomnym, ale gniewnym wzrokiem.
- Nie wymądrzaj się smarkulo, tylko oddaj ten słoik sosu, który kitrasz - wyciągnął żądną rękę. - Musimy zadbać o naszego nowego kompana! Nie karmili go chyba przez miesiąc!

- Mucius, nie jesteś sobą! Jeśli się zaraz nie opanujesz, przywalę ci tym łomem tak, że odbijesz się od ściany. - kontynuowała żebraczka.
- Kto cię dziecko tak wychował, że bezbronne zwierzę gotowa byś była zagłodzić?! - wrzasnął Mucius, robiąc krok w stronę Clepsiny…
- Nie ma co się kłócić, znajdziemy naszemu… kompanowi coś lepszego niż śmierdzący ser, dobrze Muciusie? Możesz odłożyć ten gladius, proszę cię… - westchnęła błagalnie Vatia, mimowolnie kuląc się w sobie i odsuwając się od mężczyzny, który niewątpliwie znalazł się pod wpływem jakiegoś uroku. Albo załamał się pod wpływem strachu i oszalał, ciężko jej było określić.
Porcius spojrzał na Vatię i Muciusa.
- A może dla złagodzenia sprawy dasz mu kawałeczek sera Vatio? Taki nieduży. Tobie zostanie a Mucius będzie zadowolony. - nie żeby popierał nagłe dziwne zachowanie kompana. Jednak wolał nie przelewać krwi ani o szczura ani o ser.
Mucius na chwilę zamarł w bezruchu.
- M… masz rację, piękna Vatio… - Powiedział z diabelskimi ognikami w oczach. Podszedł do jednego z nieprzytomnych koboldów i szybkim ruchem poderżnął mu gardło. Następnie wziął Złotonoska na ręce jak dziecko i położył blisko trupa.
- No masz, jedz… Dobry Złotonosek, dobry…
Odwróciliście się pełni obrzydzenia. Kiedy szczur skończył posiłek, stanął na dwóch tylnich łapach i zaczął kręcić noskiem. Nagle podbiegł do jednego z rogów stróżówki i zaczął drapać pazurkami w odstający kawałek kamiennego forniru.

Mucius zaczął potrząsać głową. Jakby właśnie się obudził.
- Co tam znalazłeś mały? - zapytał dobijając pozostałe koboldy. Następnie podszedł do ściany by ją dokładnie sprawdzić.
W ukrytym schowku była jeszcze jedna sakiewka. A w niej kolejne dziewiętnaście imperialnych złotych słońc. Mucius zrozumiał, skąd się wzięło imię Złotonoska.
- Masz węch chłopie. - pogłaskał szczurka po głowie.
- Vatio przepraszam za moje zachowanie. Chciałbym kupić trochę sera. - roześmiał się. Czy jednak żartował? Wątpliwe. Schylił się do szczurka.
- Jeśli mnie rozumiesz zapiszcz albo chociaż pokiwaj główką. - zwrócił się do Złotonosa.
Złotonosek nie zareagował w żaden sposób, skulił się tylko w kącie.
- Nie lubię tego szczura, to pewnikiem jakiś demon w przebraniu. Przypieczmy go na pochodni, żeby mieć chociaż coś do jedzenia. - Zasugerował Atrius, który dopiero co wyszedł z szoku po tym co widział.
Co prawda nie był może jeszcze na tyle głodny, aby jeść szczury, ale chciał zobaczyć czy zwierzę, o ile to zwierzę, zareaguje na groźbę.
- Tknij go a poleje się krew - zauroczony Mucius mówił poważnie.
- Pomógł nam znaleźć złoto. Chce go mieć przy nas. Jeśli mam stąd wyjść żywy a mogę żywy i bogaty wolę to drugie. Następnie ponownie spróbował przemówić do szczura. Niczym do psa.
- Złotonosku do mnie. - poklepał się w nogę dla podkreślenia słów.
Złotonosek podszedł posłusznie do Muciusa, ale nagle stanął na dwóch tylnich łapach i pisnął strachliwie. Łypał czerwonymi ślepiami na lekko uchylone drzwi stróżówki, zza których wpadała tu łuna światła, pewnie z rozpalonych tam pochodni czy koksowników. Usłyszeliście zwielokrotnione szczurze popiskiwanie. Przepełniał je zwierzęcy ból. I było coraz bliżej...
- Zamknijcie się i zostawcie szczura w spokoju - powiedział Gajusz - mamy inne problemy.
- Kwa - poparła go kaczka łypiąc podejrzliwie na towarzystwo spod pachy Livii.
- Cuś tam się dzieje - powiedziała wieśniaczka ostrożnie wyglądając na korytarz.
 
Icarius jest offline  
Stary 05-05-2019, 20:08   #5
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację

- To pewnie reszta tych gadzin. Albo rodzinka tego… czegoś - powiedział Atrius, wskazując niepewnie na Złotonoska.
- Jeśli to koboldy, zgotujmy im takie powitanie co tamtym - dodała Clepsina, szykując łom do walki. Kawał metalu w rękach dodawał zaskakująco dużo pewności siebie…
- O wielki Naurivusie, roztocz nad nami swą opiekę… - Vatia cofnęła się nieco i sięgnęła ręką po leżące na stole strzałki do miotania.
Porcius poszedł do przodu wyciągając ze skrzyni łupów tarczę od jednego z koboldów. Mucius rozejrzał się za bronią miotaną. Widząc Vatię która skierowała w jego stronę rękę z dwoma strzałkami do rzucania stanął obok niej.

[media][/media]

Wyjrzawszy przez drzwi Livia przez chwilę nie była pewna, gdzie się znajduje. Zadrżała ze strachu. Nawet całkowity głupiec zauważyłby, że w tym miejscu jest coś nienaturalnego. Przed nią wznosił się bok piramidy schodkowej, oświetlonej kilkoma koksownikami ustawionymi na rogach zigguratu. Posępna budowla, powstała na cześć nieznanego jej bóstwa, wznosiła się na dobre czterdzieści stóp, a mimo tego nie widać było sufitu komnaty, niknącego gdzieś w ciemnościach. Wyglądało to tak, jakby pod kopułą ogromnej jaskini, przepełnionej nietoperzymi piskami, zbudowano cały kompleks świątynny. W blasku ognia przywarta do ściany kobieta zauważyła też kilka drzwi, prowadzących do komnat sąsiadujących z waszą celą i stróżówką. Popękana posadzka w wielu miejscach przysypana była skalnymi i kamiennymi odłamkami nasuwającymi na myśl trzęsienie ziemi. Właśnie między tymi bryłami, kamieniami i głazami przemykały wielkie szczury! Choć liczba mnoga była tu nie do końca na miejscu. Livia uświadomiła sobie ze zgrozą, że gryzonie stanowią jedność, jakby jakaś czarna magia zaczęła łączyć ich ciała i wywijać członki w piekielnym bólu. Do tego spod szaroburych futer wystawał niejeden guz, cieknący żółtą ropą. Musiały grasować po lochu w poszukiwaniu pożywienia zdolnego zaspokoić ich nienaturalne potrzeby wywołane plugawymi mutacjami. Hałas czyniony przez uciekinierów i zapach krwi cieknącej z poderżniętych gardeł koboldzich wartowników tak je pobudził, że w szaleństwie niektóre z nich zaczęły odrywać się od szczurzej masy, niepomne na ból, aby wyprzedzić pozostałe i dopaść Livię!
Dziewczyna szybko zamknęła drzwi i oparła się o nie plecami.
- Oj, niedobrze - mruknęła. - Tamój som dziwaczne szczury. Idom tu.
Siedzieliście w stróżówce jak szczury w pułapce. Po drugiej stronie zamkniętych drzwi trwało żądne waszej krwi popiskiwanie. Niektóre z nienaturalnie przerośniętych gryzoni drapały drzwi, a inne rzucały się na nie, jednak nawet przy takich rozmiarach były za małe by je wyważyć. Chwilowo byliście bezpieczni, ale mieliście związane ręce.
- Myślicie, że zarżną się nawzajem o kaczkę, jak wrzucimy ją jakoś w środek stada? - zaczął myśleć na głos Atrius. - Bo chyba nie zamierzamy po prostu czekać aż się znudzą?
- Kładziemy trupy na stos pod jedną ze ścian. Tą którą widać jak lekko uchyli się drzwi. Sami stoimy z drugiej strony otwarte drzwi nas osłonią. Szczury wpadają widzą żarcie lecą pod ścianę. Po to tu w końcu przyszły najeść się. Martwe żarcie to takie które nie stawia oporu, nam dadzą spokój. Dajemy stąd dyla. Ustalmy tylko w którą stronę.
- A gdzie mości pan zamierza się schować? Sami ledwo się tu mieścimy, o stosie koboldów i chmarze szczurów nie mówiąc… - wtrąciła Vatia. - Te drzwi nie są znowóż aż tak wielkie…
Porcius o jedzeniu wiedział całkiem sporo. Nikt jak on nie lubił pojeść. Wziął dwa trupy koboldów i ułożył tak by było je widać zaraz po otwarciu drzwi. Jak najbliżej miejsca ich otwarcia. Wziął pałkę w obie ręce i powiedział.
- Otwierasz one wpadają. Na ich wysokości leży truchło nad którym stoję. Są głodne… zakładam, że ich priorytetem jest się nażreć. Co robi gryzoń gdy buchnie kawałek chleba czy sera? Spierdala ze zdobyczą. A jak ma braci konkurentów obok siebie to jeszcze może dojść do walki o żarcie. Mam nadzieję, że teraz będzie podobnie. Niech ktoś stanie z truchłem w ręku otwieramy drzwi i rzucamy trupa gdzieś dalej. Te co wpadną powinny próbować zabrać te spod nóg i wiać. Inne rzucą się na ten kawałek rzucony za drzwi. Jak zadziała rzucimy resztę i spierdalamy. Planu pewien nie jestem. Może ktoś ma lepszy - stwierdził grubasek.
- A jeśli te szczury też umieją nas opętać? Może lepiej poszukajmy jakiegoś innego sekretnego przejścia czy coś… - rzekła Clepsina.
- Jak otworzyta drzwi coby rzucać trupy to one nam tu wlezą. - powiedziała Livia - Bydlęta zawsze łognia się bały. Tatko tak wilków odganiał.
- Albo niech najsilniejsze osoby podniosą krzesła, skrzynię i całą resztę tego ciężkiego śmiecia wokół, naszykują się do rzutu, i gdy ktoś z nas otworzy szybko drzwi zbombardują szczury? - spytała nieśmiało Vatia. - I tak narobiliśmy hałasu, więc nie ma co się patyczkować.
- Albo, skoro o bydlętach mowa, zróbmy im zagrodę z tego śmiacia. Jak pójdą się nażreć, zatrzaśniemy je szybko i po kłopocie.
Jak powiedzieliście, tak zrobiliście. Prowizoryczna zagroda i postraszenie zmutowanych szczurów ogniem sprawiło, że wolały zająć się padliną niż wami. Po kilku wrogich piskach nie ociągaliście się z wyjściem ze stróżówki. Nie omieszkaliście zamknąć za sobą drzwi, dzięki czemu uwięziliście gryzonie w środku. Rozejrzeliście się dookoła, niepewni, gdzie się teraz udać.
 

Ostatnio edytowane przez AJT : 05-05-2019 o 22:07.
AJT jest offline  
Stary 05-05-2019, 20:28   #6
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Druga cela

Śpiewaliście swoje pieśni wrzaskliwymi głosami. Cela więzienna na krótką chwilę zamieniła się niemal w hałaśliwą karczmę. Brakowało tylko pieniącego się piwska, które wyżłopalibyście w przerwach między zwrotkami i refrenami. W odpowiedzi z ciemnej stróżówki dało się dosłyszeć… rytmiczne klaskanie i tupanie koboldzich nóżek.

- To jest to!

- Więcej tego!

- Ten, ten się nada!

- Tego też bierzemy!

- Jeszcze, chcemy jeszcze!

- Taki talent rodzi się raz na sto lat! - Rozległy się niespodziewane owacje dla waszych fałszujących, niewyszkolonych głosów.

Kiedy brawa przeszły w podekscytowaną, szeptaną między koboldami naradę, śpiewać zaczęła Dairinn. W przeciwieństwie do was w jej śpiewie nie było ani jednej fałszywej nuty. Nie spotkaliście istoty umiejącej czarować głosem lepiej niż elfka. Jej pieśń rozległa się w miejscu, które dotychczas nie słyszało nic prócz wrzasków strachu i bólu. Była to pieśń rześka i dumna, przenikająca serce, jak śpiew skowronka, gdy wzlatuje z bram nocy i sięga głosem między blednące gwiazdy…

- Ach, przestań! Przestań natychmiast!

- To rani moje uszy!

- Nie bierzmy jej!

- Co za beztalencie!

Dairinn nie przestała aż do końca pieśni. Słyszeliście dyszenie koboldów. Były wymęczone wokalnymi torturami, jakie im urządziła.

- To skoro mamy decyzję... - brzęknęły klucze, kiedy koboldy chwilę odpoczęły.

- Nie! Poczekaj! - szepnął drugi. Coś powiedział mu na ucho. Następnie usłyszeliście skrzypienie drzwi i człapanie. Któryś z nich wyszedł ze stróżówki.

Nie musieliście długo czekać, a gdzieś w pobliżu rozległo się ciężkie stąpanie. Jakiś wielki, ciemny kształt wysoki na dobre dziewięć stóp wszedł do pomieszczenia wartowników. Drusilla pierwszy raz od dłuższego czasu usłyszała… ogrzy język.

[media]
[/media]

- Ich mam eskortować!? I to jeszcze w towarzystwie waszych paskudnych, niesmacznych ryjów? Jedynie upieczeni na patykach jesteście jako tako znośni. No co, naprawdę nikt wam nie mówił, że smakujecie gorzej od gówna…?

- No już, bez warczenia! Moja pomoc będzie was drogo kosztować... w żarełku, he, he - w ciemności mlasnął jęzor. Ogrzy jęzor. - Chcę tą spiczastouchą. Jak już mi się znudzi, będzie z niej dobry rosół. Z elfic jest najlepszy. Pietruszkę, cebulę, marchewkę, seler i por zdobyliście? Bo inaczej nie mamy o czym gadać.

- Wszystko, wszyściusieńko mamy! A elfiaczkę sobie bierz! - Odszczeknął kobold. - I tak nie potrafi śpiewać! - Dodał.

- To przygotujcie kajdany i bierzmy się do roboty, bo taki kąsek nie może czekać. - Zadzwoniły łańcuchy i klucze.

- Mam dosyć tej paplaniny! - Warknął Quintus. - O czym oni do cholery mówią?! Gadajcie, znacie się w końcu na językach! - Syknął, mówiąc do nikogo konkretnego.

- Stawać pod ścianę! - Po raz kolejny padł rozkaz potwora nieprzyzwyczajonego do wydawania rozkazów. Tym razem, w towarzystwie ogra, nie zająknął się ani razu. - Śpiewacy, do przodu!


Drusilla stała tak przez pewną chwilę, zastanawiając się czy powinna oświecić elfkę czy też pozwolić jej spędzić ostatnie chwile żywota w błogiej nieświadomości… Koniec końców doszła do wniosku, że owa błogość i tak przeminęłaby w mgnieniu oka.

- Więc… Nie spodobał im się twój występ, więc chcą cię przekazać na własność ogrowi… - wyszeptała z pewną dozą… współczucia w głosie? O ile można je odczuwać wobec potencjalnie ludożernego elfa. - Może spróbuj jeszcze raz, z innym repertuarem? - dodała.

- Nic to nie da - głos zabrał skryty Vestus. - Co dla nas piękne, dla nich brzydkie.

- Nic tylko narzekasz. Jak dalej będziesz tak przynudzał, zasnę tutaj - odparła wieśniaczka, próbując mniej subtelnej metody.

- Gdybym tylko miał swoje księgi i zapiski, inaczej byśmy gadali! - Syknął Vestus.

- Błagam skończcie! - przerwała szlochająca Dairinn. Mówiła w argollańskim, języku elfów, aby potwory nie zdołały jej zrozumieć. - Nie zbezczeszczę pieśni mego ludu dla uciechy i na rozkaz jakiejś parszywej kreatury choćbym miała umrzeć! Tak jak inni zwierzoludzie, wyszli oni z zaharańskich kadzi ze skrzywieniem w mózgu, z powodu którego to, co my uznajemy za piękne, im wydaje się odrażające i brzydkie. Świat to dla nich miejsce pełne goryczy, a elfów traktują z najwyższą wrogością...!


Varius zwrócił się do elfki. Stając wraz Taurusem i Alterem pod ścianą.

- Ogr chce cię zjeść. Musimy rozwalić tę ścianę. Jesteś go w stanie zauroczyć, uśpić albo coś? W bezpośrednim starciu nie mamy z nimi szans. Jesteś szlachetna i piękna nie pozwolę cię zabić - drwal wydawał się pewny i zdecydowany w słowach.

- Dobry człowieku, oby twoja odwaga nie była tylko skutkiem strachu! - Dairinn odpowiedziała Variusowi rozedrganym głosem. - Mogę spróbować, ale będzie to na granicy moich możliwości. Nigdy nie mierzyłam się z takim wrogiem! Jeśli jakimś cudem się uda, musicie pokonać koboldy zanim wybudzą go ze snu. A jeśli nie… Uciekajcie ile sił w nogach!

- Najpierw uderzmy na uszkodzoną ścianę - wyszeptał. - Pokieruj nas. Na szaleństwo przyjdzie czas za chwilę.

Wraz z Atlerem Varius opierając się na sugestiach elfki “uderzyli” na ścianę w miejscu gdzie wydawała się słabsza. Był to ich pierwszy plan. Nim dojdzie do bezpośredniego starcia.

- Jeśli nie chcesz skończyć w garze, a my mamy uniknąć służenia ich plugawym panom, musimy się postawić - rzekła Merenda, z mieszanką strachu i desperacji w głosie. - Są sytuacje, gdy musimy wybierać między złym, a złym wyjściem…

Pusiliusz, Sokolariusz i Sarmencjusz stanęli przy ścianie czekając na rozwój wydarzeń. Byli zdenerwowani, gdyż czuli, że zaraz będą walczyć o swe życie.

Nagle niespotykany głos Dairinn wybił się ponad brzęk łańcuchów, krzyki, szepty, szurania, kroki, oddechy i inne odgłosy wypełniające ciemny loch. Elfka snuła senną kołysankę, o stopniu wyrafinowania artykulacji i modulacji przewyższającym wszystko, co dotąd słyszeliście, a jednak pozostającą prostą, zapadającą w pamięć melodią.

- T… to znowu te elfie sztuczki! B.. brać ją! - Ostrzegł kobold. Wartownicy zbliżali się aby otworzyć kraty i spacyfikować elfkę oraz każdego krnąbrnego więźnia po drodze.

Merenda wyrwała się z szeregu i skoczyła na kobolda próbującego otworzyć kratę, jednak ten zdołał się w odpowiedniej chwili odsunąć i uniknąć pięści! Wartownikowi równie łatwo poszło z wyminięciem Drusilli, która naparła na kratę, próbując dorwać przez nią klucznika.

- P… Poż… POŻAŁUJECIE TEGO!

Wychowane na surowych Pograniczach Merenda i Drusilla z zaciętością godną aurańskich legionistów odpierały i unikały pchnięć i cięć formującego się koboldziego szyku, nie pozwalając potwornym wartownikom wejść do środka celi.

- T… To d… dop… dopiero p… początek!

Dairinn doszła do ostatniej nuty elfickiej pieśni. Nerwowo wyczekiwaliście efektu. Jednak nie usłyszeliście ciężkiego uderzenia o posadzkę, jakiego spodziewalibyście się, gdyby jej magia faktycznie uśpiła ogra.

- Tylko nie to! - Krzyknęła pełna rozpaczy. - Zawiodłam was! Musimy uciekać!
Tiberus i Decimus wpakowali zaciśnięte pięści w koboldy. Wartownicy tylko skrzywili się z bólu i rzucili im w twarz przekleństwa w prymitywnym języku, wciąż trzymając uformowany szyk.

- J… już p… po was!

Ogr ziewnął znudzony i podparł plecami ścianę. - Szybciej tam, bo mi elfica się zestarzeje, he, he!

Atlerowi wspólnie z Variusem udało się rozwalić kruszejącą ścianę. Droga ku wolności nie wyglądała zachęcająco. Widzieliście tylko ciemności, które napełniały was najgorszymi przeczuciami.

- Próbują uciec! P… PRZEZ ŚCIANĘ!

- JAK TO PRZEZ ŚCIANĘ?! Z… ZATRZYMAĆ ICH!


Taurus nigdy nie był pierwszy do ucieczki. Teraz jednak wiedział, że trzeba sprawdzić teren. Mogło się to okazać nawet bardziej śmiercionośne niż walka.

- Jeśli nie krzyknę czysto, znaczy, że nie żyję - po tych słowach wbiegł w otchłań.

- Gdybym miał tylko swoje księgi i zapiski…! - syknął Vestus i wbiegł w ciemność za Taurusem.

Słyszeliście opowieści o brutalnych barbarzyńcach z odległej, północnej Jutlandii, którzy wpadali w szał bojowy i nie ustawali w walce, póki wszyscy nie zginą. Ponoć pośród aurańskich legionistów również zdarzali się dzicy okrutnicy, walczący nie mniej zawzięcie, będący na bakier z armijną dyscypliną. Quintus był jednym z nich. Na usta cisnął mu się groźny okrzyk bojowy.

- Zróbcie mi miejsce i uciekajcie! Już dość czasu spędziłem w niewoli! Spróbujcie mnie wziąć, psy! - Warknął w kierunku potworów. - Ogrze, jeszcze dzisiaj napiję się twej krwi! HAHAHA!

Tiberius, Decimus i pozostali pojmani uciekali na łeb, na szyję. Zaś Merenda i Drusilla ostrożnie wycofały się z walki, niepewne czy Quintus sam sobie da radę z połową tuzina koboldów i ogrem czającym się gdzieś za rogiem. Karykaturalne potwory w starciu z Aurańczykiem wyglądały w ciemnościach jak stado psów usiłujących rozszarpać królewskiego tygrysa. Z oczyma zasnutymi czerwoną mgłą bitewnego szaleństwa awanturnik jak szalony wywijał pięściami, jednak wkrótce bardziej niż jego okrzyki bojowe słychać było jęki bólu i wściekłości. Musiał solidnie krwawić, i to z niejednej rany.

- Uciekajcie...! - Powtórzył zdyszany. - Prędzej umrę niż pozwolę im przejść!

- Przed nami spore rumowisko. Jedna ze ścian musiała się zawalić. Trzymajcie się za ręce, jeśli nie chcecie połamać nóg. Tylko tego by nam teraz brakowało! - Poradziła Dairinn i złapała za rękę Taurusa. Ten złapał Pusiliusza, Pusiliusz Vestusa, Vestus Sarmencjusza, Sarmencjusz Sokolariusza, Sokolariusz Atlera i Atler Variusa. Truchtaliście po omacku, starając się uważnie stawiać kroki. W komnacie było nienaturalnie chłodno i w pewien sposób niekomfortowo, choć nie byliście w stanie powiedzieć, dlaczego.

- Poczekajmy na pozostałych, może jeszcze nie są straceni! W tych podziemiach czai się zło... - szepnęła elfka. - Na ścianach widzę wyrzeźbione inwokacje w prastarych, nieznanych mi językach. Jesteśmy w samym środku jakiejś przeklętej świątyni!

- Gdybym tylko miał twój pierś... tylko widział tyle, co ty Dairinn, mógłbym odczytać każdy z tych ortostatów. - Mruczał pod nosem zrezygnowany Vestus.
- Tyle zapomnianej wiedzy do odkrycia, a my musimy zajmować się jakimiś głupstwami!

- Od kiedy przeżycie to głupstwo? Niestety mój pierścień ma ograniczoną moc - odparła elfka - i może obdarzyć zdolnością widzenia w ciemnościach tylko mnie. Przeczytałabym te inwokacje, gdybym chociaż znała alfabet, w którym je napisano. Te litery… wyglądają tak obco... i złowieszczo!


Varius czuł się nieswojo.

- Szukajmy wyjścia wzdłuż ścian. Może natrafimy też na niewykorzystane pochodnie. Zostanie problem ich podpalenia ale lepiej je mieć niż nie mieć. Bogowie przyjmijcie do siebie Quintusa - w ciemnościach było słychać jeszcze urywki modlitwy.

- HAHAHA! NIECH WASZA KREW ZALEJE WSZYSTKO DOOKOŁA! - Rozbrzmiał ostatni okrzyk bojowy najodważniejszego wojownika, jakiego spotkaliście. Zanim Siedmiu przyjęło Quintusa do siebie, ten skręcił kark dwóm koboldom.

Człekokształtne stwory zabulgotały i skonały. Pozostali wartownicy chwycili za miecze i niejednokrotnie przeszyli ciało poszukiwacza przygód, przekłuwając jego serce. Strachliwe potwory po uświadomieniu sobie poniesionych strat nie rzuciły się za wami w pościg.

- Elfica czy ludź, rosół i tak będzie pierwsza klasa - miał powiedzieć do siebie ogr, ciągnąc ciało Quintusa do swego legowiska…

- Zginął dla nas - powiedziała rozpaczliwie Dairinn. - Musimy się stąd wydostać, jeśli jego poświęcenie nie ma pójść na marne!

Merenda, Drusilla, Tiberius i Decimus dołączyli do reszty. Ruszyliście dalej, polegając na magicznych zmysłach Dairinn. Wkrótce mieliście się przekonać, że stukot w ścianę celi, który Taurus mylnie uznał za użycie kilofów, był czymś zupełnie innym…

Taurus, Atler, Vestus. Nie znaliście się zbyt długo, ale mimo tego zdołaliście rozpoznać kompanów po prawdopodobnie przedśmiertnych krzykach. Każdemu towarzyszył odgłos kłapania szczęk. Nie wiedzieliście, co się stało. Mieliście jedynie mglistą świadomość wpadnięcia w pułapkę. Instynkt podpowiadał wam, że w pobliżu czaił się jakiś ogromny, wrogi kształt niepodobny do człowieka… i w szybkości leży jedyna szansa ucieczki!

 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 25-05-2019 o 12:51.
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 10-05-2019, 22:11   #7
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
'Drużyna' 1

- Proponuję iść po dachach i sprawdzać grunt przed pierwszym człowiekiem z pochodu. Może być widłami Livii. Idźmy jeden za drugim. Chyba, że macie lepszy pomysł. - Mucius był otwarty na przemyślenia i alternatywne pomysły.
- Puśćmy szczura przodem, może i pułapki umie wywęszyć? - rzuciła szeptem Clepsina, w głebi ducha mając nadzieję, że będzie inaczej i jakieś mechaniczne kolce wypatroszą demona.
Mucius który był wciąż pod wpływem zauroczenia stanowczo odmówił.
- Złotonosek będzie się trzymał zaraz za mną. Trzeba nam człowieka z przodu, nie gryzonia.
- Realistycznie rzecz ujmując, szczury są mądre. I zręczne, nic by mu się nie stało. - wtrącił się Atrius. - Ale niech ci będzie. Pukamy pałką, widłami czy czym tam komu najwygodniej będzie i posyłamy kaczkę przodem, na wszelki wypadek. A szczur i tak niech idzie z przodu, może nie przed wszystkimi, ale niech ma jak węszyć.
Gajusz wskazał na swój kij.
- Jest odpowiedni poprowadzę was.
Fodjuncjusz chwycił ponownie mocniej Mendicusa i ruszył za resztą.
- Chodźmy w tą stronę - wskazał północ i macając drogę kijem ruszył przed siebie.
- Sprawdźmy może najpierw te drzwi obok, może znajdziemy tam coś, co ułatwi nam wspinaczkę? - zasugerowała była żebraczka. - Nie możemy sobie pozwalać zostawiać potencjalną pomoc za nami.
- Oczekujesz legionów za tymi drzwiami? - odparł Gajusz - Musimy się stąd wydostać, zwiedzanie tylko wystawia nas na ryzyko. Chodźmy.
Ruszył na północ.
- A bo na dachach będzie na nas czekał jakiś bóg we własnej osobie… - mruknęła cicho, spoglądając mimowolnie na porzucone drzwi. - Wiesz w ogóle, gdzie idziemy? Nie żeby coś, ale ta mastaba czy co to jest przyprawia mnie o mdłości…
- Dachy mają to do siebie, że tu jest mniej przechodniów - mruknął Gajusz.
Pomagając sobie nawzajem wdrapaliście się do góry, nie zważając na piski uwięzionych szczurów. Płaskie dachy komnat świątynnego kompleksu sprawiały póki co wrażenie solidnych, gdyż kij Gajusza nie trafił na ani jedno miejsce grożące zawaleniem i bolesnym upadkiem. Wysoko nad waszymi głowami usłyszeliście hałaśliwe nietoperze. Tutaj musiały być ich setki. Przeszliście jakieś siedemdziesiąt stóp w kierunku uznanym za północ i dotarliście do miejsca, w którym ściany sakralnych budowli graniczyły z tym, co jeszcze do niedawna wydawałoby wam się ścianą jaskini. Z bliska wyglądały zbyt regularnie na dzieło natury. Całe to miejsce było przykryte jakby wielką, niemal idealnie okrągłą kopułą z czarnego granitu, wyrzeźbioną w kamieniu kto wie przez kogo, może przez tytanów lub nawet bogów?
- Spróbujmy to obejść, hmm, na wschód- powiedział Gajusz - tam musi coś być.
- A skąd my mamy wiedzieć, gdzie jest wschód? - spytał Atrius. - Nie mamy gwiazd, słońca ani niczego w tym stylu, aby nawigować.
- Złotonosku co powiesz… wyczuwasz coś? - Mucius zwrócił się do szczura. Generalnie było mu obojętne póki co gdzie pójdą. Każdy kierunek był tak samo dobry. Najważniejsze było przeżycie. Choć złoto jakie mogli tu znaleźć też w pewnym stopniu kusiło.
Fodjuncjuszowi też najbardziej zależało na opuszczeniu tego miejsca. Wschód, gdziekolwiek on był, pasował mu. Tak samo, jak każda inna strona, byleby próbowali znaleźć wyjście.
- Północ jest tam - wskazał kierunek w którym szli. - Więc wschód jest tam, pokazał. To równie dobrze mógłby być inny kierunek, ale w tej chwili z racji braku punktów odniesienia niech zostanie jak jest. A więc na wschód - wskazał kijem i ruszył sprawdzając drogę…
 
AJT jest offline  
Stary 15-05-2019, 22:31   #8
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
- Głupstwa, co? - dwa słowa rzucone przez Drussilę, wyróżniły się wśród potoku bluzgów niegodnych kobiecych ust.
Serce biło jej szybciej niż kiedykolwiek, czuła bolesny płomień w piersiach, udało jej się nawet splugawić spodnie. Czuła, jak ranne ramię drętwieje i ocieka krwią… Tak miał się zakończyć jej żywot?
- Biegnijcie! - krzyknęła, starając się nie myśleć o losie kompanów.
- O bogowie, o bogowie… - mamrotała w kółko Merenda. - Powiedz, że to coś dało nam spokój… - kontynuowała, starając się wyminąć bestię i uciec w bardziej bezpieczne miejsce.
Varius był wściekły i przerażony. Przerażony bo ginęli jego towarzysze w mroku i beznadziei. Jedno mlaśnięcie jakiegoś potwora i było po wszystkim. To wywoływało w nim też wściekłość. Chciałby im pomóc. Chciałby coś zmienić i robić różnicę.
- Dairinn trzymaj się blisko mnie lub złap mnie za rękę. - drwal był zdeterminowany by trzymać się blisko elfki i bronić jej w razie czego. Uciekał jednak jak wszyscy przed siebie.
Tiberius i Decimus także rzucili się do ucieczki. Co innego przylać paru pokurczom, a co innego mierzyć się z nieznanym potworem. To samo uczynili Pusiliusz, Sokolariusz i Sarmencjusza. Co sił w nogach rzucili się do ucieczki.
Rozpierzchliście się, wrzeszcząc z przerażenia. Varius wbiegł na rumowisko, niepewny dokąd zmierza. Tiberius wymacał rękoma róg komnaty - pytanie który. Rozpędziwszy się, Sokolariusz uderzył mocno czołem w ścianę i upadł. Podążająca za nim Merenda wywróciła się na niego. Sarmencjusz czuł, jak piana (a może jad!) kapał na jego ubranie z ohydnej paszczęki drapieżnej bestii. Drusilla zaryła boleśnie nogą w ostrą krawędź sporego głazu i poleciała do przodu. Kiedy to się działo, Decimus jakimś cudem przeskoczył przez jej plecy i jeszcze podniósł Pusiliusza za fraki.
Słyszeliście, jak liczne, masywne nogi monstrum poruszały się frenetycznie, rozkopując walające się wszędzie kamienie, cegły i odłamki zawalonej ściany, a szczęki kłapały złowieszczo. Ciemność rozbrzmiewała krzykami kolejnych ofiar. Kiedy spotkaliście się za rogiem z nawołującą was elfką, było was już tylko sześciorga: Dairinn, Drusilla, Pusiliusz, Sarmencjusz, Varius, Decimus.
- Światło! Będziemy mieć światło! Jeśli tylko uda mi się to rozpalić… - Słyszeliście, jak majstruje przy latarni. Wreszcie rozbłysło. Ujrzeliście siebie nawzajem, wciąż ze świadomością, że nie byliście sami. To coś wciąż czaiło się gdzieś za kręgiem światła rzucanym przez latarnię i żerowało na trupach waszych kompanów. Które nie były jedynymi trupami. W powietrzu unosił się smród zgnilizny. W kwadratowej, bezdrzwiowej komnacie o boku dwudziestu stóp, w której się znaleźliście, leżało siedem zwłok. Trzy należały do ludzi, prawdopodobnie poszukiwaczy przygód, a cztery do... goblinów, stworów jakich na Pograniczach nigdy zdawało się nie brakować. Po śladach krwi na posadzce wywnioskowaliście, że musiały zostać tu przyciągnięte przez to monstrum… co nie zostawiało wam wiele czasu na zrabowanie ekwipunku poległych.
- Bierzcie co się da zanim to wróci i uciekajmy! - Zamknęliście się jakieś trzydzieści stóp dalej, przechodząc z boku długiej hali do w zbudowanej na planie prostokąta komnacie o bokach dwudziestu i trzydziestu stóp. Pomieszczenie mieściło schody prowadzące na dół, ale chwilowo ważniejsze były dla was drzwi, dające namiastkę bezpieczeństwa…

Drusilla zatrzasnęła drzwi. Po czym, mimo że nigdy nie była obdarzona fizyczną siłą, naparła dla pewności na nie, aby tylko mogły wytrzymać ewentualną napaść bestii chwilę dłużej.
Pusiliusz z Sarmencjuszem szukali pochodni, które pozwolą im odstraszyć stwora, a także przeprawić dalej się przez lochy, a także broń i eliksiry. Następnie pobiegli za drzwi. Za nimi rozglądnęli się, czy znajdą jakieś drewna i materiały, które pozwoliłyby rozpalić ognisko. Ognisko, które dawałoby światło jak najdłużej, opóźniając ewentualny potwór stwora.
Sądząc po zebranych przedmiotach ograbiliście zwłoki jakiegoś świętego męża toczącego krucjatę przeciw siłom ciemności i jego dwóch przybocznych. Dzieląc się zgarniętym w pośpiechu łupem wreszcie mieliście okazję spojrzeć na waszą towarzyszkę, Dairinn. Kucnęła oparta o ścianę, złamana utratą dwóch kompanów. Kiedy wreszcie przestała skrywać twarz w ramionach, prawie że odskoczyliście na widok pionowych, kocich źrenic, obserwujących jak wybieracie ekwipunek…
- To nie ja, to przez pierścień! - Widząc wasze zaskoczenie wskazała na palec, na którym znajdowała się srebrna obrączka z równie kocim oczkiem. - Potrafię dzięki niemu widzieć w ciemnościach, ale wtedy straszę jak jakiś odmieniec... Vestus wpadł pewnego razu na pomysł, żebym pośród ludzi udawała niewidomą i wiązał mi czarną chustę wokół oczu. - Uśmiechnęła się na to wspomnienie. - Kiedy tak występowałam, wasz lud z litości dla ślepej śpiewaczki rzucał dwa razy więcej monet niż zwykle.
Czy była piękna? Nie w ten sposób, co Vatia, najpiękniejsza kobieta, jaka prawdopodobnie urodziła się na Pograniczach. Ciekawe zresztą, czy jeszcze żyła? Elfickość Dairinn sprawiała wrażenie raczej obcości i odmienności niż takiego piękna, do jakiego byliście przyzwyczajeni.
- To coś, w ciemnościach… - Kontynuowała po chwili. - To był gigantyczny, czarny pająk. Nie widziałam takiego czegoś w życiu! Szarżował jak odyniec na ośmiu grubych, włochatych nogach. Z paszczęki kapał mu pieniący się jad. Ale najbardziej przerażały mnie jego ślepia. Nie sprawiał wrażenia prymitywnego, żądnego krwi drapieżnika. Tam czaiła się jakaś straszliwa inteligencja, jakby był opętany przez demona nie z tego świata! Jeśli stąd wyjdziemy i będziecie mieli odwagę pomścić swych towarzyszy, chętnie wam w tym pomogę. W tym miejscu straciłam swoich jedynych przyjaciół...

Drusilla opadła ciężko koło elfki. Wydarzenia sprzed paru chwil dopiero teraz zaczynały do niej docierać. Oni wszyscy… Ci którzy zostali z tyłu… Nie żyli? Jeszcze chwilę temu wspólnie odprawiali śpiewy, a teraz… Nie było ich już tutaj. Nie umiała być nawet zła na Dairinn za to, że naciągała biednych wieśniaków. Nie umiała się jej już bać jako ludożernego potwora… Jak głupia mogła być, aby tak myśleć?
- Przepraszam cię. Za te wszystkie krzywe spojrzenia, komentarz o Vestusie, za to co mówiłam w celi… - Głos zaczął jej się załamywać, gdy dotarło do niej, że wywróciła się tam, przy tym potworze. Jakoś wstała i się tu dostała, ale kosztem czyjego życia? - Nie wiem co mi odbiło… Jeśli naprawdę chcesz tam wrócić po zemstę, pójdę z tobą. Nawet jeśli uważam, że to samobójstwo… Spalmy to gówno i pogrzebmy naszych.
- Wielu z nas zginęło i nas również może spotkać taki los, dlatego bez zbędnej zwłoki przyjmuję twoje przeprosiny, Drusillo. Powiedziałabym ci, żebyś się tym nie przejmowała, moja droga, bo zabraknie ci sił na to, co jeszcze przed nami, ale po tym wszystkim, co przeszłam, sama czuję się bezsilna. Nawet jeśli się stąd wydostaniemy, czeka nas jeszcze długa wędrówka przez las Viaspen. A później będziemy musieli zmierzyć się podejrzliwością waszego ludu; ich wyrzutami za tych, których nie zdołaliśmy uratować; podatkami od zdobytych w krwi i pocie kosztowności… a was do tego czeka widok tego, co zostało z waszego domu. Jeśli wtedy znajdziesz w sobie siły do dalszej walki, weźmiemy odwet za wszystkie doznane krzywdy.
Decimus podniósł porzucony sejmitar i założył metalową tarczę. Dzięki temu poczuł się jakoś mniej niepewnie. Odkorkował bukłak i powąchał, a potem pociągnął solidny łyk.
- Niech każdy weźmie po dwie pochodnie - powiedział - niewykluczone, że będziemy zmuszeni podzielić się, więc lepiej by każdy miał światło.
Odpiął pas z pochwą do sejmitara z trupa i zapiął na biodrach.
Dairinn przytaknęła, wzięła dwie pochodnie i włożyła do znalezionego plecaka.
Varius w tym czasie wziął do ręki młot bojowy. Założył plecak do którego wsypał kosztowności.
- Podzielimy to po wyjściu. Teraz to chyba nie ma za bardzo po co - nikt nie protestował więc zamknął plecak. Dwie flaszki oleju militarnego trafiły przywiązane do pasa. Szedł w drugim szeregu więc będzie mógł zrobić z nich użytek. Spróbował też żelaznych racji. Mały kęs czy czasem nie były popsute lub zatrute. Jeśli nie nerwowo zjadł trochę. Czekając aż reszta będzie gotowa do drogi.
Dwie trzecie prowiantu składały się z sucharków. Kimkolwiek byli tamci poszukiwacze przygód, nie przelewało im się za życia. Zaledwie jedna trzecia znalezionej żywności była bardziej urozmaicona. Zarówno suszona wołowina jak i owoce nie budziły podejrzeń w smaku.
Sarmencjusz uzbroił się w falx, a także zabrał kajdany. Zaciekawiło okrągłe pudełko z runami. Ciekawość go zżerała i postanowił je otworzyć. Pusililiusz wziął buteleczki z wodą święconą. Poza tym zebrali pochodnie i racje żywnościowe.
W środku zdobionego pudełka znajdowała się płaska, czarna tarcza z wymalowanymi dookoła runami, których Sarmencjusz nie rozpoznawał. Wyglądały najprędzej na pismo jutlandczyków lub... krasnoludów, jacy sporadycznie schodzili z gór. Nad tarczą znajdowała się strzałka wskazująca na jeden ze znaków. Jej położenie zmieniło się nieznacznie kiedy Sarmencjusz przestąpił z nogi na nogę. Igła wskazywała kierunek, w którym zamierzaliście iść. Drusilla rozpoznała krasnoludzką runę. Oznaczała “powierzchnię”.
Drusilla. wypocząwszy na tyle, na ile to możliwe w ciągu chwili, wstała i wzięła do lewej ręki buzdygan któregoś z poległych wojów i w miarę solidną, drewnianą tarczę do prawicy. Ośmieliła się również wziąć do rąk poświęcany młoteczek, niewątpliwie będącym relikwią Turasa. Może i chodziła do świątyni jedynie co Ammonadras, jednak nawet dla niej porzucenie takiego przedmiotu w wylęgarni zła byłoby nie do pomyślenia.
- Nie macie może czegoś, czym moglibyśmy to oczyścić? Takie rzeczy nie powinny być całe w błocie i krwi.
Varius odpowiedział kobiecie.
- Masz rację. Jednak teraz nie mamy czym ich wyczyścić. Nie możemy też zwlekać najlepiej byłoby ruszyć dalej. Pająk może tu wrócić w każdej chwili.
Otworzyliście drzwi i wyjrzeliście przez nie ostrożnie. Długa hala zdawała się być pusta. Trzęsienie ziemi lub podobny kataklizm doprowadził komnatę do stanu ruiny, pokrywając jej ściany i posadzkę licznymi pęknięciami. Na ścianie naprzeciwko waszych drzwi znajdowało się pięć okien rozmieszczonych w regularnych odstępach. Ich parapety przysypane były gruzem. W niewielkim odstępie za oknami połyskiwała ściana czarnego granitu, dlatego okna wyglądały jak błąd budowlany lub - co było bardziej wiarygodne - sprawiały wrażenie jakby świątynia zapadła się pod ziemię. Ceglana podłoga cała była w odłamkach potłuczonej porcelany i resztkach jedzenia tak zżółkłych od pleśni, że ich pierwotna postać była nie do zidentyfikowania. Panowała cisza pełna napięcia. Jeśli poczwarny strażnik był w pobliżu, czekając tylko na wasz błąd, żaden odgłos nie świadczył o jego obecności.
Sarmencjusz spojrzał na swoje znalezisko ze strzałeczką,. Był ciekaw, co w tym momencie pokazywało i rzeczywiście strzałeczka pokazywała wciąż pewien kierunek. Gdy grupka zaczęła się zastanawiać, gdzie się udać, stwierdził, że w dół nie ma co iść. Jeśli nie było schodów, gdy tu wchodzili, to czemu ich używać wychodząc.
- Kiedy wędrowałam z Quintusem i Vestusem również nie uświadczyliśmy po drodze żadnych schodów - dodała Dairinn, zajęta szkicowaniem mapy. - Większą część drogi pokonaliśmy wędrując po dachach komnat, jednak nie było to najbezpieczniejsze rozwiązanie, gdyż w ciemnościach roiło się od krwiopijnych nietoperzy i... żądlaków, może mieliście z nimi do czynienia. Doszliśmy w ten sposób do piramidalnej świątyni i tam wpadliśmy w pułapkę koboldów… - dalszy ciąg tej historii już znaliście. - Ale kto wie, może gdzieś na niższym poziomie znajduje się inne wyjście? Co jeśli komnaty przed nami to wciąż terytorium koboldów albo paskudniejszych stworów? - W pamięci mieliście wciąż obraz Tibur niszczonego i mordowanego przez orków, hobgoblinów i gnolle. - Znowu zostaniemy pojmani...
- Nie, nie możemy sobie na to pozwolić. Bogowie dziś nam sprzyjają… - szepnęła Drusilla. - W dół, górę, prawo czy lewo, to bez znaczenia, póki gdzieś idziemy. I nie napotkamy już tego pająka.
- Obyś miała rację. Szczerze w to wątpię! - Odparła Dairinn.
Ruszyliście dalej. Przeszliście kawałek długiej hali, kiedy niespodziewanie Decimus potknął się o drut rozciągnięty nisko nad posadzką. Wiedzieliście, co to oznacza. Pułapka! Mieliście jedno bicie serca na właściwą reakcję…
Varius ogarnął ramieniem Dairinn i rzucił się z nią na posadzkę. Latarnia wypadła mu z rąk, uderzyła o podłogę i potłukła się. Znowu nastała ciemność. Pusiliusz i Sarmencjusz padli niedaleko od nich. Jedna butelka wody święconej rozbiła się. Drusilla osłaniała głowę tarczą. Nic o nią nie uderzyło. Decimus wywijał sejmitarem, odbijając wyimaginowane pociski. Nie byliście pewni, co się właściwie stało. Na czym mogła polegać pułapka?
- C… coś po mnie pełza! - Krzyknęła nagle przerażona elfka.

Varius troskliwym choć zdecydowanym tonem powiedział:
- Zaraz się tego pozbędę. Możesz na mnie liczyć. To z pewnością jakiś jadowity wąż. Nie ruszaj się - zgodnie z obietnicą pozbył się “potwora” unosząc rękę która miał na plecach Dairinn. Miał cichą nadzieję, że był to jedyny wróg na jej ciele. Nic nie widział więc spróbował rozpalić pochodnie.
- Ach! - Dairinn jęknęła boleśnie, co tylko zmobilizowało Variusa. Wyczuł w ciemnościach pełznącą masę gumowatego cielska. Złapał je ręką i ścisnął jak wroga za gardło. Walił młotem niczym kowal w kowadło aż stwór przestał się ruszać. Po rozpaleniu pochodni okazało się, że to nie wąż, a wielka, lśniącoczarna stonoga. Musiała zagnieździć się w plecaku niesionym przez elfkę.
- Za późno! Zdążyła mnie ugryźć. Jestem już trupem…
Dairinn potrzebowała pomocy Variusa by wstać. Wyraźnie pobladła. Wyglądała, jakby paliła ją trucizna.

- Póki możesz nabrać kolejny oddech, musimy trzymać nadzieję w naszych sercach. Jeśli te pieprzone koboldy żyją wśród tylu jadowitych stworzeń, pewnikiem mają gdzieś zapas odtrutek. - Powiedziała Drusilla.
- Więc naprzód! - Odpowiedziała elfka. - Choć to daremne...
Pusiliusz i Sarmencjusz wstali. Blask pochodni pozwolił wam ponownie rozejrzeć się po komnacie. Żyłka zerwana przez Decimusa była połączona z lekką kuszą umieszczoną na jednym z parapetów i ukrytą w gruzie. Pułapka całe szczęście nie zadziałała zgodnie z intencjami twórcy.
Dalszy ciąg podziemi odgrodzony był nie drzwiami, a kurtyną z kilku pozszywanych skór. Traper Decimus nie był pewien, do jakich zwierząt należały, jeśli w ogóle do gatunku zwierzęcego.

- Podejdźmy ostrożnie - powiedział traper - skoro jest kotara, to ktoś ją musiał zrobić…
Ściskając rękojeść sejmitara zbliżał się do kotary. Nasłuchiwał jakiś dźwięków zza niej. Jeśliby panowała cisza planował lekko uchylić ją ostrzem i zajrzeć.
- Musisz uważniej rozglądać się za pułapkami - rzekł Pusiliusz do Decimusa rozpalając pochodnię, którą miał zamiar trzymać w wolnej ręce. - Najlepiej z nas znasz się na tym, niejedną pułapkę już sam zastawiłeś. Musimy wszyscy dbać o ogień. W ciemności nie mamy szans na przeżycie. Kto może, niech odpala pochodnię.
Sarmenjusz w tym czasie ruszył uważnie za Decimusem. Trzymał swą broń gotową do użycia.
Varius sprawdził swój plecak. W poszukiwaniu nieproszonych gości, jak również rzeczy które mogły być w tym plecaku od bardzo dawna. Nie zbadał go pod tym kątem na początku a jedynie wcisnął tam ich łupy. Co jak pokazał przykład elfki mogło być błędem. Następnie sprawdził czy lekką kuszę można bezpiecznie zabrać i jeśli tak zapytał czy ktoś nie zechce jej używać. Sam widząc osłabienie Dairinn powiedział do niej.
- Zabiłem to coś, a odtrutka może wpaść nam w ręce. Truchło schowam do plecaka gdyby ktoś pytał co cię ugryzło. Możesz opierać się o mnie podczas marszu. Jeśli się zgodzisz wezmę od ciebie łuk i strzały. Zrobię z nich użytek. Następnie napiął łuk i miał zamiar osłaniać działania ludzi na pierwszej linii.
- Nie za szybko idziemy do przodu? Skąd pewność, że nie ma gdzieś tu kolejnych… takich cosiów - spytała Drusilla, spoglądając na przerośniętą stonogę.
- A skąd pewność, że za nami nic nie idzie? Musimy zachowywać większą ostrożność, niż do tej pory, ale musimy iść - rzucił Sarmencjusz.
- Na następną, tym razem działającą pułapkę? - kobieta rozłożyła bezradnie ręce, widząc że przygoda sprzed chwili niczego nie nauczyła jej kompanów. - Wy nawet pod nogi nie patrzycie! Jeśli naprawdę nie zależy wam na waszym życiu, pomyślcie chociaż o mnie i Dairinn.
Uformowaliście ustalony szyk. Decimus, nie usłyszawszy żadnych podejrzanych dźwięków, uchylił sejmitarem skórzaną kotarę. Pusiliusz przyświecił pochodnią. Cień trapera padł na zajmujący całą ścianę wyblakły fresk. Przedstawiał leśną polanę w czasie pełni księżyca. Pijani bachanci tańczyli wkoło wysokiego ogniska, nieświadomi tego, że są obserwowani zza ciemnej linii drzew. Zarówno płomień, jak i postacie poruszały się, wprawiane w ruch jakąś czarnoksięską sztuką. Przyczajone, wilkołacze sylwetki, z ostrymi kłami i rozcapierzonymi pazurami, czyhały w gąszczach na odpowiedni moment do rozpoczęcia krwawej uczty. Ich tułowia unosiły się i upadały w rytm przyspieszonych oddechów. Atak wymalowanych wilkołaków nigdy nie następował, jednak na samą myśl o ponurym fatum bezbronnych epikurejczyków ciarki przebiegały wam po skórze. Dedykowany nieznanej wam potędze fresk kończył się w miejscu, gdzie powinno stać ogromne łoże. Teraz w blasku ognia pochodni świeciła tam pustka. Jednak ktoś lub coś postanowiło zagospodarować niepokryty malowidłem fragment ściany, bazgroląc jakiś kanciasty, krzywy napis w obcym języku. Za tusz posłużyła szkarłatna substancja… Czyjaś krew? Gdyby frapujący malunek sam w sobie nie wystarczał, aby napełnić wasze serca niepokojem.
- BREE-YARK. - Wymamrotała pod nosem Drusilla. Gobliński idiom, który najłatwiej było przetłumaczyć jako “na pohybel hobgoblinom!”, ukazujący napięty, wrogi stosunek między tymi dwoma plemionami. Lepiej było nie wypowiadać tego hasła przy hobgoblinach. Mogło zaś się przydać przy najbliższym spotkaniu z goblinami, wypowiedziane na znak braterstwa.
W komnacie brakowało wspomnianego łóżka. Nie było też żadnych innych mebli, czy nawet ich połamanych części, ale wyobrażaliście sobie, że pokój musiał być kiedyś pełną przepychu sypialnią jakiegoś zaharańskiego purpurata. Może i żył w luksusach, ale zasypianie pod takim freskiem musiało być gwarantem koszmarnych snów i wielu nieprzespanych nocy.
- Stójcie proszę. - Zatrzymała was Dairinn. - Dajcie mi jeszcze chwilę… - Wciąż opierała się o ścianę. Napiła się z bukłaka Decimusa. Wzięła kilka głębokich oddechów. Dała odpocząć obolałym mięśniom. Strząsnęła pot. Odetchnęła tyle, na ile mogła sobie pozwolić, choć pewnie marzyła o dłuższym odpoczynku. Kiedy zaczęła wyglądać, jakby poczuła się lepiej, dodała słabiutkim głosem:
- Wydaje mi się, że jestem gotowa. Jeśli przeznaczono nam klęskę, nie każmy jej długo czekać.
 
Icarius jest offline  
Stary 22-05-2019, 18:54   #9
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Wprowadzenie dla drugiej drużyny

[media][/media]

Wśród Wiedzących istnieje potępiona przez kościół Siedmiu teoria, że bogowie zapętlili świat w niekończący się cykl. Powstające z mroków barbarzyństwa, małe, odizolowane osady łączą się pod rządami wspólnego władcy dla wzajemnej ochrony. Powoli te wioski zaczynają dominować otaczające tereny i stają się wielkimi państwami. Ich armie stają się coraz większe i silniejsze, ostatecznie podbijając inne plemiona i tworząc imperium. Jednak prędzej czy później cesarstwo się rozpada, dzieląc na wiele skłóconych prowincji. Poddani rozpraszają się jak szczury, a rozpalone w morderczych trudach światło cywilizacji ustępuje pierwotnym mrokom dziczy. Na samym końcu pozostaje tylko kilka punktów światła, które podtrzymują wątły ogień Prawa dopóki, dopóty cykl nie będzie mógł rozpocząć od nowa.

Ale co powoduje, że te imperia upadają raz po raz? Dlaczego mroczna Zahara, jaszczurcza Thrassia czy elfia Argolla nie osiągnęły coraz wyższego poziomu postępu, by w końcu rozciągnąć się na cały świat i ogłosić koniec historii?

Czasami są osłabione po dziesięcioleciach wojny z innym, równie ekspansjonistycznym cesarstwem, co pozostawia każde zbyt wyczerpane, by mogło przetrwać. Czasami są rozdzierane przez szaleńcze, bratobójcze walki o sukcesję i w skutku pozbawiane władcy zdolnego kontynuować rządy. Zbyt często klasy rządzące obrastają w tłuszcz i gniją od środka, wyczerpawszy skarbiec dla ich własnych, dekadenckich przyjemności, aż imperium zostaje ostatecznie wyssane i zwiędłe.

Ale najczęściej przyczyną są potwory.

Niektóre z nich o potędze pozwalającej im w pojedynkę wygrywać z całymi garnizonami. Drugie rozmnażają się tak szybko, że są w stanie pokonać wszelki opór przerażającą liczebnością, jeśli ich populacja wymknie się spod kontroli. Jeszcze inne mogą podstępnie ukrywać się wśród mieszkańców wsi i miast. Nigdy nie ujawniając prawdziwej tożsamości, żerują na ciałach i plugawią dusze zwykłych ludzi dopóki, dopóty nie jest za późno.

Wszystko to może się połączyć w jeden niszczycielski atak na cywilizację, niszczący ją zarówno od wewnątrz, jak i od zewnątrz. Nawet ogromne imperia pozostają podatne na takie ataki, gdyż, jak na ironię, przez poczucie bezpieczeństwa za murami wielkich miast przestają być ostrożne, na co mniejsze narody nigdy by sobie nie pozwoliły.

Być może istnieją także ciemniejsze, bardziej zorganizowane siły knujące w celu obalenia nawet najpotężniejszych bastionów Prawa - potworne tajne stowarzyszenia czy legiony Chtonicznych Otchłani. Być może są nawet aktywnie sterowane przez nienazywalne bóstwa o zakazanych imionach. Niektórzy uczeni szeptają, że może nawet potwory mają swoich bohaterów, czempionów Chaosu, odpowiadających na wezwanie potwornego ludu, cierpiącego pod twardym obcasem imperium i spiskującym, aby się spod niego jak najszybciej wyzwolić.

Cywilizacja zawsze wisi na włosku. Ignorowanie zagrożenia ze strony potworów powoduje tylko, że z czasem to zagrożenie tylko rośnie. Aby społeczeństwo przetrwało, prosperowało i wciąż rosło, potwory żerujące na nim muszą być nieustannie zwalczane. Same armie nie są w stanie tego zrobić - podczas gdy mogą stać twardo przeciwko całym hordom najeżdżających potworów, są zbyt powolne, zbyt defensywne, zbyt ograniczone w doświadczeniu z ogromną różnorodnością stworów i zbyt skupione na patrolowaniu i ochronie własnych domen.

Wszakże potwory nie uznają żadnych granic za niedozwolone, a więc Prawo potrzebuje własnych obrońców, którzy mogą iść wszędzie tam, gdzie są akurat potrzebni. Aby dać cywilizacji szansę w tej nierównej walce, powstała nowa kasta wojowników, którzy nie tylko bronią punktów światła przed atakami potworów, ale również uderzają mocno i szybko, prześladując potwory na ich ziemiach, w ich własnych legowiskach. Niektórzy nazywają ich poszukiwaczami przygód czy żołnierzami fortuny, ale ich właściwe imię to Pogromcy, gdyż zabijanie potworów zdaje się być ich ostatecznym powodem istnienia.

Większości z nich nie przeżywa dłużej niż jeden rok.

Trzy lata temu tarkaun imperium Aury odpowiedział na wezwanie imperatora Somirei. Wysłano statkami na zachód siły stacjonujące na wschodniej granicy, aby wspólnie stawić czoła barbarzyńskim hordom Skysostańczyków zagrażającym cywilizowanemu światu. Wschodnia część Magerum Menotürum, “nieprzerwanej linii” pięćdziesięciu sześciu fortów, wzniesionych zniewolonymi rękami Kryseańskich separatystów, nagle opustoszała. Z trzydziestu trzech tysięcy legionistów został zaledwie ułamek tej potęgi. Kiedy zwierzoludzie, znani pod różnymi nazwami, takimi jak orkowie, hobgobliny, koboldy czy gobliny, zdobywali i grabili jeden pograniczny fort po drugim, Jutlandzcy najeźdźcy i Celdoreańscy piraci przeprawili się przez morze Ammasaurëan, paląc i łupiąc imperialne wybrzeża. Niedawno pojawiły się opóźnione (i miejmy nadzieję, że zniekształcone) pogłoski o okrążeniu aurańsko-somireańskich sił przez Skysostańczyków i ich ostatecznym unicestwieniu. Jeśli teoria cyklu był prawdą, obecny cykl wchodził właśnie w swą najniebezpieczniejszą fazę…

Po brutalnym ataku na wioskę Tibur podjęto kroki na tyle stanowcze, na ile osłabione Pogranicza były zdolne. Legat fortu Turos Tëm, Ulrand Valerian, obiecał wysoką nagrodę dwóch tysięcy aurańskich złotych słońc temu, kto stłumi w zarodku najazdy zwierzoludzi. Ślady z Tibur prowadziły, ku zaskoczeniu, nie za rzekę Krysivor, a do lasu Viaspen, zdziczałej puszczy, porzuconej przez elfów wieki temu. Motywowani przez imperialne złoto lub z dowolnie innych pobudek, właśnie tutaj zaczynaliście swą opowieść…

[media][/media]

Przed wyruszeniem z Turos Tëm poczyniliście niezbędne przygotowania do wyprawy. Osły nabyte przez Kwintę i Septimusa zostały objuczone rynsztunkiem wszelakim: pochodniami, linami, kocami, bukłakami z winem, pochodniami, sucharkami, suszonymi owocami i mięsem, zapasem strzał, pergaminów i kartek. Przygotowywaliście się z myślą o spędzeniu w lesie nocy, gdyż samo dojście tam trwało przynajmniej pół dnia. Podczas sprawunków zauważyliście, że cały fort żył niedawnym atakiem zwierzoludzi, w wyniku którego wioska Tibur została ograbiona i spalona, a mieszkańcy albo wymordowani, albo porwani w ciemne ostępy Viaspen. Mówiło się na ten temat co prawda dużo, ale mało konkretnie. Ktoś słyszał piąte przez dziesiąte i tak też powtórzył Septimusowi, że kapłanka Genelen, sprawująca opiekę nad wojskowym szpitalem, zna legendę o miejscu w puszczy tak przepełnionym złem, że zostało zapięczetowane wielką skałą przez samych bogów, kiedy świat był jeszcze młody. A z kolei Kwintę ostrzegano (lub straszono) ostatnimi żyjącymi w lesie elfami, ponoć zdziczałymi i nie pragnącymi niczego ponad kęs człowieczego mięsa.

Maszerowaliście przez pola. Za waszymi plecami stopniowo niknął fort. Mijaliście wioski, a wkrótce już tylko pojedyncze gospodarstwa. Tibur było niegdyś solidnie obwarowanym, umocnionym siół zaludnione przez straceńcze odważnych pograniczników żyjących z darów lasu. Padł ofiarą ataku koboldów, orków i hobgoblinów. Toporne kryseańskie chaty spłonęły. Wszędzie leżały gnijące trupy. Ziemię pokrywały plamy zaschniętej krwi. Pocięte saki, rozbite skrzynie i porozrzucane zapasy leżały bezładnie między zwłokami. Minęliście wielką piramidę nagich, spalonych ciał - mężczyzn, kobiet, dzieci, a także i zwierząt, zrzuconych bez różnicy na jeden stos. Żadna istniejąca nacja nie dopuściłaby się podobnego czynu co zaharańskie potwory, lubujące się w sianiu destrukcji, w terrorze, torturach i zabójstwach. Jak w przypadku dzikich bestii, chociażby wilcząt, u których instynkt zabijania potrafi być silniejszy niż instynkt zachowania życia.

Przeszliście obok starca przybitego kołkami do drzewa. Na jego czole wyryto nożem prymitywny znak, którego znaczenia nie rozumieliście, ale który został wam w pamięci - złowrogie, jaszczurze oko... W końcu natrafiliście na ślady korowodu pojmanych, prowadzące do tajemniczego lasu Viaspen, skąd nikt nie spodziewał się ataku. Gdzieś w tym lesie biło serce ciemności, które już wkrótce będzie pompować krew zniewolonych w obce, demoniczne światy…

Gdzieś w lesie Viaspen
Nauridras, 8 Pendaelen 381 Roku Imperialnego

Nie byliście wprawni w sztuce tropienia albo to potwory były zbyt biegłe w kunszcie zacierania śladów, bo pierwszy dzień przyniósł tylko rozczarowanie. Niespokojni spędziliście noc w lesie. Dzieki bogom, oprócz oddechów kompanów i sporadycznego szelestu lub trzasku gałązki, czasem jedynie bzyczały nocne owady, a czasem zaszurgało jakieś małe zwierzę, uciekające w trawie.

Nawet u najzręczniejszego tropiciela szybkość i cisza nie szły ze sobą w parze; im bardziej troszczyliście się o jedno, tym bardziej zaniedbywaliście drugie. Mimo to nazajutrz, z samego rana podążaliście pochwyconym tropem jakiegoś olbrzymiego, człekokształtnego monstrum, w dobrym tempie, unikając gałęzi i sterczących konarów najlepiej, jak umieliście. W ten sposób dotarliście do niewielkiego zagłębienia, jednak spóźnieni. Na rozoranej ziemi, świadczącej o zaciekłej walce, leżały okrwawione zwłoki. Wielkie zwłoki… ogrzycy? Tak zgadywaliście, spoglądając chmurnie. Trup leżał głową w dół, rozszarpany przez jakąś bestię albo stado zgłodniałych wilków. Z dwojga złego szczerze wolelibyście trafić na to drugie, zrozumiawszy jaką potęgą musiałoby dysponować stworzenie zdolne w pojedynkę stawić czoła ogrowi i wygrać. Ciekawe, dokąd prowadziły głębokie ślady zostawione przez ogrzycę, gdyby tak odtworzyć jej wędrówkę wstecz?

Trzasnęła sucha gałązka. Ktoś się zbliżał. Ktoś, kogo byście się w tym miejscu najmniej spodziewali. Krasnoludowie. Sześć palców spoczywało na spustach sześciu kusz; krótkie bełty mierzyły prosto w wasze piersi. Zaś siódmy niósł za łańcuch wielką pułapkę na niedźwiedzia. Zmarszczył brwi, mierząc na zmianę Tiberiusa i Flora groźnym spojrzeniem spod hełmu. Może w ten sposób reagował na strach, a może się namyślał, czy strzępić języka, czy zaryzykować niespodziewany atak. Kwinta oblizała wargi i krew zastygła jej w żyłach. W chmurnych oczach nieznajomego rozwaga walczyła z żądzą mordu...

[media][/media]
 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 22-05-2019 o 20:25.
Lord Cluttermonkey jest offline  
Stary 22-05-2019, 21:44   #10
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację

Kwinta wyszła do przodu licząc, że jej nikła postura i płeć niewieścia załagodzą atmosferę. Po prawdzie dotąd nie widziała więcej niż jednego krasnoluda na raz, ale starała się nie okazywać zbytniej ciekawości podróżnym.
- Wszelki duch bogów chwali - powiedziała donośnym lecz dźwięcznym głosem - miło spotkać na tym odludziu uczciwe twarze miast zwierząt i potworów.
 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett
Wisienki jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172