| Wóz albo przewóz. Awanturnicze życie rzadko kiedy pozostawiało przywilej moralności czy litości, preferując zimny pragmatyzm. Koboldzia szóstka bardzo prędko przekonała się o tym na własnej skórze, gdy Straton szybkimi sztychami kończył ich gadzie żywoty. Ostał się jeden, zdzielony przez casparową lagę, którego zaraz usadzono na krześle i obwiązano grubą konopną liną zapewnioną przez Lymseię. Czekając aż jaszczurka dojdzie do siebie, najemnicy rozeszli się w poszukiwaniu łupów.
Pomieszczenie okazało się być stołówko-kuchnią, zapełnioną przez długie drewniane stoły i krzesła. Migotanie które widzieli przez drzwi biło od pokaźnego paleniska po prawej, na którym bulgotał jakiś kocioł z zagadkową breją, która była źródłem smrodu. Renrark, starając się nie wdychać za dużo oparów, zamieszał eksperymentalnie chochlą i zaraz tegoż eksperymentu pożałował. Koboldy nie były mistrzami kuchni, to było pewne - “zupa” składała się ze zgniłych warzyw, szczurzych korpusów i trupów. Krasnoludzka łapa, wesoło bulgocząca teraz na wierzchu dzięki renrarkowemu eksperymentowi, zdecydowanie sugerowała jaki los spotkał górników.
Stół przy którym koboldy raczyły się jedzeniem, zawalony był półmiskami i miskami, drewnianymi sztućcami i łyżkami. Oprócz zastawy były też proste włócznie i sztylety, których jaszczurza gromadka nie zdążyła nawet dobyć, oraz kusze - dobrej roboty, ciężkie kusze. Gulbrek obrócił jedną z nich w dłoniach i przyjrzał się uważnie oznaczeniu.
- Alamontyrskie - oznajmił z pewnością. - O, oznakowane przez jedną z tamtych faktorii.
Łupy nie skończyły się jednak na uzbrojeniu. Straton, pół-elf z głową na karku, zajął się szabrowaniem koboldzich trucheł i skrzętnie przetrząsnął sakiewki oraz kieszenie. Nie było co oczekiwać nie wiadomo jakich bogactw, ale lepszy rydz niż nic - parę złociszy, kilka srebrników, miedziany pierścień i wyszlifowany agat.
Caspar z Płomieniem ruszyli ku drzwiom w głębi komnaty, nasłuchując uważnie. Nie słyszeli nic, a nic i po chwili otworzyli ostrożnie drzwi. Składzik. Prosty składzik z drewnianymi regałami, beczkami i workami. Jedynymi lokatorami pomieszczenia były szczury, które zaraz umknęły z piskiem poza obręb światła rzucanego przez pochodnię. Duet dostrzegł dwa worki, zapewne z mąką, podwieszone u powały i przepasane drutem z kawałkami metalu. Pułapka, mająca pewnie na celu oślepienie intruzów białą chmurą. Tyle że nie było komu puścić jej w ruch. ***
Lymseia wycofała się ze stołówki, nie mając ochoty na szaber czy dobijanie koboldów. Pochodnia migotała miarowo w elfiej dłoni, a cienie tańczyły wokół niej. To dziwne uczucie, uczucie znajomości, obecności, jakby ktoś tutaj z nią był i chciał żeby go znalazła. Mrowienie na całym ciele, jakby była obserwowana; miała wrażenie że ktoś, coś sięga ku niej świadomością. Cienie zawirowały i zatańczyły, narzuciły kierunek kroków.
Drzwi skrzypnęły przeciągle. Gabinet. Zarządcy czy innego majstra. Przewalony od góry do dołu, puste regały i papiery na posadzce. Skromny dywanik splamiony krwią i atramentem z inkaustu. Elfka klęknęła, odrzucając pochodnię na bok i biorąc leżący dziennik w dłoń. Koślawe litery przysłonięte były zaschniętą posoką, ale widziała kształty. Cienie tańczyły powoli, leniwie, a ta dziwna sensacja z tyłu głowy tylko się nasilała. Ciemne oczy chowańca błysnęły lekko.
Jedna, dwie, trzy. Lymseia wpatrywała się w krople krwi, spadające ze szramy na dłoni pozostawionej przez kompsognata. Papier na nowo zakwitł czerwienią, a światło pochodni pulsowało miarowo. Cienie zatańczyły, splotły się w dziwne wzory, a elfka poczuła jak jej świadomość odpływa gdzieś, mimo że skupiała się na papierze przed oczami. Wiadomość? Wizja?
Wieża. Twierdza. Piorun w oddali. Cień, wiele cieni. Czarna maska. Ciemne, błyszczące ostrze. Obsydian ozdobiony szkarłatem. Cień, piorun, wieża, twierdza. Maska. Ostrze. Szkarłat. Melodia, ale w nieznanym języku. Zaśpiew niczym ku bogom. Purpura, szkarłat, cień. Maskamaskamaska.
- Lyn! - znajomy głos wyrwał ją z transu.
Elfka zamrugała, dochodząc do siebie i obróciła się w kierunku głosu. Straton okazał się stać o wiele bliżej, niż sądziła. Był tuż nad nią i wyglądał, jakby szykował się do fizycznych sposobów ocucenia towarzyszki, ale szczęśliwie obyło się bez takich.
- Co to?
Lymseia podążyła za półelfim spojrzeniem. Dziennik leżał przed nią, otwarty na nowej stronie. Papier, do niedawna jeszcze czysty, zapełniony był teraz dziwnymi symbolami i runami, wyrysowanymi krwią i atramentem. Wiedźma spojrzała się na swoje dłonie. Nie pamiętała, nie wiedziała dlaczego zapełniła nimi papierowe stronice. Coś musiały znaczyć, ale co?
- Nie wiem - odpowiedziała drżącym głosem. - Nie mam zielonego pojęcia. ***
- Nie wiem! - kobold-jeniec wydzierał się wniebogłosy. - Ja nie wiedzieć! Oni martwi jak my przyszli, puścić nas, puścić!
Gulbrek nie certolił się i łupnął gada w pysk, prosząc o ciszę i spokój w dosyć prosty sposób. Renrark podstawił za to topór pod nos, coby zmotywować przesłuchiwanego do szczerości.
- Więc mówisz, że górnicy nie żyli gdy wyście się tutaj wprowadzili? - Casparowi nie chciało się wierzyć w słowa kobolda. - Co, sami z siebie wymarli?
- Tak! Mówić prawda - jaszczurowaty chciał pokiwać głową, ale przeszkadzał mu w tym renrarkowy topór. Aktor był jednak z niego marny, a kłamać nie umiał nic a nic. - Upiór! Zło! On zabił, taktaktak, upiór zabił górników.
- Gówno prawda - skwitował Gulbrek. - A zbrojni, hę?
- Upiór! Też upiór. Poszli głęboko, ooo tam zło, duże zło. Szaman-wódz mówić “zło”, złe czary, stare czary. Ooo, górniki wykopali zło.
- Jakie, kurwa, zło? - warknął Renrark. - Gadajże z sensem.
- Złeee - zakwilił kobold. - Złe zło, stare, upiór. Tam żyje upiór, czarne ściany, stare ściany, złooo.
Gulbrek ponownie rąbnął przez pysk, wyrywając z gada żałosne piski i skamlanie. O ile kobold kłamał o niewinności plemienia w rzezi górników, o tyle gadka o upiorze musiała być prawdą. Widać było strach w gadzich oczach, a i trząsł się co niemiara na samo wspomnienie. “Czarne, stare ściany” w połączeniu z upiorem brzmiało, lekko mówiąc, nieciekawie.
- Ściany? - tym razem odezwał się Caspar. - Górnicy dokopali się do jakiejś starej ruiny?
- Nie wiedzieć - załkał jeniec. - My nie iść, szaman mówić “zło”, nie iść. Wy teraz puścić, PUŚCIĆ!
Gad wydarł się, aż poszło echo i nie miał zamiaru przestać. Wycie i płacze odbijały się od kamiennych ścian, ale nie potrwały zbyt długo. Gulbrek po raz trzeci już rąbnął pięścią, tym razem nokautując kobolda. ***
Była stołówko-kuchnia, był składzik, był gabinet, była i sypialnia. Straton i Lymseia postanowili zajrzeć za trzecie drzwi, zanim dołączą do reszty i momentalnie pożałowali decyzji. Owszem, były piętrowe łóżka, biurka i skrzynie, jak na sypialnię przystało, ale teraz pomieszczenie służyło jako kolejny składzik. Ślady krwi kończyły się tutaj, na stosie ciał. Duet aż podbiło, gdy uderzył w nich odór śmierci i raczej nie mieli ochoty na bliższą inspekcję, ale nawet od progu widzieli, że niektórym trupom brakuje części ciała.
Ot, koboldy. Widać przedsiębiorcze gady zrobiły użytek z martwych górników, napełniając nimi swe żołądki i pichcąc koboldzie przysmaki. Straton postąpił parę kroków do przodu, starając się utrzymać śniadanie w żołądku i przyświecił sobie pochodnią. Trupy zdecydowanie należały do górniczej braci i nie dostrzegł ani jednego, który mógłby uchodzić za członka zbrojnej kompanii pod wodzą Thormira.
Pół-elf zerknął do rozwartej skrzyni nieopodal z czystej ciekawości, ale widać koboldy porządnie przetrzepały pomieszczenie zanim przekształciły je w magazyn truposzy. Były tylko proste ubrania, buty, pasek i jakaś książka, której tytułu nie dowidział.
- ...PUŚCIĆ!
Koboldzi wrzask dobiegł i ich uszu, wraz z piskiem i wyciem. Trwał tak przez chwilę, za długo jak na stratonowy gust, ale widać że ktoś z jego towarzyszy poszedł po rozum do głowy i uciszył gada. Straton zaklął jedynie, wychylając głowę na korytarz i nasłuchując.
Cisza. Ale na jak długo?
Ostatnio edytowane przez Aro : 28-06-2019 o 08:06.
|