Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-07-2019, 14:09   #11
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Rynek kupców bławatnych tętnił życiem, niczym serce jakiegoś ogromnego potwora. Przewalające się wąskimi uliczkami masy podróżników i przechodniów wszelkich ras i maści spotykanych w tym ogromnym mieście kończyły swój bieg na niewielkim placu, skupionym dokoła przeuroczej fontanny. Grupka gapiów, głównie ciekawskich dzieciaków, i okolicznych straganiarzy obserwowała zamieszanie, w którego centrum znajdowała się niewielka, wręcz niewidoczna z oddali osoba.
Gnom przewracał właśnie ogromne, dłuższe niż on sam kartelusze z rozmaitymi wykresami i notatkami, wprowadzając jakieś poprawki, a przynajmniej takie wrażenie można było odnieść z jego przedziwnego zachowania, kiedy dyrygował krótkimi acz niezrozumiałymi dla postronnych grupą robotników, pilnowanych jednak przez dwóch zbrojnych Sułtana. Ci wykazywali daleko mniejsze zainteresowanie, a oparci o swoje halabardy szczerzyli białe zębiska do stojących nieopodal kobiet, które czekały z wiadrami, strzygąc do wojowników długimi rzęsami, widocznymi spod jedwabnych chadorów.

- Wszystko gotowe Mistrzu Corrundusie – zameldował jeden z robotników, a imponujący kapelusz niewysokiego osobnika podniósł swój imponującej długości nochal znad notatek.
Gnomi wynalazca zerknął jeszcze raz na robotę, którą była całkiem sporej długości rura, która rozpoczynała swój bieg zpod cembrowiny fontanny, podążając kilkoma sprytnymi zygzakami w głąb jednej ulicy, przechodząc przez świeżo wymurowaną obudowę kryjącą jakąś gnomską machinerię, wychodząc dalej w stronę dzielnicy portowej i niknąc w zakratowanym włazie do miejskich kanałów, z których nawet o tak wczesnej porze dnia dało się wyczuć okropny smród dawno nie czyszczonych fekaliów.
Otworzyłeś zawór w pompie? - upewnił się gnom, patrząc twardo prosto w głupiejącą coraz bardziej twarz robotnika.
-Taa...na pewno. Przestawiłem to coś, tam. No...ten "wichajster" – umysł robotnika, niemal nie przyzwyczajonego do wysiłku intelektualnego w końcu przypomniał sobie "fachowy" termin, a twarz bystrzaka od razu się rozpogodziła.
Ja ci dam...wichajster, durny ciołku ty... No dobrze. Zaczynamy. Odsunąć się! - krzyknął wynalazca przekręcając niewielki, mosiężny zawór za pomocą dziwnego, stalowego klucza, który wydobył z pod obszernej szaty.
Przez chwilę, niewiele się działo. Urządzenie, ukryte w budynku zawyło, zabulgotało i po chwili dało się usłyszeć szum zasysanej gdzieś z pod fontanny wody, która przez chwilę przestała działać, a po chwili z głośnym sykiem i gulgotem wypuściła ponownie strugi wody, ochlapując dzieciaki, które zapiszczały ucieszone nową rozrywką.
Gnom zadowolony złożył kartelusze, chowając je do torby przy pasku i zatarł ręce.
- Za kilkanaście godzin, wasza kanalizacja będzie czysta jak żebracza misa i sucha jak obecnie moje gardło – gnom przetarł czoło dłonią. Po tylu tygodniach od przybycia, upał wciąć był nieznośny i dawał mu się we znaki – Napiłbym się. Widziałeś gdzieś moją torbę alchemiczną? - zapytał robotnika, opierając się jednocześnie o drewniana rurę. .
- Tą z butelkami? Wlałem do kanałów, razem z poprzednimi, tak jak kazaliście, mistrzu. – robotnik wciąż patrzył na inżynieryjny gnomi cud, nie mogąc uwierzyć, że przez chwilę mógł być częścią czegoś, co nazywano magią.
- Że co?! - Mistrz Corrundus aż podskoczył z wrażenia – Chyba nie chcesz powiedzieć, że wlałeś całą torbę odczynników, wraz z ogniem alchemicznym do kanału pełnego wybuchowego gazu?! - wynalazca złapał się za głowę i zaczął natychmiast zakręcać zawór, wiedząc co znajduje się w jego torbie i jak zadziała bezpośredni strumień wody na pewien składnik alchemiczny, który znajdował się razem z butelkami. Przez chwilę mocował się z kluczem, zaworem, a żyły na jego rękach nabrzmiały. Zawór w końcu puścił, jęcząc rozpaczliwie i głośno, protestując niczym krnąbrne dziecko.

Było jednak za późno. W kanałach poniżej działa się magia. A przynajmniej tak to wyglądało dla kogoś, kto nigdy nie zetknął się z pojęciem alchemia organiczna. Wiedza powszechnie dostępna dla każdego alchemika, aby nie mieszać razem gówna, calcuum carbiduum i ognia alchemicznego bo można pozbyć się wielu rzeczy. Na przykład rzęs. Albo tyłka. Albo całej dzielnicy. Robotnik nie wydawał się być świadomy tego, co miało się dziać, gnom jednak przezornie klapnął za cembrowinę fontanny, kuląc się za swoim zaworem, czekając na nieuniknioną reakcję. Przaśne dowcipy młodości w tej chwili nie wydawały się takie zabawne.

Głuchy odgłos eksplozji zachwiał przez chwilę gruntem, posyłając siedzące przy cembrowinie fontanny dzieciaki prosto w stawik. Urządzenie, zamknięte w ceglanym budynku zaczęło nagle głośno świszczeć, po czym eksplodowała również, posyłając dach skrywającej je budowli na pobliską szulernię, a z nieba poczęły spadać wielkie ciemne i nieprzyzwoicie cuchnące placki breistej substancji. Owa ciecz, będąca zapewne zawartością kanalizacji wylewała się też z licznych pęknięć drewnianych ruch, zwłaszcza jednej która rozlewała się wielką kałużą niemal na połowę rynku.Tłum, przestraszony, skulony na ziemi lub pochowany pod straganami budził się niczym drapieżna bestia z zimowego snu. Mistrz Corrundus zmarszczył brew, spojrzał z rosnącą w oczach wściekłością na robotnika, poczerwieniał, i też eksplodował. Klątwami, które miały dotknąć co najmniej siedem pokoleń bezrozumnego robotnika.

- No żesz...kurwa...ja pierdolę!.... - zakończył obsceniczną tyradę jednoczesnie wyciągając zza pazuchy różdżkę, wyglądającą na jakieś nieznane, trzeszczące i brzęczące urządzenie i po serii dziwnych wymachów wykrzyczał sylaby, splatając zaklęcie. Oczy robotnika niemal wyszły z orbit, jęknął, a przynajmniej próbował, po czym jego ciało zaczęło w gwałtownym tempie kurczyć się i zielenieć.
- Quaark.... - zarechotał robotnik, zamieniony tajemniczą klątwą w wielką żabę, którą gnom pochwycił za jedną z chudych łap, podniósł do góry, i wrzucił stworzenie do rosnącego, cuchnącego bajora. Przez chwilę przechadzał się wzdłuż drewnianej rury, zamyślony, z rękami na plecach, mrucząc i dokonując pod nosem nowych obliczeń, jakby jego umysł zaprzątał już jakiś nowy koncept, kiedy do jego uszu doszedł rosnący pomruk niezadowolenia. Zimowa bestia w postaci tłumu zbierała już całkiem sporą delegację, uzbrojoną w resztki straganów, stołki, butelki i kamienie, zamierzając wymierzyć szybką i skuteczną sprawiedliwość, nie patrząc na strażników. Czarodziej zerknął jeszcze raz na pobojowisko, szukając swoich ochroniarzy, jednak ci najpewniej ulotnili się nieco wcześniej, być może zauroczeni wdziękami dziewek, lub co bardziej prawdopodobne domyślając się wyniku prac wynalazcy.
- Szlag by to...! - pisnął, kreśląc w powietrzu różdżką niewielkie okręgi, po czym klasnął dłońmi. I zniknął pozostawiając po sobie zaśmiecony do granic możliwości rynek, i czystą niczym żebracza miska kanalizację.

***

Spotkanie z Wezyrem okazało się owocne. Pozwoliło na spotkanie starych znajomych. Rashad był dobrym wojownikiem, i od ich ostatniego spotkania wydawał się dojrzalszy, niż przy pierwszym spotkaniu. I choć nie mógł sobie odmówić serdecznego, choć nieco kąśliwego komentarza kiedy widział wojownika z kolejną, długonogą pannicą do których Rashad najwyraźniej miał słabość, to jednak widział co potrafi robić ze swoim ostrzem, a używanie sztuki magicznej i wiedzy, w połączeniu z praktyczną prostotą wojowników były dla Orryna jako badacza całkiem interesujące.
Inni towarzysze wciąż pozostawali zagadką. Tajemniczy pół-elf, od którego aż wionęło mocą, którą albo niespecjalnie rozumiał, albo niespecjalnie kontrolował, Tabaxi o nieco pochopnym języku, czy długonoga kusicielka Andraste, która jak każdy elf zdawała się po prostu bawić życiem. Kompanię zamykał szlachcic o nazwisku równie egzotycznym co Rashad, i Orryn miał tylko nadzieję, że pomiędzy dumnymi arystokratami nie dojdzie do żadnych tarć. Sytuacja wydawała się zbyt poważna, by brnąć w wewnętrzne niesnaski, choć wydawała się do odwrócenia. Jak każde zaklęcie, tak i klątwy dawało się odczynić, choć przy wyjątkowo silnych, w które zaangażowano moc istot wyższych, nie było to wcale proste. "Czas pokaże. Ale czas ucieka" pomyślał i rzucił się do pracy, zapominając, że umówił się z towarzyszami na jednego.

Orryn spędził więc większość czasu na przygotowanie się do wędrówki. Ciesząc się, że Wezyr zadba o ich zaopatrzenie, sporządził jego rachmistrzowi sążnistą listę potrzebnego ekwipunku, uwzględniając w nim dwie beczki wody i wina, oraz kilkanaście innych, nieco bardziej powszechnych przedmiotów w rodzaju lin, klinów drewnianych i metalowych, kilofa, szpadla. Gnom nie zapomniał też o zapasie ziół i ingrediencji alchemicznych, solidnej porcji suchego prowiantu, wachlarzu z piór strusia i kilku łokci płótna. Ostatnie przytroczyć zamierzał za pomocą skomplikowanego systemu rzemieni i tyczek do siodła na grzbiecie muła, który miał niewątpliwy zaszczyt towarzyszyć gnomowi w jego podróży i nieść jego szacowną osobę. I kiedy podążał już na miejsce spotkania z resztą towarzyszy, kierując mułem z palankinu, wachlowany przez niewidzialnego sługę i owiewanego delikatnym, kojącym powiewem wiatru, zerkając co jakiś czas na dachy domostw i zatłoczone ulice oczami swojego chowańca, przepięknej białej sowy, która krążyła na znacznej wysokości nad palankinem czarodzieja. Ten zaś, korzystając z jej bystrego wzroku z łatwością wybierał mniej zatłoczone ulice.
- Hmm... - mruknął, pykając w fajeczki, kołysany spokojnym krokiem idącego spokojnie muła. Otworzył książkę, trzymaną na łęku siodła i zagłębił się w lekturze.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 15-07-2019, 23:34   #12
 
Marduc's Avatar
 
Reputacja: 1 Marduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputację

Słońce dawno już minęło zenit chyląc się powoli w kierunku horyzontu kiedy opuścił pałac. Narada była interesująca acz niekoniecznie z tych samych powodów co dla reszty skuszonych sułtańską wdzięcznością awanturników. Choć, napomniał się w myślach może źle oceniał swoich przyszłych towarzyszy. Kto wie czy nie sięgają wzrokiem dalej. Snując swoje rozmyślania sięgną do kieszeni po gorzki korzeń którego soki pobudzały znużone myśli. Tej nocy nie planował dużo spać a każde źródło sił będzie cenne. Farshid zaczął rozglądać się za kimś, kto mógłby wiedzieć dokąd zabrano kapłankę, spodziewał się iż do koszar ale nie miał czasu na uganianie się za widmem jej ogona po całym Nul Agbar. Tak jak można było oczekiwać podbiegł do niego około dziesięcioletni chłopak o twarzy nicponia. Młode szczury przyciągał widok zagubionego możnego którego troski można rozwiać za kilka miedziaków.


- Witaj dobry Panie. Potrzeba Ci czegoś?
Dostrzegając chłopaka, jeden ze strażników zaczął podchodzić w stronę dzieciaka, krzycząc głosem pełnym irytacji.
– Znowu tu jesteś szczurze?! Mówiłem ci już byś się stąd wynosił! To nie miejsce dla takich jak ty!

Szlachcic uniósł dłoń w kierunku strażnika powstrzymując jego nadgorliwość.
- Spokojnie. A ty - Zerknął na nicponia obracając w palcach drobną monetę. - Chodź za mną…

Oddaliwszy się kilkanaście kroków zaczął rozpytywać gnojka o kobietę tabaxi prowadzoną przez strażników. Z dawnych hulaszczych czasów zapamiętał sztukę rozmowy z takim elementem. Lawirowania między obietnicą zysku, a nie wzbudzeniem zbytniego zainteresowania. O dziwo niegdyś też najczęściej pytał o kobiety. Choć zupełnie innej profesji.

- Tak dobry Panie, słyszałem jak dowódca strażników powiedział dokładnie gdzie mają zabrać wysoką tabaxi. Zaprowadzę cię tam... oczywiście jeśli w międzyczasie nie zapomnę gdzie to było... - Odpowiedział dzieciak pokazując dziurawy uśmiech i wyciągając rękę po pieniądze.

Mężczyzna spojrzał na ulicznika po czym sięgnął do puzderka ukrytego gdzieś w zakamarkach jego wystawnej szaty. Zanurzył palce w tuszu i sięgną do oczu spokojnym gestem wcierając ciemne cienie w pozornie zmęczone powieki. Słowa nie były konieczne w tak prostej sztuczce a jego oczy zalśniły nienaturalnym blaskiem odbijając w tęczówkach płomienie hipnotyzujące ofiarę niczym oczy węża.

- Potrafię zadbać o sojuszników ale dla zdrajców mam specjalne względy… Więc mów chłopcze co naprawde wiesz…
Chłopiec wyraźnie wzdrygnął się, czując że coś nienaturalnego dzieje się w pobliżu.
- Czterech rosłych strażników z takimi długimi włóczniami wyprowadziło tabaxi przed bramę. Poprowadzili ją w stronę Dzielnicy Spokoju. Znam tę drogę bardzo dobrze Panie.
- Prowadź więc młodzieńcze a więcej takich znajdzie drogę do twej kiesy.

Rzucił chłopakowi drobna monetę, taką za którą można było dostać posiłek. Może nie w szanowanym przybytku ale sam jadał czasami za mniej.
Dzieciak, tak jak obiecał, zaczął prowadzić szlachcica uliczkami w stronę północnej części gdzie zlokalizowane były główne punkty militarne miasta. Młokos musiał zaiste bardzo dobrze znać się na podróżowaniu po mieście, gdyż kierował ich ścieżkami, o których pogrążony w rozmyślaniach Farshid nie miał wcześniej pojęcia.

Gdy byli już mniej więcej pośrodku Dzielnicy Przyjezdnych, chłystek przyspieszył, skręcając w pobliski zaułek. Gdy tylko Farshid udał się za nim zauważył, że malec rozmawia z uzbrojonym, zamaskowanym mężczyzną.

- Jak zwykle dobra robota szczurku. Spisałeś się na medal.


Nie pierwszy i niestety nie ostatni raz próbowano go napaść. Szemrane typy z jego własnej dzielnicy nauczyły się trzymać z daleka. Raz że dawał zarobić tym którzy nie zadawali pytań, a dwa nie było to ani zdrowe ani opłacalne zajęcie, próbować ograbić maga ognia. Teraz wyrwany z zamyślenia niemal znudzonym gestem uniósł ramię odkryte w bogato haftowanym rękawem. Właśnie teraz misterny wzór wyszywany czerwono złotą nicią na czarnym materiale wydał mu się ostoją porządku w tym podłym świecie. To dobrze że takie piękne rzeczy istniały. Ludzie którzy trudnili się uczciwymi zawodami doskonaląc swój kunszt robili coś pożytecznego. Nie to co ten mały zdrajca, Farshid przeniósł wyprane z emocji spojrzenie na dzieciaka. Zadowolona z siebie twarz zdrajcy stanowiła obrazę dla wszystkich którzy wierzyli w prawdę.
- Nie powinieneś był brać ode mnie pieniędzy zdrajco. - Powiedział w zasadzie do samego siebie kiedy dwie jaskrawe iskry wlokąc za sobą łańcuch żaru popędziły przez pustą uliczkę by z głuchym tąpnięciem trafić w plecy niedoszłej nadziei bandytyzmu. Szczeniak padł twarzą w piach niczym szmaciana lalka.

Zamaskowany oprych stał jak wryty kiedy jego rozmowa została tak nagle i definitywnie przerwana. Opuścił wzrok na martwe już ciało pomocnika zaskoczony takim obrotem sytuacji. Niedoszła “ofiara” napadu cofnęła się w cień jednej ze słomianych markiz dających odrobinę chłodu na spalonych słońcem ulicach Nul Agbar. Cień ten powitał gościa jak swego obejmując pasmami mroku które w parę chwil ukryły go pośród gry przytłumionych świateł i niewyraźnych kształtów.
Zbir podniósł wzrok mrugając zaskoczony rozglądając się po zaułku który do niedawna mógł zwać własnym. Zaraz też zza maski zaczęły się sączyć podszyte strachem kłamstwa.

- Szlachetny Panie Aka Manah, litości, przyszedłem tylko porozmawiać. Proszę Dobry Panie. Moim mocodawcom bardzo zależy na współpracy!

Farshid stał oparty o ścianę z rękami skrzyżowanymi na piersi obserwując jak zamaskowany mężczyzna chodzi tam i z powrotem nerwowo kołysząc swoim bułatem w promieniach zachodzącego słońca. W końcu sam nieudolnie skrył się między pustymi skrzynkami po przeciwnej stronie ulicy. Resztki straganów pamiętały pewnie czasy kiedy ulica ta cieszyła się obecnością handlu a nie tylko podejrzaną reputacją.

Choć cieszył go strach widoczny w oczach bandyty, tak właściwy w spotkaniu ze sprawiedliwością, ale nie miał czasu na zabawy. Sięgną po wiszące mu u pasa mosiężne berło i ściskając je w dłoni ruszył w poprzek ulicy nieść sprawiedliwy gniew tam gdzie był najbardziej potrzebny. Wychodząc z cienia uczynił dłonią kilka znaków kończąc je zaciśnięciem pięści. Jeśli stojący po drugiej stronie napastnik miał jakieś plany widać je jedynie po wytrzeszczonych w wysiłku oczach i płytkim urywanym oddechu zmagającego się z własnym ciałem mężczyzny. Broń wypadła ze zwiotczałych palców uderzając o kamienny próg opuszczonego domostwa. Nagły brzdęk to jedyny dźwięk który wypełniał zaułek oddalony od częściej uczęszczanych uliczek w mieście. Dwaj mężczyźni mierzą się w nim wzrokiem. Dwie przeciwności. Bogactwo ciemnego acz krzykliwego w akcentach złota i czerwieni stroju i prosty ubiór pustynnego nomady. Modne buty o zawiniętych noskach stojące naprzeciw bosych stóp pokrytych pyłem. Zahaczające o przesadę wypomadowanie kruczoczarnych włosów i wąsów stanowi namacalny dowód próżności i narcyzmu jednego za to zamaskowane oblicze kryje swojego właściciela za anonimowym płótnem chusty. Silne niczym rzemień ciało bandyty jest teraz podobnie jak ów rzemień napięte i uwiązane tymczasem niższy od niego niepozorny mężczyzna buja się swobodnie na piętach obserwując bezsilne zmagania drapieżnika zamienionego nagle w ofiarę. Zaraz też rzekoma ofiara sięga po porzucone “kły” drapieżnika i bez cienia gniewu przecina byłemu właścicielowi ścięgna w nodze. Ranna noga nie potrafi już utrzymać zamaskowanego bandyty w pionie więc pada on roztrącając zbutwiałe skrzynki dawnego straganu. Paraliż nie pozwala mu jednak nawet krzyknąć choć charczenie i źrenice mówią same za siebie że pozostało mu czucie. Czarownik zwalnia mentalne kajdany pochylając się nad rannym z ciekawością padlinożernego ptaka. Głos jego brzmi niczym podczas swobodnej popołudniowej pogadanki jednak niesie w sobie nuty obiecujące rychłą zmianę gdyby jego ciekawość nie została szybko zaspokojona. Podobnie jak rosnąca kałuża krwi zdobiąca piasek ulicy.
- Kto czego ode mnie chce?
- Moi zleceniodawcy chcieli jedynie porozmawiać z tobą, dlaczego zostałeś wezwany przed oblicze Wezyra. Powiedziano mi, że jesteś tylko zwykłym kuglarzem od sprawdzania magicznych zabawek… - odparł pokonany, po czym ugryzł się w język mając nadzieję, że nie uzna tego za zniewagę.
- Kto. Nie masz się już czego bać. Ciebie już nie ma. Pytanie tylko czy odejdziesz szybko czy powoli.
- Litości Panie. Przecież nic złego nie zrobiłem. Gildia Białego Atłasu Panie. Przeciwnicy władzy Jego Sułtańskiej Czci.
Czarnoksiężnik wciągnął powietrze przez zęby rozważając swoje opcje. Mogła to być prowokacja obliczona na sprawdzenie jego lojalności. Nie mógł ryzykować. Kocia kapłanka stała się nagle jeszcze bardziej cenna teraz kiedy trzeba było nie tylko zatkać jej usta ale i wykorzystać umiejętności które może posiadać.
- Starczy, teraz spłoń…
Pstryknął palcami przywołując płomień i kierując go w stronę ociekającej krwią nogi niedoszłego bandyty. Swąd spalonego mięsa zmieszał się z krzykiem przypalanego mężczyzny. I trwał tak długo aż dręczony w końcu zemdlał. Płomień jednak zasklepił ranę powstrzymując krwawienie. Biały Atłas, czuł że trzeba będzie zadać o nich kilka pytań. Może nie temu pionkowi, Farshid zerknął na leżącego mu u nóg posłańca, ale i on odegra w tym swoją rolę. Wyszedł z zaułka rozglądając się za kimś odpowiedniej postury, wracającym do domu robotniku który za parę miedziaków zaniesie rannego “kolegę” do rodzinnej posiadłości Aka Manahów tam już przetrzymują go dla Farshida służący nie szczędząc niespodziewanemu gościowi uroków słynnych piwnic w których jednak zazwyczaj trzymano wino nie przestępców.

Główne koszary Nul Agbar były powszechnie znane jako więzienie dla największej ilości skazańców w mieście. Podziemny system cel pod budynkiem, był ponoć tak wielki, że naraz mógł przetrzymywać setki więźniów. Rzeczywista ich liczba nigdy nie była tak liczna, z uwagi na to iż wyrokami za zbrodnie częściej były kary cielesne lub egzekucje.
Budynek koszar był fortecą sam w sobie. Wysokie wieże i grube mury górowały nad resztą okolicy.


Farshid właściwą swemu stanowi arogancja wparował do komendantury garnizonu szukając kogoś umiarkowanie ważnego. Raz czy drugi wyciągano go stąd w bardziej hulaszczych latach więc znał procedury i podążał za nimi jak robili to niegdyś jego starsi bracia. Z pewnością siebie domagał się by prowadzono do dowódcy. Przedstawienie pod tytułem roszczeniowy szlachcic przerwało pojawienie się kapitana El-Madaniego.

- Bądź pozdrowiony Panie. Nie sądziłem, że dane nam będzie znów tak szybko się spotkać. - powiedział na powitanie Nadal.
Farshid złożył ręce w zwyczajowym powitaniu po czym odparł.
- Opatrzność wyprostowała nasze ścieżki tak bym nie musiał kłamać jakiemuś słudze Sułtana co do powodów mej wizyty. Muszę omówić z kapłanka Bastet pewne sprawy natury ezoterycznej. Możliwe iż powiązane z… - zawiesił głos i rozejrzał się konspiracyjnie - … "przysługą" której oczekuje od nas Wezyr.
El-Madani przyjrzał się uważnie szlachcicowi.
- Niestety w tym nie mogę ci pomóc. Jeśli chcesz widzieć się z kapłanką, będziesz musiał porozmawiać z naczelnikiem więzienia. Nadzorca, który pełnił dzisiaj służbę jest… chwilowo niedostępny, strażnicy zaś pewnie nie są autoryzowani do podejmowania takich decyzji. Zaprowadzę cię biura naczelnika, jeśli taka jest twa wola. Sam mam tam pewną sprawę do załatwienia.
Szlachcic skina w podzięce głową.
Dobre słowo od kogoś kto podobnie jak naczelnik pozostaje w Sułtańskiej służbie na pewno nie zaszkodzi. Prowadź więc Kapitanie.
Droga do gabinetu naczelnika więzienia nie była daleka, w międzyczasie też nikt nie zatrzymywał idących mężczyzn. Wreszcie doszli do dużych, okutych żelazem, drewnianych drzwi. Po tym jak zapukali, z wnętrza dobył się ochrypły, zrzędliwy głos.
- Czego?!
Farshid nacisnął klamkę i uprzejmie wpuścił kapitana przodem. Przyjmując jowialny ton.
- Bądź pozdrowiony Mości naczelniku…
Za biurkiem siedział stary, pomarszczony krasnolud z nosem zatopionym w papierach.


- Powiedzieć ci gdzie mam twoje pozdrowienia?... - burknął w odpowiedzi - A to ty El-Madani. Nie przypominam sobie bym miał jakiś interes do Gwardii. Ciebie też skądś kojarzę - zwrócił się do Farshida widocznie starając sobie przypomnieć jego twarz - Nieważne. Nie mam dla żadnego z was czasu. Wynoście się!*

Młodszy z synów seniora rodu Aka Manah nie się zbyć z tropu gburowatości przywódcy miejskich klawiszy. Wparował do gabinetu naczelnika i wygodnie rozsiadł się na miejscu dla gości.
- W porządku, Mości Hassanie, Pozdrowienia nie opłacają żołdu ani nie zabierają głosu na dworze podczas debat o cięciach w garnizonie stołecznym naszego od pokoleń cieszącego się pokojem królestwa. - Głos Farshida do tej pory przepełniony był zrozumieniem a gesty wyrażały nawet pewne zadowolenie w odpowiedzi na “zdrowy rozsądek” dowódcy straży. Teraz jednak spadł o kilka tonów do lodowatego.
- Aka Manahowie natomiast robią to dość często. To my wybieramy byłych zasłużonych strażników na ochroniarzy w naszych magazynach. Mimo że półświatek zaoferowałby młodszych i silniejszych osiłków za połowę ceny. To my nie popieramy tych którzy woleliby oddać pilnowanie porządku w ręce lokalnych gildii czy świątyń. Więc to nie jest tak że nie masz do mojej rodziny czy gwardii żadnych interesów. - Tu skinął na towarzyszącego mu kapitana. - Po prostu nie masz ich dziś. Ale kiedy jutro będziesz jakiś miał to pytanie brzmi czy wolisz przyjść jako petent z pustymi rękami... Czy jak przyjaciel odbierający dżentelmeńską przysługę…
Zawiesił swój hipnotyzujący głos dając naczelnikowi czas na kilka obrotów trybików w jego krasnoludzkiej czaszce.
- Aka Manahowie? - starzec skupił wzrok na twarzy Farshida, widocznie coś sobie przypominając. Po chwili wybuchnął tubalnym śmiechem - Hahaha, teraz poznaję cię nicponiu. Ileż to razy już nie witaliśmy cię w naszych przybytkach. Dawałeś nam sporo rozrywki swoimi popisami. Widzę jednak, że tym razem nie jesteś tutaj w charakterze więźnia. No ale proszę, ależ wyrosłeś. Dobrze - masz moją uwagę.
Młodszy z mężczyzn skrzywił się nieco. Z tego co on zapamiętał dawał miejskiemu garnizonowi głównie okazje do zarobku w formie łapówek jakie musiano wręczać by rozmaite skandale rozwiał wiatr z pustyni.
- Przed godziną przyprowadzono tu z pałacu Sułtana kobietę Tabaxi. Jej jednodniowy wyrok jest w najlepszym wypadku żartem a w najgorszym lekcją wychowania która Wielki Wezyr postanowił dać tej krnąbrnej kocicy. Nie zmienia to jednak faktu że muszę się z nią naradzić w sprawach państwowych niezależnie od tego czy dzisiejszą noc spędzi w luksusowej komnacie czy w twojej… “gościnie” Hassanie. Oddeleguj kogoś by mnie do niej zaprowadził i umożliwił rozmowę bez niepowołanych uszu i nie będę cię już odrywał od pilniejszych obowiązków.
- Tak, tak - naczelnik jedynie machnął ręką jakby odganiał natrętną muchę - Swoją drogą po co tu sprowadzacie kapłanki. Same z tego kłopoty będą. Idźcie do nadzorcy i niech was zaprowadzi do odpowiedniej celi.
Farshid jedynie się uśmiechnął porozumiewawczo jakby tłumacząc się iż pouczanie Wezyra szczególnie twarzą w twarz nie jest najzdrowszą z rozrywek.
- Jeśli o swojego nadzorcę chodzi, to musimy porozmawiać. Musisz lepiej dobierać ludzi, którzy dla ciebie pracują. Kapłanka została przeniesiona do więzienia na górnych poziomach. Powiedz któremuś strażnikowi, by zaprowadził tam Pana Aka-Manaha.
Naczelnik spojrzał groźnie na kapitana lecz nie protestował. Wezwany strażnik odeskortował Farshida, podczas gdy krasnolud z kapitanem pozostali sami mierząc się spojrzeniami.
Aka-Manah prowadzony był w górę schodów na kolejne piętra, aż wreszcie znalazł się przed ciężkimi, drewnianymi drzwiami z małą kratką. Skinął głową strażnikowi wskazując nią drzwi celi.
- Otwórz i zostaw nas samych.
Strażnik posłuszny rozkazom naczelnika otworzył drzwi celi i odszedł na koniec korytarza zgodnie z poleceniem. Czarownik zaś wszedł do “celi” kapłanki i rozejrzał się niespiesznie po wnętrzu oceniając wystrój.
- Podnieśli standard od czasu kiedy ostatni raz tu byłem… choć może nie uznawali mnie za aż tak prestiżowego gościa jak ty Pani. - ukłonił się płytko Yasumrae stojącej przy oknie.
 
Marduc jest offline  
Stary 17-07-2019, 12:14   #13
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację

[media]http://www.youtube.com/watch?v=Kz8vB31UfDo[/media]

Związali jej ręce i ciągnęli za opinającą szyję obrożę niczym zwierze, prowadząc aż pod strzelisty budynek koszar. Musiała przyznać że robił on wrażenie, ale zważywszy na okoliczności nie była w stanie teraz docenić kunsztu tej architektury. Z jednej strony Yasumrae wdzięczna była za ukrycie jej tożsamości pod peleryną narzuconą przez strażników, a z drugiej.. czuła się jakby prowadzono ją na egzekucję. Czy możliwe było że jej jednodniowa kara była tylko grą przed innymi zebranymi na spotkaniu, a tak naprawdę sułtan skazał ją na śmierć? Nigdy wcześniej nikt jej nie skazał, nawet jeszcze kilka lat temu gdy kradła by zaspokoić głód.
Słyszała że lochy pod koszarami były ogromne, a jej kocie łapki na myśl o zwiedzaniu ich, mimowolnie zapierały się i potykały byle tylko spowolnić to co było nieuniknione. “Eskorta” Yasumrae w końcu jednak wprowadziła ją głównym wejściem do pomieszczenia w którym chyba rejestrowano więźniów. Prostota tego miejsca sprawiała że nie było na czym zawiesić oka. Duży pokój, pozbawiony okien z jedyną drogą z i do pomieszczenia przez solidne, żelazne drzwi. To co rzuciło się jej w oczy to półki naścienne, na których leżały łańcuchy wszelkich rozmiarów. Niektóre były tak drobne iż zdawały się być zrobione na niziołków… albo dzieci.

W tym pomieszczeniu żołnierze przekazali kapłankę w ręce nadzorcy i wyszli. Postawny, brodaty mężczyzna siedział za biurkiem przeglądając jakieś papiery dopóki nie upewnił się, że zbrojni odeszli. Gdy został już sam na sam z dziewczyną uśmiechnął się paskudnie i wyjął zza skrzyni kufel wypełniony jakimś nieznanym świństwem.



Czuły węch tabaxi od razu wyczuł smród taniego alkoholu.

- No no no, co my tu mamy? Nieczęsto zdarza nam się przyjmować takie ładne stworzonka. Niech mnie diabli jeśli każdego dnia to miejsce zaczyna coraz bardziej przypominać schronisko dla parszywych zwierząt! – powiedział obleśnie.

Yasumrae związana i z irytującą magiczną obrożą na szyi stanęła niezbyt kwapiąc się by iść dalej. Zamiast tego włos zjeżył się jej z niepokojem na grzbiecie, gdy odwróciła się za odchodzącymi strażnikami. Wcale nie miała ochoty zostawać sam na sam z jakimś prostakiem i głupcem którego ktoś posadził na tak wysokim stanowisku. Próżnie się łudziła że zostanie odeskortowana aż do celi. Mężczyźni wyszli zostawiając ją samą z pijanym nadzorcą, ale przecież i z takimi miała już do czynienia pływając na okręcie. Tabaxi nie obdarzyła go wcale przyjemnym wzrokiem, raczej czymś w rodzaju znudzenia na tą rasistowską wzmiankę o schronisku. Była dość zirytowana sytuacją by jeszcze wysłuchiwać jego zbędnych skomleń.

- Zatrudnij się w teatrze jeśli taki jesteś wybredny co do towarzystwa. - Powiedziała kpiąco, nie kryjąc swojego niezadowolenia. -Jutro już mnie tu nie będzie więc czyń swoją powinność i prowadź bo też nie specjalnie mam ochoty na słuchanie twoich jęków.

- Oj jęki rzeczywiście będą, ale nie moje - odpowiedział zwalisty mężczyzna wstając zza biurka i kierując się w stronę kapłanki, na co ta wzdrygnęła się. - Widzisz, to ode mnie zależy kto i czy w ogóle stąd wychodzi. Zdarzają się przecież “wypadki”, gdzie nowo przybyły więzień musiał zostać dłużej przetrzymany, bo znaleziono przy nim niebezpieczne narzędzia, lub niefortunnie potknął się o własne nogi na schodach.

Zaczął obchodzić kobietę, uważnie taksując ją od stóp do głowy.

- Sam miałem kiedyś kotka podobnego do ciebie. Lubiłem wykręcać mu łapki, aż czuć było, że wychodzą ze stawów…

Futro jeszcze bardziej zjeżyło się na jej skórze gdy słuchała nadzorcy, próbując zignorować jego irytujące spojrzenie. Nastroszony niczym miotełka do kurzu ogon tabaxi zawinął się blisko ciała, szukając schronienia gdy poczuła nasilający się niepokój. Odcięta od mocy swojej bogini i związana nie była w stanie się obronić, a mężczyzna wyraźnie miał do niej jakąś pretensję. Nie czuła litości ani współczucia, w myślach gardząc tym podczłowiekiem i marząc by usłyszeć jego krzyk po tym jak chełpił się swoim okrucieństwem. Kocie usta rozchyliły się w opanowaniu które przyszło jej z wysiłkiem. Była kapłanką, musiała panować nad emocjami, a przynajmniej tak sobie mówiła. W myślach zaczęła szukać usprawiedliwienia, czemu pijany mężczyzna przed nią jest tym czym jest. Gdy zaczął zbliżać się do niej emocje jednak sięgnęły zenitu i skrępowana kobieta uniosła poddenerwowany głos.

- Tylko na tyle Cię stać. By znęcać się i grozić słabszym, bo boisz się przyznać że poza tym miejscem jesteś nikim. Spójrz tylko na siebie.. śmierdzący tanim piwem, sfrustrowany szukasz ofiar by poczuć władzę nad własnym życiem. Dlatego grozisz skrępowanej kobiecie, której nie znasz i która nic ci nigdy nie zrobiła. Wpadłeś w błędne koło które cię strawi i zniszczy, chyba że przestaniesz iść ciągle tym samym torem i narodzisz się na nowo. Jeszcze nie jest za późno by się zmienić. Podążając za radami Bastet możesz odzyskać spokój ducha.

Spojrzała jeszcze na nadzorcę, mając nadzieję na jakąś refleksję na jego twarzy. Mężczyzna zatrzymał się i zaczął przyglądać Yasumrae jak na jakieś dziwadło po czym wybuchnął śmiechem.

- Hahaha a to dobre. Zobaczymy jak długo będziesz w stanie głosić te kazania, gdy się tobą wreszcie zajmę. Chętnie posłucham, gdy zaczniesz wreszcie błagać o litość.

- To posłuchaj tego - odezwał się nagle surowy męski głos. Następnym co kapłanka zobaczyła, była ręka łapiąca brodacza za głowę i uderzająca nią mocno o kamienną ścianę. Yasumrae krzyknęła wystraszona w tym samym czasie gdy twarz nadzorcy głośno powitała twardą powierzchnię. Nieznajomym okazał się młody mężczyzna, którego tabaxi miała już nieprzyjemność spotkać, podczas rozmowy z wezyrem. Jego twarz była teraz pełna gniewu i obrzydzenia. Nie miała pojęcia skąd się on nagle pojawił, ale musiał być niezwykle utalentowany w sztuce skradania, bo nawet czułe zmysły kocicy nie wykryły jego obecności.


- Ty podła kanalio. Posłuchaj mnie teraz bardzo uważnie. W tym momencie zabierzesz swą tłustą dupę do Hafara i każesz sobie wymierzyć pięćdziesiąt najmocniejszych batów na jakie go stać. Dwadzieścia za chlanie na służbie i trzydzieści za bycie skurwysynem. Osobiście pójdę się upewnić, że prosiłeś o najmocniejsze uderzenia, inaczej sam poprawię każdy kijem. Możesz się też przygotować, do rychłego przeniesienia do patrolowania pustyni. A teraz zejdź mi w tej chwili z oczu. - Powiedział srogo jej wybawca.

Przerażony mężczyzna, trzymając się za złamany, zakrwawiony nos nie czekał nawet chwili na powtórzenie rozkazu i czym prędzej wybiegł z pomieszczenia, zostawiając kapłankę samą tajemniczym młodzieńcem. Nie było go jej żal, bo kim trzeba być by znęcać się nad kotkami? Związana wtuliła plecy w ścianę i obserwowała całą scenę, ale odwróciła pyszczek na moment gdy nieznajomemu złamano nos. Zapadła cisza, a podkulona tabaxi patrzyła na swojego wybawcę z nieufnością i w milczeniu. Kto wie czy nie miał być jej kolejnym katem? Najwyraźniej lubiła spadać z deszczu pod rynnę.
Mężczyzna jednak nie uczynił nic niepokojącego. Odwrócił się w stronę tabaxi, spoglądając na nią tym samym surowym spojrzeniem co wcześniej.

- Wybacz proszę to co tu zaszło Szacowna Kapłanko - skłonił się głęboko w geście wstydu - Nie jesteśmy w stanie panować nad każdą gnidą, która chce zaciągnąć się do służby w garnizonach. Nie miałem okazji wcześniej się przedstawić. Jestem Nadal El-Madani i służę jako kapitan w Sułtańskiej Gwardii.

“Skoro posadę nadzorcy w największym więzieniu w mieście może objąć każda gnida to chyba nawet się nie staracie” - pomyślała tabaxi przez moment milcząc i oceniając sytuację. Została niby uratowana, ale ten mężczyzna wcale nie budził jej zaufania po ostatnim spotkaniu. W dodatku nie pasowało jej to jak się do niej zwraca w kontekście ostatnich wydarzeń. Nie był szczery i używał tytułów które używane w ten sposób przypominały bardziej kpinę i splunięcie w twarz.

- Daruj sobie te “Szacowne Kapłanki” jeszcze niedawno chciałeś mnie zabić za kilka słów w zamkniętym pomieszczeniu. Nazywam się Yasumrae Kiya, ale to pewnie już wiesz.. - Kocica nie opuściła ściany, osuwając się po niej na jakąś stojącą obok ławę na której usiadła z wtulonym w kamień policzkiem i obserwowała go. Była zmęczona całą tą sytuacją i miała już serdecznie dość dzisiejszego dnia. Duże turkusowe oczy tabaxi unikały kontaktu wzrokowego za każdym razem gdy wyczuła na sobie jego spojrzenie. Irytowało ją to, że to on ma władzę nad jej losem. - Może i powinnam podziękować Ci za pomoc, ale nie ufam Ci.. co tu właściwie robisz?

- Musisz zrozumieć, że to co zrobiłaś było obrazą domu rządzącego, która nigdy dotąd nie miała miejsca. Musieliśmy na to zareagować, jako słudzy władcy. Jeśli chodzi zaś o powód, dla którego tu jestem, to przyszedłem dopilnować, że nic ci się nie stanie, Szacowna Kapłanko.

“Znów to zrobił.. mówi tak specjalnie by mnie zirytować czy..?” - pomyślała wypuszczając powietrze przez nos z cichym fuknięciem.

- Nie przyszłam tam nikogo obrażać, lecz po odpowiedzi.. i to powinniście wyczuć. A władcy naszego kraju to nie bogowie i w oczach historii popełniali, i popełnią jeszcze nie jeden błąd. Gdybym chciała podjudzać ludzi do buntu stałabym i krzyczała hasła przed rozjuszonym tłumem, a nie rozmawiała z wami. - Yasumrae przerwała na moment po czym uniosła się i zaczęła dziwnie ocierać plecami o ścianę, przymykając jedno oko. Dopiero po chwili wyłapała spojrzenie kapitana gwardii i dodała. - No co? Ramię mnie swędzi!

- Takie panuje tu prawo, a żołnierz jest od tego by go przestrzegać. Wybacz, że nie możesz się podrapać, ale twe więzy zostaną zdjęte dopiero po doprowadzeniu cię do celi. Jeśli zechcesz mi towarzyszyć, moglibyśmy się tam od razu skierować.

Kobieta spojrzała na bok zirytowana ślepą praworządnością i komentarzem Nadala.

- Jestem kapłanką, wytrzymam wiele. - odpowiedziała tajemniczo, nie bardzo ujawniając czy mówi poważnie, kpiąc czy też myśląc o czymś zupełnie innym. Chodziło jej jednak o kilka rzeczy zaczynając od nie zgadzania się z decyzją sułtana co do jej osoby, system rządów, problemy jakie tworzy ludzkie społeczeństwo i kończąc na towarzystwie El-Madaniego. Minimalnie wywinęła oczami starając się by tego nie zauważył i wstała.

- Prowadź. Na pewno wprowadzana przez kapitana sułtańskiej gwardii zrobię furorę wśród więźniów. - powiedziała cicho po czym westchnęła i wyprostowała się, posłusznie czekając.


[media]http://www.youtube.com/watch?v=Ma6S8_oQkbI[/media]

Ruszyli bez słowa, lecz Yasumrae ze zdziwieniem zauważyła, że zamiast kierować się w dół do lochów, zaczęli się wspinać w górę schodów. Po pokonaniu kilku pięter, dotarli wreszcie przed ciężkie, drewniane drzwi, wzmocnione stalowym okuciem i małą metalową kratą pozwalającą zaglądać do środka. Wnętrze pokoju było niewielkie i skromnie urządzone, ale nie licząc krat w oknach zdecydowanie nie wyglądało na więzienną celę. Była tam prosta przycza, stolik z taboretem, a okna dawały sporo światła.


Tak jak obiecał wcześniej, po wprowadzeniu do celi zdjął z niej więzy, skórzaną opaskę pozostawił jednak na szyi. Uciążliwe do tej pory buczenie, ucichło i stało się niemal niesłyszalne.

- Wybacz skromne warunki, ale jest tu zdecydowanie lepiej, niż w kwaterach niejednego żołnierza. Pilnować cię będą moi zaufani ludzie, nie tutejsi strażnicy, więc możesz być spokojna o swoje bezpieczeństwo.

On wciąż nie rozumiał że tu nie chodziło o warunki jej aresztu, ale sam fakt pozbawienia jej wolności. Tabaxi rozprostowała palce uwolnionych rąk i zrobiła kilka kroków by zatrzymać się naprzeciw okratowanego okna. Patrzyła przez nie moment, zamyślona po czym odezwała się do kapitana spokojnym głosem, nie odwracając się.

- Rozumiem. Dziękuję za eskortę. - te kilka jałowych słów miało wyraźnie sugerować że chciała zostać sama.

- Mając na względzie twoją pozycję, kościół Bastet na pewno zawnioskuje o twe rychłe uwolnienie, na co oczywiście będziemy musieli się zgodzić. Jutro powinnaś już cieszyć się wolnością. - Powiedział El-Madani zza jej pleców, a po chwili dodał nieco łagodniejszym tonem - Proszę abyś nie odrzucała możliwości udziału w tej misji. Bez twej pomocy to przedsięwzięcie będzie miało znacznie mniejsze szanse powodzenia. Wiedz, że cała Makarydia na ciebie liczy.

Na te słowa oczy kocicy zapłonęły gniewem. Wpierw upokorzyli ją przy wszystkich zebranych i rozłączyli z jej boginią, odbierając symbol który do nich nie należał. El-Madani sugerował dla niej karę śmierci, jakby uczyniła komuś krzywdę dość dużą by móc to uzasadnić. Potem pozbawili tytułów jakby to co robiła dla sułtanatu nie miało znaczenia. Ba, gdyby to od ich decyzji zależało zapewne zostałaby zdegradowana także w hierarchii kościoła Bastet. Wszystko na co pracowała, okazało się nic nie warte w jednej chwili i zapewne równie dobrze mogła przeżyć życie pijąc wina po karczmach, rabując statki jako piratka lub egoistycznie powiększając tylko swoje bogactwa poprzez handel. To że poświęciła się by czynić życie innych lepszym zostało zapomniane. Gdy służyła radą, leczyła rany i choroby, zdejmowała klątwy i ratowała najcenniejszy dar życia który większość miała tylko raz. I to wszystko było nic nie warte.
Teraz mężczyzna miał czelność prosić ją o pomoc, tylko dlatego że była mu potrzebna. Więcej.. próbował wpłynąć na jej decyzję jakąś psychologiczną wzmianką sugerując że nawet jeśli nie dla niego, to pomoże mieszkańcom Makarydii. Chciała powiedzieć mu “Zejdź mi z oczu”, ale biorąc sobie słowa Andraste do serca po prostu milczała.

Kapitan gwardii, gdy uznał, że nie uzyska już odpowiedzi skłonił się nisko i wyszedł na zewnątrz.

- Wyprawa wyrusza za dwa dni o świcie spod Bramy Niebios - usłyszała przez kratkę w drzwiach. Ostatnim dźwiękiem jaki dobiegł do jej uszu był odgłos klucza zamykającego zamek.

Gorycz i zawiść spływała przez nią powoli, niczym skażona żywica wypływająca z rannego drzewa, a wtedy delikatna kobieca dłoń uniosła się. Smukłe, ciemno granitowe palce dotknęły chłodnej powierzchni ściany jej celi, z czułością wspinając nieopodal okna. Ani czas jej kary, ani warunki nie były ciężkie.. a jednak dla Yasumrae wolność była jednym z najważniejszych praw istnienia. Zaledwie kilka lat temu przybyła do Makarydii i była wtedy zupełnie nikim, choć teraz czuła się podobnie. Próbując przystosowywać się do ludzkiego systemu życia i państwa odkryła że jest to trudniejsze niż myślała. Czasem zastanawiała się czy popełniła błąd dołączając do ludzkiej społeczności i czuła się zdrajczynią.

Wielkie kocie oczy wpatrywały się w stronę portu i morza które rozpościerało się na horyzont, ale nie to było tym co widziała. Nostalgia malowała zupełnie inny obraz w którym to jej kraj trawił ogień wojny, głodu i niepewność przyszłości. Ogień który przygnał ją z południa aż tutaj, do Makarydii. Nie znała wcześniej wstydu takim, jakim widzieli go ludzie. Nie nosiła ubrań, bo przecież natura obdarzyła ją już futerkiem, a jedzenie sztućcami wydawało się zbędną abstrakcją. Czy to czyniło ją gorszą od innych? Czy Andraste tak na nią patrzy?

Tam skąd przybyła, różnice klas społecznych nie były aż tak widoczne jak w świecie ludzi, a przecież mimo swojego “barbarzyństwa” tabaxi także posiadały wielu mędrców i osób o szlachetnej duszy. Ludzie tylko pogłębieli różnice społeczne i konflikt, ucząc swoją szlachtę by była w każdym aspekcie inna od swoich pobratymców z niższych klas. Czy służyło to tylko temu by szlachta mogła spać spokojnie, mimo tak złego traktowania przez nich innych ludzi? Wywyższając się i uważając za lepszych.. bo jedzą za pomocą metalowych widełek, bo stać ich na pstrokate ubrania? Bo znają kwiecistą mowę której równie dobrze można by uczyć zwykłych ludzi? Szlachectwo nie uzasadnione przez szlachetne czyny nie było dla Yasumrae nic warte. Było niczym rak, który trwał żywiony przez organizm społeczeństwa bez jego woli.

Yasu, od czasów gdy przybyła, zmieniła się nie do poznania. Był czas gdy tabaxi za miedziaki polowała w śmierdzących miejskich kanałach Nul Agbar na szczury. Wciąż pamiętała pierwszego upolowanego gryzonia którego przyniosła w zębach i z dumą wypluła na biurko nadzorcy. Mężczyzna oczywiście strasznie się wściekł, ale ona czuła się jakby zdobyła jakąś górę. W końcu wiedziała że przysługuje się ludzkiej społeczności, a tak bardzo chciała być wśród nich zaakceptowana. Była to jej pierwsza praca i nie ostatni upolowany szczur, ale szybko odkryła że nie jest w stanie ani się z tego utrzymać, ani nikt nie szanował jej poświęcenia by kanały były czyste. Przeciwnie, ludzie gardzili nią patrząc z nie mniejszą odrazą niż na owe szczury które musiała łapać. W miejskich kanałach nie tylko jednak szczury żyły, a konfrontacja z dziwnym krwiożerczym potworem i widok szkieletów tabaxi wśród ścieków skutecznie sprawiły że Kiya nie chciała już tam schodzić.

Była brudna, niedożywiona i zapchlona gdy spróbowała ukraść kurę ze straganu by zaspokoić szalejący instynkt głodu. To wydarzenie rozpoczęło nowy okres w jej życiu, gdy poznała swojego wybawiciela i kata zarazem. Człowieka o imieniu Omar. Wspomnienia te zamknięte w szczelnej skrzyneczce wylądowały na dnie morza jej duszy, ale odcisnęły swoje piętno i zmieniły sposób postrzegania ludzi. Kilka lat później, gdy Yasumrae otworzyła świątynię Bastet w której to była główną kapłanką, imię to powróciło. Dwie osoby zginęły podczas pożaru, którego słup dymu widoczny był w całym mieście i który pochłonął cały budynek, zamieniając go w zgliszcza. Po mieście rozeszły się plotki jakoby przybytek spłonął z powodu zemsty człowieka o imieniu Omar. Szeptano że chciał odegrać się na jednej z tabaxi która podobno go porzuciła i z którą sypiał. Część głosów mówiła że przybytek spłonął za sprawą woli boskiej, bo działy się tam niegodziwe rzeczy. Inni zaś mówili że to sabotaż sił piekielnych które opętały niewinnego człowieka, zmuszając go do strasznych rzeczy. Jakkolwiek było naprawdę, budynek spłonął, a kościół Bastet zaczął tuszować sprawę.


*

Dostojna czerwień pasm jej szat podkreślała wysoki status i zgrabne nogi zasłaniając, a jednocześnie tworząc zadziorne wcięcia które ukazywały kobiece krągłości bioder. Materiał opływał po najróżniejszych górkach jej ciała z subtelnością zawijającego się języka fali, a ostre kontrasty smolistej czerni i karmazynu nadawały “pazura” tej kreacji. Jej krótkie futro było zupełnie inne niż kilka lat temu. Teraz zadbane, czyste i bijące zdrowiem pokrywało większość jej ciała, ale tylko w paru miejscach było dłuższe. Najbardziej na ogonie i za strzelistymi uszami, przypominając nieco ludzkie włosy. W jej umaszczeniu królował kolor granitu z przeplatającymi się granatowymi, maskującymi łatkami, a także mleczna biel, która rozlewała się od spodu ciała, przez brzuch aż do noska i na policzki.
Kocia kapłanka obserwowała zza krat kołyszące się w porcie statki, a dłoń która dotykała ramy okna zatrzymała się. Saadia - “jej” galera cumowała przy keji pośród mieniącego się złoto, w zachodzącym słońcu morza. W pomieszczeniu rozległ się zgrzyt, gdy niedawno głaszcząca ścianę dłoń dziewczyny teraz przeciągała po niej w zawiści pazurami. Drobne palce i niewinne pazurki rozrywały wierzch kamienia niczym nóż szarpiący płótno, zostawiając na jego fakturze trwały ślad i odrywając okruszki.

Zastanawiała się czy jej załoga i kapitan usłyszą o degradacji jaką otrzymała. Status oficerski otrzymała od razu gdy stanęła na pokładzie, bo w końcu jedyny medyk na okręcie i osoba duchowna nie mogła być na równi z każdym marynarzem. Były to jednak jedynie ceremoniały, których tabaxi nie wykorzystywała by się wywyższać. Jej kocia łapa stanęła na okręcie by coś sobie udowodnić, by przemóc się i złamać bariery. Pokonać lęk przed wodą i zyskać siłę. Ten hart ducha był jej niezbędny by przetrwać.


Saadia stała się jej nowym domem, który jak na galerę przystało był ciasny i pełen wyzwań. Z początku nie patrzono na nią zbyt przychylnym okiem, ale szybko zyskała szacunek i przyjaźń załogi. Długi, smukły okręt wyposażony w liczne wiosła potrafił płynąć z sporą prędkością, a główną metodą walki był abordaż. Dlatego właśnie na pokładzie znajdowała się mała armia i tabaxi której zadaniem była opieka na rannymi i w razie możliwości łatanie ich. Magiczny medyk był prawdziwym skarbem na który niewiele okrętów mogło sobie pozwolić, a raz uratowane życie owocowało długiem wdzięczności którego nawet gniew sułtana nie był w stanie przerwać. Medycyna konwencjonalna była powolna, bolesna i mało wydajna, ale także niezbędna, gdyż mocy kapłańskiej nie było dość by wyleczyć wszystkich. Yasumrae była nawet przez pewien czas kucharką, gdy ich pokładowy kucharz zginął nieszczęśliwie podczas walki. Żaden z marynarzy nie narzekał na przygotowane przez nią posiłki, choć nie wiadomo czy rzeczywiście sobie radziła, czy też nikt nie chciał ryzykować urazy ze strony jedynej lekarz na pokładzie.

To właśnie na okręcie doszły ją słuchy o tyranii Murafaty I, jak i o tym że jego potomek Murafata III nie przebiera w środkach by zdjąć klątwę. To wtedy podjęła decyzję by wrócić na ląd i poznać prawdę apropo tej straszliwej masakry. Chciała wierzyć w system i swojego sułtana, a teraz tkwiła zamknięta w celi z magiczną obrożą na szyi.

Coś niepokojącego trawiło ją od środka i sprawiało że kapłanka, która oddała życie ratowaniu życia innych, czuła że potrafiłaby je odebrać z chłodną znieczulicą jeśli tylko uzna to za słuszne. Nie była już młodą kotką, rozkosznie wierzącą w bajki i trochę jej tego brakowało. Tak optymizmu, jak i szczęśliwego dzieciństwa.

Owoc musi upaść by powstać mogło drzewo. Czy tak samo było z nią? I na jaką ziemię się stoczy nim wyrośnie przesiąknięta jej gruntem? Czemu w ogóle goni za jakimiś ideami zamiast przeżyć życie w próżnych przyjemnościach? Czy to dlatego że nie ma własnego domu i próbuje uczynić nim Makarydię, zmieniając ją i formując w coś co uzna za właściwe?

Puchaty ogon tabaxi zakręcił się w powietrzu, rozdrażniony skołatanymi myślami, gdy usłyszała kroki, a drzwi do jej celi otworzyły się. Nie odwróciła się od razu, wpatrując w swoją galerę z pewną tęsknotą, ale jej wykręcone w tył ucho wyraźnie wskazywało że nie uszło to jej uwadze. Zwróciła twarz przez ramię, a źrenica dużego, turkusowego oka z pionowej kreski rozszerzyła się na czarny, niezbadany okrąg. Nie spodziewała się ujrzeć tu tego mężczyzny..

 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 17-07-2019 o 22:06.
Kata jest offline  
Stary 20-07-2019, 22:01   #14
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Andraste spięta nieco niedawną sytuacją z porucznikiem Adinem weszła do karczmy i zgłosiła się do jej właściciela. Ten powiedział jej, że przyszła trochę za wcześnie i musi ze swym występem trochę poczekać.
Dziewczyna skierowała się więc do baru i poprosiła o kieliszek wina, zaznaczając, że chce najlepsze jakie mają, po czym udała się do stolika, gdzie zajęła się strojeniem swoich skrzypiec, raz po raz zerkała na ludzi znajdujących się w gospodzie.



Rashad, który czuł się zmęczony po intensywnym dniu, ucieszył się widząc Andraste szykującą się do występu. Doszedł do niej pewnym krokiem, z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Będziesz nas zabawiać swoją sztuką? Dawno już nie słyszałem twojego występu, pewnie wzbogaciłaś repertuar. Chętnie coś postawię tak uroczej artystce, masz ochotę na wino czy coś mocniejszego?
Andraste uniosła wzrok znad skrzypiec z uśmiechem.
- Rashad! - ucieszyła się na jego widok, zapominając chwilę o trapiącym ją problemie z Adinem. - Wiesz, nie powinnam za mocno rozpijać się przed występem… ale kiedy proponujesz mi to z takim uśmiechem, nie mam sumienia ci odmówić. Napiję się wina - odpowiedziała mu odkładając skrzypce na stole.
- Siadaj. - wskazała na krzesło obok siebie.
- Niech inne kobiety w tej gospodzie pozazdroszczą mi takiego przystojnego towarzysza.

-Najlepsze wino dla naszej artystki! - Rashad zwrócił się do karczmarza siadając, zadowolony z komplementu….lubił ją taką..
Wychwytując unoszące się w powietrzu słodkie słowo ”Najlepsze”, prowadzący tę karczmę dragonborn czym prędzej udał się na zaplecze, wracając z pieszczoną czule w ramionach butelką wypełnioną płynną, rubinową zawartością.
Karczmarze wiedzieli jak wyszukane mogą być gusta co poniektórych przyjezdnych, starali się więc dobrze zaopatrywać w najlepsze i najdroższe napoje jakie akurat dostępne były w mieście. Na stole postawiona została butelka z najlepszego szczepu winnego Zinbary, którego uprawa podobno prowadzona jest przy wsparciu magii. Wino to miało podobno tak wspaniały smak, że elfy nadały mu nazwę Wieczorny pocałunek.
- Masz niezwykłe szczęście jaśnie Panie - skłonił się karczmarz - Tę akurat butelkę udało mi się zdobyć po pół roku czekania na dostawę.

-Musimy trochę się nacieszyć urokami cywilizacji, w końcu ruszamy na pustkowie z którego większość naszych poprzedników nie wróciło..- Skomentował Rashad, patrząc z podziwem na najlepszej klasy wino i starając się nie myśleć o jego cenie.
Bardka zachmurzyła się na chwilę, jednak po chwili uśmiech wrócił na jej usta.
- Tak… mam nadzieję, że nam pójdzie trochę lepiej… ale póki co o tym nie myślmy, coś ciekawego działo się u ciebie po audiencji u Wezyra?
- Skorzystałem jeszcze nieco z Sułtańskiej gościny i zapoznałem się z zapiskami z poprzednich wypraw...naszym poprzednikom jak wspomniałem nie poszło zbyt dobrze, ci którzy przeżyli wrócili z niczym… no ale nie byli w końcu nami, więc trudno się dziwić… - uśmiechnął się zuchwale, nalewając sobie i bardce najlepszego wina jakie mógł znaleźć w tym przybytku.

Dziewczyna zaśmiała się na słowa szlachcica, po czym uniosła kielich do którego ten nalał jej wina, wznosząc toast.
- Argument nie do podważenia mój drogi, ale pomóżmy trochę szczęściu i wypijmy za powodzenie naszej wyprawy.
- Tak wypijmy, za ocalenie Sułtana! - Rashad wzniół kieliszek i napił się. Następnie wpatrywał się przez chwilę w Andraste w milczeniu.
- Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem twej odwagi. Zamiast ryzykować życiem w tego rodzaju misji mogłabyś żyć dostatnio z twojego talentu… a przecież wy elfy szlachetnego rodu możecie żyć tak długo w porównaniu do zwykłych śmiertelników, których życie przemija niczym pustynna burza. - stwierdził, popijając kolejny łyk.
Andraste uśmiechnęła się.
- Powiedzmy że szukam w tej wyprawie inspiracji. I masz rację, my eladriny i nasi bliscy kuzyni elfy żyjemy po kilkaset lat, ale zastanów się mój drogi czy kilkusetletnie życie jest coś warte jeśli nic ciekawego w nim nie przeżyjesz?
-No tak oszalałbym chyba, gdybym miał spędzić kilkaset lat w jednym miejscu, a co do inspiracji…. myślę że jak wrócimy z tej wyprawy zwycięsko, będziesz miała tyle inspiracji że wystarczy ci na wiele pieśni, które pozostaną w pamięci potomnych.. - odparł szczerze, kładąc swoją dłoń na jej dłoni.
Dziewczyna spojrzała na dłoń mężczyzny, po czym przeniosła wzrok na jego twarz.
- Na pewno nie braknie w nich miejsca dla ciebie. - powiedziała ciepłym głosem.
- Cieszę się że nasze drogi się znowu skrzyżowały i że bierzesz udział w tej wyprawie. Wiedząc, że będziesz tam ze mną czuję się spokojniejsza.

Rashad na krótką chwilę zasępił się, przypominając sobie tragiczny los Minevry, która liczyła że go ochroni….
- Dam z siebie wszystko…. zagrasz coś?
Chwilowa zmiana nastroju mężczyzny nie uszła uwadze bardki.
- Tak… jasne… - odpowiedziała na jego pytanie i już miała chwycić za instrument, jednak cofnęła rękę i chwyciła dłonie Rashada w swoje własne.
- Rashad, coś się stało? Powiedziałam coś nie tak?

Rashad wydawał się jakby speszony, machnął ręką jakby się od czegoś opędzał
- Nic takiego, pomyślałem tylko o bliskich i towarzyszach których utraciłem… ale nie przeszkadzaj sobie, bardzo chętnie posłucham twej muzyki - odparł.
Dziewczyna kiwnęła tylko głową, po czym chwyciła za skrzypce i nie wstając od stołu zaczęła przygrywać spokojną melodię.
Rashad wsłuchał się w rytm muzyki, w trakcie gry Andraste na jego twarzy pojawił się błogi uśmiech.
- Grasz jeszcze ładniej niż pamiętam, nie żal inwestycji w takie wino - zażartował.
- Napijmy się jeszcze, a potem może masz ochotę na mały spacer po mieście?

https://youtu.be/CfbsUbwS-6Q

Andraste odłożyła skrzypce z powrotem na stół, spoglądając w oczy mężczyzny.
- Z rozkoszą, jednak po występie muszę spotkać się z człowiekiem, którego do pomocy przydzielił mi Wezyr. Jednak jeśli byłbyś skłonny na mnie poczekać, z chęcią wybiorę się z tobą na spacer, jak kiedyś… - uśmiechnęła się zalotnie.
Rashad odwzajemnił uśmiech, zagłębiając się w jasnych oczach eladrinki. Starał się na chwilę zapomnieć o nękających go troskach.
- Wezyr przydzielił ci kogoś do pomocy? Jeżeli ta osoba wyrusza z nami na pustynię, to z przyjemnością ją poznam. Ale jeżeli to sprawa osobista, poczekam tutaj.
- Żadna tam sprawa osobista, jednak nie wiem czy ten ktoś będzie wyruszał z nami. Ma mi po prostu pomóc z przygotowaniem się do drogi, pokazać gdzie co mogę kupić i tym podobne. - wyjaśniła.
-A to wielkodusznie ze strony Wezyra, najwyraźniej co do mnie uznał że nie potrzebuje takiego wsparcia - odparł dumnie Rashad.
- Na jego miejscu pewnie też bym tak myślała. Od razu widać, że należysz do tych, którzy potrafią sobie poradzić. - odparła chwytając za swój kielich. - To co poczekasz na mnie? Postaram się załatwić tą rozmowę jak najszybciej. O jej późno już, powinnam się zabrać za granie. - wstała z krzesła i chwyciła za skrzypce po czym skierowała się na małe podwyższenie służące jako coś w rodzaju sceny.

https://www.youtube.com/watch?v=hVnxkd3e7TU

Ukłoniła się z wdziękiem przed gośćmi gospody i zaczęła wygrywać skoczną, wesołą muzykę. Po kilku utworach zeskoczyła ze swojej “sceny” i nie przestając grać tanecznym krokiem przemieszczała się od stolika do stolika. Mimo, starań jakie wkładała to by całą swą uwagę poświęcać w tej chwili swemu instrumentowi i słuchającym ją ludziom, jej wzrok co jakiś czas skupiał się na stoliku przy którym siedział Rashad. Gdy ucichły ostatnie nuty, ostatniej piosenki dziewczyna ponownie skłoniła się przed gośćmi i szybkim krokiem zniknęła za zapleczem tawerny. Wyłoniła się stamtąd po jakiejś godzinie licząc na to, że zastanie szlachcica czekającego na nią przy swoim stoliku.
Nie myliła się, Rashad wciąż popijał wino z melancholijnym wyrazem twarzy, który rozpogodził się gdy zobaczył Andraste.
- Zostawiłem ci jeszcze trochę tego boskiego wina...mam nadzieję, że otrzymałaś użyteczne porady? - spytał.
- Tak, ale nie ma za bardzo o czym opowiadać. Podał imiona i adresy kupców, doradził w sprawie paru rzeczy i tyle. - dziewczyna wzruszyła ramionami po czym wzięła w dłoń kielich i napiła się.
- Ono naprawdę jest boskie… Dziękuję, że na mnie poczekałeś, to co wybierzemy się gdzieś? - spytała niewinnie.
- Może przejdziemy się trochę po Dzielnicy Nadmorskiej? Chętnie odetchnąłbym trochę wieczornym morskim powietrzem przed oczekującą nas wędrówką po pustyni… -odparł Rashad, nie dodając że jego dom mieści się przy tej dzielnicy…
- Z wielką chęcią. Nie wiadomo, kiedy znowu przyjdzie ujrzeć nam morze. - zgodziła się z propozycją wojownika.

Skończyli więc wino i rozgrzani nim, wyszli na wieczorny chłód. Chwilę później spacerowali przy księżycowym świetle wśród domów o kolorowych dachach alejką nad brzegiem morza.
-Cieszę się, że ty i Orryn jesteście na tej misji….szczególnie z twojego towarzystwa, gnomi czarodziej ma wiele talentów ale to na twój widok moje serce zaczęło bić mocniej.. - ujął jej dłoń w swoją.
-Widziałem, że martwiłaś się o tą niemądrą Tabaxi, myślisz że po czymś takim jeszcze ją zobaczymy?
Andraste skinęła twierdząco głową.
- Tak sądzę, Wezyr powiedział, że spędzi tam tylko jedną noc. Mam nadzieję, że nie rzuca słów na wiatr. Yasu być może jest… nieco nieokrzesana i brakuje jej ogłady, ale to dobra dziewczyna, no i jej umiejętności mogą być przydatne podczas naszej misji. - wyjaśniła, po czym spojrzała na ich dłonie.
- Ja też bardzo się ucieszyłam widząc cię przed murami pałacu. - wróciła do poprzedniego tematu. - Takie podróże lepiej odbywa się wśród ludzi, którym wiesz, że możesz zaufać.

-Tak, mam nadzieję że pozostałym uczestnikom naszej misji też będziemy mogli zaufać, niepokoi mnie, że nie wszystkich znam…. niestety, teraz kiedy Sułtan jest osłabiony tą plugawą klątwą, jego wrogowie będą gromadzić się niczym sępy, a jak wiesz mój ród też ma wielu wrogów, z których największym jest Sułtan Varudżystanu, ten co skazał na śmierć moich rodziców….dlatego musimy być czujni…
Bardka chwyciła drugą rękę szlachcica.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. A teraz zapomnijmy na chwilę o klątwie ciążącej na Sułtanie, zapomnijmy o intrygach i naszej misji i cieszmy się tym wieczorem. - uśmiechnęła się ciepło, chcąc odgonić od swego towarzysza jego ponure myśli.
Rashad westchnął melancholijnie, przenosząc spojrzenie z będącego prawie w pełni księżyca na Andraste, na której ognistorude włosy spływało blade światło.
- Masz rację, zapomnijmy o troskach przynajmniej do jutra, przy tobie wydaje się to prostsze, zawsze umiałaś cieszyć się życiem….
- Po to jest życie mój drogi, żeby się nim cieszyć. - stwierdziła, po czym pocałowała go delikatnie. Kiedy odsunęła się od jego ust spojrzała mu głęboko w oczy, a na jej twarzy pojawił się zadziorny uśmieszek.
- A teraz mnie łap. - rzuciła szybko i ze śmiechem na ustach zaczęła uciekać wybrzeżem, chcąc trochę podroczyć się z wojownikiem.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 20-07-2019 o 22:07.
Lord Melkor jest offline  
Stary 22-07-2019, 00:11   #15
 
Marduc's Avatar
 
Reputacja: 1 Marduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputacjęMarduc ma wspaniałą reputację

Budynek koszar - Cela “gościnna” na piętrze

Zamek zatrzeszczał kiedy strażnik obracał w nim klucz. Kocica nie miała cierpliwości do kolejnego natręta więc nie odwróciła się od razu. Strażnik posłuszny rozkazom naczelnika otworzył drzwi celi i odszedł na koniec korytarza zgodnie z poleceniem. Do “celi” kapłanki wszedł natomiast mężczyzna który drażnił się z nią przed audiencją i rozejrzał niespiesznie po wnętrzu. Oceniając tak wystrój jak i sylwetkę kocicy wpatrzonej w okno.

- Podnieśli standard od czasu kiedy ostatni raz tu byłem… choć może nie uznawali mnie za aż tak prestiżowego gościa jak ciebie Pani.

Ukłonił się płytko Yasumrae stojącej przy oknie i stanął pośrodku pokoju chowając ręce w szerokich rękawach czarnej szaty wyszywanej czerwienią i złotem. Nie przeszkadzało mu że czeka niczym na posłuchanie u władczyni. Widok był przyjemny, a suknia okrywająca ciało tego zwierzęcia bardzo gustownie uszyta. Jakiejkolwiek bogini służyła ta kocica, znała się na rzeźbiarskiej robocie. Smukłe ale silne nogi, kuszące krągłości wszystko pokryte delikatnym i krótkim niczym skórka brzoskwini futerkiem. Czy aby na pewno wszystko zaczął się zastanawiać chłonąc jej wdzięki wzrokiem.
Gdy wtulona w ścianę przy oknie kobieta odwróciła twarz, nie udało jej się ukryć zaskoczenia. Uniesiona brew i dało się dostrzec lekki niepokój w oczach które powiodły za mężczyznę jakby oceniając czy nie ma więcej niespodzianek.

- To Ty… Jesteś ostatnią osobą której się spodziewałam. - kocica łypnęła nieufnie na Farshida, z nutką zaciekawienia.

Mężczyzna podszedł do jednego z prostych krzeseł stojących w pokoju i rozsiadł się na nim wygodnie zakładając nogę na nogę, nie spuszczając wzroku z tabaxi. Tymczasem Yasumrae przesunęła się tak by swoją sylwetką zasłonić ślad pazurów na ścianie i oparła o nią, odwracając już w pełni w stronę niespodziewanego gościa. Nie wydawała się pewna siebie, ale też nie było w niej cienia skruchy, a dłonie miała schowane za plecami.
Czarnoksiężnik oceniał ją wzrokiem jakby ważył kolejne słowa. Mowę ciała miał zupełnie inną niż podczas ich kłótni. Teraz był poważny, choć kocicy nie umknęły spojrzenia jakie jeszcze przed chwilą rzucał na krój jej sukni lub to czego nie okrywa tak szczelnie.

- Powiedzmy sobie coś co już wiesz. - splótł palce w piramidkę - To o co pytałaś u sułtana to prawda. Niepopularna jak widzisz…. - przesunął dłonią prezentując pomieszczenie - ...ale prawda.

- To jakaś próba? Wezyr wysłał Cię tutaj by sprawdzić moją lojalność? - kobieta o kociej twarzy przechyliła buzię patrząc z ukosa na szlachcica który najwyraźniej czuł się bardzo swobodnie w jej celi, albo chciał się chełpić tym że w przeciwieństwie do niej jest wolny.

Kilka białych wąsów Yasumrae wykrzywiło się razem z małym grymasem który przeszedł przez jej twarz. Nastroszone kocie uszy skierowane wprost na Farshida oddawały mu całą swą uwagę, ale dostrzegł też pewne skrępowanie w oczach kapłanki gdy ślizgał wzrokiem poniżej poziomu jej oczu.
Skinął głową w uznaniu jej podejrzeń a z kieszeni płaszcza wydobył cienką butelkę pewnie nawet nie litrową o wymyślnym grawerunku na pięknie wydmuchanym zielonym szkle. Postawił ją na prostym biureczku i skina na pryczę by usiadła z nim.

- W porządku. Nie musisz odpowiadać. Może to i była próba a wtedy grając ostrożnie możesz zawsze twierdzić że lojalnie wyraziłaś oburzenie. Powiem więcej. To czy to prawda nie ma najmniejszego znaczenia.

Raz jeszcze czarownik zanurzył ręce w przepastnych rękawach swojej szaty. Wydobył z nich mały fragment srebrnego runa. Czy to lis czy inne stworzenie pozostało niewiadomą ale przeznaczenie tego skrawka futra było dla kapłanki nieznane do momentu kiedy Farshid pogłaskał go skomplikowanymi gestami jakby kreślił jakieś glify. Wtedy to w pokoju rozległo się głośne bzyczenie. Niczym plaga szarańczy w szumie której utonęły kolejne słowa. Jedynie zaskoczona hałasem kobieta Tabaxi będąc bliżej i widząc ruch jego warg potrafiła zrozumieć co mówi.

- Jeśli sułtan poświęcił poddanych celowo... - Opuścił ton głosu tak by jeszcze bardziej zachęcić kocicę do konspiracji - ...to jest tyranem niegodnym rządzenia. Jeśli zaś powiedziano nam prawdę i był to tylko wypadek. - Wzruszył ramionami.
- Wtedy jest nieudolnym starcem który również powinien odejść .

Hałas ucichł Tabaxi jednak nie ruszyła się ani o krok, zasłaniając dalej ścianę którą zdewastowała i nie kwapiąc się by obnażyć przed szlachcicem to jak temperamentne ogarnęły ją tu emocje. Wyczuła jak jej oddech przyspieszył, wspominając dawną urazę, ale też próbowała jakoś poukładać sobie w głowie jego intencje. Wciąż miała bowiem problemy z zrozumieniem ludzi, a już z pewnością szlachty z którą niewiele miała do czynienia i zazwyczaj unikała. Spróbowała rozluźnić sylwetkę, udając że bardzo wygodnie jest jej podpierać ścianę i chciała sprawiać wrażenie pewnej siebie, by nie myślał przypadkiem że jeśli jest w celi to da sobą pomiatać. Przez krótki moment zawiesiła oczy na butelce którą przyniósł. W głębi duszy miała ochotę się napić i przestać rozmyślać o tym wszystkim, ale niekoniecznie tu i z nim. Tabaxi miała też słabość do ładnego szkła i gdyby osiedliła się gdzieś na stałe, zapewne zbierałaby butelki o egzotycznych kształtach i pięknej kolorystyce.
Słowa mężczyzny stały się bardziej śmiałe niż wzrok który pozwalał sobie na dość wiele jeszcze niedawno. Mimo że tak byłoby lepiej, jej natura nie mogła pozwolić pozostawić tego bez odpowiedzi.

- On już od dawna nie żyje, a teraz pozostała tylko klątwa i jego kolejny potomek. - Odpowiedziała nieco zaskoczonym głosem kocica i jak na to że jej pyszczek był dość innej budowy niż ludzki, słowa były składne, bez jakiś bardzo widocznych nalotów obcego akcentu. Mimo to gdy mówiła, dało się dostrzec długie kiełki i szorstki język. - Cokolwiek planujesz, “Chłopcze od bransoletek”.. - podkreśliła dość szyderczo, chyba wciąż urażona po ostatnim spotkaniu. - .. te ściany raczej mają uszy więc radzę uważać co mówisz.

Mężczyzna nalał sobie tymczasem trunku do cynowego kubka i bez pośpiechu zanurzył usta w lekkim winie. Przepłukał usta i gardło zaschnięte od pełnego niechcianych wrażeń spaceru po mieście. Lub od strzępienia języka na bezużytecznych grubasów z brodami mających się za Panów tego miejsca. Wszystko by spotkać się z tą kocicą. Musiał przyznać że tak zawadiacko oparta o ścianę wyglądała ponętnie i nawet jeśli jej mowa smakowała octem to widok był przedni. A zły posmak… cóż od tego miał wino w dodatku najwyraźniej całe dla siebie.

- To teraz coś czego być może nie wiesz choć rozegrało się na twoich oczach. Nie wygłaszałaś tych “podłych oskarżeń”... - - Zrobił kpiącą minę podkreślając ironię swych słów i kompletny brak szacunku dla wyroku który cię tu sprowadził jednak głos pozostał poważny.
- ...publicznie by trzeba było bronić majestatu. A jednak cię uwięziono. Od razu po przybyciu byle pachołek zaczyna ci grozić i niespodziewanie przybywa rycerz na białym koniu. Nie kto inny jak kapitan gwardii by cię uratować zapewniając sobie wdzięczność i lojalność. Cóż za wygodny zbieg okoliczności…

Dolał sobie drugą porcję dając swej rozmówczyni chwilę by się sama zastanowiła nad niesamowitym szczęściem jakie ją spotkało, samemu taksując ją przy okazji chłodnym spojrzeniem na dnie którego drzemały ogniki zainteresowania.

Puchaty ogon który wcześniej dyndał sobie gdzieś za czerwienią jej szat, teraz zawachlował nerwowo, zamiatając podłogę celi. Yasumrae zdziwiło to że szlachcic zupełnie zignorował jej obelgę, dążąc najwyraźniej sumiennie do swojego celu zamiast tak jak ona pozwolić sobie na wybuchy emocji. Ta mała prowokacja się nie udała, a czarnoksiężnik na tym skorzystał w jej oczach mimo że nie taki był plan. Przełknęła gorycz swojej małej porażki w milczeniu, skupiając się na ważniejszym temacie. Jej czarne rzęsy zatrzepotały w drobnym roztargnieniu, a wzrok kotki zagubił się w pomieszczeniu, skacząc po nim niby uciekająca myszka.

- Skąd wiesz…? I nie myślałam o tym w ten sposób.. Nie wierzę by to było ukartowane.. - Rzuciła słowami i zmieszana podrapała się po głowie między uszami. Gdy w końcu wróciła spojrzeniem na Farshida, z pewnym ociąganiem się jej sylwetka oderwała się od ściany.

Z kocią gracją stawiając łapki kapłanka podeszła, nie ukrywając tego że musi się przemóc w sobie by zaakceptować jego towarzystwo. Usiadła obok, tak jak chciał od samego początku i poprawiła na sobie materiał szat naciągając tak by dodawały jej posągowej urody. Także zarzuciła swoje długie nogi jedna na drugą, choć w bardziej niż on kobiecy sposób. Długi czerwony jęzor jej szaty który zwisał od pasa, leżąc na kolanie akurat rozlał się w stronę czarnoksiężnika, zasłaniając widok na nogi, a z przeciwnej strony pozostawiając je zupełnie odkryte. Poprawiła dłonią jego czerwone pasmo i oparła obie łapki na kolanie. Co widział jednak z tak bliska zupełnie dobrze, było jej odkrytą kocią stopą której inności tabaxi najwyraźniej się nie wstydziła. Tym razem te turkusowe oczy patrzyły wprost w jego własne z dużą uwagą, ale ciężko było dostrzec w nich wszystkie emocje. Kocia stópka zabujała w powietrzu, przez moment rozszczepiając palce i wyciągając pazurki.. co było raczej przypadkiem niż jej celowym działaniem.

- Jeśli nawet, to kapitan gwardii nie zyskał tym ratunkiem mojej sympatii. Kara śmierci była jego inicjatywą, a gdyby Wezyr na to przystał mogłaby się spełnić. Nie zaufam temu człowiekowi.. - zrobiła pauzę.- ..ale po części chyba się mylisz. Może nie wygłosiłam tych słów przed tłumem, ale pośród ważnych osób ze szlachty. Spodziewałam się jednak że zamiast działać bezmyślnie i emocjonalnie, władza wykorzysta to by zyskać moją i waszą lojalność. A także kościoła Bastet. Kończąc, wypuściła głośno powietrze przez swój przypominający diamencik nos i mimowolnie ujawniając że trawią ją nerwy.

Tajemniczo się uśmiechając szlachcic wysłuchał kapłanki do końca przerywając jedynie by postawić przed nią przynajmniej do połowy jeszcze pełną butelkę. Kubek zachował dla siebie drugą porcję sącząc już dużo ostrożniej. Przez oziębłą maskę jaką przywdział przebił się raz czy drugi delikatny uśmieszek a spojrzenie które w założeniach miało przyszpilać ją do ziemi ochoczo podziwiało jak się mości na posłaniu. Było w tym coś kociego jak i nie pozbawionego klasycznego kobiecego uroku. Kiedy wrócił wzrokiem na jej turkusowe oczy o pionowych źrenicach. Zobaczył że dał jej to małe zwycięstwo dając się omotać małemu przedstawieniu jakie zrobiła na jego użytek nogami i wyzywającą szatą. Złożył palce razem przeplatając je ze sobą i zaczął mówić pozbawionym emocji monotonnym tonem.

- Nie wiem. Ale sama oceń co jest bardziej prawdopodobne. Przypadek? Czy to że się umówili? Kara śmierci? - Prychnął.
- Wyrok na nas zapadł kiedy zgodziliśmy się wziąć udział w tym szaleństwie. Rodowi panującemu grozi wymarcie a oni wysyłają. - Przyłożył dłoń do serca zaczynając wyliczać na palcach. - Czarną owcę rodziny? Pijaka i utracjusza którego do niedawna każdy by się chętnie pozbył? A może uchodźcę który jest większym problemem niż ktokolwiek byłby skłonny przyznać mu w twarz… - Tym razem wskazał na siedzącą naprzeciw kocicę. - Kapłankę która nawet nie jest człowiekiem…
- “Która nawet nie jest człowiekiem”? Co chcesz przez to powiedzieć?! - Wcięła się mu w trakcie, oburzona sugestią jakoby tabaxi były w czymś gorsze.

Uśmiechnął się do niej jakby spodziewając się tego pytania a ona zagrała dokładnie taką rolę jaką chciał.

- Cały miot waszej pary królewskiej umiera w niewyjaśnionych okolicznościach. Kogo wyślecie? Swoich najlepszych? Czy bandę awanturników? Może gnomiego kuglarza? Albo nożouchą wierszokletkę lub ladacznicę bo z nimi nigdy nie wiadomo który fach wiedzie prym....
I nie do końca wiadomo czy mówi o elfkach czy poetkach. Zaraz też pociągnął spory łyk z kubka dając sobie chwilę wytchnienia po tym oratorskim uniesieniu pełnym jadu.
- Jeszcze raz tak nazwiesz Andraste w moim otoczeniu a zostawię Ci trwały ślad na twarzy. To moja przyjaciółka. - Tabaxi posłała mu piorunujące spojrzenie, ale zaraz sięgnęła po butelkę wina. Chociaż ubrana niczym wysoka kapłanka, wyciągnęła w połowie wystający korek zębami w iście marynarskim stylu i z równą wprawą. Wypluła go na bok, na łóżko i pociągnęła z butelki, mrużąc przy tym oczy i wychylając w tył uszka.
- Sądzisz że Wezyr podziela twój sentyment do tej kobiety? A to on wybierał nie ty…
- Mnie nikt nie wybrał, sama się zainteresowałam. Być może Andraste tak samo. Sułtan jest zdesperowany bo jego poprzednie próby zawiodły, nie wiem więc czemu się dziwisz, że chwyta się każdej, nawet desperackiej próby ratowania swego jaśnie oświeconego tyłka. - Kapłanka wyciągnęła język oblizując po winie, aż po swoje wąsiki na jednym policzku.
- Bardziej zastanawia mnie jaki TY masz interes w naszej rozmowie, że aż przyszedłeś tutaj zamiast korzystać z uroku miasta nim wyruszysz na pustynię. Dolała mu do kubka mierząc bezczelnym wzrokiem z miną jakby to ona chciała go rozpić i sprawić że jego język stanie się bardziej swobodny w swej wypowiedzi. Złożyła butelkę na swym łonie i zadarła brew, oczekując odpowiedzi.

Farshid rozłożył ręce w geście bezradności pozwalając by szata rozsunęła się nieco odsłaniając jego tors. Nie jest to klata wojownika ot przeciętnego mężczyzny których wielu kocica widywała bez koszul na pokładzie sułtańskiej galery. Zazwyczaj mężnieli pod wpływem trudów morza. Lub wpadali do niego. Ten tutaj nie miał takiej okazji a jednak jakoś przeżył. Czy był to po prostu kolejny rozpieszczony szlachetka urodzony nie tylko z łyżeczką ale całą przeklętą chochlą głęboko w zadku? Czy też jego talenty spoczywają gdzie indziej ukryte przed oczami nie uważnych obserwatorów. Zaraz też znów pogłaskał kawałek futra zamieniając kolejny jego fragment w wysuszony kawałek skóry a odgłos skrzydeł milionów owadów znów wypełnił pomieszczenie.

- Pytasz co ja z tego mam. Potrzebuje twojej pomocy i dyskrecji. Mówisz że sułtan jest zdesperowany a mimo to wszystko leży w rękach wezyra który zamiast armii i kolejnych zaufanych ludzi wysyła… ludzi znikąd… zbędnych po których nikt nie będzie płakał. Oraz swojego szpicla. Słowem naszą dzielną kompanię.
W pokoju gościnnym tymczasem zapadły ciemności kiedy słońce skryło się już za horyzontem i nawet czerwona łuna nie rzucała swojego blasku na stygnące ulice.

- Nie wiem jak dla ciebie, ale dla mnie to wygląda na pozorowany wysiłek tak by do ostatnich chwil nie pokazać kart. Wysiłek w którym my jesteśmy pionkami spisanymi na straty… czego chcę? Przeżyć. Ty też powinnaś. - Dopił zawartość swego kubka i odstawił go na blat.

- “Niech Sułtan się Wezyra strzeże i przestrogi serio bierze, nie ma co tu dłużej kryć Sułtanem Wezyr chciałby być.”
Zacytował wierszyk dla dzieci zawierający w sobie sporo ludowej mądrości która mądrzy władcy powinni pamiętać. Że prawe ręce władców mają dziwną skłonność wbijania im noża w plecy. Skończył wreszcie mówić i odchylił się na krześle odpychając się od pryczy nogą tak by balansować na krawędzi przewrócenia. Sytuacja tak bardzo podobna do tej w której znajduje się on sam lub jeśli wierzyć jego słowom całe królestwo.

- Żyje w tym mieście od urodzenia. Od paru lat widzę więcej niż inni. Więc mówię ci jak miejscowy do obcej. Czeka nas wojna domowa. I lepiej zawczasu zająć jak najlepsze miejsce.
W pokoju zapanowała noc. Noc i cisza. Oczy jego rozmówczyni zaczęły niejako świecić w ciemności, swoimi teraz okrągłymi źrenicami przypominającymi księżyc w pełni. Kotka wypuściła przez nos powietrze w jakimś takim rozbawieniu.

- Taak… to by układało się w całość. - Zrobiła pauzę, unosząc butelkę i zamknęła oczy biorąc większy łyk prosto z gwinta. Jednym okiem spojrzała na niego gdy Czarownik podniósł dłoń korzystając z jej przerwy na łyczek.
Co więcej nie przychodzę tu sączyć ci jad do uszu i prosić byś uwierzyła mi na słowo. Chcę byś sama się przekonała. Poproś swoją Panią o wróżbę. Nie gdzie znajduje się Serce a jakie przeciwności bronią dostępu do niego. Jeśli czeka tam na nas zasadzka to wolałbym o niej wiedzieć. Jeśli nie i jestem po prostu zapijaczonym paranoikiem… - Ponownie rozłożył ręce w geście obojętnej bezradności.

- Wszyscy będziemy szczęśliwsi i mądrzejsi o wiedzę która pomoże nam przeżyć.

- Bardzo ciekawa rozmowa, zaiste Farshidzie. Jednak tutaj zakończymy temat Wezyra i Sułtana.. bo widzisz, też lubię żyć. Kościół utrzymuje swą pozycję poprzez nie ingerowanie w walkę o najwyższy stołek, dostosowując się do tego kto aktualnie go zajmuje i pilnując by wpływy mieć na tym samym poziomie. Nie przyłożę dłoni do żadnego przewrotu, bo jestem lojalna wobec władcy. - mówiąc to kocica patrzyła się na swoją uniesioną stópkę, prężąc pazurki, po czym odłożyła butelkę i opadła nieco na to łóżko, podpierając się łokciami. Jej wzrok wydawał się trochę zamglony zmęczeniem lub alkoholem, a kobieta nabrała trochę swobody lub też znudziło ją bycie oficjalną. Chociaż wciąż w stroju kapłanki, teraz była po prostu zmęczoną kobietą, łaknącą odrobiny wygody.

- Przy okazji z tego co wiem w żyłach Wezyra płynie niebiańska krew.. tacy raczej nie są zbyt skorzy do zdrad.

Farshid uniósł dłonie w geście pojednania poprawiając się na krześle. Sądząc po tym jak patrzy na tabaxi źródłem niewygody nie koniecznie było jednak twarde więzienne krzesło. Wzrok prześlizgnął mu się po jej długich nogach tak nachalnie że był wyczuwalny niewiele mniej niż dotyk. Odziana była w czarne getry niczym muszkieterki o wysokich cholewach jednak pozbawionych podeszw by zrobić miejsce na jej łapy. Do tej pory widywał ją głównie stojącą zawsze o te pół głowy nad nim dzięki osobliwym kocim stopom które unosząc swoją właścicielkę na palcach dawały bezczelnie nieuczciwą przewagę wzrostu. Teraz jednak kiedy położyła się niczym na jakieś uczcie mógł podziwiać ją z zupełnie innej perspektywy. Perspektywy która nieco poplątała mu szyki i dalsze knucie.

- Ale dość o polityce i czekających nas trudach. Muszę powiedzieć że choć pewnie przywykłaś do większych luksusów to ten pokój jest lepszy niż wiele dostępnych w licznych zajazdach naszego pięknego miasta. A jeśli mamy spędzić kolejne tygodnie pośród piasków to za parę dni będziesz wspominać ten... - Pociągnął dłońmi wokół na chwilę przerywając pożeranie kocicy wzrokiem i odwracając wzrok ku surowym pustym ścianom. - ... lokal jako symbol dekadencji.

W owym półmroku Yasumrae widziała go doskonale, tak samo jak to gdzie zerkał. Nie była pewna czy chce go za to karcić czy też zaciekawiona pozwolić mu kontynuować ten bezczelny proceder. Z jednej strony irytowało, a z drugiej intrygowało ją to na ile sobie pozwala. Wino troszkę uderzyło jej do głowy, sprawiając że zaczęła ignorować szum który wywoływała jej durna obroża. W całym swym uwielbieniu dla magii, kapłanka stwierdziła że może być ona strasznie upierdliwa. Była wdzięczna Farshidowi że oszczędził jej tych swoich knowań w miejscu gdzie nie czuła by taka rozmowa była dość prywatna i bezpieczna. Jakiekolwiek on tam sobie zabezpieczenia wymyślił Sułtan miał więcej pieniędzy i lepszych specjalistów. Jeśli już miała dyskutować na temat przyszłości państwa, wolała zrobić to gdzieś z dala Nul Agbar. Mogło mu się wydawać, ale czarnoksiężnik miał wrażenie że tabaxi nawet uśmiechnęłą się kątem swych kocich ust.

- Straż pozwoliła Ci tak długo u mnie siedzieć? Nikt nawet nie sprawdza czy przyszedłeś udusić mnie jakąś starą szmatą? El-Madani zapewniał mnie że jego osobiści strażnicy będą pilnować mojej celi… - Powiedziała tajemniczym głosem choć wydawała się spokojna. Jej wzrok leniwie ślizgał się po dekoracjach jego szaty, którą uznała za ładną i gustowną. Chwilę później, po tym jak bezczelnie wodził po jej nogach wzrokiem tabaxi sama spojrzała na swoje łapki.

- Nawet sobie nie wyobrażasz w jak złych warunkach kilka razy się znalazłam, przeżyję bez łóżka z baldachimem. - Tu urwała na moment, po czym rozłączyła nogi, pozwalając by czerwony jęzor jej szat opadł między uda, a nawet pomagając w tym mu dłonią. Z władczą i królewską gracją uniosła jedną nóżkę, opuszczając ją na jego kolano. Druga kocia stopa dołączyła, opierając się na kostce pierwszej. Tym razem to ona zrobiła mu ten pokaz bezczelności, rozkładając swoje długie i wąskie stópki tak że widział każdy ich najdrobniejszy detal. Różowe poduszeczki od spodu, futerko dookoła paluszków i bardzo ledwo widoczne, w tym momencie schowane pazurki. Zrobiła sobie z niego swój podnóżek, wyraźnie rozbawiona jego zaskoczeniem.

- Patrzysz się ciągle na mnie, jakbyś nigdy wcześniej nie widział tabaxi. Proszę, popatrz sobie. - kocica ściągnęła i rozprostowała pokryte białym futerkiem paluszki swoich łapek zwracając na nie jego uwagę.
Mężczyzna uśmiechnął się widząc o ile śmielej poczyna sobie kapłanka po pół butelki wina. Bardzo możliwe że od wizyty w pałacu nie miała nic w ustach a nawet lekki trunek na pusty żołądek nie pozostawał obojętny. Nie zamierzał jednak narzekać. Nie wiedział czy sytuacja jest dla obcej tak samo interesująca jak dla niego jednak odrobina różnorodności i okazji do poznania innych kultur szczególnie w taki sposób nie była dlań przykrym doświadczeniem.

- Tak jestem tu już troche, zastanów sie jak to świadczy o moich poprzednich słowach. Jak wielu więźniów trafia tu z jednodniowym wyrokiem? - Innemu człowiekowi grymas ten by umknął w nikłym świetle gwiazd i ulicznych lamp jednak wyczulone na światło kocie oczy Tabaxi dostrzegły uniesienie brwi. Tym czego nie przegapiła by nawet ślepa byl dotyk mężczyzny który wyraźnie odebrał jej bezczelnie ułożenie stóp na kolanach jako zaproszenie. Poczuła jego palce na poduszeczkach kiedy jak gdyby nigdy nic zaczął dogadzać jej masażem. Zwrócił uwagę i to dużo intensywniej niż się spodziewała.

- Do ilu więźniów chwile potem przybywa kapitan gwardii a zaraz po nim ktoś szlachetnie urodzony? Twoja sprawa śmierdzi polityką na milę. I nasi gospodarze wolą się od tego smrodu trzymać z daleka. Dając nam tak pożądaną ciszę i spokój.

Dalej ugniatał jej poduszeczki, kciukami unosząc raz to jedną raz drugą nogę kapłanki wyżej by raz delikatnym, raz silniejszym naciskiem nieść towarzyszce ukojenie w niewoli. Powieki tabaxi zatrzepotały niespokojnie, a źrenice uciekły do sufitu w chwili słabości tą błogą przyjemnością. Mimowolnie opadła z łokci na plecy, dla większej wygody zaciągając dłonie pod głowę, a po ciemnym pokoju rozległo się ciche, jednostajne kocie mruczenie. Kapłanka zdawała się tego nie kontrolować, w zasadzie, wzrokiem skupiona gdzieś w innym świecie, z szyją zadartą do sufitu i puchatym ogonem leniwie unoszącym się by głaskać po łuku powietrze.

- Widywałem twój lud dość często jednak to co widzę dziś nijak się ma do odzianych w obszerne płaszcze pełne sekretnych kieszeni na towar ulicznych handlarzy lub obwieszonych jedynie jakimiś uprzężami złodziejaszków z portowych gangów. Dlatego zaspokajam ciekawość. Pytanie jednak… - Tymczasem podczas masażu niepostrzeżenie odstawił jedną z jej nóg na jedno… a drugą na drugie kolano. - Jak dalece pozwolisz mi być ciekawskim… - Mimo ciemności wzrok szlachcica zawędrował na pasek materiału spoczywający na łonie kapłanki.

Mruczenie ucichło. Z wolna, jakby wybudzając się z jakiegoś snu tabaxi spojrzała na niego przez górki swoich okrytych szczelną czerwienią szaty piersi i strzeliste szczyty nóg, które mężczyzna ułożył tak by kocica znalazłą się w dość jednoznacznie wyglądającej pozycji. Jakiś błysk wstydu pojawił się w jej oczach, bo chyba nie do końca do tego zmierzała, a rozchylone kolana skrzyżowały się, niczym dwa miecze broniące dostępu do jej świętej ziemi. Łapki które postawił na swoich kolanach wczepiły swoje pazurki na tyle mocno że poczuł jak wbijają się przez materiał ubrania w jego skórę. Jedna z kocich nóg uniosła się, a chowająca pazurki stópka naparła poduszeczkami na twarz czarnoksiężnika, ostrożnie ale stanowczo go odpychając. Druga stopa, niby niewinnie i subtelnie ale też naparła na jego klatę, wypychając go od siebie. Nagle rozległ się głośny trzask. Krzesło na którym niedawno się bujał, przechyliło się nieco za mocno i runęło w tył na oparcie, przewracając się razem z czarownikiem. Yasumrae zerwała się, unosząc na dłoniach na łóżku by spojrzeć za lecącym w tył człowiekiem i upewnić czy nic mu się nie stało.
Nie była to trudna sztuczka, wystarczy ją znać. Taki upadek jest niegroźny o ile nie ulegnie się panice i nie zacznie wymachiwać rękami. Farshid uderzył plecami o podłogę ale napięte mięśnie sprawiły że nie gruchnął tyłem głowy o deski. Podparł się na łokciach w wiernej acz dużo mniej intymnie i pociągająco wyglądającej kopii pozycji kocicy sprzed paru chwil.

- Rozumiem że nadużyłem juz twojej gościnności Pani.
Mimo panującego w pokoju półmroku i nagłego zwiększenia dystansu widok półleżącej na pryczy kapłanki wciąż działał na jego wyobraźnie. A choć jej błyszczące oczy wypełniało teraz zatroskane to mogło być bardziej przydatne uczucie niż tak przelotna przecież żądza która gościła w nich poprzednio. Wstał poprawiając szaty i jeden szczegół który dostrzegła zapadł kapłance w pamięć, przypasane przy pasie berło z ciężkiego spiżu. Misternie zdobione w sceny których nie potrafiłby opisać ale na pewno nie były przyjemne. Postawił krzesło tym razem dalej od tabaxi i usiadł na nim okrakiem wspierając brodę na splecionych dłoniach.
Farshid, gdyby nie krótkie futerko na jej twarzy mógłby przysiąc że kocica uśmiechnęłą się z rumieńcem. Subtelnym ruchem dłoni odgarnęła swoje włosy, przyglądając mężczyźnie w milczeniu z jakąś satysfakcją lub rozbawieniem.

- Ufam że wino ci smakowało. Gdybym wiedział przyniósłby więcej. Produkuje je moja rodzina więc kiedy już wyjdziesz masz jeszcze jeden pretekst by mnie odwiedzić.

- Może lepiej nie, po kilku kieliszkach mogę zachowywać się w mniej przewidywalny sposób. - odpowiedziała.

Nie umknęło tabaxi jak Farshid pociągnął palcem po szyjce stojącej na stoliku butelki jakby wodził nim po ciele. Ogon kapłanki Bastet zawinął się kładąc na kolano, a dłonie położyła na udach.

- Nie wszyscy możemy korzystać z "gościnności" wezyra jako wymówki by zaniedbać nasze obowiązki. A tych przed wyruszeniem na piaski mam kilka. Choćby zasugerować naszym szklarzom nowy kształt butelki. Zgodziłabys sie może pozować do projektu?

- Żartujesz sobie… takie coś nie jest możliwe.. - Zaśmiała się krótko, kręcąc głową i niedowierzając w pomysły czarnoksiężnika.

Przez parę chwil szlachcic gestykulował rysując w wyobraźni wizje nowego trunku o nazwie Królowa Nocy o stylizowanej na skąpo odzianej tabaxi butelce a kiedy temat się wyczerpał odetchnął i dodał już na poważnie.

- Pamietaj prosze o czym rozmawialiśmy. Nie musisz mi wierzyć na słowo. Ale dobrze by było gdybym wzbudził choć cień niepokoju i szczyptę podejrzliwości co do motywów naszych "przyjaciół" na dworze.

- Wyruszę z wami.. ale bynajmniej nie przekonana prośbą El-Madaniego.. - zadeklarowała się nim wyszedł, patrząc mu uważnie w oczy.

 
Marduc jest offline  
Stary 22-07-2019, 22:25   #16
 
BloodyMarry's Avatar
 
Reputacja: 1 BloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputację
Andraste i Rashad


- A co mogę z tobą zrobić jak cię złapię? - Zaśmiał się Rashad, rzucając się biegiem za elfką.
- Co tylko zechcesz, ale najpierw musisz mnie dogonić! - zawołała do niego przez ramię nie zwalniając biegu.
Rozbawiony szlachcic rzucił się w pościg, po drodze z trudem uniknął potknięcia o jakąś przytulającą się parę (elfka miała przewagę dzięki swojej zdolności widzenia w ciemności, na szczęście księżyc świecił jasno, a nadmorska, reprezentacyjna alejka była oświetlona w kluczowych miejscach lampami). W końcu jednak dopadł ją, złapał mocno i spróbował pocałować.
Dziewczyna nie opierała się i przyjęła pocałunek mężczyzny. Uśmiechnęła się, a w jej oczach widać było rozbawienie.
- Złapałeś mnie. To co teraz planujesz?
Rashad spojrzał na bardkę z miną zdobywcy.
-Mam mały dom na skrzyżowaniu Dzielnicy Nadmorskiej, Przypraw i Poranka, może mógłbym ci go pokazać?
- Z wielką chęcią, jest tylko jedna sprawa… Musiałbyś mnie puścić, żebym mogła iść. - zaśmiała się.
-No nie wiem, a jak znowu będziesz uciekać, podobno eladrini są zmienni jak pogoda albo pory roku, powinienem chyba zabezpieczyć się i przynajmniej trzymać cię za rękę - Pocałował ją raz jeszcze po czym zaśmiał się i rozluźnił uścisk.
Dziewczyna chwyciła go za rękę.
- Może i jesteśmy zmienni, ale przynajmniej nie da się z nami nudzić. - zażartowała.
- A więc prowadź do swych włości.
- Włości…. włości to my mieliśmy w naszym rodzinnym Varudżystanie, winnice i gaje oliwne…dadzą bogowie, że kiedyś je odzyskam, to ugoszczę cię w prawdziwym pałacu… tutaj kupiłem z pensji odłożonych w służbie sułtana tylko niewielki dom, w sumie trochę go jeszcze powinienem wyremontować, i tylko jeden służący nie licząc kucharki...ale przynajmniej dobrze położony, a spójrz już dochodzimy… - młody szlachcic wskazał na jeden z pobliskich budynków.

- Rozumiem, w sumie mieszkanie które wynajmuję w Dzielnicy Przyjezdnych też różni się od tego co miałam w rodzinnym domu, ale nie chciałabym tam wracać… i musieć podporządkowywać się rodzinie. - uśmiechnęła się i spojrzała na budynek.
- Wcale nie wygląda źle, wielu mieszkańców tego kraju dałoby się pociąć za taki dom. - zauważyła.
-Jak się jest jednym z wielu… - stwierdził Rashad, otwierając ładnie zdobione, choć faktycznie nadające się do odnowienia drzwi. W drzwiach stanął nieco zgarbiony starszy mężczyzna w prostych choć eleganckich szatach.
-To Arshad, wspominałem ci o nim, opiekował się mną jeszcze jak byłem dzieckiem, jak jeden z niewielu ludzi mojej rodziny zdołał uciec przed gniewem uzurpatora.
Andraste skinęła głową w kierunku starszego mężczyzny.
- Miło mi pana poznać. - przywitała się, po czym spojrzała na Rashada, czekając aż ten wprowadzi ją do środka.
- Ta szlachetna dama to Andraste, moja najdroższa przyjaciółka, nie będziemy cię kłopotać, nalej nam trochę wina i przynieś do moich...pokojów (Rashad miał już powiedzieć “sypialni” ale ugryzł się w język).
Arshad spojrzał na Rashada z nieco ironicznym uśmieszkiem, po czym z lekkim ukłonem wrócił do środka. Szlachcic wprowadził eladrinkę do środka, wnętrze było elegancko urządzone i prezentowało się lepiej niż pamiętająca lepsze czasy fasada.
-Przytulnie prawda? - Wyszeptał zmysłowo do ucha Andraste, gładząc jej płomiennorude włosy, na pewno budzące zazdrość u innych kobiet.
- Bardzo… - odpowiedziała dziewczyna wodząc wzrokiem po pomieszczeniu i napawając się jego gustownym wnętrzem. Ciepłe powietrze muskające jej zaostrzone elfie ucho, wydobywające się z ust mężczyzny gdy ten do niej szeptał wywołało u niej przyjemny dreszcz.
- Te wszystkie meble musiały kosztować cię fortunę… - stwierdziła cicho zamykając oczy. Dotyk dłoni szlachcica delikatnie gładzącej ją po głowie był bardzo miłym uczuciem, ale i takim które rozpraszało dziewczynę w rozmowie.
- Twój dotyk jest bardzo przyjemny…
-Pamiętam jak było nam cudownie ostatnim razem, uwielbiam twoje włosy… i oczywiście nie tylko je. -Rashad otworzył drzwi do swojej sypialni, obejmując elfkę w pasie i lekko popychając ją do środka.
- Tak… To z pewnością są niezapomniane chwile… - odwróciła się do niego i pogładziła dłonią jego tors.
- Potrafisz przywołać je na nowo? - spytała uśmiechając się zadziornie.
Rashad uśmiechnął się przebiegle, zdejmując kamizelkę
- moja wiedza o magii powiększyła się od ostatniego razu, można powiedzieć, że we więcej niż jednym aspekcie. - Jedną ręką kontynuował zabawę jej włosami, jednocześnie drugą rozpinając jej gorset. W międzyczasie jego usta powoli obniżały swoje pocałunki, podążając od ust w stronę piersi.
Bardka westchnęła głośno, odchylając szyję i oddając się pieszczotom Rashada. Jednocześnie próbowała rozpiąć koszulę mężczyzny i odsłonić jego muskularny, ciepły tors.
Szlachcic mruknął niczym zadowolony z siebie kocur, kiedy jego koszula opadła, a na torsie poczuł zręczne dłonie bardki. Następnie popchnął Andraste, podobnie jak on obnażoną teraz od pasa w górę, na łoże, na które również wskoczył. Przytulił się do kobiety i zaczął pieścić rękami oraz ustami jej zgrabne piersi.
Eladrinka jęknęła z rozkoszy, chwytając jedną dłonią za głowę szlachcica i przyciskając ją mocniej do swej piersi, druga zaś powędrowała po jego plecach. Jej oddech stawał się coraz szybszy i bardziej chrapliwy.
- Tak, dotyk twoich dłoni jest jeszcze słodszy niż go pamiętam…. - wymruczał Rashad, zwiększając natężenie pocałunków na jej alabastrowych piersiach.
Ręka dziewczyny, która gładziła plecy mężczyzny pod wpływem wzmocnionych pieszczot zacisnęła się na jego barku wbijając paznokcie w jego opaloną skórę.
- Mogę… mogę śmiało po… powiedzieć to samo… - wydusiła z trudem.
Rashad jęknął lekko, po czym po chwili zaczął ściągać z bardki spódnicę. Jednocześnie zaczął przesuwać swoje pocałunki coraz niżej.
Bardka w tym czasie zjechała dłońmi do jego lędźwi i zaczęła rozsznurowywać jego spodnie.
W międzyczasie mężczyzna, którego oddech stawał się coraz głębszy, zsunął z eladrinki spódniczkę, po czym jedna z ręk zaczęła pieścić jej uda. Z trudem powstrzymał się od rozerwania jej bryczesów.
Andraste z rozkoszy przygryzła swoją dolną wargę tłumiąc wyrywające się z jej ust westchnienie. Chwyciła jedną z jego dłoni i skierowała ją do wiązań jej bryczesów, sugerując mu by ją z nich wyswobodził.
Rashad w tym momencie był jednak zbyt ogarnięty żądzą aby bawić się w takie szczegóły. Jedwabne tasiemki rozerwały się w jego dłoniach. Nie zauważył nawet kiedy zsunął bryczesy. Jej skóra była tak blada i delikatna jak pamiętał. Wziął głęboki oddech i zaczął ją całować jeszcze gwałtowniej. podczas gdy jego dłonie objęły dwie półkule jej pośladków przyciągając ją do siebie.
Eladrinka przyciągnęła twarz wojownika do swojej i wpiła się w jego usta wpychając w nie swój język. Po chwili jedna z jej dłoni powędrowała w dół przez całe jego ciało i złapała mężczyznę za krocze. Oderwała się od jego ust i posłała mu zadziorny uśmieszek. Więcej nie było mu trzeba. Wyswobodził swego smoka z objęć drobnych dłoni bardki, unieruchomił ją swym ciałem i wszedł w nią gwałtownie. Czuł wszechogarniające go ciepło kobiety, tak za nią tęsknił.
Dziewczyna jęknęła głośno z rozkoszy czując mocne pchnięcie bioder mężczyzny.
- Tak… Jesteś cudowny… - wyszeptała. - Nie przestawaj. - złapała go za biodra i docisnęła do siebie, jakby prosząc o więcej.
Rashad nie ustawał póki nie ogarnęła go fala rozkoszy. Spojrzał na eladrinkę mając nadzieję, że było jej równie dobrze jak jemu.
Ta leżała z zamkniętymi oczami ciężko dysząc.
Z jej ust wydobyło się ciche, krótkie:
- Dziękuję. - po którym wtuliła się w niego mocno.
Zmęczeni, zasnęli, a gdy obudzili się nad ranem znów pogrążyli się w namiętności, póki nie przypomnieli sobie, że mieli przecież kończyć przygotowania do wyprawy...
- O na bogów! - dziewczyna rzuciła ni stąd ni zowąd zdenerwowana, najwyraźniej przypominając sobie o czymś.
-Coś się stało? Kupię ci nowe bryczesy jeżeli takie jest źródło twojej troski - machnął ręką rozleniwiony Rashad, z satysfakcją przyglądając się nagiemu ciału leżącej koło niego eladrinki.
- Nie chodzi o bryczesy… Zasadniczo nie powinnam ci zawracać tym głowy, ale… przed moim wyjściem do tawerny przyszedł do mnie Adin. Pijany… Chciał mnie zaciągnąć do łóżka. Za pomocą zaklęcia położyłam go spać i wyszłam zamykając go w mieszkaniu… Nie wiem co tam teraz z tym faktem zrobić… - opowiedziała zmartwiona.

- Adin? Co ty w ogóle widziałaś w tym wieprzu? - Obruszył się Rashad, po czym nagle na jego twarzy pojawił się drapieżny uśmiech.
- Jak chcesz mogę z nim...porozmawiać?
- Rashad… mówiłam ci już przecież, że nic w nim nie widziałam. Po prostu był mi potrzebny w pewnej sprawie… ale już nie jest i muszę się go jakoś pozbyć z mojego życia. - westchnęła ciężko - Problem w tym, że jest wyżej ode mnie osadzony w gildii do której należę i jeśli mu się narażę może mi sprawić różne nieprzyjemności.

- A co jeżeli ja mu się narażę? - spytał Rashad ze wzruszeniem ramion.
- Naprawdę chcesz się mieszać w moje problemy? - spytała patrząc na mężczyznę z jednoczesnym zdziwieniem i nadzieją w oczach.
-Jesteś dla mnie ważna, większość tutejszych dworzan to węże, a tobie ufam…- opdarł.
- Z drugiej strony jak wyruszamy to co się tak nim przejmujesz. Na misji czekają nas dużo większe problemy.
- W tej chwili? Tym, że jest w moim mieszkaniu, gdzie trzymam pieniądze i inne moje rzeczy. Chcę mieć do czego wracać, jeśli szczęśliwie wrócimy z tej wyprawy. - odpowiedziała eladrinka.

****
Korzystając z proponowanej przez szlachcica pomocy, Andraste zaprowadziła go przed drzwi swojego mieszkania. Nerwowo sięgnęła po klucz i biorąc głęboki oddech włożyła go zamka.
- To zaczynajmy przedstawienie… - rzuciła przekręcając klucz i otwierając drzwi.
W pokoju panował potworny nieład. Pościel została niechlujnie zrzucona z łóżka na ziemię. Woda z misy przy stoliku nocnym, która służyła do przemywania twarzy była porozlewana po meblach (możliwe, że ktoś pił prosto z tego naczynia). Adinowi w jakiś sposób udało się odnaleźć też nocnik, który był na wyposażeniu pokoju, jednak najwidoczniej cel skacowanego mężczyzny był fatalny, gdyż tu i ówdzie pozostawił po sobie ślady uryny. Okno sypialni było uchylone, co świadczyło o tym, że nie mogąc wyważyć drzwi od środka, mężczyzna poddał się i znalazł inny sposób na opuszczenie lokum.
- Co za paskudne zwierze… - skomentowała eladrinka widząc stan swojego mieszkania.
- Zabiję skurwysyna jak go dostanę w swoje ręce - dodała nie bawiąc się już w grzeczną szlachecką mowę. Po chwili zdała sobie sprawę, że mężczyzna mógł grzebać w jej rzeczach. Nie czekając na reakcję Rashada pobiegła sprawdzić wszystkie szafki i ich zawartość. Robiło jej się niedobrze na widok tego co porucznik zrobił z jej mieszkaniem, jednak to czy nic nie zniknęło było teraz najważniejsze. Na szczęście po przeprowadzonych przez bardkę oględzinach okazało się, że żadna z jej rzeczy nie zginęła. Najwyraźniej porucznik był zbyt skacowany po wczorajszym piciu aby przeszukiwać jej rzeczy.
- Na szczęście nic nie zginęło. - poinformowała swojego towarzysza. - ale gdybym mogła to złapałabym go za szmaty i wytarła te szczyny jego własną mordą. - dziewczyna była w tej chwili zbyt wściekła by pilnować wyszukanego słownictwa, nie przejmując się co o jej wybuchu może pomyśleć Rashad.
Wtem zobaczyła leżącą na ziemi obok stolika kartkę, którą zostawiła wieczorem dla Adina. Papier był wymięty, a gdy podeszła i podniosła go zauważyła, że mężczyzna dopisał coś pod jej słowami.
”Dla mnie to również będzie coś, co pozostanie w mych wspomnieniach na długo. Żałuję jedynie, że nie mogłem ujrzeć Twego pięknego lica gdy się zbudziłem. Poranek już nigdy nie będzie tak piękny, bez widoku twych jasnych oczu tuż po przebudzeniu.
P.S. Następnym razem bądź tak dobra i przygotuj mi trochę żarcia.
P.S.S. Wziąłem sobie jedne z twych bryczesów, by pochwalić się chłopakom. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.”

Dziewczyna czytając wiadomość zostawioną przez porucznika aż trzęsła się ze złości. Pogniotła kartkę i rzuciła nią o ścianę.
- Napisać bezbłędnie wiadomość potrafi, ale żeby się wysikać nie oblewając mi ścian to już się nie da! Jeszcze gnojek podpieprzył mi bryczesy żeby się kumplom pochwalić! - rzuciła rozwścieczonym Agłosem, opadając na jedno ze stojących przy stoliku krzeseł i zakryła twarz dłonią.

Rashad patrzył na całą scenę w milczeniu ale jego twarz wykrzywił pagrymas wściekłości a palce powędrowały do rękojeści rapiera.
-Co za bezczelny wieprz, policzę się z nim, jak chcesz to daruje mu życie, ale przynajmniej coś obetnę…- syknął.

- Po tym wszystkim jest mi wszystko jedno co się z nim stanie, byle gildia nie dowie się, że stoję za tym ja. - odpowiedziała już nieco spokojniej, jednak wciąż było po niej widać zdenerwowanie.
- Dla mnie jest on już skreślony. Nie chciałabym jednak, żebyś wpadł w kłopoty próbując pozbyć się moich, które tak naprawdę zgotowałam sobie sama… Po za tym można ten problem rozwiązać jak wrócimy z wyprawy. W końcu mieliśmy pozbyć się go z mojego mieszkania, a wyniósł się sam. - dziewczyna była coraz spokojniejsza. Najwyraźniej była to jedna ze zmian nastroju charakterystyczną dla jej rasy.

Rashad również uspokoił się nieco słysząc nagły głos rozsądku u Andraste choć nadal marszczył w irytacji brwi.

-Tak, jutrzejsza wyprawa jest nieporównywalnie ważniejsza niż danie nauczki temu draniowi.. .po prostu krew mi się zagotowała gdy zobaczyłem jak ciebie potraktował - odparł, obejmując eladrinkę i przytulając ją opiekuńczo do siebie.
- Muszę wybrać się jeszcze na drobne zakupy przed tym jak wyruszymy, pójdziesz ze mną? No i… mogę się dziś zatrzymać u ciebie? Nie mam siły ogarniać teraz tego miejsca. - spytała spokojnym, jakby trochę znużonym głosem.
- Oczywiście pomogę ci, spędźmy ten dzień u mnie, a ten cały porucznik ma szczęście że jesteśmy zajęci innymi sprawami - odparł Rashad, całkiem zadowolony z takiego obrotu spraw. Przed najważniejszą misją w jego dotychczasowym życiu czeka go kolejna rozkoszna noc.
 

Ostatnio edytowane przez BloodyMarry : 26-07-2019 o 06:11.
BloodyMarry jest offline  
Stary 23-07-2019, 15:33   #17
 
Koime's Avatar
 
Reputacja: 1 Koime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputację
Miasto nocą. Pomimo późnej już godziny, ulice wciąż tętnią życiem. Sprzedawcy w straganch oferują egzotyczne i użyteczne towary, korzystając z przyjemniejszej temperatury jaką przyniósł wieczór. Tawerny kuszą zmęczonych robotników i przyjezdnych radosnymi pieśniami i słodkim winem. Światła latarni jak drogowskazy pokazują podróżnym drogę do obranego celu.

Poza granicą światła zawsze jednak czycha mrok. W ciemnych zaułkach rynsztoków, wygłodniałe szczury czekają na dogodną okazję, by dostać się do słabo chronionych spichlerzy. Wstając węszą powietrze, nie mogąc się doczekać aż zaspokoją swój niepohamowany głód.

Nie wiedzą jednak, że w ciemności czai się coś jeszcze. Para zielonych ślepi z ukrycia obserwuje grupę szkodników. Kilka bezszelestnych kroków, skok skrytej w cieniu sylwetki i oszalały pisk przerażonych szczurów, uciekających w popłochu, byle jak najdalej od drapieżcy.

Dumny z dobrze wykonanej pracy, nocny strażnik powoli znów wycofuje się w mrok. Noc jest długa, a szczurów jest wiele. Ktoś musi czuwać by spokojnie spać mógł ktoś.


Kolejny dzień minął śmiałkom na ostatnich przygotowaniach przed podróżą. Część musiała pozałatwiać jeszcze parę spraw, część zakupić niezbędny sprzęt, część zaś po prostu odpocząć w miejskich łaźniach.

Tak jak ją zapewniano, z samego rana Yasumrae zwolniona została ze swej celi, a uciążliwa magiczna opaska wreszcie opuściła jej szyję. Wszelkie przedmioty zatrzymane poprzedniego dnia przy bramie pałacowej zostały jej zwrócone, przy wejściu do koszar zaś czekała już jedna z miejskich wysokich kapłanek Bastet wraz z dwiema akolitkami. Jej ukochany święty symbol, oznaka jej oddania kociej bogini, został jej zwrócony, wcześniej jednak musiała usłyszeć długą przemowę o tym, jakie to ważne dla kościoła były dobre stosunki z pałacem i jak mocno wysoka kapłanka musiała się starać o uwolnienie tabaxi.

Yasumrae jednak była wolna, lecz nic nie mogło już przekreślić upokorzenia jakiemu została poddana.

Wieczór nadszedł szybko, a wraz z nim sen. Wszyscy musieli być gotowi, by wcześnie rano móc pojawić się w gotowości w wyznaczonym miejscu.


Wraz z pierwszymi promieniami wschodzącego słońca miasto powoli budziło się do życia. Pierwsi kupcy otwierali właśnie swoje stragany, a gospodynie krzątały się przed domami. Dla wielu mieszkańców wydawałby się to być dzień jak codzień.

Niemniej przed wielkim przejściem Bramy Niebios, niewielka ekspedycja szykowała się właśnie do wyruszenia w długą i pełną niebezpieczeństw wyprawę.

[media]http://i.pinimg.com/564x/44/aa/21/44aa214c2c117c54e3432b1904256e5c.jpg[/media]

Obecna tam grupa mężczyzn wydawała się czynić właśnie ostatnie przygotowania. Całe mnóstwo wszelkiego rodzaju sprzętu przypinane było właśnie do grzbietów sześciu jucznych ganta.

[media]http://i.pinimg.com/564x/f0/96/84/f09684f3611f36def1aadf274c2c6fea.jpg [/media]

Część pakunków była również nakładana na juki jedejnastu wierzchownych odmian tego zwierzęcia.Gady leniwie kąpały się w blasku porannego słońca, wyciągając długie jęzory w nadziei na jakieś smakołyki.

[media]http://i.pinimg.com/564x/9e/48/f8/9e48f86b010523288900826af0ddd166.jpg [/media]

Jedynym, który miał dosiadać wierzchowca bez łusek, okazał się być kapitan Nadal, który właśnie sprawdzał uprzęże smukłego kasztana. Rumak spokojnie wpatrywał się mądrymi oczami w stronę mężczyzny, nie robiąc sobie najwidoczniej niczego z obecności wielkich jaszczurek.

[media]http://i.pinimg.com/564x/fc/b2/d7/fcb2d73d76eb815cc0dd1ec4e16dc319.jpg[/media]

Na jego ramieniu siedziało niewielkie, dziwne skrzydlate stworzonko. Zwierzak co chwilę łypał w każdym kierunku ciekawskimi oczami, obserwując uważnie otoczenie.

[media]http://i.pinimg.com/originals/96/70/2a/96702abf46f1d2fbf138979641f348ca.jpg[/media]

Jak się później okazało do wyprawy dołączyło jeszcze sześcioro innych osób.

Pierwszym był wysoki, postawny mężczyzna o pogodnej twarzy. Przedstawił się jako Akram Kain. Był widocznie dobrym znajomym El-Madaniego, ponieważ rozmawiał z nim swobodnie i nawet starał się chyba go rozbawić jakimś żartem. Ubrany był w długie, jasne szaty, odpowiednie do ochrony przed pustynnym słońcem. Rękawy tego ubrania wydawały się jednak niepotrzebnie długie bowiem sięgały mu aż poza dłonie. Na jego plecach spoczywał wielki miecz, którego spore rozmiary nie wydawały się jednak przeszkadzać postawnemu mężczyźnie.

[media]http://i.pinimg.com/564x/64/f7/c8/64f7c80affb9bacc975d4fac285b61a9.jpg[/media]

Drugim był średniego wzrostu elf o imieniu Nylian Yelven. Miał on być przewodnikiem grupy i niejeden raz upewniał wszystkich, że nikt nie zna się tak dobrze na prowadzeniu po pustyni jak on. Do jego wierzchowca przypięty by długi refleksyjny łuk oraz zdobiony sejmitar, a także spory zapas strzał.

[media]https://i.pinimg.com/originals/5f/af/5c/5faf5cd17fedf6f3179fa0f834ff065a.jpg[/media]

Przy ładowaniu sprzętu brało udział trzech pałacowych żołnierzy – Sadib, Ramad i Kused. Każdy uzbrojony był w sejmitar, kindżał, a na ich wierzchowcach wisiały też tarcze i krótkie łuki. Ubrani byli jak reszta, w ubrania chroniące przed piekielnie gorącym pustynnym słońcem.

[media]https://i.pinimg.com/736x/a3/fb/31/a3fb31591b6de0945167073dbb25cb43--medieval-knight-medieval-life.jpg[/media]

[media]https://i.pinimg.com/564x/34/5b/ba/345bba8b86469e4d24ff760fca4ccf81.jpg[/media]

Andraste ze zdziwieniem odkryła, że ostatnim uczestnikiem wyprawy okazał się być Roshan - urzędnik wyznaczony jej do pomocy, którego miała okazję poznać w wieczór po zleceniu im misji. W momencie gdy się zjawili, kończył właśnie ustalać ostatnie kwestie z tropicielem.

Podmuch porannego wiatru ze świstem wzniósł z traktu kierującego się w stronę głębi kraju chmurę duszącego pyłu. Pustynia rozpoczynała swą pieśń.


Koniec Prologu


 

Ostatnio edytowane przez Koime : 25-07-2019 o 21:32.
Koime jest offline  
Stary 06-08-2019, 20:39   #18
 
BloodyMarry's Avatar
 
Reputacja: 1 BloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputacjęBloodyMarry ma wspaniałą reputację
Nowi członkowie wyprawy oraz wierzchowce i reszta przygotowanych na polecenie Wezyra pomocy robiły na eladrince niemałe wrażenie. Najbardziej zaskoczył ją widok mężczyzny, który został jej przydzielony do pomocy w przygotowaniu się do drogi. Nie spodziewała się go tutaj. Chciała przywitać się z nim i porozmawiać, podobnie jak z resztą nieznanych jej jeszcze nowych towarzyszy, jednak priorytetem wydawała jej się rozmowa z Yasumrae, której nie widziała od czasu zabrania jej do celi.
Cześć Yasu! Jak się czujesz? – spytała troskliwie.
Przepraszam, że nie przyszłam cię odwiedzić, ale nie zezwolono mi na to. – wytłumaczyła się.
Kiya stała nieco na uboczu, jakby onieśmielona, przypatrując się z zaciekawieniem jednemu z Ganta. Wcześniej jakoś nie miała okazji ich widzieć z bliska, a teraz nie tylko mogła patrzeć, ale też niebawem miała na jednym jechać. Kapłanka Bastet przyszła ubrana zupełnie inaczej niż ostatnio. Krzykliwa czerwień szat ustąpiła obnażonej zbroi skórzanej, robionej zapewne na zamówienie i zdobionej roślinnymi motywami.

Poza nią, Yasumrae nie miała za dużo na sobie, wychodząc z założenia że futro jest jej okryciem. Jedynym śladem ubrań był biały jęzor materiału który wylewał się spod zbroi i zwisał pomiędzy długimi nogami tabaxi tak z przodu jak i z tyłu, osłaniając kobiece wdzięki. Zdobiony był w idące brzegami materiału złote hafty w eleganckich i dostojnych kocich motywach. Talię zamykał bogato wykończony złoty pas o dość solidnej budowie na którego środku znajdowała się mała tarcza z kocim pyszczkiem. Z niej zwisał kolejny nieco krótszy języczek pokryty przez symbolikę Bastet.

Kocie ucho nastroszyło się, zaalarmowane głosem przyjaciółki i zwróciło w jej kierunku, a zaraz potem Yasumrae spojrzała na nią. W zasadzie wdzięczna była jej za to że zadała swoje pytanie w taki sposób by nie mówić że spędziła tą noc “w lochu”. Nie wszyscy zebrani tutaj musieli przecież o tym wiedzieć.
- Hej.. - Tabaxi przywitała się z Andraste, ale przez moment spojrzała w stronę Nadala, po czym dodała, przechylając nieco głowę na bok. - Wyobrażam sobie lepsze miejsca w jakich chciałabym się znaleźć, ale plus jest taki że po kilku drinkach nie wydurniłam się na waszej imprezie. Miałam też problem z pewnym osobnikiem, ale kapitan gwardii rozbił mu nos i… jestem tutaj.. - Uniosła dłonie i wzruszyła ramionami. - ..Nie wiedząc do końca czy jestem świadoma tego na co się piszę. Miło mi że próbowałaś. - Uśmiechnęła się do niej, ale tylko na moment bo wydawała się mniej podekscytowana niż bardka, a bardziej niespokojna.
- Będzie dobrze - powiedziała bardka, kładąc dłoń na ramieniu tabaxi, chcąc dodać jej otuchy.
- Damy radę, a cała wyprawa zakończy się powodzeniem, a wiesz czemu? Bo to my na nią idziemy - uśmiechnęła się szczerze do przyjaciółki.
Kotka odpowiedziała pociesznym, szczerym uśmiechem i przytuliła Andraste mocno, krótko tuląc swą skroń i kocie ucho do jej elfiego ucha. Po chwili wypuściła Eladrinkę z objęć.
- Ale ty masz siły, w tych drobnych, kocich łapkach - bardka skomentowała nieco żartobliwie, a nieco na serio.
- Uhh.. przepraszam, nie przesadziłam? - Zakłopotana tabaxi odgarnęła włosy i podrapała się za uchem w jakimś grymasie zawstydzenia bo faktycznie się zapomniała, a przecież nie chciała skrzywdzić przyjaciółki.
- Nic mi nie jest, zaskoczyłam się tylko, w sumie teraz wypadałoby poznać się z nowymi towarzyszami, w końcu spędzimy z nimi najbliższe kilka dni… jak nie tygodni. - stwierdziła po czym skierowała swoje kroki w kierunku elfa. Dawno nie miała okazji rozmawiać z żadnym ze swoich “kuzynów”, dlatego postanowiła, że zapoznanie się z nową częścią drużyny zacznie właśnie od niego.
- Witaj, ty będziesz naszym przewodnikiem? - spytała grzecznym tonem dygając lekko przed mężczyzną.
- Panno Ravalar - Roshan przywitał elfkę oszczędnym dworskim ukłonem. - Miło znów panienkę widzieć.
- Witaj Roshanie, mnie również miło cię widzieć, choć powiem szczerze, że nie spodziewałam się, że wyruszysz z nami. - uśmiechnęła się pogodnie do chłopaka.
- Wybacz mi mój pośpiech ostatnim razem, ale byłam z kimś umówiona. Nawet nie zdążyłam ci podziękować za udzielone mi rady i pomoc w przygotowaniu się do podróży. Może w ramach rekompensaty, po powrocie postawie ci wino?
- Jeśli czas nam na to pozwoli - odparł Roshan z lekkim uśmiechem. - Podziękowania za rady i pomoc są zbędne, panno Ravalar, wszyscy służymy ku chwale Jego Sułtańskiej Światłości.
Proszę cię, mów mi po imieniu. Nie jesteśmy w pałacu, żeby bawić się w oficjalne zwroty. – poprosiła z uśmiechem.
Twarz elfiego zwiadowcy na moment przeszył grymas. Najwyraźniej nie podobało mu się, że uwaga została zwrócona w inną stronę niż na niego. Szybko jednak uśmiechnął się i podjął rozmowę jakby nic się nie stało. Skłonił się, lecz niezbyt nisko.
Witam piękne Panie. W rzeczy samej, będę waszym przewodnikiem w tej wyprawie i śmiem dodać, że nie mogłyście trafić pod lepszą opiekę. Zapewniam, że z moją pomocą bezpiecznie dotrzemy do Dunatat, szybciej niż którakolwiek z was mogłaby przypuszczać. Możecie mi mówić Nylian.
Miło cię poznać Nylianie. Ja zwę się Andraste Ravalar. Wybacz mi proszę moje rozproszenie, ale ekscytuję się tą wyprawą, a tyle tu nowych twarzy, że chciałoby się porozmawiać dosłownie ze wszystkimi na raz. – dziewczyna, której uwaga ponownie została przyciągnięta przez elfa, spojrzała na niego przepraszająco.
Miło spotkać swojego. Ostatnio nieczęsto mam okazję spotkać jakiegoś elfa, a o eladrinach nie wspomnę, chyba jestem jedyna w całym tym kraju.
Twarz Nyliana wyrażała lekkie zdezorientowanie, zupełnie jakby szukał w głowie znaczenia danego słowa.
Eladrinach? Wybacz mi proszę Andraste, ale ta nazwa jest mi obca. Czy jest to jakieś odległe królestwo?
O ile zdziwienie na twarzach ludzi nigdy nie dziwiło bardki gdy opowiadała o swym pochodzeniu, to zdziwienie elfa wydawało jej się trochę niespodziewane.
Em… Jakby ci to… tak jakby należę do… odmiany? Tak… odmiany elfów pochodzących z jakby innego wymiaru… Nie pochodzę z tego planu materialnego. Jak widzę tutejsze elfy już za bardzo nie zdają sobie z tego sprawy, ale mój świat to także wasze korzenie. – próbowała jakoś zgrabnie to wytłumaczyć.
Chociaż wydawało się to mało prawdopodobne, zdziwienie elfa jeszcze bardziej wzrosło.
Z innego wymiaru? Niespotykane… Podróże między planami to magia zagubiona. Najwięksi poszukiwacze przygód mogą uznać się za szczęśliwców, jeśli choć raz uda im się taka podróż. Powiedz mi proszę, jak wspaniałe są pustynie w twym świecie? Jakie jest ukształtowanie terenu? Jakie stworzenia tam mieszkają?
Ilość pytań zadawanych przez zwiadowcę przytłoczyła nieco bardkę.
Całego nie zwiedziłam, jednak okolice skąd pochodzę dalekie są pustyni. Góruje tam gęsta i obfita zieleń. Bliżej temu do puszczy. Co do stworzeń to jest ich wiele, jak i tutaj. No ale np. satyry czy leShay'e, takie albinotyczne elfy, które ode mnie i ciebie odróżnia to… że zasadniczo są nieśmiertelne, ale jest ich naprawdę mało. W całym życiu spotkałam może ze dwa. Jeśli chodzi o samą podróż to dostałam się tu przypadkiem. Niechcący weszłam w miejsce gdzie te dwa światy się łączą i przeniosło mnie tutaj. - opowiadała dalej, co jakiś czas uciekając wzrokiem w kierunku gnomiego maga rozproszona jego zachowaniem, które w jej mniemaniu było co najmniej dziwne.
Gdy tylko rozmowa przeszła na temat inny niż związany z pustynią, elf widocznie stracił nią zainteresowanie. Uprzejmie poczekał jednak aż Andraste skończy mówić i zwrócił się w stronę Tabaxi.
Piękna pani rad jestem, że twoja obecność zaszczyci tę wyprawę. Dodatkowy zapas szczęścia zawsze jest mile widziany, chociaż z uwagi na fakt, że jestem tu z wami nie będzie ono potrzebne.
Bardka widząc, że elf nie jest zbyt zaabsorbowany w rozmowę z nią postanowiła poznać innych członków wyprawy.
Przeproszę was na chwilę… – zwróciła się do elfa, zostawiając go samego z tabaxi.
Stojąca do tej pory cichutko tabaxi, obserwowała dziwnie zachowującego się Orryna. Gnom mamrotał coś pod nosem, mieszał jakieś nieznane składniki, rysował na piasku symbole i nawet rzucał nawet czymś jak solą w powietrze. Nagle jej gadatliwa “siostrzeczka” poszła zostawiając ją z elfem, a i on zwrócił się do niej. Gnomie harce musiały poczekać, choć były nieco niepokojące. Yasumrae delikatnie, z wdziękiem uchyliła sylwetkę, trzymając swój złoty symbol Bastet przy piersi. Głaskała go lekko dłonią jakby w trosce, bojąc się by znów go nie stracić, ale też czując lepiej gdy był już przy niej.
- Witaj Nylian, mi na imię Yasumrae. - Otaksowała mężczyznę wzrokiem swoich pionowych źrenic.- Jesteś bardzo pewny siebie, ale sądząc po tym co słyszałam o poprzednich wyprawach, aż za bardzo. Pochodzisz z tych rejonów? - Posłała mężczyźnie sympatyczną minę przeplataną z zaciekawieniem.
- Heh, gdyby wcześniej korzystano z moich usług zapewniam cię, że z pewnością liczba zgonów byłaby mniejsza. Dlaczego nikt się ze mną nie kontaktował wcześniej - nie mam pojęcia. Od dwustu lat podróżuję po tych ziemiach, Dobra Pani. Cała Makarydia jest moim domem.
- Z tego co wiem, to z czym mamy się mierzyć nie występuje w tych rejonach naturalnie. A co do domu.. zabrzmiało to trochę smutno, choć może niepotrzebnie. Podróżujesz zazwyczaj sam? Zawsze lubiłam was - elfy, a dodatkowa para uszu na pewno się przyda. - postukała po swoim uszku wesoło i patrzyła na mężczyznę z uwagą.
- Uwierz mi Pani, że niejedno już widziałem. Podróżowanie w pojedynkę byłoby zbyt mało ekscytującym zadaniem. Moją rolą jest doprowadzić klientów cało do miejsca ich podróży, więc rzadko podróżuję sam. I muszę powiedzieć, że równie rzadko sam docieram do wyznaczonego mi celu. A ty Pani? Często w swym życiu podróżowałaś?
Kocica wydała krótkie cmoknięcie z ust i westchnęła.
- Niestety tak, ale nie z własnej woli a zmuszały mnie do tego okoliczności. Przybyłam z dalekiego południa gdzie ludzka cywilizacja nie dominuje dzikiej okolicy. W przeciwieństwie do niektórych nie szukam ekscytacji w tym ryzykownym przedsięwzięciu. Jest dużo mniej niebezpiecznych rozrywek, które potrafią podnieść adrenalinę niż to co planujemy, mimo to postaram się pomóc.
Przewodnik spojrzał na kapłankę wzrokiem pełnym aprobaty.
- To zaiste godne podziwu, że mimo braku chęci i pełna wątpliwości, zechcesz użyczyć innym swej pomocy. Nie musisz się jednak bać. Mając mnie przy boku, możecie się czuć jakbyście już byli u celu.
- Czy nie właśnie tym jest kapłaństwo? Poza tym muszę pilnować by Andraste dożyła do kolejnej stronicy tej opowieści. To moja przyjaciółka. - Tabaxi zignorowała powtarzane bez końca przechwałki mężczyzny, ale zdziwiło ją nieco to jak z nią rozmawia. Poczuła się trochę niczym na targu. - Wiadomo już gdzie będzie pierwszy postój? I jak jeździć na tych jaszczurach.. nigdy wcześniej tego nie robiłam.
- Dziś będziemy podróżować traktem w górę rzeki. Zatrzymamy się na odpoczynek przed południem, gdy upał będzie największy. O ganta się nie martw. Te wyglądają na dobrze wyszkolone i z pewnością spokojnie będą podążać za sobą. Teraz jednak zechciej mi wybaczyć - muszę sprawdzić resztę ekwipunku - rzekł kłaniając się nisko, na co odpowiedziało mu grzeczne skinięcie kobiety. Jego wzrok umknął na chwilę w kierunku długich nóg tabaxi, gdy ta wywinęła ogonem, odwracając się i idąc w kierunku grupki obok.

Bardka kierując kroki w kierunku mężczyzny, który według tego jak zwracał się do niego Nadal, zwał się Akram.
Witaj. – zaczęła uprzejmym tonem.
Pomyślałam, że skoro czeka nas dłuższa wspólna wyprawa, to warto byłoby się poznać.
Zwę się Andraste Ravalar, a jakie jest twoje miano zacny wojowniku?
– spytała.
Wysoki mężczyzna odwrócił się w jej stronę i od razu przywitał rozbrajającym uśmiechem. Ujął delikatnie jej dłoń i podniósł do ust.
Witaj Andraste Ravalar. Bardzo miło mi cię poznać, a jeszcze milej wiedzieć, że będę miał przyjemność towarzyszyć ci w podróży. Nazywam się Akram Kain, ale spokojnie możesz mówić mi Akram. Jestem do twoich usług – dodał puszczając wesoło do bardki oko.
Od razu czuję się bezpieczniej z myślą, że tak wspaniały żołnierz, będzie z nami. Jesteś jednym z ludzi Nadala? – spytała, chcąc sprawiać wrażenie, że śmiałe zachowanie mężczyzny jej nie rusza. Przynajmniej nie kiedy w pobliżu znajdował się Rashad.
Jeśli o mnie chodzi, to wolałbym jednak, by jakiekolwiek niebezpieczeństwo nas omijało z daleka – odpowiedział z uśmiechem – Jeśli chodzi o twe drugie pytanie, to nie jestem żołnierzem. Można mnie nazwać raczej wolnym strzelcem, haha. Z Nadalem znam się od dzieciństwa.
Oo, to skąd pomysł na udział w tej wyprawie? – spytała zaintrygowana.
Khusebek mnie poprosił i obiecał spore wynagrodzenie. No i sama perspektywa przygody już jest wystarczającym powodem. A ciebie co przekonało do udziału w tym przedsięwzięciu Andraste Ravalar?
Dziewczyna wskazała na przerzucony przez ramię futerał ze skrzypcami.
Miasto jest nudne… a ja szukam inspiracji. – wyjaśniła krótko.
Grasz na nich? Wspaniałe! W takim razie nie mogę się doczekać wieczoru. Mam nadzieję, że uraczysz nas jakąś melodią.
Jeszcze się wam zbrzydnie moje granie. – zażartowała. – Po twojej entuzjastycznej reakcji wnioskuję, że lubisz muzykę. Dobrze mi się wydaje?
A znasz kogoś, kto nie lubi? Zwłaszcza w wykonaniu tak ślicznej skrzypaczki. Na pustyni każda chwila rozrywki jest mile widziana. Może nawet zagracie w duecie z Nadalem?
Nadal gra?! – spytała zaszokowana, jakby usłyszała coś co jest kompletnie niemożliwe.
Nieczęsto, ale zdarza mu się – powiedział po czym nachylił się, by szepnąć do ucha elfki – Zwłaszcza gdy trochę wypije.
Ludzie po alkoholu robią różne rzeczy… – dziewczyna skrzywiła się lekko przypominając sobie liścik Adina i to w jakim stanie zastała swoje mieszkanie po jego "wizycie" gdy wróciła następnego ranka.
Tak czy inaczej liczę na jakiś wieczorny występ przy ognisku. Łatwiej będzie nam się wszystkim lepiej poznać, gdy humor będzie dopisywał.
Możesz na mnie liczyć. Dobrze… nie będę ci już przeszkadzać w przygotowaniach. – powiedziała, po czym skłoniła się lekko i poszła do innych towarzyszy. Rozglądając się po zebranych, zauważyła samotnie stojącego Farshida i ruszyła w jego kierunku.

*

 

Ostatnio edytowane przez BloodyMarry : 06-08-2019 o 20:43.
BloodyMarry jest offline  
Stary 09-08-2019, 09:24   #19
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Zostawiając rozmawiający ze sobą w najlepsze elfi duet, Shahib ruszył w stronę reszty najemników, stąpając ciężko nogami i wzbijając tym samym tumany kurzu. Z dłońmi splecionymi za plecami i sztywny jak struna zatrzymał się przed grupą.
- Mój panie, mój panie - skłonił się przed szlachcicami, gdy ci zaszczycili go w końcu spojrzeniem. Gnoma i tabaxi powitał równie oficjalnie. - Moja pani, mistrzu Hemanostramusie. Jego Wspaniałość, Czcigodny Wielki Wezyr, wyznaczył mnie jako przedstawiciela sułtańskiego dworu podczas tej ważnej wyprawy. Roshan Shahib, na usługi państwa.
Pół-elf słowa adresował niby do grupy, ale wzrok miał wbity gdzieś w ziemię i ciemne spojrzenie uciekało w drugą stronę, gdy tylko przypadkowo napotkało oczy któregoś z najemników. “Urzędnik” przestąpił z nogi na nogę i odchrząknął nerwowo, dalej skacząc spojrzeniem wte i wewte.
- Znaczy się….ty tu dowodzisz? - Orryn zapytał ciekawie patrząc na półelfa, choć ton jego głosu wyrażał wątpliwość. Soczewki okularów gnoma błysnęły, kiedy taksował wyglądającego na bardzo zestresowanego i niepewnego osobnika - Jesteś pewien, że dasz radę Shahibie? Szukasz butów, czy może zgubiłeś coś jeszcze innego? - zachichotał pod nosem czarodziej, wciąż zajęty wypisywaniem na piasku symboli, notowaniem czegoś na długasnym zwoju i patrzącym co jakiś czas przez dwoje okulary, to na Nadala, to na stojącą nieopodal tabaxi.
- N-n-nie - Roshan z trudem napotkał gnomie spojrzenie. - Jestem jedynie sułtańskim urzędnikiem, żaden ze mnie dowódca, mistrzu Hemanostramusie.
Orryn mrugnął tylko okiem zza swoich grubych okularów, jakby droczył się jedynie z Roshanem.
-Witaj Panie, ja jestem Rashad Al-Maalthir, pewnie o mnie słyszaleś, a mojej rodznie już na pewno - Rashad skinął głową i przeszył urzędnika taktsującym spojrzeniem - śmiem twierdzić, że Wielki Wezyr nie posłałby z nami na tę wyprawę zwykłego urzędnika, pewnie masz talenty jeżeli nie w wojaczce to w sztukach magicznych.
- Nie mi osądzać decyzje Jego Wspaniałości, mój panie - odpowiedź Roshana była krótka. - Jestem jedynie lojalnym sługą.
- Tak, zaiste nie ma nic ważniejszego dla władcy ponad lojalność - uśmiechnął się Rashad przebiegle. - Ten urzędnik był najwyraźniej szczwanym lisem, który lubił trzymać karty przy sobie….
- Ja oczywiście jestem gotów oddać życie za naszego Sułtana, który udzielił mi i mojej rodzinie schronienia, gdy zostaliśmy przez nikczemnych wrogów wygnani z naszej ojczyzny…- dodał.
- Mi zaś się nie uśmiecha oddawać życia za kogokolwiek. Jednak nie zamierzam rezygnować z udziału z jakiejkolwiek wyprawy jedynie dlatego, że jest niebezpieczna - parsknął gnom na wspomnienie o poświęceniu - poważny badacz musi pozostać żywy i niespecjalnie mnie obchodzi, czy całą drogę będziemy wyśpiewywać peany na cześć tego czy innego notabla czy spędzimy czas bardziej....konstruktywnie - Orryn dokończył rytuał, którym dotychczas był zajęty i zwinął swoje notatki, najwyraźniej zadowolony z badań.
W końcu kapłanka postawiła swoje długie łapki między nimi, choć wyraźnie zmierzała w stronę Orryna. Z Rashadem i Roshanem powitała się przelotnie, grzecznym skinieniem głowy, ale zaraz spojrzała w stronę niskiego ludzika przy którym jej wzrost robił wrażenie jakby kot zwracał się do myszy. Spojrzała na boki po reszcie mężczyzn, po czym trochę onieśmielona podrapała się za długim uchem.
- Panie Orrynie, wszystko w porządku? - Tabaxi zapytała troskliwie, podchodząc jeszcze bliżej i zerkając co za znaki nakreślił gnom próbując zrozumieć naturę ich magii.
- Mistrz Orryn jest nieco ekscentryczny, ale jego badania i zdolność spojrzenie przez piaski czasu mogą być w naszej misji nieocenione.- wtrącił Rashad uśmiechając się kącikami ust.
- Tak samo jak mam nadzieję, że twoja, Pani, obecność, przyniesie nam pomyślny los i błogosławieństwo twojej bogini… cieszę się, że sprawy ułożyły się dobrze po ostatnim spotkaniu… - dodał ściszonym głosem.
- Dziękuję Rashadzie. Twój magiczny rapier również się przyda. Tak jak magiczny pas i zaklęte pazurki naszej nowej towarzyszki, która musiała spędzić nieco czasu w samotności w lochach sułtana - Orryn uśmiechnął się patrząc znacząco na wspomniane przedmioty - w jak najlepszym pani Yasumrae, w jak najlepszym. Ufam, że wilgoć lochów nie zaszkodziła zanadto? W przeciwieństwie do Makarydyjczyków….nie ufam szczęściu, stąd badania, przygotowania, plany… - wzruszył ramionami jakby mówił rzeczy oczywiste dla wszystkich - Natura artefaktu jest jednak połączona z bóstwem. Liczę na pomoc w tej materii. Rzetelną pomoc - popatrzył spokojnie w kocie oczy kapłanki.
Białe wąsiki tabaxi uniosły się w mieszance zaskoczenia i oburzenia tak paplącym wszystko językiem gnoma jak i tym że przejrzał ją na wylot. Dziewczyna ujęła swoje pazurki w dłoni jakby chciała je osłonić przed jakąś niewidzialną siłą. Po czym, gdy kończył mówić obeszła gnoma i próbowała zasłonić jego usta dłonią, by uciszyć go na moment. Gnom jednak cofnął się na moment, chrząknął pod nosem jedną z tajemnych sylab smoczego języka i pojawił się z głośnym trzaśnięciem kilka stóp za jej plecami. - Wolnego...nieco szacunku dla siwych włosów - mruknął kręcąc głową.
Jej dłoń zgarnęła powietrze, ale że nie była zupełnie zielona w sprawach magii domyśliła się kilku możliwości tego co właśnie zaszło. Obróciła się i zobaczyła mężczyznę za sobą.
-Jesteś bezczelny… ale nie rób tego więcej i nie dotykaj mnie swoją magią. - zmieszana Kocica poczuła się skrępowana, jakby była naga. Nie zamierzała dzielić się z nikimim informacjami o tak prywatnych sprawach jakie zaczął wygadywać gnom. Pogroziła zakończonym pazurem palcem niczym mama dziecku. Po chwili z wzgardą otrzepała swoje ubranie jakby zrzucając z niego jego czary. - To nie do końca były lochy i miałam stamtąd cudowny widok.
Turkus jej oczu zatrzymał się na małym człowieczku, gdy wpatrywała się w niego zza nieco przymrużonych powiek, poirytowana że nie udało jej się postawić na swoim.
- Ja też liczę na wiele rzeczy, ale nie zawsze się one spełniają. Zobaczymy czy kaprysem Bastet będzie spełnianie życzeń małych ludzi. - koci nosek fuknął frywolnie wypuszczając powietrze.
- No i masz, bakałarzu za swoją naukę. Małych ludzi… - prychnął Orryn zdegustowany epitetem kapłanki- Słyszysz Rashadzie? Całe dziesięć minut poświęcone na rytuał, który rzuciłem aby poznać możliwości grupy i skonstruować odpowiednią taktykę na wypadek pułapki, zasadzki i jeszcze bogowie wiedzą czego, a ta pannica boczy się...ech, zresztą nieważne. “Mały człowiek”! Do porządnego gnoma, też coś! Spotkamy się później wojowniku. Dam znać, co wiem i jaki mam pomysł na przyszłe walki - mrucząc, fukając pod nosem i kręcąc niezadowolony głową Orryn odszedł nieco dalej, ponownie wyciągając swoje notatki, pióro i kreśląc coś, choć humor drastycznie mu się pogorszył.

-Naszej słodkiej kocicy najwyraźniej brakuje wiele w kwestii okazywania szacunku innym, czy to wiekowym mistrzom magii czy dostojnikom…. ale skoro Wielki Wezyr zaufał jej co do udziału w wyprawie, kimże jestem by to kwestionować ?
Rozumiem że jesteśmy w stanie odłożyć animozje na bok i współpracować na tak ważnej wyprawie? Chcemy chyba wszyscy wrócić z niej żywi i zwycięscy?
- spojrzał znacząco na rozmówców.
Orryn podniósł głowę znad kartelusza, w którym wciąż coś liczył i zapisywał
- Co?...animozje?...a tak...to bzdura, nie zawracajmy sobie tym głowy więcej. Choć lepiej popatrz co wymyśliłem i skoryguj mnie. Moje stare oczy nie są już takie, jak kiedyś… - mruknął i machnął zachęcająco ręką, pokazując Rashadowi skomplikowane wyliczenia, procenty i różne dziwne koncepty dotyczące walki. Przypominało to nieco podręcznik, gdyby było pisane składniej. Najwyraźniej gnom również rękę miał nie pierwszej młodości.
Kapłanka oddaliła się też już w gorszym nastroju, mimo że się trochę odgryzła. Ta rozmowa potoczyła się niezręcznie i raczej na lepsze wszystkim wyjdzie ostudzenie emocji. Pewne było jednak jedno. Ich zbieranina była pełna różnych charakterów więc o konflikty było łatwo.
-Hm, całkiem to sensowne, choć momentami nieco za bardzo….skomplikowane - odparł Rashad dyplomatycznie, drapiąc się po głowie i próbując zrozumieć skomplikowane wyliczenia i niewyraźne zapiski gnomiego czarodzieja.
- Może najlepiej będzie Mistrzu, jak zostawisz taktykę takim jak czy Akram a skupisz się na odnalezieniu poszukiwanego przez nas artefaktu…
- Obawiam się, że jeśli nikt inny o tym nie pomyśli, wyprawa się nie uda, Rashadzie - wzruszył ramionami - wolałbym widzieć, jak inni przykładają się do swoich zadań. Tymczasem jest tu istny festiwal grzecznych słówek, masek uprzejmości i kłamstw tak wysublimowanych, że od tego mogą rozboleć zęby. Czy to ochroni nas przed wrogiem, kiedy przyjdzie czas? Czy raczej wiedza, jak wykorzystać magiczne zdolności naszych towarzyszy? I odrobina profesjonalizmu? Tu chodzi też o moją skórę, i wolałbym nie pozostawiać jej losu w rękach...hmm...pachołka wezyra. Akram. Kimże on jest? - pokręcił głową z nieukrywanym smutkiem i troską - Nie, Rashadzie. Myślę, że trzeba będzie pracować ciężko samemu

Gnom jak powiedział, tak zrobił. Starannie przygotowywał się do wyjazdu. Sprawdził, czy jego muł posiada odpowiedni zapas paszy i wody w jednej z beczek, a sam sprawdził również poziom wina w drugiej beczułce. Jeszcze raz, metodycznie, krok po kroku sprawdził stan ingrediencji magicznych, ziół do przywoływania chowańca, umocował starannie tubus z notatkami i zapisanymi zaklęciami. Potem spokojnie popatrzył w niebo, jakby szukając w chmurach odpowiedzi na nurtujące go pytania. Potem zaczął czarować, kreśląc delikatne runy w powietrzu, przesycając otoczenie mocą. Pancerz, który miał zabezpieczyć gnoma przed obrażeniami powodował lekkie falowanie powietrza dokoła niego, a niesiony wiatrem piasek, wzniecał od czasu do czasu niewielkie wyładowania, kiedy ochrona zatrzymywała te nieznaczne próby inwazji. Następnie gnom wysłał swoją sowę wysoko w powietrze, zamierzając co jakiś czas zerkać poprzez jego zmysły. Zaklęcie związania umożliwiało czarodziejowi niemal stałą obserwację otoczenia dokoła karawany i choć wiedział, że elfi łowca najpewniej dobrze ich poprowadzi, zamierzał zerkać w te strony, w które nie będzie patrzyć elfie oko.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 09-08-2019 o 09:28. Powód: formatowanie
Asmodian jest offline  
Stary 10-08-2019, 00:19   #20
 
Kata's Avatar
 
Reputacja: 1 Kata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputacjęKata ma wspaniałą reputację


Gdzieś w tym całym zamieszaniu w tłumek zebranych wszedł Makarydyjski szlachcic wraz z sługą. Odziany w bogato zdobiony pustynny płaszcz wyszywany złotem i czerwienią barwami które nosił również na ciemnej szacie dworskiej. W paru słowach nakazał służącemu pozostawić sakwy przy jucznych jaszczurach a sam rozwiązał tasiemki wysoko postawionego kołnierza by odetchnąć nieco swobodniej w poluzowanej pod szyją koszuli.

Jak nastrój przed wyprawą? – rzuciła eladrinka wyłaniając się nagle zza pleców szlachcica. Na jej twarzy widać było wyraźną ekscytację, związaną z nadciągającą podróżą.


Farshid oderwał wzrok od drgającego nad horyzontem powietrza i zamrugał parę razy wyraźnie zagubiony w myślach.

Dobrze… - rzucił chcąc zyskać nieco czasu na bardziej składną odpowiedź. -Pytanie nie brzmi jaki ja mam nastrój a jakie będą piaski… czy powitają nas samum czy piękną pogodą. Czy zamieszkujące pustynie istoty okażą się gościnne czy wrogie. Tym się powinnaś martwić a nie moim humorem. Ten jest zbyt łatwy do poprawienia choćby takim widokiem. - Skinął tu głową bardce.

W takim razie miło mi, że mogę poprawić ci humor. – uśmiechnęła się wyłapując komplement że słów szlachcica. – Zastanawia mnie czasem… czy wszyscy ludzie tak mają? – spytała nawiązując do jego obaw.

-[i] Że jesteśmy ostrożni i polegamy na faktach? Niewielu. Czy też może że przestajemy myśleć na widok ładnej buzi? Tutaj w zasadzie wszyscy. Z paroma wyjątkami.

Miałam na myśli, że zamartwiacie się na zapas, ale to jak to ubrałeś w słowa brzmi trochę lepiej. Jeśli masz takie objawy przed tym co może nas spotkać, to czemu się na to zdecydowałeś? – spytała próbując zrozumieć motywy mężczyzny.

Odwrócił się od otwartej pustyni i spojrzał na miasto przy okazji dość protekcjonalnie ujmując swoją towarzyszkę w talii tak by skierować ją w kierunku murów.

- Popełniasz jeden dość duży błąd. Zakładasz że tu za murami jest bezpieczniej. A tymczasem Pan nasz Sułtan umiera bezpotomnie, a gdy to się dokona…
- Zawiesił głos na chwile refleksji nad "gdy", a nie "jeśli". Wskazał palcem wysoką wieżę koszar. -...wojsko jest podzielone. Część jest lojalna wielkim rodom lub temu kto akurat ostatnio opłaca ich łapówki. Gwardia pałacowa z kolei podlega Wezyrowi.

Tu gestem przesunął dłoń w kierunku pałacu.

-W dzielnicach biedy i pośród rzemieślników działają gildie których fach najlepiej wykonywać nocą i nie mówię tu o ladacznicach choć i w tym biznesie maczają palce. Ludzie ci kiedy straż będzie zajęta gierkami o władzę również skorzystają z zamieszania i rozpoczną własne małe czystki. Słowem czeka nas wojna domowa.

Mrugną do eldarinki ponownie przekręcając jej zgrabną sylwetkę niczym w tańcu tym razem w kierunku bezkresnych piasków.
- Jesteś pewna że tam będzie gorzej?

Dziewczyna spoglądała na rozciągający się aż po horyzont piach w milczeniu.
Nie wiem… – odpowiedziała po chwili. – Jestem tu już od jakiegoś czasu, ale właśnie uświadomiłeś mi, że nie znam waszego świata praktycznie wcale i nie wiem czego obawiać się bardziej. Dlatego staram się wmówić sobie, że nie obawiam się żadnej… – rozwinęła swą odpowiedź po czym zamilkła jakby zastanawiając się nad czymś.
A po której stronie ty staniesz? Jeśli wybuchnie wojna? – spytała po chwili.

Spojrzał na nią zaskoczony absurdalnością pytania.
- Jak to po której? To oczywiste…

Wrócił spojrzeniem na piaski.

- Po swojej. Zawsze po swojej…

Andraste spojrzała na niego pytająco, nie do końca rozumiejąc co ma na myśli.

-A jakiej odpowiedzi się spodziewałaś? - Wtrącił Rashad który właśnie podszedł do nich skończywszy oporządzać swojego wierzchowca. Jednak Andraste nie wyzbyła się wciąż swojej naiwności.

- Rashad… - eladrinka odwróciła się do drugiego szlachcica słysząc jego głos. Nie wiedziała jak odpowiedzieć, ani na odpowiedź otrzymaną przez Farshida, ani na pytanie Rashada. Czuła się kompletnie skołowana. Mimo szlacheckiego urodzenia, polityka nigdy jej nie interesowała i nigdy nie wgłębiała się w nią za mocno, a kiedy już próbowała podejmować się rozmów na ten temat w towarzystwie zazwyczaj jej poglądy były ignorowane przez wzgląd na jej młody jak na elfią rasę wiek. W milczeniu spoglądała to raz na jednego, czekając na to co wyniknie z wymiany zdań pomiędzy dwoma szlachcicami.


W pewnej odległości stała przyglądająca się im nieruchomo postać tabaxi. Kapłanka trzymała w dłoniach swój zawinięty przy brzuchu ogon, próbując opanować jego niespokojne ruchy. W pewnym momencie zrobiło jej się gorąco bynajmniej nie od skwaru słońca, a tego co widziała i usłyszała. Kocie uszy zawinęły się w tył głowy, a rozgoryczona dziewczyna patrzyła na Farshida z wyrzutem. Po tym jak zaledwie jeden obrót słońca temu spoufalił się z nią w jej celi liczyła że go spotka. Chciała poznać czarnoksiężnika lepiej i gdy tylko dostrzegła go w tym całym zamieszaniu ruszyła się przywitać. Farshid najwyraźniej nie odczuwał podobnej potrzeby, a patrząc na mowę jego ciała gdy obejmował bardkę, mrugał do niej i słodził, Yasumrae zrozumiała jedno. To co było wczoraj nie znaczyło nic, a ona sama nie była dla niego w żaden sposób wyjątkowa. Dłoń kocicy zacisnęła się w pięść na puchu własnego, teraz najeżonego ogona. Kiya odwróciła się na palcach, syknęła coś wściekła pod nosem i ruszyła w przeciwną stronę, sprawdzić jeszcze raz swój bagaż.

*

Mężczyzna pociągnął wzrokiem za odchodząca kapłanka. Coś w nim jakiś dawny odruch wołało by ją dogonił, złapał za rękę, powiedział coś. Ale te impulsy człowieczeństwa były mu coraz bardziej obce. Skinął Rashadowi głową i łopocząc białą kapotą odszedł parę kroków w kierunku piasków. Tam przyklęknął i przez parę chwil przesypywał piasek dłońmi niczym dziecko. Dziwaków nie brakowało wśród szlachetnie urodzonych, ten widocznie nie był wyjątkiem. Gnom zerknął ciekawie w stronę arystokraty, czekając aż jego zabawa się rozwinie. Czarodziej znał niejeden rytuał, i przedziwne zachowania, w tym manipulowanie otoczeniem, z pozoru niewinne lub dziecinne, było jedynie wstępem, lub częścią rytualnego rzucenia zaklęcia. Magiczne formuły przelatywały przez głowę magika, który próbował określić, patrząc przez swoje okulary, jakie zaklęcie jest być może rzucane. Lub postawić diagnozę, w przypadku choroby psychicznej jednego z towarzyszy.
Przesypywany piasek zaczął żyć własnym życiem. Wzniósł się tumanem wyłącznie białych ziarenek piasku a gdy ten obłok kurzu przybrał pożądany kształt czarnoksiężnik pstryknął palcami posyłając iskrę w miejsce serca piaskowego wierzchowca. Płomienie pochłonęły piasek a w ich miejsce stanął kryształowy posąg załamując światło słońca we wszystkie barwy spektrum.


Wierzchowiec przez chwile stal bez ruchu ale zaraz niczym wyrzeźbiony z cieczy ruszył się. Zakręcił łbem i potruchtał zaczepiać kocią kapłankę. Farshid otrzepał ręce patrząc na swoje dzieło wyraźnie zadowolony.

Orryn początkowo kiwnął głową z aprobatą, widząc kształtującego się z piasku rumaka. Kiedy jednak zobaczył finalny efekt, ukrył wzrok w dłoni, tupiąc przez chwilę nogą i kręcąc głową. Podreptał w stronę arystokraty.

- Prawie doskonale, szlachetny panie….tylko jest piękny, słoneczny dzień. Kryształy zaś….załamują światło. To cholerstwo będzie widać z wielu mil dokoła! Równie dobrze, namalować sobie możemy czerwone sztandary, albo puszczać fajerwerki co godzina. Gratka dla każdego zbira w okolicy - zauważył czarodziej marszcząc brwii, i sporządzając kolejne notatki.

Farshid kiwnął głową zgadzając się z argumentacja "kolegi po fachu".
- Dokładnie. Dlatego kiedy już będziemy pewni że mamy ogon sami przystaniecie w zasadzce a ja wypuszczę się galopem do przodu. Ten miraż potrafi biec dziesięć mil na godzinę zamęczy nawet najlepsze wierzchowce nim zniknie.

Czarownik uśmiechnął się zimno.
- Tumany kurzu pogoni na pewno ujawnia naszych gości a tymczasem wy… albo umkniecie albo uderzycie na nich z tyłu. Musimy kiedyś zagrać w szachy mości Orrynie.

Kryształowy wierzchowiec stawał właśnie dęba i czynił inne sztuczki zachęcając Yasumrae do przejażdżki posłuszny delikatnym szarpnięciom mentalnych nici swego Pana. Farshid zaś rozejrzał się za Rashadem. Spotkał wojowniczego wygnańca parę razy na dworze sułtana gdzie ten zabiegał o poparcie starań by odzyskać swój dom. Był albo naiwnym idealistą albo ukrywał bardziej niecne knowania. Tak czy inaczej mógł być przydatny jako człowiek z zewnątrz.

- Ach...gambit, prawda? Ty się poświęcisz, abyśmy mogli uciec. Szlachetne - zachichotał gnom rozbawiony - a jeśli zbiry uderzą od przodu? Albo boków? Albo ze wszystkich stron? W którą stronę będziesz uciekał, na tym bajecznie błyszczącym koniu? Obstawiam, że ktokolwiek czyha na nas w mieście, najpewniej zechce poczekać, aż znajdziemy artefakt, a dopiero później nam go odebrać, o ile masz na myśli właśnie taką sytuację? - gnom uśmiechał się nieco szyderczo, nieco rozbawiony.

- Umiem o siebie zadbać. Ty chyba również skoro na wypadek okrążenia twe troski skupiają się na mnie a nie na własnej skórze. Nie martwiłbym się zbirami. Widok zwykłych ludzi nie ważne jak podłych może się okazać zbawienny pod koniec tej wyprawy. Ale jeśli poprawi ci to humor następnego uformuję z czarnego dymu i nocnego nieba.

- Będę niewymownie wdzięczny - uśmiechnął się kiwając głową z aprobatą - najlepiej o sierści barwy pustynnego piasku, w łaty podobne do tutejszych wadi. Taki zwierz niechybnie nie wyróżniałby się z otoczenia. No i nasz zwiadowca nie dostanie palpitacji serca próbując nas przemycić przez tą pustynię bez spotykania zbirów, potworów czy innych nieprzyjemności - gnom wyciągnął fajkę, nabił ją powoli, i podpalając za pomocą sprytnego urządzenia, wyciągniętego z kapciucha przy pasie, wypuścił z niej kłąb dymu który malowniczymi esami spowił kapelusz magika.
- Gdzie nauczyłeś się magii młodzieńcze? Jeśli to nie tajemnica? - zagadnął już spokojnie.

- Miałem prywatnych nauczycieli ale niestety zgadłeś z tą tajemnicą. Nie chwalę się za bardzo u kogo pobierałem nauki. Zbyt znany mistrz prowokuje narwańców zdesperowanych by zdobyć miano tego który pokonał ucznia sławnego maga. Zbyt marny stawia cię na złym końcu złośliwości na temat długości różdżek. Które potem trzeba prostować przemocą. Tajemniczość tymczasem nie niesie za sobą tych problemów a w kontaktach z niewiastami wręcz pomaga. Skoro umiesz trzymać gębę na kłódkę w jednej sprawie to może potrafisz i w innej.
Mrugnął do gnoma porozumiewawczo choć akurat w odniesieniu do dworskich panien jego doświadczenia mogły nie być specjalnie bogate to uniwersalność żartu powinna dotrzeć do każdego osobnika płci męskiej.


Gdy przywołany koń podszedł do tabaxi, ta była zajęta sprawdzaniem zawartości swoich pakunków i nawet nie zauważyła jego obecności. Zaskoczona kotka wyskoczyła pół metra w górę, a zebrane w łapkach paczki z podróżnymi racjami wyleciały jej się z rąk na piasek. Ogon kocicy ustawił się nisko i wywinął nerwowo, a dziewczyna rozejrzała się jakby sprawdzając czy tylko ona widzi to dziwne zjawisko. “Diamentowy koń” wydawał się jednak pokojowo nastawiony i niegroźny, więc kapłanka zebrała swoje rzeczy i przyjrzała sztucznemu tworowi magii. Był piękny, choć nierzeczywisty i gdyby tylko posiadał własną wolę i tożsamość byłby zapewne najpiękniejszy w Makarydii. Magiczna istota naparła łbem na dłoń Yasumrae w geście pojednania, po czym wierzchowiec zaczął się popisywać wprawiając dziewczynę w lekkie zmieszanie sytuacją.

- Hmm...dziwne nieco robić tajemnicę z imienia swojego mistrza, ale cóż, szanuję twoją prywatność młodzieńcze. Mam nadzieję, że mistrzowie Arcaneum, skąd pochodzę nie spowodują nagle, że zaczniesz mnie ganiać z różdżką po pustyni z zamiarem zmierzenia się, czy mierzenia czegokolwiek - Orryn puścił oko do szlachcica - a jeśli chodzi o młode damy, zdaje się, że twój przywołaniec zajmuje pewną….hmmm…”damę”. Nie przeszkadzam więc w robieniu dobrego wrażenia... - gnom zrozumiał aluzję, zachichotał pod nosem i ruszył w stronę tropiciela, Akrama i Nadala, wydającego rozkazy swoim podkomendnym wojownikom z karawany. Przystanął jeszcze na moment, aby skinieniem różdżki posłać cztery blado świecące kule jasnej energii prosto w stronę błyszczącego konia. Blask kul momentalnie przeszedł przez kryształowe ciało konia, rozpraszając się na istną ferię kolorów, tworząc miriady odbić na piasku. Gnom machnął parę razy różdżką, a kule poruszały się dokoła zwierzęcia, potęgując jeszcze te jaskrawe szaleństwo. Orryn zaśmiał się głośno i poszedł w końcu do swoich zajęć, szybko znudzony zabawą i latającymi swobodnie kulami, które po jakimś czasie zniknęły z cichutkim pyknięciem.

*


Chociaż magiczny konik był piękny, to Kiya nigdy nie jeździła konno, ani na żadnym innym wierzchowcu. Nie ośmieliła się na to i tym razem, podziwiając jedynie nadany magią wygląd stworzenia. Wyciągnęła dłoń by pogłaskać przez jego grzbiet. Był on chłodny w dotyku i gładki niczym szkło, ale nienaturalnie dla szkła elastyczny. Gdy jej dłoń powiodła przez szyję przywołańca, ta wygięła się nieco, a mimo to pod naporem palców stawiała opór. Wtedy gdzieś z boku przyleciały świetliki stworzone przez gnoma i zaczęły kręcić się dookoła nich w jakimś szalonym tańcu. Niczym ćmy latające dookoła świecy.
Sama nie wiedząc dlaczego, zaśmiała się, pozwalając by w tym momencie prysła jej do tej pory dość poważna mina. Kolorowe światełka odbijały się wszędzie, oślepiając kotkę, na co zasłoniła twarz wyciągniętą dłonią. Zdawało jej się, że robią to złośliwie i mimo że wiedziała, iż jest to tylko magia, jakiś pierwotny odruch nakazał jej spróbować schwytać najbliższego ze świetlików. Kapłanka wybiła się na kocich stópkach i pacnęła dłońmi w powietrzu, lądując całą sylwetką w piasku. Gdy otworzyła dłonie, nie było tam zupełnie niczego. Podparła się ręką i spostrzegła że światełka zniknęły, a w tle słychać było głośny rechot Orryna. Wstała, otrzepując się z piasku z zawstydzoną miną.


Andraste, która w pewnym momencie wyłączyła się z rozmowy, stała przy rozmawiających mężczyznach i przyglądała się magicznemu stworzeniu skaczącemu wokół jej przyjaciółki. Zastanawiała się dlaczego, na widok szlachcica tak się zdenerwowała i dlaczego Farshid z którym tabaxi kłóciła się kilka dni wcześniej próbował poprawić jej humor. Pchana swą wrodzoną ciekawością, przeprosiła panów skinieniem głowy i skierowała swe kroki ku kotce.
Kiedy podeszła, spróbowała pogłaskać magicznego wierzchowca po łbie.
Ktoś chyba próbuje ci zaimponować. – zagadnęła kapłankę z uśmiechem.

Uśmieszek bardki spotkał się z dość złowrogim wzrokiem Yas, który szybko jednak złagodniał, można powiedzieć stopniał na jej oczach. Kocica udając że nic zupełnie nie zaszło odpowiedziała neutralnym tonem.

- Raczej się ze mnie pośmiać. - Turkus jej oczu odprowadził małą sylwetkę Orryna z pewnym wyrzutem wymalowanym na twarzy. W futrze na głowie wciąż czuła nieco ziarenek piasku, a zmęczona wybieraniem go dłonią przysiadła na skrzyniach, wygięła sylwetkę unosząc wysoko nogę i strzepała piach zza ucha stopą w iście kociej manierze. Zupełnie nie krępowała się towarzystwem stojącej obok Andraste, a jej wzrok wrócił na “diamentowego rumaka”.

Bardka spojrzała na kapłankę z lekkim zażenowaniem, które szybko jednak minęło i ustąpiło na powrót uśmiechowi.

Dobrze wiesz, że nie chodzi o mistrza Orryna… – powiedziała ostentacyjnie krzyżując ręce na piersiach.

- A o kogo? Przecież to jego magia. - Tabaxi uniosła brew wpatrując się w elfkę ze szczerym zdziwieniem.

Światełka… być może, ale on… – pogładziła łeb magicznego stworzenia. – Już nie – skinęła dyskretnie głową na Farshida.

- Aah.. doprawdy? - na twarzy kocicy wymalowało się skryte oburzenie.- To wiele tłumaczy. - Yas spojrzała w stronę szlachcica w bieli i fuknęła przez nos. Gdy jej oczy powiodły z powrotem przez Andraste ku magicznemu zwierzęciu, była wyraźnie obrażona.

Co się stało? Dalej boczysz się o jego zachowanie przed rozmową z Wezyrem? – Andraste spytała nie rozumiejąc humorów przyjaciółki.

- Co..? Nie! - tabaxi nieco wybuchła, trzepocząc rzęsami nerwowo. Złowrogie spojrzenie spod przymrużonych powiek uciekło od Andraste i zatrzymało się na swoim celu, którym był Farshid. Kocica spróbowała złapać się z nim wzrokiem, a w tym samym czasie uzbrojona w pazury dłoń przeciągnęła po magicznym koniu z goryczą. Diamentowa piękność drapnięta rozpłynęła się w powietrzu, znikając w delikatnej mgiełce i przepadła jakby nigdy jej tu nie było.

Dlaczego…?! – spytała zaskoczona zachowaniem kotki eladrinka.

- Ten drań.. ten drań niech trzyma się ode mnie z daleka! - Kiya aż się zapowietrzyła łapiąc śpiesznie oddechy i z nerwów zrobiła roztrzęsiona, łapiąc za swój nadgarstek jakby chciała pilnować dłoń by nie drapnęła nikogo więcej.

Yasu, uspokój się. Spokojnie. Weź głęboki wdech i wyjaśnij co się stało… – bardka próbowała uspokoić nerwową towarzyszkę.

Słuchając przyjaciółki pozwoliła by powietrze przeszło kilka razy przez jej mały nosek nim opanowała się nieco.
- Niech on Ci wyjaśni co wczoraj robił w mojej celi.. Dziś już klei się do Ciebie!

Klei? Objął mnie i tłumaczył jak mój ojciec, kiedy wyjaśniał mi jak moje małżeństwo z tym gogusiem którego mi wybrali, jest ważne dla przyszłości rodziny. – zażartowała.
Biorąc pod uwagę tego błyszczącego konia, to jeśli na kogoś zwraca uwagę, to na ciebie. – puściła kapłance oczko.

- Ale.. - Yasumrae ucichła, opuszczając ramiona i chyba ochłonęła bo zdawała się już bardziej skrępowana pokazem swojego wybuchu. -To przez Wezyra i wszystkie te okoliczności.. chyba zjadają mnie nerwy. - dodała ciszej.

A co do okoliczności… mówiłaś, że był w twojej celi, tak? – spytała Andraste, cichym i dyskretnym tonem, jednocześnie będącym pełnym zaintrygowania.

Czarnoksiężnik doglądał załadunku kątem oka śledząc zabawy kocicy z diamentowym koniem. Kiedy rozbiła go na drobne odłamki topniejącego w słońcu niby-lodu ukłonił się kapłance. Wedle starej zasady iż towar macany należy do macanta przyjęła jego prezent nawet jeśli nie miał pojęcia za co się na niego boczyła.

- A Ty coś taka ciekawska? - Yas zapytała przyjaciółkę zerkając na nią z lekkim obruszeniem, chyba mając sobie samej za złe że w tym wszystkim wygadała się bardce.

Myślałam, że nie my przed sobą sekretów. Nie chcesz nie mów. – dziewczyna wzruszyła ramionami.

Kapłanka zamilkła, opierając pyszczek w dłoniach, a łokcie na kolanach. Przez moment rozmyślała w ciszy o jakiś sobie znanych sprawach, by w końcu jednak odpowiedzieć przyjaciółce.
- Przyniósł wino i rozmawialiśmy, a potem zaczął masować mi stopy.. - powiedziała cicho, nie patrząc na bardkę a w piasek pustyni.

A ty jesteś zła za…? – dopytała bardka nie rozumiejąc. W tym co opowiadała tabaxi nie widziała nic złego, a wręcz przeciwnie.

- Bo chciał więcej, a teraz zobaczyłam go w objęciach z Tobą..

W objęciach to chyba za dużo powiedziane. Objął mnie w pasie, żeby obracać mną we wszystkich kierunkach i prawić o polityce, ot co. – wyjaśniła elfka.

- Pewnie masz rację, ale wtedy poczułam się oszukana. - Tabaxi zerknęła na Andraste. - To chyba lęk, że znów źle trafię.. a go w zasadzie nie znam i nie wiem co o nim myśleć. - dodała cicho.

To daj mu pozwolić się poznać, ale nie spodziewałabym się po nim zbyt wiele. Szlachta miewa dziwne odchyły. – zażartowała i mówiąc to zrobiła głupia minę jakby na potwierdzenie swoich słów.

- Zauważyłam. - Odpowiedziała kapłanka patrząc na bardkę jak na dziwaczkę której obecności obok należy się wstydzić. Po chwili jednak posłała jej dyskretny, drobny i psotny uśmieszek. - Tak czy inaczej chyba nie będę miała wyboru skoro wyruszamy wszyscy razem.. - Zakończyła tajemniczym, niezbadanym uśmiechem.


.
 
__________________
In the misty morning, on the edge of time
We've lost the rising sun

Ostatnio edytowane przez Kata : 10-08-2019 o 00:23.
Kata jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:09.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172