lastinn

lastinn (http://lastinn.info/)
-   Archiwum sesji z działu DnD (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/)
-   -   [PF 18+] Inwazja Żelaznych Kłów - Rozdział II [Ukończona] (http://lastinn.info/archiwum-sesji-z-dzialu-dnd/18454-pf-18-inwazja-zelaznych-klow-rozdzial-ii-ukonczona.html)

Sindarin 06-07-2019 09:00

[PF 18+] Inwazja Żelaznych Kłów - Rozdział II [Ukończona]
 
ROZDZIAŁ DRUGI

“WOJNA W CHERNASARDO”


50 dni temu, podczas Święta Targu w Phaendar, miasteczko zostało zaatakowane przez Legion Żelaznych Kłów - armię hobgoblińskich najemników. Atak nastąpił kompletnie niespodziewanie, wojska napastnika wylały się z czarnej wieży, która w jednym momencie wyrosła na rynku. Mieszkańcy, a także tłumy przybyłych na święto gości, nie mieli szans - w ciągu zaledwie paru godzin hobgobliny spacyfikowały, mordując lub biorąc w niewolę wszystkich z wyjątkiem niewielkiej grupki, która prowadzona przez kilku niezłomnych, lub szalonych, śmiałków, wyprowadziła ich w głąb puszczy Fangwood. Przed zapadnięciem w nieprzeniknione ostępy lasu, wysadzili oni most na rwącej rzece Maredith, opóźniając pościg i dając sobie czas na ucieczkę przed nieuniknioną pogonią.
Przez prawie miesiąc ostatni wolni phaendarczycy błąkali się, szukając bezpiecznego miejsca dla siebie, dającego ochronę przed żywiołami i ukrycie przed patrolami Żelaznych Kłów. Gdy już udało im się odnaleźć i zdobyć odpowiednio rozległe jaskinie, zajęte wcześniej przez plemię morderczych troglodytów, okazało się, że Żelazne Kły wysłały do Fangwood oddział, którego głównym celem było wyłapanie i wyeliminowanie właśnie ich. Jeśli mieli przetrwać w lesie, musieli uderzyć pierwsi i pozbyć się tego zagrożenia - na szczęście tym razem śmiałkowie nie byli sami, mogli liczyć na pomoc tych, których życia już raz uratowali. Bitwa była długa i mordercza, lecz ostatecznie phaendarczycy zwyciężyli.

Teraz, po zlikwidowaniu obozu hobgoblińskich zwiadowców w Fangwood, bezpośrednie zagrożenie zostało zażegnane, a wnioskując z pism znalezionych w obozie, Legion Żelaznych Kłów przynajmniej przez kilka tygodni nie powinien interesować się tymi okolicami. Dzięki temu wszyscy mogli w końcu pozwolić sobie na chwilę odpoczynku, a także zajęcie się tymi mniej naglącymi sprawami - przygotowaniem zapasów na zbliżające się chłodne miesiące, zadbaniem o wyposażenie i cudem odratowany żywy inwentarz, dalszymi treningami, a także zwiadem i sprawdzeniem sytuacji w Phaendar i jego okolicy. Nastroje były wyjątkowo pozytywne, a tym bardziej poprawiło je przyniesienie zrabowanych przez hobgobliny bibelotów - wiele znalazło swoich prawowitych właścicieli wśród uciekinierów, zaś nad pozostałymi Rhyna odprawiła długą i wzruszającą ceremonię, symbolicznie grzebiąc je oraz prosząc Desnę i innych bogów, by łaskawie spojrzeli na tych, którzy zginęli lub cierpieli z rąk hobgoblinów. Choć były to tylko drobiazgi, dały one phaendarczykom ogromny zastrzyk nadziei - bo skoro mogli odzyskać nawet coś tak małego, to przecież istniała szansa na odzyskanie domu, prawda?


XX dzień miesiąca Rova, Fangwood, 50 dni po ucieczce z Phaendar, 24 dni po dotarciu do jaskiń

Kilka następnych dni minęło nowym mieszkańcom jaskiń na spokojnej pracy, treningach i przygotowaniach - choć nie mieli jednoznacznego celu, brak presji czasu i wiszącego nad głową zagrożenia poprawiał morale. W końcu nadszedł dzień, w którym Klara i Yan mieli wrócić z dłuższego zwiadu, na który wyruszyli zaraz po powrocie do jaskiń. Mimo chłodu i nieprzyjemnego, siąpiącego od rana deszczu, zniecierpliwiony Sulim z samego rana wzbił się w powietrze i pod postacią orła upewnił się, że cała trójka wróciła w jednym kawałku. Gdy dotarli już do jaskiń, Aubrin zwołała zebranie, by mogli usłyszeć wieści.
- Nie będę owijał w bawełnę - zaczął poważnie Yan - Nie wrócimy szybko do Phaendar. Miasteczko to teraz istna forteca, wyłażą z niej jakieś niestworzone ilości żołnierzy. Zajęli pewnie większość równin… - dodał z niechęcią, a siostra gładko kontynuowała wypowiedź - Widać też, że postanowili odbudować most - na razie to tylko drewniana konstrukcja, ale są już w stanie przeprowadzać po niej wozy, które wysyłają drogą w stronę Tamran, pod obstawą. Najpewniej mają w nich zapasy albo broń, ale nie wiemy, po co.- po tych słowach pałeczkę przejął Yan - W każdym razie, chociaż hobosy nie zapuszczają się głębiej, to okolice drogi aż roją się od patroli, ciężko było przedostać się niezauważenie. Musieliśmy trochę zaryzykować - obydwoje uśmiechnęli się drapieżnie. Jace zauważył, że na ich łukach przybyło przynajmniej kilka karbów. Z początku odpowiedziała im grobowa cisza -
- No to chuj strzelił odbijanie Phaendar - westchnęła Aubrin - Albo będziemy się tu kisić, albo ruszymy dalej. Pamiętacie, jak rozmawialiśmy o skontaktowaniu się z Łowcami z Chernasardo? Nie podoba mi się, że nie natrafiliśmy dotąd na żadnego z nich, ale chyba wciąż warto spróbować? - dodała pytającym tonem.

psionik 06-07-2019 21:07

Powrót do jaskiń był, pomimo zdobycznego ekwipunku, lżejszy niż droga do obozowiska Żelaznych Kłów. W tę stronę Phaendarczyków i uwolnionych więźniów przepełniała głównie radość. Zmęczenie i radość, satysfakcja i duma. Uczucia te udzielały się wszystkim i nawet pełen wąpliwości i troski o los rodziców Jace zaraził się optymizmem reszty.
Do jaskiń przynieśli więc dobre nowiny, nowe twarze do wykarmienia, ale także mnóstwo przydatnego sprzętu. Psionik upierał się, żeby zabrać wszystkie prycze, namioty, skrzynie i skrzynki. Nawet nieporęczne dębowe biurko znalazło się w bagażu jaki zabrali ze sobą. Nie wszystko znajdzie swoje pierwotne zastosowanie, ale większość zyska nowe życie pod okiem Phaendarskich rzemieślników.

Gdy wrócili do jaskiń mogli wreszcie pochwalić się jeszcze jednym sukcesem - mogli oddać prawowitym właścicielom część z rzeczy jakie ci zostawili uciekając z płonącego miasteczka.
- Dobrze widzieć choć tę część rzeczy wracającą do prawowitych rąk - odezwał się Tezzeret patrząc na radość mieszkańców jaskiń. Jace przytaknął w zamyśleniu, po czym skinął głową w bok dając sygnał bratu do wycofania się.
- Co tam? - spytał Tez, gdy znaleźli się sami w lesie.
- Znalazłem coś jeszcze. - powiedział psionik wyciągając złoty pierścień z dużym błękitnym topazem.
Obaj przez chwilę wpatrywali się w rodowy sygnet w milczeniu.
- Nie wyczułem, żeby zabrali go z martwego ciała taty, ale aura była dziwna, jakby coś w nim umarło wraz z tym pierścieniem. - powiedział w końcu Jace.
- Karl?
- Albo mama. -
znów milczenie.
- Kto jeszcze o tym wie?
- Kharrick.
- Zamierzasz....
- Jeszcze nie. Yan z Klarą pójdą niedługo na zwiad, nie chcę żeby niepotrzebnie ryzykowali...
- A może nie będą? Nie wiesz tego. Może sobie poradzą lepiej niż przypuszczamy?
- Może masz rację... -
odpowiedział po dłuższej chwili Jace. - Po prostu się o nich martwię. Straciliśmy dom, być może Karla i rodziców...
- Oni to doskonale wiedzą. Są zaradni, leśne życie wymusiło na nich dorosłość w przeciwieństwie do miejskich wygód jakie miałeś ty.
- Przyroda potrafi być brutalna, nie wybacza. Zabij, albo zostaniesz zabity. Czuję porywczość Klary, jej chęć zemsty.
- Dobrze, ale powiemy im zaraz po ich powrocie. -
Jace skinął głową potwierdzająco.
- I przestaniesz ich chronić. - westchnienie i niechętne ponowne skinięcie.
- Dobrze. Czasem zastanawiam się, czy ty na pewno jesteś starszym bratem - Tezzeret uśmiechnął się.
- Co z Marią?
- Pokażę jej i powiem, że żyją. -
Tym razem to Tezzeret skinął głową.
Wrócili do świętujących tak niepostrzeżenie jak wyszli.

* * *

Kolejne dni upłynęły Jace'owi na zagospodarowywaniu zdobytych fantów. Jako bohaterowie Phaendar i zwyciężcy walki w obozie Kłów przysługiwało im pierwszeństwo w szabrze. Psionik nadal brzydził się praktyką, ale prawda była taka, że był to bardzo dobry sprzęt. Sam wziął dla siebie jedynie delikatną opaskę z dziwnego drewna. Magia tego przedmiotu poprawiała skupienie i myśli. Co prawda prawie pokłócił się o nią z wiedźmą, która również upatrzyła sobie przedmiot, ale tym razem chłopak się nie ugiął. Nie pomogło to w ich napiętej relacji i to pomimo tego, że zdawkowo powiedział o sygnecie, toteż chłopak starał się nie wchodzić jej w drogę zajmując się treningami. Patrząc jak inni radzą sobie z mocami odkrytymi przez Jace'a, chłopak zmienił swoje nastawienie do siebie i swojego daru.
Nadal stawiał mur w głowie oddzielając siebie od umysłów innych, jednak starał się widzieć pozytywy i korzystać z nich z radością, jaką czuł Rufus, czy Erasena.


Asderuki 07-07-2019 12:35

Kharrick miał poważny problem co ma zrobić. Wracał do jaskiń pogrążony w myślach. Dręczyła go rozmowa z Rhyną. Może nie powinien się jej obawiać, ale miał wrażenie że przez to co zrobił Vox wszystko się skomplikuje. Nie wychylał się kiedy wrócili. Oglądał te wybuchy emocji z pewnym dystansem obciążony bagażem emocji. Dopiero jak się trochę uspokoiło i Aubrin kazała się wszystkim rozejść zaczepił kapłankę. Poprosił ją czy by mogła za chwilę pojawić się na zewnątrz. Kiedy się zjawiła stał oparty o ścianę klifów parę metrów od wejścia. Patrzył się zmęczonym spojrzeniem na niebo.
Rhyna rozejrzała się, czy nikt ich nie obserwuje, po czym rzuciła się mężczyźnie na szyję, całując go mocno. Ten zaś nie był w stanie odwzajemnić tego entuzjazmu. Pomijając temat jaki chciał poruszyć, zwyczajnie przestraszył się tej reakcji. Taktownie wywinął się z objęć.
- W-wybacz - mruknął trochę za cicho. - Przepraszam ale...
Słowa nie chciały się ułożyć. Teraz kiedy powinien ich użyć, te uparcie opuściły zakamarki jego umysłu. Nie mogąc spojrzeć dziewczynie w oczy wysunął do niej schowaną za plecami rękę. Dzierżył w niej miecz Yastry. Dopiero wtedy udało mu się podnieść wzrok.
Na widok broni zdziwienie na twarzy kobiety ustąpiło miejsca szokowi, a figlarne ogniki w jej oczach momentalnie zgasły.
- S-skąd go wziąłeś? - zapytała łamiącym się głosem.
- Z obozu. Było już za późno. Nic nie mogłem zrobić. - Złodziej chciał się wytłumaczyć. Zapewnić kapłankę, że gdyby mógł nie dopuściłby do tego.
- Przepraszam - wyszeptał zamiast tego.
Rhyna stała nieruchomo, oczy miała pełne łez - widać, było, że ostatkiem sił powstrzymuje się, żeby nie wybuchnąć płaczem.
- Na pewno nie żyje? Widziałeś, jak zginęła? - zapytała, trzymając się ostatnich resztek nadziei.
Kharrick zamknął oczy. Czy widział jak umarła? Nie. Czy był pewien? Całkowicie. Szczególnie, że jak na zawołanie zobaczył rude włosy Yastry.
- Jestem pewien, że nie żyje - powiedział ciągle kurczowo trzymając miecz. Dopiero jak na niego spojrzał oprzytomniał. Co on najlepszego robi? Zwinął w kłębek wspomnienia i własne potrzeby aby wziąć i w końcu przyciągnąć do siebie kapłankę przytulając ją mocno.
- Przepraszam.
Kobieta przywarła do złodzieja, kryjąc twarz w jego ramionach. Kharrick czuł wilgoć jej łez i słyszał przytłumiony szloch wstrząsajacy ciałem Rhyny. Ta nie puszczała go przez dłuższą chwilę. A on nie zamierzał jej zostawić w takim stanie. Trwał pozwalając chować się dziewczynie w objęciach. W końcu pocałował ją w czoło w dziwnym odruchu jaki nim zawładnął. Tak powinien zrobić. Tak mu się wydawało. Kapłanka, nie puszczając Kharricka, spojrzała mu w twarz załzawionymi oczami i uśmiechnęła się delikatnie.
- Dziękuję, że nie trzymałeś mnie w niepewności - powiedziała cicho.
- Nie zrobiłbym ci tego. Sam nie chciałbym żyć w niewiedzy.
~ Co niestety mi przyszło robić~ dodał w myślach zaraz kontynuując na głos:
- Myślę, że powinnaś zachować ostrze - mówiąc to otarł łzy z twarzy Rhyny, która słabo pokręciła głową.
- Przy mnie tylko stępieje. Myślę, że Yastra wolałaby, żeby było dalej używane w dobrej sprawie.
- Nie wydaje mi się aby ktokolwiek tutaj potrafił używać tego ostrza - mruknął złodziej w odpowiedzi. Opuścił jednak rękę zwyczajnie pozwalając sobie trwać w tym pół uścisku. Stał oparty o ścianę, a Rhyna wciąż była wtulona w jego ramię. Po jakimś czasie milczenia kapłanka ponownie spojrzała mu w oczy.
- Kharricku, czy wszystko jest w porządku? Mam wrażenie, że coś jeszcze cię gnębi -
Zamarł. Odwrócił spojrzenie aż nie pozbierał myśli.
- Ten obóz… odcisnął na mnie swoje piętno - odpowiedział w końcu nie dzieląc się wszystkim co go dręczyło.
- Nie dziwię się - odpowiedziała miękko - Yastra nie chciałaby, żebyśmy po niej rozpaczali. Zawsze wolała działać… Czy jest coś, co mogę zrobić, żeby ci pomóc? - zapytała z uśmiechem.
- Nie - złodziej powiedział po chwili wahania - poradzę sobie. To ja powinienem pytać w czym ci pomóc. Przyniosłem w końcu złe wieści pomimo tego co udało się nam osiągnąć.
- Ja też sobie poradzę - stwierdziła Rhyna z lekkim zawodem w głosie, niechętnie wysuwając się z ramion Kharricka. Nie zatrzymywał jej. Wyglądał jakby nad czymś jeszcze myślał, ale kiedy odwrócił się do niej w jego jasnych oczach nie było śladu po kłębiących się cieniach.
- Silna jesteś Rhyno - rzekł zostawiając cokolwiek innego chciał powiedzieć w tajemnicy. Kapłanka to zauważyła i tylko jeszcze bardziej przygasła. Wymamrotała "dziękuję" i ze smutkiem w oczach wróciła do jaskiń.
Zaklnął. Zsuwając się po ścianie usiadł na ziemi czując jak ciężar jaki nosił na barkach wcale nie zelżał. Miecz elfki też ciążył. Ukrył twarz w dłoniach próbując odzyskać spokój. Nie udało się. Wiedział, że Desna mu nie wybaczy takiego potraktowania jej kapłanki. Miał rację. Kiedy skończył się dzień i położył się aby odpłynąć w objęcia snu nie doczekał się spokoju. Grimwald Umbra nawiedził go. Naukowiec złożył obietnicę, że jeszcze się spotkają.

To był pierwszy koszmar tego tygodnia. Pozostałe noce wcale nie były lepsze. Mężczyzna był ciągle zmęczony co markował uśmiechami i swoją zwyczajową cyniczną postawą. Tylko trochę przesadzał… tylko trochę bardziej był milczący… tylko trochę bardziej zamyślony…
Na domiar złego Rhyna unikała go, tak jak on unikał jej. Kiedy mógł znikał z oczu pozostałym chowając się w jaskini albo poza nią. Jedyne co sam osiągnął to napomknął Povrynowi, że można by tę jaskinię na dole przemienić w coś przytulnego. Takiego gdzie potrzebujące tego osoby mogłyby się schować, spędzić miło czas. Gnom trochę się zawstydził, ale beznamiętność złodzieja szybko go otrzeźwiła. Korzystając z jednego z łóżek przyniesionych z obozu Povryn zaczął prace nad “pokojem intymności”.

psionik 09-07-2019 12:26

Jak zwykle rano, niezależnie od pogody Jace wstał wczesnym rankiem, gdy wczesno-jesienne słońce ledwo wychyliło się leniwie nad horyzontem. Wyszedł jak codzień przed jaskinie na poranną zaprawę. Tym razem była nieco dłuższa, bowiem musiał uporządkować swoje myśli i poukładać w głowie ostatnie wydarzenia. Zaczął mechanicznie od rozciągania pogrążony w ostatniej rozmowie z Laurą gdy następnego dnia po walce zbierali się z powrotem do obozu. Wbrew wszystkiemu, ta rozmowa była tym, czego potrzebował.

- Możemy porozmawiać? - spytał gdy kończyli pakować obóz. - Chciałbym cię przeprosić za wczorajszy brak zaangażowania w pomoc rannym. - powiedział nie czekając na reakcję wiedźmy. Był wyraźnie zmęczony, wręcz apatyczny. Duże sińce pod bladym oczami były świadkiem problemów ze snem, ze stresem. - Wczorajsza noc była dla mnie potrójnie ciężka. Wejście do namiotu tego zwyrodnialca, wcześniej wejście do jego głowy… wiesz, że on trzymał skóry swoich ofiar pozszywane ze sobą niczym jakieś wielkie płótno, albo malowidło?
- Były tam też skóry Yastry i Rathana -
dodał ciszej spuszczając wzrok. - Nie daliśmy rady ich ochronić. -
Laura westchnęła ciężko. - Nie mam pojęcia jak z tobą rozmawiać Jace’e Belerenie. Jestem w stanie zrozumieć niektóre twoje wrażliwe reakcje na okropności jakie nas otaczają. Jestem wstanie zrozumieć, że mogłeś poczuć się zdruzgotany potwierdzeniem śmierci twoich przyjaciół a także ….- Zamilkła na chwile szukając delikatnego okreslenia. W tym samym czasie biorąc kubek podróżny i odlała do niego trochę płyny z mniejszej menażki.- ...stanem ich szczątek. Jest mi jednak trudno zaakceptować to całe ‘posiedzę tutaj sobie i po użalam się nad sobą’ bo to właściwie zrobiłeś. Pozwoliłeś by to wszystko cię przygniotło ...ba to nadal cię przygniata. - Powiedziała w końcu podając mu wcześniej napełniany kubek. - Proszę...złych myśli nie odgoni ale przynajmniej nie padniesz nam w drodze powrotnej. - Płyn pachniał ziołami, miętą, lipą może i jakąś resztką kwiatu Desmy i czymś słodkim, pewnie miodem.
- Dziękuję. - odpowiedział wąchając wywar. Chyba trafił na lepszy humor wiedźmy, toteż po kilku wyznaniach mógł powiedzieć to, co faktycznie go trapiło.
- Nie to było powodem - dodał wyjmując z kieszeni rodowy sygnet. - Znaleźliśmy to z Kharrickiem w skrzyni w namiocie, razem z innymi rzeczami. To rodowy pierścień Belerenów… nosił go mój ojciec. - dodał ciszej ściskając zęby. Bardzo walczył z falą smutku jaka go zalała. Chciał coś dodać, ale nie umiał ubrać emocji w słowa, dlatego popił wywar. Aromat uderzył w nos i oczy wyciskając z nich pojedynczą łzę, ale szeroki kubek zakrył to przed wiedźmą.
Laura chyba pierwszy raz nie do końca wiedziała co powiedzieć...znaczy wiedziała, ale była pewna, że to będzie “Nietaktowne”. - Użyłeś zdolności żeby się dowiedzieć co z nim? - Zapytała, sama nie do końca wiedząc czy chce usłyszeć odpowiedź.
Beleren upił kolejny łyk.
- Dopiero dzisiaj mi się udało. Żył, ale coś było nie tak, jakby cześć niego umarła. - Jace odetchnął głębiej. - Wczoraj byłem zbyt… to wszystko, to namacalne wręcz cierpienie w namiocie… nie mogłem się skupić na pierścieniu. -
- Ważne, że wiesz, że żyje i to możesz przekazać reszcie, myślę że się ucieszą. - Przytaknęła i na swój sposób pocieszyła psionika.
- Żył. - poprawił ją wcale nieprzekonany. Bardziej martwiła go druga część aury, ta czarniejsza, emocjonalnie martwa. Podziękował za kubek i ruszył do pakowania obozu wołany przez Rufusa.


Złodziej nie miał dobrych dni. Po raz kolejny się obudził czując jak strach ściska mu serce. Wzdychając ciężko wygramolił się z swojego śpiwora i wyczłapał na zewnątrz. W oddali dojrzał ćwiczącego Jace’a. Po krótkim zastanowieniu uznał, że chyba to dobry moment aby go zapytać jak jemu poszło utrzymanie tajemnicy. Wkładając dłonie za pasek zbliżył się do chłopaka.
- Hej - zagaił opierając się o drzewo.
- Dzień dobry. -
- Być może - Kharrick gapił się w przestrzeń nie koncentrując się na niczym konkretnym. - Trzymasz się swojego postanowienia? Z pierścieniem.
- Moje postanowienie? - zapytał pomiędzy kolejnymi ćwiczeniami. - Rozmawiałem z Tezem i Marią. Bliźniakom jak tylko wrócą. - odpowiadał w przerwach pomiędzy głębokimi wdechami.
- Ty nie ćwiczysz dzisiaj? - spytał przyglądając się uważnie łotrzykowi.
Ten milczał przez moment. Wyglądał na zmęczonego. Cienie jakie normalnie miał pod oczami wydawały się głębsze. Kiedy w końcu się namyślił wzruszył ramionami.
- Może w końcu powinienem - przyznał. Od tej strony nie był aż tak zawzięty jak psionik. Szczególnie ostatnimi czasy kiedy co innego zaprzątało jego myśli.
- Zapraszam - uśmiechnął się Jace. - ćwiczenia działają cuda nie tylko na ciele, ale też głowie. Wydaje mi się, że przyda ci się. - uśmiechnął się szczerze. - Chodź, pokażesz jak się robi mostek. - przesunął się, choć polana była wystarczająco duża.
- Zakładam, że nie chodzi o taki z ziemi - mruknął sceptycznie złodziej. Jednym ruchem dłoni zmienił ubrania na takie, które bardziej nadawały się do ćwiczeń. Nie zawierzając sobie do końca zrobił krótką rozgrzewkę i dopiero zaczął tłumaczyć.
- Pomijając rozciągnięcie, to wszystko kwestia równowagi. - Wygiął się do tyłu na moment się zatrzymując.
- Biodra do przodu, środek ciężkości trzymaj tak aby nie zwalić się na łeb. Potem tylko się opuszczasz coraz niżej…
Kharrick gadał wisząc dłońmi tuż nad ziemią. Dotykając jej powoli zmienił pozycję na wygodniejszą.
- Tak samo jak wracasz, najpierw musisz przesunąć środek ciężkości a potem poderwać się. Inaczej zrypiesz się na łeb.
Jace uśmiechnął się, oczy zalśniły na moment błękitem gdy odchylił się do tyłu aż rękoma sięgnął do ziemi. - Tak? - uśmiechnął się.
- Aha… - złodziej poczekał tyle ile mu się wydawało, że moc może przeminąć. Następnie przejechał palcem po boku chłopaka, tam gdzie zwykle ludzie mają łaskotki patrząc jak ten się wije i upada. Tym razem zdawało się, że chłopak zdołał wytworzyć pod sobą niewidzialną poduszkę, która zamortyzowała upadek.
- Ej! - sapnął podnosząc się.
- Ej, ej… to cię na pewno uratuje, ale nie trwa zbyt długo. Do popisywania dobre, ale bez tego już ci słabo idzie. Co zrobisz jak przyjdzie ci się zmierzyć z czymś długotrwałym? Na jak długo starczą ci twoje moce?
- Mogę to zrobić i bez nich. - żachnął się psionik. - Moje ćwiczenia mają na celu zespolić ciało i umysł, korzystać z nich harmonijnie i wspierać jedno drugim. - dodał nieco naburmuszony. - Do tej pory działało świetnie, tylko w jednej walce oberwałem poważniej, jak mi stalaktyt wbił się w nogę.-
Złodziej kiwnął w końcu głową.
- To racja. Tylko trzymasz się też z tyłu. Nawet nie dążysz do konfrontacji, co nie jest złe, ale pozostali nie mają tej przewagi. - Machnął ręką. - Mniejsza, wiesz co robisz. Tylko się z tobą droczę.
Pomimo słów złodziej nie wydawał się rozbawiony.
- Nie wiem czy mi jakiekolwiek ćwiczenia pomogą dzisiaj - dodał.
- Możemy zacząć od rozmowy - powiedział
~ Wyglądasz jakbyś potrzebowała kogoś z kim możesz porozmawiać. ~ dodał mentalnie.
- Więc jest aż tak źle…- mruknął złodziej.

Asderuki 09-07-2019 13:01

Usiadł pod drzewem.
~ Cóż, skoro już i tak ci powiedziałem o Grimwaldzie… GU, Grimwald Umbra, to dręczą mnie koszmary. Jak to ładnie ująłeś, niezwiązane z miłosnymi westchnieniami.~
Urwał aby zdać sobie sprawę, że będzie musiał przekazać więcej… znacznie więcej. Skurczył się zamknął oczy, zacisnął pięści, a potem kontynuował.
~ To naukowiec. Wydawał się być po prostu głodny wiedzy, a płacił więc dla niego pracowałam ~ myśli Kharricka miały głos i barwę Emi. Pomimo tego, że fizycznie wciąż był sobą.
~ Trochę jak z Laurą, interesowała go anatomia. Czasem mnie zatrzymywał kiedy miał dobry humor, aby mi poopowiadać co jest gdzie i jak działa. Żeby było jasne, przynosiłam mu już martwych osobników. Zajmowałam się grabarstwem, więc to i tak była robota na boku. Jak ojciec zniknął musiałam się czymś zająć… mniejsza. Ważne, że… nie wnikałam w jego działalność. Przez bardzo długi czas.~
Jace myślał chwilę. - Chodź, przejdźmy się. - ruszyli ścieżką idącą w górę omijając ewentualne patrole.
~ Kim był Twój ojciec? ~ spytał gdy weszli na ścieżkę wiodącą ku szczytowi dość płaskiej połoniny. ~ Wspominasz go czasem, ale nie czuję ciepła rodzinnego w Twoich wspomnieniach.~
~ Może dlatego że znikł jak miałam czternaście lat. Opowiadałam o tym kiedyś… może nie słyszałeś, w sumie byłeś wtedy dużo bardziej zamyślony. Nie mniej ojciec był tym kim potrzebował być. Bardzo rzadko przybierał swoją naturalną formę. Tylko jak mi się udało go do tego przekonać.~ Na moment zamiast słów w myślach Emi pojawił się obraz. Przedstawiał on odbicie w dużym lustrze. W niewielkim pokoju stał fotel, a na nim siedziała dziwna szara kreatura, groteskowo powyginana. Na jej kolanach zaś znajdowała się mała Emi uśmiechnięta od ucha do ucha jakby ten widok był najwspanialszą rzeczą na świecie.
Jace czuł, że powinien się w jakiś sposób odwdzięczyć, opowiedzieć coś o sobie, ale nic z jego historii nie mogło równać się z historiami dziewczyny.
~ Ale no, mimo wszystko miewał ciężką rękę. Nauczył mnie wszystkiego, więc dzięki niemu żyję. Co prawda odkąd was poznałam zdążyłam już złamać kilka jego przykazań~ złodziej wysilił się na uśmiech.
~ Nie on mnie jednak dręczy tylko Grimwald. To co może zrobić… wam albo mnie. ~
Jace uśmiechnął się. Doppelgangerzy musieli ukrywać swoje zdolności, swoją naturę i pewnie kilka innych rzeczy przed innymi. Psionik rozumiał to doskonale. Doskonale czuł różnice w tym gdy ktoś nie wiedział o jego zdolnościach i reakcji gdy się dowiedział. Nadal wiele sytuacji z historii dziewczyny było niejasnych, ale nie było sensu drążyć tematu dla własnej ciekawości. W tej chwili Jace miał być ramieniem na którym Emi mogła się oprzeć.
- A cóż takiego może nam zrobić ten Grimwald? Może cię znaleźć? - płynnie przeszedł z telepatii na język gdy już oddalili się wystarczająco od jaskiń by patrole strażników nie mogły ich podsłuchać.
- Nie poruszałem tematu tam w namiocie, sam byłem w kiepskim stanie przez ogrom okrucieństwa jaki bił z tego miejsca, jednak nie umknęła mi twoja reakcja. To poważna sprawa, wydaje się, że niezamknięty rozdział życia od którego uciekasz. - spojrzał na idącego obok mężczyznę wciąż czując się dziwnie wiedząc, że to tylko przebranie białowłosego dziewczyny.
- Może nie znajdziemy rozwiązania teraz, ale wydaje mi się, że będzie ci lżej jak się z kimś podzielisz. A jeśli będę w stanie pomóc, tym lepiej. -
Kharrick kilka razy się zbierał aby coś powiedzieć. W końcu uznając ponownie, że słowa nie przejdą zmienił się. Emi zatrzymała się. Wzięła kilka głębszych oddechów.
- On… Wykorzystałam raz moment kiedy go nie było i zajrzałam gdzie nie powinnam. Nie zauważyłam pułapki. Heh… Obudziłam się u niego na stole…- głos jej zadrżał. Podwinęła rękawy pokazując czarne proste linie blizn. Potem rozpięła kilka guzików w bluzce pokazując czarne “y” ginące głębiej pod bluzką.
Chłopak przyglądał się bliznom, mimowolnie ciut zbyt długo patrząc w dekolt. - Hmm… to wygląda jak… - zawahał się na moment. „Wiwisekcja”. To było właściwe słowo, ale Jace nie zdobył się na wypowiedzenie go ma głos. - ja… rozumiem… przepraszam. - spuścił wzrok. - Dopadniemy drania! - zbeształ się w myślach za frazes jakiego użył. Brzmiał banalnie, chociaż był szczery.
- Kiedyś bym powiedziała, że sama go wypatroszę... ale po obozie… po tym co ten dowódca robił nie wiem czy chcę podążać tą drogą. - dziewczyna zapięła na nowo bluzkę. - Nawet jeśli… nawet jesli to co robił… - urwała nie potrafiąc dokończyć.
Jace niezdarnie objął dziewczynę chcąc dodać jej otuchy. Kompletnie nie wiedział co powiedzieć. Jak zareagować? Czuł się trochę winny wpędzenia dziewczyny w rejony swojej przeszłości, które pewnie z chęcią zostawiłaby za sobą, ale było to niestety konieczne dla oczyszczenia. Milczał więc przez chwilę czując że sytuacja robi się coraz bardziej niezręczna. Zatrzymał się w końcu zatrzymując też Emi.
- W porządku? - kolejny banał. Dziewczyna poddała się dotykowi, dając się przytulić choć nadal była dość spięta. Jace nie nalegał. Puścił dziewczynę delikatnie. - Pożałuje jeśli jego droga skrzyżuje się z naszą. - dodał całkowicie poważnie.
Dopplerka nie była przekonana.
- Obyśmy my tego nie pożałowali.
Nie chcąc kusić losu zmieniła się z powrotem w Kharricka.
- Jak dla niego pracowałem nie robił eksperymentów na żywych. A przynajmniej ja tego nie zauważyłem… do czasu. Teraz zaś trafiliśmy na lykantropa z jego podpisem. Zmiennokształtną. Co jak próbuje odtworzyć to co potrafią doppelgangery? Musimy sprawdzać tych, których ratujemy. Jeśli po mnie było widać, to po nich też będzie.
- Wiesz czego szukać, mogę zaaranżować coś. Miałaś okazję sprawdzić tę likantropkę? -
Złodziej odchrząknął kiedy usłyszał jak Jace zwraca się do niego w żeńskiej formie.
- Zebrałem z niej rzeczy. Nic więcej. A to o czym mówiłem to ta aura jaką ponoć mam kiedy jestem w zmienionej formie. Jak to Laura określiła? Transmutacja?
- To co innego, chociaż to też warto sprawdzić. - dodał psionik zupełnie nie zważając na uwagi Kharricka. - Jeśli współpracuje z Legionem, na pewno spotkamy więcej jego tworów, a może i jego samego. A jeśli tak możesz być pewien, że dopilnujemy by trafił w twoje ręce. -
- Ja… - Kharrick spojrzał na Jace’a w pełnym zaskoczeniu. Nie zwykł mówić w ten sposób.
- Nie - dodał poważniejąc. - Może gdybyś mi to zaoferował przed akcją z obozem. Teraz… nie chce. Wystarczy, że umrze.
Położył dłoń na ramieniu chłopaka. Zmierzył go uważnie. Czyżby aż tak bardzo wstrząsnęły nim poczynania hobgoblinów, że pozwolił sobie na takie myśli?
- I nawet nie myśl o tym, że tobie pozwolę się nad nim znęcać. Nawet jeśli miało być tylko mentalnie. Mikel miał nieco racji. Nie możemy być jak oni.
- Dlaczego uważasz, że bym się znęcał? - odpowiedział po dłuższej chwili.
- Nie miałeś problemu skopać tamtego hobosa, którego przesłuchiwałem. - przypomniał złodziej - wtedy jak zrobiliśmy zasadzkę. Nie widzę aby używanie mocy już na ciebie tak negatywnie wpływało, ale twoje emocje to co innego. Bogowie chrońcie, ale jeśli by został ciężko ranny ktoś ci bliski to mam podejrzenia, że mógłbyś zrobić coś czego potem byś żałował.
Jace uśmiechnął się. - Skopałem? - zdziwił się - Raz go kopnąłem. Raz! Naprawdę, tym razem przesadzasz. -
- Taa, prawie zębów mu nie wybiłeś - złodziej w końcu szczerze odwzajemnił uśmiech. - Upewniam się tylko, że wciąż się trzymasz. Jesteś dużo bardziej podatny na to wszystko niż ja. Pamiętam co się z tobą działo w Gristledawn. Teraz było nawet gorzej. Byłem pewny, że mi zaraz zejdziesz w tym namiocie.
Chłopak wzruszył ramionami. Widział więcej, czuł mocniej, reagował silniej. Może to jego moce uczyniły go wrażliwszym, a może to po prostu cecha jego charakteru?
- Masz czasem takie przeczucie jak sięgasz po szklankę, że ona zaraz spadnie i ułamek sekundy później ona spada? Ja tak mam cały czas. Widzę cierpienie, jest tak materialne, że niemal mogę je dotknąć. Wy widzicie tylko wypaloną ziemię i wszechobecną, złowróżebną ciszę. Coś za coś - wzruszył ramionami.
~ Ale przynajmniej się uśmiechnęłaś ~ dodał w myślach. ~ Zwracanie się w ten sposób do faceta, nawet jeśli to twoje przebranie, jakoś mi nie przechodzi przez gardło. ~ dodał.
Po tych słowach złodziej nie był w stanie nie parsknąć śmiechem. Pokręcił głową niedowierzając.
- O Desno… dobrze, wracajmy abyś się nie czuł niezręcznie.

TomBurgle 13-07-2019 10:34

Druid, kiedy tylko dotarli do obozu i miał taką możliwość, błyskawicznie doprowadził się do porządku. Wszedł między drzewa kulejący, niedożywiony i obity, a ledwie wachtę później wędrował po trawie sprężystym krokiem (choć tak samo chudy).

Nim Torawsh (Hannskjald niechętnie używał nazwy Rova) dobiegł końca, druid miał już całą okolicę w małym palcu. Rozmawiał z dębami, świerkami i jodłami, borsukami, lisami i wronami. Poznajdował kilkanaście innych jaskiń - mniejszych niż dom Dzieci Kamienia, ale wciąż możliwych do użycia. Znalazł podziemne rudy żelaza i złoża ametystu. Dwie opuszczone osady, w których mogło być coś przydatnego dla uciekinierów. Wypatrzył nieodległą polankę pełną jagód i górski staw, dookoła których zbierały się zwierzęta i wreszcie popłyną zmysłami z nurtem Maredith i zaraportował towarzyszom że hobgobliny siłami jeńców rozbudowują konstrukcję mostu przed nowymi murami Phaendar, prawdopodobnie dodatkowo go fortyfikując.
Druid działał jakby chciał sobie odkuć czas który zmarnował w niewoli u hobgoblinów.

Poczynił też mniejsze i większe zmiany które dotknęły wszystkich. Las na kilkaset kroków od jaskiń z nocy na noc zagęścił się niemożebnie. Ściółka nagle sięgała do kolan, od kolan zaczynały się gęste krzaki, a powyżej jeźdźca zaczynały się bluszcze i inne męczące przeszkody. Druid zadbał żeby w całym tym kamuflażu znalazły się bezpieczne, wygodne ścieżki dla mieszkańców jaskiń - ale jeżeli ktoś ich nie znał, to nawet gdyby dokładnie wiedział gdzie jaskinie są czekałoby go kilkanaście minut przebijania się przez roślinność.
Z Olgą i Shagari ruszył po zioła - tyle że jego mniej interesowało co można zebrać, a bardziej co przesadzić w malutkie, dzikie ogrody jamy i pieczary bliżej schronienia. Bardzo podobnie było ze zwierzętami hodowlanymi. Wychodzący rano druid wspominał że dobrze byłoby mieć więcej koziego mleka, a po południu wrócili z Sulimem prowadząc jeszcze kilka kóz i owiec które witały się z tymi już złapanymi przez uciekinierów jakby uciekły z tego samego gospodarstwa. Było w tym dużo małych, pomocnych rzeczy o których nawet nie informował ludzi - po prostu je robił. To, że Hannskjald kombinował nad czymś dużym, można było poznać po tym że zbierał wokół siebie grupkę prowodyrów takiego zamieszania, tak jak wtedy gdy czwórka krasnoludów zaczęła mieszać z kamieniem w całej jaskini.

Zaczęło się niewinnie - Hannskjald pewnego wieczora wytworzył kilkanaście galonów mocnego, słodkiego miodu pitnego i w naturalnie krasnoludom zebrało się na wspominki o krasnoludzkich twierdzach, o kamiennych cudach Kraggodan i Highhelm. Sulim, Bianka, Diethard i Hannskjald rychło zaczęli rysować na klepisku koślawe wzorce jak wspólna jaskinia mogłaby wyglądać. Zapał twórczy, razem z alkoholem, wszedł zwłaszcza Hannskjaldowi i do późnych godziny wypytywał każdego kogo dopadł co o tym myśli, co by zrobił lepiej i co jeszcze można zmienić.
Zjedli, popili, i do rana był spokój.

Pierwszą ofiarą z rana była Jet. Zbrojny w dłuta i młotki krasnolud nagdbywał ją do tego stopnia, że nawet śniadanie zjadła już siedząc na beczce naprzeciwko kamiennej ściany gdzie nieopatrznie wczoraj wspomniała że dobrze byłoby mieć spiżarnię przy kuchni.
W ciągu jednej pajdy chleba moc natury zamieniła skałę w glinę, kilka beczek gliny samo wpadło na przygotowane płachty i zostało wyciągnięte pod studnię. Sporo machania łopatami później nowa wnęka była wykopana, i po obiedzie zaczęły się cuda.
Brakowało półek? No to w kamiennych ścianach pojawiły się miniaturowe krasnoludzkie hale. Mis na zboże? Za chwilę. Beczek na kapustę? Głębokie kamienne stągwie niczym forteczne wieże wyrosły pod ścianą, a nad nimi rząd mis na wzór górskich jezior. Koszyków? Koszyki trzeba będzie upleść, nie będę wam plótł koszyków z kamienia. Haki na suszone mięso, półki, rynny z górską wodą chłodzącą dzbany, szczelina doprowadzająca powietrze - wszystko było w zasięgu ręki, bo dopóki czar trwał, kamień poddawał się dłoniom druida jak bita śmietana. Nie wszystkie detale były perfekcyjne, ale też Hannskjald nie był artystą.
Dlatego ściągnął do pracy także Biankę i Porvtna, którzy sprawili że stągwie które miały wyglądać jak wieże krasnoludzkiej cytadeli faktycznie tak wyglądały.
Kolejnego dnia druid namieszał przy studni i w pomieszczeniu poniżej, gdzie odpływała woda. Przy miodzie ktoś całkiem słusznie zauważył że teraz można pić wodę albo się kąpać - ale nie oba naraz. No to odkąd Hannskjald podniósł ściany kawałka zbiornika do wysokości kolan, mieli zapas czystej wody której nie można było przypadkiem zabrudzić. Poniżej woda przelewała się do swojego naturalnego włębienia i tylko w wąskim tunelu poniżej była ponownie spiętrzana kamiennym murkiem w basenie do kąpieli.

A na dodatek wszystko co miało rosnąć rosło bardziej niż przedtem i tylko czasami trzeba było wyrywać mech który w irytującym tempie wyrastał w kłopotliwych miejscach.




Zaproponowany przez Hannskjalda “spacer” w poszukiwaniu co bardziej szkodliwych darów natury zaczął się nadzwyczaj prostolinijnie, biorąc pod uwagę wymyślne cuda jakie krasnolud tworzył dzień wcześniej i dyskusję o tym czy nie można byłoby umieścić paleniska pod basenem do kąpieli.

Druid, zapytany przez Kharricka który zechciał mu towarzyszyć w łowach jak chce podejść do sprawy poszukiwań trucizn, odparł że żmiję po prostu zawoła.
- Wszak nie chcemy jej zrobić krzywdy, więc czemu miałaby się nie zgodzić obdarować nas swoim jadem? -
- No… w zasadzie można i tak. Sulim to zawsze się trochę boi rozmawiać. Twierdzi, że słaby z niego rozmówca - złodziej był lekko podenerwowany. Ten druid zdawał się być bardziej pewny w swoich umiejętnościach “społecznych”, ale kto go tam wie czy żmija nie będzie miała złego dnia. Wolą nie zostać ukąszony.
- Mówił na pewno o rozmawianiu ze zwierzętami? Czy z ludźmi? - zarzucona na ramię krasnoluda włócznia i nabijany kolcami gruby kaftan odrobinę kontrastowały z piknikowym tempem marszu i rozluźnionym tonem Hannskjalda.
- Chyba wszystkich równo wrzuca do jednego koszyka. Póki co jednak nie zdarzyło się aby jakieś go nie posłuchało. Może to każdorazowe podarunki z jedzenia, a może jego urok osobisty. - Złodziej wyszczerzył się - dał radę namówić nawet borsuka aby użyczył mi i jego niedźwiadkowi nory jak infiltrowałem obóz.
- No właśnie takie historie słyszałem o Sulimie w druidzkim kręgu. Borsucza nora w sam raz na ciebie i niedźwiedzia, tak? druid uśmiechnął się, podnosząc włócznią gałąź i zaglądając pod liście akurat mijanego korzewu.
- To był duży borsuk - zaznaczył złodziej podnosząc palec do góry niczym jakiegoś rodzaju naukowiec podkreślający wagę swoich słów.
- Ja zapachu futra nie zmyję z siebie przez najbliższy tydzień - dodał już mniej oficjalnym tonem. - Co jeszcze o nim słyszałeś? Bo nie wyglądało aby on cokolwiek pamiętał ze swojej przeszłości.
- Raz miał być samotnikiem i unikać obcych ludzi, a innym razem tłumaczyć drwalom jak korzystać z lasu by nie wzbudzić jego gniewu. - pod kolejnym krzaczkiem druid wypatrzył kilka grzybów i starannie wyrywał je po pół minuty każdy.
- Ale też wszyscy mówią że widzą go jako dość młodego krasnoluda...i tak we wszystkich historiach od już kilkudziesięciu lat.
Kharrick zamyślił się, bo coś mu się nie zgadzało. Potrząsnął potem głową.
- No… kto wie. Może coś mu się jeszcze przypomni. Ale nam powiedział, że ma ponad sto lat… eee a w sumie to może ci jakoś pomóc?
- Może mu się jeszcze przypomni, a może zmieni zdanie i będzie jednak chciał pomocy. Bo na razie nie chce.- krasolud pacnął się w czoło - Oczywiście! Szukamy polanki albo dobrze nasłonecznionych kamieni gdzie wąż może się wygrzewać w słońcu -
- Hmm.. erm, chyba w tamtą stronę - złodziej wskazał kierunek gdzie było jeziorko i niewielki prześwit w koronach drzew.
- Zmieniając temat, skąd ty jesteś? Wspominasz o kręgu, chodzi o ten tutejszy?
- Kraggodan, dolna twierdza - w głosie druida zabrzmiała duma - Ale druidzki krąg tutejszy, z Crystalhurst -
- Aaa, så du er fra en dværgstilstand - złodziej płynnie przeszedł w krasnoludzki.
- Jeg vil være forsigtig med vittigheder - zagadnięty w ojczystym języku krasnolud zrobił wielkie oczy, ale po chwili wrócił do jowialnego uśmiechu - Hvor lærte du det? -
- Po części ojciec mnie nauczył, po części jeden z drabów z gangu z jakim miałem nieprzyjemność współpracować… że tak to ujmę - kontynuował wciąż po krasnoludzku złodziej.
- Znam jeszcze elfi i gobliński… ale zastanawiam się czy nie poprosić Jace’a albo Laurę aby mnie języka leśnych istot.
- W sumie, w tej sytuacji...to może nie być zły pomysł. A jeżeli mielibyśmy się cofnąć jeszcze głębiej w puszczę, to nawet bardziej - druid zastanowił się przez chwilę, jak dawno temu udało mu się zamienić prawdziwe leśne słowa z którymś z fey - A ty, skąd jesteś?-
- Daleko, Varisia, Kaer Maga. Kojarzysz?
- Wiem gdzie jest Varisia, ale Kaer Maga nic mi nie mówi. Powiesz coś więcej? To górskie miasto?
- I tak i nie. Jest umieszczone na klifie i ma podziemia. Sam ich nigdy nie zwiedzałem, ale ściągają uwagę poszukiwaczy przygód. Może kiedyś przyjdzie mi je zwiedzić, ale póki co inwazja Żelaznych Kłów jest ciut ważniejsza. Tak tylko odrobinę.
- Inwazja...większość ludzi uciekała do ościennych królestw. Wy zostaliście. Ty zostałeś. Po co? -
- Zacznę od tego, że nie bardzo miałem jak uciec. A potem… jakoś tak.. eee… khm… chyba się przywiązałem trochę? - Kharrick wyraźnie miał problem z mówieniem tego typy rzeczy. Jego spojrzenie uciekło gdzieś daleko od krasnoluda, a postura na moment się zachwiała. Zaraz zresztą zaczął rzucać kolejnymi wymówkami:
- No ale ten… nie żebym wciąż miał jak przed tym uciec. Nie znam tych lasów, nie znam się na przyrodzie. Tylko czekać aż mnie jakiś wygłodniały wilk zeżre albo co.
- Puma raczej. Albo rosomak. Widziałem wczoraj naprawdę sporego rosomaka, i będzie zapewne mocno nie w humorze jak kiedyś wypuszczę go z kieszeni - dobrym pytaniem byłoby gdzie obecnie podziewała się puma która towarzyszyła druidowi w pierwszych dniach - ale przecież było to wolne, dzikie zwierzę, prawda?
Kharrick zbladł nieco.
- Weź nie strasz… wystarczy mi, że widziałem jak te hobosowe wilkory pożerały ludzi. No jesteśmy na miejscu.
Niewielkie jeziorko wraz z towarzyszącą mu równie niewielką polanką rozpostarło się przed nimi.
Zaklęcie rzucone przez druida różniło się od tych rzucanych przez czarodziejów. Nie były to wystudiowane, sztywne gesty, a raczej dłonie płynące jak woda, słowa tupiące jak spadający kamień. Inkantacja była króciutka - po kilku sekundach było po sprawie. I efektów nijak nie było widać.
- To teraz patrzmy pod nogi, bo naprawdę złym pomysłem byłoby przydepnąć żmiję która nas teraz będzie szukać -
Kharrick z niedowierzaniem spojrzał na druida. Tsyknął z niezadowoleniem.
- Ja na pewno nie zostałem wzięty na tę wyprawę abyś przypadkiem użył mnie jako celu dla zwierząt?
- W sensie jako karmy? Przecież toto niedźwiedziowi nawet na tydzień nie starczysz, no - zaczął uważnie nasłuchiwać i rozglądać się po co lepszych miejscach do wygrzewania się - Nie, po prostu czasem może mi coś nie wyjść i dobrze jest mieć kogoś kto pomoże
- No dobrze… powinienem Laurę tu wysłać… co ja najlepszego robię? - wymamrotał pod nosem rozglądając się uważnie dookoła. Szukał jakiegoś ruchu, ruszającej się trawy, czegokolwiek co by go zaalarmowało. Jednocześnie ruszył bliżej jeziorka gdzie było mniej trawy.
- O, wyszła do mnie - krasnolud ucieszył się z widoku żmii jak kto niespełna rozumu - Jakbyś mógł sobie spokojnie usiąść w tym czasie, tak żebyś nie zrobił gwałtownego ruchu jak będę miał palce w jej pysku
Kharrick tylko sapnął zamierając w pół kroku. Niesamowicie wolno, w pełni kontrolując swoje ciało, usiadł płynnie na ziemi uznając że woli zastygnąć jak kamień.
Sprawa potoczyła się nadzwyczaj powolnie, a przynajmniej tak mogło to wyglądać z perspektywy nieobeznanego obserwatora. Przez kwadrans obserwowania się, niepozornych gestów i cichych dźwięków druid i zwierze zdobywali nawzajem swoje zaufanie. Bo przecież wymagało zaufania podsunięcie jadowitemu wężowi swoich palców pod same kły, ale też i pozbawienie się przez zwierzę swojej najpewniejszej broni nie było pozbawione ryzyka.
Do jakiego porozumienia doszli - a tym bardziej jak - nie było wiadomo, ale w końcu żmija wkłuła się w cieńki korek na kamiennym pojemniczku i wstrzykneła spory zapas jadu na chłonne porosty.
- No, szybko poszło - druid powoli wstał, patrząc za oddalającym się wężem - Mamy niespodziankę dla hobgoblina czy dwóch -
- Trzeba by chyba całą armię tych żmij wydoić z jadu aby starczyło na Kły - zauważył niezbyt pocieszony złodziej. Wstał dopiero jak był pewien czy żadna dodatkowa żmija go nie ukąsi.
- Jeszcze coś będziesz zbierał? O właśnie… może jakieś halucynogenne trucizny moglibyśmy stworzyć? Ostatnio straciłem okazję do zdobycia takiego czegoś przez… heh nastoletnie emocje.
- A gdzie takie okazje rosną, hmm? - z wypowiedzi Kharricka nei wynikało czy chodziło o grzyby, o zioła...czy w ogóle było mowa o czymś rosnącym. Ale opcja była interesująca, i to niekoniecznie na wrogów.
- Troglodyci chowali żaby, które skojarzyliśmy, że mogą wytwarzać taką substancję. Niestety po ich śmierci nie wyszło tego zebrać. Za dużo czasu minęło.
- Jak żaby są tutejsze, to zawsze można ich poszukać na łonie natury. A nastoletnie emocje...ty nie wyglądasz na nastolatka, ale może się mylę? -
- Nie mylisz się, ale przez moją mało delikatną uwagę się na mnie poobrażali - westchnął złodziej kręcąc głową. - Dzieciaki.
- Mam nadzieję że Sulim, Diethard i Bianka zdążyli ich już wdrożyć w arkana krasnoludzkiego humoru, bo szybko poobrażają się i na mnie -
- Sulim nie, Diethard trochę, a Bianka… cóż może? Jakoś niespecjalnie się staram ze wszystkimi utrzymać codzienny kontakt.
- W tak ciasnej kryjówce nie trzymanie kontaktu może być trudne, nawet jeżeli ktoś sam chce mieć trochę spokoju. Wiesz że dookoła jest parę innych jaskiń, jeśli nie przeszkadzają ci kozy? -
Złodziej się zaśmiał.
- Już mi wystarczy po noclegu z niedźwiedziem i borsukiem.
- Poczekaj aż przyjdzie sroga zima, wtedy to nocleg z niedźwiedziem będzie przywilejem. Wracamy? -
- Wracamy - odpowiedział złodziej nagle smutniejąc.
- Wiem, co to zima bez dobrego ciepła. Druga osoba to najlepsze co można mieć. Gardzić nie będę.
Wstał i ruszyli razem z powrotem do jaskiń.

psionik 14-07-2019 23:03

Pierwszy tydzień po zdobyciu obozu dla większości był tygodniem radości, picia i świętowania. Jace jednak po pierwszej radości, zniknął na całe dnie w dolnych kryptach z uwagą śledząc zapiski na ścianach. Derro - tajemnicza rasa szalonych krasnoludów spisywała coś bardzo skurpulatnie na skalnych ścianach i kolumnach. Większość była całkowicie nieczytelna, jednak dzięki swoim zdolnościom Beleren czuł jak miejsce przepełnione jest strzępami szaleństwa i strachu. Z tego co udało mu się odczytać z zapisków, wyczytać z aur i zrozumieć po starannym odsianiu większości bełkotu wyłaniał się coraz bardziej widoczny strach. Jace jeszcze przed atakiem wyłapał strzępy informacji, teraz jednak potwierdził, że szalone istoty wpadły na równie szalony sposób stworzenia systemu ochrony przed... no właśnie tego psionik nie był w stanie wycyztać.
Podczas tego tygodnia natomiast spędzając całe dnie na analizowaniu tekstów, porównywaniu notatek i wykluczaniu sprzeczności doszedł do wniosku, że w tym szaleństwie jest metoda.
Potrzebował jednak zebrać odpowiednie materiały i chętnych.

* * *

Zaangażowany w walkę ze skryptami Jace nawet nie zauważył jak minął mu prawie cały tydzień. Oprócz posiłków i porannej zaprawy prawie w ogóle nie wychylał się z dolnych pieczar. Gdy jednak dokonał przełomu, czuł się zmęczony, musiał odpocząć. Wyszedł na dwór się przewietrzyć, gdzie spotkał ćwiczączego Rufusa.
Przyglądał się treningowi półorka spokojnie siedząc na kamieniu. Rufus nie był w stanie stwierdzić jak długo tam siedział i ile widział.
- Hej Rufusie - odezwał się gdy półork skończył trening - Widzę, że robicie gigantyczne postępy - uśmiechnął się.
- Co tak zaskakujesz trenującego człeka? Z tym trzeba uważać.. - Rufus również odpowiedział uśmiechem, choć w 1 chwili wzdrygnął się.
- I masz rację…. Robimy postępy, sam zobacz - Pół-ork nagle zmrużył oczy w skupieniu i zniknął z pola widzenia.
- To jest… imponujące. - powiedział z uznaniem. - Chyba przyjdę do ciebie na nauki. - dodał z uśmiechem. Poczuł się niepewnie, był zaskoczony postępem Rufusa. Nie podobało mu się to, że tak łatwo dał się zaskoczyć, nie mógł go wykryć, ale nie dał tego po sobie poznać. Nie rozglądał się nerwowo, choć podskórnie czuł taką potrzebę. Krótka modlitwa do Irori jaką wzniósł w myślach pozwoliła mu odzyskać kontrolę nad sytuacją, nawet jeśli była to kontrola pozorna.
- Tak naprawdę to przyszedłem Ci podziękować. - powiedział w końcu przerywając ciszę. Nie szukał wzrokiem niewidzialnego Rufusa, spoglądał przed siebie, lekko w dół. - Widziałem jak powstrzymałeś duszę mojego brata przed opuszczeniem ciała. To wiele dla mnie znaczy. -
- Niespodzienka! Rufus nagle pojawił się za plecami Jace’a i lekko go popchnął
- Zaskoczyłeś mnie, to teraz moja kolej! - zaśmiał się. Psionik nie okazał zadowolenia.
- A tak w ogóle to nie ma za co dziękować W końcu gdyby nie ty, to byłbym nadal zwykłym rębajłą.
- Nigdy nie byłeś zwykłym rębajłą - uśmiechnął się Beleren. Zabrzmiało to szczerze, ponieważ było szczere. - Teraz masz tylko potwierdzenie tego. - powiedział zręcznie zeskakując popychany przez półorka. Przez chwilę korciło go, żeby pokazać młodemu wojownikowi jego "miejsce".
- Oj, uważaj! - uśmiechnął się, a oczy rozjaśniły mu się na błękitno. - Chcesz się bawić w berka? -
-A co, myślisz, że pójdzie ci tak dobrze jak wtedy w siłowaniu się na rękę? -
odparł z zawadiackim błyskiem w oku.
W odpowiedzi kącik ust psionika uniósł się do góry, półork wyczuł niewidzialną energię, która zagęściła atmosferę, jednak po chwili opadła bez wyraźnego efektu. Gdzie było właściwie jego "miejsce"?
- Nie, Rufusie, - Jace przezwyciężył pokusę użycia mocy - może innym razem. - odpowiedział wymijająco.
- Jak będziemy mieli chwilę z chęcią zobaczę jak idą ci treningu. -
- Co tak prędko się poddajesz tym razem? - wyszczerzył się Rufus, po czym nagle mina mu zrzedła.
- Ciężko ci po tym co spotkało nasz dom i po tym co widziałeś w tym namiocie dowódcy, tak? Przynajmniej nasze rodzeństwo wyszło z tego bez szwanku….
- Nie -
machnął ręką, jakby opędzał się od latającej muchy, lub komara - staram się nie myśleć o tym. Zastanawiałem się jak sobie radzisz z odkrytą mocą, jak ją kontrolujesz? Ale to chyba również kwestia charakteru, innego doświadczenia i światopoglądu. - odpowiedział chyba sam sobie. Podejście Rufusa do tematu było na tyle inne, że fascynowała psionika.

- No, myślę o tym co chcę zrobić, myślę bardzo głośno i się wysilam jakbym z kimś walczył, czuję że duch dziadka jest za mną, w tym toporze… i się udaje. Nowych rzeczy muszę próbować więcej razy, tutaj dziadek Gorthak czasami mi podpowiada - odparł po chwili namysłu, drapiąc się lekko po głowie.
- Ciekawe. Myślisz że mógłbym z nim pogadać kiedyś? - spytał.
- Hm, w sumie czemu nie, nie wiem czy on chce z kimś poza mną rozmawiać ale zapytam się... - Rufus obrócił swój topór w dłoniach w zadumaniu.
Jace uśmiechnął się. - Dzięki. - spojrzał w kierunku jaskiń. Wydawało mu się że Erasena wyglądała go z okolicy jaskiń. - Muszę już lecieć, widzę, że na mnie czekają. - powiedział. Pożegnawszy się ruszył do dziewczyny.

* * *

Jace uśmiechnął się do idącej obok szlachcianki. Dziewczyna przyniosła czerwoną świecę, trochę kwiatów szałwi i suszonych kwiatów nagietka. Po chwili dołączyła do nich Rhyna i Shagari, niosący kociołek i różnego rodzaju zioła. Wkróce na dole w wąskim przejściu do POdmroku zebrała się grupka czarowników: Jace, Erasena, Rhyna, Shagari i Jet. Zebrali różnego koloru świeczki, kwiaty, igliwie sosny, świerku, liście dębu, kredy, lusterek, różnego rodzaju osobistych przedmiotów, starej tarczy i stępionego miecza.
- Jesteś pewien, że to się uda? - spytała Jet.
- Oczywiście. - psionik uśmiechnął się, z pewnością, której nie podzielał wewnętrznie. Wiele rzeczy mogło pójść nie tak. Wszystko mogło pójść nie tak, ale nie poddawał się. Samemu rysując skomplikowane kształty kilkoma kolorami kredy. W tym czasie Jet i Shagari na jego polecenie rozpalili małe ogniska na których wstawili kociołki. Rhyna ustawiła świeczki zgodnie z poleceniem skupiając się na żółtych w środku skomplikowanego wzoru. Erasena w tym czasie zajęła się rysowaniem podobnych wzorów na obu ścianach korytarza.

Jace zostawił po jednej czerwonej świecy w stróżówce przed wejściem do Podmroku, gdzie zwykle czekały straże i drugą w głównej jaskini. Wrócił do pozostałych kierując się mocno ziołowym zapachem wydobywającym się z kociołków.

Każdy zajął swoją pozycję w skomplikowanej strukturze. Pomiędzy nimi paliły się świece, wokół rozchodził się korzenny zapach.
- Jaci lamot wer middle di sanders, vur persvek wer caesin, vur wer name' means jaci confna vi haiyear. - Zaczął Jace powoli akcentując każde słowo. Chwilę później powtórzył, tym razem w trójgłosie z Jet i Eraseną. Za trzecim razem dołóczył Shagari i Rhyna, która przez cały proces była wyraźnie sceptyczna.
Razem powtórzyli jeszcze kilka słów mocy. Powietrze stało się gęste od magii, która uderzyła w nich wzbudzając euforię, nawet w sceptycznej Rhynie.
Woda w kociołkach zagotowała się momentalnie produkując siwy dym. Świece zamigotały snując czarny dym. Ktoś patrzący z boku mógłby obawiać się zaczadzenia, jednak pogrążeni w rytuale nie zważali na to. Dym zaś zachowywał się dziwnie. Zamiast iść do góry jak nakazuje doświadczenie, rozchodził się w dół wypełniając całą podłogę. Jet wyskandowała zaklęcie podświetlające wszystkie wyrysowane symbole. Rhyna wzniosła modlitwę unosząc przedmioty codziennego użytku. Shagari zatańczył wznosząc ręce. Biały dym otoczył ściany i oba wyjścia z korytarzu. W rytm słów wiedźmiarza czarne kolumny dymu z ziemi wyrosły niczym filary w górę uderzając w sufit i rozprzestrzeniając się wokół. Jace wzniósł ręce przed siebie unosząc magicznie miecz i tarcze.

Atmosfera zagęściła się jeszcze bardziej, śpiew magów wzrósł w tempie, intonacji, modulacji oraz tonacji przechodząc w unisolo.
Ci siedzący w "stóżówce" i w głównej jamie z zaskoczeniem obserwowali czerwone świece sponatnicznie zapalające się. Wokół nic rozchodził się korzenny zapach. Dzwoneczki przyniesione przez Rhynę rozdzwoniły się w przejściu setką drobnych "dzyń, dzyń", powtórzone przez czerwone świece.
Nagle wszystko ucichło, świece i ogniska zgasły jakby ktoś w jednej chwili zgasił je mokrymi palcami. Jace jęknął z bólu padając na ziemię nieprzytomny. Pozostałą czwórka również odczuła reakcję zwrotną magii. Zostali rzuceni na ziemię.


* * *

Jace obudził się na zdobycznej pryczy. Czuł się fatalnie, uszy bolały go od dźwięków dochodzących z daleka, oczy piekły od lekkiego światła doprowadzonego przez magiczny kryształ wiszący pod sufitem.
- Csii, nie ruszaj się - głos Rhyny uderzył go niczym młot. Dziewczyna pojawiła się w zakresie widzenia ścigając mu coś z czoła. - Masz temperaturę. - stwiedziła czule. Jace chciał się ruszyć, ale nie miał siły. - Zadziałało. - powiedziała uśmiechając się serdecznie. - Naprawdę zadziałało. Alarm działa, ale mogłeś ustalić lepsze hasło. -
Jace westchnął zapadając w sen z uśmiechem na twarzy.

Lord Melkor 15-07-2019 21:54

Rufus z uwagą słuchał relacji rodzeństwa Belerenów, podczas której jego ręka podświadomie kierowała się do rękojeści topora. Podczas ostatnich dni spędzonych w jaskiniach miał co robić, pomiędzy wykuwaniem broni i zbroi, trenowaniem z bratem i innymi chętnymi oraz poznawaniem swoich nowych, niezwykłych mocy. Jednak jego serce rwało się powrotu na słoneczny świat i walki z wrogiem, pora było przetestować tę nową siłę, którą dawała mu coraz większa więź z zaklętym w toporze duchem dziadka.

- No, nie możemy tutaj przecież gnić bez końca! Odnieśliśmy pierwsze zwycięstwo, musimy działać dalej, dać innym przykład, nadzieję! Rozumiem z tego co opowiadacie, że im dłużej czekamy, tym więcej te skurwysyny posiłków sprowadzają. Jak nikt nie ma lepszego pomysłu, możemy z tymi Łowcami spróbować. - Stwierdził, zaciskając pięść.

- Komuś znudziło się siedzenie na tyłku - uśmiechnął się złodziej. - Z chęcią bym się do nich udał, ale czy mamy w końcu wiedzę gdzie to jest? Bo z tego co pamiętam powstrzymało nas to, że głupio przeszukiwać tygodniami połacie puszczy - przypomniał wszystkim jednocześnie patrząc z nadzieją na “nowych”.

- Myślę, że dam radę mniej więcej wskazać wam, w którą stronę jest Fort Ristin - tam będą już wiedzieć, gdzie są pozostałe dwa - stwierdziła Aubrin.
- Wśród rzeczy znalezionych w namiocie Scarviniousa była notatka od łowców. - Jace wyjął z torby kartkę z odręczną notatką.
- "Wszystkie lisy do nor" przeczytał i podał pozostałym.
-Brzmi…. Jak jakieś hasło? - Rufus podrapał się po brodzie, myśląc.
-Ktoś coś wie więcej o tych łowcach i o tym jaką siła dysponują?
Psionik przytaknął.

- Ostatnio jak sprawdzaliśmy ich chatkę, była od dość dawna opuszczona, a oni sami przenieśli się głębiej w las w kierunku fortu Trevalay. Kiedyś chronili lasy, przeganiali potwory, ale od jakiegoś czasu nikt o nich nie słyszał. Yan, wy chcieliście do nich dołączyć, macie więcej informacji gdzie ich szukać? - spytał bliźniaków.
- Tyle, co opowiadała nam Aubrin - odparł brat Jace'a, patrząc pytająco na starszą tropicielkę, która kiwnęła głową - Mówiłam, pewnie w Forcie Ristin będą wiedzieć, gdzie są pozostałe. Nawet jeśli zwołano wszystkie oddziały terenowe, w Ristin i Nunder na pewno zostawili chociaż szkieletową załogę -

- No to dobrze. To może zapytam się tak, kto ma ochotę się do nich przejść? - zapytał złodziej. Po ostatniej walce uznał, że może się nowi zapaleńcy znaleźli. Ewentualnie ktoś z uratowanych wolał działać.
Laura dotąd słuchająca relacji odchrząknęła i zabrała głos.
- Zgłaszam siebie i Mikela. Przydamy się do tego zadania.- Nietoperz na ramieniu wiedźmy zapiszczał potwierdzająco.
- No, oczywiście że ja się zgłaszam! Jak trafimy na jakiś wrogów, ostrze mojej broni będą ostatnim co zobaczą! - Rufus z dumą podniósł swój topór do góry.
Mikel uśmiechnął się, się widząc zapał półorka.
- Chcesz iść z nami paskudku? Jestem za. Kiedy chcecie ruszać? Myślę, że nie ma sensu marnować czasu i jutro byłoby optymalnie. - zasugerował wojownik.

- Jak daleko to jest i czy powinniśmy wam w czymś pomóc zanim ruszymy? - spytał Beleren.
- Pamiętam, że dotarcie tam z Phaendar zajmowało około dwóch tygodni forsownego marszu, ale nie wiem, ile w tym było kluczenia. - Aubrin zastanawiała się przez kilka chwil - Jakoś na północny zachód stąd, po drugiej stronie zbocza, powinno być niewielkie jeziorko. Wypływa z niego strumień dalej na północ, łącząc się z niedużą rzeką, nazywali ją chyba Gilrain. Ona płynie w stronę Maredith, ale jak pójdzie ku jej źródłu, powinniście po jakimś czasie dotrzeć do Fortu Ristin - zreferowała w końcu.
Złodziej powoli kiwał głową próbując zapamiętać wskazówki.
- To co? Skoro jesteśmy ponad tydzień w lesie to chyba szybciej tam dotrzemy?
- Też jestem za wypadem, jeżeli tylko mamy dość zapasów na taki miesięczny wypad. A przy okazji, byliście już w tej opuszczonej osadzie niedaleko na południowy wschód? - druid, dłubiący w suchym drewnie kolejny podróżny kostur, narady słuchał ale wciąż nie czuł się być uprawniony do decydowania.
- Eee Gristedawn? - dopytał się złodziej, ale dostał przeczącą odpowiedź od tych co znali się na kierunkach. Sam pokręcił głową.
-Osada to mocne słowo.- Powiedziała wiedźma. -Z tego co pamiętam tam było kilka chatek i to opuszczonych dawno temu. No i nie tam się nie zapuszczaliśmy.
- Jest tam coś ciekawego? - spytał druida Jace. Był autentycznie zainteresowany zdolnościami, możliwościami i inicjatywą krasnoluda. - Może jakieś narzędzia, lub materiały, które pomogą nam tutaj?
- Nie wiem. Ale jak nie uradzimy nic lepszego, to podejdę tam kilkoma workami i sprawdzę, wszak to kawałek zbocza dalej -

- Hannskjald, nie musisz się martwić o zapasy, zanim wróciliście z obozu, szykowaliśmy się na najgorsze i przygotowaliśmy je, żeby nie opóźniać ucieczki. - zapewniła krasnoluda Aubrin, a w jej tonie i wyrazie twarzy dało się wyczytać, jak bardzo obawiała się takiej możliwości.
- Sprawdzić i tak je możemy. Nie zaszkodzi, a może coś się na tym ugra. - Złodziej przestąpił z nogi na nogę. - Jak jutro ruszymy to zahaczymy o to miejsce, no chyba, że jeszcze dzisiaj ktoś by chciał.
Laura wzruszyła ramionami.
- My jesteśmy gotowi, a pory roku nie będą czekać aż się zdecydujemy co robić dalej. - Dała aluzję, że pogoda zmienia się na jesienną i może nie od razu ale im bliżej jesieni tym będzie ciężej się przemieszczać.
- Jeden dzień chyba nas nie zaboli aż tak bardzo… - mruknął złodziej. Miał wrażenie, że wiedźma ostatnimi czasy bardziej zła chodziła niż normalnie.

Druid wyraźnie chciał coś odpowiedzieć na temat pór roku, ale z zaciekawieniem rozejrzał się po zebranych i wstrzymał się z odpowiedzią.
- Chcesz coś dodać Hannskjaldzie? - Zapytała zachęcająco Laura.
- Ja uważam, że powinniśmy wyruszyć od razu, zapasy możemy zdobyć po drodze, część z nas wie jak przeżyć w dziczy, a z druidem u boku tym bardziej bym się nie martwił...nawet jak jest to krasnolud… - Rufus zaśmiał się basowo.
- Że jeżeli się przygotujemy, to zima będzie nam na rękę. Rakiety, narty, sanie - i będziemy swobodnie manewrować podczas gdy hobgobliny utkną w Phaendar - krasnolud poprawił się w siedzeniu - Widziałem dwie takie osadki, ale zwróciłem uwagę na tą bo jest bliżej, a coś mi w niej nie grało.

Asderuki 15-07-2019 22:14

- To jest jak najbardziej prawdziwe stwierdzenie ale chyba wolimy szukać sojuszników zanim skryją się jak my w jakiejś ciepłej “norze” na czas zimy. - Rozejrzała się po obecnych. - To może zwykłe głosowanie załatwi sprawę. Ci którzy są za wyruszeniem dzisiaj niech uniosą dłoń i powiedzą ‘Ja’. - Po czym sama uniosła dłoń i powiedziała: - Ja.
Kharrick westchnął. Zamyślił się na moment i w końcu podniósł dłoń.
- Ja, ja.
Jace popatrzył na Kharricka i Laurę krzywiąc się lekko.
- Ja mam jeszcze sprawę do załatwienia - Jego spojrzenie padło najpierw na Yana i Klarę, Kharricka, po czym ostatecznie spoczęło na Laurze - Wolałbym wyruszyć jutro z rana. Może przestanie padać? Będziemy mieli cały dzień na sprawdzenie miejsca. Jak ruszymy teraz dojdziemy kiedy? Przed wieczorem? - spytał.
- Czyli dziś kto może do osady obok, a jutro z rana ruszamy w górę do fortu Trevalay, tak? - druid wolał upewnić się zanim zagłosował.
- Tak zrozumiałem. - mruknął złodziej uśmiechając się na jedną stronę.
- Ristin - poprawiła krasnoluda Aubrin - Nie wiemy, gdzie są forty Nunder i Trevalay, ale obsada Ristin już pewnie tak
- Za - krasnolud także uniósł rękę.
- No Laura ma rację, im szybciej tym lepiej! - Rufus posłał młodej wiedźmie zawadiacki uśmiech.
- Ostatecznie jutro rano może być - dodał po chwili pojednawczo patrząc wymownie na Jace'a.
-Ja będę gotowy rano. - Mikel zwięźle wyraził swoją opinię.
Jace spojrzał na Mikela - Wygląda na to, że jesteśmy przegłosowani. -
Kharrick zamyślił się na moment.
- Zawsze możemy wyruszyć do tej osady bez was i dołączycie do nas jutro.
- A co was tak gna już dzisiaj na zewnątrz, że nie chcecie poczekać do rana?- spytał Jace.
Kharrick wzruszył ramionami.
- A co nam szkodzi? Z resztą jak słusznie zauważyłeś, przegłosowaliśmy was - mrugnął z cwanym uśmiechem na twarzy. - Więc zbierać manatki, albo nie marudzić i spotkamy się jutro.
- Ja jestem gotowy wyruszyć w każdej chwili, a mój topór nie może się doczekać spotkania z hobosami!- Rufus wstał od stołu, gotów szybko spakować rzeczy.
Jace wzruszył ramionami nie mając ochoty dyskutować. Nie rozumiał nagłego pośpiechu i konieczności uszczuplania sił, zarówno bojowych, jak i rozpoznawczych. Nie zamierzał jednak walczyć o tematy nieistotne. - Jeśli tak postanowiliście, to widzimy się jutro. - powiedział. ~ Nie przychodzicie tylko potem na skargę jak was ktoś napadnie. ~ dodał do siebie w myślach.
- Jakimi hobosami? - druid zdziwił się na reakcję Rufusa - To porzucone chatki, liczę że będą tam beczki albo drzwi które można zabrać, a nie hobgobliny -
- Nigdy przecież nie wiadomo czy nie natkniemy się na jakiś kolejnych zwiadowców. - odparł nieco burkliwie Rufus.
- Myślę że to była metafora, niby że dobrze będzie wyjść i się ruszyć. - Powiedziała Laura, choć sama czuła, że Rufus łaknie kolejnej potyczki z jakimś patrolem. - Dajmy sobie godzinę i spotkajmy się przed jaskinią. Chce przekazać Oldze i Shagariemu czym mogliby się zająć pod moją nieobecność.
-Jak chcecie, żebym ruszył z wami to potrzebuje dwóch. To co? Za dwie godziny w tym samym miejscu? - Mikel uległ w końcu presji otoczenia, chociaż podobnie jak Jace, nie rozumiał tego nagłego pośpiechu.
- Dobrze dwie godziny. - Potwierdziła Laura i rozejrzała się po obecnych. - Czy to wszystkie uwagi?
- Tamte kilka chat wyglądało na zamieszkane przez długie lata przed opuszczeniem, ale nie było koło nich żadnych grobów. To mi tam nie pasowało, zwykle jakieś są - krasnolud zaczął grzebać po sakwach w poszukiwaniu planu osady który naszkicował.
- Brak grobów? - złodziej westchnął ciężko. Nie był pewien czy to dobry czy zły znak. - Ktoś potrafi tutaj może wyczuwać nieumarłych? Poprzednio nas zaskoczyli. Wolałbym aby tym razem się tak nie stało.
- O, tak tam wygląda - na kawałku kory krasnolud wydrapał zadziwiająco szczegółowy - bo zawierający wręcz poszczególne pomieszczenia - plan osady
- Nieumarli, ciekawe, duża w ogóle to osada? - Wyglądający na podekscytowanego Rufus pochylił się nad mapą.
To, co zobaczyli, ciężko było nazwać osadą - zaledwie parę prostych, jedno i dwuizbowych chatynek, obecnie kompletnie zrujnowanych. Raczej wątpliwe, by znajdowały się tam jakieś skarby, ale z drugiej strony znajdowała się niedaleko i warto było sprawdzić, co tam się wydarzyło.

[media]http://oi63.tinypic.com/2n0lg1g.jpg[/media]

- Wygląda trochę jak Gristledawn. - Jace rzucił pobieżnie wzrokiem na rysunek.
Kharrick zaklął szpetnie i po krasnoludzku.
- No to musimy być ostrożni, cholera wie co tam się stało - mruknął niezadowolony. - Za dwie godziny zbieramy się pod jaskinią i ruszamy.

psionik 17-07-2019 11:31

Jace zatrzymał spojrzeniem bliźniaków. Poczekali aż reszta opuści „salę obrad”.
Po chwili zostali sami: Jace, Tezzeret, Klara i Yan.
- Jest coś, co chciałem wam powiedzieć. - zaczął psionik. Nie było sensu ubierać tematu w gładkie słowa. Bliźniacy byli dość prostolinijni rodzeństwo zawsze grało ze sobą fair. No, może poza Karlem, ale klechy nie było wśród nich.
- Wszystko w porządku? - zaniepokoił się Yan. - Nie wyglądasz zbyt dobrze. Jakiś blady jesteś. - dokończyła Klara.
- Tak, - Jace machnął ręka, a Tezzeret wyjaśnił - Jace wczoraj rzucał jakiś potężny rytuał razem z większością czaromiotow, żeby ostrzegać nas przed czymkolwiek co będzie się zbliżać ze strony Podmroku. Podobno to taki bardziej zaawansowany alarm, który wedle zapewnień brata ma trwać nawet i rok bez konieczności odnawiania. -
Psionik ponownie machnął ręką jakby nie był to żaden wielki wyczyn. Drugą ręką miętosił rodzinny sygnet, który ciążył mu w kieszeni.

- Jest coś co znalazłem w rzeczach Scarviniousa. Nie byłem w stanie zidentyfikować aury, więc nie chciałem nikogo niepotrzebnie martwić - dodał pospiesznie widząc miny łowców. - Wiem, że jeszcze jakiś czas po opuszczeniu Phaendar nasz tata żył. - zaczął po chwili, choć z trudem.
Bliźniaki zamilkły na moment, w pomieszczeniu zapanowała cisza, która w końcu przerwał Yan.
- Tata… żyje? A mama? Karl?-
- Tego nie wiem. - odpowiedz zmąciła nieprzyjemnie głuchą ciszę. Chłopak wyjął sygnet ojca z kieszeni. Przez chwile wypatrywał się w idealnie wygrawerowaną w kamieniu literę B zanim podał go rodzeństwu.
- Wiem, że żył jak go stracił. - wytrzymał wzrok Tez’a.
Yan przyjął sygnet i obracał przez chwilę w dłoni, zaciskając z całej siły szczęki. Oczy obojga bliźniaków lśniły od zbierających się łez. Klara odezwała się łamiącym głosem, chyba głównie po to, żeby nie było widać, jak drżą jej wargi.
- Jeśli nie zginął od razu, to mogą jeszcze żyć, prawda? Powiedziałeś Marii? -
Jace skinął głową. - Wszyscy wiemy jaki jest tata - czuł jak z każdym słowem gardło ściska się coraz mocniej. - Na pewno żyje, ale musimy znaleźć sposób, żeby ich odbić. -
Jace wstrzymał się z pozostałymi informacjami. Nie miał serca obciążać innych pozostałymi informacjami. Domysły i gonitwa myśli jaką miał od tygodnia wypalała go od środka. Nie chciał fundować tego samego rodzeństwu.
- Uratujemy ich. Udało się nam z wszystkimi tutaj, uda nam się z rodzicami i Karlem - powiedział Yan z determinacją, oddając Jace'owi sygnet - Na razie Ty go weź, należy Ci się - stwierdził, po czym przytulił siostrę. Klara, dotąd wojownicza i zaczepna, straciła całą ikrę na wspomnienie o rodzinie.
Jace przytaknął z determinacją. - Tylko nie dajmy się zabić. - rodzeństwo wtuliło się w siebie.

* * *

Ukryty pod skalnym sufitem u wyjścia do jaskini, Jace wpatrywał się w padający na gęstwinę deszcz. Nie podobał mu się nagły pośpiech niektórych członków drużyny. Usłyszał za sobą dźwięki zbierających się do wymarszu. Otulił się mocniej płaszczem. ~ Zdecydowanie nie chce mi się wychodzić na deszcz. ~ pomyślał.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:35.

Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172