Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-10-2020, 19:31   #121
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Carys

Stworzenie magicznego eliksiru trwało niemal cały dzień… takie to jednak panowały realia, rządzące się w świecie magii, i nikt na to nic za bardzo zaradzić nie potrafił. W końcu i w pewien sposób, miksturę należało i “zagotować”, a to trwało. Czarodziejka spędziła więc osiem godzin w Nadwornej Szkole Magii, aż w końcu udała się do swej izby na poczynek, oczekując również powrotu Villema z patrolu.

I owe oczekiwania (i nudy?), przerwało jej pojawienie się… Roni.
- Witam witam - Uśmiechnęła się dziewczyna, po tym jak Carrys otworzyła drzwi komnaty, po grzecznym pukaniu - Jakoś tak… tęskniłam za wami, i pomyślałam sobie, że przyjdę w odwiedziny. Nie przychodzę oczywiście z pustymi rękami w gościnę - Roni podała Czarodziejce tackę z małym… torcikiem jagodowym(?).







Olgrim( i Amaranthe)

Witanie dam i damulek, panów i paniczy, hrabiów, lordów, i tym podobnej, mniejszej lub większej szlachty, ciągnęło się niemiłosiernie. Te wszystkie zagmatwane nazwiska, tytuły, formy grzecznościowe, oficjalne powitania we włościach Smoczej Zguby… to mogło przyprawić o ból głowy.

Minuta za minutą, kwadrans za kwadransem, grzeczny uśmiech, wyprostowana, wprost sztywna postawa, to wszystko męczyło. A gości zdawało się nie mieć końca, i powoli nawet już było widać po Amaranthe, że ma dosyć.

W końcu jednak pojawiło się coś wartego uwagi Olgrima (oczywiście poza licznymi, sporymi dekoltami "dużych" kobiet), podjechał bowiem nietypowy powóz, ciągnięty przez sześć muskularnych wołów.


Wysoki na gdzieś pięć metrów, dziwaczny pojazd, ledwie co zmieścił się w bramie. Gdy w końcu zatrzymał się gdzie trzeba, a Olgrim od razu dostrzegł brodacza-woźnicę i brodacza-strażnika na wieżyczce, uśmiechnął się pod nosem.

- To zaszczyt wielki, ugościć Wodza Nornima Steelmakera... - Powitał wysiadające Krasnoludy Droltuden -...oraz jego małżonkę Bestrowynn i synów!





Daveth

Druid, po obiedzie zjedzonym w "czerwonej dzielnicy", jeszcze trochę pokręcił się po mieście, nigdzie jednak nie znalazł nic na obecną chwilę interesującego… wrócił więc po pewnym czasie na królewski zamek.

Tam z kolei, chyba już tylko i wyłącznie z nudów, udał się do biblioteki, by poczytać o historii krainy, i o smokach. Przesiedział tam zaś ładnych kilka godzin, aż w końcu, gdy oczy (i Laura) miały już dosyć, wrócił do swojej izby późnym popołudniem.

Tam z kolei czekał na niego list. Zaadresowany jako dla "Daveth, Druid z tygrysicą". Treść samego listu była z kolei wyjątkowo krótka:

Kod:
Byłam gdzie się umówiliśmy, choć spóźniona o kwadrans. Ciebie 
jednak nie było. Szkoda. Jestem ranna, potrafisz mi pomóc?

                         
Podpisano "G"




Villem

- Wiedźma! - Krzyknął towarzyszący Adlerbergowi jeden z rycerzy, gdy zaraz za nim wjechał między drzewa.


Bo to naprawdę chyba była jakaś wiedźma. Stara, brzydka, półnaga, z kosturem, i koszykiem, w którym spoczywały… zakrwawione wnętrzności nieszczęsnego wisielca??

I na widok zbrojnych, zaskrzeczał siedzący na niej kruk, wzbijając się do lotu, a sama humanoidalna brzydula, zawarczała złowrogo, szykując w dłoni jakąś różdżkę?







Następnego dnia rano
(dzień ślubu księżniczki Almy)

Wszyscy

Gdzieś około godziny dziesiątej - według bijących dzwonów w mieście - każdego ze śmiałków odszukała na zamku straż, zapraszając na... spotkanie z królem! Okazało się bowiem, iż Smocza Zguba powrócił w nocy z wyprawy, wcześniej niż się go spodziewano. Lub była to celowa zmyłka, by nie podawać wszem i wobec, kiedy dokładnie król powróci? A choliba tam wie.

Mieli kwadrans na ogarnięcie się, a następnie udanie przed oblicze władcy Damary.

Spotkanie miało miejsce w "Sali Obrad Wojennych", jak im po drodze dumnie wyjaśniono, a oprócz Smoczej Zguby, przebywał tam tuzin… rycerzy w pełnym rynsztunku, choć bez hełmów. Wyglądali na zaufaną straż przyboczną, lub jakiś dowódców? W każdym bądź razie ich nie przedstawiono…


- Witam was, witam! - Garreth Dragonbane skinieniem dłoni przywołał do siebie śmiałków. Stał po drugiej stronie wielkiego stołu, na którym była rozłożona szczegółowa mapa krainy, oraz w kilkunastu miejscach, różnego rodzaju figurki.
- Słyszałem już sporo opowiastek od mej królowej o was wszystkich, a i nawet o każdym z osobna. Rad jestem osobiście poznać "Pogromców Smoków"... tak, tak, wiem, zbyt dużo sławy, zbyt szybko, nie do końca… wam się należało? - Zaśmiał się szczerym śmiechem król, a i zaśmiali się rycerze.
- Czasem tak bywa, sława nas przegania, więc… trzeba ją nadgonić? Ale skończmy już z żarcikami, i przejdźmy do konkretów. Dziś ważny dzień, mało czasu, mam więc dla was ofertę wykonania pewnego zadanie, za oczywiście sowitą zapłatę - Król przejechał spojrzeniem po "Pogromcach Smoków" - Jak pewnie wiecie, na wschodzie mamy problemy z barbarzyńcami, którzy gnieżdżą się w Górach Galenów. Jest ich zbyt wielu by ignorować, puszczają nam osady z dymem, zabijają lub porywają ludzi, toczymy z nimi krwawy konflikt już spory szmat czasu. Czas to zakończyć, i w tym wasza rola. Jako nie-Damarczycy, macie większe szanse na powodzenie, niż ktoś z nas. Będziecie osobami postronnymi, nie powiązanymi z żadną ze stron konfliktu, będziecie… emisariuszami? Pojedziecie tam - Smocza Zguba wskazał cel na mapie palcem - Porozmawiacie z ich wodzem, dowiecie się czego chcą, może przeprowadzicie negocjacje, a może nawet doprowadzicie do pokoju zwaśnionych stron, kto wie… a jeśli nie, no cóż, to… nie. Konflikt trwa już zbyt długo, wszelkie inne opcje zawiodły, może więc wam się uda? Wiem, iż sugeruję, żebyście udali się do paszczy lwa, jednak jak już wspomniałem, jako nie-Damarczycy, nie musicie się ich aż tak obawiać. Więc jaka wasza decyzja, i ile za owe zadanie zechcecie? Dziesięć tysięcy złociszy? Dwadzieścia? Oczywiście mowa o sumie na głowę. Tytuły, włości, co kto pragnie? A w razie niepowodzenia… połowa wynegocjowanej nagrody? - Król spojrzał wyczekująco po śmiałkach, a co niektórzy z jego rycerzy mieli wyjątkowo nietęgie miny, słysząc o tak wysokim wynagrodzeniu.







***

Komentarze jutro.
Proszę uważać na początkową, rozjechaną czasoprzestrzeń waszych postaci
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 17-10-2020 o 19:41.
Buka jest offline  
Stary 29-10-2020, 19:31   #122
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Te osoby musiały być kimś znacznym, skoro przybyły tu z taką pompą. Olgrim przyglądał się nim próbując sobie przypomnieć co wie o nazwisku Steelmaker. A następnie postanowił zastąpić Amaranthe w powitaniu dostojnych krasnoludzkich gości. Wyszedł przed swoich towarzyszy i skłonił się uprzejmie przed klanowym wodzem.
- Witamy w progach zamku i zapraszamy na uroczystość.- rzekł po krasnoludzku.
Steelmaker i jego małżonka zmierzyli wzrokiem Olgrima z góry do dołu, po czym…
- Również witamy, a teraz zejdź nam łaskawie z drogi, nieznajomy - Burknął Nornim po krasnoludzku.
- Oczywiście.- kapłan pochylony cofnął się do tyłu co by im nie przeszkadzać w wejściu do zamku.
- Co ty im powiedziałeś? - Warknął po chwili Droltuden.
- Eeee… przywitałem ich?- zadumał się kapłan i pogłaskał po brodzie.-A co niby miałem powiedzieć?
- Steelmaker tak jakoś dziwnie zawarczał...
- Wyjaśnił dragonborne, wzruszając jednak ramionami - Chcesz z nim później jeszcze porozmawiać? Można to zorganizować.
- Jakoś dziwniej niż zwykle ? Wydawało mi się, że ogólnie nie jest zbyt…. eee… dyplomatyczny?- zapytał kapłan drapiąc się po brodzie.
- No nie jest, nie jest… mało kiedy nas odwiedza, a jeśli już, to jest bardzo… hmm... - Droltuden rozejrzał się, po czym dodał cichym tonem - ...gburowaty.
- No to tak się odezwał. Gburowato. I wolałbym go nie spotykać ponownie. Nie chcę wywołać dyplomatycznego incydentu… - zaśmiał się głośno krasnal i dodał ciszej.-... Między nami mówiąc, nie jest lubiany wśród naszego rodzaju. To chciwiec… niestety utalentowany chciwiec.
- Rozumiem… i w sumie słyszałem podobne o nim opinie. No cóż, to nie zaprzątajmy sobie już nim głowy, nadjeżdża kolejny powóz… - Odparł Marszałek Dworu.
Potem były kolejne powozy, kolejne długie nazwiska poprzedzone litaniami tytułów. Kolejne dumne twarze i wzorzyste bogate szaty. Olgrim przestał próbować je zapamiętać po trzynastej karocy. Amaranthe poddała się chyba o wiele wcześniej, bo opierała się o krasnoluda starając ukryć ziewanie i nudę za uśmiechami.
Za młodu kapłan pewnie podziwiał by bogactwo kipiące ze strojów kolejnych wielmoży. Ale dzieckiem już nie był i od dawna nie obchodziły go klejnoty i świecidełka. Ten czas skończył się wraz z opuszczeniem Neverwinter.
Wóz za wozem… arystokrata za arystokratą… to szybko stało się zbyt nudne i w ogóle nie warte zanotowania w księdze. W końcu ostatni gość zajechał i wreszcie byli wolni.
- No i po sprawie. Zgłodnieliście nieco ? Bo ja zgłodniałem.- zaśmiał się Olgrim. -Strasznie sztywni ci goście. Nawet krasnoludy. Myślałem że jednak ludzkie śluby są inne. Byłem raz na weselu niziołków. Całkowite przeciwieństwo tego czegoś.
- Może się rozluźnią, gdy wypiją?
- Zachichotała Amaranthe.
- Dobrze, to idźcie coś zjeść, zostało jeszcze kilka osób, poradzę sobie - Westchnął dragonborne.
- No to chodźmy… rozejrzymy się po sali czy nie ma jakichś zamaskowanych złodziejaszków i czy alkohol tam już kogoś ze służby nie rozluźnił.- zaproponował Olgrim.

Po kilku dłuższych minutach, Krasnolud i Rilkanka, po "przeleceniu" przez sale biesiadne, wylądowali w ogromnej kuchni… gdzie prace szły pełną parą. Masa kucharzy i kucharek, piekarzy, pomocników, i wielu innych osób, uwijała się w ukropie, przygotowując morze jadła na nadciągające weselicho, gdzie miało być w końcu kilka setek gości. A na te wszystkie widoki i zapachy, to aż ślinka ciekła…


Choć nie były to jedyne widoki, na jakie Krasnolud zwracał uwagę, wśród licznego, zamkowego personelu… a Amaranthe to wszystko widziała, i miała niezły ubaw, sama jednak udawała, że niby nic nie widzi po swoim towarzyszu, podziwiającym nie tylko jadło.

- Masz na coś ochotę brodaczu? - Zaszczebiotała jedna z "dużych kobiet" do Olgrima, a Bardka już nie mogła, i wybuchnęła perlistym śmiechem.
-Eeee… podziwiam dzieła sztuki… taaak… zdecydowanie podziwiam. - odparł pospiesznie krasnolud czując że uszy mu się czerwienią. Amarantha za bardzo “otworzyła” go na nowe doświadczenia.
- "Dzieła sztuki"? Jakie zaś dzieła sztuki, i to w kuchni?? - Kucharka nic nie rozumiała, machając chochlą w powietrzu, przez co podrygiwały jej dosyć mocno owe…"dzieła sztuki".
- Eeeee… dobrze… eee przygotowana potrawa… no przecież to dzieło sztuki… tej no… kulinarnej.- próbował się wyłgać kapłan.
- Ahaaaa - Przytaknęła kobieta z szerokim uśmiechem - To skoro tak piknie zachwalasz, to może chcesz coś spróbować? - Dodała, a Amaranthe to aż musiała sobie zatkać usta własnymi dłońmi, by nie pęknąć chyba ze śmiechu.
- Coś… małego… żeby się nie stracić apetytu na ucztę?- zaproponował Olgrim.
- No to co byś chciał?? - Chochla kucharki zatoczyła łuk po wielu zastawionych stołach, regałach, garnkach i garnuszkach…
Krasnolud wskazał paluchem przygotowane małe ciasto i dodał pośpiesznie.
-To wybiorę.
Jak więc wybrał, tak dostał, a na odchodne kucharka wspomniała, czy aby starczy dla ich dwojga, wszak ta jego towarzyszka to taka kruszynka, i może powinni wziąć dwa… Bardka z kolei zwinęła po cichu dzban piwa.
-Straszne…- stwierdził cicho Olgrim choć nie sprecyzował co ma na myśli. Za to zmienił temat. - Ciekawe czy reszta drużyny bawi się równie “dobrze” jak my.
- Ja tam mam ubaw?
- Szturchnęła go łokciem rozbawiona tym wszystkim Amaranthe.
-No ty na pewno… ty we wszystkim znajdziesz ubaw.- odparł dobrodusznie kapłan.
- A czym tu się przejmować, albo złościć? - Dziewczyna miło się uśmiechnęła do Krasnoluda.
- Nie mówię że się przejmuję… czy złoszczę… ot, trochę czuję się nie na miejscu.- wyjaśnił kapłan.- Nie dla mnie zamki i te całe ceremoniały.
- E tam...
- Bardka wzruszyła ramionkami - A w życiu trzeba spróbować co się da? I będziesz miał też tematy do swoich zapisków! - Powiedziała wesołym tonem - A teraz w końcu gdzieś usiądźmy i coś przekąsimy.
-Zgoda! - odparł entuzjastycznie krasnolud i spojrzał z zakłopotaniem na ciasto… którego nie wziął zbyt. Z pewnością nie starczy na dwoje. Z drugiej strony, nie muszą przecież zbyt wiele jeść przed ucztą, prawda?
- Prowadź.- zaproponował więc.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 30-10-2020, 13:07   #123
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wizyta w bibliotece przyniosła całe góry informacji, które mogły (acz nie musiały) kiedyś się przydać. W gruncie rzeczy druid nie uznał czasu spędzonego wśród ksiąg za stracony - przy okazji "wyprawy" do biblioteki poznał parę osób i zwiedził kawałek (nie za duży) pałacu.
Zastanawiał się właśnie nad tym, jak spędzić resztę popołudnia i wieczór, gdy 'dostarczono' mu pismo.
Gdyby był arystokratą i miał swoją służbę, to z pewnością dowiedziałby się o piśmie wcześniej, wiedziałby również, kto, jak i kiedy je dostarczył. A tak... musiał pozostać w nieświadomości, bowiem bieganie po pałacu i rozpytywanie, kto, co, jak i kiedy zdało mu się marnotrawstwem.
Powątpiewał we wspomniany w piśmie kwadrans, raczej skłonny był sądzić, iż była to godzina z hakiem. W ranę również nie wierzył, a przynajmniej nie do końca. Jak by nie było miasto było spore, kapłanów i medyków z pewnością było tu pod dostatkiem. I z pewnością byli to więksi specjaliści od leczenia ran wszelakich. Chyba że chodziło o zranione serce, ale na tym znał się jeszcze mniej...
Ale co mu szkodziło sprawdzić?
- Laura, idziemy na spacer - powiedział, gdy już był całkiem gotów do wyjścia.

Tym razem nie musiał nikogo o nic pytać - drogę pamiętał, i to dość dobrze, a jedyne, co się zmieniło, to liczba osób na ulicach. Nie dało się nie zauważyć, że im bliżej wieczora, tym większym powodzeniem cieszyła się dzielnica płatnych przyjemności.
"Ubity Wół" stał tam, gdzie poprzednio i wyglądał tak samo zniechęcająco, co za pierwszym razem, a jedyna różnica polegała na tym, że w środku było nieco więcej osób, niż poprzednio. A karczmarz był jak zwykle "wielce uprzejmy".
- Czego? A… to zaś ty… piwa? - Mężczyzna najwyraźniej rozpoznał Druida.
Daveth rozejrzał się po sali, wypatrując swej 'rannej' znajomej.
- Piwa. - Skinął głową. - Czy ktoś o mnie pytał?
Karczmarz spojrzał na Davetha, jakby ten urwał się z przysłowiowej choinki, po czym przecząco pokręcił głową, nalewając piwa do kufla.
Druid położył na ladę sztukę srebra, po czym upił łyk piwa.
Ktoś kłamał - albo karczmarz, albo Galai... a on był przekonany, że to półelfka łaskawie zechciała sobie z niego zażartować. Co prawda spacer nikomu nie zaszkodził, ale... co za dużo to niezdrowo. Piwo też nie było na tyle dobre, by opłacało się tak daleko chodzić.
Wypił jeszcze parę łyków.
- Półelfka, rudowłosa...- Spróbował raz jeszcze. - Zapewne w niebieskiej sukni... Nie było tu takiej parę chwil po moim wyjściu?
- Nie przypominam sobie… a zresztą bez jakiegoś imienia, czy coś, to jak szukanie monety w lesie...
- Karczmarz wzruszył ramionami.
Podawanie imienia kogoś, kto - być może - miał na pieńku z przedstawicielami prawa, w takim miejscu, zdało się Davethowi rzeczą niezbyt rozsądną. A nuż jakiś osobnik wziąłby go za jakiegoś łowcę przestępców i zrobiłaby się awantura. Z drugiej strony... zapewne Laura byłaby zachwycona możliwością pobawienia się z ludźmi.
- Mówiła, że ma na imię Galai - powiedział.
- Galai? Hmmm… Galai… nie… nie znam chyba... - Powiedział karczmarz, spoglądając najpierw na Druida, a potem po klienteli przybytku - A z czystej ciekawości, kto o nią pyta?
- Nic dziwnego. - Druid uśmiechnął się lekko. - Klienci dość często się nie przedstawiają... Daveth - przedstawił się wbrew swym wcześniejszym słowom.
- Aha - Przytaknął dziwnie właściciel przybytku - To pij te piwo na spokojnie… - Powiedział równie dziwacznie, i odszedł trochę na bok, po czym zagadał coś do młodzika pomagającemu jemu przy kontuarze, a ten po chwili podreptał na piętro.
Po takiej zachęcie pozostawało do zrobienia tylko jedno - stać spokojnie przy kontuarze i popijać piwo.
I czekać. Po chwili zaś młody wrócił, coś szepnął karczmarzowi, a ten z kolei podszedł na powrót do Davetha.
- To jak panie, może izba na noc? Tanio i czysto, polecam pokoik numer cztery! - Powiedział głośno karczmarz.
Najczystszy nawet pokój w tej spelunie z pewnością nie dorównywał temu, co oferował pałac, ale łatwo było się domyślić, że w tej ofercie kryje się drugie dno.
- Chętnie - odparł Daveth. - Jak rozumiem, to na piętrze, prawda?
- Ano
- Przytaknął karczmarz.
Daveth skinął głową, po czym skierował się na piętro. Laura pomaszerowała za nim.

Pokoje były numerowane i odnalezienie numeru cztery bylo bardzo proste. Przed izbą stał dwumetrowy dryblas, łypiący złowrogo na Davetha, typ z takich, co to nikt nie chciał spotkać wieczorową porą w jakimś ulicznym zaułku…
- Szukam Galai. - Daveth od razu przeszedł do rzeczy.
- A ty kto? - Warknął dryblas.
Laura warknęła jeszcze głośniej.
- Daveth - odpowiedział druid, mający powoli dosyć całej sytuacji. I opowiadania się każdemu, kto stanie mu na drodze.

Dryblas przytaknął głową, po czym zastukał trzy razy w drzwi, a te otwarto. Wewnątrz… stał podobny osiłek, robiący za kolejną ozdobę drzwi, tym razem już wewnątrz izby. A w środku śmierdziało krwią. W ubrudzonym posoką łożu leżała z kolei Galai, choć wyglądała zdecydowanie inaczej, niż przy ostatnim spotkaniu. Miała inny kolor włosów, a na sobie czarne, obcisłe wdzianko (chyba skórznię?), do tego leżała w owym łożu z buciorami. Co jednak najważniejsze, miała paskudnie zranione prawe biodro, i zalewała posłanie posoką, wśród kompletnie amatorskich opatrunków na jej ciele… oraz walających się po podłodze.



Galai piła wino prosto z flaszki, przy okazji bawiąc się jakimiś nożami…
- Zostaw nas samych - Powiedziała do dryblasa w izbie, a ten się zawahał - No już! - Fuknęła, i w końcu zostali sami za zamkniętymi drzwiami.
Daveth podszedł bliżej i pokręcił głową.
- Kapłana trzeba było wezwać - mruknął niezadowolony. - Dlaczego nikt go nie przywołał? Albo chociaż mikstury... Chyba że jesteś odporna na taką magię?
Wolał się upewnić, zanim użyje choćby jednego z posiadanych przez siebie zaklęć leczących.
- To nie jest zwykła rana… trucizna, plugawa magia, dziwaczny oręż, chyba wszystkiego po trochu - Półelfka wzruszyła ramionami - Eliksiry niewiele pomagają, wypiłam już trzy. A kapłana… no cóż, nie znam takiego, co by mi pomógł, bez donoszenia straży.
Daveth westchnął.
- Niewiele ci pomogę w tej chwili - powiedział cicho, przygryzając wargi. - Rano... do rana zapewne coś wymyślę. I wymodlę odpowiednie zaklęcia - dodał.
Pomodlił się do swej bogini z prośbą o łaskę, po czym delikatnie dotknął nogi półelfki, rzucając równocześnie jedyne w miarę mocne zaklęcie leczące jakie posiadał… co po chwili wyraźnie przyniosło nieco ulgi poszkodowanej. Jednak rana, jak była, tak była. Coś tu nie do końca grało.
- Co się za pomoc należy? - Powiedziała Galai, spoglądając Davethowi prosto w oczy.
- Opowiedz mi lepiej, co się stało - odparł. - Kto, jak, gdzie, kiedy, dlaczego... A potem pomyślimy, co robić dalej.
- Im mniej wiesz, tym lepiej?
- Zaśmiała się sucho półelfka - No… w trakcie roboty oberwałam. To był jakiś cholerny bełt, leży tam - Wskazała na jakieś wiaderko.
- Słyszałem to już kiedyś - uśmiechnął się druid. - Jeśli to klątwa, to ja ci nie pomogę - dodał, po czym podszedł do wiaderka, w którym znajdował się złamany na pół bełt, najwyraźniej połamany podczas wyciągania z rany.
A potem rzucił wykrycie magii na bełt, co w sumie niewiele dało… magia - jeśli jakaś w nim była - już dawno uleciała, najpewniej przy zniszczeniu owego pocisku, co mogło mieć miejsce i godziny temu?
- Jeśli nie chcesz czekać do jutra - powiedział - to twoi ludzie musieliby kupić parę zaklęć. Neutralizacja trucizny, przełamanie choroby... Jeśli to nie podziała, to nie wiem, co mogłabyś zrobić.
Skoro nie wchodziło w grę wezwanie kapłana, to możliwości Davetha były zdecydowanie ograniczone.
- Hmmm… - Zamyśliła się na chwilę Galai - Neutralizacja trucizny brzmi dobrze… choroba? Nie no, chora się nie czuję… jak bełt zatruty, to chyba trucizną, a nie choróbskiem? A może jakaś klątwa?? - Głośno myślała kobieta.
Daveth rozłożył ręce.
- Jeśli to klątwa, to potrzebny ci będzie jakiś czarodziej. Albo bard, skoro kapłan odpada. Paladyn raczej też nie wchodzi w grę, prawda? - Wymienił parę możliwości. - Jak już wspomniałem, w klątwach, ich rzucaniu czy usuwaniu, się nie wyznaję.
- Kupisz mi eliksir?
- Spojrzała na niego wyjątkowo słodko, po czym przez chwilę grzebała w zakamarkach swego stroju, i wyciągnęła małą sakiewkę. Podała ją Druidowi. W środku było kilka czerwonych kamyków. Chyba jakieś… spinele, czy jak to się tam zwało? No bo przecież nie rubiny. No ale ich ilość, to by chyba starczyło tylko na jedną miksturę?
- Przełamanie klątwy... - Daveth skinął głową. - Powinno starczyć. Gdzie można kupić taki eliksir? I czy załatwisz mi przewodnika? Lepiej żeby to nie był któryś z twoich osiłków - dodał. - Za bardzo rzucają się w oczy - wyjaśnił.
- Najlepiej w jakiejś świątyni? A te chyba znajdziesz bez przewodnika? Oddaję się w twoje ręce Daveth… i będę wdzięczna - Mrugnęła Galai.
- Postaram się szybko wrócić - obiecał Daveth, chowając sakiewkę. - A w międzyczasie nakłoń swoich ludzi, by wynieśli stąd te... śmieci. Trochę porządku dobrze wpłynie na twój nastrój - dodał z uśmiechem.
Skierował się w stronę drzwi. Laura ruszyła za nim.

- Gdzie jest najbliższa świątynia? - spytał karczmarza.
- Hmm… to by była… "Hala Wiecznego Czuwania", to kościół Helma, to najbliższa świątynia… będzie z kwadrans piechotą w kierunku Wzgórza Pałacowego… - Wyjaśnił właściciel przybytku.
- Dzięki. - Daveth skinął głową, po czym opuścił gościnne progi "Wołu" i ruszył, z wiernie mu towarzyszącą Laurą, w stronę Wzgórza Pałacowego.
Cała sprawa niezbyt mu się podobała. Miał tylko nadzieję, że Galai nie próbowała okraść jakiejś świątyni... I nie rozumiał, dlaczego półelfka nie wysłała po tę miksturę któregoś ze swoich ludzi.

* * *


Symbol wiecznie czujnego boga rzucał się w oczy z daleka. I nie można było wątpić, do kogo należy dość surowo wyglądająca, przypominająca bardziej twierdzę niż miejsce kultu, świątynia, nad bramą której wisiała ozdobiona symbolem oka rękawica.
Kręcący się niedaleko wejścia młodzik w prostej szacie akolity skrzywił się nieco na widok Laury, ale po chwili wahania skierował Davetha do kolejnego, odrobinę starszego kapłana, mającego pieczę nad świątynnymi zapasami mikstur, eliksirów, środków opatrunkowych.
Eliksir przełamania klątwy również znajdował się wśród tych zapasów, ale zarządzający zapasami kapłan albo się nudził, albo był bardzo ciekawski, bowiem zamiast po prostu sprzedać eliksir zasypał Davetha serią pytań 'po co, na co, dlaczego, dla kogo...' Całkiem jakby chęć zakupienia takiego eliksiru była czymś nad wyraz dziwnym. W końcu jednak zawartość sakiewki zmieniła właściciela, a druid stał się posiadaczem niewielkiej fiolki zawierającej - być może - ratunek dla Galai.

Droga powrotna nie zajęła Davethowi zbyt wiele czasu i nim na miejskich zegarach wybiła osiemnasta druid ponownie znalazł się w izbie półelfki.
- Proszę. - Podał fiolkę dziewczynie. Sakiewkę z ostatnim kamykiem w środku położył na stoliku. Galai wypiła czym prędzej miksturę, po czym spojrzała najpierw na pustą fiolkę, a potem na Druida.
- Jakoś nic się nie zmieniło? - Powiedziała.
Daveth przeniósł wzrok z twarzy półelfki na ranę, a potem ponownie na twarz Galai.
- W takim razie będziesz musiała poczekać do rana - powiedział. - Wrócę z zapasem nowych zaklęć, które powinny postawić cię na nogi - obiecał.
Rzucił, tak na wszelki wypadek, ostatnie jakie mu pozostało leczące zaklęcie. Mogło ono wyleczyć najwyżej drobne skaleczenie, ale i tak było to lepsze, niż nic.
- Jeśli dożyję jutra... - Stwierdziła Galai, po czym spojrzała na Davetha, mrużąc oczy - Co chcesz w zamian za pomoc?
- Porozmawiamy jutro
- uśmiechnął się Daveth.
Skierował się do drzwi.
- Z pewnością dożyjesz - dodał. - I coś wymyślisz. - Do słów dorzucił lekki uśmiech.
Skinął głową na pożegnanie i wyszedł.
 
Kerm jest offline  
Stary 30-10-2020, 21:03   #124
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Obmierzła kreatura sądziła zapewne, że sztuką magii zaskoczy rycerza. Villem jednak nie bał się tajemnych arkan, co zasługą było oczywiście Carys. Magia jakkolwiek nadal zdawała mu się sekretną dziedziną, ale czuł się z nią oswojony. Przygotował się więc na to co wiedźma miała do zarzucenia i… cokolwiek miałoby to być, planował przechylić się po czarze w siodle na głęboki bok, tak by wiedźma uznała, że spadł z konia.

To co wiedźma jednak zrobiła za pomocą różdżki… no tego się Villem raczej nie spodziewał. Gdy magiczny "patyczek" na moment rozbłysnął magią, po chwili coś zaskrzypiało i zazgrzytało, i drzewa, cholerne drzewa się poruszyły, by za moment wprost wyjść z ziemi, przybierając przy okazji nieco bardziej humanoidalne kształty.


Ruszyły czym prędzej na rycerzy, gotowe zgnieść ich na miazgę, wśród wrednego śmiechu wiedźmy. Pierwszy z nietypowych przeciwników trzasnął wielkimi łapo-gałęziami towarzyszącego Villemowi zbrojnego, który wprost wystrzelił od siły ciosu ze swojego siodła, rozbijając się z hukiem zbroi kilka metrów dalej, na jakimś zwyczajnym drzewie, na którym zakończył swój lot. Jeśli to przeżył, był w naprawdę kiepskim stanie…

Drugi drzewo-potwór dopadł konnego Villema, ale rycerz zdołał chwilowo uniknąć potężnego ciosu.

Nowi przeciwnicy bezsprzecznie zaskoczyli Villema. Wielkie ożywione drzewa dysponowały dużą siłą. Rycerz jednak nie zamierzał ustępować im pola. Gdy tylko sękaty konar minął go chybionym ciosem, odwinął się i ciął Falsenrigiem. Jednocześnie umożliwił Melody, by i ona mogła się osłaniać stawaniem dęba rażąc wroga kopytami. Miecz Villema co prawda trafił ożywione drzewo, jednak efekty owego ciosu… były beznadziejne. Ledwie zadrapanie na korze i tyle. Roślinny przeciwnik z kolei wyprowadził podwójną kontrę, i chybił aż dwa razy.

W tym czasie nadciągnęła reszta rycerzy, i związała walką oba drzewa. Samo starcie z kolei było dosyć ciężkie… miecze bowiem wyraźnie zadawały znikome obrażenia, i chyba trzeba było takich nietypowych przeciwników wziąć sposobem? No i kolejny rycerz poleciał kilka metrów w bok, po otrzymanym razie solidną gałęzią.

A z kolei, wrednie się śmiejąca wiedźma, zaczęła się wycofywać gdzieś między zwyczajne drzewa i krzewy, pewnie by po prostu uciec…

Kora strzeliła spod ostrza Falsenriga, który stuknął głucho o stuletnie drewno. Villem dość było po tej próbie. Gorączkowo zaczął analizować inne sposoby. Umysł rycerza jednak nawykł chyba do towarzystwa Carys, bo bez niej za nic nie mógł obmyślić fortelu. Toporów nie mieli. Tak samo ognia pod ręką. Jak więc zaradzić na takiego wroga? Co zrobiłaby Carys??? Myśl! A może…
- Liny! - Zawołał do rycerzy. Niektórzy musieli je mieć. Podczas patrolu może być wszak konieczność związania kogoś, czegoś, lub choćby koni. Sam miał jedną. Olbrzymy mogły dać się wymanewrować - Oplątać nogi i obalić! Kapitanie Ridhrog! Wiedźma!
Wskazał Ianowi kierunek i wyciągnął linę. Musiał decyzję co do czarownicy zostawić Ridhrogowi, by samemu wdrożyć obalenie drzew w życie.
Jeden koniec przytroczył do kulbaki, a drugi rzucił do najbliżeszego rycerza by ten uczynił to samo. Jeśli otoczą drzewołaka ze dwa razy, powinno podziałać… trochę czasu to zajęło, kosztowało i utratę kolejnego rycerza, posłanego ciosem w botanikę, w końcu jednak jedno z monstro-drzew miało oplątane korzenne nogi, i po chwili się przewaliło z hukiem. Wtedy też, zbrojni odpalili pochodnie(jednak je kurde mieli!), co wywołało małą panikę u obu roślinnych przeciwników. Ten, który mógł, po prostu zwiał, a ten obalony zaczął dziwacznie buczeć, jakby skomląc o swe życie?

Ian gdzieś poleciał za wiedźmą, trzech zbrojnych było rannych - lub nie żyło? - jeden czy drugi zaczął doglądać poszkodowanych. Villem stał więc z piątką rycerzy przy przewalonym monstro-drzewie…
Rycerz na magii nie wyznawał się w ogóle. Sądził, że przyzwanym magicznie sługusom zła, obce jest przerażenie, czy instynkt przetrwania, a odpowiedzią na nie może być wyłącznie stal. Dźwięki jakie wydawał z siebie drzewolud sprawiały jednak, że sam nie mógłby pozbawić go życia. A co zatem szło, nie mógł pozwolić na to, tym którzy nie słyszeli w nich prośby o łaskę.
- Niech uchodzi - powiedział do piątki rycerzy wskazując drzewca. Zauważył, że żaden nie kwapił się do przejęcia buławy przywództwa pod nieobecność Iana więc uczynił to sam - A wy za mną! Kapitan może potrzebować pomocy!
Postanowił iść śladem konno, lub pieszo w zależności od możliwości jakie zostawiała leśna gęstwa.

….

Po kilkunastu metrach jazdy przez dzicz, Villem musiał zostawić rumaka i udać się piechotą w dalszy pościg, co też szybko uczynił, słysząc gdzieś z przodu w gęstwinach czyjeś… charczenie. Za rycerzem podążali pozostali zbrojni, choć chyba nie wszyscy. Rzut oka za siebie wystarczył, by stwierdzić iż było ich trzech.

Ian leżał na trawie, twarzą ku ziemi, i lekko dymił. Gdy Villem go odwrócił na bok, ujrzał w torsie mężczyzny sporą dziurę, zupełnie jakby Ridhrog oberwał jakimś wyładowaniem… żył jeszcze, choć ledwo co, i był nieprzytomny. A gdzieś z przodu rozległ się znowu wredny śmiech wiedźmy.
- Tutaj! - zawołał rycerzy i przy kapitanie zostawił swój eliksir leczniczy od Carys.
Liczył, że zdołają ocucić Rihroga na tyle by przełknął miksturę… Sam ruszył dalej.

Po kolejnych kilku metrach, dziwnie gęstego lasu, wielu krzewów na drodze i… dziwnych cieni w środku słonecznego dnia, Villem zatrzymał się, po czym obserwował okolicę, a nawet i nasłuchiwał wroga, którego najwyraźniej zgubił.
- Pssst… - Rozległo się wtedy cichutkie nawoływanie z prawej strony Adlerberga. A gdy spojrzał w tamtą stronę…

Pod jednym z drzew, przycupnęła zakrwawiona, wystraszona kobieta, wyglądająca chyba na kapłankę. Towarzyszka wisielca?? Wskazała drżącym paluszkiem na kolejne krzewy przed Villemem, po czym przytknęła owy palec do ust, nakazując ciszę. Czyżby tam siedziała plugawa wiedźma?

Młody Adlerberg obejrzał się podejrzliwie za siebie. Był jednak sam. Czy to możliwe, że tyle odszedł? I skąd te cienie? W głowie słyszał wypowiedziane tembrem Carys ostrzeżenia… Magia! Trzymał się tego głosu jak jedynej prawdy.
Skinął kapłance i nisko pochylony ostrożnie ruszył w jej stronę… by ogłuszyć ją uderzeniem jelcem Falsenriga. Co też po chwili uczynił, choć może odrobinkę za mocno, z główki kapłanki popłynęło bowiem kilka kropelek krwi… kobieta jednak padła na ściółkę, a o to w tej chwili chodziło?
Wątpliwości wkradały się nieproszone do serca młodego Adlerberga. Nie słuchał ich jednak. A przynajmniej bardzo się starał. Uderzona jego dłońmi dziewczyna leżała u jego stóp. To nadal mogła być zła mara. I wierzył, że jest. Wiedźma mogła udawać. Przełknął ślinę i przystawił ostrze klingi do podbródka dziewczyny. Następnie zaś wzniósł je by zapozorować dobicie. Nie zamierzał tego czynić. Ale jeśli to w istocie była wiedźma to przecież o tym nie wiedziała.
- Co ty wyprawiasz?? - Rozległ się nagle syk z boku. Jeden z rycerzy, podejrzanie przyglądający się Villemowi, pojawił się w odległości pięciu kroków.
- Gdzie wiedźma? - Dodał po chwili.
- To ona - Villem wskazał leżącą dziewczynę - Skryła się za tym fałszywym obliczem, by nas omamić jak kapitana.
W duchu zaś zaklął. Jeśli blef się uda wiedźma się ujawni, ale rycerz go wcześniej zaatakuje.
- Mam linę. Weź ją i zwiąż jej dłonie, by czarów rzucać nie mogła - Co rzekłszy ponownie przystawił ostrze klingi do łabędziej, krwią skalanej szyi dziewczyny… która się nagle przemieniła w mgłę.
Młody rycerz odetchnął na ten widok. Zdecydowanie milsze mu było niedognanie wroga niż ranienie niewinnego. Choć… unoszącą się mgłę, której nie mógł już ugodzić, odprowadził gniewnym wzrokiem.
- Umykaj jędzo… - pokazał jej Falsenrig, którym obił jej łeb, po czym odwrócił się do rycerza - Do kapitana!
Trzeba było sprawdzić co z rannymi.

Kapitan Ridhrog nie miał się specjalnie dobrze, ale znać było od razu po jego minie, że potrzeba na niego znacznie więcej niż jednego wyładowania od zdziczałej wiedźmy. Wielki wojownik stał już o własnych siłach nad jednym z nadal walczących o życie rycerzy. Widocznie słaby. Ale równie widocznie nieugięty. W jakiś sposób Villem był pod wrażeniem tej postawy. I przez myśl mu przeszło, że tak stoi właśnie mąż, który ma o co walczyć. Władcę. Żonę. Dziecko. Ludzi.
Zdał kapitanowi relację ze spotkania z wiedźmą i pomógł pozostałym przy rannych. Czas był wracać do miasta.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 31-10-2020, 10:31   #125
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Czarodziejka uśmiechnęła się ciepło do swojego gościa, tak by ten poczuł się mile widziany w jej komnacie.
- To miło z twojej strony. Postaw proszę tu - Carys wskazała stolik. - Usiądź, - zaproponowała - naprawdę doceniam to, że w całym tym natłoku obowiązków związanym ze ślubem znalazłaś czas by mnie odwiedzić.
- Nie mów tego nikomu pani, ale tyyyci nakłamałam, żeby chwilę odpocząć od tego wszystkiego
- Roni zachichotała.
Carys nie wydawała się być zaskoczona wyznaniem dziewczyny. Przykład szedł z góry
- Cóż do twych obowiązków należy Roni? - Zapytała.
- Towarzyszę, i oprowadzam ważnych gości po zamku lub mieście, dotrzymuję im również towarzystwa przy różnych zajęciach jeśli zechcą, czasem im coś załatwię dyskretnie… znam trzy języki, a to się przydaje - Roni błysnęła ząbkami - A gdy gości mało na zamku, to różnie tam… a właśnie, a panicz Villem jest? - Dziewczyna rozejrzała się.
- Z patrolu jeszcze nie wrócił - Carys udzieliła odpowiedzi zgodnie z prawdą.
- Och szkoda… - Mruknęła Roni - A co tam słychać? Jak się podoba życie na zamku, jakie wrażenia z różnych spotkań i zajęć? - Dodała wesołym tonem.
- Jak to życie na zamku - odpowiedziała Carys, dla której nie było specjalnej różnicy między zamkiem pani Adlerberg a tym zamkiem.
- Ro…rozumiem - Zająknęła się dziewczyna, jakby odrobinę nie spodziewając takich odpowiedzi, dobry nastrój jednak jej nie opuszczał - Spotkamy się na weselu? Będziecie? Ja lubię tańce! Potańcujemy razem? - Roni uśmiechnęła się miło.
- Z pewnością - powiedziała czarodziejka odwzajemniając uśmiech. W końcu nie byli aż tak ważnymi gośćmi, bo siedzieć w głównej sali i być cały czas na widoku.
- Słodkości nie spróbujesz? - Roni zerknęła na torcik.
- Dziękuję Ci bardzo. Ale ze słodkościam na poczekam na Villem. Chcielibyśmy razem spożyć kolację- odpowiedziała czarodziejka.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 06-11-2020, 19:39   #126
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
- Olbrzymi ciężar chcesz panie na nasze barki złożyć - czarodziejka odezwała się bardzo oficjalnym tonem. - Przyszłość swego królestwa uzależniając od osób, którym sława nie do końca należną jest - ów przytyk króla miał zapewne zawstydzić gości pana Smocza Zguba. Co nie do końca zrozumiałe było. Jeżeli nawet Amaranthe wyolbrzymiła ich zasługi, to Villem to sprostował. - W zamian oferując sowitą zapłatę.
Daveth, gdyby mógł, kopnąłby w kostkę magiczkę, by ta bzdury pleść przestała. No ale stał za daleko, by móc to zrobić niezauważalnie.
- Zaszczyt to, Wasza Królewska Mość - Daveth skłonił głowę - i zaufanie nam okazane. Podejmę się tego zadania - dodał - a i sądzę, że moi towarzysze również wyrażą z ochotą swoją zgodę.
Panicz Adlerberg i panna Fiaghruagach wymienili kilka porozumiewawczych spojrzeń w trakcie mowy króla. W tym kilka drobnych uśmiechów, wyrazów zaskoczenia i coś na kształt zgody. Z łatwością bowiem tym dwojgu przychodziło odgadywanie pewnych wspólnych dla ich wyuczenia niuansów. Ale król oczekiwał odpowiedzi od każdego z osobna.
- Wasza Wysokość… - Villem pochylił czoło przed suwerenem - Taka misja to marzenie każdego rycerza. Sława, ziemie i zaszczyty… Ale jednak z lęku przed fiaskiem, które mogłoby sroższą wojnę przynieść i żniwo śmierci u tak wielu zwiększyć, muszę odmówić. Tym bardziej, że zło i gwałt zwykłem mieczem traktować przez co negocjacje są mi obcą zupełnie dziedziną. Ale jeśli Daveth gotów jest to wyzwanie przyjąć na swe barki, to klnę się, że jako druhowi dopomogę mu w tym mym mieczem i radą jeśli będzie ich potrzebował.
- Oczywiście, otrzymamy jakieś pełnomocnictwa coby tamci wiedzieli, że nie jesteśmy byle przybłędami. I jakiegoś przewodnika który zna ich zwyczaje? Co byśmy jakiejś dyplomatycznej gafy nie popełnili.- zapytał Olgrim mniej zainteresowany nagrodami, a więcej samym powodzeniem misji. Trochę go martwiła obecność rycerza, który… cóż, przy goblinach zdecydowanie zaognił sytuację. Ale skoro teraz nie będzie pchał się na świecznik, to może się nawet uda zakończyć to sukcesem… większym lub mniejszym. -Z pokorą podejmę się tego zadania i wezmę na barki… ciężar rozmowy i negocjacji.
Carys słysząc słowa kapłana starała się zrobić dobrą minę do złej gry. W pamięci miała popis jego umiejętności negociajtorkisch u barona.
A i tu,w królewskiem zamku krasnolud elokwencją, klasą i przede wszystkim rozumiem się nie popisał. Glejt? Przewodnik? Może od razu orszak i heroldzi, którzy ogłaszać będą wszem i wobec kim są i kogo reprezentują?
Nie lepiej w tym rozdaniu prezentował się druid. Czarodziejka niemal widziała rozbłysk oczu tego człowieka gdy król o nagrodzie.
Ciężka to będzie misja.
Villem pomny wydarzeń na zamku Bloomwood również znajdował słowa Olgrima osobliwymi. Z drugiej strony krasnolud był gotów pertraktować nawet z goblinami, którym chyba bliżej było do barbarzyńców niż do barona, mimo jego antypatycznej postawy. Być może więc i z dzikimi góralami odnajdzie wspólny język.

- Hmmm… - Głośno się zamyślił Król, i nie było to takie do końca pozytywne "hm". Potarł palcami czubek swojej brody, i przyjrzał się każdemu ze śmiałków.
- Toście niezła kompanija. Jeden mówi "tak", drugi "nie". Trzeci "nie, ale…". Przewodnika możecie dostać, choć wśród barbarzyńców to go nie było. Glejt również możecie dostać, żeby nasze wojsko na miejscu wiedziało kim jesteście… a co z wynagrodzeniem za podjęte zadanie? Tego nie negocjujecie? Samą chwałą się trudno najeść - Smocza Zguba lekko się uśmiechnął.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 06-11-2020, 19:53   #127
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Tytuł i posiadłość... to brzmi całkiem nieźle. Coś z dala od gwarnych miast. - Daveth się lekko uśmiechnął. - Kiedyś trzeba by się ustatkować...
- Jakieś szczegóły związane z tym tytułem i ziemiami?
- spytał.
- Wszystko zależy co, gdzie, i dla kogo… dla Druida to może opieka nad jakąś osadą albo wsią, i okolicznymi ziemiami i lasami, do tego wiadomo - własny dom - i na przykład tytuł "Królewski Strażnik Lasu...jakiegoś tam?" - Powiedział władca, chyba na szybko improwizując.
Daveth skinął głową, lecz nie odpowiedział, ciekaw, co na ten temat powiedzą inni. On sam miał mieszane uczucia. Tytuł był bardziej niż symboliczny, opieka nad wsią nie musiała przynosić zysków, a dom... To mogło oznaczać mniej niż wiejska chata. Może lepiej było wziąć żywą gotówkę?

- Mości królu - Ozwał się rycerz. Niepokoiła go intensywność z jaką Smocza Zguba tak chętnie prawił o nagrodzie jakby przed ogarami kością wymachując. Rycerz nie przyjął jednak misji to i nie traktował się jako strony w tych negocjacjach zostawiając je Olgrimowi. Co z resztą było dla niego kuriozalne gdyż sama misja tego typu była dla Villema nagrodą samą w sobie. A raczej byłaby gdyby... - A jakie są Twoje, Wasza Miłość, warunki pokoju z ludem gór?
- Mają przestać napadać na mój lud, palić wsie, i zostawić mieszkańców w spokoju. A czego oni chcą… tego również wy macie się dokładniej dowiedzieć - Odpowiedział król.
- Spróbujemy zatem dowiedzieć się, co ich skłoniło do tych napadów - powiedział Daveth. - Albo kto stoi za tymi działaniami. I jak im zapobiec na przyszłość. Ale nie wiemy, jak daleko możemy się posunąć w negocjacjach. Obietnic raczej nie powinniśmy składać.
- Dostaniecie magiczny przedmiot, dzięki któremu będziemy mogli rozmawiać na odległość
- Wyjaśnił Smocza Zguba.
Daveth skinął głową.
- To rozwiąże część problemów - powiedział.
- Kuferek złota chyba wystarczy. Taki mały.- rzekł Olgrim po długim namyśle.- Tak na 40 tysięcy monet? Albo nieco mniej?
Na słowa Krasnala król minimalnie uniósł jedną brew, a jeden czy drugi rycerz wyraźnie powstrzymywał śmiech.
- Wysoko mierzysz - Powiedział w końcu władca - Ja bym jednak bardziej widział połowę tej kwoty…
- Zgoda, Wasza Królewska Mość.
- Daveth skinął głową, zanim król zdążył obniżyć stawkę. - Nie będziemy się targować.
- Więc zmieniasz zdanie Druidzie? Wolisz twardą gotówkę? - Zaśmiał się wesoło Smocza Zguba.
- Nie musi być gotówka. Mogą być klejnoty... - odparł Daveth z lekkim uśmiechem.
Krasnolud wzruszył ramionami przyjmując tę kwestię z obojętnością.
- Może być połowa… a i będą jakieś podarki planowane dla barbarzyńców, w ramach zrobienia dobrego wrażenia na nich?
 
Kerm jest offline  
Stary 06-11-2020, 21:24   #128
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Carys przerzucała swe spojrzenie po kolejnych osobach, które zabierały głos w tym śmiesznym spotkaniu. Miało być krótkie spotkanie z królem, przynajmniej w teorii. A wyszła farsa.
Czarodziejka miała wrażenie, że już to kiedyś przeżyła.
Władca, który targuje się z bohaterami o nagrodę.
A tak! U barona Bloomwood. Tam też zapała była niejasna i to sami śmiałkowie mieli sobie ją ustalić. Tutaj również władca wyszedł z taką propozycją. Jeszcze tylko brakuje konkurencyjej wyprawy.
A do tego dwoje z jej towarzyszy, którzy wyraźnie wielkie parcie na tytuły i bogactwa mieli, targowało się co nie miara. I o ile krasnoludzkiego kapłana w pewnie sposób rozumiała, nie od dzisiaj wiadomo, że krasnoludy lubią świecidełka nie mniej od smoków, to druida w żaden sposób. Jak na przedstawiciela strażnikow lasów, gór i jezior, którzy gotowi są umrzeć w obronie natury, ten konkretny druid pałał niebywałą żądzą posiadania wszelakiego zbytku. Ale może to miejsce go tak zmieniło? Albo spotkanie ze smokiem?
Jakby na to nie patrzeć to notowania tak królewskiej pary jak i samego królestwa spadły bardzo w oczach czarodziejki.
Przykład idzie z góry. Zwłaszcza zły.
Gdy targi o losy królestwa dobiegły końca, Villem uznał, że pora jest najwyższa dowiedzieć się czegoś w temacie samych barbarzyńców. Nieokrzesanych i prymitywnych plemion nie brakowało i w Chessencie, ale niezwykłą rzadkością były negocjacje z dzikusami. Władcy zwykli raczej gwałtowników stalą uczyć moresu, a tu nagle padały wzmianki o podarkach. Tym bardziej Villem czuł się zaniepokojny tą sytuacją, że Smocza Zguba nie wyglądał na polityka obeznanego z tajnikami manipulacji. Przeciwni. Już sylwetką Smocza Zguba mówił, że jest wojownikiem z krwi i kości, a w jego żyłach płynie żar bitwy. A i samo wesele nie było tu bez znaczenia. Śluby w przeddzień wojny oznaczały sojusze. A sojusze gwarantowały zwycięstwo. Albo więc Smocza Zguba był królem nieudolnym i gnuśnym na co nic nie wskazywało. Albo szykował się do skrytego ataku wynajmując za pustą obietnicę czegokolwiek, zbędnych, a chciwych gamoni, którzy pod pretekstem negocjacji odwrócą uwagę górskich klanów. Choć nie wykluczone było, że działo się tu coś czego Villem zwyczajnie nie rozumiał.
- Wasza miłość… Czy Damara stoczyła już jakąś bitwę z tymi gwałtownikami? Wzięła jakiś jeńców może? Albo, czy na liście gości weselnych są może osoby bliżej związane z górskim pograniczem?
Władca najpierw spojrzał na Olgrima, a następnie na Villema.
- Nie ma żadnych podarków dla dzikusów, i nie będzie. Nie mam zamiaru im wchodzić w dupy. Rozmowa, konkrety na stół i tyle, a nie jakieś zagrywki "och i ach" i obłaskawianie ich prezentami - Powiedział twardo Dragonsbane, po czym dodał już normalnym tonem - Stoczyliśmy z nimi już kilka bitew. To barbarzyńcy, jednak ich wódz ma olej w głowie i umie stosować taktyki. Jeńców nie mamy, oni wolą śmierć, niż dać się pojmać, i żadnego jeszcze nie udało się wziąć żywcem… a wesele nie ma z nimi nic bezpośrednio wspólnego, poza faktem, iż sam ślub umacnia więzy z północną baronią, by sama Damara była silniejszą krainą.
Krasnolud podrapał się po karku zamyślając. To mu brzmiało bardziej jako misja samobójcza niż dyplomatyczna, ale co tam… jakoś to będzie. Ostatecznie król pewnie też nie pokładał wielkiej nadziei w tym posłannictwie, skoro wziął pierwszych lepszych bohaterów z ulicy.
“Powinienem przewidzieć, że będzie tu jakiś haczyk.”- pomyślał kapłan.
- Skoro wszystko wiemy - powiedział Daveth - to, jak sądzę, możemy jutro wyruszyć w drogę - zaproponował.
- Oh, cieszę się Davethcie, że wiesz już wszystko. Będziesz mógł zatem rozwiać kilka z mych niepewności w późniejszym czasie. Jutro wyruszyć jednak nie możemy - Carys zwróciła się do druida.
- Rozumiem, że nie zdołasz wypocząć po uroczystości trwającej aż do rana - z wyrozumiałością w głosie odezwał się Daveth. Zastanawiał się, co mogło być ważniejsze niż misja dla króla, ale widać czarodziejka miała inne priorytety.
- Mówię z troską o tobie - odpowiedziała w podobnym tonie nie zamierzając tłumaczyć się ze swoich zamiarów.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 06-11-2020, 21:29   #129
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Do rana? - Villem uśmiechnął się do tej niedorzeczności. Druid z pewnością władając mocą zmiany w smoka posiadł głębokie sekrety przyrody, ale o dworze nie miał zielonego pojęcia - Davethie. Królewskie wesela rzadko trwają krócej niż trzy dni. A w Chessencie zwykle nawet i tydzień. Niezręcznie byłoby gości spraszać z daleka po wielodniowej podróży na jeden ledwie wieczór. Tym bardziej, że dziś i w nocy będą chyba mieć miejsce głównie… - rycerz zawiesił na chwilę słowa i chyba coś jakby nieznaczny rumieniec wykwitł na jego policzkach. Co zrozumiałym było dla kogoś kto słyszał o pokładzinach, w których na szczęście uczestniczą prawie wyłącznie rodziciele i kapłani - ceremonie…
Odchrząknął czując, że pozwolił sobie nazbyt wiele i wyprostowawszy się zwrócił ponownie do króla.
- Czy podejrzewasz Wasza Miłość, że barbarzyńcy są pod wpływem jakiejś innej mocy? Opowiedziano nam o Liczu-Czarnoksiężniku. I Zamku Grozy…
- Wódz dzikusów ma na swoich usługach potężną wiedźmę, ale z tego co zaobserwowaliśmy, żadną plugawą magią nekromancką się nie parają… - Wyjaśnił władca, po czym przeniósł wzrok z Villema na Carys - W sumie liczyliśmy na to, iż wyruszycie w drogę w ciągu następnych kilku godzin. Barbarzyńcy zbierają siły na kolejny większy wypad. Wszelkie zapasy na drogę oczywiście otrzymacie, wystarczy powiedzieć, czego potrzebujecie. A sama podróż na miejsce zajmie wam ze dwa dni, nie należy więc raczej zwlekać?
Daveth rzucił okiem na Carys, potem przeniósł wzrok na króla.
- [/i]Konie, jedzenie, parę mikstur [/i] - powiedział.
- Oczywiście Wasza Wysokość. Postaramy się uczynić zadość twym oczekiwaniom i wyruszymy najszybciej jak to będzie możliwe - rzekła Carys zastanawiając się nad dysonansem jaki pojawił się między tym co o parze królewskiej mówiła Roni, a tym co miało tu miejsce.
Z drugiej strony to nawet lepiej, że król zaprzeczając słowom swej żony nie daje im możliwość wzięcia udziału w ślubie swojego dziecka. Tak bez prezentu nie wypadało pojawić się na takiej uroczystości.
Sytuacja zrobiła się nieco niezręczna, ale król musiał mieć swoje powody, by rzec to co rzekł. Villem skłonił się więc na znak, że akceptuje jego wolę.
- Kilka zwojów, lub mikstur pozwalających rozumieć mowę dzikusów. Ubrania na górskie wędrówki. Mapy pogranicza. A także coś po czym dzikusy poznają, że niesiemy słowa władcy Damary. Rozważyłbyś Wasza Miłość jakiś swój osobisty znak? Sygnet, lub piernacz może?
- Magicznych dodatków do rozmów nie potrzebujecie, oni mówią damarskim i wspólnym, co do reszty drobiazgów… oczywiście. A glejt królewski nie wystarczy, by go pokazać dzikusom? Jeśli masz wątpliwości Villemie, może być i coś dodatkowego - Kiwnął głową król.
- Parę mikstur leczenia by się zdało - dodał Daveth. - Albo różdżka. Ale jeśli między sobą będą się porozumiewać w damarskim, to ja ich nie zrozumiem.
- W rzeczy samej - poparł go rycerz - dobrze będzie rozumieć co mówią między sobą. Szczególnie gdy uznają, ich nie rozumiemy. A dodatek do glejtu może być konieczny jakoże dzicy zwykle niepiśmienni są.
Władca Damary pokręcił głową, po czym się roześmiał.
- Dobrze. Jeszcze coś?
Reakcja władcy była cokolwiek dziwna, żeby nie powiedzieć nie na miejscu. Wszak chcąc kogoś wysłać z misją poniekąd dyplomatyczną trzeba go odpowiednio wyposażyć. Nie skomentowała jednak tych słów. A złożywszy delikatnym i pełen gracji pożegnalny ukłon była gotowa by opuścić spotkanie.
- Wszystko - odparł Daveth. - Postaramy się nie zawieść oczekiwań Waszej Królewskiej Mości.
- Właśnie.- zgodził się z druidem krasnolud.
- Skoro wszystko wyjaśnione, nie pozostaje wam nic innego, niż udać się… pakować? A Droltuden załatwi wam potrzebne rzeczy. Powodzenia więc, i do rychłego zobaczenia? - Powiedział władca.
- Mhmm… do rychłego.- krasnolud nie był pewien szybkiego powrotu, ani w ogóle powrotu. Ale cóż, wolał te myśli zachować dla siebie.
Oby..., pomyślał Daveth, ale ograniczył się do ukłonu, po czym ruszył w stronę wyjścia.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 06-11-2020, 22:11   #130
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Po spotkaniu z królem oboje chessentyjscy arystokraci udali się wpierw do swych komnat, aby się przebrać a następnie poprosili o spotkanie z panem Droltudenem. Ku ich zadowoleniu okazało się, że marszałek dworu zorganizował im możliwość kontaktu z Liamem. Nim jednak udali się by z swej możliwość skorzystać przedstawili Droltudenowi listę rzeczy, która będzie im potrzebna w czasie wyprawy.
Wierzchowce czy solidne i ciepłe ubrania, a także prowiant czy namiot w, którym mogliby przenocować, mimo że takie oczywiste, również się znajdowały na tej liście. Nie wspominając o mapie. Do rzeczy, które miały im się przydać zaliczyli eliksiry leczenicze, wodę święconą, eliksiry ochrony przed złem, oraz parę bukłaków oliwy. Carys marzyło się odzyskanie naszyjnika z kulami ognia, w więc i on znalazł się wśród tego wszystkiego. Ponieważ żadne z nich nie posługiwało się tutejszą mową czarodziejka zasugerowała, że najlepszym rozwiązaniem byłby amulet rozumienia języków.
Marszałkowi dworu zostało dokładnie wytłumaczone w jakim celu potrzebują królewskiego sygnetu czy innego znaku.

Zakończywszy to spotkanie czarodziejka i rycerz spożyli wspólnie posiłek i w końcu mogli skontaktować się z wiekowym sługą. Radość jaką my tym sprawili była ogromna. Niestety z powodu ograniczeń czasowych przekazali mu tylko kilka poleceń, z których najważniejszym było udanie się do Falsy i poinformowanie państwa o tym, że oboje żyją. Już pośrednim przekazem było powiadomienie gburowatego barona, że smok wielkości konia został ubity oraz, że jego rozzłoszczona, trojnoga matka może się mścić.

Z królewskiego rozkazu mieli wyruszyć jak najszybciej toteż uzgodnili o której spotkają się w stajniach by sprawdzić ekwipunek i móc wyruszyć w drogę.
Jak postanowili tak i uczynili.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 08-11-2020 o 21:52.
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 16:12.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172