|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
17-10-2020, 19:31 | #121 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Carys Stworzenie magicznego eliksiru trwało niemal cały dzień… takie to jednak panowały realia, rządzące się w świecie magii, i nikt na to nic za bardzo zaradzić nie potrafił. W końcu i w pewien sposób, miksturę należało i “zagotować”, a to trwało. Czarodziejka spędziła więc osiem godzin w Nadwornej Szkole Magii, aż w końcu udała się do swej izby na poczynek, oczekując również powrotu Villema z patrolu. I owe oczekiwania (i nudy?), przerwało jej pojawienie się… Roni. - Witam witam - Uśmiechnęła się dziewczyna, po tym jak Carrys otworzyła drzwi komnaty, po grzecznym pukaniu - Jakoś tak… tęskniłam za wami, i pomyślałam sobie, że przyjdę w odwiedziny. Nie przychodzę oczywiście z pustymi rękami w gościnę - Roni podała Czarodziejce tackę z małym… torcikiem jagodowym(?). Olgrim( i Amaranthe) Witanie dam i damulek, panów i paniczy, hrabiów, lordów, i tym podobnej, mniejszej lub większej szlachty, ciągnęło się niemiłosiernie. Te wszystkie zagmatwane nazwiska, tytuły, formy grzecznościowe, oficjalne powitania we włościach Smoczej Zguby… to mogło przyprawić o ból głowy. Minuta za minutą, kwadrans za kwadransem, grzeczny uśmiech, wyprostowana, wprost sztywna postawa, to wszystko męczyło. A gości zdawało się nie mieć końca, i powoli nawet już było widać po Amaranthe, że ma dosyć. W końcu jednak pojawiło się coś wartego uwagi Olgrima (oczywiście poza licznymi, sporymi dekoltami "dużych" kobiet), podjechał bowiem nietypowy powóz, ciągnięty przez sześć muskularnych wołów. Wysoki na gdzieś pięć metrów, dziwaczny pojazd, ledwie co zmieścił się w bramie. Gdy w końcu zatrzymał się gdzie trzeba, a Olgrim od razu dostrzegł brodacza-woźnicę i brodacza-strażnika na wieżyczce, uśmiechnął się pod nosem. - To zaszczyt wielki, ugościć Wodza Nornima Steelmakera... - Powitał wysiadające Krasnoludy Droltuden -...oraz jego małżonkę Bestrowynn i synów! Daveth Druid, po obiedzie zjedzonym w "czerwonej dzielnicy", jeszcze trochę pokręcił się po mieście, nigdzie jednak nie znalazł nic na obecną chwilę interesującego… wrócił więc po pewnym czasie na królewski zamek. Tam z kolei, chyba już tylko i wyłącznie z nudów, udał się do biblioteki, by poczytać o historii krainy, i o smokach. Przesiedział tam zaś ładnych kilka godzin, aż w końcu, gdy oczy (i Laura) miały już dosyć, wrócił do swojej izby późnym popołudniem. Tam z kolei czekał na niego list. Zaadresowany jako dla "Daveth, Druid z tygrysicą". Treść samego listu była z kolei wyjątkowo krótka: Kod: Byłam gdzie się umówiliśmy, choć spóźniona o kwadrans. Ciebie jednak nie było. Szkoda. Jestem ranna, potrafisz mi pomóc? Villem - Wiedźma! - Krzyknął towarzyszący Adlerbergowi jeden z rycerzy, gdy zaraz za nim wjechał między drzewa. Bo to naprawdę chyba była jakaś wiedźma. Stara, brzydka, półnaga, z kosturem, i koszykiem, w którym spoczywały… zakrwawione wnętrzności nieszczęsnego wisielca?? I na widok zbrojnych, zaskrzeczał siedzący na niej kruk, wzbijając się do lotu, a sama humanoidalna brzydula, zawarczała złowrogo, szykując w dłoni jakąś różdżkę? Następnego dnia rano (dzień ślubu księżniczki Almy) Wszyscy Gdzieś około godziny dziesiątej - według bijących dzwonów w mieście - każdego ze śmiałków odszukała na zamku straż, zapraszając na... spotkanie z królem! Okazało się bowiem, iż Smocza Zguba powrócił w nocy z wyprawy, wcześniej niż się go spodziewano. Lub była to celowa zmyłka, by nie podawać wszem i wobec, kiedy dokładnie król powróci? A choliba tam wie. Mieli kwadrans na ogarnięcie się, a następnie udanie przed oblicze władcy Damary. Spotkanie miało miejsce w "Sali Obrad Wojennych", jak im po drodze dumnie wyjaśniono, a oprócz Smoczej Zguby, przebywał tam tuzin… rycerzy w pełnym rynsztunku, choć bez hełmów. Wyglądali na zaufaną straż przyboczną, lub jakiś dowódców? W każdym bądź razie ich nie przedstawiono… - Witam was, witam! - Garreth Dragonbane skinieniem dłoni przywołał do siebie śmiałków. Stał po drugiej stronie wielkiego stołu, na którym była rozłożona szczegółowa mapa krainy, oraz w kilkunastu miejscach, różnego rodzaju figurki. - Słyszałem już sporo opowiastek od mej królowej o was wszystkich, a i nawet o każdym z osobna. Rad jestem osobiście poznać "Pogromców Smoków"... tak, tak, wiem, zbyt dużo sławy, zbyt szybko, nie do końca… wam się należało? - Zaśmiał się szczerym śmiechem król, a i zaśmiali się rycerze. - Czasem tak bywa, sława nas przegania, więc… trzeba ją nadgonić? Ale skończmy już z żarcikami, i przejdźmy do konkretów. Dziś ważny dzień, mało czasu, mam więc dla was ofertę wykonania pewnego zadanie, za oczywiście sowitą zapłatę - Król przejechał spojrzeniem po "Pogromcach Smoków" - Jak pewnie wiecie, na wschodzie mamy problemy z barbarzyńcami, którzy gnieżdżą się w Górach Galenów. Jest ich zbyt wielu by ignorować, puszczają nam osady z dymem, zabijają lub porywają ludzi, toczymy z nimi krwawy konflikt już spory szmat czasu. Czas to zakończyć, i w tym wasza rola. Jako nie-Damarczycy, macie większe szanse na powodzenie, niż ktoś z nas. Będziecie osobami postronnymi, nie powiązanymi z żadną ze stron konfliktu, będziecie… emisariuszami? Pojedziecie tam - Smocza Zguba wskazał cel na mapie palcem - Porozmawiacie z ich wodzem, dowiecie się czego chcą, może przeprowadzicie negocjacje, a może nawet doprowadzicie do pokoju zwaśnionych stron, kto wie… a jeśli nie, no cóż, to… nie. Konflikt trwa już zbyt długo, wszelkie inne opcje zawiodły, może więc wam się uda? Wiem, iż sugeruję, żebyście udali się do paszczy lwa, jednak jak już wspomniałem, jako nie-Damarczycy, nie musicie się ich aż tak obawiać. Więc jaka wasza decyzja, i ile za owe zadanie zechcecie? Dziesięć tysięcy złociszy? Dwadzieścia? Oczywiście mowa o sumie na głowę. Tytuły, włości, co kto pragnie? A w razie niepowodzenia… połowa wynegocjowanej nagrody? - Król spojrzał wyczekująco po śmiałkach, a co niektórzy z jego rycerzy mieli wyjątkowo nietęgie miny, słysząc o tak wysokim wynagrodzeniu. *** Komentarze jutro. Proszę uważać na początkową, rozjechaną czasoprzestrzeń waszych postaci
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD Ostatnio edytowane przez Buka : 17-10-2020 o 19:41. |
29-10-2020, 19:31 | #122 |
Reputacja: 1 | Te osoby musiały być kimś znacznym, skoro przybyły tu z taką pompą. Olgrim przyglądał się nim próbując sobie przypomnieć co wie o nazwisku Steelmaker. A następnie postanowił zastąpić Amaranthe w powitaniu dostojnych krasnoludzkich gości. Wyszedł przed swoich towarzyszy i skłonił się uprzejmie przed klanowym wodzem. - Witamy w progach zamku i zapraszamy na uroczystość.- rzekł po krasnoludzku. Steelmaker i jego małżonka zmierzyli wzrokiem Olgrima z góry do dołu, po czym… - Również witamy, a teraz zejdź nam łaskawie z drogi, nieznajomy - Burknął Nornim po krasnoludzku. - Oczywiście.- kapłan pochylony cofnął się do tyłu co by im nie przeszkadzać w wejściu do zamku. - Co ty im powiedziałeś? - Warknął po chwili Droltuden. - Eeee… przywitałem ich?- zadumał się kapłan i pogłaskał po brodzie.-A co niby miałem powiedzieć? - Steelmaker tak jakoś dziwnie zawarczał... - Wyjaśnił dragonborne, wzruszając jednak ramionami - Chcesz z nim później jeszcze porozmawiać? Można to zorganizować. - Jakoś dziwniej niż zwykle ? Wydawało mi się, że ogólnie nie jest zbyt…. eee… dyplomatyczny?- zapytał kapłan drapiąc się po brodzie. - No nie jest, nie jest… mało kiedy nas odwiedza, a jeśli już, to jest bardzo… hmm... - Droltuden rozejrzał się, po czym dodał cichym tonem - ...gburowaty. - No to tak się odezwał. Gburowato. I wolałbym go nie spotykać ponownie. Nie chcę wywołać dyplomatycznego incydentu… - zaśmiał się głośno krasnal i dodał ciszej.-... Między nami mówiąc, nie jest lubiany wśród naszego rodzaju. To chciwiec… niestety utalentowany chciwiec. - Rozumiem… i w sumie słyszałem podobne o nim opinie. No cóż, to nie zaprzątajmy sobie już nim głowy, nadjeżdża kolejny powóz… - Odparł Marszałek Dworu. Potem były kolejne powozy, kolejne długie nazwiska poprzedzone litaniami tytułów. Kolejne dumne twarze i wzorzyste bogate szaty. Olgrim przestał próbować je zapamiętać po trzynastej karocy. Amaranthe poddała się chyba o wiele wcześniej, bo opierała się o krasnoluda starając ukryć ziewanie i nudę za uśmiechami. Za młodu kapłan pewnie podziwiał by bogactwo kipiące ze strojów kolejnych wielmoży. Ale dzieckiem już nie był i od dawna nie obchodziły go klejnoty i świecidełka. Ten czas skończył się wraz z opuszczeniem Neverwinter. Wóz za wozem… arystokrata za arystokratą… to szybko stało się zbyt nudne i w ogóle nie warte zanotowania w księdze. W końcu ostatni gość zajechał i wreszcie byli wolni. - No i po sprawie. Zgłodnieliście nieco ? Bo ja zgłodniałem.- zaśmiał się Olgrim. -Strasznie sztywni ci goście. Nawet krasnoludy. Myślałem że jednak ludzkie śluby są inne. Byłem raz na weselu niziołków. Całkowite przeciwieństwo tego czegoś. - Może się rozluźnią, gdy wypiją? - Zachichotała Amaranthe. - Dobrze, to idźcie coś zjeść, zostało jeszcze kilka osób, poradzę sobie - Westchnął dragonborne. - No to chodźmy… rozejrzymy się po sali czy nie ma jakichś zamaskowanych złodziejaszków i czy alkohol tam już kogoś ze służby nie rozluźnił.- zaproponował Olgrim. Po kilku dłuższych minutach, Krasnolud i Rilkanka, po "przeleceniu" przez sale biesiadne, wylądowali w ogromnej kuchni… gdzie prace szły pełną parą. Masa kucharzy i kucharek, piekarzy, pomocników, i wielu innych osób, uwijała się w ukropie, przygotowując morze jadła na nadciągające weselicho, gdzie miało być w końcu kilka setek gości. A na te wszystkie widoki i zapachy, to aż ślinka ciekła… Choć nie były to jedyne widoki, na jakie Krasnolud zwracał uwagę, wśród licznego, zamkowego personelu… a Amaranthe to wszystko widziała, i miała niezły ubaw, sama jednak udawała, że niby nic nie widzi po swoim towarzyszu, podziwiającym nie tylko jadło. - Masz na coś ochotę brodaczu? - Zaszczebiotała jedna z "dużych kobiet" do Olgrima, a Bardka już nie mogła, i wybuchnęła perlistym śmiechem. -Eeee… podziwiam dzieła sztuki… taaak… zdecydowanie podziwiam. - odparł pospiesznie krasnolud czując że uszy mu się czerwienią. Amarantha za bardzo “otworzyła” go na nowe doświadczenia. - "Dzieła sztuki"? Jakie zaś dzieła sztuki, i to w kuchni?? - Kucharka nic nie rozumiała, machając chochlą w powietrzu, przez co podrygiwały jej dosyć mocno owe…"dzieła sztuki". - Eeeee… dobrze… eee przygotowana potrawa… no przecież to dzieło sztuki… tej no… kulinarnej.- próbował się wyłgać kapłan. - Ahaaaa - Przytaknęła kobieta z szerokim uśmiechem - To skoro tak piknie zachwalasz, to może chcesz coś spróbować? - Dodała, a Amaranthe to aż musiała sobie zatkać usta własnymi dłońmi, by nie pęknąć chyba ze śmiechu. - Coś… małego… żeby się nie stracić apetytu na ucztę?- zaproponował Olgrim. - No to co byś chciał?? - Chochla kucharki zatoczyła łuk po wielu zastawionych stołach, regałach, garnkach i garnuszkach… Krasnolud wskazał paluchem przygotowane małe ciasto i dodał pośpiesznie. -To wybiorę. Jak więc wybrał, tak dostał, a na odchodne kucharka wspomniała, czy aby starczy dla ich dwojga, wszak ta jego towarzyszka to taka kruszynka, i może powinni wziąć dwa… Bardka z kolei zwinęła po cichu dzban piwa. -Straszne…- stwierdził cicho Olgrim choć nie sprecyzował co ma na myśli. Za to zmienił temat. - Ciekawe czy reszta drużyny bawi się równie “dobrze” jak my. - Ja tam mam ubaw? - Szturchnęła go łokciem rozbawiona tym wszystkim Amaranthe. -No ty na pewno… ty we wszystkim znajdziesz ubaw.- odparł dobrodusznie kapłan. - A czym tu się przejmować, albo złościć? - Dziewczyna miło się uśmiechnęła do Krasnoluda. - Nie mówię że się przejmuję… czy złoszczę… ot, trochę czuję się nie na miejscu.- wyjaśnił kapłan.- Nie dla mnie zamki i te całe ceremoniały. - E tam... - Bardka wzruszyła ramionkami - A w życiu trzeba spróbować co się da? I będziesz miał też tematy do swoich zapisków! - Powiedziała wesołym tonem - A teraz w końcu gdzieś usiądźmy i coś przekąsimy. -Zgoda! - odparł entuzjastycznie krasnolud i spojrzał z zakłopotaniem na ciasto… którego nie wziął zbyt. Z pewnością nie starczy na dwoje. Z drugiej strony, nie muszą przecież zbyt wiele jeść przed ucztą, prawda? - Prowadź.- zaproponował więc.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
30-10-2020, 13:07 | #123 |
Administrator Reputacja: 1 | Wizyta w bibliotece przyniosła całe góry informacji, które mogły (acz nie musiały) kiedyś się przydać. W gruncie rzeczy druid nie uznał czasu spędzonego wśród ksiąg za stracony - przy okazji "wyprawy" do biblioteki poznał parę osób i zwiedził kawałek (nie za duży) pałacu. Zastanawiał się właśnie nad tym, jak spędzić resztę popołudnia i wieczór, gdy 'dostarczono' mu pismo. Gdyby był arystokratą i miał swoją służbę, to z pewnością dowiedziałby się o piśmie wcześniej, wiedziałby również, kto, jak i kiedy je dostarczył. A tak... musiał pozostać w nieświadomości, bowiem bieganie po pałacu i rozpytywanie, kto, co, jak i kiedy zdało mu się marnotrawstwem. Powątpiewał we wspomniany w piśmie kwadrans, raczej skłonny był sądzić, iż była to godzina z hakiem. W ranę również nie wierzył, a przynajmniej nie do końca. Jak by nie było miasto było spore, kapłanów i medyków z pewnością było tu pod dostatkiem. I z pewnością byli to więksi specjaliści od leczenia ran wszelakich. Chyba że chodziło o zranione serce, ale na tym znał się jeszcze mniej... Ale co mu szkodziło sprawdzić? - Laura, idziemy na spacer - powiedział, gdy już był całkiem gotów do wyjścia. Tym razem nie musiał nikogo o nic pytać - drogę pamiętał, i to dość dobrze, a jedyne, co się zmieniło, to liczba osób na ulicach. Nie dało się nie zauważyć, że im bliżej wieczora, tym większym powodzeniem cieszyła się dzielnica płatnych przyjemności. "Ubity Wół" stał tam, gdzie poprzednio i wyglądał tak samo zniechęcająco, co za pierwszym razem, a jedyna różnica polegała na tym, że w środku było nieco więcej osób, niż poprzednio. A karczmarz był jak zwykle "wielce uprzejmy". - Czego? A… to zaś ty… piwa? - Mężczyzna najwyraźniej rozpoznał Druida. Daveth rozejrzał się po sali, wypatrując swej 'rannej' znajomej. - Piwa. - Skinął głową. - Czy ktoś o mnie pytał? Karczmarz spojrzał na Davetha, jakby ten urwał się z przysłowiowej choinki, po czym przecząco pokręcił głową, nalewając piwa do kufla. Druid położył na ladę sztukę srebra, po czym upił łyk piwa. Ktoś kłamał - albo karczmarz, albo Galai... a on był przekonany, że to półelfka łaskawie zechciała sobie z niego zażartować. Co prawda spacer nikomu nie zaszkodził, ale... co za dużo to niezdrowo. Piwo też nie było na tyle dobre, by opłacało się tak daleko chodzić. Wypił jeszcze parę łyków. - Półelfka, rudowłosa...- Spróbował raz jeszcze. - Zapewne w niebieskiej sukni... Nie było tu takiej parę chwil po moim wyjściu? - Nie przypominam sobie… a zresztą bez jakiegoś imienia, czy coś, to jak szukanie monety w lesie... - Karczmarz wzruszył ramionami. Podawanie imienia kogoś, kto - być może - miał na pieńku z przedstawicielami prawa, w takim miejscu, zdało się Davethowi rzeczą niezbyt rozsądną. A nuż jakiś osobnik wziąłby go za jakiegoś łowcę przestępców i zrobiłaby się awantura. Z drugiej strony... zapewne Laura byłaby zachwycona możliwością pobawienia się z ludźmi. - Mówiła, że ma na imię Galai - powiedział. - Galai? Hmmm… Galai… nie… nie znam chyba... - Powiedział karczmarz, spoglądając najpierw na Druida, a potem po klienteli przybytku - A z czystej ciekawości, kto o nią pyta? - Nic dziwnego. - Druid uśmiechnął się lekko. - Klienci dość często się nie przedstawiają... Daveth - przedstawił się wbrew swym wcześniejszym słowom. - Aha - Przytaknął dziwnie właściciel przybytku - To pij te piwo na spokojnie… - Powiedział równie dziwacznie, i odszedł trochę na bok, po czym zagadał coś do młodzika pomagającemu jemu przy kontuarze, a ten po chwili podreptał na piętro. Po takiej zachęcie pozostawało do zrobienia tylko jedno - stać spokojnie przy kontuarze i popijać piwo. I czekać. Po chwili zaś młody wrócił, coś szepnął karczmarzowi, a ten z kolei podszedł na powrót do Davetha. - To jak panie, może izba na noc? Tanio i czysto, polecam pokoik numer cztery! - Powiedział głośno karczmarz. Najczystszy nawet pokój w tej spelunie z pewnością nie dorównywał temu, co oferował pałac, ale łatwo było się domyślić, że w tej ofercie kryje się drugie dno. - Chętnie - odparł Daveth. - Jak rozumiem, to na piętrze, prawda? - Ano - Przytaknął karczmarz. Daveth skinął głową, po czym skierował się na piętro. Laura pomaszerowała za nim. Pokoje były numerowane i odnalezienie numeru cztery bylo bardzo proste. Przed izbą stał dwumetrowy dryblas, łypiący złowrogo na Davetha, typ z takich, co to nikt nie chciał spotkać wieczorową porą w jakimś ulicznym zaułku… - Szukam Galai. - Daveth od razu przeszedł do rzeczy. - A ty kto? - Warknął dryblas. Laura warknęła jeszcze głośniej. - Daveth - odpowiedział druid, mający powoli dosyć całej sytuacji. I opowiadania się każdemu, kto stanie mu na drodze. Dryblas przytaknął głową, po czym zastukał trzy razy w drzwi, a te otwarto. Wewnątrz… stał podobny osiłek, robiący za kolejną ozdobę drzwi, tym razem już wewnątrz izby. A w środku śmierdziało krwią. W ubrudzonym posoką łożu leżała z kolei Galai, choć wyglądała zdecydowanie inaczej, niż przy ostatnim spotkaniu. Miała inny kolor włosów, a na sobie czarne, obcisłe wdzianko (chyba skórznię?), do tego leżała w owym łożu z buciorami. Co jednak najważniejsze, miała paskudnie zranione prawe biodro, i zalewała posłanie posoką, wśród kompletnie amatorskich opatrunków na jej ciele… oraz walających się po podłodze. Galai piła wino prosto z flaszki, przy okazji bawiąc się jakimiś nożami… - Zostaw nas samych - Powiedziała do dryblasa w izbie, a ten się zawahał - No już! - Fuknęła, i w końcu zostali sami za zamkniętymi drzwiami. Daveth podszedł bliżej i pokręcił głową. - Kapłana trzeba było wezwać - mruknął niezadowolony. - Dlaczego nikt go nie przywołał? Albo chociaż mikstury... Chyba że jesteś odporna na taką magię? Wolał się upewnić, zanim użyje choćby jednego z posiadanych przez siebie zaklęć leczących. - To nie jest zwykła rana… trucizna, plugawa magia, dziwaczny oręż, chyba wszystkiego po trochu - Półelfka wzruszyła ramionami - Eliksiry niewiele pomagają, wypiłam już trzy. A kapłana… no cóż, nie znam takiego, co by mi pomógł, bez donoszenia straży. Daveth westchnął. - Niewiele ci pomogę w tej chwili - powiedział cicho, przygryzając wargi. - Rano... do rana zapewne coś wymyślę. I wymodlę odpowiednie zaklęcia - dodał. Pomodlił się do swej bogini z prośbą o łaskę, po czym delikatnie dotknął nogi półelfki, rzucając równocześnie jedyne w miarę mocne zaklęcie leczące jakie posiadał… co po chwili wyraźnie przyniosło nieco ulgi poszkodowanej. Jednak rana, jak była, tak była. Coś tu nie do końca grało. - Co się za pomoc należy? - Powiedziała Galai, spoglądając Davethowi prosto w oczy. - Opowiedz mi lepiej, co się stało - odparł. - Kto, jak, gdzie, kiedy, dlaczego... A potem pomyślimy, co robić dalej. - Im mniej wiesz, tym lepiej? - Zaśmiała się sucho półelfka - No… w trakcie roboty oberwałam. To był jakiś cholerny bełt, leży tam - Wskazała na jakieś wiaderko. - Słyszałem to już kiedyś - uśmiechnął się druid. - Jeśli to klątwa, to ja ci nie pomogę - dodał, po czym podszedł do wiaderka, w którym znajdował się złamany na pół bełt, najwyraźniej połamany podczas wyciągania z rany. A potem rzucił wykrycie magii na bełt, co w sumie niewiele dało… magia - jeśli jakaś w nim była - już dawno uleciała, najpewniej przy zniszczeniu owego pocisku, co mogło mieć miejsce i godziny temu? - Jeśli nie chcesz czekać do jutra - powiedział - to twoi ludzie musieliby kupić parę zaklęć. Neutralizacja trucizny, przełamanie choroby... Jeśli to nie podziała, to nie wiem, co mogłabyś zrobić. Skoro nie wchodziło w grę wezwanie kapłana, to możliwości Davetha były zdecydowanie ograniczone. - Hmmm… - Zamyśliła się na chwilę Galai - Neutralizacja trucizny brzmi dobrze… choroba? Nie no, chora się nie czuję… jak bełt zatruty, to chyba trucizną, a nie choróbskiem? A może jakaś klątwa?? - Głośno myślała kobieta. Daveth rozłożył ręce. - Jeśli to klątwa, to potrzebny ci będzie jakiś czarodziej. Albo bard, skoro kapłan odpada. Paladyn raczej też nie wchodzi w grę, prawda? - Wymienił parę możliwości. - Jak już wspomniałem, w klątwach, ich rzucaniu czy usuwaniu, się nie wyznaję. - Kupisz mi eliksir? - Spojrzała na niego wyjątkowo słodko, po czym przez chwilę grzebała w zakamarkach swego stroju, i wyciągnęła małą sakiewkę. Podała ją Druidowi. W środku było kilka czerwonych kamyków. Chyba jakieś… spinele, czy jak to się tam zwało? No bo przecież nie rubiny. No ale ich ilość, to by chyba starczyło tylko na jedną miksturę? - Przełamanie klątwy... - Daveth skinął głową. - Powinno starczyć. Gdzie można kupić taki eliksir? I czy załatwisz mi przewodnika? Lepiej żeby to nie był któryś z twoich osiłków - dodał. - Za bardzo rzucają się w oczy - wyjaśnił. - Najlepiej w jakiejś świątyni? A te chyba znajdziesz bez przewodnika? Oddaję się w twoje ręce Daveth… i będę wdzięczna - Mrugnęła Galai. - Postaram się szybko wrócić - obiecał Daveth, chowając sakiewkę. - A w międzyczasie nakłoń swoich ludzi, by wynieśli stąd te... śmieci. Trochę porządku dobrze wpłynie na twój nastrój - dodał z uśmiechem. Skierował się w stronę drzwi. Laura ruszyła za nim. - Gdzie jest najbliższa świątynia? - spytał karczmarza. - Hmm… to by była… "Hala Wiecznego Czuwania", to kościół Helma, to najbliższa świątynia… będzie z kwadrans piechotą w kierunku Wzgórza Pałacowego… - Wyjaśnił właściciel przybytku. - Dzięki. - Daveth skinął głową, po czym opuścił gościnne progi "Wołu" i ruszył, z wiernie mu towarzyszącą Laurą, w stronę Wzgórza Pałacowego. Cała sprawa niezbyt mu się podobała. Miał tylko nadzieję, że Galai nie próbowała okraść jakiejś świątyni... I nie rozumiał, dlaczego półelfka nie wysłała po tę miksturę któregoś ze swoich ludzi. * * * Symbol wiecznie czujnego boga rzucał się w oczy z daleka. I nie można było wątpić, do kogo należy dość surowo wyglądająca, przypominająca bardziej twierdzę niż miejsce kultu, świątynia, nad bramą której wisiała ozdobiona symbolem oka rękawica. Kręcący się niedaleko wejścia młodzik w prostej szacie akolity skrzywił się nieco na widok Laury, ale po chwili wahania skierował Davetha do kolejnego, odrobinę starszego kapłana, mającego pieczę nad świątynnymi zapasami mikstur, eliksirów, środków opatrunkowych. Eliksir przełamania klątwy również znajdował się wśród tych zapasów, ale zarządzający zapasami kapłan albo się nudził, albo był bardzo ciekawski, bowiem zamiast po prostu sprzedać eliksir zasypał Davetha serią pytań 'po co, na co, dlaczego, dla kogo...' Całkiem jakby chęć zakupienia takiego eliksiru była czymś nad wyraz dziwnym. W końcu jednak zawartość sakiewki zmieniła właściciela, a druid stał się posiadaczem niewielkiej fiolki zawierającej - być może - ratunek dla Galai. Droga powrotna nie zajęła Davethowi zbyt wiele czasu i nim na miejskich zegarach wybiła osiemnasta druid ponownie znalazł się w izbie półelfki. - Proszę. - Podał fiolkę dziewczynie. Sakiewkę z ostatnim kamykiem w środku położył na stoliku. Galai wypiła czym prędzej miksturę, po czym spojrzała najpierw na pustą fiolkę, a potem na Druida. - Jakoś nic się nie zmieniło? - Powiedziała. Daveth przeniósł wzrok z twarzy półelfki na ranę, a potem ponownie na twarz Galai. - W takim razie będziesz musiała poczekać do rana - powiedział. - Wrócę z zapasem nowych zaklęć, które powinny postawić cię na nogi - obiecał. Rzucił, tak na wszelki wypadek, ostatnie jakie mu pozostało leczące zaklęcie. Mogło ono wyleczyć najwyżej drobne skaleczenie, ale i tak było to lepsze, niż nic. - Jeśli dożyję jutra... - Stwierdziła Galai, po czym spojrzała na Davetha, mrużąc oczy - Co chcesz w zamian za pomoc? - Porozmawiamy jutro - uśmiechnął się Daveth. Skierował się do drzwi. - Z pewnością dożyjesz - dodał. - I coś wymyślisz. - Do słów dorzucił lekki uśmiech. Skinął głową na pożegnanie i wyszedł. |
30-10-2020, 21:03 | #124 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
31-10-2020, 10:31 | #125 |
Reputacja: 1 | Czarodziejka uśmiechnęła się ciepło do swojego gościa, tak by ten poczuł się mile widziany w jej komnacie. - To miło z twojej strony. Postaw proszę tu - Carys wskazała stolik. - Usiądź, - zaproponowała - naprawdę doceniam to, że w całym tym natłoku obowiązków związanym ze ślubem znalazłaś czas by mnie odwiedzić. - Nie mów tego nikomu pani, ale tyyyci nakłamałam, żeby chwilę odpocząć od tego wszystkiego - Roni zachichotała. Carys nie wydawała się być zaskoczona wyznaniem dziewczyny. Przykład szedł z góry - Cóż do twych obowiązków należy Roni? - Zapytała. - Towarzyszę, i oprowadzam ważnych gości po zamku lub mieście, dotrzymuję im również towarzystwa przy różnych zajęciach jeśli zechcą, czasem im coś załatwię dyskretnie… znam trzy języki, a to się przydaje - Roni błysnęła ząbkami - A gdy gości mało na zamku, to różnie tam… a właśnie, a panicz Villem jest? - Dziewczyna rozejrzała się. - Z patrolu jeszcze nie wrócił - Carys udzieliła odpowiedzi zgodnie z prawdą. - Och szkoda… - Mruknęła Roni - A co tam słychać? Jak się podoba życie na zamku, jakie wrażenia z różnych spotkań i zajęć? - Dodała wesołym tonem. - Jak to życie na zamku - odpowiedziała Carys, dla której nie było specjalnej różnicy między zamkiem pani Adlerberg a tym zamkiem. - Ro…rozumiem - Zająknęła się dziewczyna, jakby odrobinę nie spodziewając takich odpowiedzi, dobry nastrój jednak jej nie opuszczał - Spotkamy się na weselu? Będziecie? Ja lubię tańce! Potańcujemy razem? - Roni uśmiechnęła się miło. - Z pewnością - powiedziała czarodziejka odwzajemniając uśmiech. W końcu nie byli aż tak ważnymi gośćmi, bo siedzieć w głównej sali i być cały czas na widoku. - Słodkości nie spróbujesz? - Roni zerknęła na torcik. - Dziękuję Ci bardzo. Ale ze słodkościam na poczekam na Villem. Chcielibyśmy razem spożyć kolację- odpowiedziała czarodziejka.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
06-11-2020, 19:39 | #126 |
Reputacja: 1 | - Olbrzymi ciężar chcesz panie na nasze barki złożyć - czarodziejka odezwała się bardzo oficjalnym tonem. - Przyszłość swego królestwa uzależniając od osób, którym sława nie do końca należną jest - ów przytyk króla miał zapewne zawstydzić gości pana Smocza Zguba. Co nie do końca zrozumiałe było. Jeżeli nawet Amaranthe wyolbrzymiła ich zasługi, to Villem to sprostował. - W zamian oferując sowitą zapłatę. Daveth, gdyby mógł, kopnąłby w kostkę magiczkę, by ta bzdury pleść przestała. No ale stał za daleko, by móc to zrobić niezauważalnie. - Zaszczyt to, Wasza Królewska Mość - Daveth skłonił głowę - i zaufanie nam okazane. Podejmę się tego zadania - dodał - a i sądzę, że moi towarzysze również wyrażą z ochotą swoją zgodę. Panicz Adlerberg i panna Fiaghruagach wymienili kilka porozumiewawczych spojrzeń w trakcie mowy króla. W tym kilka drobnych uśmiechów, wyrazów zaskoczenia i coś na kształt zgody. Z łatwością bowiem tym dwojgu przychodziło odgadywanie pewnych wspólnych dla ich wyuczenia niuansów. Ale król oczekiwał odpowiedzi od każdego z osobna. - Wasza Wysokość… - Villem pochylił czoło przed suwerenem - Taka misja to marzenie każdego rycerza. Sława, ziemie i zaszczyty… Ale jednak z lęku przed fiaskiem, które mogłoby sroższą wojnę przynieść i żniwo śmierci u tak wielu zwiększyć, muszę odmówić. Tym bardziej, że zło i gwałt zwykłem mieczem traktować przez co negocjacje są mi obcą zupełnie dziedziną. Ale jeśli Daveth gotów jest to wyzwanie przyjąć na swe barki, to klnę się, że jako druhowi dopomogę mu w tym mym mieczem i radą jeśli będzie ich potrzebował. - Oczywiście, otrzymamy jakieś pełnomocnictwa coby tamci wiedzieli, że nie jesteśmy byle przybłędami. I jakiegoś przewodnika który zna ich zwyczaje? Co byśmy jakiejś dyplomatycznej gafy nie popełnili.- zapytał Olgrim mniej zainteresowany nagrodami, a więcej samym powodzeniem misji. Trochę go martwiła obecność rycerza, który… cóż, przy goblinach zdecydowanie zaognił sytuację. Ale skoro teraz nie będzie pchał się na świecznik, to może się nawet uda zakończyć to sukcesem… większym lub mniejszym. -Z pokorą podejmę się tego zadania i wezmę na barki… ciężar rozmowy i negocjacji. Carys słysząc słowa kapłana starała się zrobić dobrą minę do złej gry. W pamięci miała popis jego umiejętności negociajtorkisch u barona. A i tu,w królewskiem zamku krasnolud elokwencją, klasą i przede wszystkim rozumiem się nie popisał. Glejt? Przewodnik? Może od razu orszak i heroldzi, którzy ogłaszać będą wszem i wobec kim są i kogo reprezentują? Nie lepiej w tym rozdaniu prezentował się druid. Czarodziejka niemal widziała rozbłysk oczu tego człowieka gdy król o nagrodzie. Ciężka to będzie misja. Villem pomny wydarzeń na zamku Bloomwood również znajdował słowa Olgrima osobliwymi. Z drugiej strony krasnolud był gotów pertraktować nawet z goblinami, którym chyba bliżej było do barbarzyńców niż do barona, mimo jego antypatycznej postawy. Być może więc i z dzikimi góralami odnajdzie wspólny język. - Hmmm… - Głośno się zamyślił Król, i nie było to takie do końca pozytywne "hm". Potarł palcami czubek swojej brody, i przyjrzał się każdemu ze śmiałków. - Toście niezła kompanija. Jeden mówi "tak", drugi "nie". Trzeci "nie, ale…". Przewodnika możecie dostać, choć wśród barbarzyńców to go nie było. Glejt również możecie dostać, żeby nasze wojsko na miejscu wiedziało kim jesteście… a co z wynagrodzeniem za podjęte zadanie? Tego nie negocjujecie? Samą chwałą się trudno najeść - Smocza Zguba lekko się uśmiechnął.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
06-11-2020, 19:53 | #127 |
Administrator Reputacja: 1 | - Tytuł i posiadłość... to brzmi całkiem nieźle. Coś z dala od gwarnych miast. - Daveth się lekko uśmiechnął. - Kiedyś trzeba by się ustatkować... - Jakieś szczegóły związane z tym tytułem i ziemiami? - spytał. - Wszystko zależy co, gdzie, i dla kogo… dla Druida to może opieka nad jakąś osadą albo wsią, i okolicznymi ziemiami i lasami, do tego wiadomo - własny dom - i na przykład tytuł "Królewski Strażnik Lasu...jakiegoś tam?" - Powiedział władca, chyba na szybko improwizując. Daveth skinął głową, lecz nie odpowiedział, ciekaw, co na ten temat powiedzą inni. On sam miał mieszane uczucia. Tytuł był bardziej niż symboliczny, opieka nad wsią nie musiała przynosić zysków, a dom... To mogło oznaczać mniej niż wiejska chata. Może lepiej było wziąć żywą gotówkę? - Mości królu - Ozwał się rycerz. Niepokoiła go intensywność z jaką Smocza Zguba tak chętnie prawił o nagrodzie jakby przed ogarami kością wymachując. Rycerz nie przyjął jednak misji to i nie traktował się jako strony w tych negocjacjach zostawiając je Olgrimowi. Co z resztą było dla niego kuriozalne gdyż sama misja tego typu była dla Villema nagrodą samą w sobie. A raczej byłaby gdyby... - A jakie są Twoje, Wasza Miłość, warunki pokoju z ludem gór? - Mają przestać napadać na mój lud, palić wsie, i zostawić mieszkańców w spokoju. A czego oni chcą… tego również wy macie się dokładniej dowiedzieć - Odpowiedział król. - Spróbujemy zatem dowiedzieć się, co ich skłoniło do tych napadów - powiedział Daveth. - Albo kto stoi za tymi działaniami. I jak im zapobiec na przyszłość. Ale nie wiemy, jak daleko możemy się posunąć w negocjacjach. Obietnic raczej nie powinniśmy składać. - Dostaniecie magiczny przedmiot, dzięki któremu będziemy mogli rozmawiać na odległość - Wyjaśnił Smocza Zguba. Daveth skinął głową. - To rozwiąże część problemów - powiedział. - Kuferek złota chyba wystarczy. Taki mały.- rzekł Olgrim po długim namyśle.- Tak na 40 tysięcy monet? Albo nieco mniej? Na słowa Krasnala król minimalnie uniósł jedną brew, a jeden czy drugi rycerz wyraźnie powstrzymywał śmiech. - Wysoko mierzysz - Powiedział w końcu władca - Ja bym jednak bardziej widział połowę tej kwoty… - Zgoda, Wasza Królewska Mość. - Daveth skinął głową, zanim król zdążył obniżyć stawkę. - Nie będziemy się targować. - Więc zmieniasz zdanie Druidzie? Wolisz twardą gotówkę? - Zaśmiał się wesoło Smocza Zguba. - Nie musi być gotówka. Mogą być klejnoty... - odparł Daveth z lekkim uśmiechem. Krasnolud wzruszył ramionami przyjmując tę kwestię z obojętnością. - Może być połowa… a i będą jakieś podarki planowane dla barbarzyńców, w ramach zrobienia dobrego wrażenia na nich? |
06-11-2020, 21:24 | #128 |
Reputacja: 1 | Carys przerzucała swe spojrzenie po kolejnych osobach, które zabierały głos w tym śmiesznym spotkaniu. Miało być krótkie spotkanie z królem, przynajmniej w teorii. A wyszła farsa. Czarodziejka miała wrażenie, że już to kiedyś przeżyła. Władca, który targuje się z bohaterami o nagrodę. A tak! U barona Bloomwood. Tam też zapała była niejasna i to sami śmiałkowie mieli sobie ją ustalić. Tutaj również władca wyszedł z taką propozycją. Jeszcze tylko brakuje konkurencyjej wyprawy. A do tego dwoje z jej towarzyszy, którzy wyraźnie wielkie parcie na tytuły i bogactwa mieli, targowało się co nie miara. I o ile krasnoludzkiego kapłana w pewnie sposób rozumiała, nie od dzisiaj wiadomo, że krasnoludy lubią świecidełka nie mniej od smoków, to druida w żaden sposób. Jak na przedstawiciela strażnikow lasów, gór i jezior, którzy gotowi są umrzeć w obronie natury, ten konkretny druid pałał niebywałą żądzą posiadania wszelakiego zbytku. Ale może to miejsce go tak zmieniło? Albo spotkanie ze smokiem? Jakby na to nie patrzeć to notowania tak królewskiej pary jak i samego królestwa spadły bardzo w oczach czarodziejki. Przykład idzie z góry. Zwłaszcza zły. Gdy targi o losy królestwa dobiegły końca, Villem uznał, że pora jest najwyższa dowiedzieć się czegoś w temacie samych barbarzyńców. Nieokrzesanych i prymitywnych plemion nie brakowało i w Chessencie, ale niezwykłą rzadkością były negocjacje z dzikusami. Władcy zwykli raczej gwałtowników stalą uczyć moresu, a tu nagle padały wzmianki o podarkach. Tym bardziej Villem czuł się zaniepokojny tą sytuacją, że Smocza Zguba nie wyglądał na polityka obeznanego z tajnikami manipulacji. Przeciwni. Już sylwetką Smocza Zguba mówił, że jest wojownikiem z krwi i kości, a w jego żyłach płynie żar bitwy. A i samo wesele nie było tu bez znaczenia. Śluby w przeddzień wojny oznaczały sojusze. A sojusze gwarantowały zwycięstwo. Albo więc Smocza Zguba był królem nieudolnym i gnuśnym na co nic nie wskazywało. Albo szykował się do skrytego ataku wynajmując za pustą obietnicę czegokolwiek, zbędnych, a chciwych gamoni, którzy pod pretekstem negocjacji odwrócą uwagę górskich klanów. Choć nie wykluczone było, że działo się tu coś czego Villem zwyczajnie nie rozumiał. - Wasza miłość… Czy Damara stoczyła już jakąś bitwę z tymi gwałtownikami? Wzięła jakiś jeńców może? Albo, czy na liście gości weselnych są może osoby bliżej związane z górskim pograniczem? Władca najpierw spojrzał na Olgrima, a następnie na Villema. - Nie ma żadnych podarków dla dzikusów, i nie będzie. Nie mam zamiaru im wchodzić w dupy. Rozmowa, konkrety na stół i tyle, a nie jakieś zagrywki "och i ach" i obłaskawianie ich prezentami - Powiedział twardo Dragonsbane, po czym dodał już normalnym tonem - Stoczyliśmy z nimi już kilka bitew. To barbarzyńcy, jednak ich wódz ma olej w głowie i umie stosować taktyki. Jeńców nie mamy, oni wolą śmierć, niż dać się pojmać, i żadnego jeszcze nie udało się wziąć żywcem… a wesele nie ma z nimi nic bezpośrednio wspólnego, poza faktem, iż sam ślub umacnia więzy z północną baronią, by sama Damara była silniejszą krainą. Krasnolud podrapał się po karku zamyślając. To mu brzmiało bardziej jako misja samobójcza niż dyplomatyczna, ale co tam… jakoś to będzie. Ostatecznie król pewnie też nie pokładał wielkiej nadziei w tym posłannictwie, skoro wziął pierwszych lepszych bohaterów z ulicy. “Powinienem przewidzieć, że będzie tu jakiś haczyk.”- pomyślał kapłan. - Skoro wszystko wiemy - powiedział Daveth - to, jak sądzę, możemy jutro wyruszyć w drogę - zaproponował. - Oh, cieszę się Davethcie, że wiesz już wszystko. Będziesz mógł zatem rozwiać kilka z mych niepewności w późniejszym czasie. Jutro wyruszyć jednak nie możemy - Carys zwróciła się do druida. - Rozumiem, że nie zdołasz wypocząć po uroczystości trwającej aż do rana - z wyrozumiałością w głosie odezwał się Daveth. Zastanawiał się, co mogło być ważniejsze niż misja dla króla, ale widać czarodziejka miała inne priorytety. - Mówię z troską o tobie - odpowiedziała w podobnym tonie nie zamierzając tłumaczyć się ze swoich zamiarów.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
06-11-2020, 21:29 | #129 |
Reputacja: 1 | - Do rana? - Villem uśmiechnął się do tej niedorzeczności. Druid z pewnością władając mocą zmiany w smoka posiadł głębokie sekrety przyrody, ale o dworze nie miał zielonego pojęcia - Davethie. Królewskie wesela rzadko trwają krócej niż trzy dni. A w Chessencie zwykle nawet i tydzień. Niezręcznie byłoby gości spraszać z daleka po wielodniowej podróży na jeden ledwie wieczór. Tym bardziej, że dziś i w nocy będą chyba mieć miejsce głównie… - rycerz zawiesił na chwilę słowa i chyba coś jakby nieznaczny rumieniec wykwitł na jego policzkach. Co zrozumiałym było dla kogoś kto słyszał o pokładzinach, w których na szczęście uczestniczą prawie wyłącznie rodziciele i kapłani - ceremonie… Odchrząknął czując, że pozwolił sobie nazbyt wiele i wyprostowawszy się zwrócił ponownie do króla. - Czy podejrzewasz Wasza Miłość, że barbarzyńcy są pod wpływem jakiejś innej mocy? Opowiedziano nam o Liczu-Czarnoksiężniku. I Zamku Grozy… - Wódz dzikusów ma na swoich usługach potężną wiedźmę, ale z tego co zaobserwowaliśmy, żadną plugawą magią nekromancką się nie parają… - Wyjaśnił władca, po czym przeniósł wzrok z Villema na Carys - W sumie liczyliśmy na to, iż wyruszycie w drogę w ciągu następnych kilku godzin. Barbarzyńcy zbierają siły na kolejny większy wypad. Wszelkie zapasy na drogę oczywiście otrzymacie, wystarczy powiedzieć, czego potrzebujecie. A sama podróż na miejsce zajmie wam ze dwa dni, nie należy więc raczej zwlekać? Daveth rzucił okiem na Carys, potem przeniósł wzrok na króla. - [/i]Konie, jedzenie, parę mikstur [/i] - powiedział. - Oczywiście Wasza Wysokość. Postaramy się uczynić zadość twym oczekiwaniom i wyruszymy najszybciej jak to będzie możliwe - rzekła Carys zastanawiając się nad dysonansem jaki pojawił się między tym co o parze królewskiej mówiła Roni, a tym co miało tu miejsce. Z drugiej strony to nawet lepiej, że król zaprzeczając słowom swej żony nie daje im możliwość wzięcia udziału w ślubie swojego dziecka. Tak bez prezentu nie wypadało pojawić się na takiej uroczystości. Sytuacja zrobiła się nieco niezręczna, ale król musiał mieć swoje powody, by rzec to co rzekł. Villem skłonił się więc na znak, że akceptuje jego wolę. - Kilka zwojów, lub mikstur pozwalających rozumieć mowę dzikusów. Ubrania na górskie wędrówki. Mapy pogranicza. A także coś po czym dzikusy poznają, że niesiemy słowa władcy Damary. Rozważyłbyś Wasza Miłość jakiś swój osobisty znak? Sygnet, lub piernacz może? - Magicznych dodatków do rozmów nie potrzebujecie, oni mówią damarskim i wspólnym, co do reszty drobiazgów… oczywiście. A glejt królewski nie wystarczy, by go pokazać dzikusom? Jeśli masz wątpliwości Villemie, może być i coś dodatkowego - Kiwnął głową król. - Parę mikstur leczenia by się zdało - dodał Daveth. - Albo różdżka. Ale jeśli między sobą będą się porozumiewać w damarskim, to ja ich nie zrozumiem. - W rzeczy samej - poparł go rycerz - dobrze będzie rozumieć co mówią między sobą. Szczególnie gdy uznają, ich nie rozumiemy. A dodatek do glejtu może być konieczny jakoże dzicy zwykle niepiśmienni są. Władca Damary pokręcił głową, po czym się roześmiał. - Dobrze. Jeszcze coś? Reakcja władcy była cokolwiek dziwna, żeby nie powiedzieć nie na miejscu. Wszak chcąc kogoś wysłać z misją poniekąd dyplomatyczną trzeba go odpowiednio wyposażyć. Nie skomentowała jednak tych słów. A złożywszy delikatnym i pełen gracji pożegnalny ukłon była gotowa by opuścić spotkanie. - Wszystko - odparł Daveth. - Postaramy się nie zawieść oczekiwań Waszej Królewskiej Mości. - Właśnie.- zgodził się z druidem krasnolud. - Skoro wszystko wyjaśnione, nie pozostaje wam nic innego, niż udać się… pakować? A Droltuden załatwi wam potrzebne rzeczy. Powodzenia więc, i do rychłego zobaczenia? - Powiedział władca. - Mhmm… do rychłego.- krasnolud nie był pewien szybkiego powrotu, ani w ogóle powrotu. Ale cóż, wolał te myśli zachować dla siebie. Oby..., pomyślał Daveth, ale ograniczył się do ukłonu, po czym ruszył w stronę wyjścia.
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
06-11-2020, 22:11 | #130 |
Reputacja: 1 | Po spotkaniu z królem oboje chessentyjscy arystokraci udali się wpierw do swych komnat, aby się przebrać a następnie poprosili o spotkanie z panem Droltudenem. Ku ich zadowoleniu okazało się, że marszałek dworu zorganizował im możliwość kontaktu z Liamem. Nim jednak udali się by z swej możliwość skorzystać przedstawili Droltudenowi listę rzeczy, która będzie im potrzebna w czasie wyprawy. Wierzchowce czy solidne i ciepłe ubrania, a także prowiant czy namiot w, którym mogliby przenocować, mimo że takie oczywiste, również się znajdowały na tej liście. Nie wspominając o mapie. Do rzeczy, które miały im się przydać zaliczyli eliksiry leczenicze, wodę święconą, eliksiry ochrony przed złem, oraz parę bukłaków oliwy. Carys marzyło się odzyskanie naszyjnika z kulami ognia, w więc i on znalazł się wśród tego wszystkiego. Ponieważ żadne z nich nie posługiwało się tutejszą mową czarodziejka zasugerowała, że najlepszym rozwiązaniem byłby amulet rozumienia języków. Marszałkowi dworu zostało dokładnie wytłumaczone w jakim celu potrzebują królewskiego sygnetu czy innego znaku. Zakończywszy to spotkanie czarodziejka i rycerz spożyli wspólnie posiłek i w końcu mogli skontaktować się z wiekowym sługą. Radość jaką my tym sprawili była ogromna. Niestety z powodu ograniczeń czasowych przekazali mu tylko kilka poleceń, z których najważniejszym było udanie się do Falsy i poinformowanie państwa o tym, że oboje żyją. Już pośrednim przekazem było powiadomienie gburowatego barona, że smok wielkości konia został ubity oraz, że jego rozzłoszczona, trojnoga matka może się mścić. Z królewskiego rozkazu mieli wyruszyć jak najszybciej toteż uzgodnili o której spotkają się w stajniach by sprawdzić ekwipunek i móc wyruszyć w drogę. Jak postanowili tak i uczynili.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny Ostatnio edytowane przez Efcia : 08-11-2020 o 21:52. |