Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-11-2019, 20:49   #11
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

Było to bardzo ładne. Takie… gnomie. Bo podobne instrumenty były ulubionymi zabawkami gnomów żyjących w Mithrilowej Hali. I melodia ta, była podobna tym, które one wygrywały. Nie tak posępna jak pieśni religijne ku czci Gorma Gulthyna, acz nie tak rubaszna jak melodie pijackich przyśpiewek tak lubianych przez brodaczy.
A gdy artystka skończyła ruszył ku niej pewnym krokiem, co by uprzedzić innych wielbicieli talentu. A gdy doszedł w pobliże Amaranthe rzekł do niej głośno i przyjaźnie.
- Gracko pannica grała. Naprawdę zasłuchałem się. - zdjął hełm i skłonił się lekko pokazując krótko obciętą fryzurę rudawych włosów. - Jestem Olgrim Grimhammer, wędrowny kapłan Dugmarena Jasnego Płaszcza, kronikarz zapomnianych miejsc i wydarzeń. Nie mogłem nie dostrzec egzotyki i w stroju i w samej urodzie. Więc to wzbudziło moją ciekawość, bo na poludniu żyje plemię moich pobratymców o ciemnej skórze. Może zdarzyło się pannie napotkać jakieś złote krasnoludy?

Dziewczyna spojrzała na niego z zainteresowaniem i powitała radosnym uśmiechem. W końcu jedzenie samemu do przyjemności nie należy, a tu proszę bardzo, towarzystwo się trafiło. Zaraz też wskazała mu miejsce naprzeciw siebie, co by nie stał przy stoliku jak jakiś podlotek startujący do panienki.
- Nie miałam takiej przyjemności - przyznała z pewnym żalem. - Amaranthe Shimboris - przedstawiła się, pochylając lekko głowę. - Cieszę się że moja muzyka przypadła do gustu. To zawsze sprawia przyjemność - wyznała szczerze. - Co też sprowadza kapłana Dugmarena w te okolice? Poszukiwanie zaginionych miejsc czy historii? - dopytała, dając upust ciekawości. Jej dłonie zajęły się zabawą z końcem warkocza, jakby nie mogły usiedzieć spokojnie nawet przez kilka minut.
Kapłan więc pospiesznie zajął miejsce przed dziewczyną, a jego bystrym oczom nie umknąl ów taniec palców na włosach Amaranthe.
- I jednego i drugiego panno Shimboris. Wszak z ośmiu wielkich królestw krasnoludzkich na dalekiej północy do naszych czasów przetrwały jeno ich szczątki. A co gorsza, mój lud zapomina o swojej wielkiej historii. Takoż więc ja, skromny kapłan Jasnego Płaszcza przemierzam krainy w poszukiwaniu śladów przeszłości mojego ludu. Zbieram te szczątki, by złożyć z nich prawdę o wielkich dziełach krasnoludzkiej rasy i przekazać ją moim pobratymcom. W pisemnej formie.- tu poklepał po wystającym rogu dużą i okutem metalem księgę. -A z jakich to zakątków Torilu panna pochodzi, jeśli można to wiedzieć ?
- Szlachetne zajęcie - przyznała, kiwając przy tym głową i zerkając ciekawie na wskazaną książkę. Jak nic musiała być zbiorem ciekawych historii i świetnym materiałem na ballady i opowieści.
- Rzec można iż z każdego - odparła na jego pytanie, uśmiechając się i wzruszając ramionami. Jeszcze nie znalazłam zakątka, który mogłabym nazwać swoim i to licząc od pierwszej chwili gdy oczy moje światło ujrzały. -Urodzona w drodze - rozłożyła dłonie w geście bezradności, acz wesołego typu. - I proszę, mów mi Amaranthe, nie ma potrzeby by być oficjalnym, wszak nie na salonach jesteśmy.
- Olgrim. - skinął głową krasnolud szanując jej prywatność. Skoro nie zamierzała zdradzić skąd pochodziła, to nie wypadało jej o to zapytać.- Zmierzasz do Silverymoon? Słyszałem, że tam jest ponoć słynne kolegium bardów uczące przyszłych mistrzów instrumentów. Aczkolwiek, sądząc po twoim występie, z pewnością mogłabyś tam sama byś wiele nauczyć tamtejszych bardów.
- Kierunku dalszej wędrówki jeszcze nie obrałam. Może tam, może w inną stronę - zdradziła, wykazując zupełny brak planu na przyszłość czy też chęci posiadania takowego. - Po co limitować się określając zawczasu cel? Poza tym zdaje mi się iż w tej okolicy zostać mogę dłużej niż planowałam, ciekawe bowiem sprawy przykuły me oko - dodała, palcem wskazując mniej więcej tam, gdzie ogłoszenie wisiało.
- Nie zauważyłem tam żadnego ogłoszenia, które mogłoby… chyba nie myślisz o smoku ?- zadumał się krasnolud kończąc wypowiedź pytaniem.
- Przygoda to przygoda - odparła ze śmiechem. - W najbliższych dniach i tak nic ciekawszego nie znajdę, a siedzenie i nudzenie się nie jest w moim stylu. Świat pełen jest zagadek, opowieści i tajemnic, kryjących się czasem w zaskakujących miejscach. Nie można tak po prostu odrzucić jednej okazji bo wydaje się… - wzruszyła ramionami po czym porzuciła na chwilę końcówkę warkocza by palcami zwinnie przemknąć po strunach pobudzając instrument do życia. Nie zamierzała niczego grać, ot, zabrakło jej muzyki.
- To masz we mnie swojego partnera.- odparł z uśmiechem Olgrim i szybko zaraz dodał. - Partnera w walce ze smokiem. Też się tam wybieram, choć powody mam inne niż chęć zysku, czy nawet sam smok. Wrzosowiska trollo… obecnie zwane wiecznymi, to cmentarzysko zapomnianej elfiej cywilizacji. A i zawiera w sobie trochę grobowców krasnoludzkich wielmoży. Jest więc co badać, aczkolwiek bardziej liczę na same zapiski na ścianach grobowców i mozaiki opowiadające o ich życiu, niż skarby w samych grobowcach. No i zobaczyć ten legendarny obszar…- dodał z uśmiechem kapłan wzruszając.- ... a i zleceniodawca wydaje się być solidny, choć pewnie nagroda mniejsza, a smok większy niźli to piszą w obwieszczeniu.
- Brak dziewicy - dodała Amaranthe i wybuchnęła śmiechem. - Podoba mi się twój zapał, partnerze - wyciągnęła w jego kierunku dłoń. - Poza tym… Zapiski, grobowce, zapomniane cywilizacje. Kto wie, może uda nam się wspólnie zdobyć ciekawy materiał na balladę. Wyprawa na smoka, starożytne tajemnice w tle, niebezpieczeństwo i ów posmak minionych wieków… Tak, jak nic ta współpraca okazać się może nader owocna. - Radość niemal tryskała z dziewczyny, rozjaśniając jej szmaragdowe oczy i poszerzając uśmiech. - Gdzie się zatrzymałeś na noc, Olgrimie? - rzuciła pytaniem.
- W stajni. Nie jest to może miejsce godne dumnego i szlachetnego kapłana. Ale na moje szczęście ja jestem skromny i niewybredny głosicielem mego bóstwa. A w stajni sucho i ciepło, a siano ładnie pachnie.- wyjaśnił z uśmiechem krasnolud głaszcząc się po brodzie.- I rano stajenni karmiący konie mnie obudzą, więc nie zaśpię.
- Widzę że dużych wymagań nie masz - podsumowała. - To dobrze o tobie świadczy. Jakoś nie przepadam za tymi co to nosa zadzierają gdy warunki ich wymagań nie spełniają. Zbyt wiele negatywizmu szkodzi zdrowiu. - Wygłosiwszy ową mądrość pomachała by przywołać kelnerkę i zamówić napitek dla siebie i swego gościa przy stole. - Przybyłeś wraz z ostatnią karawaną czy samotnie szlakiem podróżując? - dopytała, licząc na to, że uda się jej pozyskać jakieś informacje. Co prawda nie zbierała obecnie żadnych konkretnych ale nawyk nawykiem, ciężko było się mu oprzeć.
- Z karawaną. Tą liczną. Tak bezpieczniej. - odpowiedział krasnolud i zaraz zaczął się tłumaczyć. - Nie myśl żem strachliwy. Lubię dobrą bitkę jak każdy inny członek mojego ludu, ale tłuczenie się z bandytami na szlaku szybko się nudzi. Dranie strzelają z łuku, a potem dają drapaka, gdy biegnę ku nim. A bieganie to nie jest rozrywka godna krasnoluda… tak jak ściganie długonogich przeciwników.
Amaranthe parsknęła śmiechem.
- Fakt, ciężko się nie zgodzić, nie dla każdego bieganie - wyrzuciła z siebie, gdy tylko udało się jej opanować atak wesołości. - I nie obrażaj się, nie chciałam cię urazić. Ot, wizja zabawną się wydała i tyle - rozłożyła dłonie przyoblekając swą twarz w maskę niewinności. - Widziałam już nie raz jak twoi bracia walczą i zdecydowanie zgodzić się muszę iż walka z bliskiej odległości wychodzi wam lepiej. Nieraz też zazdrość brała widząc ów kunszt. Sama niestety takowymi umiejętnościami pochwalić się nie mogę. Gdyby jednak z jakiegoś powodu do walki między nami doszło, obiecuję nie uciekać - dodała, przykładając dłoń do ust by powstrzymać kolejny napad wesołości.
- A ja obiecuję stanąć pomiędzy tobą, a wrogiem… no chyba że wygodniej będzie wbić mu kolce mojej broni w plecy. Honorowa walka jest dobra na honorowe pojedynki. Przeciw orkom, gnollom, grimlockom i innym plugastwom, każdy sposób jest dobry.- odparł krasnolud, nachylając się ku Amaranthe, by przyjrzeć się jej postaci.- Nie masz przy sobie chyba oręża, ale zakładam, że… łuk lubisz używać? Ja wolę kuszę.
- Masz dobre oko - pochwaliła. - Łuk, tak ale głównie bicz. Nie uznaję zabijania chyba że jest to absolutnie konieczne i nie da się go uniknąć - wyznała. - Zabijanie sprzeciwia się wszystkiego w co wierzę więc nie zabijam. Z tego też powodu nie używam broni, która takowe ułatwia. Nie jest to może szczególnie rozsądne, ale cóż, jak do tej pory działało .
- Ale smok… jego chce się nasz szlachcic pozbyć.- mruknął speszony krasnolud, gdy jego oczy na dłużej się zatrzymały na krągłościach artystki podkreślanych przez jej strój. - Liczysz że gadzinę przekonasz? A co z trollami? Te nie bywają skłonne do negocjacji.
- Wszak nie pójdziemy tam sami - roześmiała się w odpowiedzi. - Nie zamierzam także żadnego smoka ubijać, a jedynie asystować tym, którzy się tego zadania podejmą. Wszak wiedzieć musisz, że sukces takiej wyprawy nie tylko w samych mieczach jest liczony. Ktoś także musi ową wyprawę uwiecznić w pieśni, jakiż bowiem byłby sens takowej gdyby przeszła bez echa? Ot i tu moja rola. Jeżeli zaś sztuka dyplomacji po drodze okaże się przydatna, jeżeli napotkamy na trudności inne niż te, które tylko ostrzem da się rozwiązać, wtedy… Tu rozłożyła dłonie i pochyliła głowę w lekkim ukłonie. - Oto jestem - roześmiała się po tych słowach wesoło. Ewidentnie nie dostrzegała problemu, który on widział, względnie dostrzegała ale się nim nie kłopotała.
- Dotąd zbierałem historie i informacje… oraz opowieści. Nie byłem dotąd bohaterem żadnej.- odparł po zastanowieniu się kapłan uśmiechając się lekko.- Nie wiem czy to problem w pieśniach… ale lewy profil mam ładniejszy.
- Postaram się nie zapomnieć o tym szczególe - słowom towarzyszyła kolejna salwa śmiechu. - Dużo tych opowieści zdążyłeś zebrać? Może któreś nadałby się na jakąś przyjemną balladę o dawnych czasach i zapomnianych już bohaterach?

- Nie jestem pewien. -zadumał się krasnolud wyciągając z sakwy swoją dużą księgę. Ostrożnie położył ją na stole i przekartkował.- Większość to moje notatki z podróży, spostrzeżenia, szkice… informacje o siedzibach krasnoludzkich i ich społecznościach. Fakty historyczne. Kto po kim rządził, co zrobił. Najciekawszy pewnie jest fragment o Bruenorze… to zresztą całkiem ciekawa opowieść o smoku Shimmergloomie który wypędził krasnoludy zajmując Mithrilową Halę, w tym właśnie Bruenora, gdy pacholęciem. Opowieść o tym jak zaprzysiągł odzyskanie rodzinnego miasta i jak dotrzymał tej przysięgi. Niestety nie mam jej całej tu spisanej. Jedynie suche fakty… a i nie bardzo potrafię opowiedzieć ją tak dobrze, jak winna być opowiedziana.- stwierdził na koniec smutno.- Jestem bardziej historykiem niż gawędziarzem.
Dziewczyna przez chwilę się nad czymś zastanawiała, po czym klasnęła w dłonie.
- Jest sposób na rozwiązanie tego problemu. Dopóki drogi nasze prowadzić będą w tym samym kierunku z chęcią obejrzę te twoje zapiski i zobaczę co się z nimi da zrobić, by przyjazne były szerszej grupie słuchaczy, względnie czytelników. Korzyść w tym będzie obopólna.
Interes ten wydawał się być całkiem niezły. Przede wszystkim zapewniał dawkę informacji ale i sporo dodatkowego materiału, który zapewne nigdzie indziej by nie zdobyła, a już na pewno nie sama.
- No dobra… o ile znasz i rozumiesz dethek. - zadumał się Olgrim, bo też księga była w zapisana runicznym pismem krasnoludzkie mowy. - Gdyż taka historia powinna być w języku przeznaczonym dla mojego ludu… w pierwszej kolejności.
Radość Amaranthe nieco zmalała.
- Niestety, chociaż nie zaszkodziłoby się nauczyć to na chwilę obecną takowej wiedzy nie posiadam. To jednak da się ominąć - rozpromieniła się ponownie. - Wystarczy że przedstawisz mi fakty, a ja ułożę je w zdatną dla publiczności całość, którą następnie sam zapiszesz. Jestem pewna że da się ową przeszkodę obejść - zapewniła, niezdolna do zbyt szybkiego poddania się gdy szansa na zwycięstwo wciąż była w zasięgu wzroku.
- Mogę tłumaczyć. Znam szereg języków.- przyznał się Olgrim kiwając głową. - Jeśli chce ci się po nocach tulić do krasnoluda z książką przy ognisku.
- W większości przypadków i tak nic lepszego nie miałabym do roboty. Dobra opowieść… Cóż, dla niej warto nawet tulenie się do krasnoluda z książką znieść - po czym ponownie się roześmiała. Interes, który właśnie ubiła zdecydowanie dobrze wpłynął na jej humor.
- A wielbiciele? Znając wasze zwyczaje, zawsze wokół ślicznych dziewcząt kręcą się młodzianie którzy potrafią zająć im czas. Choćby płacąc za pyszny posiłek i prawiąc im komplementy.- zastanowił się krasnolud przyglądając obliczu Amaranthe.
- Wielbiciele mnie nie interesują - wyznała otwarcie. Wszak byli teraz partnerami w interesach. - Chętnie zjem jednak taki posiłek i posłucham komplementów, wszak jestem kobietą - puściła do krasnoluda oczko. Co prawda wyglądała bardziej jak nastoletnia panna niż dorosła kobieta, jednak tylko z twarzy i być może w kwestii wzrostu.
- Poza tym bywają przydatni i w innych kwestiach. Nie przewiduję jednak takowych przy okazji najbliższej wyprawy by upolować gadzinę. Jak więc widzisz nie ma powodów do obaw. - Jej palce ponownie zajęły się zabawą z włosami, a spojrzenie na chwilę ześlizgnęło z krasnoluda by oszacować zebranych w izbie klientów.
- Czyżbyś się obawiał że zamiast siedzieć z tobą i układać opowieści, noce w łożu innego spędzać będę? Czy też w namiocie, w posłaniu, na beli siana - tu ponownie parsknęłą śmiechem, wyraźnie całą sprawą ubawiona.
Krasnolud się zaczerwienił i nieco spochmurniał, po czym wyraźnie zawstydzony pogłaskał się nerwowo po brodzie. Spojrzeniem umykał jednak przed wzrokiem dziewczyny, więc nie tyle jej słowa go uraziły, co musiały mu coś nieprzyjemnego przypomnieć z przeszłości. By ten fakt ukryć Olgrim parsknął głośnym śmiechem.- Obawiam się raczej, że mnie mężczyźni różni będą wzrokiem zabijać z zadrości, lub błagać o przekazywanie tobie liścików miłosnych. A co twojego łoża… nie wypada mi wszak wpływać na ciebie w tej materii. Wszak widać że jesteś wolnym duchem, który nie lubi być krępowany. To akurat pasuje do dogmatu mojego bóstwa. Nakazał on memu ludowi na powrót odkrywać powierzchnię.
Zachowanie krasnoluda pobudziło jej ciekawość. Co takiego skrywała jego przeszłość, cóż za tajemnice kryły się za tą pochmurną miną, którą tuszować próbował?
- Wypada czy nie, wybacz ale wątpię by ci się wpłynąć udało - poinformowała, co by wątpliwości w tej kwestii nie powstały. - Życie jest po to by je przeżyć, jeden dzień na raz. Wczoraj było, jutro jeszcze nie nadeszło. Nie ma sensu tracić energii na rozmyślanie o rzeczach które już nie istnieją lub też jeszcze nie zaistniały.
- Jeżeli jednak jakoweś problemy będą wynikać z powodu mej osoby, już ja się sama zajmę ich rozwiązaniem. Jak sam więc widzisz, nie ma nad czym dumać i głowy sobie zawracać. Mam jednak nadzieję, że nie należysz do tych, co to woleliby by kobiety worki pokutne nosiły i najlepiej zasłaniały każdy fragment ciała. Może to i wygodne ze względów praktycznych, bezpieczeństwa i owych morderstw wzrokiem dokonywanych, ze mną jednak się nie sprawdzi. Tak wolę zawczasu uprzedzić co by później jakieś niedomówienia nie zaszkodziły naszej umowie - ostrzegła, bo i z takimi typami miała do czynienia i niezbyt dobrze owe chwile wspominała.
- Wyczuwam pewne problemy z niewiastami związane - szybko zmieniła temat rozmowy, przyglądając się uważnie swemu rozmówcy.
Krasnolud zbył t domysł milczeniem, zawstydzeniem i zmianą tematu. Spojrzał na piersi Amaranthe i zaczął mówić. - Cóóż… ja tam nie narzekam na piękno tak uroczo zapakowane w tkaniny. Wybacz zabrzmiało to…- wpatrywał jakby hipnotyzowany każdym drżeniem tych krągłości wywołanym mimowolnymi ruchami jej ciała.-... trochę dziwnie, ale mnie twój strój się bardzo podoba. Niemniej nie polecam tego stroju, ani w górach ani w zimie. Moda północnych krain nie bez powodu lubuje się futrach. Są bardzo przydatne wszędzie poza Anauroch.- po czym wyrwawszy się w końcu z tej “pułapki” artystki, uderzył dłonią w okutą mithrilem klatkę piersiową. - A co do kłopotów wspólniczko, dzielić się wszak będziemy nie tylko złotem, czasem i chwałą. Możesz liczyć na moją pomoc i skromne uzdrowicielskie dary.
Usta Amaranthe ułożyły się w leniwy uśmieszek kota, który właśnie namierzył mysz pod miotłą.
- Cieszy mnie twoje przyzwolenie - oświadczyła, pochylając się nieco do przodu. Cóż poradzić, ciekawość ją przywodziła do najdziwniejszych zachowań niekiedy.
- Zapewniam także iż posiadam nieco mniej frywolne odzienie. Wszak gdybym tak w drogę się wybrałą z pewnością daleko bym nie dojechała. Teraz jednak, skoro sojusznika w twej postaci mieć będę, garderobę muszę nieco lepiej przemyśleć. Zobaczy się, zobaczy - dodała w zadumie, prześlizgując się wzrokiem po postaci krasnoluda i bawiąc przy tym setnie.
- A propo odzienia… to fascynujące jak się te reguły… zmieniają.- odparł kapłan desperacko szukając bardziej neutralnego tematu, acz jej biust wyraźnie kusił jego spojrzenie. - Na przykład… stroje jak i sama kultura mojego ludu zmieniła się w ciągu ostatnich stuleci. Brody przestały być modne… u kobiet… na przykład. To wpływ tego zapewne, że mój lud ma częstszy kontakt z ludźmi. No i słyszałem, że złote krasnoludy są mniej pruderyjne w strojach, acz ponoć to tylko złośliwe plotki. Więc bardzo liczę, że spotkam kogoś kto bywał w Wielkiej Rozpadlinie… albo przynajmniej miał kontakt z moimi braćmi z Południa.
- O tak, reguły dotyczące strojów lubią się zmieniać. Niedawno mijałam miasteczko w którym kobiety musiały nosić suknie zapinane aż po szyję. Nawet skrawka nagiej skóry pokazać im nie było wolno, a włosy musiały skrywać pod chustami. W innym z kolei strój taki jak ten który mam na sobie był strojem codziennym, a przez niektórych mógł nawet zostać określonym jako pruderyjny - dla podkreślenia swych słów przesunęła dłonią po złoto-szkarłatnych łuskach pokrywających szyję i część dekoldu.
- Nie widzę także powodu by krasnoludzkie kobiety nie miały za takimi zmianami w modzie podążać. I to bez znaczenia skąd pochodzą, oczywiście. Tradycja tradycją, ale życie trzeba przeżywać w pełni. Jeżeli się ma na coś ochotę należy to robić bowiem nie wie się czy kolejnego dnia słońce zajrzy w oczy. Może uda nam się spotkać kogoś kto naocznym świadkiem takich zmian u twych południowych braci był albo i kogoś kto z tamtych stron pochodzi. Sama z chęcią wysłucham takich opowieści.
Krasnolud podążał za tą dłonią wzrokiem, niczym więzień tych palców. Odetchnął głośno i sięgnął po kielich z winem, by wypić całkiem sporą porcję trunku. Podrapał się po głowie i zamyślił. - Pozwolisz, że zgadnę bóstwo, którego to ideały podzielasz… Sharess? Słyszałem o niej, choć… akurat historia Mulhorandu jest mi słabo znana.
Roześmiała się w odpowiedzi.
- Nie zgadłeś, ale dam ci jeszcze jedną szansę. - Jej palce opuściły dekold i powędrowały w stronę leżącego na stole instrumentu. Struny, muśnięte lekko samymi opuszkami, wydały z siebie wesołe nuty, które otuliły siedzącą przy stole parę.
- Sune więc? - próbował zgadnąć krasnolud.
- Nadal nie - pokręciła przecząco głową. Palce przestały bawić się strunami i dołączyły do drugiej dłoni tworząc pomost na którym dziewczyna oparła brodę. - Próbujesz dalej czy się poddajesz?
- Nie jestem tak biegły w religii innych ras, jak mego ludu. Acz… proponuję wymianę. Ty mi zdradzisz ten sekret, a ja opowiem ci kimś o kim pewnie nie spodziewałaś się usłyszeć. Krasnoludzkiej bogini miłości. Takiej romantycznej... - zaproponował krasnolud.
Przez chwilę udawała że się zastanawia nad tą propozycją, przyglądając przy tym swemu rozmówcy, jakby stanowił niezwykle ciekawy obiekt do obserwacji.
- Dobrze, wymiana brzmi niczego sobie - skinęła leciutko głową. - Wyznaję Olidammara, chociaż bardziej poprawnym stwierdzeniem byłoby gdybym rzekła iż podążam za jego naukami. Są to jednak szczegóły w które nie warto się wdawać - puściła do niego oczko i zaczęła bawić się brzegiem kielicha z winem. - Twoja kolej.
- Ach.. tegom się nie spodziewał.- odparł z uśmiechem krasnolud i podrapał się po karku. Po czym nachylił się ku dziewczynie jakby zdradzał jakiś sekret.- Zwie się Sharindlar i jest powszechnie czczona pod tytułem Pani Życia i Miłosierdzia. A choć stare matrony krasnoludzkie wiążą ją tylko z aspektem leczenia, to do niej należy dziedzina tańca i romansu… oraz płodności. Niemniej jej kapłanki i kapłani nie są tacy jak ci w świątyniach ognistowłosej bogini miłości, choć też uczą zasad romansu powiązanych z krasnoludzką etykietą.
- Etykieta romansu? - to ją zainteresowało, chociaż tylko na chwilkę. - Fakt, nie słyszałam jeszcze o niej ale i nie miała zbyt wiele do czynienia z krasnoludzkimi uzdrowicielami. Większość twych braci, których spotkałam na drodze trudniła się wojaczką lub czas swój poświęcała na tworzenie wyśmienitej broni. Raz tylko natrafiłam na takiego, który osiadł na roli i całe dni spędzał pielęgnując zwierzęta i swój ogród z ziołami. Mieszkał sam, na obrzeżach wioski i był nad wyraz… interesującym mężczyzną - dodała po czym zamyśliła się na chwilę, wracając do wspomnień z minionych lat.
- Z tego jednak co mi wiadomo nie wyznawał Sharindlar, chociaż w sumie nie dopytywałam komu modły składa.

- Większość takich krasnoludów straciło kontakt ze swoim ludem z różnych powodów.- stwierdził smutno Olgrim i dodał. - Wiele twierdz zostało zniszczonych przez naszych wrogów, wiele osad przetrzebionych. A niedobitki z nich szukały spokoju i bezpieczeństwa między liczniejszymi od nas ludźmi. Byliśmy dotąd rasą powoli odchodzącą w cień, aż zdarzył się cud. Błogosławieństwo Grzmotu. Wielu wielu krasnoludom narodziły się dzieci… wiele z tych ciąż zakończyła się narodzinami bliźniaków. Znów jesteśmy dość liczni. Ja sam pochodzę z pokolenia Grzmotu… acz jestem jedynakiem.
- Zatem zebrałeś wszystko co dobre i nie musisz się tym dzielić - podsumowała pogodnie. - Życie czasem bywa trudne, jednak dopóki się nie poddamy… Błogosławieństwa czekają - zapewniła, mówiąc poniekąd z własnego doświadczenia, a poniekąd czerpiąc wiedzę od tych, którzy już odeszli. - Dość, nie rozmawiamy o smutnych rzeczach - klasnęła w dłonie by odpędzić ponury nastrój. - To, co należy wyciągnąć z tej historii to to, że zawsze trzeba mieć nadzieję i cieszyć się tym co mamy. Nawet najgorsze sytuacje w pewnym momencie ulegają zmianie. Ból odchodzi, ziemia zaczyna wydawać plon a kelnerki dolewają wina do kielichów. To są wartości na których winniśmy się skupiać. Co było minęło - zakończyła, upiła łyk wina i z hukiem odstawiła kielich na stół.
- Nooo… ja zamierzam się dziś cieszyć zapachem świeżego siana. Bo zapaszek koni akurat nie jest powodem do radowania. - zaśmiał się krasnolud i głaszcząc po brodzie dodał wesoło. - A moja opowieść... nie jest ponura. Mój lud się odradza, a mój kościół zachęca młode krasnoludy do eksploracji powierzchni. Otwieraniem się na świat i naukę nowych dróg i ścieżek. Błogosławieństwo Grzmotu to szczęśliwe zakończenie ponurej karty w historii mego ludu.
- I takie nastawienie mi się podoba - pochwaliła. - Jeżeli zaś woń końska ci przeszkadzać będzie to w moim pokoju zawsze się trochę miejsca znajdzie. Z tym że łóżko jest moje - dorzuciła, szczerząc ząbki w uśmieszku. Co prawda pewnie na upartego by się i razem zmieścili ale tak już miała, że lubiła cieszyć się wygodą gdy miała ku temu okazję.
Krasnolud zamarł z otwartymi oczami i równie otwartymi ustami. Następnie chwycił za kielich wina i wypił duszkiem. - Dyć to być kłopotliwe mogło dla nas oboj… nie mogłabyś się przecie do snu odziać przy mnie w swojej obecności. I co by ludzie pomyśleli?
Chwila minęła nim Amaranthe zdołała opanować wybuch śmiechu. Zanim przemówiła musiała także wspomóc się łykiem wina.
- Mój drogi Olgrimie, czy ja ci wyglądam na osobę która by się przejmowała tym co ludzie mówią? Co zaś się tyczy pruderyjności, to jeżeli widok nagiego ciała przeszkadzać ci będzie możesz oczy zamknąć albo odwrócić spojrzenie i wbić je w ścianę - poradziła, odchylając się nieco od stołu by móc się porządnie przeciągnąć bo od tego siedzenia mięśnie jej nieco zesztywniały.
- Poza tym ma to praktyczną stronę. Ty nie będziesz musiał w stajni spać, a ja nie będę się musiała obawiać ewentualnych, niezapowiedzianych i zdecydowanie niechcianych gości. Nie widzę w tej opcji nic, co mogłoby mieć jakieś minusy. No, może poza jakością podłogi ale w razie czego mogę poprosić o dodatkowe koce i poduszki. Jeżeli jednak propozycja moja nie jest ci w smak, nie czuj się zmuszony do jej przyjęcia. Nie obrażę się gdy odmówisz - zapewniła pogodnie.

Teraz to krasnolud wodził wzrokiem po dziewczynie w sposób jaki się mogła spodziewać po wielu mężczyznach. W wyobraźnie pewnikiem rozbierał ją… dlatego też zaczerwienił się i to bardzo. Zaśmiał nieco nerwowo, acz śmiało przemówił.
- Żaden z Grimhammerów nie bał się gołej niewiasty… takoż i ja nie też nie zamierzam.- znów nalał sobie wina i wychylił duszkiem. Uśmiechnął się zaczepnie.- Acz ja sypiam tylko w przepasce biodrowej toteż… żeby się panna nie wystraszyła.
Po czym pokiwał głową. -Poza tym racja w twych słowach. Nikt nie będzie ci po nocy nachodził wiedząc, że zamiast ślicznotki w drzwiach spotka wkurzonego krasnoluda, któremu sen zakłócił waleniem pięścią w drzwi.
- Zatem jesteśmy umówieni - rozpromieniła się. Jeżeli wzrok krasnoluda jej w jakikolwiek sposób przeszkadzał to nie było tego widać.
- Coś mi się zdaje, że czeka nas owocna współpraca czy to w dzień czy w nocy. A co do przepaski - odpowiedziała mu podobnym wzrokiem do tego, którym ją zmierzył. - Do strachliwych to ja raczej nie należę, nie masz się co obawiać - po czym się roześmiała i upiła kolejny łyk wina.
- Niech się panna nie zdziwi. My krasnoludy nie tylko brody mamy duże.- zażartował rubasznie kapłan. Widać wychylone pospiesznie kielichy wina poszły mu już pod czuprynę.
- Nie mam zamiaru wątpić - tym razem tylko jeden kącik ust uniósł się ku górze. - Doświadczenie mnie przed tym wstrzymuje - dodała, pozwalając by i drugi kącik dołączył.
- Jeżeli chcesz to mogę już teraz wskazać ci który to pokój dzielić będziemy co by później z tym kłopotów nie było. I tak odpocząć chwilę powinnam nim właściwy wieczór się rozpocznie - zaproponowała.
- I poczytać ci mogę do snu.- rzekł z uśmiechem krasnolud klepiąc czule księgę. - Poznasz naturę moich zapisków.
- Jeżeli tylko sprawi ci to przyjemność to z chęcią posłucham - zgodziła się wstając i biorąc instrument w dłonie. - Swoje rzeczy masz…? - zapytała, wzrokiem szukając pakunków krasnoluda chociaż zapewne znajdowały się gdzieś indziej.
- Zawsze przy sobie. Jak ślimak cały dobytek noszę ze sobą. I jak ty… podróżuję bez celu. Więc wspólne wędrowanie może być długie w naszym przypadku wspólniczko.- odparł wesoło brodaty kapłan.
- W takim razie chodźmy - rzuciła, po czym ruszyła przodem.
Jej pokoik znajdował się na samym końcu korytarza. Nie był duży ani przesadnie bogato umeblowany. Ot, jedno łóżko, niewielka szafa i krzesło pod oknem. Na upartego jednak swobodnie miejsca na podłodze starczyć mogło i dla krasnoluda. Szczególnie jeżeli nie był on wielce wybrednym. Amaranthe weszła i od razu zajęła krzesło, kładąc na nim instrument. Następnie usadowiła się wygodnie na łóżku, czekając na swojego towarzysza. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że przecież zajęła jedyne krzesło jakie miała do dyspozycji i pospiesznie przełożyła kantele na posłanie obok siebie.
- Nie trzeba było… myślałem co by usiąść koło ciebie. No chyba że zamierzasz się już położyć.- w tym czasie krasnolud zagospodarował swój kącik, zdejmując przy okazji mithrilową kolczugę i kładąc obok niej hełm. Poza dość umięśnioną sylwetką Olgrima dziewczyna dostrzegła na przedramieniu krasnoluda wijący się tatuaż… z pewnością nie robiony przez krasnoluda. Raczej robota kogoś związanego z półświatkiem. Potem wziął księgę tuląc ją niczym dziecko i ruszył ku krzesłu, które zwolniła.
- W takim razie - Amaranthe nie dała mu dojść do krzesła i ponownie zajęła je na potrzeby instrumentu i przesunęła się nieco bardziej by mu zrobić miejsce. - Ciekawy tatuaż - zwróciła uwagę, podkulając nogi pod siebie. - Ma jakieś znaczenie czy to tylko tak dla ozdoby?
- Pozostałość po niezbyt chlubnej przeszłości i po prawdzie… niezbyt ciekawej.- odparł Olgrim wdrapując się na łóżku, usiadł obok dziewczyny i rozłożył księgę… zapisaną kanciastym pismem krasnoludów jedynie w jednej trzeciej. - Włamywałem się kiedyś do domów w pewnym mieście i współpracowałem z paroma osobami o słusznie wątpliwej sytuacji. Stare dzieje…
Przewertował księgę na sam początek.
Amaranthe była nieco zaskoczona, spodziewała się nieco więcej zapisanych stronnic. Jednak nie miała zamiaru ani narzekać ani zwracać na ów fakt uwagi.
- Każdy z nas ma jakąś przeszłość - oświadczyła pogodnie. Sama wszak mogła się poszczycić o wiele gorszymi wybrykami. - Co zatem skłoniło cię do zmiany zawodu i zostania kapłanem?
- To długa historia. I kiedyś ją może opowiem.- odparł pogodnie Olgrim i skupił się na wodzeniu wzrokiem za grubym paluchem wodzącym po literach.
- Ładnych perfum używasz Amaranthe.- mruknął jeszcze cicho, nim zaczął snuć opowieść. To co zapisane było na pierwszych stronach księgi dotyczyło wyprawy z Mithrilowej Hali do pomniejszej osady krasnoludzkiej. I tego co tam znaleźli. Opis w księdze dotyczył zniszczonego i opustoszałego sioła w którym to Olgrim i wynajęci przez kler Dugmarena najemnicy wpierw przepędzili mieszkający tam obecnie klan troglodytów, a następnie zaczęli badać owe ruiny. Opisy dotyczyły kolejnych miejsc i znalezisk i tego co z nich wynikało. Wedle badań na osadę musiały najechać duergary korzystając z nieszczęścia jakie w owych czasach nawiedziło Mithrilową Halę właśnie.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 06-12-2019, 19:48   #12
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Podawane w "Krowie" piwo było przepyszne (chociaż być może na ocenę wpłynęło parę długich tygodni podróży) i Daveth nie miał nic przeciwko temu, by zamówić kolejny kufel. Obsługa też była miła (chociaż filigranowa), ale to, co miłe, skończyło się z kolejnymi słowami kelnereczki.
- Laura nie gustuje w koninie - powiedział. - Jeśli panienka zaniesie jej kawał wołowiny, to z pewnością będzie wdzięczna.
- Ale… - Słowa mężczyzny najwyraźniej zaskoczyły małą kobietkę, i zaczesała nerwowo kosmyk włosów za uszko -Może lepiej ty, panie? - Powiedziała.
Obawy niziołki były całkiem uzasadnione - przynajmniej z jej punktu widzenia. W rzeczywistości Laura była dość cywilizowana... i wybredna. Co prawda kelnereczka wyglądała smakowicie...
- Widzę, że nie dane mi będzie wysłuchać występów... - powiedział niechętnie Daveth. - Czy chociaż przyniesiesz mi tam kolację? - spytał.
- Tak długo tam będziesz przesiadywał, panie? - zdziwiła się Niziołka.
- Jeśli się tak boicie o wierzchowce, to co mi pozostaje? - Daveth zdawał się żałować, że w ogóle zawitał pod niezbyt gościnny dach "Krowy". - Chyba niewielki mam wybór. Nie sądzę, by moja przyjaciółka była bardzo mile widziana w jadalni. - Postanowił nieco podroczyć się z kelnerką.
- Hmmm… jak Koggin nie będzie widział to możesz tą bestię zabrać do izby, byleby tam nie narobiła, i cicho w nocy była, tak będzie bezpieczniej dla koni? - Szepnęła nagle kobietka.
- Będzie tak cicho, jak mały kotek - zapewnił ją druid. - Na szczęście jestem sam w pokoju, więc nikt nie będzie narzekać - dodał. - W takim razie bądź tak miła i załatw mi spory kawał surowego mięsa. A jak wrócę, kolację. - Położył na stole sztukę złota. - To dla ciebie.
Kelnereczka przytaknęła głową, po czym zabrała monetę i oddaliła się już od Druida…
Daveth przez moment przyglądał się bardce, ciekaw, czy jest dobra w swym fachu, czy też zepsuje mu apetyt, po czym przeniósł wzrok spoglądając w stronę kuchni i czekając na pojawienie się kelnerki, która powróciła po kilku dłuższych chwilach z kawałem wspomnianego mięcha. Mrugnęła do mężczyzny, podając przekąskę dla tygrysa.
Druid odpowiedział lekkim uśmiechem, po czym ruszył w stronę stajni. Laura co prawda była grzeczna i dobrze wychowana, ale tygrys głodny, to zły - bez względu na płeć. Lepiej było zadbać o jej potrzeby, zanim ona przyjdzie sama do kuchni.
Wbrew temu, co mówiła kelnereczka, w stajni panował spokój. Być może konie były tak przerażone, że nie miały odwagi zarżeć czy zatupać, ale żaden nie oszalał z przerażenia. Chociaż nie dało się ukryć, że starały się trzymać jak najdalej od boksu, w którym wylegiwała się Laura.
Daveth poczekał cierpliwie, aż jego przyjaciółka zje swoją obiadokolację, potem ją napoił.
- Leż grzecznie i nie baw się z konikami! - polecił. - Później do ciebie przyjdę - zapewnił.

Na występ odrobinę się spóźnił, więc po cichu zajął swoje miejsce, nie chcąc rozpraszać ani bardki, ani jej słuchaczy.
Chociaż nie był wielbicielem różnej maści szarpidrutów to musiał przyznać, że występ był aż za dobry jak na taką gospodę jak "Krowa". I trudno było się dziwić, że słuchacze nagrodzili artystkę nie tylko oklaskami. I słusznie, bo nie można żyć samą muzyką, podobnie jak nie można żyć samą miłością.
 
Kerm jest offline  
Stary 08-12-2019, 14:57   #13
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

Kolejny występ zakończony sukcesem. Nieco zmęczona Amaranthe opadła na krzesło i kilkoma sporymi łykami oczyściła kielich wina, który czekał na nią na stole. Nie miała jeszcze ochoty zaszywać się w pokoju chociaż czekał tam na nią Olgrim. To, czego potrzebowała to chwila ciszy i spokoju na świeżym powietrzu. Z doświadczenia wiedziała jednak, że niezbyt rozsądnym było wybieranie się na spacery po miasteczku nocą. Znacznie lepszym wyjściem wydawała się mała ucieczka do stajni i sprawdzenie przy okazji jak to się Mirth miewa.

Daveth udzielał właśnie Laurze kolejnej lekcji dobrego wychowania, gdy drzwi stajni lekko skrzypnęły. Rzut oka przez ramię wystarczył by przekonać się, że nie był to ani stajenny, ani koniokrad... No chyba że bardka postanowiła połączyć przyjemne z pożytecznym i rozszerzyć zakres działalności.

Dziewczyna zatrzymała się zaskoczona. Jakoś nie spodziewała się że zastanie w stajni kogokolwiek poza ewentualnym stajennym, a już z pewnością nie spodziewała się bestii, która owemu nieznajomemu towarzyszyła. Przez chwilę stała niezdecydowanie w drzwiach no ale skoro już tu przyszła to przecież nie zawróci tylko dlatego, że na drodze stanęły “drobne” przeciwności.
- Dobry wieczór - przywitała się, ruszając w stronę swojego wierzchowca, który nie sprawiał wrażenia szczególnie zachwyconego towarzystwem, w którym przyszło mu czas spędzać.

- Dobry wieczór - odparł Daveth. Pogłaskał Laurę po łbie, po czym spojrzał na bardkę. - Ucieczka przed tłumem wielbicieli? - zażartował.

- Coś w tym stylu - odparła ze śmiechem. - Wielbiciele są wspaniali podczas występów i niekiedy pomiędzy ale czasami chwila ciszy i spokoju ma podobną wagę. To twój towarzysz? - zapytała, wskazując dłonią na ogromnego kota.

- Towarzyszka - sprostował. - Laura - ponownie pogładził tygrysicę po łbie - też lubi dobrą muzykę. - Uśmiechnął się. - Daveth - przedstawił się,

- Wspaniale - bardka przyklasnęła, chociaż cicho żeby czasem nie zdenerwować tygrysicy. - Szkoda w takim razie, że tu wieczór spędza zamiast w sali. Amaranthe - przedstawiła się, po czym zapytałą - Mogę ją dotknąć?

Daveth na moment przeniósł wzrok na Laurę, po czym ponownie spojrzał na bardkę.
- Tak, jeśli nie będziesz jej ciągnąć za uszy. - Lekko się uśmiechnął. - Lauro, to jest Amaranthe. Pięknie śpiewa, więc jak będziesz grzeczna, to może kiedyś zabiorę cię na jej występ. A nasz uczynny gospodarz uznał, że Laura wypłoszy mu gości - dodał z urazą zmieszaną z rozbawieniem.

Bardka, ośmielona pozwoleniem, porzuciła drogę, która miała ją zaprowadzić do jej wierzchowca i ruszyła na spotkanie bestii.
- Obiecuję że nie będę ciągnąć, a co najwyżej lekko podrapię - zapewniła tygrysicę. - Trochę mu się nie dziwię chociaż faktycznie, szkoda - zwróciła się do jej właściciela. - Nie zmienia to jednak faktu, że byłaby ozdobą tej karczmy. I z całą pewnością byłoby w niej o wiele spokojniej gdyby goście wiedzieli że w razie kłopotów przyjdzie im stanąć oko w oko z tym pięknym stworzeniem.

- Bądź grzeczna. - W pierwszej chwili trudno było ocenić, do kogo skierowane są te słowa. I nie liż jej po twarzy, jasne?
Odsunął się nieco na bok, robiąc bardce więcej miejsca.

- Bardziej mnie martwią szpony ale jestem pewna że dojdziemy w tej kwestii do porozumienia - zapewniła wesoło Amaranthe, wyciągając przed siebie rękę i ostrożnie kładąc dłoń między uszami tygrysicy. - Poza tym nie boję się wody, zawsze mogę twarz umyć. Jest doprawdy wspaniała. Długo razem podróżujecie? - zapytała, nie odrywając wzroku od zwierzęcia.

- Ma szorstki język - wyjaśnił z uśmiechem druid. - Poznaliśmy się, gdy Laura była taka malutka. - Pokazał dłońmi rozmiar sporej wielkości kota. - Mniej więcej sześć lat - dodał.

- To całkiem długi okres czasu - podsumowała, przechodząc od głaskania do drapania. - Cóż zatem sprowadza was w te strony? Bo raczej nie może chodzić o urok miasteczka czy jego walory kulturowe - wyraziła swoje zainteresowanie, podchodząc bliżej do zwierzęcia by móc objąć swymi pazurkami większe jego rejony.

Laura zamruczała, najwyraźniej zadowolona.
- Chęć poznania większego kawałka świata - wyjaśnił Daveth. - Ale podróż z karawaną okazała się dość nudna, więc postanowiliśmy poszukać czegoś ciekawszego. A tu takie ciekawe wieści o tym, że ktoś chce upolować smoka. Młodego.

- O… - bardka przerwała drapanie uwagę swą skupiając na mężczyźnie. - Zatem ty także na ową wyprawę się wybierasz. Wspaniale, im nas więcej tym weselej -zapewniła radośnie. - Wiesz może czy ktoś jeszcze się wybiera?

Tygrysica mruknęła, w ten sposób okazując swe niezadowolenie.
- Nie mam pojęcia - odparł. - Na razie wiem o naszej dwójce - przyznał. - Ty byś była trzecia. Jeśli masz ochotę opiewać w pieśniach tę przygodę - dokończył z rozbawieniem w głosie.

- Z całą pewnością - zapewniła, powracając do drapania co by nie podpaść tygrysicy. - Poza mną wybiera się także mój towarzysz czyli będzie nas już czworo - dodała. - W tym miasteczku niewiele się dzieje, a ta okazja to pierwsza taka odkąd tu przyjechałam. Szkoda byłoby zmarnować okazję do zdobycia nowego materiału na balladę.

- Smok, nawet młody, to zdecydowanie lepszy materiał na opowieść, niż życie codzienne mieszkańców małego małego miasteczka. - Uśmiechnął się. - Nie dawaj się jej terroryzować - dodał. - Jak ją rozpuścisz, to się od ciebie nie odczepi.

- Ależ nie mam nic przeciwko - zapewniła, nie myśląc o przerwaniu pieszczot. - I fakt, smok to nie żona zdradzająca męża czy córka co to się włóczy po nocach. Poza tym kto wie co też się wydarzy w trakcie tej wyprawy. Może uda się odkryć jakiś zaginiony skarb? - dodała ze śmiechem.

- Smoki się kojarzą ze skarbami, ale w tym przypadku bym na to nie liczył. - Pokręcił głową. - Ale ta historia ma jakieś drugie dno. Jestem tego pewien.

- Jak każda dobra historia - Amaranthe nie sprawiała wrażenia ani zaskoczonej ani zaniepokojonej. - W takim jednak wypadku należy porządnie się przygotować i mieć oczy szeroko otwarte. Im zaś więcej niebezpieczeństw tym lepsza opowieść. Wszak nie zostaje się bohaterem po zabiciu jaszczurki czy szczura.

- Z pokonanymi bestiami często jest tak samo, jak z rybami w opowieściach wędkarza - uśmiechnął się Daveth. - Z czasem z małej płotki robi się szczupak o wadze czterdziestu funtów, a dobry bajarz z opowieści o łapaniu myszki zrobi ciekawą opowieść - zażartował.

- Przyznaję się do okazjonalnego maczania paluszków w tych oto zbrodniach - roześmiała się. - Tak to już jednak bywa, że czasami zwyczajnie nie ma nic dobrego do opowiedzenia, a stare pieśni nie do każdego słuchacza trafiają więc cóż biedny bajarz zrobić ma innego? - rozłożyła bezradnie dłonie zaraz jednak powróciła do rozpieszczania tygrysicy co by jej nie podpaść.
- Idę o zakład, że niejedno razem przeżyliście i wiele dobrych opowieści kryje się na drodze, którą wspólnie pokonaliście - bez dwóch zdań było to zaproszenie do podzielenia się owymi doświadczeniami.

- Jeśli chodzi o tę karawanę, to, jak mówiłem, nudy były na pudy. Ale w Mieście Monet bywało ciekawie, przyznaję. Szczególnie Laura cieszyła się powszechnym zainteresowaniem - dodał. - Chociaż też nie chciano jej wpuszczać na salony... - Pogłaskał tygrysicę po łbie. - Ale pozowała do portretu z pewną spragnioną wrażeń arystokratką... I złapała paru złodziei. Prawie ich nie uszkodziła, prawda, moja droga?
Laura oblizała się z apetytem.

- Dzielna niewiasta, wojowniczka, walcząca z bandą złodziei żerujących na niewinnych ofiarach - Amaranthe pokiwała głową uśmiechając się do tygrysicy. - Brzmi jak opowieść w sam raz na salony. Widzisz, teraz wpuszczą cię na każdy i to z otwartymi rękami - zapewniła bestię nie wyglądając przy tym jakby to, że zwierzę skosztować mogło paru z owych złodziei, miało ją odstraszyć. - Bez dwóch zdań karawana może i nudna była w drodze ale przywiozła ze sobą ciekawych ludzi i nie tylko. Warto było zasiedzieć się tu nieco dłużej.

- A ciebie jakie wiatry przywiały w te strony? Prócz chęci zdobycia materiału na ballady? - spytał Daveth.

- Oj, różne - zbyła nieco pytanie po czym pokręciłą głową i się roześmiała. - Wybacz, przyzwyczajenie. Ot, akurat miasteczko to znalazło się na drodze. Lubię podróżować, nie znoszę przebywać w jednym miejscu zbyt długo. Tyle jest do zobaczenia i przeżycia. W każdej wiosce, miasteczku, mieście czy nawet osadzie znajdują się opowieści które można ponieść dalej w świat. Każdemu z tych miejsc należy się także odrobina wytchnienia od szarości dnia codziennego. Z tego też powodu rzec można iż jestem handlarzem który każdego dnia szuka nowego towaru jakiego mógłby pozyskać drogą uczciwej wymiany - pochyliłą głowę jak przed występem. - Oto ja, handlarz opowieści i przyjemnie spędzonego czasu. *

- Odrobina rozrywki należy się każdemu. - Daveth skinął głową. - Łączysz więc przyjemne z pożytecznym. Na szczęście nie należysz do tych szarpidrutów, których ze względu na brak talentu należałoby rzucić smokom na pożarcie - zażartował. - A opowieści o bohaterskich przygodach tudzież wieści z dalekich stron zawsze się będą cieszyć powodzeniem wśród słuchaczy, zwłaszcza gdy odtwórczyni miła nie tylko dla ucha, ale i dla oka.

- Uważaj bo ktoś tu jeszcze się zazdrosny stanie, a co jak co, lubię swoje dłonie - ostrzegła ze śmiechem, spojrzenie na chwilę przenosząc na tygrysicę. - Czy on takie komplementy każdej spotkanej dziewczynie prawi? Doprawdy nie wiem dlaczego mu na to pozwalasz - zbierając się na odwagę przeniosła dłonie na pysk zwierzęcia i zaczęła drapać nieco niżej, po bokach. Z doświadczenia wiedziała że zwykłe koty to niekiedy lubiły więc jakaś szansa na to że nie straci palców istniała.
Tygrysica obróciła nieco łeb i polizała ją po ręce.
- Gdy się jakiś dar posiada winnym się jest nim dzielić z tymi, którzy takiego szczęścia nie posiedli, a wtedy przy dobrych wiatrach można zyskać coś w zamian. Czy Laura także udział w walce brać będzie? - zmieniła temat.

- Jeśli będzie walka, to Laura się włączy...chociaż zwykle uważa, że jeśli nie walczy się o jedzenie, to nie warto się angażować.

- W takim razie jedzenie może być nagrodą za walkę, a co za tym idzie każda walka staje się walką o jedzenie - roześmiała się wesoło. - Chociaż chyba wolałabym żeby się nie narażała za bardzo. Szkoda by było gdyby przypadkiem ucierpiała - w jej głosie bardzo wyraźnie zabrzmiała troska.

- Dbamy o siebie nawzajem - Daveth pogładził łeb Laury, która odpłaciła mu pełnym uczucia pomrukiem - i staramy się, żeby temu drugiemu nic się nie stało. Nie pozwalam jej za bardzo ryzykować - zapewnił. - Ty też się nie powinnaś zbytnio narażać. - Spojrzał na bardkę. - Bo i ciebie by było szkoda.

- Bez ryzyka nie ma zabawy - Amaranthe nie sprawiałą wrażenia szczególnie zaniepokojonej ewentualnymi szkodami, których mogłaby doświadczyć w trakcie wyprawy. - I nie musisz się martwić. Lubię niebezpieczeństwo, ale swoje życie bardziej. Poza tym bez dwóch zdań nie nadaję się do tego by stawać w pierwszym szeregu - rozłożyła ramiona by pokazać do jakiego stopnia. Już sam fakt że nie miała przy sobie żadnej broni mówił wiele. - Poza tym nie lubię zabijania więc… Cóż, będę obserwować i pomagać z odpowiedniej odległości - zapewniła.
Daveth zlustrował ją bacznym spojrzeniem. Wyglądało co prawda, że bardziej ocenia jej walory, niż ewentualne uzbrojenie, ale mogło to być tylko wrażenie.
- W pierwszym szeregu powinni stawać rycerze czy inni wojownicy - przytaknął. - Chociaż walka ze smokiem będzie wymagała raczej użycia podstępu, niż brutalnej siły. No i słyszałem opowieści o bardach, co potrafili śpiewem oczarować smoka...
- I ja takowe słyszałam i kilka nawet z moich ust spłynęło - roześmiała się. - Co prawda jednak to prawda, różne sposoby na walkę istnieją i nie zawsze najlepszym z nich jest brutalna siła. Wręcz, mówiąc z doświadczenia, rzekłabym że ta zwykle najgorsze rezultaty przynosi. Ty także, bez urazy, na stojącego w pierwszym rzędzie nie wyglądasz - i także, podobnie jak on wcześniej, zlustrowała swego rozmówcę od stóp po głowę.

- Tylko wtedy, gdy nie ma innego wyjścia - odparł. - Sił mi co prawda nie brakuje, ale w bitewnym zamieszaniu różnie może się zdarzyć. No i wtedy Laura rwie się do przodu. Jakoś w takich chwilach zapomina o tym, że to nie jest zwykłe polowanie.

- To znak dobrego towarzysza i wiernego do tego - dłonie bardki powróciły do drapania zwierza. - W takim razie pozostaje liczyć na to, że zgłosi się ktoś kto preferuje walkę na pierwszej linii. W innym wypadku przyjdzie nam polegać na naszym sprycie i szczęściu - nie sprawiała wrażenia szczególnie taką wizją zniechęconej.

- Zobaczymy, jak kij popłynie. - Daveth rzucił znanym powiedzeniem. - Ale i tak lepiej najpierw pomyśleć, a potem dopiero działać. Zapaleńcy niech idą przodem...

Amaranthe przytaknęła.
- Nie zaszkodzi mieć paru takich w drużynie. Zajmą uwagę smoka, a wtedy nie trzeba wiele by z jakimś fortelem wyskoczyć czy też opracować inny niż bezpośredni plan działania.- Dziewczyna przerwała drapanie tygrysicy, co Laura skwitowała zawiedzionym mruknięciem, i zaczęła rozglądać się za wiadrem z wodą. Nie powinna wszak podchodzić do swojego wierzchowca mając na dłoniach woń drapieżnika. Jeszcze by biedaczek pomyślał że sama jest takowym i jakąś krzywdę sobie wyrządził.

- Czegóż poszukujesz, dziewczę nadobne? - Daveth rzucił cytatem ze znanej opowieści o dwóch siostrach.

- Wiadra z wodą - odparła, obdarzając go uśmiechem. - Obawiam się, że mój Mirth może nie przyjąć zbyt dobrze gdy podejdę do niego mając na sobie zapach Laury. Wolałabym mu oszczędzić mocnych wrażeń - wyznała.

- Zorganizuję co coś - powiedział druid, sięgając po pusty kubełek. Wyszeptał parę słów i wiaderko wypełniło się wodą. - Do usług. - Podsunął kubełek dziewczynie.

- Przydatne - uśmiechnęła się i podziękowała skinięciem głową. Nie marnując czasu opłukała ręce i łuski pokrywające przedramiona. - Zatrzymasz się w tej karczmie jak rozumiem? Co prawda słyszałam że już zaczyna miejsca brakować ale jestem pewna że coś jeszcze powinno zostać - kontynuowała rozmowę otrzepując ręce z wody i kierując się w stronę swojego wierzchowca.

- Tak, mam pokój... Jeszcze tylko muszę wymyślić sposób, by przemycić Laurę do pokoju. Po co ma być tutaj i straszyć biedne zwierzaki - odpowiedział.

- Najlepiej poczekać z tym do wieczora kiedy goście się rozejdą, a gospodarze będą zajęci sprzątaniem - poradziła sprawdzając przy okazji czy Mirth ma świeże jedzenie, wodę i czy dobrze się nim zajęto. - Nie powinno być z tym problemu o ile nie zapomnisz jej rano przemycić z powrotem do stajni - dodała. Wierzchowiec sprawiał wrażenie zdowolonego nie licząc oczywiście obecności potężnego kota. Była pewna że gdy Laura zniknie ze stajni będzie mógł zakosztować porządnego odpoczynku by mieć siły na wyprawę. Po prawdzie to nawet sprawiał wrażenie gotowego ruszyć już teraz. W końcu była to już kolejna noc spędzona w jednym miejscu, a co jak co ale stworzono go do podróży, a nie stania w miejscu.

- Gdy goście znikną, to nie powinno być z tym problemu - zgodził się Daveth. - Niestety Laura jest za duża, by móc ją wpuścić przez okno. Takie czasy, gdy mogła wchodzić po drabinie, minęły dawno temu, prawda?
Laura zamruczała potwierdzająco.

- A szkoda, to z pewnością ułatwiłoby jej przemycanie ale spokojnie, jestem pewna że nie będzie z tym większego problemu - zapewniła na pocieszenie Amaranthe. - Tak to już jest, że ludzie boją się nas, silnych i pięknych kobiet. No, w sumie dotyczy to głównie mężczyzn ale wiesz jak to jest - zwróciła się bezpośrednio do tygrysicy.
- Niestety, na niektóre uprzedzenia nic się nie da poradzić. W drodze jednak jestem pewna że ktokolwiek udział weźmie w wyprawie z pewnością nie będzie narzekał na towarzystwo Laury. Co jak co ale z pewnością większość napastników dwa razy się zastanowi zanim spróbuje zaatakować obóz którego strzeże taka strażniczka.

- Ktoś będzie czuwać, by inni mogli spać - zażartował Daveth. - Ale masz rację, w towarzystwie Laury niektóre nieprzyjemności podróży, takie jak nocne warty, są zdecydowanie mniej dokuczliwe. A ja, jak widać - ponownie pogłaskał łeb tygrysicy - nie boję się silnych kobiet.

- Co jak najbardziej ci się chwali - odparła, głaszcząc uspokajająco szyję wierzchowca. - Ja z pewnością będę spać spokojniej wiedząc, że ona czuwa nad naszym bezpieczeństwem. Tym bardziej że jej zmysły wrażliwsze są od naszych. Nic zatem nie pozostaje jak wyruszyć w drogę. Rankiem, oczywiście - dodała, na wypadek gdyby uznał że ma zamiar już teraz ruszać.

- Przed wyruszeniem w drogę należy się wyspać. Tak powiada stare powiedzenie. - Daveth uśmiechnął się lekko. - Więc i my powinniśmy to zrobić - dodał.

- Potwierdzam - skinęła głową. - Gotowy zatem do powrotu między gości? - zapytała, klepiąc Mirtha po raz ostatni i ruszając w stronę wyjścia ze stajni.

- Przyjdę po ciebie później. - Daveth pożegnał Laurę, po czym poszedł za bardką.

 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 08-12-2019, 16:19   #14
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Olidammara… imię to było znane kapłanowi, jeszcze z Neverwinter. Plotki o niej słyszał.
Niektórzy twierdzili że to prawdziwe Maski, inni że Olidammara jest zapowiedzią zmian natury Maski i jego dziedziny. Prawdą wszak było, że rywalizacja Maski z Cyriciem przechylała się ku triumfowi Księcia Kłamstw. Więc… Maska szukał nowych dziedzin, które mógł objąć swą opieką, by nie stracić swojej potęgi. Olidammara… miał być takim właśnie sposobem, by nie ulec zniknięciu, gdyby ostatecznie Cyric zatriumfował. Tak wszak skończył Ibrandul, którego zabiła Shar. Maska zaś był uważany za bardzo sprytnego boga. Który zawsze ma plan awaryjny. Olidammara mógł być takim planem. Niemniej Maska był bardzo skrytym bóstwem, więc… może to była prawda? Może nie? Krasnolud musiał przyznać, że choć słyszał o Olidammarze, to pierwszy raz spotkał kogoś, kto go wyznawał. Dotąd to imię było plotką i ciekawostką. Bajaniem niż prawdą. Nic więc dziwnego, że Amaranthe go zaskoczyła.

Nadeszła noc i czas położyć się do snu. Krasnolud miał z tym większe kłopoty niż się spodziewał. Gdy jego wspólniczka udała się na kolejny występ, zajął się uporządkowaniem pokoiku, by rozmieścić swój pakunek, jak i by dziewczyna zastała porządek. A potem zabrał się za notatki dotyczące dzisiejszego dnia. Był pełen nadziei. Może taka współpraca pomoże jego ludowi w nadchodzących latach?

Amaranthe nie było nieco dłużej niż czas jaki potrzebny był na występ. Muzyka dawno już przebrzmiała, a po dziewczynie ślad wszelki zaginął. Dopiero gdy i reszta gości zaczęła się rozchodzić, młoda bardka powróciła do wynajmowanego pokoju. Chociaż powiedzieć, że powróciła to było nieco za mało. Wpadła niczym burza, roześmiana i pełna energii, od razu wskakując na łóżko i dopiero po tym odkładając swój instrument.
- Cóż tam zapisujesz? - zagadnęła, łapiąc oddech i zerkając ciekawie na krasnoluda.
- Nic takiego ważnego. Ot, notatki na temat dzisiejszego dnia. Kupiłem dziś mapę do grobowca. W najgorszym przypadku prowadzącą do kłopotów. Zakładam że znów olśniłaś występem, co?- odparł kapłan z uśmiechem.
- Oczywiście - zapewniła z dumą, głaszcząc czule kantele. - Cóż to za mapa? Z pewnego źródła? Masz zamiar wybrać się tam przed czy po zadaniu? - zarzuciła swego wspólnika lawiną pytań.
- Od pasera z ciemnej uliczki.- zaśmiał się rubasznie krasnolud.- Wyobraź sobie moje zdziwienie, gdy go zobaczyłem. W końcu to małe miasto. Za małe jak na własną złodziejską gildię
Sięgnął do swojego plecaka i podał jej zwój.- Wydała mi się ładna. Akurat idealna na powieszenie nad kominkiem. A co do wyprawy tam… hmmm… to teraz chyba nasza wspólna decyzja, prawda?
Rozwinęła zwój i przez chwilę się mu przyglądała.
- Nad kominek z pewnością się nada, a co do wyprawy to pewniejsza sprawa z tym smokiem, a już na pewno większa sława przy niej czeka więc grobowcem zająć się możemy po ubiciu bestii - obniżyła nieco mapę by zerknąć na Olgrima. - Może znajdziemy tam jakieś zwoje zawierające zapomniane zaklęcia? Może skarby czekające od stuleci? A może grupkę zbirów czekających na łatwowierne ofiary - zakończyła złowrogim głosem.
- Wszystko jest możliwe. Co prawda postraszyłem pasera, co się stanie jeśli towar będzie trefny.- zgodził się z nią kapłan bynajmniej nie tracąc rezonu. Pogłaskał się po brodzie dodając.- Zobaczymy co jeszcze czeka nas tych wrzosowiskach. Kiedyś były ponoć tak pełne trolli, że zwane były trollowymi właśnie. Na szczęście mam na nie sposób, więc nie pozwolę, byś skończyła jako ich przekąska.
- I bardzo dobrze, jeszcze by się niestrawności nabawili biedne troliska - pokiwała głową, starając się zachować poważny wyraz twarzy chociaż z marnym skutkiem. - Zatem postanowione. Smok, a później grobowiec - przytaknęła głową, zwinęła mapę i oddała ją właścicielowi. - W takim razie lepiej będzie jak wypoczniemy przed wyruszeniem - poklepała łóżko, wyraźnie nie mogąc się doczekać by ponownie na nie skoczyć, tym razem w celu złożenia głowy na poduszce. - Jesteś pewien, że to miejsce na podłodze ci wystarczy? Na upartego może dałoby się i na łóżku zmieścić - zaproponowała, trochę pod wpływem wyrzutów sumienia, a trochę by się z nim podrażnić.
- Cóż... - Olgrim spojrzał na łóżko, wodząc bardziej spojrzeniem po samym ciele badki niż po pościeli.-To… mogłoby być kłopotliwe. gdybyśmy leżeli… razem.
- Ja tam nie widzę problemu - wyszczerzyła w jego stronę ząbki. - Dużo miejsca nie potrzebuję, powinno się udać - zapewniła, zabierając się za zdejmowanie bucików.
- Skoro tak… mówisz.- Olgrim jeszcze się zerkając na jej stopy. Westchnął ciężko i spojrzał na swoje posłanie. -Możemy spróbować. Najwyżej wrócę na swoje posłanie.
Zbroja była już zdjęta, więc krasnolud zabrał się za kubrak, a potem za rozpinanie koszuli. Jak to każdy z jego ludy, był osobnikiem masywnym mimo swojego wzrostu. Mięśnie napinały się nad koszulą ludzkiego pochodzenia. Przez nie do końca dopasowaną do bardziej kwadratowej sylwetki brodacza.
Amaranthe miała zdecydowanie mniej do zdejmowania. Gdy buciki wylądowały pod łóżkiem zabrałą się za rozpinanie kusej kamizelki, która także na podłodze wylądowała, a w ślad za nią spodnie. Dziewczę ewidentnie nie słyszało o czymś takim jak skromność, względnie o poczuciu wstydu czy całej tej niepotrzebnej otoczce, którą tak panny zwykle lubiły. Podobnie jak nie słyszałą o czymś takim jak utrzymywanie swej odzieży w porządku.
- Wolisz spać od ściany czy z brzegu? - zapytała, zabierając się za rozplatanie warkocza, która to czynność mogła jej zabrać nieco więcej czasu niż rozbieranie.
- Eeeee… co?- to pytanie wyrwało krasnoluda ze stuporu, wywołanego tym widokiem. Mając jeszcze koszulę w rękach, gapił się na Amaranthe niczym sroka w gnat.- No… tego… z brzegu. W razie kłopotów szybciej wstanę i pochwycę mój oręż.
- Niech i tak będzie - zgodziła się, poprawiła poduszkę tak żeby równo na środku leżała po czym wsunęła swoje drobne ciało pod pościel. - Nie chrapiesz mam nadzieję - dopytała, bezwstydnie obserwując krasnoluda z psotnym błyskiem w oczach. - Ja od razu przyznaję że niekiedy mam zwyczaj nieco się… wiercić
- Nie wydaje mi się bym… chrapał. - odparł Olgrim rozbierając się tyłem, aż do przepaski biodrowej, przez co Amaranthe mogła obejrzeć jego tyłek. I tak samo tyłem wchodząc pod pościel. I kładąc się grzecznie.
- Cóż, przekonamy się - Amaranthe zrobiła mu miejsce chichocząc przy tym pod nosem. - Najwyżej dostaniesz łokciem między żebra - poinformowała wesoło, a następnie przekręciła się tak, by móc wtulić w plecy Olgrima. Jakby nie spojrzeć dzięki temu na łóżku robiło się od razu nieco więcej miejsca.
- Tylko nie budź mnie za wcześnie, nie znoszę poranków - poprosiła, szepcząc do krasnoludzkiego ucha.
- Postaram… się…- odparł krasnolud oddychając głośno i ciężko. Jego ciało wyraźnie się spięło, gdy przytuliła się do niego. Szeptał coś niewyraźnie pod nosem.-Poradzisz sobie… będzie… dobrze.
- Dobrze się czujesz? - zapytała z troską, jeszcze bardziej przylegając do jego pleców i podpierając na łokciu tak, by móc usłyszeć co też tam pod nosem mówi. - Tutejsze trunki nie są najlepsze więc jeżeli… No wiesz, mogę wyskoczyć po coś łagodzącego - zaproponowała z troską, chociaż nie bez cienia wesołości w głosie.
- Nie. Nie… to nie żołądek. My krasnoludy, mamy je z żelaza. Twarde.- zerknął za siebie Olgrim i westchnął pod nosem sarkastycznie. Acz zapewne do siebie, bo bardzo cicho. -Szkoda, że nie tylko to twarde...eech.
- Skoro tak twierdzisz - wzruszyła ramionami, co było nie tyle widoczne co odczuwalne dla niego. - Gdybym jednak mogła w czymś pomóc daj znać - zaproponowała, ponownie kładąc się i przylegając do niego ciałem.
Olgrim sapnął cicho czując, jak ciało dziewczyny się ocierało o jego plecy. Oddech zresztą cały czas miał ciężki i chrapliwy. Ostrożnie… powoli… sięgnął ręką do jej pośladka. I położył na nim swoją ciężką dłoń. Przymknął oczy próbując.. w sumie nie wydawało się, by krasnolud był w stanie myśleć o czymkolwiek na spokojnie w tej chwili.
Za jego plecami rozległ się chichot.

- Zbereźnik z ciebie, Olgrimie - w wesołym głosie brakowało nut nagany. - Nie mieliśmy czasem odpoczywać przed wyprawą? - zapytała, przesuwając krasnoludzką dłoń z pośladka na udo.
- Nie moja wina…- jęknął cicho krasnolud i sapnął głośno. I tym razem jego dłoń nie leżała martwa. Palce czule wodziły po skórze uda dziewczyny.- Nie mogę udawać, żem ślepy na twoją urodę.
- Chyba czułabym się urażona gdybyś był, czy to faktycznie czy udawał - zwinne palce bardki rozpoczęły rysowanie zawiłych wzorów na jego ramieniu. - W końcu już od jakiegoś czasu wodzę cię na pokuszenie. Jeszcze zaczęłabym wątpić w swe możliwości, a to grzech nie lada. Przynajmniej w mym mniemaniu - dłoń Amaranthe zsunęła się z ramienia i wślizgnęła pod nie by tym razem na torsie wzory zacząć rysować. - Tyle tylko, że zabawy cielesne nigdy szczególnie mnie nie interesowały. Jako takie - poinformowała, przesuwając dłoń niżej.
- Wątpli.. wości? Jakie? Całą salę uwodziłaś swoim pięknem i talentem. Oczu nie można od ciebie oderwać. Gapiłem się na twoje… nagie ciało… jakbym był zahipnotyzowany.- oddech krasnoluda przyspieszał, mięśnie brzucha twarde i mocne napinały się. A niżej… odkryła powód dla którego Oglrim właził do łóżka tyłem. Przepaska biodrowa nie mogła utrzymać jego twardości w ryzach. I organ miłości się spod niej bezczelnie wyłaniał.
- Cóż, muszę przyznać, że niekiedy bywam w tej kwestii niegrzeczna - wyznała, szepcząc mu do ucha podczas gdy jej palce sunęły w dół. - I do tego zachłanna - dodała, gdy w końcu dotarły do celu i objęły go czule. - Można rzec iż w ten sposób, chociaż nie jedyny, wychodzi na wierz ta niekoniecznie dobra część mnie - kontynuowała, najwyraźniej dobrze się bawiąc. - Lubię testować swoich widzów, sprawdzać ich, doszukiwać się słabych punktów. To taki… cóż, ciężko to określić.
Mówiąc sięgnęła drugą dłonią do zapięcia stanika i raz dwa się z nim uporała dorzucając ów skrawek materiału do reszty, która leżała na podłodze.
- Nie zawsze wychodzi mi to na dobre ale cóż, kto nie ryzykuje ten też nie zyskuje - nie marnując czasu oparła się na barku Olgrima i dość sugestywnie nacisnęła na niego, by ułożył się w nieco wygodniejszej pozycji.
- Ja… wiesz.. miałem… jedną przygodę… z półelfką. Jakiś czas temu…- westchnął Olgrim kładąc się powoli na plecach.- Ale po pijaku… ty jesteś pierwsza na trzeźwo… nie żebym był w ogóle nie obeznajomiony. Ale przedtem zdarzały się tylko krasnoludzice… niemniej…- zaśmiał się nerwowo wpatrując w dwie kuszące krągłości piersi dziewczyny. - … nie sądziłem, że potrafiłbym ulec znów długonogiej ślicznotce. Myliłem się…
Pod palcami Amaranthe czuła wszak, że zrobiła na nim duże wrażenie.
- Zatem się nie myliłam - w jej głosie słychać było tryumf. Korzystając ze zmiany pozycji usadowiła się wygodnie na jego udach, chociaż zapewne nie tam, gdzie by w tej chwili preferował. Jej dłoń nadal gorliwie zajmowała się owym dowodem na wrażenie jakie na nim wywarła, podczas gdy druga ślizgałą się nieco leniwie po brzuchu i torsie.
- Wiedziałam, że coś musi się kryć za twym zachowaniem. Było takie… urocze - pochyliła się nieco pozwalając by włosy opadły jej po obu stronach twarzy łaskocząc nagie ciało krasnoluda. - Przyznać też muszę, że w tych kwestiach najpewniej nieco bardziej od ciebie doświadczona być mogę. Ciało od dawna jest dla mnie narzędziem którego obsługi uczę się od dziecka. Przyznać także muszę że mam słabość do perfekcji - dodała, pochylając się jeszcze niżej tak iż podbrzusze oparło się o jego twardą dumę zaś piersi znalazły w kusząco bliskiej odległości od ust. - Mam nadzieję, że mi wybaczysz tą drobną… zabawę twym kosztem
- Wybaczę… jak odzyskam… mowę. Twój widok… zapiera… dech.- szepnął kapłan, a że usta mogły posłużyć nie tylko do mowy, to użył ich do czegoś innego. Podparł się lekko na łokciach i zaczął całować te słodkie owoce, smakując ich skórę językiem. Jego ciało drżało lekko od napięcia wywołanego tą sytuacją.
- W takim razie dobrze będzie gdy nieco więcej uwagi swym czynnością poświęcę. Nie chcę w końcu byś mi tu jeszcze ucierpiał w jakiś sposób, wszak wspólna droga nas czeka - Oddech Amaranthe przyspieszył nieco aczkolwiek zdawała się całkowicie nad swym ciałem panować. Wysiłki podejmowane przez jej dłonie faktycznie jakby przybrały na sile. Zdawało się jednak że dziewczę nie zamierza pogłębiać owej zabawy bardziej. Co prawda jej ciało znajdowało się bardzo blisko jego ciała to jednak nic nie wskazywało by chciała zaprosić go do swego wnętrza. Zamiast tego jej zwinne palce wygrywać poczęły coraz to szybsze nuty na ofiarowanym jej do dyspozycji instrumencie. Druga dłoń z kolei wślizgnęła się we włosy krasnoluda przyciskając jego głowę bliżej, wprawnie kierując to ku jednej to znów drugiej krągłości, dbając o to by usta miał stale czymś zajęte.
Kapłan stał się więc jej instrumentem, na którym to dawała popis wirtuozerski. Niemniej nie wydawał się być z tego powodu niezadowolony. Wprost przeciwnie. Z entuzjazmem i czułością wielbił ustami miękkie krągłości piersi Amaranthe. Niczym koneser delektujący się butelką dobrego wina.
Nie dała mu jednak zbyt długo owym winem się delektować. Powoli acz zdecydowanie odsunęła się wycofując przy tym resztą ciała. Teraz obie dłonie podjęły rytmiczną, szybką grę podczas gdy usta dziewczyny zajęły się znaczeniem jego ciała. W przeciwieństwie do dłoni, poruszały się powoli, jakby pragnąc dokładnie zbadać każdy dostępny fragment jego skóry. Owe mapy tworzenie ustało na chwil kilka gdy wargi Amaranthe znalazły się na tym samym poziomie co dłonie. Ciepły oddech dołączył do gry palców, drażniąc się i pobudzając.
- Kim była ta półelfka - padło nagle pytanie, a po nim coś szorstkiego i mokrego przesunęło się po samym czubku krasnoludzkiej dumy.
- Praco..waliśmy… razem…- jęknął cicho krasnolud poddając się woli bardki i ruchom jej palców i języka. Zacisnął dłonie na pościeli. Przymknął oczy. - Byliśmy… przyjaciółmi… a ona tropicielką… na usługach świątyni. Wynajętą… razem przeszukiwaliśmy.. groty.
- Że do groty przeszukania doszło to już mi wiadome - ciszę pokoju przerwał wesoły śmiech. Po słowach zaś doszło także do kolejnego groty zwiedzania. Wilgotnej, ciepłej groty w której zamieszkiwał nader ruchliwy wąż. Kolejne pytania najwyraźniej poczekać miały aż bardka zakończy zabawę z instrumentem.
- Ttaak… czczuję…. ot… wtedy tak jakoś wyszło… lubiłem ją… -wydukał krasnolud dzielnie stawiając opór, weżykowi. Jego wieża stała twardo, acz powoli drżenie całego ciała Olgrima się nasilało. Ciało nieśpiesznie, ale jednak, zmierzało do eksplozji.
Opór z góry skazany na niepowodzenie. Działania Amaranthe wraz z każdym kolejnym dowodem na ich skuteczność zwiększały swą intensywność. Dziewczę wyraźnie wygrywać melodie nie tylko na swym instrumencie potrafiło, a gdy do owych melodii także i usta dołączyły, wynik mógł być tylko jeden.
- Będę chciała usłyszeć całą historię owej znajomości - oświadczyła łapiąc oddech i przesuwając językiem po ustach. Była zadowolona, bez dwóch zdań.
Krasnolud po niedawno przeżytej ekstazie również mial problem z oddechem. Uśmiechnął się łobuzersko i dodał żartem. -Dziś więc będę ją musiał zachować dla siebie, by skusić cię nią kolejnej nocy?
Zaśmiał się rubasznie i dodał wesoło.- Obawiam się, że nie jest ona aż tak ciekawa jak historie, które mógłbym wypieścić od ciebie. Mam nadzieję, że gdy ją poznasz całą nie będziesz rozczarowana.
- To nieczyste zagranie - roześmiała się wracając z powrotem na swoje miejsce przy ścianie. - I nie ma czegoś takiego jak nieciekawa historia. Każda jest. Wszystko zależy od tego w jaki sposób się ją opowiada. Z tego też powodu uwielbiam przysłuchiwać się rozmowom innych. Czy to w karczmie, czy na trakcie, na targu, na ulicy… Długo by wymieniać. Opowieści, magiczne czy straszne, te radosne i te z romansem w tle kryją się na każdym kroku. Sztuką jest tylko umieć je dostrzec i przedstawić, nic ponad to - wyjaśniła, ponownie wtulając się, tym razem w ramię krasnoluda.
Olgrim przytulił ją do siebie i jeszcze pogłaskał po pośladku, nim nakrył oboje kocem.
- Nie jestem za dobry, jeśli chodzi opowiadanie. Ale postaram się. Obiecuję.- cmoknął ją w ucho dodając.- No i z pewnością często będę wspominał tę noc dzięki tobie.
- To zaś bez dwóch zdań najlepsza nagroda jaka trafić się może bardowi - odparła wesoło chociaż już nieco sennym głosem. - Sprawić by występ zapadł w pamięci na długie dni, tygodnie, a może i lata. Dobrej nocy Olgrimie - dodała, zamykając oczy.
- Dobrej nocy…- odparł krasnolud, choć on tak szybko zasnąć nie był w stanie. A gdy zamknął w końcu oczy... to jakaś sukkubica szeptała mu obietnice w nich, a rysy miała znajome i usposobienie figlarne.


Z owych snów został wybudzony w dość brutalny sposób. Winę za taką a nie inną pobudkę ponosiła pewna natrętna mucha, która uparcie miziała go po uchu nie dając spokojnie odpłynąć w senne mary. Na domiar złego, gdy zabawa z uchem się jej znudziła, zaczęła się bawić jego brodą.
- Wiesz że jest już południe? - w końcu zapytała tuż przy jego uchu, ani trochę nie wydając się czuć winna że mu sen przerywa.
- Zaspaliśmy?!- niemal wstając pozycji siedzącej od razu. Rozejrzał się dookoła zaniepokojony.- Wszystko w porządku?
Odpowiedział mu wesoły śmiech manie tłumiony przez przyłożoną do ust dłoń.
- Spokojnie, jest dość wczesny ranek, jeszcze chyba śniadania nie podają - poinformowała, gdy już nieco opanowała swoją wesołość. - Śpisz jak kłoda. Już nawet się zastanawiałam czy nie wymknąć się po dzban z wodą, ale uznałam że zostawię to na następny raz - poinformowała ściągając przy okazji koc, którym był przykryty i zagarniając cały dla siebie.
- Będziesz tak miły i zamówisz mi śniadanie? - zapytała, trzepocząc wdzięcznie rzęsami.
- Będę tak miły wspólniczko.- zgodził się z nią krasnolud wpatrując w pled okrywający ciało dziewczyny. Uśmiechnął się pod nosem. - Coś konkretnego chcesz?
Po tych słowach wstał i zabrał się za pospieszne ubieranie. Aby jak najszybciej wywietrzyć z głowy niecne myśli.
- Cokolwiek byle było świeże - poprosiła, a następnie podążyła w jego ślady chociaż zdecydowanie wolniej. W przeciwieństwie do Olgrima musiała najpierw wygrzebać swoją torbę spod łóżka, a dopiero później zabrać się za ubieranie. Nie mogła wszak wyruszyć na wyprawę w stroju, w którym występowała.
Krasnolud starał się nie zerkać za często w jej stronę. I pospiesznie założył zbroję. Rozczesywanie brody zajęło mu chwilkę, gdy mówił.- Tu chyba wszystko mają świeże.
- Niekoniecznie. Z rana lepiej nie zamawiać mięsa - co prawda dowodów na to że właściciele używają mięsiwa z poprzedniego dnia nie miała ale dość już razy się z taką praktyką spotkała by nie ryzykować. Wygrzebawszy wreszcie swoje rzeczy zaczęła, chociaż niespiesznie, się ubierać. Tym razem wyglądało na to że będzie miała nieco więcej odzienia na sobie, nawet koszulka z mithrilu się znalazła.
- Dobrze by też było się rozeznać ilu chętnych na tą wyprawę się znalazło, ale najpierw jedzenie - podsumowała.
- Pewnie spotkamy ich w drodze do zleceniodawcy. Albo możemy się o to spytać tego szlachcica jak już będzie. - odparł krasnolud zbliżając się już do drzwi i dodał z uśmiechem. - Wyglądasz ślicznie.
I wyszedł.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 08-12-2019, 18:26   #15
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dla Oglrima była to ciężka noc. Pełna pokus i wydarzeń, których się nie spodziewał przybywając do miasta. Nic dziwnego, że rano trochę “niewyspany” zaszedł do stolika, by zamówić śniadanie dla siebie i swojej wspólniczki. Zgodnie z jej poleceniem, świeże i najlepiej nie mięso. O tym “świeżym” nie wspominał, bo mógłby urazić kucharza czy kucharkę. Wszak niziołki są dumne ze swoich talentów kulinarnych. Wybrał więc potrawy jajeczne, omlet i jajecznicę na poranny posiłek. I z nimi zasiadł przy stole czekając na Amaranthe.
Ta zaś pojawiła się wraz z chwilą gdy na stole postawiono zamówione śniadanie, całkiem jakby wiedziała dokładnie kiedy do tego dojdzie. Tym razem nie miała przy sobie kanteli aczkolwiek nie dało się nie zauważyć niewielkich rozmiarów fletni pana obijającej się jej o udo. W przeciwieństwie do wieczoru można było uznać iż ubrana była niemal przyzwoicie. Co prawda spodnie opinały jej nogi niczym druga skóra a dekolt odsłaniał kuszące krągłości w stopniu większym niż wypadało to jednak całość znacznie lepiej do drogi pasowałą niż luźne szmatki. Nie zabrakło także broni w postaci bicza, o którym to wcześniej wspomniała.
- Umieram z głodu - wyznała, zajmując miejsce obok krasnoluda i od razu zabierając się do jedzenia.
Krasnolud oczywiście zerknął w ów dekolt, gdy się pochylała. Jak i na nogi. Uśmiechnął się ciepło i dodał.
- Umrzeć to ci nie pozwolę. O to się nie martw.- i sam zabrał się do jedzenia ciekaw czy poza nim, ktoś jeszcze pozostał z jego karawany w karczmie.
Daveth, który ranek zaczął od spaceru z Laurą, na śniadaniu pojawił się nieco później.
- Dzień dobry i smacznego - powiedział, siadając naprzeciw Amaranthe. Przywołał kelnerkę i zamówił śniadanie.
Amaranthe rozpromieniła się na widok druida.
- Daveth! - przywitała go radośnie gdy tylko przełknęła kęs, którym właśnie się jej usta zajmowały. - Dzień jak najbardziej dobry, bez dwóch zdań - potwierdziła, a następnie kładąc dłoń na ramieniu krasnoluda zapytała - Znasz Olgrima? Wydaję mi się że wraz z tą samą karawaną przybyliście. Daveth dołączy do wyprawy wraz z tym cudownym stworzeniem które mu towarzyszy. Widziałeś ją? Wspaniała - podzieliła się informacją ze swoim wspólnikiem na chwilę oddając zachwytowi nad urodą i majestatem Laury.
- Krasnoludy to rasa woląca psy. Ponoć dawno temu mieliśmy nawet własną ich rasę, wychowaną do polowań w jaskiniach.- odpowiedział krasnolud i skinął głową dodająć.- Aye… widziałem Davetha na czele karawany. Myślałem, że jest jednym z przewodników… acz chyba nim nie jesteś, skoro przy tak późnym śniadaniu się pojawiłeś?
- Najpierw musiałem zadbać o Laurę, żeby się niektórzy nie zdenerwowali jej obecnością w miejscach, gdzie jej nie powinno być. No i warto ją nakarmić, by nie zaczęła szukać jedzenia na własną łapę - dodał. - Mój własny żołądek musi zejść na drugi plan. Dowiadywaliście się może czegoś na temat naszego potencjalnego zleceniodawcy? - zmienił temat.
- Ma dobrą renomę w okolicy. Prawdopodobnie zapłaci to co obieca za wykonanie zadania- stwierdził krasnolud.
- Ja także nic złego o nim nie słyszałam. Szlachcic jak szlachcic, trochę plotek krąży ale nic pewnego - poinformowała, powracając do jedzenia. - Podobno ma kilku bękartów w okolicy - dorzuciła w krótkiej przerwie. - Tyle tylko, że takie plotki krążą o każdym kto chociażby stanął w okolicy kogoś wyższego od siebie.
-Wedle tego com słyszał, rządził tym miastem przez kilka lat i zostawił po sobie dobrą opinię- dodał kapłan wodząc dłonią po brodzie.
- Ciekawe, w czym mu biedny smoczek zawinił. - Daveth nalał sobie neco wina, po czym zaproponował współbiesiadnikom ten trunek. - Na skarby z pewnością nie liczy.
- Tym co każdy smok… chciwością, żarłocznością i okrucieństwem. I nie jestem pewien czy naprawdę jest taki mały, jak baron prawi. To akurat mogło być napisane tylko po to, by nie odstraszyć potencjalnych ochotników. Smok to nie przelewki… nieważne jakiego jest rozmiaru.- Olgrim wydawał się nosić w sercu jakąś zadrę względem smoczego rodzaju. Z drugiej strony, który krasnolud takiej nie miał?
- W takim razie dobrze by było gdyby się jednak nieco więcej chętnych zgłosiło. - Amaranthe nie wyglądała na zaniepokojoną ewentualnymi zwiększonymi rozmiarami smoka. Zdecydowanie za to wyglądała na zaciekawioną, a że jej wzrok utkwił na dobrych kilka chwil w Olgrimie, mógł się on spodziewać lawiny pytań. Później…
- Szkoda tylko że go zabić trzeba - mruknęła po czym skosztowała wina, wzruszyła ramionami i upiła jeszcze trochę.
- Na razie… nie mamy więcej szczegółów poza tymi podanymi w ulotce.- stwierdził kapłan upijając piwa i dłonią ścierając piankę z brody.
- Szlachta bywa równie chciwa i okrutna jak smoki. - Daveth skomentował jego wcześniejszą wypowiedź. - I nie tylko ona. W każdej z ras można znaleźć takie osobniki, tyle tylko, że w niektórych jest ich więcej, niż przewiduje norma. A co do zabicia, to się okaże na miejscu. Jak będzie zbyt wielu śmiałków, to smoczątko może wziąć nogi za pas i odlecieć w przyjaźniejsze okolice.
- A wtedy miast opowieści pełnej bohaterskich czynów przyjdzie nam udział wziąć w satyrze. - Amaranthe widać ciężko było w tej kwestii zadowolić. - Cóż, zbyt wielu śmiałków zdecydowanie korzystne nie będzie, podobnie jak w przypadku gdy takowych będzie za mało. No ale cóż, przygoda to przygoda, a dreszczyk emocji zawsze mile widziany - rozpogodziła się od razu.
- Poza tym to nadal Wieczne Wrzosowiska, nawet jeśli smok będzie rozczarowaniem, to… jest tam pełno ruin i grobowców. Wystarczająco dużo, by sama podróż była ekscytującą przygodą - dodał wesoło krasnolud.
- Wieczne Wrzosowiska znane są szeroko z różnych atrakcji, czekających na nieostrożnych podróżników - dorzucił druid. - Chociaż więcej się mówi o potworach, niż grobowcach.
- No i ? Chwały nie zdobywa się łażeniem po ruinach. Jeśli więc się szuka materiału na pieśni, to pod tym względem wrzosowiska mogą dostarczyć atrakcji.- zaśmiał się rubasznie krasnolud.
- Materiał na opowieści znaleźć można wszędzie gdy się wie jak go szukać. - Amaranthe pokiwała głową na zgodę. - Poza tym jak nie tam to gdzie indziej. Świat stoi otworem i czeka na tych, którzy odważni są na tyle by odkrywać jego tajemnice. W tej kwestii z całą pewnością się ze mną zgodzisz Olgrimie - zwróciła się do krasnoluda.
- Wszystko zależy od tego, co siedzi w tych ruinach... i od tego, kto snuje opowieść. - Daveth uśmiechnął się do bardki.
- W takim razie bez dwóch zdań powstaną niezapomniane opowieści, które przez lata krążyć będą po świecie, opiewając nasze dokonania - zapewniła Amaranthe, nie zdradzając iż zna znaczenie słowa skromność. - Bez względu na to co stanie nam na drodze i jakie wydarzenia staną się naszym udziałem. Jak już wspomniałam każda opowieść ma w sobie potencjał do stania się znanym wszem i wobec tworem. Nie trzeba wiele, ot, odrobinę wyobraźni - puściła oczko do druida.
- Wypiję za to- podsumował sprawę krasnolud i poparł swoje słowa czynem.
- I to mi się w tobie podoba - Amaranthe także wzniosła kielich. Co jak co ale za dobre opowieści zawsze wypić należało. - No, ale najpierw smok.
- Najpierw negocjacje z pracodawcą. Baron dużo obiecał w obwieszczeniu, ale nic co można nazwać dokładną informacją o nagrodzie. Najwyraźniej nią trzeba dogadać, więc…. na co liczycie? - zapytał kapłan zerkając na oboje.
- Taka kartka z ogłoszeniem to obiecanki-cacanki - stwierdził Daveth. - Tytułu szlacheckiego baron nadać nie może, a słowo "wysoka" jest zdecydowanie względne. Nie liczyłbym na zbyt wiele, prócz sławy i chwały.
- Wszystko zależeć będzie od ilości chętnych na owego smoka - Amaranthe oparła łokcie o blat stołu i złożyła głowę w miseczce stworzonej z własnych dłoni. - Jeżeli będzie dużo ochotników, to nie będzie szansy na to by ta wysoka nagroda się opłacała, wtedy dobrze by było wynegocjować coś, co by stanowiło dobrą zapłatę chociaż może w późniejszym czasie. Można by też spróbować samemu zebrać mniejszą drużynę i wyruszyć przed pozostałymi ugadując się wcześniej z baronem na coś ekstra. Jeżeli będzie nas niewielu, to można będzie swobodnie podnieść stawkę zasłaniając się stopniem ryzyka. Najpierw jednak dobrze by było usłyszeć tę jego ofertę w konkretach. Nie ma co łasić się na takie właśnie obiecanki. Konkretna suma, konkretna nagroda. Dla mnie osobiście sama przygoda wystarcza ale… - wzruszyła lekko ramionami. - Tego z całą pewnością mu powiedzieć nie można.
- Nie samymi przygodami się żyje. - Daveth strawestował znane powiedzenie. - Worek złota jest miłym dodatkiem do przygody, bo dzięki niemu można sobie po tej przygodzie odpocząć w warunkach godnych bohaterów. Ale dopiero po rozmowie z baronem będziemy wiedzieć, czy warto się pchać w ten interes. Na razie nie warto dzielić skóry na smoku - dodał żartem, po czym uniósł pucharek z winem. - Wasze zdrowie.
- Była tu gdzieś parka. Rycerz i czarodziejka. Nobile więc pewnikiem niezbyt łasi na pieniądze, a bardziej na chwałę - zamyślił się krasnolud rozglądając dookoła. - Mogliby się skusić na smoka, zwłaszcza rycerz… co by się swojej damie serca przypodobać. Ponoć obcięty smoczy łeb to afrodyzjak. A przynajmniej tak sugerują te wszystkie romansidła dla kupieckich cór, jakie można było nabyć w Neverwinter.
- Mam wrażenie że ich wczoraj widziałam - Amaranthe rozejrzała się po sali dla pewności. - Rycerz by się przydał, czarodziejka też pewnie coś od siebie dorzucić w walce by mogła. No i drużyna by solidniej wyglądała. Jeżeli tacy są jak mówisz, to pewnie zobaczymy ich u barona aczkolwiek… Skoro to wysoko urodzeni to i zadzierać nosa mogą, a to już takie nieco mniej przyjemne. - Wyraźnie nie była zdecydowana co do owej pary o której wspomniał Olgrim. - No ale każdemu szansę dać trzeba przynajmniej raz - rozpogodziła się jednak szybko.
- Przyznaję iż nie miałem za bardzo okazji z nimi rozmawiać.- zadumał się krasnolud co chwila dyskretnie zerkając na dekolt Amaranthe. - Wydawali się być zajęci przede wszystkim sobą, jak… nowożeńcy podczas podróży poślubnej.
- Dziewczyna ładna, to mu afrodyzjaki niepotrzebne. On też na wiekowego nie wygląda... Ale może chciałby powiesić łeb smoka nad kominkiem. - Ostatnie zdanie Daveth powiedział z ironią zmieszaną z niesmakiem.
- Oby nie byli tego sortu. - Usta Amaranthe ułożyły się w niezbyt przyjazny grymas. - Skoro zaś tak zajęci są sobą to być może nawet nie będą myśleć o tym, by się z nami zadawać. W takim wypadku wypada liczyć na to, że w starciu okażą się warci owej nagrody, która czeka. Poza tym wszak nie musimy się z nimi zadawać jeżeli nam do gustu nie przypadną. Cóż za problem rozpalić osobne ognisko a spać przecież w jednym namiocie wszyscy nie będziemy. Trochę optymizmu panowie.
- Nie miałbym serca przeszkadzać im w cieszeniu się sobą - powiedział druid z poważną na pozór miną. - Ale zobaczymy, co los przyniesie. Może się okazać, że przedłożą wizytę u barona nad włóczęgę po Wrzosowiskach. - Uśmiechnął się lekko.
- No nie ma co nad tym rozmyślać- potwierdził krasnolud wodząc dłonią po brodzie. - Wyglądali bardziej na Cormyrczyków niż Sembijczyków… wyjęci prosto z romansu rycerskiego. Więc mogliby się nadać na bohaterów ciekawej historii. - ocenił.
- Romantyczni bohaterowie zwykle krótko żyją. - Daveth spróbował przypomnieć sobie kilka znanych opowieści. - Żyli długo i szczęśliwie tylko w bajkach.
- Kto wie jakich to materiałów dostarczą do owych opowieści. Mam tylko nadzieję, że nie będą się starać zaistnieć w tragedii… Skoro jest jak mówicie to kto wie czy rycerzowi nie wpadnie do głowy rzucać się na oślep by swą pannę ratować, a takich wszak zachowań w balladach nie brak. Nie dość że byłoby to niepotrzebne poświęcenie to na dokładkę osłabić drużynę może. Pozostaje zatem liczyć, że chociaż wysoko urodzeni to jednak nieco nabytego w drodze rozumu posiadaczami są - wyraziła swoją opinię którą dodatkowo popiła łykiem wina. - Zamierzacie zaraz po śniadaniu w drogę do barona ruszyć czy jeszcze po mieście się pokręcić? - zmieniła nieco temat.
- Im szybciej, tym lepiej - powiedział Daveth. - Przybycie do barona w porze obiadu byłoby sugestią, że się na ten obiad wpraszamy.
- Ja nie mam nic przeciw połażeniu po mieście. Aczkolwiek nie zależy mi na tym szczególnie mocno. A co do rycerza… bardziej się obawiam, że wzorem opowieści rycerskich, zaszarżuje na smoka konno. Co nie jest mądre, bo smoki zasiewają strach w sercach, na który to zwierzęta są szczególnie podatne. I taki koń mógłby się spłoszyć.- dodał kapłan.
- Na jedno wyjdzie. W ten czy inny sposób przypłaci to życiem w absolutnie bezsensowny sposób. - Amaranthe naprawdę miała nadzieję, że jednak nie trafi im się taki właśnie rodzaj rycerza. - W takim razie może najpierw udamy się do barona, a później gdy już wiedzieć więcej będziemy, pochodzimy po mieście. Kto wie, może trzeba będzie jakieś konkretne zakupy poczynić, by do owej wyprawy być jak najlepiej przygotowanym.
- No to kończmy spokojnie śniadanie i ruszajmy - zaproponował Daveth.
 
Kerm jest offline  
Stary 09-12-2019, 20:34   #16
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Bród Sztyletu

Karczma "Szczęśliwa Krowa"

Druid doglądnął tygrysicy w stajni, i zaniósł jej nawet kawał mięsiwa, by zwierzęcy towarzysz, z pełnym brzuchem, nie warczał już na przebywające z nim w stajni konie. Oczywiście poskutkowało, i chwilowy kryzys został zażegnany. Sam Daveth odrobinę spóźnił się na występ, nie jednak na tyle, by ten nie zrobił na nim wrażenia.

~

Po rabanie na pięterku, i wszystkich tych specyficznych odgłosach, jakie stamtąd dobiegały, w głównej sali zjawiła się Carys i Villem. A oboje uradowani, z nieco świecącymi oczkami, zajęli miejsca przy jednym ze stołów, wśród wielu par oczu wpatrzonych w ich osóbki. W końcu te wszystkie stuki łoża, piski, i inne takie, mogły świadczyć tylko o jednym…
- Proszę na przyszłość nieco ciszej, w końcu to nie burdel - Mruknął cicho do zaskoczonej Czarodziejki i Rycerza, właściciel przybytku, sam fatygując się z winem do ich stołu.

~

Występ nieznajomej piękności zrobił wrażenie na wszystkich zebranych w karczmie. Nagrodzono ją oklaskami, monetami, komplementami… i chyba niejeden chciał zagadnąć kobietę, być może i z nią poflirtować, do Bardki jednak dosiadł się Krasnolud. Ich rozmowy trwały długo, a ich finałem było zniknięcie dwójki na pięterku, gdzie przebywali dosyć długo. No cóż…

***

Wieczorem karczma zapełniła się dosyć sporą liczbą osób. Oprócz około tuzina miejscowych, którzy wpadli tu na piwko, było i prawie tyle samo przyjezdnych, pewnie z jednej czy drugiej karawany, jaka zawitała do Brodu. A może i wieści o smoku powoli się rozchodziły? Jeden czy drugi wyglądał bowiem nie na kupca, a bardziej na śmiałka szukającego przygody?


Był i kolejny, wieczorny występ Bardki. Tym razem już nie tak świetny, nie tak powalający na kolana jak wcześniejszy(czyżby była już zmęczona? A może podpite towarzystwo nie doceniało jej talentów jak należy?). W każdym bądź razie, kolejny popis Amaranthe był solidnym, dobrym występem, i tym razem dziewczyna zarobiła 17 srebrników od daroczyńców.

….

Noc minęła spokojnie, i każdy mógł się wyspać do woli, a większość tego potrzebowała. Podróż z karawaną mocno dała się we znaki, a wizja wygodnego łoża, dachu nad głową, i ogólnego spokoju, była naprawdę prostą, a jednak tak bardzo pożądaną rzeczą. Niektórzy to nawet leniuchowali do południa, zasiadając w końcu do mocno spóźnionego śniadania.

Same śniadanie z kolei, wraz z toczącymi się przy nim rozmowami, zaowocowało pomysłem, by wybrać się razem do Barona Bloomwooda, celem najęcia się likwidacji smoczątka...





Miasteczko Secomber

Po dwóch godzinach jazdy konnej, śmiałkowie dotarli więc w końcu do swojego celu. Podróż minęła im bez żadnych niespodzianek, nie było na trakcie bandytów, nie było niczego, co by im miało chwilowo uprzykrzyć ten ciepły i słoneczny dzień.

Same Secomber było zdecydowanie większe niż Bród Sztyletu, nadal jednak nie imponowało swoimi rozmiarami. Ot mała mieścina, jakich to wszędzie pełno, nie wyróżniająca się niczym szczególnym od tuzinów podobnych, jakie już w swoim życiu odwiedzili. Ostoja cywilizacji otoczona murem, jedna brama z podejrzanie łypiącymi strażnikami, ludzie i nie-ludzie na ulicach, wozy, stragany na placu, nic niezwykłego, nic ciekawego.


Ledwie po kwadransie przebywania w mieście, dało się zauważyć, iż dominowali tu ludzie, na równi jednak z Niziołkami. Oprócz tego, szybko okazało się również, iż miejscowi lubią przedstawicieli grupy zwanej “poszukiwaczami przygód”, oferowano bowiem przewodnictwo w wyprawach w pobliski, “Wysoki Las”, jak i właśnie na interesujące grupkę “Wysokie Wrzosowisko”. Do tego masa towarów, ekwipunku, i wszelakich usług, związana właśnie z barwnym życiem awanturników, wszystko to potwierdzała.

Oprócz więc życia z zatrzymujących się tu karawan, rolnictwa, rybołówstwa w pobliskiej rzece, i obróbki kamienia, lud Secomber czerpał i zyski z samych poszukiwaczy przygód…

~

Koniec końców, towarzystwo trafiło wreszcie do ratusza, który był niczym nie wyróżniającym się budynkiem wśród pozostałych, ozdobiony jedynie bannerami z godłami miasta. W środku zaś, w obszernym holu, oprócz znudzonego, podpierającego własną halabardę strażnika, siedział za biurkiem jakiś… urzędas?


Po krótkiej, i barwnej rozmowie, wyjaśniającej cel wizyty w tym przybytku, jak i w samym Secomber, wyraźnie zniesmaczony widokiem i samą rozmową(?) ze śmiałkami, gryzipiór ratuszowy otworzył leżącą przed nim na blacie księgę, zamoczył pióro w kałamarzu, po czym zamarł z dłonią nad stronicą, spoglądając na rozmówców.
- Spotkanie z Baronem nastąpi za trzy godziny, na jego zamku gdy dzwon wybija cztery razy. To kogo mam zaanonsować? Nazywacie się jakoś po kolei, macie jakąś nazwę waszej bandy, czy mam może wpisać coś wielce figlarnego według własnego uznania? - Zapytał z szyderczym uśmieszkiem.







.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 26-12-2019, 23:08   #17
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Uwaga karczmarza, podyktowana zapewne dobrymi chęciami jeno, wywołała lekki rómieniec na twarzy Carys. Chcąc zamaskować zmieszanie i nie chcąc urazić gospodarza, czarodziejka z pełną powagą i do tego swego rodzaju dziewczęcą naiwnością odparła

- Cieszy nas to bardzo gdy z tylko porządnego lokalu na nocleg szukamy.

Villem wbil w niziołka wyczekujące spojrzenie gdyż nie do końca pojmował czemu ta uwaga miała służyć, a jej ton reprymendy nie przypadł mu do gustu. Karczmarz jednak spuścił tylko nos i odszedł.

- Najwyraźniej to jakieś nieporozumienie - stwierdził ostatecznie to co wydało mu się najbardziej prawdopodobne.

- Zapewne - zgodziła się czarodziejka doprowadzając karczmarza wzrokiem. Szybko jednak skupiła się spojrzenie na Villemie, uśmiechnęła się przy tym łagodnie. Tematu poruszonego przez niziołka nie ciągnęła. Nie było to w jej mniemaniu konieczne.

Po kolacji i kąpieli,która dała Carys choć namiastkę cywilizacji, czarodziejka wślizgnęła się do łóżka.

Naciągnąwszy pierzynę wysoko, prawie pod nos, przyglądała się jak młody Adelberg układa się do snu.

Było jej naprawdę głupio, że jej przyjaciel musi spać na podłodze podczas gdy ona może wyciągnąć się na miękkim łóżku. Długo zastanawiała się czy nie zaproponować mu miejsca koło siebie. Wszak łoże było naprawdę spore, a oni nieraz nocowali koło siebie. Jak przez ostatni miesiąc w czasie podróży z karawaną czy tej pamiętnej noc, gdy w czwórkę wybrali się do ruin.

Dlaczego ta noc akurat nawiedziła we wspomnieniach usiłującą zasnąć Carys, tego czarodziejka nie była pewna.

Może to srebrzysta poświata księżyca, która oświetla spokojnie lico Villema? Jak wtedy, gdy na trawie, przy właśnie takim blasku księżyca leżeli wpatrując się w gwiazdy. Z początku tylko głowy mieli oparte o siebie. Delikatne musnięcia włosów na policzku. Później i ręce, które najpierw kreśliły na rozgwiezdzonym niebie konstelacje, spotkały się niby przypadkiem.
A na końcu, zapewne też nieplanowane usta spotkały się w pierwszym, trochę niezgrabnym pocałunku.
Patrząc na twarz i usta śpiącego nieopodal, ale jakby daleko, towarzysza zabaw dziecięcych Carys znowu poczuła to delikatne musnięcie. Jej dłoń przeslyzgnela się po targach, by sprawdzić czy to jej się tylko zdawało czy może rzeczywiście młody gwardzista znów złożył pocałunek na jej ustach. Villem Adelber spał jednak spokojnie śniać zapewne o swej narzeczonej. Taki bliski, a zarazem taki odległy.




Może nie pierwsze pianie koguta ściągnęło chessentyjskich arystokratów z łożem, ale wstali oni wcześnie. Śniadanie spozyli w postej, w porównaniu z wieczorem, sali. Uregulowawszy zobowiązania ruszyli w drogę. Nie żeby in się jakiś specjalnie spieszyło. Czy żeby chcieli być przed innymi w ratuszu. Co to to nie. Czas jaki mieli poświęcili na spokojną przejażdżkę i nawet piknik na jakieś polanie.

Do samego ratusza weszli ze znanymi z widzenia osobami.





Krasnolud spojrzał na “drużynę”, która w sumie była grupką dopiero co napotkanych osób. Z czego z dwójką z nich, rycerzem i czarodziejką, nie miał nawet okazji zamienić słowa.

Powiódł dłonią po brodzie dodając. - Ktoś może ma sugestię? Bo ja tak na szybko nazwałbym… nas Potężnymi Pięcioro.

- Szanowny Panie Sharpblight - Villem, być może mylnie, uznał, że na tutejszym dworze nie ma więcej niż jednego etatu skrybackiego, a i temu jednemu nie stawia się jakichś wygórowanych wymagań. Ton głosu miał jednak spokojny i pozbawiony chłodu. Taki jakim przemawia się do głupawego psa, którego chciałoby się nauczyć jakiejkolwiek sztuczki, lub nieświadomego wieprza, którego dni są policzone - Dziękujemy za zaoferowanie pomocy. Szlachetny pan Baron zapewne wolałby jednak by w raptularzu znalazły się faktyczne miana gości niż…- zamilkł na chwilę dobierając odpowiednie słowa - nawet najlepsze nazwy... band. Tym samym przedstawiam Carys Fiaghruagach. Czarodziejka i strażniczka wiedzy tajemnej z Chessenty. Ja zaś jestem Villem Adlerberg z Falsy, sługa jej, a także pana na Cimbar. Czy powtórzyć, czy nadążył pan spisać panie Sharpblight? Druga z dam z kolei to… - tu rycerz cofnął się ustępując pola Davethowi bądź, Olgrimowi by jeden z towarzyszy bardki czynił stosowne honory.

Choć z Carys wyruszyli sami wczesnym rankiem, zrobili sobie popas w drodze i w Secomber okazało się, że miasto, a i ratusz także jest wspólnym celem… ich potężnej piątki. Co z kolei dawało obecnie możliwość formalnego przedstawienia się zarówno mocodawcy jak i sobie nawzajem.

Krasnolud cofnął się nieco w kierunku rycerza i szepnął półgębkiem.

- Nie wygląda on na szermierza pióra. Jeśli będzie notował imię każdego z nas, to utkniemy tu na pół godziny.

Gdy Villem dokonywał prezentacji Carys skinęła uprzejmie, taktowanie i z gracją głową, bardziej w kierunku znanej z widzenia trójki niż skryby.

- Panna Amaranthe Shimboris. - Druid cierpliwie poczekał, aż skryba upora się ze stawianiem literek. - Daveth - przedstawił się. - I Laura. - Zaprezentował tygrysicę.

- W sumie, co do nazwy to może warto by najpierw usłyszeć jakież to propozycje wchodzą w grę - zaproponowała Amaranthe, wzrok skupiając nie tyle na skrybie, których paru już w życiu widziała i w większości byli oni do znudzenia podobni, o ile parze z wyższego rodu. Sługa… Brzmiało pompatycznie i miało w sobie dość kuszący wydźwięk. Może też powinna sobie takowego nająć. Nosiłby za nią rzeczy, nawoływał widzów, zajmował natrętnymi wielbicielami… Jedno spojrzenie na Olgrima wystarczyło by porzuciła plany ze sługą związane. Lepsza się jej wydawała przyjaźń, nawet dopiero co kiełkująca, niż płatne towarzystwo. Za bardzo się jej to kojarzyło z innym zawodem…

- A skoro mamy jeszcze trochę czasu proponuję wspólne przetestowanie karczmy co byśmy się mogli lepiej poznać skoro razem czoła niebezpieczeństwu stawić nam przyjdzie - rzuciła propozycją, bardziej do owej pary niż do Olgrima i Davetha.

- A potem rozejrzenie się po mieście. Może jest tu coś ciekawego. - dodał krasnolud i zwrócił się do skryby.- Olgrim Grimhammer… OLGRIM… nie grem jak to często ludziska notują.

- O tak, zakupy! - Amaranthe ten pomysł bardzo do gustu przypadł, szczególnie że rzeczy, które mijali zmierzając do ratusza, zapowiadały możliwość całkiem udanego połowu. - Może porzucimy przy tym mężczyzn i same się rozejrzymy za czymś ciekawym? - zapytała arystokratkę. - O ile oczywiście nie masz już innych planów, droga pani - dodała wesoło, w ostatniej chwili wstrzymując się przed skorzystaniem z imienia czarodziejki. Kto tam wiedział, może sobie tego nie życzyła.


Rycerz kątem ust uśmiechnął się do trafnego spostrzeżenia krasnoluda. Wolał jednak by zwyczajowi anonsowania, skoro taki tu panował, zadość się stała w należytym stopniu. Drażniła go bowiem bylejakość bez względu na stan jej dopuszczających się.


Propozycja panny Shimboris spotkała się z kolejnym uśmiechem Villema. Nie udało im się wczoraj zapoznać bliżej z artystką. A jej występ przeszedł jego najśmielsze wyobrażenie. Trubadurka mimo frywolnego, sugerującego raczej grę na lędźwiach niźli strunach, ubioru, zagrała wspaniale. Wybornie wprost wkomponowując wypieszczone dłońmi dźwięki w charakter towarzyszącego im wina. A młody Adlerberg jak i zresztą wszyscy Chessentyjczycy cenił sobie muzykę wysoko jako przekaz nieraz nauki, nieraz historii, a i nieraz zabawy. Przekaz który z resztą towarzyszył mu od maleńkości.

Bijąc na stojąco brawo spojrzał na Carys ciekaw jej reakcji. Czar jaki roztoczyła bardka swą grą i na na nią podziałał. Carys, podobnie jak Villem, na stojąco oklaskiwała występ.

Zastanawiał się czy nie zaprosić wtedy bardki do stołu, ale ta rychło wdała się już w rozmowę z, jak się okazało, Olgrimem, który zdawał się wielce oczarowany wspaniałą muzyką.

Przez kelnerkę więc przekazali artystce wyrazy uznania, czarkę wina na swój koszt, a także po dwie dwuzłotowe monety.

- Zadbam o pokój i konie - rzekł do czarodziejki zakładając, że chętnie pozna trubadurkę.

- W takim razie my się rozejrzymy za jakimś lokum, a wy, panie, pozwiedzajcie sobie sklepy - zaproponował Daveth. - Może się spotkamy za godzinę w Śpiewajacym duszku?

Propozycja bardki wydała się Cays bardzo interesująca i taka dobrze wpisująca się w romantyczną naturę wypraw poszukiwaczy przygód. Bo przecież byli poszukiwaczami przygód.


Wpojone przez lady Liisy Adlerberg zasady savoir-vivre, nie pozwoliły czarodziejce skakać i piszczeć głośno. Tylko Villem mógł odczuć jak bardzo podekscytowana jest, gdyż Carys mocno acz dyskretnie ściągnęła jego dłoń.

Pozostali dostrzec mogli delikatny uśmiech, który jeszcze bardziej rozpromienił twarz czarodziejki.

- Chętnie się przejdę z tobą po straganach - odpowiedziała czarodziejka. I aby przerwać tę niezręczną sytuację, dodała - mów mi Carys.

- Idealnie - Amaranthe przyklasnęła Davethowi, a następnie bez pardonu wsunęła rękę pod łokieć czarodziejki, zbliżając się do Carys zapewne znacznie bardziej niż wypadało. - Wydaje mi się że widziałam całkiem ciekawie wyglądające stoisko z damskimi łaszkami - mrugnęła do niej porozumiewawczo, a następnie przeniosła wymownie spojrzenie na jej sługę. - Może znajdziemy coś ciekawego na długie noce niekoniecznie przy ognisku spędzone - dodała konspiracyjnym szeptem ponownie zwracając się do Carys, jednak nie na tyle cicho by jej pozostali, w szczególności Villem, nie mogli usłyszeć.

Amaranthe rzeczywiście znalazła się za blisko Carys. Czarodziejka, chcąc zapewnić sobie choć minimum swobody, zrobiła krok w tył. Ten manewr pozwolił jej uwolnić się z zapewne podyktowanego przyjacielskimi uczuciami objęcia.

Młoda kobieta napotykała jednak z tyłu opór w postaci ciepłego, sprężystego ciała dziedzica Falsy.

Ta niespodziewana i jakże miła bliskość zabarwila lico Carys pąsem. Zaskoczona tym czarodziejka przeniosła nieśmiało wzrok na swego towarzysza. To że mieli towarzystwo nie miało w tej chwili znaczenia. Liczyło się tylko to upajajace doznanie.

- Spokojnie, spokojnie, nie gryzę - Amaranthe w odpowiedzi na reakcje czarodziejki cofnęła się nieco i uniosła dłonie w geście poddania, śmiejąc się przy tym wesoło. - No dobra, to skoro urzędowe sprawy pozałatwiane - tu przeniosła spojrzenie na skrybę by się co do tego upewnić - to możemy chyba ruszać. Szkoda dnia na stanie w miejscu! - zaczęła wesoło poganiać towarzystwo do wyjścia na świeże powietrze.


Obserwujący to krasnolud spojrzał na druida mówiąc.

- Wiesz, co ? Ty załatw karczmę. Ja się rozejrzę po mieście, bo to moje siedlisko… tak jak twoim jest dzicz. A nuż znajdę coś ciekawego. Przydałyby się świeże wieści na temat Wrzosowisk. Co tam obecnie można spotkać, co zagraża… i takie tam. A rycerz pójdzie z damami, co by zapewnić im bezpieczeństwo.

- Zgoda - odparł, po chwili namysłu, Daveth. - Spróbuję wytargować dobre ceny. Może Laura mi w tym pomoże... - dodał żartobliwym tonem.

- Wystarczy, że znajdziesz… w razie czego, później razem wynegocjujemy ceny. - dodał wesoło kapłan.

- Zrobi się - zapewnił Daveth, po czym wybrał się na poszukiwanie 'Śpiewającego duszka'. Był pewien, że pierwszy napotkany mieszkaniec miasta wskaże mu drogę.


Instynktownie ujął Carys by dziewczynie nie groziło zachwianie, czy upadek. Chwilę zaś później ich światy złączyły się w jednym spojrzeniu, a głęboko wyryte w sercu młodego Adlerberga poczucie honoru, zadrżało w posadach. I bogowie jeno wiedzą jakby się to skończyło gdyby panna Shimboris nie zaczęła ponaglać do opuszczenia holu.

- Naturalnie - odrzekł w końcu - Dopilnuję by panny nic przykrego nie spotkało.

W wyjściu poinstruował Liama by ten towarzyszył Davethowi i zadbał o konie zdając się na druida w rozmowie z karczmarzem.

Sam zaś zamierzał towarzyszyć pannom nie spodziewając się jednak by coś złego mogło je spotkać i stwierdzają, że najprzykrzejszy będzie jednak kurz przydrożny wzbijany przez kopyta i koła wozów. Ustawił się więc od lewej strony by mogły nieniepokojone skupić się straganach po prawej.

Mając takie towarzystwo czarodziejka dała się poprowadzić kobiecie-bardowi między barwne stragany, które niczym nie różniły się od tych z jej rodzinnej Chessenty. I tu i tam kupcy głośno zachwalali swój towar jako najlepszy z najlepszych. I tu i tam słychać było jak przechodnie reagują się. I tu i tam zgiełk i kurz był wszechobecny.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 27-12-2019, 21:42   #18
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Secomber


Karczma “Śpiewający duszek”

Druid - z małą pomocą miejscowych - szybko odnalazł kamienny budynek, który go w tej chwili interesował. Przybytek okazał się całkiem miłym miejscem dla oka, zarówno z zewnątrz, jak i nie tylko dla samego oka, wewnątrz. Było czysto, było miło udekorowane, a podłogi z ciemnego drewna świeciły po wypastowaniu. Kilku ludzi i nie-ludzi zajadało się z kolei na całego w głównej sali, najwyraźniej Daveth trafił na porę obiadową?


Właścicielem karczmy był Gnom Heverseer Windfeather, który prowadził ją wspólnie z trzema braćmi, po śmierci swej żony, na cześć której nazwano tak przybytek. Samego Heverseera w tej chwili nie było, zastępował go jeden z braci, wszyscy czterej pracowali tu bowiem na zmiany…

Po kilku minutach pobytu bez tygrysicy(prooooosimy ją zostawić na zewnątrz), i kilku zdaniach zamienionych z jedną z kelnerek-żon Windfeatherów, Druid dowiedział się, iż owszem, są dwie izby do wynajęcia, po dwa łoża w każdej, nawet z własnymi baliami z wypolerowanej miedzi za parawanami. A ceny zaś nie były niczym niezwykłym, wszystko sprawiało więc solidne wrażenie, i owszem, dla jego “bestii” miejsce w stajni również się znajdzie.

- Obiad i piwo? - Zagadnęła go na zakończenie rozmów Gnomia kobietka.





Targowisko

Gwarno, kolorowo, wesoło, a do tego i cała gama przeróżnych, miłych zapachów. Tak odbierała wszystko na miejscu Amaranthe, lawirując z Czarodziejką i Rycerzem między straganami, oglądając masę różnych różności. Podobało jej się wszystko, ciekawiło ją wszystko, sprawiała wrażenie osoby pragnącej poznać chyba cały świat, całą sobą, co było na swój sposób urocze… podobnie zresztą, jak i sama Bardka była urocza, co co pewien czas zauważało jej towarzystwo nad wyraz dobitnie, gdy uśmiechała się tak niezwykle miło, gdy pisnęła wesoło z radości na widok jakiejś rzeczy… gdy w końcu owinęła się jakimś zwiewnym fatałaszkiem, niby go przymierzając na szybko.

Zbyt gwarno, zbyt kolorowo, zbyt duża gama często i przykrych zapachów, i do tego ten kurz… tak początkowo widziała to wszystko na targu Carys, wraz z biegiem czasu, to się jednak zmieniło, i to głównie za sprawą towarzyszącej im Bardki. Jej niepoprawny optymizm szybko udzielił się i Czarodziejce, i w sumie ta mała wyprawa nabrała już nieco innych, bardziej znośnych barw. Do tego i sama rudowłosa dała się nawet namówić na zjedzenie bez zastawy, czy sztućców, miejscowego przysmaku.


Jakieś mięsne kuleczki, polane zarówno słodkimi, jak i kwaśnymi sosami, do tego z kapustą? No cóż, smakowało nie najgorzej, jednak nie było chyba dla każdego… uwagę trójki towarzystwa na targu przykuły jednak nie tylko ciuszki, ozdoby czy i jadło, było również kilka innych, interesujących rzeczy.

Choćby jegomość sprzedający “żywe” obrazy, wymagające drobnej interakcji ze strony podziwiającego. Wystarczyło włożyć lekko dłoń w sam obraz, by tchnąć w niego pozorne życie. Pole zboża zaczęło uginać się pod wiatrem, wyraźnie dało wyczuć się zapach roślinności, a nawet i sam wiatr na twarzy. Na kolejnym, jako portrecie, piękna Elfia dama poruszyła się, uśmiechnęła, można było wyczuć zapach lasu i lekkich perfum. Na następnym Czerwony Smok buchał ogniem z paszczy, było słychać skwierczenie ognia i zapach… siarki? Dzieła te przyciągały sporo zainteresowanych, jednak ich ceny równie szybko odstraszały ciekawskich. Najtańszy obraz kosztował 500 złotych monet.

- Przerabiamy pancerze i tarcze! - Usłyszał w pewnym momencie Villem, robiący za przyzwoitko-ochronę, co i w końcu i jego zainteresowało. A przerabiali jak się tylko dało, i jak się niemal tylko chciało. Wyciszyć zbroje, zamaskować jakimiś farbami, dołożyć do nich, lub tarczy kolce… wszystko oczywiście ograniczała jedynie pojemność sakwy interesanta.

Różdżki. Sprzedawano na targu również magiczne różdżki! Ale jedynie te dosyć słabej mocy, i często już nawet jako używane.





Ulice miasta

Olgrim wędrował ulicami Secomber, zbierając użyteczne dalszej wyprawie informacje. Po pozbyciu się kilku miedziaków, dotarł w końcu do kogoś, kto wiedział coś więcej o samych Wysokich Wrzosowiskach niż zwyczajowy mieszczuch, a i dumnie tytułował się jako “Przewodnik”. Po tym - jak tym razem już parę srebrników - zmieniło właściciela, Krasnal dowiedział się kilku interesujących rzeczy o miejscu ich nie tak już odległej misji.

- Trolli już mało na bagniskach panie, teraz tam się Gnolle panoszą. Wredne pso-człeki, uzbrojone, opancerzone, silne, wcale nie takie głupie i wszystko-mięso-żrące - Wzdrygnął się rozmówca, na własne słowa, a Olgrim jedynie się na chwilę skrzywił, po czym wzruszył ramionami. Niemal każda bestia, z jaką się stawało do walki, miała ochotę na pożarcie truchła więc w sumie nic nowego.

-Trolle, Gnolle, czasem Hobgobliny albo Orki, zależy w jaki kąt Wrzosowisk się wybierasz - “Przewodnik” zaczął wyliczać na palcach, po czym wrednie się uśmiechnął - No i ten pieprzony smok… Baron gada, że mały, ale ja mu tam nie daję wiary. Jakby był mały, to by go już te inne stwory zatłukły albo przepędziły. A co jeszcze oprócz stworów? Hmmm... - Mężczyzna wystawił perfidnie dłoń po kolejnego srebrnika.


- O wodę pitną na bagnach ciężko, a o chorobę łatwo. Pełno robaków, żmijów, komarów, czasem natrętne, a czasem czymś potrafią zarazić. No i bagna same w sobie, wciągną, udławią, utopią jeźdźca z koniem, śladu nie zostanie. Mgła też jest, to i się zgubić idzie, no i są też drzewa stare i spróchniałe, pod dotykiem się przewalają… ruiny? Ano są i ruiny, w których siedzą różne paskudztwa, jeszcze gorsze od tych co gadałem, kryją się po kątach, może i siedzą na skrzyni złota, kto tam wie. Elfie ruiny, ludzkie, Krasnoludów, nikt już w sumie nie pamięta czyje, a setki śmiałków łakomych skarbów i mocy już poginęły na Wrzosowiskach, może i tysiące. Jak se tak pomyślę, to aż dziw, że dalej tylu tam ciągnie, nie? Hehehe, sympatyczne miejsce...





***
Komentarze jutro
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 08-01-2020, 20:40   #19
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Druid bez chwili wahania wynajął pokoje, kwestię tego, kto z kim i jak spędzi noc pozostawiając do późniejszego ustalenia.
- Na razie coś do przegryzienia i piwo - odpowiedział na pytanie kelnerki. - Obiad zamówimy, gdy pojawi się reszta mojej grupy.

Po chwili na stole przed Druidem, pojawiło się więc piwo i… jajecznica z dużą ilością znajdującej się w niej zieleniny(szczypiorek?), oraz dwie pajdy przypieczonego chleba. No cóż, "do przegryzienia" to tego było trochę dużo, ale może kelnereczka sugerowała się zasadą, iż duży chłop to i większa przekąska?

- Przez żołądek do serca - zażartował Daveth, uśmiechając się do kelnerki. - Słyszałaś może coś ciekawego o smoku z Wrzosowisk? - spytał, po czym zabrał się do jedzenia, dochodząc do słusznego wniosku, że zimna jajecznica jest mniej smaczna.
- Ja tam niestety nic nie wiem. Jest tam jakiś i tyle - Wzruszyła mała kobietka ramionami, uśmiechając się przepraszająco - A dlaczego pytasz panie?
- Skoro pojawiają się ogłoszenia o niebezpiecznej bestii, grasującej nie tak znowu daleko, to warto się dowiedzieć, o co chodzi - wyjaśnił druid. - A skoro interesuje się nim sam baron Bloomwood, to tym bardziej warto wiedzieć.
- Zawsze jest gdzieś jakaś bestia i nagroda za nią - Odpowiedziała kelnerka, i dodała ciszej, wśród chichotu - I zysk dla nas…
Daveth uśmiechnął się lekko.
- Czyżby nastąpił gwałtowny napływ gości, zainteresowanych łbem bestii i wielką nagrodą? - zapytał, rozglądając się po sali. - Dlatego jest taki tłok?
- Wieczne Wrzosowiska zawsze przyciągały awanturników, a teraz z tym smokiem… tak - Przytaknęła kobieta.
- Najwyraźniej lepiej gościć poszukiwaczy skarbów i przygód, niż tym poszukiwaczem być - zażartował druid. - Czy ktoś może się już chwalił tym, że widział wspomnianego smoka?
- Ponoć chłopi go widzieli, co tam owce wypasali, bo byli na tyle głupi, że się tam zapuścili, by je nakarmić - Stwierdziła, po czym zaczęła się za czymś po sali rozglądać.
- Plotki zatem... Mi by się przydał jakiś naoczny świadek
- Ja nikogo nie znam… - Powiedziała.
- Nikt nie jest doskonały - odparł żartobliwym tonem. - W takim razie nie będę ci już zawracać głowy - dodał z uśmiechem. - Dziękuję bardzo.
Teraz pozostawało poczekać na pozostałych. I delektować się tym, co znajdowało się na stole.
 
Kerm jest offline  
Stary 09-01-2020, 10:59   #20
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Po wyjściu z ratusza rozdzielili się. Olgrim samotnie, ale i dziarsko ruszył w uliczki miasta, by się rozejrzeć po okolicy. Kapłan nie znał miasta i nie wiedział czy są w nim jakieś krasnoludzkie społeczności. A jeśli są to wokół jakich bogów skupione. Wypadało to sprawdzić. Poza tym Olgrim zamierzał połazić po straganach i popytać wędrownych kupców o sytuację na Wrzosowiskach. O to jakie sytuacje panowały na drogach, o to czego należy się tam wystrzegać i na co zwracać uwagę. O to jakie naturalne i nienaturalne zagrożenia można było obecnie spotkać w tamtej okolicy. No i o trolle… czy są tam jeszcze, czy może coś groźniejszego. Krasnoluda interesowała też mapa samych Wrzosowisk. Mogła być przydatna.


I znalazł sobie rozmówcę. W dodatku nie dość że gadatliwego, to jeszcze gadał do rzeczy. Niemniej nie było tak źle. Mieli druida… potencjalnie przynajmniej, bo jeszcze nie wiadomo co ten szlachcic sobie wymyśli i kogo zatrudni. A sam Olgrim potrafił oczyszczać bagienną wodę i jedzenie za pomocą prostej modlitwy o łaskę. Brak wody pitnej nie był więc problemem.
- Som jakieś szlaki przez nie…- mruknął do siebie kapłan i zapytał po chwili.- A ten smok o którym tyle gadają? Ten co jest mały? Czym on się tak naraził, że za niego nagrodę dają? Przecie on na Wrzosowiskach siedzi… między nim a ludźmi, gnolle i orki i insze tałatajstwo.
- Szlaki są, jako takie… A smok to cholera wie - Wzruszył ramionami rozmówca - Ale jak latać umie, to i bagniska opuści, i jedną osadę już chyba z dymem puścił. Reszta stworów na miejscu siedzi i nie wyłażą, bo dostaną po łbach, tak to pewnie wygląda.
- Osadę powiadasz? - zadumał się krasnolud słysząc te nowiny.-Jaką? Gdzie ona…? Duża była?
- A coś ty taki ciekawski, książkę piszesz? Kilka kilometrów dalej na wschód, ale to w sumie ledwie parę chat było, dumnie się osadą nazywając. Głównie tam myśliwi mieszkali - Odparł w końcu mężczyzna, pykając z fajki.
- Tak. W zasadzie to tak. Księgę piszę… cóż… są to luźne zapiski na razie. Skrawki wiedzy które przyjdzie mi uporządkować.- odparł dumnie krasnolud i podrapał się po hełmie.-Łatwo tam trafić, do ruin tej wioski?
- Pół godziny konno szlakiem, a przy trzech szarych dębach w prawo i jesteś. No ale tam nic nie ma ciekawego…
- Bo ja wiem.. nigdy nie widziałem osady spalonej przez smoka.- odparł kapłan z wesołym uśmiechem, na co dziadyga wzruszył ramionami, choć z nie tak wesołą miną.
- Nie żebym się cieszył ze zniszczonej wioski, acz trzeba przecie wyciągać wszystko co pozytywne, nawet z tak parszywej sytuacji jak zniszczona wioska.- wyjaśniał krasnolud.
- A co tu pozytywnego?? - Zdziwił się rozmówca.
- Jeszcze nie wiem. Dowiem się na miejscu.- odparł enigmatycznie Olgrim.
Po czym zmienił temat pytając.- A wody gdzie tam szukać? Lub pożywienia?
- Upolować coś można, a woda… czasem są jakieś źródełka, czasem nie - Rozmówca uśmiechnął się na chwilę odrobinkę złośliwie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172