|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
23-11-2019, 20:49 | #11 |
Reputacja: 1 |
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |
06-12-2019, 19:48 | #12 |
Administrator Reputacja: 1 | Podawane w "Krowie" piwo było przepyszne (chociaż być może na ocenę wpłynęło parę długich tygodni podróży) i Daveth nie miał nic przeciwko temu, by zamówić kolejny kufel. Obsługa też była miła (chociaż filigranowa), ale to, co miłe, skończyło się z kolejnymi słowami kelnereczki. - Laura nie gustuje w koninie - powiedział. - Jeśli panienka zaniesie jej kawał wołowiny, to z pewnością będzie wdzięczna. - Ale… - Słowa mężczyzny najwyraźniej zaskoczyły małą kobietkę, i zaczesała nerwowo kosmyk włosów za uszko -Może lepiej ty, panie? - Powiedziała. Obawy niziołki były całkiem uzasadnione - przynajmniej z jej punktu widzenia. W rzeczywistości Laura była dość cywilizowana... i wybredna. Co prawda kelnereczka wyglądała smakowicie... - Widzę, że nie dane mi będzie wysłuchać występów... - powiedział niechętnie Daveth. - Czy chociaż przyniesiesz mi tam kolację? - spytał. - Tak długo tam będziesz przesiadywał, panie? - zdziwiła się Niziołka. - Jeśli się tak boicie o wierzchowce, to co mi pozostaje? - Daveth zdawał się żałować, że w ogóle zawitał pod niezbyt gościnny dach "Krowy". - Chyba niewielki mam wybór. Nie sądzę, by moja przyjaciółka była bardzo mile widziana w jadalni. - Postanowił nieco podroczyć się z kelnerką. - Hmmm… jak Koggin nie będzie widział to możesz tą bestię zabrać do izby, byleby tam nie narobiła, i cicho w nocy była, tak będzie bezpieczniej dla koni? - Szepnęła nagle kobietka. - Będzie tak cicho, jak mały kotek - zapewnił ją druid. - Na szczęście jestem sam w pokoju, więc nikt nie będzie narzekać - dodał. - W takim razie bądź tak miła i załatw mi spory kawał surowego mięsa. A jak wrócę, kolację. - Położył na stole sztukę złota. - To dla ciebie. Kelnereczka przytaknęła głową, po czym zabrała monetę i oddaliła się już od Druida… Daveth przez moment przyglądał się bardce, ciekaw, czy jest dobra w swym fachu, czy też zepsuje mu apetyt, po czym przeniósł wzrok spoglądając w stronę kuchni i czekając na pojawienie się kelnerki, która powróciła po kilku dłuższych chwilach z kawałem wspomnianego mięcha. Mrugnęła do mężczyzny, podając przekąskę dla tygrysa. Druid odpowiedział lekkim uśmiechem, po czym ruszył w stronę stajni. Laura co prawda była grzeczna i dobrze wychowana, ale tygrys głodny, to zły - bez względu na płeć. Lepiej było zadbać o jej potrzeby, zanim ona przyjdzie sama do kuchni. Wbrew temu, co mówiła kelnereczka, w stajni panował spokój. Być może konie były tak przerażone, że nie miały odwagi zarżeć czy zatupać, ale żaden nie oszalał z przerażenia. Chociaż nie dało się ukryć, że starały się trzymać jak najdalej od boksu, w którym wylegiwała się Laura. Daveth poczekał cierpliwie, aż jego przyjaciółka zje swoją obiadokolację, potem ją napoił. - Leż grzecznie i nie baw się z konikami! - polecił. - Później do ciebie przyjdę - zapewnił. Na występ odrobinę się spóźnił, więc po cichu zajął swoje miejsce, nie chcąc rozpraszać ani bardki, ani jej słuchaczy. Chociaż nie był wielbicielem różnej maści szarpidrutów to musiał przyznać, że występ był aż za dobry jak na taką gospodę jak "Krowa". I trudno było się dziwić, że słuchacze nagrodzili artystkę nie tylko oklaskami. I słusznie, bo nie można żyć samą muzyką, podobnie jak nie można żyć samą miłością. |
08-12-2019, 14:57 | #13 |
Reputacja: 1 |
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |
08-12-2019, 16:19 | #14 |
Reputacja: 1 |
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
08-12-2019, 18:26 | #15 |
Administrator Reputacja: 1 | Dla Oglrima była to ciężka noc. Pełna pokus i wydarzeń, których się nie spodziewał przybywając do miasta. Nic dziwnego, że rano trochę “niewyspany” zaszedł do stolika, by zamówić śniadanie dla siebie i swojej wspólniczki. Zgodnie z jej poleceniem, świeże i najlepiej nie mięso. O tym “świeżym” nie wspominał, bo mógłby urazić kucharza czy kucharkę. Wszak niziołki są dumne ze swoich talentów kulinarnych. Wybrał więc potrawy jajeczne, omlet i jajecznicę na poranny posiłek. I z nimi zasiadł przy stole czekając na Amaranthe. Ta zaś pojawiła się wraz z chwilą gdy na stole postawiono zamówione śniadanie, całkiem jakby wiedziała dokładnie kiedy do tego dojdzie. Tym razem nie miała przy sobie kanteli aczkolwiek nie dało się nie zauważyć niewielkich rozmiarów fletni pana obijającej się jej o udo. W przeciwieństwie do wieczoru można było uznać iż ubrana była niemal przyzwoicie. Co prawda spodnie opinały jej nogi niczym druga skóra a dekolt odsłaniał kuszące krągłości w stopniu większym niż wypadało to jednak całość znacznie lepiej do drogi pasowałą niż luźne szmatki. Nie zabrakło także broni w postaci bicza, o którym to wcześniej wspomniała. - Umieram z głodu - wyznała, zajmując miejsce obok krasnoluda i od razu zabierając się do jedzenia. Krasnolud oczywiście zerknął w ów dekolt, gdy się pochylała. Jak i na nogi. Uśmiechnął się ciepło i dodał. - Umrzeć to ci nie pozwolę. O to się nie martw.- i sam zabrał się do jedzenia ciekaw czy poza nim, ktoś jeszcze pozostał z jego karawany w karczmie. Daveth, który ranek zaczął od spaceru z Laurą, na śniadaniu pojawił się nieco później. - Dzień dobry i smacznego - powiedział, siadając naprzeciw Amaranthe. Przywołał kelnerkę i zamówił śniadanie. Amaranthe rozpromieniła się na widok druida. - Daveth! - przywitała go radośnie gdy tylko przełknęła kęs, którym właśnie się jej usta zajmowały. - Dzień jak najbardziej dobry, bez dwóch zdań - potwierdziła, a następnie kładąc dłoń na ramieniu krasnoluda zapytała - Znasz Olgrima? Wydaję mi się że wraz z tą samą karawaną przybyliście. Daveth dołączy do wyprawy wraz z tym cudownym stworzeniem które mu towarzyszy. Widziałeś ją? Wspaniała - podzieliła się informacją ze swoim wspólnikiem na chwilę oddając zachwytowi nad urodą i majestatem Laury. - Krasnoludy to rasa woląca psy. Ponoć dawno temu mieliśmy nawet własną ich rasę, wychowaną do polowań w jaskiniach.- odpowiedział krasnolud i skinął głową dodająć.- Aye… widziałem Davetha na czele karawany. Myślałem, że jest jednym z przewodników… acz chyba nim nie jesteś, skoro przy tak późnym śniadaniu się pojawiłeś? - Najpierw musiałem zadbać o Laurę, żeby się niektórzy nie zdenerwowali jej obecnością w miejscach, gdzie jej nie powinno być. No i warto ją nakarmić, by nie zaczęła szukać jedzenia na własną łapę - dodał. - Mój własny żołądek musi zejść na drugi plan. Dowiadywaliście się może czegoś na temat naszego potencjalnego zleceniodawcy? - zmienił temat. - Ma dobrą renomę w okolicy. Prawdopodobnie zapłaci to co obieca za wykonanie zadania- stwierdził krasnolud. - Ja także nic złego o nim nie słyszałam. Szlachcic jak szlachcic, trochę plotek krąży ale nic pewnego - poinformowała, powracając do jedzenia. - Podobno ma kilku bękartów w okolicy - dorzuciła w krótkiej przerwie. - Tyle tylko, że takie plotki krążą o każdym kto chociażby stanął w okolicy kogoś wyższego od siebie. -Wedle tego com słyszał, rządził tym miastem przez kilka lat i zostawił po sobie dobrą opinię- dodał kapłan wodząc dłonią po brodzie. - Ciekawe, w czym mu biedny smoczek zawinił. - Daveth nalał sobie neco wina, po czym zaproponował współbiesiadnikom ten trunek. - Na skarby z pewnością nie liczy. - Tym co każdy smok… chciwością, żarłocznością i okrucieństwem. I nie jestem pewien czy naprawdę jest taki mały, jak baron prawi. To akurat mogło być napisane tylko po to, by nie odstraszyć potencjalnych ochotników. Smok to nie przelewki… nieważne jakiego jest rozmiaru.- Olgrim wydawał się nosić w sercu jakąś zadrę względem smoczego rodzaju. Z drugiej strony, który krasnolud takiej nie miał? - W takim razie dobrze by było gdyby się jednak nieco więcej chętnych zgłosiło. - Amaranthe nie wyglądała na zaniepokojoną ewentualnymi zwiększonymi rozmiarami smoka. Zdecydowanie za to wyglądała na zaciekawioną, a że jej wzrok utkwił na dobrych kilka chwil w Olgrimie, mógł się on spodziewać lawiny pytań. Później… - Szkoda tylko że go zabić trzeba - mruknęła po czym skosztowała wina, wzruszyła ramionami i upiła jeszcze trochę. - Na razie… nie mamy więcej szczegółów poza tymi podanymi w ulotce.- stwierdził kapłan upijając piwa i dłonią ścierając piankę z brody. - Szlachta bywa równie chciwa i okrutna jak smoki. - Daveth skomentował jego wcześniejszą wypowiedź. - I nie tylko ona. W każdej z ras można znaleźć takie osobniki, tyle tylko, że w niektórych jest ich więcej, niż przewiduje norma. A co do zabicia, to się okaże na miejscu. Jak będzie zbyt wielu śmiałków, to smoczątko może wziąć nogi za pas i odlecieć w przyjaźniejsze okolice. - A wtedy miast opowieści pełnej bohaterskich czynów przyjdzie nam udział wziąć w satyrze. - Amaranthe widać ciężko było w tej kwestii zadowolić. - Cóż, zbyt wielu śmiałków zdecydowanie korzystne nie będzie, podobnie jak w przypadku gdy takowych będzie za mało. No ale cóż, przygoda to przygoda, a dreszczyk emocji zawsze mile widziany - rozpogodziła się od razu. - Poza tym to nadal Wieczne Wrzosowiska, nawet jeśli smok będzie rozczarowaniem, to… jest tam pełno ruin i grobowców. Wystarczająco dużo, by sama podróż była ekscytującą przygodą - dodał wesoło krasnolud. - Wieczne Wrzosowiska znane są szeroko z różnych atrakcji, czekających na nieostrożnych podróżników - dorzucił druid. - Chociaż więcej się mówi o potworach, niż grobowcach. - No i ? Chwały nie zdobywa się łażeniem po ruinach. Jeśli więc się szuka materiału na pieśni, to pod tym względem wrzosowiska mogą dostarczyć atrakcji.- zaśmiał się rubasznie krasnolud. - Materiał na opowieści znaleźć można wszędzie gdy się wie jak go szukać. - Amaranthe pokiwała głową na zgodę. - Poza tym jak nie tam to gdzie indziej. Świat stoi otworem i czeka na tych, którzy odważni są na tyle by odkrywać jego tajemnice. W tej kwestii z całą pewnością się ze mną zgodzisz Olgrimie - zwróciła się do krasnoluda. - Wszystko zależy od tego, co siedzi w tych ruinach... i od tego, kto snuje opowieść. - Daveth uśmiechnął się do bardki. - W takim razie bez dwóch zdań powstaną niezapomniane opowieści, które przez lata krążyć będą po świecie, opiewając nasze dokonania - zapewniła Amaranthe, nie zdradzając iż zna znaczenie słowa skromność. - Bez względu na to co stanie nam na drodze i jakie wydarzenia staną się naszym udziałem. Jak już wspomniałam każda opowieść ma w sobie potencjał do stania się znanym wszem i wobec tworem. Nie trzeba wiele, ot, odrobinę wyobraźni - puściła oczko do druida. - Wypiję za to- podsumował sprawę krasnolud i poparł swoje słowa czynem. - I to mi się w tobie podoba - Amaranthe także wzniosła kielich. Co jak co ale za dobre opowieści zawsze wypić należało. - No, ale najpierw smok. - Najpierw negocjacje z pracodawcą. Baron dużo obiecał w obwieszczeniu, ale nic co można nazwać dokładną informacją o nagrodzie. Najwyraźniej nią trzeba dogadać, więc…. na co liczycie? - zapytał kapłan zerkając na oboje. - Taka kartka z ogłoszeniem to obiecanki-cacanki - stwierdził Daveth. - Tytułu szlacheckiego baron nadać nie może, a słowo "wysoka" jest zdecydowanie względne. Nie liczyłbym na zbyt wiele, prócz sławy i chwały. - Wszystko zależeć będzie od ilości chętnych na owego smoka - Amaranthe oparła łokcie o blat stołu i złożyła głowę w miseczce stworzonej z własnych dłoni. - Jeżeli będzie dużo ochotników, to nie będzie szansy na to by ta wysoka nagroda się opłacała, wtedy dobrze by było wynegocjować coś, co by stanowiło dobrą zapłatę chociaż może w późniejszym czasie. Można by też spróbować samemu zebrać mniejszą drużynę i wyruszyć przed pozostałymi ugadując się wcześniej z baronem na coś ekstra. Jeżeli będzie nas niewielu, to można będzie swobodnie podnieść stawkę zasłaniając się stopniem ryzyka. Najpierw jednak dobrze by było usłyszeć tę jego ofertę w konkretach. Nie ma co łasić się na takie właśnie obiecanki. Konkretna suma, konkretna nagroda. Dla mnie osobiście sama przygoda wystarcza ale… - wzruszyła lekko ramionami. - Tego z całą pewnością mu powiedzieć nie można. - Nie samymi przygodami się żyje. - Daveth strawestował znane powiedzenie. - Worek złota jest miłym dodatkiem do przygody, bo dzięki niemu można sobie po tej przygodzie odpocząć w warunkach godnych bohaterów. Ale dopiero po rozmowie z baronem będziemy wiedzieć, czy warto się pchać w ten interes. Na razie nie warto dzielić skóry na smoku - dodał żartem, po czym uniósł pucharek z winem. - Wasze zdrowie. - Była tu gdzieś parka. Rycerz i czarodziejka. Nobile więc pewnikiem niezbyt łasi na pieniądze, a bardziej na chwałę - zamyślił się krasnolud rozglądając dookoła. - Mogliby się skusić na smoka, zwłaszcza rycerz… co by się swojej damie serca przypodobać. Ponoć obcięty smoczy łeb to afrodyzjak. A przynajmniej tak sugerują te wszystkie romansidła dla kupieckich cór, jakie można było nabyć w Neverwinter. - Mam wrażenie że ich wczoraj widziałam - Amaranthe rozejrzała się po sali dla pewności. - Rycerz by się przydał, czarodziejka też pewnie coś od siebie dorzucić w walce by mogła. No i drużyna by solidniej wyglądała. Jeżeli tacy są jak mówisz, to pewnie zobaczymy ich u barona aczkolwiek… Skoro to wysoko urodzeni to i zadzierać nosa mogą, a to już takie nieco mniej przyjemne. - Wyraźnie nie była zdecydowana co do owej pary o której wspomniał Olgrim. - No ale każdemu szansę dać trzeba przynajmniej raz - rozpogodziła się jednak szybko. - Przyznaję iż nie miałem za bardzo okazji z nimi rozmawiać.- zadumał się krasnolud co chwila dyskretnie zerkając na dekolt Amaranthe. - Wydawali się być zajęci przede wszystkim sobą, jak… nowożeńcy podczas podróży poślubnej. - Dziewczyna ładna, to mu afrodyzjaki niepotrzebne. On też na wiekowego nie wygląda... Ale może chciałby powiesić łeb smoka nad kominkiem. - Ostatnie zdanie Daveth powiedział z ironią zmieszaną z niesmakiem. - Oby nie byli tego sortu. - Usta Amaranthe ułożyły się w niezbyt przyjazny grymas. - Skoro zaś tak zajęci są sobą to być może nawet nie będą myśleć o tym, by się z nami zadawać. W takim wypadku wypada liczyć na to, że w starciu okażą się warci owej nagrody, która czeka. Poza tym wszak nie musimy się z nimi zadawać jeżeli nam do gustu nie przypadną. Cóż za problem rozpalić osobne ognisko a spać przecież w jednym namiocie wszyscy nie będziemy. Trochę optymizmu panowie. - Nie miałbym serca przeszkadzać im w cieszeniu się sobą - powiedział druid z poważną na pozór miną. - Ale zobaczymy, co los przyniesie. Może się okazać, że przedłożą wizytę u barona nad włóczęgę po Wrzosowiskach. - Uśmiechnął się lekko. - No nie ma co nad tym rozmyślać- potwierdził krasnolud wodząc dłonią po brodzie. - Wyglądali bardziej na Cormyrczyków niż Sembijczyków… wyjęci prosto z romansu rycerskiego. Więc mogliby się nadać na bohaterów ciekawej historii. - ocenił. - Romantyczni bohaterowie zwykle krótko żyją. - Daveth spróbował przypomnieć sobie kilka znanych opowieści. - Żyli długo i szczęśliwie tylko w bajkach. - Kto wie jakich to materiałów dostarczą do owych opowieści. Mam tylko nadzieję, że nie będą się starać zaistnieć w tragedii… Skoro jest jak mówicie to kto wie czy rycerzowi nie wpadnie do głowy rzucać się na oślep by swą pannę ratować, a takich wszak zachowań w balladach nie brak. Nie dość że byłoby to niepotrzebne poświęcenie to na dokładkę osłabić drużynę może. Pozostaje zatem liczyć, że chociaż wysoko urodzeni to jednak nieco nabytego w drodze rozumu posiadaczami są - wyraziła swoją opinię którą dodatkowo popiła łykiem wina. - Zamierzacie zaraz po śniadaniu w drogę do barona ruszyć czy jeszcze po mieście się pokręcić? - zmieniła nieco temat. - Im szybciej, tym lepiej - powiedział Daveth. - Przybycie do barona w porze obiadu byłoby sugestią, że się na ten obiad wpraszamy. - Ja nie mam nic przeciw połażeniu po mieście. Aczkolwiek nie zależy mi na tym szczególnie mocno. A co do rycerza… bardziej się obawiam, że wzorem opowieści rycerskich, zaszarżuje na smoka konno. Co nie jest mądre, bo smoki zasiewają strach w sercach, na który to zwierzęta są szczególnie podatne. I taki koń mógłby się spłoszyć.- dodał kapłan. - Na jedno wyjdzie. W ten czy inny sposób przypłaci to życiem w absolutnie bezsensowny sposób. - Amaranthe naprawdę miała nadzieję, że jednak nie trafi im się taki właśnie rodzaj rycerza. - W takim razie może najpierw udamy się do barona, a później gdy już wiedzieć więcej będziemy, pochodzimy po mieście. Kto wie, może trzeba będzie jakieś konkretne zakupy poczynić, by do owej wyprawy być jak najlepiej przygotowanym. - No to kończmy spokojnie śniadanie i ruszajmy - zaproponował Daveth. |
09-12-2019, 20:34 | #16 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Bród Sztyletu Karczma "Szczęśliwa Krowa" Druid doglądnął tygrysicy w stajni, i zaniósł jej nawet kawał mięsiwa, by zwierzęcy towarzysz, z pełnym brzuchem, nie warczał już na przebywające z nim w stajni konie. Oczywiście poskutkowało, i chwilowy kryzys został zażegnany. Sam Daveth odrobinę spóźnił się na występ, nie jednak na tyle, by ten nie zrobił na nim wrażenia. ~ Po rabanie na pięterku, i wszystkich tych specyficznych odgłosach, jakie stamtąd dobiegały, w głównej sali zjawiła się Carys i Villem. A oboje uradowani, z nieco świecącymi oczkami, zajęli miejsca przy jednym ze stołów, wśród wielu par oczu wpatrzonych w ich osóbki. W końcu te wszystkie stuki łoża, piski, i inne takie, mogły świadczyć tylko o jednym… - Proszę na przyszłość nieco ciszej, w końcu to nie burdel - Mruknął cicho do zaskoczonej Czarodziejki i Rycerza, właściciel przybytku, sam fatygując się z winem do ich stołu. ~ Występ nieznajomej piękności zrobił wrażenie na wszystkich zebranych w karczmie. Nagrodzono ją oklaskami, monetami, komplementami… i chyba niejeden chciał zagadnąć kobietę, być może i z nią poflirtować, do Bardki jednak dosiadł się Krasnolud. Ich rozmowy trwały długo, a ich finałem było zniknięcie dwójki na pięterku, gdzie przebywali dosyć długo. No cóż… *** Wieczorem karczma zapełniła się dosyć sporą liczbą osób. Oprócz około tuzina miejscowych, którzy wpadli tu na piwko, było i prawie tyle samo przyjezdnych, pewnie z jednej czy drugiej karawany, jaka zawitała do Brodu. A może i wieści o smoku powoli się rozchodziły? Jeden czy drugi wyglądał bowiem nie na kupca, a bardziej na śmiałka szukającego przygody? Był i kolejny, wieczorny występ Bardki. Tym razem już nie tak świetny, nie tak powalający na kolana jak wcześniejszy(czyżby była już zmęczona? A może podpite towarzystwo nie doceniało jej talentów jak należy?). W każdym bądź razie, kolejny popis Amaranthe był solidnym, dobrym występem, i tym razem dziewczyna zarobiła 17 srebrników od daroczyńców. …. Noc minęła spokojnie, i każdy mógł się wyspać do woli, a większość tego potrzebowała. Podróż z karawaną mocno dała się we znaki, a wizja wygodnego łoża, dachu nad głową, i ogólnego spokoju, była naprawdę prostą, a jednak tak bardzo pożądaną rzeczą. Niektórzy to nawet leniuchowali do południa, zasiadając w końcu do mocno spóźnionego śniadania. Same śniadanie z kolei, wraz z toczącymi się przy nim rozmowami, zaowocowało pomysłem, by wybrać się razem do Barona Bloomwooda, celem najęcia się likwidacji smoczątka... Miasteczko Secomber Po dwóch godzinach jazdy konnej, śmiałkowie dotarli więc w końcu do swojego celu. Podróż minęła im bez żadnych niespodzianek, nie było na trakcie bandytów, nie było niczego, co by im miało chwilowo uprzykrzyć ten ciepły i słoneczny dzień. Same Secomber było zdecydowanie większe niż Bród Sztyletu, nadal jednak nie imponowało swoimi rozmiarami. Ot mała mieścina, jakich to wszędzie pełno, nie wyróżniająca się niczym szczególnym od tuzinów podobnych, jakie już w swoim życiu odwiedzili. Ostoja cywilizacji otoczona murem, jedna brama z podejrzanie łypiącymi strażnikami, ludzie i nie-ludzie na ulicach, wozy, stragany na placu, nic niezwykłego, nic ciekawego. Ledwie po kwadransie przebywania w mieście, dało się zauważyć, iż dominowali tu ludzie, na równi jednak z Niziołkami. Oprócz tego, szybko okazało się również, iż miejscowi lubią przedstawicieli grupy zwanej “poszukiwaczami przygód”, oferowano bowiem przewodnictwo w wyprawach w pobliski, “Wysoki Las”, jak i właśnie na interesujące grupkę “Wysokie Wrzosowisko”. Do tego masa towarów, ekwipunku, i wszelakich usług, związana właśnie z barwnym życiem awanturników, wszystko to potwierdzała. Oprócz więc życia z zatrzymujących się tu karawan, rolnictwa, rybołówstwa w pobliskiej rzece, i obróbki kamienia, lud Secomber czerpał i zyski z samych poszukiwaczy przygód… ~ Koniec końców, towarzystwo trafiło wreszcie do ratusza, który był niczym nie wyróżniającym się budynkiem wśród pozostałych, ozdobiony jedynie bannerami z godłami miasta. W środku zaś, w obszernym holu, oprócz znudzonego, podpierającego własną halabardę strażnika, siedział za biurkiem jakiś… urzędas? Po krótkiej, i barwnej rozmowie, wyjaśniającej cel wizyty w tym przybytku, jak i w samym Secomber, wyraźnie zniesmaczony widokiem i samą rozmową(?) ze śmiałkami, gryzipiór ratuszowy otworzył leżącą przed nim na blacie księgę, zamoczył pióro w kałamarzu, po czym zamarł z dłonią nad stronicą, spoglądając na rozmówców. - Spotkanie z Baronem nastąpi za trzy godziny, na jego zamku gdy dzwon wybija cztery razy. To kogo mam zaanonsować? Nazywacie się jakoś po kolei, macie jakąś nazwę waszej bandy, czy mam może wpisać coś wielce figlarnego według własnego uznania? - Zapytał z szyderczym uśmieszkiem. .
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
26-12-2019, 23:08 | #17 |
Reputacja: 1 | Uwaga karczmarza, podyktowana zapewne dobrymi chęciami jeno, wywołała lekki rómieniec na twarzy Carys. Chcąc zamaskować zmieszanie i nie chcąc urazić gospodarza, czarodziejka z pełną powagą i do tego swego rodzaju dziewczęcą naiwnością odparła - Cieszy nas to bardzo gdy z tylko porządnego lokalu na nocleg szukamy. Villem wbil w niziołka wyczekujące spojrzenie gdyż nie do końca pojmował czemu ta uwaga miała służyć, a jej ton reprymendy nie przypadł mu do gustu. Karczmarz jednak spuścił tylko nos i odszedł. - Najwyraźniej to jakieś nieporozumienie - stwierdził ostatecznie to co wydało mu się najbardziej prawdopodobne. - Zapewne - zgodziła się czarodziejka doprowadzając karczmarza wzrokiem. Szybko jednak skupiła się spojrzenie na Villemie, uśmiechnęła się przy tym łagodnie. Tematu poruszonego przez niziołka nie ciągnęła. Nie było to w jej mniemaniu konieczne. Po kolacji i kąpieli,która dała Carys choć namiastkę cywilizacji, czarodziejka wślizgnęła się do łóżka. Naciągnąwszy pierzynę wysoko, prawie pod nos, przyglądała się jak młody Adelberg układa się do snu. Było jej naprawdę głupio, że jej przyjaciel musi spać na podłodze podczas gdy ona może wyciągnąć się na miękkim łóżku. Długo zastanawiała się czy nie zaproponować mu miejsca koło siebie. Wszak łoże było naprawdę spore, a oni nieraz nocowali koło siebie. Jak przez ostatni miesiąc w czasie podróży z karawaną czy tej pamiętnej noc, gdy w czwórkę wybrali się do ruin. Dlaczego ta noc akurat nawiedziła we wspomnieniach usiłującą zasnąć Carys, tego czarodziejka nie była pewna. Może to srebrzysta poświata księżyca, która oświetla spokojnie lico Villema? Jak wtedy, gdy na trawie, przy właśnie takim blasku księżyca leżeli wpatrując się w gwiazdy. Z początku tylko głowy mieli oparte o siebie. Delikatne musnięcia włosów na policzku. Później i ręce, które najpierw kreśliły na rozgwiezdzonym niebie konstelacje, spotkały się niby przypadkiem. A na końcu, zapewne też nieplanowane usta spotkały się w pierwszym, trochę niezgrabnym pocałunku. Patrząc na twarz i usta śpiącego nieopodal, ale jakby daleko, towarzysza zabaw dziecięcych Carys znowu poczuła to delikatne musnięcie. Jej dłoń przeslyzgnela się po targach, by sprawdzić czy to jej się tylko zdawało czy może rzeczywiście młody gwardzista znów złożył pocałunek na jej ustach. Villem Adelber spał jednak spokojnie śniać zapewne o swej narzeczonej. Taki bliski, a zarazem taki odległy. Może nie pierwsze pianie koguta ściągnęło chessentyjskich arystokratów z łożem, ale wstali oni wcześnie. Śniadanie spozyli w postej, w porównaniu z wieczorem, sali. Uregulowawszy zobowiązania ruszyli w drogę. Nie żeby in się jakiś specjalnie spieszyło. Czy żeby chcieli być przed innymi w ratuszu. Co to to nie. Czas jaki mieli poświęcili na spokojną przejażdżkę i nawet piknik na jakieś polanie. Do samego ratusza weszli ze znanymi z widzenia osobami. Krasnolud spojrzał na “drużynę”, która w sumie była grupką dopiero co napotkanych osób. Z czego z dwójką z nich, rycerzem i czarodziejką, nie miał nawet okazji zamienić słowa. Powiódł dłonią po brodzie dodając. - Ktoś może ma sugestię? Bo ja tak na szybko nazwałbym… nas Potężnymi Pięcioro. - Szanowny Panie Sharpblight - Villem, być może mylnie, uznał, że na tutejszym dworze nie ma więcej niż jednego etatu skrybackiego, a i temu jednemu nie stawia się jakichś wygórowanych wymagań. Ton głosu miał jednak spokojny i pozbawiony chłodu. Taki jakim przemawia się do głupawego psa, którego chciałoby się nauczyć jakiejkolwiek sztuczki, lub nieświadomego wieprza, którego dni są policzone - Dziękujemy za zaoferowanie pomocy. Szlachetny pan Baron zapewne wolałby jednak by w raptularzu znalazły się faktyczne miana gości niż…- zamilkł na chwilę dobierając odpowiednie słowa - nawet najlepsze nazwy... band. Tym samym przedstawiam Carys Fiaghruagach. Czarodziejka i strażniczka wiedzy tajemnej z Chessenty. Ja zaś jestem Villem Adlerberg z Falsy, sługa jej, a także pana na Cimbar. Czy powtórzyć, czy nadążył pan spisać panie Sharpblight? Druga z dam z kolei to… - tu rycerz cofnął się ustępując pola Davethowi bądź, Olgrimowi by jeden z towarzyszy bardki czynił stosowne honory. Choć z Carys wyruszyli sami wczesnym rankiem, zrobili sobie popas w drodze i w Secomber okazało się, że miasto, a i ratusz także jest wspólnym celem… ich potężnej piątki. Co z kolei dawało obecnie możliwość formalnego przedstawienia się zarówno mocodawcy jak i sobie nawzajem. Krasnolud cofnął się nieco w kierunku rycerza i szepnął półgębkiem. - Nie wygląda on na szermierza pióra. Jeśli będzie notował imię każdego z nas, to utkniemy tu na pół godziny. Gdy Villem dokonywał prezentacji Carys skinęła uprzejmie, taktowanie i z gracją głową, bardziej w kierunku znanej z widzenia trójki niż skryby. - Panna Amaranthe Shimboris. - Druid cierpliwie poczekał, aż skryba upora się ze stawianiem literek. - Daveth - przedstawił się. - I Laura. - Zaprezentował tygrysicę. - W sumie, co do nazwy to może warto by najpierw usłyszeć jakież to propozycje wchodzą w grę - zaproponowała Amaranthe, wzrok skupiając nie tyle na skrybie, których paru już w życiu widziała i w większości byli oni do znudzenia podobni, o ile parze z wyższego rodu. Sługa… Brzmiało pompatycznie i miało w sobie dość kuszący wydźwięk. Może też powinna sobie takowego nająć. Nosiłby za nią rzeczy, nawoływał widzów, zajmował natrętnymi wielbicielami… Jedno spojrzenie na Olgrima wystarczyło by porzuciła plany ze sługą związane. Lepsza się jej wydawała przyjaźń, nawet dopiero co kiełkująca, niż płatne towarzystwo. Za bardzo się jej to kojarzyło z innym zawodem… - A skoro mamy jeszcze trochę czasu proponuję wspólne przetestowanie karczmy co byśmy się mogli lepiej poznać skoro razem czoła niebezpieczeństwu stawić nam przyjdzie - rzuciła propozycją, bardziej do owej pary niż do Olgrima i Davetha. - A potem rozejrzenie się po mieście. Może jest tu coś ciekawego. - dodał krasnolud i zwrócił się do skryby.- Olgrim Grimhammer… OLGRIM… nie grem jak to często ludziska notują. - O tak, zakupy! - Amaranthe ten pomysł bardzo do gustu przypadł, szczególnie że rzeczy, które mijali zmierzając do ratusza, zapowiadały możliwość całkiem udanego połowu. - Może porzucimy przy tym mężczyzn i same się rozejrzymy za czymś ciekawym? - zapytała arystokratkę. - O ile oczywiście nie masz już innych planów, droga pani - dodała wesoło, w ostatniej chwili wstrzymując się przed skorzystaniem z imienia czarodziejki. Kto tam wiedział, może sobie tego nie życzyła. Rycerz kątem ust uśmiechnął się do trafnego spostrzeżenia krasnoluda. Wolał jednak by zwyczajowi anonsowania, skoro taki tu panował, zadość się stała w należytym stopniu. Drażniła go bowiem bylejakość bez względu na stan jej dopuszczających się. Propozycja panny Shimboris spotkała się z kolejnym uśmiechem Villema. Nie udało im się wczoraj zapoznać bliżej z artystką. A jej występ przeszedł jego najśmielsze wyobrażenie. Trubadurka mimo frywolnego, sugerującego raczej grę na lędźwiach niźli strunach, ubioru, zagrała wspaniale. Wybornie wprost wkomponowując wypieszczone dłońmi dźwięki w charakter towarzyszącego im wina. A młody Adlerberg jak i zresztą wszyscy Chessentyjczycy cenił sobie muzykę wysoko jako przekaz nieraz nauki, nieraz historii, a i nieraz zabawy. Przekaz który z resztą towarzyszył mu od maleńkości. Bijąc na stojąco brawo spojrzał na Carys ciekaw jej reakcji. Czar jaki roztoczyła bardka swą grą i na na nią podziałał. Carys, podobnie jak Villem, na stojąco oklaskiwała występ. Zastanawiał się czy nie zaprosić wtedy bardki do stołu, ale ta rychło wdała się już w rozmowę z, jak się okazało, Olgrimem, który zdawał się wielce oczarowany wspaniałą muzyką. Przez kelnerkę więc przekazali artystce wyrazy uznania, czarkę wina na swój koszt, a także po dwie dwuzłotowe monety. - Zadbam o pokój i konie - rzekł do czarodziejki zakładając, że chętnie pozna trubadurkę. - W takim razie my się rozejrzymy za jakimś lokum, a wy, panie, pozwiedzajcie sobie sklepy - zaproponował Daveth. - Może się spotkamy za godzinę w Śpiewajacym duszku? Propozycja bardki wydała się Cays bardzo interesująca i taka dobrze wpisująca się w romantyczną naturę wypraw poszukiwaczy przygód. Bo przecież byli poszukiwaczami przygód. Wpojone przez lady Liisy Adlerberg zasady savoir-vivre, nie pozwoliły czarodziejce skakać i piszczeć głośno. Tylko Villem mógł odczuć jak bardzo podekscytowana jest, gdyż Carys mocno acz dyskretnie ściągnęła jego dłoń. Pozostali dostrzec mogli delikatny uśmiech, który jeszcze bardziej rozpromienił twarz czarodziejki. - Chętnie się przejdę z tobą po straganach - odpowiedziała czarodziejka. I aby przerwać tę niezręczną sytuację, dodała - mów mi Carys. - Idealnie - Amaranthe przyklasnęła Davethowi, a następnie bez pardonu wsunęła rękę pod łokieć czarodziejki, zbliżając się do Carys zapewne znacznie bardziej niż wypadało. - Wydaje mi się że widziałam całkiem ciekawie wyglądające stoisko z damskimi łaszkami - mrugnęła do niej porozumiewawczo, a następnie przeniosła wymownie spojrzenie na jej sługę. - Może znajdziemy coś ciekawego na długie noce niekoniecznie przy ognisku spędzone - dodała konspiracyjnym szeptem ponownie zwracając się do Carys, jednak nie na tyle cicho by jej pozostali, w szczególności Villem, nie mogli usłyszeć. Amaranthe rzeczywiście znalazła się za blisko Carys. Czarodziejka, chcąc zapewnić sobie choć minimum swobody, zrobiła krok w tył. Ten manewr pozwolił jej uwolnić się z zapewne podyktowanego przyjacielskimi uczuciami objęcia. Młoda kobieta napotykała jednak z tyłu opór w postaci ciepłego, sprężystego ciała dziedzica Falsy. Ta niespodziewana i jakże miła bliskość zabarwila lico Carys pąsem. Zaskoczona tym czarodziejka przeniosła nieśmiało wzrok na swego towarzysza. To że mieli towarzystwo nie miało w tej chwili znaczenia. Liczyło się tylko to upajajace doznanie. - Spokojnie, spokojnie, nie gryzę - Amaranthe w odpowiedzi na reakcje czarodziejki cofnęła się nieco i uniosła dłonie w geście poddania, śmiejąc się przy tym wesoło. - No dobra, to skoro urzędowe sprawy pozałatwiane - tu przeniosła spojrzenie na skrybę by się co do tego upewnić - to możemy chyba ruszać. Szkoda dnia na stanie w miejscu! - zaczęła wesoło poganiać towarzystwo do wyjścia na świeże powietrze. Obserwujący to krasnolud spojrzał na druida mówiąc. - Wiesz, co ? Ty załatw karczmę. Ja się rozejrzę po mieście, bo to moje siedlisko… tak jak twoim jest dzicz. A nuż znajdę coś ciekawego. Przydałyby się świeże wieści na temat Wrzosowisk. Co tam obecnie można spotkać, co zagraża… i takie tam. A rycerz pójdzie z damami, co by zapewnić im bezpieczeństwo. - Zgoda - odparł, po chwili namysłu, Daveth. - Spróbuję wytargować dobre ceny. Może Laura mi w tym pomoże... - dodał żartobliwym tonem. - Wystarczy, że znajdziesz… w razie czego, później razem wynegocjujemy ceny. - dodał wesoło kapłan. - Zrobi się - zapewnił Daveth, po czym wybrał się na poszukiwanie 'Śpiewającego duszka'. Był pewien, że pierwszy napotkany mieszkaniec miasta wskaże mu drogę. Instynktownie ujął Carys by dziewczynie nie groziło zachwianie, czy upadek. Chwilę zaś później ich światy złączyły się w jednym spojrzeniu, a głęboko wyryte w sercu młodego Adlerberga poczucie honoru, zadrżało w posadach. I bogowie jeno wiedzą jakby się to skończyło gdyby panna Shimboris nie zaczęła ponaglać do opuszczenia holu. - Naturalnie - odrzekł w końcu - Dopilnuję by panny nic przykrego nie spotkało. W wyjściu poinstruował Liama by ten towarzyszył Davethowi i zadbał o konie zdając się na druida w rozmowie z karczmarzem. Sam zaś zamierzał towarzyszyć pannom nie spodziewając się jednak by coś złego mogło je spotkać i stwierdzają, że najprzykrzejszy będzie jednak kurz przydrożny wzbijany przez kopyta i koła wozów. Ustawił się więc od lewej strony by mogły nieniepokojone skupić się straganach po prawej. Mając takie towarzystwo czarodziejka dała się poprowadzić kobiecie-bardowi między barwne stragany, które niczym nie różniły się od tych z jej rodzinnej Chessenty. I tu i tam kupcy głośno zachwalali swój towar jako najlepszy z najlepszych. I tu i tam słychać było jak przechodnie reagują się. I tu i tam zgiełk i kurz był wszechobecny.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
27-12-2019, 21:42 | #18 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Secomber Karczma “Śpiewający duszek” Druid - z małą pomocą miejscowych - szybko odnalazł kamienny budynek, który go w tej chwili interesował. Przybytek okazał się całkiem miłym miejscem dla oka, zarówno z zewnątrz, jak i nie tylko dla samego oka, wewnątrz. Było czysto, było miło udekorowane, a podłogi z ciemnego drewna świeciły po wypastowaniu. Kilku ludzi i nie-ludzi zajadało się z kolei na całego w głównej sali, najwyraźniej Daveth trafił na porę obiadową? Właścicielem karczmy był Gnom Heverseer Windfeather, który prowadził ją wspólnie z trzema braćmi, po śmierci swej żony, na cześć której nazwano tak przybytek. Samego Heverseera w tej chwili nie było, zastępował go jeden z braci, wszyscy czterej pracowali tu bowiem na zmiany… Po kilku minutach pobytu bez tygrysicy(prooooosimy ją zostawić na zewnątrz), i kilku zdaniach zamienionych z jedną z kelnerek-żon Windfeatherów, Druid dowiedział się, iż owszem, są dwie izby do wynajęcia, po dwa łoża w każdej, nawet z własnymi baliami z wypolerowanej miedzi za parawanami. A ceny zaś nie były niczym niezwykłym, wszystko sprawiało więc solidne wrażenie, i owszem, dla jego “bestii” miejsce w stajni również się znajdzie. - Obiad i piwo? - Zagadnęła go na zakończenie rozmów Gnomia kobietka. Targowisko Gwarno, kolorowo, wesoło, a do tego i cała gama przeróżnych, miłych zapachów. Tak odbierała wszystko na miejscu Amaranthe, lawirując z Czarodziejką i Rycerzem między straganami, oglądając masę różnych różności. Podobało jej się wszystko, ciekawiło ją wszystko, sprawiała wrażenie osoby pragnącej poznać chyba cały świat, całą sobą, co było na swój sposób urocze… podobnie zresztą, jak i sama Bardka była urocza, co co pewien czas zauważało jej towarzystwo nad wyraz dobitnie, gdy uśmiechała się tak niezwykle miło, gdy pisnęła wesoło z radości na widok jakiejś rzeczy… gdy w końcu owinęła się jakimś zwiewnym fatałaszkiem, niby go przymierzając na szybko. Zbyt gwarno, zbyt kolorowo, zbyt duża gama często i przykrych zapachów, i do tego ten kurz… tak początkowo widziała to wszystko na targu Carys, wraz z biegiem czasu, to się jednak zmieniło, i to głównie za sprawą towarzyszącej im Bardki. Jej niepoprawny optymizm szybko udzielił się i Czarodziejce, i w sumie ta mała wyprawa nabrała już nieco innych, bardziej znośnych barw. Do tego i sama rudowłosa dała się nawet namówić na zjedzenie bez zastawy, czy sztućców, miejscowego przysmaku. Jakieś mięsne kuleczki, polane zarówno słodkimi, jak i kwaśnymi sosami, do tego z kapustą? No cóż, smakowało nie najgorzej, jednak nie było chyba dla każdego… uwagę trójki towarzystwa na targu przykuły jednak nie tylko ciuszki, ozdoby czy i jadło, było również kilka innych, interesujących rzeczy. Choćby jegomość sprzedający “żywe” obrazy, wymagające drobnej interakcji ze strony podziwiającego. Wystarczyło włożyć lekko dłoń w sam obraz, by tchnąć w niego pozorne życie. Pole zboża zaczęło uginać się pod wiatrem, wyraźnie dało wyczuć się zapach roślinności, a nawet i sam wiatr na twarzy. Na kolejnym, jako portrecie, piękna Elfia dama poruszyła się, uśmiechnęła, można było wyczuć zapach lasu i lekkich perfum. Na następnym Czerwony Smok buchał ogniem z paszczy, było słychać skwierczenie ognia i zapach… siarki? Dzieła te przyciągały sporo zainteresowanych, jednak ich ceny równie szybko odstraszały ciekawskich. Najtańszy obraz kosztował 500 złotych monet. - Przerabiamy pancerze i tarcze! - Usłyszał w pewnym momencie Villem, robiący za przyzwoitko-ochronę, co i w końcu i jego zainteresowało. A przerabiali jak się tylko dało, i jak się niemal tylko chciało. Wyciszyć zbroje, zamaskować jakimiś farbami, dołożyć do nich, lub tarczy kolce… wszystko oczywiście ograniczała jedynie pojemność sakwy interesanta. Różdżki. Sprzedawano na targu również magiczne różdżki! Ale jedynie te dosyć słabej mocy, i często już nawet jako używane. Ulice miasta Olgrim wędrował ulicami Secomber, zbierając użyteczne dalszej wyprawie informacje. Po pozbyciu się kilku miedziaków, dotarł w końcu do kogoś, kto wiedział coś więcej o samych Wysokich Wrzosowiskach niż zwyczajowy mieszczuch, a i dumnie tytułował się jako “Przewodnik”. Po tym - jak tym razem już parę srebrników - zmieniło właściciela, Krasnal dowiedział się kilku interesujących rzeczy o miejscu ich nie tak już odległej misji. - Trolli już mało na bagniskach panie, teraz tam się Gnolle panoszą. Wredne pso-człeki, uzbrojone, opancerzone, silne, wcale nie takie głupie i wszystko-mięso-żrące - Wzdrygnął się rozmówca, na własne słowa, a Olgrim jedynie się na chwilę skrzywił, po czym wzruszył ramionami. Niemal każda bestia, z jaką się stawało do walki, miała ochotę na pożarcie truchła więc w sumie nic nowego. -Trolle, Gnolle, czasem Hobgobliny albo Orki, zależy w jaki kąt Wrzosowisk się wybierasz - “Przewodnik” zaczął wyliczać na palcach, po czym wrednie się uśmiechnął - No i ten pieprzony smok… Baron gada, że mały, ale ja mu tam nie daję wiary. Jakby był mały, to by go już te inne stwory zatłukły albo przepędziły. A co jeszcze oprócz stworów? Hmmm... - Mężczyzna wystawił perfidnie dłoń po kolejnego srebrnika. - O wodę pitną na bagnach ciężko, a o chorobę łatwo. Pełno robaków, żmijów, komarów, czasem natrętne, a czasem czymś potrafią zarazić. No i bagna same w sobie, wciągną, udławią, utopią jeźdźca z koniem, śladu nie zostanie. Mgła też jest, to i się zgubić idzie, no i są też drzewa stare i spróchniałe, pod dotykiem się przewalają… ruiny? Ano są i ruiny, w których siedzą różne paskudztwa, jeszcze gorsze od tych co gadałem, kryją się po kątach, może i siedzą na skrzyni złota, kto tam wie. Elfie ruiny, ludzkie, Krasnoludów, nikt już w sumie nie pamięta czyje, a setki śmiałków łakomych skarbów i mocy już poginęły na Wrzosowiskach, może i tysiące. Jak se tak pomyślę, to aż dziw, że dalej tylu tam ciągnie, nie? Hehehe, sympatyczne miejsce... *** Komentarze jutro
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
08-01-2020, 20:40 | #19 |
Administrator Reputacja: 1 | Druid bez chwili wahania wynajął pokoje, kwestię tego, kto z kim i jak spędzi noc pozostawiając do późniejszego ustalenia. - Na razie coś do przegryzienia i piwo - odpowiedział na pytanie kelnerki. - Obiad zamówimy, gdy pojawi się reszta mojej grupy. Po chwili na stole przed Druidem, pojawiło się więc piwo i… jajecznica z dużą ilością znajdującej się w niej zieleniny(szczypiorek?), oraz dwie pajdy przypieczonego chleba. No cóż, "do przegryzienia" to tego było trochę dużo, ale może kelnereczka sugerowała się zasadą, iż duży chłop to i większa przekąska? - Przez żołądek do serca - zażartował Daveth, uśmiechając się do kelnerki. - Słyszałaś może coś ciekawego o smoku z Wrzosowisk? - spytał, po czym zabrał się do jedzenia, dochodząc do słusznego wniosku, że zimna jajecznica jest mniej smaczna. - Ja tam niestety nic nie wiem. Jest tam jakiś i tyle - Wzruszyła mała kobietka ramionami, uśmiechając się przepraszająco - A dlaczego pytasz panie? - Skoro pojawiają się ogłoszenia o niebezpiecznej bestii, grasującej nie tak znowu daleko, to warto się dowiedzieć, o co chodzi - wyjaśnił druid. - A skoro interesuje się nim sam baron Bloomwood, to tym bardziej warto wiedzieć. - Zawsze jest gdzieś jakaś bestia i nagroda za nią - Odpowiedziała kelnerka, i dodała ciszej, wśród chichotu - I zysk dla nas… Daveth uśmiechnął się lekko. - Czyżby nastąpił gwałtowny napływ gości, zainteresowanych łbem bestii i wielką nagrodą? - zapytał, rozglądając się po sali. - Dlatego jest taki tłok? - Wieczne Wrzosowiska zawsze przyciągały awanturników, a teraz z tym smokiem… tak - Przytaknęła kobieta. - Najwyraźniej lepiej gościć poszukiwaczy skarbów i przygód, niż tym poszukiwaczem być - zażartował druid. - Czy ktoś może się już chwalił tym, że widział wspomnianego smoka? - Ponoć chłopi go widzieli, co tam owce wypasali, bo byli na tyle głupi, że się tam zapuścili, by je nakarmić - Stwierdziła, po czym zaczęła się za czymś po sali rozglądać. - Plotki zatem... Mi by się przydał jakiś naoczny świadek - Ja nikogo nie znam… - Powiedziała. - Nikt nie jest doskonały - odparł żartobliwym tonem. - W takim razie nie będę ci już zawracać głowy - dodał z uśmiechem. - Dziękuję bardzo. Teraz pozostawało poczekać na pozostałych. I delektować się tym, co znajdowało się na stole. |
09-01-2020, 10:59 | #20 |
Reputacja: 1 | Po wyjściu z ratusza rozdzielili się. Olgrim samotnie, ale i dziarsko ruszył w uliczki miasta, by się rozejrzeć po okolicy. Kapłan nie znał miasta i nie wiedział czy są w nim jakieś krasnoludzkie społeczności. A jeśli są to wokół jakich bogów skupione. Wypadało to sprawdzić. Poza tym Olgrim zamierzał połazić po straganach i popytać wędrownych kupców o sytuację na Wrzosowiskach. O to jakie sytuacje panowały na drogach, o to czego należy się tam wystrzegać i na co zwracać uwagę. O to jakie naturalne i nienaturalne zagrożenia można było obecnie spotkać w tamtej okolicy. No i o trolle… czy są tam jeszcze, czy może coś groźniejszego. Krasnoluda interesowała też mapa samych Wrzosowisk. Mogła być przydatna. I znalazł sobie rozmówcę. W dodatku nie dość że gadatliwego, to jeszcze gadał do rzeczy. Niemniej nie było tak źle. Mieli druida… potencjalnie przynajmniej, bo jeszcze nie wiadomo co ten szlachcic sobie wymyśli i kogo zatrudni. A sam Olgrim potrafił oczyszczać bagienną wodę i jedzenie za pomocą prostej modlitwy o łaskę. Brak wody pitnej nie był więc problemem. - Som jakieś szlaki przez nie…- mruknął do siebie kapłan i zapytał po chwili.- A ten smok o którym tyle gadają? Ten co jest mały? Czym on się tak naraził, że za niego nagrodę dają? Przecie on na Wrzosowiskach siedzi… między nim a ludźmi, gnolle i orki i insze tałatajstwo. - Szlaki są, jako takie… A smok to cholera wie - Wzruszył ramionami rozmówca - Ale jak latać umie, to i bagniska opuści, i jedną osadę już chyba z dymem puścił. Reszta stworów na miejscu siedzi i nie wyłażą, bo dostaną po łbach, tak to pewnie wygląda. - Osadę powiadasz? - zadumał się krasnolud słysząc te nowiny.-Jaką? Gdzie ona…? Duża była? - A coś ty taki ciekawski, książkę piszesz? Kilka kilometrów dalej na wschód, ale to w sumie ledwie parę chat było, dumnie się osadą nazywając. Głównie tam myśliwi mieszkali - Odparł w końcu mężczyzna, pykając z fajki. - Tak. W zasadzie to tak. Księgę piszę… cóż… są to luźne zapiski na razie. Skrawki wiedzy które przyjdzie mi uporządkować.- odparł dumnie krasnolud i podrapał się po hełmie.-Łatwo tam trafić, do ruin tej wioski? - Pół godziny konno szlakiem, a przy trzech szarych dębach w prawo i jesteś. No ale tam nic nie ma ciekawego… - Bo ja wiem.. nigdy nie widziałem osady spalonej przez smoka.- odparł kapłan z wesołym uśmiechem, na co dziadyga wzruszył ramionami, choć z nie tak wesołą miną. - Nie żebym się cieszył ze zniszczonej wioski, acz trzeba przecie wyciągać wszystko co pozytywne, nawet z tak parszywej sytuacji jak zniszczona wioska.- wyjaśniał krasnolud. - A co tu pozytywnego?? - Zdziwił się rozmówca. - Jeszcze nie wiem. Dowiem się na miejscu.- odparł enigmatycznie Olgrim. Po czym zmienił temat pytając.- A wody gdzie tam szukać? Lub pożywienia? - Upolować coś można, a woda… czasem są jakieś źródełka, czasem nie - Rozmówca uśmiechnął się na chwilę odrobinkę złośliwie.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |