Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-01-2020, 00:04   #21
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
NA STRAGANIE W DZIEŃ TARGOWY (Grave Witch, Efcia, Marrrt)

Carys lawirowałam w tłumie z wrodzoną gracją i wdziękiem płynąc w tym tłumie tak jakby to tu zupełnie nie było. W czym często pomagał jej Villem służąc wsparciem ramienia czy torując nieco drogę.
Jeżeli nawet jakiś detal psuł jej dobry humor, to nie dawała tego po sobie poznać. Wręcz przeciwnie. Cała emanowała niezbyt przesadnym i nachalnym entuzjazmem.

Amaranthe od dziecka uwielbiała targi i miasteczka czy miasta, co to się głównie na handlu skupiały. Były to miejsca, które dla dziewczyny równały się z otwartymi skrzyniami złota. Ileż tu można było cudów ujrzeć, ile plotek usłyszeć, ile ludzkich i nieludzkich zachowań poobserwować. Była to skarbnica wiedzy, której niekiedy nie sposób było zyskać w innych lokacjach. Co tam ruiny czy lochy czy nawet sale zamkowe. To właśnie w takich miejscach jak to najłatwiej było zdobyć materiał na dobrą opowieść i najlepiej zbierało się informacje o miejscu do którego się zawędrowało i osobach, które je zamieszkiwały. Jedyne co to trzeba było mieć uszy i oczy otwarte.
Także towarzystwo cieszyło Amaranthe. Wystawianie Carys na kolejne pokusy, droczenie się z młodą kobietą oraz jej ochroniarzem, stanowiły nie lada atrakcję. Z przyjemnością wyszukiwała coraz to skąpsze odzienia, obrazy ukazujące oddającym się przyjemnością kochanków, rzucała dwuznacznymi komentarzami. Nie było w tym złej woli, ot, para wydawała się na tyle słodka i rozkosznie niewinna, że nie dało się tak po prostu zostawić ich w spokoju.

Gdy Villem odprowadził wzrokiem kilku szemranie wyglądających typów, Carys i Amaranthe właśnie podziwiały jeden z żywych obrazów i choć te dzieła które widział nie wzbudziła w nim jakiegoś wielkiego zainteresowania, to przystanął. Przyglądając się zresztą nie sztuce, a tym dwóm tak odmiennym pannom.
Panna Shimboris miała w sobie coś… w elfi sposób dziecięcego i nieskalanego ludzką niechęcią do bliźnich. Skojarzenie to stąd było zapewne, że część pracujących na Falsie elfich niewolników, miała dzieci. I jakkolwiek nie zdarzały się one często, tak wystarczyło zobaczyć jedno by je zapamiętać do końca życia. Uosobienie nieco krnąbrnej beztroski, śpiewu i źrebięcych podskoków. Zaraźliwej, acz zaczepnej radości i niegasnącego entuzjazmu. Tak podobnego, a jednak tak różnego od tego do jakiego przyzwyczaił się już u Carys… Właśnie. Carys. Villem już od dłuższego czasu sam nie wiedział co się z nim dzieje. Znał swoje powinności. Tymczasem z dnia na dzień czuł kiełkujący powoli w sercu lęk, że coś go pcha ku sytuacji… w której postawiłby umiłowaną towarzyszkę w niezręcznej i niewybaczalnej wręcz sytuacji. Sytuacji gdy na szwank zostanie wystawione dobre imię jej i jej rodzicieli. I sam ten fakt nie dostawał niestety tej sile, która go pchała ku temu . I tak jak codziennie zagłuszał ten lęk, tak od czasu do czasu słyszał go w sercu. Jak na przykład teraz gdy czarodziejka jakkolwiek jak i on dość już po podróży z karawaną mająca kupców, potrafiła w ten niepowtarzalny sposób odnaleźć go w tłumie ciepłym spojrzeniem i przywołać do siebie. Ruszył natychmiast. I szybko się zorientował w jaką opresję popadła Carys. Obraz który bowiem Amaranthe komentowała przedstawiał parę znajdującą się w… chwili najwyższego uniesienia. I powtarzał to uniesienie w kółko nie szczędząc werbalnych westchnień i jęków.
Rycerz spojrzał na Carys i bardzo szybko cofnął to spojrzenie prosząc bogów w duchu by ona go nie dojrzała. Potem uśmiechnął się nieco zakłopotany tym bardziej, że panna Shimboris zaczęła bawić się dziełem, które jak się okazało… można było powiększyć wyśrodkowując pejzaż na kochającej się parze... a wręcz na wybranych tylko partiach ich...
- Panno Shimboris - odchrząknął zakrywając dzieło płótnem - Przejdźmy może dalej.

- Może zajrzymy na to stoisko ze zbrojami? - zasugerowała, słysząc zachwalającego swoje usługi sprzedawcę. - Drobne modyfikacje tu i tam, jakiś kolec… - zachwalała z psotnym uśmiechem, mierząc towarzyszącego im rycerza od stóp do głowy, kładąc przy tym poufale dłoń na ramieniu czarodziejki. - Co wy na to, Carys? Villemie?

Villem szybko przystał na propozycję zwiedzenia warsztatu płatnerskiego. Nie jednak z chęci zakupu czegokolwiek, gdyż o swój rynsztunek dbał należycie i ni napraw ni poprawek nie wymagał on na razie żadnych. Zresztą nie powierzyłby rodowej dumy na kramarskie hasło “przerabiamy!”. Miał jednak chwilowo dość sztuki i ciekaw był samego zakładu i pracujących w nim rzemieślników. Czując więc na sobie taksujące jego pełną płytę spojrzenie bardki tym razem niewzruszenie poprowadził panny ku kramowi, z wnętrza którego dobiegał odgłos młota i zapach gwałtownej burzy. W zasadzie ciekawiło Villema jakież dobra poleciłby mistrz płatnerski przeciw smokowi. I czy by go smocza łuska nie interesowała?

Amaranthe westchnęła w duchu. Może to po prostu było zbyt proste? Przez chwilę zastanawiała się jakby zareagował na propozycję odwiedzenia burdelu ale zrezygnowała z pomysłu. Szkoda jej jednak było bo właśnie w domach uciech można było niekiedy usłyszeć najciekawsze z historii, a panny które tam pracowały były istnymi skarbnicami wiedzy.
Sama bardka średnio była zainteresowana stoiskiem które zaproponowała. Nie licząc czysto sadystycznych skłonności do droczenia się ze swoimi towarzyszami nie miała żadnego interesu do właściciela. No, chyba żeby coś w oko wpadło ale…

Towarzystwo bardki było interesujące. Jej sposób bycia. Tak swoboda. Nawet jeśli starała się szokować, a starała się, to nie robiła tego jeszcze w sposób wulgarny i obliczony na zdyskredytowanie towarzyszki. Carys starała się jak mogła zachować powagę i spokój gdy Amaranthe wynajdywała coraz to nowe rzeczy.
Tę powagę i spokój starała się zachować również dla Villema. Właściwie To przede wszystkim dla niego. Nie żeby podejrzewała, że dziedzic Falsy mógłby czuć się zakłopotany czy coś takiego. Jednak przez szacunek dla lady Liisy Adlerberg i pamięć lat szczęśliwych jakie spędziła pod jej czujnym i czułym okiem musiała zachować się jak ją uczono. Dlatego z wdzięcznością przyjęła propozycję swego przyjaciela i ruszyła za nim do warsztatu płatnerskiego.

To co zaskakiwało, to chłód jaki panował we wnętrzu namiotu. Spodziewać się można raczej było gorąca jakim charakteryzują się kuźnie, ale szybko wyszło skąd ten mylny wniosek. Tutaj pancerzy nie kuto. Tu je wyłącznie przeprawiano i umagiczniano. Owszem, jakiś brodacz pracowicie obijał młotkiem stalową tarczę zdobiąc ją kolcem, ale sporą część rzemieślników stanowili adepci sztuk magicznych i alchemicznych. I to ta magia, którą sycili tarcze i zbroje wyciągała ciepło z wnętrza namiotu. Na ten przykład na oczach całej trójki zniknęła kolczuga na mierzącym ją młodzianie, odsłaniając jego nagi tors, a chwilę później, któraś z tarcz rozbłysła takim jasnym światłem, że wszyscy jęknęli zakrywając oczy.
- Moja wina! - Krzyknął jeden z terminujących zbierając kilka nieprzychylnych uwag...
- Mówiłem nie aktywować samemu! Ohoho… Próba 800… do 870…
Villem usłyszał za sobą głos. Gdy się odwrócił dostrzegł onego brodacza z młotkiem w ręku. Był wysoki i chorobliwie wręcz chudy. Długie ramiona wisiały mu wręcz niezgrabnie i komicznie, mimo że na oko liczył sobie prawie pięćdziesiąt wiosen. Trzymanym młotkiem wskazywał zbroję Adlerberga.
- Mithril. Domieszkowany borangiem. Albo gotterdammerungiem. A najpewniej oboma. Doskonała robota. Strach coś w niej poprawiać.
- Dziękuję
- przyznał powoli Villem, który nigdy nie był świadomy z czego dokładnie składa się jego zbroja, a wymienione nazwy niewiele mu mówiły - Nie jest to moim zamiarem. Ciekawiło mnie jednak jak się onych poprawek dokonuje bez… miechów i młotów.

Magia. Wyraźnie wyczuwalna przyciągała uwagę panny Fiaghruagach, która przysluchiwała się wymianie zdań.

Brodacz zaśmiał się jakby usłyszał stary, już dawno zapomniany żart.
- Nad twą tarczą panie rycerzu, mógłbym jednak popracować i uczynić ją zdatniejszą w walce. Mogłaby ściągać strzały na ten przykład.
- Dziękuję za propozycję panie. Być może zainteresuję się nią po powrocie z wyprawy na smoka, którą zlecił wasz baron.

Brodacz uniósł brwi na tę wieść spoglądając ze zdziwieniem na panny..
- Idziecie na bagna?
Villem nie pomniał obecnie, czy na bagnach ów smok był, ale doszedł do wniosku, że smoków nie może być więcej niż jeden.
- Tak. Na bagna.
- To gorącą prośbę bym do was miał
- odparł brodacz spoglądając na rycerza i jego towarzyszki, marszcząc brwi i drapiąc się po włosiu z pewnym zakłopotaniem - Trzy dni temu… chłopaka tam posłałem. Gołowąsa… znaczy nieumnego. Strasznie chciał bym go do warsztatu na ucznia wziął, ale nic nie umiał. Tom go spławić chciał. Rzekłem mu, że koło ruin na bagnach szmelcu się w gruzie nieco wala. Stara stal, bezwartościowa, ale mi do niektórych prac przydatna. Rzekłem, że jak cetnar mi tego złomu zwiezie to go przyjmę. Wiecie, by się go pozbyć, bo normalny dzieciak by se dał spokój. Ale on nazajutrz naręcze tej stali przyniósł i rzekł, że idzie po następne. Obsobaczyłem i zwyzywałem głupka, ale się uparł i polazł znowu… I dziś będzie 3 dzień jak nie wraca. Jakbyście go znaleźli, ślad jaki… to poratujcie, albo przywieźcie i… no upust się jaki znajdzie.
Adlerberg przyglądał się chwil parę płatnerzowi wyczuwając trawiący go wyrzut sumienia i skinął głową.
- Gdy wrócę odwiedzę was panie…
- Angus Blackanvil.
- Villem Adlerberg z Falsy.


To był cały Villem. Jej Villem.
Carys z podziwem patrzyła na swego towarzysza, gdy ten wsłuchiwał się w jakby nie było smutne słowa płatnerza. A Carys wpatrywała się w rycerza.

Nie chcąc męczyć dłużej panien warsztatem, Villem zaproponował opuszczenie namiotu, sugerując, że przed wejściem czuł dochodzący skądś zapach cynamonu, szałwii i pieczonych jabłek.

Poza jabłkami Villem nabył również 5 polecanych przez pulchną hobbitkę ciastek, które miały jakoby skrywać jakąś myśl dla wybierających się na wyprawę. Swoje nadgryzłszy z kruchego ciasta cormyrskiego, wydobył papierek z wiadomością dla siebie:
- Za pomocą dwóch nóg nie wejdziesz na dwa drzewa.[
Parsknął czekając co panny wylosują.

Sentencja jaką dostała Carys była… Co tu dużo mówić sentencją z wypieków.
-Jeśli okazja wzywa Cię po imieniu, nietaktem byłoby nie odpowiedzieć - przeczytała.
Sam wypiek był jednak smakowity.
- Chyba powinniśmy już wracać - zwróciła się do towarzyszy gdy już przełknęła ciasto.

Bardka pokiwała głową, zjadając swoje ciasto jednak wróżby nie czytając. Po namyśle poszła w ślady Villema i nabyła jeszcze cztery takie ciastka. Co prawda nie była pewna czy Olgrim lubi łakocie to jednak nic jej nie szkodziło spróbować przekupić go nimi.
- Możemy wracać - zgodziła się. - Skoro wam tak spieszno by samym zostać - dodała z łobuzerskim wyrazem twarzy. - No i wypadałoby odświeżyć się po podróży zanim pójdziemy interesy załatwiać - dodała, rozglądając się jeszcze po straganach ale jakoś nie widząc niczego co by musiała już teraz kupić. Mniej więcej udało się im zorientować w zasobach miasteczka, a co za tym szło, gdy już nieco konkretów poznają będzie łatwiej uzupełnić ekwipunek o konkretne rzeczy. Nie było wszak sensu wypychać sakw niepotrzebnymi drobiazgami które a nusz się przydać mogą, a najpewniej tylko miejsce zajmować będą.
- W sumie to możecie iść przodem - rzuciła po chwili. - Ja się jeszcze rozejrzę po mieścinie. Tylko bawcie się grzecznie - rzuciła na odchodnym z bynajmniej nie maskowanym podtekstem co do owych zabaw i tyle jej było.
- Zawsze tak się bawimy - odpowiedziała całkiem szczerze Carys naśladując ton bardki.
-[i] O co im wszystkim chodzi?[i]- Zapytała już cicho swojego towarzysza. - Najpierw karczmarz, teraz ona.

Villem podał przyjaciółce ramię i przez chwilę oboje odprowadzali wzrokiem znikającą bardkę. Rycerz miał poważne wątpliwości dotyczące puszczenia jej samej przez nieznane miasto. Jednak lekcje pani na Falsie, która chciała by młodzi radzili sobie nie tylko z arkanami magii i na polu bitwy, ale i na salonach, podpowiadały mu, że nie należało się już narzucać bardce gdyż…
- Mam nadzieję, że panna Shimboris nie poczuła się czymś urażona.
Ani on ani tym bardziej Carys uchybić jej nie zamierzali. Ale wniosek ten pasował do jej pośpiesznego oddalenia się. I być może tłumaczył zachowanie niziołka wcześniej. Mieszkańcy zachodu najwyraźniej przypisywali im błędnie jakieś intencje.
- Zapewne okaże się wieczorem. A tymczasem… czasu jeszcze dość. Może zamiast wracać nad rzekę byśmy poszli?


Spacer nadrzeczną groblą miał swoje dobre i nieco mniej dobre strony. Okazało się, że rzeka Delimbiyr była spławna i intensywnie przez mieszkańców eksploatowana. Tym samym zastali przy jej brzegach licznych rybaków umilających sobie słoneczny dzień piwem i cichymi rozmowami. Co jakiś czas płynęła nią mała barka, lub flisacka krypa, a i zdarzyła się hałaśliwa rodzina niziołków która z zabawnego statku machała radośnie do Carys i Villema. Bywało też jednak, że wiatr powiał od dołu rzeki, psując nieco powietrze. Najwyraźniej nie przeszkadzało to jednak rycerzowi, który w pewnym momencie położył lewą rękę na jej dłoni którą opierała się o jego prawe ramię i powiedział cicho.
- Bardzo się cieszę. Że tu jesteśmy. Dziękuję Ci Carys.

Rozmówki z rybakami zaowocowały jeszcze jednym odkryciem. W Delimbiyr żyły szorpy, stanowiące charakterystyczną dla tej rzeki odmianę pstrąga. I jak przekonywał rybak, po prostu nie można jej nie spróbować przebywając w Secomber. A najlepsze przyrządza Tekla w pobliskiej Siódmej Strunie Harfy.

Siódma Struna Harfy okazała się… chyba nadrzecznym magazynem przerobionym na tawernę. W dodatku starym i niestety zaniedbanym. Z pewnością rycerz i czarodziejka nie pokusiliby się o szukanie tu noclegu. Ale przygoda ma swoje prawa i niezrażeni rozgościwszy się przy stoliku na zewnątrz zamówili jedną szorpę i coś do przepłukania ust. Głód nasycić zamierzali już wieczorem po spotkaniu z baronem z panną Shimboris, Davethem i Olgrimem, ale drobna przekąska w tym lokalu stanowiła przeżycie samo w sobie.

Szorpa była nieduża. Upieczona z obu stron z wyczuwalnie wtartym w nią czosnkiem niedźwiedzim i koperkiem. Do tego dostali podpłomyk na liściu kapusty i dwa kubki cydru jabłkowego. I już planowali ponowne odwiedziny tutaj po powrocie z wyprawy na smoka. A tymczasem podziękowawszy i zapłaciwszy, ruszyli w stronę ratusza jakoże czas się powoli zbliżał ku temu.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 10-01-2020, 10:07   #22
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Krasnolud przemierzał uliczki miasta zafrapowany tym co usłyszał. Teoretycznie byli w dobrej sytuacji, jeśli potencjalny pracodawca wynajmie druida. Jeśli nie… oby wynajął jakiegoś przewodnika. Właściwie to przewodnik był drużynie potrzebny tak czy siak. I liczył na to, że baron takiego dostarczy. Jeśli nie… cóż… krasnolud szukał miejsca, gdzie mógłby tanio kupić mapę wrzosowisk.
Zanim jednak znalazł takie miejsce, mijając jedną z uliczek usłyszał znajomy głos.
- Wiesz, zawsze możecie sobie poszukać łatwiejszej zwierzyny. Bo ja wiem, słyszałam że owce są w niektórych rejonach w modzie - informowała Amaranthe, głosem w którym pobrzmiewały zarówno nuty rozbawienia jak i nieco głębiej ukryte, niepokoju.
- Wiesz, za chwilę to ci te usteczka ślicznie zamkniemy i zaczniesz ich używać w celu, w którym je stworzono - odwarknął męski głos, a zaraz po nim rozległ się śmiech. Sądząc po tonacji napastników musiało być co najmniej trzech.
- No już, dość tych przyjemności - kolejny głos.
- Przynajmniej dla ciebie - i następny, męski, pozwalający przypuszczać iż słowa te skierowane są do bardki.
- Ej no, może się jej nawet spodoba - zasugerował pierwszy i ponownie po jego słowach nastąpiła salwa śmiechu.
Krasnolud sięgnął… po różdżkę przy pasie. Kilka nią ruchów sprawiło, że masywny krasnolud znikł nagle i w takiej postaci ruszył w kierunku głosów. Po drodze załadował ciężką kuszę magicznym bełtem.
Uliczka była wąska, bardziej na zaułek wyglądająca. Ciemny zaułek, należało dodać, pomimo że dzień wciąż był stosunkowo młody. Amaranthe stała pod jedną ze ścian, z trzech stron otoczona przez mężczyzn, na pierwszy rzut oka wyglądających jak typowe szuje spod ciemnej gwiazdy. Gdy Olgrim podchodził bliżej, jeden z nich właśnie wyciągał rękę w stronę bardki szybko ją jednak wycofał przy wtórze pełnego zaskoczenia krzyku. Dziewczyna najwyraźniej ani myślała poddać się woli oprawców. W jej dłoni zalśnił sztylet.
- Nadal macie pewne szanse z tymi owcami - ni to przypomniała, ni zaproponowała, wodząc oczami od jednego do drugiego. Tamci jednak wcale nie sprawiali wrażenia chętnych do zmiany obiektu zainteresowania. Wręcz przeciwnie, zapowiadało się na to, że bez walki się w tej sytuacji nie obejdzie.
Krasnolud jednak wolałby uniknąć walki. Wzmocniwszy się modlitwą o większą wytrzymałość podszedł od tyłu do największego z typków… zapewne przywódcy i przytknął mu kusze do pleców. Ostry grot ukłuł go w łopatkę, gdy sam Olgrim mruknął cicho.- To co czujesz chłopaczku, to końcówka bełtu tkwiącego w ciężkiej kuszy. Z takiej odległości przestrzelę ci serducho na wylot. Chyba byś tego nie chciał… prawda?
Mężczyzna zamarł w połowie ruchu, który zapewne miał być karą wymierzoną bardce za jej zuchwałość. Pozostali spojrzeli na niego jak posłuszne psy czekające na rozkaz swojego pana.
- To jak będzie? - zapytała Amaranthe nieświadoma tego że ktoś przybył jej na ratunek. Jeżeli było to możliwe, dziewczyna zadawała się jeszcze bardziej wcisnąć w ścianę, a sądząc po postawie, była także gotowa do tego by bardzo drogo sprzedać swoją skórę.
- Jak to jak, zabawimy się, nie? - zabrał głos ten, który stał najdalej od Olgrima. Jego wzrok na chwilę przesunął się na bardkę, zaraz jednak wrócił do herszta.
- Nie? - zapytał zdradzając niekoniecznie wysoki poziom swojej inteligencji, pytanie to kierując do tego, któremu groziło “złamanie” serca.
- Stul pysk - usłyszał w odpowiedzi, a sądząc po minie nie było to dokładnie to czego się spodziewał.
- Ale… - próbował kontynuować, jednak widocznie pozostało mu na tyle rozsądku przy przerwać i na wszelki wypadek cofnąć się nieco.
- Zwijamy się - padł rozkaz, wypowiedziany wkurzonym, pełnym napięcia głosem. Mężczyzna jednak nadal, wbrew swym słowom, tkwił w miejscu, jakby czekając na coś lub kogoś.
- Powiedz im, żeby udali się do waszej meliny. I że zaraz ich dogonisz, tylko zabawisz się z panienką.- zasugerował cicho krasnolud.
- Chociaż nie - rzucił po chwili, w której widać niemal było jak trybiki w jego głowie powoli się obracają. - Wy się zwijacie, a ja… - tu urwał, a sądząc po twarzy Amaranthe, jego mina miała stanowić dokończenie zdania.
- Ale… - zająkał się ponownie ów nie do końca zdolny umysłowo, drugi zaś przeklął szpetnie i także nie wykazywał ochoty do tego by zostawić herszta sam na sam z ich, jakby nie było, wspólną zdobyczą.
- Coś wam nie pasuje? - nuta groźby w głosie przywódcy była tak wyraźna, że dziw nad dziwy iż nie powodowała automatycznych obrażeń.
- No, ale my… - próbował dalej ten, któremu chyba szwankował instynkt samozachowawczy. Herszt zrobił ruch, jakby miał ochotę pomimo całej sytuacji podjąć próby nabicia swojemu człowiekowi rozumu, powstrzymał się jednak dość szybko, zamierając ponownie niczym łania która uświadomiła sobie obecność drapieżnika.
- Chodź Irwin, napijemy się - zaproponował ten, który ewidentnie nieco więcej oleju miał w głowie. Dwóch na jednego najwyraźniej wystarczyło, a może to propozycja przekonała opornego oprycha by w końcu ulec i oddalić się wraz z kompanem, zostawiając szefa samemu sobie.
- Zadowolony? - warknął herszt, sprawiając że na twarzy Amaranthe pojawił się wyraz zdziwienia.
- Teraz i ty możesz odejść. I pamiętaj… będę miał cię na celu. Więc jeśli nie chcesz skończyć z dziurą między żebrami, nie będziesz robił niczego głupiego.- zasugerował uprzejmie niewidzialny kapłan.
- Pierdol się - kolejne warknięcie, a następnie splunięcie okrasiło odwrót ostatniego z napastników.
- Nie kuś… od tyłu wyglądasz jak panienka.- odgryzł się już głośno krasnolud, po czym nadal będąc w pełni stopiony z otoczeniem odezwał do tulącej się do ściany Amaranthe.- No… tak cię nie spodziewałem zastać. Gdzie rycerz który miał chronić twą cześć?
Dziewczyna przez kilka chwil dalej trwała bez ruchu, wpatrując się w powoli znikające z oczu plecy oprycha po czym ni z tego ni z owego wybuchnęła śmiechem.
- Faktycznie… - zaczęła, jednak kolejna salwa uniemożliwiła jej dokończenie zdania. - Faktycznie od tyłu można by się nabrać - druga próba zakończyła się już powodzeniem, chociaż biorąc pod uwagę minę dziewczyny, w każdej chwili mogło dojść do kolejnej erupcji.
- Po co mi rycerz skoro mam takiego niezrównanego obrońcę? - zapytała, wodząc wzrokiem mniej więcej w kierunku, z którego dochodził głos krasnoluda. - Bohatera ratujące cześć niewiast i gromiącego zastępy napalonych zbirów - kontynuowała, chociaż ostatnie słowa były już nieco niewyraźne. Powodem mogła być dłoń, którą Amaranthe zasłoniła usta by powstrzymać kolejne dowody rozweselenia.
- No cóż… miałaś szczęście, że byłem w pobliżu wspólniczko. Nie myśl sobie żem cię śledził z jakimiś niecnymi zamiarami. Nigdy bym sobie na coś takiego nie pozwolił… łażąc w głośnej zbroi. Na szczęście byli zbyt zainteresowani tobą, by słuchać co się dzieje za ich plecami. - zaśmiał się rubasznie krasnolud.
- Gdzieżbym śmiała posądzać cię o takie niecne zachowanie - udawane oburzenie zabrzmiało w jej głosie. - A w ogóle to może byś się tak już pokazał? Cóż to za maniery tak kryć się po kątach i bawić w ducha jakiegoś - wyrzuciła mu na wesoło. Widocznie strach zdążył już przeminąć pozwalając na to by jej naturalna żywiołowość powróciła na miejsce.
- To… trochę trudne. Bo to nie jest magia kapłańska. Niewidzialność załatwiam sobie z przedmiotu.- mruknął zakłopotany kapłan. I dziewczyna posłyszała więc kroki, a potem poczuła lekkie szturchnięcie. Taki “atak” na jej osobę zakończył działanie czaru, więc krasnolud się zmaterializował z ciężką kuszą w rękach.
- To wiele wyjaśnia - wskazała na kuszę. - Widzę, że zdolności do negocjacji także wspierasz przedmiotem. No ale nie mam zamiaru narzekać - zapewniła, a następnie kucnąwszy “rzuciła się” krasnoludowi na szyję. - Jesteś wspaniały, mój ty rycerzu w białej… Tfu, w niewidzialnej za to słyszalnej zbroi - poprawiła się chichocząc.
- Bez przesady.- odparł wesoło Olgrim głaszcząc dziewczynę po włosach.- Ot, bogowie mi sprzyjali. Zresztą to nie po rycersku, tak od tyłu i z zaskoczenia.
- Pozwól że sama to ocenię - dała mu buziaka w policzek i odsunęła się, chociaż tylko trochę. - Cóż zatem za nagrodę mój rycerz powinien dostać… - stuknęła raz i drugi palcem w dolną wargę, niby że owa decyzja wielkiego namysłu wymagała. - Mam! Oto i twoja nagroda rycerzu - i z tymi słowami wyjęła z torby zakupione wcześniej ciastka.
- To nie wygląda jak połowa królestwa… ani jak ręka księżniczki.- krasnolud wziął do ręki jedno z nich i spróbował.-Całkiem smaczne.
Po pierwszym kęsie z ciastka wypadł zwitek papieru. Amaranthe pochwyciła go zanim upadł na ziemię.
- Książka jest jak ogród noszony w kieszeni - przeczytała na głos. - Pasuje do ciebie, bez dwóch zdań - roześmiała się i oddała świstek Olgrimowi. - Ciekawa tylko jestem gdzie się podziała ta panna, którą zdybali pierwszą - rozejrzała się ale nikogo w pobliżu nie było, całkiem jakby wszyscy ową uliczkę szerokim łukiem zaczęli omijać. - No cóż, to już chyba nieważne. Lepiej przejdźmy gdzieś, gdzie kręci się nieco więcej żywych dusz. Niedaleko jest targ, może tam? - zasugerowała i nie czekając na jego decyzję złapała Olgrima za ramię i zaczęła prowadzić.
- A juści… możemy.- zgodził krasnolud podążając za dziewczyną. -Umknęło mej uwadze co się stało z rycerzem i damą, którzy ci towarzyszyli.
- Nic dziwnego skoro ci nie mówiłam - zauważyła wesoło. - Zostawiłam ich samych sobie. To taka urocza parka, wiesz? Mają się ku sobie ale trzymają na dystans bo nie wypada. Przynajmniej takie jest moje wrażenie. Nie rozumiem takich ludzi - puściła ramię Olgima by rozłożyć dłonie w geście bezradności. - Życie mają tylko jedno i marnują je na nie wiadomo co. Przecież na dobrą sprawę jutro mogą zginąć i tyle z tego będzie. Nie potrafię zrozumieć tej ludzkiej mentalności. Po prostu mi umyka - mówiła dalej, ewidentnie wzburzona taką marnotrawnością.
- To kwestia klanowej odpowiedzialności i tradycji. Klan rozciąga się w przeszłości i przyszłość. To za kogo się wychodzi za mąż i komu płodzi potomka jest ważne z punktu widzenia klanu i zaplanowane. Możliwe, że ten rycerz ma już wyznaczoną sobie ślubną.- zadumał się krasnolud rozumiejąc sytuację.- Każdy rycerz ma rodzinę i musi także spoglądać na reakcję swoich krewnych. Nie jest swobodny jak ty i ja… bo choć jestem krasnoludem, to bezklanowym. Nie mam więzów związanych z rodziną.
- Ja utrzymuję więź z moimi przodkami i to stałą, co jednak w niczym nie przeszkadza mi gdy w grę wchodzi decydowanie o tym co, kiedy i z kim robię - Amaranthe nadal sprawiała wrażenie osoby nie będącej w stanie zrozumieć zależności rządzących ludzkim światem. - To wszystko nie zmienia, a raczej nie powinno zmieniać decyzji, jakie się podejmuje bo i konsekwencje ponosi zainteresowany. I tak, tak, wiem że w niektórych przypadkach także jego rodzina, nie urodziłam się wczoraj - zastrzegła, unosząc palec w górę jakby dla podkreślenia tego faktu. - Nie zmienia to jednak tego, że zwyczajnie uważam takie postępowanie za marnowanie czasu jaki się otrzymało. Żyć należy tu i teraz - dodała z pasją po czym wkroczyła w pełen barw, dźwięków, kolorów i zapachów świat, jakim było targowisko. - Oto życie - rozłożyła dłonie i okręciła się wokół własnej osi śmiejąc radośnie i ściągając na siebie spojrzenia najbliżej stojących osób. - Trzeba się nim cieszyć - oświadczyła, niewiele sobie z owych spojrzeń robiąc.
- Rycerz moja droga nie żyje dla siebie, a dla rodziny… dla następnego pokolenia i też potrafi się bawić...eee… chyba… nigdy nie byłem na szlacheckim dworze.- zafrapował się krasnolud i zmienił temat.- Smoczek zaś okazał się smokiem, który potrafi obrócić wioskę w perzynę. Jest w okolicy taka i pewnie od niej winniśmy tropienie zacząć.
- Wspaniale! - bardka nie sprawiała wrażenia zaniepokojonej zwiększonymi rozmiarami bestii ani jej możliwościami. - To będzie wspaniała opowieść, pełna niebezpieczeństw, bohaterskich czynów, może nawet uda się przy okazji wyratować kogoś z opałów? - jak najbardziej taka wizja przypadła jej do gustu. - Opowieść o Olgrimie, obrońcy niewiast, poszukiwaczu zaginionych historii i pogromcy smoków. Trzeba by do tego dodać jakąś uratowaną księżniczkę i może jaskinię pełną skarbów… Pół królestwa pewnie nie przejdzie, poza tym takich ballad jest już tyle że uszami wychodzą… Może niegodnego barona co to nagrody wypłacić nie będzie chciał i jeszcze jakąś klątwę rzuci? Później można będzie opisać podróż w celu odkrycia sposobu na zdjęcie tej klątwy. Tu najlepiej sprawdzą się owe stare ruiny i dawno zapomniana magia, nie sądzisz? - Zapytała ale na odpowiedź nie czekała. Zamiast tego chwyciła swoją lutnię pana, którą przy pasie miała i zaczęła wygrywać wesołe nuty, w sam raz pasujące do tańca, by zaraz zamienić je w ponure, pełne ukrytej trwogi i zagrożenia dźwięki. Jak nic bawiła się przy tym setnie co widać było po roziskrzonych wesołością oczach.
- Cóż… krasnolud nie bardzo pasuje do takiej historii, zwłaszcza gdy rycerza mamy… cóż… możemy mieć w drużynie.- zaśmiał się rubasznie Olgrim podążając za dziewczyną. - Ważne też, co by ten baron dorzucił nam jakowegoś przewodnika, bo bez niego moglibyśmy całe dnie krążyć nie widząc nawet smoka na horyzoncie.
Amaranthe przerwała swą grę i westchnęła.
- Psujesz mi opowieść - pogroziła mu palcem. - Będzie krasnolud. Rycerzy wszędzie na pęczki, wystarczy byle grajka zagadnąć o jakąś balladę, a jak nic rycerza też w niej znajdziesz. Ile można? - Machnęła dłonią, całkiem jakby odganiała upartą muchę. - Przewodnik… No można o niego barona poprosić ale to pewnie będzie człowiek owego barona. Nie zapominaj o klątwie - roześmiała się. - Można też kogoś wynająć samemu albo wykosztować się i sprawić sobie dobrą mapę. Możliwości jest wiele i dobrze by było taką sytuację utrzymać. Hmm… Może tak czy siak kupić mapę co by nie polegać na samym przewodniku? Przecież wiadomo gdzie ta wioska co to ją smok spalił była, prawda? Dalej zaś… Jedyne co to wiedza potrzebna. Wiedza o tych wrzosowiskach. Do tego przewodnik niekoniecznie potrzebny. Jeden wieczór w karczmie powinien wystarczyć by zebrać wszystkie potrzebne informacje. Ludzie uwielbiają plotkować, szczególnie gdy się im kufel piwa postawi przed nosem - zaproponowała.
- Nie znam się na balladach…- stwierdził ze śmiechem kapłan. Po czym zadumał się dodają.-Mapy szukałem, ale nie znalazłem dotąd możliwości jej kupienia.Obecność druida powinna nam pomóc wielce… nie człeka bliższego natury od druida…. chyba że gnomi druid, albo… elfi.
- Oj, nie może być aż tak trudno o mapę - zbagatelizowała sprawę. - Rozejrzymy się to i jakąś znajdziemy. No i fakt, mieć kogoś bliskiego naturze z pewnością nie zaszkodzi. Szczególnie z takim towarzyszem. Widziałeś jej futro? Cudowne… - Amaranthe aż zamruczała z przyjemności na wspomnienie dotyku sierści tygrysicy. - Zobaczymy też co nam baron zaproponuje. Nadal także nie wiemy ilu śmiałków ma zamiar wyruszyć na tą samą co my wyprawę. Na dobrą sprawę to wciąż stoimy blisko miejsca, z którego wyruszyliśmy i dopóki spotkanie z baronem się nie odbędzie to niewiele da się ustalić. No, poza sytuacją jaka na wrzosowiskach panuje i tym co ludzie mówią - dodała.
- Im więcej tym mniej będzie monet dla uczestników. Zwykle nagroda jest z góry ustalona i do podziału oddana. Im więcej uczestników wyprawy tym mniejsza, ale i ryzyko też… mnie tam zajedno. Nie mam dużych potrzeb i nie wezmę tej misji dla monet.- zadumał się krasnolud nieświadomie wodząc spojrzeniem za gibkim ciałem Amaranthe, tym bardziej że dziewczyna ani przez chwilę nie stała spokojnie.
- Zatem mamy podobnie - ucieszyła się bardka i nawet w dłonie z owej uciechy klasnęła. - Opowieść! Oto co ma największą wartość. Głównie dlatego, że jest to wartość ciągła - dodała tonem wyjaśnienia, po czym parsknęła śmiechem. - Doprawdy, ciekawa z nas drużyna się szykuje. Ciekawi mnie jedynie jaki cel w udziale mają ów rycerz i jego dama. Nie pasują jakoś szczególnie do roli zatwardziałych poszukiwaczy przygód. Zbyt są… Gładcy - dokończyła po namyśle. - I nie zrozum mnie tu źle, uwielbiam oboje, tylko… Cóż, nie chciałabym najpierw kogoś polubić, a później patrzeć jak marnuje swoje życie z powodu jakiegoś tam honoru, powinności czy czegoś w tym stylu. Mogę się przy tym oczywiście mylić - zastrzegła, niezbyt przejęta tą opcją. [i]- Pożyjemy to i zobaczymy. Póki co jednak… [i]- co mówiąc chwyciła Olgrima za rękę i pociągnęła do straganu z wszelakiego typu ostrzami. - Może poszperamy tu i tam korzystając z mnogości towarów?
- Możemy…- odparł krótko krasnolud próbując zastanowić się co właściwie jeszcze powinien kupić. W sumie wszystko co chciał to miał. I to dobrej krasnoludzkiej jakości, wprost z Mithrilowej Hali, ale nie mógł się oprzeć charyzmie swojej wspólniczki.
Amaranthe z kolei wcale nie wydawała się szczególnie zainteresowana zakupami. Przebierała, wybierała, plotkowała ze sprzedawcą dowiadując się przy tym że złotnik mający swój sklep trzy stragany dalej oszukuje na miarkach, a drogo wyglądające suknie u tak zwanego krawca po drugiej stronie pochodzą z krypt szlacheckich. Żadna z tych informacji nie miała najmniejszego efektu na humorze bardki, co najwyżej podsycała go nadając mu nieco złośliwych barw. Bezczelnie dodała kilka ploteczek od siebie, sugerujących dla przykładu że kowal, który przerabianiem zbroi się zajmuje miał podobno jakowyś zatarg z prawem w poprzedniej mieścinie i jest znany ze współpracy z szajką złodziei. Nie omieszkała także wspomnieć o trójce gwałcicieli, którzy ponoć rozpoczęli swą działalność w Brodzie Sztyletu, a teraz niby w te rejony także swoje łakome łapska i nie tylko, wyciągnęli. Opis, chociaż dość pobieżny, zgadzał się z wyglądem trójki oprychów, z którymi nieprzyjemność miała nieco wcześniej.
- Niewiasta już nigdzie sama nie może się ruszyć - poskarżyła się, łapiąc kontakt wzrokowy z kobietą, która sprzedawała napierśniki na straganie obok. Ta w odpowiedzi pokiwała zgodnie i obdarzyła Amaranthe przyjaznym uśmiechem. - Chodźmy dalej - zasugerowała z zadowoloną miną, ciągnąc krasnoluda ku kolejnym przybytkom, chociaż ciut wolniej. - Zastanawiam się dlaczego ów smok jeszcze żywy lata - wróciła do tematu, przystając na chwilę by kupić sobie i Olgrimowi po dorodnym jabłku. - W miejscu takie jak to z pewnością nie brak chętnych więc dlaczego? Jeżeli z kolei to nowy nabytek okolicznej fauny to dlaczego akurat teraz łasy się na wioski zrobił i co go z leża wygnało.
- Nooo.. są gnolle, trolle… orki też się zjawiają. Zwłaszcza gnolli jest sporo. To nie wyprawa dla pojedynczych awanturników. Tym bardziej, że sam smok to latające ziejące paskudztwem tałatajstwo.- wyjaśnił Olgrim wgryzając się w jabłko.- I… możliwe, że baron wysłał wpierw na bagna swoich ludzi nim zdecydował się nagrodę wyznaczyć. I że jego ludzie… zawiedli jego oczekiwania.
- Bardzo możliwe, ale też mina tego skryby - drążyła dalej, bawiąc się w podrzucanie jabłka do góry i zwinne jego łapanie. - Bez dwóch zdań byli inni, którzy tego smoka chcieli zabić. Biorąc pod uwagę, że nadal żyje, nie mieli zbyt wiele szczęścia w swoich staraniach. Względnie zgłaszają się, a po wysłuchaniu tego co baron ma do powiedzenia zwijają ogon pod nogi i idą szukać lepszego zajęcia - zasugerowała.
- To… możliwe.- zgodził się z nią krasnolud i wzruszył ramionami.- A takich urzędasów jak on widziałem w Neverwinter. Dostają ważne stanowisko dzięki koneksjom rodzinnym i zadzierają nosa tak wysoko, że zaczepiają nim o chmury. Łatwo było im kraść sak...hmm.. kraść sakiewki. Łatwo ale niezbyt moralne to było zachowanie.
Amaranthe przewróciła oczami.
- Oj tam, jestem za to pewna że było zabawnie - zbagatelizowała kwestię moralną. - Szukamy dalej stoiska z mapami czy idziemy do karczmy? Nie wiem jak ty ale ja wolałabym się jednak odświeżyć przed wizytą u barona. Może też po drodze kupić jakiś odpowiedni strój na tą okazję. Coś lekkiego, wygodnego, odpowiedniego kroju… - i myśli Amaranthe ponownie zboczyły z torów, tym razem wkraczając na ścieżkę mody. Oczy także od razu rozpoczęły poszukiwania odpowiedniego stoiska. Jak widać niewiele czasu potrzebowała od wpadnięcia na pomysł do jego realizacji.
- Możemy wracać. Mapę poszukamy później. Mapy są drogie i solidna mapa bagien może być do zdobycia w tym miejscu.- zgodził się z nią Olgrim. Zresztą jak dotąd nie natrafił na przybytek który by takie mapy oferował, więc zaczynał tracić nadzieję w tej kwestii.
- Zatem wracajmy - zarządziła, po czym pociągnęła krasnoluda do stoiska z damskimi fatałaszkami. - Co sądzisz o tej? - już po chwili miała w dłoni zwiewną suknię w żywym, szkarłatnym kolorze, o głęboko wyciętym dekoldzie i podobnych wycięciach mających zapewne ułatwić poruszanie się, a w efekcie odsłaniającymi nogi w stopniu znacznie większym niż wypadało. - A może ta? - kolejna propozycja była już nieco bardziej stonowana i znacznie krótsza. Na dobrą sprawę do nie do końca było wiadomym czy ma się tu do czynienia z suknią czy bardziej z tuniką co to ledwo kolana zasłania. Ta także miała żywy, tym razem szmaragdowy kolor.
- Mnie ciężko oceniać, jeśli nie są na twoim ciele.- odparł dyplomatycznie krasnolud starając się nie myśleć o ciele Amaranthe podczas przebierania się z jednej w drugą suknię.
- Przymierzać w tym miejscu to by za dużo kłopotu było - zadecydowała, rozglądając się wokoło. Co prawda przy stoisku było zamontowane coś, co niby zapewniało jakiś stopień prywatności ale Amaranthe jakoś nie paliła się do skorzystania ze sposobności. - W takim razie wezmę obie i możemy je przetestować już w pokoju - postanowiła, a następnie zaczęła się żywo targować o cenę owych sukien.
Krasnolud zaś rozglądał się dookoła jak na ochroniarza przystało. Bądź co bądź, tak wypadało. Zresztą na sukniach i ich cenach się nie znał.
Bardce w końcu cena się spodobała i dobito targu.
- No to… pora chyba coś zjeść, prawda? - Ni to zapytała, ni zaproponowała ruszając w dalszą drogę. - Ciekawi mnie jakie jadło serwują w tym całym “Śpiewającym duszku”. Oby świeże co by nie trzeba było szukać innego przybytku by zaspokoić potrzeby żołądka. Może też karczmarz będzie wiedział coś na temat miejsca, w którym dałoby się mapę nabyć. W końcu karczmarze to z zasady osoby posiadające znaczną wiedzę o okolicy i jej mieszkańcach. O świecie także, w końcu co wieczór wysłuchują opowieści swoich gości - trajkotała w najlepsze od czasu do czasu przystając by zerknąć na coś, co wystawione na straganach było, jednak nigdzie nie zatrzymywała się na dłużej.
- Ale niekoniecznie się chcą z nimi dzielić, chyba że otrzymawszy wpierw złotą monetę. A przynajmniej tak to działa w moim przypadku.- odparł krasnolud podążając za dziewczyną.- Mam nadzieję, że Daveth załatwił nam pokoje.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 12-01-2020, 17:44   #23
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Towarzystwo zwiedzało sobie przez pewien czas miasto Secomber, a następnie spotkało się na obiedzie w karczmie “Śpiewający duszek”, gdzie o wynajęcie izb noclegowych postarał się Daveth. Tam uzgodniono jeszcze kilka drobnych szczegółów dotyczących samej wyprawy, po czym w końcu nadszedł czas, i ruszono do Barona Bloomwooda.


Zamek stał w samym mieście, daleko więc się wybierać nikt nie musiał. Grupkę wpuszczono bez żadnych problemów przez bramę, wychodziło więc na to, iż byli oczekiwani, a kronikarz Sharpblight wszystkim się zajął. Awanturnicy zostali zaprowadzeni przez służbę gdzie trzeba, klucząc chwilę korytarzami zamku, aż w końcu znaleźli się w jakimś pomniejszym holu. Nie byli tam jednak sami. Oprócz grupki czterech innych osób, wyglądających również na śmiałków szukających przygód, przy jednych dużych, podwójnych drzwiach, stało dwóch strażników z halabardami.

Ani służbą, ani strażnikami nikt się nie przejmował. Spojrzenia obu grupek za to wodziły po…”konkurencji”.

- Co tam? - Zagadnęła zbrojna Półelfia piękność, odrobinkę zaczepnym tonem.
- Ha! Rywale! To mi się podoba! Hahahaha!! - Zaśmiał się wesoło grubas odziany w futra, który był chyba jakimś magikiem?
- Hej hej - Uśmiechnęła się miło Krasnoludka z dużym toporem, pozdrawiając skinieniem głowy. Z kolei Ich ponury, jednooki ludzki łucznik nie odezwał się ani słowem, z kamienną miną przyglądając się jedynie Carys, Villemowi, Olgrimowi, Davethowi i Amaranthe.

….

- Proszę o złożenie oręża przed rozmową z Baronem - Odezwał się zjawiający się w holu Sharpblight, wskazując na stół przy ścianie - Przymusu nie ma, jednak zasiadanie do stołu szlachcica z orężem będzie nietaktem... - Kronikarz spojrzał po niecałym tuzinie awanturników, i chyba doszedł do wniosku, iż nie każdy rozumiał co oznacza “nietakt”, dodał bowiem szybko - ...bo tak nie wypada, nie?

Pojawiło się kilka parsknięć i prychnięć niezadowolenia, konkurencyjna grupka grzecznie jednak odłożyła wszelaką broń gdzie trzeba, gotowa na spotkanie z Bloomwoodem, a Kronikarz spojrzał wyczekująco właśnie na samych “Potężnych Pięcioro”...

~

Sala, do której wszyscy weszli za znanym im już Sharpblightem, okazała się jadalnią. Jej ściany były ustrojone obrazami i gobelinami, a jedna z owych ścian miała liczne, duże okna zapewniająca sporo światła dziennego. Stał tu również długi stół zastawiony jadłem, przy którym siedział jakiś grubas, który po chwili okazał się Baronem. Sam stół z kolei miał dosyć dziwnie ustawione krzesła, świadczące chyba o fakcie, iż szlachcic nie chciał nikogo ze śmiałków blisko siebie, a i jednocześnie, owe krzesła były ustawione pod liczbę osób obu grup…


- Mości panie - Ukłonił się lekko Kronikarz - Oto dwie grupki śmiałków, gotowe zmierzyć się ze smokiem w twym imieniu. Yendak Fiedlerson i jego towarzysze... - Urzędas wskazał dłonią futrzastego mężczyznę i jego grupkę, na co Baron minimalnie kiwnął głową w powitaniu - ...oraz grupka…emmm... “Potężnych Pięcioro" - Zająknął się odrobinę Sharpblight, na co Baron przewrócił teatralnie oczami, a Krasnoludka z konkurencji cichutko zachichotała.
- Siadajcie - Powiedział szlachcic.
- Siadajcie, siadajcie - Powtórzył urzędas, sam szybko dreptając na swoje przeznaczone miejsce, jedyne bliskie Barona przy stole.

Gdy po chwili zaś wszyscy usiedli, i skończyło się kilkusekundowe szuranie krzesłami, i tym podobne, Baron Bloomwood obrzucił spojrzeniem wszystkich śmiałków przy stole.
- Przybyliście więc na ogłoszenie o ubiciu smoka panoszącego się na bagniskach, dobrze, dobrze... - Mężczyzna bawił się małym srebrnym widelczykiem, obracając go w palcach - ...chcę jego głowy jako dowodu. Daję wam nie dłużej niż pięć dni na wykonanie zadania, i informuję, iż już jedna grupka wyruszyła wczoraj na Wysokie Wrzosowiska, konkurencja jest więc spora - Uśmiechnął się nieco wrednie, po czym dodał - Macie jakieś sensowne pytania?







***
Komentarze jeszcze dzisiaj
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 12-01-2020 o 18:35.
Buka jest offline  
Stary 15-01-2020, 21:57   #24
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


- Nie sądzicie, że pan baron ma niezłą chatkę? - powiedział Daveth, zatrzymując się i przyglądając siedzibie barona. - Raczej będzie go stać na wypłatę nagrody - dodał.
Carys widziała bardziej okazałe, choć ich mieszkańcy nie mogli pochwalić się pełną mieszkiem, dlatego uprzejmie nie skomentowała słów druida lecz tylko uśmiechnęła się łagodnie.
- Widziałem większe.- wzruszył ramionami krasnolud. W porównaniu z posiadłościami w Neverwinter, nie mówiąc już o Mithrilowej Hali, to miejsce było przesadnie krzykliwym kurnikiem.
- Ja też - odparł Daveth. - I setki tysięcy mniejszych
I na Villemie siedziba barona nie zrobiła większego wrażenia, a całość wyglądała, jakby zamek nie był dumnym gniazdem jakiegoś rodu, a jedynie twierdzą zmieniających się szybko kasztelanów, dla których jedyne użyteczne pomieszczenia to skarbiec, jadalnia i alkowa.
- Nie w samej jeno wielkości gmachu rzecz.
- Nie rozumiem dlaczego tak marudzicie - Amaranthe z przyjemnością cieszyła oczy każdym fragmentem architektonicznym budowli. - Toż to całkiem ładny zamek, zadbany i z całą pewnością świadczący o pojemności sakiewki właściciela - przy ostatnich słowach uniosła palec ku górze, chcąc im przypomnieć że w obecnej chwili to właśnie ostatnia kwestia jest istotna. Poprawiła włosy, strzepnęła nieistniejący pyłek z nowej, szkarłatnej sukni po czym obróciła się wokół własnej osi. Rozcięcia sukni sprawiły że przy tym ruchu oczom zebranym ukazało się nieco więcej niż pokazywać powinna skromna dziewczyna.
- Chodźmy! Przygoda czeka, a wraz z nią i złoto naszego drogiego gospodarza - zarządziła, po czym podparła boki wyczekując na to, aż się wreszcie ruszą.
- Oni nie potrafią cię cieszyć drobiazgami - z uśmiechem powiedział Daveth, odrywając wzrok od rozmówczyni, której przypatrywał się może ciut dłużej, niż wypadało, i ruszając dalej, bowiem w tej materii bardka też miała rację.
- Styl nie bardzo w moim guście.- wzruszył ramionami krasnolud.- A sakiewka może się okazać równie zaciśnięta co pękata.


W domostwie Bloomwooda, zgodnie z wpojonymi zasadami nie rozglądała się nigdzie po kątach. Konkurencyjnej grupie również nie przyglądała się nachalnie.
Daveth natomiast nie miał żadnych obiekcji przeciw zlustrowaniu tamtych, szczególną uwagę zwracając na przedstawicielki płci pięknej.

Gdy skryba dokonał prezentacji ich grupy, czarodziejka na moment z niedowierzaniem popatrzyła na sługę barona. Jeżeli taką skrupulatnością zapisywał słowa swego chlebodawcy, z jaką zapisał ich, to źle to o nim świadczyło. Powstrzymała się jednak przez komentarzem i zajęła środkowe miejsce przy stole. A że służba nie pokwapiła się, by krzesła im przesunąć, pomóc jej musiał Villem, co Carys z wdzięcznością przyjęła.
- Dostaniemy jakiegoś przewodnika, czy może jakieś mapy Wrzosowisk?- zapytał Olgrim uprzejmie niezbyt przejmując się warunkami barona. Bądź co bądź, ni jemu ni jego wspólniczce nie zależało specjalnie na spełnieniu warunków pracodawcy i otrzymaniu nagrody. Zresztą skoro jedna wyprawa już wyruszyła na bagna i jeszcze nie wykonała zadania, to ich spełnienie było… niemożliwe.
- Przydałoby się kilka informacji smoku. - Daveth dorzucił swoje pytania. - Wielkość, kolor, gdzie zwykle przebywa, bo chyba nie włóczy się po całych Wrzosowiskach.
- Czy w mieście jest ktoś kto bestię na oczy widział? Kto… - nie chcąc ryzykować, rycerz użył formy zastosowanej przez imć Sharpblighta - waszej mości, baronie, o potworze doniósł i jak potwór ów się we znaki baronii dał?
Villem postarał się by ponad wszelką wątpliwość głos jego pozbawiony był powątpiewania. Powątpiewania, którego zresztą nabrał po przedstawieniu celu misji. Wyglądało mu to bardziej jak turniej niż polowanie na nękającego lud potwora.
Amaranthe, której przypadło miejsce, które można by nazwać piątym kołem u wozu, słuchała uważnie słów, które padały. Smok, smok i smok. W pewnym momencie, tuż po słowach Villema, wzięła w dłoń kantele i zaczęła leniwie przebierać palcami po strunach. Jej wzrok błądził po zebranych, korzystając z tego, że miała jedno z lepszych miejsc. Nieco w bok i mogłaby zasiąść naprzeciw barona.
- Zatem jedna drużyna już wyruszyła - wtrąciła się nieco zamyślonym głosem. - Dwie kolejne mamy tutaj. Ileż zatem tego złota konkretnie na nas czeka, że wzbudza takie zainteresowanie? - zapytała.

Baron słuchał zadawanych pytań...i raz się skrzywił jakby z niesmakiem, innym razem pokiwał głową z kamienną miną, to obracał cholerny widelczyk w dłoni, to go zatrzymywał, gdy słyszał kolejne pytanie. Konkurencyjna drużyna z kolei milczała, słuchając co mówią inni. A raz czy dwa, to gruby futrzak, czy Półelfka wyraźnie powstrzymywali się od śmiechu…
Amaranthe zaś w duchu układała owe wypełniające wieczory w zatłoczonych karczmach utwory, które wzbudzały fale śmiechu mogące niejedną, owocnie zapowiadającą się karierę poszukiwacza przygód zmieść niczym wichura zmiata młode drzewko.

Krasnoludka z kolei w pewnym momencie zamrygała sympatycznie oczkami do Olgrima. Milczący łucznik zaś ukradkiem spoglądał na Carys i jakoś mu tak co pewien czas oko zabłyszczało.
Olgrim odpowiedział na te mruganie, zaskoczoną miną i uśmiechem chwilę później.
Carys swoją uwagę kierowała przede wszystkim mu ich gospodarzowi. Wszak niegrzeczny byli gapienie się po kątach czy po zebranych . Co wcale nie oznaczało, że darowała sobie taką obserwację.

- Ech… - Westchnął sobie Baron, po czym odłożył widelczyk, a gdy Bardka zaczęła "brzdękać", skrzywił się z niesmakiem, a sam Kronikarz nieco pobladł.
- Smok jest czarny, nie większy niż koń. Kręci się na północy bagien. Widziały go trzy tuziny wieśniaków, których chaty spalił kwasem parę kilometrów od miasta.. - Zaczął wyjaśniać Bloomwood -...przewodnika i mapę, i co jeszcze? Może mam palcem pokazać gdzie ten smok, a wielcy herosi go sobie ubiją i wieczorem będą z powrotem w karczmie na kufelku piwa? Nie sądzisz że takie sprawy leżą w waszym interesie, jak się do owej wyprawy przygotujecie? Przewodników w mieście wielu, a mapy w co drugim sklepie - Szlachcic spojrzał na Olgrima.
Krasnolud podrapał się po brodzie i spojrzał na drużynę, uznając najwyraźniej że ani pomocy, ani więcej informacji od barona nie otrzymają.
- A wspomniana już kwestia… nagrody za ubicie smoka? - przypomniał mu kapłan. - Ile ona… wynosi, ta nagroda za ten łeb?
- Przepraszam najmocniej, że się wtrącam - Powiedział nagle wstając z miejsca Yendak Fiedlerson, szybko kiwając głową do Olgrima, po czym spojrzał na Barona -Kwestię naszego wynagrodzenia przekazał waszmości pan Sharpblight?

Baron przytaknął.

- Waszmość się zgadza? - Zadał kolejne pytanie rosły "futrzak", a szlachcic znowu przytaknął.
- W takim razie, dziękujemy za gościnę, i już wyruszamy na wyprawę - Dodał Yendak, po czym jego towarzysze również wstali od stołu, skinęli głowami Baronowi, po czym opuścili salę! Półelfka zaś na odchodne capnęła ze stołu zielone jabłko, a zagryzając je, mrugnęła do Davetha, który odpowiedział uśmiechem i mrugnięciem.

Po chwili na sali zostało więc już tylko "Potężnych Pięcioro", wraz z Baronem i Kronikarzem. Ten pierwszy odczekał jeszcze moment, po czym flegmatycznie spytał:
- Jakie wynagrodzenie by was interesowało?
- To zależy jaki ten smok się okaże. Smoczątko to pewnikiem…- zaczął liczyć na paluchach krasnolud.- Tysiąc od łebka, co daje… pińć tysięcy? Dorosły to już ze dwa i pół na głowę razy pińć. Chyba że będzie olbrzymi, to już ze trzy na głowę.
- Skoro nie większy niż koń, to chyba nie jest dorosły? - Stwierdził Bloomwood.
- Ale czarne, plujące kwasem, należą do tych bardziej paskudnych, niż większość - wtrącił Daveth.
- Zatem swobodnie możemy uznać cenę za jego ubicie jak za dorosłego, który nieco mniej kłopotów by sprawił - zaproponowała Amaranthe po czym zanuciła pod nosem, tak co by jej baron i jego posłuszny piesek nie usłyszeli
I najgorszy z najgorszych
Najbardziej znienawidzony i przeklęty
To ten, którego nazywamy skąpcem…

- Poza tym, jeśli całą wioskę zniszczył to jakoś nie wydaje mi się aż tak mały.- zadumał krasnolud.
- Nie ocenia się dorosłości smoka po jego wielkości - dorzucił druid. - Są różne rasy - dodał - różniące się wielkością.
- Więc tysiąc złocisz na osobę za głowę smoka? - Spytał Baron.
- Tysiąc pińcset… bo jak na małego smoka, to dużo zamieszania robi.- zaproponował kapłan.
- To wszystko? - Szlachcic zerknął i po pozostałych przy stole.
- Cóż, ja nadal chciałabym się dowiedzieć jaka konkretnie kwota jest oferowana - wtrąciła Amaranthe, powtarzając pytanie na które wciąż nie dostała konkretnej odpowiedzi.
- Taka jaką wynegocjujecie, ale coś waszemu szefowi to nie idzie...złotko - Burknął do niej gospodarz.
- Może dlatego, że i opis jest tak jakby nieścisły więc i cenę ciężko określić - stanęła w obronie krasnoluda. - Biorąc pod uwagę, że jeszcze z konkurencją będziemy się musieli użerać, dwa tysiące na głowę wydaje się rozsądną propozycją. Jeżeli wszyscy się zgadzają - tu wychyliła się by zerknąć na pozostałych członków drużyny - możemy uznać że dobijamy targu i nie marnować więcej czasu na rozmowy. Truchło oczywiście, poza głową, należeć będzie do drużyny która smoka ubije? - dorzuciła jeszcze pytanie, powracając spojrzeniem do barona.
- Ciekawe, ciekawe, przed chwilą było 1500 złociszy, teraz już 2000… - Mruknął Baron, nalewając sobie wina do pucharu.
- Pozostaje jeszcze kwestia wspomnianych w ogłoszeniu tytułów i tym podobnych... czy jak to tam brzmiało - dorzucił druid. - Najmarniejszy nawet ma swoją wartość, a zabójcy smoka najmarniejszym się nie zadowolą. Jakieś szczegóły w tej materii? - Tym razem zwrócił się do skryby.
- To zależy… co macie na myśli… - Wyjąkał Kronikarz.
Olgrim milczał bo tytuły go nie interesowały. Nie spodziewał się też, że to druid poruszy tę kwestię.
- W złocie, tytułach i coś tam jeszcze - przypomniała Amaranthe, obdarzając kronikarza przyjaznym uśmieszkiem. - Tak przynajmniej widniało na owym ogłoszeniu. Czyżby istniały różne jego wersje? W jednej złoto, w innej bogactwa i tytuły. Ciekawe co zatem mogło być w innych - zastanowiła się dosłownie przez chwilkę. - Cena zaś rośnie bo i co rusz jakiś szczegół się pojawia, który ją w górę wynosi. Cóż poradzić, szlachetny panie - powróciła wzrokiem do barona.
- Zależy jakie tytuły, i coś tam jeszcze macie na myśli - Powiedział coraz bledszy Kronikarz, wyjaśniając swoje wcześniejsze słowa. Baron z kolei przysłuchując się wypowiedzi Amaranthe, zmarszczył brwi.
- Obawiam się ptaszynko, że wprost przeciwnie. Im więcej dzióbkiem kłapiesz, tym cena spada…
- Wzrośnie jeśli tamte dzielne drużyny zawiodą. Jedna już się błąka po bagnach.- wzruszył ramionami krasnolud splatając dłonie na brodzie. - Pełnych niebezpieczeństw bagnach… więc jej sukces nie jest gwarantowany. Ani tej co wyszła.
-...ani waszej, która jest trzecią w kolejce, a dwie przed wami już działają, więc i wasze szanse maleją, podczas gdy ja tu wysłuchuję dosyć kontrowersyjnych targów, które zdają się nie mieć końca - Bloomwood uśmiechnął się wyjątkowo świńsko.

Rycerz podczas negocjacji się nie odzywał. Zamiast tego przyglądał się imć Sharpblightowi, który zdawał się nosić swe lęki i przyjemnostki widoczne niczym wierzchnią zbroję. Idea rywalizacji z zachodnimi awanturnikami o zaszczyt wyzwolenia krainy z ciemiężącego ją gada, musiał przyznać, miała w sobie coś pociągającego. Ale lekcje w książęcej drużynie Villem również odrobił. I nie podobał mu się przebieg spotkania z baronem. Niedopowiedzenia. Brak informacji. Brak poszanowania. I druga drużyna, która…
Kości policzkowe Villema drgnęły, ale rycerz uśmiechnął się tylko i odezwał.
- Mości baronie. Nie jesteśmy kupcami i przybyliśmy pomóc waszej mości. Panna Fiaghruagach zaś i ja, nawet nie pochodzimy z tego, ani z okolicznych królestw i zwyczaje tutejsze są nam obce. W naszych stronach zaś wdzięczność suwerena, jeśli się na taką zasłuży, nie jest przedmiotem targów. Wobec tego może dla naszej dwójki prosimy o tę samą wdzięczność co wasza mość obiecał… panu Yendakowi. Carys?
Spojrzał pytająco na czarodziejkę. Wyglądał jakby miał dość gościny barona.
- Mam wrażenie, że pan baron pomocy jednak nie potrzebuje - zasugerowała bardka, nadal miło się uśmiechając. - Względnie, że go na nią nie stać - dodała uprzejmie, pochylając przy słowach głowę, chociaż był to ruch ledwie zauważalny.
Wzrok czarodziejki i rycerza spotkała się na krótką chwilę. Kobieta kiwnęła lekko głową i podniosła się z miejsca.
Rycerz uniósł się zaraz za nią.
- Mości baronie - czarodziejka dygnęła przed gospodarzem, ale nie jak ktoś mu podległy, czy nawet równy stanem - dziękujemy za gościnę.
- Miło było poznać - skłamał Daveth, idąc w ślady towarzyszy i wstając.
Krasnolud spojrzał na Amaranthe i spytał tylko.- Idziemy?
Jako że jemu niespecjalnie zależało na samej nagrodzie za upolowanie smoka, to przywiązał mało uwagi do samego wynagrodzenia. Zresztą wyglądało na to, że kiepskie wrażenie baron zrobił na całej drużynie.
Otrzymawszy od Villema wsparcie, w postaci silnego ramienia, Carys delikatnie opierając się na nim ruszyła w drogę do wyjścia z sali.
Amaranthe skinęła głową Olgrimowi i wstała.
- Miłego dnia, baronie - uprzejmie skłoniła głowę przed gospodarzem, po czym podobnym gestem pożegnała kronikarza. Nie spieszyła się jednak, ciekawa reakcji szlachcica na ich odmowę przyjęcia zlecenia. Wątpiła by często się z takową spotykał.
- Jak tam chcecie - Stwierdził krótko Baron - Przerywacie negocjacje dotyczące zadania, to wasza sprawa. Ja za wami biegał i błagał nie będę, są inni. Skoro sami nie umiecie stwierdzić, co byście oprócz złota chcieli, to co ja na to mogę? A jakbyście nie zauważyli, a zwłaszcza ty, pyskata ptaszynko… - Zwrócił się do Bardki -...mnie stać na wiele, ale nie posiadam bogactwa, by nim rzucać na prawo i lewo, stąd właśnie, owe negocjacje. Miłego dnia!
- Oj tam oj tam…- machnął ręką Olgrim na pożegnanie dodając pogodnie i ruszył za resztą. -Kto wie co przyniesie przyszłość, prawda? Także w kwestii smoka.

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 26-01-2020, 10:32   #25
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Post wspólny

Po wyjściu na zewnątrz krasnolud przesunął spojrzeniem po całej ekipie. Wzruszył ramionami dodając.
- Ja tam nadal planuję ruszyć na tego smoka. Nagroda barona nieszczególnie mnie interesowała. Zresztą zlecenie dla mnie byłoby tylko ograniczeniem. Nie lubię być popędzany, ni zmuszony do podkładania świni innym poszukiwaczom przygód.
- Wrzosowiska są ciekawe nawet bez smoka - stwierdził Daveth. - Nawet jeśli go nie znajdziemy, to warto się tam powłóczyć - dodał.
- Możesz na nas liczyć Olgrimie. - Jeśli wcześniej po Villemie znać było jakąś irytację, czy zniecierpliwienie, to ślad po nich zaginął. Mogło to być związane z opuszczeniem zamkowych murów. Albo z czarodziejką, która wsparta na jego ramieniu, zdawała się i jego w jakiś sposób wspierać. - A skoro droga nasza jest wspólna przez to, chciałbym się z wami podzielić pewnymi wątpliwościami. Ale to już może w karczmie. Przy kolacji... Panno Shimboris, czy zaszczycisz nas dziś jeszcze jedną pieśnią?
- Oczywiście że ruszamy na smoka - dla Amaranthe nie było innej opcji. W końcu ta cała wyprawa miała być dla niej materiałem na nowe utwory, a co za tym szło, nie było mowy by jakiś tam baron mógł ją powstrzymać.
- W końcu mamy już zebraną drużynę. Tak że Daveth ma rację. Na wrzosowiskach z pewnością nie zabraknie okazji by wykazać się męstwem. Kto wie co tam na nas czeka. - Sądząc po jej tonie, bardka najchętniej ruszyłaby już zaraz, tak jak stała.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, szlachetny rycerzu - skłoniła nieco głowę przed Villemem, śmiejąc się wesoło. Widać nieudane negocjacje nie wpłynęły w żaden sposób na jej dobry humor.
Krasnolud spojrzał zaś na Carys czekając jej opinii. Bądź co bądź było pewnym, że jeśli ona zadecyduje inaczej to Villem rakiem się wycofa z tej misji. Bądź co bądź zadaniem rycerza było służenie damie… tak przynajmniej mówiły ballady, które to śpiewali grajkowie w Neverwinter.
- Twoja opinia pani?- zapytał czarodziejkę.
- Powtórzę za moim przyjacielem. Możesz na nas liczyć, Olgrimie - odpowiedziała Carys.
- Dobrze, dobrze… to proponuję wyruszyć jutro. Pójdę poszukać mapy owych wrzosowisk. No i… może jakiegoś transportu? Pomijając wierzchowce szlachetnie urodzonych, to reszta chyba na piechotę podróżować by musiała- ocenił sytuację kapłan.
- O mnie nie musisz się martwić - poinformowała Amaranthe. - Mój wierzchowiec bez problemu wytrzyma taką podróż.
Rycerz ledwo dostrzegalnie uśmiechnął się do jakiejś myśli, ale zaraz spoważniał.
- Zapytamy zatem w karczmie o jakiegoś myśliwego, który by znał Wrzosowiska i gotów był nas przez nie powieść. Być może znalazłby się też ktoś z owych trzech tuzinów pozbawionych domów biednych ludzi, by nieco więcej o smoku powiedzieć.
- Na bagnach zwykle lepiej chodzić, niż jeździć - powiedział druid. - A dotarcie tam to nie będzie problem.
- Powinniśmy porozmawiać z tymi biedakami. Takie straszne nieszczęście dotknęło ich. Rozmowa ta mogłaby przynieść nam informacje na temat smoka. Nawet jeżeli ci nieszczęśnicy niewiele mogliby powiedzieć o samej bestii, to opowieść o szkodach jakich doznali coś o naturze stwora powiedziałby - odezwała się Carys z troską w głosie.
- To trzeba by raczej zobaczyć na własne oczy - stwierdził Daveth. - W opowieściach raczej nie znajdziemy wszystkich szczegółów.
Nie chciał wspominać, że opowiadający zwykle lubi dorzucić to i owo, by ubarwić opowieść.
- Dlatego właśnie - rycerz jak się zdaje miał gotową odpowiedź na taką wątpliwość - zastanawia mnie czemu baron samym jeno opowieściom ludu zawierzył i na ich podstawie złoto obiecał. I dlatego dobrze by takiej opowieści wysłuchać z pierwszej jak to mówią ręki. Jeśli to możliwe. Daveth… czy dobrze rozumiem, że wiesz co nieco o poruszaniu się po bagnach i uznajesz przewodnika za zbytecznego?
- Każde bagno jest inne - odparł druid. - Znający bagna przewodnik poprowadzi cię dwa razy szybciej, niż gdybyś miał sam wyszukiwać przejścia. A tych może nie być, a wtedy stracisz jeszcze więcej czasu.
 
Kerm jest offline  
Stary 26-01-2020, 11:45   #26
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
W KARCZMIE


- A zatem skoro świt wyruszamy - zaproponował Daveth. - Czy może ktoś z was lubi sobie dłużej pospać?
- Bez problemu wstaniemy skoro świt- zapewniła radośnie Carys.
Po złożeniu zamówienia Villem, wrócił do stołu w towarzystwie odzianego w lnianą koszulę i konopne portki młodego mężczyznę o jasnych włosach i spłoszonym spojrzeniu. Zdaje się, że nie był przyzwyczajony do bycia zapraszanym do stołu możnych.
- Moi drodzy, to jest Bern - przedstawił zaczerwienionego chłopa rycerz - Jeden z biedaków pozbawionych domu. Nasz gospodarz najął go chwilowo jako pomywacza, ale Bern w swojej uprzejmości znalazł czas by przekazać nam historię o smoku.
- Eeee… ten…

Bern opowiadał powoli. Bardzo powoli. Konstruował zdania znacznie mniej składnie niż baron i momentami zwyczajnie się zacinął. Dzięki Carys jednak i jej uspokajającym słowom, udało mu się dobrnąć do końca opowieści. Ku rozczarowaniu Villema, nie było w niej jednak krztyny istotnych faktów poza tymi, które już znali. Smok był czarny. I duży jak koń. I tyle.
- Skoro całą wieś spalił, miast sobie krowę na żer porwać, znaczy coś go musiało rozwścieczyć - zastanawiał się przez chwilę rycerz bębniąc palcami o stół - Dobrze Bernie. Dziękujemy ci.
Co rzekłszy wręczył chłopu srebrną monetę.
Tymczasem do karczmy powrócić zdążył krasnolud.

Olgrim pojawił się dość późno i nieco zdyszany. Ale wyraźnie zadowolony z siebie. Podszedł do stolika, przy którym siedziała drużyna i przysiadając się spytał.
- No i co ustaliliście?
- Że wstajemy skoro świt, ale musimy znaleźć przewodnika. Najlepszego - odparł Daveth.
- Acha… czy wstalibyśmy wcześnie. Ale przewodnicy.. pewnie tak wcześnie nie wstaną. Może lepiej poszukać jakiegoś już teraz?- zadumał się kapłan.
- To dobry pomysł, by tego przewodnika już dziś zatrudnić. Jutro stracimy mniej czasu- Carys przyznała rację krasnoludowi.
- Być może jacyś myśliwi, przesiadują dziś w karczmie? - Villem rozejrzał się po klienteli, wśród które w istocie mogli się znajdywać przedstawiciele tropicielskiego fachu. Gestem przywołał kelnerkę, która po chwili znalazła się przy stole. - Droga, pani. Szukamy myśliwego obeznanego z okolicznymi Wrzosowiskami, czy orientuje się może pani, czy obecny jest dziś ktoś tutejszy, z kim moglibyśmy o tym porozmawiać?
Liczył na to, że kelnerka stałych klientów zna na pamięć.
- Ewentualnie prosilibyśmy o informację, gdzie mieszka najlepszy z najlepszych - dodał druid.
- Nie znam najlepszego z najlepszych - Odparła mała kobietka, z przelotnym uśmiechem, po czym rozejrzała się po dosyć pełnej karczmie - Widzę jednak dwójkę takowych z fachu… - Wskazała na pewną półelfkę, i na mężczyznę w dosyć "obszarpanym" stroju.
Daveth podziękował, do słów dołączając uśmiech, po czym spojrzał na Olgrima.
- Może się wybierzesz i zamówisz jeszcze żywą mapę? - zasugerował.
W międzyczasie Amaranthe powróciła, przebrana już do występu i uśmiechnięta od ucha do ucha.
- Jaką żywą mapę? - zapytała, podchwytując ostatnie słowa Davetha.
- Przewodnika, albo przewodniczkę - odparł druid. - Zapewne ona jest lepsza... w swym fachu. Z drugiej strony... on mógł właśnie wrócić z Wrzosowisk. Ale wzbudza mniej zaufania - zażartował.
- Oj, to jawna dyskryminacja - pogroziła palcem druidowi, po czym zajęła wolne miejsce przy stole. - No ale fakt, ona wygląda znacznie lepiej. To… Olgrim, ty się znasz na półelfkach, może pójdziesz zająć się tą sprawą? - zaproponowała niewinnym głosikiem, trzepocząc przy tym rzęsami. - No chyba że ten człowiek wyda ci się lepszym kandydatem - dodała z dosłownie odrobinką złośliwości po czym sięgnęła po napitek. Jakby nie spojrzeć należało zwilżyć gardło przed występem.

Krasnolud się zadumał, po czym skinął głową i wstał od stołu.- Mogę wspólniczko.
I ruszył ku swojemu celowi. Podążył od razu do półelfki, która rzeczywiście wyglądała cóż, nieco lepiej. Nie wydawała się być typem bandziora, który sprzeda ich swoim kumplom na bagnach. Kobieta spojrzała na Krasnoluda stojącego obok jej stolika, minimalnie unosząc jedną brewkę.
- Tak? - Powiedziała.
- Olrgim Grimhammer panienko, kapłan Dugmarena Jasnego Płaszcz i mówca… tamtej sympatycznej gromadki.- odparł krasnolud kciukiem wskazując stolik przy którym siedziała drużyna.- Wyruszamy na bagna w wielce szlachetnym celu i polecono panienkę jako solidną znawczynię Wrzosowisk. Chcielibyśmy wynająć talenty panienki… za rozsądną cenę.
- Caistyna Trannyth jestem, nie panienkuj mi tu, i siadaj - Kobieta wskazała dłonią na miejsce na wprost siebie przy stole - W jakim to szlachetnym celu się tam wybieracie, kiedy, na ile, i co ma być moim zadaniem? - Dodała.
- Smok ponoć gnębi okolicę. Zamierzamy go poszukać i rozprawić z nim. Pięć dni ponoć dano na jego ubicie. A że bagna to niebezpieczne miejsce, to szukamy przewodniczki z im obeznanej. - podrapał się po karku Olrgim.-Takoż i nie wiadomo co tam na bagnach jeszcze nas spotka.
- Ech… wy też dla Barona tam ruszacie? Coraz więcej narwańców się tam pcha, a pewnie niewielu wróci… - Pokręciła przecząco głową, jakby niezadowolona.
- Rzecz w tym, że my nie dla barona, więc kontrakt z nim rąk nam nie wiąże. Sprawę zbadać chcemy.- odparł zakłopotany kapłan, a Półelfka na chwilę się w niego wpatrywała, co chyba jeszcze bardziej nieco skrępowało Olgrima.
- Dobrze… a co do pytań na które nie odpowiedziałeś… kiedy, na ile, i jakie tam moje zadanie? Bo ze smokiem to walczyć ochoty nie mam - Wzruszyła ramionami.
- Nie nie nie… od walczenia ze smokiem to my mamy rycerza. Oni są w tym specjalistami. Tak przynajmniej twierdzą baśnie ludzi. Na minimum te pięć dni byśmy cię wynajęli. I jako przewodniczkę i opiekunkę. Całą walkę bierzemy na siebie, przynajmniej tą… zaplanowaną. No i trochę jako tropicielkę. Choć od tego pewnie mamy druida… tak więc… pewnie zaczęlibyśmy od wioski, którą ów smok sfajczył. Trop może i najświeższy, ale zawsze to coś.- ocenił krasnolud i spojrzał na półelfkę.- A stawka to… właściwie ile byś chciała?

W trakcie, gdy Krasnolud jej wszystko wyjaśniał, Caistyna oparła łokieć na stole, a na swej dłoni policzek, po czym wpatrywała się w Olgrima piwnymi oczami niczym w jakiś obrazek. Minę miała… trudną do odgadnięcia. Obojętną, skupioną, neutralną? Chyba i wszystkiego po trochu.
- Sprawdzanie zgliszczy nie ma sensu, już tam byłam, tak smoka nie odszukamy, trzeba iść na Wrzosowiska. Wynajęcie moich usług to 10 złociszy dziennie. Wprowadzę was na bagna i wyprowadzę… choć nie gwarantuję, że wrócicie wszyscy, skoro idziecie na smoka, który jest czubkiem góry kłopotów, w jakie się tam można wpakować. Zadbam o to, byście pożyli wystarczająco długo, by się wasz rycerz z nim zmierzył, ale sam rozumiesz… ryzyko zawodowe, jak to niektórzy mówią - Przez jej usta przeleciał drobny, krótki, i kwaśny uśmiech.
- Trochę drogo. Może osiem? I część skarbu smoka jeśli nam się uda? Lub dopłata po misji jeśli będzie nieudana.- targował się Olgrim ostrożnie.
- Drogo to by było dwanaście - Kobieta uśmiechnęła się zadziornie - Dziesięć, a o części skarbu pogadamy, jak ten smok padnie, to wszystko, a o jakiś tam dopłatach nie musimy negocjować wcale. Tyle wystarczy.
- Dziesięć i żadnych dopłat, ani też… udziału w skarbie, no chyba że zmienisz zdanie i dołączysz w trakcie walki. Ale nie musisz.- zgodził się w końcu krasnolud.
- Zobaczymy jak się sprawa owej walki z jaszczurką rozwinie - Rozmówczyni przytaknęła - To jutro rano, gdy dzwon wybije dziewięć razy, czy wolicie dłużej leniuchować? - Caistina zerknęła na towarzystwo Olgrima.
- Tutaj o dziewiątym dzwonie.- zgodził się kapłan.
- Zabierzcie ze sobą tyle wody, ile możecie pomieścić w plecakach, do tego suchy prowiant na owe pięć dni. Być może znajdziemy na miejscu jedno i drugie, ale lepiej nie ryzykować. Wasze damy niech się odpowiednio do chodzenia po bagnach ubiorą… Ach, no i jeszcze jedno, połowa zapłaty już z góry. Sama muszę jeszcze kilka rzeczy na wyprawę zdobyć - Półelfka wyciągnęła do Olgrima dłoń, by dobić targu.
- Zgoda.- odparł dumnie krasnolud podając dłoń półelfce. A po uściśnięciu dłoni udał się do siedzących przy stole członków drużyny by wyjaśnić sytuację i zebrać żądaną sumę.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 29-01-2020, 00:58   #27
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Rycerz przed wejściem do karczmy, przeprosił panny i Davetha i ruszył do stajni by rozmówić się z Liamem. Stary elf odpoczywał na stercie worków z obrokiem racząc się swoją fajką i brzdąkając na swojej mandolince. Zdaje się, że próbował odtworzyć jakiś akord z pieśni panny Shimboris, którą bardka uraczyła ich w Brodzie Sztyletu. Nie był z efektów zadowolony, ale się nie poddawał. Villem uśmiechnął się na ten widok.
- Liamie - przywitał się.
- Panie Villemie - elf odruchowo odłożył mandolinę i wstał na widok dziedzica - Czy dzień minął owocnie?
- Zdaje się, że tak. Jutro z rana ruszymy na bagna. Chciałbym jednak, żebyś tu w Secomber został i miał oko na ogólne wydarzenia. Oraz odwiedzających zamek.

Elf skinął delikatnie głową, ale nie wydawał się szczęśliwy z tą decyzją.
- Czy to konieczne panie Villemie? Nie chciałbym panny Fiaghruagach i pana opuszczać…
- Wszystko w porządku Liamie. Będziesz mi tu potrzebny. Szlachetny pan baron swym obyciem pozostaje daleko za możnymi Chessenty ale… mam wrażenie, że może mieć tyle samo do ukrycia. Poza tym, bagna ponoć roją się od węży.

Elf wzdrygnął się zauważalnie. Co było zresztą odruchem, którego młody rycerz oczekiwał. Wiedział, że Liam potwornie stroni od tych gadów. I nie będzie tak bardzo źle się czuł z pozostaniem w Secomber. A Villem chciał mu oszczędzić trudów bagien.
- Dobrze, panie Villemie.
- Dziękuję. Może dołączysz do nas wieczorem? Poznałbyś pannę Shimboris.

Elf uśmiechnął się przepraszająco.
- Piękną muzykę, jak mawiają panie Villemie, słychać nawet na księżycu.

W izbie po złożeniu zamówienia, rycerz zagaił jeszcze karczmarza w temacie wieśniaków, o których wspominał baron. Większość ponoć już odeszła by zbudować nowe domy. Ale niektórzy z rodzinami pozostali. Tak na przykład niejaki Bern kończył, którego karczmarz na pomywacza na lato zatrudnił miał lada chwila wrócić do izby. Poza tym karczmarz, choć uprzejmy, mimo złożenia zamówienia zbyt rozmowny nie był i widać było, że prędko mu było oderwać się od rozmowy z rycerzem i wrócić do obowiązków.
- Wybaczcie panie -
rzekł Villem tonem jednak mało przepraszającym - To obca zupełnie mi kraina stąd i pytań tyle.
- To nie tak, panie rycerzu, tylko... -
karczmarz pokręcił prędko głową napełniając kufel za kuflem, by w końcu westchnąć i spojrzeć na Adlerberga z miną kogoś, kto ma odkryć przed kimś tajemnice, że dobre wróżki nie istnieją - Radę przyjmijcie. U nas to jest tak… Jak od kogoś coś chcecie. Jakąś pracę, alibo wysługę… To pierwej dobre wrażenie musicie zrobić.
- Dobre… wrażenie? -
Villem bodaj pierwszy raz zdziwił się tak srogo, że ust nie domknął pytanie zadając - Jak to? Jak mi koń okuleje na ten przykład, to cyrulik za pieniądz nie pomoże… jeśli wpierw dobrego wrażenia nie zrobię na nim?
- Ano taki zwyczaj - karczmarz wzruszył ramionami.
Rycerz stał przez chwilę rozglądając się po gościach karczmy, jakby właśnie się zorientował że są przedstawicielami najdziwnieszej na świecie rasy. W końcu podziękował karczmarzowi i poprosiwszy o przysłanie Berna gdy ten wróci, skierował się do stolika, który zajęli.


- Chciałbym poznać jeszcze wasze zdanie w dwóch sprawach - odezwał się Villem gdy posiłek dobiegł już końca i mogli kontynuować rozmowę - Pierwsza to w zasadzie chyba pytanie do ciebie, Daveth. Co mogło rozwścieczyć młodego osobnika smoka, by wywarł swoją pomstę na całej wsi? Czy może z natury być taki niszczycielski? I właściwie ile wiemy o czarnych smokach? Druga zaś… po przebiegu spotkania nie mogłem sobie nie zadać pytania, co właściwie drużyna pana Yendaka robiła w tej jadalni, skoro o wszystkim wiedzieli zawczasu, a i nagrodę mieli już uzgodnioną.
- Zastanawiam się czy mogli położyć łapy na nieco innej wersji ogłoszenia, względnie dogadać się z owym kronikarzem. Jego zachowanie w trakcie spotkania było dość podejrzane - Amaranthe dołożyła ze swojej strony, wypowiadając na głos wątpliwości które wyniosła z owych negocjacji.
- Czarne smoki znane są jako podłe i okrutne - odparł druid. - Zapewne ten doszedł do wniosku, że to jego terytorium i chciał przepłoszyć intruzów. Może niedawno tu się osiedlił...
- Czarne smoki są złe.- stwierdził Olgrim, choć będąc rasowym krasnoludem z zasady uważał wszystkie smoki za złe. - A co do konkurencji, to możliwe że ugadali się wcześniej… lub może mają odpowiednie znajomości. Jednakże czy nas to obchodzi? Nie konkurujemy z nimi o prawo do zabicia smoka, prawda? Najważniejsze wszak by problem został rozwiązany. Nieważne przez kogo.
- Tym bardziej, że na dobrą sprawę nie robimy tego dla nagrody - przypomniała Amaranthe, strojąc przy okazji kantele. - Nie wiem jak dla was, dla mnie w zupełności wystarczy sama okazja do zmierzenia się z tą bestia i późniejszego ułożenia o owej wyprawie ballady. To ugadanie z kolei potwierdzałoby moje podejrzenia co do kronikarza. Szkoda, że nie było okazji porozmawiać z nim nieco dłużej, najlepiej na osobności - wyraziła swoje ubolewanie, chociaż nie sprawiała przy tym wrażenia szczególnie owym faktem przejętej.
- Czarne smoki są wredne, chciwe, ale i dosyć głupie- Odezwała się w końcu Carys. - Uwielbiają monety, do tego stopnia, że lubują się w torturowaniu swych ofiar przed śmiercią właśnie pytając o monety. Preferuje zasadzki z wody, ponieważ potrafi oddychać pod wodą. A i tego tu smoka, smoczątkiem nazwać nie można, ponieważ jeżeli osiągnął wielkość konia, to jak na najmniejsze ze swojego rodzaju, musi być już dorosłym osobnikiem. Trzeba uważać na jego oddech, to chmura kwasowa - recytowała z pamięci czarodziejka. - To chyba wszystko co pamiętam - uśmiechnęła się lekko zawstydzona, że tylko tyle pamiętała. - No chyba, że chcecie posłuchac o jego zwyczajach żywieniowych?
- Trzeba będzie zobaczyć co tutejsi alchemicy mogą zaoferować.- zadumał się krasnolud.-Przewodniczka radzi zabrać jedzenie na pięć dni i wodę tyle ile się da. Aczkolwiek ja z boską pomocą mogę wodę stworzyć lub oczyścić w zależności od potrzeb.
- Nie, dziękuję - odparła na propozycję arystokratki tyczącej się zwyczajów żywieniowych smoka. - Wodę zaś i tak dobrze będzie zabrać, a moce twoje oszczędzić na inną okazję - bardka zwróciła się do Olgrima, obdarzając go nader przyjaznym uśmiechem.
- Stworzenie wody to żaden problem - stwierdził druid - ale zawsze może się zdarzyć, że zostaniemy rozdzieleni. Wtedy lepiej mieć zapas na dzień lub dwa.
- Zatem - podsumował rycerz po uważnym wysłuchaniu wszystkich kompanów - gad musi zginąć. Poproszę karczmarza o przygotowanie racji dla pięciu osób na pięć dni.
- I odpowiednią porcję dla Laury - dodał Daveth. - Ona zwykle może sobie coś upolować, ale na bagnach to nigdy nie wiadomo, czy coś się trafi.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 29-01-2020, 09:03   #28
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Pisane wspólnie z Marrrtem

Znowu mieli dzielić jedną sypialnię. Carys ucieszyła się bardzo. Już nie czuła takiego niepokoju jak poprzedniej nocy. Zamieniło się ono w podekscytowanie. Villem był jej przyjacielem, towarzyszem i to od dawien dawna. Naturalnym zatem było, że w czasie przygody ich życia będą nocowali razem. Przygotowując sobie miejsce spoczynku czarodziejka znów czuła wyrzuty sumienia. Villem znowu będzie musiał spać na podłodze.
To była jedna ze spraw, może ta bardziej przyziemna, która zaprzątałą jej głowę. Drugą była sama wypraw.
- Villem? - Zwróciła się do rycerz gdy siadając na łóżku - Co tak naprawdę sądzisz o tym wszystkim? O całej wyprawie? Z nimi? I o smoku? O smoku najbardziej - Westchnęła głośno. - Ta całą Amaranthe wydaje się dość miła. Tak wesoła i pewna siebie. I w ogóle - Carys zaczerwieniła się lekko na wspomnienie kilku rzeczy jakie zauważyła u bardki.
Rycerz zamyślił się. Carys zadała wiele pytań, a on miał mieszane zdanie na temat większości z nich. Ponadto… nie spodziewał się. Prędzej by pomyślał, że rozwinie temat smoka tam na dole. Czarodziejka jednak jak i on musiała mieć więcej wątpliwości niż nakazywałaby sytuacja. Uśmiechnął się nieznacznie i spojrzał na towarzyszkę.
- Byłem pewien z początku, że smoczy atak nie był przypadkiem. Jakby chłopi coś uczynili. A może baron… Wziąłem smoka za sprowokowane zwierza, a nie złą na wskroś bestię. Rad jestem mieć Cię u boku i dzięki Tobie się takich błędów wystrzegać. - spojrzał na nią ze szczerą niczym nie skrępowaną wdzięcznością, po czym wrócił do zzuwania butów - A co do nowych towarzyszy… wzbudzają moje zaufanie. Krasnolud zdaje się bystry, a panna Shimboris spostrzegawcza. Chyba jednak nie uraziliśmy jej na targu. Najmniej umiem powiedzieć o Davethcie.
Odstawił buty na bok i zmarszczył brwi ściągając je jak zwykle gdy coś go frapowało.

- Powiedziałem Liamowi, by został w Secomber. Bagna nie będą mu służyć.

- To bardzo dobry pomysł - czarodziejka pokiwała głową i przerzuciła nogi tak by siedzieć na łóżku wzdłuż. Przesunęła się robiąc miejsce.

Dłonią poklepala je, zachęcając w ten sposób swojego przyjaciela by usiadł koło niej.

- Zostawienie Liama w mieście, to bardzo dobry pomysł. Koni też zabrać nie możemy - rudowłosa zrobiła krótką pauzę. - Więc wszystko będziemy nosili sami. Zapasy na pięć dni. Sporo tego będzie.

Villem spojrzał na wolne miejsce niemal jak na samego smoka. Zawahawszy się usiadł obok czarodziejki i… odetchnął.

- Mamy jeszcze konia pociągowego - ozwał się - Będę go prowadził. Na pięć dni to wystarczy.

Obrócił głowę niemal muskając nosem jej włosy. I czując pełen ich zapach. Szybko spojrzał przed siebie.

- Niepokoi mnie jeszcze jedna sprawa. Ta drużyna Yendaka. Sprawiali wrażenie jakby wiedzieli… znacznie więcej o tym co tu się dzieje.

- To chyba nie jest dobry pomysł brać konia. Nawet pociagowego. Zwierzę może się sploszyc. A wtedy nie utrzymasz go [/i]- na twarzy panny Fiaghruagach pojawiła się troska.

- Dobrze. Wszystkie konie zostaną - rycerz przemyślawszy sprawę przychylił się do słów czarodziejki - To niepotrzebne ryzyko dla zwierząt i dla nas, a mamy jeszcze twoją zaczarowaną sakwę. Bo pomieści niezbędny ekwipunek, prawda?

- Zachowanie drugiej drużyny było dziwne. Może to część rozgrywki Bloomwooda? Bo skoro uzgodnili już wcześnie warunki i pan tych ziem miał tylko potwierdzić, że się zgadza, to po co całe to przedstawienie?
- [i]I ja takie wrażenie odniosłem. Jakby baron miał jeszcze jakiś inny cel[/i - przyznał rycerz po czym po chwili milczenia wzruszył ramionami, przegonił dłonią coś niewidzianego sprzed nosa, a jego oczy zalśniły wesołością - Ale po ostatnich doświadczeniach nie można wykluczyć, że ludzie zachodu po prostu tak już mają.
- Oni są tak różni od nas - czarodziejka uśmiechnęła się ciepło. - To takie… takie ekscytujące - w jej głosie wychwycić się dało mieszankę owej ekscytacji i radości.
Carys przechylila głowę w bok opierając ją o ramię mężczyzny. Westchnęła przy tym.
- To nasza przygoda Villemie. Cieszę się że z Tobą ją przeżyję.
- Mam nadzieję, że dopiero jej początek - odparł rycerz, choć tym razem już całkiem poważnie - Secomber ma kilka przyjemnych twarzy, ale… po historii ze smokiem szybko bym je opuścił.
- Gdy tylko pokonasz bestię, uwalniając nieszczęsnych wieśniaków od niej, będziesz mógł w chwale wrócić do domu - powiedziała czarodziejka pełnym przekonaniem i zasmiala się cicho. Villem bardziej wyczuł to niż usłyszał.
- Dla wieśniaków oczywiście zrobię co w mojej mocy. Ale jak to wrócić do domu Carys? - Powaga go nie opuszczała - Mówiąc “opuścić Secomber” miałem na myśli ruszyć dalej. Może na południe? A może za nowymi towarzyszami. Swoją drogą… czy to oni tak hałasują? - Obejrzał się na ścianę pokoju.
Carys przeciwnie, rozmarzyła się nieco.
- Kolejne przygody. Niebezpieczeństwa...- może to senność która ją powoli ogarniał dawała o sobie znać. A może, to że było jej naprawdę przyjemnie tak opierać głowę o ciepłe męskie ramię. Tak niespodziewanie przyjemnie. - Chcesz do nich dołączać?- Zapytała całkiem poważnie.
Rycerz zastanowił się chwilę nad odpowiedzią. A poczuwszy ciężar głowy czarodziejki na ramieniu postanowił się więcej nie obracać.
- Zrezygnowali ze złota barona, a mimo to też chcą pomóc. Po miesiącu wędrówki z karawaną kupiecką, wydało mi się to bardzo interesujące. Ale dość już o nich. To był długi dzień.
- Długi i męczący - Carys przyznała mu rację. - Teraz najchętniej położyłabym się spać.
Villem drgnął by się unieść i zejść z łóżka. Karcąc się jednocześnie w myślach, że i tak przeciągnął ten moment.
Rudowłosa powoli, z wyraźnym ociąganiem, odsunęła się by mu ułatwić to zadanie.
Rycerz zaś po chwili stał już przy oknie wyglądając na zewnątrz na wieczorne uliczne życie Secomber. Górujący daleko w tle nad ulicą zamek zasłaniał teraz księżyc podświetlając zarys murów. Patrzył przez chwilę na ten widok nim położył się na drugim łóżku.
Carys szybko zapadła w sen. Nim to nastąpiło pożegnała przyjaciela.
- Dobranoc Villemie Adlerbergu, Panie na Falsie, obrońco ucisnionych. - I chociaż Carys mówiła to prawie przez sen, to mówiła to szczerze i z wielkim uczuciem.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 29-01-2020, 19:53   #29
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Lauga jechała przez las na grzbiecie Tarana. Była żołnierka a teraz ‘rycerz fortuny’ jak poetycko nazywają najemników inni byli żołnierze, kierowała się do rodzinnych stron.
Czerwona Dolina kiedyś nazywana tak przez roślinność jaka rosła w tamtych okolicach a potem na pamiątkę wielkiej bitwy jaka się tam rozegrała. Podobno skały nadal są zabarwione na czerwono od ilości szkarłatnej krwi jaka się tam kiedyś rozlała. Pech chciał że właśnie tam ich baronia musiała odepchnąć wojsko najeźdźców. Lauga podobnie jak wiele osób z jej wioski została wcielona do armii. Brali każdego kto umiał unieść miecz. Lauga była córką drwala, oczywiście że umiała unieść miecz. Nie pomogło jej to oczywiście w obronie i odniesieniu ran w tej i wielu innych potyczkach zanim nauczyła się poprawnie walczyć, ale przeżyła. A teraz po czternastu latach służby w wojsku baroni i szwendania się z nim od jednej granicy do kolejnej...czasem nawet nie swojego królestwa, postanowiła w końcu skorzystać z prawa do odejścia.
Każdy miał takie prawo, po dziesięciu przepracowanych w wojsku latach można było odejść. I tak zabawiła dodatkowe cztery, głównie z powodów finansowych, jej żołd był tak lichy, że po każdej bitwie chodziła po pobojowisku szukać lepszego miecza, lepszej zbroi czy ubrań. Później nie było lepiej, jeśli chciałeś mieć dobry sprzęt sam musiałeś za to zapłacić. Więc albo miałeś dobre zaplecze finansowe z racji urodzenia, albo byłeś przedsiębiorczy i nie miałeś oporu okradać zmarłych z ich dobytku.

Na szczęście te czasy są już za nią. Dorobiła się przez te lata, dobry koń, tego akurat wygrała w karty od jednego z rycerzy, miał cztery zagarnięte po walce więc nie zbiedniał, a ona zyskała Tarana. Wielka to bestia o ciekawym umaszczeniu i subtelnością jaką opisywało jego imię. Wcześniej należał do jakiegoś wodza barbarzyńskiego klanu który rozplenił się pod jedną z granic i urządzał sobie raidy na okoliczne wioski.

Lauga walczy wielkim dwuręcznym mieczem, początkowo bo uważała, że taka broń pozwala jej trzymać przeciwników na dystans.

***
Dnia ubywało ale z im bliżej słońce było horyzontu tym Lauga i Taran byli bliżej miasta Secomber. Szansa na wygodny siennik w tawernie. Ciepłą strawa przygotowana przez kogoś kto właściwie zna się na gotowaniu, a nie wojskowego kucharza. Nie rozwodnione piwo może piwo, może towarzystwo. Przez chwile czuła się jak na przepustce.
Bramy miasta przekroczyła po zmroku. Ulice oświetlone pochodniami i światłem padających z wnętrz budynków. Tawerna jaką znalazła miała jakąś ‘świńską’ nazwę. Miała wszystko to czego Lauga potrzebowała po długiej podróży.
Dodatkowo miała też plotki. O smoku.

***
Elfi płomiennowłosy mieszaniec bezceremonialnie dosiadł się do ‘zabójców smoków’.
- Przyjaciele. - Powiedziała kobieta, wyglądająca na wojowniczkę. - Plotki że zamierzacie iść na tego smoka obeszły już miasto. Pozwólcie że się przedstawię. Lauga z Czerwonej Doliny. Aktualnie miecz do wynajęcia ale nie przyszłam się tutaj targować o cenę...no może trochę. Zabierzcie mnie ze sobą ma to wasze polowanie.
***

To było przedwczoraj, dzień podróży w jedną stronę. Połowa dnia na dalsza podróż a potem atak. Następnie bezwypoczynkowy powrót.
Dziś przechodziła przez tę samą bramę. Twarz brudna od kurzu, błota i zaschniętej krwi. Popierała starszego mężczyznę, nazywał się Trevor i był tropicielem pierwszej zorganizowanej grupy ochotników. Doczekali się spotkania z tym smokiem. Gadzina zaatakowała ich późnym rankiem na bagnach. Lauga była prawie pewna że gnomi mag nie żył. Co do reszty nie była pewna, mogli zginąć, być ciężko ranni albo porostu błąkali się teraz. Ona znalazła po wszystkim tylko tropiciela. Oboje postanowili że wrócą do miasta. Przegrupują się i wyruszą jeszcze raz.

- Medyka! - Wydarła się ochrypłym głosem na strażnika przy bramie.

***

Znalezienie Caistiny Trannyth nie było trudne, choć zmęczona po paru dniach żołnierka nie była zbyt ruchliwa. Siedząc naprzeciw tropicielki Lauga pochłaniała trzecią porcję gulaszu niczym wygłodniały pies starając się jednocześnie rozmawiać.
- Nie patrz tak na... mnie...mówisz że tobie już płacą….co z tego że będziesz miała jeszcze jeden miecz do nadziania gadziny...nie proszę cię byś urządzała wycieczkę dla ratowania reszty...po prostu jak ich znajdziemy ...albo no wiesz ich ciała to będzie co powiedzieć reszcie…. tylko o to proszę….Po prostu powiedz o której mam być gotowa i gdzie….- Mówiła przełykając jedzenie i popijając piwem. Potem Caistina powiedziała swoje i właściwie były umówione. Tropicielka już miała zapłacone a Lauga wzięła ewentualne rozmowy z jej pracodawcami na siebie.
 
Obca jest offline  
Stary 01-02-2020, 23:59   #30
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

Wieczorne przygotowania


Krasnolud po obiedzie przemierzył jeszcze osadę dokupując to co mu brakowało. Nie było jednak tego wiele. Jako podróżny kapłan miał i tak plecak wypchany różnymi przedmiotami, więc niewiele mu zostało do kupienia. Po powrocie do karczmy zdumiony Olgrim dowiedział się że Carys i jej rycerz zajęli jeden z dwóch pokojów dostępnych w karczmie. Ten z dwoma łóżkami. Drugi pokój… też z dwoma łóżkami przypadał pozostałym członkom drużyny. Krasnolud trochę sarkał pod nosem, że nie przywiązał do tej sprawy większej wagi wcześniej i ten szczególik umknął mu wtedy. Niemniej nie było co płakać nad rozlanym mlekiem i należało jakoś całą sytuację przecierpieć. W końcu to była jedna noc. Najbardziej z tego powodu martwił się o Amaranthe… niewiastę wszak, nawet jeśli o bezpruderyjnej naturze.

Amaranthe na zakupy się nie wybierała. Jakby na to nie spojrzeć, miała pewne zobowiązania względem swojej widowni. Tym bardziej, że miał to być pierwszy jej występ w tym przybytku, a każdy wszak wiedział, że pierwsze wrażenie najdłużej w pamięć zapadało. Z tego też powodu, gdy już kolacja dobiegła końca, zabrała się bardka za swój występ. Tym razem w swym repertuarze miała zarówno romantyczną balladę o rycerzu i jego ukochanej, jak i pełną przestróg opowieść o skąpym szlachcicu. Nie zabrakło także okraszonych wybuchami śmiechu opowiastek o pewnym krasnoludzie, który za dnia mędrca udawał, a wieczorami niewiasty po karczmach uwodził. Atmosfera ożywiła się i Amaranthe z satysfakcją obserwowała jak jej talent wpływa na zebranych. Powiedzieć, że występ się udał to było lekkie niedopowiedzenie. Przez chwilę pozwoliła sobie na pławienie się w oklaskach i wyrazach uznania, po czym zebrawszy całkiem godziwe napiwki, ruszyła z powrotem do stolika.
- Będzie nam miał kto umilać czas w obozowe wieczory - powiedział cicho Daveth do Olgrima.
- Mhmmm… z pewnością jest utalentowaną artystką.- odparł kapłan wyciągając z plecaka swoją księgę i zabierając się za pisanie. Uzupełniał strony informacjami i odkryciami związanymi z dzisiejszym dniem. Zarówno tymi dotyczącymi misji, jak i tymi dotyczącymi samej miejscowości. Oczywiście wszystko w dethek.
- Paadam z nóg - i dokładnie to zrobiła, zwalając się na jedno z wolnych miejsc siedzących. - Co ty tam jeszcze skrobiesz w tej swojej księdze? - zapytała Olgrima. - I co powiecie na zamówienie napitku do pokoju, pokrzepienie się jeszcze co nieco i sen? Nie wiem jak wy, moi drodzy panowie, ja jednak owego snu nieco potrzebuję co by jego brak przypadkiem negatywnie na moją urodę nie wpłynął - dodała, gwoli wyjaśnienia, sięgając po kufel by przepłukać zmęczone gardło.
- To co się wydarzyło dziś i wszystko co warte zapamiętania jest.- wyjaśnił Olgirm i dodał ostrożnie.- W komnacie są dwa łóżka. więc przyjdzie nam znów jedno wspólnie dzielić?
- Oczywiście. No, chyba że wolisz spać na podłodze - dodała, po czym zrobiła nadąsaną minę. - No albo że już ci nasz układ nie pasuje - wymamrotała, chociaż sądząc po wesołych błyskach w oczach, zdecydowanie tylko się z nim droczyła. - Nie zapomnij wspomnieć o naszych wspaniałym baronie - przypomniała mu, już normalnym głosem.
- Tak. Tak…- miała wrażenie, że sprawiła iż Olgrimowi się pióro obsunęło. Widać jego myśli poszybowały ku niebezpiecznym krainom.- Nasz układ pozostaje w mocy.
Zerknął w kierunku druida, który pewnie będzie świadkiem tego układu. -Masz swój namiot na wrzosowiska? Bo jak nie, to ja mam… ciasny, ale we dwójkę się wciśniemy.
- Twojej urodzie nie potrzeba wielu godzin snu. - Daveth spojrzał na bardkę,
- Mam, mam - zapewniła. - Ale jak będzie chłodno to lepiej we dwoje - dodała, szczerząc ząbki do krasnoluda. - I dziękuję. Chociaż jednak wolałabym nie wyruszać półprzytomna - dodała, zwracając się do druida.
- Myślę, że nie będziemy musieli wstawać aż tak szybko.- odparł krasnolud poprawiając błędy w tekście.- No i samo tropienie smoka pewnie łatwym nie jest. Bo on lata. Nie wiem czy musimy się aż tak spieszyć.
- Mimo wszystko warto wyruszyć wcześnie - powiedział druid. - Co prawda powiadają, że kto rano wstaje, ten cały dzień ziewa, ale to niezbyt często się sprawdza. A ja i tak zwykle wstaję wcześnie.
-To dobrze. Bo ja niekoniecznie.- odparł żartobliwie krasnolud, który spodziewał się dość bezsennej nocy. Jeszcze nie całkiem przywykł do nowej sytuacji. Następnie zwrócił się do Amaranthe.- To co chcesz zjeść? Pójdę zamówić jedzenie i napitki i spotkamy się wszyscy w pokoju ?
- Coś lekkiego - poinformowała, nie precyzując dokładnie o co jej chodziło. - Co niekoniecznie tyczy się trunków. Nie ma to jak wypić przed snem, od razu szybciej przychodzi. I może ktoś się wtedy wiercić nie będzie - zasugerowała, wstając od stołu. - Chodźmy zatem - zwróciła się do Davetha.
- Dla mnie coś... solidniejszego - powiedział druid, również się podnosząc. - Nie muszę dbać o linię. Panie przodem - dodał uprzejmym tonem, słowa popierając gestem.
- Idę, idę - pomachała krasnoludowi i żwawym krokiem ruszyła w stronę schodów prowadzących na piętro. - To który pokój jest nasz? - zagadnęła Davetha.
- Siódemka. Na samym końcu korytarza - odparł druid.
Amaranthe ruszyła korytarzem, nucąc coś pod nosem. Gdy dotarła do właściwych drzwi odczekała, aż druid je otworzy po czym przekroczyła próg jako pierwsza. Od razu też ruszyła w stronę jednego z łóżek.
- Padam z nóg - poskarżyła się, odkładając jednocześnie kantele.
- Nie pomyślałem o tym, by cię wnieść na rękach... przepraszam - powiedział Daveth z kamienną miną.
- Następnym razem - odpowiedziała, zabierając się za rozplątywanie warkocza. - Jestem pewna że jakaś okazja się nadarzy.
- Ja też jestem pewien - odparł.

Krasnolud oddalił się zaś w drugim kierunku drapiąc po brodzie w zamyśleniu. Cokolwiek jednak gnębiło kapłana, znikło przy kontuarze gdzie zamówił posiłki i trunki. Po czym wspomniał karczmarzowi, do którego pokoju zanieść należy zamówienie. I na koniec udał się do pokoju który wynajęli, by dołączyć do dwójki swoich towarzyszy.
- O wilku mowa - powitała go Amaranthe z nader psotną miną. Zaraz też poklepała miejsce obok siebie zapraszając Olgrima, a gdy ten usiadł, skorzystała z jego ud jako poduszki.
- Masz na myśli jego wilczy apetyt? - zażartował Daveth.
- To wam przyniosłem jedzenie.- obruszył się krasnolud, choć niezbyt mocno. Bardziej był zajęty mimowolnym iskaniem włosów artystki i zerkaniem do swojej księgi, którą rozłożył obok.
- No i mi popsułeś zabawę - Amaranthe co prawda nie sprawiała wrażenia szczególnie oburzonej czy złej, jednak nie obyło się bez wskazania winnego druida palcem. - Zatem, moi panowie… Tak się zastanawiam nad tym smokiem i powodem dla którego tak, a nie inaczej sobie poczynia. Myślicie że baron maczał swoje palce w jego pojawieniu się? A może to kronikarz za problemem stoi? - rzuciła pierwsze lepsze pytania, jakie się jej w głowie pojawiły, przy okazji moszcząc się wygodniej.
- Ani jedno, ani drugie - odparł druid, zabierając się za jedzenie. - To znaczy jeśli mowa o baronie i sekretarzu. A czarne smoki mają swoje... fanaberie.
- Smoki są chciwe i samolubne i złe. A wioski to źródło łatwego żarcia i skarbów. Nawet jeśli skromne to zdobycze.- Olgrim zdjął rękawicę i by poprawić Amarante humor, zaczął pieszczotliwie muskać palcami szyję i czasem dekolt bardki.
Amaranthe jednak nie sprawiała wrażenia przekonanej słowami Davetha.
[i] - No skoro tak uważacie [i]- mruknęła jednak pojednawczo. Humor jednak szybko jej powrócił, po części za sprawą Olgrima. - Ciekawe jak ta drużyna, co to już wyruszyła, sobie radzi. I jaką nagrodę im obiecano. Oraz jaka obiecano tym, których spotkaliśmy. I co planujemy zrobić z truchłem gdy już smoka ubijemy?
- Utnie się łeb i… hmm… możemy sprzedać go którejś z tych drużyn, żeby sobie poszli do barona i odebrali nagrodę. Chyba że nam na sławie zależy, wtedy łeb będzie dowodem naszego bohaterstwa. No i… to jest smok. Smoki zbierają skarby w swoim leżu. Ten pewnie jeszcze wiele nie uzbierał, ale to też będzie nasza zdobycz.- stwierdził krasnolu i wzruszył ramionami dodając.-A co barona to on swojego tłustego dupska na wrzosowiska nie ruszy, więc nim będziemy martwić się po powrocie.
- Ten skarbów raczej jeszcze nie zdążył zebrać, chyba że na naszych poprzednikach się dorobił - wtrącił Daveth. - Smocza skóra jest coś warta - dodał - więc prócz sławy i parę groszy może wpaść do kieszeni.
- Wychodzi na to, że tak czy siak, wyjdziemy na plus. O ile się nam powiedzie, oczywiście - dodała, chociaż sądząc po tonie jej głosu, nie miała co do tego wątpliwości. - Zastanawiam się jeszcze czy by z samego rana, zanim wyruszymy, nie udać się na targ co by zaopatrzyć się w solidny zapas mikstur. Co wy na to?
- Coś do ochrony przed kwasem by się przydało - przyznał druid. - A co miałaś na myśli?
- Skóra jest warta jeśli umiesz ją poprawnie zedrzeć i wyprawić. Jeśli nie to szkoda czasu.- odparł krasnolud i dodał.- A mikstury są drogie.. bardzo drogie. Pięćdziesiąt złotych co najmniej. A przecie to te najsłabsze tyle kosztują, potężniejsze znacznie więcej.
- Psujesz mi plany - pożaliła się unosząc dłoń i ciągnąć krasnoluda za brodę, w ramach kary. - Nic konkretnego - odpowiedziała druidowi. - Ot rozejrzeć się jeszcze trochę po targu, może trafi się coś, co mogłoby się przydać. Wiesz, wolę zaopatrzyć się na zapas niż później żałować że czegoś nie mam. Szczególnie gdy od tego czegoś będzie zależało czyjeś życie - uściśliła. - Ale dość o tym… Wina! - nakazała, podnosząc się z ud Olgrima i sięgając po karafkę. - Trzeba was trochę rozruszać bo zaczyna stypą zalatywać - wyjaśniła podstawy dla owego nakazu, mierząc towarzyszy pełnym potępienia wzrokiem.
- A zdawało mi się, że się dobrze bawicie. - Daveth musnął wzrokiem biust bardki. - Co zatem proponujesz? Masz jakiś pomysł?
- Pić jakby jutra nie było, śpiewać, tańczyć i korzystać z życia - oświadczyła Amanathe ze zwyczajową sobie radością.
- Picie popieram. Z tańcem i śpiewaniem to już trochę gorzej u mnie. Ale zobaczymy… co da się zrobić.- odparł polubownie kapłan.
- Przy odpowiedniej motywacji każdy zatańczy - powiedział druid z lekkim uśmiechem. - Ale lepiej nie śpiewaj...
- Nie, nie, nie - zaprzeczyła bardka, stając w obronie Olgrima. - Z całą pewnością Olgrim potrafi pięknie śpiewać, prawda? - nie czekała jednak na odpowiedź. - No a co do tańca to po paru butelkach chyba i tak nie ma większego znaczenia czy się tańczy dobrze, czy tylko podryguje - zapewniła z miną osoby znającej się na owym temacie.
- Intonuję pieśni modlitewne… ale w świątyniach to śpiewa się chórami.- odparł krasnolud.
- W trójkę to kiepski chórek wyjdzie, ale... chyba znasz nie tylko pieśni modlitewne... - Daveth przyjrzał się bacznie Olgrimowi.
- Po kilku kielichach zna się naprawdę, ale to naprawdę dużo pieśni - podzieliła się swoją wiedzą Amaranthe, rozlewając wino do owych kielichów. - Może nas nasz drogi kapłan jeszcze zadziwi - dodała, szczerząc się ciut złośliwie.
- Jak nie spróbujesz, to się nie dowiesz - powiedział Daveth. - Ale krasnoludy ponoć są oporne... Może on powinien pić więcej, niż my? - zasugerował.
- Nie widzę powodu, żebym miał pić więcej. W końcu nie pijemy by się upić, ino dla przyjemności.- stwierdził kapłan niezbyt zadowolony z tego planu.
- O tak! Zdecydowanie powinien - Amaranthe z kolei ten plan się spodobał i to bardzo. - Co najmniej dwa razy więcej! I oczywiście że nie pijemy żeby się upić tylko dla przyjemności. Dla mnie przyjemnością będzie upicie ciebie - wyjaśniła, starając się wyglądać niewinnie.
- Jasne, że dla przyjemności. - Druid udał, że nie słyszy znacznej części wypowiedzi bardki.
- A co dostanę za to poświęcenie się dla ogółu? - Krasnolud próbował negocjować wietrząc podstęp. A i pamiętał co mu się takiego stało, jak ostatnim razem znalazł się w podobnej sytuacji.
- Jestem pewna że ci to jakoś wynagrodzę - bardka uśmiechnęła się lubieżnie i nader obiecująco. - Może ułożę jakąś balladę na twą cześć - dodała, przysuwając się do krasnoluda i opierając się o niego swoim ciałem.
- Ballada? To brzmi bardzo ciekawie. W twoim wykonaniu to będzie arcydzieło. - W głosie Davetha brzmiało przekonanie.
- Jeszcze nie ma o czym. Zresztą… żeby przebić prawdziwych pijaków to… - zadumał się krasnolud i zaintonował cichą modlitwę.-Trzeba mieć krzepę.
- A ja myślałem, że to chodzi o tęgą głowę, a nie siłę mięśni... - odparł druid.
- Specyficzną krzepę.- odparł kapłan enigmatycznie.
- Zatem postanowione - Amaranthe o mały włos nie klasnęła w dłonie ale szybko się powstrzymała co by wina nie rozlać. - Zobaczymy ile potrzeba by upić naszego drogiego kapłana. Może jakiś zakład? - zasugerowała.
- Dwie butelki wystarczą? - spytał Daveth, spoglądając nie na krasnoluda, a na bardkę.
- Nie doceniasz go - zaprzeczyła bardka, mierzwiąc włosy krasnoludowi. - Swobodnie ze cztery wytrzyma jak nie więcej. I to nie mówię o byle czym, a o porządnym napitku. Prawda, Olgrimie? - zapytała.
- A stawka?- zapytał obojętnie krasnolud, bo on wszak nie był stroną w tym zakładzie.
- Co powiesz na… 10 sztuk złota? - zaproponowała Amaranthe mierząc Davetha uważnym spojrzeniem.
- Że cztery butelki solidnej gorzały są potrzebne? - upewnił się druid. - Mimo wszystko stawka jest dość wysoka.
Parę groszy miał, ale to nie był powód, by rzucać złotem na prawo i lewo.
Olgrim się nie wtrącał w ten spór uznając, że dwie strony zakładu są wystarczające.
- Dokładnie - skinęła głową na potwierdzenie. - Jestem przekonana że Olgrim sobie z taką ilością poradzi - zapewniła.
- Znasz go lepiej, więc pięć sztuk złota - odparł Daveth.
- Dorzuć dwie więcej i zakład stoi - zaproponowała.
- Niech ci będzie - zgodził się.
- Wspaniale! - Radość Amaranthe ozdobiona została buziakiem na pokrzepienie, jaki dziewczyna złożyła na policzku Olgrima. - No, to teraz będziesz się musiał postarać - poleciła uśmiechając się psotnie.
- Taa…- westchnął kapłan i pochwycił za pierwszą butelkę wychylając ją duszkiem. To okazało się za mało, by powalić krasnoluda.
Amaranthe piła nieco wolniej, w końcu wypadało by dotrwała do swojego zwycięstwa. Póki jednak co wino jedyne jakie działanie miało to przyjemnie rozgrzewało i sprawiało że psotne myśli wypełniały umysł. Co by nie paść zbyt szybko zajęła dłonie brzdąkaniem na kantele. W końcu w takt muzyki lepiej się piło, a ona jakoś swojego championa wspierać musiała.
Póki co pijaństwo ciągnęło się milczeniu. Trunki wlewały się (lub nie) do gardeł bez widocznych efektów.
Po drugiej flaszce… krasnolud zrobił sobie przerwę, by chwiejnym krokiem udać się do wychodka i nieco opróżnić nadmiar cieczy w pęcherzu.
Bardka zaś skorzystała z okazji by zadbać o zapas trunku do dalszej części zakładu. W końcu zamierzała wygrać, a ciężko by to było osiągnąć gdyby napitku brakło.
Krasnolud powrócił, wdrapał się na łóżko i spojrzał po współlokatorach pokoju.
- No to… pijemy dalej?- zapytał.
- Oczywiście - potwierdziła Amaranthe, wskazując na doniesione zapasy. - Chyba nie masz zamiaru się poddać, Olgrimie? - zapytała z niedowierzaniem, przyglądając się krasnoludowi znad brzegu kielicha.
No… nie…- wymamrotał kapłan. Poddać się nie zamierzał, ale polegnąć mógł. Póki co walczył dzielnie o honor swojego brodatego ludu. I wygrywał! Znów udało mu się wypić.
I beknął przy tym. Wzrok Olgrima był już taki jakiś rozmarzony, a spojrzenie co chwila skupiało się bezczelnie na krągłościach Amaranthe.
- I tak trzymaj - pochwaliła go bardka, klepiąc przy okazji po głowie i o mały włos nie rozlewając wina. Ona sama ani myślała towarzysza w boju opuszczać i dolewała sobie za każdym razem gdy dno w kielichu stawało się widoczne.
- Trzeba walczyć do ostatniej kropli… wina… albo tego co się akurat pije - dodała, dzieląc się życiową mądrością.
- Ano.- zgodził się kapłan dalej wlewając w siebie alkohol.
- Jak będziesz tak pić, to się nie nacieszysz zwycięstwem - powiedział, pod adresem bardki, Daveth.
- Będę się cieszyć jutro - zapewniła z właściwą sobie radością, chociaż bez dwóch zdań nieco wzmocnioną alkoholem. - Daj spokój Daveth, baw się z nami! - zarządziła, unosząc kielich nad głowę przez co trochę wina opuściło jego wnętrze i zwilżyło skórę bardki, pokrywając dekolt szkarłatnymi strużkami. - Oj… - sapnęła zaskoczona.
- Zmarnuje się... - powiedział druid.
Krasnolud się zasępił i od razu wylądował twarzą w dekolcie Amaranthe zlizując łapczywie ten trunek.
Cóż… był bliżej, był pijany… i coś mu się należało za to, że oboje wykorzystali go do zakładu.
- Hej! - Amaranthe roześmiała się, łapiąc krasnoluda za włosy, ale nie odciągała jakoś szczególnie mocno. - Nie masz dość w butelce? Jeszcze mi się spijesz za szybko i zakład przegram. No patrzcie go - śmiała się dalej, próbując upić coś z kielicha, nie fundując Olgrimowi przy okazji prysznicu.
- Eee…. no… ta… popitka?- kapłan wygrzebał z pamięci słowo, które pasowało do tej sytuacji.
- Co mu zawiścisz odrobiny przyjemności? - powiedział Daveth tłumiąc rozbawienie. - No, może nie odrobiny, ale przyjemności z pewnością - poprawił się, spoglądając na miejsce, od którego właśnie odkleił się Olgrim.
- Ja nie odmawiam, ja chcę zakład wygrać - oświadczyła Amaranthe, nieco oburzona takim oskarżeniem. - Tu się gra toczy nie tylko o złoto ale i… ale i… - chwilkę pomyślała. - Ale i o dumę i… I pewnie coś jeszcze - zakończyła z zadowoloną miną.
Olgrim nie miał pojęcia o co toczy się gra, ale wypił już tyle że to nie miało znaczenia. Zresztą zabrał się za wypicie jeszcze więcej. I pokonawszy kolejną flaszkę zabrał się za…. następną? Ostatnią? W sumie kto by to liczył.
- Już jesteś bliski wygranej... - powiedział druid, z pewnym rozczarowaniem spoglądając na wyczyny Olgrima. Był przekonany, że krasnolud podda się wcześniej... i nie zacznie następnego dnia z potężnym bólem głowy.
- Wygrał - poprawiła, dopijając zawartość kielicha tylko po to by go ponownie napełnić. - Ale spokojnie, rozliczyć się możemy rano. Teraz trzeba się bawić! Złoto poczeka - stwierdziła wesoło.
Krasnolud odetchnął z ulgą, bo ostatnie wódki to w siebie wmuszał.-To dobrze.. bawmy.. się… a ja idę do wychodka. Zaraz wracam.
Kapłan stoczył się z łóżka i po chwili chwiejnym krokiem opuścił pokój.
- Ciekawe czy trafi we właściwe drzwi - zainteresowała się bardka, patrząc w ślad za krasnoludem. Nie sprawiała jednak wrażenia szczególnie zaniepokojonej ewentualnymi problemami Olgrima. Było jej zwyczajnie zbyt dobrze. - O bogowie, lubię to kołysanie, a ty Daveth? W ogóle to co tak szybko się poddałeś? Trzeba było pić z nami, byłoby teraz podwójnie wesoło. - Wyszczerzyła ząbki do druida, niechętnie przeganiając nazbyt kosmate myśli z głowy.
- Ależ ja się świetnie bawię - zapewnił Daveth. - A to wylanie wina... palce lizać... - Przeniósł wzrok na biust bardki.
- To było przypadkiem - sprostowała Amaranthe, chociaż sądząc po minie, różnie z tym być mogło. - Poza tym… Nie zmarnowało się więc nie wiem w czym miałby być problem - na potwierdzenie przesunęła palcem po dekolcie.
- Przypadkiem? - Daveth zdawał się być nieco rozczarowany. - Nie mam żadnych zarzutów. Wprost przeciwnie, mi się podobało - zapewnił. - Bardzo przyjemna metoda picia - dodał.
- Czyżbyś miał w tej dziedzinie doświadczenie? Poza tym trzeba tak było mówić od razu, może wtedy udałoby się wtoczyć w ciebie więcej wina - zasugerowała ze śmiechem.
- Kiedyś... ale wtedy materiał mniej przeszkadzał - wyjaśnił z udawaną powagą.
- Ja tu problemu nie widzę. Jeżeli coś przeszkadza to się tego zawsze można pozbyć - odparła bardka upijając jeszcze łyczek wina. - Jeszcze nie jest za późno na to by spróbować - dodała sugestywnie.
- Pozbyć się, czy spróbować? - zainteresował się druid, przesiadając się nieco bliżej bardki.
- Spróbować się pozbyć? - odpowiedziała pytaniem, chichocząc nad kielichem. - Po co wybierać jedno albo drugie jak można jedno i drugie w życie wprowadzić?
Druidowi nie trzeba było dwa razy powtarzać - bez wahania sięgnął do zapięcia, utrzymującego na bardce znaczną część jej odzienia. Które to poddało się wpływowi grawitacji i opadło, odsłaniając wcześniej zakryte części ciała Amaranthe.
Drzwi się otwarły i krasnolud wszedł zakłócając to co się działo, na miejscu… spojrzał na dwójkę na łóżku i podrapał się po czuprynie próbując wywnioskować co się działo.
- Olgrim! - bardka przywitała krasnoluda z radością. - Chodź, będziemy testować picie z nagiego ciała - poinformowała wesoło, sięgając po butelkę z winem i z werwą zmieniając pozycję na leżącą. Brzuszkiem, i nie tylko, do góry.


Daveth sięgnął po butelkę i wylał nieco wina na odsłonięty biust bardki, po czym zaczął zlizywać napój, poświęcając może zbyt wiele uwagi miejscom, na których krople wina nie miały prawa się utrzymać.
Pijany kapłan wzruszył jedynie ramionami, wdrapał się na łóżko i dołączył do wodzenia językiem za kropelkami wina… po skórze leżącej Amaranthe, głównie na brzuchu dziewczyny.
Bardka zaś, no cóż, za wiele do roboty w zaistniałej sytuacji nie miała. Ułożyła się wygodnie i cieszyła wrażeniami. A to sapnęła, a to się roześmiała gdy czyjś język trafił na szczególnie wrażliwe na łaskotanie miejsce. Pokój wokół niej wirował i wirował i wszystko było absolutnie wspaniałe.
Krople to miały do siebie, że z czasem znikały, więc Daveth wylał na dziewczynę kolejną porcję wina - niezbyt dużo, ale tyle jednak, by przede wszystkim Olgrim się czym zająć. Jemu samemu wino w zasadzie nie było potrzebne - i bez niego bardka świetnie smakowała. Nieco zawiany krasnolud miał niewielkie problemy z równowagą, toteż musiał się podeprzeć… na ciele leżącej Amaranthe. Dłonią oparł się o obszar między jej udami, a że czasem mu się ręka lekko ześlizgiwała, to przerywał wodzenie językiem by palcami przesunąć po jej podbrzuszu. Zapomniał już po co wodzi językiem po skórze dziewczyny. Ot, czynił tak już bez konkretnego powodu.
Bardce zaś robiło się coraz goręcej, a i oddech jej przyspieszył, co nie ułatwiało wyławiania językiem poszczególnych kropel alkoholu. Dłonie Amaranthe także w tym nie pomagały. Jedna na głowie Davetha, a druga na głowie Olgrima. Pierwszą prztulała do piersi, drugą zaś nieco niezdarnie starała się doprowadzić tam, gdzie błądziły jego palce. Kwestia wina jakoś wyleciała dziewczynie z myśli na obecną i zapewne kilka kolejnych chwil.
Daveth również nie myślał o winie. I bynajmniej nie próżnował. Jego usta zajmowały się jedną z piersi, by zaś druga nie była poszkodowana, to zajęły się nią jego palce.
Krasnolud… z pewnością nie był niedoświadczony. A może po prostu kierował się instynktem, a może pamiętał że ma lizać skórę… więc bardka czuła jak kapłan podwija jej spódnicę i dobiera się do majteki. Jak na serdelkowate palce należące do kapłana… były one zaskakująco zwinne. I szybko palce owe wślizgnęły się pod materiał bielizny Amaranthe.
Niekoniecznie o palce jej chodziło ale Amaranthe nie miała zamiaru narzekać. W sumie to i tak ledwo ogarniała co się dzieje. Działo się jednak dobrze i tylko to ją w danej chwili obchodziło. Wygięła się więc by ułatwić zarówno jednemu jak i drugiemu towarzyszowi igraszek, dostęp do swego ciała.
Współudział krasnoluda w zajmowaniu się bardką niezbyt druidowi przeszkadzał. Co prawda uznał, Olgrimowi przypadł w udziale ciekawszy kawałek jej ciała, ale nie zamierzał narzekać i zajął się, z większym zapałem, biustem dziewczyny.
Bielizna została zsunięta, a palce pijanego krasnoluda zgodnie ze złodziejskim nawykiem znalazły szczelinę przy której zaczęły zwinnie majstrować. Język Olgrima dołączył po chwili wodząc nim zamaszyście po skórze. Do tego broda łaskocząca skórę. Dużo różnych doznań fundował bardce pijany kapłan.
Bardka zaś, w tym słodkim upojeniu, odnalazła dość świadomości by uznać, że się panom należy coś w zamian. Jako że tylko jednego miała na tyle blisko co by móc podziałać coś zwinnymi palcami, przeto właśnie do Davetha odzienia zaczęła się niecierpliwie dobierać.
Druid, jako że miał jedną ręką wolną, zaczął pomagać bardce w jej działalności.
A złodziejskie palce krasnoluda zanurzały się w odkrytej szczelince, by otworzyć… usta Amaranthe tym razem i skłonić do głośnego wyrażania opinii na temat kapłańskich metod Olgrima. Krasnolud już całkiem zapomniał się w sytuacji tańcząc językiem podbrzuszu i udach wspólniczki.
Co mu się udało i to całkiem dobrze, przez co zapewne sąsiedzi szans na sen nie mieli żadnych. Utrudniło to także nieco jej własne działania, na szczęście nie była w nich sama i w miarę szybko udało się dziewczynie dobrać do nagiego ciała Davetha, które to ciało zareagowało na dotyk tak, jak powinno A krasiek zajmował się badaniem obszarów, które pachniały coraz bardziej lubieżnie. Język schodził w dół zlizując… no cóż… nie było to wino, ale była to ciecz. Więc w tej sytuacji spełniała warunki Olgrima. Bardka zaś pojękiwała coraz to głośniej i coraz gwałtowniej chwytała w usta powietrze. Przynajmniej do chwili, w której nie przekręciła się nieco i nie zajęła owych ust nieco inną czynnością. Druid nie tylko przesunął się, by jej tę czynność ułatwić zmianą pozycji, ale i chwycił ją za głowę. Całkiem jakby się obawiał, iż bardka w ostatniej chwili się wycofa. Czego Amaranthe nie miała w planach, chociaż po krótkiej chwili jednak przerwała zabawę, chociaż jedynie na czas potrzebny by wypowiedzieć dwa słowa.
- Zmiana… Pozycji - wyjęczała, bo obecna już jej nie wystarczała. Idąc za słowami zaczęła wyślizgiwać się krasnoludowi chociaż tylko po to by ponownie podsunąć mu swój skarb tyle że teraz zamiast leżeć, opierała się na łokciach i kolanach.
- Lepiej - skomentowała jeszcze, po czym powróciła do przerwanego zajęcia.
Krasnolud powrócił więc do grzebania przy “zamku”, najwyraźniej polubiwszy badanie tego obszaru paluchami i językiem… być może odwdzięczając się za poprzednią noc. I wodząc chropowatą powierzchnią dłoni po udach bardki.
Daveth w zasadzie nie musiał nic robić - wystarczyło stać i cierpliwie czekać... ale poruszył nieco biodrami, by dać znać, iż działania bardki sprawiają mu niekłamaną przyjemność.
Przyjemność ta była obopólna co wyrażane było jękami i energicznymi ruchami zarówno rąk, jak i warg czy też języka. Także i działania krasnoluda nie pozostawały bez odzewu. Domagające się więcej ciało Amaranthe zaczęło napierać na jego twarz, zaś rozsunięcie nóg sugerowało, że dziewczyna jest gotowa na ciut więcej.
Krasnoludowi chwilę zajęło zmienienie pozycji, chwilę uwolnienie się od spodni… nieznośnie długą chwilę. Potem jednak silne dłonie pochwyciły pośladki i wraz z głośnym sapnięciem nastąpił szturm. Krasnoludzki taran wbił się w wrota owe i zagłębił gładko...choć z racji swoich gabarytów był wyczuwalny wyraźnie.
Na tyle wyczuwalnie że odczuł to nawet Daveth, bowiem bardka idąc za impetem nadziała się głębiej na dumę druida. Nieco zdziwiona wycofała się pospiesznie, zaraz jednak powróciła do swych działań dopasowując się do rytmu narzucanego przez Olgrima i pomagając sobie w owych działaniach dłonią.
Druid, chociaż miał nieco mniejsze możliwości manewru, również spróbował dostosować się do rytmu, starając się jednak, by za szybko nie dojść do finału.
Krasnolud zaś poruszał się miarowo i coraz mniej dostojnie czując jak z każdym ruchem przyjemność rozgrzewa jego ciało i budzi więcej pożądania… większą ochotę na przyspieszenie tempa. Coraz mocniej więc napierał i coraz bardziej bujał biodrami, zaciskając mocno palce na miękkim tyłeczku Amaranthe.
Ta zaś zatraciła się całkiem i z każdym kolejnym ruchem coraz bliżej znajdowała szczytu. Ilość doznań plus poziom upojenia sprawiły że dotarła do niego przed swoimi partnerami.
Być może w tym momencie druid powinien był się wycofać, ale Daveth był daleki od czegoś takiego. A że działania bardki nieco osłabły, on nieco zintensyfikował swoje, chociaż daleko mu było do animuszu, z jakim poruszał się Olgrim. Który dysząc głośno i zatracając się w doznaniach przyspieszył mocno, acz ten “sprint” nie trwał długo. I Amaranthe poczuła jego finisz. Po nim zaś kapłan przestał się poruszać i klęczał jeno głaszcząc krągłości pośladków artystki.
Druidowi udało się jeszcze chwilę trwać, lecz i on doszedł, spełniając się w usta dziewczyny, w paru coraz słabszych skurczach. Zmęczony nieco oparł się o łóżko. Podobnie jak Amaranthe, która zwinęła się w kuleczkę i najwyraźniej zamierzała zwyczajnie usnąć tam gdzie padła.
Krasnolud odsunął się od niej i niezgrabnie zaczął się rozbierać. I jemu się oczy kleiły, ale resztkami siły woli zdjął z siebie tyle ile zdołał… nim położył się i zasnął używając biodra Amaranthe jako poduszki.
Daveth nie miał zwyczaju zasypiać tuż po... ale bardka nie wyglądała na chętną do rozmowy. Dlatego też, w ramach podziękowania, pieszczotliwym gestem pogłaskał piersi dziewczyny, a potem pocałował - tę bardziej dostępną.
A potem wypił nieco wina za zdrowie bardki i poszedł spać.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 02-02-2020 o 00:07.
Grave Witch jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172