|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
10-01-2020, 00:04 | #21 |
Reputacja: 1 | NA STRAGANIE W DZIEŃ TARGOWY (Grave Witch, Efcia, Marrrt) Carys lawirowałam w tłumie z wrodzoną gracją i wdziękiem płynąc w tym tłumie tak jakby to tu zupełnie nie było. W czym często pomagał jej Villem służąc wsparciem ramienia czy torując nieco drogę. Jeżeli nawet jakiś detal psuł jej dobry humor, to nie dawała tego po sobie poznać. Wręcz przeciwnie. Cała emanowała niezbyt przesadnym i nachalnym entuzjazmem. Amaranthe od dziecka uwielbiała targi i miasteczka czy miasta, co to się głównie na handlu skupiały. Były to miejsca, które dla dziewczyny równały się z otwartymi skrzyniami złota. Ileż tu można było cudów ujrzeć, ile plotek usłyszeć, ile ludzkich i nieludzkich zachowań poobserwować. Była to skarbnica wiedzy, której niekiedy nie sposób było zyskać w innych lokacjach. Co tam ruiny czy lochy czy nawet sale zamkowe. To właśnie w takich miejscach jak to najłatwiej było zdobyć materiał na dobrą opowieść i najlepiej zbierało się informacje o miejscu do którego się zawędrowało i osobach, które je zamieszkiwały. Jedyne co to trzeba było mieć uszy i oczy otwarte. Także towarzystwo cieszyło Amaranthe. Wystawianie Carys na kolejne pokusy, droczenie się z młodą kobietą oraz jej ochroniarzem, stanowiły nie lada atrakcję. Z przyjemnością wyszukiwała coraz to skąpsze odzienia, obrazy ukazujące oddającym się przyjemnością kochanków, rzucała dwuznacznymi komentarzami. Nie było w tym złej woli, ot, para wydawała się na tyle słodka i rozkosznie niewinna, że nie dało się tak po prostu zostawić ich w spokoju. Gdy Villem odprowadził wzrokiem kilku szemranie wyglądających typów, Carys i Amaranthe właśnie podziwiały jeden z żywych obrazów i choć te dzieła które widział nie wzbudziła w nim jakiegoś wielkiego zainteresowania, to przystanął. Przyglądając się zresztą nie sztuce, a tym dwóm tak odmiennym pannom. Panna Shimboris miała w sobie coś… w elfi sposób dziecięcego i nieskalanego ludzką niechęcią do bliźnich. Skojarzenie to stąd było zapewne, że część pracujących na Falsie elfich niewolników, miała dzieci. I jakkolwiek nie zdarzały się one często, tak wystarczyło zobaczyć jedno by je zapamiętać do końca życia. Uosobienie nieco krnąbrnej beztroski, śpiewu i źrebięcych podskoków. Zaraźliwej, acz zaczepnej radości i niegasnącego entuzjazmu. Tak podobnego, a jednak tak różnego od tego do jakiego przyzwyczaił się już u Carys… Właśnie. Carys. Villem już od dłuższego czasu sam nie wiedział co się z nim dzieje. Znał swoje powinności. Tymczasem z dnia na dzień czuł kiełkujący powoli w sercu lęk, że coś go pcha ku sytuacji… w której postawiłby umiłowaną towarzyszkę w niezręcznej i niewybaczalnej wręcz sytuacji. Sytuacji gdy na szwank zostanie wystawione dobre imię jej i jej rodzicieli. I sam ten fakt nie dostawał niestety tej sile, która go pchała ku temu . I tak jak codziennie zagłuszał ten lęk, tak od czasu do czasu słyszał go w sercu. Jak na przykład teraz gdy czarodziejka jakkolwiek jak i on dość już po podróży z karawaną mająca kupców, potrafiła w ten niepowtarzalny sposób odnaleźć go w tłumie ciepłym spojrzeniem i przywołać do siebie. Ruszył natychmiast. I szybko się zorientował w jaką opresję popadła Carys. Obraz który bowiem Amaranthe komentowała przedstawiał parę znajdującą się w… chwili najwyższego uniesienia. I powtarzał to uniesienie w kółko nie szczędząc werbalnych westchnień i jęków. Rycerz spojrzał na Carys i bardzo szybko cofnął to spojrzenie prosząc bogów w duchu by ona go nie dojrzała. Potem uśmiechnął się nieco zakłopotany tym bardziej, że panna Shimboris zaczęła bawić się dziełem, które jak się okazało… można było powiększyć wyśrodkowując pejzaż na kochającej się parze... a wręcz na wybranych tylko partiach ich... - Panno Shimboris - odchrząknął zakrywając dzieło płótnem - Przejdźmy może dalej. - Może zajrzymy na to stoisko ze zbrojami? - zasugerowała, słysząc zachwalającego swoje usługi sprzedawcę. - Drobne modyfikacje tu i tam, jakiś kolec… - zachwalała z psotnym uśmiechem, mierząc towarzyszącego im rycerza od stóp do głowy, kładąc przy tym poufale dłoń na ramieniu czarodziejki. - Co wy na to, Carys? Villemie? Villem szybko przystał na propozycję zwiedzenia warsztatu płatnerskiego. Nie jednak z chęci zakupu czegokolwiek, gdyż o swój rynsztunek dbał należycie i ni napraw ni poprawek nie wymagał on na razie żadnych. Zresztą nie powierzyłby rodowej dumy na kramarskie hasło “przerabiamy!”. Miał jednak chwilowo dość sztuki i ciekaw był samego zakładu i pracujących w nim rzemieślników. Czując więc na sobie taksujące jego pełną płytę spojrzenie bardki tym razem niewzruszenie poprowadził panny ku kramowi, z wnętrza którego dobiegał odgłos młota i zapach gwałtownej burzy. W zasadzie ciekawiło Villema jakież dobra poleciłby mistrz płatnerski przeciw smokowi. I czy by go smocza łuska nie interesowała? Amaranthe westchnęła w duchu. Może to po prostu było zbyt proste? Przez chwilę zastanawiała się jakby zareagował na propozycję odwiedzenia burdelu ale zrezygnowała z pomysłu. Szkoda jej jednak było bo właśnie w domach uciech można było niekiedy usłyszeć najciekawsze z historii, a panny które tam pracowały były istnymi skarbnicami wiedzy. Sama bardka średnio była zainteresowana stoiskiem które zaproponowała. Nie licząc czysto sadystycznych skłonności do droczenia się ze swoimi towarzyszami nie miała żadnego interesu do właściciela. No, chyba żeby coś w oko wpadło ale… Towarzystwo bardki było interesujące. Jej sposób bycia. Tak swoboda. Nawet jeśli starała się szokować, a starała się, to nie robiła tego jeszcze w sposób wulgarny i obliczony na zdyskredytowanie towarzyszki. Carys starała się jak mogła zachować powagę i spokój gdy Amaranthe wynajdywała coraz to nowe rzeczy. Tę powagę i spokój starała się zachować również dla Villema. Właściwie To przede wszystkim dla niego. Nie żeby podejrzewała, że dziedzic Falsy mógłby czuć się zakłopotany czy coś takiego. Jednak przez szacunek dla lady Liisy Adlerberg i pamięć lat szczęśliwych jakie spędziła pod jej czujnym i czułym okiem musiała zachować się jak ją uczono. Dlatego z wdzięcznością przyjęła propozycję swego przyjaciela i ruszyła za nim do warsztatu płatnerskiego. To co zaskakiwało, to chłód jaki panował we wnętrzu namiotu. Spodziewać się można raczej było gorąca jakim charakteryzują się kuźnie, ale szybko wyszło skąd ten mylny wniosek. Tutaj pancerzy nie kuto. Tu je wyłącznie przeprawiano i umagiczniano. Owszem, jakiś brodacz pracowicie obijał młotkiem stalową tarczę zdobiąc ją kolcem, ale sporą część rzemieślników stanowili adepci sztuk magicznych i alchemicznych. I to ta magia, którą sycili tarcze i zbroje wyciągała ciepło z wnętrza namiotu. Na ten przykład na oczach całej trójki zniknęła kolczuga na mierzącym ją młodzianie, odsłaniając jego nagi tors, a chwilę później, któraś z tarcz rozbłysła takim jasnym światłem, że wszyscy jęknęli zakrywając oczy. - Moja wina! - Krzyknął jeden z terminujących zbierając kilka nieprzychylnych uwag... - Mówiłem nie aktywować samemu! Ohoho… Próba 800… do 870… Villem usłyszał za sobą głos. Gdy się odwrócił dostrzegł onego brodacza z młotkiem w ręku. Był wysoki i chorobliwie wręcz chudy. Długie ramiona wisiały mu wręcz niezgrabnie i komicznie, mimo że na oko liczył sobie prawie pięćdziesiąt wiosen. Trzymanym młotkiem wskazywał zbroję Adlerberga. - Mithril. Domieszkowany borangiem. Albo gotterdammerungiem. A najpewniej oboma. Doskonała robota. Strach coś w niej poprawiać. - Dziękuję - przyznał powoli Villem, który nigdy nie był świadomy z czego dokładnie składa się jego zbroja, a wymienione nazwy niewiele mu mówiły - Nie jest to moim zamiarem. Ciekawiło mnie jednak jak się onych poprawek dokonuje bez… miechów i młotów. Magia. Wyraźnie wyczuwalna przyciągała uwagę panny Fiaghruagach, która przysluchiwała się wymianie zdań. Brodacz zaśmiał się jakby usłyszał stary, już dawno zapomniany żart. - Nad twą tarczą panie rycerzu, mógłbym jednak popracować i uczynić ją zdatniejszą w walce. Mogłaby ściągać strzały na ten przykład. - Dziękuję za propozycję panie. Być może zainteresuję się nią po powrocie z wyprawy na smoka, którą zlecił wasz baron. Brodacz uniósł brwi na tę wieść spoglądając ze zdziwieniem na panny.. - Idziecie na bagna? Villem nie pomniał obecnie, czy na bagnach ów smok był, ale doszedł do wniosku, że smoków nie może być więcej niż jeden. - Tak. Na bagna. - To gorącą prośbę bym do was miał - odparł brodacz spoglądając na rycerza i jego towarzyszki, marszcząc brwi i drapiąc się po włosiu z pewnym zakłopotaniem - Trzy dni temu… chłopaka tam posłałem. Gołowąsa… znaczy nieumnego. Strasznie chciał bym go do warsztatu na ucznia wziął, ale nic nie umiał. Tom go spławić chciał. Rzekłem mu, że koło ruin na bagnach szmelcu się w gruzie nieco wala. Stara stal, bezwartościowa, ale mi do niektórych prac przydatna. Rzekłem, że jak cetnar mi tego złomu zwiezie to go przyjmę. Wiecie, by się go pozbyć, bo normalny dzieciak by se dał spokój. Ale on nazajutrz naręcze tej stali przyniósł i rzekł, że idzie po następne. Obsobaczyłem i zwyzywałem głupka, ale się uparł i polazł znowu… I dziś będzie 3 dzień jak nie wraca. Jakbyście go znaleźli, ślad jaki… to poratujcie, albo przywieźcie i… no upust się jaki znajdzie. Adlerberg przyglądał się chwil parę płatnerzowi wyczuwając trawiący go wyrzut sumienia i skinął głową. - Gdy wrócę odwiedzę was panie… - Angus Blackanvil. - Villem Adlerberg z Falsy. To był cały Villem. Jej Villem. Carys z podziwem patrzyła na swego towarzysza, gdy ten wsłuchiwał się w jakby nie było smutne słowa płatnerza. A Carys wpatrywała się w rycerza. Nie chcąc męczyć dłużej panien warsztatem, Villem zaproponował opuszczenie namiotu, sugerując, że przed wejściem czuł dochodzący skądś zapach cynamonu, szałwii i pieczonych jabłek. Poza jabłkami Villem nabył również 5 polecanych przez pulchną hobbitkę ciastek, które miały jakoby skrywać jakąś myśl dla wybierających się na wyprawę. Swoje nadgryzłszy z kruchego ciasta cormyrskiego, wydobył papierek z wiadomością dla siebie: - Za pomocą dwóch nóg nie wejdziesz na dwa drzewa.[ Parsknął czekając co panny wylosują. Sentencja jaką dostała Carys była… Co tu dużo mówić sentencją z wypieków. -Jeśli okazja wzywa Cię po imieniu, nietaktem byłoby nie odpowiedzieć - przeczytała. Sam wypiek był jednak smakowity. - Chyba powinniśmy już wracać - zwróciła się do towarzyszy gdy już przełknęła ciasto. Bardka pokiwała głową, zjadając swoje ciasto jednak wróżby nie czytając. Po namyśle poszła w ślady Villema i nabyła jeszcze cztery takie ciastka. Co prawda nie była pewna czy Olgrim lubi łakocie to jednak nic jej nie szkodziło spróbować przekupić go nimi. - Możemy wracać - zgodziła się. - Skoro wam tak spieszno by samym zostać - dodała z łobuzerskim wyrazem twarzy. - No i wypadałoby odświeżyć się po podróży zanim pójdziemy interesy załatwiać - dodała, rozglądając się jeszcze po straganach ale jakoś nie widząc niczego co by musiała już teraz kupić. Mniej więcej udało się im zorientować w zasobach miasteczka, a co za tym szło, gdy już nieco konkretów poznają będzie łatwiej uzupełnić ekwipunek o konkretne rzeczy. Nie było wszak sensu wypychać sakw niepotrzebnymi drobiazgami które a nusz się przydać mogą, a najpewniej tylko miejsce zajmować będą. - W sumie to możecie iść przodem - rzuciła po chwili. - Ja się jeszcze rozejrzę po mieścinie. Tylko bawcie się grzecznie - rzuciła na odchodnym z bynajmniej nie maskowanym podtekstem co do owych zabaw i tyle jej było. - Zawsze tak się bawimy - odpowiedziała całkiem szczerze Carys naśladując ton bardki. -[i] O co im wszystkim chodzi?[i]- Zapytała już cicho swojego towarzysza. - Najpierw karczmarz, teraz ona. Villem podał przyjaciółce ramię i przez chwilę oboje odprowadzali wzrokiem znikającą bardkę. Rycerz miał poważne wątpliwości dotyczące puszczenia jej samej przez nieznane miasto. Jednak lekcje pani na Falsie, która chciała by młodzi radzili sobie nie tylko z arkanami magii i na polu bitwy, ale i na salonach, podpowiadały mu, że nie należało się już narzucać bardce gdyż… - Mam nadzieję, że panna Shimboris nie poczuła się czymś urażona. Ani on ani tym bardziej Carys uchybić jej nie zamierzali. Ale wniosek ten pasował do jej pośpiesznego oddalenia się. I być może tłumaczył zachowanie niziołka wcześniej. Mieszkańcy zachodu najwyraźniej przypisywali im błędnie jakieś intencje. - Zapewne okaże się wieczorem. A tymczasem… czasu jeszcze dość. Może zamiast wracać nad rzekę byśmy poszli? Spacer nadrzeczną groblą miał swoje dobre i nieco mniej dobre strony. Okazało się, że rzeka Delimbiyr była spławna i intensywnie przez mieszkańców eksploatowana. Tym samym zastali przy jej brzegach licznych rybaków umilających sobie słoneczny dzień piwem i cichymi rozmowami. Co jakiś czas płynęła nią mała barka, lub flisacka krypa, a i zdarzyła się hałaśliwa rodzina niziołków która z zabawnego statku machała radośnie do Carys i Villema. Bywało też jednak, że wiatr powiał od dołu rzeki, psując nieco powietrze. Najwyraźniej nie przeszkadzało to jednak rycerzowi, który w pewnym momencie położył lewą rękę na jej dłoni którą opierała się o jego prawe ramię i powiedział cicho. - Bardzo się cieszę. Że tu jesteśmy. Dziękuję Ci Carys. Rozmówki z rybakami zaowocowały jeszcze jednym odkryciem. W Delimbiyr żyły szorpy, stanowiące charakterystyczną dla tej rzeki odmianę pstrąga. I jak przekonywał rybak, po prostu nie można jej nie spróbować przebywając w Secomber. A najlepsze przyrządza Tekla w pobliskiej Siódmej Strunie Harfy. Siódma Struna Harfy okazała się… chyba nadrzecznym magazynem przerobionym na tawernę. W dodatku starym i niestety zaniedbanym. Z pewnością rycerz i czarodziejka nie pokusiliby się o szukanie tu noclegu. Ale przygoda ma swoje prawa i niezrażeni rozgościwszy się przy stoliku na zewnątrz zamówili jedną szorpę i coś do przepłukania ust. Głód nasycić zamierzali już wieczorem po spotkaniu z baronem z panną Shimboris, Davethem i Olgrimem, ale drobna przekąska w tym lokalu stanowiła przeżycie samo w sobie. Szorpa była nieduża. Upieczona z obu stron z wyczuwalnie wtartym w nią czosnkiem niedźwiedzim i koperkiem. Do tego dostali podpłomyk na liściu kapusty i dwa kubki cydru jabłkowego. I już planowali ponowne odwiedziny tutaj po powrocie z wyprawy na smoka. A tymczasem podziękowawszy i zapłaciwszy, ruszyli w stronę ratusza jakoże czas się powoli zbliżał ku temu.
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
10-01-2020, 10:07 | #22 |
Reputacja: 1 | Krasnolud przemierzał uliczki miasta zafrapowany tym co usłyszał. Teoretycznie byli w dobrej sytuacji, jeśli potencjalny pracodawca wynajmie druida. Jeśli nie… oby wynajął jakiegoś przewodnika. Właściwie to przewodnik był drużynie potrzebny tak czy siak. I liczył na to, że baron takiego dostarczy. Jeśli nie… cóż… krasnolud szukał miejsca, gdzie mógłby tanio kupić mapę wrzosowisk.
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” |
12-01-2020, 17:44 | #23 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Towarzystwo zwiedzało sobie przez pewien czas miasto Secomber, a następnie spotkało się na obiedzie w karczmie “Śpiewający duszek”, gdzie o wynajęcie izb noclegowych postarał się Daveth. Tam uzgodniono jeszcze kilka drobnych szczegółów dotyczących samej wyprawy, po czym w końcu nadszedł czas, i ruszono do Barona Bloomwooda. Zamek stał w samym mieście, daleko więc się wybierać nikt nie musiał. Grupkę wpuszczono bez żadnych problemów przez bramę, wychodziło więc na to, iż byli oczekiwani, a kronikarz Sharpblight wszystkim się zajął. Awanturnicy zostali zaprowadzeni przez służbę gdzie trzeba, klucząc chwilę korytarzami zamku, aż w końcu znaleźli się w jakimś pomniejszym holu. Nie byli tam jednak sami. Oprócz grupki czterech innych osób, wyglądających również na śmiałków szukających przygód, przy jednych dużych, podwójnych drzwiach, stało dwóch strażników z halabardami. Ani służbą, ani strażnikami nikt się nie przejmował. Spojrzenia obu grupek za to wodziły po…”konkurencji”. - Co tam? - Zagadnęła zbrojna Półelfia piękność, odrobinkę zaczepnym tonem. - Ha! Rywale! To mi się podoba! Hahahaha!! - Zaśmiał się wesoło grubas odziany w futra, który był chyba jakimś magikiem? - Hej hej - Uśmiechnęła się miło Krasnoludka z dużym toporem, pozdrawiając skinieniem głowy. Z kolei Ich ponury, jednooki ludzki łucznik nie odezwał się ani słowem, z kamienną miną przyglądając się jedynie Carys, Villemowi, Olgrimowi, Davethowi i Amaranthe. …. - Proszę o złożenie oręża przed rozmową z Baronem - Odezwał się zjawiający się w holu Sharpblight, wskazując na stół przy ścianie - Przymusu nie ma, jednak zasiadanie do stołu szlachcica z orężem będzie nietaktem... - Kronikarz spojrzał po niecałym tuzinie awanturników, i chyba doszedł do wniosku, iż nie każdy rozumiał co oznacza “nietakt”, dodał bowiem szybko - ...bo tak nie wypada, nie? Pojawiło się kilka parsknięć i prychnięć niezadowolenia, konkurencyjna grupka grzecznie jednak odłożyła wszelaką broń gdzie trzeba, gotowa na spotkanie z Bloomwoodem, a Kronikarz spojrzał wyczekująco właśnie na samych “Potężnych Pięcioro”... ~ Sala, do której wszyscy weszli za znanym im już Sharpblightem, okazała się jadalnią. Jej ściany były ustrojone obrazami i gobelinami, a jedna z owych ścian miała liczne, duże okna zapewniająca sporo światła dziennego. Stał tu również długi stół zastawiony jadłem, przy którym siedział jakiś grubas, który po chwili okazał się Baronem. Sam stół z kolei miał dosyć dziwnie ustawione krzesła, świadczące chyba o fakcie, iż szlachcic nie chciał nikogo ze śmiałków blisko siebie, a i jednocześnie, owe krzesła były ustawione pod liczbę osób obu grup… - Mości panie - Ukłonił się lekko Kronikarz - Oto dwie grupki śmiałków, gotowe zmierzyć się ze smokiem w twym imieniu. Yendak Fiedlerson i jego towarzysze... - Urzędas wskazał dłonią futrzastego mężczyznę i jego grupkę, na co Baron minimalnie kiwnął głową w powitaniu - ...oraz grupka…emmm... “Potężnych Pięcioro" - Zająknął się odrobinę Sharpblight, na co Baron przewrócił teatralnie oczami, a Krasnoludka z konkurencji cichutko zachichotała. - Siadajcie - Powiedział szlachcic. - Siadajcie, siadajcie - Powtórzył urzędas, sam szybko dreptając na swoje przeznaczone miejsce, jedyne bliskie Barona przy stole. Gdy po chwili zaś wszyscy usiedli, i skończyło się kilkusekundowe szuranie krzesłami, i tym podobne, Baron Bloomwood obrzucił spojrzeniem wszystkich śmiałków przy stole. - Przybyliście więc na ogłoszenie o ubiciu smoka panoszącego się na bagniskach, dobrze, dobrze... - Mężczyzna bawił się małym srebrnym widelczykiem, obracając go w palcach - ...chcę jego głowy jako dowodu. Daję wam nie dłużej niż pięć dni na wykonanie zadania, i informuję, iż już jedna grupka wyruszyła wczoraj na Wysokie Wrzosowiska, konkurencja jest więc spora - Uśmiechnął się nieco wrednie, po czym dodał - Macie jakieś sensowne pytania? *** Komentarze jeszcze dzisiaj
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD Ostatnio edytowane przez Buka : 12-01-2020 o 18:35. |
15-01-2020, 21:57 | #24 |
Reputacja: 1 |
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
26-01-2020, 10:32 | #25 |
Administrator Reputacja: 1 | Post wspólny Po wyjściu na zewnątrz krasnolud przesunął spojrzeniem po całej ekipie. Wzruszył ramionami dodając. - Ja tam nadal planuję ruszyć na tego smoka. Nagroda barona nieszczególnie mnie interesowała. Zresztą zlecenie dla mnie byłoby tylko ograniczeniem. Nie lubię być popędzany, ni zmuszony do podkładania świni innym poszukiwaczom przygód. - Wrzosowiska są ciekawe nawet bez smoka - stwierdził Daveth. - Nawet jeśli go nie znajdziemy, to warto się tam powłóczyć - dodał. - Możesz na nas liczyć Olgrimie. - Jeśli wcześniej po Villemie znać było jakąś irytację, czy zniecierpliwienie, to ślad po nich zaginął. Mogło to być związane z opuszczeniem zamkowych murów. Albo z czarodziejką, która wsparta na jego ramieniu, zdawała się i jego w jakiś sposób wspierać. - A skoro droga nasza jest wspólna przez to, chciałbym się z wami podzielić pewnymi wątpliwościami. Ale to już może w karczmie. Przy kolacji... Panno Shimboris, czy zaszczycisz nas dziś jeszcze jedną pieśnią? - Oczywiście że ruszamy na smoka - dla Amaranthe nie było innej opcji. W końcu ta cała wyprawa miała być dla niej materiałem na nowe utwory, a co za tym szło, nie było mowy by jakiś tam baron mógł ją powstrzymać. - W końcu mamy już zebraną drużynę. Tak że Daveth ma rację. Na wrzosowiskach z pewnością nie zabraknie okazji by wykazać się męstwem. Kto wie co tam na nas czeka. - Sądząc po jej tonie, bardka najchętniej ruszyłaby już zaraz, tak jak stała. - Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, szlachetny rycerzu - skłoniła nieco głowę przed Villemem, śmiejąc się wesoło. Widać nieudane negocjacje nie wpłynęły w żaden sposób na jej dobry humor. Krasnolud spojrzał zaś na Carys czekając jej opinii. Bądź co bądź było pewnym, że jeśli ona zadecyduje inaczej to Villem rakiem się wycofa z tej misji. Bądź co bądź zadaniem rycerza było służenie damie… tak przynajmniej mówiły ballady, które to śpiewali grajkowie w Neverwinter. - Twoja opinia pani?- zapytał czarodziejkę. - Powtórzę za moim przyjacielem. Możesz na nas liczyć, Olgrimie - odpowiedziała Carys. - Dobrze, dobrze… to proponuję wyruszyć jutro. Pójdę poszukać mapy owych wrzosowisk. No i… może jakiegoś transportu? Pomijając wierzchowce szlachetnie urodzonych, to reszta chyba na piechotę podróżować by musiała- ocenił sytuację kapłan. - O mnie nie musisz się martwić - poinformowała Amaranthe. - Mój wierzchowiec bez problemu wytrzyma taką podróż. Rycerz ledwo dostrzegalnie uśmiechnął się do jakiejś myśli, ale zaraz spoważniał. - Zapytamy zatem w karczmie o jakiegoś myśliwego, który by znał Wrzosowiska i gotów był nas przez nie powieść. Być może znalazłby się też ktoś z owych trzech tuzinów pozbawionych domów biednych ludzi, by nieco więcej o smoku powiedzieć. - Na bagnach zwykle lepiej chodzić, niż jeździć - powiedział druid. - A dotarcie tam to nie będzie problem. - Powinniśmy porozmawiać z tymi biedakami. Takie straszne nieszczęście dotknęło ich. Rozmowa ta mogłaby przynieść nam informacje na temat smoka. Nawet jeżeli ci nieszczęśnicy niewiele mogliby powiedzieć o samej bestii, to opowieść o szkodach jakich doznali coś o naturze stwora powiedziałby - odezwała się Carys z troską w głosie. - To trzeba by raczej zobaczyć na własne oczy - stwierdził Daveth. - W opowieściach raczej nie znajdziemy wszystkich szczegółów. Nie chciał wspominać, że opowiadający zwykle lubi dorzucić to i owo, by ubarwić opowieść. - Dlatego właśnie - rycerz jak się zdaje miał gotową odpowiedź na taką wątpliwość - zastanawia mnie czemu baron samym jeno opowieściom ludu zawierzył i na ich podstawie złoto obiecał. I dlatego dobrze by takiej opowieści wysłuchać z pierwszej jak to mówią ręki. Jeśli to możliwe. Daveth… czy dobrze rozumiem, że wiesz co nieco o poruszaniu się po bagnach i uznajesz przewodnika za zbytecznego? - Każde bagno jest inne - odparł druid. - Znający bagna przewodnik poprowadzi cię dwa razy szybciej, niż gdybyś miał sam wyszukiwać przejścia. A tych może nie być, a wtedy stracisz jeszcze więcej czasu. |
26-01-2020, 11:45 | #26 |
Reputacja: 1 | W KARCZMIE - A zatem skoro świt wyruszamy - zaproponował Daveth. - Czy może ktoś z was lubi sobie dłużej pospać? - Bez problemu wstaniemy skoro świt- zapewniła radośnie Carys. Po złożeniu zamówienia Villem, wrócił do stołu w towarzystwie odzianego w lnianą koszulę i konopne portki młodego mężczyznę o jasnych włosach i spłoszonym spojrzeniu. Zdaje się, że nie był przyzwyczajony do bycia zapraszanym do stołu możnych. - Moi drodzy, to jest Bern - przedstawił zaczerwienionego chłopa rycerz - Jeden z biedaków pozbawionych domu. Nasz gospodarz najął go chwilowo jako pomywacza, ale Bern w swojej uprzejmości znalazł czas by przekazać nam historię o smoku. - Eeee… ten… Bern opowiadał powoli. Bardzo powoli. Konstruował zdania znacznie mniej składnie niż baron i momentami zwyczajnie się zacinął. Dzięki Carys jednak i jej uspokajającym słowom, udało mu się dobrnąć do końca opowieści. Ku rozczarowaniu Villema, nie było w niej jednak krztyny istotnych faktów poza tymi, które już znali. Smok był czarny. I duży jak koń. I tyle. - Skoro całą wieś spalił, miast sobie krowę na żer porwać, znaczy coś go musiało rozwścieczyć - zastanawiał się przez chwilę rycerz bębniąc palcami o stół - Dobrze Bernie. Dziękujemy ci. Co rzekłszy wręczył chłopu srebrną monetę. Tymczasem do karczmy powrócić zdążył krasnolud. Olgrim pojawił się dość późno i nieco zdyszany. Ale wyraźnie zadowolony z siebie. Podszedł do stolika, przy którym siedziała drużyna i przysiadając się spytał. - No i co ustaliliście? - Że wstajemy skoro świt, ale musimy znaleźć przewodnika. Najlepszego - odparł Daveth. - Acha… czy wstalibyśmy wcześnie. Ale przewodnicy.. pewnie tak wcześnie nie wstaną. Może lepiej poszukać jakiegoś już teraz?- zadumał się kapłan. - To dobry pomysł, by tego przewodnika już dziś zatrudnić. Jutro stracimy mniej czasu- Carys przyznała rację krasnoludowi. - Być może jacyś myśliwi, przesiadują dziś w karczmie? - Villem rozejrzał się po klienteli, wśród które w istocie mogli się znajdywać przedstawiciele tropicielskiego fachu. Gestem przywołał kelnerkę, która po chwili znalazła się przy stole. - Droga, pani. Szukamy myśliwego obeznanego z okolicznymi Wrzosowiskami, czy orientuje się może pani, czy obecny jest dziś ktoś tutejszy, z kim moglibyśmy o tym porozmawiać? Liczył na to, że kelnerka stałych klientów zna na pamięć. - Ewentualnie prosilibyśmy o informację, gdzie mieszka najlepszy z najlepszych - dodał druid. - Nie znam najlepszego z najlepszych - Odparła mała kobietka, z przelotnym uśmiechem, po czym rozejrzała się po dosyć pełnej karczmie - Widzę jednak dwójkę takowych z fachu… - Wskazała na pewną półelfkę, i na mężczyznę w dosyć "obszarpanym" stroju. Daveth podziękował, do słów dołączając uśmiech, po czym spojrzał na Olgrima. - Może się wybierzesz i zamówisz jeszcze żywą mapę? - zasugerował. W międzyczasie Amaranthe powróciła, przebrana już do występu i uśmiechnięta od ucha do ucha. - Jaką żywą mapę? - zapytała, podchwytując ostatnie słowa Davetha. - Przewodnika, albo przewodniczkę - odparł druid. - Zapewne ona jest lepsza... w swym fachu. Z drugiej strony... on mógł właśnie wrócić z Wrzosowisk. Ale wzbudza mniej zaufania - zażartował. - Oj, to jawna dyskryminacja - pogroziła palcem druidowi, po czym zajęła wolne miejsce przy stole. - No ale fakt, ona wygląda znacznie lepiej. To… Olgrim, ty się znasz na półelfkach, może pójdziesz zająć się tą sprawą? - zaproponowała niewinnym głosikiem, trzepocząc przy tym rzęsami. - No chyba że ten człowiek wyda ci się lepszym kandydatem - dodała z dosłownie odrobinką złośliwości po czym sięgnęła po napitek. Jakby nie spojrzeć należało zwilżyć gardło przed występem. Krasnolud się zadumał, po czym skinął głową i wstał od stołu.- Mogę wspólniczko. I ruszył ku swojemu celowi. Podążył od razu do półelfki, która rzeczywiście wyglądała cóż, nieco lepiej. Nie wydawała się być typem bandziora, który sprzeda ich swoim kumplom na bagnach. Kobieta spojrzała na Krasnoluda stojącego obok jej stolika, minimalnie unosząc jedną brewkę. - Tak? - Powiedziała. - Olrgim Grimhammer panienko, kapłan Dugmarena Jasnego Płaszcz i mówca… tamtej sympatycznej gromadki.- odparł krasnolud kciukiem wskazując stolik przy którym siedziała drużyna.- Wyruszamy na bagna w wielce szlachetnym celu i polecono panienkę jako solidną znawczynię Wrzosowisk. Chcielibyśmy wynająć talenty panienki… za rozsądną cenę. - Caistyna Trannyth jestem, nie panienkuj mi tu, i siadaj - Kobieta wskazała dłonią na miejsce na wprost siebie przy stole - W jakim to szlachetnym celu się tam wybieracie, kiedy, na ile, i co ma być moim zadaniem? - Dodała. - Smok ponoć gnębi okolicę. Zamierzamy go poszukać i rozprawić z nim. Pięć dni ponoć dano na jego ubicie. A że bagna to niebezpieczne miejsce, to szukamy przewodniczki z im obeznanej. - podrapał się po karku Olrgim.-Takoż i nie wiadomo co tam na bagnach jeszcze nas spotka. - Ech… wy też dla Barona tam ruszacie? Coraz więcej narwańców się tam pcha, a pewnie niewielu wróci… - Pokręciła przecząco głową, jakby niezadowolona. - Rzecz w tym, że my nie dla barona, więc kontrakt z nim rąk nam nie wiąże. Sprawę zbadać chcemy.- odparł zakłopotany kapłan, a Półelfka na chwilę się w niego wpatrywała, co chyba jeszcze bardziej nieco skrępowało Olgrima. - Dobrze… a co do pytań na które nie odpowiedziałeś… kiedy, na ile, i jakie tam moje zadanie? Bo ze smokiem to walczyć ochoty nie mam - Wzruszyła ramionami. - Nie nie nie… od walczenia ze smokiem to my mamy rycerza. Oni są w tym specjalistami. Tak przynajmniej twierdzą baśnie ludzi. Na minimum te pięć dni byśmy cię wynajęli. I jako przewodniczkę i opiekunkę. Całą walkę bierzemy na siebie, przynajmniej tą… zaplanowaną. No i trochę jako tropicielkę. Choć od tego pewnie mamy druida… tak więc… pewnie zaczęlibyśmy od wioski, którą ów smok sfajczył. Trop może i najświeższy, ale zawsze to coś.- ocenił krasnolud i spojrzał na półelfkę.- A stawka to… właściwie ile byś chciała? W trakcie, gdy Krasnolud jej wszystko wyjaśniał, Caistyna oparła łokieć na stole, a na swej dłoni policzek, po czym wpatrywała się w Olgrima piwnymi oczami niczym w jakiś obrazek. Minę miała… trudną do odgadnięcia. Obojętną, skupioną, neutralną? Chyba i wszystkiego po trochu. - Sprawdzanie zgliszczy nie ma sensu, już tam byłam, tak smoka nie odszukamy, trzeba iść na Wrzosowiska. Wynajęcie moich usług to 10 złociszy dziennie. Wprowadzę was na bagna i wyprowadzę… choć nie gwarantuję, że wrócicie wszyscy, skoro idziecie na smoka, który jest czubkiem góry kłopotów, w jakie się tam można wpakować. Zadbam o to, byście pożyli wystarczająco długo, by się wasz rycerz z nim zmierzył, ale sam rozumiesz… ryzyko zawodowe, jak to niektórzy mówią - Przez jej usta przeleciał drobny, krótki, i kwaśny uśmiech. - Trochę drogo. Może osiem? I część skarbu smoka jeśli nam się uda? Lub dopłata po misji jeśli będzie nieudana.- targował się Olgrim ostrożnie. - Drogo to by było dwanaście - Kobieta uśmiechnęła się zadziornie - Dziesięć, a o części skarbu pogadamy, jak ten smok padnie, to wszystko, a o jakiś tam dopłatach nie musimy negocjować wcale. Tyle wystarczy. - Dziesięć i żadnych dopłat, ani też… udziału w skarbie, no chyba że zmienisz zdanie i dołączysz w trakcie walki. Ale nie musisz.- zgodził się w końcu krasnolud. - Zobaczymy jak się sprawa owej walki z jaszczurką rozwinie - Rozmówczyni przytaknęła - To jutro rano, gdy dzwon wybije dziewięć razy, czy wolicie dłużej leniuchować? - Caistina zerknęła na towarzystwo Olgrima. - Tutaj o dziewiątym dzwonie.- zgodził się kapłan. - Zabierzcie ze sobą tyle wody, ile możecie pomieścić w plecakach, do tego suchy prowiant na owe pięć dni. Być może znajdziemy na miejscu jedno i drugie, ale lepiej nie ryzykować. Wasze damy niech się odpowiednio do chodzenia po bagnach ubiorą… Ach, no i jeszcze jedno, połowa zapłaty już z góry. Sama muszę jeszcze kilka rzeczy na wyprawę zdobyć - Półelfka wyciągnęła do Olgrima dłoń, by dobić targu. - Zgoda.- odparł dumnie krasnolud podając dłoń półelfce. A po uściśnięciu dłoni udał się do siedzących przy stole członków drużyny by wyjaśnić sytuację i zebrać żądaną sumę.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
29-01-2020, 00:58 | #27 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
29-01-2020, 09:03 | #28 |
Reputacja: 1 | Pisane wspólnie z Marrrtem Znowu mieli dzielić jedną sypialnię. Carys ucieszyła się bardzo. Już nie czuła takiego niepokoju jak poprzedniej nocy. Zamieniło się ono w podekscytowanie. Villem był jej przyjacielem, towarzyszem i to od dawien dawna. Naturalnym zatem było, że w czasie przygody ich życia będą nocowali razem. Przygotowując sobie miejsce spoczynku czarodziejka znów czuła wyrzuty sumienia. Villem znowu będzie musiał spać na podłodze. To była jedna ze spraw, może ta bardziej przyziemna, która zaprzątałą jej głowę. Drugą była sama wypraw. - Villem? - Zwróciła się do rycerz gdy siadając na łóżku - Co tak naprawdę sądzisz o tym wszystkim? O całej wyprawie? Z nimi? I o smoku? O smoku najbardziej - Westchnęła głośno. - Ta całą Amaranthe wydaje się dość miła. Tak wesoła i pewna siebie. I w ogóle - Carys zaczerwieniła się lekko na wspomnienie kilku rzeczy jakie zauważyła u bardki. Rycerz zamyślił się. Carys zadała wiele pytań, a on miał mieszane zdanie na temat większości z nich. Ponadto… nie spodziewał się. Prędzej by pomyślał, że rozwinie temat smoka tam na dole. Czarodziejka jednak jak i on musiała mieć więcej wątpliwości niż nakazywałaby sytuacja. Uśmiechnął się nieznacznie i spojrzał na towarzyszkę. - Byłem pewien z początku, że smoczy atak nie był przypadkiem. Jakby chłopi coś uczynili. A może baron… Wziąłem smoka za sprowokowane zwierza, a nie złą na wskroś bestię. Rad jestem mieć Cię u boku i dzięki Tobie się takich błędów wystrzegać. - spojrzał na nią ze szczerą niczym nie skrępowaną wdzięcznością, po czym wrócił do zzuwania butów - A co do nowych towarzyszy… wzbudzają moje zaufanie. Krasnolud zdaje się bystry, a panna Shimboris spostrzegawcza. Chyba jednak nie uraziliśmy jej na targu. Najmniej umiem powiedzieć o Davethcie. Odstawił buty na bok i zmarszczył brwi ściągając je jak zwykle gdy coś go frapowało. - Powiedziałem Liamowi, by został w Secomber. Bagna nie będą mu służyć. - To bardzo dobry pomysł - czarodziejka pokiwała głową i przerzuciła nogi tak by siedzieć na łóżku wzdłuż. Przesunęła się robiąc miejsce. Dłonią poklepala je, zachęcając w ten sposób swojego przyjaciela by usiadł koło niej. - Zostawienie Liama w mieście, to bardzo dobry pomysł. Koni też zabrać nie możemy - rudowłosa zrobiła krótką pauzę. - Więc wszystko będziemy nosili sami. Zapasy na pięć dni. Sporo tego będzie. Villem spojrzał na wolne miejsce niemal jak na samego smoka. Zawahawszy się usiadł obok czarodziejki i… odetchnął. - Mamy jeszcze konia pociągowego - ozwał się - Będę go prowadził. Na pięć dni to wystarczy. Obrócił głowę niemal muskając nosem jej włosy. I czując pełen ich zapach. Szybko spojrzał przed siebie. - Niepokoi mnie jeszcze jedna sprawa. Ta drużyna Yendaka. Sprawiali wrażenie jakby wiedzieli… znacznie więcej o tym co tu się dzieje. - To chyba nie jest dobry pomysł brać konia. Nawet pociagowego. Zwierzę może się sploszyc. A wtedy nie utrzymasz go [/i]- na twarzy panny Fiaghruagach pojawiła się troska. - Dobrze. Wszystkie konie zostaną - rycerz przemyślawszy sprawę przychylił się do słów czarodziejki - To niepotrzebne ryzyko dla zwierząt i dla nas, a mamy jeszcze twoją zaczarowaną sakwę. Bo pomieści niezbędny ekwipunek, prawda? - Zachowanie drugiej drużyny było dziwne. Może to część rozgrywki Bloomwooda? Bo skoro uzgodnili już wcześnie warunki i pan tych ziem miał tylko potwierdzić, że się zgadza, to po co całe to przedstawienie? - [i]I ja takie wrażenie odniosłem. Jakby baron miał jeszcze jakiś inny cel[/i - przyznał rycerz po czym po chwili milczenia wzruszył ramionami, przegonił dłonią coś niewidzianego sprzed nosa, a jego oczy zalśniły wesołością - Ale po ostatnich doświadczeniach nie można wykluczyć, że ludzie zachodu po prostu tak już mają. - Oni są tak różni od nas - czarodziejka uśmiechnęła się ciepło. - To takie… takie ekscytujące - w jej głosie wychwycić się dało mieszankę owej ekscytacji i radości. Carys przechylila głowę w bok opierając ją o ramię mężczyzny. Westchnęła przy tym. - To nasza przygoda Villemie. Cieszę się że z Tobą ją przeżyję. - Mam nadzieję, że dopiero jej początek - odparł rycerz, choć tym razem już całkiem poważnie - Secomber ma kilka przyjemnych twarzy, ale… po historii ze smokiem szybko bym je opuścił. - Gdy tylko pokonasz bestię, uwalniając nieszczęsnych wieśniaków od niej, będziesz mógł w chwale wrócić do domu - powiedziała czarodziejka pełnym przekonaniem i zasmiala się cicho. Villem bardziej wyczuł to niż usłyszał. - Dla wieśniaków oczywiście zrobię co w mojej mocy. Ale jak to wrócić do domu Carys? - Powaga go nie opuszczała - Mówiąc “opuścić Secomber” miałem na myśli ruszyć dalej. Może na południe? A może za nowymi towarzyszami. Swoją drogą… czy to oni tak hałasują? - Obejrzał się na ścianę pokoju. Carys przeciwnie, rozmarzyła się nieco. - Kolejne przygody. Niebezpieczeństwa...- może to senność która ją powoli ogarniał dawała o sobie znać. A może, to że było jej naprawdę przyjemnie tak opierać głowę o ciepłe męskie ramię. Tak niespodziewanie przyjemnie. - Chcesz do nich dołączać?- Zapytała całkiem poważnie. Rycerz zastanowił się chwilę nad odpowiedzią. A poczuwszy ciężar głowy czarodziejki na ramieniu postanowił się więcej nie obracać. - Zrezygnowali ze złota barona, a mimo to też chcą pomóc. Po miesiącu wędrówki z karawaną kupiecką, wydało mi się to bardzo interesujące. Ale dość już o nich. To był długi dzień. - Długi i męczący - Carys przyznała mu rację. - Teraz najchętniej położyłabym się spać. Villem drgnął by się unieść i zejść z łóżka. Karcąc się jednocześnie w myślach, że i tak przeciągnął ten moment. Rudowłosa powoli, z wyraźnym ociąganiem, odsunęła się by mu ułatwić to zadanie. Rycerz zaś po chwili stał już przy oknie wyglądając na zewnątrz na wieczorne uliczne życie Secomber. Górujący daleko w tle nad ulicą zamek zasłaniał teraz księżyc podświetlając zarys murów. Patrzył przez chwilę na ten widok nim położył się na drugim łóżku. Carys szybko zapadła w sen. Nim to nastąpiło pożegnała przyjaciela. - Dobranoc Villemie Adlerbergu, Panie na Falsie, obrońco ucisnionych. - I chociaż Carys mówiła to prawie przez sen, to mówiła to szczerze i z wielkim uczuciem.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
29-01-2020, 19:53 | #29 |
Reputacja: 1 | Lauga jechała przez las na grzbiecie Tarana. Była żołnierka a teraz ‘rycerz fortuny’ jak poetycko nazywają najemników inni byli żołnierze, kierowała się do rodzinnych stron. |
01-02-2020, 23:59 | #30 |
Reputacja: 1 |
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 02-02-2020 o 00:07. |