Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-02-2020, 18:11   #31
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Secomber

Karczma “Śpiewający duszek”




Nastał nowy dzień, dzień wyprawy na bagna, celem ubicia Czarnego Smoka, i to bynajmniej nie dla Barona. Drużyna “Potężnych Pięcioro” miała zamiar zatłuc gadzinę na własną rękę, kierując się różnymi motywacjami, ale po kolei…

Jako pierwsi, w głównej sali karczmy - tak w połowie między godziną ósmą a dziewiątą - zjawili się Carrys i Villem. Oboje wypoczęci, rześcy, i tryskający energią, wszystko w jak najlepszym porządku. Parka nieco się zdziwiła, widząc kto na nich czeka przy jednym ze stołów. Oprócz bowiem wynajętej przez drużynę przewodniczki, siedział tam wraz z nią jakiś smark, a oboje zajadali się właśnie jajecznicą i chlebem, popijając wszystko wodą.


Była tam jednak i jeszcze jedna Półelfka, o czerwonych niczym ogień włosach, zdecydowanie jakaś wojująca, co było widać po noszonym napierśniku i wielkim mieczu. Po krótkiej rozmowie, okazało się, iż młoda kobieta zwie się Lauga z Czerwonej Doliny, i chce również wyruszyć na Wysokie Wrzosowiska, i to ponownie. Należała bowiem do drużyny, która jako pierwsza się tam wybrała dla Barona, i mieli już spotkanie ze smokiem, który ich rozbił. Przeżyła tylko ona i ranny Tropiciel, a co z resztą ich ludzi, tego nie wiedzieli…

Młodzik z kolei był bratem Caistiny, i miał zadbać o bezpieczny powrót rumaków do miasta, gdy śmiałkowie wejdą już w bagna piechotą.

~

Gdzieś tak dwa kwadranse po dziewiątej, Tropicielka(i nie tylko ona) miała już zdecydowanie dosyć czekania. Caistyna ruszyła więc na pięterko w towarzystwie Carrys, po drodze zgarniając wiadro wody.

Łomotanie w drzwi Półelfki na niewiele się zdało. Co prawda Druid się obudził, był jednak zbyt wolny, a jego “już już” utonęło właśnie w odgłosach walenia po drzwiach… a sama Caistyna chyba była w gorącej wodzie kąpana. Potraktowała bowiem bardzo szybko drzwi z buta, wpadając do izby, za nią zaś mocno zaniepokojona całą sytuacją Czarodziejka.

Obie zastały właśnie wyskakującego z łoża, nagiego Davetha, reagującego na tą “napaść”… który na widok kobiet, szybko okrył się kocem. W tym czasie zaś, Bardka otworzyła jedno oczko, zbierając myśli, i próbując jakoś zareagować słownie na taki raban. Leżała w łożu naga, jedynie minimalnie przykryta w okolicach brzucha, obok niej zaś kompletnie nagi Krasnal chrapał za pięciu na brzuchu, świecąc gołym zadem. W całej izbie zaś śmierdziało bardziej niż w gorzelni, a na podłodze walały się liczne flaszki po winie i wódce.

- Wstawać ochlajtusy! - Tropicielka chlusnęła wiadrem zimnej wody na Amaranthe i Olgrima, co wywołało piski tej pierwszej, oraz mamrotanie pod nosem Krasnoluda, który nadal się jednak nawet nie poruszył...

A Carrys? No cóż, Czarodziejka zareagowała na to wszystko w wyjątkowo nieprzewidywalny sposób. I już mocno pokręcona sytuacja, stała się taką po chwili jeszcze bardziej, a na pięterko pędził już Villem.

~

Z prawie godziny dziesiątej, zrobiła się wkrótce jedenasta, a połowa “zmaltretowanego” towarzystwa w końcu zjawiła się na parterze. Najbardziej z całego trio cierpiał Olgrim, mając poważnego kaca, następnie Amaranthe, a na końcu mocno niewyspany Daveth.

W tym czasie, karczmarz przyniósł przygotowane zapasy na podróż na Wrzosowiska, prosił o zapłatę za rozwalony zamek w drzwiach, oraz grzecznie - ale stanowczo - domagał się jak najszybszego opuszczenia przybytku przez zakłócających spokój nocny, jak i poranek delikwentów, grożąc nawet wezwaniem straży miejskiej.


A do tego wszystkiego trio Bardka, Druid i Kapłan, mieli również problem odnośnie swych medytacji/modłów, by uzyskać czary na nowy dzień… jak nic, zrobi się i południe albo dalej, a całość jeszcze nie ruszy na bagna.

No ale smok, nie zając, nie ucieknie?







.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 07-02-2020, 13:26   #32
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Krasnoludowi było wszystko jedno. Dźwięki były za głośne, światło za mocne, kolory za wyraziste, a wspomnienia wieczora mętne jak błotna kałuża. Niewiele do niego docierało i niewiele obchodziło. Głowa pękała, język wysechł na wiór i… cokolwiek się działo wokół niego, to nie reagował szczególnie na to. I nie dbając o nic, zabrał się rankiem do mozolnego ubierania.
Potem ktoś wpadł, ktoś się pojawił... coś pękło. Nie głowa Olgrima niestety.
Wszystko było przeraźliwie wyraźnie i rozmyte za jednym razem. Nadmiar szczegółów , że świat zmieniał się bolesną układankę kolorów.
Kapłan zdawał sobie sprawę, że wczoraj ostro przesadził z piciem. Dawno tak nie balował.
Ostatni raz... ostatni raz kosztowało to go wiele. Tym razem chyba nie... chyba...

Problem w tym, że kapłan nie pamiętał nic z wczorajszej nocy (poza wizytą w wychodku... chyba, choć nie pamiętał co w tym wychodku zrobił). Zresztą gdy próbował sobie przypomnieć głowa pękała w eksplozji bólu, lub gdy próbował mówić, albo tylko myśleć...
Nic dziwnego, że rankiem kapłan bardziej wyglądał jak krasnoludzkie zombie, niż żywą istotę. I tak jak zombie bezmyślnie wykonywał polecenia. Pójdź tu, siądź tu... rusz się tu.
Pan każe... sługa robi. O ile pan nie wymaga za wiele. Skacowany kapłan miał problemy ze skomplikowanymi działaniami i najchętniej cicho konałby w kącie.
I do tego dążył instynktownie szukając zakątka do przeczekania godzin boleści lub cichego zejścia z tego świata.
Misja przestała mieć już znaczenie. O smoku w ogóle zapomniał, no chyba że gadzina łaskawie skróci jego żywot. Olgrim, na szczęście dla niego, był przygotowany do podróży. Wszak przez większą część swojego żywota podróżował. Teraz zakupił sobie kuca. Idealna okazja by go wypróbować. Krasnolud liczył, że towarzysze wpadną na to by Olgrima załadować na kuca i przywiązać go do niego. By tak mógł z nimi wyruszyć w drogę... albo zemrzeć na zwierzaku.
Oba rozwiązania były dobre dla cierpiącego katusze kapłana.
Nigdy więcej gorzały !!
A przynajmniej do następnej okazji towarzyskiej.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 09-02-2020, 14:28   #33
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Panicz Villem Adlerberg był wielce… mimo iż pcha się na usta słowo “wzburzony”, znacznie trafniejszym byłby jego uliczny odpowiednik z nazwą najstarszej profesji świata w nazwie. Krążył niczym jastrząb od drzwi wejściowych karczmy do szynkwasu wokół fotela gdzie z pomocą Liama i oberżysty powoli dochodziła do siebie Carys z kubkiem naparu ściśniętym w dłoniach i kompresem na skroni. W jego spojrzeniu nie było nawet cienia wczorajszej uprzejmości. Odkąd upewnił się, że czarodziejce nic poza siniakiem, którego się dorobiła upadając, nie dolega, nie wypowiedział nawet pytany ani słowa. Choć zaciekawiła go półelfka, jej nietypowy miecz, oraz to co mogłaby zapewne opowiedzieć o samym smoku i bagnach. Z tym czekał aż cała trójka sprawców zamieszania zejdzie w końcu na dół.
- Powiem to tylko jeden raz. Jeśli mamy wspólnie dokonać jakiegoś dzieła, to zachowanie którego się dziś dopuściliście nie ma najmniejszego prawa się powtórzyć. Wasze postępowanie jest rzecz jasna waszą sprawą. Ale z góry z tego miejsca zaznaczam, że nie będziemy towarzyszami bezwstydnych rozpustników, nonszalanckich wandali i zapijaczonych moczymordów, którzy za nic mają dobre imię swoje i swoich kompanów. Naraziliście nas na haniebną wręcz utratę godności, a pannę Fiaghruagach na mogący mieć poważne konsekwencje ubytek na zdrowiu. Nie wspominam już o dotrzymywaniu słowa, czy warunków umowy jaką wspólnie zawarliśmy z panną Trannyth. Jeśli nie macie w tej materii niczego do dodania, to poznajcie pannę Laugę z Czerwonej Doliny. Naszą nową towarzyszkę w smoczej misji. Z góry przepraszam, że musiała być panna świadkiem tych słów.
Krasnolud wyglądający obecnie jak upiór w mithrylowej zbroi, zerknął przekrwionymi oczami na Laugę, skinął głową, chrząknął coś pod nosem i stracił zainteresowanie całym światem czując jak mu głowa znów eksploduje.
Pierwsze co Carys uświadomiła sobie po ocknięciu się był fakt, że jej drogi Villem był bardzo, ale to bardzo wzburzony. Następnie pojawiła się myśl, że jeszcze nigdy nie widziała to w takim stanie. Co prawda taki wybuch widziała już kiedyś u pana na Falsie, ale to chodziło o starego dziedzica i wtedy to oni we dwoje ów wybuch spowodowali. Co to było, tego czarodziejka w tej chwili nie pamiętała. Zapamiętała za to ton głosu i postawę Taaveta Adlerberga, a Villem w tej właśnie chwili bardzo ojca przypominał.
Gdy czarodziejka zamknęła oczy by przywołać we wspomnieniach twarz człowieka, którego jak swojego rodzonego ojca kochała, zgoła inne obrazy stanęły jej przed oczami. I wtedy sobie uświadomiła, że chyba straciła przytomność gdy weszła do izby zajmowanej przez trójkę nowych towarzyszy. Przypomniała sobie co tam zobaczyła. Z pewnością nie był to widok, który chciałaby ponownie oglądać.
Carys powoli skupiała wzrok na zebranych, no może nie na wszystkich. Ale na jednym, na tym który mówił i bronił jej honoru.
- Chyba nic mi nie jest, Villemie - powiedział cicho chcąc uspokoić przyjaciela.
Rycerzyk bredził trzy po trzy, a Daveth był zbyt śpiący, by zbytnio przejmować się jego wywodami. Nie lubił jednak, gdy ktoś zbyt brutalnie mijał się z prawdą.
- Niektórzy nie sypiają w zbrojach - powiedział, gdy Villem wreszcie zamilkł. - Nie my rozwaliliśmy drzwi... a zanim się wejdzie do cudzego pokoju, wypada poczekać, aż ktoś powie "Proszę wejść". Daveth - przedstawił się, obracając się w stronę Laugi. - Miło poznać - dodał, po czym zabrał się za jedzenie.
Rycerz słysząc głos Carys ukląkł przy niej i westchnął z ulgą. Jego cichość nadal jednak sprawiała, że krew mocniej pulsowała mu w skroni. Skinął głową czarodziejce, która obdarzyła go ciepłym uśmiechem. Wiedząc jednak, że nie chciałaby przedłużać tej sceny.
Szczęśliwie też dla dobra nadwątlonych, niefortunnym zdarzeniem, fundamentów drużyny Potężnej Piątki (a raczej Szóstki) oczekiwał od bardki, kapłana i druida jedynie przyjęcia jego słów do wiadomości. Nie interesowały go dyskusje z osobami nietrzeźwymi. W największej szczególności zaś te dotyczące dobrych manier.
Nie poświęcił więc druidowi nawet spojrzenia, które miast tego skierował na tropicielkę.
- Zdoła nas panna zaprowadzić w miejsce gdzie zaginęli kompani panny Laugi?

Zagadnięta Caistina skrzywiła się na słowo "panna".
- Powinno się dać… - Stwierdziła.

Do Villema najwyraźniej dotarło, że nia ma racji (a przynajmniej w większości poruszonych kwestii), więc Daveth nie kontynuował tematu.
Półelfka popatrzyła na obraz “rozpaczy” jakim była trójka spóźnionych. Oczywiście spotkanie ze smokiem nie jest przyjemne, ale żeby od razu nadrabiać doświadczenia życiowe przed śmiercią? No nic może się pozbierają ...jakoś przez czas marszu.
- Jo - Odpowiedziała podnosząc jedną z dłoni w pozdrowieniu. Tropicielka mniej więcej wiedziała gdzie nastąpił atak, więc Lauga pozwoliła jej zapewnić swoich pracodawców o tym.
Amaranthe zaś… Cóż, bardka po prostu stała, oparta o ścianę i próbowała nadążać za rozmową. Głowa jej pękała i wyraźnie widać było, że potrzebuje jeszcze kilka godzin snu. Najlepiej całego dnia. Lub dwóch, gdyby ją ktoś raczył zapytać.
- Spokojnie, Villemie, z mojej strony mogę obiecać, że powtórki nie będzie. Przynajmniej w kwestii picia - dodała, wbrew swojemu samopoczuciu wysilając się na uśmiech i puszczenie oczka. - Nie denerwuj się więc bo to ponoć urodzie szkodzi.
- Zwą mnie Amaranthe - przywitała się z nową członkinią ich grupy, krzesząc przy tym minimum entuzjazmu wymaganego w takich sytuacjach. Nie miałą nic przeciwko jej osobie ale… Może za jakąś chwilę ową radość uda się jej wyrazić.
- To ja może skoczę jakoś karczmarza ułagodzić - zaproponowała.
- Pójdę z tobą - powiedział Daveth. - chociaż to nie my rozwaliliśmy drzwi. - Spojrzał na Caistynę, potem na Carys. Nie był pewien, która wyłamała zamek.
- To nie ma znaczenia - odpowiedziała bardka, której w sumie kwestia rozwalania drzwi i tego kto to zrobił, nie interesowała. Złość jej już przeszła. Nie miała także zwyczaju długiego kultywowania animozji. Życie było na to zbyt krótkie i piękne.
- Chodźmy więc. - Daveth podniósł się i podszedł do Amaranthe. - Miły uśmiech i garść srebra załatwią sprawę - wyraził przypuszczenie.
Wojowniczka uniosła jedną brew.
- Ja rozumiem że polowanie na smoka pewnie u wielu powoduje stany lękowe. Niemniej z tego co mówiły plotki to jedziecie tam jako wolni strzelcy. - Zwróciła się do wojownika co miał elokwentny sposób wyrażania się niczym jeden z jej wysoko urodzonych dowódców.
- Wybaczcie śmiałe pytanie ale czy wy naprawdę chcecie iść w las? Jak na razie tylko się ociągacie i znajdujecie "ważniejsze" sprawy do załatwienia.- Skomentowała dotychczasowe spóźnienie oraz przekładanie dobrych stosunków z tym karczmarzem...jakby to była jedyną karczma w mieście.
- Będę przy koniach jeśli się w końcu zdecydują. - Oznajmiła tropicielce i ruszyła mu wyjściu z tawerny, jej krok miał marszowy rytm.

Rycerz powstał na równe nogi. Ciepłe spojrzenie Carys i słowa Amaranthe zdawały się ukoić nieco jego gniew. Nie na tyle jednak by żal mu się zrobiło obolałych towarzyszy. Wszak zapłacić trzeba nie zawsze złotem samym, czy honorem za czyny haniebne. Czasem ciału samemu odechciewa się żyć.
- Dobrze. Zamknijmy tę sprawę natenczas i skupmy się na powinnościach. Czas ucieka, a los kompanów panny Laugi jest wciąż nieznany. Przygotujcie się czym prędzej do wymarszu. Czekamy jedną świeczkę i ruszamy.
Po czym zwrócił się do Carys:
- Zostań tu proszę z nimi i… - zawahał się na chwilę - Pójdę powiedzieć Liamowi, żeby nas i siebie przeprowadził do innej karczmy.
Czarodziejka, która czuła się już dużo lepiej, kiwnęła głową mówiąc
- Oczywiście. Jak sobie życzysz.
Krasnolud pokiwał głową, potem ta głowa opadła mu na blat. Wygladał blado i gdyby nie otwarte oczy można by było pomyśleć że śpi albo nie żyje. Niemniej oddychał, więc nie było źle. Nie bardzo też wydawał się kontaktować… milczał przez całą rozmowę. I wydawało się, że na razie jedyne co mógł to wykonywać jedynie proste polecenia.

Amaranthe wraz z Davethem powrócili po dość krótkim czasie. Bardka miała dość ponurą minę, co niezbyt do niej pasowało. Zaraz też opadła na siedzenie i z jękiem podążyła w ślady Olgrima.
- Zdzierstwo - jęknęła. - I jawna niesprawiedliwość - dodała, równie udręczonym głosem.
- I jedno, i drugie - poparł ją Daveth, chociaż on nie wyglądał na zmaltretowanego, a jedynie na niezadowolonego. - Dobrze, że zapłaciliśmy tylko za naszą część. Resztę niech pokryje Villem.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 09-02-2020, 15:33   #34
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Stajnia i okolice.

Lauga czekała przed tawerną w okolicy stajni. Stała koło wielkiego wojskowego konia, choć umaszczenie i siodło przypominały raczej wierzchowce którymi poruszali się barbarzyńscy wojownicy. Być może była to zdobycz wojenna. Wojowniczka obserwowała drzwi tawerny, jej mina wyrażała lekkie rozdrażnienie. Najwidoczniej Lauga z Czerwonej Doliny nie lubiła tracić dnia.
- Przyjmij panno raz jeszcze wyrazy ubolewania - usłyszała za sobą znajomy już głos.
Młody mężczyzna, albo świetnie się starał wyglądać poważnie, albo taki właśnie był z natury. I jakby kwiecistej mowy było mało, to i odzienie zresztą tak samo jak towarzysząca mu czarodziejka, nosił nietutejsze i nawet na myśl sąsiadujących królestw nie przywodzące. - Nie wiem co w naszych towarzyszy wstąpiło. Wczoraj jeszcze sprawę traktowali poważnie. Ale dość o tym. Chciałbym zapytać ile dni dzieli nas od miejsca starcia panny drużyny ze smokiem. To znaczy ile czasu zajął pannie powrót tutaj do miasta?
Lauga machnęła ręką.
- Nie szkodzi, zdarza się. Choć towarzysze..waszmości mogliby w końcu ruszyć dupy. - Lauga odpowiedziała starając się wynieść swoją wypowiedź do poziomu rycerza, choć potoczny język jednak grał pierwsze skrzypce i nie dał się zapomnieć. - Co do nas,..wyruszyliśmy przed wczoraj z samego rana na miejsce dotarliśmy późnym popołudniem i postanowiliśmy rozbić obóz, jak tylko się ściemniło nastąpił atak. Nie spodziewaliśmy się tak szybkiej konfrontacji więc część z moich towarzyszy...miało podobne priorytety co twoi. - Lauga oszczędziła rycerzowi szczegółów prokreacyjnych jej poprzedniej drużyny. - ...więc...gadzina z tego co mi się wydaje jest może trochę większa od Tarana - wskazała palcem na konia bojowego koło niej. - Rozbiliśmy się na dosyć otwartym terenie, daliśmy jej tym możliwość atakowania z powietrza. Podfrunął i chwycić naszego maga w locie po czym uniósł go w powietrze i upuścił z dosyć wysoka….watpie by Armag to przeżył. Narmia nasza kapłanka po prostu uciekła...nie od razu ale ...tak. Shina z tego co mi się wydaje poszedł za Narmią. Ja i Trevor staraliśmy się zrobić co do nas należało ale on w końcu został mocno opluty przez kwas. Musieliśmy się wycofać, powrót zabrał nam trochę dłużej, wróciliśmy wczoraj po zachodzie słońca. Trevor nie będzie jeszcze przez jakiś czas w stanie się ruszyć...ja jestem w stanie trzymać miecz, więc chcę spróbować znaleźć tamtych….albo ich ciała.
Villem z uwagą słuchał słów wojowniczki przyswajając szczegóły opowieści. Najbardziej ucieszył go fakt, że drużyna Laugi w niecałe trzy dni dotarła na bagna, znalazła smoka i przynajmniej częściowo wróciła do Secomber. To była wręcz bardzo dobra wieść po tym co rano usłyszał od tropicielki w sprawie bagien, które jakoby ciągnęły się setkami mil na południe i wschód. Rycerz był już wyraźnie rozpogodzony choć taktownie tego nie okazywał zważywszy na ponury finisz historii półelfki.
- W pierwszej kolejności skupimy się na panny towarzyszach panno Laugo. Czasu nie minęło dużo i jeśli tarcie ze smokiem przetrwali, to jestem dobrej myśli, że znajdziemy ich żywych. Czy udało się pannie i panu Trevorowi zranić bestię? Albo, czy co znamiennego w jej zachowaniu się wam w oczy rzuciło?
Przemawiając patrzył na swoją rozmówczynię. Ale widać też było, że zerkał z zaciekawieniem na wierzchowca wojowniczki.
Lauga wzruszyła ramionami. -Jeśli go dziabneliśmy to nie dał tego po sobie poznać. - Przyznała ognistowłosa z lekkim rozczarowaniem. A może to gniew lub kobieca irytacja. - Nie wydawał się być poruszony naszymi atakami...no ale była nas dwójka z piątki więc może już uznało to że wygrało. Słyszałam że te jaszczury są cholernie inteligentne.- Przyjrzała się z zaciekawieniem szlachcicowi. - Interesuje się waszmość moim koniem.. -Stwierdziła wyłapując te spojrzenia jakie Villem posyłał Taranowi.
- Nie są mi obce - rycerz kiwnął głową i korzystając ze zmiany tematu zbliżył się do wierzchowca od strony łba. Przyjrzał się gniewnie parskającym chrapom i stulonym uszom, a nawet na chwilę spojrzał w wielkie czarne oczy i uśmiechnął się. - To koń rycerski panno Laugo. Niejedną walkę ma wyrytą w spojrzeniu. Rzadki widok w Secomber.
- Hahahaha..słyszysz to Taran. Ktoś w końcu zobaczył w tobie szlachetną błękitną końską krew. - Kobieta zaśmiała się głośno i szczerze, najwidoczniej miała inne zdanie na temat swojego wierzchowca. - Taran to owszem wspaniałe zwierze...co do jego ‘rycerskości’ … no nie mogę potwierdzić czegoś takiego.- Poklepała konia płaską dłonią po szyi. - Był wcześniej wierzchowcem wodza barbarzyńców z jakimi nasz oddział się tłukł. Po stracie pana stał się zdobyczą wojenną. A ja wygrałam go w karty.
Spojrzała znowu na Villema i zastanowiła się chwile. - Być może ma odpowiednie korzenie by mówić o sobie ‘rycerski rumak’ kto wie. Ja się aż tak na tym nie znam.
Villem przyglądając się Taranowi skinął głową.
- Może - przyznał - A może rycerskość nie zawsze jest przynależna błękitnej krwi. Spotkała może panna barona Secomber.
O dziwo ostatnie zdanie nie zabrzmiało jak pytanie, a rycerz niespodziewanie skłonił się Laudze.
- Dziękuję za tę rozmowę. To ciekawa historia. I wspaniały koń. Radzi byśmy razem z Carys dowiedzieć się więcej o tym wodzu barbarzyńców i wojnie, którą panna toczyła. Ale to przy innej okazji może.
- Na pewno znajdzie się czas i na to. - Wojowniczka zapewniła swojego rozmówcę po czym dała mu się oddalić w celu załatwiania swoich Villemowych spraw.

Rycerz zaś zniknął na chwil parę w stajni gdzie uzgodnił z Liamem znalezienie nowej karczmy i czekanie tam powrotu państwa.

Następnie wrócił do karczmy gdzie zastał szkicującą coś Carys i Olgrima w stanie budzącym w rycerzu iskrę współczucia. Westchnął i spojrzał na pogrążoną w dziele czarodziejkę, po czym zapytał jednego z pomocników karczmarza, czy widział bardkę i druida.
- Są w łaźni - skinął chłopak - właśnie wodę im podgrzewają.
Szczęka młodego rycerza zadrżała. Odwrócił się i skierował ku Carys i tropicielce.
- Wyruszamy - powiedział krótko tonem, który nie zachęcał do prośby o wyjaśnienia i ruszył ku karczmarzowi uregulować należność za pobyt w karczmie.
- Aaaa… ten jasnowłosy wspominał, że za drzwi wy płacicie.
Rycerz zmierzył oberżystę liczącego otrzymane monety wzrokiem, który mógł być na granicy rękoczynu.
- Przekaż jasnowłosemu, że nie jest ważne czyja noga wykopała, drzwi, a przez czyje pijaństwo je musiano wyważyć.
Co rzekłszy odwrócił się i skierował do wyjścia.

- Panno Laugo. Wyruszamy. Może mi panna pomóc wsadzić pijanego krasnoluda na kuca?

Po przywiązaniu Olgrima do kulbaki, mogli ruszać.
 

Ostatnio edytowane przez Obca : 09-02-2020 o 19:25.
Obca jest offline  
Stary 23-02-2020, 13:11   #35
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Secomber, Karczma “Śpiewający duszek”

później Wysokie Wrzosowiska


Carys, Villem, skacowany(i przywiązany do kuca) Olgrim, oraz nowo poznana Lauga, pod przewodnictwem Caistyny opuścili przybytek, a i wkrótce same miasto, wyruszając w końcu ku Wiecznym Wrzosowiskom, by zmierzyć się ze smokiem.

Co zaś z Amaranthe i Davethem? No cóż, ta dwójka wolała jeszcze nieco dłużej zabawić na pięterku, więc… kij im w oko, dogonią pozostałych, albo i nie.

….

Droga do celu nie była długa. Ledwie dwa kwadranse spokojnej jazdy konnej, i wkrótce towarzystwo ujrzało ogromne bagniska, zdające się wprost nie mieć końca, jak daleko wzrok sięgał w każdą stronę, chyba aż po sam horyzont. Dopiero teraz, do niektórych również chyba dotarło, na co oni wszyscy się porywają.

- To zbierać tobołki, i ruszamy, gotowi? - Tropicielka ześlizgnęła się ze swojego konia, po czym zaczęła odczepiać swój sprzęt przeznaczony na tą wyprawę. Wszelkie rumaki na bagniskach to był zły pomysł, bowiem jeśli jakiś utknie w błocie, lub innym zdradliwym gruncie, będą małe szanse, by go wyciągnąć. A wtedy albo się utopi, powoli wymęczy na śmierć, albo trzeba będzie go dobić, lepiej więc oszczędzić sobie takich spraw. Caistyna oczywiście nikomu nie zabraniała, jednak już ze dwa razy wspominała o tej sprawie, więc…

- Konie odstawi do miasta mój brat - Kiwnęła głową na towarzyszącego jej młodziana - Jeśli zaś zajdzie taka potrzeba, zjawi się tu z nimi, gdy będziemy gotowi. Co do waszych spóźnialskich… on na nich poczeka, jeśli w ogóle się zjawią - Półelfka wzruszyła ramionami.

***

Pogoda dopisywała.

Było dosyć ciepło, świeciło słońce, a błotko chlupotało pod butami, i byłaby to wprost istna sielanka, gdyby nie miejsce w jakim się znajdowali. Wszędobylskie, natrętne muchy, do tego i liczne komary, potrafiły naprawdę dokuczyć… póki Caistyna nie wskazała rosnących w wielu miejscach, odpowiednich kwiatów, i wystarczyło sobie kilka z nich przyczepić na ubiorze w okolicy szyi, by problem był rozwiązany. Gorzej jednak z całą resztą… skrzeczące żabki, od czasu do czasu przepływająca (i zapewne jadowita!) żmijka, liczne owady, latające ptaki. Do tego coraz więcej wody, a mniej stałego gruntu, błoto, które chwilowo było jedynie do kostki u nogi, ciepłota, dziwaczne bulgotanie, bzyczenie owadów.


Bagniska żyły, żyły pełnią życia, nawet w najmniejszym jego wydaniu, a przemierzanie go wymagało sporego wysiłku. Metr po metrze, setka kroków, tysiąc kroków, tam za dużo wody, lepiej iść bokiem, tam brak twardego gruntu, więc idziemy przez błotko, chlup chlup... wysokie buty, może i chroniły przed wodą i zalaniem ich nią wewnątrz, jednak po pewnym czasie dało się już powoli odczuwać zimno mokrego podłoża, czy i samej płycizny, przez którą kilka razy wypadało przejść.

- Czas na krótki odpoczynek? - Zaproponowała Tropicielka po niemal już dwóch godzinach spędzonych na Wysokich Wrzosowiskach, wskazując zieloną “wysepkę”, na której można było nawet i usiąść, bez kontaktu z czymkolwiek mokrym…

- Jesteśmy na dobrej drodze, widzicie tamte przewrócone, zwęglone drzewko? To najpewniej robota smoka, i efekty kwasu. Tak, na to mi to wygląda... - Caistyna wskazała dłonią o czym mówiła.

~

- Nie strzelać! - Rozległ się wesoły głos Amaranthe, i towarzystwo zauważyło i ją, siedzącą na dużym...Gryfie, machającą dłonią do reszty, który właśnie wylądował obok nich. Bestyjka była dosyć majestatyczna, i nie ma co, wejście mieli całkiem efektowne.

Czyli spóźnialscy w końcu dotarli do reszty, po chwili również z druidzią tygrysicą, która nadbiegła nieźle już umorusana bagniskami. Skoro zaś wszyscy byli w komplecie, można było dalej szukać zaginionych towarzyszy Laugi, jak i samego Czarnego Smoka.

….

Dwa kwadranse później, znaleźli jednak co innego.

Jako jedyny ze wszystkich, Daveth wypatrzył nagle na prawym boku od grupy, oddaloną o jakieś 50-60 kroków, małą bandę Gnolli. Humanoidalne stwory w liczbie pięciu, stały blisko siebie chyba o czymś dyskutując w swoim dziwacznym narzeczu, składającym się z powarkiwań, chwilowo jeszcze nikogo nie zauważając…


Usłyszał owe Gnolle również nadal mocno skacowany Olgrim, krzywiąc się na wszelkie głośne dźwięki, jakie docierały do jego umęczonej łepetyny. Gnolle jednak nie były same, miały przy sobie i dwie Hieny, które węszyły wokół nich, a jeden ze zwierzaków już kilka razy spojrzał niby w stronę awanturników, strzygąc uszami. Lada moment zostaną odkryci?






.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 23-02-2020 o 13:28.
Buka jest offline  
Stary 23-02-2020, 17:34   #36
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
- … No i koniec końców udało nam się rozbić obóz barbarzyńców. Było ciężko no i część się ulotniła więc pewnie za parę lat te tereny znowu pewnie zostaną odwiedzone ale to już problem nowego składu armii. - Lauga dokończyła opowieść o ostatniej potyczce jej oddziału z plemieniem barbarzyńców. Raczyła tak Villema i Caryse kiedy jechali jeszcze w ograniczonym składzie na koniach. Opowieść była szorstka i krwawa, okraszona twardym słownictwem. Lauga zdecydowanie nie przejmowała się różnicą społeczną jaką dzieliła ją oraz rycerza i czarodziejkę. A co za tym szło używane słownictwo.

Choć czuła satysfakcję, że wyrobiła się zanim przybyli na miejsce gdzie musieli zejść z koni i ruszyć pieszo. Trochę jej było żal Tarana, koń rwał się i nosiło go by ponieść się do przodu. Towarzystwo innych wierzchowców jeszcze bardziej go nakręcą. Co jakiś czas parskał groźnie i mocniej stawiał kopyta.

Żołnierka, szybko zdjęła swoją torbę i zamocowała cały ekwipunek na sobie by było jej wygodniej maszerować. Korzystała też ze wszystkich rad jakie tropicielka raczyła nimi po drodze. To też parę kwiatków znalazło się w jej splątanych w kok włosach i w okolicy szyi. Cała reszta jej nie przeszkadzała, w końcu robi to drugi raz.
 
Obca jest offline  
Stary 26-02-2020, 17:40   #37
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

Daveth z mieszanymi uczuciami spojrzał na pobojowisko, do powstania którego przyczynił się w niewielkim stopniu. Nie da się też ukryć, że większą uwagę skupił na bardce, która - w połączeniu z krasnoludem - stanowiła malownicze zjawisko.
- Idę się odświeżyć - powiedział, przyodziewając się nieco. - Wybierzesz się ze mną? - zwrócił się do Amaranthe. Olgrim nie wyglądał na osobę zdolną zwlec się z łóżka.
Amaranthe, która już zdążyła wziąć poranną kąpiel, chociaż wbrew swej woli, nadal sprawiała wrażenie jakby chciała kogoś zamordować. I być może właśnie do takowych czynów by doszło gdyby miała na nie siłę. Nie miała jej jednak więc tylko skinęła powoli głową na zgodę. Olgrim musiał sam się sobą zająć, ona nie miała nawet dość energii by mu współczuć. Czy też by czuć się winną z powodu jego stanu. Zgarnęła jedynie ubranie i ruszyła za druidem, działając raczej automatycznie niż świadomie.
Najprostszym rozwiązaniem byłoby wybranie się do studni i wylanie na siebie paru wiader wody, jednak Daveth nie zawsze wybierał rozwiązania najprostsze. Nie mówiąc już o tym, że Amaranthe nie wyglądała na osobę, której zimne prysznice sprawiały przyjemność.
- Łaźnia? - upewnił się.
- Mhmm - usłyszał nader elokwentną wypowiedź, która najwyraźniej została siłą wymuszona, biorąc pod uwagę ilość energii jaka za tym potwierdzeniem podążała. Ewidentnie bardka nie była w nastroju na dłuższe rozmowy. Możliwe nawet, że pomimo zimnej pobudki, spora jej część nadal sobie w najlepsze spała.
Dla chcącego nie ma nic trudnego... szczególnie jeśli ów chcący dysponuje odrobiną złota. Co prawda gospodarz patrzył na nich krzywym okiem, ale to nie znaczyło, że służba nie spełni malutkiego życzenia płacących gości.
Po chwili balia była pełna może nie gorącej, ale wystarczająco ciepłej wody.
- Wskakuj - zaproponował druid, zabierając się za pomaganie dziewczynie w pozbyciu się tych paru szmatek, jakie miała na sobie.
- Wiesz, wolałabym żeby to jednak było łóżko ale dzięki - wyraziła swoją, nieco pokręconą wdzięczność, chociaż zapewne szczerą. Zapewne też, gdyby była w pełni władz umysłowych i fizycznych to by sama się sobą zajęła, a tak… Wzruszyła ramionami, chociaż tylko w duchu, i pozwoliła sobie na tą drobną przyjemność. W końcu jak już wyruszą to pewnie nawet na balię nie będzie mogła liczyć, a co dopiero na taki poziom dbania.
- Nigdy już nie tknę wina - zajęczała gdy już znalazła się w wodzie.
- Też uważam, że łóżko byłoby lepsze - stwierdził Daveth, nawiązując do wcześniejszej wypowiedzi dziewczyny. - A o winie porozmawiamy po powrocie z wyprawy - dodał. Ściągnął koszulę i zabrał się za mycie pleców bardki.
- Ale przynajmniej wygrałam - przypomniała, wzdychając z zadowolenia. Ciepło wody powoli przenikało przez skórę i odganiało nieprzyjemny chłód. Niestety, przy okazji także usypiało.
- Może moglibyśmy jednak zostać tu dzień dłużej? Najlepiej dokładnie tu - zaproponowała, nie chcąc nawet myśleć o konieczności nie tylko wychodzenia z balii ale także udania się na wrzosowiska.
- Bez wątpienia masz rację... chociaż pewnie jest ci wygodniej, niż mi. - Uśmiechnął się lekko.
- No to wchodź do balii - zaproponowała, przesuwając się nieco. Miejsca może wiele nie było ale też nie było go tak mało żeby się na upartego we dwoje nie zmieścić. Amaranthe na dodatek ewidentnie nie była osóbką nieśmiałą czy wstydliwą.
Davethowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zrzucił resztę odzienia, po czym wpakował się do balii. Dało się zauważyć, że bliskość Amaranthe robiła na nim wrażenie. I że nie do końca przespana noc nie nadszarpnęła jego sił.
Jeżeli nawet zauważyła, co było właściwie pewne, nie reagowała. Była zbyt zmęczona na takie zabawy, przynajmniej w danej chwili. Westchnęła jednak z przyjemności bo dzięki temu, że nie była już w balii sama, woda podniosła się ogrzewając kolejne fragmenty jej ciała. Było jej zwyczajnie dobrze.
- Nie wiem co wstąpiło w tą kobietę żeby tak wyrywać innych z łóżka o absolutnie niestosownej porze - poskarżyła się, opierając ramiona na brzegu balii. - I po co w ogóle zakładać zamki w drzwiach skoro w ogóle nie bronią one wstępu szalonym osobom?
- Może to zwykła zawiść? - zasugerował druid, zabierając się za mycie biustu swej sąsiadki. - Ona nie śpi, to i innym zazdrości - dodał. Widać jednak było, że bardziej się skupia na myciu, niż rozmowie.
- Ewidentnie czegoś jej w życiu brakuje - zgodziła się, odchylając nieco by druid miał lepszy dostęp do jej ciała. No w końcu wypadało chociaż wspomóc jego działania co by nie wyjść na niewdzięczną i wykorzystującą, czy coś takiego…
- Jakoś mi się nie pali by z nią ruszać w drogę. Może jeszcze zmienimy zdanie i zatrudnimy kogoś innego? - zaproponowała.
- Mam wrażenie, że Villemowi bardzo przypadła do gustu - powiedział niechętnie Daveth, kontynuując swe zajęcie. - A w ogóle nie rozumiem, czemu on ma taki kiepski humor. Całkiem jakby musiał noc spędzić na podłodze, a nie w pościeli - podzielił się swymi podejrzeniami.
- Bo on jest przewrażliwiony na punkcie honoru i swojej damy serca - wyraziła swoją opinię, czując przyjemne ciepło nie tylko na skórze. - I, przynajmniej w moim odczuciu, od dawna już nie skorzystał z wdzięków jakiejkolwiek damy.
- Ta dama jego serca jest dziwnie wrażliwa - powiedział Daveth. - Zachowała się tak, jakby nigdy nie widziała nagiego mężczyzny... czy kobiety - dodał. - Ciekawe, jak się taka uchowała... I czy to prawda, że smoki lubią dziewice - zażartował.
- Jeżeli tak to oboje mają przechlapane - Amaranthe roześmiała się. - Chociaż nie zrozum mnie źle, są niezwykle słodziutcy z tym swoim oddaniem i nadskakiwaniem jedno drugiemu.
- Masz częściowo rację, ale nadmiar słodyczy szkodzi zdrowiu. - Druid się uśmiechnął. - Jaki jeszcze kawałek ciebie doprasza się o zainteresowanie? - zmienił temat.
- Żołądek - powiedziała, wbrew temu czego zapewne druid się spodziewał. - Aczkolwiek w tej kwestii raczej niewiele da się zrobić w tej chwili. Co zatem powiesz na to bym się odwdzięczyła i w nagrodę umyła plecy tobie? - zapytała, odchylając głowę do tyłu i uśmiechając się do niego psotnie.
Druid zamiast odpowiedzi obrócił się, nie rozlewając (prawie) wody, by ułatwić dziewczynie pracę. Żołądek bardki mógł poczekać.
Najwyraźniej jednak duma druida miała z owym czekaniem większe problemy, szczególnie że to właśnie od tego miejsca Amaranthe zaczęła owe mycie, niekoniecznie, pleców. Biorąc zaś pod uwagę jej nader chochlikowaty chichot, jej dłonie nie trafiły tam przypadkiem.
- Ciekawe co by nasz drogi Villem powiedział gdyby nas zastał w tej chwili. Albo jak zareagowałaby Carys. Względnie cóż takiego uczyniła by nasz droga przewodniczka. Ach te niewiadome…
- Wygłosiłby mowę umoralniającą, zamknęłaby oczy i uciekła z krzykiem, nawrzeszczałaby, że się grzebiemy... Daveth udzielił zbiorowej odpowiedzi, równocześnie przysuwając się odrobinę do dziewczyny.
- Zapewne masz rację - zgodziła się, chwytając delikatnie ząbkami za skórę na jego barku. - Coś mi się zdaje, że ta wyprawa będzie niosła ze sobą więcej wyzwań niż sam smok.
- Niektóre wyzwania mogą być całkiem przyjemne... - odpowiedział, sięgając dłonią do tyłu, by znaleźć jakiś ciekawy fragment ciała swej towarzyszki.
- Oj nie, nie - wyślizgnęła się poza zasięg jego dłoni. - Widzę, że wieczorne szaleństwa zostawiły nieco mylny obraz - roześmiała się, nie przerywając jednak “mycia”. - Bo widzisz, mój drogi, owe wyzwania o których zapewne myślisz, nie znajdują się w zakresie moich zainteresowań - wyznała z westchnieniem, po czym przylgnęła swym nagim ciałem do jego pleców. - Co jednak nie oznacza, że od czasu do czasu nie sprawia mi przyjemności drobna zabawa. Na moich jednak warunkach, jeżeli rozumiesz o co mi chodzi - co mówiąc przygryzła lekko płatek jego ucha.
- Ależ oczywiście rozumiem - odparł druid. - Ale ewentualnych przyjemnych chwil z tobą - poklepał ją lekko po kolanie - nie zaliczam do kategorii "wyzwanie".
- Ohh… - Sądząc po nieco szybszych ruchach jej dłoni, bardka uznała owe słowa właśnie za wyzwanie. - Cóż, muszę przyznać, że lubię osoby z otwartym umysłem - powróciła do szeptania druidowi na ucho, nie zaprzestając swych wysiłków gdzie indziej. - Dzięki nim się nie nudzę. Zaskoczyłeś mnie jest w nocy i to bardzo - przyznała, łagodząc nieco ruchy dłoni.
Daveth obrócił się nieco i spojrzał na nią z pewnym zaskoczeniem.
- Zaskoczyłem?
- Tak, nawet bardzo - przyznała, przenosząc dłonie na plecy druida i rozpoczynając faktyczne mycie. Jej ruchy były jednak powolne, niespieszne i jak najbardziej leniwe. Bardziej to zabawa była niż faktyczne mycie.
- Nie sądziłam że masz takie luźne podejście do fizyczności. Nie wiem dlaczego, w sumie. Może dlatego, że zwykle ludzie są nieco bardziej powściągliwi - podjęła próbę wyjaśnienia swojego stanowiska.
- Nie jestem Villemem. - Daveth uśmiechnął się lekko. - On faktycznie jest dość sztywny. A ja jestem dość otwarty. No i jestem druidem. Sprawy związane z... różnymi przyjemnościami... nie są mi obce. - Poruszył łopatkami by dać znać, że dotyk bardki sprawia mu przyjemność. - Wiele rzeczy widziałem - dodał.
- Tak, w to nie wątpię. I najwyraźniej nie masz nic przeciwko by wiele rzeczy spróbować - przyznała, znowu przywierając ciałem do jego pleców i tym razem przenosząc dłonie na tors druida. - I tak, zdecydowanie nie jesteś Villemem - potwierdziła, schodząc nieco niżej, na brzuch i podbrzusze, po czym wracając na górę. - Gdybyś był to teraz stałbyś zapewne na zewnątrz pilnująć mej czci.
- To chyba dobrze, że nim nie jestem... On nie wie, co traci - stwierdził. - A jeśli chodzi o stanie...
- I to na baczność - podchwyciła Amaranthe, ponownie przesuwając dłoń niżej. - Pełna gotowość do działania w przypadku, w którym cześć i jej obrona tego wymaga. Obnażony i gotowy… miecz - podkreśliła ostatnie słowo, dłoń swoją zaciskając na orężu, które co prawda mieczem nie było ale bez dwóch zdań gotowość wykazywał.
- Mam ochotę ci się zrewanżować... - Daveth westchnął głęboko.
- Niepotrzebnie - zapewniła go, szepcząc do ucha. - Ja jestem całkiem zadowolona więc o ile swymi jękami nie ściągniesz nam na głowę tej sadystki która nam się zwaliła na głowę wcześniej, będę usatysfakcjonowana.
- Wolałbym zająć usta twoim biustem - przyznał, równocześnie przesuwając się tak, by ułatwić dziewczynie pracę.
- Cóż, jest to jakiś sposób na to by zatkać ci usta - uznałą, chichocząc przy tym. - Wtedy na pewno nikogo nam na głowy nie ściągniesz - co mówiąc prześlizgnęła się obok ciała druida tak by znaleźć się tym razem z przodu.
Druid pochylił się nad biustem dziewczyny, wargami sięgając do jednego z sutków.
Za co został nagrodzony przyspieszeniem ruchów jej dłoni. Bardka odchyliła nieco głowę do tyłu i najwyraźniej rozkoszowała się ową zabawą zapominając na chwilę o kosztach poprzedniej.
Daveth z zapałem smakował przysmak, drugą dłonią sięgając do drugiej piersi swej partnerki.
I w nagrodę otrzymał jęk, który wyrwał się z jej ust. Najwyraźniej zapomniała już o tym, że ktoś ich może usłyszeć oraz o już nadwątlonej reputacji. Nie żeby kiedykolwiek szczególnie owym faktem się przejmowała. Ruchy jej dłoni, bowiem do pierwszej dołączyła także druga, utrzymywały narzucone tempo, przywodząc druida w pobliże szczytu rozkoszy.
- Może jednak...? - wyszeptał jej do ucha, a potem wargami muskając płatek tegoż ucha. W tym czasie biustem dziewczyny zajmowały się obie jego dłonie. Może i niezbyt delikatnie, bowiem działania druidki były bardzo... sugestywne.
- Skoro sprawi ci to przyjemność - odparła i chociaż słowa te miały niekoniecznie przyjemny wydźwięk, to najwyraźniej dokładnie to miała bardka na myśli. I najwyraźniej faktycznie jej zainteresowanie skupiało się bardziej na zadowoleniu partnera niż własnej przyjemności. I, ewidentnie, było jej z tym dobrze.
Daveth nie ukrywał, że i jemu było dobrze, ale... Chociaż palce Amaranthe były palcami bardki, które potrafiły czynić cuda i dostarczać wielu przyjemności, to jednak skończenie tych igraszek w miejscu do tego celu stworzonym miało jeszcze większy urok.
- Tak... - wyszeptał, po czym chwycił dziewczynę za pośladki i uniósł nieco, by dopasować odpowiednio pewne fragmenty ich ciał.
Które to dopasowanie przebiegło przy akompaniamencie gwałtownego sapnięcia i jęku, jakie opuściły usta Amaranthe. Dziewczyna otuliła szyję druida, wspierając się na jego barkach i pozwoliła by zarówno ruchy kochanka jak i wody wznosiły ją na wyżyny przyjemności .
Druidem zaś targały sprzeczne uczucia. Chciałby, nie zważając na nic, jak najszybciej dotrzeć na szczyt, równocześnie jednak pragnął dostarczyć swej partnerce jak najwięcej przyjemności i również doprowadzić do osiągnięcia zaspokojenia. Wsunął się jeszcze głębiej, ale na moment zatrzymał się, chcąc opóźnić chwilę osiągnięcia spełnienia.
Gdyby tylko do niego ta decyzja należała to może by mu się ten plan udał, jednak do tego tańca było dwoje trzeba, a bardka do cierpliwych nie należała. Korzystając z oparcia i tego, że w wodzie jej ciało było bardziej posłuszne, sama zaczęła pogłębiać ich zbliżenie, narzucając ostre tempo i opuszczając się niżej by ich połączenie było jeszcze głębsze i gwałtowniejsze.
Przeciwko temu Daveth nic nie miał. Wyszedł naprzeciw działaniom dziewczyny, starając się dopasować do jej działań, mimo swoich - z oczywistych powodów - nieco ograniczonych możliwości. Aż wreszcie, trzymając ją za biodra, wbił się w nią, z jękiem rozkoszy uzyskując spełnienie.
Amaranthe zaś westchnęła z zadowolenia i osunęła się w dół, rozłączając ich ciała chociaż nie całkiem, nadal bowiem opierała się o Davetha, głównie w celu utrzymania pozycji pionowej.
- Następnym razem trzeba będzie poprosić o większą balię - zwróciła uwagę na oczywisty fakt.
- No ale to nie dzisiaj - odparł z wyraźnym żalem, po czym cmoknął ją w czubek nosa. - Musimy chyba wstać - zmienił temat.
- Raczej wyjść - poprawiła go. - I fakt, woda robi się zimna - dodała z żalem. Balię opuściła jako pierwsza, zgarniając przy okazji suchy ręcznik .
Daveth przez chwilę przyglądał się jej nagiemu ciału, lecz gdy w dłoniach bardki znalazł się ręcznik, również i on wyszedł z balii i zaczął się wycierać.
Ona zaś uwinęła się szybko z suszeniem, a następnie zaczęła się ubierać, przygotowując do czekającej na nich wyprawy. Tym razem nie było mowy o zwiewnych ciuszkach i większości ciała odkrytej. Nie, tym razem Amaranthe postawiła na bezpieczeństwo i nawet pofatygowała się by założyć koszulkę mithrilową. Nie oznaczało to jednak, że tam gdzie się dało, nie uwidoczniła tego i owego. Nie byłaby w końcu sobą, gdyby tego nie zrobiła.
- Gotowa, by coś zjeść? - spytał Daveth, który również się ubrał, chociaż znaczną część uwagi poświęcał dziewczynie robiącej to samo, co on.
- Wypadałoby - potwierdziła, chociaż nie sprawiała wrażenia szczególnie chętnej. - Byle coś lekkiego - zastrzegła.
- Coś się znajdzie, zanim Villem nas wygoni na trakt, nie zważając na nasze potrzeby - nie do końca żartem powiedział druid. - Dokąd on się tak spieszy? Smok nie ucieknie, a nawet jeśli, to będą inne atrakcje. Może ślubował, iż niewiasty nie tknie, nim łba smoczego nie zdobędzie? - wysunął przypuszczenie.
- To by naprawdę wiele tłumaczyło - pozwoliła sobie na małą złośliwość. - Chodźmy zatem - dodała, ruszając przodem.
Druid bez słowa podążył za nią.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 28-02-2020 o 14:17.
Grave Witch jest offline  
Stary 26-02-2020, 17:43   #38
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Jak się okazało, reszta zdążyła już wybyć z karczmy, zostawiając dwójkę współtowarzyszy samym sobie. Amaranthe nie przejęła się tym zbytnio. W końcu wiedzieli w którą stronę ruszyli, mogli ich zatem bez problemu dogonić. Jedyne co, to odczuła lekki żal do krasnoluda za to, że jednak nie przekonał reszty by zaczekali. Tak szybko jednak jak się pojawił, zniknął.
- To… Szybka jajecznica z chlebem na wzmocnienie i ruszamy? - zaproponowała wesoło, próbując ignorować skutki nocnych szaleństw.
- Trochę dobrych rzeczy na wzmocnienie się przyda. - Daveth skinął głową. - Wraca apetyt, to znaczy że wracasz do formy. Dobry objaw.
Skinął na panienkę z obsługi, a że gośćmi byli niezbyt mile widzianymi, to by się ich pozbyć w miarę kulturalny sposób obsłużono ich nad wyraz szybko.
- Smacznego - powiedział Daveth, zabierając się za kawałek szynki. Zdecydowanie dla towarzystwa, bo on już swoje śniadanie miał za sobą.
- Dziękuję i wzajemnie - odpowiedziała, chociaż powiedzieć, że do jedzenia zabrała się z apetytem, byłoby mocną przesadą. - I trochę masz rację chociaż… Cóż, zdecydowanie podtrzymuję, że przynajmniej w najbliższym czasie ekscesy tego typu trzeba będzie wyeliminować - przyznała.
- Muszą nam wystarczyć przyjemności typu kąpiele bagienne i smok - zażartował Daveth - a wszystko popijane zimną wodą. Woda brzmi co prawda mniej ekscytująco, niż wino, ale kąpiele błotne są ponoć korzystne dla zdrowia - zażartował.
- Chyba bardziej korzystne dla cery niż zdrowia - poprawiła. - Co tak czy siak nie oznacza, że mam na nie ochotę. Przygoda jednak… Cóż, dobre przeważa nad niedogodnościami więc… Jak myślisz, będą gnać ile sił w wierzchowcach czy jednak utrzymają tempo pozwalające na ich szybkie dogonienie? - zapytała, zmieniając temat.
- Nie ma co się spieszyć - odparł. - Szybciej my ich znajdziemy na bagnach, niż oni znajdą smoka. Poza tym sądzę, że Olgrim będzie ich nieco spowalniać. Co prawda musi być twardy, skoro po takim pijaństwie pojechał z nimi na bagna, ale nawet on nie jest ze stali. Galopem nie popędzi. A to kolejna szansa dla nas na ich dogonienie.
- Faktycznie - skinęła głową, po czym się uśmiechnęła nieco złośliwie. - Wygrałam - przypomniała. Ewidentnie nie było widać, by to, że wygrała kosztem krasnoluda, w jakikolwiek sposób powodowało u niej wyrzuty sumienia.
- Faktycznie. - Daveth skinął głową, po czym położył na stole odliczoną kwotę. - Zdecydowanie wygrałaś. Ale było zabawnie - dodał. - Rankiem również. - Uśmiechnął się na wspomnienie miny, jaką zrobiła Carys.
- Nie przypominaj mi o tym. - Wspomnienia rana dla Amaranthe ograniczały się do zimnej pobudki, a tego wspominać nie miała ochoty. - Będę musiała to jakoś wynagrodzić Olgrimowi. Pewnie biedak teraz katusze przeżywa.
- Nie musiał... "tyle pić", pomyślał ...od razu jechać, tylko poczekać na nas. Ale takie poświęcenie dla sprawy powinno zostać nagrodzone.
- Coś wymyślę - puściła do druida oczko. - Może mu jakąś kołysankę do snu ułożę - rzuciła propozycją, a następnie wmusiła w siebie kolejny kęs. - Trzeba będzie coś wymyślić w kwestii wierzchowców. Nie mogę swojego zabrać, skoro jedziemy sami. Może się trafić, że się rozminiemy z tym ich chłopakiem, który miał konie odprowadzić.
Daveth przez moment się zastanawiał.
- Da się załatwić - powiedział. - Zamienię się w coś latającego, a Laura pobiegnie za nami. W ten sposób będę mógł wypatrzyć naszych towarzyszy gdy będą na bagnach. I prędzej do nich dotrzemy niż na dwóch nogach. Co ty na to?
- Na latanie? Jeszcze się pytasz? - bardka odsunęła gwałtownie talerz od siebie. - Ruszamy! - oświadczyła wstając.
- A nie masz zawrotów głowy? - zainteresował się druid. - Bo to trochę przeszkadza w lataniu...
- Jeżeli tobie się wydaje, że mnie to powstrzyma, to… Wstaaawaj - zaczęła nudzić z szerokim uśmiechem szczerej radości.
- Ale zapał... - Daveth wstał. - Chodźmy więc - powiedział, po czym ruszył za bardką, która popędziła w stronę drzwi.

Wierzchowiec Amaranthe niestety musiał zostać. Bardka postarała się jednak o to by mu niczego nie zabrakło i by ktoś się nim dobrze zajął. Swoje rzeczy miała już zapakowane więc nie było powodu by zwlekać dłużej niż to było absolutnie konieczne.
- Nadąży za nami? - zapytała, wskazując na tygrysicę.
Laura podlizała się bardce, przejechawszy jej ozorem po twarzy, a potem cierpliwie (chociaż z pewnymi pretensjami wymalowanymi na pysku) wysłuchała instrukcji, jakich udzielił jej druid.
- Chodźmy stąd - powiedział Daveth. - [i]Nie chcę robić niepotrzebnych sensacji i zamieniać się tutaj.
- Prowadź - zaproponowała Amaranthe, drapiąc jeszcze Laurę za uchem, co by jej nie było smutno, że musi sama biec.

Gdy znaleźli się z dala od ludzkich oczu Daveth zamienił się w stworahttps://images90.fotosik.pl/322/0ca7b939a4b02d89.jpg, który był w stanie unieść w powietrze bardkę i jej bagaż.
- Całkiem, całkiem - pochwaliła tą zmianę. - Jesteś w stanie rozmawiać w tej formie? - zapytała, z fascynacją głaszcząc skrzydła.
Gryf pokręcił łbem, po czym pochylił się, by bardka mogła wdrapać się na jego grzbiet.
- Szkoda - odpowiedziała, chociaż zachwyt w jej głosie nieco zmniejszył żal, z tego powodu odczuwany. Nie zwlekając dalej wdrapała się na jego grzbiet i chwyciła mocno za pióra.
- No to w górę! - zawołała wesoło.
Gryf machnął skrzydłami raz i drugi, po czym majestatycznie wzbił się w powietrze, a potem zatoczył dwa kręgi, umożliwiając dziewczynie obserwowanie miasteczka z lotu ptaka.
- Wiii!!! - piski zachwyconej Amaranthe z pewnością słychać było w miasteczku. Od dawna nie miała takiej zabawy i śmiało mogła powiedzieć, że latanie było lepsze od igraszek łóżkowych. Gdyby tylko mogła spędziłaby w ten sposób całe życie.
- Wyżej! - krzyknęła radośnie, unosząc jedną rękę w górę. Drugą zacisnęła mocniej chociaż tak naprawdę miała ochotę także ją unieść i cieszyć się wolnością.
Gryf mówić może nie potrafił, ale rozumiał, co do niego mówiono. Wzbił się wyżej i wyżej, aż krowy stały się małe jak mrówki. Wtedy zatoczył jeszcze jeden krąg, po czym pofrunął w stronę bagien, po drodze wypatrując Laurę.
Gdy ją dostrzegł, skierował się ku niej i obniżył nieco lot, by móc tygrysicy wskazywać drogę.

Dla gryfa podążanie w odpowiednim kierunku nie stanowiło problemu - bagna było widać z daleka, a po parunastu minutach lotu można było dostrzec również chłopaka pikującego koni.
Daveth/gryf zatoczył kilka kółek, by Laura zdołała ich dogonić, po czym wylądował niedaleko koni, by pojawienie Laury ich nie spłoszyło.
Chłopaczek z pewnym zaskoczeniem wysychał słów bardki, lecz bez najmniejszego protestu przyjął do wiadomości, iż nikt więcej z końmi się już nie zjawi i że jego rola w tym momencie jest skończona.
Parę chwil później gryf wystartował, by po pewnym czasie ponownie wylądować, tym razem niedaleko sił głównych grupy poszukiwaczy smoka.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 06-03-2020 o 12:07.
Kerm jest offline  
Stary 26-02-2020, 21:50   #39
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Olgrim powoli doszedł do siebie podczas tej podróży. Nie było idealnie. Kac nadal się go trzymał jak natrętna teściowa. Ale zaczął już ogarniać sytuację. I zorientował się, że wcale nie dwoiło mu się w oczach. I rzeczywiście mieli dwie szpiczastouche zamiast jednej.
Powoli mu się przypomniało, że gdzieś tam rankiem, rzeczywiście rano było zebranie i ta rudowłosa kobieta dołączyła. To chyba dobrze, prawda?
Kapłan zauważył za to że kogoś ubyło. Druida i Amaranthe. Co się z nimi stało?
Szukał w pamięci odpowiedzi, ale jej nie znajdował. Więc… postanowił zyskać informacje, których nie posiadał. Zebrał w sobie śmiałość i przybliżył się do czarodziejki by spytać.
- Wybacz szlachetna pani, że cię zaczepiam, ale obawiam się że wspomnienia mego poranka są dziurawe niczym cormyrski ser. Czy mogę liczyć na twoją pomoc w uzupełnieniu tych dziur?-
Gdy krasnolud zbliżył się do czarodziejki ta poczuła wyraźną woń alkoholu, a gdy przemówił woń ta stała się jeszcze intesywniejsza.
Trudno powiedzieć czy to ów odor jak z gorzelni czy może jednak coś innego sprawilo, że szlachcianka zapowietrzyła się, oblała się rumieńcem, a gdy odzyskała mowę zachichotała nerwowo.
Nie chcąc jednak obrazić swojego towarzysza, wszak nie odpowiadanie na pytania było oznaką grubiaństwa i braku dobrych manier, odezwała się.
- Nie pojawiliście się o umówionym czasie. Poszłyśmy z panną Trannyth - głową wskazała na przewodniczkę - sprawdzić czy nic wam nie jest. Wszak umówiona godzina dawno już minęła, a was nie było. A nie usłyszawszy odpowiedzi nasza przewodniczka sama otworzyła drzwi. Okazało się że spaliście jeszcze - wyjaśniła Carys starając się jak najmniej myśleć o całym zajściu.
- Acha… a gdzie właściwie… spaliśmy… i co się stało potem? Pamiętam łupanie… ale to równie dobrze mogło mnie łupać pod czachą. I czyjeś ruganie… chyba waćpanny admiratora. Rycerza chciałem powiedzieć.- Olgrim starał się poskładać wspomnienia do kupy, aczkolwiek nie było to łatwe.
- Spaaaliście razem - zająknęła się Carys
- Acha… a dokładnie w jakim… znaczeniu? Bo to chyba naturalne. Dwa łóżka, trzy osoby.- mruknął kapłan marszcząc brwi.
Czarodziejka zrobiła się jeszcze bardziej czerwona na twarzy.
- Nooo… razem - zaczęła przy tym nerwowo gestykulować. - To, to, to, wasza sprawa.
- Acha… oooo…- oczy krasnoluda zmieniły się w spodki, a twarz zaczerwieniła mocno. Chrząknął pod nosem.- Acha… w tym znaczeniu.-
Nie żeby coś pamiętał. Będzie musiał Amaranthe spytać o to co się stało w nocy. Gdy tylko nadarzy się okazja.
- Wybacz waćpanno, że twe śliczne oczęta zostały narażone na takie widoki. - Kusiło Olgrima spytać, co właściwie ona widziała, acz bał się że wtedy będzie się jąkać tak mocno, że sam nic nie zrozumie.- Przepraszam że cię na nie naraziłem, acz… sama też jesteś trochę winna. Tak bywa gdy się wejdzie bez pozwolenia do czyjejś sypialni.
Rudowłosa coś mruknęła, coś co miało chyba potwierdzeniem ostatnich słów Olgrima.
- No cóż… kiedyś musi być pierwszy raz. - zażartował cicho kapłan i dodał żartobliwie. - Niech się panienka nie zraża tamtymi widokami. Nie bez powodu tyle dzieci się rodzi.
Zamyślił się zmieniając temat.- A co było… dalej?
- Później tooo..- Carys sama zaczęła się zastanawiać co było później. Ona pamiętała jak ocknęła się już na dole.
- Tak dokładnie to nie pamiętam - przyznała z rozbrajającą szczerością.
- Nie pamiętasz? Czemu? Ja nie pamiętam, bo wlałem w siebie z co najmniej cztery butelki alkoholu - zdziwił się kapłan.
- Może spytaj naszej przewodniczki. Ona też tam była - zaproponowała czarodziejka.
- Ona wygląda na taką co lubi pyskować. Ty… wydajesz się być… Nie. Ty jesteś prawdziwą damą. - ocenił krasnolud.- A ja akurat nie potrzebuję wykładów o pijaństwie, tylko odpowiedzi.
- Masz rację mówiąc, że powinnyśmy były na zewnątrz poczekać. Aż ktoś nam otworzy - Carys uśmiechnęła się do kapłana. - Wykładów o pijaństwie nie będę ci urządzać. Wyruszyliśmy w drogę później niż planowaliśmy. Nie ma co o to kogoś winić.
- Nie wypiłbym tyle, gdy na szali nie leżała duma krasnoludzkiej rasy. I zakład. Wypadało pokazać na co stać… członka mego ludu. - stwierdził buńczucznie Olgrim i jęknął, gdy kac przypomniał mu o sobie.- Mam nadzieję, że chociaż Daveth pokazał nieco ładnych widoków, bo wątpię by waćpanna krasnoludzkie zadki uważała za urokliwe - dodał po chwili żartem.
Carys otworzyła usta ze zdziwieniem i po chwili zamknęła je niczym ryba usiłująca oddychać bez wody. Prostolinijność kapłana i jego brak owijania w bawełnę odebrały jej po raz kolejny głos. Zmieszana czarodziejka wodziła nerwowo oczami gdzieś za krasnoludem.
- Ja niczego nie widziałam- wyrzuciła szybko z siebie.
- Niech się waćpanna nie przejmuje tak bardzo - machnął ręką kapłan. - To ja winienem się wstydzić i po prawdzie trochę mi wstyd.
- Przykro mi, że nie mogłam ci pomóc - czarodziejka powiedziała przepraszająco. - Może później sobie coś przypomnisz- dodała. Uśmiechnęła się i odeszła pospiesznie.
Niemniej krasnolud podążył za nią nie dając jej spokoju.- Aaaa jeszcze jedno. Gdzie jest Amaranthe? -
Carys zatrzymała się. Powoli odwróciła się przodem do kapłana.
- Została w karczmie z Davethem. Mają niedługo do nas dołączyć - odpowiedziała zgodnie ze swoją wiedzą.
- Jak to? Została z Davethem? - zasępił się Olgrim nie rozumiejąc jej odpowiedzi.
- Poszli razem na górę. Ale nie martw się. Jestem pewna, że Daveth odpowiednio zaopiekuję się Amaranthe- w głosie rudowłosej dało wyczuć się pewność.
-Ale co ja robię tutaj ?-zastanowił się krasnolud głośno, trochę rozczarowany tłumaczeniem czarodziejki. - I jakim cudem jestem tutaj?
- Chciałeś jechać z nami - panna Fiaghruagach była bardzo zaskoczona pytaniem kapłana. Nie dała tego jednak poznać po sobie.
-Nie pamiętam, żebym wsiadał na kuca...- zamyślił się brodacz wodząc dłonią po niej. Nagle wycelował palcem w czarodziejkę.- Wy mnie porwaliście, a Amaranthe na to pozwoliła.
Wyglądał trochę załamany, gdy sobie uświadomił ten fakt.
- Nikt Cię nie porwał - czarodziejce zrobiło się żal kapłana. - Sam chciałeś jechać. Amaranthe nie mogła zatem na porwanie pozwolić. Pomyśl chwilę, jesteśmy przecież jedną drużyną - wyjaśniła chcąc pocieszyć go.
- Ale jej tu nie ma. A ja… cóż… niespecjalnie mogłem zdecydować czy miałem jechać teraz, czy później. Zostałem zapomniany przez wspólniczkę… ech...- machnął ręką smętny Olgrim.
- Równie dobrze możesz powiedzieć, że niespecjalnie mogłeś zdecydować, żeby tam zostać - Carys położyła dłoń na ramieniu krasnoluda i ścisnęła go lekko. - Amaranthe zrobi co ma do zrobienia i pojawi się. Przecież obiecała.
Krasnolud skinął głową bez entuzjazmu, bo przecież obietnicy nie pamiętał. Ale skoro Carys mówiła inaczej, to…
- Skoro obiecała.


Pojawienie się druida i bardki, krasnolud przyjął z mieszanymi uczuciami. Trochę nie bardzo wiedział jak miał się czuć w sytuacji, gdy został tak po prostu odesłany. Być może czymś się naraził bardce? Nie bardzo wiedział czym, bo i nie pamiętał nocy. A może winien się spodziewać, że tak ulotny duszek jak artystka po prostu o nim zapomni? On ich współpracę traktował dość poważnie i… nie potrafił sobie wyobrazić sytuacji, w której zostawić by miał wspólniczkę czy wspólnika. Choć oczywiście zdawał sobie sytuację, że Amaranthe jest dorosła i cóż… wolny duch z niej.
Podszedł do bardki i uśmiechnął się… nie bardzo wiedząc jak zacząć tę rozmowę i od czego.
Amaranthe także się uśmiechnęła radośnie, po czym zarzuciła krasnoludowi ręce na szyję.
- Chyba pokochałam latanie - oświadczyła, po czym odsunęła się nieco i zmierzyła go uważnym spojrzeniem. - Nadal nie wyglądasz za dobrze - poinformowała go otwarcie.
I nie czuł się dobrze. Wyraźnie zafrasowany krasnolud oddał uścisk bardki z wyraźnym roztargnieniem.
- Co się… właściwie wydarzyło w nocy? I rano? - zapytał w końcu spokojnie, acz dość cicho.
Amaranthe roześmiał się zanim odpowiedziala.
- Kilka całkiem przyjemnych rzeczy - odpowiedziała, uśmiechając się przy tym nieco złośliwie. - Byłeś doprawdy wspaniały. Chociaż nie sądziłam że lubisz TAKIE zabawy - dodała, a następnie wyraźnie sposępniała. - A rano po prostu sobie pojechałeś. Beze mnie - pociągnęła noskiem.
Kapłan starał się uporządkować wszystko w głowie, acz sugestie bardki tego mu nie ułatwiały. Jedno było pewne.
- Nie pojechałem. Nie mogłem, bo…- wzruszył ramionami.- -… nie miałem sił by wsiąść na kuca. Ktoś mnie musiał podsadzić… ktoś mnie zabrał, wspólniczko, wprost spod twojego zgrabnego noska.-
Roześmiała się.
- Oj marudzisz. Przecież nie puściłam cię z obcymi, tylko oddałam w dobre rączki - zauważyła zgodnie z prawdą. - Przecież w innym wypadku bym cię nie dała… Porwać- dodała wesoło. - Tęskniłeś? - zapytała, spoglądając na niego z chochlikowatym wyrazem twarzy.
- Co? Eeee… tak… brakowało mi ciebie - speszył się kapłan i naburmuszył od razu. - Ja bym cię bezbronną nie puścił… nawet z poznanymi przyjaciółmi. A wracając… do innej kwestii… Co to za TAKIE zabawy były? I co było rano… biedna Carys dukała próbując wyjaśnić wydarzenia poranka.
- Tak prawdę mówiąc to nikt cię nie puścił - wtrącił się druid. - Siedziałeś w gospodzie, a potem sobie pojechałeś, nie czekając na nas - sprecyzował. - Ale mniejsza z tym... Naprawdę nie pamiętasz, co było wieczorem i w nocy? Były tańce, hulanki, swawole. Śpiewałeś nawet. - Daveth zdecydowanie minął się z prawdą w tej ostatniej kwestii. - A Carys zdecydowanie przesadza. Grzecznie spaliście z Amaranthe - dodał. - Co prawda nie do końca byliście ubrani, ale kto sypia w nocnej koszuli, prawda?
Krasnolud spojrzał na Davetha przyglądając się mu podejrzliwie, bo wiary jego słowom nie dał. A i wtrącenie się jego w tą prywatną wszak rozmowę niespecjalnie mu się podobało. Zwłaszcza, że kłamał oni to kiepsko. Niemniej nie odpowiedział druidowi, tylko skupił swoje spojrzenie na Amaranthe czekając na jej odpowiedź.
- Skoro to nazywasz grzecznym spaniem -bardka prychnęła. - No i nie dziwię się tym problemom z wyjaśnieniami jakie mogła mieć nasza droga Carys. W końcu to nie było nic co dobrze wychowane panny winny oglądać. Czy o czym wiedzieć -dodała, puszczając do krasnoluda oczko. -Co zaś się tyczy zabaw… O nich zdecydowanie nie wypada opowiadać publicznie, ale mogę Ci opowiedzieć w nocy - obiecała z cieniem obietnicy w głosie.
- Trzymam cię więc za słowo wspólniczko.- stwierdził stanowczo krasnolud udobruchany w tej kwestii na razie. Potarł brodę i dodał.- Co takiego więc widziała droga Carys i co było dalej. Pamiętam, że... - wskazał palcem na nowy rudy nabytek drużyny.-... pojawiła się ona. Kimkolwiek jest i cokolwiek tu robi… głowa mnie bolała. Pamiętam, że… byłem popychany tu i tam. Przestawiany jak mebel przez czyjeś dłonie. I że doszedłem do siebie… na kucu...leżąc jak ubite zwierzę. To tyle pamiętam. Reszta jest mgłą
- Cóż, po takiej bitwie jaka się w nocy odbyła to i tak dobrze, że się w ogóle dobudzileś. - oświadczyła z wyraźna duma bardka. - Mój wojownik - dodała wesoło. - A co do poranka to… Cóż, zeszliśmy na dół, niektórzy coś zjedli, myśmy ruszyli by się nieco odświeżyć co było jak najbardziej zrozumiałe po nocy -wskazała na druida. - Jak skończyliśmy to w karczmie było już pusto więc skusiłam się jeszcze na coś szybkiego w ramach śniadania, spakowaliśmy i oto jesteśmy - podsumowała, rozkładając ręce dla podkreślenia owego faktu.
- No tak. Niewiasty i ich toaleta… trwa to czasem długo.- zgodził się z nią krasnolud, ignorując ewentualne implikacje ukryte między słowami. A związane z druidem. - Czyli…- Rozejrzał się po drużynie zastanawiając się kto właściwie zadecydował o tym, że tak szybko wyruszyli, iż część ekipy zgubiono przy okazji. Ale od takich rozważań rozbolała go tylko bardziej głowa.
- Mimo wszystko powinnaś na mnie zwracać baczniejszą uwagę wspólniczko, gdy jestem w stanie… bezbronnym. To się mogło skończyć źle - poinstruował ją na koniec.- Tym bardziej, że to twoja wina.. ten cały zakład. I żeby to było ostatni… raz. Więcej tak nie będę testował swojego żołądka pijąc do oporu.
- Oj… Czyli nagroda ci się nie podobała?
- zapytała Amaranthe, a w jej oczach jak na zawołanie pojawiły się łzy.
- Ja… cóż… nie pamiętam żadnej nagrody, więc będziesz musiała mi przypomnieć o niej - odparł speszonym głosem Olgrim wzruszając przy tym ramionami.- Więc nie wiem. Niemniej wystarczy chyba już upijania mnie. Niech Daveth następnym razem…-
- Chodzi ci o picie, czy odbieranie nagrody? - zainteresował się wymieniony.
- Picie..- wzruszył ramionami kapłan i machnął ręką.- Ostatni raz zalewałem się w trupa.
- Wszyscy tak mówią... i trwa to do najbliższej okazji - odparł Daveth. - No ale może tobie się uda.
Kapłan spochmurniał przyglądając się gniewnie druidowi. Czy on… czy on… implikował dumnej krasnoludzkiej rasie pijaństwo?! Pięści Olgrima zacisnęły mocno, ale ostatecznie uspokoił się uznając, że druid jest po prostu kolejnym niedoinformowanym osobnikiem, który nie ma pojęcia o naturze jego ludu i opiera swoją wiedzę na temat rozpowszechnianych plotek. Szkoda było pięści na niego.
Gniewne spojrzenie krasnoluda sugerowało, iż coś było na rzeczy. Może Daveth nie był aż tak daleki od prawdy? No ale jasną rzeczą było, iż Olgrim prędzej utopi się bagienku, niż przyzna, że nie był to jego pierwszy raz. I, zapewne, nie ostatni. Ale druid nie zamierzał drążyć tematu, rozwiązanie sprawy pozostawiając czasowi i podsuwanym przez niego okazjom.
- Rany, dajcie spokój - Amaranthe, której humor pogorszył się nieco po tym jak Olgrim nie zareagował na jej łzy jak powinien zareagować każdy mężczyzna, nie miała za bardzo ochoty na dodatkowe swary. - Umówmy się, że picie będzie, ale nie zalewanie się w cztery litery i mamy rozejm. To… gdzie ten smok? - zmieniła temat, spoglądając oczekująco na krasnoluda.
- Nie wiadomo. Zresztą tak szybko go nie znajdziemy.- wzruszył ramionami brodacz.- To duże bagniska… wielkości elfiego królestwa.-
- Dobra, jednak zmieniłam zdanie, od dziś nie pijesz. Masz po tym straszny humor - oświadczyła bardka, dziobiąc krasnoluda palcem w pierś. - No więc… Na co czekamy?
- Też prawda.- przyznał kapłan potulnie i dodał.- Na was czekalim, wylądowaliście w splendorze, ale teraz czeka nas piesza wycieczka w głąb bagien.
- Szkoda, że nie możemy wszyscy polecieć - westchnęła. Ewidentnie ten sposób podróżowania przypadł jej do gustu. - No ale przynajmniej towarzystwo będzie doborowe - dodała, przytulając się do boku krasnoluda. - Bez urazy, oczywiście - zwróciła się do druida z uśmiechem.
Daveth nie bardzo wiedział, o co miałby czuć urazę, skoro z bardką nie wiązało jej nic. No, prawie nic... Miło było, ale się skończyło i tyle. No i nie zamierzał pchać się między tamtą dwójkę.
- Spokojnie - powiedział. - Mały spacer nikomu nie zaszkodzi. A jeśli towarzystwo jest dobre, to tym lepiej.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 02-03-2020, 16:29   #40
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Spotkanie z gnollami

Krasnolud zasępił się sięgając po kuszę i naciągając cięciwę mruknął.
- Jak dla mnie mamy dwie możliwości. Albo atakujemy i wybijamy bez litości, póki przewaga zaskoczenia jest po naszej stronie. Albo próbujemy wyminąć.
Nałożywszy bełt kontynuował wypowiedź.
- Dla mnie obie opcję są dobre, Niemniej jeśli chcemy wybrać tą drugą, to nasz druid chyba powinien udzielić nam jakichś… porad albo inszych informacyj, co by tu nas te paskudne hyeny nie wytropiły.
Daveth nie uważał, iż należy wybija wszystko, co żyje, z tego tylko powodu, iż mogło stanąć na drodze i wyszczerzyć zęby lub rzucić się do gardła.
- Łup niewart zachodu - powiedział.- Lepiej wyminąć.-
- Acha… a co zrobić, żeby hyeny nas nie wywęszyły? - spytał krasnolud, bo że łup mizerny to i sam widział. Problem wszak leżał gdzie indziej. Jeśli teraz zostawią gnolle w spokoju, to te mogą im później wleźć na plecy. Więc jeśli nie było pewności, iż nie pójdą ich śladem…
- Jeśli się wytarzasz w odpowiednich ziółkach, to żaden zwierz cię nie wywącha, bo będziesz waniać jak wiecheć kwiatów... albo niczym śmierdzące bagienko - odparł druid.
Olgrim pokiwał głową i cóż… rozejrzawszy się dookoła stwierdził, że nie bardzo jest jak wykonać ów plan druida. Uznał więc, że nie ma co dalej poruszać tego tematu.

Żołnierka zwróciła się do ich przewodniczki. - Uważasz, że ci tam będą problemem?
- To wredne stwory, i nam nie odpuszczą. Albo zaatakują od razu, albo będą nas śledziły, czekając na okazję, i może wezwą posiłki… - Tropicielka odezwała się cicho, nakładając strzałę na cięciwę.
- Niech i tak będzie. - Powiedziała Lauga zdejmując miecz z pleców. Spojrzała na Czarodziejkę i Rycerza. - Gotujcie się do walki. A kto nie czuje się na siłach niech nie plącze się pod nogami.- Dodała patrząc na resztę, z tego co wyłapała w luźnych rozmowach bardka, kapłan i druid mogli nie być w najlepszej formie. Skinęła na tropicielkę czekając aż ta wypuści strzałę.
- Wojacy… przodem? - spytał retorycznie kapłan z kuszą gotową do strzału.- Podkradamy, strzelamy i kto chce… z mieczem w garści wycina sobie drogę wśród wrogów? Czy mamy jakiś inny plan na bitwę? -
Mieli wszak wojowniczkę i rycerza w swoich szeregach. Któreś z nich musiało się znać na taktyce… Tak przynajmniej Olgrim przypuszczał.

- Czołem ku niebezpieczeństwie Olgrimie - rzekł poważnie Villem dobierając do sytuacji niezbędną jego zdaniem taktykę. - I ja bym ominąć je wolał. Ale przyznaję rację pani Trannyth - Villem był pomny, że na “pannę” tropicielka się skrzywiła. I nie poddawał w dyskusję jej osądu o nikczemnej naturze tych bestii - Uderzmy na nie. Jeśli pierzchną to nie będziemy ich ścigać. Ale jeśli walkę podejmą to oszczędzajmy magię wedle uznania. Czary Carys mogą nas jeszcze uratować przed smokiem. A i wiele słyszałem o mocy pieśni, która zdać się nam może na bardziej od tych kreatur wymagającego przeciwnika, któremu stal niestraszna. Baczmy też by któregoś gnolla można było po walce spytać o smoka, lub zagubionych towarzyszy panny Laugi. Daveth, czy zdołasz się porozumieć z takim stworzeniem?
Rycerz zdawał się nie żywić żadnej urazy ani do druida ani do bardki, jakby w jego mniemaniu ich rychłe i imponujące dołączenie ostatecznie zamknęło temat niefortunnego poranka.
- Niektóre gnolle mówią wspólnym - odparł druid. - Inaczej nie, bo nie znam ich języka - wyjaśnił.
- Jakoś nie sądzę, byśmy smoka znaleźli już dzisiaj. A nawet jeśli znajdziemy, to lepiej by było pojedynek z nim przełożyć na jutro.- stwierdził krasnolud, który jeszcze nie był w formie. Postanowił się trzymać blisko Amaranthe i czarodziejki i wspierać resztę drużyny z kuszy tym razem. Głowa za bardzo go bolała, by miał ochotę ruszać wprost na gnolle.
- Jo. Zostawić to pitolenie na później, konkretne działania Proszę.- Zasyczała żołnierka.
Carys pokiwała głową na znak, że zgadza się ze zdaniem Villema.
- Masz rację. Nie będę nadużywała magii. Zajmę się hienami.
- To co, Lauro, masz ochotę na trochę świeżego mięsa? - Daveth poklepał tygrysicę po łbie. Nie uważał co prawda, że już dziś spotkają smoka, ale postanowił, przynajmniej na razie, nie korzystać z zaklęć. Miał tygrysicę i nie wahał się jej użyć.
Bardka z kolei poświęciła czas by na spokojnie ocenić sytuację. Na jej oko mieli dość siły ognia, by jej bezpośredni udział w walce nie był konieczny. Z tego też powodu postanowiła ograniczyć się póki co do wspomożenia tych, którzy walkę podjąć zamierzali. W tym celu chwyciła w dłoń fletnię pana. Kantele, w takich sytuacjach, była zbyt nieporęczna i mimo tego, że był to jej ulubiony instrument, zrezygnowała z sięgnięcia po niego.
Krasnolud zaś stanął nieco z przodu, pomiędzy czarodziejką a bardką. Odłożył kuszę na bok, by sięgnąć po swój dziwaczny oręż i postawił go na egzotycznej głowni obok siebie.
Po czym znowu sięgnął po odłożoną przed chwilę kuszę. Dzięki temu mógł szybko i bezpiecznie odrzucić później bezużyteczną w walce wręcz kuszę i równie szybko chwycić za rękojeść swego nadziakomłota… nie tracąc cennych sekund. Był gotów.
 
Obca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172