|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
02-02-2020, 18:11 | #31 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Secomber Karczma “Śpiewający duszek” Nastał nowy dzień, dzień wyprawy na bagna, celem ubicia Czarnego Smoka, i to bynajmniej nie dla Barona. Drużyna “Potężnych Pięcioro” miała zamiar zatłuc gadzinę na własną rękę, kierując się różnymi motywacjami, ale po kolei… Jako pierwsi, w głównej sali karczmy - tak w połowie między godziną ósmą a dziewiątą - zjawili się Carrys i Villem. Oboje wypoczęci, rześcy, i tryskający energią, wszystko w jak najlepszym porządku. Parka nieco się zdziwiła, widząc kto na nich czeka przy jednym ze stołów. Oprócz bowiem wynajętej przez drużynę przewodniczki, siedział tam wraz z nią jakiś smark, a oboje zajadali się właśnie jajecznicą i chlebem, popijając wszystko wodą. Była tam jednak i jeszcze jedna Półelfka, o czerwonych niczym ogień włosach, zdecydowanie jakaś wojująca, co było widać po noszonym napierśniku i wielkim mieczu. Po krótkiej rozmowie, okazało się, iż młoda kobieta zwie się Lauga z Czerwonej Doliny, i chce również wyruszyć na Wysokie Wrzosowiska, i to ponownie. Należała bowiem do drużyny, która jako pierwsza się tam wybrała dla Barona, i mieli już spotkanie ze smokiem, który ich rozbił. Przeżyła tylko ona i ranny Tropiciel, a co z resztą ich ludzi, tego nie wiedzieli… Młodzik z kolei był bratem Caistiny, i miał zadbać o bezpieczny powrót rumaków do miasta, gdy śmiałkowie wejdą już w bagna piechotą. ~ Gdzieś tak dwa kwadranse po dziewiątej, Tropicielka(i nie tylko ona) miała już zdecydowanie dosyć czekania. Caistyna ruszyła więc na pięterko w towarzystwie Carrys, po drodze zgarniając wiadro wody. Łomotanie w drzwi Półelfki na niewiele się zdało. Co prawda Druid się obudził, był jednak zbyt wolny, a jego “już już” utonęło właśnie w odgłosach walenia po drzwiach… a sama Caistyna chyba była w gorącej wodzie kąpana. Potraktowała bowiem bardzo szybko drzwi z buta, wpadając do izby, za nią zaś mocno zaniepokojona całą sytuacją Czarodziejka. Obie zastały właśnie wyskakującego z łoża, nagiego Davetha, reagującego na tą “napaść”… który na widok kobiet, szybko okrył się kocem. W tym czasie zaś, Bardka otworzyła jedno oczko, zbierając myśli, i próbując jakoś zareagować słownie na taki raban. Leżała w łożu naga, jedynie minimalnie przykryta w okolicach brzucha, obok niej zaś kompletnie nagi Krasnal chrapał za pięciu na brzuchu, świecąc gołym zadem. W całej izbie zaś śmierdziało bardziej niż w gorzelni, a na podłodze walały się liczne flaszki po winie i wódce. - Wstawać ochlajtusy! - Tropicielka chlusnęła wiadrem zimnej wody na Amaranthe i Olgrima, co wywołało piski tej pierwszej, oraz mamrotanie pod nosem Krasnoluda, który nadal się jednak nawet nie poruszył... A Carrys? No cóż, Czarodziejka zareagowała na to wszystko w wyjątkowo nieprzewidywalny sposób. I już mocno pokręcona sytuacja, stała się taką po chwili jeszcze bardziej, a na pięterko pędził już Villem. ~ Z prawie godziny dziesiątej, zrobiła się wkrótce jedenasta, a połowa “zmaltretowanego” towarzystwa w końcu zjawiła się na parterze. Najbardziej z całego trio cierpiał Olgrim, mając poważnego kaca, następnie Amaranthe, a na końcu mocno niewyspany Daveth. W tym czasie, karczmarz przyniósł przygotowane zapasy na podróż na Wrzosowiska, prosił o zapłatę za rozwalony zamek w drzwiach, oraz grzecznie - ale stanowczo - domagał się jak najszybszego opuszczenia przybytku przez zakłócających spokój nocny, jak i poranek delikwentów, grożąc nawet wezwaniem straży miejskiej. A do tego wszystkiego trio Bardka, Druid i Kapłan, mieli również problem odnośnie swych medytacji/modłów, by uzyskać czary na nowy dzień… jak nic, zrobi się i południe albo dalej, a całość jeszcze nie ruszy na bagna. No ale smok, nie zając, nie ucieknie? .
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
07-02-2020, 13:26 | #32 |
Reputacja: 1 | Krasnoludowi było wszystko jedno. Dźwięki były za głośne, światło za mocne, kolory za wyraziste, a wspomnienia wieczora mętne jak błotna kałuża. Niewiele do niego docierało i niewiele obchodziło. Głowa pękała, język wysechł na wiór i… cokolwiek się działo wokół niego, to nie reagował szczególnie na to. I nie dbając o nic, zabrał się rankiem do mozolnego ubierania. Potem ktoś wpadł, ktoś się pojawił... coś pękło. Nie głowa Olgrima niestety. Wszystko było przeraźliwie wyraźnie i rozmyte za jednym razem. Nadmiar szczegółów , że świat zmieniał się bolesną układankę kolorów. Kapłan zdawał sobie sprawę, że wczoraj ostro przesadził z piciem. Dawno tak nie balował. Ostatni raz... ostatni raz kosztowało to go wiele. Tym razem chyba nie... chyba... Problem w tym, że kapłan nie pamiętał nic z wczorajszej nocy (poza wizytą w wychodku... chyba, choć nie pamiętał co w tym wychodku zrobił). Zresztą gdy próbował sobie przypomnieć głowa pękała w eksplozji bólu, lub gdy próbował mówić, albo tylko myśleć... Nic dziwnego, że rankiem kapłan bardziej wyglądał jak krasnoludzkie zombie, niż żywą istotę. I tak jak zombie bezmyślnie wykonywał polecenia. Pójdź tu, siądź tu... rusz się tu. Pan każe... sługa robi. O ile pan nie wymaga za wiele. Skacowany kapłan miał problemy ze skomplikowanymi działaniami i najchętniej cicho konałby w kącie. I do tego dążył instynktownie szukając zakątka do przeczekania godzin boleści lub cichego zejścia z tego świata. Misja przestała mieć już znaczenie. O smoku w ogóle zapomniał, no chyba że gadzina łaskawie skróci jego żywot. Olgrim, na szczęście dla niego, był przygotowany do podróży. Wszak przez większą część swojego żywota podróżował. Teraz zakupił sobie kuca. Idealna okazja by go wypróbować. Krasnolud liczył, że towarzysze wpadną na to by Olgrima załadować na kuca i przywiązać go do niego. By tak mógł z nimi wyruszyć w drogę... albo zemrzeć na zwierzaku. Oba rozwiązania były dobre dla cierpiącego katusze kapłana. Nigdy więcej gorzały !! A przynajmniej do następnej okazji towarzyskiej.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
09-02-2020, 14:28 | #33 |
Reputacja: 1 | Panicz Villem Adlerberg był wielce… mimo iż pcha się na usta słowo “wzburzony”, znacznie trafniejszym byłby jego uliczny odpowiednik z nazwą najstarszej profesji świata w nazwie. Krążył niczym jastrząb od drzwi wejściowych karczmy do szynkwasu wokół fotela gdzie z pomocą Liama i oberżysty powoli dochodziła do siebie Carys z kubkiem naparu ściśniętym w dłoniach i kompresem na skroni. W jego spojrzeniu nie było nawet cienia wczorajszej uprzejmości. Odkąd upewnił się, że czarodziejce nic poza siniakiem, którego się dorobiła upadając, nie dolega, nie wypowiedział nawet pytany ani słowa. Choć zaciekawiła go półelfka, jej nietypowy miecz, oraz to co mogłaby zapewne opowiedzieć o samym smoku i bagnach. Z tym czekał aż cała trójka sprawców zamieszania zejdzie w końcu na dół. - Powiem to tylko jeden raz. Jeśli mamy wspólnie dokonać jakiegoś dzieła, to zachowanie którego się dziś dopuściliście nie ma najmniejszego prawa się powtórzyć. Wasze postępowanie jest rzecz jasna waszą sprawą. Ale z góry z tego miejsca zaznaczam, że nie będziemy towarzyszami bezwstydnych rozpustników, nonszalanckich wandali i zapijaczonych moczymordów, którzy za nic mają dobre imię swoje i swoich kompanów. Naraziliście nas na haniebną wręcz utratę godności, a pannę Fiaghruagach na mogący mieć poważne konsekwencje ubytek na zdrowiu. Nie wspominam już o dotrzymywaniu słowa, czy warunków umowy jaką wspólnie zawarliśmy z panną Trannyth. Jeśli nie macie w tej materii niczego do dodania, to poznajcie pannę Laugę z Czerwonej Doliny. Naszą nową towarzyszkę w smoczej misji. Z góry przepraszam, że musiała być panna świadkiem tych słów. Krasnolud wyglądający obecnie jak upiór w mithrylowej zbroi, zerknął przekrwionymi oczami na Laugę, skinął głową, chrząknął coś pod nosem i stracił zainteresowanie całym światem czując jak mu głowa znów eksploduje. Pierwsze co Carys uświadomiła sobie po ocknięciu się był fakt, że jej drogi Villem był bardzo, ale to bardzo wzburzony. Następnie pojawiła się myśl, że jeszcze nigdy nie widziała to w takim stanie. Co prawda taki wybuch widziała już kiedyś u pana na Falsie, ale to chodziło o starego dziedzica i wtedy to oni we dwoje ów wybuch spowodowali. Co to było, tego czarodziejka w tej chwili nie pamiętała. Zapamiętała za to ton głosu i postawę Taaveta Adlerberga, a Villem w tej właśnie chwili bardzo ojca przypominał. Gdy czarodziejka zamknęła oczy by przywołać we wspomnieniach twarz człowieka, którego jak swojego rodzonego ojca kochała, zgoła inne obrazy stanęły jej przed oczami. I wtedy sobie uświadomiła, że chyba straciła przytomność gdy weszła do izby zajmowanej przez trójkę nowych towarzyszy. Przypomniała sobie co tam zobaczyła. Z pewnością nie był to widok, który chciałaby ponownie oglądać. Carys powoli skupiała wzrok na zebranych, no może nie na wszystkich. Ale na jednym, na tym który mówił i bronił jej honoru. - Chyba nic mi nie jest, Villemie - powiedział cicho chcąc uspokoić przyjaciela. Rycerzyk bredził trzy po trzy, a Daveth był zbyt śpiący, by zbytnio przejmować się jego wywodami. Nie lubił jednak, gdy ktoś zbyt brutalnie mijał się z prawdą. - Niektórzy nie sypiają w zbrojach - powiedział, gdy Villem wreszcie zamilkł. - Nie my rozwaliliśmy drzwi... a zanim się wejdzie do cudzego pokoju, wypada poczekać, aż ktoś powie "Proszę wejść". Daveth - przedstawił się, obracając się w stronę Laugi. - Miło poznać - dodał, po czym zabrał się za jedzenie. Rycerz słysząc głos Carys ukląkł przy niej i westchnął z ulgą. Jego cichość nadal jednak sprawiała, że krew mocniej pulsowała mu w skroni. Skinął głową czarodziejce, która obdarzyła go ciepłym uśmiechem. Wiedząc jednak, że nie chciałaby przedłużać tej sceny. Szczęśliwie też dla dobra nadwątlonych, niefortunnym zdarzeniem, fundamentów drużyny Potężnej Piątki (a raczej Szóstki) oczekiwał od bardki, kapłana i druida jedynie przyjęcia jego słów do wiadomości. Nie interesowały go dyskusje z osobami nietrzeźwymi. W największej szczególności zaś te dotyczące dobrych manier. Nie poświęcił więc druidowi nawet spojrzenia, które miast tego skierował na tropicielkę. - Zdoła nas panna zaprowadzić w miejsce gdzie zaginęli kompani panny Laugi? Zagadnięta Caistina skrzywiła się na słowo "panna". - Powinno się dać… - Stwierdziła. Do Villema najwyraźniej dotarło, że nia ma racji (a przynajmniej w większości poruszonych kwestii), więc Daveth nie kontynuował tematu. Półelfka popatrzyła na obraz “rozpaczy” jakim była trójka spóźnionych. Oczywiście spotkanie ze smokiem nie jest przyjemne, ale żeby od razu nadrabiać doświadczenia życiowe przed śmiercią? No nic może się pozbierają ...jakoś przez czas marszu. - Jo - Odpowiedziała podnosząc jedną z dłoni w pozdrowieniu. Tropicielka mniej więcej wiedziała gdzie nastąpił atak, więc Lauga pozwoliła jej zapewnić swoich pracodawców o tym. Amaranthe zaś… Cóż, bardka po prostu stała, oparta o ścianę i próbowała nadążać za rozmową. Głowa jej pękała i wyraźnie widać było, że potrzebuje jeszcze kilka godzin snu. Najlepiej całego dnia. Lub dwóch, gdyby ją ktoś raczył zapytać. - Spokojnie, Villemie, z mojej strony mogę obiecać, że powtórki nie będzie. Przynajmniej w kwestii picia - dodała, wbrew swojemu samopoczuciu wysilając się na uśmiech i puszczenie oczka. - Nie denerwuj się więc bo to ponoć urodzie szkodzi. - Zwą mnie Amaranthe - przywitała się z nową członkinią ich grupy, krzesząc przy tym minimum entuzjazmu wymaganego w takich sytuacjach. Nie miałą nic przeciwko jej osobie ale… Może za jakąś chwilę ową radość uda się jej wyrazić. - To ja może skoczę jakoś karczmarza ułagodzić - zaproponowała. - Pójdę z tobą - powiedział Daveth. - chociaż to nie my rozwaliliśmy drzwi. - Spojrzał na Caistynę, potem na Carys. Nie był pewien, która wyłamała zamek. - To nie ma znaczenia - odpowiedziała bardka, której w sumie kwestia rozwalania drzwi i tego kto to zrobił, nie interesowała. Złość jej już przeszła. Nie miała także zwyczaju długiego kultywowania animozji. Życie było na to zbyt krótkie i piękne. - Chodźmy więc. - Daveth podniósł się i podszedł do Amaranthe. - Miły uśmiech i garść srebra załatwią sprawę - wyraził przypuszczenie. Wojowniczka uniosła jedną brew. - Ja rozumiem że polowanie na smoka pewnie u wielu powoduje stany lękowe. Niemniej z tego co mówiły plotki to jedziecie tam jako wolni strzelcy. - Zwróciła się do wojownika co miał elokwentny sposób wyrażania się niczym jeden z jej wysoko urodzonych dowódców. - Wybaczcie śmiałe pytanie ale czy wy naprawdę chcecie iść w las? Jak na razie tylko się ociągacie i znajdujecie "ważniejsze" sprawy do załatwienia.- Skomentowała dotychczasowe spóźnienie oraz przekładanie dobrych stosunków z tym karczmarzem...jakby to była jedyną karczma w mieście. - Będę przy koniach jeśli się w końcu zdecydują. - Oznajmiła tropicielce i ruszyła mu wyjściu z tawerny, jej krok miał marszowy rytm. Rycerz powstał na równe nogi. Ciepłe spojrzenie Carys i słowa Amaranthe zdawały się ukoić nieco jego gniew. Nie na tyle jednak by żal mu się zrobiło obolałych towarzyszy. Wszak zapłacić trzeba nie zawsze złotem samym, czy honorem za czyny haniebne. Czasem ciału samemu odechciewa się żyć. - Dobrze. Zamknijmy tę sprawę natenczas i skupmy się na powinnościach. Czas ucieka, a los kompanów panny Laugi jest wciąż nieznany. Przygotujcie się czym prędzej do wymarszu. Czekamy jedną świeczkę i ruszamy. Po czym zwrócił się do Carys: - Zostań tu proszę z nimi i… - zawahał się na chwilę - Pójdę powiedzieć Liamowi, żeby nas i siebie przeprowadził do innej karczmy. Czarodziejka, która czuła się już dużo lepiej, kiwnęła głową mówiąc - Oczywiście. Jak sobie życzysz. Krasnolud pokiwał głową, potem ta głowa opadła mu na blat. Wygladał blado i gdyby nie otwarte oczy można by było pomyśleć że śpi albo nie żyje. Niemniej oddychał, więc nie było źle. Nie bardzo też wydawał się kontaktować… milczał przez całą rozmowę. I wydawało się, że na razie jedyne co mógł to wykonywać jedynie proste polecenia. Amaranthe wraz z Davethem powrócili po dość krótkim czasie. Bardka miała dość ponurą minę, co niezbyt do niej pasowało. Zaraz też opadła na siedzenie i z jękiem podążyła w ślady Olgrima. - Zdzierstwo - jęknęła. - I jawna niesprawiedliwość - dodała, równie udręczonym głosem. - I jedno, i drugie - poparł ją Daveth, chociaż on nie wyglądał na zmaltretowanego, a jedynie na niezadowolonego. - Dobrze, że zapłaciliśmy tylko za naszą część. Resztę niech pokryje Villem.
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
09-02-2020, 15:33 | #34 |
Reputacja: 1 | Stajnia i okolice.
Ostatnio edytowane przez Obca : 09-02-2020 o 19:25. |
23-02-2020, 13:11 | #35 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Secomber, Karczma “Śpiewający duszek” później Wysokie Wrzosowiska Carys, Villem, skacowany(i przywiązany do kuca) Olgrim, oraz nowo poznana Lauga, pod przewodnictwem Caistyny opuścili przybytek, a i wkrótce same miasto, wyruszając w końcu ku Wiecznym Wrzosowiskom, by zmierzyć się ze smokiem. Co zaś z Amaranthe i Davethem? No cóż, ta dwójka wolała jeszcze nieco dłużej zabawić na pięterku, więc… kij im w oko, dogonią pozostałych, albo i nie. …. Droga do celu nie była długa. Ledwie dwa kwadranse spokojnej jazdy konnej, i wkrótce towarzystwo ujrzało ogromne bagniska, zdające się wprost nie mieć końca, jak daleko wzrok sięgał w każdą stronę, chyba aż po sam horyzont. Dopiero teraz, do niektórych również chyba dotarło, na co oni wszyscy się porywają. - To zbierać tobołki, i ruszamy, gotowi? - Tropicielka ześlizgnęła się ze swojego konia, po czym zaczęła odczepiać swój sprzęt przeznaczony na tą wyprawę. Wszelkie rumaki na bagniskach to był zły pomysł, bowiem jeśli jakiś utknie w błocie, lub innym zdradliwym gruncie, będą małe szanse, by go wyciągnąć. A wtedy albo się utopi, powoli wymęczy na śmierć, albo trzeba będzie go dobić, lepiej więc oszczędzić sobie takich spraw. Caistyna oczywiście nikomu nie zabraniała, jednak już ze dwa razy wspominała o tej sprawie, więc… - Konie odstawi do miasta mój brat - Kiwnęła głową na towarzyszącego jej młodziana - Jeśli zaś zajdzie taka potrzeba, zjawi się tu z nimi, gdy będziemy gotowi. Co do waszych spóźnialskich… on na nich poczeka, jeśli w ogóle się zjawią - Półelfka wzruszyła ramionami. *** Pogoda dopisywała. Było dosyć ciepło, świeciło słońce, a błotko chlupotało pod butami, i byłaby to wprost istna sielanka, gdyby nie miejsce w jakim się znajdowali. Wszędobylskie, natrętne muchy, do tego i liczne komary, potrafiły naprawdę dokuczyć… póki Caistyna nie wskazała rosnących w wielu miejscach, odpowiednich kwiatów, i wystarczyło sobie kilka z nich przyczepić na ubiorze w okolicy szyi, by problem był rozwiązany. Gorzej jednak z całą resztą… skrzeczące żabki, od czasu do czasu przepływająca (i zapewne jadowita!) żmijka, liczne owady, latające ptaki. Do tego coraz więcej wody, a mniej stałego gruntu, błoto, które chwilowo było jedynie do kostki u nogi, ciepłota, dziwaczne bulgotanie, bzyczenie owadów. Bagniska żyły, żyły pełnią życia, nawet w najmniejszym jego wydaniu, a przemierzanie go wymagało sporego wysiłku. Metr po metrze, setka kroków, tysiąc kroków, tam za dużo wody, lepiej iść bokiem, tam brak twardego gruntu, więc idziemy przez błotko, chlup chlup... wysokie buty, może i chroniły przed wodą i zalaniem ich nią wewnątrz, jednak po pewnym czasie dało się już powoli odczuwać zimno mokrego podłoża, czy i samej płycizny, przez którą kilka razy wypadało przejść. - Czas na krótki odpoczynek? - Zaproponowała Tropicielka po niemal już dwóch godzinach spędzonych na Wysokich Wrzosowiskach, wskazując zieloną “wysepkę”, na której można było nawet i usiąść, bez kontaktu z czymkolwiek mokrym… - Jesteśmy na dobrej drodze, widzicie tamte przewrócone, zwęglone drzewko? To najpewniej robota smoka, i efekty kwasu. Tak, na to mi to wygląda... - Caistyna wskazała dłonią o czym mówiła. ~ - Nie strzelać! - Rozległ się wesoły głos Amaranthe, i towarzystwo zauważyło i ją, siedzącą na dużym...Gryfie, machającą dłonią do reszty, który właśnie wylądował obok nich. Bestyjka była dosyć majestatyczna, i nie ma co, wejście mieli całkiem efektowne. Czyli spóźnialscy w końcu dotarli do reszty, po chwili również z druidzią tygrysicą, która nadbiegła nieźle już umorusana bagniskami. Skoro zaś wszyscy byli w komplecie, można było dalej szukać zaginionych towarzyszy Laugi, jak i samego Czarnego Smoka. …. Dwa kwadranse później, znaleźli jednak co innego. Jako jedyny ze wszystkich, Daveth wypatrzył nagle na prawym boku od grupy, oddaloną o jakieś 50-60 kroków, małą bandę Gnolli. Humanoidalne stwory w liczbie pięciu, stały blisko siebie chyba o czymś dyskutując w swoim dziwacznym narzeczu, składającym się z powarkiwań, chwilowo jeszcze nikogo nie zauważając… Usłyszał owe Gnolle również nadal mocno skacowany Olgrim, krzywiąc się na wszelkie głośne dźwięki, jakie docierały do jego umęczonej łepetyny. Gnolle jednak nie były same, miały przy sobie i dwie Hieny, które węszyły wokół nich, a jeden ze zwierzaków już kilka razy spojrzał niby w stronę awanturników, strzygąc uszami. Lada moment zostaną odkryci? .
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD Ostatnio edytowane przez Buka : 23-02-2020 o 13:28. |
23-02-2020, 17:34 | #36 |
Reputacja: 1 | - … No i koniec końców udało nam się rozbić obóz barbarzyńców. Było ciężko no i część się ulotniła więc pewnie za parę lat te tereny znowu pewnie zostaną odwiedzone ale to już problem nowego składu armii. - Lauga dokończyła opowieść o ostatniej potyczce jej oddziału z plemieniem barbarzyńców. Raczyła tak Villema i Caryse kiedy jechali jeszcze w ograniczonym składzie na koniach. Opowieść była szorstka i krwawa, okraszona twardym słownictwem. Lauga zdecydowanie nie przejmowała się różnicą społeczną jaką dzieliła ją oraz rycerza i czarodziejkę. A co za tym szło używane słownictwo. |
26-02-2020, 17:40 | #37 |
Reputacja: 1 |
__________________ “Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.” Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 28-02-2020 o 14:17. |
26-02-2020, 17:43 | #38 |
Administrator Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Kerm : 06-03-2020 o 12:07. |
26-02-2020, 21:50 | #39 |
Reputacja: 1 | Olgrim powoli doszedł do siebie podczas tej podróży. Nie było idealnie. Kac nadal się go trzymał jak natrętna teściowa. Ale zaczął już ogarniać sytuację. I zorientował się, że wcale nie dwoiło mu się w oczach. I rzeczywiście mieli dwie szpiczastouche zamiast jednej. Powoli mu się przypomniało, że gdzieś tam rankiem, rzeczywiście rano było zebranie i ta rudowłosa kobieta dołączyła. To chyba dobrze, prawda? Kapłan zauważył za to że kogoś ubyło. Druida i Amaranthe. Co się z nimi stało? Szukał w pamięci odpowiedzi, ale jej nie znajdował. Więc… postanowił zyskać informacje, których nie posiadał. Zebrał w sobie śmiałość i przybliżył się do czarodziejki by spytać. - Wybacz szlachetna pani, że cię zaczepiam, ale obawiam się że wspomnienia mego poranka są dziurawe niczym cormyrski ser. Czy mogę liczyć na twoją pomoc w uzupełnieniu tych dziur?- Gdy krasnolud zbliżył się do czarodziejki ta poczuła wyraźną woń alkoholu, a gdy przemówił woń ta stała się jeszcze intesywniejsza. Trudno powiedzieć czy to ów odor jak z gorzelni czy może jednak coś innego sprawilo, że szlachcianka zapowietrzyła się, oblała się rumieńcem, a gdy odzyskała mowę zachichotała nerwowo. Nie chcąc jednak obrazić swojego towarzysza, wszak nie odpowiadanie na pytania było oznaką grubiaństwa i braku dobrych manier, odezwała się. - Nie pojawiliście się o umówionym czasie. Poszłyśmy z panną Trannyth - głową wskazała na przewodniczkę - sprawdzić czy nic wam nie jest. Wszak umówiona godzina dawno już minęła, a was nie było. A nie usłyszawszy odpowiedzi nasza przewodniczka sama otworzyła drzwi. Okazało się że spaliście jeszcze - wyjaśniła Carys starając się jak najmniej myśleć o całym zajściu. - Acha… a gdzie właściwie… spaliśmy… i co się stało potem? Pamiętam łupanie… ale to równie dobrze mogło mnie łupać pod czachą. I czyjeś ruganie… chyba waćpanny admiratora. Rycerza chciałem powiedzieć.- Olgrim starał się poskładać wspomnienia do kupy, aczkolwiek nie było to łatwe. - Spaaaliście razem - zająknęła się Carys - Acha… a dokładnie w jakim… znaczeniu? Bo to chyba naturalne. Dwa łóżka, trzy osoby.- mruknął kapłan marszcząc brwi. Czarodziejka zrobiła się jeszcze bardziej czerwona na twarzy. - Nooo… razem - zaczęła przy tym nerwowo gestykulować. - To, to, to, wasza sprawa. - Acha… oooo…- oczy krasnoluda zmieniły się w spodki, a twarz zaczerwieniła mocno. Chrząknął pod nosem.- Acha… w tym znaczeniu.- Nie żeby coś pamiętał. Będzie musiał Amaranthe spytać o to co się stało w nocy. Gdy tylko nadarzy się okazja. - Wybacz waćpanno, że twe śliczne oczęta zostały narażone na takie widoki. - Kusiło Olgrima spytać, co właściwie ona widziała, acz bał się że wtedy będzie się jąkać tak mocno, że sam nic nie zrozumie.- Przepraszam że cię na nie naraziłem, acz… sama też jesteś trochę winna. Tak bywa gdy się wejdzie bez pozwolenia do czyjejś sypialni. Rudowłosa coś mruknęła, coś co miało chyba potwierdzeniem ostatnich słów Olgrima. - No cóż… kiedyś musi być pierwszy raz. - zażartował cicho kapłan i dodał żartobliwie. - Niech się panienka nie zraża tamtymi widokami. Nie bez powodu tyle dzieci się rodzi. Zamyślił się zmieniając temat.- A co było… dalej? - Później tooo..- Carys sama zaczęła się zastanawiać co było później. Ona pamiętała jak ocknęła się już na dole. - Tak dokładnie to nie pamiętam - przyznała z rozbrajającą szczerością. - Nie pamiętasz? Czemu? Ja nie pamiętam, bo wlałem w siebie z co najmniej cztery butelki alkoholu - zdziwił się kapłan. - Może spytaj naszej przewodniczki. Ona też tam była - zaproponowała czarodziejka. - Ona wygląda na taką co lubi pyskować. Ty… wydajesz się być… Nie. Ty jesteś prawdziwą damą. - ocenił krasnolud.- A ja akurat nie potrzebuję wykładów o pijaństwie, tylko odpowiedzi. - Masz rację mówiąc, że powinnyśmy były na zewnątrz poczekać. Aż ktoś nam otworzy - Carys uśmiechnęła się do kapłana. - Wykładów o pijaństwie nie będę ci urządzać. Wyruszyliśmy w drogę później niż planowaliśmy. Nie ma co o to kogoś winić. - Nie wypiłbym tyle, gdy na szali nie leżała duma krasnoludzkiej rasy. I zakład. Wypadało pokazać na co stać… członka mego ludu. - stwierdził buńczucznie Olgrim i jęknął, gdy kac przypomniał mu o sobie.- Mam nadzieję, że chociaż Daveth pokazał nieco ładnych widoków, bo wątpię by waćpanna krasnoludzkie zadki uważała za urokliwe - dodał po chwili żartem. Carys otworzyła usta ze zdziwieniem i po chwili zamknęła je niczym ryba usiłująca oddychać bez wody. Prostolinijność kapłana i jego brak owijania w bawełnę odebrały jej po raz kolejny głos. Zmieszana czarodziejka wodziła nerwowo oczami gdzieś za krasnoludem. - Ja niczego nie widziałam- wyrzuciła szybko z siebie. - Niech się waćpanna nie przejmuje tak bardzo - machnął ręką kapłan. - To ja winienem się wstydzić i po prawdzie trochę mi wstyd. - Przykro mi, że nie mogłam ci pomóc - czarodziejka powiedziała przepraszająco. - Może później sobie coś przypomnisz- dodała. Uśmiechnęła się i odeszła pospiesznie. Niemniej krasnolud podążył za nią nie dając jej spokoju.- Aaaa jeszcze jedno. Gdzie jest Amaranthe? - Carys zatrzymała się. Powoli odwróciła się przodem do kapłana. - Została w karczmie z Davethem. Mają niedługo do nas dołączyć - odpowiedziała zgodnie ze swoją wiedzą. - Jak to? Została z Davethem? - zasępił się Olgrim nie rozumiejąc jej odpowiedzi. - Poszli razem na górę. Ale nie martw się. Jestem pewna, że Daveth odpowiednio zaopiekuję się Amaranthe- w głosie rudowłosej dało wyczuć się pewność. -Ale co ja robię tutaj ?-zastanowił się krasnolud głośno, trochę rozczarowany tłumaczeniem czarodziejki. - I jakim cudem jestem tutaj? - Chciałeś jechać z nami - panna Fiaghruagach była bardzo zaskoczona pytaniem kapłana. Nie dała tego jednak poznać po sobie. -Nie pamiętam, żebym wsiadał na kuca...- zamyślił się brodacz wodząc dłonią po niej. Nagle wycelował palcem w czarodziejkę.- Wy mnie porwaliście, a Amaranthe na to pozwoliła. Wyglądał trochę załamany, gdy sobie uświadomił ten fakt. - Nikt Cię nie porwał - czarodziejce zrobiło się żal kapłana. - Sam chciałeś jechać. Amaranthe nie mogła zatem na porwanie pozwolić. Pomyśl chwilę, jesteśmy przecież jedną drużyną - wyjaśniła chcąc pocieszyć go. - Ale jej tu nie ma. A ja… cóż… niespecjalnie mogłem zdecydować czy miałem jechać teraz, czy później. Zostałem zapomniany przez wspólniczkę… ech...- machnął ręką smętny Olgrim. - Równie dobrze możesz powiedzieć, że niespecjalnie mogłeś zdecydować, żeby tam zostać - Carys położyła dłoń na ramieniu krasnoluda i ścisnęła go lekko. - Amaranthe zrobi co ma do zrobienia i pojawi się. Przecież obiecała. Krasnolud skinął głową bez entuzjazmu, bo przecież obietnicy nie pamiętał. Ale skoro Carys mówiła inaczej, to… - Skoro obiecała. Pojawienie się druida i bardki, krasnolud przyjął z mieszanymi uczuciami. Trochę nie bardzo wiedział jak miał się czuć w sytuacji, gdy został tak po prostu odesłany. Być może czymś się naraził bardce? Nie bardzo wiedział czym, bo i nie pamiętał nocy. A może winien się spodziewać, że tak ulotny duszek jak artystka po prostu o nim zapomni? On ich współpracę traktował dość poważnie i… nie potrafił sobie wyobrazić sytuacji, w której zostawić by miał wspólniczkę czy wspólnika. Choć oczywiście zdawał sobie sytuację, że Amaranthe jest dorosła i cóż… wolny duch z niej. Podszedł do bardki i uśmiechnął się… nie bardzo wiedząc jak zacząć tę rozmowę i od czego. Amaranthe także się uśmiechnęła radośnie, po czym zarzuciła krasnoludowi ręce na szyję. - Chyba pokochałam latanie - oświadczyła, po czym odsunęła się nieco i zmierzyła go uważnym spojrzeniem. - Nadal nie wyglądasz za dobrze - poinformowała go otwarcie. I nie czuł się dobrze. Wyraźnie zafrasowany krasnolud oddał uścisk bardki z wyraźnym roztargnieniem. - Co się… właściwie wydarzyło w nocy? I rano? - zapytał w końcu spokojnie, acz dość cicho. Amaranthe roześmiał się zanim odpowiedziala. - Kilka całkiem przyjemnych rzeczy - odpowiedziała, uśmiechając się przy tym nieco złośliwie. - Byłeś doprawdy wspaniały. Chociaż nie sądziłam że lubisz TAKIE zabawy - dodała, a następnie wyraźnie sposępniała. - A rano po prostu sobie pojechałeś. Beze mnie - pociągnęła noskiem. Kapłan starał się uporządkować wszystko w głowie, acz sugestie bardki tego mu nie ułatwiały. Jedno było pewne. - Nie pojechałem. Nie mogłem, bo…- wzruszył ramionami.- -… nie miałem sił by wsiąść na kuca. Ktoś mnie musiał podsadzić… ktoś mnie zabrał, wspólniczko, wprost spod twojego zgrabnego noska.- Roześmiała się. - Oj marudzisz. Przecież nie puściłam cię z obcymi, tylko oddałam w dobre rączki - zauważyła zgodnie z prawdą. - Przecież w innym wypadku bym cię nie dała… Porwać- dodała wesoło. - Tęskniłeś? - zapytała, spoglądając na niego z chochlikowatym wyrazem twarzy. - Co? Eeee… tak… brakowało mi ciebie - speszył się kapłan i naburmuszył od razu. - Ja bym cię bezbronną nie puścił… nawet z poznanymi przyjaciółmi. A wracając… do innej kwestii… Co to za TAKIE zabawy były? I co było rano… biedna Carys dukała próbując wyjaśnić wydarzenia poranka. - Tak prawdę mówiąc to nikt cię nie puścił - wtrącił się druid. - Siedziałeś w gospodzie, a potem sobie pojechałeś, nie czekając na nas - sprecyzował. - Ale mniejsza z tym... Naprawdę nie pamiętasz, co było wieczorem i w nocy? Były tańce, hulanki, swawole. Śpiewałeś nawet. - Daveth zdecydowanie minął się z prawdą w tej ostatniej kwestii. - A Carys zdecydowanie przesadza. Grzecznie spaliście z Amaranthe - dodał. - Co prawda nie do końca byliście ubrani, ale kto sypia w nocnej koszuli, prawda? Krasnolud spojrzał na Davetha przyglądając się mu podejrzliwie, bo wiary jego słowom nie dał. A i wtrącenie się jego w tą prywatną wszak rozmowę niespecjalnie mu się podobało. Zwłaszcza, że kłamał oni to kiepsko. Niemniej nie odpowiedział druidowi, tylko skupił swoje spojrzenie na Amaranthe czekając na jej odpowiedź. - Skoro to nazywasz grzecznym spaniem -bardka prychnęła. - No i nie dziwię się tym problemom z wyjaśnieniami jakie mogła mieć nasza droga Carys. W końcu to nie było nic co dobrze wychowane panny winny oglądać. Czy o czym wiedzieć -dodała, puszczając do krasnoluda oczko. -Co zaś się tyczy zabaw… O nich zdecydowanie nie wypada opowiadać publicznie, ale mogę Ci opowiedzieć w nocy - obiecała z cieniem obietnicy w głosie. - Trzymam cię więc za słowo wspólniczko.- stwierdził stanowczo krasnolud udobruchany w tej kwestii na razie. Potarł brodę i dodał.- Co takiego więc widziała droga Carys i co było dalej. Pamiętam, że... - wskazał palcem na nowy rudy nabytek drużyny.-... pojawiła się ona. Kimkolwiek jest i cokolwiek tu robi… głowa mnie bolała. Pamiętam, że… byłem popychany tu i tam. Przestawiany jak mebel przez czyjeś dłonie. I że doszedłem do siebie… na kucu...leżąc jak ubite zwierzę. To tyle pamiętam. Reszta jest mgłą - Cóż, po takiej bitwie jaka się w nocy odbyła to i tak dobrze, że się w ogóle dobudzileś. - oświadczyła z wyraźna duma bardka. - Mój wojownik - dodała wesoło. - A co do poranka to… Cóż, zeszliśmy na dół, niektórzy coś zjedli, myśmy ruszyli by się nieco odświeżyć co było jak najbardziej zrozumiałe po nocy -wskazała na druida. - Jak skończyliśmy to w karczmie było już pusto więc skusiłam się jeszcze na coś szybkiego w ramach śniadania, spakowaliśmy i oto jesteśmy - podsumowała, rozkładając ręce dla podkreślenia owego faktu. - No tak. Niewiasty i ich toaleta… trwa to czasem długo.- zgodził się z nią krasnolud, ignorując ewentualne implikacje ukryte między słowami. A związane z druidem. - Czyli…- Rozejrzał się po drużynie zastanawiając się kto właściwie zadecydował o tym, że tak szybko wyruszyli, iż część ekipy zgubiono przy okazji. Ale od takich rozważań rozbolała go tylko bardziej głowa. - Mimo wszystko powinnaś na mnie zwracać baczniejszą uwagę wspólniczko, gdy jestem w stanie… bezbronnym. To się mogło skończyć źle - poinstruował ją na koniec.- Tym bardziej, że to twoja wina.. ten cały zakład. I żeby to było ostatni… raz. Więcej tak nie będę testował swojego żołądka pijąc do oporu. - Oj… Czyli nagroda ci się nie podobała? - zapytała Amaranthe, a w jej oczach jak na zawołanie pojawiły się łzy. - Ja… cóż… nie pamiętam żadnej nagrody, więc będziesz musiała mi przypomnieć o niej - odparł speszonym głosem Olgrim wzruszając przy tym ramionami.- Więc nie wiem. Niemniej wystarczy chyba już upijania mnie. Niech Daveth następnym razem…- - Chodzi ci o picie, czy odbieranie nagrody? - zainteresował się wymieniony. - Picie..- wzruszył ramionami kapłan i machnął ręką.- Ostatni raz zalewałem się w trupa. - Wszyscy tak mówią... i trwa to do najbliższej okazji - odparł Daveth. - No ale może tobie się uda. Kapłan spochmurniał przyglądając się gniewnie druidowi. Czy on… czy on… implikował dumnej krasnoludzkiej rasie pijaństwo?! Pięści Olgrima zacisnęły mocno, ale ostatecznie uspokoił się uznając, że druid jest po prostu kolejnym niedoinformowanym osobnikiem, który nie ma pojęcia o naturze jego ludu i opiera swoją wiedzę na temat rozpowszechnianych plotek. Szkoda było pięści na niego. Gniewne spojrzenie krasnoluda sugerowało, iż coś było na rzeczy. Może Daveth nie był aż tak daleki od prawdy? No ale jasną rzeczą było, iż Olgrim prędzej utopi się bagienku, niż przyzna, że nie był to jego pierwszy raz. I, zapewne, nie ostatni. Ale druid nie zamierzał drążyć tematu, rozwiązanie sprawy pozostawiając czasowi i podsuwanym przez niego okazjom. - Rany, dajcie spokój - Amaranthe, której humor pogorszył się nieco po tym jak Olgrim nie zareagował na jej łzy jak powinien zareagować każdy mężczyzna, nie miała za bardzo ochoty na dodatkowe swary. - Umówmy się, że picie będzie, ale nie zalewanie się w cztery litery i mamy rozejm. To… gdzie ten smok? - zmieniła temat, spoglądając oczekująco na krasnoluda. - Nie wiadomo. Zresztą tak szybko go nie znajdziemy.- wzruszył ramionami brodacz.- To duże bagniska… wielkości elfiego królestwa.- - Dobra, jednak zmieniłam zdanie, od dziś nie pijesz. Masz po tym straszny humor - oświadczyła bardka, dziobiąc krasnoluda palcem w pierś. - No więc… Na co czekamy? - Też prawda.- przyznał kapłan potulnie i dodał.- Na was czekalim, wylądowaliście w splendorze, ale teraz czeka nas piesza wycieczka w głąb bagien. - Szkoda, że nie możemy wszyscy polecieć - westchnęła. Ewidentnie ten sposób podróżowania przypadł jej do gustu. - No ale przynajmniej towarzystwo będzie doborowe - dodała, przytulając się do boku krasnoluda. - Bez urazy, oczywiście - zwróciła się do druida z uśmiechem. Daveth nie bardzo wiedział, o co miałby czuć urazę, skoro z bardką nie wiązało jej nic. No, prawie nic... Miło było, ale się skończyło i tyle. No i nie zamierzał pchać się między tamtą dwójkę. - Spokojnie - powiedział. - Mały spacer nikomu nie zaszkodzi. A jeśli towarzystwo jest dobre, to tym lepiej.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
02-03-2020, 16:29 | #40 |
Reputacja: 1 | Spotkanie z gnollami Krasnolud zasępił się sięgając po kuszę i naciągając cięciwę mruknął. - Jak dla mnie mamy dwie możliwości. Albo atakujemy i wybijamy bez litości, póki przewaga zaskoczenia jest po naszej stronie. Albo próbujemy wyminąć. |