|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
31-03-2020, 11:50 | #61 |
Reputacja: 1 |
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin Ostatnio edytowane przez Marrrt : 31-03-2020 o 11:53. |
31-03-2020, 20:45 | #62 |
Reputacja: 1 | Niedaleko zamku czekał na nich Daveth - już nie pod postacią gryfa. - Zamek wygląda na opuszczony - powiedział. - Można by rzec, że od dawna nikt tam nie mieszka. Olgrim spojrzał w niebo załamany tymi słowami. Te bagniska obok niego też nie wyglądały jak nora pijawek. To że coś wyglądało na opuszczone, nie oznaczało że tak było. - Myślę mości Adlerberg iż dla bezpieczeństwa niewiast nasza trójka pierwsza winna zajrzeć w trzewia zamku i upewnić się co do tego, zanim tam całą kupą się udamy.- wskazał siebie i Davetha..- Ot, na wszelki wypadek. Rycerz wątpił by pobieżne sprawdzenie zamku ujawniło jakieś dodatkowe zagrożenia, które by skłoniły ich do noclegu na bagnie. Widział jednak, że krasnoluda wyraźnie trapią mury budowli i postanowił przychylić się do jego prośby by nie przysparzać mu dalszych trosk. Poza tym nie mógł nie docenić troski z jaką Olgrim traktował pannę Amaranthe, której los zdawał się leżeć mu bardzo na sercu. Było w tej postawie coś, co w oczach młodego Adlerberga dawało jeszcze zachodniemu światu iskrę nadziei na przyszłość. - Dobrze Olgrimie. Zróbmy tak - skinął głową po czym zwrócił się do Caistiny - Pani Trannyth, gdyby pijawki wróciły, idźcie za nami i spotkamy się na dziedzińcu. Panno Laugo, życzysz do nas dołączyć? Czy wolisz zostać?- - Jestem przeciwna rozdzielania się. Caistina moim zdaniem jest najlepszą osobą do robienia zwiadów.- Tutaj spojrzała przelotnie na krasnoluda jakby to głównie jego osoba nie podchodziła żołnierce do robienia cichego zwiadu. - A nie powinno się zostawiać w tyle sła….reszty. - W ostatniej chwili poprawiła swoje słowo by przypadkiem nie obrazić rannej bardki. Kapłan miał na ten temat inne zdanie. Półelfka bardzo mu podpadła słabą znajomością terenu, po którym była przewodniczką. Może i mogła nie zauważyć pijawek, ale powinna wiedzieć o zagrożeniach jakie niosły takie bardziej podmokłe tereny. Zwiadowcy Mithrilowej Hali byli jednak o niebo bardziej kompetentni od niej. - Czaromioty i tak najlepsi są na tyłach. Jeśli będziemy w opałach, łatwiej będzie nam wycofać się do panny Carys, która będzie tedy miała czas na dobranie czarów do ewentualnego wroga podążającego za nami. A Amaranthe potrzebuje odpoczynku.- stwierdził krasnolud. Potarł brodę.- A co do ruin, to pokładam większą wiarę w swoje doświadczenie w tej materii. To nie będzie pierwszy zamek do którego się wejdę bez wiedzy gospodarza. -Echhh w takim razie zostaje skoro tak wam spieszno to ja i Trannyth popilnujemy waszych niewiast. - Żołnierka przewróciła oczami, nie mając zamiaru kłócić się z upartym krasnoludem. W najgorszym scenariuszu znowu wróci do miasta sama bo amatorzy zechcieli zrobić sobie polowanie na smoka. - Nikomu nie jest spieszno - powiedział Daveth. - A ja uważam, że to głupota się rozdzielać. I nie popieram tezy głoszącej, iż kobiety to słaba płeć i że stale muszą się chować za naszymi plecami. Powinniśmy iść razem. - Zatem chodźmy we dwójkę Olgrimie - rzekł rycerz. Nie zwykł raz udzielonego wsparcia odwoływać tylko dlatego, że innym było ono nie w smak. A i był daleko od uznawania kobiet za płeć słabą. Gdyby wszak za takie je uznawał, to by córki Farvalda Fiaghruagach bez swego ramienia ostawić ani myślał - Spotkamy się na dziedzińcu. A jak co złego Was spotka, zdajcie się na Carys. Krzywda Wam się wonczas nie stanie. Tymi słowy uśmiechnął się do czarodziejki, która jako pierwsza wiedziała co robić podczas starcia z pijawkami. - To chodźmy.- stwierdził krasnolud i skinął ruszając przodem. Załadował swą kuszę i zdał się na swoje doświadczenie w takich sytuacjach i znajomość budowli… oraz krasnoludzką smykałkę. Pomodlił się też u swojego patrona o łaskę dostrzeżenia ukrytych przejść. - Trzymaj się za mną.- rzekł do rycerza rozglądając się bacznie i starając być cicho. Na ile się dało idąc w zbroi i z okrytym pancerzem towarzyszem. Czarodziejka kiwnęła głową w odpowiedzi na słowa rycerza. Chociaż i ona wolałaby nie rozdzialać się, to wiedziała, że ostrożności nigdy za wiele. Daveth popatrzył na swoich dwóch towarzyszy jak na idiotów (którymi z pewnością byli), po czym ruszył w stronę zamku, trzymając się jednak z dala od tych "zwiadowców". * Zamek był opuszczony i zapuszczony. Nikt dokładnie nie wiedział, jak długo już tak stał, były to jednak z pewnością lata. Most zwodzony opuszczony, choć jeszcze nie całkiem przegnity, jeden z łańcuchów urwany, kratownica przerdzewiała. Na dziedzińcu nie wyglądało lepiej, a on sam był mocno zarośnięty chwastami. Główny hol, jaki jako pierwszy sprawdził Olgrim i Villem, również nie wniosły nic ciekawego do owego "zwiadu". Podobnie jak dwa pobliskie korytarze, jak i schody na piętro… wszystko pokryte pajęczynami, rozsypujące się, nadgniłe, zakurzone. A jakiś ukrytych drzwi, lub czegoś podobnego, jak na razie brak. Na dziedzińcu rycerz nie zabiegał w żadnej mierze o cichość czy skuteczność skradania. Nie był w tym tak dobry jak pani Trannyth, a właściwie to w ogóle się na tym nie znał. Ale i nie taki był jego cel. Wątpił by zamek zamieszkiwał ktoś podstępny. Bardziej spodziewał się bestii pokroju gnolli, które zrazu ruszą do ataku. Toteż i bez rozczarowania chrzęścił zbroją i wystawiał się na widok. Efektu nie dało to jednak żadnego, a zamczysko zdawało się najzwyczajniej opuszczone. Gdy Olgrim badał jeden z krużganków wrócił więc na most i pomachał paniom na znak, że droga jest wolna. Krasnolud dalej podążył sam na piętro rozglądając się bacznie i ostrożnie. Nie tylko wyszukiwał zagrożeń, ale także oceniał stan pokoi i ich zdatność na miejsce spoczynku na dzisiejszą noc. Bądź co bądź skoro byli w zrujnowanym zamku to dobrze było wykorzystać sytuację i walory obronne twierdzy na ich korzyść. Po kilku minutach Olgrim znalazł na pierwszym piętrze, przy zewnętrznej ścianie, dosyć dużą komnatę, która kiedyś chyba była sypialnią. Co prawda łoże z baldachimem już się niemal całkowicie rozpadło, porządne, drewniane drzwi nadal jednak były w dobrym stanie, i można je było zamknąć. Co prawda klucza ani zamka w nich już nie było, można było jednak coś wykombinować… a do tego, izba miała kamienny balkon z zadaszeniem, całość prezentowała się więc nawet całkiem całkiem, mimo iż zaliczała się do stanu “ruina”, jak i chyba niemal wszystko w tym miejscu. Na początek… to wystarczyło, może rankiem znajdą więcej czasu. Może… Na razie Olgrim zawrócił, by zameldować pozostałym co znalazł.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
31-03-2020, 21:18 | #63 |
Reputacja: 1 | - Ściągaj butka panienko - Powiedziała nagle do Carys Tropicielka, wyciągając ze swojego plecaka bandaże i różne smarowidła. - Skoro mamy chwilę czasu, można opatrzyć ugryzienia tych cholernych pijaw - Caistina uśmiechnęła się do Czarodziejki, a nadal nieco blada Bardka pokiwała potakująco głową, uznając to chyba za dobry pomysł. W sumie ranne były wszystkie trzy z nich. - Nie, nie trzeba - powiedziała Carys. - Villem już się tym zajął- pokazała opatrunek, który wcześniej założył jej rycerz. - Jak tam chcesz… choć nie ubliżając Villemowi, profesjonalnie to nie wygląda. No i nie użył żadnej maści, a my tu biegamy w wodzie i ona pryska na ranę, i możesz od jutra mieć gorączkę, bo na bagnach łatwo o złapanie jakiegoś syfa, ale co ja tam wiem... - Tropicielka wyszczerzyła na moment ząbki, wzruszyła ramionami, po czym zajęła się Bardką. - Gdy skończysz z Amaranthe - odparła czarodziejka. - Pomóc ci przy niej? Caistina machnęła na Carys dłonią, w geście przywołania, więc Czarodziejka miała jej pomóc z Bardką... - Dziewczyny, ja mam problem - Odezwała się Amaranthe, gdy obie kobiety znalazły się przy niej - Bardzo mi spuchły stopy w butach. Naprawdę BARDZO - Powiedziała Bardka z nieco markotną miną - Więc mogę co najwyżej cholewy nieco opuścić w dół, a nogawki spodni w górę, wystarczy? - Dziewczyno! Dlaczego nic nie mówiłaś, przecież nawet taka drobnostka, może się rozwinąć w poważną dolegliwość, zwłaszcza na takim terenie! - Fuknęła Tropicielka, ale i się szybko miło uśmiechnęła - Teraz butów nie ściągaj, spróbujemy w zamku. Carys, no to zabieramy się do roboty, przytrzymaj bandaże... Czarodziejka dzielnie asystowała tropicielce przy opatrywaniu bardki. Widok nie był przyjemny, ale rudowłosa nie zamierzał uciekać ni tym bardziej mdleć. Amaranthe była częścią ich drużyny i należało jej pomóc. A gdy uporały się z ranami artystki, Carys sprawnie zzuła buta odsłaniając ugryzienie, które zapewne zostawi bliznę na jej gładkiej skórze. Tym zamierzałą się martwić później. Teraz zgodnie ze słowami Caistiny trzeba było robić wszystko, żeby rana szybko zagoiła się. Nim Villem pojawił się na resztkach mostu Carys miała już buty z powrotem na nogach i mogła pomóc bardce iść w kierunku rycerza. Wkrótce też zjawił się krasnolud i zameldował co znalazł. Potem zaś skupił swoją uwagę na opatrzonej przez dziewczęta bardce by móc jej udzielić fachowej pomocy uzdrowicielskiej, wspartej łaską uleczenia.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny Ostatnio edytowane przez Efcia : 31-03-2020 o 22:18. |
01-04-2020, 10:02 | #64 |
Administrator Reputacja: 1 | Daveth doszedł do wniosku, że liczy się nie tylko wnętrze, ale i to, co znajduje się dokoła zrujnowanej budowli. Dlatego też, gdy dość hałaśliwi zwiadowcy poszli prosto do zamku, druid, w towarzystwie Laury, wybrał się na zwiedzanie jego okolic. Spacerek wokół zamku okazał się dosyć czasochłonny. Obejście wszystkiego wokół zajęło grubo ponad kwadrans, a nie przyniosło nic ciekawego. Żadnej tylnej bramy, czy jakiś schodów nie odkryto, była za to naturalna jaskinia pod zamkiem, z kratownicą już w rozsypce, zalana w dużej części już bagnem. Pewnie kiedyś był to główny odpływ ściekowy, czy coś podobnego… Daveth nie zamierzał sprawdzać, czy da się wejść do środka przez kanał ściekowy. Nie wchodził więc do zabagnionej jaskini, nie zamienił się więc w jakieś wodno-lądowe zwierzątko, dla którego taka wyprawa nie stanowiłaby żadnego problemu. Rozejrzał się za to w poszukiwaniu śladów istot, które w ostatnich czasach odwiedzały te okolice. Niestety (lub na szczęście) nic nie wskazywało na to, że w zamku ostatnio ktoś bywał - nikt nie wyrzucał śmieci za mur, nikt nie wędrował przez bagnisko, by dostać się do zamku, lub z niego wydostać. A że Laura również nie znalazła nic ciekawego, pozostawało wrócić do pozostałych i poinformować ich o braku odkryć. Co Daveth zrobił. A potem zajął obrażeniami, jakich Laura doznała podczas starcia z pijawami i spróbował je oczyścić. Ostatnio edytowane przez Kerm : 02-04-2020 o 08:43. |
05-04-2020, 19:03 | #65 |
Reputacja: 1 |
|
10-04-2020, 13:04 | #66 |
Reputacja: 1 | Olgrim zaprowadził towarzystwo na pierwsze piętro zrujnowanego zamku, do równie rozsypującej się co cała reszta tego miejsca, jakiejś dawnej sypialni, gdzie jako jedynym już meblem było duże łoże z baldachimem, a właściwie to resztki, zarówno jednego, jak i drugiego. Drzwi wejściowe były drewniane i solidne, wcale nie mocno przegnite czy wypaczone, i można je było bez problemu otwierać i zamykać, choć brakowało już w nich klamki czy zamka…
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
10-04-2020, 14:09 | #67 |
Reputacja: 1 | Krasnolud widząc że bardka nabrała rumieńców i czuje się lepiej po kuracji druida przysiadł w kącie obok niej. Wyjął księgę i rozłożył ją. Inkaust, pióro… po czym zaczął stawiać krasnoludzkie runy, zapisując strony drobnym pismem. - Nazywają to wysoką magią elfów. To potężne rytuały magiczną mogące wpływać stale na duże obszary. Za ich pomocą elfy budują mythale… takie jak ten w Silverymoon. To wysoka magia elfów stworzyła te bagna, lub katastrofa spowodowana nadużyciem tej magii. Zależy którą kronikę czytałaś… to odpowiedź będzie inna. Wrzosowiska to dzieło elfiej magii lub jej wypaczenia… a powstały podczas którejś z ich wojen.- wtrącił mimochodem, bo mu się humor poprawił i kamień z serca spadł. Carys już szykowała się by udzielić odpowiedzi na pytania pozostawione przez Villema, gdy odezwał się kapłan.�- Trudno było ocenić czy tak już krasnoludzka natura, żeby odpowiadać za innych? Czy może to cecha ludów zachodu? A może taki był sam Olgrim? Chessenciskiej szlachciance nie pozostało nic innego, jak dać mu wypowiedzieć się do końca.�- Przesłała tylko Villemowi przepraszające spojrzenie. Kącik ust Villema tylko ledwie zauważalnie się uniósł gdy jego spojrzenie spotkało się z carysowym. Wysłuchał jednak z uwagą odpowiedzi udzielonej przez Olgrima patrząc jak strużka dymu znika w kominie. Jeśli zamek był istotnie dziełem elfich architektów i elfich budowniczych to fascynował go jeszcze bardziej. Co prawda nie słyszał o potężnych elfich magach mogących tworzyć dziesiątki tysięcy akrów bagien, ale to niczego nie dowodziło. Zachód był inny. Trzeba było mieć umysł otwarty, a krasnolud sprawiał wrażenie jakby dobrze wiedział co mówi. - Ach tak - pokiwał głową - Dziękuję Olgrimie. - Nie ma za co...- stwierdził krasnolud i znów zagłębił się w pisaniu w swojej księdze. - Dziękuję za leczenie… - Bardka uśmiechnęła się do towarzyszy, po czym siedząc na swoim posłaniu ściągnęła swoje butki, i już na jej ustach nie było uśmiechu, a grymasik bólu. Miała naprawdę nieźle spuchnięte stopy, do tego i w wielu miejscach poobdzierane i zaczerwienione...szybko skryła je pod kocykiem. Chwyciła za to za swoje kantele, po czym zaczęła cicho na nich brzdąkać. - Zamek wydaje się ciekawy, zwiedzimy go nieco? - Spytała. - Ja bym się w sumie wybrała, ale lepiej niech tu nikt nie chodzi nigdzie samemu. Wystarczy zdradziecka, podgniła podłoga, i może być problem - Stwierdziła Tropicielka. - Możemy się przespacerować - zaproponował druid. - Skarbów co prawda nie znajdziemy, ale może dowiemy się czegoś o poprzednich właścicielach. �- - My darujemy sobie tę wspólną wycieczkę - oznajmiła czarodziejka. Tropicielka spojrzała najpierw na Carys, a potem na Villema. Uniosła przy tym jedną brewkę… aż w końcu się zaśmiała, kiwając głową. Zaśmiała się głośno i perliście, tak jak to tylko kobiety potrafią. Carys spojrzała ze zdziwieniem i zakłopotaniem na Caistinę. Widać zachodnia mentalność tak bardzo różniła się od wschodniej,�- że była to bariera nie do przebycia. A przynajmniej nie w tak krótkim czasie. Do różnic w mentalności należało pewnie dołożyć różnice klasowe,�- te jednak nie przeszły nawet przez myśl czarodziejce. Rycerz również uniósł brew na ten jakże nieobyczajny wybuch śmiechu tropicielki. Musiał przyznać, że coraz trudniej było mu zrozumieć i akceptować tych ludzi dzikiego zachodu. - Cóż ma znaczyć ten śmiech pani Trannyth? - spytał poważnie nie kryjąc urażenia - Czy to sugestia, że nie damy sobie z Carys sami rady? Jeśli tak to proponuję rozstrzygnąć to rywalizacją. Wy pójdziecie w jednym kierunku. My w drugim. Ci którzy przyniosą ciekawsze znalezisko wygrywają. Zajęty dotąd pisaniem krasnolud podniósł oczy, znad się i uniósł palec. - Dobrze… za chwilę możemy rozpoczynać rywalizację. Ino muszę tu skończyć.- po czym wrócił do pisania, a następnie suszenia atramentu. - Dziecinna zabawa - stwierdził Daveth. - Nie mówiąc już o tym, że samo słowo ""ciekawsze" jest zdecydowanie niejednoznaczne. - Nie trzeba się tak zaraz unosić, mości rycerzu… - Tropicielka przybrała poważną minę - Rozśmieszył mnie fakt, że Czarodziejka tak prosto z mostu oznajmiła, że WY nigdzie nie idziecie… tak… no jak w jakimś starym małżeństwie no. "Nie i basta, przemówiłam, i tyle, za nas oboje" - Caistina wzruszyła ramionami, lekko przygryzając usta, i tłumiąc chyba kolejny śmiech. - Opacznie zatem zrozumiałem pani reakcję. - Rycerz pochylił nieznacznie głowę przed tropicielką w geście wycofania swych pretensji - Z Carys już wcześniej poczyniliśmy zamiary zwiedzania zamku. Stąd i całe nieporozumienie zapewne. Ale podtrzymuję propozycję rywalizacji. Daveth słusznie uznał, że potrzebny jest juror. Jakoże więc sam nie ma ochoty na tę zabawę, proponuję by nim został i rozsądzał o ciekawości znalezisk. Pomiędzy wierszami poważnych deklaracji błąkał się wyraźny uśmieszek wywołany stwierdzeniem druida, że zabawa jest dziecinna z jednoczesnym jednak kontestowaniem jej zasad. Villem nie odebrał też osobiście tego wątpliwego przytyku, a raczej chęć zaimponowania pannie Amaranthe swoją zabawnie rozumianą dorosłością. - Czy pozostali chcą się bawić? Pani Trannyth? Panno Amaranthe? Dość już długo nie wraca panna Lauga więc dodatkowe punkty należałyby się tym, którzy ją odnajdą. Daveth pokręcił głową. - Bawcie się w to sami - powiedział. Skoro Caistina nie odpowiedziała na jego propozycję, to miał zamiar sam (to znaczy z Laurą) powłóczyć się po ruinach. Gdy Olrgim starannie zapisał i osuszył atrament, z pietyzmem zamknął księgę. Po czym schował do plecaka.�- - Gotów jestem - zakomunikował krótko.
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
10-04-2020, 22:33 | #68 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Zrujnowany zamek Wysokie Wrzosowiska Towarzystwo opuściło w końcu “swoją” komnatę, by nieco powłóczyć się po zamku, i poszukać w nim czegoś interesującego… z każdą jednak minutą, jaką spędzali w tej budowli, coraz bardziej byli utwierdzeni w przekonaniu, iż to miejsce nie będzie oferowało nic ciekawego. Zamek był poważnie zapuszczoną ruiną, i pewnie odwiedziło go przed nimi już wiele innych istot, przybywających tu zapewne z różną motywacją. A co było do ograbienia, wyniesiono już lata temu. Wszędzie jedynie śmieci, resztki mebli, czasem jeszcze całe(ale co komu po powoli rozsypującym się krześle?), często już nadgniłe gobeliny na ścianach, stary garnek, pordzewiały kandelabr, rozbita butelka po winie, niegdyś piękny kryształowy żyrandol pod sufitem, teraz leżał na podłodze, rozbity, powyginany, już bez kryształów… Nie wszędzie zaś były i kamienne podłogi. Często te drewniane już się zarwały częściowo, strasząc wielkimi dziurami, czasem i w izbie brakowało całej podłogi… a te które jeszcze były, skrzypiały pod butami, przypominając o słowach Caistiny, i naturalnym niebezpieczeństwie czyhającym w zamku w wielu miejscach. Carys i Villem Parka towarzyszy z bardzo dalekiego wschodu Faerunu, wybrała się na zwiedzenie jednej z zamkowych wież. Wieża była z kamienia, schody były z kamienia, więc nie powinno być niebezpiecznie. Było za to męcząco fizycznie - i to dosłownie - po górkę. Pierwsze piętro, drugie, trzecie, ile to już schodów? Tego chyba nie liczył nikt. Czwarte piętro… A co tam na górze będzie? Taka prawdziwa izba, prawdziwej księżniczki, jak to w bajkach? Chyba tak… no to dalej do góry, do góry, stopień za stopniem, i w kółko, piąte piętro, wymijając małe okienka w ścianach… ufff… powiew świeżego powietrza gdzieś z góry, i wyraźne odgłosy deszczu? Nie, na górze nie było izby księżniczki. Na górze nie było… niczego. Jedynie platforma obserwacyjna z małymi szrankami, nawet bez drewnianego daszku. No ale przynajmniej letni deszcz był ciepły, i nawet całkiem przyjemny. I widok wokół zamku, na chyba i kilka kilometrów w każdą stronę bagnisk, również niczego sobie. To może teraz kolejna wieża? Ale już faktycznie taka z izbą na samej górze i dachem?? Tylko jak długo wytrzymają nogi Czarodziejki taką eksplorację zamku? ~ I znowu kolejny kamienny stopień za stopniem, piętro za piętrem, mozolnie w górę… ufff, daleko jeszcze? Trzeciej wieży to już raczej nie zbadają, no chyba, że Villem wniesie ją na szczyt. 180 schodów dalej, oboje stanęli przed zamkniętymi, drewnianymi drzwiami. Ale to nie była przeszkoda nie do pokonania. Po czterech solidnych razach, Rycerz w końcu je wyważył własnym ciałem, a ich oczom ukazał się mały pokój. Podniszczone, rozpadające się łoże z baldachimem, skrzynia, szafa, toaletka z lustrem. A wszystko zakurzone, właściwie to rozpadające się… oprócz stojącego niemal na środku owej izby wrzeciona. Te wyglądało na nowe, te… wzbudzało niezdrową ciekawość, zwłaszcza Carys. Villem zrobił jako pierwszy krok do środka pomieszczenia, a wtedy drewniana podłoga bardzo głośno zaskrzypiała pod jego butem. Deski były zbutwiałe, a sam mężczyzna w ciężkim pancerzu ważył swoje. Ryzykować dalsze kroki? A wrzeciono… zdawało się wprost przyciągać Carys, wołać ją do siebie, niesłyszalną melodią. Czarodziejka chciała podejść, bardzo go dotknąć, bardzo. Zrobiła pierwszy kroczek w jego stronę, drugi... Lauga Wojowniczka wybrała się na samotną wycieczkę po zamku, zostawiając resztę towarzystwa samym sobie… i po pewnym czasie, i ona musiała stwierdzić, że w tej ruinie raczej nie znajdzie nic ciekawego. Miejsce rozpadało się, porzucone i ograbione już dawno temu. Tu ukrytych skarbów już nikt nie znajdzie, każdy możliwy kamień już pewnie kilka razy obrócili przybywający w to miejsce przed nią ludzie i nie-ludzie. A więc strata czasu. Jedynym “urozmaiceniem” tego miejsca, były kilka razy pojawiające się, zwyczajowe, cholerne szczury, które na widok Laugi uciekały… W ogromnej sali tronowej, nadal stał masywny tron. Co prawda, on również został już ograbiony ze wszystkiego, co tylko się dało, ale ze względu na swoją masę, nadal pozostał na miejscu. Wojowniczka rozejrzała się po sali, przyjrzała bliżej podniszczonemu siedzisku… ile razy ma się okazję w życiu usiąść na takim tronie? Jeśli w ogóle? Lauga, królowa Wysokich Wrzosowisk! Oddać pokłony… Lauga, królowa Wysokich Wrzosowisk! Ściąć jego łeb… ~ Zwiedzanie piętra również nie przyniosło nic ciekawego. Wiele izb, które kiedyś pewnie były sypialniami wyższych sfer, pozostawały w takim samym nieładzie jak reszta zamku. Zniszczone biegiem czasu - albo i z czyjąś pomocą - łoża, szafy, gobeliny, duże lustra, których teraz kawałki walały się po podłogach… i w jednej z owych izb, ciało. Humanoidalne, rozmiarów dorosłej osoby, zawinięte w jakieś przekrwawione koce, z których wystawała para butów, porzucone pod ścianą, gnijące i rozpadające się, otoczone masą much. A do tego ten smród. Czy to był jakiś awanturnik, który wraz z towarzyszami zwiedzał ten zamek, czy był to jakiś humanoidalny potwór, który przybył tu w podobnych celach, tego Lauga stwierdzić nie umiała. Daveth i Caistina Druid i Tropicielka wybrali się do zamkowych piwnic… ponurych, mrocznych, i głębokich piwnic, gdzie można się było poruszać tylko i wyłącznie z pochodnią, którą Półelfka szybko zapaliła, w drugiej dłoni z kolei dzierżąc swój Sejmitar. Mrok, kurz, sporo pajęczyn, i chyba i kilka razy szczury, były zjawiskami, jakie towarzyszyły tej dwójce w trakcie owej wyprawy za-choliba-wie-czym. Wszędzie cicho, wszędzie pusto, jedynie sporadycznie tu i tam odrobina wody kapiącej z sufitu. Zniszczone drzwi, wyrwane kraty… pustki i zaduch. Ale i z drugiej strony, wilgoć również zaczęła się dawać we znaki. - Czego my tu szukamy? Szczęścia? - Spytała retorycznie Caistina, uśmiechając się półgębkiem, po czym przetarła nadgarstkiem kilka kropli potu na czole...zostawiając na nim po tym geście ciemną smugę brudu. Wkrótce natrafili na zamkowy skład wina. Tuziny tuzinów beczek, różnych rozmiarów, od tych zwyczajnych, do takich, co to ich deka były średnicy ponad dwa metry… wiele poprzewracanych, zniszczonych na kawałki, rozbitych. Tropicielka od niechcenia zaczęła po niektórych stukać orężem, a wszystkie które sprawdzała były zdecydowanie puste. Choć kto by tam sprawdził naprawdę każdą, było ich zdecydowanie za dużo, ale pewnie jak i w całym tym zamczysku, tu też już ogołocono wszystko co było możliwe. ~ Jakiś czas później oboje natrafili na zalaną część piwnic, wszędobylskim bagnem, wdzierającym się również do zamku… choć tutaj była to jedynie jak na razie większa ilość wody, ponad błoto. - Nie lubię takiej ciasnoty - Mruknęła Caistina, i wystawiła dłoń pod jedną z małych strużek wody, kapiących z sufitu. Następnie ową mokrą dłonią przetarła sobie kark, a po chwili i odrobinę biustu, na tyle, na ile on wystawał z jej koszulki kolczej. - Ty chyba też wolisz otwarte przestrzenie ponad budynki? - Spytała Davetha, przyglądając mu się z góry do dołu - To co, idziemy dalej, czy wolisz bucików sobie nie moczyć? - Dodała z małym przekąsem. Poszli dalej… I po kilku minutach natrafili na kości jakiegoś humanoida, w jednym z zakratowanych - choć już o wyrwanych drzwiach - pomieszczeniu, które chyba kiedyś było celą? Mogły choćby o tym i świadczyć łańcuchy zwisające ze ścian. A sama kupka kości? Pewnie miała i już z setkę lat. - Brrrr - Wzdrygnęła się Tropicielka - Tak skończyć w łańcuchach, zdanym na łaskę oprawcy... - Po jej skroni spłynęła kropelka potu. Amaranthe i Olgrim Zanim Krasnolud i Bardka gdziekolwiek mogli się wybrać, należało zająć się jej stopami. W takim stanie było bowiem wykluczone dalsze podróżowanie, ba, nawet zwykłe chodzenie. Amaranthe bagatelizowała ten fakt uśmiechem, ale naprawdę trzeba było się tym zająć… gdy więc całe towarzystwo rozeszło się po zamku, celem jego zwiedzania, Olgrim zajął się dolegliwościami dziewczyny. Jedna maść, druga maść, a następnie obwiązanie bandażami, i gotowe. Problem jednak pojawił się z założeniem butów, które teraz nijak się dało założyć przez właśnie opatrunki. Amaranthe jednak uśmiechnęła się słodko do Kapłana, raz czy dwa nawet pogładziła jego brodę, i ten dał się przekonać, by i oni urządzili sobie małą wycieczkę po zamku, z Bardką chodzącą bez obuwia. Byleby tylko na nic nie nadepnęła. ~ Zamkowa biblioteka okazała się zapuszczonym i opuszczonym miejscem, choć wcale nie tak pustym, jakby się wydawało. W rozpadających się regałach wciąż znajdowała się masa książek, choć wiele z nich rozsypywało się już po pochwyceniu w dłoń. Mimo jednak tego, miejsce i tak wydawało się interesujące… ktokolwiek grabił zamek, nie zaprzątał sobie głowy “gryzmołami”, i na szczęście nie puścił również tego miejsca z dymem. Prostaki nie doceniały wartości słowa pisanego, i nic sobie nie robiły z tej skarbnicy wiedzy, podczas gdy często, wbrew pozorom, mogły się tu skrywać księgi o sporej wartości historycznej, które po przeliczeniu w monety, robiły wrażenie. No i ta bardziej już przyziemna sprawa, dotycząca owych zapisków - można było się dowiedzieć, kto był tu kiedyś panem? *** Komentarze jutro
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
11-04-2020, 16:47 | #69 |
Administrator Reputacja: 1 | Piwnice, na pierwszy przynajmniej rzut oka, nie sprawiały zbyt dobrego wrażenia. I mimo zacnego towarzystwa Daveth stwierdził, iż wybór miejsca na zwiedzanie nie był najlepszy. I raczej wątpił, by znaleźli tutaj szczęście. - Też wolę otwarte przestrzenie - powiedział chwilę później, całkiem otwarcie przyglądając się biustowi tropicielki. - Chociaż muszę przyznać, że w niektórych przypadkach dach nad głową ma swoje zalety. - Ciekawe jakie? - powiedziała Caistina, rozglądając się po najbliższym otoczeniu. - Na przykład ciemną nocą, gdy szaleje burza - odparł z lekkim uśmiechem Daveth. - Albo gdy zaprosisz dziewczynę na kolację. Wtedy nie trzeba się przejmować pogodą. - E tam - wzruszyła ramionami Półelfka, nic sobie chyba z owych zalet dachu nad głową nie robiąc - Przed burzą można się schować w wielu miejscach, jak i zjeść przy ognisku… - Ognisko ma pewne wady, gdy z nieba spadają strugi wody. - Daveth ponownie się uśmiechnął. - Oczywiscie nie ma jak miłe sam na sam pod rozgwieżdżonym niebem - dodał. Tropicielka spojrzała na Druida z dziwną miną, przez chwilę się chyba nad czymś zastanawiając... - A do tego flaszeczka wina, gadka-szmatka, a potem "barabara"? - Spojrzała na rozmówcę tym razem z ukosa. - Czasami bywa i tak - przyznał Daveth. - A niekiedy flaszeczka wina jest zbędna - stwierdził. - To zamczysko na przykład nie zadbało o taki drobiazg - dodał. - Raczej wygląda na to, że ktoś zadbał o to, by zwiedzający nie mogli zaspokoić swego pragnienia w dziedzinie trunków mocniejszych od wody. Tamte butelki wyglądały na opróżnione... Z drugiej strony... Nie wszystkie spacery mają w założeniach takie zakończenie jak igraszki na sianku. - A więc niestety...TWÓJ plan jest tak dziurawy jak ten zamek? Wina nie ma, ogniska nie ma, sianka też nie… - Caistina musiała się wspiąć na niewysoki gzyms, by mogli iść dalej, podejmując decyzję o dalszej wędrówce. Nieświadomie - a może i świadomie? - na drobną chwilę jej tyłek był wypięty do mężczyzny. -...a do podziwiania gwiazd też jeszcze daleko. Jednym słowem, wszystko kiepskie? - Spojrzała przez ramię na Davetha. - Najważniejsze jest dobre towarzystwo - odparł druid, który uznał, że tyłkowi Caistiny niewiele można zarzucić. - A na to z pewnością nie będę narzekać. No i chyba nie sądzisz, że zakładałem znalezienia siana i innych przydatnych akcesoriów... - dodał. - A kto cię tam wie - Odparła z przekąsem Półelfka, idąc dalej, wśród blasku pochodni. Po chwili zaś dotarli korytarzami owych zamkowych piwnic do… ślepego zaułka. Czyżby koniec wędrówki? Daveth spojrzał na ścianę. - W opowieści jakiegoś barda właśnie w tym momencie byśmy trafili na ukryte przejście - powiedział. - Trzeba tylko znaleźć miejsce, gdzie trzeba coś nacisnąć, przesunąć... i jesteśmy w skarbcu - zażartował. Podszedł do ściany i przyjrzał się jej dokładniej. - Olgrim zapewne powiedziałby więcej - dodał, zauważając w końcu na owej ścianie jeden z kamieni innego koloru niż pozostałe, tak gdzieś na wysokości swojego torsu, nieco po prawej stronie samej ściany… - Na wszelki wypadek się odsuń, zanim się okaże, iż to pułapka, a nie wrota do skarbu - powiedział, a chwilę później spróbował nacisnąć kamień. Na wszelki wypadek z pewnej odległości i nie ręką, a kijem. Kamień dało się wepchnąć w ścianę, coś zazgrzytało i na samej ścianie pojawił się zarys drzwi… jednak to wszystko. Nic się samo nie otwarło. No tak, wszystko tu już stare i zapuszczone… Daveth, nieco zaskoczony, przeniósł wzrok z drzwi na tropicielkę i ponownie na drzwi. - Zaskakujące, zaiste... - powiedział. - Chyba trzeba by teraz popchnąć... - Przyjrzał się drzwiom, usiłując wypatrzyć zawiasy. Wtedy można by określić miejsce, gdzie należy pchnąć. Niestety, nie dość, że nie było klamki czy zamka, ale i zawiasów brakło. - No to pchamy… - Stwierdziła krótko Caistina, po czym oboje zaparli się i zaczęli siłowanie z ukrytymi drzwiami, które po chwili zgrzytnęły jeszcze bardziej, i w końcu ustąpiły otwierając się, i ukazując im jakiś wyjątkowo mocno pokryty pajęczynami korytarz. - Błech… - Wzdrygnęła się Tropicielka, i...zaczęła pochodnią przypalać wszędobylskie pajęczyny blokujące drogę. Daveth nie obawiał się się pająków ani pajęczyn, ale udał, że nie widzi tej niewielkiej skazy w charakterze tropicielki. - Widać, że dawno nikt tu nie był - powiedział, wypatrując równocześnie niemiłych niespodzianek. Jedna z nich rzuciła się w oczy - a raczej do nosa, bowiem powietrze nie było najlepszej jakości. - Kto idzie pierwszy? - Caistina spojrzała na Davetha. Oboje dobrze wiedzieli, że w korytarzu mogą być jakieś pułapki… - Co prawda mówi się zwykle "panie przodem", ale pójdę pierwszy - powiedział Daveth. - Albo... któryś z moich przyjaciół... - Przywołał czarnego niedźwiedzia, który ruszył przodem, coś tam mrucząc pod nosem(?). I gdzieś tak w połowie korytarza… “klik”, niedźwiedź na coś nadepnął w podłodze, a ze ściany wyyyyyyjątkowo powoli i z okropnym zgrzytem wysunęło się wielkie ostrze, które ugrzęzło po kilku centrymetrach. Gdyby pułapka i całe te miejsce nie było takie stare… niedźwiedź mruknął ponownie, po czym niewzruszony poczłapał dalej, aż w końcu doprowadził Davetha i Caistinę do jakiś zwyczajnych, drewnianych drzwi. - Pewnie nie trafiliśmy na skarbiec - powiedział druid. - [i]Zwykłe drzwi zwykle nie chronią skarbów. - Aha - przytaknęła krótko Półelfka. Drzwi były nieco zbutwiałe, i zaklinowane, dało się je jednak w końcu otworzyć. Za nimi zaś… mała zbrojownia. Kilka pancerzy, tarcz, halabard, mieczy, i tym podobnych, wszystko zaś pokryte kurzem i pajęczynami. Były i świece, a nawet i lampa naftowa, co też pozapalano, by mieć więcej światła w pomieszczeniu. W tak dobrze strzeżonym miejscu mogło być coś cennego, dlatego też po przystąpieniu progu Daveth rzucił wykrycie magii… i wykrył, owszem, ale na kręcącej się po pomieszczeniu Tropicielce, która oglądała wyposażenie zbrojowni. I na niczym więcej. - To wszystko starocie... - Stwierdziła kobieta, po tym, jak jakaś włócznia po prostu jej się złamała w dłoniach - Drewno wypaczone, albo korniki czy coś... - Wzruszyła ramionami. Chociaż niektóry oręż wyglądał na coś więcej niż zwyczajowy miecz czy sztylet, wykonane były bowiem całkiem nieźle, no i nie wszystko tu było z drewna… - Warto by wziąć coś na pamiątkę - powiedział Daveth, równocześnie sprawdzając pomieszczenie w poszukiwaniu jakiegoś ukrytego przejścia lub schowka, niczego jednak więcej nie znaleźli. Druid przygarnął świetnej roboty sztylet, po czym spojrzał na tropicielkę. - A ty co zabierasz? - spytał. - Po tylu trudach nie wypada odejść z pustymi rękami - zażartował. - Może być i sztylet - Caistina kiwnęła głową, po czym wyszukała jeden dla siebie. - To co? Wracamy, rozglądając się po drodze i szukając innych ukrytych przejść? - spytał Daveth. - Nadal ci mało? - Półelfka przelotnie się uśmiechnęła. - Uznajmy, że fortuna nam sprzyja - w tonie Davetha trudno było dopatrzyć się powagi. - A w takim przypadku zbrodnią byłoby nie skorzystać z okazji. Poza tym... zostawić jakieś nieodkryte tajemnice... Zgroza... - Stłumił uśmiech. - Nadal tu, w piwnicach, czy już innej części zamku? - Stanęła przed nim. - Inne części są raczej zajęte - stwierdził. - A zatem piwnice. Chyba że masz już aż tak dosyć tej ciasnoty. - Powoli już tak - powiedziała, przekazując Davethowi pochodnię, a sama zabierając lampę oliwną -To prowadź… gdzieś tam - Dodała. Daveth ruszył w stronę wyjścia, po drodze przyglądając się ścianom korytarza. Zatrzymał się na chwilę przy ukrytych (do niedawna) drzwiach, zastanawiając się, w jaki sposób można je zamknąć. - Masz jakiś pomysł? - Spojrzał na Caistinę. - Chciałbym je zamknąć. - Może znowu ten kamień wcisnąć? - Wzruszyła ramionami. Daveth nieco w to wątpił, ale co szkodziło spróbować? - Pewnie by trzeba wszystko naoliwić - powiedział, po czym spróbował nacisnąć kamień...i znowu zazgrzytało, i ukryte drzwi drgnęły i...nic. Tajnego wejścia nie dało się zamknąć, pewnie właśnie już z powodu przestarzałych mechanizmów. Caistina zaśmiała się. - Idziemy… - Machnęła dłonią na całą tą ukrytą zbrojownię. - Nie zostanę po tamtej stronie, by zamknąć te drzwi - odparł Daveth, ruszając w kierunku skąd przybyli. - Sprawdzimy raz jeszcze te beczki? - spytał. - W połowie ballad za beczkami są ukryte przejscia, tajemnicze komnaty, uwięzione księżniczki, sale tortur... A nie, sale tortur są bardziej dostępne - stwierdził. Na słowa "sale tortur" Półelfka dziwnie spięła się na całym ciele. - Księżniczek ci się zachciewa? - spytała szybko, maskując swoje reakcje… i zaczesała nerwowo luźny kosmyk włosów za wydłużone uszko - Możemy sprawdzić beczki… też bym się napiła! - dodała, i zaśmiała się wyjątkowo, wyjątkowo sztucznie. Daveth udał, że niczego nie spostrzegł, ale postanowił tego tematu już więcej nie poruszać. - Po tylu latach księżniczka byłaby raczej mało atrakcyjna, prawda? Poza tym nie jestem rycerzem czy księciem, by ubiegać się w względy jakieś panny o krwi błękitnej. - Uśmiechnął się. - I pewnie miałaby pretensje, że tak późno przybyliśmy, by ją uwolnić - dodał żartem. |
12-04-2020, 17:49 | #70 |
Reputacja: 1 | Wojowniczka ceniła sobie mieszkanie w dobrej fortecy. Zamek fortecą nie był ale może to kwestia minionego czasu i rabusiów i kiedyś miał jakiś potencjał wartowni. Puste korytarze niosły echo jej kroków. Aktualni władcy twierdzy czmychali przed nią po kontach, tylko ich grube łyse ogony śmigały jej miedzy zrujnowanymi meblami i gruzem. |