Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-06-2020, 10:32   #291
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Czarodziej z zadowoleniem otworzył jedną ze znalezionych w siedzibie Belaka ksiąg, wodząc palcami po przepięknych rycinach, przedstawiających różne rośliny. Dla czarodzieja największym skarbem była wiedza, nie błyskotki i mikstury, więc nie miał nic przeciwko, aby reszta grupy rozdzieliła pomiędzy siebie całe złoto. Gnom nie zrezygnował jednak ze swojego przydziału kamieni szlachetnych. Istniała pewna tęsknota w duszy gnomów, które nie mogły oprzeć się magnetyzującemu pięknu kamieni szlachetnych. W dodatku jako czarodziej Willie mógł zawsze sproszkować kamienie w swoim zestawie alchemicznym aby uzyskać użyteczne komponenty do swoich zaklęć, lub składniki do mikstur. Nostalgia, połączona więc z pragmatyzmem powodowała, że Willie prędzej zjadłby własne ciżmy, niż zrezygnował ze swojego przydziału. Znalezione mikstury zaś nie okazały się dla gnoma szczególnie interesujące, choć nie miał nic przeciwko kolejnym butlom alchemicznego ognia. Wiedział, jak obsługiwać te niebezpieczne, płonące pociski w dodatku uważał, że jest tu jedyną osobą z ostrożnością potrzebną by opiekować się tą substancją, która uwolniona i podpalona, była równie groźna co smoczy ogień.

Gnom szczerze żałował sytuacji, w której znaleźli się Sharwyn i Bradford. Nie dość, że straciła brata, to jeszcze kolejnego towarzysza. Być może żył gdzieś, pojmany przez koboldy i trzymany w komnacie, do której nie dotarli. Być może został zjedzony przez wija, może przez gobliny, a może przez białego smoka. Tego jednak nie wiedzieli, a snucie takich dywagacji jeszcze mocnej mogło podłamać kobietę. Czarodziej miał nadzieję, że jeśli zaginiony tropiciel był doświadczonym tropicielem, być może niebawem się znajdzie.

Odpoczynek został przez Willego wykorzystany na badaniu leża i resztek drzewa, i czytaniem dopiero co znalezionych ksiąg druida, które pochłonęły go tak, iż omal nie przegapił pory powrotu. Nałożył na siebie zaklęcie zbroi, które z głośnym trzaskiem rozprawiało się z co bardziej natrętnymi insektami, zakurzył zwyczajowo swoją fakję, klaśnięciem dłoni przywołał z międzywymiarowej kieszeni swoją sowę i ruszył w ślad za swoimi towarzyszami.

Yusdrayl. Ten kobold miał tupet. Oczywiście zagrodził im drogę, jak przewidywał Willie. Oczywiście, błędem było z nimi paktować, bo wściekłe i zdradzone koboldy miały podwójną motywację do walki z nimi, co poprawiało ich morale, i mogło sprawić, że prosta potyczka mogła zamienić się w wojnę na wyniszczenie. Błędem było zostawienie znalezionych koboldów w klatkach przy życiu. Jak zwykle moralne rozterki przeważyły u co poniektórych jego towarzyszy i najpewniej uwolnieni przez koboldów wojownicy zasilili w tej chwili szeregi Yusdrayla, czyniąc starcie jeszcze bardziej poważnym. Willie był jednak cierpliwy. Po pierwsze oszacował dystans do wyjścia, którym przyszli. Wycofanie się mogło im uratować skóry. Po drugie, rozkazał mentalnie swojej sowie, aby wzniosła się nieco wyżej, skąd mógł mieć pełniejszy ogląd na całe pomieszczenie. Po trzecie pozwolił Branowi rozmawiać, i choć nie miał najmniejszych złudzeń, że koboldy w końcu zaatakują, to być może gładkie słówka zaklinacza pozwolą "zakląć" nieco rzeczywistość i kupić im nieco czasu niezbędnego na zajęcie odpowiednich pozycji w nadchodzącej walce. Przygotował swoją kuszę, opierając ją naładowaną o ramię, ale przezornie ukrył się za zwalistą sylwetką Amosa. Tak, aby nie drażnić kobolda swoją gnomią aparycją i aby nie dać im powodu do natychmiastowego ataku.
Po odpoczynku rzuca Mage Armor, przywołuje sowę(akcja) i zajmuje miejsce w szyku. Trzyma język za zębami w trakcie "negocjacji" z koboldami.

 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 30-06-2020, 09:36   #292
 
Ayoze's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputację
Bradford po słowach Brana i Elory zrobił nadętą minę i nie odezwał się więcej. Yusdrayl natomiast wysłuchał z zainteresowaniem tego, co razem z Archiem mają mu do powiedzenia. Mrużył przy tym oczy, jakby próbował w ten sposób ocenić, czy awanturnicy mówią prawdę. Amos w tym czasie rozglądał się po pomieszczeniu, sprawdzając liczebność wroga - w komnacie znajdowało się dziesięciu uzbrojonych koboldów, ale gdzieś nieopodal mogło być ich więcej.

Yusdrayl powiedział coś do swoich poddanych w swoim języku, a ci ożywili się mocno.
- Meepo mi nie żal, ale żal Calcryxa - rzucił do was, przechodząc na wspólny. - Ale jeśli poradziliście sobie z goblinami i Belakiem, to dla nas nawet ważniejsze. Sami złapiemy Calcryxa, jeśli ciągle szwenda się po twierdzy. Nasza umowa jest już nieważna... - Po tych słowach wskazał palcem na drzwi prowadzące do wyjścia. - Jesteście wolni. Zabierajcie się stąd, pókim dobry i mam taki kaprys, żeby darować wam życie. Nie wracajcie tu jednak, bo następnym razem nie spotka was z naszej strony nic dobrego.

Wódz wymówił kilka słów w koboldzim, a jaszczurowaci wojownicy rozstąpili się, pozwalając wam przejść do drzwi. Podejrzewając zasadzkę zachowywaliście cały czas czujność, patrząc na koboldy, jednak żaden z nich nie zaatakował. Dotarliście do drzwi i zostawiliście Yusdrayla ze swoją bandą za sobą. Wódz najwyraźniej musiał stwierdzić, że walka z wami mu niepotrzebna, jeśli będzie musiał skupić siły na eksploracji niższego poziomu Cytadeli, które mogły obfitować w inne zagrożenia. Lub kierowały nim inne pobudki, nad którymi nie chcieliście się teraz zastanawiać.

Przeszliście korytarzem do okrągłej komnaty, która kiedyś była wieżą, po czym wyszliście na dziedziniec i dotarliście do zygzakowatych, ciosanych z kamienia schodów. Weszliście nimi na samą górę, a potem po zwieszonej linie prosto na powierzchnię, gdzie przywitała was wspaniała pogoda i lekki, ciepły wiatr. Po czasie spędzonym w dusznych korytarzach Cytadeli, dla każdego z was ten widok był jak błogosławieństwo.



Do Oakhurst dotarliście wczesnym popołudniem i od razu skierowaliście się do karczmy "Pod Starym Dzikiem". Krasnolud Rorgan i zebrani w głównej sali goście na wasz widok przecierali z wrażenia oczy. A już zwłaszcza na widok Sharwyn i Bradforda. Od razu posłano po Kerowyn, która wpadła do karczmy, niczym huragan dosłownie po kilku minutach, a jej radość z ponownego ujrzenia Sharwyn mieszała się ze smutkiem po stracie Talgena. Przekazaliście jej sygnet zabitego wojownika, a kobieta wypłaciła wam obiecane pieniądze i opuściła karczmę wraz ze swoją siostrzenicą.

Nieco krzywo patrzono na Shinrę, podchodząc do niej nieufnie, ale szybko ucięliście wszelkie spekulacje, wyjaśniając, że półdrowka również dołożyła swoje do pokonania Belaka i jego tworów. Do wieczora czas upłynął wam na opowiadaniu lokalnym o niebezpieczeństwach kryjących się w murach ukrytej pod ziemią Cytadeli, w czym brylował oczywiście Archie. Rorgan był pod wrażeniem waszych wyczynów tak bardzo, że kolację jedliście na koszt firmy.

Zajadając się świetnie doprawioną dziczyzną z ziemniakami, Shinra podjęła pewien temat.
- Miałam wracać do domu, ale dobrze mi w waszym towarzystwie, dlatego chciałam zapytać, czy mogę dalej z wami podróżować? Nic tak nie zacieśnia więzów, jak wspólni wrogowie i walka, a tej mieliśmy ostatnio sporo i chyba już nikogo nie muszę przekonywać, że jestem godna zaufania. - Spojrzała przelotnie na Elorę i uśmiechnęła się lekko. - Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko?

Niedługo później przy waszym stoliku pojawił się sam Rorgan.
- Gdybym to ja był młodszy, też bym się wybrał z wami do tej Cytadeli. Kiedyś się podróżowało po świecie i wojowało, ale zdrowie już nie to. - Zarechotał rubasznie. - Już na zawsze wpisaliście się w historię tego miasteczka, przyjaciele i zawsze będziecie tu mile widziani. Macie już jakieś plany odnośnie dalszej podróży?
 
Ayoze jest offline  
Stary 30-06-2020, 17:49   #293
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Bradford być może miał coś do powiedzenia, ale na szczęście obraził się, co wyłączyło go z dalszej rozmowy.
Na szczęście, bowiem Bran uważał, że walka z koboldami nie przyniesie niczego dobrego, a zabijanie dla samego zabijania było niegodne grupy uważającej się za dobrą.

Czy Yusdrayl do końca uwierzył w to, co powiedzieli mu uczestnicy wyprawy, tego Bran nie wiedział. Najważniejsze było to, że przekazał swoim wojownikom wieści o Belaku. I że tak nie kazał zaatakować "powierzchniowców".
Być może był na tyle rozsądne że zrozumiał, iż jego wojownicy nie mają szans wygrania z tymi, co pokonali gobliny i Belaka.
"Szkoda, żeśmy się nie umówili na oczyszczenie Cytadeli z goblinów", pomyślał Bran. "I dobrze, że nie zauważył łba Calcryxa".
W sumie mogło być i tak, że Yusdrayl robił dobrą minę do złej gry i że starał się zachować twarz przed swoimi podwładnymi. A w grucie rzeczy miał szczęście, że nie trafił na grupę żądną skarbów, bo przecież wódz koboldów miał jeszcze i złoto, i klucz, otwierający drzwi do grobowca smoczego kapłana.

* * *

Nikt i nic nie przeszkodziło Branowi i jego towarzyszom w opuszczeniu Cytadeli.
- Tu jest zdecydowanie przyjemniej - zażartował zaklinacz, gdy wreszcie nad głowami mieli słońce i błękit nieba zamiast kamiennych stropów podziemnych komnat i korytarzy. - Co nie znaczy, że na dole nie było ciekawiej - dodał.

Los nie stawił im żadnych przeszkód na drodze do Oakhurst, a w gospodzie zostali powitani jak bohaterowie, a taki stosunek mieszkańców do tch, co wrócili z Cytadeli, wzrósł jeszcze po barwnych, nadzwyczaj barwnych, opowieściach Archie'ego. Bran był pewien, że za parę tygodni on sam będzie pełen podziwu dla herosów, którzy walczyli nie tylko ze smokami czy wampirycznymi drzewami, ale i hordą stworów, które wylazły z Podmroku.

Jednak podkolorowane opowieści nie przeszkadzały mu w najmniejszym nawet stopniu dobrze się bawić i częstować tym, co znalazło się na stole dzięki hojności Rorgana.

Pewien za to problem stanowiło pytanie, jakie zadała Shinra.
Bran za drowami i półdrowami nie przepadał, a fakt, iż ta akurat półdrowka była bardzo ładną dziewczyną wcale tego nastawienia nie zmieniał.
Z drugiej strony dziewczyna sprawdziła się w walce i wyglądało na to, że można na niej polegać. I to było najważniejsze.
- Moim zdaniem tworzymy dość zgraną kompanię - powiedział. - Nie mam nic przeciwko twojej obecności wśród nas.
Oczywiście było jasną rzeczą, że twarzą drużyny Shinra zostać nie mogła, bo równie oczywiste było to, iż w niektórych okolicach prędzej powitają ją zęby wideł niż zęby pokazane w szerokim uśmiechu.

Na kolejne pytanie, tym razem zadane przez Rorgana, należało odpowiedzieć w nieco wymijający sposób, bo przecież nikt nie powinien wiedzieć, iż w posiadaniu drużyny są skarby, które należało sprzedać, by móc podzielić się zyskami. Skrzynie pełne złota dobrze wyglądały w barwnych opowieściach, ale w szarej rzeczywistości wieści o tym, że ma się w kieszeni znaczne dobra materialne, mogły tylko sprowadzić kłopoty na głowy posiadacza tych dóbr.

- Zapewne jutro ruszymy dalej szukać przygód - powiedział. - W Oakhurst raczej nie mamy już nic do zrobienia, więc gdzieś w świecie poszukamy kogoś, komu przyda się nasza pomoc.
O połączonym z udzieleniem pomocy zarobku nie chciał wspominać, by nie psuć dobrego wrażenia.

- Twoje zdrowie, Rognanie. - Wzniósł toast za hojnego fundatora kolacji. - I wasze - zwrócił się do współtowarzyszy.

Miał zamiar posiedzieć jeszcze trochę, a potem wyciągnąć Elorę na małą rozmowę w cztery oczy i zapoznać się z jej opinią na parę tematów.
 
Kerm jest offline  
Stary 30-06-2020, 21:36   #294
 
Koime's Avatar
 
Reputacja: 1 Koime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputacjęKoime ma wspaniałą reputację
Gdy ktoś niemal dwa ostatnie dni spędził w podziemnych ruinach, zapach świeżego powietrza i dotyk ciepłego słońca na twarzy stają się dla niego niemal tak cenne jak zdobyte ciężką pracą skarby. Niziołek wziął głęboki oddech, witając rozciągające się nad jego głową niebo szerokim uśmiechem.

Teraz pozostało im jedynie odprowadzić bezpiecznie uwolnioną dwójkę do wioski i Archie nareszcie będzie mógł nacieszyć się upragnionym ciepłym posiłkiem i miękkim łóżkiem. Stawiając kolejne kroki w kierunku, z którego wyruszyli na tę wyprawę, pełen radości zaczął cicho podśpiewywać...

♫ “Przybyli do Oakhurst po długiej podróży, zmęczeni, z pustymi brzuchami,

W swe progi ich przyjął, Rorgan przyjaciel, racząc samymi przysmakami…” ♫




♫ ”...Ostrze Amosa, gniew samych niebios, rozdzielił potworność jak plewo,

Wśród popiołów i ognia rozsypała się groźba niesiona przez mroczne drzewo.” ♫

Kończąc śpiewać swą nową pieśń przed klientelą karczmy "Pod Starym Dzikiem”, bard nareszcie poczuł jak ciężar minionych wydarzeń zostaje zrzucony z jego niewielkich barków.

Nie zatrzymując się nawet by sprawdzić, czy występ spodobał się gościom, niziołek pospiesznie udał się do stołu, przy którym siedzieli jego towarzysze i za jednym razem opróżnił czekający już na niego kufel piwa. Udało im się przeżyć tę zwariowaną podróż i razem mogli cieszyć się z doświadczeń wyniesionych na powierzchnię oraz umocnionych łączących ich więzi. Zło zostało pokonane, a równowaga na świecie przywrócona. Czego chcieć więcej?

- Cóż przyjaciele, wypijmy za następną czekającą na nas przygodę, jakakolwiek nie będzie! - zawołał, po czym sięgnął po stojący na środku stołu dzban, by móc ponownie napełnić swoje naczynie, nie przejmując się nawet, że skrywana do tej pory pod ubraniem odznaka Harfiarzy teraz swobodnie zwisała mu z szyi.

 
Koime jest offline  
Stary 01-07-2020, 08:48   #295
Wiedźmin Właściwy
 
Draugdin's Avatar
 
Reputacja: 1 Draugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputacjęDraugdin ma wspaniałą reputację
Draugdin odsapnął z ulgą i zdjął rękę z ramienia Bradforda. Kolejna walka nie była im już dziś potrzebna. Być może warto byłoby chociażby sprawdzić co otwierał ten tajemniczy klucz, który miał być częścią nagrody, ale jako że nie wypełnili warunków umowy te ustalenia były już nieaktualne. Może kiedyś gdy banda Yusdrayla z nudów i braku innych przeciwników po dokładnym oczyszczeniu cytadeli zacznie nękać mieszkańców powierzchni. Może było to myślenie lekko złośliwe lecz wolał uważać je po prostu za pragmatyczne. Chciałby się wtedy znaleźć w okolicy i dostać to zlecenie na oczyszczenie ruin z koboldów. Nie wiedział czy będą jeszcze razem jako drużyna czy trafi mu się inna, jednak chętnie by jeszcze wyrównał rachunki z wodzem koboldów gdy tamten zacznie poczynać sobie zbyt śmiało. Można by było w tedy zgarnąć resztę skarbów i sprawdzić co właściwie otwiera tajemniczy klucz.
Na tą chwilę wszystkie sprawy w Bezsłonecznej Cytadeli mieli załatwione i smokowiec cieszył się, że będą daleko gdy Yusdrayl dowie się prawdy o Calcryxie. Może warto by jeszcze kilka dni zabawić w wiosce jakby wodzowi koboldów w gniewie strzelił do głowy jakiś głupi pomysł - pomyślał jeszcze sobie. Będą się martwić o to później.

Na powierzchnię dotarli już bez żadnych przeszkód. Widok błękitnego nieba i zapach świeżego letniego powietrza wszystkim poprawił humory. Gdy dotarli do Oakhurst gdzie zostali przywitani jak bohaterowie, humory te poprawiły się im jeszcze bardziej, a wydarzenia w cytadeli odeszły na plan dalszy. Teraz był czas świętowania, jedzenia i popijania serwowanymi drinkami przy licznych i niekończących się toastach "za bohaterów", "za wybawców" etc. Mieszkańcy zgromadzenie pod "Pod Starym Dzikiem” chłonęli opowieści z ich wyprawy z otwartymi ustami, a drużyna nawet pomimo, że nie udało im się uratować wszystkich zaginionych urastała to rangi niemalże herosów.

Na pytanie Shinry zareagował równie szybko jak Bran. Nie miał uprzedzeń chyba do żadnej rasy tym bardziej, że sam należał do jednej z tych budzących lęk i nieufność. Drowka wykazała się uczciwością wobec nich i sprawdziła się w boju. Taki towarzysz to największy skarb jaki można zdobyć.
- Zgadzam się z Branem. Nie mam przeciwwskazań, żebyś pozostała w drużynie. Pytanie natomiast jest ważniejsze czy ta drużyna pozostanie nadal w całości?
Odezwał się Draugdin wyrażając dodatkowo opinię nad którą myślał już od samego wyjścia na powierzchnię.
Jako smokowiec i jako wojownik raczej wolno nawiązywał nowe znajomości, a co dopiero przyjaźnie. Jednak z tą drużyną zdążył się już związać więzami co najmniej sympatii i zaufania. Wiedział, że u niego rzadko to się zdarza tym bardziej z uczuciem niepewności czekał rozwiązania sytuacji. Mimo, że znali się krótko, jednak stanowili dobrą i zaufaną ekipę, a co ważniejsze sprawdzoną w boju nie raz i nie dwa i mogącą na sobie polegać. Wiedział, że jeżeli tylko padłaby propozycja nowej przygody lub chociażby wspólnej dalszej podróży w poszukiwaniu takowej to był pewien swojej reakcji i odpowiedzi jakiej by udzielił. Mieli jego miecz na swoje usługi. Jego miecz, jego umiejętności, jego przyjaźń.
- Czas pokażę, gdyż nie zbadane są wyroki losu. - Skwitował tylko filozoficznie unosząc kufel do kolejnego toastu na cześć bohaterów.
 
__________________
There can be only One Draugdin!

We're fools to make war on our brothers in arms.
Draugdin jest offline  
Stary 02-07-2020, 08:39   #296
 
Umbree's Avatar
 
Reputacja: 1 Umbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputację
Dziękuję za dialog, Kerm :)

Niektórzy paladyni, których Elora zdążyła spotkać na swojej drodze mieli to do siebie, że obrażali się, gdy coś nie szło po ich myśli. Na szczęście Bradford również należał do tej grupy i dobrze, że się uspokoił, bo przynajmniej nie sprowadził na nich kolejnej walki swoimi nikomu niepotrzebnymi wywodami. A tak, dało się sprawę rozwiązać pokojowo i Elora mimo uszu puściła groźby Yusdrayla, gdyż zdawała sobie sprawę, że gdyby przyszło do walki, to daliby sobie radę z koboldami. Mądry człowiek unikał jednak potyczki tam, gdzie dało się to zrobić, dzięki czemu bez problemu dotarli na powierzchnię.

Przez dłuższą chwilę trwała z zamkniętymi oczyma, napawając się przyjemnie grzejącym słoneczkiem i wiatrem muskającym jej skórę. Tego jej brakowało po tych dwóch dniach spędzonych pod ziemią. Po chwili przejechała wzrokiem po sunących po niebieskim niebie chmurach i uśmiechnęła się do siebie.
- Dobrze znowu być w domu - powiedziała do towarzyszy i zaciągnęła się świeżym powietrzem.

Droga do miasteczka okazała się spokojna i po dotarciu na miejsce mogli w końcu odpocząć w karczmie. Tam przyjęto ich jak bohaterów, co z jednej strony ucieszyło Elorę, a z drugiej wprawiło ją w delikatne zakłopotanie, gdyż nigdy jak bohaterka się nie czuła. Cieszyła się, widząc, z jakim uczuciem Kerowyn podchodzi do uratowanej Sharwyn i żałowała jednocześnie, że nie udało się uratować jej brata. Archie barwnie opisywał ich ostatnie dwa dni pod ziemią, przez co zdjął ten obowiązek między innymi z kapłanki, której po prostu nie chciało się o tym rozmawiać. Przechwalanie się swoimi czynami zupełnie nie leżało w jej naturze.

Podczas kolacji Shinra zadała pytanie, które nieco zaskoczyło Elorę. Nie zastanawiała się jednak długo nad odpowiedzią, gdyż umysł i serce podpowiadały jej, że będą mieć z półdrowki pożytek.
- Ja wątpiłam w ciebie, ale pokazałaś swoimi czynami, że można na ciebie liczyć, a jak wiadomo, czyny mówią o kimś więcej, niż słowa. Dlatego ja również nie mam nic przeciwko dalszej, wspólnej podróży - powiedziała, uśmiechając się do Shinry lekko, niemal niezauważalnie dla pozostałych.

Na pytanie Rorgana nie odpowiedziała, gdyż uważała, że Bran zrobił to w odpowiedni sposób, a pewnie pozostali też dorzucą coś od siebie.
- Miałabyś może ochotę na mały spacer? - Bran zwrócił się nagle do siedzącej obok niego Elory. Niezbyt głośno, bowiem nie zależało mu na tym, by te słowa słyszeli wszyscy dokoła.
Nieco zaskoczyło ją to pytanie, ale uśmiechnęła się lekko do Brana.
- Oczywiście, z chęcią się przejdę - odparła równie cicho. - Zostawmy naszych kompanów samych i chodźmy.

Po tych słowach wstali, powiedzieli pozostałym, że idą na spacer i wyszli z karczmy na przyjemnie ciepły wieczór. Słońce chowało się już za horyzontem, znacząc nieboskłon krwistą czerwienią.
- Piękny wieczór, prawda? - Zapytała, uśmiechając się. - Chcesz się gdzieś konkretnie wybrać, czy mamy się po prostu powłóczyć trochę uliczkami Oakhurst?
- Za mało znam okolicę, by cię zabrać w jakieś romantyczne miejsce, gdzie na dodatek można by w spokoju porozmawiać
- odparł z uśmiechem. - Tu chyba nawet nie ma ładnego strumyczka. - Pokręcił głową. - Oczywiście równie dobrze można by porozmawiać w pokoju, ale chyba dachu nad głową mieliśmy do tej pory pod dostatkiem... - Ponownie się uśmiechnął. - Las... bez wątpienia jest nastrojowy, ale mógłby sugerować jakieś niecne zamiary.
- W lesie dzisiaj już byliśmy więc po prostu pokręćmy się po uliczkach miasteczka i porozmawiajmy
- odparła z uśmiechem. - Chciałeś pogadać o czymś konkretnym? Czy spędzić trochę czasu tylko we dwoje?
- To drugie, połączone nieco z tym pierwszym
- odparł z lekkim uśmiechem. - Na dole co chwila coś się działo... Z jednej strony to było bardzo ciekawe, z drugiej... Co za dużo…
- Dokładnie, co mieliśmy zrobić, to zrobiliśmy, teraz przyda nam się trochę odpoczynku
- odpowiedziała. - Zwłaszcza, że w związku z tym, co tam znaleźliśmy, nie musimy na gwałt szukać nowej pracy. Teraz możemy się delektować podróżą do nowego miejsca i zgłosić do jakiegoś zadania, jeśli przyjdzie nam na to ochota. To się dopiero nazywa wolność. - Zaśmiała się.
- Młodzi, piękni i bogaci - uśmiechnął się szeroko. - Świat stoi przed nami otworem. No i jeszcze do tego sława... Czegóż więcej potrzeba - dodał. - Chociaż w naszej zróżnicowanej kompanii nie wszyscy są piękni i nie wszyscy tacy młodzi - zażartował.
- Tak, to prawda, ale nie powinno się oceniać człowieka po jego wyglądzie - odrzekła wesoło. - Wszyscy się dogadujemy, czasami mniej, ale najważniejsze, że nie ma większych zgrzytów. Dobrze, że na was trafiłam w tamtej karczmie. Mam nadzieję, że jeszcze trochę popodróżujemy razem po świecie.
- Też mam taką nadzieję. Dobre, zgrane towarzystwo nie zawsze się trafia, a w tym przypadku wszystkim nam się poszczęściło, że na siebie trafiliśmy
- odparł. - Pomagamy, sobie, nie jesteśmy pazerni... same plusy. - Ponownie się uśmiechnął. - O innych nie warto wspominać, bo, jak sama mówisz, nie wygląd jest najważniejszy.

Odsunął się odrobinę, obejrzał dziewczynę od stóp po czubek głowy i uśmiechnął się.
- Kto jak kto, ale ja wyglądam z was najlepiej. - Zaśmiała się. - No i jeszcze Shinra, jeśli lubi się ciemnoskóre kobiety. W którą stronę jutro wyruszamy? Bliżej wybrzeża czy dalej w ląd?
- Chylę czoła przed twą urodą.
- Bran wykonał teatralny ukłon. - Osobiście preferuję jasnowłose dziewczyny o jasnej karnacji i pięknych kształtach - dodał z na pozór poważną miną. Informację o tym, że Shinra miała wszystko co trzeba na swoim miejscu, w odpowiedniej wielkości, wolał zachować dla siebie. - Moim zdaniem powinniśmy iść dalej, na początek do Longsaddle. - Gładko przeszedł do kolejnego tematu. - Tam możemy zamienić nasze błyszczące kamyczki na złoto lub coś przydatnego dla poszukiwaczy przygód.
- Zgadza się, może uda się tam wszystko wymienić, choć Willie chyba lubi kolekcjonować piękne kamienie
- powiedziała.- I dziękuję za komplement. Ty, jak na faceta, też jesteś niczego sobie. - Szturchnęła go łokciem w bok i wyszczerzyła się.
- Dzięki, światło mych oczu. - Trudno było powiedzieć, za co wyrażał wdzięczność i czy mówił całkiem serio. - Podobają mi się twoje zgrabne rączki - dodał, chwytając jej dłoń i unosząc niemalże do ust. - Nie powiem "kuszące", bo nie jestem złym wilkiem w owczej skórze - zażartował.
- Tego nie mogę być pewna - odparła wesoło, zabierając dłoń. - Może wywabiłeś mnie z karczmy, żeby wprowadzić w życie jakieś swoje niecne plany. - Zaśmiała się.
- Na środku miasteczka? - Bran rozejrzał się dokoła. - Na oczach tłumów? - dodał, chociaż nie dało się ukryć, że przechodniów można było policzyć na palcach jednej ręki, Wliczając w to ich dwójkę. - To już chyba najpierw powinniśmy skręcić w jakiś zaułek - zażartował. - I znaleźć mniej widoczne miejsce - dorzucił takim samym tonem.
- No tak, co najmniej sto osób będzie patrzyło, jak mnie próbujesz wykorzystać - rzuciła wesoło, omiatając pustą okolicę ręką. - Tłumy jak na weselu. A co do tych niecnych planów to właśnie miałam na myśli jakiś zaułek. Ale nie próbuj, wiesz, że potrafię się odgryźć. I odgryźć też bym coś mogła. - Puściła mu oczko.
- Gryźć się z tobą jeszcze nie próbowałem - odparł. - Poza tym... dość wysoko cenię sobie różne kawałki mego ciała... A pokaż ząbki...? - rzucił żartem, spoglądając na nią z ukosa.
- Daj spokój, nie będziesz mi do ust teraz zaglądał. - Szturchnęła go znów lekko, tym razem dłonią. - Lepiej pooglądajmy wspaniałe, lokalne budownictwo i porozmawiajmy o czymś ciekawym. - Jej propozycja była oczywiście żartobliwa, gdyż dobrze się czuła w jego towarzystwie.

- Biorąc pod uwagę fakt, że patrzę właśnie w oczy najbardziej interesującej osobie w bliższej i dalszej okolicy - odparł - to przerzucenie się na jakieś małomiasteczkowe budynki wydaje mi się nienajlepszym pomysłem. Mam nadzieję, że to nie sugestia, iż mamy wracać do karczmy, która wielu osobom wydaje się nad wyraz atrakcyjna - dodał z uśmiechem.
- Gładko ci idzie prawienie komplementów, Branie - rzuciła wesoło. - Nie, nie wracajmy do karczmy, chcę się przejść jeszcze jakiś czas. Chociaż jestem nieco zmęczona, to zdecydowanie wolę twoje towarzystwo, niż zawaloną ludźmi gospodę.
- Staram się, jak mogę
- Bran się skłonił - ale... Jak mawiał jeden ze spotkanych kiedyś bardów, komplement powinien być prawdziwszy od prawdy, jednak niekiedy prostsze jest mówienie tej ostatniej. Moje komplementy trzymają się twardo rzeczywistości - zakończył z uśmiechem.
- W takim razie miło mi, że ci się podobam - odparła, ale nie wiedziała do końca jak ma reagować na takie miłe słowa. - Zwykle mężczyźni próbowali zalecać się do mnie w dość nieciekawy sposób, miło mieć jakąś odmianę. - Uśmiechnęła się lekko.
- Wolę nawet nie próbować zgadnąć... - Pokręcił głową. - Co prawda też nie obsypałem cię kwiatami, ale to się da nadrobić. - A uśmiechem wyczarował mały bukiecik polnych kwiatków. "Zniknął" go i zaraz zastąpił różą. - O, to wygląda lepiej. - Ponownie się uśmiechnął, po czym wręczył kwiat dziewczynie.
- Dziękuję - odparła, odbierając kwiat. - Bardzo to… przyjemne. Wiesz, jak zrobić na kobiecie dobre wrażenie. - Wyszczerzyła się i powąchała różę. Nawet pachniała jak prawdziwa.
- Połowa przyjemności po mojej stronie. - Uśmiechnął się do niej. - Zawsze do usług.

Pochodzili jeszcze godzinę uliczkami Oakhurst, rozmawiając o przeróżnych sprawach, śmiejąc się i po prostu miło spędzajac ze sobą czas, po czym wrócili do karczmy, gdzie przy wolnym stoliku i tylko we dwójkę kotynuowali to, co zaczęli po wyjściu z "Dzika". Zapowiadał się przyjemny wieczór w dobrym towarzystwie.
 
Umbree jest offline  
Stary 03-07-2020, 00:40   #297
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Spotkanie z koboldami zakończyło się neutralnym poszanowaniem różnic rasowych. Każdy wyszedł na tym stratny, ale każdy coś uzyskał. Amos nie narzekał, wiedział, że wcześniej niż później znajdą martwe ciało smoka i będą żądni zemsty. Ciekawe czy znajdą ją mordując pozostawionych sobie goblinów, których w dobroci serca drużyna nieroztropnie pozostawiła przy życiu, czy może zorientują się kto dopuścił się tej "zbrodni" i zechcą wyrównać porachunki na swój spaczony sposób? Na wszelki wypadek gdy wyszli Amos wyciągnął spuszczoną w dół linę odcinając dostęp do powierzchni tym, którzy utknęli na dole. Na pewno nie powstrzyma to koboldów na stałe, ale pozwoli lepiej przygotować się mieszkańcom Oakhurst na niemiłe niespodzianki.
Ciepłe promienie słońca były miłą i wyczekiwaną odmianą po w sumie dość stresującym pobycie pod ziemią. Amos nie spodziewał się nawet jak bardzo brakowało mu ciepłych promieni. Choć wychował się w mroźnych, górskich stronach, a pod ziemią był ledwie kilka dni, widok błękitnego nieba, zielonej trawy i uczucie ciepła na ciele sprawiło, że nawet jemu udzielił się dobry nastrój.

Gdy weszli do miasta, zostali niemal natychmiast ogłoszeni bohaterami. Całkiem słusznie, choć Amost nie przepadał za rozgłosem. Nadal utrzymywał społeczny dystans ostrym spojrzeniem zniechęcając każdego, kto wysłuchawszy pieśni Archiego chciał choćby dotknąć jego mieczy. Nie mógł natomiast nie ulec ciekawskim oczom i koniec końców, wielka głowa białego smoka ozdobiła stolik przy którym siedzieli. Amos musiał przyznać, że w tym małym ciele siedzi niesamowicie duży i mężny woj, który dodatkowo ma łatwość dobierania słów, których jemu zawsze brakowało. To jest osoba, którą zdecydowanie warto mieć po swojej stronie i półgigant cieszył się, że mógł chronić go przed niebezpieczeństwem.

Z idyllicznego stanu wyrwało go pytanie Shinry. No właśnie, co dalej? Amos miał kilka tropów, którymi mógł podążać, niekoniecznie oglądając się na pozostałych. Zejście na dół pokazało, że to drużyna bardziej potrzebowała jego, niż on jej. Miał więc pewien komfort wyboru, nie musiał się spieszyć z odpowiedzią.
Nieco zdziwiły go wypowiedzi wygadanego zwykle Brana i nieco mniej wygadanego Draugdina. "Nie przeszkadza? Łaskawcy" pomyślał, jednak jak zwykle postanowił zachować myśli dla siebie. Nie spieszył się z odpowiedzią, tym bardziej, że za ważniejsze uważał pytanie postawione przez smokowca. Spojrzał na niego zastanawiając się wiszącym w powietrzu pytaniem. Współpraca z wojownikiem układała się nadzwyczaj sprawnie. Wraz z nim i Willie'm poprawnie identyfikowali i rozumieli zagrożenia. Nie byli sentymentalni, a przynajmniej nie dali się pokazać od tej strony. Jednak podziały w drużynie były dość fundamentalne - te z kategorii tych nie do pogodzenia.
Przeniósł wzrok na półdrowkę. Czy ona widziała to samo? Czy nie miała co ze sobą zrobić, gdzie się podziać i nawet chwilowe towarzystwo było lepsze niż wałęsanie się w samotności?
Kiwnął jej głową uśmiechając się.
- Wybacz mi nasze pierwsze spotkanie i brak zaufania. - odpowiedział skłoniwszy głowę z szacunkiem. - Jesteś dobrym wojownikiem i nie powinnaś bać się, ani tłumaczyć się ze swojego pochodzenia. Nie wiem Draugdinie czy drużyna pozostanie w całości, czy nasze kompasy wskazują ten sam azymut ale będę rad Shinro jeśli będziemy mogli iść przez te ziemie razem. - Wzniósł lekko kufel w toaście na cześć półdrowki, po czym opróżnił go jednym haustem. Dopóki mieli darmowy posiłek i napoje, nie szczędził sobie. Tym razem nie wybierał się nigdzie z rana, mógł więc pozwolić sobie na stanięcie w szranki z Williem na tutejsze sikacze. Miał plan zbadać okoliczne pogłoski o zaginięciach ludzi i trzody, a także o dziwnych śladach w lesie nieopodal. Zew nie pozwoli mu zostać tu na dłużej, ale może pozwoli uspokoić i przygotować mieszkańców na niebezpieczeństwo ze strony mieszkańców cytadeli. Pozostawieni bez wrogów mogli rosnąć w siłę, przynajmniej dopóki nie znajdzie się kolejny Belak, czy inne monstrum z Podmroku. Gdy wyjdą, a tego Amos był pewien Oakhurst powinno być gotowe.
 
psionik jest offline  
Stary 06-07-2020, 16:06   #298
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Złoto. Willie patrzył na jego całkiem sporawy stosik na swoim stoliku, upewniając się, po raz kolejny o uczciwości ich mocodawczyni. Była hojna i to bardzo, bo za równowartość tego, co zapłaciła całej drużynie można było kupić w okolicy niemałe gospodarstwo. Lukierkiem na przysłowiowym torcie były szlachetne kamienie, złupiony ze skarbu Belaka oraz jego księgi wiedzy. Księgi traktujące o ziołach, roślinach i innych tworach natury nie okazały się tak przerażające, jak najpewniej myśleli towarzysze, patrząc na dzieła szalonego druida.
Zielnik niejakiego Theofiliusa był całkiem użyteczną kompilacją najważniejszych ziół używanych do produkcji wszelakich driakwi, eliksirów, naparów i maści. Księga niezwykle użyteczna dla zielarza, lub jakiegoś aptekarza, ale daleko jej było do przerażających grimuarów, spotykanych czasem w mrocznych lochach, i używanych do plugawienia wszystkiego dookoła.
Drugą księgą był bestiariusz istot leśnych, Materio Animus, autora nieznanego. O ile wiedzę o korzennikach, iglakach czy gałęźnikach, których odmiany, całkiem zresztą zdziczałe spotkali już w cytadeli, o tyle wiedza o entach, driadach i innych stworzeniach zamieszkujących las, a mających wiele wspólnego z roślinami również nie była czymś, czego należało się bać. Wiedza jednak, jak wiedział czarodziej w nieodpowiednich rękach była niczym żagiew w rękach szaleńca, mogąca od niewielkiego płomyka zaprószyć ogień w którym mogły spłonąć całe imperia.
Nad ostatnią z ksiąg czarodziej spędził nieco więcej czasu niż nad księgami Belaka. Opasłe tomiszcze o smokach było na tyle zajmujące, że czarodziej omal nie przegapił kolacji na ich cześć, wyprawioną przez mieszkańców Oakhurst.
Im dłużej jednak czytał, kartkując powoli, zamaszyście śliniąc palce, i sunąc niemalże swoim długachnym nosem po każdej linijce tekstu, robiąc krótkie pauzy na podziwianie rozmaitych rycin i wykresów, tym mocniej jego czoło marszczyło się a dym z fajki, którą koił skołatane nerwy unosił się wielkimi kłębami niczym z butli dżinna z dalekich krain. Słońce chyliło się już ku widnokręgowi, a czarodziej wciąż zatopiony w lekturze frasował się coraz bardziej. Kiedy skończył w końcu lekturę smoczej księgi, przez chwilę siedział w fotelu, zasępiony, z wygasłą od jakiegoś czasu fajką.
-Jesteśmy w czarnej... - mruknął i nie kończąc na głos przekleństwa zeskoczył z fotela, skacząc do swojej podróżnej skrzyni i po chwyli wyciągnął drewniany abakus.
Usiadł nerwowo nad karteluszem papieru i zaczął zapisywać wyniki obliczeń, dokonywanych w błyskawicznym tempie. Drewniane kulki liczydła śmigały po drewnianych poprzeczkach, klekocząc niczym do taktu jednej z melodii Archiego, a kiedy kartka pokryła się już w całości liczbami i matematycznymi symbolami, które dla każdego nie parającego się ani magią, ani nauką były jedynie tajemnymi symbolami których lepiej nie dotykać.

Czarodziej nie skończył pisać. Kolejne kartelusze, tym razem uzbrojone w koperty zamykane czerwonym lakiem i pieczętowane z głośnym trzaskiem uderzanego o blat stołu pierścienia.
Willie odchylił się w końcu znad stolika, spoglądając na niewielki stosik kopert.
- Świątynia Helma w Neverwinter, Zamek Never, Kapitan Tytana, Ambasada w Luskan... - Willie przekładał koperty z jednego stosika na drugi, upewniając się, że nikogo nie ominął po czym zszedł na dół, słysząc już odgłosy nadchodzącej zabawy. Tylko jakoś nie było mu do śmiechu.

Oddał listy do wysłania karczmarzowi, opłacając suto pocztyliona, który jak czarodziej wiedział odwiedzał karczmę każdego ranka, podążając z pocztą ku zamkowi Never po czym usiadł przy stoliku, patrząc po kolei na swoich towarzyszy. Niektórzy rozumowali podobnie do czarodzieja. Były rzeczy ważne, i bardzo ważne. Smokowiec i Goliat udowodnili, że obce są im moralne kajdany nakładane na siebie przez krótkowieczne rasy. Ludzie i półludzie zaś...rozczarowywali. Zbyt beztroscy, skupieni na sobie, osobistych przyjemnościach i własnej sławie. Witano ich jak bohaterów, a oni radowali się z tego niczym dzieci w piaskownicy, choć oczywiście robota, którą rozpoczęli w cytadeli nie została dokończona. Pomoc zrozpaczonej kobiecie, która szukała własnych krewnych był oczywiście czynem godnym pochwały. Czy był jednak na tyle bohaterski, by od razu całe miasto wyprawiało z tego powodu fetę?

Czarne chmury zbierały się nad Oakhurst. Łeb młodego jeszcze, białego smoka ozdabiał właśnie blat ich stołu, ale gdzieś tam, w Chmurnych szczytach siedział jego rodzić. Duży, inteligentny na tyle by być zagrożeniem dla okrętu, lub dużego nawet miasta. Yusdrayl...podstępny kobold, który wysłał swojego sługę na śmierć, tylko po to, by odzyskać swojego bożka. Koboldy czciły smoki. To Willie wiedział ze swoich własnych doświadczeń, a smocza księga jedynie bardziej szczegółowo to tłumaczyła. Słabe fizycznie, ale sprytne i umiejące sobie radzić, a przede wszystkim obsesyjnie poszukiwały jakiegokolwiek pana, do którego mogłyby się łasić. Willie nie miał najmniejszej wątpliwości, że plemię Yusdrayla, którego konkurencję właśnie wybili, darowując podstępnej kreaturze całą cytadelę zrobi z tego faktu użytek. Zgodnie z zapisami ze smoczej księgi, koboldy rozwijały się niezwykle szybko, a ich samice miały częste mioty, dochodzące do sześciu jaj, dojrzewające około dwóch, trzech miesięcy. Szacunki, których dokonał Willie w swojej kwaterze zakładały pewną średnią na podstawie obserwacji plemienia Yusrdrayla, ilości jego wojowników, ilości i wielkości pomieszczeń i wielu innych czynników, i wychodziło mu, że w następnym roku plemię rozrośnie się średnio trzykrotnie, co najpewniej będzie już dostrzegalne w okolicy. Pewne pomieszczenia cytadeli pozostały dla nich tajemnicą, ale Willie i tu nie miał złudzeń. Pozbawiony wrogów zewnętrznych zacznie zasiedlać całą cytadelę, i najpewniej wkrótce splądruje tajemne komnaty kultu smoka, przejmując ich wiedzę. Nowy Belak, tym razem w koboldziej, podstępnej postaci będzie problemem Oakhurst. Czarodziej pokręcił jednak głową, zaczesał dłonią swoją imponującą fryzurę i ponownie popatrzył na pękatą sakiewkę.

Złoto rozwiązywało wiele problemów. Plotka o niepilnowanych skarbach otwartej cytadeli zachęci śmiałków, którzy mogą potrzebować inteligentnej woli, która byłaby zdolna ich poprowadzić. Najemnicy kochali złoto, i nie dbali o moralność. Listy, niczym pionki na szachownicy ruszyły, wprowadzając być może w ruch kolejne elementy układanki. Czarodziej mógł spokojnie pozwolić sobie na chwilę triumfu, albo chociaż ulgi. W końcu miecze wygrywają bitwy, kruki i pióra wojny. Nic tak jednak nie ułatwiało jej wygrania jak brzęczący kruszec. Willie stuknął się kielichem z Amosem i Draugdinem, których nie zamierzał ani oszukiwać ani przekonywać do jakiejś wspólnej eskapady. Cała trójka wiedziała, co tam jeszcze w tej cytadeli zostało, i co jest jeszcze do odkrycia. Ale przyjemność wyciągania z kłopotów kolejnych idiotów za cudze złoto nie była póki co taka zła, i Willie stwierdził, że dopóki w okolicy dzieją się niepokojące rzeczy warte zbadania, cytadela, zostawiona niczym dojrzewający owoc, niczym przycięta sadzonka drzewa, może nieco poczekać. Być może już wkrótce przyjdzie zebrać korzystniejszy plon.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 09-07-2020, 17:51   #299
 
Ayoze's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputację
Wieczór upłynął wszystkim na odpoczynku i rozmowach, byście w końcu w różnych odstępach czasu położyli się zmęczeni do łóżek. Sen wśród przyjemnych odgłosów natury dochodzących z zewnątrz oraz na wygodnych łóżkach przyszedł bardzo szybko. W końcu można było zasnąć głęboko, nie przejmując się, że za chwilę trzeba objąć swoją wartę, lub że coś może zaatakować z zaskoczenia.

Noc minęła szybko, a przy śniadaniu wyszło z rozmów, że Willie, Draugdin oraz Amos zamierzają zostać jeszcze jakiś czas w Oakhurst, by przyjrzeć się okolicy Cytadeli i być może znów zejść na dół. Elora, Bran, Archie i Shinra postanowili natomiast wyruszyć w drogę do Longsaddle, by tam rozejrzeć się za czymś odpowiednim dla siebie.

Pożegnaliście się ze sobą, a kilka godzin po wyjeździe czwórki awanturników, do karczmy Rorgana zawitał pewien krasnoludzki wędrowiec z trzema towarzyszami, szukający ludzi do eksploracji ukrytego poziomu Cytadeli, w której rzekomo miały znajdować się jakieś krasnoludzkie relikty przeszłości. Willie, Draugdin i Amos i tak mieli się w tamtą stronę wybierać, więc okazji połączenia sił z krasnoludem nie było sensu zmarnować. Zwłaszcza, że mogli natrafić na coś ciekawego. I być może pozbyć się bandy Yusdrayla z samym wodzem.

Elora, Bran, Archie i Shinra dotarli bez żadnych niespodzianek do Longsaddle. Przez kilka dni niewiele się działo, ale w końcu miasteczkiem wstrząsnęła wieść o dwójce uprowadzonych radnych. Ponoć porwani zostali do znajdującej się na wzgórzu starej wieży, w której działy się niewytłumaczalne rzeczy, a ci, którzy się tam wybierali, nigdy nie wracali. Za namową burmistrza Longsaddle, czwórka bohaterów ruszyła na pomoc porwanej dwójce.

Czy udało im się ich uratować? Czy w wieży rzeczywiście straszyło? I czy Willie, Amos i Draugdin znaleźli skarby w tajnym poziomie fortecy i czy rozprawili się raz na zawsze z Yusdraylem i jego bandą?

To była już historia na całkiem inną opowieść...



 
Ayoze jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172