Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-04-2020, 23:35   #1
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
[D&D 5e] "Cryovain"



Guglielrmo "Jedynka" Silverfist

- Tutaj się rozdzielimy. Ksz! - podeszłego wieku krasnolud o miedzianej brodzie, odziany w pełną zbroję, mimo słonecznego dnia wskazał coś na mapie. - No! Jedynka! Pójdziesz przez ten przesmyk. Jak przejdziesz na drugą stronę gór i pieprzona pogoda pozwoli, na pewno dojrzysz osadę Phandalin. - Krasnolud odpędził od siebie muchę, w zasadzie robił to co chwilę. - Powinna być na północ stąd, jak w mordę strzelił. Popytaj tam o tą zasraną czarowniczkę. Ani się waż! - wskazał paluchem Tomena, który chciał coś wtrącić słysząc słowo "zasrana". - My ruszymy dalej na wprost do Długiej Drogi i skręcimy do Amphail. Potem do Waterdeep jak nie znajdziemy skurwiela i tam spotkamy się z resztą.

- Szefunio się nie męęczy... - Tomen z rozanielonym uśmieszkiem odetkał nos i uniósł wielkie jak bochen chleba dłonie w uspakajającym geście. - Odnajdziemy szefunia idąc za latającym robaactweem i wszeechobecnym bzykaaniem.

- Morda Tomen! I jacy my? Nie mówiłem, że idziesz z Jedynką. Tfu! - Miedzianobrody przegryzł coś z chrzęstem i wypluł przepołowionego robaka. Zastanowił się nad czymś. - Na czym to ja... Aha! Tomen! Pójdziesz z Jedynką. Uważajcie na siebie i na brodę Moradina odetkajcie te nosy! To już przestało mnie bawić!


Podążyli wskazanym szlakiem, biorąc tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Nie wiedzieli jeszcze jakim dziwom będą świadkami w tej przyjemnej, acz pierwotnie monotonnej wędrówce. Każda wędrówka przez dzikie miejsca wiąże się z ryzykiem. Orki, gobliny, bandyci, zdradliwy kamień, żmije, czy śliski stok. W końcu głód, zimno albo upał czy dzikie zwierzęta. Bystre potoki, z drugiej strony Tomen. Gryfy, czy nawet nieumarli. Było tego od groma, ale jak długo by nie wymieniać, nikt nie wskazałby spadającego gnoma.

Słyszeli najpierw syk, jakby nagle wielkie ilości powietrza przetłoczono z miejsca na miejsce. Syk dobiegał z nieba. Z początku mały punkcik przeobraził się w aerostatek zza niego wyłonił się kolejny mały punkcik, który rósł i rósł i rósł, a towarzyszył mu ryk straszliwy.

- A niech mnie! Jedynka, czy to coś za tym innym czymś to smok? - Tomen z zainteresowaniem spoglądał to w niebo, to na zioło, które palił.

[...]

Gnom może nie tyle spadł, co opadał powoli, ale pod koniec i tak łupnął straszliwie niebezpiecznie blisko ich kryjówki.


Ash




Serce Asha załomotało kiedy idąc przez las Neverwinter zdało mu się, że zobaczył czyjąś sylwetkę wśród drzew. Nie dane było mu jednak sprawdzić czy był to tylko wytwór jego wyobraźni. Skołatane nerwy, koszmary, wieczna wędrówka i sen. Czy to właśnie czekało go przez resztę życia?

Drzewa chyliły się na wietrze, to wyciągając ku niemu swe ramiona, to uciekając w popłochu. Ostatnie promienie słońca przebijały się przez labirynt gałęzi, wprawiając targane raz po raz wiatrem liście w piękne migotanie. Zmierzch był coraz bliżej, a on nie wybrał jeszcze miejsca na postój. Wiedział jednak, że niedaleko powinien odnaleźć ostoję człowieka, którego zwą Sokołem.

Wędrował przez knieję jeszcze czas jakiś, gdy natrafił na skromnie wydeptaną odnogę. Nie będąc pewien przystanął. Otulił się szczelniej swymi szerokimi szatami, bowiem wiatr wzmógł się. Nad sobą widział nadchodzące burzowe chmury, zaś gdy ponownie opuścił wzrok dojrzał światło świec w oddali.

To co wiedział o Sokole to to, że był człowiekiem dużej gościnności, ceniącym sobie jednak spokój lasu, smak dobrego wina i dźwięk subtelnej muzyki. Choć cenił sobie życie z dala od zatłoczonych miast, nie był samotnikiem. Z tego co słyszał Ash, Sokół często gościł w swoim przybytku możnych z Neverwinter, chcących zakosztować polowań, czy wędrowców szukających schronienia. Mieszkał tam również jego kucharz z niemym pomagierem.

Wkrótce dało się słyszeć cichy szmer strumienia, zaś za nim, na wyciętej polanie stała Ostoja Sokoła. Przez potok prowadziła do niej prosta kładka. Był to przybytek otoczony palisadą, spoza której wystawały kryte strzechą dachy trzech budynków i drewniana myśliwska wieża.

Ash przyjrzał się temu wszystkiemu na skraju wyrąbiska...
Ash - pasywna percepcja: oblany!

- Zbiera się na deszcz. - słowa niespodziewanie rozległy się tuż za plecami Asha. - Nie wyglądasz waś na przyjaznego gościa, ale pozory często mylą - głos ów należał do mężczyzny w sile wieku o brązowych włosach i gęstych bokobrodach. Przyszedł tą samą ścieżką, co on. Ostrożnie obserwował Asha bystrym wzrokiem. Jego ubranie było poszarpane na lewym przedramieniu, a jego prawa strona twarzy, płaszcza i przytroczonego do pasa niewielkiego worka rzadko zroszona zastygłą krwią. Przez ramię miał przewieszony łuk i dwie przewiązane za nogi sznurkiem kuropatwy.

- Mówią na mnie Sokół. Jeśli zechcesz, możesz przeczekać noc pod moim dachem. - mężczyzna zapraszającym gestem wskazał dróżkę do kładki i dalej do jego posiadłości. - Ostatnimi czasy więcej widuję w tym lesie pomiotu Gruumsha , niż... - Sokół zawahał się - ...ludzi. Co cię sprowadza w te strony?


Willie Rockwell





Willie Rockwell dużo czasu przebywał w maszynowni aerostatku. To w dużej mierze dzięki jego staraniom podróż przebiegała bez zarzutów i już niedługo dotrą do Luscan z całym i zdrowym Halruuańskim dyplomatą. Służba w Powietrznej Marynarce była spełnieniem marzeń.

Manewr przejścia nad Górami Miecza był niebezpieczny z uwagi na panujące tam niskie ciśnienie. Sternik musiał możliwie precyzyjnie określić wysokość. Nie mógł wznieść się ponad technologiczny limit, a jednocześnie musiał uzyskać wysokość wystarczającą, by pokonać pasmo górskie.

Tam - na pokładzie, wiatr spotęgowany pędem cudownej maszynerii smagał twarze powietrznych marynarzy, a oczy delektowały się widokiem oczekującego na spotkanie łańcucha gór, podczas gdy serce trwożliwie zadawało pytanie o sukces przeprawy. Rzadko kiedy zdarzało się, by manewr ów nie powodził się, ale każdy majtek słyszał przynajmniej o jednej takiej opowieści.

Tu - pod pokładem nawet nie było słychać rozmów prowadzonych wyżej, ni rozkazów, czy ryku przecinanego powietrza. Dominował tutaj dźwięk przesuwanych dźwigni, zębatek. Uderzeń tłoków maszynerii i syk uwalnianej pary. Pośród tych dźwięków słychać było też delikatne, cykliczne dudnienie kamienia żywiołów, które przywodziło na myśl odgłos uderzającego serca statku.

- Smooook!!!! - Ten okrzyk przebił się pod pokład z siłą dwudziestu krasnoludów, by po chwili wybuchnąć ponownie z zwielokrotnioną siłą. Na górze zapanował istny chaos. - Willie! Smok na horyzoncie! Lewa burta! - Skiathos, krasnoludzki mechanik główny otworzył okno strzelnicze i zaczął wysuwać armatę. Po chwili pod pokład wskoczyły kolejni marynarze zajmując stanowiska. Wkrótce go usłyszał i zaraz potem zobaczył.

[...]

Teraz, kiedy otworzył oczy, jak przez krzywe, mleczne szkło widział dwie sylwetki nachylone nad nim. Jedna krępa i niska, druga zdecydowanie górowała nad wszystkim. Mrużył lewe oko, przyglądając się rannemu gnomowi, pociągając jakieś aromatyczne zioło. Willie'go bolała głowa, musiał o coś uderzyć. Kręciło mu się w głowie. Z boku sączyła się krew. Nie mógł być pewien czy żebra są na swoim miejscu. Spróbował sobie przypomnieć co się wydarzyło.

 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 02-05-2020 o 09:35.
Rewik jest offline  
Stary 12-04-2020, 17:45   #2
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację
- W rzeczy samej, życie rzadko jest czarno białe. - Zażartował nerwowo ubrany w czarne szaty albinos. Nutka niepewności i strachu, którą usłyszał we własnym głosie, rozzłościła go nieco. Mężczyzna zaskoczył go z taką samą łatwością, z jaką podszedł kuropatwy które teraz oczekiwały tylko przerobienia na cordon bleu. Chłopak odchrząknął i, nie chcąc prowokować leśnego człowieka, powolnym ruchem ściągnął kaptur.

Młodzieniec przedstawiał sobą widok naraz nędzny i niecodzienny. Wysoki i chudy, mógł mieć może z dwadzieścia lat, a jego skóra była tak chorobliwie blada, że wydawała się niemal półprzezroczysta, cienka i delikatna jak papier. Rysy twarzy chłopaka i lekko spiczaste uszy świadczyły o jakiejś domieszce elfiej krwi. Bękart uśmiechał się przyjaźnie, choć blask jego otoczonych ciemnymi sińcami oczu dawno już skradło zmęczenie. Obszerne szaty w które był obleczony nosiły na sobie ślady długiej wędrówki i rzadkich spotkań z igłą i nicią - na krawędziach ich czerń przypominać zaczęła mysią szarość, a płaszcz obciążony był twardą jak cement mieszanką błota i pyłu. A jednak pomimo zaniedbania i zmęczenia coś w jego postawie sugerowało, że nie był ani bezsilny, ani bezbronny. Ciągle napięty, niczym cięciwa łuku w każdej chwili gotowa do strzału, młodzieniec obserwował Sokoła równie uważnie, co łowca jego.

- Ash, łazęga i powsinoga, do usług. Wygląda na to, że szczęście się do mnie w końcu uśmiechnęło. Nietrudno spotkać kogoś, kto na białą skórę zareagowałby podobnie, co na zieloną. - Młodzieniec wymownie przejechał palcem po szyi. -Słyszałem o tobie, Sokole. Neverwinter może żyje głównie swoimi sprawami wielkiego miasta, ale ci którzy opowiadali mi o jedynym bezpiecznym miejscu w lesie i o gościnności człowieka go zamieszkującego nie rzucili słów na wiatr. Z przyjemnością przystanę na twoje zaproszenie, wiedz jednak, że żaden ze mnie darmozjad. - Młodzieniec wydawał się szczerze wdzięczny, i jak by trochę się odprężył. [i]- Czego tu szukam? -[i] Węstchnął, wzruszając ramionami. - Krainy wzywają, a ja jestem jednym z tych, którzy na ten zew odpowiedzieli. - Zaryzykował, wiedząc, że nie różni się zbytnio od wielu innych domorosłych awanturników, mieszczuchów z Neverwinter czy Waterdeep którzy marząc o złocie i wesołym życiu poszukiwacza przygód kończą dławiąc się na chlebie z żołędzi. Jego wzrok powędrował do góry, na ciemne niebo pełne nabrzmiałych chmur, w każdej chwili gotowych pęknąć i zalać rozmawiających. - To niespokojne ziemie, a niespokojne ziemie przyciągają swoimi problemami desperatów z lekkimi sakiewkami i odrobiną dobrej woli. Proszę, prowadź.
 
Krieger jest offline  
Stary 12-04-2020, 21:42   #3
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Ash

Sokół nie wydawał się być zdziwionym po tym co zobaczył po odrzuceniu kaptura przez Asha. Zwęził tylko nieomal niezauważalnie oczy.
- Życie z pewnością cię nie oszczędzało, Ash. - Jakby dla utrwalenia na końcu swej wypowiedzi powtórzył podane imię.

Przeszli przez kładkę. Przy bramie Sokół chwycił za sznur od wiszącego tam dzwonu i pewnie uderzył dwukrotnie. W tym samym czasie poczuli pierwsze krople deszczu. Otworzył im starszy człowiek, który przedstawił się imieniem Corwin, kucharz, a prywatnie przyjaciel Sokoła.

Wewnątrz palisady znajdowała się stajnia, w której przebywał jeden tylko koń, otwarta wiata pod którą znajdowała się skromna pracownia kowalska i drewno na opał, dom gościnny oraz właściwe domostwo.

- Tutaj możesz spędzić noc. Możesz skorzystać z mojego drewna. - myśliwy wskazał skromną gościnną chatkę - Nie pobieram za to opłat, otrzymasz też skromny posiłek. Co innego, jeśli pragniesz czegoś szczególnego do jedzenia czy picia, czy innych wygód, za to najpewniej przyjmę zapłatę. Służę także radą dotyczącą lasu Neverwinter. Póki co zapraszam jednak do sali jadalnej. Ogrzejesz się.


Sokół zaprowadził Asha do obszernej sali. Palenisko dawało przyjemne ciepło, zaś sam wystrój był co najmniej imponujący. Cechą szczególną były liczne trofea myśliwskie i nie tylko.
Ash - śledztwo: oblany!

Były tam głównie trofea zwierzęce, lecz jedna cała ściana była przeznaczona na czaszki orków. Było ich lekko ponad tuzin. Sokół odstawił swój podróżny worek na lewo od drzwi, łuk odwiesił na specjalnie przeznaczone dla niego miejsce, zaś dwie kuropatwy zaniósł do kuchni obok. Gdy wrócił oznajmił, że zobaczą się niedługo, a w kuchni znajdzie Corwina oraz niemego chłopaka imieniem Pell, gdyby czegoś potrzebował. Wkrótce też Corwin przyniósł balię ciepłej wody.

 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 12-04-2020 o 22:16.
Rewik jest offline  
Stary 13-04-2020, 18:52   #4
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację
Młodzieniec podziękował służącemu i wyniósł balię na zewnątrz, kierując się w stronę gościnnego domu.
- Uważaj, smyku. Jeśli będziesz się za często mył, skończysz jak ja. - Ostrzegł mijanego Pella, który nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi. - Typ milczącego twardziela, hm? - Dodał pod nosem, ostrożnie otwierając sobie drzwi łokciem tak, by nie wylać parującej zawartości naczynia.

Las dookoła loży Sokoła rozbrzmiewał ptasimi śpiewami i odgłosami świerszczych skrzypiec. Zaczynało padać, a wieczorny wiatr niósł woń świeżego deszczu, igliwia i żywicy. Czarownik wciągnął powietrze łapczywym haustem i objął wzrokiem korony okolicznych drzew, czarne na tle szarego nieba.

- Ładnie tu. - Zawyrokował, wkraczając do mniejszego z budynków i odstawiając balię z wodą na stoliku. Marszcząc nos odkleił od siebie znoszone szaty i rzucił je w kąt, mając nadzieję że nie zapomni ich później wyprać. Nabrał spienionej wody drewnianą chochlą i wylał ją sobie na czubek głowy, pozwalając by całość spłynęła po nim i wsiąkła między deski podłogi, a z jego ust wydobyło się pełne ulgi westchnienie. Nie czuł się tak odprężony od… musiał się chwilę zastanowić.

Od czterech miesięcy, doliczył się myjąc skórę szorstką gąbką. Czterech długich miesięcy nieprzespanych nocy, fałszywych nazwisk, improwizowanych przebrań i unikania miast. I żadnego znaku po jakimkolwiek prześladowcy, poza uczuciem czyichś oczu wiecznie wbitym w jego plecy. Może to wszystko sobie wymyślił? Tak mało ostatnio śpi. A jednak pamiętał wydarzenia owej pamiętnej nocy jak żywe - blask stali, huk magii, bitewny zgiełk, ciepło jej pocałunku…

Nagłe ukłucie bólu wyrwało młodzieńca z zadumy. Uświadomił sobie, że zamyślony szorował coraz szybciej i mocniej. Do krwi.

Ash zakończył wieczorne ablucje i odział się w najświeższą z koszul które mu pozostały. Gdy wrócił do głównego budynku, Sokół czekał już na niego z przygotowanym przez Corwina posiłkiem.

- A więc dokąd zmierzasz, jeśli można spytać? - Zaczął Sokół pomiędzy kęsami gulaszu, a Ash postanowił, że lubi tego człowieka za jego niezobowiązujący, przyjazny ton i oczy bystre jak u swojego imiennika. W odpowiedzi chłopak wzruszył ramionami.

- Jestem kimś w rodzaju, jak to się mówi? Liścia na wietrze. Podróżuję na południe, ale nie mam obranego celu. Jest coś, co powinienem wiedzieć o tej okolicy? - Odbił piłeczkę albinos.

- Mój świat ogranicza się do Knieji Neverwinter, chłopcze. Ta ściana drzewa zatrzymuje natłok informacji z reszty świata, i bardzo mi to na rękę. Tak jak ci mówiłem, łatwiej dzisiaj trafić w lasach na orka niż na liść z drzewa. - Mowa ciała tropiciela jasno podkreślała, co myślał o tych stworzeniach, jak by zdobiące ściany trofea zrobione z ich czaszek nie były wystarczające. Niewielu zdecydowałoby się na takie traktowanie szczątków myślących, czujących istot, ale na Wybrzeżu Mieczy orkowie nie byli do nich klasyfikowani. Uważano że myślą tylko o mordach i rozbojach, a czują jedynie żądzę krwi i nienawiść do bardziej cywilizowanych ras. O ich wojnach z okolicznymi społecznościami można by napisać grube tomiszcze, nie wychodząc dalej niż sto lat wstecz. Nic dziwnego, że Sokół traktował ich jak szkodniki. - Ostatnio widziałem w ich szeregach też ich plugawy pomiot - pół-orków. Siła zielonoskórego i spryt człowieka w jednym nie wróży nam nic dobrego, Ash. W strukturze plemienia bękarci muszą być dwa razy waleczniejsi i dwa razy bardziej podstępni jeśli chcą móc zachować taki status jak reszta. Podróżując w kierunku, który obrałeś, będziesz musiał się ich bardzo strzec. W lesie jest opuszczona ostoja pewnego uczonego, badacza z fiksacją na punkcie pozostałości po elfickich imperiach sprzed tysięcy lat. Wydaje mi się, że to tam zalęgły się te bękarty, i używają tej samotni jako swojej bazy wypadowej na pobliskie trakty.


Ash pokiwał powoli głową, kreśląc kawałkiem węgla kilka krótkich notatek w swoim kajecie.
- Nie myślałeś, żeby sam coś z nimi zrobić? -

Tropiciel rozłożył ręce.
- Muszę opiekować się swoim obejściem, nie ganiać po krzakach za bandą orków. Mówiłeś, że szukasz zajęcia. Jeśli znajdziesz kilku podobnych sobie, byłbym wam skłonny zapłacić za przetrzebienie plugastwa. Mam pamiątkę z dawnych, bardziej narwanych lat. Nie jest to wiele, ale też nie za wiele mam. Ani nie potrzebuję.

Albinos zgrabnym pismem zanotował w kajecie “Ganianie po krzakach za bandą orków - NAGRODA

- Nie ruszam się stąd nawet do Phandalin. Czasem odwiedzam to miasto by sprzedać skóry i kupić zaopatrzenie. A właściwie… - Tropiciel wbił w młodzieńca swoje uważne spojrzenie. - Nie masz może zamiaru go odwiedzić?

- Brzmi równie dobrze co każde inne miejsce. - Ash upozorował brak zainteresowania. - Nie wiem za wiele o tych rubieżach. Co może być tam godnego uwagi?

- Ciężko może w to będzie teraz uwierzyć, ale historia Phandalin sięga setek lat wstecz, kiedy było kwitnącym ludzkim miastem, którego mieszkańcy żyli w silnym sojuszu z krasnoludami i gnomami na mocy Paktu Phandalvera. Jednak horda orków złupiła je i obróciła w perzynę wyrzynając mieszkańców. Phandalin zostało opuszczone na bardzo długi czas. Lecz w ciągu ostatnich czterech lat nowi osadnicy z Neverwinter, Waterdeep i innych miejsc rozpoczęli żmudną pracę nad wzniesieniem Phandalin z ruin. Powstała tam młoda osada. Z pewnością nie ma tam za dużo rąk do pracy, co może cię zainteresować. Jest też trochę prawdy w opowieściach o złożach złota, czy platyny w okolicznych Górach Mieczy. Wiem jednak że to ściągnęło na miejsce także bandytów, rozbójników którzy korzystają z tego, że Phandalin nie ma jeszcze na tyle silnej władzy, by przepędzić ten motłoch. Wiele osób wędruje w tamto miejsce szukając zapomnianych kopalń, świątyń czy podobnych miejsc. W dużej mierze to jeszcze dzikie okolice, przez co mieszkańcy borykają się z różnymi problemami. Poza tym... mam tam znajomego Darana Edermatha. Gdybyś zdecydował się udać do Phandalin chciałbym, żebyś przekazał mu list ode mnie. Dlatego pytam czy tam zmierzasz.

- A więc postanowione. - Albinos pacnął dłonią w stół dla podkreślenia swoich słów i wyszczerzył się. Phandalin brzmiało jak dobre miejsce by zapuścić na jakiś czas korzenie - niewielka osada na rubieżach, z dużą ilością problemów i nowoprzyjezdnych. - Wyruszę do Phandalin o świcie i dostarczę twoją wiadomość. Przynajmniej tyle mogę zrobić, by odwdzięczyć ci się na twoją gościnę, Sokole. - Mężczyźni uścisnęli sobie prawice na znak zawartej umowy.

- Miło mi to słyszeć, chłopcze. - Sokół uśmiechnął się, nalewając dwa pucharki wina. - Edermath jest srebrnowłosym półelfem. Ma ponad setkę, ale nie mów mu że ci to powiedziałem. Mieszka w chacie z sadem jabłoni - to jedyna taka w mieście. List napisze w nocy, a Corwin lub Pell dostarczą ci go rano.

Rozmawiali jeszcze chwilę przy winie, zanim Ash nie przeprosił swojego gospodarza i nie udał się na spoczynek, mając nadzieję, że może tej nocy nie będzie śniło mu się to samo, co zawsze.

Ale oczywiście czekała na niego gdy zamknął oczy, tylko po to by zniknąć jak znowu je otworzy.
 

Ostatnio edytowane przez Krieger : 17-04-2020 o 10:30.
Krieger jest offline  
Stary 14-04-2020, 22:27   #5
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację

Ash

Ze snu ocuciło go ciche pukanie do drzwi. Nieśmiało narastało, kiedy się wybudzał. Las również już nie spał, co dało się poznać po mnogim świergocie ptactwa. Kiedy otworzył drzwi, czekał tam młody chłopak, którego dzień wcześniej w żarcie próbował nastraszyć. Widać było po nim, że wolałby nie przebywać w towarzystwie Asha zbyt długo. Było to jednak spowodowane niecodziennym wyglądem pół-elfa, nie jego słowami. Pell przekazał mu wraz z kubkiem zaparzonej mięty i garścią owoców zapowiedziany list. Był zalakowany, a w środku dało się wyczuć, coś na kształt monety.

Powietrze pachniało rześko, dzięki nocnej burzy, a nad ściółką unosiła się lekka mgiełka. Kiedy opuszczał posiadłość, Sokół spał jeszcze wyczerpany wczorajszym dniem. Corwin wskazał Ash'owi drogę do Phandalin i na odchodne życzył bezpiecznej podróży. Wąska ścieżka prowadziła na południe. Miał nią dotrzeć do bardziej cywilizowanego szlaku Triboar.

Zagrożenie - pasywna percepcja: oblany!
Ash - pasywna percepcja: oblany!

Podróż przez las minęła mu niczym nie zakłócona i już wkrótce dotarł do szlaku. Szlaku, który wcale nie był tak często uczęszczany, jak twierdził starszy przyjaciel Sokoła. Kiedy nastał wieczór był mniej więcej w połowie drogi do Phandalin...

Ash - sztuka przetrwania: zdany!

Bez trudu odnalazł wystarczająco wygodne i bezpieczne miejsce, by odpocząć po znoju podróży. Tej nocy towarzyszyły mu jedynie nieliczne świetliki przyozdabiające i tak niezwykle gwieździste niebo.



Było już późne popołudnie, gdy trakt skręcał w lewo do Phandalin. Przemierzywszy blisko milę w tym kierunku na horyzoncie dostrzegł niewielką karawanę. Z przodu podążała zaprzęgnięta w konie, zadaszona karoca. Za nią ciągnął się wóz asystowany przez dwa woły. Ładunek, który ciągnęły woły musiał być niezwykle ciężki, bowiem ich mięśnie prężyły się z wysiłku. Ash na widok podróżnych schował swoją twarz głębiej pod kapturem. Woźnicami byli ludzie. Jednak w środku siedziała najdziwniejsza istota, jaką dane było mu oglądać od wielu, wielu dekadni. Okna karocy były przysłonięte zasłoną, lecz na chwilę szponiasta, ptasia "dłoń" odsłoniła tkaninę i przedziwna krucza "twarz" wyjrzała na szlak, by zlustrować niebo nad nimi.


Ash po raz pierwszy spojrzał na Phandalin, kiedy trakt opuścił porośnięte lasami i krzewami wzgórza i poprowadził go w dół doliny. Na miasteczko składało się z cztery tuziny domostw. W przewazającej większości zbudowano je na dawnych kamiennych ścianach podwalinowych. Nowe budynki mieszały się ze starszymi kamienicami. Mury w wielu miejscach były strzaskane i porośnięte bluszczem oraz dziką różą. Polna droga przeobrażała się w szeroką, piaszczystą ulicę otoczoną ze wszech stron zabudowaniami. Pierwszym obiektem jaki zauważył był przybytek Artykuły Barthena, gdzie można było zakupić przeróżne towary. Dalej była kuźnia, a za nią świątynia Tymory. Po drugiej stronie było to, czego szukał każdy podróżnik w Phandalin - Zajaz u Stonehilla. Sad Edermatha znajdował się na uboczu, za resztkami warstwowego, kamiennego muru. Gdyby Ash zagłębił się wgłąb miasteczka, doszedłby do szerokiego placu i z pewnością zwróciłby uwagę na ratusz przy którym sołtys umieścił tablicę ogłoszeń.


To i wiele więcej czekało na niego w tym spokojnym miasteczku zwanym Phandalin...

 
Rewik jest offline  
Stary 16-04-2020, 20:28   #6
 
Graygoo's Avatar
 
Reputacja: 1 Graygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputację

-Co Ty, smok tutaj? Tu nie ma smoków. - Powiedział zamyślony Jedynka leniwie kopiąc kamyk. Nasilające się odgłosy wymusiły spojrzenie w niebo. - A niech to dunder świśnie! Smok!... Szybko, w te tam, krzaki! - Krasnolud wskazał ręką pobliską kępę i szybko przebierając nogami ruszył w jej stronę. Gdy dobiegł do kryjówki Tomen już leżał plackiem i obserwował podniebny pojedynek. -Ehhh. - Westchnął cicho kolejny raz żałując swoich krótkich nóżek i usiadł obok przyjaciela. Zapowiadał się przedni spektakl. Niebo nad nimi skrzyło się istną feerią barw.

[...]

-Ty, on jeszcze się rusza. - szepnął zdziwiony Tomen. -Nie dziwne to, widziałeś jak najpierw wolno spadał a później pizgnął? Pewnie jaki czarodziej. - ze znawstwem podsumował Jedynka. - Stań tam za nim. A jak co to wiesz, tak jak ze starym Olafem robimy. - szepnął.

Szczery uśmiech rozjaśniany dwoma złotymi jedynkami wykwitł na twarzy krasnoluda.
-A cóż to dziw nad dziwy, spadł gnom z nieba i żywy? - zmarszczył brwi Jedynka.
Gnom zmarszczył brew, skupił uwagę, próbując chwilowo zignorować potworny ból emanujący z jego głowy. Poprawiając okulary usiadł, wstrząsając lekko głową.
-Przepraszam najmocniej panowie. Wygląda na to, że przydarzył mi się niewielki wypadek i mój kapciuch został tam, gdzie został. Macie może coś zapalić? - gnom wskazał kiwnięciem głowy kurzącego fajkę mężczyznę.

Przeca widać że Tomen pali, a jakby nawet i oślepł to te ziele wonieje że aż w nosie kręci. Musi coś od upadku mu się poprzestawiało - zamyślił się krasnolud, rzekł jednak przymilnie -Tomen, poczęstuj mości gnoma, bliźnim w potrzebie trza pomagać.
Wyraźnie niezadowolony Tomen sięgnął za pazuchę i przekazał kilka listków siedzącemu.
-Ale cybucha to nie mam. - rzekł przepraszającym tonem.
-Nie szkodzi, mości gnom sobie poradzi, nieprawdaż? Zwą mnie Guglielrmo, a ten dobry człek to Tomen. A jak Ciebie mamy zwać mości gnomie? - kulturalnie zapytał krasnolud i uśmiechnął się.
-William. William Rockwell, do usług waszych i waszych klanów. - przedstawił się grzecznie gnom i rozkruszył jeden liść a drugi, znacznie większy skręcił bardzo ciasno niczym rulon, wraz z pokruszonym niemal na popiół liściem. Liznął z jednej strony, utwardzając rulonik po czym pstryknął palcami, wyrzucając niewielki, ognisty pocisk który podpalił skręcony, tytoniowy rulonik i zniknął gdzieś w oddali. Gnom zaciągnął się siarczyście, splunął na ziemię, zaciągnął się jeszcze raz po czym westchnął.
-Nooo, tego mi było potrzeba. Co prawda nie jest to fajka, ale skręt też nieźle smakuje. Przepraszam bardzo - rzekł jakby dopiero przypominając sobie o jakiejś ważnej rzeczy - gdzie my właściwie jesteśmy?
-Do usług mówisz? To się jeszcze zobaczy czy się nam do czegoś przydasz Wiliamie. Widzę, że w sztuczkach magiczkach biegłyś, magiem pewnikiem jesteś, hę? - krasnal lekko przechylił głowę i spod opuszczonych powiek uważnie obserwował reakcję palącego gnoma.

-A jesteśmy gdzieś na szlaku pomiędzy Thornhold a Phandalin. Te góry nas otaczające zowią Górami Miecza. A Ty Williamie, dokąd to zmierzałeś nim Twa podróż została tak brutalnie przerwana? - gnom okazywał się być interesującą osobowością, a jego umiejętności magiczne mogły być pomocne. Krasnolud był nad wyraz miły.
-Cóż, wszędzie tam, gdzie rozkaże mój kapitan - gnom uśmiechnął się uprzejmie - A wy? Czym się zajmujecie i cóż to porabiacie w tej głuszy? - zapytał czarodziej, wstając z ziemi i otrzepując swój strój.
-Nie bądź taki tajemniczy, Williamie. Mam możesz powiedzieć, jesteśmy przecież przyjaciółmi, prawda Tomen? - Jedynka spojrzał na przyjaciela, a ten jak na komendę skinął głową i zaciągnął się głęboko - Najprawdziwsza prawda! - westchnął delektując się ziołami.
-Będę z Tobą szczery mości gnomie. Jesteśmy podróżnymi artystami. - krasnolud uśmiechnął się naprawdę przekonująco.- Zapewniamy rozrywkę dobrym ludziom a oni nas karmią i goszczą.
- Skoro jesteście przyjaciółmi, i jeśli przypadkiem podążacie w stronę owego Phandalinu, może zabierzemy się tam razem? - zaproponował gnom, poprawiając fryzurę i wypuszczając jednocześnie całkiem spory kłąb dymu z przekładanego między kącikami ust skręta - Im więcej, tym weselej,jak mawiają.
-Zaraz zaraz mości gnomie. skąd wiesz, czy podążamy do czy z Phandalin? Czyżbyś nas śledził? Najpierw chcielibyśmy wiedzieć kim jesteś, dokąd zmierzałeś i kto jest Twoim kapitanem. - Krasnolud nie był zadowolony z efektu rozmowy, choć starannie to ukrywał pod maską uśmiechu.

- Cóż, jestem aeronautą, z Halruuańskiego okrętu jego królewskiej mości, Atlasa. Jestem bombardierem i okrętowym cieślą - wyjaśnił gnom uśmiechając się - wspomniałeś, że to trakt między Thornhold i Phandalin więc nieco zgadywalem z tym Phandalinem. Ze względu na obecną sytuację, wolałbym znaleźć się w jakimś większym mieście, może być i Phandalin, o ile oczywiście tam podążacie? Bo gdzieś na pewno podążacie, prawda? Artyści raczej nie występują w lesie, chyba, że artyści są artystami jedynie z nazwy, albo są artystami innego rodzaju - ponowił pytanie, zmieniając ton na nieco podejrzliwy. Gnomowi przestała podobać się ta rozmowa. Nieznajomy krasnolud najwyraźniej go indagował o rzeczy które nie były mu do niczego potrzebne. W oczach czarodzieja oba spotkane typy coraz bardziej wyglądały mu na jakichś wagabundów lub rabusiów.

Tomen przybrał na twarz zakłopotany grymas i wymienił spojrzenie z krasnoludem.
- Beez obaaw, druhu. Wygląda, że nie masz przy sobie niczego cennego. Jakaś książka tylko i kawałek kijka. Nie zarobilibyśmy na życie odprawiając swoją sztukę w takim miejscu... Idziemy do Phandalin, bo i jak. Pewnieście widzieli jak idziemy w tamtym kierunku, jak spadaliście, co? Albo w przerwie w walce ze smokiem... - Tomen wziął buha, aż mu gałki oczne napuchły. Nie wiedział dlaczego jego przyjaciel tak uczepił się tej “tajemnicy”. W prawdzie to on miał łeb na karku, ale co za różnica.
-Masz szczęście, że mój towarzysz Cię lubi, mości gnomie. Rzeczywiscie zmierzamy w kierunku tej mieściny i radzi będziemy z Twojego towarzystwa. - rzekł pojednawczo krasnal.
-Jedyne co mnie zadziwia to brak zainteresowania o dalsze losy statku. Bo trzeba Ci wiedzieć, że niewiele z niego zostało. Spadł gdzieś tam. - Jedynka wskazał w północno-zachodnim kierunku. - Nieznacznie zboczymy z traktu, a może znajdziemy więcej takich ja Ty rozbitków? - zapytał.
- Ha, a więc jednak spadł? Widzieliście go? No to rzeczywiście nie ma co robić wielkich tajemnic. Musicie jednak zrozumieć, że to okręt wojenny i nie wolno nam za wiele o nim mówić, jeśli się z niego… Cóż, wypadło - wyjaśnił gnom smutniejąc wyraźnie na twarzy - normalną procedurą jest znalezienie najbliższego miasta i szukanie pomocy. Jeśli okręt się rozbił, to wdzięczny będę, jeśli pomożecie mi się do niego dostać.

-A pro po pomocy, sączy się z Ciebie jak z durszlaka. Na początek spróbujemy Cię opatrzyć. Zdaje się, że mamy bandaże, co Tomen? - zapytany sięgnął do torby i odszukał niewielki zwój i wspólnie z krasnoludem zabezpieczyli rany. - Ubranie do wymiany, ale żył będzie. - Podsumował Tomen.
-Smok go zmroził i dużo części odpadło, ale uderzenia w ziemię nie widzieliśmy, jedynie słyszeliśmy potworny huk. Ruszajmy więc czym prędzej i módlmy się abyś nie okazał się jedynym szczęśliwcem. - Krasnolud aż wzdrygnął się gdy wspominał o tym wydarzeniu.
- To może resztę opowiemy sobie po drodze? ...bo nam ślimaki buty zjedzą. - zaproponował Tomen wyraźnie przejęty tym co powiedział.

Ruszyli.
 
Graygoo jest teraz online  
Stary 16-04-2020, 21:03   #7
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Willie Rockwell, Guglielrmo Silverfist


Willie - sztuka przetrwania: oblany!
Tomen - sztuka przetrwania: oblany!
Guglielrmo - sztuka przetrwania: zdany!

Wędrowali wzdłuż górskiego potoku, który meandrował na dnie wąwozu przez dwa dni. Prócz uporczywych wieczorną i nocną porą komarów, nic ich nie niepokoiło. Jedynka okazał się przewidującym kompanem. Dzięki niemu udało się im uniknąć spędzenia nocy pod gołym niebem w istne oberwanie chmur, które nastało drugiej nocy. Udało się też im złowić trochę ryb z potoku. Wszyscy byli wypoczęci i przynajmniej nie głodni, kiedy dnia trzeciego, nad ranem dotarli do opuszczonego obozowiska pod skalnym przewieszeniem.

Tomen - percepcja: oblany!
Willie - percepcja: zdany!
Guglielrmo - percepcja: zdany!

Popiół żarzył się jeszcze, więc ktoś musiał obozować tu tej nocy. Willie Rockwell odnalazł nieopodal ogniska trzy wielkie czarne pióra. Doskonale je rozpoznał. Takie pióra miały tylko osobniki rasy Kenku, raczej niespotykane w tych krainach. Istniało więc duże prawdopodobieństwo, że faktycznie nie był jedynym marynarzem ocalałym z aerostatku. Krasnolud zaś zwrócił uwagę na coś innego. Na ziemi widoczne były ślady jakiejś dużej humanoidalnej istoty. Zaś dalej dostrzegł także ślady kopyt czegoś niewiele mniejszego od konia.

Trop prowadził w tym samym kierunku, w którym mieli podążać i nie był trudny do śledzenia. Teren obniżał się, więc dość szybko dojrzeli przed sobą majaczącą w oddali sylwetkę ni to ogra ni człowieka, kroczącą u boku obładowanego muła. Stwór kierował się do swojego leża.


 
Rewik jest offline  
Stary 18-04-2020, 11:50   #8
 
Graygoo's Avatar
 
Reputacja: 1 Graygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputację

Trakt ciągnął się leniwie. W takich chwilach krasnolud wracał wspomnieniami do domu.
Ciężkie treningi i oporna nauka były tylko mglistym wspomnieniem. Najlepiej wspominało się wieczorne imprezy i porannego kaca.
Zaczął nucić pod nosem, aż w końcu odrobinkę głośniej, Tomen dołączył podczas refrenu i szli podśpiewując.

[...]

Zaśpiewawszy wszystkie znane im utwory o boskim trunku wdali się w niezobowiązującą rozmowę z gnomem. Zapytali go o znajomość okolicy, znajomych czarodziejów i procedury ratownicze na powietrznym okręcie. Guglielrmo opowiadał o trupie cyrkowej w której występowali, on zapowiadał a Tomen popisywał się niebywałą siłą. Łamał dosłownie wszystko. Opowieści były przyjemne dla ucha i jedynie delikatnie podkoloryzowane.

[...]

W oddali dostrzegli stwora znikającego we wnętrzu jaskini. Zbliżyli się ostrożnie i ukryci za przydrożnymi krzewami zaczęli obmyślać plan działania.
- Mości gnomie, istota którą widzieliśmy wyglądała na niebezpieczną, czy rozsądnym będzie wchodzenie do jej leża? - Zastanawiał się głośno krasnolud oceniając siły swoich towarzyszy. Na Tomenie mógł polegać, ale nie miał pojęcia na co stać ich nowego towarzysza.
- Willie, nawet jak zdecydujemy się wejść do środka to jaki mamy plan? Na pewno masz największe doświadczenie z nas wszystkich. Jesteś bombardierem na powietrznym okręcie a my zwykłymi artystami. Co radzisz? - Krasnolud wciąż nie podjął decyzji, wiele zależało od odpowiedzi gnoma. Walczył ze swoimi myślami. Mają swoją misję i powinni ją realizować, ale może gnom będzie przydatny? Czy warto ryzykować?
 
Graygoo jest teraz online  
Stary 18-04-2020, 13:06   #9
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Willi starał się przypomnieć sobie wydarzenia ostatniej nocy. Głowa jeszcze niemiłosiernie go bolała i mimo pomocy, którą otrzymał od krasnoluda nazywającego siebie Gugliermo, i jego silnego, sądząc z opowieści towarzysza Tomena, jego myśli przypominały rozbite na setki kawałków puzzle.

Wciąż paląc niemiłosiernie skręcony liść tytoniu od Tomena, a którego opary działały nieco uspokajająco, powoli składał jednak we względną całość wczorajsze wydarzenia.
Pamiętał zmianę ciśnienia, i konieczność manewrów, w celu ominięcia sporego łańcucha górskiego, który przegradzał kurs okrętu. Musiał wtedy nieźle nabiegać się po maszynowni, operując dźwigniami trymującymi rozgrzane powietrze w ogromnym balonie kilkanaście metrów powyżej sterówki. Kiedy padł rozkaz, pół na przod nieco ograniczył przepustnice pary, sterujące wirnikami na rufie okrętu, wprawiającymi go w ruch i umożliwiającymi rozwinięcie prędkości nieosiągalnych dla większości stworzeń, które mogłyby by być zagrożeniem dla powietrznego galeonu. Przejście nad górami jednakże, ograniczało manewrowe mozliwości okrętu.

Pamiętał jenak moment, kiedy kamień żywiołów zawibrował, jakby czując zbliżanie się ogromnego źródła elementalnej energii. Coś takiego widział kilka razy, kiedy w akademii pokazywano spotkanie się dwóch niewielkich żywiołaków, wyczarowanych na potrzeby zajęć. Żywiołaki nie były jednak jedynymi istotami zdolnymi spowodować takie zakłócenia. Potężne demony, spaczona personifikacja zmieszanych ze sobą pierwotnych materii żywiołów także zakłócały pracę tego cudownego urządzenia. Także smoki, o czym Willi przekonał się w chwili, kiedy potężne uderzenie wstrząsnęło okrętem, a z głownego górnego pokładu dobiegły ostrzegawcze krzyki i bicie na alarm.

Smok.

Nie było istoty groźniejszej dla powietrnego okrętu niż smok, a szczególnie jego zionięcie. Okręt chroniony był co prawda sferami energii, które dosyć szczelnie pokrywały najbardziej wrażliwe części okrętu, ale energia oddechu wielkich gadów potrafiła przeniknąć nawet najszczelniejsze zaklęcia.
Jeśli smok był czerwony, ogień mógł dostać się do magazynów prochu i amunicji, którą najpewniej ładowano już ogromne „trzysetki”, główną artylerię okrętu, nazwaną tak od ich wagomiaru wynoszącego dokładnie trzysta piętnaście kamieni. Sama kula ważyła trzydzieści sześć funtów i zużywała około dziesięciu funtów prochu przy każdym strzale. Gnom był ogniomistrzem, i doskonale zdawał sobie sprawę ile prochu znajduje się na jednym z dolnych pokładów. Ciężkie woreczki czarnego proszku tylko czekały, aż dotrze do nich smocze zionięcie. Czarodziej, adept sztuki dywinacji niemal wyobrażał sobie okręt rozrywany potężną eksplozją. Zasze też mogło dojść do pożaru balonu, eksplozji gazu w nim zgromadzonego, lub po prostu zwykłego zaprószenia ognia, co biorąc pod uwagę głównie drewnianą konstrukcję jednostki i fakt, że znajdowali się w powietrzu spędzałby sen z powiek każdego odpowiedzialnego za bezpieczeństwo.
Czarny smok ział kwasem, który reagował z większością metali. Wzrok gnoma prześlizgiwał się od mosiężnych kurków stanowiących pokrętła parowych kotłów, jak i spoczął na samych kotłach. Potem przypomniał sobie spiżowe armaty na górnym pokładzie i jego fajka wypadła mu z ust na podłogę, z głośnym klekotem. Nawet, jeśli okręt po prostu by się nie rozleciał po stracie większości nitów, łączeń i skuwek trzymających poszycie we względnym porządku, to najpewniej zostałby bardzo szybko rozbrojony.

Biały smok również był problemem, co prawda mniejszym niż czerwony czy czarny. Jego zionięcie jednak mogło przynajmniej czasowo unieruchomić mechanizmy okrętu, a bezpośrednie trafienie w balon doprowadziłoby do schłodzenia znajdującego się w nim gazu i bardzo gwałtowne uziemienie okrętu, równoznaczne właściwie z jego rozbiciem.

Willie wiedział, że pozostałe dwa rodzaje smoków, czyli zielony i niebieski raczej nie mają na tyle groźnego zionięcia, by zrobić coś więcej niż czasowo przytruć załogę, czy po prostu przebijać się błyskawicami przez poszycie okrętu, samo w sobie bardzo grube i solidne, o czym doskonale jako cieśla okrętowy wiedział, jednakże smoki to nie tylko zionięcie. Willie widział, co potrafi zrobićistota wielkości sporego dworzyszcza, wyposażona w opancerzony, uzbrojony w kościste wyrostki ogon, co robią pazury wielkości kos rolniczych, i zębiska rozmiarami dorównujące mieczom. Nawet, jeśli zionięcia smoka nie przyniosłyby spodziewanego dla niego efektu, wielkie stworzenie mogło po prostu brutalnie go zniszczyć.
Willie pamiętał huk armat, kiedy wielkie stworzenie przelatywało raz od jednej, raz od drugiej burty. Trzykrotnie załoga Atlasa ładowała armaty, i trzykrotnie posyłała w stronę napastnika śmiercionośny ładunek żelaza i ognia. Wściekłe ryki potwierdzały, że ogień mógł być nawet skuteczny, co jednak nie zniechęciło napastnika.

Pamiętał jak przez mgłę rozlatującą się sterówkę, wielkie pazury przebijające boczne poszycie, wyginający się metal pancerza, syk uchodzącej z kotłów pary, zagłuszony chwilę później rykiem potwora. Wstrząsu, który wysłał go za burtę już nie pamiętał, jednak widział wypadające z okrętu części, świecący faerią barw kamień żywiołów, odłączony od okrętu który leciał dalej, ciągnąc kitę czarnego dymi i płomieni. Przez moment mignęła mu twarz Tabriza, młodego nawigatora, krzyczącego coś z oddali. Może zaklęcie, a może błaganie o pomoc?
Potem wszystko zniknęło w ciemnej czeluści, aby objawić się ponownie, wraz z nowymi twarzami tych dziwnych osobników. Phandalin. Północ. Tomen. Gugliermo.
Zaoferowali pomoc, i nie okazali się rabusiami, przynajmniej nie w obecnej chwili. Gnom szedł niemal całą drogę nie odzywając się, słuchając za to opowieści Gugliermo i Tomena o ich artystycznych wyczynach.

Obozowisko na które się natknęli było prawdziwym zrządzeniem losu.
- Lotki....ale jakby szersze, bardziej puchate, ciężka stosina, jak u nielotów. Kenku. Krukoludzie. Służą jako majtkowie na okręcie. Gadają powtarzając zasłyszane słowa, ale wykonują proste polecenia. Nie mają talentu do magii, ale szybują i są zwinne, co na okręcie się przydaje – wyjaśnił gnom który długo badał czarne pióra znalezione przy wygasłym ognisku.
Ślady kopyt i odciski dużego humanoida nie wyglądały zachęcająco, jednak gnom wyobraził sobie sytuację. Kenku, schwytany i związany, i objuczonego, dużego muskularnego rabusia, może takiego co grabi bitewne pola, lub żeruje na trupach. Kiedy trop doprowadził ich do leża czegoś, co dla gnoma wyglądało jak ogroid, a przynajmniej jakaś jego odmiana, zyskał już niemal pewność co do sytuacji.
- Najpewniej to coś, co wygląda mi na pół-ogra schwytało jednego z marynarzy. Najpewniej go ograbiło, związało i szykuje go na obiad. Wstrętne, ogrowate stworzenia. Wyrzutki wśród swoich, wyrzutki wśród ludzi. Potwory szkodzące podróżnikom. Zrobimy wszystkim przysługę, jeśli zabijemy to coś. Jeśli się podkradniemy i go zaskoczymy, mamy szansę zabić go, zanim do nas podbiegnie. Jeśli macie broń, szykujcie ją i strzelajcie zza tej osłony. Ja poczęstuję go ogniem – gnom uniósł dłoń, rozcapirzając palce na końcówkach których zalśniły czerwone ogniki i wskazał drugą ręką coś w rodzaju kamiennego filaru, który tarasowałby wejście do jaskini, tworząc dwa osobne korytarze prowadzące do leża potwora.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 18-04-2020, 15:47   #10
 
Graygoo's Avatar
 
Reputacja: 1 Graygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputacjęGraygoo ma wspaniałą reputację

- Skoro uważasz, że powinniśmy zabić to coś to tak uczynimy. Zaufamy Twojemu osądowi. Oby ta przysługa nie okazała się niedźwiedzią. - Westchnął krasnolud. Zdjął plecak i ukrył go w krzakach zostawiając przy sobie jedynie kuszę, kilka bełtów i bronie. Tomen uczynił podobnie, mieli jedynie najpotrzebniejszy sprzęt.

- Pozwól, że odrobinę zkoryguje Twój plan. Ja pójdę lewą stroną, Tomen z prawej, a Ty za nami. Zaczynamy na Twój znak. Wszyscy atakujemy z dystansu i oby bóstwa nam sprzyjały. Na pohybel!
Inspiracja dla Tomena i Willego.

Skradali się…
 

Ostatnio edytowane przez Graygoo : 18-04-2020 o 15:54.
Graygoo jest teraz online  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:11.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172