|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
14-06-2020, 16:29 | #31 |
Reputacja: 1 | Kompas nakazywał lecieć dalej, toteż pofrunęli na skrzydłach orłów ( i własnych) kierując się jego wskazaniami. Ich celem miała być masywna góra, jakaś taka dziwna. Gdy jednak byli bliżej, to przekonywali się o swojej pomyłce… to nie była góra. To był olbrzymi konstrukt, tytaniczny automaton do pasa zagrzebany w powierzchni sześcian. Jego pancerz był mocno skorodowany, acz po maszynie przeskakiwały iskry które czasem nadawały pozór “życia”. Zimne oczodoły czasem jarzyły się zielonkawo. Ale to było tylko złudzenie. Mechaniczny “bóg” zapomnianej rasy był martwy. Jego ciało po części zdemontowane. Gdy byli bliżej łatwo się było przekonać, że nie utknął tutaj po pasie w sześcianie. Jego ciało zostało przerąbane na pół przez równie gigantyczną siłę, jego klatka piersiowa została rozpruta i odsłonięta… Był martwy i niszczony zarazem. Ale jego “serce” nadal biło. I ono było celem wędrowców. Ale nie byli tu jedynymi “padlinożercami”. Metalowy tytan był dosłownie pożerany. Po jego ciele krążyły mechaniczne stawonogi powoli demontujące go kawałek po kawałeczku. Każdy ozdobiony kryształem na głowie. Najwięcej roiło się stworków z białego matowego metalu. Pomiędzy nimi kręciły złote “pajączki” zarządzając swoimi bladymi braćmi. Mniej liczne były platynowe potworki, a większość z nich skupiała się wokół pojedynczego czarnego potworka z adamantytu… kręcącego się przy szczelinie w pancerzu martwego giganta. Na oko było tu około czterdzieści tych stworków. A ile jeszcze w środku? Osoby mające za sobą wojskowe doświadczenie szybko zauważyłyby porządek w tej całej chaotycznej krzątaninie. Wojskową karność wręcz. To nie były mrówki, to byli żołnierze… a to był obóz wojskowy. Białawe mechaniczne konstrukty były żołnierzami, złote… oficerami, platynowe kapitanami. Więc adamantytowy był pewnie generałem ? Wyglądały złowrogo i niebezpiecznie, mimo że były małe. I stały pomiędzy drużyną a jej celem. Kompas wyraźnie bowiem wskazywał na klatkę piersiową metalowego giganta.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
18-06-2020, 13:22 | #32 |
Reputacja: 1 | Wspólne planowanie - Tych raczej nie wystraszę - półelfka powiedziała z niezadowoleniem. - Wyglądają na wojsko, a to znaczy, że zabicie głównodowodzącego ich zdezorganizować. Póki co czarny wygląda na najważniejszego. |
18-06-2020, 21:45 | #33 |
Reputacja: 1 | Post wspólny - o poświęceniu orlego posłańca Konstrukt w końcu się poruszył, wydając leggo zgrzytliwy dźwięk. -Ciężko cokolwiek oszacować - stwierdził z irytacją - Wydaje mi się, że te kryształy na ich odwłokach mogą generować jakąś energię, dając im możliwość walki dystansowej. Z jakiegoś powodu brak tu sępów… Moja propozycja to chirurgiczne cięcie - szybka likwidacja kadry dowodzenia, która zapewne składa się też z najpotężniejszych jednostek. Mmho, Ambros, na jaki dystans pozostajecie skuteczni? Harran, Vaala, jakieś czary dalekodystansowe? - zadał parę pytań, jakby tworząc w głowie plan ataku. - W dupę jebanej elfki - Mmho przeklęła najpierw pod nosem - skoro są dystansowe, to wszystko psuje. Dobrze, że teraz to wiemy. Sępów nie ma, bo nie ma padliny. Mój zasięg to jakieś sto dziesięć stóp. Jest jeden czarny, cztery platynowe i osiem złotych. Z tych widocznych. A więc wiadomo, który najważniejszy. Czy widzisz jakiś ich słaby punkt? Wiesz po co go demontują? Jaki jest ich cel? - Moje najdalsze zaklęcia mają zasięg ponad dziewięćset stóp - powiedział Harran. - Ummm...eee… no… tak na… emmm… 7 kroków, i tak razy 10? Może i 10 razy 10? - Odpowiedziała "maszynie" Vaala. - Wygląda to coraz gorzej - niziołek stwierdził pod nosem poirytowany, widać było dokładnie złość na jego obliczu. - Ja się zajmę generałem - odezwał się wreszcie Ambroṩ, gdy stwierdził, że teraz będzie wysłuchany - Osłonicie mnie na kilka chwil i nie będzie on już problemem. Z dwustu stóp sobie poradzę. - Jak wyobrażasz sobie osłonę? - Niziołek rozejrzał się jakby upewniając się, iż nie przeoczył w pobliżu jakiegoś tarczownika. - Jeśli przypuszczą kontratak, nie dopuśćcie ich do mnie. Może również jakaś mała dystrakcja - mnich zdawał się być pewny swego. - Pycha kroczy przed upadkiem - niziołek powiedział cicho, dziwnie spokojnie, nawet nostalgicznie. - A strach to wielkie unicestwienie - odparł Ambroṩ - Spokojnie przyjacielu, na nowicjuszy tu nie trafiło. Wędrowiec spojrzał zaskoczony na mnicha. - Dasz radę zlikwidować go jedną salwą? - To tylko bogowie wiedzą. Ja jedynie mam swoje przypuszczenia, choć nie sądzę, żeby tak łatwo poszło. Ale nie potrwa to długo. - W takim razie, jeśli po pierwszych strzałach nie padnie, przejmę go. Dwieście stóp to wystarczająca dla mnie odległość do ataku. Jeśli dorzucimy do tego salwę Mmho i ewentualne zaklęcia od Harrana i Vaali, powinno wystarczyć. Oczywiście, możliwe że jesteśmy aż zbyt ostrożni - automaton uśmiechnął się krzywo - W takiej sytuacji zajmę się kolejnymi, prawdopodobnie następnymi w hierarchii. Mnich odczekał spokojnie, aż nieoddychający towarzysz zakończy wypowiedź. Nastąpiło to chwilę dłużej, niż w “normalnym” przypadku, gdyż nie musiał brać powietrza podczas mówienia. - Na początku uderzę go z przeciwnej strony, nie powinni się zorientować. To powinno dać kilka dodatkowych chwil na ostrzał. - Ukryjesz całą grupę? Bo może źródła ostrzału nie zauważą, ale inne cele już mogą. - Dlatego powiedziałem “kilka dodatkowych chwil”, a nie “urządzimy tu jatkę” - odparł z uśmiechem Ambroṩ. - Co mają w tym czasie robić pozostali? Nie ma tu wielu miejsc do ukrycia - Ja mogę wreszcie spróbować tych gnomich ciastek - Kvaser wyszczerzył się, trudno powiedzieć czy w żarcie czy na myśl o słodyczach. - Mogę ochraniać czaromiotów i tych co zostaną w tyle. Bez przywołania wierzchowca nie zbliżę się do czarnego. Jeśli one strzelają to nawet z nim jest mała szansa - Imra mruknęła z niezadowoleniem. - Jebane, bezczelne, dumne, głupie elfy - mruczała pod nosem Mmho te i inne bardziej nieładne słowa pod adresem elfów. - Czyli on atakuje sam, bo jest taki zajebisty a my stoimy i jemy ciasteczka? Po moim trupie. Jak już to leci cała dystansowa salwa od każdego kto może w tego jednego chujka. - Najwyraźniej czym bardziej rozłoszczona była Mmho, tym mniej przebierała w słownictwie. - Jak on padnie to dajemy w platynowe, dystansowo jak długo się da. - Po tych słowach spojrzała na Wędrowca - Bezimienny czy jesteś w stanie określić ich cel? - zapytała jeszcze raz. - Wygląda na to, że pozyskują metale. Miałoby sens, że to one zabiły i ograbiły tamte orki - co sugeruje, że źródło surowca ich nie interesuje, i zabierają wszystko, dosłownie dążąc po trupach do celu. Imra zabębniła palcami pogrążona w myślach. - Nijak ten plan nie wyjdzie jeśli te skarabeusze zareagują na nas wcześniej. Nie zrobicie wtedy tego szturmu na czarnego. Uprę się przy posłaniu kogoś na sprawdzenie. Niech będzie, że nie ma co ryzykować życia Vaali, to może posłać jakieś inne przywołane zwierzę. Ewentualnie ty Harranie możesz jeśli potrafisz. Dajmy na to tak na zasięg waszych strzał. Tymczasem wylądujmy dalej od tego tytana. Szkoda aby te golemy zabiły orły. Jak już się okaże, że jesteśmy w stanie tak blisko podejść to każde z was się ustawi i zaatakuje czarnego skarabeusza. Pasuje? Resztę dogramy w trakcie walki. - Vaala jest w przywoływaniach lepsza ode mnie - powiedział Harran. - Jestem za, zwiadowca powinien zbliżyć się na zasięg strzału, jeśli nie zareagują, możemy stamtąd rozpocząć atak. - Wędrowiec spojrzał jeszcze raz w stronę metalowego "boga". - A jak zareagują będziemy przynajmniej wiedzieć co potrafią - dodała Mmho. - Dobra - Powiedziała Vaala, po czym całe towarzystwo wylądowało jakieś 200 kroków od owych mechanicznych pająków, a wielkie orły odleciały(miały się jednak trzymać w pobliżu). Następnie Druidka przyzwała… Ognistego Żuczka wielkości kota, którego wysłała na zwiad, by ten poleciał w szeregi wrogów, a nawet i spróbował wylądować na tym krysztale-sercu martwego giganta… Nie doleciał nawet w pobliże serca. Gdy tylko zbliżył się wystarczająco, “metaliczne insekty” zareagowały od razu. Grad żelaznych igieł, połączony z błyskawicami dosłownie rozerwał biedne stworzenie na strzępy. Dobrze że było istotą przyzwaną, więc nie mogło zginąć. Aczkolwiek jego los był nie do pozadroszczenia. Wniosek był tylko jeden… potwory były wysoce agresywne i atakujące bez ostrzeżenia, czy litości. Niby nic nowego w Acheronie, ale… wykazywały się też wysokim stopniem synchronizacji. Atak niemal jednoczesny. Nawet ze strony stworzeń, które nie mogły go od razu spostrzec żuczka. - Och - wyrwało się tylko z ust Imry po tym pokazie siły. - Zdolne są i zgrane - dorzucił Harran. - Jeśli to one dopadły orków, to biedacy nie mieli szans. Zielona dziękowała w myślach swoim orczym bogą, że Bezimienny w porę zauważył dystansowość stworzeń. - Sukinsyny - Warknęła Vaala, przybierając już swoją ludzką postać - Spalę ich wszystkich… - Mówisz spalić - niziołek przybrał na moment wyraz twarzy pasujący bardziej do piromana niżeli wojownika, nawet jeśli trochę szalonego. - Również się nie obrażę. Ale no… kontynuujemy dalej z planem? - Imra odchrząknęła spoglądając na Mmho, Ambrosa i Bezimiennego. - Ambros chyba jeszcze przed chwilą był bardzo pewny siebie - niziołek spokojnie jak na siebie pokręcił głową, po chwili wyjął z torby jedno ciastko, odłamał połowę. Jedną część wepchał sobie do ust, drugą podał Imrze. Ta wzięła je i również schrupała. - dużo wskazuje na to, że będziemy razem lali krew - stwierdził jakby było to podstawowe prawo wszechświata.
__________________ To nie ja, to moja postać. |
19-06-2020, 12:02 | #34 |
DeDeczki i PFy Reputacja: 1 |
|
20-06-2020, 21:47 | #35 |
Moderator Reputacja: 1 | Decyzje padły. Mieli chwilę na przygotowania. Oprócz Vaali, Harran również przygotował się magicznie, jak i Kvaser budząc ochronę przed tym czym mogli potraktować przeciwnicy. “Magowie” zrobili to co magowie zrobić powinny. Vaala przywołała niszczącą burzę ognia. Harran posłał lodową błyskawicą w tego osobnika który najbliżej jego celu. Oba były celne i niszczące, choć trzeba było przyznać że mechaniczne konstrukty były uparte w swym trwaniu przy egzystencji. Tymczasem snajperzy zasypywali przywódcę przeciwnika strzałami lub najbliższe cele. Ambroṩ zaś miał problem. Nie widział celu. Zwykle nie było to aż tak dużym problemem. Inne zmysły rekompensowały mu brak wzroku. Zwykle… tym razem jednak zapanował metaliczny hałas, który nie ułatwiał i tak trudnego zadania ślepemu łucznikowi. Problem bowiem polegał na tym, że o ile wizualnie wszystkie automatony się różniły barwą i kształtem pancerza, to… nie na tyle, by brzmiały inaczej. Trudno było wychwycić tę różnicę w dźwiękach. Posyłane strzały trafiały w przeciwników, ale ile jego “ochronę”... lub inne cele. Mmho nie mogła nawet dosięgnąć celu jakim był adamantowy automaton. Na szczęście było jeszcze wiele innych celów. Wędrowiec, Kvaser i Imra ruszyli w kierunku calu, każde nadnaturalnie przyspieszone. Wędrowiec miał przewagę i jak tylko był pewien iż Vaala jest bezpieczna… teleportował się ku ich celowi. Kvaser i Imra… mimo że szybcy… nie mogli się mierzyć z natychmiastową teleportacją. Na ich szczęście. Za to stali się celem zmasowanego ataku stworów… igłowe pociski które były tak skuteczne przeciw żukowi, zdołały jedynie ukąsić… boleśnie acz niezbyt szkodliwie. Oczywiście złote posłały błyskawice w ich kierunku. Te jednak spłynęły po nich jak woda po kaczce. Mały i szybki niziołek uskakujący z małpią zręcznością przed mechanicznymi piłami potworków zdołał przemknąć przez ich szeregi. Imra… została zatrzymana, acz jej ulubiona broń zmiażdżyła pancerze tych potworków które próbowały ją dziabnąć ruchomymi zębatymi ostrzami. Wędrowiec zaatakował poważnie uszkodzonego potwora, któremu magia i strzały ślepego półelfa poważnie nadszarpnęły konstrukcję. Trafił, a potem…. nastąpiła magiczne eksplozja. Niewidzialna fala przeszyła ciało awanturnika, a choć Wędrowiec nie poczuł bólu, to skutki były o wiele straszniejsze. Buty przestały działać, ciało skurczyło się do pierwotnej formy. Było to niemal bolesne czuć jak wszystkie psioniczne efekty po prostu ulegają wymazaniu. Zwłaszcza nieprzyjemnym widokiem było rozwianie się jego mentalnego ostrza, nawet jeśli nie przepadało na zawsze. Opaska na jego głowie jak i buty oraz pierścień na jego palcu stały się martwe… oby nie permanentnie. A choć miał przed sobą tylko dwa platynowe i pokiereszowane stwory. Niemniej za sobą drogę w dół po niemalże pionowej ścianie. I niedobitki wrogów. I sojuszników. Dla Mmho pokaz magii był imponujący. To co robili inni towarzysze również. Faktycznie, zadanie trafiło na nie byle kogo. Łuczniczka nie opuszczając swojej pozycji nadal strzelała w cele znajdujące się w jej zasięgu. - To było świetne - powiedział Harran do Vaali. - Zawsze jesteś taka... gorąca? - spytał, po czym poczęstował tym samym zaklęciem co poprzednio największe skupisko wrogów. Vaala spojrzała na Harrana, mrużąc oczy. Nie powiedziała nic… a zamiast tego, ruszyła pędem do Irmy. Stojąc obok niej, ramię w ramię wśród wrogów, przywołała kolejny magiczny twór. Płonący wąż, wijący się z jej dłoni przemknął przez przeciwników. - No no! Taka kruszyna a tyle zapału! - wykrzyczała Imra ponad metalicznym chrzęstem żuków. Sama starała utrzymać je na zasięg swojej broni. Ta nagle zabłysła magią i łukami elektryczności, które spłynęły ze skóry półelfki. Coś się w niziołku zmieniło. Trwało to chwilę. Gdy magowie skończyli swoje salwy, a łucznicy oddali strzały, Kvaser postąpił kilka kroków do przodu. Powoli, trzymając niedbale miecz oparty o ramię. Jego ruchy były dziwnie luźne, jakby całe napięcie złości, emocji, intensywnych uczuć nagle zeń zeszło. Niezwykle spokojny, tylko wyglądający osobliwie niziołek spoglądał na armię maszyn. Powietrze wokół Wściekłego Borsuka falowało. Żar powoli wylewał się z jego ciała. Bujna, rozczochrana grzywa powiewała do góry jakby stał pod gorącym piecem. Mały wojownik uśmiechnął się szeroko i oblizał suche wargi. Serce pompowało krew jak szalone, naczynia krwionośne w oczach pękały. Rumiane wykwity przekrwionych mięśni kontraktowały z czarnym tuszem tatuaży. Kvaser wcale się nie uspokoił. On tylko zbierał gniew. Trwało to ułamek sekundy gdy w pozornie tych samych oczach co przed sekundą zapłonęły szalone świetliki najprawdziwszego w świecie obłędu. Skóra niziołka zaparowała jak gorące żelazo po zetknięciu z wodą. Momentalnie otoczyły go czarne, dymne postacie, wyłaniając się znikąd jakby ciągle przy nim były. Przestrzeń wokół małego wojownika wypełnił dźwięk skwierczenia i jakieś nierozróżnialne, warkotliwe szepty. Ruszył biegiem, chociaż bardziej trafne było powiedzieć, iż jeszcze pomiędzy jednym mrugnięciem oka a następnym stał przy nich, a potem już rozpędzona kulka kończyn, stali i cienistego dymu skakała pomiędzy mechanicznymi owadami. Niziołek uchylał się przed ciosami, przeskakiwał pomiędzy odnóżami, przestrzeliwał się. Gdyby nie prędkość, można było uważać, iż to popis akrobatyczny. W którym tylko losowa kończyna, fragment ciała, głowa, cześć miecza pojawiały się i znikały z całunu duchów otaczający Kvasera. Dziś bez krwi Borsuku, co to za walka? Kogo dziś mścimy? Zabij, niszcz, czemu to nie krwawi… Cały Archeon wymaga pomsty, ale to nie nasza wojna. Nasza, nasza, szczątki martwej potęgi pożeranej przez robactwo! Pędź mały! Zawsze te głosy w głowie. Jego droga, jego przysięga, jego totem. Zemsta. Rano, jedząc, śpiąc, kochając się, zawsze te szepty. A gdy jego gniew powstawał, głosy były silniejsze, żywsze, cały tabun umarłych i tych którzy nigdy nie żyli od niego mówił. I lubił ten głos. Przypominał. Wspierał. Przyjaciele. Jedni z ostatnich. Uskoczył przed metalowymi żuwaczkami stwora wskakując od razu na wystający pręt z korpusu martwej, metalowej istoty. I potem na kolejny, i kolejny, skacząc w górę po fragmentach istoty z tą samą dziwną, niemal zwierzęcą gracją. Można było odnieść wrażenie, iż zmiana kierunku ruchu nie zrobiła na nim wrażenia. Kvaser nie wspinał się, lecz po prostu wykonywał kolejne, wysokie skoki w płynnym ruchu. Miałem kiedyś serce, oddałem serce. Pędź Borsuku póki żyjesz. Chcę niszczyć. Zniszcz coś. Wreszcie doskoczył do miejsca skąd z bliska widział Wędrowca i resztki generała tych istot. Niziołek wyszczerzył się obłąkańczo widząc co przydarzyło się towarzyszowi i zaśmiał w wniebogłosy. - Skarlałeś! Rzucił donośnie przetaczając się po po kolejnym kawałku konstrukcji, skacząc przez kolejny w kierunku pierwszego z platynowych stworów. - Do ciebie mi jeszcze daleko! - odkrzyknął mu automaton, po czym szybkim ruchem odtworzył swoje myśloostrze i zamachnął się na drugiego ze skarabeuszy. Utrata części magii zabolała, ale nie mogła go powstrzymać.
__________________ Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura. |
23-06-2020, 07:25 | #36 |
Reputacja: 1 |
|
26-06-2020, 21:04 | #37 |
Reputacja: 1 | Post wspólny - wyskakujący spod gleby Zamach i cios… duży miecz w dłoniach Kvasera wydawał się lekki jak piórko. Ostrze broni niziołka strzaskało pancerz niszcząc głowę i przecinając jedną trzecią korpusu platynowego żuka. To wystarczyło by wyeliminować mechanicznego potworka. Wędrowiec zaś uniknąwszy ataku zębatym ostrzem platynowego, odpowiedział kontrą świeżo utworzonej broni. Równie zabójczą, co cios Kvasera. Udało im się. Pokonali wrogów i stali na brzegu szczeliny na wysokości “obojczyka”. Nie była ona duża… i jeszcze mniejsza dalej zwężając się. Wędrowiec ledwie zmieściłby się w dalszej części tej “nory”. Kvaser nie miał takich problemów. Jego wzrost był idealny do tej sytuacji. Z głębi ciała stalowego giganta dochodziły metaliczne odgłosy przypominające dwójce awanturników na szczycie. Wrogowie kryli się w środku. Nawet jeśli niegroźni to kłopotliwi. Tymczasem na dole reszta drużyny wzięła się za sprzątanie. Harran połączył lodowym łukiem dwa złote potworki… Jednakże tym razem potworki oparły się jego magii. Bo raczej nie były odporne na lód. No cóż, wyglądało na to że przeciwnik miał jakiś rodzaj odporności na magię. Był to oczywiście problem, acz niewielki… wszak raz już się to wcześniej Harranowi udało ją przełamać. Więc pewnie mogło by się udać po raz drugi. Imra zaś zamachnęła się swoim młotem i z rozpędu wykorzystując całą swoją siłę oraz smoczą moc wypełniającą jej żyły zaatakowała przeciwników. Ciosy raz po raz spadały na wrogów miażdżąc całkiem jednego skarabeusza i poważnie uszkadzając kolejnego. Jej straszliwy pokaz umiejętności nie wpłynął w żaden sposób na pozostałe przy funkcjonowaniu automatony. Niemniej płomienie druidki w postaci ognistej wstęgi dobiły jednego i ubiły kolejnego, także uszkadzając kolejne. Przebiwszy się przez ich odporność ogień topił pancerze uszkadzając kolejne stwory. A druidka przybliżyła się do atakowanej wojowniczki. Która to unikała mechanicznych ostrzy, czasami cudem, flankujących ją automatonów. Mhograah dokładała się do tej pomocy dla Imry kolejnymi naciągnięciami cięciwy posyłała strzałę za strzałą pozbywając się kolejnego zagrożenia dla Imry (no i obecnie Vaali). Wspomniała też Ambroṩowi, które to stwory należałoby usunąć. Taka wskazówka ślepemu łucznikowi całkowicie wystarczyła i spełnił jej prośbę morderczą serią strzał zabijając obu złotych wrogów, które ośmieliły się oprzeć się magii Harrana. Walka choć zaciekła niewątpliwie toczyła się po myśli awanturników. Potwory stawiały uparty i zaciekły opór, ale nie dość skuteczny by zagrozić napastnikom. Pojawiające się w szczelinach potwory raczej nie mogły tego zmienić. Jednakże miały tylko odciągnąć uwagę. Atak nastąpił gdzie indziej. Spod ziemi. Pierwszy zauważył to Ambroṩ… subtelne drżenie podłoża. I zdążył uskoczyć przed potworem dosłownie wyskakującym spod gleby. Jego zębate ostrze mignęło przed nim. Harran nie miał tyle szczęścia, ani Vaala. Niemniej żadne z nich nie było nowicjuszami, a choć wdzierające się ciało zębate ostrza były bolesne, to ich refleks i zimna krew pozwoliły im uskoczyć nim broń potworów dosięgła ich witalnych organów. Choć fontanna krwi wyglądała całkiem groźnie. Półorczyca także uniknęła podstępnego ataku, Imra… zdradzieckiego ciosu w plecy też, choć w jej przypadku zębate ostrze zaiskrzyło na zbroi zostawiając rysę. Wędrowiec spojrzał w głąb tunelu, ale jego wzrok szybko przeniósł się na pole bitwy pod nimi. Największe zagrożenie wyeliminowane, ale walka nie była jeszcze zakończona. -Musimy im pomóc - odezwał się do niziołka - Idziesz ze mną? Serce poczeka. Niziołek spojrzał gniewnym, lecz zaskoczonym wzrokiem w dół, w stronę drużyny. Nie lało się zbyt dużo krwi, mieli przewagę liczebną, bliską Imrę i półorczycę… Wściekły Borsuk warknął gniewnie. - Po cholerę? - Bo tu tylko sobie popatrzymy - nie dam rady przeciskać się w pancerzu - odpowiedział szybko, z powątpiewaniem patrząc w tunel - Idziesz czy nie? - Idę dokończyć co zaczęliśmy - Kvaser stwierdził spluwając na ziemię i szerokim gestem ręki dając do zrozumienia “za mną” ruszając w stronę tuneli. - Nie wchodź tam sam, nie dam rady walczyć w środku, za ciasno jest. Wrócimy później Kvaser posłał w kierunku wędrowca wiązankę, iż ten mógł się dowiedzieć co robiła jego matka, z kim, za ile, w jakich okolicznościach, co w tej całej historii robiły wieprze, elfy i gnomy oraz czemu odziedziczyła taki negocjowany afekt po prababce, a potem, już pod nosem zaczął marudzić na ojcowską krew tchórza, zdrajcy i psubrata który opuszcza misję. *** Mmho odwróciła się tylko, nie zmniejszając w ogóle dystansu między sobą a maszyną, by zacząć z bliskiej odległości wpakowywać w nią strzały, jedną po drugiej. - Ambros dwóch białych. Jeden za tobą, drugi między nami - powiedziała. Chociaż zakładała, że ich obecność pół-elf musiał usłyszeć, wolała rzucić słowa na wiatr, niż ten fakt przemilczeć. Elfka spodziewała się, że żuki mogą być niepodatne na jej pokaz siły. Mimo to była lekko zawiedziona. Długo nad tym się jednak nie mogła zastanawiać bo nowa porcja żelastwa wyskoczyła spod ziemi rysując jej i tak wysłużoną zbroję. Puściła celów dobierając miecz. Wróciła do rzezania. Afreeta syknęła ostrzegawczo, ale jej ostrzeżnie przyszło odrobinę zbyt późno. Mechaniczne paskudztwo wylazło spod ziemi. Magia okazała się zbyt słaba i Harran poczuł ból w plecach. Obrócił się, równocześnie cofając się o dwa kroki, po czym potraktował przeciwnika błyskawicą. - Pieprzone… pająki! - Krzyknęła zraniona Vaala, po czym odskoczyła w bok, do Półelfki. Przylgnęła plecami do pleców, by tak się osłaniać, wśród sporej liczby otaczających je obie wrogów. - To ja - Powiedziała krótko “dzikuska” do Wojowniczki, gdy… właściwie to ich tyłki wprost się zderzyły, po czym przywołała kolejną moc, rażącą prosto z niebios jej wrogów swymi mocami i ogniem. Imra drgnęła kiedy druidka na nią wpadła. Gdyby nie jej słowa najpewniej by zaatakowała. - To chyba żuki - poprawiła ją dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że mówi do znawcy natury.
__________________ To nie ja, to moja postać. Ostatnio edytowane przez Wila : 26-06-2020 o 21:10. |
19-07-2020, 00:24 | #38 |
Moderator Reputacja: 1 | Niziołek marudząc pod nosem ruszył w głąb ciała martwego mechanicznego tytana. Buzująca niczym ogień krew w jego żyłach motywowała go do pośpiechu. Nie było tu zbyt wiele miejsca. Ciasna szczelina utrudniała poruszanie i walkę. Jemu przynajmniej. Krótkie mechaniczne piłoostrza wydawały się tu idealne. I jedno nawet pomacało żebra, gdy niziołek wymijał skarabeusze. Wreszcie dotarł do końca tunelu otwierającego się wprost na klatkę piersiową. I… na moment zamarł. W klatce i brzuchu mechanicznego tytana roiło się od skarabeuszy. Tych mechanicznych insektów było tu dziesiątki. Większość z nich była blada, electrumowa, ale były i złote i platynowe. Adamantowego nie dostrzegł, acz to nie znaczyło że ich nie ma. Cóż… nie dostrzegł małego adamantowego skarabeusza. Bo automatony montowały tu zużywając przetopiony błyskawicami metal nie tylko małe insekty z którymi się drużyna zetknęła. Tu w głębi korpusu tytana, budowane były olbrzymie odpowiedniki skarabeuszy. Jeden adamantowy, dwa złote (już na ukończeniu) i dwa platynowe. Podczas gdy zwykły automaton był wielkości dużego psa. Te osiągały wielkość wołu i większy stopień skomplikowania. Niewątpliwie nie tylko nieco większymi wersjami oryginałów. No cóż… niziołek nie przybył tu podziwiać maszynerii. Tylko znaleźć serce. Niestety kompas został u wędrowca, więc Kvaser musiał wydedukować gdzie jest ich cel. Nie było to jednak trudne. Wystarczyło prześledzić spojrzenie po dziwnych linach które dostarczały energię, od gigantycznych insektów do… jego źródła. Dziwnej konstrukcji po części przypominającej to co widzieli na statku. Po części… bo tym razem zielonkawy rdzeń zielonkawy rdzeń[/url] zamknięty był w grubej adamantowej trumnie. A błyskawice.. były zielonkawe w barwie i chyba nie były energią piorunów. Trumienka umieszczona była gnieździe metalowych lin na wysokości serca i niewiele większa od tego, które widzieli na statku. Tyle że sam adamant był cięższy z pewnością od stopów użytych na budowę serca Statku. Kvaser wyszczerzył się szeroko obserwując emanujący zielonymi błyskawicami niezwykłej energii, rdzeń. Wyszczerzył się zadowolony, chociaż trudno było dociec co powoduje jego nagłą wesołość, jak to już u szaleńców bywa. Duchy zemsty szeptały, wyły w jego głowie i wspominały dawne krzywdy. Wszystko to ginęło nie w adrenalina płynącej w żyłach niziołka, lecz czystym płomieniu wściekłości. Serce promowało żar, to od tego żaru jego ramiona i nogi będą za godzinę jednym, wielkim siniakiem na skutek pękających naczyń. Biała oczy wyglądały już jak malowane krwią. To mogłoby mnie powstrzymać? Jestem tutaj aby zabijać bogów… jednego... Ruszył do przodu szybkimi susami, bardziej jak zwierz niż istota humanoidalna. W jakiejś pokrętnej akrobacji wybił się nogą i ręką, przeleciał pomiędzy szczelinami metalu, chwycił dłonią kolejnej, stając na kawałku złomu i wybijając się ponownie. Był nie tylko zbyt szybki dla mechanicznych żuków, lecz nawet te pojedyncze ataki które sięgały go, zatrzymały się na zbroi małego wojownika. Następny skok doprowadził Kvasera do wiszącej do górny nogami pozycji, w której to niziołek pozycji, herkulesowym wyczynem wysychał piorunujący rdzeń z jego gniazda. Był przy tym dziwnie cichy, oddychał tylko miarowo, szybko jak zdyszany pies, lecz nie krzyczał, nie wył. Ciche, agresywne zdechnięcie mieszały się ze szczękiem metalu gdy niziołek usunął urządzenie z jego miejsca. To zaczęło spadać w dół. Wściekły Borsuk urwał srebrny guzik ze swej koszuli – zawsze rano odrastał – i odepchnął się nogami od sufitu, zwisając głową w dół. W tej pozycji, pochwycił urządzenie w locie, starając się zarzucić je na barki, i zaczął powoli odbijać się nogami od wystającego metalu minimalizując impet uderzenie. Nawet mimo tego, bliżej niezidentyfikowane kawałki złomu opadły na dół pod siłą małego wstrząsu. Niziołek nie napawał się radością z wykonania pierwszego etapu zadania, po prostu ruszył przed siebie truchtem trzymając rdzeń na plecach, powoli się rozpędzając. Ponownie, tym razem pracując nogami, kołysząc się na boki szybkimi odbiciami. Wkrótce przeszedł już miejsce startu, zmierzając dalej ku tunelom. Ból stał się towarzyszem Kvasera. Palący i przeszywający ból. Trumienka którą zdobył nie była szczelna i w niziołka uderzały wyładowania zielonkawej energii przenikające aż do kości. Wywoływały też nieprzyjemne dreszcze i gdyby nie podwyższona wytrzymałość Kvasera to mogłyby pewnie wywołać coś jeszcze. Niemniej Kvaser nie miał czasu się tym przejmować. Ukradł “skarb” i nagle stał się celem numer jeden dla całego roju. Z czego największym problemem był złoty skarabeusz, który właśnie się przebudził. Ten większy niż zwyczajne robale, złoty skarabeusz. Na szczęście dla niziołka, ten olbrzym nie mógł podążyć tą drogą którą się wspinał niski awanturnik. A drobnicę… można było zignorować przeskakując z żebra na żebro z małpią zręcznością, by wydostać się z tego miejsca jak najszybciej. Szał wszak nie potrwa wiecznie. Bez problemu udało mu się dotrzeć wyjścia i puścić w sprint. Już widział stojące tam skarabeusze. I Ambroṩa...
__________________ Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura. |
19-07-2020, 11:27 | #39 |
DeDeczki i PFy Reputacja: 1 |
|
19-07-2020, 18:55 | #40 |
Reputacja: 1 | Padły hasła do odwrotu, więc cała drużyna ruszyła ku orłom. Na przedzie oczywiście czarodziej, bo był najbliżej nich… a mając za sobą lodową ścianę mógł się nie martwić o ostrzał swoich pleców. Inni też nie… poza Imrą. |