Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 23-09-2020, 12:29   #1
 
Ayoze's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputację
Klątwa Strahda (18+)






Nad okolicą szalała burza.

Zamek Ravenloft górował majestatycznie nad ponurą, spowitą mgłą doliną a wysokie, łukowate okna ziały nieprzeniknioną czernią. Zbudowana na stromej stronie klifu o wysokości tysiąca stóp budząca strach forteca była domem Pradawnego Zła i wiedział o tym każdy mieszkaniec Barovii. Istoty będącej kombinacją wszystkiego, co nieczyste, niesamowite, plugawe i odpychające.

Nagle błyskawica rozdarła zachmurzone niebo, oświetlając stojącą na jednym z balkonów wysoką, smukłą postać. Pana Ravenloftu, Strahda von Zarovicha. Jego płonące wiecznym głodem oczy patrzyły prosto w mżący zmierzch, majaczące nieopodal szczyty i kilka świateł palących się w domach wioski znajdującej się poniżej. Przycisnął dłoń do piersi i wymruczał - jakby składając obietnicę, a może przeklinając - jedno imię:
- Irina.

Skrzywił się na myśl o niej, odsłaniając długie, wampirze kły. Zimny wiatr ciskał wokół niego martwe liście, szarpiąc energicznie jego obszytą aksamitem peleryną. Kolejna błyskawica rzuciła jasne światło na twarz Strahda. Brutalne oblicze mieszało się z arystokratyczną, ciężką do zdefiniowania delikatnością a cała jego sylwetka przekonywała, iż jest to ktoś przyzwyczajony do posiadania całkowitej władzy. W oczach omiatających okolicę nie było żadnej litości, raczej cień szaleństwa.

Nagle jego wzrok przykuła grupa przybyszów, która pojawiła się w dominium. Ruszyli Starą Drogą w kierunku wioski. Grymas na jego twarzy w jednej chwili zmienił się w przewrotny uśmiech. Wszystko układało się po jego myśli. Ich wizyta była nader spodziewana i oznaczała tylko jedno - misterna intryga zaczęła przynosić efekty. Wszystkie pionki zostały ostatecznie rozłożone na szachownicy życia i gotowe do odegrania swoich ról.

Kolejna błyskawica rozdarła ciemność, balkon był już jednak pusty. Nocną ciszę wypełniało jedynie zawodzenie wiatru.
Władca Ravenloftu miał zamiar niebawem osobiście powitać przybyłych do jego królestwa.


 
Ayoze jest offline  
Stary 24-09-2020, 08:44   #2
 
Ayoze's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputację


14 dzień Marpenoth 1491 RD,
gdzieś na drodze między ruinami Dragonspear a Daggerford,
Wybrzeże Mieczy, wieczór.





Księżyc wznoszący się nad Wybrzeżem Mieczy świecił tego wieczora słabo, a jego blask z trudem przedzierał się przez ciężkie, posępne chmury wiszące nad okolicą. Nie przeszkadzało to jednak zbytnio szóstce podróżnych, którzy już wcześniej rozbili obóz na niewielkiej polance otoczonej sporym, sosnowym zagajnikiem. Szczapy w ognisku strzelały wesoło, dając przyjemne ciepło i światło, które z pewnością widać było ze znajdującej się kilka kilometrów na zachód Kupieckiej Drogi prowadzącej do Waterdeep i jeszcze dalej, aż do Neverwinter. Szlak ten miał jednak to do siebie, że podróżowały nim mocno uzbrojone karawany kupieckie i awanturnicy, którzy potrafili radzić sobie z problemami, dlatego nie był aż tak niebezpieczny, jak przedstawiano go w przeróżnych opowieściach i plotkach.

Przekonaliście się o tym sami, gdyż od kilku dni nic szczególnego się nie działo. Tak za dnia, jak i w nocy. Poznaliście się wszyscy niemal tydzień wcześniej w karczmie "Błękitny Gryf" w niewielkiej wiosce Souber, będącej przystankiem dla handlarzy i kupców podróżujących głównym traktem. Enola z Courynem (i jego tygrysicą) podróżowali razem już jakiś czas, zahaczając o wioskę w drodze do Neverwinter, Nicodemus spotkał starą znajomą Ritę właśnie w gospodzie i oboje rozglądali się za jakimś zajęciem. Samwise od dłuższego czasu przemieszczał się z miejsca w miejsce, najmując się do przeróżnych zadań o mniejszym splendorze niż te, którymi zajmował się kiedyś. Jane również była w drodze od dłuższego czasu.

To właśnie w "Błękitnym Gryfie" przeznaczenie połączyło was ze sobą. Waszą uwagę zwróciło dość krzykliwie napisane ogłoszenie wiszące na tablicy w gospodzie - pewien kupiec z Daggerford miał problem z niedoszłym zięciem, który porwał jego córkę. Za jej odzyskanie z rąk porywacza oferował po dwieście złotych monet na głowę, więc taką pracą warto się było zainteresować. Zwłaszcza, że z Daggerford było już rzut beretem do Waterdeep oferującego większe możliwości i szerszy wybór zajęć. Skoro cel mieliście ten sam a wspólna droga zawsze ciekawsza (i bezpieczniejsza) niż samotna podróż, postanowiliście wyruszyć razem, by nająć się do tej prostej - zdawałoby się - roboty.

W ciągu kolejnych kilku dni w drodze zdążyliście nieco się poznać, a pogoda, mimo iż jesienna, była całkiem przyjemna, więc podróż upływała w całkiem miłych okolicznościach przyrody. Wędrując głównym szlakiem minęliście leżące na wschodzie ruiny zamku Dragonspear, który ponoć był kiedyś krasnoludzką fortecą, domem przeróżnych potworów a nawet siedzibą Lśniącej Pani i jej Krucjaty. Obóz, który rozbiliście dwa dni drogi od ruin, tego pochmurnego, chłodnego wieczora pachniał ciepłą strawą i ogniem. Jedliście, rozmawialiście, odpoczywaliście. Według mapy Enoli jutrzejszego popołudnia powinniście byli dotrzeć do Daggerford. Wiatr niósł ze sobą obietnicę zimnej nocy, więc stłoczyliście się nieco bardziej przy ognisku, chłonąc jego ciepło. Las był wyjątkowo cichy tego wieczoru, a na granicy waszego obozowiska zaczęła unosić się delikatna mgła, przydając okolicy niemal mistycznej aury.


 
Ayoze jest offline  
Stary 24-09-2020, 22:08   #3
Młot na erpegowców
 
Alex Tyler's Avatar
 
Reputacja: 1 Alex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputacjęAlex Tyler ma wspaniałą reputację
Siostra Rita Marvella spędziła sporo czasu w Waterdeep. W tym okresie ostrze jej pokaźnego amnijskiego montante zebrało srogie żniwo pośród tamtejszych opryszków, wyznawców chaotycznych bóstw i bestii czających się w najgłębszych zakamarkach miasta wspaniałości. Również niejeden zbir i złodziej trafił przed oblicze sprawiedliwości, zaciągnięty tam brutalną siłą, uprzednio też odpowiednio „zresocjalizowany” uderzeniami jej pancernych rękawic. W końcu jednak, wkrótce po rozbiciu wespół z paroma najemnikami pewnego pokaźnego kultu Talony, bitewna zakonnica uznała, że oddała już wystarczające zasługi prawu w tym miejscu. Wtedy to postanowiła ruszyć dalej na północ, kontynuując jej ciągnącą się od Tethyru pielgrzymkę i zarazem krucjatę przeciw chaosowi i bezprawiu. Pewna plotka sprawiła jednak, że tymczasowo zmieniła zdanie i skierowała się po swych wcześniejszych śladach ku południu. Stało się tak bowiem Leoric Wynd, paladyn Torma kurujący rany w gospodzie „Pod Ziejącą Czeluścią”, rzekł jej poufnie, że w słyszał, iż południowe okolice mostu Boareskyr, a dokładnie Las Trollego Pazura, stały się od niedawna domem plugawej sekty Cyrica. Jako, że sam nie mógł w swoim stanie się nią zająć, ani też nie miał komu tego wyznaczyć, postanowił odwołać się do praworządnego serca Rity. Więcej nie było konieczne. Możliwość wywarcia słusznego gniewu na wyznawcach jednego z najbardziej bezprawnych, przewrotnych i oszukańczych bóstw sprawiła, że wojenna kapłanka momentalnie poczuła w sobie boski zew i niemal natychmiast wyruszyła w drogę.


Mijały dni, zaś kobieta niestrudzenie i nader bezpiecznie podróżowała Kupiecką Drogą ku wytyczonemu celowi. W trakcie swej wędrówki minęła Daggerford, ujrzała ruiny zamku Smoczej Włóczni, pokonała Przesmyk Umarlaka i sięgnęła niemal celu zatrzymując się przed zmierzchem w niewielkiej wiosce o nazwie Souber. Tam też od razu, zgodnie z rozsądkiem, postanowiła skierować się do jedynej gospody w osadzie, ochrzczonej „Błękitny Gryf”.


Od wejścia sporej, drewnianej izby, krąg światła ziluminował rosłą, albowiem mierząca niemal sześć stóp kobietę, ściągającą właśnie swój szkarłatny, zakonny welon. Nawet w tym miejscu, które to nierzadko bywało przymusowym postojem dla wielu poszukiwaczy przygód, drużyn najemników oraz karawan ciągnących z różnych miejsc od Calimportu aż po Waterdeep, i z powrotem, prezentowała ona dość niecodzienny widok. Jej młoda, acz sroga pobliźniona twarz, nosząca wielokrotne ślady znoju gościńca i trudów wojaczki, wciąż prezentowała się dość atrakcyjnie. Odsłonięta właśnie głowa okazała się być pokryta długimi do ramion, równo przyciętymi z monastycznym rygorem włosami, śnieżnobiałymi niczym szczyt Kopca Kelwina. Na licu, pod jednym z szafirowych oczu, miała wytatuowaną czarnym inkaustem małą, pancerną rękawicę upstrzoną promieniującym, złotym okiem w równobocznym trójkącie. Nie zważając na ciekawskie spojrzenia zgromadzonych, bitewna zakonnica, skierowała się ze zdecydowaniem ku szynkwasowi, tupiąc przy każdym kroku w posadzkę swymi ciężkimi obcasami. Dziewka obdarzona była sylwetką dzikiej pantery, muskularną i emanującą zręcznością, nieujmującą jednak w niczym jej naturalnemu i drapieżnemu kobiecemu wdziękowi. Wojenna kapłanka nosiła na sobie piękną, pełną zbroję płytową koloru głębokiego obsydianu, inkrustowaną srebrem i przyozdobioną licznymi dewocjonaliami oraz przypieczętowanymi religijno-prawnymi formułkami, spisanymi na pergaminie. Przy poruszaniu mieniła się ona delikatnie w migotliwym blasku paleniska, łojowych świec i rozgorzałych żywicznych łuczyw. Ramiona i nogi pancerza częściowo zakrywały wyzierające spod spodu elementy szkarłatnych, wykańczanych złotem monastycznych szat, krojem bardziej dostosowanych do wojennych zmagań aniżeli klęczenia w celi. Na plecach świętej wojowniczki wisiały w poprzek do siebie sajdak z kompozytowym łukiem i strzałami, oraz olbrzymi miecz w pochwie, mierzący niecałe pół stopy mniej niż sama właścicielka. Wszechwidzące złote oko umieszczone w równobocznym trójkącie zdobiło także wierzch każdej z jej czarnych rękawic, co typowy mieszkaniec krain skojarzyłby najpewniej z symboliką boga Helma, a z czym uczony zaznajomiony z różnymi kultami poniekąd by się zgodził, choć nadałby jej o wiele bardziej ponurą etymologię. Ogółem kobieta sprawiała wrażenie śmiertelnie groźnej justycjariuszki, umiłowanej w perfekcyjnym porządku i harmonii. O czym zaświadczało to, że żaden element jej ubioru czy ekwipunku nie był brudny, ni poluzowany. Każdy stanowił wręcz idealnie dopasowaną część spójnej całości.




Rita u karczmarza zamówiła jedynie skromną izbę na noc, kąpiel, proste jadło i szklanicę wody. Następnie zasiadła przy jednym z odosobnionych stolików, na miejscu uwalniając się od ciężaru zbędnego ekwipunku. Zanim przyszło jej zamówienie, kobieta zlustrowała osądzającym spojrzeniem wnętrze głównej sali. Nie dostrzegłszy niczego ani nikogo szczególnie godnego uwagi, zabrała się do posiłku i napitku gdy tylko zjawiła się dziewka służebna. Po posileniu się kobieta udała się dokonać ablucji, a potem na spoczynek. Tenże jednak musiała poprzedzić zwyczajową sesją umartwiania oraz gorliwą modlitwą. Reguła jej surowego zakonu głosiła bowiem, że brak wiary powoduje zepsucie duszy, zaś nadmiar wygód korumpuje ciało. Dlatego też pierwsza praktyka służyła hartowaniu cielesnej powłoki, druga zaś duszy. Obie były uważane za niezbędne dla zachowania dyscypliny i podtrzymania procesu samodoskonalenia jednostki.


Spoczynek na kiepskim, acz czystym sienniku, nie okazał się dla kobiety zbyt przyjemny. Lecz nie było to rezultatem jakości łoża, czy wpadającego w nadmiernej ilości przez nieszczelne okiennice nocnego światła, a dziwnego snu, który sprawił, że obudziła się nagle zlana potem. Święta wojowniczka zazwyczaj spała spokojnie i nie miewała żadnych snów, co spowodowało, że doznana wizja wywołała w niej pewien niepokój. Dodatkowo symbolika i niejasność eksperiencji, którą wyjątkowo doświadczyła, wskazywały, że mógł to być jakiś ukryty przekaz od jej boga. Dlatego już będąc na jawie, próbowała trzeźwo uporządkować to, co dostrzegła w onirycznej krainie. A była to wizja pięciu ogników, które wyłoniły się ze skalnej jamy, na której szczycie legał błękitny gryf. Udały się one w nieznanym celu za drogowskazem północnych gwiazd. Jednak nim pokonały większą część drogi, objął je całun ciemności. Ogniki wyglądały na zagubione i zaczęły błąkać się bez ładu pośród mroku. W pewnym momencie bitewna zakonnica dostrzegła, że gdzieś z niebios bacznie obserwowały je wielkie, krwistoczerwone ślepia. Biła od nich tak dojmująca, niewysłowiona i pradawna groza, że nawet dzielna wojenna kapłanka nie mogła długo wytrzymać konfrontacji z tym spojrzeniem. A to sprawiło, że danym momencie się obudziła. Po parokrotnym przemyśleniu całej wizji kobieta uznała, że nic z niej nie rozumie poza tym, że cała zagadka musiała wiązać się w jakiś sposób z austerią, w której korzystała z gościny. Dlatego też postanowiła zatrzymać się na miejscu przez jakiś czas. Przez co przy okazji zupełnie zapomniała o kulcie Cyrika, który wcześniej zamierzała zniszczyć.


Następne dni okazały się owocować w wypadki, które Rita próbowała jakoś złożyć do kupy, w celu rozjaśnienia tajemnicy z jej snu. To, że w ciągu tego czasu napotkała w tym miejscu szlachetnego paladyna, Nicodemusa Mora starego druha z czasów przygód w Waterdeep, uznała za obiecujący początek. Żeby jednak nie zapeszać, Marvella postanowiła jeszcze nie dzielić się z nim swoimi spostrzeżeniami na ten temat. W każdym razie para, po odświeżeniu nie tak dawnej znajomości, postanowiła porozglądać się za jakimś ciekawym zajęciem na miejscu. Zaś w międzyczasie przez wioskę przewinęła się garstka różnych awanturników i podróżników, niewielu z nich wzbudziło zaufanie służki prawa i porządku. Pewnego dnia kilkoro z tej gromadki, w tym wcześniej wspomnianego paladyna, zainteresowało jakieś ogłoszenie pochodzące z Daggerford. Nie brzmiało ono przesadnie wyjątkowo, jakiś kupiec miał problem z niedoszłym zięciem, który porwał mu córkę. Typowa kłótnia rodzinna. Zapłata jednak była wystarczająca, by zainteresować nawet najbardziej wybrednego kondotiera. Co mogłoby wydawać się podejrzane, chyba że zleceniodawca był bardzo możny i zakochany w swojej potomkini. Sama sprawa, mimo prawdopodobnie prozaicznego podłoża, dotyczyła porwania, a to już było działaniem przestępczym. Co samo w sobie w zasadzie przekonało do udziału kobietę święcie wierną wykładni prawa. Zanim jednak zdążyła potwierdzić decyzję, nabrała dziwnej chęci, by rozejrzeć się wokoło. Oceniła przy tej okazji innych zainteresowanych. Nie wyglądali tak okazale jak jej towarzysz, ale nie o to chodziło. Ostatecznie zebrała się ich piątka (nie licząc kociego kompana jednego z nich). I wtedy wojenną kapłankę tknęło. Pięć awanturników... jak pięć ogników... Czyżby jej bóg coś sugerował? Piątka to za mało? Czyżby nieszczęsne istoty potrzebowały szóstego, który z łaską Stwórcy ogniem wiary rozjaśni ciemności, które mają nad nimi zalec? Wtem kobieta poczuła dziwny, wewnętrzny żar, co jakby upewniło ją, że dobrze rozumuje. Tym bardziej więc postanowiła przyjąć zlecenie i uratować od zatracenia grupę nieznajomych. Jacykolwiek by nie byli, i tak przecież chodziło o wolę Najwyższego. Ale nawet bez tego ruszyłaby ze względu na sympatię do Nicodemusa. Nie godziło się przecież zostawić go na śmierć. A jeśli mogła przy okazji zgładzić tajemnicze, pradawne zło, które jej bóg przeznaczył do zniszczenia? Nie mogło złożyć się lepiej. Rita potwierdziła więc stanowczo swe uczestnictwo, tym samym po części doprowadzając do zawiązania przymierza między zgromadzonymi awanturnikami.


W ciągu kilku kolejnych, spokojnych jesiennych dni, które zeszły poszukiwaczom przygód na podróży w kierunku północnym, wojenna kapłanka zdążyła trochę lepiej poznać grupę. Mimo to, jeśli już, to trzymała się blisko praworządnego i wypróbowanego towarzysza, aniżeli reszty.


Jakieś dwa dni na północny zachód od ruin zamku Smoczej Włóczni, gdy nastał wieczór grupa rozbiła obóz i zatrzymała się na popas, pozwalając oczpocząć strudzonym członkom. Rita w tym czasie ze skupieniem obserwowała delikatnie krystalizującą się w okolicy mgłę, przysłuchując się przy okazji rozmowom towarzyszy i trzaskom pękających w ognisku polan. Jak dotąd podróż Kupiecką Drogą przebiegała bez problemów, ale nigdy nie wiadomo jakie okropieństwo mogło wynurzyć się z okolicznych ziem. Zwłaszcza że rozbili się w niedalekiej okolicy ruin, które ongiś były świadkiem oblężenia sił Lśniącej Pani, Caelar Srebrzystej przez Przymierze Lordów. Rita słyszała co nieco w tych stronach o starej krucjacie oszukanej przez Belhifeta paladynki, dziecku Bhaala i ścieżce do piekieł, która miała zostać zapieczętowania pod zamkiem Smoczej Włóczni. Ciężko było odsądzić wiarygodne przekazy od legend, ale jeśli było w nich choć ziarno prawdy... Na ile mogła starczyć taka blokada? Bogowie raczyli wiedzieć. Dlatego należało zachowywać czujność. Bitewna zakonnica nadal nie miała pojęcia do kogo mogą należeć potworne ślepia z jej proroczego snu. A co jeśli należały do jakiegoś diabła? Niczego nie można było wykluczyć. Zwłaszcza, że tamtej nocy znowu spała spokojnie i nic nowego jej się nie przyśniło. Co nie ułatwiało rozwikłania zagadki. Jedyne co mogła aktualnie robić w tej sprawie, to trzymać się za wszelką cenę z nowymi towarzyszami.
 

Ostatnio edytowane przez Alex Tyler : 20-05-2023 o 11:02.
Alex Tyler jest offline  
Stary 25-09-2020, 00:18   #4
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Długo wpatrywał się w horyzont, w jeden, nieokreślony punkt. Często sprawiał wrażenie zamyślonego, lecz rzadko dzielił się swoimi spostrzeżeniami. Choć sprawiał wrażenie sympatycznego, nieczęsto się uśmiechał.

Zawsze wstawał skoro świt. Witał słońce każdego dnia, jak najlepszego przyjaciela. Zawsze stawał jako pierwszy gotów by ruszać w dalszą podróż i nigdy... nigdy nie oglądał się za siebie.

Przez te kilka dni Samwise Avaron dał się poznać jako skromna osoba. Pokora ta nie kroczyła jednak w parze z nieśmiałością. Przemawiał na ogół wyciszonym głosem, lecz niezwykle przyjemnym dla ucha, a jego słowa często świadczyły o dużej dozie pewności.

- Nie, nie wspominam przeszłości, jeśli o to pytasz.

Samwsie obrócił się i spojrzał jednocześnie łagodnie i z uwagą na osobę, która siedziała obok. Sposób w jaki się poruszał miał pewną elfią manierę. Nawet teraz gdy ze smutnym uśmiechem badał twarz osoby naprzeciw można było spostrzec tę subtelną cechę. Miał głębokie zielone oczy i choć wyglądał bardzo młodo, przystojne lico.

Siedzieli na powalonym pniaku. Samwise wystawił twarz na działanie jesiennego wiatru i objął spojrzeniem obłoki formujące się przy ziemi.

- Lubisz jesień? - był to chyba pierwszy objaw zainteresowania Samwise'a kimkolwiek z członków nowej drużyny na szlaku do Daggerford. - Czym właściwie się zajmujesz? Mam na myśli poza tą wyprawą. Na co dzień...

 
Rewik jest offline  
Stary 25-09-2020, 19:06   #5
 
Umbree's Avatar
 
Reputacja: 1 Umbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputacjęUmbree ma wspaniałą reputację
+ Kerm, dziękuję za dialog :)


Enola & Couryn
retrospekcja

Wiedziała, że delikatnym szaleństwem było odłączać się od karawany kupieckiej z którą wyruszyła do Waterdeep, ale jeśli chciała zaoszczędzić kilka dni drogi, to musiała udać się mniej uczęszczanym szlakiem, co jednocześnie mogło nastręczyć kłopotów. Była przygotowana na komplikacje, ale do wieczora nic się nie zdarzyło. Nie była najlepsza w dziedzinie przeżycia w dziczy, ale coś tam na ten temat przeczytała kiedyś w biblioteczce rodziców i wiedziała, że najlepiej znaleźć osłonięte od głównej drogi miejsce. Udało jej się, co było miłym zaskoczeniem.

Rozpaliła niewielkie ognisko i zagotowała kolację w małym kociołku. Zdawała sobie sprawę, że i tak będzie ją widać od strony dziczy, ale musiała się ogrzać i zjeść coś ciepłego, zwłaszcza, że jesień tego roku nie odpuszczała nocy, zwiastując nadejście mroźniejszych miesięcy. Zamieszała zupę, którą otrzymała od pary niziołków, gdy odłączała się od karawany i musiała przyznać, że ta pachniała obłędnie.
- Pachnie wyśmienicie, kochana - dobiegł ją głos zza pleców. Nie brzmiał jednak ani trochę przyjaźnie. Spochmurniała i przeklęła się w myślach. Nawet nie usłyszała zbliżającego się mężczyzny.

Odwróciła się, łapiąc przy okazji z jednej z bandolier flakon z fioletową cieczą. Zmarszczyła brwi, patrząc przed siebie i wyłowiła z półmroku sześć ludzkich kształtów. Dwóch miało łuki, podczas gdy pozostali uzbrojeni byli w miecze i topory. Żaden nie dobył jednak jeszcze broni. To i tak było za dużo dla niej jednej. Musiała pomyśleć, jak wybrnąć z sytuacji. Enola skupiła się na grubym mężczyźnie, który stał przed szeregiem. Jej twarz nie zdradzała nic, poza niesmakiem zaistniałą sytuacją.
- Nie powinnaś podróżować sama w taką zimną, jesienną noc, kochana - powiedział grubas z groźbą w głosie. - Nie miałabyś ochoty na towarzystwo? Z chęcią spróbowałbym tego żarcia, co je gotujesz nad ogniem.
- A ja mam wrażenie, że nie powinieneś tyle jeść - odparła, uśmiechając się półgębkiem. Była czujna, mięśnie miała napięte. W głowie już układała plan ewentualnej obrony przed napastnikami.


Przywódca zaśmiał się z dowcipu. Stojący obok niego tyczkowaty typ o szczurzej twarzy zachichotał, jednak reszta pozostała niewzruszona, wpatrując się w Enolę jak w łatwy łup.
- Nie ma powodów do wrogości, kochana, chociaż muszę przyznać, że masz słuszność w swojej ocenie. - Poklepał się po wydatnym brzuchu. - Szukamy z kamratami jedynie ciepła przy twoim ognisku. Możemy dołączyć?
- Nie możecie. I lepiej zejdźcie mi z oczu - mruknęła.
Z twarzy przywódcy zniknął uśmiech.
- Odważne słowa jak na kogoś, kto ma przed sobą sześciu mężczyzn. Weźmiemy cię siłą i nawet nie piśniesz, potem zabijemy i nikt nigdy cię nie znajdzie pośród tej głuszy - mruknął.

Enola uśmiechnęła się, gdy nagle wiatr zaczął wiać w jej plecy, wprost w mężczyzn. Włożyła palec wskazujący do ust i wystawiła na wiatr.
- Macie problem - powiedziała wesoło.
- Naprawdę? - Zarechotał przywódca bandy.
- Naprawdę. Wiatr wieje mi w plecy, czyli w waszą stronę. A tutaj... - uniosła dłoń z flakonem. - Mam substancję, która paraliżuje. Jeśli teraz ją rzucę pod twoje nogi, grubasie, wiatr poniesie ją do waszych nozdrzy i w mgnieniu oka będziecie leżeć u moich stóp. A potem poderżnę wam gardła. Bardzo powoli. I wszystko to poczujecie, ale nie będziecie mogli nic zrobić - rzuciła, śmiejąc się perfidnie.
Oczywiście nie taka mikstura była we flakonie, ale oni o tym nie wiedzieli. A Enola już dawno nauczyła się, jak grać ciałem, gestami i głosem, by uzyskać zamierzony efekt.

Przywódca bandy spojrzał na towarzyszy, potem na nią i nagle na twarzach wszystkich wykwitł obraz przerażenia. Nawet nie odpowiedzieli, tylko rzucili się do ucieczki. Po chwili już ich nie było. Enola wiedziała jednak, że to nie jej słowa wywołały tę reakcję, zwłaszcza, że przywódca bandy patrzył za jej plecy. Gdy usłyszała powarkiwanie, odwróciła się i zobaczyła gotową do walki tygrysicę.
- A już myślałam, że to mi udało ich się przepędzić - powiedziała, patrząc zwierzęciu w oczy. - Tygrysy nie są zbyt popularne w tych stronach, więc twój pan może już wyjść z krzaków - rzuciła głośniej, rozglądając się po okolicznej roślinności. - No chyba, że mam być kolacją, to od razu uprzedzam, że ofiara może zmienić się w myśliwego…

Wędrowanie szerokim traktem miało swoje plusy - przy takich traktach zwykle znaleźć można było gospodę, a w niej miejsce dla strudzonego wędrowca tudzież posiłek, którego nie trzeba było własnoręcznie złapać i wsadzić do gara.
Nie wszyscy jednak karczmarze (a także ich goście) przychylnym okiem spoglądali na towarzyszkę Couryna, która to towarzyszka miała za dużo łap a za mało rąk, tudzież uśmiech mogący zmrozić krew w żyłach nie tylko zwykłego kmiotka czy kupca, ale i doświadczonego wędrowca.
Na dodatek w pobliżu traktów było stosunkowo mniej wartych obejrzenia obiektów, niż z dala od niego. Nic więc dziwnego, że Couryn, który lubił dziką przyrodę, dość często zbaczał z utartych szlaków na mniej uczęszczane dróżki, gdzie łatwiej było o dzikiego zwierza, niż człeka czy nawet elfa.

Ognisko miało wiele plusów - można było coś upichcić, zwykłe drapieżniki trzymały się od ognia z daleka, przy ogniu można było się ogrzać.
Ale były też i minusy - dym niósł się z wiatrem, informując okolicę o pobycie jakiegoś 'kogoś'.
Faktem było, iż to Sheera pierwsza wychwyciła ulotny zapach, ale Couryn nie byłby sobą, gdyby nie poszedł sprawdzić, kto bawi się ogniem w środku lasu.

Jak się okazało, 'właścicielka' ogniska miała wątpliwą przyjemność przebywania w większym, męskim gronie.
Couryn nie miał zwyczaju mieszać się w sprawy damsko-męskie, w tym jednak przypadku doszedł do wniosku, iż dla kobiety to spotkanie może się skończyć źle. O czym świadczyła obietnica złożona przez przywódcę bandytów. A że Couryn jakimś dziwnym trafem bardziej lubił kobiety niż bandytów, wiedział, po której strone się opowiedzieć.
Zastanawiał się właśnie, jaka jest szansa, że bandyci uciekną, gdy zginie ich przywódca, gdy do akcji wkroczyła Sheera. Na tyle skutecznie, że nie było do kogo strzelać. Pozostawało jedynie wkroczyć na pole niedoszłej bitwy i wyjaśnić sytuację.
- Sheera nie jada ludzi - powiedział, robiąc parę kroków i dołączając do tygrysicy. - Ja zresztą również. - Uśmiechnął się lekko. - Poza tym to moja przyjaciółka. - Pogłaskał po łbie tygrysicę, a ta zrewanżowała się przyjaznym pomrukiem. - Couryn - przedstawił się. - Couryn Telstaer.
- Enola. Enola Dickens - odparła. - Szkoda, że nie jada. Ten grubas, co pierwszy uciekał, z pewnością na długo by jej żołądek zapełnił. - Uśmiechnęła się. - W sumie miło, że się pojawiłeś ze swoim kociakiem, nie musiałam marnować mikstury na tych imbecyli. W ramach podziękowania może zjesz ze mną kolację? Gulasz niziołków, palce lizać. - Wskazała na bulgoczącą w kociołku strawę. - Dla Sheery też się coś znajdzie.
- Pachnie smakowicie - przyznał Couryn, podchodząc do ogniska. - Będziemy wdzięczni za poczęstunek. - Sheera najwyraźniej miała podobne zdanie, bo się oblizała na te słowa. - Tym grubasem mogłaby się struć, a to by była nieodżałowana strata. - Uśmiechnął się lekko.
Sheera również podeszła do ogniska, lecz nie zainteresowała się zawartością kociołka, ale obwąchała dziewczynę.

Enola pogłaskała tygrysicę po łbie i podrapała za uszami.
- Chyba już mnie polubiła. Podobno zwierzęta wyczuwają dobrych ludzi. - Uśmiechnęła się do Couryna. - Co cię sprowadza w te strony? Wybierasz się w konkretnym kierunku, czy po prostu przechodziłeś i postanowiłeś ze swoją towarzyszką pomóc “damie w opresji”?
- Jeśli dama faktycznie była w opresji... - odparł. - A nuż zdołałabyś ich przekonać, że masz w tej fiolce jakieś paskudztwo.
- Myślę, że poradziłabym sobie nawet bez pojawienia się twojej kocicy, ale miło, że spotkałam kogoś, do kogo mogę otworzyć usta tej chłodnej nocy - rzuciła, po czym zamieszała łychą w kociołku, wydobyła z plecaka miskę i nałożyła do niej jadła. Podała ją Courynowi, a sobie wrzuciła porcję gorącego gulaszu na talerz. - Smacznego. Och, byłabym zapomniała…- Sięgnęła do plecaka raz jeszcze i wyciągnęła stamtąd dwa kawałki suszonego mięsa, podtykając je Sheerze pod nos. - Nie jest to nic wykwintnego, ale myślę, że nie będzie wybrzydzać. - Uśmiechnęła się do nowo poznanego towarzysza.
- Rozpieszczasz nas. - Odpowiedział uśmiechem. Sheera nie rzekła nic, ale z zapałem zabrała się za pałaszowanie poczęstunku. Całkiem jakby głodowała parę dni. - Wyciągnął z plecaka łyżkę i spróbował, jak smakuje gulasz, wcześniej nań nieco podmuchawszy. - Smakuje równie dobrze, jak pachnie - przyznał.
- Wędrujemy sobie z Sheerą to tu, to tam - odpowiedział na wcześniejsze pytanie Enoli. - Szukamy przygód, ciekawych wrażeń. Powiedziałbym, że wyrywamy dziewice z paszczy smoków, ale żadnego jeszcze nie spotkałem. - Uśmiechnął się. - Zależy od tego, na jakie ścieżki skierują nas bogowie lub przeznaczenie. - Ponownie lekko się uśmiechnął. - A ciebie co skłoniło do włóczenia się po lasach? Szukasz skarbów, ziół, czy tylko wędrujesz gdzie nogi zaniosą?
- No to macie ciekawe życie - odparła z uśmiechem. - Co do mnie… powiedzmy, że jestem wolnym duchem szukającym wrażeń na szlaku. Obecnie wracam do Neverwinter, żeby zobaczyć się z rodzicami. Nie wyglądasz na kogoś, kto lubi mury miasta, ale może chciałbyś mi towarzyszyć? Razem zawsze raźniej. - Podmuchała w talerz i wzięła nieco gulaszu do ust, wydając z siebie odgłos aprobaty. - Pychota!
- Neverwinter? - Spojrzał na Enolę z zadumą. - Nigdy tam nie byłem - przyznał. - Może warto by zobaczyć, chociaż faktycznie, więcej przebywam pod dachem z liści, niż drewnianym czy z cegieł. W dobrym towarzystwie można się tam wybrać... jeśli zechcesz pokazać mi co ciekawsze miejsca...?
- Oczywiście - odpowiedziała. - W Neverwinter jest co zwiedzać, a jeśli nigdy tam nie byłeś, z pewnością ci się spodoba.
Sięgnęła do plecaka, skąd wydobyła mapę Wybrzeża Mieczy.
- Jesteśmy w Lesie Ostrych Kłów, zatem przed nami droga do Elturel, Soubar, Dragonspear a potem dalej szlakiem na północ, aż do Neverwinter. Myślę, że to będzie ciekawa podróż. - Uśmiechnęła się do towarzysza, składając mapę.
- Większość z tych miejsc znam tylko ze słyszenia - przyznał - ale brzmi to ciekawie. Przywędrowałem w te strony aż z Cormyru, a to jednak całkiem inny kierunek świata. - Słowom tym towarzyszył lekki uśmiech. - Zawsze jesteś taka obwieszona szkłem? - zmienił temat.
- Ja też nigdy nie byłam w tych miejscach, jestem typem mieszczucha i przez większość życia mieszkałam w Neverwinter - powiedziała. - Przebyłeś kawał drogi, sama też wiem, jak to jest być daleko od domu. A co do tego “szkła”, jak to nazwałeś - to moje narzędzia pracy. Alchemia to jeden z moich koników, że tak powiem. W Neverwinter zajmowałam się przeróżnymi sprawami wymagającymi dedukcji i naukowego podejścia. - Zakończyła dość tajemniczo.
- Świetnie to brzmi. - Pokiwał głową z uznaniem. - To naukowe podejście - dodał. Nie wspomniał natomiast, że z dala od domu czuje się świetnie i że wcale do tego domu nie tęskni. Wprost przeciwnie. - Skoro alchemia, to z pewnością więcej czasu spędzasz pod dachem, wśród ksiąg i szkła, niż włócząc się po drogach i bezdrożach - zażartował.
- Jeszcze rok temu tak było, ale… musiałam wyjechać z Neverwinter. Pracowałam jako ktoś w rodzaju detektywa do wynajęcia, rozwiązywałam przeróżne sprawy i powiedzmy, że komuś się to nie spodobało - powiedziała. - Najbezpieczniej było wtedy wyjechać, teraz chcę wrócić i zobaczyć, jak się sprawy mają. I fakt, włóczenie się po bezdrożach średnio mnie ekscytuje. - Uśmiechnęła się lekko.
- Domatorka. - W głosie Couryna zabrzmiało rozbawienie. - Prawdziwe dziecko miasta. - Pokręcił głową. - No ale każdy lubi to, co lubi - dodał. - Ładnie musiałaś się komuś narazić. Czyli jednak zajmujesz się ciekawymi rzeczami.
- Zajmowałam. Morderstwa, szantaże, nawet nawiedzone domy. Różnie. Choć będąc w podróży, tu i tam też przyjmowałam niektóre zlecenia, co by nie umrzeć z głodu - odparła z delikatnym uśmiechem i skupiła się na dłuższą chwilę na posiłku. - Ty jesteś myśliwym, czy coś w ten deseń?
Lubiła zadawać pytania, nie tylko dlatego, że na co dzień zajmowała się tym profesjonalnie.
- Coś w ten deseń. - Couryn skinął głową. - Ale polowania to tylko okazyjnie. - Lekko się uśmiechnął. - Trochę dbam o naturę, potrafię rzucić parę zaklęć. Taka mieszanka tego i owego - dodał. - Razem a Sheerą tworzymy mały ale zgrany zespół. Razem szukamy przygód i pomagamy sobie w każdej potrzebie..
Pogłaskał tygrysicę po łbie.
- Ale to nie znaczy, że jesteśmy zadeklarowanymi samotnikami - zapewnił. Jeszcze by Enola pomyślała, że nie ma zamiaru z nią wędrować, albo robi to z łaski czy poczucia obowiązku opieki nad zabłąkanymi w lesie dziewicami. Nie wdając się zbytnio w szczegóły tego ostatniego.
- Rozumiem - odparła półelfka. - Ja też lubię otaczać się ludźmi… - “Nigdy nie wiesz, do czego w przyszłości mogą ci się przydać”, pomyślała, ale nie powiedziała tego na głos. - Myślę, że to będzie ekscytująca podróż i cieszę się, że cię spotkałam na swojej drodze. - Uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Ja również się cieszę - odparł, dołączając do słów uśmiech. - Lubię ciekawe podróże. I miłych współtowarzyszy.


Do małej wioski Souber dotarli we trójkę bez żadnych przeszkód i zatrzymali się w poleconej przez napotkanego wieśniaka karczmie “Błękitny Gryf”. Gości było całkiem sporo, ale Enoli to nie przeszkadzało, wszak w normalnych okolicznościach często otaczała się ludźmi i z nimi pracowała. Gospodarz kręcił trochę nosem na widok Sheery, z którą Couryn wkroczył do głównej sali, ale ostatecznie nie miał problemu, by jej nowo poznany towarzysz zasiadł przy stole ze swoją kudłatą przyjaciółką przy nodze. Enola zamówiła dla nich kolację i pokoje, bo wciąż miała trochę niewydanego grosza i tak siedzieli, słuchając lokalnych plotek, ale głównie jednak rozmawiali ze sobą. Noc minęła bez żadnych problemów a półelfka całkiem nieźle się nawet wyspała. Po śniadaniu wraz z Courynem dostrzegli wiszące na tablicy ogłoszenie jakiegoś kupca z Daggerford, który miał wyraźne problemy rodzinne. Oferował spory pieniądz za odnalezienie porwanej córki. Tak spory, że aż zastanawiający… no chyba, że córeczka była oczkiem w głowie tatusia i ten miał zamiar wszelkimi środkami sprowadzić ją do domu, wydając całkiem sporo pieniędzy. I tak mieli z Courynem zahaczyć o Daggerford, więc stwierdzili, że spróbują pomóc zdesperowanemu ojcu.

Tak samo pomyślało też kilka innych barwnych osobistości, które poznali niedługo później. Od słowa do słowa wyszło na to, że lepiej będzie im podróżować wspólnie i Enola nie miała z tym problemu. Bardziej od oferowanych przez kupca pieniędzy interesowała ją cała sprawa porwania i wszelkie informacje oraz tropy, które mogłyby doprowadzić ich do niedoszłego zięcia. Od razu odezwał się w niej ten nienasycony głód rozwikłania tej zagadki i nie mogła się doczekać, aż znajdzie się w Daggerford. Nim wyruszyli, nowi towarzysze mogli jej się przyjrzeć i wywnioskować, że jej żyłach płynie półelfia krew. Lekko szpiczaste uszy zdradzały to aż nadto, oprócz tego ciemne, wpadające w fiolet włosy i jasne, pełne inteligencji oczy. Ładną twarzyczkę Enoli zdobiły gdzieniegdzie piegi, a figurę miała niczego sobie, choć zwykle skrytą pod wysokiej jakości, ale komfortowymi i praktycznymi ubraniami i pancerzem. Na co dzień nosiła również na głowie głęboki kaptur.


Przy pasie dało się dostrzec świetnej klasy rapier, na plecach oprócz lekkiej kuszy i dwóch kołczanów z bełtami wisiał spory, wypchany po brzegi plecak posiadający masę kieszonek. Wszystkie wypełnione były flakonami, małymi buteleczkami i innym “szkłem”, jak to podczas ich pierwszego spotkania nazwał to Couryn. Tak samo miały dwie bandoliery krzyżujące się na piersi kobiety oraz kieszonki przy pasie - wszędzie flakony. Enola na pierwszy rzut oka wyglądała jak alchemiczka, co poniekąd było prawdą, gdyż dobre śledztwo uwielbiała tak samo jak zabawy z rozdzielaczem, probówką czy menzurką w zaciszu swego domowego laboratorium. W swojej pracy polegała na sile umysłu i cudach alchemii, które często przydawały się równie mocno jak inteligencja, spryt czy błyskotliwość. I miała nadzieję, że po powrocie do Neverwinter znów wróci do starego życia.

Podczas podróży do Daggerford dała się poznać towarzyszom jako energiczna, wygadana kobieta, która lubiła zadawać pytania i zawsze chciała dowiedzieć się czegoś o swoim rozmówcy. Nie była jednak wścibska (a przynajmniej nie uważała się za taką) i miała nadzieję, że nikt tak o niej nie pomyślał - po prostu miała już chyba jakieś swoje skrzywienie zawodowe, że musiała wszystko analizować i mieć poukładane, nawet jeśli chodziło o udział pozostałej piątki w zleceniu kupca. Rita i Nicodemus, którzy znali się już wcześniej, trzymali się bliżej siebie, ale Enola mogła to zrozumieć, w końcu ona mimo wszystko też bliżej była z Courynem i Sheerą, choć starała się rozmawiać z każdym. Jane była wycofana a Samwise skromny, ale nie nieśmiały. Ogólnie zdążyła polubić ich wszystkich i dobrze jej się w tym towarzystwie podróżowało.


Gdy rozbili obóz w lesie, dwa dni od ruin legendarnej Smoczej Włóczni, Enola na podstawie mapy poinformowała pozostałych, że następnego dnia po południu powinni znaleźć się u celu swej podróży. Z małą pomocą Couryna rozbiła swój namiot nieopodal ogniska i przy kolacji zasiadła obok Samwise’a, który nieco później zapytał ją o jesień i to, czym się zajmuje.

- Lubię jesień. Zwłaszcza, gdy oglądam ją z ciepłej izby, popijając gorącą herbatę. - Enola spojrzała na niego, uśmiechając się lekko. - Tak samo mam z zimą. Jestem mieszczuchem i ruszam się z domu tylko, kiedy zmuszają mnie do tego obowiązki. A jeszcze nie tak dawno zmuszały mnie dość często. Byłam… jestem śledczą w Neverwinter. Pomagam ludziom w sprawach normalnych i nienormalnych. Rozwiązuję zagadki zbrodni. Takie tam dziwne rzeczy. - Puściła mu oczko. Oczywiście nie ujmowała sobie nic ze swojego zawodu, ale nie zamierzała teraz być na wskroś poważna i wykładać Samwise’owi meandrów tego, z czym się spotkała w swoim “życiu zawodowym”. Biedak pewnie by zasnął przy tym ognisku.

Poza tym, chociaż lubiła gadać, wiedziała, że są ludzie, których to, co mówiła zupełnie nie obchodzi. Czasami też tak miała odnośnie drugiej strony, dlatego nie przesadzała z wylewnością. Zwróciła za to uwagę na zbierającą się mgłę.
- Powinniśmy wystawić warty tej nocy... wygląda na to, że mgła dość szybko się podniesie. Mogę czuwać jako pierwsza, jeśli chcecie się zdrzemnąć po ciężkim dniu - zaproponowała, upijając z kubka wciąż ciepłej herbaty.
 

Ostatnio edytowane przez Umbree : 25-09-2020 o 19:29.
Umbree jest offline  
Stary 26-09-2020, 22:27   #6
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Ile to już dni minęło nim opuściła rodzinne miasto pod osłoną nocy, owinięta w cienki płaszcz z tobołkiem jedzenia wykradzionego jednemu ze sklepów Wrót Baldura. Pieniądze z odciętych naprędce sakw skończyły się dawno temu, na szczęście los jej sprzyjał. Nie była pewna czy zawdzięczała to uśmiechowi Tymory, której jeszcze wieczór przed swą decyzją pozostawiła to co zarobiła u Danry. A może był to efekt ostrożności, której jak niczego innego nauczył ją Ruby? Cóż… ostrożność pozostała, a monetę ku chwale bogini podróżników i tych co szczęścia szukają zawsze była gotowa zostawić. Wtedy miała jeden cel, dotrzeć jak najszybciej do karawany, która jako ostatnia opuszczała Wrota, udając się na północ. Bogowie tylko wiedzą jak ciężka to była dla niej noc. Cienkie buty ofiarowały jej odciski i otarcia, cienki płaszcz ledwie chronił przed wiatrem, rwąc się gdy tylko zahaczyła o niego co ostrzejsza gałąź. Dzicz… las… tak obce dla niej, przytłaczały sprawiając, że jedyne co słyszała podczas tego szaleńczego biegu, w lesie… tuż obok traktu, było jej szalejące w panice serce.

Ulga, którą poczuła widząc światło ognisk nadal pozostaje trudna do opisania. Gdy zapłaciła, zabrano ją z sobą, a szef karawany widząc w jakim jest stanie nie pytał nawet o powód. Jane… której chwilę później przyniesiono koc i miskę ciepłej strawy wiedziała, że to właśnie jest ten czas, który nazwać można początkiem



W Souber pożegnała się z karawaną. Zżyła się z wędrującymi w niej kupcami i stróżami lecz gdy ci postanowili wracać na południe nadszedł czas rozłąki. Nie była już tamtą wystraszoną dziewczyną biegnącą pośród nocy. Zmieniły to kolejne karawany, kolejni ludzi i blizny. Zatrzymała się w Błękitnym Gryfie chcąc odpocząć nieco podróży. Stroje wymagały cerowania, jej ciało ciepłej kąpieli, a ona…. Ona potrzebowała zlecenia. Pieniądze z ostatniej roboty nieubłaganie się kończyły mimo iż raz na jakiś czas udawało się jej wejść w posiadanie czyjejś sakiewki. Cóż… to nie były jednak Wrota Baldura. Ci którzy nawykli byli do podróży wiedzieli by swe majątki kryć w odpowiednich kuferkach, a jej nie na rękę byłoby zwrócić na siebie uwagę kradzieżą czegoś wielkiego. Na szczęście byli i tacy, którym przydawała się jej kusza i wprawa z jaką się nią posługiwała.

Tu poznała resztę i choć zawsze trudno jej było przełamać się na tyle by nawiązać kontakt z kimś nowym lub co gorsza mu zaufać, wiedziała że sama nie podoła zleceniu, które i ich uwagę przyciągnęło. Zaoferowała do pomocy swą kuszę, zdradziła że nieźle radzi sobie w ciemnościach, ale i niewiele więcej. Jak długo nie pytano… ona nie planowała o sobie opowiadać.


W podróży dała się poznać jako osoba zaskakująco… pomocna. Nie wyrywała się do pracy i nigdy nie mówiła o swych talentach. Trzymała się raczej na uboczu. W swym podniszczonym płaszczu i stroju, który nosił ślady licznych podróży przysiadała zazwyczaj na uboczu poza kręgiem światła ogniska. Gdy otuliły ją cienie, zdawać się mogło, że odeszła gdzieś na chwilę, ale poproszona o coś nagle wstawała, jakby oddzielając się od życzliwej jej ciemności. Nie narzekała. Z gotowaniem radziła sobie z wprawą, prace takie jak zbieranie chrustu czy rozpalanie ognia zdawały się być dla niej codziennością. Zapytana o coś odpowiadała cicho i bez przekonania, wyraźnie nie chcąc wzbudzić zainteresowania swoją osobą. Tak też było tej nocy gdy położywszy się na swych tobołkach kawałek od ogniska, nasłuchiwałą rozmowy.
- Mogę wziąć drugą wartę. - Powiedziała cicho. - Mogę i pierwszą… to nie był męczący dzień.
 
Aiko jest offline  
Stary 26-09-2020, 23:55   #7
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Couryn, jaki jest, każdy widzi...

Młody, wysoki człowiek, o budowie i sposobie poruszania się wskazującym bardziej na zręczność niż na siłę.
Twarz jest ciemna, a dwie blizny na prawym policzku nie dodają jej urody. I trudno się dziwić, że niektórym co bardziej przesądnym wieśniakom zdarza się uczynić gest odpędzający demony. A obecność Sheery również wywoływała pewne obawy.

Dalecy przodkowie Couryna pochodzą z Mulhorandu, ale sam Couryn urodził się w Altumbel. O swym dzieciństwie z reguły nie opowiadał, ale wieczorami, przy ognisku, chętnie dzielił się opowieściami z okresu nauki czy przygód na szlaku zaczynającym się w odległym Aglarondzie.
Najwięcej z nich poznała Enola, z którą znali się najdłużej.
I to w zasadzie przez nią zainteresował się sprawą porwanej córki kupca. Pieniądze nie stanowiły aż takiej zachęty, ale skoro przyjaciółka była zainteresowana, to on nie widział powodu, dla którego nie miałby jej pomóc.

- Mogę wziąć wartę w środku nocy - powiedział. - Nam - pogłaskał Sheerę po łbie - jest to obojętne.
 
Kerm jest offline  
Stary 27-09-2020, 12:33   #8
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Sam wsłuchał się w to co powiedziała mu Enola i wbrew temu, co ta myślała, wyglądał na zainteresowanego sprawą alchemii. Nie ponowił jednak tematu, gdyż rozmowa przeszła na inny tor.
- Z chęcią wezmę ostatnią wartę. Z przyzwyczajenia i tak wstaję przed świtem. - oznajmił.

Samwise powoli zabrał się do wyszukania w swoich tobołkach leżanki. Z pieczołowitością wyjął te rzeczy, które wygodniej było mieć pod ręką w dzień. Były tam między innymi znane już drużynie instrumenty, a także liczne mikstury.

Czasem Samwise, gdy był o to poproszony przygrywał im na piszczałce lub lutni. Z jakiegoś powodu znacznie łatwiej podróżowało się po usłyszeniu jego muzyki. Nie chodziło o sam nastrój, było w tym coś magicznego co dodawało im sił i musieli to przyznać nawet ci, którzy nie specjalnie przepadali za wszelkiego rodzaju grajkami.

Wielu słyszało o bardach i ich muzyce splatającej w swych starannie dobranych drganiach powietrza sieć magiczną, która spowijała cały Toril i choć ten rudowłosy chłopak był całkowitym zaprzeczeniem krzykliwych i wesołkowatych bardów z opowieści, najwyraźniej był jednym z owych obdarzonych tą umiejętnością. Umiejętnością wpływania swoją muzyką na rzeczywistość.

Kiedy noc zaczerniała, a mgła zgęstniała, Sam usnął jak zwykle bez trudności.

 
Rewik jest offline  
Stary 27-09-2020, 17:24   #9
Kowal-Rebeliant
 
shewa92's Avatar
 
Reputacja: 1 shewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputacjęshewa92 ma wspaniałą reputację


Pochodził ze średniej wielkości mieściny, na wschód do Luskanu. Wiódł dość dostanie życie w jednej z lepiej sytuowanych rodzin. Mimo, że jego rodzice formalnie nie byli sobie zaślubieni, to żyli ze jak mąż i żona, a dzięki wysokiej pozycja Maxiusa, nikomu w okolicy jakoś to nie przeszkadzało. Nie mogło być przecież inaczej, skoro to od starego Mory zależało życie większości mieszkańców, a nie należał do osób zbyt łagodnych.

Nie będąc przesadnie ograniczanym przez nikogo, Nicodemus mógł spokojnie zająć się rozwojem w wybranym przez siebie kierunku. Na początku padło na fechtunek i chociaż może wybrana forma walki mieczem i tarczą, nie należała do najbardziej efektownych to z pewnością był skuteczny. Młodzieniec nie chciał być trafiany bo rany pozostawiają blizny, a te nie były zbyt estetyczne, co miało dla niego duże znaczenie. Tę cechę odziedziczył po ojcu i podobnie jak on, cenił piękno i pięknem się otaczał. Nie tolerował u siebie najmniejszej niedoskonałości czy to w ubiorze, czy w uczesaniu, czy też nawet w mowie. Bywało czasem, że brzmiał nieco zbyt patetycznie, czy może niekiedy określenia, których używał brzmiały jak wyjęte z poprzedniej epoki.

Kolejnym krokiem w dorastaniu młodego Mora, było skierowanie się ku kultowi Lathandera, w którym odnalazł boga, będącego uosobieniem jego własnych przekonań. Nigdy oficjalnie nie został członkiem zakonu, ale w swoich odczuciach i często w ludzi, którzy go znali był najbliższym tego, co można nazwać Paladynem. Waleczny rycerz, złocistej zbroi, walczący w imię swego boga i tępiący wszelkiego rodzaju maszkary i zagrożenia dla ludzi. Podobnie jak Lathander, Nicodemus szczególną uwagę poświęcał tępieniu wszelkiej maści nieumarłych stworzeń, które uważał za najohydniejsze i najdalsze od właściwego porządku rzeczy. Dużo czasu spędził z Williamem, emerytowanym łowcą wampirów i wilkołaków, który chętnie dzielił się wiedzą na temat stworów z mroku.

Po śmierci ojca, matka wpadła w taką histerię, że nie dało się z nią wytrzymać, nie narażając swojego zdrowia, zwłaszcza, że to swemu jedynemu dziecku przypisywała winę, za utratę miłości swojego życia. Należało więc wynieść się na jakiś czas.

Po zapasy udał się do pobliskiego Luskanu i tam, zatrudnił się jako ochroniarz w karawanie zdążającej do Waterdeep. W czasie podróży ledwie raz byli niepokojeni przez szajkę, żądającą opłaty za "przejazd ich drogą", ale na szczęście, dzięki giętkiemu językowi Nicodemusa i kilku groźnym spojrzeniom rzuconym hersztowi, udało się zażegnać spór bez rozlewu krwi. Bez większych problemów dotarli do celu podróży.

Początkowo planował za zarobione pieniądze wynająć jakąś czystą kwaterę i przeczekać. Nie ukrywał dokąd się udaje i wiedział, że matka prędzej czy później spróbuje go odnaleźć. Liczył na to, że nie w celu skrócenia jego żywota. Kilka dni gnuśności zaczęło mu jednak ciążyć i wieczory spędzał w pobliskiej karczmie. Nie pił wiele, ale uważnie nasłuchiwał plotek. W końcu usłyszał, jak jeden z klientów opowiadał karczmarzowi, że jego Pan ma problem z rodową kryptą, w której zmarli niekoniecznie chcieli leżeć w trumnach i tak to się zaczęło.

-Nikodemus Mora, sługa Lathandera, łowca wampirów i wszelkiego plugastwa. - pierwszy raz przedstawił się w taki sposób, a później... Później weszło mu to już w nawyk. Okazało się, że tak dużym mieście jest sporo zajęcia dla kogoś, kto nie boi się stworów zrodzonych w mroku.
Czasami pracował sam, czasem zleceniodawcy zatrudniali większe grono osób, zwłaszcza, kiedy sprawa wydawała się być trudna.

Wartą zapamiętania towarzyszką okazała się być Rita Marvella. Kobieta, bitewne kapłanka, świetnie radząca sobie w trudnych sytuacjach. Razem zapolowali na szalonego maga, którego eksperymenty nekromantyczne były przyczyną wielu wcześniejszych zleceń Paladyna. Od razu przypadli sobie z Ritą do gustu. Niestety współpraca trwała krótko, a później rozeszli się w swoje strony. Na szczęście nie na zawsze.Każde z nich zajmował się swoimi sprawami, a te w swoim czasie przywiodły ich w okolicę Daggerford.

Nicodemus szukał właśnie dla siebie zajęcia. Niedawno skończył uganiać się za elfem, który był w posiadaniu niebezpiecznej księgi, będącej w centrum kilku niepokojących wydarzeń, związanych z przyzywaniem demonów. Nieco zmęczony i pragnący jakiegoś prostego zlecenia, jako odmiany, trafił do Błękitnego Gryfa.

Wszedł do środka. Wysoki, smukły, odziany w złocistą, pełną płytową zbroję, zdobioną słońcem Lathandera robił wrażenie. Delikatne i perfekcyjne rysy, w połączeniu z blond włosami do ramion i soczyście zielonymi oczami przykuwały wzrok osób obojga płci. Nikodemus był bardzo przystojny i zdawał sobie z tego sprawę. W dodatku był bardzo charyzmatyczny, grzeczny i potrafił dogadać się z każdym.
Po wejściu skierował się wprost do karczmarza, wymienił z nim kilka uprzejmości, zamówił pokój i kolację, po czym niby od niechcenia rzucił okiem na salę, skinął głową Ricie, którą szybko zauważył wśród gości i podszedł rzucić na tablicę ogłoszeń. Znalazł dokładnie takie zadanie, jakiego potrzebował. Liczył na to, że może znów dane mu będzie pracować z dawną znajomą. Wrócił do karczmarza poprosił, żeby podać jego posiłek do stolika Zakonnicy i doszedł się do niej, pytając oczywiście wcześniej o zgodę, zgodnie z zasadami dobrego wychowania.

Wszystko zdawało się zmierzać ku dobremu.

***

Podróż wraz z nowa drużyna nie należała do nieprzyjemnych. Nicodemus postarał się, by zamienić chociaż kilka słów z każdym z nich. Nie wszystkich polubił jednakowo, ale nikt nie wzbudzał w nim niechęci. Szanował, że nie wszyscy byli tak otwarci i rozmowni, jak on, a także że mają swoje sprawy i swoje tajemnice. Przecież on też miał niejedną.

-Wezmę tę, której nie zechce wziąć nikt inny. - Nicodemus uśmiechnął się szeroko. Głos miał łagodny i melodyjny. Idealny dla wioskowego kaznodziei, który swoimi kazaniami chciał porywać tłumy. Na szczęście Mora nie miał w zwyczaju wygłaszać kazań.


 
shewa92 jest offline  
Stary 28-09-2020, 10:25   #10
 
Ayoze's Avatar
 
Reputacja: 1 Ayoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputacjęAyoze ma wspaniałą reputację



Ustaliliście warty i kto mógł, udał się na spoczynek. W tym czasie mgła zsunęła się spokojnie swym płaszczem, obejmując cały obóz i okolicę. Gęstniała powoli, jakby chciała dać sobie czas, by opleść wszystkie kształty stojące na jej drodze. Wkrótce wisiała wszędzie, jakby była tu od zawsze, uwięziona w nieskończoności. Lepki, gęsty opar, jak dym tańczący wokół was, gdy zamienialiście się wartami. I pomiędzy wami, będąc wszędzie, a jednocześnie nie ukazując swych granic, rozmywając się na obrzeżach rzeczywistości.

W końcu zawisła tak gęsta, że ledwo było widać ognisko, które za wszelką cenę chcieliście tej nocy utrzymać żywe. Nie słychać było żadnych odgłosów normalnie dochodzących z lasu po zmroku, nawet Sheera, czuwając z Courynem, zdawała się przytłoczona gęstym oparem. Palenisko było niczym cuma trzymająca was w rzeczywistości, pozwalająca wierzyć, że kiedyś ta gęsta mgła rozpłynie się, nadając okolicy normalny, bezpieczny wygląd. Sen również nie był spokojny - niektórzy z was rzucali się z boku na bok, inni śnili koszmary z przeszłości, wypaczone w groteskowy sposób przez podświadomość.

A mgła? Mgła roztapiała się powoli, lecz konsekwentnie, przez całą noc, jakby jednak w jakąś inną, nieznaną przyszłość. I gdy opadła na tyle, by rozeznać się w okolicy, zauważyliście, że drzewa otaczające obóz to nie te same drzewa, które były tu jeszcze wczoraj. Te drzewa były powykręcane w przeróżnych kierunkach, a ich gałęzie wyglądały jak rozcapierzone paluchy stworów pragnących was pochwycić. Gęsta, mroczna atmosfera otaczającego was lasu działała na was niepokojąco, zwłaszcza, gdy zauważyliście twarzo podobne, złośliwe grymasy wyryte w korze niektórych drzew. Couryn z Sheerą obeszli granice obozu i choć wszędzie były wasze ślady, to nie dało się znaleźć Kupieckiej Drogi prowadzącej do Waterdeep. Zamiast tego łowca odkrył dość wąski, podmokły szlak biegnący gdzieś w mgłę.

Wszyscy mieliście nieodparte wrażenie, że jesteście obserwowani, jednak pośród spowitych mgłą drzew nikogo ani niczego nie dostrzegliście. Atmosfera była zdecydowanie ciężka a samopoczucia nie poprawiał fakt, że pomimo poranka, okolica wyglądała, jakby właśnie zapadał ponury zmierzch. Jednego byliście pewni: to nie było to samo miejsce, w którym wczoraj rozbiliście obóz.


 
Ayoze jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172