|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
05-12-2021, 12:04 | #1 |
Reputacja: 1 | Gwiezdny Szlak [Spheres of Power]
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
14-12-2021, 08:55 | #2 |
DeDeczki i PFy Reputacja: 1 | Szafirowe, lśniące oczy Mari skierowane były w podłogę. Poza delikatną, ledwo widoczną poświatą jej oczu, jej gładkie, dość młode oblicze nie wyróżniało się niczym szczególnym. Ot niebrzydka, ale też nie chwytające za serce niska, młoda kobieta, zamyślona, odległa myślami od zwykłych spraw, może nawet znudzona. Gdy wchodziła na audiencję, łatwo było dostrzec, iż z wyraźną niechęcią zsunęła z głowy głęboki kaptur, będący częścią ciemnogranatowego płaszcza w którego połach skrywała swe drobne, anemiczne ciało. Zupełnie jakby światło obecne w komnacie ją drażniło. |
14-12-2021, 12:03 | #3 |
Reputacja: 1 | Wychodząc drużyna minęła w korytarzu ubraną na purpurowo postać kapłana z medalionem w kształcie żelaznej rękawicy trzymającej pęk strzał. Ojciec Kyranis okazał się miejscowym kapłanem Hextora i to kimś znaczącym skoro nie nosił zbroi, za to miał dwóch ochroniarzy w pełnej zbroi płytowej pilnującej jego mikrej postaci. Każdy z nich oprócz masywnego miecza przy pasie i topora, nosił na prawej dłoni kolczastą rękawicę świadczącą o tym, że nie byli to tylko doświadczeni wojownicy ale i fanatycznie oddani Hextorowi członkowie zakonu rycerskiego. Oblicza ojca Kyranisa nie udało się dostrzec, bo zakrywał je szeroki kaptur spod którego było jedynie widać pulsujące czerwonym blaskiem oczy. Krótką chwilę nowo stworzona drużyna szła w ciszy, przerywanej rytmicznym stukaniem kostura Jina, i metalicznymi odgłosami charakterystycznymi dla poruszających się ciężkozbrojnych, nim alchemik zdecydował się ją przerwać. - Miło mi państwa poznać. Gdybyście potrzebowali czegoś wyostrzającego zmysły w trakcie warty, czy też uspokajającego na sen mówcie śmiało. Jestem pewien że w moich zapasach znajdzie się coś przydatnego. - powiedział w niskim krasnoludzkim, po czym wbił wzrok w zielonooką. Valten spojrzał na alchemika kiedy ten zaproponował skosztowanie swych wyrobów. - Wybacz przyjacielu, ale nie skorzystam. Nie wątpię w twój profesjonalizm, ani twą sztukę. Wolę jednak polegać wyłącznie na swych zmysłach i umiejętnościach. Takie używki są dobre dla tych, którzy w siebie wątpią, słusznie lub nie. - przyjrzał się Arice - Jeżeli mogę pani, twoja zbroja o ile piękna, jestem pewny, że mógłbym nanieść poprawki. Nie w jej wyglądzie oczywiście, ale w tym jak leży i jak jest dopasowana. Arice spojrzała na mówiącego do niej Valtena. - Zbroja? Ma być użyteczna, piękno mi nie pomoże. - stwierdziła. - Jak powiedziałem, nie o piękno chodzi. Potrafię poprawić jak twoja zbroja będzie na tobie leżeć, poprawiając jej skuteczność. Niestety błędy produkcji zawsze wyjdą na wierzch, więc nie jest to permanentna poprawa. Arice skinęła głową na zgodę. - Od lat nie miałem okazji współpracować z mistrzem sztuk tajemnych - powiedział nagle alchemik, tym razem posługując się czystym niczym górski potok smoczym, znanym częściej jako język magii - W czym się pani… - na moment zamilkł, ewidentnie szukając czegoś w pamięci - Mari specjalizuje? Jak tylko wyszli z audiencji, Mari zasunęła na głowę kaptur, skrywając swe oblicze w cieniu. Poruszała się cicho, tuż przy swojej ciężkozbrojnej przyjaciółce, zwykle od wewnętrznej strony zabudowań, zostawiając Arice zewnętrzne skrzydło, tak jakby poruszały się w formacji. Gdy usłyszała alchemika, niechętnie odwróciła głowę. Jej twarz nie wyrażała emocji, jakby była zaprzątnięta innymi sprawami. Dziewczyna pokazała mu tylko otwartą dłoń, ułożona na płasko, horyzontalnie. Brak specjalizacji? Uniwersalistka? Trudno było stwierdzić, Arkanistka nie wyglądała na szczególnie zafascynowana jego osobą. Przez twarz Jina przebiegło echo jakiejś emocji. Uśmiechu? Irytacji? Ciężko było to określić przez grubą warstwę blizn i znamion. - Jest pani niema? Arice przez całą audiencję, jak i teraz była wręcz nienaturalnie opanowana, nie oferowała wiele wyrazem twarzy. Dopiero teraz postanowiła się w końcu odezwać. - Pani Mari specjalizuje się w dobrym wychowaniu. - odparła do alchemika, na jego smocze słowa, sama mówiąc w Niskim krasnoludzkim - Nie godne ukrywać słów w językach, których inni, stojący obok nie zrozumieją, szczególnie jak to było przy thanie. Alchemik na moment zatrzymał się i przekrzywił głowę, jakby nad czymś myślał, po czym szybko dogonił grupę. - Przepraszam, ma pani oczywiście rację. Zwyczajnie nie rozmawiałem z nikim w tym pięknym narzeczu od tak dawna że nie mogłem powstrzymać się przed przypomnieniem jak jego słowa spływają z języka. - odparł w Niskim Krasnoludzkim, choć było w nim słychać nieco akcentu, charakterystycznego dla użytkowników Wysokiego. - Jestem skromnym poliglotą, a posługiwanie się językami to jedna z większych przyjemności mojego umysłu. Na twarzy Mari pojawił się ledwo widoczny grymas, w miarę rozpoznawalny jako nikła forma krzywego uśmiechu z bliska. Kiwnęła głową do Arice z aprobatą, natomiast na poliglotę spojrzenia nie rzuciła. Nie było w tym lekceważenia, tylko jakby straciła go z percepcji myśli zajęta czymś nowym w jej umyśle. Arice jedynie przyjęła do wiadomości podejście alchemika, najwyraźniej nie zaskoczona zachowaniem Mari. Wyszli z budynku administracji wprost na plac centralny fortu. Na nim to ciężka krasnoludzka piechota ćwiczyła manewry, tworząc to osławionego żółwia z tarcz, to formując czworoboki, szpice popędzana wrzaskami sierżanta. Przyglądali się temu znudzeni jeźdźcy z pierwszej “konnej”... czyli lekka kawaleria , składająca się z ludzi i półorków, operująca na tym obszarze na bardziej popularnych tutaj koziorożcach wierzchownych, które to beczały w stajniach. Można też było dostrzec nielicznych krasoludzkich muszkieterów. Nowinka która przybyła tu ostatniej wiosny wprost ze stolicy. Jeszcze nie sprawdzeni w boju sprawdzali swój sprzęt i nacierali go smarami. Cały fort zbudowany była na planie czworoboku z budynkami wbudowany w ciąg murów. Jedna z baszt była znacznie wyższa i kończyła się gołębnikiem. Była to tak zwana “wieża maga”, bo zawsze przynajmniej jeden czarodziej z sferą wróżenia przydzielany był do garnizonu pełniąc rolę zarówno szpiegowską jak i komunikacyjną. No i musiał umieć opiekować się gołębiami i krukami pocztowymi. Żołnierze zajęci swoimi sprawami nie zwrócili większej uwagi na awanturników kierujących się ku bramie prowadzącej do miasta. Mari nie wyglądała na zainteresowaną manewrami wojskowymi ani architekturą obronną, czy może nie była zainteresowana tym powtórnie, dość naoglądała się podczas przybycia do fortu. Teraz odruchowo mocniej naciągnęła kaptur i spuściła wzrok w dół, gdy pierwsze promienie pełnego słońca musnęły jej zamyślone oblicze. Alchemik, wzorem Mari naciągnął kaptur na głowę, głęboko kryjąc swoje oblicze w cieniu. Nie wstydził się swojego wyglądu, ale nie przepadał też gdy wszystkie głowy obracały się na jego widok. Do dwójki zakapturzonych dołączył Wyran, on jednak nie spuszczał wzroku z mijanych żołnierzy. Towarzyszka Mari, w przeciwieństwie do trzech z nich, nie wyglądała na zainteresowaną nakładaniem czegokolwiek na głowę. Może i powinna... W końcu nie było wiadomo, jaki to kościół wtedy... Nie. - Dobrze się czujesz, pani? - szepnęła do Mari, widząc jak światło ją drażni. Mari spojrzała na Arice i z lekkim uśmiechem pokiwała głową, pewną dawką energii i entuzjazmu. Mari nie przepadała za światłem, ale dużo w tym zależało od jej nastroju… - Tutaj musimy się rozdzielić. - nagle zatrzymał się Jin - Potrzebuję czasu na przygotowanie wywarów i tynktur użytecznych w czasie naszej nadchodzącej podróży w góry. Proponuję znaleźć się potem w karczmie “Uśmiech Misjonarza”. - oznajmił bardziej, niż poprosił o zgodę i ruszył żwawym krokiem w kierunku sklepów. Valten przyjrzał się towarzyszom, którzy najwyraźniej chcieli się skryć… przed kimś. - W sumie możemy podzielić się obowiązkami. Chyba nie wszyscy musimy się udać na pastwiska, w międzyczasie część grupy mogłaby zaciągnąć języka.- Mari tylko wzruszyła ramionami, jedynie lekko zwalniając kroku. - Wedle woli. Ja porozmawiam z tą “przewodniczką” - odpowiedział Wyran, akcentując ostatnie słowo. Zdecydowanie nie podobała mu się perspektywa bycia nadzorowanym. Zbieranina którą przyszło się Jinowi opiekować była nieprzeciętnie zróżnicowana. Tajemnicza, niema dziewczyna podobno posługująca się magią, z równie tajemniczą wojowniczką u jej boku. Alchemikowi ciężko było oszacować potencjał tej dwójki. Małomówny pół-elf, Jin miał cichą nadzieję że ten posługuje się elfim, wyglądający jakby spędził pół życia w dziczy. Kowal i wojownik, z oczami błyszczącymi od mocy. Z całą pewnością praktykant sfer magicznych, ciekawe tylko jakich? Niezwykłym zbiegiem okoliczności było zebranie takiej różnorodnej kompanii, tak daleko od cywilizacji. Był pewien że każdy z nich ma jakiś malutki sekret z powodu którego tutaj trafili. Ale było to bez większego znaczenia. To co było ważne to nadchodząca podróż w góry, gdzie jeśli los pozwoli, nauczy się czegoś więcej o swojej sztuce. Alchemik uśmiechnął się pod nosem. Wiedza akademicka była ważną podstawą, bazą na której można było budować dalej, ale to praktyka czyni mistrza. W czasie swoich rozmyślań znalazł płaski kawałek terenu na uboczu fortu, z dala od drewnianych konstrukcji. Zdjął swój plecak i zaczął wyciągać z niego swoją aparaturę w niemal magiczny sposób. Normalny plecak nie mógł pomieścić tak dużo prawda? Na koniec wyciągnął z niego gruby, skórzany fartuch z długimi rękawami i zarzucił na swoje wierzchnie odzienie. Po kilku minutach ogień pod alembikiem płonął już w stałym równym tempie. *** Nawet w takiej dziurze znalezienie sklepu alchemika nie zajęło Jinowi długo. Z całą pewnością stacjonujący tutaj żołnierze musieli się czasem leczyć z chorób z którymi do garnizonowego medyka lepiej nie chodzić. Albo chcieli kupić coś nieco mocniejszego niż przydziałowa gorzałka. Ostry zapach ziół i chemikaliów wypełnił nozdrza alchemika, który poczuł się jak w domu. Zsunął kaptur z głowy i podszedł do kontuaru. - Dzień dobry, Jin Dhis, doktor alchemii. Będę niedługo wyruszał w góry, nie potrzebują państwo czegoś? Wiem że niektóre reaganta lepiej mieć świeże, za skromną opłatą mogę dostarczyć ich naręcze czy dwa. - Hmm…? - z głębi słabo oświetlonego sklepu odezwał się zachrypiały głos. Siedzący przed wielką księgą staruszek oderwał spojrzenie od lektury, poprawił czapkę na głowie i podrapał się po brodzie. - Mów od początku młodzieńcze z czym przychodzisz i o co pytasz.- dodał na końcu. - Dzień dobry, jestem młodym adeptem alchemii i pytam czy za drobną opłatą czegoś panu do zbiorów nie dostarczyć. Wyruszam niedługo w góry i mógłbym przy okazji świeże reagenta zebrać. - odparł mówiąc głośno i powoli starszemu koledze. - Ach… interesujące… - zamyślił się staruszek i podrapał po policzku.- Tak. Jeśli wrócisz z garścią boczniaka fioletowego, albo skrzydlicy górskiej, kwiat siedmiosiła też byłby sporo warty. Albo wątroba trolla. Za korzenie czerwnicy też zapłacę odpowiednią sumę. Ino wszystko musi być odpowiednio zabezpieczone. Korzenie są wytrzymałe, ale reszta… umiesz je spreparować, prawda? - Hmmm… Wątroby trolla raczej panu nie dostarczę, znam swoje ograniczenia i konfrontacja z czymś takim, nawet z moimi ognistymi formułami jest poza moim poziomem umiejętności i komfortu. Ale resztę z całą pewnością zabezpieczę, jeśli tylko tą florę znajdę. - Jin zamyślił się na chwilę - A nie słyszał pan niczego o zaginięciu owiec? Podobno ktoś ukradł całe stado Thanowi. - Boczniaka pewnie też nie przyniesiesz, jeśli do jaskiń nie wejdziesz. - wzruszył ramionami staruszek i dodał.- No… dziwna sprawa. Gobliny czas kradną parę z nich, ale pierwszy raz ktoś pokusił się na całe stado. Co on zrobi z tymi owcami? Tu ich nie sprzeda, a przedzierać się z nimi przez ziemie orków? Przecież haracz będzie musiał zapłacić co parę dni. - A może ktoś ukradł żeby odziać i wykarmić siebie i swoich? Jacyś rebelianci w tych rejonach operują? - Gdzie niby mieli operować? W okolicy są orki i ludzcy barbarzyńcy. Obie grupy regularnie pobierają haracz od każdego kto zapuszcza się w ich strony i korzysta z ich ziemi. Nie. Nie ma żadnych rebeliantów w okolicy.- zaśmiał się staruszek. - Dziękuję bardzo za pomoc, postaram się niedługo wrócić. - odpowiedział Jin - Do widzenia. - Powodzenia w poszukiwaniach.- dodał na pożegnanie miejscowy alchemik. *** Karczma “Uśmiech Misjonarza” nie wyróżniała się niczym poza niskimi cenami lokum i wysokimi cenami alkoholu. Jin wszedł do zatłoczonej tawerny nieśpiesznie, uważając by z nikim się nie zderzyć. Z jego bandoliera wystawały flaszki ze świeżo przygotowanymi substancjami. Jedna z nich miała kojący srebrzysty poblask, dwie natomiast wyglądały jakby w środku szalało inferno. Poprawił ich ułożenie, tak aby przestały przykuwać uwagę i poklepał się po prawym boku, gdzie wisiał szczelnie zamknięty skórzany worek z jakąś sprężystą substancją w środku. Wszystko na miejscu. Wchodząc do środka od razu zauważył, że przybytek miał dużą główną salę pełną szerokich ław, przy których to siedzieli zarówno miejscowi jak i podróżni. Nic zresztą dziwnego, wszak noclegów Uśmiech Misjonarza mógł zaproponować ograniczoną ilość. Znacznie mniejszą niż było chętnych. Łatwiej było zarobić dodatkowe pieniądze dając okazję zjeść tym, którzy mieli pecha i nie załapali się na nocleg w karczmie… lub takiego nie potrzebowali. Dopóki w dolinie jeszcze panowało lato, dopóki wielu podróżnych zamiast udawać się do karczm rozbijało namiotami pod murami miasta tworząc małe miasteczko namiotowe. Skierował swoje kroki do gospodarza tego przybytku i przykuł jego uwagę srebrną monetą. Opasły mężczyzna ludzkiego pochodzenia z masywnymi wąsikami pod długim nosem i szramą na policzku, oraz drugą na szyi ruszył w kierunku Jina przerywając odwieczny rytuał wycierania glinianych kubków fartuchem. - Taaa…?- zapytał fachowo alchemika. - Coś ciepłego do jedzenia dla mnie. I stolik na… pięć osób. - zawyrokował Jin kładąc monetę na kontuarze - Słyszał pan o kradzieży owiec? - Taaa…- powiedział elokwentnie gospodarz i kciukiem wskazał jeden z wolnych stołów tuż przy południowym oknie mrucząc.- Ten wolny. Elokwencja gospodarza zaczynała Jina już irytować. Zdawał sobie sprawę z tego że wielu… członków społeczności intelektem nie grzeszy, ale kogoś o umyśle tak przeżartym wódką chyba nie widział nigdy. Zdusił gniew i uśmiechnął się promiennie. - Dziękuję karczmarzu. A o tych owcach coś pan wie? - Mhmm…- krótka odpowiedź padła ze strony wąsacza. - I… - spróbował pociągnąć go za język, wyjmując z sakiewki kolejną srebrną monetę i zaczął się nią bawić, przesuwając między palcami swojej dłoni .I trzy palce się pojawiły, tyle gospodarz pokazał. I nie powiedział nic więcej. Alchemik westchnął i wyłożył gotówkę na ladę. Popchnął malutką wieżyczkę w kierunku drugiego mężczyzny i nachylił się bliżej. Gospodarz zgarnął monety i mruknął cicho.- Duże stado goblinów na wilkach napadło i zabrało. Większe niż zazwyczaj. Zwykle jest ich z osiem około i biorą dwie trzy owce. Teraz pokusili się na więcej. Zima pewnikiem mroźna będzie w tym roku. - Jakieś znaki szczególne tych goblinów? Ktoś widział pod jakimi barwami jechały? Gospodarz wzruszył ramionami. - Ciemno było. Kto by się tam im przyglądał. Gobliny wszystkie takie same. - Oh, tutaj bym się z panem nie zgodził, istnieje wiele udokumentowanych różnic między poszczególnymi klanami, nie raz zajmującymi te same tereny, które rozciągają się na więcej niż proste różnice w kolorze włosów, czy skóry, zdarza się że nawet zęby istot które nazywamy goblinami różnią się znacznie, w zależności od diety jaka jest typowa dla mieszkańców danego terenu… - zaczął rozwodzić się Jin, zanim zdał sobie sprawę z tego że rozmówcy to nie interesuje - Ale to oczywiście zagadka dla innych ludzi, dziękuję za twój czas gospodarzu. - Mhmm…- podsumował rozmowę karczmarz, Jin odebrał swoje “danie” i usiadł przy stoliku, czekając na pojawienie się drużyny. Zsunął kaptur z twarzy i zaczął jeść, z niecierpliwością czekając na powrót współpracowników ze zwiadu. |
07-01-2022, 23:05 | #4 |
Moderator Reputacja: 1 | PASTWISKA Pastwiska wymagały wysiłku. Nie leżały może daleko od fortu, ale droga do nich była cały czas pod górkę i forsowna. Gdy awanturnicy przebrnęli przez kamienistą ( i gdzieniegdzie błotnistą ścieżkę) wreszcie znaleźli się na nich. Pasło się tu trochę bydła, ale ani ono ani pilnujące go pastuchy nie były warte zainteresowania. Co innego pastwisko na którym leżały resztki owiec, zapewne ubite przypadkiem podczas napaści na stado. I tam pewnie należało się udać, bo na tym pastwisku była jedna postać i jedno… zwierzę. Rosły czarny wilk, który przyglądał się zbliżającym awanturnikom z podejrzliwością i wrogością. Półorczyca która była zajęta badanie śladów, dopiero po chwili zwróciła uwagę na nadchodzące osoby, ujmując w dłoń swój długi kompozytowy łuk. Acz nadal nie wykazywała wrogości. Mari poruszała się powoli, krok w krok do Arice. Jej pierwszą uwagę przykuł wilk. Na moment zatrzymała się, wpatrując się w zwierzę. Kilka długich chwil, parę uderzeń serca wystarczyło aby arkanistka odrobinę posmutniała. Szybko jednak wróciła do marszu, nie niepokojąc zbędnie Arice. Wszak wspomnienia często były bolesne. Wyran przystanął, widząc jak kobieta sięga po łuk. Rozłożył dłonie, by pokazać że nic w nich nie ma. - Przysłał nas than. Mamy zbadać tą sprawę - powiedział, ruchem głowy wskazując pobojowisko. Resztki owiec sugerowały, że to nie był zwykły rabunek… - Zbadać? Nie wiem co tu jest do badania. Gobliny napadły na pastuchów i porwały całe stado owiec. - odparła półorczyca się odprężając i zakładając łuk na ramię. - Chociażby to. gdzie zaciągnęły owce. i po co im całe stado - stwierdził Wyran, podchodząc do jednego z trucheł - Któryś z pastuchów przeżył? Widzieli gobliny? - zapytał, przyglądając mu się i próbując ocenić, w którą stronę zapędzono owce. - Radwid i Thorak przeżyli… i widzieli gobliny. A te pognały owce w tamtym kierunku.- odparła półorczyca wskazując ten sam kierunek, który Wyran wywnioskował ze śladów. - Ile goblinów? Tuzin, dwa? - zapytał, rozglądając się po okolicy. Może któryś z rabusiów coś zgubił podczas akcji… - Z dwadzieścia parę… część na wilkach, część na piechotę. Możliwe że przemieszczają się po dwóch na zwierzę podczas podróży i jeden zsiada z wilka przed walką.- oceniła fachowo półorczyca. - Obcy… miejscowe wiedzą, że nie warto być chciwym. Te… muszą być z daleka. Łucznik skinął głową, to była cenna informacja. - Czyli długa droga przed nimi - odwrócił się do towarzyszących mu kobiet - Jakieś pytania? Trzeba wrócić po tamtych i ruszać. Im dłużej zwlekamy, tym dłużej zajmie nam to zlecenie. Mari pokręciłą przecząco głową wyrwana z rozglądania się po okolicy. Nie widziała nic potencjalnie ciekawego na tym etapie, a jeśli mieli wyruszać, trzeba będzie się przygotować. Pytająco spojrzała na Arice czy ona ma coś do dodania. - Więc… kim jesteście. Macie jakąś nazwę dla trubadurów? - zapytała półorczyca biorąc Wyrana za przywódcę grupy. Wyciągnęła ku niemu rękę mówiąc. - Jestem Unkhara Szary Płomień, a mój partner to Duch Nocy. - Wyran - półelf uścisnął jej dłoń - Jeśli trubadurzy śpiewają tu o kradzieży owiec, to okolice muszą być nudne. - Nie śpiewają, ale spotkałam już kilka bohaterskich drużyn… każda z legendarnym imieniem. Bohaterzy Eternum, Jeźdźcy Gromu… takie tam.- wyjaśniła półorczyca i wzruszyła ramionami.- Ich imiona robiły większe wrażenie niż oni sami. - Spojrzała w niebo.- Jeśli wam się nie spieszy, to proponuję byście resztę dnia poświęcili na sprawunki i załatwianie spraw forcie i noc na dobrym wypoczynku. I byśmy się tu spotkali o świtaniu… i stąd wyruszyli za goblinami. Mari przyglądała się kilka chwil zwiadowczyni. Wzmianki o przesadzonych mianach wywołały chyba u niej nikłą dozę wesołości, lecz niewystarczającą aby w sposób widoczny zmienić jej mimikę. Kiwnęła głową powoli, zgadzając się na propozycję porannej wyprawy. - Dajemy im dużo czasu… - pokręcił głową Wyran - Ale niech będzie. - Możemy wyruszyć i od razu bez przygotowań, ale i tak oddaliły się już kawałek. - wzruszyła ramionami półorczyca. - A stado owiec będzie coraz bardziej ich spowalniać. Są na ziemi orków… muszą być ostrożni. - No tak, więc kolejni chętni do przejęcia stada… - półelf zaklął pod nosem - Wracamy po resztę, potem zdecydujemy - powiedział i odwrócił się, żeby ruszyć z powrotem do miasta. ULICE Ulice miasta. Pierwsze miejsce, które powinien odwiedzić każdy, który chce poznać morale i myśli populacji. Valten postanowił zrobić dłuższy spacer przysłuchując się rozmowom. Zniknięcie całej trzody musiało dotrzeć do uszu ludzi i o ile wątpił, aby udało się mu usłyszeć jakieś ważne informacje co do złodziei, może uda mu się dowiedzieć czegoś ciekawego o ich pracodawcy. Uliczki fortu były kamieniste jedynie przy budynku garnizonu i przy głównych ulicach. Reszta była błockiem. Podobnie budynki, jedynie blisko garnizonu wybudowane z kamienia. Poza wieżą maga, rzucającym się w oczy budynkiem była świątynia Toraga. Ona i wieża maga wyznaczały oś i główną arterię miasta. Valten jednak wiedział lepiej, że plotki złapie się łatwiej schodząc z głównego szlaku. Tu, w bocznych uliczkach toczyło się życie miasta. Tu pracowali kuśnierze i rzemieślnicy, tu kłócili się kupcy z barbarzyńcami. Tu też czeladnicy się posilali w cieniu budynków i plotkowali o służkach w karczmach. I sądząc z rozmów, ani owce ani władca miasta nie były głównym tematem rozmów. O nie… ten przywilej miała ploteczka iż kult Hextora zamierza wybudować w okolicy zakonny posterunek, co oznaczało nie tylko więcej kapłanów jak i rycerzy zakonnych ale i… zamówienia oraz umowy zawierane z miejscowych. Na budowę budynku, na wyposażenie sal, na zbroje i miecze paradne. Oznaczało to zastrzyk gotówki (nawet jeśli hextoryci sprowadzą niewolników do pracy) dla miejscowych, ale i niezadowolenie wśród miejscowych plemion. Pojawienie się sił zbrojnych kultu Hextora w okolicy oznaczało, że kościół tego bóstwa ma plany. A to oznaczało jakieś kłopoty dla barbarzyńców w przyszłości. Na razie wszystkie spekulacje dotyczące tej plotki sprowadzały się do thana. Czy pozwoli na budowę zakonnego posterunku przy istniejącej już świątyni Hextora. Jedni mówili że tak, inni że nie. Każda strona miała swoje argumenty. Powszechnie wiadomo było, że miejscowy władca nie cierpi kultu Hextora i robi wszystko by ograniczyć jego wpływy. Niemniej wzmocnienie sił broniących miasta miało swoje zalety. Ostatnio zresztą Fort się pod tym względem rozbudowywał. Niedawno stolica przysłała wszak cały oddział muszkieterów. Czyżby oznaczało to jakieś plany względem tej osady i szlaku który pilnował? Jeśli tak, to jakie? Wszak dotąd Fort Lodowego Kła był traktowany jako mało znaczący dla krasnoludzkiego królestwa terytorium. Sam than… jeśli się pojawiał w rozmowach, to był oceniany obojętnie. Ani szczególnie uwielbiany, ani nie znienawidzony than był przykładem typowego urzędnika. Robił co do nie należało i nie wtrącał się w działanie osady nie mając zresztą pojęcia na temat jej funkcjonowania. Pilnował jedynie praw za pomocą swojego wojska i straży miejskiej złożonej z najemników. Zarządzanie powierzył najbogatszym kupcom w osadzie pod wodzą najwyższego kapłan Toraga w mieście jak i kapłana Yondalli… i o na ich temat Valten się nasłuchał plotek i żalów. Ale cóż poradzić… zawsze znajdą jakieś marudy. Valten orientował się że miejscowe władze nie są bardziej chciwe i skorumpowane niż w innych miastach które poznał podczas podróży. Mężczyzna westchnął, najwyraźniej nie uda mu wyciągnąć brudów na pracodawcę. Zaciekawiła go sprawa niewolników, starał się dowiedzieć skąd się wywodzą. Orki, ludzie czy coś pomiędzy? Będą to informacje godne rozważenia na później. O niewolnikach nikt tak dokładnie nie wiedział. Bo żadni jeszcze się nie pojawili. Spekulowano, że to pewnie będą nieszczęśnicy, którzy zadłużyli się w kościele Hextora wynajmując jego zakonników do… różnych niezbyt moralnych czynów i nie mogli ich zapłacić najemnikom po robocie. Bądź też wzięli dłużników sądowo skazanych na lata niewoli. Kościół Hextora wszak, choć posądzany o różne zbrodnie, oficjalnie nigdy nie łamał prawa. Więc pewnie i na niewolników będą mieli papiery. Warte zapamiętania. Postanowił ruszyć do karczmy w głowie jednocześnie robiąc kilka prostych kalkulacji. Stworzenie kilkuset małych ostrzy, rozprowadzenie ich po niewolnikach… W GOSPODZIE Karczma zaczynała się powoli przepełniać, z każdą chwilą stawała się też coraz głośniejsza. Robotnicy po ciężkim dniu pracy przybyli by wydać swoje ciężko zarobione miedziaki na zbyt drogi alkohol. Ale nie o trunki tu chodziło, tylko o socjalizację, tak potrzebną wszystkim żyjącym rasom. Mniej więcej wtedy Jin zauważył wchodzących do karczmy towarzyszy. Podniósł się i zamachał do nich, przyciągając uwagę. Był jedyną osobą która do tej pory siedziała przy stoliku samotnie. - I jak zwiad? Wiecie coś więcej na temat goblinów? Zostawiły jakieś znaki szczególne? - spytał gdy zbliżyli się bliżej. Mari pokręciła głową rozkładając ręce, nie kryjąc rozczarowania z efektów rozmowy. Niestety, poza ciekawa osobą ich przewodniczki, nic więcej nie przyciągało jej uwagi, może gdyby byli jeszcze wcześniej na miejscu wydarzeń, to coś by wyciągnęli, a tak… Wraz z Arice, kobiety przysiadły się do Jina. - Niewiele - Wyran usiadł przy stoliku, stawiając łuk w zasięgu ręki i dając znać kelnerce, żeby do nich podeszła - Miejscowi już gadają? Jakieś dwa tuziny, część na wilkach, raczej nietutejsze. Zostawiły dwóch świadków, ale wątpię, czy coś przydatnego powiedzą. - Gadają. Twierdzą że żadnych trzecich zorganizowanych grup, rebeliantów, czy innych tutaj nie ma. - westchnął, rozkładając przy tym ręce - Nie dowiedziałem się niczego użytecznego, poza tym że jeśli gobliny chcą te owce zachować to będą płacić haracz w drodze orkom. Zakładając oczywiście że te dwie rasy nie połączyły sił z jakiegoś powodu. Rozmiar stada zdecydowanie nie odpowiada potrzebom małego, gobliniego plemienia. - Tak, łup zdecydowanie zbyt duży na tak małą grupę. Nie widziałem żadnych większych śladów. Może gobliny pracują dla kogoś - półelf postukał palcem w blat w zniecierpliwieniu - Ale jeśli szybko ich dorwiemy, motywacje nie będą miały znaczenia. - Zgadzam się. Lepiej je złapać teraz, zanim dotrą z stadem na miejsce docelowe. - alchemik przymknął oczy i przekrzywił głowę, jakby czegoś szukał w swojej pamięci. Po chwili odezwał się ponownie - Często dowodzą nimi ogry, nie mam ochoty się z jednym mierzyć. Duży mógłby skonsumować tak duże stado przez zimę. Mari przyglądała się Wyranowi uporczywie, bez słowa, oddychając płytko, prawie nie mrugając. Trwało to kilka dobrych, irytujących chwil no, dziewczyna odpuściła i wróciła do słuchania reszty. - Ogr? To ma sens - uznał półelf - Do likwidacji z daleka… coś nie tak? - zapytał obcesowo, czując na sobie intensywne spojrzenie Mari. Mari na chwilę znowu spojrzała badawczo na półelfa. Coś drapało ją z tyłu głowy, coś, czego dokładnie nie mogła wyrazić. Pokiwała głową przecząco, wracając do opróżniania kufla lekkiego piwa - bardziej wody z alkoholem i przyprawami, na potrzeby higieniczne. Nagły wybuch półelfa i nadzwyczajne skupienie jakie wykazała Mari sprawiły że i alchemik zaczął uważnie przyglądać się Wyranowi. Zmrużył oczy i ponownie przechylił głowę, tak jak wcześniej gdy szukał w pamięci informacji o goblinach. - Hmm, sam bym tego nie zauważył, ma pan w sobie krew baśniowego ludu? Czy może patrona? - bardziej stwierdził niż spytał - Widziałem może jedną, czy dwie książki na ten temat i prezentuje pan kilka bardzo ciekawych, acz ulotnych cech charakterystycznych, absolutnie fascynujące… - Jin nagle się zatrzymał w swojej wypowiedzi i położył dłonie na stole - Przepraszam, to nie mój interes. Mari… było słychać delikatne wypuszczenie powietrza z jej nozdrzy, jakby w postaci gniewu, chyba na samą siebie, bezsilna złość. Teraz… stało się jasne. Była jak malarz który pamiętał barwy - czy może wiedział, że je pamiętać powinien - ale nie zawsze dostrzegał dany kolor nawet gdy przystawić mu go pod twarz. Kompletnie zignorowała alchemika i spojrzała na Wyrana ponownie, patrząc na jego grymasy, doszukując się jakiejś formy zrozumienia, gdy po raz pierwszy otworzyła usta i zapytała płynnie w dźwięcznej mowie baśniowego ludu: - Nic nie warte jak ludzkie obietnice - powiedziała, przy czym ludzkie znaczyło bardziej “ludzcy nie-baśniowe” i było przeciwieństwem pogardliwego określenia do baśniowych - nic nie warte jak złoto wróżek. Zastygła w bezruchu patrząc czy Wyran rozumie co do niego powiedziała. Arice nie potrafiła zrozumieć co Mari powiedziała. Pozostała czujna, a uwagę skupiła na Wyranie, jakby spodziewała się kłopotów z jego strony. Półelf spojrzał na Jina, potem na Mari, a na końcu na Arice, która też postanowiła się na niego pogapić. Przewrócił oczami i potarł czoło. Milczał przez moment, aż w końcu powiedział. - Pięć złociszy za pytanie. Jin uniósł defensywnie dłonie. - Pas, za tyle kupię całą bibliotekę na ten temat. Mari uśmiechnęła się krzywo i nieznacznie, po czym kiwnęła ugodowo i powoli głową w stronę półelfa, przechodząc na niższy krasnoludzi. - Sprawdzałam tylko jak daleko od krwi baśniowych zabrnąłeś. Wygląda na to, że dość daleko. Ale to bardzo dobrze - dodała cicho i poważnie - baśniowym nie można ufać. Albo w swoich poskręcanych rozumach uznają coś za wyśmienity żart, albo po prostu zapomną o zobowiązaniu. Jest dobrze - dodała potwierdzając i chwyciła kufel w obie dłonie upijając z niego trochę trunku. Wyran prychnął, ciężko stwierdzić czy rozbawiony czy zirytowany. - Jednak mówisz. Od baśni mi tak daleko jak się tylko da, ale nieraz się zastanawiałem, czy nie jestem czyimś żartem - rzucił, sięgając w końcu po kufel i pijąc dość łapczywie. Mari pokiwała głową, nie komentując wynurzenia Wyrana, po prostu bardzo powoli sączyła napitek. Arice uspokoiła się, gdy Mari wyraźnie też przestała reagować nieufnie na Wyrana. - Wracając do naszej wcześniejszej rozmowy… - odezwał się Jin - Ogry mają wyjątkowo słabą siłę woli i możliwości mentalne, mówię oczywiście o statystycznych członkach tej rasy. Ktoś ma efektywny sposób zaatakowania tego punktu? - Zagadką. - Arice odezwała się dość niedbale, nie uśmiechając się. - Hmm, wątpię by ogr chciał odpowiadać na zagadki inaczej niż przy pomocy broni. - alchemik potarł skronie - Jakbym miał z tydzień, albo dwa to pewnie bym coś stosownego był wstanie przygotować, ale na to nie ma co liczyć. Pani Mari? Uroki, iluzje? Mogłyby być efektywne. Mari nie spieszyła się z odpowiedzią. Powoli wypiła jeszcze kilka łyków napoju, sącząc go bardziej niż pijąc. Na koniec odłożyła jeszcze w połowie pełny kufer obiema dłońmi na stół i wlepiła wrok w rozkołysaną talfęsłabego piwa. - Nikt nam nie płaci za pozbycie się ogra. Jeśli gobliny przejdą przez tereny orków, my w eksporcie również się natkniemy na myto. Równie dobrze, w takim wypadku, możemy wrócić bez owiec i sprzedać informacje dotyczące goblinów. Byleby nikt nie wyszedł z nimi za darmo, w tym nasza przewodniczka. Niestety, ale than robi sobie z nas po prostu darmową obstawę do szybkiego zwiadu - oceniła. Półelf skinął kuflem w stronę Mari, zgadzając się z nią, alchemik natomiast westchnął, wyglądał na zawiedzionego. - Macie oczywiście rację. Nie płacą nam za ogra, ale płacą za głowę przywódcy. A samo ciało ogra też ma swoją wartość, jestem wstanie je spreparować i podzielić się potem zyskami. Zakładając że tam w ogóle ten goblinoid jest. - Ah, i w okolicznych jaskiniach podobno bytują trolle. Informacja z dobrego źródła. Mari wzruszyła ramionami, najwidoczniej dziś nie miała szczególnej ochoty na dywagacje, a dzicz jak to dzicz - można spotkać kłopoty które będzie trzeba uniknąć lub pokonać. Mniej więcej w tym momencie do karczmy wkroczył Valten. Rozejrzał się chwilę, szukając towarzyszy i przysiadł się do nich. - Niestety na mieście cicho. Nic też nie znalazłem o naszym pracodawcy. Mam nadzieję, że wam poszło lepiej. - Niewiele. Wiemy że stado zostało porwane przez grupę goblinów na wilkach i że orki zbierają haracz za przechodzenie przez swój teren. Więc albo idą z owcami relatywnie blisko, albo mają niewyjaśniony dostęp do gotówki i innych użytecznych przedmiotów, co samo w sobie wyklucza potrzebę porywania stada. Być może goblinami dowodzi ogr. Mniej więcej tyle. - alchemik szybko streścił dotychczasową rozmowę. Kowal chwilę się zastanowił. - Chyba, że współpracują. Chociaż możliwość ogra… nawet na ogra kradzież całego stada nie ma sensu. Są głupie, ale pewnie zgadłby, że przyciągnie niechcianą uwagę za coś takiego. Czy ogry zbierają się w jakieś większe grupy? Rodziny? Klany? - Dalej w górach z całą pewnością tak, tutaj małe, kilku osobowe bandy. Raczej nie musimy się obawiać konfrontacji z większą grupą. - odparł Jin, przypominając sobie wykład na którym kiedyś siedział. - Nie dzielcie skóry na niedźwiedziu - stwierdził Wyran, dopijając piwo ze swojego kufla - Jeśli dorwiemy gobliny zanim dotrą do celu, nie będzie to miało większego znaczenia.
__________________ Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura. |
08-01-2022, 14:05 | #5 |
Reputacja: 1 | Noc upłynęła spokojnie dla większości mieszkańców Fortu. Owszem, było parę bójek po pijaku i parę na trzeźwo. Ale to nie było nic niezwykłego na granicy cywilizacji. Przemoc była czymś normalnym dla strażników miejskich. Zbrodnia… niekoniecznie. Tej bowiem nocy popełniono zbrodnię inną niż kradzież owiec, czy rabunek na trakcie. Akolita Toraga został zamordowany w świątyni w wyjątkowo perfidny i brutalny sposób. Jego rękę (siłą bo jakżeby inaczej) wsadzono do torby pochłania aż została pożarta do łokcia. A potem zemdlonego od straszliwego bólu biedaka pozostawiono na świątynnej posadzce żeby się wykrwawił. Tak soczyste szczegóły obiegły Fort z prędkością błyskawicy i były z pewnością ciekawszym kąskiem do obgadania niż jakieś porywacze owiec. Nic więc dziwnego, że awanturnicy przy śniadaniu chcąc nie chcąc wysłuchiwali szczegółów (prawdziwych i nieprawdziwych) dotyczących owego wydarzenia jak i dziesiątek teorii dotyczących sprawców owej zbrodni. Niemniej… Fort był w sumie małą osadą i rzadko działo się tu coś ciekawego. A jeszcze rzadziej popełniano tak wyrafinowaną zbrodnię. Orki wolały proste zadźganie wroga, barbarzyńskie plemiona ludzi też. Ukaranie tej zbrodni spadało oczywiście na barki thana, ale że jako Fort Lodowego Kła miał jedynie siły porządkowe złożone z miejscowej straży wspomaganej posiłkami z fortu. Nikogo kto by z reguły zajmował się czymś bardziej skomplikowanym niż pacyfikowanie ulicznych burd i zamieszek. Aczkolwiek nie było to akurat problemem awanturników. Na nich czekały góry. Potężny masyw górski otaczający z dwóch stron Fort był obszarem dzikim i nieprzyjaznym dla osób nieobeznanych ze wędrówką przez bezdroża. Ale i pięknym. [MEDIA]https://i.pinimg.com/736x/08/4d/25/084d2598323f1a706d59a93b66811cb8--environmental-art-writing-inspiration.jpg[/MEDIA] Wysokie szczyty i głębokie doliny, wszystko porośnięte gęsto letnią roślinnością i drzewami które przetrwały niejedną zadymkę śnieżną. Te dzikie ostępy kryły w sobie niej sobie starożytne tajemnice i złowieszcze bestie. I dużo dużo… wspinania się pod górę. Unkhara Szary Płomień, dzielna zwiadowczyni Cesarskiej Armii Górnego Królestwa Haergadu już na nich czekała na pastwisku wraz ze swoim wilkiem. Sądząc po resztkach ogniska przy których to popiołach się ogrzewała, spędziła tu noc. Tytuł cesarskiej armii wywodził się jeszcze z czasu, gdy istniało Cesarstwo Krasnoludów i nawet gdy ono się rozpadło, to armia zachowała ów tytuł z szacunku dla tradycji, bo tradycja dla krasnoludów to rzecz święta. Dla półorczycy pewnie mniej. Bardziej ją obchodziło pieczone udko kurczaka którym się pożywiała czekając na mających tu przybyć awanturników niż tradycje brodaczy.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
25-01-2022, 08:43 | #6 |
DeDeczki i PFy Reputacja: 1 | Pierwszy na miejscu pojawił się Wyran. Nie miał żadnych spraw do załatwienia w forcie, kręcenie się po mieście bez celu także nie leżało w jego naturze. Szedł spokojnym krokiem, rozglądając się po okolicy i przeżuwając kolejne kęsy jabłka. Jego strój nie zmienił się od wczoraj, gotowość do drogi podkreślał tylko solidny, wypchany ekwipunkiem plecak, do którego przytroczył kilka pokrytych symbolami kołczanów na strzały. |
25-01-2022, 10:43 | #7 |
Reputacja: 1 | Dalsza droga prowadziła przez coraz większe pustkowia. Było tu coraz mniej roślin i wkrótce pojawiło się na ich drodze coś ciekawego. Kawałki pancerzyka chrząszcza zwykle by nie zwracały uwagi. Jednak ten chrząszcz miał ponad metr długości, gdy żył. Teraz jedynie pozostały kawałki błyszczącej chityny. |
25-01-2022, 18:11 | #8 |
Edgelord Reputacja: 1 |
__________________ Writing is a socially acceptable form of schizophrenia. Ostatnio edytowane przez Zell : 25-01-2022 o 18:14. |
25-01-2022, 18:15 | #9 |
Reputacja: 1 |
- Towarzystwo - powiedział głośno półelf, jednym płynnym ruchem wstając i naciągając cięciwę. Jednocześnie bez ceregieli szturchnął nogą leżącą najbliżej osobę. Wycelował, gotów wystrzelić kiedy tylko przerośnięty robal przejdzie przez barierę. *** Tymczasem stwór ruszył w kierunku “obiadku”, walnął łbem o niewidzialną barierę. Następnie zaczął próbować się na nią wspinać i kąsać ją… bez widocznego skutku.
__________________ Mother always said: Don't lose! |
27-01-2022, 18:11 | #10 |
Reputacja: 1 | Poranek był ciemny od chmur zbierających się nad szczytami i kłębiących wyraźnie. Nie trzeba być było przewodnikiem by wiedzieć, że zwiastują one załamanie pogody w przyszłości. Coś co mogło być niewygodą na równinach, w górach oznaczało zagrożenie. Unkhara o tym wiedziała więc zarządziła wyruszenie bez śniadania. Pozostało więc podjadać żywnościowe racje podczas podróży. Zgodnie z zapowiedzią Unkhary dalsza droga była tylko gorsza z każdym krokiem. Ten obszar gór był pozbawiony roślinności, pomijając kolczaste suchorośla. Ze zwierzyny były jedynie karaluchy i wije. Wielkości co najwyżej pięści, więc nie stanowiły ni zagrożenia i nagrody. Ot ich widok rozpraszał ponurą monotonię suchego krajobrazu. Ta część gór wydawała się przeklęta. I możliwe że taka była naprawdę. Nudę wędrówki w końcu przerwało pojawienie się miejscowych. Orki, o szarym odcieniu skóry który był powszechny w tych stronach. Cztery masywne orki, uzbrojone w szerokie lekko zakrzywione miecze i łuki. Zbroje jak i twarze pokryte były śladami walki… i to wszystko mocno kontrastowało z trzema owcami które prowadzili ze sobą. Ich przywódca o twarzy przeoranej blizną wyglądał na doświadczonego weterana walk. Jego podwładni byli młodsi ale również nie wydawali się początkującymi wojakami. - Ja to załatwię. Nie róbcie nic głupiego. Trzy owce nie są warte kłopotu zadarcia z całym plemieniem orków. - syknęła gniewnie Unkhara zerkając na swoich towarzyszy i ruszyła wraz ze swoim wilkiem do przodu zostawiając resztę drużyny z tyłu. Unkhara ruszyła przodem ku orkom nie dając awanturnikom czasu na reakcje i zgodnie ze swoją zapowiedzią zaczęła negocjować z patrolem pozwolenie na przejście. Czasami przypominało to flirtowanie, gdy patrzyło się na to z odległości. W końcu półorczyca wyciągnęła sakiewkę z sakwy i podała orkom. Po czym wróciła do do drużyny mówiąc. - Natknęli się na nasze gobliny i pobrali opłatę za przejście. Ci których ścigamy podążają w kierunku Kotliny Kamienia Ofiarnego i pewnie do niej dotrą zanim ich dogonimy. Co oznacza, że nie mogą nam uciec… z kotliny jest tylko jedno wyjście które jest wejściem do niej. Tylko dziwne jest to, że właśnie tam się udały. - zaczęła raportować to co się dowiedziała. - Przewodzi nimi wojak z magicznym mieczem i mag ubrany w długą szatę i kaptur zakrywający oblicze podobny tym którzy kaci zakładają. Unkhara zamilkła na moment dając drużynie przemyśleć zasłyszane od niej nowiny. A potem kontynuowała. - Teraz macie wybór. Możemy podążać śladami goblinów i dopaść ich w kotlinie późną nocą, bądź nad ranem lub… skoro nie mamy koni, udać się innym nieco trudniejszym szlakiem, który pozwoli ich dopaść o zmierzchu. Wasz wybór.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |